Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-02-2017, 07:59   #11
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Zanim mogła otrzymać swe odpowiedzi Carmen musiała trochę poczekać wśród paryskich gargulców obserwując dość popularną i dość drogą restaurację. I wchodzących do niej gości. Serce zabiło Carmen mocniej, gdy z jednej z dorożek podjeżdżających pod “Soleil du futur”, rzeczywiście wysiadła znana jej osoba, Wężowa Księżniczka w towarzystwie kilku ochroniarzy.
Przez chwilę zaczęła żałować, że nie ubrała się ładniej, lecz cóż było począć? Kiedy tylko Chinka zniknęła w restauracji, Carmen odczekała 100 uderzeń serca i zeskoczyła z dachu, po czym udała się do lokalu.
Dotarcie do budynku, po uporządkowaniu garderoby, zajęło chwilę. Jednakże zanim zdołała wejść, drzwi się zatrzasnęły Carmen przed nosem.
- Przykro mi, ale stoliki w “Soleil du futur” rezerwuje się z wyprzedzeniem. Proszę podać nazwisko, a sprawdzę czy zamówiła pani stolik w naszym pięknym lokalu.- odezwał się nieco pretensjonalny głos z głośników. Z wyraźnym francuskim akcentem. Deus ex machina tutejszego lokalu należała do tych… irytujących odmian.
Westchnęła ciężko, ale nie było sensu kłócić się z maszyną.
- Amanda Stone - powiedziała, po czym czekając na weryfikację, odruchowo spojrzała na pobliskie klify dachów. Ciekawe co teraz robił agent Orłow..
Machina dość długo przetwarzała tą wiadomość, by w końcu odrzekł.- Nikt o takim nazwisku nie zamawiał stolika, czy chce pani zamówić jakiś? Czy jest inny powód dla którego pani zawitała do tego wspaniałego przybytku?-
- Zostałam zaproszona przez pannę Yue. Z pewnością podała informację, kogo oczekuje. Jesteś niechlujna, wiesz? - postanowiła nieco podogryzać mechanicznej inteligencji.
- To absurd. Mój mechanizm jest czyszczony codziennie jedwabnymi chusteczkami.- deus ex machina chyba nie rozumiała przytyków.- Pani Si Chuan potwierdziła, że pani jest jej gościem…- drzwi otworzyły się, a głos kontynuował.-... proszę się kierować światełkami w podłodze. Pani Si Chuan zamówiła osobny pokoik na piętrze.-
Carmen ostatni raz rozejrzała się, po czym weszła do środka. Mijając drzwi nie mogła jednak odpuścić sobie cichej uwagi:
- To musi być bardzo tani jedwab...
Ruszyła drogą wskazaną przez światełka do Yue.
Wkrótce dotarła na piętro, kierując się podświetlonymi płytkami w podłodze, jak świetlistymi okruszkami rozsypanymi na niej. Minęła milczących strażników spokoju Wężowej Księżniczki. I zobaczyła Yue pijącą szampana nad stolikiem wypełnionym krakersami z kawiorem.
- Jesteś tu! Tak szybko? Czuję się… przyjemnie tym zaskoczona.- odparła z uśmiechem Yue lustrując spojrzeniem Carmen.
- Twoje zaproszenie zaintrygowało mnie, skoro wiedziałam, że planowałaś wyjeżdżać. Martwiłam się, że coś się mogło stać. - mówiła gładko, po czym objęła ciepło Chinkę - No i chciałam uciec przed burą od szefa. - zachichotała.
- Nadal planuję… jutro. Chyba nie sądzisz, że przegapiłabym bym twój występ? Robi wrażenie, przyznaję, choć.. dotknęło mnie…- dotknęła palcami swego dekoltu żartobliwie.- … że to nie w moich ramionach postanowiłaś wylądować.-
- Bałabym się, że mogłabym ci coś złamać. Wiesz, dość cię nadwyrężyłam. - mrugnęła porozumiewawczo, siadając obok - I w ogóle dziękuję za kwiaty, są piękne.
- Cieszę że ci się podobają.- rzekła z uśmiechem Yue.- To moje ulubione europejskie kwiaty. To…. o tej kłótni z szefem.. co ma być. Wolisz nie mówić? Zawsze znajdziemy jakieś ciekawsze tematy...- rzekła biorąc w dwa palce krakersa z kawiorem i podsuwając go do ust Carmen.- ...do rozmowy. Lub zajęcia.-
Pochwyciła krakersa za smakiem, uśmiechając się przy tym łobuzersko.
- Prawdę mówiąc po występie nie miała okazji niczego zjeść, więc jeśli to nie problem, może coś zamówimy? - spojrzała słodko na Yue, po czym dodała - Jeśli cię to interesuje, mogę mówić, choć to naprawdę drobnostka.
- Jako że ja zamówiłam stolik i w sumie ja zaprosiłam cię tutaj to… zamów wszystko na co masz ochotę, ale wpierw muszę tu przywołać kogoś z mych ludzi, bo wybrałam pokój do którego tutejsza deus ex machina nie ma wstępu. Cenię sobie prywatność i… - palcami musnęła udo Carmen przez materiał czerwonej spódnicy.-... wszelkie możliwości z tym faktem związane. A poza tym…- przekrzywiła głowę na bok.- … chcę byśmy wspominały przyjemnie ten wieczór, więc nie musimy zagłębiać się w żadne smutne sprawy. A tak z ciekawości. Jak twój pracodawca przyjął rewelacje na temat magicznych zabójców?
Carmen zachichotała.
- Teraz sama sobie zaprzeczyłaś. Przecież domyślasz się jak to przyjął... nie uwierzył. - powiedziała wprost, bo wydawało jej się, że nie ma sensu kręcić tam, gdzie Wężowa Księżniczka i tak się czegoś domyśla. Następnie spojrzała krytycznie na menu.
- To wszystko brzmi strasznie wykwintnie i... trochę mnie przeraża, co tam może być. A ja chciałabym zjeść po prostu coś smacznego. - westchnęła z udawaną rozterką.
- Cóż… nie trzeba być prorokiem, by wiedzieć że raczej nie uwierzył w magię.- zaśmiała się cicho Yue i dodała wzruszając ramionami.- Nie pomogę ci w tym wyborze… ja sama też nie znam tych potraw. Kazałam więc sobie przynieść kawior i szampana.-
Carmen zamówiła więc 3 losowo wybrane dania z karty,o których to ostatecznie poinformował deus ex machinę, wezwany przez Yue jej ochroniarz, po czym oparła głowę na ramieniu Chinki.
- Nie mówiłaś wczoraj rano, że chcesz się ze mną jeszcze spotkać przed wyjazdem. Skąd więc ta zmiana planów, jeśli mogę zapytać?
- Jaka to by była niespodzianka, gdybym ci powiedziała o moich planach?- zapytała żartobliwym tonem Chinka, po czym rzekła z uśmiechem głaszcząc Carmen po włosach.- Poza tym… nie miałam w planach niczego, więc trudno mówić o ich zmianie. Po prostu zobaczyłam ulotkę na wasz występ i twoje zdjęcie w niej, choć pod innym imieniem. I postanowiłam wtedy przygotować to wszystko. Chyba cię nie oderwałam od czegoś ważnego, co? To zaproszenie było niezobowiązujące.-
- W takim razie bardzo się cieszę, choć muszę cię przestrzec, że po występach jestem mniej aktywna. I choć wyglądasz pięknie jak zwykle, to najbardziej kuszą mnie Twoje zgrabne uda w roli poduszki. - zaśmiała się Carmen.
- Cóż… może znajdę sposób by cię rozruszać później.- zaśmiała się Yue i dodała zmysłowo.- Czyli zostałam twoją gejsza, tak? A wczoraj miałam wrażenie, że to ja ciebie zdobyłam… a nie na odwrót.-
Znów pogłaskała Carmen po włosach odchylając się do tyłu, by ułatwić jej zamiar położenia swej głowy na udach Chinki. Skorzystała z tego z wyraźną przyjemnością. Położyła się na plecach i zamknęła oczy.
- Pewnie to co robię jest straszną bezczelnością i niemal obrazą boską z uwagi na to kim jesteś w Singapurze, ale... jakoś czuję, że obie potrzebujemy odpocząć od swoich ról. Po prostu cieszyć się bliskością drugiej osoby... Nie wiem, może plotę bzdury. Jeśli jednak uznasz, że przekraczam granice, powiedz mi to, Yue. Naprawdę nie chcę cię urazić swoim zachowaniem. - otworzyła oczy i spojrzała na Chinkę wyjątkowo poważnie.
- Och... ja chcę spędzić przyjemnie wieczór. - wymruczała Yue wodząc palcem po wargach Carmen.- I myślę, że przyjemnie byłoby go spędzić z tobą. Na piciu drogiego alkoholu, rozmowie, pieszczotach czy… bardziej szalonych pomysłach. Beztroski i przyjemny…- Yue zaśmiała się cicho. Nachyliła w dół, by Carmen pocałować i… uderzyła się czołem o stół, bo jakoś zapomniała o tej przeszkodzie.
Zaśmiała się głośno rozcierając czoło i dodając.- Jutro już będę musiała opuścić Paryż, więc to moja ostatnia taka noc w tym mieście. Nie przejmuj się. Jesteś bardziej ekscytująca, gdy czujesz się swobodnie.-
- To dzięki tobie - odparła dziewczyna, unosząc się na łokciach, by pocałować Chinkę długo i czule.
Yue rozkoszowała się tym pocałunkiem, ale też i niecnie rozpięła guziki kamizelki agentki. A gdy głowa akrobatki znów spoczęła na kolanach Chinki, ta wsuneła dłoń pod nią i masowała piersi Carmen przez materiał bluzki, ale powoli i leniwie. Nieśpiesznie, choć przyjemnie.
- Więc... jak ci minął dzień? Bo mnie na zakupach. Ta sukienka, prosto od francuskich krawców. W końcu to nadal stolica mody, więc podróż przez najlepsze sklepy Paryża była… obowiązkowa niemal.- mówiła z uśmiechem Yue.
Dziewczyna zamruczała pod wpływem pieszczot. Znów zamknęła oczy.
- U mnie to był dzień pracy. Cyrk wbrew pozorom wymaga sporo zaangażowania. Ćwiczenia, zwierzęta, ćwiczenia, poprawianie garderoby, znów ćwiczenia, a potem sam występ. Nuda. - zachichotała.
- Czyli.. mój plan porwania cię po kolacji, upozorowania twego zgonu i… ukrycia cię na wyspie u brzegów Singapuru, by delektować się wspólnymi nocami ma szansę na realizację?- zapytała żartobliwie Yue nie przerywając pieszczot.- Bo w razie czego moi ludzie mają worek i linę, by to wyglądało wiarygodnie.-
- Nie czuję się tak fascynującą osobą, żeby cię zająć tam na dłużej. Pewnie szybko byś mi uciekła, a ja musiałabym zostać rybakiem... a nie przepadam za rybami, musisz wiedzieć. - przeciągnęła się leniwie.
- Zapamiętam…- zamruczała Yue zmysłowo.- Ale za to pewnie występy przed publicznością są satysfakcjonującym wynagrodzenie za godziny ćwiczeń, co? Czy i tobie twój występ zapiera dech w piersiach, jak mi gdy go widziałam?-
- Raczej zawsze myślę, co powinnam poprawić. Naprawdę zawsze dziwię się, gdy ludzie klaskają. Wciąż daleko mi do perfekcji. - odpowiedziała.
- Dla mnie byłaś zjawiskowa… choć… cóż… nago też wyglądasz zjawiskowo dla mnie, więc… nie jestem obiektywna.- odparła z wesołym uśmieszkiem błądząc palcami pod kamizelką Carmen i przygryzając wargę. - … zostaniesz u mnie na noc, czy muszę wpierw spić cię do nieprzytomności ?-
- A przydam ci się do czegoś jak będę nieprzytomna? - zapytała Carmen, otwierając jedno oko. Przy okazji schwyciła dłoń Yue i uniosła do swoich ust, całując lekko - Wiesz, lubię tę twoją zachłanność. Chcesz coś mieć i nawet nie czekasz, by samo to wpadło ci w ręce. Pewnie gdyby się dało, to chciałabyś na piśmie moją deklarację, co moja piękna księżniczko?
- A na co mi świstek papieru… wystarczy mi twój roziskrzony wzrok.- zamruczała Yue drżąc lekko pod pieszczotą ust Carmen.-... za odpowiedź. I masz rację… gdybyś była nieprzytomna, moje możliwości byłyby odrobinę ograniczone. - zachichotała dodając.- To ciężki dylemat. Ale… czasem potrafię zadowolić się tym co mam w zasięgu. I tylko patrzeć się na piękno… w tym przypadku na moich kolanach.-
- Noc jeszcze młoda, moja księżniczko. Skąd mamy wiedzieć, co nam przyniesie? - Carmen znów pocałowała dłoń Chinki po czym subtelnie przejechała po jej wskazującym palcu języczkiem.
- Czyżbyś nabierała sił?- wymruczała zmysłowo Yue uśmiechając się łobuzersko. Tę rozmowę tylko na moment przerwało wejście, jednego ze strażników spokoju Wężowej Księżniczki. Z potrawą, pierwszą z tych, które Carmen zamówiła. Ostrygi z… czymś.
Dziewczyna uniosła się sprężyście.
- Może troszeczkę oszukiwałam, żebyś mnie porozpieszczała. - wyszczerzyła się, po czym niepewnie złapała jedną z ostryg i podsunęła talerz Chince.
- Myślisz… że musiałaś oszukiwać?- zaśmiała się w odpowiedzi Yue sięgając po jedną z ostryg i w dość erotycznie kojarzący się sposób wybierając językiem jej zawartość.- A przy okazji… mogłaś... spróbować zasugerować wyjazd do Singapuru, by zostać stałą rezydentką wywiadu Korony Brytyjskiej… choć pewnie nie potrafisz długo usiedzieć w jednym miejscu.-
Przez chwilę Carmen po prostu przyglądała się jak Chinka smakuje ostrygi, po czym spróbowała ją naśladować. Kiedy uporała się z pierwszą, odezwała się:
- To dobre za kilka lat, jak reumatyzm nie pozwoli mi tyle skakać. Nie będę cię też oszukiwać, czuję się związana z Europą. Prędzej mam nadzieję, że dostanę jakąś misję w twoich rejonach. Ale to pewnie, gdy uda się rozwiązać sprawę tego artefaktu. - westchnęła smętnie.
- Spodziewałam się takiej odpowiedzi.- westchnęła Yue i zerkając na oblicze Carmen dodała.- Dlatego jestem zachłanna i biorę ile się da. Wszak nie wiadomo, kiedy nadarzy się kolejna okazja. Hmm…- zamyśliła się.- Moja trasa wiedzie przez… Sardynię, Kair, potem Etiopię, zahaczam o Madagaskar, jak i Indie. Jeśli się nasze drogi zetną, to… zawsze się znajdzie dodatkowe miejsce w moim łóżku dla tak miłego gościa jak ty.-
Carmen zaśmiała się cicho, konsumując kolejną ostrygę.
- Naprawdę nie wiem, co ci się tak we mnie spodobało. Jestem tylko zwykłą akrobatką i agentką wywiadu. Szara myszka ze mnie. Nawet nie mam chłopaka!
- O dziwo ja też.- stwierdził nagle Yue ze śmiechem, po czym znów sięgnęła po kolejną ostrygę palcami.- W tym stroju rzeczywiście jesteś bardziej niepozorna, ale… daleko ci do szarej myszki, a i ze strojem… dałoby się coś zrobić.-
- Czyżbyś chciała mnie ubierać... i rozbierać? - mrugnęła do niej panna Stone - Jaka szkoda, że sklepy już pozamykane. Tyle razy przydałaby mi się fachowa pomoc, a tu znikąd ratunku... Ta sukienka od ciebie jest teraz najlepszą jaką mam. A przynajmniej najwygodniejszą wśród najpiękniejszych. O!
- Obawiam się, że w tej chwili to myślę głównie o rozbieraniu.- zaśmiała się w odpowiedzi Yue rzeczywiście rozbierając Carmen, acz tylko wzrokiem… Po czym spytała.- Żadnego chłopaka? Ja się cieszę, ale oni pewnie onieśmieleni twą sławą… biedacy.-
Pokręciła głową.
- Z akrobatkami nikt się nie wiąże. Akrobatki się tylko zalicza, by potem chwalić się tym przy kieliszku z innymi “dżentelmenami”. Zresztą... mój drugi zawód też nie budzi poczucia stabilności. Kto chciałby wiązać się z osobą, która jutro może umierać na drugim końcu świata? - westchnęła smutno i przytuliła się do ramienia Chinki.
- Och… zawsze możesz wpaść do mnie…- wymruczała cicho Yue i cmoknęła czubek głowy Carmen.- Z drugiej strony… widzisz siebie w domku z ogródkiem, gromadką dzieciaków, mężem? -
- Jasne, że nie. Aczkolwiek raz spotkałam agentów... małżeństwo. Osobno byli zdolni, ale nic ponadto, ale wiesz, gdy współpracowali... to było jak taniec. Byli rewelacyjni i niesamowicie skuteczni. Co prawda zginęli, rozbijając ogromny parowiec, ale... zabrali ze sobą z dwudziestu przeciwników. - rozmarzyła się Carmen, po czym spojrzała na twarz Yue - Po prostu myślę, że to trochę nie w porządku. Wcześniej miałam krew na rękach niż mężczyznę w sobie. A i to ostatnie... zrobiłam bardziej dla doświadczenia niż z potrzeby serca. Ale wybacz, nudzę cię. Już nie będę... - i składając tę obietnicę, wbiła się pożądliwie ustami w wargi Chinki, a jej dłoń sięgnęła krągłej piersi towarzyszki.
Podczas pocałunku Yue mruczała jak kotka rozkoszując się miękkością warg Carmen i rozpinając guziki jej bluzki, by sięgnąć palcami głębiej. I dotknąć pieszczotliwie skóry dziewczyny tuż nad gorsetem.
- Czy ja wyglądam na znudzoną.- rzekł z wesołym uśmieszkiem.- Tooo… wypada mi cię zapytać o twe pierwsze razy? Z mężczyzną i kobietą?-
- Mmmm a co dostanę w zamian? - Carmen wstała i zaczęła bawić się tasiemkami swojego gorsetu, powoli go zdejmując, tak by Yue mogła widzieć każdy skrawek odkrytego ciała, ale nie miała jej w zasięgu dłoni.
- Mam… bardzo ładne koronkowe majteczki prosto od paryskiego krawca… w kolorze jadeitu. Mogą być twoje… niestety…- speszyła się teatralnie Chinka.- … mam je na sobie i… jestem zbyt wstydliwa, by sama je zdjąć.- dodała na koniec skromnym głosem udając wcielenie niewinności.
Carmen zaśmiała się wesoła zrzucając żakiet a następnie gorset. Powoli kołysała się w takt niesłyszanej muzyki.
- Wyjdzie, że ze mnie niezła materialistka. - zachichotała, okręcając się wokół swojej osi, a potem wykonując elegancki ukłon... aż do talerza. Sięgnęła przy tym po jedną z ostatnich ostryg i podsunęła pod wargi Yue.
- Odnośnie kobiet... masz pełny zasób wiedzy na temat mojego doświadczenia. - powiedziała.
- Więc… - mruknęła Yue powoli i sugestywnie językiem sięgając po zawartość ostrygi i patrząc prosto w oczy Carmen.- ...to czyni cię moją kouhai, tak ?-
Sięgnęła za siebie i powoli dłońmi rozsznurowała własny gorset, który uwalniał jej lekko ściśnięte piersi… powoli wynurzające się z niego niczym słońca zza horyzontu.
- Teraz poczułam się bardzo niedouczona i... pierwotna... - nagle odsłoniła szyję Chinki i wpiła się w nią namiętnie.
- Mmmm…- zamruczała Yue dumnie wypinając piersi, by biustu zaczęły się ocierać o siebie podczas pieszczoty Carmen na jej szyi. Oddech Chinki wyraźnie przyspieszył wyraźnie. A jej dłonie wsunęły się na plecy Carmen i zsunęły w dół ku pupie szukając zapięcia jej spódnicy.
- Uważasz, że jedna para majteczek na wszystko ci pozwala, księżniczko? - zapytała zadziornie Carmen, odrywając się od jej szyi i patrząc wyzywająco na Chinkę. Nie mogła się jednak nie uśmiechać, gdy kręciła przy tym biodrami, utrudniając znalezienie zapięcia.
- No… to bardzo ładne majteczki… chcesz… zobaczyć?- zaproponowała pozornie potulnym tonem Chinka uśmiechając się zalotnie i nie przerywając wodzenia dłońmi po pupie Carmen. Gniewnym warknięciem w rodzimym języku odprawiła za to mężczyznę, który raczył się spytać, czy może wejść z kolejnym daniem.
- Jak możesz odmawiać mi jedzenia?! - zaśmiała się Carmen, przesuwając się na kanapę - Teraz to już koniecznie muszę zobaczyć tę bieliznę czy jest warta by znosić takie kaprysy szanownej pani. - powiedziała z udawaną wyniosłością.
Yue wstała zsuwając z siebie gorsecik w pełni prezentując swe nagie piersi i uroczy brzuszek. Ramiona nadal miała okryte jak i część pleców, gdyż górna część stroju nie była z gorsetem połączona. Powoli stanęła przodem przed Carmen, zaczęła podwijać suknię niczym kurtynę przy przedstawieniu. Powoli zaczęła odsłaniać turkusowe pantofelki na obcasie. Zgrabne łydki, kolana i uda, okryte siateczkowymi pończoszkami koloru morskiego, oraz podwiązkami ozdobionymi drobnymi szmaragdzikami. Yue rzeczywiście miała kosztowną garderobę. W końcu… “zawstydzona” Wężowa Księżniczka uniosła na tyle suknię, by Carmen mogła podziwiać to arcydzieło koronkarskiej sztuki, zwiewne i delikatne majteczki z wężowym motywem, które słabo zasłaniały intymny skarb Chinki znajdujący się pod nimi.
- I jak?- zapytała niby wstydliwie.
- Sama nie wiem... muszę się przypatrzeć. Możesz podejść bliżej? - odparła druga kobieta z nonszalancją.
- Och kouhai… zawstydzasz mnie..- odparła spłoszonym tonem głosu Yue, ale tym razem nie była wstanie utrzymać maski i wybuchła śmiechem. Acz… nagle jej stopa znalazła się na piersiach Carmen dociskając ją do fotela. A jedna dłoń Yue puściła suknię i prowokacyjnie przesunęła się po koronce bielizny.- No nie wiem… jesteś pewna, że… potrafisz docenić taki skarb?
Stopa delikatnie muskała biust akrobatki, gdy Yue pupą opierała się o stolik.- Może ci pozwolę, jeśli ty pozwolisz się porwać na tę noc.-
- Oho, moja księżniczka znów chce się rządzić... - zachichotała Carmen, patrząc na Yue roziskrzonym wzrokiem. Nie wyrywała się, choć nie znaczyło to też, że siedziała spokojnie. Przesunęła stopę chinki na swoje ramię i teraz niespiesznie zaczęła całować jej kostkę, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy. - Poproś mnie o to... - polizała zmysłowo jej skórę.
- Wiesz.. że to zrobię…- jęknęła cichutko Yue na razie przypatrując się działaniom Carmen i już nie prowokująco, a wyuzdanie muskając swój punkcik rozkoszy poprzez koronkę.- … w końcu… a powiedz… mi… warto było…iść do łóżka… z mężczyzną? Stracić z nim… dziewictwo?-
To pytanie i Carmen mogła zadać, bo jak się przekonała wczoraj, mimo zainteresowania kobiecym ciałem Wężowa Księżniczka musiała mieć przynajmniej jedną noc z mężczyzną za sobą.
Agentka korony przysunęła się nieco bliżej by teraz całować łydkę Chinki, zaś palcami ugniatać jej zgrabną stópkę, opartą o swój bark.
- Prawdę mówiąc... dziewictwo odebrałam sobie sama. - wyznała, a lekki rumieniec na policzkach świadczył o tym, że naprawdę wstydzi się o tym mówić - Pracowałam już wtedy dla Wszechimperium i... nie chciałam, żeby to się stało “w pracy”. - znów zajęła się całowaniem gładkiej skóry Yue - A jak było z tobą, księżniczko?
- Cóż… dla mnie to była praca… musiałam się wspiąć na szczyt, zaczynając od… nierządu. Tak więc… straciłam nieco ochotę na parówki. Choć nie całkiem. On musi być przystojny, szarmancki, mieć to coś w oku… i nie być żółty. Azjaci przestali mnie pociągać.- wymruczała cicho Yue uśmiechając się kwaśno. - Więc… obie mamy dość kiepskie pierwsze wrażenie z mężczyznami.
Pieszczota jej palca robiła się coraz bardziej intensywna, co przekładało się na drżenie ciała samej Chinki. Czy ekscytowało ją to jaki pokaz robi Carmen, czy może sama uroda agentki, czy wizja tego co nastąpi potem? Trudno ocenić.
Akrobatka przyglądała jej się z rosnącym podnieceniem. Jednak gdy Yue wspomniała o błysku w oczach idealnego kandydata na kochanka, przed oczami Carmen pojawiła się twarz Orłowa i to jak na nią patrzył. Zirytowała się sama tą wizją. Dlaczego on? I dlaczego teraz?! Warknęła ze złością, co jednak Yue mogła odczytać jako wyraz pożądania i przyciągnęła dość brutalnie Chinkę do siebie. Pocałowała ją namiętnie, dłonią dociskając palce kochanki do jej rozgrzanej kobiecości.
Yue zaskoczona jej atakiem, poddała się miękko jej działaniom. Usta zreszta miała spragnione jej pocałunków, a i ciało rozpalone coraz bardziej tą erotyczną atmosferą jako otuliła ich “kolację”.
Carmen oderwała się na moment, lecz nie odsunęła dłoni. Choć to wciąż palce Chinki dotykały jej skarbu, Carmen kierowała teraz jej dłonią.
- Wciąż nie słyszałam twojej prośby, a wiesz... kolacje kiedyś się kończą. Nie mówiąc o tym, że nie chcesz mnie karmić. - zachichotala.
- Proszę… Carmen… proszę… bardzo… proszę…- jęknął cichutko Yue napierając biodrami na swoje palce i dłoń akrobatki.- Zostań ze mną… tej nocy…
Docierała do swego szczytu rozkoszy.
- Oczywiście, moja księżniczko - szepnęła w odpowiedzi, po czym znów ja pocałowała, tym razem wsuwając głęboko język do ust kochanki.
Jej dłoń masowała coraz szybciej, coraz mocniej palce i zarazem kobiecość Yue.
Cichy jęk i gwałtowne napinające się ciało świadczyły o skuteczności pieszczoty Carmen. Chinka rozluźniła się uśmiechając w zadowoleniu. Odsunęła się nagle od akrobatki i usiadła na stoliku, z podwiniętą prowokacyjnie suknią, by jej kochanka mogła wszystko dalej podziwiać. Nalała sobie szampana i dodała popijając.- Co we mnie najbardziej cię pociąga?-
Carmen uśmiechnęła się szeroko, po czym przerzuciła własne nogi przez poręcz fotela i ułożyła się na nim wygodnie, a zarazem prowokacyjnie, bawiąc przy tym tasiemką, którą była związana jej koszula pod szyją.
- Nie wiem, Yue - odpowiedziała, czule wymawiając imię kochanki - Dla mnie cała jesteś jak zjawisko. Po prostu nie ma drugiej takiej osoby. Ktoś kiedyś powiedział, że nie ma ludzi złych lub dobrych. Są tylko nudni i czarujący. Ty jesteś chodzącym czarem. - mrugnęła do niej.
- Mogłabym powiedzieć… to samo o tobie, ale… oprócz tego wszystkiego. Jest w tobie coś jeszcze… taki zmysłowy urok otaczający ciebie, więc… nie mam pojęcia, jakim cudem nie trafił się żaden amant. I jakim cudem ja byłam pierwsza. Nie żebym żałowała… wprost przeciwnie. Rzadko można samemu znaleźć idealny diamencik bez skazy.- wymruczała Chinka pijąc szampana i przyglądając się działaniom Carmen każdemu ruchowi jej palców.- Chciałaś się przyjrzeć moim majteczkom z bliska… już nie są interesujące?-
- Po prostu ślicznie na tobie wyglądają. Ale nie martw się, upomnę się o nie... w stosownym czasie. - odparła Carmen, która zauważyła, że nic tak nie drażni i nie pobudza Chinki jak czekanie - A co zaplanowałaś na tę noc, skoro jest dla nas tak wyjątkowa? - zapytała, nie przerywając zabawy tasiemką.
- Ja… nie wiem. Szczerze powiedziawszy, obawiałam się nawet że nie przyjdziesz. Wiesz… przyjemnie jest dopóki trwa, a potem przychodzi rzeczywistość.- westchnęła smutno Yue.- I orientujesz się jak… szalone rzeczy robiłaś. Choć…- tu ujęła swoją dłonią pierś i dumnie pogłaskała.-... znam swą wartość i mej urody, to wierz mi że takie nagłe romanse zwykle równie szybko się kończą.-
- Cóż, cieszmy się tym co mamy zatem, a jeśli los pozwoli to za jakiś czas nasze drogi znów się skrzyżują i będzie tym piękniej z uwagi na tęsknotę, która się nagromadziła, prawda? - Carmen przyjrzała się Chince spod na wpół przymkniętych powiek - Lubię, gdy mówisz mi czego pragniesz. Lubię, gdy jesteś szczera, choć świat może uznałby to za bezwstydność. To jest coś czego... faktycznie żaden mężczyzna nam chyba nie da. - powiedziała gładko.
- Ach… chcę cię… zobaczyć nagą… Chcę posmakować kawioru z twego łona… - wymruczała Yue uśmiechając się lubieżnie.- Spić szampana z twych piersi. Niemniej za moją szczerość żądam i twej szczerości… twych pragnień.-
Carmen wstała z fotela i nachyliła się wyzywająco nad Yue.
- No to musisz wybierać księżniczko, albo spełnię twe pragnienia, albo będę mówić o swoich. Nie możesz dostać wszystkiego... od razu, bo szybko byś się mną znudziła.
- Moje moje moje… zabrzmię samolubnie, ale kawior nie trafia nam się co każde spotkanie i szampan też.- cmoknęła czule czubek nosa Carmen.- A ty pewnie będziesz siedziała w Europie co?
I te pytanie na moment sparaliżowało Carmen. Bo nie… nie będzie. Wybiera się do Egiptu, więc pewnie do Kairu także. Będzie tam szybciej od Yue z pewnością. Ale też i dłużej, więc istnieje szansa że gdy będzie w Egipcie, to będzie też w Kairze, gdy nadleci sterowiec Wężowej Księżniczki.
- Jeszcze nie wiem. Szykuje się jakaś misja chyba. - odparła, po czym pochyliła się nad Yue tak, by włożyć jej między zęby tasiemkę koszuli. - Przytrzymaj to, moja droga - powiedziała, po czym odsunęła się, pozwalając kokardzie rozwiązać się, a samej tasiemce pozosta w ustach Chinki.
Zaciśnięte ząbki kochanki pozwoliły rozwiązać kokardce, a oczy Yue spoglądały rozpalonym spojrzeniem na ciało Carmen. Widać było w nich pragnienie… które zamierzała zaspokajać całą długą noc. Następnie dziewczyna usiadła na poręczy fotela naprzeciwko księżniczki i niespiesznie zaczęła rozpinać pozostałe guziki bluzki.
- Opowiedz mi o swoim najbardziej wyuzdanym... doświadczeniu, gdy ja będę zdejmować fatałaszki, dobrze? - poprosiła.
- Och.. najbardziej wyuzdanym z mężczyzną... czy kobietą?- zapytała zaciekawiona Yue zakładając nogę na nogę i szukając w pamięci.
- Jak wolisz. - odparła Carmen, będąc już w 1/3 koszuli, lecz bynajmniej nie pozwalając jej się rozchylić za bardzo.
- Mhmmm… niech pomyślę. Były takie dwa niewiniątka. Dwie śliczne bliźniaczki Chang. Bardzo… ciekawskie. I miały bogatego ojca, który miał zostać ukarany… ale w subtelny sposób. Skandal obyczajowy… tak więc, miałam je uwieść. Co zresztą się udało… Na pewnym przyjęciu, szeptałam im obu słodkie słówka. Po czym zaczęłam pieszczoty, delikatne muśnięcia tu i tam. Pocałunki… miały bardzo śliczne piersi i potrafiły się przełamać by nawzajem składać pocałunki na swym ciele. Był to bardzo podniecający widok, jakby jedna kobieta pieściła samą siebie.- zachichotała na wspomnienie. - A kiedy jeszcze obie przylgnęły wargami do moich piersi.- wymruczała masując swe krągłości na oczach Carmen.
- A na czym miał polegać ów skandal? - zapytała ciekawsko Carmen, rozpinając ostatnie guziczki i przekładając nogi - Zostały nakryte same... czy z tobą?
- Ze mna… uważam figle z ryzykiem odkrycia za bardziej podniecające. Strach… odpowiedni strach, bywa mocnym afrodyzjakiem. I jeszcze to szalone uczucie, że robisz coś… nieprzyzwoitego.- wymruczała zmysłowo Chinka oblizując językiem usta.
- Jak teraz? - powiedziała Carmen, rozpinając koszulę do końca i pozwalając jej zsunąć się z ramiona, by opaść na podłogę. Dziewczyna stanęła półnaga przed Chinką zachowując jednak pewną odległość. Delikatnie pogładziła swój brzuch, posuwistymi ruchami przesuwając dłonie na piersi. - Zdradzę ci kochana pewną tajemnicę, ale nim to nastąpi, mam jeszcze jedno pytanie. Co sądzisz o agencie caratu, którego spotkałyśmy na aukcji? Wiesz coś o jego... doświadczeniach? - zapytała, znów zsuwając ręce na biodra i krążąc palcami wokół prostego zapięcia krótkiej spódniczki, którą na sobie miała.
- Nieee… ale nie wyglądał na gołowąsa w tych… sprawach.- uśmiechnęła się Yue zerkając wprost w oczy Carmen.- I zdecydowanie mu się podobałaś. Powiedzieć, że rozbierał cię wzrokiem to rzec… o wiele za mało.-
- Tak, dlatego jestem ciekawa. Czy ten typ tak po prostu ma i jest typem psa na baby, czy coś się za tym kryje? I mogę to wykorzystać...
Carmen rozpięła spódniczkę, która dołączyła do spódniczki na podłodze, pozostając jedynie w fikuśnych majteczkach i... rajstopach z podwiązkami zaopatrzonymi w klamry na noże do rzucania. - Chyba będziesz musiała mnie rozbroić... - mrugnęła do Yue.
- Trudno powiedzieć… ale z pewnością ma do ciebie słabość. Oczywiście.- Yue zsunęła się ze stolika i kucnęła wodząc palcami i językiem po nogach Carmen i dość powoli zabierając się za rozbrajanie jej.-... Pod warunkiem, że ty do niego nic nie poczujesz. To nie jest ktoś obok którego można przejść obojętnie.-
Choć nie miała wielkiego doświadczenia, Carmen znała tę pułapkę. Jeśli zaprzeczy, jej słabość do Orłowa stanie się tym bardziej wyraźna. Lepszym wyjściem było nie tyle wypieranie się, co bagatelizowanie.
- Tak, ma coś w sobie - przyznała, drżąc lekko, gdy język Yue przesuwał się po jej skórze - Aczkolwiek... wydaje się trochę nieokrzesany. Nie uważasz?
- Nie znam go aż tak dobrze jak ty… najwyraźniej.- zamruczała Chinka pozwalając by noże Carmen opadły z brzdękiem na podłogę. Sięgnęła palcami po majteczki.- Nieokrzesany… brutalny,o dzikim spojrzeniu. Jedne kobiety odrzuca taki rodzaj mężczyzn. Innych… przeciwnie, przyciąga do siebie. -
- I dlatego wydawałaś się trochę zazdrosna? - Carmen pogładziła ją po włosach, badając ich fakturę w dłoniach i bawiąc się kosmykiem.
- Nie lubię gdy taki smakołyk jak ty… wymyka mi się spomiędzy paluszków.- zachichotała Yue i po zsunięciu majteczek posmakowała językiem intymnych obszarów kochanki, by podkreślić znaczenie swych słów. Potem dodała.- A teraz połóż się wygodnie w fotelu… zgłodniałam.-
Dziewczyna przygryzła wargę,czując jak jej podniecenie wzmaga się, a właściwie wycieka z niej. Patrząc wprost w oczy Chinki, powolutku oparła się o fotel, prężąc grzbiet i pośladki, bo dopiero po chwili ułożyć się na plecach, jak sobie tego życzyła Azjatka.
- Zamierzasz sama nakładać potrawy? - zapytała niewinnie.
- Tak…- wymruczała Yue wstając i rozpinając suknię, która opadła całkiem odsłaniając jej nogi. Widok już Carmen znany,lecz mimo to kuszący. Podeszła do stolika i nalała szampna do kieliszka pytając zaciekawiona.- Czemu teraz o nim wspomniałaś i.... jak dobrze go znasz? To twój przyjaciel?-
- Byłam ciekawa twojej oceny... a może też chciałam nieco się z tobą podrażnić? - uśmiechnęła się zmysłowo, po czym dodała - Lecz bardziej to pierwsze. Miałam z nim... ciekawy epizod.
I opowiedziała pokrótce epizod z łaźni.
Yue zaśmiała się słysząc całą historyjkę, gdy powoli podchodziła powoli do Carmen, kucnęła z boku i rzekła.- Było warto odsłonić przed nim wszystkie swe sekrety… i obejrzeć jego?-
- Nie wiem czy warto. Trudno mi to osądzić. - przeciągnęła się prowokacyjnie - Zaczynam marznąć…
- Niecierpliwa…- Yue przechyliła kieliszek. Zimna strużka drogiego napitku rozpryskała na się krągłych piersiach Carmen i zaczęła spływać kropelkami po brzuchu. A sama Chinka nachyliła się i pocałunkami ust i łapczywy ruchami języka zbierała owe kropelki wprost ze skóry akrobatki, pieszcząc jej piersi i brzuch swym ciepłym dotykiem.
Carmen syknęła, lecz nie był to normalny dźwięk. To był sygnał dla Barona, by dyskretnie zszedł po jej dłoni i schował się w ubraniu. Aby odwrócić od niego uwagę Chinki, dziewczyna głaskała jej włosy, zachęcając do dalszych pieszczot.
Chinka rozlewała kolejne strużki szampana, którego bąbelki przyjemnie szczypały skórę Carmen, zwłaszcza gdy po chwili były zlizywane namiętnymi muśnięciami języka Yue. Gdy alkohol w kieliszku się skończył Yue wstała i ruszyła do stolika po kolejną porcję smakołyków.- To jaki jest ten twój nieokrzesany amant. Wydajesz się go dobrze znać.-
- Nie nazwałabym go amantem. Więcej walczymy niż rozmawiamy. Czemu pytasz? - Carmen starała się leżeć spokojnie, choć nie dało się ukryć, że zabawa Yue bardzo na nią działała i wrodzony temperament dyktował, by upomnieć się o więcej.
- Wspomniałaś o jakiejś tajemnicy… przy okazji rozmowy o nim. Jestem ciekawa jaki to sekrecik.- Wzięła tacę z krakersami i nożyk do pieczywa.- A teraz szeroko nóżki i musisz być trochę cierpliwa. Muszę cię przygotować.-
- A zawartość moich podwiązek nie wystarczyła ci? Zachłanna kobieto... w takim razie nie przerywaj sobie posiłku... dowiesz się w trakcie. - uśmiechnęła się enigmatycznie, starając się opanować drżenie ciała, gdy Chinka dotykała wewnętrznej strony jej ud, które de facto rozchyliła dość wstydliwie.
- Obawiam się że noże mnie nie ekscytują… pejcze czasami tak, ale nie noże.- to mówiąc żartobliwym tonem, uklękła między udami Carmen i nabrawszy na nożyk kawior. Powoli i metodycznie rozprowadzała śliską i zimną potrawę zimnym stalowym przedmiotem po rozgrzanej skórze akrobatki.
- Jajć! Zimne... - poskarżyła się dziewczyna, lecz nie ruszyła się. Doświadczenie treningu z nożami i dzikimi zwierzętami nauczyło ją, że to bardzo zły odruch. - A trójkąty? Próbowałaś? - zagadnęła nagle.
- Trójkąty? To dla amatorów. Czworokąty, pięciokąty, orgie… - zaczęła wymieniać wesoło.- Oczywiście najczęściej jako prostytutka, w ramach obowiązków. Ale potem zdarzało mi się… w ramach przyjemności. A co… marzyło by ci się towarzystwo? Ktoś kto całuje twe piersi i usta, gdy ja tu przygotowuję cię do figli?-
I znów o nim pomyślała. Niech to szlag, szlag, szlag. Przygryzła wargi i podniosła się nieco na łokciach, by spojrzeć na Yue.
- Nie, ja... wiesz, jestem ciekawa. O tym co mogą robić kobiety też dowiedziałam się... z rozmów cyrkowych artystek. Wiesz, ja... nie chcę dać się zaskoczyć. Przy czym... wydaje mi się, że jednak jestem za młoda. - spłonęła szczerym rumieńcem.
- Za młoda na co? Ja straciłam cnotę w wieku piętnastu lat.- spojrzała w górę i przekrzywiwszy głowę.- I za bardzo się przejmujesz… zaskoczenia bywają przyjemne. Bardzo przyjemne.-
Całe podbrzusze i uda były już oblepione śliskimi jajeczkami. Yue nachyliła się więc powoli zaczęła smakować potrawę wprost z rozpalonego pożądaniem ciała Carmen. Rozmyślnie pomijała wrażliwe obszary, zostawiając je sobie na koniec. A sama akrobatka czuła jak zime śliskie doznania znikając pod pieszczotą ciepłych ust i języka Chinki.
- Mmm... w takim razie... myślę, że... powinna ci się spodobać niespodzianka. - mówiła z wyraźnym trudem, po czym wyciągnęła rękę, tak że niemal dotykała ziemi i cichutko zagwizdała kilka razy. Z ubrań leniwie wypełzł Baron - dumny i kolorowy. Wąż wspiął się po ciele swojej pani, po czym umościł się na jej piersiach i ciekawsko spojrzał na Yue. Trzeba przyznać, że reagował zgoła inaczej niż na Orłowa czy każdego innego mężczyznę. Widać Baron cenił sobie towarzystwo płci piękniejszej, bo wydawał się całkiem spokojny.
- Hmm… twój mały przyjaciel?- zamruczała Yue i ostrożnie wyciągnęła dłoń w kierunku węża, by pogłaskać go po łepku. Skupiona i czujna… najwyraźniej miała okazję mierzyć sie z wężami.
Carmen obserwowała reakcję Barona, gotowa w każdej chwili go utemperować, jednak wąż wydawał się doceniać podejście księżniczki i dał jej się pogłaskać, przynajmniej przez chwilę, po czym zaczął wić się między piersiami swojej pani.
- Mój jedyny przyjaciel. - sprostowała Carmen.
- Już nie jest… jedyny...- wymruczała Yue głaskając węża, po czym wróciła smakowania kawioru z ciepłej skóry. Coraz bliżej i bliżej intymnych obszarów łona. Język Chinki sięgnął ku wrażliwemu punkcikowi na ciele akrobatki, wzbudzając drżenie jej całego ciała. Powoli jej język wił się niczym wąż dokoła tego wrażliwego obszaru pieszcząc zmysłowo i perfidnie rozpalając Carmen. Piersi akrobatki zaczęły się unosić w nerwowym oddechu, co utrudniało Baronowi odpoczynek między nimi. Toteż wąż pełznąc dalej, postanowił przenieść się na plecy Chinki.
Tymczasem agentka brytyjskiej korony wiła się coraz bardziej, pojękując i wzdychając. jej paznokcie drapały obicie fotela, tak trudno było jej się powstrzymać by nie przejąć inicjatywy, by nie zakończyć tej słodkiej tortury... którą z drugiej strony chciała przedłużać w nieskończoność.
- Jesteś... niemożliwa... księżniczko... - wysapała, z trudem łapiąc oddech.
- Miałam okazję… nauczyć się wiele… mam w sobie kropelkę szwedzkiej krwi.- wymruczała Yue schodząc niżej i smakując kawior z bramy rozkoszy kochanki. Nie przejmowała się wężem, który pełzł po jej ciele.- I przez to urosłam wyższa i bardziej rozwinięta w biuście. Wyższa niż większość mężczyzn mego ludu. Byłam popularna więc… miałam wiele okazji… się uczyć.-
Po tych słowach język Chinki niczym mały wąż wpełzł do owej kuszącej norki i pieszczoty stały się jeszcze bardziej intensywne.
Nie było sensu walczyć z przypływem, jak mawiali rybacy. To przysłowie było ostatnim, co pojawiło się w głowie Carmen nim jej umysł zalała fala orgazmu, porywając ze sobą wszystkie obawy, smutki, czy nawet myśli. Zostało tylko pragnienie, by ten moment trwał jak najdłużej. Dziewczyna wygięła biodra ku górze, przyciskając się do ust Chinki.
Fala rozkoszy przepływała gwałtownie przez ciało agentki korony, wzmagana raz po raz przez języczek Yue. Aż do szarpiącej i wyginającej w łuk rozkoszy targającej ciałem Carmen, po którym osunęła się na fotel łapczywie łapiąc powietrze.
- To był bardzo smakowita przekąska.- wymruczała Yue z miną zadowolonej kotki.
Carmen spojrzała na nią pół przytomnie.
- Dobrze, że wyjeżdżasz... wykończyłabyś mnie. - uśmiechnęła się słabo, ale z czułością. Po chwili podniosła się ciężko i przytuliła do Chinki. Obrażony Baron zaś wrócił do ubrania, niezadowolony z braku uwagi pięknych kobiet.
- Ćwiczenie czyni mistrza… poz tym… jeszcze cała noc… przed nami.- wymruczała całując delikatnie usta Carmen.- A co do trójkącika… to zależy. Jeśli nabierzesz apetytu na takie doznania i owa trzecia osoba… byłaby interesująca. To może i nie odmówiłabym. Choć minęło kilka lat od mojego ostatniego razu.-
- Och daj spokój, ciebie o coś spytać, od razu chcesz to wdrażać w życie - udała oburzenie, odpowiadając pocałunkiem.
- Tak tylko sugeruję.- zamruczała ocierając się ciałem o Carmen.- A teraz… chcesz się ubrać i dokończyć posiłek, czy masz może inne plany?-
- To zależy na co ty masz ochotę. ja jestem do twoich usług księżniczko. Jeśli chcesz, możemy schować się w jakimś przytulnym hoteliku i zaszyć aż do rana... Możemy pozwiedzać lub... mogę cię oprowadzić po cyrku nocą. Choć nie mogę zapewnić, że nie oberwiemy za to obie bury. - uśmiechnęła się łobuzersko.
-Hmm.. niech będzie cyrk, acz… najpierw muszę się przebrać. A i… nie obiecuję, że nie zaciągnę cię w jakiś zakątek na chwilę rozkoszy. Ma to swój dreszczyk… figlować tam gdzie mogą cię przyłapać.- zachichotała w odpowiedzi Chinka.
- Wiedziałam, że ci się spodoba - zachichotała również Carmen - No i moja znajoma połykaczka ognia może mieć niezłą minę, bo mówiłam, że Yue to przystojny jegomość... właściwie, ona sama to powiedziała. Ja tylko nie zaprzeczałam. - rozłożyła ręce w geście bezradności.
- Czyżbyś się mnie wstydziła?- stwierdziła żartobliwie Yue wydymając policzki jak mała dziewczynka.- A ładna ta twoja połykaczka ognia?-
Carmen westchnęła teatralnie.
- Niestety tak, bardzo ładna. I popularna. A nie powiedziałam z prostej przyczyny. Wtedy dopiero by się zaczął grad pytań i mogłabym się spóźnić. - pocałowała nosek Chinki.
- Hmmm… i nie zainteresowała się tobą?- Yue wstała i obróciwszy się tyłem do Carmen podniosła swoją sukienkę prowokacyjnie się wypinając.- Dziwne.-
- Widzisz, mówiłam ci, że jestem nudna. - pogładziła pośladek Yue, po czym sama zaczęła się ubierać.
- Nie widzę… i chyba w tym problem. Nie widzę żebyś była nudna.- wymruczała Chinka.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 26-02-2017, 10:02   #12
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
***

