Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-04-2017, 23:01   #31
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Słońce wzniosło się nad Egiptem oświetlając piaski pustyni, jak to robiło od wieków. Ra wypłynął na nieboskłon swą słoneczną barką.


W obozie już trwały prace. Usuwano piasek, czyszczono miotełkami głazy szukając wyrytych na nich inskrypcji.


Profesor Langstrom nadzorował ich działania przechadzając się pomiędzy pracownikami z laseczką w dłoni i wydając polecenia po arabsku. Pracownicy, w większości w szarych burnusach, pracowali szybko i sprawnie. Wykopaliska wyglądały więc imponująco, zwłaszcza w oczach takiej amatorki jaką była Victoria.
Gdyby były otwarte. Jednakże o poranku nie były. Carmen nie musiała wstawać tak wcześnie, więc mogła się wyspać, co po wyczerpujących małżeńskich nocach byłoby miłą odmianą, gdyby nie fakt, że… nie było.
Wszak przywykła już do pobudki w ramionach męża i nocy wypełnionych rozpustą. Zaskakująco szybko przywykła i niekoniecznie się cieszyła, gdy teraz to wszystko zdawało się być tylko szalonym, acz rozkosznym snem. Nic więc dziwnego, że pobudka była rozczarowująca.
Ale nie przybyła tu na wakacje. Robota czekała.


Przechodząc za dnia po całym obozowisku Carmen oszacowała wielkość wykopalisk na powierzchnię niedużej posiadłości pełnej mniejszych i większych dziur. Idealnych by w nocy połamać nogi. Trzeba było przyznać, że łażenie po wykopaliskach mając za oświetlenie jedynie księżyc i gwiazdy to proszenie się o kłopoty. Carmen nie wiedziała co prawda, co takiego znaleźli i czego szukali, ale sądząc po głośnych krzykach Langstroma… byli blisko kolejnego wielkiego odkrycia. Przynajmniej w mniemaniu samego profesora.
Rozglądając się dookoła Carmen stwierdziła, że podczas dnia całe życie obozu koncentrowało się właśnie tu na wykopaliskach. Strażnicy na brzegach obozowiska byli mniej liczni za dnia. Także pomiędzy namiotami nikogo prawie nie było i ciekawska Victoria mogłaby prawie bezkarnie wśród nich myszkować. Carmen zauważyła też że nie było Goodwina na wykopaliskach. Nie było też jego ciężarówki w obozie. Czyżby gdzieś wyjechał?
Dziwne.
Wszak jedynym sensownym kierunkiem było Abydoss. Chyba że sir Wiliam znał inne ciekawe miejsca w okolicy?


Aisha przebywała obecnie w namiocie profesora Langstroma, otoczona różnymi znaleziskami. W większości przypadków kawałkami posągów, kamieniami pokrytymi hieroglifami oraz wieloma grubymi brulionami z pożółkłymi kartami. Oraz jedynymi przyciągającymi oko przedmiotami, które akurat badała w tej chwili i opisywała w jednej z takich ksiąg.


Czterema gładkimi rzeźbami zakończonymi głowami ludzi i zwierząt. Siedziała przy biurku zawalonym kartkami tak samo jak w ich namiocie. Najwyraźniej zamiłowanie do braku porządku było wspólną cechą, i jej i Samuela Langstroma. Zajęta pomiarami i notowaniem informacji w podręcznym brulionie Arabka nie zwróciła uwagi na zerkającą do środka namiotu agentkę brytyjską.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 23-04-2017, 16:02   #32
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Z jednej strony Carmen interesowało i niepokoiło zniknięcie Goodwina, z drugiej... nie miała ochoty wdzięczyć się przed nim. Nie po tej nocy. Była zła, że musi tu być, zła, że spała sama i zła... że jej to aż tak przeszkadzało! Co ona sobie wyobrażała, że naprawdę są małżeństwem?!
Wściekła na siebie bardziej uderzyła niż zastukała w najbliższy przedmiot. Szybko jednak zreflektowała się przybierając słodki wyraz twarzy Victorii.
- Dzień dobry! Szukam profesora lub pana Goodwina. Orientuje się pani, gdzie ich znajdę?
- Dzień dobry.- odparła zaskoczona Arabka niemal podskakując na wiklinowym stołeczku, na którym to siedziała. Uśmiechnęła się do Carmen dodając.- Profesor Langstrom nadzoruje w tej chwili wykopaliska, aaa… sir Goodwin pojechał do Abydoss, by załatwić sprawy.-
- O, jaka szkoda, że mi nie powiedział. Pewnie nikt nie wybiera się w tamtą stronę żebym mogła się zabrać? - zapytała Carmen, mając przeczucie, że sprawunki Anglika mogłyby ją zainteresować.
- Obawiam się, że nie.. poza tym. Nie wiem czy potrafi pani jeździć na wielbłądach. A skąd taka nagła decyzja? Myślałam, że pani zechce pozwiedzać wykopaliska za dnia. Wczoraj wypowiadała się pani bardzo entuzjastycznie na ten temat.- odpowiedziała z uśmiechem Aisha i zmarkotniała dodając.- Gdybyśmy wiedzieli, że chce pani odwiedzić miasto, to z pewnością sir Goodwin nie miałby nic przeciwko poczekaniu na panią.
Po czym znów spytała.-Czy dobrze się pani spało? Na wieczór namiot gościnny dla pani będzie już gotowy.-
- To cudownie. I proszę się nie martwić. Po prostu każda okazja, by wysłać mężowi telegram wydaje się cenna. To jednak nic pilnego. Tylko tęsknota za ukochanym - powiedziała, uśmiechając się czarująco, choć czuła jak sama sobie wbija igły w serce. Bez pytania podeszła do stołu, by przyjrzeć się przedmiotom, które tutaj się znajdowały.
- Chętnie dziś pozwiedzam.
- To czemu nie przyjechał tutaj? Ów mąż?- spytała Aisha nie przerywając pisania i nie przeszkadzając Carmen w badaniu znalezisk, które w większości były mniej lub bardziej uszkodzone. Nie dostrzegła też cennych klejnotów, ani metali na nich.
Arabka spojrzała na Carmen dopytując się.- Co chciałaby pani obejrzeć i zwiedzić? Od czego mamy zacząć?-
- Mój mąż jest bardzo zajęty. Pani wie, że pieniądze nie rosną na drzewach ani tym bardziej pod ziemią? - zapytała retorycznie, przyjmując swój wyniosły, szlachecki styl bycia - Niemniej ufa on mojej ocenie co do inwestycji. Dlatego liczę, że zobaczę najciekawsze znaleziska oraz najlepszych specjalistów przy pracy. Chcę wiedzieć dokładnie w co mamy zainwestować. O ile bowiem braki kulturowe to nie jest problem - spojrzała znacząco na Arabkę - to braki profesjonalizmu owszem.
- Obawiam się, że w kwestii inwestycji… należy rozmówić się z sir Goodwinem. Przypuszczam jednak, że długotrwałe inwestowanie w nasze wykopaliska jest… niemożliwe?- zamyśliła Aisha. - Z tego co wiem, nasz obecny główny inwestor jest jak zazdrosny mąż... nie dopuszcza innych do nas. -
- Ooo a to czemu? - zdziwiła się Carmen.
- A nie wiem. - stwierdziła Aisha po chwili namysłu i skromnie spuściła głowę. - Jestem tylko asystentką Samu… profesora. Moja styczność z finansami polega na opłacaniu pracowników i zakupie potrzebnych materiałów. Opłacaniem wykopalisk i pozyskiwaniem pieniędzy zajmuje się sir Goodwin i rzadko się w tych sprawach konsultuje z profesorem. A ze mną nigdy.
- Czyli on sam to bierze na swoje barki? Nikt mu nie pomaga?
- Z tego co wiem… tak. Profesor bowiem nie jest zbyt… nie lubią go w kręgach naukowych ze względu na cięty język. Ciężko więc innym zauważyć jego geniusz. - wyjaśniła z “przekonaniem” w głosie Aisha.
- A na czym ten geniusz polega, jeśli mogę zadać tak banalne pytanie? - Carmen przyglądała się kobiecie, by ocenić jej prawdziwe nastawienie.
- Z jego rozległej wiedzy, niezłomności przekonań i uporu. Niektórzy nazywają szaleńcem i nawiedzonym głupcem, który wierzy w takie bajki jak zaginione kopalnie króla Salomona, arka przymierza czy…- przez chwilę milczała przygryzając wargę niepewna czy powinna powiedzieć kolejne słowa.- … Lędźwia Hekesh. Przepraszam za słownictwo, ale tak je zwą.-
Aisha najwyraźniej uznała że może obrazić delikatne uszka arystokratki tak dosadnym słownictwem.- W końcu odnalazł grobowiec niedawno i jest blisko kolejnego odkrycia.-
Aisha starała się być entuzjastyczna i oddana Langstromowi w swych wypowiedziach, ale brzmiało to bardziej jak wyuczona formułka niż szczery zachwyt. Niemniej Carmen dostrzegała też brak niechęci i szyderstwa. Aisha może nie wielbiła ziemi po której Langstrom chodził, ale też i nie odczuwała do niego wrogości. Może nawet lubiła go.
- Widzę, że zainteresowały panią kanopy… - dodała zerkając na cztery słoje zapieczętowane głowami zwierząt, przy których akurat znajdowała się Carmen.
“Lędźwia Hekesh” - ta nazwa była już znana agentce. Jej mina jednak niczego nie zdradziła. Wciąż nie ufała Arabce, dlatego postanowiła, że wypyta o ten artefakt samego profesora. Tymczasem pozwoliła na zmianę tematu.
- Tak, to bardzo... intrygujące. - przyznała - Wie pani, do czego służyły?
- Cóż… proces mumifikacji wymaga wyjęcia łatwo psujących części ciała. Zwłoki były więc otwierane, a potem wątroba, płuca, jelita i żołądek… wyjmowane i wsadzane do takich kanop. Te zawierają organy egipskiego urzędnika wysoko postawionego w miejscowej hierarchii.- wyjaśniła uprzejmie Aisha. -Starannie zakonserwowane i nigdy nie otwierane. Tego typu zabytki nie są poszukiwane przez kolekcjonerów więc trafią do muzuem w Kairze, tak jak wszystkie eksponaty w tym namiocie. Sir Goodwin nie bardzo może je sprzedać, gdyż koszty transportu do Europy przewyższają potencjalne zyski, a kontrakt na wydobycie i tak wymaga, by część znalezisk trafiło do miejscowych placówek muzealnych.
- Ale chyba musicie je przynajmniej raz otworzyć, żeby zobaczyć co jest w środku, czyż nie? - tym razem Carmen była prawdziwie zaciekawiona.
- Chyba nie powinnyśmy… tam są zasuszone szczątki ludzkie. Nic ciekawego. - odparła zaskoczona Aisha przyglądając się owym urnom. - To może być przykry widok… i zapach.
- Pytam ogólnie. Czy i kiedy takie hmmm wazy są otwierane.
- Eeee... nie wiem. W muzeum czasem są otwierane, ale nie zawsze. - wyjaśniła ostrożnie Aisha i sądząc po jej tonie wypowiedzi, tylko “nie wiem” było prawdą.
Victoria uśmiechnęła się słodko, przyłapawszy kobietę, która pragnęła się wykreować na specjalistkę, na niewiedzy.
- Dziękuję, w takim razie może zapytam profesora przy okazji. Na razie chciałabym po prostu się poprzyglądać tutejszym pracom.
- Mam pani towarzyszyć? - spytała uprzejmie Arabka.
- Nie trzeba, dziękuję.
- Och to proszę pamiętać o parasolce.- rzekła na pożegnanie Arabka z ciepłym uśmiechem.

Wiele młodych panienek zaczytywało się nie tylko w romansach, ale i w powieściach sensacyjnych i szpiegowskich pełnych pościgów i dramatycznych walk. A choć te były częstym udziałem Carmen, to jednak większośc pracy szpiegowskiej polegała na tym co Brytyjka robiła teraz… czekaniu i obserwowaniu. Cierpliwość była wymagana w tym zawodzie, choć nie była to zaleta panny Stone. Gorąca krew domagała się działania, zwłaszcza teraz, gdy czekaniu towarzyszyła nuda.
Victoria mogła być zachwycona widokami, ale Carmen nie ekscytowały wykopki archeologiczne i angielski brodacz po arabsku wykrzykujący polecenia.
“Kopcie tu, uważaj co robisz głupcze, delikatnie to antyk.”- nuda.
Przechadzając się dookoła wykopalisk Carmen przyciągała oczywiście spojrzenia mężczyzn i ich… zapewne niezbyt przyzwoite myśli. W końcu o czym mogli myśleć egipscy kopacze pracujący w znoju pod egipskim słońcu. O sziszy, wodzie, wypoczynku i kobiecie.
O wodzie zresztą też i sama Carmen szybko zaczęła marzyć. O całej wannie lodowatej wody. Było gorąco jak w piekle, a choć parasol osłaniał od słońca, to nie mógł osłabić żaru lejącego się z nieba.
Jedynym przyjemnym faktem, było to że agentka była obserwowana. Gdzieś tam przez oko lunety spogląda na nią Rosjanin, który… może… może tej nocy i nie wytrzyma i zakradnie się do jej namiotu, by zaspokoić swe pragnienie?
Przyjemna, choć szalona myśl.
Podobnie szalone myśli budziły… wielbłądy. Wybrać się na przejażdżkę, zgubić na kilka chwil przewodnika, dać szansę sojusznikom na spotkanie?
Może gdyby nie żar z nieba i monotonia widoków nie pojawiłyby się w jej głowie tak szalone kaprysy.
Ta na szczęście została przerwana pojawieniem chuderlawego białego turka na wielbłądzie.


- Niech starzy bogowie obdarzą cię powodzeniem w rozkopywaniu grobów ich wyznawców.- rzekł po angielsku na powitanie do profesora zerkając w kierunku Carmen.
Langstrom zareagował na jego widok bardziej nerwowo niż przyjaźnie.- Benizeleku dawno cię tu nie było. Goodwin chyba znów nie prze…- nie powiedział tego co miał na myśli zerkając na Victorię, ale agentka odczytała sens ukryty między wierszami. Nałogowym hazardzistom zdarzało się przegrywanie funduszy przy okazjonalnych partyjkach.
- Nie. Nie. Przynoszę dobre wieści. Ekipa Chadwicka odkryła ponoć grobowiec nomarchy z okresu… nie pamiętam jakiego. Ale dużo skarbów, dużo złota, duża prasa.- rzekł z uśmiechem Benizelek.
- I to mają być dobre wieści? - sarknął Langstrom.
- Dla Chadwicka na pewno. Dla pana profesorze już mniej. A to nie koniec niedobrych dla pana wieści, są… problemy…- Benizelek zeskoczył z wielbłąda.
- Jeśli chodzi o zapłatę, to Goodwin niedawno przybył z pieniędzmi a i mamy nową sponsorkę. - skłamał Langstrom wskazując na przechadzającą się Victorię. Wszak Carmen wiedziała, że udział fałszywego małżeństwa Sant Pierre w wykopaliskach nie jest aż tak bardzo pożądany.
Mimo wszystko jednak dziewczyna postanowiła nie wyprowadzać nikogo z błędu, za to z miną właścicielki spytała wyjątkowo ostro, jak na Victorię:
- Jakie problemy i kim pan jest?
- Jestem Abu ibn Benizelech, ale w okolicy nazywają mnie po prostu Benizelekiem. Załatwię dla ślicznej panienki wszystko czego sobie panienka zażyczy… oczywiście za rozsądną cenę. - stwierdził chuderlawy mężczyzna oceniając atuty urody Victorii. - Proszę zapytać kogo panienka chce. Każdy w Abydoss potwierdzi że jeśli czegoś Benizelek nie ma lub nie może załatwić, to nie da się…-
- Skończ z tymi przechwałkami Benizelek.- warknął Langstrom głaszcząc się nerwowo po brodzie.- Jakie znowu problemy? -
- Z wykopaliskami… miejscowi zaczynają szemrać, że źle rozkopywać groby przodków. Że to klątwę przyniesie na Abydoss, że to co przysypały piaski powinno w piaska…- zaczął mówić chudzielec, ale profesor przerwał mu krzycząc głośno.- Teraz im to przeszkadza? Teraz?! Dwadzieścia lat z kawałkiem im wykopaliska nie przeszkadzały, a wcześniej rabowanie grobów i sprzedawanie prąci mumii jako środków na potencję też nie przeszkadzało ?! Tylko teraz nagle zaczęło?! Słuchaj Benizelek jeśli to twoja wredna sztuczka by przymusić mnie do zapłacenia więcej za wynajem kopaczy!
- Klnę się na mą duszę, że to nie ja !- odparł jękliwie Benizelek.- I nie chodzi o dopłacanie. Ktoś ostatnio w Abydoss rozsiewa takie pomówienia i plotki po meczetach. To się może źle skończyć, a na pewno spowoduje problemy w interesach i dla mnie i dla ciebie.-
- Jak dokładnie brzmią te plotki i kto za nimi stoi? Możesz to ustalić?
- Eeee… plotki mówią o klątwie i zemście zmarłych, ale szczegóły… tych nie ma. Wolę jednak nie szukać źródła, bo… to może być niebezpieczne. Są w Abydoss niedobitki mahdystów i te historie są wodą na ich młyny.- wyjaśnił Benizelek próbując jakby się skurczyć na swym wielbłądzie.
- Przed chwilą mówił pan, że potrafi pan załatwić wszystko. - uśmiechnęła się do niego słodko, wachlując rzęsami.
- Za odpowiednie pieniądze, ale z żadne skarby świata nie położę głowy pod nóż fanatyków religijnych. - wzdrygnął się Benizelek. - Musi panienka zrozumieć, że dla niektórych każdy pretekst jest dobry do wywołania zamieszek. Są niebezpieczni głupcy którym tęskno do czasów powstania Mahdiego.-
Carmen pokiwała głową, zerkając ciekawie na profesora. W końcu to nie była jej sprawa.
- Hassan! Mustafa! Pojedziecie po sir Goodwina do Abydoss. Upewnicie się że wszystko z nim w porządku i sprowadzicie tutaj. To nie czas i miejsce na jego trywialne rozrywki. Benizelek wam pomoże. - zadecydował szybko Langstrom odrywając od pracy dwóch kopaczy.
- Za rozsądną cenę. - zastrzegł Benizelek, na co Langstrom odparł cierpko. - Nie wątpię, że z Goodwinem dojdziesz do porozumienia.
Przez chwilę agentka zastanawiała się czy nie powinna się dołączyć, jednak wciąż nie miała okazji porozmawiać z profesorem sam na sam, co wydawało jej się jednak ważniejsze.

Czas nie działał na jej korzyść. Ludzie Langstroma szykowali wielbłądy by wyruszyć wraz z Benizelekiem do Abydoss, więc szansa na wyjazd do tego miasta nieuchronnie przemijała. Z drugiej strony… pomijając kopaczy Langstrom na wykopaliskach był sam. W każdym razie bardziej samotny niż będzie wieczorem, gdy jego asystentka odsłaniała przed nim wszelkie swe atuty, więc trzeba było kuć żelazo póki gorące. Aisha nie będzie wiecznie zajęta papierkową robotą.
Carmen więc zorganizowała dwie manierki wody. Przyniosła je do profesora, podając mu jedną z nich.
- Proszę pić, pan pewnie już jest przyzwyczajony do upałów, ale już ja znam was - ludzi nauki, nie dbacie o siebie. - powiedziała z ciepłym uśmiechem na ustach.
- Dziękuję panno Sant Pierre to miło z pani strony. - rzekł w odpowiedzi profesor popijając z manierki i uprzejmie zapytał. - Jak się pani te wykopaliska podobają ?-
- Bardzo! I już moja ciekawska dusza złowiła kilka ciekawostek. Co to będzie za kilka dni... - zaśmiała się, licząc na to, że profesor sam spyta o owe ciekawostki i niejako to on pociągnie właściwy temat.
- Jakich to ciekawostek? - zapytał Langstrom połykając przynętę niczym młody karp w przyzamkowym stawie.
- Och, choćby kanopy. Choć na ich temat już sporo opowiedziała mi pana asystentka. Doprawdy czarująca osoba i posiada sporą wiedzę, choć już temat inny, który mnie zaciekawił nie był jej tak dobrze znany. - westchnęła, po czym udała zawstydzenie - Nie wiem co pan profestor teraz sobie pomyśli... pewnie same najgorsze rzeczy, ale zaciekawiły mnie Lędźwia Hekesh. To znaczy... gdzieś już słyszałam imię tej bogini i zastanawiam się dlaczego akurat lędźwia…
- To nie była bogini, tylko jedna z żon Ihmetepa I-go, oskarżana o rodzenie potworów. Przesądy… Ja uważam że owe Lędźwie są miejscem gdzie została pochowana. W ulubionym pałacu i pewnie z dużą ilością skarbów. Inni biorą tę nazwę dosłownie i czynią z niej mit oraz starożytną propagandę kapłanów mającą oczernić Hekesh i sprawić by jej imię wymazano z historii. - wyjaśnił Langstrom akademickim tonem głosu niczym wykładowca na uniwersytecie.
- Przepraszam za pomyłkę... A wiadomo gdzie ten pałac się znajdował? - dopytywała się Carmen, przypatrując się ciekawie profesorowi - Chyba pan Goodwin coś wspominał o skarbie należącym prawdopodobnie do tej Hekesh…
- W tym właśnie sęk. Nikt nie wie. I nie wszyscy wierzą, że istniał naprawdę. Gdyby jednak go odnaleźć… cóż to za sensacja by była.- westchnął rozmarzony Langstrom, który pewnie widział siebie w roli odkrywcy.
- Może nie powinnam tego mówić otwarcie, ale... co z tym skarbem, który pan Goodwin wystawił na aukcji bez zgody sponsora? On też wiązał się z tym mitem?
- Tak… Była to błyskotka należąca prawdopodobnie do Hekesh. A dokładniej pektorał…- wyjaśnił Langstrom.- Noszony na klatce piersiowej.
- Gdzie go znaleźliście, skoro nie w grobie tej... em... w sumie kim ona była, królową? - Carmen starała się ukryć swoją wiedzę pod warstwą ignoranctwa, jakie przecież winno cechować rozkapryszoną szlachciankę.
- Wie pani co się dzieje podczas pałacowych przewrotów i zmiany władzy? Chaos… i podczas tego chaosu służba często… kradnie skarby pokonanych władców licząc na to, że nikt tego faktu nie zauważy. Pektorał Hekesh pochodzący z czasów I dynastii znalazłem grobowcu bezdzietnej żony urzędnika z czasów IV dynastii. Zapewne, jako pamiątka, była przekazywana z pokolenia na pokolenie, aż... zabrakło pokoleń.- wyjaśnił uprzejmie Langstrom.
- Czyli nic poza tą błyskotką nie znaleziono w związku z Hekesh?
- Widzę że wyraźnie ten temat panią zainteresował. Nie dziwię się… władczyni przejmująca władzę po śmierci męża i matka potworów terroryzujących własny kraj swym potomstwem i zabezpieczająca w ten sposób władzę. Takie historie działają na wyobraźnię. - stwierdził z uśmiechem Samuel głaszcząc się po brodzie. Po czym zaprzeczył.- Niestety nie… ale może coś znajdziemy ciekawego w grobie jej męża…- spojrzał gniewnie na kopaczy.- O ile szybko znajdziemy ten grób i będzie on nietknięty.-
- Rozumiem, że ma pan jakieś przesłania, że to tutaj?
- Doświadczenia z wielu lat wykopalisk moja droga, lata doświadczeń.- odparł dumnie Langstrom.
- Bardzo się cieszę, że pan tu jest. - wyznała, po czym niby to zawstydzona dodała - Nie będę panu przeszkadzać dłużej. Pójdę przejrzeć archiwa znalezisk, jeśli to nie problem.
- Proszę się nie krępować. Aisha pokaże pani wszelkie zapiski jakie tu mamy.- odparł z uśmiechem profesor.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 07-05-2017, 13:30   #33
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Robota papierkowa…
Carmen dołączyła do milczącej i skrupulatnej Aishy przepisującej raporty. Agentka przeszukiwała zaś zapiski szukając coś ciekawego, ale… były to zapiski typowo naukowe. Opis wyglądu, wymiary, materiały, ew. dopiski o pochodzeniu przedmiotu, położenie w komorze grobowej. Nic ciekawego…
Także i ten raport, który Carmen chciała odnaleźć. Ten dotyczący naszyjnika Hekesh.


Opis przedmiotu nie zawierał nic nowego. Nic czego by nie widziała. Jedynie wspomniano o rysach na klejnotach zdobiących pektorał. Co było dziwne, bo kamienie szlachetne niełatwo zarysować. Cóż… tu na miejscu raczej nie było czasu na dokładne oględziny znalezisk. Tych dokonywano na samych uczelniach.

Wczesnym wieczorem wrócił Goodwin z obstawą. Najwyraźniej poruszony tym, że go Langstrom próbował swymi ludźmi sprowadzić. Czyżby nie zauważył chmur rebelii nad Abydoss? A może je zignorował ?
Tak czy siak nadchodził wieczór, a wraz z nim czas na kolację. Dzień pełen wrażeń dla Victorii nie posunął za bardzo śledztwa Carmen do przodu, ale też nie był zmarnowany.

Ubrana w jedną z sukienek spod ręki Gabrielli, pół godziny przed wieczerzą agentka skierowała się do namiotu Goodwina.
Mężczyzna właśnie się golił i nie zwrócił uwagi na wchodzącą Carmen skupiony na wodzeniu brzytwą po swojej szyi.
Poczekała aż ostre narzędzie nie będzie przy jego szyi i zapukała w ramę namiotu.
- Przeszkadzam?
- Ależ… skąd… wcale nie.- odparł pospiesznie William zaskoczony jej pojawieniem. - Czy coś się stało?
- Nie, proszę się nie martwić. Chciałam po prostu porozmawiać z panem na osobności. - wyznała, wchodząc do namiotu - Jakoś tak od początku czuję, że mogę panu wszystko powiedzieć. Takie... pokrewieństwo dusz. Mam nadzieję, że nie poczyta mi pan tego jako obrazę.
- Ależ... ja też to czuję.- zapewnił gorąco Goodwin, tym goręcej że gapił się w dekolt sukni Carmen.
- Och, naprawdę? - uradowana Victoria aż klasnęła w dłonie, tym samym eksponując wycięcie. -Tak się cieszę, bo bardzo chciałam z panem szczerze porozmawiać. Naprawdę nie mogę się nadziwić, że pan sam zajmuje się tu sprawami dotyczącymi funduszy. To musi być strasznie stresogenne!
- To prawda… Langstrom lubi podkreślać jaki to jest mądry, jaki przewidujący, ale to… ja załatwiam fundusze na jego zabawę w piaskownicy, a Aisha podciera mu tyłek zarządzając tym miejscem. On jedynie pokazuje gdzie kopać. Każdy głupi to potrafi.- stwierdził dumnie William udowadniając, że nie pała ciepłymi uczuciami do profesora.
- Też tak myślę. Pan może znaleźć innego znawcę, a on bez funduszy nic nie zrobi. - pokiwała zgodnie głową. - Martwi mnie jednak to, że usłyszałam iż dotychczasowy sponsor podobno może mieć coś przeciwko włączeniu się mnie i męża do projektu…
- Aaaa taaak… Nie rozmawiałem z nim o tym, a bywa trochę drażliwy.- stwierdził niechętnie Goodwin zapewne przypominając sobie poprzednią rozmowę z jego zbirami. - I trzeba przyznać że jest na tyle hojny, że nie są potrzebni kolejni sponsorzy.
-To może warto by mój mąż umówił się z nim na spotkanie? Może uda się im zawiązać jakąś spółkę? Słyszałam, że w pobliżu są też inne wykopaliska, więc na pewno przydałoby się sprawie urosnąć w... rozmach. - powiedziała rozentuzjazmowanym głosem Victorii.
Te słowa sprawiły że Goodwin zbladł jak ściana i nerwowo zaprzeczył głową. -Ttttooo nie nie jest ddobbry pomysł. Szwajcar… z pewnością nie chce spółek. I… rozmachu ttteż nie. Stać go na wykupienie i mnie i pani męża też, więc… ttto nie chodzi o interes. Doprawdy lepiej go nie… Nie powinienem nawet tu pani przywozić.-
Ów tajemniczy bogaty Szwajcar musiał nieźle wytresować szlachcica, bo na myśl by zrobić coś wbrew jego woli William wpadał w panikę. - I gdyby się dowwwiedział że pani tu jest byłoby źle. Ppproszę mi wierzyć.
- Oczywiście, nie zamierzam pana narażać. - powiedziała z pełną empatią Victoria, po czym dodała - Rozumiem więc, że wystawił pan przedmiot na aukcję bez zgody sponsora? Proszę mi wybaczyć wścibskość, asystentka profesora sama mi o tym powiedziała. - kłamała jak z nut Carmen - Dlaczego akurat ten wisior pan wystawił? Z tego, co kojarzę fakt, dziwne rzeczy działy się na tamtej aukcji…
- Wystawiłem na tej akcji kilkanaście przedmiotów, gdyż akurat potrzebowałe… wykopaliska potrzebowały gotówki. Bowiem niektórzy… eee… kontrahenci nie potrafią czekać cierpliwie. Rozumie pani? - wyjaśnił Goodwin. A Carmen rozumiała lepiej niż sądził. Zalegał z pieniędzmi w jakimś szemranym kasynie i natychmiast potrzebował gotówki. Więc by spłacić dług William zabrał z wykopalisk parę przedmiotów licząc na to, że nikt się nie zorientuje… a zwłaszcza tajemniczy Szwajcar. A tu… jak na złość w Paryżu rozpętała się afera.
Agentka analizowała sytuację w głowie, wszystko wskazywało na to, że przedmiot trafił przez przypadek na aukcję. Coś jednak nie dawało jej spokoju...
- Ja pana zupełnie rozumiem! - pospieszyła z wyrazem wsparcia nachylając się w kierunku Anglika - A kto wybrał akurat te przedmioty? - zapytała niewinnie.
- Langstrom oczywiście wybierał… tyle że ja akurat zabrałem te, które on chciał zostawić. Bo wiedziałem, że on nie będzie chciał rozstać się z najwartościowszymi obiektami.- parsknął gniewnie Goodwin.- Ale przecież nikt zapłaci wiele za zasuszoną mumię psa czy parę glinianych tabliczek i urn, prawda? Nie przy takim nasyceniu rynku. To by było nieopłacalne. Rozumiem miłość do starożytnego Egiptu, ale kopacze za darmo pracować nie będą.
- Ależ oczywiście, w pełni się z panem zgadzam. A dużo zarabia asystentka profesora? Nie chcę się mieszać, ale... wydaje się trochę osobą nie na miejscu. No i jej relacje z profesorem... - Carmen zrobiła wymowną przerwę - Skąd w ogóle się wzięła tutaj?
- Pewnie zarabia tyle ile chce. W końcu zajmuje się wydatkami wykopalisk. I mi też nie podoba mi się jej zażyłość z profesorem, ale Samuel… - Goodwin wzruszył ramionami.- Jest dość uparty w tej kwestii.
Nic dziwnego, że mu się ta sytuacja nie podobała. Jego ton wręcz ociekał źle skrywaną zazdrością.
- Bez zdziwienia, patrząc na ich... relacje. - westchnęła, po czym ujęła delikatnie jego ramię - Trochę dziwię się czemu pan to toleruje, skoro to pan tu jest niezastąpiony, ale... od początku widziałam dobroć w pańskich oczach. Stary profesor ma trochę radości na stare lata. - zachichotała, po czym dodała konspiracyjnie - Oby tylko jego pomocnica okazała się prawdziwą fascynatką nauki, a nie... pan wybaczy, złodziejką.
- Raczej poluje na jego paszport i uroczy domek w nowej Anglii. - stwierdził ironicznie Goodwin.
- Oby. Panu starczy już trosk. - rzuciła z uśmiechem Carmen, po czym dodała - Mam nadzieję, że chociaż trochę odpocznie pan w moim towarzystwie.
- Gdybyśmy mogli porozmawiać wieczorem przy sherry tylko we dwoje to z pewnością odpocząłbym. - Goodwin zaczął ostrożny podryw mężatki.
W odpowiedzi Carmen zatrzepotała rzęsami, tuląc się lekko do jego ramienia.
- Jestem pewna, że znajdziemy okazję. W końcu oboje jesteśmy kulturowymi rozbitkami pośród morza dziczy. - powiedziała, po czym ugryzła się w język. To jednak mogła być za ciężka metafora dla Goodwina. Szybko więc dodała:
- Tak bezpiecznie czuję się przy kimś, kto wie czym jest dobry smak i maniery, jak pan. Doprawdy nie wiem jakbym ten wyjazd bez pana zniosła…


Sytuacja podczas kolacji była napięta. Pomiędzy Samuelem a Williamem wręcz iskrzyło.
Najwyraźniej to co się stało w Abydoss zirytowało profesora. Co prawda Langstrom nie mówił tego wprost, ale w przeciwieństwie do głupiutkiej Victorii, Carmen umiała czytać między wierszami. Goodwin oczywiście uległ namiętności swej… tej największej i uzależniającej. Hazardowi. I przegrał sporą sumkę, która mogłaby się teraz przydać w związku… z napiętą sytuacją w mieście. Oczywiście, Carmen nijak to nie obchodziło, więc skupiła się na posiłku i tylko co kilka zdań robiła “ach” i “och” nad elokwencją obu panów, przesuwając szalę nieco w kierunku Goodwina, ale również słodząc co jakiś czas profesorowi. Po prawdzie też jej uwaga najbardziej była skupiona na zachowaniu Aishy.

