Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-11-2017, 23:17   #81
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen uśmiechnęła się delikatnie. Przypuszczała o jaki rodzaj dyscyplinowania chodzi. I to jeszcze w godzinach prosperowania ambasady... Gdyby poinformowała o tym górę sir Drake mógłby być zmuszony do osobistego tłumaczenia się, był to więc kolejny rodzaj “haka” który miała na mężczyznę.
- Kawa wystarczy, poczekam, skoro to takie... potrzebne. - Odpowiedziała służącemu.
- Niestety… sytuacja jest jaka jest. Pewne działania należy aplikować od razu. W przeciwnym wypadku konsekwencje zaniedbań bywają katastrofalne.- westchnął smętnie Clarke prowadząc Brytyjkę do jednego z wygodnych pokoi pełnych bibelotów typowych dla sir Drake’a.
- Jedną kostkę cukru czy dwie do tej kawy? - zapytał uprzejmie przed wyjściem.
- Bez cukru poproszę. - odpowiedziała Carmen, siadając w tym samym fotelu, co ostatnio.
Eliach opuścił agentkę zostawiając ją samą.
Brytyjka znów zaczęła przyglądać się zgromadzonym pamiątkom, czując narastającą irytację, ponieważ parzenie kawy trwało zdecydowanie dłużej niż zwykle. Już rozważała czy sobie nie pójść, gdy służący wrócił.
- Przykro mi że tak długo zeszło, to… jak się pannie podoba Zurych? - zapytał po powrocie z filiżanką aromatycznej kawy.
- Średnio. - Odparła, po czym dodała - Jeśli moja obecność to problem dla ambasadora, mogę przyjść w innym terminie.
- Och… to… powiedzmy, że nastąpiły niespodziewane okoliczności. Ambasador wkrótce przyjdzie.- rzekł stawiając kawę przed Carmen.- Nasza ambasada w Zurychu nie ma takiego znaczenia jak ta w Brnie. Jest też niedofinansowana, więc jak coś się sypnie, albo pójdzie niespodziewane… to rozumie panna?
Usiadł naprzeciw Brytyjki.- Jeśli to znów chodzi o zebranie podstawowych informacji, to ja mogę zastąpić sir Drake’a w tej kwestii.
- Obawiam się, że chodzi o bardziej skomplikowane tematy. Proszę wybaczyć, ale raczej nie fatygowałabym się tutaj w podstawowych sprawach - powiedziała z przekąsem - Jestem w trakcie misji i mój czas jest czasem Wszechimperium poświęconym dla rozwiązania danych kwestii. Nie lubię więc go trwonić. - powiedziała, starając się nie myśleć o wycieczce z Orłowem, by się nie zarumienić.
- Jest to godne pochwały zachowanie, jeśli mogę zaopiniować.- stwierdził uprzejmie Clarke i zapytał.- Może więc, by nie tracić czasu, obejrzy pani ze mną zasoby ambasady? Może wszak okazać, że będą potrzebne w późniejszym okresie?
Odstawiła filiżankę.
- Owszem, bardzo chętnie.
- Proszę za mną.- odetchnął z ulgą Clarke i wziął tacę z filiżanką, by podczas tej wizyty lady Stone mogła napić się kawy w dowolnym momencie.
Ruszyli korytarzami w kierunku parku maszynowego, po drodze zwiedzając komnatę wypełnioną różnymi sprzętami powiązanymi z włamywaniem się i szpiegostwem. Takim jak minipistolecik ukryty w pierścieniu.

Całkiem sporo ich było, podobnie jak kobiecych przebrań od udawania nisko urodzonych dziewcząt.
- Pokój zabaw Lizbeth… niemal wszystko przetestowane. Będzie potrafiła doradzić w kwestii ich użyteczności. - wyjaśnił Eliach czekając na pytania lub zasugerowaną przez Carmen chęć opuszczenia tego pokoju.
- Nie będzie miała nic przeciwko pożyczaniu tych rzeczy? - zapytała nieco zdziwiona i zafascynowana Carmen.
- Nie sądzę. I tak za główne narzędzie uważa swoje ciało. Oczywiście sama Lizbeth też jest wliczona w zasoby ambasady.- wyjaśnił uprzejmie Clarke.
- Oho... - skomentowała tylko dziewczyna, przyglądając się uważnie przedmiotom - Mam jednak nadzieję, że tutaj nie będę potrzebowała broni i sama dyplomacja wystarczy.
- Miejmy taką nadzieję. Mamy jeszcze garderobę pełną sukien dyplomatycznych. Niestety Lizbeth nie radzi sobie z byciem damą… jej natura za często wychodzi na wierzch.- wyjaśnił Eliach ze śmiechem. - Czasami bywa to zabawne.
Carmen jednak się nie śmiała.
- Długo mam jeszcze czekać? - zapytała.
- Nie… już z pewnością… - speszył się Eliach i ruszył do drzwi i otwierając je. Zerknął i uśmiechnął się z ulgą. - Widzę, że ambasador zmierza już do nas.
Carmen obróciła się w kierunku drzwi, przybierając wyniosły wyraz twarzy. Dziś ubrała się wszak jak dama i taką rolę zamierzała przyjmować.
- Lady Stone… co za zaszczyt.- rzekł z uśmiechem sir Joshua całując Carmen w dłoń zgodnie z wszelkimi kanonami etykiety.- I naprawdę miła niespodzianka.
- Przepraszam że przeszkadzam w innych bardzo ważnych obowiązkach - odpowiedziała Carmen nie bez nutki ironii w głosie.
- No cóż… taki urok ambasady.- stwierdził sir Drake podając Carmen ramię do oparcia się o nie, gdy będą szli korytarzami ambasady. - To co sprowadza panią tak szybko do nas. Owszem, spodziewałem się kolejnej wizyty, ale nie aż tak szybko.
- Cóż, z pewnością wcześniej zachętą wydawała mi się pańska otwartość i chęć niesienia pomocy. Teraz jednak przyznam, że tej pewności już nie mam. Przez to nieco mi głupio, bo chciałam prosić, by użył pan dla mnie swej pozycji... i być może wykorzystał znajomości, by dotrzeć do dwóch osób.
- Oczywiście, że nadal jestem skłonny pomóc w pani sprawie. Jak już wspomniałem… pani obecność jest zawsze tu mile widziana. Ot, można powiedzieć że tym razem zaskoczyła mnie pani z opuszczonymi gaciami… metaforycznie rzecz ujmując.- zażartował Joshua. I jak się domyślała Carmen, dosłownie też.
Uśmiechnęła się lekko, choć bardziej z uprzejmości niż rozbawienia.
- Chciałam więc prosić pana o pomoc, by... zorganizować spotkanie z tą “AC”, którą mi pan ostatnim razem wskazał. Domyślam się wszak, że nie jest to łatwe osobie bez kontaktów - delikatnie pogładziła jego ramię - których panu zaś nie brakuje.
- To w ogóle nie jest łatwe. Może masz jakiś pomysł na pozór takiego spotkania?- zamyślił się Joshua.- Z pewnością mógłbym wysłać do niej zaproszenie na rozmowę. Problem polega na tym, że może go nie przyjąć. Jakiś pomysł na przynętę dla niej?
- A czym ona oficjalnie się zajmuje? - zastanowiła się Carmen.
- Corsac… z tego co wiem, oficjalnie zajmuje się transportem kolejowym. Jej banki finansują szlaki lądowe w Europie oraz Azji i ich modernizację. Jest właścicielką słynnej linii Orient Express… - przypominał sobie sir Drake. - Mówi się też, że poprzez jej banki… i linie kolejowe w Azji i Afryce zajmuje się niewolnictwem… nielegalnym niewolnictwem i przemytem ludzi. Ale… nie da się jej na tym złapać, bo pomiędzy handlarzami a nią jest długi sznurek pośredników. A i… pasjonuje ją formuła kolejowa. Wyścigi superszybkich pociągów.
- A czy wiadomo z jakim mocarstwem ewentualnie jest związana? Lub choćby emocjonalnie odczuwa sympatię?
- Trudno powiedzieć. Jako kobieta interesu zajmująca się transportem w całej Europie nie wyraża publicznie swych sympatii i antypatii politycznych. Może jednak nie przeprzadać i za nami i za Rosjanami. W końcu stoimy za upadkiem Napoleona.- przypomniał jej sir Joshua.
Carmen skrzywiła się, po czym zapytała:
- A czy ciężko byłoby dostać zaproszenie na takie wyścigi? Oczywiście z miejscami możliwie blisko owej... pani? - zapytała Carmen, mając na uwadze, że jeśli znajdą się w pobliżu - ona lub Orłow mogą zwyczajnie spróbować uwieść kobietę, w zależności od jej preferencji i gustów.
- Hmm… niech pomyślę.- zastanowił się arystokrata. -Tak… mógłbym otrzymać zaproszenie z osobą towarzyszącą.
Brytyjka westchnęła. Nie było to to o czym marzyła, ale... darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
- Dobre i to. Może udałoby mi się tam nawiązać kontakt z tą osobą. Rozumiem, że jeszcze jedna osoba to byłaby już przesada?
- Załatwienie biletów na najbliższe wyścigi nie byłoby tak problematyczne… jak to co ty wymagasz. Dostanie biletów do loży sąsiadującej z jej lożą… nie mogę tam się nie zjawić. Sama rozumiesz. Mogę jednak załatwić kolejną wejściówkę, gdzieś wśród publiczności. Lub… ewentualnie… służba? - zaczął rozważać opcje Joshua.
- Służba brzmi świetnie. - Carmen uśmiechnęła się szelmowsko - Mój partner ma doświadczenie w odgrywaniu ochroniarza, a po cichu liczę, że mógłby wpaść w oko owej “AC” i w ten sposób złapać z nią kontakt.
- Jest tolerancyjna jeśli chodzi o obie płcie… ponoć. I bardzo… - zamyślił się szukając właściwego określenia. - ...słyszałem że często odwiedza Wenecję. Ponoć to wina korsykańskiej krwi w jej żyłach.
- Och... - Carmen mimo woli się zarumieniła - Cóż, to już moja głowa, żeby ją zainteresować. Moja lub mojego partnera. Ciebie tylko proszę, byś wprowadził nas na te wyścigi. Oczywiście, jeśli mogę się za to jakoś odwdzięczyć, mów.
- Nie śmiem nawet proponować… prywatnego występu. - zaczął nieśmiało wspominać sir Drake.- … oczywiście akrobatycznego. Nie żebym chciał jakoś wykorzystać sytuację. To by było niegodne dżentelmena.
Brytyjka przyjrzała mu się.
- Dawno nie ćwiczyłam, ale chętnie rozprostuję kości. Jeśli znajdzie się miejsce…
- Znajdzie się miejsce na taki pokaz w tym budynku. Może w sali szermierczej? Jest duża i nieużywana. - zastanowił się ambasador, po czym zwrócił do Carmen. - A wracając do misji. To w jakiej roli widzisz się u mego boku? W końcu jakoś muszę cię przedstawiać w towarzystwie.
- Myślę, że przyjaciółka akrobatka nie brzmi jakoś wstydliwie... - odparła Carmen i poufale przylgnęła do jego ramienia - Ot zwiedzam Szwajcarię w ramach urlopu i postanowiła odwiedzić wieloletniego fana i przyjaciela.
- To dość… ciekawe podejście do sprawy. - zamyślił się Joshua zerkając na biust Brytyjki obwarowany co prawda tkaniną sukni, ale też i uroczo podkreślony. Nie musiała być telepatką, by wiedzieć że w tej chwili mężczyzna myśli o całkiem innym “prywatnym pokazie” w jej wykonaniu. - Może być też jednak opacznie zrozumiane.
- Czy panu to przeszkadza? - Brytyjka odchyliła nieco szyję, by mógł podziwiać jej wdzięki, uwięzione w gorsecie - Mi osobiście byłoby to na rękę, wszak jeśli nasz cel pozna mnie jako osobę o... dość płynnej oralności, może się mną jeszcze bardziej zainteresować, skoro gustuje w weneckich klimatach.
- Ale w takim razie…- ambasador nachylił się ku jej szyi i poczuła ciepły pocałunek na swej skórze. - Winniśmy przećwiczyć… czułości, aby wypadła nasza parka naturalnie.
- Nie trzeba. Oboje wszak mamy w tym wprawę. - Carmen delikatnie acz stanowczo odsunęła się od niego.
- Nie jestem pewien, czy akurat w okazywaniu czułości… publicznie mamy aż tyle wprawy. - zażartował sir Drake dodając.- Może więc jeszcze Lizbeth powinienem dołączyć do naszej małej wypra… Nie, to zły pomysł. Mogłaby ściągnąć na siebie za dużo uwagi.
Zaśmiał zawstydzony swym własnym pomysłem.
Carmen pozostała jednak niewzruszona.
- Z tym pokazem możemy się umówić w dogodnym dla ciebie terminie - powiedziała, po czym dodała - Dziś nie mam odpowiedniej garderoby.
- Nie. Oczywiście że nie dziś. Z pewnością dziś, jutro, pojutrze będę zajęty organizowaniem spotkania i w tym celu pociąganiem za towarzyskie sznurki. Bardziej by mi zależało dowiedzieć się, gdzie pomieszkujesz w Zurychu, żebym mógł wysłać Lizbeth albo Eliacha z wiadomościami ode mnie. - odparł uprzejmie ambasador.
Carmen podała mu więc adres i numer pokoju.
- Mój partner występuje oficjalnie jako mój narzeczony, jednakoż w opinii publicznej uchodzimy za bardzo... liberalną parę. - dziewczyna uśmiechnęła się znacząco.
- Tak. Mógłbym się tego nie domyślić.- odparł z pewną ironią i żalem w głosie Joshua. Zapewne martwił go fakt, że nie dość liberalną.- Tak więc… czy jeszcze w czymś mogę być pomocny lady Stone?
- Myślę, że wszystkośmy ustalili. - odparła dziewczyna.
- To ja w takim razie z wielkim żalem będę musiał cię opuścić. Nie ma w tym problemu, by Lizbeth odprowadziła cię do drzwi i zamówiła taksówkę. Mnie z Eliachem czeka teraz nieco dzwonienia po znajomych. Myślę, że tak za… dwa dni, będę miał jakieś konkrety moja droga.- odparł szarmancko mężczyzna.
- Będę wdzięczna i... obiecuję, że nie będziesz żałował - powiedziała na do widzenia Carmen.
Ambasador uśmiechnął się w odpowiedzi i potrząsnął dzwoneczkiem stojącym na stoliku w korytarzu. Lizbeth… zjawiła się dość szybko, zmysłowym krokiem wywołanym wysokimi obcasami zbliżała się do obojga z miną najedzonego kota na swym obliczu.
- Lizbeth…- zwrócił się do niej Joshua przyciągając jej uwagę.
- Tak sir?- zapytała z uśmiechem.
- Bądź tak dobra i odprowadź lady Stone do wyjścia. Zamów jej taksówkę. - nakazał ambasador.
- Oczywiście… proszę za mną lady Stone.- uśmiechnęła się Lizbeth przyglądając się Carmen i jej kreacji, jak kot tłustej myszy. Agentka jeszcze raz uśmiechnęła się w przejściu do ambasadora i ruszyła za służącą, starając się ty razem nie spinać i nie myśleć o niczym konkretnym.
Podróż odbywała się w kompletnej ciszy. Tym razem Lizbeth nie mówiła nic do siebie, ani nie odzywała się w ogóle. Była jakby inna… bardziej skupiona, bardziej groźna… a może i bardziej zmysłowa zarazem. Dotarły do drzwi wejściowych.
- Mam nadzieję, że wizyta była owocna?- spytała swoim miłych dla ucha mruczącym głosem, a jej języczek przesunął się po nadnaturalnych kiełkach.
Brytyjka przyjrzała jej się, zastanawiając czy w relacji z ambasadorem jest równie dominująca, czy raczej tylko wobec niej.
- To się dopiero okaże - odpowiedziała zdawkowo.
- Oczywiście… - Lizbeth uśmiechnęła się wesoło i dodała. - … raczy panna tu poczekać, zaraz zamówię taksówkę. Czymś jeszcze mogę służyć?
- Nie... - odpowiedziała Carmen, po czym dodała - Proszę się nie fatygować. Pójdę pieszo, potrzebuję się trochę przejść - czuła bowiem, że się dusi, że atmosfera erotyzmu unosząca się w tym domu powoli krępuje ją niby macki.
- Jeśli tak pani sobie życzy. - zgodziła się z nią Lizbeth uśmiechając się znacząco i powoli otwierając drzwi.- Zapraszamy ponownie w nasze progi. Sir Drake z pewnością się ucieszy.
- Do widzenia... - powiedziała Brytyjka i prawie wybiegła z posiadłości. Szła szybkim krokiem po chodniku, nie zważając na to, że długa suknia, którą miała na sobie brudzi się do spodu. Czuła się taka skrępowana, zła... niewyżyta! A jednocześnie nie chciała ulegać ambasadorowi i jego kochance. Zastanawiała się dokąd może więc teraz iść. Przygryzła wargę, zatrzymując się przy postoju taksówek. Wiedziała, gdzie chce jechać, nie wiedziała tylko czy się odważy i jak zostanie przyjęta. Po chwili wahania wsiadła jednak do środka.
- Hotel Basilea - powiedziała z lekkim zająknięciem.
- Będziemy za 5 minut… czy życzy sobie pani czegoś jeszcze?- zapytał męski głos nagrany na potrzeby automatu operującego taksówką. Po czym nie czekając na odpowiedź ruszył.


Hotel Basilea był nieco gorszej jakości od tego w którym mieszkała Carmen. Miał oczywiście swoją deus ex machinę, ale cudownie mniej nachalną niż Hildę. Głównie dlatego, że ów “Floyd” był starym modelem i miał “problemy” związane z oszczędzaniem na naprawach. Dlatego też zamiast powiadomić Huai o gościu skierował Carmen do recepcji, a tam miła acz pucułowata recepcjonistka powiadomiła Huai o odwiedzinach.
- Pani już na panią czeka. Trzecie piętro, pokój 42.- rzekła uprzejmie dziewczyna.
Wciąż nabuzowana akrobatka zamiast czekać na windę, wbiegła po schodach na trzecie piętro, toteż dotarła do drzwi pokoju pani kapitan nieco zziajana. Zapukała.
Drzwi się otworzyły i oczom Carmen ukazał się widok Huai. Bladolica wysoka Chinka, ubierała się w tym mieście po męsku. Koszula, kamizelka, spodnie. Nie szpecił jednak jej ten strój. Zamiast tego dodawał uroku jej ostrym rysom twarzy. W kąciku ust ćmiła fajkę o długim cybuchu.
- Wyglądasz jakby goniło cię stado prawników.- zażartowała na powitanie.
Brytyjka spojrzała na nią ze złością, po czym bez słowa wyjęła fajkę z jej ust i wpiła się w wargi kobiety gwałtownym pocałunkiem.
- No to…- odparła zaskoczona Huai odsuwając się od ust dziewczyny i dodając.- … zaskoczyłaś mnie. Ale wiesz dobrze.. że mnie nie pociągają takie zabawy.
Wpuściła Carmen do środka i zamykając za sobą.- Chcesz moich ust. Musisz na nie zasłużyć.
- Chcę więcej niż usta. - Powiedziała Brytyjka, patrząc na nią wyzywająco - I zrobię co mi każesz. A jeśli nie... możesz mnie karać. Tylko weź mnie teraz... - dodała z ogniem w głosie.
- No dobrze…- rozpięła swoją kamizelkę i rzuciła na ziemię. - Idź do sypialni.
Carmen nie miała ochoty się od niej oderwać, ale skoro słowo się rzekło. Posłusznie skierowała się do wskazanego pokoju, po drodze rozwiązując gorset sukni.
Huai podążyła za nią… po drodze pozbywając się koszuli. Gdy dotarły do sypialni, naga od pasa w górę zamknęła za nimi drzwi.
- Rozbierz się… zmysłowo… do naga. Pokaż że pragniesz być ujarzmioną przeze mnie. - Huai dobyła swego miecza wyciągając go z pochwy. Ale właśnie miecz odrzuciła, samą pochwą podniosła dół sukni Brytyjki i zaczęła jej twardym drewnianym czubkiem pocierać bieliznę akrobatki w znaczący sposób.- Pokaż ów żar w tobie i spraw by we mnie zapłonął.
- Przecież już płonie... - rzuciła bezczelnie Carmen, patrząc Chince prosto w oczy. Powoli jednak dokończyła rozwiązywania gorsetu. Zsunęła suknię wpierw z jednego ramienia, potem z drugiego, dzięki czemu jej góra zsunęła się, ukazując nagie, sterczące piersi akrobatki. Kręcąc bioderkami przecisnęła się przez zwężenie talii i pozwoliła całkiem opaść materiałowi, stojąc teraz przed swoją panią w samych pończochach, pasie do nich i kusych, białych majteczkach. Uśmiechnęła się znów prowokacyjnie, obserwując reakcję Huai.
- Nie pochlebiaj sobie… aż tak łatwo nie da się mnie zadowolić. Klękaj.- mruknęła drapieżnym tonem Huai wędrując wzrokiem po kuszących krągłościach Brytyjki.- Klękaj przede mną.
Carmen uśmiechnęła się w taki sposób, jakby chciała powiedzieć “wiem swoje”, po czym jednak grzecznie opadła na kolana.
I teraz dla odmiany Huai rozpoczęła pokaz, rozpinając spodnie i zsuwając je z siebie. Pod nimi miała jednak koronkowe czarne majteczki, czarny pas do pończoch i czarne pończoszki.
- Widzisz… żadnej reakcji. - skłamała, bo Carmen dostrzegła wilgoć, dosłownie jeden mokry punkcik.
Założyła nogę na ramię klęczącej Carmen.
- Zajmij się tym…- wymruczała władczo przysuwając łono do twarzy Brytyjki. Wyraźnie utrudniała jej zadanie nadal mając bieliznę. Na szczęście delikatną i bardzo kobiecą.
Dziewczyna przesunęła ustami w górę jej łydki i uda szybkim gestem, by nie zirytować Huai niesubordynacją, ale jednak trochę ją podrażnić. Następnie jej usta wpiły się w osłoniętą materiałem majteczek soczystą brzoskwinkę z taką namiętnością, z jaką Carmen przywitała dziś panią kapitan.
- Mm…mmmm...dobrze… przyjemnie…- pochwaliła ją Huai obejmując jedną dłonią swą prawą pierś, a drugą głaszcząc Carmen po włosach burząc jej fryzurę. -Ciekawe… kto.. och… może później.
Teraz rozkoszowała się językiem Brytyjki wędrującej po łonie i przyjemnie drażniącym ją za pomocą materiału bielizny. Dziewczyna pieściła ją bardziej niż chętnie, choć wrodzona niecierpliwość powodowała, że raz po raz jej języczek odginał majteczki, a usta muskały nagą, wilgotną skórę.
- Tak… jeszcze trochę… mocniej…- mruczała Huai, bujając się biodrami tam i z powrotem. Coraz bliższa ekstazy, coraz bardziej mokra docisnęła twarz kochanki do swego łona i krzyknęła głośno. Odsunęła się od Carmen i zrobiła kilka kroków do tyłu.
- Chcesz… przeżyć moje zaspokojenie. Tak jak ja to robię, gdy jestem sama… i potrzebuję się odprężyć?- zapytała.
Carmen usiadła na piętach i oblizała się.
- A nie masz nic ostrzejszego? - zapytała bezczelnie.
- Widzę że jesteś w bojowym nastroju, co?- wymruczała wracając do siedzącej Carmen i pochwyciwszy ją za włosy pociągnęła je do góry, dając jej znać by wstała.
Tak zrobiła.
- Przyszłam do ciebie, bo potrzebowałam się wyżyć, a nie pomiziać. Gdybyś nie zgodziła się ze mną pieprzyć, pewnie chciałabym się z tobą bić. - warknęła.
- Ciekawe czym cię twój kochanek tak wkurzył.- zamyśliła się Huai wsuwając bezczelnie dłoń pod jej majteczki i pieszcząc jej kwiat kobiecości wyjątkowo władczo i brutalnie. Ale też intensywnie. Nadal trzymając drugą dłonią pukle włosów zmusiła Carmen do odchylenia się w tył i przez to kusząco zaprezentowania wypiętych dumnie piersi i napiętej szyi, prosto pod usta kochanki. I zęby, bo Huai nie odmówiła sobie okazji do ukąszenia skóry Brytyjki.
Ta jęknęła i aż zadrżała z rozkoszy. Odruchowo złapała pierś kochanki, szczypiąc jej sutek.
- Orłow jest na misji, a mnie... wkurzają ugrzecznione zaloty arystokracji. - powiedziała nieco zmodyfikowanym głosem przez napiętą szyję. Jej ciało to miękło, to napinało się pod wpływem pieszczot.
- I tak, chodzi o pieprzenie... po co te podchody... uprzejmości... - spojrzała na Chinkę - Ty nie jesteś uprzejma ani grzeczna... i to lubię.
- Grzeczna… na pewno… nie jestem. Ani miła…- mruknęła poruszając palcami pod bielizną Brytyjki. Nie była też delikatna… rozkosz mieszała się z bólem, bo Huai nie dbała o to czy sprawi przyjemność Carmen. Bawiła się jej ciałem mając ją w swej niewoli. I paradoksalnie to właśnie tak podniecało Brytyjkę. Choć starała się zagryzać zęby, raz po raz jęczała słodziutko, czując jak zalewa ją fala rozkoszy. Uszczypnęła mocniej sutek kochanki.
- Majtki… zaczynają mi przeszkadzać.- to mówiąc Huai po prostu zerwała z trzaskim bieliznę z bioder Brytyjki i rzuciła w kąt. Popchnęła ją na łóżko.
- Szeroko nogi.- nakazała.
Coś pękło w Brytyjce. Jej bunt był tylko na pokaz, toteż teraz posłusznie spełniła polecenie Chinki, patrząc na nią błagalnie.
Huai szeroko rozchyliła uda Carmen i stanęła nad leżącą kochanką po wdrapaniu się na łóżko.
- Teraz pokażę ci co mnie kręci.- zdjęła obuwie i okrytą pończoszką stopą zaczęła wodzić wpierw po udzie, a potem zaczęła pocierać nią nagie łono Carmen i muskając dużym palcem z wprawą jej puncik rozkoszy.
I dotykać własnej kobiecości wyraźnie pobudzona widokiem i władzą nad leżącą Brytyjką. Może i dotyk ten nie był silny… ale sama sytuacja była szalona i pełne perwersyjnego erotyzmu.
Huai stanowczo masowała stopą jej kobiecość.
- Ciekawe co będzie pierwsze. Dojdziesz ty, ja… czy zaczniesz mnie błagać o pieszczotę ust?- zapytała Huai także otwarcie pieszcząc palcami własną bramę rozkoszy.
- A chcesz bym się opierała? - zapytała Carmen wijąc się pod nią. Nowe doświadczenie podniecało ją. Sięgnęła swoich piersi i zaczęła je pieścić powoli okrężnymi ruchami.
- Nie wiem… bądź sobą.- mruczała Huai zwinnie operując stopą między udami Brytyjki i bezwstydnie bawiąc się paluszkami w swej muszelce, którą czasem rozchylała dla dodania pikanterii widokom. Drugą dłonią pieściła piersi drapieżnie je ściskając. Byłaby ciemnowłosą Wenus Botticellego, gdyby ów malarz uczynił tę boginię wyuzdaną i bezwstydną na swym obrazie.
- Gdybym była, nie pozwalałabym ci tak dokazywać... - odparła Carmen, czując, że nie ma ochoty się kontrolować. Jej biodra same zaczęły falować i ocierać jej własną kobiecość o stopę kochanki, a nawet nabijać się na dużego palca.
Patrzyła przy tym na twarz Chinki, łowiąc z niej emocje. Uwielbiała, gdy Huai zaczynała się łamać, gdy starała się udawać niewzruszoną, a tak naprawdę sama płonęła.
- To po co takie pytanie? - pieściła już nogą osłoniętą przemoczoną pończoszką, wyraźnie delektując się leżącą na łóżku kochanką i pieściła swój biust coraz intensywniej. Carmen przyglądając się obliczu i oczom Huai widziała w nich zwierzęce pożądanie. I żadnej czułości. Dla niej liczyło się zaspokojenie własnych pragnień… a nie Brytyjki.
- Myślałam, że dostanę nagrodę jeśli cię przetrzymam... - odparła, mocniej ściskając swoje piersi, jakby zapraszająco podkreślając przy tym ich brodawki.
- Dobrze wiem, jak cieszysz się, że tu jestem, jak bardzo mnie chcesz... - odgięła głowę, by wyeksponować ślady po zębach Huai na swojej szyi - Chcesz więcej, prawda? - zapytała, ocierając się kusząco.
- Za bardzo przeceniasz swój urok.- zaśmiała się chrapliwie Huai, jej stopa opuściła mokry już zakątek ud kochanki i przesunęła się dużym palcem do pępka, przeskoczyła nad wzgórzami jej piersi i musnęła dużym palcem wargi kochanki.- Nie myśl że rozpaczałam jak nie zjawiłaś się wieczorem. I nie myśl że cię nie ukaram jak będziesz popadała w dumę. To moje potrzeby chcę zaspokoić, mogę cię stąd wypuścić niezaspokojoną.
Carmen przeciągnęła się.
- Uwielbiam gdy mi grozisz i patrzysz na mnie tak z góry. - powiedziała, po czym z uśmiechem psotnicy dodała - Ale tu na dole też jest przyjemnie, może się przekonasz?
Huai stanęła nad Brytyjką… opadła na kolana, obejmując ją nogami po bokach. Odpędziła dłonie Brytyjki od jej biustu i sama pochwyciła piersi Carmen z sadystycznym uśmieszkiem. Bo też nie była delikatna, ściskając je boleśnie i miętosząc brutalnie. Wyraźnie delektowała się ich miękkością i sprężystością, naznaczając przy okazji skórę agentki delikatnymi zadrapaniami pazurków.
- Przyjemnie… tylko dla kogo?- dodała złośliwie, by Brytyjka wiedziała że specjalnie nie hamuje się w swych zabawach, nawet kosztem bólu jaki sprawiała partnerce w figlach.
- Dla mnie... tak bardzo... dla mnie... - szeptała Carmen jak w gorączce. Jedną dłonią sięgnęła własnego łona, by pieścić się tam, gdzie zabrakło dotyku kochanki, drugą wsunęła między uda Huai, by rezolutnie zacząć pocierać jej muszelkę. - Po to przyszłam... dostaję co chcę. - powiedziała, by ją jeszcze bardziej sprowokować.
- Och… -wymruczała Huai czując palce Carmen i kręcąc pupą na jej brzuchu. Mocno ściskając piersi dziewczyny, pochyliła się by boleśnie ukąsić sutek jej piersi. - A co cię tak nakręciło na ostre figle? Przecież same nudne umizgi co najwyżej mogą uśpić ochotę. Pewnie było coś więcej?
- Jeśli mnie zaspokoisz, to ci powiem. - Postawiła warunek Brytyjka, wślizgując się palcem do wnętrza kochanki i posuwając ją z tą samą intensywnością, co ona pieściła wcześniej ją. Jęknęła przy tym cicho, gdy Huai znów brutalnie ścisnęła jej biust.
- Dobrze…- mruczała sama wychodząc biodrami palcom Carmen naprzeciw i nie przestając drapieżnie ściskać biustu Brytyjki.- Podobają mi się… może jeszcze pomacam je w miejscu publicznym kiedyś… jak będzie okazja… byś się czerwieniła.
Lekko falując biodrami starała się ułatwić palcom akrobatki zadanie.
Przez to nie zauważyła, jak jej druga ręka pełznie w górę uda, po pupie i dociera do rowka między pośladkami, naciskając palcem na drugie z jej wrót rozkoszy.
- Zobaczymy kto tu się zaraz zarumieni.
- Jesteś.. by służyć mojej przyjemności… nie na odwrót.- jęknęła Huai niespecjalnie zaskoczona podstępem kochanki. Delikatnie falując biodrami poddawała się pieszczocie kochanki boleśnie ściskając jej piersi i ocierając je o siebie. Aż obie krągłości Carmen wyraźnie się zaczerwieniły. Tak jak policzki Chinki która doszła głośno i intensywnie.
Brytyjka patrzyła na nią chłonąc ten widok i dopiero po chwili osłabiła intensywność pieszczot.
Huai zaś wstała odsuwając się od Carmen na nieco drżących nogach. Zsunęła z łóżka dodając pozornie obojętnym głosem.
- Zasłużyłaś na moją… łaskę.- klęknęła przy łóżku i zaczęła pieścić muśnięciam języka kobiecość Brytyjki rozgrzaną jej własnymi poczynaniami. Pieszczota jej ust była czuła i delikatna, w przeciwieństwie do palców które odnalazły norkę perwersyjnych rozkoszy. I tam, w przeciwieństwie do Orłowa i samej agentki, nie siliła się na delikatność podbijając ją stanowczymi ruchami palców i narzucając szybkie tempo ruchów.
To zestawienie było było cudowne i frustrujące zarazem. Carmen zaczęła się wić, wręcz rzucać po łóżku, jęcząc coraz głośniej. Czuła jak zatraca się w tych pieszczotach i tylko delikatnie pogładziła włosy kochanki... aż do chwili gdy doszła, wtedy sama brutalnie dość przycisnęła jej twarz do swojego klejnociku.
- Smakowite…- lubieżnie oblizawszy łono kochanki Huai spojrzała na leżącą na jej łóżku Brytyjki i dodała.- Teraz mów co cię tak sfrustrowało.
- Nie dość, że dobry seks, to jeszcze można się wygadać... normalnie jesteś najlepszą kandydatką na przyjaciółkę. - Ironizowała Carmen, przeciągając się leniwie. Jednak by dotrzymać słowa zaczęła nakreślać Huai sylwetki ambasadora i jego drapieżnej gosposi oraz dziwnej relacji między nimi i... otoczeniem.
- Podsumowując, facet jest gładki i śliski, jak nie lubię i normalnie by mnie nawet nie zainteresował, ale ta jego gosposia... nie to, że mnie podnieca, bo wolę jednak kogoś, kto ma własną wolę, jednak sprawia że w powietrzu unosi się atmosfera wyuzdania. Działa to na mnie, a jednocześnie... nie mam ochoty dać temu ujścia ani z nim, ani z nią. - Wyznała.
- Brzmi ciekawie… i nieco intrygująco. Ja bym chętnie wsadziła pręt w szprychy tego powozu i patrzyła co się stanie… i może nawet dała się pochwycić wydarzeniom. Ale ja to ja… - wymruczała Chinka siadając na łóżku. - Jeśli gosposia jest tym co twierdzisz, to… mnie by podnieciła. Lubię takie buzujące wulkany. Sprawić by wybuchła, by narzucone na nią łańcuchy pękły… Brzmi kusząco. A i możliwe, że z tego piskorza dałoby się coś.. wycisnąć.
- A mnie odrzuca ich zakłamanie. Sama zbyt często muszę zmieniać role, by mnie to pociągało. Doceniam natomiast jasne zasady i brutalną prawdę - mrugnęła do Huai znacząco.
- Chcesz szczerości?- zapytała Huai i wskazała na pustą butelkę po jakimś winie stojącą obok łóżka.- Oto sposób na wydobycie z nich szczerości. Bez niej biedny ambasadorek w życiu nie wyzna, że chce zapuścić węgorza między twe chaszczyki. Bo to się nazywa dobre wychowanie. Na szczęście ja nie jestem z elit.
- Jeśli nie wyzna, to znaczy, że mnie nie interesuje. Mam dość zabaw z Orłowem, sama widziałaś.
- A ta pokojówka… chcę ją dla siebie. Chcę przekonać się jak dzika być potrafi, gdy się zerwie swojemu panowi z łańcucha. - zamruczała Huai, po czym wstała tylko po to by objąć kolanami głowę Carmen.- Bierz się do roboty… jeśli chcesz swoją nagrodę. Zabawne… ja bym miała ochotę jak to ambasadorek ujarzmia swoją kotkę. Choćby po to by zaspokoić ciekawość.
- Nie chciałam, by odczytał to jako zaproszenie. Mam wrażenie, że najchętniej każdy mój gest by tak odbierał, a ja chyba wolę dzikie tygrysy niż puchate szczeniaczki, żebrzące o każdą pieszczotę. - odparła Carmen, po czym patrząc na łono kochanki dodała - A dziękuję, ja się już najadłam. Moja uległość się wyłączyła... chyba że chcesz mnie przymusić.
- A pewnie…- siłą rozwarła szeroko uda Carmen i przesunęła lubieżnie językiem po jej łonie. Sięgnęła głębiej smakując jej ciało. I mruknęła do siebie.- Mówisz że walczył na morzu? To mi nie wygląda na szczeniaczka. Może po prostu się biedaczek rozleniwił. Zresztą co on mnie obchodzi. To ty musisz z nim wytrzymać, więc i ułożyć wygodną sobie sytuację.
Brytyjka jęknęła słodko. Zamruczała, delektując się dotykiem kochanki, by następnie odwdzięczyć się jej tym samym.
- A może… zwiążę jak prezencik, owinę płaszczykiem i… zawiozę do ambasady. Oddam ciebie w ręce tego ambasadorka, by mógł zrobić z tobą co zechce. A w zamian wezmę pokojówkę na igraszki. Z pewnością jest ciekawym okazem, gdy jej natura nie jest skrępowana… nakazami jej pana.- mruczała wodząc przeciągle językiem po skórze ud i samym kwiatuszku kochanki. Leniwie i powoli pieszcząc jej ciało. Zaśmiała się chrapliwie. - To by się biedaczysko zdziwił oglądając twoją prawdziwą naturę w pełnej nagiej… okazałości.
- Mówisz, że wymieniłabyś mnie na inną? - odpowiedziała Carmen, wodząc paluszkiem po płatkach kwiatu kobiecości Huai - Jeśli ci nie szkoda, proszę bardzo, zrób to. - rzuciła prowokacyjnie i wbiła się języczkiem w brzoskwinkę kochanki, intensywnie wysysając jej soki.
- Nie jestem Yue… nie przywiązuję… się…- jęknęła Huai drżąc pod pieszczotą kochanki. Sięgnęła palcami między uda Carmen.- Zresztą… jestem pewna, że taka sytuacja zrobiłaby cię bardziej …-
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo zegar na ścianie zaczął wybijać kuranty. Słysząc je Chinka zerwała się z łóżka zostawiając na nim kochankę i klnąc pod nosem po kantońsku.
Rzuciła się do szafy z ubraniami zaczynając się pospiesznie ubierać.
- Widzisz? Masz do mnie słabość... przeze mnie się spóźnisz gdzieś. - zaśmiała się Carmen, również wstając i zaczynając ubierać, choć bez tej nerwowości. Zmarszczyła brwi, patrząc ile zostało z dołu jej bielizny.
- Pożycz mi majtki.
- Nie przesadzaj z tą słabością. Bo się możesz strasznie zawieść. I tak… mam spotkaniach z Manfredem Brechtem. W końcu przybyłam tu wykonać polecenie Yue.- podeszła do komody obok szafy z ubraniami i rzuciła ku Brytyjce jakieś różowiutkie.- On jest tutejszym potentatem działającym zarówno w bankowości jak i biznesie militarnym. To on sfinansował badania dotyczące uszlachetniania zwierząt i czerpie zyski z obsługi finansów szwajcarskich sił lądowych.
Spojrzała na Carmen dodając.- I szykuje sobie specjalne zamówienie na wizytę w Singapurze.
Brytyjka zaśmiała się, zakładając majtki.
- Chciałabym cię kiedyś zobaczyć w rozmowie z klientem, dla którego musisz być uprzejma. To musi być całkiem zabawny widok.
- Taaaak?- Huai spojrzała przez ramię i potem do szafy. Wyciągnęła jakąś orientalną suknię i cisnęła na łóżko. - To zakładaj tą kieckę i wybierz sobie jakiś kwiatowy przydomek. Jeśli nie boisz się że cię sprzedam lub dam obmacać klientowi w ramach promocji. No i jeśli masz czas.
Carmen zastanowiła się.
- W sumie czemu nie, choć trochę ci się dziwię. Mogę spieprzyć sprawę. - powiedziała akrobatka i zaczęła wciskać się w sukienkę. Huai może była od niej sporo wyższa, ale też sylwetkę miała mniej kobiecą.
- To cię ukarzę, choćby i przy kliencie.- stwierdziła z sadystycznym uśmieszkiem Chinka ubierając się znów po męsku. - Kurtyzana ma zawsze się uśmiechać. Zawsze być miła, nigdy nie zniechęcać umizgów klienta do siebie. Kurtyzana ma nakłaniać do picia alkoholu i zamawiania jedzenia, zachwycać się klientem i odczuwać do niego pociąg. Ma się w końcu poddawać jego pieszczotom i wychodzić naprzeciw jego pragnieniom. Ma być snem… tym najsłodszym. I jak każdy sen znikać bezszelestnie o poranku. Chyba że klient zapłacił za więcej niż jedną noc.
Brytyjka spojrzała w lustrzane odbicie Chinki, starając się ułożyć swoją fryzurę.
- Czekaj... i kto ma być tą kurtyzaną, ja?!
- Tak… ty…- stwierdziła Huai z ironicznym uśmiechem po męsku zakładając krawat.- Nie chodzi się na spotkanie biznesowe z przyjaciółkami. Zwłaszcza, gdy interes dotyczy interesu mężczyzny. Pójdziesz tam jako próbka towaru… do popatrzenia. Może do obmacania. Może nawet i więcej… jeśli cię to podnieci. Zobaczysz jak mężczyźni… ci dobrze wychowani dżentelmeni zmieniają się, gdy zamiast damy z tytułami widzą towar w atrakcyjnym opakowaniu.
Brytyjka przekrzywiła głowę. Wrodzona duma kazała jej odmówić, jednak ciekawość i poczucie zawodowej... profesjonalności, by potrafić się wcielić w każdą rolę, korciły.
- W sumie, to może być zabawne. Ale nie zgodzę się na nic więcej niż macanie, moja dozorczyni niewolników. - powiedziała zwijając włosy w stylizowany na orientalny kok.
- Nigdy nie mów nigdy. Jeszcze przed chwilą wpadłaś tu do mnie narzekając na brak bezpośredniości ambasadora. Kto wie na co cię skusi nowa rola.- Huai zaszła od tyłu Brytyjkę i chwyciła ją za piersi ściskając je drapieżnie.- Wszak lubisz mnie prowokować.
Ugniatała intensywnie biust przez sukienkę mówiąc.- Rozpalać… Kto wie… czy ten kaprys nie popchnie cię do szalonych pomysłów.
Carmen odruchowo przeciągnęła się i wtuliła plecami w Huai, by jednak po chwili jej przypomnieć:
- Podobno jesteś spóźniona, pani “na nikim mi nie zależy”.
- Nie myśl sobie, że macam cię pod wpływem mych pragnień. To czyste wyrachowanie z mej strony. - odparła Chinka nie zaprzestając intensywnych pieszczot.- Nie powiedziałaś jeszcze jaki przydomek chcesz mieć.
- A z jakim kwiatem się tobie kojarzę, moja pani? - Carmen nagle weszła w rolę, którą Huai jej przypisała i zaczęła się ocierać tyłeczkiem o kobietę, wdzięcząc się i pojękując przy ty słodko.
- Będziesz Czerwoną Piwonią. A jak się postarasz…- przesunęła dłonią w dół i powiodła znacząco palcami o podbrzusze Brytyjki.-... dostaniesz nagrodę.
- Nagrodą jest ci służyć, moja pani - odparła Carmen usłużnym tonem, po chwili jednak wybuchając śmiechem.
- Niezupełnie to. Odrobinę finezji. Nie jesteś niewolnicą. Jesteś snem… rozkosznym, ale snem. Niech się klientowi wydaje, że cię onieśmiela.. budzi żądze.- Huai odsunęła się i związała mocniej swe włosy w kuc. - Yue by ci to lepiej wytłumaczyła, ale to nie ma znaczenia. Bądź miła i grzeczna.
Pochwyciła Carmen za dłoń i razem ruszyły do wyjścia.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 03-11-2017, 15:16   #82
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Huai tak samo jak Carmen korzystała z taksówki, tyle że przy okazji korzystała z samej okazji jaką była towarzyszka podróży. Wodząc sugestywnie dłonią po udzie Carmen, podciągając jej suknię i ciesząc się z każdego alarmu jaki wywoływała. Taksówki też miały zapisaną w swoim kodzie liczbowym “pruderyjność”. A Huai lubiła je tym drażnić.
Dotarły do olbrzymiego wieżowca strzeżonego przez okrytych mundurami goryli oraz kolejną deus ex machinę. Ta się nie przedstawiła mając osobowość dość mocno okrojoną, co Huai najwyraźniej odpowiadało. Windą parową udały się aż na sam szczyt wieżowca, gdzie w dużym dobrze oświetlonym gabinecie urzędował on. Manfred Brecht.
- Witam… drogie panie. Przyznaję że spodziewałem się.- zaczął, ale Huai mu się wcięła z cynicznym uśmieszkiem.
- Spodziewał się pan mnie. Przybyłam zapoznać się z pańskimi życzeniami, a to…- wskazała na towarzyszącą jej Carmen.- Czerwona Piwonia. Wizytówka naszej oferty, czyż nie jest piękna?
- To szczególnie śliczny okaz pięknego kwiatu.- potwierdził Brecht.- Przyznaję, że mało orientalny, acz… to nie szkodzi. Podejdź do mnie moja śliczna.
O ile w taksówce wciąż jeszcze Carmen była sobą, o tyle wchodząc do wieżowca stała się w pełni Czerwoną Piwonią - idealną kurtyzaną, która posłusznie szła drobnymi kroczkami za Huai, nawet nie rozglądając się na boki, by nikogo nie peszyć swoją uwagą. Jej zadaniem było służyć. Toteż teraz wstydliwie spuściła wzrok i uśmiechając się delikatnie jakby nieśmiałym, ale bardzo zmysłowym krokiem podeszła do mężczyzny. Nie odzywała się, póki on sam tego sobie nie zażyczył.
Manfred nie miał żadnych oporów, by chwycić ją za pośladki i przyciągnąć do siebie. Jego twarda dłoń ugniatała jej pupę, gdy była tak przytulona do niego. Na moment zaparła się o jego pierś, jakby chciała się odsunąć, lecz szybko uległa pieszczocie.
- Rzeczywiście śliczny z ciebie kwiatuszek.- mruknął, a Huai dodała.- Ale ma pazurki zapewniam. Przypominam też, że można patrzeć i nawet podotykać, ale konsumpcja… cóż… za to się płaci.
- A propos patrzenia. Odsłonisz swe atuty Piwonio? - zapytał Manfred i zwrócił się do Huai.- Cieszy mnie że macie w katalogu inne rasy niż.. twoja własna. Jestem tradycjonalistą jeśli chodzi o kuchnię.
- Oczywiście, aczkolwiek jak to się mówi. Za smakołyki sprowadzane do Singapuru płaci się ekstra.- wyjaśniła uprzejmie Huai.
- Moim atutem jest moje gorące serce, panie. - Odpowiedziała tymczasem “Piwonia” wciąż nieśmiało spuszczając wzrok - Mogę jednak odsłonić cokolwiek pan sobie życzy.
- Myślę że i piękne ciało jest twoim atutem.- jedną dłonią zaczął bawić się zapięciem jej sukni, podczas gdy drugą ugniatał jej pośladek.- Zresztą rozpalasz tak moją krew… że jest gorąca jak twoje serce i gdyby nie…-
Tu znów Huai wtrąciła się z uśmiechem.- Nie traktuj mnie jako zawadę… w końcu zadowolenie klienta jest największym zyskiem. Niemniej przypominam, że słodka Piwonia jest po to by ukazać ci solidność naszej oferty.
- To prawda… macie bliźniaczki?- zapytał Manfred, dłonią teraz wodząc po owalu piersi Carmen.- Odsłoń więc swoje ciało kwiatuszku, niech chociaż ci się przyjrzę.
Brytyjka spojrzała dyskretnie na Huai jakby oczekując od niej zgody, a po prawdzie po to, by pochwalić się jak dobrą jest aktorką.
- Tak panie... - powiedziała posłusznie, po czym niespiesznie zaczęła rozpinać sukienkę zaczynając od dekoltu, a dopiero potem przechodząc do bocznego suwaka.
- Rzeczywiście… kuszący z ciebie kwiatuszek Piwonio.- mruknął mężczyzna przyglądając się łakomie Carmen, co zresztą czyniła także i Huai.
- Bliźniaczki oczywiście kosztują… więcej podwójnie nawet. -dodała uprzejmie.
- Z pewnością, ale ja nie jestem kimś kto skąpi na swoje kaprysy. Wiem, że moje wymagania są wysokie, a co za tym idzie, także i cena będzie spora.- odparł Brecht.
Carmen rozpięła sukienkę i by ukryć fakt, że miała problemy z wbiciem się w nią, teraz wykonując zmysłowe ruchy bioder i kibici powolutku zsuwała ją ze swojego ciała na ziemię, przy okazji jednak odsłaniając ślady po ugryzieniach, które zostawiła na jej ciele Chinka.
- A ile ty jesteś warta Piwonio? Ile może kosztować jedna słodka noc w twoich objęciach? - zapytał lubieżnym tonem mężczyzna wodząc spojrzeniem po półnagiej obecnie Carmen, której okrycie stanowiła bielizna.- Odurzasz swoją obecnością kwiatuszku.
- Obawiam się, że chyba.... teraz Piwonia jest nawet poza pana zasięgiem.- zamruczała Huai przyglądając się Carmen i reakcjom jej ciała na sytuację, w której to była oglądana przez innych w dość skąpym przyodziewku.
Nie wiedziała, że dla artystki estradowej pojęcie wstydliwości względem własnego ciała i patrzących na nią ludzi już dawno przestało mieć znaczenie. W ruchach Carmen nie było wahania. Była teraz Czerwoną Piwonią, która uwodziła klienta, by ten dał jak najwyższą cenę.
- Moja pani uczyła mnie, że jestem warta centa więcej niż to ile oferuje za mnie klient, a gdy ten zdecyduje się zapłacić więcej... moja cena znów wzrośnie o centa. - Odparła uwodzicielskim tonem, przeciągając się i... sięgając palcami do skraju różowych majteczek. Bawiła się ich materiałem, jakby zastanawiając czy ma je ściągnąć. Spojrzała pytająco na magnata, by wydobyć od niego rozkaz i tym samym by zdał sobie sprawę, jak bardzo tego pragnie.
- Dość śmiałe postawienie sprawy, ale jak widzę nie odkryłaś wszystkich swych sekretów. - spojrzał znacząco na majteczki, których Carmen dotykała.
- Niemniej wystarczająco by pobudzić pana wyobraźnię.- stwierdziła z uśmiechem Huai zerkając na wyraźną wypukłość w kroku mężczyzny. - Piwonio, kwiatuszku… nie drocz się z nami za bardzo.
Po czym znów zwróciła się do mężczyzny.- Bliźniaczki tak?
- Tak. Europejki i najlepiej blondynki, choć.. jeśli Piwonie rosną w parach to i one mogą być.- zadecydował z uśmiechem Brecht.
Carmen odwróciła się tyłem do mężczyzny, wypinając przed nim i powoli ściągając majteczki. Jej pośladki były przy tym na wyciągnięcie jego ręki. Brytyjka posłała uśmiech Huai i mrugnęła do niej.
I poczuła ową męską dłoń, najpierw wodzącą po jej pośladkach, potem pomiędzy nimi prowokująco zataczającą palcem o bramę zakazanych rozkoszy. Którą to muskał śmiało, na oczach uśmiechniętej pożądliwie Huai. Nie bawił się w udawanie dżentelmena tylko bezczelnie wykorzystywał sytuację do maksimum.
Carmen czy raczej teraz Piwonia powoli jednak zaczęła się prostować, gdy zsunęła majteczki z nóg, świadomie pozostawiając mężczyznę w stanie nienasycenia.
Manfred zagarnął ją gwałtownym ruchem ramienia i przyciągnął do siebie. Jego dłoń wodziła leniwie po jej kobiecości, a usta smakowały szyję.
- Słodki kwiatuszek. Więc… mówisz że dostarczycie takie dwa… bliźniaczki?- zapytał bezczelnie chwytając drugą dłonią za pierś Brytyjki i rozkoszując się sytuacją pieścił jej ciało na oczach pozornie obojętnej Huai.
- Blondynki. Acz cena będzie … - policzyła w myślach.- .. około sześć razy wyższa od tej którą pierwotnie zaproponowaliśmy. Musi pan zrozumieć, tak dużo wymagań jakie pan stawia oznacza więcej wysiłku z naszej strony by w pełni zadowolić pana gusta.
- Nie musi pani tłumaczyć.- stwierdził bankier. - Jestem gotów na taki wydatek. W końcu jakość jest warta ceny, prawda Piwonio.
Carmen wiedziała jednak, że nie biznesowego nastawienia od niej oczekiwano. Pozwoliła więc przemówić swojemu ciału, które reagowało wyjątkowo chętnie na dotyk mężczyzny po tym, jak Huai przez całą drogę drażniła temperament Brytyjki.
- O taaak... - odpowiedziała, lecz po tonie głosu można było przypuszczać, że bardziej chodzi jej o przyjemność z pieszczot niż sens słów.
- Myślę że dobiliśmy więc umowy. I obawiam się że na tym etapie musimy przerwać. Piwonia jest tylko materiałem promocyjnym. Nie do zabawy… jeszcze nie.- pogroziła żartobliwie palcem Huai.
Carmen udała rozczarowanie i schyliła się, by naciągnąć majteczki, tym razem jednak stając bokiem do mężczyzny.
- Zostaw je tutaj… niech ma pamiątkę, nasz drogi klient. Może będziesz miała jeszcze okazję po nie wrócić, kto wie?- uśmiechnęła się ironicznie Huai i dodała.- Suknia wystarczy. Ją… możesz założyć.
Po czym zwróciła się do biznesmena zapisując.
- Skoro poznałam pana życzenia, to z pewnością zostaną zrealizowane. A póki co… nie będziemy zabierać pańskiego czasu.
- Ależ… możecie być pewne że… wasza wizyta była czystą przyjemnością.- stwierdził Manfred pieszcząc drapieżnym ruchem dłoni nagi pośladek Brytyjki. Ona zaś musiała odegrać jeszcze raz ten sam cyrk z powolny zakładaniem sukni i kręceniem tyłeczkiem, by nie było widać jak wciska się w wąski otwór. Po wszystkim wygładziła materiał i delikatnie strzeliła mężczyznę palcami po dłoni, by pozwolił opaść tkaninie z jej biodra.
Huai zaś ruszyła do wyjścia z gabinetu pstryknięciem palców przywołując “Piwonię” do siebie.

