Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-01-2017, 00:31   #11
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Erika i Elliot

Po Elliocie w formie zbroi nie było widać żadnych emocji, ale gdy adrenalina uleciała miejsce złości zaczęły zajmować smutek i rozpacz. Najgorsza rana, którą dzisiaj otrzymał nie była wynikiem tych wszystkich ciosów. Za każdym razem gdy myślał o utracie rodziny i domu czuł najgorszy z możliwych bólów, nieporównywalny z niczym innym. Co on teraz zrobi? Świadomość tego zabierała mu wszelki optymizm i energię, a serce krwawiło. Powoli, starając się nie rozsypać przed przyjazną Obdarzoną, dosadnie wymawiał kolejne słowa:
- Moi rodzice nie żyją. Mój dom jest zniszczony. Zabrali mi wszystko... – nie dał rady mówić dalej.
Stracił wszystko i czuł, jakby był na granicy popadnięcia w obłęd. Chyba tylko chęć zadośćuczynienia sprawiła, że zebrał się w sobie i dodał:
- Oni muszą zginąć.
Kalipso w milczeniu przyglądała się Elliotowi. Otaczająca ich mgła zgęstniała na tyle, że nawet światła wozów ratunkowych czy policyjnych były mocno przytłumione. Obdarzona uniosła prawą rękę i zmaterializowała się w niej włócznia. Pole ochronne otaczające chłopaka zniknęło.
- Chcesz zemsty? Tak? - zapytała go.
Nie wiedział, czy ją dobrze zrozumiał. W końcu ta nieznajoma musiała być ze Światła. Ale mgła gęstniała coraz bardziej i nikogo oprócz nich tutaj nie było. Cokolwiek by nie zrobił to pozostałoby między nimi. Powoli, z trudnościami podniósł się na nogi, utykając mocno na jedną, wcześniej zranioną.
- Dokładnie.
Kalipso zrobiła nagły i szybki ruch dłonią trzymającą włócznię. Ostrze, wbite w już krwawiącą ranę, zatopiło się głęboko w ciele "trójki". Towarzyszyła temu nienaturalna fontanna krwi. Obdarzona puściła trzon swojej broni czując jak istota na której stała wiotczeje.
Jej ofiara wreszcie znieruchomiała, a w następnej chwili wróciła do ludzkiej postaci. Od leżącego na brzuchu ciała potoczyła się odcięta włócznią głowa. Spod zwłok wyleciała długa pomarańczowa smuga jakby dymu, uderzając posiadaczkę żywiołu w pierś. Poczuła to znajome uczucie odświeżenia, jakby po długim spacerze w upale wskoczyła do basenu z idealnie schłodzoną wodą.
Odsunęła się nieco na bok i gołą dłonią sięgnęła ku "dwójce", która do tej pory była uwięziona w wodnym wirze. Woda ustąpiła przed Kalipso, gdy ta pochwyciła go za kart w dłoń, którą zacisnęła na nim z dużą siłą. Rozległ się krzyk.
Obdarzona przeciągnęła napastnika przez asfalt i przyklękając na jedno kolano docisnęła "dwójkę" do podłoża.
Elliot miał go podanego jak na tacy.
Patrzył zafascynowany na kolejne ruchy Obdarzonej. Przeszedł go dreszczyk podniecenia przed tym, co nieuchronnie nadchodziło. Gdy już przed nim na ziemi leżał wróg, przez sekundę się zawahał. Co on właśnie robił? Nigdy nie zamierzał być mordercą. Ale nie mógł oprzeć się żądzy zemsty. Pokusa była zwyczajnie za silna, a on czuł, że robi dobrze. To była sprawiedliwość w najczystszej postaci. Jak w transie usiadł na piersi tamtego i z braku innej broni zaczął zadawać cios za ciosem. Wyłączył wszystkie myśli, po prostu instynktownie, niemal na ślepo demolował twarz tamtego, krzycząc przy co mocniejszych uderzeniach. Wyładowywał cały swój ból i gniew.

Nie wiedział, ile czasu minęło zanim skończył. Gdyby nie forma zbroi oddychałby zapewne ciężko. Teraz zatrzymał się i bez słowa patrzył na swoje upaprane dłonie.
Krew skapywała z nich gęstymi kroplami. Kalipso rozchyliła dłoń i wypuściła z niej zwłoki z zmasakrowaną twarzą. Ciemnofioletowy kryształ martwego Obdarzonego pękł i wypuścił z siebie smugę o identycznym kolorze. Ta zawirowała i trafiła w pierś White’a.
Poczuł to uspakajające uczucie, kiedy wszystko toczyło się po jego myśli. Każda rzecz i każda osoba były na swoim miejscu, wszechświat był idealny, a on miał nad nim władzę. Ktoś mógłby to porównać z osiągnięciem nirwany.
Trwało to ledwo chwilę, ale Elliot od razu chciał tego więcej.
Włócznia zniknęła wraz z tym jak martwa "trójka" stała się już tylko małym ochłapem mięsa leżącym na ulicy.
- Wróć do ludzkiej postaci - powiedziała Kalipso prostując się. Obdarzona zdawała się wyczekująco przyglądać White'owi.
Nie był w żadnej pozycji do negocjowania. Minęła chwila i zbroja znikła, zastąpiona przez zwykłego, szczupłego nastolatka. Zdał sobie sprawę, że jest nagi, do czego nadal nie był przyzwyczajony i instynktownie zasłonił się.
W następnej chwili przewrócił się. Ranna noga nie utrzymała jego ciężaru. Ból go prawie go oślepił. Krew sączyła się szybko, powiększając kałużę krwi, w której chłopak teraz leżał.
Obok chłopaka upadła kolorowa torba podróżna. Nie roztrzaskała się tylko dlatego, że otoczyła ją ta sama poświata, którą nie tak dawno temu miał wkoło siebie White. Pole ochronne zniknęło, woda z hydrantów przestała lać się na chodnik, który i tak błyszczał od niej w bladym świetle księżyca jakie przebiło się przez niknącą mgłę.
Niczym przyjemnym nie było leżeć nago, będąc mokrym w to styczniowe popołudnie. Górująca nad wszystkim sylwetka Kalipso zniknęła. Po jakiejś chwili dało się słyszeć kroki bosych stóp kogoś idącego przez przemoczoną ulicę. Zaraz Elliot mógł dostrzec jak w jego kierunku idzie zupełnie naga kobieta. Jej długie blond włosy opadały falami na ramiona, zakrywając jej piersi. Spojrzała na niego, widząc jego obrażenia skrzywiła się i bez słowa podeszła do torby w różowe kwiatki otwierając ją.
- Cholera, trzeba było powiedzieć, że oberwałeś - skomentowała jego stan, przygryzając wargę. Jednak w jej głosie nie było pretensji, a troska. Wyciągnęła z torby cienki biały szlafrok, jasnoniebieską bluzę i ręcznik. To pierwsze narzuciła na siebie, a resztę wzięła do ręki. Podeszła do chłopaka, stając tak, że zasłoniła mu widok na trupy i podała ubranie.
- Narzuć na siebie. Zaraz przyjdzie pomoc - po tym wyciągnęła pasek ze swojego szlafroka i przykucnęła przy Elliocie. - Zawiążę ci to na nodze, żeby zmniejszyć krwawienie, ok?
W tymo momencie White był już mocno pobladły. Zacisnął tylko zęby z bólu, a na propozycję kobiety pokiwał twierdząco głową.
Dopiero teraz zaczęły docierać do nich megafonowe nawołania do zarzucenia broni i wstrzymania się od walki. SPdO otaczało okolicę, w tle migały światła karetek i wozów bojowych straży pożarnej.
- Teren czysty! - wrzasnęła Erika w kierunku głosu, gdy przewiązywała pasek na nodze chłopaka.
- A teraz ważne sprawy - mruknęła do Elliota. - Jesteś w szoku, nie wiele pamiętasz z tego co tu, za mgłą się wydarzyło. Jak będą ciebie przepytywać to mówisz "nie pamiętam". Ok? - kobieta mówiła to spokojnym tonem głosu, jakby jego zgodzę z góry zakładała. Mocno pociągnęła końce paska i związała w porządny supeł. Pomogła mu owinąć się ręcznikiem i założyć bluzę.
- O nic się nie martw - dodała w uspokajającym tonie.
- Rozumiem.
To, że był w szoku nie mijało się za bardzo z prawdą. Ale pamiętał wszystko bardzo dobrze, ze szczegółami. Te ostatnie kilkadziesiąt minut miało przeogromny wpływ na jego życie i zostawiło trwały ślad na jego psychice. Nie miał pojęcia, co będzie dalej, ale rozumiał, że jego życie najpewniej przyjmie od teraz drastycznie inny kierunek od tego, który wyobrażał sobie jeszcze dzisiaj rano.
 
Kolejny jest offline  
Stary 08-01-2017, 11:55   #12
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Było tak cholernie zimno. Wszechobecna wilgoć tylko bardziej wyciągała ciepło z ciała dwójki Obdarzonych. Erika, owinięta jedynie cienkim szlafrokiem zaczęła dygotać już w chwili jak pochyliła się nad Elliotem by obwiązać mu zranioną nogę. Na szczęście pasek od jedwabnego szlafroka był bardzo mocny, więc gdy z całych sił zacisnęła go i związała, materiał nie porwał się tylko dzielnie pełnił swoją rolę w powstrzymywaniu krwotoku. Akurat dla chłopaka, w jego stanie, niska temperatura była całkiem na rękę. Przynajmniej dopóki służby ratownicze nie przesadzą z czekaniem na wejście do akcji.

Obdarzona, gdy prowizorycznie opatrzyła obrażenia White'a znów sięgnęła do swojej torby. Wyciągnęła z niej identyfikator członka Światła, jej jak każdego wyżej postawionego w tej organizacji Obdarzonego, różnił się od standardowych. Było na nim podane wszystko to co było potrzebne do potwierdzenia jej tożsamości i rozszerzonych uprawnień. Legitymacja Eriki posiadała zdjęcie jej formy zbroi, kod członka oraz zdjęcie kryształu z zaznaczonymi cechami charakterystycznymi. Kryształy dla Obdarzonych były niczym linie papilarne na odciskach palców. Jego kształt, kolor i rozmiar był wyjątkowy i niepowtarzalny. Czasem pojawiały się dyskusje na temat tego czy bliźnięta jednojajowe miałyby identyczny kryształ. Niestety odpowiedzi nie było, bo jeszcze takiego przypadku nie opisano.

Kalipso spojrzała na swoje dokumenty i wyciągnęła jeszcze telefon. Już miała zadzwonić do centrali, ale dłonie miała tak zgrabiałe i przemarznięte, że ekran dotykowy jej telefonu nie chciał współpracować z nią. Z cichym westchnięciem Erika wrzuciła telefon z powrotem do torebki.
Odruchowo objęła się rękami, by dać sobie ułudę, że zrobi jej się cieplej. Spojrzała na chłopaka, któremu przyszła na ratunek.

"Będę się długo i namiętnie z tego tłumaczyć" jęknęła w duszy. I choć wiedziała, że wielu będzie psy na niej wieszać za to, to Erika była pewna podjętych tu przez siebie decyzji. Z pewnością zareagowałaby inaczej, gdyby nie informacja o tym jaki odcień miał kryształ chłopaka.
Dla Kalipso oczywistym było, że chłopak pragnął zemsty jak niczego innego. A ona mu ją dała.
Przynajmniej miała pretekst by nie pozwolić tamtym Obdarzonym przeżyć.

Erika nienawidziła takich jak ci dwaj, którzy zaatakowali Elliota, mordując mu rodzinę. Takie rzeczy Obdarzona brała bardzo osobiście i wywoływały w niej złość trudną do określenia. Co więcej, wiedziała jak wyniszczająca potrafiła być niezaspokojona żądza zemsty. Osobiście uważała, że czułaby się lepiej mogąc takowej dokonać. Dała, więc chłopakowi to, czego sama nigdy nie mogła dostać.
Widziała w spojrzeniu chłopaka tą fascynację gdy pozbawił "dwójkę" życia. Ciemne kryształy ponoć czerpały większą przyjemność z pochłaniania mocy. Erika właśnie stała się "piątką". A to oznaczało, że w swoim życiu wysłała w zaświaty co najmniej cztery osoby. A przez te cztery razy miała dość czasu poczuć co się czuje przejmując czyjąś moc. I skłamałaby, gdyby powiedziała, że jest to nieprzyjemne.

Kalipso wierzyła, że teraz, po tych traumatycznych przeżyciach, mimo wszystko chłopakowi będzie łatwiej pogodzić się ze stratą. Bo przecież nic tak nie wywołuje rozpaczy jak bezsilność, gdy oprawcy pozostają bezkarni, albo kara jest nieadekwatna do czynów.
A tu najpewniej tak by było. Obaj NO zostaliby osądzeni i zamknięci. Erika szła o zakład, że Elliot nie uznałby tego za sprawiedliwe.
Był młody, dorastał i jeszcze ten Kryształ. Prawdą było, że miał on wpływ na zachowanie Obdarzonego. Jej własny już raz przejął nad nią kontrolę - za co akurat była wdzięczna.

