Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-04-2017, 22:22   #91
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Jak wylądował z ziemią na twarzy pod wpływem pola grawitacyjnego był w głębokim szoku. Co to miało znaczyć? Mówił do Azzy, ale ona nie odpowiadała, tylko wyrywała ostry kawał metalu ze ściany. Na początku myślał, że to jakiś podstęp, ale gdy zaczęła się do niego zbliżać zwątpił. Próbował się podładować i podnieść jak wcześniej parę razy, ale grawitacja była za mocna i nie miał wystarczająco czasu, by zaabsorbować tyle energii. Czuł się jak na jego koceniu w pierwszy dzień w Mroku. Totalnie bezsilny. Zrozpaczony krzyknął do niej, co ona robi. Naprawdę chciała go zabić? Po tym wszystkim? Gdy stanęła już nad nim, czuł się okropnie. A więc tak skończy... Zdradzony przez kogoś, komu zaufał. Ale nie zamierzał błagać.
Nagle jednak przyszedł ratunek w postaci tego pustelnika. Odetchnął głęboko, będąc w głębokim szoku. Korzenie wyciągnęły go z pola i wreszcie mógł stanąć wyprostowany. Nie wiedział, co właściwie myśleć. W głowie miał jeden wielki kocioł. On go na serio uratował. Ale czy na pewno? Może po prostu wpadł w pułapkę jak skończony idiota? Azza krzyknęła, ale on jeszcze się nie ruszał.
Mogli ją tutaj wykończyć we dwóch. Mógł dotrzeć do oddziału Światła i uciec z Mroku. Drugi raz by go nie złapali. Mógł się uwolnić. Ale czy właśnie tego chciał? Zdradzić, tym razem z własnej woli, ludzi których zdążył polubić?
Tu nie było dobrej decyzji. Czuł, że nie ważne co zrobi będzie tę decyzję rozpatrywał wiele razy w przyszłości i żałował, że nie postąpił inaczej. Teraz już jednak nie było czasu na rozpatrywanie różnych czynników. Wiedział, co zrobi i choć już samego siebie za to nienawidził, decyzja została podjęta.

- Dzięki za ratunek stary. Pomóż mi z nią i wytłumaczę wszystko później!
Przeciwnik był serio potężny, na pewno bardziej niż oboje oczekiwali i nawet gdyby we dwoje go zaatakowali bezpośrednio mógł albo znowu uciec albo ich zabić lub mocno uszkodzić. Ale najwidoczniej miał jedną słabość - bawił się w bohatera. Nabrał się na podstęp Azzy, lub przynajmniej na to co Elliot miał nadzieję było podstępem. Pogada sobie z nią potem. Teraz zrobił krok patrząc w kierunku swojej towarzyszki z Mroku, tak żeby być jeszcze bliżej tamtego. Pustelnik musiał się obrócić plecami do niego, żeby patrzeć w kierunku Obdarzonej o pomarańczowym pancerzu. White wiedział, że to będzie chwila i nie ma czasu na wątpliwość. Skręci tamtemu kark jak było początkowo w planie, a tamten nie będzie miał czasu na reakcję. Pokazał jeszcze na nią palcem i powiedział, modląc się w myślach, żeby to wypaliło:
- Złap ją tymi roślinami! Szybko, zanim użyje pola!
Początkowo, tuż po krzyku kobiety, pustelnik zrobił krok w tył niepewny reakcji White. Jednak postąpił zgodnie ze wskazówkami Brytyjczyka i wykonał gest ręką, po którym stopy Azzy oplotły korzenie rosnących w mgnieniu oka roślin.
Obdarzona szarpnęła się rozrywając część pęt, ale zaraz na ich miejsce pojawiały się następne. Rzucała się przez dłuższą chwilę, ale wraz z każdą sekundą rośliny oplatały ją całą.
- Ty zdrajco - warknęła, gdy korzenie oplotły jej gardło. Znieruchomiała na chwile by nagle zacząć się trząść. Rośliny zaczęły odpadać od jej pancerza, na którym teraz Elliot mógł zauważyć dziesiątki mniejszych i większych ostrzy, przesuwających się w każdym z kierunków. Jakby była pokryta setkami pił tarczowych.
- Uch, co teraz sugerujesz? - zapytał pustelnik. Rośliny poruszały się po jego stopami, gotowe w każdej chwili by go ponownie porwać pod ziemię.
Nienawistne Słowa Azzy go zabolały, widać było, że uwierzyła w ten blef bardziej niż sam pustelnik. Wiedział jednak, że to jedyne wyjście i przekona ją, jak już będzie po wszystkim, że miał rację.
- Coś jeszcze potrafisz robić, oprócz tych roślin? Kup mi trochę czasu, to się podładuje! I nie pozwól jej uciec, wtedy to już po nas.
Mówiąc to wydłużył rękę w kierunku tych halogenów. Nie oczekiwał za dużo energii, ale przynajmniej powinno się zrobić ciemno. On rąk Elliota nie będzie widział, ale Brytyjczyk ten jego świecący łeb jak najbardziej. Gdyby mógł patrzyłby na Azzę błagalnym spojrzeniem, ale najgorsze było to, że ona nie miała pojęcia o niczym.
Halogeny zostały momentalnie zbite, a White w jednym momencie wyssał całą zgromadzoną w dieslowskim generatorze energię. W świątyni zapanowała ciemność, rozświetlana odrobinę przez blady blask księżyca, przedzierający się do środka przez dziury w dachu. Wyraźnie widać było jedynie świecące oczy trójki Obdarzonych.
Elamri ruszyła w ich kierunku. Natychmiast pustelnik uruchomił rośliny, ale te jedynie ją spowalniały.
To już było przesądzone. Był jednocześnie zadowolony z wykonanego zadania, ale jednocześnie świadomość, jaką szansę odrzuca i jak zdradza kogoś, kto tak naprawdę mógł mu uratować życie nie dawała mu spokoju. Tamten pomógł nieznajomemu, tak bez powodu. A Elliot to wykorzystał przeciwko niemu, niehonorowo. Źle się z tym czuł, bardzo źle, ale gdyby postąpił inaczej byłoby jeszcze gorzej. Wydłużył więc ramiona, owinął je wokół szyi pustelnika i przygotował się do przekręcenia.
Ten jednak nie zaprzestał uważać na White’a i zdążył włożyć rękę w chwyt zmieniającego co chwilę strony Obdarzonego. Brytyjczyk nie miał możliwości by zrobić mu teraz jakąkolwiek krzywdę. Mógł go wszak przytrzymać i to wystarczyło nacierającej Azzie. Jej cała prawa ręka zamieniła się w długie, pełne haków ostrze, które wbiła w brzuch pustelnika aż po swój łokieć. Krew zalała całą trójkę, która stała teraz praktycznie jeden przy drugim.
Lewa ręka Obdarzonej zamieniła się w paskudny hak, który zaczepiła o pancerz na ręce blokującej chwyt Elliota i pociągnęła, jednocześnie rozrywając zbroję pustelnika i robiąc wolną drogę Brytyjczykowi.
Ten w końcu zrobił to, po co się tu znalazł i na co tyle się przygotowywał. Minęła sekunda i pod wpływem całej siły i energii Elliota, z cichym trzaskiem głowa wykręciła się pod nienaturalnym kątem. White mógł wręcz poczuć ten dreszcz na plecach, jakby nagle znalazł się w formie człowieka. Był mimo wszystko trochę przerażony tym, że właśnie zabrał kolejne życie i to wcale nie w akcie zemsty ani samoobrony, ale gdy w ciągu paru następnych sekund pustelnik znowu zamienił się w ludzką postać, teraz koszmarnie zmasakrowaną i złotawa mgiełka uderzył go w pierś, wszystkie wątpliwości i zmartwienia w jednej chwili wyparowały. Poczuł się, jakby przyjął dawkę najlepszego narkotyku na ziemi. Przez ten krótki moment był prawdziwie szczęśliwy, bez żadnych trosk. To była czysta euforia i naprawdę czuł, jakby był więcej niż nadczłowiekiem i że jest zdolny do wszystkiego. Ale to trwało zaledwie parę sekund i choć chciałby tak trwać jak najdłużej, wracał z pewnym rozczarowaniem do normalnego stanu, bogatszy o nowe doświadczenia i moc.
 
Kolejny jest offline  
Stary 20-04-2017, 22:26   #92
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cMX1_AU1slA[/MEDIA]

Oczy Theodora błyszczały gdy odkrywały się kolejne fragmenty płaskorzeźby. Wyglądała znajomo, ale poza centrum niczego tak naprawdę nie rozpoznawał. Był na niej tak skoncentrowany, że zupełnie nie zauważał przenikliwego wiatru, wysysającego ciepło z kości.
- Wieża… Dokładnie taka sama jak w świątyni w An-Nasirijja… Reszta obrazu jest znajoma, ale nie wywołuje wizji. Może powinienem się przemienić? - zwrócił się ni to do profesora ni to do Kalipso.

- Ciekawe rzeczy pan gubi w jeziorze - odezwała się Obdarzona do Theo, lecz mężczyźni nie mogli określić czy było to rozbawione stwierdzenie, lekki sarkazm czy wręcz złośliwa uwaga. W końcu Obdarzony z amnezją nie powiedział wprost czego szuka w tym miejscu. Mogli też zauważyć, że powłoka jej pancerza jakby nabrała bladego poblasku, ale może tylko im się wydawało, bo chmury nieco się rozeszły i pojawiło się kilka promieni słonecznych, które mogły rozświetlić jej matową powłokę.

Kalipso zaczęła obniżać się, aż znalazła się stopami pół metra nad powierzchnią płaskorzeźby. Moc dzięki której unosiła się w powietrzu nie wywoływała żadnych podmuchów Pochyliła się i ostrożnie ustawiła na podłożu mężczyzn. Następnie się wyprostowała i zaczęła rozglądać. Sama pozostawała w powietrzu by przypadkiem, swoim ciężarem, nie uszkodzić płaskorzeźby.
- Już widzieliście takie... Oznaczenie? - zapytała Kalipso, której wzrok skierowany był na symbol bardzo przypominający jej własną sylwetkę.
- Podobne - odparł Massashi kucając na wilgotnej ciągle płaskorzeźbie. Delikatnie gładził opuszkami palców wizerunki Obdarzonych. Było ich dokładnie szesnaście, otaczali wyspę z tą wysoką wieżą, jakby ją podtrzymywali.

- Czy poznaje pani którąś zbroję? Ta wygląda bardzo podobnie do pani. - Theo zwrócił się do Kalipso, a sam zaczął przyglądać się uważnie wszystkim sylwetkom.
Kalipso uniosła się nieco wyżej, by mieć lepszy wgląd w to co było pod nią.
- Na upartego... - odezwała się Obdarzona po dłuższej chwili namysłu. - Niektóre przypominają powierników żywiołów, których znam - stwierdziła w końcu. - Ale są to ich... ostateczne formy, nie początkowe - zauważyła jeszcze. - Profesorze proszę to dobrze udokumentować zdjęciami. Chcę mieć fotografię każdej sylwetki.
- Oczywiście - ponownie podniósł aparat, gdyż przez chwilę dosłownie zamarł w bezruchu bacznie wpatrując się w ich odkrycie. Teraz robił dokładne zdjęcia każdej z sylwetek na płaskorzeźbie.
- Czyli piątki. - stwierdził Obdarzony - Światło i Mrok plus parzyste żywioły. Hmm… - Theo nagle stracił zainteresowanie postaciami i ruszył obejrzeć dokładnie resztę płaskorzeźby. - Nie uważacie że to mogła być ściana budynku który się osunął? Jaki jest sens tworzenia tak dużej płaskorzeźby na ziemi?

- Nie byłoby to logiczne. Z drugiej strony nie chcę zbytnio tego komentować, dopóki nie zrobimy datowania radiowęglowego - profesor zaczynał właśnie drugą serię zdjęć. - Tym razem nie ma tutaj żadnych pisemnych informacji czy oznaczeń. Nie mylę się? - zwrócił się do Theo.
- Nie, niczego co byłbym wstanie odczytać. - potwierdził Obdarzony. - Ale można spokojnie założyć, że powstało w tym samym okresie lub nieco wcześniej od tego co znaleźliśmy w piramidzie. W końcu tam były odniesienia do tego miejsca.

Edgar westchnął i odwiesił apart na szyję. Przetarł twarz.
- Nie chciałbym wyciągać wniosków bez datowania węglowego, tak jak powiedziałem przed chwilą… Ale popatrz - kucnął i stuknął pięścią w kamień. Potem potarł go dłonią, próbując go zetrzeć. - Muł nie byłby w stanie tego tak zakonserwować. To jest świeża sprawa. Daję temu jakieś… kilkanaście lat? W najlepszym przypadku. W dodatku te rejony od dawna były eksploatowane przez tutejszą ludność. Zauważyliby taki blok skalny przy pogłębianiu jeziora, które miało miejsce w ostatnim dwudziestoleciu.
- Celna uwaga. - Theo zamilkł - Z drugiej strony przetransportowanie czegoś takiego do jeziora też zwróciłoby uwagę. Tym bardziej że to teren chroniony. Chyba że coś… Albo ktoś… dostarczył to dołem.
- Bardziej od sposobu transportu tego tutaj interesuje mnie fakt, jak twórca płaskorzeźby w piramidzie w An-Nasirija wiedział, że kilka tysięcy lat później ktoś zatopi to właśnie w tym miejscu...

- Też mnie to nurtuje. Mam pewną teorię, ale musi poczekać aż sięgnę do odpowiedniej literatury. - uciął temat - Pani opinia? - zwrócił się do Kalipso.
- Czy w tej piramidzie, też były te same sylwetki? - odezwała się Obdarzona, zbywając przynajmniej na tą chwilę, grzecznościowe pytanie Theo.
- Nie. Były dwie postacie zapewne znane pani z literatury, Gilgamesh i Enkidu, wraz z krótkim opisem tego miejsca i jeszcze dwóch innych. Byli przedstawieni jako ludzie, ale osobiście wierzę że w rzeczywistości byli Obdarzonymi, historia ich wyczynów pokrywa się z tym do czego zdolni jesteśmy teraz.
Kalipso pokiwała głową.
- Będę chciała zobaczyć zdjęcia z miejsc, które odwiedziliście - powiedziała i wróciła do oglądania sylwetek na płaskorzeźbie. - Będę też prosić o pełen wgląd w panów pracę. W zamian zapewnię odpowiednie środki finansowania dla waszej pracy.

- Oczywiście. - odpowiedział pochylając przy tym lekko głowę - Ciekawi mnie motyw Obdarzonych z różnymi kryształami współpracujących tak... Jednomyślnie w podtrzymaniu tego miasta. Niedawno dowiedziałem się o Chicago, raczej nie będzie szansy w najbliższym czasie żebyśmy zaczęli blisko współpracować zamiast niszczyć w imię własnych słabości?
Po jego słowach Kalipso zacisnęła lewą dłoń.
- W każdej grupie może się pojawić osoba, której nie obchodzi, że jej czyny mogą mieć zły wydźwięk na resztę mu podobnych - odparła. - Czyż nie ten sam motyw można zaobserwować pośród imigrantów uciekających z terenów objętych wojną? - zapytała go.
- Ma pani rację. Różnica jest w sile naszej, a sile imigranta. “Zły” imigrant w najgorszym wypadku zabije kilka osób, kogoś pobije, albo zgwałci. Niekontrolujący się, egoistyczny Obdarzony może zabić setki, czy tysiące w imię własnego widzimisię, albo w imię zwiększania własnej siły.
- Ewentualnie zwykły człowiek porwie samolot, który rozbije o wieżowiec - dodała do jego wyliczanki. - W obecnych czasach każdy może być niebezpieczny - stwierdziła. - Z tym, że Obdarzeni bardziej jak ludzi powinni obawiać się sobie podobnych. W końcu każdy jeden Obdarzony z więcej jak jedną mocą ma krew na rękach.

Theo zamilkł na moment analizując słowa kobiety. Przypomniały mu one że być może zabił setki innych Obdarzonych by utrzymać się przy życiu.
- Tak… Pytanie czy tą krew można usprawiedliwić? Teoretycznie, gdyby miała pani moc której pożądają wszyscy i cierpią na pani powiedzmy że niezwykle skutecznej samoobronie postronni… Czy etycznie właściwym rozwiązaniem nie byłoby popełnienie samobójstwa?
- Też jest to jakieś rozwiązanie - odparła Kalipso bez zawahania w głosie.
- W takim razie jeśli zabraknie pani to kolejna osoba staje się tą z “pożądaną mocą”. I tak w kółko. Chyba że wprowadzi się obowiązkowe… eutanazje dla Obdarzonych. To też jest właściwe?
- Ekstrapolując tą teorię, każdy zwykły człowiek wystający przed szereg jest zagrożeniem. W końcu najwięcej ofiar pociągnęły za sobą jednostki uzbrojone nie w broń, ale ideologię - wtrącił się Massashi na co Obdarzona skinęła głową. - Dlatego istotna jest wolność jednostki kończąca się tam, gdzie zaczyna wolność drugiej osoby. Niezależnie od indywidualnych predyspozycji. Wracając jednak do meritum - wyprostował się i włożył aparat do schowka. - Jestem bardzo wdzięczny za pani propozycję. Oczywiście prześlę wszelkie wyniki naszych badań. Współpraca ze Światłem, może przynieść naszej sprawie wiele korzyści.