Gdy wyszły na korytarz i kierowały się do windy mruknęła ironicznie. - Kusiło mnie by zostawić cię w jego zachłannych dłoniach. Ale… Yue mogłaby się bardzo pogniewać na mnie za ten psikus.
- Biedactwo... - Carmen udała zmartwioną - A teraz przyznaj, że jestem dobra i... mam nadzieję, że dobrze traktujecie swoje dziewczyny…
- Jesteś niezła. Ale w sumie przydałaby ci się noc z taką kurtyzaną lub chłopaczkiem… byś zrozumiała różnicę.- wyjaśniła Huai, gdy dotarły do windy.- I tak. Kobiety sypiające z bogaczami to wyższa klasa prostytucji. To kwiaty w które zainwestowano wiele wysiłku i pielęgnacji. A takich kwiatów nie traktuje się jak byle śmieci, bo łatwo więdną.
Carmen tego nie skomentowała. Może nawet czuła się odrobinę dotknięta, bo przecież pomogła Huai ugrać klienta nic z tego nie mając... nawet porządnej pochwały, ale stwierdziła, że nie będzie się z tym obnosić. Wróciła do roli Piwonii i stała w windzie ze spuszczoną głową.
Huai zauważyła to naburmuszenie i dodała opierając się o drzwi.
- Niemniej muszę przyznać, że się popisałeś. I zgodnie z obietnicą… otrzymasz ode mnie nagrodę. Masz jakieś konkretne kaprysy w tej kwestii?
- Raczej nie masz w tej chwili niczego, czego bym chciała - odcięła się Carmen, zachowując jednak wygląd potulnej kurtyzany.
- A jak ci się podobała otwartość klienta ? Tym razem nie było podchodów. Co ciekawe… kobiety zachowują się tak samo. Więc wszystkim władza uderza do głowy.- stwierdziła ironicznie Huai.
- Cóż, w końcu przyprowadziłaś mnie jako towar. I tak jestem zdziwiona, że cofnął łapki.
- To są dobrze wychowani lubieżnicy. - zaśmiała się Huai splatając dłonie na dekolcie.- Jak chcesz powtórki, to jutro po południu mam kolejnego klienta do rozmowy.
- Dzięki, ale mimo wszystko... mam własną robotę. - odpowiedziała Angielka.
- Tak. Nie spodziewałam się innej odpowiedzi. - zamruczała Huai ironicznie i zapytała.- Co teraz planujesz? Podwieźć cię gdzieś czy zamówić taksówkę?
- Wracam do siebie, więc jak wolisz. Póki co wyjdźmy stąd, bo kark mnie boli od tego pochylania. I podwiewa mnie... znów zostałam bez majtek. Szlag.
- Możesz zdjąć i wziąć moje… jeśli się nie boisz.- zaproponowała Huai z łobuzerskim uśmieszkiem.
- Przypominam, że to ja miałam być nagradzana. - prychnęła w odpowiedzi Carmen.
- No to…- Huai podeszła do Carmen przypierając swoim ciałem Brytyjkę do ściany.- … to wysoki budynek, a windy parowe.. szybkie nie są.
Osunęła się w dół przy okazji podciągając sukienkę Brytyjki w górę, by odsłonić jej łydki i uda… i całe podbrzusze.
Ta zaś przełknęła ślinę.
- A jeśli nas zobaczą... nie sądzisz, że mogą się zdziwić, dlaczego klęczysz przed kurtyzaną?
- Chcesz nagrodę czy nie ? - Huai podciągnęła sukienkę wyżej… zimna przeszklona ściana przeszywała swym chłodem odsłoniętą pupę Brytyjki. Chinka powoli i leniwie przesunęła językiem po płatkach jej kwiatu kobiecości.- Coś mi mówi że chcesz.
Carmen zagryzła zęby, by stłumić jęk i delikatnie rozszerzyła nogi. Oparła dłoń na włosach bladoskórej wampirzycy i przymknęła oczy, pozwalając rozkoszy płynąć przez jej ciało.
- Bardzo chcesz?- język Huai muskał punkcik rozkoszy tuż nad bramą kobiecości powoli i leniwie. Palcami sięgała w głąb jej kwiatuszka poruszając stanowczo i pieszcząc intensywnie jej ciało.- Może przy innej klientce… takiej lubiącej dziewczęta… zrobiłabyś jej pokaz… zaspokajając mnie… chciałabyś tego?
Niemniej Huai nie odmówiła sobie okazji droczenia się ze swą “ofiarą”.
- A co ja z tego będę miała? I... nie gadaj z pełnymi ustami. - agentka bezczelnie złapała włosy kochanki i docisnęła jej twarz do swego łona, tak jak sama Chinka nieraz robiła to z nią. Widać role się odwróciły.
- Okazję.. do wylądowania… u mnie w łóżku… znowu…- głos Huai był nieco stłumiony. Zdania urywane. Pieszczoty języka na podbrzuszu i poruszające się w kobiecości Carmen palce świadczyły o tym, że Chinka energicznie nagradza swą Piwonię za jej oddanie. Nie była przy tym delikatna… o nie… palce Huai brutalnie pieściły ów intymny zakątek Brytyjki zadając jej i ból i rozkosz zarazem.
Dziewczyna oparła się o przeszkloną ścianę windy, mimo że za nią rozciągała się wciąż przepaść. Jęknęła, czując, jak blisko jest szczytu.
- To za mało... skuś mnie... tym, co mi zrobisz... - z trudem formułowała słowa.
- Hmm… zmienię .. w prawdziwą… niewolnicę… będę się bawiła twym ciałem...związaną z wypiętą pupą… może ukarzę cię pasem? I taką rozgrzaną… doprowadzę.. do szczytu… szaleństwa…- mruczała Huai nie przerywając delikatnej pieszczoty języka i brutalnych ruchów palców w intymnym zakątku Angielki.
Carmen czuła jak na samą myśl robi się jeszcze bardziej wilgotna, jej biodra delikatnie falowały.
- I za to mam cię wylizać... na oczach innej?
- Tak... za to masz być moją niewolnicą na oczach innej kobiety.- wymruczała Huai przerywając na moment lizanie podbrzusza kochanki, a skupiając sie na ruchach palców i mocnych intensywnych sztychach. Z satysfakcją patrzyła jak Carmen traci nad sobą kontrolę.
Dziewczyna krzyknęła, drżąc coraz bardziej.
- To chyba... marny interes dla mnie. Zrobimy inaczej... w ramach prezentacji... doprowadzisz mnie... pozwalając jej tylko patrzeć. Jeśli zabronisz jej dostępu do mnie skutecznie... będę potem twoja w łóżku. Na najostrzejsze zabawy. Och... zaraz... dojdę... - jęczała.
- Czuję się obrażona…- zamruczała Huai nie przerywając jednak ruchów palcami, za to delikatnie przyssała się do łona Carmen w najbardziej wrażliwym obszarze, sięgając drugą dłonią do pośladków i palcami zdobywając drugie wrota rozkoszy stojącej z trudem agentki.
- Nie obchodzi mnie teraz jak się czujesz... - powiedziała z nagłą władczością w głosie Brytyjka i docisnęła usta kochanki do swego łona, dochodząc gwałtownie.
- Strasznie rozpuszczona jesteś… - dodała po wszystkim Huai śmiejąc się cicho i zmrużyła oczy dodając.- Obawiam się jednak że wspólne figle to nie jest nagroda dla mnie. A na odwrót… nagroda dla ciebie.
Powoli wstała i uśmiechnęła się. Sięgnęła po chusteczkę w kamizelce i otarła usta niczym smakosz po posiłku. - Niemniej i tak to nie ma znaczenia. W końcu rozważania były czysto teoretyczne. Ty masz swoje obowiązki, ja swoje. Ty masz swojego kochanka, a ja.. swoje sposoby.
- Zgódź się na moje warunki, a znajdę czas. - odparła Carmen z uśmiechem, poprawiając sukienkę znów.
- No nie wiem. Zastanowię czy mi aż tak zależy.- stwierdziła zamyślona Huai przypominając arystokratce, że… nie była Orłowem. I nie dała się owinąć wokół palca akrobatki.
Carmen przeciągnęła się rozkosznie.
- Twoja decyzja. Nie mam nic przeciwko służeniu ci, ale nie lubię czuć się jak obojętny kawałek mięcha na talerzu. Jestem daniem głównym, skarbie. I nie chodzi tu o sentymenty.
- Jesteś smakowitym kąskiem Carmen… i masz… - tu bezczelnie pochwyciła za piersi dziewczyny ściskając je znacząco.- … cudny i kuszący biust. Ale choć jesteś smakowitym kąskiem, to ja… jestem smakoszem. I to ja decyduję, kiedy, jak, gdzie.. na jakich warunkach.
Pocałowała namiętnie kąsając przy tym dolną wargę Brytyjki. - I to cię we mnie pociąga. Inaczej byś dziś nie przyszła.
- Może. - dziewczyna uśmiechnęła się i odpowiedziała tym samym wsuwając dłoń pod marynarkę Huai i szczypiąc jej sutek przez materiał koszuli. - Ale co zadziała raz, nie oznacza, że będzie działało zawsze. Złam się nieco dla mnie, a pozwolę ci robić z sobą rzeczy, o których zawsze marzyłaś, a do których ciało zwykłej kobiety mogłoby się nie nadawać. Obie wiemy, że twoje mięśnie i moja gibkość wynoszą nas ponad przeciętną…
- I wytrzymałość na ból też? Pomyślę… ale w Singapurze. Tu nie ma wielu udogodnień i zabawek.- cmoknęła czule czubek nosa Brytyjki.- A twój… kochanek?
- Co z nim? - zapytała Carmen, ignorując pierwsze z pytań.
- Nie będzie miał za złe że zabiorę mu ciebie? Yue nie… ale ona może chcieć popatrzeć lub dołączyć.- zamruczała Huai i odsunęła się powoli od swej kochanki. Dojeżdżały bowiem na sam dół.
- Pewnie też chciałby popatrzeć, ale na pewno nie będzie mnie ograniczał. Jesteśmy parą agentów, nie małżonków. - przypomniała Carmen.
- Nie wyglądał na widza.- zaśmiała się Huai i zamyśliła się. - I ma swój urok.
Winda się zatrzymała i kobiety wyszły z niej. A potem opuściły budynek.
- Tu nasze drogi się rozchodzą. Wiesz gdzie mnie szukać.- przypomniała jej Huai.
Carmen uśmiechnęła się - ze smutkiem, ale i zrozumieniem. Kiwnęła głową na znak zgody, po czym ruszyła ku najbliższemu postojowi taksówek.


Hotel zapewniał wszelkie wygody pozwalające zrelaksować się ciału Carmen. Przydatna rzecz zważywszy, że Huai nie była delikatna. Te figle dały się więc arystokratce we znaki. Było jednak warto. Gdy odpoczywała, Hilda powiadomiła ją że Jan Wasilijewicz i Gabriela powrócili z misji. I że jej “narzeczony” udaje się do ich pokoju.
Carmen była już wykąpana, przebrana i ufryzowana, toteż poprosiła tylko o przyniesienie im do pokoju butelki wina i jakichś przekąsek.
Jan Wasilijewicz wkroczył do pokoju i odetchnął pełną piersią.
- W końcu w domu. Żonko, upiekłaś indyka czy coś.. w tym rodzaju?- zażartował podchodząc do kochanki i całując ją czule w policzek.- Co udało ci się ustalić w ambasadzie?
- Od razu konkrety... jak w starym małżeństwie. - prychnęła Brytyjka, udając obrażoną - Cóż, chyba udało mi się doprowadzić do zetknięcia z naszą “AC” na pewnej imprezie. Choć jest mały problem... - starała się nie śmiać, ale ciężko przychodziło jej opanowanie wesołości - Mogę się tam pojawić jedynie jako towarzyszka ambasadora, ty zaś... cóż... jeśli chcesz mi towarzyszyć, możesz być moim służącym, kochanie.
- Cwaniaczek z niego. Cóż wiedzieliśmy, że wymyśli jakąś zapłatę za swą … “pomoc”. - Orłow objął ją w pasie i przytulił do siebie zaborczo, zachłannie całując policzki i szyję powyżej kołnierzyka.
Zamruczała z przyjemności, gładząc dłonią nieogolony policzek Rosjanina.
- A co u was?
- To adwokat. Typowy oślizgły adwokat. Przystojny i arogancki… ale… adwokat.- dłonie Orłowa zaciskały się drapieżnie na pośladkach agentki, jakby chciały rozerwać suknię je otulającą.- Próbował uwodzić Gabi na moich oczach. A poza tym… nie sądzę, by to kancelaria prowadziła sprawy naszego AC… w każdym razie te mniej legalne sprawy. Franz chyba dorabia na boku do pensji sądząc po modnych ciuchach jakie nosił i złotym sygnecie na palcu.
- Czyli martwy trop? - Carmen westchnęła.
- Niezupełnie… sama kancelaria jest martwym tropem. Natomiast Franz to co innego. Trzeba subtelnie go rozpracować.- wyjaśnił Orłow uśmiechając się. - On z pewnością wie wiele na temat AC, tylko trzeba go podejść i tą wiedzę z niego wydobyć. Albo z jego mieszkania.
- Myślisz, że Gabriela dałaby radę go uwieść?
- Myślę… że nie… lubi z pewnością kobiety z większym blaskiem niż Gabi. Która wszak jest szarą myszką. Trzeba było go zobaczyć. W towarzystwie kolegów z kancelarii jest pawiem. Gabi to nie jego liga… w jego mniemaniu. - zamyślił się Rosjanin oceniając szanse czarnulki.
- A ja nie mam ochoty zajmować się takim typem... zrobię to, jeśli mój trop też się okaże martwy, co? - spojrzała na niego prosząco.
- On nigdzie nie ucieka.- zamyślił się Orłow i pogłaskał Carmen po włosach.- Póki co AC ma klucz, a Aisha i jej koleżanki mapę. Więc niebezpieczeństwa nie ma. Pomyślimy nad jakimś sposobem. Spróbuję się o nim więcej dowiedzieć i poobserwować go. Co ty na to?
- Brzmi jak plan. - wtuliła się w jego pierś.
- A jakie plany masz na teraz? - wymruczał Orłow przyciskając Brytyjkę do siebie.- Ja miałem tak nudny dzień, że nawet masowanie ci stóp uważam za ekscytujące zajęcie.
- Brzmi jak rozrywka, która i mi mogłaby odpowiadać, a przecież nie chcę narażać cię na zawał przez bardziej intensywne wrażenia, - rzekła Carmen z rozbawieniem i... oparła nogę na biodrze kochanka.
- Taa.. dobrze się bawisz moim kosztem?- Rosjanin dał głośnego i mocnego klapsa w pośladek dziewczyny. - Myślę, że zaraz zabiorę cię do sypialni… rozerwę na tobie suknię i będę brał w posiadanie to co pod nią znajdę. Co powiesz na taki mój plan?
Skrzywiła się.
- Wolałam masowanie stóp. - zachichotała i nim zareagował czmychnęła z jego objęć, biegnąc ku sypialni.
Rosjanin podążył za nią, po drodze gubiąc płaszcz, marynarkę, krawat i kamizelkę.
Carmen zaś wykorzystała ten czas by opaść na łóżko i poluzować gorset sukienki. Gdy Rosjanin wszedł do środka, przywitała go leżąc na plecach i prężąc się.
Uniosła w górę swoje zgrabne nóżki i machnęła nimi przed oczami kochanka.
- Do roboty... mój sługo. Musimy poćwiczyć przed tymi wyścigami.
Orłow wdrapał się na łóżko i pochwycił jedną z nich. To co jednak zaszło potem… niewiele miało wspólnego z masażem. Jej kochanek, lizał, całował i pieścił ustami jej stopę… jednocześnie drugą ręką uwalniając się od pasa spodni, by te opadły i Carmen mogła podejrzeć dumę kochanka napierającą na bieliznę.
- Chyba nie znajdziesz pracy w tym zawodzie... - Brytyjka drażniła się z nim, zapierając stopami o jego szeroką pierś i nie pozwalając pochylić bardziej.
- Mam swoje atuty…- jeden właśnie odsłaniał, obnażając się bardziej przed kochanką. Tak że ta mogła oglądać ów twardniejący dowód pożądania. Natomiast czuła ten język wodząc po skórze swej stopy i łydki, zęby próbujące rozerwać pończoszkę ją otulającą. Czuła jego pożądanie w każdym pocałunku na swym ciele.
- I twarde argumenty? - Carmen spojrzała z uznaniem na jego męskość. Delikatnie pogładziła ją palcami, podczas gdy Orłow walczył z jej odzieniem.
- Taaaak… baaardzo. - skupiając pieszczotę ust na pochwyconej stopie i łydce. Choć pewnie gotów byłby przełamać jej opór i posiąść ją. To Carmen na razie czuła pocałunki i pieszczoty na swej nodze, mimo że całe jej ciało zaczynało płonąć pożądaniem. Z każdym dotykiem jego ust opór Brytyjki słabł.W końcu sama odchyliła nogę na bok, by mężczyzna mógł uklęknąć między jej udami.
Odchylił nieco jej majteczki, by mógł się wślizgnąć męskością do jej groty pożądania. Pochwycił silnymi dłońmi jej uda i kolejnymi ruchami bioder podbijał ciało kochanki. Gwałtownie i bez litości. Był dziki w swym samolubnym zaspokajaniu żądzy, ale przecież okrzyki jakie wyrywały się z ust Angielki nie brzmiały jak protesty.
Nagle odzienie zaczęło bardzo przeszkadzać.
- Daj mi się rozebrać... i sam to zdejmij... niecierpliwcu - wysyczała, starając się zsunąć sukienkę z ramion, choć każde pchnięcie kochanka skutecznie jej w tym przeszkadzało.
- Terrraaz? - jęknął nadal trzymając ją dłońmi i nie mając najmniejszej ochoty na opuszczanie jej intymnego zakątka. Przeciwnie. Wolał przyspieszyć ruchy bioder, by zwiększyć tempo zabawy. Niemniej pokusa jaką było jej ciało w nagiej okazałości przeważyła końcu. I po chwili gwałtownych pchnięć opuścił jej ciało ocierając się niecierpliwie swą męskością o jej majteczki.
Carmen ściągnęła dół bielizny szybkim ruchem, po czym prewencyjnie usiadła na nogach i zaczęła ściągać przez głowę sukienkę. Po chwili była już całkiem naga... nie licząc podziurawionych pończoszek.
- To… ambasadorek ma takie ostre ząbki?- mruknął Orłow pozbywając się szybko reszty odzienia. Przez chwilę zabawnie skakał to na jednej, to na drugiej nodze pozbywając się całkiem spodni. A potem i koszula wylądowała na podłodze.
Brytyjka przygryzła wargi. Nie pomyślała o śladach na swoim ciele. Spojrzała na Orłowa starając się wyglądać niewinnie.
- Nie, to... em... Huai. - powiedziała.
- Zdradzasz mnie z tą Chinką?! - krzyknął “oburzony” Jan Wasilijewicz. Ale nie był nawet w połowie tak dobrym aktorem jak Brytyjka, by ta mogła uwierzyć w jego oburzenie. Wdrapał się na łóżku i rzekł.- Na czworaka panienko, wypnij pupę.. muszę ukarać to twoje niegrzeczne ciało za zdradę.
Prychnęła, ale posłusznie wykonała polecenie.
- I tak wiem, że najbardziej złości cię fakt, że nie mogłeś patrzeć. - odparła, wypinając na czworakach swój zgrabny tyłeczek - A w sumie było na co... udawałam kurtyzanę, prezentowaną klientowi. To było... całkiem zabawne.
Mężczyzna klęknął za nią, poczuła jego oręż przesuwający się między wzgórzami jej pośladków. Poczuła też jak chwyta ją za włosy lekko ciągnąć do tyłu i daje mocnego klapsa w pośladki.
- Opowiadaj wszystko, ty wyuzdana kobieto. - udając oburzenie ( i z trudem powstrzymując śmiech), poruszał powoli biodrami rozkoszując się dotykiem jej pośladków, kuszącymi widokami i całą tą… pokręconą sytuacją w jakiej się znaleźli.
- Och, wiem, że byś chciał... jednakże... mmmm czy to tortury panie agencie? - zapytała, kręcąc kusząco pupą przed jego oczami - W takim razie nic nie powiem po dobroci... nic a nic.
- Uparta, tak ?- nachylił przyciskając ciało do jej krągłości i boleśnie ukąsił ją w bark. - Znam sposoby, by cię złamać.
Nie wątpiła że to prawda, ale była pewna, że ich na niej nie użyje. Zamiast tego dostała kolejnego klapsa w pośladek, a po chwili czubek żądzy kochanka ocierał się prowokująco o jej własne wrota pożądania. Nie przekraczając ich jednak.
Zamruczała, wypinając się jeszcze bardziej.
- Odwiedziłam Huai, bo potrzebowałam... czegoś mocnego, by się uspokoić. Ten ambasador... irytuje mnie. Dała mi to... potraktowała jak... jakbym była jej własnością... - mówiła, udając opór.
- Aż taki z niego … nudziarz? Chcesz być dziś moją własnością? No tak.. zapomniałem… o prezencie dla ciebie.- wymruczał trzymając ją za włosy i głaszcząc po pupie. By ponownie dać klapsa w wypięty pośladek Brytyjki. - I co ci kazała robić, twoja… pani?
- Nie powiem... - napięła pośladki, gdy jego dłoń spadła na jej skórę, a sama Carmen jęknęła cicho - Jeszcze byś się poczuł mało kreatywny... kochanie. W każdym razie okazało się, że ma spotkanie...z Manfredem Brechtem…
- Ktoś ważny? - zamruczał zaczynając poruszać biodrami i ocierając się swoją twardą męskością o jej mokrą kobiecość. Pogrywając sobie z jej i własnymi pragnieniami.
Zadrżała.
- Weź już... yhhhh ty. - warknęła jego kochanka - Tak, ważny. To gość, który stoi za tymi gorylami w mundurach. Składał zamówienie na dziewczynki u Huai... a ja miałam go zachęcić.
- I co robiłaś?- słyszała w jego głosie, zazdrość i gniew… ale przede wszystkim pożądanie. Nie zagłębił jednak swego żądełka w jej kwiatuszku, choć ruchy bioder były już gwałtownie.
- Dokładnie to co teraz... tylko na stojąco. Musiałam się rozebrać... powoli i wypiąć... żeby mógł dotykać moich pośladków... - powiedziała, kręcąc bioderkami.
- Niegrzeczna… wyuzdana…- zganił ją pożądliwym tonem i poczuła następnego mocnego klapsa na swym pośladku. Ale potem poczuła jak jego duma wbija się leniwie między płatki jej kwiatuszka, by potem kolejnymi silnymi ruchami, raz po raz wypełniać Carmen swą twardą obecnością. Rozpalony pożądaniem i zazdrością Orłow nie był dla Brytyjki delikatny i każdy kończył się lubieżnym mlaśnięciem. Piersi akrobatki kołysały się energicznie w rytm jego pchnięć.
Skoro nazywał ją wyuzdaną, taka własnie się stawała. Pojękując słodko przyjmowała go teraz w sobie, wypinając tyłeczek po jeszcze.
- Ledwo się powstrzymał, by mnie tam nie wziąć... na oczach Huai... - mówiła dalej - A potem gdy wracałyśmy... ona... nagrodziła mnie za pomoc... w windzie..
- Jak?- trzymając ją za włosy przyciągał do siebie sprawiając że przy każdym pchnięciu czuła go w całej okazałości. Doznania rozkosznie rozlewały się po jej ciele zroszonym potem. Bo i tempo figli było intensywne.
- Do waszych drzwi zbliża się wasza towarzyszka podróży. - wtrąciła się nagle Hilda psując nieco nastrój. - Co mam w tej sytuacji zrobić?
Carmen przygryzła wargę czując ból, ale i rozkosz, gdy mężczyzna ją tak przyciągnął, jednocześnie nabijając brutalnie na swoją męskość.
- Chyba później ci... powiem... puść mnie... - wyszeptała.
- Nie mam ochoty… - stwierdził krótko jej kochanek dając jej przy tym bolesnego i głośnego klapsa. Ruchy jego bioder nabrały intensywności, gdy więził Carmen w tej uległej pozycji. Minęli już punkt, w którym Orłow mógłby się na to zgodzić. Teraz kierowały nim jego własne pragnienia i potrzeby. A Brytyjka istniała po to by je zaspokoić.
- Hilda, nie wpuszczaj jej... powiedz, że... że... - Carmen próbowała sklecić jakąś wymówkę, ale pchnięcia kochanka skutecznie ją rozpraszały.
- Co mam jej powiedzieć? - zapytała Hilda, a Jan Wasilijewicz nie zwalniał… napierając na Carmen swym ciałem i nie dając jej uciec, gdy trzymał ją za włosy. Czuła coraz wyraźniej, że jest blisko wybuchu. Czuła tą narastającą pulsującą obecność kochanka w sobie, który rozkoszował się jej ciałem i wziął ją w niewolę. Była jego kobietą.
- Może choć raz... ty byś... się przejął... - warknęła na niego Carmen, czując, że się zatraca w tym szale.
Odpowiedzią był kolejny klaps rozgrzewający jej ciało iskierką bólu. Dowód na to, że on już się zatracił w rozkoszy nie dając Carmen chwili wytchnienia. Mocniej szybciej gwałtowniej… dziko, aż do spełnienia. W ten sposób doszli oboje z siłą huraganu. Carmen wczepiła się palcami w pościel i zagryzła na niej zęby tłumiąc bezwstydny jęk, który wyrwał się z jej gardła.
- Hej! Gdzie jesteście?- rozległ się krzyk, prawdopodobnie z salonu. Gabi weszła na ich komnaty i zapewne znajdowała się w salonie, podczas gdy oni byli na łóżku w sypialni. Goli i w dość jednoznacznej pozie, łapiąc oddech po niedawnych doznaniach.
Carmen warknęła i kopnęła w goleń Orłowa. Miała dość ukrywania ich romansu. Teraz to on miał wymyślić jakąś wiarygodną bajkę.
Orłow wstał i ruszył do drzwi, nagi… z bezczelnym uśmiechem. Nie otworzył drzwi całkiem, jedynie po to wychylić głowę zza nich. - Carmen jeszcze nie ma, ja się dopiero wykąpałem. Nawet nie zdążyłem chwycić szlafroka.Co się stało?
- Patrz, patrz…- podała mu gazetę i on ją przeczytał zamyślony.- No to… interesujące. Wiesz co… zaraz powinien być lunch. Myślę, że do tego czasu ona wróci. Może spotkamy się wtedy i omówimy wspólnie dalsze kroki.
- No dobra…- mruknęła nieco rozczarowana Gabi i sądząc po krokach zaczęła wychodzić z ich mieszkanka. A przyglądając się jej Orłow na oślep rzucił gazetę za siebie, na łóżko na którym wypoczywała Carmen.
Agentka mimo zmęczenia z ciekawością podpełzła do gazety i rozwinęła ją, by zobaczyć, co tak zaintrygowało ich towarzyszkę.
Kilka nudnych politycznych faktów ze świata na pierwszej stronie. Kilkanaście plotek towarzyskich. Carmen przerzuciła odruchowo te strony i natrafiła na rubrykę kryminalną.

