Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-07-2017, 15:11   #51
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Jesteś nienasycony... - wymruczała, głaszcząc jego włosy i odgarniając zlepione potem kosmyki z czoła.
- Dziwisz mi się? - wymruczał Orłow, lekko kąsając udo dziewczyny zębami, by powrócić do wodzenia językiem po jej kobiecości. A sama Carmen leżąc bezwstydnie na sekretarzyku, dobrze wiedziała, że gdy jej kochanek odzyska wigor poniżej pasa, to poczuje go tam, gdzie teraz czuła muśnięcia języka.
Na samą myśl zalała ją fala gorąca. A może to jego wszędobylski język? Carmen pogładziła włosy kochanka.
- Czasem... trochę... się dziwię... - wyszeptała, z trudem łapiąc oddech.
- Czemu ? - Rosjanin przerwał na chwilę pieszczotę by spytać. - Nie mów mi że nie miałaś wielbicieli. Artystka, gwiazda cyrkowa… piękność taka jak ty z pewnością otrzymywała bukiety z wizytówkami po każdym występie.
Na chwilę, bo znów poczuła jego dotyk. Nie dawał jej chwili wytchnienia.
Wiła się pod jego dotykiem jak żmijka. Oparła nogi na jego ramionach, krzyżując łydki na plecach. Jęknęła przeszywająco, czując jak jego język wwiercał się w jej jaskinię rozkoszy.
- Chyba... nie miałam wielbiciela, którego... sama bym pragnęła. - wyznała, patrząc na niego spod na wpół przymkniętych powiek.
- A bardzo mnie… pragniesz? Bo mam wrażenie, że po prostu wykorzystujesz sytuację, by sobie poleżeć. Nie wspominając o twojej wieczornej randce. - droczył się z nią Orłow nie przerywając jednak pieszczoty języka pomiędzy jej udami. Którym zresztą sięgał coraz śmielej i głębiej… na ile był w stanie. Niemniej poza tym wodził palcami po udach dziewczyny czule i troskliwie zarazem.
- Oj no daj spokój. Cicho chłopcze, cicho. Liż tam grzecznie a nie myśl... - zaśmiała się, kręcąc prowokacyjnie bioderkami. Czuła jak błoga rozkosz rozlewa się po jej ciele, a sposób w jaki potraktowała Orłowa teraz - mimo że był tylko grą pozorów - jeszcze bardziej ją podniecał.
- Uważaj bo zacznę kąsać.- pogroził Rosjanin delikatnie kąsając udo dziewczyny, po czym wrócił sięganiem językiem do słodkiej groty rozkoszy, a palcami zaczął pieszczoty między pośladkami kochanki. Sądząc po nerwowym oddechu Jana Wasilijewicza, nabierał już ochoty na kolejny podbój jej ciała.
- Cicho, cicho malutki... - drażniła się z nim dalej, lecz nagle uśmiech zniknął z jej warg, aż ust wyrwał się pomruk ekstazy. Dziewczyna obydwoma dłońmi wczepiła się we włosy kochanka, przyciskając go do swego łona. Drżała niby liść osiki, wystawiona na łaskę i niełaskę Rosjanina.
- Chcę więcej... - usłyszała w odpowiedzi. Czuła pod dłońmi jak Orłow podnosi się z kolan i powoli wstaje. Wymykał jej się z palców, ale czy to miało znaczenie gdy wiedziała czego pragnie i bezwstydnie prezentowała przed nim całe swoje ciało do wykorzystania?
Ona również uniosła się na łokciach, by spojrzeć na mężczyznę z uśmiechem psotnicy. Oparła jedną stopę o jego pierś, uniemożliwiając zbliżenie się bez użycia siły.
- To, że chcesz, nie znaczy że dostaniesz. Chłopcze. - mrugnęła do niego zadziornie.
- Doprawdy?- warknął bardziej podniecony niż gniewny Rosjanin. Naparł na dziewczynę i dotrzeć do celu, ale noga Brytyjki powstrzymała go… częściowo. Nie połączyli się w miłosnym splocie, ale dłoń mężczyzny sięgnęła do jej łona, palce zanurzyły się różowym kielichu rozkoszy i rozpoczęły w nim taniec, wywołując przyjemne doznania przeszywające jej ciało… W jego prowokacyjnym uśmiechu i czując jego palce w sobie Carmen bez problemu odgadła jego taktykę. Chciał złamać jej wolę, sprawić by sama zechciała poczuć silniejsze doznania. Przygryzając w podnieceniu dolną wargę agentka wiedziała, że to może się udać. Nawet długo nie walczyła. Jak to możliwe, że ten mężczyzna tak bardzo ją omotał. Nogę, którą się zapierała, teraz oparła o jego bark i dłońmi przyciągnęła do siebie pożądliwie jego biodra.
- Niegrzeczny... - skwitowała, drżąc z pożądania, by wreszcie znalazł się w niej.
- A bo z ciebie jest aniołek? - zapytał ironicznie, choć całość wypowiedzi zakończył cichym jękiem jedną ręką obejmując opartą o siebie nogę, drugą władczo chwytając drugie udo dziewczyny wychodząc naprzeciw jej potrzebom gwałtownie i głęboko wypełniając jej zmysły swą obecnością, aż się naprężyła. Kolejne ruchy jego bioder były równie gwałtowne.
- Piersi… - jęknął wpatrując się pożądliwie w dwie nagie falujące krągłości kochanki. -... nie powinny być pozostawione same sobie.
On jednak nimi się zająć nie mógł, kolejnymi ruchami bioder wprawiając w ruch całe ciało Carmen.
Westchnęła. Na to czekała, a teraz upajała się rozkoszą, którą kochanek jej dawał. Palcami chwyciła sutki obu piersi i delikatnie zaczęła je pocierać. A gdy jej wzrok spotkał się z wygłodniałym wzrokiem Orłowa, ścisnęła mocniej i jęknęła.
- Co tylko każesz... - najwyraźniej zmieniła front zabawy, decydując się na rolę posłusznej niewolnicy. Przynajmniej na razie... Jan Wasilijewicz już nie raz się przekonał, że akrobatka była niezwykle zmienna i... pomysłowa w tych kwestiach.
Na razie jednak leżała na biurku bezwstydnie pokazując kochankowi wszelkie swe skarby, a on wodził pożądliwie spojrzenie po piersiach którymi się prowokacyjnie bawiła i podekscytowany widokiem nacierał biodrami raz po raz niczym barbarzyński wojownik. Czuła ów podbój przeszywający jej ciało na równi z szalonym od pragnień wzrokiem Orłowa. Bo była teraz całym jego światem czując jak zmierza od eksplozji doznań, a ona wraz z nim.
Nie mogąc już wytrzymać, Carmen skorzystała ze swojej zwinności i chwyciła kochanka rękami za ramiona, niemal wskakując mu na ręce. Wpiła się ustami w jego wargi, czując jak jej ciało przechodzą dreszcze spełnienia.Spleciona z nim w tej pozycji całowała zachłannie czując kochanka mocniej i intensywniej i gwałtowniej. Jej własne ruchy bioder dodawały pikanterii zabawie i pewnie mogłaby się powstrzymać przed głośnym wyrażaniem przyjemności, gdyby nie usta Orłowa przyciśnięte do jej własnych. A gdy oboje już przeżyli swą chwilę ekstazy, trwali w bezruchu przez kilka sekund, w milczeniu pozwalając sobie ochłonąć.
- Zniszczyłem ci suknię...i gorset.- mruknął w końcu Rosjanin.
- To prawda... - przytuliła się do niego, zmęczona - A gdybym nie była damą to do grona zarzutów dorzuciłabym jeszcze to co zrobiłeś mojej fond, że tak z francuska rzeknę. - zachichotała.
- Bywam bestią przy tobie. - wymruczał Orłow nadal tuląc jej ciało do siebie.- Weź pod uwagę, że to nie wyczerpuje mego… apetytu. Więc trzeba pomyśleć nad doborem stroju łatwym do ściągnięcia, gdy będziemy w posiadłości ojczyma.
- Jeszcze mam ci to ułatwiać? - udała oburzenie, wysupłując się z jego uścisku - Jesteś mi winien gorset i sukienkę. I kupisz je za własne fundusze. - dodała z szelmowskim uśmiechem.
- Ale przymierzysz ją przy mnie…- rzekł z dzikim spojrzeniem Orłow uśmiechając się lubieżnie. Już widać planował swoje działania, gdy Carmen będzie się przy nim przebierać.
- Jeśli obiecasz ich nie rozedrzeć i będziesz trzymał rączki przy sobie. - pogroziła mu palcem. Następnie przeciągnęła się i rozejrzała za czymś do okrycia - Trzeba wracać do pracy…
Z tym jednak był problem. Był to pokój do gier i ciężko tu było o ubrania lub narzuty.
- Obiecuję nie rozerwać, co do reszty… takich obietnic składać nie mogę.- odparł Orłow już sięgając dłońmi do jej piersi i pieszczotliwie je masując.
- Zawołać służkę by przyniosła ci ubranie?- zapytał, a potem zażartował.- Lub dała swoje?
Prychnęła, symbolicznie bijąc go po łapkach.
- Niech mi przyniesie szlafrok. I tak muszę się wpierw wykąpać. - powiedziała dumnie - I mógłbyś nam zorganizować jakiś obiad. Najlepiej z Gabrielą, żeby powiedziała nam które nieruchomości najlepiej wpierw odwiedzić.
- Dobrze… ale nie obiecuję że nie skorzystam z deseru.- Orłow odsunął się od dziewczyny i zaczął porządkować garderobę nie odrywając spojrzenia, od siedzącej Carmen w całej swej nagiej okazałości.
Westchnęła z rozbawieniem. Nie odzywała się jednak, swoje myśli trzymając dla siebie. Prawdą też było, że poza misją nie bardzo mieli o czym rozmawiać. I to nawet nie była kwestia zainteresowań, lecz ewentualnych obietnic, których żadne z nich nie było w stanie złożyć bez ryzyka złamania.
Została na kilkanaście minut sama po tym jak Orłow opuścił pokój gier i wyszedł. Sama ze swoimi myślami o relacjach, w które się uwikłała z owym egzotycznym i gwałtownym kochankiem. Słodko-gorzkie relacje, których nie powinna nawiązywać, a których nie potrafiłaby zerwać. Po chwili pojawiła się Nadieżda “proszę mi mówić Nadia” z uśmieszkiem na twarzy i kusym szlafroczkiem.
- Kąpiel już czeka.- zaszczebiotała wesoło.
Carmen była tak zamyślona, że nawet nie poczuła wstydu, gdy służąca na nią patrzyła. Niespiesznie ubrała się w szlafrok, a potem powiedziała.
- Zajdę tylko do mojej sypialni po jakąś suknię na potem.
- Więc ruszajmy, a potem zaprowadzę panienkę do przygotowanej wanny. Jest duża… tym się proszę nie martwić.- rzekła służka zbierając uszkodzoną suknię i gorset.- A jeśli w czym jeszcze mogę pomóc, proszę dać znać.
W odpowiedzi Carmen tylko skinęła głową, biorąc się za przygotowania do obiadu.

***

- Gdzie te wszystkie pościgi, walki na krawędziach dachów, zakradanie się… nie tak wyobrażałam sobie pracę szpiega. - narzekała Gabriela, gdy we troje siedzieli w sali jadalnej. Carmen i Orłow po jednej stronie, Gabi po drugiej. Dłoń kochanka wodziła po udzie Brytyjki, powoli i stanowczo, gdy jedli obfity obiad.
Carmen uśmiechnęła się lekko, zupełnie ignorując pieszczoty Orłowa, co - jak już wiedziała - powinno go najbardziej rozpalić.
- Nasza praca to niestety większość takiego właśnie ślęczenia i łażenia po omacku. przykro mi, że się zawiodłaś Gabrielo, ale muszę przyznać, że bardzo nam pomogłaś. I z pewnością to, co robiłaś, nawet jeśli tobie wydawało się bezcelowe, przyspieszyło nasze poszukiwania. Im więcej sprawdzonych tropów, tym bliżej do właściwego. Tak na to patrz. - powiedziała profesorskim tonem, między kęsami.
- A jakie są wyniki twojej pracy? Co odkryłaś?- zapytał Orłow zamyślony, choć Carmen była pewna że nie o pracy teraz myślał. Jego dłoń próbowała palcami muskać obszar między udami Brytyjki. - Ile miejsc ciekawych znalazłaś?
- W sejfie? Okazało się że poza biurem, domem i rodzinnymi posiadłościami w Walii o które procesuje się z rodziną, Goodwin posiada akty własności dwóch portowych magazynów, jest współwłaścicielem jakiegoś baru i… statku. Tyle że “uziemionego”. Od paru lat ów statek stoi na kairskiej . William pewnie chętnie by go sprzedał, ale nie może… wszystkie pieniądze jakie by za niego dostał i tak trafiłyby do jego wierzycieli. Za to wykorzystuje statek, by komornik zostawiał mu nieco zarobionych pieniędzy na opłaty portowe i utrzymanie okrętu.
- To chyba brzmi jak niezły trop. Szczególnie, że w razie “w” można olać prawo i zwiać na morze. Zresztą, może już to zrobił? - podchwyciła temat Carmen, zaciskając uda.
- Cóż… nie można… to duży statek. Potrzebuje załogi i paliwa i… w obecnym stanie to bardziej pływająca trumna niż okręt.- odparła ze śmiechem Gabriela, a Orłow bynajmniej nie przerwał swych prób, drapieżnie wodząc palcami po nodze kochanki.
Zaprzeczyła głową dodając.- Statek może i jest dobrą kryjówką, ale do ucieczki to się nie nadaje.
Spojrzała na oboje z zapytaniem, a co wyście robili gdy ja przeglądałam dokumenty z sejfu?
Nim jednak to pytanie padło, Carmen postanowiła pociągnąć wątek.
- W takim razie które miejsce, twoim zdaniem, daje Goodwinowi najlepsze perspektywy albo na skuteczne ukrycie się, albo na ucieczkę. Obstawiałabym zresztą to drugie.
- Nie powinniście wy tego wiedzieć? Jesteście doświadczonymi agentami.- stwierdziła zdziwiona Gabriela i zamyśliła się.- Ja bym ukryła się po prostu w domu, gdyby nie to, że… nie odkryłam jednak żadnych przesłanek pozwalających ocenić, czy posiadłość Goodwina ma ukryte przejście do środka.-
- Statek też jest dobrym wyborem… ale bar… kto jest współwłaścicielem baru?- zapytał Jan Wasilijewicz nie przerywając pieszczot.
- Betty O’Mailly z synami. Tak zapisano w dokumentach. - przypomniała sobie Gabi.
Carmen złapała pod stołem dłoń kochanka i spróbowała odciągnąć w “bezpieczniejsze” okolice, które nie rozpraszały jej tak bardzo.
- No to zacznijmy od baru i poznajmy ową Betty. - podsumowała.
- Mamy na to jakiś plan? Raczej nie polubi kolejnych osób zachodzących do jej przybytku, po to tylko pytać o Goodwina.- ocenił Orłow pozwalając odsunąć swą dłoń… tylko po to by przechwycić jej rękę i przycisnąć jej dłoń do swego uda.
Przygryzła wargę, by nie fuknąć na niego. W co on z nią pogrywał. Carmen popatrzyła morderczo na Orłowa, choć słowa nie zawierały ani grama irytacji.
- Hmmm. Gabrielo, masz jakieś informacje o tej kobiecie? Poza oczywistą, że w chwili obecnej raczej Goodwina nie kocha.
- No… nie. - zamyśliła się Gabi skupiona na dokumentach i przeszukujące je. - Nic konkretnego. Bar jest w dzielnicy portowej. Wykazuje niewielkie zyski. Sama O’Mailly jest wdową po kapitanie parostatku dalekomorskiego. Nic więcej.
- Może ugryziemy tę panią jako kolejni wierzyciele, którzy jeśli nie znajdą Anglika, to wejdą na jej bar z komornikiem? - zaproponowała więc agentka.
- Niee… z pewnością co tydzień przepędza takich natrętów.- stwierdził w zamyśleniu Orłow. - Lepiej nie brać irlandzkiej kotki pod włos. Może… Gabi się tym zajmie? Potencjalna inwestorka? Ona się spróbuje pogadać z właścicielką, a my… może jako ochrona? Dzielnica portowa to nie miejsce dla młodej damy z portmonetką pełną funtów.
- A może ty ją uwiedziesz? - zaproponowała z rozbawieniem Carmen, mrużąc oczy - Nie będziesz musiał sam siedzieć wieczorem.
- Może… jeśli jest w miarę ładna. Tak by to nie wyglądało podejrzanie. - uśmiechnął się Orłow ironicznie i spytał Gabi.- To ile ona ma lat?
- W dokumentach… pisze że 44 lata.- stwierdziła Gabriela patrząc na datę urodzenia.
- O widzisz, równolatka! - Carmen wiedziała, że Jan Wasilijewicz zemści się za tę złośliwość... ale i tak nie mogła sobie odmówić. Wyszczerzyła się teraz od ucha do ucha.
- A co wy w tym czasie będziecie robiły?- zapytał Orłow poirytowany tym wrabianiem go w randkę.
- Ja jestem umówiona. Mówiłam ci, że Yue zgodziła się nam pomóc. - odparła Carmen z pokerową twarzą - Dowiem się, co ona znalazła.
- Ale to dopiero wieczorem… a co pomiędzy randką a obiadem?- zapytał z przekąsem Orłow. Westchnął smętnie.- Bo ja wybieram się po obiedzie…
- Może sprawdzimy kilka z tych magazynów?
- Czyli wyruszamy razem?- zachwyciła się Gabriela, a Jan Wasilijewicz dodał.- Wy tak… ja zaś zjem deser i ruszę przyjrzeć się tej wdówce, by wiedzieć jak ją podejść.
Na stole jednak deseru nie było. Spojrzenie mężczyzny wędrujące po Carmen świadczyło zaś o jakim deserze mówi.
- W takim razie ustalone. - powiedziała na to Carmen, odwracając wzrok. Niech się zastanawia, co planuje... - Gabrielo, szykuj się. Przygotuj nam też plan kolejności tych magazynów, żeby zobaczyć ich jak najwięcej, a na godzinę... powiedzmy 19.00 wrócić tutaj. Ja dopiję kawę i za pół godziny jedziemy.
- Dobrze...jakieś plany mam, więc nie powinno być problemu. - rzekła dziewczyna wstając i zabierając dokumentację, podczas gdy Jan Wasilijewicz kończył posiłek. Jego spojrzenie drapieżnika wędrowało po Brytyjce. Pół godziny to dość czasu by się mu wymknąć z pazurów… lub pozwolić się schwytać.
Carmen jak gdyby nigdy nic nalała sobie filiżankę czarnej kawy. Po czym unosząc ją do twarzy, zaciągnęła się jej zapachem.
- Mmmm może ja też skuszę się na coś słodkiego w takim razie... Co na deser? - zapytała, mierząc teraz wzrokiem kochanka.
- Kiełbaska na gorąco…- wymruczał Orłow zaraz po usłyszeniu drzwi zamykających za Gabrielą.- … albo małże… albo jedno i drugie.
Uśmiechnął się łobuzersko.- Ja zaś na mój deser wybrałem Brytyjkę w negliżu.
- To nie brzmiało zbyt słodko... - skarciła go wzrokiem, upijając łyk kawy - A co do twojego deseru... kto powiedział, że taki znajduje się w karcie? Ja nic takiego nie czytałam…
- Ty dostałaś inną kartę. - odparł mężczyzna wstając z krzesła i zachodząc Carmen od tyłu. Jego dłonie spoczęły na jej ramionach i zaczęły je drapieżnie masować, by dość szybko zsunąć się palcami na piersi i ściskać je namiętnie poprzez ubranie akrobatki. Gdy pochylał się podczas tych pieszczot, mruknął cicho.- Chcę byś… poczuła mój smak w swoich… a w zamian, odwdzięczę się tym samym.
Dziewczyna odstawiła spokojnie filiżankę i spojrzała do góry na pochylonego nad sobą drapieżnika. Zachowywała się jednak zadziwiająco spokojnie... prowokacyjnie spokojnie, można by rzec.
- A ja chcę czegoś słodkiego. Zamów czekoladę na ciepło... albo bitą śmietanę. Obiecałeś mi deser i ja chce go dostać. - oblizała znacząco usteczka.
- Zgoda… ale ja chcę również zobaczyć coś słodkiego na zachętę.- odparł mężczyzna i zadzwonił dzwonkiem po służkę, by ta przyniosła słodką bitą śmietanę. Ta bez słowa skinęła głową i ruszyła wykonać polecenie.
- Niech będzie... - powiedziała, wstając niespiesznie - Ale że to tylko zachęta, musisz wybrać. Góra czy dół? - uśmiechnęła się.
- Góra… dół sobie sam potem odsłonię.- mruknął Orłow przysiadając się na stole i przyglądając dziewczynie. Jego dłoń wodziła po obszarze kroku spodni, w którym to pojawiła się już rosnąca wypukłość.
Ona z gracją artystki estradowej zaś rozplatała wiązanie gorsetu, by gdy już doszła do końca, odgarnąć bufoniasty rękaw koszuli i odsłonić nagie ramię.
- Tyle wystarczy? - droczyła się z drapieżnikiem.
- Zdecydowanie nie…- mruknął coraz bardziej pobudzony Orłow wędrując łakomym spojrzeniem po Carmen. Miło było wiedzieć że nawet tak skąpy widok rozpalał jej kochanka. Była pożądana przez niego do szaleństwa i było to przyjemne uczucie.
Kokieteryjnym gestem zrzuciła drugi rękaw z ramienia i podtrzymając dłonią koszulę na piersiach, spojrzała pytająco na Rosjanina.
- Więcej…- wydusił z siebie Jan Wasilijewicz pożerając dziewczynę wzrokiem. Jego oddech był coraz szybszy, a i wypukłość spodni stanowczo się powiększyła. Tymczasem zaskrzypiały drzwi służka z uprzejmym uśmiechem w milczeniu wniosła całą misę bitej śmietany ozdobioną kawałkami owoców na wierzchu.
Czekając aż dziewczyna wyjdzie, Carmen okręciła się i odsłoniła część pleców przed wzrokiem kochanka. Gdy jednak i to go nie zadowoliło, dziewczyna znów stanęła naprzeciwko niego i udając chwilę namysłu, zaczęła powolutku ugniatać obie piersi przez cienki materiał koszuli.
I widziała jak Orłow rozpina pas i uwalnia swe ciało od spodni odsłaniając przed nią dowód swego pożądania, sterczący dumnie w owacji na stojąco. Jego błyszczące pożądaniem spojrzenie nie odrywało się od jej ciała, więc musiał wymacać położenie misy z bitą śmietaną. Gdy ją jednak pochwycił, to przysunął bliżej by dłonią nałożyć jej zawartość na dolne partie ciała i ozdobić je bielą.
- Ktoś tu jest bardzo niecierpliwy... - skomentowała Carmen pieszcząc swoje krągłości. Patrząc na umorusane białą słodyczą części ciała Rosjanina, zmysłowo oblizała usta. Wypuściła z rąk swoje walory, co też sprawiło, że rozpięta koszula sama zsunęła się z jej ciała, odsłaniając nagie ciało od pasa w górę. Brytyjka jednak zdawała się na to nie zważać. Krokiem pantery podeszła do misy i wyjęła z niej jeden z owoców - dorodną truskawkę. Pieczołowicie, koniuszkiem języczka zlizała zeń resztki śmietany, po czym wzięła owoc do ust, rozsmakowując się w nim tak, że odrobina soku pociekła z kącika.
- Wierz mi…. jestem baaardzo cierpliwy.- mruknął Orłow wodząc spojrzeniem za jej językiem i sam oblizując ubrudzone śmietaną palce.- A ty ponoć chciałaś słodyczy.
- A ty nie? -zapytała uwodzicielsko, sięgając po kolejny owoc. Tym razem jednak śmietany było na nim więcej i ta skapnęła na obnażone piersi Brytyjki.
- Ojej... - skomentowała to zupełnie nieszczerze, po czym włożyła w usta kolejną truskawkę. Delektując się nią na pokaz i sprawdzając opanowanie Rosjanina.
Orłow pochwycił ją ręką za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Ustami zaczął całować jej szyję, a drugą dłonią miętosić wręcz jej pierś, nie puszczając nadgarstka Carmen jakby bał się że mu ucieknie. No tak… opanowanie nie było silną stroną porywczego i namiętnego agenta caratu.
Brytyjka zresztą nie była wiele lepsza. Mając wyraźną słabość do gwałtownego kochanka, jęknęła i przymknęła z przyjemności powieki, gdy on wpijał się pocałunkami w jej skórę. Dłoń dziewczyny oparła się lekko na jego piersi, po czym zmysłowo zsunęła się w dół. Paluszki dotarły do upstrzonych teraz białymi kropkami okolic, by zgarnąć nieco śmietany z nich i ostentacyjnie włożyć do ust.
- Mmmm - zamruczała Carmen, mrugając do kochanka.
Odpowiedzią na jej słowa były pomruki, bo jakże mógł się Orłow odezwać, gdy ściskał dłonią lewą pierś dziewczyny, a nie potrafił oderwać ust od jej szyi, potem obojczyka a potem drugiej piersi. Pod palcami, którymi zebrała słodką białą pianę poczuła jednak jej kochanek drży… mimo bycia twardym. No cóż… wszak wiedziała jak bardzo jest pożądana przez niego.
Postanowiła więc zlitować się nad biedakiem. Po omacku sięgnęła do misy i zgarnąwszy garść słodkiego puchu, rozsmarowała go sobie na piersiach, zostawiając odrobinę na opuszku wskazującego palca. Ten wsunęła pomiędzy swoje uda.
Na razie Orłow zajął się zlizywaniem za pomocą języka słodkiego śladu na jej biuście, dłońmi podciągając jej spódnicę, by odsłonić sekrety które pod nią skrywała. Nie było to trudne. Carmen wyjątkowo chętnie współpracowała, najwyraźniej samej ulegając gorączce.
- Na pewno chcesz tylko smakować? - zapytała szeptem, poddając się brutalnym pieszczotom - Nie chcesz nic więcej...?
- Ubrudzę cię…- przypomniał cicho Orłow zdając sobie sprawę, że… może niepotrzebnie “naoliwił” lancę. Sięgnął do jej bielizny i z kucając zsunął ją do jej kostek.
- Więc powiedz jakie jest twoje życzenie... - Carmen przeciągnęła się powoli, delektując jego wzrokiem.
- Wyliż mnie… a potem… odsłoń swoje skarby… między udami bym cię posiadł na tym stole.- wydyszał z wyraźnym podnieceniem zawartym w każdej sylabie. Drżał coraz bardziej rozpalony żądzą. Carmen wiedziała, że gdy się połączą… nie będzie delikatny.
- W takim razie... - odsunęła się od niego, zrzucając z siebie jego dłonie - Spróbuj nie dojść. - powiedziała z uśmiechem, klękając na podłodze i te kilka dzielących ich teraz kroków pokonując na czworaka. Gdy wreszcie dotarła do Rosjanina, wspięła się zmysłowo po jego ciele aż do wysokości jego lędźwi. Tu jej głowa zatrzymała się, a języczek trącił gorącą i pulsującą męskość.
- Wymagasz… heroizmu…- jęknął zaciskając dłonie na stole i zęby. Zadrżał wyraźnie, ale starał się wytrzymać jej pieszczoty.-Słodko?
- Pysznie... - wymruczała, ujmując jego dumę w dłoń i zmysłowo oblizując czubeczek.
- Bawisz się niegrzecznie… - jęknął cicho Orłow czując jej pieszczotę i wiedząc, że dziewczyna testuje jego wytrzymałość przedłużając zabawę.
Nie odpowiedziała, skupiając się na zlizywaniu śmietany z jego ogarniętego gorączką ciała. Raz po raz jej usta wracały jednak do lancy, by złożyć na niej soczyste, zachłanne pocałunki - za każdym razem bardziej i bardziej łakome.
Orłow drżał coraz bardziej, im mniej smakołyku pozostawało na jego ciele. Przyglądał się dziewczynie oddychając coraz szybciej i głośniej. Z trudem trzymał się stołu obiema dłońmi zbielałymi na kostkach.
- W.. wwy… ystarczy już… odsłoń… chcę.. cię tteraz.- wydukał z trudem.
Lecz ona parsknęła tylko, rozbawiona, rozkoszując się władzą, którą dosłownie ściskała teraz w dłoni... i którą miała na wyciągnięcie języka. Ujęła męskość kochanka wargami i poczęła ssać pieczołowicie, zapewniając mu zarazem rozkosz i... utrudniając osiągnięcie orgazmu.
- Carmen…- jęknął cichutko Orłow sparaliżowany doznaniami jakie zapewniał zwinny języczek dziewczyny.- Pragnę…
Nie zdołał już powiedzieć, czego dokładnie pragnie. Jednak Brytyjka wiedziała że to ona była źródłem pragnień kochanka. To jej ciało sprawiło, że był twardy i gotowy. To o niej w tej chwili myślał.
I z tego powodu nie miała dlań litości. Liżąc i ssąc na przemian przy wtórze pieszczot zwinnymi paluszkami, które pomykały po instrumencie kochanka, chcąc wydobyć zeń ostatnią etiudę.
- Nie wytrzymam…- syknął Orłow cicho i w końcu poddał się oddając do ust Carmen swoją bitą śmietankę. W końcu ile mógł wytrzymać tak ekscytującej tortury?
Ona zaś spijała ją z lubością, nie będąc przy tym jednak nadmiernie dokładną i pozwalając kilku kroplom spaść na swój dekolt.
- Chcę teraz ciebie posmakować… nagą… - zażądał kochanek drżąc na całym ciele. Mimo niedawnej eksplozji miał na nią ochotę, choć póki co wigor musiał odzyskać.
- Ach taaak... - powiedziała z ociąganiem, podnosząc się z kolan. Odwróciła się tyłem do Jana Wasilijewicza i niespiesznie, z wdziękiem zaczęła zdejmować z siebie resztę odzienia. Pozostały jej tylko kuse, koronkowe majteczki oplatające prowokacyjnie lewą kostkę i podwiązka, za którą jak zwykle zasadzone były noże do rzucania. Doprawdy ciekawy był to widok…
I wywołał właściwą reakcję. Orłow pochwycił ją pasie przyciągając do siebie. Jego usta zaczęły pieszczotliwie całować szyję i lewy bark dziewczyny. Jego dłoń zacisnęła się zaborczo na jej piersi, podczas gdy druga bezczelnie sięgnęła między jej uda zdobywając kwiat jej kobiecości spragniony jego dotyku.
- Jesteś moją obsesją.- szeptał bawiąc się jej ciałem, gdy tuliła się plecami do jego torsu, a ocierając pupą szykowała jego włócznię do podboju swego ciała.
- Może dałbyś mi chociaż wygodnie usiąść? - zaśmiała się Carmen, chwytając stołu, bo nogi zadrżały pod nią, gdy kochanek przypuścił atak.
- Usiądź na mnie. - wyszeptał jej kochanek wprost do ucha, które potem ukąsił delikatnie. Po czym sam usiadł na stole ciągnąc trzymaną “w ramionach” kochankę ku sobie.
Ona chwilę udawała, że się waha, ale pozwoliła sobą zawładnąć, przyciskając się do jego ciała.
Palce mężczyzny władczo pieściły jej ciało. Carmen siedząc na kochanku i czując jego dotyk na sobie i w sobie miała wrażenie, że należy do niego. Że stała się jego zabawką, niewolnicą jego dotyku. I było to przerażająco przyjemne, poddawać się ruchom jego palców w swoim gniazdku rozkoszy, sile jego dłoni masującej jej biust jak i czułości jego pocałunków na szyi. I czuć coraz wyraźniej jego rosnące pragnienie.
- Gdybym cię porwał to przez tydzień pewnie nie opuszczalibyśmy łóżka. - zażartował.
- Tylko tyle? Chyba jednak ci... nie zależy... - Carmen miała wyraźne problemy ze skupieniem się na tyle, by mówić zamiast pojękiwać z rozkoszy.
- Wiesz dobrze, że… zależy. Po tygodniu… znudziło by nam się łóżko. I przeszlibyśmy na inne meble. - odparł szeptem Orłow i pochwycił ją obiema dłońmi w pasie, wiedział czemu tak robił. Pupą czuła że już odzyskał wigor i chciał, żeby się połączyli w jeden wijący się w żądzy organizm.
- W takim razie, to by musiało być baaardzo solidne łóżko. - uśmiechnęła się do niego, unosząc pośladki i samej nabijając się na jego pal rozkoszy... powolutku, delektując się każdym zdobytym centymetrem i patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
Gdy usadowiła się na nim, niczym królowa na swym tronie. Dłonie mężczyzny wróciły do jej ciała… jedna chwyciła zaborczo za pierś ugniatając ją drapieżne. Druga ześlizgnęła się palcami po jej brzuchu, by muskać przycisk rozkoszy, tuż nad jej kobiecością którą przeszywał.
- Taka z ciebie dzika bestia w łóżku? Nie wyglądasz na taką… drobniutka i delikatna.- prowokował ją zostawiając jej tempo ruchów, teraz gdy czuła kochanka tak mocno i tak głęboko w sobie.
Zaczęła poruszać się powoli, jakby moszcząc wygodniej. Ruchy jej bioder były płynne.
- Może drobniutka, ale... nie na darmo... taki jeden... potwór... nazywa mnie... straszną. - odcięła się, przyspieszając tempa i ujeżdżając kochanka coraz mocniejszymi ruchami ciała.
- Delikatny kwiatuszek, mięciutka drobinka…- prowokował słowami Orłow, zaciskając nieco brutalnie dłoń na piersi dziewczyny i już delikatnie pieszcząc jej łono. Prowokował do gwałtownej zabawy, ale czy musiał… im szybciej opadała i unosiła się, tym mocniej go czuła, głębiej, intensywniej. Tak jak lubiła… choć teraz to ona nadawała dzikości ich zabawie, to wszak lubiła taką dzikość u swego kochanka.
- Zamknij się... bo cię zerżnę! - zagroziła, choć było to zupełnym abstraktem w obecnej sytuacji. Mimo to wpiła się ustami w usta kochanka, wwiercając w nie języczkiem. Ruchy jej bioder stały się jeszcze bardziej dzikie, przez co wyglądała jak prawdziwa amazonka, galopująca na swym ogierze. Przy tym Carmen czuła, że cel jej podróży jest już naprawdę blisko, tak dobrze jej było.
- Nie masz do tego… jaj…- wydyszał Orłow i gdy uniosła się w górę nieco, dał jej głośnego klapsa w pośladek co tylko dodało ognia jej ruchom. W zasadzie miał rację, tego organu nie miała, ale wszak zamierzała mu udowodnić jak drapieżna była. Bo była już blisko, a nabijając się na pal żądzy kochanka, czuła że i on też jest. Jeszcze tylko ruch, jeszcze dwa i … piorun rozkoszy przeszył jej ciało wyginając je w łuk. A między udami poczuła lepki hołd Rosjanina złożony jej kunsztowi.
Z warknięciem wpiła się w szyję kochanka, gryząc go przy tym. Jej paznokcie zaś zastygły na jego plecach, upstrzonych teraz czerwonymi pręgami. W tej pozycji Carmen zastygła, delektując się każdą sekundą gwałtownej ekstazy, a potem przyjemnej ociężałości, która opanowywała jej ciało. Oderwała ząbki od szyi kochanka i delikatnie pocałowała miejsce, na którym teraz było widać jej odciśnięte ząbki oraz charakterystyczne, malinkowe zaczerwienienie.
- Jeśli uważasz, że to wystarczy bym rankiem zostawił cię w spokoju… to się grubo mylisz.- mruknął jej kochanek łapiąc z trudem oddech. - Nic mnie nie obchodzi jak bardzo wymęczy cię twoja przyjaciółka… jestem samolubny. I bardzo cię pragnę.
- Zapominasz, że jeszcze nie jestem twoją niewolnicą - Carmen spojrzała na niego, odgarniając kosmyk włosów z czoła - Najwyżej nie wrócę na noc... a może i do południa... aż nie wypocznę. - uśmiechnęła się wyzywająco.
- Jeszcze… więc jest szansa, że zostaniesz? - wymruczał zaczepnie Orłow. - To jest kusząca perspektywa, mieć cię całą dla siebie… posłuszną i słodką.
- Nawet za cenę własnej autonomii? Nie wydaje mi się. - odpowiedziała, schodząc na podłogę. Nie mogła przy tym powstrzymać stęknięcia, gdy znów sama musiała dźwigać ciężar swojego ciała.
- Zadziorna z ciebie osóbka… i namiętna zarazem.- odparł z uśmiechem Rosjanin, nagle chwytając ją za pośladek. - Ale wiesz… to też ma swój urok.
Po czym dał jej lekkiego klapsa dodając.- Niestety na więcej negocjacji nie mamy czasu, ale może jutro uda mi się złapać cię na bardziej intensywne rozmowy.
- Kto wie, co przyniesie nowy dzień... - odparła patrząc na niego przeciągle. Potem zaczęła się ubierać.
 
