Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-08-2017, 16:09   #61
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Na zaplanowaną akcję Orłow nie wybrał żadnego “konia” z rodzinnej stajni. Nie nadawały się do tej akcji. Zamiast tego wybrał do akcji staruszka majordomusa Swiatlina. Bo też i automobil który służył majordomusowi nie był nowoczesny czy szybki. Był za to pojemny...


I Harim… z szarym workiem na głowie i związanymi z tyłu rękami zajmował całe tylne siedzenie pojazdu. Orłow stał przy zamkniętym samochodzie czekając na Brytyjkę i poprawiając rękawiczki. Był tym, kim go znała, skupionym na zadaniu gwałtownym i brutalnym agentem. Niebezpiecznym drapieżnikiem, przy którym należało uważać… i który tak ją podniecał.
Nie reagowała jednak nań już tak żywiołowo, świadoma tego jak szybko zapełnił pustkę po niej w swoim łóżku, a może i sercu?

- Nie przydałeś się nam Harim. Módl się do swojego boga, by był dla ciebie litościwy. - rzuciła w kierunku jeńca, siadając na miejscu obok kierowcy.
Orłow usiadł obok niej na miejscu kierowcy i uśmiechnął się lekko do niej i wskazał gestem dłoni na bramę. Harim zaś leżał nieruchomo zapewne nie wiedząc co zrobić. I dobrze… to jeszcze nie był czas na jego ucieczkę. Ręce miał związane za plecami, ale sznur którymi je związano był podcięty.
Po czym ruszyli powoli w kierunku bramy, by ją przekroczyć i skierować się szerokimi ulicami w kierunku dzielnicy portowej.
Kiedy byli już blisko, Carmen znów się odezwała, nie patrząc na Orłowa.
- Trzeba będzie wszystko przygotować. Moi ludzie nie mieli wczoraj czasu. - zaczęła kreować scenkę, w której więzień zostanie sam, by skorzystać z okazji i uciec.
- Będzie krótko, wycieczka jachtem, beton… jakaś mila w dół morskiej toni. Żadnych śladów. - odparł spokojnie Rosjanin przejeżdżając kolejne uliczki i zbliżając się do dzielnicy portowej. Słychać było nerwowe szamotanie się Egipcjanin. Pęknięcie sznurów na nadgarstkach było kwestią czasu.
- Bardzo dobrze. - odparła z zadowoleniem Carmen, nie potrafiąc ukryć uśmiechu rozbawienia. Jechali powoli, nie tylko po to by dać szansę ucieczki więźniowi, ale także dlatego że uliczki portowe Kairu robiły się coraz bardziej zatłoczone. Carmen słyszała jak mężczyzna się szamocze i szarpie. Do jej uszu dotarły też dźwięki pękających sznurów. A potem… zaległa cisza. Harim wyczekiwał na okazję do ucieczki.
Kiedy Orłow zatrzymał wóz, ona wstała i ostentacyjnie zamknęła za sobą drzwi.
- Idę sprawdzić łódź. I ani się waż gdzieś leźć. Zapalisz sobie na jachcie. - mrugnęła do Jana Waslijewicza. Po czym rozejrzała się poszukując odpowiedniej uliczki, by czekać na swego partnera. Ten nie ruszył od razu. Dla zachowania pozorów siedział przez kilkanaście minut i dopiero wtedy ruszył w kierunku agentki.

Schowali się w wąskiej uliczce, gdzie najpewniej nikt nie zaglądał, bowiem na jej końcu znajdujące się jedyne drzwi i tak były zabite dechami. Kiedyś marzyli o takim miejscu, by dać upust swoim uczuciom. Teraz było to co najmniej niewygodne dla Carmen.
- Kiedy wypuścimy żuka? - zapytała, by skupić myśli na zadaniu a nie scenerii.
- Jak zdecyduje się uciec. Nie musimy się spieszyć. Gabi powiedziała, że nie musi widzieć celu który ma śledzić. Żuk podąży za rozpylanym chemicznym śladem.- stwierdził Rosjanin i spojrzał na Brytyjkę pytając.- Czy ty się na mnie gniewasz?
To pytanie zbiło ją z tropu, przez co spojrzała na niego. Prosto w te przeszywające oczy. Szybko uciekła wzrokiem.
- Nie. - odparła cicho - Po prostu nasza sytuacja teraz... jest trochę niekomfortowa. Muszę przywyknąć. Tylko tyle.
- Nie przywykniesz. Nie jesteś nawykła do ograniczania się. - uśmiechnął się ironicznie Orłow przyglądając dziewczynie. - Z dużo gorącej krwi w tobie.
- Więc będę musiała znaleźć sobie substytut. Tak jak ty w nocy. - wysyczała, nie wytrzymując.
- Jesteś zazdrosna? Ale czemu? Sama mnie odprawiłaś. Chyba nie spodziewałaś, że będę płakał w poduszki, co? - odparł bez cienia triumfu w głosie. Za to z nutką pożądania. A Carmen ze wstydem zrozumiała czemu. Obserwując pojazd nachyliła się i instynktownie wypięła pośladki ku mężczyźnie. I zrobiła to… celowo choć nie do końca świadomie. Prawda bowiem była taka, że ich związek nie opierał się na żadnych górnolotnych uczuciach, ale na czysto zwierzęcym pożądaniu. I teraz, gdy byli sami w tej ciasnej uliczce, jej ciało chciało by Orłow je posiadł i zaspokoił. Już była podniecona, a fakt że musieli czekać aż Harim ucieknie i zniknie im z oczu, podświadomie podsuwał jej różne scenariusze na zabicie czasu. To była obsesja, byli uzależnieni od siebie nawzajem jak od opium.
I z tym uzależnieniem chciała skończyć. Odsunęła się nieco i wyprostowała.
- Wybacz - powiedziała cicho - Nie powinnam tego wyciągać. Twoje prawo. Ja... muszę sobie z tym poradzić. Dlatego wolałabym żebyśmy w najbliższym czasie pracowali osobno... w miarę możliwości.
- Dziś poradzić, a jutro żałować. Nie żyjemy wystarczająco bezpiecznie i długo, by bawić się w umartwianie. Jutro możesz być martwa, albo ja… - stwierdził Rosjanin nie zgadzając się z nią. - Tylko to co pochwycimy w dłoń, to nasze.
Tymczasem Harim wreszcie ostrożnie wyślizgnął się z automobilu i rozglądał dookoła poszukując w tłumie przechodniów swych “oprawców”.
- Cicho... - zganiła Orłowa Brytyjka, która z zadowoleniem przyjęła możliwość przerwania tej niewygodnej rozmowy. Przyciśnięta do ściany, obserwowała Araba.
Ten powoli przekradał się tuż przy wozie, aż wyczuwając okazję wskoczył w grupę egipskich robotników portowych, by wmieszać się w tłum i zniknąć wśród podobnych do niego Arabów.
- Zaczynamy? - Carmen zapytała towarzysza, który dysponował drugim żuczkiem.
- Nie. Jeszcze nie. Musi się od nas oddalić. W innym przypadku mógłby nas zauważyć. Musimy być pewni, że na nie dostrzeże. - stwierdził Orłow wyciągając mechanicznego robaka. Agentka więc tylko skinęła głową. Patrzyła w kierunku głównej ulicy, gdzie zniknął ich jeniec, czekając na sygnał.

W końcu Orłow wyjął i uruchomił chrząszcza. Ten mechaniczny robak rozłożył skrzydełka i wystartował. Jego odwłok migał na zielono. Raz szybciej, raz wolniej. Robak po kilku wahadłowych ruchach wybrał w końcu powietrzną ścieżkę, a jego kuperek zaczął coraz intensywniej migotać na zielono. Chrząszcz złapał trop.
Oboje ruszyli więc jego śladem przedzierając się przez tłumy przechodniów i przeciskając przez ciasne uliczki. Mieli nadzieję, że wynalazek Gabrieli nie zawiedzie, bo jeśli by coś nie wyszło, to zgubili Harima. Na razie jednak wyglądało, że robak działa cały czas trzymając się jednej ścieżki i migotając odwłokiem z szybkością lampy stroboskopowej. W końcu dotarli oboje w pobliże dużego zaniedbanego magazynu i tu robaczek się zatrzymał nie chcąc lecieć dalej.
- Chyba dotarliśmy na miejsce.- stwierdził Orłow.- Gabi mówiła że oba automaty utrzymują określony dystans od siebie, żeby przypadkiem nie wpaść na śledzoną osobę.
- W takim razie rozejrzyjmy się. - odparła Carmen, przyglądając się budynkowi - Tylko ostrożnie. To może być pułapka.
- Idziemy razem czy osobno?- spytał Rosjanin sięgając po swój ciężki rewolwer. - I którędy proponujesz iść?
Wskazała dach.
- Dasz radę, staruszku? - zapytała z uśmiechem.
- Dam radę… zawsze daję. Ostatnio to ty miałaś problemy z dachami i musiałem cię tulić.- uśmiechnął ironicznie Orłow przypominając jej Paryż. I pocałunek na jego dachach.
W odpowiedzi tylko prychnęła i ruszyła do najbliższego budynku, by znaleźć tam ścianę, po której da się wspiąć.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 27-08-2017, 16:21   #62
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wejście na dach budynku nie było wyzwaniem dla nich obojga. Najwyraźniej ktoś uznał, że sam wygląd budowli sugerujący biedę… będzie wystarczającym zniechęceniem do eksploracji tego budynku. Bo co tu można było znaleźć, poza brudem, smrodem śmieciami i szczurami?


Bardzo duże szczury? Takie w ludzkiej postaci? Te były tu z pewnością. Ale by do nich dotrzeć, musieli z Orłowem znaleźć wejście pod dach, albo chociaż wystarczająco duży świetlik by się przez niego przecisnąć. Na owe świetliki natrafili dość szybko. Ale przez zabrudzone szyby nie dało się nic dojrzeć, a w dodatku… jedynie Carmen mogła się przez nie przecisnąć, a i ona z trudem. Niemniej po otworzeniu takiego świetlika i pokonaniu przeszkody Brytyjka znalazła się na metalowych rusztowaniach tworzących więźbę dachową budynku. Dwa piętra i pół poniżej dostrzegła całkiem spory ruch. Kilkanaście osób w burych szatach ładowało skrzynie na wozy zaprzężone w muły. A pomiędzy nimi kręcili się oni. Mężczyźni w czerwonych szatach pilnujący załadunku.
Przewodził rosły murzyn.


Prawdziwa dwumetrowa góra mięsa i muskułów, uzbrojona w potężny jednoręczny bułat, który to większość mężczyzn musiałaby trzymać dwoma rękami.


Uwagę Carmen jednak przyciągała inna osoba. Harim… gdzie on był? Bo przecież nie przybył tu bez powodu. Wkrótce zresztą i jego zauważyła. Związanego i klęczącego. Swoi nie przyjęli go zbyt entuzjastycznie.
Harim najwyraźniej czekał na kogoś. I bał się. Drżał jak osika.
W sumie miał powody, ten murzyn mógł go zdekapitować w ramach chwilowego kaprysu. A jego ośmiu czerwonych podwładnych było uzbrojonych w karabiny. Do tego dochodziło ponad piętnastu cywili również uzbrojonych przynajmniej w zakrzywione noże. A niektórzy nawet w broń palną. Przewaga liczebna była po stronie wroga, tym bardziej że Orłow został po drugiej stronie dachu. Na szczęście… tu na górze była trudna do zauważenia.


Przez kilka minut obserwowała te pakowanie skrzyń nie wiedząc co się w nich znajduje, bo wszystkie były już zamknięte. A potem jej uwagę zwróciła kolejna postać, może przez swą “egzotykę”...


Bowiem opatulona burym burnusem i płaszczem postać, z twarzą zakrytą miedzianą maską o męskich rysach twarzy trudno uznać za coś powszechnego.
A może z powodu tych wszystkich spojrzeń jakim ta osoba została obdarzona, gdy weszła do środka i powoli zbliżała się do Harima.
Bowiem każdy w magazynie patrzył jak ta osoba szła czując do niej wyraźny respekt i bojąc się spojrzeć w “oczy” tej postaci.
Postaci... bo choć nosił maskę przedstawiającą męską, to Carmen nie miała gwarancji że to był mężczyzna. Postać była drobnej budowy, więc mogła to być równie dobrze kobieta co młodzieniec, a sam burnus maskował sylwetkę mogąc ukrywać drobne piersi.
Zamaskowana postać powoli zbliżyła się do Harima, drżącego ze strachu jak zagoniony w kąt szczur. Rozmawiali przez chwilę… niestety Carmen nie udało się nic podsłuchać. Bo nie dość że mówili dość cicho, to jeszcze po egipsku. A sama maska na tyle zniekształcała głos, że Brytyjka nie mogła ocenić płci zamaskowanej osoby.
Ta w końcu wyciągnęła dłoń w kierunku twarzy wywołując głośne okrzyki paniki i błagania Harima. Próbował się odsunąć od niej, ale dwóch osiłków w czerwonych szatach trzymało go mocno nie pozwalając uciec.
Dłoń okryta żelazną rękawicą zaiskrzyła i przy cichym szepcie "miedziotwarzego" z oblicza Harima odrywała się mgiełka przypominająca jego oblicze… mgiełka wypływała z jego ust, nosa i twarzy wnikając w rękawicę. Działo się to przy coraz słabnących krzykach Harima. Zupełnie jakby… "miedziotwarzy" pożerał jego duszę. Te przypuszczenia Carmen potwierdził fakt, że Harim po zakończeniu procesu nie odzywał się zwisając z ramion oprawców jak marionetka, której ucięto sznurki.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-09-2017, 15:44   #63
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen oglądała cały proceder z trwogą i fascynacją zarazem. Jeśli to nie była magia... Ach, gdyby Yue mogła to zobaczyć, pewnie byłaby zachwycona. I starała się sprawdzić czy to nie moc jakichś artefaktów wyssała duszę biednego Araba.
Nawet gdy było już po nim, agentka nie ruszyła się. Dalej obserwując postać w masce i jej otoczenie. Zastanawiała się też co może być w skrzyniach.
Miedziotwarzy tymczasem wskazał na martwego Hirama i wskazał kierunek… zapewne morze. Pewnie tam miało być ostatnie miejsce spoczynku martwego Araba. Murzyn zaś mruknął coś po egipsku do swych podwładnych i załadowali go na jeden z wozów zakrywając go plandeką. Carmen obserwowała to bez zbędnych ruchów. Przypuszczała, że Arab zostanie zabity. Sama by go zabiła, gdyby nie był jej potrzebny do dowiedzenia się czegoś więcej. Co też właśnie czyniła.
Wozy zaczynały się rozjeżdżać, a miedziotwarzy rozmawiał po cichu z czerwonymi wybrańcami, najwyraźniej ustalając dalsze działania. Ci zaczęli się rozchodzić, a i sam miedziotwarzy wraz z murzynem i dwójką czerwonych pomagierów również ruszył w kierunku wyjścia z magazynu.
Carmen odczekała aż pójdą. Dopiero potem ostrożnie wycofała się, by spotkać się z Orłowem.
- No i? Co tak długo? - zapytał lekko zniecierpliwiony i bardzo zaniepokojony Orłow siedzący blisko świetlika, którym dostała się do magazynu. Czyżby Rosjanin martwił się o nią?
Nawet jeśli to była prawda, to przecież i tak jej teraz Jan Wasilijewicz nie potwierdzi. Na tyle go znała. Opowiedziała mu jak najdokładniej to, czego była świadkiem. Nie było sensu już udawać, że nie ma w tym magii. Rosjanin mógł jej nie uwierzyć, ale powinien wiedzieć, jeśli samemu przyjdzie mu się z tym spotkać.
Trudno było powiedzieć czy Orłow uwierzył w magię. Wszak mogła to być po prostu rozwinięta naukowo sztuczka zastosowana za pomocą serum. Ciskanie kulami ognia wszak było możliwe i nazywane było pirokinezą.
- Z pewnością jego ludzie mają powody, by się go obawiać. A my powinniśmy być ostrożni w starciu z nim. Co jeszcze wartego uwagi poza tym pokazem dla gawiedzi zauważyłaś?- zapytał w końcu.
- Jakby tego było mało. - prychnęła, po czym dodała - Skrzynie. Było ich dużo i zdawało mi się, że są ważne. Niestety, zawsze ktoś przy nich był. Nie miałam jak sprawdzić... A teraz je wywieźli.
- Nie wiem też czy są one ważne dla nas. Ten Harim należał do jakiegoś gangu. To mógł być towar z przemytu, albo narkotyki, albo inne rzeczy ważne dla tych gangsterów, ale niekoniecznie dla nas.- zastanowił się Orłow i spojrzał na Carmen.- To co proponujesz robić teraz?
- Myślę, że to jednak się wiąże. Damy radę śledzić którąś z wozów? Chyba nie wszystkie odjechały... - odparła Carmen, unikając wciąż wzroku Jana Wasilijewicza.
- Nie na dłuższą metę. - ocenił Rosjanin. - Chyba że wskoczymy na sam pojazd i ukryjemy się wśród skrzyń.
W oczach Angielki pojawił się znajomy błysk szaleństwa.
- Dla mnie brzmi jak plan. - uśmiechnęła się szeroko.

Plan łatwy do realizacji… w teorii. Wozy zaprzężone w muły nie poruszały się zbyt szybko w wąskich portowych uliczkach, tym bardziej że dodatkowo musiały uważać na inne pojazdy i przechodniów. Łatwo je było śledzić przez jakiś czas (bo później… cóż… Orłow z Carmen rzucali się w oczy), łatwo je było dogonić. Na razie przynajmniej.
Pozostało jednak jeszcze bezszelestnie i niepostrzeżenie wślizgnąć się pomiędzy załadowane skrzynie. A to już było ryzykowne, bo woźnica i siedzący z nim pomocnik od czasu do czasu zerkali za siebie i byli dość czujni… jakby spodziewali się kłopotów.
Carmen jednak nie odpuszczała. Uznała to zresztą jako coś na kształt testu dla swoich zdolności akrobatycznych. Zamierzała uczepić się tylnej belki wozu, by stamtąd obserwować woźnicę, a gdy ten nie będzie patrzył, prześlizgnąć się na pakę.
Cierpliwość ta została nagrodzona… gdy przyczepiona wozu Carmen wyczekiwała okazji, ta w końcu “zastukała do jej drzwi”. W postaci innego wozu, który zajechał drogę sługom miedziotwarzego. Wtedy wślizgnęła się pomiędzy skrzynie. A Orłow… przedarł się przez tłum i wślizgnął za nią. Woźnica i jego pomocnik tego nie zauważyli klnąc i wykłócając się z kretynami, którzy zajechali im drogę. Brytyjka znalazła się więc na wozie. Rosjanin też… blisko, nawet za blisko. Wciśnięci między skrzynie praktycznie tulili się do siebie, ocierając ciałami przy każdym ruchu. A usta Orłowa były tak blisko, że kusiły do pocałunków.
By o tym nie myśleć, Carmen skupiła uwagę na najbliższej skrzyni - starała się zapamiętać wszystko oznaczenia oraz w miarę możliwości zajrzeć do środka.
W obecnej chwili zaglądanie do środka było niestety niemożliwe, przynajmniej bez zwracania uwagi woźnicy i jego pomocnika. Także i szukanie jakichkolwiek oznaczeń okazało się bezowocne, bo owe skrzynie nie były przeznaczone na transport. Ich zawartość pozostawała więc zagadką… w przeciwieństwie do tego co działo się u Orłowa poniżej pasa. Sytuacja robiła się coraz bardziej krępująca, gdy ruszyli po nierównym gruncie dalej. I ocieranie się o siebie nawzajem przybierało na sile. Wywołując coraz wyraźniejszą reakcję Rosjanina i coraz gorętsze policzki u Brytyjki. Może jednak należało zrealizować wcześniej swoje groźby i znaleźć sobie zastępczego kochanka? Przecież wystarczyłby każdy jeden przystojniak… nie musiał być chyba charyzmatyczny jak Orłow, o drapieżnym spojrzeniu jak Orłow, władczy… ech, zapowiadała się męcząca wycieczka.
Dziewczyna milczała, starając się nie patrzeć na niego. W pamięci wciąż przywoływała odgłosy dochodzące z jego sypialni tej nocy. Nawet więc jeśli na niego działała... szybko powinien znaleźć pocieszenie. Jak ostatnim razem. A i Carmen nie zamierzała tej nocy płakać w poduszkę... choćby miała wpakować się w kłopoty. Zresztą w jednych już była.
Tym bardziej, że Rosjanin nie zamierzał współpracować z nią w kwestii jej “celibatu”. Jego usta zaczęły muskać jej policzek i szyję delikatnymi pocałunkami. Językiem zaczepnie pieścił kącik jej ust, prowokując do zabawy i podgrzewając i tak gorącą sytuację. A Carmen mogła tylko cieszyć się, że ciasnota kryjówki ich sprawiała, że Rosjanin nie mógł być bardziej pomysłowy. Albo żałować tego.
- Przestań... - fuknęła na niego - Bo cię stąd wywalę... - była zła. Zła i podniecona.
- I zdradzisz naszą obecność na wozie? Nie sądzę. Jesteś profesjonalistką. - przypomniał jej z drapieżnym uśmieszkiem Rosjanin i pocałował usta. Czule i delikatnie. Podsycając jeszcze bardziej ogień który płonął w jej żyłach.
- A ty desperatem! - warknęła, starając się nie reagować.
- Raczej się nudzę. Ta jazda może trochę potrwać.- mruczał rozbawiony jej gniewem Orłow, muskając wargami policzek zagniewanej Brytyjki. Szeptał przy tym cicho.
- Nie możesz oczekiwać, że ostatnie dni i noce po prostu przestaną istnieć tylko dlatego że nagle zmieniłaś zdanie.-
Podniosła na niego roziskrzony gniewem wzrok.
- Nie mogę oczekiwać? Właśnie mogę. - syczała niby żmija - To ty może masz problem, bo nie potrafisz odpuścić, nie chcesz dopuścić myśli, że... jesteś tu niemile widziany. Skończyłam z tym, Orłow. - powiedziała twardo Carmen - Skończyłam z tobą!
- Ale ja nie skończyłem z tobą.- odparł dumnie i cicho Rosjanin nie przejmując się wybuchem jej gniewu. Spoglądając wręcz z zachwytem i podziwem na rozwścieczoną Brytyjkę. Jak na dzieło sztuki. - I ty możesz się oszukiwać, ale nasze ciała są szczere wobec siebie.
- To nie powód by im ulegać. Nie jesteśmy zwierzętami. - warknęła, ledwo hamując ton głosu, by nikt ich nie usłyszał.
- Tylko dobrze wychowanymi arystokratami o nienagannych manierach i kulturze. Trochę za późno, by chować się za maskę przed którą uciekłaś do cyrku. - odparł Jan Wasilijewicz z ironicznym uśmiechem panując nad sytuacją. - Jesteśmy linoskoczkami moja droga, codziennie ryzykujemy życie, więc warto czerpać z niego pełnymi garściami.
- Ty... Ty... - Carmen patrzyła na niego rozbieganym wzrokiem, nie potrafiąc znaleźć słów - Ty... nigdy nie odpuszczasz?
- Dlaczego miałbym? Co zyskam poddając się? Co ty zyskałaś rezygnując? - zapytał Orłow spoglądając wprost w jej oczy. - Jakąż to satysfakcję zyskałaś tak po prostu… wycofując się?
Po tych słowach pocałował jej usta drapieżnie, wykorzystując to jak blisko siebie byli. - Ja nie rezygnuję… ja jestem wojownikiem, łowcą… a ty. Ty powinnaś pomyśleć kim jesteś moja droga akrobatko, arystokratko.
Wóz powoli zwalniał, albo zbliżali się do celu… albo coś blokowało im drogę.

Pozwoliła mu na to. Pozwoliła się pocałować Rosjaninowi. W głowie wszak miała mętlik. Wiedziała jednak, że gdyby mu nie uległa... gdyby nie dała się pocałować tam na dachu w Paryżu - miałaby teraz większy spokój i bardziej mogła poświęcić się misji. Zatem to co mówił Orłow nie miało w pełni zastosowania dla niej. Poświęciła się pracy. To jej oddała życie i dla niej kiedyś umrze. Inne rzeczy... inne rzeczy nie dawały jej poczucia celowości. A już na pewno nie gżenie się jak króliki, podczas gdy następnej nocy mogła być zastąpiona przez inną.

Carmen ugryzła Jana boleśnie w wargę.
- Coś się dzieje. Bądź czujny. - przestrzegła cicho.
Wóz powoli zagłębiał się w mrok niedużego portowego magazynu. Z pozycji w której leżeli Carman dostrzegła dwóch znudzonych strażników przy bramie… uzbrojonych w długie strzelby. Ale niezbyt czujnych. Najwyraźniej był to rutynowy trasnport i nie spodziewano się kłopotów.
- Jak stanie, czekamy. Jeśli zostawią ładunek w magazynie, sprawdzimy co jest w środku skrzyń. Chyba że będą się brali za rozładunek... wtedy musimy spadać. - powiedziała szeptem do Rosjanina.
- Masz jakiś plan B?- zapytał cicho Orłow, gdy wóz zaczął zwalniać.- Bo mój to dwa granaty hukowe.
- Jasne. Twoje dwa granaty hukowe. - uśmiechnęła się.
- Miło wiedzieć… że jak na kogoś kto się ode mnie próbuje oderwać, za bardzo polegasz na mojej obecności. - mruknął ironicznie Rosjanin. I obrócił się lekko. - I mojej samokontroli przy tobie…- coś macał w spodniach, co odczuwała poprzez ich bliskość. Po czym wyjął mały okragły przedmiot lekko widoczny w jego dłoni.- W razie kłopotów na trzy rzucam, a ty uciekasz w kierunku wyjścia. Jakieś pytania?
- Żadnych. Pamiętaj, że to ja jestem zwinną małpką z nas dwojga, więc dbaj o siebie. Mnie nie złapią.
- Więc zwinna małpka łatwo się wymknie. Nie chcesz klapsa za karę później, więc uciekniesz. Bo klapsy już ci się chyba znudziły?- zażartował, gdy wóz wjeżdżał coraz głębiej. Czuć było gnijące wodorosty… zapewne przylepione do mokrego kadłuba dalekomorskiego statku.
- Nie gadaj, tylko pamiętaj plan A - dowiedzieć się co jest w skrzyniach i spadać ze statku.
Wóz się zatrzymał. Mieli więc kilka chwil, by zsunąć się z paki i ukryć pomiędzy wyładowanymi już skrzynkami. Tyle czasu im wystarczyło, byli wszak profesjonalistami. Ciche zsunięcie się, efektowny sprint w stronę skrzyń szykowanych do załadunku. Przygarbione plecy podczas tego biegu zminimalizowały szansę na zauważenie przez strażników lub tragarzy.
Udało się…

Ukryci pomiędzy skrzyniami mogli obserwować załadunek towaru na małego parowego frachtowca. Nie nadawal się on na dalekomorskie wyprawy zza Atlantyk, ale mnóstwo takich małych jednostek obsługiwało basen Morza Śródziemnego. Ten… o nazwie “Proteus” pływał pod banderą Brytyjskiego Protektoratu Malty.
Carmen przyjrzała się skrzyni, za którą się chowali. Chciała wiedzieć co w niej jest.
- Pilnuj - poleciła Orłowowi trzymanie warty, podczas gdy sama wysunęła ostrze ze swojej rękawicy i spróbowała podważyć wieko, by zajrzeć do środka.
To co dostrzegła… okazało się… bardzo…
… rozczarowujące. Glinianie figurki przypominające małe mumie i pomalowane farbkami w hieroglify mogłyby wyglądać przerażająco po pokazie magicznym Miedziotwarzego, gdyby nie napisy na ich spodzie. “Made in Protectorat of Ethiopia”.Skrzynie zawierały pamiątki dla turystów. I to masowo robione w Etiopii. Buble które można kupić na byle egipskim targowisku ze parę pensów. Po co tyle zachodu z powodu takich figurek i po co wywozić je z Kairu? Przecież ich “urok” polegał na tym, że były pamiątkami z Egiptu. To wszystko nie miało sensu.
Agentka jednak nie zamierzała dać za wygraną. Zabrała jedną z figurek, z zamiarem rozbicia jej. Pierwszy to bowiem raz w taki sposób szmuglowano coś cennego?
- Dobra, teraz musimy się wydostać - powiedziała do Jana Wasilijewicza, jednocześnie rozglądając się.
Dostrzegła wyjście z boku budowli, małe nieduże drzwiczki, pilnowane przez jednego strażnika.Bo tu wszystkie drzwi były pilnowane. I podobnie jak w przypadku głównych wrót ów strażnik był uzbrojony… i znudzony rutyną.
- Wydostać się stąd łatwo… cicho wydostać już trudniej.- ocenił Orłow.
- Zakradnę się do niego. Kiedy będę już blisko, zrób hałas. Zajmę się nim wtedy. - poleciła Carmen.
- Zgoda.- stwierdził cicho Rosjanin, podczas gdy Brytyjka oceniała najlepszą trasę z możliwych tras pomiędzy zgromadzonymi pudłami. Taką która ukrywała by ją przed wścibskimi spojrzeniami. Po chwili ruszyła. Nie spieszyła się, za to starała się być najciszej jak mogła. Kiedy miała już strażnika w zasięgu wzroku, poluzowała linkę z rękawicy na tyle, by objąć nią szyję takiego byczka.
Trzy… dwa… jeden. Teraz ! Zatrzymał się na moment i Brytyjka nie mogła zmarnować tej okazji. Linka niczym srebrna nić zabłysła w powietrzu. Zauważył ją, zbyt późno mógł krzyknąć. Jego krzyk zmienił się cichy skrzek, gdy Carmen zacisnęła mu ją na krtań, ciągnąc z całych sił i wbijając kolano w plecy, by ułatwić sobie robotę. Walczył o oddech, ale cała jego siła na nic się zdała, gdy Brytyjka coraz mocniej zaciskała linkę wokół jego szyi. Było ona bowiem zbyt cienka by mógł ją pochwycić palcami.
Szarpał się coraz bardziej desperacko wraz brakiem powietrza. Łapał je niczym ryba, ale… nie docierało ono do płuc. W końcu zaczął tracić przytomność. Jego ciało wiotczało, coraz bardziej opierając się całym ciężarem na swej oprawczyni. Odczekała jeszcze moment i puściła ofiarę, zostawiając jej niewielki płomyk życia. Następnie podeszła do drzwi i przez chwilę męczyła się z jego zamkiem. Uchyliła je jednak dopiero, gdy Rosjanin do niej dołączył.Orłow zwinnie podążył jej śladem, docierając do nieprzytomnego mężczyzny zbadał jego puls. Po czym uśmiechnął się ironicznie.
Oboje wyszli z budynku i znaleźli się na nabrzeżu portowym. Nadal kryjąc się pomiędzy pakami przemykali, by jak najszybciej oddalić się od budynku. Dopiero na głównej ulicy Kairu mogli odetchnąć i ruszyć już spokojnie uliczkami.
- I co takiego zabrałaś?- zapytał Rosjanin z zaciekawieniem w głosie.
- Sprawdźmy. - powiedziała i skierowała się w jedną z bocznych uliczek. Dopiero po chwili przyszło jej na myśl, że w tym towarzystwie nie jest to dobry pomysł. Ale było już za późno. Koncentrując się więc na zadaniu, Carmen rozbiła figurkę o ścianę budynku, modląc się w duchu, by nie była to tylko tania ozdóbka. Figurka pękła rozsypując kawałki gliny, siano których była wyłożona i białe szkiełka.