Arabka próbowała mediować pomiędzy dwójką adwersarzy i starać się uspokoić emocje obu mężczyzn. Z początku licząc w tym na Victorie, ale ostatecznie próbowała sama zatrzymać owe lawiny złośliwości.
- Pani Sant Pierre… jak się pani podobały wykopaliska? Może ma pani jakieś życzenia na jutro. Wycieczkę na pustynię na przykład. Obejrzenie kraju w faraonów z grzbietu wielbłąda ma swój urok. - wtrąciła nagle Aisha, by ściągnąć uwagę obu mężczyzn na Victorię i wyciszyć konflikt. Miało się wrażenie, że bez Arabki te całe wykopaliska by się rozsypały z powodu wiecznych kłótni sponsora z wykonawcą.
- Brzmi wspaniale. Chętnie się wybiorę na taką wycieczkę... jeśli to nie problem. - uśmiechnęła się słodko Carmen.
- Żaden problem. Osobiście pojadę z panią, by czuła się pani bezpieczna wśród morza piasków sięgających po horyzont. - zaoferował się od razu Goodwin, a Langstrom zwrócił się do Aishy. - Jeśli to nie będzie problem, to zorganizuj im jak największą eskortę i jak najlepszego przewodnika. Nie chcemy tu wypadków.
- Oczywiście .- zgodziła się z nim skwapliwie Aisha.
- A pani się z nami nie wybierze? - zdziwiła się Victoria.
- Ja?! - rzekła głośno wyraźnie zaskoczona Arabka. Speszona swą wypowiedzią.- Ja jestem bardziej potrzebna tutaj, poza tym… tylko bym wam przeszkadzała.
Carmen na to nic nie odpowiedziała, jedynie spojrzała powłóczyście na Goodwina. Po prawdzie chciała mieć tę kolację już za sobą.
Ta się jednak dłużyła niemiłosiernie, choć… Carmen nie musiała się w nią wtrącać. Przebieg też już miała spokojniejszy, bowiem obaj panowie dywagowali na temat wspólnej podróży Victorii i Goodwina. A sama Aisha jadła w milczeniu.

W końcu jednak Carmen mogła wrócić do swego namiotu, obecnie należącego tylko do niej. Bowiem Aisha przeniosła swe pakunki do innego mniejszego namiociku. Miała więc go całego dla siebie, acz… nie miało to wielkiego znaczenia. Wszak Aisha i tak spędzała noce w namiocie i łóżku Langstroma. A sama agentka też nie zamierzała położyć się wcześnie spać. Miała wszak zamiar się przebrać i przygotować do nocnej wyprawy, a potem… rozpocząć “zwiedzanie”.

Nie była jednak głupia, widziała za dnia jak wiele wygłodniałych par oczu ją śledzi. Toteż w świetle lampki nocnej odbyła bardzo skrupulatną, pokazową wręcz scenę przygotowywania się do snu damy z wyższych sfer. Wszystko to robiąc tak, by jej cień odbijał się od powierzchni namiotu, sycąc oczy ciekawskich gapiów. Kiedy jednak wtarła już w siebie wszystkie kremy, rozczesała włosy i przebrała się w koszulę do spania, lampka została zgaszona, a Carmen położyła się do łóżka... na cały kwadrans. Potem zaczęła się w ciemnościach szykować do zwiadu, wybierając jak najciemniejsze, wygodne odzienie, pełny zestaw noży, rękawicę... i oczywiście zabierając ze sobą Barona.
Wokół niej panowała cisza i ciemność. Carmen nie dostrzegła żadnego ruchu, więc mogła przyjąć że jej przedstawienie spełniło swój cel. I jej wielbiciele poszli spać.

Bacząc ostrożnie na otoczenie i kryjąc się w cieniach namiotów, dziewczyna przemykała się do wykopalisk. Chciała dostać się do namiotu, w którym pracował Langstrom oraz przyjrzeć się samym “potencjalnym” grobowcą. Teraz, gdy wiedziała, że naszyjnik raczej pomyłkowo został wystawiony na aukcję, chciała ustalić jak blisko ewentualnego nowego odkrycia może być profesor. Oczywiście, ją samą najbardziej interesował temat lędźwi Hekesh.
Brytyjka miała przy tym ułatwione zadanie. O ile przy samych wykopaliskach i na około nich stały straże, a przy namiotach najemnych pracowników kręciło się sporo turbaniarzy, to przy namiotach Goodwina i Langstroma nie było nikogo. Carmen dość szybko dotarła do namiotu Samuela i będąc przy wyjściu posłyszała dość głośne jęki, zarówno kobiece jak i męskie. Oraz skrzypienie łóżka. Cóż… najwyraźniej profesor sam miał nieco pary w lędźwiach i korzystał z przywileju jakim było posiadanie pięknej i młodszej od siebie asystentki. To jednak wiele ułatwiało… skoro byli zajęci sobą, raczej nie zwrócą uwagi na podkradającą się Carmen. Agentka zakradła się ostrożnie do biurka profesora z zamiarem przejrzenia jego ostatnich notatek. Liczyła też na znalezienie jakiegoś dziennika, który będzie mogła pożyczyć. Interesowały ją bowiem zarówno dotychczasowe przemyślenia Langstroma, jak i jego plany. Dziewczyna starała się przy tym ignorować jednoznaczne dźwięki z części sypialnej namiotu. Za bardzo przypominały jej ostatnią noc spędzoną z Orłowem.

Musiała jednak zerkać od czasu do czasu w kierunku kochanków, by upewniać się że nie zauważyli jej. Tym bardziej… że ona mogła. O ile leżący Langstrom był jedynie cieniem ledwo odcinającym się od łóżka, o tyle Aisha dosiadała go wyprostowana i powoli ujeżdżając. Naga gibka kobieta o ciemnej skórze, wydawała się być odlanym z brązu posągiem i mogła zauważyć skradającą się Carmen. Ale na szczęście wydawało się, że jej spojrzenie sięga poniżej. Agentka jednak miała coraz większą trudność z odrywaniem od niej wzroku. Bowem piersi asystentki falowały leniwie w rytm ruchu bioder, a palce Aishy wodziły po nich krążąc po tylko sobie znanych torach. To było… niezwykle kuszące. Carmen ze zdziwieniem przyłapywała się na chęci podejścia bliżej, pochwycenia ich dłońmi, ugniatania i całowania… złożenia na nich głowy i rozkoszowania się miękkością. Wyszeptywania wszystkiego co jej leżało na sercu i swych sekretów, jak przytulance z lat dziecinnych. I słuchania tego rozkosznego głosu Aishy.

Langstrom… czuł się podobnie, pomiędzy jękami wsłuchiwał się w słowa Arabki, która zmysłowym głosem sugerowała mu potulnie, jak powinien skorygować swe plany względem wykopalisk, by odnaleźć kolejny grobowiec i jak daleko powinien odesłać Victorię i Goodwina by nie przeszkadzali im.
Carmen przygryzła wargę. Nigdy wcześniej nie czuła pociągu względem kobiety. Nie bardziej niż jako przygody - tak jak było z Yue. Tym razem jednak poczuła prawdziwe pożądanie i chęć rzucenia wszystkiego, by znaleźć się na miejscu starego profesora. W dodatku przeczucia podpowiadały dziewczynie, że Arabka mogłaby nie tylko nie mieć nic przeciwko takiej zamianie, ale także chcieć jej. Na samą myśl o tym, Brytyjka poczuła jak robi jej się jeszcze cieplej. Całym wysiłkiem woli próbowała skupić się na poszukiwaniu dziennika Langstroma, jednocześnie łowiąc wizje Aishy na temat postępów wykopalisk.

Jej zmysłowy szept docierał do uszu Carmen sprawiając, że czuła żar w lędźwiach którego tylko jej pieszczoty mogły ugasić. To że zerkać musiała na kochającą się parę bynajmniej nie pomagało. Dłonie Carmen drżały, gdy próbowała się skupić na przeszukiwaniach przewoźnego biurka Langstroma. Musiała to robić cicho, a to oznaczało że musiała to robić powoli i walczyć z pokusą tęsknego zerkania na biust asystentki poruszający się hipnotycznie i zmysłowo. Do jej uszu docierało coraz więcej zmysłowych dźwięków, bo Aisha skończyła instruować kochanka. Detale owego cichego przekazu były interesujące, ale niezbyt… niepokojące. Arabka poradziła mu by nakazał przekopywanie bardziej na południe od obecnych wykopków oraz by podróż Goodwina i Victorii była odpowiednio długa i interesująca, aby Angielka jak najdłużej trzymała Williama z dala od jaskiń hazardu Abydoss.

W końcu… udało się jej znaleźć i zgarnąć dziennik badawczy Langstroma, dochodzące z łóżka jęki świadczyły o tym, że Aisha przyspieszyła swe ruchy, a spojrzenie na jej sylwetkę sprawiło, że Carmen naprawdę ciężko było się skupić na kartkowaniu dziennika profesora. Teraz bardziej, że od Lędźwi Hekesh interesowały jej własne lędźwie i potrzeby. Notatnik znalazł się w dłoniach Carmen, ale odczytanie go w tej sytuacji było ponad siły agentki. Po pierwsze było tu za ciemno, pod drugie mogłaby być przyłapana przez kochanków, po trzecie… nie była się w stanie skupić na czytaniu tekstu.
Chwyciła więc drżącymi palcami znalezisko i zmuszając się do zachowania ostrożności, wymknęła z namiotu.

Dysząc głośno, nieco ochłonęła czując na twarzy zimną bryzę na obliczu. Noc na pustyni były zimne, więc Carmen czuła wyraźnie jak płoną jej policzki i jak czerwone są jej uszy.
Miała w dłoniach dziennik, a kusząca symfonia zmysłowych jęków pozostała za nią.

Agentka wymknęła się niezauważona. Zamknęła na moment oczy, starając się odzyskać kontrolę nad sobą. Co to było? Co się właściwie stało? Dotychczas nie miała potrzeby myśleć w kategoriach tego, czy sama wierzy w magię. Wiedziała, że niektórzy wierzą i zbierała na ten temat informacje. Ale czy sama...? Czy to, co właśnie jej się przydarzyło było czymś niezwykłym? Może to po prostu tęsknota za pieszczotami kochanka, którego ostatnimi czasy miała dzień w dzień i noc w noc tak na nią wpłynęła? Carmen tak właśnie chciała to sobie tłumaczyć, choć gdzieś pod skórą czaił się niepokój. Schowała dziennik za pazuchę i... ruszyłą w kierunku własnego namiotu. Niezwykłe doświadczenie, jakim był widok Aishy, utwierdziło ją w przekonaniu, że dziewczyna nie jest tu przypadkiem. Wszystko jednak wskazywało na to, że jej rola - podobnie jak Carmen - ogranicza się do obserwacji poczynań archeologów.

Czy była agentką tureckiego wywiadu? Prawdopodobnie. W przeciwieństwie jednak do nie, Carmen miała też inne zadania. Wywiad na wykopaliskach stanowił tylko ich część, toteż dziewczyna podjęła decyzję, że czas skontaktować się ze Skylordem. I Orłowem, oczywiście. Na samą myśl o tym, Brytyjka czuła podniecenie i wyrzuty, że odczuwa osobistą radość z powziętej decyzji.

Cichaczem przemknęła się teraz do swojego namiotu, by zabrać “specjalne” sprzęty, w które wyposażyła ją Gabriela. Po chwili namysłu postanowiła też... zrobić w środku mały bałagan, pozorując jakąś szamotaninę. Było to nie tylko dobre usprawiedliwienie dla jej zniknięcia, ale również ewentualnego powrotu - w razie czego będzie mogła udać ofiarę porwania.
Obmyślenie planu zajęło Carmen chwilę i pozwoliło zająć myśli czymś innym niż biustem Arabki. A na pewno pomagało lepiej uporać się z problemem niż zamykanie oczu… bo wtedy widziała półnagą Aishę masującą swe piersi i spoglądającą wprost na nią z niemą obietnicą rozkoszy w spojrzeniu.
Tu był potrzebny zimny prysznic, ale na pustyni nie mogła liczyć na takie luksusy.

Musiało wystarczyć zajęcie myśli robieniem bałaganu. A gdy wszystko było gotowe… mogła wreszcie przystąpić do wymykania się. Przekradnięcie się przez straże nie było czymś trudnym, ale mogło być niebezpieczne jeśli popełni błąd. W końcu mieli strzelby i mogli ich użyć nie oddając strzałów ostrzegawczych. Dziewczyna postanowiła więc nie spieszyć się. Miała całą noc, toteż spokojnie wyczekiwała okazji, gdy któryś ze strażników oddali się za potrzebą, przyśnie lub... pójdzie pogadać z kolegą przy rozluźniającej odrobinie opium.

Nie było to łatwe przy jej obecnym pobudzeniu, które nie chciało wygasnąć tak szybko. Ciężko było leżeć cierpliwie, ale Carmen była doświadczoną agentką przyzwyczajoną do niewygód, choć zwykle nie takich. Niemniej taka okazja się nadarzyła dość szybko… strażnicy się oddalili na dymka, a wtedy Carmen ruszyła ku pustyni… wstrzymując się nagle. Posłyszała bowiem za sobą ciche nucenie, kobiecy głos… który przeszył jej ciało przyjemnym dreszczem. Aisha zakończyła właśnie figle z Langstromem i wędrując w zwiewnej szacie okrywającej jej ciało, do którego owa tkanina przylegała czasami ciasno pod wpływem podmuchu wiatru. I ten widok kusił… ciężko było Carmen oderwać oczy od jej piersi, ale przecież nie mogła tu dłużej zostać. To była ciężka próba woli dla Brytyjki.
Miała na to jednak swój sposób. Ten sam, który od lat stosowała przed skokami akrobatycznymi, by w pełni się skupić. Ten, którego nauczył ją Brutus. Zamknęła oczy i postawiła ściany wokół swojego umysłu. Nie było tu nikogo poza nią samą. Nie było Brutusa, Orłowa, Aishy, Goodwina... nikogo. To był jej świat. Przez chwilę skupiła się na nim, a potem po prostu ruszyła ku pustyni. Choć ją korciło, nawet się nie oglądała, dopóki nie miała pewności, że jest dostatecznie daleko.

Nie było to łatwe… ale się udało. Chłód pustynnej nocy, nieco wyciszył syreni śpiew jakim były niedawne widoki. Tu wśród piasków pustyni, była sama i mogła ogarnąć swe myśli. A gdy minęło około pół godziny dostrzegła dwie zbliżające się ku niej osoby. Gabrielę z karabinem snajperskim nonszalancko przewieszonym przez ramię i Orłowa.
Oczywiście, ucieszyła się na ich widok, choć po cichu liczyła, że zjawią się jednak później. Wciąż miała chaos w głowie. Im bardziej bowiem myślała o wpływie, jaki wywarła na niej Arabka, tym częściej rozważała udział mocy... nadprzyrodzonych. Zresztą teraz, gdy zobaczyła Jana, za którego dotykiem przecież tak tęskniła, utwierdzała się tylko w tym przekonaniu. Nawet na jego widok nie czuła takiej ekscytacji i podniecenia jak na widok krągłych piersi Aishy.

Ostrożnie uniosła dłoń do góry i zamachała nią lekko, wychodząc na spotkanie towarzyszom.
- Mam dziennik profesora. - jako agentka zaczęła od konkretów, nawet się nie witając - Nie miałam czasu jednak go przejrzeć. Upozorowałam więc własne porwanie. Pewnie połączą to ze zniknięciem notatek. Na razie myślę, że tutaj więcej nie zdziałam. Naszyjnik znaleźli szukając na ślepo, wciąż też nie namierzyli grobowca Hekesh. W okolicy jest natomiast jeszcze jakiś inny archeolog, który podobno dokonał teraz jakichś odkryć. - wyrzuciła z siebie najważniejsze informacje, jakby w obawie, że zaraz ktoś im przerwie.
- Właściwie to jest ich kilkunastu. To miejsce było nekropolią dla kapłanów i wysokiej rangi urzędników. - sprecyzowała Gabriela. - W okolicy prowadzonych jest wiele wykopalisk, prze różnych archeologów.
- Myślisz że użytecznym byłoby zjawienie się zatroskanego męża, tak… pojutrze?- zapytał zamyślony Orłow starając się nie uśmiechać do Carmen zbyt ostentacyjnie. Co by Gabriela nie nabrała jakichś podejrzeń. - Czy nie warto w ogóle ?
- Myślę, że to zależy od tych notatek w dużej mierze - dziewczyna wskazała dziennik, po czym dodała - Jestem niemal pewna, że koło profesora kręci się agentka albo ktoś... w tym rodzaju. Młoda Arabka - piękna, wykształcona, owinęła Langstroma wokół małego palca. Jeśli miałabym strzelać, to ona ściągnęła na aukcję Aghramana, a na pewno to ona wybrała przedmioty, które były “cenne”. Goodwin natomiast żeby pokryć długi chciał sprzedać wszystko to, co mieli najcenniejszego.
- Piękna ?- zdziwił się Rosjanin słysząc takie określenie z ust Carmen, ale nie wnikał w szczegóły. Bo dodał po chwili.- Ten dziennik jest malutki, nie ma powodu żebyśmy siedzieli nad nim we troje. Gabi… zajmiesz się tym?
- Nie ma sprawy!- rzekła czarnowłosa pomocniczka agentów chciwie wyciągając dłonie i zaciskając na nim palce. - Przejrzę go całego.
Zaś Orłow zamyślił się.- Skoro jest tam Turczynka, to może na razie dajmy sobie spokój. Poczekamy aż Goodwin będzie musiał powiadomić Pierre’a o tym, że zgubił jego żonę.
Carmen uśmiechnęła się. Bynajmniej nie było jej żal nałogowego hazardzisty.
- Poza tym dowiedziałam się, że głównym sponsorem wykopalisk jest jakiś Szwajcar i to za jego plecami Goodwin działał, choć miał zachować wyłączność na znaleziska. Poza tym mam tylko dwa małe tropy. Nazwisko Chadwick - to ponoć też jakiś archeolog, który teraz odkrył grobowiec. Oraz niejaki Benizelech - miejscowy, który trudni się “pomocą” a przede wszystkim chyba handluje informacjami.
- Interesujące… Benizelechem zajmie się Gabriela. Ona jest tu nieznana, a ja nie powinienem się pokazywać w mieście. Gabi idź przodem, ja jeszcze muszę rozmówić się z Carmen na temat obozowiska.- Orłow zbliżył się ostrożnie do Carmen i jego dłoń przesunęła się ostrożnie po materiale sukienki opinającej jej pośladki.
- Muszę? Chętnie posłucham o wykopaliskach. - niczym mała dziewczynka, która otrzymawszy zakaz u ojca, próbowała u matki wyprosić pozwolenie.
Agentka poczuła dziwne ciepło na tę uwagę. Znów była wśród “swoich”.
- Może przy jakimś posiłku, dobrze? Ten dziennik naprawdę jest ważny i trzeba go przejrzeć. No chyba, że uważasz, że to dla ciebie za dużo... - podpuściła Gabrielę, starając się zachowywać naturalnie, gdy dłoń Jana coraz śmielej dotykała jej ciała przez materiał sukni.
- Nie nie… już pędzę.- odparła Gabriela ruszając przodem i zapominając o dwójce agentów, a sam Orłow już bezczelnie i nerwowo zaczął podciągać suknię Carmen, by sięgnąć ukrytych pod nią krągłości jej pośladków.
Zamruczała odruchowo, pozwalając dłoniom mężczyzny kontynuować wędrówkę.
- A jak twój raport... partnerze? - zapytała.
- Siedzieliśmy na piasku i grzaliśmy brzuchu obserwując jak paradujesz po wykopaliskach niczym dama. Gabriela miała łatwiej, bo zerkała na ciebie przez lunetę swej snajperki.- jego usta znalazły drogę do jej ucha wodząc po nim językiem. Podobnie jak jego dłoń… zacisnęła się na jej pośladku zachłannie go ugniatając.- Zastanawiałem się jak tam się zakraść… do twego namiotu, dotrzeć do ciebie i posiąść cię… zakrywając twe usta własnymi w namiętnych pocałunkach.
- To bardzo... nieprofesjonalne - dziewczyna drażniła się z nim, leniwie kręcąc biodrami. Nie miała zamiaru zdradzać, że jej fantazje podążały podobnymi ścieżkami. Nagle przed jej oczami stanęła scena z namiotu profesora i nagie, podskakujące piersi Aishy. Ogień rozgorzał w ciele akrobatki. Carmen odwróciła się gwałtownie i zdecydowanie przyciągnęła do siebie twarz kochanka, łącząc swoje wargi z jego wargami w namiętnym, niemal drapieżnym pocałunku, który mówił więcej o jej tęsknocie niż jakiekolwiek słowa.

Jan był zaskoczony… ale tylko przez chwilę. Jego usta dość szybko zaczęły rozkoszować wargami Carmen oddając się w pełni pocałunkom. A jego dłonie sięgnęły pod jej suknię zsuwając bieliznę z jej pośladków, by rozkoszować się miękkością pupy Carmen.

Rosjanin mocniej przycisnął do siebie Brytyjkę całując równie spragniony pieszczot jak i ona. Niemniej dla Carmen było to za mało… żar rozbudzony widokiem falujących hipnotycznie piersi Aishy domagał się ugaszenia. I pocałunki oraz masaż nie wystarczały do tego. Czuła się jak... bestia. Cyrkowy drapieżnik, który zerwał się z uwięzi i teraz ma zamiar wyładować całą swoją furię. Przygryzła boleśnie wargę Orłowa, a kiedy i tego było jej mało, silnie popchnęła zdziwionego tą gwałtownością mężczyznę na jeszcze rozgrzany słońcem pustyni piasek.
- Rozbieraj się. - warknęła, szamocząc się z własną sukienką, której szybko się pozbyła.
Jan zaskoczony jej gwałtownością… przez chwilę leżał patrząc na nią zdziwiony. I zaczął się rozbierać sprytnie zabierając się wpierw do zsunięcia spodni i bielizny, by odsłonić ten fragment ciała, który najbardziej ją interesował. Pal rozkoszy… niczym włócznia stercząca ku nocnemu niebu. Dowód tego jak bardzo ją pragnął.

Carmen dosłownie pożerała go wzrokiem. Gwizdnęła cicho, co początkowo wziął za wyraz uznania, lecz szybko okazało się, że był to sygnał dla Barona, który leniwie spełzł z jej ciała i ruszył w swoją stronę, zapewne planując drzemkę w ciepłych jeszcze ubraniach swej pani. Tymczasem ona sama za nic sobie miała nocny chłód pustyni, który tylko podkreślał jej wdzięki sterczącymi sutkami.

Nie zwlekając dłużej, kobieta opadła na kochanka, wprowadzając go do swego wnętrza jednym, silnym pchnięciem. Dosłownie nadziała się na jego pal i tylko dzięki zagryzionym na dłoni ząbkom, udało jej się stłumić krzyk bólu... oraz rozkoszy.

Dłonie mężczyzny.. zdołały jedynie rozpiąć koszulę, nim Carmen dosiadła kochanka.. identycznie jak Aisha w namiocie. Orłow jednak nie był podstarzałym profesorem. Jego dłonie pochwyciły akrobatkę za biodra, by nadać odpowiednie tempo im figlom i sięgnąć ku jej piersiom, unoszącej się na falach rozkoszy kształtnej pokusie. Carmen jęczała coraz głośniej za nic sobie mając fakt, że są na środku pustyni i ktoś przecież mógłby się do nich zakraść. Czar Arabki tylko podgrzał i tak gorący temperament akrobatki.
- Tego mi było trzeba... o taaak... - mruczała lubieżnie, odrzucając do tyłu włosy i poddając się szaleństwu zmysłów, raz za razem nabijając płynnie na kochanka.

