Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-12-2016, 13:15   #1
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Poena Cullei [18+]

Dom Cycerona nie był duży. Jego ściany zewnętrzne wyróżniała przesadna skromność i stateczność. Budynek był parterowy, bez najdrobniejszych zdobień. Do ulicy zwracał zupełnie pustą ścianę, szafranowożółtą płaszczyznę przebitą tylko przez wąskie drewniane drzwi.

Zewnętrzna skromność domu Cycerona niewiele znaczyła, budynek znajdował się bowiem w jednej z najdroższych dzielnic Rzymu, gdzie rozmiar nie świadczy o zamożności. Nawet najmniejszy dom mógł być tu wart tyle, ile cały zespół willi w Suburze. Poza tym bogatsze klasy rzymskie tradycyjnie gardziły wszelką ostentacją w dekoracji swych domostw, w każdym razie na zewnątrz. Twierdziły, że to sprawa dobrego smaku, choć tak naprawdę chodziło tu o ich obawę, iż wulgarne okazywanie bogactwa mogłoby wzbudzić zazdrość motłochu. Poza tym kosztowne ozdoby zewnętrznych ścian o wiele łatwiej ukraść, niż gdy są bezpiecznie wystawione gdzieś wewnątrz domu. Takiej surowości i powściągliwości nigdy nie przestano uznawać za ideał. Tym niemniej ostatnio uwidoczniła się tendencja do wystawności. Dotyczyło to zwłaszcza ambitnej młodzieży, szczególnie tych, których fortuny rozkwitły w wyniku wojny domowej i triumfu Sulli. Tacy dobudowywali piętra, dodawali ozdobne portale, instalowali rzeźby sprowadzone z Grecji.

Niczego takiego nie można było zobaczyć na ulicy, gdzie mieszkał Cycero. Królował tu dobry smak i powściągliwa godność. Nawet pośród ogólnej architektonicznej powściągliwości jego dom wyróżniał się szczególną surowością formy. Ironią było, że w swej prostocie aż zwracał na siebie uwagę – można by powiedzieć: oto idealny dom dla zamożnego Rzymianina o cnotach najbardziej godnych szacunku.

Drzwi gościom otworzył siwobrody niewolnik, dotknięty chyba jakimś porażeniem nerwów, bo jego głowa była w nieustannym ruchu, kiwając się i przekrzywiając z boku na bok. Kiwanie głową nie ustawało ani na chwilę. Wreszcie uśmiechnął się bezzębnymi ustami i usunął się na bok, otwierając drzwi na oścież. Sień miała kształt półkola. Półokrągła ściana miała troje drzwi, ze smukłymi kolumnami po bokach i nadprożem nad nimi. Korytarze prowadzące od nich w głąb domu były przesłonięte zasłonami z grubej czerwonej tkaniny z wyhaftowanym u dołu żółtą nicią motywem akantu. Dekoracji dopełniały dwie greckie lampy stojące w rogach oraz mozaika na podłodze, niezbyt dobra, przedstawiająca Dianę w pościgu za dzikiem. Sień była urządzona powściągliwie i ze smakiem, by nie kontrastowała nadmiernie z surowością fasady, a przy tym na tyle bogato, by nie sprawiać wrażenia ubóstwa.

Stary odźwierny wskazał gestem, by goście zaczekali. Milczący i uśmiechnięty zniknął za zasłoną drzwi po lewej, a jego pomarszczona głowa nie przestawała się kiwać i kołysać jak korek na łagodnej fali.

Po chwili powrócił odchylając zasłonę, a za nim pojawił się sam gospodarz.
Cycero miał duże czoło, mięsisty nos i rzednące włosy. Był średniego wzrostu, o wąskiej klatce piersiowej i ramionach, miał długą szyję z wystającą grdyką. Wyglądał na znacznie więcej niż dwadzieścia sześć lat. Przywitał wszystkich serdecznie i czyniąc honory gospodarza przedstawił sobie tych, którzy się nie znali. Po czym zaprosił gości do jadalni.

Korytarz był krótki, ledwie zasługiwał na takie miano. Poszli wzdłuż nie ozdobionych niczym ścian. Po prawej stronie rozwieszona była szeroka kotara z bładożółtej gazy, tak delikatna, że można było zajrzeć przez nią do małego, lecz nienagannie utrzymanego atrium. Otwarte dla słońca i nieba, było jakby wybitą w bryle domu studnią, wypełnioną światłem i ciepłem. Pośrodku pluskała mała fontanna. Przejrzysta zasłona falowała na wietrzyku niczym mgła poruszana poranną bryzą, żywa błona drgająca pod najmniejszym podmuchem powietrza.

Po przeciwnej stronie znajdował się duży, przestronny pokój, oświetlony przez wąskie okna w suficie. Ściany miał biało tynkowane; meble były z ciemnego, polerowanego drewna, o rustykalnej formie, ozdobione delikatnymi intarsjami, srebrnymi klamrami oraz inkrustacją z macicy perłowej, karnelianu i lapisu. Pośrodku stał ciężki stół, a wokół niego ustawione były krzesła. W jadalni nie było ani jednej sofy. Na początku posiłku podano jajka, następnie na stole pojawiły się przeróżne sałatki z kapusty, porów, ciecierzycy, bobu gotowanego i prażonego, koziego sera i oliwek. Później podano prawdziwy przysmak. Ślimaki tuczone mlekiem, usmażone na oleju i skropione octem winnym. Do dyspozycji gości pozostawało garum, biały chleb i rozcieńczone korzenne wino. Na koniec podano owoce i słodkie wino z Sycylii.
Cycero wydawał się być w doskonałym nastroju i starał się, aby i jego goście w takim byli. Prowadził rozmowę na błahe tematy zręcznie omijając powód dla którego zaprosił swych gości. Po skończonym posiłku wszyscy przeszli do gabinetu gospodarza.

W pomieszczeniu oczekiwał ich zaufany niewolnik Cycerona Askaniusz, który nie brał udziału w posiłku. Gdy już wszyscy usiedli Cyceron łaskawie pozwolił, by i niewolnik zajął miejsce w pobliżu.
- Askaniusz jest bardziej mym przyjacielem, jak niewolnikiem. Mam nadzieję, że Was nie urazi jego obecność i wybaczycie mi nadmierną familiarność z jaką się do niego odnoszę.
Usprawiedliwił obecność niewolnika. Cycero zawiesił na chwilę głos … po czym spytał:
– Powiedzcie mi, moi przyjaciele, czy kiedykolwiek rozważaliście zabicie własnego ojca...

Pytanie było zaskakujące i odpowiedzią było pełne zdumienia milczenie.
Cycero uśmiechnął się w ów przesadnie skromny sposób, jak zwykli to czynić oratorzy, czujący, że z powodzeniem manipulują swym audytorium. Aktorzy odczuwają ten sam rodzaj satysfakcji, ten sam miły dreszczyk świadomości swej władzy. Pasterz wyjawia prawdę Edypowi i jednym słowem wywołuje przyspieszony oddech tysięcy płuc, jakby na dany znak. Pasterz uśmiecha się pod maską i opuszcza scenę.
- Oczywiście sprawa jest czysto hipotetyczna. Przypuśćmy więc, tylko przypuśćmy, że macie ojca, którego chcielibyście się pozbyć. Jak byście się do tego zabrali?
Uśmiech zniknął z jego twarzy, a figlarny ognik w jego oczach zgasł. Zmarszczył brew.
- Askaniuszu, chciałbym też poznać twoje zdanie. Dodam tyle, że ojciec jest człowiekiem majętnym, a więc?
 
Tom Atos jest offline  
Stary 27-12-2016, 14:44   #2
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Rzym. Centrum świata. Wspaniałe miasto tysiąca możliwości. Ośrodek kultury i cywilizacji i duszności, smrodu i nieprzebranych tłumów. Od samego rana Marcus miał dość tego miasta. Spacer w stronę domu Cycerona, jeszcze tylko utwierdzał go w tym przekonaniu. Czym innym było odwiedzanie Rzymu, przebywanie tutaj na ważniejsze uroczystości zarówno polityczne jak i kulturalne, od mieszkania tutaj. Przez 14 lat przebywania w Legionach na wschodzie, odzwyczaił się od tego zgiełku. Miał dość też licznych intryg, które mógł obserwować gdzieś z boku. W wojsku było prościej. W wojsku wiedział, co miał robić. Legioniści otaczali go szacunkiem i wiedzieli kim jest. A tutaj rzucano mu dziwne spojrzenia, jak na człowieka który kompletnie nie pasował tutaj.

Aquila był 30 letnim mężczyzną, o przyjemnej aparycji. Jego skóra miała raczej ciemniejszy odcień, dało się również zauważyć, iż musiała być przez wiele lat opalana słońcem i smagana wiatrami. Nadawało mu to raczej tajemniczego i groźnego wyglądu, kogoś kto nie spędza zbyt wiele czasu za murami rezydencji. Był wysoki, aczkolwiek na pierwszy rzut oka jedynie średniej budowy ciała. Prawdą było, iż jako trybun nie nabrał nigdy ogromnej tężyzny fizycznej. Jego ciało było jednak twarde, a mięśnie i umysł przyzwyczajone do wysiłku. Jego krótko obcięte na modłę legionową, ciemne włosy stały w kontraście do jasnych zielonych oczu. Jego wyprostowana sylwetka, sprężysty chód, a także spojrzenie pełne siły torowały mu drogę wśród tłumu.

Pewnie już sam jego wygląd wystarczyłby do przyciągania spojrzeń w takim miejscu. Dobór "garderoby", tylko potęgował to wrażenie. Na wysokiej jakości, prostej tunice, wykonanej z najlepszych materiałów nosił zbroję. Nie była to też byle jaka zbroja. Lorica Plumata wyróżniała go nawet na polu bitwy. Tutaj stanowiła ewenement. O jego boku wisiała drewniana, ozdobna, długa pałka otoczona kilkoma metalowymi okręgami. Stanowić ona mogła jakiś rodzaj ozdoby, zapewnienia sobie bezpieczeństwa, lub może była kwestią religijną. Z pewnością stanowiła dobrą alternatywę dla noszenia innego rodzaju broni. Prawdą zaś było to, iż stanowiła dla Aratusa po pierwsze przyjemny ciężar i skrywała krótki gladius. Skrytka nie była jego pomysłem, podpowiedział mu taką możliwość jeden ze współwyznawców jego boga. Oczywiście potrzeba było kilku chwil do dostania się do ukrytego miecza i w przypadku zasadzki, nie stanowiła wtedy żadnego atutu, ale pałką też dało się bronić. Najważniejsze, że jeżeli będzie kiedykolwiek potrzebował tego miecza, to nie musiał biec z powrotem do swojego domu. Ukryte pugio stanowiło jedynie dodatkowe zabezpieczenie. Nie obawiał się kontroli, na pobieżną jego nielegalna broń była odpowiednio zabezpieczona, przed innymi powinien sobie poradzić dzięki swoim zdolnościom osobistym.

Gdy dotarł do domu Cycerona złożył pancerz i pałkę w miejscu wskazanym przez jednego z niewolników. Nie chodziło tylko o szacunek wobec jego gospodarza, ale również o kwestię wygody. Gdy Cyceron przedstawiał go skinął głową wszystkim.
-Marcus Arata zwany Aquila były Tribunus laticlavius V Legionu - .

Nie okazał zdziwienia gdy po posiłku niewolnik Askaniusz został zaproszony przez ich gospodarza. Sam wyznawał zasadę, iż podwładnych a także niewolników należało traktować, tak jak ojciec swoje dzieci. Trzeba było ich nagradzać, gdy na to zasłużyli i karać, gdy nadeszła taka pora. Pytanie zbiło go zaś zupełnie z tropu, chyba jak wszystkich pozostałych, którzy milczeli dłuższą chwilę. W końcu przerwał ten niezręczny dla niego moment odzywając się. Postanowił potraktować to jako dobry trening umysłowy. Ot zagadnienie, które należało rozwiązać, dość niezwykłe, ale może przez to mające większe walory edukacyjne.
-Mówiąc teoretycznie potrzebowałbyś drogi przyjacielu kilku zaufanych ludzi. Najlepiej takich, którzy są w stanie za ciebie skoczyć w ogień. Ostatecznie takich, którzy wiedzą, ile mogą tobie zawdzięczać. Chodzi tutaj o lojalność kupującą milczenie. Zakładam, iż znasz zwyczaje swojego ojca. Jeżeli nie, to jesteś w stanie się wywiedzieć, gdzie spędza czas, z kim podróżuje. Informacje mogą oznaczać różnicę pomiędzy życiem i śmiercią. Dobrze byłoby mieć w jego otoczeniu swojego człowieka, który mógłby tobie przekazać wcześniej jego plany, to ułatwiłoby dalszą część zadania. A tutaj dochodzi nasza cierpliwość, bo musimy wyczekiwać odpowiedniego momentu. Chodzi o moment, w którym będzie podróżował nocą przez miasto. Wybierasz wcześniej kilka odpowiednich miejsc na zasadzkę, przede wszystkim wiedząc, iż będziesz potrzebował chwili na załatwienie sprawy. Gdy będziesz wiedział, że znajdzie się w okolicy jednego z tych miejsc, wtedy możesz go tam zaatakować. Dwóch dobrych łuczników powinno zająć się ochroniarzami, nim ci dowiedzą się co się dzieje. Potem szybki atak piechurów. Zaskoczenie powinno tobie pomóc. Nie możesz pozwolić nikomu zbiec z miejsca zdarzenia. Dla pewności, możesz wcześniej postarać się o zwłoki kilku bandytów i porzucić ich w miejscu akcji. Robisz to co musisz i znikasz z tamtego miejsca. Ktokolwiek nadejdzie, aby sprawdzić co się stało, założy, iż znalazł się w nieodpowiednim miejscu. - skończył mówić i upił łyk wina z pucharu, chcąc usłyszeć co inni mieli do powiedzenia.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 27-12-2016, 22:30   #3
 
Cooperator's Avatar
 
Reputacja: 1 Cooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumny
Posiwiały i wyłysiały przedwcześnie Rosa uśmiechnął się smętnie słysząc pytanie Cycerona. Pokiwał też głową, słysząc odpowiedź Aratusa.