“Bezczelna kradzież w Muzeum Kultur Starożytnych przy Wilhelmstraße 46.”

Jak się okazało ktoś włamał się do muzeum i dokonał dość szokującej kradzieży. I to brutalnej. Podczas niej zginęło trzech goryli strażników, a sama deus ex machina muzeum uległa zatarciu trybów i poważnej awarii. Śledztwo dopiero się zaczynało, i gazeta nie miała żadnych informacji na temat sprawców. Wiadomo było, że nie zginął żaden obraz, żadna rzeźba, żaden okaz biżuterii. Jedynie egzemplarze i repliki starożytnych broni i… 24 mumie oraz podobne im nieboszczyki. A ślady jakie znaleziono na miejscu sugerowały, że włamanie… prawdopodobnie nastąpiło od środka.
Agentka przeczytała wiadomość raz, a potem drugi.
- Cholera... to wygląda jak działanie naszych znajomych z Kairu.
- To wygląda na werbunek.- doprecyzował Orłow wracając do siedzącej na łóżku Brytyjki.
- Taaa, będą szukać mapy. Może się okazać, że nasz cel jest w niebezpieczeństwie.
- Nasz cel jest bardzo bogaty. Stać go na profesjonalną ochronę. Co więcej… my nie wiemy kto jest naszym celem. A ostatnio oni też nie wiedzieli, prawda?- przypomniał Orłow siadając obok niej.
- Zobaczymy... skoro w muzeum uszkodzili deus ex i zabili 3 goryle, to do czego mogą się posunąć, gdy będzie chodziło o główne zadanie? Muszę spotkać się z tą “AC” jak najprędzej. Zastanawiam się czy nie odkryć przed nią kart, żeby znała zagrożenie.
- Z pewnością zna. Zważywszy jak dyskretna to osoba. - przypomniał jej Rosjanin. - I jak niebezpieczna. Nasz chowający się “rozbitek” z opuszczonego statku, bał się AC równie mocno jak mumii. Poza tym…- zamyślił się pocierając brodę.- Wojna pomiędzy tymi frakcjami ułatwi nam przejęcie klucza… a może i samej mapy.
Carmen podciągnęła się i usiadła mu na kolanach.
- Brzmi jak plan złego chłopca. Podoba mi się. Jak chcesz to osiągnąć, by nie stracić ich z oczu i być dostatecznie blisko?
- Na razie… za dużo tu mówić o planie. Najpierw musimy znaleźć tego lub tą AC. A wtedy… któż by się oparł takiej kusicielce.Gdy będziesz blisko, lub ja… wystarczy podrzucić informacje drugiej stronie…- zamyślił się przyglądając Carmen.- A może i nie trzeba. Na ich miejscu śledził bym ciebie, czekając aż ty dotrzesz do AC.
- Taaa też mi to przyszło do głowy, że mogę być obserwowana. Więc niech będzie - ja postaram się spiknąć obie strony i zyskać zaufanie chociaż jednej z nich, a ty... korzystaj kochanie. - mrugnęła do niego.
- Ktoś musi dyskretnie pilnować twego kuperka.- zagarnął ją ramieniem i przytulił sięgając dłonią między jej uda, a ustami do szyi by pieścić ją muśnięciami języka.
- Mmmmm czy my przypadkiem nie mamy iść teraz spotkać się z Gabrielą? - Carmen próbowała powstrzymać jego dłonie, ale także na jej wargach pojawił się psotny uśmieszek.
- Jak wrócisz… jeszcze nie wróciłaś. I trochę czasu do lunchu. I kazałaś korzystać.- dotykał znów jej łona powolnymi muśnięciami palców, a ocierając się pupą o niego wiedziała że nabiera wigoru. - Wiesz? Nawet jeśli nie natrafimy na właściwego AC, to i tak opłaca się przyciągnąć ich uwagę… by wykrwawili swe siły w niepotrzebnym starciu.
- Dlatego myślę, że to spotkanie, które możemy zorganizować przy okazji wyścigów kolei, na które zabierze nas ambasador, będzie cholernie ważne. I dlatego ty lub ja... a może i oboje musimy zyskać uwagę tej grubej ryby, która po cichu handluje niewolnikami. Może przy okazji zdobędziemy na nią jakieś dowody, to zawsze to będzie ładnie w papierach wyglądało.
- Co mi przypomina, że chciałaś zajrzeć do Wenecji, prawda? - mruczał wodząc ustami po jej obojczyku i sięgając palcami pomiędzy płatki jej kwiatuszka. Powoli i leniwie pieszcząc jej ciało.
- Jestem ciekawa czegoś, o czym już słyszę z ust kolejnej osoby. - wtuliła się w niego.
- A co takiego słyszałaś?- zamruczał jej kochanek bawiąc się jej ciałem, niczym mały chłopiec pieszcząc ustami jej piersi, a palcami pobudzając jej zmysły. Tym razem nie spieszył się, delektując się złapaną w swe sidła kochanką niczym wytrawnym winem.
Oboje nasycili pierwszy głód, więc teraz bawili się sobą. Ona wodziła leniwie dłońmi po jego ciele, pieściła ręce, które pełzały po jej ciele, czasem sama całowała czoło mężczyzny lub jego dłonie, gdy były w zasięgu.
- Nasz obecny cel też lubi zabawy weneckie wedle tego, co powiedział mi Joshua.
- Czyżbyś… chciała większą różnorodność w alkowie? Przećwiczyć takie zabawy wraz… Huai? - zapytał żartobliwie. Po czym dodał zamyślony. - Ciężko mi zrozumieć naturę twej przyjaciółki i jej… upodobania.
Carmen westchnęła.
- Kocham twój ogień, bo wyzwalasz mój, ale nawet gdy jesteś dominujący w naszej relacji, to wciąż... - szukała słowa - Chcę ci się odwdzięczyć. Nawet jeśli wygrywasz, lubię z tobą powalczyć. Huai zaś to inny rodzaj dominacji. Przy niej nie muszę myśleć. Im bardziej zapomnę o własnych pragnieniach, tym bardziej potem czuję się... hmmm... odświeżona. To może dziwne, ale utrata kontroli w łóżku daje mi większą moc, by samo życie łapać za stery. - Popatrzyła na kochanka i z czułością ucałowała jego usta.
- Nie wiem czy jestem coraz gorsza, czy raczej mam coraz większą pewność, że jesteś kimś wyjątkowym i... lepiej znoszę myśl o tym, że mógłbyś uwieść tą AC i kochać się z nią w ramach misji, nawet z kimś mniej znaczącym... jak ta ruda w Kairze. Ale to sprawia, że też sama mam... więcej wewnętrznej swobody. - wyznała i po chwili dodała - A co do Wenecji... dziś wieczór jestem do twej dyspozycji. Jeśli zechcesz zrobić mi jej przedsmak... jestem na twoje rozkazy. - ukłoniła się lekko.
- Wenecja… wymaga przygotowań. Tam będzie z pewnością więcej swobody i szaleństwa. - wymruczał cicho do jej ucha.- Niestety nie zniosę mężczyzny w ramach takich przygotowań, więc mówimy o kobietach. I mnie.. a i kupiłem ci coś.
- Mam się bać? - Carmen uśmiechnęła się szeroko, ale że była ciekawa, to zsunęła się z Orłowa, by mógł dać jej prezent.
- Nie masz powodu.- wstał z łóżka i ruszył do pokoju gościnnego. Rozejrzał się i za niedużą papierową torbę dodał podając ją dziewczynie.- Jak na pruderyjną kalwińską dziurę zaskakująco łatwo było mi kupić to. Tym czymś było czarne pudełko, oraz strój, przy którym kostium Lizbeth był pruderyjny.
Z nią też skojarzył się Carmen podarunek, więc przyglądała się mu raczej zachowawczo.
- To aluzja do tego, że nie sprzątam?
- Nie… to twoje przebranie na wieczór. Ekscentryczny bogacz i jego posłuszna pokojóweczka. Do tego nieświadome całej sytuacji podchmielone kobietki które uda mi się znaleźć w hotelowym barze. Idealny splot.. przypadków, który ma się zakończyć… figlami.- wskazał palcem na pudełko.- Zajrzyj do niego.
Przełknęła ślinę, czując jak dała się wmanewrować. Ale... było za późno na protesty. Sama dość mocno dręczyła Rosjanina poprzedniej nocy... na swoje sposoby. Pogodzona z losem zajrzała więc do pakunku.
Tam dostrzegła aksamitno skórzaną czarną obróżkę ozdobioną kilkoma brylancikami. Coś co elegantki kupowały swym perskim kotkom. Tyle że rozmiar, był raczej na ludzką szyję.
- Gdy będziesz to nosiła na szyi, będę wiedział… że tego dnia, nocy, godziny. Że wtedy jesteś moja, posłuszna i uległa. Oddana każdemu kaprysowi. Będzie to twój znak dla mnie.- wyjaśnił Orłow, gdy przyglądała się temu prezentowi.
Poczuła jak coś w jej wnętrzu drży, gdy przyglądała się przedmiotowi, gładząc palcami jego fakturę. Chęć wiecznej wolności walczyła z fantazją, by czasem stać się własnością.
Schowała obróżkę do pudełka.
- Ja... em... wieczorem ją przymierzę. - Powiedziała.
- Oczywiście… kiedy tylko chcesz. Możesz ją zdejmować i zakładać.- odparł czule Orłow i dodał. - A na razie lepiej się ubierzmy, Gabi czeka.
Carmen sztywno kiwnęła głową, pokonując w sobie chęć założenia prezentu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 09-11-2017, 13:34   #83
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Lunch jaki zamówiła Gabriela był dość obfity i drogi. Zaś wciśnięta w ciemnobordową suknię Gabi ledwo była w stanie usiedzieć w jednym miejscu.Nawet nie była zainteresowana górą smakołyków leżących przed nią. Carmen widziała jej podekscytowanie, gdy zbliżała się z Orłowem do stolika, przy którym to Gabriela siedziała.
- Czytałaś?- zadała szybko pytanie.
- Owszem. - odpowiedziała Brytyjka, lecz nie zdradzała wielkiego podniecenia. Miała na sobie kremową, delikatną sukienkę, w której wygladała jak kwintesencja niewinności.
- Powinniśmy tam ruszyć zaraz. Rozpocząć śledztwo, zabezpieczyć ślady, dotrzeć do kart maszyny różnicowej odpowiadającej za zapisy…- rzekła kipiącym od emocji głosem Gabi, ale Orłow nieco przyciął jej skrzydła słowami.- To nie Kair. Nie możemy tam wejść i powołując się na pozycję Carmen rozstawiać miejscowych policjantów po kątach.
- Zapewniam cię, że to wszystko zostało zrobione, a ja najwyżej mogę znów uśmiechnąć się do naszego ambasadora, by spróbował złowić nieco informacji. - Rzekła Carmen, zabierając się do jedzenia.
- Ale to robią szwajcarscy policjanci i nie dostaniemy żadnych informacji. Ani ów ambasador.- mruknęła Gabi niezadowolona.
- Dopiero co miałaś akcję. Nie podobało ci się zdobywanie informacji na temat prawnika?- zapytał retorycznie Orłow.
- Patrzył się na mnie jakbym już leżała w jego łóżku i to był dla mnie zaszczyt. Miałam ochotę strzelić mu w pysk podrasowaną parową rękawicą. - prychnęła gniewnie Gabriela.
- To wiesz już jak wyglądają moje kontakty z ambasadorem. - Odparła cierpko Carmen - Nie mamy uprawnień, by zaangażować się w śledztwo. Możemy tylko z dystansu przyglądać się sprawie.
- No to może… spróbujemy się jakoś dowiedzieć, założymy podsłuch czy coś w tym rodzaju?- zaproponowała cicho Gabriela. A Jan Wasilijewicz dodał.- Nie… jeśli policja szwajcarska nas przyłapie. A potrafią to zrobić przy ich sprzęcie, zostaniemy wydaleni i cała misja zakończy się fiaskiem.
- To co według was zdarzyło się w tym muzeum?- spytała ciekawa ich teorii.
- Gabrielo... - Carmen zaczęła mówić, nie patrząc nawet na dziewczynę - Jesteśmy w głównej sali restauracji non stop pilnowanej przez deus ex machinę. Pomyśl proszę, zanim znów się odezwiesz. Ta wiedza, co o tym myślimy, nie jest ci do niczego potrzebna. Skup się więc proszę na tym, co jest w twoim zasięgu. - udzieliła jej reprymendy, czyniąc to jednak takim tonem, jakby mówiła o pogodzie.
- To co jest w moim zasięgu. Jakie mamy plany na wieczór?- zapytała speszona Gabi.
- Masz wolne... chyba, że chcesz na własne ryzyko popracować nad tym adwokatem. - to było okrutne, ale Carmen chciała, by Gabriela nieco stonowała emocje nie tylko przez jej nakaz, ale także z własnego wyboru.
- Mogę poobserwować jego dom, poszukać słabych luk jego deus ex machiny. - stwierdziła ugodowo Gabi jakoś nie kwapiąc się do rozmowy z samym adwokatem.- A co do tych wszystkich AC z listy to… nic… zero… null. Żadnych oficjalnych powiązań z wykopaliskami i naprawdę luźne z samą kolonią egipską.
- Cóż. Chciałbym powiedzieć, że to mnie dziwi, ale jakoś nie. Za dużo ten lub ta AC wkłada w dyskrecję.- stwierdził filozoficznie Orłow.
- Taaa... - odparła w zamyśleniu Carmen, po czym dodała - To, co wymyśliłaś z obserwacją, to dobry pomysł, aczkolwiek naprawdę... możesz sobie zrobić wieczór wolny. My z Orłowem będziemy... w pracy, starczy tej nadgorliwości.
- No dobrze… a nad czym pracujecie? - zapytała zaciekawiona Gabi.
- To tajne zwłaszcza w tym miejscu. Praca, że tak powiem… związana z planowaniem przyszłych posunięć.- wyjaśnił enigmatycznie Rosjanin, co niezbyt spodobało się Gabrieli.
- Zaczynam czuć się jak dziecko słuchające pouczeń rodziców.
- Nasz rację, powinniśmy narazić misję, żebyś ty mogła poczuć się dorosła. - Prychnęła Carmen. - Jeśli chcesz wiedzieć, to nie musimy traktować cię jak dzieciak, bo sama się tak zachowujesz. Dla nas słowo “tajne” to świętość, bo tak pracujemy. I tylko dzięki temu wyczuciu nasze wywiady mogą współpracować.
- Po prostu…- westchnęła cicho i dodała.- Nie będę już tak narażać misji.
I zabrała się za jedzenie dodając pomiędzy kęsami.- Przynajmniej posiłki są tu dobre.
- Za tę cenę... powinny być.
- To prawda. - zgodził się z nimi Orłow i zamyślił dodając.- Udacie się moje drogie jutro na zakupy? Zapewne trzeba przyszykować odpowiednią kreację na wyścigi lokomotyw.
- Najpierw muszę dostać potwierdzenie od ambasadora. Nie wiem też kiedy... cóż, obiecałam mu prywatny występ akrobatyczny. Pewnie będzie chciał go niedługo obejrzeć.
- Nie przed… spotkaniem z naszą AC. Niech ma motywację. - przypomniał jej Orłow z uśmiechem. - Znowu będziesz do niego jutro podążała?
- Nie wiem. Na razie czekam na wiadomość.
- Ja jutro rano rozejrzę się w okolicy muzeum. Tak dla zabicia czasu, bo pewnie będzie zabezpieczone przez tutejszych konstabli.- stwierdził Rosjanin, podczas gdy Gabi spytała wywołując jego zakrztuszenie. - A co robiliście wczoraj wieczorem? Bo Hilda mówiła, że nie było was w hotelu.
Carmen uśmiechnęła się znacząco.
- Tajemnica. - odpowiedziała tylko zerkając na Orłowa.
-Właśnie.- stwierdził Rosjanin ucinając rozmowę przy stole.


Po posiłku zaś Gabi udała się od razu do swego pokoju, po sprzęt zwiadowczy potrzebny do obserwacji adwokata.
- Energiczna z niej ptaszynka.- stwierdził na koniec Rosjanin i zerkając na Carmen dodał.- Co teraz? Chcesz wypocząć, czy mam udać się na łowy dla ciebie?
- Słońce jeszcze jest na niebie widoczne, a myśmy mówili o wieczorze. Pozwolę sobie więc wykorzystać ten czas na krótką drzemkę. Czuję coś, że w nocy nie zaznam zbyt wiele snu…
- To prawda. Dla twojej wygody… nie dołączę do ciebie w tej drzemce.- uśmiechnął się czule Rosjanin.
Carmen również odpowiedziała uśmiechem, wstając ze swojego miejsca przy stole. Ta czułość, którą coraz częściej zauważała w ich relacjach zawstydzała ją, cieszyła, ale i martwiła, gdy myślała o zakończeniu misji. Teraz jednak pocałowała Rosjanina w czoło i kręcąc pupą udała się w stronę windy.