Mira jest offline  
Stary 09-07-2017, 16:20   #52
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zamówiono pojazd. Wygodny i drogi, z miejscowym kierowcą. Gabriela ubrała się w wygodną suknię nadającą jej wygląd szarej myszki i grzecznej panienki. Mogła wręcz udawać młodszą siostrę lub kuzynkę Carmen. I tak się zachowywała jadąc wraz z nią do portu. Trajkotała o tym jak to nie miała czasu zwiedzić Kairu, jakie to piękne miasto, jakie jest stare… usta jej się nie zamykały. Co jednak nie przeszkadzało samej Brytyjce, bo dla odmiany każde oderwanie od nudy ich zadania było czymś, co panna Stone witała z radością. W końcu czekało ich mozolne przeszukiwanie pustych magazynów portowych. Co jednak dość szybko okazało się nieprawdą.
Pierwszy z nich bowiem nie był pusty. Wprost przeciwnie, pełny był towarów i ludzi zajmujących się rozładunkiem towarów z pobliskiego statku.
Nic więc dziwnego, że obie damy szybko zostały zauważone i trafiły do biura zbudowanego przy magazynie. I przed oblicze Henry’ego Languest’a III- go.


Nerwowego pół-walijczyka pół-belga, o twarzy naznaczonej wąsikiem Habsburgów. I szefa firmy handlującej daktylami w całej południowej Europie. Dosyć opryskliwego z początku mężczyzny, ale do czasu… Bowiem powodem jego opryskliwości był fakt, że z powodu cięcia kosztów wynajmował ten magazyn od Goodwina na nie do końca legalnych warunkach. I bał się tego, że Carmen z Gabi doniosą komu trzeba na temat jego przekrętu.
I w zamian z obietnicę milczenia, gotów był powiedzieć wszystko i udzielić wszelkiej pomocy.
Zdradził więc, że magazyn wynajmuje na czarno płacąc Goodwinowi do ręki. Nie widział go jednak od trzech tygodni, a płacił mu raz na miesiąc. Poza opłatami, od czasu do czasu używał swych statków do przewożenia przesyłek z polecenia Goodwina. Przychodziło wtedy do jego biura dwóch Anglików przynosząc przesyłkę i informując w którym włoskim porcie będzie ona odebrana. I tyle… Henry nie zadawał pytań wychodząc z założenia, że ciekawość bywa zabójcza. A fizjonomie dwóch anglików za bardzo mu przypominały buźki drabów do wynajęcia. I te markowe garnitury które nosili nie mogły zamaskować braku manier właścicieli.


Kolejny magazyn, choć opuszczony, był też pełen różnych skrzyń i pak. W większości zawierających powietrze, lub złom. Ten magazyn był śmietniskiem. Był też duży, więc dawał możliwość ukrycia się w jego zakamarkach. Carmen i Gabriela musiały więc mozolnie przeszukiwać każdy zakątek zakurzonego i zapomnianego budynku. Wydawało się więc, że będzie to kolejna nudna misja którą muszą wykonać. Gabriela szczególnie na to narzekała, gdy powoli przemierzały olbrzymi budynek szukając śladów bytności ludzkiej.


Zapach starego drewna, zapach papieru towarzyszył im, gdy szukały czegokolwiek pośród opakowań i skrzyń. Im głębiej wchodziły do magazynu, tym bardziej wydawało się, że skrzynie tworząc wysoki na 5 metrów labirynt istniejący po to wywołać poczucie zagubienia. Czyżby gdzieś w nim kryła się nagroda dla dociekliwych badaczek?
A może to był przypadek jedynie? Chaos powstały przez bałaganiarską naturę właścieciela magazynu?
Gabriela otwierała od czasu do czasu skrzynie odnajdując w nich przerdzewiałe części samochodowe.
- Chyba naprawia tutaj swój automobil.- oceniła w końcu sytuację, zaglądając do kolejnej.- Albo składuje to co z niego wypa…-
Huk strzału i odgłos rozwalanej skrzyni przerwał jej wypowiedź. Potem kolejny sprawił, że obie instynktownie schowały z pobliskimi osłonami składającymi się z położonych pionowo palet opartych o ścianę zrobioną ze starych skrzyń.
A ostrzał był kontynuowany rezonując echem po całym magazynie.


- Co najmniej dwóch… może trzech strzelców.- oceniła Gabriela, a Carmen zgodziła się z nią skinieniem głowy. Dwóch lub trzech sądząc z ilości strzałów i śladach po kulach jakie zauważyła Brytyjka. Oceniła też że ich przeciwnicy znajdują się przed nimi, gdzieś na szczytach ścian labiryntu. I tyle… niestety, ciężko było ich dojrzeć bez ryzyka postrzału. Niemniej Carmen była pewna, że żaden z nich nie jest Goodwinem.
-Jaki mamy plan?- zapytała cicho Gabi sięgając pod spódnicę i wyjmując ukryte pod nią zabawki, dwa elektrostatyczne rewolwery.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 19-07-2017, 08:27   #53
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen zaklęła w duchu. Spojrzała oceniająco na Gabrielę. Dziewczyna nie wydawała się spanikowana, co zdecydowanie dobrze o niej świadczyło, niemniej Carmen czuła się winna, że ją tu zaciągnęła. Ukryła dłoń w fałdach sukni.
- Jeśli będzie okazja, to uciekaj. Jeśli będzie trzeba, to walcz. O mnie nie myśl. - powiedziała, po czym dodała - Póki co jednak spróbuję z nimi pogadać. Jakby co schowaj broń.
- Muszę? Dopiero co ją wyjęłam.- westchnęła Gabriela robiąc minę przypominającą Carmen smutnego szczeniaczka, której odebrano zabawkę do żucia. Zdecydowanie nie była przestraszona, wprost przeciwnie… sytuacja wywoływała u niej ekscytację. Aż ją palce świerzbiły, by strzelać.
Podrzuciła Carmen jeden ze swych rewolwerów przesuwając go po podłodze magazynu w jej kierunku.

- Panowie! - krzyknęła - Panowie! Wstrzymajcie ogień. Jesteśmy tylko dwiema niewiastami, które pragną odzyskać swój dług! Myślę, że szukamy tego samego człowieka!
Odpowiedzią były dwa kolejne strzały, oraz głośne okrzyki w języku egipskim. Pech.. gdyby mówili arabskim to Carmen mogłaby się porozumieć, chociaż… skoro mówili po egipsku, to z pewnością znali arabski, przynajmniej na tyle by móc czytać Koran. Wystarczająco, by Brytyjka mogła się z nimi porozumieć.

Spróbowała więc znów, tym razem upraszczając przekaz: “Spokój! My wspólnicy! Też szukamy Goodwina! Winny pieniądze!”
- Ręce do góry! Wyłazić! - padła odpowiedź po arabsku. Nerwowa i wściekła. Pewnie nie spodziewali się tu innych poszukiwaczy Goodwina.
Carmen spojrzała niepewnie na Gabrielę, po czym odkrzyknęła:
- Opuśćcie broń. Do kobiet się nie godzi!
- Nie będzie mi tu jakaś baba mówić, co mam robić! Znaj swoje miejsce w szeregu kobieto! - poza tymi słowami padły i strzały które rozwaliły skrzynię wysoko nad głową Carmen. Strzały mające je nastraszyć…
- I jak nam idą te negocjacje? - zapytała cicho Gabi.
Carmen wydarła się rozdzierająco jakby z przerażeniem, choć nic w jej fizjonomii, którą oglądała Gabriela na to nie wskazywało. Temperamentna Brytyjka nie miała już ochoty na ugodę, tym bardziej, że dzięki tym ostatnim wystrzałom mogła już mniej więcej określić miejsca, gdzie znajdowali się napastnicy.
- Ubezpieczaj mnie, ale bez narażania się. - powiedziała tylko, po czym wystrzeliła linę ze swojej rękawicy, która wbiła się gdzieś w rampę ponad nimi. Carmen w drugą dłoń chwyciła rewolwer od Gabi, po czym z rozbiegu zaczęła wciągać linę i unosić się ku górze. Wiedziała, że jako ruchomy cel ciężej będzie ją trafić, nie mówiąc o elemencie zaskoczenia. Ona natomiast w powietrzu czuła się prawie tak dobrze jak na ziemi.

Gabi strzeliła… jej rewolwer huknął wyrzucając z siebie błyskawicę przecinającą powietrze i rozrywającą w strzępy jedną ze skrzyń. Cóż Gabriela lubiła zabawki z potężnym kopem. Nawet bardziej niż Orłow. Chybiła ale sądząc po przekleństwach w obu językach, zrobiła wrażenie. Tylko jedna kula świsnęła w pobliżu Brytyjki. Celem pozostałych była Gabi. Carmen zaś dostrzegła dwóch z trzech przeciwników; długie lufy ich strzelb i białe kefije na głowach. Miejscowe zbiry. Nie bawiła się w subtelności. Przywierając na moment do ściany wystrzeliła w kierunku jednego z nich. Nie był to za celny strzał, bowiem do rewolwerów Gabi i ich odrzutu trzeba było przywyknąć.Używając go po raz pierwszy Carmen spudłowała… odrobinkę. Nie trafiła w samego napastnika, jednakże rozwaliła piorunem skrzynię pod nim. Rozerwane pudło odrzuciło przeciwnika gdzieś w głąb magazynu, tymczasowo lub trwale eliminując go z potyczki. Niemniej ten strzał skupił uwagę pozostałych dwóch arabów na łatwiejszym celu jakim była obecnie Carmen, i nauczył ich, by nie pozostawać długo w miejscu. Strzelili do niej… na szczęście niecelnie. I ukryli się by, by przemieścić się na nowe pozycje strzeleckie. Ona zaś rozhuśtała się na swojej linie i zaczęła skakać po ścianach ze zwinnością pantery. Przystanęła tylko na moment, by znów wycelować. Tym razem jednak odpuściła broń Gabi, skupiając się na tej, w której się specjalizowała - niewielkich, ale diabelnie ostrych nożykach do rzucania, które trzymała w specjalnie uszytej podwiązce na udzie.
To była jej zabójcza broń idealna w tej chwili. Ciśnięte ostrze wbiło się w krtań araba, który celował do niej ze sztucera. Nie zdążył wystrzelić… ostrze przeszyło gardło i przeciwnik upuścił dłoń odruchowo łapiąc się za szyję. Po czym spadł ze skrzyń martwy jeszcze przed swym upadkiem. Drugi bandyta wycelował strzelbę w kierunku Carmen by ustrzelić zwinną akrobatkę, lecz tu z pomocą przyszła Gabi już nie przyciskana do ziemi przez kule wroga. Wycelowała z rewolweru, strzeliła i… nastąpiła eksplozja. Trafiony piorunem napastnik został dosłownie rozerwany na strzępy, wraz z kilkoma skrzyniami… podmuch wybuchu zdmuchnął akrobatkę ze skrzyń na których się przyczaiła szykując się do kolejnego skoku. I tylko dzięki swej zwinności i doświadczeniu Carmen zdołała upaść na podłogę magazynu nie robiąc sobie krzywdy. Zaś zza ściany skrzyń jakie dzieliły ją od Gabrieli usłyszała.
- To nie moja wina ! Naprawdę. Nie powinno to się dziać. No chyba że mają przy sobie dużo ładunków wybuchowych.- wyjaśniła pospiesznie.
A więc ten ostatni z nich, którego ogłuszyła i który gdzieś tam pewnie dochodził do siebie też miał na sobie taką wybuchową niespodziankę?
- Zostań tutaj. - przestrzegła Carmen i pobiegła tam, gdzie mężczyzna upadł z zamiarem rozbrojenia go i zadania kilku pytań.
Była w tej chwili sama w drewnianym labiryncie. Przemierzając drogi wyznaczone przez mury pudeł dotarła do miejsca, gdzie upadł “postrzelony” przez nią przeciwnik. Kilkanaście zniszczonych skrzyń najwyraźniej ocaliło mu życie. Nie zauważyła wyraźnych plam krwi, więc nie był poważnie ranny. Natomiast metalowe szczątki jego strzelby które znalazła świadczyły, że jego broń nie miała tyle szczęścia. Co jednak nie znaczyło, że może czuć się bezpiecznie. Możliwe że arab miał jeszcze jakąś broń krótką i na pewno miał przy sobie jakieś nóż lub sztylet, bo każdy z nich takie ostrze nosił przy sobie.
Toteż Carmen postanowiła się do niego podkraść, by podejść mężczyznę niezauważoną, a potem uderzyć ciężkim rewolwerem Gabrieli, by delikwent stracił przytomność... o ile już to się nie stało.
To jednak było trudne, gdyż nie wiedziała gdzie on jest. Najwyraźniej już doszedł do siebie po uderzeniu.. choć pewnie jeszcze był otumaniony. Musiała się skradać cicho i być niezauważona. Musiała być cieniem, by cień zauważyć…
Ten w końcu zauważyła. Ostatni z przeciwników, nieco zamroczony po wybuchu… może ranny, podążał ostrożnie do wyjście w dłoni trzymając solidny pistolet.

A przy pasie zakrzywiony ichni sztylet. I nie był głupcem. Rozglądał się za siebie, zawsze stawał plecami do pudeł, zerkał w górę nie dając się łatwo podejść.
To była idealna robota... dla kogoś innego. Carmen schowała się za pudłami i cichym gwizdem wydała polecenie Baronowi. Oczywiście tym samym zdradziła przeciwnikowi swoją pozycję... lecz w sumie o to chodziło. I o to żeby go zainteresować.
- Gdzie jest Goodwin? - powiedziała donośnie po arabsku.
- No właśnie… gdzie… tu go nie ma. - odparł w tym samym języku Egipcjanin. A potem strzelił do Carmen chybiając i wycofując się dalej.
- Też go szukamy. Może... połączymy siły? - zaproponowała, choć bynajmniej nie miała zamiaru współpracować. Chodziło jedynie o zyskanie czasu.
W odpowiedzi usłyszała kolejny stek przekleństw po egipsku i arabsku. I huk broni palnej. I świst kuli niebezpiecznie blisko swej głowy. Całkiem nieźle strzelał.
- Zapłacę ci! - krzyknęła w odpowiedzi, zmieniając pozycję, by trudniej było ją namierzyć, lecz nie wychodząc zza swojej osłony.
- Nie wszystko da się kupić zamorska dziwko! - odparł po arabsku znów strzelając i przede wszystkim próbując zwiększyć dystans między nimi.
- Nigdy nie marzyłeś żeby posmakować białego ciałka? - spróbowała podejść go z innej strony.
- Będziesz mi służyła w następnym świecie… niewierna! - odgryzł się mężczyzna znów strzelając. Tym razem niecelnie. Niewątpliwie sytuacja w jakiej się znalazł sprawiła, że nie miał ochoty na figle.
- Chyba nie masz zbyt wielu potomków, skoro tak często pudłujesz. - zakpiła sobie z niego Carmen, znów zmieniając pozycję.
Kolejna porcja przekleństw, kolejna kula, wrzask bólu, kolejna porcja przekleństw, kolejna kula… więcej przekleństw. Chyba Baron go dopadł. Chyba jad zaczynał działać.

Agentka wyskoczyła zza osłony z przygotowanym do rzucenia nożykiem w razie, gdyby coś się nie udało. Kula która drasnęła jej ramię do krwi, przekonała ją że była to pochopna decyzja. Na szczęście drżący i spocony przeciwnik nie miał już sił, by zrobić coś więcej. Osunął się na podłogę nie panując już nad swoim ciałem.
Carmen skrzywiła się i odruchowo złapała za ramię. No to teraz się pewnie nasłucha od Orłowa...
Zła, że dała się tak łatwo podejść, przyskoczyła do mężczyzny i kopniakiem wytrąciła mu z ręki broń. Chwilę patrzyła jak paraliż opanowuje jego ciało.
- Gabrielo, podejdź proszę, musimy go związać i zabrać na małe przesłuchanie. - powiedziała, po czym gwizdnęła na Barona. Zadowolony z siebie wąż wpełzł dumie na jej ramię.
- Dobrze się spisałeś - pochwaliła go Brytyjka, po czym spojrzała na swoją ranę, oceniając czy zwykły opatrunek wystarczy, czy jednak rana wymaga szycia.
Gabriela zbladła na widok rany, która krwawiąc dość obficie wyglądała poważniej niż w rzeczywistości była.
- Trzymaj się… mam serum.- rzekła panicznym głosem, choć okład leczniczy pewnie by wystarczył. Carmen nie czuła większego bólu poruszając ręką, a i kość była nienaruszona. Wiele hałasu o nic.
- Nic mi nie jest, wystarczy bandaż, jeśli masz takie cudo, bo ja jak zwykle nie myślę. Mam za to linę, dlatego na razie zwiążmy tego tutaj i spadajmy stąd. - wskazała sparaliżowanego Araba - Będziesz musiała pomóc mi go przeciągnąć do auta. Na razie nie mogę nadużywać tego ramienia.
Westchnęła. Przydałby się drugi, doświadczony szpieg. Orłow poradziłby sobie z ciałem i pewnie ją samą opatrzył. W końcu wszyscy agenci musieli znać podstawy pierwszej pomocy. Często to było ich być albo nie być.
- Jaki bandaż? Antytoksynowy, opaska uciskowa, unieruchamiająca, uśmierzająca ból, z bojowym stymulantem?- zaczęła wymieniać Gabi po wyjęciu ze schowka w podszyciu sukni niewielkiej saszetki.
Carmen westchnęła widząc ten arsenał.
- Zwykły. Choć jak masz coś na ból, to chętnie przygarnę.
- Oczywiście. - odparła entuzjastycznie Gabi i zabrała się za fachowe opatrywanie rany Carmen. - A co powiemy kierowcy, gdy zobaczy nas taszczące związanego Araba?
- Nic mu nie powiemy, tylko więcej zapłacimy. Bardziej zastanawiam się, gdzie tego gostka wywieźć żeby nie spotkać jego kolegów i w razie czego stawić go Orłowowi... Jak znam takich, to nie złamiemy go od razu.
- No.. chyba do posiadłości Orłowów… albo do urzędu gubernatora. Ale on opakowany prochem.- Gabriela wpierw zajęła się zdejmowaniem ładunków wybuchowych z ciała sparaliżowanego araba.- Obwieszony tak, by móc się zdetonować w razie złapania… może być ciężko.
- Pojedziemy do rezydencji. Miejmy nadzieję, że Jan będzie w domu i wskaże nam odpowiednie lokum bez ciekawskich spojrzeń. - zawyrokowała Carmen, która postanowiła zadanię “rozbrajania” jeńca zostawić towarzyszce. Sama natomiast przespacerowała się, by obejrzeć i obszukać pozostałe dwa ciała. Jedno nie nadawało się do obszukiwania… rozerwane na strzępy. Drugie było tak samo uzbrojone jak te, które rozbrajała Gabi. Zniechęciło ją to do przeszukiwania go, Carmen nie była specjalistką od ładunków wybuchowych i nie chciała przypadkiem zdetonować się wraz z przeszukiwanym denatem.
Poszła więc po kierowcę, by podstawił auto pod samo wejście magazynu. Wręczyła mu przy tym spory plik banknotów, obiecując jeszcze jeden, gdy dotrą na miejsce. Bez zadawania pytań. Następnie wróciła pomóc Gabrieli i zabrać się za przenoszenie, a raczej przeciągnięcie sparaliżowanego Araba do samochodu.
- Strasznie ciężki z niego typek.- rzekła Gabi gdy przeciągały skrępowanego jak baleron Araba do automobilu. A po umieszczeniu go w wozie zapytała.
- A co z magazynem? Odpuszczamy go sobie?
- Owszem. Żadnej pewności nie mamy, a ryzykować jest głupotą. Ty nie masz przeszkolenia, ja jestem ranna... poza tym ten ptaszek może nam coś ciekawego wyśpiewać.
- Mam przeszkolenie wojskowe.- przypomniała Gabi i spojrzała na rękę Carmen pytając.
- Jak się czujesz? Osłabiona? Masz zawroty głowy? Utraciłaś dość dużo krwi.
- Nie mdleję, więc wszystko dobrze. Ale pewnie będę musiała trochę odpocząć po powrocie. - Brytyjka nie udawała bohaterki.
Znalazły się w automobilu i Gabriela pokazywała to co znalazła przy złapanym arabie. Sztylet, sakiewka z drobnymi, przepustka portowa i miedziana zapinka pokryta złotem.

