Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-11-2016, 17:45   #21
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Lotte spojrzała w górę, słysząc brzęk otwieranego okna. Wyjrzała zza niego piękna twarz Angeliki. Visser zdusiła krzyk, widząc, że jej niedoszła bratowa wystawiła dłonie z kijem baseballowym. Czy ona... czy zamierzała...
- A masz, skurwysynie! - krzyknęła Angelika, przywalając w jeden z wirników drona. Machina zabrzęczała i spadła. Cienka strużka dymu powiewała za nią niczym wstążka. Na dole rozległ się płacz chłopca, który życzył Lotte śmierci. - Dasz radę mnie złapać i podciągnąć się do środka? - Angelika zapytała Visser. - I na Boga, co przyszło ci do głowy, by ratować jakiegoś pieprzonego kota?
Lotte spojrzała z wdzięcznością na działania Angeliki.
- Nie mam pojęcia, jakiś dziwny impuls przywiódł mnie tutaj. – Rzuciła trochę sarkastycznie, z lekkim rumieńcem na twarzy czy to ze zdenerwowania, zawstydzenia, czy też innego powodu. – Chętnie już zeszłabym w bardziej przychylne miejsce…

Spojrzała na kociaka przed sobą. Pomyślała, że jak już tu z nim jest, to go pochwyci, ku uciesze co najmniej kilku osób. Spokojnie przepełzła na tyle blisko, aby powoli wyciągnąć rękę w stronę zwierzęcia. Miała ochotę zrobić jakieś kici, kici, ale zaschło jej zbyt w gardle. Na szczęście nawet nie musiała nawoływać futrzaka. Filemon miauknął rozkosznie, po czym wskoczył na jej ramię, odbił się od głowy - jednocześnie wyrywając kilka włosów i wzleciał do otwartego okna. Po chwili był w mieszkaniu.

- O MÓJ BOŻE, CZY JA DOBRZE WIDZĘ? - staruszka z megafonem zaczęła się drzeć. - TA KOBIETA WALNĘŁA KIJEM W MOJEGO BIEDNEGO KOTA. FILEMONIE! POMSZCZĘ CIĘ! FILEMONIE! - wyła.

Kilkoro ludzi na dole zaczęło klaskać, widząc, że kot bezpiecznie znalazł się w mieszkaniu. Niektórych jednak jakby zwiodła wypowiedź czarnoskórej, która z powodu słabego widoku pomyliła swojego zwierzaka z dronem. Między innymi dziewczynki z przedszkola przestały tańczyć i śpiewać. Rozpłakały się i ich wychowawczyni na próżno tłumaczyła, że kotek jest bezpieczny. Tymczasem Lotte podciągnęła się w uchwycie Angeliki i po chwili znalazła na bezpiecznym gruncie mieszkania komendanta. Znajdowała się w salonie. Mężczyzna krzyczał na balkonie, że przedstawienie skończone i czas zbierać się do domu. W tym czasie Angelika postawiła Visser na nogi.
- Wszystko w porządku? - szepnęła, posyłając ukradkowe spojrzenie w stronę ojca. - Co mu powiesz?
Tylko silna wola Lotte i sporo adrenaliny trzymały ją na równych nogach, mimo że czuła jakby były z waty. Teraz już sama nie wiedziała czy jest bardziej zdenerwowana przez spacer po gzymsie czy wymyślaniem wiarygodnego kłamstwa, żeby komendant nie poznał prawdziwego powodu jej wizyty. Wzięła kilka szybkich oddechów, jakby wcześniej nie robiła tego przez kilka minut i przełknęła ślinę.
- Powiemy mu, że pojechałyśmy razem odebrać badania Williama, w końcu wczoraj był na wizycie i poprosiłaś mnie żeby cię tu podrzuciła. Pomogłam ci wejść z małym i … - zawahała się przez chwilę –… poszłaś na klatkę, bo usłyszałaś niepokojący hałas, jakby coś upadło. Ja wtedy zobaczyłam kota i z niewiadomych, nawet mi, powodów ruszyłam mu na pomoc. Brzmi?
Angelika zmarszczyła brwi, ale potem roześmiała się.
- I tak nie jesteśmy w stanie wymyślić niczego bardziej niewiarygodnego, niż to, co zobaczył na własne oczy - rzuciła. - Może lepiej powiedz, że byłyśmy razem na spacerze i zobaczyłaś tam tego kota, więc wbiegłaś po schodach ewakuacyjnych na odpowiedni poziom, a potem przez gzyms do zwierzaka. A ja w tym czasie pobiegłam do windy. Ale tak właściwie twoje wyjaśnienia są równie dobre, może nawet lepsze - Angelika wzruszyła ramionami.

Nagle rozległo się pukanie. Blondynka pobiegła do drzwi, po czym uchyliła je lekko. Lotte ujrzała drobny zarys zdenerwowanej właścicielki Filemona, jednak coś innego przyciągnęło jej uwagę. Komendant wrócił z balkonu i podszedł do Visser.
- Czy moglibyśmy porozmawiać w moim gabinecie, na osobności? - zapytał, spoglądając na nią poważnie.
- Dobrze – odparła. – Chociaż nie dysponuję odpowiednią ilością czasu jaką bym chciała. Trochę spieszę się – dodała uprzejmie.
Komendant spojrzał na nią dziwnie.
- Obawiam się, że teraz już nie - rzekł.

Mężczyzna otworzył gabinet, po czym zaprosił Lotte do środka. Następnie usiedli na krzesłach.
- Nie powinienem z cywilami wyjaśniać takich rzeczy i szczegółów śledztwa oraz postępowań policyjnych, jednakże w tym wypadku uczynię wyjątek, gdyż... - skrzywił się na moment. - Gdyż jesteśmy w pewnym znaczeniu rodziną - zmarszczył brwi, jak gdyby do tej pory nie mogąc się z tym pogodzić. - Byłem poza miastem, gdyż uczestniczyłem w akcji infiltracji posiadłości jednej z grubszych ryb portlandzkiego, kryminalnego półświatka. Don Lorenzo. Policja w Portland wraz FBI próbuje już od lat przyskrzynić tutejsze organizacje przestępcze. Przechodząc do sedna, odnaleźliśmy dokument wraz z listą osób, które mają zostać zlikwidowane przez włoską mafię. Jest to jakieś zlecenie z zewnątrz, jednak nie wiemy od kogo Don Lorenzo przyjął to zadanie. Ma wyeliminować, tu cytuję, "członków IBPI". I na rzeczonej liście jesteś ty, Lotte Visser. Jesteś w niebezpieczeństwie i zamierzam osobiście zapewnić ci bezpieczeństwo. Jestem to winien Williamowi, poza tym takie są moje obowiązki - dodał. - Czy w ostatnim okresie zauważyłaś cokolwiek odbiegającego od normy? To znaczy - ponownie skrzywił się - nie mam na myśli tego, co przed chwilą wydarzyło się na gzymsie.
Lotte szybko skojarzyła fakty nie dając tego po sobie poznać. Wysłuchała do końca co miał jej do powiedzenia mężczyzna.
- Rozumiem – powiedziała spokojnie. – Niestety niczego niepokojącego nie zauważyłam. Na dodatek nie mam nic wspólnego z organizacją przestępczą, mafią czy czymkolwiek takim. Dziękuję za chęć otoczenia mnie ochroną, ale na razie nie mogę jej przyjąć. Dopóki oficjalnie nie dostanę zawiadomienia o przymusowym przydzieleniu mi jej, to muszę odmówić.
Nagle rozległ się szelest otwieranych drzwi, a do środka wślizgnęła się Angelika.
- Podsłuchałam, o czym rozmawialiście - rzekła. Na jej twarzy malowało się szczere, głębokie zaniepokojenie. - Lotte, naprawdę... myślę, że to czas najwyższy, abyś powiedziała o tych prześladowaniach. O tym fotografie, który cię dręczył - dodała. - Nie zachowuj się niedojrzale, jak teraz wyjdziesz, będziesz zupełnie sama, a nawet ty nie pokonasz włoskiej mafii.
Ręce Angeliki zaczęły się trząść, więc kobieta schowała je prędko za siebie.
- Czy William naprawdę musi stracić całą rodzinę ze strony Visserów? - blondynka zapytała drżącym głosem.
Lotte spojrzała ze zrozumieniem i sympatią na Angelikę, po czym przeniosła wzrok na jej ojca.
- Ta mafia, to raczej odrębna sprawa w porównaniu do tego fotografa. On jest bardziej, jakby to nazwać, emocjonalnie ze mną związany. Takie mam przeczucie… – Chciała kontynuować dalej, ale wstrzymała się. – Nie powiem wam, żebyście się nie martwili o mnie. Mogę jednak zapewnić, że nie dam sobie zrobić krzywdy i nie narażę się nadto na niebezpieczeństwo. William będzie miał ciocię i zapewniam cię Angeliko, że nie odbiorę mu tego jakąś lekkomyślnością, choć teraz może to tak wyglądać. Pamiętaj jednak, że nie można nikogo do niczego zmusić. Można próbować, ale przeważnie przynosi to mizerny efekt, w którego tle będzie co najmniej ostra wymiana zdań między nakłanianym, a nakłaniającym.
Komendant policji podparł się łokciami o blat biurka, splótł palce, po czym oparł o nie podbródek, wpatrując się w Lotte.
- Moja żona też kazała mi nie przejmować się, kiedy jeden z kryminalistów, którego wsadziłem do więzienia, zarzekał się, że jego rodzina zemści się na mojej - rzekł. - Upierałem się, żeby przydzielić jej ochronę policyjną, jednak nie chciała jej. Kręciła głową, śmiejąc się. Potem została zastrzelona na schodach naszego własnego domu - mężczyzna zakończył.
Jego słowa wyjaśniały, dlaczego Angelika tak emocjonalnie podeszła do sytuacji. W jej oczach historia miała się powtórzyć.
- Ta sytuacja różni się w ten sposób, że z tobą nie jestem emocjonalnie związany i twoja śmierć mnie nie wzruszy. Toteż nie czuję wewnętrznego przymusu uczenia się z błędów przeszłości i zatrzymania cię siłą - rzekł komendant. - Jeżeli chcesz, możesz wyjść. Wcześniej jednak poproszę cię o napisanie oświadczenia i podpis, że zostałaś zapoznana z faktami i na własną odpowiedzialność odmawiasz ochrony policji - mężczyzna wyjął kartkę A4 z biurka, po czym podał ją wraz z długopisem.
- Ojcze! - Angelika podniosła głos. Nie podobał jej się ton ojca wyzuty z wszelkich uczuć. Podeszła do Lotte i złapała ją za ramię. - Co zamierzasz? - zapytała. - To szaleństwo, że chcesz po prostu wyjść! Rozumiem, że musisz być w szoku... ale...
Visser przyjęła podobny, chłodny ton jak komendant, przeciwny do tego jakim zwracała się do Angeliki.
- Uważam tą rozmowę za nieoficjalną, więc nie mogę nic takiego podpisać. Domyślam się, że będziecie chcieli to szybko załatwić, więc spodziewam się dzisiaj kogoś w moim domu. Wtedy, gdy zaznajomię się oficjalnie z tą sprawą, podpiszę oświadczenie. Teraz jednak, jak wspomniałam, nie mam już czasu. – Wstała z krzesła i podeszła do niedoszłej bratowej. Chciała ją przytulić, ale poczuła, że kobieta odtrąci ją, nie zgadzając się z jej decyzją. Dlatego tylko popatrzyła jej prosto w oczy i pogładziła po ramieniu i powiedziała krótko – dziękuję.
Komendant stanął w drzwiach, blokując wyjście.
- Nie ma znaczenia, czy uznasz tę rozmowę za oficjalną, czy nie. Po twojej śmierci nie chcę usłyszeć zarzutów z powodu niepodjęcia jakichkolwiek działań w celu znalezienia cię i zapewnienia opieki. Twoje życie to twoja sprawa, możesz umierać. Jednak ja chcę być prawnie ubezpieczony. Bo nikt nie uwierzy, że w takiej sytuacji zdrowa na umyśle osoba odmówiłaby ochrony. Alternatywnie możesz przekazać mi zaświadczenie o chorobie psychicznej, taki dokument również mógłby mi pomóc na rozprawie - dodał. - Nie potrzebuję papierka od prokuratury, aby zatrzymać się na miejscu. Skakanie po gzymsach jest nielegalne, mam prawo do interwencji z kilkunastu paragrafów. Decyduj, co wolisz.
- Możemy zacząć się licytować. Ani chodzenie po gzymsie nie jest nielegalne, ani nie można mnie zmusić do podpisania czegokolwiek, a groźby postawienia mi bezpodstawnie zarzutów jest też karalne. Dlatego szkoda mi czasu i wychodzę. Proszę załatwić sobie ten papierek drogą oficjalną i nie zapominać, że nie tylko policja ma prawa. – Zakończyła swój wywód z równie spokojnym tonem z jakim go zaczęła. - Trzymaj się Angelika.
Wyminęła kobietę i miała zamiar wyjść z mieszkania komendanta. Niestety została powstrzymana.
- Lotte Visser, zatrzymuję cię w związku z zakłócaniem porządku publicznego poprzez podjęcie nieudanej próby samobójczej przed lokalną społecznością, w tym grupą małoletnich. Zostaniesz przetransportowana do celi zatrzymań do czasu zebrania zeznań od wszystkich uczestników zdarzenia - Lotte poczuła metalowy uchwyt kajdanek, który spiął jej nadgarstki od tyłu. Mężczyzna wyjął urządzenie, po czym wezwał radiowóz. - W tej chwili zaprowadzę cię na parter, skąd jednostka wsparcia zawiezie cię do lokalnej komendy policji. Masz prawo do zachowania milczenia.
Lotte widziała kątem oka Angelikę. Blondynka wydawała się wahać, jednakże... nie odezwała się, nie uczyniła najmniejszego gestu. Lekko spuściła wzrok, jakby zawstydzona. Być może uważała, że tak będzie najlepiej.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 26-11-2016, 13:53   #22
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
[media]http://pre12.deviantart.net/6cdc/th/pre/f/2016/004/2/a/2af849c7f745d7ba980ad31243f7101b-d9mp3fj.jpg [/media]

- I to nawet nie jest najdziwniejsza sytuacja w jakiej się znalazłam - mruknęła Imogen rozglądając się po ruderze.
Teraz najważniejsze dla Olander było, by zająć się Solvi. Wzięła torbę małej i siadając na krześle, położyła ją sobie na kolanach. Skrupulatnie, uważając by córka nie miała żadnej styczności z brudem, którego było pełno w pomieszczeniu, wyciągnęła z torby to co potrzebne i zabrała się za przewijanie jej.

Fałszywa Szwedka nie odpowiedziała na pytanie Tiny, bo skupiona na swojej czynności intensywnie zastanawiała się co zrobić dalej. Musiała przyznać, że gdyby nie to całe zamieszanie to pewnie byłaby już martwa. Bo gdyby ten "policjant" przyszedł do niej do domu…
Zimny dreszcz przeszedł Imogen po plecach. Kark ją bolał po tym jak uderzył ją Nikolai, ale przynajmniej miała nadal swoją blond główkę na tej obolałej szyjce.
- Uratowana przez mafię od mafii - powiedziała do siebie kręcąc głową. Solvi cichutko i radośnie gaworzyła przy tym.
Na razie całą tą szopkę z Ruskim proszącym o jej rękę swojego szefa zignorowała. Pozostawało mieć nadzieję, że uszanują przynajmniej tymczasowo jej żałobę, którą wciąż nosiła po swym nieszczęśliwie zmarłym mężu.
"Dzięki Lars, jak zawsze pomocny gdy międzyludzkie interakcje robią się niewygodne" westchnęła w myślach wspominając męża, którego istnienie poświadczały papiery równie prawdziwe jak jej dyplomy z ukończonej w Liverpoolu wyższej uczelni.

Ucieczka nie wchodziła w grę. O ironio wśród Ruskich była bezpieczna, a gdzieś tam, za murami tej rozwalającej się rudery Konsumenci bardzo dybali na jej życie. A ona nie zamierzała im dać tej satysfakcji.
W tym momencie cholernie potrzebowała sojuszników, bo na pomoc “swoich” nie miała co liczyć.
- Masz telefon? - odezwała się cicho do Tiny.
Kobieta pokręciła głową.
- Nikolai go wziął - szepnęła. - Ale ma go przy sobie, a teraz śpi - zawiesiła głos, jakby chcąc coś zasugerować. - Jeżeli chcesz wezwać policję, to chyba nie jest to najlepszy pomysł - dodała. - Nie po tym, co się stało.
Olander westchnęła i tylko przewróciła oczami. Policja była ostatnim miejscem, gdzie miała zamiar dzwonić. Ale tak po prawdzie...
Wykrzywiła usta w smutnym uśmiechu.
Nie miała do kogo zadzwonić.
Nikt nie przyjdzie jej na pomoc.
Kątem oka spojrzała na śpiącego Nikolaia, tulącego do siebie pornola i butelkę wódki. Pokręciła z rezygnacją głową.

- Czemu do mnie przyszłaś po pomoc? Przecież nawet nie mówisz do mnie po imieniu... - Imogen zmieniła temat, ale nie spojrzała na dziewczynę, bo akurat po zmianie zwijała zużytą pieluszkę i kilka wilgotnych chusteczek w foliową torebkę. Dopiero w takim uszczelnionym stanie rzuciła pakunek w kąt pomieszczenia i zabrała się za zapinanie śpioszków Solvi.
- Tak po prawdzie... - Tina uśmiechnęła się smutno. - Nie miałam do kogo zadzwonić. Nikt nie miał przyjść mi na pomoc - wzruszyła ramionami. Przytuliła do siebie złożoną planszę warcabów i oparła na niej podbródek. - Więc uciekłam. Nie spodziewałam się, że przyniosę z sobą niebezpieczeństwo. Praca była zawsze jedynym miejscem, w którym czułam się bezpiecznie. O to też pokłóciłam się rano z Bogdanem. On myślał, że wymykam się do kochanka, kiedy w rzeczywistości przychodziłam sprzątać i piec. Więc powiedziałam mu, jak jest naprawdę, ale to go tylko rozzłościło. Wrzasnął, że nie pozwoli na to, by jego kobieta chodziła do pracy i że go upokorzyłam. Potem mnie zbił - dodała. - A ja tylko chciałam zarobić pieniądze, aby spłacić dług, który u niego zaciągnęłam.

- Ludzie źle kończą kiedy im pomagam - odparła z powagą Imogen i pokręciła głową z bezsilności. Ale spoglądając na córkę zaraz uśmiechnęła się ciepło do małej, którą skończyła przewijać. W międzyczasie opatrzyła skaleczenie, które Solvi miała na skroni. Na szczęście ranka była płytka co dawało szansę, że nie zostanie z tego blizna. Po tym Olander zaczęła sprawdzać co zostało jej w torebce. Natrafiwszy na termos wyciągnęła go, razem z małą buteleczką do karmienia dziecka i zaczęła przelewać zawartość jednego do drugiego.

Immy nie potrafiła przestać rozprawiać nad swoją sytuacją. Szef mafii wydawał się jej być dziwny. Wszyscy tu się go bali, a ten mimo prymitywnych rysów twarzy to zachowywał się bardzo inteligentnie, no i potrafił tych wszystkich ludzi sobie podporządkować. Zwykła tyrania i siła nie wystarczała, odrobina mądrości była do tego również potrzebna. Zgodnie, więc z postrzeganiem świata... i szczęściem jakie miała, Imogen spodziewała się, że podwyższone PWF może mieć tu całkiem sporo do czynienia.
Olander zakręciła buteleczkę i termos, ten drugi schowała do torby, a butelkę - nim podała córce - najpierw wzięła do ust smoczek by go oczyścić z potencjalnego zabrudzenia.
Dopiero wtedy ułożyła w swoich ramionach Solvi i zaczęła ją karmić.

“Czemu do cholery sama nie mam jakiejś mocy, która teraz by mnie z tego wszystkiego wyciągnęła” pomyślała ze złością. “Czemu Andreas skończył jako pieprzona kostkarka, a ja od razu wskoczyłam na krytyczne wartości” zgrzytnęła zębami, znów przybierając ponurą minę.
- Opowiedz mi o nim, o Bogdanie - zachęciła Tinę.

Russov zagryzła wargę, po czym westchnęła.
- Bogdan - powtórzyła imię. - No cóż, urodził się w Anadyrze na Kamczatce, jednak nielegalnie wyemigrował na Alaskę wraz z moim ojcem i kilkoma innymi kompanami. Był wtedy jeszcze dzieckiem, niedługo potem urodziłam się ja. Znałam go od dzieciństwa, choć słabo - wyjaśniła. - Mieszkałam na Alasce przez całe swoje życie. Chciałam pójść na studia, jednak moja rodzina nie miała na to pieniędzy, a ja bałam się zaciągać kredytu studenckiego... i wtedy akurat moja koleżanka, też Rosjanka, urządziła wesele. I to na nim spotkałam Bogdana... i poznałam go na nowo. Zachwycił go mój taniec - twarz Tiny rozjaśniła się niespodziewanie. - W ogóle nie rozpoznałam w nim tego małego chłopca, którego znałam z dzieciństwa. I też nie spodziewałam się, że przez ten cały czas... no cóż, zmienił się, stał się groźnym kryminalistą i głową mafii w pobliskim stanie. Ale... szczerze mówiąc, nie wiem, czy postąpiłabym inaczej, gdybym to wiedziała. Ja wtedy byłam całkowicie zakochana... i no cóż, chyba nadal jestem. Pomimo tego wszystkiego - westchnęła. - Rzadko kiedy się z nim zgadzam, jednakże... - Tina jakby zarumieniła się. - Bardzo łatwo zapominam o jego wadach, kiedy jesteśmy razem.

- Tak to już jest z tymi uczuciami, że pojawiają się nagle i mogą być skierowane ku najmniej odpowiedniej osobie - odparła jej Imogen ze smutkiem przyglądając się swojemu największemu skarbowi, który teraz, po odłożeniu pustej już buteleczki, szczelnie otulała w ramionach. Tina spojrzała na nią dziwnie. Słowa Imogen z jednoczesnym wpatrywaniem się w niemowlę zabrzmiały dziwnie w jej uszach.

- Jakie mamy szanse wyjść żywe z rozmowy z Bogdanem? - zapytała Szwedka, która wstała ze swojego miejsca i podeszła do Tiny. - Przytrzymaj ją - powiedziała z wyraźną niechęcią do rozstawania się z dzieckiem po czym podała je Russov.
- Och, ja mam duże. W najgorszym przypadku powołam się na mojego ojca i wspomnę, co myślę o mordowaniu kobiet z Anadyru. Ty również powinnaś wyjść z tego cało. Bogdan zgodził się na twój ślub z Nikolaiem, jeżeli dobrze słyszałam, a więc... Przynajmniej zakłada, że to przeżyjesz.

Mając wolne ręce Olander wyprostowała się i krzyżując ręce przed sobą spojrzała na Nikolaja. Pijani faceci to coś z czym często miewała do czynienia w ostatnim czasie. Przeszukiwanie kieszeni, w poszukiwaniu kluczy...
Skorpion odliczał czas jaki pozostał do spotkania z Big Bossem Ruskich. Za to z pomocą innego modułu Immy przez całą drogę śledziła trasę jaką pokonali do pustostanu...

Ostrożnie stąpając po przegnitej podłodze, podeszła do mężczyzny. Przykucnęła przy nim i zaczęła szukać jakiegokolwiek telefonu. Już sięgała do kieszeni, kiedy Nikolai poruszył się przez sen, a jego dłoń prawie pacnęła Imogen.
Kobieta ponowiła próbę. Nikolai mocniej złapał butelkę alkoholu, jak gdyby była jego najcenniejszym skarbem i w rezultacie przechylił się nieco w prawo, tym samym eksponując prawa kieszeń. Olander bez problemu wysunęła swoją komórkę z kieszeni mężczyzny, który niczego nie zauważył.
Immy odsunęła się za Nikolaia i... Znów zaczęła oddychać. Od razu odblokowała telefon i wybrała numer, do którego miała trafić wiadomość. Nie, nie zamierzała dzwonić.
Od razu, z zacięciem wymalowanym na twarzy, na klawiaturze qwerty jej BlackBerry zaczęła wyklikiwać literki układające się w słowa. A wszystko to w języku szwedzkim.
Cytat:
Napisał do: Brandy
porwała mnie rosyjska mafia. Bogdan Gorelev to ich szefu wszyscy się go boją. zatrzymała nas policja, policjant strzelił do mnie! żyje tylko bo szarpałam się z ruskiem o broń! Co do kurwy nędzy się dzieje?! ten co do mnie strzelał to ten sam co rok temu kradł dla KK! moge uciec ruskim, ale boje się, że K tylko na to czeka! Zostaje tu. Ruscy przesłuchują tego co strzelał do mnie. Resztę zabili. Są uzbrojeni po zęby. Sol jest ze mną...
Dopisała jeszcze adres gdzie się znajdowała w tej chwili i wysłała.

Od razu też ustawiła telefon w tryb milczenia. Na koniec zbliżyła się do Rosjanina i włożyła mu telefon z powrotem do kieszeni. BlackBerry szczęśliwie był naładowany, bo po przygodach z pseudo Nokią na jej ostatniej misji teraz zawsze pilnowała by aparat był w pełni sprawny gdy w końcu opuszczała swoje bezpieczne cztery kąty.

Aż podskoczyła, gdy usłyszała samochody przejeżdżające na podwórzu. Zajechały przed rozwalający się budynek. Imogen ujrzała Bogdana Goreleva wychodzącego z jednego z nich.
- Już jest - Tina westchnęła głęboko. - Wracaj, prędko - syknęła do Imogen. - Co ty tam robiłaś?
Immy nie zamierzała jej niczego tłumaczyć, więc bez słowa podeszła do niej i wzięła na ręce Solvi. Od razu na jej twarzy pojawiła się odrobina ulgi. Wróciła na miejsce gdzie wcześniej siedziała.

Tymczasem Nikolai poruszył się i rozwarł oczy. Wypuścił z ręki magazyn, przetarł oczy i pociągnął głęboki łyk trunku. Następnie wstał, jak gdyby przypominając sobie, gdzie obudził się i posłał groźne spojrzenie kobietom.
- Nie odzywajcie się, jeżeli was o to nie poprosi - warknął. - Najwyższy szacunek względem papy ma być tak oczywisty, jak oddychanie. Ponimayu?!
Olander skinęła głową i przytuliła do siebie gaworzące cichutko dziecko. Przełknęła ślinę i w napięciu zaczęła się mentalnie szykować na cokolwiek teraz miało się wydarzyć.
Nie liczyła na to, że oddział SWAT pod wezwaniem IBPI wpadnie i ją uratuje. Takie rzeczy się nie dzieją, a już na pewno IBPI nie miało takiego oddziału. Ale jeśli Konsumenci właśnie urządzili sobie ogólnoportlandowe polowane na Detektywów…

Aż cała pobladła na tą myśl.

- Ja pierdole… - Olander jęknęła pod nosem czując, że robi jej się słabo na samą myśl o tym. Dobrze, że przynajmniej siedziała, bo pewnie teraz by się pod nią nogi załamały.
Tymczasem do środka wszedł Bogdan z całą swoją świtą, na którą składało się ośmiu mężczyzn oraz skrępowany sznurami Marcello. Nawet nie spojrzeli na Tinę i Imogen.
- Potrzebujemy więcej czasu - mruknął Bogdan do Nikolaia.
- Tak jest! - mężczyzna natychmiastowo skinął głową.
- Nie przeszkadzać. Idziemy na piętro - Gorelev rzucił za siebie. Następnie ruszył po trzeszczących schodach w górę. Jeszcze tylko spojrzał na rozlatujący się portret kobiety o imieniu Lilliane (jak wskazywała barwna szarfa pod jej podbródkiem) i zniknął na wyższej kondygnacji.
Szwedka milczała. Nie zamierzała nadużywać gościnności Bogdana i skorzystała danej jej przez Saszę z rady by nieproszona go nie zgadywać.
Znów zostały tylko z jednym Rosjaninem.
Immy, gdy ucichło skrzypienie na schodach spojrzała na tego który chciał ją poślubić.
- Nikolai - zaczęła spokojnym i nawet miłym tonem głosu - Chciałabym zadzwonić i odwołać spotkanie, na którym zaraz mam być. Jeśli tego nie zrobię to zaczną mnie szukać... - mówiła powoli, uważnie przyglądając się mężczyźnie.

Mężczyna zmarszczył brwi. Z jednej strony nie podobało mu się to, a z drugiej nie chciał wydać się przesadnie szorstki.
- Podyktujesz mi SMSa, a ja go wyślę - warknął. - Nie przechytrzysz mnie z tym telefonem. Nie pozwolę zrobić z siebie głupca. A na pewno nie teraz, kiedy papa jest tak blisko.
- Dobrze - zgodziła się Olander i podyktowała suche “miałam wypadek, nie dotrę niestety, jestem w szpitalu na obserwacji, bardzo przepraszam”.