Drzemka trwała długo, była przyjemna, ale… Carmen obudził chichot. Cichy acz niepokojący. W pokoju hotelowym było dość ciemno, z uwagi na ciężką zasłonę chmur deszczowych otulających znów miasto. I cicho, a choć Brytyjka nikogo nie widziała to czuła, że nie jest sama.
Nie zmieniając pozycji, by nie zdradzić, że już nie śpi, powoli otworzyła oczy. Była napięta, gotowa w każdej chwili sięgnąć za podwiązkę i wyjąć z niej nóż.
- Miło wiedzieć że się stęskniłaś.- usłyszała głos, znajomy głos… Aishy. Nie mogła jednak dostrzec Arabki. Gdzie się ona schowała? W pokoju panował półmrok… ułatwiał ukrywanie.
- Naprawdę sądzisz że te twoje nożyki cię przede mną obronią? - cichy kpiący szept.
Carmen usiadła na łóżku i rozejrzała się, wciąż trzymając dłoń na udzie.
- Nie potrzebuję ich, bo nic mi nie zrobisz. - Odpowiedziała butnie.
- Doprawdy? Może i masz rację. Bo po co miałabym coś robić? W końcu gdzieś w głębi serca wiesz, że należysz do mnie. Że pragniesz tej ekstazy którą poczułaś na pustyni, że nikt… żaden mężczyzna, ani żadna kobieta nie potrafi ci jej dać. Że się boisz… iż nadal mam na ciebie wpływ.- głos dochodził raz z jednej raz drugiej strony, raz głośny, raz był cichym szeptem.- Że nie będziesz w stanie mnie zabić. Że brak ci do tego siły i woli.
Carmen nagle poczuła w sobie znacznie więcej siły sprzeciwu niż ostatnio. Może to kwestia czasu, który dzielił ją od przygody z Aishą? A może charakter relacji z Huai, która trochę przypominała tę z Arabką i stanowiłą dobry substytut? A może rodzące się szczere uczucie między Brytyjką a agentem rosyjskiego wywiadu? Albo wszystko to naraz... W każdym razie Carmen zamknęła oczy i skupiła się na chwilach spędzonych z innymi kochankami.
- Skończyłaś? - zapytała Aishy.
- Nawet… nie zaczęłam… jeszcze…- usłyszała od Aishy i Carmen poczuła pieszczotę ust na swym łonie, kolejną na piersi… i szyi. Pocałunki i muśnięcia języka. Tyle że… to nie była Aisha. Zamykając oczy Brytyjka miała wrażenie, że to usta Huai ją pieszczą na szyi, że to zwinny języczek Yue wije się pomiędzy jej udami, że to Orłow całuje jej pierś, delikatnie kąsając zdobiący ją pączuszek.
Jęknęła rozkosznie, odrzucając głowę do tyłu.
- Musisz widzę... udawać kogoś... kim nie jesteś... żałosne. - wyszeptała.
- To ty udajesz…- szeptał głos Aishy, co nie zmieniało faktu, że język Yue wił się jak wąż po intymnym zakątku Brytyjki, muskając wrażliwy punkcik zagłębiając się pomiędzy płatki jej kwiatu, pieszczota ust Orłowa narastała w drapieżności, jakby rywalizował z bladolicą Chinką kąsającą szyję Carmen ostrymi ząbkami. -... ukrywasz się za nimi przede mną.
- Nie potrzebuję cię po prostu... - wyartykułowała z trudem akrobatka, prężąc się i wijąc pod wpływem pieszczot.
- A jednak nadal tu jestem… - wymruczała kocio Aisha tuż przy uchu wijącej się w pościeli Carmen. Język Chinki śmigający między udami drażnił przyjemnie jej zmysły wprawiając całe ciało w drżenie, aż do…. nagłego przebudzenia. Znów… to był tylko sen.
Znów Aisha przypomniała o swym istnieniu poprzez podświadomość Brytyjki. Ale czy zawsze tak będzie? Czy kiedyś całkiem wyprze ją z głowy? Czy już zaliczyła zwycięstwo.
Była rozbudzona. Szybko rozejrzała się po pokoju.
Była sama jeszcze, ale minęło już sporo czasu. Kto wie czy wkrótce Orłow nie zjawi się z dwiema kobietami. Trzeba wszak było przyznać, że nawet dla niego to było spore wyzwanie.
Gdzieś tam na górze spoczywała Hilda pilnując okolicy w trybie czuwania.
Carmen zapaliła jedno z mniejszych świateł w sypialni i zaczęła się rozbierać do bielizny. Następnie wdziała na siebie komplecik, który sprezentował jej Jan Wasilijewicz. Pasował idealnie. No tak, Rosjanin miał wiele okazji, by poznać jej sylwetkę...
Na koniec wzięła niewielkie puzderko i usiadła z nim na łóżku. Otworzyła pokrywę i przyjrzała się obróżce. Po chwili wahania wzięła ją i zaczęła zapinać na swojej szyi.
Minęło jakieś pół godziny. Pół godziny kontemplacji swoje postaci w lustrze, pół godziny podziwiania błyszczących klejnotów na obroży i rozważania tego co ma nastąpić.
Czy sobie poradzi? Czy starczy jej odwagi, czy…
Pytań było dużo, a czas nagle się skurczył, gdy Hilda zgodnie z zaleceniem jej kochanka, powiadomiła Carmen że jej narzeczony wysiadł z windy i kieruje się do ich pokoju z dwoma kobietami otulającymi go z obu stron.
Przez chwilę chciała uciec przez balkon i wyrwać się ku wolności, ale to był tylko odruch. Chciała tego, chciała dać kochankowi prawo decydowania o sobie tej nocy. Nalała wina do czterech kieliszków.
Słyszała jego głos, wesoły i rubaszny… słyszała też chichoty dwóch kobiecych głosików.
Drzwi się otworzyły powoli i głos Orłowa zabrzmiał.
- A to moje skromne lokum.-
- Nie takie skromne… w porównaniu z moim.- rzekł lekko chrapliwy głos, pasujący do dojrzałej kobiety która wie czego chce. Towarzyszył jej dziewczęcy i nieco nerwowy chichot.
Druga musiała być więc młodsza, choć nie taka niewinna. Rosjanin wszedł wyraźnie w doskonałym nastroju obejmując dwie młode dość kobiety i wędrując pożądliwym wzrokiem po Carmen. Uśmiechnął się drapieżnie szczególnie gdy zobaczył błyszczące klejnociki obroży. Także i obie kobiety… jedna starsza i dystyngowana ruda wyglądającą na pracowniczkę jakiejś… uczelni. Druga młodsza i onieśmielona sytuacją, delikatna i eteryczna dziewuszka ale sądząc po błyskach w oczu, żądna nowych wrażeń. Była jakby… bliźniaczym odbiciem Carmen w tej chwili. Obie kobiety zerknęły na Carmen z zaciekawieniem, acz tylko rudzielec przyjrzał się jej z pożądliwością. Obie jednak były podchmielone i żądne przygód.
Brytyjka wstała z łóżka i stanęła wyprostowana przed Jane Wasilijewiczem. Dłonie miała schowane za plecami, dając tym samym do zrozumienia, że czeka na rozkazy.
- A oto moja perełka Carmen. Śliczna i posłuszna… i gotowa spełnić wszystkie polecenia.- zaprezentował ją Orłow uśmiechając się.
- Doprawdy rozkoszna perełka.- mruknęła ruda kobieta podchodząc do Brytyjki i obchodząc ją dookoła. Carmen poczuła jak palce rudowłosej kobiety muskały jej nagieplecy tuż powyżej pośladków. W dodatku na oczach Orłowa pożądliwie wędrują po samej Carmen, a i tuląca się do niego blondynka rozbierała Brytyjkę wzrokiem.
- To jest Henriette… studentka ze Niderlandów, spragniona szalonych wspomnień zanim zacznie nudną pracę urzędniczki.- przedstawił blondynkę, na co ta się zarumieniła.
- Oraz Ginevra pragnąca…- zaczął Jan Wasilijewicz, ale Ginevra objęła w pasie Carmen tuląc się piersiami do pleców Carmen dodała.-... zemsty. Zemsty na mężu. Możliwie jak najbardziej upokarzającej dla niego. Ponoć twój… pracodawca uwielbia patrzeć jak… wielbisz swoje ciało na jego oczach, czy to… prawda?
“Pracodawca”? Carmen podniosła zdziwiona brew, patrząc na Orłowa.
Rosjanin spojrzał na Brytyjkę znacząco i powędrował spojrzeniem po jej “umundurowaniu”. No tak.. była ubrana jak pokojówka. To wyraźnie sugerowało jej… rolę.
Westchnęła cicho, po czym zwróciła się do rudej:
- Czy chce pani powiedzieć, że mój pan mógłby kłamać?
- Nie wiem… - zachichotała Ginevra lewą dłonią podciągając Carmen spódniczkę, a prawą sięgać między uda Brytyjki i prowokująco wodząc palcem po bieliźnie “pokojówki” na oczach Rosjanina i Henriette.
Blondynka dodała nieco nerwowo.- Przestań Ginevro… zawstydzasz ją, nie powinnaś tak śmiało się… zachowywać.
- Zawstydzam cię Carmen?- mruknęła ruda nie przerywając wodzenia palcem po okrytym delikatnym materiałem zakątku arystokratki. Oczy zarówno oburzonej Henriette, jak samego Rosjanina były przykute do tego widoku. Wodziły za palcem Ginevry jak zahipnotyzowane.
Choć Brytyjka znała zasady zabawy, której się podjęła, sen o Aishy wprawił ją w bardziej bojowy nastrój. Choć trzeba było też przyznać, że była już podniecona zanim rudowłosa kobieta jej dotknęła.
- Bynajmniej proszę pani. - Ton Carmen był uprzejmy, jednak w jej wzroku czaiła się jakaś wyniosłość, buntowniczość nie pasująca do roli służącej.
- Widzisz...Henriette… - zamruczała Ginevra wodząc prowokacyjnie palcem i z wprawą muskając wrażliwy punkcik ukryty pod materiał, z wyraźną wprawą… którą zapewne zdobywała na własnym ciele.
- Może wpierw napijemy się wina?- zaproponował Orłow, a to wystarczyło by Ginevra przerwała zabawę i zwróciła uwagę na wskazane kieliszki.
Henriette oderwała się zaś od ramienia mężczyzny, gdy Ginevra ruszyła ku tacy. Po czym podeszła do Brytyjki o dodała.- Ginevra przyłapała dziś męża na zdradzie… wręcz dyszy zemstą i pożądaniem i alkoholem. Stąd jej… niewłaściwe zachowanie. Nie miej jej tego za złe.
- Nie jestem tu po to, by panie oceniać, lecz by spełniać wolę mego pana. - Carmen ukłoniła się dystyngowanie. Nawet nie wzięła do dłoni kieliszka, zdając się na decyzje Orłowa w tej kwestii.
- Miał rację… mówił, że jest pani olśniewająco piękna. Mogę… pocałować?- zapytała nieśmiało.
- To nie mnie powinna pani pytać. - odparła Brytyjka, starając się zachować powagę w dalszym ciągu.
- Och…- zawstydziła się Henriette i spytała Orłowa.- Mogę… pocałować?
- Oczywiście…- rzekł Jan Wasilijewicz.- W końcu… planujemy bardziej śmiałe zabawy, prawda?
- Im bardziej szalone… tym lepiej. - zamruczała Ginevra.
Henriette oparła więc dłonie na biodrach Carmen i przysunęła twarz do Brytyjki, powoli całując delikatnie i ostrożnie usta arystokratki. Ta odpowiedziała tym samym - nie natarczywie, ale też i nie biernie. Pogładziła dziewczynę delikatnie po ramieniu.
- To było miłe…- mruknęła Henriette już śmiało całując szyję i bark Carmen i tuląc się do niej.
- Hej… hej… nie zagarniaj jej całej dla siebie.- zaśmiała się Ginevra.- Musisz się nią podzielić ze mną i gospodarzem.
-Ze mną… później...na razie wy się nią zaopiekujcie. Ja chętnie popatrzę. - odparł z nieukrywanym ani w głosie, ani w spojrzeniu, pożądaniem.
Carmen spojrzała mu porozumiewawczo w oczy, nim Ginevra szarpnęła jej podbródkiem i niemal zmusiła do ucałowania siebie. Brytyjka poddała się jej woli. Nie opierała się też dłoniom, błądzącym po jej swoim ciele.
Obie kobiety rozkoszowały się jej uległością. Dłonie Henrietty wodziły po piersiach Carmen masując przez jej skąpy kostiumik, gdy Ginevra całując Brytyjkę, podwinęła jej sukienkę, by zsunąć w dół majteczki. Na oczach rozkoszując się widokami Orłowa popijając wino.
Rudowłosa odsunęła się od Carmen i podwinęła suknię jakby odsłaniała kurtynę, podczas gdy usta Henriette całowały dekolt Brytyjki, sięgając na oślep pod sukienkę i muskając opuszkami skórę. Gdy ruda podwinęła swą suknię i halkę, a następnie zsunęła swoje majtki, odsłaniając kobiecość zarówno przed oczami obu kobiet jak i Orłowa.
- Chodź tu do mnie Carmen… potrzebuję ulgi… albo ty… Janie…- wymruczała podnieconym głosem.
Choć było jej tak przyjemnie, Carmen trzymała jeszcze swój temperament na smyczy. Sama była ciekawa ile zniesie, toteż teraz spojrzała pytająco na Orłowa, by to on znów zadecydował. Dziś była pozbawioną woli zabawką w jego rękach... a przynajmniej starała się nią być.
Ten skinął głową dając jej wyraźne zezwolenie, a choć kochanek Carmen wydawał się być spokojny, to ona widziała emocje kotłujące się w nim i wyraźnie napięte mięśnie. Ta sytuacja i te widoki kusiły go.
Brytyjka uśmiechnęła się uprzejmie, po czym powoli zanurkowała na podłogę. Na czworakach podeszła do nóg Ginevry i wspięła się po nich dłońmi, delikatnie masując. Dopiero gdy jej palce dotarły do łona kobiety, złożyła na jej muszelce długi pocałunek.
- Mmm…- mruknęła zmysłowo ruda kokietka szerzej rozchylając uda i sięgając dłońmi do swych piersi uwięzionych pod strojem. Masowała je powoli obserwując Brytyjkę. Nie tylko ona, także i Orłow jak i Henriette. Carmen stała się gwiazdą “przedstawienia”.
I było widać, że odnajduje się w tej roli. Zmysłowo muskała wargami kobiecość Ginevry, by po chwili lubieżnie przejechać po niej języczkiem. Dłonie akrobatki błądziły po pośladkach kobiety.
- Cudownie… - zamruczała Ginevra głaszcząc kochankę po włosach.
- Ale stanowczo za bardzo jesteś ubrana do tej roli.- stwierdził zaś Orłow i podszedł do siedzącej na stoliku Ginevry, by wdrapać się na mebel i powoli odsłaniać skarby ukrywane przez nią pod ubraniem. A sama Carmen poczuła inne dłonie.. tym razem drżąco podciągające w górę jej spódniczkę i wodzące po jej nagich udach. Ruda już zadbała wcześniej, aby agentka nie miała niczego okrywającego jej intymnych zakątków, toteż… poczuła języczek na swych napiętych prowokacyjnie pośladkach wodzący badawczo po nich i pomiędzy nimi. Henriette nieśmiało i niepewnie zaczęła pieścić te obszary jej ciała, sięgając palcami między uda Carmen i ostrożnie muskając jej kobiecość. Sytuacja… robiła się coraz bardziej kipiąca pożądaniem.
Brytyjka jęknęła. Jakże inny był ten delikatny, nieśmiały dotyk od sposobu w jaki dotykały ją dotychczasowe kochanki - wprawione już w kontaktach damsko-damskich. Zamruczała, nie odrywając ust od muszelki Ginevry, po której teraz ślizgały się także dwa jej palce. Mocniej wypięła biodra.
- Ooooooch…- jęknęła głośno Ginevra i zaczęła się wiercić pod pieszczotami. Orłow bowiem rozpiął już jej koszulę i zsunął koronkę w pełni wydobywając na wierzch jej krągłe piersi, które ściskał i masował na oczach Carmen. A choć wielbił tak biust rudej, to pożądliwy wzrok miał wbity w swą pokojówkę. Pieszczoty Henriette zaś nabrały śmiałości. Wodziła językiem pomiędzy pośladkami Carmen i palcami sięgała do jej kwiatuszka ostrożnie badając nieznane jej terytorium… w każdym razie wydawało się, że dotąd nawet swego ciała nie próbowała tak pieścić.
Brytyjka powolutku wsunęła dwa palce do wnętrza rudowłosej, podczas gdy sama odrzuciła głowę do tyłu i jęknęła rozkosznie, patrząc spod na wpół przymkniętych powiek na Orłowa. Miała ochotę wpić się teraz w jego usta, lecz dzieliła ich kochanka, którą oboje karmili pieszczotami.
- Nie tak ostro.. brutalu…- jęknęła mało przekonująco Ginevra czując gwałtowne pieszczoty kochanka na swych piersiach. Wijąc się i drżąc poddawała podwójnej pieszczocie palców, coraz bardziej wilgotna, rozpalona, coraz bliższa szczytu rozkoszy. Wielbiona przez ich oboje… była przekaźnikiem ich emocji, bowiem spojrzenie Rosjanina wskazywało Brytyjce, że tak samo by ją pieścił, gdyby… znalazła się w jego zasięgu.
Ale czy i Brytyjka mogła narzekać? Blondynka pieściła jej pośladki pocałunkami i języczkiem, a kwiatuszek rozpalała delikatnymi muśnięciami palców. Mogło to być za mało na szczyt podobny do tego, do którego zbliżała się Ginevra. Ale zabawa dopiero się zaczynała.
Patrząc wyzywająco na kochanka Carmen zaczęła poruszać palcami w środku kochanki, ustami zaś wpijając się w jej malutki klejnocik rozkoszy, jakby chciała wyssać z niego całą słodycz. Jednocześnie agentka jeszcze szerzej rozstawiła nogi, ułatwając do siebie dostęp blondynce.
- Tak… proszę… więcej…- pojękiwała ich wspólna ofiara zatracając się w rozkoszy i poddając ich dotykowi. Jej piersi lekko poczerwieniały od dość gwałtownych pieszczot Orłowa, ale… była już zbyt rozpalona, by protestować. Zbyt bliska ekstazy… Henriette starała się brać przykład i śmielej sięgała palcami do groty rozkoszy Carmen, poruszając mocniej i pewnie. Jej języczek wił się po pupie kochanki, a sama blondynka drżała zerkając na wręcz wyuzdany widok dochodzącej do orgazmu Ginevry. Zresztą nie tylko ona dochodziła, Carmen po gorących snach o Egipcjance, czuła jak szybko traci grunt pod nogami. Jej pieszczoty nabrały szybszego, ale i bardziej chaotycznego charakteru. Pośladki zaś same ocierały się o nos i usta kochanki za nią.
- Mocniej mocniej...mocniej! - wręcz krzyczała Ginevra w pełni się oddając rozkoszy sprawianej przez kochanków. Jej ciało zadrżało wypinając się w łuk, gdy głośno dotarła na szczyt.
- Przepraszam… za nią… to alko… hol.- wymruczała cicho Henriette pomiędzy gorącym pocałunkami składanymi na pupie Carmen i energicznymi lecz mało stanowczymi ruchami palców w gorącym zakątku Brytyjki, która była poletkiem doświadczalnym dla przyszłej urzędniczki.
Mając jednak zajęte czymś inny usta Caren nie odpowiedziała. Wpatrywała się za to roziskrzonym wzrokiem w kochanka. Gdy wreszcie oderwała się od pulsującej wciąż łechtaczki, na jej ustach pojawił się znajomy, krnąbrny uśmieszek.
- Słodka… - wymruczał jej kochanek jednocześnie prowokująco liżąc szyję łapiącej oddech Ginevry.- Słodka… prawda? Ta moja… pokojóweczka?
Choć pieścił rudowłosą kobietę, to wzrok miał utkwiony w Brytyjce, której to dumnie wypięta pupa, była smakowana przez blondynkę z zapałem i entuzjazmem. Jej pukle łaskotały skórę Carmen.
- Wiem… powinnam się jej odwdzięczyć.. tym samym.- oblizała usta Ginevra również spoglądając na Brytyjkę.
- Jestem po to... by służyć... - odparła Carmen, lecz ostatnie słowo utonęło w jęku, gdy Henrietta głębiej wsadziła jej swoje paluszki.
- Chcę ją posmakować… i ciebie mój drogi. Chcę zatonąć dziś w szaleństwie rozkoszy.- mruknęła z rozleniwionym uśmieszkiem Ginevra zsuwając się ze stołu.- I zapomnieniu. Henriette, pozwól jej klęknąć, dobrze?
Blondynka posłusznie odsunęła palce i usta od ciała Brytyjki.
- Wiem, że nie jestem tak.. dobra.- wymruczała przepraszając.
- Mam wrażenie że dobrze ci szło, a i gdy będzie klęczała… znajdzie się zajęcie dla twoich palców. - pocieszył ją Orłow.
Carmen zagryzła zęby, by nie zripostować tej uwagi. Miała ochotę rzucić się na Rosjanina, lecz obiecała sobie, że tego wieczora, w tej obróżce nie zrobi tego. Posłusznie więc uklękła i oblizała wilgotne wargi, czekając na dalsze polecenia.
Ginevra również uklękła ocierając się obnażonymi piersiami o biust Brytyjki.
- Jesteś bardzo śliczna…- mruknęła oplatając jej szyję ramionami i całując namiętnie. Jednocześnie zabrała się za rozwiązywaniu jej kostiumu, a palce klękającej za nią Henriette, znów zanurzyły się w jej rozpalonym intymny zakątku. Carmen znalazła się w potrzasku dwóch pieszczących ją kobiet. Zdawała sobie jednak sprawę jak kuszący jest to widok dla jej kochanka. Ile jeszcze… on wytrzyma?
Półprzytomnym wzrokiem spojrzała na niego wijąc się i ocierając o dwie kobiety. Z jej ust teraz raz za razem wymykało się słodkie posapywanie.
- Słodka…- wymruczała Ginevra odsłaniając nagi biust Carmen i ocierając się własnym o jej piersi. Wróciła do leniwego całowania jej ust i sięgnęła dłonią niżej. Teraz do nieśmiałych palców blondynki, dołączyły doświadczone palce rudowłosej kusicielki. Ta muskała pączek rozkoszy z wprawą i doświadczeniem, więżąc Brytyjkę doznaniami przyjemności.
Dziewczyna jęknęła głośniej, napierając biodrami na jej dłoń. Nieśmiało sięgnęła piersi kochanki, delikatnie gładząc je tam, gdzie jeszcze przed chwilą były brutalnie ściskane przez Rosjanina.
Pomruk Ginevry potwierdził, że jej się to podobało. I odpowiedziała śmiałym pocałunkiem i równie śmiałymi ruchami palców na łonie klęczącej Brytyjki, rozpalając jej zmysły i będąc przewodnikami dla palców Henriette. Ta zresztą przytuliła się do pleców Carmen sięgając nieśmiało do piersi Brytyjki i ściskając je mocno i gwałtownie… trochę niewprawnie naśladując pieszczoty palców Orłowa na biuście Ginevry parę minut wcześniej.
To sprawiło, że ogień we wnętrzu Brytyjki jeszcze bardziej się rozpalił. Przygryzła wargi. Chciała prosić Jana o spełnienie, chciała jego obecności... lecz zwinne paluszki bynajmniej nie były tu gorsze. Co więcej, Rosjanin wciąż na nią patrzył... nawet wtedy gdy Brytyjka doszła z przeciągłym jękiem, drżąc pomiędzy swymi kochankami.
- To było… piękne… - skomentował Orłow. Jego drżenie głosu świadczyło o targających nim emocjach. - Carmen… zaprowadź Henriettę, do naszej sypialni i rozbierz dziewczątko. Ja pozbawię Ginevry i siebie reszty przyodziewku.
Angielka na drżących nogach podniosła się i wysunęła dłoń w kierunku blondynki. Uśmiechnęła się do niej wyjątkowo delikatnie.
- Chodźmy…- zgodziła się zaczerwieniona niczym burak Henriette i posłusznie ruszyła Carmen spoglądając na sukienkę z fartuszkiem, która ledwie wisiała na biodrach Brytyjki podciągnięta tak że odsłaniała całą pupę. Ta również na nią spojrzała i wężowym ruchem ciała, pozwoliła spaść na ziemię. Została więc w samych pończoszkach i obroży, jednak nie wydawała się tym skrępowana. Wraz z blondynką udały się do sypialni.
- Woli się pani sama rozebrać, czy mam pomóc? - zapytała, odtwarzając swoją rolę służki.
- Pppomóc może?- teraz gdy zostały same Henriette była trochę skrępowana sytuacją i nagością Carmen. Niemniej jej dłonie pogładziły delikatnie piersi Brytyjki samymi opuszkami palców.
Brytyjka pokiwała głową, po czym dotknęła policzka dziewczyny. Delikatnie gładziła jej lico i szyję, by ta się uspokoiła nieco.
Henriette uśmiechnęła się nieśmiało poddając się dotykowi kochanki, nadal pieszczotliwie wodząc po piersiach “pokojówki”.
- Nikt mnie nigdy… nie rozbierał. Nie wiem jak się zachować. - zachichotała nerwowo.
- Pomyśl jak byś się zachowała, gdybyś nie miała wewnętrznych ograniczeń... - powiedziała jej do ucha Carmen, sięgając języczkiem płatka - A potem to uwolnij. Dziś nie ma niczego, co by cię powstrzymywało... - Brytyjka zsunęła dłonie na dekolt dziewczyny i zaczęła rozpinać jej odzienie.
- Dddooobrze… - szepnęła cicho Henriette pomagając jej w tym sama rozwiązując tasiemki swego gorsetu, a potem zabierając się za zapięcia sukienki.
- Zrobisz.. mi to.. zrobiłaś.. Ginevrze … między nami… mówiąc… ona nie ma tak na imię.- rozmową próbowała rozładować tremę, a wodząc po nami niemal ciele Brytyjki obudzić w sobie pożądanie… większe niż odczuwała do tej chwili.
- Hej! Guzdrzecie się…- widok jaki ujrzała za sobą Carmen słysząc słowa Ginevry, był nawet zabawny… Ruda prowadziła gołego Orłowa trzymając go za napiętą męskość delikatnie.
- Nasz gospodarz stwierdził że w nagrodę za posłuszeństwo, to Carmen pierwsza skorzysta z sytuacji. Ale ja już zaklepałam drugą jazdę.- dodała wesoło popijając z trzymanej drugą dłonią butelki wino.
- To nie guzdranie... to degustacja, proszę pani. - Powiedziała Carmen, nie umiejąc powstrzymać uśmiechu na widok kochanka. Jednak nie spiesząc się, dokończyła rozbierania blondynki, zostawiając ją tylko w majteczkach i pończochach.
- Proszę się położyć... - wskazała górę łóżka - Myślę, że możemy połączyć te dwie... opcje. - mrugnęła do Rosjanina i Ginevry.
Ruda podeszła do łóżka nie puszczając Orłowa, który musiał iść za nią. Sprawdziła sprężystość materaca mówiąc.- Duże… zmieścimy się nawet w czwórkę.
Po czym puściła wreszcie kochanka ładując się do łóżka i zerkając to na stojącego obok niej Jana Wasilijewicza, to na pozostałe dwójkę dziewcząt.
Henrietta zaś ostrożnie ruszyła ku łóżku i położyła się na plecach zarumieniona i wyraźnie pobudzona. Ginevra skorzystała z okazji, by ją pocałować i wodzić dłonią po unoszących się w gwałtownym oddechu piersiach.
- Oprzyj się plecami o Ginevrę - poleciła Carmen, na moment zapominając o nazywaniu kobiet “paniami”. Szybko jednak zaznaczyła swoją poddańczą rolę, rozchylając nogi blondynki i nurkując pomiędzy nie z wypiętą pupą. Usta Carmen musnęły rozpalonej muszelki Henrietty.
Czuła jak blondynka drży pod jej języczkiem. Ale jej jęk został zduszony przez pocałunki Ginevry. Dłoń rudej Carmen zresztą poczuła na swoich włosach, burzącą całkiem jej dobrze ułożoną fryzurę. O dreszcz Brytyjkę przyprawił jednak dotyk innych dłoni, męskich… obejmujących jej pośladki. Po chwili zresztą poczuła coś.. jeszcze, swe płatki swego kwiatu rozchylane żądłem kochanka. Zrazu delikatnie, potem ruchy bioder kochanka nadawały doznaniom coraz więcej pikanterii.
Westchnęła przeciągle i obróciła się na moment, by zobaczyć twarz kochanka. W tym czasie jej palce powoli przesuwały się po ociekającej wilgocią kobiecości blondynki.
Widziała jak wędrował spojrzeniem po niej i pozostałych kochankach. Bo też i z męskiego punktu widzenia, miał co podziwiać. Ocierająca się o Henriettę Ginerva pieściła jej piersi i całowała, kusząco kręcąc pupą, jakby chciała pokazać mu co go czeka następnie. Sama blondynka prężyła się i wiła gorączkowo pod dotykiem obu kobiet. To niewątpliwie pobudzało Orłowa do silniejszych ruchów bioder, co Carmen czuła całym ciałem dociskana do łoża.
O dziwo jednak zamiast ją podniecić, widok kochanka sprawił jej przykrość. Orłow przestał patrzeć na nią, patrzył na scenę, która się przed nim rozgrywała i z tego czerpał podniecenie. Brytyjka jednak mimo odczuć nie wychodziła z roli. Posłusznie spijała soki rozkoszy kochanki przed sobą.
Henriette wiła się coraz mocniej pod jej pieszczotą coraz mocniej. Jej jęki dusiły pocałunki i pieszczoty Ginevry, a Carmen skupiona na swej roli nadal czuła władczą obecność kochanka przyciskającą ją do łoża. Może i jego rozbiegany wzrok wędrował po nich wszystkich, ale to Brytyjka czuła jego dłonie i jego ruchy… i wzbierającą w nim żądzę zmierzającą do eksplozji. Poddawała się temu, sycząc tylko czasem z bólu. Bardziej jednak skupiała się na doprowadzeniu do orgazmu młodszej z dziewczyn.
Henriette zaś była coraz blisko ekstazy, pod wpływem pieszczot obu kochanek wygięła się łuk i drżąc jak liść osiki oddała całkowicie doznaniom. Także i Orłow drżał napierając na Carmen całym ciałem i podbijając je. Słyszała jego oddech i czuła, że wkrótce i on ulegnie obezwładniającej rozkoszy. Nie pomagała mu w tym jednak. To była jej mała zemsta za okrojoną uwagę. A może jednak była bardziej zazdrosna niż to deklarowała? Otarła usta wierzchem dłoni, odsuwając twarz od łona blondynki, by dać jej sposobność nieco się uspokoić.
Henriette uśmiechała się ciepło do niej i do Ginevry i może do Orłowa. Natomiast ruda łakomie przyglądała się Carmen i Orłowowi. A może i z zazdrością… sam kochanek w końcu uległ rozkoszy ciała kochanki i oddał hołd jej pięknu.
- No to teraz moja kolej skorzystania z ciebie przystojniaku.- wymruczała Ginevra i powoli przysunęła się do obojga kochanków.- Ale zachłanna nie jestem… mogę się podzielić.
- Ja… eee… nie chcę.- jęknęła cicho blondynka.
- A ty…? zajmę jego wieżę… ale usta… - mruknęła Ginevra głaszcząc po włosach Carmen.- … będzie miał wolne.
Carmen usiadła, nie patrząc na Rosjanina. Przysunęła się do Henrietty.
- Ja zajmę się pani koleżanką - powiedziała i pocałowała dziewczynę zmysłowo w usta.
- Dobrze…- mruknęła rudowłosa popychając Orłowa na łóżko. I dosiadając go z głośnym mlaśnięciem. - No ogierze… dzisiaj czeka cię długa noc.
Henrietta oddała łapczywie pocałunek Carmen, obejmując ramieniem jej szyję i dłonią pieszczotliwie sięgając do piersi Brytyjki.
- Na pewno?… bo ja mogłabym… też jakoś dołączyć.- zapytała nieśmiało. - Jakoś… nie chcę… psuć zabawę.
Carmen pokręciła głową.
- Ważne czego ty sama chcesz dzisiaj... - powiedziała miękko, pieszcząc dłonią biust dziewczyny.
- Więcej… ciebie… albo… Ginevry… znacznie... więcej.- szepnęła nieśmiało Henriette sięgając palcami między uda Carmen i ostrożnie pieszcząc te obszary jej ciała starając się naśladować pieszczoty, których zaznała.
- Możesz mieć obie... - powiedziała Brytyjka i pokierowała Henriettą tak, by zwrócona była przodem do towarzyszki i mogła pieścić jej piersi, gdy ta dosiadała Orłowa. W tym czasie Carmen usadowiła się za blondynką i zmysłowymi ruchami dłoni pieściła całe jej ciało od piersi po muszelkę. Noc.. robiła się coraz bardziej gorąca. Carmen całowała i pieściła nagie ciała… sama też będąc całowana i pieszczona. Zmieniały się tylko kombinacje ciał. Rozkosz zaś płynęła nieustannie. Łatwo się było zatracić w tej sytuacji, łatwo zapomnieć w tym splocie pożądania i alkoholu. Łatwo odpłynąć w rozkosz, a gdy sił brakło… w sen.


Ranek… przyszedł bardzo późno i dla Carmen i dla obu jej kochanek. Brytyjka obudziła się z twarzą wtuloną w piersi Ginevry, czując Henriette przytuloną do swych pleców.
Podniosła się z trudem i rozejrzała za Rosjaninem, który im towarzyszył. Nie było go z nimi, a jej ruchy wywołały pomruki u obu kobiet. Nadal jednak spały one wyczerpane wczorajszymi igraszkami. Nie miały one jednak takiego doświadczenia jakie Brytyjka zdobyła ostatnio.
Akrobatka, korzystając ze swoich zdolności wstała możliwie jak najdelikatniej dla towarzyszek. Powolnym, ociężałym nieco krokiem wyszła z sypialni, by się rozejrzeć.
Orłow najwyraźniej szybciej się pozbierał do kupy, bo już ubrany w przykrótki szlafroczek popijał kawę z filiżanki, jakby wczorajsza dzika orgia nigdy nie miała miejsca.
- Dzień dobry. Jak się czujesz? - zapytał z uśmiechem na widok arystokratki.
Nim odpowiedziała, wyacała na szyi obroże od niego i rozpięła ją.
- Dziwnie... chyba wolałabym na przyszłość żebyśmy na takie... okazje spotykali się gdzieś na zewnątrz, żeby nie budzić się i... - wykonała gest dłonią w stronę salonu.
- Nie znam odpowiednich przybytków w Zurychu.- zaśmiał się cicho Rosjanin i sięgnąwszy po imbryczek. - Kawy?
- Wystarczyłby inny hotel... pokój. - odpowiedziała Carmen, gestem głowy odmawiając i idąc w kierunku łazienki - Najpierw wezmę prysznic. Czuję się... brudna.
- Następnym razem będę pamiętał. Będą następne razy?- zapytał zaciekawiony nie zamierzając za nią podążyć, choć… czując jego spojrzenie na swoich pośladkach, miał zapewne ochotę. Nienasycona bestia.
- Pewnie tak. - Odparła, nie patrząc na niego i zamykając za sobą drzwi. Szybko prysznic pozwolił zmyć z siebie brud jak i odświeżyć ciało, oraz poukładać myśli po wczorajszych figlach. Wspomnienia owej zabawy były świeże, choć nieco zamglone przez alkohol i ich natłok, choć wodzenie własnymi dłońmi po ciele wciąż jeszcze przyciągało myśli do wczorajszyc zabaw. Na razie panowała jeszcze cisza. Zapewne jej dwie towarzyszki zabaw potrzebowały więcej czasu na przebudzenie się. Zwłaszcza Ginevra, która przyszła już mocno wstawiona, a i podczas figli obficie dodawała sobie animuszu kolejnymi łykami z butelki.
Carmen wyszła z łazienki ubrana i ufryzowana, podeszła do dzbanka z kawą.
- Mogą się zdziwić,że jednak nie jestem twoją służącą - powiedziała do Rosjanina z krzywym uśmiechem - Choć może do ich wyjścia zaszyję się u Gabi.
- Jesteśmy bogaci, mamo prawo być ekscentryczni i mieć swoje zabawy… z przebierankami. To nie jest nic dziwnego. No chyba że…- zamyślił się i klepnął dłonią o swe udo.- … usiądź tu na moment. Obiecuję być grzecznym.
Brytyjka jednak pokręciła głową na znak odmowy.
- Twój wieczór się skończył.
- Chcę ci zdradzić sekrecik, który raczej nie powinien wypowiadany głośno. To nie ma nic wspólnego wieczorem. Za to dużo z jego wysokością gubernatorem Krymu jednerałem Adamem Piotrowiczem Taraskawiczem. - zaśmiał się w odpowiedzi Orłow i wzruszył ramionami.- Ale jeśli cię nie korci poznać jego sekret, to nie powiem. Natomiast… jak ci się podobał wczorajszy wieczór i zabawy?
- Było ciekawie. - Powiedziała Carmen, upijając kawę. Nie wchodziła jednak w szczegóły i... nie podeszła do Orłowa.
- Brzmi bardzo… wieje chłodem z twej strony. - westchnął smętnie Rosjanin spoglądając na kochankę. - Czuję że cię uraziłem. Niemniej… weneckie… “przyjęcia”, cóż. One właśnie są takie, tylko na większą skalę i bardziej wyuzdane.
- Nie mam z tym problemu, jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś. - Powiedziała, opierając się o parapet z filiżanką kawy w dłoni - Po postu jeśli nie dostaję w tym uczuć, sama również przestaję je wykazywać. - Uśmiechnęła się cierpko. - Wczoraj byłam dla ciebie tylko jedną z trzech kochanek. Ty więc stałeś się dla mnie tylko posiadaczem... tego - spojrzała znacząco na jego osłonięte szlafrokiem przyrodzenie - Zauważ, że mimo iż Henrietta była najmniej zdolna z nas wszystkich, to ona sprawiała mi najwięcej frajdy, bo traktowała mnie jednostkowo. Cóż... chyba pokutuje los artystyki scenicznej, rozkwitam dopiero, gdy mam pełną uwagę. - Znów upiła łyk kawy.
- Masz poniekąd rację. Tylko… - spojrzał na nią nieco melancholijnym spojrzeniem. - … weneckie przyjęcia są takie. Bez uczuć właśnie. Każdy jest anonimowy. Każdy kryje się za maską. Każdy…-
Zanim zdążył dopowiedzieć resztę, drzwi od sypialni otworzyły się. Ruda czupryna Ginevry wynurzyła się z nich. Jej oczy były pełne zaskoczenia i zawstydzenia. Pewnie docierało do niej co zrobiła po pijaku. Starała się więc dyskretnie przemknąć do łazienki, osiągając przy tym okropny skutek.
Carmen nie zaczepiała jej, choć pozwoliła sobie na delikatny uśmieszek, gdy kobieta przechodziła obok nich. Gdy Ginevra zniknęła za drzwiami, wróciła do wątku.
- Wiem - powiedziała półszeptem - Wiem i... pewnie z czasem do tego przywyknę. A teraz idę do Gabi. Podziękuj w moim imieniu naszym... gościom. - dodała.
- Wieczorem będziesz miała całą moją niepodzielną uwagę. Czy to będą figle w łóżku, czy pruderyjna kolacyjka we dwoje na balkonie. - obiecał jej Orłow na pożegnanie.
- O ile będę na miejscu... - rzuciła na odchodne Carmen, uśmiechając się jednak przy tym lekko.

Drzwi do pokoju Gabrieli otworzyły się po paru minutach dopiero. Zza nich wychyliła się rozczochrana głowa dziewczyny z wyraźnie podkrążonymi oczami.
- Heeej… co tak wcześnie? - zapytała niemrawo, mimo że porę ciężko było uznać za wczesną.
- Lady Stone. Niejaka Lizbeth pojawiła się w recepcji i poprosiła o spotkanie z panią. - odezwała się Hilda, zanim Carmen zdołała odpowiedzieć Gabi.
- Och, em... chciałam tylko powiedzieć, że pora wstawać. - Rzekła nieco zaskoczona Carmen do Gabrieli - Za pół godziny widzimy się na śniadaniu. Hildo przekaż to też mojemu... narzeczonemu. - Zająknęła się lekko, po czym ruszyła ku windzie, by spotkać się z oryginalną służącą ambasadora.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 09-11-2017, 19:39   #84
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nie było jej przy recepcji. Lizbeth znudziło się czekanie i udała się do hotelowego baru. O tej wczesnej porze… raczej pustego miejsca. Niemniej muzyka grała.


Muzyka grała cały czas, choć obecnie przez mechanicznych muzyków. Bar oczywiście odzwierciedlał prestiż i piękno hotelu. Był duży, zdobiony złoceniami i oświetlany przez kosztowne lampy łukowe.


Zawierał też spory zapas alkoholi, które należały do wyższej półki trunków. Żadnych bimbrów czy sikaczy. Każda butelka, jeśli nie mogła się pochwalić rocznikiem to przynajmniej mogła rodowodem. Niewątpliwie to tutaj skupiało się wieczorne życie gości hotelowych i bywalców. Atmosfera wieczorami musiała być pełna dymu z cygar i nieformalnych negocjacji biznesowych. Teraz było tu w miarę cicho i spokojnie. Pomijając jedno miejsce… stolik przy którym siedziała jedna kobieta.Tam kręciło się kilku dżentelmenów we frakach niczym pszczoły wokół swej królowej. Oj tak… łatwo było wytropić służkę ambasadora.
Lizbeth siedziała wygodnie pozwalając sobie zamawiać drinki i rzucajac powłóczyste spojrzenia jak i dwuznaczne żarciki. Niewiele w niej było tej posłusznej Drake’owi pokojówki. Pozostały jedynie ów nieskrępowany niczym dziki seksapil oraz pewność siebie na granicy arogancji.


Lizbeth zamiast stroju pokojówki nosiła króciutką sukienkę ze śmiałym dekoltem rodem z Nowego Orleanu, gdzie taka bezczelna moda się narodziła. Oraz białe podkolanówki i czarne szpilki. Rozpuszczone włosy nadawały całości dodatkowej drapieżności.
Niemniej… taki strój nie byłby odpowiedni dla lady Stone, ani każdej inne arystokratki. Nawet kurtyzany mogły by się zawstydzić na widok takiego stroju. Tak… ubierały się prostytutki.
Lizbeth jednak nie wydawała się tym przejmować, ani też jej “wielbiciele” nie ośmielali się zapytać o cenę za jej usługi. Lizbeth całym ciałem wyrażała dumę i dominowała nad otoczeniem, tak że nie dało się jej wziąć za przedstawicielkę najstarszego zawodu świata. A jej miękkie kocie ruchy nadal miały tą nadnaturalną grację i drapieżność dającą znać amantom, że lepiej nie obrażać.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 12-11-2017, 16:53   #85
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Na widok Lizbeth bez kagańca, jakim zdawał się dla niej być strój pokojówki, Carmen uśmiechnęła się szerzej. Również przyjęła postawę femme fatale i kołysząc biodrami wolnym krokiem podeszła do kobiety.
Ta z początku nie zauważała obecność Brytyjki zajęta przyjmowaniem hołdów mężczyzn ją otaczających. W końcu jednak zerknęła w kierunku podchodzącej arystokratki. Wstała i uśmiechnęła się szeroko.
- Miło mi znów zobaczyć ciebie.- zamruczała i ruszyła przebijając się przez tłumek adoratorów.
- Trochę tu parno.- rzekła obejmując poufale ramię lady Stone i kierując się do wyjścia z hotelu.- A ja mam ochotę na lody? A ty? Jest tu w pobliżu lodziarnia z prawdziwego zdarzenia z bardzo dyskretnym ogródkiem.
Carmen westchnęła, ale zgodziła się kiwając głową i dając się prowadzić. Przyszło jej na myśl, że ciekawie byłoby zobaczyć “starcie” Huai i Lizabeth, dużo ciekawiej niż kochanki, które przyprowadził im Orłow. Widać Brytyjka nawet w łóżku potrzebowała mieć poczucie, że jej kochanki i kochankowie byliby godnymi przeciwnikami także w walce. Ot zawodowe zboczenie.
- To od kiedy jesteśmy na “ty”? A może to tylko gdy ambasador nie patrzy? - zapytała rudowłosej kobiety z nutką uszczypliwości.
- Jesteśmy na ty… gdy ja mam wolne. Lub misja tego wymaga. A teraz mam wolne. Widzisz na mnie mundurek pokojówki? A może wolałabyś zobaczyć?- zamruczała kocio Lizbeth wyraźnie rozbawiona tą rozmową. Ruszyły hotelowym korytarzem l i wyszły na miasto, zwracając na siebie uwagę… choć głównie to Lizbeth zwracała. Dotarły do lodziarni dość szybko. Tak jak Lizbeth wspomniała lodziarnia była blisko. Tam można było zamówić różnorakie desery lodowe. Żadnych lodów na patyku, żadnych włoskich rożków… żadnego jedzenia plebsu. Zresztą ów plebs trudno było zauważyć na ulicach Zurychu.
Carmen pozwoliła swojej towarzyszce wybrać stolik. Sama zaś skomentowała jeszcze:
- Czyli masz wolne, ale... spotykasz się ze mną, by wypełnić rozkaz Joshuy, czyż nie? - uśmiechnęła się znacząco.
- Powiedzmy, że przekażę ci polecenia szefa i mam wolne. Ale najpierw lody.- odparła szukając interesującej ją pozycji na liście, gdy już usiadły przy stoliku otoczonym zewsząd żywopłotem. Przed sobą miały nieduże panele z opisami deserów i przyciskami do wciśnięcia .
Nie przestając się uśmiechać z odrobiną kpiny, Carmen przejrzała menu. Po chwili wybrała niewielki deser z truskawkami i gorącą czekoladą.
- Spieszę się - wyjaśniła i zerknęła na zegar - Za kwadrans mam być w hotelowej restauracji.
- Ach… to sobie nie poplotkujemy, jak to zawodowiec z zawodowcem.- stwierdziła z uśmiechem Lizbeth i nachyliła się ku Brytyjce. Jej język wysunął się z ust, długi i wijący się nerwowo. Nieludzki. Przypominający coś arystokratce. Coś znajomego.
- Mhmmm... jeden mężczyna, dwie kobiety… - wymruczała cofając się i uśmiechając.- Jest do czego się spieszyć.
Zamówiła deser lodowy. I przy zamówionych smakołykach zaświeciły się przyciski.
- Kwadrans to dużo czasu.- odparła Lizbeth sięgając pod sukienkę w okolicy lewej piersi.
Carmen przyglądała jej się z zainteresowaniem, ale bez zdziwienia. Właściwie od kiedy uzmysłowiła sobie podobieństwo genetyczne Lizbeth i węży, poczuła się nieco... spokojniejsza. Dla niej wszak węże nie były czymś obcym.
- Precyzując, nie spieszę się do moich kochanków z nocy. Teraz jestem w pracy. - Powiedziała tylko.
- Oczywiście… praca jest najważniejsza. - uśmiechnęła się wesoło Lizbeth i położyła na stole kopertę.- Tu jest adres i zaliczka. Pracownia krawiecka Gerharda Lubuecka szyje szybko i z fasonem, ale drogo. Wizyta zamówiona na południe. Twój lokaj winien się tam stawić punktualnie. Zrobią mu liberię wygodną i w rekordowym czasie. Wyścigi odbędą się jutro po południu…- przerwała bo zjawił się pracownik lodziarni z zamówionymi porcyjkami.

Okazało się że obie kobiety zamówiły to samo.
Carmen uśmiechnęła się lekko. Mówi się, że genialne i zabójcze umysły myślą podobnie. Oto był tego przykład.
- Tylko lokaj czy ja też? I gdzie my się spotkamy przed wyścigami?
Zajęta smakołykiem Lizbeth z początku ignorowała pytanie. Jej język owinął się wokół truskawki i zaciągnął ją do ust, gdzie została skonsumowana. Potem zagarnął kolejną porcję lodów do ust. Lizbeth nie jadła lodów po ludzku.
- Przyjedziemy po was. Będę prowadziła orzełka. Podjedziemy pod hotel.- mruknęła Lizbeth oblizując wargi. Spojrzała na Brytyjkę.- Nie masz swoich sukni? Z pewnością masz coś ładnego. Mogę też użyczyć swojej garderoby.
- Owszem, mam, po prostu pytam. - Prychnęła Carmen, sięgając łyżeczką do swojego pucharka i powoli zjadając przysmak.
- Ubierz się szałowo. Może coś z dużym dekoltem? - wymruczała zmysłowo smakując swoje lody. - To powinno przyciągnąć uwagę. A i…- tu dodała ponuro.-.. nie narażaj mego pana na śmierć. W przypadku jego zgonu musiałabym przejść na nowo Warunkowanie. -
Paznokcie jej lewej dłoni wysunęły się na kształt naostrzonych pazurów, którymi zrobiła głębokie rysy na blacie stolika. - A bardzo bardzo bym tego nie chciała. Ledwo przeżyłam przemianę w to co jestem, a Warunkowanie… jest stokroć gorsze od samej przemiany. W każdym razie, podczas wyścigów nie będę go mogła chronić, więc… ty i twój… lokaj musicie to zrobić za mnie.
- Twoja troska o niego doprawdy jest wzruszająca. - Odpowiedziała Carmen, kosztując czekolady.
- Jest przystojny, ma dłu… ma odpowiednie wyposażenie do dyscyplinowania.- zachichotała Lizbeth. - Jest dobrym Panem. Następnym razem mogę trafić na gorszy model, nie wspominając o tym że…- wzdrygnęła się nerwowo.-... Warunkowanie do nowego pana… przyjemne nie jest. Więc cenię to co mam.
- Mhm. - Odparła Carmen, zajęta bardziej deserem niż słowami kobiety.
- Jakieś jeszcze pytania masz? Dotyczące misji? - zapytała uprzejmie Lizbeth chowając pazurki i uspokajając się.
- Jakich zagrożeń byś się spodziewała, gdybyś tam była? - zapytała Brytyjka, ciesząc się, że wreszcie przechodzą do konkretów.
- Hmm… fanatyków. Bomb. Zabójców. Może niekoniecznie polujących na mojego ambasadora, ale wbrew temu co się z pozoru wydaje, Szwajcaria nie jest rajem na ziemi. Ci usytuowani najniżej są uciskani, a bezrobotni i pozbawieni dachu nad głową trafiają pod opiekę państwa… stając się państwowymi niewolnikami. - wyjaśniła ironicznie Lizbeth. - Każdy żebrak i wagabunda który postawi stopę w tym “raju” kończy właśnie tak. W obozach pracy. Zdarzają się więc przypadki… że ci najubożsi atakują tych na szczycie w ramach zemsty. A takie wyścigi pociągów przyciągają elity jak płomień ćmy.
- W porządku. I nie musisz się martwić, zadbam o Joshuę, jest w końcu ambasadorem mojego kraju, a teraz jeśli wybaczysz, czas na mnie. - Wstała powoli od stolika.
- Oczywiście… nie przejmuj się mną. Ani rachunkiem. Pójdzie na ambasadę.- rzekła uprzejmie Lizbeth nie przerywając konsumpcji smakołyku.
- W takim razie smacznego i... do zobaczenia. - pożegnała się.
- Do zobaczenia.- usłyszała w odpowiedzi ruszając tam gdzie wszak obiecała być. W sali jadalnej hotelu.