Lecz Erika nie zgadzała się z tym by ograniczać ciemnym kryształom dostęp do akcji “pacyfikacyjnych”. Czyli tych, w których była szansa/konieczność zabicia innego Obdarzonego co znowu skutkowało przejęciem mocy.

Na to niestety nie miała wpływu, bo decyzje o tym podejmowało Szefostwo Najwyższe, czyli najjaśniejszy z jasnych kryształów, Obdarzony zwany Białym.
Oczywiście Erika rozumiała powody jakimi się kierował. Choćby to, że osoby o jasnym krysztale były łatwiejsze w interakcjach, sam kryształ sprawiał, że łatwiej było im w stresie panować nad negatywnymi emocjami. Ale byli też dobrzy ludzie, dla których według spostrzeżeń Kalipso, ciemny kryształ był niczym pasożyt. Uważała, że dla takich Obdarzonych, podejście Białego było krzywdzące i doprowadzało albo do tego, że sami przestawali w siebie wierzyć i w wyniku tego kryształ wygrywał, przejmując kontrolę albo zaczynali się bać, doszukiwali podstępu, popadali w paranoję i ostatecznie kończyło się to źle gdy zażywali “wolności” w miejscach do tego nieprzeznaczonych.

Erika zdawała sobie sprawę, że pozwoliła sobie na samowolę. Ale miała zamiar pomóc chłopakowi, zostać przy nim, porozmawiać. Co innego psycholog, a co innego drugi Obdarzony, który ma przynajmniej odrobinę pojęcia co się czuje odbierając życie innym.

“Jak nic Biały wyśle mnie na prace społeczne” skrzywiła się. Oczami wyobraźni widziała jak jej urlop przesuwa się w czasie o kolejne tygodnie.
Ale prawdą było, że ataki w centrach dużych miast nie były czymś częstym. Co więcej miała mocne podstawy do podjęcia decyzji o zlikwidowaniu napastników zamiast pojmaniu ich żywcem przez wzgląd na zniszczenia jakie już dokonali i ryzyko większej katastrofy, która mogłaby się wydarzyć gdyby ich nie spacyfikowała.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 08-01-2017, 14:25   #13
 
Ramp's Avatar
 
Reputacja: 1 Ramp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumny
Jakiś pajac zostawił mu list poleceniami. Ani podpisu ani nic. Może to jest szansa dla Maćka. Może znajdzie robote, i bedzie żył normalnie? Kto to wie. Ogarnął trochę mieszkanie. Być może nie wróci już do niego. Jeśli w pobliżu kantoru były kamery, to albo policja albo SPdO zorientują się że Lisicki jest Obdarzonym i go dopadną. Dlatego wolał zostawić po sobie porządek, względny, ale zawsze coś. Wykąpał się, założył czyste ubrania. Musi w końcu wyglądać jak człowiek. Zawsze tak miał, że chciał fajnie wyglądac, i nie miał zamiaru tego zmieniać.
Poza męczącym go wczorajszym kacem, nic więcej nie sprawia mu kłopotu. W końcu jak to Nowy Rok, trza to oblać. A że jest koneserem alkoholu i za ukradzione pieniądze nakupił sobie tego sporo, to mógł sobie pozwolić na wieczorną degustację Whisky, Brandy i tak dalej. Dużo by tu wymieniać.
Dobrze że jest akurat poniedziałek. Wyszedł wieczorem z mieszkania, zabrał jeszcze pistolet, tak w razie czego. Nigdy nie wiadomo kto to będzie. W ludzkiej postaci jest łagodny, miły, grzeczny. W postaci zbroi jest agresorem, i gdy ktos go zdenerwuje, ma ochote się go pozbyć.
Wolał uniknąc kolejnego rozlewu krwi.
Taksówki chodziły w ten dzień jak oszalałe, bez problemu umiał znaleźć kierowce. Pod płaszcz wział sobie reszte Balantines’a, który od zeszłęgo wieczora został.
Dojechał na Stare Babice, w zasadzie w okolice Góry Śmieciowej od strony ulicy Estrady. Wysiadł na stacji benzynowej, dał taksówkarzowi spory napiwek i pożegnał się grzecznie.
O tej porze wszystko było już dawno pozamykane. Wysoki płot służył tylko temu, żeby komuś nie wpadło do głowy przerzucać worków na drugą stronę. Lisicki przeskoczył go bez problemu.
List był bardzo ogólny. Musiał się trochę przejść, poszukać. W końcu zbliżała się północ.
Zaczęło dosłownie pizgać złem i naszła go ochota na przemianę, żeby poczuć się lepiej. Na szczęście miał przy sobie coś odpowiedniego na tą pogodę. Łyknął whiskacza i zaraz zrobiło mu się cieplej.
W tym momencie wyszedł zza nasypu i zobaczył trzy czarne limuzyny na przygaszonych światłach. W lichym świetle pobliskich lamp trudno mu było rozpoznać marki, ale zapewne któreś z niemieckich.
Z środka wysypała się grupka ludzi, wszyscy w eleganckich garniakach i narzuconych na to płaszczach. Większość z obecnych wypychała mięśniami każdy centymetr swoich marynarek i każdy z nich trzymał gnata na widoku.
Odległość pomiędzy nimi a Lisickim wynosiła raptem trzydzieści metrów.
Jeden z gangusów wyszedł kilka kroków przed szereg i krzyknął.
- Ty z wczoraj z kantoru na Pradze?!
- Zależy kto pyta - odparł z głębokim spokojem.
- Jak to, kurwa kto?! - dres był zaskoczony jego pytaniem - Nie pyskuj łazjo! Bossu pyta! - nie wskazał jednak kto jest jego szefem.
- Czekam tu na kogos, więc jeśli nie jesteście to wy to nie przeszkadzaj - mógł bez problemu zniknać wszystkim z oczu, nikogo przy tym nie raniąc, i wrócić do swojego mieszkania, skoro jednak miał szanse zacząć nowe życie, wolał poczekać.
Być może to są Ci pracodawcy, tylko nie chcą się ujawnić? Któż to wie? Może chcą wycisnąć ze mnie troche informacji, a potem przejść do konkretów? Na razie pozostawało jedynie grać na zwłokę.
- Ty chuju złamany! - heroldowi skoczyło ciśnienie. Przeładował broń podnosząc ją w kierunku Maćka.
- Spokój Sosna - ciche i spokojne polecenie zatrzymało go w pół kroku. Z samochodu wyszedł jeszcze jeden mężczyzna.
W przeciwieństwie do reszty nie był tak nakoksowany i zamiast garnituru nosił wygodną, skórzaną kurtkę.
[media]http://cdn1.stopklatka.pl/dat/artykul/0000000179/0000179191/large.jpg[/media]
- Uspokójcie dupy - mówił cały czas cicho i spokojnie, jakby był myślami gdzieś indziej. Patrzył na wszystko i wszystkich wokół ze znużeniem.
Dopiero po chwili skierował wzrok na Lisickiego.
- Rozwaliłeś wczoraj lokal i zabiłeś lojalnego mi człowieka. Musisz za to zapłacić. Rozumiesz, prawda? - to nie była groźba, tylko stwierdzenie, ale Maciek poczuł jak zimny pot spłynął mu po plecach. W tamtym ulizańcu czaiło się coś strasznego.
Ten koles był dość dziwny. Nie trzeba było się domyślać, że ten tu w kurtce to wysoko postawiona szycha.
Zniszczony kantor, na pewno kamery tam były i także wszystko widział. Wiedział gdzie Lisicki mieszka.
Maciek czuł do tego kolesia duży dystans i strach. Nie duży, ale jednak coś było w nim takiego, że nawet mięśniaki w skórze maja do niego respekt.
Jako człowiek nie miał z nimi szans, ale jako Obdarzony? Wyłączy ich na chwile z gry, a sam ucieknie i będzie miał problem z głowy.
Spróbuje także coś wymyślić w trakcie rozmowy.
- A co jeśli nie będę chciał zapłacić?- czuł lekki strach, ale zawsze mógł się zmienić, i to sprawiało że był bardziej pewny siebie.
- Jak człowiek dźwiga własne ciało, a ciężaru jego nie czuje, tak nie dostrzega własnych błędów - odpowiedział dziwnie melancholijnym tonem. - Zapłacisz - dodał równie spokojnie, pewny siebie. - Zaczniesz od tego, że klękniesz i wycałujesz buty każdego z chłopaków, za to że zabiłeś ich kolegę.
-HA HA HA - zaśmiał się z pogardliwym tonem - Ani mi się śni! - w plecaku który zabrał ze sobą miał drugą parę ubrań na wszelki wypadek. Odrzucił go delikatnie na bok i przybrał postać zbroi. Biegnie w ich stronę i atakuje ich, jeśli pojawi się wrogi Obdarzony, który będzie chciał go atakować, to użyje swojej mocy i zabierze swój plecak a potem ucieknie.
 
Ramp jest offline  
Stary 09-01-2017, 00:57   #14
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Wielka Brytania, Londyn, Chelsea, 1 stycznia 2017, 16.52 czasu Greenwich
Kiedy tylko mgła opadła, natychmiast zaczęli się do nich zbliżać funkcjonariusze SPdO. Robili to mimo wszystko ostrożnie, nie wiedzieli bowiem kto wyszedł zwycięsko z potyczki.
Jeden z nich musiał wszak dobrze pamiętać szkolenie, ponieważ jak tylko Erika odwróciła się do w ich kierunku, to dowódca potwierdził przez radio, że nawiązał kontakt wzrokowy z Kalipso. W następstwie tego sprawy potoczyły się bardzo szybko. Lorencz potwierdziła swoją tożsamość, a chwilę później razem z Elliotem byli w jednej karetce. Erika skorzystała z przydziałowych ręczników i dresów. Już zupełnie sucha popijała gorącą herbatę prosto z termosu. White dostał gorączki od rannej nogi, w której opiekujący się nim lekarz zdiagnozował złamaną kość. Nafaszerowano go przciwbólowymi, więc teraz wszystko wydawało się kolorowe. Zrobił się senny.

Początkowo chciano go zabrać osobno, ale sprzeciw Kalipso był jednoznaczny i nikt nie śmiał go podważać.
- Co za dzień, co za kurwa pojebany dzień - mruczał pod nosem lekarz opiekujący się młodym Obdarzonym, ale zamyślona Erika nie poświęciła temu zbyt wiele uwagi. Jechali na sygnale do miejscowego oddziału SPdO. Jej pierwsza samodzielna misja zakończyła się w pełni sukcesem.
W tym momencie do niej dotarł jeszcze jeden aspekt zakończonego pojedynku. Właśnie stała się “piątką”.

USA, Illinois, przedmieścia ruin Chicago, 1 stycznia 2017, 11.27
Próbowała kilkukrotnie, ale za każdym razem sygnał był zajęty. Z westchnieniem odłożyła telefon.
- Coś nie tak? - Dean zmrużył oczy niepewny i w tym momencie jej komórka się rozdzwoniła. Lovan oddzwaniał.
Uniosła dłoń i pokręciła głową. Nie miała czasu tłumaczyć tego młodemu.
- David? - odebrała telefon.
- Jack! Nic ci nie jest? - ledwo go słyszała, w tle coś strasznie trzeszczało.
- Z nami wszystko w porządku. - Lovan powinien się domyślić, że mówiła o niej i o chłopaku, o którym opowiadała mu podczas ich ostatniej rozmowy. - Gdzie jesteś?
- Lecimy w kierunku Chicago, będziemy za godzinę! Smaug powinien być szybciej! - musiał krzyczeć, by coś zrozumiała.
- David - zaczęła cicho, jednak po chwili zdała sobie sprawę, że Lovan nie miał szans jej usłyszeć, wśród hałasów mu towarzyszących - Miasta już nie ma. -powiedziała stanowczo i głośno by sens słów dotarł do mężczyzny po drugiej stronie telefonu - Ja jestem pod Chicago, ale samego miasta już nie ma.
- Co? Powtórz, źle cię zrozumiałem! - odparł. To co powiedziała wydawało mu się po prostu zbyt abstrakcyjne.
- CHICAGO JUŻ NIE MA! - Krzyknęła w końcu, nie tylko dlatego by David ją usłyszał, również by wyrzucić z siebie emocje - Coś je zmiotło z powierzchni, nie ma już nic!
Po drugiej stronie zaległa cisza. Słychać tylko było terkot silników transportowca typu Herkules.
- Ukryj się - powiedział w końcu, ale zupełnie bez przekonania w głosie. - I… pozostań w ludzkiej postaci - wiedziała co miał na myśli. Jeśli Desolator uderzy ponownie, to zabijając ją położy swoje łapy na jej telepatii. W nieodpowiednich rękach mogło to wywołać jeszcze większe kataklizmy niż to czego świadkiem była w tej chwili.
Zupełnie odruchowo spojrzała w niebo. Nad samym centrum zniszczeń było czyste niebo, ale chmury kłębiły się w dziwny sposób, stopniowo zaburzając wszelką widoczność.
Cokolwiek negatywnego przewidywał Lovan, przez następne pół godziny nic strasznego się nie wydarzyło.