Czuła żar promieniujący z podbrzusza i zimne powietrze chłodzące jej rozgrzane ciało. Mocniej, szybciej… tym razem jej biodra szalały narzucając gwałtowne tempo. Gdy zamykała oczy widziała swe odbicie niemal… Aishę dosiadającą anonimowego kochanka. Jej oczy i uśmiech obiecywały nieziemską rozkosz, jej piersi poruszały się hipnotycznie jakby kusząc do zwiększenia tempa. Mocniej, szybciej… ciało rosił pot. Mimo zimna, Carmen czuła się jak w wulkanie, aż… krzyk rozkoszy jaki wyrwał się z jej ust oznajmił dotarcie do końca tego namiętnego maratonu. Jej paznokcie wbiły się w umięśnioną pierś Orłowa, a ciało wygięło gwałtownie w łuk. Orgazm był gwałtowny i zdawał się nie mieć końca, paraliżując zmysły kobiety.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 10-05-2017, 16:16   #34
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- To było… niespodziewane. - mruknął Orłow, głaszcząc po pośladkach Carmen.- Ta gwałtowność.
Zdyszana opadła na jego pierś.
- Chyba... nie miałeś... problemu... by jej sprostać. - wysapała dziewczyna, gładząc przeciętą przez jej paznokcie skórę na torsie mężczyzny - Wybacz... poniosło mnie.
- Czy wyglądam na kogoś… komu by to przeszkadzało?- zapytał ciepło Rosjanin chwytając za oba pośladki Carmen i lekko je ściskając.- To musiały być dla ciebie bardzo nudne dni.
- Za to ty pewnie bawiłeś się świetnie - dopowiedziała z przekąsem - Możesz mnie już puścić, wiesz?
- Leżąc na gorącym piasku, słuchając trajkotu Gabrieli nad uchem i patrząc jak przechadzasz się po wykopaliskach, niczym jakaś księżniczka… i wyobrażając sobie, co bym z tobą zrobił? Taaa… po prostu urlop moich marzeń.- zażartował sarkastycznie Rosjanin nie zdejmując dłoni z jej pośladków. Co więcej, zaczął je mocniej ugniatać i masować.- Mogę cię puścić… ale nie zamierzam.
- Jestem pewna, że znasz sposoby, by zatkać kobiecie usta, toteż nie rozumiem narzekania na trajkotanie naszej koleżanki. - Carmen uśmiechnęła się, drażniąc jednocześnie Orłowa zmysłowymi ruchami bioder.
- Znam… mam ci je pokazać?- zapytał ironicznie Orłow spoglądając w oczy Carmen.- Chyba nie sądzisz, że to iż teraz będziemy siedzieć w ciasnym samolocie powstrzyma mnie przed dobieraniem się do twej bielizny.
- A co ty chcesz od mojej bielizny, mam ci jakąś podarować? - zachichotała dziewczyna, przeciągając się leniwie tak, aby mimo mroku nocy kochanek mógł dokładnie zobaczyć zarys jej piersi na tle gwieździstego nieba - Zamiast rozprawiać o moich majteczkach, przydałoby się też opracować jakiś dalszy plan działania…
- Dobrze wiesz co chcę… w tej chwili.- palce mężczyzny znacząco muskały Carmen pomiędzy jej pośladkami.- Nie wiem czy dobrze się stało, że tak niespodziewanie uciekłaś. Może... gdybyś przybliżyła się do tej agentki osmańskiej. Może coś by się jej wymsknęło?-
Jej piersi.. na przykład… uwolnione od stroju, kuszącą kołyszące się w rytm ruchów bioder. Carmen odruchowo oblizała usta, gdy ta wizja pojawiła się w jej umyśle na wspomnienie o Aishy. Jeszcze wydarzenia z namiotu profesora były za świeże w jej pamięci.
- Może wiesz, czym się szczególnie interesowała, albo na co zwracała uwagę, albo czym się zajmowała?- dopytywał się Rosjanin, nie przestając wodzić opuszkami palców po pośladkach i pomiędzy nimi.
Carmen jęknęła cicho. Ugięła łokcie, by oprzeć się o nagi tors mężczyzny i delikatnie smakować jego szyję pocałunkami. Wciąż była nienasycona, lecz teraz gwałtowność zniknęła z jej ruchów.
- Była asystentką profesora i na dobrą sprawę zawiadowała całą logistyką tych wykopalisk - szepnęła mu do ucha, robiąc tylko krótką przerwę na kilka muśnięć płatka usznego - Masz rację, nie rozgryzłam jej do końca, jednak pozostaje pytanie dlaczego akurat ta ekipa archeologów miałaby coś odnaleźć? Ten naszyjnik to było szczęście. Obawiam się też, że jeśli za dużo uwagi poświęcimy jednej ekspedycji, coś może nam umknąć. Ja bym wzięła na spytki tego tuziemca Benizelecha. I to spytki niekoniecznie po dobroci. Chyba że chcesz na niego tracić majątek... - ugryzła kochanka w szyję.
- Porwać go… wydusić z niego wszystko co wie. - wymruczał Orłow, mocniej zaciskając dłonie na pośladkach dziewczyny i wodząc językiem po jej barku. - Twarde negocjacje…-
On też sam zresztą był już twardy, w najbardziej rozkoszny ze sposobów.- Tym mogę zająć się ja. Ciebie wszak widział. Więc.. co ty planujesz?-
Westchnęła cicho pod wpływem jego pieszczot.
- Rozumiem, że rola niewolnicy seksualnej nie wchodzi w grę... - wymruczała mu do ucha, jednocześnie unosząc pośladki znad jego lędźwi - Chcę z perspektywy Skylorda przyjrzeć się wszystkim pracującym w tym okręgu ekipom.
- Rola mojej seksualnej niewolnicy? Cóż… musiałabyś się wykazać… inicjatywą i pokazać mi jak widzisz siebie w tej roli.- jego wzrok wędrował po jej włosach wzburzonych niczym fale morskie, uniesionej dumnie głowie krągłych piersiach i nagim brzuchu, schodzącym aż do ukrytego w mroku nocy intymnego zakątka. I po udach okrytych pończoszkami i podwiązkami je podtrzymującymi… wszak Carmen po prostu zrzuciła z siebie to… co przeszkadzało jej w osiągnięciu swego celu. Wzrok ów był łakomy i drapieżny… podobało mu się to co widział.
- Ach tak... - uniosła się na rękach, by spojrzeć mężczyźnie w oczy - W takim razie moja oferta przestała być aktualna, skoro nie jesteś przekonany. Może za to złożę ją naszej znajomej Chince... gdy znów się spotkamy. - droczyła się z mężczyzną.
- Nie mówię że nie jestem… - zaczął szybko się wycofywać z tej kwestii Orłow chwytając dla odmiany za piersi dziewczyny i ściskając je zachłannie jakby się bał, że znów mu ucieknie.- Po prostu… jeśli masz być moją seksualną niewolnicą, to będziesz musiała być mi całkowicie posłuszna. I nie mieć żadnych oporów… Bo ja mam duży apetyt i niekoniecznie dbam o to w jakim miejscu go zaspokajam.
Dziewczyna jednak zdjęła jego dłonie ze swojego ciała i zaczęła wstawać.
- Przykro mi, oferta jest już nieaktualna. - mrugnęła do niego - I nigdy nie dowiesz się czy mówiłam poważnie…
Pochwycił ją za dłonie, pociągnął do siebie brutalnie i gwałtownie. Szybko i sprawnie… nie zdążyła zareagować, gdy przylgnęła do jego ciała.Obrócił się na bok pociągając ją za sobą, a potem położył na niej. Teraz to ona czuła ciepły jeszcze piasek pustyni pod sobą i rozgrzane ciało Orłowa. Na sobie.
- Doprowadzasz mnie do szału Carmen.- szepnął cicho i zaczął całować jej usta namiętnie i władczo, zachłannie przyciskając swe wargi do jej. Bardziej niż chętnie odpowiadała na jego pocałunki, uśmiechając się przy tym. Z jakiegoś powodu uwielbiała akurat tego agenta doprowadzać do skraju wytrzymałości, badać jego opanowanie i doświadczać żądzy, które nim targały. Gdy wyswobodził na chwilę jej usta, postanowiła dolać oliwy do ognia:
- Naprawdę? Nie zauważyłam... - uśmiechnęła się bezczelnie.
- Pragnę cię teraz.. pragnę twego ciała i twych ust… na mojej męskości. Mogę się jednak odwdzięczyć tym samym. - zaczął się targować Orłow ustami schodząc na szyję i obojczyki Brytyjki.- Pragnę cię posiąść znów… mocno… i przyznaję… pragnę tego wszystkiego teraz… naraz… ciężko mi zdecydować.-
- To może ty się zastanów, a ja się ubiorę? - kpiła mu prosto w oczy.
- Myślisz że jakieś szatki mnie powstrzymują… zedrę je z ciebie… a teraz… się zemszczę.- jak ta zemsta miała wyglądać, Carmen przekonała się po chwili. Władczo chwycił za jej uda szeroko rozchylając jej nogi i tak trzymając ją, zabrał się za pieszczoty językiem jej intymnego zakątka i trącając jego czubkiem jej guziczek rozkoszy, włączając nim przyjemne doznania przeszywające jej zmysły.
- Och, nie wiedziałam, że jesteś taki mściwy... - jęknęła, odruchowo przymykając powieki - A może dasz mi też możliwość rewanżu tej zemsty?
Powoli… nie przerywając pieszczot językiem jej podbrzusza i ud powoli obrócił się, tak że nad jej obliczem znalazło się jego podbrzusze, a duma jego muskała czubkiem jej usta ocierając się lekko. Carmen poczęła pieścić kochanka delikatnymi smagnięciami języka, dopiero po chwili ujęła jego męskość w usta. Bezsprzecznie stęskniła się za Orłowem, jego cudownymi pieszczotami i umięśnionym, wyćwiczonym ciałem... a jednak raz po raz przed jej oczami wracał obraz krągłych piersi Arabki o kolorze dojrzałej brzoskwini. Aż sama zaczęła zastanawiać się nad własną orientacją, tym bardziej angażując w pieszczoty Jana.
Kolejne muśnięcie języka, kolejny dreszczyk… Orłow sięgał głębiej budząc coraz silniejszy odzew ze strony ciała Carmen. Podobnie ów smak kochanka w jej ustach, jakoś się jej nie nudził. A wspomnienie widoku piersi Aishy tylko dodawało żaru. Czy jednak to ją powinno dziwić… Może i Yue była tylko miłą odmianą, ale przynosiła przyjemność i jej nagie ciało było piękne w oczach akrobatki. Brytyjka wszak nie byłaby jedyną osóbką w cyrku, która doceniała rozkosze przynoszone przez obie płcie.
Kolejne muśnięcię języka i ciało Carmen samo napięło się jak struna, a z ust wyrwał się lekko zduszony pomruk. Orłow nadal obeznany był z jej ciałem i grał na strunach jej zmysłów niczym wirtuoz na ulubionym instrumencie. Ona zresztą też nie pozostała mu wdzięczna, pieszcząc jego rozgrzany pal coraz szybciej i coraz zachłanniej ssąc go, jakby dopraszając się soków, które lada moment miały trysnąć na jej twarz.
I jej kunszt zakończył się sukcesem… Jan nie mógł się dłużej opierać jej pieszczot obficie oddając jej to czego domagała się swym zwinnym języczkiem. On sam zresztą również doprowadził jej ciało do drżenia i wygięcia się w łuk od nagłej rozkoszy, kiedy jego język zachłannie pieścił najbardziej intymny z jej obszarów ciała. Po czym położył się obok niej dysząc ciężko i spoglądając w nocne niebo.
- Będziemy musieli wracać.. do obozowiska.- mruknął niechętnie.- A jutro znów się rozdzielić, choć tym razem, tylko do wieczora.
- Jakiego obozowiska? - zapytała nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Do naszego obozowiska… tego przy samolocie. Przecież nie możemy spać w Skylordzie. Pomijając kapitana, który lubi drzemać w kokpicie. Rozbiliśmy dwa małe namioty przy nim. Jeden dla mnie, drugi dla Gabrieli i ciebie.- wyjaśnił Orłow spoglądając w niebo.
- Nie boimy się... gości? - zapytała, podnosząc się i ubierając powoli.
- Gabriela założyła miny gazowe dookoła obozowiska. Nieproszeni goście zostaną uśpieni przy próbie wtargnięcia.- wyjaśnił Jan również zabierając się za ubieranie.
W odpowiedzi Carmen tylko się uśmiechnęła. Jej myśli wciąż błądziły wokół Arabki, a raczej jej niezwykłego wpływu.
- Gotowa - powiedziała po chwili, ubrawszy się.
- Chodźmy.- odparł Orłow podając jej dłoń.- Będę twoim przewodnikiem.


Podróż przez pustynię upłynęła dość szybko, trzymając dłoń Orłowa Carmen czuła jeszcze wspomnienia niedawnych chwil rozkoszy na swym ciele i wspomnienie kuszącej Arabki w swym umyśle. Nie mogły ich spłoszyć, kolejne widoki. Dobrze jej znanego Skylorda, przy którym to przycupnęły dwa małe namioty, a pomiędzy nimi niewielkie ognisko.
Wraz z Orłowem manewrowała pomiędzy obszarami w których to Gabriela ukryła swe małe niespodzianki, aż doszli do samego obozowiska przy którego to ognisku ciemnowłosa pomocniczka zatopiona była w czytaniu dziennika Langstroma.
- Coś ciekawego? - zapytała Carmen, przechodząc obok i kierując swoje kroki do aeroplanu. Chciała przywitać się z kapitanem maszyny.
- Na razie… odkryłam, że profesor szukał różnych mitycznych miejsc. Bez skutku. Głównie datego, że jego tezy były oparte na bardzo… wydumanych przesłankach. I nie znajdowały sponsorów… do czasu aż zaczęła pomagać mu asystentka Aisha… a potem pojawił się Goodwin z funduszami. Ostatnio miał pasmo sukcesów… ale nie takich jakich pragnął. Ot znalazł kilka grobowców urzędników i kapłanów egipskich. Ale to nic co mogłoby przynieść mu sławę. Za to… zaczął wreszcie zarabiać.- zaśmiała się zerkając za idącą do Skylorda Carmen.- Dziś już lepiej nie zaglądać do kokpitu. O tej porze kapitan śpi… ululany swą ulubioną szkocką.
- Pozwalacie mu pić w trakcie misji? - dziewczyna zmarszczyła brwi groźnie.
- Nie upija się do upadłego. Ale lubi doprawić się odpowiednio przed snem. - wyjaśniła Gabriela. - On mógłby po pijaku posadzić Skylorda na lodowcu, acz nigdy nie upija się aż tak bardzo. Ale teraz z pewnością mocno śpi i nie chce by mu przeszkadzać bez powodu.
Carmen mierzyła przez chwilę wzrokiem dziewczynę, zastanawiając się czy nie przypomnieć jej, że to na jej rozkazy powinna być obsługa aeroplanu, a nie odwrotnie, ale dała sobie spokój. Spojrzała mało przychylnie na namiot, po czym stwierdziła:
- Mimo wszystko będę spać w samolocie. Na sofie, gdzie siedziałam było dość miejsca.
- Nooo dobrze… a co jutro robimy?- zapytała Gabriela wstając i ruszając do swego namiotu.- Co oprócz koca ci przynieść?
- Nic, dzięki. Agent Orłow już mamy zaplanowane zadania, ty skup się na dzienniku, a potem dowiedz się jakich odkryć dokonał niedawno niejaki Chadwick. Generalnie wszyscy mamy oczy i uszy otwarte na imię Hekesh, bo to prawdopodobnie z postacią tej wiedźmy związani byli nasi dziwni przyjaciele z Paryża. - spojrzała przeciągle na Jana, przypominając sobie gonitwę po dachach, kiedy po raz pierwszy ją pocałował. To wcale nie było tak dawno temu, a jednak w tym czasie... nie było już na jej ciele miejsca, którego nie całowałby Rosjanin. Czyżby była... łatwa?
Może… a może to wina jego spojrzenia. Dzikiego i namiętnego. I rozkoszy którego obiecywało. I faktu, że Orłow dotrzymywał tych milczących obietnic.
- Dooobrze..- odparła z entuzjazmem Gabriela. Ją tak łatwo było zadowolić. Wystarczyło dać coś jej do roboty i powiedzieć, że było ważne.
Carmen weszła na pokład samolotu przypominając sobie jak tu jest ciasno. I ciemno… gdy elektryka była wyłączona. Jakoś dotarła do przedziału pasażerskiego i zabrała się za przygotowanie się do snu. Usiadła w swoim siedzeniu, pozwalając Baronowi swobodnie ześlizgnąć się na ziemię i zaznać nieco swobody. Spojrzała na wejście do przedziału. Przez chwilę zastanawiała się kogo chciałaby tam ujrzeć. Orłowa? Nie... była naprawdę zmęczona. Dopiero teraz poczuła jak od kilku godzin non stop jej zmysły były w stanie czujności. Teraz więc przyszedł czas na zregenerowanie sił. Rozebrała się do bielizny, opłukała pobieżnie ciało z kurzu, a następnie znów wróciła na sofę i mimo tego, że jej stopy wystawały przez poręcz, zasnęła niemal od razu, gdy tylko przykryła się kocem.


Przebudziła się nagle… jakby coś ją obudziło. Jakieś przeczucie czy może instynkt. Było cicho, ale za to czuła unoszący się wokół zapach silnych ziół, jakby ktoś rozpalił kadzidła. Dopiero wtedy zauważyła, że nie jest sama. Że ktoś powoli idzie korytarzykiem do tej kabiny. Lekko chybotliwy krok, kołyszący biodrami w zmysłowy sposób. Aisha. Naga i ubrana zarazem. Jej biodra otulała tkanina, jej piersi okrywała przepaska, a woalka twarz... lecz równie dobrze mogłoby ich nie być. Delikatny materiał prześwitywał w świetle księżyca i podkreślał wszelkie pokusy anatomii Arabki.
Carmen słyszała muzykę, a wchodząca Aisha zaczęła poruszać się w jej rytm czasem “stając” się kobrą kiwającą na boki, czasem żurawiem zrywającym się do lotu… niemniej cały czas zmysłową kusicielką, coraz bliżej niej.
Carmen zerwała się ze swojego siedzenia i odruchowo sięgnęła po nóż. Nigdzie jednak nie było jej ostrzy. Nie było też Barona. Była sama, odziana jedynie w halkę, w której ułożyła się do snu.
- Jak się tu dostałaś? - wysyczała gotując się do ataku.
Nie odpowiedziała. Przyłożyła jedynie palec do swych ust. Uśmiechnęła się tylko tajemniczo i zbliżyła jeszcze bardziej do Carmen. Zsunęła materiał okrywający swe piersi i zaczęła wodzić po nich palcami, masować je delikatnie i spoglądać na Brytyjkę. Jej oczy błyszczały pożądaniem, jej uśmiech był tajemnicą. A jej piersi kusiły by dotknąć, by pochwycić… tańczyła zmysłowo dla Carmen właśnie. Agentka wiedziała, że powinna zaatakować kobietę, ale... nie potrafiła. Stała jak zaklęta, wpatrując się w oczy Arabki i tylko co chwila wodząc wzrokiem po jej kuszących kształtach. Poczuła znajome gorąco oraz lepkość między udami... Przełknęła ślinę.
- Czego... chcesz?
Aisha tańcząc zbliżyła się i kucnęła przed stojącą Carmen. Nadal płynnie kiwając się na ugiętych nogach ocierała się szczytami piersi o nogi Brytyjki, oparła dłonie o jej biodra i musnęła językiem podbrzusze akrobatki. Delikatnie i zaczepnie. Czy to była odpowiedź?
- Prze... przestań. - zająknęła się Carmen, lecz nie odsunęła się. Wręcz przeciwnie. Dziwnym sposobem jej uda lekko się rozsunęły, a ona sama drżała na całym ciele jakby w oczekiwaniu.
Język Aishy niczym wąż poruszał się po obszarze rozkoszy Carmen, najpierw smakując otoczenie, potem sięgając w głąb. Arabka przylgnęła twarzą do łona Brytyjki, co jednak nie powstrzymało jej zmysłowych ruchów i ocierania się piersi o skórę nóg agentki.
- Przestań! - w akcie rozpaczy, resztkami siły woli Carmen złapała kobietę za ramiona i odsunął chcąc spojrzeć jej w oczy.
- Czemu... mnie dręczysz?
Aisha uśmiechnęła się w odpowiedzi i powoli wstała. Jej ramiona otoczyły kark Carmen, gdy przyciągnęła ją do siebie zmysłowo całując i ocierając się tym kuszącym biustem o piersi spanikowanej Brytyjki. Nie była to odpowiedź, której Carmen się spodziewała. Najwyraźniej Aisha wolała czyny od słów. Carmen jęknęła cicho, próbując odepchnąć od siebie asystentkę profesora, jej dłonie natrafiły jednak na jędrne piersi. Odruchowo zacisnęła na nich palce.
Pomruk rozkoszy… pierwszy dźwięk wyrwał się z ust Aishy. Naparła mocniej swym biustem, na dłonie Carmen, by ta w pełni mogła się rozkoszować ich miękkością i sprężystością. Wręcz nienaturalnie przyjemną.
Usta Arabki całowały jej usta i policzki, gdy napierała na nią w kierunku siedzenia na którym niedawno spała.
- Chyba oszalałaś... - oponowała Carmen, pozwalając się jednak spychać na sofę. Kiedy upadła na miękkie siedzenie, spojrzała na Arabkę z pożądaniem.
- Nawet cię nie lubię... nie rozumiem... - oblizała się łakomie na widok łona kobiety, które teraz znajdowało się dokładnie na wysokości jej oczu.
Aisha uśmiechnęła się tajemniczo zrywając zasłonę tkaniny i leniwie poruszając biodrami w rytm pchnięć niewidzialnego kochank. Nachyliła się bardziej ku Carmen tak by ta mogła sięgnąć językiem owego ukrytego skarbu Arabki, sama pieszcząc swoje dwie krągłe piersi i pomrukując cicho.
- Chyba nie myślisz, że ja... - urwała, wpatrując się hipnotycznie w pieszczącą się Aishę.Po chwili, jakby wbrew sobie zbliżyła twarz do jej łona i wyciągnęła nieśmiało języczek, by spróbować soków kobiety, od których były już wilgotne jej uda.
Ów smak… był jak nektar… nie mogła uchwycić… ale była w tym jakaś nieziemska przyjemność. Tak jak i szalona była ta sytuacja. Delikatna pieszczota języka Carmen wyrwała już cichutkie jęki z ust Aishy. Te zaś przywołały kogoś. Kolejne dwie tancerki wkroczyły na scenę. Kolejne dwie Aishe, identyczne jak pierwsza podchodziły hipnotyzując ruchem bioder i masując kusząco swe piersi. Sytuacja stawała się coraz bardziej szalona i absurdalna… i coraz bardziej ekscytująca. Carmen tonęła w morzu rąk, ust i nieprzerwanej rozkoszy. Tracąc poczucie gdzie kończy się jej własne ciało, a zaczynają ciała kochanek, jęczała i drżała spazmatycznie, błagając je niemo o spełnienie. A gdy już... już była blisko... obudziła się.

Wyrwała się z tego stanu nagle, tuż przed świtem… mokra od potu i rozpalona sennymi marzeniami. Gdzieś głęboko w podświadomości czuła, że coś… było ukryte w tym śnie. Jakiś mały drobny detal, który… może ma jakieś znaczenie, może nie?
W każdym razie Carmen czuła, że asystentka Langstroma odcisnęła piętno na jej umyśle. I nie zdoła się go łatwo pozbyć.
Agentka odgarnęła włosy ze spoconego czoła, a stęskniony Baron od razu owinął się wokół jej ramienia. Dziewczyna przyjrzała się pupilowi, po czym przyłożyła policzek do jego chłodnej, łuskowatej skóry.
- Coś mi umknęło... - szepnęła - Ta Arabka jest niebezpieczna... może powinnam ją zabić? - westchnęła, po czym wstała, by się ubrać.
- Popadam w paranoję... - mruknęła do Barona. Po 5 minutach była już gotowa, by przywitać się z Victorem oraz pozostałymi.
Słońce powoli wschodziło nad horyzontem rozgrzewając ciała. Victor wraz z Orłowem właśnie się golili. Jeśli kapitan wczoraj zażywał alkoholu to rano nie było nic po nim widać. Za to Gabriela zabrała się energicznie za pichcenie śniadania. Jajecznicy ze… wszystkim co miała pod ręką.
- Dzień dobry - powiedziała Carmen trochę nienawykła do takiej “domowej” atmosfery. Nie wiedząc co ze sobą zrobić skupiła się na Baronie i wypuściła go na małe polowanie.
- Dobrze się spało?- zapytała radośnie Gabriela i zerkając na Jana dodała.- Bo jemu chyba nie… parę razy wstawał.
Mężczyźni mają brzytwy na przy szyjach ograniczyli się do machnięcia dłonią, a Rosjanin do zgromienia wzrokiem Gabi, gdy ta się wygadała.
- Znośnie. - powiedziała Carmen, tylko przelatując wzrokiem po twarzy Jana. Nie zamierzała go o to pytać. Przynajmniej nie przy wszystkich.
- Jak wygląda kwestia naszych zapasów? - zapytała, po czym dodała - Jest tu w ogóle gdzieś w pobliżu jakaś oaza? Marzę o porządnej kąpieli.
- Musielibyśmy polecieć do Abydoss.- stwierdził Victor. - Oazy są… ale trzeba udać w głąb pustyni. Paliwa mamy sporo, a i o żywność oraz wodę nie musimy się martwić. Do miasta mamy rzut kamieniem jeśli wyruszy…- zanim dokończył wypowiedź, spojrzenia całej czwórki agentów zwróciły się na południowy wschód. Usłyszeli bowiem echa wystrzałów.
- Obóz Langstroma.- stwierdziła Gabriela nagle.
- Trzeba zobaczyć, co tam się dzieje. Gdzie macie lunety? I skąd najlepiej widać? - zapytała Carmen, błyskawicznie zakładając szal na głowę, by uniknąć ostrego już słońca.
- Musimy przebyć kilka wydm by się zbliżyć. Gabi bierz sprzęt. Victor szykuj Skylorda, na wypadek gdybyśmy musieli szybko wyruszyć.- zadecydował Jan biegnąc do swego namiotu, podobnie jak Gabriela do swojego.

Wyruszyli natychmiast. Jan z Gabrielą na przedzie, Carmen tuż za nimi. W pośpiechu wspinali się i schodzili po wydmach, aż w końcu dotarli na miejsce. Tu cała trójka położyła się na piasku. Jan z Carmen z lornetkami, a Garbiela z lunetą na karabinie snajperskim.




