Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-05-2017, 23:17   #111
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Polska, Legionowo, 14.02.2017 popołudnie

Lot do Polski i brak kawy sprawiły, że Węgierkę opanowało ogromne znużenie i prawie zasnęła na swoim fotelu, z nosem w notatkach. Nie zrobiła tego tylko dlatego, że miała już swój uraz do spania w małym samolocie i ograniczone zaufanie do obsługi na pokładzie samolotu. Źle jej się to kojarzyło. Nawet w trakcie lotu raz jej ręka nieprzyjemnie zdrętwiała, co już dawno jej się nie zdarzało. Jane skomentowała to wtedy wnikliwym pytającym spojrzeniem, za to Kurt był zbyt zajęty spaniem by zauważyć.
Lorencz zdawkowo odparła swojej ochroniarz, że wszystko w porządku, lecz spodziewała się, że ta nie odpuści i w końcu zacznie drążyć.

Wybór lotniska okazał się bardzo wygodnym rozwiązaniem. Wsiedli do aut prosto z płyty postojowej, a ruch był na tyle mały, że szybko znaleźli się w centrali SPdO.

Nie do końca zamierzenie, Kalipso zadowoliła władze kraju pozbawionego Obdarzonych w służbie SPdO. Może to da jej mały plusik u Białego. Ale nie robiła sobie nadziei. Ogólnie rzecz biorąc Erice nie koniecznie zależało na pochwałach Whistlera. Jedynie kolekcjonowała to co można było uznać za sukces, by w razie jakiejś wpadki mieć czym się przed przełożonym wybielić. Bo przecież nie mylił się tylko ten kto nic nie robił, a Erika miała ręce pełne roboty.

Po wejściu do oddziału zaczęły się powitania i standardowe procedury. Po potwierdzeniu tożsamości na podstawie kryształów trójki Obdarzonych oraz sprawdzeniu papierów ich tłumacza z polskiego, można było w końcu przejść do konkretów.

- Bardzo mi przykro z powodu ich śmierci - odparła Kalipso z nieukrywanym smutkiem. To zawsze było przygnębiające. Nie można było niestety wszystkiego przewidzieć, każda akcja mogła skończyć się tragicznie i tak też było tym razem. - Chciałabym dopełnić wszelkich starań by w przyszłości nie doszło do podobnych dramatów. Wkrótce przydzielimy zastępców - zapewniła i spojrzałą na zegarek. Mieli dwie godziny do przyjazdu ludzi o których mówił funkcjonariusz. - Priorytetem teraz jest spotkanie się z ludźmi, o których pan wspomniał - na razie nie zamierzała mówić o audycie jaki zamierzała im urządządzić, bo choć mogli się tego spodziewać, to jednak co oficjalne to oficjalne… - Na tą chwilę jednak wdzięczni bylibyśmy za jakiś posiłek, bo z bazy wylecieliśmy tak szybko jak tylko dotarła do nas wiadomość.

Bardzo pozytywnym zaskoczeniem było to jak łatwo można było się w Polsce dogadać znając język angielski. Praktycznie wszędzie ten język był w użyciu, nawet funkcjonariusze którzy przywieźli ich do Legionowa nie stronili od luźnej pogawędki i żartów.

***

Jakieś pół godziny później dostali obiad z obsługującej ośrodek firmy cateringowej. Mieli do wyboru kilka dań, w tym wegetariańskie, widać zamawiający woleli dmuchać na zimne. Ostatecznie Rollins i Nils po sugestii jednego z Polaków postanowili dać szansę pierogom.
Pięć minut później Jane stanowczo stwierdziła, że nie dość że jest wyższa stopniem, to jako kobiecie Kurt powinien jej ustąpić i oddać ostatnią porcję tego tradycyjnego polskiego dania.
Irlandczyk zbierał się w sobie, żeby coś złośliwie odpowiedzieć, ale wtedy przypomniało mu się, że Nuke ma od niego dwie moce więcej, co mogło oznaczać, że ich następny sparing może się skończyć dla niego dosyć boleśnie. Dlatego też dał jej tego czego chciała.

Erika z rozbawieniem przyglądała się temu znad sterty papierów, która wyglądała jak wał przeciwpowodziowy.
- Domówcie tego więcej i będzie po kłopocie - stwierdziła w końcu Kalipso kręcąc głową. Ona sama wzięła karkówkę pieczoną w sosie grzybowym i teraz, z pełnym żołądkiem, miała marne chęci do jakiejkolwiek pracy. Beznamiętnie przypatrywała się teczce, nad którą ślęczała od początku gdy pojawiła się w oddziale. Był to spis osób zarejestrowanych przez ten oddział na przestrzeni ostatnich 10 lat. Interesowało ją czy ktoś jeszcze, poza Boltem i Eaglem, został zakwalifikowany jako zmarły. Znając mniej więcej moce poszukiwanego, ciekawiło ją czy był on osobą stąd, “żerującą” na zarejestrowanych Obdarzonych. Jeśli tu nic nie znajdzie to zamierzała połączyć się z bazą Europejską. Na tej podstawie chciała spróbować określić czy poszukiwana Piątka jest tutejsza, czy raczej z importu. Jednak jeśli moce ściągał z szarej strefy, innych niezarejestrowanych, to jej praca była tylko stratą czasu.

Historia Obdarzonych na terenie Polski nie była zbyt bogata. To co ją interesowało, czyli śmierci Obdarzonych, zamknęły się w liczbie dziewięciu przypadków. Trzy z nich były dziełem właśnie Bolta i Eagle’a, którzy już jako członkowie Światła interweniowali przy rozróbach “ciemnych” jedynek. Dwa zgony opisane były jako śmierć walczących ze sobą dwóch jedynek, którzy stoczyli pojedynek na nielegalnej gali mieszanych sztuk walki. Obaj zarejestrowani byli jako jasne kryształy i zmarli w wyniku odniesionych obrażeń. Jeden ze zgonów przypisano działaniom Mroku, ale miało to miejsce prawie dziesięć lat wcześniej. Pozostałe trzy zgony widniały jako nierozwiązane, czyli SPdO przybyło na miejsce zdarzeń dawno po stoczonej walce.
I właśnie jeden z tych martwych Obdarzonych widniał w aktach jako posiadacz mocy broni ręcznej o małym zasięgu i dużym kalibrze. Pasowało do jednej z mocy napastnika, który stał za śmiercią Obdarzonych z polskiego oddziału Światła.

Erka wyciągnęła te akta i dokładniej się im przyjrzała, by dowiedzieć gdzie ta osoba mieszkała i gdzie doszło do zabójstwa, jak również informacje o tym czy zostały ustalone osoby podejrzane o posiadanie związku z tym.
Denat zameldowany był w Poznaniu, natomiast jego ciało odnalazł rolnik spod Gniezna, gdy rankiem wyjeżdżał pracować na pole ziemniaków. W związku z tym nie było naocznych świadków, a ślady kół samochodu z polnej drogi urywały się wraz z najbliższym asfaltem. Wśród pierwszych podejrzanych znaleźli się oczywiście zarejestrowani Obdarzeni, którzy mieszkali w promieniu dwustu kilometrów od miejsca zdarzenia, ale każdy z nich miał alibi na tamten okres czasu. Nie drążono też tematu zbyt bardzo, żeby przypadkiem nie wzbudzać niepotrzebnych pytań o powód walk Obdarzonych pomiędzy sobą.
Na tą chwilę Lorencz uznała ten trop za ślepą uliczkę, lecz i tak zrobiła sobie z tego notatkę z dodaną uwagą o mocy bazowej poszukiwanej Piątki. Obdarzona spojrzała na zegarek i zauważyła że już za chwilę powinna przyjechać ekipa śledczych z Warszawy.

I właśnie kilka minut później do sali konferencyjnej za porucznikiem Fibiński weszło dwóch mężczyzn.


- Kalipso, oto policjanci ze stołecznego wydziału do walki z terrorem kryminalnym, komisarz Krzysztof Burski - wskazał na starszego z mężczyzn - i starszy aspirant Marcin Szantorski - funkcjonariusz z irokezem skinął głową. - Panowie, nadzorca Światła na Europę, Kalipso.
Obaj policjanci wymienili między sobą krótkie spojrzenie widząc z kim będą współpracować.
- Witamy w kraju - zaczął komisarz Burski. - Pozwoli pani, że przejdziemy od razu do sprawy? - wskazał na stół, na którym rozwinięto dużą mapę Warszawy i okolic.

- Witam - skinęła głową Węgierka. - Tak, proszę przejdźmy od razu do sprawy - zgodziła się z komisarzem i zajęła miejsce przy stole.
- Proszę mówić co panowie wiedzą - powiedziała, kładąc na blacie swój tablet, gdzie w języku węgierskim prowadziła swoje podręczne notatki.
- Dobrze - odparł komisarz i skinął głową na aspiranta.
- Wczoraj w nocy w Wołominie odbyło się spotkanie szefów trzech największych grup przestępczych - rzucił na stół trzy teczki ze zdjęciami - działających w Warszawie i ościennych powiatach - jego angielski był zdecydowanie lepszy niż swojego przełożonego. - Spotkanie było spowodowane pojawieniem się czwartej siły, która zaczęła mocno zagrażać statusowi quo, jaki do tej pory istniał pomiędzy tą trójką. Podejrzewamy, że na czele czwartej grupy stoi niezarejestrowany Obdarzony, ale nie mamy potwierdzenia. Wracając do wydarzeń w Wołominie. Wedle informacji naszego człowieka, który wszedł w jedną z ichnich struktur, gangster o pseudonimie Mrówa - wskazał na fotografię przedstawiającego chudego i niskiego mężczyznę, z resztką jasnych włosów schowanych pod beretem. Normalnie w ogóle na kogoś takiego nie zwróciłoby się uwagi - najął niezwiązaną do tej pory z nikim niezarejestrowaną Obdarzoną - położył na stole zdjęcie młodej kobiety. - Zapewne w celu eliminacji szefa narastającej konkurencji. Chwilę później wywiązała się bójka. Na miejscu spotkania okazał się pojawić inny Obdarzony i wywiązała się pomiędzy nimi bitwa. Do reszty informacji wasze służby zablokowały nam dostęp - spojrzał wymownie na Fibińskiego.

- Czy macie podejrzenie kim jest ten... Czwarty mafioza? - dopytała Węgierka.
- Mamy kilka typów - Szantorski założył muskularne ręce na klacie. - Spośród mniejszych ekip największe aspiracje wydaje się mieć jednak grupa działająca w przekrętach z wyłudzaniem VATu na paliwach.
- To nie jest w żaden sposób potwierdzone - wtrącił się Burski. - Tym bardziej, że oficjalnie wszystko jest czyste. Żaden sędzia nie dam nam nakazu na samych poszlakach - zwrócił się bardziej do swojego podwładnego niż do Eriki.
- Dlatego mówię, że to jedynie podejrzenia - odparł aspirant. Między tą dwójką najwidoczniej były jakieś animozje odnośnie sposobu pracy, ale chyba nie wchodziło to na tory personalne, bo tony ich głosów pozbawione były sarkazmu czy ironii.

Lorencz przyjrzała się im, zastanawiając nad tym co każdego mogło w tej sytuacji urządzić.
- Dla mnie wystarczy anonimowe zgłoszenie, że kogoś podejrzewa się o bycie Obdarzonym - odparła ze wzruszeniem ramion Kalipso, krzyżując ramiona przed sobą. - A w obliczu ostatnich wydarzeń to niezapowiedziana wizyta mundurowych nawet nie powinna nikogo dziwić. Prewencja, że tak powiem.
Wszyscy Polacy biorący udział w tej rozmowie spojrzeli po sobie.
- Jeśli weźmie to pani na siebie, to taką informację będzie miała za pięć minut. Tylko wykonam telefon - Szantorski wstał.

- Jasne, to żaden problem - zapewniła Węgierka, uśmiechając się z zadowoleniem, że policja była tak chętna pomóc. Lorencz była pewna że na przykład w Niemczech coś takiego by nie przeszło.
- Ok - aspirant wybrał numer i wyszedł na korytarz.

Wrócił po niecałej minucie i usiadł na krześle chowając telefon do kieszeni.