[MEDIA]http://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/d8/6d/3f/d86d3f17a5872114cfabfcf7485d2794.jpg[/MEDIA]
Sfinks… muzułmanom nie wolno było robić obrazów zwierząt i ludzi. Taka ozdoba w posiadaniu Egipcjanina była zastanawiająca.
Carmen postanowiła więc zaopiekować się przypinką. Może wieczorem Yue podpowie jej co może oznaczać.

Majordomus Swiatlin był niewątpliwie zaskoczony z paczuszki jaką dziewczyny mu przywiozły. Niespecjalnie przerażony obecnością związanego więźnia oraz niezbyt zagubiony. Zupełnie jakby takie niespodzianki, były częścią jego pracy.
I wiedział co zrobić z więźniem kochanek Orłowa. Postanowił go wsadzić do lochu. Bo jak się okazało rosyjska posiadłość, oprócz sypialni, basenu, ogrodu, posiadała także loszek. Loszek pełen przedmiotów wyglądających jak narzędzia tortur… które jednak nimi nie były. Delikatne pejcze, dziwne stroje, deseczki z tępymi kolcami. Były też mocne kajdany którymi dało się przykuć więźnia do ściany. Solidne kajdany, obszyte miękkim króliczym futerkiem.
- Po co Orłowom takie miejsce, czy to w ogóle jest legalne?- zapytała szeptem Gabriela rozglądając się po tym oświetlonym na czerwono pomieszczeniu, gdy już unieruchomili swą zdobycz.
- O ile obie strony się na to zgadzają, owszem. - odpowiedziała bezbarwnym głosem Carmen, starając się opanować własne wzburzenie. Co nieco słyszała o takich pomieszczeniach w kontekście życia wyższych sfer, jednak nigdy nie była w takim miejscu.
- Ciekawe co oni tu robią.- mruknęła Gabi machając małym pejczykiem z rozbawieniem pojawiającym się na jej twarzy. Po czym spojrzała na uwięzionego Egipcjanina.
- Nie znam się na torturach.- rzekła cicho.
- Więc lepiej wyjdź. - powiedziała ze spokojem agentka, przypinając mężczyznę do tzw. krzyżaka - Zresztą od razu się nim nie zajmę. Najpierw przemyję ramię, przebiorę się... poczekam aż paraliż zejdzie.
- Dobrze…- Gabriela wyszła szybciutko najwyraźniej niezbyt dobrze czując się w tym miejscu. A także zabierając jeden z małych pejczy.
Carmen uśmiechnęła się pod nosem. Upewniwszy się, że więzień jest dobrze przykuty, powiedziała do niego po arabsku.
- Gdy wrócę, lepiej żebyś wyśpiewał coś ciekawego. - szepnęła, zbliżając twarz do jego twarzy - Inaczej będziesz jadł tylko świńskie mięso... bo czy inny pokarm przystoi eunuchowi?

Poklepała mężczyznę po szczęce, po czym wyszła, by zająć się raną. Za sobą słyszała stek obelg i wyzwisk w trzech językach: po arabsku, prawdopodobnie po egipsku i po angielsku. Tych ostatnich Harim musiał nauczyć się w porcie. Bo wedle znalezionej przy nim przepustce tak miał na imię. Carmen dotarła do swej sypialni bez problemu, odczuwała pewne osłabienie związane z utratą krwi. Oraz wywołany tym faktem głód.
Poprosiła służące więc o miskę ciepłej wody, świeże bandaże, coś na ząb i... zapytała czy wiedzą czy Jan Wasilijewicz jest jeszcze w rezydencji. Służki zaprzeczyły, Orłow wyruszył gdzieś po wystrojeniu się wyperfumowaniu i jeszcze nie wrócił. Natomiast przygotować w ramach posiłku mogły smażone kalmary z przyprawami i kawiorem. Po czym pognały po miskę wody oraz potrzebne Carmen bandaże.

Agentka nie spieszyła się, kiedy umyła i ponownie opatrzyła ranę, zjadła posiłek w samotności, zastanawiając się jak podejść jeńca. I co zrobić z nim później. To chyba najbardziej ją nurtowało. Zamierzała jednak zapytać o zdanie Orłowa - w końcu byli partnerami.

Posiliwszy się, Carmen nalała do szklanki wody, przywołała Barona i tak wyposażona wróciła do niejakiego Harima.
- Jak się czujesz? - zapytała, nie patrząc na niego. Postawiła szklankę na stoliku niedaleko, by więzień cały czas miał ją przed oczami, po czym usiadła w głębokim, skórzanym fotelu. Dopiero wtedy podniosła oczy na Araba.
- Nie moszesz mnie wiezicz. To besprafie.- rzekł mężczyzna łamaną angielszczyzną, po czym w niewybrednych słowach po arabsku co z nią zrobi jak się stąd wyrwie.
- A noszenie ładunków wybuchowych i strzelanie jest w normie. - odparła z przekąsem dziewczyna i upiła łyk wody - Mów czego chcecie od Goodwina.
- Nic nie pofiem bes adfokata.- burknął Egipcjanin.
- Myślę, że bez jaj zmienisz zdanie. - powiedziała Carmen, wyjmując zza podwiązki, celowo odsłaniając przy tym nagie udo, nożyk.
- Umrę z upływu krwi… i niczego się nie dowiesz. Nie boję się śmierci, byłem gotów wysadzić się i zabrać was ze sobą.- choć jego arabskie słowa były butne, to zbladł wyraźnie.
- A kto mówi o śmierci? Jeśli w odpowiednim momencie cię przypalę, to przeżyjesz... pohańbiony. I będziesz żył jeszcze długo, na tyle by uważać śmierć za wybawienie. - mówiła, bawiąc się nożem w dłoniach.
- I tak to czym ty mi grozisz kobieto jest w niczym w porównaniu z tym co mnie czeka, jeśli cokolwiek ci powiem.- burknął gniewnie Hamir i zaczął się nerwowo i panicznie szarpać w swych okowach. Mimo że były przeznaczone do zabaw, to trzymały mocno i nie pozwalały mu uciec. Carmen nie wiedziała czy się z tego cieszyć, czy się tym martwić.

Przez chwilę zastanawiała się, czy Jan Wasilijewicz planował ją zaprosić do tego pomieszczenia, lecz szybko otrząsnęła się z przykrych rozważań. Wstała z fotela i niespiesznie podeszła do mężczyzny.
- Różnica polega jednak na tym, że ja cię złapałam, a oni nie. - powiedziała, po czym jednym cięciem noża rozdzierając jego wierzchnią szatę, by następnie zrobić to samo ze spodniami w okolicy krocza - Chcę wiedzieć dla kogo pracujesz, czemu szukacie Goodwina i gdzie wasi ludzie widzieli go ostatnio. W zamian obiecuję pozostawienie ci jaj i umożliwienie ucieczki. To najatrakcyjniejsza oferta, jaką dostaniesz. Ta ostatnia bowiem, którą ci złożę, będzie dotyczyć już tylko szybkiej śmierci.
- Ty mnie tylko możesz zabić, one mnie mogą dopaść po śmierci. - odparł w odpowiedzi Arab spoglądając wprost w oczy dziewczyny. - Chcę więcej za to co wiem.
- One? - podłapała Carmen - Siostry? - przyjrzała się twarzy Araba, by zauważyć reakcję. Na myśl o Ayshy poczuła szybsze bicie serca.
- Siostry. Królowe nocy. Mroczne córy. - uśmiechnął się Egipcjanin widząc reakcję samej Carmen.- Widzę że wiesz o czym mówię. Wiesz kim są… i jak potężne są.
- Wiem, też że jedna z nich jest mi przychylna. - odparła gładko Carmen, zaprzestając na chwilę rozodziewania krocza mężczyzny - Nie rozumiem, czemu nie chcesz mi powiedzieć, gdzie ostatnio widzieliście Goodwina. Szukamy go w tym samym celu.
- Kogo chcesz oszukać kobieto, co? Widzę przerażenie w twoich oczach. Boisz się Mrocznych Cór co jest rozsądną reakcją. A co do Goodwina, gdybym wiedział gdzie on jest… to bym go nie szukał.- stwierdził kpiąco Hamir próbując odsunąć się od jej dłoni.
Carmen uśmiechnęła się milutko, po czym cięła ostrzem wewnętrzną stronę uda. Cięcie było płytkie, jednak znajdowało się na tyle blisko klejnotów mężczyzny, że nie mógł nie odebrać tego inaczej niż jako groźby.
- Nie boję się ich. Szanuję je. - sprostowała, po czym dodała - A ty lepiej wykaż chęć do współpracy, bo kolejnej obrazy nie zniosę.
Chciał coś powiedział, ale zacisnął zęby z bólu. I nie odzywał się w ogóle czekając na jej kolejne słowa.
Podsunęła nóż wyżej i spojrzała wyczekująco. Jej wzrok był hardy, nie zdradzający wahania.
- Myślisz że mi powiedziano po co się szuka tego białego? Nie wiem… nakazano przeszukać magazyn, znaleźć Goodwina, zabić świadków… lub zginąć.- syczał gniewnie i zadrżał pod jej dotykiem.
- Czemu to chciałeś zrobić? - zapytała Carmen - Czemu chciałeś się zabić za to zadanie?
- Ponieważ śmierć jest lepszym rozwiązaniem niż zawiedzenie ich oczekiwań. Powinnaś to wiedzieć skoro je znasz.- odparł nerwowo Hamir.
- Taki dumny, a trzęsie portkami przed babami. - powiedziała kpiąco Carmen, po czym odwróciła się na pięcie. Właściwie dowiedziała się najważniejszego. Postanowiła więc poczekać na Orłowa i z nim zdecydować o losie więźnia.
 
Mira jest offline  
Stary 22-07-2017, 12:11   #54
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Potrzebowała odpocząć, po walce, po ranie, po przesłuchaniu. Nic więc dziwnego, że pierwsze co zrobiła po opuszczeniu loszku, było ułożenie się do snu w wygodnym łóżku.
Obudziła się nagle… ubrana jedynie w koronkową bieliznę, przykuta łańcuchami do ściany w loszku posiadłości Orłowów i słysząc kroki butów na wysokim obcasie. Niestety loszek był teraz znacznie gorzej oświetlony i nie mogła przebić wzrokiem ciemności. Nie widziała kto idzie, ale sądząc po odgłosach słyszała kobietę.
“To mi się tylko śni...” - pomyślała. I zaraz potem jakiś głos dodał w jej głowie:
“A jeśli nie?”
Carmen zaczęła się szarpać jak zwierzę, złapane we wnyki, próbując wytrzymałość okowów.
- Tęskniłaś?- usłyszała znany głos… Aishy. Arabka wyszła z mroku ubrana w skórzany strój dominy z biczem w dłoni. I jej widok sprawił, że serce Carmen zabiło mocniej, tym bardziej że kajdany którymi była przykuta okazały się solidne. Zdana na łaskę swej oprawczyni, musiała przyznać że wygląda zmysłowo w tej czarnej skórze.
- Sama wiesz... - odparła przez zaciśnięte zęby, nie potrafią zaprzeczyć, a z drugiej strony wciąż jeszcze walcząc, by łatwo tego nie potwierdzić.
- Wiem…- Aisha pochwyciła za twarz Carmen i wymusiła pocałunek… z początku przynajmniej, bo po chwili agentka uległa słodyczy jej ust rozkoszując się nim.
I chciała więcej. To przerażające jak bardzo jej ciało łaknęlo bliskości tej kobiety. Na ile łańcuchy jej na to pozwalały, sama przylgnęła do Arabki z tęsknotą i pożądaniem zarazem.
- To tylko sen... prawda? - wyszeptała.
- A co za różnica ? - odpowiedziała Arabka powoli osuwając się ustami w dół po szyi w kierunku wyprężonych piersi przykutej do ściany Carmen. Jej smukłe palce muskały brzuch Brytyjki schodząc niżej ku kwiatowi jej kobiecości. Zamierzała użyć agentki jako swego instrumentu rozkoszy… tak jak to zrobiła na pustyni.
Carmen jęknęła i odruchowo naprężyła ciało w łańcuchach. Tak bardzo tego pragnęła... a jednocześnie czuła, że musi się uwolnić spod wpływu Aishy, jeśli przyjdzie im walczyć.
- Dlaczego to... robisz? Przecież już nie jesteś... wyposzczona... - wysyczała przez zęby.
- Ale za to ty... najwyraźniej jesteś… wyposzczona.- delikatnie ukąsiła twardy sutek krągłej piersi Carmen, sięgając palcami głębiej między jej uda i stanowczymi ruchami palców wprawiając jej ciało w drżenie. - Pragniesz do mnie wrócić… pragniesz tej niewoli i rozkoszy z nią związanych. Pragniesz być moja.
“Pragnę” - chciała powiedzieć, lecz w ostatniej chwili zagryzła boleśnie wargi. Zamkneła oczy, choć to nie pomagało. Jej ciało samo odpowiadało na pieszczoty Arabki. Było w końcu instrumentem, który ona odkryła i na którym potrafiła grać jak nikt inny.
Palce Arabki między udami Carmen poruszały się zmysłowo i powoli, podczas gdy ona sama schodziła z językiem niżej i niżej pieszcząc skórę leniwymi muśnięciąmi. W końcu język dotarł do punkcika rozkoszy i… rozpoczęła się “tortura”. Zakuta w kajdany Brytyjka nie mogła zrobić nic, tylko poddawać się jej dotykowi. Zredukowana do żywej zabawki wiła się i głośno obwieszczała swą drogę do szczytu. Jeszcze trochę, jeszcze trochę i… zerwała się nagle z łóżka dysząc ciężko i rozglądajac się na wpół obłąkanym spojrzeniem. Przebudziła się tuż przed finałem i musiała zadać sobie pytanie, jak mocno Aisha wryła się w jej umysł. Carmen przypuszczała, że wpływ egipskiej wiedźmy na jej ciało i świadomość osłabnie z czasem, ale czy to była prawda? I jeśli nie czary Aishy to co wpływało tak na samą Carmen? I jak nad tym zapanować?

Nie potrafiła teraz jasno myśleć. Z poczuciem wstydu i porażki skierowała swoje palce tam, gdzie pieścił ją wyśniony języczek Arabki. Doszła po zaledwie kilkunastu sekundach, tłumiąc jęk rozkoszy poduszka, w którą wcisnęła rozpaloną twarz.
Po chwili dziewczyna obróciła się na plecy i jeszcze dysząc ciężko, spojrzała na sufit, jakby tam szukając odpowiedzi na dręczące ją pytania.
Nie było jednak odpowiedzi z góry… jedynie cisza wisząca nad Brytyjką niczym chmura gradowa. Spojrzenie na wiszący zegar odmierzający bezlitośnie kolejne fragmenty czasu pozwoliło stwierdzić, że Orłow już dawno powinien wrócić. Jeśli jednak nie było go tutaj, to zapewne przebywał w jakimś gabinecie.

Starając zapomnieć się o tym, co śniła i co właśnie zrobiła, Carmen wyszła z pokoju, by się rozejrzeć i zorientować czy drugi agent już powrócił.
Na korytarzu nie było nikogo, ale zauważyła niedomknięte drzwi do gabinetu nieopodal sypialni, którą dobrze znała… bo właśnie tam sypiał Orłow, często w jej towarzystwie. Czyli miała rację… odpoczywał w gabinecie. Czy była gotowa na spotkanie z nim, zaraz po tym co przed chwilą zrobiła?
Chciała stąd uciec, chciała skryć się, ochłonąć, ale... wiedziała, że ma pracę do wykonania. Musiała z nim porozmawiać o jeńcu. Położyła dłoń na klamce, lecz nie nacisnęła jej. Setki wątpliwości przepływały przez głowę Carmen. I gdy już... już miała się złamać, przywołując cały swój profesjonalizm, zauważyła, że w tej ucieczce przed samotnością zapomniała się przebrać. Miała więc na sobie jedynie majteczki i luźny, jak zwykle kusy szlafrok, w którym odpoczywała. Przygryzła wargę. Nie, teraz musiała się zdecydowanie wycofać i ubrać…

Usłyszała za drzwiami skrzypienie fotela. Orłow wstawał od biurka, może by się przejść po pokoju, może by wyjść?
Wychodził, kroki były coraz głośniejsze. Jeśli nie chciała by zobaczył ją w tym stroju musiała jak najszybciej dojść do swej sypialni. Tam nie zaglądnie zapewne pozwalając jej się wyspać.
Z drugiej strony jeśli teraz usłyszy, że biegnie... Angielka westchnęła. Nie będzie przecież zachowywać się jak dziecko i uciekać. Stanęła więc koło drzwi oczekując na... to co miało nastąpić.
“Może tylko podchodzi do barku...” - pocieszała się.
Niestety… nie podchodził tam. Drzwi otworzyły się i Rosjanin zamarł w zaskoczeniu widząc tuż przed sobą agentkę w samym tylko szlafroczku nie ukrywającym ani jej zgrabnych nóg, ani specjalnie samych piersi ze względu na dość duży dekolt. A i niedbale zawiązana szarfa w pasie wprost kusiła by ją rozwiązać.
- A to ci niespodzianka…- Orłow sam w nonszalancko rozpiętej białej koszuli prezentował się drapieżnie. - Wyspałaś się? Gabi wspomniała coś o ranie, ale nie wyglądasz źle.
- Tak, dziękuję... chyba jeszcze śpię, bo właśnie zauważyłam, że powinnam się ubrać. Jeśli pozwolisz... odwiedzę cię za kilka minut. - próbowała robić dobrą minę do złej gry.
- Czemu?- chwycił ją za dłoń i przyciągnął do siebie. Poczuła jak jego dłoń wsuwa się pod szlafrok i zaciska na krągłym pośladku. Przytulił mocno rozkoszując się jej ciałem przyciśniętym do siebie. - Mi twój obecny strój nie przeszkadza.
Mimowolnie skrzywiła się, gdy chwycił ją za postrzeloną rękę.
- Musimy wpierw porozmawiać i zdecydować... Poznałeś już naszego gościa z przymusu?
- Tak… Arab. - mężczyzna puścił jej rękę. I pochwycił obiema za pośladki unosząc akrobatkę w górę i zmuszając ją w ten sposób, by oplotła jego kark ramionami dla utrzymania równowagi. Zaniósł ją do biurka i usadził pośladki jej na jego twardym blacie. - Pracuje dla naszych tajemniczych Egipcjanek i jest tylko pionkiem bez większego znaczenia. Co z nim zrobisz?
Przytrzymując się jego silnego karku, Carmen spuściła oczy. Po śnie, który miała, nie potrafiła patrzeć kochankowi w oczy. I jeszcze pośrednio mówić o Aishy.
- Myślałam o spuszczeniu go ze smyczy. W taki sposób, by sam myślał, że nam uciekł... i obserwowaniu go. Po nitce do kłębka... jak to mówią.
- Tooo da się zaaranżować. Ale kto będzie go pilnował bez rzucania się w oczy? Chyba że Gabriela ma na to jakieś rozwiązanie? - zapytał Orłow wodząc czule i delikatnie palcami po skórze ud dziewczyny. Najwyraźniej nie chciał jej przemęczać, zważywszy na otrzymane rany.
- Możemy zapytać. Mogę go też śledzić z wysokości dachów. - zaproponowała, rozkoszując się jego dotykiem, choć wciąż nie miała odwagi nań spojrzeć.
- To zależy kiedy chcesz go wypuścić… dziś masz już randkę. A i ja…- zawahał się przez chwilę sięgając dłońmi pod szlafrok dziewczyny i orientując się w barierze bielizny.-... też. Okazało się że nie jest aż tak stara i w dodatku to rycząca czterdziestka.
- Zajmiemy się więc tym jutro. Noc w okowach naszemu przyjacielowi dobrze zrobi. Niech myśli, że to niedopatrzenie z naszej strony. - Carmen spojrzała na dłoń mężczyzny - Powinieneś więc oszczędzać wigor. Nie jesteś już pierwszej młodości…
- Mam ci zacząć udowadniać jak bardzo się mylisz?- w odpowiedzi na jej słowa Orłow, nachylił się i musnął jej ucho pocałunkiem.- Wiesz na co mam ochotę? Chcę zedrzeć z ciebie szlafrok, a potem bieliznę i posiąść cię na tym biurku raz po raz. Naprawdę olbrzymią ochotę. Więc… na razie liczę że doceniasz moje opanowanie i próby zachowania jakiejś kultury.
Carmen nie mogła nie zachichotać na to wyznanie. Przytuliła się do mężczyzny i szepnęła mu do ucha:
- Czyli... puścisz mnie teraz? I mogę sobie iść? - po czym dodała ciszej - Jestem pełna podziwu dla twojej samodyscypliny... doprawdy... - ukąsiła leciutko płatek jego ucha.
- Jesteś straszna… - zadrżał gdy go przytuliła. - Jak ja mogę cię teraz puścić, co?
- Rękami? - zaśmiała się cicho, wciąż tuląc do niego.
- Akurat ręce są zajęte… znalezieniem sposobu na rozwiązanie twojego szlafroka. - odpowiedział Rosjanin wodząc po jej plecach palcami i zażądał niczym mały chłopiec.- Chcę zobaczyć.. twoje dwa skarby.
- I nadal będziesz w stanie się powstrzymać przy tym? - dopytywała się Carmen, lekko odsuwając od Orłowa, by... przejechać palcem po obrzeżach wiązania szlafroka. Uśmiechnęłą się przy tym szelmowsko.
- I tak nie jestem…- odparł ironicznie jej kochanek.- Twoja jedyna szansa to wyślizgnąć się z moich objęć.
- Wiesz... jestem ranna... osłabiona... nie mam siły ci się opierać. - odrzekła na to zbolałym głosem.
- No niestety jesteś w kłopotliwej sytuacji, którą zamierzam wykorzystać. Ale nie matrw się. Postaram się byś nie musiała się wysilać.- uśmiechnął się łobuzersko Rosjanin zaczynając obsypywać pocałunkami jej szyję i dekolt.
- Hmmm czy to dalej mieści się w zakresie samodyscypliny? - wyraziła swoje wątpliwości Brytyjka. Dreszcze przeszywały jej ciało za każdym razem, gdy usta Orłowa wędrowały po jej skórze.
- Mam w nosie dyscyplinę.- pochwycił dłońmi poły szlafroka i brutalnie zsunął je z ramion, a potem z piersi w pełni odsłaniając obie krągłe półkule. Po czym przylgnął ustami raz do jednej raz do drugiej całując zachłannie i pieszcząc muśnięciami języka.
- I kto tu jest straszny? - wymruczała, odchylając głowę do tyłu i przymykając z rozkoszy powieki. Choć nie było to rozsądne, chciała, by Orłow zastąpił wspomnienie snu swoimi pieszczotami. Innymi, mniej wysublimowanymi może, ale jednak bardziej szczerymi w swej gwałtowności niż dopracowana gra Aishy.
I wydawało się że mu się udaje. Jego usta pieściły jej biust pocałunkami, a ukąszenia zębami skóry wprawiły krew kochanki w rozkoszne wrzenie. Zdołał rozwiązać wiązanie szlafroka, ale majtki Carmen stanowiły wyzwanie w tej sytuacji. A rozpalony widokami Orłow wybrał najprostsze choć brutalne rozwiązanie. Brytyjka poczuła dotyk zimnej stali przesuwający się po jej biodrze. Nożyk do listów… niezbyt ostry, ale wystarczający zapewne by zniszczyć koronkową barierę okrywającą jej intymny zakątek.
- Jesteś strasznie rozpieszczony... - wymruczała, siegając dłonią do wypukłości jego spodni, uwalniając mężczyznę od ograniczającego go materiału. Patrząc na to jaki jest rozpalony, oblizała zmysłowo wargi - Wiesz... zmieniłam zdanie…
- To znaczy…- jęknął cicho, gdy jej palce przypadkiem musnęły czubek włóczni, którą chciał ją przeszyć. Męskości, która była twarda dla niej i przez nią. Bo to ją teraz pożerał wzrokiem, ją chciał posiąść… ją pragnął do szaleństwa.
Carmen przybliżyła usta do jego ucha.
- Wiesz... jednak nie chcę, byś był delikatny. - szepnęła, po czym języczkiem objechała kształt jego ucha w sposób tak lubieżny, że mężczyznę przeszył dreszcz.
A ona też poczuła dreszcz, gdy zimne ostrze noża przecinało materiał jej koronkowej bielizny na biodrze. A druga dłoń mężczyzny wsunęła się w jej włosy by delikatnym szarpnięciem zmusić ją do odchylenia głowy i wyeksponowania piersi i szyi na pieszczoty jego języka i ust. Była całkowicie w jego władzy i zdana na jego kaprysy.
- Robisz się coraz bardziej bezczelny, Rosjaninie... - wysyczała, choć nie mogła oprzeć się podnieceniu. Lubiła kiedy grał ostro. Oboje wszak byli amatorami mocniejszych doznań niż zazwyczaj doświadczają zwykli śmiertelnicy - Tylko mnie nie nadetnij... bo wtedy zrobię ci to samo... po dwakroć. - zagroziła.
- Uważaj… bo możesz podsuwać mi bardziej ciekawe pomysły… swymi groźbami.- wymruczał Orłow z głośnym trzaskiem zrywając z niej koronkowe majteczki i sprawiajac, że Carmen zaczęła się zastanawiać nad sensem noszenia bielizny przy Rosjaninie. Szlafrok wszak wystarczał. Zresztą całe myślenie odeszło w cień, gdy ją gwałtownie i bez ostrzeżenia posiadł. Jeden ruch bioder i jedyne co czuła to twardą nieustępliwą obecność kochanka między udami rozlewającą się po jej umyśle olbrzymią falą doznań. Była drżącym ciałem pod jego pocałunkami na swej szyi i dumnie wypiętych piersiach, była miękkim wrotami zapraszającymi jego męskość do kolejnych szturmów. Była cała jego… Aisha… zniknęła całkiem z jej świadomości, tak jak misja i cały świat. I niewygodne biurko po którym jeździła właśnie swoją pupą.
Nie wiedziała, jak to robił, ale za każdym razem odczuwała ten sam głód. A im więcej razy to robili, tym tylko bardziej go pragnęła... więcej... mocniej, lecz wciąż była go po prostu wygłodniała. Krzyknęła gdy wszedł w nią bez ostrzeżenia, a w krzyku tym był i ból i rozkosz i satysfakcja zarazem. Tak miało być. Tak chciała. Orała paznokciami skórę jego pleców.
- Uwielbiam twoje pomysły... - wyjęczała - Uwielbiam gdy mi je... wkładasz... o tak... wkładaj mi je głębiej…
- Mocniej…- wyszeptał kąsając jej piersi.-... coraz mocniej… cię pragnę… nie powinnaś tak chodzić… kusić. Nie oprę się. Dobrze wiesz.
Jego dłonie pochwyciły za jej pośladki dociskając mocno jej ciało, do siebie… by czuła jego całe pożądanie w sobie. Czuła pulsujący żar, czuła wszystko… całe jego pragnienie i całą rozkosz jaką mu sprawiała. Jej piersi i szyja były niemal całkiem pokryte muśnięciami jego warg… gdy zbliżali się do głośnego i gwałtownego finału. Carmen poruszała biodrami wychodząc kochankowi naprzeciw. Jej palce wplotły się w jego włosy. To właśnie mocnym szarpnięciem agentka dała znać kochankowi, że dochodzi i jeśli chce przeżyć, niech nie waży się teraz zwalniać. Potem jej usta rozwarł dziki krzyk rozkoszy.
Dotarła… w jego ramionach drżąc i rozkoszując świadomością eksplozji kochanka między jej udami. Pragnął jej… świadomość tego nie była zaskakująca, ale zawsze przyjemna.
- Tak głupio mi wszystko zwalać na twoje ubrania. Ale… dobrze wiesz, że mam na twym punkcie lekką obsesję. Jeśli paradujesz przede mną w przykusym szlafroczku, to nie możesz liczyć na to że w nim zostaniesz.- cmoknął czule jej usta. - To się robi coraz… silniejsze, wiesz? Nie wiem co w tobie budzi taką bestię we mnie, ale… jest jak jest.
- To... komplement? - zachichotała, opierając się na nim, by zejść z niewygodnego biurka - Naprawdę byłam zaspana…
- Nie wiem czy to komplement, że budzisz we mnie zwierzę.- mruknął jej do ucha pomagając zejść. - i dosłownie rzucam się na ciebie jak dzika bestia.
Uśmiechnęła się do niego ciepło.
- To teraz pomóż mi dostać się do mojej sypialni bez skandalu.
- A cóż skandalicznego jest w golutkiej ślicznotce?- zapytał retorycznie Orłow podając dziewczynie szlafrok, po chwili jednak nałożył go na jej ramiona zamierzając pomóc jej ubrać go.
Uniosła ręce pozwalając mu się sobą zająć.
- Staram się nie myśleć o wieczorze... ale te nasze relacje i... praca... to jest coraz bardziej chore, wiesz?
- Zgadzam się. - mówiąc to powoli założył szlafrok na jej ramiona. Po czym z tym samym pietyzmem zaczął ją opatulać nim. - Ale… nie jestem pewien czy zdołałbym to przerwać. A ty?
- Nie... chyba prędzej... - spojrzała mu w oczy, nie kończąc. Wiedział jednak, co chce powiedzieć. Była gotowa prędzej zrezygnować z ich romansu niż swojej pracy.
- Jakie masz teraz plany?
- Też randkę… nie pytałem jeszcze o Goodwina, żeby jej nie nastawiać negatywnie do siebie.- wyjaśnił Rosjanin przyglądając się czule dziewczynie. - Wrócę późno… a o poranku nie dam ci spać.
- Mogę być trochę obrażona, więc wiesz... szykuj się na przepraszanie. - zażartowała dziewczyna, po czym niechętni wysunęła się z jego objęć i ruszyła w kierunku drzwi.
- Zgoda.- uśmiechnął się w odpowiedzi Orłow, podczas gdy Carmen pozostało się ubrać i szykować do wieczornych “negocjacji” z Yue.