-Marku, mój drogi... - zwrócił się do Cycerona.-Czy mógłbyś zrobić łatwiejszą rzecz, niż oskarżyć swojego ojca o to, że obecne porządki w Republice nie znajdują jego uznania i że działania Korneliusza Sulli nie są tym, o co składa ofiary nieśmiertelnym bogom? Krótki donos, komu trzeba, a jeszcze ludzie przyklaskiwać ci będą, że cenisz wyżej lojalność ojczyźnie niż własnemu ojcu. A pluć będą i ci złorzeczyć, ale nie w twojej obecności. Bo tylko na hańbę tak straszliwy czyn zasługuje. Hipotetycznie - uśmiechnął się gorzko.-Wydawało mi się, Marku, że piękniejsze hipotezy stawiałeś nam w Tusculum do rozważań. Czy mrok naszych czasów tak bardzo cię ogarnął, że musisz uciekać się do takich strasznych myśli? O ojcobójstwie chyba się wystarczająco wypowiedzieli starożytni. Ze wszystkich ojcobójców jedynie Dzeus Nieśmiertelny wyszedł bez szwanku, a to dlatego tylko, że zespolił swoją wolę z Przeznaczeniem, co oznaczało wiele wyrzeczeń. A tak, to czy mam wymienić wszystkich ojcobójców, świadomych i nieświadomych, o których ostały nam się przekłady? Co takiego strasznego ten ojciec miałby uczynić, żeby w ogóle rozważać taki czyn? Czy jak Kronos pragnąłby zagłady syna, czy proroctwo może przepowiedziało jego upadek? A może się zhańbił jakimś czynem, jak Klitajmestra, że ją własne dzieci zasiekły?

Upił łyk wina. Wpatrywał się z niepokojem i smutkiem w Cycerona. Od momentu, kiedy Sulla mu kazał przyjechać z Rodos do stolicy imperium, by ponownie zasiadł w Senacie, Rosa chętnie spędzał czas właśnie z Markiem Tuliuszem, a wspólne zainteresowania zacierały zupełnie różnicę wieku między młodym prawnikiem a starszym kwestorem. Temat rozmowy jednak zaskoczył senatora, podobnie jak otaczający ich rozmówcy.
 
Cooperator jest offline  
Stary 28-12-2016, 00:37   #4
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Ella i Tytus

Dom Marka Tulliusza Cicerona, uczta popołudniowa

Młody człowiek imieniem Tytus siedział po lewej ręce Cicerona zachowując kamienną twarz po słowach przyjaciela. Aczkolwiek jedynie dlatego, że jego myśli nieco błądziły po co ciekawszych miejscach pewnej młodej dziewczyny, którą nagle ofiarowano mu dzisiaj rano jako urodzinowy prezent. Jednak stanowczo ku jego radości.
- Rozumiem, że to bardzo hipotetyczne, drogi przyjacielu – odezwał się po chwili do Marka Tulliusza ważąc swoje słowa. - Nie, nie zastanawiałem się nad taką opcją, aczkolwiek domyślam się, iż zadając takie pytanie masz coś konkretniejszego na myśli – inaczej trudno byłoby przypuścić, że Ciceron zebrał grupę swoich dobrych znajomych dla retorycznych rozważań dotyczących ojcobójstwa.

Tytus Vasco wyglądał całkiem przyzwoicie. Miał na sobie kremową tunikę, oczywiście bez jakichkolwiek pasków, które przynależały wyłącznie klasom wyższym. Na przykład Cicero miał prawo do tuniki z dwoma wąskimi paskami po obydwu bokach. Na tunice Tytus nosił togę virilis, najprostszą, wykonaną z czystej, białej wełny. Także ona wskazywała na jego status obywatela. Znacznie bowiem strojniejsze, odpowiednio barwione przysługiwały jedynie wyższym stanom oraz urzędnikom. Osobiście raczej Tytus nie przepadał za trudną do odpowiedniego przewiązania togą. Zazwyczaj wolał, jak wielu obywateli, którzy przeszli służbę legionową, płaszcz zwany lacerna, zamiast togi. Jednak na spotkanie z Ciceronem przywdział bardziej uroczysty strój. Wprawdzie mało co nie schlapał go po drodze błotem poganiacz mułów, ale jakimś sposobem udało mu się uniknąć plam. Udało mu się jednak odpędzić laską zwierzę, które niedbale prowadzone rozchlapywało brudną, podszytą fetorem wodę na wszystkie strony.

Dziwił się owemu zaproszeniu, ale nie mógł oraz nie chciał odmówić. Wszak byli przyjaciółmi, choć widywali się oczywiście znacznie rzadziej niżeli podczas czasów szkolnych. Nie do pogardzenia był również smakowity obiad. Niewolnica bowiem Tytusa, Mirufa Azjatka, doskonale gotowała, ale mimo wszystko dysponowała ograniczonym repertuarem dań oraz blokadami finansowymi na luksusowe produkty. Dlatego Tytus, choć uwielbiał jej kuchnię, lubił od czasu do czasu postołować się poza własnym domem. Choć odkąd niespodziewanie zjawiła się w nim Ella przypuszczał, iż będzie tu bywał częściej. Wszystko zaś było niezwykle zaskakujące.

Dom Tytusa Vasco, tegoż dnia, wspomnienie poranka

Willa Tytusa nie była wielka i po prawdzie nie zarobił na nią własną pracą, ale otrzymał od ojca. Podobnie zresztą gro kosztów utrzymania spływała na Valeriusza Vasco, który starał się dbać nie tylko o starszego, ale i młodszego syna. Wprawdzie doświadczony lichwiarz nie był już takim bogaczem, jak przed okresem proskrypcji, kiedy to musiał wydać większość swojego majątku na łapówki, ale i tak zostało mu sporo. Powoli zresztą odkuwał się pożyczając na procent niewielkie sumy oraz handlując wszystkim i niczym. Stać było przedsiębiorczego mężczyznę na przyzwoite utrzymanie siebie oraz synów. Przy czym starszy Septimus pomagał mu przy interesie, zaś młodszy Tytus poszedł drogą prawnika.

Dzień zaczął się dosyć zaskakująco, od listu Marka Tulliusza Cicerona, zapraszającego swojego starego przyjaciela Tytusa Vasco na popołudniowy posiłek. Dodatkowa notka wspominała, że Cicero pragnie omówić jakąś istotną sprawę. Młody niewolnik o ciemnobrunatnej skórze, prawdopodobnie Afrykanin, czekał oddawszy list w przejściu zwanym vestibulum. Prowadziło ono z ulicy do wewnętrznego atrium i oczywiście było normalnie mocno zamknięte. Zazwyczaj przebywał tam Dictus Azjata, jeden z trójki niewolników Tytusa, który wśród swoich obowiązków miał wprowadzanie gości oraz odpędzanie przybłęd, którzy mogliby próbować dostać się do środka przez bramkę. Przeczytawszy list oraz zastanowiwszy się, iż nie ma na dzisiaj istotnych spraw, pan domu wezwał niewolnika.
- Przekaż Markowi Tulliuszowi – odpowiedział – że może na mnie liczyć.
- Oczywiście panie, dziękuję w imieniu mojego pana – niewolnik skłonił się lekko, jak to zwykle robi zaufana służba domowa, którą właściciel traktuje odpowiednio. Zresztą Tytus zgadzał się z takim postępowaniem, jego ojciec Valeriusz także. Potrzebował bowiem nie niewolników, ale zaufanych służących, którym mógł powierzyć także istotne dla interesu sekrety. Każdy niewolnik domowy panów Vasco zawsze dostawał niewielka kwotę miesięczną, którą mógł odłożyć, żeby po latach wykupić się i odtąd otrzymać status wyzwoleńca. Valeriusz prowadził tyle dziwnych interesów, że nie miał ochoty, by którykolwiek niewolnik chciał na niego donieść władzom, zaś Tytus odziedziczył po nim ową tradycję.

Dzień był wyjątkowo ładny, nawet jak na lato. Można było założyć się, że po południu skwar zaleje ulice Rzymu, ale obecnie jeszcze pogoda była całkiem miła, daleka od jakiejś duchoty, tym bardziej, że powiewał lekki wiatr ze wschodnich, górskich okolic. Tytus już planował wykąpać się domowej, niewielkiej łaźni, bowiem na miejskie termy było zbyt mało czasu, kiedy kolejny raz przez odgłos ulicznych hałasów przebiło się walenie do zewnętrznej bramki.
- Ej, Dictus, otwieraj – usłyszeć się dało donośny, choć nieco zgrzytliwy oraz zużyty głos Valeriusza. Ojciec doskonale wiedział, jak ma na imię niewolnik pilnujący bramki oraz miał oczywiście prawo wejść.
- Już już ojcze – Tytus skoczył zamiast niewolnika otwierając rodzicielowi wejście. Widać było, iż ta dwójka się lubiła, gdyż obydwaj mężczyźni serdecznie uścisnęli się.


Valeriusz swoją postawą oraz patrzeniem spode łba na wszystko oraz wszystkich robił groźniejsze wrażenie, niźli niosła ze sobą prawdziwa rzeczywistość. Oczywiście prowadził biznes twardą ręką, ale wbrew ostremu wyglądowi nie był jakimś okrutnikiem. Nosił wąsy i brodę, które farbował na brąz, zaś szatę nosił skromniejszą, niż mógłby, gdyby mu się akurat chciało.

Za Valeriuszem weszła Ella! Niewolnica uśmiechnęła się lekko do Tytusa, na co on odruchowo odpowiedział. Kompletnie zaskoczywszy go swoją miłą wizytą, bowiem nie spodziewał się, iż ojciec przyjdzie właśnie z nią. Odkąd wrócił z wojska Tytus podczas odwiedzin ojca starał się także spotkać z Ellą, która należała do zaufanej służby Valeriusa. Dziewczyna była nie tylko po prostu ładna, jak wiele innych niewolnic, które mogły swoim panom zaoferować jedynie powab ciała, ale miał też inteligencję, charakter oraz zdroworozsądkowe podejście do swojego losu. Tym razem jednak przyszła z Valeriuszem do Tytusa, który zadziwiony wpatrywał się to na nią, to na ojca.
- Haha – huknął nieco skrzekliwie Valeriusz – zaskoczenie się udało. Gratuluję 23ech lat, a to – wskazał na dziewczynę – mój prezent. Widziałem jak się na nią gapisz, niechaj więc zdobi twój dom swoją urodą. Niechaj nikt nie powie, że Valeriusz Vasco nie dba o swoje potomstwo.
- Tato, dziękuję, proszę – widać było, że Tytus jest nie tylko zadowolony, ale wręcz wstrząśnięty owym pięknym podarkiem. - Wejdź, może masz ochotę na miętę, lub wino, akurat mam dzban rodyjskiego.
- Przykro – Valeriusz wzruszył ramionami ewidentnie zadowolony z wrażenia, które wywarł swoim prezentem – interesy czekają. Wpadnij przy okazji. Septimus także się ucieszy - dorzucił wychodząc.
Niewolnica miała na sobie bogate jak na służącą szaty. Najwyraźniej Valeriuszowi zależało by ładnie zapakować prezent dla syna. Na jej twarzy widniał typowy dla kobiety lekki uśmiech. Ciemne blond włosy miała upięte zgodnie z obowiązującą modą. Tytus znając ją dobrze widział w jej oczach zaciekawienie. Od kiedy ją poznał, kobieta bardzo odżyła, stawała się teraz coraz śmielsza, cały czas jednak mając na uwadze swój status. Kilkukrotnie delikatnie wypytywał jak trafiła w ręce Valeriusza, widać było jednak, że niechętnie zdradza nawet najmniejsze szczegóły. Ojciec zdradził mu, że odkupił ją od centuriona Marcusa. Mężczyzna znany był z nie najlepszego traktowania swoich niewolników, jednak na ciele dziewczyny nie było widać, żadnych śladów po przemocy.