Czas mijał bardzo powoli. Na domiar złego zegar na ścianie stanął. Co chwilę słychać było krzyki Marcello dobiegające gdzieś powyżej. Mijały minuty, kwadranse... być może nawet godziny. Niekiedy cisza wypełniała opuszczony budynek, czasami jednak Skorpion tłumaczył przekleństwa i płacze z języka włoskiego... i w rezultacie robiło się jeszcze bardziej ponuro.
Tina kołysała się w kącie i bawiła się figurami szachowymi, a Solvi patrzyła z niepokojem na Imogen tym swoim wzrokiem domagającym się odpoczynku i muzyki ambient.
Immy dłońmi zakrywała uszka Solvi by ta nie musiała słuchać krzyków torturowanego. Sama za to w skupieniu starała się cokolwiek dosłyszeć z jęków, które dochodziły z góry. Chciała zrozumieć coś z tego co mówił między językami, żeby dowiedzieć się jak bardzo przesrana była sytuacja Detektywów IBPI... W jej myślach zaczynała rosnąć obawa, że Ruscy mogliby się dogadać z Konsumentami. Wtedy prędko by jej osoba miała okazję trafić na tą samą pozycję w której był teraz Marcello... Starała sobie wmówić, że to tylko absurdalna myśl, ale z nerwów zaczęło jej się robić niedobrze…

Niestety, wszystko wskazywało na to, że istotne informacje Marcello przekazywał szeptem, natomiast wrzaski rezerwował jedynie dla nic niewnoszących eksklamacji. W pewnym momencie, po wiekach oczekiwania, jeden z nieznajomych zszedł po schodach i skierował się do Nikolaia.
- Powiedz kobietom, że mają osobno iść do szefa - rzekł, po czym wrócił na piętro.
- Ty pierwsza - rzekł Nikolai z wahaniem do Imogen. Nie przekazano mu kolejności i źle czuł się, musząc decydować, kiedy przywyknął do czystego wykonywania rozkazów. - Natomiast ty - zwrócił się do Tiny. - Zostaniesz, aby przypilnować malyshkę.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=urmoWFQw4aE [/media]

Zimny dreszcz przeszedł po plecach Imogen. Poczuła się jak zwierzątko zapędzone w kąt. A co gorsze kazano jej się rozstać z córką.
Blondynka dłuższą chwilę siedziała milcząc, jakby nie dotarły do niej słowa Nikolaia. Gorączkowo starała się przewidzieć co jej reakcje mogą wywołać. Teraz najbardziej w świecie chciała nie zgodzić się na rozdzielenie jej z córką. Ona przecież była dla niej całym życiem, bez niej…
Immy przełknęła ślinę i spojrzała z wahaniem na Tinę. Przytuliła Solvi i pocałowała ją w czoło. W końcu wstała i podeszła do Rosjanki podając jej bez słowa niemowlę. Zwyczajnie miała tak ściśnięte gardło, że nie była w stanie wypowiedzieć nawet jednego słowa.

Ruchy Olander stały się sztywne, zdradzające nerwowość, której trudno było uświadczyć wcześniej. Co innego musieć szybko podejmować działania gdy otacza cię chaos, a co innego dostać czas na przemyślenie swojej chujowej sytuacji i teraz musieć iść przekonać się jak bardzo trafne będą czarne myśli, które w tym czasie zdążyły się wyhodować w bujnej wyobraźni byłej pani pilot.
Imogen skierowała swoje kroki tam gdzie poszedł mężczyzna wzywający ją na audiencję do Bogdana.

Weszła niepewnie po schodach, ostrożnie stawiając każdy krok na stopniach, które niepokojąco trzeszczały i jęczały pod jej nogami, niczym potępione duszę.
Jeden z mężczyzn wskazał jej drzwi po drugiej stronie korytarza. Na tym piętrze podłoga skrzypiała jeszcze bardziej. Kiedy Imogen spojrzała w górę, ujrzała przeciekający dach i odkryty system rur. Zapewne budynek znajdował się w takiej ruinie nie z powodu wieku, lecz wyjątkowo spartaczonej roboty kanalizacyjnej. Przegnicie wynikało z zalania. Olander nie mogła uwierzyć, że takie myśli przychodziły jej do głowy w tych okolicznościach. Być może umysł robił wszystko, aby odciągnąć jej uwagę od konfrontacji, która przed nią czekała…

Przeszła przez drzwi.

[media]http://allrus.me/wp-content/uploads/2013/08/Nikolai-Valuev-1.jpg[/media]

Bogdan siedział na obrotowym krześle w niewielkim pokoju, który sprawiał wrażenie gabinetu. Ustawiony był bokiem do Olander. Sprawiał wrażenie, jak gdyby delektował się niesłyszalną muzyką lub przygotowywał przed walką. Po chwili otworzył oczy, obrócił się i wskazał jej krzesło ustawione tuż przed nim. Kiedy Imogen na nim usiadła, przez blisko minutę mierzył ją wzrokiem. Wpatrywał się w jej oczy… a Imogen w jego…
Odniosła niepokojące wrażenie, że Gorelev ma ją co najwyżej za mrówkę. Lecz prawdę mówiąc nie był to pierwszy osobnik z taką postawą, a z jakim miała do czynienia Imogen. W tym momencie jakaś głupia determinacja zatliła się w jej spojrzeniu.

- Powiedz mi, co wiesz o IBPI - rzekł wreszcie Rosjanin. Jego głos był niski, chrapliwy i wibrujący. Wydawał się wręcz nieludzki.
Olander słysząc te konkretne cztery litery, wypowiedziane w tej właśnie kolejności zacisnęła pięści. Chciała milczeć, ewentualnie powiedzieć, że nic nie wie, ale to z pewnością go rozwścieczy. Ale jeśli powie o Firmie… Już raz wykorzystała zakazane informacje by ratować beznadziejną sytuację. Wtedy był statek pełen konsumentów, a teraz… Jaką miała wymówkę?
- Trochę - odparła Imogen po długim milczeniu, uważnie wypatrując reakcji Bogdana. - Ale wystarczająco, żeby Włosi na usługach konkurencji chcieli mnie zabić - dodała. Całe jej ciało było spięte, jakby szykowała się do ucieczki, czy uniknięcia nagłego ataku.

Bogdan przez chwilę wpatrywał się w Imogen. Z jakiegoś powodu te chwile milczenia były bardziej zastraszające, niż gdy przemawiał.
- Kim jest konkurencja? - zapytał.
Czuła jak serce jej wali, zupełnie jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Mogłaby przysiąc, że tak właśnie wyglądał stan przedzawałowy.
Ostrożnie w myślach dobierała słowa przez co milczenie wciąż się przeciągało. Musiała cholernie uważać, żeby nie wkurwić mafiozy. Postanowiła skorzystać ze sprawdzonych rozwiązań.
- Konkurencja... A raczej śmiertelny wróg. To terroryści, fanatyczni wyznawcy sekty, którzy torturują i mordują ludzi dla samej przyjemności. Posądza się ich również o kanibalizm - po tych słowach zamilkła. To co powiedziała wcale nie miało na celu odwoływać się do ludzkiej strony Rosjanina. Immy na wszelki wypadek zakładała, że mężczyzna jej nie miał, choć ze słów Tiny można było wywnioskować, że wcale nie musiało tak być.
…Ale mogła powiedzieć to co powiedziała albo prawdę, za którą z pewnością by się wściekł, że robi z niego idiotę.
W każdym razie mówienie o tym wzbudziło w kobiecie gniew, który pozwalał jej całkiem dzielnie trzymać się w tej sytuacji. Nawet na chwilę nie spuściła wzroku z Rosjanina.
- Czy mają jakąś nazwę?
- Kościół Konsumentów - odparła bez najmniejszego zawahania w głosie
Bogdan zmarszczył brwi, jednak tylko na chwilę. Jego mimika znów wydawała się spokojna, jakby wykuta z kamienia.
- Czyli IBPI jest wrogiem sekty katolickiej - rzekł, błędnie interpretując słowa Imogen. - Kto stanowi na czele IBPI i czym zajmuje się organizacja?
Zdawało się, Gorelev nie wiedział nic - albo naprawdę niewiele.
- Nie - odparła powoli Imogen, starając się ukryć zaskoczenie jego konkluzją. - Nie wierzą w żadnego boga. Wyznają tylko i wyłącznie swojego guru, który jest szalonym człowiekiem - no i stanęła przed dylematem co mówić dalej. Jedyne co było w miarę bezpieczne to bazowanie na faktach i przerabianie ich na coś brzmiącego wiarygodne.
- IBPI to tajna jednostka specjalna, która rozpracowuje takich jak oni - jeśli Konsumentów, zjawiska paranormalne oraz zdolności nadnaturalne wrzuci się do jednego worka to można było stwierdzić, że Imogen nawet wiele nie mijała się z prawdą w swoich słowach.
- “Takich, jak oni?” - Bogdan podniósł brwi do góry. - Co to znaczy? I powtarzam, kto kieruje organizacją? Gdzie jest jej kwatera? To wytwór rządu USA, czy niezależny? - niski, basowy głos hipnotyzował powoli Imogen.
Olander zmrużyła oczy i nagle odwróciła spojrzenie od Rosjanina.
"Cholera, a jeśli on naprawdę jest Parapersonum i stara się na mnie użyć swojej zdolności..." ta paniczna myśl pojawiła się wraz z tym dziwnym odczuciem jakie towarzyszyło gdy słuchało się głosu Bogdana.
Musiała prędko odwrócić swoją uwagę...
Immy skuliła się, a dłońmi zakryła uszy zupełnie jakby dostała nagłego ataku migreny.
"Dasz radę" pokrzepiła się kobieta w myślach. "Przeżyłaś gorsze rzeczy"
Powoli wyprostowała się i uniosła zdenerwowane spojrzenie na Rosjanina.
- Organizacja jest tworem międzynarodowym - odpowiedziała mu w końcu. - A oni… Ci Konsumenci... - odetchnęła głęboko. - To ludzie o szczególnych talentach, którzy używają swoich zdolności w złym celu, na szkodę ogółu. Bawią się w bogów - Imogen objęła się ramionami, a paznokcie prawej dłoni zaczęła wbijać w lewe przedramię licząc, że odrobina bólu pozwoli jej nie poddać się... Czemukolwiek co mógł jej zrobić Rosjanin.

Nagle rozległo się warknięcie ze strony mężczyzny. Imogen nie odpowiadała na wszystkie jego pytania, a to, co mówiła, niewiele rozjaśniało. Bogdan wstał, wyprostował się i przeciągnął. Olander czuła się, jak gdyby góra znienacka przed nią wyrosła. Z daleka Gorelev był olbrzymem, lecz z bliska to wrażenie potęgowało się. Kobieta odruchowo skuliła się w sobie.
Rosjanin splótł dłonie za siebie, po czym zaczął okrążać Imogen powolnym, dostojnym krokiem. Pomimo postury poruszał się niepokojąco cicho.
- Z pewnych źródeł pozyskałem pewien dokument należący do Dona Lorenza, głowy włoskiej mafii stanu Oregon. Jasno wynika z niego, że otrzymał zlecenie z zewnątrz na zabicie pewnej grupy osób. Teraz myślę, że od Kościoła Konsumentów, o którym wspomniałaś. Była również dołączona trzystronicowa lista, jednak jestem w posiadaniu jedynie pierwszej. Postanowiłem zareagować. Rzadko kiedy interesy Włochów są zbieżne z moimi. Ktoś mógłby nawet rzec, że jesteśmy w trakcie pewnego rodzaju - zasępił się. - Wojny. Uznałem, że spróbuję dotrzeć do ludzi na owej liście i zorientować się, czy powinienem ich ochraniać. Czy mi się to opłaca. Dlatego właśnie z tobą rozmawiam, Imogen Olander, gdyż jesteś na tej liście. Daj mi pięć powodów, dlaczego powinienem zaangażować moje siły w konflikt i stanąć po stronie IBPI. Gdyż po wysłuchaniu twoich odpowiedzi ta sprawa coraz mniej mnie interesuje.
Kobieta otworzyła szeroko oczy w szczerym przerażeniu.
- Kurwa mać - syknęła Imogen nie mogąc powstrzymać słów, które naszły jej na język.
Nienawidziła mieć rację w takich sytuacjach i niestety jej przewidywania się sprawdziły. Gorączkowo zaczęła rozmyślać nad tym co powiedział jej Bogdan. IBPI miało albo ZNOWU kreta albo wykorzystywało dane, które mogły zostać pozyskane przed rokiem...
"Nie, nazwisko zmieniono mi dopiero dwa miesiące temu, to MUSI być świeża sprawa!" na tą chwilę, rozkładając sprawę na czynniki pierwsze, kobieta jakby zapomniała o istnieniu mężczyzny. Nagle spojrzała na Rosjanina.
- Proszę, bardzo proszę, pokaż mi tą listę - odparła prawie błagalnym tonem. Zaraz jednak zreflektowała się w tym czego wymagał od niej Rosjanin. - Dam ci tylko dwa powody Pieniądze i świadomość, że uczestniczyłeś w ratowaniu ludzkości przed upadkiem i zniewoleniem przez fałszywych bogów - dodała śmiertelnie poważnym tonem Imogen. - Więcej powodów i dowodów na to co mówię dostaniesz bezpośrednio od IBPI.

Nieoczekiwanie Bogdan wybuchł. Poruszył się jak pantera, obracając się i z całej siły kopiąc jedną z czterech nóg krzesła Imogen. W rezultacie kobieta poleciała jak z procy w powietrze i ciężko wylądowała na zgnitej podłodze. Czy... czy coś sobie złamała? Odniosła wrażenie, że tak.
- Dlatego, do kurwy nędzy, pytam się ciebie cały czas, głupia pizdo, kto przewodzi IBPI, bo chcę się z nim skontaktować! - ryknął, doskakując do kobiety i kładąc ciężkie łapsko na jej żuchwę. - I nie pierdol o ratowaniu ludzkości przed upadkiem. Teraz powinnaś rozumieć, że nie mam nic przeciwko temu, aby ludzie upadali - zmiękczył na sam koniec ton i nawet lekko uśmiechnął się. Na powrót był spokojny, jednak nie wycofał ręki.
Blondynka jęknęła z bólu. Ciężko dysząc wpatrywała się w jego oczy z... gniewem. Musiała być albo kompletną idiotką, albo głupio odważna.
“Inaczej byś gadał gdyby ktoś zamierzał zniewolić cię dla własnej korzyści” to usłyszał by Garolev gdyby potrafił czytać w myślach.
- Daj mi telefon, listę, a skontaktuję cię z kim trzeba - syknęła ledwo mogąc wypowiedzieć słowa przez to, że miała twarz w żelaznym uścisku Rosjanina, który jakby zelżał. Bogdan wstał, otrzepał się i odstąpił od Imogen.
- Nie w tej kolejności - rzekł mężczyzna. - Najpierw mnie skontaktujesz, a potem sprzedam listę. Dwadzieścia tysięcy dolarów za jedno nazwisko - rzekł. - Takie warunki zaproponuję twojemu przełożonemu.
Imogen nawet nie drgnęła. Nieruchomo pozostawała w pół klęczącej pozycji na podłodze, opierając się jedną ręką o podłogę dla zachowania w miarę stabilnej postawy.
"Dwadzieścia tysięcy..." Spuściła wzrok i wbiła nieobecne spojrzenie w przegniłe deski. To była olbrzymia suma, a nazwisk były aż trzy strony.
"Mają tylko pierwszą..." zgrzytnęła zębami. "Reszta wciąż będzie skazana na śmierć..."
- Dobrze, tak będzie - odparła patrząc na Goreleva.
- Proszę, daj mi mój telefon, bo z innego mogę się nie dodzwonić... - nerwowo przełknęła ślinę. - Przysięgam, że zależy mi na życiu tych ludzi z listy, więc zrobię wszystko dla współpracy z tobą. Natychmiast po dostaniu telefonu i przedstawieniu sytuacji, połączę ciebie z moim szefostwem... Proszę.

Mówiąc to miała nadzieję, że Oddział będzie stać na taki wydatek i chociaż na tyle ceni swoich ludzi... Imogen co prawda było stać się wykupić w wypadku gdyby IBPI się chciało na nią wypiąć... Ale co dalej? Ruscy to będzie jednorazowy epizod, a zagrożenie ze strony Konsumentów było stałym zagrożeniem, które zdawało się nigdy nie mieć zniknąć.
“Kurwa” to jedno słowo najlepiej opisywało ten caly syf, w którym teraz tkwiła.

Bogdan skinął głową, po czym wyszedł na moment, zostawiając Imogen samą. Kobieta usłyszała kilka zdawkowych zdań po rosyjsku. Gorelev wydał rozkaz przywołania Nikolaia ze wszystkimi dobrami odebranymi kobiecie.
- Tutaj jest - pijak ukłonił się, podając telefon swojemu bossowi. - Czy mogę odejść?
Gorelev skinął głową, po czym podał go Imogen. W tym czasie Nikolai wyszedł z pomieszczenia, zostawiając ich samych.
- Jestem duży, ale potrafię być szybki - Gorelev zmierzył Imogen spojrzeniem. - Wystarczy jedno niepotrzebne słowo i zareaguję - przyrzekł, podając urządzenie kobiecie.

Olander skinęła głową, że rozumie co do niej powiedział i wzięła do ręki telefon. Usiadła w międzyczasie w klęczki na podłodze. Spojrzała na wyświetlacz i odblokowała urządzenie.
W żadnym wypadku nie zamierzała robić czegokolwiek wbrew Bogdanowi, więc jego groźbo-zalecenie nie zostało przez kobietę potraktowane jako realne zagrożenie. No chyba, że coś z tego co powie zostanie błędnie przez niego odczytane, ale na to już nie miała żadnego wpływu.
Na szybko spojrzała czy są jakieś nowe wiadomości.
Otrzymała tylko jedną wiadomość zwrotną - od Alissy Cooper.
Pojedyncza kropka.
“.”
Wszystko wskazywało na to, że pracodawczyni zaczęła nienawidzić Olander. Albo też poczuła przejmującą troskę o życie kobiety. Obie możliwości zdawały się równie prawdopodobne i ponadto… wcale nie wykluczały się.
Następnie wybrała kontakt "Biuro Podróży" pod którym krył się numer do Oddziału IBPI w Portland i próbowała nawiązać połączenie.
Ktoś powinien odebrać i to prędko. Teraz jednak linia była - jak nigdy - przepełniona.
Być może nie tylko Imogen starała się skontaktować z Oddziałem w Portland.
Być może wszyscy jego członkowie, którzy walczyli o życie z włoską mafią, próbowali zadzwonić po pomoc.
Mimo to Imogen czekała aż jej połączenie dotrze do jakiegoś Koordynatora. Na wszelki wypadek odwróciła wzrok od Bogdana, żeby nie denerwować ani siebie jego spojrzeniem, ani jego własną miną.
Chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby w sytuacji kryzysowej Oddział przyszedł jej z pomocą. RAZ, jeden raz odebrali od razu, ale tylko dlatego, że wtedy jej życiu nic nie zagrażało… A teraz cóż, znów była zdana na siebie.
“Jak ja nienawidzę Portland…” przeszło jej przez myśl to szczere stwierdzenie.
Powoli Imogen dochodziła do momentu kiedy miała ochotę rzucić tym wszystkim i uciec na bezludną wyspę…
“Znając moje szczęście byłaby to druga Scylla… Albo ona we własnej osobie” pomyślała ponuro kobieta. Rozłączyła się i od razu włączyła stronę Zbioru Legend z której można było nawiązać kontakt z Oddziałem. Wklikała się w odpowiednie rubryki i zostawiła wiadomość.
Cytat:
Ruska mafia chce nam pomóc. 20k za osobę z trzystronicowej listy śmierci jaką mają włosi od KK. ruscy mają tylko pierwszą stronę. dzwońcie natychmiast, póki jeszcze chcą wkurwiać włochów, a nie negocjować z KK
Po wysłaniu wiadomości wpatrywała się w wyświetlacz jakby to miało w czymkolwiek pomóc.
- Zaraz powinni się odezwać - powiedziała by mafiozo nie myślał, że go próbuje zbyć czy oszukać. W każdym razie sama miała tą odrobinę nadziei, że tak właśnie będzie.

“Nadzieja matką głupich”

Skrzywiła się.

“Ale jak każda matka, kocha swoje dzieci… Prawda?” starała się myśleć pozytywnie.

- Czy mogę wiedzieć, która jestem na liście? - zapytała, nie podnosząc wzroku na Rosjanina, zupełnie jakby chcąc zabić czas w oczekiwaniu na kontakt. Sama sądząc po swoim nazwisku i tym, że widniało na pierwszej stronie z trzech to zakładała, że z pewnością nie była to lista ułożona alfabetycznie. Prędzej priorytetem ważności w odstrzale…
“W ogóle nie powinno mnie być na tej liście” wciąż nie mogła zrozumieć o co się tak naprawdę działo…
Zmartwiła się jeszcze bardziej na to co to mogło oznaczać. Przeszedł ją dreszcz.
“Andy zginął i KK nie ma już powodu, żeby się ze mną cackać…” na to stwierdzenie, aż serce ją zakuło, a łzy same napłynęły jej do oczu.

Dzwonek telefonu przerwał jej rozmyślania. IBPI oddzwoniło dokładnie minutę i piętnaście sekund po jej telefonie i wpisie w platformie komunikacyjnej Zbioru Legend.
Przypadkowa badaczka przedstawiła się imieniem Cecil Sigby i podała swój identyfikator.
- Czterech operatorów Portalu zostało zamordowanych - rzekła bez zbędnych ogródek. - Próbujemy ściągnąć kogoś z obcego oddziału, jednak każdy Portal inaczej obsługuje się i wymaga on dostrojenia z nowym operatorem - rzekła pospiesznie. Coś w jej głosie sugerowało, że nie pierwszy raz powtarzała te słowa. - Staramy się jak najszybciej odzyskać władzę nad Portalem, aby ściągnąć wszystkich agentów IBPI do oddziału i w ten sposób zapewnić im bezpieczeństwo. Na szczęście znakomita większość detektywów znajduje się obecnie na śledztwach, więc nie grozi im asasynacja. Jednakże zbyt wielu wciąż pozostaje w Portland - Cecil dodała ze smutkiem. - Wysłaliśmy jednak informacje o niebezpieczeństwie na platformie komunikacyjnej - dodała. - Osoby, które regularnie sprawdzają wiadomości, będą wiedziały o wzmożonym ryzyku - rzekła, jak gdyby wszyscy inni zasługiwali na śmierć. - Czekam obecnie na któregoś z Koordynatorów. Mam zbyt słabe uprawnienia wykonawcze, aby przeprowadzić rozmowę z Bogdanem Gorelevem.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=FgBW7xnOypQ [/media]

Imogen patrzyła przerażonym wzrokiem w przestrzeń przed sobą, kręcąc głową z niedowierzaniem w to co słyszy. W Oddziale działa się prawdziwa rzeź. Koszmar sprzed roku rozpętał się na nowo i uderzył z jeszcze większą siłą. To co teraz robił Kościół Konsumentów wyglądało na istną czystkę, jakby chcieli zabić wszystkich ludzi IBPI w Portland...
"To się nie dzieje naprawdę" wmawiała sobie nie chcąc poddać się rozpaczy. Już raz była zdana na siebie, gdy huragan przechodził przez Portland. Rozumiała, że badaczka nie miała kompetencji, może nawet bała się nie mniej niż Imogen w tej chwili, ale nie mogli po prostu czekać na kogoś z wyższego szczebelka władzy. Nie było na to czasu, a i Immy bała się, że od Koordynatora usłyszy dosłownie to samo i wszystko skończy się tylko na tym, że Ruscy się wkurwią i wycofają swoją ofertę.
Blondynka zacisnęła wolną dłoń z całych sił po czym rozprostowała i położyła na swoim udzie.
- Celine... Znaczy Cecil - głos Olander był na granicy załamania się. - Proszę ciebie, błagam... omińmy Koordynatora, on… oni przecież mogą być na liście, martwi, albo czekający na pomoc... przepchnij moją wiadomość na Antarktydę, przynajmniej spróbuj... - Imogen starała się panować nad sobą, ale obawiała się, że za chwile zabraknie jej na to sił. - Jeśli boisz się jakiś konsekwencji z tego powodu to powołaj się na mnie, że Imogen Cobham cię do tego zmusiła czy cokolwiek. Proszę ciebie, zrób to.

- Uhm, tyle że to zajmie pewnie jeszcze więcej czasu - Cecil starała się pomóc, jednak myślała krytycznie. - Jakby to porównać... jak problem jest w mieście, to prędzej pomoże burmistrz, niż rząd kraju. Dlatego Koordynator to mój pewniejszy... Och, proszę poczekać - Cecil rzekła niespodziewanie.

W tym czasie Immy obróciła się nieco do tyłu, chcąc spojrzeć na Bogdana. Mężczyzna świdrował ją wzrokiem. Sama jego obecność wywierała na kobietę niesamowitą presję.

- Dobrze - mruknęła Cecil. - Znalazłam kogoś lepszego. Jest ze mną wykwalifikowana specjalistka z Antarktydy, która monitoruje pracę oddziału w ramach systemu nadzoru.

Imogen o tym słyszała. Po sprawie Russela Hayesa Antarktyda utworzyła drobną jednostkę, która miała za zadanie pozostać na stałe w Portland i monitorować pracę oddziału. W teorii mieli kompetencje wyższe od Koordynatora - co miało uzasadnienie w przypadku, gdyby to Koordynator okazał się wrogiem IBPI.

- Tutaj Katherine Cobham, specjalistka z Antarktydy - w słuchawce rozległ się głośny, kobiecy głos. - Przedstaw się i wyjaśnij swoją sprawę - zdawało się, że Cecil nie zdołała przekazać szczegółów.

- Kate... - nigdy, przenigdy Immy nie spodziewałaby się, że akurat... - Kate... Ja... - Imogen wzięła głęboki oddech, by odzyskać głos. - Imogen... Olander, Detektyw... - gorączkowo próbowała sobie przypomnieć treść wiadomości, którą chwilę temu wysłała do Oddziału. - Rosyjska mafia chce zaoferować pomoc za kasę. 20k za osobę z listy śmierci. Mają tylko pierwszą stronę z trzech jakie istnieją. Jestem teraz pod ich protekcją. Jest przy mnie ich szef.

- O mój Boże, to ta osoba, która wysyłała na mnie oficjalne skargi, ona jest kompletnie szalona - Katherine wyjaśniała Cecil ściszonym tonem, po czym przyjęła dobitny, urzędowy głos. - Rozumiem, agentko, uhm, Olander, że jesteś cała i zdrowa?

- Nie mam na to czasu - mruknął Bogdan, wstając z krzesła.

- Kate, do kurwy nędzy ! - warknęła Imogen do słuchawki z wielką złością. - Czy ty słyszysz co do ciebie mówię?!
- Właśnie o tym mówiłam - pani Cobham szepnęła do Cecil teatralnie zalęknionym głosem.
- Kate, kurwa, oni zrobią krzywdę mojemu dziecku! - głos Imogen załamał się.
- O MÓJ BOŻE, JAKIEMU DZIECKU, IMOGEN COBHAM?!
Imogen była załamana. Była bliska, żeby rzucić telefonem o ścianę, ewentualnie w Ruska. Może wtedy szybciej by ją zabił...
Bogdan w tym czasie podszedł do drzwi, jak gdyby zamierzał wyjść z pomieszczenia.
- Do widzenia - rzekł po rosyjsku.
- Mogę się sama wykupić... - odparła Olander Rosjaninowi nie podnosząc na niego spojrzenia. Odsunęła telefon od ucha, kładąc go na kolanach.
- IMOGEN FUCKING COBHAM, NIE WAŻ SIĘ W TYM MOMENCIE ROZŁĄCZAĆ!!! - krzyki Katherine brzmiały wyraźnie w niewielkim gabinecie.
- Dwadzieścia tysięcy za ciebie, dwadzieścia za dziecko i pięćdziesiąt za marnowanie mojego czasu - rzekł mężczyzna.
Immy pokiwała głową zgadzając się. Co z tego, że nie miała tyle. Może uda jej się coś wymyślić w międzyczasie.
- Dostaniesz swoje marmury z powrotem... - powiedziała Szwedka do telefonu cicho i z żalem w głosie.
- BOGDANIE GORELEVIE - Katherine musiała chyba zduplikować się, aby krzyczeć z taką siłą. A może to jakaś usterka w telefonie? - MASZ ROZMAWIAĆ ZE MNĄ, SKURWYSYNIE!

Olbrzym skrzywił się, podniósł telefon z kolan Olander, dosunął go sobie do ucha i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając Imogen samą.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 26-11-2016, 22:59   #23
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice zamrugała.
Głos, znajomy, a jednak wcześniej już tak nieistotny przy tych wydarzeniach, które miały dalej miejsce zwrócił na siebie jej uwagę.
Rozejrzała się, orientując, że znów jest w toalecie restauracji…
Czy to wszystko, co się stało, było tylko zwidą?
Miała wątpliwości, dopóki nie spojrzała w górę.


Momentalnie została oślepiona na kilka sekund światłem reflektorów. Aż z odruchu uniosła dłoń, by osłonić oczy. Wiedziała już, że to jest Nieprawdolandia, a nie Prawdziwność. Tylko dlaczego? Była trochę zdezorientowana...
Shakespeare wychodzący z kabiny już nie zrobił na niej takiego wrażenia, jakie by mógł, gdyby jednak miała jakieś wątpliwości. Z powagą na twarzy, obserwowała… A potem po raz drugi padło pytanie, które przyciągnęło tu jej uwagę.
Alice spojrzała na nagą kobietę, a kobieta mówiła.
Mówiła rzeczy, które wkradały się do głowy Alice, tak jakby ugryzł ją wąż i teraz wstrzykiwał swój jad. A jad rozchodził się szybko, zwłaszcza, że nie pojawiała się jeszcze na niego odtrutka. Bo nie było prostej odtrutki…
Alice nie potrafiła jej odpowiedzieć.
Nie wiedziała nawet co.
Miała przeprosić? Przeprosiny nic by teraz już nie dały.
Dziecko zwoskowiało. Udychło bez tlenu. Nie krzyczało jak powinno.
Szept ukojenia prześlizgnął jej się po karku
‘To Nieprawdolandia, dziecko może żyć.’