Orłow i Gabriela już tam byli. Oboje niezbyt zainteresowani posiłkiem, który skubali w oczekiwaniu na powrót Carmen. Gabi praktycznie przysypiała nad talerzem. Widać jej noc była cięższa od tej, którą przeżyła arystokratka.
- Dzień dobry śpiochy! - Carmen przywitała ich z uśmiechem i usiadła przy stole.
- Dzieeń dobry… - mruknęła niewyraźnie Gabriela i ziewnęła. - Nocne przeszpiegi nie były aż tak dobrym pomysłem jak sądziłam.
- A tobie jak poszło spotkanie z tą Lizbeth?- zapytał Orłow zaciekawiony.
- Bardzo dobrze, udało się zdobyć zaproszenia na jutrzejszy wyścig. Tymczasem... - z czarującym uśmiechem podała mu wizytówkę - Ten pan uszyje ci strój lokaja. Masz się stawić koło południa u niego.
- Cudnie. Już się cieszę.- stwierdził sceptycznie Orłow sięgając po podany kawałek papieru.- Musi być dobry, skoro ma przygotować strój w ciągu jednego dnia.
- Taka liberia wymaga trzech przymiarek. Z pewnością będziesz musiał tam długo posiedzieć.- oceniła sytuację Gabi.
Jan Wasilijewicz westchnął cierpiętniczo.- Coś jeszcze ta Lizbeth przekazała?
- Że przyjadą po nas jutro i że... mam ochraniać ambasadora. I tutaj moje zadanie dla ciebie Gabi, zorientuj się czy ktoś się nie odgraża, że wysadzi stadion. Przejrzyj też prosze listę gości, jeśli uda ci się do niej dotrzeć.
- Toooo… trudne zadanie. Zwłaszcza tak szybko. - stwierdziła Gabi bez entuzjazmu w głosie. Może dlatego, że była senna. Za to sama też coś położyła na stoliku. Nieduży kajecik. I dodała nieco rozkojarzona. - Moje owoce… to znaczy… owoce mojej pracy. Łatwo nie będzie.
- Przybliżysz czy mam sama rozszyfrowywać? I ogarnij się trochę, to nie pierwsza noc, którą zarwiesz na misji. - Powiedziała Carmen.
- Ehmmm… ma dość solidną deus ex machinę. Zauważyłam martwy punkt w jej polu widzenia, ale… nie wiem czy po jego przejściu nie wpakowałabyś się w pułapkę.- oceniła Gabi podpierając policzek dłonią. - Więc wejście do domu nie byłoby łatwe. Po pracy… spotkał się z dwoma przyjaciółmi i poszli do drogiej restauracji, gdzie popisywał się swoim bogactwem i razem próbowali przyciągnąć uwagę co ładniejszych kobiet. Bez skutku. Może są tam za dobrze znani? Restauracja nazywa się “ Jadeitowa Orchidea” i… chodzą tam osoby z odpowiednio grubym portfelem i koneksjami. Nie wiem o czym rozmawiali we trójkę, bo spoglądałam przez lornetkę na nich.- uśmiechnęła się kwaśno dodając po chwili.- Nie było mnie stać na wejście. -
Podrapała się po nosie.- Potem było kino… z nudnym filmem wojennym. Tu się trójka przyjaciół rozstała i nasz adwokat wrócił do domu w objęcie deus ex machiny oraz swego goryla, który się opiekuje domem i nim. Zauważyłam że dzwonił parę razy… za którymś z nich… podjechała taksówka z pięknie ubraną kobietą i… - tu Gabriela zaczerwieniła się dodając.-... no... baraszkowali długo i głośno. Następnie kobieta wsiadła do taksówki i odjechała. Pojechałam za nią, bo nudziło mi się tkwienie pod jego domem i dotarłam do do… luksusowego zamtuza podszywającego się pod ekskluzywny kabaret o nazwie “Czerwone Usta”. Trochę tam popytałam i dowiedziałam się że Hercel jest stałym ich klientem, zamawiającym panienki zazwyczaj dwa razy w tygodniu. Zawsze te najdroższe i najładniejsze. On żyje ponad swój stan. Szeregowy adwokat, nawet w renomowanej kancelarii nie zarabia tak dużo.
- Albo ma lewe dochody. Dobrze się spisałaś. - Powiedziała Carmen, kończąc niewielkie śniadanie. W końcu po pucharku lodów nie była zanadto głodna.
- Co teraz zamierzasz?… bo jednak trochę pośpię.- stwierdziła bez entuzjazmu Gabriela, a i Orłow przyglądając się Brytyjce dodał.- Mnie czekają przymiarki, ale to pewnie też jestem w stanie załatwić sam.
- W sumie nie mam planów... - zastanowiła się - Coś proponujecie?
- Dobre pytanie.- stwierdził zamyślony Orłow.- Zakładam, że ambasadę masz pod swoim obcasikiem, więc tam działać nie musimy. Mogłabyś pośledzić Hercela… jeszcze bez interakcji z nim. Skoro ciebie jeszcze nie widział to nie marnujmy tego atutu
- Alboo.. skorzystać z kajeciku. Może spróbować tych przyjaciół, albo… u właściciela kabaretu coś się wywiedzieć.- zamruczała Gabi.
- Myślę, że jak będziemy się chcieli dostać do Hercela to najlepiej podszyć się pod zamówioną przez niego pannę, czyli na razie nie ruszałabym ani kabaretu, ani samego prawnika i jego przyjaciół - niech moja twarz jest dla nich obca.
- Mam za to inny pomysł... ostatnio Huai wprowadziła mnie do tego bosa od goryli. A gdyby tak udać, że znów go odwiedzam i spróbować dowiedzieć się czegoś o napaści na muzeum? - zastanawiała się na głos - Tylko nie mogłabym się z nim spotkać, bo wtedy spaprałabym kontrakt Huai i Yue i mogłoby to być tyle z naszego zaproszenia do Singapuru... Ech, chyba jednak nie warto ryzykować.
- Mogłabyś też uderzyć wprost do źródła i udając… bo ja wiem.. reporterkę. Spróbować coś uzyskać u dyrekcji muzeum.- zastanowił się Jan Wasilijewicz.
Carmen przytaknęła.
- Niezły pomysł. - podchwyciła.
- To ustalone… - Orłow uśmiechnął się lekko i spytał. - A co możesz powiedzieć o tej Lizbeth? To jakaś sekretarka ambasadora?
- Cóż... bardziej służąca i... prywatny ochroniarz. Po modyfikacjach... jest trochę taka... zwierzęca. - Wyjaśniła Carmen, drapiąc się po karku.
- Brzmi podejrzanie. Wolałbym jednak głupiutką panienkę z główką pełną marzeń. Z takimi nie ma kłopotów.- ocenił mężczyzna.
- Jej i tak jutro nie będzie na wyścigach. Nie powiesz mi zresztą, że nagle zacząłeś unikać władczych kobiet. - Zaśmiała się Brytyjka.
- Prywatnie tak… lubię. Ale podczas tej misji może być kłopotliwa. Przypuszczam że ambasadora dość łatwo sobie owinęłaś wokół paluszka. Ona może sprawiać problemy, jeśli jest bardziej… zwierzęca. Różne plotki o takich krążą.- wyjaśnił Rosjanin.
- Jakie plotki?- zaciekawiła się Gabriela.
- Że są… dzikie… niestabilne emocjonalne i czasami nieprzewidywalne.- stwierdził krótko Jan Wasilijewicz.- Szczegółów nie znam.
- Tak, ona taka jest. - Przyznała Carmen. - Przypomnę jednak, że akurat ambasador nie jest naszym celem, więc nie przewiduję na tej linii konfliktu. Choć też nie chciałabym mieć jej za partnera w akcji. Mimo niemal pewnej skuteczności.
- To wszystko ustalone. Na mnie już pora… idę do przymiarki. -westchnął Orłow zabierając podaną mu przez Brytyjkę kopertę.- Pewnie zajmie mi to do wieczora. Zaiste okrutnie się mścisz na mnie Carmen.
- Ależ, ależ... to dopiero przedsmak jutra, mój sługo. - Carmen uśmiechnęła się, również wstając od stołu. Na odchodne zwróciła się do przysypiającej Gabrieli - Daj sobie kilka godzin snu, ale mam do ciebie wcześniej jedną prośbę. Zadzwoń do gabinetu dyrektora muzeum, powiedz, że nazywam się Victoria Pierre i jestem redaktorką New London w podróży i wpadnę przy okazji przesiadki w Zurychu na wywiad koło południa. Nie przyjmuj odmowy.
- Dobrze.. tak za pół godziny będziesz umówiona.- stwierdziła z uśmiechem Gabriela wstając od stolika i ruszając do swego pokoju. Zapewne by stamtąd zadzwonić.
Carmen dokończyła kawę i również wróciła do swojej sypialni. Tam wyjęła z bagażu “zerowe” okulary i upięła włosy w kok, dzięki czemu wyglądała bardziej jak dziennikarka niż arystokratka. Na koniec zmieniła suknię na dopasowany czarny kostium z luźnym surdutem.

[media]https://i.pinimg.com/736x/89/0b/7d/890b7dad64482326c04fb054e469fb47--victorian-gothic-fashion-victorian-dress-steampunk.jpg[/media]
Wyglądała bardzo profesjonalnie i takim wrażeniem emanowała. Pozostało tylko zamówić taksówkę w nadziei, że Gabi się spisała. A jeśli nie… to wykorzystać imperialny tupet i arystokratyczną dumę, by utorować sobie drogę.

Muzeum Kultur Starożytnych przy Wilhelmstraße 46 było dość małe jak na standardy miasta, ale i tak robiło wrażenie. Bazaltowy gmach oparty na planie kilku luźno połączonych ze sobą prostokątów za pomocą wąskich dróżek osłoniętych przed deszczem daszkiem podpartym dwoma kolumnadami. Wybrana barwa kamienia nadawała ponurego charakteru temu budynku. Muzeum wyglądało bardziej na mauzoleum. I miało dwóch strażników. Potężnie zbudowane goryle w policyjnych mundurach stojących u jego wrót.
Carmen pewnym krokiem ruszyła do drzwi z zamiarem przekroczenia ich.
Goryle przyjrzały się jej bacznie i czujnie, ale… nie zrobiły nic. To w końcu było muzeum, obiekt publiczny. Brytyjka więc bez problemu dotarła do kasy muzeum i prowizorycznej bramki wzbraniającej dostępu do dalszych części budynku. W kasie… zamiast automatu była młoda kobieta o upiętych w kok ciemnych włosach. Wyraźnie niezadowolona z roli jaka jej przypadła.
- Dzień dobry, Victoria Pierre, New London, byłam umówiona na rozmowę z dyrektorem - rzuciła na jednym oddechu, jakby nie chcąc tracić niepotrzebnie czasu.
- Tak. Zostałam poinformowana o pani wizycie. Proszę wejść. Trzeba skręcić na prawo przy sarkofagu i udać się na górę. Schodami, bo winda nie działa.- wyjaśniła uprzejmie kobieta wpuszczając Carmen na teren muzeum.
Nie tracąc reporterskiego pędu, Brytyjka popędziła wskazaną drogą, rzucając za siebie tylko zdawkowe: “Dzięki!”
Winda miała na sobie napis “Nieczynna”. Światła w korytarzu i gablotach nie świeciły, soczewki obserwujące sale z eksponatami nie poruszały. Carmen dość szybko zorientowała się więc, że deus ex machina muzeum nadal nie działa. To tłumaczyło obecność tylu małpich funkcjonariuszy włóczących się po muzeum. Carmen dotarła do schodów i po krótkim spacerze ruszyła korytarzem do dużych drzwi na jego końcu.
“Maksimilian Haerz”- Głosiła plakietka. A po otworzeniu drzwi Brytyjka zobaczyła brodatego acz młodego mężczyznę w szykownym, acz nieco ekscentrycznym stroju eksponującym kosztowną spinkę.
- Tak? W czym mogę pomóc? - zapytał uprzejmie wędrując spojrzeniem po sylwetce agentki.
- Jestem reporterką New London - powiedziała Carmen wchodząc do środka i po męsku wyciągając rękę w stronę dyrektora - Dziękuję, że znalazł pan czas, by odpowiedzieć na kilka pytań.
- Oczywiście... wszystko dla prasy.- rzekł z uśmiechem Maksimilian i zaczął gadać zachwalając swą placówkę.- Nasze muzeum nie jest może największe, ale za to skupione na początkach cywilizacji. Mamy imponującą kolekcję ceramiki czerwonofigurowej po tej stronie Alp. Nie licząc oczywiście kolekcji Albionu.
W czasie, gdy mówił, Carmen wyjęła z torby notatnik i zaczęła udawać, że coś pisze.
- Coś jednak z państwa zbiorów ostatnio ubyło. Jak pan skomentuje ostatnią kradzież z - przypomnijmy - morderstwem i wieloma niewiadomymi?
- Nie zginął żaden człowiek.- mina dyrektorowi od razu zrzedła, a i entuzjazm wobec prasy wyraźnie opadł. - Mogę też zapewnić, że nie zginęło nic cennego. Nic szczególnie cennego, a co do detali, to… śledztwo jest w toku, a ja nie jestem uprawniony do udzielania na jego temat informacji.
Odetchnął głęboko i stwierdził smutnym tonem. - Musi pani zrozumieć. Muzea takie jak moje nie mogą ciągle bazować na stałej ekspozycji, a nie mamy takich rozległych zbiorów by móc od czasu do czasu zmieniać pokazywane eksponaty. Jedyną naszą szansą jest wypożyczanie zbiorów z innych muzeów na ekspozycje tematyczne. A kto wypożyczy swe eksponaty już raz okradzionej placówce? Rozgłos w tej sprawie bynajmniej nie jest mi na rękę.
Carmen zrobiła strapioną minę.
- Panie dyrektorze, z całym szacunkiem, ale rozgłos zrobił się już sam, piszą o was chyba wszystkie liczące się dzienniki. Jedno, co może Pan zrobić w tej sytuacji to opisać zabezpieczenia, które zostały sforsowane, by ewentualni inwestorzy oraz inne placówki wiedziały, że zrobiliście naprawdę wszystko, by zadbać o zbiory... a z tego co słyszałam, sprawa jest nietypowa, prawda?
- Tak usłyszałem od śledczych.- potwierdził dyrektor krótko. I westchnął niczym męczennik na widok narzędzi kaźni.- Całą deus ex machinę rozwaliło. Ubezpieczenie nie pokryje całości kosztów jej wymiany.Tryby zatarte… karty perforowane uszkodzone. Trzeba będzie od nowa ją programować.
- Czyli napastnik wiedział co robi... czy raczej był to taki atak brutalnej siły?
- Moje muzeum wyglądało rano jak po przejściu tornada. Trudno to uznać za finezyjną robotę.- jęknął nerwowo Maksymilian.
- Niektóre gazety piszą, że ślady wyglądały tak, jakby atak nastąpił od środka muzeum. Czy to możliwe?
- Nie mogę udzielać takich informacji. To że jakieś gazety mają wtyki w policji nie oznacza, że ja mogę robić to samo. Mnie mogą oskarżyć o działanie na szkodę śledztwa. Czy pani wie, że mnie… podejrzewają zorganizowanie całego tego wydarzenia? Mnie! Bo niby mógłbym zarobić na ubezpieczeniu. Banda niemot chce zrzucić na mnie winę i zamknąć śledztwo.- rozemocjonował się dyrektor.
Carmen niby to z bólem serca przestała pisać i zamknęła notatnik.
- Zawsze znajdą się piranie, gdy gruba ryba zostanie zraniona, proszę się jednak nie martwić i... cóż, tak między nami mogę zdradzić panu, że właśnie przyleciałam z Kairu. Miejscowi mówią, że jedne wykopaliska zostały zniszczone przez... żywe mumie.
Ja wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale... idąc tym śladem musiałam się z panem spotkać! - powiedziała tonem fascynatki.
- Nie. To brzmi absurdalnie. - westchnął dyrektor i stwierdził po dłuższej chwili.- A choć były ślady walki i to dość krwawej. A choć mumie zostały skradzione to… jak pani wie goryle zostały zabite, a Janus… jeśli nawet zostanie uruchomiony ponownie to stracił pamięć i prawdopodobnie zapisy wydarzeń przepadły.
- Czyli tak zupełnie abstrahując między nami, gdyby to były te mumie... to przecież nie mogły znać się na deus ex machinie, prawda? Ktoś nimi kierował... - zastanawiała się na głos - Skąd je mieliście? Wypożyczaliście je?
- Nie… Mumii w Egipcie jest jak pcheł na psie. Większość to zwłoki niższych urzędników i dowódców. Można je kupić tanio, a robią takie same wrażenie jak mumie faraonów. Było też kilka peruwiańskich. - ocenił Maksymilian smętnie. Widać ich strata jednak bolała.
- A czy ktoś się nimi ostatnio zajmował przed tym incydentem? Jakaś firma może pomagała przy zachowaniu ciał w odpowiednim stanie albo może ktoś inny robił reportaż? Chodzi mi o kogoś, kto mógł być sam na sam z eksponatami.
- Nie mogę udzielić takich informacji. Dobro śledztwa i takie tam pierdoły… sama pani rozumie.- wyjaśnił uprzejmie dyrektor.
- Dlatego pytam nieoficjalnie. Obiecuję, że taka informacja nie znajdzie się w artykule, po prostu wie pan... sama staram się zrozumieć. - Spojrzała na niego wzrokiem smutnego szczeniaka.
- Nie powinienem chyba. Niech pani zrozumie, to nie jest… - westchnął dodając.- Z tego co wiem, to nikt się nie zbliżał do mumii, choć niedawno jakaś badaczka historii przeprowadzała wywiad na temat naszych nieboszczyków z naszą kadrą naukową. Dla jakiegoś periodyku historyczno-archeologicznego z Prus. Madame Giselle Buenchen? Jakoś tak.
- Oczywiście, rozumiem, rozumiem. Dobrze, panie dyrektorze, w takim razie nie będę już niepokoić... chyba że wie pan, gdzie ta badaczka się zatrzymała. Chętnie porozmawiam z nią na temat jej badań.
- Niech pani spyta tych… redaktorów z Prus. Na pewno wy, ludzie prasy, macie odpowiednie kontakty.- zaproponował Maksymilian.
- Oczywiście, oczywiście. Dziękuję zatem za pana cenny czas. - Carmen podała mu znów rękę, tym razem by się pożegnać.
- Do widzenia.- stwierdził krótko dyrektor jakoś niespecjalnie zadowolony z tego wywiadu. Cóż… w jego oczach reporterka nie interesowała się tym czym powinna.
Carmen jednak zanim udała się do wyjścia, postanowiła obejrzeć sobie muzeum, a szczególnie wypatrując śladów po napadzie.
Nie było już krwi. Zmyto ją pewnie. Carmen dostrzegła ślady po kulach i ślady po ostrzach na ścianach i podłodze. Niewiele więcej jednak można było odkryć teraz, gdy dyrekcja muzeum skupiła się na doprowadzeniu sal wystawowych do pierwotnego stanu. A choć te rysy i dziury były trudne do dostrzeżenia, to były wyraźnym dowodem jak wielka jatka odbyła się w tym miejscu. Skoro nawet teraz były widoczne tu i tam, mimo usilnych prób pracowników tej instytucji do w pełni wyrugowania pozostałości po tym niefortunnym incydencie.
Carmen przyglądała się śladom, starając się w głowie odtworzyć tempo walki. Gdzie mogła się zacząć?
Na to jednak mimo swych wysiłków odpowiedzieć nie mogła. Gdyby miała dostęp do świeżego pola bitwy, albo chociaż do policyjnej dokumentacji, to tego problemu by nie było. Ale dyrekcja muzeum zadała sobie wiele trudu, by tu posprzątać. A wodzenie Brytyjki nosem po ścianach i podłodze zaczęło przyciągać uwagę policyjnych goryli pilnujących porządku w muzealnych salach.
Wreszcie uznała swoją porażkę i postanowiła zakończyć obchód muzeum. Podeszła do kobiety w kasie.
- Przepraszam, słyszałam, że Madame Giselle Buenchen tutaj była. Dawno się nie widziałyśmy. Może zostawiła na siebie jakieś namiary? Wpisywała się może do Państwa księgi?
Kobieta zmarszczyła brwi i zamyśliła się. Po czym przejrzała księgę pamiątkową i wzruszyła ramionami dodając. - Nie ma żadnego wpisu pod takim nazwiskiem, a inne źródła informacji uległy zniszczeniu wraz z deus ex machiną muzeum.
- Rozumiem, cóż, wielka szkoda. - Powiedziała Carmen i wyszła z budynku, zastanawiając się jak mogłaby zdobyć informacje o reporterce. Najprostszym sposobem było poproszenie o to ambasadora, jednakże z nim miała się jutro zobaczyć. No i sporo dla niej zrobił... Postanowiła spróbować więc poszukiwań na własną rękę i... udała się do budynku Biblioteki Narodowej, aby poszukać periodyku, o którym mówił dyrektor muzeum.

Zurych miał wspaniałą bibliotekę i bardzo dobrze wyposażoną. Co prawda za wstęp się płaciło i za trzecią godzinę też. I za każdą kolejna po niej. Jednak Carmen aż tyle czasu nie potrzebowała.


Lucjusz który był deus ex machiną tego budynku dość szybko i skutecznie dostarczył Brytyjce to czego żądała. Kolejnych egzemplarzy wydawanych w Prusach gazet zajmujących się archeologią lub/i historią. Bowiem Lucjusz nie miał w swej bazie danych żadnego artykułu napisanego przez ową Giselle. Żadnej notki biograficznej, żadnego odnośnika. Nic. Jakby nie istniała w świecie naukowym, a przecież do takich gazet pisywali uczeni właśnie. Giselle musiała być więc naukowcem.
Jednakże nic te poszukiwania nie dawały. Carmen przeglądała gazetę za gazetą nie znajdując żadnych śladów istnienia tej reporterki.
Za to ktoś znalazł ją…
Jakiś dżentelmen bowiem obserwował Brytyjkę, najpierw zza dużego tomu który z początku przeglądał zerkając ku siedzącej parę metrów dalej arystokratce. A potem wprost bezczelnie spoglądał na nią jakby chciał ją przeszyć wzrokiem.