Poniżej w obozie toczyła się regularna bitwa…
Po jednej stronie walczyli beduini



wpadając na wielbłądach do obozu i próbując zabić każdego kto się nawinie. Przeciw nim stawały… mumie podobne tym, z którymi Carmen i Jan mierzyli się w Paryżu. Tyle że tutaj nie ukrywały swej nieumarłej tożsamości. Pośrodku kopacze i ochrona wykopalisk desperacko starała się nie zginąć z rąk którejkolwiek ze stron.
- Hmmm chyba niezadowolenie tuziemców ich dopadło... - skomentowała cynicznie Carmen, ukrywając jak bardzo jest poruszona widowiskiem. Starała się wypatrzeć w tłumie profesora, Goodwina i oczywiście... Aishę. Ją chyba najbardziej.
- Skąd te potworki tutaj i to w takiej ilości. Jakaś klątwa przy otwieraniu grobowca? Ale w takim razie skąd… beduini? W takiej liczbie… tak szybko. - Jan zadawał pytania, na które i Carmen chciała znać odpowiedzi. Tylko kto by ich udzielił. Na pewno nie Langstrom. Dostrzegła go bowiem. Był martwy. Goodwina w tej całej zawierusze nie dostrzegała, ani Aishy. Jeszcze nie, przynajmniej.
- Beduini akurat nie stanowią zagadki. Benizelek, z którym planujesz się spotkać, przybył na wykopaliska ostrzegając profesora, że jego działalność nie podoba się lokalnym. Mumie natomiast... no właśnie, pytanie czy są z tuziemcami czy mają jakieś własne interesy tutaj. - Carmen mówiła, cały czas wypatrując Aishy.
- Możemy spróbować się podkraść i wykorzystać to zamieszanie. Ryzykowne podejście, ale… może się opłacić.- zamyślił się Orłow. - … Gabi nas będzie osłaniać. Carmen jak myślisz?
- Ale ci beduini nie są lokalni. Musieli przybyć spoza Abydoss i okolic. To nie są stroje podobne tym które noszą kopacze. - zamyśliła się Gabriela. I miała rację, coś w tym zachowaniu beduinów nie pasowało samej Carmen, działali jak zgrana maszyneria. Jak jedno ciało. Jak… wojsko. Ale przecież nie brytyjskie.
- Może Turcy postanowili tak jak my zbadać sprawę u źródeł? Tylko oni w mniej subtelny sposób - zgadywała Carmen, próbując ustalić jak się mają relacje Beduinów i mumiowatych.
- Jak dla mnie chcą wszystkich wybić i zakopać trupy. Uciekłaś tuż przed ich imprezką.- zamyślił się Jan przyglądając rozwojowi sytuacji.- I może im się udać… powoli zyskują przewagę. Gabi… ten trzeci od lewej, usuń go. Bez dowódcy pójdzie im to wolniej.
- Się robi…- Garbiela oparła mocniej kolbę na ramieniu. Nacisnęła spust i rozległ się huk broni, który utoną w ogólnym rozgardiaszu. Wyznaczony przez Jan cel padł bez życia.
Carmen zaś dostrzegła Goodwina czającego się pod ciężarówką z… chyba rewolwerem w dłoni. Brakowało tylko Arabki.
- Pod ciężarówką jest nasz przyjaciel - powiedziała do Jana, ale bynajmniej nie kwapiła się, by udzielić mężczyźnie wsparcia. Wciąż wypatrywała Aishy.
- Cóż… jestem Rosjaninem. Nie mam powodu by go ratować.- stwierdził ironicznie Jan zerkając na Carmen. - A ty?
- Szwajcar? Ten o którym wspominał Langstrom w swym dzienniku? Tylko Goodwin zna jego tożsamość.- przypomniała Gabriela.
- Goodwin działał za plecami Szwajcara, co raczej nie czyni go podejrzany w temacie aukcji.
Gabriela kiwnęła głową na zgodę.- Więc pozwalamy mu zginąć… Bo chyba nie wyjdzie stąd żywy.
Carmen to nie obchodziło. Tylko jedna istotą ją interesowała w tej chwili. I w końcu ją wypatrzyła… Aishę owiniętą w burnus i wsiadającą na wielbłąda. Próbującą się wymknąć z tej całej matni wykorzystując chaos bitwy i… podejrzanie sporą kurzawę osłaniającą ją przed beduinami oraz mumiami i sprawiającą, że ciężko było Arabkę wypatrzyć.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 12-05-2017, 13:31   #35
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Tam jest asystentka - wskazała Carmen - Dobrze by było ją przechwycić! Masz jakieś wynalazki do tego? - zapytała Gabrieli.
- Dla jednej osoby… - odparła Gabriela odsuwając się od broni. - Dla ciebie. Jesteś lżejsza od agenta Orłowa. Dolecisz dalej.-
Po czym wyjęła z plecaka nieduży cylinderek z lotkami przypominającymi pocisk rakietowy. Który okazał pociskiem rakietowym. Oprócz tego zwinięte płótno i masę rurek… z których to zaczęła szybko składać stelaż małej prostej lotni.
- Rakieta da ci rozpęd, ale po trzech sekundach odczep ją. Powinnaś dolecieć do niej i… będziesz zdana tylko na siebie. Ona jest już poza zasięgiem mojej snajperki.- stwierdziła Gabriela montując wszystko i pokazując akrobatce jak odczepić rakietę podczas lotu.- Wystarczy nacisnąć ten zacisk i sama odpadnie.-
Po raz kolejny ucieszyła się, że przyszło jej pracować w cyrku. I choć sama zajmowała się akrobacją, a nie była wystrzeliwana, czasem lubiła porozmawiać z człowiekiem-kulą. Często porównywali doświadczenia w trakcie lotu, toteż Carmen mniej więcej miała pojęcie, co może odczuć.
- W porządku. Wystrzel mnie trochę bardziej przed Arabkę, żebym mogła ją przechwycić w trakcie ucieczki.
- Pamiętaj… trzy sekundy… lepiej mniej niż więcej. Ta lotnia nie wytrzyma takiego lotu zbyt długo i może rozpaść się w powietrzu. A wtedy zginiesz. - rzekła Gabriela przypinając Carmen. Potem odpaliła napęd i z głośnym rykiem wyrzutni rakietowej Brytyjka poderwała się w powietrze. Wtedy też zdała sobie sprawę, że żadna rozmowa nie mogła ją przygotować na to doświadczenie. Poruszała się zdecydowanie szybciej niż człowiek kula i musiała sama korygować tor lotu, bowiem napinające się płótno miało tendencję do zwiększa wysokości całej lotni. Raz… dwa… nie czekała na trójkę. Odczepiony pocisk poleciał gdzieś, a potem do uszu Carmen doszedł odgłos eksplozji. Sama akrobatka zajęta zaś była utrzymanie lotni w powietrzu i w kierunku gęstniejącego tumanu kurzu ukrywającego uciekającą Arabkę. Przebiła się przez niego i opadając powoli w dół patrzyła jak Aisha oddala się spokojnie na wielbłądzie od atakowanego obozowiska. Lotnia na której podróżowała zaś traciła pęd i wysokość… lądowanie też nie zapowiadało się przyjemne. Dlatego też Carmen odpięła paski uprzęży jeszcze w locie i puściła lotnię, gdy uznała że może bezpiecznie upaść na miękki piasek. Wylądowała jakieś dziesięć metrów przed zdziwioną Arabką która podróżowała truchtem na wielbłądzie oszczędzając jego siły na ewentualną dramatyczną ucieczkę.
Carmen przeturlała się po piasku, który na szczęście zamortyzował upadek... przynajmniej częściowo, na tyle by mimo obolałych członków, Carmen była w stanie podnieść się na nogi i ruszyć biegiem do wielbłąda.
- Zatrzymaj się! - krzyknęła do Arabki, choć nie liczyła za bardzo na jej współpracę, szykowała się raczej do “abordażu” i zrzucenia kobiety z grzbietu zwierzęcia własnym ciężarem ciała.
Aisha zatrzymała się zaskoczona i przyglądała zdziwiona Carmen. - Victorio... radziłabym ci uciekać. Nie wiem kim jesteś i dla kogo pracujesz. Ale bez względu na to, kto wygra w obozie ty… zostaniesz zabita. Lepiej więc zostaw mnie w spokoju i ratuj swoje życie.
Carmen wykorzystała czas, który kobieta poświęciła przemowie by do niej podbiec i spróbować ściągnąć z wielbłąda.
Udało jej się. Aisha spadła na nią i obie upadły na ziemię przetaczając się po piasku. Niestety ostatecznie Arabka była górą, leżąca na agentce i przyciskając Carmen plecami do podłoża. I co gorsza przyciskając krągłe piersi do biustu Brytyjki… z której ust wyrwał mimowolnie cichy, ale zmysłowy jęk.
Były takie miękkie i sprężyste jak sobie Carmen wyobrażała. Oczy Aishy zwęziły się na moment, a potem rozszerzyły szeroko w zdumieniu. Znów zwęziły, gdy uśmiechała się lisio. - A więc… nie przewidziało mi się. Ktoś mnie wczoraj odwiedził w nocy… podobało ci się to co widziałaś Victorio? Było ekscytująco?
Przełknęła ślinę. Była jednak przede wszystkim agentką, toteż wykorzystała moment dekoncentracji przeciwniczki na to, by zrzucić ją z siebie.
Udało się także dlatego, że sama Aisha chciała zwiększyć dystans odskakując od akrobatki. Znalazły się ledwie metro o siebie, szykując się do… Carmen planowała związać liną przeciwniczkę, a Aisha.
To co zrobiła wprawiło ją w osłupienie. Arabka chwyciła za swe piersi i zaczeła je zmysłowo masować przez swój strój zmuszając wzrok Carmen na skupieniu się na nich.
- Nie możesz mnie zaatakować. Nie chcesz zrobić mi krzywdy, prawda? Pragniesz… czegoś innego.- wymruczała zmysłowo obserwując ruchy Carmen, by na nie odpowiedzieć. Sama Brytyjka czuła jak drżą jej dłonie, jak nie może oderwać spojrzenia od palców Aishy krążących po jej biuście. To mogło utrudnić jej atak na Arabkę.
- Pieprz się... - powiedziała Carmen walcząc ze samą sobą. To ona chciała pieprzyć. I być pieprzoną. Szlag!
- No dobra, czarownico... wygrałaś. - powiedziała potulnie.
Postanowiła jednak sprytnie wykorzystać uczucie pożądania względem Arabki. Tak jak zrobiła poprzedniej nocy z Orłowem i potraktowała go niejako jak swoją własność, tak samo zamierzała związać kobietę po to, by uczynić ją “swoją”.
Rzuciła się z liną oplątując jedną dłoń Arabki i gdy próbowała tak splątać drugą ta chwyciła ją za twarz i przycisnęła ją do swojej całując namiętnie i rozkoszując się tym pocałunkiem. Siły… i wola zaczęły odpływać. Ciężko się było skupić Carmen na swym planie, gdy czuła smak Aishy i jej bliskość.
- Zabiją nas... - próbowała oponować, lecz bliskość Arabki działała na nią jak kowalski miech na już rozgrzany kawałek żelaza. - Przestań... - starała się oponować tak, jak we śnie, jednocześnie mocno trzymając linę. Przez sekundę opanowania w jej umyśle pojawiło się pytanie co myślą Gabriela i Orłow widząc teraz je przez swoje lunety.
- Jeśli nas znajdą… a odgradza nas burza piaskowa… odgrodzi… wkrótce. - Aisha ocierała się zmysłowo swym ciałem o Carmen i lizała językiem jej szyję niczym kotka. - Bardzo mnie pragniesz prawda? Ale zrobisz wszystko… bym przestała?
Takie udręki Carmen nie czuła chyba jeszcze nigdy. O dziwo jednak, ostatnim źbłem trawy którego się uczepiła, było... jej uczucie do Jana Wasilejewicza. Sama była zdziwiona, jednak prawdą stało się iż ten mężczyzna był dla niej kimś więcej niż tylko zdolnym kochankiem.
- Kurwa... - warknęła, samej nie wiedząc czy chodzi jej o wpływ Aishy czy o to, co właśnie pojęła w kwestii własnych uczuć. Chcąc się uwolnić, a zarazem wyładować frustrację, wyprowadziła cios prosto w czoło Arabki.
I ku swojej wściekłości… chybiła, tuż przed trafieniem… zawahała się i przesunęła dłoń. Aisha odskoczyła dodając z ironicznym uśmiechem. - Jesteś w mojej mocy. Niełatwo zerwać więzy, w które przypadkiem się wplątałaś. Ale… proponuję rozejm. Na razie stąd odjedźmy, a potem dokończymy spór w bezpiecznym miejscu Victorio.
Ponieważ wiedziała, że jej towarzysze ich obserwują i powinni do niej dołączyć, gdy nie będzie im groziło zdradzenie swych pozycji, przystała na propozycję.
- Niech będzie, ale skończ z tym. - burknęła, choć tak naprawdę wcale nie chciała kończyć.
- Chodźmy… więc.- Aisha ruszyła ku wielbłądowi i zerknęła w kierunku obozowiska w którym toczyła się walka. Carmen związana liną z Arabką podążała za nią i też zerknęła odruchowo w tamtym kierunku… Ściana piasku wzbudzana przez wichry zakrywała wszystko. Gabriela i Orłow nie mogli ich dostrzec, a tym bardziej pomóc Carmen. Aisha miała rację… burza piaskowa odetnie ich od obozowiska i rozgrywającego się tam boju. To jednak było niczym w porównaniu co czeka obie kobiety, jeśli rozpoczynająca się burza piaskowa je dopadnie.
- Co to za jedni? - zapytała, gdy się przemieszczały. Starała się niepotrzebnie nie dotykać kobiety. Co było prawdziwą próbą woli… poruszający się wielbłąd powodował kuszące kołysanie całego ciała Arabki, ocieranie się o Carmen. Jej zapach kusił, jej głos kusił… Carmen musiała zaciskać dłonie na siodle, gdy wielbłąd podążał w kierunku wybranym przez Aishę.
- Którzy? - spytała Arabka.
- Jedni i drudzy. - warknęła.
- Bandyci… i mumie…- odparła enigmatycznie i zerknęła za siebie dodając. - Pewnie ty wiesz więcej ode mnie, skoro zniknęłaś zanim oni się zjawili. Nakarm mnie czymś słodkim, to ja odwdzięczę się tym samym.
- Zacznijmy od tego, że cię nie zabiję. Teraz twoja moc nie działa już tak bardzo na mnie - powiedziała, starając się nadać swojemu głosowi ton pewności.
- Kłamiesz…- odparła Aisha wychylając się do przodu, a przez to ocierając się pupą o siedzącą Carmen, budząc w jej ciele drżenie. - Tego nie da się strzepnąć z siebie jak piasku z płaszcza. Bądź wobec mnie szczera, to i ja będę … czy to nie proste?
- Niech cię... powiedz mi chociaż kim jesteś, do cholery. To magia? - warknęła Carmen, mając ochotę chwycić za te jędrne pośladki i unieść je po to, by językiem zakosztować słodyczy Aishy - tak jak w śnie.
- Magia… hmm… i tak i nie… starożytna sztuka kapłanek-prostytutek służących Isztar, Izydzie i podobnym boginiom. - Aisha zerknęła za siebie dodając. - przynajmniej raz w roku każda z nich musiała oddać się nierządowi przez jeden dzień i złożyć utarg jako ofiarę swemu bóstwu. Starsze i brzydsze miały więc… orzech do zgryzienia. I to czego przypadkiem doświadczyłaś jest rozwiązaniem ich problemu.
- To wciąż nie wyjaśnia kim ty jesteś.
- To samo mogłabym powiedzieć o tobie, prawda?- zapytała Aisha spoglądając przed siebie. - Nie jesteś wszak trzpiotowatą turystką.
- Nie jestem. I ta zabawa w kotka i myszkę może cię sporo kosztować. - powiedziała groźnie Carmen, znów odsuwając się - W końcu twoje sztuczki przestaną działać.
- Tak. Ale kto powiedział że to moje jedyne sztuczki, nieprawdaż?- odparła Aisha z dość złowrogim uśmieszkiem. - Victorio… przedtem byłaś męcząca, a i tak milsza niż teraz.
- Mam na imię Carmen. Badam pochodzenie naszyjnika z aukcji w Paryżu. - wyburczała dziewczyna, po czym dodała - teraz twoja kolej.
- Mam na imię Aisha… i wiem kto go zabrał. Moja siostra.- wzruszyła ramionami Arabka. - Badasz dla Anglików?
- Nie, to niezależna strona. - skłamała - Walczyłam z mumiami w Paryżu. Opowiedz mi o swojej siostrze zatem.
- Jest piękna zmysłowa i przebywa tam od lat. Więc… pracujesz dla Szwajcara? Jesteś agentką nasłaną na Goodwina, po jego małym… wyskoku?- zapytała w odpowiedzi Aisha i nachyliła się opierając plecami o ciało Carmen. Przysunęła swe usta do jej ust nie stykając ich jednak z jej wargami.- Skoro jesteś niezależną agentką to… czego pragniesz. Bogactwa, wygód, potęgi? Rozkoszy? To co daje ci Szwajcar, ja mogę również dać i więcej.
Carmen westchnęła.
- Więc mi o tym opowiedz. I o tej siostrze. Jak ma na imię? Jak steruje tymi... mumiami?
- Egipt był kiedyś… wielkim mocarstwem. Dawno dawno temu był cały zielony.- zaczęła mówić Aisha.- Był piękny, a jego władcy mieli wszystko czego pragnęli. Z czasem to wszystko… stało się pyłem. Ja i moje siostry… chcemy to zmienić. Chcemy powrotu chwały o której słyszałyśmy. Bogactwo i potęga… także może być twoja. Jeśli chcesz… także kontrola nad tymi co odeszli, ale wymaga to poświęceń.
- To że oferujesz coś takiego obcej kobiecie wydaje się co najmniej podejrzane. - Carmen starała się grać swoją rolę, choć usta Aishy zdecydowanie działały na nią dekoncentrująco.
- Obcej kobiecie która ma w sobie wiele… interesujących informacji.- czubek języka Aishy musnął kącik ust Carmen wzbudzając w całym ciele agentki rozkoszny dreszcz.
Po czym odwróciła głowę do przodu i dodała spokojnie. - Na razie ty mi mówisz niewiele, ale wiem że interesujesz się Hekesh. Lędźwiami rodzącymi potwory… jej lędźwiami. Wiesz że zamurowali ją żywcem w grobowcu? Że taka była ich zemsta?
- Miałaś przestać mi to robić. - powiedziała cicho Carmen, dziękując bogom za to, że miała na sobie bieliznę, choć ta była już podejrzanie wilgotna. Dodatkowo rytmiczny chód zwierzęcia nie pomagał jej się uspokoić. Agentka próbowała więc zmienić tor swoich myśli - Uważasz, że na to nie zasłużyła? Te potwory... te mumie... to ty i twoja siostra je przywołujecie, tak? W jaki sposób?
- Oczywiście że sobie nie zasłużyła. Zabili jej męża, a ona wszak chciała utrzymać uczynić Egipt najpotężniejszym z imperiów. Ale nie w tym rzecz… zamknęli ją w grobowcu, ale nie zabili. Hekesh nadal żyje.- wyjaśniła spokojnym tonem ten godzący we wszelką logikę fakt. Po czym znów spojrzała na Carmen.- A ty miałaś odwdzięczyć się szczerością, ciągle pytasz… ale żadnych odpowiedzi nie udzieliłaś.
Popędziła nagle wielbłąda przyspieszając tempo jego ruchów i wymuszając ocieranie się ich ciał o siebie.
- Nie wiem co chcesz wiedzieć. Prowadzę śledztwo. moim zadaniem było odkryć pochodzenie mumii. Dobrze mi za to zapłacono. - dodała, udając najemniczkę. Przypuszczała bowiem, że Aisha powie jej więcej, chcąc przeciągnąć ją na swoją stronę.
- Kto ci zapłacił? - dłoń Aishy spoczęła na biodrze Carmen wodząc po nim leniwie. Cichy pomruk rozkoszy mimowolnie wyrwał się przez zaciśnięte zęby Brytyjki.
Westchnęła przeciągle i spojrzała w oczy Arabce.
- Znów mi to robisz. - poskarżyła się - Kiepski byłby ze mnie profesjonalista, gdybym ot tak zdradzała nazwiska klientów. Zresztą ciebie bardziej powinno interesować to, jak jego ofertę przebić niż kim jest. Nie twierdzę, że jestem nieprzekupna, choć pewną lojalność zawodową zachowuję do końca... - mówiła Carmen, która nie pierwszy raz grała podwójną agentkę. Srawnie więc manewrowała między prawdą, półprawdą a kłamstwem. Gdyby jeszcze potrafiła się w pełni skupić na tym, co robi…
- Powiedz mi czego naprawdę pragniesz… co motywuje cię do pracy… ile ci płacą, co chcesz… w zamian za lojalność. Nie mówimy tu o zwykłej zmianie pracodawcy. Możesz uzyskać więcej niż u innych, ale poświęcając się bardziej.- Aisha nie przejmując się oskarżeniami Carmen nadal wodziła palcami po udzie agentki.- Owo spętanie umysłu, to nie jedyna wiedza jaką poznałam ze zwojów świątyni Izydy. Także… jak zadowolić… w samej alkowie.
Akrobatka przełknęła ślinę. Musiała sama siebie upominać w myślach, że to tylko gra z jej strony.
- Przywykłam do roli narzędzia, ale nie znaczy to, że się z tą rolą godzę. - powiedziała w końcu, starając się opanować drżenie, gdy Aisha dotykała jej skóry - Chcę wiedzieć. Chcę... mieć wpływ. Tymczasem to co mi robisz... choć wspaniałe... wciąż czuję się wykorzystywana.
- Przypominam ci tylko o twojej pozycji. - odparła ironicznie Aisha przerywając, ku rozczarowaniu Carmen, słodką torturę. - Twierdzisz że w końcu się uwolnisz od mego wpływu. I masz rację. Za kilka dni, tygodni może…- uśmiechnęła się ironicznie. - O ile nie będziesz mnie widziała, o ile mnie nie usłyszysz, dotkniesz. Sama świadomość że jestem blisko wystarczy jako kotwica. Więc kto tu jest więźniem Carmen?
Powiedziała jej imię, to dodatkowo zadziałało na akrobatkę. Tak bardzo chciała słyszeć jak kobieta je szepcze... krzyczy... Warknęła odruchowo.
- Możesz ze mnie zrobić swoją niewolnicę w alkowie...
“O tak, zrób to” - błagały jej myśli, dlatego musiała przełknąć ślinę, by mówić dalej.
- ... Ale nie przydam ci się na wiele wtedy. A nie stanowię dla ciebie jako takiego zagrożenia. Moim celem jest tylko zbieranie informacji. - powiedziała - Poza tym sama pytałaś o moje pragnienia. Chcę wolnej woli. Tylko tyle i aż tyle. Bogactwo, wpływy... to można wypracować, ale nie chcę być narzędziem.
- Zacznijmy więc od sznurka… nie masz powodów byśmy były tak blisko siebie. No chyba że chcesz posmakować… innej zabawy, co? - zapytała zalotnie poruszając dłonią nadal z linką agentki na nadgarstku. Spojrzała za siebie uśmiechając się zadziornie. - I pamiętaj Carmen… że przez ostatnie kilkanaście miesięcy każdą noc spędziłam dopieszczając starego Anglika. Chwila zapomnienia w twoich ramionach, byłaby więc miłą odmianą. Nie podsuwaj mi takich sugestii… jeśli nie chcesz bym je zrealizowała.-
Po czym spoważniała dodając.- Wkrótce dotrzemy do oazy… samotnej wyspy wśród piasków pustyni o której prawie nikt nie wie. Tam będziemy mogły porozmawiać o wolnej woli.
- Puszczę cię dopiero, gdy ci zaufam. A teraz nie ufam ci w ogóle. - odparła Carmen z trudem powstrzymując się, by nie rzucić się na Arabkę... nie zedrzeć z niej ubrań i nie kochać się z nią na gorącym piasku pustyni, za nic mając sobie wszelkie niebezpieczeństwa. Jęknęła cicho na samą myśl o tym.
- Zapominasz o swojej sytuacji… Jak sądzisz, ile zajęłoby mi sprowadzenie cię do roli mej niewolnicy oddającej z rozkoszą swe ciało moim kaprysom?- mruknęła zadziornie Aisha zerkając na Carmen z ironicznym uśmieszkiem.- Czy ta lineczka daje ci… złudne poczucie kontroli nad sytuacją? O to chodzi? To wiedz że zamierzam się rozebrać i wykąpać w tej oazie. Noooo.. chyba że wolisz sama mnie rozebrać? O taką wolną wolę ci chodzi?
- Jeśli ta lina nic nie znaczy, czemu tak bardzo jej się chcesz pozbyć? - zapytała Angielka wodząc palcem po wydatnych ustach Arabki - Jak sama powiedziałaś, stary profesor pewnie nie należał do wyśmienitych kochanków, toteż przypuszczam, że i bez magii jestem dla ciebie atrakcyjna. - uśmiechnęła się zmysłowo - A kąpać możesz się nawet z linką. Chętnie będę ci towarzyszyć. - Carmen zmieniła styl gry, stając się prowokacyjną kocicą.
Usta Arabki zamknęły się na jej palcu, pochwyciły go i pieściły. Carmen czuła dreszczyk przechodzący po jej plecach, gdy Aisha zerkając w oczy akrobatki pokazywała na jej palcu jak miękkie są jej usta i jak zwinny jest jej języczek. Nie spieszyła się z tą pieszczotą. Angielka zastygła jednocześnie delektując się tą chwilą i dręcząc.
- Mogę... odpowiedzieć tym samym. - szepnęła.
- Możesz…- zamruczała Aisha uwalniając jej palec. Oblizała wargi i nachyliła swe usta ku wargom Carmen. - Ale możesz skosztować czegoś... słodszego.-



Tego było za wiele. Temperament wziął górę. Carmen wpiła się w usta Arabki, jednocześnie napadając na nią całym ciałem i wraz z nią spadając z grzbietu wielbłąda.
Potoczyły się po piasku całując się namiętnie… palce Arabki podciągając sukienkę Angielki i pochwyciła jej pośladki chwytając i ugniatając je drapieżnie.
Siłą wytrenowanych mięśni Carmen zepchnęła ją na dół i usiadła na niej.
- Powiedz to... powiedz czego chcesz... - warknęła w twarz Aishy, po czym zaczęła obsypywać pocałunkami jej szyję i dekolt.
- Zdejmij sukienkę… pokaż mi jak jesteś piękna pod tym strojem… a potem… chcę twoje usta na mej muszelce… twój słodki języczek… we mnie…- wymruczała pomiędzy pocałunkami Aisha masując z wyraźną rozkoszą swój biust, przyciągając spojrzenie Carmen i tylko bardziej podsycając ogień Angielki.- Postaraj się wykazać Carmen… spraw bym zawyła z rozkoszy… a otrzymasz… to samo.

Akrobatka zdecydowanym ruchem zdjęła swoją sukienkę, ciesząc się, że rano nie miała chwili, by porządnie zawiązać gorset i teraz szata nie stanowiła żadnego problemu. Pozostała jedynie w skąpych, niebieskich majteczkach, które otrzymała w prezencie od Yue - cóż za zrządzenie losu i wysokich butach, co nadawało jej nieco dzikiego wyglądu.
- Dobrze wiesz, że wcale cię nie chcę... to te twoje cholerne czary... - próbowała przekonać samą siebie.
Coraz bardziej jednak nakręcona, potężnym szarpnięciem rozdarła odzienie Aishy, odsłaniając jej krągłe piersi. Na chwilę znieruchomiała, zupełnie pochłonięta tym widokiem. Były tak samo piękne jak w namiocie, a potem w jej śnie, z tym że teraz były prawdziwe. Postanowiła się o tym przekonać i nie dość brutalnie złapała jedną pierś, podczas gdy drugą zaczęła pożądliwie ssać, wyładowując całą swoją frustrację i... pożądanie.
- Kłamiesz... widziałam jak patrzyłaś na mnie, gdy spotkałyśmy się pierwszy raz. Jak na konku… rentkę…- jęknęła pod wpływem gwałtownych pieszczot i lekko wygięła się w łuk, by dumnie zaprezentować swe krągłości.- … podobałam ci się… doceniasz moją... urodę.
Uśmiechnęła się drżąc od pełnych dzikości pieszczot Carmen i sięgnęła palcami między jej uda. Niewiele mogła zrobić, poza delikatnym wodzeniem opuszkami po majteczkach Angielki, ale w tej chwili akrobatka była bardzo wrażliwa na dotyk. A piersi które pieściła, były tak cudownie miękkie i sprężyste jak to sobie wyobrażała. Dlatego dziewczyna też całkiem się w nich zatraciła, przechodząc pocałunkami z jednej na drugą i raz skubiąc je delikatnie, kiedy indziej namiętnie miętosząco. Jej ciało wiło się przy tym jak ciało żmijki, ocierając o brzuch i uda Aishy oraz o jej palec.
- Po prostu wiedziałam... że tam nie pasujesz... nie lubię kobiet... - kłamała coraz bardziej rozpaczliwie, za co postanowiła ukarać Arabkę, przygryzając jeden z jej sterczących, diabelsko kuszących sutków.
- Widzę… to…- zaśmiała się chrapliwie Aisha muskając palcami dłoni Angielkę.-... tak bardzo nie lubisz… że aż nie słuchasz…. poleceń… powinnam cię… ukarać.-
Ale w tej chwili sama była również rozpalona. Nagle mruknęła.- Majtki.. zdejmij… wypnij je… spuścimy trochę pary z twego kociołka.
- Ja wcale nie... - Carmen aż pokraśniała od rumieńca, który nagle pokrył jej oblicze - To ta magia…- broniła się, lecz polecenie wykonała. Wstała na nogi i patrząc z góry na kobietę - z mieszaniną fascynacji, pożądania, ale też ciągle wewnętrznego buntu, zdjęła niespiesznie fikuśne majteczki i odrzuciła je na gorący piasek pustyni.
Aisha usiadła z łobuzerskim uśmiechem i znajdując się pomiędzy jej udami, objęła jej nogi rękami ocierając się biustem.
- Ja wcale nie co… nie chcesz być ukarana? Nie lubisz kobiet… nie zwróciłaś na mnie uwagi? - Aisha ustami cmoknęła mokre podbrzusze Angielki. - Hmm… twoje ciało nie kłamie. Nie możesz wszystkiego zwalać na moje… sztuczki.
Po czym językiem zaczęła leniwie, acz stanowczo wodzić po podbrzuszu stojącej Angielki, smakując kochankę i przygotowując się do podboju jej bramy rozkoszy.
Podbródek Carmen zadrżał, lecz bynajmniej nie od płaczu lecz powstrzymywanej żądzy.
- Ty za to nie masz wymówki... - próbowała zmienić punkt zainteresowania z siebie na Arabkę, przy okazji delikatnie dotykając dłonią jej włosów pełnych piasku. Przez chwilę żałowała, że nie udało im się dotrzeć do oazy.
- Stary i nudny… kochanek?- zamruczała chwytając dłońmi pośladki dziewczyny delikatnie wbijając w nie paznokcie. Język Arabki sięgnął głębiej i Angielka poczuła tego zwinnego intruza grającego na strunach jej zmysłów i wyrywając jęki z jej ust. Samej Carmen coraz trudniej było ustać na nogach pod wpływem tych obezwładniających fal ekstazy.

Czuła, że dłużej tak nie da rady, a nie chciała dać Aishy tej satysfakcji doprowadzenia jej jako pierwszej. Odsunęła się z jękiem od kobiety i opadła na kolana. Warcząc zwierzęco, przewróciła egzotyczną piękność na plecy i zadzierając resztki jej szaty, ustami dopadła jej krocza.
- Zadziorna… z ciebie…- wydyszała zaskoczona i bezbronna w tej chwili kochanka. Opleciona w pasie zadartymi szatami, Aisha bezwstydnie zsuwała niżej swą bieliznę, by Brytyjka mogła zrobić to na co miała ochotę. Język Carmen nie czuł miodu, ale i tak sytuacja i zapachy i widoki rozpalały jej zmysły i pragnienia. Akrobatka mimo iż nie ważyła więcej niż Arabka, sprawnie manewrowała jej ciałem, tak, że już po chwili Aisha leżała plecami na rozpalonym piasku, pozbawiona bielizny, a jej nogi spoczywały w rozkroku na ramionach Carmen. Ta uśmiechnęła się teraz przebiegle.
- Dam ci rozkosz... a ty będziesz mówić... o swojej siostrze... o mumiach...zdradzisz mi wszystkie tajemnice. - i nie czekając na odpowiedź przejechała zmysłowo językiem po jej kwiecie kobiecości.
- Ooooch… to musisz się bardziej… postarać…- jęknęła Aisha drocząc się z Carmen i prowokacyjnie chwyciła za swe piersi masując je powoli i drżąc.- Jesteś rozpalona tam w dole… jak kowalski piec.
Carmen wiedziała, że to prawda. Wiedziała jednak, że nie jest w tym osamotniona.
- Ja? - zapytała z miną niewiniątka. Delikatnie rozchyliła płatki kwiatu kobiey, po czym złożyła między nimi pocałunek. Jeden, drugi, trzeci... dziesiąty. Po kilkunastu sekundach wsunęła do środka języczek - a właściwie tylko jego koniuszek, drażniąc nim swoją “ofiarę”.
- Tyyy… ty…- jęknęła Aisha poddając się pieszczocie Carmen wijąc się coraz mocniej i drapieżnie ściskając piersi swe. - Nie daam… sięęę tak łatwooo... Carmen.

Pękała… niestety dość powoli. Brytyjka drżała słysząc jej jęki, bo jej własne ciało domagało się spełnienia.
W tej chwili była szczególnie wdzięczna Orłowowi, który zeszłej nocy zadbał o jej “potrzeby” a także w ostatnich dniach można powiedzieć, że poddał agentkę intensywnemu treningowi samokontroli. Nie mówiąc o doskonaleniu umiejętności oralnych. I bynajmniej nie chodziło o przemówienia.
Carmen uniosła się lekko na łokciach.
- Mów... Aisho. - zachęciła kochankę, po czym jej usta skierowały się do malutkiego punkciku - klejnotu, który aż się prosił, by go possać, wyciągnąć z niego całą słodycz. W tym czasie palce Angielki raz za razem przesuwały się po jej muszelce, mieszając ze sobą jej ślinę i soki Arabki.
- Ona tam… mieszka od urodzenia. Działa w półświatku, kontroluje jego część. - jęknęła w końcu poddając się i zerknęła na pieszczącą ją Carmen.- Odzyskała dla nas mapę, ale klucz… do jej odczytania… Szwajcar przejął zanim…- drżała pieszcząc swe krągłe piersi i pojękując słodko.- … och Carmen… moja śliczna… zdobądź dla nas klucz, a zobaczysz… jak przyjemna jest.. moja wdzięczność i mych sióstr.

Brytyjka zadrżała… znów wróciły wspomnienia zmysłowej nocy… i snu, gdy trzy Aishe zaspokajały jej najbardziej wyuzdane potrzeby i fantazje.
- A mumie? Skąd się biorą? - zapytała dziewczyna, lecz nim Aisha się odezwała, poderwała się na kolana. W końcu zdobyła istotną informację, musiała się... nagrodzić. Przełożyła nogę ponad biodrem Arabki i poczęła ocierać się swoją muszelką o jej rozgrzaną kobiecość. Jednocześnie dłoń Angielki pieściła mały klejnocik, zwany łechtaczką. Ruchy bioder dziewczyny były przy tym narowiste i szybkie. Tak bardzo pragnęła spełnienia, tak bardzo chciała usłyszeć jak ta kobieta krzyczy z rozkoszy... Nagle cały jej tor myślenia sprowadził się tylko do tej jednej ścieżki - ścieżki rozkoszy.
- Z ziemi... z grobów…- jęknęła dziewczyna patrząc rozpalonym spojrzeniem na Carmen. Jej dłonie prowokująco pieściły sprężysty biust, a widok ten tylko pobudzał agentkę tylko wzmagał wysiłki Brytyjki. Rozkosz jaką czuła ona pieszcząc i ocierając się o Aishę była olbrzymia, ale pragnienia jeszcze większe. Carmen chciała czuć mocniej i silniej: czy wytrzyma czy podda się pragnieniom błagając Arabkę o spełnienie?

Nawet jak doprowadzi siebie i Aishę do szczytu, to dla niej będzie on za słaby w stosunku do apetytu, który czuła. Jeszcze kilka ruchów palców i bioder i ciało Arabki oddało się kunsztowi kochanki wyginając się w łuk od nadmiaru rozkoszy. Carmen znów padła do jej nóg, łakomie spijając soki ze źródła i potęgując tym rozkosz kochanki. Po chwili, gdy Aisha się uspokoiła, Brytyjka podpełzła ku górze, by ją pocałować.
- Proszę... daj mi to... - wyjęczała pomiędzy spotkaniami ich ust.
- Co… powiedz…- droczyła się Aisha łapiąc oddech pomiędzy pocałunkami i rozkoszując się niedawną ekstazą, jaką dała jej Brytyjkę.- Powiedz… co ci mam dać… jak bardzo tego… pragniesz Carmen… i co uczynisz, co zrobisz dla mnie by to… dostać.
Jej stopa zwinnie wsunęła się pomiędzy uda Angielki wodząc prowokująco po złaknionym pieszczot obszarze akrobatki. - Ostatnio gdy chciałam ci dać… popchnęłaś… mnie w piasek.
- Dałam ci rozkosz... dobrze wiesz... - szeptała Angielka między gorączkowymi, błagalnymi wręcz pocałunkami, całym ciałem dociskając się do Aishy.
- I tak byś dała…- zamruczała Aisha chwytając za włosy Carmen i przyciągając władczo jej twarz do swej piersi. - … ale wtedy, gdy chciałabym ją otrzymać. Na moich warunkach.-
Angielka poczuła pod ustami znajomą i słodką krągłość piersi kochanki. - Mam cię tak zostawić za karę… niezaspokojoną i żebrzącą o pieszczoty?
Carmen poczuła narastającą panikę i pożądanie. Chociaż tak bardzo denerwowało ją zachowanie krnąbrnej Arabki, podobało jej się ono. Zwykle wszystko bowiem dostawała z łatwością dzięki swojej urodzie, wystarczyło się postarać. Teraz była faktycznie zmuszana by żebrać o zaspokojenie. I choć wszystko w niej się buntowało przeciwko temu, czuła, że naprawdę gotowa jest zrobić wiele.

- Nie... - wyrwało jej się - Jestem akrobatką... pracuję w cyrku... mogę zrobić cuda... o których marzyłaś... - szeptała, pożądliwie całując krągłości kobiety. Liżąc i ssąc bez opamiętania jej sutki jakby były najsłodszymi łakociami pod słońcem.
- Pokaż mi swe cuda… pokaż… mi swój talent akrobatyczny… jeśli mnie zachwyci… ulżę twojej udręce… tym razem… jeśli.- zagroziła żartobliwie muskając leniwie uda i podbrzusze akrobatki stopą.
- Na środku pustyni?! - załkała Carmen - To niemożliwe... nie drażnij mnie, proszę... - lizała jej piersi w gorączce, dłonią znów dobierając się do muszelki, aby pobudzić znów głód kochanki.
- To powiedz moje imię i kim dla ciebie jestem Carmen… i kim ty dla mnie jesteś…- mruczała delikatnie wijąc się pod pieszczotami. Nagle chwyciła jej dłoń, którą Angielka próbowała ją pobudzić. - Za mocno, za niecierpliwie… zbyt szybko, by mogło to być tak skuteczne jak pragniesz.
Łatwo jej było mówić, ciało Carmen drżało jak w febrze. Oddałaby wszystko za spełnienie.
Podniosła rozpalony wzrok na kobietę.
- Jesteś Aisha... jesteś moim więźniem... a ja twoim... nienawidzę cię.... i pragnę. Chcę poczuć twój język w sobie... palce... byłam dobra dla ciebie... - szeptała, napierając całym ciałem.
- Jeszcze trochę mogłabyś pocierpieć… aż całkiem złamałabyś się. Czasami poniżenie bywa bardzo… ożywczym doświadczeniem.- wymruczała zmysłowo Aisha.- To co zostało złamane można poskładać w nową i piękną istotę. Usiądź na piasku… tyłem do mnie… i nie drgnij… jeśli się poruszysz. Jeśli jękniesz zanim ci pozwolę, przerwę figle… rozumiesz?
- Ty... suko! - choć była na granicy wytrzymałości, temperament Carmen nie poddawał się łatwo. Akrobatka znów zebrała siłę mięśni i rzuciła się na Arabkę. Położyła się na niej w pozycji 69, językiem dopadając łechtaczki, a drżącymi palcami rozszerzając uda swojej dręczycielki.
- To nic nie da… jeśli nie zechcę współpracować.- cmoknęła delikatnie skórę uda dziewczyny. - Zrób to co ci każę, a pokażę ci rozkosz której sobie wyobrazić nie możesz.
Po raz pierwszy w życiu Carmen poczuła, że jest bliska płaczu z powodu frustracji. Nie chcąc ulec pieściła zapalczywie Arabkę, lecz gdy ta nie reagowała, w końcu łkając ze złości wstała i wykonała polecenie, siadając na piasku. Z całych sił starała się teraz zapanować nad ciałem, by opanować jego rozdygotanie.