Za moment uwagę dziewczyny przykuł dziwny, bardzo nieprzyjemny dźwięk. Czuła niechęć tak dojmującą, że nie zdołała się nawet poruszyć, kiedy drzwiczki otworzyły się, a w środku dziewczyna dostrzegła swoją matkę. Ten obraz wstrząsnął panną Harper jeszcze mocniej.


Powoli przesunęła spojrzenie, na pierwszy napis. Przełknęła odruchowo ślinę. Dotyczył jej matki. Alice była niespokojna tym tematem. Rozmuszenie jej serca tylko poważniej wpływało na jej zdanie w temacie kobiety. Dziewczyna po prostu bała się jej. Bała się być taka jak ona. Nie chciała tego.
I jak na złość, w odpowiedzi jej matka wskazała kolejne zdanie
- To nie prawda! - odezwała się Alice, negując kolejny napis. Może i jej umysł, czasem zachowywał się jak pękoszkło, to nie był taki zawsze. A IBPI i flux nie były tworem jej umysłu. Zaczęła kręcić głową.
Ostatni napis, choć zdecydowanie bardzo poetycki i w ogóle nie pasujący do całości, właśnie dziewczynie do tej całości bardzo pasował swym nonsensem Nieprawdolandii.
Jej Nieprawdolandiowa matka wykonała ruch w jej stronę. Alice opuściła na nią wzrok i zorientowała się, że ta podaje jej butelkę. Alice kręciła głową i odmawiała jej gestem i całą swoją postawą. Nie chciała od niej tego. Niczego. Widząc jak płacze, zrobiło jej się żal, ale nadal odmawiała, choć ręce jej zadrżały. A patrząc dalej, tylko głębiej była przekonana o tym, że to złe. Albo złe, że nie wzięła, albo złe, że w ogóle to rozważała.

I w tym momencie pojawił się kolejny, całkowicie nowy i obcy jej głos. Za nią. Alice wzdrygnęła się. Nie zdążyła od razu się odwrócić, bo została pociągnięta w tył. Już nie stała przy kabinie swej matki. Obejrzała się dopiero teraz. Zaskoczył ją widok takiej osoby. Jeśli już spodziewałaby się tu… Może Thomasa? A twarzy tego człowieka nie mogła sobie znikąd skojarzyć. A im bardziej mu się przyglądała, tym więcej szczegółów odnotowywała. Zaskakujące jak dla wizji w Nieprawdolandii. Czuła nawet woń. Ale po tym jak spojrzała mu w oczy nie miała wątpliwości. Oto stał przed nią drapieżca. Całe jej ciało napięło się
- Nie… - odpowiedziała mu z niepokojem i uporem. Tym, którego nie miała, by wydusić do matki z domestosem.
Niestety nie wiedziała co było dalej...


Gdy Alice zbudziła się i powoli wróciła do niej pamięć, uderzając wraz z bólem głowy. Spięła się lekko i poczuła dyskomfort. Światło przedzierające się przez żaluzje nieco ją dręczyło w oczy, więc je zmrużyła. Przesuwając wzrok dalej, odnotowała godzinę piętnastą. Było późno. Bardzo późno. Na Boga, ile spała? Całą noc i ponad pół dnia?
Oceniła swój stan. Ramię nadal ją bolało, do pary z bokiem. Odczuła coś niewygodnego na prawej ręce. Alice spojrzała, a widząc wenflon, podpięty do kroplówki poważnie się przeraziła wewnętrznie. Kojarzyła nazwę środka. I to doprowadziło do nasilenia się ukłucia bólu w skroni, że aż syknęła. Spojrzała na swą drugą dłoń, która była w kompletnym bezruchu i czuła na niej nacisk. Zorientowała się, że Max klęczy koło łóżka, a mina panny Harper powiedziała wszystko: była na niej złość wymieszana ze strachem, niepewnością i poczuciem żalu i zdrady. I ból. Mnóstwo bólu.
Alice zmarszczyła brwi na słowa drugiej dziewczyny. Kompletnie nie rozumiała tego zachowania
- Co… Znam… Ale kto przyjdzie… O czym ty mówisz… Max… Co się dzieje… Czemu mi to zrobiłaś. Ufałam ci, a ty… - powiedziała Harper i głos jej się załamał. Czuła się taka zmęczona i ta głowa. Spróbowała usiąść…

Maxinne pospieszyła z pomocą Alice, podpierając ją z tyłu w okolicach pleców. Następnie wzięła buteleczkę octaniseptu i zaczęła opróżniać jej zawartość na rękę kobiety. Delikatnie usunęła wkłucie i zatkała ranę gazą.
- A ja jestem twoją przyjaciółką i zawsze byłam - Swift dokończyła. Zdecydowanym ruchem strąciła z posłania maskę gazową podłączoną do butli wypełnionej anestetykiem wziewnym. Musiała odłączyć go wcześniej. - Otrzymałam polecenie, że gdybym zobaczyła, jak wybiegasz z restauracji, to mam za wszelką cenę pomóc ci uciec. A potem, dla twojego bezpieczeństwa... zatrzymać cię, nawet siłą. Nie wszystko rozumiem, tak właściwie... niewiele rozumiem - Maxinne kręciła głową, a w kącikach jej oczu pojawiły się kropelki łez. - Alice, ja tak bardzo spieprzyłam...

Maxinne obróciła się, wzięła z oparcia krzesła sweter i pochyliła się nad Alice, aby pomóc jej włożyć go na siebie.

Alice rozumiała jeszcze mniej. Syknęła lekko na wyciąganie wenflonu. Przyjrzała się Maxinne z uwagą
- Max… Kto ci kazał to wszystko zrobić. O co tutaj chodzi. Ktoś chciał mnie stąd zabrać? Kto? O co chodzi… Max… - mówiła Alice zaniepokojonym i lekko zagubionym głosem. Nie pojmowała, czy to jakaś nowa gra, czy o co tutaj chodziło. Nadal też przebłysk widziadeł ze snu krążył jej po głowie i dziewczyna była po prostu bardzo niespokojna. Dała pomóc sobie założyć sweter. Spojrzała po sobie, czy nadal miała tę samą sukienkę. Nie. Prędko spostrzegła, że została odziana w białą, szpitalną koszulę nocną. W jej głowie prędko pojawiło się skojarzenie z postacią matki z wizji. Była kompletnie rozbita
- Max, wytłumacz mi to wszystko. Albo tyle co wiesz… - powiedziała i postanowiła, że choć jej zaufanie do przyjaciółki zostało nadszarpnięte, to mimo wszystko odłączyła ją od tego całego ustrojstwa. Może chwilowo mogła jej zaufać? Kimkolwiek był ten ktoś, kto kazał ją zatrzymać…

- Ja... - Maxinne zaczęła. - Bardzo wpływowy człowiek dawno temu złożył mi propozycję. Bardzo dużą przysługę. A ja ją przyjęłam - wyjaśniła. - Po czym okazało się, że wszystko ma swoją cenę. Cenę, którą nie tylko mi przyszło zapłacić - zapewne miała na myśli Alice, gdyż spojrzała w jej oczy z ogromnym smutkiem. - Tyle że wcześniej nie wiedziałam, że ktoś przyjedzie cię ode mnie odebrać! Don Lorenzo... powinien mi to powiedzieć na samym początku! - Maxinne ścisnęła dłoń w pięść i uderzyła nią o posłanie. Gniew jednak szybko ustąpił strachowi. - I teraz tutaj jedzie. Po ciebie. Ale ja nie pozwolę, żeby cię zabrali - pokręciła głową, pociągając Alice. - Możesz chodzić?

Alice popatrzyła na przyjaciółkę i zmarszczyła brwi
- Max, ale co ja u licha mam z tym wszystkim wspólnego?! Jakim cudem jestem w to zamieszana. Nie rozumiem… Czego oni ode mnie chcą? - śpiewaczka operowa była poważnie wzburzona. Spróbowała wstać i zorientowała się, że może, ale było jej bardzo słabo
- Nie dam rady biec, Max… - powiedziała dziewczynie ze zmartwioną miną.
- Spokojnie, zjedziemy windą - czule rzekła Swift. - Trzymaj się mnie. Nie wiem, czego chcą, ale wszystko wskazuje na to, że obrabowanie gości Melvyn's było jedynie przykrywką, aby dotrzeć do ciebie. I dlatego nie ufam temu mężczyźnie, który był z tobą. Bo to on zawiózł cię w paszczę lwa. Cała akcja mafii była zaplanowana pod Melvyn's, to nie może być przypadek - Maxinne pokręciła głową. - Czy znasz jakieś bezpieczne miejsce, gdzie mogłabym cię zawieźć? Najlepiej, żeby nikt nie skojarzył go z tobą. I nie powinien to być hotel, bo w nim trzeba podać tożsamość.
Alice nadal nic nie rozumiała. Czego i kto chciał od niej
- Ja nic nie rozumiem Max… jakim sposobem ja… Czemu… - mówiła cały czas jak zaklęta. Szła z nią dokąd tylko Maxinne ją prowadziła
- Jest takie jedno miejsce, nawet kilka, ale nie pojmuję nic… - mówiła dalej
- Pamiętasz Lilliane, tę dziewczynę z którą mieszkałam jak tylko wybyłam do Portland? Tamta kamienica jest praktycznie już nie używana, ale względnie bezpieczna. Choć na kilka godzin… Tak myślę… - choć Alice nie wiedziała, czy jakikolwiek pomysł ukrycia się gdzieś poza IBPI był dobry, wolała jednak nie korzystać z ostatniej deski ratunku już na samym początku swoich problemów. Bo niestety czuła, że to nie koniec.
- Max, w coś ty się wpakowała… - powiedziała gdzieś po drodze ze smutkiem.

Piosenkarka tylko pokręciła głową.
- Ja... - zająknęła się. - Ja tylko chciałam własnego szczęścia. Czy... czy wiesz, jak to jest, kiedy znikąd dostajesz szansę jedną na milion? Ty wtedy śpiewałaś już w operze, po cichu zazdrościłam ci. I talentu, i otrzymywanych roli. Nie zrozum mnie źle, to nie było zawistne. Po prostu chciałam, aby mi też przytrafiło się coś dobrego - Swift zagryzła wargę. - Gdy pojawiła się okazja, nie potrafiłam odmówić. Inaczej żałowałabym przez całe życie. Koniec końców teraz też żałuję - pokręciła głową. - Tego, że ją przyjęłam.
Weszły do windy. Zamknęły się metalowe drzwi i kabina zaczęła powoli obniżać się. Maxinne oparła się o ścianę. Nagle wydała się znacznie bardziej zmęczona, starsza i mniej atrakcyjna.

Alice uznała, że najwyraźniej Max nie miała innego wyboru, że po prostu pod wpływem emocji dała się tak w to wciągnąć. Było jej przykro, że częściowo stanowiła powód. Gdy były w windzie, panna Harper przyglądała się Maxinne i było jej smutno. Nie chciała jej więcej nękać, ale ostatnie pytanie ją męczyło
- Po co im ja Max. Jak ja jestem w to wplątana? - dopytała po raz ostatni. Jeśli jej przyjaciółka znów nie odpowie, po prostu odpuści.

- Ja... - Maxinne zaczęła. - Przez przypadek usłyszałam coś. Chodzi o jakąś... listę. Jesteś na nią wpisana. Jednak naprawdę nie wiem, czego mogłaby dotyczyć.
Nagle winda przystanęła na piętrze i szczelina metalowych drzwi zaczęła rozsuwać się. Alice ujrzała trzech mężczyzn, z czego dwóch z nich miało ciemniejszą karnację... Czy to mogli być Włosi?!
- Nie! - krzyknęła Maxinne, wyraźnie rozpoznawszy intruzów. Wyciągnęła rękę z przygotowanym sprayem i z niego skorzystała, w wyniku czego nieznajomi odskoczyli do tyłu. Swift załamotała pięścią w przycisk i winda ruszyła w dół.
- Musimy spieszyć się. Bardziej, niż wcześniej - rzekła Max, zagryzając wargę. Potem zaczęła pocierać oczy, kiedy część gazu pieprzowego dotarła do jej spojówek.

Alice zmarszczyła brwi. Nie miała pojęcia o co mogło chodzić.
A potem odbyła się scena z rozsunięciem drzwi i dziewczyna wcisnęła się w najdalszy kąt windy. Zadrżały jej ręce
- Max… Damy radę dostać się do twojego auta? Wiesz nie mogę biec jeszcze… Jezu… - wysapała niespokojnie Harper i zerknęła z niepokojem na Maxinne
- Nie trzyj, bo będzie gorzej, spróbuj dużo mrugać - spróbowała pomóc dziewczynie z tymi oczami.
Maxinne skinęła głową. Zadzwoniła do kogoś, kiedy wyszły z windy na parterze. Na szczęście wokół nie było nikogo podejrzanego.
- Tyler, biegnij do nas. Musisz przetransportować Alice do samochodu - rzekła i wyłączyła się.
Pani z recepcji oniemiała spoglądała nie, jednak nie odzywała się.
Wnet pojawił się ochroniarz Maxinne. Wbiegł głównym wejściem, przyciągając spojrzenie pani z walizką, która siedziała na pobliskim, skórzanym fotelu.
- Mogę wziąć cię na ramiona? - zapytał Alice, nieco zmieszany obcesowością pytania.
Alice była znów nieco zagubiona, ale postanowiła, że jednak spróbuje zaufać Max. Kiedy pojawił się jej ochroniarz, uspokoiła się odrobinę. Rozejrzała, jakby spodziewała się, że zza rogu ktoś wyskoczy i będzie strzelał
- Tak. Proszę… - zgodziła się, gdy zadał pytanie. Nie miała siły biec, więc tylko spowolniłaby całą akcję. Czuła się jak w filmie akcji, jakby była ważnym, ratowanym zakładnikiem…

Tyler przytrzymał Alice, kładąc jedną rekę pod plecy kobiety, a drugą pod uda. Następnie ruszył sprintem przez parking, przyciągając wiele wspomnień postronnych osób. Kątem oka Harper dostrzegła podążającą za nimi biegiem Maxinne, która jedną dłoń trzymała na puszcze gazu, a drugą na dyskretnie schowanym pistolecie.
- Na tylne siedzenie - wydyszała Swift, kiedy dopadli do samochodu z roztrzaskaną szybą. Tego samego, w którym Alice przyjechała do hotelu. Usiadła na tylnym siedzeniu. Tyler usiadł za kierownicą, a Maxinne usadowiła się na miejscu towarzyszącym.
Ruszyli. Bezpiecznie. Wszystko wskazywało na to, że obyło się bez kolejnych...
- Jedź! - wrzasnęła Max. Wyglądała do tyłu przez opuszczoną szybę. - Wybiegli za nami. Wsiadają do samochodu!
Tyler wyjechał z parkingu. Na szczęście dystans pomiędzy nimi, a nieznajomymi mężczyznami zdawał się dość duży. Maxinne uspokoiła się nieco, choć przez cały czas wypatrywała wrogów. Jej brązowe włosy przypominały dumny proporzec na wietrze.
- Wszystko w porządku, Alice? - zapytała.

Może i była to dość krępująca sytuacja, ale w tej chwili były poważniejsze sprawy, którymi trzeba się było przejmować, więc Alice nie zastanawiała się wiele nad tym, że jest niesiona. Kiedy znaleźli się w samochodzie, lekko odetchnęła. Zaraz jednak znów nadeszło napięcie. Pościg już był kontynuowany? No do diabła!
- Żyję Max, ale mogłoby być zdecydowanie lepiej. Mogłabym być w zupełnie innym miejscu. Spokojnym… Jezu. - mruknęła dziewczyna i zerknęła ostrożnie do tyłu, by wyjrzeć przez tylną szybę.

Tyler jechał prędko, gwałcąc wiele przepisów ruchu drogowego. Mógł w ten sposób przyciągnąć uwagę policji, jednak czy interwencja służb nie byłaby czymś korzystnym w ich wypadku? Z drugiej strony - radiowóz mógł ich zatrzymać i tak z powodu rozbitej przedniej szyby. Jechanie w samochodzie doprowadzonym do takiego stanu było przecież nielegalne i potencjalnie mogło prowadzić do wypadku.
Minęło kilkanaście minut. Zdążyli stracić pościg... a w każdym razie wszystko na to wskazywało. Pomimo zaglądania do tyłu, ani Alice, ani Maxinne nie widziały już wrogów.
- Ale nie możemy mieć pewności - Swift wtrąciła się, spoglądając ostro na Tylera. - Nie jedźmy jeszcze do starego domu Lilliane. Rozsądniej będzie chwilę pokręcić się po Portland. Tak naprawdę nie mam zupełnej pewności, czy naprawdę jesteśmy bezpieczni. Tylko wybieraj mniej uczęszczane drogi, aby mniej ludzi zwróciło na nas uwagę.

Następnie Maxinne pochyliła się, wyjmując spod siedzenia torbę z logo supermarketu. Obróciła się do tyłu, podając ją Alice.
- Tutaj masz trochę jedzenia. Musisz być strasznie gło... - Max nagle zatrzymała się w pół słowa i z zawstydzeniem spuściła wzrok. - No tak. Przecież... nic już ode mnie nie przyjmiesz... W końcu nie wiadomo, co dodałam do środka - zaśmiała się sztucznie. - Możemy coś kupić na stacji benzynowej.

Alice ucieszyła się ponownie z tego drobiazgu, jakim w tej sytuacji była wizja zgubienia pościgu, przynajmniej teraz. Odetchnęła lekko. Widząc torbę z supermarketu i minę Max, dziewczyna skrzywiła się
- Daj spokój. W końcu jestem szalona. Mogę skorzystać z tego co masz w tej torbie. Nie ryzykujmy zajechania do marketu, zwłaszcza że wyglądam jakbym uciekła ze szpitala, a wy w tym aucie, jakbyście urwali się z kręcenia teledysku o gangsterach. - odpowiedziała jej Harper, niejako dając do zrozumienia, że w chwili obecnej wybacza jej tę sytuację z wcześniej. Może i zawiodła się, ale na Boga, były przyjaciółkami od dzieciństwa. Cieszyło ją, że Max jednak nie zdradziła jej przyjaźni, choć mogła.

Swift na moment rozpromieniła się. Wszystko wskazywało na to, że nie ziściły się jej najgorsze obawy, że bezpowrotnie straciła przyjaciółkę. Uśmiechnęła i uspokoiła. Przez kolejny, bliżej nieokreślony czas, dawała Tylerowi wskazówki, gdzie ma jechać i w które uliczki skręcać. Alice odniosła wrażenie, że ochroniarzowi nie podoba się nieco protekcjonalny ton pracodawczyni.
- Myślisz, że on dla nich pracuje? - Maxinne zapytała Alice. - Mam na myśli tego mężczyznę z wczoraj. To by wyjaśniło, dlaczego zaprowadził cię do Melvyn's. Z drugiej strony... nie pasuje mi to, że ostrzeliwał tych Włochów. Choć patrząc na to pod innym kątem... - wskazała na rozbitą, przednią szybę. - Włoska mafia jest tak wyspecjalizowana w manipulacji, że nie mają nic przeciwko zagrażaniu swoich członków, jeżeli dzięki temu bardziej zdołają zamieszać ci w głowie.

Alice rozglądała się po ulicach, które mijali. Wszystkie były dokładnie takie same jak zawsze, a jednocześnie inne. Jakby to było i nie było to samo Portland, które zna
- Nie wiem Max… Gdy z nim rozmawiałam, mówił, że jest z FBI, czy jakoś tak… Że coś wyszło nie tak z tą sprawą twojego duetu. - kobieta pokręciła głową i westchnęła. Skrzyżowała ręce pod biustem i objęła się nimi w pasie. Echo snów znów do niej powróciło. Co one miały znaczyć? A może nic? Oby dokładnie tak.

Maxinne zamilkła.

- Wiedział o moim duecie? - wyszeptała słabo. Wpatrywała się szeroko rozwartymi oczami w jakiś daleki, martwy punkt. Była w wyraźnym szoku. Następnie nieoczekiwanie schowała twarz w prawej dłoni, jakby chcąc ukryć mimikę. - Czyli to wszystko na nic - rzekła ściszonym głosem. - Jeżeli FBI wie o tej przysłudze od Dona Lorenzo... to znaczy, że to wszystko... cały czas płaciłam za nic. To wszystko zostało przekreślone.

Wnętrze samochodu wypełniła cisza. Tyler rzucił ukradkowe spojrzenie w stronę pracodawczyni, jednak znów skoncentrował się na drodze.

- Jestem skończona - wybrzmiały dwa, nasycone rozpaczą słowa.

Alice zasmuciła się. Przechyliła się lekko do przodu i oparła dłoń na ramieniu przyjaciółki
- Max. Wcale nie. Posłuchaj, wszystko zawsze można naprawić, tylko najpierw trzeba posprzątać, to co się nabrudziło… - rzuciła. Alice od zawsze wyznawała taką ideę. ‘Nigdy nie jest za późno na zrobienie choćby i czegoś niemożliwego. Tylko potrzeba wiary w siebie i sporo zapału.’
Panna Harper nie puszczała ramienia przyjaciółki, chyba że po jakimś czasie tamta tego zapragnęła. Wręcz przeciwnie. Max położyła swoją dłoń na dłoni Alice i mocno uścisnęła ją. Była taka ciepła. Odwróciła się do przyjaciółki i posłała jej nieco nieśmiały uśmiech. To nie była najwygodniejsza pozycja, jednak Swift zdawała się tego nie dostrzegać.
- Jesteś dla mnie stanowczo zbyt dobra - rzekła. - Kiedyś pewnie znowu będziesz z tego powodu cierpieć.

Alice pokręciła głową
- Max, daj spokój. Jesteś moją przyjaciółką. Kocham cię jak siostrę. Wiem, że też byś dla mnie zrobiła to samo. - oznajmiła jej, bo ufała, że choć był w Maxinne lekki zgrzyt, to jednak zawsze mogła na nią liczyć.
- Myślisz, że powinnam znów zadzwonić na swoją komórkę? Czy lepiej Thomasa w to nie mieszać bardziej? - zapytała po chwili, gdy ich emocje odrobinę opadły.

Maxinne zamyśliła się. Zmrużyła oczy i przeczesała gęste, brązowe włosy. Zawsze tak robiła, kiedy zastanawiała się nad czymś intensywnie i próbowała wpaść na najlepsze rozwiązanie.
- Tak - w końcu rzekła. - Na pewno musisz do niego zadzwonić, gdyż pomoc FBI... o ile rzecz jasna naprawdę jest z FBI... byłaby w tym przypadku bardzo wskazana. Nie wspomnę o tym, że zaprzyjaźnienie się z nim to zapewne najmądrzejsza rzecz, jaką mogę teraz uczynić. Jeżeli mam przedstawić własną wersję wydarzeń, która mnie potencjalnie uratuje w oczach prawa, to powinnam działać jak najszybciej. I nawiązać kontakt z tym agentem.

Zdawało się, że Maxinne myślała o Thomasie w kategoriach czysto instrumentalnych i chciała wmieszać go głównie z powodu własnych, egoistycznych pobudek.
- Masz telefon - rzekła, podając urządzenie Alice.

Alice również zgadzała się z takim osądem sytuacji. Mógł jej pomóc. Zwłaszcza, że wpakowane były w coś naprawdę poważnie zagmatwanego. Alice miała też parę pytań do Thomasa, więc dostając telefon zerknęła na niego, a potem na Max. Odnotowała to instrumentalne podejście, ale mniej więcej potrafiła je zrozumieć. Choć trochę ją to uszczypnęło
- Ym… Ok. Jesteś pewna, że nikt ci nie namierzy połączenia z tego numeru? Znaczy no wiesz, z tych złych? - zapytała.
- Och… nie - Max wydała się zbita z tropu. Nigdy wcześniej o tym nie pomyślała. - Myślisz, że telefon Tylera będzie lepszy? Chyba nie… A zresztą… wczoraj i tak przez niego rozmawiałaś z nim, prawda? Więc jeśli już, to mleko i tak się wylało…

Alice kiwnęła głową, po czym zerknęła na telefon. Wybrała ponownie numer do siebie i czekała…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 26-11-2016 o 23:08.
Vesca jest offline  
Stary 27-11-2016, 02:26   #24
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację

Pistolet wciąż spoczywał na kolanie Irakijczyka. Ten wpatrywał się w niego ze spuszczoną głową i palcem postukiwał lufę. Słuchał. Słuchał uważnie wszystkiego, co opowiedziała mu Bee. Nie spodziewał się usłyszeć tak pełnej smutku historii z życia tej dziewczyny. Czy przez ten cały czas tak dobrze potrafiła ukrywać grozę i gorycz czające się w sercu? Czy nosiła swego rodzaju maskę, która nie pozwalała innym ludziom odkryć tego, co niszczyło ją od środka już od wielu lat? Jak to robiła? Czy Sharif mógł to zrozumieć?
Znał podobne historie. Historie przepełnione bólem, strachem i gniewem. Czy patrząc przez ich pryzmat, przeszłość Bee Barnett była równie potworna?
Każda tragedia człowieka, jest jego największą tragedią.

Milczał, skupiając się na broni i wstrzymując na chwilę oddech. Wiedział, że zna odpowiedź przynajmniej na część pytań. Kiedy o tym myślał, niezauważalnie drgnęła mu powieka.
Puścił pistolet i uniósł spojrzenie. Powoli, jakby bojąc się poparzyć, przeniósł rękę na bark dziewczyny, delikatnie zaciskając na nim dłoń. Z troską patrzył prosto jej w oczy.
- Bee… to co dzisiaj się wydarzyło… nic z tego nie jest twoją winą. Wszyscy podejmujemy własne decyzje w każdym momencie naszego życia - powiedział uspokajająco. Nie był to jednak tamten ton, którego używał przeciwko Vincentowi. Ten można było nazwać bardziej opiekuńczym. Czy bardziej szczerym? Tak mógł brzmieć.

- Jesteś silną kobietą, choć możesz tego nie dostrzegać. To, co mi opowiedziałaś… Dziękuję, że się tym ze mną podzieliłaś. Nie będę cię oceniał, wszyscy popełniamy błędy. Jednak dziękuję, za to, co dla mnie zrobiłaś - pokiwał głową i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Chcę jednak, żebyś wiedziała… Dzisiaj nie przyszedłem do was w poszukiwaniu pracy. Chciałem z tobą porozmawiać. Powiedzieć… powiedzieć, byś się nie poddawała. Musisz się zaopiekować rodziną. Poradzisz sobie, wiem o tym.

Kobieta zastygła w bezruchu. Wpatrywała się gdzieś w dal, a następnie przeniosła wzrok na Sharifa i uśmiechnęła się smutno. Powoli skinęła głową. Wydawała się rozbita i chyba nie uwierzyła, że Khalid nie przyszedł w poszukiwaniu pracy. Najpewniej uznała, że zmienił zdanie przez ostatnie wydarzenia oraz jej opowieść.
- Ostatecznie... rodzina to wszystko, co mamy, prawda? - zapytała retorycznie. - Jeżeli... jeżeli chciałbyś kiedyś opowiedzieć o swojej... to zawsze cię wysłucham - rzekła, po czym spojrzała w jakiś martwy punkt przed sobą. - Masz takie smutne oczy. Inni tego nie zauważają, ale też nie patrzą. Natomiast ja... chyba właśnie z ich powodu tak cię lubię - dodała, po czym ujęła niesprawną, okaleczoną dłoń Sharifa. - Nie musisz być sam. Chciałabym, abyś to wiedział.

Sharif wykrzywił kącik ust w lekkim uśmiechu i pokiwał głową, jakby doceniając jej wsparcie. Jednak w tym samym momencie źrenice jego oczu się rozszerzyły. Czy to, co powiedziała dziewczyna, w jakiś sposób go dotknęło? Czy przestraszył się jej wnikliwej percepcji? Coś musiało się stać, ponieważ mimo iż próbował zachować poprzedni spokój, teraz wydawał się bardziej nieobecny.
- Dziękuję - powiedział i zakołysał dłonią, którą trzymała Bee. - Być może w najbliższym czasie więcej mnie nie spotkasz. Muszę przeanalizować sytuację, w której się znalazłem oraz pozałatwiać własne sprawy. Ale… odezwę się do ciebie, kiedy będę gotów. Napiszę list - uśmiechnął się na wspomnienie różowej, wyperfumowanej koperty, którą otrzymał od młodej Barnett.
- Jednak teraz muszę już iść.
Bee uśmiechnęła się teraz nieco weselej i skinęła głową. Zapaliła silnik samochodu.
- Do zobaczenia - rzekła.

Mężczyzna jeszcze raz wysilił się na uśmiech.
- Tak, do zobaczenia - powtórzył, opuszczając pojazd. Zatrzasnął za sobą drzwi i ruszył przed siebie, wprost do wejścia hotelowego, po drodze wsadzając gnata do spodni za plecami i zakrywając go kurtką. Van stał tam jeszcze chwilę, jednak zaraz odjechał z parkingu. Sharif zatrzymał się na progu i obejrzał za odjeżdżającym samochodem.
- Uważaj na siebie, Bee - powiedział cicho, po czym wszedł do hotelu.



Sharif skorzystał z windy, by dostać się na jedno z wyższych pięter. Kiedy rozbrzmiało charakterystyczne piknięcie, wyszedł na korytarz. Nic specjalnego nie przykuło jego uwagi, więc skierował się prosto pod wyznaczone drzwi. Dochodząc do nich, zachował szczególną ostrożność w krokach. Nie chciał jeszcze nikogo informować o tym, że nadchodzi. Zamiast tego zaparł się dłońmi o framugę i powoli przycisnął ucho do drzwi. Nasłuchiwał, starając się określić, czy ktoś jest w środku i ile tych ktosiów może tam być.