- Czy jest coś jeszcze co chcecie tu obejrzeć? - zapytała Kalipso.
- W zasadzie… Czy nie ma czegoś pod tą płaskorzeźbą? Czy nie mogłaby pani delikatnie podmyć ziemi dookoła? - Theo przyjrzał się badawczo ich odkryciu. Osobiście raczej by nie pacnął takiego kloca skały na ziemię żeby sobie leżał. Schował by coś za nim… Albo w nim.

Kalipso spojrzała na Theo, później na płaskorzeźbę. I milczała. Zauważyli jednak wstęgi wody, które zaczęły wężykiem sunąc do kamienia i znikały pod nim.
Minęło kilka chwil podczas, których Obdarzona nawet nie drgnęła. Podobnie jak podłoże.

- Nic tam nie ma - rozległ się nagle głos powierniczki wody.
- Jasne, a czy spodnia powierzchnia jest gładka, czy również pokryta płaskorzeźbą? Jest pani w stanie to sprawdzić?
- Gładka - odparła.
- Hmm… Profesorze, może warto nasze znalezisko delikatnie opukać? Czy jest to zbyt duże ryzyko? Może powinienem zrobić to ja? Mam mniejszą siłę w rękach niż pani, więc ryzyko powinno być mniejsze.
- Ja już panu nie będę bronić przemiany. Nie musi pan na to szukać wymówek - stwierdziła Obdarzona.

- W żadnym wypadku nie będziemy niszczyć znaleziska. - opinia Edgara była jednoznaczna. - Nawierty zrobimy po zabezpieczeniu i wyciągnięciu tej płaskorzeźby na suchy ląd. Przepraszam, że tak dużo od pani wymagamy, ale czy może nam w tym pomóc? - powiedział do Kalipso.
- Myślę, że znajdę na to sposób - odparła i spojrzała w kierunku towarzyszącej jej Obdarzonej. Po chwili tamta uniosła dłoń, z kciukiem uniesionym w górę. Opuściła wzrok na mężczyzn i nagle blask, który spowijał jej sylwetkę zelżał. Za to rozbłysła płaskorzeźba, tą samą bladą poświatą co i ona.
- Lepiej jak wezmę was na ręce - stwierdziła i pochyliła się by ich unieść, a gdy profesor i Theo znaleźli się w jej dłoniach, Obdarzona uniosła się powoli w górę.
Pod jej stopami, woda leniwie zaczynała zakrywać dno, topiąc lśniącą płytę. Kalipso wzrok cały czas skupiony miała na znalezisku. W końcu woda wróciła na swoje miejsce. Wtedy zaczął tworzyć się wir na wodzie.
- Ruszyło się - oznajmiła Obdarzona i powoli zaczęła zmierzać do najbliższego im brzegu. Czekała już tam na nich towarzyszka Kalipso.
Gdy dotarli na miejsce, wir wielkości płyty unosił się ponad taflę jeziora. Następnie delikatnie opadł na brzeg. Woda posłusznie cofnęła się do jeziora zostawiając idealnie oczyszczoną i nieuszkodzoną płaskorzeźbę.
- Gotowe - stwierdziła i położyła swoich pasażerów ostrożnie na ziemi.

Theo skinął Obdarzonej z uznaniem głową.
- Wyśmienita robota. Na chwilę obecną to chyba wszystko? - spojrzał pytająco na profesora.
- Powiedzmy, że nasza praca dopiero się zaczyna… - po raz kolejny Edgar ciężko westchnął. - Musimy zabezpieczyć teren przed postronnymi osobami i później zająć się tym książkowo. Trochę czasu tutaj spędzimy.
- Wiem, miałem na myśli umiejętności pani Kalipso. Najlepiej by było gdybyśmy się tutaj rozbili, może wynajmiemy jakieś campery dla nas i wszystkich niezbędnych na miejscu osób? W sumie starczy dla jednego z nas, drugi może nocować w hotelu. Do tego prąd, generatory, chyba że w pobliżu biegnie jakaś linia do której możemy się podłączyć.
Obdarzona w czasie kiedy mężczyźni rozmawiali, stanęła za towarzyszką i wróciła do ludzkiej postaci. Sięgnęła do torby, którą tamta jej zostawiła i sprawnie ubrała się. Dopiero wtedy dołączyła do nich. Druga Obdarzona nadal pozostawała w swojej formie zbroi.
- Na razie zapłaci się jakiemuś miejscowemu za pilnowanie tego miejsca. My wrócimy i stamtąd będziecie mogli wszystko przygotować - po tych słowach Kalipso weszła na płytę i zaczęła ją oglądać z bliska.
Obdarzony przytaknął, ale nie skomentował słów kobiety. Nie miał nic na ten temat do dodania. Lepiej żeby planowanie całego przedsięwzięcia zostawić Edgarowi, który miał w tym o wiele większe doświadczenie. Zamiast tego ruszył za Obdarzoną i skierował się ku środkowej części płaskorzeźby. Chciał dokładnie obejrzeć wieżę i badać dalej płytę idąc po spirali na zewnątrz.

- Na liście rzeczy które mogą być powiązane z tą całą… Zagadką są jeszcze piramidy z Argolis. To będzie kolejne miejsce które odwiedzimy, jak już uporamy się z tym. - zagaił.
- Dziękuję, że mi to pan mówi - odparła Kalipso i wyciągnęła z kurtki telefon. Theo przez ułamek sekundy mógł zauważyć, że na tapecie miała ustawione zdjęcie kilkuletniego dziecka. Kobieta cyknęła kilka fotek sylwetkom Obdarzonych wyrytych na płaskorzeźbie.

- Ładny szkrab. Zapewne pani? Musi być ciężko łączyć rodzicielstwo z pracą w Świetle. - stwierdził.
Kalipso spojrzała na niego nieco zaskoczona pytaniem, ale po chwili zorientowała się o co chodzi. Na jej twarzy po raz pierwszy odkąd Theo ją poznał pojawił się ciepły uśmiech.
- Tak to mój syn - nie była w stanie ukryć dumy w głosie. Zaraz schowała telefon ponownie do kieszeni. - I nie, nie jest łatwo.
Obdarzony pokiwał głową. Sam chyba nie miał potomstwa, choć istniała jakaś szansa że się mylił. W końcu w jego głowie panowała gigantyczna pustka.
- Cóż, życzę pani jak najwięcej spokoju i czasu dla dziecka. - mruknął po czym przyklęknął u podstawy wieży przedstawionej na płaskorzeźbie i zaczął macać wypukłości. Może w tym tworze była jakaś skrytka? Niestety dokładne przeszukanie niczego nie ujawniło. Theo potrzebował rentgena, albo czegoś podobnego by stwierdzić czy w tym bloku kamienia nie było żadnych pustych przestrzeni. Westchnął donośnie i zwrócił się do Edgara.
- Nic mi ta płaskorzeźba nie mówi.

- Chyba byłoby za prosto, gdybyśmy wszystko mieli podane na tacy - starszy mężczyzna wzruszył ramionami. - Trzeba się za to zabrać starymi metodami. Wyciągniemy wszystko co siedzi w tej płaskorzeźbie i wtedy będzie debatować co dalej.
- Na to wygląda. - skinął mu głową i skierował się do brzegu - Chciałbym się jeszcze przemienić. - poinformował Kalipso i profesora, po czym zaczął zdejmować ubranie. Robił to powoli i z niezwykłą starannością której pozazdrościć mogliby pracownicy sklepów odzieżowych. Pierwsze na ziemi położył buty, potem na nich kurtkę, spodnie, tshirt i bieliznę.
Kalipso na jego słowa zareagowała odpowiednio. Odwróciła od niego spojrzenie i czekała aż się przemieni.
Było przeraźliwie zimno i Theo pod koniec się trząsł. Wziął głęboki wdech i przybrał formę zbroi.

[MEDIA]http://i.imgur.com/DETwMyo.jpg[/MEDIA]

Jak zwykle poczuł się wszechpotężny. Szybszy, silniejszy, a świat zadawał mu się być bardziej klarowny. Miał teraz dobre osiem metrów, sporo jak na trójkę, ale też nie jakoś przeraźliwie dużo. W dłoniach trzymał karabin, moc którą zdobył po ostatniej walce. Niemal bezwiednie rozprostował ręce i otworzył dłonie. Broń rozpłynęła się momentalnie w powietrzu, zupełnie jakby robił to już setki razy. Pomijając to znowu za bardzo się nie zmienił, ani barwa jego zbroi nie uległa zmianie, ani jej kształt.

Zogniskował wzrok na ich odkryciu i… Nic się nie wydarzyło. Theo był solidnie zawiedziony, ale mógł się tego spodziewać. Nie wszystko w życiu dostaje się od razu. Cóż przynajmniej przyspieszył końcowy etap gojenia się jego ran. Chciał sprawdzić jeszcze jedno. Zogniskował swoją moc, nie tyle na otoczeniu, ile na tym co widział.

Najpierw pchnął się w przód. Obdarzonemu zakręciło się w głowie, gdyby mógł zwymiotować w formie zbroi to z pewnością by to zrobił. Jego umysł zalała fala obrazów, ale było ich tak wiele że nie mógł niczego z nich wywnioskować. Zdawało mu się że faktycznie widział przyszłość, ale była ona w ciągłym ruchu, miliony sytuacji nakładały się na siebie, walcząc o swoje miejsce w linii czasu. Widział setki sytuacji, takich samych, a jednak innych. Najłatwiej było to porównać do jazdy na kolejce górskiej. Tyle że nie na jednej, a kilkuset równocześnie. Czuł się jakby jego świadomość była rozrywana na milion drobnych kawałeczków. Stęknął donośnie i wrócił do teraźniejszości. Potrzebował kilku chwil by dojść do siebie i opanować mdłości których dostał.

Teraz spróbował spojrzeć w przeszłość. Ponownie skupił swoją moc i... zupełnie nic się nie wydarzyło. Przypomniał sobie jak cofał w czasie świątynie w Iraku, czy obrażenia jednego z doktorantów Edgara. Poruszanie się w tył wymagało zdecydowanie więcej energii niż w przód. Wyraźnie nie miał jeszcze wystarczająco dużo sił, ale skoro patrzenie w przód było możliwe, to w tył również powinno być. A to co zobaczy powinno być o wiele klarowniejsze. W końcu przeszłość jest jedna. Westchnął, tym razem delikatnie i wrócił do ludzkiej postaci.

Sprawnie się ubrał i dołączył do Kalipso oraz profesora.
- Niestety znowu nic. Robimy to podręcznikowo. - potwierdził wcześniejsze słowa Edgara.
Mężczyzna pokiwał głową i zwrócił się do Eriki:
- Na dzisiaj to chyba wszystko. Od jutra zaczniemy pracę. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za Pani współpracę - skłonił się jej.
- Ja również dziękuję. - Theo powtórzył za profesorem.
- Co tak właściwie pan robił? - zapytała Kalipso spoglądając na Theo.
- Przyspieszałem swój metabolizm. Umysł. - skłamał połowicznie - W pewnym sensie “szybciej” myślałem o tym co widzę. Dodatkowo chciałem doleczyć moje obrażenia.

- Aha. To zbieramy się - stwierdziła kobieta nie kontynuując tematu. Schowała ręce do kieszeni i ruszyła do stojącej nieopodal Obdarzonej. - Nuke! Wołaj śmigłowiec, nie chce mi się naginać na drugą stronę jeziora - krzyknęła blondynka.
Pozostająca ciągle w formie zbroi Obdarzona skinęła głową i powiedziała coś do stojącego przy niej oficera SPdO. Ten zasalutował i pobiegł wykonać rozkaz.

Theo owinął się dokładniej płaszczem. Mimo że znowu nie dostał wszystkich odpowiedzi, ba, nie dostał żadnych bezpośrednich odpowiedzi, to sporo się mógł domyśleć. Po pierwsze, patrzenie w przyszłość było absolutnie możliwe. Gorzej z interpretacją, ale najwyraźniej dawniej był wstanie to zrobić. O ile oczywiście zarówno znalezisko w piramidzie, jak i to w jeziorze były jego autorstwa. Ważne były przede wszystkim słowa profesora - ta płaskorzeźba mogła mieć najwyżej kilkanaście lat, czyli już dawniej musiał wiedzieć że się tutaj znajdzie. Dawniej czyli tysiące lat temu.

Wyraźnie przyszłość można było do pewnego stopnia… ustawić. Była to niezwykle ciekawa i niebezpieczna myśl. Co dawało mu prawo decydowania o przyszłości? Siła jako Obdarzonego? Choć z drugiej strony wszyscy, w tym zwykli ludzie, w pewnym stopniu decydowali o przyszłości. Każdy był kowalem swojego losu, a skomplikowanie “wizji” której doświadczył tylko to potwierdzało. Nie było jednej ustalonej ścieżki, były setki którymi można było się poruszać.

Kolejnym elementem układanki były zbroje przedstawione na płaskorzeźbie. Jedna z nich była bardzo podobna do Kalipso, ale nie identyczna. Najwyraźniej autor albo miał problem z dokładnym jej oddaniem, co było wątpliwe biorąc pod uwagę szczegółowość tego dzieła, albo co bardziej prawdopodobne wybrał najbardziej prawdopodobną, albo najbardziej uśrednioną formę zbroi ze wszystkich “przyszłości” które mogły stać się teraźniejszością. Im więcej o tym myślał tym więcej nasuwało mu się pytań na które w tej chwili nie mógł znaleźć odpowiedzi. Szesnaście sylwetek, a część z nich należała do powierników żywiołów, sugerowała że wszyscy nimi byli. Dawało to albo osiem żywiołów, albo siedem i Światło z Mrokiem. Theo nie był wstanie sobie przypomnieć która wersja jest prawdziwa.

Zdał sobie też sprawę z jednej rzeczy, skoro poruszanie się w przód na linii czasu było tak proste, to z pewnością mógł to wykorzystać w walce. Czy mógł w ciągu sekund postarzyć swojego oponenta o dziesięciolecia? Musi to sprawdzić... na odpowiednim celu.

W tym czasie oficer SPdO obiegł jezioro, a helikopter leniwie wystartował i ruszył w ich kierunku.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 21-04-2017, 23:01   #93
 
Ramp's Avatar
 
Reputacja: 1 Ramp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumny
A co to się stało, Obdarzona oburzyła się na sugestie Lisickiego. W dodatku zagroziła wysadzeniem pojazdu wraz z pasażerami. Lisicki nie miał ochoty się ruszać, ale za to Drwal zachował pełen spokój, jakiego Maciek dawno nie widział u swojego szefa, nawet w tak dziwnej sytuacji jak ta która miała miejsce w subaru. Paweł nie okazała nawet cienia strachu. Maciek był słaby żeby pomyśleć co w tym czasie powiedzieć, ale wewnątrz czuł lekki strach, być może bał się o własne życie, ale na siedzeniu przed nim był jego szef, więc nikłe szanse że Obdarzona zdoła cokolwiek zdziałać. W końcu pamiętał, że Drwal miał jakiś dziwny bat gdy przemienił się podczas walki z Maćkiem. Więc bez problemu da sobie radę z byle jaką kobietą - obdarzoną.
Nie minęło kilka sekunda, a Paweł już wiedział, że nie chce tej baby w swojej drużynie. Nie spodobała mu się. Nawet i dobrze, więcej żarcia dla Lisa zostanie.

Wyglądało to jakby szef wypchnął kobietę siłą woli. Rzucił w nią tylko ubraniami, a ona jak posłuszna suka wyszła z auta i nawet nie uszła daleko.
Paweł najwidoczniej zaplanował sobie tą sytuację. Kazał Maćkowi iść razem z nim i obaj wyszli z pojazdu.
Najpierw jego szef się przemienił. Ale wielki się zrobił, większy niż wcześniej, czyżby zdobył nową moc? Maciek spojrzał na Bossa z otwartymi ustami. Był pod wrażeniem. Może to o to szefowi chodziło gdy tłumaczył jak zdobywa się więcej mocy i staje silniejszym.
Wroga Obdarzona również przybrała formę zbroi, Maciek cofnął kilka kroków za szefa, który nie czekając na jej reakcje strzelił że swojego działa z jednej z rąk. Po tym ataku Lisicki nie miał złudzeń, że kobieta jest na wykończeniu, zmielone nogi i pokiereszowane inne części ciała, nie ma szans na przeżycie.
W dodatku Drwal nakazał Maćkowi dokończyć co sam szef zaczął. Maćkowi aż się oczy zaświeciły, ale z drugiej strony pomogła mu uciec.. Taki właśnie był Maciek, w ludzkiej postaci był dobrym człowiekiem, ale po przemianie to ciemny kryształ nad nim górował. Zmieniała się jego osobowość, chwila zniewagi mogła doprowadzić do rozlewu krwi. Z drugie jednak strony chciała go zabić, w dodatku nawet w samochodzie i to razem z szefem, a skoro on sam raz dał nauczkę kobiecie to Lis nie widziała powodu dla którego miałby zrezygnować z okazji zdobycia kolejnej mocy i stania się silniejszym.
Spojrzał na szefa i krótkim przytaknieciem przemienił się.
Teraz targała nim złość. Czuł w sobie coś niesamowitego, coś zupełnie innego niż w ludzkiej postaci.
Ból w znacznym stopniu ustąpił, to również wytłumaczył mu Drwal, jeśli będzie chory albo poraniony, po każdej przemianie choroba znika, a rany szybciej się goją. To najbardziej mu się podobało, aczkolwiek trzeba uważać żeby nie przemieniać się tam gdzie wścibskie oczy będą widzieć. W tym jednak przypadku miał prawo, był wręcz zmuszony do przemiany.