Które po dokładnym obejrzeniu okazały się najlepszymi przyjaciółmi kobiety.
- Diamenty… lekko podszlifowane. Prosto z kopalni.- zamyślił się Rosjanin obracając w dłoni jeden z kamyczków.- Tyle że w Etiopii nie ma kopalni diamentów. A przynajmniej żadnej oficjalnej kopalni, chyba że twoi przełożeni… wiedzą coś więcej na ten temat?
- Wygląda na grubszą sprawę... wspomnij ile tam tych statuetek musiało być. Muszę lecieć do ambasady, żeby przechwycili ten statek.
- Nie sądzę żeby w każdej były diamenty. Może w jednej czy dwóch na skrzynię.- ocenił Orłow po chwili namysłu.
- Skąd wiesz? No i czy to powód by ich puszczać? Nie wydaje mi się. - Carmen podniosła na niego wzrok.
- Z tego powodu, że to nie jest wyjątkowy transport, raczej… któryś z kolejnych. I nie mówię, że masz ich wypuszczać. Po prostu łapanie przemytników nie jest naszą misją. - wzruszył ramionami Rosjanin. - Mnie raczej ciekawi na co zbierają pieniądze, bo pewnie ten przemyt ma coś sfinansować. Coś dużego.
- Nowe imperium potrzebuje niewyczerpalnych funduszy. - podsunęła Carmen, po czym zbierając diamenty dodała - I tak trzeba to zgłosić u gubernatora.
- To baw się dobrze… zgłaszając to.- nagle pochwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie, po czym przyparł ciałem do muru i spoglądając w oczy szepnął. - Taka z ciebie przykładna obywatelka i profesjonalistka? Że też ciebie ten sztywny kołnierzyk nie nudzi…-
I po tych słowach Jan Wasilijewicz pocałował ją władczo i namiętnie rozkoszując się miękkością jej ust. A co gorsza… ciało Brytyjki odruchowo się naprężyło ocierając o Rosjanina.. jakby domagało się dalszych pieszczot.
Jęknęła odruchowo, lecz nie chciała się poddać. Ugryzła go w wargę. Boleśnie. Aż krew popłyneła.
- Jestem tu dla misji, a nie dla ciebie. I jestem obecnie zajęta tym pierwszym. - warknęła mu w twarz.
- Tyle że biura gubernatora są daleko i nie ma znaczenia czy dotrzesz tam za pół, czy za godzinę.- odparł Orłow nadal przyciskając ciałem Brytyjkę do ściany. Jego usta nachyliły się i przesunął delikatnie wargami po jej szyi zostawiając drobny krwawy ślad na skórze.
- Nie zmienisz faktów opieraniem się im. Pragniemy siebie nawzajem. Pożądamy dotyku, pocałunku i pieszczot. Jesteśmy ogniem, który musi płonąć…- po tych słowach… puścił ją i odsunął się dodając.- A ja obiecałem dać ci spokój, więc… dam ci go na razie. Byś przemyślała swoje decyzje.
Carmen była wściekła. Dlatego, że znów ją kusił i... dlatego że ją puścił. Była więc podwójnie wściekła.
- Bez obaw, skarbie, kiedy ja udam się do gubernatora, ty możesz wrócić do domku i posunąć jakąś służącą. Albo i kilka naraz. To na pewno zabije tęsknotę. - wysyczyła niby żmija, gotowa też w każdej chwili ukąsić.
- A więc to cię drażni, co? Jesteś zazdrosna?- zapytał cicho Orłow przyglądając się dziewczynie. - A ja… myślisz, że nie zazdrościłem , jak udałaś się w nieznane do swej przyjaciółki? Z pewnością nie plotkowałyście całą noc o szydełkowaniu. Zresztą…- wzruszył ramionami dodając. - Nie ruszałem żadnej ze służek, dopóki nie odstawiłaś mnie na boczny tor… jak zabawkę, którą się znudziłaś.
Uśmiechnął się smutno.
- Nie ma się co łudzić. Nie czeka nas wymiana obrączek przed ołtarzem, nie czeka gromadka dzieci i domek z ogródkiem w którym się zestarzejemy. Ale… zapamiętaj jedno…- ujął jej podbródek i pocałował czule w czubek nosa. - Żadna dziewczyna, żadna kochanka ciebie zastąpić nie zdoła. Tamto to przyjemność. Ty… to szaleńcza obsesja. Żar który kiedyś może mnie spalić … ale na Boga, z radością wskoczę w ten ogień.-
Czy jakakolwiek kobieta mogłaby zachować oziębłość na takie wyznanie? Carmen walczyła. Walczyła ze wszystkich sił, ale i tak czuła, jak ciało jej pali ogień, a serce łamie się na pół... albo i milion kawałków.
Odwróciła wzrok, by na niego nie patrzeć. Bała się, że jeśli spojrzy, to przepadnie. Cicho więc niby myszka wymknęła się z objęć Rosjanina, kierując do wyjścia z zaułka.
- Mam robotę... - burknęła tylko.
- Tak. Teraz… ale bądź czujna. Bo ja nie zamierzam się poddać.- mruknął ironicznie Rosjanin ocierając z krwi pokąsaną wargę.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 06-09-2017, 08:43   #64
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Mathilde Mayweather przyjęła Carmen w swym biurze ozdabiając swoje oblicze kwaśnym uśmiechem. W dodatku wyglądało na to że się spodziewała odwiedzin Brytyjki, bo przywitała ją obwarowana kilkoma teczkami.
- Lady Stone. Zapewne już wie pani o wydarzeniach na dworcu kolejowym, prawda? - spytała ironicznie.
Carmen jednak jakby jej nie słuchała. Rzuciła na biurko woreczek z diamentami.
- Jest tego więcej i właśnie opuszczają port. Szukajcie transportu figurek dla turystów, oznakowanych jakoby były z Etiopii. Powinny być na frachtowcu “Proteus”. Proszę jednak nie bawić się w subtelności, są uzbrojeni - dopiero teraz spojrzała na Mathilde. - To nie moja sprawa, nie zajmuję sie przemytami. Pomyślałam jednak, że będzie w dobrym geście ostrzec biuro gubernatora i uchronić Koronę przed gigantycznym szwindlem. Za co oczywiście podziękują pani. - dodała z ironicznym uśmiechem.
- O ile się uda ich złapać. - stwierdziła krótko Mathilde niewzruszona widokiem błyszczących kamyczków. - Widziała pani “Protuesa”, ale on może być już “Meduzą”, “Al-Zafirem”, albo jeszcze inną jednostką. Oznakowania zmieniają kilka razy podczas rejsu, więc nie tak łatwo ich namierzyć. Czy ów statek wyróżniał czymś poza banderą i nazwą?-
No… niczym się nie wyróżniał. Był takim samym małym parowcem, jakich wiele widziała w swym życiu Carmen.
Widząc zaś że Brytyjka spóźnia się z odpowiedzią, Mathilde sięgnęła po dzwoneczek na biurku i zadzwoniła. I oczywiście do biura weszła niezawodna Libby.
- Proszę natychmiast nadać do kapitanatu portu, by straż przybrzeżna zatrzymała statek o nazwie “Proteus” i aresztowała całą jego załogę oraz skonfiskowała ładunek. W trybie natychmiastowym.
Libby skinęła głową i szybko wyszła, by wykonać polecenie.
- Próby przemytu zdarzają się często… klejnotów także. Kair to wrota Afryki i choć udawało nam się przejmować ładunki szafirów, szmaragdów z różnych miejsc tego kontynentu, to… Etiopia? Tam w ogóle są jakieś kopalnie?
- Jestem agentem a nie geografem - prychnęła w odpowiedzi Carmen, zastanawiając się co jest z nią nie tak. Mogła oddać się rozkoszom z facetem swoich marzeń. Zamiast tego jednak postanowiła zachować się jak służbistka i nawet nie usłyszała prostego “dziękuję”.
- A co do tego woreczka - wskazała diamenty - Nie wiem czy jest pani świadoma, że gdyby jakiś maharadża zapłacił tyle za uczynienie z pani niewolnicy wczoraj, to już dziś leżałaby pani naga w jego łożu. I to bez względu na ilość ochrony, którą przydzielono by pani. - Carmen uśmiechnęła się lekko, po czym skierowała do wyjścia.
- Zapamiętam jednak, że takie coś nie robi na pani wrażenia i na przyszłość zgłoszę znalezisko bezpośrednio do moich przełożonych. Będzie po czasie, by odzyskać więcej, ale cóż…
- Z pewnością…- odparła gniewnie Mathilde, po czym dodała zjadliwym tonem. - A jak tam pani śledztwo? Tuszę że już przesłuchała pani Goodwina i szykuje raport o swoich sukcesach dla przełożonych.
- Szykuję. Jak tylko skończę ten na temat nieudolności miejscowych urzędników. - Brytyjka obróciła się na pięcie i wyszła, trzaskając drzwiami.
Miała ochotę się napić... i zrobić coś głupiego. Postanowiła więc odnaleźć któryś z barów, jakie odwiedziła w towarzystwie Chinki.

Czuła wściekłość na Mathilde i żar wywołany wspomnieniami bliskości Rosjanina. Nie dziwiła się jednak za bardzo postawą suki, jaką zaprezentowała Mathilde. Nie było to niczym nowym. Carmen rzadko spotykała się z życzliwością ze strony rezydentów miejscowego wywiadu i kontrwywiadu. Tacy ludzie byli jak wilki, mieli własne stado i własny rewir. I nie lubili jak obce wilczyce go naruszały. Zwłaszcza takie, jak Carmen, mające mocne plecy w Londynie i nie dające się podporządkować. Cóż… nie pracowała dla podziękowań czy uśmiechów.
Gdy zaczynała tą robotę Lloyd wyraźnie zaznaczył, że to niewdzięczna fucha (choć dobrze opłacana).
Zaś bar do którego trafiła, był ciemny… mroku nie rozpraszały nieliczne lampy elektryczne.

Nie wyglądał jak mordownia, ale też nie był miejscem do którego chodziły grzeczne panienki. Zwłaszcza że z ciemnych kątów dochodziły chichoty… i czasem zduszone jęki. Jęki budzące mrowienie krwi w żyłach Carmen i mrowienie niżej, pomiędzy udami. Wydawało się że pijani klienci nie szukali tutaj miejsca odosobnienia na figle z prostytutkami. A te… wybierały klientów po zawartości portfela. Nic więc dziwnego, że prowokacyjnie ubrana blondynka siedząca dwa krzesełka od Brytyjki uśmiechnęła się zalotnie. A Akrobatka oceniła ten uśmiecha na jakieś 40 funtów szterlingów za numerek z nią. Czy tutejszy barman był jednocześnie alfonsem, tego Carmen nie wiedziała. Może nie musiał, może wystarczały dość wysokie ceny za trunki jakie tu serwował. I właśnie te ceny odstraszały turbaniarzy i czyniły z tego akurat baru mekkę dla europejskich awanturników.
Trzeci drink podsunięty Carmen przez barmana, zaskoczył ją. Przecież poprzednie dwa musiała sama zamówić.
- Z pozdrowieniami od dżentelmena przy tamtym stoliku.- wyjaśnił wskazując na brodatego mężczyznę w sfatygowanym stroju pilota, który uśmiechnął się do Brytyjki. Na pewno nie był pracownikiem firmy lotniczej, oni ubierali się inaczej. No i oni byli czyści i gładko ogoleni.
Carmen posłała mu jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów i uniosła w górę kieliszek, po czym niespiesznie upiła część zawartości. Mężczyzna nawet był w jej typie. Brakowało mu tylko... Brytyjka wychyliła drink do końca. Brakowało mu tego dzikiego spojrzenia - mówiły jej myśli.
On wziął ten uśmiech za przyzwolenie, bowiem nonszalanckim krokiem zbliżył się do akrobatki.
- Nie jesteś stąd, prawda? Turystka?- zapytał przysiadając się obok.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Niezupełnie. Mąż przybył tutaj w interesach. - uśmiechnęła się uwodzicielsko. To był rodzaj testu. Jeśli facet, słysząc o mężu odpuści, znaczy, że to porządny człowiek. Jeśli jednak wizja zamężnej samotnej kobiety wyda mu się pociągająca... Carmen nie będzie musiała mieć wyrzutów, gdy go porzuci, po tym jak dostanie, czego chce.
- I zapomniał o tak pięknej połowicy? Łajdak.- uśmiechnął się w odpowiedzi testowany przez nią mężczyzna. Nie był porządnym człowiekiem, ale to Carmen nie dziwiło. W takim przybytku o porządnych facetów było trudno. - Więc… przyszła pani na własną rękę szukać… silnych wrażeń?
Po tych słowach zamówił im kolejkę, by zmiękczyć “skrupuły” Carmen kolejną dawką alkoholu.
Dziewczyna przyjrzała mu się bezczelnie.
- Raczej kogoś, kto sprosta moim oczekiwaniom. Silne wrażenia gwarantowane.-
Upiła drinka.
- Jaka jest najbardziej szalona rzecz jaką zrobiłeś, panie... - spojrzała na niego wymownie.
- Zależy o jakiej kategorii szaleństwa mówimy. Kochałaś się pani podczas lotu aeroplanem? - zapytał zaciekawiony mężczyzna i uśmiechnął się dodając.- Zdradzisz swoją miarę szaleństw?
- Kochałam się na wysokościach - odparła spokojnie - A co do miary... powiedzmy, jeśli masz równie szalonego kolegę... to chętnie was poznam. Nawet bez waszych imion.
To była odważna aluzja, jednak Carmen umyśliła sobie, że by zapomnieć o Rosjaninie musi przeżyć coś nowego, czego... nie będzie w stanie z nim porównać.
- Mam… równie szalonego. Tylko czy ty jesteś gotowa na takie wyzwanie. Czy starczy ci odwagi?- zapytał w odpowiedzi pilot starając się zamaskować zaskoczenie jej słowami zadziorności. - A przy okazji, na imię mam Brian.
Brytyjka spojrzała na kieliszek, który opróżniła przed chwilą, po czym wstała.
- Przedstaw mnie więc Brianie. - Odparła, ignorując jego pytanie.
- Zgoda…- odparł zaskoczony Brian i spoglądał na Carmen z pewnym niepokojem.- Musimy pojechać do naszej budy. Nie boisz się chyba jeździć motorami?
- Nie. - odparła krótko. Chciała coś poczuć. Tak bardzo chciała coś poczuć, co odciągnie jej myśli od Orłowa, że była gotowa narazić swoje życie. Wyszli na zewnątrz i ruszyli za przewodnictwem Briana do niedużego motorka.

- Jakoś się zmieścimy - ocenił Brian. I miał rację. Przytulona do niego Carmen mogła wreszcie wyruszyć na przygodę. Wiedziała, że to co robi jest szaleństwem i swego rodzaju… samobiczowaniem. Oddawała się w ręce obcego mężczyzny… a właściwie nawet dwóch, tylko po to by oni mogli jej ciałem zaspokoić swoje żądze, a ona… zapomnieć o kochanku który tak głęboko zalazł jej pod skórę.

Ruszyli szybko przez miasto, podążając ku obrzeżom Kairu. Tam bowiem były lotniska i porty lotnicze dla sterowców. Ich celem jednak nie było żaden z dużych portów, ale właśnie jeden z tych mniejszych lotnisk, bowiem dość szybko Carmen wypatrzyła ich cel. Mały przeżarty rdzą hangar lotniczy, bez pasa startowego.
Dziewczyna przyjrzała się miejscu. Było wprost idealne... do upodlenia się. Zastanawiała się czy aż tak jest zdesperowana... a potem przypomniała wymianę zdań z Orłowem i jego irytującą pewność, że do niego wróci.
Prychnęła do swoich myśli, po czym bez słowa ruszyła za lotnikiem.
W drodze do hangaru mijali wywieszone pranie i w oczy Carmen rzuciła się schnąca tam kobieca halka.
- To Jen… siostra Harry’ego. W mieście jest. Wróci rano. - wyjaśnił Brian, gdy mijali sznurki z wiszącym praniem. Hangar był dość duży i być może zawierał jakiś samolot pod brezentem. Mały aeroplan. Choć mogło to być coś innego.
Ale nie dla maszyn tu przybyła. Ale dla drugiego mężczyzny. I ten tam był zajmując się silnikiem. Ten przyjrzał się krytycznie wchodzącym ludziom i spytał się. - Hej… co ty, co tu robicie? Nie miałeś przypadkiem podry… -
Nie dokończył zdanie tylko zwrócił się do samej Brytyjki.- Aeroplan szybko nie poleci ślicznotko. Jeśli chcesz pobujać w obłokach to… jeszcze trochę musisz poczekać.
Carmen rozejrzała się znudzonym wzrokiem arystokratki, nie pokazując po sobie, że ten mężczyzna bardziej jej przypadł do gustu niż napalony Brian. Jednak... nie po to tu przybyła, aby wybrzydzać.
- Ponoć macie na to inne sposoby. By pobujać. - rzekła tylko.
- Nie wiem co Brian panience obiecał.- spytał mechanik, a sam Brian wyjaśnił. - Ona chce bliskiego spotkania w większym gronie.
- Eee… co? Serio? - zdziwił się Harry przyglądając się to swemu wspólnikowi to samej Brytyjce. - Brian… coś ci się pomieszało. Bywasz czarujący, ale bez przesady. Musiałeś źle tę panienkę zrozumieć.
Westchnęła. Że też wszystko sama musiała organizować.
- Biorę was albo w komplecie, albo wcale. Dogadajcie się. Wyjdę się rozejrzeć. - powiedziała i odwróciła się na pięcie.
- Stój…- rzekł Harry i wskazał pomieszczenie w hangarze służące zazwyczaj jako biuro.- Łóżko jest tam. Od razu uprzedzam, że nie będzie za bardzo całego tego ckliwego migdalenia i romansowania. Trochę głupio się w to bawić w takiej sytuacji.-
Wzruszył ramionami.
- Przygotuj się może. Masz za dużo na sobie. A ja się pójdę nieco umyć. Mam trochę smarów lotniczych na sobie.-
Uśmiechnęła się gorzko bardziej do swoich myśli niż do mężczyzn, po czym ruszyła w kierunku pomieszczenia, które nazywali biurem.
Pomieszczenie to musiało być ich domem, bowiem były tam dwa łóżka i szafki na ubrania.
Było to dość obskurnie, choć schludnie. Ściany pokryte śladami odchodzącej farby kontrastowały z wysprzątaną podłogą. Ślady kobiecej ręki? Zapewne siostry Jen.
Przez nieco brudne okna widać było jak Harry z Brianem omawiają sytuację i planują podejście do czegoś co i dla nich było nowością.
To nie było dla niej dobre... zostawić ją sam na sam z myślami. odruchowo uniosła głowę i przyjrzała się czy gdzieś pod sufitem nie znajdzie jakichś wywietrzników lub okien, którymi mogłaby stąd uciec... jeśli nie będzie zadowolona.
Niestety nie było nic takiego. Potencjalna ucieczka wymagała wybicia sobie drogi na wolność. Na szczęście dla Carmen, ani Brian ani Harry nie wyglądali na szczególnie agresywnych facetów. I mogło się obyć bez walki. Zerknięcie w bok, przez okno biura pozwoliło akrobatce stwierdzić, że obaj jej potencjalni kochankowie rozbierają się od pasa w górę i obmywając w beczce z wodą nadal rozmawiając.
Ona więc także zaczęła ściągać suknię, w której schowała śpiącego Barona oraz rękawicę. Dyskretnie też rozbroiła się, usuwając noże zza podwiązki. Starała się za wszelką cenę nie myśleć o Janie Wasilijewiczu... przez co myślała o nim na okrągło.
Kolejne zerknięcie przez okno pozwoliło stwierdzić, że jej “kochankowie” właśnie skończyli kąpiel i ruszyli ku drzwiom ich pomieszczenia sypialnego i do niej. Coraz mniej czasu jej zostało na myślenie i podejmowanie decyzji. No i… jak ich podjąć?
Siedzieć na łóżku jak... przerażona pensjonarka, rozłożyć się na łóżku jak doświadczona kurtyzana? Przez chwilę walczyła z narastającym pragnieniem ucieczki. Wreszcie jednak zdecydowała się po prostu stanąć koło łóżka, odziana w samą bieliznę, z ręką niedbale opartą na biodrze. Zamknęła oczy.
Usłyszała jak otwierają się drzwi.
- Jesteśmy… - usłyszała Briana. Jak jego głos się urywa z wrażenia.
- No dobra… robisz wrażenie. Ale czemu zamknięte oczy?- spytał Harry.
Otworzyła je i spojrzała na nich tak, jak patrzyła na widzów w cyrku - bez emocji, mając po prostu do odegrania scenę przed nimi.
- Bo przysypiam z nudów. Jeszcze chwila i zacznę żałować. - rzuciła prowokacyjnie.
To ich trochę… speszyło. Ale tylko trochę. Obaj podeszli do Carmen, Brian wsunął palce we włosy dziewczyny i nachylił twarz by całować zachłannie jej usta. Harry po chwili namysłu stanął tuż za Brytyjką i wsunąwszy dłonie pod gorset wyłuskał z niego jej piersi, by pieścić je namiętnie i rozkoszować się ich sprężystością. Wkrótce do tych eksperymentów dołączyła dłoń Briana wsuwając się pod majtki Carmen i pieszcząc już wilgotną jaskinię miłości arystokratki. Po prawdzie… owa wilgoć nie była ich zasługą, a wcześniejszych “tortur” Orłowa. Obaj byli jak mali chłopcy, nie bardzo wiedzieli jak się do tego zabrać we dwóch. Ale czuła ich entuzjazm na skórze i widziała.. gdy zerkała na to co kryło się pod ich spodniami.
Powoli i jej ciało nabierało rytmu. Odwzajemniła pocałunki, dołączając do nich swój sprawny języczek, podczas gdy jej pośladki oparły się o lędźwia Harry’ego, zmysłowo się o niego ocierając.
A i oni nabierali pewności siebie… Carmen czuła jak jej piersi były stanowczo i władczo ugniatane, a palce w jej kwiatuszku zaczęły poruszać się intensywniej. Harry i Brian nie byli prawiczkami. Tyle że pewnie nigdy nie mieli jednej kobiety na raz.
Usta Briana zaczęły pieścić szyję akrobatki, a Harry wydał polecenie.
- Zajmij się jej biustem… a ja zejdę niżej. -
Co też Brian uczył całując prowokacyjnie wysunięte z gorsetu piersi Brytyjki, która poczuła jak jej majtki są zsuwane w dół. Goła pupa była teraz lizana i pieszczona pocałunkami, co było ciekawym doświadczeniem. W końcu Carmen nie odczuwała doznań z tylu miejsc na swym ciele na raz.
Jęknęła słodko, głaszcząc raz jednego, raz drugiego po głowie, jakby nagradzała zdolnych uczniów.
- Całkiem nieźle - pochwaliła.
Nie otrzymała odpowiedzi, obie pary ust były zajęte wędrówką po jej ciele. Czuła je na piersiach i na pośladkach. Ale dłoń tylko między swymi udami. Nic dziwnego, obaj “uczniowie” starali się jak najszybciej uwolnić od spodni i w pełni odsłonić swe walory. Carmen pomogła temu, który był z przodu, po czym sama zaczęła pozbawiać się resztek odzienia. Uśmiechnęła się do mężczyzn.
- Nie musicie być łagodni... - zapewniła. W końcu ona i Jan nieraz... I znów o nim myślała!
Im dłużej to trwało tym mniej byli. Harry będący za nią usiadł na łóżku rozkraczając nogi na boki. Pochwycił stanowczo biodra Brytyjki i docisnął ją w dół, by usiadła jednocześnie nakierowując jej łono na swój pal rozkoszy. Brian zaś pochwycił Carmen za włosy, by nakierować zaś jej twarz ku swej męskości i zmusić ją by objęła drugą z przeznaczonych jej męskości ustami. Zamierzali w pełni wykorzystać sytuację… a ona przecież tego właśnie chciała, prawda?
Poczuła panikę, lecz tylko na moment. Potem wszak w jej umyśle zakorzeniła się kolejna myśl - a gdyby on teraz ją zobaczył? Nagle te dwa gorące pale tchnęły jej ciało prawdziwą rozkoszą. Sama Carmen nie tylko brała, ale starała się dawać, to lubieżnie przejeżdżając języczkiem po całej długości tego, który wypełniał jej usta, to znów kręcąc zalotnie pośladkami i wpasować się w rytm mężczyzny na dole.
Jedna myśl… rozpaliła jej ciało. Chciała być widziana taką przez niego, wyuzdaną i dziką w objęciach innych. Byleby patrzył. Ta myśl, pragnienie, wizja… sprawiały że posłusznie pozwalała na nadanie rytmu swym biodrom i przeszywającą rozkosznie obecność kochanka w swej jaskini rozkoszy. Także i usta miała zajęte nowymi doznaniami. Słyszała przyspieszone oddechy obu kochanków świadczące o przyjemności którą dawało im jej ciało. I sama ją odczuwała, ale ognia dodawała jej perwersyjna fantazja. Wizja bycia podglądaną w tej chwili przez Orłowa i świadomość co by zrobił z nią potem.
Klepnęła zadziornie pośladki klęczącego przed nią mężczyzny, pozwalając mu zanurzyć się jeszcze głębiej w ustach, nie bacząc na cieknącą z jej kącików ślinę. Pojękiwała też lubieżnie za każdym razem gdy drugi kochanek wchodził w nią. Zastanawiała się, jednocześnie czy taki widok bardziej by Rosjanina podniecał czy budził chęć mordu, znając jego zapalczywy charakter.
Mocniej, gwałtowniej, zadziorniej… bez litości. Tak chciała by ją brali w posiadanie. Tak chciała by Jan Wasilijewicz ją posiadł. Niemal podskakiwała na kochanku, prawie dusząc się coraz pełniejszą życiodajnych soków drugiego. Obaj byli już blisko eksplozji, tak jak ona ekstazy widząc w wyobraźni nagiego Orłowa pokrytego krwią jej kochanków i biorącego brutalnie swoją własność… czyli Carmen. Alkohol, świadomość oddawania się obcym mężczyznom, wyuzdane fantazje na temat bycia podglądaną i tego konsekwencji, doprowadzały ją do szaleństwa z rozkoszy. Gdyby nie ten, który wypełniał jej usta, pewnie by krzyknęła z ekstazy. Jednak to oni krzyczeli, dochodząc jeden po drugim. Czuła jak wypełnia ją ciepła ciecz... i to w dwóch różnych miejscach. Posłusznie przyjęła ich ładunki, po czym osunęła się na materac. Pokasłując cicho, zaczynała rozumieć, co właśnie uczyniła.

Leżała ubrana w pończoszki i botki, bo tyle zostało z jej stroju. Koło niej siedzieli oni. Ci których wykorzystała i ci którzy wykorzystali ją. W ich oczach tliło się pożądanie. Jeszcze nie stracili ochoty, ich dłonie wodziły po jej drżącym ciele. Na szczęście byli porządnymi facetami. Ktoś bardziej bezwzględny, po prostu obróciłby ją na plecy i posiadł bez względu na jej zdanie. Na szczęście… nie musiała się mierzyć z taką brutalnością. A jedynie z własnymi myślami i pragnieniami.
- I jak? - zapytała, nie tyle ciekawa ich zdania, co chcąc bardziej samej sobie przypomnieć, że są ludźmi i mają wolę... jakąś. Ona zaś co rusz łapała się na tym, iż postrzegała ich tylko jako elementy pewnego planu, który stworzyła, aby odzwyczaić się od Orłowa.
- To było niesamowite. - stwierdził entuzjastycznie Brian.- Ale zawsze warto zrobić powtórkę, bo jedno doświadczenie… to za mało by oceniać.
Jego dłoń zaczęła dotykać pośladka leżącej dziewczyny wodząc po jej pupie.
- Tak. To było przyjemne.- stwierdził Harry sam sięgając ku piersiom Carmen dłonią również pieszcząc ciało Brytyjki powolnymi i silnymi ruchami palców. Nie dziwiło to niej samej, tak samo jak ich apetyt na więcej.
Tym razem jednak położyła się na plecach, odpoczywając i zarazem pozwalając im rozpalać swe ciało na nowo.
- I na co jeszcze macie, chłopcy ochotę, nim was opuszczę? - zagadnęła, przeciągając się zmysłowo.
- Zacznijmy od zwiedzania. A potem zobaczymy czy będziesz chciała nas opuścić. Jeszcze nie przeleciałaś się moim samolotem. To całkiem inne… niezwykłe emocje w moim wydaniu.- odparł zadziornym tonem Brian, rozchylając szeroko nogi Brytyjki i sięgając językiem ku jej wrażliwemu pączuszkowi rozkoszy, tuż nad jaskinią zdobywaną przez przyjaciela parę chwil temu. Powolne leniwie muśnięcia, badawcze. Ten pilot pewnie niejeden raz popisywał się swoim drążkiem sterowniczym przed kobietą.
Harry zaś milczał, ale jego dłonie zaborczo chwyciły obie piersi Carmen masując je i ugniatając stanowczo. Silne dłonie przywykłe do zmagania się z silnikami teraz rozkoszowały się biustem arystokratki. A czubek jego męskości drgał nerwowo powoli budząc się do życia w zasięgu wzroku Carmen.
- Przechwałki - rzuciła zadziornie do Briana, nie przeszkadzając jednak mężczyźnie w jego podbojach. Uśmiechnęła się natomiast do Harry’ego.
- A może chciałbyś sprawdzić, czy będą pasować do Twojego drążka? - wskazała swoje piersi.
Nie trzeba mu było powtarzać dwa razy. Harry szybko zasłonił działania swego kumpla klękając nad Carmen i obejmując łydkami jej boki. Brytyjka poczuła jego drążek wsuwający się między jej piersi. A sam mechanik nadal rozkoszował się jej biustem ściskając go i ocierając nim o swoją męskość.
- Jeśli starczy ci odwagi, to się przekonasz że nie.- usłyszała od Briana, którego niecnych działań nie widziała. Za to czuła, najpierw muśnięcia języka, potem jak ów język sięga zaborczo między płatki jej kwiatuszka i porusza się energicznie w akrobatce.
Zamruczała z przyjemności.
- Na razie nigdzie się nie wybieram. - zadarła głowę do góry, by sięgnąć czubeczka męskości mechanika i nawilżyć ją swoją śliną.
- Na razie…- szepnął mechanik dociskając biodra do jej biustu, by ułatwić Brytyjce jej zamiary. Jego kciuki ocierały się leniwie, acz stanowczo o szczyty jej piersi. A język Briana zajęty pieszczeniem jaskini rozkoszy Carmen… nie odzywał się. Arystokratka czuła że Brianowi brak finezji w tej zabawie i doświadczenia. Ale nadrabiał to entuzjazmem… no i… był facetem, więc pewnie w końcu zastąpi język czymś sztywniejszym.
To nie było to samo, co z Yue czy Orłowem...czy z Aishą - z nią w szczególności. Ci tutaj nie byli wirtuozami, ale to też miało swoje plusy. Carmen nie zależało na nich, wiedziała też, że nie musi specjalnie starać się zadowalać kochanków. Jej ciało zupełnie im starczało, toteż położyła głowę na materacu i przymknęła oczy, rozkoszując się doznaniami.
Przymknięcie oczu ułatwia skupienie się na zmysłach, ale pozwalało też błądzić myślom. Leżąc i poddając się działaniom kochanka czuła nie tylko palce na swych piersiach i męskość między nimi. Łatwo było sobie wyobrazić te palące spojrzenie Orłowa… ukrytego, obserwującego. Język pieszczący jej podbrzusze i sięgający w głąb powoli przestawał wystarczać. Pojawił się apetyt na twarde argumenty.
Carmen przeciągnęła się, wczepiając palce materac.
- Będziemy się tak tylko pieścić? Bo spać mi się zaczyna chcieć... - znów postanowiła ich sprowokować. Sama się przy tym sobie dziwiła, jak paskudna potrafi być. Potrzebowała jednak gdzieś wyładować całą frustrację, jaka w niej narosła poprzedniej nocy i podczas akcji z przemytem.
- Już… już…- usłyszała w odpowiedzi. Brian chwycił za jej nogi i uniósł je opierając na swych ramionach. Jęknęła czując jak zagłębia się w niej swą męskością. Zadrżała czując stanowcze ruchy bioder kochanka przeszywającego jej miłosny zakątek. Także i Harry zaczął stanowczymi ruchami bioder poruszać swym drążkiem sterowniczym między doliną jej piersi. Mając zamknięte oczy i skupiając się dostarczanych jej przez kochanków doznaniach Carmen potrafiła… wyobrazić siebie z boku, w owej wyuzdanej pozycji, obserwowaną przez rozpalone spojrzenie Orłowa, a czasem przez Yue uśmiechającą się lubieżnie. Mocniej… silniej, oboje z kochanków przyspieszyli tempo traktując jej ciało jak swoją zabawkę. Było to perwersyjnie poniżające i podniecające zarazem. Wszak oni… byli jej zabawkami. Układ idealny.