Ludzie wokół zaczęli działać. Ci w lepszym stanie pomagali tym bardziej poszkodowanym. Dean też zaczął się udzielać, Dove widziała jednak jak często chłopak sięgał ręką ku swojej piersi. Ją samą ogarnęło nagle wielkie znużenie. Dodatkowo było trochę za słabo ubrana i zaczęła drżeć z zimna. W pewnym momencie młody McWolf podbiegł do niej i otulił ją swoją kurtką.
- Tam! Kryjcie się! - krzyknął ktoś rozpaczliwym głosem. Wszyscy podnieśli spojrzenia w górę.
Przez niebo sunęła kometa. Takie można było mieć pierwsze skojarzenie.
Wystarczyło jednak dokładniej się przyjrzeć, by zobaczyć tam Obdarzonego.
[media]http://i.imgur.com/0tAiACs.jpg[/media]
Trudno było się im dziwić, w końcu właśnie coś zniszczyło kilkumilionowe miasto. Jednak ich panika w tym momencie była niepotrzebna. Wprost przeciwnie. Mogli wreszcie odetchnąć z ulgą, tak jak to w tej chwili zrobiła Dove.
Nadlatywał Jack Vellanhauer vel Smaug. Piątka z bazową mocą żywiołu ognia. Był on określany “złotym dzieckiem Światła”, jedną z najpotężniejszych istot na planecie.
Byli bezpieczni.

Polska, Stare Babice, “góra śmieciowa”, 2 stycznia 2017 roku, 23.44 czasu lokalnego
Karki rozbiegli się na wszystkie strony nie oglądając się za siebie. Ich szef nawet nie drgnął. Wpatrywał się w biegnącego na niego Lisickiego z tym samym pustym wzrokiem co wcześniej.
- Przeznaczenie rozdaje karty, a my tylko gramy - szepnął, po czym się przemienił.
[media]http://i.imgur.com/QRFUJn4.jpg[/media]
Miał ponad cztery metry wzrostu. Jego prawa ręka zakończona była biczem, a w lewej zmaterializowała się strzelba. Z tak bliskiej odległości nie musiał dobrze mierzyć, po prostu skierować broń na przeciwnika i nacisnąć spust.

Pocisk trafił Macieja w lewy bok, wypalając i wyrywając jednocześnie spory płat pancerza. Siła uderzenia aż go obróciła i upadł na ziemię na plecy. Zawył z bólu, który rozszedł się po jego całym ciele.
Nim zdołał się choć trochę ogarnąć, poczuł jak na jego szyi zacisnął się bicz. Przeciwnik szarpnął i wyniósł go w powietrze, po czym grzmotnął nim o glebę. Lisicki ledwo mógł pozbierać myśli, kiedy ponownie był w powietrzu. Bicz coraz mocniej zaciskał się na jego szyi, stopniowo miażdżąc pancerz.
Maciej w ostatku nadziei odpalił w locie swoją moc i jasny błysk zalał całą okolicę.
Kiedy jednak upadł na ziemię, sam nie był w stanie się ruszyć. Drżącymi rękami próbował rozplątać bicz, ale nie dawał rady.
Po chwili tuż nad nim stanął jego przeciwnik. Bicz zwinął się podnosząc Lisa w górę.
- Mogłeś się wykpić zwykłym poniżeniem... - nawet w postaci zbroi jego głos był w miarę cichy i spokojny. Po tych słowach przyłożył swoją strzelbę do twarzy Lisickiego.

Irak, An-Nasirijja, 8 stycznia 2017 roku, 13.19 czasu lokalnego
Wysłużona Toyota Landcrusier zatrzymała się. Kolejny punkt kontrolny. Wysiedli po kolei i legitymowali się. Iracki sierżant widząc grupę czterech europejczyków, skłonił się sztywno i szybko oddał im wszystkim papiery.
Ruszyli dalej, ale tym razem znacznie wolniej, ponieważ na okolicznych ulicach odbywał się targ i wszędzie było pełno ludzi i zwierząt.
Jego podróż trwała drugi dzień, a już był praktycznie na miejscu. Profesor Massashi opuścił obóz jeszcze tego samego dnia, w którym podjęli decyzje o ich dalszych krokach. Był jednak niesamowicie skuteczny. Uwinął się z dokumentami w ciągu trzech dni, podczas których załatwił transport Obdarzonego do Iraku. Jego towarzyszami było teraz trzech najemników, którzy jak jeden byli bardzo małomówni. Rozmawiali jedynie ze sobą w słowiańskim języku, który rozpoznał jako rosyjski. Oczywiście go rozumiał i w momencie, w którym się do nich odezwał w ich macierzystej mowie, natychmiast urwali wszelkie wymiany zdań. Ograniczali się jedynie do zdawkowych komentarzy, potrzebnych do osiągnięcia następnych punktów kontrolnych na ich trasie.

Dla Theo droga byłaby zdecydowanie ciekawsza, gdyby mógł podyskutować z Edgarem, ale ten i tak odwalił kawał świetnej roboty. Mężczyzna mógł podejrzewać, że to nie pierwszy raz kiedy stary profesor dostaje się do kraju, w którym jest stan wojenny. Takie były jednak uroki pracy archeologa na Bliskim Wschodzie.
Korzystając ze spokoju, mógł dokładnie przestudiować teksty, które wcześniej dla siebie ściągnął. Jeden ze studentów podarował mu nawet tablet, z którego teraz mógł korzystać w trasie.
Czytając po raz kolejny jedno z tłumaczeń “Eposu Gilgamesha” zgrzytał zębami. To wszystko nie pasowało. Żadne nie wyglądało tak jak powinno. Miał uczucie dziwnego deja vu czytając to, ale wszystkie te opowieści były zbyt wiele razy przekazywane ustnie, żeby zachować pełen przekaz. Przede wszystkim śmiać mu się chciało z domniemanej śmierci Enkidu. Przecież on… i w tym momencie następowała pustka.
Zupełnie inaczej sprawa się miała z Enuma Elish. To nie była opowieść o bogach, to nie były mity. To wszystko się wydarzyło, był tego pewien, choć imiona brzmiały zupełnie inaczej, a i tłumaczenie, które odnalazł, zbyt dużo uogólniało. Był pewien, że gdyby mógł dostać się do oryginalnych tablic, wtedy wiele jego pytań znalazłoby odpowiedzi.
- Tam budet yezdit - mruknął kierowca. Wyglądało na to, że dalszą drogę będzie musiał przebyć pieszo. Zostały mu może dwa kilometry do zamienionej na bazar świątyni.

USA, Illinois, Elwood, centrum rezerw Armii Stanów Zjednoczonych, aktualnie centrum dowodzenia akcją ratowniczą Chicago, 3 stycznia 2017 roku, 7.12 czasu lokalnego
Świtało. Okryta szczelnie wojskową kurtką, pod którą założone miała jeszcze dwie warstwy polarów, Jack czuła się nawet dobrze. Silny wiatr i temperatura w okolicach zera w ogóle jej nie przeszkadzały.
Pomimo tego, że wokół krzątało się mnóstwo ludzi przygotowujących się do odbioru zaopatrzenia z lądującego samolotu, to ona miała dla siebie chwilę samotności. Nikt jej nie zaczepiał, nikt od niej niczego nie wymagał.

Chwila ciszy.

Zadanie było tym razem proste. Miała odebrać jedną osobę, zaprowadzić na kwaterę i następnie do dowództwa. Po tym kończyła się jej służba i sama mogła udać się na odpoczynek.
W pełni zasłużony odpoczynek, bo w ciągu ostatnich prawie czterdziestu godzin zażyła raptem kilka godzin snu. Wiele się wydarzyło. Razem z przybyłym wojskiem, siłami SPdO i wszelkimi ochotnikami odkopywali ocalałych z katastrofy. Praktycznie non stop przebywała w postaci zbroi.
Jej umiejętności były nieocenione w tym momencie. Była w stanie wyczuć cierpienie i nakierować poszukujących w miejsca, gdzie byli uwięzieni ludzie. Setki głosów, myśli, uderzały co chwila i nie mogła się od nich odciąć. Obowiązek jej nie pozwalał.
W tym wszystkim, miłym wytchnieniem dla niej był Dean. Pracował ciężko, na równi z innymi, nie korzystając z postaci zbroi. Nie przemienił się jeszcze. Jack bardzo łatwo wyczuwała jego niepewność i strach. W jego głowie myśli te były jednak o dziwo na drugim planie.
Na pierwszym była ona sama. Oczywiście strasznie mu się podobała, to mogła wyczytać bez korzystania z telepatii. Jednak dzięki tej mocy mogła czuć podziw, admirację jaką ją darzył. Ustawił ją sobie na piedestale, jako istotę bez wady.
Wśród wielu negatywnych emocji, jego umysł był światełkiem, które dawało siłę do dalszej pracy. Chłopak spał teraz w jednym z wielu namiotów, razem z Lulu, której przypadł do gustu i którą zajmował się, gdy Jack nie mogła.

Logistycznie sytuacja była pod ścisłą kontrolą. Z całych Stanów zjeżdżała pomoc humanitarna i setki jednostek straży pożarnej i wojska. Naczelnym dowódcą oficjalnie był Smaug, z którym nawet zdołała zamienić kilka słów, ale on sam latał ciągle w okolicach centrum zniszczeń. Jeśli dobrze kojarzyła to od początku jego przybycia nie przemienił się by odpocząć czy coś zjeść. Ponad czterdzieści godzin w postaci zbroi. Na szkoleniach mówili, że maksymalny czas powinien wynosić pięć godzin, później organizmowi zaczyna brakować energii i można stracić przytomność. Najwyraźniej jego to nie dotyczyło.
W każdym razie realnie dowodził generał marines Joseph Martinez, twardy teksańczyk. Żelazną ręką rozporządzał kolejnymi siłami, które przechodziły pod Smauga, a defacto pod jego komendę. Miał jednak oko do ludzi, więc kiedy zobaczył słaniającą się na nogach Dove, wydał jej ostatnie polecenie, zanim miała się udać na ośmiogodzinną przerwę.

Z Europy, a dokładniej rzecz biorąc z Londynu, przylatywało wsparcie.

Wiadomość o zniszczeniu Chicago dotarła do Eriki wraz z wiadomościami, które oglądała do kolacji, podczas tworzenia wstępnego raportu. Był to tak wielki szok, że telefon z centrali Światła odebrała niewiele myśląc o swoim rozmówcy. Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że rozmawia z Białym. Prawie zapomniała, że jako posiadaczka żywiołu, odpowiada bezpośrednio przed nim.
- Walka w Londynie pozytywna? Masz komplet mocy? Ok. Lecisz do Chicago, więcej na miejscu z Jackiem - rozmowa wyglądała w ten sposób.

Trzy godziny później była w prywatnym odrzutowcu pewnego ukraińca, ciągle trawiąc wydarzenia ostatnich godzin. Obok niej na fotelu spał Elliot White. Pewnie jeszcze nie ogarnął co się stało, od momentu powrotu do ludzkiej postaci był cały czas na prochach. Podczas lotu miała czas i obowiązek by z nim o tym porozmawiać. Zabranie go ze sobą było jej decyzją. Miała do tego prawo, tym bardziej, że będąc w pośpiechu, Biały jej tego nie zabronił.
Tłumaczyć będzie się później.

Po międzylądowaniu w Nowym Jorku, na miejscu byli rankiem następnego dnia. Dopiero zaczynało świtać, kiedy podchodzili do lądowania. Pilot był mocno zestresowany lądując na wojskowym lotnisku. Zapewne obecność w powietrzu istot przeczących wszelkim prawom fizyki była tego powodem.
Wreszcie mogli zejść z pokładu. Erika rozpoznała czekającą na nich, rudowłosą osobę. Jack Dove, młoda Obdarzona, praktykująca psycholog w Świetle. Widziały się kilka razy w biurze na K2, gdzie Dove też przechodziła swoje szkolenie.
Zupełnie nadprogramowy był natomiast Elliot White. Choć ten zapatrzony był w tym momencie na przelatującego nad bazą Smauga.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 09-01-2017 o 01:05.
Turin Turambar jest offline  
Stary 09-01-2017, 11:19   #15
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Transport z Chicago do Elwood pamięta jak przez mgłę. Lulu grzała jej kolana, a jej dłoń machinalnie głaskała suczkę, która spała spokojnie, wycieńczona po ostatnich wydarzeniach. Burza rudych włosów, nie chciała się słuchać swojej właścicielki i niesforne kosmyki wysuwały się z niedbale związanego kucyka. Kilka pasemek przysłaniało piegi na jej zmęczonej twarzy. Młody obdarzony siedział obok niej, a Jack na krótką chwilę pozwoliła sobie oprzeć głowę o jego ramię przymykając oczy. Nie zasnęła jednak, miliony myśli kotłowały się w jej głowie, próbując zagarnąć choć chwilę uwagi Jack i utrudniały jej zaśnięcie. Otulona kurtką Deana silniej czuła jego zapach i choć myśli młodego, na jej temat niepokoiły rudowłosą, nie chciała rozstawać się z jego ubraniem. Było ciepłe, a jego ramię wygodne, co było przyjemnym doznaniem, po spędzeniu kilkudziesięciu godzin na przerzucaniu gruzu.