Z początku nic nie usłyszał. Dopiero po chwili dobiegło do niego przyciszone jąkanie Fahima.
- B-bez przesady, m-m-mogła jeszcze chwilę p-poczekać - mówił mężczyzna. Wydawał się po części zirytowany, po części przestraszony. - Przecież Sharif n-nie spóźnił się jeszcze n-nawet pół g-g-godziny. M-może powinienem do niej z-zadzwonić?
- Widzę ją za oknem - rzekł nieznany Khalidowi męski głos. To musiał być znajomy Fahima, który pracował w firmie farmaceutycznej. - Tu jest widok na parking. Idzie do samochodu. Jeżeli chcesz dzwonić, to pospiesz się.
Z rozmowy mężczyzn wynikało, że Sharif musiał minąć się z nieznajomą kobietą, która stała za planem wyrobu metamfetaminy.

Irakijczyk przejechał dłonią po łysinie, poprawił na sobie kurtkę oraz lepiej ułożył zdobyczny pistolet za paskiem. Następnie odchrząknął i przyjmując na twarz pełen profesjonalizm, zapukał stanowczo.
- To ja, Sharif.
- W-wchodź, do kurwy nędzy! - wrzasnął Fahim. Przekleństwa należały do tych nielicznych wyrazów, przy których nigdy się nie jąkał.

Khalid wszedł do skromnie urządzonego pokoju hotelowego. Fahim Ahmad stał na jego środku. Choć wysoki, garbił się straszliwie, przez co sprawiał wrażenie niższego, niż był w rzeczywistości. Przez okno wyglądał inny mężczyzna. Stał tyłem do Sharifa, przez co Irakijczyk nie dostrzegał szczegółów jego fizjonomii.
- Wiesz, jak w-wściekła się, że przesunąłeś g-godzinę z d-d-dwunastej na trzynastą?! A t-teraz jeszcze s-spóźniłeś się - Fahim trzepotał rękami, jak gdyby tonął pod wodą. - C-czy rozumiesz, o j-j-jakie pieniądze t-toczy się t-ta gra?! C-czy naprawdę m-m-musiałeś pokazać, jaki to w-ważny nie jesteś... akurat w takiej s-sytuacji?! Czy ty mi kurwa r-robisz na złość?!

Sharif jeszcze nigdy nie widział Fahima takiego wściekłego.
Mimo to nie dał się zbić z tropu. Nie był już wśród zwykłych cywili i nie musiał uważać, czy ktoś znajomy go podpatrzy. Dlatego bez większego trudu przerzucił się na inny szablon zachowań, który wykorzystywał, działając w półświatku.
- Dobra, skończ pieprzyć, Ahmad i mów, czy klient ciągle jest w zasięgu - rzucił, nawet nie siląc się na przepraszający ton. Dobrze wiedział, że usprawiedliwienia w tej chwili nie były konieczne. Wyglądało na to, że pracodawca stracił zainteresowanie, jednak jeśli Sharif rozegra to odpowiednio, wciąż była szansa na jego odzyskanie.
W oczekiwaniu na odpowiedź, powolnym krokiem skierował się do okna, jednak co jakiś czas zerkał na boki, upewniając się, czy ta dwójka była tu sama. Wszystko na to wskazywało.

Sharif spojrzał przez szybę. Ujrzał atrakcyjną brunetkę zmierzającą pewnym krokiem do jednego z samochodów.
- Jestem Jimmy - przedstawił się kontakt Fahima. Był niewysokim mężczyzną o symetrycznej twarzy i dość dużych, niebieskich oczach. - To ona - wskazał palcem.
Po chwili ujrzeli, jak nieznajomy mężczyzna wysiada z samochodu, chwilę rozmawia z brunetką, po czym wyjmuje z bagażnika dużą torbę podróżną. Wydawała się bardzo ciężka i wypakowana do granic objętości jakimś okrągłym, tubalnym kształtem. Na szczęście - zbyt nieporęcznym, by mogła to być broń.
Następnie obydwoje skierowali się z powrotem do hotelu.
- W-wraca - ucieszył się Fahim. - To dobrze.
- A ten mężczyzna? - Jimmy zmrużył oczy.
- To jej sz-szofer i o-ochroniarz - Fahim wydawał się rozluźniony. - Raz z nim r-rozmawiałem. J-jak dobrze, że zmieniła z-zdanie.
- Wyjdę im naprzeciw - rzekł Jimmy, skinął głową Sharifowi i wyszedł z pomieszczenia.

Zostali sami.
- G-dzie byłeś? Cz-czemu w ogóle przesunąłeś datę? - Fahim zapytał znacznie bardziej uprzejmym tonem. - Masz czas dzisiaj, czy j-jeszcze gdzieś się spieszysz?

Sharif stanął obok okna i zaczął ukradkiem wyglądać przez szybę. Uniósł dłoń, jakby chciał uciszyć swojego muzułmańskiego przyjaciela i odczekał chwilę, aż przestanie słyszeć kroki Jimm’iego dobiegające z korytarza.
- Coś jest nie tak, Fahim. Dlaczego zmieniła zdanie? Skoro zlecenie można było wykonać beze mnie, z jakiego powodu nie oznajmiła ci o tym wcześniej? - Sharif faktycznie wydawał się zaaferowany. Dopiero teraz spojrzał na Ahmada.
- Coś mi wypadło... a potem napadły mnie ćpuny - wytłumaczył, jakby mówił o złej pogodzie.
- Masz przy sobie gnata? - spytał, wyciągając zza pleców swój pistolet. Dla efektu pociągnął do siebie zamek i sprawdził, czy kula siedzi w komorze.

- Mam - Fahim skinął głową. - Ta l-laska... p-powiedziała, że znajdziemy d-dystrybutora w innym stanie - wyjaśnił Fahim. - I że p-powinniśmy kontynuować bez c-ciebie, skoro nie możemy na c-ciebie liczyć. P-powiedziała, że jeżeli n-nie jesteś w stanie zjawić się na z-zwykłe spotkanie, to tym b-bardziej wymiękniesz, kiedy p-przyjdzie co do czego. I sz-szczerze mówiąc, t-trudno było mi się z nią k-kłócić.

Bez wątpienia Fahimowi w ogóle trudno było kłócić się z kimkolwiek - wynik ciągłego jąkania się. Jednakże Ahmed znajdował szczególne trudności w rozmowach z przedstawicielkami płci pięknej. Nigdy nie wypowiadał więcej, niż kilku słów. Nieznajoma - jako piękna kobieta - musiała tylko potęgować ten efekt. Na dodatek Arab był zły na Khalida, więc pewnie nawet nie próbował stawać w jego obronie.

- M-może cię zobaczyła? - zastanowił się Fahim. - I uznała, że w-wygarnie ci, co o tobie myśli, prosto w t-twarz? W każdym r-razie... chyba masz r-rację. To t-trochę dziwne.
Wtem rozległ się dzwonek telefonu Fahima, który aż podskoczył. Odebrał, po czym zrobił gest sugerujący, żeby Khalid poczekał, aż skończy rozmawiać. De facto Ahmed jednak nie odzywał się, tylko słuchał głosu w słuchawce. Po minucie rozmowy i kilku zdawkowych odpowiedziach wyłączył się i wrócił z powrotem do Sharifa.

- W-widzisz... ona wcale nie zmierza do n-nas - rzekł. - Jimmy poszedł za nią. N-nie spostrzegli, że ich ś-śledzi. Weszli do innego p-pokoju, na jakimś w-wyższym p-piętrze, a J-jimmy obserwuje drzwi. P-powiedział, że coś mu w tym nie p-pasuje. I rzeczywiście, t-to dziwne. Ch-chce tam zostać i dalej ich obserwować. Sh-sharif - Fahim nagle zbladł. - A c-co, jeżeli ona jest z p-policji? N-nie możemy tak tego z-zostawić. P-powiedziałem J-jimmiemu, aby zadzwonił do nas ponownie, kiedy tamci wyjdą. M-m-musimy... Chyba m-musimy z-zrozumieć, o co z nią chodzi. No nie? - Fahim jakby nagle zwątpił. - To nie paranoja, p-prawda?

Irakijczyk zamilkł i zaczął przemierzać pokój hotelowy wzdłuż i wszerz z pochyloną głową. Fahim Ahmad nie było lwio odważny. Właściwie bliżej mu było do szczura. Ale Sharif to doceniał. Szczury miały instynkt przetrwania. Ten, kto uważał, że bohaterstwem można wszystko rozwiązać, chyba nigdy tak naprawdę nie był w skomplikowanej sytuacji.
Khalid nie ufał nikomu, kogo dobrze nie znał. Można nawet powiedzieć, że nie ufał prawie nikomu. Czy Fahim wpadał w paranoję? Możliwe, nawet szczury kiedyś wariowały. Ale Sharif uważał, że ma ku temu dobre podstawy.
On na pewno nie zamierza czekać tu bezczynnie na rozwój sytuacji. Sharif tak nie działał. Jeśli chciał osiągnąć jakiś cel, to musiał mieć najwięcej kontroli.

- Zostań tutaj. Ja się pójdę rozejrzeć. Jeśli faktycznie mnie nie widzieli, to nie wiedzą, jak wyglądam - powiedział, zatrzymując się w miejscu. Jego oczy błyszczały, pełne zapału i gotowe do działania. - Jeśli Jimmy zadzwoni, napisz mi wiadomość. - To mówiąc, schował na powrót gnata do spodni i skierował się do drzwi. Po ich otwarciu spojrzał jeszcze na Ahmada.
- Nie panikuj, wiem co robię. Gdyby zaczęło się robić gorąco, uciekaj i nie oglądaj się za siebie.
Wyszedł.

Miał plan. Zdobyć przebranie obsługi hotelowej i dostać się do pokoju, który zajmowała ich niedoszła pracodawczyni.
Infiltracja. Na tym się znał. To był jego żywioł.

Sharif mógł zaczekać, obezwładnić członka obsługi hotelowej i przebrać się w jego ubrania… rzecz jasna była to opcja najbardziej drastyczna, lecz jednocześnie zdawała się potencjalnie najszybsza. Inna zakładała przedostanie się do szatni dla pracowników i pozyskanie stamtąd niezbędnej, firmowej odzieży z logo hotelu. Tylko że w tym przypadku musiałby ustalić, gdzie znajduje się taka przebieralnia.
- P-poczekaj - wydusił z siebie Fahim po wyjściu na korytarz za Khalidem. - G-gdzie idziesz? Chyba nie zamierzasz się z nią skonfrontować?

- Powiedziałem, że chcę się tylko rozejrzeć. Sam mówiłeś, że chcesz wiedzieć, co kombinuje. A teraz wracaj do pokoju i rób, co ci poleciłem - westchnął Sharif i nie zatrzymując się już więcej, ruszył dalej korytarzem. Fahim posłuchał i powrócił do pomieszczenia.
Musiał chwilę pospacerować po hotelu. Może gdyby znalazł jakąś mapę ewakuacyjną, zlokalizował by na niej szatnię obsługi. Ewentualnie mógł śledzić któregoś z nich. Nie miał zamiaru używać w tym przypadku siły. To musiał być subtelny wywiad, nie włamywanie się do zastrzeżonego obszaru.
Jeśli zdobywanie ubrań zajmie zbyt długo, Sharif po prostu wróci do pokoju, o ile Fahim wcześniej da mu znać. Nic wtedy nie osiągnie, ale też nic nie straci, a przynajmniej będzie miał świadomość, że próbował coś zrobić. Zawsze to lepsze od biernego czekania.

Wpierw Sharif przeszedł hotel w poszukiwaniu map ewakuacyjnych. Pomimo prędkiego kroku, placówka była dość okazała i zajęło to ponad kwadrans. W rezultacie zszedł na parter. Tablica wisiała niedaleko recepcji. Niestety szatnia obsługi nie została na niej podpisana - wszystkie pomieszczenie pracownicze zamalowane zostały szarym kolorem i umieszczono na nich jedynie enigmatyczne numery. Szatnia najprawdopodobniej znajdowała się gdzieś na parterze. Na tę kondygnację prowadziła specjalna winda umieszczona dyskretnie w załomie korytarza.

- Dobra, czekam jeszcze chwilę i po prostu wyjdę - recepcjonistka rozmawiała przez telefon. Jej głos był doskonale słyszalny w całym korytarzu. - Olivia spóźnia się już pół godziny. Dawno temu minęła moja zmiana. Przysięgam, poczekam chwilę i po prostu wychodzę - zdenerwowana kobieta mówiła coraz głośniej w gniewie.
Sharif mógł poczekać tę "chwilę" i spróbować poszukać informacji w jej komputerze, ewentualnie podążyć za nią do szatni. Z drugiej strony mógł zignorować jej wypowiedź i ruszyć prosto do piwnicy na ślepe poszukiwania.

Poszukiwania zajmowały zbyt długo. Jeśli tak dalej pójdzie, ich pracodawczyni najpewniej opuści w pokój, a wtedy jego inwigilacja zostanie pozbawiona sensu. Mimo to nie chciał już tracić więcej czasu na błądzenie po omacku, więc postanowił jeszcze chwilę zaczekać. Sprawdzenie bazy danych recepcji brzmiało kusząco. Jeśli tamta kobieta zajęła inny pokój, to oznaczało, że wcześniej musiała go wynająć. Zapewne był już przygotowany przed spotkaniem z Fahimem. Istniała więc szansa, że zameldowała go na swoje prawdziwe nazwisko, w co jednak Sharif wątpił. Mimo wszystko warto było spróbować. Dlatego Khalid postanowił wykorzystać daną chwilkę i zaczerpnąć informacji.

“W którym pokoju zatrzymała się ta kobieta?”

Wysłał wiadomość do Ahmada.
Dokładnie w tej samej chwili otrzymał od niego SMSa, że jak do tej pory nic się nie zmieniło i kobieta wciąż jest w swoim pokoju. Sharif wpatrywał się w wyświetlacz, lecz kolejne wiadomości nie chciały nadejść. Zanim minął kwadrans, otrzymał następną wiadomość.
"Nie mogę teraz skontaktować się z Jimmim, nie mam czasu. Ale wszystko w porządku. Udawaj, że mnie nie znasz."

Niecałą minutę później na parterze pojawił się Ahmed, po czym bez słowa wyszedł z hotelu. Wyglądało na to, że spieszy się. W tym czasie recepcjonistka obdzwaniała wszystkie przyjaciółki po kolei, chcąc wyżalić się z powodu niepłatnych nadgodzin.
- Powinnam, tak jak ty, zatrudnić się w kinie. Przynajmniej miałabym popcorn za darmo.
Nagle Fahim powrócił, bez słowa wyminął Sharifa i zniknął w windzie. Następnie rozdźwięczała się komórka Khalida.

"Jimmy podsłuchał, że zaraz mężczyzna wyjdzie do spożywczego po zakupy. Laska ma zostać w środku. Mamy dużo czasu. Wrzuciłem mu pod maskę komórkę z GPSem, abyśmy wiedzieli, gdzie jedzie. Piszę do ciebie z mojego drugiego, prywatnego telefonu."
Fahim zawsze nosił przy sobie dwie komórki. Jedną wykorzystywał do wszystkich swoich szemranych interesów, a drugą posługiwał się, dzwoniąc do rodziny i przyjaciół w celach towarzyskich.

Sharif był pod wrażeniem pomysłowością Fahima. Namierzanie towarzysza ich pracodawczyni dawało im sporą kontrolę. Mimo to jedno nie dawało spokoju Irakijczykowi. Co do cholery ta baba wyprawiała tyle czasu w tym pokoju?
Musiał przyznać, że coraz mniej kusiła go możliwość zarobku. Sprawa zaczynała cuchnąć, a on nie przymierał głodem, by musieć ryzykować. Ostatecznie postanowił chociaż ustalić tożsamość tamtej dwójki, choćby dla prywatnego osiągnięcia.
Póki co zaś przemierzył korytarz w poszukiwaniu toalety, w której mógłby się schować. Nie chciał, by tamten typ zauważył go na korytarzu.

Nie miał problemu ze znalezieniem oznaczania w kształcie trójkąta. Wszedł do ubikacji, po czym schował się w kabinie. Cały czas wypatrywał nowych SMSów na ekranie wyświetlacza, jednak te nie chciały pojawić się. Minął ponad kwadrans, kiedy Fahim wreszcie obwieścił, że mężczyzna wyszedł z pokoju. Sharif przeczekał jeszcze trochę czasu, niecierpliwiąc się, jednak było warto. Nieznajomy zapewne zapamiętałby nieco egzotyczną fizjonomię Khalida, więc lepiej byłoby nie stawać na jego drodze.

Kiedy Irakijczyk opuścił toaletę, ujrzał oddalający się samochód. Ten sam, którego wcześniej widział z okna pokoju hotelowego. Udało się ominąć nieznajomego! Sharif odruchowo spojrzał w kierunku recepcji i…

Za ladą siedziała inna recepcjonistka! Przegapił moment, kiedy wymieniły się!

- No wreszcie ta... uhm, osoba, pojawiła się. Wracam do domu, Mathildo. Wreszcie. Właśnie tak musiał czuć się Odyseusz - usłyszał jednak znajomy głos kobiety zmierzającej ku windy dla pracowników. Najpewniej po zakończeniu dnia pracy zamierzała przebrać się w szatni i wrócić do domu.

Sharif wyjął telefon i niby nonszalancko przechadzając się po korytarzu, spróbował dostać się do windy. Ewentualnie znaleźć jakieś schody. W każdym razie musiał podążyć za wygadaną kobietą, jeśli chciał bez problemu trafić do szatni i zdobyć przebranie.

Wsunął się do windy, zanim zamknęła się. Uczynił to w idealnym momencie, jako że w chwilę później okazało się, że aby ruszyła, należało wstukać odpowiedni, znany tylko pracownikom kod. 1-7-4-5. Sharif prędko odnotował go sobie w pamięci. Tymczasem zbulwersowana recepcjonistka zdawała się nie zauważać Irakijczyka. Obmawiała swoją przyjaciółkę z pracy, Olivię, z niewiarygodnym zacięciem.
- Przecież wszystkie wiemy, w jaki sposób dostała tę robotę. W pewnym sensie pracuje bez przerwy, niestety w sypialni, a nie na recepcji - kobieta chwilą milczenia zaakcentowała tę myśl, i dalej kontynuowała.

Sharif wpierw spróbował wykoncypować, które przegrody należą do osób z obecnej zmiany, a które z następnej. Na szczęście grafik i imienne oznaczenia pomogły. Jedna szafka okazała się szczęśliwie otwarta i tkwił w niej świeży ubiór obsługi - i to prawie idealnego rozmiaru. Sharif skończył przebierać się, gdy otrzymał kolejnego SMSa.
“Sharif, wracaj. Zaraz rozładuje mi się komórka, a muszę pogadać. Bez obaw, kobieta jest wciąż na miejscu.”

[MEDIA]http://beautymaids.com/images/200019672-001.jpg[/MEDIA]

Przetarł odzianą w bawełnianą rękawiczkę dłoń łysinę i jeszcze przyjrzał się sobie w lustrze. Śnieżnobiała koszula i kamizelka dość dobrze się na nim prezentowała. Jako że ludzie o podobnej mu karnacji często przewijały się między innymi w obsłudze hotelowej w całych stanach, łatwo było się nabrać, iż Sharif faktycznie tu pracował. Miał już przebranie, teraz wystarczyło z niego skorzystać.
Oczywiście przygotował się na każdą ewentualność, dlatego pod nogawką czarnych spodni przykleił do łydki za pomocą taśmy klejącej zdobyczny pistolet. Nie zamierzał go użyć, ale też nie chciał, by mu go zabrakło w wymagającej chwili.
Wychodząc z szatni wziął jakiś czysty ręcznik i przewiesił go sobie przez przedramię. Następnie skierował się do windy i wyjechał na piętro zajmowane przez Fahima. Ostrożnie podszedł do drzwi i po dwóch stuknięciach wszedł do środka.

- Uhm - Fahim mruknął, lustrując przebranie Sharifa. - N-nawet nie pytam, skąd to wziąłeś, ale d-d-dobrze, że o tym pomyślałeś. Na p-pewno przyda się - dodał. - M-musimy jechać na p-piętro do J-jimmiego. Utraciłem z nim k-kontakt, bo jak pisałem, w-wyładował mi się telefon. W k-każdym razie J-jimmy chciał, by ktoś go z-zmienił. Sprzątaczka już d-dwa razy zapytała g-go, dlaczego tam t-tak długo stoi. Z-zwraca uwagę. T-to nie dobrze. Chodźmy do windy - dodał, wychodząc z pokoju.

Sharif rozejrzał się jeszcze po pomieszczeniu i zaraz ruszył za Ahmadem. Starał się wyglądać profesjonalnie, jak obsługa oprowadzająca swojego gościa po hotelu. Głowę trzymał wysoko uniesioną, a plecy proste. Ciężar spluwy na prawej łydce trochę dokuczał w chodzeniu, ale starał się nie zwracać na to uwagi. Na szczęście spodnie obsługi były na tyle szerokie, że kształt broni nie odciskał się pod nogawką na tyle, by rzucał się wszystkim w oczy.

Dotarli do windy. Fahim nacisnął przycisk.
- M-mam nadzieję, że coś z-zacznie się dziać - powiedział. - Wcześniej obawialiśmy się, że l-laska zniknie nam z oczu, l-lecz teraz b-boję się, że ona zostanie w środku na z-zaw...

Uwagę Sharifa przyciągnął hałas dobiegający gdzieś z góry, ze schodów.
- Zjeżdza! - wrzasnął Jimmy, wybiegając zza zakrętu. Prawie przewrócił się, lecz w ostatniej chwili zdołał utrzymać równowagę. - Kurwa, dzwonię do ciebie jak szalony, Fahim!
- J-ja... - Ahmad zaczął się tłumaczyć.

Winda przystanęła, zgodnie z zamówieniem Fahima. Drzwi otworzyły się, ukazując swoich pasażerów. Sharif wstrzymał oddech, rozpoznając... piękną szatynkę, kontakt Ahmeda! Kobieta przez ułamek sekundy wpatrywała się w ich trójkę. Obok niej stała inna, rudowłosa piękność. Sharif odniósł wrażenie, że skądś ją kojarzy, kiedy nagle...
- Nie! - wrzasnęła szatynka. Wyciągnęła rękę z przygotowanym sprayem i z niego skorzystała. Sharif, Ahmed i Jimmy odskoczyli do tyłu. Nieznajoma załomotała pięścią w przycisk i winda ruszyła w dół.

- Kurwa, moje oczy! - klął Fahim, pocierając narząd wzroku. Jimmy upadł w międzyczasie i zajęło mu trochę czasu, by podnieść się z podłogi.

Wszystko wskazywało na to, że z nich wszystkich Sharif oberwał najmniej. Stał za kolegami i gaz nie dotarł do jego spojówek.
- Sharif! - krzyknął Fahim. - Biegniemy do samochodu! Musimy pokazać suce... - rzekł, skacząc w kierunku schodów. Jimmy, choć nic nie widział na oczy, ruszył za nim. - Ty prowadzisz!
Rzeczywiście, z nich wszystkich Sharif nadawał się w tej chwili najbardziej do roli kierowcy. Fahim i Jimmy zbiegali po schodach prawie na oślep i na ulicy zapewne nie poradziliby sobie lepiej.

Sharif zatrzymał się nagle i spojrzał za siebie. Oczywiście, zostawił tu swoje ubrania, choć portfel, telefon, pistolet - rzeczy najważniejsze - miał przy sobie. Zastanawiał się chwilę. Po co tak właściwie mieli ich ścigać? Na dobrą sprawę nic im nie zrobili. Ot, kobieta wpadła w panikę, widocznie spodziewając się jakiegoś podstępu. Co mieli osiągnąć tym pościgiem? Pobić te kobiety? Okraść?
Khalid już miał zamiar powstrzymać swoich towarzyszy. Daleko by bez niego nie zaszli, więc wystarczyłoby, żeby sam się nie ruszył. Jednakże… ta rudowłosa kobieta. Skąd ją kojarzył? I dlaczego czuł, że… ma kłopoty? Może po prostu coś mu się przewidziało. Może nadinterpretował sobie całą sytuację. Mimo to… Fahid nic nie mówił o rudej. To oznaczało, że była w hotelu już wcześniej. Dlaczego? Skąd znała szatynkę? Jaka była jej rola w tym wszystkim?
Przestałbyś się bawić w pieprzonego detektywa, pomyślał. Mało ci wrażeń jak na jeden dzień? Zabierz stąd tych dwóch ślepców i zajmijcie się czymś mniej brawurowym.

- Szlag… - mruknął. - Fahim, kluczyki. Jimmy, złap Ahmada za rękę, żebyś nie spadł ze schodów i za mną! - zakrzyknął, pędząc po schodach w dół.

Fahim po omacku znalazł kieszenie, zbiegając po schodach. Wyszarpnął z nich pęczek kluczyków i podał Sharifowi. Każda kolejna kondygnacja dłużyła się w nieskończoność, lecz w końcu znaleźli się na parterze.
- Zakładałem, że facet wróci z zakupami - Jimmy sapał. - Ale on tylko, uff - szepnął po skoku o pięć stopni. - On po prostu zatrzymał się na parkingu i wtedy te dwie znienacka wyskoczyły z pokoju do windy.

Sprintem przemierzyli hol, nie zważając na krzyki recepcjonistki i znaleźli się na parkingu.
Piękna szatynka, jej wspólniczka i mężczyzna już odjeżdżali. Fahim, Jimmy i Sharif wskoczyli do zaparkowanego samochodu.

Ruszyli w pościg.

Przysięgam, Sharif, od następnego razu bierzesz nadgodziny w restauracji i nie wychodzisz z mieszkania, pomyślał sobie Irakijczyk, kiedy dłonie obleczone w biały materiał zacisnęły się na kierownicy.
O Allahu, dopomóż...
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 28-11-2016, 19:16   #25
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
- Kieran, słuchaj ja… tak, chętnie cię wezmę na konferencję. Nie wiem, czy koleżanki kogoś biorą, ale w zasadzie dlaczego nie - skoro miało mu to sprawić przyjemność. - Tylko nie wiem, jak to będzie, bo na konwój z eksponatami napadli jacyś bandyci i zasadniczo muszę się dowiedzieć co dalej. No i eee… taki jeden mój znajomy policjant, z którym jechałam radiowozem jeszcze się nie znalazł i się martwię. - W zasadzie miała nadzieję, że jej głos jest spokojny. Nie było się czym denerwować. Na konwój z eksponatami napadła banda, która zabiła człowieka i chciała zabić ją, w ręku miała magiczną kukłę, w perspektywie zaginionego przyrodniego brata. Nie, no naprawdę… czym się tu denerwować.

Zapadła cisza. Po chwili Natalie spojrzała na ekran, aby upewnić się, że połączenie nie zostało przerwane.
- Och - Kieran jęknął, próbując przyswoić sobie wszystkie informacje. - Nie wiem, co powiedzieć. To znaczy... mam w głowie setki pytań, ale nie wiem, od czego zacząć - znów chwila ciszy. - Jesteś bezpieczna? - rzucił. Te dwa, proste słowa odblokowały coś w jego głowie. - O mój Boże, Natalie! Gdzie jesteś, musze jak najszybciej po ciebie pojechać! Jesteś cała?! Dzwonię na policję... Zadzwoniłaś na policję, prawda?!
- Tak, tak, bezpieczna już, zadzwoniłam, nie przyjeżdżaj - zawahała się. Spojrzała na stojącego niedaleko niej policjanta. - Jadę jeszcze z jakimś funkcjonariuszem. On mnie podrzuci do domu. Nie wiem, czy jeszcze nie będę musiała składać jakiś zeznań na posterunku. Nic mi nie jest, jakieś tam otarcie na łokciu. - Postanowiła oszczędzić Kieranowi szczegółu, że jest cała umazana we krwi kogoś innego. - Mogę do ciebie zadzwonić, jak już będę po wszystkich sprawach z policją? - To było dobre wytłumaczenie, które nie powinno wzbudzać wątpliwości.
Postanowiła zabrać się z policjantem, który oferował podwózkę, chciała wypytać go o poszukiwania Petera, a jeśli jeszcze nikt na to nie wpadł, to złożyć oficjalne zawiadomienie o zaginięciu. W końcu to był też policjant i to jeszcze taki, który zaginął w trakcie akcji!

Funkcjonariusz policji skinął głową, chcąc nie chcąc słysząc wypowiedź Natalie. Uczynił znak wskazujący, że kobieta ma pójść za nim. Następnie zaprowadził ją do ustawionego nieopodal radiowozu i otworzył prawe, przednie drzwi. Sam przeszedł na drugą stronę, siadając na miejscu kierowcy.
- Będę mieć cały czas telefon przy sobie. Zadzwoń do mnie, gdy będziesz mnie potrzebowała, nawet w najbardziej błahej sprawie - Kieran przerwał na moment, a Natalie usłyszała w słuchawce jego ściszony głos tłumaczący komuś postronnemu, że jest w trakcie bardzo ważnego telefonu. - Wyjdę z pracy i od razu przyjadę. Obiecasz mi, że do mnie zadzwonisz? Możesz na mnie polegać, Nat.

- Jasne, zadzwonię. Oczywiście, że wiem. Kieran ja… - zawiesiła głos - Tak wiem. - Nie powiedziała chyba do końca tego, co chciała powiedzieć, ale chyba zrozumiał. Wyłączyła smartfona i schowała do kieszeni. Przygarnęła bliżej siebie kukłę, byle wyglądać nieco swobodniej.
- Co z poszukiwaniami tego zaginionego funkcjonariusza? Petera Morrisa? Słyszał już pan coś? - Zagaiła do siedzącego obok niej policjanta.
Mężczyzna ruszył samochodem. Wystarczyła niespełna minuta, aby wyjechali z obszaru obławy policyjnej.
- Jeżeli chodzi o Petera Morrisa... niestety, nie mamy informacji na jego temat - z ociąganiem wyjaśnił funkcjonariusz. Natalie już miała odpowiedzieć... kiedy poczuła chłodną lufę pistoletu przyłożoną z tyłu do szyi.