Oczywiście, tego Carmen mogła się spodziewać. Yue nie miała w swej kolekcji ubrań, niczego co można było uznać za skromny strój. Także i obecny z krótką spódniczką i figlarnym kapelutkiem trudno można było uznać za przyzwoity. I może rzeczywiście Chinka planowała jakieś skandaliczne zachowania z udziałem Carmen. Niemniej na razie musiały się wkraść do środka. Było już po przedstawieniu. Działały jeszcze automatony sprzątające, ale poza nimi większość ekipy zamykała się w części mieszkalnej odpoczywając po występie. Wykorzystując jedno z przejść monterskich, Carmen poprowadziła Chinkę ku głównej arenie, na której tego dnia występowała.

- Chodź, księżniczko, idź przodem, tutaj trzeba się pochylić w przejściach, więc niech coś mam z tego oprowadzania też. - zachęcała.
- Dobrze dobrze.. ale wiesz… możesz nie tylko popatrzeć.- rzekła z lubieżnym uśmieszkiem Yue idąc przodem i rozglądając się.- Robi wrażenie… jak długo musiałaś ćwiczyć, nim na niej stanęłaś?-
- Zaczęłam wymykać się do cyrku, gdy miałam jakieś 13... może 14 lat. Wtedy też zaczęłam ćwiczyć, bo mnie to bawiło. No a wcześniej babka zapisała mnie na zajęcia szkoły baletowej, więc chcąc nie chcąc miałam już jakieś podstawy w kwestii balansowania własnym ciałem. - powiedziała, po czym, gdy wyszły z korytarza, dodała z niemałą dumą w głosie - Oto główna arena. I... tak jakby mój dom.
- Imponujący… ale mało przytulny. - rzekła Chinka rozglądając się z podziwem.- Tańczyłaś w balecie? Potrafiłabyś jeszcze pokazać parę piruetów?-
- Pani sobie życzy prywatny pokaz? - Carmen złapała ją za rękę i wprowadziła na trybuny.
- Może.. może.. - stwierdziła zalotnie Chinka pozwalając się prowadzić, tam gdzie Carmen ją ciągnęła.
- Proszę zatem spocząć madamme, zaraz zacznie się pokaz. - powiedziała Carmen, kłaniając się dwornie.
Yue usiadła wygodnie zakładając nogę na nogę i przyglądając się Carmen z wyraźnie lubieżnym uśmieszkiem.

Dziewczyna w kilku skokach przesadziła rzędy widowni, lądując z gracją na scenie.
- Ej, nie patrz tak, bo się peszę. - Zaśmiała się do Chinki, po czym nagle spoważniała. Przyjęła pozycję, od której zaczynało się większość układów. Zamknęła oczy. Ciężko było zacząć bez muzyki, ale w końcu była profesjonalistką. odtwarzając melodię w głowie, zaczęła się bujać, przechodząc do kilku prostych układów, które znajdowały się w każdym przedstawieniu. Jej buty może nie były do tego idealne, ale dzięki idealnemu wyważeniu, potrafiła się w ich poruszać nie gorzej niż w baletkach. Jeszcze kilka kroków i spróbowała wykonać pierwszą poważną figurę - podwójny obrót i lądowanie w pozycji “jaskółki”.
- Brawo! Brawo! Bardzo pięknie.- Chinka zaczęła bić głośno brawo z zachwytu, ale dość szybko przerwała nasłuchując. Miała rację… bo ktoś się zbliżał.

Carmen otworzyła oczy, nasłuchując i spojrzała w tamtą stronę, spinając mięśnie. Znajome głosy… kobiece i jeden męski. Kobiety znała… Camilla i Angie. Dwie frywolne akrobatki i tancerki brzucha. Trzeci głos, młody i miły uchu.. był obcy. Ów mężczyzna musiał być ich adoratorem.

Carmen wskoczyła zwinnie na pobliski słup i pomknęła do Yue. Spadła na nią, przyciskając Chinkę do ławki własnym ciałem - po prostu się na niej położyła.
- A to kolejna atrakcja - zachichotała cicho, przykładając palec do ust w znaczącym geście.
Niestety albo na szczęście Chinka też miała ochotę na zrobienie niespodzianki, bezczelnie podwijając powoli suknię Carmen dłońmi. Niby nic, wszak nie były widoczne.

Odgłosy się zbliżały. Angie wyraźnie kokietowała mężczyznę, mówiąc jaki był dzielny, jaki twardy… jak uratował dzielną Amandę. A Camilla tylko jej w tym pomagała, po czym nagle sobie o czymś przypomniała i ruszyła przodem porzucając biedaka na pastwę przyjaciółki. Nie wydawał się on jednak zbyt zmartwiony uprzejmie komplementując urodę Angie.
- Oho, dorwały mojego “wybawcę”... o ty niedobra. - szeptem oburzyła się Carmen, odwzajemniając się pocałunkiem w szyję Chinki.
- I tak to ja mam główną nagrodę… - pupa Carmen była już całkowicie na wierzchu, co prawda w bieliźnie… ale bezczelnie obmacywana przez dwie kobiece dłonie. Tymczasem Camilla oddaliła się już kawałek prawie opuszczając Arenę. A Angie zniecierpliwiona kolejną tyradą mężczyzny, przerwała mu ją namiętnym pocałunkiem.
- Panno Chambers… to się nie godzi. Ja nie chciałbym wyjść w pani oczach…- odgłos rozsuwanego rozporka i głos. - Panno Chambers tak się nie godzi!
- Odwdzięczysz mi się za chwilę… przystojniaku.- padła odpowiedź Angie. Cóż… to był Paryż, stolica rozpusty. Moralność zostawiano za jego murami.
Carmen zamarła, po czym przyłożyła dłoń do ust, by się nie roześmiać.
Yue też się uśmiechnęła łobuzersko wsuwając dłonie pod majteczki i wodząc palcami po nagiej pupie kochanki. Która akurat słuchała coraz bardziej gorących protestów mężczyzny i coraz słabszych zarazem. - Panno Chaaammbers taaak, nie wolno… wolno.. ja jeestem.. jeest… ooooch… taakk.. cudownie jest...eeem.-

O dziwo, Angie jakoś się nie odzywała, pewnie usta miała zajęte.
Agentka spojrzała na nią kręcąc głową w geście bezradności i uśmiechając się jednocześnie. Spojrzenie Yue było bardziej łobuzerskie i drapieżne. I jej działania też. Podczas gdy obie słuchały głośnych jęków ofiary Angie, dłonie Azjatki powoli i skrupulatnie zsuwały bieliznę Carmen w dół, odsłaniając jej nagie pośladki.
- Wypnij w górę.- zasugerowała bezczelnie acz cicho, wiedząc że istnieje niewielka szansa, że wybawiciel Amandy dojrzy przypadkiem nagą pupę swego aniołka.
- Nie ma mowy. Jestem n-u-d-n-a! - warknęła na nią Carmen, choć nie mogła zaprzeczyć, że i jej sytuacja działała na wyobraźnie. No i miała ochotę zobaczyć Angie w akcji. Jednak szlacheckie wychowanie jakie odebrała wciąż w niej było i tworzyło w jej wnętrzu w połączeniu z temperamentem akrobatki dość ciekawą mieszankę.
- Czas to zmienić… Czas byś przestała być nudna.- wymruczała Yue wodząc palcem pomiędzy półkulami jej pośladków. Cmoknęła usta Carmen delikatnie dodając.- No wypnij… są za ładne żeby je ukrywać.-
Z rodzącym się na policzkach rumieńcem, dziewczyna powoli uniosła biodra. Zagryzła wargi, bijąc się z wizjami odkrycia, które zalewały jej umysł. Najgorzej, że w większości pojawiał się Brutus.
Słyszała jęki… głośne jęki mężczyzny. Wypięty w górę tyłeczek Carmen mógł już zauważyć, ale też panujący na arenie półmrok sprawiał, że nie wszystko było wyraźne. Yue uśmiechnęła się wesoło.- Widzisz… nie jesteś nudna.-
Zsunęła w dół bieliznę Carmen i teraz, gdy ona unosiła wypięte pośladki, Yue bezczelnie muskała palcami jej wewnętrzną stronę ud i łono.
Dziewczyna wtuliła rozpaloną twarz w szyję kochanki, aby zagłuszyć własny przyspieszony oddech. Gorączkowo muskała jej skórę ustami, kiedy palce Azjatki zbliżały się do jej wrażliwych skarbów.
A Yue bezczelnie gładziła ów intymny skarb. Jej dotyk nie był intensywny, bo i pozycja w jakiej się obie znajdowały do wygodnych nie należała. Ale sama sytuacja, jęki mężczyzny, wypięty prowokacyjnie pośladek…. dodawały pikanterii.
- Okropna jesteś... - wyszeptała Carmen i wykorzystując fakt, że jest silniejsza, wymknęła się ramionom Yue i przesunęła w dół, na dalsze obszary ławki. Teraz jej usta znalazły się na wysokości fikuśnych majteczek Chinki. Zdecydowanym gestem Carmen odgarnęła jej spódnicę i wpiła się w kobiecość kochanki ustami, nie przejmując się nawet delikatnym materiałem koronki, który je rozdzielał, a zarazem drażnił teraz swoją fakturą skórę Yue
- Straszna..- wymruczała wyraźnie podnieconym głosem Chinka poddając się pieszczotom i mrucząc w rytm jęków ofiary Angie… równie zadowolonej z obecnej sytuacji co ona sama. Dłońmi pieściła swój biust zerkając w dół i dodając.- Ale.. mmmh mm… nikt… nas… nie zobaczy… a...mmmm.. ty masz… śliiiczny… tyłe...czek..-
Carmen pieściła ją salwą długich i mokrych pocałunków, by w którymś momencie z uśmiechem odpowiedzieć:
- Coś za coś, księżniczko... - szepnęła - No chyba, że mam przestać... - mówiąc to odgarnęła materiał majteczek i zmysłowo przejechała językiem po muszelce skarbów Azjatki.
- Coś… za co?- wymruczała Chinka wodząc po obrzeżach swego dekoltu, wychyliła się lekko w górę by zerknąć jak tam Angie sobie radzi.
- Musisz wytrzymać brak mojego zadka - wymruczała Carmen, muskając klejnocik Yue wargami, podczas gdy jej dłoń błądziła już w okolicy, głaszcząc pobudzająco.
- Szkooooda… bo to bardzo ładna pupcia.- wymruczała spolegliwie Chinka poddając się pieszczocie, podczas gdy głośne odgłosy ze strony młodziana świadczyły, że już się poddał i Angie zaczyna spijać śmietankę.
Przez głowę Carmen przemknęło pytanie gdzie podziała się Camilla, była jednak zbyt zajęta Wężową Księżniczką, której ruchy bioder zaczynały zdradzać niecierpliwość. Najpierw jeden, a potem dwa paluszki akrobatki wyślizgnęły się gładko do jej wnętrza. Kobieta była chyba już od dość długiego czasu mocno podniecona.