Zrobiło się już ciemno. Carmen nadal leżała naga, nie licząc botków i pończoch. Jej ciało nosiło ślady pożądania kochanków. Nie tylko łono i uda, ale i piersi… a nawet twarz. Obok niej leżał Brian z głową przytuloną do jej piersi i rozkoszując się miękkością jej biustu. Harry… ubrał się i wrócił do naprawy samolotu. A Carmen odpoczywała po wyczerpujących figlach wiedząc że przekroczyła kolejną granicę.
I znów pojawiła się ta pustka, którą ją tu sprowadziła. Dziewczyna wstała i nago podeszła do beczki, gdzie obmywali się wcześniej mężczyźni, by przepłukać twarz.
Było cicho i spokojnie, Harry od czasu do czasu zerkał znad silnika na Brytyjkę. Niemniej ten spokój przerwał warkot silnika. Ktoś podjeżdżał do hangaru. Carmen szybko wróciła do swoich rzeczy i ubrała się pospiesznie. Chciała zamknąć tę scenę i... jak najszybciej się stąd wynieść. W trakcie ubierania przez nią sukni, automobil wtoczył się do hangaru i zatrzymał blisko pomieszczenia w którym się przebierała. Z pojazdu wyskoczyła ciemnowłosa dziewczyna, która na widok Brytyjki krzyknęła głośno.
- Brian… ty cholero. Ile razy mam powtarzać, byś nie sprowadzał tu swoich panienek! - i rozglądnęła się szukając go. Nie dostrzegła od razu, bo Brian błyskawicznie wlazł pod łóżko.
- Już wychodzę - odparła ze spokojem Carmen, kończąc się ubierać faktycznie. Normalnie oburzyłoby ją takie podejście, ale... czy sama by tak nie zareagowała? przynajmniej jakiś czas temu przed poznaniem Yue i... bliższą zażyłością z Orłowem.
- Bez obrazy…- odparła z uśmiechem brunetka i podeszła do Carmen podając dłoń.- Jestem Jen.
- Nawet jeśli z obrazą, chyba sobie na nią zasłużyłam. To ja się wprosiłam. - chwyciła dłoń i lekko ścisnęła - Carmen. Podpowiecie mi tylko jak mogę dostać się do miasta, nie fatygując nikogo z was?
-Taaa… nie jesteś pierwszą panienką, którą skusiły podniebne loty i emocje, jakie obiecywał Brian.- uśmiechnęła się kwaśno Jen taksując wzrokiem sylwetkę Brytyjki.- Ale klasą zdecydowanie przewyższasz te greckie i francuskie turystki jakie zwykle zgarniał pod swe skrzydło.
- Nie ma takiej możliwości.- wtrącił Harry. - Ktoś z nas musi cię podrzucić.
- I chyba wypada na mnie. No cóż… weźmiemy motor Briana.- stwierdziła Jen ruszając w kierunku jednośladu. - A ten obibok niech w tym czasie rozładuje wóz… jak już się znajdzie.
- Dzięki, będę zobowiązana. - odparła Brytyjka, nawet nie zatrzymując się, by się pożegnać.
- Wolisz z przodu, czy z tyłu? Gdzie cię podwieźć? I przytul się mocno. Lubię szybką jazdę.- wyjaśniła jednym potokiem słów Jen.
- Mogę siedzieć za tobą. Ogrody Gubernatorskie byłyby super. Lub chociaż najbliższy postój riksz. - odparła Carmen, nawet nie tłumacząc, że ani podniebne loty ani szybka jazda motocyklem w jej zawodzie nie były czymś niezwykłym. Doskonale wiedziała jak ma siąść i jak się zachować.
- No to siadaj…- odparła z uśmiechem Jen zerkając za siebie. - Następny postój Ogrody Gubernatorskie.
Dziewczyna zajęła więc miejsce za nią i objęła Jen mocno w pasie, przylegając do jej pleców.
- No to ruszamy.- rzekła głośno Jen i motor rzeczywiście ruszył z kopyta z wyjątkowym szarpnięciem. Carmen z trudem się utrzymała. Siostra Harry’ego rzeczywiście lubiła ostrą jazdę. Musiała się więc mocno trzymać i bardzo silnie przytulić do Jen. Ruszyły poprzez pustynię w powoli zapadającym zmroku. Było… to strasznie romantyczne i przynosiło wspomnienia o Aishy… do której ciemnowłosa była podobna. Tyle że sytuacja przypominała te bardziej przyjemne chwile, gdyż Jen była sympatyczna.
- Na długo w mieście?- krzyknęła zagłuszając wiatr i próbując zagaić rozmowę dla zabicia czasu.
- Interesy. Ciężko powiedzieć. - odkrzyknęła Carmen, nie wdając się w szczegóły
- Interesy? Interesujące…- odparła głośno i z entuzjazmem Jen .- Jakbyś potrzebowała szybkiego transportu powietrznego, lub wsparcia… też z powietrza. To jesteśmy tani i dyspozycyjni.
Po czym dodała głośno.
- Brian jest dobrym pilotem, a mój brat radzi sobie z narzedziami. Ale obaj zapominają… że rachunki też trzeba płacić. I zarabiać pieniądze. Przeloty z panienkami dla zabawy… tego nie zapewniają.
- Będę pamiętać. - obiecała tylko, bo i co miała więcej gadać?
- Nie tak rozmowna jak pozostałe. Potrafię to uszanować.- zaśmiała się Jen i skupiła na jeździe. Zwolniła nieco, gdy wjeżdżały w ciasne uliczki Kairu kierując się ku celowi jakim były ogrody. Wtulona w jej plecy Scarlet obserwowała okolicę, jednocześnie mając w głowie słowa Jen. Dla niej samej pieniądze nie stanowiły problemu, więc dlaczego nie miałaby spędzić miło czasu i się trochę nimi podzielić?
- Wiesz... jeśli potraficie latać tak, jak ty potrafisz jeździć, to chętnie zapłacę za lot dla siebie i... dla przyjaciółki. - pomyślała o Gabrieli, której winna była podziękowania za pracę, jaką wykonała dla niej. Odruchowo też zastanowiła się czy Orłow nie chciałby zrobić sobie takiej wycieczki. Pewnie nie, ale...
- W sumie to może jeszcze dla jednej osoby bym chciała rezerwację. Na kiedy macie najbliższe terminy? - zapytała dziewczyny.
- My? Mamy całe wieczory wolne i popołudnia co drugi dzień. Nic tylko zamawiać wycieczki.- wyjaśniła z uśmiechem Jen.
- Co powiesz na jutrzejsze popołudnie zatem?
- Nie ma problemu. Gdzieś po ciebie przyjechać, czy sama się u nas zjawisz? Przypilnuję Briana, by to były interesy. Nie będzie się do ciebie przystawiał w godzinach pracy.- odparł ciszej i z uśmiechem Jen. W mieście bowiem nie mogła jechać tak szybko i głośno jak lubiła.
- Myślę, że jeśli będzie z nami ta trzecia osoba, to raczej się nie odważy - uśmiechnęła się lekko - Za to moja przyjaciółka jest trochę znudzona, możesz mu to zasugerować. - odparła Carmen.
- Po robocie może nawet pół Kairu wychędożyć. Mnie to rybka.- zaśmiała się Jen. Po czym dodała.- Ale nie przed. Trzeba mieć jakieś standardy.
Kiedy zatrzymała się w ogrodach, Carmen zsiadła i z uśmiechem powiedziała:
- Tylko się z nami nie pieśćcie, zapewniam, że nikt na nic nie choruje i... wszyscy mają jakieś doświadczenie w lotach. Więc macie okazję, by się pochwalić.
- Nie ma sprawy. Będzie ekstremalnie.- odparła z uśmiechem Jen. - Tooo jak ciebie znaleźć, chyba że wy do nas przyjedziecie?
- Przyjedziemy. Znam już drogę. - zapewniła.
- No to trzymaj się zdrowo.- pożegnała się Jen i ruszyła z kopyta zostawiając Carmen samą.

Ta spojrzała ponad drzewami na dachy znajdującej się niedaleko posiadłości Orłowów i westchnęła głęboko, jakby w ten sposób chciała sobie dodać odwagi na kolejne spotkanie z odrzuconym kochankiem.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 11-09-2017, 09:44   #65
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Drzwi do posiadłości przekroczyła w ciszy. Nikt na nią nie czekał w holu, ale służka wspomniała, że Orłow raczy ją oczekiwać w swoim gabinecie… jak tylko znajdzie czas, by go odwiedzić. Nie zdziwiło ją to. Poprosiła o przygotowanie dla siebie posiłku, po czym udała się bezpośrednio do dziennego pokoju Jana.
- Wyglądasz na sfatygowaną. Nie musiałaś tu przychodzić zaraz po… co właściwie robiłaś w tym biurze gubernatora tak długo? - zapytał Jan Wasilijewicz pochylony nad mapą kairskiego portu.
Carmen podeszła i usiadła w fotelu.
- Obawiam się, że jak się wykąpię, to pewnie zasnę na długo, wolałam to załatwić teraz. W biurze jak w biurze, delikatnie mówiąc zostałam potraktowana niewdzięcznie, co mnie zirytowało i... postanowiłam się napić oraz nowe znajomości nawiązać - odparła beznamiętnie - A co u ciebie? Coś się zmieniło?
- Byłem na randce rudą. - odparł Rosjanin nie pytając się o owe znajomości. - Wysłuchałem jej żalów i zaoferowałem pomoc w związku z dowozem jedzenie na pływającą ruinę Goodwina. Zastąpimy ją jutro w tym zadaniu.
Po czym spojrzał na Carmen.- No chyba że ty masz jakieś inne pomysły, co?
- Chciałam popołudniu Gabriele na małą wycieczkę zabrać, by jej podziękować za te chrabąszcze i stroje, które dla nas szykuje. Gdybyś chciał nam towarzyszyć, to oczywiście też nie ma problemu. A o której te dostawy jedzenia trzeba przeprowadzić?
- Późnym rankiem. I to może okazać się niebezpieczne, jeśli chcemy… zajrzeć na pokład statku. Tam są gigantyczne szczury… poddane mutagenicznym modyfikacjom. Takie pieski obronne.- wyjaśnił Orłow.
- Chcesz mnie nastraszyć czy zachęcić? - uśmiechnęła się krzywo.
- Ani jedno ani drugie.- Orłow wzruszył ramionami przyglądając się Carmen. - Po prostu powinnaś wiedzieć z czym mamy tam do czynienia. Bardziej obawiam się, że zmarnujemy czas walcząc z gryzoniami i przeszukując pusty okręt, podczas gdy Goodwin siedzi gdzieś w innej kryjówce.
Wzruszyła ramionami.
- Musimy sprawdzić każdy trop. - odparła tonem oczywistości.
- Właśnie. To co za wycieczka? - zapytał niezobowiązującym tonem głosu Rosjanin przyglądając się Carmen i jej strojowi.
Udawała, że nie zwraca uwagę na ten wzrok, choć w środku czuła nerwowość na myśl co szczegóły jej odzienia mogą mu powiedzieć.
- Znalazłam prywatne lotnisko z miłą obsługą. Biali, dwóch chłopaków i dziewczyna. Idzie im tak sobie, a wydają znać się na robocie, więc wynajęłam ich jutro, by nas na loty wzieli i jakieś akrobacje zaprezentowali. Nie wiem czy cię to w ogóle bawi, ale miejsca zarezerwowałam dla naszej trójki. - wyjaśniła beznamiętnym tonem.
- Gabi jest trochę za stara na takie rozrywki…- zamyślił się Orłow jakby próbując przeniknąć spojrzeniem przez jej strój, lub poznać jej myśli.
- To chyba ona sama zadecyduje. Mogę to odwołać, a ty wcale nie musisz z nami iść. - wstała z fotela - Coś jeszcze chcesz?
- Nie... nie… nie odwołuj. Zawsze to jakaś odmiana po robocie.- stwierdził Jan Wasilijewicz nieco… rozkojarzony. - Zobaczymy co powie ona sama. Po prostu… nie wiem.... jakoś nie widzę tu materiału na entuzjastyczne hurra z jej strony.-
Zaśmiał się cicho i dodał.- To wszystko, chyba że coś jeszcze chcesz mi powiedzieć?
- Miłego wieczoru - powiedziała tylko i udała się do komnaty Gabrieli.


Drzwi do pokoju Gabi otworzyły się po trzeciej serii pukania. Zza nich wychyliła się rozczochrana głowa czarnulki i uśmiechając się spytała. - Cześć, dobrze cię widzieć. Jak poszło w biurze gubernatora?
- Paskudnie. - przyznała szczerze Carmen, po czym dodała - Ale przynajmniej nie mam wyrzutów, że o czymś im nie powiedziałam. Słuchaj Gabi... nie to żebyś myślała, że się od tego masażu wymiguję. Zrobić ci go mogę dziś wieczorem, jak tylko się trochę ogarnę i coś zjem. Ale wiesz, poznałam ciekawych ludzi... mają lotnisko na peryferiach miasta. Dwóch przystojniaków i jedna ślicznotka. Pomyślałam więc, że skoro przez nas siedzisz ciągle tutaj i nawet nie bardzo masz okazję z kimś innym pogadać, to może warto ci to jakoś wynagrodzić... - uśmiechnęła się skrępowana, pamiętając jak Orłow studził jej entuzjazm dla tego pomysłu - Chciałam zaprosić cię jutro popołudniu na małą wycieczkę i przelot aeroplanem... tak dla przyjemności. Powiedziałam, że jesteśmy wymagający, więc mają się popisać i pokazać nam jakieś sztuczki. No i jak wspomniałam, są całkiem sympatyczni. Co ty na to?
- Czemu nie. Może być fajnie. - zgodziła się wesoło Gabriela, choć bez wielkiego entuzjazmu. Uśmiechnęła się ciepło dodając. - A masaż nie musi być dziś. Skoro jesteś zmęczona?
- Nie, w porządku - Carmen nie chciała przyznać, że w sumie przyda jej się towarzystwo późnym wieczorem żeby nie myśleć o tym, co będzie pewnie działo się w sypialni Rosjanina - Po prostu daj mi ze dwie godziny na ogarnięcie się.
- Coś przygotować na ten masaż? - zapytała zaciekawiona Gabriela.
- To zależy jakie masz wymagania, moja pani. - dziewczyna skłoniła się udając usłużność.
- Chcę być wypieszczona i rozpieszczana. Olejki chcę… i będę cała goła.- odparła z łobuzerskim uśmiechem Gabriela.- Chcę być cała wymasowana.
- Dobrze, moja pani. Aż mi ręce odpadną. Poprosisz służbę, by przygotowała takie olejki jakie lubisz?
- Zgoda. Acz nie przesadzaj. Nie zamierzam cię aż tak wykorzystać. - uśmiechnęła się Gabriela. Po tych słowach Carmen pożegnała się z zamiarem zjedzenia posiłku, a potem wzięcia długiej kąpieli. Bardzo niezdrowo. I bardzo przyjemnie.


Wykąpana i nieco wypoczęta Carmen zjawiła się przed drzwiami do pokoju Gabrieli. Zapukała i w odpowiedzi usłyszała.
- Kto tam?
Drzwi bowiem były zamknięte.
- Sługa uniżony - powiedziała, uśmiechając się lekko.
- Acha… już już… - zamek w drzwiach zazgrzytał i po chwili otworzyły się lekko odsłaniając ciemnowłosą dziewczynę owiniętą w puchaty ręczniczek sięgający do połowy jej uda.
- A gdzie fartuszek? I czapeczka… nie wyglądasz na pokojówkę. - zażartowała wpuszczając Carmen do środka… zagraconego pokoju. Na szczęście stół był wolny od mechanicznych części. I łóżko też.
- Jak ci wystarczy zwykła pokojówka, to może ci zaraz przyślę jakąś - Carmen pogroziła jej palcem, po czym sarkastycznie dodała - O ile wszystkie nie mają teraz dyżurów w sypialni Orłowa.
- No wszystkie na pewno… nie… Nie naraz w każdym razie.- zażartowała Gabi podchodząc do stołu i siadając na nim. - Ale do ciebie też mogłyby się ustawiać kolejki ogrodników.
- Mam nieco wyższe wymagania - odparła Carmen, po czym ugryzła się w język. Dzisiejszy dzień na pewno nie był tego świadectwem. By odwrócić myśli, rzekła:
- No to rozbieraj się i kładź. - poleciła, po czym sama zaczęła rozpinać swoją suknię. Zamierzała bowiem masować Gabrielę w samej bieliźnie.
Gabriela rozplotła wiązanie podtrzymujące ręcznik na jej ciele i pozwoliła mu opaść odsłaniając zgrabne acz nie za duże piersi, płaski brzuszek i… resztę zgrabnego niewinnego ciała, pomijając tatuaż zębatki powyżej łona. I siedziała tak… łakomie przyglądając się rozbierającej się Carmen. - Z takim ciałem możesz stawiać wymagania.
- Tylko masaż - przestrzegła ją Brytyjka więc, udając groźne spojrzenie - To gdzie te olejki?
- No tak… chwilka.- odparła ze uśmiechem Gabi zsuwając się ze stołu. I podbiegając do sterty części, by schyliwszy się do ziemi ją przeszukiwać. - Ufam że chrząszcze się sprawdziły, co?
- Bardzo - Carmen przyglądała się jej wypiętym pośladkom - Dopiero co je zamówiłaś i już zdążyłaś wrzucić do tego bajzlu? Podziwiam.
- Nie jestem zbyt porządną dziewczyną.- mruknęła ze śmiechem machając krągłymi pośladkami na boki.- To znaczy nie… jestem trochę. Ale nie umiem utrzymać porządku. I… na Skylordzie musi mnie on pilnować ze sprzątaniem. O tu jest!
Triumfalnie podniosła w górę flaszeczkę z gęstym płynem o jasnoróżowym kolorze.
- Obyś nie pomyliła zawartości z jakimś kwasem - odparła Brytyjka, przejmując pojemniczek - No to kładź się, ślicznotko.
- Powinien pachnieć różą.- stwierdziła Gabi kręcąc kuperkiem gdy wdrapywała się na stół, a potem położyła płasko brzuchem na nim. - Zresztą rzadko używam kwasów.
Carmen otworzyła flakonik i powąchała zawartość. Kiedy zapachniało jej różanym zapachem, wylała odrobinę zawartości na dłonie i rozsmarowała. Postawiła buteleczkę blisko stołu, by mieć ją pod ręką, po czym wdrapała się na stół i usiadła okrakiem na zgrabnych pośladkach Gabrieli.
- Nie za ciężko? - zapytała.
- Nie… aż taka ciężka nie jesteś.- wymruczała dziewczyna przeciągając się zmysłowo i zerknęła na Carmen przez ramię uśmiechając się łobuzersko. - Wiesz… że zaczynałam przygodę z armią od Sióstr Wojny? Służyłyśmy w południowe części Maghrebu. Piaski, dzikusy i my.
To wiele tłumaczyło. Siostry Wojny były garnizonami kobiecymi formowanymi z młodocianych przestępczyń i reformowanych przez służbę wojskową.
- Co przeskrobałaś? - zapytała Carmen, powoli rozprowadzając olejek na jej plecach i ramionach.
- Wolę o tym nie mówić…- zamruczała Gabi rozkoszując się pod dotykiem jej dłoni i prężąc zmysłowo. -... były akty wandalizmu, podpalenia budynków, takie tam… zabawy.
- No patrz... a ja cię miałam za takie grzeczne dziewczę - rzekła wesoło Carmen, bez pośpiechu ugniatając ciało dziewczyny wzdłuż kręgosłupa.
- Bo jestem… wojsko uczy dyscypliny i bycia grzecznym. I paru innych rzeczy przy okazji. - odpowiedziała Gabi uśmiechając się. - Ale na pustyni, gdy masz tylko towarzyszki i broni do wyboru i… Arabów, którzy chcą ci zrobić dużą krzywdę… sama rozumiesz, czemu… - zaśmiała się zażenowana. - Wybacz... gadam głupoty.
- To nie są głupoty, to twoje życie - odparła ze spokojem Carmen, przesuwając się teraz na uda dziewczyny i nacierając olejkiem jej pośladki.
- Chodzi mi ooo tooo…- zamruczała zmysłowo Gabi i zaczęła się wiercić lekko pod dotykiem palców. W końcu wypięła lekko pośladki, by ułatwić Carmen zadanie i sprawić sobie przyjemność.-... ooo tak. Bardzo przyjemne.-
Brytyjka w to nie wątpiła, wiedziała doskonale, że Gabriela ma do niej słabość. I choć wciąż nie była nią zainteresowana, stwierdziła, że w podzięce za wsparcie, teraz postara się sprawić dziewczynie przyjemność.
Przesunęła się jeszcze niżej, ugniatając od spodu jej pośladki oraz uda.
- Cudnie…- wymruczała Gabi poddając się jej masażowi i zapominając o tym co miała opowiadać.
- Nie przyzwyczajaj się. - Carmen klepnęła ją na to w tyłek, po czym wróciła do masażu.
- Auć. -odparła żartobliwym tonem Gabriela i grzecznie nadal leżała na stole.
Czas mijał, a Carmen kontynuowała masaż ciała koleżanki. Kiedy jej własne ciało było już zmęczone jedną pozycją, zeszła na ziemię i poczęła masować skórę Gabrieli stojąc obok i przesuwając rękami od jej stóp aż po głowę.
- A teraz druga strona…- zadecydowała w końcu Gabriela odwracając się na plecy i prężąc dumnie piersi z łobuzerskim uśmieszkiem na twarzy.
Carmen również odpowiedziała jej uśmiechem, choć w tym przypadku był to bardziej uśmiech starszej siostry, pozwalającej tej młodszej na odrobinę szaleństwa... pod kontrolą.
Brytyjka nabrała nową porcję olejku na dłonie, po czym zaczęła go rozsmarowywać po dekolcie, piersiach i brzuchu leżącej dziewczyny.
Ta prężyła się zmysłowo i nieco lubieżnie poddając dotykowi Carmen i czerpiąc z tego masażu niewątpliwą przyjemność. Tym bardziej że spojrzenie czarnowłosej dziewczyny wędrowało po bieliźnie Carmen próbując ją przebić spojrzeniem.
- A jak trafiłaś do wywiadu? - zapytała agentka, gładząc i uciskając na zmianę jej nagie ciało.
- Okazałam się całkiem… całkiem zwinne mam rączki.- czego dowodem było muśnięcie uda Carmen przez palce dziewczyny. Powolne i pieszczotliwe.- … i zacięcie do mechaniki i rusznikarstwa. Więc po siostrach wojny, były oddziały specjalne, a potem… ty.
- Ciekawa droga kariery. - by dać jej się nieco uspokoić, Carmen zsunęła dłonie na nogi dziewczyny - I jak wrażenia? Wiem, że nie do końca tego się spodziewałaś…
- Nie tak ekscytujące… ale cóż… ja tu jestem tylko pomocniczką. Mam dbać o twoje zabawki i dostarczać ci ich. I ogólnie… pomagać. - westchnęła przeciągając się leniwie.
- I jesteś w tym naprawde świetna. Wiem, że nie zawsze cię chwalę i... często mam zastrzeżenia, ale to dlatego, że jestem perfekcjonistką. - rzekła jej Carmen, masując jej łydki - Dlatego że jesteś dobra, to jestem tu i robię to co robię. - dodała z uśmiechem.
- Ale nie musisz… to moja robota.- stwierdziła z uśmiechem Gabriela.
- Chciałam ci to wynagrodzić. - rzekła Carmen, kończąc masaż - Mam nadzieję, że jutrzejszy dzień też będzie dla ciebie przyjemny.
- Jutro mamy akcję… więc z pewnością będzie ekscytujący. - potwierdziła Gabi siadając na stole i przyglądając się Carmen.- To co teraz?
Brytyjka speszyła się.
- A co... co byś chciała?
Gabi przesunęła się na stole, ślizgając pupą po blacie. Rozchyliła szeroko nogi i oplotła nimi nagle Carmen niczym modliszka. Przyciskając ją w talii do siebie i krzyżując nogi zaśmiała cicho.
- Nie jestem taka trudna do rozszyfrowania. Więc łatwo zgadnąć. Pytanie jest… co ty byś chciała… szefowo?- spytała zadziornym tonem. I przechyliła głowę na bok.- Jak planujesz zakończyć ten wieczór?
- Pracujemy ze sobą Gabi. - przypomniała, jakby jej to przeszkadzało w relacjach z Orłowem. Choć i trzeba przyznać, że całkiem obłudna nie była, bo przecież dlatego zakończyła tę relację - Takie rzeczy... są nie na miejscu. Utrudniają robotę.
- Może…- zamyśliła się Gabriela, ale nie wypuściła Brytyjki, tylko przybliżyła twarz swą ku niej. - Ale nie o to pytałam. Wiesz co ja bym chciała, natomiast ty… nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Co ty byś chciała i jak planujesz zakończyć ten wieczór? Tooo… chyba proste pytania?
- Chciałam wrócić do siebie i iść spać. - rzekła z rezerwą.
- To takie… rozczarowujące. Ale zrozumiałe.- stwierdziła po krótkim rozmyślaniu Gabi uwalniając Carmen z oków jej nóg. Zsunęła się ze stołu i ruszyła do łóżka. Pogrzebała pod nim i wyciągnęła triumfalnie na wpół wypitą butelkę irlandzkiej whiskey.
- Jak chcesz… to może pomóc ze snem.- rzekła wstając.
Brytyjce aż się oczy zaświeciły.
- Jeśli obiecasz mnie nie wykorzystać jak będę pijana, chętnie pomogę ci ją opróżnić w łóżku i opowiem kilka żenujących historii ze swojego życia. - rzekła.
- Niczego nie obiecuję. Sama musisz podjąć to ryzyko.- wzruszyła ramionami Gabi przyglądając się butelce.
Carmen nie chciała tak naprawdę zostać sama z myślami o Janie Wasilijewiczu i tym, co akurat mógł robić. Kiwnęła głową na znak, że się zgadza.
- Niech będzie, ale w takim razie jak też nie obiecuję, że ci nie zrobię czegoś, gdy się zbliżysz. Naprawdę nie mam na to ochoty...