Ella skłoniła się nisko swojemu nowemu panu. Powstrzymywała się by nie zacząć się rozglądać po swoim nowym domu.
- To będzie zaszczyt służyć ci Panie. - odezwała się cicho dopiero gdy mężczyźni skończyli rozmowę.
Ojciec miał pomysły! Tym razem nad wyraz ciekawe..
- To będzie bardzo miłe mieć cię pod swoim dachem, Ello - wspomniał spoglądając na młodą Germankę. - Planowałem odwiedzić ojca oraz zobaczyć się z tobą, a tymczasem, proszę. Zjawiłaś się u mnie.
Pomyślał chwilkę.
- Pokaże ci twój pokój. Później zaś poznasz resztę mojej familii - użył tego słowa na określenie swoich domowych niewolników. - Zresztą Dicusa już spotkałaś przy wejściu - wskazał jej młodego, doskonale zbudowanego mężczyznę o inteligentnym wejrzeniu oraz nieco rozwichrzonej czuprynie. Pozostałej dwójki chwilowo nie ma, bowiem wybrali się rankiem na targ, mają czas wolny do popołudnia.


Kobieta ruszyła za Tytusem.
- Wieczorem powinien pojawić się tragarz z moimi rzeczami, jeśli nie będzie to dla Pana problemem. - Teraz już z zaciekawieniem oglądała villę. Była sporo mniejsza od domu Valeriusza.
- Nie będzie. Wprawdzie mam wizytę u mojego przyjaciela z dawnych lat na popołudnie, która może się przeciągnąć, jednak ktoś będzie w domu cały czas - wyjaśnił jej. - Najpewniej Dicus, dlatego jeśli się pojawi tragarz, odbierze twoje rzeczy oraz przeniesie je do twojego pokoju.

Wprowadził ją dalej, z atrium do głównej części zwanej compluvium. Tutaj mieściły się pokoje jego oraz służby. On miał swój, zaś pozostała trójka także pojedyncze, choć bardzo małe. Takiż pokój, choć najbliższy jego sypialni dostała Ella. Z niewielkim, dosyć wąskim łożem, stolikiem, na którym stało wypolerowane, miedziane lusterko oraz skrzynią. Inna sprawa, że jego własny także nie był specjalnie bogatszy w akcesoria, lecz trochę zdobniejszy. Oprócz tych pokoików był jeden większy, służący do przyjmowania gości, z kilkoma sofami, krzesłami oraz stołem. Wszelkie pomieszczenia gospodarcze mieściły się na tyle. Tam była kuchnia, spiżarnia, mała łazienka. Jednak obecnie najważniejszy był jej pokój. Musiała wszak się w nim odnaleźć oraz przyzwyczaić. Tytus lubił, żeby ludzie wokoło niego byli zadowoleni. Także niewolnicy.
- Proszę, tutaj będziesz spała - wskazał jej pomieszczenie. - Kiedy zjawi się moja gospodyni, poinformuję ją, żeby przygotowywała odtąd więcej strawy. Cieszę się z pomysłu ojca - położył dłoń na jej ramieniu takim po prostu naturalnym ruchem. - Wydawało mi się, że był do ciebie przywiązany, albo raczej do twojej pomocy przy leczeniu stawów - wspomniał, bowiem właśnie te kłopoty doskwierały Valeriuszowi. Dlatego właśnie zdziwił się, iż ojciec zrezygnował z pomocy medycznej wewnątrz własnego domu.
- Może chce cię częściej widywać Panie. - Kobieta z zainteresowaniem rozejrzała się po pokoju, dotychczas zazwyczaj dzieliła z kimś miejsce spoczynku. - To wspaniały pokój. Dziękuję.
- Chcę, żebyś czuła się tutaj dobrze - powiedział spokojnie. - Oraz cieszę się, że trafiłaś do mnie. Zaś ojciec, hm, może masz rację - zastanowił się. - Wobec tego będziemy bywali u niego trochę częściej, jeśli tylko obowiązki pozwolą. Ja zabawię go rozmową, ty zaś doglądniesz jego stawy. Przy okazji, wspomniałem wcześniej, że idę do domu swojego przyjaciela Cycerona na popołudniowe spotkanie. Nie mam dla ciebie obowiązków, tak naprawdę w ogóle jestem zaskoczony, choć bardzo mile - spoglądał na nią z pewną dozą intensywności, mieszającej w sobie radość, zadowolenie oraz iskierki pożądania. Niewolnica zsunęła z głowy aliculę, ale nie zdjęła jej jeszcze. Podeszła spokojnym krokiem do lustra i przejrzała się w nim. Była piękna i nagle stała się taka dostępna. Dotychczas dziewczyna stanowiła własność ojca, teraz należała do niego, co zasadniczo mogło zmienić relacje formalne pomiędzy nimi, choć niekoniecznie relacje towarzyskie. Znali się wszak, rozmawiali ze sobą nie raz i już wcześniej polubił Ellę. Obecnie tak samo jak przedtem nie chciał jej sprawiać jakiejś przykrości. - Dlatego jeśli chcesz, możesz iść ze mną. Jeśli wolisz odpocząć w domu, zaznajomić się z innymi oraz sama odebrać paczkę, możesz zostać wedle swych pragnień? - spojrzał na dziewczynę pytająco.
- Zaszczytem będzie dla mnie towarzyszyć ci dzisiejszego wieczoru. - Ella uśmiechnęła się i skłoniła mężczyźnie. - Wygładziła aliculę, którą miała na sobie. Valeriusz polecił jej by jako prezent założyłą najlepsze szaty, teraz była z tego zadowolona. - Chcę ci służyć wszelką pomocą i pozwalam sobie wierzyć, że zapoznanie się z Pańskimi przyjaciółmi mi to ułatwi.
- Szczerze mówiąc liczę również na to, ale nawet wiecej. Wszak wiadomo mi, że masz wiedzę medyczną, ja zaś jestem prawnikiem. Siłą rzeczy więc podczas niektórych spraw, wejrzenie takiej osoby może okazać się bardzo wskazane oraz wręcz niezbędne. Dotychczas musiałem prosić rozmaitych lekarzy o jakąś opinię, ale oczywiście było to kosztowne oraz obarczone pewnym ryzykiem. Teraz zakładam, że ty zajmiesz się ewentualnymi ocenami kwestii medycznych, gdyby takie się pojawiły - to było rzeczywiście doskonałe. Umiejętności dziewczyny mogły być bardzo przydatne przy niektórych problematycznych sprawach. Natomiast inne rodzaje wsparcia czy pomocy … oczywiście także byłyby mile widziane, aczkolwiek oczywiście nie teraz, bowiem czas mijał powoli, lecz nieubłaganie. Zaproszenie od Cycerona było na tyle istotne, iż nie wypadało się spóźnić, zaś jeszcze musiał się umyć oraz dojść do jego domu. To zaś także był kawał drogi. - Czy chciałabyś coś zjeść, posilić się, może napić? - spytał - Wprawdzie jak wspomniałem, gospodyni jest na targu, ale coś w domu zawsze sie znajdzie, przynajmniej placki jęczmienne oraz wino.
- Czy nie potrzebujesz Panie pomocy przy przygotowaniach do wyjścia? - Kobieta zsunęła z siebie aliculę pozostając w samej todze. Przez cienkie płótno przebijało się delikatnie zgrabne ciało niewolnicy. Ostrożnie złożyła materiał i ułożyła go na skrzyni. - Chciałabym dowiedzieć się trochę o Panu Cyceronie, by nie zawstydzić cię Panie, swoją niewiedzą.
- Chciałbym - przyznał uczciwie spoglądając na dziewczynę. Jej kształty wzywały go do siebie, jednak Tytus miał w sobie swego rodzaju uczciwość oraz obowiązkowość. Jako prawnik musiał posiada wspomniane cechy. - Obawiam się, że to wtedy nie skończyłoby się na prostej pomocy, ale spóźnilibyśmy się - stwierdził ponuro. - Jednak wieczorem, liczę, że uda nam się znaleźć więcej czasu na wzajemne poznanie. Cyceron zaś jest taką osobą, do której spóźniać się nie należy. Zaś cóż, kim on jest. Właściwie nikim, ale na mój nos ma podstawy stania się kimś. Prawnik, syn ekwity oraz senatorskiej córy, świetny mówca, doskonały jurysta, człowiek dosyć zamożny oraz mający znajomości. Niecałkiem się zgadzam z jego poglądami politycznymi, przynajmniej tak, jak to przedstawiał podczas rozmów, ale cóż. Przyjmijmy, że pod tym względem się różnimy - Tytus jednak nie powiedział, jakie poglądy posiadają obydwaj. - Ponadto jest to bardzo przyzwoity człowiek. Taki ludzki i dla służby i niewolników oraz wierny syn Rzymu. Bądź jednak u niego ostrożna, raczej słuchaj niż mów oraz staraj się obserwować. Mam do Cycerona zaufanie, ale trochę wiedzy nikomu jeszcze nie zaszkodziło.
Ella skłoniła się nisko.
- Nie chcę cię zatrzymywać Panie. Te informacje będą mi bardziej niż wystarczające. - Wyprostowała się i uśmiechnęła do Tytusa. - Jeśli pozwolisz przespaceruję się po domu i chwilę porozmawiam ze służbą. - Podeszła do niego. Zatrzymała się na dystans, na jaki zazwyczaj rozmawiali z sobą w domu Valeriusza. Chwilę przyglądała się mężczyźnie i pozwoliła sobie na podejście bliżej. Stanęła tak, że mężczyzna mógł ją spokojnie chwycić gdyby tylko miał chęć. - Pozostaje mi mieć nadzieję, że wieczorem będę bardziej pomocna.
- Och, wierzę w to piękna Ello - naprawdę dziewczyna uderzała do głowy niczym cypryjskie wino. Była niewinna oraz prowokująca jednocześnie. Ach, oczywiście, chciałby się z nią kochać już i zaraz, ale musiał mieć chłodną głowę u Marka Tulliusza Cicerona. Sprawy przedstawiane przez niego bywały zazwyczaj mocno skomplikowane. Ponadto znając swoje wewnętrzne pragnienia chyba nie zdołałby znaleźć w sobie tyle siły woli, żeby oderwać się od jej kształtnego ciała, pięknie prezentującego się pod tuniką. - Oczywiście, do chwili wyjścia jesteś wolna. Spośród służby jest jedynie Dicus. Jego matka wróci pewnie dopiero po południu, zaś mój kancelista pewnie wcześniej. Pewnie spotkasz go przed wyjściem. Czuj się swobodnie - powiedział odchodząc do mycia.

Ella odprowadziła mężczyznę wzrokiem. Dzisiejsze spotkanie z Cyceronem było jej bardzo w niesmak. Tyle czasu krążyli wokół siebie z Tytusem, a teraz gdy już jest w jego domu, gdy należy do niego musi znów poczekać. Powstrzymała westchnienie, na wypadek gdyby był w pobliżu Dicus i ruszyła spokojnym krokiem na spacer po willi. Jeśli miała dobrze służyć nowemu panu musiała znać każdy zakamarek tego miejsca. Na dłuższą chwilę przysiadła w atrium. Tu przysiadł się do niej Dicus. Chwilę porozmawiali o tym jak funkcjonuje posiadłość Tytusa.

Widząc kancelistę Vasco zdała sobie sprawę, że powinna się przygotować do wyjścia. Przywitała się informując o planowanym wyjściu i udała się do swojego pokoju po aliculę. Przysiadła przed lustrem układając ostrożnie tkaninę na ramionach. Służące Valeriusza wiele ją nauczyły, jeszcze trzy lata temu nie miałaby pojęcia, że w ogóle powinna coś takiego założyć. Podeszła do pokoju Tytusa i widząc, że drzwi są otwarte weszła do środka. Tytus stał w samej tunice, ale obok leżała już przygotowana toga. Nabierający popularności element męskiego ubioru, musiał być prezentem od ojca. Ella podeszła do mężczyzny uśmiechnęła się i wskazała na pas materiału. Widząc przyzwolenie, uważnie zaczęła układać tkaninę. Nie omieszkała przy tej okazji kilkukrotnie dotknąć, rozgrzanego kąpielą, ciała mężczyzny. Kończąc odsunęła się by zobaczyć efekt. Była zadowolona.
- Powinniśmy wyruszać Panie. - Skłoniła się lekko i prostując się nasunęła na głowę aliculę.
- Powinniśmy – zgodził się spoglądając na dziewczynę. - Pięknie wyglądasz Ello, gdybyś była klejnotem, stanowiłabyś obiekt pożądania każdego jubilera. Ale jesteś kobietą, ja zaś się cieszę, że należysz do mnie – zabłąkany promień słońca igrał z lśniącymi włosami dziewczyny dodatkowo rozświetlając jej twarz. Ella miała niezwykłą piękność córek germańskiej krainy. Jasną karnację, dumne spojrzenie, niezwykle regularną buzię, mającą w sobie coś niepokojąco subtelnego. Wyglądem stanowiła świetne połączenie północnej, jasnej urody oraz elegancji południa. Była wiotka, smukła gdzie trzeba i zaokrąglona tam, gdzie radowałoby to męskie spojrzenie. Dlatego nic dziwnego więc, że Tytus spoglądał na nią i nie wiadomo tylko, czy więcej w nim było podziwu dla platonicznego piękna klasycznej kobiecości, czy pragnienia zakosztowania upojnego nektaru gorącej nocy.