Martwiła się Deanem. Nie tylko tym, że nie chciał przybrać formy zbroi. nie raz widziała to i nie raz rozmawiała z młodymi obdarzonymi, by jednak zaufali instynktowi. Wiele razy przekonywała podobnych Deanowi, że strach jest naturalny, jednak zupełnie niepotrzebny. Jack zdawała sobie sprawę, że nie jest to rozmowa na teraz, miała jednak zamiar znaleźć chwilę sam na sam z chłopakiem, by z nim o tym pomówić, gdy cała sytuacja się już uspokoi. To była sprawa, którą mogła się zająć i do której wiedziała jak podejść, jednak jego myśli skoncentrowane na niej były dla Jack czymś nowym i czymś co naprawdę ją przerażało. Nie powinien stawiać jej ponad innymi, nie była ideałem, nie była nawet bliska temu co o niej myślał. Jack daleko było, do bycia idiotką, a jego zachowanie było dość jednoznaczne, więc rudowłosa zdawała sobie sprawę, że wpadła w oko Deanowi, jednak myśli, które dotarły do niej gdy była w formie zbroi zszokowały ją. Nie zasługiwała na uwagę jaką jej poświęcał.
Być może rozumiała go, odrobinę przynajmniej. Bo ona miała podobne odczucia kiedy widziała pracującego Smauga. Bez wytchnienia, bez chwili oddechu i odpoczynku. Był piątko, to prawda, jednak piątki też musiały odpoczywać, co jej imiennik zdawał się ignorować. Wykorzystywał swoje zdolności dla innych i nawet nie liczył na słowa podziękowania.

W Elwood, gdy otrzymała wojskowe ciuchy oddała kurtkę Deanowi z uśmiechem na ustach. Wysłała go z Lulu spać do namiotu, a sama udała się po kolejne rozkazy. Nogi powoli odmawiały jej posłuszeństwa ale Jack była uparta i wiedziała ile jest jeszcze rzeczy do zrobienia. Nie chciała odpuścić, choć jej organizm wołał o sen. Martinez musiał to dostrzec dlatego ostatnim co miała zrobić było tylko odebranie kogoś z płyty lotniska, zaprowadzenie do przygotowanej dla niego lub niej kwatery, a później poprowadzenie na naradę. Bułka z masłem w porównaniu z tym co robiła przez ostatnie kilkadziesiąt godzin.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 09-01-2017, 20:43   #16
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Obdarzony szedł zdecydowanym krokiem, starając się znaleźć drogę w gęstym tłumie. Na zachodzie targi nie były tak ludne jak na bliskim wschodzie, ani nie były tak ważne. W końcu w bogatszych krajach na każdym kroku były supermarkety i centra handlowe, które pozwalały zaspokoić każdą potrzebę w niemal dowolnym momencie, natomiast tutaj była to jedna w tygodniu okazja na zrobienie większych zakupów, czy też kupienie sobie czegoś ładnego. Widział dosłownie wszystko, od miejscowego mięsa, owoców i chleba, przez żywe zwierzęta i różne mniej, lub bardziej, wysokoprocentowe napoje, po biżuterię i jakiś złom zachwalany jako starożytne artefakty. Oczywiście jako europejczyk natychmiast przykuł uwagę miejscowych którzy próbowali wcisnąć mu dosłownie wszystko, ale gdy głośno oznajmił w ich ojczystym języku że nie ma pieniędzy dano mu spokój.


Przebijając się przez tłum starał się uporządkować w głowie to co wiedział na temat Gilgamesha i Enkidu, bohaterów interesującego go dzieła. Oboje byli bardziej bóstwami niż ludźmi, choć sformułowanie półbóg nie leżało mu zbyt dobrze na języku. Zgodnie z przekazami Gilgamesh “powstał” pierwszy i władał miastem Uruk po samodzielnym zbudowaniu gigantycznych murów które miały je chronić. Enkidu był jego przyjacielem i równocześnie całkowitym przeciwieństwem, gdzie Gilgamesh był okrutny, tam Enkidu był łagodny, gdy Gilgamesh zabijał, Enkidu leczył, a przy tym byli sobie całkowicie równi. Takie polarne przeciwieństwa kojarzyły mu się z wpływem jaki odcień Kryształu miał na swojego właściciela, a historie ich wyczynów zdecydowanie odpowiadały temu do czego zdolni są dzisiejsi Obdarzeni. Tak naprawdę było to oczywiste rozwiązanie tej tajemnicy gdyby nie dwa problemy. Pierwszy, żyli oni dobre pięć tysięcy lat temu. Drugi, Obdarzeni pojawili się przed trzema dekadami. Oczywiście istniała też możliwość że to Theo jest Enkidu, ale była zbyt absurdalna by ją brać pod uwagę.
W końcu dotarł do centrum targowiska.
Docierając na miejsce opisane przez Edgara, można było poczuć zawód. Kamienna budowla pozbawiona dachu i jednej ze ścian, służyła jako wiatrochron dla kilku stołów z przyprawami.
Jednak on wiedział, że to tylko wierzchołek zigguratu...
Wiatr miotał drobinami piasku, lecz uspokoił się na jeden jego gest. Wyprostował się i rozejrzał ze szczytu budowli wzniesionej na jego cześć.
[media]http://www.national-geographic.pl/media/cache/photo_view_big/uploads/media/userphoto/0005/58/a8596f030ec34e5eca5a3e258e5bf7a8f798d708.jpeg[/media]
Tysiące oddawały mu pokłon. Był dla nich bogiem jak jego przyjaciel, jego gospodarz, król-bóg Gilgamesh. Ich przyjaźń zapewniła pokój każdego z poddanych i uchroniła świat przed wojną.

-Theo? - poczuł szarpnięcie. Nagle wizja się skończyła, a on oprzytomniał. - Nic ci nie jest? Wyglądasz jakbyś wziął jakieś prochy. Ci najemnicy cię czymś poczęstowali? - profesor Massashi był wyraźnie zmartwiony jego stanem. Musiał do niego podejść, jak Obdarzony doświadczał tego... wspomnienia.
Theo potrzebował kilku chwil żeby zogniskować wzrok na Edgarze i opanować irytację. Mógł się tyle dowiedzieć gdyby wizja trwała choć chwilę dłużej!
- Ja tutaj byłem! - powiedział i szybko skierował się w kierunku szczytu budowli, ciągnąc za sobą profesora - O tutaj stał Gilgamesh, a tutaj i tutaj - wskazał punkty które nie wyróżniały się absolutnie niczym - była straż honorowa... - nagle urwał wracając do rzeczywistości. - Niczym mnie nie częstowali, pilnowałem też jedzenia i wody. To co mówię jest prawdą. Przynajmniej tak myślę. - mruknął i kontynuował wspinaczkę. - To jest sam wierzchołek, dużo więcej znajduje się pod ziemią. Może z góry jest jakieś przejście w dół...
- Tam jest przejście - Edgar powoli skinął mu głową. - Tam też się zamierzamy udać - bardzo uważnie się mu przyglądał. - Chodźmy już, zbyt dużo osób się na nas patrzy - była to słuszna uwaga. Europejczycy zwracali tu powszechną uwagę.
Na szczycie budowli czekał na nich około pięćdziesięcioletni irakijczyk który najprawdopodobniej nigdy nie widział w swoim życiu golarki. Gęsta, czarna broda przetykana była pasmami srebrzystej siwizny i sięgała mu niemal do pasa. Para bystrych oczu spokojnie taksowała otoczenie, czy to w poszukiwaniu zagrożenia, czy też może zdobyczy. Były to oczy łowcy. Głowa owinięta była czarnym i wyraźnie nowym turbanem, nosił również dość dobrej jakości ubrania, widocznie musiało mu się powodzić. Wyciągnął bez słowa rękę w kierunku profesora, a ten uprzejmie położył na niej dwa banknoty studolarowe. Wyraźnie musieli umówić się zawczasu, bowiem nie towarzyszyły temu typowe dla arabskich nacji targi. Przewodnik podniósł z ziemi dwie lampy elektryczne i wręczył je europejczykom. Z odrobiną zaskoczenia Theo zobaczył na boku swojego urządzenia napis “Made in USSR”.
- Panowie pójdą za mną. Nie schodzić na boki bo się zgubią. - powiedział w łamanej angielszczyźnie i ruszył w głąb budowli.
Poprowadził wąskimi korytarzami. Co chwila schodzili trochę niżej, czasami pokonywali kilka stopni w górę.
- Idziemy do sali chwały - mruknął tonem wyjaśnienia Edgar.
W tym momencie Theo zorientował się, że droga tam jest bardzo prosta i nie powinna zająć więcej niż minuty. Stary irakijczyk prowadził ich bardzo okrężną drogą, wyglądało na to, że chciał zrobić otoczkę do tego jak to trudna droga i że można się tutaj samemu zgubić.
- Tędy. - powiedział Theo po arabsku i wskazał jedną z odnóg korytarza w którym byli, przykuwając uwagę przewodnika - Pieniądze wziąłeś tak czy inaczej, a my nie mamy czasu na zabawę.
- Panie, trzymaj się blisko, tam śmierć! - jednocześnie przystawił latarkę do swojej twarzy nadając jej straszny wygląd.
Mężczyzna westchnął donośnie.
- Niech będzie po twojemu. - po czym zatrzymał na moment profesora - Mam złe przeczucia, w razie czego kryj się za mną. - wyszeptał po angielsku.
Ten nie protestował. Na szczęście skończyło się jedynie na przedłużaniu drogi i czasu, który musieli poświęcić. Dwa razy niepotrzebnie przeciskali się przez przejścia dla służby.
Kiedy wreszcie dotarli na miejsce do szerokiej, okrągłej sali ich przewodnik powiedział.
- Dobrze, że się słuchali. Inaczej porwałyby was duchy strzegące tego miejsca.
- Jasne. Czekaj na zewnątrz. - odparł Theo wskazując korytarz, po czym przyjrzał się uważnie pomieszczeniu. Lampą zaczął szukać czegoś charakterystycznego, co mogłoby wyzwolić kolejną wizję.
Z pomieszczenia było tylko jedno wyjście. Całą resztę pokrywały malowidła postaci i napisy w starożytnych językach. Większość była już mocno wytarta.
- Rozumiesz coś z tego? - Profesor nie udawał, że Theo jest ich jedyną nadzieją na rozszyfrowanie tego.
Problem był taki, że sam Obdarzony miał problemy. Oczywiście język był mu znany, ale wyglądało na to, że ta sala musiała kiedyś przejść renowację. Renowator był kiepskiej jakości i teraz większość tekstu była bardzo nieczytelna.
- Tekst jest nieczytelny. Rozpoznaje większość znaków, ale nie układają się one w nic sensownego. Minęło zbyt dużo czasu... - nagle Theo się zatrzymał - Czas. Profesorze, proszę stanąć w wejściu. - poprosił Edgara, a sam zaczął się rozbierać - Mówił pan że to co zrobiłem wyglądało jakbym cofnął czas. Może mogę cofnąć tę salę. O ile wcześniej nie zemdleję.
- Poczekaj! - Edgar położył mu rękę na barku. - Wtedy ledwo wyciągnąłeś kulę. Reszty zmian w organizmie nie dałeś rady cofnąć. Wysiłek w takiej skali może cię zabić! - odparł nie bez trwogi.
- Musiałem robić to wcześniej. Inaczej jak wyjaśnić znaki na znalezionych przez ciebie ruinach? Zresztą mam wrażenie że ciało jest trudniejsze niż materia martwa. - odparł zdejmując bokserki. - Będę ostrożny. - dodał i przemienił się na środku sali.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=m3fVDCtc0OY[/MEDIA]

W formie złotego kolosa znowu czuł się wszechmocny. Oparł swoje masywne dłonie na ścianie i skupił się na tym jak czas płynie. W przeciwieństwie do tego co ludzie mówili nie był rzeką. Był wzburzonym morzem, wiecznie rozszerzającym się w każdym kierunku, a to co śmiertelnicy uważali za jego upływ było tylko falą niosącą ich ku krawędzi która była teraźniejszością. Inne kierunki były innymi rzeczywistościami, gdzie rzeczy potoczyły się inaczej. Z odrobiną wysiłku można było stawić temu opór. To było spowolnienie czasu. O wiele więcej wymagało stanie w miejscu, zatrzymanie czasu. W końcu z tytanicznym wysiłkiem Theo zaczął “płynąć” pod prąd.
Najpierw z sufitu przestał sypać się piasek. Wręcz przeciwnie, zaczął płynąć ku górze. Jeden z kamieni które potrącił gdy wchodził do sali powoli zaczął toczyć się w tył, by zająć miejsce w którym był przed jego pojawieniem się. Theo skoncentrował się mocniej i naparł na stawiające mu opór mury. Niemal zemdlał z wysiłku, ale coraz szybciej sala się zmieniała. Przypominało to w pewnym sensie przyspieszony film z kiełkowania rośliny. Z murów spłynęła farba którą użyto do restauracji, gruz zaczął wskakiwać na miejsce które zajmował w otaczających go ścianach nim stał się gruzem. Starożytne znaki zaczęły się pogłębiać i stawać coraz to czytelniejsze. Nagle pociemniało mu przed oczami, zachwiał się i opadł na kolano. Wziął kilka głębokich wdechów i kontynuował swoją pracę, nie otwierając przy tym oczu. Dla świata zewnętrznego minęła godzina gdy Theo poczuł że skończył. Odetchnął głęboko i otworzył oczy.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 09-01-2017 o 20:48.
Zaalaos jest offline  
Stary 09-01-2017, 21:08   #17
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Gdy stała i czekała na płycie lotniska, aż prywatny odrzutowiec wyłączy silniki i pasażer opuści pokład, miała chwilę by zastanowić się nad wydarzeniami ostatnich kilkudziesięciu godzin. Były dwie rozmowy, które nie dawały jej spokoju i które odtwarzała w głowię raz po raz. Tamto wspomnienie zupełnie nie chciało jej zostawić.