Było ciemno, gdy się obudziła. Naga. Nie pamiętała kiedy zdjęła bieliznę… zapewne na prośbę Gabi. Co ją obudziło? Śmiech. Kobiecy chichot.
Carmen zobaczył ją przy oknie. Dziewczynę w białej półprzeźroczystej halce. Nie widziała jej twarzy, ale nie mogła to być Gabriela. Ta spała obok wypinając goły zadek w górę.
Carmen próbowała się podnieść, ale zaplątana była w pościel i choć się szarpała, to biała pościel była niczym okowy, nie pozwalajac ruszyć rekami i nogami.
Zamarła, obserwując obcą kobietą.
- Jesteś sama samiuteńka. - głos był Aishy i twarz wyłaniająca się z mroku też do niej należała. - A to oznacza, że jesteś słaba słabiutka. Jakie to szlachetne odtrącać innych, prawda? Powoli podeszła do łóżka, wdrapała się na nie zmysłowo.
Carmen spróbowała wyplątać się z kołdry, lecz na próżno.
- Skoro potrafiłam zrobić to z tymi, na których mi zależy, z tobą tym bardziej dam radę. - powiedziała hardo, choć wcale nie czuła takiej pewności.
- Ależ nie… bo ułatwiasz mi zadanie.- zbliżyła się do Brytyjki. Jej język niczym wąż owinął się wokół sutka jej piersi. Po czym na moment usta Aishy przywarły do złapanej językiem krągłości uwięzionej agentki w wyuzdanej i nieludzkiej pieszczocie jej ciała.
- Jesteś sama… więc nikt nie przyjdzie z pomocą. Ani ten Rusek, ani… ona. - skinieniem głowy wskazała na śpiącą Gabi. - A Chinka… daleko.
Spojrzała wprost w oczy Carmen.- A ja znam twoje wszystkie sekrety. Te najbardziej wstydliwe też.
- Nic o mnie nie wiesz, głupia - prychnęła zadziornie Brytyjka, znów szamocząc się - To tylko sen!
- Jeszcze tylko sen. - zamruczała Aisha wędrując językiem po piersiach dziewczyny, a potem zeszła na brzuch. - I to przerażające, prawda? Wiesz że się spotkamy, a wtedy ulegniesz, bo gdzieś w głębi duszy, chcesz mi ulec. Chcesz być podporządkowana. Chcesz być niewolnicą… bo wtedy uwolnisz się od dylematów wyborów, od poczucia winy, od pruderii... od wszystkiego co cię więzi, tak jak te prześcieradła.
Carmen odruchowo oblizała wargi, lecz po chwili zacisnęła je.
- Gdyby tak było... - wysyczała - gdybyś była tego taka pewna... to byś się tak nie starała mnie złamać.
- Ja cię nie łamię. Ja obdzieram cię z iluzji w jakich żyjesz. Warstwa po warstwie.- kciukiem masować zaczęła wrażliwy punkcik tuż nad kobiecością Carmen i z sadystyczną satysfakcją przyglądała się jak jej dotyk wywoływał drżenie całego ciała Brytyjki spowodowane falami przyjemnych doznań. - Czyż nie czułaś się urażona że twój eks nie wykorzystał okazji w zaułku. Że nie zdusił twoich protestów? Że cię nie posiadł? Mogłabyś wtedy dostać to co chciałaś i zrzucić na niego winę. To takie wygodne, prawda?
Brytyjka zacisnęła powieki. Nie odpowiedziała. Chciała się obudzić... rozpaczliwie chciała się obudzić, zanim przyzna rację Arabce.
Jednakże jej życzenia wydawały się tu bez znaczenia. Tkwiła w tym koszmarze, który ktoś inny mógłby uznać za całkiem przyjemny sen. Usta Aishy schodziły po brzuchu Brytyjki w dół. nawet mając zamknięte oczy, czuła ich szlak… aż do łona. Czuła każdy pocałunek przyspieszający jej oddech, czuła wreszcie język niczym wąż wślizgujący się między płatki jej kwiatu w wyuzdanej pieszczocie. Czuła… i nie mogła nic zrobić, będąc więźniem Aishy i swego koszmaru.
Jęknęła cichutko, starając się oprzeć ze wszystkich sił. Dobrze wiedziała do czego to prowadzi. Aisha chciała ją złamać, a potem porzucić niezaspokojoną.
- Ostatnio na pustyni... nie byłaś taka chętna... do tej... roboty - wysyczała z trudem, wijąc się pod wpływem pieszczot.
- Nie jesteśmy na pustyni. Jesteśmy w twoich snach… i potrafię… w nich wyjść poza granice logiki. - wymruczała Aisha. I język który pieścił leniwymi ruchami kobiecość Brytyjki stawał się tak jakby wyraźniejszy i większy.
- Może być nas dwie … na przykład. - usłyszała tuż przy swym uchu i po chwili poczuła drugie usta całujące jej naprężone piersi. Była w niewoli rozkoszy, bezradna wobec swych oprawczyń i rozpalana do czerwoności ich dotykiem.
Znów jęknęła tym razem głośniej, bardziej... tęsknie.
- Dość... - poprosiła, starając się uciec przed słodkimi torturami - Doooość…
- Jeszcze nie…- wymruczała Aisha i Carmen poczuła silniejsze “tortury”, zwłaszcza w między udami. Wyuzdane pieszczoty jęzora, bo temu organowi już daleko było do ludzkiego języka, sprawiały, że wiła szaleńczo w swych więzach coraz bliżej i coraz bliżej i… znów. Aisha przerwała pieszczoty pozostawiając Carmen blisko ekstazy.
- Kiedyś po ciebie przyjdę kochanie. - szepnęła ironicznie do ucha Brytyjki wyrywając ją z snu.
Spoconą, drżącą… z rozpalonym od sennych wspomnień ciałem. Nie nagą. Przemoczone majteczki i pończoszki były na jej ciele. Jedynie gorset leżał koło łóżka. Bo go przegrała w karty.
Carmen zerknęła na swą przyjaciółkę… i zamarła w przerażeniu. Gabi bowiem spała z pupą wypiętą w górę, dokładnie w takiej pozycji, jaką agentka widziała w swym śnie.
Odruchowo spojrzała przez okno, a gdy nic tam nie zobaczyła, pozbierała gorset i inne części garderoby i na paluszkach wymknęła się z komnaty Gabrieli, planując dotrzeć bezgłośnie do swojej sypialni.
Koszmar jednak wywarł na niej wrażenie, biegnąć przez zimne, wyludnione korytarze rosyjskiej rezydencji raz po raz chlipała, tłumiąc płacz poprzez wciskanie twarzy w niesione na ręku ubrania.
Jakiś duży cień… przesłonił okno, gdy w korytarzu pojawiła się masywna sylwetka. Mężczyzna. Orłow w szlafroku… Carmen odruchowo schowała się w cieniu ozdobnej starej zbroi. Liczyła, że jej nie zobaczył. Pomijając jej stan psychiczny, miała na sobie tylko majteczki i pończochy. Starała się stłumić oddech, przyciskając do ust pęczek ubrań.
Niestety… ta noc nie wydawała się szczęśliwa dla Brytyjki, bo szedł w jej kierunku choć jeszcze nieświadom jej obecności. Był coraz bliżej i bliżej jej kryjówki. Nie wiedząc, co z tym zrobić, Carmen po prostu stała w cieniu zbroi. Może jednak w słabo oświetlonych korytarzach agent jej nie zauważy?
Z początku wydawało się że nadzieje dziewczyny się spełnią. Przy każdym innym by się spełniły. Ale Orłow nie był byle mężczyzną. Był agentem działającym w polu od lat. Był obdarzony instynktem i zawsze. Więc odwrócił się nagle ku niej zaskoczony jej obecnością. - Co się tak skradasz?... Co ci się stało? Wyglądasz jak kupka nieszczęścia.- dodał pospiesznie zdumiony na jej widok.
Carmen wciąż stała tak jak wcześniej z kupką ubrań przyciśniętych do nagich piersi. Pociągnęła nosem.
- Szłam do siebie. Nie miałam... ochoty na rozmowy. - powiedziała ściszonym głosem, by nie zauważył, że jest zachrypnięty od łez.
- Pożyczyłbym ci szlafrok… ale… wiesz… nie mam nic pod nim. Chodźmy do kuchni. Zrobię ci kakao. - odparł Orłow biorąc ją delikatnie za ramię i zerknąwszy niżej, na jej majteczki… tylko westchnął.- Chodźmy.
Pokręciła głową, po czym wyrwała rękę z jego uścisku.
- Nie trzeba, dzięki. Pójdę już. - ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem, bojąc się, że znów zapłacze. Szybko wyminęła mężczyznę w korytarzu i ruszyła do swojej komnaty.
Posłyszała jednak za sobą kroki, pochwycił ją w pasie przyciskając do siebie. Całe jej ciało zadrżało pobudzone jego obecnością i brakiem spełnienia.
- To nie była propozycja do odrzucenia. Wyglądasz jakbyś się miała rozsypać. Chodź… spróbujemy cię poskładać.- odparł Jan Wasilijewicz wyjątkowo… nie podniecony. Nie odczuwała ni w jego głosie, ni w jego ciele pożądania. W przeciwieństwie do siebie.
Przez jej myśl przemknęło, że pewnie dopiero co zaspokoił swój apetyt na pieszczoty i poczuła bunt, jednak wiedziała, że ma rację. Była w rozsypce i tak naprawdę nie chciała zostać sama ze wspomnieniem snu o Aishy.
Skinęła głową i przyciskając do piersi gorset sukienki jakby to była jej tarcza, posłusznie poczłapała za Orłowem.
Rosjanin nie mówił nic trzymając ją za dłoń i prowadząc do kuchni. A gdy dotarli, nie mówił nic zagotowując mleko i wsypując kakaowy proszek do kubków. Nie mówił, nie dotykał… po prostu był pozwalając Carmen na inicjatywę… lub milczenie. Ona też konsekwencje wybierała to drugie, unikając wzroku Rosjanina. Jedynie dała sobie spokój z pruderią i odłożyła niesione ubrania na bok, siedząc półnago przy stole. W końcu nie pierwszy raz ją taką widział.
- Wyglądasz jak dziewczynka która bardzo narozrabiała i boi się kary.- odezwał się w końcu Rosjanin stojąc bokiem do Brytyjki.- Jeśli zaraz wybuchniesz płaczem… to ja tego nie zobaczę. I to inną naguskę mogę przytulić i pogłaskać po głowie. Zapamiętam, że to nie byłaś ty.
Nie mogła się nie uśmiechnąć na tę uwagę. Upiła odrobinę gorącego napoju, który przyjemnie wypełniał jej wnętrze.
- To raczej... ty musiałbyś udawać, że nie jesteś sobą. A aż tak bogatej wyobraźni nie mam. - odbiła nieśmiało piłeczkę.
- Nie jestem… Gdybym był sobą, ta rozmowa miałaby bardziej przyjemny przebieg. Bardziej gorący. - uśmiechnął się ironicznie sięgając do szafeczki i wyciągając z niej buteleczkę rumu.- W końcu jesteśmy w kuchni, prawie nadzy… a ty… tam wyraźnie pobudzona poniżej pasa.
Zarumieniła się.
- Jednak jesteś sobą, skoro... zauważyłeś. - westchnęła - Byłeś moim narkotykiem. Teraz... muszę po prostu znieść nieprzyjemnostki odwyku. Z każdym dniem będzie coraz lepiej. Dlatego nie chciałam z tobą teraz iść. Dlatego... powinnam już sobie pójść. - powiedziała, lecz nie ruszyła się z miejsca.
- Byłem? - zapytał z melancholią i wsunął pieszczotliwie dłoń we włosy Carmen delikatnie, co jednak podziałało jak dreszcz rozkoszy na jej wszak nadal pobudzone zmysły.
- Ty nadal jesteś moim. I wcale nie mam ochoty cię… odstawić. - dodał cicho.- Nie muszę martwić się o przyszłość. Nie w tym zawodzie, więc zamierzam nurzać się w tym co da mi radość. Jutro… nie wiadomo co będzie. Na tamtym statku, albo przy innej strzelaninie.
Westchnął cicho nie przestając czule głaskać włosów Carmen. - Powiedz mi.. czy jak już przejdziesz ten odwyk, to będziesz szczęśliwa. Zadowolona chociaż?
Zamknęła na chwilę oczy, a wizja tego jak bierze ją pożądliwie na kuchennym stole od razu pojawiła się pod jej powiekami. Odruchowo więc jakby odskoczyła, próbując uniknąć dłoni Rosjanina.
- Ja jednak wolę myśleć, że nawet jeśli nie dożyję starości, to po tej misji trochę życia mnie czeka, a ponieważ należymy do wrogich wywiadów... na co dzień. I tak by nas to rozstanie czekało. Bez epickiej śmierci. I nikt by nie pytał czy będę szczęśliwa. - popatrzyła na niego, niespiesznie przesuwając wzrok po jego twarz, szyi, muskularnych ramionach i nagiej piersi, częściowo odsłoniętej w rozcięciu szlafroka - Następne zlecenie, które mogę dostać, to zlecenie twojej śmierci. Wiesz o tym. I w drugą stronę też tak może być. Co wtedy? - na chwilę umilkła, by mógł się nad tym zastanowić - Nie wiem jak ty, ale ja... nie umiałabym tego zrobić, gdyby... gdyby było między nami tak, jak wcześniej.
- A teraz będziesz umiała?- zapytał Orłow wstając i zachodząc ją od tyłu. Położył dłonie na jej ramionach i masował powoli nie dając jej uciec. - Mogą nam zlecić pozabijać się. To prawda. Nie wiem co się wtedy stanie. Wiem, że chcę mieć jak najwięcej wspomnień o tobie. Miłych, rozkosznych… Nikt mówisz, że cię nie zapyta? To ja cię pytam? Będziesz szczęśliwa beze mnie?
Westchnęła. Oboje znali odpowiedź na to pytanie.
- Jesteś zarozumiałym snobem, wiesz? - prychnęła w swoim stylu.
- A ty śliczna… pyskata… i odurzasz mnie samą swoją obecnością.- bezczelnie chwycił ją za piersi ściskając i masując powoli.- I potrzebujesz relaksu. Potrzebujesz poczuć się lepiej.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 12-09-2017, 21:25   #66
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Osaczał ją, a ona miała coraz mniej siły woli, by się mu oprzeć - jeszcze po tym śnie z Aishą.
Zadarła głowę do góry, by na niego spojrzeć, jak stał z tyłu. Po chwili wyciągnęła nieśmiało dłoń, by przyciągnąć jego twarz do pocałunku. Pozwolił jej na to, całując jej usta zachłannie i namiętnie. Rozkoszował się tańcem ich języków, nie przerywając lubieżnego masażu jej piersi.
Kiedy ich usta rozłączyły się jednak, Carmen wstała gwałtownie z krzesła.
- Czas na mnie... - powiedziała, nie patrząc na niego, wiedziała wszak że był to ostatni moment, by jeszcze dała radę mu się oprzeć.
Orłow jednak pochwycił ją w pasie i przyciągnął do siebie. Znowu czuła pośladkami jego pożądanie i jego dłonie błądzące po jej brzuchu.
- Mamy tak mało czasu dla siebie. Czemu ty i ten czas nam odbierasz ?- szepnął cicho Orłow wodząc po szyi dziewczyny ustami.
Czemu? Coraz częściej sama zadawała sobie to pytanie. Chciała być mądra, chciała umieć oprzeć się pokusie, lecz przez to cierpiała... szczerze cierpiała. Toteż teraz zapłakała głośno, pozwalając mu się złapać i pocieszyć.
- Oj przestań… burzysz nastrój.- mruknął cicho Rosjanin tuląc ją do siebie, tak jakoś mało podniecająco. Przyciskał delikatnie i czule i cmokał w policzek. Jakby chciał ją pocieszyć, a nie posiąść.
- Sama widzisz, że ci to odstawienie wychodzi bokiem. To może… eeech… może coś lżejszego? Po prostu będziemy się kochać, coraz rzadziej i coraz krócej? Może tak będzie ci łatwo mnie odstawić na półkę z napisem: Moi byli? - pytał potulnym głosem.
- Wierzysz w to? - zapytała cicho, tuląc się do jego ciała i czując, że jest jej go mało. Sama rozwiązała szlafrok Jana i wsunęła się pod jego poły, przywierając do jego szerokiej piersi i w niej odnajdując pocieszenie.
- Oczywiście…- starał się brzmieć wiarygodnie, ale nie brzmiał. -... jestem pewien że ci się uda.
Pogłaskał przytuloną do niego Brytyjką po włosach mówiąc.- No i będzie cię mniej bolało. Może znajdziesz sobie innych kochanków i to rozejdzie ci się po kościach. Bo widzisz… że nie można tak po prostu zerwać z nałogiem.
Czując jego bliskość na własnym ciele, Carmen jednak coraz mniej zwracała uwagę na słowa. Jej dłoń delikatnie badała każdy załamek jego ciała, każdy mięsień, każdą... bliznę, na którą natrafiła.
- Próbowałam - szepnęła tylko.
- Cóż… miałaś prawo. - szepnął cicho z lekko zazdrosną nutą w tonie głosu. Nadal był wobec niej czuły i delikatny. Nadal głaskał po włosach i po plecach. Tyle że o podbrzusze Brytyjki coraz wyraźnie ocierał się dowód jego niecnych zamiarów. Ocierał o majteczki, które nie miały jeszcze okazji, by wyschnąć.
- Ty też... i wciąż masz. I chyba to... mnie złości. - odparła szczerze, po czym musnęła ustami skórę nad jego obojczykiem.
- Nie ma co udawać. Nie jesteśmy spokojni i opanowani. Mamy lawę pod skórą. - westchnął cicho Orłow zaciskając zaborczo dłoń na pośladku dziewczyny. - Nawet nie wiesz jak bardzo cię pragnę. Jak mocno chcę cię posiąść i pieścić. Jak rozkosznie brzmią dla mnie twe jęki spełnienia. Nie wiem co bym zrobił, gdybym cię przyłapał z innym. Czy bym najpierw go obił, czy ciebie porwał wpierw i kochał się z tobą… by udowodnić, że nie ma… lepszego ode mnie dla ciebie.
- Gdy tak mówisz, to aż korci spróbować... - rzekła na to Carmen, otaczając jego kark ramionami i przyciągając do siebie, by znów pocałować jego usta. Tym razem znacznie bardziej zachłannie, wwiercając się języczkiem w jego wargi.
Ten pocałunek był płachtą na byka dla Orłowa, pochwycił mocniej za pośladki unosząc Brytyjkę i sadzając na stole. Nie odrywając swych warg od jej, zaczął szarpać się z jej bielizną, próbując zedrzeć z niej przeszkadzający mu kawałek materiału. Nie powstrzymywała go, pozwalając dojść do głosu tak długo powstrzymywanej żądzy. Chciała, by usta Wasilijewicza zmyły z jej ciała wspomnienie jęzora Aishy.
- Zrób to... zanim się rozmyślę. - rzekła mu do ucha, po czym go ukąsiła.
Klnąc głośno po rosyjsku i po polsku zapewne, Orłow szarpał się przez chwilę z jej bielizną, by z głośnym trzaskiem zerwać z niej majtki i posiąść ją gwałtownie. Poczuła ten szturm całym ciałem, brutalnie pojawiającą się obecność kochanka w sobie. Byłaby to pewnie obecność bolesna, gdyby nie fakt że jej kwiatuszek od dłuższego czasu był gotowy na przyjęcie dumy Rosjanina. Kolejne ruchy bioder wstrząsały jej ciałem wywołując dreszcze. Był bezlitosny, brutalny, zwierzęcy niemal w tych figlach na kuchennym stole. A Carmen czuła jeszcze coś co wywoływało uśmiech satysfakcji na jej twarzy. Jan Wasilijewicz stęsknił się za nią. Wczepiła palce w jego włosy i nie mając wyrzutu, ze musi go przy tym szarpać, przylgnęła do mężczyzny. Jej usta odszukały jego ust, a gdy już znalazły... ugryzła go w odwecie za brutalne wzięcie. A może to było podziękowanie?
Orłow pochwycił za pukle jej włosów zmuszając do odgięcia głowy do tyłu, by odsłoniła szyję i dumnie wypięła piersi. Te odkryte skarby pieścił pocałunkami i wielbił muśnięciami języka. I lekko kąsał jako swoją własność. Doznania te połączone z twardą nieustępliwą obecnością kochanka mocnymi szturmami wypełniającą ową dotkliwą pustkę którą czuła niedawno między udami wzbierały niczym sztormowa fala pchająca łódeczkę świadomości Carmen do ekstazy. Nie tylką ją zresztą. Jej kochanek też zbliżał się do eksplozji. Kiedy ukąsiła go boleśnie w bark, by stłumić krzyk rozkoszy, doszli oboje - nagle i gwałtownie.
- Chcę więcej… ciebie. - wyszeptał cicho Orłow, tuląc zaborczo Carmen po akcie miłości. - A ty? Czego chcesz?
Wtulona w jego ciało, poczuła nagły ścisk w gardle. Zamknęła oczy.
- Pokaż mi... pokaż mi to. Ukarz mnie. Spraw, bym przestała wątpić, gdy przyjdzie ranek... - wyszeptała.
Rosjanin wyswobodził się z jej objęć tylko po to by pogłaskać ją po głowie.
- Chcesz kary? To klęknij przede mną. - rzekł cicho w podnieceniu. Po czym podszedł do lodówki, by coś z niej wyciągnąć.
Takie polecenie wywołało u Carmen naturalny bunt, jednak dziewczyna nie była tym razem w pełni swych sił. Czuła się złamana. I bardzo pragnęła Jana Wasilijewicza. Posłusznie opadła więc na kolana.
Mężczyzna sięgnął po buteleczkę z syropem klonowym, powoli rozlał ową słodką kleistą ciecz, po swym podbrzuszu, a zwłaszcza po swej męskości.
- Postanowiłem osłodzić ci nieco twą karę. - zażartował podchodząc bliżej do agentki. Dziewczyna podniosła oczy na jego przyrodzenie, oblizując ze smakiem usta. Nie zrobiła jednak nic. Tylko spoglądając teraz w oczy górującego nad nią Rosjanina, powiedziała:
- Wydaj rozkaz…
- Zajmij się moją męskością. Ale tylko ustami i języczkiem. - szepnął wyraźnie podnieconym tonem głosu.
Carmen podniosła dłonie w geście poddania, po czym ułożyła je na swoich plecach. Spełniając wolę swego kochanka, pokutowała, pieszcząc wargami wyprężony czubeczek jego męskości. Przy tym nie byłaby sobą, gdyby trochę się z nim nie podroczyła. Lizała go, całowała, muskała... lecz nie wkładała do ust całkiem. Jakby badając ile Orłow wytrzyma takich pieszczot.
Rosjanin póki co okazywał się twardy, choć to co akurat Brytyjka pieściła było jeszcze dość mięciutkie. Delektował się jej uległością i samymi widokami nagiego ciała agentki.
- Piękna… jesteś. - szeptał.
- Wyobrażałeś sobie... mnie... biorąc inne? - zapytała, pomiędzy smagnięciami języczka i zlizywaniem syropu z jego męskości - A może... jak mnie ukarzesz? Każesz... cierpieć? - pytała prowokacyjnie.
- Może? A może wyobrażałem sobie jak patrzysz na mnie… jak biorę inne. Jak czekasz na swoją kolej… jak cierpisz… a może… wyobrażałem sobie, jak oddajesz się innej kobiecie na moich oczach… w nadziei że mnie to pobudzi i sprawi że przestanę być tylko widzem? Może po tym jak się spiszesz języczkiem, zajmę się twoim tyłeczkiem? Może parę klapsów… mocnych i bolesnych… będzie odpowiednią karą. A i zawsze może ktoś wejść do kuchni… i oglądać twoje poniżenie.- mruczał podnieconym głosem Orłow głaszcząc jednak Carmen po włosach czule i pieszczotliwie.
Ona zaś drażniła jego męskość pieszczotami ust, słuchając każdego słowa i pomrukując z rozkoszy. A im większe pożądanie w jego oczach widziała, tym bardziej sama chciała sprawić, by stracił nad sobą kontrolę.
- Głębiej… nie wahaj się go objąć usteczkami.- zacisnął delikatnie dłoń na jej włosach, próbując nakłonić ją do bardziej intensywnych zabaw.- Leży jedna taka w moim łóżku… mogę cię tam siłą zaciągnąć i zmusić cię do jej pieszczenia na moich oczach. A potem… jeśli się spiszesz… wziąć na jej oczach. Chciałabyś takiej kary? -
Taka jedna… nawet nie pamiętał jej imienia. Nie była ważna… liczyła się dla niego obecnie tylko jedna kobieta. Ta która właśnie pieściła ustami jego organ miłości.
Brytyjka udała, że waha się przed wzięciem pomiędzy wargi męskości kochanka, kiedy jednak to zrobiła, poczuł jak słodko ssie go z oddaniem. Nie odpowiedziała na jego pytanie, najwyraźniej pozwalając jemu zadecydować czy chce się nią cieszyć na wyłączność czy też wziąć ją do bardziej wyuzdanej zabawy. Na razie zresztą rozkosz, którą mu sprawiała była zbyt intensywna by miał ochotę na zmianę scenerii, przytrzymując ją jedną dłonią za włosy, narzucał Carmen coraz intensywniejsze tempo zabawy. Coraz twardszy, coraz bliższy erupcji… jej pan i władca karający ją za ten post, do którego zmusiła go swym postanowieniem. To ją podniecało. Jednak niemniej jak buntowanie się mu. Korzystając z gibkości swojego ciała w jednej chwili wywinęła mu się z uścisku, porzucając jego pal rozkoszy. Jeszcze z kącika ust ciekła jej ślina, gdy z uśmiechem odezwała się.
- Chyba za pewnie się poczułeś, amigo. - mrugnęła do niego prowokacyjnie i... zerwała się, by uciec.
I udało się. Zaskoczyła go…. zyskała dystans między nimi.
To było szaleństwo. Biegła jedynie w pończoszkach i z rozwianym włosem, przez posiadłość która była wszak pełna służby. Może i teraz spali, ale obudzą się wkrótce by przygotować jaśnie państwu jaśnie państwu kąpiel i posiłek.
To było szaleństwo, ale jakże cudowne. Za sobą słyszała odgłos pędzącego Orłowa. dyszał z gniewu i podniecenia. Znała karę za swój bunt, wyuzdaną i gwałtowną jeśli da się złapać.
Pędziła więc przez korytarze na oślep ze śmiechem na ustach i wyzbywszy się wszelkiej pruderii.
Radosna i szczęśliwa.
- Carmen! Nie tam.. skręć do ogrodu! Nie otwieraj tamtych drzwi! - usłyszała za sobą krzyki próbującego ją złapać Rosjanina. - Za nimi jest teren deus ex machiny.
Na drodze jej ucieczki stanęły bowiem masywne drzwi i mogła je sforsować, skręcić w lewo w kierunku garaży i placu głównego przed posiadłością, lub wyskoczyć przez prawe okno, wprost do ogrodu.
Dziewczyna przywarła do drzwi, chwytając za klamkę, lecz nie naciskając jej.
- Poproś. Ładnie. - teraz to ona była władczą stroną.
- Carmen, to nie są żarty. Aleksy nie ma blokady humanitarnej. Może zrobić ci krzywdę. - warknął gniewnie Rosjanin, a oprócz gniewu słychać było i lęk.- I nie słucha nikogo poza moim ojczymem.
Ona jednak pogładziła klamkę tak, jak czasami jego pieściła, drażniąc męskość.
- No to albo będziesz musiał mnie ratować, albo teraz uklękniesz. - powiedziała, uśmiechając się zadziornie.
- Zgoda…- Orłow padł na kolana przed Brytyjką, ale w jego spojrzeniu nie było potulności. Patrzył na nią łakomym spojrzeniem.
Jakby niechętnie dziewczyna oderwała się od drzwi i podeszła do niego. Położyła mu stopę na ramieniu, jakby chcąc podkreślić, że teraz jest pod jej obcasem - nawet jeśli obcasów akurat nie miała.
Jan Wasilijewicz uśmiechnął się drapieżnie, chwycił dłonią za jej stopę. I zaatakował… jego usta przylgnęły do jej łydki, całując i pieszcząc leniwymi ruchami języka. Drugą dłonią na oślep muskał palcami udo drugiej nogi.
Carmen spróbowała się wyrwać, lecz było już za późno. Tracąc równowagę upadła przed Orłowem na pupę z lekko uniesionymi przez niego nogami i odsłoniętą kobiecością.
- Auuu! Co z ciebie za niewolnik?!
- Niezbyt posłuszny… jak widzisz.- kochanek rozchylił szeroko jej uda, nachylił się i językiem przesunął po jej kobiecości. Powoli leniwie… jak smakosz degustujący potrawę.
- Skoro chcesz bym był niewolnikiem, to wydaj polecenie. Tylko się pospiesz…, bo do cierpliwych nie należę.- odparł z uśmiechem, nadal smakując jej spragnione pieszczot łono.
To rozpaliło ogień wyobraźni Carmen. Dziewczyna chwilę chłonęła widok mężczyzny, pochylonego nad swoim łonem. Czuła, że... dawna Carmen odchodzi. A wraz z nią wszelka moralność i rozsądek.
- Chcę... chcę... byś patrzył. Ta kobieta... niech będzie. Jeśli się zgodzi, kieruj nią, lecz tobie tknąć mnie nie będzie wolno. Dopóki nie dojdę. Wtedy możesz zrobić ze mną wszystko.
- Jeśli się zgodzi? Hmmm… niech tak będzie. Myślisz że ją skusisz do tego? - wymruczał Orłow nie przerywając figlów językiem na jej łonie. - Bo myślę, że tak.
Odtrąciła go lekkim kopniakiem w bark.
- Lepiej żebyś ją przekonał, jeśli chcesz jeszcze poczuć ten smak. - zagroziła, podnosząc się z podłogi.
Orłow uśmiechnął się ironicznie i wstał. Pochwycił ją za dłoń i poprowadził do swego pokoju. Spieszył się i to Carmen cieszyło.

W końcu znaleźli w dobrze jej znanym pokoju Rosjanina. Na łóżku leżała ona. Otwarcie drzwi obudziło ją. Wysoką, acz filigranową blondynkę o niebieskich oczach. Była zaskoczona pojawieniem się Carmen, ale nie przerażona. Uniosła się siadając i prezentujące swe krągłe piersi, nie tak duże jak u Brytyjki.
Orłow przeszedł na rosyjski tłumacząc jej sytuację i to co się miało stać. Blondynka o imieniu Nadia trochę się zawstydziła i wyglądała na zakłopotaną. Zerkając co chwila to na Orłowa to na Carmen wydukała w końcu wpierw po rosyjsku, a potem po angielsku pytając właśnie Brytyjkę.
- Co to znaczy… że kniaziewicz mną pokieruje? Nie rozumiem.
- On ci będzie mówił, co masz robić. Co... gdzie... i jak szybko czy mocno. - wytłumaczyła ze spokojem Carmen, zdejmując resztki odzienia. Właściwie były to tylko podarte pończochy.
- Pocałuj ją Nadiu… sprawdź czy sobie poradzisz.- stwierdził Orłow siadając w fotelu znajdującym się kącie pokoju.
- No… dobrze…- skrępowana wyraźnie sytuacją blondynka podeszła na czworaka do krańca łóżka i klęknęła przed Brytyjką.
- Nigdy tego nie robiłam panienko… nigdy nie całowałam nikogo. Zawsze to mnie całowano.- zażartowała próbując rozładować napięcie związane z wyraźną tremą. Ujęła dłońmi twarz Brytyjki i powoli nieśmiało zaczęła całować jej usta. Na oczach Orłowa.
Carmen poddała się temu, przymykając usta. Kiedy dziewczyna odsunęła się, powiedziała do niej łagodnie.
- Możesz zawsze odmówić. Nie będziemy źli. Tylko ktoś będzie tutaj zdesperowany - spojrzała z uśmiechem na Orłowa.
- Nie wiem…- odparła nieco raźniej Nadia i speszyła się dodając.- Po prostu nigdy tego nie robiłam z kobietą… Ludmiła opowiadała jakie to “straszne rzeczy” działy się w sypialniach posiadłości, aż miałam wypieki na twarzy. Ludmiła by sobie poradziła z chęcią i entuzjazmem. Ja tylko mogłam dotąd… wyobrażać sobie jak to by było. Z mężczyznami nie ma takich kłopotów. Oni po prostu zdobywają. Ja zaś nigdy… nikogo nie musiałam uwodzić nawet, sami pchali ręce pod spódnicę.- zachichotała wyraźnie się rozluźniając.- Może… pani wpierw mi pokaże? Bo ja nie wiem jak dobrze spełniać polecenia.
Nie tego jednak oczekiwała Brytyjka. Od epizodu w hangarze nauczyła się traktować kochanków przedmiotowo - tych innych niż Orłow. Teraz też wstała z łóżka i nie patrząc na dziewczynę, powiedziała do niego:
- Ta się nie nadaje.
Blondynka zbladła delikatnie i w jej oczach pojawiły się łzy, zerknęła na swoje szaty i zaczęła je zbierać.
- Mmmam… Ludmiłę zawołać, pani?- zapytała drżącym głosem.
Carmen nawet nie zwróciła na nią uwagi, za to bezczelnie otworzyła szafę Jana Wasilijewicza i zabrała jeden z jego szlafroków by się owinąć. Następnie wiążąc szatę w pasie, zwróciła się do kochanka:
- Idę się wykąpać. Potem wrócę... może.
- Będzie wszystko gotowe… moja droga.- odparł cicho Orłow przyglądając się Carmen i blondynce na łóżku. Wstał i szepnął Nadii coś cicho do ucha zapewne próbując ją nieco pocieszyć.
Skinęła mu dumnie głową, choć im dalej była od jego komnaty, tym bliżej płaczu się czuła. Z jakiegoś powodu uznała, że wszystkie służące Jana Wasilijewicza to rozwiązłe panny, tylko czyhające na okazję do perwersyjnej zabawy. Tymczasem Nadia okazała się normalną dziewczyną. Może nawet została kochanką Orłowa z uwagi na jakąś dziewczęcą słabość do niego? Wszak był przystojnym mężczyzną, a jego styl bycia niejednej potrafił zawrócić w głowie, o czym Brytyjka sama się przekonała.
Nie wiedząc co robić zaszyła się w łaźni I nie wychodziła stamtąd przez ponad godzinę, kiedy to sama zaczęła odczuwać senność.
Wiedząc, że zachowuje się paskudnie, postanowiła zajrzeć tylko do komnaty Orłowa, by życzyć mu dobrej nocy. Jej ochota na zabawy minęła.

Zerkając przez uchylone drzwi Carman stwierdziła, że Orłow nie był sam. Był z kobietą. Z ładniutką kobietą w bieliźnie. Przy czym on siedział w fotelu, a ona leżała bezczelnie na łóżku.
Rozmawiali. A właściwie to on pytał, a ona opowiadała jakie to zabawy odbywały się w tym domu… w jakich to brała udział i z kim. Bezczelnie i ze szczegółami opisywała swe pieszczoty z innymi kobietami. Lubieżnie oblizując językiem mruczała o jego wędrówkach po ich ciała i zapewniała, że panienka Carmen będzie zadowolona.
- Może innym razem - rzekła na głos, wchodząc im w słowo - Rozleniwiła mnie kąpiel. Idę się położyć. Nie chciałam tylko byś czekał. - powiedziała miękko do Rosjanina.
- Dobrze…- Ludmiła gładko zsunęła się z łóżka i nałożyła na siebie jedwabny szlafroczek. Zawiązała w pasie pytając. - Odprowadzić panienkę?
Orłow zaś zamyślił się przyglądając to Ludmile to to Carmen. Po czym rzekł z uśmiechem.- Trzymam cię za słowo. Niemniej pewnie masz rację. Dość szaleństw na dziś.
- Nie trzeba, sama trafię - powiedziała dziewczynie i czekała aż ta sobie pójdzie. Po chwili gdy znów byli sami cicho zapytała:
- Mogę spać u ciebie?
- Tak… ale ryzykujesz, że nie dam ci wyjść z łóżka bez solidnej porcji wyuzdanego seksu.- stwierdził Orłow z uśmiechem sugerującym że nie są to czcze pogróżki.
- Zaryzykuję. - uśmiechnęła się ciepło, zamykając za sobą drzwi.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 15-09-2017, 19:37   #67
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Drżała. Przyciskając twarz do poduszki dusiła jęki. Jego dłoń trzymały ją za biodra. Jego męskość już podbijała jej intymny zakątek. Władczo i gwałtownie. Pochwycona przez agentka niego wiła się zmysłowo wcale nie próbując uciec bez jego ruchami. I to nie był sen.
Carmen… obudzona pocałunkami, pochwycona władczo przez Orłowa, nie bardzo miała szans na protesty. I nie miała ochoty.
Pojękując z rozkoszy, poddawała się żądzy kochanka i urokowi poranka. Wszystko zatoczyło więc koło. I Brytyjka niespecjalnie miała siły na żale z tego powodu. Może później, kto wie?
Na razie leżała w łóżku oddając się kochankowi. A potem…
Odpoczywała leżąc z oczami wpatrzonymi w sufit.