Pomruki Chinki zrobiły się głośniejsze, jej biodra wychodziły naprzeciw palcom kochanki. Yue wiła się i prężyła na ławce zerkając roziskrzonym wzrokiem w dół. Kolejne ruchy palców Carmen wywołały głośne jęki Azjatki. Na tyle głośne, że do uszu Carmen doszły słowa mężczyzny.- Słyszałaś coś Angelique?
- Nieee.. chyba nie.- stwierdziła w odpowiedzi akrobatka.
Agentka podniosła wzrok na Yue, patrząc na nią z udawaną naganą. Podciągnęła się wyżej i kiedy jej paluszki wciąż penetrowały grotę rozkoszy Chinki, usta Carmen zatykały jej wargi, tłumiąc jęki pocałunkami.
Ręce Yue zaplotły się drapieżnie na karku Carmen nie pozwalając jej uciec od pocałunków, ich piersi ocierały o siebie, gdy dotyk agentki doprowadzał Chinkę do ekstazy. Temu wszystkiemu towarzyszyły kroki i dziewczęcy chichot Angie. Koleżanka Carmen zaciągała swoją ofiarę do swego leża. Musiał się wszak odwdzięczyć jej za tą chwilę przyjemności. Tymczasem wraz z przygasającym płomieniem żądzy Yue, pocałunki kobiet stawały się dłuższe i bardziej czułe. Jeszcze chwilę dłoń Carmen pieściła kochankę, po czym przeszła do leniwego głaskania całego podbrzusza.
- Niemożliwa... - szepnęła jej do uszka.
- Mmm… pokazałaś pupę.- wystawiła język Chinka.- Jak było?-
Upewniając się, że dwójka z areny sobie poszła, Carmen podniosła się i zaczęła porządkować swoje ubranie.
- Nigdy więcej, świntucho! - burknęła, po czym dodała - A to jest podobno moje.
Nim Yue zdążyła zareagować, zaczęła jej ściągać majteczki z szelmowskim uśmiechem.
- Wracasz z gołą pupą do domu, księżniczko.
- No i? Wracam też z tobą.- przypomniała Wężowa Księżniczka.- To jest warte każdych majteczek. A poza tym…- Chinka wstała i pacnęła palcem czubek nosa Carmen.- Nigdy nie mów nigdy.-
Ta wyglądała na załamaną... ale i szczerze rozbawioną.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 26-02-2017, 20:13   #13
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ta noc wiele nauczyła Carmen. Chociażby jak przemycać kochanki lub kochanków do swego pokoju. Jak unikać Camilli i Brutusa.
I zrozumiała że Wężowa Księżniczka jest nie tylko zmysłową i bardzo doświadczoną kochanką. Ale też że ryzyko bywa doświadczeniem pobudzającym zmysły… zwłaszcza pobudzało Yue. I że dalsze kontakty z Wężową Księżniczką mogą się zakończyć skandalem obyczajowym. A Carmen nie wiedziała, czy będzie powinna się tego bać czy z tego cieszyć.
W każdym razie było pewne, że dalsza znajomość z Wężową Księżniczką będzie pełna niespodzianek z dreszczykiem i że Carmen nie będzie mogła narzekać na nudę.
Po zwiedzaniu cyrku i przetestowaniu łóżka Carmen w nowej roli, obie młode kobiety wróciły do hotelu “Rose Chinoise”, by zająć się przyjemnymi akrobacjami w pokojach hotelowych.


W Carmen cyrku pojawiła się dość późno i dość szybko ulotniła. Okazało się bowiem, że w dłonie Camilli wpadła depesza przeznaczona do panny Stone. Depesza od sir George’a zawierająca czas i miejsce w którym Carmen się ma stawić. Od dotarcia depeszy na pokład do wyznaczonego czasu spotkania miała akrobatka sporo czasu, bo aż trzy godziny. Niestety w jej dłonie depesza wpadła dwie i pół godziny od dostarczenia.
Nic dziwnego, że akrobatka działała w pośpiechu i nieco zziajana dotarła na podparyskie lotnisko wojskowe dla sił rozpoznawczych.
Strażnicy najwyraźniej się jej spodziewali, bo przepuścili ją do środka bazy gdy tylko usłyszeli jej imię nazwisko. Po czym wskazali hangary przy których była oczekiwana.
Uff… zdążyła mając jakieś osiem do dziesięciu minut w zapasie i mogła podziwiać lądujący
aeroplan z cesarskim czarnym orłem Habsburgów.
Maszyna była spora jak na aeroplan, niemniej udało się jej wylądować bez większego problemu na trawiastym pasie startowym lotniska. Powoli kołował w kierunku hangaru przy którym stała panna Stone. A gdy się zatrzymał wysiadł z niego mężczyzna w wojskowym mundurze Wszechimperium.


Mundurze jednostek specjalnych i w randze kapitana.Wyglądał na doświadczonego wojaka, a nie byle szlachetkę nominowanego za szlachetne urodzenie. Skłonił się przed Carmen mówiąc.
- Kapitan Victor McCree do usług. Powiadomiono mnie że mój aeroplan ma być do twej dyspozycji.- uśmiechnął się zerkając za siebie.- I musisz przyznać madame, że masz szczęście. Skylord jest szybkim samolotem o zasięgu porównywalnym do pasażerskich sterowców i z ukrytym, choć skromnym uzbrojeniem do walk powietrznych. Ale o szczegółach to… opowie moja mechanik. Zresztą brakuje tu jeszcze jednego pasażera, prawda?- nie dał Carmen dojść do słowa, bowiem stuknął oficerkami i pożegnał się słowami.- A teraz wybaczy pani, muszę się zgłosić do oficera dowodzącego by załatwić formalności związane z przylotem oraz dopilnować uzupełnienia paliwa i wody, oraz części zamiennych. -
Po tych słowach opuścił zaskoczoną akrobatkę sam na sam z młodą kobietą o czarnych jak smoła włosach i w mundurze oficera wojsk lotniczych.
Uśmiechnęła się podchodząc z dość dużą i czarną walizeczką do Carmen.- Ty musisz być lady Stone, prawda? Nazywam się Gabriela Quincey i jestem mechanikiem oraz drugim pilotem Skylorda. Mam też dbać o zaplecze techniczne tej misji, więc jakby coś było potrzebne, to wal do mnie śmiało.-
Po tych słowach otworzyła walizeczkę, z której wyjęła dziwną wariację na temat obrzyna. Masywną i grubą strzelbę.
- To crusader model 234P. Solidny kaliber, duża siła rażenia, łatwa i szybka do przeładowania z magazynkiem na 30 naboi. Używa specjalnej amunicji wzbogaconej fosforowym rdzeniem. Jeśli trafisz kogoś tym… na pewno to poczuje. Używać jej jednak tylko na bliskie odległości, bo ma mały zasięg. A i jeszcze jak przekręcisz odpowiednio to pokrętło to nastąpi eksplozja amunicji która rozerwie broń. Oraz tych, którzy będą w pobliżu. Można tym wysadzić nawet małe drzwi jeśli jest więcej niż 10 naboi w magazynku, ale przede wszystkim… służy do zniszczenia samej broni. To tajny model i nie powinien wpaść w ręce wroga. Poza tym ta ślicznotka jest łatwa do przenoszenia, dzięki tej gustownej walizeczce i stosunkowo małej wadze.- szczebiotała z wyraźnym entuzjazmem Gabriela. Musiała lubić swoją robotę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-02-2017 o 12:27.
abishai jest offline  
Stary 28-02-2017, 13:42   #14
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Świetna robota - pochwaliła Carmen, przyglądając się broni z uwagą. - Choć martwi mnie, że mi to podsuwacie. To oznacza nie mniej nie więcej tylko kłopoty - uśmiechnęła się, jakby mówił o pieczeniu chleba, a nie igraniu ze śmiercią.
- A masz coś w moim stylu bardziej? Coś ostrego i ukrytego? - poklepało znacząco rękawicę, z którą się nie rozstawała.
- Cóż…- odpowiedziała po namyśle Gabriela.- Dostałam raport z walki na paryskich dachach i dobrałam sprzęt do problemu. - Ale pomyślę i coś przygotuję. Wszelkie sugestie mile widziane.- uśmiechnęła się na koniec.
- Przydałoby mi się właśnie chyba więcej broni na dystans, a skoro i tak noszę upięte włosy z uwagi na mojego... towarzysza, może jakiś rodzaj spinek czy szpilek do włosów? Można też dostosować elementy ubrania jak jakieś klamry lub zapięcia. - dodała, po czym pomachała kobiecie - To byłby wtedy taki mój strój służbowy... a zawsze czułam, że dobrze bym wyglądała w mundurze.
- Trudno pogodzić rozmiar z siłą ognia.- zamyśliła się Gabriela przyglądając się strojowi Carmen wyraźnie zafrapowana.- Może… hmm… jakieś jednorazowe niespodzianki ? To by się dało. Granaty na przykład.
- Brzmi cudownie. I więcej ostrzy do rzucania. - Carmen aż oblizała wargi ze smakiem.
- Ostrza nie brzmią skomplikowanie.- oceniła Gabriela wsuwając dłoń pod swe pukle i drapiąc się po karku w zamyśleniu. - Masz jakieś pytania co do Skylorda, misji, nas? Mogę jakoś jeszcze pomóc?-
- Myślę, że to wyjdzie w trakcie. Zdaję się na wasz profesjonalizm. - uśmiechnęła się lekko, podziwiając latającą maszynę.
- A co ja powinnam o tobie wiedzieć? Jak się do pani zwracać? Jakieś gusta, kaprysy? Kabina pasażerska jest dość mała ale wygodna. Na te osiem - dziesięć godzin do Kairu wystarczy.- mówiła Gabriela podążając tuż za Carmen. Nagle nachyliła się i szepnęła do ucha.- I wiem co sobie myślisz, jak to jest trzymać w dłoni taką potęgę. Cudownie wierz mi. -
Zaśmiała się cofając.- Nie mogę pozwolić pani polatać Skylordem, ale… mogę wpuścić do kabiny pilotów i pozwolić ci posiedzieć za sterami Skylorda lady Stone. Namiastka, ale ekscytująca jeśli zdoła lady sobie wyobrazić jak podrywa się w powietrze, unosi… jak krnąbrna bestia drży pod panią, gdy dłońmi zaciśniętymi na drążku próbuje ją pani okiełznać.- speszona i zaczerwieniona Gabriela dodała wstydliwie.- Jak się Lady domyśla, kocham latać aeroplanem i nie wyobrażam sobie lepszej roboty.-
- Carmen wystarczy. - odparła dziewczyna - Cieszy mnie twoja pasja, ale w tej maszynie najbardziej mnie interesuje jak się z niej wydostać w razie, gdyby została zastrzelona. Rozumiesz, praktyczne aspekty. Nie potrzebuję wygód. Mam wykonać misję. I tyle. Możesz mi zdradzić tylko jakie dyspozycje dostaliście względem lądowania.
- Oczywiście, są spadochrony w przedziale pasażerskim. Cztery, więc ich z pewnością nie zabraknie. A co do dyspozycji to wiem tylko tyle, że pierwszy lot mamy do Kairu, a potem…- wzruszyła ramionami dziewczyna.- Potem jesteśmy pod twym dowództwem Carmen. Mamy dbać o twój transport i zaplecze techniczne przede wszystkim. Ale poza tym jesteśmy na twoje rozkazy.-
- No teraz ja spytam czy uważasz, że powinnam jeszcze coś wiedzieć. - uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- To moja pierwsza prawdziwa misja w terenie.- odparła cicho zawstydzona dziewczyna.- Póki co lataliśmy testując możliwości Skylorda i dostarczając pocztę dyplomatyczną. W przeciwieństwie do kapitana McCree, nie mam żadnego doświadczenia w misjach bojowych. Nawet jeśli chodzi o bycie zapleczem technicznym.-
- Zatem to wszystko. - powiedziała Carmen, nie przyznając, że ta informacja akurat ją nieco zaniepokoiła. Ale... w końcu każdy musi przejść ten pierwszy raz…
- Tooo… jaaa….- Gabriela poczuła się tu zbędna.- Zaniosę crusadera na pokład i zacznę robić przegląd silników Skylorda. Nie chcemy przecież sprawdzać spadochronów podczas lotu do Kairu, prawda?- zakończywszy swoją wypowiedź kiepskim żartem panna Quincey ruszyła po zostawioną sobie walizeczkę.

Tymczasem agentka korony obeszła maszynę dookoła przyglądając jej się, a jednocześnie czujnie obserwując otoczenie. Wiedziała, że niedługo powinien się tu zjawić również jej współpasażer. Nie chciała by ją zaskoczył.
Skylord robił wrażenie. Nawet na niej… osobie nie interesującej się pojazdami i nie znającej na mechanice. W obecnym świecie bowiem szybkie aeroplany nie były niczym nowym. Dominowały w powietrzu. Niemniej jeśli chodzi o zasięg, to tu królowały powietrzne sterowce. Może nie tak szybkie jak aeroplany, ale nadal potrafiące dolecieć dalej niż jakiekolwiek inne maszyny powietrzne W każdym razie dalej niż większość z nich. Skylord dawał więc Carmen możliwość w miarę szybkiego przenoszenia się z miejsca na miejsce. Atut, którego nie można było zignorować.
I sam aeroplan budził też dreszczyk ekscytacji, bo Carmen żadnym z nich nie leciała jeszcze. Dotąd w podróżach powietrznych korzystała głównie ze sterowców.

Kroki i zbliżająca się sylwetka wyrwały ją z tych rozmyślań. Orłow powoli zbliżał się ku niej nonszalanckim krokiem.


Niósł w dłoni dość dużą walizeczkę.
Zmierzyła go wzrokiem znudzonej szlachcianki, odruchowo kładąc dłoń na szyi, gdzie ostatniej nocy Yue postanowiła zostawić ślad swoich ust.
- Przynajmniej się nie spóźniłeś. - przywitała go ozięble.
- Ja też cię się cieszę z twojego widoku.- odparł z ironicznym uśmieszkiem rosyjski agent stawiając przed dziewczyną swoją walizkę. - Książki… o starożytnym Egipcie.-
Po czym klepnął dłonią metalowy kadłub aeroplanu.- Więęęc… To jest ten szczyt brytyjskiej myśli technicznej?-
- Owszem. Aczkolwiek nie przesadziliśmy z tą wysokością, żeby umysł Rosjanina mógł to jednak objąć. - odgryzła się - Znalazłeś coś ciekawego? - wskazała na walizkę z książkami.
- Całkiem zgrabny opis panowania naszej królowej Hekesh… która sobie przyzywała sługi i potwory z miejsca... znajdującego się pod duat. Praoceanem z którego wyłonił się świat. - odparł mężczyzna ignorując jej docinki.- Ponoć z jej lędźwi wychodziły bestie, którymi terroryzowała swych poddanych i wrogów, po tym jak Ihmetep I-szy zmarł od trucizny. Wedle miejscowych kapłanów został otruty przez samą Hekesh, ale krążą opinie że zginął z ręki owych kapłanów, którym to duży wpływ Hekesh na męża się nie podobał. Jak dotąd znaleziono trzy z pięciu fałszywych grobowców owej królowej. A niedawno odkryto grób jej męża.-
- No proszę, odrobiłeś lekcje. - powiedziała już nieco poważniej Carmen - A nasz naukowiec, wiesz nad czym dokładnie teraz pracuje?
- Nadal nad wykopaliskami.- stwierdził krótko Orłow przyglądając się brytyjskiej agentce.- Jeszcze tam nie skończyli. Wykopaliska to dużo roboty, także papierkowej. Więc… panno Stone, jaki mamy plan?-
- Pytałam raczej co on tam kopie konkretnie. - powiedziała, trochę niezadowolona z faktu, że Jan jest tak dobrze przygotowany, a ona... a ona ostatnią noc po prostu przebalowała i to z szefową Triady.
- Niech sobie przypomnę. A tak… będzie to trzecia może czwarta komora grobowa w pobliżu głównego grobowca. Czyli pewnie architekci i ważni urzędnicy godni spoczynku w pobliżu faraona. Jest w końcu archeologiem. Osobiście najchętniej bym przycisnął go do ściany i poprosił ładnie, by wszystko wyśpiewał. Problem polega na tym, że prawdopodobnie nic nie wie. A przynajmniej tak mu się wydaje.- ocenił Jan przyglądając się bacznie dziewczynie. - Nie bardzo też wiem jakie pytania mu zadać. Raczej nie sądzę, by wiedział coś o zamaskowanych mumiach kradnących skarby.-
- Zaczniemy od rozpoznania. Jeśli pan profesor okaże się łasy na wdzięki kobiet, zaproszę go na kolację i wypytam o ten naszyjnik i związane z nim legendy jako ciekawostki. Powiem, że nie udało mi się go kupić na aukcji i zastanawiam się czy warto płacić za niego niebotyczne sumy jakie padły, co będzie bliskie prawdy. No a jeśli woli chłopców... - uśmiechnęła się do niego pięknie - ... to ty się tym zajmiesz.
- A co niby będziemy robić na pustyni? I jaką legendę nam wymyśliłaś?- zapytał w odpowiedzi Orłow wsuwając dłonie do kieszeni i przyglądając się Carmen.- Wszystko niby się zgadza, ale wiesz… moja uroda nie jest chłopięca. Nie jestem śliczniutki.-
- Podróż poślubna? To chyba najbardziej oklepane. Może bez wydziwiania - wczasy, wycieczka, turystyka, a przy okazji, gdy dowiedzieliśmy się o profesorku - znając ten naszyjnik - postanowiliśmy o nim porozmawiać. Możemy też bezczelnie zapytać czy nie szuka pośredników do sprzedaży tych cacek. Dom aukcyjny pewnie zdziera sporą marżę. Co zaś się tyczy ciebie... - podeszła do Orłowa i zadarła głowę, przyglądając mu się chwilę bez słowa - Jakbyś się ogolił, spiął te swoje kudły i przestał patrzeć jak sroka na gnat... mógłbyś być całkiem uroczy. No i zawsze jest alkohol. - zachichotała.
- Mogę być uroczy i bez alkoholu... wierz mi. Ale nie śliczny. - odparł z zadziornym uśmiechem Orłow i zamknął oczy rozważając jej propozycję.- Małżeństwo… hmmm… jeśli sugerujesz to co sugerujesz, to mówimy to dość otwartym na nowe znajomości i eksperymenty małżeństwie. Bezpruderyjnym. Wtedy mógłby uwierzyć, że młoda małżonka flirtuje z obcym sobie mężczyzną podczas swej podróży poślubnej. Więc może jakaś francuska para?-
- Możesz być też moim ochroniarzem. Świetnie sobie radziłeś w tej roli. - zatrzepotała rzęsami.
- Doprawdy? - pochwycił ją w ramiona i przyciągnął do siebie mocno, jego dłonie przesunęły się na jej biodra i pośladki.- Nie mam ochoty na to byś testowała moją cierpliwość swoimi żarcikami. Pamiętasz jak to się skończyło i czym?-
Wyrwała mu się, błyskawicznie podnosząc kolana i odpychając się od niego. Zrobiła salto w powietrzu i w miarę stabilnie wylądowała na ziemi, jedynie nieco tylko pochylając plecy.
- Tym razem nie będzie tak łatwo. - powiedziała z uśmiechem, choć dało się zauważyć, że jest nieco rozdrażniona - No to wybieraj. Mężuś czy ochroniarz?
- Mąż.. zdecydowanie.- rzekł Orłow uśmiechając się lekko i wyciągnął w jej kierunku dłoń. - No chodź… daj się przytulić mężusiowi. Nie martw się. Będę delikatny. Raczej nie będziemy wiarygodni, jeśli będziemy wyglądać tak jakbyśmy się mieli rzucić siebie z nożami.
- Na razie też nie musimy być wiarygodni. - powiedziała, zaciskając usta.

Wzięła w dłoń swój bagaż i ostentacyjnie wyminęła mężczyznę, kierując się na pokład aeroplanu.
- Jak chcesz droga żono, jak chcesz…- westchnął teatralnie Orłow i ruszył za nią pakując się do aeroplanu. Gdy weszli do środka, pierwsze co zobaczyli to kobiecy zadek blokujący im drogę dalej. Gabriela wepchnięta do połowy między dwie płyty, klęczała na czworaka i sądząc po odgłosach przykręcała jakieś śruby.
- Co do…?- spytał Jan zaskoczony takim widokiem.
- Pierwsza pokusa. Nasz mechanik - zachichotała Carmen, obserwując z uwagą reakcję Orłowa. To jak zachowa się względem innej kobiety w takiej sytuacji, powinno sporo jej powiedzieć na temat słabości agenta... do niej.
- Bez przesady…- odparł smętnie Jan, podczas gdy mechanik szybko wygrzebała się spomiędzy płyt i stanęła na baczność.- Druga pilot i mechanik na Skylordzie Gabriela Quincey. - wskazała dłonią na szczelinę.- Stateczniki w ogonie się poluzowały. Więc musiałam je dokręcić.-
- Miło mi poznać, jestem Jan Wasilijewicz Orłow.- ujął dłoń Gabrieli najpierw próbując ją pocałować, potem uznał że w tej sytuacji jednak żołnierski uścisk dłoni wystarczy. Carmen zaciekawił jednak inny fakt. Spojrzenie Jana nie było tak drapieżne, jak wtedy gdy na nią spoglądał. Gdy wzrok jego wędrował po Gabreili nie miał tej dzikości w spojrzeniu, tego błysku ognia… gdy ich spojrzenia się spotykały.
Odruchowo przełknęła ślinę.

- Gdzie możemy się zadekować? - zapytała Gabrieli pozbawionym emocji głosem.
- Tędy tędy…- rzekła Gabriela ruszając przodem i pytając Jana. - Pan jest naprawdę Rosjaninem? Nie czuć w pańskiej mowie akcentu w ogóle.-
- Kwestia wprawy… i angielskiej szkoły.- wyjaśnił z uśmiechem Orłow, gdy we trójkę weszli do pomieszczenia przypominającego kolejową salonkę dla elit. Był stół przykręcony do podłogi, były dwie kanapy rozkładane do snu i nieduże zamykane na zasuwki szafki w podłodze.
- Tu będziecie odpoczywać podczas lotu. Pamiętajcie by zamknąć wszystkie wasze bagaże w szafkach i zasunąć zasuwki. W kanapach są też ukryte pasy, które należy zapiąć podczas startu, podczas lądowania i w razie kłopotów podczas lotu. Damy wam znać o tym, przez tą tubę.- wskazała wystający w prawym górnym kącie mosiężny lejek.
- Dziękuję - powiedziała Carmen do Gabrieli, stosując się do instrukcji i od razu zajmując jedną z szafek. Wygląd aeroplanu robił na niej wrażenie, przypuszczała więc, że również Orłow nie będzie miał tym samym na co narzekać.

- Angielska szkoła? - zapytała go po chwili, gdy już zostali sami.
- Mój ojczym był dyplomatą i niespecjalnie mnie lubił. Angielska szkoła wojskowa wydawała mu się idealnym miejscem dla niechcianego pasierba. Zwłaszcza taka prestiżowa, za której czesne można było kupić małą wioskę.- wyjaśnił Jan pakując swoje klamoty do szafki.- Sant Pierre… odpowiada ci takie nazwisko?-
Carmen powtórzyła nazwisko kilka razy, zabezpieczając bagaż i siadając na środku jednej z kanap - aby dać do zrozumienia Orłowowi, że dla niego tu nie ma miejsca i powinien zająć drugą.
- Może być. - powiedziała - Jakiego francuskiego imienia żeńskiego najbardziej nie lubisz? - zapytała po chwili.
Orłow usiadł naprzeciw niej i wyraźnie zdziwiony przyglądał się Carmen. - Serio?
Zmarszczył brwi zastanawiając się.- Wybacz, ale niespecjalnie przejmuję się takim drobiazgiem jak imię. Nie mam ulubionych, ani najmniej ulubionych.
Oparł dłonie o stolik nachylił się ku niej pytając. - Zdaję sobie sprawę, że mnie nie lubisz. A i dla mnie sytuacja jest mało komfortowa. Niemniej takie małostkowe złośliwości to… nie uważasz, że to mało profesjonalne? Możesz mi nadać najmniej ulubione przez siebie imię, ale… czy mnie to będzie obchodzić?
Dziewczyna przyglądała mu się przez chwilę. Tego się nie spodziewała po agencie Orłowie. Ciągle zapominała, że prócz zdolności walecznych ma on całkiem bystry umysł. I potrafi go używać mimo temperamentu, który tak często jej okazuje.
- To nie jest kwestia sympatii... czy jej braku. - powiedziała nieco speszona - To tylko żart. Myślałam, że to rozluźnia atmosferę. Widać dokonałam złej oceny. Zdarza się. Choć nie powiem, że już nie będę. Taki mam charakter i gdy nie muszę udawać kogoś kim nie jestem, lubię go eksponować. - spojrzała mu wyzywająco w oczy - Jestem Victoria zatem. Rozkapryszona żonka. Bez zawodu, bez aspiracji. Łasa na błyskotki i słodkie słówka.
- Nie zrozumiałem żartu… zdarza się.- uśmiechnął się Orłow rozluźniając wyraźnie. Usiadł wygodnie dodając.- Jakoś sobie poradzę z twym charakterkiem, choć… jesteś bardzo śliczna i nie będę udawał, że twoje prowokacyjne żarciki na mnie nie działają. Jeśli przyjdzie nam nocować na wykopaliskach, to przyjdzie nam zapewne spać w jednym namiocie… pod jednym kocem. Nie ukrywam, że nie będzie to łatwe dla mnie.- odetchnął głęboko dodając. - Jakoś się więc musimy dotrzeć do tego czasu. Pierre… inżynier z… dużej firmy budowlanej… może pracujący przy kanale Sueskim? Władczy i bezpruderyjny… gotowy na romans na boku i pobłażliwie patrzący na romanse młodej żony. Może być?-
- Brzmi spójnie. - przyznała - A spaniem w namiocie nie musisz się przejmować. Noc to moja pora zwiadów. Jestem w stanie nie przespać jednej bez straty dla moich zdolności akrobatycznych i walecznych. - powiedziała, nie patrząc na niego - Widzisz? Wbrew pozorom reprezentuję sobą coś więcej niż śliczna buzia, którą widzisz. - wydęła lekko wargi, jak prychająca kotka.
- Wiem o tym. Widziałem co wyczyniałaś na dachach Paryża i przy naszych innych spotkaniach. Niczego nie zapomniałem.- odparł z uśmiechem Orłow. Więc pewnie spotkanie w tureckiej łaźni też pamiętał.
Nie odpowiedziała nic na to. Dziwnie się czuła z faktem, że pochwalił jej urodę i że... ona to ciągle rozpamiętywała, zamiast puścić mimo uszu jako mało ważną informację. Zapięła pasy i ponownie rozejrzała się po przedziale, który zajęli.