Młody panicz o dość ekscentrycznym stroju, wszak ta czarna szata miała lekko orientalne konotacje. Podpierał się przy tym laseczką z hebanu zakończonej rączką wykonaną z rubinu. I ciągle spoglądał na Brytyjkę, co… samo w sobie nie było podejrzane. Wszak Carmen przywykła do bycia rozbieraną wzrokiem przez mężczyzn. Efekt uboczny bycia pożądaną przez wszystkich artystką. Mimo to… coś w jego spojrzeniu było nietypowego.
Jako że wciąż była w przebraniu reporterki, czuła się nieco swobodniej. Podniosła wzrok na młodzieńca i posłała mu pytające spojrzenie.
Ten uśmiechnął się drapieżnie i bynajmniej nie speszył się jej wzrokiem. Gestem zaprosił ją ku sobie.
Ona zaś gestem odmówiła, wskazując na leżące przed nią archiwa. Nie zamierzała nieznajomemu ułatwiać podboju. Ot, uśmiechnęła się i wróciła do swoich poszukiwań.
Przez chwilę nic się nie działo. Ot kolejne przerzucane gazety nie ujawniały żadnych nowych informacji. Jedyny artykuł jaki znalazła w najnowszych numerach dotyczył odkrycia naturalnie zmumifikowanych zwłok w Mongolii i był napisany przez mężczyznę.
Jakiś cień przesłonił jej światło i usłyszała ciche zapytanie.
- Jest pani pewna, że znajdzie pani to czego szuka tutaj? W tych… gazetkach?
Carmen podniosła głowę i uśmiechnęła się znów.
- Pan, jak rozumiem, wie dokładnie czego poszukuję?
- Dotknęło panią coś niezwykłego. Coś czego wyjaśnić się nie da nauką. Coś co odbiło się piętnem na pani…- uniósł laskę i przesunął nią po policzku. Zdobiący ją rubin rozbłysł lekkim światłem. To mogła być jakaś jarmarczna sztuczka, ukryta w lasce lampka zasilana małą baterią. Mogła to być to. -... życiu. Ja to widzę.
- Często pan w ten sposób umawia się z nieznajomymi na kawę? - Carmen nie przestawała się uśmiechać.
- Tylko z wyjątkowymi osobami. Jest między nami jakaś koneksja… choć nie tak oczywista.- przysiadł się nieznajomy i spojrzał na zebrane przez Carmen gazety. - W takich rzadko trafiają się artykuły dotyczące ezoteryki.
- Z tego chyba prosty wniosek, że nie jej poszukuję. - odparła Brytyjka, którą faktycznie bawiła cała ta sytuacja. Po prawdzie było to urozmaicenie od naukowego bełkotu, który musiała przeglądać.
- A czego takiego poszukujesz? - mężczyzna spojrzał z zakłopotaniem na rubin zdobiący jego laseczkę jakby był on winny nieporozumienia. Potem jednak jego wzrok powędrował w dół na Carmen i jej postać.
- Na pewno nie obcego, który bez pozwolenia mówi do mnie na “ty”. - Odparła i wstała od stolika. Czuła, że tutaj nic nie znajdzie.
- Wybaczy pani śmiałość.- odparł niezrażony mężczyzna i machnął laseczką. Na moment jakby komnata pociemniała, a do ucha Brytyjki doszły dźwięki… ciche… jakby na granicy słuchu potępieńcze jęki. Na moment, bo potem wszystko wróciło do normy. - Ale jakże mógłbym pozwolić sobie na zwłokę, przy tak… naznaczonym fatum spotkaniu.
- Niestety, na mnie czas. - choć nie dała tego po sobie poznać, prezentacja mężczyzny trochę ją zaniepokoiła. Spojrzała na innych użytkowników biblioteki, czy oni także zauważyli zmianę, której dokonał nieznajomy?
- Rozumiem. - mężczyzna sięgnął pod szatę do kieszeni i wyjął z niej bilecik. Położył go na jednej z gazet. - Gdyby jednak zmieniła pani zdanie… lub znalazła czas.-
Bilecik był zwyczajny, podobnie jak zachowanie nielicznych czytelników w tej części biblioteki. Nikt niczego nie zauważył, poza nią oczywiście. Może rzeczywiście coś ich łączyło?
Carmen spojrzała na bilecik i już miała ruszyć w kierunku wyjścia, gdy się zawahała. Co jej szkodziło? Umiała sobie przecież poradzić, a i tak obecnie innych planów nie posiadała.
Powoli zlustrowała “magika” wzrokiem.
- Powiedzmy, że znajdę nieco czasu... ale w zamian poznam pana nazwisko. - Rzekła.
- Magnus Reinchard. Hrabia Rosenheim w Bawarii. - odparł z uśmiechem mężczyzna i zapytał. - A pani?
- Victoria Pierre, reporterka. - Odpowiedziała bez zająknięcia, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
- Miło mi poznać madame Pierre.- ujął dłoń w swoją i pocałował szarmancko jej nadgarstek. - Ufam że znajdzie pani czas na kawę u mnie w domu? Zaproponowałbym pewnie jakiejś kawiarni, gdyby nie moje osobiste zainteresowanie pani… przeżyciami i świadomość tego jakiego rodzaju to są przeżycia. Z pewnością nie takie o których można swobodnie opowiadać.
- Obawiam się, że mnie pan przecenia, ale niech będzie. - odpowiedziała lekkim tonem Brytyjka, chwytając mężczyznę pod ramię. - A czy to nie dziwne, że bawarski hrabia mieszka w Zurychu? - zapytała przy tym.
- Widać nigdy nie była pani w Bawarii, skoro zadaje pani takie pytania.- odparł ze śmiechem mężczyzna. - Bawaria to katolicki ciemnogród. Miejsce porośnięte lasami i pogrążone w małomiasteczkowych tradycjach. Można tam polować na zwierzynę albo… strzelić sobie głowę z flinty. To jedyne rozrywki w Bawarii.
- A jednak nie wydaje się Pan typowym Bawarczykiem, hrabio - rzekła Carmen, pozwalając się wyprowadzić budynku biblioteki.
- Jestem oświeconym… osobą która wie, że to wszystko dookoła, to fasada za którą ukrywa się coś więcej. - wyjaśnił tonem mędrca szerokim gestem pokazując otoczenie biblioteki.- Pani też to zauważyła, prawda?
- A jeśli zaprzeczę? - zapytała prowokacyjnie.
- Skoro pani idzie… to nie wierzę w to zaprzeczenie. A może też powód jest inny. Może ciekawi pani jakie to cuda… skrywa moja alkowa? - zapytał równie prowokacyjnie hrabia.
- Raczej z zawodowej ciekawości próbuję pana rozgryźć. Ile w tym wszystkim blichtru i jakie są prawdziwe intencje szanownego pana... - Powiedziała wprost.
- Mi-sty-czne… choć oczywiście… nie jestem odporny na pani zjawiskową urodę.- wyjaśnił uprzejmie hrabia przywołując taksówkę i wpuszczając Brytyjkę pierwszą.
- Uprzedzam, że nie reaguję za dobrze na takie podrywy - ostrzegła go, wsiadając do środka.
- A na jakie pani reaguje dobrze? - zażartował wsiadając za nią i podając adres taksówce dodał, gdy taksówka ruszyła.- Zresztą jak wspomniałem tu chodzi o coś więcej niż trywialny podryw.
Pojazd ruszył kierując się uliczkami miasta w głąb dzielnicy willowej. Carmen nie odzywała się przez tę drogę, starając zapamiętać okolicę.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 12-11-2017 o 16:56.
Mira jest offline  
Stary 13-11-2017, 12:50   #86
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Budynek w którym mieszkał hrabia… rozczarowywał. Z pewnością to nie była najbardziej prestiżowa posiadłość w mieście. Ot mała kamienica w rzędzie podobnych do siebie kamienic. Widocznie hrabiemu nie powodziło się za dobrze.
- Nie ma to jak w domu.- rzekł Magnus wysiadając pierwszy i podając dłoń arystokratce. Wsparła się na niej bardziej z uprzejmości niż z potrzeby. Przyglądała się okolicy, szczególnie starając się wypatrzeć ewent. “egipsko” wyglądających przechodniów lub innych obserwatorów, którzy by ją zaniepokoili.
Nie natrafiła wzrokiem na nic niepokojącego, choć… fakt, że kamienica hrabiego stapiała się wyglądem z innymi był kłopotliwy w przypadku, gdyby musiała ją odnaleźć ponownie.
- Jak pani wiadomo, lub się pani domyśla, lub… podejrzewa… świat nie jest taki jaki widzimy. Jest coś więcej. Coś poza naszym pojmowaniem rzeczywistości. - rzekł gdy deus ex machina o imieniu Hazel wpuściła ich do kamienicy. Trzeba przyznać, że hrabia dbał o swój image, gdyż korytarz obwieszony był maskami afrykańskich szamanów, jakimiś sentencjami zapisanymi po hebrajsku i mistycznymi znakami wymalowanymi na ścianach czerwoną barwą udającą krew.
Carmen uśmiechnęła się lekko na to zastawienie, jednak nie komentowała go, nie chcąc przerywać Magnusowi.
Ruszyli do gabinetu i po drodze do niego mężczyzna zamówił dwie kawy. Te już czekały na miejscu, więc był to pewnie dobrze znany Hazel popołudniowy “rytuał” hrabiego. Gabinet był obwieszony różnymi “magicznymi” przedmiotami pochodzącymi chyba ze wszystkich cywilizacji na Ziemi, oraz posiadał olbrzymią przeszkloną biblioteczkę pełną całkiem nowych książek.
- A więc… odkryła już pani moje prawdziwe intencje?- zapytał siadając za biurkiem i popijając przeznaczoną mu kawę.
- Nie, niestety. - Carmen również usiadła po drugiej stronie biurka w fotelu.
- Miała pani doświadczenia… które trudno określić jako normalne. Coś co nie mogło zaistnieć w znanej nam rzeczywistości… czyż nie tak? - zapytał Magnus przyglądając się kobiecie z pobłażliwym uśmieszkiem. - Jeśli się mylę, to nie byłoby tu pani. Jeśli się mylę… gotów jestem opłacić pani taksówkę.
- Wciąż jednak tu jestem. - Powiedziała Carmen i sięgnęła po filiżankę, by upić z niej łyk kawy. Patrzyła przy tym młodzieńcowi prosto w oczy.
- Tak. Zauważyłem… ale jeśli szuka pani… tematu na artykuł. Na nagłówek na pierwszej stronie: “Zwariowany hrabia wierzy w magię”... to też traci pani czas.- odparł w odpowiedzi mężczyzna wytrzymując jej wzrok i opierając dłonie na swej laseczce… sprawił że w pokoju znów zrobiło się nieco ciemniej, a szepty i jęki wyraźniejsze choć nadal nie słyszała słów. Za to czuła dłonie, wpierw na swym ubraniu, potem na swym ciele… dotyk przesuwających się niematerialnych dłoni. Sięgających coraz głębiej, pod skórę, pod ciało… do duszy. - I wiele ryzykuje. Pewne tematy wymagają wiedzy, by móc je bezpiecznie smakować.
Zaparło jej dech w piersi. Z trudem zachowała spokój. Czy ten mężczyzna mógł być tym, czego szukała? Siłą, która zabezpieczy ją przed urokiem Aishy?
- Niczego też nie notuję, jak pan widzi. Chcę jednak wiedzieć, co pan mi robi i... co pragnie odkryć.
- To magia… niezbyt potężna tak naprawdę. Ale i tak groźna w rękach… głupców, którzy nie potrafią nad nią zapanować. - wyjaśnił Magnus, a mrok, szepty i dłonie ustąpiły. - Jak wspomniałem coś w pani wyczuł mój zaklęty kamyczek i to szczególnie przyciągnęło mnie do pani. Odkryć zaś nie mogę nic bez pani współpracy. - wzruszył ramionami bezradnie.
- Tylko co mi da odsłonięcie przed panem swoich kart? Jakie ja mam wynieść korzyści z poszerzenia pańskiej wiedzy? - zapytała Brytyjka drżącą lekko dłonią odstawiając filiżankę na stół.
- Także zdobędzie pani wiedzę… choć za cenę pokazanie mi swego biustu. - rzekł pół żartem pół serio mężczyzna. - Zakładam że cokolwiek pani doświadczyła, z pewnością nie wie pani… wszystkiego o tym zdarzeniu. Razem możemy odkryć więcej, za pewną cenę… która z mej strony będzie większa.
- To znaczy?
- To nie jest kawałek metalu…- wskazał na sztylet stojący w gablotce obok biurka. -... służący do wystroju wnętrza. Pewnie użyję go na sobie.
Carmen pokiwała powoli głową.
- Ja... znalazłam się pod wpływem uroku pewnej egipskiej... kapłanki. I teraz, cóż, mam wrażenie, że lubi mnie śledzić i dręczyć w snach. - Powiedziała z ociąganiem Carmen.
- Fascynujące… jakie to tortury stosuje w tych snach? Jak silna to jest według ciebie więź? Telepatia?- zainteresował się hrabia.
Carmen zmieszała się.
- To... to wszystko ma wymiar... erotyczny. Ja pod wpływem uroku się znalazłam, gdy nieumyślnie na nią i pewnego profesora natrafiłam, gdy oni... - przełknęła ślinę - w alkowie... No i cóż... po tym jeszcze złożyło się tak, że... sama zostałam jej kochanką. - Dodała cicho.
- Intrygujące… wpierw będę musiał cię cofnąć do tego momentu, byś opisała mi jej gesty i to co widziałaś, każdy szczegół. Potem spróbuję zbadać samą klątwę i zdjąć jeśli.. zdołam. Jeśli nie… zapewne będziemy musieli otrzymać pomoc od Towarzystwa i jakoś grupowo usunąć. To będzie bardzo fascynujące doświadczenie.- podekscytował się mężczyzna.
- Skoro... tak mówisz. Czy wyzwolę się spod jej wpływu dzięki temu? Ja... chcę ją zniszczyć. Choć teraz ona wie, że nie mogę, więc drażni się ze mną.
- Nie wiem. Taki mam zamiar. Zmierzyć się z inną potęgą i ją pokonać. To podniecające wiesz? - wstał od biurka, obszedł je i usiadł na nim. Laseczka w jego dłoni zaczęła poruszać się jak metronom. Rubin błyskał czerwonym blaskiem kiwając się na boki. - Skup spojrzenie na kamieniu, odpręż się. Nie walcz ze zmęczeniem. Pozwól mi poprowadzić cię.
Popatrzyła na niego nieufnie. W końcu jednak skinęła głową i spróbowała się odprężyć.
- Teraz nie istnieje… wczoraj nie istnieje… cofnij się do tego czasu i miejsca, gdy ich zobaczyłaś.- szeptał cicho i monotonnie. I nagle wszystko się rozpadło. Znowu znalazła się na pustyni, znowu miała nad sobą płachty namiotu. Znowu kryła się w mroku. Znowu widziała Aishę wyuzdaną i dziką w swej namiętności. Zapomniała już jak piękna to kobieta i pełna erotyzmu, unosiła się na swym kochanku w górę i w dół wodząc palcami po swych piersiach i sprawiając… że Carmen znów poczuła tą chęć. By się zbliżyć, by je pochwycić, by wielbić… je i ich właścicielkę. Z trudem opierała się pokusie, gdzieś w głowie mając ostrzeżenie o niebezpieczeństwie, które za tym się kryje.
- Opowiadaj co widzisz… co ona robi… skup się na szczegółach.- słyszała polecenia Magnusa jednocześnie wszak mając problem z oderwaniem spojrzenia od piersi Aishy. Palce wodzące po nich falujących w rytm ich figlów były jak przewodnicy prowadzące ją do źródeł jej żądzy.
- To zbyt... wstydliwe... - jęknęła Carmen, lecz posłusznie zaczęła opowiadać mężczyźnie o wszystkim... najchętniej jednak opisując piersi Arabki. To narastało między jej lędźwiami, ten żar wzmacniany wspomnieniem wywoływanym ponownym przeżywaniem tej nocy. Tęsknota za Aishą, za jej głosem, dotykiem, pieszczotą, pocałunkiem. To ona była jej kochanką podczas nocy wśród piasków, to ona pokazała rozkosz płynącą z posłuszeństwa i poddania się. To jej piersi chciała całować i pieścić.
Nagle wizja się urwała wywołując mimowolny jęk rozpaczy. Jakaś jej część chciała tam wrócić… w objęcia egipskiej kochanki.
- Interesujące… brzmi jak bardzo stara magia.- stwierdził Magnus przeglądając notatki które robił na podstawie słów Brytyjki.
Carmen oddychała ciężko. Odruchowo skuliła się w fotelu. Dłońmi trzymała rozpalone policzki.
- Tak, bardzo ciekawe. Dobrze się czujesz. Chcesz herbaty? - zapytał hrabia spoglądając na Brytyjkę.
Spojrzała na niego rozpalonym wzrokiem.
- Czegoś... zimnego... bardzo zimnego. - Powiedziała, czując jak jej ciało płonie.
- Dobrze... Hazel. Zimną lemoniadę proszę.- stwierdził stanowczo mężczyzna i jeden z sufitowych manipulatorów podał Carmen szklankę z zielonkawym płynem z kostkami lodu i plasterkiem cytryny dla ozdoby.
Nie bardzo zwracając uwagę na ozdobę, Carmen wypiła duszkiem napój.
- Dziękuję... - spojrzała nieco przytomniej na Magnusa, by szybko uciec spojrzeniem. Nagle dotarło do niej jak przystojnym jest mężczyzną.
- Powinniśmy się rozebrać do pasa…- zamyślił się hrabia zagapiony w notatki.-... i przygotować, ale jak chcesz możemy to przełożyć na później. Nie sądziłem jak sugestywna może być twoja opowieść. A co dopiero…nieważne. Zresztą, w pewnym sensie ci zazdroszczę. Byłaś świadkiem magii tak starożytnej jak ludzkość, magii bez słów, formuł czy reguł.
-Wiem... i wiem jak bardzo jest ona niebezpieczna. - powiedziała z determinacją - Dlatego mimo że to dla mnie... zawstydzające, to jestem w stanie kontynuować. I ci zaufać. Ostrzegam jednak Magnusie, jeśli mnie wykorzystasz... moja zemsta dosięgnie cię choćby na końcu świata.
Magnus spojrzał w dół swego ciała. - No… cóż… nie będę udawał, że jestem impotentem. Ale nie martw się. W tej chwili mimo reakcji mego ciała, nie jestem zainteresowany zabawą. Hazel wskaże ci pokój w którym możesz się rozebrać. Potrzebuję nagiego torsu, więc...od pasa w dół możesz pozostać zasłonięta.
- Hazel… krąg magiczny numer 14.- rzekł do deus ex machiny. Ta zasłoniła okna żaluzjami, zapaliła pochodnie na ścianach i wygasiła elektryczne źródła światła. Oraz zaczęła rozsypywać na podłodze sól.
Carmen wstała niepewnie. Ruszyła we wskazanym kierunku.
Komnata do której Hazel zaprowadziła Brytyjkę, była prostą sypialnią gościnną. Łóżko, szafa na ubrania, kuferek, mini łazienka. Nic szczególnego. W przeciwieństwie do korytarzy kamienicy oraz pokoju które dotąd widziała, tu nie było żadnych mistycznych ozdób. Tylko mały landszafcik z jeleniem.
Dziewczyna zamknęła oczy. To było szaleństwo, jednak... może wreszcie znalazła sposób, by być krok przed Aishą? Wiedziała, że musi spróbować... za każdą cenę.
Powoli rozpięła surdut, a potem czarną kamizelkę. Zdjęła je z siebie z wyraźną ulgą. Popatrzyła w lustro na odbicie. Widziała płonące spojrzenie swoich oczu i piersi unoszące się nadal w szybkim oddechu. Tego ognia nie dało się ugasić szklanką lemoniady, ale miała przecież w sobie dość siły woli by nad nim zapanować, prawda?
Oto miała obnażyć się przed zupełnie obcym mężczyzną...
- W Szwajcarii pewnie też mnie to czeka - rzuciła cicho do swojego odbicia, po czym zaczęła rozpinać koszulę. Wreszcie, gdy miała na sobie tylko spodnie i wysokie buty, co nadawało jej wyglądowi wyuzdanego charakteru, skierowała się do salonu. Nawet nie zasłaniała piersi, czuła bowiem, że jeśli Magnus zechce i tak będzie miał czas, by się na nie napatrzeć.
Mężczyzna tymczasem już siedział w kręgu mieszając coś w niedużej czarce. Był półnagi i sądząc po ciele, nie spędził młodości w Bawarii tylko na czytaniu ksiąg. Co było widać po jego sylwetce, bo bynajmniej nie dorównywał Orłowowi w kwestii muskulatury. Nadgarstki miał przewiązane bandażami, sztylet kriss leżał obok niego z zakrwawionym ostrzem. Magnus nucił coś w kręgu usypanym z soli, pełnym znaków, których Carmen nie znała. Spojrzał na nią i cóż… jego spojrzenie spoczęło na jej piersiach dość długo.
- Eeehmmm… szybko ci to zajęło.- mruknął opuszczając głowę i mieszając zawartość miski.
- Liczyłeś, że będę dłużej się wahać? - zapytała, zdejmując buty, które nagle wydały jej sie jakby nie na miejscu, skoro mieli odprawiać jakiś rytuał.
- Myślę jednak, że stan w jakim mnie widzisz, usprawiedliwia już mówienie do mnie po imieniu. - Uśmiechnęła się lekko, podchodząc.
- Właściwie to nie myślałem o tym… do teraz.- znów jego wzrok spoczął na jej biuście dość długo, by następnie opuścić w dół głowę i skupić się na mieszaniu.- Ja musiałem się rozebrać, dodać krwi do mikstury i przygotować ją. Więc jeszcze nie jestem gotów. Buty mogłaś zostawić na sobie.
- Będzie mi chyba wygodniej... jeśli to nie problem. - Carmen zatrzymała się na skraju kręgu i przyglądała młodemu mężczyźnie z uwagą. Jego zawstydzenie było całkiem urocze.
- Nie jest to problemem… właściwie to takie rytuały robi się na golasa. Tyle że takie obnażanie nie jest konieczne z mistycznych powodów. W ciasnej chatce nad Gangesem wypełnionej dymem kadzideł jest gorąco jak w saunie. - wyjaśnił z kwaśnym uśmiechem Magnus.
- Dziękuję, że mi to mówisz. Pewnie gdybyś kazał mi się rozebrać, posłuchałabym. - Wyznała, po czym dodała - Jeśli znów będę przeżywać to, co... robiła mi Aisha, to z góry proszę cię o wybaczenie. To... to mnie przerosło.
- Z pewnością byś się rozebrała, ale i bez tego sytuacja jest dla mnie dość rozpraszająca. Nie musisz się też martwić tym co się z tobą będzie działo. I tak tego nie zobaczę. W trans wejdziemy oboje.- wyjaśnił Magnus zaczynając mazać farbą po swej twarzy, a potem po torsie… linie splatające się w jakieś prymitywne symbole.
Carmen przyglądała mu się ciekawie.
- Trochę mnie pocieszyłeś i... wydajesz się teraz mniej przebojowy niż tam w bibliotece, jeśli mogę zauważyć.
- Nigdy tego nie robiłem. Teorię znam i umiem wykonać po kolei wszystkie kroki, wiem czego szukać w twojej jaźni i jak to znaleźć, ale to mój pierwszy raz. Klęknij przede mną i wypnij piersi, dłonie za plecami… na pośladki. Nie ruszaj się. - zaczął wydawać polecenia nieco niespokojnym, a może i podnieconym tonem. Tyle że te emocje wywoływała bardziej wizja sprawdzenia swoich możliwości niż nagi biust Carmen. To była całkiem intrygująca odmiana, więc Brytyjka weszła do kręgu i posłusznie wykonała polecenie Magnusa. Była profesjonalistką, toteż teraz nawet nie udawała wstydliwości. Chciała by rytuał się udał, więc sama starała się w pełni wykonać to, czego od niej oczekiwano.
Zadrżała jednak pod dotykiem mężczyzny, gdy jego palce muskały opuszkami jej skórę. Policzków, szyi, piersi… zadrżała odruchowo czując jego dotyk na swoim biuście. Żar rozpalony niedawną wizją nadal wypełniał jej ciało pragnieniami. Przekleństwo które wywołała Aisha nadal miało na nią nieoczekiwany wpływ. Magnus wodził po jej ciele palcami nakładając farbę, zamiast je pochwycić i uczynić własnym. Muskał jej piersi, zamiast zacisnąć na nich swe dłonie i sprawić przyjemność Carmen. Nie wiedziała czy zdawał sobie sprawę, jaka bestia próbuje się wyrwać spod klatki woli agentki. W każdym razie był skupiony na tym, by linie na jej ciele były symetryczne.
Brytyjka oblizała wargi, przyglądając mu się. Przez chwilę poczuła nawet żal, że chłopak nie jest całkiem rozebrany i nie widzi jego przyrodzenia. Bo to że był i tam pobudzony, widoczne jednak było.
Ugryzła się w wargę. Nie powinna pozwolić sobie na takie myśli. Sama musiała się skupić i zadbać o to, by rytuał się powiódł.
- Usiądź w kucki… możesz zamknąć oczy i zrelaksować się. Nie wiem co się będzie z tobą działo, ale nie wolno ci opuścić kręgu. Resztę zostaw mnie.- odsunął dłonie i usiadł w kucki naprzeciw niej powtarzając jakieś słowa w nieznanym jej języku, niemalże w kółko jak popsuta płyta. Co miała innego zrobić? Wykonała jego polecenie, choć ciężko jej było się rozluźnić. Miała wrażenie że robi się coraz ciemniej w pokoju, mimo zamkniętych powiek… że powietrze gęstnieje i robi się coraz goręcej. I to dosłownie. Nic dziwnego że rytuał odprawiano na golasa. Bielizna zaczęła lepić się jej do pośladków… a wtedy dostrzegła jego… Nie wiedziała kim jest, a jednocześnie doskonale go znała. Był idealnym partnerem, wyśnionym samcem… czaił się na dnie jej jaźni, przywołany przez coś… kogoś…
Po to by odciągnąć jej uwagę. Nie… tej mrocznej części jej, która służyła Aishy. Tej, która była niewolnicą egipcjanki na pustyni, tej która za nią tęskniła.
Przyglądała się tej istocie niepewna jak ma na nią reagować. Wiedziała, że jej pragnie, ale tak samo pragnęła Aishy…
- Właśnie... jesteś moja.- usłyszała szept za sobą. Poczuła dłonie otulające ją, jedna piersi, druga łono. Biust Egipcjanki przylgnął do pleców Carmen, gdy ta szeptała jej do ucha delikatnie je kąsając. - Bo tak naprawdę, to ty mnie trzymasz przy sobie. A nie zaklęcie. Ja zawsze będę cię kochać moją miłością. Zawsze będziesz najważniejsza dla mnie… i potrafię się tobą podzielić, a ty mną nie musisz.
Zadrżała czując czyjeś męskie palce… niewidzialne dotykające jej łona… sięgające przez nie głębiej w jej ciało. Szukające czegoś. Magnus! To on… tyle że Aisha też to zauważyła, a chyba nie powinna.
Spróbowała wymknąć się jej, uciec do niego, choć jednocześnie czuła, że pragnie ich oboje i z żadnego nie potrafi zrezygnować.
- Ktoś tu nam próbuje… przeszkadzać…- mruknęła Egipcjanka wodząc ustami po szyi szarpiącej się Carmen. Pieściła dłonią pierś Brytyjki podsycając żar wypełniający jej lędźwie, ale jej dłoń na podbrzuszu wydłużyła się na kształt węża nurkującego między płatkami jej kwiatu, polując w jej własnym ciele na intruza spoza umysłu agentki.
- A może po prost ja ciebie... nie chcę... - Carmen z trudem zmusiła się by odchylić głowę i... ugryźć szyję Aishy.
- A może po prostu okłamujesz siebie… - usłyszała w odpowiedzi wraz ze zmysłowym pomrukiem. Jej ciało było uwięzione w dzikim pożądaniu nad którym nie panowała. Nawet to ukąszenie do krwi, tylko zaostrzyło pragnienie… gdy poczuła jej zapaszek.
- A popatrz… co ja znalazłam.- mruknęła Aisha wyciągając z ciała Brytyjki… Magnusa w wersji znacznie pomniejszonej. Niczym małe skrzata trzymanego za kark.
Nagle wizja się urwała, zapadła ciemność. A potem rozjarzyło się światło elektrycznych lamp sprawiając, że Brytyjka odruchowo otworzyła oczy, by zobaczyć co się dzieje w pokoju. Magnus leżał na plecach, z nosa ciekła mu krew. Otarł dłonią strużkę spływającą mu na usta.
- Tttoo… ttaak… interes…- próbował mówić jednocześnie łapczywie łapiąc oddech.
Przestraszona Carmen przyskoczyła do niego i pochyliła się nad nim.
- Nic ci nie zrobiła? Coś ci podać? Hazel, potrzebuję chusteczki... - mówiła gorączkowo.
Hazel wysunęła manipulator wraz z pudełkiem chusteczek, podczas gdy hrabia ostrożnie zaczął siadać na podłodze. Wziął jedną z chusteczek i przedmuchał nos. Jeszcze trochę krwawił.
- Serum. Strzykawka na biurku.- wyjaśnił drżąc jeszcze.
Carmen szybko podeszła do mebla i złapała serum. Podała je Magnusowi.
- Co to? - zapytała.
- No… trochę droższe serum lecznicze, lepsze od tych wojskowych.- rzekł mężczyzna wstrzykując sobie jego zawartość. I od razu widać było, że mu pomogło. Szybko zaczął nabierać zdrowych barw. - Potęga tej… twojej kapłanki jest fascynująca!
- Raczej irytująca... - westchnęła ze smutkiem Brytyjka.
- Tak… też. Ehmm… - przez chwilę oddychał ciężko, nim rzekł.- Jakby to powiedzieć. To zadanie mnie przerasta. Zebrałem jednak sporo informacji i doświadczeń. Przekażę moje notatki Towarzystwu i razem coś wykombinujemy. Ktoś tam z pewnością będzie w stanie znaleźć na tą sytuację jakieś rozwiązanie.
Carmen usiadła obok, choć dbała o to, by nie dotykać mężczyzny. W końcu wciąż czuła ten ogień, który wraz z Aishą rozpalili w jej wnętrzu.
- Może nie znam się na rytuałach, ale mam wrażenie, że tu nie tylko o siłę magiczną chodzi, ale i o... przywiązanie. Ty jesteś mi obcy, nawet jeśli przybierać kształt wymarzonego mężczyzny, wciąż jesteś obcy, ale gdyby... gdyby przywoływał mnie ktoś, kto naprawdę rozbudził we mnie ogień, na kim mi zależy. Czy wtedy nie mielibyśmy większych szans na przełamanie czaru?
- Nie przywołałem niczego. Wyciągnąłem fantazję z głębi twego umysłu, by rozproszyć twe naturalne instynkty obronne. Taka… interwencja w twoje jestestwo zawsze budzi opór. Nie wiem co ty widziałaś, ale moja wizja pewnie była nieco inna.- jego spojrzenie omiotło Brytyjkę łakomie wędrując po jej krągłych piersiach unoszących się w szybkim oddechu. Wiedziała że mu się podoba, zresztą zerknięcie na to co okrywały jego spodnie, pozwalało to łatwo potwierdzić.- Po prawdzie… ta klątwa jest za silna. Dla mnie. Muszę skontaktować się z innymi. Omówić sytuację i z ich pomocą może da się coś zrobić. Może… Na razie oczekuję od ciebie jednego ale niezwykle ważnego dowodu pełnego posłuszeństwa.
Spojrzał wprost w jej oczy.- Nie wolno ci powiedzieć nikomu, ani tego kim jestem, ani opowiedzieć tego co tu się działo. Nie wolno ci też nikomu zdradzić tego… co się może zdarzyć, ani tożsamości osób które przez mnie poznasz. Nie wolno ci nikomu nic powiedzieć o Towarzystwie. Nikomu. Jeśli dowiem się że się wygadałaś, nasza współpraca zostanie permanentnie zakończona.
Uśmiechnęła się lekko. I tak nie planowała się tym chwalić.
- Lubię jak mężczyzna wie czego chce. - rzuciła prowokacyjnie - Przyjmuję twoje warunki. Czy... mam się już ubrać?
- Chcę ciebie... tu i teraz, więc… tak, lepiej już idź się ubrać.- potwierdził Magnus wstając powoli i opierając się o biurko dodał.- A i mnie przyda się prysznic. Koniecznie zimny. Gdzie cię szukać potem?
Zawahała się, pamiętając, że podała mu fałszywe dane.
- Może po prostu odwiedzę cię umówionego dnia? Choć uprzedzam, nie planuję zostać w mieście więcej niż tydzień.
-Więc… zostaw Hazel informacje, kiedy chcesz wpaść. Najwcześniej pojutrze.- stwierdził mężczyzna opierając się pośladkami o biurko. Jego spojrzenie wędrowało po jej nagich piersiach, co wywołało dreszczyk wywołujący przyjemne drżenie ciała. Wszak Carmen lubiła być podziwiana.
Podeszła wolnym krokiem do mężczyzny i dotknęła delikatnie jego pomazanej krwawą farbą piersi.
- Hazel... zatem pojawię się pojutrze. Koło południa. - powiedziała do deus ex machiny, choć jej wzrok był skierowany na twarz mężczyzny.
- Zapisane…- potwierdziła Hazel, a Magnus pochwycił dłoń Carmen swoją, przycisnął do ust jej wnętrze wodząc po nim czubkiem języka i schodząc po nadgarstku. Druga dłoń pochwyciła za lewą pierś dziewczyny ściskając ją zachłannie, wywołując cichy mimowolny jęk rozkoszy Carmen. Po tym jakie miała wizje, jej ciało domagało się uwagi i rozładowania napięcia.
- Opowiedz mi... o swojej wizji. - Poprosiła, przylegając do niego tak, że stercząca pod spodniami męskość ocierała się o jej biodro.
- Wizji… byłaś tam… za tkaninami… widziałem tylko twoje… nagie kształty. Musiałem być ostrożny… przedzierałem się. - jego dłoń zachłannie pieściła pierś dziewczyny, ugniatając ją i masując. Tak zachłannie, jak jego męskość napierała na jej biodra i mokrą od potu i pożądania bieliznę pod spodniami.
- Sięgnąłem po fragment zaklęcia i posłałem nić by wydobyć twoją fantazję i zacząłem przedzierać się przez nie… kolejne tkaniny rozwieszone między nami. - szeptał cicho.- Byłaś olbrzymia… gdy udało mi się dotrzeć, zaczynałem się wspinać po tobie, po twej stopie… ocierając się o twą skórę… trochę kłopotliwe… bo też… nagi byłem. I podniecony.
Położyła sobie jego dłoń na nodze.
- Pokaż mi... - poprosiła zmysłowym szeptem.
- Dobrze…- kucnął i pochwyciwszy jej stopę dłońmi.- Usiądź na biurku.
- Poczekaj... byłam przecież naga. - Mówiąc to rozpięła spodnie. Zdjęła je z siebie i odrzuciła, zostając tylko w uroczych koronkowych majteczkach, których biel odcinała się od panującego w pomieszczeniu półmroku. Potem usiadła na biurku.
- Ttteż byłem nagi…- jęknął bardziej niż powiedział Magnus i nerwowo zdjął buty, spodnie… nie zostawił sobie nawet bielizny. I Carmen mogła podziwiać jego owację na stojąco. Twardy dowód jego pożądania, którego wyglądu i rozmiaru mogła tylko się domyślać.
Klęknął przed kobietą i pochwycił jej stopę.
- Powoli… wspinałem się w górę, wyżej.. wyżej..- jego palce muskały stopę dziewczyny, usta podążały za palcami wielbiąc jej skórę.- Musiałem dotrzeć wyżej, głębiej w twoją jaźń.
- Czułam ten dotyk... był bardzo intymny... jak teraz... - odpowiadała, coraz bardziej podniecona. Z jednej strony miała ochotę na gwałtowny seks, z drugiej podobała jej się ta gra, którą rozpoczęli.
- Bo dotykałem cię… intymnie.. twojej jaźni, twojego wnętrza duchowego. Jest coś bardziej intymnego niż twoje jestestwo?- pytał retorycznie wędrując ustami po łydce dziewczyny i palcami po jej skórze.- Wspinałem się o ciebie, ocierając się cały i czując… twoją namiętną naturę, przenikała przez me ciało… jej wibracje przechodziły przez mnie.
Westchnęła niecierpliwie i dłonią dotknęła jego włosów. Zaczęła je głaskać i lekko szarpać.
- Mów... dalej... - wyszeptała.
- Czułem twoje pożądanie… pochłaniało mnie… rozpraszało.- szeptał docierając do uda ustami wodząc po jej lewej nodze palcami. Carmen była jak boginka wielbiona przez swego wyznawcę… albo niewolnika. A pod stopą, czuła napiętą i sztywną dumę kochanka, która muskana przez nią drżała.
- Tak jak... teraz? - skóra pod dotykiem Magnusa była niesamowicie wrażliwa, jakby każde miejsce, którego dotykał, przeszywał mocny impuls magnetyczny... a przecież był to dopiero początek.
- Tak jak… teraz. - usta mężczyzny dotarły do jej podbrzusza. Jego język musnął jej łono przez majteczki, palce sięgnęły pod nie muskając jej kwiatuszek. - Czułem jak mnie... hipnotyzujesz.
Oparła stopę na jego ramieniu i odsunęła go siłą, spoglądając dumnie z góry na klęczącego mężczyznę.
- Lecz nie miałeś siły, by przedrzeć się dalej. A czy teraz ją masz? - powiedziała prowokując go swoją nagością. Jej piersi sterczały tuż nad jego głową. Wystarczyło przełamać opór, by ich sięgnąć…
- Teraz… jestem większy.- strącił jej stopę i wstał spoglądając na siedzącą Brytyjkę z pożądaniem nad którym nie panował w ogóle.- Teraz… mam siłę.
Nachylił się i zaczął całować szyję, obojczyki oraz piersi Brytyjki, palcami odchylając bieliznę opinającą biodra dziewczyny, by ją posiąść tu na biurku, bez względu na opór. Ona jednak nie zamierzała się opierać. Rozchyliła nogi i oplotła go nimi w pasie, przyciągając do siebie. Ustami skubnęła jego wargi.
- Masz jeszcze jakieś magiczne sztuczki? - zapytała cicho.
- Mam.. ale nie tutaj… no i… nie przygotowane.- pocałował łakomie jej usta dociskając ciało Brytyjki do siebie i szturmując bramy jej kobiecości. Pochwycił za jej pośladki i powolnymi ruchami bioder zdobywał kochankę…lecz Carmen czuła go bardzo wyraźnie w sobie.
Jęknęła przeciągle. Zarzuciła mu teraz nie tylko nogi ale i ramiona, by go nimi opleść. Ich pomazane lustrzanym wzorem torsy docisnęły się do siebie.
Ogień który w niej płonął musiał być i jego udziałem, bowiem nieprzerwanie zdobywał kochankę, wypełniając jej świadomość intensywnymi doznaniami. Był gwałtowny i niecierpliwy w swym dążeniu do spełnienia, sprawiając że oboje ocierali swe rozpalone i mokre od potu ciała o siebie. Drżał, jak i ona… a całe te figle były jakby… prymitywne w swej oprawie. Zapach farby mieszał się zapachem potu, kadzideł i dymem pochodni wyczuwalnymi w całym pomieszczeniu. Jakby oboje cofnęli się w swej zabawie do początków cywilizacji. Wystarczyło zamknąć oczy, by Carmen poczuła się jakby była w słomianej chacie gdzieś w Afryce. Czy to dlatego nie była w stanie się kontrolować, oddając prymitywnej żądzy? Dziewczyna wczepiła się paznokciami w jego plecy, całkowicie oddając obcemu mężczyźnie swoje ciało.
- Ciekawy... rytuał... - wyszeptała mu do ucha, po czym polizała je zmysłowo.
- Tak… tak… tak…- szeptał w odpowiedzi Magnus, dociskając jej ciało do swego zaborczo i wbijając palce w jej pośladki nieco brutalnie, a na pewno dziko. - bardzo ciekawy.
Brał ją w posiadanie jak swoją własność, kochankę w pełni należącą do niego… nerwowo i gwałtownie dążąc do spełnienia. Jemu już niewiele brakowało. Brytyjce na szczęście też nie.
Ich wspólna rozkosz zakończona była głośnymi okrzykami, których nie musieli wszak powstrzymywać w swych płucach. Mimo to Carmen zagryzła zęby na jego barku, by tak przeżyć niesamowicie gwałtowny orgazm. Oboje dochodzili do siebie chwilę, dysząc ciężko. W końcu Brytyjka cofnęła usta i ręce.
- Bardzo... śmiało podszedłeś... do tematu... - powiedziała, komentując jego szturm na jej obie bramy rozkoszy.
- No cóż. Warto ryzykować i przeć do przodu.- stwierdził powoli łapiąc oddech i próbując zebrać myśli. - Co… co teraz?
- To jest chyba ten moment, w którym mamy wyrzuty sumienia i się żegnamy. - Odpowiedziała pół żartem pół serio Carmen.
- Tak przypuszczałem… poniosło nas, ale szaleństwo nie trwa wiecznie.- odparł z uśmiechem Magnus całując namiętnie usta Brytyjki mimo tych słów. Dopiero wtedy odsunął się od niej wplątując spomiędzy jej nóg. - To była przyjemna chwila zapomnienia, ale rzeczywiście nie powinniśmy dopisywać jej dodatkowych znaczeń. I jeśli możesz, zignoruj te moje wspomnienie o czarach w sypialni. Takie wyznania odbierają mi nieco powagi.
- I tym sposobem przekreśliłeś swoje szanse na powtórkę, wiesz? - zaśmiała się cicho Carmen, zbierając swoje rzeczy z podłogi.
- Przyznaję, że mnie kusiło, acz…- stwierdził spokojnie mężczyzna wędrując spojrzeniem po ciele Carmen. -... byłoby to niewłaściwe pozwolić sobie na więcej względem ciebie. Jakkolwiek… pokusa jest duża. W każdym razie… - dodał uprzejmie.- ... łazienka gościnna przy pokoju jest do twojej dyspozycji. Hazel zamówi ci taksówkę, a ja… cóż.. też będę musiał skorzystać z łazienki, z prysznica też.
Brytyjka poczuła zakłopotanie. Magnus mimo wszystko nie był typem pożeracza serc i kto wie, może nie czuł się teraz zbyt dobrze w jej towarzystwie, skoro “przyłapała” go na braku profesjonalizmu? Kiwnęła więc tylko głową i zabierając swoje rzeczy ruszyła do pokoju, gdzie została reszta. Tam skorzystała w łazience z prysznica, by zmyć z siebie resztki farby oraz potu. Wyszła z pokoju ubrana i uczesana w kok. Nie wiedziała tylko, że przez roztargnienie zapomniała okularów, których po prawdzie nie potrzebowała.
Magnus czekał na nią przy drzwiach, uśmiechnięty i ubrany.
- To była czarująca i zaskakująco przyjemna wizyta z intensywnym finałem. Mam jednak nadzieję, że nie uznałaś, że moim celem było wywołanie tak intensywnych wrażeń. - zaczął mówić na pożegnanie.- Choć były one wyjątkowo przyjemne, to nie jestem osobą która z premedytacją wykorzystuje chwile słabości u kobiet. Nawet tak zjawiskowych jak ty.
No tak, przyszedł ten moment wzajemnego przepraszania. Carmen westchnęła i spojrzała na młodego mężczyznę.
- Nie ma w tym twojej winy, w pełni biorę na siebie współudział, Magnusie. - Powiedziała.
- A co do tych czarów w sypialni, to… są to różne zioła narkotyczne używane przez szamanów. Właściwie to nie wiem co by się stało, gdybym ich… gdybyśmy ich użyli. - dodał żartobliwie Magnus. - Może nie były to czcze przechwałki, ale z pewnością nie mógłbym określić efektu końcowego.
- Cóż, nie wiem czy traktować to jako zaproszenie czy raczej chęć odstraszenia mnie…
- To zależy od tego, czy pociąga cię hazard i ryzyko. Mogę tylko zapewnić że wrażenia są nie z tej ziemi, choć… nie miałem okazji testować tego… z kimś. Niby mógłbym zamówić damę do towarzystwa, ale… one mają dość… jakby to określić. Są gadatliwie i chętnie rozpowszechniają plotki o klientach.- stwierdził ironicznie Magnus.
- A o mnie, mimo że dopiero mnie poznałeś, wiesz już, że taka nie jestem? - zapytała z uśmiechem Carmen, stojąc na korytarzu, jakby nie mogła się zdecydować czy wychodzi, czy jednak nie.
- Wiem że nie możesz rozpowiadać tego co wydarzy się w tym budynku. Przynajmniej dopóki nie wyleczysz się. A poza tym… znikasz za tydzień?- stwierdził wesoło Magnus.
- Sprytnie. - Skinęła głową i z ociąganiem ruszyła ku wyjściu.
- Więc jeśli polubiłaś eksperymenty magiczne, to zawsze znajdę czas dla takich eksperymentów z uroczą asystentką. - dodał żartobliwie podążając za nią, by zapewne szarmancko otworzyć jej drzwi.
- Zobaczymy co przyniesie kolejna wizyta. - Odparła zachowawczo, by nie widział jej zainteresowania. Wszak mężczyzna nie wiedział, że była akrobatką i agentką, a balansowanie na cienkiej linie stanowiło coś, co budziło w niej uczucie euforii.
- Oczywiście. Bez względu na twoją decyzję z pewnością kolejna wizyta będzie przyjemna. - odparł hrabia otwierając drzwi. Taksówka już na nią czekała.
W drzwiach Carmen zawahała się jak ma się pożegnać z Magnusem, zdecydowała się jednak na skromne dygnięcie.
- Do zobaczenia zatem.
- Oby jak najszybciej.- dłoń mężczyzny pochwyciła jej dłoń, usta przylgnęły do niej, potem jeszcze kilka razy do przedramienia. Śmiały i szarmancki gest, acz grzeczny zważywszy jak była ubrana Brytyjka.
Carmen poczuła jak ten gest ponownie ją rozpala. Przełknęła ślinę.
- Ja... - chciała powiedzieć “chcę przetestować te zioła wcześniej”, lecz powstrzymała się. Przy Orłowie i Yue doprawdy strasznie zaczęła folgować swoim pragnieniom. - Ja... muszę już iść. - dokończyła i szybko wsiadła do taksówki.
Czarownik pomachał jej na pożegnanie dłonią, a taksówka spytała uprzejmym głosem kobiety, której lekko chropowaty ton świadczył o zużyciu wałka na którym nagrano linie dialogowe.- To gdzie mam zawieźć szanowną klientkę?
Podała adres swojego hotelu, nie odrywając wzroku od Magnusa. Również pomachała mu.

Taksówka dojechała na miejsce po kilkunastu minutach. Dość czasu by przemyśleć wydarzenia, które doprowadziły do tego, że… Carmen zyskała… tajnego kochanka? A na pewno swoistego wspólnika, który był jej tajemnicą i tylko jej. Na szczęście na miejscu się okazało, że Orłow jeszcze nie wrócił z przymiarek, więc miała czas na ochłonięcie i przemyślenie dalszych działań. Niewątpliwie Rosjanin będzie ciekaw jej odkryć, a i Gabi też. Ona była na miejscu. Została w hotelu przygnieciona ciężarem zadań i nieprzespaną nocą.
Carmen jednak najpierw udała się do pokoju, by zmienić strój na bardziej “swój” - to tutaj też odkryła, że zapomniała okularów u Magnusa. Czyżby mogła wykorzystać ten fakt jako pretekst do wcześniejszej wizyty? Przygryzła wargę. Nie, musiała się teraz skupić na pracy. Poprosiła Hildę, by w jej imieniu zaprosiła Gabi na obiad za pół godziny w restauracji. Do tego czasu wszak planowała już znów być “sobą” oraz dopieścić stęsknionego Barona, którego nie wzięła na tę wyprawę.
Wedle słów Hildy, Gabriela ucieszyła się na owe plany. Poprosiła jednak na przeniesie obiadu do jej pokoju. I zapytała przez Hildę, czy jej to nie przeszkadza.
Nie, to bynajmniej nie był problem.