Około dziesięciu minut później do ich biura wpadła niska i dosyć pulchna kobieta w mundurze SPdO w stopniu kaprala.
- Panie poruczniku - zwróciła się po polsku do Fibińskiego - mamy zgłoszenie o podejrzeniu spotkania niezarejestrowanego Obdarzonego.
- Gdzie? - zapytał oficer.
- Tutaj niedaleko, w miejscowości Skierdy trasą na Nowy Dwór Mazowiecki - przekazała mu dokumenty ze zgłoszenia.
- Rozumiem, dziękuję, zajmę się tym - odparł przechodząc na angielski. - Pani Kalipso, w pani ręce - przekazał kobiecie kopię wykonaną w języku angielskim.
Lorencz, która nie rozumiała polskiego, prędko przeczytała podane jej dokumenty. Z uśmieszkiem lekkiego rozbawienia zamknęła teczkę.
- To jedziemy do Skierd - stwierdziła dla dopełnienia formalności, dokładnie wymawiając nazwę miejscowości. - Panowie chcą dołączyć? Myślę, że znajdą się dwa mundury SPdO dla Panów - zaproponowała.

Ponownie spojrzenia dwóch policjantów się spotkały.
- Jedź Marcin, ja jestem na to za stary - mruknął Burski.
- Jak wolisz Krzysiek - aspirant wzruszył ramionami i wstał z krzesła. - Ale pojadę po cywilnemu. Odznakę w kieszeni mam, jak coś podepnę się jako obserwator. Szykujcie wozy - zwrócił się do porucznika Fibińskiego - może uda nam się go tam zastać.

Obdarzona skinęła mu głową i odeszła od stołu by wrócić do swoich.
- No to słyszeliście - spojrzała po Jane i Kurcie. - Zbieramy się i jedziemy sprawdzić zgłoszenie - oznajmiła i dała im akta by się z nimi zapoznali w ciągu najbliższych pięciu minut.

***


Zapakowali się w trzy samochody. Żeby Obdarzeni nie jechali w jednym wozie, podzielili miejsca i razem z Eriką jechał porucznik Fibiński, Kurt siedział z dowódcą oddziału specjalsów polskiego SPdO, a Jane miała odbyć podróż z starszym aspirantem Szantorskim. Kalipso zdążyła zauważyć, że spojrzenia Nuke i Polaka spotykały się częściej niż było ku temu okazji z pobudek służbowych.
- Jeszcze raz naprawdę dziękuję, że pani osobiście się tu pofatygowała. Potrzebowaliśmy wiedzieć, że nie zostawicie nas samych - dowódca SPdO na Polskę mówił szczerze i z serca. Zapewne nadal był w szoku po tym jak przeczytał raport z nocnej akcji. Mogła spokojnie założyć, że Bolt i Eagle byli nie tylko jego przełożonymi, ale też przyjaciółmi.

Kierowcy nie gnali na złamanie karku, choć na pewno złamali kilka przepisów. Na miejscu byli po piętnastu minutach. Rzeczywiście ten gangster miał swój dom praktycznie pod samym nosem dowództwa SPdO.
A miejscówkę miał malowniczą. Niecałe pół kilometra od głównej drogi, schowany pomiędzy drzewami, które były w tej chwili przyprószone śniegiem, utrzymującym się dzięki delikatnemu mrozowi. Brak wiatru sprawiał, że pogoda naprawdę była przyjemna.
- Jaki plan? - zapytał ją porucznik, gdy przystanęli kilkadziesiąt metrów przed skrętem na podwórko gangstera. Bramę miał otwartą, a na odśnieżonym podwórku stało już sześć czarnych samochodów niemieckich marek. Widać jakieś spotkanie rodzinne się odbywało…

- Nasze cywilne Kie zdecydowanie popsują im estetykę na podjeździe - stwierdziła Lorencz w zamyśleniu. Miejsce wręcz prosiło się o neon z napisem "kanciapa mafii". Obdarzona siedziała na przednim siedzeniu pasażera auta stojącego na przodzie, z bezpośrednim widokiem na posesję.
- No cóż, nasza trójka idzie, pan może towarzyszyć - odparła i odpięła pasy. - Ale jak zrobi się gorąco to zalecam panu i pana ludziom spieprzać jak najdalej - poinstruowała policjanta z powagą w głosie i wysiadła z auta. Machnęła ręką w kierunku pozostałych dwóch aut, dając znać Kurtowi i Jane by do niej dołączyli.
- Saber, przemień się - powiedziała Erika do Irlandczyka, gdy jej towarzysze zrównali się z nią. - Cholera wie czy właśnie nie wpadniemy na kwartalne zebranie gangsterów.
Kurtowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, od razu zrzucił kurtkę, ściągnął buty i później spodnie. Całą swoją garderobę wrzucił do auta. Po nosem coś marudził z tym swoim trudnym do zrozumienia akcentem, ale po chwili przemienił się i zamilkł. Najwidoczniej już mu mróz nie przeszkadzał.

Erika w tym czasie rozpięła zimową, puchową kurtkę w granatowym kolorze i wymacała w wewnętrznej kieszeni swoją legitymację. Sprawdziła jeszcze czy broń i paralizator są umocowane przy pasie i dopiero wtedy, chowając dłonie do kieszeni, ruszyła na posesję podejrzanego. Szykowała się jak zawsze na najgorsze, ale wciąż z nadzieją nadzieję że to nie nastąpi.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=a9BCFWr53WU [/media]
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 21-05-2017, 23:16   #112
 
Ramp's Avatar
 
Reputacja: 1 Ramp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumny
Właśnie tak wyobrażał sobie odpoczynek po całym zamieszaniu z SPdO, Obdarzoną od której Maciek przejął moc. W końcu mógł się wyspać i napić przy okazji. Gorąca kąpiel i brandy były dobrym połączeniem. Nowa moc, świetne uczucie jak z klatki piersiowej innego Obdarzonego kolorowa mgiełka uderza we własne ciało. Ten przypływ wewnętrznej energii, tej satysfakcji, która daje większą wiarę w siebie. Maciek dopiero teraz po zdobyciu kolejnej mocy poznał jakie to świetne uczucie. W końcu jest to jego druga moc, a pierwsza zdobyta.
Stał się pewniejszy, silniejszy, ale nie mógł być pewny, że pokona każdego kolejnego Obdarzonego, którego napotka na swojej drodze. Świat był wielki, a co za tym idzie, było o wiele więcej posiadaczy kryształu, niż mogło się to Maćkowi wydawać. Co z tego, że zabił Obdarzoną z jedną mocą skoro napotka innych o wiele silniejszych i przegra i nie wiadomo czy przeżyje, mało prawdopodobne. Tak czy siak, musiał trzymać się Drwala, dzięki niemu jak to zaznaczył w już nie raz, Lisicki zajdzie wysoko, tylko musi być wierny i mieć zaufanie i zadbać, aby inni byli ufni wobec Lisa.

Dresiarz wyciągnął Maćka z zajebistego snu, w którym zabija po kolei Obdarzonych zabierając im moce. Był tym niesamowicie podjarany. Ale czas najwyższy się obudzić i wrócić do rzeczywistości.
Czekał w salonie razem z resztą mafijnych ziomali. A na końcu przyszedł Paweł Drwal, szef wszystkich szefów.
“Krzychu Jarzyna ze Szczecina” - Maćkowi przeszło przez myśl i lekki uśmieszek zagościł na jego twarzy. Dobrze, że szef tego nie widział, zaraz zapewne zgasił by go jednym ze swoich powiedzeń, czego Maciek nienawidził, bo nigdy nie wiedział co odpowiedzieć i nie za bardzo rozumiał o co może mu chodzić, a oczywiście udawał że rozumie co do niego Paweł mówi.
To że mają przejąć stolicę akurat zrozumiał, ciężko było nie zajarzyć tak prostych słów.
Tylko, że z jaką grupą ludzi ma się zebrać, przecież on chodził sam, a może Drwal mu pomoże? Raczej w to wątpił, albo przypisze mu kogoś na tą jedną akcje.

Rozdał każdemu koperty i co zadziwiło Lisa, on otrzymał nakaz oczyszczenia Pruszkowa.
No proszę, największe skupisko mafiosów w Pruszkowie. Ale to Maciek ma ich tam wykończyć?
- Ale szefie, dlaczego akurat tam? - rzucił z zapytaniem.
- Ponieważ tam spodziewam się największego oporu - odpowiedział. - Możesz ocywiście wybić ich do nogi, ale najpierw daj im szansę przejścia pod nasze skrzydła - zaznaczył.
- Rozumiem… I mam nadzieję że szef mi w tym pomoże, nie wydaje mi się żeby ktoś inny dał radę załatwić to lepiej niż szef - nie czekając na odpowiedź wyszedł z pomieszczenia. Nie miał pojęcia jak Drwal planuje to wszystko wykombinować, Maciek miał tylko wykonać rozkaz, jak nie z Pawłem to samemu da sobie radę.
 
Ramp jest offline  
Stary 28-05-2017, 22:19   #113
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Meksyk, Teotihuacán, 28 lutego 2017 roku, 13.09 czasu lokalnego
Ostatnia z piramid była łatwiej dostępna. Opiekun nie stawiał przed nimi żadnych wymagań, ale na pytanie profesora o podziemne korytarze odparł, że takie są tylko w Świątyniach Słońca i Księżyca. W tej takie nie występują. Szukali ich oczywiście za pomocą skanów, ale nie było żadnych pustych przestrzeni pod tą budowlą.
Gdy już weszli do środka od razu rzuciło im się w oczy to jak dobrze utrzymane były płaskorzeźby na ścianach. Znacznie lepiej niż w poprzednich dwóch świątyniach. Theo nie miał problemów z odczytaniem ich.
Teksty sławiły boga-ptaka jako twórcę ludzkości, ale można było to też odczytać jako wybawcę. Motyw ten powtarzał się na każdej ze ścian. W samym centrum jednak dotarli do jednej, która różniła się od pozostałych. Dziękczynienie tamto było wzbogacone o informację, że bóg-ptak dokonał wyboru pomiędzy światłem a ciemnością. I choć mógł rzucić ludzkość w mrok dziejów, postanowił dać jej szansę, strącając z piedestału fałszywych bogów-demonów.

Kambodża, prowincja Siem Reab, Banteai Srey, 28 lutego 2017 roku, 20.31 czasu lokalnego
Elliot White zmienił się w siedmiometrowego olbrzyma. Nowa moc dodała mu rozmiaru. Od razu rozciągnął swoje ręce i zamachnął nimi szeroko, żeby pozbyć się funkcjonariuszy SPdO.
Jednak by to wykonać, potrzebował więcej czasu, niż było potrzebne na naciśnięcie spustu.
Wystrzelił w niego każdy z uzbrojonych ludzi. Pociski penetrująco-zapalające na bazie białego fosforu uderzyły w jego korpus i nogi, drążąc dziury w jego pancerzu.
Oczy prawie wyszły mu na wierzch z bólu. Co prawda zmiótł większość strzelających do niego, ale sam ledwo stał na nogach. Jego pancerz płonął w miejscach trafień
Nie miał oczywiście ani chwili spokoju. Obdarzony ze Światła wyciągnął w jego kierunku ręce i wystrzelił z nich ognistą sieć, która opadła na White’a przyciskając go do ziemi i jeszcze mocniej nadtapiając pancerz Brytyjczyka.

Polska, Trzciany, 14 lutego 2017 roku, 10.21 czasu lokalnego
- Nie posłałbym cię tam, gdybym uważał, że nie dasz sobie rady - odparł Maćkowi szef.
Po tych słowach odezwali się pozostali dowódcy band na różne dzielnice Warszawy. Omawiali sprawy i sytuacje, z którymi Lisicki zupełnie nie był obeznany i które go tak naprawdę nudziły.
Rozmowy trwały jeszcze dobre dwie godziny. Miał ochotę zasnąć, ale czuł, że wkurwiłby tym szefa, więc musiał się powstrzymać. Na szczęście mocna jak siekiera kawa pozwoliła mu utrzymać się przy świadomości.
Wreszcie wyczerpał się limit pytań jakimi podwładni zasypywali Drwala. Po krótkiej przerwie na papierosa podano obiad, który zjedli w milczeniu. Po tym nastąpiła druga tura rozmów.
Maciek ponownie nie miał zbyt wiele do roboty. Wyglądało na to, że jego zadaniem będzie po prostu zrobienie czystki i nikt nie oczekiwał od niego czegoś innego.
Starając się nie zasnąć wyszedł na zewnątrz, żeby zapalić.
Widok jaki zastał po otwarciu drzwi sprawił, że papieros wypadł mu z ust.