Przez chwilę panowała cisza, Orłow zamyślony pogwizdywał cicho. Po czym zapewne dla zabicia czasu spytał.- A o czym tak rozprawiałaś z tą Chinką podczas aukcji? Udzieliła ci może przypadkiem jakichś przydatnych informacji dla naszej misji?
Popatrzyła na niego. Chciała już rzucić uwagę na temat jego zainteresowania relacjami z Yue, ale ugryzła się w język. Nie chciała wyjść na nieprofesjonalną gówniarę.
- Niewiele poza tym, że żona faraona, do której należał, była nazywana wiedźmą. Stąd i podejrzenie, że naszyjnik posiada jakąś... magię. - rzekła, po czym dodała jakby z wahaniem - Przy czym jest jeszcze coś... Jeden z tych... ożywieńców, z którymi walczyliśmy, nazwał mnie córką Apopa. Nasza Chinka skojarzyła to z mitologicznym demonem pod postacią węża. Niestety, nie wiem co w związku z tym. A ty czego się dowiedziałeś o naszych dziwnych kolegach z bandażami?
- Czyli… nie miała żadnych konkretnych powodów do kupienia naszyjnika.- zamyślił się Jan i nagle zdębiał.- Chwila… jak to... magię?-
- Jest to jakieś wytłumaczenie. A twoim zdaniem co mogło napędzać naszych nieludzkich kolegów z dachu? - odpowiedziała pytaniem na pytanie tak jak Orłow.
- Nie wiem… nie jestem uczonym, ale od razu sięgać po zabobon?- Jan był nieco sceptycznie nastawiony do sytuacji.- A więc… ona wybrała ów naszyjnik, bo był magiczny?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, otworzyły się drzwi w których to stanął kapitan McCree.
- Witam… Victor McCree jestem... do usług.- mruknał kapitan i spytał się Carmen.- Wyruszamy Lady Stone? Zakładam że Gabriela zrobiła już przegląd. A paliwo nam właśnie tankują.-
- Oczywiście, gdy tylko będziecie gotowi. - skinęła mu głową.
Mężczyzna skinął głową i ruszył naprzód i wymijając oboje i zostawiając samych.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, skoro już dzielimy się wiedzą i współpracujemy, to chyba działa to obustronnie. - powiedziała Carmen, gdy zostali sami z Rosjaninem.
- Nie mam nic. Zainteresowaliśmy się tym naszyjnikiem, bo Turcy się zainteresowali. Więc należało go przejąć. Co do samych stworzeń w bandażach… sama widziałaś. Pozostawał po nich pył… nie było szansy nawet na sekcję zwłok.- westchnął Orłow.- Większość czasu spędziłem w bibliotece czytając na temat odkryć archeologicznych i samej mitologii starożytnego Egiptu, ale… wyszło z tego bardziej zabijanie czasu niż pożytek.-
- Drodzy goście… startujemy za pięć minut, proszę zapiąć pasy.- zaszczebiotała entuzjastycznie Gabriela, a Orłow skomentował ten fakt. - Rzeczywiście… milutka.-
Nie mogła ona wiedzieć, że już zapięli owe pasy.
- Dla odmiany. - powiedziała Carmen uśmiechając się przelotnie - Obawiam się, że prawdziwą wartość naszyjnika znają tylko Turcy. Niemniej wiadomo, trzeba sprawdzić trop z profesorkiem. Lepsze to niż od razu pakować się w paszczę lwa.
- Wątpię byś cokolwiek wyciągnęła z Turków. Osmańcy są… dość… sama wiesz.- wymruczał Orłow, gdy poczuli szarpnięcie i aeroplan zaczął kołować. Powoli rozpędzał się n pasie startowym, a przez ich ciała przechodziło drżenie maszyny. Huk silników choć słyszalny, nie zagłuszał aż tak bardzo rozmowy. A gdy maszyna w końcu oderwała się w powietrze, Gabriela radośnie ogłosiła.- Można już rozpiąć pasy. Posiłek przyniosę za cztery godziny.-
- Sama wiesz… fanatycy religijni, dla których kobiety zachodu to godne pogardy ladacznice ze swoimi dekoltami i odsłoniętymi głowami.- stwierdził dokańczając myśl. Nie miał co prawda całkowitej racji, bo były i bardziej laickie grupy w Turcji, ale… otoczenie kadiego do nich nie należało. A to tam kryły się odpowiedzi.
- Może cię to zdziwi, ale potrafię też wyciągać informacje innymi metodami. Po prostu wybieram najbardziej skuteczne... - popatrzyła na niego znacząco, aby dać mu znać, że wie dokładnie, co zadziała na niego.
- Mam wrażenie nie miałaś okazji sprawdzić swych metod na islamskich fanatykach.- stwierdził sceptycznie Orłow.- Naprawdę ciężko ich przekonać czy złamać.-
- Na szczęście ty wiesz wszystko. - burknęła, odpinając pasy i kładąc się na sofie - Miałam ciężką noc. Prześpię się. Jakbyś chciał mnie zabić, obudź mnie z łaski swojej na tę ostatnią chwilę. - rzekła i obróciła się tyłem do Orłowa, poprawiając tylko niewielką poduszkę pod głową.
- Może innym razem.- stwierdził Jan i to było ostatnie co usłyszała zanim zasnęła.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 01-03-2017, 08:30   #15
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

***
-Słyszę li głos twój
Dźwięczny i czuły,
Jak ptaszek w klatce
Serce się trzepoce;

Spotkam li oczy twoje
Głęboko lazurowe…-
Takie słowa przebiły się przez jej sen, gdy się budziła powoli. Głos należał do Orłowa i niemal miała wrażenie, że mówi to do niej. Że szepcze zmysłowym głosem niemal i wywołuje przyjemny dreszczyk na ciele.
- Ale ja nie mam lazurowych oczu... - wymruczała sennie, obracając się na drugi bok.
-Dusza do nich kołacze,
Z piersi się wyrywa,

I jakoś tak wesoło,
I płakać mi się chce,
I tak na szyję
rzuciłbym się twoją.-
Padła odpowiedź Orłowa i pojawił się drugi głos, młody dziewczęcy, entuzjastyczny.
- To taki piękny poemat.- zachwyciła się Gabriela, a do budzącego się powoli umysłu Carmen dochodzić zaczęły zapachy pieczywa, wędlin i stygnącej kawy.

Nagle poczuła wyjątkową antypatię do drugiej pilotki. Przetarła zaspaną twarz i poprawiła dyskretnie włosy, po czym usiadła na sofie. Spojrzała na pozostałą dwójkę, starając się ukryć fakt, że jest zła jak osa i najchętniej oboje wyrzuciłaby teraz z aeroplanu.
- Nie mój… ale bardzo piękny i jeszcze lepiej brzmi po rosyjsku…- wyjaśnił Jan i zerknął na wstającą pannę Stone.- Obiad podano. Kawa nieco wystygła, ale da się jeszcze wypić.-
Spojrzała na niego takim wzrokiem, od którego skisło by każde mleczko do kawy. Nie odezwała się, sięgając po kubek czarnego eliksiru, który miał pomóc jej wrócić do rzeczywistości.
- Coś się stało ?- spytał nieco zaskoczony Jan Wasilijewicz i nieco rozbawiony dodał.- Wydajesz się wyglądać jakbyś chciała mnie zabić.-
Gabriela nagle zbladła dodając.- Czy ja… czy wy… bo mam wrażenie, jakby to była moja wina.-
- Tyle razy chciałam, że nie powinno cię to chyba dziwić. I vice versa. - powiedziała Carmen, ignorując dziewczynę. Nie była niczemu winna, a jedynie słodka i głupia, więc nie chciała się na niej wyżywać. Pociągnęła łyk kawy i spojrzała przez malutkie okienko.
- Wiesz dobrze, że nigdy nie traktowałem tej kwestii osobiście.- stwierdził Orłow krótko.- Jakoś nie bardzo żałowałem każdej nieudanej próby. Lub bardziej bolały mnie nieudane misje, których porażki były twoim dziełem.-
- Naprawdę chcieliście się pozabijać?- zapytała Gabriela.
- Niestety.- odparł melancholijnie Orłow.

Yue coś jej zrobiła. Chinka otworzyła szufladę, która choć niegdyś uchylona, została zamknięta przez wszelkie pruderie i zasady tego, co wypada.
Carmen podniosła się z siedzenia, oparła nogę o oparcie sofy i zdecydowanym ruchem podwinęła sukienkę, ukazując prawe udo i część pośladka.
- Tutaj pod udem mam ślad jego noża. A na pośladku wciąż widać dziurę po bełcie. - pokazała dziewczynie swoje blizny, które faktycznie zafundował jej Jan.
Gabriela zaczerwieniła się na ten widok, bynajmniej nie skupiając spojrzenia tylko na jej bliznach. A i wzrok Orłowa nabrał drapieżności. Zaczął zdejmować z siebie kamizelkę, a potem koszulę. Odsłonił umięśniony tors godny atlety. Uśmiechnął się zawadiacko do Carmen i spytał zaczepnie.- No moja śliczna zabójczyni. Pokaż jej na moim ciele swoje podpisy. Pamiętasz gdzie mi je zrobiłaś?-
Carmen opuściła kant spódnicy i wyminęła stół, by podejść do Rosjanina. Powoli, bez pośpiechu przyjrzała mu się, okrążając jego sofę.
- Na rękach masz 3 ugryzienia Barona. I ślad po zatrutym ostrzu pod lewą łopatką... to chyba tyle. - powiedziała z uśmiechem, patrząc na niego niemniej drapieżnie.
- Doprawdy?- Orłow ujął dłoń Carmen i poprowadził po swej klatce piersiowej w dół.. przesunął jej dłonią na lewy bok, by mogła wymacać wąską bliznę. - A nasze pierwsze spotkanie… w Sankt Petersburgu? Jak mogłaś zapomnieć naszą “pierwszą randkę”? -
I teraz też jej nie ułatwiał będąc tak blisko. Zwłaszcza że czuła pod palcami ciepłą skórę i twarde mięśnie tego mężczyzny. To było inne doznanie, tak różne od miękkiego ciała Yue, ale nie mniej… przyjemne.
Tymczasem Gabriela robiła się coraz bardziej czerwona na twarzy.
- Nie zapomniałam, ale... w teatrze było ciemno. Nie wiedziałam gdzie trafiłam. - powiedziała cicho, wodząc palcami po szramie. - Jeszcze nie używałam jadu. - dodała jakby z sentymentem dla swoich początków kariery. - Ty za to wybiłeś mi wtedy bark, gdy zrzuciłeś mnie z rusztowania. Trzy tygodnie chodziłam w usztywnieniu. Żadnych występów.
- Uroczo pachniesz… zmysłowo… kusząco… Zawsze miałaś nosa do pachnideł, co czyniło nasze spotkania przyjemniejszymi, mimo kosztów jakie ponosiliśmy. -wymruczał cicho Jan Wasilijewicz, by te słowa nie dotarły do uszu obserwującej ich Gabrieli. Korzystając z tego, że Carmen jest bardzo blisko dodał.- I przepraszam… w zasadzie przykro mi, że sprawiłem ci niepotrzebny ból.-
- Taka praca. - odparła, wciąż trzymając dłoń na jego nagiej skórze mężczyzny - Wielokrotnie na to zasłużyłam. Nie jesteśmy nikim lepszym niż pospolici przestępcy. Krzywdzę, torturuję, zabijam, zwodzę, manipuluję, kradnę... Zrobię wszystko by osiągnąć cel. Bez jakichkolwiek wyrzutów czy zasad. Jak dziwka. - mówiła patrząc wyzywająco w oczy Janowi, ale po chwili zwróciła się do Gabrieli - Niech więc cię nie zwiedzie poezja czy gładkość obycia. Jesteś zamknięta w latającej puszce z dwojgiem morderców. - cofnęła dłoń, którą go dotykała i spuściła wzrok.
- To ja może… odniosę puste talerze co?- Gabriela nadal była dość czerwona na twarzy i jakby nieco rozkojarzona. Nieco drżącymi dłońmi zaczęła zbierać pozostałości po swoim i Jana posiłku.

Tymczasem Carmen wycofała się i wzięła swój kubek z kawą, by ponownie zacząć patrzeć przez małe, okrągłe okienko na niebo, które ich otaczało. Czuła się paskudnie, zachowała się bowiem jak dziecko, które zajmuje się tylko tym, że psuje i burzy to, co inni budują. Orłow chciał sobie zaskarbić sympatię dziewczyny, może nawet wiedział, że to jej pierwszy lot i chciał ją w ten sposób uspokoić. Ona to wszystko zrujnowała.
Jan Wasilijewicz przyglądał się zaś wpierw wychodzącej dziewczynie, a potem samej Carmen.- Powinnaś coś zjeść. Z tego co mówiła Gabriela dolecimy na miejsce pod wieczór. Nie powinnaś o głodzie spędzać kolejnych godzin.-
Popatrzyła na niego bystro, po czym kiwnęła głową na znak zgody.
- A ty mógłbyś się ubrać - rzuciła, nakładając sobie posiłek.
- Hej… nie wyglądam aż tak przerażająco… Poza tym nie wspomniałaś jej o bliznach na piersiach i brzuchu. Nie zawsze chybiałem aż tak bardzo.- odparł żartobliwie Jan biorąc się za ubieranie powoli. Spojrzał na drzwi którymi wyszła Gabriela. Minęły lata odkąd dziewczyna spiekła raka w mojej obecności i przyznaję… to smutne, że spiekła raka nie z mojego powodu.-
Carmen podniosła głowę znad talerza i uśmiechnęła się lekko.
- Próbujesz naciągnąć mnie na komplement? - zapytała z uśmiechem, po czym dodała - Gdyby przyszło mi umrzeć akurat na twoich rękach... lub z twoich rąk, nie byłabym zła. W sumie śmierci ze starości się nie spodziewam, więc to całkiem dobra śmierć.
- Wolałbym coś o mojej zjawiskowej urodzie, lub zniewalającym uroku… ale ostatecznie… taki też może być.- zaśmiał się w odpowiedzi Orłow przyglądając się jedzącej Carmen.- Bądź co bądź ja mogę przyznać, że masz hipnotyzująco zgrabne nogi. Naszą małą Gabrielą z pewnością zahipnotyzowały.-
- Już drugi raz do tego wracasz. Mam wrażenie, że interesuje cię jej reakcja bardziej niż mnie. A może to efekt wyobraźni, którą u ciebie pobudziłam, gdy spędzałam czas z tamtą Chinką? - dziewczyna niespiesznie żuła kawałek sera, przyglądając się Orłowowi.
- No wiesz…- speszył się nagle Orłow, jak chłopiec przyłapany na gorącym uczynku. Zaśmiał się głośniej i podrapał po czuprynie.- Przyznaję, że byłyście bardzo… iskrzyło wyraźnie między wami i zastanawiałem się co by… z tego iskrzenia mogło wyniknąć. Jakie dzikie harce w łóżku.- wzruszył ramionami.- No co… ja też słyszałem o Wężowej Księżniczce i jej zainteresowaniach.-
Carmen obserwowała go i sama złapała się na tym, że lubi patrzeć na jego mimikę. Mężczyzna był wyśmienitym agentem, ale jego najsłabszą stroną była chyba właśnie szczerość oblicza.
- Gdybyś nas śledził potem, to byś się przekonał. - rzuciła lekko, jakby obojętnym tonem. Choć uważnie śledziła reakcje Jana.
- Wierz mi… chciałem.- uśmiechnął się ironicznie Orłow patrząc spojrzeniem gorącym i dzikim. Pełnym namiętności.- Ale obowiązki były ważniejsze.-
Przypomniało to Carmen o nocy z Yue… tej pierwszej. I chwili namiętności, gdy wyobrażała jak on patrzy na ich igraszki, właśnie takim spojrzeniem.
I nagle to ona spłonęła rumieńcem. Czując, jak jej twarz czerwieni się, wbiła wzrok w talerz i zajęła się jedzeniem.
- Tak czy siak, gdy ty drzemałaś ja poczytałem o tym Apopie.- stwierdził spokojnie Orłow. - To olbrzymi wężowy demon żyjący głębinach duat, symbol ciemności i chaosu. Wróg Ra próbujący pożreć słońce i zniszczyć słoneczną barkę. To jego krew barwi niebo na czerwono podczas zachodu słońca. Urocze nieprawdaż? Wychodzi na to że wzięli cię za jakąś gorgonę.-
Kiedy się uspokoiła, podniosła wzrok. Chyba było jej trochę szkoda, że Jan nie zauważył jej reakcji. Oraz że założył koszulę. Tak mocno na nią działał i nawet nie był tego świadom, bo ona była mistrzynią zwidów i manipulacji. Gorgoną. Brzmiało to logicznie z uwagi na jej naturalny dar oswajania węży, jednak skąd o tym mieli wiedzieć ożywieńcy?
- Czyli ich zdaniem to ja jestem zła a oni reprezentują jakąś jasność czy inny symbol dobra? Ciekawe wytłumaczenie dla podrzynania ludziom gardeł. - powiedziała, kończąc jeść.
Przyglądał się jej zaciekawiony, zaintrygowany wręcz.. czyżby nie była dość szybka? Czyżby zauważył jej rumieniec?
- Dobro, zło… to pojęcia nowożytne.- stwierdził Jan Wasilijewicz bardziej skupiony na niej, niż na jej słowach.- Oni po prostu stoją po stronie Ra, może? Albo Ozyrysa? Może są jakąś tajną sektą działającą w ukryciu przez wieki.-
- To samo zasugerowała Chinka - powiedziała, udając, że nic się nie stało i nie dostrzega jego zainteresowania.
- Jeśli działają na terenie Egiptu to nic dziwnego, że Turcy o nich wiedzieli. Natomiast dziwne, że wywiad brytyjski nie. Z drugiej strony… wybuch powstania mahdiego też był dla was niespodzianką.- stwierdził Orłow ironicznie, a Carmen… cóż musiała mu przyznać rację. Z drugiej strony nie była jeszcze agentką, gdy owo powstanie się zaczęło. I skończyło zanim ona dołączyła do trzódki sir George’a.
Mimo to skrzywiła się lekko.
- Widać mamy za dużo roboty na wschodzie. - powiedziała, dopijając kawę i siadając wygodnie z podkulonymi nogami. Przyjrzała się Orłowowi - Co się stało z twoim ojcem? - zapytała nagle.
Dobry humor nagle zniknął na moment z oblicza Jana, zastąpiony przez gniew. Spochmurniał wyraźnie… dopiero po chwili odzyskując spokój.- Sybir. Dożywotnia katorga za morderstwo.-
Normalnie już składałaby wyrazy współczucia, wiedziała jednak, że ani ona, ani Wasilijewiecz nie czuliby się z tym dobrze. Toteż milczała chwilę, po czym wstała i zupełnie niespodziewanie usiadła obok Orłowa, by w ten sposób okazać mu swoje wsparcie.
- A to, co mówił twój jenerał? O lackiej krwi...? - spojrzała na mężczyznę pytająco. Nie bała się jego gniewu.
- Cóż… to morderstwo, było zasztyletowaniem generała-gubernatora Łodzi. W jego domu… i pozostawieniem sztyletu z biało czerwoną chustą w jego gardle. Morderstwo na tle politycznym jak twierdził sędzia. Wyrok państwa podziemnego jakby ci powiedzieli na ulicach Łodzi.- uśmiechnął się ironicznie Jan Wasilijewicz.- Matka wyszła za księcia Orłowa, by uratować ojca przed szubienicą. Prawosławie nie uznaje katolickich małżeństw więc wystarczyło zmienić wyznanie i dawne śluby przed ołtarzem straciły moc.-
- Sprytnie. No i zadbała w ten sposób o ciebie. Choć pewnie łatwo nie miałeś. - dotknęła jego ramienia.
- Wierz mi. Bycie pasierbiem rosyjskiego arystokraty do miłych doświadczeń nie należy.- uśmiechnął się w odpowiedzi Jan Wasilijewicz.- Ale ma swoje uroki.-
Carmen spojrzała na niego zaciekawiona, bez słów zachęcając go, by rozwinął tę ostatnią myśl.
- Najlepsze szkoły, cały splendor Moskwy i Sankt Petersburga u mych stóp. Kobiety… najpiękniejsze Rosjanki, które wabiła fama potomka buntownika. Może i wiele razy oberwałem w skórę, ale głodu żem nie zaznał u ojczyma.- uśmiechnął się ironicznie Orłow.- I mogłem szastać jego bogactwem, do czasu aż uznał iż ma dość utrzymywania mnie.-
Kiedy wspomniał o kobietach, cofnęła rękę. Choć sama była nie lepsza, to zmniejszyło jej nagłą sympatię do agenta caratu.
- Każdy ma swoje demony. - podsumowała.
- Więc… jakie są twoje?- zapytał zaciekawiony Jan Wasilijewicz.
Uśmiechnęła się lekko, lecz nie patrzyła teraz na niego.
- Mi od początku towarzyszy śmierć. I zabiera wszystkich, którzy stają się mi bliscy. - powiedziała, po czym dodała - najpierw straciłam rodziców, gdy byłam dzieckiem, potem babkę, która przejęła nade mną opiekę. Potem... potem pojawiła się cała rodzina. Jedni chcieli zarządzać majątkiem w moim imieniu, dopóki nie wyjdę za mąż, licząc pewnie na sympatię i profity z tego. Inni chcieli po prostu podważyć moje prawo spadkowe i wydrzeć jak najwięcej dla siebie. Wtedy uciekłam do cyrku i wkrótce potem zaczęłam pracować dla korony. No i to ja zaczęłam gonić śmierć. A nie ona mnie.
- Tu bym się sprzeczał. Niemniej...dlaczego nie wyszłaś za mąż za jakiegoś słupa… by formalnie zyskać opiekę? Masz jeszcze ów majątek?- zaciekawił się Jan Wasilijewicz.
- A co, chcesz zostać łowcą posagów? - zachichotała, po czym dodała na poważnie - Z tego, co wiem, Lloyd zamroził sprawę w sądach. Wiesz, dłuuugie procedury nim zapadnie wyrok. Gdybym chciała wrócić, ale chyba nie będę chciała. Lubię życie cyrkowca.
Rosjanin ujął podbródek dziewczyny, by spojrzeć jej w twarz tym swoim gorejącym spojrzeniem i uśmiechając się łobuzersko dodał.- Pewnie… bym się skusił. Bądź co bądź, zjawiskowa z ciebie partia.-
- Jeszcze ja musiałabym cię chcieć. - przygasiła jego optymizm, choć nie wyrywała się - A poza tym, jak mówiłam, nie planuję wracać. Życie wśród konwenansów, herbatki, bale i problemy pokroju “czy ta suknia mnie nie pogrubia” nie są dla mnie. Wolę czuć, że żyję i... że mam nad tym życiem jakąś władzę. Ale... zawsze możesz wybadać Gabrielę. - podsunęła, mrugając szelmowsko.
- Madame… wierz mi, potrafię być bardzo przekonujący.- Jan odparł z bezczelnym uśmiechem i zerknął w kierunku drzwi.- Może… chyba jednak nie. Na razie muszę się wcielić w rolę kochającego męża pewnej francuzki. Nie mam co się rozpraszać dziewicami.-
Brew Carmen uniosła się, lecz nie skomentowała obserwacji Orłowa na temat drugiej pilotki, mógł mieć w sumie rację. Podniosła się z sofy i nalała sobie jeszcze kawy, by wrócić na własne miejsce.
- Z tym kochaniem to nie przesadzaj. W końcu jeśli z kimś spędzę tam noc, to raczej to będzie pan profesor niż szanowny małżonek. - uśmiechnęła się, lecz w jej wzroku nie było wesołości, a jedynie nieme wyzwanie.
- Ale ktoś będzie cię musiał tulić i udowadniać swoją miłość werbalnie, zanim zacznie się noc. W końcu to ma być młode figlarne małżeństwo.- przypomniał jej Orłow.
Wzruszyła tylko ramionami w odpowiedzi.

- Panie i panowie… za chwilę wlecimy na teren Egiptu, do lądowania mamy jakieś pół do godziny. Przyrządy działają w porządku więc nie powinno być kłopotów.- wesoły szczebiot Gabrieli rozbrzmiał przez tubę w ich saloniku.
- O, tym razem nie przyszła. - powiedziała wesoło Carmen, po czym zaczęła uprzątać naczynia po swoim śniadaniu, choć nikt jej o to nie prosił. W cyrku przyzwyczaiła się do samodzielności i braku służby.
- Ciekawe… może rzeczywiście ją spłoszyliśmy.- podrapał się po głowie Jan Wasilijewicz i ruszył z pomocą Carmen.
- Poradzę sobie - zatrzymała go, po czym biorąc większośc naczyń na ręce, dodała zadziornie - I nie przypisuj sobie moich zasług.
- Zgoda… zgoda…- stwierdził ze śmiechem Orłow.- Idź na przód aeroplanu, przez te drzwi. Jak wspomniała Gabriela tam jest nieduża łazienka w której można zostawić naczynia do umycia. Myje się je dopiero po lądowaniu.-
Pokiwała głową, stosując się do jego wskazówek.
Za drzwiami okazało się być o wiele ciaśniej niż się spodziewała. Wąski korytarzyk zmusił ją do poruszania się bokiem. Krok po kroczku zbliżała się do kolejnych drzwi i dotarła do niedużego pomieszczenia, będącego małą prymitywną kuchnią, przy której stoliku jadł posiłek sam kapitan aeroplanu. Nic dziwnego więc, że Gabriela nie wróciła do nich. Miała okazję posiedzieć za sterami.
- Tam lady Stone.- McCree nie przerywając posiłku uprzejmie wskazał małe drzwiczki z boku pomieszczenia kuchennego.
- Smacznego - powiedziała do niego kobieta, przeciskając się w bok i odkładając naczynia. Łazienka… była mała. Składała się ze zlewu i ubikacji. Niewiele, ale w końcu to był aeroplan, a nie sterowiec czy transatlantyk. Nie było co liczyć na wygody.
- Wylądujemy jak już będzie wieczór w Kairze. Po przygotowaniu aeroplanu do lotu, możemy ruszać natychmiast, ale lot nocny przez pustynię może być niebezpieczny. Jeśli jednak życzysz sobie tego to wystartujemy.- odezwał się Victor. - Chciałbym jednak jak już wylądujemy wiedzieć, co my mamy robić. Żołnierz bez rozkazów do wykonania popada w marazm.-
Spojrzała na niego z namysłem. Był chyba typem ponuraka - służbisty.
- Niestety, ta misja w dużej mierze opiera się na tym, że działanie dostosujemy do sytuacji, która nas tam zastanie. Raczej nie będziemy latać nocą, jednak chciałabym żebyście byli gotowi. Niech jedno z was trzyma wartę na wszelki wypadek, kiedy drugie będzie odpoczywać.
- Jak sobie życzysz pani. Polecam “Różę Kairu”... trochę drogi ale najlepszy hotel w białej części miasta.- rzekł uprzejmym tonem Victor.
- Dziękuję, taka informacja na pewno mi się przyda. Czy mam na coś szczególnie zwrócić uwagę? Poza wiadomym traktowaniem kobiet w tym rejonie?
- Kair jest w miarę bezpieczny, poza dzielnicami czysto arabskimi i ciemnymi zaułkami. W końcu tu jest siedziba gubernatora.- stwierdził po zastanowieniu kapitan. - To najbardziej cywilizowane z miast w Egipcie i jedne z niewielu bezpiecznych.-
Pokiwała głową, po czym wróciła do Orłowa.

Jan zerkał przez okienka w dół na ziemię, oblewaną czerwonymi płomieniami zachodzącego słońca.
- I jak? Gabriela nadal speszona?- zapytał żartobliwie.
- Nie wiem. Gadałam z kapitanem. - odparła. - Pytał kiedy mamy plan znów podrywać się do lotu.
- Po nocy nie będziemy chyba szukać naszego archeologa, więc raczej wyruszymy jutro. Bierzemy dwa pokoje, czy od razu jedną sypialnię?- zapytał Orłow odrywając spojrzenie od okna i skupiając je na samej Carmen.
- Po wylądowaniu będziemy małżeństwem aż do powrotu. - powiedziała dziewczyna z powagą. - Pod każdym względem. Nie zamierzam narażać misji przez brak wiarygodności. Jedna sypialnia, czułe słówka i gesty. - odparła, po czym dodała - Victor zaproponował, byśmy zatrzymali się w Róży Kairu - podobno przyzwoity hotel w przyzwoitej dzielnicy.
- To prawda. Ja bym jednak wybrał “Pałac Isztar”.. niezbyt przyzwoity hotel, ale za to bardziej…- zamyślił się Jan Wasilijewicz.-... przyciąga osoby i małżeństwa żądne przygód i przesadnie bogate. Głównie rosyjskie, ale nie tylko. Za to na pewno wszyscy usłyszą o przybyciu do Kairu małżeństwa Sant Pierre.-
- Jesteśmy partnerami. Ja nie znam tych miejsc, dlatego decyzję pozostawiam tobie. Przy czym sam wiesz, że jeśli będzie zła, tym większą nieufnością będę cię darzyć. - odparła sucho. Zmieniła się. Im bliżej misji, tym bardziej była agentką niż akrobatką. Zdyscyplinowana, skupiona i zimna niby lód.
- Ja w sumie też nie… nie byłem ani w jednym, ani w drugim.- stwierdził spolegliwie Jan.- Słyszałem tylko opowieści. Pytanie tylko czy wolimy bardziej dyskrecję, czy przyciągać uwagę.
- Osobiście stawiam na pierwszą opcję. Nawet jeśli odgrywamy żądne przygód małżeństwo, pamiętajmy, że to będzie profesor, czyli przypuszczam - człowiek z klasą. A tacy unikają skandali i cenią raczej dyskrecję.
- A więc “Róża Kairu”.- zgodził się z nią Rosjanin. A w pokoju rozległ się głos kapitana.- Proszę zapiąć pasy i szykować się do lądowania. Zbliżamy się do kairskiego lotniska.-
Carmen usiadła na swojej sofie i zapięła pasy, a zaraz potem również oczy. Zaraz rozpocznie misję. Musiała się skupić - tak jak przed występem. Chciała wyrzucić wszystkie uczucia i wątpliwości, którymi darzyła Jana. Teraz był dla niej “mężem” - przedmiotem, którego miała użyć w maskaradzie, by nikt jej nie przejrzał. Bez emocji, bez sentymentów, bez... sumienia.
Lądowanie było bardziej… wyczuwalne. Drżenie i wstrząsy, gdy aeroplan powoli wytracał prędkość kołując na pasie startowym. W końcu gdy się zatrzymał, Jan odpiął swój pas i mówiąc z nienagannym francuskim akcentem.- No i wylądowaliśmy mon cherrie.-
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Nawet się nie bałam. - powiedziała wesoło, po czym również rozpięła pasy i zaczęła wydobywać z szafki swój bagaż.
- Pozwól że ci pomogę mon cherrie.- rzekł z czułym uśmiechem “Pierre”.
- Ależ dziękuję, mężu. - odstąpiła od pojemnika, wygładzając sukienkę. Podczas gdy Jan robił z siebie bagażowego osiołka, do pokoiku weszła Gabriela.- McCree uparł się, że to on będzie pilnował samolot, tak więc ja pojadę tam gdzie wy, by w razie kłopotów służyć pomocą. Może i nie miałam okazji w prawdziwej akcji, ale na treningach strzelałam całkiem celnie.-
Carmen uśmiechnęła się lekko, po czym podeszła do dziewczyny.
- Ważniejsze teraz od strzelania jest trzymanie się roli, kochanie. Widzisz? To mój mąż, Pierre - wskazała na Orłowa - A ty... możesz być moją kuzynką. Jestem Victoria, swoją drogą. - uśmiechnęła się czarująco.
- Janine? Niech będzie Janine.- zamyśliła się Gabriela wybierając imię.- Postaram się nie przynieść wam wstydu. Tylko strojów odpowiednich chyba nie mam.-
- W niczym to nie szkodzi moja droga… a więc drogie panie… ruszajmy do wyjścia i poszukajmy pojazdu, który zawiezie nas stąd do hotelu. Gdzieś przy lotnisku powinny być jakieś riksze.- zaproponował Pierre podając dłoń Victorii. Ta wdzięcznie przytuliła się do jego ramienia. Następnie wyruszyli do wyjścia, by poznać Kair.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 02-03-2017, 20:08   #16
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kair był dużym i tłocznym miastem, zwłaszcza przy lotnisku. Gdy oboje wychodzili ze Skylorda mogli podziwiać liczne sterowce pasażerskie z całego niemal świata majestatycznie unoszące się nad lotniskiem. Aeroplanów było już mniej, a takich jak Skylord chyba w ogóle tu nie było.
Orłow nie musiał długo dźwigać ich walizek, bowiem dość szybko się pojawił śniady młodzik, który za drobną opłatą był gotów przenieść ich bagaże za Rosjanina.
Lotnisko było nowoczesne i nie pasowało do miasta. Te bowiem nadal było stare.