Ruszył w stronę Obdarzonej, która była już na wykończeniu. Maciek musiał nawet w tak trudnej dla niej sytuacji na nią uważać, nie wiadomo jak się zachowa, a na pewno nie ujdzie z życiem z tej sytuacji. Miała pecha, trafiła na gościa który nie pierdoli się w tańcu. Taki właśnie był Paweł Drwal, nie dawał sobie w kaszę dmuchać, a i nie zostawał dłużny drugiej osobie.
Ostrożnie podchodził do Obdarzonej, wiedział że i tak nie ma ona szans na ucieczkę ale co mogłoby jej do głowy strzelić? Tego nikt nie wiedział, dlatego trza być czujnym.
Przykucnął przy Obdarzonej i popatrzył jej chwilę w oczy.
-Trzeba było się przyłączyć - owinął ręce wokół jej głowy i skręcił jej kark.
Ciało przeciwniczki Lisickiego zdrętwiało i powróciło do ludzkiej postaci. Z ciemnoczerwonego kryształu kobiety wzniosła się czerwona mgiełka która zawisła na ułamek sekundy w powietrzu by po chwili uderzyć w pierś Maćka.
Polaka aż zamurowało. Czuł się wręcz dziwnie. Jakby najlepsza na świecie łyski paliła mu przyjemnie wnętrzności, rozgrzewając i uspokajając. Goryczka w ustach była nie do podrobienie, tak samo jak delikatny szum w głowie, rozjaśniający myśli.
Kiedy ta wspaniała chwila minęła wiedział już, że żaden już żaden alkohol nie sprawi mu już takiej radości jak ten moment gdy przejął moc.
- Chodźmy, nie traćmy czasu - usłyszał za swoimi plecami głos szefa.
Chwilę później był z powrotem w ludzkiej postaci, a silnik subaru wył gdy pruli przez wieś.

Dwie godziny później po zmianie samochodu w Płońsku i kąpieli w tamtejszej dziupli, wracał razem z szefem jego czarnym Lamborghini Huracan do Warszawy.
- Ta kobieta była podwaliną pod moje przyszłe imperium, którego jednym z filarów będziesz ty - nie odrywał wzroku od drogi. Pędzili dobre dwieście na godzinę. - Bądź jednak czujny… Wkrótce zaczną się nami interesować międzynarodowe potęgi. Do tego czasu będziemy rosnąć w siłę. Bądź wierny, a świat padnie nam do stóp.
Maciek nie wiedział co ma na to odpowiedzieć, ale w głowie miał pełno myśli, kim będą te potęgi?
-Światło i Mrok? O nich chodzi? - był podjarany, nowi znajomi, a może wrogowie?
A kogo to obchodzi, zdobył nowa moc, a teraz może już być tylko lepiej, jeśli dalej będzie słuchał Drwala, jak dotychczas słuchał, to dobrze na tym wszystkim wyjdzie, wręcz zajebiście.
Rozsiadł się wygodnie w fotelu i zamknął na chwilę oczy, kąpiel z tymi wszystkimi wrażeniami go poprostu wykonczyła.
 
Ramp jest offline  
Stary 22-04-2017, 13:02   #94
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację


Kołysała kieliszkiem obserwując jak jasnego koloru trunek rozlewa się powoli po ściankach naczynia. W tej prostej czynności było coś hipnotyzującego i odprężającego. W końcu uniosła puchar do ust i upiła odpowiednio schłodzonego wina, wilżąc pełne wargi. David spał w pokoju obok, co przyjęła z niejakim zadowoleniem. Należał mu się odpoczynek, a ona sama dawała sobie świetnie radę. Lulu, mieszkanie Davida uznawała za swoje, więc spała zwinięta na posłaniu przy drzwiach wyjściowych, zaś Jack czuła się tu odrobinę nie na miejscu dlatego siedziała trochę sztywno na kanapie. Nigdy wcześniej nie była w mieszkaniu należącym do Lovana, niezależnie gdzie mieszkał. Zauważyła, że nie zdążył się tu jeszcze do końca urządzić, dwa nieopisane, kartony, stały zapakowane pod jedną ze ścian. Szczęściarz, miał co tutaj nadać paczką. Uśmiechnęła się nieznacznie do tej myśli i poczekała, aż laptop wybudzi się ze stanu uśpienia. Miała zamiar włączyć sobie film i pobyczyć się na kanapie, skoro już zjadła to co dla niej zostawił, a nawet po sobie pozmywała.

Przeglądanie mieszkań do wynajęcia skończyła jakąś godzinkę temu, w międzyczasie wzięła prysznic i wypakowała z walizki ciuchy, które miała zamiar ubrać jutro do pracy. Czarna prosta bluzka z lejącego się materiału z dekoltem w serek, białe spodnie i biały żakiet, a do tego czerwone szpilki. Musiała wyglądać dobrze, drugiego dnia, a tak w rzeczywistości pierwszego oficjalnego dnia pracy, szczególnie jeśli, tak jak mówił Jakiro, miała poznać koordynatorów poszczególnych regionów. Musiała wypaść profesjonalnie, bo jej wiek, nie sprzyjał poważnemu odbiorowi jej osoby, a panna Dove, była tego świadoma.

Postanowiła jednak przez chwilę nie myśleć o dniu jutrzejszym i skupić się na chwili obecnej. Otworzyła folder z filmami i wybrała swój ulubiony film wszech czasów. “Malowany Welon” z Edwardem Nortonem i Naomi Watts, w rolach głównych. Zawsze płakała a tym filmie, ale dzisiaj miała zamiar po prostu się przy nim zrelaksować. Piękne zdjęcia, romantyczne scenerie, zapadająca w ucho muzyka i ciekawa historia, sprawiały, że był to film niemal na każdy nastrój i na każdą porę. Tylko na chwilę uciekła spojrzeniem ku zamkniętym drzwiom, za którymi spał, zasłużonym snem jej szef. Uśmiechnęła się mimowolnie, wracając spojrzeniem do ekranu, wygodniej układając się na kanapie. Upiła odrobinę wina po raz kolejny przeżywając historię Kitty i Waltera.


Dove akurat nalewała kawy do styropianowego kubka, bo jeszcze nie zdążyła nabyć swojego własnego. Myślała nad tym co powinna zrobić dzisiejszego dnia i jak najszybciej załatwić bieżące kwestię, by nie było konieczności zostawać po godzinach. Musiała mieć czas na znalezienie mieszkania i obejrzenie kilku potencjalnych domów i wciąż miała nadzieję, że uda jej się to zrobić dnia dzisiejszego. Mimo wszelkich znaków na niebie i ziemi, które jasno mówiły jej, że nie ma opcji, by dzisiaj wyszła z biura o normalnej godzinie, łudziła się że uda jej się. Układała już w głowie dokładny plan przebiegu dnia kiedy jej rozmyślania zostały przerwane przez pojawienie się nieznajomej. Przyjrzała się blondynce z uśmiechem i cicho zaśmiała pod nosem, gdy ta przyznała, że szuka Jacka Dove. Ta pomyłka zdarzała się, częściej niż ktokolwiek mógł przypuszczać, więc Dove nawet nie mrugnęła gniewnie. Zamiast tego odezwała się przyjacielskim tonem.
- Hey - odstawiła kubek z kawą obok ekspresu i ruszyła w kierunku bondynki. - dobrze trafiłaś - dodała wyciągając w jej kierunku dłoń - Jack Dove, miło mi Cię poznać.
Beckett miała już uścisnąć jej rękę gdy spostrzegła, że przecież trzyma w dłoni telefon. Prędko go schowała w tylnej kieszeni spodni i dopiero wtedy krótko uścisnęła rękę Dove. Wyraźnie było widać po jej twarzy, że było jej głupio z powodu tej pomyłki.
- Ah, sorry nie chciałam urazić... - zaczęła się tłumaczyć, zdradzając zestresowanie kogoś kto jest pierwszy dzień w pracy. - Jack to pewnie skrót od Jacqueline? Jak Sam od Samantha - dodała zaraz.
Dove zaśmiała się, tak całkiem szczerze. Nie czuła się też urażona w najmniejszym stopniu. Uścisnęła rękę blondynki z przyjacielskim uśmiechem na ustach.
- Nie zupełnie nie. Jack to po prostu Jack, w stanach często używa się tego imienia dla obu płci - wyjaśniła podchodząc do ekspresu - Poza tym, tata chciał syna, wyszłam ja, ale imię zostało - puściła jej oczko - kawy?

Kobieta uśmiechnęła się z ulgą, że nie uraziła rudowłosej. Nawet nieco się rozluźniła.
- Tak tak, poproszę. Czarną, mocną jeśli można. Jeszcze nie ogarnęłam się po zmianie strefy czasowej, choć mój nocny tryb życia powinien był temu zapobiec - odparł jej zdobywając się na żartobliwy ton. - Także ten... - Isa znów rozejrzała się niepewnie po gabinecie, w końcu położyła laptop na brzegu biurka, od strony dla "petentów". - Podobno ty masz mi wskazać moje stanowisko pracy - dodała.
Jack mruknęła potakując i nastawiła ekspres na dobra americanę. Poczekała, aż woda przeleje się przez kawę w kolbie i spłynie do kubka, po czym wzięła dwa styropianowe kubeczki i podeszła do swojego, zawalonego papierami, biurka. Postawiła mocną czarną, przed Isą, a sama wzięła białą lurę, którą nazywała kawą. Usiadła w swoim fotelu i zaczęła szukać teczki z imieniem i nazwiskiem informatyczki.

- Z ciekawości, kto Cię do mnie skierował? - spojrzała na nią z ukosa przerzucając teczki.
Bondynka zabrała laptop z biurka Dove i usiadła na fotelu dla interesanta. Położyła komputer sobie na kolanach by w końcu sięgnąć po kubeczek z kawą. Z przyjemnością zaciągnęła się jej zapachem, jakby miało to jej przywrócić siły witalne, by w końcu spojrzeć na Jack.
- Zgłosiłam się do oddziału w Londynie, akurat szukałam pracy to sobie pomyślałam, że może Światło będzie chciało kogoś z moim wykształceniem - wzruszyła ramionami Beckett i upiła spory łyk kawy, po którym od razu się skrzywiła. - Mocna... W każdym razie... Przeszłam rekrutację pozytywnie i chyba niepotrzebnie zaznaczyłam, że miejsce pracy może być jak dla mnie dowolne - stwierdziła z lekkim rozbawieniem. - Sądziłam, że mnie wyślą co najwyżej do Glasgow, a nie na drugi kontynent... - zaśmiała się już bardziej otwarcie.
- Łączę się w bólu. Co prawda z Ameryki Północnej miałam bliżej, ale to wciąż zmiana kontynentu. - wyciągnęła w końcu właściwą teczkę i otworzyła ją, chcąc przekonać się co kryje w środku. Nie wiedziała do czego miałaby skierować kobietę, a ona widocznie tego od niej wymagała.


Znalazła. Beckett Isobel, lat 25, panna, bezdzietna,
narodowość: nowozelandzka,
wykształcenie: wyższe informatyczne,
ostatnie miejsce zamieszkania: Londyn.
Obdarzona.
Załączone było zdjęcie i opis kryształu w kolorze jasnego żółtego. Posiadaczka jednej mocy nazwanej "fazowaniem", rozmiar formy zbroi: 2,3 metra.
Typowe akta "jedynki".

Jednakże była załączona dodatkowa kartka ze stęplem "poufne". Opisane było w niej, że pani Beckett zapierała się iż "nauczyła się" nowej mocy. Po sprawdzeniu jej po przemianie, okazało się, że jej rozmiar urósł do 3 metrów. Pani Beckett zaprezentowała nową moc, która objawiała się pod postacią zdolności do przenoszenia się w inne miejsce po dotknięciu jakiegoś metalowego elementu. Zarzekała się również, że "nigdy nikogo nie zabiła".
Testy psychologiczne jasno mówiły, że kobieta nie kłamie. Lecz Dove, wiedziała, że można było się do nich przygotować tak, by odpowiednio je zaliczyć.
W podsumowaniu było opisane by Dove sprawdziła ją, gdyż istniało niebezpieczeństwo, że Beckett była kretem. Zalecono by pani Beckett nie była świadoma bycia poddaną działaniu mocy Jack, gdyż istniało prawdopodobieństwo, że podobnie jak testy, kobiecie może udać się oszukać również Chezę.

Lekturę akt przerwało Dove rytmiczne stukanie. Podnosząc wzrok zobaczyła rozglądającą się na boki Isobel, odruchowo w nerwach uderzającą paznokciami o laptop.
- Och, przepraszam... - żachnęła się Beckett, że może to być denerwujące i zaraz zaprzestała tego, kładąc dłonie na komputerze.
- Wybacz, kilka nieprzespanych nocy i już się zapominam w czytaniu - Jack posłała jej uśmiech, zamykając teczkę. Musiała to rozegrać sprytnie, nie mogła po prostu się przy niej przemienić i wejść jej do głowy, nie mogła też zacząć jej dopytywać o wszystko. Musiała ją poznać, zdobyć zaufanie i sprawiać wrażenie, że ona również darzy nowozelandkę zaufaniem.
- Informatyk tak? Lubiłam pracę za biurkiem, trochę do tego tęsknie - rzuciła w eter, do ust unosząc kubek z kawą. Upiła odrobinę beżowego napoju i przyjrzała się kobiecie.
- Widziałaś się już z szefem? Nie mam informacji, gdzie Cię skierować, ale dział IT, myślę, że będzie dla Ciebie odpowiedni.Jednak dla musiałbym to skonsultować z górą - na te słowa uniosła kubek w górę i zaśmiała się pod nosem.

- W sumie to jestem programistą - uszczegółowiła Isa. - Więc mam nadzieję, że nie skończę jako osoba od sprawdzania czemu drukarka nie działa albo wgrywania aktualizacji Adobe - dodała, nieco przygryzając wargę. - Przepraszam, nie chciałam żeby o zabrzmiało tak obcsowo... Po prostu znam języki programowania jak C++, C#, JavaScript, Python czy choćby PHP bardzo dobrze i w sumie szkoda by było, żebym taką grubą kasę dostawała tylko za zajmowanie się pierdołami - wytłumaczyła się Beckett i na koniec nieśmiało uśmiechnęła. - O, na przykład wczoraj jak się nudziłam w hotelu to napisałam apkę która sama przeszukuje mi ogłoszenia wynajmu mieszkań i tłumaczy na angielski - pochwaliła się Isa, a mówiąc o tym wyraźnie się ożywiła. - Także od razu z pracy będę jechać oglądać.
- Znajdziemy coś dla Ciebie, jakieś odpowiednie miejsce nie martw się - ruda posłała jej ciepły uśmiech upijając czegoś, czego nikt przy zdrowych zmysłach, nie nazwałby kawą.
- A co do mieszkania.. Jeśli chcesz mogę Ci pomóc? Sama jestem w trakcie poszukiwań, a znam hiszpański. Nie znam też jeszcze miasta, więc możemy razem pojeździć po Buenos Aires i pooglądać co bardziej ciekawe oferty. Mogłabym robić za tłumacza dla Ciebie - zaproponowała, bo to była idealna okazja by lepiej przyjrzeć się pannie Beckett.
- Super! - Isa szczerze się ucieszyła z jej propozycją. - Jej nawet nie wiesz jak mnie to cieszy - wyciągnęła telefon z tylnej kieszeni. - Mam już kilka fajnych ofert, chcesz zobaczyć? - zaproponowała Beckett z szerokim uśmiechem.

Panna Dove pojrzała na trzy zegarki wiszące na ścianie, każdy z nich pokazywał godzinę w innym miejscu świata, ale nie podpisała żadnego z zegarów nazwą miasta. Wystarczyło, że ona wiedziała, który jest właściwy. Miała jeszcze chwilę czasu, nim zacznie się dziać coś poważnego.
- Jasne, z chęcią zobaczę, ale mam nadzieję, że nie będziemy musiały się bić o jakieś mieszkanie - zażartowała.
- Spokojnie, jedyne na czym mi zależy to dobry net - odparła Isobel. - Ale basen na strzeżonym osiedlu też by był fajną sprawą. No a w razie draki to nawet by mi nie przeszkadzało posiadanie współlokatorki - dodała radosnym tonem głosu
- Ja niestety jestem w pakiecie, razem z moim psem, więc raczej współlokatorstwo odpada w moim wykonaniu - obdarzona mruknęła do blondynki.
- Ale to co? Po pracy, jakiś szybki obiad i jedziemy coś oglądać, o ile uda nam się umówić na spotkania z właścicielami? - zapytała z pogodnym wyrazem twarzy.
- Masz psa? - Beckett wyraźnie się zainteresowała. - Bardzo je lubię. Miałam kiedyś dobermana, był przekochany - wytłumaczyła się od razu. - Tak, koniecznie musimy się dziś spotkać. Mieszkam teraz w hotelu, tu niedaleko.
- Suczkę, springel spanielkę - wyjaśniła i mruknęła w zastanowieniu - Zostaw mi te ogłoszenia, które Cię interesują, to gdy będę dzwonić do swoich, podzwonię też dla Ciebie i po pracy powinnam mieć listę miejsc, do których możemy jechać, zgoda? - posłała jej ciepły uśmiech znów upijając kawy.
- Springery mają takie urocze mordki - rozczuliła się blondynka. - Jasne, to świetny pomysł - ucieszyła się na propozycję Dove. - Podasz mi maila?
- Taak, jasne - i tak miała dostęp do jej maila służbowego, nie mogła tego uniknąć, choć nie podobała jej się ta opcja, biorąc pod uwagę dane, jakie zawarte były w teczce panny Beckett. Wzięła czystą kartkę papieru i naskrobała na niej swój służbowy adres skrzynki internetowej podając go później pani informatyk - Jak tylko będę miała chwilę, zajmę się tym.
- Fajnie - odparła Isa biorąc kartkę. Złożyła ją kilka razy i schowała do kieszeni. - Także... To do działu IT którędy? - spytała nie wiedząc czy wstać czy zostać w miejscu.
- Hmm.. - zamyśliła się odstawiając na blat, pusty styropianowy kubek po kawie - wiesz, że nie wiem, ale wydaje mi się, że na końcu korytarza, tak, chyba tak. - Wstała ze swojego fotela - pójdę z Tobą i tak muszę się w końcu zorientować, gdzie, co jest, bo wczoraj nie miałam na to czasu.