Nie byli sami w samochodzie. Ktoś jechał z nimi na tylnym siedzeniu.

Policjant pisnął jak dziewczynka, ale nawet nie zwolnił. Natalie ujrzała ogorzałą, męską twarz w odbiciu lusterka wstecznego.
- Czy aby na pewno nic o nim nie wiesz, skurwysynie? - rozbrzmiał chrapliwy głos naznaczony mocnym, rosyjskim akcentem. - To za twoimi przyjaciółmi pojechał. Czemu do nich nie zadzwonisz?
- Ja nie... - mężczyzna próbował wydukać.
- Przysłał mnie Bogdan Gorelev. Mam za zadanie odzyskać Natalie Douglas z waszych łap - mężczyzna spojrzał na kobietę. - Ale tylko poruszysz się, suko, i może czekać cię nieszczęśliwy wypadek. Bacz na swe kroki.
- Proszę, ja nic nie wiem, to jakaś pomyłka... - strużka potu spłynęła wzdłuż skroni policjanta.
- Nie pierdol, bałwanie! Marcello wszystko wyśpiewał. Tak, zajebaliśmy go. To ty przekazałeś mu radiowóz, aby mógł oszukać Imogen Olander. Jednak Bogdan pierwszy dotarł do pizdy.
- Ja... czego chcesz?
- Jedź do miasta. I nie zatrzymuj się, o ile cię o to nie poproszę.

Natalie zrozumiała z tego, że policjant miał informacje na temat Petera Morrisa. A w każdym razie... mógł je zdobyć pojedynczym telefonem. Tylko czy powinna coś z tym zrobić?

A to było niemal retoryczne pytanie. Oczywiście, że powinna. W końcu było, nie było, Peter to była krew Douglasów. Musiała zrobić wszystko, aby dowiedzieć się gdzie jest, co się z nim dzieje i jak może mu pomóc. Odetchnie, kiedy będzie wiedziała, że brat jest bezpieczny.
- Masz za zadanie mnie odzyskać, ale może mnie spotkać nieszczęśliwy wypadek? To trochę nielogiczne, nie sądzisz? - zagaiła, wygodnie rozkładając kukłę w swoich rękach, oczami do napastnika - chciała dać jak najlepsze spojrzenie na sytuację swojej potencjalnej sojuszniczce. Jej moce w końcu nie były znane Natalie w pełnym spektrum.
- Och, to jak najbardziej logiczne - odparł Rosjanin. - Jeżeli złota rybka ma wściekliznę, to spuszcza się ją w klozecie - zdawało się, że lubił oryginalne metafory. - Jeżeli nie będziesz posłuszna, ciebie to samo trafi - dodał. - Zjedź na bok - warknął tym razem do policjanta. - Tutaj, w tę uliczkę. Tam jest opuszczona baza strzelecka. Pozostań na parkingu. I módl się, aby dalsze rozkazy, jakie otrzymam od szefa, były dla ciebie pomyślne.
Natalie postanowiła nie dyskutować z mężczyzną. Nie miała za dobrego zdania na jego temat. Nigdy nie lubiła pustogłowych mięśniaków, którzy wulgaryzmami zasłaniali własne braki umysłowe. I w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach miała rację.

Kiedy radiowóz zatrzymał się na parkingu, kobieta sięgnęła do Zbioru Legend, karcąc się w myślach, że nie wpadła na to wcześniej. Kukła pojawiła się wraz z zagrożeniem eksponatów z Pittock Mansion, a to nie mógł być zwykły przypadek. Dlatego postanowiła sprawdzić oba wątki oraz czy nie pojawiają się jakieś punkty wspólne. Ta wiedza mogła okazać się w tej chwili przydatna.

Natalie przymknęła oczy, jak gdyby nagle opanowała ją migrena. W rzeczywistości jednak sięgnęła do Skorpiona i już od dłuższego czasu nieużywanego modułu Skorpiona. Białe pasma liter i tekstu pojawiły się pośród czerni, jak gdyby Douglas miała wypisane akapity po wewnętrznej stronie powiek. Utrzymanie efektu wymagało absolutnej koncentracji. Niekoniecznie było to łatwe z lufą przystawioną do szyi, jednak mijały kolejne kwadranse... i w rezultacie Natalie zebrała pewien zasób informacji, posługując się swoim zielonym kodem dostępu.


Cytat:
PITTOCK MANSION.


Podwójne Paraspatium II i III stopnia.


PWF: 34 dJO (Piaskowiec z Tenino) i 38 dJO (czterdzieści sześć akrów ziemi).


Opis zwykły: Rezydencja w stylu francuskiego renesansu położona na Zachodnich Wzgórzach w Portland, Oregon, USA. Posiadłość została zbudowana w 1909 i od tego czasu pełniła funkcję prywatnego domu londyńczyka Henry'ego Pittocka - wydawcy gazety Oregonian - oraz jego żony, Georgiany. To przybytek o czterdziestu sześciu pokojach zbudowany z Piaskowca z Tenino (patrz dalej) i położony na dokładnie czterdziestu sześciu akrach ziemi (patrz dalej). W chwili obecnej Pittock Mansion należy do Biura Parków i Rekreacji i jest własnością miasta. Mieści się w nim muzeum otwarte dla zwiedzających.

Opis Paraspatium: Piaskowiec z Tenino - z którego zbudowana jest Pittock Mansion - został wydobyty z uświęconego rezerwatu Indian z plemienia Heiltsuk. Ma właściwości ochronne przeciwko ludziom ze złymi zamiarami względem właścicieli i dobytku. W związku z tym nigdy nie miały miejsca włamania do Pittock Mansion, a także kradzieże, pobicia, wandalizm, czy dewastacja.

Henry Pittock był wyznawcą kultu o niepewnej charakterystyce. Zbudował Pittock Mansion, dbając o to, aby ilość pomieszczeń odpowiadała ilości akrów rezydencji. Jak wiadomo, akr to z definicji obszar, który może zostać zaorany przez pług zaprzęgnięty w woły w ciągu jednego dnia.

Teren Pittock Mansion (czterdzieści sześć akrów) został zaorany czterdzieści sześć razy w ciągu czterdziestu sześciu dni przez czterdzieści sześć wołów i każdy z tych wołów został zabity w jednym z czterdziestu sześciu pokojów rezydencji.

W rezultacie teren Pittock Mansion ma działanie tłumiące względem objawów podwyższonego poziomu Fluxu (PWF). Paranormalium, Paraspatium i Parapersonum na terenie rezydencji przyjmują faktyczną wartość PWF = 0 dJO. Ze względu na to wszystkie właściwości i zjawiska paranormalne na terenie Pittock Mansion są anulowane.

Działanie protekcyjne Piaskowca z Tenino zostało zachowane, gdyż budulec jest położony na samym skraju, poza zasięgiem czterdziestu sześciu akrów ziemi.
Następnie Natalie przeskanowała ukradzione artefakty - i każdy z nich okazał się mieć odpowiedni wpis w Zbiorze Legend.
Portret z dzieciństwa Henry’ego Pittocka okazał się Paraspatium I stopnia. Został namalowany przez przyjaciółkę z dzieciństwa mężczyzny. Dziewczyna kochała go tak mocno, że zdołała przelać część uczucia na płótno. Każdy, kto spojrzał na portret, przez okres dwudziestu czterech godzin zdawał się być bardziej przychylny względem Henry’ego Pittocka.
Lustro Georgiany Pittock - również Paraspatium I stopnia - zachowało w sobie część próżności pierwotnej właścicielki. Każdy, kto przeglądał się w nim, zaczynał wyrabiać w sobie zachowania narcystyczne.
Diamentowy naszyjnik natomiast był opatrzony wyższym, niebieskim kodem dostępu - niedostępnym dla Natalie. Niestety nie znalazła nic ani na temat chłopca, ani jego kukły.

Nie znalazła “magicznego” rozwiązania, na które liczyła. Jej towarzyszka zaś nie odzywała się, ani nie reagowała, zupełnie, jak zwykła kukła.
- Jakbyś chciała i mogła jakoś pomóc za na przykład… drugą dobę, to nie widzę przeszkód. - Rzuciła cicho w stronę swojej torby, zaglądając w paciorki oczu. Po czym chrząknęła.
- Przepraszam, czasem gadam do siebie, taka zwariowana jestem - skierowała słowa do pana siedzącego z tyłu, lekko przekręcając głowę, żeby zrozumiał, że tym razem mówiła do niego.
- Poza tym mogę o coś spytać? - I nie czekając na pozwolenie, kontynuowała: - Ewidentnie jesteś ogarniętym facetem, a na pewno twój szef jest, bo wiecie więcej niż ja. Nie wiedziałam, że jestem w czyichś łapach, a skoro miałam być, a ty i twój szef mnie uratowaliście, to mogę wiedzieć o co chodzi? W czyich łapach byłam? U kogo będę eee...gościć? - starała się być miła, grzeczna oraz brzmieć nieco uczniowsko. Bycie miłym może nie pomóc, ale nie powinno zaszkodzić - zawsze wychodziła z takiego założenia. - Martwię się, bo nie wiem gdzie jest mój brat - dodała cicho, opuszczając głowę. Rosjanie w końcu wierzyli w rodzinę.

Natalie przerwała ciszę, która trwała od dłuższego czasu. Policjant poruszył się niepewnie, jednak wydawał się mimo wszystko wdzięczny za przerzedzenie napiętej atmosfery. Rosjanin natomiast wydawał się znudzony milczeniem telefonu i wypowiedź Douglas odebrał jako pretekst do drobnej rozrywki.
- No właśnie, gdzie jest jej brat? - rzucił gangster w kierunku policjanta. Natalie tymczasem przyciągnął błysk w oliwkowych oczach kukły. Nie ożyła, jednak zareagowała na te słowa. Douglas przypomniała sobie, że chłopiec także poszukiwał brata.
- Ja... - policjant otarł czoło chusteczką. - Ja zadzwoniłem do nich i powiedziałem, że jedzie za nimi policjant. Bo usłyszałem wezwanie do pomocy w radiu. Poinformowałem, że niejaki Peter Morris przybliża się w ich kierunku, toteż... mogli się przygotować - dodał. Zapadła chwila krępującej ciszy. - Jednak nie wiem, co potem z nim się stało.

- Widzisz, jakie niecnoty są z tych przydupasów Dona Lorenzo? - Rosjanin dalej zaciągał tym swoim wschodnim akcentem. - Powinnaś mi w jakiś sposób podziękować, że cię od niego uratowałem, kobieto - rzekł. - A wiadomo, w jaki sposób kobieta może podziękować mężczyźnie.
- Cóż, mogę cię uścisnąć, bo wierzę, że przysiąg nie macie za nic, prawda? Mam narzeczonego, nie chciałabym go skrzywdzić - tak, tak, świetnie, nie ma to jak wykorzystywanie Kierana w taki sposób. - Mogę też na przykład, służyć pomocą intelektualną, nie jestem warta wiele więcej.
- Jeżeli wszystkie twoje usługi są czysto intelektualne, to współczuję temu narzeczonemu - zarechotał Rosjanin. - A może to jego wina, że nie odkrył w tobie dodatkowych talentów? Wiemy, jacy są teraz mężczyźni - charknął i splunął na tapicerkę.
- Jesteśmy bardzo religijni - odpowiedziała cicho. Cóż, z udawania niewinności może zrobi kiedyś magisterkę.
- Zawsze możemy znaleźć sobie własnego boga, takiego prywatnego - Rosjanin mruknął zachęcająco. - I cieszyć się nim, wielbić go i też modlić się. We dwoje, bardzo żarliwie - uśmiechnął się sprośnie.
Natalie zignorowała ostatnią wypowiedź Ruska i odwróciła się do kierowcy:
- Mógłbyś się więcej dowiedzieć a propos mojego brata? I powiedzieć im…, że jeśli cokolwiek mu się stało to ich rozjebię? Wszystkich? Znajdę i rozjebię. - przekleństwa dodane na końcu było nieco zaskakujące, zmiana tonu głosu również, ale miała nadzieję, że nadała odpowiedni ciężar temu stwierdzeniu.
- No cóż… ja tego na pewno nie ujmę w takie słowa - policjant odparł niepewnie. - Ale… ale mogę zadzwonić i tobie przekazać telefon. Przedstawisz się i wyjaśnisz całą sytuację - ręką zakreślił kółko dookoła jakiegoś bliżej niesprecyzowanego obszaru.
- Dziewucha płonie! - Rosjanin zaśmiał się. - Tak właściwie… chciałbym usłyszeć tę rozmowę. Tylko nie spróbuj podawać żadnych danych na nasz temat, bo rozjebię ci tę śliczną główkę i to nie w sposób, w jaki bym chciał, jasne?! - warknął, niespodziewanie zmieniając ton wypowiedzi. - Daj jej ten telefon, cwelu i wykręć numer.
Policjant rzucił ostatnie niepewne spojrzenie w stronę Natalie, jak gdyby był niepewny, czy kobieta aby na pewno przemyślała to sobie dobrze.
- Dobrze - odpowiedziała krótko. - Nie będę podawać żadnych danych, bo uratowałeś mnie w końcu przed nimi, nie będę dawać namiarów naszemu wrogowi - Nat dalej próbowała budować jakąś nikłą więź między sobą, a Ruskiem. Miała w końcu znajomych różnych narodowości.
- Dziweczka nie kłamała z tą inteligencją, dobrze mówi - mężczyzna ziewnął. - No to dzwoń. Zrób rozpierdol - zarechotał. Cieszył się prawie, jak mały chłopiec.
Policjant przegryzł wargę, wybrał numer telefonu i podał go Natalie.
- Włącz głośnomówiący - ostrzegł Rosjanin.
- Aspetta, Giacomo, qualcuno mi sta chiamando - rzekł ściszony, męski głos w słuchawce. - Tak? - teraz mówił do telefonu. - Mówiłem ci, że to my się z tobą skontaktujemy? - wyczuwane było niezadowolenie.
- Nie ze mną domyślam się - odpowiedziała zdecydowanym głosem - Jeśli odłożysz słuchawkę, to możesz tego gorąco pożałować i to w dwójnasób - dodała, mrugając do Ruska. - Nie wszystko poszło po twojej myśli.
Rozbrzmiała cisza.
- Czego chcesz i kim jesteś? - usłyszała w słuchawce.
- Chcę wiedzieć co dzieje się z funkcjonariuszem, który jechał za vanem z eksponatami - stwierdziła, że nie może powiedzieć “który śledził ekipę”, bo może jeszcze go nie odkryli. Nie chciała ujawniać nic, tylko wyciągnąć jak najwięcej. - W waszym interesie leży, żeby udzielić mi prawidłowej odpowiedzi. - Mówiła wyraźnie, powoli i spokojnie, jakby chciała przekonać samą siebie, że nie szarpią nią żadne emocje.

- Kim jesteś i co... - nagle Włoch jakby połknął język. - Natalie Douglas? - szepnął z niedowierzaniem. - Pieprzony Firenzo miał ciebie załatwić...!
- Nie, nie udało mu się - w tle Nat usłyszała głos mówiący po włosku. - Ten frajer z policji miał się nią zająć, nie mów, że...
- Och, kurwa - Włoch ze zniecierpliwieniem przerwał swojemu koledze, mówiąc do Natalie. - Nie będziemy rozmawiać przez telefon. Podaj swój adres i spotkamy się osobiście, jak przystało na szanujących się ludzi.
Rosjanin za plecami Natalie skrzywił się i wymamrotał coś pod nosem, wpatrując się w Douglas uporczywie poprzez lusterko wsteczne.
- Nie będę ustawiała się na spotkanie z kimś, kto nie potrafi od razu dobrze się zachować. Za to od razu ucieka się do przemocy. I wy ośmielacie się mówić o szanowaniu? Chcieliście mnie PORWAĆ do cholery! - Straciłą nad sobą na chwilę panowanie.
- Mam teraz asystę… organizacji, z którą nie chcielibyście mieć do czynienia - nie, nie miała na myśli IBPI, tylko konkurencyjną organizację przestępczą, do której zapewne należał napalony kolega-Rosjanin. Ale oni nie musieli wiedzieć o kim mówi, a jeśli wiedzieli za dużo, niech sami układają te puzzle.
- Chcę wiedzieć co jest z tamtym policjantem, z którym jechałam - oznajmiła ponownie, zawieszając głos
- I za co mogłabyś przehandlować tę informację? - beznamiętnie odparł nieznajomy.
- Nie postawię sobie za cel życiowy wraz ze współpracującą organizacją, rozjebania was. - Odpowiedziała krótko, ale z mocą i pewnością w głosie. Czy to ich przekona?
- Ewentualnie mogę dodać parę kafli, żeby osłodzić rozstanie się z tą informacją. Tylko pod warunkiem, że funkcjonariusz żywy, kompletny, zdrowy i bez traum podjedzie pod adres, który wam podam.

Nagle rozdźwięczało się radio policyjne. Dyspozytorka podała kilka zwyczajowych, żargonowych zwrotów, po czym doszła do meritum.
- Świadek Barbabietolla Isadora Oatnut podaje adres, pod który zajechali kryminaliści. Funkcjonariusze proszeni są o udanie się na miejsce - rzekła bezbarwnym głosem, po czym zaczęła czytać ulicę i numer lokalu. - Funkcjonariusz Peter Morris został uprowadzony po uprzedniej strzelaninie. Stan zdrowia niepewny - dodała, po czym powtórzyła wiadomość.
- O kurwa, musimy spierdalać. Znajdziemy i wypatroszymy tę cipę - rzekł głos w słuchawce Natalie, choć nie było pewne, czy mówi o niej, czy też o kustoszce muzeum. - Przykro mi, nie tym razem - dodał, zwracając się teraz bardziej do Natalie. Następnie rozłączył się.

- I dobrze - mruknął Rosjanin za plecami Douglas. Zdawało się, że ma małe trudności z nadążaniem za biegiem wydarzeń i analizowaniem informacji. - W międzyczasie otrzymałem informacje od Bogdana Goreleva. Jest już po negocjacjach z IBPI. Twój los... został przesądzony.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 04-12-2016, 22:50   #26
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Lilliane Mole siedziała w furgonetce i czekała, aż makijażystka nałoży na jej twarz podkład. Kobieta nie spieszyła się. Rozstawiła na stoliku całą paletę różnych odcieni i starała się dobrać ten najbardziej pasujący do karnacji.
- Ma wyglądać na biedną, w każdym możliwym znaczeniu - prezenterka Yvonne Williamson rzekła, odwracając się w ich kierunku. - Żadnej maskary. Nałóż cień na jedno oko, aby wyglądała na pobitą. I trochę cieplejszy podkład. Tak, właśnie ten. Niech ludzie pomyślą, że ma żółtaczkę.

Jeszcze kilka lat temu Lilliane mieszkała na przedmieściach Portland w wielkogabarytowym, przestrzennym domu. Studiowała, miała przyjaciół, rozwijała zainteresowania. Wszystko zmieniło się po śmierci matki, która jako jedyna żywiła rodzinę. Wpierw, korzystając z oszczędności, Lilliane przerobiła posiadłość na wielomieszkaniową kamienicę z zamiarem wynajmowania pokojów. I rzeczywiście, przez jakiś czas utrzymywała się w ten sposób - do czasu, kiedy wadliwa kanalizacja wybuchła, zalewając i zamieniając w ruinę jedną kondygnację za drugą. Lilliane zbankrutowała z powodu odszkodowań, które sąd na nią nałożył. Na dodatek nie znalazła środków na remont. Wyprowadziła się do chłopaka i kiedy ten związek okazał po prostu kolejną porażką… ujrzała obiecującą reklamę.

Lokalna telewizja stworzyła nowy program pod tytułem “Remont Domu i Duszy”. Lilliane uznała, że przełknie dumę, zignoruje poczucie wstydu i zgłosi się. W rezultacie siedziała teraz w telewizyjnej furgonetce, zmierzającej pod adres opuszczonej kamienicy. Tego wieczoru miały rozpocząć się zdjęcia i Yvonne Williamson nalegała, aby pierwsze ujęcia nakręcić po zmroku. Chciała przedstawić ruiny jako nawiedzone, a Lilliane określić mianem przerażonej ofiary poltergeistów. W ostatniej chwili na miejsce miała przyjechać drużyna aktorów wcielających się w pogromców duchów, którzy swymi ogromnymi atrapami bazook wyssą przeklęte widma z ostatniego mililitra ektoplazmy.
- CGI - wyjaśniała Yvonne Williamson. - Wszystko dorobimy w CGI.

Lilliane skinęła ponuro głową, po czym wyjrzała za okno. Noc czołgała się niespiesznie po bezchmurnym niebie. Kobieta obserwowała mijane okolice, lecz w rzeczywistości nie poświęcała im ani jednej myśli. Zastanawiała się, w jakim stanie ujrzy swój dawny dom. Przez wiele lat unikała go - widok ruin był zbyt bolesny. Teraz jednak miała powrócić.

Wyglądała w przyszłość z nadzieją.
“Dzisiejszy dzień to pierwsza strona nowego rozdziału mojego życia”, pozwoliła sobie na uśmiech.
Unikała radosnych min, gdyż właśnie wtedy życie lubiło sobie o niej przypominać i dawać w kość.
Teraz jednak stała się nową Lilliane Mole.
A nowa Lilliane Mole - nawet jeśli świat miał ją poznać jako ofiarę poltergeistów - była wyzbyta przesądnego myślenia.

Lotte Visser


Komendant dopełnił swojej groźby i odprowadził ją prosto do radiowozu policyjnego. Angelika szła wraz z nimi, choć mężczyzna jej to odradzał.
- Nie chcę, abyś była na mnie zła, że nie zareagowałam - szepnęła blondynka, unikając kontaktu wzrokowego. - Ale już wolę, abyś obraziła się, niż żebyś umarła.
Potem Lotte wsiadła do samochodu.

- O! Mój! Boże! - krzyczała Ursula z “Przypadek? Nie sądzę!”. - To niesławna architektka, którą wszyscy znamy z oburzającego nagrania sprzed roku. Czyżby to nie koniec jej bezeceństw?

Eric wyglądał niepewnie. Próbował odciągnąć swoją partnerkę. Skandal amoralnych architektów źle odbił się na ich karierze i dziennikarz uważał, że lepiej omijać szerokim łukiem bohaterów tamtych wydarzeń. To właśnie z powodu Lotte Visser stacja telewizyjna odebrała ich programowi sporą część funduszy i przekazała na rozwój jakiegoś chłamu o remontach domów. Miała go poprowadzić Yvonne Williamson, z którą Ursula i Eric nie znosili się. To było jak sól na rany.
- Co robisz? - dziennikarka posłała przeraźliwe spojrzenie partnerowi. - Mamy szansę odegrać się na suce za zniszczenie naszych karier - szepnęła, dbając o to, by mikrofon nie pochwycił jej słów. - Jeszcze rok temu do głowy by ci nie przyszło, że będziesz pędził jak pojebany, by nakręcić jakiegoś kotka, który utkwił na dachu. To ona nam to zrobiła, Eric - Ursula pokiwała głową. - To ona nas zniszczyła. Lecz ja zamierzam uczynić z nas dwa piękne, dorodne feniksy. Dopilnuję, abyśmy wzlecieli z dna i nawet ty mi w tym nie przeszkodzisz.

Lotte zdołała jednak w tym czasie odjechać, pozostawiając za sobą już tylko smętną smużkę dymu z rury wydechowej radiowozu. Minęło pół godziny jazdy, nim trafiła do aresztu. Mężczyzna przed wejściem oklepał ją dokładnie, chcąc upewnić się, że nie nosi przy sobie broni. Na szczęście nie odkrył wydruków w jej kieszeni. Nikt nie spodziewał się, że Lotte mogłaby mieć przy sobie tego typu rewelacje.

- Kochanie, skoro już się nudzimy - mruknęła otyła, łysa kobieta w celi naprzeciwko, nawiązując kontakt wzrokowy z Visser. Ściągnęła koszulkę i wtłoczyła dwie obfite piersi pomiędzy metalowe pręty celi. Dwa ogromne, błyszczące sutki przypomniały Lotte, że nie trafiła do miejsca, w którym bywają normalni ludzie. - Możemy zabić trochę czasu.

Visser jednak usiadła tuż pod oknem, korzystając z ostatnich promieni słońca. Wyjęła wydruki z kieszeni spodni i zaczęła czytać.

Natalie Douglas


Decyzje zostały podjęte, jednakże Rosjanin zdawał się nie mieć ochoty, by poinformać Natalie o ich naturze. Natychmiast spoważniał. Rozkazał policjantowi zapalić silnik i odjechać z parkingu bazy strzeleckiej. Następne polecenia wydawał przed kolejnymi zakrętami, rozwidleniami, skrzyżowaniami. Mimo wszystko fakt, że Douglas wciąż żyła, zdawał się obiecujący. Gdyby tylko rosyjska mafia chciała pozbyć się jej, uczyniłaby to dawno temu.

W chwilę później jednak zwątpiła. Przypomniała sobie kilka sensacyjnych opowieści z pracy Kierana o mężczyznach, którzy nienawidzili kobiet. Śmierć nigdy nie nadchodziła prędko - wydawała się raczej uwieńczeniem niekończących sesji upokorzeń, tortur i zbiorowych gwałtów. Niekiedy cierpienia przybierały najróżniejsze, najdziwniejsze formy, aby zaspokoić sadystyczne upodobania niektórych zwyrodnialców. Choć zapewne tak naprawdę nic nie było w stanie ich nasycić.

“Dobrze, Natalie, przestań się nakręcać”, pomyślała. Spojrzała na wystającą głowę kukły. Wiedźma prosiła o interesujące wakacje i dostała je prędzej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Już ściemniało się, kiedy zajechali pod duży, opuszczony budynek na przedmieściach Portland. Kiedyś musiał być zwyczajnym - choć nadzwyczaj przestronnym - domem, z biegiem czasu jednak zamienił się w ruinę. Wandale powybijali większość okien, inne były zabite deskami. Na jednej ze ścian narysowano ogromny okrąg, który musiał pełnić funkcję tarczy strzelniczej, gdyż usiano ją mnogością pęknieć, dziur i szczelin. Graffiti - i to bynajmniej nie na poziomie Banksy’ego - namalowano gdzie tylko to było możliwe.
- Jedź tutaj - Rosjanin warknął, wskazując lufą pistoletu przestrzeń pomiędzy ruiną, a postawioną nieco na ukos szopą. Wnet zajechali na plac na tyłach budynku. - A teraz wypieprzać z radiowozu - warknął. - Obydwoje.
Tak też zrobili.

Rozległ się nagły huk, od którego aż zadźwięczało w uszach Natalie. Już drugi raz tego dnia przystawiła dłonie do uszu. Czy dostała? Czyżby umarła? Przez ułamek sekundy nic nie wiedziała. Konsternacja i wątpliwości rozwiały się dopiero wtedy, gdy ujrzała upadające ciało policjanta. Mężczyzna utkwił w nią spojrzenie i mimowolnie nawiązali kontakt wzrokowy. Douglas zastygła, spoglądając na stopniowo gasnący błysk w jego oczach.
- Siergiej, do kurwy nędzy! - rozległ się krzyk jakiegoś człowieka, który wychynął zza węgła. Korzystał z języka rosyjskiego, jednak Skorpion nie miał problemów z tłumaczeniem. Natalie dostrzegła dwa czerwone czyraki na prawym policzku mężczyzny. - Przecież wiesz, że takie rzeczy robimy w Chatce Gwałtce - pokręcił z niesmakiem głową, mając na myśli szopę, obok której przejeżdżali Natalie, Siergiej i martwy policjant.
- Nie mogłem wytrzymać - Rosjanin utkwił w mężczyźnie spojrzenie jasnobłękitnych oczu. - Wyczekiwałem tego już od kilku godzin - splunął. - Aleksiej, nie ocenia się tavarishów, to pierwsza zasada.
- Ale kto to do cholery wyczyści? Samochód, kobieta, trawnik… wszystko we krwi, kurwa!
- Zawołamy Sashę, zleje to wężem. Choć pewnie nawalił się i leży gdzieś spity.
- A co z nią? - Aleksiej wskazał na Natalie.
- Jest na liście. Papa kazał po nią posłać.

Aleksiej i Siergiej spojrzeli badawczo na Natalie Douglas, jak gdyby próbując ocenić, czego Bogdan Gorelev może od niej chcieć.

Sharif Khalid


Sharifa, Fahima i Jimmy’ego zatrzymały czerwone światła na skrzyżowaniu. W samochodzie rozległa się nerwowa cisza przerywana jedynie miarowym stukaniem opuszkami palców o kierownicę.
- P-patrz - szepnął Ahmed, wskazując palcem na okno po stronie Khalida.
Irakijczyk przesunął wzrokiem zgodnie z poleceniem. Ujrzał błyszczący, wypolerowany samochód, który stał na pasie obok. Siedzący w nim opalony brunet opuścił szybę, wpatrując się poważnie w Sharifa.
- Chce rozmawiać - mruknął Jimmy.
- Z-znasz go? - momentalnie zapytał Fahim, jednak jego przyjaciel jedynie pokręcił przecząco głową. W tym czasie Sharif również opuścił szybę. Nieznajomy podał mu tanią, plastikową komórkę.
- Musimy porozmawiać - dodał, po czym urwał kontakt wzrokowy. Następne słowa przekazywał już poprzez urządzenie. - Telefon ma na celu spokojną konwersację. Bez przekrzykiwania się, kiedy światło zmieni się na zielone i ruszymy przed siebie - wyjaśnił głosem wyprutym z emocji. - Kim jesteś i czemu śledzisz naszą kobietę? Pracujesz dla Bogdana? Podaj powód, dlaczego nie mielibyśmy wyciągnąć spluw i cię załatwić.