Siedemnastometrowy Obdarzony przyleciał w jej kierunku od razu, gdy tylko zauważył jej sylwetkę. Podnosiła busa, w którym uwięziona była rodzina z trójką dzieci. Dean ostrożnie odbierał je z rąk rodziców i odnosił na bok, w bezpieczne miejsce.
Temperatura okolicy nagle podniosła się o kilkanaście stopni celsjusza. Smaug unosił się w powietrzu, napędzany strumieniami płomieni. Ustawił się oczywiście w taki sposób, żeby przypadkiem nie zrobić nikomu krzywdy. Krople deszczu, który siąpił od godziny, wyparowywały z sykiem kiedy tylko dotykały jego pancerza.
- Dove - jego tubalny głos rozniósł się po okolicy. - Jakiro informował, że to ty jako pierwsza dowiedziałaś się o Desolatorze. - użył pseudonimu pod jakim krył się Lovan. - Podaj więcej szczegółów.
Mimowolnie czytała jego myśli. Miała wrażenie pędzenia niczym francuskie TGV. Od jednego punktu do następnego, analizy, wnioski, plany na następne godziny… Wszystko to tak szybko, że kobieta nie mogła za nim nadążyć.
Na dźwięk swojego imienia odwróciła się. Skinęła głową potwierdzając, to informację jaką obdarzony uzyskał od Davida. Chwilę jednak zajęło Jack uporanie się z pędzącymi myślami mężczyzny, dlatego nie odpowiedziała od razu.
-Zgadza się. -jej głos był bardziej elektroniczny, niż mechaniczny, jakby ktoś przepuścił go przez zepsuty syntezator mowy - Rozmawiało o nim najprawdopodobniej dwóch NO. Jeden z nich był mężczyzną, drugim była kobieta wysławiająca się z francuskim akcentem.
- Użyli jakichś pseudonimów, nazwisk? - dopytał. Tymczasem zgromadzeni nieopodal ludzie zaczęli się przyglądać ich rozmowie. Stojący najbliżej Dean aż ściągnął kurtkę i przetarł czoło, na które wystąpił mu pot.
- Tylko Desolator..tak mi się wydaję - dodała niepewna, czy pamięć nie płata jej jakiegoś figla. - Szukali kogoś, jednak nie zastali tej osoby. Śmiem twierdzić, że szukali obdarzonego - była wdzięczna, że w formie zbroi nie miała oczu, bo Dean od razu zorientowałby się, że patrzy z lekkim przestrachem na niego. Jack miała swoją teorię, którą jeszcze z nikim się nie podzieliła.
- W Chicago oprócz ciebie było jeszcze dwóch zarejestrowanych Obdarzonych. Obaj znajdowali się poza miastem w momencie ataku. Pamiętasz miejsce ataku tej dwójki? - widać było, że nie przyleciał tutaj na nomen omen żywioł, tylko przygotował się do swojego zadania.
- Noth Avenue 1143 - dobrze zapamiętała adres, zapewne gdyby wówczas nie podała by go dyspozytorce numeru alarmowego, nie byłaby go sobie w stanie przypomnieć. Nie chciała patrzeć na młodego w tym momencie, bo on musiał skojarzyć te fakty - Jak się nad tym zastanawiam to kobieta zwróciła się do mężczyzny Vic, ale poza tym nie padły żadne imiona.
- Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że wciąż trzymała pusty autobus, ostrożnie odłożyła go na bok i popatrzyła na “piątkę”.
Skinął jej głową.
- Pod tamtym adresem nie zamieszkiwał żaden Obdarzony. Przynajmniej nikt nam znany - mruknął, co przypomniało warkot olbrzymiej maszyny budowlanej. - Dobrze, że tyle zapamiętałaś - pomimo tych słów, nie wyczuła od niego zadowolenia. Raczej skrupulatne odhaczanie kolejnych punktów w rodzącym się w jego głowie planie. - Za pięćdziesiąt minut pojawią się tutaj pierwsze jednostki służb ratowniczych. Proszę cię o współpracę z nimi.
Wzbił się w powietrze zostawiając ich samych. Temperatura ponownie zaczęła opadać.
- Huh - Dean był pod wrażeniem, czemu zresztą trudno nie było się dziwić. - Znasz go? - spojrzał na nią.
Nic już nie wyrzekła w kierunku Smauga, tylko skinęła głową przyjmując jego polecenia.
- Znam to dużo powiedziane. Mało kto go nie zna..- głos jej się załamał na chwilę. Nie był z niej zadowolony, czemu w sumie nie mogła się dziwić, w końcu nie zrobiła nic i pozwoliła NO odejść.
- To tak zwany Smaug. Piątka, jeden z najsilniejszych obdarzonych - dopiero teraz skierowała płaską głowę w kierunku Deana.
- Duży - pokiwał głową. Przygryzł wargi, a w głowie brzmiały mu jej słowa. - Czemu nazwałaś go piątką? - był tego szczerze ciekawy. Zresztą każda wymiana zdań z Jack sprawiała mu przyjemność. Lubił jej słuchać.
- Ty jesteś jedynką - przykucnęła, bo w formie zbroi mocno górowała nad blondynem, w taki sposób odrobinę zbliżyła się do jego poziomu - Masz jedną moc, którą poznasz, kiedy będziesz gotów, on ma ich, aż pięć. Są oczywiście jeszcze dwójki, trójki i czwórki, ale nie można być szóstką. Pięć mocy, to maksimum jakie możemy posiadać. Smaug ma ich właśnie pięć.
Pokiwał głową.
- Rozumiem. Czyli każdy zaczyna jako jedynka, a potem się rozwija i budzi nowe moce? - założył z powrotem czapkę i narzucił na nią kaptur. Ciepło, które przyniósł ze sobą Smaug, już się ulotniło.
Mechaniczne, dziwne westchnięcie wydobyło się z piersi Jack.
- Nie do końca. Właściwie, to wcale nie tak. Zdobywanie mocy jest… to coś, co nie jest dla wszystkich. - powiedziała w końcu nie wiedząc, czy chce kontynuować ten temat. Dla Jack był on wyjątkowo trudny - By stać się dwójką jedynka musi zabić innego obdarzonego, gdy ten jest w postaci zbroi.
- Acha... - zszokowała go. Próbował pozbierać się, złapać czegoś, ale wszystkie myśli mu uciekały. W końcu zapytał cicho - A ile Ty masz mocy Jack?
- Dwie. - odpowiedziała równie cicho i zamilkła. Chciała dobrze usłyszeć myśli młodego. Wstydziła się liczby swoich zdolności, nawet przed samą sobą i od dawna chciała zapomnieć o wydarzeniu sprzed, wcale nie tak dawna.
Bardzo trudno było wyczytać emocje z postaci zbroi. Jednak Dean wyczuł, że nie była dumna z siebie samej.
- Broniłaś się, prawda? - oczekiwał potwierdzenia.
Jack dobrze wiedziała, że gdyby postanowiła przytaknąć skłamałaby. Zobaczyła jednak coś w jego oczach co nie pozwoliło jej odpowiedzieć prawdziwie, a przynajmniej nie do końca.
- Nie miałam wyjścia.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 10-01-2017, 23:05   #18
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Erika i Eliot cz. 1

Pokój hotelu Hilton Park Lane, 1 stycznia wieczór

Ten dzień nie skończył się tak jak sobie to planowała jeszcze dobę temu, gdy będąc w swojej kwaterze na K2 pakowała walizkę. Nie dość, że opóźnienia w połączeniach lotów sprawiły, że oczekiwanie na następne połączenia na kolejnych lotniskach dłużyło się w nieskończoność, to jeszcze na dobre utknęła w Londynie w związku z nagłymi wydarzeniami. Erika w tym momencie zamiast siedzieć samotnie w apartamencie hotelowy, powinna teraz czytać bajkę na dobranoc swojemu synkowi. Skręcało ją w środku na samą myśl jak mały był zawiedziony, że dziś znów babcia kładła go spać. Tym gorzej się czuła, że kolejny dzień też był jej zdaniem spisany już na straty.

Kolację zamówiła do pokoju, bo miała wielką ochotę odizolować się od otoczenia. Jak to ona, tuż obok stał włączony laptop, na którym zaczęła pisać wstępny raport z wydarzeń z Londynu. Telewizor był wyłączony, bo nie chciało jej się patrzeć, czy kanał informacyjny BBC młóci w kółko i do porzygu zdjęcia z tego jak Kalipso rozrywa na strzępy Obdarzonych, którzy roznieśli kilka budynków w dzielnicy Chelsea. Choć była drobna iskierka nadziei, że dział PR Światła już to odpowiednio ubrał w słowa i robi dla wszystkich dobry marketing. Tak czy inaczej Erika nie przepadała za oglądaniem siebie z akcji.

Jedynym jasnym punktem tego dnia było to, że udało jej się przybyć na czas by uratować chłopaka, który nie miał żadnych szans w starciu z dwójką wrogich Obdarzonych. Niestety policja potwierdziła, że rodzice Elliota zginęli. Teraz opieka społeczna, od najbliższego ranka, weźmie się za szukanie czy ktoś z dalszej rodziny będzie mógł wziąć go pod opiekę. Erice było strasznie przykro z tego powodu, bo teraz White kwalifikował się do umieszczenia go w ośrodku opiekuńczym. A to było bardzo nieodpowiednie miejsce dla młodego Obdarzonego, a już szczególnie takiego z ciemnym kryształem. Lorencz czuła się teraz niezwykle odpowiedzialna za tego siedemnastolatka i zamierzała dopełnić wszelkich starań by chłopak nie poczuł się porzucony, pozostawiony samemu sobie. Erika obawiała się też, że to co stało się dziś w Londynie mocno oburzy opinię publiczną. Każda taka sytuacja, działała niczym dolewanie oliwy do ognia wszystkim tym, którzy wieszczyli, że Obdarzeni są niczym innym jak tylko niebezpieczeństwem, a każdy z kryształem to terrorysta chcący mordować wszystkich w koło.
Erika sięgnęła po kieliszek ze złotawym płynem. Słodki tokaj zawsze przynosił ukojenie, ale dziś, nawet będąc po trzeciej lampce, wciąż nie czuła się lepiej. Na razie tylko udało jej się przytłumić nm rozdzierające przygnębienie i niestety nie spodziewała się, że będzie lepiej.

[media]http://2.bp.blogspot.com/-yzNN6LMBMzA/VMVr_2gVnCI/AAAAAAAA4TQ/2nKKiHtSs-s/s1600/Tokaj%2BClassic%2BTokaji%2BFurmint%2B2009.jpg [/media]

Spojrzała na laptop, później powiodła wzrokiem na jeden z trzech telefonów. Już od dłuższego czasu próbowała zmusić się, by zadzwonić do rodziców i oznajmić, że jej powrót przesunie się o kolejny dzień. Lecz wciąż i wciąż to odwlekała, zajmując się wszystkim tylko nie tym. Jakby przeczekanie tego miało jej w czymkolwiek pomóc.
Wmawiała sobie, że z pewnością rodzice oglądali wiadomości i widzieli, że całkiem ważne sprawy pokrzyżowały jej plany. Tak więc znów zabrała się za swój raport.

Telefon zdecydowała za nią. Rozdzwonił się, a Erika spoglądając na niego skrzywiła się, gdy na ekranie zobaczyła wyświetlone zdjęcie jej ojca.
- Hej - odezwała się siląc na wesoły ton głosu.
- Erika, jesteś cała? - jego głos był bardzo zaniepokojony, ale słysząc ją aż westchnął z ulgą. Obdarzoną z miejsca zaskoczyło to zachowanie. Ojciec Eriki był emerytownym wojskowym, który odszedł mając tytuł generała, zawsze wszystko brał na spokojnie i praktycznie niemożliwym było wyprowadzenie do z równowagi.
- Tak tato, wszystko w porządku - wypaliła zaraz by go uspokoić.
- Boże drogi - sapnął jakby jej słowa powstrzymały go od zawału serca. - Z matką myśmy już włączyliśmy dopiero co wiadomości i tu taki rozpierdol.
Erika skrzywila się na te słowa.
- Nie było tak źle, tato. Sam wiesz jak to media wyolbrzymiają. Owszem były ofiary, ale obyło się bez większych uszkodzeń budynków - zapewniała gorączkowo. - Opanowałam sytuację i to pewnie przez tą mgłę to mogło wydawać się, że jest poważniej niż zazwyczaj. Nie martw się, dzielnica twojego ulubionego londyńskiego klubu nie została zrównana z ziemią - wysiliła się znów na spokojny ton głosu.
- Córuś co ty pieprzysz? - jej ojciec z jakiegoś powodu wpadł w konsternację.
- No Chelsea, dzielnica Londynu… - Erika poczuła, że sama już się zgubiła w tej rozmowie.