Przez odśnieżony podjazd szły dwie kobiety. Jedna z nich nosząca puchową kurtkę z dłońmi schowanymi w kieszeniach, wyglądała jakby wróciła z zakupów w centrum handlowym, a druga miała na sobie czarne bojówki i wojskową kurtkę. Jednak największe wrażenie robił idący za ich plecami prawie trzymetrowy Obdarzony.
[media]http://i.imgur.com/RZtZGSh.jpg[/media]

Na drodze ekipy Eriki chciał początkowo stanąć jeden z dresiarzy pilnujących samochodów, ale przemiana Kurta była wystarczająco sugestywna. Po kilku chwilach byli pod drzwiami tego całkiem okazałego domu, w których stał kolejny z dresiarzy. Ten zastygł w bezruchu, widząc przed sobą Obdarzonego.
- Przyszliśmy do Pawła Drwala - odezwała się Nuke po angielsku.

Dresiarz nie zdążył nic odpowiedzieć, gdy drzwi za jego plecami otworzyły się szeroko i wyszedł z nich szczupły mężczyzna, ubrany zupełnie inaczej niż karki pilnujące domu.
- Witam w moich skromnych progach - powiedział również po angielsku.. - Czym zasłużyłem sobie na wizytę takich gości? - skinął głową na Kurta. Po czym odezwał się po polsku do Maćka. - Wejdź do środka.

Wenezuela, Caracas, 2 marca 2017 roku, 19.17 czasu lokalnego
Kobieta odetchnęła z ulgą gdy postawiła stopy na twardej płycie lotniska. Lovan dokonał cudów, by przekonać ją do tego lotu. W innym wypadku czekała ich prawie tygodniowa podróż samochodem. Tyle czasu na to nie mieli, tym bardziej że sprawa była poważna.
Cały luty minął spokojnie, spotkanie z członkami Światła działającymi w rejonie przebiegło sprawnie. Po tym sprawy się uspokoiły i tak naprawdę razem z Davidem sprzątali resztki bałaganu zostawionego przez świętej pamięci Marco.
Raport jaki dotarł do nich z ostatnim dniem lutego postawił ich oboje na nogi. Lucas “Mysterio” Valquez pojawił się w postaci zbroi na manifestacji przeciwrządowej.
Złamał tym samym najważniejszy punkt regulaminu jaki obowiązywał wszystkich Obdarzonych w Świetle. Co więcej, rzucił w kąt całą misję jakiej podjęło się Światło - brak angażowania Obdarzonych w sprawy zwykłych ludzi. Można oczywiście było głosować, brać udział w manifestacjach - ale jako zwykli ludzie. Postać zbroi nie mogła być w ten sposób wykorzystywana. Chodziło głównie o wykorzystanie Obdarzonych jako broni, ale taka manifestacja również pod to się zaliczała. To było oczywiste pokazanie siły. Oficjalny protest od władzy Wenezueli pojawił się we wszystkich mediach.
Przyjazd Jakiro był konieczny, a on sam zdecydował wziąć Chezę jako swoje zaplecze.
Dla niej samej wizyta w okolice Ameryki Łacińskiej miała drugie dno.
Od dwóch dni w Meksyku przebywał Dean McWolf. W ostatniej z rozmów poinformował ją, że minął okres w jakim Światło mogło go trzymać na K2 i poprosił o przydział gdzieś bliżej domu. Pomoc w pracach archeologicznych była świetnym pomysłem, ale katastrofa z pierwszego marca rzucała cień na to wszystko. Dobrze byłoby znaleźć czas i się z chłopakiem zobaczyć.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 28-05-2017 o 22:22.
Turin Turambar jest offline  
Stary 29-05-2017, 21:31   #114
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
- Wiele te płaskorzeźby nie wniosły po poprzedniej piramidzie. - zwrócił się Theo do profesora - Jednak potwierdzają moją teorię. Bóg-ptak to najprawdopodobniej ja, fałszywi bogowie to Obdarzeni. Wybór to decyzja czy pomóc Angrze, czy go usunąć. Jakieś spostrzeżenia, może coś mi umyka?
- Czyli twierdzisz, że postawiłeś sobie sam świątynię? - Edgar spojrzał na niego z ukosa. - Wiemy już, że wyróżniający się w jakiś sposób Angra wystąpił przeciwko Obdarzonym i dzięki twojej pomocy udało mu się wygrać wojnę. Zrobił to dla dobra ludzkości, tak przynajmniej możemy założyć. Jednak mam dziwne przeczucie, że brakuje nam jednego fragmentu układanki... Jakbyśmy do tej pory mieli przed sobą niepełny obraz tamtych wydarzeń…
- Może. Dwie poprzednie świątynie dobrze pamiętam że kazałem postawić. Dla uczczenia Czarnego i Białego. Tą... Może dla pamięci? Duże struktury łatwiej znaleźć komuś z amnezją, niż kilka drobnych kamiennych tabletów. Zdecydowanie lepiej opierają się też działaniu czasu. - Theo wzruszył ramionami - I raczej nie możemy liczyć na żaden... Ołtarz. Gdy ta świątynia powstawała wymagani Obdarzeni musieli być martwi. - to mówiąc podszedł do płaskorzeźby i dokładnie zaczął się jej przyglądać w poszukiwaniu dodatkowych wskazówek.
- Cóż, pora zająć się tradycyjną robotą. Może uda się odkryć coś więcej - profesor westchnął i uśmiechnął się lekko. - Zacznę organizować ludzi i sprzęt - poinformował go i wyszedł na zewnątrz.
- Jasne. Ja w tym czasie obejrzę komnaty w których składano tutaj ofiary. Może coś mi się przypomni.

***

Niestety dokładne obejrzenie piramidy niczego nie wniosło. Theo najpierw zwiedził wszystkie korytarze, obejrzał każdy metr ścian, podłóg i sufitów w poszukiwaniu czegoś co pomogłoby uzupełnić jego wiedzę. Potem sprawdził komnaty ofiarne. W przeciwieństwie do Ołtarzy z piramid Księżyca i Słońca, te tutaj były wykonane ze zwykłego, miejscowego piaskowca. Nie nosiły też śladów krwi, która z pewnością byłaby widoczna gdyby składano tutaj tego typu ofiary. Miast tego musiały mieć albo funkcję czysto liturgiczną, albo składano tutaj plony ziemi, zboże, ziemniaki, owoce i warzywa.
Zdecydowanie spokojniejsze ofiary, ale też o wiele praktyczniejsze dla Boga-ptaka.
Czy to oznaczało że Theo zajął zwyczajnie miejsce poprzednich Obdarzonych? Być może. Pytanie tylko jak dalece jego rządy się różniły od rządów poprzedników. Czy był benewolentnym bóstwem? Może był obojętny, nadistota daleko nad problemami swoich subiektów. A może chodził pośród nich? Nigdy nie uzyska odpowiedzi na te pytania, chyba że wróci mu pamięć.
I w ten sposób jego myśli zatoczyły koło. Znowu wrócił do problemu amnezji. Czego by nie mówić o jego obecnych przemyśleniach - były one tylko efektem logiki zaaplikowanej do dostępnego zbioru informacji. A zbiór ten był zbyt wąski jak na jego gust. Wszystko co do tej pory powiedział mogło być prawdą, kłamstwem czy też jednym z wielu odcieni półprawd. Może wcale nie był Bogiem-ptakiem, może była to tylko interpretacja jednego z ludzi których “wyzwolił” od Obradzonych?
Theo westchnął delikatnie i ruszył w kierunku wyjścia. Jego pobyt tutaj niczego nie wnosił.

***

Do wieczora już nic ciekawego ich nie spotkało. Gdy Theo wyszedł wreszcie z komnat w Świątyni boga-ptaka postanowili wrócić do hotelu.
Profesor przez ten cały czas milczał intensywnie myśląc. Coś mu nie dawało spokoju.
- Muszę wrócić do swojego biura - odezwał się w końcu. - Mam wrażenie, że przegapiłem coś w moich dotychczasowych zbiorach. Jeszcze raz przejrzę część moich notatek.
- Zbiorach? W czasie swojej wcześniejszej pracy trafiłeś na coś potencjalnie powiązanego z tymi… Badaniami? I to zapewne oznacza że musisz polecieć aż do Luksemburga?
- Tak - odpowiedział i od razu sięgnął po komórkę. - Nie ma co marnować czasu, rezerwuję samolot na jutro.
- Jasne. Czy w międzyczasie zorganizowałeś już jakiś ludzi którzy będą mogli robić "nudną" robotę na miejscu?
- Powinni być jutro wieczorem. Dostaniemy też wsparcie ze Światła. Poprosiłem o jakiegoś niedużego Obdarzonego, żeby mógł wejść do komnat.
- Świetnie. Tylko po co nam ten Obdarzony? Chcesz żeby się przemieniał przy Ołtarzach? Prawdę mówiąc nie jestem pewien czy chcę się już dzielić tym odkryciem.
- Lepiej mieć opcję i nie skorzystać, niż nie mieć i żałować - skwitował to. - W każdym razie dzięki temu ten konserwator z świątyni Słońca nie będzie sprawiał problemów.
- Jak zwykle masz rację. - Obdarzony skinął z uznaniem głową. Profesor Massashi był niezwykle przedsiębiorczym człowiekiem - W każdym razie, pozwiedzałem nieco dokładniej ostatnią piramidę, niestety nie miałem żadnych wizji. Zdążyłem się już za nimi stęsknić.

***

Następnego ranka nie śpieszyli się na teren kompleksu świątyń. Zaczęli od wspólnego śniadania, po którym profesor zasiadł do laptopa na którym pracował aż do południa. Theo w tym czasie wyszedł zwiedzić okolicę.
Mexico City było gigantycznym molochem w którym ludzie żyli w warunkach wcale nie gorszych od tych panujących w europejskich miastach. Najbliżej było mu chyba do Barcelony, zarówno ogólnym planem, panującą temperaturą i żywiołowością ludzi. Te wczesne godziny przedpołudniem były najruchliwszym okresem, wszyscy spieszyli by zdążyć z drobnymi sprawunkami przed zbliżającą się wielkimi krokami siestą. Największe tłumy były oczywiście na targu, gdzie Theo zaopatrzył się na miejscu w mango, pomarańcze i importowane jabłka. Ustatysfakcjonowany wrócił do hotelu i uciął sobie drzemkę. Szczęśliwie nie musiał nic robić.

***

[MEDIA]http://www.mexico-airport.com/images/t1-benito-juarez-mexico-city-airport.jpg[/MEDIA]

Dopiero po obiedzie zebrali się do taksówki i udali na lotnisko, by przywitać ekipę, która przyleciała do nich z Europy. Dziesięciu studentów Edgara czekało karnie pod opieką dwóch doktorantów na przybycie ich guru. Theo nie dziwił im się. Profesor był osobą wyjątkowo inteligentną, rozważną i doświadczoną. Tacy nauczyciele nie musieli wymagać szacunku. Dostawali go za samo istnienie.
- Pilnuj ich do mojego powrotu - Edgar poprosił Obdarzonego. - Na mnie już czas, do zobaczenia - podał mu rękę i z skromnym bagażem podręcznym ruszył do odprawy.
- Cóż, niczego raczej nie zniszczymy. A nawet jeśli to dam radę to skleić do kupy taśmą izolatką. - puścił mu oczko i uniósł dłoń do mostka, jakby to tam kryła się ta magiczna substancja - Jeszcze jedno, przywieźć zdjęcie które naprowadziło cię na dolinę Neyran. Bardzo chciałbym je obejrzeć. Powodzenia! - rzucił jeszcze za odchodzącym profesorem po czym obrócił się do zebranej dookoła niego grupki studentów.
- No, jako że starszyzna pojechała czas na zabawę! - rzucił wesoło, co spotkało się z natychmiastowym rozpromieniem się twarzy zebranych. Wyraźnie oczekiwali wycieczki po tutejszych pubach. - Dla tych którzy mnie jeszcze nie znają, nazywam się Theodor, ale możecie się do mnie zwracać per Theo. Jestem znawcą języków wymarłych i jako taki tutaj głównie operuję. Przed lotniskiem czeka na nas autobus który zabierze nas prosto do hotelu. Do końca dnia macie wolne, ale sugeruję nie nadużywać alkoholu. Jutro jedziemy do Teotihuacan w którym jest mnóstwo nudnych płaskorzeźb, których każdy centymetr trzeba obejrzeć, obfotografować, potencjalnie wskazać mi palcem jeśli będą wyjątkowo ciekawe, albo będziecie chcieli dowiedzieć się co dany symbol znaczy. Szukajcie też wszystkiego co mogło umknąć wcześniejszym badaczom. Pytania? - Theo nie dał im czasu na otworzenie ust - Świetnie, zapraszam państwa za mną. - zwrócił się do nich i ruszył ku wyjściu.