Znając słabość Chinki do pięknych ubrań, wybrała chyba najpiękniejszą suknię, jaką dysponowała w Kairze oraz komplet koronkowej, czarnej bielizny.

[MEDIA]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/c5/e8/b6/c5e8b67660c1a8f5125dac17f5b9c7ad--princess-gowns-ball-gown.jpg[/MEDIA]

Zatrzymała też kierowcę przy jednym z otwartych dla turystów lokali, by kupić na prezent najdroższą butelkę wina, jakie mieli tam na składzie. Tak uzbrojona ruszyła na umówione spotkanie... czy raczej naukę.
 
Mira jest offline  
Stary 24-07-2017, 20:03   #55
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Randka z Yue budziła przyjemny dreszczyk na ciele Brytyjki. Wężowa Księżniczka bowiem nie rozpalała jej tak zmysłów jak każda chwila spędzana z władczym Orłowem. I nie była szaleńczą mieszaniną pożądania i winy jak w przypadku Aishy. Z Yue czuła się zrelaksowana, nawet jeśli kobieta nie działała na nią tak mocno jak jej rosyjski kochanek.


Nic więc dziwnego, że im bliżej była siedziby Księżniczki, tym bardziej była zrelaksowana. Dziewica z ochotą ruszającą do jamy żarłocznej smoczycy? Takiej bajki nie napisał jeszcze żaden bajkopisarz. Może i dobrze… bo historia nie byłaby przeznaczona dla dzieci.
Bo choć chwile z Orłowem, zepchnęły wspomnienie Aishy z powrotem w sny, to jednak te doznania i pragnienia nadal tkwiły pod jej skórą.
Może Yue potrafi wygasić ów żar na dłużej?
Zatrzymała się przed znanym sobie hotelem, który był jej domem, gdy była fałszywą żoną Orłowa. Nic więc dziwnego, że dobrze wiedziała dokąd iść.


Nie udało się jej wejść do komnat Chinki. Dwójka jej ochroniarzy uprzejmie, acz stanowczo zabroniło tego. Musiała czekać, acz nie chcieli podać powodu. Ten udało się jej dosłyszeć, choć ciężkie drzwi zniekształcały dźwięki.
Kłótnia. Dwa kobiece głosy. Jeden Yue, drugi… drugiego nie znała. Rozmowa w języku przypominającym mandaryński, którym władała. Pewnie kantoński… rodzimy dialekt Yue i tamtej kobiety. Tego Carmen nie znała, ale oba języki wywodziły się z tej samej rodziny i Brytyjka potrafiłaby się porozumieć… w teorii.
Na pewno jednak nie była w stanie posłuchać tej zażartej kłótni na tyle by zrozumieć o czym była. Ta się skończyła otworzeniem drzwi i Carmen mogła się przyjrzeć kobiecie, która to ośmieliła się kłócić z Yue Si Chuan.

Wysoka i chuda, oraz przeraźliwie blada wojowniczka uzbrojona w dość spory miecz. Staroświecką broń w obecnych czasach, ale było w niej coś przerażającego… w samej broni albo właścicielce, coś co postawiło do pionu ochroniarzy Yue.
Przeszła gwałtownym krokiem ignorując obu mężczyzn i zatrzymując się przy Carmen i spoglądajac na nią wzrokiem drapieżnego ptaka zauważającego drobną ptaszynę. Nie odezwała się jednak i ruszyła dalej.
A Carmen wreszcie mogła wejść na komnaty swej przyjaciółki. Prosto w mrok. Zasłaniające okna kotary nie wpuszczały światła do środka. Nie świeciła się żadna lampa. Jedynie kilka świeczek i mnóstwo...


Kadzidełka. Ich dym wypełniał pomieszczenie silnym aromatem, którego jednak Brytyjka jakoś nie potrafiła rozpoznać. Żaden kwiat tak nie pachniał, niemniej zapach ów był odurzający. Podobnie jak widok jaki Carmen zastała na fotelu.


- Już jesteś? - uśmiechnęła się nieśmiało i tak jakby przepraszająco. - Wybacz… planowałam cię przyjąć w tradycyjnym stroju i to wszystko miało wyglądać trochę inaczej.
Westchnęła głośno i nieco smętnie.-Niestety sytuacja się nieco skomplikowała mi i nie zdążyłam. Sama widzisz jak jestem niedbale ubrana…
Carmen rzeczywiście widziała mimowolnie wodząc spojrzeniem po zgrabnych nogach Chinki.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 03-08-2017, 12:06   #56
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen rozejrzała się ciekawie, zastanawiając jak wpłynie na nią zapach kadzideł. Przypuszczała jednak, że nie mogą być one zanadto odurzające. Yue w końcu powinna być w stanie działać, gdyby zaszła... taka potrzeba. Angielka przeniosła wzrok na Chinkę, wędrując po jej kobiecych kształtach. Doprawdy czasem zazdrościła jej wdzięków, choć wiedziała, że z taką sylwetką nie mogłaby tak swobodnie wykonywać akrobacji jak obecnie. Uśmiechnęła się ciepło.
- Nie przejmuj się. - powiedziała, po czym zapytała ciszej - To twoja... kochanka?
- Ona… o nie nie nie… to moja duma i rozkosz i największa pomyłka. To była Huai Sien Go. Moja kapitan ochrony. I samozwańcza niańka, sekretarka, opiekunka i… - machnęła ręką ze śmiechem Yue.-... kimkolwiek akurat się czuje w danej chwili. Z racji mej przeszłości… uznałam, że wolę by mojego kuperka broniła kobieta. Z perspektywy czasu stwierdzam jednak, że to nie był najmądrzejszy pomysł.- zaśmiała się Yue nie zmieniając pozycji.- Huai jest bardzo mi oddana i jednocześnie trudna w sterowaniu. Z mężczyznami jest łatwiej.
- Rozumiem. Czy to nasze spotkanie tak ją... zezłościło? - Carmen przysiadła obok - Możesz mi powiedzieć, jeśli przychodzę nie w czas. Trochę się już znamy…
- Nie tyle samo spotkanie, co jego konsekwencje. Dla ciebie opóźniam swój wyjazd. W moim mieście nie jest to mile widziane, ale… cóż… dotrzymujemy słowa.- machnęła ręką i dodała z uśmiechem.- Wyglądasz apetycznie… Huai byś się spodobała. Ma słabość do twojej rasy.
Nie wiedzieć czemu Carmen zarumieniła się. W wojowniczce było coś takiego... jakaś drapieżność, która wydawała się znajoma. Czyżby kojarzyła ją z Janem Wasilijewiczem. Dziewczyna szybko pozbyła się tej myśli, kręcąc głową.
- Jestem tu tylko dla ciebie. No i z powodu tych majtek z pomnika. - uśmiechnęła się, po czym dodała poważniej - Przykro mi, że przeze mnie musiałaś zmienić plany. Niemniej doceniam twoją honorowość, Yue. Naprawdę... cenię naszą znajomość coraz bardziej.
- Może ty byś mogła trochę ją uspokoić. - zamyśliła się uśmiechając lisio i patrząc na rumieniec Carmen. Po czym dodała ze śmiechem.- Nie przejmuj się tym. Huai jest czasem nadopiekuńcza i to bardzo.
Usiadła wygodnie i dodała.- No i widzę, że wpadła ci w oko. Rozumiem to… lubisz dominujących kochanków. Niestety mnie uczono być trzciną, a nie dębem. Jako przegrana.
Tu uklękła na podłodze przed Carmen, po czym usiadła na klęczkach i ułożywszy dłonie na swych udach pochyliła głowę.- Jestem po to by ten wieczór sprawił ci przyjemność i dał okazję czegoś do nauczenia. Nie mogę dziś być twoją panią Carmen-Nushi.
Carmen zsunęła się z fotela i usiadła na kolanach naprzeciwko Chinki.
- Daj spokój Yue. Nikt mi tutaj w oko nie wpadł poza tobą i nagością twych nóg. Nie potrzebuję pani, nie potrzebuję kochanki. Nie po to tu przyszłam i myślę, że w głębi duszy wiesz o tym. Jesteś mi... bliska. Jesteś niezwykle mądrą i... zmysłową kobietą. Zazdroszczę ci czasem tego... magnetyzmu, którym emanujesz. Ale... ja jestem inna. Obie jesteśmy. Dlatego wierzę, że otwierając się na siebie... możemy wiele sobie dać. Nie jako partnerki, nie jako kochanki, ale jako... może to duże słowo, ale myślę, że jest ono na miejscu - jako przyjaciółki. - ujęła dłonie Yue w swoje i leciutko ścisnęła.
- Psujesz zabawę…- zaśmiała się cicho Yue i delikatnie uderzyła dłonią o dłoń Carmen. Uniosła swą głowę uśmiechając się do Brytyjki.- Tak… przyjaźń nasza bardzo mi się podoba. Naprawdę, ale bądź tak miła i trzymaj się swej rólki. Chyba że ci przeszkadza to małe przedstawienie, które dla ciebie wyszykowałam.
Carmen parsknęła, po czym podniosła się z kolan. Obeszła w koło klęczącą Yue, jakby ją oceniała, po czym usiadła w fotelu.
- Mów więc, jakie wieści przynosisz odnośnie mego... celu, a ja zdecyduję, czy zasłużyłaś na nagrodę. - mrugnęła do Chinki.
- Nigdy nie wspomniałaś o jaki cel ci chodziło.- odparła z uśmiechem Yue i dodała.- I słusznie. Przyjęcie to nie miejsce na takie szczegóły. Więc opowiadaj jakie to problemy spadły na twe barki? Oczywiście… jeśli możesz, bo nie chcę cię zmuszać do ujawaniania tajemnic.
- Muszę odnaleźć tajemniczego sponsora wykopalisk z których pochodził ten wisiorek, który zobaczyłyśmy na aukcji w Paryżu. Wiem tylko że jest Szwajcarem, a szefem wykopalisk był Anglik, niejaki sir Goodwin... obecnie zaginiony. - westchnęła - Nie chcę cię tym obarczać, więc jeśli nic ci to nie mówi, to nawet nie będę prosić o pomoc.
- Nie boisz się, że sprawa cię przerośnie? To brzmi obrzydliwie bogato, a jak wiesz Szwajcaria to kraina bankierów, a i twoje Imperium i Carska Rosja i kilka innych krajów prawie siedzą Szwajcarom w kieszeni.- zamyśliła się Yue przekrzywiając głowę na bok.- Stąpasz po kruchym lodzie. Na szczęście mogę pomóc za… hmm...ile to będzie…- zaczęła liczyć coś bezgłośnie na palcach.- Za niecały tydzień kilka banków urządza w Singapurze coś w rodzaju konferencji. Jest duża szansa na to, że twój Szwajcar na niej będzie.
- Och... to brzmi nieźle. - powiedziała po krótkim namyśle Carmen, po czym dodała - I wcale nie próbujesz mnie zwabić na swój teren?
- Przejrzałaś mnie! - odparła przerażonym tonem Yue i zaśmiała się. - No cóż… na razie tak tylko mogę ci pomóc. Zakładam że ów Szwajcar lubi zacierać za sobą ślady, co?
- Owszem i choć to a dobrze o mnie nie świadczy, to jeśli nie namierzymy Goodwina, obawiam się, że twoja podpowiedź będzie jedyną wskazówką, jaką mam. Powiesz mi coś więcej na temat tej konferencji? Trzeba mieć zaproszenie?
- Oczywiście. Zaproszenie. Pełna ochrona i wszystko zapięte na ostatni guzik. To ich nieformalne spotkanie mające na celu dogadanie się w kwestii różnych finansowych interesów i machlojek. Dostanie się tam jest niemal niemożliwością. Dla ciebie przynajmniej. Ja... zaś mogę wkręcić tam i ciebie i każdą osobę jaką wybierzesz. - uśmiechnęła się skromnie Yue.
- Chyba to jednak ja dziś będę chciała wkupić się w twoje łaski. Yue... wkręcisz mnie? Będę ci szczerze wdzięczna.
- Pewnie w zamian zażądam jakiejś przysługi od ciebie… ale z pewnością zdołam to zrobić. Jeśli zjawisz się w Singapurze z chęcią porwę cię na przyjęcia związane z tym spotkaniem bogatych i wpływowych białych.- odparła Yue z ciepłym uśmiechem.
- Mmmm uwielbiam pakować się w paszczę lwa... lub w tym przypadku węża. - zaśmiała się agentka, po czym z szelmowskim uśmiechem dodała - No dobrze... przejdźmy więc do przyjemniejszej części naszego spotkania... Wciąż czekam na majtki, które z twojego powodu opuściły moje zasoby bieliźniane - Carmen pogroziła palcem Yue.
- Ups… wiedziałam, że o czymś zapomniałam.- westchnęła teatralnie Chinka wstając i stając przed Carmen wyprostowana niczym żołnierz. Swoje ręce splotła za plecami. - Wygląda na to, że będziesz musiała zabrać mi moje w ramach odwetu.
- Ja się dziwię czemu się jeszcze nie wypinasz... - odparła Carmen, marszcząc brwi groźnie.
- Skoro chcesz…- obróciła się tyłem do Carmen i delikatnie wypięła pośladki, szczerząc białe ząbki w uśmiechu.- Oczywiście wiesz, że to oznacza odwet. Następnym razem zdominuję cię całkowicie i wykorzystam z dziką rozkoszą.
- Ale czemu? Dopominam się tylko o to, co moje. - prychnęła Angielka, udając obrażoną i... pozbawiając bielizny Yue, przy okazji gładząc jej krągłe pośladki.
- Podoba ci się? Biała koronkowa? Dopasowana do ciebie…- wymruczała z podwijając sukienkę i w pełni odsłaniając swą pupę do podziwiania.- Wybrałam te majteczki z myślą o tobie. Żebyś miała cząstkę mnie zawsze przy sobie. Albo na sobie.
- Czyli jednak to zaplanowałaś? Pokrętna istota... - Carmen schowała zdobycz do kieszeni. A teraz pokaż mi co jeszcze wygrałam w naszym zakładzie. - klepnęła lekko pupę Chinki.
- To chodźmy do mojej sypialni na naukę kaligrafii…- westchnęła Yue. Wyprostowała się pozwalając sukience opaść i zasłonić jej wdzięki.- Oczywiście musisz się rozebrać do naga… lub pozwolić mi cię rozebrać, jeśli taki twój kaprys.
- Myślę, że... sama się rozbiorę. Choć nie od razu. Musisz do mnie mówić. Zdradzać tajemnice nie swojej... funkcji, a osoby... myśli... uczucia... Chcę cię poznać Yue. Więc prowadź mnie i mów. - rzekła, wstając z fotela.
- Myśli? Cóż… przy tobie się relaksuję, ponieważ wiem że mamy swoje tajemnice, których nie możemy zdradzać. Lubię się czasem zabawić, a to niestety nie jest łatwe… na moim stanowisku. I przyjemnie móc pocałować kogoś, kto się ciebie nie boi. I nie próbuje zdobyć.- zaśmiała się cicho Yue poufale obejmując w pasie Carmen.- A poza tym znasz moją pasję, co do zjawisk nadprzyrodzonych. Przykro mi, że ci nie bardzo pomogła.
- Może pomoże mi tej nocy? - powiedziała Angielka dając się prowadzić i rozsznurowując gorset sukni w trakcie tej przechadzki. Niedługo potem została odziana w samą bieliznę i pończochy z podwiązkami - tym razem bez noży.
- Jak… a jakie ty masz pasję poza akrobacjami? Bo ja.. ryzyko…- wymruczała zmysłowo wodząc spojrzeniem po ciele Carmen i cmokając z zadowoleniem dodała.- … zwłaszcza jeśli łączy się z podniecającymi sytuacjami.
- Nie da się zauważyć. Ale to kto tu się ma rozbierać? - Carmen wzięła się pod boki, po czym dodała z uśmiechem - No chyba, że jak będę odpowiadać, ty też się rozbierzesz…
- To zależy… chcesz żebym się rozebrała. Chcesz patrzeć wiedząc, że jeszcze nie wolno ci dotknąć? - spytała prowokującym tonem Chinka.
- To chyba ja miałam rozkazywać. Jesteś bardzo niezdecydowana. - ubrana jedynie w stanik i kuse majteczki Carmen podeszła do Yue i bez ostrzeżenia złożyła pocałunek na jej wargach. Długi i namiętny. A gdy wreszcie się oderwała, szepnęła.
- Ucz mnie Yue... ucz mnie tego, co sama chcesz bym umiała i czerp ze mnie. Bez gierek, bez wstydu. Tak po prostu... może mamy tylko tę noc. Kto wie? Dziś rano zostałam postrzelona. W moim zawodzie... nigdy nie wiem czy będzie ten kolejny raz.Dlatego teraz nie chcę myśleć jak cię podejść. Po prostu chcę ciebie…
- Więc najpierw przyjemność, a potem… obowiązki, co?- wymruczała chwytając Carmen w pasie i nagle obracając się. Teraz to Brytyjka została przyciśnięta do ściany. A usta Chinki zaczęły zwiedzać szyję i dekolt Carmen. Pełne piersi Yue ocierały się o biust Carmen… szkoda że przez bieliznę. Im dłużej panna Stone była całowana, tym bardziej ubrania uwierały. Noga Yue wsunęła się między nogi Brytyjki i kolanem powoli zaczęła pocierać łono kochanki. Odwzajemniając pocałunki z pasja, Carmen również nie próżnowała, jej palce zwiedzały kształty kochanki, bo w końcu dopaść zapięcia sukienki i niecierpliwie zacząć ją rozpinać. Okazywało się, że Yue nie ma nic do ukrycia przed Carmen… pod jedwabnym materiałem stroju kryły się miękkie piersi Chinki z twardymi szczytami. Nic dziwnego, że Księżniczka tak się wzbraniała przed rozbieraniem. Nic pod ubraniem nie miała. Sama zaś zsunęła biustonosz z persi Carmen i zabrała się za pieszczoty dłońmi, obu odkrytych przez siebie skarbów. Jej kolano wciąż prowokacyjnie masowało łono Brytyjki przez bieliznę.
- Słodziutka Piwonio.. nasze życie jest pyłkiem na wietrze. Krótkie ale jakże ekscytujące…- wymruczała całując namiętnie usta Carmen.- Same żesmy je sobie wybrały i musimy ponieść jego konsekwencje.
- Taki mam zamiar - wymruczała w odpowiedzi Brytyjka, niemal zdzierając sukienkę z Chinki, by mieć ją przed sobą zupełnie nagą - To wszystko Twoja wina... -mówiła pomiędzy gorącymi pocałunkami, które teraz spadały na szyję i dekolt Yue - Przez ciebie zaczęłam pożądać również kobiet... przez ciebie jestem w mocy tej Arabki... zapłacisz mi za to…
- Kłamczuszka…- wymruczała Yue ze śmiechem.- Nie myślałaś nigdy o innych przede mną?
Westchnęła cicho, pod wpływem pocałunku i ściskając lekko piersi Carmen dodała.- Nie zwracały twej uwagi inne ślicznotki? Naprawdę? Więc czemu ja… zwróciłam?
Carmen spojrzała na nią ze szczerością. Naprawdę zaczynała myśleć o Chince jak o przyjaciółce, której zawsze jej brakowało. I tylko pozycja Azjatki powodowała, że starała się zachować czujność.
- Bo jesteś kwintesencją zmysłowości. - odparła, po czym dodała - Wiesz, trochę to na początku była gra, by odnaleźć się w roli na tamtej aukcji. Nie myślałam, że mnie... tak wciągnie. A to wyłącznie już twoja zasługa. Wszak zdarzały mi się już takie pieszczoty, ale nigdy... nigdy takie, bym faktycznie się w nie zaangażowała. Rozumiesz?
- Jeszcze trochę takich pochwał i spłonę ze wstydu…- wymruczała cichutko Yue i zsunęła się w dół umykając dłoniom i pocałunku Brytyjki. Kucając zsunęła jej majteczki i musnęła językiem odsłonięty zakątek ciała kochanki. - Więc… otworzyłam dla ciebie nowe horyzonty... dlatego tak zerkałaś łakomie na moją kapitan ochrony?
Zaśmiała się cicho i sięgnęła w głąb języczkiem sprawdzając szczerość emocji kochanki.
Carmen zasyczała, stając na lekko rozstawionych nogach, by nie stracić równowagi. Jej dłoń pogładziła włosy kochanki.
- Z tą łakomością przesadzasz... myślałam... że to twoja kochanka... No i zaciekawił mnie jej... temperament... Yue, miej litość!
- Oj tam… przecież nie jestem zazdrosna. Po prostu..- spojrzałą w górę uśmiechając się do Carmen.- Lubię jak się rumienisz. Lubisz zabawki? Rozładowywałaś sobie kiedyś napięcie jakąś z nich?
I jak na zawołanie rumieniec na policzkach Carmen rozlał się jeszcze obficiej.
- Yue... jak możesz pytać o coś... tak... - jęknęła, nie wiadomo czy z powodu wewnętrznych sprzeciwów, czy też przez języczek Chinki, który znów natarł na jej coraz wilgotniejszą kobiecość - Ja... em... może kiedyś... jeden baron dał mi coś takiego... i z ciekawości... może więcej niż raz... ale zostawiłam to u niego.
- Bo wiesz.. też mam taką… i jak chcesz, to możemy się przekonać jak to smakuje, gdy ktoś robi za ciebie całą robotę.- rzekła zmysłowym tonem Yue przyglądając się twarzy Brytyjki.- W końcu języczek też może się znudzić.
- Nie umiem sobie tego wyobrazić... co najwyżej chcę... więcej... - wyszeptała coraz bardziej rozgorączkowana Carmen, celowo nie odpowiadając na pytanie.
- Więcej języczka, więcej doświadczeń czy może okazji do bycia przyłapaną na lubieżnym akcie? - mruknęła Yue wykonując tańce języczkiem na łonie i w kuszącym kwiatuszku swej kochanki. Pieściła powoli i z precyzją wyjątkowo dobrze się bawiąc tym, że słowami droczyła się z Brytyjką.
- Więcej... ciebie! - Carmen nagle oparła dłonie na ramionach Chinki i popchnęła ją na ziemię, a gdy ta straciła równowagę, od razu przypadła do niej, przyciskając do ziemi. Przypadła do jej piersi, liżąc zachłannie przestrzeń między nimi, a potem dopadając jeden sutek palcami, drugi zaś ustami. Pieszczoty Angielki nie miały w sobie niczego z subtelności Chinki. Była głodna... i drapieżna.
- Carmen… nie zna.. znałam.. cię od tej strony.- jęknęła Chinka pod jej pieszczotami wijąc się zmysłowo, gibka niczym prawdziwy wąż. Jej dłonie wplotły się we włosy brytyjskiej kochanki dociskając jej twarz do swe ciała. A kolano wsunęło się między uda lady Stone pocierając jej łono delikatnie.
- Co by powiedział ów baron na ten widok? Ten.. który dał ci… zabawkę? - nadal próbowała wywołać rumieniec wstydu na twarzy Carmen.
Dziewczyna podniosła nieco głowę.
- Nie wiem. Zabiłam go. - powiedziała beznamiętnie, po czym zsunęła się ustami niżej, wodząc języczkiem po brzuchu Chinki i pełznąc nim coraz niżej.
- To brzmi bardzo… groźnie. Nie przejmuj się.. ja też udusiłam paru kochanków. Jedwabną wstążką.- mruknęła głaszczą Brytyjkę po włosach, bo choć pieszczoty brzucha sprawiały jej przyjemność, nie były intensywnymi doznaniami i pozwalały złapać oddech. - Tobie to nie grozi… tamte zabójstwa były interesami, a ci kochankowie.. byli…- przeciągnęła się zmysłowo.-... klientami. Ale dałam im przyjemną śmierć.
- Nie wątpię... - mruknęła Brytyjka, rozszerzając jej uda i zupełnie nagle składając pocałunki na wejściu do jej groty rozkoszy.
- Podoba… ci… się taka... uległa ja?- mruczała Yue masując swój nagi biust palcami i wypinając bioderka w kierunku twarzy Carmen, by zachęcić ją głębszej eksploracji owej groty. Zdecydowanie Brytyjka sprawiała jej przyjemność.
Carmen podniosła głowę i spojrzała na nią z błyskiem w oku.
- Właściwie, to wolałabym żebyś to ty mnie zdominowała. Ale najwyraźniej nie masz siły... biedactwo. - zachichotała, po czym jej języczek znów zanurkował w coraz wilgotniejszej muszelce.
- Czekaj... czekaj… mam wstążeczkę, to…- wzdychała Yue prężąc się pod dotykiem kochanki władczo dociskając jej twarz do swego łona. Zbliżała się do eksplozji ekstazy i miała przez to kłopoty z mówieniem.-... zwiążę i zdomi… zdominuj… zdominu... tak.. wiesz co... zrobię.
- Coś niewyraźnie mówisz. Możesz powtórzyć? - Carmen wyszczerzyła się, a jej dwa paluszki zanurzyły się w rozpalonym pożądaniem wnętrzu kochanki. Od razu narzuciła ostre tempo, choć wciąż pieszczoty były raczej czułe niż brutalne - Nic nie mówisz... dobrze się czujesz? - pytała z udanym zatroskaniem.
Yue nie odpowiedziała, zakryła ramieniem twarz wgryzając się ząbkami w swą skórę by zdusić jęki. Jej ciało drżało szarpane rozkoszą i po chwili Chinka naprężyła się wyginając ciało w łuk docierając do szczytu rozkoszy. Po czym zadrżała uśmiechając się czule. Carmen uśmiechnęła się w ten sam sposób, wciąż jeszcze pieszcząc kochankę opuszkami palców. A kiedy je wyjęła, przylgnęła do wilgotnej muszelki ustami, by spić niej nektar.
Yue przez chwilę pozwalała Carmen rozkoszować się smakiem swego triumfu, odpowiadając zmysłowymi pomrukami zadowolonia. W końcu jednak rzekła cicho.- No… już wystarczy… chyba że chcesz przez całą noc mi służyć bez zapłaty. A to ja chyba przegrałam zakład nieprawdaż i powinnam sprawić przyjemność twemu ciału.
- Hmmm... przekonaj mnie. - odparła butnie Brytyjka, chuchając w intymne okolice kochanki.
Niczym wąż Yue oplotła nogi wokół szyi Carmen i obracając się gwałtownie powaliła Brytyjkę na plecy. Nie było to idealne ułożenie dla niej, bo Brytyjka nadal mogła językiem sięgać do intymnego zakątka kochanki. Ale Chinka zdołała uklęknąć i powoli odchylała się do tyłu wyginając ciało w idealny niemal łuk. Choć była krąglejsza i pulchniejsza od akrobatki, to okazywała się równie gibka. Sięgnęła palcami między jej uda i musnęła drapieżnie łono kochanki i wrażliwy obszar.
- Nie chcesz poczuć czegoś więcej… podobała ci się zabawka barona…? Pewnie polubisz ją jeszcze bardziej, gdy będzie ona w czyichś rękach. - mruczała, prezentują swą zwinność i kusząc swymi walorami.
Carmen przyglądała jej się z podziwem. Wysunęła rękę, by dotknąć krągłej piersi kochanki.
- Trochę się chyba...stresuję. - wyznała - Ale dziś jestem twoją uczennicą.
Yue powróciła do pierwotnej sylwetki i powoli zsunęła się z leżącej na podłodze Carmen.
- Na łóżko już… już…- pogoniła niczym nauczycielka i ruszyła do niewielkiej szafki zmysłowo kręcąc pupą.
- Nie martw się… jeśli moja zabawka cię przestraszy, to planowałam też figle z pędzelkiem. - rzekła nachylając się nad szafką i wyjmując z niej coś, przez co znów uwaga Carmen skupiła się na jej pupie.- Delikatnym i .. przyjemnym, a wracając do wyzwania.-
Zabawka Yue nie była taka jakiej się Carmen spodziewała. Przede wszystkim była rzeźbiona mniej więcej jak… męski organ rozrodczy… mniej więcej, bo przedmiot ozdobiono łuskami i delikatnymi wypustkami na czubku.
- Jeśli strach cię nie obleciał…- uśmiechnęła się Yue wodząc po przedmiocie pieszczotliwie paluszkami.
Nie chcąc przyznać się do tego, że faktycznie poczuła niepokój, Carmen tylko pokręciła głową. Siedziała teraz na podłodze na piętach i przyglądała się Yue oraz jej... zabawce.
- To prawdziwy rarytas. Pochodzi wprost zza murów Zakazanego Miasta i służył wielu cesarskim konkubinom podczas ich długich samotnych nocy. - Yue klęknęła przed Carmen i pocałowała ją namiętnie w usta, jednocześnie przesuwając przedmiotem między jej udami i delikatnie wodząc nim po jej podbrzuszu.
- Czyżbyś używając go, wyobrażała sobie że jesteś jedną z tych konkubin? A może ich panią? - zapytała Carmen, śledząc wzrokiem przedmiot, ocierający się o jej ciało.
- To by było trudne…- zachichotała Yue całując obojczyk i kark kochanki, coraz bardziej tuląc do niej ocierając biustem o piersi Brytyjki. Przedmiot którego używała był gładki w dotyku choć same łuski były przyjemne w dotyku.
- Nie wiadomo zbyt wiele na temat życia w Zakazanym Mieście, choć zapewne jest ono luksusowe i nudne.- mruczała zmysłowo delikatnie napierając zabawką na bramy rozkoszy Carmen, dodając. - Nie… jest kilka starych chińskich legend o dzieciach smoków. Zastanawiam się wtedy, jakimi kochanki są te smoki.
- Oziębłymi raczej z racji zimnokrwistości. - mrugnęła do niej Carmen.
- Wy ludzie zachodu z całą swoją nauką.- zaśmiała się cicho Yue sięgając ustami szczytu prawej piersi kochanki obejmując go swymi wargami pieszczotliwie. - Jak coś co zieje ogniem może być oziębłe?
Carmen zaś coraz wyraźniej czułą twardą obecność zabawki kochanki wypełniającą jej zakątek między udami. Wąż wpełzał powoli do groty. Samo spojrzenie Wężowej Księżniczki ogniskowało się na twarzy kochanki, zapewne by ocenić jak smakuje Carmen rozrywka serwowana przez Chinkę.
Zamiast odpowiedzieć, Carmen jęknęła cicho unosząc dłoń do ust i przygryzając palce ząbkami.
Yue zachichotała triumfująco, po czym zarządziła stanowczym tonem głosu. - Połóż się wreszcie wygodnie na plecach. W końcu jesteś tu, by przeżyć coś nowego.
Angielka zaśmiała się nerwowo, po czym jednak spełniła polecenie, kładąc się na dużym, włochatym dywanie.
- Na twoim miejscu pomyślałbym też o jakichś więzach. Nie wiem czy zaraz nie ucieknę przed tym powiewem nowości - wskazała narzędzie w dłoniach Chinki.
- Tylko pamiętaj że zawsze możesz powiedzieć nie. Mam jeszcze pędzelek.- mruknęła Chinka wstając i odkładając zabawkę grozy na łóżko. Podeszła do nocnej szafki i wyjęła z nich kilka długich niebieskich tasiemek. Wyglądały na mocne i pewnie w dłoniach Yue mogły posłużyć do zabijania.
Carmen przełknęła ślinę. Z jednej strony chciała skorzystać z doświadczenia Yue, z drugiej jednak nie czuła tego napięcia, co przy Janie Wasilijewiczu. Jej wewnętrzna drapieżność była uśpiona. Toteż po prostu wstała i spokojnym krokiem podeszła do Chinki, by zacząć całować jej ramię bez pośpiechu, ot dla utrzymania klimatu.
- Wydajesz się lekko rozkojarzona… ale nie martw się. Mam i na to radę. - mruknęła Yue wyciągając kolejną tasiemkę tym razem szerszą i czarnego koloru. - A teraz połóż się na łóżku.
- Tak bez motywacji? - agentka ugryzła ją prowokacyjnie w ramię.
- Masz mnie gołą i wesołą… jakiej motywacji jeszcze potrzebujesz?- zapytała pół żartem Yue. Pochwyciła głowę Carmen za włosy i przyciągnęła ją ku swemu obliczu by namiętnie pocałować jej usta, a potem delikatnie ukąsić jej dolną wargę. - Potrafię być władcza, byłam luksusową prostytutką. Mogę przyjąć każdą rolę, ale… z tym trzeba uważać.
Carmen objęła ją w pasie.
- Nie boję się. Chodzi jednak o to, byś też miała z tego przyjemność. Ten buziak na przykład był bardzo motywujący... - to rzekłszy sama wpiła się w usta Chinki namiętnym pocałunkiem.
- O moją przyjemność się nie martw. Mamy całą noc… jeszcze zdążysz mi się odwdzięczyć. Choćby historyjką o tym baronie. - Nadal trzymając ją za włosy przyciągnęła jej twarz do swej szyi, a paznokciami drugiej dłoni przesunęła po pośladku Carmen.
- Auuu! - ni to jęknęła ni zamruczała Brytyjka, udając zdziwienie - Baranie?
- Dobrze wiesz o kogo chodzi. - Yue puściła włosy Brytyjki i odwróciła się nagle popychając Carmen, na łóżko. A potem wykorzystując zaskoczenie, rozchyliła jej nogi i stanowczym ruchem umieściła zabawkę w grocie rozkoszy kochanki. Carmen jęknęła. Poczuła ową obcą twardą obecność między swymi udami. Całkiem nowe doznanie z uwagi na niecodzienny kształt… zaprojektowany jednak tak, by przyjemnie drażnić wrażliwe punkty w jej ciele. Yue uklękła między udami kochanki i nachyliła się ku jej łonu. Języczkiem muskała wrażliwy punkcik rozkoszy na kobiecością Carmen w którym powoli poruszała się zabawka.
- Powiedz gdy tempo stanie się zbyt wolne, wtedy przyspieszę ruchy. - Yue miała rację, Carmen dotąd nie odczuwała takiej kombinacji doznań.
- To jest... to... - znów jęknęła pod wpływem pieszczot kochanki. Miała pustkę w głowie, skupiając się teraz jedynie na odczuciach. Przymknęła oczy, wczepiła palce w pościel i poddała się doznaniom.
- Oczywiście że jest… skup się na swoich doznaniach. Bo będziesz to musiała powtórzyć na mnie. - zachichotała Yue tańcząc językiem wokół wrażliwego obszaru nie przestając poruszać owym twardym przedmiotem tak rozkosznie wypełniającym ciało Carmen doznaniami, a usta jej jękami domagającymi się by głośno wybrzmieć w czterech ścianach hotelowego pokoju. Brytyjka doszła nie wiedząc nawet kiedy ocean rozkoszy porwał ją ze sobą.
- Chyba nigdy nie... nie osiągnę twojej... perfekcji... - wydyszała.
- Ćwiczenie czyni mistrza. - wymruczała Chinka jezykiem tańcząc po łonie kochanki i coraz gwałtowniejszymi ruchami dłoni pobudzając ponownie i wzmagając doznania. Carmen wiła się na łóżku jak piskorz, a jej jęki zmieniły się w dzikie wycie z nadmiaru rozkoszy. Aż doszła… gwałtownie wyginając się w łuk i wykrzykując swą rozkosz… niemal pewna, że ochrona księżniczki słyszała jej aplauz dla talentów Yue.
- Dooość... oddechu... litości... - wyjęczała, z trudem łapiąc oddech.
- Powinnaś popracować nad wytrzymałością. - zadecydowała Yue łaskawie uwalniając Carmen od obecności zabawki i siadając obok leżącej na łóżku dziewczyny.
- Więc… jak ci się układa z Rosjaninem? Tak dobrze jak mi z moją kapitan ochrony czy lepiej?- zapytała.
Carmen przewróciła się na brzuch i wciąż oddychając ciężko, spojrzała na Chinkę. Wiedziała, że do takich spraw ma nosa, więc nawet nie próbowała udawać.
- Dobrze... może nawet dobrze, choć wiadomo, że z braku perspektyw w naszym zawodzie niewiele mamy sobie do zaoferowania. Poza chwilami wspólnego zapomnienia... póki ta misja trwa. Czemu pytasz?
- Z czystej babskiej ciekawości. Nie wygląda bowiem na wyrafinowanego kochanka. A możeee… ma inne ukryte talenty? - zapytała Yue uśmiechając się łobuzersko. Po czym zamyśliła się dodając. - Nie powinnaś się doszukiwać drugiego dna w mych pytaniach. Szkoda czasu… moje zainteresowanie tobą, dotyczy tylko ciebie. - palcami wodziła po wypiętych pośladkach Carmen. - Nie twojej misji.
- Wyrafinowany... hmmm... chyba masz rację, nie jest wyrafinowany. - zastanowiła się Carmen. Nigdy wcześniej nie myślała o tym w ten sposób - Obawiam się jednak, że ja również. Oboje jesteśmy ludźmi czynu, a nie... wiesz sama, że subtelność to nie jest moja mocna strona. - pogładziła Chinkę po udzie.
- Wygląda na to że i ja powinnam. Nie pytać, a brać… - dała głośnego klapsa w pośladek Carmen. Po czym uklękła w rozkroku nad biodrami kochanki i zaczęła leniwy masaż pleców agentki.
- Pochwycić cię za włosy i zmusić do całowania stopy, do wędrówki twych ust po mojej łydce i udzie… - wymruczała zmysłowo rozmasowując mięśnie Carmen. - Jutro wyjeżdżam z miasta, więc to ostatnia wspólna noc. Zachowałaś mój talizman?
- Pytanie czy wtedy mogłybyśmy się przyjaźnić. - szepnęła cicho Angielka, rozkoszując się dotykiem kochanki. - Oczywiście, że go mam. Noszę go w swojej rękawicy. A co do nocy... nie ostatnia, jeśli uda nam się z tą konferencją w Singapurze.
- Niespecjalnie ci dotąd pomógł, ale jeśli ktoś zjawi się u ciebie z identycznym tooo… będzie ode mnie. Podobnie też ów amulet jest przepustką do mnie w Singapurze. Byle rikszarz będzie wiedział gdzie cię zawieźć jeśli mu go pokażesz. - odparła Yue zmysłowo i nie przerywając masażu.
- Mmmm i pomyśleć że taka sława na mnie teraz siedzi. - wymruczała Carmen, poddając się przyjemnemu dotykowi Chinki, po czym dodała - Dziękuję Yue.
- Przyznaję że skłamałabym, jeśli powiedziałabym, iż jesteś pierwszą arystokratką pode mną. - zaśmiała się Chinka rozluźniając mięśnie Carmen. - Ale za to jedną z niewielu, którą pieszczę dla własnej przyjemności. Wypoczęłaś już trochę?
- Dlaczego mam wrażenie, że to nie jest całkiem niewinne pytanie? - zachichotała Brytyjka, po czym dodała - Owszem. Jestem na twoje rozkazy moja pani…
- Nie ma we mnie ni grama niewinności.- stwierdziła ironicznie Yue zsuwając się z Carmen. - Czas żebyś pokazała coś się dziś nauczyła, a potem… to zależy. Chcesz zobaczyć nocne życie Kairu? Te którego nie widzą młode damy z Europy?
- Z przyjemnością. - powiedziała Carmen przeciągając się. Faktycznie czuła się jak nowo narodzona - Yue była bardzo zdolną masażystką. Ujęła w dłoń zabawkę Chinki i uśmiechając się szelmowsko, oblizała ją z własnych soczków, patrząc przy tym wyzywająco na kochankę.
 