Dom Cicerona, ponownie popołudnie

Wieczór zapowiadał się przyjemnie. Ella szybko oswoiła się z pozostałymi służącymi i pomogła przy podawaniu posiłku. Teraz widać było jak bardzo odstawała od przeciętnej służby. Gdy Cicero zaprosił ich na rozmowę wycofała się z pozostałymi, kobietami. Natomiast Tytus ruszył wraz z innymi zaproszonymi. Szczerze mówiąc był dumny z posiadania Elli. Wszystko było sympatyczne, dopóki Cicero nie zadał swojego pytania. Zabicie bowiem ojca stanowiło potworność ledwo mieszczącą się wewnątrz rzymskiego prawa, a Tytus właśnie był prawnikiem. Och nie takim znawcą, jak Cicero, który doskonale potrafił interpretować naciągane przepisy na korzyść swojego klienta, ale jednak był. Pater familias stanowił dla Rzymianina nie tylko absolutną głowę rodziny, właściciela oraz dysponenta jej majątku, ale także kapłana, który sprawował duchową opiekę nad rodem. Możnaby powiedzieć, że ojciec rodziny stanowił właściwie wolę rodu, które to uprawnienia stosował nawet po uzyskaniu dorosłości oraz ożenku synów. No, chyba, że ktoś postanowił zastosować emancipatio oznaczające zwolnienie spod władzy sprawowanej przez pater familias, który jednakże musiał wyrazić na to zgodę. Stanowiło to akt prawny, na podstawie którego dziecko stawało się osobą sui iuris. Głównym powodem takiego postępowania była zazwyczaj chęć zachowania majątku w rękach mniejszej ilości dzieci. Ktoś bowiem, poza rodziną, nie mógł dziedziczyć, chyba że specjalnym postanowieniem woli ojca rodziny. Jednak akurat ją nowy pan i władca domu mógł próbować podważyć prawnie. Tytus przerabiał już taką właśnie sytuację z rodziną pewnego kupca, który zaginął na morzu podczas podróżny do Egiptu.

Oprócz tego Tytus znał podobną sytuację z własnego życia, bowiem tak postąpił wobec niego jego własny ojciec Valeriusz, właśnie dla dokładnego sprecyzowania podziału zadań rodzinnych. Tytus nie miał mu tego za złe, zaś więzi rodzinne pomiędzy członkami rodu Vasco utrzymywały się zażyłe. Likwidacja relacji agnatycznej nie rozłączała bowiem capitis deminutio minima, czyli po prostu więzów krwi. Dlatego właśnie formalnie tworzyli jakby oddzielne rodziny, jednak bliskie więzi trwały oczywiście dalej. Wszystko wedle prawa. Wspomniane kwestie były akurat oczywiste, ale pozostałe części prawa rodzinnego przypominały jazdę na wystraszonym koniu pomiędzy straganami na zatybrzańskim bazarze.

Tytus doskonale znał Cicerona z lat wspólnego pobierania nauk u doskonałych prawników rzymskich i greckich. Później ich drogi się rozeszły, lecz zachowali pewne więzi, od czasu do czasu korespondując ze sobą. Później spotykali się niekiedy konsultując pewne kwestie prawne. Cicero bowiem był osobowością, pomimo iż latami wydawał się niewiele starszy od Tytusa. Umysł miał bystry, wiedzę olbrzymią, wymowę zaś gładką niczym lira w ręku Ariona. Tak jak tamten grał na instrumencie, tak podobne efekty potrafił wywołać swoimi słowy Cicero. Dodajmy jeszcze doskonałe pochodzenie, Marek Tulliusz był bowiem ekwitą, ale po kądzieli pochodzącym z rodziny senatorskiej, zaś Tytus zwykłym plebejuszem, acz nienarzekającym na swój stan majątkowy. Podniesienie do rangi ekwitów, wedle prawa, wymagało posiadania 400u tysięcy sesterców zainwestowanych w ziemię Lacjum. Niektórym stanowczo się to nie opłacało. Choćby ojcu Tytusa, zwłaszcza, że chociaż ciężar proskrypcji już minął, zawsze mógł się czaić gdzieś w pobliżu jakiś drań pokroju Marka Krassusa.

Tytus uśmiechnął się nieco krzywo.
- Zadałeś pytanie, na które wydaje mi się, sam znasz odpowiedź – uzupełnił swoje poprzednie słowa. - Taka zbrodnia nie ujdzie rzymskiemu prawy, to zaś oznacza, że czysto hipotetycznie, iż gdyby ktokolwiek chciał ją uskutecznić, potem zaś nie być posądzonym, miałby trzy możliwości. Pierwszą oczywiście jest ukrycie morderstwa pod pozorem przypadkowości. Trucizna nie pozostawiająca śladów, lub przypominająca objawami chorobę. Czasem przypadkowe potknięcie się, upadek, wypadek podczas jazdy konnej oraz wszelkie podobne. Coś sprawiającego, że osoby badające ową trudną sytuację uznałyby ją za naturalny przypadek. Druga hipotetyczna możliwość, to upozorowanie samobójstwa. Trudniejsza, bowiem wymaga zaistnienia dodatkowych okoliczności, typu symulacja jakiegoś niepowodzenia, szaleństwa, czy ogólnie powodu, dla którego ktoś miałby się targnąć na siebie samego. Takiemu rozwiązaniu pomógłby oczywiście list napisany ręką owej osoby potwierdzający ów właśnie czyn oraz świadkowie, którzy wspomnieliby, że człowiek rzeczony wcześniej wspominał, lub rozmawiał na taki temat. Jeśli pierwsza wspomniana możliwość wymaga niekiedy po prostu wykorzystania okazji, to druga w każdym przypadku wiąże się ze stertą przygotowań. Trzecia wreszcie, także wymagająca skrupulatności, to po prostu wrobienie kogoś. Wtedy główne przygotowania takiego hipotetycznego uczynku powinny iść nie w celu ukrycia zbrodni, ale powiązania z nią osoby, która miałaby motyw, okazję oraz ewentualną korzyść. Niektóre bowiem osoby dosyć lekko podchodzą do zbadania kwestii oraz potrafią po prostu przyklepać taką sprawę – rzucił całkowicie ogólnie, nie chcąc oskarżać wprost żadnego pretora, że jest głupi oraz strasznie skorumpowany. Jednak sprawa była oczywista, wielu urzędników za pieniądze byłoby w stanie klepnąć taką sprawę, szczególnie, jeśli mieliby jakikolwiek pozór wskazujący na daną osobę. Szczególnie wtedy, jeśli taki człowiek byłby nieustosunkowany, ewentualnie niespecjalnie mógłby się bronić przed takim właśnie zarzutem. Jednak wybacz, doskonale sam znasz wspomniane uwarunkowania. Dodam jeszcze, iż osobiście obawiałbym się wspomnianego donosu, jako że mogłoby to oznaczać przejście rodzinnego majątku na skarb Rzymu. Czyli utratę prawdopodobnych, spodziewanych przychodów.
 
Kelly jest offline  
Stary 28-12-2016, 01:11   #5
 
sickboi's Avatar
 
Reputacja: 1 sickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwu
Marcus otworzył oczy.

Nad sobą zobaczył, oświetloną nikłym płomieniem lampki oliwnej, śniadą twarz Juby, swojego niewolnika.

-Już czas, dominus. Noc w pełni- Rzymianin z ociąganiem oderwał głowę od poduszki, usiadł na skraju łóżka i ziewnął. Śpiąca obok żona Crastinusa, Regina, chrapnęła cicho i przekręciła się na drugi bok, obwijając szczelniej kołdrą. Marcus przyłożył palec do ust, wstał i ruszył za sługą do kuchni. Nie licząc lampki trzymanej przez niewolnika, całe mieszkania było spowite mrokiem. Mężczyzna przystanął na chwilę i spojrzał przez okno. Nie dostrzegł jednak nawet ściany stojącej naprzeciwko insuli. Czerń panująca na zewnątrz była nieprzenikniona i gęsta jak smoła. Crastinus ruszył dalej, człapiąc po drewnianej podłodze. W kuchnia czekała na niego miedzian miednica wypełniona zimną wodą. Rzymianin przemył się, z trudem powstrzymując się od prychania. Następnie wytarł całe ciało lnianym ręcznikiem i założył ciemnoszarą wełnianą tunikę, nie związując jej w pasie. Tymczasem Juba sięgnął po glinianą miseczkę i wypełnił ją czarnym bobem, oczekując, aż jego pan będzie gotowy. Coroczna celebracja Lemuraliów zawsze przyprawiała niewolnika o ciarki na plecach i gotów był przysiąc, że zdarza mu się widzieć uciekające z mieszkania duchy. Dlatego też starał się jak najmniej zwracać na siebie uwagę i pozwolić swojemu pater familias dopełnić rytuału. Marcus wreszcie przywołał go gestem ręki. Juba podał mu miseczkę, po czym stanął w kącie pomieszczenia, tuż przy nieprzyjemnie chłodnym piecu. Crastinus westchnął ciężko, sięgnął po kilka nasion bobu i włożył je sobie do ust. Nie minęła chwila, gdy wypluł je z całej siły. Bób uderzył o ścianę i potoczył się głucho po podłodze.

- To wam oddaję i tym bobem wykupuję siebie i swoją rodzinę! – zawołał Marcus, pochwycił kolejną garść bobu i ruszył do następnego pomieszczenia, gdzie wypluł nasiona i wypowiedział formułę. Powtórzył tę czynność jeszcze siedem razy w różnych miejscach swego domu. Juba podążał za nim niosąc brązowy garnek, w który dominus miał uderzać by dokończyć rytuału. Obaj znajdowali się w ostatnim pokoju, gabinecie Rzymianina. Jednak, gdy niewolnik podawał naczynie przez mieszkanie przeszedł przeszywający podmuch wiatru. Lampka oliwna zgasła pozostawiając w powietrzu zapach spalonego knotu.

-Tak witasz swego ojca, Marcusie? Czarnym bobem?- rozbrzmiał skrzekliwy głos. Juba upuścił garnek, który zabrzęczał donośnie. Po drugiej stronie pomieszczenia zmaterializował się biały obłok, bardzo wyraźny mimo panującej ciemności. Powoli zaczął on nabierać kształtów, z każdą chwilą coraz bardziej ludzkich. Korpus, nogi, ręce i wreszcie głowa. Na chwilę przed zamarłym Crastinusem pojawił się jego ojciec, takim jakiego Marcus go pamiętał. Miał ten sam przekrzywiony nos i rzednące na czubku głowy włosy. Spojrzał na swojego syna pytająco, lecz trwało to ledwie mgnienie oka.
-Jak śmiesz!- doszło do uszu Juby i jego pana, choć zjawa nie otworzyła ust. Zaczęła się za to bardzo szybko zmieniać. Jej biała tunika stanęła w płomieniach, zaraz potem zajęły się włosy, twarz i reszta ciała. Na płonącej skórze wykwitały czerwone plamy, momentalnie czerniejąc. Duch rozstawił szeroko ręce i ogień ogarnął cały gabinet. Crastinus wrzasnął czując jak ogarniają go płomienie.

***

Marcus otworzył oczy.

W pierwszej chwili, z tłukącym się w piersi sercem, obmacał dłońmi głowę i twarz. Nic mu nie było. Przez okno do sypialni wdzierały się promienie słońca, wstał już nowy dzień. Lemuralia były tylko snem, złym snem.

Crastinus przetarł ręką spocone czoło i usiadł. Jego czarne włosy przylepiły się do czoła. Przed oczami wciąż miał skwierczące oblicze swojego ojca.

-Morfeuszu, co to za sztuczki?- mruknął.

Tymczasem większość domowników była już na nogach. Regina siedziała w jadalni i karmiła piersią półtoraroczną Crastinillę, a Juba szykował najlepsze szaty swego pana do wizyty u Cycerona. Pozostałe dwie niewolnice, Aspazja i Eike, także już pracowały szykując posiłek i robiąc pranie. Niepokojący sen spowodował, że Marcus nie był w najlepszym nastroju. Ledwo wmusił w siebie kilka kęsów chleba umaczanego w oliwie i ząbek czosnku, popite mocno rozwodnionym winem. Wiedział, że wstał znacznie później niż powinien, co dodatkowo wzmagało u niego nerwowość, gdyż przed wizytą u młodego prawnika z Arpinum miał jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Najpilniejszą z nich była wizyta w Emporium, nad brzegiem Tybru, gdzie spółka Crastinusa i jego szwagra Scaevusa posiadała magazyn do składowania hiszpańskiej oliwy. Ostatnie wieści z odległej prowincji nie były pomyślne dla obu handlarzy. Pojawienie się Quintusa Sertoriusa w Luzytanii i jego zwycięstwo nad republikańskimi wojskami mogło oznaczać tylko kłopoty, zarówno dla Rzymu jak i niewielkiego biznesu dwóch rzymskich plebejuszy. Już teraz odczuwano problemy z dostawą niektórych towarów do stolicy. Dlatego też, gdy tylko pojawiły się pierwsze przesłanki o wojnie, Scaevus wyruszył na południe Italii i do Sycylii szukać potencjalnych nowych dostawców. Wczoraj późnym wieczorem Crastinus dostał wiadomość, że jego szwagier rankiem powinien zawitać do rzymskiego portu. Spieszył, więc aby go przywitać i wypytać o powodzenie podróży. Po wizycie w Emporium Marcus chciał jeszcze zażyć nieco relaksu w łaźni, sprawdzić rachunki i złożyć zamówienie na nową partię amfor z firmowym stemplem „C et S”.