***

Godzinę później byli już w hotelu, gdzie studenci się zameldowali, podzielili między pokojami i rozpakowali. Doktoranci razem z Theo udali się zaś na miejsce, do Teotihuacan, żeby określić zakres prac i zaplanować rozłożenie namiotów. Oczami wyobraźni Obdarzony widział już jak bardzo oburzony będzie konserwator Świątyni Słońca. Uśmiechnął się na tą wizję szeroko. Już się nie mógł doczekać.
Gdy dojeżdżali na miejsce zaczynało się ściemniać. Zaskoczeniem okazał się być duży SUV z oznaczeniami SPdO, obok którego stało dwóch funkcjonariuszy i jakiś cywil.
Gdy Theo wysiadł z taksówki od razu ruszyli w jego kierunku.
- Theodore Massashi? - zapytał wyższy stopniem.
- Theodor. - poprawił funkcjonariusza z uśmiechem na ustach i podał mu dłoń. - Jak przypuszczam panowie z innym Obdarzonym? Profesor wspominał że mam kogoś takiego wyglądać. - spojrzał na stojącego z nimi cywila.

- Tak, to Dean McWolf - przedstawił cywila, którym okazał się młody mężczyzna, jeszcze niedawno zwykły chłopiec. Był trochę niższy od Theo, ale szerszy w barkach. Rozglądał się z sporym zainteresowaniem po okolicy.
- Próbujemy się skontaktować z Edgarem Massashi, nie odpowiada.
- Profesor jest w trakcie lotu do Europy, pewnie wyłączył komórkę - wyjaśnił jeden z doktorantów.
- Gdzie dokładnie leciał? - zapytał funkcjonariusz.
- Do Brukseli, a dlaczego?
Funkcjonariusze spojrzeli po sobie i zamilkli.
- Czy to nie ten lot właśnie? - do rozmowy wtrącił się McWolf. - Trąbią o tym we wszystkich mediach. Podobno stracono z nim kontakt.
- Co?! - słowo to zabrzmiało niemal jak warknięcie - Kiedy to było?
- Jakąś godzinę temu... - młody Obdarzony wyciągnął smartfona by podejrzeć aktualne informacje. - Tak o 17.58.
- Czy panowie byli by tak uprzejmi żeby skontaktować się z centralą? Trzeba wysłać kogoś kto umie latać do zbadania sprawy. - zwrócił się do nich po czym wrócił do Wolfa - Wiesz gdzie to dokładnie było? W jakim miejscu kontakt się urwał?

- Gdzieś nad Atlantykiem. Wiem tyle co piszą w necie - skinął na trzymany w ręce telefon.
- To sprawa cywilna jak na razie. Zajmą się tym służby do tego odpowiednie - dodał jeden z funkcjonariuszy.
- A jak szybko zmieniłaby się ze sprawy cywilnej, w sprawę związaną z Obdarzonymi gdybym się przemienił jak stoję i ruszył na przełaj w kierunku miejsca gdzie zaginął samolot?
- Nie zmieniłaby się ani o jotę. Natomiast pan zostałby poproszony o powrót do ludzkiej postaci, a później zatrzymany jeśli będzie to konieczne siłą. Światło i SPdO nie biorą udziału w cywilnych operacjach - wyrecytował formułkę.
- Uch, ktoś podał info, że radary zarejestrowały niezidentyfikowany obiekt latający w miejscu katastrofy. To chyba był atak Obdarzonego - wtrącił się ponownie McWolf.
- Niech panowie będą tak uprzejmi i przynajmniej skontaktują się z centralą. W świetle informacji udzielonej przez pana McWolfa.
Spojrzeli po sobie.
- Jak pan woli - jeden z nich odwrócił się i podszedł do radiostacji. Po krótkiej wymianie zdań rozłączył się. - Już o tym wiedzą i posłali ekipy ratunkowe. Niech pan zachowa spokój, to jest szok dla każdego z nas.
- Świetnie. - Theo wyjął zakupiony wcześniej telefon na kartę. Była to stara, niezniszczalna konstrukcja - Nokia 3310, wszedł do kontaktów i znalazł swój numer. - Proszę telefon kontaktowy do mnie, do czasu aż wyjaśni się ta cała sytuacja. Pan Wolf jest teraz pod moją opieką?
- Raczej pan pod jego - odparł funkcjonariusz. - Poproszono Światło o współpracę przy wykopaliskach i skierowano do tego pana McWolfa.

Theo spojrzał na młodzieńca.
- Oh. Zrozumiałem że Światło ma przysłać kogoś niezbyt dużego do pomocy w wykopaliskach, a te są pod waszym patrontem, ale szefuje Massashi, którego ja w tej chwili zastępuję. Ale mniejsza z tym, moja starszyzna zaczyna i kończy się na terenie i w sprawach związanych z wykopaliskami. Miło poznać. - podał w końcu dłoń McWolfowi.
- Cześć - chłopak uścisnął jego dłoń. - Czy... Profesor Massashi to pana krewny? - zapytał uciekając wzrokiem.
Sytuacja była dosyć niekomfortowa, gdyż nadal nieznany był los pasażerów feralnego lotu.
- Uh... Pożyczyłem jego nazwisko. Za jego zgodą. Jakiś czas temu obudziłem się z amnezją i profesor wziął mnie pod swoje skrzydła. Ale to rozmowa na inny raz. Chcesz żebym cię oprowadził po okolicy, czy wolisz pojechać do hotelu? - Theo mówił spokojnie, ale we wnętrzu był niezwykle spięty.
- Nie wiem, możemy się tutaj chwilę przejść - odparł niezbyt zdecydowany.
- W takim razie zapraszam. Ja oprowadzę naszego gościa, a panowie w tym czasie zadecydują gdzie chcemy się rozłożyć? Macie większe doświadczenie w tym temacie niż ja. - zwrócił się do doktorantów, po czym wskazał Deanowi drogę - Jak dużo wiesz o Teotihuacan? - spytał ruszając wraz z nim w kierunku świątyni Słońca.

- Eee... Tyle co nic... - przyznał. - To kompleks świątyń, którego nazwa oznacza w jednym z języków miejsce, gdzie ludzie stają się bogami. Powstało jakoś w drugim wieku przed naszą erą... To znaczy tyle piszą w podsumowaniu na wikipedii - zawstydził się swoją niewiedzą.
- No to z grubsza wiesz z czym to się je. Mam nadzieję że nikt cię nie przymuszał do podróży tutaj, powiem szczerze że scen z Indiany Jonesa raczej nie uświadczysz. Raczej godziny nudnego i żmudnego kopania w ziemi przy użyciu dziecięcych łopatek i szczoteczek do zębów. Wraz z profesorem lansujemy teorię że Obdarzeni pojawili się w historii ludzkości wiele lat przed Zimną Wojną, potencjalnie nawet tysięcy lat i właśnie dlatego tu jesteśmy. Żeby sprawdzić czy to - zatoczył ręką szerokie koło - Nie jest z nami powiązane.

- Acha... - jego reakcja była lakoniczna, ale na twarzy pojawiło się spore zaskoczenie. - To... chyba mocna sprawa. To by chyba tłumaczyło wiele mitów i legend, co nie? - zapytał.
- Dokładnie tak. Brak oczywiście czegokolwiek co bezpośrednio potwierdzałoby tą teorię. Najlepsze byłyby dobrze zachowane szczątki Obdarzonego, z "dziurą" po krysztale, ale znalezienie czegoś takiego biorąc pod uwagę... Typowy rodzaj śmierci w tej populacji nie jest zbyt prawdopodobne. Do tego dochodzi problem nieco świeższej historii. Tak powiedzmy przełom osiemnastego i dziewiętnastego wieku. Jakieś wzmianki powinny być do znalezienia źródłach z tego okresu, ale tego oczywiście brak. Eh... - Theo westchnął i zamilkł. Tak naprawdę wiedział perfekcyjnie dlaczego takich wzmianek nie było, ale kłamstwo brzmiało lepiej niż "wiesz, chyba wszystkich zabijałem".

Dean uprzejmie nie naciskał na Theodora. Ten zdecydowanie potrzebował kilku chwil na namysł. Był dobrej myśli, ale równocześnie gotował się na najgorsze. Jeśli samolot faktycznie był celem ataku Obdarzonego... Szanse że staruszek taki jak Massashi przeżyje były zerowe. Co gorsza mógł to być atak celowany właśnie w profesora. To oznaczało że Theo straci jedyną przyjazną mu osobę na świecie z którą mógł otwarcie o wszystkim rozmawiać. Była to wyjątkowo niepokojąca myśl.
Do tego dochodził problem obecnych badań. Obdarzony nie miał doświadczenia w prowadzeniu wykopalisk. Nie wiedział jak długo pociągną bez profesora, a z drugiej strony mógł nagle zostać na lodzie, jeśli jego doktoranci uznają że Theo nie jest im do niczego potrzebny. Obdarzony wbił wzrok w powoli ciemniejące niebo i ruszył w kierunku najbliższej piramidy.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 29-05-2017 o 22:12.
Zaalaos jest offline  
Stary 30-05-2017, 23:24   #115
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Słysząc imię jakim zwrócił się do dresiarza mężczyzna, który wyszedł im naprzeciw, Erika skupiła się na owym "Maćku". Uniosła brwi w zaskoczeniu, gdy poznała go ze zdjęć z akt. Maciej Lisicki. To był zbiegłym NO. To przy odbiciu jego osoby zginęli Bolt i Eagle. Trafili w dziesiątkę. Od razu też spięła się w sobie, bo to od razu oznaczało realne zagrożenie. Odetchnęła z nadzieją, że to pomoże jej zwolnić bicie serca.
- Dwójka - Lorencz wskazała Lisieckiego skinieniem głowy. - Zatrzymujemy go - powiedziała z poważną miną do Jane. Od razu też wyciągnęła ręce z kieszeni i wyszła przed swoich ludzi. Uważnie przyjrzała się temu szczupłemu mężczyźnie. - Na mocy prawa nadanego mi przez NATO zatrzymuję wszystkich przebywających na terenie tej posesji do kontroli osobistej - powiedziała po angielsku do gospodarza i wyciągnęła legitymację Światła.
Wszyscy dresiarze w okolicy nagle zesztywnieli i jakby sięgnęli za pazuchy.
Wystarczył jednak jeden gest Drwala, by zażegnać awanturę w zarodku.
- Nie potrzeba takiego ostrego tonu - odpowiedział patrząc w kierunku Nills, której postawa sugerowała, że właśnie rusza na wojnę. - Zapraszam do środka, w cieple zdecydowanie łatwiej będzie nam znaleźć rozwiązanie - odsunął się i otworzył przed Eriką drzwi.

Lorencz zmrużyła oczy. W głowie widziała kilka scenariuszy jak to wszystko się kończy i żaden nie wyglądał dobrze.
- Nuke, zaprowadź Lisieckiego do auta. Pilnuj go. Saber idziesz ze mną - rozkazała Erika, nie odrywając spojrzenia od szychy.
- Odwal sie ode mnie - odparł Lisicki po angielsku i rozsunął ręce dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru nigdzie iść. Spojrzał także w oczy tej całej Nuke bez żadnych emocji i wszedł do środka z polecenia Drwala.
- Na pewno wyjaśnimy wszelkie nieporozumienia. Przecież nikt nie chce tutaj robić burdy, prawda? - gospodarz domu uchylił drzwi Erice i przeniósł wzrok na pozostającego w formie zbroi Kurta.
Nuke zrobiła dwa kroki stając tuż przy Kalipso i wyglądała na zdeterminowaną, by wyciągnąć ich cel na zewnątrz wszelkimi dostępnymi sposobami.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=N1E1Zu_up1g[/media]

- Nuke przemień się - rozkazała blondynka i machnęła do Sabera by stanął przy niej, po czym skierowała świdrujące, zimne spojrzenie błękitnych oczu na Drwala. - Lisicki ma natychmiast wyjść i oddać się w nasze ręce - odparła Kalipso tonem nie znoszącym sprzeciwu. Jej napięta sylwetka wskazywała na to, że najmniejsze zagrożenie ze strony Polaków może skutkować przybraniem przez nią formy zbroi. - Oczywiście jeśli odmówicie współpracy to zapewniam, że nie skończy się to dla was miło. Macie dziesięć sekund na decyzję.