“Takie rzeczy... są nie na miejscu. Utrudniają robotę.”


Jej własne słowa brzmiały w jej uszach. Tak… takie rzeczy są nie na miejscu. I mogą utrudniać robotę… zwłaszcza jeśli się Gabi o nich dowie. Z pewnością to co robiła z Janem Wasilijewiczem było niewłaściwie i nierozsądne. Ale przynajmniej nie bolało tak bardzo.
Nie miała chyba jednak wyboru. Ostre odstawienie Orłowa kosztowało ją zbyt wiele bólu i dało mizerne rezultaty. Może więc trzeba pomyśleć o łatwiejszej terapii?
Na razie jednak musiała zaplanować coś innego. Bezpieczne przemknięcie się do pokoju Gabi, żeby ta po przebudzeniu nie zadawała pytań. Tak.. zdecydowanie Gabriela powinna się obudzić przytulona do Carmen. Choć tyle była jej winna. No i pozwalało to później uniknąć serii bardzo niewygodnych pytań. A czasu wszak było mało. O ile jeszcze jakiś był.
Z drugiej strony… może i lepiej zostać w łóżku z Orłowem i nie przejmować się późniejszymi komplikacjami? Co ma być to będzie. Ach te decyzje… ciężko się je podejmują leżąc w ciepłym łóżku obok ciepłego mężczyzny.


Orłow i jego drużyna postąpili zgodnie z zaleceniami rudej właścicielki baru. Odebrali rano całkiem ciężki pakunek zawierający karmę i wodę. Bardzo duży pakunek w dodatku, tak więc wózek na którym on leżał okazał się bardzo przydatny. Nic dziwnego, że Betty O’Mailly tak chętnie zrzuciła ten ciężar na usłużnego kochanka. Doczepili więc przyczepkę do samochodu pożyczonego od majordomusa (bo choć garaż Rosjanina był pełen mechanicznych cacuszek na dwóch i czterech kółkach to każde z nich rzucało się w oczy) i wyruszyli do portu pod wskazany adres wysłuchując nieustającego trajkotu wesołej Gabrieli.
Bo w końcu cała trójka udawała się na akcję! Prawdziwą akcję jak ta z magazynu, a nie nudne przerzucanie papierów. Nie przeszkadzał jej w ogóle fakt ile fizycznej roboty ich czeka w związku z dźwiganiem tego całego pakunku. Bo Orłow sam nie dawał sobie rady. Sama Betty przenosiła go z dwoma pracownikami baru. A w dodatku pakunki ostatnio zrobiły się cięższe.
No cóż… ponieważ i tak mają go rozpakować na statku, więc nie musieli badać jego zawartości teraz.
Stary rybak o imieniu Ischmael już czekał na nich w starym rybackim kutrze napędzanym terkoczącym silniczkiem. I siłą wiatru. Betty uprzedziła go o Orłowie, ale nie o dwóch kobietach mu towarzyszących. Na ich widok wzruszył jedynie ramionami. Wszak nie płacono mu za zadawanie pytań.
Razem z Orłowem załadowali pakunek Betty, podczas gdy Gabi wyniosła dwie walizeczki z ich samochodu. A gdy Carmen podeszła przyjrzeć się im, Gabriela otworzyła jedną z nich pokazując znajomą Brytyjce zawartość.
- Myślę, że po tym co się wydarzyło w magazynie, przyda nam się coś o mocniejszym kopie. Na wszelki wypadek.- wytłumaczyła.

A potem popłynęli. Ich celem był stojący w zatoce potężny okręt.



Z daleka robiący imponujące wrażenie. Masywny kolos z paroma działami do odstraszania piratów, którzy byli plagą wśród wysypek karaibskich jak i Azji Południowo-wschodniej. Morza nadal nie były bezpieczne, toteż statki miały zawsze jakieś środki “odstraszające”. A jeśli przy okazji paru piratów zginęło, to… kogo obchodzi życie przestępców, prawda?
Z bliska jednak było widać ślady rdzy, uszkodzenia poszycia i pęknięcia nieco powyżej linii wodnej. Ten statek, gdyby wyszedł w morze zatonąłby podczas pierwszej lepszej burzy. Z pewnością w środku wyglądał jeszcze gorzej i nadawał się tylko na żyletki.

Kapitan Ischmael podpłynął powoli do statku i zacumował obok schodków pozwalających łatwo wejść na pokład.
- Poczekam tu na was. Ten okręt jest martwy, a to co na nim jest żywe,obraża Boga swym istnieniem… więc stopy na nim nie postawię. - splunął przez ramię.
Zanim jednak Carmen zdołała zapytać co ma na myśli, dostrzegła coś wychylającego się z okrętu. Głowę... nie… pysk raczej. Pysk stwora przypominającego z grubsza szczura wielkości dobermana i wzmocnionego jakimś pancerzem. Pysk się wychylił, ale potem szybko schował.
-Taaa… wystarczy jak wniesiecie pakunek i rozpakujecie go. I tyle. Wracajcie z powrotem.- wyjaśnił kapitan podążając wzrokiem za spojrzeniem Carmen. - Wtedy nawet ich nie zobaczycie.
Łeb stwora się cofnął. Zwierzaka już nie było widać. A cała trójka agentów, wiedziała już jakimi szczurami ma do czynienia. Groźnymi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 23-09-2017, 20:54   #68
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Dobra, musimy się dowiedzieć, co to za potwory - rzekła Carmen, gdy w trójkę dostali się na pokład statku.
Na jej ramieniu wisiała nerwowo się rozglądająca Gabriela, która po tym, jak obudziła się u boku nagiej Brytyjki, wmówiła sobie chyba, że coś je jednak łączy i teraz dotykała Carmen przy każdej byle okazji. Ona zaś wymieniała tylko porozumiewawcze spojrzenia z Orłowem.
- Too szczury… strażnicze. Musiał sporo wydać na ich usprawnienie mutagenami.- stwierdziła Gabi przytulona do ramienia Brytyjki. - Jest nas trochę za mało by się rozdzielać.
Tymczasem Orłow przytargawszy pakunek w pobliże ustawionych czterech misek na pokarm i dużej beczki na wodę otworzył pakunek i zaczął wyjmować jego zawartość.
- Ja bym się zainteresował bardziej, kto jeszcze jest tu oprócz tych szczurów.- stwierdził ironicznie. - Gryzonie, nawet te ulepszone, nie palą.
Po czym pokazał kobietom paczkę tanich cygar.
- Tylko że jeśli wejdziemy tam głębiej, szczury nas pewnie zeżrą - powiedziała półgłosem Carmen - A ten “ktoś” pewnie nie wyjdzie, dopóki nie zobaczy, że stateczek odpływa. - westchnęła - Jakieś pomysły na wykurzenie go?
- Moglibyśmy wywołać pożar? - zaproponowała nieśmiało Gabi.
- Ale to wymaga i tak wejścia do kabin pasażerskich lub zejścia do ładowni. Tego statku nie zbudowano po to by go spalić dla ubezpieczenia. Tak czy siak będziemy się musieli przebijać przez szczury. - stwierdził Orłow.
- Moźemy też zostawić wiadomość z cygarami dla Goodwina, że my wiemy, że on tu jest. - zaproponowała znów Gabi. - I z propozycją spotkania tu jutro.
- Możemy go w ten sposób spłoszyć. - ocenił Rosjanin, a Gabriela. - Ale może też się zgodzić.
- Nie będziemy ryzykować. Jest jeszcze jedno wyjście... - po chwili ociągania rzekła Carmen - Tylko jedno z nas odpłynie z Kapitanem. Goodwin, jeśli to on, wypełznie ze swojej dziury, a my go tu pochwycimy i przepytamy. Po... załóżmy godzinie, stateczek wróci po pozostałą dwójkę i być może samego Goodwina. Co prawda Kapitan może marudzić, ale wygląda na takiego człowieka, który nade wszystko ceni pieniądz.
- A szczury ? Mogą być jego oczami na statku. To skorodowana jednostka, pełna szczelin i zakamarków, którą one znają… a my nie. - wyłożył swe wątpliwości Rosjanin. - Ja tam jestem za siłowym rozwiązaniem.
- Tylko, że to zawsze możemy zrobić, a przynajmniej ktoś powinien zapewnić, że Kapitan po nas wróci. Jak myślisz, jak zareaguje na odgłosy walki? - zapytała Carmen.
- Dobrze więc … to kto idzie zabezpieczyć stateczek? - zapytał Jan Wasilijewicz, spoglądając na obie kobiety. Bo jakoś nikt z nich nie miał na to ochoty.
Carmen spojrzała znacząco na Gabrielę.
- Wiesz... polubił cię. - rzekła.
- Kto polubił? - spytała zaskoczona czarnulka.
- Kapitan. - skłamała Brytyjka, bo mężczyzna chyba nikogo nie lubił, nawet siebie.
- To nie idę sama! Jeszcze zacznie mi tu… jakieś insynuacje staruch składać. Niech Orłow idzie.- Gabriela wzdrygnęła się z odrazą.
- On jest z nas najsilniejszy, a Goodwina może trzeba będzie obezwładnić zanim... zrobimy mu krzywdę - rzekła Carmen, po czym westchnęła - W takim razie ja pójdę.
Gabriela się wahała, pomiędzy chęcią przygody i wykazania się poświęceniem by zyskać punkty u Carmen. Niestety Brytyjka zauważała, że Gabi skłania się ku przygodzie.
I zamierzała jej na to pozwolić. Wciąż czując się winną za nocne ekscesy, tylko poklepała Gabi po plecach.
- Dobra, to ja schodzę i wrócę po was za godzinę, choćbym miała naszego Kapitana wziąć gwałtem.
Zgodzili się oboje, choć z różnych powodów. Orłow z powodu słabości do Carmen, a Gabriela zachłysnęła się adrenaliną. Carmen już takie akcje zdążyły spowszednieć. Dla Gabi były nowością.

Schodząc po schodkach do łodzi Brytyjka jednak czuła niepokój i wyrzuty sumienia. Jeśli Gabi się coś przytrafi. Jeśli jej się coś stanie, to będzie to tylko jej wina. Nieprzyjemne to doznanie ciążyło jej jak kamień. Nawet wtedy gdy stanęła oko w oko z kapitan.
- A gdzie reszta? Powinni zejść z panienką. Ten wrak to nie muzeum by go zwiedzać.- rzekł na powitanie staruszek.
- Moja znajoma jest bardzo ciekawska, a mój towarzysz zadba o jej bezpieczeństwo - odparła Carmen, po czym dodała - Wrócimy po nich za godzinę. Dostanie pan potrójną dniówkę za tę niewygodę. I to ekstra, poza normalną wypłatą. - mrugnęła do niego.
- No nie wiem… to jest niebezpieczne. A gdzie chce pani płynąć?- spytał staruszek zerkając niepewnie na okręt i uruchamiając silnik swojej łupinki. - Czy też po prostu odpłyniemy odrobinkę od statku? Bo wolę nie cumować przy nim przez godzinkę.
- Możemy wrócić do portu, przepłukamy gardła czymś mocniejszym i nawet się nie dowiedzą. - rzuciła konspiracyjnie do mężczyzny, który wyglądał jej na takiego, co za kołnierz nie wylewa.
- Allah zabrania picia alkoholu. -stwierdził staruszek, którego rumiana skóra chyba bardziej pochodziła od pracy na słońcu. Niemniej skierował łódź w kierunku portu.- Nie ma tam barów, do których chodzą panny z dobrego domu.
- Cóż, w takim razie może po prostu coś zjemy, kapitanie? Jedzenie chyba mają... a i nie musimy w barze tylko tutaj... tak przyjemnie u pana na pokładzie... - wciągnęła nosem bryzę morską. To ostatnie akurat było wszak prawdą.
- Hmm…- kapitan zamyślił się, gdy odpłynęli spory kawałek od okrętu. Zatrzymał łódkę i rzucił kotwicę. - Jedzenie jest, ale wpierw…
Podszedł do dużej podłużnej skrzyni, która zawierała zwinięte sieci, oraz wędki.- Wpierw panienka musi sobie je złapać.
Po tych słowach podał Carmen jedną z wędek.
To ją zdziwiło, ale... uznała to za całkiem przyjemny element podróży stateczkiem.
- To niech mi pan pokaże jak zarzucać wędkę i już nie będę przeszkadzać. - poprosiła.
Arab cierpliwie pokazał jak zakładać przynętę (na szczęście sztuczną muchę, a nie żywe robaki), do czego służy spławik i kiedy kręcić kołowrotkiem.
Po tym krótkim kursie sam zarzucił wędkę i usiadł przy niej cierpliwie i w milczeniu wpatrując się w wodę. To trwało. I choć Carmen była przecież przyzwyczajona do “uroków” śledzenia i wyczekiwania, musiała przyznać, że poczuła znużenie po jakiejś połowie godziny.
- Chyba nic z tego nie będzie... - szepnęła do Kapitana.
- Cierpliwości. Może da, kiedy przyjdzie czas.- łatwo mu było mówić. On wydawał się wręcz urodzić w niewygodnej pozycji, w której siedział. A Carmen już dorobiła się odcisków na zadku wymagających rozmasowania, najlepiej przez silne ręce Orłowa. Siedziała jednak cicho, w końcu jeszcze kwadrans i będzie mogła się poddać, twierdząc, że czas po jej towarzyszy wyruszać.
Nagle coś szarpnęło za wędkę… spławik raz po raz zanurzał się w wodzie. A Carmen dostrzegła swoją zdobycz. Dość dużą, dość egzotyczną dla niej rybę.


Która właśnie walczyła o życie, próbując zerwać żyłkę łączącą ją z wędką Carmen. Ta spojrzała na Kapitana z przerażeniem. Nie wiedziała co robić. Właściwie nawet nie wiedziała czy tej ryby chce..
- No co robisz dziewczyno! To nie czas na stanie jak kołek w płocie! Ciągnij… bo się zerwie przechera. - kapitan zaś zaczął na nią wrzeszczeć, niczym sierżant musztry na rekrutkę.
I wtedy Carmen poczuła w sobie instynkt łowcy. Chciała mieć tę rybę. Zaparła się butem o burtę statku i z determinacją zaczęła wciągać rybę.
Dorada… bo tak tą rybę nazywał jej towarzysz łowów, nie chciała się jednak dać wciągnąć na pokład. Szarpała na boki, wzbudzając fale i zmuszając Brytyjkę do wysiłku. Nie była to łatwa walka, ale po długim siedzeniu i nudzeniu się… adrenalina w agentce buzowała.
- Poluzuj…. teraz kołowrotek, kręć szybko, podciągnij… odegnij się do tyłu. Szybko bo się zerwie.- w tym czasie kapitan wydawał polecenia. Słuchała go, w pełni zdając się na doświadczenie morskiego wilka.
Kolejne szarpnięcie wydobyło zdobycz z wody, szamoczącą się gwałtownie na żyłce. To była dość duża ryba, ale kapitan miał pod ręką odpowiedni podbierak.
- Dobrze, dobrze… no to mamy przekąskę.- uśmiechnął się radośnie.
Zmęczona Carmen spojrzała na niego z uśmiechem. Nie myślała, że przy tym można się tak napocić, jednak wciąż pamiętała o priorytetach.
- Póki co trzeba nam wracać po mych towarzyszy. Niedługo godzina minie.
- Na razie…- rybak dobył dużego szerokiego noża. Szybkim uderzeniem odrąbał rybie łeb i spuścił z niej krew oprawiając jej truchło. - Jeszcze jest czas, a ty pewnie jesteś głodna co?
Poczuła jak burczy jej w brzuchu. I nie tylko - usłyszała to. Oboje usłyszeli. Brytyjka zarumieniła się, po czym przytaknęła.
Rybak ruszył na czubek swej łodzi i dokończywszy filetowanie, rzucił świeże kawałki ryby na ruszt. Zapalił ogień pod nim… w tym miejscu łódź była obita blachą, więc niewątpliwie czynił tak wiele razy.
- Jakieś życzenia co do soli, przypraw? - zapytał.
- Jaka będzie najsmaczniejsza. Ja się na ocenę fachowca całkiem zdaję. - powiedziała, przyglądając się poczynaniom starego wilka, który wcale nie okazał się być takim gburem, jak się spodziewała.
Ten wyjmował z woreczka przy pasie jakieś zmielone kolorowe proszki. W tym pieprz i ziele angielskie i chyba paprykę. Obficie pokrywał nimi smażące się płaty ryby, którą to Brytyjka sama złowiła. Nie mówił przy tym nic. Właściwie to nie mówił już wcale.
A i ona milczała, starając się opanować ślinotok, który atakował jej usta. Och, jakże w tej chwili radowała się, że to Gabriela zastąpiła ją na statku w walce. Choć oczywiście i niepokoiła o kamratkę…
Po chwili smażenia rybka była gotowa i opieczony aromatyczny filet trafił na metalowym talerzyku przed oblicze agentki. Należało go jeść palcami, ale mięso pachnące przyprawami było mięciutkie, łatwo dawało się rozrywać i rozpływało się w ustach wraz z pikantną lekko panierką ziół i soli morskiej w jakiej było obtoczone.
Carmen zamruczała z radości, pałaszując rybę i co chwila chwaląc “kucharza”.
Czas płynął szybciej, gdy smakowała nowe doznania… nawet tak trywialne jak smak ryby. I nadszedł czas powrotu do statku. Przy czym rybak niekoniecznie chciał o tym fakcie pamiętać. Brytyjka jednak już teraz wręczyła mu część zapłaty, obiecując, ze 2 razy tyle dostanie gdy bezpiecznie w trójkę staną na brzegu. Sama też coraz bardziej denerowała się losem “porzuconych” towarzyszy.
Łódź ruszyła w kierunku porzuconego statku. Okręt był tak samo cichy, monumentalny i martwy jak wtedy gdy po raz pierwszy go zobaczyła. Kapitan “zaparkował” swą łódeczkę przy schodkach niemalże idealnie. Miał wszak doświadczenie w dopływaniu do tego okrętu.
Carmen z ciężkim sercem weszła po schodkach na pokład nie wiedząc czego się ma spodziewać.
Na pokładzie dostrzegła krew… plamy krwi… te szybko doprowadziły jej spojrzenie do sporego truchła szczura leżącego wśród beczek okrytego brezentową płachtą. Tego tu nie było ostatnio. Zachowując ostrożność przemknęła do beczek i schowała się za nimi. Jeśli nikogo nie dostrzeże, zamierzała zerknąć co jest w środku.
Przez chwilę rozglądała się po pokładzie, po czym zauważyła kogoś kto zbliżał się nonszalanckim krokiem w kierunku schodków prowadzących z pokładu. Z nieco poszarpaną suknią i opatrunkiem na lewym ramieniu… Gabi.
Wychyliła się więc ze swojej kryjówki.
- Nie próżnowaliście, widzę - zagadnęła.
- Negocjacje… nie poszły za dobrze. Te pierwsze.- Gabriela podbiegła do Carmen rzucając się jej na szyję i całując oba policzki. Po czym dodała przytulona. - Ale udało się. Złapaliśmy Goodwina. Jest w sterówce wraz Orłowem.
Carmen przytuliła dziewczynę czule, po czym obejrzała jej bandaż.
- Poważne to?
- Nie… nic z czym parę leczniczych stymulantów sobie nie poradzi. Obrywałam gorzej.- pocieszyła ją Gabriela.- Powinnaś raczej zobaczyć co zostało z tego szczura który mnie dziabnął.
- Mogę sobie wyobrazić. No to... prowadź. Czasu mamy mało. Kapitan się niecierpliwi. - rzekła.
Gabi skinęła głową i obie ruszyły w kierunku mostka, wchodząc po schodkach nadbudówki do pomieszczenia ze sterem. Tam już czekał na nie Orłow, oraz sam Goodwin… w brudnym ubraniu i z kilkudniowym zarostem. Wydawał się zmęczony i zrezygnowany. Niemniej ćmił powoli cygaro przyglądając się wchodzącym kobietom bez słowa.
Carmen uśmiechnęła się przelotnie do Jana Wasilijewicza, po czym zwróciła do Goodwina.
- Znów się spotykamy, sir. Bardzo miło pana widzieć. - rzekła wyjmując nóż zza paska i siadając naprzeciwko Anglika.
- Pani Sant Pierre?! Jak dobrze panią widzieć. Myślałem że pani zaginęła na pustyni. - rzekł zaskoczony jej widokiem Goodwin. Odruchowo przeczesał włosy. - Obawiałem się, że to z powodu zaginięcia małżonki, pani mąż zdecydował się złożyć mi wizytę.
- Agentka Stone i agent Orłow, bardzo nam miło. - przedstawiła się z szelmowskim uśmiechem - A teraz szybkie pytanie - wyjawi nam pan od razu nazwisko sponsora pańskich wykopków i zostawimy pana w spokoju, czy... trochę się pobawimy?
- Nie wiem… przysięgam na Boga. Nie wiem kim jest Szwajcar. Nawet to że jest ze Szwajcarii, może być nieprawdą. Ale z kont właśnie tych banków korzystał. - rzekł szybko Goodwin. Po czym spokojnie dodał. - Natomiast wiem kto wie. Nazywa się Franz Hercel i jest prawnikiem, też z Szwajcarii. Chyba z Zurychu. To on zaproponował mi umowę i to od niego odbierałem czeki i gotówkę.
- A ci dwaj mili panowie, którzy cię odwiedzili?- zapytał Rosjanin.
- O nich wiem jeszcze mniej. Nawet ich nazwiska Smith i Boulders brzmią jak fałszywe. Oni zjawiali się, gdy coś szło źle i karcili mnie. Nie interesowałem się nimi. Szczerze powiedziawszy wolałem ich unikać za wszelką cenę.- wyjaśnił Anglik.
- Gabi, przypilnuj pana. - powiedziała Carmen, po czym skinęła na Orłowa - Pozwolisz?
Gabriela skinęła głową. A Rosjanin podążył za Brytyjką.
- Myślisz, że kłamie?- spytał, gdy już byli poza sterówką i z dala od uszu Goodwina.
- Myślę właśnie, że nie. Jego głównym utrapieniem są wierzyciele, a nie... polityka. - odparła z namysłem - Można by go tu zostawić nawet. Jakby się okazało, że czegoś jeszcze nam potrzeba - wtedy znów odwiedzić.
- On stąd nie chce się ruszać. Boi się… i to nie nas. Boi się tych mumii z pustyni, Arabów którzy napadli na wykopaliska. Oraz pana Smitha i Bouldersa. I chyba już nie ma gdzie uciekać.- ocenił Jan Wasilijewicz.
- Więc jest nam to na rękę. - zawyrokowała Carmen.
Gdy wrócili do Goodwina, postanowiła jednak zadac mu jeszcze jedno pytanie.
- Co wiesz o Aishy, tej sekretarce profesora? Potrzeba mi każda informacja. I jeśli będę zadowolona, a twój trop z prawnikiem się sprawdzi... zostawimy cię tu w spokoju.
- A co mam niby wiedzieć? Była już przy profesorze gdy zaoferowałem mu wsparcie finansowe przy jego badaniach. Zajmowała się tymi wszystkimi przyziemnymi sprawami, którymi on sam nie bardzo potrafił się zająć. Negocjacjami z tragarzami i kopaczami, ekwipunkiem, żywnością, transportem, katalogowaniem znalezisk. Niewiele o niej wiem, bo nie lubiła mówić o sobie. Ot, że ma kilka sióstr i tyle. - wzruszył ramionami.- Najlepiej zapytać samego Langstroma…- nagle spochmurniał i dodał ciszej. -... ale… nie da się, prawda? Nie przeżył? Tego postrzału w klatkę piersiową?
- Nie. Nie przeżył. A ten cały atak... ona była ich wtyczką. Dlatego o nią pytam. Nawet taka głupia informacja jak cokolwiek o jej siostrach może dla Korony okazać się na wagę złota. - odwołała się do patriotyzmu Anglika.
- Tyle że ja nic nie wiem. Nawet o jej siostrach. Była dla mnie oschła i zimna zawsze. - wzruszył ramionami Goodwin zaciągając się dymkiem. - Nasze rozmowy prywatne były zawsze formalne i dotyczyły interesów. Tylko udawało miłą przy Langstromie, ale poza nim… niespecjalnie się kleiła do mnie. Może tragarze, albo kopacze wiedzieli więcej? Może Benizelek… ten szczurek wie coś… więcej?
Carmen westchnęła.
- Podaj nam adres tego prawnika i zostawimy cię w spokoju. Lecz jeśli w twej opowieści choć jedno przekłamanie znajdziemy... wrócę tu. Choćby wpław. - zagroziła.
- “Róża Kairu”, apartament królewski. Piętnaście albo czternaście… w zależności który mu zarezerwują w recepcji. Hercel lubi luksusy. - wyjaśnił Goodwin nie biorąc sobie do serca jej gróźb.- Luksusowe apartamenty, samochody, prostytutki… wszystko z najwyższej półki.
Carmen pokiwała głową.
- Wszystko to, do czego ty nie doszedłeś. - powiedziała na pożegnanie.



Tym razem Carmen zdecydowanie odesłała Gabrielę do posiadłości Orłowa, by ta zajęła się swoją raną i odpoczęła.
Kto by pomyślał, że osoba której szukali mieszkała w tym samym miejscu, które sami zamieszkiwali jako małżeństwo. Co za ironia losu, prawda?
Z drugiej strony był to jeden z lepszych hoteli w mieście, więc jeśli się było bogatym i wpływowym Europejczykiem to prawdopodobnie szybko zostawało się jego gościem.
Tak czy siak Carmen i Orłow podeszli do recepcji w której to młody recepcjonista ze służbowym uśmiechem na twarzy spytał uprzejmie.
- Czym mogę służyć?
- I znów do państwa trafiliśmy - zachichotała Carmen, wieszając się ramienia “męża”. - Pan pewnie nie pamięta... No ale przyjaciel powiedział byśmy tym razem inny pokój wzięli. 14 albo 15 jest może wolny?
- Apartament numer 15 akurat jest wolny. Jego właściciel zdecydował skrócić niespodziewanie swój pobyt w Kairze i zwolnił go przed czasem. Mam was zameldować?- zapytał z uśmiechem recepcjonista.
Spojrzeli po sobie. To mógł być ich prawnik. Ale niekoniecznie...
- A co z 14? Możemy zobaczyć oba?
- W 14 zameldowani są państwo Joefrre z Saint Germain. Ci państwo Joefrre... - wyjaśnił dumnie, po czym widząc brak zrozumienia dodał.- Królowie francuskich trufli? Tych najlepszych… białych? To ich srebrna rocznica. Raczej nie chcą bym im przeszkadzano.
- I dlatego mamy wziąć brudny apartament? Kiedy niby ten ostatni lokator się wymeldował? - Carmen udała oburzenie.
- Dwa dni temu.. tak.. wtedy.- rzekł uprzejmie recepcjonista. - Zapewniam, że pościel została już zmieniona i wszystko się świeże.
- A jaki powód był jego wymeldowania ? Bo jeśli kiepskie standardy tego apartamentu…- zaczął narzekać Orłow.
- Zapewniam, że nic z tych rzeczy. O ile jakieś sprawy związane z interesami.- stwierdził żarliwym tonem recepcjonista.
- Pana to bawi? Nie no... Pierre, wychodzimy! - rzuciła Carmen tonem obrażonej damulki.
- Tak kochanie. - Rosjanin potulnie podążył za Brytyjką, a gdy już wyszli z hotelu dodał zamyślony. - Chyba będziemy musieli udać się do Zurychu.
- Albo do Singapuru. - uśmiechnęła się lekko Carmen.
- Albo do Singapuru… - zgodził się Orłow pocierając podbródek. - Ściganie tego Benizeleka o ile żyje jest stratą czasu. Pewnie ukrył się lepiej niż Goodwin i wie mniej od niego. To karaluch… szkoda na niego zachodu.
- Ja wciąż czekam na zaproszenie na tę konferencję. Pytanie co robimy do tego czasu... - Brytyjka oparła się na jego ramieniu, idąc uliczką.
- Trzeba najpierw ustalić czy ruszamy do Zurychu czy do Singapuru. Ten wasz samolot prześcignie sterowiec twej przyjaciółki, więc jeśli wyruszylibyśmy od razu teraz to… będziemy tam przed nią. A nie musimy. A ty miałaś Gabi gdzieś zabrać. Na razie nam się nie spieszy. Hercel z pewnością sądzi, że umknął zagrożeniu, więc nie będzie się ukrywał ani uciekał. - rozważał na głos Orłow tuląc Brytyjkę do siebie.
- Myślę, że jutro rano podejmiemy decyzję. Dajmy dzisiaj kontaktowi Yue na ewentualne odnalezienie mnie. Jeśli zaś się nie zjawi, jutro polecimy do Szwajcarii. - rzekła.
- Zgoda… to teraz wracamy do posiadłości?- zaproponował Orłow. - Nie wiem jak tobie, ale mnie przyda się prysznic.
- Owszem. Chcesz potem jechać z nami?
- Nie wiem… powinienem? Mam wrażenie, że będę tam piątym kołem u wozu. Po tym jak cię obłapiała przez niemal całą podróż na statek Goodwina?- zapytał żartobliwym tonem przyglądając się twarzy Brytyjki.
- To twój wybór. - powiedziała tylko. Sama nie wiedziała, co myśleć. Z jednej strony obecność Jana oszczędziłaby jej ewentualnych flirtów, z drugiej... mogła wyjść jakaś niezbyt miła sytuacja, gdyby wydało się, w jakich warunkach poznała młodych pilotów.
- Może dam ci odpocząć ode mnie do wieczora. Wtedy… miej się na baczności. Wiem gdzie śpisz.- stwierdził z uśmiechem Rosjanin.
Prychnęła prowokacyjnie.
- Zawsze mogę wrócić nad ranem dopiero…
- Możesz… ale wtedy będę bardziej wygłodzony. A i jeszcze nie dotarliśmy do posiadłości, prawda? - jego dłoń zsunęła się na pośladek dziewczyny znacząco ściskając go przez ubranie i bieliznę agentki.
- Zawsze możemy znaleźć miły i zapomniany przez wszystkich zaułek miasta, by oddać się szaleństwu i rozkoszy. - wyszeptał cicho do jej ucha.
Odruchowo westchnęła, delektując się dotykiem jego oddechu na swojej skórze.
- Podobno miałeś się ograniczać…
- Nie lubię się ograniczać.- mruknął Orłow całując ucho Brytyjki i wodząc językiem po płatku ucha.- Włamiemy się do hotelu i wykorzystamy łóżko dla naszych zabaw?
Zaśmiała się szczerze.
- Nic się nie uczysz. Oczywiście, że nie!
- Uczyłem się w szkole…. teraz nie jestem już uczniem.- Carmen mocniej poczuła jak dłoń mężczyzny zaciska się na jej pośladku. Zauważyła też, że skręcili z głównej ulicy kierując się w mniej zatłoczone obszary miasta.
- Chcesz mnie znów odstraszyć? - spróbowała go sterroryzować.
- A jesteś przerażona? - zapytał zaciekawiony mężczyzna przyciągając ją do siebie.- Taka dzielna agentka chyba się mnie nie boi?
Spojrzał jej w oczy uśmiechając się lekko i dodając. - Przecież wiesz, że cię pragnę. Więc to nie jest nic niespodziewanego.
- A jednak byłam gotowa zrezygnować z ciebie. I znów to zrobię, jeśli mnie przytłoczysz. - rzuciła zadzierając dumnie głowę i wypinając piersi do przodu.
- To prawda. - przyznał Orłow, ale nie zmieniło to faktu gdzie znajdowała się jego dłoń. Ani tego jak mocno ją do siebie tulił. - Więc co proponujesz? Skoro masz mi zniknąć na całe popołudnie i noc może… to przez południe zamierzam cię zagarnąć dla siebie i gotów jestem… przystać na twoje propozycje zagospodarowania tego czasu.
Spojrzała na niego roziskrzonymi oczami.
- Musiałbyś mnie porwać…
- Ale masz pomysły. - uśmiechnął się ironicznie Rosjanin. I dodał po chwili cicho. - Ale jeśli mam być porywaczem, to pociągniemy tą fantazję do końca.
Pochwycił mocniej dziewczynę i nagle uniósł w górę i przerzucił przez ramię. Po czym rzucił się do ucieczki.
- Zacznij krzyczeć… - przypomniał jej. - Dodamy temu realizmu.
- Ty głupi... nieokiełznany... mężczyzno! - krzyczała, lecz nie jak ofiara powinna, lecz krzyczała na niego, waląc go przy okazji pięściami. Też mu się zebrało na psoty. I to w samym środku misji.
- Coś w tym rodzaju. Ale może... pomocy? - zażartował biegnąc z Carmen na ramieniu i przyciągając uwagę miejscowych. Póki co bardziej zdziwionych niż zaniepokojonych.
- Jeszcze nam brakuje, by kto powiadomił ambasadę. Zostaw mnie ty... ty... ty... cholerny Rusku! - nawarczała na niego.
- Czyżbyś się nagle spietrała?- zapytał ironicznie Rosjanin nie przejmując się jej wrzaskami. - Postawię cię na ziemi, jeśli zdecydujesz się dotrzymać obietnicy… tej o trójkąciku.
Tylko, że ona tak właściwie nie chciała, by ją wypuszczał, toteż rzuciła prowokacyjnie.
- To już nieaktualne.
- W takim razie czuj się porwana. - stwierdził bezczelnie Orłow i ruszył do przodu wchodząc bardziej i bardziej w ciasne uliczki Kairu. - I nie oczekuj że cię wypuszczę, lub że długo zostanie w tej sukni. Lubię cię mniej owiniętą ubraniami.