Rzymianin szybko zszedł po schodach prowadzących z jego mieszkania na pierwszym piętrze insuli wprost na ulicę. Crastinus miał mocny i pewny krok, jak przystało na kogoś kto odsłużył swoje w legionach i zapracował na stopień centuriona. Jego kariera wojskowa rozpoczęła się równo dziesięć lat temu kiedy jako dziewiętnastoletni młodzieniec wziął udział w Wojnie ze Sprzymierzeńcami. Rany otrzymane pod Nolą nie pozwolił mu wziąć udziału w marszu na Rzym, ale był za to gotów do kampanii przeciw królowi Pontu w Achai. Do stolicy Republiki wrócił niemal trzy lata temu, kiedy zwalniano część weteranów Sulli. Mimo upływu czasu starał się ciągle utrzymywać w dobrej formie i zdrowiu. W swoim legionie znany był z twardej głowy, nie tylko jeśli chodziło o picie, ale i wytrzymałość na ciosy. Mało kto mógł się też pochwalić równie wysoką kondycją co Crastinus. Mając trzydzieści lat Marcus był w najwyższej możliwej formie.

Uliczki na zboczach Eskwilinu były zatłoczone, pełne ludzi zmierzających w górę wzgórza, lub w przeciwnym kierunku, ku Forum. Rzymianin zajrzał jeszcze do swojego sklepu na parterze insuli. Zazwyczaj o tej porze sam w nim przebywał handlując oliwą, ale nie dzisiaj. Dzisiaj za ladą stało jedynie dwóch niewolników, którzy uwijali się jak w ukropie obsługując kolejnych klientów. Crastinus nie był jednak zadowolony. Póki miał jeszcze pewne zapasy oliwy, póty interes szedł dobrze, lecz co zrobi gdy nie będzie co sprzedawać? Miał szczerą nadzieję, że jego szwagier wynegocjował, gdzieś na południu dobry kontrakt. Z niewesołymi myślami zaprzątającymi głowę Marcus, w towarzystwie Juby, zaczął przebijać się przez kolorową i rozedrganą tłuszczę w kierunku świątyni Jowisza Statora, minął podnóża Palatynu i wyszedł z miasta przez Porta Trigemina, tuż przy brzegach Tybru. Jak się jednak okazało Scaevusa jeszcze nie było i nie było pewne, czy w ogóle pojawi się na dzisiaj na miejscu. Jeden z kapitanów oświadczył Marcusowi, że w Ostii zdarzył się jakiś wypadek i wszelkie dostawy do Rzymu są opóźnione. Nie poprawiło to humoru kupca i tak pozostało, aż do wizyty u Cycerona popołudniem, mimo, że pozostałe sprawy poszły gładko.

Crastinus starał się żyć według twardych i konserwatywnych reguł, które ustanowili przodkowie u początków miasta. Nawet przepych i bogactwo Aten, które plądrował, nie złamały jego rzymskiego, tradycyjnego ducha. Stąd też na spotkanie z prawnikiem ubrał się raczej skromnie. Założył naturalnie szarą tunikę i przepasał ją paskiem, z ciemnobrązowej skóry, z mosiężną klamrą oraz kazał Jubie udrapować na sobie togę z białej wełny. Na głowę nacisnął słomkowy kapelusz, który miał go chronić przed popołudniowym słońcem. Strój dopełniał żelazny pierścień obywatela. Marcus nie zwykł nosić ze sobą broni po mieście, choć nadal w domu posiadał swój miecz. Przeważnie jednak starczyło mieć przy sobie sztylety, czym zajmował się Juba, chowając w fałdach szaty dwa ostrza. Tak było i tym razem.

W trakcie samego spotkania u Cycerona Marcus raczej milczał i mało jadł. W trakcie pierwszego spotkania z Tulliusem zdążył już przywyknąć do jego bogatego domu, czy niewolnika zasiadającego wraz z obywatelami. I choć wciąż nieco kłuło go to w oczy, nie dawał po sobie poznać , że coś mu nie pasuje. Był zresztą gościem. Czego nie mógł jednak puścić mimo uszu to pytanie jakie Cyceron zadał, gdy wszyscy zasiedli w jego gabinecie. Crastinus na początku nieco spurpurowiał na twarzy, choć było to trudno dostrzegalne przy jego ciemnej karnacji. Słuchając jednak wywodów nieznanych mu trybuna, senatora i innego prawnika coraz bardziej czerwieniał. Kiedy, więc ostatni z nich skończył mówić, Marcus zacisnął pięści i zerwał się z krzesła.

-Niech runie cała Republika jeśli prawnik, trybun wojskowy i senator otwarcie i bez zażenowania mówią o ojcobójstwie!- zawołał –Niech Jowisz zrzuci na miasto deszcz piorunów! Nie wiele jest czynów bardziej obrzydliwych od zabicia swego rodziciela i jeśli, Cyceronie, wezwałeś mnie tutaj w celu zaplanowania zbrodni nie zostanę ani chwili dłużej! Nie myśl, że skoro tak długo służyłem pod Sullą jestem płatnym zbirem!-
 
sickboi jest offline  
Stary 31-12-2016, 19:20   #6
 
Annatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Annatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Tego dnia zaspał. Nie budzono go wcześniej jak reszty służby. Ostatnio spędził sporą część nocy, na przygotowaniu swoich narzędzi. Co prawda w Rzymie były dostępne, nie uważał ich jednak za wystarczające.
Był przekonany, że każdy, kto zajmuje się sztuką leczenia, powinien przygotowywać. Wyjątkiem były bańki. Te go zafascynowały, cały czas nie był przekonany co do ich skuteczności, jednak nie mógł się doczekać sytuacji, w której będzie mógł je wypróbować.

Dotychczas nie miał wiele pracy, u swoich właścicieli. Co jakiś czas, wdawał się w dyskusje na różnorakie tematy z Cyceronem. Lubił towarzystwo ludzi światłych, więc pod tym względem nie mógł narzekać na swojego rozmówcę. Który dodatkowo szanował go i traktował jak przyjaciela.
Czy budził w innych niewolnikach zazdrość? Z pewnością, jednak Askaniusz nie przejmował się tym. Szkoda było mu czasu, na trwonienie go rozmowami z głupcami czy na błahe tematy. Wolał oddawać się filozofii czy czytaniu.
Po przebudzeniu to właśnie służba poinformowała go o uczcie, którą organizuje jego mistrz. Lubił je, mimo że, sam nie brał w nich udziału. Zazwyczaj jednak, miał możliwość wymienić się poglądami ze znamienitymi gośćmi, w których obracał się Cyceron. Tym razem, także się nie pomylił. Mimo że był niewolnikiem – to jednak zajmował szczególną pozycję, wśród nich. Mógł wydawać polecenia innym. Kazał przygotować sobie, chiton oraz himation. Chciał prezentować się godnie, wśród zaproszonych.

Co bywa niezwykłe, tego dnia krążąc po domu, zaczepiał co jakiś czas innych pracowników, by podpytać o zaproszonych gości. Cyceron rzadko kiedy, wspominał kto się zjawi. Lubił konfrontacje, bez przygotowania po obydwóch stronach. Sam także za tym przepadał, jednak był człowiekiem ciekawskim.
Kiedy nadeszła pora uczty, niewolnicy biegali, jakby uciekali, przed czeluściami Hadesu. Wśród służby, szczególną uwagę zwrócił na urodziwą kobietę. Jej ubiór sugerował znacznie wyższe pochodzenia, jednak zachowanie oraz pomoc innym niewolnikom tworzyło niesamowitą mieszankę. Co więcej, kobieta była niezwykłej urody. Nie spotykanej w Rzymie czy Atenach. Ktoś szarpnął go za rękę, przekazał informacje, że Cyceron nakazał stawić się w gabinecie. Więc zaczęło się.

Cyceron wszedł wraz z gośćmi do pomieszczenia. Grecki niewolnik oczekiwał ich. Kiedy Pan wkroczył do pomieszczenia, pochylił głowę. Resztę honorów oddał także, światłym osobą, które dołączyły do nich.
Zasiadł na polecenie mistrza, po czym wsłuchał się w rozmowę oraz pytanie Pana. Widywał się z nim na co dzień, ale nawet jego zaszokowało. Nie mniej, także reakcja ostatniego z zapytanych.
Grek podniósł się ciężko, po czym wreszcie przemówił.
- Debaty w świecie Greckim, są naturalne. Tematy bywają różne, Panie. Nie mówimy tutaj o planach, jedynie debatujemy nad tym. Bogowie przeklinają ojcobójstwo, a nawet samo wspominanie o nim. Tutaj brak zamiaru czy chęci. Tylko słowa – Pochylił głowę
.- Jak wspominał twój szlachetny gość. Leki. Leki źle dawkowane, zioła czy wywary, doprowadzić mogą do złego stanu. Nie jest to trucizna, a jedynie zaniedbanie. Długi jednak to proces, a jeśli osoba wyjątkowo silna, niepewny. Jednak brak w nim agresji, czy szczególnej okrutności.
Zakończył siadając na swoim miejscu.
 