- No… już już..- usłyszała, gdy siadająca za nią Aisha, przytuliła się miękkimi piersiami do jej pleców. Jedna dłoń Arabki spoczęła na piersiach, druga ześlizgnęła się między uda i zaczęły namiętnie acz powoli pieścić jej ciało. Palce egzotycznej kochanki, sprawnie muskały jej biust, czasem mocno, czasem słabo… podczas, gdy palce poniżej od razu dostarczały silnych doznań wstrząsając rozkosznymi dreszczami samą Carmen.
- Będę dla ciebie łagodna… pozwalam ci reagować… nie możesz jedynie mnie dotykać.- szeptała Aisha liżąc szyję i kąsając delikatnie ucho Brytyjki. - Jesteś moim instrumentem… więc pozwól mi zademonstrować swą wirtuozerię.
I też demonstrowała, raz po raz wzbudzając kolejne fale rozkoszy wyrywające się głośnymi jękami z ust Carmen i osuwając w otchłań rozkosznego szaleństwa. Przestała się liczyć misja, przestała się liczyć obecna sytuacja, przestał się liczyć nawet fakt kim była Aisha i jaka była. Liczyły się tylko doznania i jej dotyk… liczyły się jej palce, jej pocałunki, stała się nagle całym wszechświatem Carmen, która szczytowała kilka razy z rzędu uwalniana od tak długo budowanego w jej ciele napięcia. Czuła, że ma już dość, że jej układ nerwowy więcej nie zniesie. Soki z jej muszelki ściekały obficie po wewnętrznej stronie jej ud na piasek pustynny, by tam zaraz wyparować. Dziewczyna siedziała cały czas w tej samej pozie z rozchylonymi ustami i na wpół przymkniętymi powiekami, jakby śniła. Była tylko instrumentem. Nie miała woli, nie miała głosu, jedyne czego pragnęła teraz, to być przydatną i służyć swojej użytkowniczce.

W końcu nadszedł ostatni orgazm, najmocniejszy… nie miała jednak sił by oznajmić głośno światu jak wielką rozkosz sprawiła grająca na niej Aisha. Osunęła się w ciemność… wszystko znikło.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 12-05-2017 o 13:33.
Mira jest offline  
Stary 15-05-2017, 23:22   #36
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Ocknęła się kilkanaście minut później. Mając tylko majtki na pupie, ale suknię przewieszoną na siodle przed sobą. Jechała na wielbłądzie prowadzonym przez niedbale ubraną Aishę. Jej piersi wystawały spod rozerwanej szaty.
Arabka widząc, że Carmen się ocknęła, rzekła zadziornie.- Musisz przyznać, że warto było tyle przecierpieć, prawda?
I skinieniem głowy wskazała na manierkę wiszącą przy siodle.- Pewnie chce ci się pić.
Wciąż nie do końca przytomna Carmen rozejrzała się.
- Gdzie jesteśmy?
Po chwili dotarła do niej informacja o wodzie, przez co poczuła jak ogromne pragnienie ją trawi. Szybko porwała manierkę w ręce i zaczęła pić.
- Docieramy na miejsce.- wskazała palcem obszar nieco na prawo od nich.
- Czyż nie jest piękna?- spytała

“-Piękna.- “ spojrzenie Carmen mimowolnie spoczęło na pośladkach Aishy budząc przyjemne mrowienie w podbrzuszu. Słabe obecnie, bo Arabka zaspokoiła jej żądze, ale jednak świadczące o tym, że nadal nie uwolniła się od pragnień względem Aishy… i pewnie nie uwolni dopóki będzie tak blisko niej.
Nie odpowiedziała. Spróbowała natomiast zogniskować wzrok na tyle, by ustalić, czy Arabka wciąż jest z nią związana.
Nie była... sznurek obwiązany był wokół siodła. Aisha powoli prowadziła wielbłąda w kierunku oazy dopytując się.- Jak się czujesz? Mam wrażenie, że trochę nas… poniosło.
Westchnęła i zwinęła sznurek na powrót do schowka w rękawicy.
- Nie musisz udawać opiekuńczej. - odparła Carmen burkliwie. Sama wszak nie wiedziała jak się czuje. W głowie jej panował chaos. Nie myślała, że doświadczenia fizycznej rozkoszy tak mocno mogą wpłynąć na jej poczucie jestestwa.
- Niemniej nie chcę byś mi tu gdzieś padła z wycieńczenia.- odparła z ironicznym uśmieszkiem Aisha. - Gdyby było inaczej zostawiłabym cię tam jedynie w buty ubraną.-
Powoli docierały do oazy… żar pustynnego słońca zaczynał być łagodzony poprzez chłód bijący od wody.
- Jesteś doprawdy łaskawa - powiedziała z przekąsem Carmen, schodząc ostrożnie z grzbietu wielbłąda. Czuła wszystkie mięśnie. Wszystkie! Przez chwilę zastanawiała się czy może liczyć na wsparcie Orłowa i Gabrieli. Bez nich bowiem faktycznie czuła, że Arabka ma nad nią przewagę. Choć przecież to ona była uzbrojona…
Aisha zaczęła się rozbierać, co przykuwało mimowolnie uwagę akrobatki. Choć było to drażniące dla Brytyjki, to Carmen łakomym spojrzeniem obrzucała gibkie nagie ciało fałszywej asystentki profesora. Naga Aisha zaczęła wchodzić do oczka wodnego, mówiąc.- Na tych palmach rosną daktyle… jeśli byłabyś tak miła i nazbierała trochę, to urozmaciłabyś naszą przekąskę czymś świeżym i słodkim.
Na myśl o słodkościach Carmen co innego przyszło na myśl, ale spróbowała zapanować nad sobą i przyjrzała się palmom. Odetchnęła kilka razy, by zebrać się w sobie, po czym zaczęła wspinać się na drzewa, odziana jedynie w swoje niebieskie majteczki. Starała się przy tym wyglądać jak najlepiej, wykonując przy okazji akrobacje, których w sumie robić nie musiała, chciała jednak zostać doceniona przez niedawną kochankę. W końcu czuła, że ich mały pojedynek na wdzięki... przegrała z kretesem.
- Rzeczywiście jesteś gibka jak… sama nie wiem… jak wąż bardziej.- pochwaliła Aisha pływając nago w wodzie.- To czyni twoję sugestię wartą rozważenia. Tą by zrobić z ciebie moją osobistą niewolnicę do igraszek.
Po czym zaśmiała się głośno.- Nie bój się… żartowałam tylko, choć pokusę odczuwam.
- Żebym ja nie zaczęła żartować z ciebie. - burknęła zwieszona z palmy Carmen, rzucając kolejną wiecheć z daktylami na ziemię. Kiedy uznała, że nazbierała dość owoców, po prostu odbiła się od pnia i robiąc obrót w powietrzu, wskoczyła do wody.
- Twoje żarciki mogą być bardziej gwałtowne… to fakt. - zaśmiała się Aisha pływając leniwie i przyglądając się z uznaniem popisom akrobatki.
Carmen odrzuciła mokre włosy na plecy i spojrzała wyzywająco na Aishę.
- Czemu nie zabrałaś wcześniej naszyjnika? - zapytała - Pewnie profesor mógłby ci go dać. Po co ta cała... zadyma w Paryżu?
- Nie zdążyłam… Goodwin zwinął go zanim przybyli rzeczoznawcy od Szwajcara. Nie miałam czasu, by jakoś rozwiązać zaginięcie pektorału. Drobne i małe przedmioty można łatwo zgubić… większe już trudniej.- wyjaśniła Arabka płynąc leniwie na plecach, co przyciągało wzrok Carmen do jej krągłych piersi. Aisha spojrzała na Brytyjkę - Langstrom nie może mi nic dać. Nic co wydobędzie nie jest jego, tylko naszego sponsora. Jedyne co profesor ma to sława z ich odkryć. Co prawda pewnie jakoś ukryłabym go lub… podmieniła, lub… coś bym wymyśliła, ale Goodwin potrzebował pieniędzy i… w końcu to złoto i półszlachetne kamienie.
- Zginęło wielu ludzi wtedy, wiesz o tym? - Carmen wpłynęła na mieliznę i stamtąd obserwowała Aishę.
Arabka podpłynęła do Carmen i powoli wynurzyła się z wody podchodząc do niej.- Tak jak w każdej z wojen. Tak jak podczas podboju Afryki i Nowego Świata przez Brytyjskie Wszechimperium. Tak jak podczas powstania Mahdiego. Wielu ludzi ginie w różnych konfliktach. Straty są… nieuniknione.
Nie czekała na odpowiedź Aisha kontynuowała nachylona ku Carmen, co sprawiało że jej krągłe piersi przyciągały wzrok agentki.- W Paryżu to był napad...słudzy mej siostry wtargnęli i zabrali przedmiot, gdyby się przeklęty Turek nie wmieszał, pewnie nie byłoby wielu rannych i zabitych.
- Ciekawe czy gdyby ktoś bliski ci zginął, też byś tak mówiła. - odparła Carmen, wpatrując się w krągłości Arabki - Ten naszyjnik był naprawdę tego wart?
- Więcej niż sobie wyobrażasz…- wymruczała zmysłowo Aisha podchodząc do Brytyjki i siadając koło niej dodała.- Nie zabiłaś nikogo w swoim życiu? Myślę że zabiłaś wielu, za… dobra jesteś. Oni też mieli rodziny, przyjaciół.
Wzruszyła ramionami dodając.- Turecki sułtanat też ma krew na rękach. Też zabili wielu trzymając twardą ręką ujarzmione narody.
- To jest usprawiedliwienie? Wiesz, co innego zabijać z konieczności, a co innego starać się wykonywać misje tego nie robiąc. Teoretycznie wystarczyłoby mi zagrozić Goodwinowi, profesorkowi i... tobie żeby zdobyć informacje, a potem każde z was usunąć, abyście nie mogli mnie zdradzić. A jednak wolałam się pomęczyć, udając słodką idiotkę. Po prostu uważam, że naszyjnik mogłyście wykraść wcześniej i wtedy faktycznie może nie doszłoby do tej masakry.
- Nikt nie planował jatki w Paryżu jeśli o to ci chodzi. Wpadli do środka i mieli zgarnąć łup… i polec później. - spojrzała na Carmen dodając.- Ty miałaś czas moja droga, dużo czasu… my nie. Goodwin chciał jak najszybciej sprzedać pektorał, a jeśli trafiłby on w ręce kadiego lub agenta Szwajcara… byłby nie do odzyskania. Nie jestem dumna z rozlewu krwi, ale… sytuacja jest taka jest.
Spojrzała w oczy Carmen dodając. - Widziałaś co się stało w obozie. Turcy najechali go swoimi wojskami mając zamiar wyciąć w pień każdego kto się nawinie. Przebudziłam ukryte pod piaskiem mumie nie po to by zabić wszystkich, tylko by wykopaliska nie stały się jedną wielką rzezią. I by osłonić swój odwrót, nie przeczę.
Carmen pokiwała powoli głowę. Wiedziała, że taka rola powinna wydać się najbardziej prawdopodobna - zdystansowanej, ale przekonanej najemniczki.
- Wiesz coś więcej na temat tego Szwajcara?
- A ty przypadkiem nie powinnaś? Dla niego pracujesz. Szuka Hekesh dla swoich samolubnych celów. Zdobył Oko Proroka, źle oszlifowany rubin będący kluczem do pektorału. Jest bardzo… tajemniczy i działa przez swych agentów. Z Goodwina nic nie wycisnęłam, ale… nie mogłam jednocześnie trzymać obu przy sobie, i jego i profesora. Zaczęli by być zazdrośni nawzajem, a i bez tego ledwo się tolerowali.. widziałaś ich pyskówkę. - stwierdziła ironicznie Aisha i jej palec dotknął szczytu piersi Carmen, wodził po nim i muskał skórę, gdy mówiła.- Jeśli zdobędziesz dla mnie Oko Proroka tooo… potrafimy być hojne i spełnić prawie każde twoje życzenie.
- A jak się z tobą skontaktuję?
- Kair, Wenecja, Paryż, Londyn, Moskwa… jeśli będziesz się ukrywała w tych miejscach przed agentami Szwajcara… to my znajdziemy ciebie.- wyjaśniła z uśmiechem Aisha nie przestając zmysłowej pieszczoty palcem na piersi Carmen, co przeradzało się w przyjemny dreszczyk rozchodzący się po ciele akrobatki.
Przerwała go po chwili, ku uldze i rozczarowaniu Carmen zarazem, spojrzała w oczy agentki dodając.- A wracając do wolnej woli. Masz teraz wybór. Ja wyjadę z oazy, pojadę do świątyni. Ty możesz wyruszyć ze mną, stać się tam akolitką i być uczona… zajmie to trochę czasu. I twoja żądza do mnie może się pogłębić bardziej niż sądzisz. Możesz też tu zostać, albo cię odnajdzie twój… mąż? Albo… przybędzie tu po ciebie sługa z wielbłądem i odwiezie do najbliższego ośrodka cywilizacji.
Spojrzała za siebie.- Nie wiesz gdzie jesteś Carmen, nawet gdybyś mnie związała to i tak nie mogłabyś mnie nigdzie zawieść. Co prawda gwiazdy potrafią być drogowskazami, ale i one nie są w stanie rozstrzygnąć wszystkich dylematów związanych z położeniem. A pustynia… nie wybacza błędów.
- Rozumiem jednak, że zjemy jeszcze jeden posiłek razem? Chciałabym się zastanowić - odpowiedziała ostrożnie dziewczyna.
- Tak… możemy zjeść.- odparła Aisha wstając i ruszając ku zerwanym kiściom daktyli.
- Zrób jednak coś dla mnie. Ubierz się. - powiedziała Angielka z bólem serca. Potrzebowała jednak okazji, by samej wpierw się odziać. Również ruszyła w kierunku wielbłąda przy brzegu.
- Zniszczyłaś mi ubranie… ale mam zapasowe ciuszki w jukach wielbłąda. - Arabka sprawnie je zebrała na kupkę i zaczęła oddzielać owoce od kiści. Tymczasem Carmen przykucnęła przy swoich rzeczach, odwracając się tyłem do Arabki.
- Po prostu się ubierz, żebym mogła myśleć - burknęła, choć nie tylko o to jej chodziło. Postanowiła kupić sobie nieco czasu. Sięgnęła do paska, gdzie miała ukryte dwie fiolki - jedną ze śmiertelnym jadem Barona, drugą tylko z paraliżującym. Ostrożnie nałożyła palcem zawartość drugiej filki na wargi. Musiała uważać, by nie oblizać ust, jednak wprawa wielu lat pracy z gadami robiła swoje. Po chwili, w pełni odziana Carmen odwróciła się, by dołączyć do posiłku.
Pożywienie składało się z suszonej wołowiny, wody z manierki, sucharów i fig właśnie. Nic wyjątkowego, ale to problemem nie było w tej chwili. Sama Aisha okryta podróżnym burnusem nie wydawała się tak kusząca, ale Carmen miała świadomość, jakie skarby pod nim ukrywa.
- To jedzmy…- rzekła z uśmiechem Aisha zabierając się do jedzenia.
Carmen podeszła bliżej i usiadła obok. Nachyliła się do kobiety.
- Niestety wciąż to ty jesteś najsmaczniejszym kąskiem... - westchnęła nie do końca udając. - Smacznego. - powiedziała, składając pocałunek na ustach kobiety.
- Mmm…- wymruczała Aisha zaskoczona oddając się pocałunkowi, który rozpalił lędźwia Carmen ogniem. Potem oczy Arabki rozszerzyły się w zaskoczeniu, gdy jej ciało zaczęło nagle drętwieć.
- Jestem też treserką węży. - powiedziała ze spokojem Carmen, patrząc na działanie trucizny - Jak pewnie się domyślasz, nie byłabym w stanie cię zabić, ale to co we mnie obudziłaś... sprawia, że nie chcę się z tobą rozstawać. Toteż tylko cię sparaliżowałam. Pozostaniesz przytomna, ale władzę w ciele odzyskasz najwcześniej za godzinę. Do pełni sił wrócisz pewnie dopiero za 3 godziny... o ile nie podam ci kolejnej dawki trucizny. - wyjaśniła, z uwagą przemywając teraz swoje usta, by zetrzeć z nich resztki jadu.
Nie otrzymała odpowiedzi… zresztą nie spodziewała się jej. Oazę wypełniała cisza. Dojmująca i przenikająca wszystko. Carmen rozpoczęła czuwanie przy Aishy czekając na odsiecz… ale ta nie nadchodziła. Ani po pierwszej, ani po drugiej godzinie. Leżąca na boku, ponownie związana liną Aisha wyglądała niezwykle kusząco. Co jakiś czas zresztą Carmen zmieniała jej pozycję, podawała odrobinę wody oraz generalnie usadowiła w cieniu palm. Mimo wszystko agentka nie mogłaby się jednak posunąć do wykorzystania sytuacji i na przykład dotykania piersi kobiety. Przełknęła ślinę na samą myśl o tym, jednak zbliżyła się do Aishy dopiero gdy uznała, że czas na kolejną dawkę jadu.
- Czas na jedzonko. - powiedziała, nakładając niewielką ilość jadu na kawałek daktyla i wkładając go do ust Arabki. Minęły kolejne godziny i powoli słońce zachodziło nad horyzontem. Czekając na pomoc Carmen powoli uświadamiała, że Aisha mówiła prawdę. Nikt tu jej nie znajdzie. Nikt nie odkryje tego sekretu pustyni jakim była ta okazja. A Aisha wyglądała tak uroczo, będąc sparaliżowana.
Tym razem pozwoliła, by trucizna zeszła z organizmu kobiety. W końcu ta musiała też normalnie zjeść i się napić. Carmen miała tylko nadzieję, że nie da się skusić i nie rozwiąże jej więzów ot tak. Każda minuta mimo wszystko była dodatkowym czasem dla jej towarzyszy, by odnaleźć kobiety.
Aisha powoli dochodziła do siebie, spojrzała na Carmen i uśmiechnęła się ironicznie.- Czekasz nadaremno… nikt cię tu nie znajdzie. Nikt nas tu nie znajdzie.-
Przeciągnęła się zmysłowo po to, by przyciągnąć spojrzenie akrobatki do swych krągłości ukrytych pod burnusem. - To mój mały azyl, którego ciężko znaleźć, gdy nie wie się gdzie go szukać.
Carmen uśmiechnęła się równie ironicznie.
- W takim razie... zbieramy się stąd. Chętnie popatrzę na Twoje pośladki, gdy będziesz przerzucona przez grzbiet wielbłąda.
I rzekłszy to faktycznie zaczęła pakować ich rzeczy, napełniając przy okazji manierki i zabierając zapas daktyli do juk.
- Przecież… nie musisz patrzeć, możesz dotknąć, pieścić… możesz mnie zmusić, by cię pieściła tak jak masz na to ochotę.- wymruczała zmysłowo Aisha przyglądając się działaniom Carmen. - Jestem w twojej niewoli… mogę zrobić, to co chcesz poczuć.
Po czym zaśmiała się ironicznie dodając.- Nie wiem gdzie i po co masz jechać, tym bardziej że… jest noc, a ty nie znasz pustyni. Tu w oazie przynajmniej masz wodę i żywność. Raczej nikt tu nas nie znajdzie, ale tam na pustyni też… nikt nas nie znajdzie, a ty dodatkowo zabłądzisz.
- Jesteś urocza, kiedy czujesz się niepewnie. - powiedziała na to Carmen, przerzucając kobietę przez grzbiet wielbłąda jak worek kartofli. Następnie zajęła miejsce za nią i nawigując się pozycjami gwiazd, starała się wrócić do obozu.
Dość szybko przekonała się, że… nic z tego nie będzie. Jakie bowiem było niebo nad ich obozem? Nie zwróciła na to wtedy zbyt dużej uwagi, jedynie instynktownie przyjrzała się mu… za to mogła odnaleźć kierunki podstawowe. Gwiazda polarna na północy i… z jej pomocą ustalić pozostałe, ale co dalej?
Tymczasem Aisha trajkotała wesoło.- Wy biali sądzicie, że jak podbiliście świat, to pozjadaliście wszystkie rozumy. Ale wasza technologia jest niczym wobec Pustyni i jej potęgi. Ja się urodziłam na niej, ja znam jej wszystkie sekrety. Ty tu jesteś obca… jesteś małą dziewczynką zagubioną w wielkim mieście. Arogancja białego człowieka nic tu nie da.-
Pokręciła zmysłowo pośladkami przykuwając do nich spojrzenie Carmen i kusząc ją do podciągnięcia burnusu i dotykania jej krągłości. Dziewczyna przełknęła ślinę i zadarła głowę w niebo, by spojrzeć w gwiazdy. Pocieszała się tym, że Aisha nie wiedziała o jej wszystkich talentach. Kiedy agentce wydawało się, że jest w miarę blisko, zaczęła gwizdać. Choć dźwięk, który przy tym wydawała, był raczej subtelny i melodyjny, wiedziała, że dla innych uszu może nieść się na całkiem spore odległości. To było bowiem wężowe wezwanie. Wezwanie Barona.
Nie tylko ona gwizdała. Gdy podróżowały także Aisha wesoło podśpiewywała, nucąc jakąś pieśń bez słów.
- Gdy będziesz patrzyła gwiazdy…- odezwała się nagle Arabka. - Nie zwrócisz uwagę na to co masz pod nogami. Na mnie na przykład.
Carmen wiedziała o tym i desperacko starała się nie zwracać uwagi na kusząco wypięte pośladki asystentki profesora. Nie musiała ich widzieć, by mieć świadomość jak sprężyste są i miękkie. - I co zrobimy jak mnie już dowieziesz, gdzie chcesz ? Co planujesz ze mną zrobić?
- Dowiesz się. - powiedziała cicho Carmen, za wszelką cenę starając się nie patrzeć w dół na kobietę.
- Co za brak wdzięczności… a ja ci tyle odpowiedziałam…- odparła z uśmiechem Aisha i dalej nuciła swą pieśń. Tymczasem wielbłąd nagle zaczął zachowywać się nerwowo i wierzgać nie dając się prowadzić tam gdzie Carmen chciała. A co gorsza, zmusił agentkę, do przytrzymywania Aishy by ta nie spadła, poprzez przyciskania swej dłoni do napiętych pośladków Aishy.
Choć ciężko było oswoić się z magią, Carmen potrafiła dodać dwa do dwóch.
- Sama się prosiłaś... - powiedziała, podając paraliżujący jad Arabce poprzez bezceremonialne włożenie jej palca z trucizną do jej kwiatu kobiecości.
- Pożałujesz… tego…- jęknęła cichutko Aisha zwisając luźno, bo też jej paraliż wcale nie uspokoił wielbłąda. Zwierzę uparcie nie chciało ruszać w kierunku, który wybrała Carmen. Zapierało się nogami i ryczało głośno.
Agentka westchnęła. Jeszcze raz spojrzała w gwiazdy, po czym spróbowała poprowadzić zwierzę jakby bokiem, starając się zatoczyć łuk.
To dało częściowy sukces. Wielbłąd rzeczywiście dał się prowadzić gdy skręciła, ale przy próbie zawrócenia w wybrany przez Carmen kierunek od razu stawał okoniem. Nie pozostało więc nic innego, jak zawiązać mu przepaskę na oczach i poprowadzić idąc pieszo. Im bardziej wszak zwierzę protestowało, tym bardziej Carmen wierzyła, że to dobry kierunek. Raz za razem nawoływała też Barona.
Ruszyła… mimo zawiązanej opaski durne bydle opierało się jej ciągnięciu, choć mniej. Na tyle mniej, że mogła swoją siłą pociągnąć go do przodu… do czasu, gdy zorientowała się że owo durne bydlę, tak bardzo durne nie było.
Gdy bowiem stopa Carmen nagle zanurzyła się w pustynny wydmę bardziej niż powinna, a potem piasek ogarnął i drugą jej nogę wciągając jej ciało coraz bardziej… agentka zorientowała się czemu wielbłąd tak się szarpał i wyrywał. Weszli na teren ruchomych piasków, które zwierzę wyczuwało.
- Chyba… nie sądziłaś… że spędziłam…- Aisha z trudem uniosła głowę uśmiechając się triumfalnie.-... jadąc do.. oazy… w linii prostej? Nie… musiałam… ominąć.. pułapki… które ty jadąc… na wprost… w które właśnie wdepnęłaś.-
Trucizna powinna ją powalić na dłużej! Co się stało? Carmen nie mogła jednak poświęcić czasu na rozważania w tej kwestii… lotne piaski wciągały ją niczym głodna bestia, już pochłaniając jej łydki.
Nie poruszyła się, strzeliła jednak lejcami wielbłąda, pozwalając mu pobiec tam, gdzie chciał... i wyciągnąć ją z piaskowej pułapki.
Zwierzę poderwało się nagle i zaczęło w panice ruszać do tyłu ciągnąc za sobą Carmen, wyciągając z ją w ten sposób z objęć piaskowego grobu. Aisha tymczasem próbowała nucić, ale ciało jej nie było dość sprawne… jeszcze.
- Przestań... - Carmen postanowiła uciszyć ją w sposób, który akurat przyszedł jej na myśl i pocałowała zachłannie czarownicę.
Aisha odpowiedziała namiętnym pocałunkiem, wodząc zaczepnie językiem po wargach agentki i próbując ją zachęcić do zabawy. Tak ciężko było się jej przeciwstawić... jednak udało się. Carmen oderwała się od jej ust.
- Kiedy skończy się jad, będę musiała bić cię w głowę żebyś straciła przytomność. Proszę, przestań mi utrudniać. - powiedziała, znów sięgając do fiolki. Dłoń jej jednak zadrżała...
- Im częściej go używasz, tym słabiej będzie działał.. jesteśmy ludźmi pustyni. Trucizny skorpionów, węży… są częścią mego dzieciństwa. - odparła z ironicznym uśmiechem Aisha przyglądając się Carmen. - A ty mnie już tak często… częstowałaś swoją trutką, że zaczynam się przyzwyczajać do niej.
Spojrzała w oczy Angielki mówiąc.- Mamy pat , prawda? Czy jak to tam zwiecie? Więc… negocjujmy.
- Słucham cię - odparła przez zaciśnięte zęby Carmen, starając się nie patrzeć na kobietę.
- Mogę wyszeptać ci do twej głowy ścieżkę do domu, ale ty musisz mnie puścić.. tak jak jestem. Związaną na wielbłądzie. Ty wrócisz do siebie… ja też.- odparła cicho zmysłowym tonem Aisha.- I… nie mów mi tu o braku zaufania. Jak na razie to ty zdradziłaś mnie. Ja byłam wobec ciebie dość wyrozumiała i uczciwa.-
- Dość... - powtórzyła Carmen, patrząc na kobietę z namysłem.
- Niech będzie, ale... chcę czegoś jeszcze. W końcu to ja stałam się ofiarą twojego czaru i nie powiesz mi, że tego nie wykorzystywałaś. Będziesz mi też winna przysługę... jeśli się jeszcze spotkamy.
- Nie powiesz mi chyba, że to nie było dla ciebie przyjemne.- uśmiechnęła się lisio Aisha spoglądając w oczy Angielki.- Och… z pewnością twoje pożądanie do mnie jest wywołane moim wpływem na ciebie, ale… twoje ciało nie kłamało. Twoje jęki i okrzyki rozkoszy nie były dziełem mojej magii, co najwyżej mego kunsztu miłosnego. Myślisz że zapomnisz te chwile, gdy już nie będziesz odczuwała mego wpływu?
- Znasz moją ofertę. Nie każ mi się rozmyślić. - powiedziała twardo agentka, choć znów jej wzrok powędrował do gwiazd, a nie do wycięcia dekoltu pięknej Arabki.
- Związałaś mnie i uprowadziłaś. Podtruwałaś przez cały dzień… a zgadzasz się na moją ofertę, tylko dlatego że twój plan nie powiódł się tak… dobrze jak planowałaś. Jeśli chcesz jeszcze przysługi ode mnie, to zakładam że mogę zażyczyć sobie tego samego. Przysługi od ciebie. Co ty na to?- zapytała Arabka i dodała ironicznie.- Mogę też zaproponować ci me ciało i oddanie… pieszczoty tu i teraz, jakie tylko ci się zamarzą. Złamać twą wolę i uczynić cię moją kochanką i powiernicą… mogę znaleźć inny sposób na rozwiązanie tej sytuacji, ale… jestem nieco zmęczona, a ty?
- A ja mogę cię zakneblować, nacieszyć się twoim ciałem, a potem powierzyć cię ludziom, którzy nie będą mieli takich oporów jak ja by cię zabić. Możemy długo wyliczać. Ostatni raz więc proponuję: moja droga do obozu i przysługa dla mnie, ty w zamian dostajesz wolność i wielbłąda. Albo robię knebel. - uśmiechnęła się paskudnie Carmen.
- I tak chciałaś to zrobić. Oddać ludziom którzy torturami wymuszą na mnie odpowiedzi i zabiją, ale niech ci będzie… zgoda.- odparła Aisha ulegając w końcu.
- W takim razie słucham.
- Nie tak szybko.- zaprzeczyła ruchem głowy Aisha.- Teraz twoja kolej by mi zaufać. Musisz wypuścić mnie teraz, a jak się oddalę to odpowiedź przybędzie wraz z wiatrem do ciebie. Wybacz moja droga… ale teraz twoja kolej zgodzić się na moje warunki.-
Agentka zmarszczyła brwi. Wiedziała, że nie pójdzie łatwo.
- W takim razie przysięgnij że dotrzymasz swojej części umowy na to, co jest dla ciebie najświętsze.
- Dotrzymam… pomogę ci wrócić do twoich. Przysięgam na bogów poza czasem i przestrzenią.- odparła z przekonaniem w głosie Aisha.
- Przysięgnij na Hekesh.
- Na Hekesh… przysięgam.- stwierdziła krótko Arabka.
Carmen westchnęła.
- Nie puszczę cię związanej. Jesteś zaradna, ale też jesteś kobietą. - powiedziała, zdejmując więzy Aishy. Następnie odsunęła się od wielbłąda. Dopiero stojąc kilka kroków dalej, odważyła się spojrzeć egzotycznej piękności w oczy.
- Buziak na pożegnanie… czy się boisz? - odparła zadziornie Arabka uśmiechając się łobuzersko.
- A nie zastanawiasz się czy bym tego chciała, gdybym nie była pod wpływem twego uroku? - Carmen nie pozostała dłużna, lecz mimo wszystko zbliżyła się. Piękno Arabki było zbyt zniewalające, by odmówić sobie tej drobnej przyjemności.
- Przekonamy się przy naszym następnym spotkaniu… prawda?- zapytała ironicznie Aisha chwytając Carmen za podbródek i całując zachłannie i namiętnie usta agentki. Dreszczyk rozkoszy przeszedł po plecach Brytyjki.
Poddała się pocałunkowi, mrucząc cicho z rozkoszy. Dopiero gdy Arabka sama się odsunęła, przygryzła boleśnie dolną wargę w udręce.
Aisha wsiadła na wielbłąda i ruszyła raz tylko zerkając przez ramię.- Żegnaj. Szkoda że tak to się skończyło. Mogło być… przyjemniej.
- Przyjemniej będzie bez przymusu. Pamiętaj o tym... i do zobaczenia! - odkrzyknęła jej Carmen, czując się jak ostatnia idiotka. Sylwetka Arabki dość szybko znikła gdzieś w mroku nocy i Carmen… została sama pośrodku pustyni. Ta cała przygoda kończyła się dla niej w dość dziwaczny sposób i choć zdobyła trochę wiedzy, to czy można było uznać całą misję za sukces?
Zerwał się wiatr, a wraz z nim Carmen usłyszała melodię nuconą przez kobiece usta i jakby głos w swej głowie.
-”Podążaj za nią”.- mówił.
Nie było sensu stawiać oporu. Dziewczyna ruszyła w drogę za głosem.Z początku nic nie zapowiadało przełomu. Szła ciemną nocą nie widząc jakiegokolwiek celu przed sobą, poza syrenią pieśnią słyszaną na wietrze. Lecz i ta uległa zagłuszeniu przez coś głośniejszego.
Motory. Z początku widziała tylko światła, ale z czasem dostrzegła coś więcej… dwa masywne motocykle przystosowane do przemierzania pustyni.