Mira jest offline  
Stary 11-08-2017, 12:26   #57
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Trafiły razem do speluny. Yue ubrana bardzo po męsku, biała marynarka, kamizelka, białe spodnie… lakierki. Biały kapelusz i burgundowa koszula. Nadal śliczna i egzotyczna, ale w tym stroju całkiem inna. No i uzbrojona. A Carmen choć wciąż odziana w swoją śliczną sukienkę, również się dozbroiła za radą przyjaciółki. Prócz swojej normalnej rękawicy miała przy sobie więc zestaw noży do rzucania - nie tylko za podwiązką, ale także pod połami bolerka.

[media]https://okinawaassault.files.wordpress.com/2012/01/casablancar.jpg[/media]

Lokal wydawał się bardziej europejski niż Carmen się spodziewała po Egipcie, ale Yue wyjaśniła sprawę.
- Wybrzeżemi portami egipskimi rządzi sycylijska mafia. Jak i całym przemytem w basenie Morza Śródziemnego. Czasem można tu spotkać znaczących Sycylijczków.- uśmiechnęła się Yue. Wzruszyła ramionami. - Oczywiście nie mogę cię żadnemu przedstawić, bo… mogłabym sobie narobić kłopotów. Ale mogę paru wskazać paluszkiem.
- Nie musisz. - odpowiedziała uśmiechem agentka, biorąc Chinkę pod ramię - Przyszłam tu towarzysko, a nie w ramach pracy. No chyba, że chcemy poplotkować o nich. Plotkować lubię. - zachichotała.
- Poplotkować… - zamyśliła się Yue i poczekała aż pojawi się kelner, by złożyć u niego zamówienie na zapiekankę z owocami morza. Carmen nie chcąc ryzykować, przezornie zamówiła to samo. A gdy mężczyzna się oddalił Yue zapytała. - Więc lady Stone wróci kiedykolwiek na salony, czy uciekłaś permanentnie?
- Zdziwisz się, jeśli powiem, że o tym nie myślałam? Jakoś tak zakładam, że... z którejś misji nie wyjdę cało i całe moje problemy z arystokracją się w ten sposób skończą. - zaśmiała się, choć mówiła całkiem serio - A ty masz jakieś plany? No wiesz... na godną starość.
- Jest wiele małych wysepek wokół południowo-wschodniej Azji. Na jednej z nich jest posiadłość… Tam mam zaufanych ludzi i kilkoro kochanków. Tam czeka mnie emerytura i być może ty w skąpej bieliźnie. - rzekła żartobliwie przyglądając się Carmen i wzruszyła ramionami. - Jeśli dożyję odpowiedniego wieku i uda mi się wyplątać z moich więzów tam się ukryję już nie wyściubię stamtąd nosa.
-Kochanków? Nie kochanek? - zdziwiła się Carmen, po czym dodała pytanie - I oni tam tak grzecznie czekają na ciebie? To się nazywa wygodne życie…
- Kochanków obojga płci… nie tylko mężczyzn. - mruknęła zmysłowo Yue. Wzruszyła ramionami dodając. - Czekają grzecznie, trochę pracują przy posiadłości, trochę flirtują między sobą. Taka to moja rajska wysepka. Większość z nich nie urodziło się w bogatych bądź szcześliwych rodzinach. Niektóre to klejnociki podniesione z ulicy. Nie mają dokąd wracać, ani za czym tęsknić.
- To brzmi doprawdy intrygująco. - Carmen podparła podbródek dłonią - Może kiedyś zaprosisz mnie na wakacje?
Sama nie wierzyła w to co mówi. W ciągu tej misji stała się nagle prawdziwą kobrą - głodną nowych wrażeń, dumną... i wyuzdaną.
- Nie obawiasz się tego, że już może z nich nie wrócisz z tych wakacji? Że utkniesz tam naga w jednym z łóżek pieszczona przeze mnie i moją kapitan ochrony? - “postraszyła” Yue bezczelnie gapiąc się w dekolt kochanki. Ona zaś albo tego nie zauważała, albo - co bardziej prawdopodobne - prowokacyjnie ignorowała.
- Nie do końca wierzę, byś chciała mi to zrobić - odparła Carmen, mrużąc oczy - Lubisz mnie, bo jestem inna od twoich zabawek. No i też mogę ukąsić... nie jestem zwierzątkiem domowym. Jak i ty.
- Nie są moimi zabawkami, ty też nią nie jesteś. Zresztą kto powiedział że zatrzymywała bym ciebie w moim zakątku siłą. Jest tyle innych… przyjemniejszych sposobów. - mruknęła Chinka prowokacyjnie oblizując wargi. - Zresztą spójrz na siebie. Rodziny w sumie nie masz, założyć nie planujesz chyba, miejsce które byłoby ci domem… istnieje? Rodowe korzenie ucięłaś, a lojalność wobec ojczyzny nie jest paliwem na całe życie. - uśmiechnęła się ciepło. - Może kiedyś uznasz, że nie warto wracać z wakacji na rajskiej wyspie.
Carmen przeciągnęła się.
- Yue, diabelska z ciebie kusicielka. Może... teraz jednak muszę skupić się na tym, co tu i teraz.
- Tu i teraz jestem ja, ty… spelunka pełna podejrzanych typów i zdecydowanie za dużo ubrań na nas i za mało alkoholu w nas. A potem może pojawi się jakaś rozrywka. Czasem tancerka, czasem jakiś jakiś grajek lub śpiewaczka. - odparła ze śmiechem Yue zerkając na zbliżającego się do nich kelnera z zamówieniem.
- Brzmi jak dobrze zapowiadająca się historia z damą w opresji. - Angielka rozejrzała się po zakazanych mordach bywalców knajpy. Odruchowo wypatrywała tego drapieżnego spojrzenia, jakim często w tłumie obdarzał ją Orłow.
- Niestety nie zauważyłam tu żadnych dam do ratowania, ani przystojnych lordów. - zaśmiała się Yue, podczas gdy Carmen dostrzegła parę drapieżnych spojrzeń doczepionych jednakże, do niezbyt ciekawych facjat.
- Zawsze mogę udawać. Patrząc na to jak się ubrałaś, nie pozostaje mi nic innego jak odgrywanie delikatnej szlachcianki, uczepionej twego ramienia.
- To będzie problematycznie. Zwykle to ja byłam egzotycznym kwiatkiem owiniętym wokół ramienia jakiegoś ważniaka. Więc nie bardzo wiem jak się zachować w nowej roli. - zachichotała dziewczęco Yue.
- Prawie uwierzyłam... - mrugnęła do niej Carmen.
- Naprawdę. - stwierdziła Chinka z nieśmiałym uśmiechem. - Rolą kobiety w Singapurze jest stać u boku mężczyzny. Także i ja nie powinnam się chwalić władzą jaką posiadam podczas spotkań towarzyskich.Chinka musi być skromna, uprzejma i delikatna. Nie to co kobiety Zachodu.
- Dlaczego więc wybrałaś taki strój? To chyba nie przypadek. - zainteresowała się Carmen.
- Daje tutejszym informację, że nie jestem zainteresowana jak duże armaty mają w spodniach. I że jeśli będą się narzucać… mogą skończyć bez nich. To nie jest grzeczna restauracyjka. - przypomniała jej Yue.
- Jak na razie nic ciekawego się nie wydarzyło. - odparła jej towarzyszka z zawadiackim uśmiechem.
- Jeśli nic ciekawego się nie wydarzy. My możemy zadbać, by jednak coś się wydarzyło, prawda? - dłoń Yue spoczęła na udzie Carmen, gdy Chinka się uśmiechnęła zawadiacko.
Nie zdążyła wyrazić słowami swoich pomysłów, bo na środek lokalu wyszła skromnie odziana panienka, owinięta w szereg półprzezroczystych welonów.
- Wygląda że tym razem czeka nas pokaz przeznaczony, głównie dla męskich oczu.- wyjaśniła Chinka, podczas panna owa zaczęła z gracją się poruszać i wić zmysłowo, co jakiś czas “gubiąc” fragment swej garderoby.
- Nie udawaj, że tobie takie pokaz nie odpowiada. Zresztą w wykonaniu mężczyzny byłoby to chyba dziwne. - na myśl o wdzięczącym się jak ta panna Janie Wasilijewiczu Carmen uśmiechnęła się półgębkiem. Dzięki upojnym chwilom spędzonym z Yue była odprężona i patrzyła na tancerkę, czy kim tam panna była, wyłącznie z ciekawości.
- Jestem koneserką piękna i zdaję sobie dobrze sprawę z potencjału właściwie zrzucanych z siebie ciuszków. Takich rzeczy nie uczą na Dalekim Wschodzie.- odparła z chichotem Chinka.
- W sumie... masz rację. Można się rozebrać i rozebrać... Ja nigdy nie miałam cierpliwości do tej sztuki. - powiedziała Carmen, przyglądając się występującej przed nimi dziewczynie.
- Z tego co wiem, to rodzaj przedstawienia. Wystarczy więc wzorem aktorów odciąć się od własnych pragnień i skupić się na pragnieniach klienteli. - wyjaśniła z uśmiechem Yue.
- Na szczęście nie w moim zawodzie. Ode mnie tylko oczekują, bym wylądowała na drabince po drugiej stronie namiotu. - dziewczyna mrugnęła, po czym spoważniała - W sumie nigdy o tym ni mówiłyśmy, ale... nawet nie wiesz jak się cieszę, że po tym co robiłaś... jako... no wiesz, dama do towarzystwa, gdzie słowo “dama” zdaje się pasować najmniej, udało ci się odkuć i złapać tego przysłowiowego byka za rogi. I że nie straciłaś przyjemności, mimo że... pewnie miałaś powody.
- Moja droga… po żywocie sieroty w dokach Singapuru oddawanie innym się w ramach płatnej miłości jest przyjemną odmianą losu.- uśmiechnęła się gorzko Yue.- los prostytutki nie jest najgorszą z egzystencji w tamtej okolicy, zwłaszcza dobrze płatnej i luksusowej kurtyzany.
- Rozumiem. Z mojej obserwacji wynika, że choć w moich stronach nazywa się to małżeństwem i wymaga od kobiet służenia tylko jednemu mężczyźnie, status żony niewiele różni się od kurtyzany. Ot, w zamian za spokojne i dostatnie życie ma służyć mężowi w łożu i dać mu potomków. To też jeden z powodów mojej ucieczki... - westchnęła - Żeby zachować majątek, powinnam jak najszybciej wydać się za mąż. W mojej ówczesnej sytuacji najlepiej za jakiegoś bankiera albo prawnika. I pewnie znalazłby się jakiś wdowiec... ze dwa razy starszy... i takie tam. - uśmiechnęła się lekko.
- Ja nie miałam takich zmartwień, bo nie miałam rodziny. Aranżowane małżeństwa są obecne w każdym miejscu na świecie.- głaskając udo Carmen Chinka powoli acz metodycznie ją podwijała, by wreszcie odsłonić okrywającą udo bieliznę i muskać skórę Brytyjki palcami.- Jednak bycie kurtyzaną to co innego… żona to coś, co przede wszystkim ma dać dzieci. I je wychować. Żonę się utrzymuje. O żonę sie dba. Kurtyzana to sen… za który się płaci. Chwile spędzone z kobietą, która tobie nie pyskuje i niczego się nie domaga, która zawsze jest uśmiechnięta i wdzięczna, która jest ucieleśnieniem twych wszelkich nawet absurdalnych fantazji. Która jest taka jaką sobie wymarzysz. Kurtyzana to kosztowny sen, a te… nawet najpiękniejsze, trwają dość krótko.
- Jedno i drugie wiąże się ze sprzedawaniem siebie. O takie podobieństwo tylko mi chodziło. - odparła Carmen, siedząc spokojnie. Nie reagowała, ale też nie przeszkadzała Yue.
- Obawiam się, że nie miałam z tym problemu.- zachichotała cicho Chinka i dodała melancholijnie. - Ale współczuję ci… bankierzy i prawnicy są nudni. Żyć z takim na co dzień. To pewnie byłby koszmar.
Jej palce błądziły po odsłoniętym udzie czasem wślizgują się pod sukienkę. Delikatne zmysłowe, nienachalne ale i trudne do zignorowania budziły przyjemny dreszczyk na skórze Carmen i pokusy z nim związane.
- Doprawdy jesteś nienasycona - dziewczyna spojrzała na towarzyszkę z rozbawieniem - Nie wolałabyś uwieść kogoś bardziej namiętnego? Ot choćby ta tancerka…
- I to mówi kobieta, która nie tak dawno rzucała się na mnie jak wygłodniała wilczyca?- odparła ze śmiechem Yue i dodała spoglądając na tancerkę. - Ją? Nie. Ją bym nie zdołała. Pewnie znalazłoby się kilka kobiet w tym lokalu i pewnie sporo mężczyzn, na liście moich potencjalnych ofiar. Ale ona… nie.
- A to czemu? - zainteresowała się Carmen, ignorując wzmiankę o wilczycy.
- Jest skupiona na pracy i nie spojrzała na nikogo z większym zainteresowaniem. Także na na nas nie.- wyjaśniła Yue sięgając palcami między uda Carmen i prowokująco wodząc nimi po jej skórze.
Angielka chrząknęła znacząco.
- Wiesz, że mam do ciebie słabość. Obierasz łatwy cel?
- Nie wiedziałam, że przyszłyśmy tu polować. - odparła żartobliwie Yue nie przerywając pieszczot, ale i nie posuwając się w nich dalej. - Czyżbym aż tak cię nużyła, że chcesz mi kogoś rzucić na pożarcie, a samej uciec?
- Raczej czytam gesty. Może cię to zdziwi, ale mój apetyt na pieszczoty da się zaspokoić. I ty to dziś zrobiłaś. - odparła, przemilczając obietnice, czy raczej groźby Jana Wasilijewicza co jej zrobi, gdy spotkają się nad ranem.
- Doprawdy… nie bierzesz pod uwagę, że wodzenie paluszkami po twych… intymnych rejonach… jest przyjemnością samą w sobie. - mruknęła zmysłowo Yue i uśmiechnęła się żartobliwie dodając. - Poza tym sama sytuacja ma dla mnie dodatkowy dreszczyk wynikający z łamania dobrych obyczajów. Nawet w tej obślizgłej norze jaką jest ten lokal, moje zachowanie względem ciebie jest niestosowne i skandaliczne.
- No i masz publiczność. Nie myśl, że o tym nie wiem - Carmen zaczesała włosy Chinki za jej ucho czułym gestem, po czym złożyła na jej ustach delikatny, ale jakże rozbudzający wyobraźnię pocałunek - Aż dziw, że jeszcze nie napadli nas jacyś adoratorzy…
- Na szczęście tutaj nam to nie grozi.- zachichotała Yue nachylając się, by delikatnie ukąsić szyję Carmen, która wędrując spojrzeniem po sali, już zauważyła ich zainteresowanie, a czasem oburzenie, tym publicznym okazywaniem sobie czułości. - Tutaj nie przychodzą osoby, które nie potrafią się bronić przed natarczywością innych… lub które nie mają kogoś, kto zajmuje się chronieniem ich spokoju.
- A co jeśli jedna z tych osób, których lepiej nie napadać, postanowi napaść inną? - odparła agentka, nieco odginając kark, by ułatwić Chince dostęp - Chcesz mi powiedzieć, że nikt tu nikogo nie morduje ani nie gwałci?
- Boisz się o mnie? Czy o siebie?- mruczała Yue wodząc delikatnie językiem po szyi Carmen. - Ci tutaj nie muszą gwałcić, stać ich na porządne prostytutki, bądź są ich właścicielami. Nie muszą mordować, od tego mają swoich ludzi, aczkolwiek… taka możliwość, zagrożenie takie dodaje dreszczyku sytuacji, nieprawdaż? Nawet jeśli jest mało prawdopodobne.
- Kto powiedział, że się w ogóle boję? - uśmiechnęła się w odpowiedzi Brytyjka, mrucząc cicho - Lubię walczyć. A walka z dodatkowym dreszczem emocji... - przypomniała sobie pogonie jej i Orłowa po dachach Paryża a potem Kairu i na samą myśl jej uśmiech stał się jeszcze szerszy - ... brzmi pociągająco. Jestem niestety trochę dzika... zawsze byłam.
- Może znajdzie się ktoś kto pośle za nami paru porywaczy…- zaśmiała się cicho Chinka delikatnie kąsając ucho Carmen. - Wybrałyśmy złe miejsce, powinnyśmy wybrać podłą spelunę i udawać dwie pijane idiotki. Z pewnością znalazłybyśmy sporo potencjalnych gwałcicieli.
- Może innej nocy. Dziś... chyba starczy mi już emocji. - odparła Carmen, podpierając podbródek na ręce i ziewając dyskretnie.
- Więc... gdzie cię podwieźć?- zapytała zadziornie Yue dając Brytyjce buziaka w policzek.
- Mam ochotę na niezbyt bezpieczny spacer nocą... po dachach. Jeśli nie masz nic przeciwko. - mrugnęła doń Carmen.
- Prowadź więc.- stwierdziła Yue wstając od stolika, po czym stwierdziła.- Powinnam się inaczej ubrać.
- A jak mi spadniesz? - spojrzała na nią akrobatka.
- To mnie złapiesz. Poza tym przeszłam szkolenie kunoichi.- odparła z uśmiechem Yue. - Tylko w łóżku jestem mięciutka.