Na drodze jej kochanka stanęło paru zaciekawionych Arabów, bowiem obcy niosący na barku wrzeszczącą białą kobietę musiał przyciągać uwagę. Nie byli to jednak wierni poddani królowej i raczej nie mieli zamiaru zawiadamiać stróżów prawa. Bardziej woleli sami skorzystać z sytuacji. Ale Orłow tym się nie przejmował. Uśmiechnął się drapieżnie, odsłonił rewolwer w kaburze niemo wyzywając do spróbowania.
I to wystarczyło… rozpierzchli się jak hieny przed lwem uznając jego siłę.
A ona za to go uwielbiała. Choć sama czuła, że to szczeniackie i niemądre, lubiła czuć jego siłę i pewność siebie, graniczącą z bezczelnością. I lubiła się bawić tymi uczuciami, podsycając jego głód.
- Dobrze wiesz, że jeśli osłabisz uwagę, to ci ucieknę, a nie dasz rady mnie trzymać i rozbierać jednocześnie…
- O to się nie martw… chyba że chcesz biec przez miasto goła i wesoła. - po tych słowach dał klapsa dziewczynie w pośladek. Po czym ruszył w kierunku niedużej taniej karczmy zapewne by “skonsumować złapaną zwierzynę”.
Jeszcze miała dachy, ale też przemilczała to, by mieć jakiś atut w rękawie. Widząc dokąd zmierzają, Carmen zaczęła się kręcić.
- No chyba nie zamierzasz tak ze mną wejść? Jak jakiś... jakiś jaskiniowiec. Choć w sumie wy w Rosji niewiele wyewoluowaliście…
- Tak, zamierzam wejść. A ty bądź grzeczna, bo podciągnę suknię do góry i będziesz świeciła majtkami przed wszystkimi. Ostrzegam cię.- rzekł drapieżnie Orłow nic nie robiąc sobie z jej obelg.
Prychnęła, lecz umilkła, wiedząc, że mógłby spełnić tę groźbę. O ile bowiem była pewna, że by ją obronił i nikomu nie dał, o tyle wiedziała jak lubi się chwalić... czemu więc nie miałby tego robić jej wdziękami? Wisiała zatem spokojnie na jego ramieniu, ograniczając się do komentarza:
- Gdyby nasi szefowie wiedzieli…
- To dostałbym naganę jak zwykle.- stwierdził krótko Orłow kopniakiem wyważając drzwi i rozglądając się po zawartość karczmy. Pijaczkach którzy nakazy Allaha ignorowali pomiędzy Ramanadami, rzezimieszkach i drobnych złodziejaszkach, pomniejszych bandytach. Jeden z nich łysy turek w fezie wstał, ale po chwili szybko usiadł widząc wycelowaną w siebie lufę rewolweru błyskawicznie dobytego przez Orłowa.
Rosjanin podszedł do karczmarza i po arabsku zaczął wypytywać się o pokoje, a potem wykłócać o cenę by zapłacić nieco więcej niż wytargował. A następnie zakończył negocjacje ostrzeżeniem, że jeśli ktoś mu będzie przeszkadzał to zginie, a potem on sam zejdzie do karczmarza i połamie mu wszystkie żebra.
Jakoś nikt nie wątpił w realność jego gróźb, bo nikt się nie odezwał. Nawet Turek w fezie spuścił oczy w dół. Sterroryzowszy karczmę swą charyzmą i rewolwerem, Rosjanin ruszył ze swoją branką na pięterko, by zapewne wykorzystać w pełni okazję.
- Ale to przedstawienie było tanie... - podsumowała ze śmiechem Carmen, która z trudem zachowywała powagę. Zdecydowanie daleko jej było do typowych ofiar porwań.
- Zdało egzamin, prawda? - mruknął Rosjanin docierając do drzwi i wchodząc do pokoju. Rozejrzał się i z uśmiechem stwierdził, że wybrał dobry hotelik. Okna tu były małe i choć Carmen zdołałaby się prześlizgnąć przez nie, to wyskoczenie tędy… było niemożliwe. Bezceremonialnie rzucił Brytyjkę na rozklekotane łóżko i pochwyciwszy ją lewą ręką za prawe udo, prawą dłonią zaczął podwijać poły jej sukni, by zobaczyć jakie skarby tam ukrywała.
Agentka jednak nie była typem ofiary i choć sama miała wielką ochotę na Orłowa, zamierzała trochę z nim powalczyć. Uderzyła go dłonią w przegób, co nie było może bolesne, ale podcięło rękę Rosjanina, wyswobadzając tym samym udo jego ofiary. Carmen nie czekając aż się otrząśnie, odepchnęła go swoją zgrabną nóżką.
- Leżeć! - powiedziała kpiąco i rozkazująco zarazem.
- Leżeć? Co to za pomysły? - zaśmiał się zaskoczony Rosjanin i spojrzał w dół. - Moja droga… właściwa komenda to baczność… i to od jakiegoś czasu.
Znów kucnął i próbował pochwycić jej stopy osłonięte trzewikami.
- No to siad... niegrzeczny jesteś ty... psie na suki... ty... - droczyła się z nim, wywijając nogami tak, jak tylko akrobatka potrafiła - to unikając jego dłoni, to znów odpychając go od łóżka. Musiał się napracować, by wreszcie ją dopaść.
- Przecież siedzę przy łóżku… - burknął Orłow próbując złapać zwinne nogi dziewczyny. - A ty się prosisz o lanie. Nie powinnaś drżeć ze strachu?
Trochę drżała… ale z bardziej z ekscytacji niż strachu.
- A czyś zrobił coś, bym poczuła się zagrożona? Nie starasz się. - rzekła z udawaną pretensją, w środku aż piszcząc z radości na myśl jak zareaguje teraz temperamentny Rosjanin.
- O ty….- Orłow wyraźnie się zirytował i chwycił brutalnie za suknię Brytyjki szarpiąc ją i przyciągając akrobatkę do siebie. W przypływie gniewu niespecjalnie myślał o konsekwencjach, próbując jednocześnie pozbawić przyodziewku Brytyjkę i zaplątać w materiał zwinne nogi dziewczyny. A ona bynajmniej nie pomagała mu w tych zadaniach walcząc jakby faktycznie ją napadł i zapewniając adrenalinę im obojgu.
Niemniej w końcu jakoś udało mu się splątać jej nogi na tyle, by mógł się wdrapać bezpiecznie na skrzypiące łóżko i obejmując je kolanami, ścisnąć i unieruchomić. Chroniło to co prawda cnotę Carmen przed naruszeniem, ale o tym fakcie Orłow nie myślał ciesząc się z tego małego zwycięstwa. Teraz zabrał się za szarpanie z wiązaniami gorsetu, by dobrać się do nagrody za swe trudy, czyli krągłych piersi Brytyjki.
- Jak zwierzę... - skomentowała oddychając ciężko po szamotaninie. Teraz dla odmiany leżała jednak grzecznie, aby zaniepokoić tym “przeciwnika”.
- Przy tobie taki jestem…- burknął gniewnie wpierw rozchylając gorset, a potem rozpinając koszulę. Odsłonił je w końcu, chwycił dłońmi uśmiechając się lubieżnie, acz z zachwytem w oczach. Pieścił je i ugniatał, ocierał jedną o drugą… jak mały chłopiec który rozpakował świąteczny prezent i bawił się nim, nie bacząc na rozrzucone dookoła resztki opakowania.
Carmen patrzyła na niego z czułością, lecz była bezwzględna w tej grze. Korzystając z faktu, iż spuścił garde, odepchnęła go nogą z łóżka.
Spadł zaskoczony i zdezorientowany z początku. Spojrzał na nią z irytacją.
- Oj… bo naprawdę będę zły. - pogroził palcem Rosjanin.
Brytyjka tylko prychnęła pogardliwie i skoczyła na równe nogi... na łóżku, a sprężynujący materac tylko przysłużył się jej odkrytym wdziękom, wprawiając w falowanie. Dziewczyna spojrzała wyzywająco na kochanka, oblizując przy tym zmysłowo wargi.
- Obiecujesz? - zapytała.
- Bardzo.. zły…- warknął gniewnie… czy może bardziej w podnieceniu? Jego oczy błyszczały pożądaniem. Wykorzystał chwilę nieuwagi czyniąc to samo co ona. Podciął jej nogi uderzeniem ręki sprawiając, że sama Brytyjka wylądowała plecami na łóżku. Znów chwycił za jej stopy, ale tym razem nie popełnił drugi raz tego samego błędu. Rozchylił brutalnie jej nogi, nurkując głową między nimi na oślep. Nie puszczał… trzymając Carmen mocno i nieustępliwie, a ona sama poczuła jak jego zęby zaczynają szarpać za jej majteczki.
Szamotała się, lecz czuła już, że przegrała i po prawdzie chyba chciała przegrać, bo sama czuła jak mokra jest jej bielizna w kroczu od wypływających z niej soczków.
- Prawdziwy barbarzyńca... - szepnęła tonem wyrzutu, ale i jakby... zadowolenia?
Na razie nie otrzymała odpowiedzi na swój zarzut, bo barbarzyńca zajęty był czymś innym. Kiedy zdołał zsunąć bieliznę na tyle by odsłonić jej już spragniony dotyku skarb Brytyjki, sięgnął ku niemu ustami i zanurzył język rozsmakowując się w swej kochance. Ta czuła ruchy języka zaborcze i zachłanne… silne.
- Przestań... to zbyt...
Nie dokończyła. Pieszczoty, którymi ją obdarował, rozbroiły ją zupełnie. Carmen z trudem łapała powietrze.
A i nie otrzymała odpowiedzi poza mlaszczącymi i zarazem wyuzdanymi odgłosami, które słyszała spod sukni i wyraźnymi ruchami języka między swymi udami. Niezbyt przypominającymi mowę, ale wyraźnie mówiące jak spragniony jest kochanek liżący jej najbardziej intymne obszary jej ciała… i jak bardzo nie zamierza przestać.
- Potworze... miej litość...
Carmen wiła się na łóżku, szarpiąc pościel, lecz nijak nie mogła znaleźć ukojenia. To, co Orłow jej robił, szarpało nerwy, drażniło... drapało... i przede wszystkim wzmagało głód.
- Więcej... chcę więcej... mocniej... - wyjęczała lubieżnie.
- Naga.. rozbierzesz się… przede mną… chcę cię posiąść golutką… przy oknie.- usłyszała w odpowiedzi warunki swego potwora. - I głośną.
- Chyba zwariowałeś... - próbowała oponować, lecz z kolejnym ruchem jego języczka w swoim wnętrzu poddała się - Do...dobra...rozbiorę się. - na tyle się zgodziła.
- Za mało…- usłyszała w odpowiedzi i Orłow sięgnął językiem z większą subtelnością. Muskał czule struny zmysłów kochanki, rozlewając przyjemne doznania… ale pilnował by nie przelać czary, by nie dotarła na szczyt. By wiła się dziko na łóżku… w zawieszeniu między rozkoszą a oczekiwaniem.
Pisnęła, lecz tym razem z udręki, próbując docisnąć jego głowę do swego łona, a gdy wciąż się opierał, męcząc ją i dręcząc, skruszyła się;
- Będzie jak chcesz... potworze... może jeszcze krzesła widzom ustawisz? - rzuciła jednocześnie zła i podniecona.
- W posiadłości… może zaproszę jakąś pokojówkę… by nas podziwiała w akcji? - zażartował, choć Brytyjka nie była pewna, czy nie zrealizuje tego pomysłu. Oderwał usta od jej podbrzusza i puszczając dłońmi jej nogi, spojrzał na nią wysuwając się spod sukni.- Czas na rozdziewanie kochanie.
Fuknęła na niego, lecz posłusznie zaczęła ściągać suknię i pozostałe części garderoby. Można było nawet mieć wrażenie że się spieszy. Ogień, który rozpalił w jej wnętrze Orłow, palił jej łono. Była gotowa zrobić wszystko, by kochanek ugasił ten pożar.
- Tak dobrze, dupku? - zapytała opierając się o parapet okna i wypinając w jego stronę pośladki.
- Doskonale…- Orłow w tym czasie pozbył się części garderoby, choć nadal miał na sobie koszulę i kaburę z rewolwerem. Na wszelki wypadek.
Nie miał już spodni… i nagi podchodził do dziewczyny prezentując dowód swe pożądania. Zwarty i gotowy. Prawdziwa owacja na stojąco.
- Pupa kusi… ale zbyt… niecierpliwy jestem.- dlatego też chwycił za jej pośladki i Brytyjka poczuła gwałtowny szturm wypychający ją w kierunku okna i przechodniów, co prawda nielicznych, na ulicy.
- Aaaach! - krzyknęła, nie spodziewając się tak gwałtownego “wejścia”, a jacyś dwaj mężczyźni spojrzeli w jej stronę. Udało jej się jednak opaść na parapet i schować za długą doniczką z kwiatami. Kolejne razy jednak mogły nie być tak szczęśliwe dla niej. Wiedziała, że Orłow zrobi wszystko, by wydobyć z jej gardła głośne jęki. Bała się tego i jednocześnie oczekiwała na to.
- Miej litość, wariacie... - apelowała do niego.
Zamiast odpowiedzi poczuła cios… mocny i nieco bolesny. W pośladek… rozgrzał on nieco pupę bólem i perwersyjną rozkoszą. A i ruchy bioder kochanka, były mocne i gwałtowne. Czuła ów napór, czuła tą władczą obecność wypełniającą jej ciało. Czuła się jego zdobyczą, branką która brał w posiadanie jak bestia, jak barbarzyńca. Kolejne klapsy bardziej głośne i mniej bolesne wstrząsały przyjemnymi dreszczami jej ciałem. Nie było miejsca na litość.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 25-09-2017, 09:26   #69
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Carmen jęczała i krzyczała głośno przez cały ten czas i nie dlatego, że mu to obiecała... Orłow był naprawdę brutalny, przeszywając jej ciało swą lancą i jeszcze dając jej klapsy, po których skóra jej pośladków robiła się czerwona.
Carmen jednak czuła przede wszystkim rozkosz, lubując się też w upodleniu, które im zafundował, robiąc to przy oknie i wystawiając ich na widok publiczny.
“Co my robimy?” - gdzieś to pytanie odbijało się od ścian jej umysłu, lecz cichutkie, niknące w lubieżnym krzyku, domagającym się najdzikszych uciech.
Mocniej, gwałtowniej… głośniej. Orłow napierał na nią swym ciałem, czemu się opierała wprawiając własne piersi w kołysanie, rozgrzana kolejnymi klapsami.
Jej krzyki i jęki przyciągnęły uwagę widzów… przechodnie na ulicy unosili głowy zerkając na okno, z którego czasem wysuwała się jej głowa… zwykle do poziomu oczu, ale czasem całą twarzą przyglądała się widowni, która mogła zobaczyć jej zaczerwienione policzki i usłyszeć jęki zadowolenia wydobywające się z jej ust.
- Zemszczę... się...za... to... - wysyczała, z trudem łapiąc powietrze.
- Och… niewątpliwie spróbujesz…- szepnął Jan Wasilijewicz mocniej napierając biodrami, by Carmen czuła wyraźnie, że jest już bliski spełnienia. Coraz wyraźniej zresztą czuła swego kochanka. I coraz trudniej było się opierać jego sile… ale musiała, jeśli nie chciała pokazać w oknie czegoś więcej niż tylko twarzy. Rozwiązanie tego problemu było proste... jak najszybciej doprowadzić Rosjanina do eksplozji poniżej pasa.
Ciężko jednak było coś wymyśleć, gdy raz po raz przeszywała dziewczynę jego lanca. Wciąż czuła ból, gdy w nią wchodził do końca.
- A ty mi... nie pozwolisz? - zagadnęła - Dobrze wiesz... że mogę uciec... i wcale nie jestem... twoja... - postanowiła jeszcze bardziej go rozdrażnić, licząc że zapomni się i zmieni pozycję.
- Wiem… że tak… sądzisz…- zażartował napierając gwałtowniej na kochankę i wywołując głośny jęk rozkoszy i u niego… i u niej, gdy razem dotarli na szczyt. I uroczy widok piersi Brytyjki, gdy wychyliła się za bardzo. Potem jednak Orłow wciągnął ją do środka drżącą od przeszywających doznań dziewczynę, tuląc do siebie. A ona przylgnęła do niego, nie bardzo wiedząc co się dzieje.
- Jesteśmy... okropni. - szepnęła, z trudem łapiąc oddech.
- Skąd te… ponure… myśli? - mruczał tymczasem jej kochanek wodząc ustami po szyi Carmen, a dłońmi obejmując jej krągłe piersi i ściskając je delikatnie. Najwyraźniej nie przejmował się tym co zaszło przed chwilą, ani konsekwencjami.
- Bo to idzie coraz dalej... za miesiąc będziemy robić to pod piramidą. - westchnęła ciężko Brytyjka, tuląc się jednak do mężczyzny jak kot. Delikatnie odgarnęła mu z czoła zlepione potem włosy.
- Czasem trzeba dodać pikanterii… ale większość zabaw i tak będzie w łóżku.- szeptał cicho Rosjanin rozkoszując się sprężystością jej piersi, bowiem nie był delikatny w pieszczotach.- Poza tym… jesteś prześliczna. Ten kto cię zobaczył, może mówić o szczęściu… Raczej nie musisz się martwić, że komuś doniesie.
- Okropny jesteś - zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała go czule, lecz nie za długo, by znów jej nie uwięził.
- Trzeba się zbierać, Gabriela na mnie czeka.
- Tak szybko? - mruknął wyraźnie niezadowolony. Jego apetyt na Brytyjkę, był zbyt duży by zadowolić się tak krótką zabawą.
- Będziesz miał całą noc. I kolejne zapewne. Musisz nad sobą panować. - dała mu buziaka w nos.


Garaż w posiadłości był dla Gabi prawdziwą jaskinią skarbów. Przebiegała od pojazdu do pojazdu opisując osiągi i historię każdego modelu. Że też mogli wziąć każdy z nich na przejażdżkę (o ile wrócą nim w nienaruszonym stanie).
- Albo… weźmiemy motor z przyczepką lub bez, albo automobil. Kto będzie kierował? - zapytała podekscytowana Gabriela.
- Jeśli chcesz, to ty. - odparła z uśmiechem Carmen, pocierając na szyi miejsce, gdzie Orłow zostawił jej malinkę. - To dla ciebie wycieczka, więc ty decydujesz, piękna damo.
- Więc weźmiemy to… cudeńko. - wskazała z dumą na duży czarny automobil, którego większa część była skomplikowanym silnikiem. Pojazd nie na drogi Kairu, ale poza miastem… kto wie… Gabi mogła nim zaszaleć.
Przez chwilę akrobatka poczuła, że może jednak to nie był najlepszy pomysł, by dać dziewczynie wybrać, ale skoro słowo się rzekło.
- Tylko pamiętaj, nie możemy go zniszczyć, więc jedź ostrożnie - powiedziała, czując gorąco na samą myśl, co by jej Wasilijewicz zrobił, gdyby uszkodziły jakieś jego cacuszko. Bo co do tego, ze to ona by za to płaciła, jakoś nie miała wątpliwości.
Gabi przyglądała się radośnie czerwonym policzkom, biorąc je błędnie za oznakę podniecenia z innego powodu. Wszak miały jechać razem, same przez półpustynne rubieże… kto wie co się mogło zdarzyć na drodze.
- Nie martw się, będę delikatna.- wymruczała obejmując Carmen w pasie i tuląc do siebie. Akrobatka zauważyła też jej zwinną dłoń pieszczotliwie zaciskającą się na swoim pośladku.
Chrząknęła znacząco. Jej wdzięczność miała w końcu też granice.
Gabi zawstydziła się lekko i wsiadła pierwsza do pojazdu, otwierając drugie drzwiczki Brytyjce.
- Powóz czeka.- rzekła radośnie.
- Zatem w drogę - Carmen wsiadła i gdy wyjechały z garażu, zamachała w kierunku posiadłości, podejrzewając, że za którąś z firanek może przyglądać jej się rosyjski kochanek.
Pisk opon, ryk silnika i słup! Prawie. Śmignęły bowiem kilka centymetrów obok niego. Przy Gabi Orłow prowadził bezpiecznie i spokojnie… nawet sportowe wozy. Natomiast Gabriela wycisnęła od razu z silnika ostatnie soki omal nie rozbijając się o bramę i wpadając z impetem na uliczkę, po której gnała jakby ją psy piekielne goniły, wciskając przy tym Carmen w fotel w którym to Brytyjka siedziała.
Wcisnęła się w fotel. Choć była przyzwyczajona do niebezpieczeństwa i balansowania na linie, to aż się skuliła myśląc o tym, co zrobi jej Jan Wasilijewicz, gdy Gabriela w końcu nie wyrobi na jakimś zakręcie. Przezornie też zapięła pas.
- Niech tylko wyjedziemy z miasta. Wtedy będzie zabawa.- rzekła wesoło Gabi skręcając w dość ciasnych, jak na ten wóz, głównych ulicach miasta. Dobrze że nie wjeżdżała w ciaśniejsze uliczki starego Kairu. Wesoło chichocząc i z głośnym rykiem silników Gabi przemierzała miasto i gdy wyrwała się z jego ciasnej zabudowy, zaczęła gnać na złamanie karku. Drogę którą na motorze Carmen przebyła w kilkanaście minut, jej zajęła połowę tego czasu. Już dojeżdżały do hangaru.
- Tylko nie sforsuj bramy, ona nie jest automatyczna - przestrzegła.
- Dobrze… - Gabriela powoli zwalniała, aż zatrzymali się tuż przed bramą. Ryki silnika przyciągnęły uwagę trójki osób w hangarze i po chwili pojawili się. Harry, Brian i Jen.
Jej dwaj kochankowie i siostra jednego z nich.
Carmen tylko mogła sobie wyobrazić jak reagowali na widok automobilu, który najpewniej był droższy od całego tego miejsca. Kiedy Gabriela zaparkowała, ona odpięła pas i wysiadła niespiesznie.
- Witamy…- rzekł Brian pierwszy z całej trójki odzyskując głos, podczas gdy Jen i Harry z pożądaniem w oczach rozbierali wzrokiem automobil, z którego wysiadały dziewczyny. -... aeroplan czeka. Jeden z najszybszych i najzwinniejszych w całym Kairze.
Carmen dokonała krótkiej prezentacji wszystkich, po czym zwróciła się do Briana:
- Na to liczymy. Oraz na wasz potencjał, mojej przyjaciółce wcale nie łatwo zaimponować. - objęła w pasie Gabrielę.
- Postaram się to zrobić madame.. będę pani pilotem dziś.- odparł z czarującym uśmiechem Brian smażąc cholewki do przyjaciółki Carmen. A Jen dodała.- Na pewno się wam lot spodoba. Niestety maszyna jest dwumiejscowa, więc… musicie lecieć po kolei.
Harry skinął głową bardziej zainteresowany pojazdem, którym przyjechały niż tym co mówiła Jen i Brian.
- No to ty pierwsza. - Brytyjka popchnęła lekko przyjaciółkę w stronę Briana - Żebyś nie wiedziała co cię czeka.
- No dobrze…- stwierdziła Gabi i ruszyła do hangaru za Brianem. A Jen zwróciła się do Carmen.- Nie mamy tu… rozrywek w zasadzie. Mamy kawę mocną… ale nic co by skrócić czekanie.
Zmęczona po przygodach z kochankiem Brytyjka nie poczuła się tym bardzo rozczarowana.
- Możemy się od razu rozliczyć i jeśli nie macie nic przeciwko spróbuję tej kawy.
- Dwa loty tak? - Jen podliczała w pamięci i na palcach, a Harry ruszył w kierunku hangaru dodając. - Za mną proszę.
Kiwnęła zgodnie głową i ruszyła za nim, przyglądając się ciekawie mężczyźnie. Zastanawiała się co o niej teraz myśli i... miała przeświadczenie, że pewnie nic dobrego. Ot zmanierowana, bogata nimfomanka. Pytanie raczej czy bardzo się w tej ocenie mylił?
Cokolwiek myślał nie wypowiedział tego na głos, gdy znaleźli się sami w tym samym pomieszczeniu, w którym kochali się w trójkącie. Jen w tym czasie odsuwała podwoje hangaru, by Brian mógł wylecieć z niego małym szybkim dolnopłatem, którego dwa silniki już ryczały.
- Kubek.- stwierdził nagle Harry pokazując metalowe naczynia.- Nic innego nie ma. Porcelana źle się sprawdza.
Po tych słowach nalał zaparzonej kawy do dwóch kubków.- Ile cukru?
- Dwie. - odparła, po czym dodała - Widziałam sporo znudzonych arystokratów w Róży Kairu. gdybyście zadbali o oprawę atrakcji, jak choćby teraz na poczekaniu, to myśle, że mogliby bulić niezłą kasę za takie loty. - podsunęła niezobowiązującym tonem.
- W ciasnej kabinie śmierdzącej skórą i olejem silnikowym? Nie sądzę.- stwierdził Harry wrzucając dwie kostki i spoglądając na Carmen. Najwyraźniej nad czymś się zastanawiał. Niemniej podając dziewczynie kubek wraz z łyżeczką do pomieszania. - Zajmujemy się przewożeniem przesyłek na nieduże dystanse… sterowce biją nas pod względem zasięgu. I rozpędzaniem bandytów z powietrza, bo beduini jeszcze nie potrafią latać. A Brian… może być czarujący dla ciebie i twojej przyjaciółki. Ale to tylko dlatego, że chce się dobrać do twoich majtek i jej. Bo trójkącik w drugą stronę to z kolei od niedawna jego marzenie. -
Zaśmiał się cicho i dodał.
- Nie licz, że tak samo czarujący będzie dla znudzonych bogaczy.
- Nie liczę, mnie to po prawdzie nie obchodzi. - odparła spokojnie - Chciałam być miła.
- Acha… No cóż… wolę silniki… niż ludzi. Zdecydowanie łatwiej się z nimi rozmawia. - wyjaśnił Harry speszony odpowiedzią Carmen.- Przepraszam że cię uraziłem, ale myślałem, że dobrze było rozjaśnić sytuację.
- Nie uraziłeś. I naprawdę nie musisz dotrzymywać mi towarzystwa. - odparła Brytyjka, przyjmując kawę. Kiedy tu przyszła... była wrakiem emocjonalnym. Teraz dzięki uczuciu, którym darzyła Orłowa i jego bliskości, czuła się silna. Nie potrzebowała towarzystwa kogoś, kto nią prawdopodobnie pogardzał.
- Zabrali silnik...Brian i panny przyjaciółka. I tak nie mam nic do ro…- próbował zażartować, gdy weszła jego siostra z uśmiechem i rachunkiem. Dość wysokim, ale w granicach tego co Carmen planowała wydać. Zapłaciła bez szemrania, w końcu o to jej chodziło, żeby wspomóc budżet tych młodych ludzi, choć już teraz dostrzegała błędy, które popełniali, by osiągnąć sukces na szerszą skalę. Ale kim była, aby ich pouczać? Upiła łyk kawy.
- Z pewnością pani przyjaciółka… będzie zadowolona z wycieczki.- odparła z uśmiechem Jen przeliczając pieniądze. Po czym zmartwiła się wyraźnie. - Hmm… Harry, może oprowadzisz ją po okolicy? Niestety nie ma tu zbyt wiele do zobaczenia, ale wszystko co jest warte… Harry zna.
- Jeśli panna chce? - zapytał Harry.
- Nie trzeba. - odpowiedziała krótko Carmen, znając jego nastawienie.
- To może partyjka warcabów? - wtrącił Harry.
- To dziecinna gra.- burknęła Jen, a Harry wzruszył ramionami dodając. - Mówisz tak dlatego, że przegrywasz ze mną za każdym razem.
- Naprawdę nie musicie się starać mnie zajmować. - powiedziała Brytyjka - Ten wyjazd to prezent dla mojej przyjaciółki, która wyświadczyła mi kilka przysług. Jeśli chcecie zrobić dobry uczynek, spróbujcie rozerwać ją, gdy ja będę w powietrzu.
- Nie jestem dobry w rozrywaniu.- westchnął smętnie Harry.
- Coś się wymyśli.- dodała z większym entuzjazmem Jen.
- Gabriela lubi majsterkować, myślę więc Harry, że ona chętnie obejrzy twoje królestwo. - Carmen uśmiechnęła się nad kubkiem z kawą.
- To znakomicie. A jakie są pani zainteresowania ? - zapytała Jen starając się podtrzymać konwersację i wywołując tym pytaniem duży rumieniec na policzkach i uszach Harry’ego.
Brytyjka jednak odpowiedziła bez zająknięcia.
- Interesuję się podróżami, co chyba widać. I gadami. Mam trzy węże. Swoją drogą wczoraj byłyśmy na ty. - uśmiechnęła się lekko.
- Wczoraj nie przyjechałaś limuzyną wartą więcej niż ten hangar wraz z zawartością. - przypomniała jej ze śmiechem Jen.
- W okolicy pełno jest węży. Głównie żmii piaskowych, ale trafia się i nosoroga. - wtrącił Harry starając się nakierować rozmowę na ten neutralny temat.
- Wczoraj byłam tylko panienką Briana - odparła z uśmiechem Carmen - A ty mimo wszystko okazałaś się dla mnie miła i mnie odwiozłaś, dlatego postanowiłam dać wam zarobić. Ot, karma wraca.
- Wyglądałaś na milszą niż inne podrywy Briana. Mniej… damulkowatą niż inne. No i taka byłaś. I jesteś. - odparła z uśmiechem Jen.
Carmen machnęła ręką bagatelizująco, po czym spojrzała na Harry’ego.
- Nie jestem do końca badaczką gadów, raczej treserką. Posiadam dwa węże boa i jednego koralowca.
- O boa słyszałam… o koralowcu? Nie. - Jen spojrzała na swego brata, a ten dodał.- Tutejsi treserzy wolą kobry egipskie… bardziej… no… bardziej widowiskowe.
Carmen chwilę jakby się nad czymś zastanawiała, po czym gwizdnęła, przywołując Barona z jego kryjówki na jej karku. Wąż leniwie wspiął się na jej dłoń, prezentując dumnie.
- To jest wąż koralowy. Ma na imię Baron. - przedstawiła pupila.
- Ładny… tylko nie pokazuj go Brianowi w kokpicie.- stwierdził Harry przyglądając się wężowi. - Może spanikować… i wejść w korkociąg, a wtedy mogiła.
- Bez obaw. - Carmen gwizdnęła i Baron wrócił na swoje miejsce.
- Nie mówię, że się go boję.- stwierdził cicho Harry.
Dziewczyna tylko spojrzała na Jen z uśmiechem. Ta wzruszyła ramionami udając że nagłe pojawienie się weża jej nie zaskoczyło.
Brytyjka więc ze spokojem dopiła kawę.
- Myślę że wkrótce powinni skończyć latać. - oceniła Jen nasłuchując ryku silnika. - Są już na niskim pułapie.
- Jakieś 500 - 400 metrów nad ziemią. Prawy silnik chyba nierówno pracuje, będę musiał sprawdzić później.- ocenił Harry.
Carmen wstała i wyszła zobaczyć lądowanie. W końcu i tak nie miała nic do roboty.
Spojrzała w niebo i zobaczyła jak w dół niczym błyskawica, opada dwusilnikowe cudeńko będące pod opieką Harry’ego.