Pojazdy transportowe osiągające duże szybkości. Jeden prowadzony przez Gabrielę, drugi przez Orłowa.
Kamień spadł z serca Carmen. Zmęczone nogi nagle odczuły cały ciężar wyprawy i odmówiły posłuszeństwa. Dziewczyna padła na kolana, biernie czekając towarzyszy.
- Caaarmeeen! Ty żyjeeeesz. Taaak sięęę martwiiiliiiiśmyyy. Baaaaliśmy się, że buuuurza piaaskowa cięęę pooochłoonęła!- wrzeszczała Gabriela próbując przekrzyczeć ryczący silnik, co nie było łatwym zadaniem, bo te motory były głośne.
Jan się nie odzywał dopóki nie dojechał do Brytyjki i nie zatrzymał motoru przy niej.- Wszystko w porządku, jesteś cała i zdrowa? Co się stało?
Po tych słowach.- Potrzebujesz odpocząć? Wyspać się?
W odpowiedzi dziewczyna tylko uśmiechnęła się blado. Nagle cała jej hardość, cały upór, dzięki któremu walczyła z urokiem Aishy gdzieś się ulotniły. Znów miała tylko 20 lat, a przeżyła rzeczy, które zdecydowanie wykraczały poza jej młody wiek.
- Chcę do domu... - szepnęła tylko, starając się nie rozpłakać.
- Zwykle tego nie proponuję sojusznikom, a zostawiam dla wrogów. Ale mam przy sobie piersiówkę tak mocnego trunku, że parę łyków powala konia.- rzekł cicho Orłow gestem dłoni odpędzając trajkoczącą Gabrielę.
- Nie, nie trzeba... musimy pogadać... tylko... - zamilkła. Nie chciała powiedzieć na głos, że chciałaby by Orłow ją przytulił. Nie przy Gabrieli. I nie po tym jak podkreślił, że są tylko sojusznikami. - Zabierzcie mnie stąd, proszę. - powiedziała w końcu.
- Dobrze… wolisz na moim… czy jej motorze? - zapytał cicho Jan.
- Naprawdę uważasz, że to ma jakieś znaczenie teraz? - warknęła, starając się podnieść. Odruchowo spojrzała za siebie, jakby próbując usłyszeć pieśń, która ją tu prowadziła.
- Nie wiem. - stwierdził spokojnie Orłow przyglądając się dziewczynie. - Nie wiem też co tu zaszło… więc… nie wiem czy ma… przykro mi.
Wzruszył ramionami.- Nie mogliśmy ci pomóc. Burza piaskowa znienacka uderzyła na obóz i nas… Ledwo sami uszliśmy z życiem. Z wykopalisk niewiele pozostało.
- Wiem, nie musisz przepraszać. Nie ma powodu, by się smucić. Znaleźliśmy się. Mam trochę nowych informacji. Tylko zabierzcie mnie stąd, bo już nie mogę patrzeć na ten cholerny piach. - spróbowała się uśmiechnąć, choć padała ze zmęczenia.
- No dobrze…- Orłow bezceremonialnie pochwycił ją w swe ramiona i zaniósł na siodełko swego motoru. Posadziwszy ją tam, siadł za sterami i rzekł do Gabrieli. - Wracamy.
I silniki obu maszyn znów zaryczały uruchomione.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 19-05-2017, 22:12   #37
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Minęło może z półtora godziny, nim dojechali w okolice, gdzie Carmen spodziewała się znaleźć Barona. Wśród pozostałości wykopalisk. Burza piaskowa przysypała odkryte już grobowce… zasypała świeże trupy i stare mumie zakrywając ślady boju. Tylko parę rąk wystawało z piasku. I kilka martwych wielbłądów. Namioty zostały doszczętnie zniszczone, ale też Carmen zauważyła coś ciekawego. Nie było ciężarówki Goodwina, zbyt dużej i zbyt masywnej by burza mogła ją pogrzebać.

Odzyskała Barona i spostrzegła coś ciekawego. Warto było tu powrócić.

- Angol przeżył? - zapytała, tuląc do siebie pupila.

Orłow zamyślił się przez chwilę, a następnie rzekł.

- Właściwie to nie wiem. Po tym jak rozpętała się burza, każdy musiał dbać o siebie. I z Gabi wpierw staraliśmy przeżyć podczas burzy piaskowej, a potem od razu zorganizowaliśmy poszukiwania ciebie. Nie wiem co się stało z Goodwinem.
- Rozumiem. W sumie to się zastanawiam co teraz. Przydałoby się złożyć raport, bo wszystko wskazuje na to, że mamy czwartego gracza - tuziemców, którym można wierzyć lub nie, ale dysponują wiedzą starożytnych, dzięki której np. wskrzeszają tych umarlaków. Trop jaki mam to tajemniczy Szwajcar, dla którego Angol pracował. Podobno on ma coś w rodzaju mapy do potęgi, którą Egipt odziedziczył po starożytnych. - mówiła, przyglądając się reakcjom Orłowa - Goodwin może nas doprowadzić do Szwajcara.
Jan zamyślił się głęboko i milczał przez chwilę, podczas gdy Gabi podsunęła sugestię.- Rano możemy wystartować Skylordem i wrócić do Kairu i tam napisać oraz zdać raporty. Jest ambasada rosyjska w Kairze.-
- Rano też pomyślimy co czynić dalej. To był długi i ciężki dzień.- zaproponował w końcu Orłow.
- Może być... Nie planujesz mnie chyba zabić w śnie, co? - zażartowała Carmen, choć jej spojrzenie było czujne mimo zmęczenia.
- To by była zbyt wielka strata…- odparł z uśmiechem acz nieco czule Orłow i dodał spokojnym głosem.- Ruszajmy do Skylorda.

I wyruszyli, a Carmen wkrótce mogła się przekonać, że owa burza także tu dokonała zniszczeń. Choć samolot był nietknięty, to całe obozowisko było w opłakanym stanie.
I nie nadawało się do użytku. Przy samolocie czuwał jego kapitan uzbrojony w karabin. Rozluźnił się jednak na widok nadjeżdżających motorów.
- Nikt się na szczęście tu nie kręcił.- rzekł na powitanie. - Ufam, że jutro opuścimy to miejsce?
- Jak przekonasz Orłowa - odpowiedziała z uśmiechem Carmen, delikatnie wspierając się na ramieniu mężczyzny. Jej nogi wciąż drżały ze zmęczenia.
Rozejrzała się. Była co prawda w stanie zasnąć wszędzie, ale mimo to zapytała:
- Skoro obóz zniszczony jak będziemy spać? Pomieścimy się w Skylordzie? Ja dziś zasnę nawet na ziemi…
- Wy dwie w Skylordzie. Kapitan ma już swoje małe gniazdko w kokpicie. A ja rozłożę się tutaj.- wyjaśnił Jan rozglądając się dookoła.- Rozpalę ognisko i trochę przy nim będę czuwał.
- Może lepiej wprowadzić warty? - zapytała Carmen - Kapitan powinien być wypoczęty, ale my jak się podzielimy, to wyjdzie 2-3 godziny na głowę, to nie tak wiele, a lepiej żeby nie napadli na nas nieumarli jak będziemy wszyscy smacznie spać. Ja bym tylko nie chciała brać pierwszej warty, bo padam, ale nad ranem spokojnie mogę.
- Poradzę sobie sam.- uśmiechnął się Jan i wzruszył ramionami.- Zresztą i tak nam chyba nic nie grozi.
Po czym dodał władczo.- Idźcie już spać. Jak nie będę już w stanie czuwać, to którąś z was obudzę. Może być?
- Może! No i nie zapominaj Carmen, teren wokół Skylorda nadal obfituje w miny chemiczne.- dodała z entuzjazmem Gabriela.
- Niech będzie, dobranoc - powiedziała potulnie agentka, nie mając siły na polemikę.

Agentka wylądowała więc w jednym “pokoju” z głośną i rozentuzjazmowaną Gabrielą, która trajkotała niemal bez przerwy relacjonując jednak to czego Carmen nie wiedziała. Dzięki temu dowiedziała się, że burza piaskowa zaatakowała nagle zaskakując obie strony konfliktu, choć mumie chyba się piaskiem nie przejęły. Że Orłow przejął inicjatywę i dzięki jego działaniom przetrwali nagły atak pustyni. Nawoływali potem Carmen przez jakieś piętnaście minut, a następnie zawrócili do Skylorda, po pojazdy lądowe by tak przeczesać pustynię w poszukiwaniu Brytyjki. I że Orłow był bardzo zmartwiony.
Dowiedziała się też paru faktów, którymi nie była zainteresowana. Że Gabriela lubi kolor różowy i koronki. Bo taką nosiła bieliznę… i taką założyła koszulkę nocną.
- A jak wam czas mijał, gdy mnie tu nie było? Bo w sumie nie mieliśmy okazji dłużej pogadać. - zapytała Carmen, kładąc głowę na zwiniętym tobołku z ubrań. Pytanie było pozornie neutralne, chciała jednak wiedzieć jak układały się relacje Gabrieli i Orłowa pod jej nieobecność. Była to kwestia trywialna, ale jednak skutecznie odciągająca myśli od Aishy.
- Głównie na podglądaniu ciebie.- zaśmiała się cicho Gabriela układając do snu. - Przebywaliśmy blisko wykopalisk i unikając wartowników pilnowaliśmy twego bezpieczeństwa. Poza tym gadaliśmy głównie o Rosji, Francji i o świecie. On bardziej opowiadał, bo ja choć byłam w wielu miejscach, nie jestem tak obyta… ze światem. Zwłaszcza waszym… wyższych sfer. Urodziłam się w górniczej rodzinie.
- Urodzenie w naszej pracy akurat nie gra takiej roli. - odpowiedziała sennie Carmen, zadowolona z odpowiedzi.
- No.. nie… nie gra, ale on był w tylu miejscach i widział tyle rzeczy, i to jeszcze zanim został agentem. Ja w tym czasie widziałam jak moja starsza siostra całuje się z mężem naszej sąsiadki.- zaśmiała się wesoło Gabriela. Po czym dodała.- No i kopalnię węgla.-
- Nigdy nie widziałam kopalni... - wymamrotała Brytyjka, odpływając w sen. Ostatnim o czym pomyślała nie była jednak żadna kopalnia, lecz grota rozkoszy pewnej urodziwej Arabki.

Dookoła roztaczała się lekka mgiełka, szara ale aromatyczna. Nie było Skylorda. Nie było nic… jedynie ciemność. I łańcuch na prawej kostce. Carmen była przykuta. Do czego? Nie wiedziała. Słyszała za to ów cichy śpiew… i głos Aishy. Hipnotycznie wręcz kuszący. Zobaczyła ją w końcu. Siedziała na tronie, naga i w prowokującej pozycji. Odsłania wszelkie swe intymne sekrety, pieszcząc dłońmi swe piersi i wzywając Carmen do siebie. Ale Carmen podejść nie mogła. Była przykuta i choć od razu ruszyła ku swej kochance, łańcuch na jej nodze szybko ją zatrzymał. Brytyjka nie mogła podejść do Aishy, nie mogła nasycić swego pragnienia. A zasmucona i rozczarowana Aisha po chwili zaczęła się wraz z tronem oddalać nie zważając na krzyki i błagania Carmen. Aż w końcu znikła zostawiając Brytyjkę w ciemności sam na sam z jej pożądaniem.
Pobudka była gwałtowna. Carmen usiadła dysząc głośno i jej rozgorączkowane spojrzenie natrafiło na Aishę śpiącą naprzeciw niej. Dopiero gdy otrząsnęła się całkiem z sennych majaków, zrozumiała że nie Aisha tam leży Gabriela. Bo przecież jest w Skylordzie, a obie dziewczyny miały taki sam kolor włosów.
Carmen zrozumiała też, że nie uwolni się zbyt szybko spod wpływu Aishy… ani łatwo. Nadal wszak czuła żar, który wywołał w niej ostatni pożegnalny pocałunek Arabki. Z westchnieniem wyrażającym ni to smutek, ni żal wstała cicho z sofy i otulona kocem ruszyła ku wyjściu. Chciała zaczerpnąć świeżego powietrza i ostudzić nieco myśli.
Ogień rozświetlał noc rzucając cienie na siedzącą sylwetkę Orłowa. Rosjanin spojrzał na wychodzącą z aeroplanu dziewczynę i rzekł żartobliwie. -Jeszcze zmęczony nie jestem, a ty nie jesteś w stroju odpowiednim do stania na straży… przypuszczam że pod tym kocem jesteś chodzącą pokusą, co?
Spojrzała na niego rozkojarzonym wzrokiem, jakby sens słów mężczyzny dopiero doń docierał.
- Miałam zły sen, chciałam odetchnąć i sprawdzić czy nas nie sprzedałeś za stado wielbłądów - uśmiechnęła się, schodząc do Orłowa po drabince. Po chwili usiadła obok, naprzeciwko ognia, otulając się szczelniej kocem - A co do mojego stroju... chcesz powiedzieć, że w tym cię nie kuszę?
- Oj… nawet nie wiesz jak bardzo.- odparł z uśmiechem Orłow spoglądając na Carmen.- Jestem bardzo ciekaw co masz pod kocykiem. Jakie niespodzianki ukrywasz… ale… byłaś zmęczona, a ja staram się dla odmiany być rycerski i opiekuńczy.
Pogroził palcem żartobliwie.- Ale nie przyzwyczajaj się. Nadal jestem drapieżnikiem, a ty pokusą.
- Czy to znaczy, że nie można mi się przytulić w ramach pocieszenia? - uśmiechnęła się lekko.
- Możesz… a ja postaram się być… cóż.. rycerski.- Orłow rozłożył szeroko ramiona zachęcająco.
Dziewczyna podsunęła się bliżej i po chwili wahania usiadła na kolanach mężczyzny, opierając głowę na jego szerokiej piersi. Spojrzała w gwiazdy, przypominając sobie błądzenie na pustyni.
- Mam dość tego piachu... - poskarżyła się cicho.
- Polecimy nad morze? Ale tam też jest piach… Już wiem gdzie go nie ma. W naszym łóżku hotelowym.- wymruczał jej do ucha Orłow obejmując zaborczo i tuląc.- Niestety… ja w nim jestem i mój wielki apetyt na ciebie.
- A jak to się łączy z naszą misją? - Carmen z lubością wtuliła się w jego ramiona.
- A kto tu mówi o misji? - mruczał Jan szepcząc jej wprost do ucha, a Brytyjka czuła że stara się jej nie pocałować w to miejsce. W ramach bycia rycerskim.
- To niby czemu mielibyśmy być razem w pokoju hotelowym? - zapytała, drocząc się z nim i odchylając nieco kocyk, tak by ukazać wycięcie halki.
- Nie mamy żadnego powodu... masz… rację. - mruknął Jan spoglądając w dół. - Ale ja jestem samolubnym draniem o dużych potrzebach… - które zaczęła wyczuwać ocierajac się o jego ciało. Duże i rosnące potrzeby .- .. który może po prostu zakraść się do twego łóżka w nocy. Nawet miałem takie plany… dziś… gdyby nie burza i to co zdarzyło się po niej, nie dałbym ci spać w nocy.-
Carmen spojrzała mu w oczy, uśmiechając się przy tym zmysłowo.
- Jak to dobrze, że mogę liczyć na twoją wyrozumiałość i opanowanie... - podśmiechiwała się - jakbyś nie był tym draniem, który strzelał do mnie z kuszy i ganiał mnie po targowisku.
- Carmen… igrasz z ogniem. - nachylił się i pocałował ją namiętnie, w sam czubek nosa. Z wyraźną czułością w spojrzeniu.
- Pracuję w cyrku, zapomniałeś? - zapytała, marszcząc nosek i przyglądając mu się z wyraźnym rozbawieniem.
- Więc powinnaś wiedzieć… jakie mogą być konsekwencje takich igraszek. - usta Orłowa wykrzywiły się w ironicznym uśmieszku, a potem przylgnęły do warg Carmen w zdecydowanie zbyt delikatnym jak na niego pocałunku. Nadal był… opanowany.
Carmen odwzajemniła pocałunek, nieco zwiększając jego natężenie. Wciąż jednak zachowywała się spokojnie, delektując się rzadką czułością.
- Moja praca to ryzyko. A ty jesteś moją pracą. - mrugnęła zadziornie.
- Uważaj… bo ja bardzo lubię pracować nad tobą…- mruknął w odpowiedzi Jan wyraźnie ulegając pokusie i muskając szyję Carmen ustami, wodził po jej skórze dodając. - Jeśli Goodwin żyje, to chyba przyjdzie nam zapolować na niego. Albo poślemy Gabi do złapania go, a sami… hmm… mój ojczym ma w Kairze posiadłość. Dawno w niej nie byłem.-
- Brzmi ciekawie. Nigdy chyba nie była w prywatnej posiadłości rosyjskiego magnata. - odchyliła szyję i niby to bezwiednie, pozwoliła kocu zsunąć się z ramion - A co do Goodwina... Jeśli nie będzie go w biurze, starczy sprawdzić jego księgowość. Jeśli nawet nie dostawał przelewów od tego Szwajcara, to przecież gdzieś musiał dostarczać znaleziska do jego analizy.
- Tak…. - trudno jednak było określić co oznaczało to słowo. Jego zgodę z jej stwierdzeniami czy może kwestię dotyczącą nowych widoków jakie miał przed oczami. Usta agenta zaczęły wyznaczać nowe szlaki na jej szyi i ramieniu, język muskał obojczyk dziewczyny. A samej Carmen robiło się gorąco, mimo że noce na pustyni ciepłe nie były. Ramiona agenta zacisnęły się na kocu mocniej obejmując Brytyjkę, a dłoń masowała pierś jej przez gruby szorstki nieco materiał.
- Co “tak”? - Carmen nie przepuszczała okazji, by się podroczyć z kochankiem. Choć starała się jemu oddać inicjatywę, trudno było nie prężyć się pod delikatnym acz stanowczym dotykiem.
- Tak bardzo… mnie kusisz… tylko tym, że jesteś … w moich ramionach. - wymruczał Orłow odrywając usta od jej szyi, tylko po to by przycisnąć je do jej warg i całować zachłannie i drapieżnie i bez opamiętania.
Agentka zamknęła oczy i z lubością oddała się pocałunkom mężczyzny. Dopiero kiedy oderwał się od jej ust, wymruczała z uśmiechem:
- Więc tak dajesz mi odpoczywać?
- Jakoś nie widzę się w roli niańki tulącej cię do snu i otulającej kocykiem. Prędzej zrywającym ten kocyk z ciebie i …- Orłow cmoknął ją czule w sam czubek nosa.
Przeciągnęła się, zarzucając mu ramiona na szyję.
- Usprawiedliwiasz się w ten sposób, czy szukasz przyzwolenia? - zachichotała.
- Dobrze wiesz, że zdobywam to co chcę.- obie dłonie mężczyzny zsunęły koc z ciała Brytyjki odsłaniając to co pod nim kryła. Po czym zacisnęły się na jej piersiach ściskając je i ugniatając namiętnie. Orłow przestał być delikatny. - Nie pytam o przyzwolenie.-
Usta znów zaczęły rozkoszować się jej szyją, lekko wodząc po niej i kąsając delikatnie skórę Carmen.
Uwielbiała się z nim drażnić, uwielbiała, gdy tracił kontrolę, toteż udając zdziwienie i próbując pozbyć się jego dłoni z własnego ciała, zapytała niewinnie:
- Ale jak to...? Przecież wiesz, że jestem zmęczona... nie możesz brać sobie tego, na co masz ochotę ot tak... jesteśmy sojusznikami, nie jestem twoją... zabawką. - ostatnie słowo wypowiedziała, sugestywnie patrząc mu w oczy.
- Nie mogę? To patrz…- warknął gniewnie, gdy swoimi słowami Carmen oddalić próbowała rozkoszną nagrodę jaką była ona sama. Chwycił za ramiączka jej halki i szarpnąwszy nimi, zsunął je w dół, uwalniając gwałtownie jej piersi od ciężaru materiału. Chwycił znów obnażony właśnie biust Brytyjki, odganiając jej dłonie od niego. I zaczął ściskać brutalnie i zaborczo jakby chciał udowodnić swą władzę w tej sytuacji.
- Pragnę cię… - szepnął jej do ucha z gorliwością fanatyka, ale przecież ona nie musiała tego słyszeć, by to wiedzieć. Czuła jego pragnienie całym swym ciałem.
- Więc bądź znów moim mężem i weź co twoje... - szepnęła do niego namiętnie, opierając się plecami o jego tors i czując na pośladkach przez materiał odzienia jego męskość. Tego właśnie potrzebowała, by zapomnieć o pięknej wiedźmie.
- Tak…. - szepnął cicho do jej ucha.- Wstań… już…-
Przesunął dłońmi po jej brzuchu zsuwając z jej ciała halkę aż do bioder. Ubrania były barierą, którą musieli wpierw pokonać. Zrobiła to powoli, drażniąc jego zmysły przesunęła palcami wzdłuż bioder, poprzez talię aż po krągłości piersi, by następnie delikatnie je ugnieść.
- Czyżbyś się stęsknił, mężusiu? - zapytała kokieteryjnie - Pokażesz mi? Jak... bardzo?
- Bardzo… bardzo…- poczuła jego usta na swych pośladkach, język wodzący pomiędzy nimi, zęby delikatnie kąsające jej skórę. Dłoni nie czuła, ale słyszała dźwięk rozpinanego pasa i szelest materiału. Orłow szykował się do pokazania jej.
- To tylko słowa, wiesz? - droczyła się z bestią, dodatkowo kręcąc pupą.
Chwycił ją w końcu za pośladki, pociągnął stanowczo w dół i zmusił do posadzenia pupy na swych biodrach. Otworzenia bramy rozkoszy na przeszywając nagle twardy pal pożądania.

Jego ramiona otuliły ją, jedna dłoń miętosić zaczęła jej piersi, druga sięgnęła pomiędzy biodra by palcami bawić się jej wrażliwym punkcikiem… i zmuszać jej ciało do gwałtownych ruchów w górę i w dół, na włóczni na którą nabita została. Dziko i zwierzęco… nie zważając na chłód pustyni i fakt, że w Skylordzie śpią dwie osoby. I ona też na to nie zważała, jęcząc słodko za każdym razem, gdy się w niej zanurzał. Zamiast znudzić się kochankiem, Orłow coraz bardziej ją podniecał, a bariery, które sama nakładała na swój umysł, bariery wychowania, po prostu przy nim opadała. Mimo że nie posiadał nadludzkiego daru wirtuozerii kobiecego ciała, jakim dysponowała Aisha, pociągał Carmen swoją dzikością i namiętnością. To przy nim miała odwagę, by błagać i domagać się lubieżności.
- O taaak, taaak... - jęczała, szarpiąc własne włosy - Tak bardzo tęskniłam... tak bardzo chciałam byś był we mnie... och, taaak... mocniej... proszę... błagam... pieprz mnie, mężusiu…
Był to bezwstydny akt, gdy Carmen podskakiwała niemal na swym namiętnym i dzikim kochanku. Czuła go jednak mocno, jego pieszczoty były intensywne i mało wyrafinowane w tej chwili. Jednak nie miało to znaczenia, dziewczyna nie przejmowała się niczym poza doznaniami. A te, choć prymitywne w swej naturze, upajały jak mocna rosyjska gorzałka. Rozkosz wyrywała z jej ust głośne jęki, ciało mimowolnie wiło się i prężyło… aż w końcu wygięło się w łuk pod nagłym wybuchem ekstazy u obojga. Było to szalone przeżycie. Przecież Orłow nie próbował być finezyjny w tej chwili, nie pieścił jej zbyt subtelnie… nie dawał wyrafinowanej rozkoszy. Był to czysto zwierzęcy akt miłości, a mimo to Carmen kochała każdą jego chwilę. Powoli osunęła się w ramiona kochanka, dysząc przy tym ciężko. Niestety czar chwili nieco ostudziły myśli, które coraz częściej nawiedzały jej umysł. “Co będzie później, gdy misja dobiegnie końca?” By przed nimi uciec, owinęła się nagimi rękami kochanka, tak jak wcześniej kocem.
- Mam duży apetyt… wiesz ?- mruczał cicho Orłow wodząc dłońmi po nagim ciele akrobatki.- I chcę cię pieścić tu na piasku przez całą noc, ale nie wiem czy masz dość sił, by tyle wytrzymać. Niemniej… możemy na trochę utknąć w Kairze i rozkoszować się jego atrakcjami.-
- Teraz nagle obchodzi cię ile mam sił? - zaśmiała się cicho Carmen, całując mężczyznę w szyję - A dlaczego mamy tam utknąć? Wytłumacz mi to, proszę…
- Nie wiem…- palce mężczyzny ześlizgnęły się między jej uda wodząc powoli i leniwie po intymnym zakątku agentki i prowokując jej zmysły do kolejnych namiętnych pragnień.- Może dlatego, że tak chcę, a może bo… co byś zrobiła na miejscu Goodwina, bo ja bym się zaszył tak głęboko jak się da. A on zna Kair lepiej niż my.-
- W sumie... oby tylko ludzie Szwajcara nie znaleźli go pierwsi, bo wtedy stracimy nasz trop. Musimy być czujni... i skupieni... - westchnęła, bynajmniej nie czując się teraz ani czujną, ani skupioną.
- Może na miejscu… poszukamy… miejscowych kontaktów z lokalną agenturą…- mruczał cicho Rosjanin zaczepnie muskając językiem ucho Brytyjki i masując delikatnie obnażony biust, jak intymny zakątek Carmen.- A teraz… na co masz… ochotę… żonko? Jaki kaprys… ci się marzy. Zasłużyłaś dziś przecież na odrobinę rozpieszczania przez swego męża.-
- A jak powiem, że sen, to mnie posłuchasz? - spojrzała na niego figlarnie.
- Z żalem i bólem serca… tak. O ile uznam, że mówisz szczerze.- stwierdził po chwili milczenia Rosjanin.- Nie myśl sobie że będę zawsze tak bardzo wyrozumiały… nie kochałem się z tobą w tym waszym aeroplanie. Planuję nadrobić to zaniedbanie.
Carmen wybuchnęła cichym śmiechem.
- A z Gabrielą nie mogłeś? - zapytała prowokacyjnie.
- Od tego mam ciebie… moją słodką… pokusę.- delikatnie ukąsił płatek uszny Carmen. - Więc nawet w locie nie możesz czuć się bezpieczna.-
- Jak ja sobie poradzę z takim ciężarem - westchnęła dramatycznie, lecz po chwili spoważniała i obróciła się do Orłowa. Przyjrzała mu się w świetle drgających płomieni ogniska. Jego ciało wzmagało jej głód. To było aż nienormalne, jak bardzo jej sie podobało i to z tymi wszystkimi szramami i bliznami... a już najbardziej podniecały ją te, które sama mu zadała. Czyżby postradała zmysły w swojej rozwiązłości?
- Czego pragnę, zapytałeś. Pragnę ciebie. Pragnę byś kochał się ze mną ciałem i duchem, byś mówił mi rzeczy, których nikomu nie mówiłeś, byś uśmiechał się ze swobodą, którą rzadko czułeś... Chciałabym żebyś mnie oszukał... że jesteś mój. I tak już zostanie. - powiedziała, patrząc mu w oczy.
- Tak… mogę to powiedzieć. Że twój jestem… teraz i później.- szepnął całując czule jej usta.- Że gdy pochwycę cię… to będę pieścił i kochał i szeptał… całował, aż oboje padniemy bez życia. To szaleństwo… ale jakże… rozkoszne.-
- Więc mnie w nie wciągnij. Cokolwiek zechcesz... - szeptała, mrucząc pod wpływem jego pocałunków - Zabierz mi pamięć, zabierz mi wolę, weź moje ciało... i korzystaj z niego tak, jakby było ci obiecane na wieki…

Carmen budziła się powoli, rozleniwiona sytuacją. Zadowolona. Orłow spełnił jej kaprys. Brał władczo i gwałtownie, jakby jego niewolnicą. Bez zabawy w pieszczoty i delikatność. Raz po raz… a w przerwach bawił się jej ciałem, tak że pod koniec po prostu była zbyt zmęczona by oddawać pocałunki. Bezwładna niczym lalka poddawała się jego chuci. I było to rozkoszne.
Czy to Jan tak na nią działał? Czy może cała ta sytuacja i towarzyszące jej wydarzenia po prostu były okazją do wyzwolenia drzemiącej w niej seksualności z okowów gorsetu wiktoriańskiego wychowania?
To co robiła z Janem nie pasowało wszak do panienki z wyższych sfer. Nie pasowało do igraszek w pościeli. Było proste i zwierzęce w swej naturze. I kochała każdą tego minutę.

Coś jednak było niepokojące… od spotkania z Aishą. Ta chwila, gdy była jej całkowicie podporządkowana… upokorzona i gdy przeżyła ową silną rozkosz, tracąc na końcu przytomność. O ile z magii egipskiej wiedźmy w końcu się uwolni, to czy uwolni się od… tej chwili słabości wobec Aishy?