[MEDIA]http://images.memphistours.com/large/1214023955_el_moez_street_at_night_by_rahmo-d3bdwn5.jpg [/MEDIA]

Wyrosłe w czasach faraonów budynki komponowały się z kolejnymi budowlami powstającymi przez kolejne epoki w jeden wielki kolaż stylów. Część budynków wyburzono co prawda, inne zostały gruntownie przebudowane, ale leżący po obu stronach Nilu głównie Kair rozrastał się na wschód i zachód zagarniając pustynię.
Jan jak na męża przystało zadbał o wygody swej żony i jej krewniaczki. Dla bogaczy bowiem pod lotniskiem stały nieduże karoce parowe, które można było wynająć. Pierre rozmówił się z właścicielem jednego z nich i Janine oraz Victoria mogły się wygodnie usadowić na wygodnych fotelach owego pojazdu. Orłow zadbał jeszcze o właściwy załadunek bagaży i… oddalił się, by kupić u miejscowego handlarza bukiecik miejscowych kwiatów.
Po czym wrócił z nim do pojazdu i w końcu ruszył drogę. Siedząc obok Carmen Jan wchodząc w rolę objął czule swą Victorię tuląc ją do siebie na oczach jej kuzynki i obdarowawszy ją owymi kwiatami zaczął językiem pieszczotę ucha swej żony.
Ów dotyk nie był jedyną przyjemnością jaką nią obdarował w powozie. Widok czerwieniejącej się Gabrieli był kolejnym przyjemnie pobudzającym doznaniem. Ale głównym daniem był cichy szept mężczyzny wprost do jej ucha.
- Właśnie dowiedziałem się co nieco o sponsorze naszego archeologa. Gdzie mieszka i jakie ma zajęcia… hazard głównie i olbrzymie długi w kairskich kasynach. Powstaje więc pytanie jakim cudem, stać go na finansowanie wykopalisk. Pół biedy jeśli się utrzymuje z tego co Langstrom wykopie, ale… archeologia i ruletka mają wiele wspólnego.- cóż za słodkie słowa , godne prawdziwie zakochanego mężczyzny, który wie jakie smakołyki lubi jego luba.- Tak czy siak sir Goodwin ma problemy finansowe, więc z pewnością będzie przyjaźnie nastawiony do hojnych przyjaciół, którzy nieco mu ulżą w tym problemie. A mając list polecający od Goodwina, łatwiej nam pójdzie z samym Langstromem.-
Nie było jednak łatwo Carmen skupić się na jego słowach, gdy czubek języka Jana muskał jej płatek uszny, a Janine na to patrzyła nie bardzo mogąc oderwać wzrok od tego widoku.


Gdy małżeństwo Sant Pierre wysiadło z pojazdu, mogło podziwiać swe nowe miejsce zamieszkania. “Róża Kairu” był imponującym budynkiem o bogato zdobionej fasadzie i niewątpliwie unowocześnionym niedawno. Mało budowli w tym mieście miało wszak własną deus ex machinę. Ta tutaj przedstawiła się jako Janus i wskazała trójce nowych gości jak dojść do recepcji.


Po drodze mogli zwiedzać piękne wnętrza budowli, które zachwycały kunsztem rzemieślników zatrudnionych przy ich wykonaniu. Zaś Carmen przekonywała się, że McCree miał rację. To był niewątpliwie najlepszy i najbezpieczniejszy hotel w całym Kairze. Był też bardzo… europejski.
Rozglądając się dookoła akrobatka zauważała jak bardzo biała jest obsługa. Owszem pokojówki i kelnerzy bywali miejscowi, ale każdy mający stanowisko dające choć odrobinę władzy był biały.
Także klientela była bielutka.


I składała się głównie ze statecznych dam i dżentelmenów. Tutaj przybywali bogaci Brytyjczycy, Niemcy, Włosi, Francuzi by bezpiecznie nacieszyć się słońcem i klimatem Egiptu, by obejrzeć znane widoki… odizolowani od żywej części Kairu przewodnik marnowali czas na podziwianie tej części miasta, która była martwa od wieków.
Gdy cała trójka dotarła do recepcjonistki, Jan z szerokim uśmiechem i nienagannym francuskim akcentem przedstawił ich.- Jestem Pierre Sant Pierre, to moja kochana żona Victoria oraz jej kuzynka Janine. Tak… wiem.- rzekł nie dając dość recepcjonistce do słowa.- Moja matka uważała się za osobę bardzo dowcipną. Uważała też że to uroczo brzmi… Przyznaję że Pierre Sant Pierre ma niemal w sobie melodię, nieprawdaż?-
- Tak. Coś w tym jest.- wydukała recepcja zaskoczona wylewnością klienta.
- Czy mój przyjaciel profesor Langstrom przybył już do hotelu? Obiecał że się tu spotkamy.- Pierre nie dawał dziewczynie czasu na pozbieranie myśli. Recepcjonistka szybko przewertowała księgę szukając nazwiska.- Eee… Przykro mi, ale nikt taki nie przebywa w “Róży Kairu”. Nie mam też żadnej rezerwacji na takie nazwisko.-
- No cóż… wygląda, że tym razem ja jestem pierwszy.- uśmiechnął się czarująco Orłow i rzekł.- Interesują mnie dwa apartamenty:jeden małżeński, drugi pojedynczy. Najlepiej na tym samym piętrze i bez nadzoru Janusa. Cena nie gra roli.-
- Oczywiście.- zaczęła notować recepcjonistka.- Numer 22 i 26… będą państwu odpowiadać. Cena za dobę wynosi…- Orłow znów przerwał jej wyciągając plik banknotów.- Wolę mieć opłacone kilka dni z góry. Na ile to wystarczy moja droga.-
Oczy niemal zaświeciły się kobiecie, gdy zaczęła przeliczać.- Na cztery dni…-
Potem schowała gotówkę i wstała, by podać dwa mosiężne klucze z breloczkami w których wyryto numery.- Oto klucze… winda jest tam. I życze miłego pobytu w naszym hotelu.-
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 03-03-2017, 17:56   #17
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen była profesjonalistką, toteż pieszczony w powozie, na oczach Gabrieli, tak traktowała - profesjonalnie. I tylko mały złośliwy chochlik od czasu do czasu szeptał jej w drugie ucho, że to nie kto inny tylko Jan Wasilijewicz całuje płatek jej skóry i dotyka z czułością ciała. Na szczęście jednak mężczyzna miał na tyle wyczucia by nie robić tego w sposób, w jaki pieścił ją dziewczynę dachu. Teraz w jego ruchach nie było tej drapieżności i władczości, które wtedy odczuła na własnej skórze... i które tak mocno na nią zadziałały.
Toteż bez trudu sama odgrywała spektakl z jednej strony rumieniąc się ze wstydem, z drugiej ulegając czułostkom małżonka i posyłając mu powłóczyste spojrzenia, będące niemą obietnicą tego, co spotka go dzisiejszej nocy.

W hotelu kontynuowali przedstawienie, choć tutaj Carmen pozwoliła sobie również wymienić drobne, przyjacielskie gesty z “kuzynką”. Właściwie chciała zrobić coś więcej, by zademonstrować otwartość francuskiego małżeństwa, ale bała się, że i tak zaczerwieniona Gabriela po prostu stanie w płomieniach własnej wstydliwości.
Carmen z niejakim smutkiem pomyślała o tym, że w sumie zdawała się być młodsza o jakieś 5-6 lat od pilotki, a jej niewinność już dawno gdzieś została zagubiona wśród teatru dymu i luster, który uprawiała.

Kiedy odeszli od recepcjonistki, odgarnęła czule włosy z ucha małżonka i musnęła ustami jego szyję.
- Nie musiałeś robić takiej pokazówki... - zganiła go.
- Uznałem, że powinniśmy przyciągnąć uwagę… zwłaszcza do tego, na czym chcemy ją skupić.- wymruczał Orłow nastawiając szyję na jej dotyk ust.- No i dowiedziałem się że Langstroma nie ma i nie przewiduje tu przybyć. Pewnie nadal jest na wykopaliskach.-
Spojrzał na Carmen dodając cicho.- Ja się rozejrzę jeszcze przy barze. Może kogoś spotkam ciekawego. Może czegoś się dowiem stawiając drinki. na prawo i lewo Ty zaś… rozgość się na górze i wprowadź Janine w szczegóły naszej legendy. I doprecyzuj jej własną. No i niech ubierze się bardziej urokliwie. Nie jesteśmy już w wojsku.-
- Zastanawiam się czy nie powinniśmy jej odesłać - mruknęła w odpowiedzi - Dobry plan. - powiedziała, muskając jego ucho ząbkami.
- Kuzynko... chodźmy na górę, czas zrzucić te nudne podróżne fatałaszki. Nie masz pojęcia, co ci kupiłam! - świergotała radośnie, chwytając dłoń Gabrieli i ściskając czule. Następnie zwróciła się do “Pierre’a”:
- Słońce moje, wybaczysz nam na parę chwil? Chciałybyśmy się ogarnąć. A ty może... może zobaczysz, co tu mają ciekawego w hotelu, co?
- Oczywiście kochanie… będę tęsknił za waszym widokiem.- mruknął zmysłowym tonem Orłow wpatrując się tym swoim spojrzeniem. Płonącym od pożądania i dzikim. Z pewnością mówił prawdę.
Janine trochę całą tą sytuacją zahukana uśmiechała się niewinnie, acz wesoło. Miało się wrażenie, że mimo rumieńców jest zachwycona całą sytuacją. Wreszcie coś się działo, wreszcie brała udział w prawdziwej misji.
Carmen delikatnie musnęła ustami dwa swoje palce i przyłożyła je do ust Orłowa, patrząc na niego równie intensywnie. To jednak trwało zaledwie 2-3 sekundy, po czym odwróciła się i biorąc “kuzynkę” pod ramię, skierowała w stronę windy.

Weszły razem… pakunki pojechały windą towarową z boyem. Gabriela - Janine milczała długo, nim w końcu rzekła.- Ale ją zagadał, nawet nie zdążyła zaprotestować.-
Zachichotała.- Potrafi być czarujący.-
Carmen tylko spojrzała na dziewczynę karcąco. Dopóki były w obszarze deus ex, nie zamierzała wyjść z roli. Dopiero gdy uznała, że nieme ostrzeżenie dotarło do “kuzynki”, zaczęła ponownie świergotać.
- On jest taki cudowny! - powiedziała z fascynacją w głosie - Tak troszczy się o mnie i... sama wiesz, jak pięknie jest zbudowany. A przy tym bardzo tolerancyjny. Nie mogłabym być z zazdrośnikiem. Co to, to nie!
- Cóż… ma klatkę piersiową która kusi by się do niej tulić.- zamruczała Janine opierając głowę o ramię swej kuzynki.- Jesteś naprawdę w czepku urodzona … Ca… moja droga.-
Szybko się uczyła. - Musimy wyglądać pięknie na dole, prawda? Dla niego i dla nas dla ...zabawy?-
Carmen przytuliła ją czule... tak jak tuliła niedawno Yue.
- Och kuzynko, tak się cieszę, że udało nam się wyrwać cię spod opieki ciotki. Teraz wreszcie będziesz mogła zasmakować prawdziwego świata. Zobaczysz. Ja i Pierre wszystko ci pokażemy! - szczebiotała.
- Ja też się cieszę. Nawet nie wiesz jak gburowata i marudna potrafi być cioteczka McCree.- zamarudziła Gabriela z zapałem tuląc się i nieświadomie ocierając się krągłościami o krągłości Carmen.- I jedynie czasem wspominała swoje bale.-
Winda stanęła, a Janus uprzejmie poinformował. - Pokoje 22 i 26 są dość blisko siebie w głębi korytarza. Bagaże przybędą za kilka minut, w razie jakichś problemów wystarczy wyjść na korytarz i powiadomić mnie.-
- Oczywiście, dziękujemy. - odpowiedziała wesoło Carmen, prowadząc Gabrielę do sypialni jej i Orłowa.
Duże drzwi prowadziły do dużego pokoju w stylu europejskim i do zapierających widoków za oknami. Po lewej była zapewne sypialnia, po prawej łazienka z wanną. Za pieniądze wyłożone przez Pierre’a można było kupić takie luksusy.


- Ślicznie… -rzekła z zachwytem Gabriela podziwiając pokój.- Ciekawe czy mój też taki jest.-
- Lepiej mi powiedz czy masz w co się ubrać, skoro chcesz nam towarzyszyć? - powiedziała ozięble Carmen, taksując dziewczynę wzrokiem i oceniając czy zmieści się w którąś z jej sukienek.
- Mam trochę sukien w których odbieram przesyłki dyplomatyczne. - rzekła w odpowiedzi Gabriela uśmiechając się.- Są bardzo ładne. A przynajmniej tak mi się …- jej słowa przerwało pukanie do drzwi.
Carmen szybko objęła ją w pasie rękami.
- Proszę... powiedziała, a gdy drzwi uchyliły się, udała że speszona odskakuje od “kuzynki”.
Rosły boy hotelowy wszedł do środka i zostawił bagaże i spytał.- A bagaże do 26 to tu zostawić, czy tam?-
- Tam poza tą zieloną walizeczką.- zadecydowała Janine.
- Acha… to już to robię.- odparł boy i wyszedł zabierając część walizek.
Agentka pokiwała z uznaniem głową.
- Dobrze, to ja się będę przebierać, a ty pokaż te suknie. - powiedziała i zaczęła rozpinać swoją sukienkę.
Gabriela od razu sięgnęła po swą walizeczkę od czasu do czasu zerkając na Carmen i zaczęła wyjmować ciuszki. - Co powiesz na taką?
Wyjęła dość krótką i zieloną sukienkę


Coś czego się Carmen po niej nie spodziewała.
- Wzmocniony płytkami gorset i całkowicie niepalna. Miałam do tego jeszcze narzutkę na ramionami z wszytymi w nią igłami do rzucania.- wyjaśniła Gabriela.-Mój projekt autorski. Nigdy nie używana w boju. Raz tylko ją założyłam, gdy mieliśmy z McCree dyskretnie wyprowadzić naprutego dyplomatę, który za dużo gadał i przewieźć go szybko do stolicy.
- Czuję, że potrzebuję nowej krawcowej - powiedziała z uznaniem Carmen, paradując w samej halce i dotykając materiału sukni - Świetna.
- Przyznaję, że lubię tworzyć gadżety, broń… suknie też.- Gabriela pokraśniała z dumy skupiona na sukni, jednak co chwilę zezując na postać Carmen.
- Myślałam, że to ja ci coś będę musiała pożyczyć, ale przyznam, że jakbyś miała jeszcze jakieś cudo w tym stylu, to chętnie pożyczę je od ciebie... kuzynko.
- Mam jeszcze wersję bordową, ale…- palec Gabrieli nacisnął na lewą pierś Carmen.- … ty masz nieco większe od moich. Będzie ciasna w tym rejonie, a nie zdążę dziś dopasować.-
- Dobrze, zatem dziś jeszcze wskoczę w swoje szatki. - odparła Agentka, w ogóle nie reagując na dotyk - Zdajesz sobie sprawę z tego, że będziemy chcieli wgryźć się w tutejszy światek aby dotrzeć do profesora i jego sponsora? A że nie chcemy wszczynać konfliktu zbrojnego, musimy działać w drugi najskuteczniejszy sposób, czyli uwodząc. Pytanie brzmi czy ty będziesz w stanie podjąć grę w razie czego? Muszę to wiedzieć. Muszę wiedzieć na ile jesteś gotowa. - spojrzała poważnie na dziewczynę.
- Ja… nigdy nikogo nie uwodziłam i myślałam, że będę bardziej… z tyłu… jako obserwator i pomocnik. Ale… nie zajdę daleko uciekając przed wyzwaniami.- stwierdziła dumnie Gabriela.
- Dlatego będziemy forsować bajkę o młodym dziewczątku, które wyrwało się na wolność. - powiedziała Carmen, wybierając suknię z własnych bagaży - Jeśli nie wytrzymasz, twoją ucieczkę będzie można wytłumaczyć brakiem obycia. Niemniej, skoro ja planuje wziąć na siebie romanse z profesorem czy... kto nam będzie potrzebny, dobrze by było, żebyś ty w tym czasie pouwodziła mojego męża. Rozumiesz? Wtedy mój “cel” poczuje się też bardziej bezkarny. Orłow potrafi grać, więc możesz mu zaufać, że nie przekroczy pewnych granic... jeśli nie będziesz chciała - dodała sucho.
- Ale on… jest… no… znaczy…- speszyła się Gabriela.- Może mi być łatwo zapomnieć, gdzie są te granice.
Po czym pokiwała głową.- Zrobię co będzie ode mnie wymagała misja.-
Carmen pochyliła się nieco bardziej nad walizką, ukrywając przed dziewczyną swój wyraz twarzy.
- Nie jestem twoją przyzwoitką. Co dzieje się na misji, zostaje na misji. To ty sama zadecydujesz, gdzie kończy się gra.
- Tak jest. Nie zawiodę.- rzekła Gabriela i zauważywszy, że jest nieco w tyle zaczęła szybko i nerwowo się rozbierać. Czasem tylko zerkała na pośladki i nogi Carmen.
Ona zaś wyjęła tymczasem swoją własną broń, która choć nie posiadała igieł i nie była odporna na ogień, posiadała zabójczą wręcz... urodę.


Carmen z mozołem wbiła się w nią, po czym podeszła do lustra, by poprawić makijaż. Przy okazji pozwoliła Baronowi wyjść z ukrycia i pozwiedzać nowe mieszkanie.
- Wyglądasz nieziemsko.- stwierdziła Gabriela z entuzjazmem i wyraźnym zachwytem w oczach. Po czym zamilkła na moment.- Myślę, że powinnyśmy ustalić jakieś hasło, bym wiedziała kiedy mam zacząć uwodzić agenta Orłowa.-
- Możemy, choć liczę też na twoje wyczucie sytuacji. I jego. On sam pewnie wyczuje, kiedy powinien dyskretnie odwrócić wzrok od poczynań żonki. No ale... jakie hasło byś zaproponowała?
- Naprawdę nie wiem… może coś co kuzynka mogłaby rzec kuzynce.- stropiła się Gabriela. -To by było chyba najlepsze.-
- Więc niech będzie może... hmmm... coś na temat oddychania przy migrenie. To też będzie wyjaśnienie, czemu udasz się na bok i zaczniesz falować biustem. - zaśmiała się cicho Carmen, kończąc ostatnie poprawki.
- Lepiej dłonią... falowanie biustem… kiepsko mi wychodzi.- dodała Gabriela dopinając podwiązki pończoch i poprawiając dłońmi założoną suknię.- Zazdroszczę wam… wyglądaliście tak naturalnie razem… Carmen, czy ciebie nigdy nie kusiło, wiesz… dać się ponieść chwili?-
- Nie rozumiem? - spojrzała pytająco na Gabrielę, zapinając kolczyk.
- Nic… takiego…- speszyła się nagle Gabriela. I dodała ze śmiechem.- Tak tylko sobie rozmyślam na głos. Masz jakieś uwagi dla mnie co do zachowania, jakieś propozycje, sugestie? Wy może potraficie wejść od razu w rolę, ale ja… jeszcze nie.-
- Nigdy nie wychodź z roli poza naszymi pokojami, a i tutaj graj jak najczęściej. Dlatego chciałabym żeby ta rozmowa była ostatnią między nami jako nami. Następne odbędziemy jako kuzynki. Dobrze?
- To… jak się zachowujemy kuzynko Victorio? Dotąd miałam wrażenie… że jestem jak piąte koło u wozu.- zaśmiała się Janine wchodząc w rolę.- Jakiego zachowania ode mnie oczekujesz?-
Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Baw się kuzynko. Po prostu dobrze się baw... ale nigdy nie pozwól, by to inni bawili się tobą. - mrugnęła do niej porozumiewawczo - Gotowa do wyjścia? - ruchem dłoni Carmen przywołała Barona i ukryła pod fryzurą.
- Dobrze… kuzynko…- Janine ujęła Victorię pod ramię i uśmiechnęła się radośnie.- Prowadź mnie na salony.-
Carmen tylko skinęła jej z gracją, po czym, trzymając się pod rękę ruszyły na podbój Kairu.

Wyszły z pokoju, potem była winda w dół. Mało zatłoczona. Zaczynał się wieczór w hotelu i większość gości rozkoszowała się drinkami w barze, a także tańcem tancerki brzucha w głównej sali. Oprócz tego był jeszcze bilard i sala balowa. Rozrywki typowo angielskie. Zwłaszcza sala bilardowa, który skupiała w sobie śmietankę miejscowej armii. Oficerów o szlacheckim rodowodzie.
- Zaskakujemy twego mężusia, czy… - przygryzła dolną wargę Janine.- Czy… idziemy rozglądać się po innych salach?-
- Zobaczmy co porabia. Wiesz, kochana, jak zwykle się martwię o niego... - świergotała Carmen, choć tak naprawdę była ciekawa czy coś udało się ustalić Orłowowi.
- Och z pewnością trzeba mieć na niego oko… zwłaszcza gdy zrzuca koszulę.- wymruczała w odpowiedzi Gabriela rumieniąc się lekko.
- Kuzynko! - Carmen udała oburzenie, po czym sama roześmiała się perliście - Gdyby nie to, że faktycznie grzechem by było wtedy na niego nie patrzeć, byłabym oburzona taką uwagą. A tak... puszczę ją mimo uszu. ba, nawet pozwolę ci zerkać, gdy nadarzy się okazja. W końcu czego się nie robi dla rodziny? - przytuliła się do niej lekko.
- Tooo… miło z twej strony.- zerknęła na Carmen z rumieńcem na twarzy i łobuzerskim spojrzeniem. - Ja.. może odwdzięczę kiedyś się tym samym.-
I zachichotała nerwowo orientując się co palnęła bez namysłu.
W odpowiedzi agentka tylko uśmiechnęła się enigmatycznie, wypatrując “mężusia”.
Z początku miała z tym problem, do czasu, aż skupiła się na grupce kobiet i mężczyzn skupionych przy jednym ze stolików. Nie widziała nadal Orłowa, ale dosłyszała jego głos z francuskim akcentem dochodzący ze środka tego skupiska. Musiała przyznać, że jest pod wrażeniem tego, Jan potrafił wejść w rolę. Postanowiła też nie przeszkadzać Janowi i pociągnęła Gabrielę do baru, za którym już uśmiechał się do nich przystojny barman.
- Co podać madame? Mamy szeroki wybór trunków z całego zakątka Europy, każdy odpowiednio zmrożony.- rzekł z zawadiackim uśmiechem barman na ich powitanie.
Carmen przygryzła wargę, zastanawiając się.
- Poproszę... poproszę coś, czym chciałby pan powiedzieć swojej kobiecie “Witaj w Kairze, najdroższa” - powiedziała z uśmiechem, siadając na barowym stołku i zakładając nogę na nogę. Zajęła przy tym taką pozycję, by być obróconą bokiem do sali i kątem oka mieć baczenie na rozwój wydarzeń przy stoliku Orłowa.
- Ja to samo.- wtrąciła szybko Gabriela małpując zachowanie kuzynki i przysiadając się tak samo jak ona. Zajęła jednak miejsce z drugiej strony, by nie zasłaniać Carmen widoku.
- Już się robi. Co tak zjawiskowe kobiety robią same w tym hotelu?- zapytał szarmanckim tonem barman biorąc się za drinki.- To zbrodnia, że takie piękności zamierzają pić w samotności.-
- Ależ jak to w samotności? - zapytała z udawanym zdziwieniem Carmen i położyła dłoń na kolanie Gabrieli - Świetnie bawimy się we własnym gronie, a że mogłby być lepiej pewnie... noc jeszcze młoda. Może nam pan opowie o tutejszych rozrywkach co nieco?
- Noc jest jeszcze młoda, ale większość gości już nie.- zażartował barman, a Carmen poczuła dłoń...Muskającą delikatnie jej kolano i nieco udo dłoń Victorii. Nieco zaczerwieniona “Janine” wzorowała się na jej działaniach.
- Jeśli się szuka towarzystwa, to najlepiej rozejrzeć się przy bilardzie. Jest tam wielu szarmanckich oficerów. I co najważniejsze… są młodzi. - opowiadał barman przygotowując drinki. Pierwszy po chwili pojawił się przed Carmen, postawiony przez mężczyznę.


O brzoskwiniowym smaku.
- Główna sala pokazuje uroki miasta, ale bardziej dla męskiego oka, choć… - tu zerknął na kolana obu kobiet.- … i wy drogie panie możecie uznać je za interesujące. Jeśli jednak chce się zobaczyć prawdziwe oblicze miasta, to należałoby się wymknąć poza hotel. Basen jest obecnie zamknięty, niemniej w godzinach porannych i popołudniowych można się w nim popluskać, jak i opalić na jego brzegu. Sali balowej niestety polecić nie mogę.-
- Bo jej nie ma, czy dlatego, że nie warta jest polecenia? - Carmen uśmiechnęła się czule do “kuzynki”, po czym wróciła uwagą do mężczyzny za barem, sącząc powoli drinka.
- Bo tam i muzycy i tancerze przekroczyli już pięćdziesiątkę. Także i tańce są tam z poprzedniej epoki. - odparł z uśmiechem barman. - Nasz dumny hotel zarabia na statecznych gościach, którzy nie mają zdrowia do podniet. Nawet tancerka brzucha raczej nie jest tu ekscytującym widokiem.-
Carmen zaśmiała się serdecznie z żartu, który normalnie uznałaby za bardzo słaby.
- Pyszne - pochwaliła drink, choć nienawidziła słodkich alkoholi - A jak wyglądają rozrywki dla ludzi z... nutką hazardzisty? - spojrzała wyzywająco na barmana, jakby zdradziła mu tym samym jakiś niegrzeczny sekret o sobie.
- To by wymagało wpłaty… pewnej sumy i przekonania…- zerknął w górę jakby przestraszył się czujnego oka Janusa.- ...do siebie pewnych osób. Hotel nie ma licencji na hazard.-
- Oczywiście, oczywiście. To zbyt dystyngowane miejsce. Po prostu zastanawiam się, kogo warto poznać i szukam ludzi o podobnych zainteresowaniach... oraz informacji na ich temat. - Carmen uśmiechnęła się kokieteryjnie, wsuwając banknot pod pusty kieliszek i odsuwając go w kierunku barmana.
- Wspaniały drink, faktycznie czuć w nim ducha ciepłego Kairu. - pochwaliła znów.
- Otto zna parę osób ceniących karty. - wyjaśnił enigmatycznie barman. - Otto szef kelnerów, ale należy mieć trochę gotówki przy sobie. Karty są drogą rozrywką.-
- To się rozumie, łatwo popaść w długi... - uśmiechnęła się szeroko Carmen.
- Otto jest tam…- barman wskazał palcem siwego mężczyznę o gładko ulizanych włosach próbujących z trudem przykryć postępującą łysinę, ubranego w czarny frak. Po czym zwrócił się do Janusa.- Janus powiadom Ottona że te dwie młode damy chcą zamówić stolik z opcją dyskretności.-
- Już informuję.- odparł mechaniczny acz uprzejmy głos deus ex machiny.