Beckett wstała ze swojego miejsca, łapiąc w ostatnej chwili komputer w ręce, by nie upadł na podłogę.
- Prowadź w takim razie - odparła Isa po zapanowaniu nad zagrożeniem uszkodzenia laptopa. Kobieta wyprostowała się i czekała na Jack.
Panna Dove wygładziła materiał bluzki i ruszyła do drzwi, w ostatniej chwili podnosząc pusty kubek z biurka i wyrzuciła go do zamaskowanego, stojącego pod niewielkim stolikiem, na którym stał ekspress do kawy, kosza na śmieci. Nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi, najpierw przepuszczając Isę w drzwiach. Wyszła zaraz za nią, zamykając za sobą drzwi, rozejrzała się po korytarzu próbując przypomnieć sobie, gdzie widziała zmierzających mężczyzn wyglądających jak stereotypowi przedstawiciele subkultury informatyków, potocznie nazywanych nerdami. Ruszyła też w tamtym kierunku z ukosa przyglądając się blondynce.

[MEDIA]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/c/c8/Buenos_Aires%2C_Puerto_Madero.jpg/750px-Buenos_Aires%2C_Puerto_Madero.jpg[/MEDIA]

Kiedy kobiety spotkały się, po pracy zapadał już zmrok, a Buenos Aires rozświetliło się miliardem świateł. To był pracowity dzień, dużo nerwów, dużo stresu, dużo kubków kawy, dużo przerzuconych dokumentów. Chyba nigdy nie miała, aż tak pracowitego dnia, oczywiście nie licząc tych kilku dni, które spędziła po ataku na Chicago. Dlatego niejakie zwiedzenie miasta i szukanie kilku mieszkań na wynajem Jack uznała za doskonałą okazję do odprężenia się i zapewne tak by było, gdyby nie fakt, że w rzeczywistości ona wciąż była w pracy. Musiałą się pilnować, nie zdradzać na swój temat za wiele, unikać tematów osobistych, a jednocześnie starać się być swobodną w rozmowie i dopytywać o życie Beckett w nienachalny sposób. Gdzieś pomiędzy jednym mieszkaniem a drugim wysłała smsa do Davida

Cytat:
Jestem z Beckett. Będę później. Jeśli byłbyś tak dobry, proszę wyprowadź Lulu, odwdzięczę się lunchem jutro.
Całą resztę opowie mu wieczorem, muszą też ustalić, gdzie najlepiej przypisać panią informatyk, tak by nie poczuła się niedoceniona, a jednocześnie, by nie mogła narobić za dużych szkód. Mogli to jednak omówić przy kolacji, którą miała zamiar kupić, nim wróci do mieszkania Lovana. Z niezrozumiałych dla siebie powodów, miała ochotę jak najszybciej załatwić oglądanie mieszkań, które i tak jej się nie podobają. David miał wygodną kanapę.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 27-04-2017, 01:24   #95
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację

W pierwszej chwili nie zauważyła zmiany muzyki. Wtedy pojawił się jej gość, który z miejsca przykuł jej całą uwagę i zaraz bardzo mocno zaskoczył. Obdarzona wpatrywała się w kwiatek, który dostała od Williama, kiedy znajoma melodia zwróciła w końcu na siebie jej uwagę. Erika rozejrzała się po kawiarni doszukując się innej przyczyny pojawienia się tego właśnie utworu, niż ta o której pomyślała. Ze szczerą radością wymalowaną na twarzy, spojrzała mężczyźnie prosto w oczy.

- Jesteś niesamowity - stwierdziła z szerokim uśmiechem i pokręciła głową z niedowierzaniem. Czuła jak ogarniają ją pozytywne emocje. Erika położyła goździka na stole i zbliżyła się do Williama. Nieśmiało objęła go za szyję i przytuliła się do niego. Serce biło jej jak po długim biegu. Nie była w stanie przestać się uśmiechać.

Jej reakcja go ewidentnie zaskoczyła. Na chwilę zastygł w bezruchu, ale potem też ją delikatnie objął.
- Miło, że ci się spodobało przywitanie - powiedział wesoło.
Erika sama się zawstydziła swoją otwartością, gdy ją objął. Ale jego bliskość była przyjemna i musiała się zmusić, żeby go puścić. Wciąż mocno zmieszana w końcu zajęła swoje miejsce przy stoliku. Było jej nawet z tego powodu głupio, ale spojrzenie którym przyglądała się Willowi miała rozradowane.
- Przepraszam za tamto... Tak mnie jakoś twoja niespodzianka rozczuliła - zaczęła się tłumaczyć.
- Cóż, jakoś to przeżyłem - mrugnął do niej. - Jakie plany na dzisiaj?

Obdarzona sięgnęła do kieszeni po telefon i spojrzała na niego.
- Dam ci dziś odpocząć od zwiedzania - stwierdziła z tajemniczym uśmiechem. - Więc zaczniemy od oceanarium, a po nim Wyspa Małgorzaty. Tam jest przyjemne centrum rekraacyjne - wyjaśniła i odłożyła telefon na stół, po czym wezwała kelnera. - Jesteś już po śniadaniu? Bo ja oczywiście się nie wyrobiłam - swoją drogą nadal nie była w stanie wytłumaczyć fenomenu tego, że syn nigdy nie wychodził bez zjedzenia czegoś, a o sobie notorycznie zapominała.

- Tak, stołówka hotelowa od siódmej była czynna - odparł. - To może skorzystajmy z którejś z okolicznych knajpek, chyba że jedziemy tam gdzie wczoraj byliśmy?
- Myślę, że zjem tu jakieś kilka ciastek, albo pączków i może mi to spokojnie zrobić za śniadanie - odparła z zadowoleniem i spojrzała w kierunku przeszklonej lady, w której wystawione były wszystkie słodkości, zastanawiając się co sobie weźmie.
- Hmm… Też wezmę coś słodkiego do kawy. Tutaj w Budapeszcie jakoś wszystko mi lepiej smakuje.

- Wybiorę ci coś - stwierdziła Obdarzona i od razu wstała od stolika. Podeszła do lady i zaczęła wybierać to na co miała ochotę. Jednym z plusów bycia Obdarzonym było to, że zachowanie dobrej sylwetki nie stanowiło problemu. Nawet jeśli ktoś lubował się w słodkościach.


Ostatecznie Erika zamówiła pięć kolorowych porcji różnych ciast i do tego wzięła dwie kawy - samą czarną gorzką dla Willa, a dla siebie waniliowe słodkie latte. Zamówienie dostała na tacy i wróciła z nim do stolika.
- W sumie to nie wiem, które jest najlepsze - zaczęła siadając na swoim miejscu. - Więc wzięłam każdego po trochu - stwierdziła z zadowoleniem, gdy podawała mu jego kawę.
- Spróbujemy każdego w takim razie - zgodził się z jej decyzją. - Zacznę od tego - odkroił sobie połowę bezowego ciasta z owocami.

***

W oceanarium nie było dużego ruchu o tej porze roku i dnia. Turystów było jak na lekarstwo, a dzieciom dopiero co skończyły się ferie i nauczyciele nie byli zbytnio chętni tracić lekcje na chodzenie poza szkołę. W końcu program sam się nie zrobi.
Dlatego oprócz kilku azjatów Erika i Will byli sami.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/5a/ba/08/5aba08a70e0550bde59e80a4930f6ba8.jpg[/media]

Chodzili przez dłuższy czas w milczeniu, podziwiając faunę i florę podmorskiego świata. Rushowi bardzo się tu spodobało, miał przyjemnie melancholijną minę. W pewnym momencie po prostu poprosił by usiedli na ławeczce, by jeszcze pooglądać pływające ryby. - Te stworzenie jest chyba najbardziej przerażającą istotą jaką można spotkać w oceanach. Taki panuje stereotyp w każdym razie. Tymczasem spójrz - kiwnął głową na leniwego rekina tygrysiego pływającego sobie blisko szyby.

[media]http://budapesztprzewodnik.eu/wp-content/uploads/265_homoki-tigriscapa.jpg[/media]

- To jest zwykłe stworzenie, starające się przeżyć w takich warunkach w jakich się znalazło. Działa na podstawie instynktów, bo nic innego nie zna. Jest niczym innym jak wrażliwą, przerośniętą rybką akwariową, wobec której po prostu trzeba się odpowiednio zachować, żeby ją oswoić. Nic więcej.

Erika, która pozwoliła sobie oprzeć się o Szkota, powiodła wzrokiem za wskazanym przez mężczyznę rekinem. Uniosła lekko brew na jego słowa, ale zamiast to skomentować zamyśliła się nad jego słowami. Ona sama, mając przy sobie swój żywioł czuła się bardzo swobodnie, nawet jeśli nie było w tym miejscu przestrzeni do przemiany, to otoczenie wody działało na nią kojąco. Przyglądając się rybkom wspomnieniami sięgała do momentów kiedy była w postaci zbroi i pracowała ze swoim żywiołem, jak czuła to wszystko na co pozwalała jej ta moc. Była pewna, że gdyby się mocno skupiła to z zamkniętymi oczami potrafiłaby policzyć wszystkie pływające tu ryby. Byłoby co prawda trudno, bo były w ciągłym ruchu, ale dałoby się.
- Tak, to prawda - przyznała Węgierka, przerywając bardzo długą chwilę milczenia. - Jeśli zwierzątko czuje się bezpiecznie, ma tyle jedzenia ile potrzebuje, jest dobrze traktowane to się uspokaja. W końcu nawet daje pogłaskać, nauczyć konkretnego zachowania.
- Dokładnie. Wszystko jest kwestią odpowiedniego podejścia.
- Zawsze mnie zastanawiało co jest w akwariach że patrzenie na nie tak relaksuje - dodała Erika. - Kiedyś nawet myślałam żeby sobie sprawić jedno do mieszkania. Taką wodną dżunglę z wielką ławicą takich jaskrawych neonowych rybek. Pół ściany bym na nią przeznaczyła... - rozmarzyła się. - Ale niestety nie miałabym czasu się tym zajmować. No i przecież praktycznie nie mieszkam w swoim mieszkaniu - westchnęła z rezygnacją.
- Chodzi o to, że ciągle w wyjazdach jesteś? - zmarszczył brwi. - Jeśli chodzi o akwaria, to im większe to tym mniej przy nim jest pracy. Oczywiście na początku dużo, ale dobrze zorganizowany ekosystem sam pracuje. Rybki karmić też może maszyna. Pozostaje siedzieć i oglądać - uśmiechnął się. - Akwarium na pół ściany… byłoby genialne - westchnął.
- Nom... - mruknęła oczami wyobraźni widząc jak w miejscu regału pojawia się olbrzymie akwarium. - Ale nie wiem czy podłoga by się nie zarwała. Mieszkam w dość starej kamienicy i choć mieszkanie jest po generalnym remoncie to wątpię, że to by wypaliło - zaczęła mnożyć problemy by tylko oddalić od siebie chęć posiadania tego.
- Prawda. Pod taką inwestycję budynek musi być wcześniej przygotowany. Jakieś wzmocnienie stropu czy coś - pokiwał głową. - Może w Niemczech w biurze każesz sobie takie postawić?

Odruchowo chciała zaprzeczyć, bo przecież to zbyteczne, lecz jego sugestia jej podpasował.
- To nie byłby głupi pomysł - uśmiechnęła się szeroko, a zaraz nawet wyglądała na całkiem mocno rozbawioną. Nic dziwnego bo wyobraziła sobie jak pierwszego dnia każe jakiemuś funkcjonariuszowi SPdO załatwiać jej akwarium i przemeblowanie w gabinecie by pomieścić zbiornik. Zaśmiała się. - Zdecydowanie sobie zażyczę akwarium.

***

Rozmowa podobnie jak dnia poprzedniego szła im bardzo lekko. Tego dnia jednak więcej czasu spędzili na siedzeniu w przeróżnych kawiarenkach niż na rzeczywistym zwiedzaniu. Co prawda przeszli się zaśnieżonym ogrodem na Wyspie Małgorzaty, ale zaraz znaleźli sobie powód by zajść do restauracji “by ogrzać się przy herbacie”.
Stamtąd udali się z powrotem do miejsca gdzie spotkali się rano.
Központi Vásárcsarnok, bo tak mówiła o tym miejscu Erika, było wielkim zabytkowym targiem, gdzie można było zaopatrzyć się w przeróżne składniki na potrawy regionalne i światowe. Po hali roznosił się przyjemny zapach przypraw i gotowych dań, gdyż na wyższych poziomach znajdowały się bary i restauracje.

[media]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/02/Budapest-vasarcsarnok-innen.jpg [/media]

Było to idealne miejsce na zakupy przed obiadem jaki zapowiedziała dnia poprzedniego Węgierka, a że lodówka w jej mieszkaniu nie była najlepiej zaopatrzona to trochę czasu tam spędzili.

Obładowani zakupami, a dokładniej rzecz ujmując, William pełnił tą jakże ciężką rolę tragarza, gdzie Erika jedynie szła przed nim, wrócili do auta. Zapakowali rzeczy do bagażnika i wsiedli do auta. Węgierka odetchnęła, móc w końcu usiąść po tym całym bieganiu po targu. Spojrzała na Willa.
- To jeszcze jeden przystanek i jedziemy do mnie - powiedziała i nie wiedzieć czemu stremowała się strasznie. Nagle zaczęła kwestionować czy to wszystko co teraz mieli zrobić, było aby dobrym pomysłem.
- Czyli… - zamyślił się i spojrzał na zegarek. - Odbieramy Zaka z przedszkola? O której się tam dzień kończy?
- Dokładnie - odparła z uśmiechem Erika. - Co prawda kończy dopiero za godzinę, ale nikt nie będzie miał pretensji jak go wyciągnę stamtąd wcześniej.
- Myślę, że on na pewno nie. Wątpię, żeby przekładał towarzystwo kolegów nad czas spędzony z mamą. Jeszcze nie ten wiek - zaśmiał się.
- No nie byłabym taka pewna. Wczoraj mi prawie awanturę zrobił, że go zaprowadziłam do przedszkola a dziś już sam pobiegł, prawie zapomniał się pożegnać - stwierdziła z rozbawieniem. Po tych słowach zapięła pasy i ruszyli w drogę.

Oprócz nieco dłuższego postoju na jednych światłach, ulice ponownie były raczej pustawe. Niecałe dwadzieścia minut później Lorencz zatrzymała swoją mazdę na parkingu przed prywatnym przedszkolem.
- Wiesz… - zaczął William - czuję lekką tremę - przygryzł wargę.
Węgierka spojrzała na niego i w zdziwieniu uniosła brew, nie rozumiejąc o co mu chodzi. Spojrzała na znajdujące się przed nimi przedszkole i ją olśniło. Roześmiała się rozbawiona.
- No, cóż... Ja ci tylko powiem tyle, że Zak to najtrudniejszy partner w negocjacjach jakiego w życiu miałam - stwierdziła z udawaną powagą w głosie.
- To mnie pocieszyłaś… - westchnął teatralnie, na co kobieta odpowiedziała mrugnięciem oka.

Erika wyszła z samochodu i udała się po syna. Opiekunka grupy była zaskoczona, że przyszła po chłopca wcześniej, ale nie robiła żadnego problemu. Dzieciaki były chwilę po leżakowaniu, więc Izsak nie od razu zareagował gdy go zawołano. Dopiero gdy zobaczył swoją mamę, rzucił zabawki tak jak stał i pobiegł w kierunku drzwi, wpadając w ręce Eriki.
Pani przedszkolanka wtrąciła jednak, że chłopiec powinien najpierw odłożyć zabawki na miejsce. Na to zwrócenie uwagi Zak westchnął jakby kazano mu przekopać nowy kanał panamski przy pomocy złamanego szpadla, ale poszedł i posprzątał dwa resoraki i piłkę. Węgierka z rozbawieniem przyglądała się tej scenie.