- Jaki Londyn? Co się działo w Londynie? Nie Londyn, Chicago! - wzburzył się.
- Co Chicago? - Obdarzona już nic nie rozumiała.
- Nie jesteś w Chicago?
Erika zanegowała.
- Dzięki bogu… - mówił coś dalej, ale kobieta całkiem go nie słuchała. Myślami była już przy tym, co też takiego wydarzyło się w Stanach, że przyćmiło demolkę trzech budynków w stolicy Wielkiej Brytanii. Zaraz wstała i sięgnęła po pilot od telewizora, który po chwili włączyła i ustawiła na program informacyjny.

Obdarzona aż otworzyła usta w szoku, widząc urywki wydarzeń z amerykańskiego miasta. Rozmiar zniszczeń był… Przerażający. Wszystko w zasięgu wzroku było zrównane z ziemią. Nigdy czegoś takiego nie widziała. Z wrażenia usiadła na kanapie wpatrując się w telewizor z rosnącym w niej strachem.
- … Córciu, jesteś tam? Erika! - głos ojca w końcu przebił się do niej. Uniosła telefon do ucha.
- Tato, powiedz mamie, że pewnie nie wrócę do domu w najbliższym czasie… Wyściskaj proszę Izsaka… - jej głos był matowy, na granicy załamania się. - Przepraszam… - Rozłączyła się nim mężczyzna mógł cokolwiek jej odpowiedzieć. Telefon wypadł jej z ręki.

Erika, gdy pierwszy szok jej minął, zaczęła skakać po kanałach informacyjnych. Wszystkie pokazywały jedno i to samo - zmiecione z powierzchni ziemi centrum Chicago.
Nawet nie zauważyła w którym momencie odebrała drugi telefon, co gorsze dopiero po dłuższej chwili rozmowy dotarło do niej, że rozmawia z Białym. Tak jak sądziła, została skierowana przez niego prosto do miejsca katastrofy.
Kolejny telefon i już wiedziała, że dostanie się tam prywatnym odrzutowcem.

Zupełnie nie wiedziała w co włożyć ręce. Wstała i dłuższą chwilę bezmyślnie rozglądała się po pokoju. W końcu jednak udało jej się zebrać w sobie. Klnąc pod nosem, uznała, że zacznie od prysznica, a później… zacznie się pakować.


Pokład Gulfstreama G550, kilka godzin później

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/14/50/12/145012ca3ac624df78b55995a8a776f0.jpg [/media]
Właśnie mijała piąta godzina lotu. Na pokładzie biznesowego gulfstream g550 należącego do zaprzyjaźnionego biznesmena, oprócz Kalipso znajdował się jeszcze jeden Obdarzony oraz załoga samolotu, w postaci stewardessy oraz najważniejszej osoby - pilota. Na wygodnym fotelu obszytym skórą siedziała Erika, która na laptopie właśnie kończyła sprawdzać swój szczegółowy raport z wydarzeń w Londynie, przeskakując co jakiś czas na dokumenty w sprawie kataklizmu w Chicago.
Oczy już ją od tego bolały. Spojrzała na śpiącego obok, na rozłożonej kanapie chłopaka.

Kobieta, nie myśląc wiele zadecydowała o zabraniu White'a ze sobą. Niby pokiwał głową, niby zgodził się, ale Erika doskonale wiedziała, że przez ilość leków przeciwbólowych i uspokajających mógł nie koniecznie kontaktować co się w koło niego działo.

Elliot otworzył oczy i rozejrzał się powoli. Miał wrażenie, jakby spał parę dni. Pierwsze, co zauważył, to że był w samolocie. Nie wiedział dlaczego, choć miał wrażenie, że powinien. Zauważył kobietę siedzącą po drugiej stronie kabiny i rozpoznał w niej Obdarzoną, która przybyła mu na pomoc wcześniej. Nie odzywał się, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. Pamiętał dobrze, że gdy się przemienił upadł i krwawił... A potem zabrali go do karetki i pomijając jakieś niewyraźne wspomnienia przeskoczył od razu do tego miejsca. Poczuł, że coś jest nie tak z jego nogą. Spojrzał w dół i zobaczył, że kończynę ma opatrzoną i w szynie. Ile czasu minęło? Dlaczego tu był?
Nienawidził takiego uczucia, gdy nie miał kontroli i wszystko działo się za szybko. Lubił mieć wszystko poukładane, dlatego też zawsze polegał głównie na sobie. Samego siebie znał i wiedział czego oczekiwać, a inni ludzie zawsze wprowadzali ten element losowości. A teraz? Nie był nawet pewien czy kontroluje samego siebie. Stracił rodzinę i dom, zabił człowieka, a teraz kierował się w nieznanym kierunku. Musiał ogarnąć sytuację, poustawiać sobie wszystko w głowie. Odkaszlnął i zwrócił się do kobiety:
- Hej. Gdzie lecimy?

Blondynka od razu zwróciła na niego swoją uwagę. Uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Jak się czujesz, Elliot? - zapytała go, odsuwając od siebie laptop, na którego ekranie wyświetlony był jakiś dokument tekstowy. - Lecimy do Chicago - odpowiedziała od razu na jego pytanie. - Musiałam niestety szybko opuścić Londyn, a nie chciałam ciebie zostawiać samego, bez wyjaśnień, które ci się należą... Więc zabrałam ciebie ze sobą - dodała w tonie wyjaśnienia czemu tu się znalazł. W jej głosie wyczuwalna była troska o chłopaka. Po czym spojrzała na telewizor wiszący na ściance działowej, a na którym wyświetlały się kanał informacyjny CNN. Pokazywali właśnie urywki z jakiejś dużej katastrofy. Nie był to jednak Londyn, bo zniszczenia dotyczyły sporej części jakiegoś miasta.
Obdarzona wydawała się być miła, jakby naprawdę się nim przejmowała. White był jej wdzięczny za to, że go uratowała i jednocześnie pomogła wywrzeć szybką zemstę. Inna sprawa była taka, że w gruncie rzeczy w ogóle tej kobiety nie znał, nie wiedział nawet jak ma na imię. Rozumiał, że jest od Światła, tych dobrych, a mimo to zamordowała tamtych dwóch z zimną krwią. Nie wiedział więc czego od niej oczekiwać i czy za życzliwością nie kryło się coś innego. Ale od zawsze był słaby w odczytywaniu zamiarów innych. Lekko się zdziwił i od razu zdenerwował gdy usłyszał, gdzie się kierują, ale nie dawał sobie po tego poznać. Domyślał się, że musiała mieć dobry powód, nawet jeśli to komplikowało w jego oczach sytuację o wiele bardziej.
- Nie wiem. Powiedzmy, że dobrze – mówił spokojnym głosem, nie zdradzającym emocji – Jestem wdzięczny za ratunek, ale nie powinnaś była mnie zabierać. Kto zajmie się teraz pogrzebem, domem, wszystkim? I dlaczego ze wszystkich miejsc akurat do Chicago?

- Tak, pogrzeb... - kobieta przygryzła wargę. - Niestety mam potwierdzoną śmierć twoich rodziców. Przykro mi - w jej spojrzeniu było wyraźne współczucie. Wstała i przesiadła się obok niego na kanapie. Pokręciła głową. - Formalnościami niestety i tak nie mógłbyś się zająć, z uwagi, że jesteś nieletni. Najpewniej trafiłbyś teraz do ośrodka opiekuńczego do czasu ustalenia twojego opiekuna prawnego. Spojrzała na telewizor. - To są zdjęcia z Chicago. A raczej tego co z niego zostało - dodała ze smutkiem. - Można powiedzieć, że wydarzyło się tam coś, co sprawiło, że w jednej chwili miasto w promieniu 20 km od jego centrum przestało istnieć. Niestety podejrzewamy, że to sprawka Obdarzonych. Widzisz, twoje problemy dopiero się zaczynają. Życie Obdarzonego nie jest niestety proste, a ja... Chciałam pomóc ci zrozumieć co się z tobą teraz dzieje, pokazać jak może wyglądać twoja przyszłość - skierowała na powrót wzrok na Elliota. - Gdy skończę swoje zadanie w Chicago to odstawię ciebie tam gdzie chcesz. Do twojego nowego opiekuna, albo - wzruszyła ramionami. - Gdzieś indziej. Decyzja będzie należała tylko do ciebie.
Elliot odwrócił głowę do okna, patrząc w uspokajający błękit nieba, a jednocześnie próbując ukryć swój grymas bólu i złości, którego nie mógł powstrzymać. Wiedział, że miała rację. Dostanie nowych opiekunów i będzie zostawiony w spokoju. Ale jak wrócić do normalnego życia po tym wszystkim? Wiadomość o Chicago też go zszokowała. Nie mógł sobie wyobrazić, jak wysokie muszą być straty w ludziach, ilu jest takich jak on, którzy stracili rodziny, bo jakiś opętany Obdarzony nabrał ochoty na stanie się potężniejszym lub zwyczajne sprawienie bólu innym. Zebrał się do kupy i odpowiedział blondynce:
- Rozumiem, będę potrzebował czasu na przemyślenie tego wszystkiego… – odparł zdawkowo - O czym chcesz mi opowiedzieć, co do mojej przyszłości? Co się niby ze mną dzieje?
Aktualnie jego przyszłość malowała się raczej w czarnych barwach, więc ciekawiło go, co kobieta ma na myśli.

- Opowiem ci o tym co nie jest wiedzą ogólnie dostępną. O tym wszystkim, czego nie mówi się z przyczyn bezpieczeństwa na szkoleniach początkowych dla Obdarzonych - odparła z powagą wymalowaną na twarzy. - O tym jak zmieni się teraz twoja forma zbroi, po tym jak zabiłeś drugiego Obdarzonego. Co tak naprawdę stało się, gdy ten świetlisty promień uderzył w twoją pierś. Nawet dowiesz się ode mnie dlaczego inni Obdarzeni ze Światła mogą nie pochwalać mojej decyzji o pozwoleniu ci na zemszczenie się za śmierć rodziny - kobieta spojrzała na swój laptop. - Ah, tak... Zapomniałam się przedstawić - uśmiechnęła się smutno. - Jestem Kalipso. Każdy z Obdarzonych należących do Światła i biorący udział w akcjach pod patronatem NATO posiada swój własny kryptonim - wyjaśniła zaraz. - Ale proszę mów mi Erika - dodała na koniec. - Jesteś może głodny? Napijesz się czegoś? - zaproponowała.

- Zwykła woda wystarczy, dziękuję. Zjem później. – słowa Eriki dały mu do myślenia – Moja zbroja się zmieni? Zauważyłem, że niektórzy Obdarzeni są więksi i potężniejsi od innych. To ma jakiś związek z tym, ile zabiło się innych?

Erika przywołała stewardessę imieniem Tatiana i poprosiła o butelkę wody niegazowanej. Uśmiechnięta brunetka skinęła głową i zniknęła na chwilę za ścianką działową. Wróciła ze szklaną butelką i podała ją Kalipso, która powiedziała jej coś w jakimś słowiańsko brzmiącym języku i brunetka zaraz ich zostawiła, udając się do kabiny pilota.
- Tak. O ile bazowy rozmiar Obdarzonego różni się i waha pomiędzy 2 a 3 i pół metra to ci więksi... No cóż, każdy z tych wyższych ma na swoim koncie przyczynienie się do co najmniej jednej śmierci drugiego Obdarzonego. Zabijając drugiego takiego jak ty, jak ja, przejmujemy jego moc i stajemy się silniejsi. Niektóre moce potęgują już posiadane przez ciebie umiejętności. Teraz, gdy się przemienisz będziesz inny. Nie dość że urośniesz, to będziesz mógł posługiwać się nowa mocą. Tą przejętą - Erika wyciągnęła rękę, bo dopiero zdała sobie sprawę, że nie podała jeszcze butelki zimnej wody Elliotowi. - Tamta dwójka musiała skądś się o tym dowiedzieć, bo jest to wiedza pilnie strzeżona... Niestety nie problem z własnego doświadczenia do tego dojść.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 10-01-2017, 23:32   #19
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
To wyjaśniało, czemu zaryzykowali i go napadli w biały dzień. Chcieli się stać silniejsi. Ale po co? Jak dużo jest takich jak oni, gotowych do ataku na jedynkach? Wziął łyka wody.
- Pamiętam, że dowiedzieli się o mnie od jakiegoś Informatora. Słyszałaś wcześniej o kimś takim? I skąd się biorą Obdarzeni, którzy nie są kontrolowani przez Światło? Taki atak jak ten w Chicago, albo ten na mnie... Ile jeszcze może być tych „złych”?