Na te słowa agentka wywiadu tylko skinęła głową, po czym wstała od stolika. Wyszły przed restauracyjkę… wiatr od morza przynosił zapach soli, ryb,oraz oleju napędowego i dymy z parowców. Było ciemno i ponuro. Po ulicach krążyli pijani, lub szykujący się od upicia, marynarze. Oraz portowe prostytutki łowiące klientów.
Po kilkunastu minutach poszukiwań Carmen znalazła jednak to czego szukała, budynek o ścianach starych i sypiącym się tynku. Pełnym szczelin pozwalających w miarę szybko wdrapać się na górę.
- No to zgrabne tyłeczki przodem. - Carmen uczyniła zapraszający gest - Jak spadniesz, to prosto na moją twarz.
- Najpierw udowodnij, że twój tyłeczek nie jest zgrabny.- zaśmiała się Yue, ale po chwili zaczęła się zwinnie wspinać na górę. O wiele zwinniej niżby można sądzić, po jej kusząco krągłych kształtach.
Angielka chwilę przyglądała jej się z uśmiechem, po czym również zaczęła piąć się do góry, starając się asekurować towarzyszkę.
Yue radziła sobie dobrze… Może nie szła tak szybko i pewnie, jak Carmen. Ale na pewno nie raz wędrowała w ten sposób. Będąc już na płaskim dachu starego magazynu wciągnęła powietrze głośno powietrze i powoli wypuściła.
- Już łatwiej byłoby nam się wspinać nago niż w tych strojach.- zażartowała.
- Niestety kiedyś będziemy musiały zejść, a wtedy nam się przydadzą. - odparła Carmen, wyciągając pewnie rękę do Chinki. W końcu to było jej królestwo.
- Chodź.
- Zgoda..- uśmiechneła się Chinka podając swą dłoń i pozwalając Carmen wybrać kierunek ich “wędrówki”... a te mogły być różne. Od statków w porcie, przez przybytki wszelakiej rozkoszy (zarówno dla podniebienia, jak i żoładką, jak i oczywiście łóżkowej), urzędy (chronione przez proste Deus ex machiny), zapomniane magazyny i te będące pod ochroną.
Carmen już miała wybrać dzielnicę czerwonych latarni, gdzie spodziewała się pobudzić apetyt Wężowej Księżniczki, gdy przyszedł jej do głowy szatański pomysł. Wiedziała, że będzie go żałować, a jednak... postanowiła mu ulec. Poprowadziła więc towarzyszkę tropem swego kochanka z zamiarem podejrzenia rosyjskiego agenta “w akcji”.
Wkrótce dotarły naprzeciw owego przybytku i Carmen dostrzegła światło w górnych oknach budynku. A Yue miała ukrytą przy sobie...składaną lornetkę z podświetleniem obrazu. Więc podała ją Brytyjce, gdy wyraźnie spoglądała w okna.
- Szukasz czegoś… kogoś?- zapytała.
- To, że nasze wywiady współpracują, nie oznacza to, że mojemu... koledze po fachu ufam. - powiedziała, po czym gnębiona poczuciem winy, dodała - Ten wieczór jednak spędzam z tobą. Jeśli chcesz, możemy iść dalej. Po prostu pomyślałam, że też cię to może ciekawić, skoro pytałaś o Rosjanina wcześniej.
- Ale nie od strony twojej pracy… poza tym to twój wieczór. To ty wygrałaś zakład. Gdyby było inaczej, wiłabyś się teraz na moim łóżku poznając szaleńcze rozkosze grupowej orgii.. na przykład.- rzekła z uśmiechem Yue przysiadając się obok Brytyjki.
- Cholera, chyba następnym razem nie będę się tak starać. - odparła z uśmiechem Carmen, przykładając lunetę do oka.
Dostrzegła w oknie Orłowa, Rosjanin uśmiechał się i był rozluźniony. I już bez marynarki, w koszuli i kamizelce. Jego rozmówczyni nie wyglądała aż tak staro jak to przedstawiał.


Ale z pewnością była drapieżnikiem, od czasu do czasu trącając koszulę by jej dekolt był wyraźniejszy. Uśmiechała się przy tym zalotnie i lubieżnie. Miała jasny cel… zaciągnąć Rosjanina do łóżka i z pewnością zdoła go osiągnąć, tym bardziej że Jan Wasilijewicz nie mógł być nieprzystępny, by jej nie urazić.
Angielka wyprostowała się, podając lunetę Yue.
- No proszę, nawet nie kłamał co do tego, gdzie będzie. - szepnęła spokojnie. Nie przychodząc tutaj, przypuszczała jak to się skończy. W sumie, myślała, że zobaczy Orłowa w akcji i po prawdzie była ciekawa swojej reakcji na to oraz czy znajdzie jakąś różnicę jeśli chodzi o zachowanie Rosjanina “w pracy” a względem niej.
- A miał powody by kłamać?- zapytała zaciekawiona Yue obserwując sytuację przez lunetę. - A ty by tu przyjść?
- A ty nigdy nie sprawdzasz swoich partnerów biznesowych? - odparła dość ostro Carmen - Możemy iść. Myślałam, że cię to zaciekawi. Zresztą w ogóle czas na mnie…
- Może i ciekawi, ale nie chcę spędzić czasu na dachu podglądając sama Orłowa i słysząc twoje dąsy tuż obok.- westchnęła Yue i zerknęła na Carmen.- Zresztą czego ty się spodziewałaś. Że będzie się na randce zachowywał jak zestrachany prawiczek?
Angielka prychnęła.
- Bynajmniej. Chodziło mi raczej o to czy tę randkę ma, czy nie knuje czegoś na boku.
- Och… doprawdy? Przypominasz teraz rozwścieczoną kotkę. Aż kusi mnie, by przytulić ciebie i pogłaskać po główce, aż się uspokoisz.- zażartowała z łobuzerskim uśmiechem Chinka.
- Ktoś tu lubi być podrapany? - Carmen nie mogła się nie uśmiechnąć - Dobrze, niech będzie. Przyznaję, że przywiodła mnie ciekawość. Czy mogę już sobie iść i spalić się ze wstydu we własnej sypialni?
- Dlaczego ze wstydu? Uważasz że spędziłaś gorszą noc od niego? Uważam że jestem lepszą kochanką od tej rudej. I w każdej chwili jestem gotowa ci to udowodnić. - uniosła się dumą Yue.
- Ze wstydu, że tu przyszłam. Jesteś cudowną kochanką Yue. O wiele lepszą niż Orłow, jeśli chcesz wiedzieć. Po prostu... - zmieszała - Ty i ja jesteśmy trochę jakby z innych światów. Dlatego pewnie się fascynujemy wzajemnie. Natomiast ten Rosjanin... jest podobny do mnie. Dziki, temperamentny, uzależniony od adrenaliny... wykonuje ten sam rodzaj niewdzięcznej roboty.
- No to chodźmy, a po drodze kupimy tobie najmocniejszy grog dostępny w Kairze. Z pewnością ulula cię do snu. - zadecydowała Chinka.
Ostatnie spojrzenie w okna, po czym Carmen przytaknęła głową i ruszyła za Chinką.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 13-08-2017, 16:55   #58
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Yue miała rację. Zakupiony przez Chinkę grog był mocny i rzeczywiście powalił Carmen, gdy opróżniły butelkę. Niemniej cały akt opróżniania, jak i to co się po nim działo… otuliła cieplutka i miła mgiełka alkoholowego odurzenia. Brytyjka pamiętała chichoty, pamiętała pocałunki i pieszczoty. I bieliznę rozrzuconą po całym pokoju. Pamiętała twarze, przystojne męskie i kobiece twarze, rozmowy… chichoty.
Pamiętała jakiś duży portowy bar, dźwięczny język przypominający… grecki. To był grecki portowy bar. Pamiętała zabawę. Pamiętała śpiew i taniec. Pamiętała kolejne trunki. Pamiętała pocałunki. Pamiętała słodycz męskich i kobiecych ust. Pamiętała kotłowaninę pod kołdrą i chichoty. Pamiętała jęki i śmiechy. Pamiętała doznania… fakty już mniej. Szczegóły jednak umknęły jej pamięci. Zdecydowanie wypiła za dużo i za szybko, choć w miłym towarzystwie.
Ale teraz leżała naga w pościeli, wpatrując się w obcy sobie sufit i zerkając w kierunku okna. Przez które to wpadał blask słońca… i widać było portową zatokę. Co się wczoraj zdarzyło?
Nie powinna się była skusić na ten grog. Trzeba było to przewidzieć, że żądna wrażeń Yue wykorzysta sytuację. W Paryżu wszak stało się dokładnie tak samo.


Tyle że Paryżu zgrabna pupa na którą patrzyła o poranku z pewnością należała do Wężowej Księżniczki. Ta tutaj… nie. Tak więc Carmen czując w żołądku wspomnienie wczorajszego alkoholu i nie pamiętając co robiła, ani z kim robiła… leżała właśnie w towarzystwie innej ciemnowłosej kobiety w dużym łóżku nieznanego sobie pokoju i budynku. Leżała pośród porozrzucanej po podłodze garderoby należącej do kilku osób. Musiała Brytyjka przyznać, że namówiona przez Chinkę przeszła samą siebie. Braki w pamięci mogły się więc okazać błogosławieństwem, bo wyobraźnia podpowiadała pannie Stone wydarzenia wywołujące czerwienienie się uszu Brytyjki. Yue wszak potrafiłaby skłonić akrobatkę do wszelkich “eksperymentów”. I co właściwie miała teraz zrobić? Carmen w ogóle nie orientowała się kim była ta druga osóbka leżąca w jej (albo w swoim) łóżku, poza tym że nie była Egipcjanką. Carmen nie mogła skojarzyć pupy dziewczyny z żadną znaną jej kobietą, a sama współlokatorka łóżka spała z twarzą wtuloną w poduszkę i pewnie była równie pijana wczoraj co Carmen, sądząc z porozrzucanych w pokoju butelek. Pokoju dość skromnym i zwyczajnym. Średniozamożnym i urządzonym na europejską modłę.
Spoglądając na tyłeczek dziewczyny Carmen uświadomiła sobie, że owa kobieta mogła być wczoraj równie pijana i dziś mieć podobne kłopoty z pamięcią. Więc jedyną osobą mogącą rozproszyć mroki wczorajszej nocy, była oczywiście Yue. Tylko jej jednej tu nie było.

Za to był coraz bardziej wyczuwalny zapach jajecznicy i odgłos skwierczenia boczku. Ktoś jeszcze był w tym mieszkaniu. Yue?
Raczej nie. Carmen szybko odrzuciła tą możliwość. Co prawda istniała szansa na to, że Chinka potrafiła gotować, ale Brytyjka wątpiła by Yue gustowała w europejskiej kuchni. Jeśliby coś pichciła to z pewnością coś z azjatyckiego. A nie jajecznicę z bekonem. Tak więc Carmen obudziła się w obcym mieszkaniu z obcą osobą w łóżku. Dobra przestroga na przyszłość, by się nie upijać… zwłaszcza w towarzystwie żądnej wrażeń i szalonej zabawy Wężowej Księżniczki. Na szczęście jej ubrania tu były, podobnie jak broń w nich ukryta.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-08-2017 o 21:26.
abishai jest offline  
Stary 18-08-2017, 21:01   #59
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen zaklęła brzydko pod nosem - tak brzydko, że niejednego szlachcica wprawiłaby tym w osłupienie. Zrobiła to jednak tak cicho, by kobieta na łóżku nie obudziła się. Starając się zachowywać jak najciszej, Brytyjka ubrała się pospiesznie. Tylko włosy wciąż miała w nieładzie, gdy ostrożnie zerknęła przez okno. Nie miała ochoty na konfrontację z drugą osobą w mieszkaniu - kimkolwiek ona była. Zignorowała więc grające marsza kiszki i spróbowała otworzyć okiennicę. Chciała prysnąć z tego miejsca, pozwolić zniknąć temu epizodowi z jej życia tak, jak zniknęły jej wspomnienia z nocnej eskapady w towarzystwie Chinki.
Okiennica otwierała się topornie, spaczone czasem i morską wilgocią drewno stawiało opór przy przesuwaniu. A co gorsza… hałasowało. Ów efekt wywołał pomruki u śpiącej kobiety, a co gorsza… zwrócił uwagę tajemniczego kucharza… a dokładniej, kucharki.
- Skoro się obudziłaś, to chodź na śniadanie. Są jajka…- głos kobiecy był dziwnie znajomy, choć skacowany umysł Carmen nie był go w stanie powiązać z żadną twarzą.
Skoro to nie Yue...
Agentka próbowała połączyć ze sobą strzępki wspomnień, lecz od tego tylko mocniej zabolała ją głowa. Przez chwilę ciekawość walczyła z chęcią ucieczki i porzucenia wydarzeń nocy w niepamięć. Ponieważ jednak jej umysł był wciąż zaćmiony, wygrało burczenie w brzuchu.
Carmen ostrożnie, skradając się pod ścianą, ruszyła w kierunku kuchni.
Nie słyszała żadnych słów, poza sennym mamrotaniem kobiety w łóżku, nie słyszała żadnych dźwięków, poza dźwiękiem sztućców i talerzy. Gdy już dotarła do drzwi dostrzegła kucharkę… bladą i wysoką, o czarnych włosach okalających jej twarz. Huai Sien Go… kapitan ochrony Yue przygotowywała prosty posiłek dla trojga. Zaparzyła nawet mocną kawę i postawiła przy niej… flaszeczkę z zieloną miksturą. Swój wielki miecz odpięła, by nie przeszkadzał jej w dość ciasnej kuchni. Ale zawsze stała tak, by móc szybko do niego sięgnąć.
Na jej widok Brytyjka odetchnęła. Skoro to była pani kapitan, to w łóżku najpewniej leżała Yue. Nie było więc aż tak obco, jak się Carmen obawiała po tych fragmentach wspomnień dotyczących dotyku zarówno kobiecych, jak i męskich ciał.
Po chwili jednak stanęła jak wryta, sparaliżowana kolejną myślą.
- Czy my...em...? - nie zdążyła się ugryźć w język odpowiednio wcześnie.
- My nie… em… gdyby tak było, twoja pobudka byłaby bardziej ciekawsza. A i w innym miejscu i innej pozycji byś się obudziła. Pewne atrakcje nie są dla damulek z arystokracji. - stwierdziła z przekąsem Huai podając Carmen flaszeczkę z miksturą.- Wypij duszkiem, a potem… łazienka jest tam.
Agentka prychnęła.
- Chociaż tyle. Pewne atrakcje bowiem wymagają finezji, którą nie każdy potrafi docenić. - odparła, kierując się do łazienki. Wiedziała co ją czeka, wolała więc zażyć miksturę za zamkniętymi drzwiami.Zapach cieczy był mocno ziołowy, smak przypominał wymioty i taką samą reakcję wywołał szarpiąc torsjami ciało Brytyjki. I po chwili Carmen klęknęła oddając zawartość żołądka. Trzeba było przyznać, że oczyszczenie żołądka nie było jedynym efektem ziołowej mieszanki, głowa przestała boleć a i łatwiej było się Brytyjce skupić na swojej sytuacji. Wspomnienia jednak nie wróciły. Musiała się strasznie upić.
Umyła twarz i ogarnęła włosy. Dopiero po tym postanowiła wyjść na spotkanie burkliwej pani kapitan. Pewnie też nie zdecydowałaby się na to, gdyby nie smakowite zapachy z kuchni.
Huai rozłożyła śniadanie dla dwojga i zabrała się za jedzenie, zerkając od czasu do czasu w stronę zbliżającej się Brytyjki, śmiało rozbierając ją spojrzeniem i uśmiechając się drapieżnie. Zerkała na Carmen niczym drapieżnik na łanię w swym zasięgu.
Zajęta pochłanianiem śniadania, które wydawało się wyjątkowo smaczne dziewczyna początkowo nie dostrzegała tego spojrzenia, dopiero, gdy uniosła do ust filiżankę herbaty, zorientowała się, że jest obserwowana. Temperament akrobatki zawrzał.
- Nie gap się tak. Nie lubię kobiet. Yue jest wyjątkiem. - powiedziała prosto z mostu, wracając uwagą do swojego talerza.
- Brzmiałoby to bardziej wiarygodnie, gdybyś przed chwilą nie spała w łóżku z gołą Greczynką.- odparła z szyderczym uśmieszkiem Huai. I upiła nieco swojej kawy. - Zresztą to czy lubisz czy nie… nie ma tu znaczenia. Nie mam w planach sprawdzać twoich preferencji łóżkowych, a gapię się na to, co mi się podoba nie pytając o zdanie.
- Gre... - Carmen prawie wypluła jedzenie, które miała w ustach. Szybko je teraz przełknęła i zapytała wprost - Czyli tam... to nie jest Yue?
- Nie. Dlaczego miałaby być? Yue już dawno powinna lecieć do domu. I w tej chwili… tak od… - zerknęła na kopertowy zegarek dyskretnie przypięty po jej dekoltem.-... od czterech godzin leci.
- Dlaczego więc ty jesteś tutaj? - Agentka zmarszczyła brwi, starając się zrozumieć sytuację.
- Z jej polecenia i rozkazu. Obiecała ci pomoc, prawda?- przypomniała Huai stanowczym tonem.- No i ktoś musiał pilnować twojego zadka, gdy go tak prowokująco wypinałaś podczas snu.
Carmen prychnęła, po czym wstała od stołu.
- Dzięki. Ale teraz czas na mnie. - powiedziała, zmierzając w stronę drzwi.
- Jak się z tobą skontaktować?- zapytała Huai nie próbując powstrzymać rejterady Brytyjki.
Carmen już miała powiedzieć, że nie trzeba, ale wiedziała, że nie powinna kierować się dumą. Skoro Chinka zostawiłą tutaj swoją kapitan ochrony, znaczyło to, że kobieta jest naprawdę niezła.
- Podam ci adres posiadłości, w której mieszkam. Prosiłabym jednak, żebyś nie zjawiała się tam osobiście. Najlepiej przyśli posłańca i wyznacz jakieś miejsce spotkania, gdy coś znajdziesz. Wiesz, czego masz szukać?
- Zostałam poinformowana co do sytuacji.- potwierdziła Huai.
Carmen skinęła jej głową.
- Dzięki za śniadanie. - powiedziała, wychodząc z mieszkania.
- Dzięki za wi…- tyle dosłyszała zanim zamknęła drzwi za sobą i powoli zaczęła schodzić w dół po schodkach portowej kamienicy. Była teraz zapewne w tej kosmopolitycznej części Kairu zamieszkanej przez marynarzy i urzędników oraz imigrantów z Europy. Kawałek drogi od posiadłości Orłowowów, ale dało się tam łatwo dostać.
Ze wzrokiem wbitym w nierówny chodnik Carmen ruszyła więc w drogę, zastanawiając się jak zareaguje jej kochanek, gdy wróci. Oraz ile powinna mu powiedzieć…
Kilkanaście minut później, tuż obok idącej Brytyjki zatrzymała się riksza, a z niej wynurzyła się głowa Huai.
- Wskakuj do środka. Podwiozę cię w pobliże siedziby Orłowów. Nie masz co tam dreptać na nogach. - rzekła władczo.
Na to Carmen tylko zacisnęła mocniej wargi. Wsiadła jednak do środka, nie chcąc budzić zainteresowania innych przechodniów.
- Wyczucie nie jest chyba twoją mocną stroną, co? - zapytała, siadając obok.
- Nie płacą mi za bycie delikatną i pełną empatii. To działka szefowej.- wzruszyła ramionami Huai i spojrzała wprost w oczy Carmen. - A skoro ciebie ponoć kobiety nie pociągają, to czemu się tym przejmujesz?
- Po prostu chciałam pospacerować. To raczej ja powinnam zapytać skąd ta troska? - uśmiechnęła się Carmen półgębkiem.
- Mam swoje rozkazy…- odparła wymijająco Huai, choć Brytyjka nie była pewna czy owa opieka się w te rozkazy wliczała. Niemniej kapitan ochrony dodała.- Będziesz mogła pospacerować w okolicy posiadłości Orłowów, tam jest bezpieczniej niż w porcie.
Na te słowa Carmen zaśmiała się.
- A może właśnie o to mi chodziło? Nie jestem typem damy w opałach ani arystokratki, jakbyś chciała mnie widzieć - powiedziała, rzucając wyzywające spojrzenie kobiecie - Mogłabym przynajmniej trochę... odreagować, gdyby ktoś mnie zaczepił. A tak, mogę jedynie strzępić język. - prychnęła.
- Myślisz że jesteś taka twarda, co?- uśmiechnęła się triumfalnie Huai splatając ramiona razem.- Dobrze… więc spróbuj na mnie odreagować. Zatrzymamy się w najbliższym parku i pokażesz jaka to jesteś silna.
Na to wyzwanie Carmen zmrużyła oczy. Nie uśmiechało jej się postępować według woli czarnowłosej pani kapitan, z drugiej jednak strony znała takie typy i wiedziała, że odmawiając, zostanie uznana za tchórza.
- Niech będzie. - rzuciła obojętnym tonem - Ale jak dostaniesz wycisk, nie licz na pocieszenie później. Sama tego chcesz.
- O to się nie bój. Nie należę do osób, które przybiegają z płaczem do mamusi po tym jak dostały lanie. Ja jestem z tych co te lanie robią.- odparła spokojnie Huai i wskazała rikszarzowi pusty skwerek z niewielkim placykiem zabaw dla dzieci. Podjechali tam i czarnowłosa wysiadła z rikszy. Przeszła kilka kroków, wyciągnęła miecz z pochwy i wbiła go w ziemię. Po czym oddaliła się od niego “uzbrojona” tylko w pochwę.
Carmen spojrzała na nią, mrużąc oczy od słońca.
- Jakie zasady? - zapytała. Nie zamierzała się rozbrajać. Po prostu nie będzie używać ukrytych broni, jeśli sama Huai również przyjmie zasady pojedynku na pięści.
- Żadnej broni palnej, żadnych mieczy… reszta zasad zależy od ciebie. Jak ci wygodniej.- wzruszyła ramionami kobieta robiąc ćwiczenia rozciągające się przed walką. Była wyższa i chudsza od Carmen, miała też większy zasięg rąk i nóg. Była twardym orzechem do zgryzienia.
Brytyjka zaś przeciągając się, przyjrzała się terenowi. Im więcej drzew i gałęzi, tym bardziej rosły jej szanse w tym starciu.
- Zatem żadnej broni. Walczymy do pierwszej krwi. - powiedziała, po czym dodała prowokacyjnie - daj znać jak będziesz gotowa. Albo po prostu zaatakuj. - uśmiechnęła się kpiąco.
- Zgoda.- odparła Huai nadal prężąc się, podczas gdy Carmen stwierdziła że szanse raczej nie są po jej stronie. Było trochę metalowych drabinek, ale… drzewa były rozstawione zbyt szeroko i były zbyt małe i rachityczne, by stanowiły oparcie dla arystokratki.
Kapitan odrzuciła nagle pochwę i skoczyła niczym tygrys nie dając Carmen czasu na reakcję. Uderzając zamachem poziomo nogą w stopy Brytyjki podcięła ją błyskawicznie i od razu powaliła na ziemię. Chciała wykończyć uderzeniem pięści z góry w brzuch leżącej na plecach arystokratki, ale ta odruchowo odtoczyła się unikając ciosu.
Wykorzystując cyrkową zwinność, błyskawicznie skoczyła na nogi, po czym, robiąc efektowną gwiazdę, znów zwiększyła dystans. Gdy to jej się udało, ruszyła biegiem w kierunku drabinek. To była jej jedyna szansa, by wykorzystać akrobatyczne talenty i utrudnić życie przeciwniczce.
Huai pognała za nią śmiejąc się głośno i radośnie.
- Tak zamierzasz walczyć. Uciekając niczym zając?- zakpiła.
Tymczasem Carmen dopadła drabinki i uwiesiła się jednego ze szczebli.
- Co z ciebie za drapieżnik, jeśli zająca nie umiesz upolować? - powiedziała, wykonując nagły obrót i wymach nogą, który posłał nadbiegającą kobietę na ziemię.
Nie na długo jednak, bo ledwie Huai upadła, to już się błyskawicznie podniosła nie dajac Carmen okazji do kolejnego kopnięcia. Pochwyciła i uwięziła pod lewą pachą prawą nogę Brytyjki, osłaniając się drugą ręką przed jej kopniakami.
Cyrkowa artystka jednak miała w zanadrzu coś jeszcze. Wychylając się do tyłu gwałtownie, sama chwyciła kostki wojowniczki i przewróciła je obie, wykorzystując element zaskoczenia, by wyrwać nogę z uścisku Huai. Kapitan jednak nie pozwoliła wyrwać się swej zdobyczy, nie puszczając nogi Carmen mimo przewrotki i próbując drugą ręką chwycić za udo Brytyjki. Wiedziała, że w zwarciu… będąc silniejszą i cięższą kobietą od swej przeciwniczki, ma przewagę nad akrobatką.
Ta jednak wiła się jak żmija, wykorzystując gibkość ciała. Huai w końcu musiała popuścić uścisk, a na pewno nie była w stanie zrobić jej nic więcej, skoro całą uwagę poświęcała na okiełznanie “zakładniczki”.
Przeciwniczka Carmen miała jednak najwyraźniej doświadczenie z gibkimi przeciwnikami wspinając się dłońmi po ciele Brytyjki, ocierając mimowolnie swym ciałem o jej. Wkrótce obie splecione razem przetaczały się po trawie próbując zyskać przewagę. Carmen sie uwolnić, a Huai spętać Brytyjkę.
Koniec końców Carmen została przyciśnięta do ziemi ciałem kapitan, która nogami i rękoma unieruchomiła kończyny swej przeciwniczki. Sama jednak tracąc możliwość wykonania ataku. Był to… pat, z którego nie było wyjścia.
- To… kłopotliwe.- mruknęła Huai wpatrując wprost w oblicze Brytyjki.
Ta szarpnęła, próbując skorzystać z rozproszenia uwagi Huai. Kapitan trzymała jednak mocno. Mimowolnie uśmiechnęła się.
- Owszem... możemy jednak o tym zapomnieć. Po prostu nie traktuj mnie więcej jak damulkę.
- Cóż…- wciągnęła powietrze Huai sprawiając że jej własne piersi mocniej naparły na biust Carmen ocierając się o niej.-... nie wszystko jest tu nieprzyjemne w tej sytuacji.
Spojrzała wprost w oczy Brytyjki jakby coś rozważając. Drapieżny uśmiech jaki pojawił się na twarzy Huai, mógł sugerować temat jej rozmyślań.
- Dobrze… puszczę cię.- zadecydowała Huai w końcu rozluźniając uścisk.- Traktuję cię jak mój obowiązek… nie damulkę.
Cóż… Yue wspomniała coś o “nadopiekuńczości” swej szefowej ochrony.
Carmen odruchowo przełknęła ślinę. Coś był w tej kobiecie... niepokojąco przypominała jej Orłowa. A przy tym posiadała ten kobiecy pierwiastek nieprzewidywalności i drapieżności.
- Obowiązek, który świetnie radzi sobie sam. Pamiętaj, że potrzebuję informacji. Nie ochrony. - powiedziała, unosząc się na łokciach i patrząc w oczy Huai.
Kobieta nadal siedziała na Carmen i jakoś nie miała ochoty zejść. Przesunęła palcem po wardze Brytyjki muskając opuszkiem.- Jesteś mięciutka… zwinna i drapieżna też. Ale przede wszystkim mięciutka i delikatna. Tu także…-
Dłonią objęła pierś Brytyjki uśmiechając się dziko.- Powinnaś pomyśleć nad czymś co ochroni cię w starciu bezpośrednim. Nie zawsze zdołasz utrzymać wroga na dystans.
Dziewczyna starała się zignorować gromadzące się w podbrzuszu uczucie ciepła. Odwróciła wzrok.
- Zazwyczaj się nie pojedynkuję. I najpierw trzeba mnie złapać. A gdy nawet komuś się to uda... mam broń. To z tobą, to była igraszka. A teraz skończ to macanie i złaź, bo zaraz nażresz się piachu. - zagroziła.
- Wątpię by ci się udało spełnić tą groźbę.- wymruczała zmysłowo Huai, ale puściła pierś Brytyjki i wstała. Po czym odsunęła się i podała dłoń leżącej jeszcze Carmen.
Ta jednak, podniosła się, nie przyjmując pomocy. Unikała też spojrzenia pani kapitan, by ta nie wyczytała z jej oczu lekkiego rozczarowania.
Skupiła się natomiast na ubraniu, otrzepując je i urywając jedną z naderwanych koronek.
- Dalej pójdę pieszo. - zakomunikowała krótko.
- Zgoda.- stwierdziła z uśmieszkiem Huai wędrując spojrzeniem po Brytyjce. Cokolwiek myślała o tej sytuacji, ukrywała to za lubieżnym uśmieszkiem. I Carmen miała wrażenie, że Huai szykuje w głowie jakiś plan… albo przynajmniej fantazję. Zdecydowanie spodobało się jej siedzenie na bezbronnej Brytyjce.
Ta zaś po prostu wyminęła Huai, nie dając się sprowokować. Była zła na siebie za to, co czuła. Na ogień, który znów w niej rozgorzał mimo nocy pełnej uciech, których nie pamiętała, a które wydawały się czymś nowym i... wyuzdanym. Kiedy jednak zostawiła panią kapitan za plecami, uniosła dłoń w pożegnalnym geście. Jakoś tak nie chciała rozstawać się z nią bez pożegnania.