Po usłyszeniu tych słów Fahim dostał kopa jak po kilku dawkach espresso.
- J-jesteśmy przez nią wynajęci - rzekł. - Mamy ją ubezpieczać w razie k-kłopotów.
- Nic takiego nie konsultowała z nami - odparł nieznajomy. - Obawiam się, że…
- Poczekaj, Francesco. Popatrz, w co ten Arab jest ubrany.

Światło zmieniło się na zielone. Ruszyli.
- Dlaczego masz na sobie uniform hotelu Miriam? - zapytał Francesco. Następnie jednak kontynuował, jakby przewidując odpowiedź. - Rozumiem, chcesz powiedzieć, że tam pracujesz. Jednakże Don Lorenzo dba, aby w jego hotelu nie było mniejszości etnicznych. Nikt nie powinien skojarzyć Miriam z naszą… rodziną. Myślę, że ukradłeś ten uniform.

Rozległa się chwila upiornej ciszy. Sharif z trudem koncentrował się na drodze. Fahim wyglądał, jakby miał zaraz zejść na zawał - i to jeszcze zanim włoska mafia wyciągnie broń i ich zastrzeli. Jimmy nerwowo pocierał dłonie, mrucząc coś w jakimś skandynawskim języku.
- 1-7-4-5 - rzekł Sharif.
- Jeden-kurwa-co? - nieznajomego zaczął trafiać szlag.
- Jeden-kurwa-stul-ryj, Francesco - mruknął jego partner. - Facet podał kod pracowników Miriam. Do wind i innych takich. Skoro go zna, to znaczy, że ktoś mu go przekazał. A nikt z ekipy nie zdradziłby kodu przypadkowemu Arabowi z ulicy. To znaczy, że facet jest z nami.

Francesco milczał przez moment.
- Przepraszam - zreflektował się niechętnie. - Po prostu nie zostałem o was poinformowany. Czy wybaczycie kolegom tę odrobinę szorstkości?
- Tak! - wrzasnął Fahim. - Wybaczymy!
- Dobrze. Gdybyście potrzebowali wsparcia, dzwońcie do nas, korzystając z otrzymanej komórki.

I odjechali.

Imogen Olander


Imogen zeszła po schodach na parter. Jeszcze raz spojrzała na portret kobiety o imieniu Lilliane. Była to ładna brunetka o jasnej karnacji i krótkich, czarnych włosach obciętych na pazia. Z jakiegoś powodu ten jeden eksponat nadawał ruinom nieco nawiedzonego charakteru. Olander nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że straszą tu poltergeisty.
Na przykład rosyjskie poltergeisty.

Imogen podeszła do Tiny i z ulgą ujrzała, że Solvi jest cała i zdrowa. Wzięła ją na ręce. Dziewczynka rozluźniła się w objęciach matki. Wszystko wskazywało na to, że Russov dobrze zajmowała się nią, jednakże obecność Imogen działała w sposób wyjątkowy i tylko przy niej niemowlę zdawało się naprawdę spokojne.
- Teraz twoja kolej, Clem - rzekł Nikolai.
- Wiem - odparła kobieta. Imogen ujrzała w jej oczach strach, lecz również… przebłysk ekscytacji.
Niektórzy skakali z bungee, inni nurkowali z rekinami - sportem ekstremalnym Clementhine Russov był natomiast Bogdan Gorelev.

Imogen usiadła na kanapie, zastanawiając się nad przebiegiem rozmowy szefa rosyjskiej mafii z jej bratową. Kate potrafiła popsuć nawet katastrofalną sytuację, jednakże czasami zdarzały jej się przebłyski geniuszu. Jak będzie tym razem? Rozważania przerwał jej trzask otwieranych drzwi.
- Druga dostawa - rzekł nieznajomy Rosjanin. - Marisol Cortega i Javier Varela.

Nieznajomi wydawali się przestraszeni i zagubieni. Mina kobiety sugerowała, że nienawidzi swojego życia, natomiast mężczyzna sprawiał wrażenie siłą wyciągniętego z palarni marijuany. Usiedli przy stole obok Imogen i oboje jednocześnie posłali jej nieprzyjemne spojrzenie. Nie spodziewali się ujrzeć w takim miejscu kobiety z dzieckiem i zapewne oboje wymyślili sobie własne wytłumaczenie tego widoku. Zupełnie jak gdyby Olander była rosyjską porywaczką niemowląt, czy kimś w tym rodzaju.
Jednak po kilku sekundach kobieta zajęła się obserwacją deski podłogowej, a mężczyzna podrapał się po głowie, spoglądając ku wyjściu.

Nagle Imogen poczuła, że jej Skorpion budzi się do życia. Moduł radia zaczął odbierać słowa płynące z eteru.
Cytat:
Czy ktoś mnie słyszy? Błagam, niech ktoś mi odpowie! Nazywam się Marisol Cortega i zostałam uprowadzona przez bandę rosyjskich kryminalistów. Boję się o własne życie. Proszę, niech ktoś zawiadomi policję. Niech ktokolwiek mi odpowie!
Imogen prędko zrozumiała, że ma do czynienia z dwoma detektywami IBPI. Takimi, jak ona.

Niedługo potem ich grono powiększyło się jeszcze bardziej.

Alice Harper


Thomas nie odbierał telefonu. W rezultacie Alice zostawiła mu wiadomość, proponując spotkanie w barze szybkiej obsługi nieopodal kamienicy Lilianne. Poprosiła również, aby oddzwonił, kiedy to będzie możliwe.

Paranoja Maxinne nie słabła, lecz z drugiej strony trudno byłoby nazwać ją bezpodstawną. Kluczyli drobnymi uliczkami Portland przez jedną, dwie godziny. W międzyczasie Alice zwróciła pierwszą porcję jedzenia. W rezultacie zdecydowali się na krótki postój na stacji benzynowej. Tyler zatankował do pełna, a kobiety ruszyły do toalety. Po wyjściu z niej Harper poczuła się o niebo lepiej. Jak gdyby zwymiotowała nie tylko owoce, ale też resztki środka odurzającego. Znów ruszyli w drogę. Alice czuła się silniejsza z każdą chwilą, aż w końcu odważyła się na drugie śniadanie.

Wreszcie Swift zdecydowała się wskazać Tylerowi adres opuszczonego domu Lilliane. Ruszyli w jego stronę. Kamienica znajdowała się na samych przedmieściach Portland, toteż dotarcie do niej zajęło trochę czasu.

Zajechali na plac przed domem. Wysiedli z samochodu. Alice spojrzała na pustostan z pewną nutką nostalgii. Przypomniała sobie dzień, w którym Lilliane urządziła parapetówkę z okazji przekształcenia posiadłości w wielorodzinny budynek… który teraz stał w ruinie. Kiedy ten czas minął?
- Alice - szepnęła Max. - Czy… czy znasz tych ludzi? - szepnęła z nagłym przestrachem.

Zza domu wyszło trzech niewysokich mężczyzn. Każdy trzymał w ręku kałasznikowa. Pierwszy z nich miał dwa duże, czerwone czyraki na prawym policzku, drugi zataczał się pijany, a trzeci wpatrywał się w nie spojrzeniem jasnoniebieskich oczu.
- Ruszycie się i po was, dziwki! - krzyknął lodowato. - Kim jesteście i czego tu szukacie?!
Tyler prędko szarpnął za broń i wyskoczył naprzód Maxinne. Podniósł lufę pistoletu, wymierzył i.. padł, rozerwany przez strumień pocisków z kałasznikowa.

Rozległ się wysoki pisk Maxinne. Kobieta wyciągnęła rękę, by chwycić dłoń przyjaciółki. Rubinowy strumień spłynął po ciele Tylera, a następnie zmoczył ich buty.

Alice odruchowo uniosła wzrok ku górze, jak gdyby spodziewając się… czy może raczej pragnąc... ujrzeć skoncentrowane światło reflektorów.
Nieprawdolandia, czy Prawdziwność?
A może i to, i to?

Imogen i Natalie


- Mój boże, co tam się dzieje - mruknęła Marisol Cortega, spoglądając krytycznie na sufit. - Czy tylko ja to słyszę?
- Uh, uh, skarbie - czarnoskóra Anneke Bello pokręciła głową i palcem. Miała co najwyżej dwadzieścia lat i znacznie więcej dredów we włosach.
- To och… to tortury, prawda? - Javier zmarszczył brwi.
Anneke spojrzała na niego, jak na kilkuletnie dziecko.
- Tak - skinęła głową. - Erotyczne.
Imogen przysięgła sobie, że kiedy następny raz ujrzy Tinę, kupi jej pieprzony knebel na usta. Jęki źle wpływały na Solvi.
- Nie chciałbym, aby moje dziecko słuchało takich rzeczy - Marisol spojrzała na niemowlę.
- Czytałem w Nature taki fajny artykuł postulujący tezę, że wczesna ekspozycja niemowląt na dewiacje seksualne przyczynia się do wzrostu prawdopodobieństwo nieznormalizowanego życia erotycznego i rozwiązłości w dorosłym życiu. A to z powodu zwiększonej sekrecji pewnych neuropeptydów - Chen Wong z Tajwanu poprawił okulary, spoglądając na Solvi. - Teraz, po rewolucji seksualnej nie jest to już dużym pro…
- Zamknij się - Anneke ziewnęła. Javier jednak chciał dalej słuchać, co doprowadziło do małego spięcia pomiędzy dziewczyną z RPA i Chilijczykiem.

Rosjanie również rozmawiali między sobą, żartując i śmiejąc się. Niektórzy spośród nich ostro wpatrywali się w detektywów IBPI siedzących przy stole na środku zdemolowanego pokoju. Luźna atmosfera była jednak tylko pozorna.
Cytat:
Byłam na jednym śledztwie z Javierem. Facet mógłby podpalić tę budę, a my moglibyśmy próbować uciec w zamieszaniu. Z drugiej strony… nie wiem, to zbyt szalone, by mogło się udać, prawda? Jeżeli jesteś za pomysłem, to krytycznie wypowiedz się na temat telewizji dla niemowląt, a jak przeciw, to pochwal okulary Chena. Choć takim wyborem praktycznie zmuszam cię do zgody.
Niestety Imogen nie posiadała modułu nadawania w przeciwieństwie do Cortegi, przez co zmuszone były do nieco konspiracyjnej komunikacji.

Wtem drzwi otworzyły się, a do środka weszła kobieta. Wszyscy zamilkli. Była zmoczona od stóp do głów. Burza zlepionych, brązowych loków ociekała wąskimi strumykami wody. Zrobiła kilka kroków do przodu, ciągnąc za sobą mokry ślad. Prawą rękę trzymała kurczowo zaciśniętą na kiju, na którego końcu widniała olbrzymia, gumowa głowa czarownicy. Wiedźma spoglądała na wszystkich oliwkowymi oczami.
- Wszyscy znamy tę jedną osobę - Anneke spojrzała wymownie na Imogen i palcem wskazującym zakreśliła spiralę na skroni.

Natalie było zimno. Rosjanie całkowicie bez jej zgody spryskali ją wodą w celu oczyszczenia z krwi policjanta. Na dodatek nie zaopatrzyli ją w ręczniki. Potem Siergiej wyszarpnął torebkę z jej rąk i Douglas o wszystkim zapomniała. Odzyskanie wiedźmy stało się najważniejsze. Umowa nie mogła zostać złamana. Na szczęście udało się.

Imogen spojrzała w kierunku torby z artykułami pielęgnacyjnymi Solvi. Tina zapakowała do niej dwa ręczniki, które mogłyby być w tej chwili bardzo przydatne nieznajomej. Natalie została delikatnie popchnięta przez jednego z mężczyzn. W rezultacie podeszła na środek pomieszczenia, zmniejszając dystans do Imogen i pozostałych detektywów.
- Ty też na zlot IBPI? - rzucił Javier Varela, na co Chen Wong uśmiechnął się kwaśno.

Tymczasem na podwórzu rozległy się kobiece krzyki.

Sharif i Alice


Fahim podpiął swoją rozładowaną komórkę do stacji dokującej w samochodzie. W rezultacie urządzenie powróciło do funkcjonowania i niedługo potem znów zaczęło namierzać sygnał nadawany przez drugi telefon Ahmeda.
- Coś musiało się zepsuć - Jimmy zagryzł wargę. - Oni jadą bez celu. Patrz, znowu się cofają.
- N-nie - odparł Fahim. - J-ja myślę, że próbują nas zgubić. Tak na dobre.
Sharif zaparkował samochód, gdyż nie było sensu gonić kluczącego donikąd pojazdu. Minęły jakieś dwie godziny, kiedy Fahim, lekko znużony, poprawił się na siedzeniu.
- T-teraz jadą szybciej - rzekł niepewnie. - W j-jednym kierunku.
- Zaraz znowu się cofną - Jimmy wydawał się zniechęcony. - Trzeba było podjechać, kiedy stanęli na tej stacji benzynowej. Jednak przegapiliśmy okazję i teraz...
- N-nie! - Fahim krzyknął. Gorączkowo walił w przyciski. Przybliżał i oddalał obraz, utwierdzając się w przekonaniu. - Sharif, gazu!

Bez problemu udało się im dogonić punkcik na ekranie telefonu. Jednak zupełnie co innego w tej chwili zaprzątało głowę Sharifa. Okolica wydawała się coraz bardziej znajoma. Czystym zrządzeniem losu niegdyś mieszkał niedaleko stąd, w opuszczonej melinie Bogdana Goreleva.
- To naprawdę tu - mruknął do siebie, zajeżdżając pod opuszczony pustostan.

Alice Harper obróciła się, słysząc samochód za swoimi plecami. Na plac zajechała trójka mężczyzn. To oni chcieli zaatakować je w hotelu Miriam, kiedy zjeżdżały windą! Spojrzała na twarz Maxinne. Czy i tym razem obroni je swoim sprayem pieprzowym?
“Marne szanse. Może gdyby nas nie rozbroili”, pomyślała logicznie.

- Rzuć mi swój dowód - warknął mężczyzna o jasnych, błękitnych oczach. - Bez sztuczek, pod nogi - dodał, po czym wpatrzył się w wypisane imię. - Czyli jesteś Alice Harper. Czystym przypadkiem jesteś na liście Papy Bogdana - rzekł. - A może to nie przypadek? - enigmatycznie zawiesił głos. - Licho wszędzie lubi maczać palce.

W tym czasie jego towarzysze podeszli do samochodu, z którego wyszło dwóch Arabów i jeden mężczyzna rasy kaukaskiej.
- Sharif? - wybełkotał radośnie pijak. - Wieki cię nie widziałem! - krzyknął, po czym zaczął bełkotać coś po rosyjsku.
- Papa Bogdan kazał ci przyjechać, prawda? W sprawie IBPI, co nie? - rzekł Rosjanin z czyrakami, myląc się zupełnie. - No tak, tyle teraz roboty. Każda para rąk potrzebna.
Mężczyzna o jasnobłękitnych oczach spojrzał przenikliwie na Khalida.
- Przypilnuj tę rudą - rzekł. - Zaprowadź ją do meliny - dodał. - Opiekowanie się nią to teraz twoje zadanie. My tymczasem… - zamyślił się.

Pijak podszedł do Maxinne i gwałtownie szarpnął ją za ramię. W rezultacie kobieta przewróciła się i upadła obok truchła Tylera. Choć próbowała się podnieść, błękitnooki Rosjanin zablokował ją, stawiając stopę na plecy. Pijak uklęknął obok piosenkarki i rozdarł materiał jej letniej sukienki, pomimo rozpaczliwych pisków i jęków. Młode, piękne ciało Swift na ułamek sekundy zamroczyło Rosjan.
- Powinniśmy oddać ją Bogdanowi - rzekł mężczyzna o jasnobłękitnych oczach. Pochylił się i łapczywie pochwycił jędrny pośladek kobiety przez cieniutki materiał bielizny. - Myślę jednak, że najpierw… musimy ją przesłuchać - dodał, po czym wyprostował się, tym samym uwidaczniając wybrzuszenie w kroczu. - Zabierz ją do Chatki Gwałtki. I nie waż się zaczynać beze mnie.

Alkoholik zawlókł opierającą się Maxinne do malutkiej, drewnianej szopy, która przed wiekami służyła Lilianne za garaż. Nie pomagały ani krzyki, ani jęki kobiety. Rosjanin z czyrakami ruszył tuż za nim.
Mężczyzna o jasnych oczach zmierzył wzrokiem Fahima i Jimmy’ego, jakby mocniej chwytając za kałasznikowa. Nie znał ich. Jednak nic nie powiedział. Skinął głową Sharifowi i podążył za kolegami wprost do Chatki Gwałtki.

Zostali już tylko we czwórkę, nie licząc chłodnących zwłok Tylera.

- Musimy uciekać - szepnął Ahmed, wczepiając się gorączkowo w Sharifa. - Bogdan m-myśli, że s-sypiam z jego d-dziewczyną, Clem! Zabije mnie, j-jak mnie zobaczy! - dodał, wpatrując się w truchło Tylera. - Jimmy, powiedz coś!
Kolega Fahima zmarszczył brwi.
- To wszystko jest po prostu dziwne - rzekł. - I… nie podoba mi się to - również spojrzał na zwłoki. - Wcale.

Alice natomiast wpatrywała się w szopę. Następnie przeniosła spojrzenie na dwóch Arabów i ich przyjaciela… po czym uklęknęła przy tym, co zostało z Tylera.
W jej oczy rzucił się metaliczny pobłysk pistoletu.
Leżał nieopodal bladych palców denata i prosił o pochwycenie.

Lotte Visser


Cytat:
Dzień dobry!

Zgodnie z prośbą przesyłam skan dokumentu przechwyconego z posiadłości Dona Lorenzo w Belize. Wciąż nie wiemy, czym jest IBPI, jednak wszystko wskazuje na to, że to nazwa organizacji. Wpierw skierowaliśmy nasze podejrzenia ku Inititative for Pedestrian and Bicycle Innovation, jednak nic nie wskazuje na to, aby Don Lorenzo miał być zainteresowany grupą stanowego, portlandzkiego uniwersytetu. W chwili obecnej nasi technicy i informatycy pracuję nad zebraniem pełnego wywiadu i uzyskaniu możliwie jak najwięcej informacji. Mimo to zakładamy, że mamy do czynienia z wojną gangów.

Wszystko sugeruje, że dołączona lista określa personalia członków organizacji, którzy mają zostać zabici przez Dona Lorenza. Podjęliśmy już pewne kroki wywiadowcze. Zebraliśmy pewną grupę agentów, którzy mają nawiązać kontakt z przedstawionymi osobami i zareagować w przypadku pojawienia się włoskiej mafii. Tylko w ten sposób zdobędziemy dowody, że uzyskana lista nie jest zwykłym zbiorem przypadkowych nazwisk, lecz stanowi element procederu płatnych zabójstw.

Jesteśmy przekonani, że to zlecenie z zewnątrz. Aktywność Dona Lorenza zauważalnie wzrosła w przeciągu ostatnich lat i możemy z dużą dozą pewności założyć, że jego organizacja jest finansowo wspierana z zewnątrz. Mimo wszystko posiadamy niewiele dowodów.

Zauważalnym krokiem naprzód okazało się wysłanie naszego agenta śledczego, Thomasa Douglasa w ślad za Alice Harper, śpiewaczką operową będącą na liście Dona Lorenza. Renomowana restauracja Melvyn’s, w której znajdowali się, została zaatakowana przez przedstawicieli włoskiej mafii. Wszystko wskazuje na to, że jak zwykle Don Lorenzo próbował upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Z jednej strony dopuścił się kradzieży dóbr gości Melvyn’s (między innymi został skradziony zegarek Hublot Big Bang zawierający 1280 trzykaratowych diamentów o wartości pięciu milionów dolarów). A z drugiej strony starano się zamordować Alice Harper. Niestety kobieta zdołała wymknąć się naszemu agentowi, Thomasowi Douglasowi i wsiadła do samochodu Maxinne Swift, również podejrzewanej o kontakty z włoską mafią. Wciąż próbujemy ustalić obecną lokalizację Alice Harper.

Liczę na dobrą, obustronną wymianę informacji i piszę z nadzieją dalszej, owocnej współpracy. Jak widać, sprawa jest pogmatwana, wciąż zbieramy dowody i wkład policji w Portland - którą bardzo cenimy - jest niezbędny. Uprzejmie prosimy, aby jak najszybciej osoby na dołączonej liście otrzymały wykwalifikowaną ochronę, gdyż ich życie jest w niebezpieczeństwie. Słyszałem same dobre rzeczy o profesjonalizmie portlandzkiej policji i jestem przekonany, że zdołacie uratować jak największą ilość osób. To priorytetowe i na pewno nikt nie będzie zgłaszał pretensji, jeżeli w tym celu policja zdecyduje się nagiąć pewne zasady, czy procedury. Każda osoba na liście to potencjalna kopalnia informacji o kryminalnym półświatku kraju oraz IBPI (czymkolwiek jest). Stany Zjednoczone Ameryki nie mogą pozwolić sobie na utratę tych osób.

Z wyrazami szacunku,
John Simlius,
Federal Bureau of Investigation.
Lotte przeglądała trzy strony listy. Znajdowała się na niej zarówno ona sama, jak i rzeczona Alice Harper. Dostrzegła również nowe nazwisko agentki, z którą rok temu pracowała nad sprawą MSC Poesii i Wyspy Wniebowstąpienia. Imogen Olander.
Niektóre imiona Visser kojarzyła ze swoich wcześniejszych śledztw, jednak znakomitej większości nie znała. Zdołała jednak zorientować się, że lista jest uporządkowana od detektywów o najmniejszych stażu do tych o największym. Być może miało to na celu zneutralizowanie możliwie jak największej ilości członków IBPI zanim włoska mafia przestanie radzić sobie z nieco bardziej doświadczonymi członkami tutejszego oddziału.

Prędko schowała listę, kiedy funkcjonariusz wszedł do pomieszczenia.
- Przysługuje pani pojedynczy telefon - rzekł. - Zdecydowała się pani, do kogo zadzwoni?
Ten telefon mógł zadecydować o życiu, lub śmierci członków oddziału.
Lotte Visser musiała dobrze zastanowić się nad odpowiedzią.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 04-12-2016 o 23:58.
Ombrose jest offline  
Stary 07-12-2016, 20:36   #27
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice i Sharif cz. 1

Nieważne jak bardzo Alice by tego chciała, sama nie była w stanie nic zrobić. To miało być bezpieczne miejsce, a przywiozła Tylera i Max do jaskini lwa. Alice słyszała krzyk swej najbliższej przyjaciółki jakby dochodził do niej z wnętrza studni. Prawdziwność, czy Nieprawdolandia… Mahoniowe loki spłynęły po jej ramionach do przodu, kiedy niczym nawiedzona pochyliła się do przodu i jedną rękę oparła na zwłokach, jakby się miała zaraz przewrócić na miękkich nogach, a drugą dłonią odnalazła odbezpieczoną broń, z której niestety nie oddano strzału. Gdy wyprostowała się, stała już prosto. Jej piękne oblicze prezentowało teraz ponurość i zawziętość godną kogoś, kto zgubił właśnie jakiś hamulec. Kogoś kto nie był zagubiony, a zdeterminowany. Kobieta kompletnie olała stojących i dyskutujących nieco dalej arabów. Tych samych, którzy próbowali dostać się do windy.
Max groziło niebezpieczeństwo. Alice podbiegła do samochodu od strony kierowcy i na wszystkich Bogów świata. Była teraz Sędzią Dreddem i chciała wbić się do szopy tym wozem.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=oNwqVUyqqTY[/media]


- Hara! - warknął Sharif, patrząc za uciekającą kobietą. Zerknął szybko na swoich towarzyszy i napiął się, jakby nie wiedział, w którą stronę się rzucić. Minę miał zaciętą, jakby nad czymś intensywnie myślał. Czyżby chodziło o tą rudą? A może o wspomniane przez rosyjskich znajomych “IBPI”? Cóż, tak czy owak, nic nie stało mu na przeszkodzie, by zabrać teraz Fahima i Jimm’iego do samochodu i spieprzać gdzie pieprz rośnie. Trup na podwórku nie świadczył o niczym dobrym. Coś tu się działo. Pytaniem było co.
- Fahim, ładuj się do auta, tak, żeby nie było cię widać. Jimmy, stój tu! - zakomenderował i popędził za nieznajomą, niczym wilk za swoją zwierzyną, próbując powstrzymać ją przed wskoczeniem do jej wozu.


- T-tak jest! - Fahim przełknął ślinę, zanim postąpił zgodnie z poleceniem.


Alice wskoczyła do pojazdu niczym kaskader w filmie akcji. Sięgnęła ku stacyjce z zamiarem przekręcenia kluczyka... jednakże okazało się, że go tam nie ma! Czyżby spadł gdzieś pod nogi? A może był w przedniej przegródce? Harper mogła szukać kluczyka w samochodzie, lub też... powrócić do uprzedniego kierowcy, Tylera, i przeszukać jego kieszenie. Kątem oka dostrzegła Araba w eleganckim, białym uniformie pracownika hotelu Miriam. Być może należało wpierw pozbyć się zagrożenia, jakim był ten człowiek?


Sharif z ulgą zauważył, że kobieta wciąż nie ruszyła z miejsca. Z każdą sekundą wzrastały jego szanse na zatrzymanie jej. Czuł metaliczny ciężar pistoletu na łydce. Czy powinien go wyjąć? Jeśli tak, to w jaki sposób użyć? Choć z drugiej strony... widok pistoletu mógł tylko dodatkowo rozjuszyć już teraz zdeterminowaną nieznajomą o mahoniowych włosach.

Alice, odnotowując, że brak kluczyków, zmarszczyła nosek, co w jej głowie miało być poważnym grymasem niezadowolenia. Zaczęła się rozglądać po podłodze, a potem pomyślała o Tylerze… Cholera, a jeśli wyjął ten klucz i miał przy sobie
- Psia krew. - mruknęła i zaraz wygramoliła się nieco z siedzenia, by lepiej widzieć podłogę.
Gdy zbliżył się w jej stronę Arab, Alice wyprostowała się, mierząc do niego z pistoletu. I po arabsku rzekła mu…
- Spróbuj mnie zatrzymać, a nacisnę spust. Ci mężczyźni zrobią krzywdę mojej przyjaciółce, to poczekam, a potem rozwalę ci łeb o pierwszą rzecz, jaka napatoczy mi się w ręce. Więc. Zejdź. Mi. Z. Drogi. - oznajmił przyjemny dla ucha głos śpiewaczki, tonem godnym rasowego ‘sędziego’ z ulicy. Nie opuszczała broni, a czas uciekał, więc się Arab musiał spieszyć z odpowiedzią.


Sharif stanął w lekkim rozkroku i uniósł dłonie na wysokość głowy. Tak jak to już raz uczynił tego dnia. Ile jeszcze osób wymierzy do niego z pistoletu przed zachodem słońca?
- Uspokój się. Nie jestem zagrożeniem - odezwał się w swym ojczystym języku i przyłożył prawą dłoń do serca, jakby próbując podnieść wagę swoich słów. - Odłóż ten pistolet i porozmawiajmy na spokojnie o tym, jak pomóc twojej przyjaciółce.
Głos Khalida jak zawsze był opanowany. Wpatrywał się spokojnie w oczy swojej rozmówczyni, wyraźnie nie zestresowany jej postawą oraz tym, że mierzyła do niego z broni.

Alice Sędzia niosąca sprawiedliwość, tam gdzie prawo jej zanieść nie daje rady, była tak uprzejma, że nawet wysłuchała go do końca.
Opuściła nieco broń, nadal trzymając na niej obie ręce. Patrzyła mu w oczy
- Porozmawialiśmy. - oznajmiła, po czym nacisnęła na spust celem oddania strzału mu w nogę.


Zdenerowanie sprawiło jednak, że nie udało jej się dobrze wycelować. Gniew, stres, resztki specyfiku krążącego w żyłach... przez to wszystko kula ominęła goleń Sharifa... jednak bynajmniej nie utkwiła w ziemi.
- Aaargh! - rozległo się wycie trafionego w oddali Jimmy'ego. Mężczyzna złapał się za krwawiącą kończynę dolną i przewrócił. W tym czasie z samochodu wyskoczył Fahim.
- J-Jimmy! - wrzasnął. Uklęknął przy przyjacielu, spoglądając na niego z rozpaczą. Dopiero po sekundzie odwrócił się do Alice, posyłając jej gniewne spojrzenie. - Rozpierdolę cię, suko!
Ruszył z powrotem do samochodu i zapalił silnik. Wszystko wskazywało na to, że ma zamiar staranować samochód Maxinne, w którym znajdowała się Alice.
- Co tu się do cholery dzieje - wybełkotał pijany Sasha, wychodząc z Chatki Gwałtki. Rozpięte spodnie spadły mu do kostek, tym samym ukazując niezbyt atrakcyjną nagość Rosjanina. - Kurwa, pizda ma pistolet! - krzyknął do swoich tavarishy wewnątrz szopy.