O umówionej godzinie Brytyjka zapukała do pokoju towarzyszki.
- Czeka w sypialni.- stwierdziła Hilda otwierając drzwi i wpuszczając Carmen do pokoju przyjaciółki. Obecnie zarzuconego papierzyskami, rozłożonymi częściami mechanicznymi, niedokończonymi strojami. I różnymi planami. Gabi… siedziała w łóżku, z białą koszulą założoną na ciało, rozpuszczonymi włosami i ołówkiem wetkniętym za ucho. I… Brytyjka miała nadzieję, że majtkami na pupie Gabi, choć tych w tej chwili dostrzec nie mogła.
- Witaj.- rzekła czarnulka z uśmiechem odrywając się od gazety, którą przeglądała.- Jakie wieści przynosisz? Co takiego odkryłaś w muzeum? Opowiadaj wszystko.
- Ty mi lepiej powiedz, gdzie położymy obiad. - Odpowiedziała z uśmiechem agentka, szukając dla siebie miejsca, by gdzieś przycupnąć.
- Ja w sumie niewiele odkryłam, a ty? Wydajesz się bardzo zadowolona.
- Gdziekolwiek… - zamyśliła się Gabriela i spojrzała na agentkę dodając.- Najbardziej się cieszę, że ty mnie odwiedziłaś. Manipulatory Hildy są kiepskie jeśli chodzi o masaż ramion.
Spojrzała na Carmen dodając.- Ja w sumie też nic. Przynajmniej przeglądając gazety. Nie ma w nich wzmianki o jakimś konkretnym ruchu oporu, czy terrorystach. Co najwyżej o samotnych i desperackich atakach na miejscowych krezusów i urzędników. Ambasador raczej nie będzie na czyimkolwiek celowniku. Ta… Lizbeth jest przewrażliwiona.
- Dobrze wiedzieć. Ja z kolei mam mały trop. - Carmen puściła mimo uszu uwagę o masażu, bo choć raz się na to zgodziła, mimo wszystko była przełożoną Gabi i nie zamierzała jej na zbyt wiele pozwalać. Zresztą sam jej strój, w jakim powitała zapowiadaną wcześniej agentkę budził niesmak. Mimo to jednak Brytyjka opowiedziała dziewczynie dokładnie o swojej wizycie w muzeum oraz bezowocnych poszukiwaniach redaktorki czy badaczki, która odwiedzała wystawę przed “atakiem”.
- Ta kobieta może stanowić nasz trop, pytanie jak sprawdzić jej tożsamość. Nie mamy żadnych zapisów z deus ex machiny muzeum. - zakończyła opowieść.
- I nie znalazłaś żadnych artykułów sygnowanych jej imieniem.- zadumała się Gabi sięgając po ołówek i przygryzając go zębami. Nagle wyprostowała się i spojrzała zdumiona na Carmen klnąc głośno.- Oż cholera. Ubiegła nas!
- Kto?
- Ta reporterka. Zrobiła to samo co ty. Tylko wcześniej. Też podszyła się pod jakąś gazetę i wypytała o wszystko pod pozorem wywiadu. - wyjaśniła szybko podekscytowana Gabriela. - Nie ma żadnej Giselle. Cóż… nie ma Giselle dziennikarki.
Carmen załamała się.
- To raczej oczywiste! - ofuknęła Gabi, która choć była inteligentna, to czasem nieco gapowata - Mnie zastanawia coś innego. Co, jeśli to ona obudziła mumie? Tak jak Aisha na wykopaliskach. Jedyne co mi tutaj nie pasuje, to że podawała się za Niemkę a Aisha miała zdecydowanie arabskie rysy twarzy, ale może jej siostry... wcale nie są takie podobne. tak czy siak utknęłam w martwym punkcie.
- Ty utknęłaś? Ty masz randkę z ambasadorem i dzień na wyścigach lokomotyw. To ja…- dodała ze śmiechem i rozłożyła szeroko ręce.- … utknęłam.
Po czym zamyśliła się.- Ale może… jutro… no… wiesz… Poszłabym poszpiegować do tego muzeum, wypytać się tam o Giselle. I o jej artykuł? I pytania? Może coś pamiętają? Poszłabym jako asystentka reporterki. Mogę?
- W sumie... czemu nie. Może uda ci się coś więcej, gdy będziesz wiedziała już czego szukać. - Przyznała Carmen.
- Z pewnością. I wymyślę sobie imię i kostium i będę taka stanowcza, acz ujmująca i urocza.- Gabi na moment odpłynęła w marzenia, a Hilda manipulatorami odebrała obiad i przyniosła go do sypialni.
Chwilę zajęło organizowanie miejsca dla talerzy. Wreszcie jednak mogły zasiąść do posiłku. Carmen postanowiła nie komentować entuzjazmu Gabi. Wychodziła z założenia, że nawet jeśli spali się w tej roli, to nie powinna napytać wielkiej biedy ani sobie, ani śledztwu, które prowadzili.
- Długo ci zajęło szukanie tej Giselle. Rozumiem znaczenie obowiązków, ale powinnaś się zrelaksować od czasu do czasu.- stwierdziła Gabriela zabierając się za jedzenie przyniesione obiadu. - Może zajrzysz do hotelowego kasyna? Albo… w sumie nie wiem na co masz ochotę, po zagrzebaniu się na tyle godzin w niemieckich i pruskich gazetach.
Brytyjka zaśmiała się, choć po prawdzie słowa Gabrieli wywołały u niej wyrzuty sumienia.
- Myślę, że dziś wieczorem faktycznie mogę zrobić sobie wolne. A na co ty byś miała ochotę? Może jakiś teatr albo koncert?
- Cóóóż… może być operetka na przykład. Ale ja mam jeszcze trochę do przejrzenia, nie wiem czy powinnam cię zmuszać do targania mnie ze sobą.- odparła Gabi przeciągając się i ujawniając przy tym żółte majteczki. Ufff… nie było aż tak pikantnie, jak Carmen mogła podejrzewać.
- W takim razie jeszcze pomyślę. - Odpowiedziała Brytyjka, skupiając się na posiłku.
- Może zatem po tym całym wyścigu co? Pójdziemy we trójkę na operetkę jutro?- zaproponowała wesoło Gabriela.
- Wolę niczego nie planować, bo jeśli uda nam się zdobyć uwagę naszego celu... to najlepiej, by z nim spędzić jak najwięcej czasu.
- No tak… zapomniałam.- dodała skruszonym głosem i pocieszyła ją.- Więc obie miałyśmy niewiele zabawy dzisiaj. Pewnie Jan Wasilijewicz też się teraz nudzi na przymiarkach. Ja bym się nudziła.
- To zależy jak ładna jest krawcowa. - Carmen uśmiechnęła się znacząco, kończąc posiłek - Dobra, to ja ci już nie przeszkadzam. Może faktycznie skorzystam z okazji i się trochę prześpię. - Powiedziała, pamiętając, że ma za sobą “ciężką noc”.
- Krawiec… tutaj mężczyźni chodzą do krawca. Więc o ile Orłow nie jest… tolerancyjny, to nie sądzę by miał frajdę w tej chwili.- dodała z lekko złośliwym uśmiechem Gabriela.
- Cóż, nie będę nad nim płakać. - skomentowała wesoło Brytyjka i pożegnała się z koleżanką.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 14-11-2017, 22:43   #87
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Nie pamiętała swojego snu w szczegółach. Ot, po przebudzeniu pozostały w jej głowie impresje. Parna afrykańska dżungla, odgłos bębnów, odurzający zapach kwiatów. Przebudziła się i rozejrzała. Było tak gorąco w sypialni, czy to tylko wrażenia pozostałe po śnie? Sądząc po odgłosach Rosjanin już wrócił i brał prysznic. To musiał być on, w innym przypadku Hilda wezwałaby goryli z ochrony.
Carmen leżała na łóżku wpatrując się w sufit. Kiedy wydawało jej się, że jej życie nie może być już dziwniejsze, los robił kolejną pętelkę w tym arcy-skomplikowanym ściegu.
Brytyjce trudno było określić czy ten sen był ważny, wszak go nie pamiętała. Odpoczywała w łóżku słysząc odgłos prysznica. Potem zaś ostrożne kroki na miękkim dywanie. Jan Wasilijewicz starał się zachowywać cicho i nie wchodził do sypialni. Zapewne by nie przeszkadzać jej w drzemce.
- Nie śpię... - powiedziała cicho, przewracając się na bok i patrząc na mężczyznę przez uchylone drzwi.
- W takim razie… powinnaś się schować. Jestem wynudzony, nabuzowany i sfrustrowany. Twoja pupcia jest w niebezpieczeństwie.- odparł Orłow, owinięty w pasie ręcznikiem i wycierający drugim ręcznikiem głowę.
Zachichotała, udając, że chowa się pod kołdrę.
- A czemu sfrustrowany? Przytyłeś? - zaśmiała się jeszcze głośniej.
- Postarzałem się o wieki… o całe stulecia. I to w dodatku w celibacie. - westchnął w irytacji.- Strata czasu. A ty… co ci się udało ustalić w muzeum?
- Jestem jednak pewna, że w stroju lokaja, będziesz prezentował się cudownie - cmoknęła na Rosjanina, po czym dodała - Tylko jeden mały trop. Przed atakiem była przy tych mumiach reporterka, która prawdopodobnie reporterką nie jest, bo nie znalazłam żadnych jej tekstów w bibliotece. Gabi ma jutro pójść tym tropem.
- To nie będzie się nudziła. A ty… nudziłaś się dziś? Dyrekcja była interesująca?- Orłow podszedł do łóżka, chwycił za kołdrę i ściągnął ją z łóżka by napawać się widokami ukrytymi pod nią.
Carmen przeciągnęła się zmysłowo, wiedząc, że w ten sposób rozbudza jego apetyt.
- Och, czyżbyś badał czy ten młody przystojny dyrektor zawrócił mi w głowie? - zażartowała.
- Może jestem ciekaw… czy robiłaś coś… z tym młodym przystojnym dyrektorem… by pokazać, że ja to zrobię… lepiej.- odpowiedział żartem, choć jej sugestia lekko go podrażniła. Jednak Brytyjka odruchowo oblizała wargi widząc reakcję kochanka. Był jak ogier którego ukuła ostrogą.
Chwycił ją za stopy i przyciągnął drapieżnie do siebie, nachylił się liżąc piersi Carmen, ten obszar którego koronkowa bielizna nie zasłaniała.
Westchnęła, czując ten ogień który ją samą rozpalał od razu. To było zupełnie inne przeżycie niż to z Magnusem i... poczuła, że jest głodna, bardzo głodna.
- W takim razie musisz się bardziej postarać... on... był prawdziwym zwierzaaakiem... - zamruczała rozbawiona i podniecona jednocześnie.
- Doprawdy? - Orłow zdarł z siebie ręcznik ujawniając swą twardą gotowość do podboju. Jego spojrzenie spoczęło na jej majteczkach, gdy tak górował nad nią stojąc. Pochwycił palcami za nie i zaczął je zsuwać gwałtownie by odsłonić intymne obszary kochanki.
Carmen uniosła nieco nogi, by mu to ułatwić, a potem sięgnęła do swych piersi, wciąż okrytych koronkowym materiałem stanika. Spojrzała zmysłowo na Rosjanina.
- To był bardzo, bardzo władczy i charyzmatyczny dyrektor…
- Przekonasz się… że nikt nie jest bardziej.. ode mnie. - warknął z gniewu i podniecenia kochanek, a majtki dziewczyny ciśnięte zostały w kąt pokoju. Orłow chwycił za uda kochanki rozchylając je stanowczo i gwałtownie, by bezlitośnie wbić swe żądło między płatki jej rozpalonego pragnieniem kwiatu. Był władczy i dziki zarazem traktując ciało Carmen jak swą własność, a ją samą jako niewolnicę swej chuci. Brytyjka poczuła ten brutalny szturm na swe ciało i jego przeszywającą obecność w sobie. Tym razem… sprowokowała go do jakże barbarzyńskich zachowań.
Krzyknęła, gdy tak niespodziewanie wtargnął do jej wnętrza, kolejny krzyk dusząc dłońmi w ustach, by nie zaniepokoić Hildy. Spojrzała na Orłowa z wyrzutem, ale i z podnieceniem. Po chwili uniosła brew, jakby chciała powiedzieć “to wszystko?”, choć wiedziała, że drogo przyjdzie jej za ten gest zapłacić.
Jego nozdrza drżały w gniewie jak u byka, gdy mocnymi ruchami bioder napierał na kochankę w tym drapieżnym akcie miłości. Ciało Carmen poruszało się lekko po łóżku, a piersi falowały nie tylko pod wpływem jej oddechu, ale sztychów kochanka. Silniej i intensywniej. Trzymając mocno za uda kochankę Orłow rozładowywał napięcie wykorzystując swą siłę i agentka to czuła… tak głęboko w sobie odruchowo się prężąc i wijąc na pościeli.
Ból mieszał się z rozkoszą, gdy tak zagryzając zęby na dłoni wiła się na łóżku z uniesionymi w górę biodrami. Jej noga oparła się teraz o ramię kochanka, dzięki czemu mógł być w niej jeszcze głębiej. To była dzika i zwierzęca chwila namiętności. Lwica przyszpilona przez lwa, poddawała się twardości jego ogonka. Nie było tu miejsca na czułości, słowa, uśmiechy. Były: doznania, rozkosz, ból i dzikość. I wreszcie… po kolejnym ruchu bioder, eksplozja kochanka i wyginający w łuk ciało Brytyjki krzyk rozkoszy, którego zdusić nie mogła.
A potem leżała przygnieciona jego ciężarem, spocona i sponiewierana... i była w tym wszystkim jakaś idylla. Carmen delikatnie gładziła ramię kochanka.
- Mam ochotę na więcej… więc czeka cię długa noc. Jutro oddaję cię ambasadorowi więc muszę sprawić, byś chciała do mnie wrócić wieczorem.- mruczał jej od ucha Orłow przygniatając swym ciałem kochankę i całując jej ucho delikatnie.
- A jeśli odmówię? - zapytała prowokacyjnie.
- Zakładasz że cię zapytam.- zaśmiał się drapieżnie Rosjanin przeturlając się na plecy i ciągnąc kochankę za sobą. Teraz to ona znalazła się na nim.
- Zakładasz, że ci nie ucieknę? - zapytała prowokacyjnie kręcąc tyłeczkiem.
- Nago?- po tych słowach podciągnął stanik i chwycił łapczywie za obie persi kochanki ugniatając je namiętnie.- To nie Kair, tu nie można ganiać nago po dachach.
Zamruczała, przeciągając się tak, by jeszcze bardziej wyeksponować swoje krągłości.
- Szkoda... w takim razie muszę cię... zmęczyć - powiedziała i powolnymi ruchami bioder zaczęła się ocierać o jego męskość, ponownie budząc ją do życia.
- Mam wrażenie… że twoje działania raczej mnie pobudzają.- odparł ze śmiechem Orłow nie przestając miętoszenia dwóch krągłości kochanki, która czuła wyraźnie efekty swych ruchów. Orłow musiał bardzo cierpieć i bardzo nudzić się podczas przymierzania. Nic dziwnego, że namiętność w nim buzowała jak lawa w wulkanie.
- Mam przestać? - zapytała z uśmiechem, po czym pochyliła się i polizała powoli jego wargi w rytm tego, jak poruszały się jej bioderka. Góra... dół... góra... i dół.
- Nie… tego nie powiedziałem…- szepnął jej kochanek, gdy ona czuła jak nabiera apetytu na nią. I twardości. Wieża wznów zaczęła się wznosić.
- Opowiedz mi... jakie teraz fantazje... będziesz chciał ze mną spełnić... - poprosiła. Pomagając sobie palcami, znów nabiła się na przyrodzenie kochanka, tym razem jednak poruszając się bardziej po to by go drażnić, niż dawać zaspokojenie.
- Teraz?- zapytał rozpalonym spojrzeniem wędrując po krągłościach jej ciała i pieszcząc silnymi dłońmi jej piersi, gdy unosiła się i opadała na falach jego pożądania i jego maszcie rozkoszy.- Teraz… ciężko mi myśleć… o tym...choć… może otulę moją włócznię twoim piersiami… wymuskam twymi usteczkami… a potem… podobało ci się … w parku?
Carmen śmiała się wesoło i ujeżdżała mężczyznę z rosnącym pożądaniem.
- Taaak... to było podniecające... choć i stresujące. - powiedziała, opierając się dłońmi o jego szeroką pierś, dzięki czemu mogła wykonywać pełniejsze ruchy biodrami.
- Możemy… kochać się u Gabi… i nie dać… się jej przyłapać…- zaproponował z łobuzerskim błyskiem rozkoszując się miękkością jej piersi, jednocześnie czując ruch jej bioder na swym wrażliwym ogonku. Tak jak i ona czuła tę nieustępliwą obecność w sobie przy każdym ruchu i pożądliwie dłonie ściskające jej biust. Nawet teraz, gdy potulnie leżał na łóżku poddając się jej dominacji… był rozkoszną bestią.
- Jesteś szalony - roześmiała się Carmen, po czym dodała - U Gabi nie, bo jakby nas przyłapała, to zamiast uciec pewnie chciałaby się przyłączyć i już bym się od niej nie odczepiła. Ale może jakiś... ekskluzywny klub? Albo teatr? - zaproponowała, rytmicznie ujeżdżając Rosjanina niby wytrawna amazonka.
- Teatr… albo ekskluzywny… klub… można… są takie kluby...bez deus… ex… machin…- zaśmiał się chrapliwie, rozpalonym wzrokiem wędrując po ciele Carmen.
- Lepiej dla ciebie żeby były... - powiedziała władczo i przyspieszyła tempa, drapiąc tors kochanka paznokciami.
- Są… za prywatność… jednak się płaci. Słono…- dyszał rozpalonym wzrokiem wędrując po ciele i rozkoszując się ciałem kochanki. Aż ciało jego zaczęło drżeć od wzbierającej się w nim fali rozkoszy.- … na szczęście… na szczę… ambasa.. rosy… dała.. nam dość… pienieędz..yy…- z trudem mówiąc z powodu gwałtownego galopu jaki był efektem ruchów bioder kochanki.
- A gdyby nie dała, to byś na mnie skąpił? - zaśmiała się panna Stone, opadając coraz bardziej gwałtownie na kochanka i nabijając się mocniej na jego lancę. Sama też powoli zatracała się w tym galopie dysząc coraz ciężej.
- Nie… ale… pewnie… posz… libyśmy… prowokować.. Huai…- zaśmiał się Orłow drżąc od doznań, aż w końcu Carmen poczuła rozlewającą się po jej ciele ekstazę i rozlewający się dowód żądzy kochanka w sobie.
- Jak ci idzie jej łamanie?- zapytał z trudem łapiąc oddech i pochwyciwszy dłonią za kark agentki przyciągnął ją ku sobie by całować zachłannie jej usta.
- Nie bardzo miałam na to czas... - odparła zdyszana, kładąc się na jego szerokiej piersi i delektując coraz bardziej rozleniwionymi pocałunkami, które wymieniali.
- No tak… - mruknął Orłow głaszcząc ją po pośladku czule.- W końcu… byłaś zapracowana. Myślisz, że już za tobą tęskni, że zalazłaś jej pod skórę?
- Pytasz tak, jakbyś chciał ją odwiedzić... - Carmen spojrzała na niego ciekawie.
- Bo wiem, że pod jej wpływem tracisz wszelkie hamulce. - stwierdził z uśmiechem na twarzy Rosjanin i dał delikatnego klapsa w sprężysty pośladek dziewczyny.- Jeśli twoje usteczka zajmą się moim żołnierzem, to… potem udamy się zobaczyć mroczną stronę Zurychu. I tam poszukamy okazji by zrobić coś… niegrzecznego.
- Och... mówisz to tak, jakby to tylko dla mnie miała być nagroda. - Prychnęła, lecz powoli zaczęła zsuwać się w dół jego ciała.
- Nagroda dla nas… - jęknął Orłow leżąc i poddając się całkiem dotykowi kochanki.
- No właśnie, a dlaczego to tylko ja mam na nią pracować? - prychnęła Carmen i... obróciła się tak, że jej pośladki znalazły się teraz na wysokości oczu kochanka. Sama zas umościła się wygodniej, by mieć dobry dostęp do jego męskości.
- Uczciwie postawiona sprawa.- dłonie Rosjanina zacisnęły się na pupie kochanki, a język lubieżnie przesunął pomiędzy nimi powoli docierając do kwiatuszka, którego słodyczy zamierzał posmakować. Brytyjka jednak była szybsza. Ujęła ustami czubek jego męskości, miętosząc go przyjemnie samymi wargami i ssając lekko.
- To… nie jest… wyścig... - wymruczał Orłow, tylko po to by zacisnąć mocniej dłonie na pośladkach dziewczyny i wodzić czubkiem języka po wrażliwych obszarach jej łona. Nawet jeśli nie był to wyścig, to nim się stał. Wszak oboje nie odmawiali wyzwaniom.
Ich dłonie, palce i języki były teraz ich bronią, która miała przeciągnąć drugą osobę przez słodką granicę orgazmu. Carmen przy tym dodatkowo kusiła kochanka zmysłowymi ruchami bioder i pośladkami które raz za razem napinała przed jego oczami.
Coś tam próbował wymamrotać… głuptasek. Wszak tracił przewagę, jego duma prężyła się wprost przed jej oczami. Był coraz bliżej, a choć jego język z wprawą pieścił jej intymny zakątek, to Carmen wygrywała. Jeszcze parę pieszczot i zobaczy wystrzał oznajmiający jej zwycięstwo. Aby to przypieczętować Brytyjka zachichotała i... usiadła lekko na twarzy Orłowa, kręcąc przy tym zalotnie tyłeczkiem i nie przestając ssać czubka jego męskości oraz pieścić jej dłońmi wraz z okolicą klejnotów rodowych. Poczuła jak oddaje w końcu jej zwycięstwo wraz z białym hołdem. Czuła też że jej kochanek nie zamierzał przestać pieszczot jej intymnego zakątka, tylko dlatego że przegrał… to się nazywało sportowe zachowanie. Z twarzą opryskaną świadectwem rozkoszy kochanka, Carmen wygięła się w łuk i przeciągnęła zmysłowo. Zamknęła oczy całkiem skupiając się na pieszczotach Orłowa, by po chwili dojść z głośnym jękiem.
- To załóż teraz coś miłego oku i możemy ruszać.- mruknął Orłow wodząc palcami po pośladkach dziewczyny.- Ja też się ubiorę.
- Najpierw jednak prysznic. - Westchnęła Carmen wstając powoli, jakby wszystko ją bolało. - I biore go sama, dla twojej informacji. - spojrzała znacząco na Jana Wasilijewicza.
- Nie będę się narzucał. - zgodził się z nią kochanek. - Bo byśmy utknęli w pokoju na dłużej.
Przytaknęła po czym szybko zabrała suknię i pobiegła do łazienki nim ten gest dobroduszności Rosjaninowi minie.
Gdy ona się myła i szykowała, jej kochanek zapewne również się ubierał. I szykował gotówkę. Trudno było powiedzieć, gdzie zamierzał ją zabrać ale ciekawie było poznać kolejną tajemnicę Zurychu.


Taksówką którą zajechali na miejsce. Był to duży niewyróżniający się niczym budynek kamienicy. Tyle że po dotarciu do drzwi nie powitał ich głos deus ex machiny, a odsuwana zapadka odsłaniająca zwierzęce spojrzenie i basowy głos.
- Nikogo nie ma w domu.- rzekł ów goryl.
A nie zmartwiony tym Orłow sięgnął do kieszeni i wyciągnął plik banknotów pokazując je małpie.
- Doskonale o ty wiemy.- uśmiechnął się po czym wsunął je przez szczelinę w drzwiach znajdującą się tam gdzie listonosze wrzucają listy.
- Loża? - zapytał goryl.
Carmen zdziwiła się na ten klucz zachowań, ale nie powiedziała nic. Orłow widać wiedział dokąd ją prowadzi.
- Loża.- potwierdził Orłow i przez chwilę zostali sami, bo zasuwka się zasunęła.
Po kilku minutach odsunęła się i pojawiły się małpie oczy.
- Szef mówi, że się spóźniliście, ale… argumenty przekonujące. - odparł goryl. Drzwi się otworzyły i zobaczyli małpę w liberii. Czarnego goryla o pysku pokrytym bliznami.
- Za mną… loża numer osiem. Walka za piętnaście minut. Chcecie obstawiać?- zapytał ruszając przodem.
- Chcemy. - powiedziała nagle Carmen, choć nie wiedziała ani co to za walka, ani kto walczy.
- Bargu Szary przeciw Barrackowi. 6 do 3 obecnie.- wyjaśnił goryl, gdy przemierzali korytarz w kierunku loży.
- A coś więcej o nich? - dopytała, wciąż czując się dziwnie przy tych ogromnych ni to zwierzętach ni... ludzkopodobnych istotach.
- Barrack jest złapany niedawno. Duże kły i pazury. Bargu to czempion, zwyciężył w wielu walkach.- odparł goryl z dumą. - Prawdziwy wojownik. Barrack jest… buntownik i uciekinier. Umie walczyć, ale nie tak.
- Umiejętności czy... serce wojownika... - powiedziała na głos Carmen, zwracając się do kochanka - Co ty byś wybrał, mój miły?
- Na pierwszy raz… pewnie to co obstawiają wszyscy.- zastanowił się Jan Wasilijewicz.
Carmen zmarszczyła brwi.
- Widać, że się starzejesz - dogryzła kochankowi, po czym powiedziała - 100 na Barracka.
- Na jaki pseudonim?- rzekł goryl wyjmując kasetkę, by Orłow wpłacił ową sumę, a potem notatnik, by zanotować.
- Stary piernik. - powiedziała Brytyjka, patrząc na swojego towarzysza z uśmiechem.
- Stary piernik.- zapisał goryl pokazując zupełny brak poczucia humoru.
Po załatwieniu kwestii zakładu, zostali doprowadzeni do loży którą mieli dla siebie. Dwa wygodne fotele, stoliczek na wino i widok na dużą cyrkową arenę wysypaną piaskiem. A raczej arenę dla gladiatorów. Wszystko to znajdowało się poniżej poziomu ulicy i było oświetlone elektrycznie. Oprócz ich loży było około trzydziestu podobnych im i poniżej… tuż przy arenie, zapełnione ludźmi ławeczki dla gości, których nie stać było na lożę.
- Więc... przyszliśmy oglądać walki? - zagadnęła Orłowa, pochylając się do przodu, by lepiej widzieć co się dzieje wokół.
- Oczywiście… że nie…- poczuła dłonie mężczyzny na swych pośladkach pieszczące jej pupę i podciągające jej sukienkę do góry.-... już mówiłem. Żadnej deus ex machiny i nikt nam nie będzie przeszkadzał, nawet jeśli coś zobaczy.
Dreszczyk ekscytacji przeszedł po ciele Carmen. Powody tego mogły być różne: dotyk Orłowa, zbliżająca się walka, albo fakt… że dostrzegła Huai popijającą wino i siedzącą dwie loże na prawo od loży Brytyjki.
Westchnęła, czując jak robi się wilgotna.
- Wiedziałeś, że ona tu będzie... - wskazała Huai, próbując jednocześnie dopatrzeć się z kim Chinka przyszła.
- Nie. Przypuszczałem natomiast, że może być tutaj. Wyglądała na taką co lubi walki, łażąc wszędzie ze swoim mieczem.- odparł Orłow podwijając jej sukienkę i zsuwając majtki do kolan. Zanurkował pod nią… sukienka opadła mu na czuprynę, a Brytyjka poczuła leniwe muśnięcia języka pomiędzy pośladkami i muśnięcia ust na pupie. Huai zaś za towarzysza miała jedynie swój miecz. Najwyraźniej przyszła sama.
Carmen poczuła dreszcz emocji na myśl, że mogłaby zostać zauważona przez bladoskórą Chinkę. Oparła dłonie o barierkę, by nie stracić równowagi, gdy Orłow pieścił jej intymność.
- Specjalnie mi to robisz... - szepnęła do kochanka i rozejrzała się po innych lożach, zastanawiając się czy ich rezydenci także wykorzystują tę przestrzeń do czegoś więcej niż obserwowania walk.
- Oczywiście. - łajdak nie próbował nawet zaprzeczyć, ustami wodząc po jej pupie, a palcami muskając jej kobiecość. Zaskakująco delikatnie i z wyczuciem. Drażnił się z apetytem Brytyjki.
- A co będzie jak ten goryl nas przyłapie? - zażartował. Carmen zaś rozglądając się zauważyła że jej kochanek nie był w zamysłach odosobniony. W loży nieco na lewo i poniżej, inna parka uprawiała miłość. Tyle że tam mężczyzna siedział, a jego kobieta pochylała się nad jego kroczem. Głaskana po włosach, unosiła i opadała w dół głową, nie pozostawiając zbyt dużego pola na domysły.
Dreszcz przeszedł przez ciało Carmen, przez co stała się jeszcze bardziej wilgotna. Napięła pośladki, mrucząc cichutko za każdym razem, gdy język Orłowa muskał jej skórę.
- O nie... myślisz, że chciałby mnie... ukarać... - wyszeptała agentka, patrząc teraz w drugą stronę.
- Nie… zdarzały się jedyne napaści takich goryli na kobiety i próby naruszenia ich czci. Bądź co bądź pewne zapachy wywołują… frustrację. Prawo do rozrodu… to przywilej, za pomocą którego kontroluje się posłuszeństwo małp. - mruczał Rosjanin nie przestając lubieżnych muśnięć języka i palców pieszczących jej wilgotny zakątek. Dorzucał nowych szczap do płonącego w niej ognia, ale nie próbował go ugasić.
- Och... w takim razie... ciężko się im dziwić... - Carmen z coraz większym trudem panowała nad swoim ciałem, spoglądając w drugą stronę... w kierunku Huai. Ta z początku skupiona na arenie, nie zauważyła Brytyjki. W końcu jednak ich spojrzenia się spotkały. I Chinka była zdziwiona obecnością Carmen. Bo kucającego za nią Orłowa którego język prowokacyjnie muskał obszar między pośladkami Carmen, nie widziała. A sam Rosjanin choć wodził paluszkami po muszelce kochanki, nie sięgał palcami głębiej.
Brytyjka przygryzła wargę i uśmiechnęła się psotnie.
- Zauważyła nas... znaczy mnie... - powiedziała do kochanka cicho.
- To chyba dobrze. - mruknął Orłow i czule ukąsił Carmen w pośladek. Huai zaś gestem dłoni zaprosiła “samotną” arystokratkę do siebie.
Brytyjka pokręciła głową i wskazała gestem na dół swojej loży po czym zmarszczyła brwi, gdy kochanek znów ją ukąsił. Jej ciało zadrżało.
Huai skinęła z uśmiechem i skupiła spojrzenie na arenę, a Orłow pochwycił zachłannie dłońmi pośladki dziewczyny zmuszając ją do wychylenia się bardziej i mocniej wypięcia pośladków. Jego język zaczął tańczyć po kobiecości, muskać delikatnie i pieścić Brytyjkę… znów prowokująco nie sięgając głębiej.
- Panie i panowie. Czas na pierwszą z trzech walk. Po jednej stronie… straszliwy Barrack, krwiożerczy renegacki kapitan.
Drzwi areny się otwarły i na arenę został wpuszczony biały niedźwiedź.
- Ja was pozabijać. Nie uwięzić mnie. Ja was zabić...gupie człowieczki.- ryknął rozglądając się dookoła i poruszając się na dwóch łapach jak człowiek.
- Wypuścić mnie… a oszczędzę was. - targował się.
Nawet agentka brytyjskiego wywiadu podskoczyła z trwogi. Jednoczesnie jej ciało zaczęło jeszcze intensywniej reagować na pieszczoty kochanka.
- Wejdź we mnie... gdy zaczną walkę. - Poprosiła rozpalona.
- No nie wiem… a co dostanę… w zamian.- droczył się z jej apetytem, podczas gdy biały niedźwiedź próbował się wydostać z areny. Na szczęście ciężar jego nie pozwalał wspiąć się po drewnianych ścianach, mimo ostrych pazurów.
- Jego przeciwnikiem będzie Bargu Szary! Czempion i zwycięzca 22 walk. - na te słowa otworzyły się wrota naprzeciw tych z których wyszedł Barrack. I wyłonił się z nich szary łysiejący goryl pokryty bliznami na pysku.
Carmen jęknęła zarówno na widok obu potworów, jak i tego, co wyprawiał z nią Jan Wasilijewicz.
- Mnie dostaniesz. A jak ci mało to... Huai mnie zapraszała już do siebie. - powiedziała, kręcąc pupą prowokacyjnie.
- Ciebie… nie mnie…- udał żal Orłow, ale nie przerywając wodzenia języka po jej pośladkach zaczął rozpinać spodnie, by uwolnić swą męskość. - Ciebie dostanę… jak tylko zechcę?-
Tymczasem goryl i niedźwiedź zaczęli krążyć dookoła Areny. Barrack próbował łamaną ludzką mową namówić Bargu do rewolty przeciw ludziom. Trudno powiedzieć czy skutecznie, bo goryl się nie odzywał.
Carmen przyglądała się temu z mieszaniną niechęci do samej sytuacji oraz fascynacji tymi dwoma wielkimi cielskami. No i z pożądaniem, choć ono bezwzględnie było skierowane ku Rosjaninowi.
- Przecież wiesz, że tak... - drżała już z oczekiwania na męskość kochanka - Nawet jeśli nas wyrzucą... chyba umrę, jeśli cię teraz nie poczuję... - szeptała.
- Dobrze…- poczuła jak wstaje, patrząc, jak Bargu przyspieszył i ruszył w kierunku niedźwiedzia. Ten zamachnął się łapą raniąc pazurami bark goryla, który uderzył w ciałem w jego tors, by go powalić na plecy. Nie udało się mu. Dwa uszlachetnione zwierzęta starły się w zwarciu. A Carmen poczuła dłonie zaciskające się pośladkach i męskość kochanka zanurzającą się powoli między nimi podbijającą ową norkę wyuzdanych rozkoszy ukrytą między tymi pagórkami.
- No wiesz co... - syknęła z bólu i zdziwienia. Teraz rozumiała czemu taką uwagę skupił na jej pośladkach. Kolejny niecny plan Rosjanina został wprowadzony w życie, a Carmen właśnie była penetrowana w najbardziej zawstydzający sposób wśród groma ludzi.
Dziewczyna z trudem zdusiła w gardle krzyk, gdy kochanek wdzierał się do jej ciasnego wnętrza.
- Mam przestać? - zapytał szepcząc jej wprost do ucha i przestając się poruszać, choć nadal tkwiąc w kochance. Dookoła niej słychać było wrzaski i okrzyki dopingujące obu wojowników. Niedźwiedź zaś szarpał pazurami plecy goryla, który zaciskał łapy w okolicy jego brzucha. Niedźwiedź próbował dopaść paszczą ciała przeciwnika, ale… nie był w stanie.
- Ani się waż... - odpowiedziała Carmen, sycząc gniewnie. Musieli teraz stanowić ciekawy widok odruchowo spojrzała w stronę Huai, by stwierdzić czy jej uwagę bardziej pochłania walka, czy to, co z agentką robił Rosjanin.
Ku jej rozczarowaniu Huai skupiła się na walce, wszak na nią tu przyszła. A Orłow pochwyciwszy agentkę jedną dłonią za pukle włosów, drugą przyciskając do pośladków, rozpoczął szturmy… powolne i delikatne, ale tylko po to by przywykła do podboju.
Pozwalał jej patrzeć w dół, na dwie ścierające się bestie. Słychać było ryk bólu niedźwiedzia i trzask łamanych kości. Zapewne małpi uścisk złamał kilka jego żeber.
Carmen jęknęła głośno, co jednak utonęło w hałasie wywoływanym dopingiem oraz rykiem samych bestii. Ona już dawno przestała myśleć o walce, traktując rozgrywający się przed jej oczami pojedynek bardziej jak obraz stymulujący jej podniecenie niż widowisko samo w sobie.
- Jeszcze... - szepnęła pożądliwie, gdy udało jej się odchylić głowę tak, że jej wargi dotknęły ucha kochanka. Ugryzła go po chwili.
Trzymał ją za włosy władczo, jakby były uzdą… z każdym ruchem bioder tracił na delikatności, zdobywając wyuzdaną norkę rozkoszy Carmen silnymi pchnięciami i takie też wyuzdane doznania kreując. Czuła go doskonale, całego… ruch, rozmiar, siłę. Była zdobywana bezlitośnie i patrzyła na bezlitosną walkę dwóch ludzko inteligentnych bestii.
Niedźwiedź nie mogąc pazurami rozerwać przeciwnika z tej pozycji zaczął z całej siły uderzać z góry łapami w przeciwnika. Mocne i silne uderzenia mogły by przetrącić kręgosłup człowiekowi, ale nie tak potężnej małpie. Niemniej ich impet sprawił, że na wpół oszołomiony goryl poluzował uchwyt i niedźwiedź wyrwał się, by następnie rzucić z krwawią pianą na pysku wprost na Bargu. Ten zasłonił się włochatą łapą przed paszczą niedźwiedzia i pochwycił dłonią jedną z pazurzastych łap. Arena spłynęła krwią której zapach docierał nawet do nozdrzy ujarzmianej władczo Carmen.
To było straszne, a jednak podniecało ją. Jako agentka i akrobatka już dawno przekroczyła granicę tego, co u zwykłych ludzi przynosiło skok adrenaliny. Ona potrzebowała więcej i właśnie to więcej dostała.
- Jesteś... szalony... - wyjęczała, a potem krzyknęła, nie bacząc na nic - ani na otoczenie, ani na walkę. Krzykiem tym obwieściła swój szczyt tak gwałtowny, że dreszcze przechodziły z jej ciała na ciało kochanka.
- Ja? - dyszał coraz bliżej ekstazy Orłow.- To ty wypinasz publicznie… gołą pupę.-
Jeszcze kilka ruchów bioder, jeszcze kilka pchnięć, jeszcze kilka klapsów i Orłow doszedł do szczytu, Carmen zauważyła, że jej krzyki nie przemknęły bez echa. Co prawda widzowie byli skupieni na kotłowaninie na dole i Bargu duszącym obecnie niedźwiedzia. Co prawda Huai obserwowała ten pojedynek, ale parka którą Carmen przyłapała na figlowaniu… kobieta obecnie dosiadała siedzącego kochanka i gwałtownie go ujeżdżała spoglądając w górę… na oddającą się rozpustnej rozkoszy Carmen… i uśmiechała się podniecona.
Brytyjka jednak nie potrafiła odpowiedzieć uśmiechem. Dyszała teraz ciężko, z trudem łapiąc powietrze i patrząc na arenę półprzytomnym wzrokiem.
Tam już niedźwiedź leżał na plecach duszony ciężarem siedzącej na nim małpy. Bargu ze złamaną lewą łapą, prawą miażdżył krtań przeciwnika, który z trudem próbował wciągnać powietrze do miażdżonych płuc i niemrawo machał łapami próbując jeszcze walczyć. Było już za późno. Barrack przegrywał.
Carmen poczuła ukłucie smutku, jednak szybko go zdusiła. Wycofała się z powrotem na lożę, by poprawić swe odzienie.
- Kiedy myślę, że niczym nowym mnie nie zaskoczysz, tobie się to udaje - powiedziała tonem ni to pochwały, ni wyrzutu do kochanka.
- To mnie cieszy…- odparł Orłow siadając w fotelu obok dziewczyny i również poprawiając strój.
Ostatnie ciche charczenie niedźwiedzia, triumfalny ryk małpy. I wrzask konferansjera.
- Bargu znów zwyciężył. Proszę o owacje dla zwycięzcy.-
Po nich, zaś dodał.- Następna walka to Gardan i Ugar, potężni wojownicy którzy już nieraz pokazali co potrafią. Jeden z nich zostanie dziś zaliczony do czempionów, drugi umrze. Obstawiać można przy barze jak zwykle. Robimy 30 minut przerwy na uporządkowanie Areny.
- Nie przestaną mnie dziwić takie widowiska. - Skomentowała Brytyjka siadając obok i krzywiąc się lekko, gdy jej pośladki dotknęły siedzenia. - Choć dla nas to przydatne. Możemy zobaczyć jak walczą…
- Nie jestem do końca pewien. Te małpy walczą bez broni. Żołnierze i policjanci są uzbrojeni. - zastanowił się Rosjanin i spojrzał czule na dziewczynę. - W hotelu mamy lecznicze serum.
Prychnęła.
- Bywało, że gorzej kończyłam nasze spotkania. Jeszcze zanim... sam wiesz. - Uśmiechnęła się znacząco.
- Wiem…- nachylił się i pocałował usta Brytyjki, jednocześnie rozpinając palcami jej surducik, a potem koszulę. Całując zachłannie jej usta wsunął dłoń pod nią ściskając zaborczo jej pierś.
- Ej, nie słyszałeś co pan mówił? Przerwa! - skarciła go, śmiejąc się przy tym, po czym zapytała - Można tu coś zamówić?
- Można… przycisk przy stoliku.- Orłow jakoś nie przejął się jej uwagami. Bo jego dłoń pod jej bluzką rozkoszowała się sprężystością jej biustu.
- Przestań! Chcę coś zamówić! - Warknęła na niego Carmen i spojrzała przy okazji w kierunku Huai.
Tej akurat nie było w loży. Zapewne zeszła do baru. A Rosjanin spoglądając w oczy dziewczyny i nie przerywając pieszczoty spytał.- Podobno chciałaś zostać przyłapana przez goryla?
Poczuła jak traci dech w piersi.
- To chyba jednak za dużo emocji jak na jeden raz i... nie wiem czy chcę być przyłapana. Boję się ich. - Wyznała cicho. Jako agentka w końcu postrzegała każdą napotkaną osobę jako potencjalnego przeciwnika.
- Ja tu jestem. Nie jesteś sama.- stwierdził ciepło Rosjanin wysuwając dłoń spod jej bluzki i pochwyciwszy za jej podbródek, znów pocałował jej usta zachłannie i żarliwie. Ich gorące figle sprzed paru chwil w ogóle nie stępiły jego apetytu.
Kiedy oderwał się od niej, pokręciła głową.
- Jesteś niemożliwy... - powiedziała i nacisnęła przycisk.
- Słucham.- odezwał się głos z głośniczków loży.
- Poprosimy... - spojrzała uważnie na usta Rosjanina - szampana... i... jakieś owoce. Mogą być truskawki. - rzekła pieszcząc palcem jego wargi, jakby już wsuwała mężczyźnie do ust jakiś smakołyk.
- Oczywiście madame. Będą przyniesione za piętnaście minut.- odpowiedział głos, gdy usta mężczyzny pochwyciły palce Brytyjki i języki pieścił ich opuszki.
- Ja ci chyba kaganiec kupię... - powiedziała Carmen chichocząc i starając się odzyskać palec.
- Na razie to ja kupiłem ci obróżkę. Ciekaw jestem kiedy znowu ją założysz.- wymruczał z lubieżnym uśmieszkiem Orłow.
- Jak zasłużysz, albo... wskażesz mi jakieś gratyfikacje w zamian. - dodała przebiegle.
- A czego może pragnąć kobieta, która ma wszystko? - zapytał zaciekawiony Rosjanin przyglądając się Carmen.- Jakie marzenia, jakie fantazje… pragnienia.
- No nie wiem czy wszystko... spokojnie posiedzieć nie mogę. - Pokazała mu język.
- Nie przyszliśmy tu dla wygodnych siedzeń. - przypomniał jej Jan Wasilijewicz i uśmiechnął się ciepło.- Jak ci się podobają walki?
- Przerażające trochę. - przyznała i... wdrapała się Rosjaninowi na kolana, by wtulić się w jego pierś.
- Nie musimy ich oglądać. - mruknął Orłow znów wsuwając dłoń pod jej rozpiętą koszulę i delikatnie masując pierś dziewczyny.
- Mówisz, że są tu inne ciekawe widoki? - zapytała, kopiując jego gest i wsuwając dłoń pod jego koszulę, by pogładzić muskularną pierś.
- To zależy… ty wypatrzyłaś Huai. - przypomniał jej Orłow rozkoszując się miękkością jej skóry pod palcami i pieszczotą jej palców na swojej.
- Chcesz żebyśmy jej poprzeszkadzali? - zapytała Carmen delikatnie wodząc palcami po jego gorącym torsie.
- Hmm… nie… to nie jest właściwe pytanie. Powinno brzmieć czy ty Carmen chcesz byśmy jej poprzeszkadzali. Możemy też kochać się w barze, gdy rozpocznie się kolejna walka.- składał jej różne propozycje spoglądają w oczy kochanki.
- Szampan i owoce.- usłyszeli zza drzwiczek do ich loży. Po czym te otworzyły się i goryl wkroczył z tacą, na której to niósł ich zamówienie.
Carmen drgnęła cofając odruchowo dłoń spod koszuli Rosjanina. Przyglądała się ogromnej małpie.
Ta zatrzymała się przy stoliku i postawiła w milczeniu zamówienie. Spojrzała na dwójkę gości, sapnęła i ruszyła do wyjścia z loży.
Brytyjka wróciła wzrokiem do kochanka.
- Nawet nie cofnąłeś ręki! - powiedziała z wyrzutem, po czym wróciła do przerwanego wątku, sięgając po kieliszek szampana.
- Huai albo nie jest zainteresowana, albo taką udaje, więc z przyjemnością pominę ją dzisiaj, licząc jednak na to drugie i jej udrękę wywołaną naszym widokiem. - zaśmiała się szelmowsko.
- Oczywiście że nie cofnąłem ręki. To była małpa i my jesteśmy małpkami. Musiałem zaznaczyć, po co sięgnąć nie może.- rzekł żartobliwie Rosjanin nadal korzystając ze swej dłoni do delikatnego, jak na niego, masażu dekoltu Brytyjki. - A więc liczysz na to, że ją przetrzymasz? Ciekawe kto wygra w tej batalii.
- To nie tak. Na nic nie liczę. Po prostu... mam ochotę ją podrażnić. Tak jak drażniłam ciebie nieraz i... chyba wciąż mi się udaje... - dotknęła noskiem jego nosa.
- Tyle że ja nie mam tyle cierpliwości.- przypomniał jej Orłow i dodał smętnie.- A jutro czeka mnie trzymanie dłoni przy sobie, gdy będziesz flirtowała z ambasadorem na tylnym siedzeniu.
Na oczach Lizbeth, o czym przypomniała sobie Carmen.
- Pamiętaj o tej AC. Któreś z nas powinno ją uwieść. Może zresztą uda się nam obojgu, gdy zaproponuję jej trójkąt z moim przystojnym sługą. - mrugnęła do niego i znów wtuliła się, pozwalając mu wędrować dłonią po swoim biuście.
- Chcesz mnie użyć jako karty przetargowej? Niegrzeczna z ciebie arystokratka. Kiedy zostałem twoim niewolnikiem? - odparł z udawanym wyrzutem Rosjanin. I westchnął cicho. - Co nie zmienia faktu, że jednak będziesz też musiała wodzić za nos samego ambasadora. Przydaje się ta jego słabość do ciebie.
Rozłożyła ręce w geście bezradności.
- Chociaż wiesz, jak ja się czuję w takich chwilach. - powiedziała ni to żartem, ni serio.
- To że będę patrzył z zazdrością i pożądaniem powinno ci nieco uprzyjemnić ten obowiązek. Nie ma to jak nieszczęście drugiego, na osłodzenie sobie kiepskiej sytuacji.- odparł z uśmiechem jej kochanek.
- No już, już... a jeśli ci obiecam, że jeśli dobrze odegrasz swą rolę, to następnego wolnego wieczora ubiorę obróżkę? - popatrzyła na niego i uśmiechnęła się kusząco.
- Postaram się być idealnym służącym. -stwierdził z uśmiechem Rosjanin zerkając na twarz Carmen.- Ale jeśli założysz obróżkę, to z pewnością… zrobimy coś zwariowanego.
Tymczasem goście zaczynali się schodzić, zbliżała się kolejna walka.
- Jeszcze bardziej niż to? - wskazała na miejsce, gdzie przed chwilą brał ją w jeden z najbardziej wyuzdanych sposobów. - Trudno mi w to uwierzyć…
- Może coś bardziej… ryzykownego w tym mieście. - zamruczał jej do ucha Orłow.- Może pójdę z tobą do Huai… może… zrobimy coś wyjątkowego. W zamtuzie na przykład. Pomyślę.
- Może... - podchwyciła i ujęła go za podbródek, jakby to jednak ona była panią całej sytuacji - Spisz się jutro, a każde z tych może będzie w twoim zasięgu. - rzekła i pocałowała go namiętnie w usta.
- A co jest obecnie w naszym zasięgu? Oglądamy kolejne walki, czy podkradniemy się do loży któregoś z klientów by figlować za jego plecami? - zapytał zadziornym tonem Orłow. - A może wrócimy do naszego hotelu i zedrę z ciebie każdy kawałek materiału jaki masz na sobie?
- Mmmm brzmi jak plan to ostatnie... - wyznała Carmen, która choć starała się być twarda, nie bardzo miała ochotę oglądać kolejnej walki.
- Co tylko sobie życzysz.- mruknął Orłow całując ją w usta.- Tak czy siak zobaczysz dziś bestię.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 15-11-2017, 15:11   #88
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sir Joshua Drake przyjechał po Carmen i jej kamerdynera z samego rana. I cierpliwie czekał w samochodzie, aż oboje przygotowują się na tą wyprawę. Godne podziwu opanowanie, zważywszy, że Jan Wasilijewicz i sama Brytyjka intensywnie i długo kończyli wczorajszy wieczór. Ambasador czekał grzecznie nie wychodząc z samochodu. Lizbeth poinformowała recepcję o ich przybyciu, a ta oboje agentów.
Następnie Lizbeth, ubrana w jak szofer, wróciła na miejsce za kierownicą, zawadiacko przesuwając czapkę na bok. Najwyraźniej lubiła tę robotę. Bo i kto by nie lubił? Siedziała bowiem za kierownicą prawdziwego ekskluzywnego potwora.