Dotarcie na nogach do posiadłości Orłowów zajęło Carmen kilkanaście minut, ciągnących się w nieskończoność, gdy rozmyślała o walce na placu zabaw i dotyku dłoni Huai na swym ciele. Jakże odmiennym i podobnym do Jana Wasilijewicza. Oczywiście była różnica… Huai, o czym wspomniała już Yue, była osobą o dominującej naturze, także w łóżku. Orłow był pod tym względem nieco inny. I może dlatego tak pociągała Carmen? Jako nowe nieznane doznanie… tajemnica kryjąca się za zasłonką alkowy?
Brytyjka potrząsnęła głową, wyrzucając tego rodzaju rozważania z głowy. Skierowała się do wejścia dla służby. Nie chciała bowiem natrafić na Orłowa nim się nie wykąpie i przebierze w coś czystego. Stan jej ubrania zbyt mocno świadczył o intensywności przeżyć wczorajszej nocy i dzisiejszego poranka.
Miała szczęście… Jak powiadomiły ją służki, panicz brał właśnie poranną kąpiel i szykowano mu śniadanie. Miała więc czas, by doprowadzić się do porządku i przyszykować na spotkanie z nim. Z pewnością po śniadaniu przyjdzie spełnić swe obietnice, którymi wczoraj ją straszył. Toteż Carmen nie spieszyła się. Gdy znalazła się sama w łaźni, długo siedziała w sadzawce wodnej, pozwalając lekkiemu kołysaniu wody uspokoić rozstrojone nerwy.
Czy to jednak dało coś? Siedząc samotnie w ciepłej wodzie otoczona przez własne przebłyski wspomnień, ust i pieszczot z nocy, oraz porannej walki. Wracały też wspomnienia zabaw z Yue i jej władczej natury, gdy Carmen poddawała się potulnie pieszczocie jej zabawki sięgającej do sedna jej doznań. Samotność w wodzie nie pomagała… Nie pozwalała ukoić myśli, bo samotne rozmyślania w sumie nigdy nie pomagały Carmen. Jak udało jej się zdusić egipską kusicielkę? Poprzez zapomnienie się w ramionach Orłowa.
Coś było z nią nie tak... czuła się wolna, gdy mogła poddać się woli kochanka. Spełniać jego fantazje, zaspokajać apetyt. Czuła się szczęśliwa, gdy łamał jej opory, zmuszał do przekraczania barier moralności, którymi obrastała przez całe życie.
Lecz to co uwalniał... dzisiejsza noc powinna być nauczką, a jednak dłoń Carmen coraz częściej wracała teraz do jej piersi. Chciała pamiętać... nie dlatego, by spalić się ze wstydu, lecz by nasycić lubieżną naturę. Jej palce zacisnęły się na piersi tak, jak dwie godziny temu robiła to ręka Huai. Od razu poczuła jak płomień, tlący się w jej podbrzuszu przybiera na sile. Nie mogła go już zignorować. Czuła wstyd, lecz on tylko pobudzał jej podniecenie. Niemal płacząc z udręki i przeklinając swój temperament, Carmen wsunęła drugą dłoń pomiędzy swe uda i odnalazła punkt, w którym skupiały się jej cierpienia. Masturbowała się szybko i dość brutalnie, szczypiąc przy tym piersi. Było jej wstyd i chciała ukarać samą siebie za ten akt słabości. W efekcie jednak doszła gwałtownie, tłumiąc krzyk pod wodą.
Nie wiedziała jak długo zajął jej ten akt pokuty, ale woda powoli zaczęła stygnąć. Niewątpliwie tą kąpiel należało już zakończyć, albo… poczekać w stygnącej wodzie na kochanka. Co było lepszym wyborem? Chwila zadanej sobie rozkoszy minęła, ciało się rozleniwiło… Brytyjka wiedziała co ją czeka, przy takim partnerze jakiego sobie wybrała. Rozkoszowała się myślą, że ruda barmanka z pewnością nie mogłaby zaspokoić apetytu Orłowa. I pewnie przyjdzie do niej spragniony. Po chwili jednak zganiła się w myślach. Nie była tutaj na rozpustnych wakacjach, lecz na misji. Szybko wyszła z wody i wytarłszy pospiesznie ręcznikiem, owinęła w krótki szlafroczek. Tak odziana ruszyła zdecydowanym krokiem do swojej sypialni. Zamierzała się ubrać i wziąć za sprawę jeńca. Jan Wasilijewicz będzie musiał poczekać... do nocy - mówiła sobie.
Przy czym sam Jan Wasilijewicz najwyraźniej miał na ten temat inne zdanie, leżąc już na jej łóżku także tylko w szlafroku. Uśmiechnął się na jej widok i zagadnął.
- Dobrze się bawiłaś? Nie wróciłaś na noc do posiadłości.
Starając się go ignorować oraz wzbierający na policzkach pąs, Carmen przeszła żwawo do legowiska Barona, by sprawdzić co słychać u pupila.
- Niewiele pamiętam. Przesadziłam z alkoholem. - wyznała mrukliwie, nie patrząc na kochanka. Kiedy upewniła się, że wężowi niczego nie brakuje poza może odrobiną pieszczot swojej pani, podeszła do szafy, by wybrać sukienkę na ten dzień.
- To w takim razie warto by było ci przypomnieć…- usłyszała za sobą jego głos, a potem kroki. Zbliżył się do niej obejmując w pasie od tyłu. Rozwiązał bezczelnie szlafrok i wślizgnął palce pod jego poły, wodząc nimi po skórze jej brzucha i łona.- Stęskniłem się za tobą.
- Mamy pracę... - powiedziała na to cicho, starając się opanować pożar wewnątrz ciała.
- Jeszcze nie mamy.- mruknął jej do ucha Orłow, sięgając palcami między jej uda i wodząc delikatnie po wrażliwym punkciku na mapie jej ciała.- Póki co… jesteś cała moja.
Naparł biodrami na jej przykusy szlafroczek, tak że czuła na swych pośladkach dowód jego pożądania, co prawda na razie przez materiał, ale wiedziała że jeśli pochyli się bardziej do przodu materiał jej szlafroka nie zdoła okryć jej pupy.
- Wciąż głodny? - zapytała ironicznie. By go zniechęcić, postanowiłą zagrać typowo babską kartą - Nie wyglądała na taką starą, jak mówiłeś…
- Cóż… masz rację. Podglądałaś mnie? Dużo widziałaś? - zapytał delikatnie kąsając płatek uszny Brytyjki. Gdyby był dżentelmenem, pewnie by się zniechęcił i speszył. Ale.. Orłow przecież nim nie był. - Mogłaś… się dołączyć do nas, skoro tak szybko skończyłaś z Wężową Chinką.
Palce lewej mężczyzny nadal delikatnie wodziły po podbrzuszu… prawa przesunęła się wyżej drapieżnie chwytając i miętosząc nagą pierś Carmen.
- Byłam umówiona gdzieś indziej. I bynajmniej męskiego towarzystwa mi tam nie brakowało. - odparła dziewczyna, uśmiechając się wrednie. Choć nie chciała tego przyznać, natarczywość Jana Wasilijewicza znów ją rozpaliła. Była też ciekawa ile jej ripost wytrzyma. W końcu znała jego wybuchowy temperament…
- Opowiesz coś więcej? Czy może wolisz, jak ja opowiem ci co się u mnie działo.- wymruczał Orłow całując jej szyję. - Nawet gorąca noc nie ostudziła mego żaru względem ciebie. Wypnij się trochę… czy może już znudziły cię niegrzeczne pozy.
- Ani nie chcę słuchać, ani mówić, ani tym bardziej się wypinać. - powiedziała, próbując się odsunąć.
- A co chcesz.- dłoń mężczyzny mocniej zacisnęła się na pieszczonej piersi i Orłow przycisnął jej ciało do swego, palce sięgnęły w głąb kwiatu rozkoszy władczo grając na strunach pożądania jej ciała. - Co takiego załatwiłaś dla nas u tej Chinki?
Jęknęła, nie będąc gotową na taką... poufałość.
- To teraz... nagle mówimy o pracy? - zapytała, po czym dodała - Zostawiła w Kairze człowieka do mojej dyspozycji, który ma nam pomóc odnaleźć Goodwina. - powiedziała, starając się, by jej ton głosu się nie zmienił - Poza tym... w Singapurze szykuje się spotkanie elity, na którym prawdopodobnie pojawi się nasz Szwajcar. Yue ma załatwić mi wejście... oraz osobie towarzyszącej. Więc lepiej... bądź miły.
- Potrafię być miły… potrafię być bardzo miły… potrafię…- mruczał jej do ucha Rosjanin traktując jej ciało jak swoją własność i masując jej pierś dłonią. Nie przerywając ruchów palców między jej udami szepnął.- Potrafię być miły dla kobiet… dobrze o tym wiesz… jeśli zechcesz, to udowodnię ci to teraz spełniając twój kaprys… jeśli będzie właściwy.
Prychnęła.
- W takim razie idź sobie. Chcę się przebrać. - warknęła na niego.
- To nie jest właściwy kaprys. A może chcesz się przebrać dla mnie? - delikatnie ukąsił szyję Brytyjki. Westchnęła, po czym odwróciła się gwałtownie przodem do niego.
- A zasłużyłeś na to, bym ja spełniała twe kaprysy? - tym razem to ona ugryzła jego szyję, po czym polizała zmysłowo bolesne miejsce.
- Oczywiście… w końcu się tyle poświęcałem, by dowiedzieć że nasza ruda bizneswoman przesyła jedzenie na ów zapuszczony statek Goodwina. Dużo jedzenia kiepskiej jakości. Anglik trzyma futrzastych strażników na statku.- dłonie mężczyzny wślizgnęły się pod szlafrok prosto na pośladki dziewczyny zaciskając się na nich.- Kaprysy? Czyżbyś chciała być zniewolona przeze mnie?
- A ty chcesz mnie niewolić? - nie mogła się nie uśmiechnąć. Kiedy jednak jej usta zbliżyły się do jego ucha, znów mówiła o pracy - Jeśli kiepskiej jakości, to raczej Goodwina tam nie znajdziemy. Może niewolników? Trzeba to będzie sprawdzić. Co rozumiesz przez “futrzastość”?
- Psy, koty… gryzonie. Większe niż zwykłe… mądrzejsze… ulepszone mutagenami.- wymruczał do ucha Carmen rozkoszując się bliskością ich ciał. A i ona czuła jego męskość ocierającą się o swe podbrzusze. Dowód na to jak jej pożądał, twardy i definitywny dowód. Ruda kochanka jakoś nie zdołała ugasić w nim żądz, skoro nawet przy swej “oziębłości” Brytyjka rozpalała go do czerwoności.
- Mhmmm... dużo futerka. - powiedziała Carmen, wsuwając kochankowi dłoń za pasek i dotykając paluszkami jego męskości - Więc... wciąż uważasz, że to ty mnie jesteś w stanie zniewolić?
- Tak. Wtedy gdy masz nastrój… by być zniewoloną…- uśmiechnął się Rosjanin wplatając dłoń w jej włosy i władczo odciągając głowę do tyłu, by językiem wodzić po jej szyi.- Czasami tego właśnie pragniesz… utemperowania.
- A czego pragnę dziś, panie znawco? - spojrzała mu w oczy na tyle głęboko, na ile pozwalał jego uchwyt.
- Mnie…- odparł z bezczelną pewnością siebie Jan Wasilijewicz i przycisnął swe usta do warg Carmen całując ją władczo i namiętnie. Jego dłonie ściskały i masowały pośladki Brytyjki sprawiając, że nie mogła się wyrwać z jego objęć… ale czy chciała?
Odruchowo zamruczała.
- Ten układ jest... chory... - szepnęła, gdy pozwolił jej zaczerpnąć oddechu - Ty spałeś z inną wczoraj, ja... lepiej nie mówić. A jednak wracasz do mnie. Nie brzydzisz się... mną... sobą? - zapytała szczerze.
- Nie jestem purytańskim anglikaninem, by się brzydzić.- Orłow cmoknął ją w czoło.- A więc czujesz się winna, że spałaś z inną? Że nie byłaś mi wierna? A chciałabyś tego? Domku z ogródkiem i siedzenia na werandzie wieczorami. Żadnych emocji, żadnych doznań poza nocnymi figlami pod pierzyną? Normalnego nudnego życia?
- Jest jeszcze jedna opcja. Możemy to odkrywać wspólnie... - odparła Carmen, po czym zamknęła powieki na chwilę - ... ale to też kolejna mrzonka. Jak to wszystko... Nie spałam wczoraj tylko z Yue. Były inne kobiety... i byli mężczyźni. Ledwo ich pamiętam, wciąż pogrążając się, wciąż idąc dalej... nie wiem już po prostu czy to wciąż odkrywanie siebie... czy zatracanie się.
- Dlaczego nie pamiętasz ? I co chcesz odkrywać wspólnie?- zapytał zaciekawiony Rosjanin.
Wyszarpnęła się z jego objęć.
- Spiłam się. I... nic nie chcę. Chcę po prostu dokończyć tę misję. - warknęła, wracając do szafy.
Orłow nagle pchnął dziewczynę wpychając ją do środka i zanim zdążyła zareagować sam również wlazł do szafy zamykając za sobą drzwi. Przycisnął jej ciało do swego i drewnianej ścianki i szafy. I w ciemnościach na oślep całował jej szyję.
- I to jest twój problem. Za dużo myślisz, za bardzo się wahasz zamiast wziąć to co pragniesz. - mruczał jej do ucha.
W odpowiedzi wyprowadziła cios podbródkowy - może nie jakiś bardzo mocny, ale celny.
- A ty myślisz tylko fiutem! - krzyknęła, choć zabrzmiało to nieco rozpaczliwie - Dobrze wiesz, że to... to między nami nie potrwa długo. Więc lepiej to skończyć zanim... zanim się do ciebie przyzwyczaję! - wyrzuciła z siebie.
- I co wtedy? Będziemy wzdychać smętnie i wodzić za sobą oczkami? Udawać że nic się nie wydarzyło jakbyśmy grali w kiepskim romansidle dla pensjonarek? - zapytał butnie Orłow i bezczelnie wsunął palce między jej uda wodząc po jej kobiecości. - Myślisz że to zniknie tylko dlatego, że masz obowiązki? Ty jesteś mokra panno Stone, ty wydajesz się być pobudzona… ty masz gorący temperamencik i nie zmienisz tego deklarując sto razy dziennie słowo “obowiązek”.-
Pieszcząc ją władczo i nieco brutalnie sięgnął palcami w głąb w jej groty rozkoszy.
- Ale niech ci będzie. Chcesz między nami muru… żadnych pieszczot, pocałunków, żadnych chwil rozkoszy? - mruknął gniewnie. - Zgoda, o ile zdołasz zabrzmieć wiarygodnie. Przekonać mnie, że potrafisz zachować dystans. Bo twoje ciało najwyraźniej tego nie chce.
Ku swojemu własnemu zażenowaniu Carmen poczuła jak z jej oczu lecą łzy.
- Jesteś... dupkiem! - powiedziała, uderzając pięścią w jego szeroką pierś, po czym przytuliła się do mężczyzny.
- Wiesz, że tego nie potrafię. - wreszcie to powiedziała, choć jej ciało powiedziało to znacznie wcześniej. Orłow czuł jak bardzo jest pobudzona i spragniona. Wilgoć dosłownie zalewała mu dłoń, a ruchy bioder zapraszająco, przyciągały jego lędźwia.
- Ooo... ostatni raz. - szepnęła - To będzie... ostatni raz.
- Jestem szczery po prostu. Pragnę cię bardzo… i nie zamierzam udawać, że jest inaczej. - odparł Jan Wasilijewicz chwytając ją za biodra i przypartą do ściany szafy uniósł lekko rozchylając jej nogi. Poczuła jego obecność twardo i nieustępliwie wypełniające jej spragnione obecności kochanka ciało. Trzymał ją stanowczo i tak samo stanowcze były ruchy jego bioder wywołujące ciche jęki samej Carmen oraz głośnie dudnie ścianki szafy. Jego usta błądziły po jej obojczykach, pieściły językiem skórę.
- Jutro… dam ci… spokój cały dzień. Zobaczymy ile… wytrzymasz, ale dziś, teraz jesteś moja.- szeptał chrapliwym głosem.
Na to wyznanie tylko głośniej jęknęła. Jej ręce oplotły kark kochanka, gdy poruszał się w niej coraz mocniej i szybciej, a spragnione doznań palce orały paznokciami skórę jego pleców.
- Taaak... niech będzie. Teraz... teraz... chcę zrobić z tobą... wszystko! - wyznała w gorączce.
- W szafie…- zamruczał napierając mocniej i mocniej… gorączkowe tempo dwojga ściśniętych ciał nadawało ich figlom pozór szaleństwa. Carmen wiła się poddając ich rytmowi i gwałtowności, tak pierwotnej w swej naturze. Coraz szybciej, mocniej… liczyło się tylko ciało o które się ocierała i obecność kochanka w sobie. Eksplozja rozkoszy przyszła nagle i szarpnęła całym ciałem, Brytyjka odruchowo wygięła się w łuk po chwili dopiero zdając sobie co właściwie zrobili, gdzie i w jaki sposób.
- Mamy trochę czasu… więc co masz na myśli mówiąc wszystko?- zapytał ją Orłow nadal trzymając jej ciało w powietrzu i dociskając własnym do ściany.
Zmęczona ale też spokojniejsza spojrzała na niego. Przestała walczyć. Obietnica przyszłego postu zdusiła wyrzuty. Teraz... chciała się nasycić kochankiem.
- Wszystko to wszystko. - powiedziała - Chcę klęczeć przed tobą, chcę być na tobie, chcę czuć cię w sobie... w każdy możliwy sposób. Chcę...ciebie. - pocałowała go przeciągle w usta.
- Dobrze…-mruknął Rosjanin. Zanim jednak zdołali wyjść z szafy, drzwi do pokoju Carmen się otworzyły.
- Halo? Jest tu kto?- zapytała Gabi zerkając do pokoju, a Orłow opuszczając Carmen tak by mogła stanąć na stopach, mruknął łobuzersko.
- Skoro chciałaś klęknąć to jest okazja, tylko bądź bardzo cicho. Miałaby dużo pytań, gdyby nas przyłapała… w szafie.- rzekł z uśmiechem.
Agentka przewróciła oczami, po czym zmysłowo i zarazem ostrożnie zsunęła się w dół. Nie było łatwo uklęknąć w szafie i nie potrącić przy tym jakiegoś kuferka, ale jej się udało. Mimo panującego mroku spojrzała wymownie na męskość kochanka, a potem podniosła wzrok na jego oblicze.
- Co teraz? - szepnęła cichutko, jakby nie wiedziała do czego ta zabawa zmierza.
- Ujmiesz go usteczkami? I ożywisz wojownika?- wymruczał cicho Orłow wyraźnie podnieconym głosem, podczas gdy Gabriela weszła do środka i zaczęła się rozglądać.
- Gdzie ona poszła. Przecież miała być w swoim pokoju.- rozważała na głos.
Carmen przyłożyła dłoń do ust jakby w obawie przed tym, że roześmieje się za głośno. Po chwili zaś ujęła w palce męskość Rosjanina. Przejechała po wierzchu lubieżnie języczkiem, po czym patrząc mężczyźnie w oczy objęła czubek jego dumy ustami. Jej wargi poczęły pieszczotliwie przesuwać się po coraz gorętszym organie.
Orłow ograniczył się do pieszczotliwego głaskania jej włosów i “straszenia”.
- Co się stanie jeśli zajrzy do szafy i zobaczy nas w takiej sytuacji?- szeptał licząc na to że adrenalina podgrzeje nastrój. Jakby tego jeszcze potrzebowali. Przecież duma jej kochanka sztywniała coraz bardziej pod wpływem jej pieszczoty. A tymczasem Gabi badała pokój Brytyjki próbując wywnioskować gdzie ona jest.
Carmen zamruczała cicho w odpowiedzi, mrużąc oczy, jakby była zła na kochanka za takie “podkręcanie” temperatury. Nie przestawała jednak pieścić go ustami i językiem, przyspieszając tempa. Teraz to Orłow musiał starać się być cicho.
Mężczyzna dzielnie poddawał się jej pieszczocie zaciskając zęby i drżąc. Jego duma była już włócznią gotową do bardziej intensywnych pieszczot, bądź bardziej gwałtownych zabaw.
Tymczasem Gabriela usiadła na łóżku najwyraźniej uznając, że najlepiej zrobi czekając na Brytyjkę w jej własnym pokoju.
Carmen odsunęła się nieco, pozwalając kochankowi zatęsknić za jej dotykiem. Uśmiechała się, świadoma nie tylko skandalicznego charakteru, ale również absurdu sytuacji. Oto mówili sobie z Orłowem definitywne “koniec” - w szafie, a wierna towarzyszka, która zdawała się mieć ochotę na oboje, była tego świadkiem... choć sama o tym nie wiedziała. Agentka jedną dłonią ujęła męskość kochanka zaraz przy podbrzuszu, drugą zaś delikatnie pogładziła, wodząc palcami i drażniąc obecnie niezwykle czułą włócznię swego wojownika.
- Co teeeraz?- wydukał z trudem Rosjanin spoglądając z pożądaniem na kleczącą kobietę.
- Na co masz… apetyt…- wyszeptał z trudem panując nad swoimi pragnieniami.
- Dręczyć cię i męczyć... aż będziesz wył i drapał ściany. - odparła szeptem, po czym języczkiem prześlizgnęła się po jego męskości... by znów tylko drażnić go paluszkami.
- Podła…- jęknął Orłow głaszcząc ją po głowie i delektując się muśnięciami jej języka i palców. Jego męskość była coraz bliższa wybuchowej fanfarze na cześć kunsztu miłosnego kochanki. - A jak nie… wytrzymam?
- Zakończysz nasz burzliwy związek salwą fajerwerków. - odparła z uśmiechem Carmen. Tym razem jednak nie było w tym geście mimicznym wesołości.
- Wprost na ciebie…- odbił tą piłeczkę Orłow przyglądając się klęczącej kochance.-... a mogę w sposób bardziej przyjemny. Jaki tylko chcesz.-
Nie odpowiedziała na tę pokusę, po prostu znów ujęła jego męskość w usta i zaczęła delikatnie pieścić języczkiem.
Odpowiedzią były ciche jęki i dyszenie. Muskając językiem Orłowa, czuła że biedaczyna długo nie wytrzyma tej “tortury” i wyda dowód swych pragnień. Nie przeszkadzało jej to, wręcz tego chciała, by mimo spełnienia - nie do końca był zadowolony z siebie. Aby wciąż czuł głód. Poczuła ten smak w końcu, jego trybut dla niej.. rozlewający się w jej ustach. Spoglądała w górę, na jego twarz nadal pełną pożądania, na jego spojrzenie… gorące i żarliwe. Słyszała jak Gabi gwiżdże pod nosem jakąś melodię, podczas gdy oni figlowali niemal na jej oczach.
Gdy mężczyzna skończył, Carmen odruchowo oblizała usta, po czym ostrożnie oparła się o jakiś tobołek, siadając wewnątrz szafy. Uśmiechnęła się konspiracyjnie do Orłowa.
- Co teraz zrobimy?- zapytał cicho Rosjanin zerkając poprzez szczelinę stworzoną przez niedomknięte drzwi. - Potrafi być cierpliwa.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 22-08-2017, 13:26   #60
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- A które z nas powinno dziwić ją mniej, wychodząc z szafy?
- Chyba ty… w końcu to twoja szafa. I twój pokój. - ocenił kochanek Brytyjki. -Ostatecznie zawsze możemy próbować ją przeczekać. Trochę tu ciasno, ale znajdziemy sobie rozrywkowe pozycje.
Carmen parsknęła wesoło, po czym wstała i ostentacyjnie zaczęła się tłuc. Po chwili uchyliła drzwi szafy, by wystawić przez nie głowę.
Westchnęła ciężko.
- Gabrielo, czy mogłabyś kochanie zaczekac na zewnątrz? Tak, jestem w pokoju, ale jestem naga. I nie dam rady ubrać się w tej wąskiej szafie. Musisz na chwilę wyjść! - warknęła, jakby temat nagości nagle stał się dla niej niezwykle drażliwy.
- Aaale dlaczego.- zdziwiła się Gabriela słysząc jej słowa. -Przecież obie jesteśmy… kobietami. Czy coś się stało?
Niemniej nie czekała na jej odpowiedź, tylko od razu wyszła… zapewnie licząc na to że Brytyjka później zaspokoi jej ciekawość.
- Chcesz siedzieć w szafie, czy wyjdziesz oknem? - zapytała cicho Orłowa, gdy drzwi za Gabrielą zamknęły się.
- Wyjdę oknem… a ty… przyjdź do mnie. Ubrana… może jak pokojówka? W każdym razie kusząc do rozebrania.- rzekł żartobliwie Orłow.- Skończymy to co zaczęliśmy w szafie.-
Po czym owinięty jedynie swym szlafrokiem pognał w kierunku okna, by jak najszybciej opuścić pokój.