Annatar jest offline  
Stary 02-01-2017, 15:14   #7
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Gdy wszyscy zebrani odpowiedzieli na pytanie w ten, czy inny sposób gospodarz wstał z krzesła i zaczął chodzić po pokoju. Nie był typem mówcy, który może przemawiać, siedząc w jednym miejscu. Jego ciało było jak maszyna – krok za krokiem, ramiona w ruchu, dłonie rysujące w powietrzu kształty, głowa przechylająca się z boku na bok, brwi sunące to w górę, to w dół. Żaden z tych ruchów nie był odizolowany. Wszystkie łączyły się w jakąś całość, podporządkowane jego głosowi. Zupełnie jakby głos był narzędziem, a ciało maszyną, która je wyprodukowała; jakby jego kończyny i organy były dźwigniami i trybami niezbędnymi do wytworzenia wydostającego się z jego ust dźwięku.
Ciało się poruszało i powstawał głos.
– Wyobraźcie sobie – powiedział (głowa na bok, lekki gest dłoni) – starszego człowieka w wieku około sześćdziesięciu pięciu lat, wdowca mieszkającego samotnie w Rzymie. Bynajmniej nie odludka. Bardzo lubi brać udział w ucztach i przyjęciach. Uwielbia arenę i teatr. Uczęszcza do łaźni. Ba! Nawet jest stałym gościem – przysięgam, ma sześćdziesiąt pięć lat! – pobliskiego domu publicznego. Jego życie to przyjemności. Nie pracuje, wycofał się z zawodu. Och, pieniędzy ma pod dostatkiem. Posiada dochodowe posiadłości na wsi, lecz nie poświęca im w ogóle czasu. Dawno już pozostawił zarządzanie nimi komuś młodszemu. Swemu hipotetycznemu synowi. Sam zaś poświęca cały swój czas przyjemnościom. W pogoni za nimi przemierza ulice Rzymu o wszelkich porach dnia i nocy, w towarzystwie tylko swych niewolników.
– Nie ma eskorty? – spytał Aratus.
– Praktycznie nie ma. Chodzi z dwoma niewolnikami, bardziej dla wygody niż dla obrony.
– Są uzbrojeni?
– Prawdopodobnie nie.
– Mój hipotetyczny ojciec szuka guza. –
rzucił z przekąsem Marek Aquila.
Cycero skinął głową.
– Istotnie. Porządni obywatele raczej nie powinni włóczyć się nocami po ulicach naszego miasta bez zbrojnej eskorty. Zwłaszcza starsi, do tego wyglądający na ludzi zamożnych. Głupota! Dzień w dzień tak szafować swym życiem... stary z niego głupiec! Prędzej czy później spotka go kiepski koniec, pomyślicie. A jednak rok za rokiem postępuje tak skandalicznie i nic się nie dzieje. Zaczynacie myśleć, że musi nad nim czuwać jakiś niewidzialny demon czy duch, bo nigdy nie trafia mu się nic złego. Ani razu go nie obrabowano. Ani razu nawet mu nie grożono. Najgorsze, co może go spotkać, to że zaczepi go jakiś żebrak, pijak czy włócząca się po nocy dziwka – a z takimi łatwo sobie poradzić za pomocą rzuconej monety albo słówka szepniętego niewolnikom. Pozostawiony własnemu losowi starzec może żyć bez końca. Zaś hipotetyczny syn nienawidzi go. Nieważne dlaczego. Przez chwilę po prostu przyjmij, że z jakiejkolwiek przyczyny chce jego śmierci. Desperacko.
Cycero przerwał na chwilę by zaczerpnąć tchu i jakby coś sobie przypominając.
– Zdrowie ma doskonałe. Prawdopodobnie jest zdrowszy od syna. Dlaczego nie? Wszyscy wokół mówią, jak syn się zapracowuje, zarządzając majątkiem, dbając o rodzinę... wprost wpędza się do grobu. A starszy pan nie ma na głowie choćby jednej troski oprócz używania życia. Rano odpoczywa. Po południu planuje wieczór. Wieczorem napycha brzuch wykwintnymi specjałami, pije ponad miarę, hula z mężczyznami o połowę młodszymi od siebie. Następnego ranka dochodzi do siebie w łaźni i zaczyna od początku. Jak z jego zdrowiem? Powiedziałem zdaje się, że jest stałym gościem miejscowego burdelu.
– Znane są przypadki, że jedzenie i picie zabiły człowieka, może więc trucizna – rzucił uwagę Tytus Vasco. – Mówią też, że niejedno stare serce przestało bić w łożu młodej dziewczyny.
– Nie. –
Cycero pokręcił głową. – To za mało, zbyt niepewne. Nienawidzisz go, nie rozumiesz? Może się go boisz. Z rosnącą niecierpliwością czekasz jego śmierci.
– Polityka? – spytał Aulus Herminius Rosa.
Cycero na chwilę przestał krążyć po pokoju, uśmiechnął się, po czym ruszył znowu.
– Polityka – powtórzył. – Tak, w tych czasach w Rzymie polityka może z pewnością zabić człowieka szybciej i pewniej niż hulaszcze życie, objęcia kurtyzany, a nawet nocna przechadzka po Suburze. – Rozłożył szeroko ręce w oratorskim geście rozpaczy. – Niestety, stary jest jednym z tych godnych podziwu stworzeń, które potrafią przejść przez życie bez żadnych poglądów politycznych.
– W Rzymie? –
zdumiał się Aratus. – Obywatel i właściciel ziemski? Niemożliwe!
– Powiedzmy więc, że jest jednym z tych ludzi jak króliki: czarujących, pustych, nieszkodliwych. Nigdy na siebie nie zwracają uwagi i nikogo nie obrażają. Niewarci fatygi polowania, dopóki trafia się większa zwierzyna. Otoczeni zewsząd polityką jak gąszczem pokrzyw, potrafią jednak prześliznąć się przez jej labirynt bez zadraśnięcia. Ma po prostu szczęście, to wszystko. Nic do niego nie dociera. Italscy sprzymierzeńcy podnoszą bunt przeciw Rzymowi? Pochodzi z Amerii, miasteczka, które czeka do ostatniej chwili z przyłączeniem się do rewolty, za to pierwsze zbiera owoce pojednania. Tak właśnie został obywatelem. Wojna domowa pomiędzy Mariuszem i Sullą, a potem Sullą i Cynną? Stary waha się w swej lojalności – realista i oportunista jak teraz większość Rzymian – i wychodzi z tego jak delikatna dziewica, przeprawiająca się przez strumień, skacząc z kamienia na kamień, nie zamoczywszy nawet sandała. Tylko ludzie bez poglądów są dzisiaj bezpieczni. Królik, powiadam. Jeśli będziesz polegał na polityce drogi Roso, że go zabije, dożyje stu lat. Oczywiście donos nie wchodzi w grę. Straciłbyś majątek.
– Z pewnością nie może być aż tak nijaki, jak mówisz. Każdy dzisiaj ryzykuje choćby przez to, że żyje. Mówisz, że to właściciel ziemski z interesami w Rzymie. Musi być klientem jakiejś wpływowej rodziny. Kto jest jego protektorem? – spytał Tytus Vasco.
Cycero roześmiał się.
– Nawet tu wybiera na sprzymierzeńców najmniej rzucającą się w oczy i najbezpieczniejszą rodzinę – Metellusów. Szwagrów Sulli, przynajmniej do czasu, kiedy Sulla rozwiódł się ze swą czwartą żoną. I to nie kogokolwiek z nich, ale najstarszą, najbardziej bezwładną i niezmiernie godną szacunku spośród rodowych gałęzi. W ten czy inny sposób wkradł się w łaski Cecylii Metelli. Nie. Polityka nie zabije dla Was tego człowieka. Sulla może zapełnić Forum Romanum głowami na tykach, Pole Marsowe może zamienić się w czarę krwi przelewającą się do Tybru – a Wy nadal będziecie widywać starego, jak łazęguje po nocach w najgorszych dzielnicach miasta, obżarty po kolacji u Cecylii, wesoło zmierzając do najbliższego burdelu.
Cycero raptownie usiadł. Maszyna wymagała, jak się zdaje, okresowego odpoczynku, ale chrapliwe narzędzie pracowało dalej.
– Widzicie więc, że fatum nie będzie z Wami współpracowało, zabierając Wam znad głowy obrzydliwego starucha. Poza tym niewykluczone, że macie jakiś ważny powód, by chcieć jego śmierci... nie zwykła uraza czy nienawiść, ale jakaś nagła krytyczna sytuacja. Musicie sami podjąć działanie.
– Zatem... trucizna? –
zaproponował Askaniusz.
Cycero wzruszył ramionami.
– Być może, jeśli masz dostęp do starego. Ale wy nie odwiedzacie się wzajemnie, jak zwyczajny ojciec i syn. Pomiędzy wami panuje niezgoda i gorycz. Pomyśl: stary mieszka w swym miejskim domu, w Rzymie, i rzadko sypia gdzie indziej. Ty mieszkasz w starym rodzinnym domu w Amerii, a w tych rzadkich okazjach, kiedy interesy zaprowadzą cię do miasta, nigdy nie zatrzymujesz się u ojca. Stajesz u przyjaciela albo nawet w zajeździe. Przepaść między wami jest głęboka. Zatem nie masz wygodnego dostępu do obiadku starego. Przekupić jednego ze sług? Nieprawdopodobne i wielce ryzykowne – w podzielonej rodzinie niewolnicy zawsze stają po czyjejś stronie. Są o wiele bardziej lojalni wobec niego niż wobec ciebie. Trucizna odpada.
– Wobec tego rozwiązanie wydaje się oczywiste, czcigodny Cyceronie. Jeśli ojciec musi zostać zamordowany... z poduszczenia własnego syna, zbrodnia prawie zbyt ohydna, by ją rozważać... należy to zrobić wówczas, gdy stary jest najbardziej narażony i dostęp doń jest najłatwiejszy. W jakąś bezksiężycową noc, po drodze do domu z zabawy albo do burdelu. O tej godzinie nie będzie świadków, a w każdym razie nie takich, co by się rwali do zeznawania. Po ulicach grasują bandy. Taka śmierć nie wzbudzi niczyich podejrzeń. Łatwo będzie o nią obwinić jakąś przygodną grupę anonimowych rzezimieszków. – oświadczył Aratus.
Cycero pochylił się do przodu w krześle. Maszyna wracała do życia.
– Zatem popełniłbyś tę zbrodnię sam, własną ręką?
– Oczywiście, że nie! Nawet nie byłoby mnie wtedy w Rzymie. Byłbym daleko na północy, w Amerii... przypuszczalnie dręczyłyby mnie koszmary.
– Wynająłbyś jakichś zabójców, by dokonali jej za ciebie?
– Oczywiście.
– Ludzi, których znasz i którym ufasz?
– Czyż mógłbym znać takich ludzi osobiście? Ja, ciężko pracujący ameryjski włościanin? –
Aratus wzruszył ramionami. – Raczej polegałbym na obcych. Przywódca bandy spotkany w tawernie w Suburze. Bezimienny znajomy polecony przez innego znajomego mojego przelotnego znajomego.

Oczy Cycerona zabłysły zainteresowaniem. Wydawał się zadowolony z tego co usłyszał. Sięgnął po puchar z winem i upił niewielki łyk. Tyle tylko by zwilżyć wyschnięte gardło. Spojrzał na Marka Crastinusa.
- Jestem Wam moi przyjaciele winny wyjaśnienie celu tych rozważań. Otóż wprowadziłem hipotetyczny model, po prostu po to, aby wysondować Was co do paru czynników – metodologii, praktyczności, prawdopodobieństwa – dotyczących bardzo realnego i bardzo poważnego przestępstwa. Jest tragicznym faktem, że pewien nobil z Amerii został zamordowany na ulicach Rzymu w czasie id wrześniowych, w noc pełni księżyca. Prawie osiem miesięcy temu. Jego imię, to Sekstus Roscjusz. Teraz, dokładnie za osiem dni, syn Sekstusa Roscjusza stanie przed sądem, oskarżony o zorganizowanie zabójstwa własnego ojca. Ja będę jego obrońcą. Oczywiście nie wierzę w jego winę, inaczej bym go nie bronił. Z resztą gdy go poznacie wierzę, że sami nabierzecie tego przekonania.
- Kto jest oskarżycielem? –
spytał Tytus Vasco.
- Gajusz Erucjusz.
Młody prawnik o nim słyszał. Erucjusz urodził się niewolnikiem na Sycylii; teraz był wyzwoleńcem i prowadził najbardziej podejrzaną praktykę adwokacką w Rzymie. Brał sprawy dla pieniędzy, nie dla zasługi. Broniłby człowieka, który zgwałcił jego matkę, gdyby widział w tym złoto, a potem odwróciłby się i oskarżył staruszkę o oszczerstwo, gdyby mógł z tego wyciągnąć dodatkowy zysk. Takim człowiekiem był oskarżyciel.
- Dlatego moi przyjaciele proszę was o pomoc. Potrzebuję dowodów niewinności Sekstusa Roscjusza młodszego. Obaj bowiem noszą to samo miano. Jeszcze lepiej, bym się dowiedział, kto jest prawdziwym mordercą lub mordercami. A jeszcze lepiej, bym odkrył, kto wynajął tych morderców i dlaczego. A wszystko to w osiem dni, przed idami. Jak się do tego zabierzecie?

Spytał Cycero patrząc na Was z uwagą, ale i troską.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 10-01-2017, 11:43   #8
 
Cooperator's Avatar
 
Reputacja: 1 Cooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumny
Gajusz Erekcjusz, znaczy Erucjusz, miał wiele za uszami. Przeciwnik nie lada, znany w środowisku prawniczym, jako Pijawka. Ale niewątpliwie należał do tych spryciarzy, którzy przed obliczem majestatu Rzeczypospolitej zielone pokażą jako czerwone, zaś pomarańczowe, jako niebieskie. Tytus obawiał się starcia z takim złotoustym łajdakiem, aczkolwiek rozumiał Cycerona. Takie zwycięstwo zostałoby odnotowane na pewno, zaś gospodarz obecnego spotkania potrafiłby dzięki temu zdobyć wiele intratnych zamówień.

- Hm, drogi przyjacielu - zwrócił się do Marka Tulliusza o czymś intensywnie myśląc - osiem dni, niewiele czasu. Mam pytanie, jeśli Askaniusz - wskazał na obecnego niewolnika - cieszy się twoim tak wielkim zaufaniem, że jest z nami, pozwól, że poproszę też swoją towarzyszkę, żeby wzięła udział i wypowiedziała się w tej sprawie. Mówię o tej niewolnicy, która przyszła ze mną. Ma głowę na karku, bystre spojrzenie, przy okazji jest dobrym medykiem, ale przede wszystkim kobietą. W tej sprawie spojrzenie z jej perspektywy byłoby może czymś innym oraz nowym. Ponieważ cieszy się ona, podobnie jak twój Askaniusz, moim wsparciem, będzie moim pomocnikiem w owym śledztwie. Bowiem oczywiście pomogę ci wedle swych sił. Mam pewne propozycje, ale przedstawię je za chwilę. Teraz odpowiedz tylko, czy mogę ją tutaj wezwać.

Crastinus przeklął w myślach, akurat brakuje im tu jeszcze kolejnego niewolnika. Dobrze, że Juba ma swój rozum i zna swoje miejsce. Marcus upił nieco wina i ponownie wstał z siedziska.

- Nim odpowiesz Cyceronie, wybacz mi, proszę, moje uniesienie. Jestem prostym człowiekiem, żołnierzem, kupcem. Nienawykłym do tego typu rozważań. Jeśli zaś chodzi o twą sprawę, mam u Ciebie dług wdzięczności i z ochotą go spłacę. W Rzymie jest teraz mnóstwo weteranów Sulli, a kto wie, może i w owej Amerii ktoś się znajdzie. Mogę zasięgnąć języka, przecież nie odmówią dawnemu towarzyszowi broni!

- Nie mam Ci czego wybaczać przyjacielu. Moja mowa mogła Cię zwieść co do prawdziwych intencji spotkania. - Cycero uśmiechnął się cokolwiek szelmowsko - Sądzę, że odwiedzenie Amerii to dobry pomysł. Ale to daleka podróż i cóż chciałbyś tam spytać?