- Mam na ciebie ochotę. - usłyszała przy uchu, gdy leżeli otuleni kocem i ogrzewający się nawzajem ciepłem ciał. Uśmiechnęła się… nadal miał? Przecież ta noc nie należała do leniwych. - Starczy czasu na jedne szybkie figle… stań na czworaka i wypnij pupcię.-
Jej “pan i władca”... nakazywał. Cóż… czuła ocierając się pośladkami o jego podbrzusze, że rzeczywiście miał ochotę, znów.
Jęknęła. Spróbowała się wyciągnąć, ale wszystko ją bolało.
- Nie masz litości... - zamarudziła, szczelniej okrywając się kocem, po czym rzuciła przez ramię - Twój czas się skończył.
- Nie wspominałaś o limicie czasowym.- burknął gniewnie Orłow bezczelnie przesuwając dłonią po jej brzuchu i sięgając palcami między jej uda. Rosyjski arystokrata kiepsko radził sobie z odmową… zupełnie jak mały chłopiec.
- Musiałam mieć akurat zajęte usta... - zachichotała, przeciągając się zmysłowo pod jego dotykiem - A jak ci w statku wstali i nas zobaczą... w akcji? Odgrywaniem małżeństwa raczej się nie wytłumaczymy…
- Dlatego szybko zrobimy naszą poranną… gimnastykę.- palce mężczyzny nieco nerwowo, ale z wprawą pieściły jej intymny zakątek wywołując przyjemne dreszcze. Orłow wiedział jak pieścić jej ciało. Delikatnie ukąsił jej płatek uszny dodając.- Pragnę cię… bardzo, wiesz?
Wiedziała, czuła to ocierając się o jego ciało, słyszała w jego głosie i oddechu.
- Udowodnij... - powiedziała, z uśmiechem obracając się na brzuch i kręcąc zalotnie pupą.
- Dobrze…- jęknął cicho i poczuła jak przylgnął swym ciałem do jej, a po chwili… jak pochwyciwszy ją za pośladki lekko uniósł i przeszył z głośnym jękiem ulgi i rozkoszy. Sama Carmen też zadrżała, choć nie raz już czuła twardą obecność kochanka w swej kobiecości.

Trzymając ją za pośladki Jan poruszał gwałtownie biodrami by jak najszybciej doprowadzić oboje do ekstazy. Było w tym mało finezji, ale leżąca leniwie Carmen nie mogła narzekać. Wszak tego chciała… by ją pragnął i by to udowodnił. Na bardziej wyrafinowane igraszki jeszcze przyjdzie czas. Uniosła więc pośladki do góry na tyle, na ile pozwalał jej na to ciężar kochanka i z zamkniętymi oczami rozkoszowała się tym jak ją rozpychał i wypełniał raz za razem, biorąc w posiadanie. Mocniej, głębiej… jej całe ciało odbierało doznania, jakie wywoływały ruchy bioder. Drżenie rozkoszy sprawiało że mimowolnie przymykała oczy i dusiła w sobie ciche jęki. Jej kochanek niczym dziki barbarzyńca wyładowywał swą furię i żądzę na jej ciele. Za każdym razem ta przyjemność była intensywna i kończyła się rozkoszą wyginającą jej ciało w łuk. Do tego można było się zbyt łatwo przyzwyczaić. A gdy ekstaza zakończyła się gwałtowną kulminacją, oboje legli razem przytuleni i przeżywając rozleniwienie następujące potem. W Carmen coraz mniej było oporów i pruderii… już teraz nie miała potrzeby opierania się żądaniom kochanka. Czy to Orłow ją tak zmienił, Yue, Aisha?
I jak daleko to zajdzie? Nie chciała o tym myśleć, choć czuła, że podczas tej misji przeszła daleką drogę. To zaledwie tydzień temu Orłow pocałował ją po raz pierwszy na dachu. A teraz? Cała była jego. I co gorsza, wcale nie czuła z tego powodu wyrzutów. Jeśli miała się stoczyć u jego boku... coraz bardziej czuła się na to gotowa.
- Trzeba wstawać. - wymruczała mu do ucha.
- Niestety… trzeba się ubierać. Gabi już pewnie pichci jedzenie w samolocie. - wymruczał jej do ucha Orłow cmokając delikatnie. Jego dłoń spoczęła na pośladku dziewczyny masując go lekko. Po czym dał klapsa.- Ty pierwsza… a ja będę podziwiał widoki.
Prychnęła, ale nie oponowała. Ubierając się, przyglądała się jednak pustyni. Gdzieś tam była jej arabska kochanka…
I czuła na sobie łakomy wzrok Orłowa, a może i zachwycony. Przyglądał jej się jakby była żywym dziełem sztuki, a może ową ulubioną niewolnicą w haremie? Pięknym widokiem godnym pożądania. A gdy skończyła sam zabrał się za zbieranie porzuconej garderoby i ubieranie.
Carmen miała w sobie coś z kota, mimo że to węże były przecież jej domeną. Gdy nasyciła się pieszczotami, po prostu wyminęła kochanka i skierowała się do aeroplanu, wiedziona perspektywą śniadania.

Jak się okazało Jan miał rację. Gabriela już szykowała śniadanie na stoliku w przedziale pasażerskim. Kapitan raczył się już piwem, a na środku stolika stała miska z jajkami sadzonymi.


… z dodatkami różnymi. Swojskie śniadanie, nie było tym czego Brytyjka spodziewała się w tak egzotycznym kraju.
- I na co było wam te stróżowanie. Nic nas nie zaatakowało. Zresztą nic nie przeszłoby przez poletko moich niespodzianek.- trajkotała Gabriela.
Carmen odwróciła wzrok na wypadek, gdyby na jej twarzy wykwitł rumieniec.
- Przezorny ubezpieczony…- wymamrotała, nakładając sobie jedzenie.
- A gdzie Rosjanin… nie przyszliście razem? Swoją drogą… mogłaś mnie obudzić, bym cię zmieniła na tej nudnej warcie.- rzekła z naiwnym uśmiechem Gabriela.
- Orłow chciał wszystko wziąć na siebie. Ledwo go zmusiłam, by zawierzył mi wartę. - odparła, wlepiając wzrok w jedzenie i starając się nie śmiać - Zaraz powinien tu być. Musimy się zastanowić, co robimy. Ja jestem za powrotem do Kairu i szukaniem Goodwina oraz docelowym zadaniem, namierzenia tego Szwajcara.
- Ciekawe kim on jest i ile wie… ten Szwajcar ?- zamyśliła się Gabriela zabierając się za jedzenie.
- Obrzydliwie bogaty i obrzydliwie znudzony. Tak jak oni wszyscy w tym małym kraiku. I pewnie lichwiarz. - stwierdził McCree.
- Gabrielo, możesz skontaktować się z górą i spróbować załatwić rachunki od księgowego Goodwina? - zapytała Carmen, nabierając sobie solidną porcję jedzenia na talerz - Może one pomogą nam namierzyć naszego tajemniczego sponsora.
- Jak tylko dorwiemy się do jakiegoś kabla… niestety.- zamyśliła się dziewczyna. - Mogłabym posłać mechanicznego posłańca, ale w Kairze i tak będziemy przed nim.

Tymczasem do kabiny pasażerskiej wszedł Orłow i pozdrowiwszy wszystkich przysiadł się do stolika i zaczął pałaszować.
- Skoro jesteśmy już wszyscy to… opowiedz co się z tobą stało i co odkryłaś?- zapytał.
Westchnęła.
- Ciężko będzie w to uwierzyć pewnie, ale... - i zaczęła opowiadać. Starała się przekazać wszystkie informacje, które uzyskała od Arabki. Pomineła tylko jedną kwestię - notoryczne pożądanie, które odczuwała względem kobiety opisała jako niemożność zabicia jej czy zranienia. Mówiła o wewnętrznym sprzeciwie, nie wspominając o pragnieniach, które wywoływała u niej obecność Aishy.
- Czyli… możliwe że jej wspólniczka dotrze do Goodwina przed nami. Niedobrze.- zamyślił się Orłow splatając dłonie razem.
- Dlatego dobrze byłoby przenieść się jak najszybciej do Kairu i zacząć węszyć. Ludzi Szwajcara widzieliśmy, więc w razie czego ich rozpoznamy. Poza tym... uwaga na piękne Arabki. - Carmen spojrzała znacząco na Jana.
- Jako punkt zaczepienia mamy biuro i pewnie dom Goodwina, jako… źródła informacji. Każdy ma swoje.- zamyślił się Jan Wasilijewicz przyglądając się obu dziewczynom.- To nałogowiec, więc pewnie prędzej czy później skusi go jakaś jaskinia hazardu.
- Dokładnie. - dziewczyna uśmiechnęła się uroczo - Pytanie czy trzymamy się poprzedniej przykrywki, czy już nie dbamy o pozory?
- Nie ma co przed Goodwinem udawać… co najwyżej przed resztą świata. Jednakże hotel lepiej byśmy opuścili.- zastanowił się Jan Wasilijewicz bezczelnie rozbierając Carmen… wzrokiem. Jego spojrzenie mówiło, że Brytyjka nie może być pewna bezpieczeństwa swoim majtek na krągłościach pośladków przy nim.

- To gdzie się zatrzymamy? - zapytała z miną niewiniątka, wodząc palcem zmysłowo po obrzeżu kubka z kawą, a potem ujmując naczynie w usta i pijąc z niego, bez spuszczania wzroku z Orłowa.
- Ze względów bezpieczeństwa, zatrzymamy w posiadłości mego ojczyma. Nie wiem jakie kontakty w półświatku ma siostra owej Aishy, ale do tego miejsca nie sięgają. A co ma się willa marnować.- mruknął Orłow pocierając delikatnie czubkiem obutej stopy okolice kostki akrobatki.
- Nigdy nie mieszkałam w willi!- rzekła entuzjastycznie Gabriela, a Victor dodał.- Ja zostanę przy Skylordzie. Ktoś musi go pilnować.
- Jeszcze trochę a się z nim ożenisz.- skwitowała to Gabriela.
- Czekam aż parlament uchwali takie prawo.- odgryzł się McCree.
- Dobrze więc. Jeśli to nie będzie problemem, chętnie skorzystamy z twojej gościny z Gabrielą - Carmen patrzyła prosto w oczy Rosjanina - Oczywiście, postaram się nie być... ciężarem.
- Nie martw się o to.- uśmiechnął się ironicznie Jan Wasilijewicz.- Nie będziesz.
- To ruszamy po posiłku. Gabriela… zmywasz naczynia. - zakomenderował kapitan. Wstał od stołu i ruszył do kokpitu. Carmen kiwnęła głową na znak zgody, uśmiechając się nad kubkiem kawy.
 
Mira jest offline  
Stary 21-05-2017, 11:19   #38
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Lot był spokojny i nudny… pozwoliłby Carmen odpocząć, ale nie mogła tego uczynić. Naprzeciw niej siedział drapieżnik, wpatrzony w nią cały czas. Jan Wasilijewicz nie odzywał się od czasu, gdy Gabriela poszła zmywać naczynia, a potem do kokpitu. Czekał… akrobatka czuła się jakby siedziała oko w oko z tygrysem. Tylko że tym razem drapieżnik był nieujarzmiony… i wcale nie chciała go oswajać.

- Chodź do mnie…- mruknął w końcu cicho Rosjanin.
Wiedziała o jego fantazji i znała jego apetyt. Mimo to jednak postanowiła podrażnić bestię. Przełożyła nogę na nogę i ze spokojem zapytała:
- A to czemu? Tu mi wygodnie…
- Nie należysz do posłusznych żon, co? Mąż nie przekładał cię dostatecznie przez kolano? - wymruczał cicho Orłow wstając i mijając stolik, by usiąść obok niej. - Nie mamy wiele czasu, chyba nie chcesz by nas Gabi podejrzała?
Na to akurat było już za późno, ale po co miałaby go o tym fakcie informować?
- Nie widzę sensu odgrywania ról, gdy jesteśmy sami, a jeśli ktoś nas może podejrzeć, to swoi. - Carmen szła w zaparte i tylko nerwowo przeczesała włosy palcami - Może towarzysz Orłow wróci na swoje miejsce?
- Nie odgrywam żadnej… roli w tej chwili. - Jan usiadł kładąc dłoń na jej kolanie i powoli podciągając suknię.- Pragnę cię.. jako ja… wyglądasz rozkosznie, wiesz? Coś w twoim spojrzeniu sprawia, że… nie mogę się od ciebie oderwać.
- Skoro to spojrzenie, dlaczego odsłaniasz moje nogi? - zapytała niewinnie, przygryzając wargę.
- Masz ładne nogi… i szyję…- usta mężczyzny przesunęły się na szyję dziewczyny całując ją powoli i leniwie. Pół łydki zdołał już odsłonić.- Pragnę je widzieć… dotykać... pieścić.
Zamruczała, odchylając lekko głowę.
- To nie powód... bym ci na to pozwalała... - powiedziała, kładąc dłoń na jego szerokiej piersi, jakby zamierzała się opierać.
- Nie pytam o twoją zgodę…- szepnął z wyraźnie narastającym pożądaniem w głosie. Jego usta wędrowały po jej szyi schodząc do dekoltu. Jego dłoń odsłoniła już kolano i powoli wodziła palcami po obnażonej części uda.
- Sznurowanie dekoltu mi przeszkadza.- poskarżył się nagle.
- Straszne. A pod spodem czeka halka. Może odpuść? Jeszcze byś się zmęczył samym rozbieraniem mnie. - kpiła Carmen, podnosząc temperaturę między nimi.
Zadarł suknię do góry, opuszczając ją w dół… jego palce musnęły podbrzusze Carmen przez halkę.
- Sądzisz że sobie odpuszczę tę przyjemność?- spytał retorycznie Rosjanin.
Po czym nagle chwycił swą ręką za jej dłoń i nakierował na własne podbrzusze… z wyraźną wypukłością w spodniach, którą Carmen poczuła pod palcami. I której wygląd potrafiła sobie wyobrazić.
To, co tam odkryła, najwyraźniej zafascynowało agentkę. Zaczęła pieścić dłonią Orłowa przez materiał jego spodni, z lubością obserwując emocje na jego obliczu. On zaś spoglądając na nią z pożądaniem, wędrował spojrzeniem po jej ciele. Od zarumienionej twarzy, przez unoszące się w szybkim oddechu piersi uwięzione w gorsecie, po niemal odsłonięte zgrabne nogi.
Sięgnął dłonią ku sznurowaniu jej gorsetu i szarpiąc się z nim począł uwalniać jej biust.
- Na twoim miejscu byłbym bardzo ostrożny po tej misji. Pomyśl co będziesz musiała zrobić, by wykupić się z niewoli, jeśli kiedykolwiek wpadniesz w moje ręce. - wymruczał jej do ucha zaciskając dłoń na obnażonej już piersi Carmen, której palce przekonywały się jak “twardy” potrafi być Jan Wasilijewicz.
Przybliżyła usta do jego ucha, nie przestając masować nabrzmiałej pożądaniem męskości.
- Pomyślałam... - szepnęła konspiracyjnie - Chyba zrobiło mi się bardzo mokro... - polizała zmysłowo delikatną skórę na szyi mężczyzny.
Pod językiem czuła smak jego potu, ale i przyspieszone tętno. Dłoń mężczyzny ześlizgnęła się z jej piersi i próbowała wcisnąć między nogi Carmen założone jedna na drugą.
- Rozepnij mi.- usłyszała gdy jego głowa opadła na jej piersi pieszcząc ich skórę pocałunkami. - A potem zdejmiemy i tobie… bieliznę.-
Dziewczyna zaśmiała się łobuzersko.
- Widzę, że wszystko zaplanowałeś. A jeśli się... nie dostosuję? - zapytała choć grzecznie rozpięła spodnie Orłowa i po chwili z cichym westchnieniem obnażyła jego męską dumę - gotową do działania. Zamiast jednak pozwolić się rozebrać, Carmen płynnie ześlizgnęła się na ziemię i na kolanach podeszła do nóg Orłowa.
- Na pewno nie masz dla mnie innych instrukcji? - spytała, opierając podbródek na jego udzie i dmuchając zaczepnie wydychanym powietrzem na rozpalony pal rozkoszy.
- Zrób to…- odparł Orłow chwytając Carmen za pukle włosów. - Doprowadź mnie do końca swoimi usteczkami.
Spoglądał na nią władczo niczym germański barbarzyńca na rzymską brankę. - Daj mi rozkosz Carmen, a ja… dam ci nagrodę. Przez chwilę wydawało się, że dziewczyna się waha i nawet zamierza wycofać, ale po prawdzie sama za bardzo miała na to ochotę. Klęcząc przed Janem z apetycznie wypiętymi pośladkami, sięgnęła wargami jego męskości. Nim jednak ujęła pulsujący drąg ustami, poczęła nawilżać go swoją ślina, pieszcząc i liżąc niby największy przysmak.
Cichy jęk wydobył się z ust Orłowa, gdy wargi Carmen zaczęły bawić się jego wrażliwym obszarem ciała. Mężczyzna wplótł palce w jej włosy głaszcząc ją i sam drżąc pod jej pieszczotą. Był teraz na łasce jej języczka, mimo że to ona klęczała przed nim. A gdy zerkała w górę, widziała jego rozpalone spojrzenie wędrujące po jej ciele. Pożądał jej… i to była rozkoszna wiedza.
- Jakoś tak umilkły twoje rozkazy, mój panie. - droczyła się z nim Carmen w tych krótkich przerwach, kiedy jej usta zastępowały zgrabne palce, narzucając iście szatański pęd pieszczot, by po chwili poddać kochanka zmysłowym i znacznie dokładniejszym rozkoszom, jakie niosły ze sobą usta kochanki.
Wypowiedział… a właściwie wyjęczał coś… po rosyjsku?... ale z trudem i niezbyt wyraźnie. Bo mimo znajomości tego języka Carmen nie zrozumiała ni słowa. Nie potrzebowała jednak rozumieć. Jego grymas rozkoszy rysujący się na jego obliczu i pęczniejący organ mówił jej wszystko. Doprowadzała go do wybuchu i wkrótce Orłow wybuchnie… prosto w jej twarz udowadniając jak sprawną i zdolną jest kochanką. Czy mogła znaleźć lepszy moment, by zmusić go do błagania o spełnienie? Carmen z uśmiechem psotnicy smagnęła językiem czubek męskości, cały czas pieszcząc ją w dłoniach, choć znacznie delikatniej niż wcześniej, dręcząc tym samym kochanka.
- Więc... czyj teraz jesteś? - zapytała cichutko i znów go polizała.
- Twój… - Orłow jęknął cicho obejmując dłońmi jej głowę i masując delikatnie.- Wiesz.. dobrze… że to… szaleństwo… ale… nie chcę… odpuścić. Pocałuj mnie.-
Zmrużyła oczy, po czym zwinnie niby małpka wskoczyła mu na kolana. Sprawnie odsunęła skraj majteczek, by nabić się na jego rozgrzany pal. Gdyby nie ich wargi, które złączyły się teraz w namiętnym pocałunku, Carmen krzyknęłaby z bólu, gdy lanca Orłowa przeszyła jej wnętrze.
Jan Wasilijewicz przycisnął usta do jej warg całując zachłannie i równie zachłannie obejmując pośladki, by narzucić obojgu gwałtowne tempo. Podskakująca na kochanku Carmen wiedziała, że choć się starał i ruchy jego bioder były gwałtowne, to jemu już niewiele brakowało… nie miał szans na długi sprint. Zbyt dobrze zajęła się męskością kochanka. Grając na nim jak na instrumencie, postanowiła więc szarpnąć te najcięższe struny i zaczęła falować biodrami, by mógł jeszcze głębiej i mocniej ją wypełniać.
- Mój... - szepnęła mu do ucha, po czym je przygryzła lubieżnie.
- Nie ułatwiasz.. mi spra…- jęknął i poczuła to. Jej ciało było zbyt wielką pokusą, rozkosz jaką czuła była niczym w porównaniu z tym jaką mu dała i Orłow choćby tego pragnął, nie mógł utrzymać swego entuzjazmu w sobie.
- Przepraszam… - mruknął tylko i trzymając dłonie na pośladkach Carmen zajął się całowaniem jej nagich piersi i delikatnym kąsaniem jej skóry.
- Za to, że ci się podobam i umiem sprawić ci radość? - zapytała, po czym uśmiechnęła się zadziornie - Wybaczam.
- Szykować pasy… zaraz lądujemy!- usłyszeli oboje głosik Gabi, poprzez głośniczek w kabinie pasażerskiej. - Lotnistko w Kairze pod nami.
- Będę musiał z odwdzięczeniem zaczekać, aż trafimy do łóżka… choć… - uśmiechnął się łobuzersko Jan całując delikatnie usta Brytyjki.- … znasz mnie. Nie jestem cierpliwy. I mogę wykorzystać pierwszą lepszą okazję, jaka się nadarzy.
Wstała i leniwie przeciągnęła się, po czym szybko poprawiając ubranie, usiadła na sofie i zapięła pasy. Dopiero wtedy spojrzała na Wasilijewicza.
- Jak mi się nie spodoba, to cię rzucę, więc wiesz... staraj się, staraj. - mrugnęła do niego.
- Jesteś straszna…- mruknął Jan chowając swój oręż w spodnie i dodał.- Tak wiem… lubisz uciekać. Lubisz być goniona. Ale jak cię złapię, to będę tyranem… i wykorzystam sytuację. Dobrze o tym wiesz.
- Taka nasza zabawa, widać. - odparła, oblizując jeden z kącików ust.
- Tak. - zamyślił się Orłow przyglądając dziewczynie. - Nie wiem co jest w tobie… ale działasz na mnie jak kocimiętka. Im częściej się kochamy, tym mocniej… cię pragnę. Tym bardziej… Przyjdzie czas, że nie wypuszczę cię z łóżka bez 24 godzinnego maratonu w nim.
- Sama ucieknę. - rzuciła mu w twarz Carmen, spoglądając nań z wyzywającym uśmieszkiem - A potem pozwolę się złapać na szczycie jakiegoś wieżowca... a może na wieży mostowej... albo na elewacji Big Bena. Któż to wie, agencie Orłow, któż to wie...
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 24-05-2017, 15:27   #39
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Przelatywali nad Kairem. Miastem które pełniło obecnie ważną rolę jako stolica bardzo ważnej prowincji Wszechimperium, licząca kilkaset tysięcy mieszkańców forteca stojąca na straży bramy od Indii… Kanału Sueskiego. Co prawda sama konstrukcja znajdowała się kilkanaście mil na wschód, niemniej wystarczająco blisko by aeroplany z miasta mogły dotrzeć i obronić ją do czasu, aż piechota z wielu koszarów kairskich doleci w sterowcach.


Kair był miastem handlowym. Sprzedawano tu i kupowano wszystko. Nawet zakazane towary takiej jak broń czy sekrety. Nic więc dziwnego, że przyciągał uwagę wielu potęg. Miały tu ambasady wszystkie państwa, a wielu arystokratów z różnych imperiów budowało tu swe letnie. Kair przyciągał ich tu swym pięknem pogody, egzotyką Bliskiego Wschodu i fascynującą historią antyczną. Miał też swoją rezydencję i ojczym Orłowa, miała też swą ambasadę carska Rosja… wraz z własnym attaché kulturalnym. Czyli szefem miejscowego wywiadu, bo zwykle pod taką przykrywką działali szefowie wywiadu Wielkiej Rosji Romanowów.
Carmen nie wiedziała, kto siedzi na tym stołku w Kairze. Nie musiała wiedzieć. Nie miało to dla niej znaczenia, zwłaszcza teraz, gdy w całą tą układankę była zaangażowana nie tylko Rosja i Wszechimperium, ale także Ottomani oraz Aisha i jej siostry. No i tajemniczy Szwajcar.

Carmen nie znała przełożonego Orłowa. Swojego tu zresztą też nie. Mathilde Mayweather.
Pełnomocniczka gubernatora do spraw kontrwywiadu. I jednocześnie szefowa miejscowe siatki wywiadowczej w Kairze. To do niej Carmen winna się zgłaszać z raportami i prośbami o wsparcie na miejscu. Problem polegał na tym, że Mathilde Mayweather była dla akrobatki… imieniem i nazwiskiem.
Carmen dotąd nie działała w Egipcie i nie miała okazji spotkać z miejscową szychą oko w oko.



Rosjanie nie byli cenieni w towarzystwie za dobry gust. W angielskiej socjecie rosyjska arystokracja uchodziła za bogatych prowincjuszy, którzy nie potrafią się właściwie zachować i zawsze piją za wiele… ośmieszając się po prostu. Byli bandą prostaków nie potrafiących docenić sztuki i lubujących się w przesadnym przepychu.
I wchodząc do olbrzymiej rezydencji księcia Orłowa...


Carmen musiała przyznać rację. Budowla i z wewnątrz i z zewnątrz tonęła w zdobieniach, złocie i marmurze. Wschodni przepych i pstrokatość łączył się z imperialnym napoleońskim stylem w pozbawiony uroku koszmarek. Z drugiej jednak strony… było to gwarancją iście królewskich luksusów, których po ostatnich dniach spędzonych na pustyni ciało akrobatki pragnęło.
I te muzeum pychy rodu Orłowów miało swego “kustosza”. Majordomusa Swiatlina. Ów starszy mężczyzna z bokobrodami nadzorował budynek i pilnował porządku służby zajmującej się tym wielkim dworem.
Piotr … bo tak miał Swiatlin na imię, powitał całą trójkę wysiadającą z powozu jedynie uniesieniem brwi.
Nie był zdziwiony widokiem Jana Wasilijewicza pojawiającego w towarzystwie dwóch kobiet. Nie był też tym widokiem ukontentowany. Wzdychając znacząco i wznosząc wzrok ku niebu mamrotał tylko, że “kniaziowi to się nie spodoba jak się dowie”. Niemniej Orłow dość dobitnie podkreślił, gdzie ma zdanie swego ojczyma i jak głęboko. Po rosyjsku oczywiście, żeby nie gorszyć Gabi.

To wystarczyło do tego, aby Jan Wasilijewicz i jego… “metresy” otrzymały pokoje w części gościnnej budowli. Bo i za takie wziął ich majordomus… Kochanki Orłowa. Nawet nie zdziwił się że dwie były.
Zaś sama Carmen zrozumiała ów brak zdziwienia, gdy zobaczyła pokój jaki jej przydzielono i łóżko. Olbrzyme łoże mogące swobodnie pomieścić z trzy-cztery osoby. Idealne na wyuzdane grupowe orgie. I pewnie dawniej do tego właśnie służyło.
Niemniej było to luksusowe i wygodne w bardzo luksusowym, choć pozbawionym gustu, pokoju. I agentka nie miała powodu narzekać.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 25-05-2017 o 22:08.
abishai jest offline  
Stary 28-05-2017, 09:47   #40
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Jak zwykle w pierwszej kolejności Carmen zadbała o potrzeby Barona, pomagając mu się umościć wygodnie na jednej z szaf. Dopiero potem opadła na łóżko i rozejrzała się. To miejsce… i to jak zostały potraktowane z Gabrielą przez klucznika tego pałacyku świadczyło sporo o zwyczajach Orłowa. Czyżby szaleństwa młodości? A może taki właśnie był i tylko hamował się, by zdobyć względy angielskiej agentki?
Dziewczyna westchnęła. Miała ochotę kogoś wziąć na spytki, toteż gdy zauważyła dzwoneczek, przywołujący służbę, chętnie z niego skorzystała.
Zanim zjawiła się owa służba… Carmen miała okazję przyjrzeć się przeznaczonemu jej lokum zdecydowanie królewskich rozmiarów… I na szczęście bardziej gustownemu, niż inne pokoje w tym pałacu.