- Wszyscy spokój! - wrzasnął Sharif, rozkładając ramiona na boki, jakby próbował uspokoić stado drapieżników, które chce się na siebie rzucić.
Takie krzyki zazwyczaj jedynie dolewają oliwy do ognia i tak samo było tym razem. Jimmy zaczął jęczeć jakby głośniej, Fahim wdusił klakson, a Sasha rzucił stekiem przekleństw. Khalid jednak kontynuował.
- Ahmad, bierz Jimm’iego i jedźcie na pogotowie. Sasha, zakładaj portki i idź do Bogdana przekazać, że koniecznie muszę się z nim spotkać. I weźcie stąd tamtą dupę. Jak papa się dowie, że byliście pierwsi, to się wkrurwi. A ty… - Sharif nabrał powietrza, wskazując palcem Alice. - Oddasz mi ten pistolet. Kontroluję sytuację, nikomu więcej nie musi stać się krzywda.

Cóż, nie dostał Arab, ale i tak ktoś winny krzyknął z bólu. Alice miała minę, jakby to było zaplanowane. Spojrzała jednak w stronę Ruska, który wyłonił się z szopy i błyskawicznie to on był teraz na muszce. Wzrok Alice spoczął na stojącym w pobliżu Arabie
- Nic ci nie oddam. To nie twoja sprawa, więc do diabła… - zawiesiła się na chwilę. Czy ona właśnie postrzeliła kogoś? Iskra zagrała w głębi jej oka. Pokręciła jednak głową i znów zmarszczyła brwi
- Chcieli zrobić krzywdę Maxinne. Zabili Tylera. Muszą zapłacić. - oznajmiła z uporem automatycznej sekretarki w biurze obsługi telekomunikacyjnej. Spojrzała w kierunku szopy i nie celując już tak super dokładnie, ponownie nacisnęła spust. Odsunęła jednak jedną nogę od auta, żeby stać od niego kawałek dalej.
W tym samym też czasie na Alice ponownie rzucił się Khalid, próbując obezwładnić ją… i może osłonić przed ewentualną salwą ze strony Rosjan.


Khalid skoczył do przodu, próbując powstrzymać kobietę, jednakże potknął się i w rezultacie wylądował na otwartych drzwiach samochodu Maxinne. Padł na ziemię, trafiając głową w kamień. Na dwie sekundy stracił przytomność. Podparł się ręką, próbując podźwignąć się na nogi, jednak niepełnosprawna kończyna wygięła się i Sharif znowu załomotał potylicą o kamień.


Harper natomiast wyskoczyła do przodu niczym młoda sarenka i wpakowała pocisk prosto w czoło Sashy. Mężczyzna nie miał szans. Bez najmniejszego odgłosu padł na ziemię - akurat tam, gdzie stał. Droga przed Alice stała otworem. Mogła pobiec prosto do Chatki Gwałtki i nikt nie mógłby jej przed tym powstrzymać... a na pewno nie Sharif.
Rozległ się jednak warkot zbliżającego się samochodu. Fahim pędził prosto na Alice, starając się ją rozjechać.


- Co za uparta kobieta… - mruknął Sharif, szybko podwijając nogawkę i odklejając od łydki pistolet. Uniósł go w lewej ręce, wciąż leżąc na ziemi i wycelował w samochód Ahmada.
Plan był prosty. Przestrzelić mu oponę i zaburzyć jego tor jazdy, zanim ten rozjedzie rudą komandoskę.
- Uważaj! - krzyknął jeszcze do Alice.

Wszystko wydarzyło się tak zaskakująco szybko, że Alice była w szoku. Po pierwsze, właśnie zastrzeliła kogoś na śmierć. Po drugie, Arab wywinął takie fiki miki przy drzwiach auta, że gdyby miała chwilę, aby się nad tym zastanowić to i ją by empatycznie zabolało. Po trzecie, ten drugi chyba musiał być mocno ugryziony w dumę, że mu postrzeliła kumpla (choć planowała innego), bo wyraźnie chciał ją rozjechać, a to byłaby bardzo smutna śmierć. Z drugiej strony byli Ruscy i była Max. Ale jak miała ją ratować, jeśli sama zostałaby miazgą na trawniku?
Impulsem rozsądku i chyba instynktu przetrwania, zwróciła obłąkane spojrzenie na Sharifa i jakby ją przypalali biegiem wróciłą do jego osoby, wskakując na niego i celując w niego, liczyła że ten narwaniec w aucie nie ma w planach rozjechać swojego drugiego kumpla, skoro na strzał w nogę pierwszego już tak się rzucał. A co z Ruskimi? Najwyżej zwali na Sharifa. Jednakże odezwało się w niej ponownie cichutkie echo.
Czy była szalona jak swoja matka?
Szalona?
W końcu normalna osoba nie byłaby w stanie zrobić czegoś takiego.
Oczy jej się zaszkliły, ale przełknęła gorzką ślinę i zamrugała. Była jeszcze Sędzią, czy już Alice? Trudno było orzec. Na pewno miała ostro przechlapane…


Zaskoczony reakcją kobiety, Sharif nie zdołał się przygotować, toteż bez trudu na niego wskoczyła, kiedy ten nadal leżał na ziemi. Miał już jednak wyciągniętą spluwę. Ona mierzyła mu w pierś, on z kolei przytknął lufę do jej podbrzusza. W jego przypadku broń była zabezpieczona, o czym dobrze wiedział.
Spojrzał bezradnie na Alice, wiedząc, że niewiele może w tej sytuacji zrobić. Jeśli Ahmad postanowi dokonać zemsty, nie powstrzyma go.
- Sharif… - wymówił swoje imię, mrużąc oczy i w duchu modląc się, by ten narwaniec wdepnął hamulec. A jeśli nie? No cóż, nie zginie sam.


Kobieta już raz słyszała, że tak go nazwano, więc pojęła, że to jego imię. On jej się przedstawił. W tej kompletnie surrealistycznej sytuacji? Coś jej w środku pękło i po 13 mrugnięciu długich rzęs pociekły jej łzy
- Alice - odpowiedziała mu własnym imieniem. Bo tak się w końcu nazywała. Alice Harper. Ręka z bronią jej zadrżała i nawet Sharif mógł odnotować, że coś w jej osobie zupełnie się zmieniło od tego kim była jeszcze 5 chwil temu.


Fahim wdusił hamulec. Zatrzymał się co najwyżej metr od Alice i Sharifa. W jego oczach rysowała się konsternacja. Wciąż jeszcze był w szoku po postrzeleniu Jimmy'ego. Nie mógł zrozumieć, że Khalid - osoba, którą uważał za kogoś na kształt przyjaciela - celowała w jego samochód i ostrzegała ich wspólnego wroga! Samą w sobie zdradę jeszcze byłby w stanie zaakceptować, gdyby tylko Sharif w następnej chwili nie został zaatakowany przez kobietę, co kompletnie przeczyło wcześniejszej hipotezie. Wszystko pogmatwane.


Ahmed być może miał ochotę rozjechać tę dwójkę, ale nie mógł się na to zdobyć. Nie był mordercą. Jedynie wyjął plastikowy telefon, wykręcił numer i zaczął rozmawiać... co znaczyło, że musiał kontaktować się z włoską mafią! Gdyby tylko jakieś jego słowa mogły przebić się przez szczelną barierę, jaką tworzyła przednia szyba... Niestety żaden dźwięk nie dobiegał do Sharifa i Alice.


Następnie Fahim gwałtownie zawrócił i podjechał do Jimmy'ego. Otworzył drzwi po drugiej stronie kierowcy i pomógł przyjacielowi wczołgać się do środka. Po czym skierowali się na drogę i zniknęli za zakrętem.


Rosjanin z dwoma czyrakami w tym czasie wychynął z Chatki Gwałtki z przyszykowanym kałasznikowem. Podniósł go do góry, by wycelować w Alice.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 07-12-2016, 20:40   #28
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Alice i Sharif cz. 2

- Proszę cię, Alice - wyszeptał Sharif, patrząc jej prosto w oczy. - Pomóż mi, a ja pomogę tobie i twojej przyjaciółce. Inaczej obie zginiecie - mruknął niemal błagalnie. Kątem oka dostrzegł Rosjanina z kałachem. Nie było czasu na kombinowanie, trzeba było działać natychmiast. Dlatego posłał rudowłosej ostatnie spojrzenie swoich brązowych oczu, szukając u niej porozumienia.

Alice poczuła jak jej dusza siada jej na ramieniu. Sądziła, że to może już koniec. A jednak nie. Wciągnęła powietrze jakby to był pierwszy oddech po nurkowaniu. Spojrzała ponownie na Sharifa. Wysłuchała co powiedział i ona też dostrzegła Ruska. Zdążyła jedynie kiwnąć głową i przymknęła oczy. Postanowiła, że niewiele ma teraz do stracenia poza życiem swoim i Max, więc jeśli ten człowiek który leżał pod nią, do tej pory jej nie zastrzelił, na pewno miał ku temu jakiś powód. Usilnie starała się nie być nikim innym, niźli tylko sobą. Przez co dalej jej ręce dygotały.

Sharif nie zwlekał. Widząc, że upór i wojownicze zapędy rudowłosej na chwilę osłabły, położył jej prawą dłoń na jej dłoni, która trzymała pistolet i odsunął go od swojej piersi. Następnie oparł rękę na jej barku i sprawnym ruchem zrzucił ją z siebie w bok, samemu lądując na górze i przysiadając na niej. Wyciągnął pistolet z jej ręki, zabezpieczył i włożył za spodnie. Cały czas patrzył jej w oczy, upewniając ją, że nie zmienił swoich zamiarów. Choć przy jego opanowaniu mógł to być równie dobrze blef. Alice wylądowała pod Sharifem i obserwowała, co mężczyzna dalej robi.
- Mam ją! Mam! Rozbrojona. Szybko, sprawdź co z Sashą, widziałem, że dostał, bierz Siergieja i wołaj chłopaków! Mamy tu sytuację - zawołał do Aleksieja, krępując Alice w parterze i mierząc do niej z broni.
- Dziękuję - szepnął jeszcze do Alice i uśmiechnął się leciutko, w oczekiwaniu na reakcję Rosjanina. Alice na to zmusiła się również do niesamowicie bladego uśmiechu. Próbowała wykrzesać więcej, lecz nie mogła… Sharif miał nadzieję, że tamten nie zacznie strzelać jak opętany, biorąc wzór z rudowłosej. To by się mogło źle dla nich skończyć

Aleksiej spojrzał na Sharifa, jak na szaleńca. Sasha dostał pocisk centralnie w mózg i nie było potrzeby szukania pulsu, aby orzec zgon.
- Siergiej, przestań jebać i wyjdź, mamy sytuację! - rzekł, patrząc na zwłoki sprzymierzeńca. Wszystko wskazywało na to, że nie byli ze sobą szczególnie blisko, gdyż nie przejął się specjalnie widokiem denata. - Jak, kurwa, mogłeś do tego dopuścić? - zapytał Sharifa. - Osobiście będziesz odpowiadał za śmierć Sashy przed Papą Bogdanem. Miałeś jedną robotę. Miałeś jedną robotę i ją spierdoliłeś - rzekł, wskazując na Harper, po czym wykręcił się z powrotem do wnętrza szopy. - Siergiej, na litość boską, zostaw tę sukę i wyjdź tu do nas!

W następnej chwili Aleksiej znów spoglądał na Sharifa i Alice, jakby zastanawiając się nad kolejnymi krokami.
- Chodź no tu z nią - rzekł do Irakijczyka.

- Aleksiej, mówiłem, wołaj chłopaków, a nie baw się w pieprzonego detektywa - warknął Sharif, podnosząc się z ziemi i przejmując inicjatywę. Spojrzał na Sashę, jakby faktycznie dopiero teraz zdał sobie sprawę z jego śmierci.
- To nie ona. To ten zasrany Jimmy. Wystawił mnie, skurwiel! - rzucił zdenerwowany i pochylił się nad Alice, by pomóc jej wstać. Kiedy już wstała, objął ją prawym ramieniem w pasie, a lewą ręką przystawił lufę do boku, udając, że wreszcie kontroluje zakładniczkę.
- Wciąż, to ty go tu sprowadziłeś - warknął Rosjanin. - A to ty odpowiadasz za pojebów, których zaprosisz do zarzynania niewinnych tavarishów.
- Pomagał mi ją ścigać, ale tak naprawdę pracował dla Włochów, rozumiesz to, Aleksiej?! Kropnął Sashę, bo ten się połapał, a ta ruda wykorzystała zamieszanie, łapiąc za broń. Ale jest już niegroźna, widzisz? - powiedział przekonująco i na potwierdzenie dźgnął ją lekko lufą.
- Jak ją zostawiliśmy, też kurwa była niegroźna! - Aleksiej krzyknął, gwałtownie gestykulując prawą ręką. - Tuż przed tym, jak zaczęła biegać i wymachiwać gnatem. Ani na chwilę nie spuszczaj z niej wzroku, kurwa!
- Próbowałem go załatwić, ale nie mogłem upilnować dwóch celów, bo wy oczywiście byliście zajęci dymaniem jakiejś laski! - dodał, oskarżycielsko. - Na koniec spierdolił, jednak zdążyłem zobaczyć, jak wyjmował telefon. Wiedzą, gdzie jesteśmy i wiedzą, że ona tu jest, więc może posłuchasz wreszcie rozsądku i zawołasz resztę chłopaków, zanim Włosi spierdolą się na nas z opuszczonymi gaciami!

Alice była zdruzgotana faktem, że nie zdołała uchronić Max przed tym, co działo się z nią aktualnie w szopie. Jednocześnie, była wdzięczna Sharifowi, że z nią do nich nie podszedł. Że jej nie oszukał. I co więcej, że obrócił sytuację tak, że to nie ona była winna śmierci tego Ruska. Drżała cała od nadmiaru szarpiących nią emocji, co zapewne tylko podkreślało prawdopodobieństwo tego, że była niewinna i siedziała na Sharifie jedynie w akcie przerażenia i paniki. Spojrzała na zwłoki Rosjanina i napięła się cała. Wlepiła zaraz swoje duże, zaczerwienione teraz ślepia w stojącego przed garażem/chatką Ruska i modliła się do Boga, żeby spadł piorun z nieba i spalił go. I tego, który nie wychodził ze środka przede wszystkim. Jak dobrze kojarzyła, ten cały Siergiej to ten co chciał od niej dowód. A niech go gęś kopnie i w tyłek jajko wsadzi. Panna Harper nie mogła teraz zrobić nic, poza wymyślaniem zmyślnych fantastycznych tortur dla złych Rosjan. Żeby cień jej myśli nie wyszedł na wierzch, opuściła zaraz głowę i wpatrzyła się w trawnik.
Chciała tylko miłego wieczoru, a dostała już niemal 24 godziny terroru. Czy to było za wiele, że chciała poprawić sobie humor? Ponoć nieszczęścia chadzają parami, ale to już istna parada w Rio! Przełknęła ślinę i westchnęła nerwowo.

W tym czasie niezadowolony Siergiej wynurzył się z wnętrza szopy. Dla odmiany był w pełnym ubiorze. Pewnym krokiem szedł w kierunku ruin, posyłając Sharifowi i Alice nienawistne spojrzenie.
- No idźcie za nim, kurwa! - Aleksiej krzyknął. Mimo wszystko niespodziewanie wydał się jakby weselszy. Alice zrozumiała w lot, że to dlatego, bo zostanie z Maxinne sam na sam i nie będzie musiał się nią z nikim dzielić.

Sharif wyraźnie się rozluźnił, jakby więcej nie musiał wiedzieć i sytuacja przybrała taki obrót, na jaki liczył. Zacisnął mocniej ramię w pasie Alice i pociągnął ją ze sobą, kierując w stronę posiadłości. Zatrzymał się jednak po paru krokach i odwrócił do Aleksieja, pstrykając w niego palcami, jakby chciał zwrócić jego uwagę.
- A, jeszcze jedno… Ta w szopie. Jak tak teraz o tym myślę, to to musi być jedna z kobiet Dona Lorenzo. Pewnie byłaby z niej niezła karta przetargowa… Wiesz, gdyby faktycznie wpadli tu Makaroniarze. No i musi mieć jakieś ciekawe informacje. Na pewno chcesz, żebyś to ty ją pierwszy “przesłuchał” przed Bogdanem? Chyba nie będę musiał powiedzieć Papie, iż Aleksieja tak kuśka świerzbiła, że nie mógł wytrzymać i spartaczył robotę, która nazywa się negocjacja.

Alice starała się nie patrzeć na Siergieja, ale miała mu zdecydowanie parę słów do powiedzenia. Było jej niedobrze na samą myśl, że któryś z tych Rusków położył ręce na jej przyjaciółce. Naprężyła się jak kot do skoku, a Sharif na pewno to napięcie odczuł. Nie zrobiła jednak nic, zjeżona na Ruska jak wkurzony jeżozwierz dalej milczała, pozwalając by Sharif uratował sytuację. Nie doszła jeszcze do siebie. Szalona biedna Alice, nie mogąca nawet pomóc swojej przyjaciółce…
Kiedy się tak od siebie oddaliły. Kiedy Max zaplątała się w sprawy z mafiami… To było straszne. I nawet bardziej dla niej bolesne, niż śmierć rodzicielki…
Słysząc co Arab powiedział na temat Maxinne, zerknęła na niego. To zadziała, czy na Boga czasem nie pogorszy sprawy? Wolała, żeby już nikt nie brał się za Max. Już dość jej było. Im obu. To nie był pieprzony film akcji! Rudowłosa pociągnęła leciutko nosem, próbując utrzymać się w kupie i znów nie załamać.

Siergiej natomiast popchnął Sharifa do przodu, przez co Alice o mało się nie przewróciła.
- Kto, jak kto, ale ty, skurwysynie nam grozić nie będziesz - warknął.
Zaprowadził ich do pomieszczenia wewnątrz ruin. Było puste i oboje od razu rozpoznali je. Znajdowali się w jednej z dwóch kawalerek na parterze budynku. Na środku zakurzonego pomieszczenia stała kanapa i stół, na którym postawiono popielniczkę. Sterta popiołów sugerowała, że Rosjanie korzystali z tego pomieszczenia jak z palarni.
- Macie tutaj zostać i być grzeczni. Ja w tym czasie pójdę do Papy Bogdana i wyjaśnię mu sytuację. Na pewno usłyszał twoje strzały, suko - mruknął do Alice. - I nawet niech wam nie przyjdzie do głowy uciekać. Inaczej skończycie tak, jak twój przyjaciel. Aleksiej już się o to zatroszczy - mruknął kobiecie. Podszedł do jednej szafki, wyjął z niej sznur, po czym zawiązał węzeł na nadgarstkach Alice. Następnie spojrzał na Sharifa. - Oddaj mi broń. Nie będzie ci już potrzebna. Dasz sobie radę z nią w tym stanie.

- Siergiej… - zaczął Sharif, przyjmując na twarz zdenerwowany wyraz. - Co ty odpierdalasz? Wiesz ty w ogóle kim jestem? Mieszkałem z Bogdanem i pracowałem dla niego, kiedy jeszcze nie miał nic. To, że aktualnie nie żyję w tej melinie nie oznacza, że coś się w tej kwestii kurwa zmieniło - Khalid naprawdę nieźle potrafił odgrywać oburzonego Araba. Co jak co, ale w tym przypadku nawet nie musiał za bardzo udawać. W końcu wychował się u Bogdana tuż po tym, jak trafił do Stanów. Zasłużył chyba na odrobinę szacunku.
Zerknął na wiązaną Alice, a następnie wrócił z morderczym spojrzeniem na Rosjanina.
- Więc poproś mnie o moją broń jeszcze jeden raz. No dalej, zrób to.

Alice nie była zachwycona z tego jak Rosjanin się odnosił do Araba, czy do niej. W gruncie rzeczy nie dziwiła mu się, ale… To on nie łyknął tego co powiedział Sharif o tym, że nie ona strzelała? Denerwowała się dodatkowo, ponieważ martwiła się o Max po stokroć mocniej. Było jej tak okropnie żal. Przecież… To ona kazała im tu przyjechać, bo to było bezpieczne miejsce! Wyrzuty sumienia niemal przygniotły ją do podłogi i Harper potknęła się z tego wszystkiego. Popatrzyła potem jak Siergiej wiąże jej ręce. Lepsze to, niż strzał w głowę, pomyślała z ironią o tym jak potraktowała tamtego pana. Mieszanina emocji buzowała w niej i dziwne, że Alice jeszcze się nie rozpłakała po raz kolejny, ale była w tak nerwowym szoku, że po prostu nie mogła wydusić choćby jednej łzy. Podniosła lekko głowę i zerknęła na obu mężczyzn.

Siergiej zawahał się. Słowa Sharifa kazały mu zastanowić się nad tym, jak blisko Irakijczyk był z Bogdanem. Niepewność migotała przez sekundę w oczach Rosjanina. Mimo to mężczyzna był nieugięty z charakteru. Złapał Khalida za biały uniform i przyciągnął do siebie, wpatrując się mu głęboko w oczy.
- Dzień, w którym Bogdan wybierze jakiegoś arabskiego śmiecia ponad rosyjskiego brata będzie początkiem jego końca - rzekł, jednak nieco mniej agresywnie, niż wcześniej. - Bogdan nie zdobył swojej pozycji, tylko zastraszając. On również daje bezpieczeństwo. A ty... a ty zawsze będziesz co najwyżej outsiderem. Lepiej, abyś o tym nie zapominał, bo pewnego razu po prostu się przeliczysz.

Niespodziewanie otworzyły się drzwi prowadzące do salonu. Olbrzym pochylił się, aby zmieścić się we framudze i wszedł do środka. Bogdan Gorelev zastraszał samą swoją posturą. Promieniowała z niego pewna szczególna aura swoista jedynie wodzom oraz ludziom... których należy się bać.

Spojrzał wpierw na Siergieja, potem na Alice i wreszcie na Sharifa. Wydawało się, że chce przemówić, ale... jakby zrezygnował w ostatniej chwili. Zamiast tego przesunął wzrok niżej. Na biały materiał koszuli z wszywką informującą o przynależności do obsługi hotelu Miriam. Własności Dona Lorenza. Największego wroga Bogdana Goreleva.

To, co uratowało Sharifa w starciu z Francesco mogło pogrążyć go w oczach rosyjskiego wodza. Natomiast Khalid w międzyczasie poczuł, że zaczyna mu się robić słabo. Kiedy dotknął dłonią potylicy... poczuł krew. Dopiero wtedy dotarło do niego uczucie piekącego świądu. Dwa razy uderzył głową o kamień i zdawało się, że niestety... nie bez konsekwencji.

Alice natomiast poczuła, że węzeł na jej nadgarstkach wcale nie był mocny. Mogłaby próbować się z niego uwolnić... właśnie teraz, gdyby tylko chciała.

Sharif starł krew z głowy, plamiąc swoją śnieżnobiałą rękawiczkę na szkarłatny kolor i skrzywił się lekko. Spojrzał na Bogdana i westchnął z nieukrywaną ulgą.
- Możesz powiedzieć temu tygrysowi, żeby mnie puścił, zanim zacznę się bronić? Powiem ci, że nie mam na to ochoty - warknął i wychwytując spojrzenie szefa Rosjan, szybko zatrybił.
- Cały dzień uganiałem się za twoją laską, a wierz mi, musiałem się nieźle nakombinować, żeby zdobyć to wdzianko i dotrzeć do tej tutaj - mruknął i głową wskazał Alice. Jego spojrzenie w tej chwili przedstawiało pogardę do kobiety, jakby faktycznie przez nią spotkała go jakaś męka.
- Swoją drogą dobrze cię widzieć. - Sharif zachowywał się tak beztrosko, jak tylko potrafił. Jeśli stresował się całą sytuacją, w której się znalazł, to nie dał tego po sobie poznać. - Musimy pogadać. Ty i ja możemy mieć problem.

Alice widząc postać wchodzącego do pomieszczenia Rosjanina w pierwszej chwili osłupiała, zapominając nawet na moment o swym odkryciu w postaci luźno zawiązanych rąk. Po chwili jednak zerknęła na Sharifa i wróciła wzrokiem do podłogi. Słuchała rozmowy planując już sobie działanie ‘awaryjne'. Wiedziała dziś już tylko jedno - nie chciała dziś już nikogo więcej zabijać. Jeden trup z jej dłoni to o jednego za dużo. Zaciskała dłonie w pięści, zdenerwowana.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 07-12-2016, 21:45   #29
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Wydawać by się mogło, że w chwili gdy Imogen znów wzięła na ręce swoją córkę, to wróciła jej cała chęć do życia, którą straciła po drodze do i z gabinetu Bogdana. Siedziała na fotelu, który jeszcze do końca nie uległ biodegradacji i tuliła do siebie Solvi.
Zachowanie Rosjanki tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że Tina zwyczajnie to lubiła. Niektórzy ludzie już mieli takie dziwne ciągoty do tego typu związków. Dlatego nie chciała się mieszać w tą całą szopkę jaką odstawiała dziewczyna, bo zakładała, że w związku tej dwójki tak to właśnie działało - kłócili się, bili a później godzili. I tak w kółko.
Ale przynajmniej dla Imogen nie skończyło się to kulką w łeb od policjanta.

Jednak ta ulga, którą poczuła mając ją blisko siebie, powoli zaczynała wygasać na rzecz wracających na główny plan obaw o życie małej i własne. Kate w końcu była jej bratową to powinna załatwić to tak, że Imogen wyjdzie z tego cało... Prawda?

Nie. Immy straciła zaufanie do pani Cobham. Przede wszystkim nigdy nie zapomni jak bardzo "ucieszyła" się ona na wieść, że Imogen jednak nie zginęła wraz z setkami żyć jakie pochłonęło zatopienie Wyspy Wniebowstąpienia. Co więcej zachowanie bratowej jakie teraz przez telefon wykazała, tylko utwierdziło Olander w tym, że woli ona widzieć ją martwą. Więc jedyne co mogła zrobić to wspomnieć o dziecku. Tym dziecku, o którym Immy miała nadzieję, że Kate nigdy się nie dowie. Miała ku temu swoje powody.
Ale przecież nie przewidziała, że porwie ją ruska mafia... Immy zaczynała zastanawiać się czy jednak nie powinna takich rzeczy z góry zakładać.

W każdym razie o ile Kate okazywała się mieć idealny charakter jak na swój zawód prawnika, to mimo wszystko Immy była pewna, że jej dziecku nie pozwoli zrobić krzywdy. I to Olander wystarczyło.
Dlatego też Imogen siedziała grzecznie na swoim miejscu i nawet nie spoglądała na pilnujących ją Rosjan.
"No to IBPI będzie musiało się wykosztować na mnie" westchnęła, ale nie dane jej było użalać się dalej nad swoim losem, bo w pomieszczeniu pojawiła się “druga dostawa”.

A skoro tak to musieli być z IBPI. Detektywi, którzy tak jak ona znajdowali się na pierwszej stronie listy śmierci. Po ich zachowaniu wywnioskowała, że nie mieli najmniejszego pojęcia czemu się znaleźli w tej ruderze. Ale czy Immy była spokojniejsza mając tą wiedzę? Chyba troszkę tak...
Na spojrzenia, które posłali w jej kierunku zareagowała przewróceniem oczami i po prostu ze znudzeniem wymalowanym na twarzy odwróciła od nich wzrok.

Lecz zaraz wróciła spojrzeniem na kobietę, która ewidentnie miała moduł radia z nadawaniem i odbiorem.
- Jeden policjant próbował mi odstrzelić dziś głowę - odezwała się, patrząc Marisol prosto w oczy i próbując dać do zrozumienia, że odebrała wiadomość jaką ta posłała w eter. - A jaka jest wasza historia? - dodała Immy niby od niechcenia, dla zabicia czasu i przerwania ciszy. Cortega zmrużyła oczy, jak gdyby zastanawiając się, czy Olander mogła usłyszeć jej apel. Nie spodziewała się, że kobieta z dzieckiem jest detektywem IBPI. Ostatecznie dziwnym zbiegiem okoliczności niewielu w oddziale decydowało się na potomstwo, a na pewno nie w takim młodym wieku.

Nim jednak Imogen zdołała usłyszeć jej odpowiedź, do pomieszczenia zostały wprowadzone kolejne osoby i tak jakoś jej pytanie zaginęło w tym zamieszaniu pozostając bez odpowiedzi.

Imogen przysięgła sobie że jak tylko wyjdzie z tego żywa to wyniesie się z Portland. Gdzieś w pizdu daleko.
I jeszcze te odgłosy dochodzące z piętra...

Zgromiła wzrokiem znawcę dziecięcej behawiorystyki, ale ugryzła się w język i nie powiedziała nic. Akurat wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że mając za matkę Imogen to rozwiązłość seksualna była najmniejszym problemem jaki stanie na drodze Solvi.
“Przynajmniej będzie pewność, że nikt nie podmienił jej w szpitalu, bo wda się we własnych rodziców”
Więc zwyczajnie wbiła zniesmaczone spojrzenie w ścianę przed sobą mając wieeeelką nadzieję, że np zaraz IBPI rozrusza ten leniwy Portal. Mogła tylko sobie wyobrażać na podstawie posiadanej nielegalnie wiedzy o co mogło chodzić z dostrajaniem Nawigatora do tej... Z pewnością Portalu nie nazwie już nigdy maszyną.

Od ignorowania towarzyszy niedoli wyrwała ją Cortega.