Nills zrobiła dwa kroki w tył, zrzucając po drodze buty i sekundę później na podjeździe stała już dwójka Obdarzonych, z tym, że Nuke miała siedem metrów wzrostu i dosięgała głową kalenicy budynku.
Drwal nawet nie drgnął na ten pokaz. Mężczyzna miał nerwy ze stali, albo był szalony. Zerknął taksująco na Jane, po czym ponownie spojrzał Erice prosto w oczy. Założył ręce na piersi dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru ustąpić, ale w żaden sposób się nie odezwał. Widać miał ochotę poczekać tyle ile powiedziała Lorencz.

Maciek zerknął nerwowo na swojego szefa który stał z niewzruszonym spokojem.
Lisicki odetchnął z ulgą i również nic nie robił, czekał tylko na znak szefa aby zacząć działać. Nie wiedział jaki on ma dokładnie plan, co chce osiągnąć przez taką cierpliwość. Pozostało mu jedynie czekać na ruch tej całej kobiety ze Światła.

Kalipso powoli ruszyła w kierunku Drwala, a towarzyszący jej Obdarzony bez słowa podążył za nią.
- Wezwij tu Lisieckiego. I jego kolegę, który dziś w nocy narobił zamieszania, zabijając przy tym kilku ludzi - ciągnęła dalej blondynka. Widać było po niej, że nie odpuści i kwestią owych ostatnich sekund było to czy sięgnie po kolejnego asa z rękawa. - Widzę, że ma pan nieco obolałą rękę - zauważyła jego przykurcz, przez który trzymał ramię w nienaturalny sposób. - Pięć sekund - wycedziła.

Drwal odwrócił się na chwilę do Maćka i powiedział do niego coś po polsku. Po tym ponownie spojrzał na Erikę i uśmiechnął się smutno.
- Nie będziemy stawiać oporu. Proszę wziąć to pod uwagę przy dalszych czynnościach.

- Dobra decyzja - odparła Kalipso lecz nawet odrobinę nie przestała być spięta. - Teraz proszę odsłonić tors.
Gospodarz sięgnął zdrową ręką i podciągnął koszulę i podkoszulek odsłaniając ciemnozielony kryształ o nieregularnym kształcie.
Lorencz zmrużyła gniewnie oczy, a dłonie automatycznie jej się zacisnęły w pięści.
- Tylko spróbuj się przemienić, a będzie to ostatnia rzecz jaką zrobisz w swoim życiu - ostrzegła go. - Saber! Idź do reszty, każ przygotować się do transportu - rzuciła do kurta, nie odrywając spojrzenia od Drwala. - Każesz wszystkim swoim ludziom tu przyjść na kontrolę. Zrozumiałeś? - nakazała mu.
Drwal westchnął, ale skinął głową i zwrócił się po polsku do stojącego najbliżej dresiarza. Ten skinął głową i poszedł zwołać resztę. Łącznie na podjeździe pojawiło się prawie dwunastu karków łącznie z Lisickim, jeden większy od drugiego.
Ich szef powiedział coś do nich, na co wszyscy się roześmiali i jeden po drugim zaczęli pokazywać nagie torsy. Jedynie Maciek miał na piersi kryształ.
- O to chodziło? - mafiozo z ciemnym kryształem wreszcie odezwał się po angielsku do Eriki.

- Dwóch do transportu - powiedziała na tyle głośno, by Nuke celująca ze swej broni w grupę mężczyzn ją usłyszała. - Wystarczy. Pan i Lisicki jadą z nami, reszta może się rozejść. Wy jedziecie tak jak stoicie - oznajmiła na koniec, dając do zrozumienia, że nie mają jej zgody na schodzenie jej z widoku.
- Chodźmy więc - Drwal wyciągnął rękę w kierunku Maćka w zapraszającym geście. - Nie każmy pięknym paniom na siebie czekać. Reszta niech kontynuuje do czasu mojego powrotu - na jego ostatnie zdanie wszyscy jego podwładni skinęli głową i natychmiast spoważnieli. Nie było wśród nich strachu czy zaskoczenia. Widać wierzyli w nietykalność swojego szefa.

Erika zdecydowanie nie wyglądała na kogoś kto miał w tej chwili ochotę na jakiekolwiek żarty. Choć mężczyzna współpracował, to Węgierka jeszcze bardziej była spięta niż chwilę temu. Bardzo czujnie obserwowała obu, idąc za nimi. Konwojowanie pojmanych niezarejestrowanych było tym czego Kalipso nienawidziła najbardziej w tej robocie. Właśnie przy takiej okazji śmierć ponieśli Bolt i Eagel. Z resztą nie tylko oni. Szczególnie, że reakcja świty Drwala nie pocieszała Obdarzonej.

W obstawie dwójki przemienionych Obdarzonych Światła i samego Nadzorcy idącego za ich plecami, dwóch niezarejestrowanych zostało poprowadzonych w milczeniu przez podjazd, na drogę asfaltową biegnącą przy bramie posesji Drwala.
Tam, przy stojących na poboczu trzech identycznych brązowych Kiach kombi policjanci czekali już na nich w gotowości. Dwóch z nich trzymało w dłoniach czarne torby z oznaczeniami SPdO i gdy tylko dostrzegli prowadzonych przez Kalipso i jej wsparcie, to od razu ruszyli im naprzeciw.

- Zabezpieczcie ich - nakazała Nadzorczyni wskazując na Pawła i Maćka. Policjanci skinęli głowami i zaraz w ich rękach pojawiły się strzykawki z igłami, a następnie podeszli do zatrzymanych z zamiarem wbicia się im w ramię.

Drwal spojrzał na swojego podwładnego i spokojnym tonem rozkazał mu pozwolić wbić sobie płyn blokujący przemianę. Nawet chyba z tego zażartował.

Erika nie zwracała uwagi na to co mówili. Była skupiona i odliczała w myślach. Z każdą kolejną sekundą była bliżej do tego, że zagrożenie minie i nic się nie spieprzy przy okazji. Ale dopóki nie upłynie wymagany na zadziałanie specyfiku czas, to nie mogła pozwolić by tych dwóch niezarejestrowanych po prostu wsiadło do aut. Stała za nimi w milczeniu i nie odrywała od nich spojrzenia.

W końcu policjant skinął jej głową. Lorencz odetchnęła z ulgą. Wyprostowała się, czując jak z napięcia zdrętwiał jej kark. Spojrzała na Kurta.
- Idź się ubierz i weź rzeczy dla Nuke - powiedziała do Obdarzonego, a sama schowała zmarznięte dłonie do kieszeni puchowej kurtki.
Kilka chwil później ubrani Kurt i Jane wrócili do Eriki. Rollins znów z tym swoim mało zrozumiałym irlandzkim akcentem klął pod nosem na zimno.
- Saber jedziesz sam, Nuke z nim - wskazała na Lisieckiego. Sama natomiast chwyciła silnie Drwala za ramię i poprowadziła do pierwszego auta. Podeszła do tylnych drzwi, które zaraz otworzył jej policjant z irokezem i razem z Drwalem zajęła miejsce na tylnych siedzeniach auta.

Erika rozsunęła suwak kurtki, ale nie zapięła pasów. Sięgnęła dłonią do własnego karku i zaczęła go sobie rozmasowywać. Wszyscy w aucie zdawali się czuć powagę sytuacji, więc nikt nie podjął się komentowania akcji, ani tym bardziej rozpoczynania rozmowy, pozostając w zupełnym milczeniu. Jedynie z radia dochodziły meldunki Kurta, a później Jane o gotowości do jazdy. Choć jeszcze nie tak dawno temu Erika narzekała na brak czasu na wypicie kawy, teraz po sporym zastrzyku adrenaliny, już zupełnie jej nie potrzebowała.
Po paru minutach konwój był gotowy do drogi. Kierowcy wystawili na dachy aut koguty i po włączeniu ich, wszystkie pojazdy ruszyły w drogę powrotną do Legionowa.

"Muszę zadzwonić i odwołać w końcu kolację z Adrią" przeszło jej nagle przez myśl, gdy jej spojrzenie na chwilę zawisło na zegarku wyświetlającym się na kokpicie auta.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 30-05-2017 o 23:26.
Mag jest offline  
Stary 02-06-2017, 23:07   #116
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Jack Dove była blada niemal cały kilkugodzinny lot. Niestety podróż była służbowa, to też amerykanka nie mogła znieczulić się odpowiednią ilością alkoholu. Dlatego kiedy opuściła samolot i stanęła na twardym lądzie, odetchnęła z ulgą, która zaraz zmieniła się w niepewność, związaną z tym po co tutaj przybyli. Jack wiedziała, że David tak naprawdę, mógł zająć się tym sam i nie potrzebował jej u swojego boku, ale chyba jego chęci przeważyły w tym wypadku nad potrzebami. Cheza, nie narzekała na taki obrót sprawy, choć początkowo bardzo wzbraniała się by być może użyć innego środka lokomocji, jednakowoż Jakiro ostatecznie przekonał ją, że nie mogą sobie pozwolić na nic innego, jak tylko podróż samolotem. Ostatecznie, mimo niedogodności, cieszyła się z przyjazdu do Ameryki Środkowej. Dean był w Meksyku, a po ostatnich wydarzeniach powinna odezwać się do chłopaka i znaleźć chwilę czasu by się z nim zobaczyć. Musiała to jednak ustalić z Davidem, a przez cały stres związany z lotem, zupełnie zapomniała zapytać Jakiro, jak ich wizyta ma wyglądać. Dlatego też, kiedy odetchnęła głębiej, wilgotnym, ciepłym powietrzem, popatrzyła na obdarzonego modrymi oczyma, z delikatnym uśmiechem.
- Jakiro - mimo wszystko, do tej pory nie potrafiła, zwracać się do Davida, po jego imieniu, kiedy byli w pracy - O której mamy umówione jakieś spotkanie?
- Za godzinę spotykam się z tutejszym pierwszym ministrem, później od razu jedziemy do centrali - w jego głosie czuła olbrzymią determinację. - Musimy jak najszybciej porozmawiać z Valquezem i przywołać go do porządku.
- Czyli mamy napięty grafik. Hmmm - mruknęła zastanawiając się czy to dobry moment, by poprosić Davida, by “podskoczyć” do Meksyku. Uznała jednak, że to może poczekać.
- Myślę, że Valquez zdaje sobie sprawę, że nie postąpił zbyt rozsądnie, szczególnie po niedawnym wybryku Marco. Dopiero co przestali o tym mówić, ale nie sądzę, by reprymenda cokolwiek dała.- wzruszyła ramionami popatrując na Davide z ukosa.
- Jeśli masz jakąś propozycję, to nie wahaj się jej zaproponować. Bo w tym momencie mam ochotę stłuc Mysterio na kwaśne jabłko - zazgrzytał zębami.

Ruda zaśmiała się, kręcąc głową.
- Po pierwsze, stłuczenie go na kwaśne jabłko jest złym pomysłem. - rozbawienie malowało się na jej twarzy. - Myślę, że był sfrustrowany, popełnił błąd, ale pamiętaj, że nikt przy tym nie ucierpiał.
- Tego tylko by brakowało. W każdym razie, chyba możemy spokojnie zagrać złego i dobrego glinę. Powinno mi to przyjść zupełnie naturalnie - odetchnął i uśmiechnął się do niej. Po raz pierwszy od momentu wylotu.
- W obecnym stanie? Na pewno - znów się zaśmiała, zaraz jednak spoważniała - Korzystając, że poprawiłam Ci humor, mam prośbę.
- Tak? - podniósł brew otwierając jej drzwi do suva, którym miał ich zabrać do centrali w Caracas.
- Dean MacWolf, jest w Meksyku - zaczęła bez ogródek, bo nie było po co chodzić wokół tematu. Wsiadła do auta, poprawiając rozkloszowaną sukienkę. - Chciałbym się z nim zobaczyć, jeśli znajdziemy czas, albo jeśli uznasz, że poradzisz sobie tu beze mnie, gdy będzie chwila.
Zaskoczyła go tą prośbą. Przez chwilę wpatrywał się w nią by wreszcie stwierdzić:
- Lubisz tego chłopaka, co? Czyżbym miał powód by czuć się zazdrosnym? - na jego ustach zadrgał delikatny uśmiech.
Przewróciła oczami, kręcąc rudą głową.
- Tak, właśnie tak jest, dlatego otwarcie Ci mówię, że chciałbym się z nim umówić - prawie udało jej się zachować powagę, gdy wypowiadała to zdanie.