Askaniusz spojrzał na Tytusa z wyjątkowym oburzeniem. Nie mógł nic powiedzieć na ten temat, jednak wyraźnie nie spodobała mu się propozycja gościa.

- Szlachetny Pan, ma na myśli tę...:”barbarzynke”? Z całym szacunkiem, jednak wiedza medyczna tamtejszych ludów, może być ciekawym tematem do dyskusji… Jednak dzisiaj, nie zajmujemy się magią oraz wierzeniami. - Słychać było, że powiedział to z lekką drwiną. - Mój Panie, decyzja należy do Ciebie, jest jednak sens sprowadzać osobę, która nieobeznana jest z tematem? - Oracja nigdy nie była mocną stroną Askaniusza, był jednak szczery.

- Askaniuszu jeśli prosimy naszego gościa o pomoc, to czyż możemy mu zabronić, by nam pomagał w sposób jaki uzna za stosowny? - zadał Cycero retoryczne pytanie.
- Z drugiej strony sprawa jest poufna i wymaga pewnej dyskrecji. Wolałbym abyśmy nie wprowadzali do dyskusji nikogo prócz naszej małej grupki.
Gospodarz wstał ponownie i zaczął się przechadzać. Co najwidoczniej pomagało mu myśleć:

- Oczywiście drogi Tytusie możesz używać umiejętności swej niewolnicy w sposób jaki uznasz za stosowny. Jeśli wpadnie na jakiś godny uwagi pomysł, który uznasz za przydatny chętnie go od Ciebie usłyszymy. Prosiłbym Cię jednak o daleko idącą ostrożność, jak i Was wszyscy moi drodzy. Nie tylko my się interesujemy tą sprawą.
- [i]Szanowny Marku Tulliuszu[/] - spojrzał przygryzając wargi Tytus, ale jego mowa była dalej niezwykle gładka, jak przystało na prawnika - to jest twój dom, twoje życzenia i jeśli zapraszasz na spotkanie swojego niewolnika, zaś odmawiasz mi mojego, to oczywiście twoja decyzja. Pozostaje mi jedynie ją całkowicie uszanować. Ponadto wskazana sprawa jest twoja, więc ty określasz warunki.

Co prawda średnio sympatyczne było, że niewolnik odpowiadając najpierw za swego pana, obecnego, raczył gościa owego pana pouczać, ale Tytus nie chciał kontynuować owego wątku. Zresztą faktycznie słyszał o sytuacjach, w których niektórzy niewolnicy wręcz uzależnili od siebie psychicznie swoich panów i pozwalali sobie na bardzo wiele, choć oczywiście było to zawsze ryzykowne z ich strony. Tutaj jakiś nieznajomy przyjaciel Cycerona zaczął zarzucać pozostałym, że obmyślają morderstwo, potem zachowanie niewolnika … dlatego stanowczo nie było sensu podkręcać atmosfery. - Skoro jednak tak nakreśliłeś sytuację, ale na pewno sam to wiesz, należy sprawdzić po pierwsze: czy są jakiekolwiek dowody winy twojego klienta? Po wtóre, kto wynajmuje prawnika drugiej strony oraz kto będzie dziedziczył w razie skazania twojego klienta? Po kolejne, trzebaby pójść drogą, którą szła lektyka. Wbrew pozorom, ktoś coś na pewno widział więcej, niż mu się nawet zdaje, oraz słyszał. Tam możnaby poszukać dowodów. Po następne, istotna byłaby lista wrogów. Ojca oraz syna. Inne miejsca, to miejsca owych uczt oraz burdeli, przepytanie ludzi, mających styczność. Pytanie jedynie, czy da się to zrobić w ciągu ośmiu dni. Ponadto wierzę ci, Marku Tulliuszu, że skoro uważasz, iż twój klient jest niewinny, to jest niewinny, ale dlaczego tak sądzisz, rozumiem bowiem, że jakieś przesłanki wskazują na niego, oprócz czyjejś osobistej niechęci. Osobiście chciałbym się najpierw spotkać z owym synem, jeśli to możliwe, jutro oraz zadać mu kilka pytań. No, trochę więcej niźli kilka.

Marcus milczał dłuższy czas przysłuchując się rozmowie. Brzmiało to z pewnością dość ciekawie i może byłoby interesujące dla kogoś znudzonego przebywaniem w mieście, ale Arata z jakiegoś powodu nie widział tam siebie. Oczywiście zawsze można było pomóc staremu przyjacielowi, jednakże w wypadku tak śmierdzącej zdawało się sprawy, trzeba było pozostać ostrożnym. Wolałby nie wpakować się w jakiś spór polityczny, który mógłby się źle skończyć.

-Zgadzam się, że należałoby prześledzić drogę, którą podążał zamordowany, aczkolwiek po tylu miesiącach żadnych dowodów tam nie będzie. Możemy co najwyżej obejrzeć miejsce zasadzki. Sposób ataku, oraz otoczenie które dobrali może nam o nich coś powiedzieć. Po drugie … Kto go ochraniał? Z twojego opisu Cyceronie wynika, iż człowiek ten nie miał powodu do obaw podróżując po Rzymie. Zachowywał się ktoś, kto mając za plecami potężnego patrona, wie iż nie musi obawiać się losu. 14 lat przebywałem poza miastem, dlatego jeżeli znasz kogoś, kto mógłby w ten sposób załatwić mu bezpieczeństwo dobrze byłoby go odwiedzić

- Myślałem nie tyle o dowodach senso stricto, lecz że po prostu jakiś żebrak, czy mieszkaniec coś widział. Czy to był klasyczny napad, a może tamten się z kimś owej nocy spotkał? Tyle miesięcy to wprawdzie dużo, pamięć się zaciera, ale szczerze mówiąc bez odrobiny farta ciężko będzie cokolwiek zdziałać - odparł Tytus.

Słuchając planów Vasco, Crastinus z uznaniem pokiwał głową. Widać było, że człowiek ten posiadał pewną wiedzę, co do tego jak rozpocząc takie śledztwo. Jednocześnie były centurion zdał sobie sprawę, że pominięto jeden element. Może nie był on kluczowy, ale z pewnością mógł bardzo pomóc w sprawie.

-Przepytanie okolicznych mieszkańców to rzeczywiście dobry pomysł i powinno nam to przynieść jakieś informacje o feralnej nocy. Zastanawia mnie jednak coś innego, Cyceronie. Wspominałeś, że ów nobil zwykł podróżować w towarzystwie dwóch niewolników. Czy wiadomo gdzie obecnie przebywają? Co prawda ich słowo nie jest wiele warte, a sąd uzna zeznania dopiero po torturach, lecz to jedyni pewni świadkowie- Marcus zwilżył gardło winem - Zaś co do Amerii i mojej ewentualnej tam podróży. Wspominałeś, Cyceronie, że nieboszczyk miał wielkie posiadłości ziemskie i był dość bogaty. Jeśli miałbym wskazać powód zabójstwa to byłaby właśnie chęć przejęcia całości majątku przez syna. Z drugiej strony już je przecież posiadał, zarządzał nimi. Nie mówiłeś, Marku Tulliuszu, o żadnym innym dziedzicu, wobec czego motyw ten jest dość...dziwny. Dlatego chciałbym pojechać do Amerii, do tegoż majątku, i popytać zarządcę o jego pana, jaki był przed zabójstwem, może z kimś się spotykał? Popytać także miejscowych o sąsiada. Może mają tam jakąś rodzinę?

-Jeżdżenie tam i z powrotem to strata czasu, którego po prostu nie mamy. Dowiemy się, kto jest miejscowym legatem. Ewentualnie może, któryś ze znanych mi oficerów został tam urzędnikiem. Wyślemy list z prośbą o sprawdzenie tego. Oszczędzi to nam parę dni, które powinniśmy jednak poświęcić na poszukiwania w Rzymie.

- Doskonały pomysł - zgodził się z obydwoma Tytus. - Im więcej się dowiemy, tym lepiej, jednak z drugiej strony musimy się mocno śpieszyć z odkryciem tej tajemniczej sprawy. Erucjusz właściwie to sprytna sztuka. Obawiam się, szanowni panowie, że istnieją jakieś poszlaki wskazujące na klienta Marka Tulliusza, które zostaną wykorzystane. Musimy się dowiedzieć, jakie oraz przedsięwziąć kroki do ich neutralizacji.

-Zbyt wiele wiary pokładasz w urzędniczą rzetelność, trybunie- odparł Marcus uśmiechając się.

-Jeśli oczywiście wszyscy pozostali uważają, że wyprawa do Amerii jest zbędna, nie będę wracał do tematu. Chętnie zaś potowarzyszył bym Tytusowi Vasco w wyprawie na miejsce zbrodni. O ile, Tytusie, nie masz nic przeciwko...

- Nie mam oczywiście, ale najpierw planuję przejść się jutro rano do klienta Marka Tulliusza. Bez szczegółowego wypytania go, trudno cokolwiek zaczynać. Czy podasz mi, gdzie mieszka ów pan oraz czy jest w Rzymie teraz? - spytał gospodarza spotkania, bowiem nie wyobrażał sobie, żeby go nie było na miejscu tutaj. - Później rzeczywiście odwiedziłbym miejsce zabójstwa. Potem zaś jego dom. Formalnie bowiem chyba należy do twojego klienta Marku Tulliuszu. Czyli służba oraz niewolnicy powinni być tam dostępni. Także ta dwójka, która wtedy go niosła, bowiem oczywiście istotne jest przepytanie ich, jak wspomniał dostojny przedmówca. Natomiast ktoś spośród was, panowie, powinien odwiedzić miejsca, gdzie chadzał wtedy wspomniany patrycjusz. Zapewne ktoś coś będzie wiedział - wspomniał Tytus.

Rosa w zamyśleniu przysłuchiwał się rozmowie. Widać było, że niezbyt pasuje mu temat. Od takich właśnie spraw chciał uciec, kiedy wyjeżdżał na Rodos.

-Na razie, Marku Tulliuszu, więcej u ciebie retoryki niż szczegółów sprawy - odezwał się w końcu.-Odmalowałeś czarny obraz ojca i bardzo jasny obraz syna. Ojcu dorzuciłeś wiele wad i bardzo słabe prowadzenie się, a jeszcze, z tego co rozumiem, jakaś kanalia jest oskarżycielem. Brzmi to wielce zajmująco i sensacyjnie, ale bardziej na deski teatru niż na prawdziwe życie. Komuś zależało na tym, by stary człowiek zginął. Skoro nie są to kwestie polityczne, to pewnie majątkowe. Odczytano, jak sądzę, testament zmarłego. Czy były tam zapisy, na których szybkiej realizacji komuś by zależało? A skoro relacje między ojcem a synem były takie, a nie inne, to może kogoś innego adoptował i chciał go obdzielić majątkiem? Bardzo zagadkowa to sprawa i twoja, niewzruszona, Marku, wiara w twojego klienta jest zastanawiająca. Jeśli zatem to kolejny test, to racz przejść do kolejnego zwrotu akcji, zanim my w roli chóru zaczniemy przerzucać się kolejnymi pomysłami.
 

Ostatnio edytowane przez Cooperator : 10-01-2017 o 12:16.
Cooperator jest offline  
Stary 12-01-2017, 10:55   #9
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Temperatura w pokoju powoli podnosiła się i nie tylko za sprawą dyskusji. Po prostu dzień robił się coraz bardziej upalny. Po wypowiedzi Rosy nastąpiła chwila ciszy przerywanej jedynie ćwierkaniem ptaka gdzieś w perystylu. W tej ciszy pokój zdawał się znów oddychać, a w każdym razie próbował, na próżno chwytając powietrze. Zasłona nieśmiało wsuwała się do środka, potem znów na zewnątrz, nigdy na tyle, by wreszcie uwolnić powiew, jak gdyby – ciepły i namacalny – uwięziony był pod jej haftowanym brzegiem.

Cycero zerknął na tacę i sięgnął po kawałek suszonego jabłka. Trzymał go w dwóch palcach i przyglądał mu się, jak gdyby zastanawiając się, czy jego delikatny organizm zdoła znieść choćby tak mizerny okruch strawy w upale dnia. Skrzywił się i odłożył jabłko z powrotem na tacę. Nagle zasłona załopotała wyraźnie, ciepłe powietrze zakręciło się nad posadzką i wokół stóp zebranych. Pokój nareszcie wypuścił długo wstrzymywany oddech.
- Drogi Roso zapewniam Cię, że to żaden test. Sądzę, że na większość Waszych pytań i wątpliwości znajdziemy odpowiedź w domu Cecylii Metelli, w którym obecnie znajduje się Sekstus Roscjusz wraz z rodziną. Tak zatem i z nim będziecie mogli się rozmówić.
W nagłym przypływie energii Cyceron wstał i klasnął w dłonie.
- Nie ma co zwlekać. Ruszajmy, to niedaleko, a robi się coraz upalniej. Skoro i tak wcześniej, czy później tam traficie lepiej, abym to ja Was tam wprowadził.
Na wezwanie Cycerona do pokoju wkroczył młody, dwudziestokilkuletni niewolnik kłaniając się nisko, ale z pewną wrodzoną elegancją.
- Tironie przynieś mi kapelusz z szerokim rondem … w sumie przynieś dla wszystkich
Wkrótce ponaglani przez gospodarza wszyscy z większym lub mniejszym zapałem przygotowali się do drogi.