Po uprzątnięciu zabawek, Erika już bez asysty przedszkolanki, przeszła z synem do szatni.
- Jest ze mną już nasz gość, o którym ci rano mówiłam - powiedziała z uśmiechem do Izsaka, gdy chłopiec zaczął zakładać buty. Robił to sam, bo uparł się, że jest już duży i mama nie musi mu w tym pomagać. Na razie robił trzecie podejście do wiązania sznurówek.
- Ale nie będziesz mi kazała iść wcześniej spać? - zapytał.
- Rozmawialiśmy o tym przy śniadaniu skarbie - westchnęła ciężko. - Jeśli będziesz grzeczny to nie pójdziesz wcześniej spać - mrugnęła do niego i poczochrała go po głowie.
- To dobrze - odparł zadowolony. - Mogę iść - stwierdził patrząc na zasupłane buty.
- Całkiem dobrze ci tym razem poszło - skomentowała Erika jego sukces. Usiadła obok niego na ławeczce. - Pokaż, zrobimy razem kokardki.
Chłopiec nieco pomarudził ale podciągnął nogę, kładąc stopę na ławce. Jego matce zajęło trochę czasu rozsupłanie jego działań. Na koniec pokazała mu jak ma trzymać sznurówki i po kilku minutach, w końcu byli gotowi by założyć szalik, czapkę, rękawiczki i kurtkę.

Erika trzymając za rękę Izsaka, poprowadziła go na parking. Po drodze zdążyli nawet rzucić w siebie kilka śnieżek.
William stał przy samochodzie, czekając na nich.
- Dzień dobry - syn kobiety przywitał się w języku angielskim.
- Cześć Zak - Rush skinął głową i wyciągnął rękę, którą chłopiec uścisnął z pełną powagą. Poczuł się ważny, że ktoś wita się z nim jak z dorosłym.

Stojąca za plecami syna Erika przyglądała się tej scenie z rozbawieniem, które starała się opanować.
- Dobrze panowie, skoro przywitanie mamy za sobą - zaczęła oficjalnym tonem. - To czas jechać do domu, obiad sam się nie zrobi - to mówiąc podeszła do auta i otworzyła przednie drzwi, od kierowcy, a następnie uchyliła tylne, by na tylnym siedzeniu usadowić syna w foteliku, który tam zamontowała dziś rano.
Chwilę później, kiedy wszyscy byli na swoich miejscach, a kobieta wyjeżdżając z parkingu włączała się do ruchu, Zak zauważył goździk, leżący na tylnej kanapie obok jego fotelika.
- O, ulubiony kwiatek mamy - skonstatował, po czym zwrócił się do Willa. - Dobrze, że pan nie wziął tych czerwonych, bo się mama po nich złości - wyjaśnił.
- Och, naprawdę? - mężczyzna był wyraźnie zaskoczony i spojrzał pytająco na Erikę.
Ta była nie mało zaskoczona reakcją własnego syna. Ale też zrobiło jej się głupio, bo nawet nie wiedziała co o tamtej sytuacji myśleć.
- A to taka tam mało interesującą sprawa… - odparła czując, że spłonęła rumieńcem na policzkach.
Widząc jej zakłopotaną minę Szkotowi w oczach zaświeciły się wesołe ogniki, by podrążyć temat, ale jednak z tego zrezygnował.
- Cieszę się, że trafiłem w gusta - skomentował tylko pierwszą z informacji Zaka.
- Nooo… - chłopak tymczasem kontynuował swoją wypowiedź, zadowolony, że ma do powiedzenia coś, co dorośli uznają za ważne. - Musiałem iść wczoraj wcześniej spać przez to, że tamten przyniósł te czerwone kwiaty i mama się zdenerwowała.
- To rzeczywiście miałeś pecha - odparł małemu William, patrząc w boczną szybę, tak że Erika nie widziała wyrazu jego twarzy.

Węgierka spojrzała na niego kątem oka i przygryzła wargę w zmartwieniu co też musiał sobie on o niej teraz myśleć. W głowie gorączkowo zaczęła rozmyślać co powinna powiedzieć by się wytłumaczyć, bo czuła się z jakiegoś powodu winna tej sytuacji.
- Nie miał​am pojęcia, że podobam się mojemu koledze z pracy - zdecydowała się powiedzieć prawdę jak to z jej punktu widzenia wyglądało. - Zupełnie się tego po nim nie spodziewałam, tym bardziej, że pracujemy od naprawdę wielu lat - westchnęła ciężko. - W każdym razie, nie zmienia to faktu, że on po prostu nie jest w moim typie - podsumowała na koniec swoją wypowiedź Erika. Akurat zatrzymali się na czerwonym świetle, więc niepewnie spojrzała w kierunku Willa.
Ten odetchnął ciężko i odwrócił głowę, a ich spojrzenia się spotkały. Choć dosyć dobrze to ukrywał, to na jego twarzy widniał jednak ślad ulgi.
- Musiałaś mieć mocno niezręczny wieczór, co? - zapytał ze szczerym współczuciem.
- Zdecydowanie - odparła ucieszona, że nie poczuł się urażony. - Na szczęście skończył się szybciej niż się zaczął, bo powiedziałam wprost, że jestem już z kimś umówiona - dodała i uśmiechnęła się do niego ciepło.
Klakson samochodu za nimi, uświadomił Węgierkę, że zupełnie przestała zwracać uwagę na to co działo się poza samochodem. Natychmiast odwróciła się spoglądając w przód i po upewnieniu się, że zielone, nadal jest zielone, wdepnęła gaz, aż wszystkich docisnęło do oparć foteli.
Rush zaśmiał się wesoło, ale w żaden inny sposób tego nie skomentował. Nie musiał.

***

Zaparkowali na miejscu postojowym w garażu podziemnym na który przerobione zostały piwnice kamienicy w której mieściło się mieszkanie Lorencz. Wysiedli z samochodu, a Will wziął w ręce zakupy. Izsak za to pierwszy dopadł do windy i zaczął męczyć guzik przywołania jej.
Dorośli doszli do niego i po chwili drzwi rozsunęły się. Wjechali na ostatnie piętro i wysiedli na korytarz. Chłopiec, chcąc się wszystkim przed Williamem pochwalić, pobiegł przodem do drzwi, mijając jakiegoś mężczyznę, który wyszedł ze swojego mieszkania, a na którego o mały włos, a by wpadł. Erika przyśpieszyła kroku.
- Izsak, ostrożnie - zganiła syna przechodząc na język węgierski.
- Ah, nic się nie stało Eriko, to jeszcze dziecko, musi się wyszaleć - odparł z lekkim uśmiechem mężczyzna, który na oko miał powyżej 50 lat.
Lorencz zatrzymała się przy nim i uprzejmie skinęła mu głową.
- Dzień dobry panie Viktorze, nie spodziewałam się pana tu spotkać - uśmiechnęła się uprzejmie do sąsiada. Ten w odpowiedzi machnął ręką.
- Telefonu zapomniałem, to się wracać musiałem - odparł w tym samym języku co i ona - Życzę miłego dnia - dodał i spojrzał na towarzyszącego jej Williama, by zaraz wrócić do niej wzrokiem. - Pozdrów ojca - powiedział i skinął głową. Ruszył szybkim krokiem do windy, która jeszcze nie zdążyła się zamknąć.
- Choć - odezwała się Erika do Rusha i zaczęła w torebce szukać klucza do drzwi. To na szczęście nie zajęło długo i po chwili weszli do mieszkania.
- Gdzieś już chyba widziałem tego faceta - mruknął pod nosem Rush, wspominając jej sąsiada, ale nie drążył tego tematu.

- Ładne mieszkanie - skomentował Szkot z podziwem kiedy stanął u progu salonu, w tym samym miejscu gdzie dzień wcześniej stał Jack.
- Dziękuję, sporo czasu zajęło doprowadzenie go do tego stanu - odparła Erika, zadowolona z komplementu. Poprowadziła Willa do kuchni mówiąc mu by zostawił zakupy na stole, a w międzyczasie nakazała synu iść do łazienki umyć ręce. Sama podeszła do szafki i wyciągnęła z niej wysoką szklankę, którą zalała zimną wodą i stawiając na blacie włożyła do niej nieco już uwiętniętego kwiatka.

William śmiało wszedł korytarzem dalej i postawił siatki tam gdzie kobieta przykazała.
- Co mam zrobić? - zapytał wprost patrząc na zakupy.
- Zrobimy Porkolt - powiedziała po czym wyjaśniła w miarę dokładnie co to oznacza i zaczęła wyciągać składniki. Wołowina i dziczyzna poszła do krojenia, co Erice poszło całkiem sprawnie. Izsak bawił się przy stole, tocząc po jego blacie mandarynkami, a Will mył i obierał warzywa.
Czas im szybko mijał, a garnek zapełniony składnikami stał sobie na płycie i powoli zaczynał bulgotać. Przyjemny zapach zaczął rozchodzić się po kuchni.
- Jak widzisz, to całkiem proste - skomentowała na koniec Erika, wycierając ręce o ściereczkę. - To teraz musi się udusić. Napijesz się wina? - zaproponowała.
- Poproszę. Masz może coś regionalnego? - zapytał.
- Oczywiście - odparła z zadowoleniem i wyciągnęła butelkę, a zaraz po tym dwa kieliszki i korkociąg. - Czyń honory - dodała i podsunęła do niego wino i korkociąg.

Dwie lampki wina wypite na głowę później obiad był gotowy i Erika podała do stołu.


Najdłużej musieli jednak czekać na Izsaka, który zasiedział się w salonie oglądając kreskówki. W końcu jednak zapach obiadu przekonał go by porzucić kanapę i przyjść jeść.
Potrawa była idealnie doprawiona, a William nie mógł się nachwalić jak bardzo mu smakowało. Za to Zak ograniczył się do oszczędnego “może być”, po czym po opróżnieniu talerza i grzecznym “dziękuję” uciekł z powrotem na kanapę, by załapać się na końcówkę odcinka.
Rush uśmiechnął się widząc pędzącego chłopca, po czym powiedział do Eriki:
- Przepraszam cię na chwilę - również wstał od stołu i poszedł na chwilę do przedpokoju, gdzie ze swojej torby wyciągnął nieduży pakunek. Trzymając go w rękach usiadł obok chłopca w salonie. Węgierka z zaciekawieniem wychyliła się z jadalni by przyjrzeć się co też Rush kombinuje.
- Co oglądasz? - zagaił William.
- Fineasz i Ferb - odparł Izsak nie odrywając wzroku od telewizora.
- A o czym to jest? - Szkot drążył temat.
- A to różnie… Oni mają takie przygody… i budują karuzele…
- W piłkę grają? - wtrącił Will.
- Chyba nie...
- Wiesz… Twoja mama mówiła, że ty dużo grasz.
- Nooo, trenuje w drużynie! - odwrócił się po raz pierwszy do rozmawiającego z nim mężczyzny. - Dziadek mnie zaprowadza.
- To świetnie. Im wcześniej się zaczyna trenować, tym lepszym piłkarzem będziesz jak będziesz już duży - na te słowa, malec pokraśniał z zadowolenia. - W związku z tym, mam dla ciebie to - rozwinął pakunek, ukazując niebieską koszulkę jakiegoś zespołu piłkarskiego w dziecięcym rozmiarze z numerem 10. Erika oczywiście nie rozpoznała tego klubu, ale Izsak zrobił oczy jak dwa talerze.
- To jest… To jest… - z wrażenia aż brakło mu słów.
- Tak, koszulka Chelsea, z autografami zawodników - pokazał na podpisy pod numerem na tyle koszulki.
Zak trzymał teraz koszulkę w rękach z otwartą buzią, głaszcząc wyszyty numer jak największy skarb.

Węgierka przyglądała się tej scenie w zdumieniu. Wtedy dopiero zdała sobie sprawę, że w samolocie rozmawiali o tym. Sama powiedziała Willowi, że jej syn interesuje się piłką nożną, co więcej wspomniała jakiemu klubowi kibicuje. Ale nie spodziewała się, że zrobi Izsakowi aż taki prezent. Skojarzyła też, że zdobycie podpisów to nie jest taka prosta sprawa i mogło mu to zająć nawet kilka dni...
Wszystko wskazywało na to, że Szkot nie dość, że był niezwykle dobrym słuchaczem przez co dobrze wykorzystywał wiedzę o tym co ona lubiła to jeszcze ewidentnie zależało mu na zdobyciu sympatii chłopca. Erika uśmiechnęła się mimowolnie i ruszyła w ich kierunku.
- Jesteś niemożliwy, wiesz? - powiedziała do Willa z rozbawieniem, gdy usiadła na kanapie obok nich.
Nie skomentował tego, tylko szczerze się uśmiechnął. Widać było, że sprawienie prezentu Zakowi jemu samemu również dało wiele radości.

- Mamo pomóż - żeby od razu przymierzyć koszulkę, chłopiec na szybko chciał ściągnąć bluzę i się teraz w niej zaklinował.
- Już idę z ratunkiem - wyciągnęła do niego ręce i rozsunęła suwak pomogając mu wyswobodzić się. - Następnym razem nie ściągaj tego przez głowę - dodała siląc się na poważny ton. - No to teraz założymy to - wzięła do ręki koszulkę-prezent ogladając gdzie ma przód a gdzie tył, a gdy to odkryła to narzuciła ją chłopcu na głowę.
Ten oglądał się dookoła i zaraz pobiegł do przedpokoju by się zobaczyć w lustrze.
- Cóż, teraz musimy pójść na mecz - stwierdził William.
- Tak! - radość chłopca właśnie sięgała zenitu.
Erika zaskoczona spojrzała na Williama.
- Ale, że co, że tu będą grali gdzieś? - zapytała bez większego zastanowienia.
- To znaczy… - Rush się zawahał. - Tutaj niekoniecznie, raczej o… Londynie myślałem, jakbyś mnie tam kiedyś odwiedziła - przełknął ślinę, bojąc się czy nie za daleko posunął.
- Tak tak, mamo! Pojedziemy?! - Zak już zdecydował.

Węgierka była zaskoczona, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pokręciła głową i spojrzała na syna. Westchnęła i skierowała wzrok na Willa.
- Jeśli nas do siebie zaprosi to czemu nie - stwierdziła w końcu, z szerokim uśmiechem na ustach.
- Czyli tak naprawdę pozostaje nam zgranie terminów - mężczyzna przeszedł do konkretów. - Ustalę kilka dat i zobaczymy kiedy uda wam się do mnie przyjechać.
Izsak popadł w szał radości. Zaczął biegać w koło kanapy, ciesząc się na wycieczkę, która mu się szykowała.

Erika opadła na oparcie kanapy i w rozbawieniu przyglądała się jak jej syn, krążąc niczym elektron, przeplatał słowa angielskie z węgierskimi wyrażając swoją ekscytację.
- Dziękuję - mruknęła do Willa.
- Naprawdę cała przyjemność po mojej stronie - odparł patrząc jej w oczy.
- Nie wiem jak ty, ale ja w tej chwili mam ochotę po prostu polenić się na kanapie - stwierdziła nie odrywając od niego spojrzenia. Poczuła wielką ochotę by go pocałować. Tak po prostu. Bała się jednak czy nie jest na to jeszcze za wcześnie. Dlatego by ukryć zakłopotaną minę, Erika wstała i skierowała się do kuchni.
- Zrobię popcorn i obejrzymy jakiś film - rzuciła propozycję na to popołudnie.
- Dobry pomysł - zgodził się Rush.
- O fajnie, to ja wybiorę co - Zak dorwał się do pilota i bardzo szybko wszedł na HBOonDemand w zakładkę z bajkami. Miał zamiar po raz czterdziesty ósmy obejrzeć Fineasza i Ferba w kosmosie.
Jego matka swoje weto w tej sprawie wyraziła aż z kuchni i nawet strzelanie popcornu w mikrofali nie był w stanie jej zagłuszyć. Zaczęło się więc licytowanie, przerzucanie tytułami, a gdy Erika wróciła do salonu z miską prażonej kukurydzy oraz z napojami, nadal nie osiągnięto konsensusu. Aż w końcu William zaproponował "Toy Story". Węgierka kojarzyła tytuł, ale Izsak jeszcze nigdy tego nie widział, na co Szkot pokrótce mu opowiedział o czym to jest. Erika nie mogła wyjść z podziwu jak Willowi łatwo przychodziło przekonywanie jej syna.
I tak zaczęli oglądać Toy Story, siedząc na kanapie i przegryzając popcorn. Cała trójka dobrze bawiła się. Zak się bardzo wciągnął, a Rush nieopatrznie się wygadał, że są jeszcze dwie kolejne części. W międzyczasie Will pomógł Erice zrobić dla nich wszystkich kanapki, które zjedli już w salonie.

Cztery godziny później chłopiec zasnął. W kilkanaście sekund po napisach końcowych ostatniego filmu. Mężczyzna wziął go na ręce i zaniósł do pokoju, który wskazała mu Erika. Tam położył go, a kobieta przykryła chłopca. Węgierka pocałowała syna w czoło i zaraz dorośli wyszli z pokoju dziecięcego, zamykając ostrożnie za sobą drzwi.

Kobieta nie ukrywała się ze swoim zauroczeniem osobą Williama. Lecz w jej spojrzeniu ciągle widoczna była niepewność. Było jej z nim tak dobrze, że nie chciała by cokolwiek się między nimi zepsuło. Bała się jednak że coś takiego może się stać gdy Szkot dowie się, że jest ona Obdarzoną. A to się miało stać, prędzej niż później, bo z każdą chwilą mężczyzna pociągał ją coraz bardziej… Była tak blisko by go pocałować...