On natomiast zaśmiał się już na cały głos. Ewidentnie wiedziała jak do niego dotrzeć.
- Zobaczymy jak się tutaj uwiniemy.- odpowiedział jak już otarł łzy z kącików oczu. - Tylko zdajesz sobie sprawę, że jeśli znajdziemy lukę czasową dla ciebie, to będziesz musiała skorzystać z transportu powietrznego?
Oczywiście, że się tego spodziewała, ale tak długo, jak nikt nie powiedział tego na głos, tak długo mogła odpychać te myśli. Kiedy zadał pytanie, mina Jack trochę zrzedła, ale zaraz machnęła dłonią w lekceważący sposób.
-Wrabiając mnie w to stanowisko i tak zapewniłeś mi masę roboczych godzin w powietrzu. Chyba muszę się zacząć przyzwyczajać.
Na to Lovan odpowiedział jedynie uśmiechem. Był zadowolony z tego, że Dove coraz łatwiej przełamywała swój strach przed lataniem. Prawdą było to, że w takiej pracy innego wyboru nie miała.

[MEDIA]http://s.tvp.pl/images2/8/7/b/uid_87b7c6fd7230dd67fc6cd1d8a20265be1433037819448_ width_633_play_0_pos_0_gs_0_height_355.jpg[/MEDIA]

Zawieziono ich bezpośrednio pod pałac prezydencki, gdzie trwały właśnie nieustanne protesty. Żeby dojechać do wejścia musieli skorzystać z utworzonego przez siły wojskowe korytarza. Na szyby samochodu poleciały jajka i pomidory.

Kiedy wypuszczano ich z samochodu dwóch żołnierzy stało z rozłożonymi parasolami. Co prawda za kordon dorzucić jakiś zgniły owoc mógł jedynie mistrz olimpijski w rzucie dyskiem, bądź oszczepem, ale widać nie zamierzali ryzykować.

Poprowadzono ich do szerokiego gabinetu, gdzie oprócz premiera czekał na nich także prezydent Wenezueli.
Rozmowa była krótka, ale bardzo burzliwa. Rządzący de facto krajem prezydent Maduro żądał, żeby Jakiro pokazał się razem z nimi na oficjalnej konferencji prasowej, a następnie przemaszerował w formie zbroi przed parlamentem. To był ich warunek, żeby dalej udzielać poparcia sprawie Światła na forum Narodów Zjednoczonych.

David aż się cały zagotował. Właśnie w tej chwili domagali się od ich tego, za co przywołany do porządku miał być Mysterio. Niewiele brakowało, by Lovan wybuchnął, ale na szczęście nie bez powodu został mianowany na stanowisko Nadzorcy na Amerykę Południową.
Odetchnął głęboko i wyrecytował formułkę:
- Światło jest organizacją apolityczną i wszystkie jej zasady dotyczą także Obdarzonych. Ich zdolności nie mogą być wykorzystane w celach wojskowych, politycznych czy policyjnych w celu wpływu na zwykłych ludzi. Od tych założeń nie ma wyjątków - dzięki temu zdołał ochłonąć. - Dlatego moja odpowiedź brzmi “nie”. Załatwimy sprawę z naszym podopiecznym, a reszta waszej sytuacji politycznej nas nie obchodzi.
- Ale to musi zostać zadośćuczynione! Protestujący myślą, że Obdarzeni stoją po ich stronie, my też musimy mieć kogoś po swojej!
- Przygotujemy dla was notkę wyjaśniającą i nią będziecie mogli się podeprzeć - odparł David. - Tymczasem wychodzimy - skierował się w kierunku drzwi.
Prezydent krzyknął za nim.
- Nie wypuszczę was, zanim nie przystaniecie na nasze warunki!
Jakiro bardzo powoli się odwrócił w jego kierunku.
- Nasze stanowisko nie ulegnie żadnej korekcie. A teraz… otworzy mi pan drzwi, czy mam wyjść przez sufit? - jego sugestia była oczywista.

Chwilę później byli już z powrotem w SUV-ie. Kierowca ponownie wyjechał przez korytarz sił wojskowych omijając protesty i ruszył w kierunku osiedla, gdzie zameldowany był Mysterio.
- Zawsze to samo… - David przetarł twarz dłońmi. Zapowiadał się długi dzień.
Jack nie odzywała się całą drogę do Pałacu Prezydenckiego. Udawała, że nie dostrzega tego co dzieje się przed bramą, starała się nie zrobić głupiej miny, kiedy osłonięto ich parasolkami, ale przede wszystkim pilnowała by cały czas uśmiechać się miło i uprzejmie, aby nie sprowadzać napiętej atmosfery już na samym początku. Podczas całego spotkania, była milcząca, pozwalała by David zajął się wszystkim, wszka ona była tylko jego prawą ręką i to on powinien prowadzić rozmowy na wysokim szczeblu. Robiła więc to, co potrafiła najlepiej, po prostu ładnie wyglądała, dodatkowo robiąc dobrą minę do złej gry, idealnie maskował swoje zniesmaczenie, całą propozycją. Podziwiała Lovana, że nie wybuchnął i mimo wszystko zachował zimną krew. Wiedziała, że ostatnio działał na resztkach swojej wytrzymałości i szczerze wcale mu się nie dziwiła, a Prezydent sam sobie grabił, traktując ich jak swoje zabaweczki na pokaz, którymi z jakiegoś powodu ma prawo rozporządzać. Sama zagotowała się w środku. Dlatego kiedy tylko wsiedli do auta i poza kierowcą nie było z nimi nikogo, położyła swoją dłoń na dłoni Lovana i delikatnie ścisnęła palce. Ciepły uśmiech wymalował się na wargach obdarzonej, kiedy spoglądała na Davida.
- Świetnie sobie poradziłeś – niemal wyszeptała do niego – szczególnie wizja, Twojego wyjścia przez sufit mi się spodobała.
- Dzięki - odpowiedział. - Dyskusje z politykami to najgorsze co się w tej pracy trafia. W takich chwilach tym bardziej podziwiam Białego.
- Ty rozmawiasz, z politykami, ja latam samolotem, dla każdego coś miłego - wzruszyła ramionami z delikatnym uśmiechem malującym się na pełnych wargach.
- To co, następnym razem się zamieniamy? - spojrzał na nią z uśmiechem.
- Zgoda - przytaknęła, ciesząc się, że znów udało jej się porpawić humor obdarzonemu. Nie lubiła kiedy się denerwował.
- Z Mysterio powinno pójść łatwiej.
- Mam nadzieję, że wykaże się rozsądkiem - skwitował to.

Lucas Valqez mieszkał na przedmieściach w niedużym domku z sporym podwórkiem. Wokół nie było wielu sąsiadów, posesja była raczej na uboczu. Było to nowe budownictwo, więc można było wywnioskować, że mężczyzna specjalnie zamieszkał z dala od zwykłych ludzi, żeby nie narazić ich podczas konieczności przemiany na miejscu.
Ledwo wysiedli z samochodów, a na ganku stał już gospodarz.

[MEDIA]http://bandasonora.pro/images/actor/869/actor_carlos_montilla.jpg[/MEDIA]

Mężczyzna był średniego wzrostu, ale był bardzo szeroki w barach. Nie opuszczał żadnego dnia z przydziałowej siłowni.
Założył ręce na piersi wpatrując się w wychodzących Jakiro i Chezę.
- Huhu, takie towarzystwo żeby zrobić mi opierdol? Czy po prostu wiesz, że sam nie dałbyś mi rady? - słowa skierowane do Lovana miały oczywisty wydźwięk.
- Uważaj na każde następne słowo - odpowiedział mu spokojnie, ale twardo. - Będzie od tego zależeć ile przemian będziesz potrzebował żeby wrócić do formy.
- Czy panowie, już naprężyli swoje muskuły i nastroszyli piórka? - popatrzyła na jednego to na drugiego i nawet nie czekając na odpowiedź, ruszyła w kierunku domu.
- Kiedy przestaniecie zachowywać się jak przedszkolaki, możecie mnie zawołać. - skarciła ich wzrokiem, jakby rzeczywiście byli parą przedszkolaków, którzy postanowili pobić się o resoraka.
Żaden z nich nie zmienił swojej postawy, ale przestali się już przegadywać. Mysterio otworzył drzwi przed Jack i wpuścił ją do środka. David wszedł jako ostatni.

Wnętrze było urządzone w typowo luźny sposób, jak na kawalera przystało, ale Dove zauważyła zdjęcia Obdarzonego wraz z dwójką dzieci. Wedle akt miał je z starszą o dwa lata kobietą, znajomą z dzieciństwa, która opuściła go rok temu.
- Coś do picia? - sztucznie uprzejmym tonem głosu zaproponował gospodarz gdy zaprowadził ich do niedużego salonu połączonego z jadalnią.
- Wodę, gazowaną i najlepiej z lodem - uśmiechnęła się do niego uprzejmie. To miała być rozmowa na poziomie, więc Jack miała zamiar tak prowadzić dialog i tak się zachowywać, by wyznaczony przez nią wcześniej poziom został osiągnięty.
- To samo - dodał David. Kiedy Mysterio otwierał lodówkę Lovan spojrzał na Dove błagalnym wzrokiem. - Zacznij ty, bo ja mu za chwilę naprawdę spuszczę łomot. Tak się nie odzywa do przełożonego - mruknął cicho.
Ruda, jedynie skinęła głową, na prośbę Davida i pozwoliła sobie usiąść na brzegu kanapy.
- Mysterio ...- Jack zaczęła, odwracając się w kierunku mężczyzny – skoro już nie słyszy nas pół Twojego osiedla, może powiesz, tak od siebie, dlaczego mimo zakazu obowiązującego nas wszystkich, postanowiłeś wystąpić publicznie w formie zbroi i to w takich okolicznościach?
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 05-06-2017, 19:49   #117
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Wszystko rozegrało się bardzo szybko. Ledwo się przemienił a jego pancerz został ostrzelany nawałnicą kul. Wiedział, że będą dobrze wyposażeni, ale ból jaki nagle go przeszył na całym ciele wytrącił go z równowagi. Wciąż, to byli tylko ludzie, którzy pod wpływem uderzenia kończyną umierali na miejscu, z trzaskiem łamanych kości. Kosił jednego za drugim, nie myśląc już o tym, że oto odbiera kolejne życia, tym razem bez cienia wątpliwości. Mieszanka bólu i wściekłości sprawiła, że walczył bez zahamowań. Musiał przetrwać.
Gdy wystarczająco długo się bronił ostrzał tymczasowo ustał, a on rozejrzał się przytomniej. Wszędzie były zmasakrowane zwłoki i krew. A on nie był w bardzo lepszym stanie. Czuł, jak nogi pod nim drżą, a całe ciało piecze. Obrócił się w kierunku Obdarzonego, który do tej pory nie atakował, a teraz wystrzelił w niego ognistą siatką. Nie zdążył zareagować i wylądował na ziemi. Był wściekły. Gdyby byli sami, tamten nie miałby szans. Ludzie go jednak osłabili, a teraz przeciwnik zamierzał dokończyć robotę. Niedoczekanie. Nie zabije go byle funkcjonariusz ze Światła.
I choć umysł chciał walczyć, to ciało było blisko swojego limitu. Skupił się, próbując zaaobsorbować jakąkolwiek ilość energii jaką mógł z tej ognistej siatki. Nie było dobrze. Spojrzał w kierunku Obdarzonego ze Światła, licząc, że tamten w obawie przed nieznaną mocą przez chwilę zaniecha ataku. I choć odsuwał od siebie tę myśl, to jednak podświadomie zdawał sobie sprawę, że to może być koniec. Jeszcze mógł jednak walczyć, próbować zmienić los i to dokładnie zamierzał zrobić. Wszystko albo nic.
 