Wyszli na ogrzaną słońcem ulicę. Upał stawał się coraz bardziej nieznośny i nie nakłaniał do gwałtownych ruchów. Początkowa dziarskość ruchów Cycerona ulotniła się w słońcu i zaczął powoli iść oddychając ciężko. Podjął pod ramię Marka Crastinusa i to oni obaj szli na czele małego pochodu.

Ryzykując to, że gorące powietrze wedrze mu się do płuc zaczął spokojnym głosem tłumaczyć swemu młodemu przyjacielowi, jednak w sposób by i inni mogli usłyszeć.
Najwyraźniej nawet upał nie był wstanie przeszkodzić jego zamiłowaniu do przemawiania.
– Muszę cię prosić o jedno, Marku Crastinusie – odezwał się Cycero. – Doceniałem twoją szczerość wypowiedzi w moim domu. Ale w domu Cecylii trzymaj język na wodzy. Jej rodzina od dawna sprzyja Sulli, jego czwarta żona była z Metellów. Sama Cecylia przypuszczalnie nie obraziłaby się na ciebie, cokolwiek byś powiedział, ale nigdy nie wiadomo. Jest starą kobietą, nie wyszła za mąż i nie ma dzieci. Ma swoje dziwactwa, jak to się przytrafia kobietom pozostawionym samym sobie przez tak długi czas, bez męża i rodziny, zatem pozbawionym zdrowych zajęć. Dzisiaj jej pasją jest każdy nowy kult orientalny, wchodzący w modę w Rzymie. Im bardziej egzotyczny i dziwaczny, tym lepiej. Nie przejmuje się zbytnio pospolitymi ziemskimi sprawami. Jest jednak prawdopodobne, że w jej domu będzie ktoś z lepszym słuchem i bystrzejszym wzrokiem. Myślę o moim dobrym młodym przyjacielu Marku Messali, nazywamy go Rufusem, od jego rudych włosów. Jest częstym gościem Cecylii Metelli. Ona zna go od dziecka i jest dla niego jak ciotka. Porządny młodzieniec, chłopiec właściwie. Nie ma jeszcze szesnastu lat. Rufus bywa u mnie dość często, na spotkaniach, wykładach i przy tym podobnych okazjach, i potrafi już poruszać się w sądach. Jest skory do pomocy w sprawie Sekstusa Roscjusza, ale jego koneksje rodzinne czynią go niebezpiecznym. Jego starsza siostra to właśnie młoda Waleria, którą Sulla ostatnio wziął za piątą żonę. Biedny Rufus nie bardzo kocha nowego szwagra, ale to małżeństwo istotnie stawia go w niewygodnym położeniu. Chcę cię prosić, byś w jego obecności powstrzymał się od krytycznych uwag co do naszego czcigodnego dyktatora. – powiedział Cyceron do Marka Crastinusa jednocześnie odwracając głowę i spoglądając na idących za nimi. Pot perlił się na jego czole pomimo cienia jakie zapewniało rondo kapelusza.




Wkrótce dotarli do Forum Romanum, które było opustoszałe. Jednak opustoszałe w przypadku Rzymu oznaczało, że było tam o połowę ludzi mniej niż zwykle, a tłum nie był tak gęsty by się przez niego przeciskać. Znajdowali się w pobliżu Rostry, gdy z północy od strony Subury wtoczyła się na forum gromada gladiatorów z wygolonymi głowami i barbarzyńskimi warkoczami na ich czubkach. Gladiatorzy wydawali się zadowoleni. Poczłapali przez siebie podtrzymując się wzajemnie i wrzeszcząc nieskładnie jakąś pieśń, która najwidoczniej miała tyle melodii, ile głosów ją śpiewało. Byli pijani po zapewne bardzo długiej nocy rozpusty.

Jeden z nich bardziej podchmielony od innych zatoczył się w wpadł na Cycerona potrącając go. Marek Tuliusz zapewne upadłby, gdyby nie przytrzymał go Crastinus.
- Wybacz szszszigodny Panie. – wybełkotał gladiator i chwiejąc się próbował się ukłonić, co nie bardzo mu wychodziło – Moja wina. Ca … całyś?
– Z drogi! –
zawołał nagle jakiś głos. – Dajcie drogę umarłej!
Rząd biało odzianych balsamistów wszedł na forum od strony Eskwilinu. Pchali wąski, długi wózek, na którym spoczywały spowite w gazę zwłoki, zdające się płynąć w wonnym kokonie z zapachu róż, maści goździkowej i nieznanych orientalnych kadzideł. Ich odzież jak zwykle przesiąknięta była dymem zmieszanym z odorem palonych ciał z rozległych krematoriów na wzgórzu.
– Z drogi! – krzyczał ich przywódca.
Wymachiwał cienką drewnianą pałką, jakiej można by użyć do łagodnego skarcenia psa czy niewolnika. Przecinała ona tylko powietrze, nie trafiając nikogo, ale gladiatorzy poczuli się znieważeni. Jeden z nich wytrącił pałkę z dłoni balsamisty.

Zamiast dyskretnie się wycofać, jak nakazywały okoliczności, ludzie na forum przystanęli, czując w powietrzu awanturę i bojąc się, że stracą rozrywkę. Nie doznali rozczarowania.

Balsamista był niskim mężczyzną, z dużym brzuchem, porytą zmarszczkami twarzą i łysiną na czubku głowy. Wyprostował się na całą wysokość i nawet wyżej, stając nieco na palcach. Przysunął wykrzywioną wściekłością twarz do gladiatora. Zmarszczył nos, poczuwszy jego oddech – nawet do grupki przyjaciół Cycerona doleciał odór czosnku i zepsutego wina – i zasyczał nań jak wąż. Widok był absurdalny, żałosny i niepokojący. Olbrzymi gladiator odpowiedział głośnym beknięciem i kolejnym ciosem, który tym razem posłał w powietrze balsamistę. Poleciał do tyłu i uderzył o wózek ze zwłokami. Dał się słyszeć suchy trzask łamanej kości czy też drewna. Wózek i balsamista przewrócili się na ziemię.

Ładunek z wózka wysypał się na ulicę. Ciało przetoczyło się twarzą do góry, odwijając się po drodze z gazy. To były zwłoki młodej kobiety, dziewczynki właściwie. Miała jasne włosy i bladą cerę, jak wszystkie zwłoki, z których wypłynęła krew. Pomimo woskowego wyglądu skóry widać było, że za życia była piękna. Przy upadku jej szata rozerwała się, obnażając jedną pierś, białą i twardą jak alabaster, z brodawką barwy wyblakłej róży.

W tej chwili można było dosłyszeć ów nie do pomylenia metaliczny odgłos wyciąganego z pochwy noża, Aratus kątem oka spostrzegłem błysk stali. To nie żaden z gladiatorów dobył broni – postać z nożem stała po przeciwnej stronie wózka, pomiędzy balsamistami. Strażnik? Krewny zmarłej dziewczyny? W ułamku sekundy mężczyzna znalazł się po przeciwnej stronie. Dał się słyszeć dziwny dźwięk, jakby dartej materii, cichy, ale w jakiś sposób złowrogi. Gladiator zgiął się wpół, chwytając się za brzuch. Mruknął, potem jęknął, ale zagłuszył go głośny, zbiorowy krzyk. Po czym zwalił się na bruk Forum Romanum.

Cycerona i Crastinusa oddzielało od reszty grupy kilku pijanych i na razie zszokowanych po ataku na kompana gladiatorów. Na razie. Bowiem za chwilę, jak nietrudno się domyśleć ruszą na członków orszaku pogrzebowego by pomścić kolegę, a Cycero i jego przyjaciele znajdą się w samym sercu bójki.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 13-01-2017, 23:40   #10
 
sickboi's Avatar
 
Reputacja: 1 sickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwu
Decyzja o opuszczeniu domu przyszła w najlepszym możliwym momencie. Atmosfera wewnątrz zrobiła się bowiem gęsta i duszna. Goście Cycerona przerzucali się najróżniejszymi pomysłami na to jak zabrać się do wyjaśnienia sprawy morderstwa, a każdy z nich uważał, że to jego sposób jest najskuteczniejszy. Crastinus, dotychczas mocno zaciskający z nerwów dłonie na poręczy fotela, odetchnął wyraźnie. Jego rozgrzanej winem, dyskusją i upałem głowie z pewnością przydałby się spacer, nawet w najbardziej upalną godzinę dnia. Nie stanowiło to dla niego zresztą żadnej przeszkody. Był wszak weteranem kampanii w południowej Italii i Achai. Nie raz przychodziło mu stawać na polu bitwy w samo południe, mając na sobie pełny rynsztunek. Jego ciało było zahartowane i niezwykle odporne na wszelkiego rodzaju wysiłek. Niestety tego samego nie można było powiedzieć o Cyceronie. Powietrze na wąskiej palatyńskiej ścieżce było niemal tak samo gorące jak w domostwie prawnika i ten po ledwie kilku krokach stracił cały swój wigor. Biedny Marek Tulliusz uchwycił się więc Crastinusa i razem ruszyli w dół wzgórza, przewodząc całemu pochodowi. Ktoś patrzący na nich z daleka mógłby nawet stwierdzić, że oto syn, będąc w kwiecie wieku, prowadzi swego ojca, staruszka u kresu żywota. Zresztą to porównanie było w pewnej mierze słuszne, biorąc pod uwagę przestrogę jaką byłem centurionowi dał Cyceron. Na jego słowa Crastinus pokiwał głową potakująco.

-Nie obawiaj się Cyceronie. Nie usłyszysz z moich ust ani jednego złego słowa na temat Sulli, czy też któregokolwiek z jego otoczenia-



Niedługo potem Marek Tulliusz i jego goście weszli na skąpaną w popołudniowym słońcu Via Sacra, drogę prowadzącą do faktycznego serca Rzymu – Forum. Już z daleka było widać czerwone dachówki świątyni Jowisza Kapitolińskiego oraz jej kolorowy tympanon i potężny kolumny. Nieco niżej znajdowała się prostokątna bryła Tabularium, po którego drugiej stronie znajdowała się świątynia Junony Monety. Pora dnia nie sprzyjała spacerom, więc pochód bez większego problemu dotarł do Nowych Sklepów, gdzie pod arkadami rezydowali głównie bankierzy i bogaci kupcy. Niemal zaraz za ich plecami rozpościerał się targ rybny, którego wątpliwe aromaty docierały do nozdrzy przechodniów. Dopiero nieco dalej tłum zaczął gęstnieć, jednak wciąż daleko mu było od porannego ruchu. Wszak większość ważnych spraw i interesów załatwiano najpóźniej do południa. Nigdy jednak nie brakowało żebraków, drobnych handlarzy zachęcających do zakupu swoich towarów, spóźnionych przedsiębiorców, czy zwykłych przechodniów spieszących do innych części miasta. Nie trudno było też spotkać kapłana, senatora, czy któregoś z miejskich urzędników. W tę kolorową i hałaśliwą ciżbę weszli Cyceron i jego towarzysze. Byli już przy Rostrach, gdy wpadli na grupę pijanych gladiatorów. Potrącony przez jednego z nich Marek Tulliusz utrzymał się na nogach tylko dzięki wydatnej pomocy Crastinusa, który nie zamierzał puścić takiej zniewagi płazem. Nim jednak zdążył wymierzyć sprawiedliwość nietrzeźwemu niewolnikowi na scenę wkroczył nieduży kondukt pogrzebowy. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko.

Na gładkich kamieniach Forum znalazły się dwa martwe ciała. Jedno, należące do młodej dziewczyny, było już dawno chłodne i białe niczym marmur. Crastinus przeklął w myślach widząc w jak haniebny sposób je zbezczeszczono. Z drugiego sączyła się jeszcze ciemnoczerwona krew, choć dźgnięty z pewnością był martwy. Skąd wziął się zabójca niewolnika, tego Marcus nie wiedział. Nie było to też najważniejsze w tej chwili. Wraz z Cyceronem znajdował się pomiędzy rozeźlonymi członkami konduktu pogrzebowego, a zszokowanymi gladiatorami. Jasnym było, że zaraz skoczą sobie do gardeł, nie zważając na postronne osoby.

W innych okolicznościach Crastinus pewnie skorzystałby z pięści. Był jednak ubrany w nienadającą się do bijatyki togę, a u swego boku miał Cycerona, który w swoich pojedynkach używał raczej słów niż mięśni. Wyjście pozostawało, więc jedno – uciekać w tłum.

-Za mną!- rzucił w stronę swojego towarzysza, po czym schował głowę w ramionach i ruszył przed siebie niczym byk, gotowy utorować wyjście barkiem i łokciami. Jego uszu doszedł jeszcze wrzask Tytusa Vasco.

-Pooożar!-
 
sickboi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172