Dopiero po chwili Erika zorientowała się, że przez cały czas swoich rozmyślań oboje wciąż stali w korytarzu, on zapewne czekał gdzie ona ich poprowadzi, a ona przyglądała mu się w milczeniu. Nieco speszona uśmiechnęła się do niego.
- Wiem, że będę się powtarzać… Ale jesteś niesamowity - stwierdziła w końcu Erika lekko się rumieniąc i ruszyła do salonu. Czuła, że zanim dojdzie między nimi do czegoś to powinna mu powiedzieć kim jest. Tylko ile mogła mu zdradzić? Wszystkiego na pewno nie. Przynajmniej jeszcze nie. Ale chyba powinna zacząć od zwykłego wyznania, że ma kryształ…
Erika przygryzła wargę w zmartwieniu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=gKvxLP7TMLI[/media]
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 29-04-2017, 18:29   #96
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Grecja, Stymfalia, brzeg jeziora stymfalijskiego, 1 lutego 2017 roku, 17.11 czasu lokalnego
W biurze nie zabawali długo. Kalipso miała bardzo napięty terminarz i jej skrzynka pocztowa na służbowym telefonie zdążyła się przez te kilka godzin zapchać. Zresztą jej ochroniarz też wymownie spoglądała na swój zegarek.
[media]http://www.indiewire.com/wp-content/uploads/2016/11/sicario.jpg[/media]
Ukrywająca swoją tożsamość pod kryptonimem Nuke kobieta nie odzywała się praktycznie w ogóle, będąc zawsze w odległości maksymalnie kilku kroków od swojej szefowej.

- Dziękuję ponownie za pomoc - Edgar ujął dłoń Kalipso kiedy się żegnali i uścisnął. - Prześlę pani wszystkie nasze wnioski i opracowania. Liczę na owocną współpracę.
Kilkanaście minut później nadzorca Światła na Europę wsiadła do samochodu, który zawiózł ją na lot do Niemiec. Profesor i Theo zostali sami na ganku.
- Pora brać się do pracy - podsumował starszy mężczyzna. - Zorganizuję ekipę, a w te kilka dni w międzyczasie wykorzystamy na sprawdzenie tych piramid.

Węgry, Budapeszt, 18 stycznia 2017 roku, 21.12 czasu lokalnego
William pochwycił ją za dłoń zatrzymując w miejscu. Patrzył na nią z wielką czułością. Na jej słowa przymknął oczy i głęboko odetchnął.
- Ty jesteś jeszcze wspanialsza - odparł w końcu gdy podniósł powieki.
Po tych słowach poprowadził ją do salonu gdzie usiedli na kanapie. Różne myśli mogły Erice teraz przyjść do głowy, ale on chciałby po prostu usiedli razem, blisko siebie. Nadal trzymał ją za rękę, jakby bał się, że jak ją puści, to kobieta okaże się tylko majakiem jego umysłu.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu patrząc się na siebie.

W końcu mężczyzna po raz kolejny głęboko odetchnął i zaczął:
- Bardzo chciałbym ci podziękować za wczoraj i dzisiaj. Dawno tak miło czasu nie spędzałem. I masz świetnego dzieciaka - uśmiechnął się. - I… - zaciął się na chwilę. Przełknął jednak ślinę i kontynuował. - Byłoby świetnie móc częściej spędzać czas razem. Jednak do tego… do stworzenia… - po raz kolejny się zaciął. Bardzo się stresował. - Do stworzenia związku potrzebna jest szczerość. I chciałbym zacząć od siebie.
Ręce mu się trzęsły, kiedy ją puścił i sięgnął ku swojej koszuli. Rozpiął ją prawie wyrywając guziki. Następnie podciągnął koszulkę do brody, odsłaniając nagą klatę.
- Jestem Obdarzonym.
Erika zobaczyła trójkątny, fioletowy kryształ o wyraźnie jasnym odcieniu.

Argentyna, Buenos Aires, 4 lutego 2017 roku, 19.10 czasu lokalnego
Dwie sypialnie, salon z aneksem kuchennym i niewielki taras. Mieszkanie było umeblowane i posiadało pełne AGD i RTV. Beckett z miejsca się na nie zdecydowała. Jedynym minusem było 11 piętro. Poza tym osiedle było ogrodzone i na zadbanym terenie posiadało kort tenisowy oraz basen. Trzeba było przyznać, że jej aplikacja była bardzo skuteczna. W międzyczasie David odpisał na jej wiadomość krótkie, ale zwięzłe "OK".
Cena za wynajem była co prawda wysoka, ale Isa, podpisując umowę najmu, tłumaczyła to Jack jak również i sobie tym, że w sumie to i tak nie ma na co wydawać pieniędzy, bo wszystko czego jej potrzeba już ma. Agent nieruchomości zgodził się by jeszcze tego samego dnia Beckett wprowadziła się, więc po odebraniu kluczy obie panie wyszły z mieszkania i wsiadły razem do taksówki.
- Ale jestem szczęśliwa, że tak szybko udało się to załatwić! - stwierdziła z ulgą blondynka.

Taksówką dojechały pod mieszkanie Lovana. Beckett bardzo entuzjastycznie podziękowała Dove za pomoc i poświęcony jej czas. Obiecała, że w rewanżu zabierze ją na obiad, jak tylko dowie się, w której knajpie warto się pojawić. Jack po pożegnaniu zostawiła Isobel, która jechała do hotelu po swoje rzeczy i weszła do budynku.
Przekręciła klucz w zamku, nacisnęła klamkę i od samego progu mieszkania przywitał ją przyjemny zapach czegoś pichconego w kuchni oraz radosny pisk, który nabierał na sile, aż na korytarz wpadła stęskniona spanielka wskakując na swoją panią, chcąc na raz dać jej wszystkie buziaki.

- Jack? - odezwał się David z głębi mieszkania, by zaraz w ślad za suczką pojawić się przy drzwiach wyjściowych. - I co w końcu chodzi z tą blondyną? - zapytał wycierając ręce w ścierkę.

Polska, Trzciany, 14 lutego 2017 roku, 9.16 czasu lokalnego
- Fox, wstawaj - mruknął dresiarz zaglądając do pokoju, gdzie spał Lisicki. W willi szefa byli nad ranem. Maciek zakwaterował się w domku gościnnym, gdzie były cztery dwójki dla gości i zajmował jedno z nich.
Pozostałe również były okupowane, przez pozostałych ludzi Drwala. Widać coś grubszego się szykowało, skoro cała wierszółka jego bandy była na miejscu.
Na śniadanie dostał michę jajecznicy z skwarkami i do godziny jedenastej miał spokój. Później zebrali się w salonie i czekali na szefa, który pojawił się kilka minut później.
Prawą rękę miał zabandażowaną i nienaturalnie podkurczoną. Widząc kierowane na nią spojrzenia podniósł ją na wysokość twarzy i powiedział:
- Ból ma związek tylko z wolą i rodzi się, gdy coś hamuje, utrudnia, krzyżuje realizację jej zamierzeń: niezbędne jest jednak, by temu hamowaniu woli towarzyszyło poznanie. Dlatego nie przejmujcie się swoimi ranami, ale wyciągajcie z nich wnioski. Ale nie o tym teraz… - rozsiadł się w swoim fotelu. - Wszystko co doskonałe, dojrzewa powoli. Nasz czas nadszedł właśnie teraz. Zbierzecie swoje ekipy i ruszycie pod podane adresy. Przejmujemy kontrolę nad stolicą - rozdał każdemu z siedzących kopertę. - Bez litości, ale też bez sadyzmu. Nie niszczmy tego co już nasze.
Lisicki otworzył swoją kopertę i przeczytał. Adres wskazywał na Pruszków.

Grecja, Ateny, 25 luty 2017 roku, 21.59 czasu lokalnego
Barman postawił przed nimi kolejne dwa piwa. Mężczyźni podnieśli je, stuknęli się i wypili.
Minął prawie cały miesiąc od kiedy przy pomocy Światła odnaleźli kolejny fragment układanki w jaką składały się ich odkrycia. Za każdym razem pojawiało się jednak więcej pytań niż odpowiedzi.
Podczas tych czterech tygodni profesor wraz ze swoimi studentami bardzo dokładnie przebadał płaskorzeźbę. Potwierdził w ten sposób swoje pierwsze przypuszczenia, że ta kamienna płyta została umieszczona pod warstwami mułu i wody raptem piętnaście lat wcześniej. Kamień pochodził z okolicznych kopalni kruszcu, jednak nie sposób było dowiedzieć się z której.
Theo natomiast miał jeden tydzień wyjęty na rejestrację przez Światło. Na szczęście agent Venom był bardzo zaradny i całość poszła w miarę sprawnie. Opisano moce Obdarzonego z jasnozłotym kryształem, oraz wyrobiono mu paszport. Jako narodowość podano Grecję, natomiast nazwisko otrzymał po profesorze. W ten dziwny sposób stali się w pewnym sensie spokrewnieni.
Przejazd po greckich piramidach był natomiast zupełnie bezowocny. Przejrzeli dobrą setkę z nich, lecz wszystkie były zupełnie splądrowane. Nawet przemiany Theo i użycie jego mocy by cofnąć czas nic nie dawało. Ślepa uliczka.
- Czyli pozostaje nam Ameryka Południowa - westchnął Edgar. - Co sądzisz o Świetle? Może powinniśmy im powiedzieć więcej? - zapytał.

Kambodża, prowincja Siem Reab, Angkor Wat, 27 lutego 2017 roku, 23.02 czasu lokalnego
- Już myślałam, że skrewiłeś - mruknęła Azza podnosząc prawą dłoń ku swojej twarzy. Nadal miała zamienioną nią w ostrze, na które nadziane były w tej chwili ludzkie zwłoki pustelnika. Rozerwane prawie na dwie części z przekręconą nienaturalnie głową. Kobieta machnęła ręką strzepując trupa na ziemię. - Wziąłeś te rośliny? Mam nadzieję, że tak, zresztą to ty się będziesz w razie czego tłumaczyć.
Jej podejrzenia wobec niego nie były zupełnie bezpodstawne. W porównaniu z kontrolą zwierząt dwie pozostałe moce zabitego przed chwilą były znacznie bardziej przydatne w walce z innym Obdarzonym.
- Zbierajmy się stąd - zarządziła wreszcie.
Wybiegli z świątyni jeszcze w postaciach zbroi, do ludzkich powrócili dopiero przy kamieniu pod którym schowali swoje zapasowe ubrania i dokumenty. W godzinę później jechali wynajętym jeepem w kierunku lotniska w Siem Reap.

Po drodze zatrzymali się w całkiem przyjemnym hotelu, gdzie odpoczęli po trudach poprzedniej doby i na miejscu byli dopiero po południu następnego dnia. Bez problemu przeszli odprawę paszportową i teraz siedzieli na terminalu czekając na swój lot.
- Idę po fajki - Elamri wstała przeciągając się i ruszyła w kierunku sklepów bezcłowych.
Elliot został sam. Przymknął oczy. Emocje powoli wygasały. Tym razem było zupełnie inaczej niż w Londynie. Wracał w glorii zwycięstwa, bogatszy o kolejną moc. Mógł się tylko zastanawiać jak bardzo zmieni się teraz jego zbroja.
Azza przez dłuższy czas nie wracała, pewnie szukała swoich ulubionych szlugów.
Tymczasem w połowie terminalu powstało jakieś zamieszanie.
Szóstka policjantów w towarzystwie dwóch funkcjonariuszy SPdO przeprowadzało rewizję osobistą oczekujących pasażerów. White szybko się zorientował, że ich celem są jedynie osoby rasy kaukaskiej. Zupełnie pomijano azjatów.
Szło im bardzo szybko, a spojrzenie jednego z policjantów już spoczęło na Brytyjczyku.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 06-05-2017 o 00:56.
Turin Turambar jest offline  
Stary 01-05-2017, 15:21   #97
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Po jego wyznaniu spięła się, ale gdy w końcu jej umysł zarejestrował odcień jaki miał kryształ Rusha to... Odetchnęła z ulgą. Siedziała z rozchylonymi w zdumieniu ustami i ze spojrzeniem wbitym w pierś Williama. W końcu powoli uniosła dłoń i wyciągnęła ku niemu. Opuszkami palców powiodła po jego krysztale, najpierw obrysowując jego kontur, by następnie przyłożyć dłoń do niego, jakby chcąc sprawdzić, czy naprawdę jest prawdziwy. Tego nigdy by się nie spodziewała. W pierwszej chwili nie rozumiała o co mu chodzi. Nieco nawet się stremowała, gdy zaczął się jąkać, mówić coś o związku. Myśleć skrycie o tym to jedno, ale usłyszeć to po chwili od tej drugiej strony było mimo wszystko krępujące.

Uniosła wzrok, spoglądając mu w oczy i lekko się uśmiechnęła. Nawet nieco rozbawiło ją to, bo przecież sama chciała mu dokładnie to samo wyznać, a on po prostu ją w tym ubiegł. Erika zakładała, że William był po prostu zwykłym człowiekiem i nie przeszkadzało jej to, bardziej martwiąc się o tym czy on ją zaakceptuje z jej kryształem, ale teraz... Naprawdę ucieszyła się z tego faktu. Poczuła do niego jeszcze większą nić porozumienia.

- To... - nie wiedziała co powiedzieć, ale uśmiech robił jej się coraz szerszy. W końcu odważyła się. Delikatnie ujęła jego dłoń i przyciągnęła do siebie. Położyła na swojej piersi, tak by dotykiem mógł wyczuć kształt jej własnego kryształu.
- ... To samo chciałam ci wyznać - wydusiła z siebie w końcu, nie puszczając jego ręki.
On z poważną miną wpatrywał się w swą rękę, spoczywającą na środku jej piersi.
- Czy… - zaczął, ale ponownie się zaciął. Przełknął ślinę i dokończył. - Czy mogę go zobaczyć?
Erika zmarszczyła brwi po tym pytaniu. Uważnie wpatrywała się w jego twarz. Rush wydał jej się być zaniepokojony. A to mogło oznaczać...

Odcień kryształu oficjalnie nie miał znaczenia. Tylko osoby o odpowiednim stopniu wtajemniczenia, bądź takie co "usłyszały" od kogoś kto takowe miał jak to wychodzi w praktyce. Will miał jasny kryształ, czy więc obawiał się, że jej był ciemny? Zupełnie jak ona jeszcze chwilę temu się obawiała?
Węgierka puściła jego dłoń i skinęła twierdząco głową.

Rush powoli rozpiął guzik jej koszuli, potem kolejny i następny... Naciągnął kołnierzyk podkoszulki delikatnie przesuwając palcem po jej skórze. Było w tym bardzo dużo niekoniecznie przypadkowego erotyzmu.Erika poczuła ekscytujący dreszcz. W końcu oczom mężczyzny ukazał się jej jasnobłękitny kryształ. Will z czułością pogładził go palcem i odetchnął z wyczuwalną ulgą, ale też wtedy cofnął rękę.
- Przepraszam za to - powiedział szybko i spuścił wzrok.

Jego reakcja wyraźnie potwierdziła Erice to co podejrzewała. Teraz w jej głowie zrodziły się kolejne pytania. Ile więcej wiedział? Szkot był starszy od Eriki o 13 lat. O te wszystkie lata był od niej dłużej Obdarzonym. Siłą rzeczy musiał się spotkać z innymi posiadaczami kryształu, choćby dlatego, że ktoś chciał go zabić...
Węgierka przekrzywiła głowę. Zdała sobie sprawę, że skoro ona, ze swoim 14 letnim stażem zabiła... Kilka osób... To czy Will mógł mieć czyste sumienie? Współczucie pojawiło się w spojrzeniu Eriki. Statystycznie rzecz ujmując to z samej samoobrony mógł już stać się piątką, ale wtedy... Gdyby należał do Światła to pewnie by go zdołała poznać wcześniej. Ale może zwyczajnie nie zgłosił żadnego "incydentu" i nadal w aktach wymagających wyższego poziomu dostępu widniał jako jedynka? Albo…

Erika wyciągnęła do niego rękę i położyła mu dłoń na policzku, gładząc go po nim.
- Nie przepraszaj. Chyba oboje baliśmy się tego samego... - odparła wpatrując mu się w oczy. - Will, czy ty... - nie wiedziała jak ubrać w słowa swoje myśli, więc zaczęła od podstawy. - Poddałeś się rejestracji?
Pokręcił przecząco głową.
- Kiedy na mojej piersi pojawił się kryształ jeszcze o tym prawie nikt nie myślał. A jak już to wprowadzili… Zawsze uważałem, że im mniej ludzi wie o tym kim jestem tym lepiej dla wszystkich dookoła - nie dodawał dlaczego tak było. Dla Eriki było to oczywiste.

Ona jako osoba zarejestrowana i co więcej mianowana nowym Nadzorcą Obdarzonych powinna go zgłosić, doprowadzić do zarejestrowania. Nie poddanie się temu było karalne...
Chaos myśli pojawił się w głowie Obdarzonej. Czy powinna zareagować zgodnie z procedurami? Czy naciskać go dalej pytaniami, na które ona sama nie chciałaby musieć odpowiadać. Życie Obdarzonego było ciężkie. Nawet kiedy było się czynnym członkiem Światła to lepiej było nie afiszować się z kryształem. Erika sama też nie pokazywała się publicznie ze swoim. Co więcej wciąż nie chciała w akcjach posługiwać się swoim imieniem, zawsze kryjąc się pod pseudonimem. No i nie tak dawno temu uratowała chłopaka, któremu życie się załamało tylko dlatego, że był zarejestrowany, a owy rejestr wpadł w ręce nieodpowiednich ludzi, którzy sprzedawali informacje o miejscu zamieszkania Obdarzonych. Will natomiast był przykładem na to, że będąc poza systemem wciąż można było dożyć czterdziestki.