[MEDIA]http://www.adf-gallery.com.au/gallery/albums/Lockheed-P38-Lightning-A55-3/A55_3_2_Photo_RAAF.sized.jpg[/MEDIA]
Niewątpliwie maszyna stworzona do szybkości. Zniżała lot coraz bardziej, aż w końcu podeszła z głośnym rykiem silników do lądowania. Carmen przyglądała się temu z uwagą. Wydawało się jej, że taki lot nie powinien nudzić Gabrieli, ale... o tym się miała zaraz przekonać.
Po wylądowaniu Gabi z pewnym trudem wylazła z kabiny aeroplanu, było tam wszak bardzo ciasno i z uśmiechem na ustach pobiegła do Carmen.
- Musisz koniecznie spróbować!- krzyknęła na powitanie.
- Czyli jednak nie zasnęłaś z nudów? - zażartowała Carmen, lekko ją ściskając - Cieszę się, że jednak ci się podobało.
- Nie dało się zasnąć. A ty? Jak się bawiłaś na dole?- spytała wesoło Gabi.
- Przyzwoicie, choć myślę, że ty znajdziesz więcej przyjemności w oglądaniu warsztatu tutejszego mechanika. - odparła Brytyjka.
- Wątpię… - mruknęła cicho Gabriela i spojrzała na aeroplan. - To porządna maszyna, zadbana… ale widać, że nie jest cudeńkiem techniki. Nie przelewa im się tu.
- Fakt, ale wydają się entuzjastami. To dlatego ich polubiłam.
- Możliwe… teraz ty lecisz? Twój stalowy rumak czeka. - rzekła z uśmiechem Gabriela wskazując na aeroplan.
- Skoro już czeka, więc czas na mnie. Baw się dobrze tu na ziemi. - pożegnała przyjaciółkę i ruszyła do kabiny, gdzie czekał już na nią Brian.
- Witaj śliczna. Usiądź wygodnie i zapnij pasy. Zostajecie u nas na dłużej?- zagadnął Brian sprawdzając stan kontrolek w kokpicie.- Przepustnica w silniku się chyba zacina, ale powinien wytrzymać jeszcze jeden lot.
- Skróćmy go, to był prezent dla mojej towarzyszki. Nie chcę by teraz nudziła się, czekając na mnie. - odparła carmen, przekrzykując warkot silnika - Rachunek już zapłacony.
- No wiesz…- odparł ze śmiechem Brian (a agentka nie wszystko dosłyszała) i rozpędził samolot na pasie startowym. Maszyna poderwała się pod tak ostrym kątem, że Brytyjkę wcisnęło w fotel. To było gorsze niż jazda z Gabi. Aeroplan pruł w kierunku nieba z zawrotną prędkością. Potem zawirował gwałtownie, tak że Carmen straciła poczucie tego, gdzie jest niebo a gdzie Ziemia. Oba obszary były pogrążone w mroku nocy i oba ozdobione światełkami… niebo blaskiem gwiazd, a ziemia światłami miasta. A aeroplan prowadzony pewną ręką Briana przecinał powietrze wirując jak kolejka górska w swojej ekstremalnej wersji. Carmen poddała się temu, przymykając oczy. Uczucie przypominało jej troche ten moment, gdy szybowała pomiędzy ustępami na arenie cyrkowej. Podobało jej się.
Było to jednak silniejsze uczucie… bezwładu i lekkości. Niczym liść na huraganowym wietrze, czy może w wirze cyklonu? Tak. Cyklon był właściwym określeniem. Minęły minuty, a może godziny? Carmen zatraciła poczucie czasu w tym miejscu pomiędzy ziemią a niebem.
- Wracamy… trzymaj się mocno.- krzyknął Brian i zaczął pikować w dół pędząc na złamanie karku w kierunku ziemi. A co gorsza… wyłączył silniki. Szaleniec! Chciał ich rozbić?!
Akrobatka zaczęła się śmiać. Nie tylko ona była szalona. To pocieszające... W dodatku poczuła nagle głód warg kochanka, w których mogłaby się zatopić. Jeśli przyszłoby jej umrzeć bowiem w takiej chwili - niczego by nie żałowała.
Nie widziała jak blisko jest ziemia. W tym mroku nocy ciężko było to stwierdzić. Brian uruchomił silniki, jeden ruszył od razu… drugi… krztusił się i wirnik nie chciał się kręcić.
- No... ty stary gnoju… rusz się.- mruczał pod nosem Brian, lecz te zaklęcia nie pomagały. Jeden wirnik zaczął się kręcić coraz szybciej dając ciąg, ale drugi wciąż obracał się niemrawo.
- Trzymaj się mocno… lądowanie będzie twarde.- odparł z nieco nerwowym uśmieszkiem i podobną ekscytacją co Carmen. Również lubił zastrzyk adrenaliny.
Dziewczyna zagryzła wargę. To co czuła... to niemożliwe żeby bez niczego... zacisnęła nogi, lecz to nie pomogło. Czuła nadchodzący orgazm.
- Uwaga… zbliżamy… się…- Brian szarpnął za stery, maszyna drżała gwałtownie, dookoła było słychać głośny świst powietrza, gdy mężczyzna z trudem wyrównywał lot, zmiejszając kąt podejścia. Pierwszy wstrząs… dotknęli pod sobą ziemię poprzez koła aeroplanu.
Carmen jęknęła i nie był to jęk strachu. Miała nadzieję jednak, że w ogólnym hałasie Brian tego nie wyłapie. Zamknęła oczy, mając teraz przed nimi tylko rozpalony wzrok Orłowa. Że też nie przyjechał z nią... że też w kabinie nie było więcej miejsca…
Kolejne wstrząsy przetaczały się przez jej ciało, gdy Brian próbował nie rozbić się podczas lądowania, jeden… drugi… trzeci…
W końcu maszyna się uspokoiła i zaczęła zwalniać. Brytyjka dyszała ciężko. Powoli jednak otworzyła oczy. Chyba już wiedziała, czego sobie zażyczy, gdy kolejny raz Jan Wasilijewicz zapyta o jej marzenia.
- I jak było? Prawda że ekscytująco? - zapytał żartobliwie Brian przyglądając się Carmen i uśmiechając.- Widzę, że tak… nie przejmuj się udawaniem, że nie zrobiło to na tobie wrażenia. Nie ty pierwsza poczułaś tak mocne bicie serca. Musisz przyznać, że po takim locie… łatwiej by mi było cię uwieść. Na pewno.. nie chcesz zostać?
Omal nie parsknęła śmiechem, lecz na swój sposób polubiła tego pilota, toteż odpowiedziała tylko.
- Dziś nie ja byłam do zdobycia, lecz moja towarzyszka. Jeśli poniosłeś klęskę... nic na to nie poradzę.
- No wiesz…- spojrzał za siebie dodając z uśmiechem.- Daj mi szansę… zawsze… możecie się mną podzielić.
Nie odpowiedziała, czekając już momentu, kiedy będzie mogła wysiąść.
Samolot w końcu się zatrzymał i Brian uniósł pokrywę kokpitu.
- Jakbyś spotkała Harry’ego to powiedz mu na osobności o awarii silnika i… ani słowa Jen. Po co ma się martwić. - rzekł rozpinając swoje pasy.- Jak tam u ciebie… nie ma problemów z rozpięciem? I uważaj na pierwsze kroki… możesz mieć problemy z utrzymaniem równowagi. Błędnik musi się uspokoić.
- Wiem, znam to uczucie. - powiedziała, rozpinając pasy i wstając ostrożnie. Gdy poczuła moment słabości, wciągnęła głęboko powietrze a potem spokojnie wypuściła. Tak robiła na scenie. Zawsze pomagało.
Zobaczyła podchodzącą Gabi wraz z Harrym. Uśmiechniętą i z ciekawością wypisaną na twarzy.
- I jak było?- zapytała.
- Bardzo ciekawie, miałaś rację. - Carmen objęła ją lekko - A ty jak się tu czujesz? Wracamy już?
- Cóż…- zamyśliła się Gabriela przyglądając Carmen w zastanowieniu.- Nie wiem. W sumie polatałyśmy, a choć możemy zostać na kolację, to nie wiem czy powinnyśmy ich objadać.
- Fasola z wołowiną z puszki. Żadne objadanie.- wtrącił Harry po czym ruszył do aeroplanu i Briana.
- Możemy zjeść fasolę, lub... cokolwiek zechcesz, gdy wrócimy do posiadłości. - uśmiechnęła się agentka do towarzyszki. - Ty decyduj, skarbie.
- Byłoby miło… ale… nie… chyba powinnyśmy wracać. I tak jest już późno.- stwierdziła po długim wahaniu Gabriela.
- Jak chcesz możemy wrócić nieco dłuższą drogą... tylko nas nie zabij. - powiedziała jej Carmen.


Z powrotem Gabi nie jechała tak szybko jak poprzednim razem. W końcu nacieszyła się już limuzyną pożyczoną od Orłowa. Niemniej drżenie na wyboistej drodze przypominało Brytyjce o niedawnych przeżyciach, które zostawił wszak na niej ślady.
- Śledzą nas…- stwierdziła nagle Gabi i Carmen spojrzała za siebie. Jedno… drugie… trzecie… Trzy światła jednośladów trzymających się dość blisko ich pojazdu. To nie mogła być Jen. Oni mieli tylko jeden motor. To był ktoś obcy. I nie próbowali wyprzedzić limuzyny którą prowadziła Gabi. Niemniej czarnowłosa myliła się. Nie śledzili ich, dobrze wiedząc dokąd obie kobiety jechały. Trójka motorów zamykała pułapkę. Gdzieś z przodu na drodze szykowano na nie zasadzkę.
- To zapędzanie baranów. - powiedziała Carmen, poprawiając broń - Masz jakąś swoją zabawkę, gdyby doszło do wymiany ognia? - zapytała, po czym poinstruowała Gabrielę - Gdy tylko będzie dość szeroko, zawróć, wjedziemy wprost w te motocykle.
- Nie… żadnej. Nie myślałam, że będą potrzebne. - przyznała ze wstydem Gabi i wcisnęła pedał gazu. Automobil ryknął niczym smok i gwałtownie przyspieszył na kilka chwil zostawiając światełka jednośladów za sobą.
Carmen przyglądała się otoczeniu, zastanawiając się czy nie odbić gdzieś w bok.
Po lewej stronie widziała pustynne bezdroża ciągnące się w mrok, po prawej zaś wzgórze na którego szczycie, było widać światełka okien. Oznaczało to jednak też wąskie uliczki w których to ich limuzyna miałaby problemy ze skręcaniem. Gabi mogłaby wjechać na to wzgórze, ale co dalej?
Póki co światełka za nimi zmalały… słabe motorki nie mogły się równać z potęgą silnika ich pojazdu.
- Spodziewam się jakiejś barykady. Bądź czujna. I bezwględna. - ostrzegła Carmen.
Wykrakała niemalże… bowiem tuż za następnym zakrętem rozrzucono na drodze kolce do przebijania opon.