Kolejny jest offline  
Stary 11-06-2017, 21:36   #118
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Kambodża, prowincja Siem Reab, Banteai Srey, 28 lutego 2017 roku, 20.33 czasu lokalnego
Pomimo bólu White stopniowo czuł wzrastającą siłę. Leżał przez chwilę nieruchomo, ale gdy Obdarzony ze Światła się zbliżył, Elliot poderwał się i rozerwał krępującą go do tej pory siatkę. Wydłużył ramię i uderzył przeciwnika w korpus, zatrzymując go w pół kroku.
Brytyjczyk zamachnął się by powtórzyć cios, ale wtedy właśnie oberwał prosto w głowę pociskiem penetrującym. Odruchowo sięgnął ku twarzy, która potwornie piekła. Rozejrzał się szybko dookoła, choć nie widział na jedno z oczu. Kilkanaście metrów od niego stał oficer SPdO, który musiał przeżyć jatkę sprzed chwili. Funkcjonariusz upuścił swoją broń nie tracąc czasu na przeładowanie i podniósł wyrzutnię swojego martwego kolegi. Nie zdążył jednak przymierzyć gdy pięść White’a przerobiła go na krwawą miazgę.
Pozbywszy się tego niuansu Elliot przeniósł swoją uwagę z powrotem na wrogiego Obdarzonego. Ten jednak nie zamierzał zaprzepaścić poświęcenia towarzysza. Wystrzelił dwie siatki, jedna z nich pochwyciła prawą nogę Brytyjczyka unieruchamiając go, a druga oplotła tułów przyciskając do niego ręce White’a.
Ten się spiął i korzystając z pobieranej mocy rozerwał je, ale to dało czas przeciwnikowi na skrócenie dystansu. Dłonie zamieniły się w dwa długie ostrza, które przebiły pierś młodego Obdarzonego.

Z zaskoczenia chłopak nawet nie zorientował co się stało. Sięgnął dłońmi ku ostrzom sterczącym z jego piersi. Przeciwnik wyszarpnął je gwałtownym ruchem i z dwóch dziur strzeliły fontanny krwi zachlapując obu walczących.
Elliotowi zaczęło się robić coraz ciemniej przed oczami. Poczuł jeszcze jedno uderzenie w głowę i zapadła ciemność.

Meksyk, Teotihuacan, 1 marca 2016 roku
Tego dnia już nie byli w stanie nic więcej zrobić. SPdO odwiozło Deana i Theo do hotelu, gdzie resztę wieczoru spędzili na oglądaniu stacji informacyjnych, nadających prawie na żywo z akcji ratunkowej, której podjęła się marynarka Stanów Zjednoczonych. Co chwilę McWolf dodawał informacje jakie zdołał znaleźć gdzieś w internecie.
Najważniejsza była jednak wyrokiem - specjaliści przewidywali, że raczej nikt nie był w stanie przeżyć takiej katastrofy. Nie potwierdzono jeszcze informacji o ataku Obdarzonego, ale rzeczywiście radary miały wykryć jakiś latający obiekt w tamtym miejscu chwilę po katastrofie.

Atmosfera wśród gości z Europy była ponura. Jeden z doktorantów zebrał się w sobie i zapukał do pokoju Theo i gdy już wszedł do środka zadał bardzo ważne pytanie:
- I co teraz?
Theo podniósł się z fotela który do tej pory zajmował. Stanął prosto, z wzrokiem wbitym w oczy doktoranta.
- To po co tutaj przyjechaliśmy. Robimy wszystko co w naszej mocy by dokończyć badania profesora. Jesteśmy mu to winni. Potem... Znajdę Obdarzonego który odpowiada za jego śmierć. I dopilnuję by zapłacił za swój czyn. Nie ważne czy będę musiał przy tym złamać wszystkie prawa Światła. Nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz w moim długim życiu... Zrobię to.
Uczony wyprostował się i stanął w czymś co miało imitować pozę na baczność. Choć pewnie mężczyzna nigdy nie powąchał nawet prochu, to jednak był teraz śmiertelnie poważny.
- Tak jest - odparł twardo. Widać było u niego determinację, prawie równie wielką jak u Obdarzonego. Theo mógł być pewien, że będzie mógł na tego doktoranta liczyć.

Wenezuela, wieś na wschód od Caracas, 28 lutego 2017 roku, 21.42 czasu lokalnego
Mężczyzna oparł się o ścianę i założył ręce na piersi.
- Ci ludzie niszczą mój kraj. To jak oszukują moich rodaków przechodzi wszelkie pojęcie. Miałem siedzieć i nic nie robić, wiedząc że mój głos ma znaczenie? Nic z tego - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Oczywiście rozumiem wszystkie zasady, żeby Obdarzeni nie wykorzystywali swoich zdolności przeciwko zwykłym ludziom, ale grzech zaniechania jest jeszcze gorszy! Mam pozwolić, by moi bliscy cierpieli? By kraj moich przodków został rozkradziony przez korporacje? Po moim trupie - był bardzo wzburzony wypowiadając te słowa. - Tyle Biały pierdzieli o koegzystencji z zwykłymi ludźmi, więc właśnie to zrobiłem. Pokazałem, że Obdarzeni są częścią społeczeństwa i też można na nas liczyć. Zresztą przejrzyjcie sobie niezależne media czy choćby facebooka. Wszyscy mnie popierają i dziękują za wsparcie. A jedyne co zrobiłem to przemiana i przejście wśród strajkujących robotników. Gdybym tego nie zrobił, doszłoby do tragedii. Wojsko miało rozkaz zdławienia demonstracji siłą - spojrzał Jack prosto w oczy. - Miałem na to pozwolić?
Jack westchnęła przyglądając mu się. Tylko kątem oka, popatrzyła na Jakiro, ale nie widząc chęci z jego strony, do zabierania głosu, zrobiła to za nich oboje.
- Kiedyś pewien mężczyzna zapytał sędziego, gdzie sprawiedliwość? Sędzia odpowiedział mu na to, że on nie kieruje się sprawiedliwością, a prawem. – wzruszyła wątłymi ramionami – To może nie być sprawiedliwe i może się nam nie podobać, za kulisami możemy kibicować podobnym wybrykom, ale rozpoczynając pracę w Świetle wiedziałeś, na co się szykujesz. Odebrałeś sobie możliwość do tego typu zachowań. Coś za coś. Masz możliwość pomagać jako zbroja, gdy jest to wymagane i gdy możesz, ale prywatnie to jesteś tylko sobą, nie Obdarzonym. Gdyby jakiś policjant poszedł na tę demonstrację w mundurze, dostałby dyscyplinarkę kolejnego dnia, prawda? – pytanie było dość retoryczne, bo Dove nie dała czasu mężczyźnie na odpowiedź – Jesteśmy organizacją militarną, nasze zbroje to nasz mundur Mysterio i nie będziesz z tym dyskutował. – ruda powiedziała to zaskakująco nieznającym sprzeciwu tonem – Jakiro, pewnie powiedziałby to dosadniej ode mnie, ale nie możesz robić tego więcej, nie po tym co zrobił Marco, rozumiesz?

Valquez robił właśnie głęboki wdech by jej mocno odpowiedzieć, ale wspomnienie o Marco sprawiło, że tylko zazgrzytał zębami. Mielił jakieś słowa w ustach, ale ostatecznie nalał sobie koniaku do szklanki i wychylił duszkiem.
- Rozumiem przesłanie - odezwał się wreszcie, stojąc plecami do nich. - Nie będę więcej uczestniczył w protestach w postaci zbroi.
Nic więcej nie dodał. Wydawało się, że będzie chciał coś jeszcze utargować, ale na tych słowach poprzestał. Na moment zapadła cisza, którą przerwał Lovan.
- Oczekuję raportu na temat aktualnej sytuacji politycznej w Wenezueli. Prezydent Maduro chciał wykorzystać naszą wizytę poprawy swoich notowań, co wkrótce odbije mu się czkawką. Nikt - zaznaczył - nie będzie wykorzystywał nas by wpłynąć na decyzje zwykłych ludzi.
Na te słowa Mysterio na chwilę odwrócił głowę, ale nie skomentował tego w żaden sposób.

Jakiro dał znać Chezie i oboje wyszli na zewnątrz.
- Uff… - mężczyzna odetchnął z ulgą. - Gość zawsze mi działał na nerwy, jeszcze podczas szkolenia lata temu. Dzięki Jack - spojrzał na nią z wdzięcznością. - Nie poradziłbym sobie bez ciebie.

Meksyk Teotihuacan, 3 marca 2017 roku, 17.19 czasu lokalnego
- Chyba mamy gości - głos McWolfa oderwał Theo od lektury opracowania dotyczącego odkrywania ruin świątyni Słońca. Zdobył je w lokalnej bibliotece dzięki uprzejmości opiekuna świątyni księżyca. Nie znał się na robocie archeologów i jego udział polegał na wskazaniu w których miejscach mają szukać, dlatego kiedy tamci robili swoją żmudną pracę on spędzał czas na czytaniu. Był to dobry sposób żeby zająć czymś myśli, które były niespokojne od ostatnich dwóch dni.
Nie poruszyli się od tego czasu ani o krok do przodu, ale wiedziony doświadczeniem z Grecji wiedział, że to musi potrwać.
Dean który przybył tu w ramach pomocy z ramienia Światła był bardzo żywo zainteresowany ich odkryciem, ale nie naciskał na Theo, by o tym rozmawiać. W końcu zawsze przy tym wyjść na wierzch musiała osoba profesora Massashiego.
Dlatego Obdarzony był dosyć zaskoczony widząc samochód SPdO podjeżdżający na teren kompelsku świątyń. Nie spodziewali się nikogo, a tym bardziej niewysokiej kobiety o burzy rudych włosów.

Po raz drugi z rzędu lot Jack przebył bez żadnych zakłóceń. Może rzeczywiście kiedyś nadejdzie taka chwila, że bez cienia strachu wsiądzie na pokład samolotu.
Lovan wypuścił ją tak naprawdę jeszcze tego samego dnia, kiedy załatwili sprawę z Mysterio. Co prawda na ich głowach była jeszcze kontrola lokalnego oddziału SPdO w Caracas, ale zgodnie z obietnicą Jakiro dał jej wolne na trzydzieści sześć godzin. Wystarczająco na lot do Meksyku i z powrotem. Musiała co prawda poczekać na wylot do ranka następnego dnia, ale wreszcie była u celu.
Nie miała czasu zagłębić się w to co tutaj Dean robił, ani dlaczego właśnie tutaj dostał przydział. Teraz będzie miała okazję o to zapytać.
Wysiadła z SUV-a, zrobiła krok i nagle świat zawirował i zgasł na kilka sekund.
Ocknęła się na ziemi kilkanaście metrów od płonącego wraku samochodu SPdO. Nie słyszała niczego oprócz tępego szumu. Próbowała się podnieść, ale nie miała na to siły. Czuła pieczenie na plecach, ale nadal była zbyt ogłuszona, by zrozumieć co się stało.

Natomiast Theo i Dean mieli sytuację jak na dłoni. W momencie gdy Dove wychodziła z SUV-a trafiła weń rakieta wystrzelona z wyrzutni Obdarzonego, który musiał ukrywać się do tej pory wśród turystów zmierzających do Świątyni Księżyca.
[media]http://i.imgur.com/sSe7UAD.jpg[/media]

Mierzył w okolicach dziesięciu metrów. Na barku poruszała mu się wyrzutnia rakiet, jedna ręka była działem, a na drugiej rozkręcała się piła maszynowa. Jeśli miał jeszcze jakieś moce to nie były one tak oczywiste.

- JAAACK! - ryknął McWolf i z miejsca się przemienił.

Jego szara zbroja z delikatną niebieską poświatą pojawiła się po raz pierwszy przed oczami Theo, który pomimo szoku wywołanego atakiem obcego Obdarzonego miał wrażenie deja vu.
Dean bez czekania skoczył ku większemu odeń czterokrotnie przeciwnikowi. Nie przebył jednak nawet połowy drogi gdy oberwał w bok pociskiem wystrzelonym przez kolejnego nowego Obdarzonego.
[media]http://orig13.deviantart.net/7a30/f/2014/128/6/1/combat_robot_by_alexpascenko-d7hmr9a.jpg[/media]
Ten miał tylko sześć metrów i nadchodził z przeciwnej strony niż ten pierwszy. Przeładował swoją broń i wycelował w podnoszącego się z ziemi McWolfa.