Odchodząc od baru, Carmen przytuliła do siebie Gabrielę, by szepnąć jej do ucha.
- Poszło aż za łatwo. Mam nadzieję, że umiesz grać w karty.
Ona sama na szczęście zbyt długo mieszkała w cyrku, by nie nauczyć się kilku gier hazardowych. oczywiście, najbardziej lubiła poker. Teksański poker.
- Karty to proste gry… czysta matematyka i prawdopodobieństwo.- wyjaśniła Gabriela.- Znam zasady… jeśli o to chodzi.-
Gorzej z pokerową twarzą. Tego Gabriela nie miała. Miała za to dłoń na pupie tulącej ją Carmen.
Otto podszedł do obu pań, uśmiechnął się lekko i wskazał ręką kierunek.- Proszę za mną.-

Gdy szli przez restaurację, dotarli do rzędu kabin, takich jak te w których Carmen figlowała z Yue.
Otto wszedł za nimi i spytał.- To jakie to specjalne oferty panie interesują.-
Carmen zatrzepotała rzęsami i niby to poprawiając fałdkę sukienki wyjęła kolejny banknot.
- Cóż, ja i moja kuzynka chciałybyśmy poznać osoby, które tak jak my lubią ryzyko. Szczególnie to w kartach. Czy mógłby pan kogoś nam polecić? Albo jeszcze lepiej - oparła poufnie dłoń na piersi mężczyzny, wsuwając banknot do kieszonki jego marynarki - Żeby to nas pan polecił komuś?
- Tooo… wymaga jednak pewnych poświęceń. Po pierwsze wpisowe. Dwa tysiące franków szwajcarskich w dowolnej walucie. Dżentelmeni grający hobbystycznie w naszym hotelu lubią dreszczyk ekscytacji towarzyszący wysokim stawkom.- zaczął uprzejmie Otto nie tracąc profesjonalnego sznytu.- Jeśli je zobaczę mogę… przekazać dalsze detale. Należy też wziąć pod uwagę, nieprzyjemną ale konieczną, rewizję osobistą… Zdarzały się bowiem godne pożałowania incydenty z graczami uzbrojonymi w broń osobistą i nie umiejącymi sobie radzić z przegraną.-
- Oczywiście... - Carmen pochyliła się lekko, by wyjąć plik pieniędzy, który nosiła w gorsecie, pomiędzy piersiami. Nie to żeby nie miała kieszeni, po prostu wiedziała, jak dobrą reakcję to wywołuje u męskich kontrahentów... a i nie tylko. Odliczyła stosowną sumę. - Oto wpisowe. Zapewniam, że jestem bardzo poważnym graczem. Moja kuzynka natomiast uczy się. Chciałabym więc, aby mogła mnie obserwować. Czy to problem?
- To.. nie problem. Wcale nie.- Otto drżały dłonie gdy liczył pieniądze, zezując od czasu do czasu na dekolt Carmen.- Suma się zgadza.-
Zwrócił pieniądze Carmen mówiąc.- Proszę się udać na szóste piętro hotelu. Pokój numer 49, proszę zapukać i spytać czy zastała pani Reginalda. To hasło. Tam już toczy się amatorska rozgrywka w pokera za zawodowe stawki.-
- Uprzejmie dziękuję. - agentka dygnęła, spuszczając wzrok, by facet mógł sobie jeszcze raz bez poczucia wstydu spojrzeć w jej biust. Chciała, aby dobrze ją kojarzył. - Chodźmy więc kuzynko. - powiedziała do Gabrieli, opuszczając prywatny sektor.
Kiedy zaś zostały same, powiedziała do niej półszeptem:
- Idź do mego męża, powiedz gdzie jestem, żeby się nie martwił. Oczywiście, jeśli sam znalazł ciekawsze zabawy, możesz przy nim zostać, jeśli nie... sama słyszałaś, że twoja obecność nie powinna być problemem. Tylko pamiętaj o kogo masz tam pytać.
- Dobrze… uważaj na siebie.. kuzynko.- rzekła cicho Gabriela i cmoknęła w policzek Carmen na pożegnanie.

Dziewczyna odpowiedziała jej tym samym, po czym skierowała się w stronę windy. Wpierw zamierzała odwiedzić sypialnię, by nieco się rozbroić i zostawić Barona. Ciekawe czy Jan w międzyczasie pojawi się tam? Pewnie będzie ucieszony perspektywą sam na sam z gadem, który tyle razy go pogryzł.

Póki co jednak się nie zjawił i Carmen została w pokoju sama. Misja więc wróciła do realiów dobrze jej znanych. Wszak poleganie na Gabrieli i Orłowie, było dla niej nowością. Dziewczyna pospiesznie rozbroiła się a Baronowi uwiła ze swoich rzeczy przytulne gniazdko na szafie oraz nakarmiła pupila. Następnie podeszła do lustra i upięła włosy w kok, który musiała przecież upiąć kilkoma długimi igłami - nie była to wymarzona broń, ale jeśliby przyszło do szybkiej reakcji - zdawała egzamin, szczególnie gdy wycelowało się w oko przeciwnika.
Tak przygotowania, Carmen ruszyła do windy.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 04-03-2017, 10:24   #18
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
O dziwo, Janus protestował przed zawiezieniem ją tam gdzie chciała, tłumacząc że szóste piętro jest w remoncie i nie ma nad nim kontroli, więc nie mógłby pomóc w razie potrzeby. Ale kiedy Carmen okazała się uparta, deus ex machina posłusznie zawiozła ją na żądane piętro, które rzeczywiście wyglądało na remontowane. Było też słabo oświetlone. Niemniej drzwi do pokoju 49 dostrzegła bardzo szybko.
Przyjrzała się uważnie otoczeniu, odruchowo szukając dróg ucieczki, po czym zapukała pewnie.
- Tak?- rozległ się zza nich głos, podczas gdy Carmen analizując sytuację uznała że najlepszym wyjściem z ewentualnej zasadzki były sprint do windy, w której to Janus miał sensory i zgodnie z wbitym na karty kodowe programem… był gotów ją bronić.
- Dzień dobry, czy zastałam Reginalda? - zapytała z pełnym przekonaniem.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich prawdziwy “ogr” we fraku. Człowiek o kwadratowej szczęce, łysej głowie, szeroki jak szafa i przypominający ciężkiego boksera. Frak wydawał się ledwo mieścić jego sylwetkę. I przerastał Carmen o głowę.
- A kto skierował tutaj?- zapytał.
- Otto powiedział, że nie będę się tu nudziła. Pan wybaczy, jestem nowa w mieście. Lady Victoria. A mam przyjemność...? - spojrzała na niego wyzywająco, unosząc jedną brew.
- Smith.. ręce do góry proszę podnieść.- rzekł krótko mężczyzna beznamiętnie przyglądając się Carmen.
- Konkretny chłopak... - wymruczała Carmen, ale zastosowała się do instrukcji i podniosła ręce nad głową, łącząc dłonie tak, jakby była do czegoś przywiązana.
Ciężkie dłonie zaczęły macać jej biust, plecy i biodra. Jeśli sprawiało mu to przyjemność, to umiał ten fakt maskować. Był bardzo skrupulatny w swej robocie, bo zmacał i uda i obszary pod suknią.
- Proszę tu chwilę poczekać panno Victorio.- rzekł po macaniu Smith i zamknął drzwi. Otworzył je zresztą wkrótce mówiąc.- Jest zgoda na pani uczestnictwo. Proszę mi przekazać pulę pieniędzy którą chce pani grać.-
Kobieta podała mu plik banknotów, wciąż uśmiechając się czarująco.
- Proszę do środka.- rzekł Smith zamykając za Victorią drzwi i przeliczając banknoty. Poprowadził ją do świeżo wyremontowanego pokoju, w którym nie było jeszcze mebli, poza kilkoma krzesłami, jedną sofą i stolikiem dla kilku graczy. Z czego trzech już przy nim siedziało.
- Smithy my boy… kogoś tu przyprowadził?- rzekł z uśmiechem mężczyzna w kapeluszu.


Jego wyraźny teksański akcent świadczył, że pochodził z Nowej Brytanii leżacej za atlantykiem. Pozostali dwaj gracze różnili się bardzo. Jednym z nich był siwejący admirał floty handlowej, a drugim arab w białym burnusie z sygnetami zdobiącymi oba jego małe palce u dłoni. Żaden nie miał jednak tylu żetonów przed sobą co Teksańczyk.
- Panna Victoria.- wyjaśnił Smith.- Z pięcioma tysiącami.
Odłożył jej gotówkę, wraz resztą pieniędzy na stojący blisko nieużywanej sypialni stolik i zaczął dobierać odpowiednią ilość żetonów.
- Victoria… zobaczymy czy to imię okaże się prorocze.- uśmiechnął się Teksańczyk.
- Czyżbyś bał się Bill?- stwierdził z uśmiechem śniady Arab pocierając swą długą brodę.
- Ani trochę.. lubię wyzwania.- zaśmiał się Bill. No cóż… i tak były małe szanse, że przy tylu oficjalnych i nieoficjalnych kasynach w Kairze, sir Goodwin będzie akurat tutaj.
Dziewczyna stanęła w drzwiach, by mężczyźni mogli ją sobie obejrzeć, po czym dygnęła lekko.
- Dziękuję za pozwolenie, by się dołączyć. Choć widzę, że grono mamy skromne, ale humory dopisują. Zatem czy możemy zaczynać?
- My już zaczęliśmy jakiś czas temu moja droga. Ja jestem Bill Paxton, to admiral Floginns w stanie spoczynku, a to Hassan ibn Alhabi. Właściciel największych stad wielbłądów na całej Saharze.- wyjaśnił Bill i wskazał miejsce przed sobą. -Proszę się przysiąść i możemy zaczynać kolejną partię.-
- Miło panów poznać. A jeszcze milej będzie ograć. - powiedziała z promiennym uśmiechem, zajmując miejsce mniej więcej naprzeciwko Teksańczyka.
- Więc zaczynajmy… teksański poker. Zasady wszyscy znają.- Bill zaczął rozdawać karty, przy czym Carmen trafiła się dziesiątka i ósemka. Kiepsko.. ale nie miało to wszak znaczenia. Nie o pieniądze jej chodziło. Spasowała. Raz, drugi i kolejny, nie dała się też sprowokować, spokojnie czekając na rozdanie, które była w stanie wygrać. Oczywiście, zaczęła też blefować, a z czasem przeciwnicy przestali liczyć na jej amatorskie potknięcia i faktycznie skupili się na grze.
- Czy zawsze gracie w takim gronie? - zapytała po kolejnej partii.
- Nie… Oczywiście jest w Kairze grono wtajemniczonych, ale liczba uczestników jest zmienna i niestała. To dość specyficzny klub, do którego właśnie się pani zaliczyła.- rzekł uprzejmie Floginns. Victoria miała okazję grać z naprawdę twardymi hazardzistami. Była dobra, ale oni byli pasjonatami. I już dwa tysiące zdążyła stracić. Wygrać tej rozgrywki nie mogła, należało więc minimalizować straty.
- Coś czuję, że dziś nie zabłysnę. A jednak nie umiem odpuścić. Są tu tacy, którzy popadli w długi z powodu tego hobby, czy w Kairze się gra raczej bezpieczniej niż w Paryżu?
- Goodwin zalega z długami tu i tam. Lady Swietnikowa też ostatnio sporo straciła… ciekawe co się stanie jak mąż się o tym dowie. Hassim mój przyjacielu, czy stary Prusak Volg spłacił ci swoje długi, bo widzę że dzisiaj nie zarobisz.- zaśmiał się Paxton. Na co arab odpowiedział zgryźliwie.- Ciesz się poki możesz Teksańczyku, Allah wynagrodzi mi moją wierność zasadom jego, zwycięstwem nad tobą.-
Carmen uśmiechnęła się słodko i nic nie powiedziała. odczekała kilka partii, w których znów jej gorzej poszło i zapytała:
- A kiedy bym mogła poznać tych dłużników? Może po prostu panowie są za dobrzy dla mnie i żeby nie popaść w kompleks, potrzebuję zmierzyć sie z kimś spoza tak wytrawnej elity - słodziła im wszystkim.
- Poznać?- zdziwił się Paxton i zamyślił.- Wystarczy chyba przejść się po kasynach i na pewno w którymś siedzą. A poza tym Goodwin mieszka w Kairze, więc łatwo go znaleźć. Swietnikowa zaś przebywa w hotelu, ale raczej nie skusi się do gry. A Volg... chyba wrócił do Królewca.-
- Pan Goodwin skoro jest tutejszy nie urządza jakichś własnych wieczorków w teksańskim stylu?
- Z tego co wiem… nie… woli się doczepiać do innych. Ostatnio ma jakieś kłopoty finansowe, co dziwi zważywszy, że jego profesor coś tam odkrył na wykopaliskach.- zamyślił się admirał pocierając podbródek.- Może wkrótce się pojawi tutaj.-
- Jutro na przykład.- stwierdził Paxton.
- O, to może spróbuję wtedy szczęścia, bo dziś zdecydowanie nie jest mój dzień. W jakiej porze panom będzie odpowiadało? No i mam nadzieję, że się nie narzucam... - nachyliła się nad stolikiem, eksponując dekolt i zrobiła słodką minkę.
- Cóż…- stwierdził Paxton wgapiony w biust Carmen, podczas gdy przerwał mu Smith.- Jakaś Janine szuka swej kuzynki Victorii.-
- Och, panowie wybaczą, rodziny się nie wybiera - uśmiechnęła się ślicznie. Nie spieszyła się jednak zanadto. Poczekała do końca partyjki, po czym sfinansowała pozostałe jej żetony.

Smith zaprowadził Victorię na korytarz , do Janine. Kuzynka stała sama rozglądając się nerwowo, a odezwała się dopiero gdy Smith zamknął za nią drzwi. Uśmiechnęła się ciepło pytając.- Jak idzie… gra?-
- Na dziś skończyłam, wracajmy do pokoju. Chyba muszę odpocząć po podróży. Nie był to mój dzień... - westchnęła z udanym rozżaleniem.
- Miałam… dołączyć. Twój mąż uznał, że jego obecność… utrudniałaby ci rozmowy.- uśmiechnęła się pod nosem Janine poufale obejmując Victorię i tuląc się do niej.- Jemu też nie poszło za dobrze w barze. Nawiązał wiele znajomości, ale jedyne czego dowiedział się to to że Langstrom rzadko bywa w Kairze. I że z Goodwinem się nie kochają. Ale cóż… to jego szef.-
Carmen westchnęła i spojrzała znacząco na Gabrielę. Dziewczyna miała dobre chęci, ale musiała się jeszcze wiele nauczyć. Na przykład, że pewne informacje warto przekazać bez udziału deus ex lub ewentualnych podsłuchiwaczy.
- Co dalej kuzynko?- wymruczała Janine gdy zbliżały się do windy.
- Jak powiedziałam, wracamy do pokoju. Przynajmniej przypudrować noski. - spojrzała na dziewczynę znacząco, choć również ją przytuliła.
- Twój mąż już wrócił do pokoju.- wymruczała cicho Janine.- Widziałam go znów bez koszuli. Mrrrau.-
Carmen tylko uśmiechnęła się na tę informację, lecz nie skomentowała jej. Czekała aż się znajdą w prywatnej strefie.
Dotarły na piętro na którym mieszkali i przemierzyli korytarz. Teraz pozostało… cóż… Janine mogła się udać do swego pokoju, a Victoria do swego męża. Oczywiście gdyby obie kobiety były dobrze wychowanymi damami, a nie skandalistkami… nie wspominając, że pod tą warstwą były jeszcze agentkami brytyjskimi.
- Chodź ze mną na chwilę - powiedziała Carmen, a ton jej głosu stał się zimniejszy.
Janine zadrżała nagle jak smagnięta biczem, ale posłusznie ze spuszczoną głową udała się za swoją kuzynką. Ta zaś weszła z rozmachem do apartamentu i rozejrzała się po nim, szukając wzrokiem Jana i Barona. Węża dostrzegła pierwszego, musiał wyczuć jej zapach i właśnie pełznął ku niej. Mąż.. sądząc po dźwiękach dochodzących z łazienki, mył się albo kąpał.
Treserka pozwoliła pupilowi owinąć się wokół szyi i ramienia, po czym z westchnieniem usiadła na łóżku. Spojrzała na Gabrielę.
- Doceniam twój entuzjazm, kuzynko, ale naprawdę wolałabym żebyś zajęła się niefrasobliwą zabawą. Te dwa nazwiska to sprawa moja i mojego męża. Nie chcę, by uważano, że zbyt nachalnie i zbyt często o nich mówimy. Toteż twoja rola mówić o wszystkim innym i po prostu bawić się wyjazdem. Czy to rozumiesz?
- Tak. Tak… bawić się i być pomocna. Zapamiętam.- odparła gorliwie Janine.
- W takim razie będę wdzięczna, jeśli zejdziesz na dół i po prostu pośmiejesz się z tutejszymi gośćmi. nie musisz o nic ich pytać. No chyba, że interesujący nas panowie zjawiliby się osobiście. Wtedy faktycznie, poprosiłabym cię o informację, dobrze, kochanie? - mówiła wciąż słodkim tonem, choć jej twarz już nie promieniała tą beztroską radością, co na salonach.
- Tak… droga kuzynko.- mruknęła smutno Janine patrząc na swoje stopy i po chwili nachyliła się by dać Victorii buziaka na pożegnanie.
Carmen również ją cmoknęła, po czym poczekała aż wyjdzie. Wtedy zaczęła delikatnie głaskać Barona, również stęskniona jego obecności. Po chwili pieszczot odłożyła go do “gniazda” na szafie i wyjrzała przez okno. Czekała aż Orłow wyjdzie z łazienki.

Musiała chwilę poczekać nim odgłosy ustały. I Orłow wyszedł, półnagi i z mokrą czupryną… błyszczącymi kropelkami spływającymi po jego torsie. Gdy zauważył siedzącą Victorię zamarł zaskoczony, a jego spojrzenie robiło się coraz bardziej wilcze i dzikie. Podobne temu, które widziała na dachach Paryża, gdy trzymał ją w ramionach.