W końcu Erika pokiwała głową.
- Rozumiem - mruknęła uśmiechając się niepewnie. Może w tej chwili postradała rozum, a może właśnie pojęła najmądrzejszą decyzję... - Nie będę cię zgłaszać - zapewniła go, poniekąd dając tym do zrozumienia, że sama jest zarejestrowana. W tej chwili nie dbała o to jak ta decyzja wpłynie na przyszłość.
Jego twarz się rozpogodziła.
- Dziękuję - odparł i odetchnął głęboko. - Chyba najtrudniejsze mamy za sobą - mrugnął do niej porozumiewawczo. - Szczerze mówiąc, to podejrzewałem, że też jesteś Obdarzoną.
"Chyba jeszcze nie mamy" przeszło przez myśl Węgierce na jego stwierdzenie. "Jeszcze nie wiesz najgorszego o mnie" przygryzła wargę, ale zanim poddała się ponurym wspomnieniom, Will zaskoczył ją swoim spostrzeżeniem.
- Naprawdę? - nie mogła uwierzyć w prawdziwość tych słów o niby na jakiej podstawie? - Czemu tak uważałeś? - zapytała szczerze zaciekawiona.
- Po twoim sposobie ubierania się, zupełnym braku biżuterii - odpowiedział wesoło.

Zaskoczył ją, ale po chwili przemyślenia musiała przyznać mu rację. Uznała, że spostrzegawczość i umiejętność łączenia faktów było tym, co pomagało Willowi pozostawać w ukryciu. Zrozumiała, że mężczyzna musiał przez cały czas być czujny. Korciło ją by zapytać go o to ile mocy posiada, jakie one są, lecz to łączyło się z koniecznością powiedzenia tego samego o sobie. A na to nie była gotowa. Tak bardzo nie chciała go wystraszyć tym kim była, przyznać się, że zabijała by zdobyć więcej mocy, które miały dać jej bezpieczeństwo, zapewnić by żywioł nie zmieni nosiciela i przede wszystkim sprawić, żeby jej syn nie został sierotą. Erika zamknęła oczy.
Robiła to co musiała, bo pewnym było, że po nią przyjdą, by przejąć żywioł od tej, która nie potrafi użyć jego potencjału, tej która wcześniej była tylko nic nie znaczącą Dwójką.
Zawsze robiła to co trzeba, dla większego dobra.

Teraz jednak czuła palącą potrzebę zadbania o samą siebie. William był dla niej tym kogo potrzebowała teraz najbardziej. Erika w pełni poddała się pożądaniu, które do teraz w sobie dusiła.

Przysunęła się bliżej do Rusha. Drugą dłoń położyła na jego ręce i przesunęła w górę, po jego ramieniu, zatrzymując na barku. Otworzyła oczy chwilę wpatrując się w niego w milczeniu. W końcu uśmiechnęła się lekko i bez słowa pocałowała go w usta. Jej pocałunek był miękki, soczysty i zachłanny. Nie przerywając go, objęła Williama za szyję i przytuliła się do jego nagiej piersi.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=zMBTvuUlm98 [/media]
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 01-05-2017, 17:03   #98
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Poznanie panny Beckett to był tylko pierwszy krok do realizacji planu Jack, jednak to wcale nie znaczyło, że był trywialny lub łatwy do wykonania. W zasadzie był najtrudniejszą częścią jej planu, a zarazem tą najważniejszą. Miała przewagę nad Isą, bo to ona czytała jej akta i to ona wiedziała jakie dane w sobie zawierały, a Dove dobrze potrafiła ukrywać swoje odczucia względem innych osób. W tej sytuacji miało jej się to bardzo przydać. Dlatego z chęcią rozmawiała, uśmiechała się do nowozelandki i spoufalała, wydając się zupełnie rozluźnioną i przyjaźnie nastawioną wobec niej.. Pod wieczór co prawda, Jack była już tak zmęczona oglądaniem z nią mieszkań, że jedyne o czym marzyła to o zdjęciu szpilek i rozłożeniu się na kanapie z kieliszkiem wina, opcjonalnie z całą butelką. Obecność Davida, wcale nie zaburzała jej tego obrazu, przyjemnie spędzonego wieczoru, co więcej, jak na jej gust, za dobrze się w niego wkomponował. Musiała znaleźć swoje własne lokum, bo za bardzo zaczynała przyzwyczajać się do myśli, że kiedy otworzy drzwi, on będzie za nimi. Ta myśl, nie była dla niej przykra, nie była też euforyczna, ona po prostu była, a panna Dove nie bardzo wiedziała co z takimi myślami miała zrobić. Choć ucieczka przed tym i przeprowadzka do własnych czterech kątów była sprytnym planem, musiała zostać odsunięta na plan dalszy bo oczywiście spędziła cały wolny czas właśnie mijającego dnia, na oglądaniu mieszkań dla nowej “koleżanki” z pracy. Dla niej nie starczyło już czasu, dlatego czy tego chciała czy nie, kolejną noc miała zamiar spędzić w mieszkaniu Lovana.
Pożegnała się z blondynką, poprawiła torbę, ciążącą na ramieniu, zaszła do sklepu po butelkę białego, musującego wina i dopiero tak uzbrojona ruszyła do mieszkania swojego szefa z błąkającym się po wargach błogim uśmiechem zadowolenia. Mimo wszystko, szykował się miły wieczór, w lubianym towarzystwie i kiedy pogodziła się z całą sytuacją dotarło do niej, że nawet jeśli jest przerażona tym wszystkim, o wiele bardziej wolała spędzić resztę dnia rozmawiając z Davidem, niż gapiąc się w ekran laptopa samotnie w pustym mieszkaniu w nieznanym mieście.

[MEDIA]http://i.imgur.com/RQh7ecU.jpg[/MEDIA]
Ściągnęła buty, zrzucając czerwone szpilki z obolałych nóg i z cichym westchnieniem ulgi stanęła bosymi stopami na chłodnej posadzce w przedpokoju. Pogłaskała rozemocjonowaną Lulu i ruszyła w głąb mieszkania, uśmiechając się ciepło do Davida, gdy wychylił się zza ściany.
- Nie mogę jej rozgryźć.. Czytałeś jej akta, prawda? - przyjrzała się swojemu szefowi, wciągając nosem apetyczne zapachy. Co prawda, jadła obiad z Isą, ale już powoli robiła się znów głodna, dlatego jeszcze szerzej uśmiechnęła się, na myśl o jedzeniu. Wyciągnęła w jego kierunku butelkę lekkiego wina.
- Mam nadzieję, że będzie pasować, do tego, co tam pichcisz.
- Pewnie - odebrał od niej alkohol i zerknął na etykietę. - Jeśli chodzi o Beckett… Czytałem. Co rozumiesz przez to, że nie możesz jej rozgryźć? Broni się przed czytaniem w myślach? - zapytał sięgając po otwieracz do wina.
- No chyba nie sądziłeś, że ją od razu zaatakuję? - przechyliła głowę spoglądając na Davida jak psiak, który próbuje wyczytać emocje z twarzy właściciela. Powiesiła torebkę w przedpokoju, uprzednio wyciągając z niej telefon i ruszyła do kuchni, pozaglądać do garnków.
Lovan postanowił zrobić na wieczór indyka w warzywach, z sosem słodko-kwaśnym.

- Jack - mężczyzn westchnął wyciągając z cichym pyknięciem korek z butelki. - Po to ją do ciebie przysłali. Gdyby chciano się bawić w podchody to by cię nie fatygowali. - rozlał do dwóch kieliszków i podał jej jeden. - Twój czas jest cennym zasobem, którym każdy, w tym ja, musi rozporządzać z umiarem.
Odłożyła przykrywkę, na garnek i odebrała kieliszek od Jakiro. Jack pokręciła rudą głową i obdarzyła swojego szefa niepewnym spojrzeniem.
- Dlatego, ktoś sprytnie napisał w aktach, że być może jest się w stanie oprzeć mojej mocy i powinnam to zrobić tak by o tym nie wiedziała? - Uniosła kieliszek do ust, upijając drobny łyczek. - Jeśli mam ją po prostu brutalnie przesłuchać - skrzywiła się po tym zdaniu, bo David akurat wiedział co sądziła o takich metodach - trzeba było mi ją posadzić w pokoju przesłuchań na tyle wysokim bym mogła się przemienić.. Próbuję grać na kartach jakie dostałam Davidzie - westchnęła, opierając się pośladkami o szafki kuchenne, by na chwilę przenieść ciężar ciała z obolałych palców na pięty i plecy - Ale dobrze… - znów pokręciła głową spuszczając spojrzenie - Jutro.

Mężczyzna przez chwilę nie odzywał się, Dove czuła jednak jego wzrok na sobie.
- Nikt nie będzie ci się wtrącał, ani kwestionował twoich metod pracy - oznajmił. - Ale musisz mieć wyniki, tego od nas oczekują - wyjaśnił. - W pewnym sensie jesteśmy na linii frontu toczącej się właśnie wojny - dodał melancholijnie.
Ruda westchnęła ciężko, odstawiając kieliszek z winem na blat. Unikając wzroku Davida odwróciła się i otworzyła wiszącą za nią szafkę wyciągając dwa talerze. Z szuflady, zaś zabrała komplet sztućców i tak uzbrojona ruszyła do stołu. Na nim leżały już podkładki i serwetki, pozostawione przez Jack po wczorajszej kolacji. Położyła na przygotowanych miejscach zastawę stołową i dopiero wówczas odezwała się do Davida, wracając po kieliszek.
- Wierz mi.. Zdaję sobie z tego sprawę. Chicago to nie był spacerek po parku. - modre oczy błądziły po jego twarzy, nie chcąc zatrzymać się na jednym punkcie - Ze zwykłej rozmowy nie wydaje się podejrzana, testy zdała pozytywnie, ale masz rację.. Sprawdzę ją. Jednak jeśli wie o mojej mocy i ktoś poznał sposób na obronę przeciw niej… szczerze? Wówczas dopiero zaczęłabym się bać.

Lovan zamyślił się. Machinalnie wziął patelnię i nałożył im po porcji. Nie odezwał się jednak ani gdy usiedli, ani gdy już zaczęli jeść.
W połowie swojej porcji pociągnął głęboki łyk wina, osuszając swój kieliszek.
- Gdyby tak rzeczywiście było… To też istnieje na to solucja. Ale to nie temat na dzisiaj - dolał sobie alkoholu. - Ufam, że uda ci się rozpracować pannę Beckett i wtedy pójdziemy dalej. Na dzisiaj koniec o pracy. Ach jeszcze jedno - wyciągnął kartkę z trzema cyframi. - To wewnętrzny numer na K2, pod którym ustalą ci rozmowę z Deanem McWolfem. Podaj tylko rano termin, kiedy chcesz z nim pogadać.
Oderwała się od jedzenia, w którym i tak naprawdę, tylko grzebała widelcem, co jakiś czas wkładając do ust kawałek indyka, albo jakiegoś warzywa. Rozmyślania o pracy i o tym co ją czekało zupełnie odebrało jej apetyt. Zapomniała też zupełnie o winie, które wciąż wypełniało jej kieliszek.
- Dziękuję - obdarzyła Lovana szczerym uśmiechem odbierając kartkę od niego - jak najszybciej tak naprawdę, ale dokładny termin nie ma znaczenia.- dopiero teraz smukłymi palcami kieliszek i uniosła do ust upijając odrobinę. - Poza tym też jestem, za tym, aby skończyć rozmowy o pracy.

[MEDIA]http://www.stylepilot.com/wi/property/center/81870763.jpg[/MEDIA]
Następna część wieczoru minęła im zupełnie przyjemnie. Usiedli na kanapie w salonie, w tle grał telewizor, a Davidowi weszło na opowiadanie różnych anegdot o czasach gdy sam stawiał pierwsze kroki w Świetle.
- Nic nie przebije jednak tego, jak na K2 pojawiła się święta trójca, to jest Vellanhauer,
Njonstrand i Chun Li. Niech cię kiedyś jej aktualna postawa nie zwiedzie. Każde z nich było na początku jak… nieokiełznany żywioł
- zaśmiał się z porównania. Alkohol przyjemnie szumiał w ich głowach. - O ile jednak z Jackiem i Chun poradził sobie szef, to na Alexa nie było sposobu. Któregoś razu jednak chłopakowi brakło szczęścia… Podwędził skądś ponad dwudziestoletni bimberek. Podobno Smaug odpadł w połowie, ale Susanoo ciągnął dalej. Skończył flaszkę i czołgał się do sali treningowej by się przemienić, gdy odnalazł się właściciel bimbru, którym okazał się być Bustov. Rosjanin stwierdził, że skoro gówniarz wypił jego alkohol, to nie pozwoli mu zmarnować jego efekty krótką przemianą i zaciągnął go z powrotem do kantyny. Tam wmusił w złodzieja jeszcze jedną flaszkę swojego zauralskiego eliksiru. Kac męczył Alexa prawie tydzień. Od tamtej pory wystarczy wspomnieć, że Wołodia ma flaszkę do obalenia a Susanoo oblewają zimne poty - zaśmiał się.
Jack zawtórowała mu śmiechem, bo historia naprawdę ją rozbawiła. Śmiała się głośno i szczerze, wtulona w oparcie kanapy, jak w najlepszego przyjaciela. Nogi miała wyciągnięte, dając chwilę wytchnienia swoim zbolałym, od całodziennego maszerowania, w tę i nazad w szpilkach stopom.
- Musisz mi sprzedać jeszcze kilka takich opowieści, co bym mogła potem niektórych szantażować - mrugnęła do Davida rozbawiona i upiła wina z kieliszka, osuszając go zupełnie.
- Hmm - mruknęła przyglądając się Lovanowi - a jak to się stało, że Ty zostałeś w świetle, tak w zasadzie?
- Prosta sprawa. Poczucie obowiązku wpajane od dziecka przełożyło się na potrzebę wykorzystania swoich zdolności w szczytniejszym celu - wzruszył ramionami. - Później już samo poszło.
- Wiesz co, czasem dziwię się, że przy tak różnych charakterach, temperamentach, przy tak odmiennych podejściach do życia i spraw nadrzędnych, Światło nie rozpadło się od środka, szczególnie, że nasza praca, ma charakter dość osobisty, to my jesteśmy narzędziami. To nie tak, że przychodzimy do biura, każdy zajmuje się swoimi zadaniami utrzymując chłodną maskę profesjonalizmu i ma czas po pracy na bycie sobą. Tak działa większośc firm, nie pzowalając sobie na odstępstwa od reguły, a Światło? Sam wiesz jak to wygląda.... - zaśmiała się, z gorzką nutą, odstawiając kieliszek na blat niskiego kawowego stolika.
- Personalne zaangażowanie jest wręcz warunkiem przystąpienia. Wiecznie pod telefoem, nieustannie zagrożeni... Pomyśl jak nudno byłoby teraz po powrocie do zwykłego życia - podniósł butelkę, ale ta była już pusta. - Nie zamieniłbym tej pracy na nic innego. Z wielu powodów - jego spojrzenie spoczęło na Jack.
- Najgorsze jest, że ja też. Mimo wszystko - wzruszyła ramionami - Choć przyznam, że brakuje mi niektórych rzeczy.. Nie wiem, jak chociażby wolnego momentu by zagrać na skrzypcach, w tej chwili to i tak byłoby niemożliwe, ale jednak - westchnęła odchylając głowę i wygodnie układając ją na oparciu kanapy.
- Wszystkiego mieć nie możemy... Ale też wypada się cieszyć każdą chwilą - wstał i podszedł do sprzętu grającego, ustawionego w kącie salonu. Wyłączył telewizor i puścił muzykę.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=SeI173pdGaw[/media]

Odsunął stół na bok, robiąc nieco miejsca na środku salonu i wyciągnął w kierunku Dove rękę.
Wodziła za nim lekko zamglonym przez alkohol, wzrokiem. Po pełnych wargach rudowłosej błąkał się błogi uśmiech, bo w końcu mogła tak naprawdę odpocząć. Kiedy przesunął stół wyprostowała się bystrzejąc. Co on..? Pojęła wszystko w mig, gdy David wyciągnął do niej dłoń. Popatrzyła na nią, a potem na jego twarz lekko wytrącona z równowagi, marszcząc rude brwi, które zbiegły się ku sobie. Po chili zaśmiała się dość nerwowo.
- Ja nie tańczę.. – wydukała, a piegi przysłoniła blada warstwa różu. – Nie umiem..
- W tańcu to mężczyzna musi to potrafić, kobieta po prostu daje się prowadzić - odparł pewny siebie, ale głos miał wesoły.
Jack tkwiła tak kilka uderzeń, bijącego szybko w piersi serca, aż w końcu niepewnie, z lekkim wahaniem włożyła swoją dłoń w jego, delikatnie zaciskając na niej swoje palce. Wstała z kanapy, patrząc w oczy Lovana.
- Prowadź więc – odparła tylko, z cieniem uśmiechu błąkającym się po jej wargach

Może to była wina maślanego wzroku Davida, a może tego błogiego uśmiechu zdobiącego jego wargi, kiedy spoglądał na nią z góry podczas tańca, ale panna Dove bardzo szybko zorientowała się, że to mężczyzna prowadzi w tańcu, ale panią całej sytuacji jest ona. Mogła wybrać jakiego końca opowieści oczekiwała. To od jej kolejnych słów, ruchów, działań zależało jak dalej potoczy się historia. Kilka wersji zakończenia było prawdopodobnych ale Jack niechętnie musiała przyznać, że tak naprawdę ona chciała tylko jednego zakończenia tej opowieści. W tej właśnie chwili, gdy jego jego dłonie obejmowały ją w talii, gdy patrzyła w jego oczy zadzierając do góry głowę i gdy on prowadził ją w tańcu będąc bardzo blisko niej, obdarzona nie mogła się dłużej oszukiwać. Dlatego gdy tylko utwór dobiegł końca niewiele myśląc, panna Dove, uniosła się na palcach, przesuwając dłoń do tej pory spoczywającą na ramieniu Davida, na jego policzek, a swoimi wargami najpierw niepewnie musnęła jego, by po chwili tylko nasilić płomienny pocałunek. Po tym krótkim akcie czułości, z mieszaniną zawstydzenia i przestrachu, całą sytuacją wymalowanymi na twarzy, odwróciła się gwałtownie, a rude włosy zafalowały wokół czerwonej buzi. Nie dając Davidowi, chwili na reakcję pospiesznie ruszyła do pokoju, który tymczasowo zajmowała i zamknęła drzwi, zostawiając skonsternowanego Lovana za nimi.