Imogen spojrzała na nią jakby nie rozumiejąc mowy w jakiej ta do niej mówiła. Zaraz jednak spojrzała na Varela by po chwili skierować wzrok na okulary Chena.
- Ładne patrzałki - stwierdziła. - To Ray-Ban? - dodała, choć wiedziała dobrze, że nie były tej marki. Na odpowiedź ze strony tajwańczyka nie czekała.
- Dobra - wyprostowała się na swoim krześle Immy. Nie miała zamiaru czekać, aż wpadną na jeszcze bardziej genialny pomysł niż podpalenie budynku, w którym się znajdowali. - Dlaczego zostaliśmy tu zebrani? Kto wie niech podniesie rękę - i spojrzała po Detektywach, by po chwili samej nieco unieść dłoń ku górze. - Otóż ci sympatyczni i uśmiechnięci panowie - wskazała na bardzo smutnych panów, którzy stali wokół nich - chronią nas przed tymi, którzy poza murami tego budynku nas kropną. Tak, Konsumenci obeszli niemożność przekraczania granicy Portland i zwyczajnie nasłali na nas swoich przydupasów, Włoską Mafię. Z własnych doświadczeń zapewniam was, że lepiej jest tu niż w otoczeniu Konsumentów - odchrząknęła i spojrzała w sufit. - Byłoby dużo prościej gdybyście mieli moduł językowy - mruknęła do siebie po szwedzku.
- Nie wiem jak wy, ale ja nie czuję się chroniona - Anneke zmarszczyła brwi, spoglądając na Imogen, a następnie Rosjan.
“Może dlatego, że nie miałaś okazji poznać Konsumentów” skomentowała w myślach jej marudzenie Olander.
- To, co mówisz, jest logiczne - Chen Wong skinął głową. - Tylko… na te wszystkie lata, dlaczego akurat teraz? Konsumenci mogliby wysyłać mafię co roku na nas, dlaczego dopiero dzisiaj na to wpadli?
“Do tego potrzebne byłoby szersze spojrzenie na sprawę” pomyślała Imogen spoglądając na Chena. Odwróciła jednak wzrok jak ten uznał, że to co się działo było jednorazowym wydarzeniem. “Non stop Detektywi na całym świecie są porywani przez Konsumentów, zabijani, “konsumowani” lub indoktrynowani” Olander wbiła smutne spojrzenie w blat stołu przed nią.
- Mój Boże, skąd mafia… a więc Konsumenci… wiedzą, kto jest w IBPI? - wtrąciła się Marisol. - Mają nasze imiona i nazwiska? Czy… czy to znaczy...?
“Po prostu znają nas, wiedzą o IBPI to co potrzeba, żeby uderzyć w najbardziej czuły punkt... W końcu członkowie Kościoła byli kiedyś w IBPI. A my? Nie wiemy o nich nic. Co gorsze zagrożenie ciągle jest bagatelizowane, szczególnie teraz jak Dahl jest w naszych rękach…” Immy czuła coraz większą bezsilność i chęć ucieczki przed tym wszystkim.
“John to miał rację zostając w świecie Pana Mroczka…” przeszło jej przez myśl. “Zabili Nawigatorów, bez których Portal jest bezużyteczny, żeby Oddział nie mógł ściągnąć tych, którzy są zagrożeni atakami. Dało to włoskiej mafii czas potrzebny do zneutralizowania jak największej liczby osób z listy śmierci. Ciekawe tylko czy włosi mieli tyle sił by posłać za każdym grupę ludzi czy jechali… Czy zależało im na ilości zabitych detektywów czy na tym by najbardziej “wartościowi” względem Kosumentów zostali zabici w pierwszej kolejności”
- Może Russel Hayes wcale nie umarł i jego duch krąży po oddziale, kradnąc informacje - poważnie zaproponował Javier.
“Jasne i jeszcze w zemście zrzuca Koordynator Fennekin długopisy z biurka” Immy przewróciła oczami.

Jednak wspomniana przez niego osoba była najlepszym przykładem tego, że IBPI było niczym dziecko we mgle. Ale Hayes nie był sam, jeden jedyny.
“Josh Poe”
Morderca córki Dyrektorki IBPI. O nim już Detektywi nie wiedzieli. Badacz, który miał dostęp i zaufanie Fennekin i której kodu dostępu użył dawno temu by skorzystać ze zdolności Lokiego... Immy czuła, że ma ściśnięte gardło. Wciąż całą złość na tą nieporadność zrzucała na Oddział Portland. Wolała wierzyć, że zwykłym pechem trafiła do najgorszego z oddziałów IBPI, bo gdyby każdy taki był… To jaki byłby sens walczenia z tym wszystkim?
Imogen coraz częściej miała myśli o tym, że dla IBPI poświęciła o wiele za dużo i była to jedna z tych rzeczy, która sprawiała, że ciężko było się pogodzić z rzeczywistością.

“Mam nadzieję, że Bran jest cały”
- Jak długo jesteście w Firmie? - odezwała się Imogen spoglądając po wszystkich. - Macie jedno, czy więcej zleceń za sobą? - dodała ,bo przecież sama była w IBPI już drugi rok, prawie trzeci, ale misji to miała raptem dwie. “Ale za to jakie” dodała z ironią w myślach.

- Erm... - Marisol spojrzała po Javierze, a potem po Chenie. Anneke nagle zainteresowały paznokcie jej prawej ręki. Wszystko wskazywało na to, że nikt nie chce przyznać się do małego stażu, a więc pośrednio niekompetencji. - Dość krótko. Ale za to wystarczająco, by wiedzieć, że takie rzeczy nie zdarzają się tu normalnie - rzekła, rozglądając się po pomieszczeniu. - A ty?
- Ponad dwa lata. Ale w tym czasie tylko dwa zlecenia - odparła jej Immy w zamyśleniu. Zastanawiała się nad tym jaki plan mogliby mieć Konsumenci z tą listą. Brakowało im Dahla więc Imogen nie zakładała, że plan miał jakąś finezję. “Zwykła rzeź, im więcej tym lepiej?” zasępiła się. “Wtedy Bran nie byłby na stronie, którą mają Ruscy i pewnie teraz jest zdany tylko na siebie… Albo martwy jak ja bym była gdybym została w mieszkaniu…”
Olander pokręciła głową.
- Masz rację takie rzeczy się nie dzieją - zgodziła się z nią choć z własnych doświadczeń i posiadanych informacji wiedziała, że to wierutne kłamstwo. - Ale jesteśmy już bezpieczni - zapewniła wszystkich Immy ze spokojem, mając nadzieję, że udzieli on się reszcie Detektywów. Olander nie chciała nikogo straszyć, bo nie o to chodziło, żeby zaczęli jej tu wszyscy panikować.
Zupełnie jak wtedy gdy była jeszcze pilotem policyjnym i padł jej silnik w śmigłowcu. Pasażerowie, a było ich 5 osób, do końca myśleli, że Immy się tylko popisuje, a nie że stara się nie rozbić się o ziemię. Wtedy to, gdy już bezpiecznie wylądowali po autorotacji, kolejną dobę Cobham nie była w stanie zmrużyć oka, tak ją nosiło po tej mega dawce adrenaliny.
Nieświadomość była błogosławieństwem i praca w IBPI coraz bardziej ją w tym stwierdzeniu upewniała.
“A może Bran, razem z innymi doświadczonymi ludźmi IBPI po prostu ruszył na ratunek tej całej PrzeWażnej osoby?” To też by tłumaczyło brak kontaktu z jego strony. W tym momencie tak bardzo żałowała, że sama nie jest tą Detektyw, o której jej po pijaku wspomniał.
Marisol już miała coś odpowiedzieć, kiedy przerwał im odgłos otwieranych drzwi. Wtedy też do pomieszczenia weszła przemoczona kobieta. Dopiero później okazało się, że jest to Natalie Douglas.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 08-12-2016, 09:41   #30
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Blondynka trzymająca na ręku niemowlę chyba jako jedyna spojrzała na zziębniętą Natalie ze współczuciem, a nie uznała za wariatkę. A gdy ta tylko nawiązała z nią kontakt wzrokowy to wskazała gestem ręki jej puste miejsce przy stole po jej prawej stronie.
- Mam ręcznik, tu w torbie - odezwała się kobieta, a w jej głosie dało się słyszeć charakterystyczny brytyjski akcent. Skinęła głową wskazując na pakunek pod swoimi nogami.
- Dzięki - odpowiedziała mokra kobieta, podchodząc do torby i kucając przy niej. - To paraspatium - wyszeptała, ruchem brody wskazując na swoją kukłę. - Mamy umowę i muszę ją wypełnić.
Wyciągnęła jedną ręką ręcznik i zaczęła się niezgrabnie wycierać.
- Ktoś tu w ogóle ma jakiś przydatny w naszej sytuacji moduł? - wiedziała, że Ruscy i tak nie zrozumieją, o co pyta, a warto było dowiedzieć się, czy mają jakiekolwiek szanse na zmianę swojej sytuacji.

Marisol skrzywiła się. Nie podobało jej się to, jak wszyscy dookoła otwarcie mówili o szczegółach związanych z IBPI. Oczywiście, trudno byłoby nie zauważyć, że i tak mleko się wylało, lecz jednak... zastanawiała się, czy nie kwalifikuje się to pod pogwałcenie regulaminu. W każdym razie ona sama postanowiła dalej trzymać się konspiracyjnych wypowiedzi.
Kłótnia pomiędzy Javierem, a Anneke wybuchła na nowo. Chen Wong przypatrywał się jej, momentalnie tracąc zainteresowanie nowoprzybyłą kobietą oraz matką z dzieckiem.

- Tak, nazywa się "zdrowy rozsądek" - Imogen odparła Natalie. Mimo wszystko nie było w jej słowach nic złośliwego. - Siadaj - ponownie wskazała jej siedzenie po swojej prawej stronie. - Jestem Imogen, a reszta to Mirasol, Javier, Chen i Anneke - przedstawiła wszystkich siedzących przy stole kolejno wskazując na każde z nich skinieniem głowy. Cortega posłała jej przeraźliwe spojrzenie, gdy przekręciła jej imię. - A jak tobie na imię? - wtedy Imogen poczuła woń jaką było czuć od kobiety zlanej wodą. - To… krew? - dodała i skrzywiła się jakby wzbudziło to w niej złe wspomnienia.
- Mam na imię Natalie - odpowiedziała i skinęła głową. - Tak, krew. Zastrzelił mój… dostarczyciel, kierowcę, który miał mnie porwać, który pracował dla włoskiej mafii. I zlali mnie wodą. Stąd - machnęła ręką na siebie - to właśnie.
Rozłożyła ręcznik na siedzeniu obok Imogen i usiadła na nim, układając przed sobą na stole kukłę, żeby mieć ją na wyciągnięcie ręki.
- Czyli zdajesz sobie sprawę z tego, że tu, w tym miejscu jesteś najbezpieczniejsza? - odparła jej blondynka, poprawiając sobie w międzyczasie ułożenie dziecka w ramionach. Olander skierowała wzrok na blat stołu i chwilę przyglądała się kukle. Skrzywiła się jakby zjadła coś kwaśnego.
- Coś czuję, że cały mój odwyk pójdzie w pizdu... - mruknęła z niezadowoleniem Immy po szwedzku.
- Jaki odwyk - automatycznie przestawiła się na ten sam język Natalie. - Poza tym… najbezpieczniejsza? Nie lepsze byłoby nie wiem… Biuro? Albo coś? Tu niektórzy mają zapędy za bardzo sadomaso coś tam seksualne… - Nat spojrzała na dziecko, a potem jakby w zupełnie inny, nowy sposób na Imogen.

Marisol odwróciła się od nich, jak gdyby uznała, że skandynawska mowa miała na celu wykluczenie jej z rozmowy. Spojrzała na resztę detektywów, próbując sprawiedliwie rozsądzić ich kłótnie. Mimo wszystko trudno było wcisnąć się Anneke w zdanie, więc ponownie zamilkła.
- Nienawidzę swojego życia - szepnęła do siebie.
- To twoje dziecko? Jak ma na imię? - tymczasem Douglas kontynuowała.
Imogen pokręciła głową, ale wyraźnie ucieszyło ją, że Natalie zna szwedzki.
- Żyję, więc Firma dogadała się z nimi - powiedziała w pocieszającym tonie, ale po angielsku by i reszta rozumiała. - Dlatego też Rosjanie są naszymi sprzymierzeńcami - dodała patrząc po wszystkich zebranych tu Detektywach, by na koniec zatrzymać wzrok na Natalie.
- Odwyk od przedawkowania Fluxu - powiedziała wracając do szwedzkiego. W końcu byli wśród "swoich" to można było zabić czas rozmawiając na ciekawsze tematy. Ale wspominając o tym spojrzenie Imogen mimowolnie skierowało się na kukiełkę. Kobieta patrzyła na ten przedmiot jakby był siedliskiem dżumy, cholery i eboli na raz. Zaraz przytuliła dziecko mocniej do siebie.
- Tak, jest moja - odparła Immy z troską w głosie wspominając o trzymanej w ramionach dziewczynce. - Ma na imię Solvi - dodała. - Okazało się, że moja pomoc domowa to dziewczyna szefa tych panów co nam towarzyszą - westchnęła.
- Niestety nie mogę jej zabrać, jesteśmy związane obietnicą. Ona - znowu wskazała ruchem podbródka na kukłę - w sumie uratowała mi życie. Długi trzeba spłacać. Naprawdę mi przykro, że cię narażam.
Immy pokręciła głową.
- To i tak nic by nie dało - odparła jej i spojrzała z jakiegoś powodu na Javiera.
Chilijczyk w tym czasie wypominał Anneke, że nie powinna szydzić z Chena i podkreślał rolę wzajemnego szacunku. Czarnoskóra zaprosiła do rozmowy Marisol, prosząc, aby opowiedziała się po którejś stronie. Cortega zastygła w bezruchu, po czym posłała Imogen rozpaczliwe spojrzenie. A ta tylko westchnęła, nie mając zamiaru się wtrącać.

Natalie westchnęła, wyciągając spod siebie ręcznik i próbując wytrzeć włosy.
- Jak na sprzymierzeńców, to trochę niemiło się zachowują. No i nie pomogli mi z bratem…A miał być taki spokojny dzień. Podejrzewam, że Kościół zlecił całą tę akcję. I ukradli eksponaty i to takie wiecie…. fluksowe. Chyba ktoś tu próbuje z siebie robić świecącą bombkę - zauważyła Natalie. Zawsze wyobrażała sobie, że skażenie Fluxem musi być podobne do takiego radioaktywnego, choć świetnie wiedziała, że nie ma w tym prawdy.
Imogen skrzywiła się słysząc to co powiedziała Nat.
- Ta, KK tak robią... - mruknęła dusząc w sobie złość jaką w niej wywołała ta informacja. W końcu zaklęła po szwedzku.
- Może i naszym miłym panom brak dobrych manier, ale nie można im odmówić skuteczności - stwierdziła blondynka unikając spoglądania na Ruskich.
- Długo jesteś w Firmie? - zmieniła temat.
- Rok - odpowiedziała cicho Natalie, wzdychając. Nie tak sobie wyobrażała ten dzień. A do tego martwiła się o Petera. I zaczynała o Kierana, który pewnie martwi się o nią. Do cholery, trzeba było zrobić tak, żeby przyjechał… Chociaż nie. Kto wie, czy to nie on byłby teraz zwłokami na zewnątrz budynku. Najbliższa przyszłość rysowała się jej w czarnych barwach.

Nagle rozległa się cisza - z rodzaju tych zaraźliwych. Wpierw zamilkli Rosjanie, potem Anneke z Javierem, wreszcie Natalie i Imogen przestały rozmawiać. Nawet Tiny nie było już słychać. Wtedy akurat Solvi rozpłakała się, ale tylko na chwilkę, jak gdyby i ona wyczuła, że to nie jest odpowiedni moment.
U szczytu schodów pojawił się Bogdan Gorelev. Zaczął schodzić, a doniosłe skrzypienie przypominało o masywności mężczyzny. Z szeregu wystąpił Nikolai, podszedł do mężczyzny, uklęknął, po czym pocałował sygnet.
- Niech Papa powie, co dalej mamy robić - rzekł po rosyjsku.
- Nawiązałem porozumienie z IBPI - z Bogdana promieniowała aura doniosłości. Wydawał się w bardzo dobrym humorze. Tina na pewno w dużej mierze przyczyniła się do tego. - Mamy umowę. Jednak wciąż czekam na przelew. Do tego czasu ci ludzie dalej są naszymi zakładnikami - skinął głową, po czym podszedł do Imogen. Przestawił się na język angielski. - Kim jest ta kobieta, z którą rozmawiałem? Czy to wasza dyrektorka?
Olander odruchowo próbowała się cofnąć, ale siedzenie nie pozwoliło jej na to, więc tylko bardziej wbiła się w swoje oparcie. Po chwili jednak opanowała się i przełknęła ślinę, myśląc nad odpowiedzią.
- To nadzorca moich przełożonych - odparła mu Imogen. - Nie ma nikogo ważniejszego - "...w tym Oddziale" dodała już w myślach.
- To Rosjanka, prawda? - Bogdan uśmiechnął się do siebie i skinął głową. Wszystko wskazywało na to, że w trakcie ich krótkiej rozmowy bardzo polubił Katherine.
Imogen zamrugała oczami na pytanie Goreleva jakby nie rozumiała o czym on mówi. Już miała zaprzeczyć, ale ugryzła się w język. Pokiwała głową w taki sposób, że ten gest można było odebrać zarówno za potwierdzenie jak i zanegowanie.
"Też ją kiedyś lubiłam" pomyślała blondynka ze smutkiem.
"Już tylko przelew i wszystko będzie w porządku" próbowała pokrzepić się w myślach, bo choć wieści jakie przyniósł szef mafii były przecież dobre, to Olander nie potrafiła przestać się martwić.
- Cieszę się, że udało się dojść do porozumienia - odezwała się w końcu Imogen do Bogdana, siląc się by w jej głosie nie było ani grama sarkazmu. Bogdan skinął głową, po czym zwrócił się do Natalie.
- Czy to prawda, że byłaś przy kradzieży eksponatów z Pittock Mansion? - zapytał. Zapewne ktoś z jego ludzi, być może Siergiej, poinformował go o zdarzeniu.
- Byłam - potwierdziła grzecznie, intensywnie wpatrując się w swojego nowego rozmówcę. - I o ile rozumiem chęć posiadania pewnych rzeczy, to ich sposobowi brakowało finezji, totalna rozpierducha.
- To akurat dobra wiadomość - Bogdan skinął głową. - Don Lorenzo - nagle w oczach olbrzyma jakby zabłysły nienawistne ogniki. - On zawsze dba o elegancję i robi dość przemyślane plany - zdaje się Gorelev nie miał problemu z docenianiem przeciwnika. - Jeżeli brakowało im finezji… to znaczy, że traci formę - skinął głową. Bardziej sobie, niż komukolwiek innemu. Następnie zwrócił się do wszystkich detektywów. - Ufam, że jesteście dobrze traktowani przez moich towarzyszy? - zapytał.
- Tak, tylko te… krzyki nas niepokoją. Czy… czy moglibyście zaprzestać tortur? Bo tak to brzmi. - Natalie dalej starała się być uprzejma. - I czy mogłabym poprosić o interwencję odbicia, bądź przewiezienia w bezpieczne miejsce, niekoniecznie tu, jeszcze jednej osoby? Za odpowiednią opłatą?
- Jeśli masz wolne dwadzieścia tysięcy - mruknęła do Natalie Imogen, którą wyraźnie zainteresowały słowa Bogdana na temat działań szefa włoskiej mafii.
"Może to wcale nie Don Lorenzo to organizował" teraz miała jakieś potwierdzenie swoich wcześniejszych założeń. "Dahl dawał im dokładne wytyczne jak mają działać" Immy odruchowo pokręciła głową z niedowierzaniem. "Szkolił ich sobie?" zastanowiła się. "Stopniowo dawał coraz bardziej wymagające zadania by móc działać na terenach chronionych zasięgiem Portali? Portland było jego poligonem testowym? By wykradać IBPI spod nosa przedmioty, z których mogli ściągać Flux?" Olander zaczynała być na siebie zła, że przez ten okres bycia w Błękitnej Lagunie marzyła by w końcu wrócić w miejsce gdzie Konsumenci nie mogli jej dosięgnąć... "W takim cholernym błędzie żyłam" Immy jęknęła cicho i skuliła się w sobie, gdy zdała sobie sprawę, że nigdzie nie było bezpiecznie. O ironio, teraz była w możliwie najbezpieczniejszym miejscu. Ale to dało jej pomysł...
Imogen spojrzała na Goreleva. Był w dobrym humorze, rozmowa z Kate mu się spodobała...
- Z tego co mówiłeś o Włochach... - zaczęła Olander. - Wedle mojej wiedzy, wzrost ich skuteczności pokrywa się z pojawieniem się tych, którzy zlecili im zabicie nas. A... ten brak finezji wskazuje, że to wcale nie Don Lorenzo był głową we włoskiej mafii... Powiedzmy, że ta głowa została zneutralizowana. Zastanów się... może warto, żeby Twoja współpraca z IBPI nie była jednorazowa? - zasugerowała mu po rosyjsku.

W tym czasie rozległy się dwa strzały na zewnątrz budynku. Bogdan zmarszczył czoło, ale nie zareagował. Odgłos broni nie był aż tak niecodzienny na tym obszarze. Podwładni Goreleva często trenowali oko, korzystając z tarczy wymalowanej na murze. Poza tym mogli również zabić jakiegoś nieznaczącego zakładnika - przypadkiem, lub celowo.
- Ikar wzleciał zbyt blisko słońca i spadł - mruknął Gorelev. - Ja nie zamierzam zbytnio bratać się z organizacją, o której wciąż niewiele wiem. Drobnymi krokami. Wpierw poczekam na pierwszy przelew - dodał, po czym zdawałoby się stracił zainteresowanie detektywami i podszedł do jednego ze swoich towarzyszy. Zaczęli rozmawiać ze sobą szeptem. W międzyczasie pomiędzy pozostałymi Rosjanami również nawiązały się drobne konwersacje. Wszystko wskazywało na to, że Imogen i Natalie mogły kontynuować rozmowę.

- To chyba nie jest dobre miejsce dla dziecka - zaczęła Nat, spoglądając znów na Solvie. - Nie wiedziałam, że nasze życie da się połączyć z takimi obowiązkami.
"Nie no, jasne, bo jestem tu z własnej woli!" Imogen spojrzała gniewnie na Natalie.
- To kwestia wyboru. Albo tu ze mną, albo porwana przez fałszywych policjantów - odparła jej Olander z niemałą irytacją w głosie. Drugie pytanie blondynka ostentacyjnie w złości zbyła.
- Nie no, jasne, przepraszam, chyba nikt nie przybył tu z własnej woli. - Skruszyła się Nat. Ale jednak nie dała za wygraną. - No, ale nie bałaś się właśnie takich dziwnych sytuacji? Że dziecko w coś wpadnie, w co byś nie chciała? - Chyba jej pytania były nie tylko powodowane ciekawością.
- Dobrze, jeśli nie chcesz o tym mówić, to nie będę cię wypytywać - zgodziła się ostatecznie Natalie, widząc nieco skwaszoną minę swojej rozmówczyni. - Po prostu sama się zastanawiam, czy w naszym nowym świecie jest czas na normalne życie. Czas i miejsce na brak obaw, że ktoś… coś… doszczętnie rozwali ten świat. - Dodała nieco dramatycznie, wzruszając ramionami.
Ostatnie słowa zdawały się bardzo dotknąć Imogen. Kobieta odwróciła wzrok i przygryzła wargę.
- Gdyby nie ten cały syf jaki robią Konsumenci to przecież ta praca nie różni się wiele od innych - mruknęła po szwedzku Immy. - Na co dzień pracuje jako tłumacz, w domu. Każda chwilę z nią spędzam - dodała. - Zleceń od Firmy nie dostaje, bo jestem na macierzyńskim... Ale jestem złą matką, bo nie zakładam, że w każdej chwili świat może się skończyć - stwierdziła na koniec z nutą sarkazmu w głosie.
- Ja tego nie powiedziałam - podkreśliła Nat, obejmując się ramionami. Cała ta akcja z “polej ją wodą, żeby zmyć krew” w tej chwili przyprawiała ją o dreszcze i to dosłownie. - Nie wiem, jak pokonałaś strach - zakończyła ciszej.
Immy spojrzała na Natalie. Złość z niej w końcu zeszła, gdy popatrzyła na kobietę, która wyglądała jak uosobienie nieszczęścia. Olander westchnęła.
- Solvi jest wcześniakiem - odparła. - Dziewięć tygodni przed terminem... Wiele dni spędziła w szpitalu... Nigdy w życiu nie przeżyłam niczego bardziej przerażającego... Nie wyobrażam sobie życia bez niej - Imogen uśmiechnęła się smutno i spojrzała na swoją torbę. - Jest jeszcze jeden ręcznik, okryj się nim.
- Nie, nie - zaprotestowała Nat. - Niech coś zostanie dla Solvi, nie wiemy kiedy stąd wyjdziemy. Celowo wzięłam tylko jeden - uśmiechnęła się szczerze do nowej koleżanki. - Nigdy nie sądziłam, że w Biurze zdarzają się aż tak normalne osoby - podsumowała krótko, wstając, robiąc kilka kroków wokół fotela i siadając z powrotem.
Immy spojrzała na nią zaskoczona jej stwierdzeniem. Po chwili mimowolnie się uśmiechnęła.
- Dzięki, to miłe - powiedziała nieco speszona.

W pokoju obok rozgorzała sprzeczka. Niestety trudno było wyłowić sens poszczególnych słów, jednakże wszystko wskazywało na to, że sprawa jest poważna. Bogdan zmarszczył czoło, po czym przestał rozmawiać ze swoim podwładnym i ruszył w kierunku sąsiedniego pomieszczenia. Zniknął za drzwiami.

Tymczasem... otworzyły się drugie, frontowe. Do salonu weszło dwóch Rosjan, trzymających pod pachą trzeciego, krwawiącego mężczyznę. To był kolejny sługus Goreleva, czy może detektyw IBPI? Otrzymał ranę poniżej barku. Bladość jego cery sugerowała, że stracił już dużo krwi. Sprawa była poważna.
- To już trup - mruknął jeden z Rosjan. - Zanieś go do Chatki Gwałtki.
Imogen przeszła kurs pierwszej pomocy, natomiast Natalie również znała się na rzeczy. Arthur, będący chirurgiem-ortopedą postarał się, aby jego siostra wiedziała, jak zachować się w takiej sytuacji. Tyle że... czy ich interwencja naprawdę mogła pomóc mężczyźnie? Czy warto było wychodzić przed szereg i zwracać na siebie uwagę Rosjan? Czy nie miały dość własnych problemów?
- To mógł być każdy z nas - Marisol złapała za rękę Natalie i spojrzała na nią zalęknionym wzrokiem. Nawet Anneke wydała się zmieszana. Żarty Chena i Javiera natychmiast przycichły.

Dopiero w następnej sekundzie Cortega przyjrzała się twarzy krwawiącego nieznajomego.
- T-to... - jęknęła. Niespodziewanie zerwała się z miejsca i skoczyła do mężczyzny. - Liam! - wrzasnęła. Jeden z Rosjan był jednak szybszy i przechwycił ją brutalnie, obawiając się jej nagłego ruchu. Wykręcił ręce do tyłu i przetrzymał. - C-co się stało, Liam!
Javier gwałtownie wstał i spojrzał ostro na oprawcę Marisol.
- Zostaw ją w tej chwili! - wrzasnął, łomocząc pięścią o blat stołu. Tym samym poruszył pozostałych Rosjan w pomieszczeniu. Anneke złapała go za rękę, jednak nie mogła w ten sposób ugasić gniewu mężczyzny.
Natalie i Imogen spojrzały po sobie. To wszystko zmierzało w bardzo złym kierunku.

Olander nawet się nie zastanowiła, bo gdy pojawiała się sytuacja kryzysowa, taka, od której zależało czyjeś życie, to zawsze działa instynktownie, pozwalała, by przeczucia kierowały nią.
- Ja się znam na pierwszej pomocy! - krzyknęła po angielsku, na tyle głośno by jej głos przebił się przez słowa innych. Jednocześnie Immy nawet nie drgnęła ze swojego miejsca, tuląc nadal dziecko do siebie. Solvi za to zaczęła płakać.
- Mari, Javier, pomogę mu, znam się na tym - Olander zwróciła się do dwójki Detektywów chcąc ich uspokoić tą deklaracją. Blondynka była zdeterminowana i nad wyraz opanowana. - Tylko proszę, kłótnia w niczym tu nie pomoże! - zaraz po tym wzrokiem zaczęła szukać jednego z ruskich. - Nikolai, przynieść spirytus, apteczki… wszystkie jakie macie tu… i jakieś w miarę czyste szmaty, prześcieradła. Szybko, proszę - zwróciła się do mężczyzny w jego rodzimym języku. Wiedziała dobrze, że rzucenie tego w tłum nie da efektu i tylko zwrócenie się do konkretnej osoby sprawi, że to o co prosi zostanie zrobione.

- Połóżcie go na stole - powiedziała do trzymających bladego mężczyznę Rosjan - dopiero wtedy Imogen powoli wstała ze swojego miejsca. Ucałowała córkę w czoło, co nieco uspokoiło ją, a przynajmniej na tyle, że przestała płakać. Olander wyciągnęła z torby miękki, zielony kocyk z wyhaftowaną na rogu żabką i rozłożyła go jedną ręką na fotelu, tam gdzie siedziała. Ostrożnie położyła na wyściełanym miejscu Solvi. Wyprostowała się i nagle syknęła z bólu. Chyba-złamany-obojczyk dał o sobie znać, lecz to nie zniechęciło Imogen, nie zamierzała odstąpić od tego co planowała. Zagryzła tylko zęby tłumiąc w sobie jęk i była gotowa działać.
Natalie wstała ostrożnie:
- Ja też się znam na pierwszej pomocy! - oznajmiła głośno i podeszła do Imogen. - Mogę pomóc, mój brat jest ortopedą i będąc na medycynie zakładał na nas szwy i pilnował podstawowej wiedzy.
Imogen skinęła jej głową, wdzięczna za okazaną przez nią chęć pomocy. Olander skupiła się co prawda na tym by pomóc Liamowi, ale kątem oka co chwilę spoglądała na córkę.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172