Spojrzała za nim, ubierając się w prostą sukienkę. Nie wierzył jej. Nie wierzył, gdy mówiła, że to ostatni raz. Cóż... będzie musiał zrewidować poglądy.
Kiedy zasznurowała sukienkę, podeszła do drzwi i otworzyła je.
- Wejdź. - powiedziała krótko.
- Wiesz… nudziłam się i przyjrzałam się zdjęciom tego naszyjnika. Tego co go ukradziono w Paryżu. Nie są to za dobre zdjęcia, ale…- zaczęła Gabriela wchodząc i szybko zapomniała o czym mówiła, wracając do nurtującego ją pytania.- A czemu mnie wyganiałaś? Coś ci się stało i boisz się pokazać blizny? Albo rany?
- To chyba moja prywatna sprawa? Jeśli bym chciała, żebyś wiedziała, to bym nie siedziała w szafie jak głupia. - prychnęła - Co z tym naszyjnikiem?
- Oglądałam go pod lupą. To znaczy te zdjęcia i wiesz co? Klejnoty na tym naszyjniku mają rysy. - zaczęła wyjaśniać Gabi.- I to mnie zaciekawiło, bo tego typu kamienie szlachetne nie są łatwe do zarysowania. Myślę że te rysy zrobiono z premedytacją. Na naszyjniku wyryto mapę świetlną.
Widząc że Carmen nie bardzo rozumie, wyjaśniła.- Uderzasz promieniem światła w kryształ i on załamuje je w odpowiedni sposób. Oczywiście światłem spolaryzowanym, bo światło słonecznie wywoła szalone tęcze. Niemniej taki spolaryzowany strumień światła mógłby dać mapę w postaci odbitych i załamanych promieni. Taką mapę świetlną rzuconą… bo ja wiem… na ścianę, jak slajd z rzutnika.
- Mapa do grobowca... - po chwili namysłu powiedziała Carmen. Nic dziwnego, że wszyscy się tak zabijali o niego... dosłownie zresztą.
- Z pewnością, ale jest pewien problem. Potrzeba światła o określonej długości. Oprócz mapy, musi być soczewka odpowiednio rozszczepiająca promienie słoneczne. Urządzenie do odczytania mapy.- wyjaśniła Gabriela. Brytyjka zaś domyśliła się czym było owo urządzenie. Kluczem w rękach Szwajcara.
- To cenna obserwacja. - przyznała Carmen - Dzięki, Gabrielo. I jeśli mogę cię prosić... będę niedługo potrzebowała sukni na bardzo snobistyczne przyjęcie. Czy mogłabyś przygotować taką kreację dla mnie? Z twoimi gadżetami oczywiście. Przydałby się też podobny frak dla Orłowa.
- Fucha krawcowej. Nie tego się spodziewałam wstępując do armii ale… zobaczę co da się zrobić. Zajmie mi to pewnie z tydzień, albo dwa. Jakie gadżety by cię interesowały?- zapytała w końcu.
- Żaroodporne materie, ukryta broń, której nie znajdą nawet przy obszukiwaniu. Jeśli nie będę mogła ubrać mojej rękawicy, to lina. Najlepiej z małym mechanizmem wyrzutni. - powiedziała po chwili namysłu. Podeszła teraz do Gabrieli i dotykając jej ramienia, dodała - Naprawdę jesteś niesamowicie przydatna. Po prostu... misje to coś więcej niż spektakularne pościgi. Ale jak widziałaś... i to było. - uśmiechnęła się krzywo, przypominając akcję na pustyni.
-Tooo.. trochę potrwa… dwa lub trzy tygodnie co najmniej.- stwierdziła Gabriela po namyśle.- Opowiesz coś więcej o tym przyjęciu?
Carmen skinęła głową, przekazując dziewczynie wszystkie informacje, które dostała od Yue na temat konferencji w Singapurze, gdzie powinien się zjawić tajemniczy AC. Gdy skończyła, o czymś sobie przypomniała.
- W sumie mam jeszcze jedną sprawę do ciebie - powiedziała - Czy jesteś w stanie jakoś... hmmm... ułatwić nam śledzenie jednego człowieka? Wiesz, przy założeniu, że można by mu coś założyć... tylko najlepiej coś takiego, czego nie będzie świadomy... - wyjaśniła enigmatycznie.
- Robaka na przykład? Możemy parę mechanicznych chrząszczy przygotować. Wtedy jednego się przyczepia ofierze… “samiczkę”, a sparowany z nią “samiec” będzie ją tropił zachowując… jakieś dwadzieścia metrów dystansu. - Gabriela wyjęła z jednej ze swych kieszonek takiego robala.- Oczywiście wpierw muszę ich mechanizmy różnicowe poprzestawiać i inne funkcje zamontować. Ale to da się łatwo zrobić, choć jest pracochłonne.
- Jak długo ci to zajmie? - dopytywała się Carmen.
- Dzień przynajmniej, na przerobienie parki.- zamyśliła się Gabi chowając robaczka. - Niełatwo jest przerabiać tak małe automatony. To dość precyzyjna robota.
- A co byś chciała w zamian za to, że cię tym obarczę i poproszę o przygotowanie tego na jutro? - Angielka uśmiechnęła się przepraszająco.
- Za samą robotę nic… ale suknie będą musiały poczekać i to dłużej.- wyjaśniła Gabriela. Po czym zamyśliła się dodając.- Natomiast chcę masaż pleców, pupy i łydek. Oczywiście za cały ten pośpiech i nieprzespaną noc, bo to mnie czeka. Aaaa i to też oznacza, że z tym więźniem to musicie sobie radzić we dwójkę, lub ściągnąć kapitana McCree z lotniska, bo ja będę zajęta.
Carmen spojrzała na nią zdziwiona.
- Ach, ale to przecież do śledzenia naszego więźnia właśnie, gdy pozwolimy mu... uciec. - uśmiechnęła się szelmowsko, po czym dodała - A ten masaż to mam ja czy życzysz sobie jakiegoś speca? Bo wiesz, ja nie jestem w tym za dobra…
- Pewnie znalazłby się jakiś spec w tej posiadłości, ale ty mnie prosisz o zarwanie nocki, więc ty będziesz mogła na mnie poćwiczyć. Tylko plecy i ramiona jeśli to dla ciebie krępujące.- odparła z uśmiechem Gabi i skinęła głową.- Więc naszego więźnia trzeba będzie wypuścić tak jutro koło południa lub wieczorem. Wcześniej naprawdę nie zdążę.- posmutniała nieco po tej deklaracji.- Przykro mi.
- Jasne. Będzie miał nieco więcej czasu na przemyślenie swoich grzechów. Może nawet się nawróci... - odpowiedziała wesoło Carmen.
- Wątpię… chyba że chcesz go biczem nawracać, czy pejczem. Nawet nie chcę zgadywać co oni robili… ci rosyjscy bogacze, w tamtym pokoju.- westchnęła głośno Gabriela i dodała. - To biorę się za robotę. Im szybciej zacznę tym szybciej skończę.-
Po tych słowach ruszyła do wyjścia z pokoju.

Kiedy dziewczyna się pożegnała, Carmen została sama z mętlikiem w głowie. Niby Orłow chciał, by do niego przyszła, ale... koniec to znaczy koniec. Dziewczyna uznała, że Jan Wasilewicz nie potraktuje jej poważnie z tą deklaracją, jeśli nie poczuje się odrzucony. Postanowiła więc zostać w pokoju. Nie mając nic innego do roboty, napisała kilka raportów dla Lloyda.
Orłow nie przychodził, więc albo się obraził, albo rozzłościł. Na pewno skończyła mu się cierpliwość, na pewno już na nią nie czekał. Może to i lepiej. Gdyby teraz wparował do jej pokoju, jak długo Carmen wytrzymała by w swym postanowieniu? Jak długo opierała by się jego pocałunkom i dotykowi?

Samo ich wspomnienie wszak budziło motylki w jej brzuchu. Starała się więc nie myśleć. Wezwała za to kuriera, by dostarczył jej raporty pani konsul, by ta z kolei przekazała je łącznikowi z Londynu. Oczywiście wszystkie koperty były zalakowane.


Pokój stał się azylem Carmen. W nim najwyraźniej była bezpieczna, przed kochankiem i wspólnikiem zarazem. Jan Wasilijewicz najwyraźniej uniósł się dumą, co nieco ułatwiało życie Brytyjce. Nieco tylko. W końcu Orłow był tylko częścią problemu, resztę stanowił jej własny temperament, apetyt i to co przebudziła egipska wiedźma.

A propo apetytu, Brytyjka robiła się głodna. Odpuściła sobie obiad, ale kolacji już nie mogła. Burczenie w brzuchu było zbyt głośne.
Niestety w jadalni był on. Ubrany jak na zamożnego arystokratę przystało. I o dzikim spojrzeniu…


Tym które wywoływało przyjemne dreszcze na jej ciele.
Spodziewała się tego. Ona uciekała, on... polował. Skinęła mu więc głową i nie odzywając się usiadła za stołem.
-Więc zamierzasz się chować przede mną.- uśmiechnął się ironicznie Jan Wasilijewicz wędrując spojrzeniem po Brytyjce. - Ten twój pomysł nie bardzo mi odpowiada.
Nie oponowała. Nie było sensu, skoro inaczej pewnie by tego nie zaakceptował.
- Wiem. - powiedziała krótko, unikając jego spojrzenia - Co na kolację?
- Boeuf Strogonow. - odparł krótko mężczyzna wstając i podchodząc do siedzącej agentki. Dłonie jego spoczęły na jej ramionach.
- Możesz udawać, że da się cofnąć czas i to czego doświadczyłaś. Ale nie wiem czemu sądzisz, że cały świat zgodzi się z twoim kaprysem. Ja nie zamierzam.- nachylił się i mruknął jej do ucha.- Nie łudź się Carmen. Już jest za późno… już przekroczyłaś Rubikon. I dam ci kilka dni byś sobie to uświadomiła. A potem… powiedzmy że to będzie niespodzianka.-
Uśmiechnął się łobuzersko i jednocześnie złowieszczo. Był aroganckim, zapatrzonym w siebie egoistą… drapieżnikiem który zdobywa ofiarę, a nie czułym i wrażliwym kochankiem. Problem w tym, że to właśnie ta jego natura podniecała Carmen. Ta dzika bestia, która łamała jej opory pieszczotami i która niewoliła jej ciało pocałunkami.

Przełknęła ślinę, lecz jej spojrzenie było równie harde.
- Nie złapiesz mnie. A im bardziej mnie będziesz rozpalał... tym więcej znajdę sobie kochanków. Lecz to już nie będziesz ty. - Odparła cicho, by nie usłyszał, jak głos jej drży - Lepiej rozejrzyj się za pocieszycielką, bo wciąż będziesz mi potrzebny do pracy, skupiony na misji. A teraz siadaj na swoim miejscu. - warknęła.
- Z pewnością sobie znajdziesz… ale co z tego, żadnym z nich nie będę ja. - uśmiechnął się Orłow siadając na stole i spoglądając na nią z góry, kryjąc za uśmiechem irytację jej słowami. - A to co między nami się działo, to było coś… więcej… niż to co oni mogą ci dać.-
Machnął ręką dodając.- A co do pracy. Nie widzę tu Gabrieli, a powinniśmy omówić ten twój plan z wypuszczeniem więźnia.
- Już to obgadałyśmy, gdy do mnie przyszła. Siadaj na swoim miejscu, to wprowadzę cię w szczegóły. - prychnęła. Oboje wiedzieli, jak na siebie działają... szczególnie, gdy są tak blisko. I gdy on jest na górze…
Milczał dysząc coraz wyraźniej. Z pewnością rozważał zmuszenie jej do uległości, poprzez dociśnięcie do ściany i całowanie tak długo, aż straci wolę walki.
- Dobrze… mów więc. - warknął w końcu siadając naprzeciw niej.
Dziewczyna usadowiła się wygodniej. Bolały ją wszystkie mięśnie, tak bardzo była napięta, gdy w pobliżu znajdował się Jan Wasilijewicz. Nie zdradzając jednak swoich odczuć po krótce streściła mu rozmowę z Gabrielą, opowiadając nie tylko o planie śledzenia jeńca, ale także o projekcie ubrań dla nich. Tylko informacje dotyczące mapy, ukrytej w klejnocie, na razie postanowiła zostawić dla siebie. W końcu nie o to pytał ją Rosjanin.
- A szczegóły? Jak planujesz go wypuścić? Niedokładnie wiązanie dłoni, powolna jazda automobilu? Pozostawienie samotnie na tylnym fotelu? Co mu powiemy w kwestii powodu, dla którego go przewozimy? - zaczął pytać spokojnie Jan Wasilijewicz.
- Ucieczka z automobilu to najlepsze wyjście, by nie zdradzić, gdzie był przetrzymywany - przyznała Carmen, czując się nieco pewniej - Możemy po prostu zagrać bardzo złych agentów i utwierdzić go w przekonaniu, że wywozimy go żeby zabić... może utopić? To zawsze wymaga przygotowań. A w porcie z łatwością poczuje, że może się ukryć przed nami.
- To dobry plan. Tym bardziej że chyba nie wie gdzie jest i chciałbym aby tak było i po ucieczce. Pojedziesz za nami, czy będziesz skakała po dachach?- zapytał beznamiętnie agent rosyjski.
- Pojadę, a gdy dojedziemy do portu, poskaczę po dachach. Spróbujemy go śledzić niezależnie. Ty robalami, ja... na miarę możliwości.
- Zgoda… skoro to omówione, to wybacz… ale jakoś nie jestem głodny. Może poszukam tych kochanek o których mówiłaś? - mruknął Orłow wstając od stołu i ruszając do drzwi.- Smacznego panno Stone.
Słowa o kochankach nie brzmiały tak szczerze jakby chciał Rosjanin, ale gorycz i rozczarowanie już tak. Z drugiej jednak strony Carmen zdawała sobie sprawę, że znajdą się w tej posiadłości pokojówki, które z chęcią skorzystają z okazji, by spędzić noc w łóżku Orłowa. Ona również straciła apetyt, jednak wiedziała, że jej ciało potrzebuje strawy. Czekając aż posiłek zostanie podany, patrzyła w okno i wspominała widok, jaki miała za okiennicami w rodowej posiadłości. Angielska pogoda była kapryśna, lecz i tak dziewczyna tęskniła czasem za tamtymi widokami.


Samotny posiłek był dla panny Stone katorgą, lecz najgorsze dopiero miało nadejść wraz z nocą. Choć położyła się późno, wcześniej zgłębiając lekturę jakiegoś rosyjskiego romansu (a myślała, że to będzie o wojnie!), Carmen nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok i patrzyła w sufit. Sen jednak nie nadchodził. Nie pomagało oczyszczenie umysłu jak przed akrobacjami. Nie pomogły powroty do wspomnień z dzieciństwa. Raz po raz męczyła ją myśl o Orłowie. Co teraz robił? Czy też nie spał?

Zła na siebie, zerwała się z łóżka. Postanowiła przespacerować się do kuchni, by tam nalać sobie szklankę mleka z cukrem - sposób jej świętej pamięci matki na przegnanie nocny potworów i koszmarów, które czasem ją gnębiły, gdy była dzieckiem.

W nocy wszystkie posiadłości były takie same, o czym Brytyjka znów się przekonała. Mroczne i ciche korytarze, rzeźby których niewyraźne kształty budziły wyobraźnię i wydawały się potworami czekającymi tylko na okazję, by capnąć niewinną ofiarę. Oczywiście ta gra cieni mogła wpływać na małą dziewczynkę, ale nie na dorosłą kobietę… do czasu aż zobaczyła przemykającą cicho białą zjawę przez korytarz przecinający ten, którym sama szła!

Idącą tam gdzie Carmen planowała iść… do kuchni. Wyuczonym odruchem dziewczyna przywarła do ściany, po czym w jej cieniu pomknęła za zjawą. Nie wierzyła w duchy, za to w ludzkie potwory owszem.
Cicho niczym cień przemykała w kierunku kuchni uzbrojona… cóż.. w tym departamencie miała jedynie za broń swą pomysłowość i zwinność. W końcu planowała polować na mleko z cukrem, a nie na duchy. Niemniej miała jeszcze przewagę zaskoczenia, gdy zbliżała się do kuchni i lekko uchyliła drzwi by zobaczyć… uroczy tyłeczek Gabi wypięty w jej stronę. Co prawda czarnowłoca pomocniczka Carmen miała na sobie białą podomkę, ale ta okazywała się półprzeźroczysta w świetle bijącym z lodówki, więc Brytyjka mogła się delektować ironią losu. Bo to teraz ona mogła sobie pooglądać kształty buszującej w lodówce Gabrieli. I choć były one niemniej apetyczne niż zawartość lodówki rosyjskich magnatów, Carmen wycofała się cichaczem. Nie miała ochoty na towarzystwo. Postanowiła więc przejść się i... wrócić do kuchni za jakiś czas, gdy Gabi już tam nie będzie.

Posiadłość była na tyle duża, że nawet nie mając dostępu do połowy niej, Carmen mogła się w niej “zagubić”. Ciężej było jednak zgubić myśli i pragnienia. Uciekła od Orłowa, Yue się oddaliła sama wracając, a wspomnienie Aishy… wydawało się rosnąć w cieniach rzucanych przez meble. Obiecywało uwolnienie od wątpliwości i zmartwień oraz rozkosz, w zamian za całkowite oddanie się w niewolę. A przynajmniej tak się samotnej Brytyjce wydawało, gdy tak szła w ciszy. Pomyślała o Huai, lecz pani kapitan, mimo że ją intrygowała, wydawała się po prostu żeńskim odbiciem drapieżności Rosjanina, toteż Carmen nie uciekła myślami zbyt daleko. Tak samo jej stopy doprowadziły ją pod drzwi komnaty Orłowa. Mimo woli zaczęła nasłuchiwać odgłosów. Pochylając się przy ziemi, dziewczyna przyjrzała się czy przez szpary widać jakieś światło.

Odgłosy były wyraźne… szybkie oddechy i głośne jęki. Orłow nie spał i nie był sam. Łóżko protestowało przeciwko gwałtowności z jaką było wykorzystywane, a kochanka pojękiwała coś po rosyjsku wyraźnie czerpiąc satysfakcję z bycia wykorzystywaną przez arystokratę. Czy to samo można było powiedzieć o samym Rosjaninie? Tego Carmen nie wiedziała, słyszała jego oddech, ale brzmiał on gniewnie gdy brał w posiadanie ów przypadkowy substytut Brytyjki. To było jak samobiczowanie - stać pod drzwiami i słuchać tych intymnych odgłosów, a jednak nie potrafiła odwrócić się i odejść. Ze łzami w oczach i rosnącym w ciele podnieceniem słuchała jak jej kochanek brał inną. Dopiero gdy kobieta krzyknęła głośniej, dochodząc, a potem odgłosy trzeszczącego łóżka ustały, Carmen zorientowała się gdzie jest i co robi. Szybko więc uciekła do swojej komnaty, zapominając nawet o mleku, po które wyszła.

Oczywiście mogła się tego spodziewać, Orłow nie był mężczyzną który hamował swój apetyt. To było logiczne że weźmie jakąś służkę do łóżka. Przecież sama go popchnęła w ramiona innej. Z dudniącym sercem Carmen oparła się o drzwi plecami nadal słysząc w głowie jęki rozkoszy owej kobiety i dyszenie swego kochanka. Brał ją od tyłu? Dosiadała go jak ogiera? Gdy zamykała oczy widziała ich oboje rozgrzanych pożądaniem. Nie potrafiła wyobrazić sobie twarzy owej kochanki , dlatego pewnie zawsze była ona zasłonięta kurtyną jasnych włosów. Za to Orłowa potrafiła sobie wyobrazić aż za dobrze. Jak ją bierze od tyłu klęczącą na czworaka, władczo i bezlitośnie. Jak ona wije się pod jego ruchami. Łatwo udało się Brytyjce odpędzić Rosjanina od swojej alkowy, ale wytrzymanie w niej samej już takie łatwe nie było. Zaczerwienione wstydem policzki płonęły, lędźwie zresztą też, tyle że żądzą.

Położyła się na łóżku i przykryła szczelnie kołdrą, lecz to nie pomogło. Z poczuciem ogromnego wstydu i smutku sama rozładowała napięcie swego ciała. Niestety, nawet gdy leżała spokojniejsza, dysząc cicho w pustej komnacie, nie potrafiła zmrużyć oka. Raz po raz przed oczyma wyobraźni rozgrywały się sceny z pokoju Jana Wasilijewicza, z czasem bogatsze nawet o kakofonię dźwięków i ilość kochanek.


Carmen zasnęła dopiero nad ranem, gdy pierwsze promienie Słońca pojawiły się nad horyzontem. Nie były to jednak spokojne sny, lecz ciąg dalszy widziadeł z udziałem kochanka, który w pewnym momencie zyskał ciało demona, do którego przyrodzenia niemal lepiły się najpiękniejsze i najbardziej wyuzdane kobiety o odcieniach skóry z całego świata.
Z tych majaków została wyrwana przez czyjeś dłonie trącające ją delikatnie.
- Panienko… panicz Orłow chciałby z tobą pomówić w swoim gabinecie.- odezwał się cichy kobiecy głos.
- Później! - warknęła i przewróciła się na drugi bok, przykrywając kołdrą po czubek głowy.
- Oczywiście. Przekażę. - odparł cicho kobieta i wyszła zostawiając Carmen samą w pokoju.
“Czy to była ta służąca, którą Orłow wczoraj się pocieszał?” - ta myśl sprawiła, że Carmen nagle otworzyła szeroko oczy.
Szlag by to! Obróciła się wściekle na drugi bok i nakryła kołdrą, próbując jeszcze zasnąć. Sen już jednak nie nadchodził i z każdą chwilą Brytyjka zdawała sobie sprawę, że powoli zbliża się południe. Gabi powinna już skończyć robotę przy mechanicznych robaczkach.
Zła na siebie, Orłowa i cały świat wstała z łóżka i zaczęła się ubierać. A kiedy była gotowa, żwawym krokiem ruszyła do gabinetu Rosjanina - cokolwiek chciał, lepiej mieć to z głowy.

Orłow przywitał ją lekkim uśmiechem i pożądliwym spojrzeniem najedzonego drapieżnika. Nie na tyle jednak, by nie mieć ochoty na kolejny smakowity kąsek. Siedział za biurkiem z karafką brandy na nim i dwoma mechanicznym robaczkami.
- Gabi już skończyła robotę. I z tego co wiem ten robaczek podąża za drugim w pewnej odległości, więc śledzony obiekt nie ma szans zauważyć podążającej za nim osoby. Oznacza to też, że jeśli będziesz pilnowała naszego ptaszka z dachów… ja nie zdążę na czas z odsieczą.- agent od razu przeszedł do sedna sprawy.
Carmen czuła się nieswojo. nie tylko przez to jak zmieniło się traktowanie jej, ale także przez to co usłyszała w nocy pod komnatą Rosjanina... i co jej się potem śniło. Potarła dłońmi zmęczone oblicze, by pobudzić krążenie. Brak snu nie pomagał.
- Co proponujesz? - zapytała, by zyskać na czasie.
- Wyglądasz nieswojo. Wszystko w porządku? - spytał z pewną troską w głosie Rosjanin i zamyślił się dodając.- W sumie to nie był jakiś w wstęp do propozycji rozwiązania, tylko przedstawienie sytuacji. Uważasz że jest sens ryzykować? To pójdziesz dachami. Jeśli nie, ruszymy razem mając nadzieję, że żuczek wystarczy.
Spojrzała na niego bezmyślnie a potem na żuczki. Chwilę milczała, jakby analizując słowa.
- Możemy śledzić go razem. Jeśli nas odkryją... zawsze będziemy mieli dwa razy więcej siły ognia.
- Czyli jedziemy razem? - zapytał ostrożnie Rosjanin przyglądając się Carmen.- Czy wszystko… z tobą dobrze. Wyglądasz na rozkojarzoną.
- Taaa. - powiedziała, uciekając wzrokiem - Źle spałam, więc może lepiej żebym za dużo nie skakała. Powiedz mi na kiedy mam być gotowa i to załatwimy.
- Też miałem dość bezsenną noc, ale… no może trochę kawy po turecku potrzebujesz? - zadumał się Jan Wasilijewicz wpatrując się Brytyjkę łakomie dodając z ironią. - Bo przecież innego rozruszania ciała to ty sobie odmawiasz.
Na te słowa wstała i ruszyła ku drzwiom. Miała ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że wie doskonale o jego bezsennej nocy, lecz zamiast tego powiedziała tylko:
- Twoja służąca mnie obudziła, mówiąc, że to pilne. Przyszłam więc najpierw do ciebie. Nie jadłam i nie piłam kawy, więc bardzo możliwe, że o to właśnie chodzi. Teraz, jeśli pozwolisz, uzupełnię te braki, więc pytam się na-kiedy-mam-być-gotowa?! - ostatnie słowa powiedziała podniesionym tonem.
- Planowałem wyruszyć tak za dziesięć minut, albo dwadzieścia. Ale możemy i za godzinę.- ocenił Orłow i zamyślił się przyglądając bacznie Carmen. Jego mina mówiła jej że nie do końca wierzy jej tłumaczeniom.
- Daj mi pół godziny - zawyrokowała - spotkamy się na zewnątrz.
I nie czekając na jego reakcję, wyszła z gabinetu. Po chwili namysłu faktycznie ruszyła w stronę kuchni. Kawałek ciasta i czarna jak smoła kawa - to połączenie brzmiało niezwykle smakowicie.

Za dnia kuchnia pełna była służących w tych ich tutejszych “rosyjskich” uniformach. Uwijały się one jak w ukropie przygotowując obiad, jak i podstawę pod przyszłą kolację. Wkroczenie gościa do kuchni, wywołał więc konsternację i osiem par oczu wpatrywało się zdziwione w Carmen.
- Czy znalazłby się dla mnie kawałek placka... i kawa. Najlepiej bardzo mocna. - spytała nieco tym poruszeniem onieśmielona.
Służące zakręciły się po kuchni niczym pszczoły w ulu. Jedna z nich, zapewne główna kucharka i zarazem kobieta po czterdziestce wykrzykiwała polecenia po rosyjsku. Inna, młodziutka blondynka podeszła do Carmen i uśmiechając się przyjaźnie zaproponowała.
- Proszę udać się do małej jadalni, to pokój trzeci na prawo od… tego miejsca. Tam podamy posiłek.
Co mogła więcej zrobić? Ukłoniła się lekko i udała do wskazanego pomieszczenia.
Posiłek przyszło jej jeść samotnie. Gabi odsypiała zlecenie, a Orłow… z nim sytuacja byłaby skomplikowana. Wciąż miała świadomość, że gdy ona cierpiała to on pocieszał się w ramionach innej. Tyle że nie mogła mu tego wyrzucić w twarz. Sama go wepchała w te ramiona. Sama zdecydowała się przerwać tę więź między nimi i… teraz była jak narkomanka na odwyku.
Posiłek został przyniesiony i wyglądał smakowicie.
- Smacznego. - powiedziała uśmiechnięta służka przed wyjściem i Carmen miała wrażenie, że nie była to wygłoszona bezmyślnie formułka. One wiedziały. Cała służba wiedziała, że Orłow odstawił swoją kochankę na bok.
- Niech i tak będzie... - szepnęła do siebie Carmen. Teraz bardziej niż wcześniej będzie miała motywację, by ruszyć misję dalej i wyrwać się z tego miejsca. A potem... kto wie... może skusi się na wakacje u boku Yue? Niech ta zepchnie ją w strumień cielesnych rozkoszy, które nie mają ani początku ani końca, które nie potrzebują sumienia, moralności czy społecznej akceptacji, a jednak pozwalają czuć i wypełnić tym wewnętrzną pustkę.
Z tym nastawieniem Carmen spałaszowała ciastko i wypiła kawę.

Czy to za ich sprawą, czy też pod wpływem nowych przemyśleń, wstała jakby bardziej rześka od stołu. Spojrzała na wielki, stojący zegar. Miała jeszcze trochę czasu, toteż ruszyła szybko do swojej sypialni by się dozbroić i zabrać Barona.

Niech służące szeptają, niech śmieją się z niej... ona jednak była kimś więcej niż tylko kochanką rozbestwionego rosyjskiego bękarta!
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172