Erika skinęła głową.
- Tak, już Światło sprawdza kim jest ten Informator - odpowiedziała mu na pierwsze z pytań. - Skąd się biorą tacy jak oni? - powtórzyła po nim i skrzywiła się. - Obdarzeni to wciąż tylko ludzie. Jedni są źli, inni dobrzy. Jedni chcą spokojnego życia na przedmieściach, inni potęgi i władzy nad słabszymi. Niestety, ale niezarejestrowani zdarzają się. System nie jest doskonały i niekiedy dzieje się tak, że Obdarzonemu uda się uniknąć zostania zarejestrowanym przez SPdO. Na szczęście jest to bardzo mały procent przypadków. Niestety to wystarczy, żeby takie tragedie jak twoja, czy ta w Chicago się mogły wydarzyć - stwierdziła z bólem wymalowanym na twarzy. - Tacy jak tamta dwójka, oni zabijają, żeby stać się silniejszym i przejąć kontrolę nad słabszymi, albo dla samego uczucia, które towarzyszy temu co czujesz przejmując moc - spojrzała Elliotowi prosto w oczy. - Światło stara się, by świat nie pogrążył się w chaosie z powodu bezmyślności Obdarzonych, a zarazem by ludzkość nie uznała, że każdy komu pojawi się kryształ na piersi powinien z automatu zostać zlikwidowany.

Pokiwał głową w zrozumieniu. Musiał przyznać, że uczucie gdy przejął moc tamtego było nieporównywalne do niczego innego, co wcześniej odczuł w życiu. I wiedział, że bez ponowienia tego takiego stanu już nigdy nie osiągnie. Ale czy byłby zdolny do ataku i zniszczenia życia jakiegoś Obdarzonego, byle tylko mógł być silniejszy? Na pewno nie. Pomyślał za to, że nie miałby nic przeciwko, by pozbawić życia kolejnego takiego degenerata. Wyświadczyłby przysługę całemu światu...
Skarcił się samemu w myślach. Czy on serio właśnie rozważał zabijanie innych w kwestiach przyjemności lub czegoś dobrego? Wiedział, że nie powinien tak myśleć, ale jednak ostatnie wydarzenia zmieniły jego spojrzenie na ten temat. Zastanowił się jeszcze nad czymś innym.
- Dużo jest tak potężnych Obdarzonych jak ty w Świetle? Wyobrażam sobie, że musi być sporo. W końcu musicie kontrolować sprawy na całym świecie. Wspomniałaś też, że inni Obdarzeni mogą nie pochwalać twojej decyzji, o tym, że wykończyliśmy tamtych. Dlaczego? Przecież jesteśmy po tej samej stronie.

- I tak i nie - odparła w temacie liczebności silnych Obdarzonych w Świetle. - Zdecydowana większość Obdarzonych działających na rzecz Światła to jedynki, góra trójki. Tacy jak ja, piątki, to rzadkość. Moce zyskiwali z konieczności, podczas pacyfikowania takich jak tych dwóch z Londynu - chwilę się zamyśliła. - Nie pochwalają, bo jednak to wciąż jest zabicie drugiej osoby. Morderstwo. Prawo wciąż nas obowiązuje. Wielu z nich to idealiści. Ja co prawda mam... "uprawnienia" by eliminować zagrożenie wedle uznania, ale zazwyczaj staram się by nie kończyło się to śmiercią - westchnęła. - Tu jednak... Cóż, najbardziej ze wszystkiego to nienawidzę tych, którzy atakują bezbronnych. Była też obawa, że gdy im pozwolę się przemienić to spróbują kontratakować, a to by tylko przysporzyło więcej zniszczeń - uśmiechnęła się do Elliota przyjacielsko. - I kiedyś byłam na twoim miejscu. Chciałabym, żeby wtedy ktoś dał mi okazję na zemszczenie się. Możliwe, że teraz czułabym się lepiej gdybym mogła to zrobić. Ale nie powtarzaj tego mojemu psychologowi - mrugnęła do niego.

Lekko się uśmiechnął. Był już pewien, że dobrze zrobił skoro nawet Erika tak sądziła.
- Jestem ci dożywotnie wdzięczny, Eriko. Dziękuję. Ale myślisz, że musisz wspominać innym o moim udziale? Ja nie mam żadnych uprawnień. Co jeśli ktoś mnie oskarży?

Kalipso pokręciła głową.
- Tylko jednej osobie powiem jak było naprawdę, przez szacunek jaki do niego mam. Powścieka się, ale tylko na mnie - uśmiechnęła się do niego pocieszająco. - Reszta dostanie oficjalny raport. A w nim informację, że dwóch Obdarzonych, gdy pozwoliłam im wrócić do ludzkich postaci, rzuciło się na ciebie. Jednego, tego większego zabiłam ja, a drugi, był bliżej ciebie... Broniłeś się i przypadkiem zadałeś śmiertelny cios i tak już ledwo żywemu napastnikowi - przedstawiła mu wersję wydarzeń. - No, a teraz odpocznij. W Chicago, zapytam lekarzy czy możesz się przemienić. Jeśli zgodzą się i będziesz się czuł na siłach, to pewnie znajdzie się jakieś zajęcie dla ciebie. Zobaczysz jak wygląda nasza praca - wstała i przeciągnęła się. - Gdybyś chciał się odświeżyć to tam jest prysznic - wskazała w kierunku drobnej łazienki pokładowej.

- Ah - zatrzymała się w półkroku, przypominając sobie o czymś ważnym. - Jest jeszcze jedna bardzo ważna sprawa - podeszła do fotela i usiadła przed swoim laptopem. - Kryształy - wymawiając to, położyła dłoń sobie, na wysokości, gdzie za jej elegancką koszulą krył się ten nieodłączny element bycia Obdarzonym. - One potrafią działać na nasze charaktery. Sprawić, że dobry człowiek czuje chęć do walki, potęgować w nim gniew albo kogoś wcześniej będącego złym kierować na drogę dobra i prawości. Ponoć im większą posiada się moc, tym bardziej to jest wyraźne w zachowaniu - wzruszyła ramionami. - Ten pierwszy rodzaj to te Kryształy, które mają ciemny odcień, natomiast drugie są jasne.

Dopił szklankę do końca, zaniepokojony. Znał już prawie na pamięć wygląd swojego kryształu. To była w końcu część niego. Przypominał wydłużony, odwrócony trójkąt, zwężający się ku dołowi. Krawędzie i powierzchnię miał nieregularną, poszarpaną, gdyż składał się z kolejnych ostro zakończonych nakładających się na siebie części. Był koloru żółtego i White był cholernie pewien, że nie jest jasny. Był jednym z tych ciemnych. Tych gorszych. Jakby naprawdę nic nie mogło pójść po jego myśli.
Ale jakim cudem jakiś odcień mógł decydować o jego osobowości? Wiedział kim jest i żaden kryształ tego nie zmieni, tego był pewien. To nie miało sensu.
- Ja jestem ciemny. – zastanowił się - Pewnie w Świetle przyjmujecie tylko tych jasnych? Ale ja myślę, że jakiś kryształ nie zmieni tego, kim jestem. Nie jestem złym człowiekiem i nigdy nie będę...

- Też myślę, że dasz sobie radę zapanować nad wolą kryształu - Kalipso posłała mu ciepły uśmiech. - Owszem, jasne kryształy przeważają w Świetle - Obdarzona wyraźnie nie miała oporów przed przekazywaniem mu tych informacji. - Ale to przez względy wygody, bo łatwiej się podporządkowują - wzruszyła ramionami. - Niektórzy będą odnosić się do ciebie z rezerwą, inni nawet mogą obchodzić się z tobą jak z jajkiem. Ale cóż... Ja uprzedzeń nie mam i zapewniam, że nie jestem wyjątkiem - mrugnęła do niego.

Nie podobało mu się naturalnie to, co słyszał, ale nie zrażał się. Udowodni każdemu, że ma pełną kontrolę nad sobą. Cenił samego siebie i swoją inteligencję i wiedział, że da sobie radę. Traktował ogólnie tą całą koncepcję z dystansem. To pewnie działa tylko na kogoś o słabej woli, albo pewnego rodzaju efekt placebo, że ludzie czują się usprawiedliwieni. On samemu nie zauważył żadnych zmian, a jak już to na lepsze. Końcowe stwierdzenie blondynki trochę go pocieszyło.
- Doceniam to. Dzięki za te wszystkie informacje. Można powiedzieć, że otworzyły mi oczy. Jeszcze jedno pytanie. - wskazał na opatrzoną nogę – To zniknie jak się przemienię? Czy poważniejsze rany potrzebują dłuższego czasu?

- Zawsze lepiej jest poczekać dłużej... - odparła w zamyśleniu. - Ale już masz nogę poskładaną, najgorsze za tobą, więc podejrzewam, że jedna przemiana i wystarczy - stwierdziła. - Ale ostrzegam, że może ona zaboleć. Jak kiedyś się przemieniłam mając rękę w gipsie to serio, nie było to przyjemne doświadczenie - zaśmiała się sama z siebie. - Ogólnie to to, co mówili ci na szkoleniu, w sprawie zdrowia to cała prawda. Jeśli mocno oberwiesz to lepiej dochodzić do siebie w standardowy sposób, bo przemianą to możesz się tylko nabawić jakiejś niepotrzebnej fobii albo traumą, a w skrajnym przypadku nawet postradać zmysły.

- W porządku. Jeszcze raz dzięki za wszystko.

- Jestem po to, żeby pomagać - powiedziała mimowolnie spoglądając na ekran laptopa. Coś co tam wyczytała sprawiło, że się zmartwiła, czy też zasmuciła. - I Elliot pamiętaj, że ludzie będą otwarci na ciebie, jeśli tylko sam nie zamkniesz się na nich - dodała. - No, to idę zapytać ile jeszcze zajmie nam lot - Erika wstała i ruszyła w kierunku kabiny pilota.

Nie wiedział, do czego chciała nawiązać w tej poradzie. Przecież nie mogła wiedzieć o jego fobii społecznej. Miał to po prostu w naturze, że był mało towarzyski i nie lubił poznawać innych, albo że się krępował w grupie i nienawidził się otwierać i zdradzać swoich emocji. Pracował nad tym i z wiekiem szło mu coraz lepiej, ale pewnych przyzwyczajeń już nigdy nie zmieni. Nie, musiało chodzić o coś innego, ale nie zaprzątał sobie tym za długo myśli. Reszta lotu upłynęła mu spokojnie, na przyswajaniu wszystkiego czego się dowiedział i rozmyślaniu, co czeka go w Chicago.
 