Oparła się plecami o drzwi oddychając ciężko. jej spojrzenie galopowało po ciemnym pokoju, bo Jack nie była w stanie zatrzymać wzroku w jednym miejscu. Wypuściła głośno powietrze ze świstem i zaraz powiedziała do siebie.
- Pieprzyć to - zapewne miała na myśli swój rozum, który włączył wszystkie, dostępne mu czerwone lampki oraz sygnały alarmowe, próbując przywołać swoją właścicielką do porządku. Panna Dove miała jednak zupełnie inny plan, zupełnie inny...
Otworzyła gwałtownie drzwi i szybkim krokiem przeszła przez pokój. Nim zdążyła się zastanowić, przemyśleć całą sytuację i dojść do jednego logicznego wniosku, że jest to szaleństwem zarzuciła ręce na szyję Davida i łapczywie wbiła się swoimi ustami w jego.
 

Ostatnio edytowane przez Lunatyczka : 01-05-2017 o 17:17.
Lunatyczka jest offline  
Stary 01-05-2017, 17:56   #99
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację

Theo uniósł kufel, czarny jak noc trunek zawirował i wyzwolił z siebie burzę bąbelków. Dopiero po tym pociągnął kolejny łyk. Uwielbiał ciemne piwa. Nie mógł zrozumieć jak ludzie są w stanie pić te jasne sikacze. Ani to nie było mocne, ani smaczne, jedyną zaletą mogła być niska cena. Odstawił naczynie na stół i spojrzał profesorowi w oczy.

- Mam zamiar powiedzieć im więcej, jak tylko zdobędziemy jakieś potwierdzenie naszej teorii. Wyobraź sobie że idę teraz do Kalipso, przedstawiam jej jak działa moja moc i mówię “wiesz, z dużą dozą prawdopodobieństwa mam jakieś pięć tysięcy lat”. Zamknęłaby mnie w psychiatryku jeszcze tego samego dnia. - westchnął i włożył palec do piwa, po czym zaczął rysować trunkiem na stole. Dość szybko naszkicował symbol który znaleźli na płaskorzeźbie. - Pamiętasz jak nad jeziorem zastanawialiśmy się jak autor mógł wiedzieć tysiące lat później gdzie będzie płaskorzeźba? Sprawdziłem czy da się patrzeć w przyszłość moją mocą. - gdy to mówił nachylił się do Edgara i ściszył nieco głos, tak aby nikt niepowołany go nie usłyszał. - Jest to możliwe, tyle że obraz jest… Niejasny. Równocześnie widziałem setki możliwych sytuacji.
- To znaczy, że nie ma pewnej przyszłości, tylko ona się kształtuje zgodnie z naszymi wyborami. To dobra wiadomość - skwitował to profesor.
- Dokładnie do takiego samego wniosku doszedłem. Ale wystarczająco... Skupiona osoba mogłaby z tego tłumu wybrać którąś z nich i w jej kierunku popychać wydarzenia. Co wstępnie rozwiązuje ten problem. Sporo myślałem też nad samą symboliką tego znaku. - wskazał swoje dzieło namalowane piwem na stole - Trójkąt oznacza zapewne trzy rodzaje Obdarzonych, koło jedność, a wieża wspólny cel. Nie spotkałeś się może w czasie swoich badań z czymś podobnym?
- Illuminaci - odparł poważnie po czym zaśmiał się. - Tak na poważnie... Myślałem, czy nie za bardzo w symbolikę uciekamy. Trójkąt jest równoboczny, miasto z tej płaskorzeźby znajduje się w dokładnie w punkcie przecięcia jego środkowych. To oznacza, że znając trzy punkty odniesienia możemy wyznaczyć miejsce w którym położona jest... - nie zdecydował sie na użycie słowa "Atlantyda".
- To jest chyba zbyt piękne żeby było prawdziwe. Trzeba będzie zobaczyć czy w Teotichuacan nie ma jeszcze jakichś podpowiedzi.
- Racja - zanurzył usta w piwie i zamyślił się.
Theo podążył za profesorem i również pociągnął solidny łyk piwa, poczym sięgnął po stojące na stole chusteczki i starł swój rysunek.
- Chcę jeszcze popracować nad płaskorzeźbą z moją mocą. Myślisz że dałoby się to zaaranżować?
- Pewnie. W sumie i tak wszystko co mogliśmy to zrobiliśmy. Studentów pewnie będę odsyłał do domów.
- Świetnie. W takim razie wznieśmy toast za... Wiedzę? - spytał unosząc kufel.
- Za jej nieustanne zdobywanie - stuknęli się kuflami i pili dalej.

***

Kolejnego dnia Theo obudził się z umiarkowanym kacem. Cóż, profesor swoje lata miał, ale jak każdy nauczyciel akademicki umiał pić, ale Obdarzony i tak był w lepszej sytuacji. Starczyła mu szybka przemiana żeby pozbyć się resztek alkoholu, czy też raczej aldehydu octowego, z krwioobiegu i od razu czuć się jak nowo narodzony. Właśnie dlatego po bardzo szybkiej i zdawkowej toalecie Theo ruszył wraz z Edgarem nad jezioro Stymfalijskie.

Płaskorzeźba leżała pod namiotem, którego rozmiar nie pozwalał Obdarzonemu na przemianę, dlatego podniósł jego klapy, rozebrał się i przemienił przed wejściem. Usiadł po turecku i wbił wzrok w wydobyty przez Kalipso przedmiot. Najpierw spróbował pchnąć płaskorzeźbę w przód, co dało przewidywalny efekt. Rzeźba zwyczajnie się starła, ale nic poza tym się nie wydarzyło. Taki sam efekt był gdy spróbował pchnąć ją w tył, ale gdy robił to powoli mógł niemal zobaczyć pojedyncze uderzenia dłuta. Czyli była to ludzka robota, która trwała jakieś kilka miesięcy. Theo zanotował tą informację i kontynuował swoje badanie.
Następnie spróbował zrobić to samo, tyle że poruszał nie całością, a pojedynczymi postaciami i elementami płaskorzeźby, niemal jakby była to jakaś układanka. Oczywiście bez żadnego rezultatu. Żeby cokolwiek osiągnąć przedmiot musiałby mieć w środku jakiś mechanizm, a ten wymagał przestrzeni. Z tego co wiedział był to lity kawałek skały.
Spróbował jeszcze raz spojrzeć w przeszłość, wykorzystując znalezisko jako punkt ogniskowy, ale ponownie nie był wstanie przebić zasłony czasu.
Theo westchnął z frustracją i uderzył pancerną pięścią w róg znaleziska. Kamień popękał, a Obdarzony ostrożnie cofnął przedmiot w czasie, naprawiając uszkodzenia. Usatysfakcjonowany wyciągnął płaskorzeźbę z namiotu i ostrożnie zaczął ją kruszyć idąc od lewej jej strony do prawej. Po kilku minutach Theo został z stertą gruzu w którym niczego nie było. Wzruszył ciężko ramionami i cofnął całą rzeźbę w czasie, restaurując ją do idealnego stanu. Ostrożnie ją uniósł i włożył do namiotu na miejsce które wcześniej zajmowała.

Po skończonych oględzinach Theo przemienił się, ubrał i podszedł do profesora. Sięgnął po termos w którym przywieźli kawę i nalał sobie jej kubek.
- Płaskorzeźba została wykonana ludzkimi dłońmi, jej produkcja trwała kilka miesięcy. Trzeba się skontaktować z okolicznymi rzeźbiarzami czy ktoś nie dostał zlecenia na nią te piętnaście, czy dwadzieścia lat temu.
- Tak zrobimy. - potwierdził Edgar.

***

Kolejne pięć dni spędzili przepytując okolicznych rzeźbiarzy, artysów i kamieniarzy. Każdego kolejnego dnia frustracja Theodora rosła, ale proporcjonalnie malała liczba miejsc które musieli odwiedzić. W końcu los się do nich uśmiechnął i znaleźli starszego człowieka który pamiętał takie zlecenie.
- Uch... No to był... chyba pana ojciec - wyjaśnił po grecku siwy już mężczyzna. - Pamiętam to nietypowe zamówienie. Wykuliśmy okrąg zawieźliśmy we wskazane miejsce i tyle.
- Jasne, a pamięta pan może sposób płatności? Dostał pan gotówkę, czy przelew? - drążył temat
- Tylko gotówką obracaliśmy wtedy - odpowiedział.
- A czy przypomina pan sobie coś jeszcze? Ojciec... Odszedł i zostawił dużo niewyjaśnionych spraw, staram się dojść z tym wszystkim do porządku.
- Moje kondolencje... Tylko tyle niestety. To było bardzo dawno temu.
- Dziękuję. Jeszcze jedno - to miejsce na które miał pan dostarczyć rzeźbę, to było jezioro Stymfalijskie?
- Nie. Tu gdzieś w okolicy, ale to wiózł stary Petros, niech mu ziemia lekką będzie.
- Dziękuję, bardzo mi pan pomógł. - odparł Theo i ukłonił się lekko - Do widzenia. - pożegnał się i ruszył na zewnątrz do wynajętego samochodu.


W środku czekał Edgar któremu Theo szybko zreferował czego się dowiedział - Myślisz że poszukiwania miejsca do którego przewieziono rzeźbę ma sens?
- Pewnie wynajęta chata, dawno rozebrana - odparł profesor. - Myślę, że to ślepy zaułek. Powinniśmy pomyśleć już o Teotichuacan.
- Masz rację. -mruknął Theo i odpalił silnik samochodu. Szybko znaleźli się na drodze wiodącej do Aten - Jak tylko wrócimy do hotelu trzeba będzie nam kupić bilety na najbliższy lot.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 03-05-2017, 15:54   #100
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Węgry, Budapeszt, 19 stycznia 2017 roku, 8.51 czasu lokalnego
Erika powoli otworzyła oczy. Miała ochotę przewrócić się na drugi bok, ale wtedy uderzyło w nią to poranne przerażenie, gdy nie słyszy się budzika. Zerwała się na nogi i prawie przewróciła. Po wydarzeniach minionej nocy ledwo mogła chodzić. Miała spore zakwasy w udach, ale był to ten przyjemny rodzaj bólu.
Spojrzała na miejsce, gdzie spał mężczyzna z którym spędziła noc. Było puste, ale z dalszej części mieszkania dochodziły odgłosy krzątania się po kuchni.
Jeszcze raz spojrzała na zegarek. Nie było szans, żeby zdążyła odwieźć Zaka do przedszkola.
Przeciągnęła się dając sobie kilka chwil na ogarnięcie się. Wtedy uchylone do sypialni drzwi otwarły się i do środka weszli razem William z jej synem.
- Dzień dobry! - powiedzieli chórem po angielsku.
Chłopiec ostrożnie niósł kubek z parującą herbatą, a Rush trzymał w rękach tacę z śniadaniem, na które składały się naleśniki na słodko i kawałki owoców. Dobre i lekkie na początek dnia.

Meksyk, Teotihuacán, 28 lutego 2017 roku, 10.28 czasu lokalnego
Podróż przez Atlantyk minęła spokojnie. Napięcie Theo zaczynało narastać wraz z każdym kilometrem, który pokonywali zbliżając się do kompleksu piramid na północny wschód od Mexico City.
Nie było sensu zaprzeczać temu, że wizje Obdarzonego były chyba najważniejszym sposobem odkrywania kolejnych fragmentów układanki, dlatego tym razem Profesor Massashi zaplanował inny sposób podejścia do badania tego terenu.
Po zameldowaniu się w hotelu, taksówka zabrała ich do wsi położonej dziesięć kilometrów przed ich ostatecznym celem. Tam czekał na nich napełniający się balon, który miał ich zabrać nad Teotihuacán.
- W samolocie nie byłoby możliwości przyjrzeć się temu na spokojnie, a zdjęcia to nie to samo - wyjaśnił powód swojego planu.

Jakąś godzinę później byli już w powietrzu i operator zgodnie z instrukcjami wzleciał nad kompleks piramid.
Panorama rozciągajaca się przed nimi była zachwycająca. Edgar coś tłumaczył, ale Theo go już nie słyszał.
Już kiedyś obserwował tą okolicę z tej perspektywy.

[media]http://monipag.com/margaux-raduget/wp-content/uploads/sites/2384/2017/02/1059404061.jpg [/media]

To nie była wizja, ale bardzo intensywne wspomnienie. Jakby nagle przypomniał sobie coś, co do tej pory miał gdzieś tuż za granicą podświadomości. Świątynie Słońca i Księżyca wzniesiono już dawno po wojnie, ale to miejsce nie było przypadkowe. To właśnie tutaj urodzili się pierwsi posiadacze Światła i Ciemności i na ich cześć powstały te budowle.
Z polecenia nikogo innego tylko właśnie Theo.

Argentyna, Buenos Aires, 5 lutego 2017 roku, 6.47 czasu lokalnego
Obudziło ich natarczywe bzyczenie wyciszonego telefonu. David powoli podniósł się na łóżku i sięgnął po aparat by go wyłączyć.
- Cholera by ich… - mruknął zaspanym głosem, gdy okazało się, że nie jest to ustawiony na 7 budzik tylko połączenie. Mężczyzna odchrząknął kilka razy i usiadł na brzegu łóżka.
- Jakiro - odezwał się po odebraniu rozmowy. W międzyczasie wstał z łóżka i nagi wyszedł z pokoju zostawiając Jack samą w jego sypialni. W Dove budziła się świadomość i dopiero po dłuższej chwili zaczęły do niej wracać wspomnienia poprzedniego wieczoru, który skończył się zaśnięciem w ramionach Lovana. Uwagę rudowłosej przykuł odgłos pazurów stukających po podłodze. Po chwili na łóżko wskoczyła spanielka i z miejsca zaczęła lizać swoją panią po twarzy. Nie wiedzieć kiedy odezwał się jej własny telefon, ale gdzieś w oddali.

David nagle pojawił się w drzwiach i podszedł do łóżka.
- Muszę lecieć - mruknął niezadowolony i zaraz położył jej telefon na stoliku obok niej. Był już w pełni ubrany i najwidoczniej przyszedł się już tylko z nią pożegnać. Przysiadł jednak przy niej i pogłaskał Lulu, która od razu do niego się przytuliła. Mężczyzna pochylił się nad Dove i tak po prostu pocałował ją w usta.
- Wybacz, ale zaraz mam wideokonferencję z Białym, nie zdążę jej wyprowadzić - skinął głową na spanielkę. - Zbieraj się - stwierdził i mrugnął do niej okiem. Nie czekając na jej odpowiedź wyszedł z pokoju. Przez uchylone drzwi Jack widziała jak Lovan bierze torbę, klucze i wychodzi z mieszkania. Miała godzinę na wybranie się do pracy.


Niemcy, Rammstein, gabinet nadzorcy Światła na Europę, 14 lutego 2017 roku, 8.11 czasu lokalnego
Dzień zaczęła od przeczytania bardzo miłego smsa od Williama. Co prawda w te Walentynki nie będzie mógł się spotkać, ale nadchodzący weekend będzie w całości należał do nich. Wchodząc do biura nie mogła się przestać uśmiechać.
Z zadowoleniem spojrzała na olbrzymie akwarium pełniące rolę ścianki działowej, które postawiono na jej polecenie w kilka dni po tym jak objęła urząd.
[media]https://usercontent1.hubstatic.com/13448150.jpg[/media]

Tylko, że chwilę później sypnęło złymi wiadomościami.
Nuke osobiście wparowała z dokumentami i naręczem najważniejszych zdjęć.
- Bitwa pod Warszawą, w nocy podczas akcji pacyfikacyjnej zginęli Eagle i Bolt - wymieniła z kryptonimy trójki i dwójki, które miały pod sobą cały kraj pomiędzy Odrą i Bugiem.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 06-05-2017 o 00:56.
Turin Turambar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172