Ile widziały te ściany? Ile przetrwało te łóżko? I kogo gościło. Carmen wolała sobie tego nie wyobrażać, ale…
- Panienka wzywała? - usłyszała odpowiedź, po skrzypnięciu drzwi. Zerknęła na służkę.
Przybyła do pokoju lady Stone blondynka ubrana bardziej “patriotycznie” niż lokaj

[MEDIA]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/74/88/d1/7488d1a61841574bc303b50684641416.jpg[/MEDIA]

Aczkolwiek Brytyjka wątpiła by rosyjskie chłopki ubierały się tak nawet od święta. Rosja była wszak światowym liderem ciemiężenia chłopstwa, zwłaszcza tego żyjącego na ziemiach zaliczanych do ruskiej macierzy.
Ta cała obszyta półszlachetnymi kamykami “korona” cieszyła co prawda oko, ale musiała być niepraktyczna.
- Chciałabym się wykąpać, jeśli to nie problem... - powiedziała, udając skrępowanie, żeby dziewczyna poczuła się przy niej jak “gospodyni”.
- Jest basen otwarty, zamknięty, łaźnia i… możemy przynieść tu balię i parawan.- wymieniła możliwości blondynka starając się nie patrzeć Carmen w oczy.
- A co będzie najmniej dla państwa uciążliwe? - udała zawstydzenie - Przepraszam, ale mam wrażenie, że nie jestem tu miłym gościem. Mówiłam Panu Wasilijewiczowi, że nie chcę sprawiać kłopotów i mogę zatrzymać się w hotelu. Tymczasem czuję się jakby... jakby wszyscy patrzyli na mnie z dezaprobatą. - poskarżyła się, udając niewiniątko.
- Łaźnia… albo basen. - zadumała się blondynka i dodała po chwili żarliwym tonem głosu.- Ależ to żaden kłopot. To nasza praca, zapewniać gościom kniazia, kniaziowej i kniaziewicza wszelkie wygody.-
- Dziękuję... - powiedziała jakby uspokojona, po czym zapytała - a czy Pan Jan często tutaj kogoś gości? Może to w tym problem?
- Jaaa… nie wiem. Pracuję tu od trzech lat i kniaziowie rzadko odwiedzają ten pałacyk. Częściej obecnie przebywają w Grecji. Kiedyś ponoć… bywali tu częściej. I przyjęcia były urządzane. Teraz już nie.- wyjaśniła z uśmiechem pokojówka. - Kniaziewicz był raz… w towarzystwie kobiety. A kniaź z dwa, trzy razy… Raz z żoną. I jego goście czasem byli.
- Rozumiem. Dobrze zatem wezmę kilka drobiazgów i skorzystam z łaźni. Wskażesz mi drogę?
- Oczywiście... a teraz wyjdę na korytarz, by panienka mogła się spokojnie przygotować. Będę tam czekała.- odparła z uśmiechem służka i skierowała się do drzwi.
Carmen szybko chwyciła suknię na zmianę oraz nieco “babskiego” ekwipunku, by wreszcie po wielu dniach w piachu i kurzu zrobić się na bóstwo. Tak wyposażona ruszyła do wyjścia.
Rosjanka tak jak zapowiedziała czekała cierpliwie pod drzwiami na pojawienie się Carmen, po czym z uprzejmym uśmiechem ruszyła wskazując drogę. Obie przemierzyły kilkanaście metrów korytarzy i dwie kondygnacje. Niczym w luksusowym hotelu. Dotarły w końcu na miejsce i przez rzeźbione dębowe wrota (nawet jeśli rzeźbione w tandente morskie motywa, ala trytony i ryby i koniki morskie), Carmen weszła do łaźni pełnej marmuru i kapiącej od złota. Tandetnej jeśli chodzi o gust, ale przyciągającej wzorami i wszechobecnym bogactwem.
- To wszystko. - powiedziała do dziewczyny - Nie musisz na mnie czekać. Spróbuję sama trafić do pokoju później. - uśmiechnęła się miło.
- Na pewno? Może lepiej zostanę…- zapronowała nieśmiało służka. I uśmiechnęła się niepewnie.- To naprawdę żaden kłopot, a jeśliby panienka zabłądziła, zwłaszcza na tereny Aleksego to… byłaby draka.
- Och, aż tak nie lubi kobiet? - zapytała zaciekawiona Carmen - Pomożesz mi z gorsetem? - zapytała, aby dziewczyna nie mogła wymówić się obowiązkami i wyjść.
- Aleksy… no… nie wiem czy nie lubi. To machina pilnująca wschodniego skrzydła pałacu. Bardzo apodyktyczny i kłótliwy. I strasznie wymagający jeśli chodzi o sprzątanie.- rzekła blondynka od razu biorąc się do roboty. - Aleksy nie lubi jak goście kniaziewicza przypadkiem zawędrują do strzeżonej przez niego części. Robi z tego powodu awantury.-
- Rozumiem, postaram się nigdy mu nie narazić. W razie czego które to skrzydło? - zapytała niewinnie agentka. Była to jednak wyłącznie jej ciekawość. Przypuszczała wszak, że jako profesjonalista Orłow nie zaprosiłby jej do domu, gdzie trzyma tajemnice, które chciałby faktycznie ukryć. W końcu wiedział kim ona jest.
- Wschodnie… gościnne skrzydło w którym się znajdujemy… jest skrzydłem zachodnim.- służka sprawnie rozwiązała tasiemki gorsetu i szybko zabrała się za rozbieranie samej Carmen z reszty ciuszków.
- Obiecuję, że tam nie zabłądzę. Pamiętam drogę. Możesz mnie zostawić. - powiedziała do dziewczyny.
-Eeeemm… wolałabym nie.- wydukała cichutko Rosjanka, ale zaczęła się tyłem wycofywać.
- Odgórny nakaz? - zapytała wprost Carmen.
- Nie… ale… gdyby się coś panience stało. Gdyby się panienka zgubiła, albo poskarżyła kniaziowiczowi, to dostałabym w skórę.- wyjaśniła przygryzając dolną wargę.
- Jak masz na imię? - agentka zmieniła temat.
- Alina.- rzekła szybciutko blondynka i wskazała na drzwi do łaźni.- Będę po drugiej stronie, jeśli peszę panienkę.
- Alino, moim życzeniem jest zostać całkiem samą. - powiedziała ze spokojem Carmen - Trafię. Wierz mi.
- Ale… będzie panienka… sama.- próbowała oponować Alina.
W odpowiedzi Brytyjka spojrzała na nią bez uśmiechu. Tutaj nie musiała odgrywać żadnej roli, toteż przestała grać słodką idiotkę.
- Chcesz powiedzieć, że kwestionujesz moje polecenie? - Carmen była szlachcianką i czasem sięgała po tę część swojego wychowania. A im bardziej traktowano ją jak kochankę Orłowa, tym mocniej miała ochotę podkreślić, że jest kimś więcej. Jakby sama chciała się w ten sposób przekonać…
- Nie…- odparła Alina i pokonana tym argumentem szybciutko wycofała się zza drzwi.
Carmen westchnęła i zaczęła się rozbierać. Jej pragnienie samotności było może irracjonalne i jeśli Jan o tym się dowie, pewnie poczyta to jako pretekst do zrobienia zwiadu, lecz tym razem dziewczyna naprawdę chciała być sama ot tak dla siebie. Grała cały czas, od przylotu do Egiptu właściwie nieustannie - grała żonę Orłowa, grała wielbicielkę archeologii, grała najemniczkę, grała, grała, grała... Teraz wreszcie mogła być sobą, chociaż na kilka chwil. Kiedy zrzuciła ubranie, ruszyła ku wodzie. Powoli, rozkoszując się każdym centymetrem ciała, które przykrywała woda, weszła do przestronnej niecki.
Woda była ciepła, perfumowana… przyjemna. Łatwo się było przyzwyczaić do tych luksusów. Łagodziła otarcia i sprawiała przyjemność ciału. Można było się do tego przyzwyczaić. Jan raczej dorastał w wielce przyjemnych warunkach.
Carmen zanurzyła się kilka razy, myjąc przy okazji włosy, po czym czysta i pachnąca podpłynęła do krawędzi niecki. Tam, opierając się na łokciach o brzeg pozwoliła sobie zamknąć oczy i poddać relaksującemu dotykowi wody.
Ostatnio wiele przeszła, więc ta chwila przyjemności w wodzie niewątpliwie jej się należała. Gdyby jeszcze nie to, że przymykając oczy miała wrażenie, że nie jest sama… że Aisha jest obok, otoczy ją swym ciałem… zagra na Carmen melodię rozkoszy, tak jak ostatnio.
Brytyjka odruchowo otworzyła oczy… widmo kochanki jeszcze miało ją w swych szponach, ale z czasem osłabnie. Choć z pewnością nie tak prędko jakby lady Stone chciała.
Po prawie godzinie słodkiego lenistwa, Carmen postanowiła jednak opuścić łaźnię. Niespiesznie ubrała się w suknię i doprowadziła włosy do ładu. Pozwoliła sobie nawet nałożyć nieco makijażu - przyciemniając brwi i powieki oraz podkreślając usta karminową szminką. Tak “uzbrojona” ruszyła w powrotną drogę do sypialni, przy okazji kontemplując ozdoby korytarzy.
Nie poszło jej tak gładko, jak sądziła. Tu rzeczywiście można było się zgubić. Na szczęście natrafiła na usłużne pokojówki, które pokierowały ją ku jej sypialni. W tej jednak miała gościa… ogolonego i ubranego w czarny smoking Jana Wasilijewicza, siedzącego na fotelu i popijającego małą czarną.
- Proszę, proszę - powitała go z uśmiechem - Ktoś tu został okiełznany. Przynajmniej wizualnie.
- Trzeba się podlizywać przełożonym. A mnie czeka wizyta… ciebie chyba też.- stwierdził ironicznie Jan Wasilijewicz, po czym klepnął się po kolanach wskazując gdzie Carmen ma posadzić swoje zgrabne cztery literki.
Ona jednak, nie spuszczając z niego wzroku, usiadła w fotelu obok.
- Owszem, dlatego nie powinieneś się rozpraszać. - odparła, po czym dodała - Czy ja też mogę liczyć na małe co nieco? Kawa z mlekiem byłaby w sam raz. - drażniła się z mężczyzną.
- Z jakim mlekiem…- odparł z dwuznacznym uśmieszkiem Orłow i dodał poważniej.- Wiedz, że niecały pałacyk jest do naszej dyspozycji. Nie powinnaś odwiedzać wschodniego skrzydła, ten obszar jest dla nas zamknięty. Niemniej i bez tego możesz pławić się w luksusie.
- Tak wiem, macie tam zrzędę Aleksego. - odparła z uśmiechem - Zaprosiłeś mnie do prywatnej posiadłości. Doceniam to. Będę grzeczna.
- To dobra baza wypadowa. Nikt tu nie będzie szukał małżeństwa Sant Pierre.- odparł z uśmiechem Jan Wasilijewicz. - Wygodniejsza niż aeroplan i mniej rzucająca się w oczy niż hotel. Doceniam to, że będziesz grzeczna… Ja ze swej strony w tej materii niczego nie obiecuję.-
- Mhmmm... nie trudno to zauważyć po sposobie w jaki odnosi się do mnie służba. Chyba często przyprowadzałeś tu kochanki, co?
- Tak. Zdarzało mi się czasem. - potwierdził agent przyglądając się Carmen.- Idealna przykrywka, zwłaszcza dla pięknej agentki. Nie chcesz chyba by donieśli mojemu ojczymowi o twej prawdziwej roli?-
- Rozumiem, że nie masz takich zwyczajnych przyjaciół? - spojrzała nań wyzywająco.
- Płci żeńskiej? - zapytał retorycznie Orłow i uśmiechając się dodał.- Cóż… Mam, ale głównie w wyższych sferach rosyjskiej arystokracji, a ty… a tym bardziej Gabi, nie wyglądacie na petersburskie arystokratki. Te zresztą zwykle przyjeżdżają z małym dworkiem służby, własnych kucharzy i pochlebców. A nas jest tylko trójka. Więc kochanki… były najlepszą rolą.- upił nieco kawki dodając łobuzerskim tonem.- Poza tym… i tak wiesz, co planuję względem ciebie. Że nie dam ci spokojnie leżeć w nocy… a i w dzień… mogę… - przesunął spojrzeniem po całym ciele.-... nabrać ochoty i szukać okazji… do wspólnych figli.
- To już nie jest pustynia, skarbie. - zganiła go, choć jej wzrok wciąż był roziskrzony - Najpierw praca. Potem przyjemność. Choć aż się dziwię, że nie odnalazłeś mnie w łaźni.
- Wszystko w swoim czasie…- Orłow wstał i podszedł do siedzącej akrobatki, pochylił się. Jego dłonie zacisnęły się na oparciu fotela, a jego usta musnęły czubek nosa, potem delikatnie czubek języka mężczyzny musnął wargi Carmen.- Naprawdę sądzisz moja droga, że cokolwiek mnie powstrzyma od tak słodkiej pokusy… że jakakolwiek… moralna norma, mogłaby mnie utemperować?
- Sądzę, że istotne jest też, co ja o tym myślę. - podniosła wzrok i zmrużyła oczy niczym kot - Nie jestem jeszcze twoją ofiarą. - odparła, choć po chwili miała ochotę ugryźć się w język za to “jeszcze”.
- Skoro oczekiwałaś, że wejdę do łaźni… i zobaczę cię w całej twej nagiej okazałości to…- usta mężczyzny przylgnęły do jej warg całując wpierw delikatnie, potem namiętnie Carmen. - … myślę, że potrafię cię przekonać do mych racji. Myślę… że przyjemniej ci będzie sypiać w moich ramionach. Myślę, że masz ochotę sprawdzić od czasu do czasu wytrzymałość tutejszych mebli lub… zbezcześcić książęce eksponaty i łóżka.-
Nie mogła się nie uśmiechnąć. Zarzuciła mężczyźnie ramiona na szyję i powiedziała, zbliżając twarz do jego twarzy:
- Nie zaprzeczę... choć to ostatnie to chyba jednak bardziej twoje pragnienie - mrugnęła zalotnie.
- Więc… moja pracowita mróweczko. Najpierw zobaczymy co uda się nam wyżebrać u naszych przełożonych, a potem proponuję… porównanie notatek…- zaczął całować jej usta delikatnie i powoli, co chwila smakując ich słodycz. - A póki co… ja już jestem niestety ubrany do wyjścia, niemniej… mogę ci zapewnić odrobinę powitalnej przyjemności ustami… o ile odsłonisz przede mną swe najbardziej intymne sekrety.
- Jakbyś ich nie znał - westchnęła teatralnie - Idź... może jak się stęsknisz, to szybciej wrócisz. - pstryknęła go w nos.
- To prawda… ale wtedy nie będę już po proponował. Rzucę się na ciebie jak dzika bestia i twoja… garderoba może ucierpieć w trakcie.- odparł “złowieszczo” Rosjanin i stwierdził całując czubek nosa akrobatki.- Niemniej jeśli masz jakieś pomysły i sugestie… zwłaszcza dotyczące znalezienia zajęcia dla Gabrieli to chętnie posłucham.
- Mam nadzieję, że to były jednak oddzielne tematy. Bestia i Gabriela - odparła wesoło, po czym spoważniała - Już ci mówiłam, chcę żeby Gabriela spróbowała dotrzeć do księgowego lub księgowej Goodwina. Może to zrobić pod pozorem jakiegoś długu karcianego, że chce się upewnić, że Goodwin jest spłukany i przejrzeć jego rachunki. Można by jej wynająć do obstawy dwóch tutejszych dryblasów, to by po pierwsze była bezpieczna, a po drugie budziła faktyczny respekt.
- Zlecisz jej tą misję? W końcu jesteś jej przełożoną, mnie nie wypada.- wymruczał Orłow nie przestając całować jej ust co chwilę.
- Jasne. - odparła, bynajmniej się nie broniąc. Lubiła ten jego siermiężny, rosyjski temperament.
- To już zostało chyba wszystko omówione…- wymruczał Jan Wasilijewicz nachylając się niżej i językiem muskając jej szyję. Powolną i delikatną pieszczotą języka rozkoszował się dość długo i podobną rozkosz sprawiał samej Brytyjce.-... poza jedną. Wolisz sama przyjść do mnie w nocy.. ubrana jedynie w bieliznę, czy też ja mam czekać na ciebie w twoim łóżku?
- To zależy czy bardziej ci zależy na tym bym przyznała, że potrzebuję w nocy twojego ciała, czy też bardziej chcesz mieć pewność, że będę twoja... - smagnęła językiem jego ogolony podbródek.
- Nie jestem głupcem, by wierzyć w twą pełną uległość. - wymruczał jej do ucha Orłow. - Nawet, gdy stajesz się w pełni uległa i moja, to wiem, że to twój chwilowy kaprys.
Odetchnął głęboko i szepnął. - Powinienem się ruszyć zanim zapragnę twej uległości i mej ulgi. Albo… zanim zatracę się w twej pokusie.
Podniosła ostentacyjnie dłonie, jakby mu się poddając.
- Przecież cię nie trzymam…
- Dosłownie? Nie. - mruknął Orłow wpatrując się w oczy dziewczyny. Dłonie jego puściły poręcze fotela i opadły na kolana Carmen, gdy kucał przed nią.
- Nie zamierzam udawać, że mam ochotę wyruszyć do ambasady. - narzekał podciągając dłońmi materiał, by odsłonić zgrabne nogi akrobatki.
- Nikt ci nie każe udawać. Po prostu wstań i idź.
Carmen siedziała przed nim nieruchomo, niczym wykuta z posągu. Jedynie dłonie położyła teraz na oparciach fotela.
Orłow milczał, ale jego dłonie już wślizgnęły się pod garderobę Carmen i wodziły po skórze jej ud. Brytyjka widziała na jego obliczu jak walczy sam ze sobą. Z jednej strony, wiedział że powinien wyjść, z drugiej… był jak niedźwiedź przed którym położono smaczny kąsek w opakowaniu. Chciał zedrzeć z niej suknię i rozkoszować się zdobyczą. Tak po prostu bez wszelkich gier wstępnych. Dylemat ten był widoczny w jego spojrzeniu. Co przeważy ? Najbliższe sekundy miały pokazać.
Tymczasem Carmen wciąż siedziała dumna niczym posąg starożytnej bogini i ani drgnęła nawet gdy Orłow zaczął ugniatać jej uda. Na jej ustach pojawił się tylko pełen wyższości uśmieszek - coś, co działało na Rosjanina jak płachta na byka.
To wystarczyło. Orłow zacisnął dłonie na jej nogach i stanowczo zaczął rozchylać jej uda z dzikością w spojrzeniu i z pożądaniem. Najwyraźniej zamierzał zetrzeć ten uśmieszek z jej ust. I zastąpić innym grymasem.
- Ktoś inny na ciebie czeka... - powiedziała tylko, wciąż oziębła i wyniosła.
- To poczeka….- warknął gniewnie Orłow zanurzając głowę pod sukienkę kochanki i wodząc językiem po jej skórze. Dotarł w końcu do intymnego zakątka i prowokacyjnie pocierał nim po jej bieliźnie, naciskając czubkiem na wrażliwy punkcik jej łona.
Wygrał. Przestała się uśmiechać. Dłonią zaparła się o jego głowę i spróbowała odepchnąć.
- Przestaaań. - warknęła - Nie mamy na to czasu!
- Twoje ciało mówi co innego…- burknął Orłow tonem rozpuszczonego dzieciaka, któremu próbowano odebrać zabawkę. Mocniej zacisnął dłonie na udach Brytyjki, gwałtownie zaczął wodzić w górę i w dół językiem po barierze jej koronkowych majteczek.
- No i co z tego... - jęknęła, czując jak coraz bardziej robi się mokra - Masz słuchać mnie…-
Nie potrafiąc go od siebie odsunąć, złapała się oparcia fotela i spróbowała podciągnąć, by uciec choć na chwilę od natrętnego języka kochanka.
- Pragnę cię szaleńczo i obsesyjnie Carmen…- mruczał Jan Wasilijewicz skupiając się na pieszczocie jej coraz bardziej gorącego ciała. - Rozpalasz moje zmysły, kusisz samą obecnością, ale to nie czyni mnie ani posłusznym, ani grzecznym..- całował jej intymny zakątek, lizał prowokacyjnie, wreszcie próbował zębami odsunąć skrawek materiału oddzielający go od zdobyczy… bez oczekiwanego skutku.- Wykup… zaproponuj coś w zamian za… odstąpienie.-
Tylko czy ona naprawdę chciała by odstępował? Jęknęła cicho. Wiedziała, że powinna. Oboje powinni. I tak już długo zwlekała, relaksując się w łaźni. A gdyby jeszcze Gabriela się wygadała od ilu godzin są w Kairze... mogłaby mieć prawdziwe kłopoty. Westchnęła.
- Zgoda... ja... przestań, nie mogę się skupić! - znów przełknęła ślinę - Wieczorem spełnię twoje życzenie. Tylko jedno, ale dowolne. Co tylko zechcesz... a teraz mnie puść, potworze!
- Hmmm… nie… tak łatwo nie będzie. Zaproponuj coś bardziej konkretnego.- język mężczyzny przesunął znacząco po bieliźnie Brytyjki. - Chcę wiedzieć jak pomysłowa być… możesz.
- Jesteś okrutny... - tym razem jej opór był nieco silniejszy, bo w dziewczynie odezwał się temperament. Już od pewnego czasu podświadomie czuła, co by się mogło podobać jej kochankowi, a czego jeszcze nie robili. Mimo to wciąż czuła wewnętrzny opór, dlatego teraz zareagowała gwałtownie, szarpiąc się.
- Daj mi spokój! - warknęła na niego, starając się zapanować nad ciałem, które nie chciało tracić kontaktu ze zwinnym języczkiem Rosjanina.
- Nie…- poczuła jak mocno zaciska dłonie na jej udach. Niczym w imadle. Nie przejmował się jej szarpaniem. Był silniejszy, był blisko jej łona i wykorzystywał słabość Carmen jaką wywoływał ruchami języka. Była to… wyuzdana wersja tortur. Takich na jakich wytrzymanie agencja wywiadowcza nigdy nie szkoliła Brytyjki.
Wczepiła palce w jego włosy, jakby to jej mogło pomóc, lecz gdy ratunek nie nadchodził, poddała się.
- Dobrze! Możemy to zrobić z kimś jeszcze! W trójkącie. - powiedziała, a na jej policzkach wykwitły intensywne rumieńce.
- W trójkącie…- Orłow wysunął głowę spod jej sukni i spojrzał podejrzliwie.- Jesteś pewna… możesz być zazdrosna. Hmm…- uśmiechnął się delikatnie spoglądając na akrobatkę.-... cóż… postaram się byś nie musiała być. Jeśli… dojdzie do tego, będziesz w centrum uwagi.
- Wyjdź już. - powiedziała, poprawiając suknię. Nie wiedząc czy bardziej jest zła na siebie, czy na niego.
Orłow wstał i cmoknął ją w czubek nosa. Po czym rzeczywiście wstał i wyszedł zostawiając Carmen sam na sam z jej myślami i wypowiedzianą przez nią obietnicą. I konsekwencjami jakie się z tym wiązały. Podparła głowę dłonią i przymknęła oczy. Druga dłoń zaś odruchowo ześlizgnęła się między jej uda...
- Nie! - powiedziała na głos dziewczyna, zrywając się z fotela i z rozpędem opuszczając pokój.
- Gabriela! - krzyknęła, bo nie wiedziała który pokój należał do dziewczyny - Gabriela! Czas na nas.
Głowa dziewczyny wynurzyła się zza drzwi naprzeciw pokoju Carmen i uśmiechnęła się.
- Gdzie idziemy? - spytała.
- Musimy zdać raport. I poprosić o dalsze instrukcje. - powiedziała Carmen już bardziej konspiracyjnym tonem - Chodźmy na zewnątrz.
- Tak jest. -odparła z entuzjazmem Gabriela rysującym się na obliczu, zwłaszcza gdy usłyszała “dalsze instrukcje”.
- Brać coś… szczególnego?- czarnulka zapytała ostrożnie.
- Nie trzeba... raczej. - na wszelki wypadek ona sama wróciła do pokoju po podstawowe wyposażenie agenta... oraz Barona.
Gdy wróciła na korytarz, Gabriela już stała zwarta i gotowa. Z uśmiechem na twarzy trzymała w dłoniach ciężką torbę, w której mogło się zmieścić wiele.
Carmen skinęła jej głową, po czym opuściły posiadłość, uprzednio pytając jakiegoś napotkanego służącego gdzie mogą wynająć dorożkę... czy inny środek lokomocji. Carmen dbała jednak o to, by nikomu nie podać lokacji, do której zmierzają.

Dorożka została podstawiona bez słowa zapytania i obie kobiety ruszyły w celu siedziby gubernatora Egiptu. Musiały się przebić przez korki centrum, ale potem była już biała dzielnica, nie tak zatłoczona i bardziej bezpieczna niż inne. Carmen miała kilkanaście minut na omówienie spraw z Gabrielą zanim spotka się oko w oko z panią Mathilde Mayweather.
- Gabrielo... - zaczęła mówić, jednocześnie próbując poskładać myśli, które Orłow rozrzucił w jej głowie jak kartki papieru - spotkamy się teraz z bardzo ważną osobą, która niekoniecznie powinna wiedzieć o szczegółach misji. Dla niej liczą się fakty, toteż bardzo proszę, być nie odzywała się niepytana i mówiła raczej mniej niż więcej. I zawsze zaczynaj od końca - czyli jaki jest efekt. Jeśli nasza przełożona będzie chciała znać szczegóły, zapyta o nie. Rozumiesz?
- Tak.- skinęła szybko głową Gabriela i uśmiechnęła się dumnie. - Nie zawiodę.

Gabriela i Carmen po dotarciu do imponującego budynku miejscowych władz i przemierzeniu kolejnych korytarzy, dość szybko stanęły przed drzwiami pełnomocniczki gubernatora do spraw kontrwywiadu. I to bez zbytnich tłumaczeń po co przyszły i kim są.
Mathilde już na nie czekała.
A gdy weszły do środka mogły się przekonać iż Mathilde jest dość młodą[/url] jak na to stanowisko, kobietą o staroświecki guście jeśli chodzi o stroje. Oraz ambitną i energiczną. I niezadowoloną.
- Nie podoba mi się to, że agentka brytyjska działa w przyjaznej komitywie z agentem rosyjskim na moim terenie i mnie się o tym nie powiadamia.- zaczęła na wstępie. - Nie wiem czemu Góra robi z tego powodu tajemnice, ale.. mogę się domyślać czemu. Wiem że w bajzlu jaki zrobił się w Abydoss i okolicach zamieszani są agenci bratniej Turcji. Możecie mnie moje drogie oświecić w kwestii tego, co się tam wydarzyło?-
I ciekawską.
Choć Gabriela wyglądała na nieco zdziwioną taką napastliwością, Carmen jako doświadczona agentka stała wyprostowana jak struna, bynajmniej nie spuszczając wzroku. Jej głos był uprzejmy... i zimny zarazem.
- Nazywam się lady Carmen Stone - celowo podkreśliła tytuł szlachecki - I jak sama pani konsul zauważyła, misja, którą wykonuję, objęta jest najwyższą tajemnicą. Niestety, nie mam uprawnień, by tę decyzję łamać, jednak mam prawo oczekiwać, że pomoże mi Pani przekazać raport sytuacyjny mojemu bezpośredniemu przełożonemu, to jest sir Lloydowi Georgowi III-mu, dbając o zachowanie poufności.
- Oczywiście… poślemy raport pocztą dyplomatyczną. I tak… dostałam polecenie, by udzielić pani pomocy.- odparła sucho Mayweather.
- Zatem tym się zajmijmy.
- Czyli… zakładam, że w Abydoss nie poszło wszystko zgodnie z planem?- zapytała kobieta pozwalając sobie na tą złośliwość.- Więc… w czym mogę pomóc?
- Chciałabym nadać telegram do siedziby sir Lloyda lub lepiej - jeśli jest taka możliwość - wysłać wiadomość przez zaufanego kuriera. - odparła sucho Carmen, nie reagując na zaczepkę.
- Nie ma z tym problemu. Coś jeszcze?- zapytała Mathilde.
- Chciałabym, aby moja towarzyszka przejrzała rachunkowość niejakiego pana Goodwina, zarządcy wykopalisk w Abydoss, znanego ze słabości do hazardu. Chciałabym prosić o pomoc w zdobyciu do nich dostępu. Nie powinno być to zresztą trudne, wystarczy powołać się na jakiś dług karciany. Pan Goodwin tego nie obali, ponieważ się ukrywa. I to ostatnia kwestia - wszelka pomoc w odnalezieniu tego dżentelmena będzie dla mnie użyteczna.
- Taaak…- Mathilde sięgnęła po jakiś dokument i zerkając na niego dodała.- Dostęp do jego deklaracji podatkowych nie jest problemem, ale Goodwin jest szlachcicem, więc wykorzystał przywileje, by unikać prześwietlania jego majątku. Jego księgowy Hilos Panopulos może prowadzić podwójną księgowość, no i… jeszcze Goodwin mógł w ogóle nie księgować zarobków dawanych z ręki do ręki. Sądząc po tym jakie sumy przepuszczał w karty.
- Owszem, ale zawsze jest to jakiś trop, a o ile znam robienie interesów przez pana Goodwina, sam księgowy pewnie też chętnie go namierzy celem uregulowania jakichś należności.
- Cóż… adres pana Panopulosa jest tutaj.- przesunęła ku Carmen trzymany przed chwilą dokument po biurku. - Jest tureckim obywatelem z Cypru, acz niekoniecznie lojalnym.
- Dziękuję. - Carmen przyjęła kartkę i schowała do kieszeni. Później zamierzała omówić z Gabrielą szczegóły jej zadania - W takim razie załatwmy kwestię raportu i nie będę już pani na razie niepokoić.
- Co pani potrzebuje do tego raportu?- zapytała Mathilde coś pisząc na czystej kartce papieru.
- Jeśli ma pani kuriera, wystarczy mi papier, pióro i świeca do zalakowania koperty.
- Oczywiście, że mam.. wystarczy że zadzwonię dzwoneczkiem.- mruknęła Mathilde kończąc pisanie i dodając do dokumentu pieczątkę. - To pozwoli wam grzebać w dokumentacji podatkowej zebranej w urzędzie podatkowym Kairu.
- Wspaniale - Carmen odebrała i ten dokument, po czym wskazała na sekretarzyk w kącie biura - Mogę?
- Oczywiście.- uśmiechnęła się krzywo Mathilde.- Proszę korzystać.
- Gabrielo, zaczekasz na mnie na zewnątrz? To nie potrwa długo. - powiedziała Carmen, siadając przy blacie. Zapaliła pobliską świecę, a następnie sięgnęła po jeden z wielu czystych arkuszy papieru i wyraźnym pisem skreśliła notkę:

Cytat:
Sir, z moich badań wynika, że nasz medal ma nie trzy strony, a cztery. Czwarta jest wszak pradawna i dziś zapomniana, ale starczy spojrzeć na piramidy, by przypomnieć sobie jej potęgę. Potęga ta opiera się na mistycyzmie i choć ciężko w to uwierzyć, znów spotkaliśmy tych, którzy pojawili się nagle na dachach miasta zakochanych. Pełna potęga dawnego królestwa jest jednak uśpiona, a drogę do jej odkrycia znają siostry - co najmniej dwie klacze arabskiej krwi. Nie są jednak idealne. Czegoś im brakuje i wiem czego, toteż jestem na tropie.
Z wyrazami szacunku:
C.
Boże miej nas w opiece i chroń Królową.


Zakończyła liścik, po czym przeczytała go raz jeszcze. Choć nie używała szyfru, starała się by wiadomość była zrozumiała w pełni tylko dla sir Lloyda, który znał sprawę.
List otuliła czystą kartką, by atrament nie przeświecał przez papier, po czym dopiero zwitek ten włożyła do koperty. Następnie strząsnęła ze świeczki kilka dużych kropli wosku na zamknięcie
kopert i odcisnęła na niej zdobienie rękawicy, którą nosiła. Nie był to co prawda jej herb rodowy, lecz wizerunek węża wyraźnie wskazywał na nią. Na wierzchu listu Carmen dopisała jeszcze nazwisko adresata i podniosła wzrok na kobietą.
- Zrobione, proszę wezwać kuriera.
Mathilde zadzwoniła dzwoneczkiem i zjawiła się jej sekretarka.
- Libby… każ przysłać kogoś od poczty dyplomatycznej. Mamy pilną przesyłkę, więc niech szykują miejsce w sterowcu do Londynu.- rzekła od razu, a sama Libby skinęła głową i szybko wyszła wykonać polecenie.
Carmen tymczasem posprzątała po sobie sekretarzyk, nie spuszczając z oczu koperty.
- Strasznie dużo tajemnic się nawarstwiło… a to przecież Abydoss - Mekka archeologów a nie jakaś ważna strategicznie czy politycznie miejscowość.- zagaiła Mathilde ironicznym tonem.
Agentka jednak posłała jej tylko uprzejmy uśmiech i wróciła do wpatrywania się w kopertę.
Wkrótce pojawił się młodzian stroju oficera marynarki wojennej, niewątpliwie będącym jego przykrywką. Uśmiechnął się zawadiacko do pięknych pań.
Mathylde zaś znacząco spojrzała na samą Carmen, by ta… osobiście wyjaśniła całą sprawę.
- Proszę przekazać tę depeszę jak najszybciej sir Lloydowi Georgowi III-mu. - powiedziała twardo, dodając adres przełożonego, po czym zaznaczyła - Jemu i tylko jemu. Do rąk własnych. Odpowiada pan życiem za ten list i w przypadku gdyby nie był pan w stanie go uchronić przed przejęciem... proszę go zniszczyć. Czy wyrażam się jasno? Ten list nie może zostać przechwycony przez nikogo innego. Z wyjątkiem może tylko samej Królowej.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem pani, ale…- zerknął na Mathilde, która dodała. - Pójdzie telegrafem polecenie, by na ciebie oczekiwali.
Kurier skinął głową mówiąc. - Możesz być więc pewna milady, że przesyłka zostanie dostarczona do rąk własnych adresata.
Carmen posłała uśmiech najpierw kurierowi, a potem kobiecie. Kiedy znów zostały same, dodała:
- Jestem wdzięczna za okazane wsparcie - powiedziała - Mogę tylko powiedzieć, że chodzi o pewne artefakty, którym przypisuje się magiczne... specyfikacje. Jeśli więc dostanie pani informacje o jakichś... mistycznych działaniach... Proszę je sprawdzać. Może się za tym kryć coś więcej niż fanatyzm. - po tych słowach, sama skierowała się do drzwi.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 29-05-2017 o 13:57.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172