Kolejny jest offline  
Stary 10-01-2017, 23:59   #20
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Rudowłosa wyglądała na zmęczoną, choć lepszym słowem oddającym jej stan ducha byłoby wycieńczona i wyrzuta. To była ostatnia rzecz, którą miała zrobić przed upragnionym odpoczynkiem. Odebranie osoby przybywającej z Londynu. Jeżeli wezwali posiłki z Europy, to sprawa była jeszcze bardziej poważna niż wyglądała. Jack nie wiedziała co o tym myśleć.
Na widok dwóch osób, mężczyzny i kobiety brwi Jack zbliżyły się ku sobie. Dziewczyna ewidentnie była zdziwiona, mimo to jednak uśmiechnęła się do wysiadających z prywatnego odrzutowca ludzi. Kobietę kojarzyła, tak jej się przynajmniej wydawało, za to młody chłopak, który zapewne był w podobnym wieku co Dean był jej zupełnie nieznany. Niby nie dzieliła ich duża różnica wieku, bo Jack sama niedawno przestała być nastolatką, ale ze względu na pracę silniej od innych odczuwała dystans dzielący ją od młodych obdarzonych. Odetchnęła głębiej i podeszła do dwójki europejczyków z nie niknącym uśmiechem na pełnych wargach.
- Dzień dobry, mam nadzieję, że lot nie był zbyt męczący? - w ustach dziewczyny, która wyglądała jak siedem nieszczęść zdanie to wypowiedziane z zadowoleniem na twarzy brzmiało dość kuriozalnie. - Prosze mi wybaczyć, ale poinformowano mnie o przybyciu jednej osoby czy mam nieaktualne informację?
Blondynka nim odpowiedziała jeszcze chwilę w skupieniu przyglądała się niebu, na którym królowała sylwetka ognistej zbroi. Pokręciła głową i powiedziała coś w niezrozumiałym języku.
- Witaj, Dove - powiedziała do Jack uśmiechając się przyjacielsko i wyciągnęła z kieszeni puchowej kurtki identyfikator Światła. Formalności zostały dopełnione. Kalipso przybyła wesprzeć ich w pracy. - Mam nadzieję, że długo na mnie nie czekaliście - dodała i spojrzała na chłopaka, który stał obok niej. - Tak, nie było czasu przekazać informacji, że nie będę sama. To jest Elliot White - przedstawiła blondyna. - Jest Obdarzonym. To jego zaatakowano w Londynie. Nie chciałam go zostawiać samego, więc... Tak praktycznie rzecz biorąc to go porwałam - stwierdziła z lekkim uśmiechem.
- Też mam jedno porwanie za sobą - stwierdziła ruda posyłając uśmiech w kierunku młodego chłopaka, który wysiadł z samolotu za Kalipso. - Widzę, że mamy podobny gust - dodała i zaśmiała się cicho pod nosem. Mimo zmęczenie nie traciła pogody ducha. Wyciągnęła dłoń w kierunku nieznajomego.
- Jack Dove, miło mi Cię poznać.
- Elliot White, jak już Erika wspomniała. Nawzajem.
Dopiero teraz spojrzał na dziewczynę, bo wcześniej nie mógł oderwać wzroku od Obdarzonego latającego nad miastem. Wyglądała na strasznie zmęczoną. Nie wiedział w gruncie rzeczy, czego mogą od niego oczekiwać, więc czekał na to co ustalą między sobą dwie kobiety.
- Skoro formalności mamy za sobą możemy przejść do tej mniejj przyjemnej części. - stwierdziła Jack chowając dłonie do głębokich kieszeni, stanowczo za dużej na nią kurtki wojskowej.
- Elliot, jeśli tak mogę do Ciebie mówić - wtrąciła - nie ma dla Ciebie przygotowanej kwatery, ale spokojnie znam jednego takiego, co mu się przyda towarzystwo. Co do Ciebie Eriko, zaraz zaprowadzę Cię do pokoju, gdzie będziesz mogła odświeżyć się po podróży, a stamtąd zaprowadzę Cię do dowództwa, które pewnie zdecyduje co zrobić z Elliotem.- przytaknęła głową i nie czekając na nich ruszyła w kierunku, gdzie widać było budynki i krzątających się pomiędzy nimi ludźmi.
- Hej - odparła Erika do Jack by ją zatrzymać. Sama nie zrobiła jeszcze nawet kroku. - Smaug, długo jeszcze będzie tak latał? Bo muszę z nim pilnie pomówić.
- Lata tak od jakiś..- zawahała się, przeliczając w głowie ile upłynęło czasu odkąd pierwszy raz zauważyła na niebie ognistą piątkę
- czterdziestu, może czterdziestu pięciu godzin, więc jeśli miałbym zgadywać, to nie potrwa to już długo.
- No porąbało go chyba! - stwierdziła nagle zezłoszczona Kalipso znów spoglądając na niebo. Od razu jej mina zrobiła się zacięta. Na ziemi przed sobą Erika postawiła walizkę w różowe kwiatki i zaczęła się rozbierać. - Że też musi być styczeń... - mruknęła z niezadowoleniem pod nosem, kładąc kolejne elementy swojego ubioru na torbie. - Jack, zaprowadź proszę Elliota i weź proszę mój bagaż.
Jack uniosła jedną z rudych brwi. Nie zamierzała znaleźć się między młotem, a kowadłem, a w tej sytuacji nie mogła się zdecydować czy to Kalipso była młotem, czy też był nim Smaug. Jej spojrzenie na chwilę uciekło w kierunku Elliota. Jack westchnęła cicho i w końcu przytaknęła łapiąc za rączkę torby należącej do obdarzonej.
- Jakby ktoś się czepiał co robi tu Elliot, to powiedz, że jak wrócę to wszystko wyjaśnię - dodała Erika, gdy miała na sobie już tylko bieliznę. - To narazie - powiedziała spoglądając na White’a i odeszła od nich by znaleźć odpowiednio dużo miejsca na przemianę.

Ziemia w okolicy zatrzęsła się. Towarzyszący temu podmuch ciepłego powietrza wiele wyjaśniał. Smaug wylądował kilkanaście metrów za Gulfstreamem. W sumie to chyba spadł z pewnej wysokości, bo wgniótł swoim nogami płytę pasu startowego.
Spojrzał w kierunku rozmawiajacych.
- Zmień mnie na godzinę - zwrócił się bezpośrednio do Kalipso. - Muszę porozmawiać z Białym - obszedł samolot i stanął nad nimi. - Uważaj na centrum zniszczeń. Po ataku Desolatora utworzyła się tam anomalia pogodowa. Wszystkie bezałogowce są strącane. On tam nadal może być.
- Zaraz... Desolator?! - Erika zatrzymała się w pół kroku, jakby zapominając, że jest jej zimno. Chwilę patrzyła na Smauga, otworzyła usta, ale patrząc po reszcie zawahała się i zrezygnowała, nie decydując się na wyrażenie swojego zdania. - Odpocznij, zajmę się tym - stwierdziła i przemieniła się. Po chwili na lądowisku stanęła 16 metrowa zbroja i od razu wzbiła się w powietrze.

Dove stała obok nich spoglądając raz na jedno, raz na drugie, jednaka jak wcześniej postanowiła nie zamierzała pchać się pomiędzy dwóch obdarzonych, o, o wiele większej ilości mocy od niej.
- Jeśli pozwolisz - zwróciła się do Elliota, a na jej zmęczonej twarzy wymalował się uśmiech - chodź za mną - ruszyła w kierunku, który wcześniej obrała. Skoro nie musiała prowadzić Kalipso do jej kwatery jej trasa wymagała jedynie drobnej korekty. Miała nadzieję, że Dean złapał choć trochę snu, bo zamierzała mu poprzeszkadzać jeszcze chwilę.

Patrzył zafascynowany na Smauga, który właśnie do nich przyleciał, jak i na Erikę, która przybrałą formę zbroi. Rzeczywiście była jeszcze większa niż wcześniej. Taka moc... Można było powiedzieć, że trochę im zazdrościł. W jednej chwili mogli stać się niemal bogami. Pomyślał, że naprawdę trzeba bardzo nad sobą panować, żeby nie wykorzystać takiej potęgi dla własnych korzyści. Jak tak zwany Desolator... Jeśli dobrze zrozumiał to on musiał stać za tym atakiem. Nie miał pojęcia, jak mógłby dokonać takich zniszczeń tak szybko, ale jeśli to rzeczywiście on za tym stał to miał nadzieję, że jak najszybciej zostanie powstrzymany. Ale patrząc na stojące przed nim kilkunastometrowe sylwetki nie wątpił, że dadzą sobie radę.
Podążył za rudowłosą, będąc ciekawym, gdzie go prowadzi.

- Pierwszy raz w stanach? - Zapytała lekkim tonem wchodząc między pierwsze zabudowania wojskowego lotniska. Była zmęczona, jednak zauważyła, że Elliot nie czuje się tu dobrze, rozmowa o niczym powinna go rozluźnić, a przynajmniej na to liczyła rudowłosa.
Tymczasem Smaug poczekał na szeregowego, który przybiegł ze sportową torbą i wrócił do ludzkiej postaci. Ubrał się szybko i ruszył w kierunku budynków. Jego droga pokrywała się z tą Dove i White'a.
- Cześć Jack - uśmiechnął się miło do rudowłosej.
[media]http://cdn29.us1.fansshare.com/pictures/viggomortensen/tumblr-poksxi-vo-hot-1736212442.jpg[/media]
Miało się dziwne wrażenie, że nadal otacza go aura ciepła. Przyjemnie było przebywać w jego towarzystwie.
- On... - wskazał na Elliota - to chyba nie ten sam, który pomagał ci przy tym busie? - jego australijski akcent dodawał mu tylko uroku. Nie dziwiota, że był ulubieńcem prasy.
Słysząc swoje imię Jack odwróciła się. Jej imiennik definitywnie robił o wiele lepsze wrażenie, gdy nie był w postaci zbroi, na tyle dobre, że ruda nie mogła się nie uśmiechnąć do niego, mimo całego zmęczenia.
- Nic Ci nie umknie, co? - pytanie było dość retoryczne, dlatego zaraz dodała - To jest Elliot White, przyleciał razem z Kalipso z Londynu.
Zmarszczył brwi, jakby jej nie zrozumiał. Spojrzał na chłopaka taksująco. Widać było, że sobie analizuje sytuację.
- Ty... jesteś tym zaatakowanym Obdarzonym z Chelsea? Przyznam, że w postaci zbroi raporty czytam tylko pobieżnie... - nie był z siebie zadowolony. Musiał mieć wobec swojej osoby olbrzymie wymagania. - Dlaczego Erika... Ach rozumiem, moje kondolencje - podał rękę chłopakowi.
White odwzajemnił uścisk. Wspomnienie o rodzicach znowu sprawiło, że wrócił myślami do tamtego wydarzenia i zasmucił się. Z drugiej strony był zaskoczony, że ten tak zwany Smaug nie dość, że pracował strasznie długo i zamierzał jeszcze więcej, za co samo w sobie Elliot go podświadomie podziwiał, to jeszcze go kojarzy. Dziwne uczucie, jakby jakiś celebryta właśnie go rozpoznał.
- Dziękuję. – tylko tyle wydobył z siebie, nie wiedząc co jeszcze mógł powiedzieć. Po chwili zastanowienia dodał spontanicznie – Mam nadzieję, że skoro już tu trafiłem do czegoś się przydam. Mogę pomóc.
Rudowłosa w tym czasie stała z boku nie chcąc wtrącać się do tej rozmowy, tylko cień, który przebiegł przez jej twarz świadczył o tym, że słucha ich i nie wiedziała wcześniej o stracie White’a.
- Jesteśmy w takiej sytuacji, że potrzebujemy każdej pary rąk do pracy. Dziękuję ci - skinął mu głową. - Przejdziesz pod opiekę panny Dove. Jest zorientowana jak nikt inny w naszej sytuacji. W ogóle to tylko dzięki jej przytomności umysłu byliśmy w stanie w miarę szybko zareagować na ten... kataklizm - zacisnął szczęki. - Przepraszam was, ale muszę coś zjeść - jak na zawołanie, zaburczało mu w brzuchu.
Panna Dove, o ile to było możliwe biorąc pod uwagę zaczerwienienie policzków od mrozu oblała się pąsem i jej piegi zupełnie przestały być widoczne. Spuściła wzrok spoglądając, na jakże w tej chwili, ciekawe, ciężkie zimowe buty jakie miała na nogach.

Ich drogi rozeszły się przy barakach, zamienionych na wielką noclegownię.
Jack rozluźniła się dopiero, gdy Smaug ruszył w przeciwnym, do ich, kierunku. Odchrząknęła nieznacznie i obejrzała się na Elliota.
- Zapewne jesteś zmęczony po podróży i chciałbyś się odświeżyć. Dean, chłopak, który pomagał mi przy autobusie, jak wspomniał Vellanhauer, może jeszcze spać, ale jeśli tak, to go obudzimy - puściła oczko do młodego Anglika wchodząc do jednego z baraków.
- Raczej nie będzie takiej potrzeby. Niech odpoczywa, ja sobie poradzę samemu. Prawdę mówiąc, podróż nie była aż tak wyczerpująca.
Jak zwykle nie miał ochoty zawierać nowych znajomości i gadać bezsensownie, a już na pewno nie miał ochoty na budzenie kogoś z zasłużonego snu w tym celu.
- Powinnaś odpocząć, też musisz być bardzo zmęczona. Ja się tylko trochę odświeżę i będę mógł wam pomagać.
Prawdę mówiąc, chciał sobie znaleźć jakieś zajęcie, żeby zająć umysł czymś innym niż roztrząsaniem wspomnień.
- Dramatyzujesz - Dove machnęła niedbale dłonią i posłała mu rozbrajający uśmiech - Poza tym Dean śpi już od dłuższej chwili, a Lulu i tak potrzebuje spaceru - podwinęła rękaw kurtki sprawdzając godzinę, widząc ustawienie wskazówek na tarczy zegarka westchnęła tylko, nie było sensu liczyć ile godzin upłynęło od ostatniej drzemki. Nacisnęła klamkę drzwi, do których zdążyli podejść. Otworzyła je przed Elliotem zapraszając gestem do środka.
Wzruszył tylko ramionami i wszedł do środka. Koniec końców to i tak mało znaczyło, a widocznie Jack wiedziała lepiej.
Baraki były poupychane składanymi łóżkami. Dean miał szczęście na tyle luksusu, że jego łóżko było złożone w niedużym pokoju, w którym oprócz niego spał tylko jeden żołnierz.
Od progu przywitało ich skomlenie Lulu, cieszącej się na widok swojej pani. Zeskoczyła z łóżka, budząc chłopaka.

- C-co? - ten zerwał się gwałtownie. - Och, Jack - przetarł twarz. - Która to już? - zaczął przeszukiwać kieszenie za komórką. Był dosyć zaspany.
Dziewczyna od razu przykucnęła i pozwoliła suczce wskoczyć na swoje kolana. Wzięła ją w ramiona i uniosła do góry, choć zazwyczaj unikała noszenia psa na rękach.
- To jest Elliot White, właśnie przyleciał z Londynu - wskazała głową na chłopaka, który wszedł z nią do pokoju. - Eliot, to jest Dean McWolf - głaskała springer spanielkę popatrując to na jednego, to na drugiego z młodych mężczyzn - Dean mogę mieć do Ciebie prośbę? - zapytała jednocześnie siadając na brzegu łóżka, które zajmował chłopak.
- Pewnie - odparł, choć ziewnął przy tym strasznie.
- Pokażesz Elliotowi, gdzie może rzucić swoje bagaże i gdzie jest męski? - mówiąc to oparła się plecami o ścianę, a głowa jej delikatnie opadła na prawe ramię. Dopiero teraz poczuła, jak naprawdę była wycieńczona.
 
Lunatyczka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172