A po obu stronach drogi w niedużych motorach z naczepką siedzieli jacyś Arabowie. Na szczęście trasa też rozszerzała się, bowiem docierali z bezdroży na zjazd z autostrady. Więc Gabi zatrzymała się z piskiem opon skręcając w lewo. Przed sobą dziewczyny miały pustynię, na prawo kolce zwane “pajączkami”... na lewo pościg. Gabi zaś czekała na szybką decyzję Carmen.
- Wjedź w motory. - poleciła, szykując już noże do rzucania.
Gabi uśmiechnęła się radośnie i z piskiem zarówno opon jak i własnego głosu zawróciła limuzynę i ruszyła gwałtownie z głośnym rykiem silnika, wprost na światełka zbliżających się motorów. Próbowali zatrzymać Gabrielę blokując drogę niczym wataha wilków zaganiających owce. Tyle że Gabi nie była wilkiem… była nosorożcem. I jak nosorożec ruszyła wprost zderzając się z dwoma motorami.
Carmen usłyszała huk giętego metalu, widziała jak ciało jednego z prześladowców uderza o szybę pokrywając ją strużkami w krwi i siateczką pęknięć w rogu. Jednakże szyba wytrzymała… cały ten pojazd wszak nie był delikatnym kwiatuszkiem. Rosjanie cenili ciężkie i solidne pojazdy.
Tak więc Gabrieli udało się wyeliminować dwa z czterech motocykli. Pozostali jednak nie przejmując się dogorywającymi kompanami, rzucili się za Gabrielą i Carmen w pościg.
Nie strzelali, choć Carmen na ich miejscu by tak robiła. Pewnie mieli rozkaz wziąć ją żywcem. Dobre i to.
- Zwolnij trochę. Teraz moja kolej. - powiedziała Carmen odpinając pas i wychylając się do połowy przez okno. Czekała aż motocykle będą w jej zasięgu, by poczęstować jeźdźców swoimi zabójczymi nożykami.
- Dobra…- rzekła Gabi zmniejszając prędkość i ścierając wycieraczkami krew z przedniej szyby.
- Uważaj na siebie…- dodała ciepło, by potem wspomnieć żartem.- ... bo mało kto potrafi wyciągać noże tak kusząco jak ty.
No tak… bo zza podwiązki. Carmen puściła tę uwagę jednak mimo uszu. Teraz musiała być maksymalnie skupiona. Nie chodziło wszak o siłę rzutu, lecz o nadanie mu właściwej trajektorii, pęd limuzyny miał zrobić resztę. Wycelowała i wypuściła pierwszy z noży.
Szlag… chybiła… pierwszy pocisk mignął obok zbliżającego się przeciwnika, ale na szczęście dla Carmen dystans między nią a jej celami się zmniejszał. Kolejny rzut będzie więc łatwiejszy. Przymierzyła się i znów rzuciła w pełni skupienia.
Rzut ten okazał się celny i zabójczy. Trafiony prosto w klatkę piersiową mężczyzna przewrócił się wraz motorem i po chwili wyleciał w górę w efektownym koziołku.
Jeśli nie zabił go sztylet to upadek z motora przy tej prędkości z pewnością dokończył dzieła. Na chwilę Carmen wsiadła do środka samochodu, by niby wąż prześlizgnąć się na tylne siedzenie i tam po stronie kierowcy się wychylić, by dorwać ostatniego jeźdźca. Tym razem nie czekała długo, wiedziała, że straciła element zaskoczenia, toteż od razu wypuściła nóż, licząc nieco na szczęście.
Niestety szczęście zawiodło Brytyjkę, pocisk nie trafił w Araba tylko w jego motor. Nie widziała czy coś uszkodziła swym rzutem. Nie miało to znaczenia, bo podjechawszy bliżej, mężczyzna chwycił się rury na lewym boku limuzyny i pozwolił by motor wyślizgnął mu się spomiędzy nóg. Szaleniec! Z drugiej stronie słynni tureccy asasyni dokonywali szaleńczych czynów, a i spotkanie twarzą w twarz z miedziotwarzym było równie “motywujące” dla jego sług.
Carmen nie czekała i posłała kolejne ostrze ku niemu. Trafiony w ramię mężczyzna jęknął z bólu, ale nie puścił wspinając się na rury i zahaczając o nie poranioną od kamieni stopą. W jego oczach było widać determinację i szaleństwo.. a może desperację. A Carmen niestety miała kiepską pozycję do rzucania. Krzywizny pojazdu dość skutecznie go osłaniały przed rzutami. Niech to szlag.
Gabi zaś przyspieszyła. Silnik ryczał jak potępieniec, a droga umykała pod kołami.
- Prawo, lewo?!- krzyknęła. Prawa dróżka prowadziła do Jen i jej dwóch współpracowników. Lewa… Carmen nie wiedziała gdzie.
- Lewo... i ostro. - powiedziała, chowając się do środka. Miała nadzieję, że gwałtowny manewr przezwycięży determinację byłego jeźdźca.
- Dobrze…- rzekła Gabi ruszając nagłym skrętem lewo… limuzyna ruszyła pod górę mocniej telepiąc na wertepach… ale drań trzymał się mocno jakby zależało od tego jego życie. Co zresztą było prawdą.
- Wytrzymaj skarbie, wytrzymaj… nie zawiedź mnie, proszę.- mruczała cicho Gabi wciskając pedał gazu do oporu. Carmen złapała się mocno siedzenia, pozwalając towarzyszce działać. Automobili podskakiwał coraz mocniej, gdy pędziły na złamanie karku mijając jakieś chaty. Arab… niczym z psiego ogona nie chciał się odczepić.
- Jest źle, jest źle, jest źle… ale to wytrzymasz skarbie, prawda? Wytrzymasz? Jesteś dzielny…- mamrotała Gabi czując jak pojazd podskakuje na wertepach nie do końca ukończonej drogi. Nagle przed nim wyrósł napis “Road closed” na barierce i przepaść z kawałkiem dopiero zaczętego mostu.
- Szlag!- krzyknęła Gabriela próbując zatrzymać rozpędzoną limuzynę, wcisnęła pedał hamulca obróciła automobilem tuż przed przepaścią i pęd oderwał w końcu napastnika posyłając go na spotkanie ze śmiercią. A i sama Gabriela pewnie także ją zobaczyła zatrzymując pojazd tuż za barierką, którą przy okazji staranowała.
- Tak… eee… to była jazda.- jęknęła cicho.
Carmen spróbowała się jakoś pozbierać, bo w trakcie manewrów jakoś straciła pojęcie gdzie góra a gdzie dół i teraz na wpół leżała za siedzeniem Gabi z nogami na oparciu.
- Nic Ci nie jest? Uruchomisz go? - zapytała cicho.
- Nic… nic…- Gabie przyglądała się łydkom Carmen i… zaryzykowała. Przesunęła językiem po skórze Brytyjki zaciekawiona nieco.
- Powinien… ruszyć.- rzekła po chwili zawstydzona własną śmiałością i przekręcając kluczyk w stacyjce. Silnik ryknął znów.
- Jest na chodzie… jeszcze.- oceniła.
Agentka nawet nie wiedziała jak skomentować ten dziwny gest, toteż udała, że go nie widzi. Sama była trochę poobijana, ale cała na szczęście. Znów przeciskając się, usiadła z przodu obok kierowcy.
- No dobra, to teraz pytanie jak wracamy. Może spróbujemy przez tamte osiedla co je z boku widziałyśmy? One na pewno łączą się w końcu z centrum, choć pewnie trzeba będzie trochę pobłądzić.
- Nie podoba mi się dźwięk… silnik nie pracuje czysto… musiałyśmy zahaczyć zawieszeniem o jakichś wystający głaz, albo piasek się dostał pod maskę.- rozmyślała na głos Gabi ruszając powoli pojazdem. - Nie będę się spieszyć. Nie ma go co przeciążać, dzisiaj się popisał.
- Jasne. No to tym bardziej, jedźmy tymi wąskimi uliczkami.
Limuzyna powoli zaczęła się wspinać na wzgórze, na którym to były budynki. Każde większe drżenie wozu, było fizycznym bólem Gabrieli.
W końcu wjechały pomiędzy budynki (po drodze tratując limuzyną rachityczny płotek) i wtedy Gabi się odprężyła.
- Kim oni byli? - zapytała.
- Arabami - odparła lakonicznie Carmen - Może to ci od diamentów, a może wielbiciele Goodwina...albo jeszcze inni. Kto ich tam wie. Chcesz wrócić i zapytać? - zapytała z uśmiechem.
- Eeemm… tak?- zapytała speszona. I uśmiechnęła się. - To było mocne… cała ta przejażdżka. Chcę choć nie powinnam.
- Wróćmy do posiadłości. Nie wiesz co jeszcze przed nami... a i spotkanie z Orłowem po tym jak urządziłyśmy jego cacuszko może być gorsze niż cały oddział asasynów. - rzekła, dodając w myślach “przynajmniej dla mojego tyłka”.
- Kto mu o tym powie? - speszyła się Gabriela i dodała ponuro.- I gdzie my do cholery jesteśmy. Dałabym wiele za wynalezienie jakiejś miniaturowej maszyny różnicowej z mapą okolicy.
- Po prostu spytamy, jak kogoś zobaczymy, na razie kieruj się na południowy wschód, tam, gdzie powinno być centrum miasta. - odpowiedziała Brytyjka na łatwiejszą część pytania, po czym zaoferowała się - Jeśli dowieziesz nas w jednym kawałku, to ja z nim pogadam.
- Dooobra… na szczęście kompas jest, choć czeka nas trochę błądzenia.- stwierdziła z uśmiechem Gabi i zaczerwieniła się dodając.- Pewnie uważasz mnie za dziwną, co?
- Obawiam się, że w tym aucie nie ma normalnej osoby. - odpowiedziała Carmen, lustrując uważnie okolicę - Wybacz, że nie pociągnę tematu, ale skup się, Gabi. Oni naprawdę chcieli nas zabić i mogli jeszcze nie zrezygnować. Pogadamy w domu.
- Dobrze… masz rację… - zaśmiała się Gabi, a Carmen była niemal pewna że w posiadłości nie będzie żadnej rozmowy. Gabriela z pewnością wolałaby, by kolejna rozmowa nie nastąpiła. Dalsze więc błądzenie po mieście odbywało się w milczeniu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 28-09-2017, 18:31   #70
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Dotarły do posiadłości około pół godziny po północy, Bo tyle zajęło im błądzenie wśród uliczek. Na szczęście pustych i cichych o tej porze.
Zmęczona Carmen pomogła wysiąść Gabrieli i razem z towarzyszką ruszyły tam, gdzie można się było spodziewać dwóch podróżniczek po tak długiej wycieczce - do kuchni.
Tam jednak Carmen i Gabi nie napotkały nikogo poza znajomą Brytyjki, jasnowłosą Nadię. Zaczerwieniła się na widok Carmen i spytała zakłopotana, jakby przyłapały ją na czymś niecnym.- Co panie robią w kuchni? Nie lepiej zamówić posiłku do łóżka… czym mogę służyć? Zaraz przygotuję coś…
I nerwowo zaciskała palce na fartuszku.
- Jesteśmy wygłodzone po podróży. - powiedziała jej Carmen, uśmiechając się krzywo - Daj nam proszę cokolwiek, byle szybko. - poleciła, po czym dodała - Wiesz, co robi Jan teraz?
- Nie mam pojęcia… poza faktem, że jest w pokoju i zabrał butelkę szampana i dwa kieliszki.-
Sięgnęła do lodówki po mięsiwo pachnące przyprawami.
- Kanapki wystarczą?- zapytała, a Gabi skinęła głową.- Tak... mi wystarczą.
Po czym zwróciła się do Carmen. - Po co mu szampan i dwa kieliszki?
- No to chyba zrozumiałe… - wtrąciła cicho Nadia.
- Znów sobie przygruchał jakąś pannę. - powiedziała Carmen, gromiąc wzrokiem służącą - Poprosimy te kanapki i... wybacz Gabi, ale ja idę spać. Jutro się nad tym wszystkim zastanowimy, dobrze?
- Dobrze…- stwierdziła z uśmiechem Gabi, a Nadia sprawnie szybko zaczęła robić kanapki oraz ciepłą herbatę z malinowym sokiem do ich popicia.
Kiedy były już zaopatrzone, Carmen chwyciła swoją porcję i pożegnała się z towarzyszką, ruszając ku swojej komnacie. Szła niespiesznie, bo po drodze juz zajadała kanapki, nie wiedząc czy kochanek da jej czas potem coś przełknąć... poza jego własnymi sokami.
W pokoju zostawiła Barona i postanowiła wziąć szybki prysznic.
Ciepła woda rozlewała się przyjemnie po rozgrzanym ciele Brytyjki, wszak wieczór okazał się wielce emocjonujący. Wbrew obawom agentki Orłow jakoś nie pojawiał się w jej pokoju. Zapewne uznał, że sama się zjawi u niego, jak już będzie gotowa.
Carmen więc skończyła szybką kolację i odziana jedynie w szlafrok ruszyła do pokoju Rosjanina.Ten już na nią czekał, również w szlafroku… przy niedużym stoliku z zimnym szampanem w wiaderku z lodem i truskawkami w słodkiej śmietanie na talerzykach. Wyglądało więc, że soki kochanka nie będą jedynym… smakołykiem dzisiaj.
- Jak wam się udała wycieczka?- spytał Jan Wasilijewicz otwierając szampana i wędrując spojrzeniem po ciele Brytyjki. Jego reakcji na jej widok szlafrok nie potrafił ukrywać.
Dziwiąc się trochę samej sobie, Carmen poczuła uścisk w gardle. Ledwo zamknęła za sobą drzwi i podbiegła do kochanka, wskakując mu na kolana i tuląc się do szerokiej piersi.
- W drodze powrotnej zasadzka na nas czekała... - szepnęła, chłonąc jego ciepło i zapach - Tuziemcy, dobrze zorganizowani. To nie mogli być zwykli bandyci. Czterech zabiłyśmy, co na motorach nas gonili... lecz twój wóz... - podniosła na niego spojrzenie - Wybacz.
- Ale jesteście całe.. ty wyglądasz na całą. Choć muszę przyjrzeć się dokładniej.- mruknął czule Orłow i zamyślił się spoglądając w oczy Carmen. - Wybacz? Hmm… a chcesz… żebym ci wybaczył?
- Auto nie wróciło w najlepszym stanie. - przyznała z pokorą, pozwalając błądzić jego dłoniom po swoim ciele - Ja mam tylko kilka nowych sińców. Z Gabi powinno być lepiej, bo ona zapięta była.
- Jak kiepski stan... tego auta?- dłoń mężczyzny wsunęła się pod szlafrok kochanki i delikatnie zacisnęła dłoń na piersi dziewczyny masując powoli. - Najważniejsze jednak że ty jesteś cała i zdrowa. I Gabi też.
- Nie znam się, to byś z nią musiał rozmawiać. Niby dojechaliśmy, ale... ledwo ledwo. Czy ty mnie wogóle słuchasz? - spojrzała na jego palce, które z tą leniwą zmysłowością drapieżcy, który wie, że pochwycił ofiarę, ugniatały jej krągłości.
- Oczywiście że słucham…- język Orłowa zaczął muskać szyję Carmen delikatnie, gdy przybliżył twarz do niej nie przestając rozkoszować się miękkością jej piersi. - … i delektuję zarazem. Domyślasz się może kim byli napastnicy?
- Myślę, że to ci od diamentów i... Aishy. Ale pewności nie mam. -odparła, odchylając głowę, by ułatwić mu dostęp.
- Nie wspomniałaś.. jeszcze.. czemu chcesz bym ci wybaczył…- mruczał Orłow wodząc ustami po szyi akrobatki. Wysunął dłoń spod szlafroka, tylko po to by rozchylić go i odsłonić pieszczoną niedawno krągłość.- I jak… mam ci wybaczyć.
Westchnęła pożądliwie, kładąc dłonie na jego głowie i bawiąc się puklami włosów.
- Bo to twoja własność... więc wypada przeprosić... i karę ponieść... jeśli zechcesz ją wymierzyć.
- Kara? - wymruczał Orłow i sięgnął palcami między uda kochanki.- Ukarać cię… hmm.. bólem? Poniżeniem?
Gdy tak pytał muskając łono Carmen sprawdzał jej reakcję na swe propozycje… bo jej ciało było szczere, odsłaniając jej intencje. Czuł jak bardzo jest wilgotna, stęskniona jego dotyku.
- Chyba aż tak go nie uszkodziłyśmy... - zażartowała Brytyjka, lecz po chwili wygięła się zmysłowo, zaciskając dłoń na jego ramieniu, a drugą wciąż pieszcząc głowę i kark.
- To jak planujesz mnie przeprosić? - wymruczał Orłow sięgając ustami do obnażonej piersi i delikatnie kąsając jej szczyt, a potem językiem wodząc po skórze odkrytej krągłości.
Dłoń na moment opuściła spragnione dotyku podbrzusze kochanki, by sięgnął po owoc i zanurkować z nim między uda. I to właśnie dotyk owego owocu, dość twardego acz okrytego słodką śmietanką poczuła Carmen na swej kobiecości.
Spojrzała na kochanka szeroko otwartymi oczyma.
- No wiesz... nie musiałeś czekać z kolacją na mnie... - zaśmiała się. Usiadła na jego kolanach, plecami do niego i bezwstydnie rozchyliła uda, opierając łydki na poręczach fotela.
- Czy to dobra pozycja do przeprosin? - zapytała Orłowa odwracając lekko głowę i muskając go ustami w szyję. Po chwili wyszeptała mu do ucha - Może po prosu w ramach przeprosin będę grzecznie spełniać twe zachcianki ten nocy. Co ty na to?
- To może zaczniesz od zrzucenia z siebie szlafroczka, co? - wymruczał Orłow pocierając truskawką o wrażliwy punkcik tuż nad jej kobiecością. Nie wypowiedział się na temat jej pozycji… nie musiał. To co ocierało się o jej pośladki było twardym dowodem aprobaty obecnej bezwstydnej pozycji Carmen.
- Dziś twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - polizała go po policzku. Niespiesznie rozwiązała pasek szlafroczka i wysunęła się z niego. Musiała do tego nieco unieść tułów, ale w końcu udało jej się zrzucić odzienie na podłogę.
- Jesteś pewna? - jedną dłonią chwycił drapieżnie pierś dziewczyny ściskając ją i masując, druga zaś prowokacyjnie i pobudzająco wodził dużą truskawką po jej bezwstydnie zaprezentowanym intymnym zakątku. - Wczoraj kusiłaś mnie wizją figlów z inną kobietą na mych oczach. Co jeśli dziś zażyczę spełnienia przez ciebie tych sugestii?
- Chcesz żebym się wycofała czy... zamierzasz wykorzystać sytuację? - prychnęła w odpowiedzi, przeciągając się zmysłowo pod jego dotykiem.
- Chcę żebyś wiedziała, że nie mam granic w zachciankach… - delikatnie ukąsił płatek uszny dziewczyny podając do jej ust truskawkę, którą przed chwilą ją pieścił. - Pokażesz mi… jak stęskniona byłaś za mną? Co czynisz gdy mnie nie ma w pobliżu, a ty mnie pragniesz? Pobawisz się sobą… na mych oczach?
- Jeśli tego sobie życzysz... choć już miałam rzec, że skoro “gdy ciebie nie ma w pobliżu” to musze jakiegoś kochanka zawezwać... albo i dwóch. - odpowiedziała psotnie.
- Gdy jesteś sama i myślisz o mnie. - szeptał wodząc językiem po jej szyi. - Jeśli mnie skusisz to przyjdę i wezmę cię tak sobie wymarzysz. Delikatnie lub ostro.
Po tych słowach delikatnie ukąsił szyję kochanki.
Zamruczała.
- W takim razie jedna zasada ode mnie... nie możesz mnie dotknąć w trakcie. - odpowiedziała, łowiąc jego usta - To co, puścisz mnie, bym poszła na łóżko?
- Zgoda…- pocałował czule w odpowiedzi i odsunął dłonie od jej nagiego ciała. - Nie dotknę… dopóki mnie o to nie poprosisz.
Carmen niespiesznie zeszła z niego i zatrzymała się przy półmisku z przekąskami. Najpierw zmysłowo zatopiła truskawkę w śmietanie, a potem ze smakiem ją zjadła, przyglądając się kochankowi.
- Często to sobie wyobrażasz? - zapytała cicho - Jak się zaspokajam, tęskniąc za tobą?
- Zdarza mi się myśleć o tobie. To cię dziwi? - mruknął Orłow wędrując spojrzeniem po krągłościach kochanki, a jego męskość niczym ciekawski wąż wynurzała się spod szlafroka.
- Może nie dziwi, ale myślałam, że raczej wspominasz... ale skoro jesteś ciekawy... - upiła łyk szampana i weszła na czworakach na łóżko. Położyła się na brzuchu ze stopami przy fotelu Orłowa. Gdyby tylko chciał, mógłby ją tu chwycić.
- Ja jeśli to robię... to zazwyczaj gdy nie mogę spać...albo wręcz po obudzeniu gdy coś mi się śniło...
Uniosła biodra wyżej, podciągając pupę do góry i prezentując ją tym samym przed kochankiem. Powoli dłoń agentki wpełzła pomiędzy jej uda i delikatnie spoczęła na łonie.
Nie słyszała odpowiedzi, ale słyszała oddech. Ciężki, chrapliwy, podniecony. Carmen miała świadomość, że Orłow patrzy na jej skarb kobiecości. Że pożądliwie wpatruje się w każdy jej gest i ruch. Że jest aktorką w prywatnym przedstawieniu dla swego kochanka i że jest pożądana.
- Wtedy nie otwieram oczu, głowę mam na poduszce i z zamkniętymi oczami marzę o tym, jakbyś był obok... - mówiąc to, wykonywała wszystko, co opisywała. Nawet zamknęła oczy. Jej dłoń zaczęła delikatnie głaskać jej kwiat kobiecości, coraz częściej przejeżdżając paluszkiem między płatkami.
- Czasem jesteś za oknem... czasem za zasłoną... a czasem tuż przy łóżku. Stoisz i patrzysz. Zdejmujesz koszulę... potem spodnie, a ja... staram się ciebie przywołać…-
opuszek jej palca wślizgnął się do środka wilgotnej szparki, na której Jan Wasilijewicz mógł zauważyć odrobinę śmietany, którą wcześniej tam zostawił.
Słyszała jego oddech… blisko… nie musiała wyobrażać sobie że patrzy. Dobrze wiedziała że jego wzrok skupiony jest na jej wypiętym tyłeczku i palcu niecnie sobie poczynającym między płatkami jej kwiatuszka.
- Tym razem… udało ci się mnie… przywołać. - usłyszała… podobnie jak dźwięk napełnianego kieliszka szampana. Delektował się nim jak i widokiem kochanki w prowokująco wyuzdanej pozie.
Jego głos był tym, o czym wiele razy marzyła. Celowo nie otwierała oczu, by skupiać się na dźwiękach i wyobraźni. Wsunęła paluszek głębiej, po czym roztarła soczki na swojej muszelce.
Słyszała jak łyknął szampana. Mogła sobie wyobrazić jak się jej przygląda, jak z trudem siedzi na krześle. Wiedziała wszak jak pobudzony jest.
- Wyglądasz… smakowicie. - usłyszała jak głos mu lekko drży.
- Chciałam być taka dla ciebie... - szeptała, znów pieszcząc się paluszkiem wewnątrz oraz pocierając delikatnie swój kwiatuszek - Chciałam byś... nie wytrzymał... wybił okno... zerwał zasłonę i wgniatając mój kark w pościel, wziął mnie od tył... w ten najbardziej zwierzęcy sposób... - jęknęła, po czym wsunęła dwa paluszki do środka muszelki. Była już naprawdę rozpalona.
- Teraz jestem… tu…- wymruczał cicho Rosjanin, z pewnością przyglądając się wyznającej swe fantazje Angielce. -... jestem i patrzę… i pragnę.
Lecz ona nie reagowała... nie tak, by widział. Mówiła za to dalej, delikatnie falując bioderkami w rytm tego jak jej paluszki zagłębiały się w gorącej szparce.
- Wyobrażałam sobie jak mnie bierzesz... chwytasz moje biodra i wchodzisz we mnie jednym, silnym pchnięciem... sama ta fantazja o tym jak... jak mnie wypełniasz powodowała czasem, że więcej nie potrzebowałam by dojść.
Przestał się odzywać. Pozostał jej tylko jego oddech szybki i gwałtowny. Pozostała świadomość, że popija szampana przyglądając się jej ciału, słuchając jej słów… coraz bardziej rozpalony pożądaniem. Coraz bliższy utraty panowania nad sobą.
Wyobrażała sobie wyraz jego twarz - skupiony, drapieżny, wyobrażała sobie jak sam sięga dłonią do swojego krocza i przesuwa ręką po namacalnym dowodzie pożądania...
Znów jęknęła, tym razem głośniej, wpadając w szybszy rytm.
- Nawet nie wiesz jak dobrze już pamiętam twoje ciało... potrafię sobie wyobrazić jak ocierasz się o mnie, jak chwytasz mnie... znam na pamięć fakturę twoich dłoni... - mówiąc to chwyciła wolną ręką swoją pierś i poczęła mocno ugniatać ją w rytm, w jakim pieściła szparkę. Niewiele jej już brakowało do osiągnięcia szczytu.
- To wiesz... dobrze... co cię czeka tej nocy. - usłyszała w odpowiedzi chrapliwy szept jego głosu.
- Więc zrób to teraz... - poprosiła, wyjmując zlepione jej soczkami palce i prezentując swoją kobiecość przed kochankiem. Nie otwierała jednak oczu - Zrób to... póki śnię.
Skrzypnęło krzesło, usłyszała kroki… poczuła dłoń na pośladku. Druga przycisnęła jej głowę do łóżka… i poczuła… pchnięcie i twardą obecność kochanka. Brutalne sztychy przeszywały ciało Carmen dreszczem i rozkoszą, Po pierwszych ruchach bioder, Orłow chwycił za pośladki dziewczyny i przyspieszył tempo figli. On również był blisko, czuła w swej kobiecości. Rozkosz przepływała gwałtownymi falami zmierzając do wybuchowej ekstazy.
- O taaak... jaki piękny seeeen... - wymruczała, dociskając sie lubieżnie do jego lędźwi i nie bacząc na ból, który jej sprawiał, bo przecież jej ciało jeszcze nie przywykło do tej wielkiej, pulsującej lancy w środku. A jednak ta właśnie gama odczuć sprawiła, że Carmen doszła z przeciągłym, zmysłowym jękiem, zastygając w bezruchu i wystawiając swój tyłeczek na razy, zadawane przez kochanka. Równie gwałtownie jak szczytował kochanek Brytyjki dociskając ją do łóżka. Kilka chwil na złapanie oddechu, tyle jej dał. Potem jednak nadal wypinając pupę Carmen poczuła lubieżne muśnięcia języka na swym dopiero co zdobytym kwiatuszku i dłonie mężczyzny władczo zaciskające się na jej pośladkach nie dając jej zmienić pozycji.
Otworzyła oczy.
- Jan? - zapytała cicho, a jej ciało przeszedł dreszcz przyjemności.
- Co ? - mruknął Jan Wasilijewicz na moment przerywając wyuzdane muśnięcia języka. Potem jednak wrócił do tej zabawy najwyraźniej mając ochotę doprowadzić Carmen do kolejnego drżenia ciała wywołanego rozkoszą.
Westchnęła głęboko.
- Tego... nie było w moich snach…
- A pamiętasz je całe? Te sny? - zapytał ze śmiechem Orłow i przez chwilę palce mężczyzny sięgnęły do jaskini rozkoszy powoli zwiedzając jej wilgotne wnętrze, podczas gdy język naciskał delikatnie na wrażliwy obszar jej ciała.
- Och... nie, ale... to bym chyba... zapamiętała... - wczepiła się palcami w pościel, wijąc pod jego pieszczotami. Jej oddech nie zwolnił po ostatnim szczycie rozkoszy, a już znowu był krótki i chrapliwy.
- To więc pewnie jest mój sen.- palce które gościły w intymny zakątku akrobatki, nagle zanurzyły się między jej pośladki i zdobyły norkę… przeznaczoną do wyuzdanych zabaw. Powolne ruchy palców w tym obszarze przyniosły Carmen drżenie i podejrzenie, że to będzie następny cel podboju jej kochanka.
- No tego, to ja na pewno nie wyśniłam. łapy precz! - powiedziała z udawaną surowością.
- Zapominasz moja droga… że oddałaś mi siebie… całą… że spełnisz każdy mój kaprys. - odparł Orłow z wyraźną satysfakcją akcentując każde słowo. I nie przerywając wyuzdanych ruchów palców w zakątku pośladków bynajmniej nie do tego przeznaczonym. Carmen poczuła pocałunki na pupie. - Tak ładnie wypięłaś w górę tyłeczek… uznaję to za zaproszenie.
- Taaa a jakbym tego nie zrobiła i miała na sobie babcine majciochy, to byś uznał, że się droczę. Ciężko cię zniechęcić... - poskarżyła się, lecz urwała pojękując cichutko. Rosjanin znów obudził jej apetyt na pieszczoty. I to ten “niezdrowy” apetyt.
- Rozerwałbym je na tobie… rozszarpał. - mruknął kochanek mocniej poruszając palcami między jej pośladkami i rozgrzewając ciało dziewczyny przed daniem głównym. A ona czuła, że jest gotowa. Zagryzła zęby na poduszce i uniosła jeszcze wyżej biodra, kręcąc tyłeczkiem by i Orłow poczuł się męczony.
Mężczyzna objął jej pośladki dłońmi Carmen poczuła jak czubek męskości kochanka prowokacyjnie muska jej wrota zakazanych rozkoszy.
- Podobają mi się pokazy… twoje… na rurze potrafiłabyś również zachwycić akrobatko? Albo… kolumience łoża?- zapytał wyraźnie nabierając carskich kaprysów. Ale też...jeknęła czując jak obecność kochanka między pośladkami staje się wyraźniejsza i głębsza, ale też… był w tej chwili niemal jej panem i władcą.
- Ty rozbestwiony... ach! - z trudem łapała powietrze i jednocześnie zaciskała zęby, by nie krzyczeć.
- Potwór... po...potrafiłabym... ale nie w takich... warunkach. - odpowiedziała, naprężając ciało.
- Chętnie… zobaczę.- stwierdził Orłow mocniej napierając ciałem na kochankę i coraz intensywniej i rozkoszując się doznaniami. Mocniej i mocniej… Carmen czuła się dociskana do łóżka, na którym to leżała bezwstydnie prezentując swe pośladki i światu i kochankowi, który przyspieszał tempo ich figlów.
I nagle rozległo się pukanie do drzwi. Carmen odruchowo zatkała sobie usta dłońmi i spojrzała na Jana Wasilijewicza. W końcu to był jego pokój.
- Kto tam?- krzyknął gniewnie Orłow wcale nie przerywając ruchów bioder, jeszcze mocniej napierając biodrami, na pośladki kochanki.
- To ja… chciałabym o coś spytać.- usłyszeli zza drzwi głos Gabrieli. Carmen spojrzała błagalnie na Orłowa.
- Nie ma… sprawy… zaraz zaraz…- uśmiechnął się drapieżnie Orłow dając siarczystego klapsa w pośladek kochanki i mocniej napierając na pupę Brytyjki. Nachylił się lekko i szepnął koło ucha.
- Co to będzie jak nas… przyłapie… jest za drzwiami… słyszy… co robimy. - szeptał z wyraźną satysfakcją w głosie. Adrenalina wszak wzmacniała doznania.
- Poczekaj… chwilę…- rzekł głośniej do Gabi.
Widząc, że mężczyzna czerpie z tego dodatkową podnietę, Carmen chciała wyrazić swoją złość, lecz... przecież nie mogła się odezwać. Nie miała też jak uciec spod rozognionej lancy kochanka... a przynajmniej tak sama sobie to tłumaczyła. Posłusznie wypinając wciąż pośladki na bolesne, ale jakże rozkoszne pchnięcia kochanka, czuła, że traci kontakt z rzeczywistością. Ostatkiem woli zaciskała ząbki na kołdrze.
Mocniej szybciej… silniej… doznania płynęły przez ciało Carmen wraz ze strachem przed przyłapaniem. Bo co powie tym razem Gabi? Przemowa, którą wygłosiła jej wieczór wcześniej okaże się jednym wielkim kłamstwem. A Orłow nie dawał jej uciec.. cóż, przynajmniej czuła wyraźnie, że i on jest blisko, co jeszcze dolewało oliwy do ognia jej doznań. Doszła gwałtownie, z ledwością tłumiąc krzyk dzięki kołdrze. Jej ciało, unieruchomione w uścisku Rosjanina drżało pod nim niby w febrze. Kilka kolejnych pchnięć musiała przyjąć, poddając się rozkoszy swojej a potem i kochanka.
Następnie Orłow ruszył do krzesła na którym był przewieszony jego szlafrok, a potem do drzwi. Carmen zaś najchętniej zostałaby w łóżku, tak bardzo była wymęczona, znalazła jednak w sobie dość siły, by zabrać swój szlafrok i szybko schować się za łóżkiem na podłodze.
Ledwo Orłow otworzył drzwi, a Gabriela wpadła do środka spanikowana lekko.
- Carmen zaginęła! Na pewno coś jej się stało! Napadli nas bandyci i… może dopadli tutaj?- zapytała nerwowo.
- To niemożliwe. A skąd wiesz że zaginęła?- zapytał Rosjanin.
- No bo… byłam u niej w pokoju i jej nie było.- wyjaśniła Gabi rozglądając się po pokoju Jana Wasilijewicza.
- A gdzie jest ona?- zapytała.
- Jaka ona?- zdziwił się mężczyzna.
- No…. ta z którą ty… słychać było łóżko.- wyjaśniła Gabriela.
Carmen, która w międzyczasie wturlała się pod łóżko, zagryzła zęby na pięści. Jeśli Wasilijewicz ją zdradzi... nie odezwie się do niego przez tydzień! I to bez względu na misję.
- Wyszła już.. znaczy do łazienki. Będzie się myć. A co do Carmen… może poszła się do ogrodu? Nie martw się o nią. Jest bezpieczna w obrębie posiadłości. W nocy Aleksy monitoruje ogrodzenie. Zauważyłby wszelkie zagrożenie. - wyjaśnił Rosjanin.
- A przyszła do ciebie… przeprosić za automobil?- spytała cicho Gabi zawstydzona.- To także moja wina… nie powinieneś być na nią zły.
Tego Carmen się nie spodziewała. Cicho parsknęła śmiechem zanim udało jej się stłumić dźwięk dłonią.
- Dogadaliśmy się ze sobą i chyba poszła się przewietrzyć. To taka gorąca noc… sama rozumiesz.- wyjaśnił Orłow po czym spróbował zaspokoić swoją ciekawość.
- A co ty masz pod tym płaszczykiem?
- Ja cię nie pytam co ty masz pod szlafrokiem.- odparła nerwowo Gabi mocniej się otulając.
- Ale możesz… ja się nie wstydzę tego co mam tam.- odparł Rosjanin wyraźnie sobie dworując z dziewczyny. Ta jednak nie była tchórzliwa.
- To pokaż.- odparła zaczepnie.
Teraz agentka nasłuchiwała ciekawie dalszego ciągu wydarzeń. O dziwo, nie była zazdrosna o kochanka, jakby wreszcie uwierzyła, że mimo wszystko jest jej. I tylko jej na pewnych płaszczyznach.
- Nie myśl że stchórzę.- Orłow rozwiązał szlafrok i bezczelnie odsłonił to co miał pod nim, wywołując pisk i rumieniec na twarzy Gabi.
- Twoja kolej. - dodał.
Czarnulka uśmiechnęła się bezczelnie i pomachała palcem przed jego nosem.
- Jak zasłużysz. - po czym ruszyła do drzwi. - Na pewno nic jej nie jest? Trochę się martwię.
- Lepiej idź się prześpij. Jutro czeka nas pakowanie pewnie.- poradził Rosjanin.
Odczekawszy aż drzwi zatrzasną się za Gabrielą, Brytyjka wypełzła powoli spod łóżka.
- Ale ze mnie szuja. - westchnęła.
- Bardzo seksowna szujka. - zgodził się z nią kochanek przyglądając się dziewczynie.
Carmen padła na łóżku na plecy.
- Chyba zrobiłam błąd pijąc z nią wtedy i dając się rozebrać. Bo ciekawe czego niby szukała w moim pokoju... i to tak bardzo, że musiała wejść i sprawdzić, że mnie nie ma... ehhhh.
- Nie poradzę ci w tym niczego. Nie znam się na kobieco-kobiecych relacjach. - wzruszył ramionami Jan Wasilijewicz. Wdrapał się na łóżko obejmując kolanami kochankę w pasie. Jego włócznia spoczęła między wzgórzami piersi kochanki i pochwyciwszy je powoli poruszał biodrami, rozkoszując się miękkością biustu kochanki.
- Może szukała twojej bielizny? Najlepiej na tobie? - zapytał z uśmiechem Rosjanin. - Gabi potrafi być uparta.
- Zauważyłam. - skomentowała marudnie Carmen, leżąc z zamkniętymi oczami i nie reagując na razie na poczynania kochanka.
- Może powinnaś…- zamyślił się Orłow mocniej poruszając biodrami i mocniej pocierając biustem swojego twardniejącego wojownika. - ... wyjaśnić, że zdarza ci się lunatykować i nie powinna… zaglądać do twego pokoju w nocy?
Brytyjka otworzyła jedno oko i spojrzała na Rosjanina.
- Zaczynam wątpić w twoją inteligencję. Czasem naprawdę dziwię się, że jesteś tym samym facetem, który czytał poezję w aeroplanie. - rzuciła z uśmiechem.
- Wiesz.. teraz… to niespecjalnie… myślę o poezji.- ścisnął mocniej piersi dziewczyny. Dysząc patrzył w jej twarz. - Ani o czymkolwiek innym poza tobą… pragnę cię.
I ona go pragnęła, jednak wciąż panowała nad sobą na tyle, by to ukryć.
- Przecież dopiero... nie, nie, nie... teraz masz mówić wiersze. - zachichotała.
- Co?! - burknął Orłow zerkając w dół i dodając.- Naprawdę kusisz los. Mam cię przełożyć przez kolano i dać klapsa? Przypominam, że tej nocy jesteś moja… spełniasz moje marzenia i kaprysy. Jutro… możemy zamienić się rolami. No chyba że utkniemy w aeroplanie i będziemy mieli chwilę na rozkosz zanim Gabi nas przyłapie.
- Lubię jak się tak unosisz... - powiedziała mu bezczelnie.
- Lubisz być karana? Może pójdziemy do ogrodu, co? Gabi się tam kręci, więc będziesz musiała być cicho.- zaproponował szeptem Orłow zerkając w dół.
- Nie mam siły wstać. - zamarudziła, przeciągając się zmysłowo pod nim - No i ktoś mnie trzyma…
- I zaraz cię ubrudzi… chyba że ładnie poprosisz, bym wykorzystał inne miejsce.- zagroził Orłow poruszając biodrami nerwowo. Był blisko ekstazy… Carmen wyraźnie czuła i widziała tą pulsującą pewność.
- Oh... już? Tak szybko... ale przecież... nie mógłbyś na twarz... - powiedziała, unosząc się nieco na łokciach i patrząc mu w oczy, oblizała niespiesznie usta.
- Mógłbymm… z pewnością.- jęknął cicho Orłow rozpalony jeszcze bardziej widokiem jej oblicza i minki jaką robiła.
- Och nie... proszę... - powiedziała bynajmniej nie proszącym tonem, lecz wyuzdanym cichym szeptem. Prowokowała go samym wzrokiem, nie wspominając o jej nagości i piersiach, którymi się zabawiał.
Eksplozja nastąpiła, biała lepka i i intesywna. Dowód zdrowia kochanka, jego nadmiernego libido i… pożądania jakim ją darzył. Jej ślady pozostały na ustach, nosku, policzkach i czole Carmen, powiększane przez wtórne eksplozje ochlapujące także szyję. Wybrudził ją tak, jak chciała… i spoglądał z pożądaniem na swe dzieło. Nawet teraz ją pragnął do szaleństwa.
- Jak mogłeś?! - powiedziała z udawanym wyrzutem, zbierając palcem nieco lepiej substancji z policzka i... oblizując go powoli.
- Mogę wszystko... - westchnął Rosjanin i pogłaskał ją po głowie pytając.- Chcesz się odświeżyć?
- A nie spać? - uśmiechnęła się, po czym uniosła się z cichym stęknięciem.
- Cała… noc… nie myśl, że ci odpuszczę. - odparł z uśmiechem Orłow i… znów ktoś zapukał do drzwi.
- Nie ma jej w ogrodzie. A jeśli coś jej się stało? - rozległ się zza nich głos Gabi.
Carmen aż strzeliła sobie w czoło ręką. W pierwszej chwili chciała uciec do łazienki, obawiała się jednak że i tam Gabriela mogłaby w końcu wtargnąć.
Na wszelki wypadek złapała szlafrok, by się odziać i odpowiedziała głośno.
- No właśnie mnie przyprowadził. Gabi, weź nie panikuj i się połóż już. Człowiek chce czasem pobyć sam. - powiedziała głośno z pretensją w tonie.
- A więc tu jesteś tak się…- wtargnęła do środka Gabi, na szczęście natykając się już na ubranego Orłowa, który nie ściągnął z siebie wcześniej szlafroka.
-... ubrudziłaś się na twarzy.- zauważyła.
Carmen zawahała się tylko przez moment.
- Wytarłabym się, gdyby mnie ten tutaj nie zgarnął mnie prawie na siłę “bo się martwisz” - warknęła - Chyba też mam prawo mieć nieco uciechy z tutejszym personelem i się z tego nie tłumaczyć? - wskazała Orłowa - On tu ciągle jakieś służące zaciąga…
- No tak, to prawda. Ja tylko… przepraszam, bo myślałem że… chyba się wygłupiłam...- Gabriela wydawała się coraz bardziej przygaszona z każdym słowem jakie wymawiała.
Rosjanin z pokerową twarzą podał Carmen chusteczkę, którą otarła twarz. Agentka spojrzała na towarzyszkę.
- Dziś miałyśmy sporo emocji - powiedziała bardziej ugodowym tonem - Jest jednak tak, jak mówi Orłow, ta posiadłość jest za dobrze strzeżona żeby coś nam się stało. Każdy odreagowuje na swój sposób. Najlepiej więc znajdź swój sposób na odpoczynek i wyluzowanie. Ja bym chciała porozmawiać jeszcze chwilę z agentem Orłowem sam na sam, dobrze?
Gabi skinęła głową i pospiesznie wyszła zamykając drzwi za sobą. A Jan Wasilijewicz opierając się o stolik spytał dwuznacznie.
- Na czym to stanęliśmy?
Carmen pokręciła głową, ale nie mogła się nie uśmiechnąć.
- Idę się umyć, a ty się przyznaj lepiej... bierzesz coś na potencję? Bo to nie jest normalne - pokazała mu język.
- Obawiam się że ty jesteś najmocniejszym afrodyzjakiem, jakiego znam.- odparł z bezczelnym uśmiechem Rosjanin przyglądając się Carmen.
Ona jednak nie skomentowała tego, posyłając mu wyzywający uśmiech. Powolnym krokiem ruszyła do łazienki.
Doszła do drzwi słysząc jak się skrada. Po co? Skoro mógł wejść?
Może po to by ją podejrzeć podczas mycia? Jaki to miało sens?
Carmen dobrze wiedziała. Po to by miała świadomość że jest podglądana przez niego podczas obmywania ciała. By dodać tej czynności odrobiny pikanterii.
Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie postanowiła zrobić mu psikusa. Przemykając na paluszkach, urała odrobinę papieru i zatkała nią dziurkę od klucza.
Łajdak jednak bezczelnie otworzył drzwi powoli, gdy zorientował się w psikusie. I uchylił lekko drzwi, by patrzeć przez taką szczelinę na swoją kochankę.
- Może wejdziesz? - zaproponowała, dodając - Jeśli masz się teraz dotykać, to jesteś mi winien ten widok.
I jak gdyby nigdy nic weszła pod prysznic.
- Wolałbym dotykać ciebie.- stwierdził Orłow wchodząc do łazienki i zamykając drzwi. I uśmiechnął się dodając.- Jesteś pewna że dyszący jak lokomotywa mężczyzna to podniecający widok?
- Jeśli ty nim jesteś... - odparła, starając się by usłyszał ją przez szelest wody - Delektuj się... kiedy stąd wyjdę, zabiorę ci jeden zmysł... dotyku lub wzroku. Sam wybierzesz który. - mrugnęła do niego zawadiacko.
- Jeszcze nie wyszłaś…- odparł z uśmiechem Orłow siadając wygodnie na sedesie i wodząc palcami po swej męskości.- I nie wiem czy dam ci wyjść od razu.
- Zajmuj się sobą - odparła butnie i zaczęła namydlać swoje ciało.
- Na razie…- odparł z uśmiechem Rosjanin wędrując spojrzeniem po niej, a dłonią niżej. Czuła ten wzrok pożądliwy i spragniony. Miała prawdziwą bestię za kochanka i wiedziała, że nie zdoła utrzymać go na uwięzi.
Szybko namydliła ciało nie patrząc na niego i pozwoliła pianie spłynąć wraz ze śladami rozkoszy, jakie wcześniej na nie pozostawił. Przez cały ten czas ostentacyjnie ignorowała go. Słyszała jego oddech, coraz głośniejszy i szybszy… coraz bardziej intensywny. Nie musiała widzieć, by wiedzieć co robi… i dlaczego. Słyszała też jak w końcu ruszył w jej kierunku, najwyraźniej mając ochotę na coś więcej niż obserwowanie.
- Nie waż się... - wyciągnęła przed siebie palec i pogroziła mu.
Pochwycił ją za dłoń i przyciągnął do siebie.
- Dlaczegóż to ?- szepnął wprost do jej ucha, gdy ocierała się mokrym ciałem, o jego… wyraźnie pobudzone.
- Jestem teraz dla ciebie zbyt czysta... nie jesteś godzien. - wymruczała, ocierając sie o niego bezczelnie.
- Doprawdy?- Orłow naparł na nią wpychając ją pod prysznic i dociskając do mokrych kafelków. - Zaraz temu zaradzimy.
Kucnął zaciskając dłonie na jej biodrach i zakładając sobie jej prawą nogę na ramię. - Zobaczymy jaka jesteś czysta.
Sięgnął łapczywie językiem do jej kobiecości i palcem między pośladki.
- Sprawdzę… czy nie kłamiesz.- rzekł i po chwili władczo muskał jej oba intymne zakątki, zaznaczając tym samym swoją dominację.
Jęknęła. Następnym razem poważnie się zastanowi gdy zgodzi się spełniać jego życzenia całą noc. Jednak słowo się rzekło, jedyne co mogła zrobić to uchwycić się jego szyi, by nie stracić równowagi. Orłow tymczasem poczuł, że nie do końca jest czyściusieńka, bo już nowe soczki wypełniły jej gorącą muszelkę.
- Kłamczuszek z ciebie…- wymruczał Rosjanin mocniej napierając językiem i sięgając zaborczo. Pieścił jej intymny kwiatuszek stanowczo i bezlitośnie, tak samo jak poruszał palcem między jej pośladkami. - Nie jesteś tak czysta jak twierdziłaś.
- To przez ciebie... - wyjęczała, jedną ręką chwytając jego włosów i szarpiąc z przyjemności. Przymknęła oczy, nawet nie starając się już walczyć z uczuciem rozkoszy, jakie kochanek jej dawał.
- Powiedz.. to… poproś… bym cię posiadł… to zastąpię język… czymś… twardszym.- mruczał Orłow z twarzą przyciśniętą do jej łona i językiem wijącym się pomiędzy płatkami jej kwiatu.
Nie miała sił, by mu się opierać, całkiem opanowana przez doznania.
- Proszę... zrób to... weź mnie... - szeptała gorąco.
Jan Wasilijewicz osunął nogę Carmen ze swego ramienia. Powoli wstał, obejmując dłońmi jej pośladki i zdobywając szturmem jej kobiecość. Jęknął cicho z rozkoszy, czując jak jej kwiat otula się na jego żądle.
- Chcesz wiedzieć, skąd ten… wigor? To twoje dzieło. Tyle razy… zatruwałaś mi krew swoimi wężami. Tyle razy sięgałem po antyjadowe serum. Nie są one mutagenami, ale każdy kto dłużej bawi się psionicznymi serum, powie ci że z czasem pojawiają się trwałe efekty uboczne. - szeptał nie poruszając biodrami, bo zaciskając dłonie na udach kochanki i podnosił je do góry. Przyciśnięta naporem kochanka Carmen, traciła dosłownie grunt pod nogami, wisząc na rękach mężczyzny i jego męskości. A on… zaczął raz po raz napierać biodrami przeszywając jej ciało swoją obecnością.- Nie mam co narzekać… mogło być gorzej. Niemniej… teraz już wiesz… stworzyłaś bestię.
To wiele wyjaśniało. Carmen krzyknęła i przytuliła się, wczepiając rękami w kochanka i sprawiając tym samym, że jego twarz została osadzona pomiędzy jej podskakującymi piersiami.
- A zatem wszystko to... wróciło do mnie... to moja... kara... - jęczała, przyjmując go w sobie i podskakując coraz bardziej szaleńczo na jego rękach.
- Nie wyglądasz… na skruszoną…- dyszał mężczyzna na oślep całując jej falujące od gwałtownych ruchów piersi. - Wprost… przeciwnie.
On sam też nie wyglądał na załamanego rozkoszując się drżącą kochanką, którą wypełniał swą obecnością. Doznania były coraz gwałtowniejsze, zasnuwające wszystko mgiełką pożądania i rozkoszy, aż do gwałtownej ekstazy.
- Rżnij mnie, a nie gadaj - rzuciła zadziornie, po czym ukąsiła go w płatek ucho. I w tym też momencie sama doszła, nie mogąc znieść kolejnej gry z bestią, której stwórcą w pewnym sensie była.
- Czy ...czyste… niewinne… dziewuszki… tak się… wyrażają… w waszym Wszechimperium?- zapytał napierając mocniej ciałem i Carmen poczuła… że jej bestyjka znowu ją ubrudziła.
Puścił ją powoli stawiając na nogi. - Niemniej nie potrzebuję efektów ubocznych serum, by ciebie pożądać… jesteś zaprawdę… słodkim rarytasem Carmen Stone.
W odpowiedzi tylko prychnęła i skierowała na niego strumień wody.
- Umyj się potworze. - powiedziała z uśmiechem.
- Dobrze… a co do wcześniejszego wyboru… wybieram dotyk. - odparł biorąc się za obmywanie swego ciała. Twardych mięśni ramion, szerokiego torsu płaskiego brzucha i dość krągłych pośladków, które idealnie nadawały się na zostawienie podpisu paznokciami Brytyjki. W końcu dobrze byłoby oznaczyć swoją własność, prawda?
Przyglądała mu się, kierując strumień wody to na siebie, to na niego, po czym bez słowa opuściła go...
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172