Dziewczyna przygryzła wargę i odruchowo wstała. Jakoś siedzenie na łóżku przy półnagim agencie caratu nie wydawało jej się dobrym pomysłem.
- Ktoś mógł cię zabić, skoro nawet nie słyszałeś mojej rozmowy z Janine. - powiedziała, odwracając wzrok i patrząc w okno znów - Goodwin powinien być tu jutro na pokerze. Zostałam zaakceptowana przez towarzystwo, więc jak dobrze pójdzie, spotkam się z nim. Chyba że nie chcemy czekać, to wtedy warto udać się na przebieżkę po kasynach. Podobno nietrudno na niego trafić.
- Zawsze możemy odwiedzić jego biuro.- zamyślił się Jan Wasilijewicz i podszedł powoli… słyszała jego kroki za sobą. A potem poczuła jak chwyta ją w pasie zaborczo i zachłannie… Jego dłonie zaczęły wodzić po jej brzuchu, jakby chciał zerwać z niej tą sukienkę… rozszarpać każdy kawałek tkaniny, który ich dzielił.
- Jesteś pewna że jutro będzie na pokerze?- szeptał jej wprost do ucha tonem głosu rozpalonym żarem niczym pustynia którą widziała w oddali.
Zadrżała i zamknęła na chwilę oczy. Gdzie kończyła się gra, a gdzie zaczynały ich własne relacje? Miała coraz większe problemy z określeniem granicy. Nie odwracając się, sięgnęła dłonią do jego policzka i pogładziła po twardym zaroście.
- Nikomu nie groziłam śmiercią, więc pewności mieć nie mogę, niemniej tego się tam spodziewano... - odpowiedziała.
- Jeśli tak uważasz… to co byś planowała na dzień. Przypuszczam, że pokerek tutaj zaczyna się… wieczorem.- usta mężczyzny wpiły się w szyję Carmen niczym pocałunek wampira. Także i palce mężczyzny sięgnęły łapczywie pod suknię mocno i gwałtownie wodząc po jej bieliźnie, jakby chciał ją nimi przebić.
Pragnął ją… pragnął posiąść, pieścić, wielbić… słyszeć jej krzyki rozkoszy. Coś czego nigdy nie otrzymała od Brutusa. Carmen miała doświadczenia z mężczyznami, czasem przyjemne, czasem… będące tylko pracą. Lecz tu i teraz… w tej sytuacji pojawiło się coś jeszcze. Samolubna chęć wykorzystania sytuacji. Jak dotąd nigdy nie chodziła do łóżka dla przyjemności… zawsze był to obowiązek. Nigdy z mężczyzną w każdym razie. Choć pierwszy raz z Yue był interesem, kolejny już był już tylko czysto fizycznym doznaniem rozkoszy.
Tym razem jednak było inaczej.
- Może... pójdziemy do tego biura... razem... żeby nas poznał. Wiesz... - starała się mówić składnie, mimo żądzy, która ją wypełniała - niech nas pozna jako rozrywkową, miła parkę. A potem wieczorem... go uwiodę lub...och, postaram się, żeby wysłał nas na wykopaliska. Może... jako potencjalnych inwestorów?
Westchnęła, drżąc z oczekiwania, gdy dłonie Jana błądziły po jej ciele. Wciąż jednak nie chciała się do niego obrócić. Była agentką... powtarzała to sobie w głowie wciąż i wciąż, choć znaczenie słów powoli traciło sens.
Delikatnie napierał na nią ciałem w kierunku drzwi balkonowych, przeszklonych i zdobionych kolorową mozaiką u góry. Delfiny baraszkujące w morzu.
- Oprzyj się o nie… dłońmi.- mruczał cicho kąsając delikatnie jej ucho i drapieżnie ściskając jedną z piersi, boleśnie nieco nawet… ale miał w tym cel… powoli wysuwała się z gorsetu ją obejmującego.
Jego słowa były pełne pożądania, a jednak wrodzona żyłka detektywa kazała Carmen w tym spodziewać się podstępu.
- Ktoś ma nas zobaczyć? - zapytała, jakby bardziej przytomnie, choć wciąż ulegając mężczyźnie i wykonując jego polecenie.
- Może… nie wiem… ale tak rozpustne małżeństwo… nie boi się pokazać.- wymruczał cicho mężczyzna liżąc podstawę karku Carmen.- Nawet nie wiesz jak bardzo cię teraz.. pragnę.-
Mylił się. Czuła doskonale jego namiętność w gwałtownych ruchach. Czuła jak nerwowo zsuwa silnymi szarpnięciami jej majtki odsłaniając całkiem jej kobiecość… cóż… ta suknia nie ukrywała jej nóg, a i z ukryciem łona miała problemy. Zresztą zdołał już wydobyć na światło księżyca jedną z jej piersi.- … będziesz napalona… napaloną na Egipt… entuzjastką… a ja spełniającym twe kaprysy… mężem.-
- Małżeństwo... - powtórzyła cicho, jakby smakując te słowa. W głowie zaś powtarzała sobie, że dla Orłowa to tylko misja, więc i ona nie powinna brać tego... osobiście. I choć normalnie cieszyła się, gdy jej cel wzbudzał dodatkowo w niej pożądanie, tutaj była tym faktem zawstydzona. Jej twarz płonęła gorącym rumieńcem. Dziewczyna przyłożyła czoło do zimnej tafli szyby i oddychała szybko, pozostawiając na niej ślady pary.
- To... dobry pomysł. - przyznała cicho, starając się zachować bierność. Nie chciała by Wasilijewicz odkrył jak bardzo na nią działa.
Czuła ja rozkoszuje się miękkością jej piersi, ugniata i masuje… czuła też jak dotyka jej podbrzusza… muska palcami jej kobiecość. Nie musiała zgadywać, czego się dowiaduje przy tej okazji. Jej ton mógł być obojętny, ale jej ciało nie potrafiło kłamać w tej materii.
- Wypnij nieco pośladki.- rzekł władczo i stanowczo z nieukrywanym w żaden sposób pożądaniem. Słyszała szelest materiału, domyślała się że podwija jej suknię do góry, by odsłonić jej pupę.
- Widzę, że odnalazłeś się w tej roli. - mruknęła pod nosem i spełniła jego polecenie, dodatkowo napinając krągłe, wyćwiczone pośladki. Przełknęła ślinę.
- Rozkoszna… to rola… zobaczymy jak ty…- poczuła ja wodzi językiem pomiędzy pośladkami schodząc nim aż do jej podbrzusza czasami. Ciepłym i wilgotnym… słyszała jak rozpina spodnie. - Zobaczymy… jak ty się… odnajdujesz w swojej… żonko.-
Tak bardzo go pragnęła. Carmen zacisnęła pięści na szybie jednocześnie podniecona i wściekła. Orłow zamierzał zaspokoić się bierną żonką, wcale jej nie chciał. Chciał tylko tego ciała i agentki brytyjskiego wywiadu, która mu się ciągle wymykała. Odruchowo walnęła pięścią w szybę, na szczęście jednak powstrzymała się i nie zrobiła tego mocno. Drzwi balkonowe jednak zabrzęczały.
- Odnajdę się... jak zwykle. - warknęła, choć jej nogi już drżały w oczekiwaniu na to aż wszystkie mokre sny ostatnich nocy, o których wolała nie pamiętać, spełnią się wreszcie.
- Jeśli masz ochotę na inną pozycję… to mów szczerze… lub jakieś pieszczoty. Chcę byś była głośna i… okazywała jak ci dobrze z mężem. Chcę by wszyscy wiedzieli jak się bawimy… w końcu… tak powinno być w tym rozrywkowym małżeństwie.- usłyszał to uderzenie. Nie spodobało mu się chyba. Orłow był już gotów ją zaspokoić, jego dłonie wodziły po jej pośladkach, jego język muskał między nimi.- No.. powiedz mi… na jaką zabawę masz ochotę. Niech cały Kair nas usłyszy.-
- Usłyszą... o to się nie martw. - jęknęła, gdy poczuła jak jego język muska jej kwiat kobiecości. Znów mocniej naparła na szybę, przejeżdżając po niej paznokciami - Rób... swoje... - wiedziała, że przegrywa. Jej głos nie brzmiał już w ogóle obojętnie. Był raczej słodkim jękiem błagania o rozkosz.
- Taki mam zamiar…- wymruczał Jan Wasilijewicz. Przestał ją dręczyć, wstał.. jego palce zachłannie zacisnęły się na jej pośladkach.- Nie martw się… następnym razem… czy to dziś… czy jutro. Ty będziesz ujeżdżała mnie… dla równowagi.- rzekł z cichym chichotem i żądzą w tonie głosu. Nagle.. poczuła, coraz mocniej coraz wyraźniej jego obecność. Jak ją przeszywa, wypełnia, jak się w niej porusza… silne i stanowczo zdobywając jej kobiecość. Nie starając hamować swych pragnień, nabierając na nią całym ciałem i nie dając poruszyć się jej z miejsca. Był dziki w swej niemal zwierzęcej żądzy. Pragnął ją… mocno… pragną zachłannie. Jego dłonie jak kleszcze unieruchamiały jej biodra, więc czuła dokładnie każdy przeszywający ją ruch jego ciała. Krzyczała, nawet nie udając. Krzyczała z rozkoszy i bólu, za każdy razem gdy wchodził w nią do końca. Nikt nigdy nie brał jej tak brutalnie, a jednak... podobało jej się to. Carmen czuła jak maska pozorów opada, a ona sama zmienia się w czyste pragnienie. Gdzieś zniknęła chęć okazania dystansu, profesjonalność... zniknęło też poczucie, że ta pozycja i sposób, w jaki mężczyzna ją bierze, jest dla niej uwłaczający. Chciała być dzisiaj jego, chciała poczuć się jak zabawka, przedmiot w jego rękach. Chciała, by użył jej i spełnił swoje fantazje.
- O taaak! - jęczała głośno - Taaak... skarbie... kochanie... proszę... tak... jeszcze... zerżnij mnie... byłam bardzo... bardzo... niegrzeczna... proszę!
Krzyki były jak ostroga dla Orłowa. Ruchy bioder przybrały na sile dociskając ją mocniej do szyby tym bardziej, że...-
- Niegrzeczne kobietki wymagają kary.- puszczał raz jeden raz drugi pośladek, by dać jej mocne klapsy w wypięte pośladki. Bolało to nieco, ale przede wszystkim rozgrzewało i cóż… było głośne. A ona była jego… tylko jego, czując jak każdy ruch bioder wypełnia ją jego obecnością… czując jak podniecony on jest… jak ona budzi w nim pożądanie. Była nie tylko jego zabawką, była także jego ukochaną zabawką… najważniejszą. Czuła, że nie było żadnej istotniejszej od niej… w życiu jej “męża”.
- Taak, ukarz mnie! - prosiła, drapiąc szybę. Gdyby to było możliwe, gryzłaby ją teraz w przypływie żądzy. Całe jej ciało raz po raz przeszywały dreszcze, gdy on był w niej a potem gdy jego dłoń z głośnym klapnięciem opadała na jej zaczerwienione pośladki.
Fala rozkoszy jak tsunami budowała się w niej poprzedzana intensywnymi falami przyjemności z każdego ruchu Rosjanina. Jej rozedrgane ciało wiło się odruchowo pod pchnięciami kochanka. Wreszcie szczyt rozkoszy przeszył ją niczym piorun całkowicie ogłuszając przez chwilę. Gdy doszła do siebie zorientowała się, że opierała się dłońmi o szkło drzwi balkonowych, siedząc pośladkami na podłodze. A Orłow tuż za nią tuląc ją do siebie zachłannie i opierając podbródek o jej bark.
Dyszała ciężko. Powoli, odrywając dłonie od szyby, odchyliła się, opierając ciężar na jego ciele i tuląc czule do mężczyzny. Zamknęła oczy. Jej wciąż gorący policzek oparł się o jego.
- Jeśli chcesz… to możemy to powtórzyć w sposób jaki tobie się podoba. I rozbierz się do naga. Jaki byłby mąż, gdybym nie wiedział jak wyglądasz goła.- mruczał jej cicho do ucha wciąż gorącym głosem pełnym pożądania.
- Nie... - powiedziała słabo. Otworzyła oczy i powoli, czując jak jej ciało wciąż jeszcze drży po przeżytym uniesieniu, za pomocą rąk, wspięła się do góry po drzwiach balkonowych.
- Nie... - powtórzyła.
Gdy udało jej się stanąć na chwiejnych nogach, obróciła się przodem do Orłowa i spojrzała na niego z góry.
- To ty mnie rozbierzesz. Delikatnie dla odmiany. - powiedziała rozkazującym tonem, starając się ukryć wciąż przyspieszony oddech.
- Stopa… postaw mi ją na torsie.- stwierdził Jan starając się zdjąć z jej nóg wiszący na kostkach skrawek jej bielizny.- Ufasz mi? Nie boisz się, że skorzystam z okazji do… zabawy?-
Była tego pewna… że będzie dotykał i całował podczas tego delikatnego rozbierania. Jego rozpalone jak ogień spojrzenie jej to mówiło. Jako że pantofelki straciła jakoś na początku ich zabawy, teraz Carmen oparła obutą tylko w cieniutką pończoszkę stopę na barku mężczyzny. Spojrzała mu głęboko w oczy. Czuła jak... jej samej zaczyna być to już obojętne. Chciała się bawić. Chciała mieć mężczyznę, który od dłuższego czasu spędzał jej sen z powiek. I przestało mieć znaczenie, co myślał. Nawet jeśli dla niego to była gra pozorów, tej nocy chciała o tym nie myśleć. Chciała tylko brać i dawać rozkosz.
Uśmiechnęła się zmysłowo.
- Może w ten sposób sprawdzam czy jesteś godzien mego zaufania, by iść jeszcze dalej? - zapytała cicho.
- Nie jestem chyba… bo… tracę nad sobą kontrolę… chcę cię całą… jak żadnej innej… chcę cię mieć. Chcę widzieć twój uśmiech… chcę widzieć jak się prężysz zmysłowo… jak pragniesz... - wodził dłońmi po jej nodze zsuwając materiał powoli i rozkoszując się dotykiem jej skóry. Nieco niżej… twardniał. Miał na nią ochotę i nie wyrażał tego tylko słowami.
- A jeśli powiem ci, że warto...? - sycąc się jego spojrzeniem, przejechała palcami po swoim obojczyku, by zjechać nimi na obnażoną pierś i ująć pieszczotliwie w dłoni. Opuszek palca muskał raz po raz sterczący sutek kobiety. Przygryzła wargę, nie przestając się uśmiechać psotnie.
- Wiem, że warto… ale czasem ciężko zapanować nad sobą.- Jan Wasilijewicz uśmiechnął zawadiacko, zsuwając całkiem pończoszkę i językiem wodząc przez chwilę po jej stopie. Teraz to ona kontrolowała sytuację, choć… dreszczyk przechodzący po jej ciele wywołany jego dotykiem, mówił Carmen że ciała swego nie była w stanie do końca kontrolować.
- Jestem pewna, że się postarasz. W końcu tak długo marzyłeś o tej nocy, prawda? - zamruczała, czując jego usta na stopie, lecz po chwili powiedziała - Teraz gorset... zębami. - uśmiechnęła się szelmowsko.
- Śniłem.. obróć… sznurowanie.- mruknął enigmatycznie Rosjanin przyznając się do tej słabości.
Przykucnęła i przysunęła swoją twarz, do jego twarzy. Nachyliła się tak, jakby chciała go pocałować, po czym jakby rozmyśliła się. Podpełzła na kolanach do łóżka i opierając głowę i ramiona na pościeli, obróciła się sznurowaniem gorsetu do Orłowa.
- Opowiedz któryś. - zażyczyła sobie.
- Byłaś w nich na dachu… tak jak wtedy.. uśmiechałaś się, gdy się wdrapywałem. Okryta płaszczem… - mruczał Jan Wasilijewicz podchodząc na dwóch nogach, klęknął i zębami zaczął szarpać za wiązania gorsetu. - Zrzuciłaś go… i odsłoniłaś swe ciało. Naga zaczęłaś uciekać… a ja goniłem cię i goniłem wiedząc jak rozkoszną nagrodę mi dasz jak cię złapię. Byłaś nieuchwytna.-
- A teraz mnie masz... i tak grzecznie się mnie słuchasz... - igrała z nim, mrucząc za każdym razem, gdy czuła jak opiera szczękę o jej plecy.
- Teraz cię słucham… a za chwilę mogę cię posiąść nie dbając o to… i rozkoszować się twymi jękami.- przypomniał jej mrucząc niczym jakiś drapieżnik. A językiem przesunął wzdłuż kręgosłupa, aż do miejsca gdzie skończył rozwiązywać jej gorset.- Dobrze wiesz, że potrafię stracić nad sobą panowanie… i jaki wtedy jestem.
Kolejne dwa szarpnięcia zębami i gorset był rozwiązany.
- Nie zrobisz tego, bo wiesz, że tylko ja mogę dać ci więcej... i mogę ci wynagrodzić to czekanie - powiedziała, przeciągając się zmysłowo i unosząc biodra tak, żeby wypiąć pośladki, pozostając na czworakach z rękami i głową na kołdrze - Dobrze, chłopcze... teraz zdejmij ze mnie suknię. powolutku. Żebyś nie zobaczył od razu wszystkiego, a delektował się odkryciami. To taka zabawa w archeologa. - zachichotała zmysłowo.
- To prawda… ale ty możesz mnie sprowokować. Dobrze wiem, że masz ku temu talent.- zsuwał z niej powoli suknię, a ona sama czuła jego rozpalone spojrzenie i drżące dłonie. Chciałby ją z niej zerwać. Chciałby pogrążyć się w rozpustnej zabawie. Był ogniem przy niej, żywiołem pozbawionym jakiejkolwiek kontroli nad sobą.
- Mmm taka ogromna władza, w takich delikatnych rączkach... - powiedziała i kiedy suknia całkiem z niej opadła, nagle odwróciła się i przewróciła mężczyznę, przyciskając go plecami do ziemi. Jej usta wpiły się w jego wargi z gwałtownością, której sam agent Orłow by się nie powstydził.
Orłow może się i nie spodziewał, ale z pewnością potrafił docenić. I jego usta odpowiedziały zachłannym pocałunkiem na smak warg. Leżał grzecznie zaciskając dłonie w pięści i drżąc. Starał się trzymać swe pragnienia na wodzy dając kochance pole do popisu. A ona wodziła palcami po jego ramionach i bokach, schodząc czasem na biodra i lekko je drapiąc.
- A czy wiesz... - szeptała mu do ucha, smagając je języczkiem - jak każdy władca, potrzebuję nie tylko korony, ale i berła. Czy ty masz jakieś berło dla mnie? - przygryzła delikatnie płatek ucha.
- Jesteś straszna..- jęknął cicho Orłow.- … jak mam zachować zimną głowę przy tobie.-
Dyszał szybko i drżał będąc w niewoli jej pieszczot.- Mam twarde i gotowe do użycia. Całe twoje.. tylko twoje…-
Podniosła się na rękach i uśmiechnęła do niego kocio.
- Potraktuj to jako trening i... - przesunęła się niżej, wzdłuż jego ciała - och, zapomniałabym, pamiętaj mężu, żeby cię wszyscy słyszeli. - sparodiowała jego uwagę, po czym ustami objęła czubek jego męskości i zaczęła rozkosznie pieścić języczkiem.
- To musisz… się postaaa..- słowa przeszły w jęk, gdy Carmen przeszła do działania. Zacisnął dłonie na jej głowie jakby bał się że ucieknie.- Tak…. tak rób tak.. .dalej… jesteś cudowna… jedyna… moja… żoonko..- był coraz głośniejszy nie dając jej uciec od swego berła w jej ustach. Całkiem pokaźnego, ale przecież o tym wiedziała. Każdy jego jęk i krzyk był dowodem jego satysfakcji, każdy brzmiał pożądaniem… tą dziką jego odmianą, którą widziała w jego oczach.
Zamruczała, pieszcząc ustami jego męskość coraz pewniej i coraz bardziej zachłannie. Podczas gdy jej dłonie pieściły podstawę, jej usta zajmowały się zwieńczeniem berła. Jednocześnie Carmen nie przestawała patrzeć w oczy Orłowowi. Nawet do niego mrugnęła zadziornie.
Wzrok mężczyzny miał tą dziką zachłanną nutę… która mówiła jej, że pragnie ją zdobyć. Że pożąda jej. Uśmiechał się zawadiacko, nie powstrzymując jęków i okrzyków. Był w niewoli jej ust, głaszcząc ją po włosach i czując jak wzbiera nim żądza, aż do zbliżającej się szybko eksplozji.
Gdy nabrzmiał jeszcze bardziej, odruchowo chciała się odsunąć, lecz Rosjanin choć delikatnie, to mocno trzymał jej włosy. Odruchowo też docisnął ją do swego krocza, a ona posłusznie spijała jego nektar. Dopiero gdy wypiła wszystko, uniosła głowę, oblizując językiem kącik ust. Uśmiechnęła się do niego psotnie.
- Wspaniale wczuwasz się w rolę. Czuć ducha profesjonalisty…
- Chcę cię … tu i teraz… usiądź na łóżku i szeroko nogi rozłóż.- wymruczał niczym kocur, jego wzrok płonął pożądaniem i chęcią... “odwetu”.
- A to niby czemu? - podniosła się i usiadła, opierając o łóżko plecami. Jakby od niechcenia zaczęła oblizywać palce, na które skapło nieco nasienia.
- Nie wiem… nie wiem czemu tak na mnie działasz. Czasami.. - Jan Wasilijewicz również usiadł przyglądając się jej, po czym klęknął na czworaka i niczym duży drapieżny kocur podchodził powoli do niej.-... potrafię się kontrolować. Potrafię panować nad sobą, ale są chwilę że pokusa jest zbyt wielka, przy tobie.-
- Dla mnie to tylko jest na plus - powiedziała, skończywszy oblizywać palce i przyglądając się mężczyźnie z pozornym spokojem. - natomiast ty masz problem. I co, kociaczek chce się rzucić na żmiję? - dodała prowokacyjnie.
- Żmijka powinna się bać… - wymruczał Orłow i klęknął chwytając dłońmi za uda kochanki i rozchylając je jeszcze bardziej. Przez chwilę przyglądała mu się, przekrzywiając ciekawsko głowę, po czym nagle wyrwała się spod jego dłoni i zaparła się stopą o jego pierś, uniemożliwiając mu podpełznięcie bliżej jej podbrzusza.
- Panuję nad sytuacją. - powiedziała dumnie, przyglądając się jego ciału.
- Tak… -uśmiechnął się łobuzersko Jan Wasilijewicz zaciskając dłonie na jej stopie i podsuwając ją wyżej, by muskać ustami językiem.- … ale to panowanie nie pozwala ci rozkoszować się w pełni sytuacją. Lepiej się poddać... chwili… zatracić w niej. -
- I dać ci wygrać? Zapomnij! - powiedziała i wyrwała mu się zdecydowanie, by przeskoczyć na łóżko.
Orłow zmienił pozycję i skoczył niemal dzikie zwierzę, jak drapieżnik podążający za swoją ofiarą. Wylądował na łóżku wywołując głośny protest sprężyn i patrząc na nią rozpalonym wzrokiem.
- Co więc zamierzasz zrobić Żmijko?- zapytał.
Uśmiechnęła się do niego ślicznie.
- A jak myślisz, Tygrysku? Spać. oczywiście, w łóżku się śpi! - i błyskawicznie wpełzła pod pierzynę.
On też to zrobił wsuwając się zwinnie pod przykrycie i… muskając na oślep to łydki, to uda biodra Carmen, czubkiem języka nie dając jej zasnąć.
Pisnęła. Trudno stwierdzić czy radośnie, czy faktycznie z obawy, ale na pewno sąsiedzi mogli ich słyszeć. Carmen znów sprężyła się, by uciec poza zasięg rąk i ust agenta.
Tylko łóżko choć szerokie nie nadawało się na ciągłą ucieczkę, przed jego dłońmi i pocałunkami. Tygrys uparcie próbował upolować swą żmijkę i było to ekscytujące na swój sposób. Bo Carmen wszak wiedziała, że jest pożądana… upragniona. Skończyło się więc na tym, że przydybał ją w połowie drogi, gdy leżąc na plecach, tułowiem zwisała z ramy łóżka, zaś reszta... była teraz pod panowaniem Rosjanina.
- Puszczaj! - zażądała Carmen.
- Tyle się naganiałem, więc nie mam ochoty cię puszczać, ale skłonny jestem do negocjacji.- odparł z łobuzerskim uśmiechem Orłow przyglądając się z satysfakcją swej “żonie”.- Mówił ci ktoś że wyglądasz zachwycająco, gdy jesteś w stanie wzburzenia?-
- Żebym ja ci czegoś nie powiedziała - dzięki wytrenowanemu ciału Carmen uniosła się do góry, by spojrzeć wyzywająco na Orłowa - Jakie są więc twoje warunki, terrorysto?
- Chcę czegoś…- zamyślił się Jan Wasilijewicz.-... chcę ciebie. Co powiesz na… randkę? Wiem, brzmi głupio. Ale pomiędzy spotkaniem o poranku z naszym Goodwinem, a wieczorem i pokerkiem w jego towarzystwie mamy mnóstw czasu do zagospodarowania. I chcę cię na ten czas… kochającą żonę Victorię wraz z kolacją i wyuzdanym figlowaniem w plenerze… może z możliwością przyłapania na tych figlach co, by dodać naszej przykrywce pikanterii?-
Spojrzała na niego, mrużąc oczy.
- Pytania: czy chodzi tylko o przykrywkę w tej fantazji? Co z Gabrielą? Co ja będę z tego miała?
- I zabicie czasu także. W końcu co innego będziemy robić.. zwiedzać zabytki? Trochę to nie pasuje… a tak połączymy przyjemne z pożytecznym. Co z Gabrielą… hmm nie wiem? Albo poślemy ją do muzeum by zbierała materiały na temat owej królowej wiedźmy… albo damy jej popatrzeć. Niech się wprawia. Nie będzie wiecznie dziewicą.- zaśmiał się beztrosko Orłow.- Albo… coś się wymyśli. A co do ciebie.. co chcesz w zamian, poza wolnością i spokojnym snem?-
Carmen podciągnęła się i usiadła teraz przed Orłowem, patrząc mu w oczy. Znów zobaczył w nich wężowe błyski.
- To może z Gabrielą idź na randkę? Wydaje się mocno zdeterminowana by zostać rozdziewiczoną, a przy tym wiem, że jej się podobasz.
- Ale to ciebie złapałem.- odparł z uśmiechem Orłow i zamyślił się.- A co do niej… trudno powiedzieć. Mam wrażenie, że i ty wpadłaś w jej oko. Dziewczyna wydaje się być żądna nowych doświadczeń, wszelkich nowych doznań.- znów spojrzał na Carmen skupiając wzrok na jej oczach.- Więc jak… zgadzasz się czy nie? -
- Oczywiście, że nie. Za dobrze by ci było. - fuknęła na niego.
- Więc jaka jest twoja kontroferta?- stwierdził z drapieżnym uśmiechem mężczyzna mocniej zaciskając dłonie na jej ciele, by nie mogła się wyrwać i przybliżył twarz ku jej obliczu.
- Obawiam się, że nie mam żadnej, która by cię satysfakcjonowała. Jednak pocieszam się faktem, że masz już swoje lata i pewnie za długo rady nie dasz. A jutro wszystkie gnaty będą cię boleć. - pokazała mu język.
Błyskawicznie przysunął swe oblicze do niej i pochwycił ustami jej języczek. Przez chwilę muskał go wargami , nim odsunął twarz.- Pewnie masz rację, ale wiesz co?
Nachylił się i szepnął jej do ucha.- I tak będzie to warte tego zmęczenia.
Po czym zaczął muskać szyję Carmen ustami, schodząc nimi na obojczyk.- Cóż poradzić… masz bestię za męża.-
- I tym sposobem dostałam, co chciałam - szepnęła, odchylając się nieco do tyłu, by ułatwić mu dostęp do swoich piersi.
Delikatnie pchnął ją na łóżko, ustami wodząc po krągłościach jej biustu, a dłonią sięgając między uda, by mocniej rozpalić tlący się tam ogień. Po raz kolejny i kolejny… Dość długo popisywał się przed nią wigorem tej nocy. Rozkoszował jej ciałem, sam stając się powodem rozkosznych doznań.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 05-03-2017, 17:19   #19
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Nic więc dziwnego, że rano i Carmen była bardzo rozleniwiona. Jej ciało było tak przyjemnie zmęczone po nocy z Orłowem. Ale miała tą satysfakcję, że obudziła się pierwsza, choć otulona jego ciepłym ciałem jak pledem. Nawet przez sen Jan Wasilijewicz był zaborczy, gdy chodziło o swą brytyjską kochankę.
Przez chwilę rozkoszowała się samym jego ciepłem i ciężarem. teraz, gdy to ona obserwowała jego, a nie odwrotnie, mogła sobie pozwolić na ciepły, wręcz czuły uśmiech. Przyjrzała się jego twarzy z bliska i odgarnęła kosmyk włosów, który przylepił się do jego policzka.
Odpowiedzią na jej działania był pomruk, najwyraźniej Orłow był zmęczony. Nic dziwnego, sama odczuwała na swym ciele efekty wczorajszych figlów. Rosjanin okazał się być nienasyconą bestią w łóżku. Trudno jednak w tej chwili jej było tego żałować. Powoli, niczym podczas wedrówki na linie nad przepaścią, dziewczyna spróbowała wydostać się z jego objęć, by iść wziąć prysznic.
Udało się jej, także spokojnie doszła do wyjścia z sypialni, gdy usłyszała za sobą.- Co za rozkoszny tyłeczek. Aż kusi by dać mu klapsa.-
Jej Pierre się obudził i zerkał na nią. Stanęła, napinając pośladki i zerkając na niego przez ramię. Uśmiechnęła się lekko.
- Taaa tobie również dobre rano. Zamów nam śniadanie, mężu. Jestem potwornie głodna... - ich oczy spotkały się - Nie, nie tego! - dodała kategorycznie, po czym otworzyła drzwi łazienki.
Znalazłszy się za nimi przez chwilę usłyszała zbliżające się kroki i usłyszała wesoły głos za drzwiami.- Jesteś pewna? Potrafiłbym zmienić twoje zdanie… zresztą ciekawe kogo speszę odbierając śniadanie na golasa.-
- Myślę, że to akurat może przydać się naszej reputacji - odpowiedziała, po czym dodała z groźną miną - Jak się szybko wyrobisz, to zdążysz jeszcze wejść mi pod prysznic, a jak nie... cóż następna okazja szybko się nie nadarzy... - rozłożyła ręce.
- Zgoda.- stwierdził Orłow głośno stojąc nadal za drzwiami.- Umowa stoi.-
Na to dziewczyna posłała mu jeszcze słodki uśmiech, po czym krokiem godnym Kleopatry weszła pod prysznic i zaczęła ustawiać wodę.
Do jej uszu docierało zamówienie jakie złożył jej “mąż”. W glowie mogła sobie szybko policzyć ile to mniej więcej zajmie. Przygotowanie pewnie krótko w miarę, znała czas podróży windą od parteru, więc wystarczyło zsumować je wszystkie, dorzucić kilka minut zapasu i zliczyć całość...Jej obliczenie wypadały na niekorzyść Rosjanina. Jeśli po prostu umyje się pod prysznicem, to Orłow nie zdąży. I choć bez pośpiechu rozkoszowała się dotykiem ciepłej wody a następnie dokładnie umyła włosy, nie zamierzała mieć dla niego taryfy ulgowej. Jeśli skończy się myć, wyjdzie stąd.
Niestety… jej mąż miał pecha. Usłyszała głośny kobiecy pisk, gdy już wychodziła spod prysznica. Niewątpliwie to pokojówka przynosiła jedzenie. Nie było brzdęku upadającej tacy. Orłow więc przechwycił ich posiłek.
W duchu zachichotała, stając przy drzwiach i nasłuchując dalszych wydarzeń.
- No już już.. dziękuję.. możesz odejść.- słyszała głos Orłowa, podczas gdy pokojówka wyzywała go od zbereźników i łajdaków oraz zboczeńców. W końcu jednak wyszła, a kroki jakie słyszała Carmen świadczyły o tym, że mąż idzie pod prysznic. Przyczaiła się za drzwiami, a gdy otworzył drzwi i zobaczył pusty prysznic, obwieściła:
- Spóźniony.
- To irytujące…-mruknął Orłow i wsunął dłonie w pukle włosów Brytyjki.- następnym razem nie myśl, że będziesz miała tyle szczęścia. Zamówiłem typowe brytyjskie śniadanie. Omlet z dodatkami różnymi i kawę. No… w każdym razie to było moje typowe brytyjskie śniadanie. Nie czekaj na mnie i rozkoszuj się nim. Ja się teraz umyję.-
- Dobrze kochanie - odparła ze słodyczą w głosie, wychodząc - Co ci zostawić?
- Połowę i obawiam się że zgorszyłem pokojówkę. Znając plotkarską naturę służby, cały hotel po południu będzie znał rozmiar mego… przyrodzenia. Chyba że ona go wyolbrzymi, bo nie przyglądała się bacznie.- westchnął Orłow wchodząc pod prysznic.
Carmen zostawiła go samego, faktycznie zabierając się za pałaszowanie śniadania, bo była wygłodzona po intensywnym wysiłku nocnym. Kiedy jednak usłyszała, że Orłow zakręcił kurek, szybko porwała jego talerz i pobiegła do łóżka. Najwyraźniej zainspirowana przygodą z Chinką, zsunęła zawartość talerza na swoje podbrzusze, pozwalając, by kilka warzyw stoczyło się między jej zaciśnięte uda. W takiej pozycji zastał ją też Rosjanin.
- Śniadanie dla spóźnialskich podano - oznajmiła z uśmiechem.
- To jest…- zaskoczony tym widokiem Orłow po prostu zapomniał języka w gębie. Ale spojrzenie brytyjki przesuwając się w dół oceniała jego reakcję na bardzo zadowalającą.
Mężczyzna podszedł przysiadł się do niej.- Ty wiesz, że na samym jedzeniu się nie skończy, prawda?
Po czym pocałował jej usta i zaczął pocałunkami schodzić po szyi na obojczyki, piersi… nie spieszył się do jedzenia. Jednocześnie jego czyny dawały Carmen świadectwo jak wielki ma na nią apetyt.
Carmen położyła się, rozkoszując jego dotykiem i starając pamiętać, by nie ruszać się zbyt gwałtownie.
- Sam mówiłeś, że mamy sporo czasu. Równie dobrze możemy iść do tego biura po południu a wieczorem na pokera - powiedziała.
- Nie zamierzam narzekać w takiej sytuacji.- usta mężczyzny zeszły już do podbrzusza gdzie zachłannie pałaszował pozostawione dla niego smakołyki, zlizując wszystko i muskając ciepłym językiem jej nagą skórę… jak grzeczny kotek.
- Szerzej nogi.- wymruczał nagle tym tonem wywołującym przyjemne dreszcze na jej ciele.
- Mmm pan i władca powrócił. - zachichotała, ale posłuchała go, choć jej ruchy nóg były bardzo powolne.Najpierw jedna... potem druga... bez pośpiechu. Uśmiechnęła się do kochanka.
- I klęczy między twoimi udami.- westchnął ironicznie Orłow i obejmując dłońmi jej uda zabrał się za danie główne. Najpierw rozpalając jej ciało poprzez trącanie punkcika rozkoszy na jej łonie. A potem język mężczyzny zanurzył się zachłannie we wrotach jej rozkoszy, powoli acz drapieżnie pieszcząc intymny zakątek jej ciała. I robiąc apetyt na bardziej przeszywające doznania.
- Ale... ale... przecież tego pokojówka nie przyniosła! - Carmen z trudem łapała powietrze, gdy on pieścił najwrażliwsze zakamarki jej ciała. Był w tym tak cudowny, jak sobie to wyobrażała... a może i lepszy. Jego temperament działał na nią jak magnes.
- Jestem.. bardzo.. głodny… - zamarudził w odpowiedzi Rosjanin na moment tylko przerywając słodką torturę, by mocniej przycisnąć usta do jej łona i sprawić by muśnięcia języka poczuła jeszcze wyraźniej. Każdy jego ruch rozpalał ją doprowadzając jej ciało do coraz większej gorączki, a gdy już wiła się niekontrolowanie na łóżku. Orłow oderwał usta… mówiąc gorączkowo.- chcę cię teraz. Chcę byś poczuła to, co wystraszyło pokojówkę.

Ona zaś była już półprzytomna z pożądania. Usiadła i dłońmi zaczęła gładzić jego twarz, szyję, barki... wszystko robiąc zachłannie, pożądliwie...
- Tak, weź mnie... jak chcesz... gdzie chcesz... tylko bądź we mnie... - prosiła.
- Tak… chcę… cię tak mocno.- jęknął i klęcząc pochwycił ją za pośladek szturmem zdobywając jej kobiecość. Przeszył ją i zaczął całować na oślep usta, policzki, szyję obojczyki piersi. Muskał jej skórę dociskając ją zachłannie do siebie, by poczuła cała jego żar namiętności. Wydawał się taki gorący, gdy tuliła się do niego. Znów krzyknęła, gdy wszedł w nią, lecz tym razem nawet nie zapamiętała bólu. Była tylko rozkosz. Carmen objęła mężczyznę ramionami wokół szyi, pozwalając mu dyktować tempo. Jednocześnie kiedy on przerywał pocałunki, ona wpijała się namiętnie w jego szyję, prawdopodobnie zostawiając tam ślady na dłużej. Byli spleceni w pierwotnej i dzikiej żądzy, rozpaleni nawzajem obecnością tej drugiej połówki i poruszający się wspólnym gorączkowym rytmem, coraz szybszym i gwałtowniejszym. Można by pomyśleć, że po całej nocy baraszkowania Orłow straci apetyt, a jednak Carmen miała wrażenie, że jest na odwrót. Całował i pieścił, tulił zachłannie, nie dając jej ani przez chwilę poczuć brak jego obecności między jej udami. Coraz mocniej i coraz szybciej. Nic dziwnego, że oboje nie usłyszeli pukania do drzwi, dźwięku otwierania ich… cichego głosu. Wreszcie dopiero, gdy Carmen zobaczyła stojącą w drzwiach sypialni Gabrielę, dostrzegła że mają gościa. Zaskoczona Janine wpatrywała się z rumieńcem na twarzy na zaskoczoną parę kochanków, w połowie drogi do spełnienia.
I spytała gestem dłoni, czy ma zamknąć za sobą drzwi.

Mina Carmen była bezcenna. Dziewczyna sama nie wiedziała, czy bardziej sytuacja ją zawstydziła, zszokowała, rozbawiła, czy jest jej właściwie obojętna, dopóki czuje w sobie swego kochanka. Niemniej wykonała znaczący gest dłonią w stronę drzwi, spoglądając na Gabrielę ponad ramieniem Orłowa. Drzwi się zamknęły i Carmen została sama z Orłowem, który w namiętnej gorączce całował jej piersi nie zdając sobie sprawy, że byli podglądani… a w poddającej się fali rozkoszy Carmen przyszła pojawiło się wspomnienie Yue. Chinka z pewnością z satysfakcją oglądałaby taki spektakl. Przypuszczała też, że Gabriela choć mniej doświadczona, miała podobne ciągoty. Teraz będzie jej wiercić dziurę w brzuchu. A apropo wiercenia...