Polska, Legionowo, baza SPdO, 14 luty 2017 roku, 18.37 czasu lokalnego
Droga powrotna minęła bez zakłóceń. Trzy samochody ustawiły się pod aresztem i wprowadzono tam dwóch pojmanych Obdarzonych. Drwal miał zupełnie obojętną minę, natomiast prowadzony przez Nuke Lisicki nerwowo rzucał wzrokiem na boki.
Posadzono ich w osobnych celach, gdzie zostali unieruchomieni i podłączeni pod kroplówkę z substancją blokującą przemianę.
Teraz wystarczyło zabezpieczyć się przed atakiem z zewnątrz i można było przystąpić do przesłuchań. W tym Erika nie była już tutejszym potrzebna. Odwaliła tą robotę, której nikt prócz niej nie mógł zrobić. Szczęśliwie Drwal poszedł po rozum do głowy i skończyło się bez niepotrzebnych ofiar.
Jeśli miała taką chęć, to mogła jeszcze spełnić prośbę tutejszych władz i pokazać się w postaci zbroi. W momencie gdy Polacy nie mieli “swoich” Obdarzonych, taki gest rzeczywiście mógł być im potrzebny.

Nieznane miejsce, nieznany czas
Świadomość wracała powoli. Kiedy otworzył oczy miał tak dużą pustkę w głowie, że przez dobre kilka minut po prostu wpatrywał się w sufit. Im więcej czasu spędzał będąć przytomnym tym bardziej chciał by go ktoś po prostu dobił. Czuł się parszywie. Był tak zmęczony, że nie mógł poruszyć ani ręką ani nogą. Miał ochotę się napić i jednocześnie zwymiotować.
Swędział go prawy oczodół. Oczywiście nie miał możliwości by się podrapać. Zresztą zorientował się, że nie czuje połowy twarzy… Tak samo jak swoich nóg. Próbował podnieść głowę, ale przeszył go potworny ból i ponownie znieruchomiał. Zdołał złapać jednak zamglony obraz dziesiątek rurek sterczących z jego ciała.
Poczuł drapanie w gardle od rurki od intubacji. Poczuł strach… Automatycznie spróbował się przemienić, ale nic z tego nie wyszło.
Gdzieś z oddali usłyszał jakieś głosy, ale nie mógł nawet ogarnąć tego w jakim pomieszczeniu się znajduje. Jedyną pozytywną informacją było to, że... żył.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline  
Stary 11-06-2017, 22:29   #119
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Meksyk, Teotihuacan, 1 marca 2016 roku

Gdy doktorant opuścił pomieszczenie Theo opadł ciężko na fotel który przed chwilą zajmował. To co zrobił… Wzbudzanie inspiracji przychodziło mu naturalnie. Niemal tak naturalnie jak pisanie, czy chodzenie. Doświadczenie mówiło mu że zdobył niezwykle cennego sojusznika, co prawda zwykłego człowieka, ale właśnie w takich ludziach kryła się prawdziwa siła. Siła którą można było ukierunkować i zaprząc do własnych celów, a te w tej chwili były jasne. Musieli skończyć badania Edgara. To było zadanie jego studentów. On musiał natomiast go pomścić.
Czuł że jego śmierć nie była przypadkiem. Ktoś mógł chcieć go uciszyć, ale kto mógł to być? Ktoś ze Światła? A może wręcz przeciwnie, członek Mroku? Tak czy inaczej żeby to zrobić musiał się odpowiednio przygotować. Po pierwsze musiał zdobyć umiejętność latania, albo moc która uniemożliwi to jego przeciwnikom. Po drugie musiał zostać piątką. Powód był prosty, każda moc zwiększała siłę poprzednich. Niektóre działały bardziej synergistycznie, inne wręcz przeciwnie. Na przykład Powietrze i Ogień w połączeniu były dewastujące, natomiast Powietrze i Ziemia były warte tylko tyle co suma składników, ale co mogło się dobrze łączyć z Czasem?
Obdarzony roztarł skronie… Czas w jego szerszym pojmowaniu był energią, ale co na tą energię wpływało? Prędkość. Dla obiektów poruszających się blisko prędkości światła czas płynął inaczej. Samo światło natomiast mogło zostać uchwycone i unieruchomione przez odpowiednio silne pole grawitacyjne… To była odpowiedź na jego pytanie! Grawitacja powinna pozwolić na “unieruchomienie”, w zasadzie zatrzymanie, czasu. Theo uśmiechnął się lekko. Einstein był niezwykłą osobą, a jego teorie znalazły aplikację w osobie Obdarzonego.
Najpierw musiał jednak znaleźć kogoś z tą mocą. I musiał być w stanie ją odebrać. Potrząsnął głową. Znowu będzie musiał zabijać Obdarzonych… Z jakiegoś powodu ten prospekt nie był nawet w połowie tak przerażający jak powinien być.

***

Meksyk Teotihuacan, 3 marca 2017 roku, 17.20 czasu lokalnego

Ta zbroja… Theo ją już widział, ale teraz nie miał czasu na rozmyślania. Przemienił się z automatu, rozrywając swoje ubrania i wywołując, jeśli to tylko możliwe, jeszcze większe poruszenie. Natychmiast rozciągnął kontrolę nad Czasem na siebie. Świat zwolnił niemalże do zatrzymania. Widział McWolfa lecącego w bok po dewastującym strzale wrogiego Obdarzonego. Tych było dwóch i wyraźnie byli przygotowani do walki, ale nie przewidzieli jednego… Obecności Theo. I był to błąd za który zapłacą. Na wszelki wypadek złoty kolos rozejrzał się za ewentualnymi dodatkowymi oponentami i uniósł spokojnie swoją broń, choć dla świata zewnętrznego ruch ten był nadludzko szybki. Zwrócił uwagę na "przydatki" wrogów. Większy miał piłę, wyrzutnię rakiet i działko. Potencjalnie mógł mieć jeszcze jedną moc. Mniejszy miał natomiast karabin i... skrzydła. Skrzydła których Theo potrzebował. Cóż za zbieg okoliczności. Z niezwykłym pietyzmem wycelował w mniejszego Obdarzonego, a jego broń wypluła serię pocisków wycelowanych w klatkę piersiową oponenta.
Chciał skończyć z nim szybko, po czym przejść do większego Obdarzonego i przejąć jego wyrzutnie rakiet.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=V387kjYy2Tc[/MEDIA]
 
Zaalaos jest offline  
Stary 11-06-2017, 22:39   #120
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację

Wenezuela, wieś na wschód od Caracas, 28 lutego 2017 roku

Kiedy wyszła z domu Mysterio, a drzwi się zamknęły za nimi, cała adrenalina bazująca w żyłach rudej, zaczęła opadać, przez co obdarzona zaczęła się trząść z nerwów. Popatrzyła na Davida z uśmiechem na wargach, starając się opanować trzęsące się dłonie. Świetnie potrafiła udawać opanowanie, kiedy każda jej komórka ciała, niemal wybuchała z nadmiaru nagromadzonych negatywnych emocji. Cytrynowe szpilki, które kupiła dnia poprzedniego cicho postukiwały o chodnik, kiedy ruszyła w kierunku Auta. Jeden, dwa, trzy, liczenie kroków pomagało się jej uspokoić, na tyle, że mogła się odezwać, nie bojąc się, ze drżący głos ją zdradzi.
- Poradziłbyś sobie, ale potem musiałbyś płacić za pralnię, co by zmyć krew z koszuli - Stwierdziła lekko, niemal na dobre odganiając nerwy, które krążyły wokół niej, jak sępy obok padliny. Kiedy była w pracy, musiała być opanowana, musiała wyłączać emocje by nie odczuwać tego, co odczuwali jej podopieczni i by nie pokazywać na zewnątrz jak bardzo się boi w sytuacjach zagrożenia i nauczyła się już to roić, tak by inni nie dostrzegli jej strachu i przerażenia sytuacją. Zawsze jednak odpokutowywała to później. Drżącymi dłońmi, łzami, czasem upijaniem się i szukaniem faceta na jedną noc. To ostatnie w obecnej sytuacji nie wchodziło już w grę, upić też się nie mogła, bo wciąż była w pracy, płakać nie miała zamiaru, zostało więc jej trząść się jak osika.

Mimo tego, ze jej organizm łaknął wyrzucenia z siebie emocji, Jack starała się zachować fason przy Davidzie. Posłała mu uśmiech, który z każdym uderzeniem serca nabierał ciepła. Dopiero kiedy wsiedli do SUVa poruszyła temat swojego „wolnego” i możliwości wyjechania do Meksyku na chwilę. Jakiro, ku jej radości przystał na jej propozycję i postanowił, że ten moment, będzie najodpowiedniejszy. To, że zdąży jeszcze zjeść kolacje z Davidem tylko poprawiło jej nastrój i kiedy dojechali, do hotelu, w którym mieli zarezerwowany nocleg, niemal zupełnie zapomniała o rozmowie z Mysterio.


Meksyk Teotihuacan, 3 marca 2017 roku, 17.19 czasu lokalnego

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=aatr_2MstrI[/MEDIA]

W radiu leciała piosenka, która ostatnimi dniami przyczepiła się od Jack i zupełnie nie chciała jej zostawić. To nie była muzyka, której słuchała. Wolała coś klasycznego, coś nie elektronicznego. Ale kiedy prowadziła auto, lub po prostu podróżowała, takie dźwięki były przyjemne, pozwalały się zrelaksować i zupełnie wyłączyć myślenie. Nie wiedziała do końca dlaczego tak bardzo chciała się zobaczyć z Deanem, ale w gruncie rzeczy, traktowała go trochę jak młodszego brata, którego nigdy nie miała. Uratowała go w Chicago, zajmowała się nim w Elwood, a potem ten cholerny zamach w samolocie. Pokręciła głową, odwracając głowę, od drogi i wyglądając przez boczną szybę z tylnego siedzenia, na otaczający ją krajobraz. Słońce wdzierało się przez przyciemnianą szybę, w której odbijała się Jack. Rude włosy, w lekkim nieładzie, tylko dodawały jej uroku. Trochę roztrzepane, trochę czesane wiatrem, odzwierciedlały to co działo się w jej głowie. Podkrążone oczy świadczyły o tym, że średnio spała minionej nocy. W słonecznym klimacie Ameryki Południowej piegowata twarz Jack, jeszcze bardziej przyozdobiła się rudo brązowymi kropkami. Nigdy nie opalała się dobrze, ale swoje piegi nawet lubiła, dlatego mimo ponurych myśli uśmiechnęła się do swojego piegowatego odbicia.
Lubiła tego dzieciaka, dla którego spędzała swoje wolne trzydzieści sześć godzin z dala od Jakiro, jak to jej szef zauważył. Co więcej chciała mu pomagać, miała jednak nadzieję, że MacWolf znalazł sobie inny obiekt westchnień, by Jack nie musiała poruszać z nim tego tematu, szczególnie teraz, kiedy ostatnim razem powiedziała mu, że pocałunek Davida nie miał znaczenia. Co jak, już teraz, wiedziała, miał znaczenie i to duże znaczenie. Jej rozmyślenia na temat Deana, który mógłby poczuć się zdradzony, dowiadując się, że Nadzorca Światła na Amerykę Południową mieszka ze swoim zastępca zostały przerwane, gdy kierowca, zaparkował auto, informując ją, ze dotarli na miejsce. Jack podziękowała, uśmiechnęła się do odbijających się w lusterku samochodowym, oczu i wysiadła z auta, a potem poczuła już tylko ból.

[MEDIA]http://i2.cdn.cnn.com/cnnnext/dam/assets/160222075809-bible-survives-car-fire-00012525-exlarge-169.jpg[/MEDIA]


Nawet nie usłyszała, krzyku, który wydarł się z jej gardła. Eksplozja, na chwilę ją ogłuszyła, pomijając oczywiście fakt, utraty przytomności. Kiedy jednak świadomość wróciła Cheza czuła tylko ból, piekący, nieznośny ból pleców był dominującym. Cała reszta, potłuczenia, wywołanego upadkiem, a raczej odrzutem, od eksplodującego auta był niczym w porównaniu z tym jak bolały plecy, w które wtopiło się ubranie Jack. Szum w uszach, wymieszany z lekkim dzwonieniem otępiał ją, na tyle, że dziewczynie dłuższa chwilę zajęło zorientowanie się, co się właściwie stało. Nie usłyszała, krzyku Deana, ale widząc, już jego postać w zbroi, dokładnie wiedziała, kim jest. Miała jedną osobę po swojej stronie. Kiedy zogniskowała spojrzenie w jednym miejscu i nabrała kilka głębszych oddechów, które wywołały ból w boku podjęła jedyną słuszną decyzję w tym momencie. Przemieniła się przybierając postać pięciometrowej zbroi, która próbowała zejść z otwartego terenu i dotrzeć do Deana. We dwójkę mieli o wiele więcej szans niż w pojedynkę.
 
Lunatyczka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172