Jęknęła, gdy Rosjanin jeszcze mocniej i zachłanniej brał jej ciało. Ponieważ w jego pieszczotach nie było już ani grama delikatności, dziewczyna czuła, jak poddaje się tej dzikości. Ugryzła go dość boleśnie w bark, kiedy jej ciało przeszedł pierwszy dreszcz ekstazy.Kolejne gwałtowne dreszcze przechodząc przez Carmen sprawiły, że ukąsiła go aż do krwi czując znów tą falę szaleńczej ekstazy zalewającej jej ciało i zmysły. Osunęła się na łóżko dysząc i wyraźnie usatysfakcjonowana z kochanka. Bądź co bądź… jego zachłanność na figle sprawiała, że i jej apetyt się zaostrzył. Ale teraz.. pozostała jeszcze sprawa niespodziewanego gościa. O którym to on nie wiedział, a ona już tak. Ponieważ jednak wciąż byli agentami i to odrębnych państw, doszła do wniosku, że nic się nie stanie, gdy przywłaszczy sobie ten kawałek tortu wiedzy.
- Smakowało? - zapytała, przeciągając się leniwie na poduszkach.
- Kto powiedział, że skończyłem konsumpcję?- zapytał Rosjanin i znów przejął dowodzenie.- Połóż się na brzuszku i zamknij oczy.
Przygryzła wargę.
- Nie myślisz, że... jesteśmy już dostatecznie wiarygodni i powinniśmy zainteresować się co u Gabrieli? - patrzyła na niego jak pisklę, stojące przed lisem. Żar w jego oczach wciąż nie przygasał i co gorsza, rozniecał jej własny.
- Gabriela jest dużą dziewczynką, nie musimy jej pilnować. Poradzi sobie przez chwilę sama. - palce mężczyzny wodziły po jej brzuchu. - Kładź się na brzuszku. Jeszcze się z twoją pupą i plecami dobrze nie zapoznałem. Nadal jestem głodny. -
Widziała w jego oczach, że tego głodu żaden posiłek nie zaspokoi.
- No nie wiem, chyba powinnam trzymać cię na głodzie, żebyś był grzeczny... - spojrzała na niego wyzywająco, czubkiem palca wodząc po swoich piersiach. Sama już nie wiedziała co właściwie robi. Prowokowała go, chciała by brał ją po tysiąckroć, z czego większość razy właśnie tak jak na nią patrzył dziko i pożądliwie.
- Zapewniam cię moja droga, że wygłodzony… z pewnością nie będę grzeczny. - odparł Orłow chrapliwym tonem głosu, jego wzrok podążał za jej palcem jak zahipnotyzowany. Wreszcie z dzikim warkotem, które trudno było wziąć za słowa, klęknął okrakiem nad jej ciałem, kolanami obejmując jej biodra. Jego dłonie opadły na jej piersi. Ścisnął je i zaczął masować, ugniatać brutalnie, czasem ocierając je o siebie. Nie był delikatny w tej zabawie, ale za to Carmen miała dobry widok na dolne partie jego ciała i widziała doskonale jak jego berło unosi się. To była jej zasługa. Przeciągnęła się zmysłowo, po czym spojrzała na niego lustrując tym razem od dołu aż zatrzymała się na jego oczach.
- Zawsze jesteś taki brutalny, czy tylko agentki tak traktujesz? - zapytała, przykładając palec swojej ręki do ust i zagryzając na nim ząbki żeby nie dać za szybko satysfakcji “przeciwnikowi” i nie krzyczeć.
- Jakoś tylko tobie udaje się doprowadzić mnie do białej gorączki.- spojrzenie jego było przykute do jej twarzy. Tak jak dłonie miętosiły jej biust brutalnie, acz z wyczuciem. Rozkoszował się miękkością i sprężystością jej krągłości, jak małe dziecko. Oczywiście dzieci nie robiły takich rzeczy. I raczej nie ocierały się czubkiem swego berła o jej biust. To akurat czynił mimowolnie. Spoglądając w jego oczy wiedziała, że mówi szczerze. Czyżby tylko Carmen tak działała na Rosjanina? Żadna inna nie potrafiła go tak rozpalić, by się zatracił w rozkoszy?
Wiedziała jednak, że podobnie jak ona Orłow przeszedł trening manipulacji. Zapewne potrafił być czarujący, gdy chciał i uwodzić kobiety tak piękne jak i stateczne... do czasu spotkania z nim. Jaką więc Carmen mogła mieć gwarancję, że nie próbował jej podejść?
- To ciekawe... może rozwiniesz? I przysuniesz się bliżej? - zapytała z figlarnym uśmiechem, dotykając teraz jego dłoni, które wciąż pieściły jej biust i lekko nimi sterując oraz kusząc tym samym - To się nazywa “po hiszpańsku”, prawda?
- Też…- mruknął Jan Wasilijewicz wpatrzony w jej oczy. Przybliżył się bardziej i delikatnie kołysał biodrami, Carmen czuła jak oręż kochanka zanurza się między wzgórzami jej piersi. Czuła jego dotyk… rosnącą twardość. Dłonie mężczyzny nadal masowały jej piersi, gdy mruczał.- Jesteś wyjątkowa… nie wiem czemu. Jesteś piękna.. ale są inne piękności. Jesteś namiętna, ale są i inne namiętne kobiety. Coś w tobie… w twoich oczach, ruchach, spojrzeniu… coś… jest jak płomień świecy do którego lecę jak ćma. I nie mogę się… wyrwać.-
- Czyżby age... - zagryzła wargi, w duchu karcąc siebie za nieostrożność. Nie potrafiła jednak skupić myśli, gdy tuż przed nią Jan ściskał jej piersi raz po raz, wwiercając się między nie nabrzmiałym członkiem - Czyżbyś miał duszę romantyka, że stać cię na takie wyzwanie? A może próbujesz zawrócić w głowie młode aaa... żonce?
- Może… kto wie…- uśmiechnął się łobuzersko Orłow.- Może chcę jej zawrócić w głowie… na pewno warto rozkochać taki… słodki skarb, nieprawdaż.-
Ruchy jego bioder przyspieszały, ocierające się o jej biust berło, było już twardym pulsującym organem.
- Pragnę cię… teraz… wziąć.. posiąść… wybierzesz pozycję?- zapytał drżąc i wodząc po jej ciele rozpalonym spojrzeniem.
Uśmiechnęła się.
- Głupi... skoro chcesz, a ja się nie wyrywam, to bierz, tak jak jesteśmy. Tylko mnie pocałuj... - szepnęła i kładąc się na plecach wysunęła do góry ręce, czekając aż będzie mogła nimi objąć kark kochanka.
Rozpalony pożądaniem Orłow położył się na niej gwałtownie wypełniając jej intymny zakątek swoim orężem. Był tak twardy i duży, jak czuła między swymi piersiami. Jan Wasilijewicz, przyciskając swe ciało do niej i energicznie poruszając biodrami pocałował ją...raz ,drugi, co chwila całował nie mając ochoty odrywać od niej ust i tłumił jej jęki tymi pocałunkami.
Przytuliła się do niego czule, unosząc nieco biodra, by wyjść mu naprzeciw. Choć pocałunki były coraz bardziej chaotyczne z powodu przyspieszonego oddechu, nie przerywała ich.
Spleceni w namiętnym uścisku, ocierający się o siebie...wprawiali sprężyny łóżka w głośne jęki, które musiały docierać do uszu Gabrieli. Ale dla Carmen liczyła się pulsująca obecność kochanka, której to każdy sztych przeszywał ją piorunem rozkoszy, aż… kolejny zakończony eksplozją wyrwał z jej ust głośny jęk ekstazy. Po nim to, ciało agentki brytyjskiej wypełniło przyjemne rozleniwienie. To był całkiem udany początek dnia, gdy już wątpliwości z wczoraj stały się trywialnymi dylematami. A ona była tulona przez łapiącego oddech kochanka.

Dała sobie dwie minuty na rozkoszowanie się tym stanem po czym sprężyście wybiła się do góry, wyrywając Orłowowi. Wylądowała przed łóżkiem i rozciągnęła się z entuzjazmem.
- No dobra, starczy tego dobrego. Do pracy! - zachichotała.
- Jesteś apetyczna… wiesz?- rzekł Orłow przyglądając się Carmen w jej nagiej okazałości.
- Potrafię to sobie wyobrazić... po tylu razach. - powiedziała, podchodząc do szafy, by wybrać sukienkę - Vice versa, więc... zrób dobry uczynek i się ubierz, co?
- Dobrze dobrze…- rzekł w odpowiedzi mężczyzna i zsunął się z łóżka podchodząc do swojej szafy.- Moglibyśmy posłać twoją kuzynkę do muzeum. Może zebrać wiedzę na temat starożytnego Egiptu. Zadanie to ani trudne, ani groźne dla niej.-
- Zobaczymy czy sama coś zaprezentuje. W końcu wczoraj wieczorem miała zrobić rozpoznanie. Hmmm... a może ty mi dziś wybierzesz strój? - spojrzała, kokietując go ze słodkim uśmiechem.
- Ja? Ja się nie znam na ubieraniu… zdecydowanie wolę cię rozbierać.- przypomniał jej Rosjanin wędrując spojrzeniem po jej nagim ciele. - I podobasz mi się bez stroju bardzo.-
Westchnęła.
- Żaden z ciebie pożytek...
Przyjrzała się zawartości szafy, po czym wybrała prostą, acz podkreślającą szczególnie jej górne wdzięki kreację.


- Idę się przebrać i ogarnąć do łazienki - powiedziała do Orłowa, po czym dodała - Uważaj na Barona, wczoraj przeniósł się do twojej szafy.
- Mam doświadczenie i po tylu ukąszeniach odporność.- westchnął smętnie Orłow. A Carmen zamknęła drzwi za sobą i natknęła się na grzecznie siedzącą Gabrielę i bordową wersję sukienki, którą wczoraj dziewczyna nosiła.

- Powiększyłam tu i tam… oczywiście na oko droga kuzynko.- rzekła pełnym emocji szeptem.
Carmen spojrzała na nią. Na swoją nagość. Na sukienkę. I znów na nią.
- Dziękuję, ale naprawdę... musiałaś siedzieć pod drzwiami?
- Nie siedziałam pod drzwiami. Nie musiałam.. byliście dość głośni.- zachichotała Janine.- Czyż moja kuzynka i jej mąż nie są przypadkiem bezpruderyjni.
Wzruszyła ramionami.- A poza tym… nudziłam się u siebie. Zrobiłam sukienkę i nie miałam już co robić.-
- Cóż, musimy budować odpowiednią opinię... - powiedziała Carmen, starając się nie wyglądać na speszoną. - Czy w takim razie mogę przymierzyć twoją suknię? Jak w ogóle wczorajszy wieczór ci się udał?
- Było… miło nawet.- rzekła Gabriela zabierając sukienkę ze stolika. - Przyjemnie się piło i flirtowało… ale, tu są same stare pryki w tym hotelu. I oficerki. Nie wiem co gorsze Victorio. Potem wróciłam i… byliście bardzo głośni wczoraj.-
Zakrztusiła się.
- Tak...em... wybacz... poniosło nas. - odparła, po czym by już móc się spokojnie umyć i ubrać, powiedziała - Mój mąż ma dla ciebie zadanie, jeśli będziesz chciała. Przy czym nie obiecuję że nie jest jeszcze w negliżu. Ale też... nie zatrzymuję cię. - powiedziała z uśmiechem.
- Och… a jak się biedak zarumieni?- mruknęła łobuzersko Gabriela, póki co wzrokiem taksując krągłości Carmen.- A hałasami się nie przejmuj kuzynko. Działały pobudzająco na wyobraźnię.-
Tak, zdecydowanie Gabriela przypominała Yue.
- Rumieniec to chyba najmniejszy problem, w przypadku mego małżonka. - powiedziała. Postanowiła, że... przetestuje Orłowa. Chciała zobaczyć jak reaguje na inne kobiety, szczególnie jeśli te będą wydawały się łatwą zdobyczą. W końcu przecież się odsłoni i pokaże, że wcale się... wcale nie... Carmen nawet w myślach bała się użyć słowa na “k”.
- A teraz wybacz. - powiedziała, zabierając suknię i zamykając się w łazience.

Ubranie stroju zajęło jej chwilę… sukienka Gabrieli nadal był ciasna tu i tam, ale kusząco uwypuklała krągłości Carmen. Powstawał więc dylemat, czy oddać ją Gabrieli do dalszej przeróbki i czy cierpieć te drobne niedogodności w imię urody.
Postanowiła jednak, że suknię zostawi na wieczór, gdy nie będzie mogła zabrać ze sobą Barona, a i pewnie męża. Teraz zdecydowała się ubrać swoją własną kreację. Umyła się też, uczesała i umalowała delikatnie - na tyle tylko, by podkreślić dziewczęcość swej urody. Kiedy skończyła, skierowała się ponownie do sypialni. Starała się ignorować bijące coraz szybciej serce.
Nie zdążyła tam wejść, bowiem drzwi nagle otworzyła Gabriela z błyszczącymi oczami, rumieńcem na policzkach i szerokim uśmiechem. Chwyciła dłonie Carmen, przycisnęła do swej piersi w której biło mocno serce i rzekła z typowym dla siebie entuzjazmem.- Nie zawiodę cię kuzyneczko, obiecuję że postaram się byś była ze mnie dumna. Nie spocznę dopóki nie odkryję wszystkiego! -
- Emmm... to bardzo się cieszę. - odparła agentka z rezerwą, szukając za plecami dziewczyny Orłowa, by zobaczyć jego minę czy ten czort nie wymyślił czegoś więcej, czy tylko zmotywował dziewczynę ładną gadką…
“Czort” miał już spodnie na sobie i zakładał koszulę odwrócony do obu kobiet plecami.
- Wyruszam zaraz po śniadaniu.- rzekła entuzjastycznie Gabriela.- Tylko muszę zdobyć jakiś notatnik i znaleźć kogoś, do wypytania. Nie będzie mi łatwo, ale może zdołam pouwodzić pracowników muzeum, by wydobyć wszystkie ich sekrety. Wiem jakie to dla ciebie istotne kuzynko.
Carmen chwyciła jej dłoń i delikatnie ścisnęła.
- Dziękuję, kochanie. Nie śmiałam cię prosić, ale nie ukrywam, że będziesz bardzo pomocna... - podjęła grę.
- Muszę wszystko zaplanować. Muszę przygotować sprzęt, może jakieś gogle na podczerwień, albo promienie X.- podekscytowana Gabriela już zaczęła planować jakby szykowała się do poważnej szpiegowskiej misji, a nie zebrania informacji dostępnych w każdej publicznej bibliotece. Wyrwała dłonie i ruszyła pędem w kierunku swego pokoju.- Spotkamy się na śniadaniu!-
- Ale... myśmy już jedli - powiedziała Carmen do zamkniętych drzwi, po czym spojrzała na Wasilijewicza pytająco - Coś ty jej naopowiadał?
- Po prostu powiedziałem jej że to ważne i kluczowe zadanie i informacje które zbierze mogą zaważyć na naszej misji. Dzięki czemu poczuła się bardzo potrzebna.- stwierdził z uśmiechem Jan Wasilijewicz zakładając kamizelkę i zerkając na Carmen łakomym spojrzeniem.- Wyglądasz smakowicie moja droga. Jak ja utrzymam ręce z dala od mojej żonki?-
- Będziesz musiał. Trenuj przed wieczorem. Ta noc już nie będzie nasza. - powiedziała, po czym przywołała Barona, by ten wpełzł na jej kark i ukrył się jak zwykle pod jej upiętymi włosami. Nie patrzyła teraz na Orłowa. Jakoś tak dziwnie się teraz czuła z myślą o uwodzeniu i być może nocy spędzonej z profesorkiem.
- Możliwe…- Jan Wasilijewicz podszedł do Carmen i objął ją w pasie przyciągając do siebie zaborczo.- Ale kolejny dzień może być nasz. I ten dzień do południa też jest nasz. Jako rozpustna parka… możemy wyruszyć w miasto i… zrobić coś… cokolwiek co rozsieje plotki o tym, że jesteśmy frywolni i mamy gruby portfel.-
- Podnieca cię widownia? - zapytała cicho, pozwalając się przytulać i zamykając oczy na chwilę.
- Czasami… zależy jaka…- Orłow zamruczał muskając ustami szyję Carmen. - Generalnie proponuję zaszaleć. Mój kochany car dał mi na tę misję kredyt zaufania w postaci konta bankowego o nieograniczonym limicie. Jak się pewnie domyślasz, Romanowom nie podoba się to że na światowej szachownicy niewidzialna dłoń postawiła swoje pionki.-
- Jak więc sobie życzysz, panie mężu - odparła potulnie dziewczyna, choć jej oczy błyszczały brakiem pokory.
- Powiedz mi agentko brytyjska… co by zrobiła entuzjastka Egiptu o… wątpliwych zasadach moralnych w takim mieście jak Kair?- zapytał cicho Jan wodząc językiem tuż za uchem Carmen.
Przełknęła ślinę.
- Chcesz wywołać skandal... - powiedziała cicho, starając się opanować drżenie ciała - Pewnie... Pewnie chciałaby to zrobić w piramidzie albo pod nimi, a w mieście... no w mieście pewnie by się zadowoliła jakimś zabytkiem.
- Są pozostałości starego cyrku z czasów rzymskich.. trochę kolumn, ławek kamiennych i sam tor dla rydwanów. Zdaje się dość blisko centrum Kairu… wyobrażasz to sobie.. ty i ja… publicznie, nie dbając o zgorszonych Anglików.- szeptał jej do ucha Orłow.- Pewnie parę nobliwych dam dostanie palpitacji serca na ten widok.-
- Nie kręci mnie to. - ucięła krótko i wyswobodziła się z objęć Rosjanina. - Zrobię to jednak, jeśli uznam, że moja rola tego potrzebuje. Póki co zjedzmy z moją kuzynką, żeby nie było jej przykro i ruszajmy do tego biura, dobrze? - spojrzała na niego z nagłym chłodem.
- Nie… Nie musimy wywoływać skandalu, ale zanim ruszymy do biura to pokręćmy się chociaż po zabytkach. Żeby nie wyglądało na to, że biuro to nasz główny punkt programu, a nie jeden z kolejnych.- zasugerował Rosjanin cmokając czubek nosa Carmen.
Prychnęła w odpowiedzi, ale nie oponowała. Była gotowa do wyjścia.

Wyszli na korytarz, Orłow zapukał do drzwi kuzynki i Janine wypadła z pokoju z dużą torebką na ramieniu informując wesoło.- Jestem gotowa! Chodźmy na śniadanie!-

I tak też się stało. W trójkę ruszyli na dół. Carmen szła pomiędzy mężem a kuzynka, trzymając ich oboje pod ręce. Gdy tylko zjechali na dół do części restauracyjnej, zaczęła uśmiechać się promiennie do wszystkich.
Śniadanie jakie wylądowało przed Gabrielą było imponujące. Kuzynka Janine okazała się być żarłokiem, czego nie było widać po jej figurze. Sam Pierre zamówił lekki posiłek i wino, a przynoszący go mu kelner spojrzał na niego tak, że było już pewne iż plotki rozniosły się po całym hotelu. Współczujące spojrzenie jakie posłał pani Sant Pierre, zaś dowodziło że Victoria jeszcze nie dorobiła się odpowiedniej reputacji. Póki co czuła na swym udzie silny dotyk dłoni swego męża wodzącej tam i z powrotem, gdy popijał wino.
- Więęęęc droga kuzynko, co będziecie robili, gdy ja będę zwiedzała muzeum w Kairze?- zapytała zaciekawiona Janine.
- Ach, kochana, Pierre po ostatniej nocy powiedział, że możemy wydać trochę więcej grosza... - mówiła dość głośno, posyłając przy tym słodki uśmiech małżonkowi - Zastanawiam się nad kupnem jakichś zabytków. Choć przyznam, że fascynuje mnie też niewiadoma... Słyszałam, że niedaleko mają tu wykopaliska. Wyobrażasz sobie, gdyby wziąć w nich udział i znaleźć coś... nie wiem, naszyjnik Kleopatry! To by było! - roześmiała się perliście.
- Oczywiście nie interesują nas byle jakie wykopaliska.- dodał z uśmiechem Pierre. - Nad Nilem pełno jest poszukiwaczy grobowców, ale my popieramy tylko legalnie działających uczonych. Nie chcemy być brani za rabusiów.
- Ale chyba nie zamierzacie sami kopać… to takie męczące.- zachichotała szczebiotliwie Janine zakładając nogę na nogę. Pewnie tego faktu by Victoria nie zauważyła, gdyby nie to że od czasu do czasu trzewiczek Janine muskał przypadkowo acz pieszczotliwie jej łydki i zapewne łydki Pierre’a też.- Ten żar i pot, są przyjemniejsze rodzaje wysiłku.-
Victoria, która zamówiła tylko kawę, oparła teraz łokcie na stole i nachyliła się w stronę kuzynki... prezentując przy okazji dekolt.
- O tym właśnie mówi mój drogi mężuś. Można zasponsorować jakiegoś uczonego. Słyszałam, że niektórzy tak robią. Używają rąk tych, którzy są pasjonatami, a niekoniecznie mają dość środków na pokrycie kosztów sprzętu i ekspedycji. Och, mówię ci, Janine, to takie ekscytujące…
- Czyli szykuje się wyprawa na pustynię. Popytać kochaną cioteczkę McCree, czy… w okolicy.- oczka Janine jakoś nie mogły oderwać od dekoltu kuzynki, gdy mówiła cicho.- Czy w okolicy… da się znaleźć jakiś wiarygodny i solidny transport lądowy, czy może… Sky...Lord?-
- Och, najpierw musimy zwiedzić miasto. A ty jedz. - Carmen bała się, że Gabriela za chwilę znów coś chlapnie.
- Gdzie was szukać jak już rozejrzę się w muzeum?- zapytała zaciekawiona Janine, a Pierre dodał.- Och… tutaj w hotelu. Na pewno się zjawimy, w końcu moja słodka ptaszyna ma w planach przyjacielskie spotkanie przy kartach.-
- Ciiii to tajemnica - dała mu lekkiego kuksańca, rozglądając się konspiracyjnie.
- Masz jeszcze jakieś dla mnie porady kuzynko? I jak podoba ci się mój mały podarek?- odparła wesolutko Gabriela.
- Myśl co mówisz. - nie mogła oprzeć się, by nieco zrugać dziewczynę - A co do sukni, jest piękna. Chętnie ubiorę ją dziś wieczorem. Teraz mogłaby się zakurzyć i... - przytuliła się do ramienia Jana - Naderwać…
- Postaram się… przepraszam… to dla mnie pierwsza wycieczka i wszystko mnie ekscytuje. - odparła potulnie Gabriela.
- Doskonale cię rozumiem skarbie. - powiedziała już z uśmiechem jej “kuzynka” - Jeśli masz jakieś pytania, pytaj. Jeśli nie, nie będziemy cię powstrzymywać dłużej... Ach, w sumie to ja mam jedną prośbę. Gdy wieczorem pójdę... zaznajomić się z pewnymi osobami - rzekła z miną spiskowca - Czy zechcesz dotrzymać towarzystwa Pierre’owi?
- Och… oczywiście.. droga kuzynko.- odparła z uśmiechem Gabriela czerwieniąc się wyraźnie.- Ale czy to dobry pomysł?-
- Co masz na myśli? - Carmen spojrzała najpierw na Orłowa, a potem na dziewczynę.
- Nie powinien ktoś być z tobą podczas… no… byś nie była sama. -próbowała wytłumaczyć Gabriela.- Rozumiem, że męża twego nudzi… twoje hobby, ale… ja bym mniej przeszkadzała.-
Orłow w tym czasie przyglądał się obu kobiet z obojętnym zainteresowaniem, bardziej skupiony na wodzeniu dłonią po udzie swej Victorii. Pierre najwyraźniej uważał, że rozmowa kuzynek i jej wyniki są dla niego nieistotne.
- Och, nie martw się, już poznałam tam kilka osób. Najbardziej martwię się o was, żebyście się nie nudzili. - oparła głowę na ramieniu “męża”.
- Oto się nie martw, zadbam o twoją kuzyneczkę… jak tylko zechcesz. Wiesz jak o ciebie dbam.- mruknął Orłow czule cmokając w czoło swą małżonkę.
- Oj, nie mów tak, bo będę zazdrosna... - zaśmiała się, zadzierając głowę i odwzajemniając pocałunek w usta. Orłow przedłużał ten pocałunek wpierw delikatnie, a potem coraz bardziej zachłannie, muskając językiem wargi Carmen w niemym zaproszeniu jej języczek to tańca. Znów zaczęła zastanawiać się na ile jest to udawane, a na ile agent rosyjski faktycznie miał do niej słabość. Delikatnie rozchyliła wargi, pozwalając wpełznąć między nie jego językowi. Przymknęła powieki z lubością. Jan Wasilijewicz całował jej usta długo i namiętnie. Jego dłoń zacisnęła się na jej talii przyciągając Carmen do siebie, by móc w pełni rozkoszować się pocałunkiem. A Janine przyglądała się temu z wypiekami.
- Z pewnością… nie masz powodu. Żadna nie odbierze ci mnie na dłużej niż… noc… moja słodka, słodka Victorio.- wymruczał po pocałunku patrząc wprost w oczy Carmen.
Uśmiechnęła się do niego.
- No i mam powód tym samym żeby się starać... I ty również, wszak może kogoś poznam wieczorem. - zachichotała - No dobrze, Janine, jeśli zjadłaś to zbieramy się, co, kochanie?
- Tak… tak.. już zjadłam.- mruknęła Gabriela wyrywając się z zamyślenia, tak jak Carmen która musiała się wyrwać z objęć męża, który zabrał się za staranie… wędrując ustami po jej szyi i muskając ją językiem.
- Uważaj na siebie, kuzynko - nim się rozstali, Carmen złapała dłoń dziewczyny - Pamiętaj, że czasem nie warto być bohaterem - dodała szeptem.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 06-03-2017, 23:51   #20
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wyruszyli. Gabriela samotnie. A Carmen wraz ze swym mężem. Podróżowała wraz z nim przez uliczki Kairu chłonąc atmosferę miasta.


Mieli jeszcze trochę czasu przed spotkaniem z sir Goodwinem. Owszem. Niby mogli się udać tam od razu, lecz… jeśli byli śledzeni to takie zainteresowanie sir Wiliamem byłoby zauważone. Więc dla zachowania pozorów, wpierw odwiedzali zabytki starożytności znajdujące się w mieście. Podczas tego zwiedzania urokliwych miejsc w Kairze Orłow obejmował, macał pośladki przez spódnicę, całował czasem szyję, policzki i ucho brytyjskiej agentki. Ale to jedyne “skandaliczne” zachowania na jakie sobie pozwalał wobec swej rozrywkowej “żony”. Niemniej jego rozpalone spojrzenie wiele mówiło pannie Stone na temat pragnień jej męża i tego, że z pewnością zechce je zrealizować, gdy tylko nadarzy się okazja. Bądź co bądź był gorącokrwistym kochankiem, o czym nie raz się Carmen przekonała. Na razie jednak ograniczał się do pieszczot. I przytulania… Podczas tych godzin beztroskiej wędrówki od zabytku do zabytku, “Victoria” rzeczywiście czuła się jak żona uwielbiana przez pozbawionego pruderii męża. Maski jakie założyli na poczet tej misji wydawały się tak realne. Ale rzeczywistość szybko przypomniała o sobie, gdy jej mąż zakupił dzisiejsze wydanie lokalnej gazety.


Tajemnicza śmierć tureckiego dostojnika z rąk nieznanych sprawców za bardzo przypominała to co zdarzyło się w Paryżu. I najwyraźniej cała sprawa z rozpadającymi się w pył zabójcami była związana z Egiptem. A także z tym co wiedzieli Turcy. Musiało to być coś albo kłopotliwego, albo kompromitującego dla sułtana, albo bardzo ważnego. Albo wszystko na raz. To że nie próbowali rozwiązać problemu wspólnie z sojusznikami ( a musieli wszak wiedzieć, że Wszechimperium wydarzeń z Paryża nie zignoruje) było niepokojące. Jaki to sekret zmusił ich do aż takiej tajemnicy? Jakiż to błąd próbowali naprawić samotnie? Bo niewątpliwie sułtanat dobrze wiedział co tu się działo. I najwyraźniej tylko oni.
Sama gazeta nie dawała wielu informacji, ale też pewnie i prowadzący śledztwo wiedzieli niewiele więcej od samych reporterów śledczych. Carmen zdawała sobie sprawę, że zabójcy pewnie zniknęli bez śladu, a Turcy wykorzystają immunitet, by unikać przesłuchania swych ludzi. Ten trop był martwy dla agentki brytyjskiej. Nie było więc sensu ujawniać Turkom swego zaangażowania w tą sprawą.


Sir Wiliam Goodwin oficjalnie utrzymywał się ze swoich ziem w Anglii i z gry na giełdzie, oraz posiadania akcji kilku firm. Nieoficjalnie robił też inne interesy oparte na dżentelmeńskich umowach. No i grał w karty… fatalnie ponoć.
Jego budynek od strony fasady wyglądał imponująco, ale bystre oko Carmen dostrzegło brud w kątach i pajęczyny. Ktoś tu oszczędzał na sprzątaczkach. Sądząc po skrzypiących schodach i tynku odłażącym od ścian tu i tam, ktoś tu oszczędzał także na remontach. Niemniej nie była to kwestia istotna dla państwa Sant Pierre. W końcu boszli po schodach na drugie piętro,do korytarza z biurem Goodwina. Nie miał on sekretarki, choć było małe biureczko przed pokojem w którym ponoć urzędował.
Huk! Coś uderzyło o ścianę mocno w biurze Goodwina. Jakby ciało ludzkie ciśnięte z dużą siłą.
Zanim jednak Victoria i jej mąż zdążyli zareagować, usłyszeli głośno wypowiadane słowa.
- Ty chciwy bezmyślny idioto! Wszystko było idealnie, ale ty musiałeś dać się skusić!-
- Przepraszam. Nie przypuszczałem. Wyglądał jak ozdoba na szyję, a przecież błyskotki mogłem sprzedawać. - jęknął głośno inny głos z silnym brytyjskim akcentem. Goodwin?
- Jack... Przypomnij mu.- odparł głos. Potem oboje usłyszeli uderzenie i jęk.
- Pamiętasz umowę? Pamiętasz? Wyryj ją sobie na czole ty szlachecki gnoju, bo następnym razem ja to zrobię. Jaka była umowa? No jaka?!-
- Najpierw każde znalezisko musi być weryfikowane przez specjalistów waszego szefa…- Goodwin nie zdążył powiedzieć nazwiska, bo oboje usłyszeli głośne uderzenie i jęk.
- Właśnie. Właśnie… a co ty zrobiłeś, pazerna świnio? Wysłałeś kolejną partię nie dając ludziom szefa przyjrzeć się znaleziskom. Naszyjnik ze wskazówkami zaginął. I nawet nie da się go odkupić.- ów głos perorował przy kolejnych uderzeniach pięści. A rozmowa stawała się zbyt interesująca, by ją przerywać nagłym wtargnięciem.
- Mój szef dużo płaci tobie, byś ty opłacał wykopaliska w jego imieniu i jeszcze daje ci dość, by mógł wydawać na swe uciechy, gnoju. Mój szef wiele zainwestował w te wykopaliska, a ty jednym głupim ruchem przekreśliłeś jego plany. Teraz módl się do Boga, by naszyjnik nie był jedynym wartym uwagi skarbem na tym stanowisku, bo szef będzie rozczarowany. A jak szef będzie rozczarowany, to ja będę smutny, a jak ja jestem smutny… to Jack ma ochotę komuś przywalić. Zrozumiałeś to sir Wiliamie?
Odpowiedział mu głuchy jęk.
- Dobra. Oby to był ostatni raz. Bo następnym razem…- nie dokończył. Ale nie musiał chyba. Obaj mężczyźni nagle wyszli z biura Goodwina i byli zaskoczeni tym, że korytarzu jest Victoria i Pierre.


Skłonili się im w milczeniu i ruszyli dalej. Wyglądali na Irlandczyków.Jeden z nich był wąsatym chudym i wysokim jak słup rudzielcem. Drugi zaś był krępym i niskmi brodacz, ale nie tłuściutkim. Obaj wyglądali na typowych facetów od mokrej acz nie wymagającej finezji roboty. Obaj mieli przy sobie broń palną i starali się ukryć ten fakt.
Tylko który z nich był ten myślący, a który był Jackiem?
Skinęli grzecznie głowami i wyminęli, a zanim Victoria z Pierrem zdołali zareagować, zza drzwi wychyliła się kolejna osoba.


Mężczyzny o zbolałej minie i arystokratycznych rysach. Niewątpliwie był to sir Wiliam Goodwin, który chciał sprawdzić, czy oprawcy wysłani przez swego szefa na pewno opuszczają jego budynek.
- Ach… witam. Bo zakładam, że państwo przyszli do mnie? Choć nie wiem w jakim celu. Czy my się znamy? - zapytał zaskoczony widokiem Carmen i Orłowa.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172