Royce Rolls Bird of Prey, limuzyna dla bogaczy. Szybka i zwinna maszyna, często opancerzona i zawsze ukrywająca różne niespodzianki i udogodnienia. Bird of Prey bowiem były robione na zamówienie i piekielnie drogie. Zwykłego ambasadora nie powinno na taką maszynę stać. Sir Joshua musiał więc ją zakupić z własnych funduszy. Co Carmen nie dziwiło, Drake’owie byli wszak sławnym i zasłużonym dla Korony rodem szlacheckim

Carmen i Orłow zeszli na dół. Carmen z przodu, Rosjanin za nią. Wyprzedził ją tylko po to, by otworzyć jej drzwiczki pojazdu, a potem zasiadł z przodu obok Lizbeth. Całkowicie wszedł w swoją rolę lokaja i ochroniarza.
Ruszyli w kierunku celu. Orłow milczał, Lizbeth zachowywała się poprawnie, co jakiś czas tylko zerkając przez lusterko wsteczne na dwójkę pasażerów. Sir Joshua zaś się rozgadał, choć Brytyjka nie miała nic przeciwko. Nie były to wszak czcze pogaduszki. Drake zaznajamiał ją z zasadami związanymi z wyścigami lokomotyw. Że zawsze ścigały się dwie, że musiały mieć określony rozmiar kotła. Że przemierzały w dwóch okrążeniach splątane torowisko, że nie mogły mieć w sobie deus ex machiny i automatycznego palacza. Bo dorzucanie do ognia węgla, było tak samo ważne jak prowadzenie maszyny. Że maksymalna prędkość nie była celem ścigających się maszyn. Prędkość wszak oznaczała pęd, a ten oznaczał zwiększającą się szansę na wypadnięcie z toru na zakrętach. Że mimo całej tej technologicznej otoczki liczyli się ludzie i refleks i wyczucie toru. Bo trzeba było wiedzieć, kiedy przyspieszyć, kiedy zwolnić. Na który tor skręcić w odpowiedniej chwili.
- To jak lot na rozpędzonej rakiecie. Jeden błąd grozi wywrotką.- wyjaśnił na koniec.


Nic dziwnego że trybuny toru wyścigowego były wypełnione po brzegi widzami. Wyścigi te bowiem, tak samo jak konne, można było obstawiać. Co prawda zasady obstawiania, awansu lokomotyw i załóg w drabince ligowej, które ambasador próbował wyjaśnić Carmen, okazały się dość skomplikowane… to wyniki poszczególnych wyścigów sprowadzały się do tego : kto pierwszy przekroczy metę.
Dopiero w samych awansach ligowych liczyło się z kim się wygrało i jaką przewagą czasu. To wszystko Joshua tłumaczył Brytyjce, by mogła swobodnie rozmawiać Andreą Corsac jeśli rozmowa zejdzie na temat lokomotyw i wyścigów. Gdy wchodzili na trybuny, te już się właśnie zaczynały.


Dwie potężne maszyny parowe, o wiele potężniejsze od zwykłych lokomotyw ciągnących pociągi. Kolos z Kairu był znacznie większy co prawda, ale z pewnością nie tak szybki, jak te dwie stalowe strzały na szynach.


Carmen obserwowała ten wyścig wchodząc po schodkach na trybuny VIPowskie jak dwie maszyny rywalizowały ze sobą. Jak próbowały prześcignąć docierając do pierwszych zwrotnic i wybrać najlepszy tor na pierwszy zakręt. Ani czarna, ani czerwona maszyna nie zamierzała się poddać, przy czym czarna ryzykowała wypadnięcie z toru podchodząc do zwrotnic i zakrętu szybciej niż jej czerwona konkurentka.

Loże VIPowska do której doszli była oczywiście wygodniejsza i lepiej wyposażona, niż ławki dla mieszczan. Wygodne siedziska, zamontowane przy nich lornetki, lokaje podający wino i przysmaki. Goryle pilnujące bezpieczeństwa bogaczy i reagujące nerwowymi sapnięciami na każdy podejrzany ruch. Loża VIPowska była też pełna entuzjastów wyścigu obu płci i… także tych którzy widowiskiem się nie ekscytowali. Natomiast wykorzystywali to miejsce do nieformalnych rozmów na temat interesów, kontraktów i zawieranie niespisanych nigdzie dżentelmeńskich umów.
- Oto ona…- wskazał ambasador po przywitaniu się z kilkoma przyjaciółmi i przedstawieniu im: "swojej uroczej towarzyszki i wspaniałej artystki, jedynej i niepowtarzalnej Lady Stone".
Oto ona... te słowa przyciągnęły uwagę Carmen do ubranej na ciemno
kobiety czytającą jakąś broszurkę i raczącą się jakąś miksturą z fiolki. Kobietą która władczy charakterek miała wypisany na twarzy i pokusy widoczne nieco poniżej.
- Andrea Corsac. Uważaj z nią. To może nie zabójczyni ale za to ma naturę rekina. Może cię pożreć jeśli nie będziesz… czujna.- dodał ambasador cicho.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 17-11-2017, 09:17   #89
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen uśmiechnęła się uroczo do ambasadora, opierając na jego ramieniu przy tym z poufałością.
- Och, nie martw się. Na razie zamierzam tylko błyszczeć, by przyciągnąć jej uwagę. Jak rozumiem pomiędzy wyścigami będą jakieś przerwy? - zapytała towarzysza, posyłając mimowolne spojrzenie Orłowowi, by z jego oczu wyczytać jak sobie radzi z rolą.
- Oczywiście. Przygotowanie lokomotyw do startu też zajmuje sporo czasu.- potwierdził ambasador obejmując w pasie Brytyjkę na oczach stojącego za nimi uzbrojonego lokaja.
Ten zaś skupił się lustrowaniu otoczenia w poszukiwaniu zagrożeń, zerkając tylko czasem na Carmen z pożądliwością. Niewątpliwie chciałby być na miejscu ambasadora. Niewątpliwie też planował jakoś wynagrodzenie sobie tych “tortur”.
Tym bardziej jednak ona nie miała litości. Podeszła wraz z Joshuą do barierki, by lepiej widzieć linię startu. Oparła się przy tym o barierkę i wypięła zgrabną pupę odzianą w drogą, ale zdecydowanie kusą sukienkę.

[MEDIA]http://s6.ifotos.pl/img/41bDucJVh_qxhaqxe.jpg[/MEDIA]

- Jak ci się podobają wyścigi? - zapytał uprzejmie Joshua, którego omijały te widoki. Za to mógł tulić dziewczynę do siebie. Sama agentka niemal czuła wzrok Orłowa na sobie, ześlizgujący się po jej plecach w dół.
- Na pewno rozmach imprezy jest ogromny. Zastanawiam się tylko czy emocje towarzyszące wyścigowi maszyn będą do tego adekwatne. - Powiedziała, pełzając palcami po jeo ramieniu i od czas du czasu zerkająs w stronę ich “celu”. - Chyba jednak preferuję atrakcje oparte na sile i sprawności ciała niż maszyny, ale może za chwilę zmienię zdanie. - uśmiechnęła się promiennie.
- Może. Z tego co wiem Andrea finansuje dwie drużyny biorące udział w wyścigach i posiada własną lokomotywę wyścigową.- stwierdził z uśmiechem Joshua, od czasu do czasu schodził niżej by muskać pupę swej towarzyszki. Zaś cel akurat zaczął przez chwilę rozmawiać z przystojnym młodzianem, uśmiechając się i śmiejąc głośno. Przez chwilę, bo potem ów młodzian odstąpił od kobiety i ruszył do jakieś blond ślicznotki, która nudziła się osłaniając trefione loki parasolką przed słońcem.
- Dziękuję, że znalazłeś w ogóle czas na to przedsięwzięcie. To kiedy będziesz chciał odebrać swoją nagrodę? - zapytała Carmen towarzyszącego jej mężczyznę, zupełnie nie przejmując się jego palcami, błądzacymi po jej ciele. Wręcz przeciwnie. Cały czas stała wyprężona, jakby pozując do zdjęcia.
Nie musiała spoglądać za siebie by wiedzieć co się dzieje. By czuć spojrzenie Rosjanina na swym ciele. By wiedzieć, że buduje w nim żądzę i irytację zarazem. Bo on wiedział, że pogrywa sobie z jego pragnieniami.
- Kiedy ci będzie wygodnie. Nie chcę przeszkadzać w twojej misji swoimi żądaniami. W każdym razie sala ćwiczebna ma wystarczająco wysoki sufit i jest dostępna w każdej chwili. - odparł z uśmiechem sir Drake.
Carmen zastanowiła się.
- Nie chcę znów przeszkadzać. Mogłabym zjawić się jutro rano albo... wieczorem. - powiedziała, pamiętając, że w południe była umówiona z kimś innym już.
- Hmm… może rano więc? -zapytał z uśmiechem mężczyzna rozkoszując się dotykiem pośladków Brytyjki pod jej suknią. Tymczasem lokomotywy zaczęły drugie i ostatnie okrążenie. Na razie czarna prowadziła. Brytyjka skupiła się więc na obserwowaniu tego widowiska i tylko od czasu do czasu zmieniała nogę, na której się podpierała.
- Jakieś… poza zawieszeniem trapezów, jakieś konkretne przygotowania są potrzebne w tej sali. Siatka zabezpieczająca z pewnością. Coś jeszcze? - pytał cicho ambasador nie chcąc zakłócać Carmen widowiska.
- To od ciebie zależy. Ja postaram się spełnić oczekiwania mego wiernego fana. - Odpowiedziała znów zerkając w kierunku Andrei. - Masz pomysł jakbyśmy mogli przyciągnąć jej uwagę w niewymuszony sposób? Myślałam o posłaniu Orłowa z drinkiem na mój koszt, ale to chyba mało subtelne.
- Niezupełnie. Raczej da jej znać, że wpadła ci w oku i masz ochotę na romantyczne relacje. Przy czym ta romantyczność może się wahać od czułych liścików, do wskoczenia od razu do łóżka.- ocenił jej plan sir Drake.- Mało subtelne, przyznaję. Ale odważne. A ta kobieta… - spojrzał w jej kierunku oceniając. - … należy z pewnością do śmiałych kobiet i nie bawiących się w zawoalowane rozmowy. Na pewno taka jest w interesach, z tego co słyszałem. Może też i prywatnie.
- Cóż, pozwolę więc sobie jeszcze jeden wyścig powdzięczyć do ciebie, po czym dostaniesz zadanie, by znaleźć sobie inne towarzystwo. A żebym ja mogła wyglądać na znudzoną i porzuconą. - Powiedziała z uśmiechem Carmen.
- Zgoda… acz oczywiście… miałem też inne plany. Moglibyśmy podejść do niej propozycją biznesową. Więc… zawsze mamy coś w odwodzie. - uśmiechnął się ciepło Joshua, gdy wzrok Carmen wodził po pociągach. A potem… natrafił znów na Huai. Wyglądało, że ostatnio ciągle trafia na te sami imprezy co bladolica Chinka. Z drugiej strony jej obecność nie mogła dziwić. Wszak było tu pełno bogaczy, także tych zajmujących się finansami… z pewnością Huai była tu w interesach. Gdy Chinka popatrzyła w jej kierunku, Carmen uśmiechnęła się szelmowsko i pomachała do niej uwodzicielsko.
- Znajoma. - Wyjaśniła ambasadorowi.
- Masz ciekawych znajomych. Wszędzie poznam takie ruchy biodrami. Piratka?- zapytał zaintrygowany ambasador.- Nie do końca wie jak chodzić na stałym lądzie. Za długo przebywała na morzu. Lub w powietrzu.
Huai zaś uśmiechnęła się lubieżnie do Carmen, wodząc leniwie językiem po wargach. Za daleko była, by mogła usłyszeć ich wymianę zdań.
Brytyjka posłała jej całusa w powietrzu, po czym rzekła do Joshuy:
- No cóż, na pewno nie jest typem grzecznej dziewczynki, a doświadczenie na morzu pasowałoby do jej charakteru. Myślę też, że mogłyby się świetnie dogadać z Lizbeth, gdybyś kiedyś chciał komu innemu powierzyć... dyscyplinowanie jej.
- Noo tak. - westchnął zawstydzony arystokrata, jakby go przyłapała na wykradaniu bielizny ze swojej komody. - Dużo ci mówiła o dyscyplinowaniu?
- Nie. Ale trochę się domyślam. - Carmen była rozbawiona jego zawstydzeniem. Przekrzywiła lekko głowę, by przyjrzeć się Drake’owi.
- Lizbeth… zyskała drugie życie. Być może wieczne, bo jak dotąd żaden z jej rodzaju nie umarł z przyczyn naturalnych. Ale cena, poza częściową utratą pamięci, jest diabelnie przekorna. Lizbeth ma dwie natury… tę bardziej ludzką i tę bardziej zwierzęcą. Bywa że ta druga zaczyna dominować. Wtedy staje się drapieżna i dostaje.. rui. Oczywiście może się sama zaspokoić, lub… złapać sobie jakąś “ofiarę”. Niemniej czasami… jej zwierzęca natura nasila się i wtedy potrzebuje skarcenia przez swego pana. Zdominowania jako samicy, pochwycenia i zmuszenia do uległości. I… jak każde zwierzątko Lizbeth może mieć tylko jednego właściciela, którego słucha posłusznie i bezwarunkowo. - wyjaśniał nieco zmieszany, choć w jego głosie słychać było nutki pożądania i czuła pobudzenie niżej ocierając się o niego ciałem.- Wszechimperium uczyniło mnie jej właścicielem, dzięki czemu jest mi bezwarunkowo lojalna, a przez to samemu imperium. Ale w zamian muszę zaspokajać jej potrzeby… brać ją w dziki i zwierzęcy sposób, a czasem zmuszać do dość… upokarzających dla dobrze wychowanej niewiasty aktów, by uciszać budzącą się w niej drapieżność.
- Wydajesz się zawstydzony, lecz czy nie jest to po prawdzie spełnieniem marzeń takiego żadnego przygód człowieka, jak ty? - zapytała Carmen wciąż żonglując słowem. Teraz miała po prawdzie aż cztery obiekty do obserwacji. Lokomotywy, tajemnicza AC, Huai i od czasu do czasu pochwycenie “morderczych” spojrzeń Jana Wasilijewicza.
Lokomotywy stały się z tych obiektów najmniej ciekawymi, AC skupiła się na ich obserwowaniu, Huai zaś zaczęła rozmowę ze starszym acz nadal przystojnym mężczyzną, otoczonym dwoma ślicznymi kobietami. Bez wątpliwości człowiek o dużej władzy i bogactwie.
- Niewątpliwie wolałbym, żebyś nie widziała w mej skromnej osobie jakiegoś… wyuzdanego osobnika, który bierze każdą ślicznotkę do łóżka jak leci.- wyjaśnił nieco kraśniejąc na twarzy. - I sądziła, że moje… umizgi wobec ciebie są tylko kolejnym podbojem. Uważam cię za wyjątkowy klejnot korony. A i masz rację… Lizbeth niewątpliwie jest wyzwaniem, niebezpieczna nawet w łóżku gdy jej dwie natury walczą ze sobą. Mam kilka blizn na plecach od takich… figlów.
- Na pewno nie mam prawa cię oceniać na tej podstawie. - Odpowiedziała wciąż rozbawiona sytuacją Carmen, teraz przeciągając się zmysłowo, gdy poczuła, że jej ciało sztywnieje. - Bardzo mi pomagasz, bardziej niż wymaga tego protokół i jestem tego świadoma. Natomiast twoje prywatne sprawy... nie powinny mnie nawet interesować, stąd i nie ma o czym mówić.
- Ale widać cię ciekawią, skoro pytasz. Ja to rozumiem. Lizbeth jest fascynująca, jeśli kogoś podnieca igranie z ogniem.- stwierdził z uśmiechem ambasador spoglądając gdzieś w dal. - Czasami jest milutka niczym kotka, czasami to prawdziwe obłaskawianie tygrysa. Zależy zupełnie od tego w jakim jest humorze.
- Właściwie to nie pytałam, powiedziałam tylko że jest w typie Huai. - zachichotała Brytyjka.
- Fakt. Ale trudno mi powiedzieć, co Lizbeth naprawdę lubi. Została uwarunkowana na mnie więc spełni każdy mój kaprys.- zadumał się Joshua.- Bez względu na jej własne preferencje.
- No cóż, to była tylko luźna uwaga, aby czas nam miło płynął. - Powiedziała Carmen, po czym dodała. - Chyba już dość się naprezentowałam. Może usiądziemy?
- Oczywiście.- uśmiechnął się sir Drake szukając spojrzeniem wygodnych foteli. Tych zresztą pilnował już Rosjanin, by sir i madame mieli gdzie usadzić swe kuperki. Stał tam z poważną miną profesjonalnego lokaja i tylko dzikie spojrzenie zdradzało kotłujące się w nim emocje.
I to był ten moment, na który Carmen długo czekała. Usiadła i dystyngowanym gestem skinęła na Rosjanina.
- Janie... przynieś coś do picia dla mnie i pana ambasadora. Moje gusta znasz, natomiast pana Drake’a musisz sam wybadać. - Powiedziała i omal nie zaczęła chichotać na głos.
- Tak madame. - spokojny ton głosu, powolne ruchy. Orłow był profesjonalistą. Oczywiście Carmen na tyle znała swego kochanka, by wiedzieć jakie to tortury obiecuje jej w duchu w zamian za drażnienie go. Lokaj zostawił więc ich samych, a Brytyjka i jej towarzysz mogli podziwiać przygotowania do następnego wyścigu.
- Ufam że czas mija miło? A jeśli nie to zawsze można pogrzebać, za kolejnym wstydliwym sekretem jaki skrywa ród Drake’ów.- na razie próbował dłonią skryć reakcję jaką wywołał ostatni temat i przyjemna bliskość uwielbianej przez niego kobiety.
Carmen zresztą zachowywała dyskrecję i nie przyglądała się specjalnie rzeczonym okolicom.
- Czas mija mi bardzo przyjemnie, aczkolwiek wiesz, że jako agentka mam słabość do sekretów. - Uśmiechnęła się i odgarnęła włosy z czoła.
- Cóż… to zrozumiałe. - potwierdził ambasador z uśmiechem i iskierkami pożądania w oczach wpatrując się w Carmen. Którą wszak wielbił jako artystkę jak i kobietę. - A i niewątpliwie masz talent do ich wyciągania z ludzi.
I po chwili milczenia dodał cicho. - A co jeszcze udało ci się wywiedzieć… na temat jej i mojej… alkowy?
Tymczasem do obojga zbliżał się Orłow z dwoma drinkami.
- Chyba damie nie wypada mówić o takich rzeczach, prawda? - zaśmiała się, po czym jednak uspokajająco pogładziła przedramię mężczyzny. - Niewiele, a i tak wszystko zostanie w sferze wiedzy nieoficjalnej, więc bądź spokojny.
Carmen przyjęła drinka z czarującym uśmiechem, który posłała Rosjaninowi.
- To dobrze. - uspokoił się nieco ambasador i zakrztusił czystą wódką jaką podał mu lokaj.
- Wolałbym rum. - mruknął, ale po pierwszym szoku wywołanym trunkiem, popijał dalej bez skrzywienia ust. - Ufam że masz doświadczenie w tym co planujesz ? Nie wątpię że wiele razy byłaś uwodzona, że kusisz samą swoją… obecnością. Ale zamierzasz sama postawić się w roli zachwyconej uwodzicielki.
Patrzył jak lokomotywy ruszy z kopyta do pierwszego okrążenia. Tym razem zielona i żółta.
- Czyżbyś chciał dać mi jakieś rady? - Brytyjka zdusiła śmiech. Jan Wasilijewicz zdecydowanie musiał gotować się w środku, skoro pozwolił sobie na taki psikus.
- Zważywszy na moje ostatnie porażki, nie sądzę bym był najlepszym ku temu wyborem. Pewnie Lizbeth bardziej się by ku temu nadawała. - zaśmiał się wesoło Joshua. Jedynie Orłowowi nie było do śmiechu. Z drugiej strony, lokaj winien zawsze zachowywać powagę.
Carmen pokręciła z rozbawieniem głową, lecz nie skomentowała tych słów.
- Czy zostawić mój automobil pod twoją opiekę dzisiaj? - zapytał zaciekawiony ambasador.- Jaki masz plan rozwoju tej rozmowy z Andreą i tego co ma się zdarzyć potem?
- To zależy ile uda mi się osiągnąć. Idealnym wynikiem byłoby, gdyby zainteresowała się mną i moim urokliwym lokajem... - Posłała uśmiech Orłowowi - Na tyle, by nas zaprosić na jakieś afterparty. Myślę więc, że jeśli mój plan wypali nie będę potrzebowała twojej limuzyny i... cóż, wybacz, jeśli cię porzucę.
- Poradzę sobie.- sir Joshua nachylił się ku niej i pocałował delikatnie kącik ust Carmen powoli wodząc czubkiem języka po jej skórze.- Ale skoro mam cię porzucić, to niech przynajmniej się wydaje, że jest pomiędzy nami jakaś iskra.
- A czy to nie powinno działać wręcz odwrotnie, skoro uznamy oboje, że powinniśmy znaleźć sobie inne towarzystwo. - Zapytała Carmen, lecz nie broniła się.
- W takim razie to ty winnaś… wyjść z inicjatywą.- usłyszała w odpowiedzi, gdy mężczyzna wodził językiem po szyi Carmen, całując ją czasem bez pośpiechu. Delikatne i nie przeszkadzające Brytyjce pieszczoty. Mogła przyglądać się wchodzącym w łuk lokomotywom, jak i pożądaniu i zazdrości kotłującej się w spojrzeniu Rosjanina.
Przygryzła wargę z jednej strony czując wobec partnera coś na kształt wierności, z drugiej... pieprzny wymiar samej sytuacji. Odchyliła lekko szyję, by ułatwić ambasadorowi dostęp do niej i przymknęła na moment powieki.
- Nie ułatwiasz mi zadania... - szepnęła do Drake’a.
- Mam odmienne wrażenie…- mruczał Joshua, pieszcząc jej skórę językiem i całując podbródek. - Dzięki temu, nie musisz… sama okazywać mi uczucia. Wystarczy, że reagujesz na nie.
- Wiesz, że zaraz będę musiała zrobić... scenę. - Szepnęła, po czym dodała. - Oficjalna wersja jest taka, że... nie zgodziłeś się na trójkąt z moim lokajem. - Uśmiechnęła się mimowolnie na samą myśl o możliwości takiego zdarzenia.
- Zgoda… ale skoro chcesz zrobić scenę… zaraz… to…- usta mężczyzny opadły na dekolt Brytyjki, język wodził po jej piersiach łapczywie. Usta całowały jej skórę.- … to niech będzie z widowiskowych powodów.
Carmen przymknęła na chwilę oczy i pozwoliła sobie odpłynąć, rozkoszując się tym dotykiem.
Delikatnie muskał jej skórę zębami, wodził językiem po unoszących się w szybszym oddechu piersiach. Zafascynowany nią mężczyzna, który nie przejmował się swym dobrym imieniem, pieszcząc uwielbianą kobietę na oczach śmietanki towarzyskiej Zurychu. Nic dziwnego że Lizbeth była zadowolona ze służby jemu.
Aż ciężko było Brytyjce zmotywować się do odegrania sceny, jednak świadomość, że Orłow wciąż na nią patrzy i może być bliski utraty panowania nad sobą pomogła.
Nagle zdecydowanym ruchem odtrąciła ambasadora i wstała. Nie chciała go przy tym obrażać, więc powiedziała tylko głośno.
- Zna pan moje warunki panie Drake. Gdyby się pan rozmyślił... będę w pobliżu. - Rzekła.
- Nie łamię moich zasad dla nikogo.- odezwał się obrażonym tonem ambasador wstając powoli i z trudem. Spojrzał rozpalonym spojrzeniem na Brytyjkę, ukłonił się jej i odwrócił ruszając. Orłow uśmiechnął się kwaśno, ale nic nie powiedział. Trudno powiedzieć czy był zadowolony z obrotu sytuacji. Na pewno jednak panował nad sobą. Był profesjonalistą, tak jak ona.
Odgrywając rolę niezadowolonej damy, Carmen potoczyła wzrokiem wokół, głównie po to, by zobaczyć, czy udało jej się zyskać uwagę tajemniczej AC.
Andrea… przyglądała się sytuacji, acz z ciekawością jaką kolekcjoner przygląda się ładnemu okazowi w swej kolekcji. Z lekkim zainteresowaniem, acz bez wielkiego entuzjazmu.
Carmen przeciągnęła się, aby podkreślić swoją wygimnastykowaną sylwetkę, po czym niby to przypadkiem odkryła spoczywający na sobie wzrok kobiety. Uśmiechnęła się do niej, okazując lekkie zawstydzenie.
Ta odpowiedziała lekkim uśmiechem i skinięciem głowy, ale jej spojrzenie znów skupiło się na lokomotywach. Brytyjka tymczasem wróciła na swoje miejsce i gestem przywołała Jana Wasilijewicza.
- Tak?- zapytał mężczyzna spokojnie nie ujawniając w nim kipiących emocji.
- Udało mi się nawiązać kontakt wzrokowy - szepnęła do niego agentka - Gdy ten wyścig dobiegnie końca zaniesiesz naszemu celowi drinka z przeprosinami ode mnie za niepotrzebne odciągnięcie uwagi od tak wspaniałego widowiska, dobrze? Staraj się przy tym być jak najbardziej czarujący.
- Oczywiście… tak czarujący jak ambasador. Bardzo podobało ci się jak pieścił cię na moich oczach.- mruknął ironicznie Rosjanin pozwalajac na moment, by zazdrość przemówiła przez niego. - Możesz sobie pozwalać na takie zabawy, gdy jesteśmy na misji, ale nie próbuj testować mnie poza nimi. Dobrze?
Brytyjka mimo groźnego tonu nie mogła jednak powstrzymać uśmiechu.
- Gdzieżbym śmiała, mój drogi lokaju. - rzekła tonem niewiniątka.
- Obawiam się że kiedyś spróbujesz… a ja ci na to pozwolę. Wtedy jednak radzę, byś miała pod ręką łańcuchy do skrępowania mnie.- mruknął jej do ucha, kąsając je delikatnie. Po czym powrócił do roli obojętnego lokaja i skłoniwszy się udał wykonać jej polecenie.
Carmen zaś nie pozostało nic innego jak ponowne skupienie się na wyścigu i tylko od czasu do czasu zerkanie w stronę Andrei.
Kątem oka zauważyła jak Rosjanin podchodzi do Andrei. Jak uśmiecha się do niej. Jak podaje jej drinka i wskazuje na swą panią. Kątem oka zauważyła jak ta przygląda mu się badawczo… jakby chciała… Było coś dziwnego w jej spojrzeniu. Jakby coś chciała sobie przypomnieć. A potem.. zainteresowała się samą Carmen schodząc powoli schodkami w jej kierunku.
Brytyjka podniosła głowę i jakby zmieszana nieco wstała, by powitać swojego gościa, któremu towarzyszył teraz Orłow.
- Nie co dzień kobieta zamawia dla mnie drinka panno…?- zaczęła Andrea Corsac przyglądając się w zaciekawieniu arystokratce, zwłaszcza delikatnym śladom zębów na jej dekolcie i zgrabnym nogom w pełni odsłoniętym i kuszącym.
- Carmen Stone. - Przedstawiła się ujmując dłoń kobiety. - Prosze mi wybaczyć, wydawała się pani bardzo zaangażowana wyścigiem, a ta scena... cóż, wyraźnie nie porozumieliśmy się z panem ambasadorem, za co szczerze przepraszam, że musiała pani na to patrzeć. - rzekła ze skruchą, po czym dodała - Od dawna interesuje się pani lokomotywami, panno... - teraz ona zrobiła znaczącą przerwę.
- Corsac. Andrea Corsac. I czuję się rozczarowana. Zwykle gdy ktoś mi stawia drinka, to nie z tak trywialnych powodów jak przeprosiny.- wyjaśniła kobieta uśmiechając się ironicznie. - A więc interesują panią wielkie stalowe bestie? Nic dziwnego. Co pani w nich lubi?
Carmen wskazała pannie Corsac miejsce obok siebie.
- Nie będę pani oszukiwać, jestem amatorką w tym temacie i to moje pierwsze zawody, które obserwuję. Ostatnie miesiące spędziłam w dusznym Kairze, który choć piękny nie oferuje zbyt wielu... ekscytujących rozrywek. Jedynym ich źródłem był właściwie mój lokaj Jan, toteż pani rozumie... nadrabiam teraz. - Uśmiechnęła się czarująco.
- Wydaje mi się znajomy. Nie spotkaliśmy się wcześniej, gdzieś ? - zwróciła się bezpośrednio do Rosjanina.
- Obawiam się, że nie madame.- odparł poprawnie Orłow siląc się na spokojny ton.
- Jestem jednak pewna…- zamyśliła się siadając obok Brytyjki na miejscu ambasadora.- Przysięgłabym, że….
Pokiwała głową dodając.- Nieważne. Nie pytam o znajomość ligi, tylko co panią zafascynowało w tym… widoku.-
Wskazała na pędzące lokomotywy.
- A czy to nie oczywiste? - Carmen spojrzała zafascynowanym wzrokiem na stalowe olbrzymy - W nich wszystko jest piękne. Od geniuszu twórców, bo ogromną masę, która jednak nie jest bezwładna. Precyzja każdego szczegółu sprawia, że te olbrzymy osiągają szybkość i zwinność, o jakich można tylko śnić. Gdy na nie patrzę... widzę oczyma wyobraźni jak nagle znajduję się na dachu takiego stalowego potwora i pozwalam mu się nieść w nieznane... przekraczać granice, które dotychczas wydawały się nie do przekroczenia... - zamarła na moment z rozchylonymi zmysłowo ustami, po czym zamrugała oczami - Och, przepraszam, pewnie opowiadam głupoty…
- Zdecydowanie nie...czuć pęd powietrza wręcz...otaczający cię całą. I drżenie kolosa pod tobą… tej wielkiej pulsującej ogniem bestii gnającej na złamanie karku. Wiedza, jak kruche wtedy jest życie, jak szalona jazda… jak każdy zakręt może być tym ostatnim. To podniecające wielce doświadczenie.- odparła ze zmysłowym uśmiechem Andrea. - W takich chwilach naprawdę czujesz, że żyjesz.
Carmen westchnęła cicho.
- To brzmi wspaniale. Czasem zastanawiam się czy nawet takie doświadczenie nie warte jest najwyższej ceny... ceny życia. - znów westchnęła, po czym dodała z rozbrajającym uśmiechem - Póki co jednak brakuje mi odwagi i muszę zadowalać się innymi... rozrywkami.
- Jakimiż to? - zapytała Corsac i dodała z uśmiechem.- Bo ja nie… Mój stalowy potwór jest właśnie taki, a deus ex machina nim zawiadująca pilnuje, żeby nie można było przekroczyć tej granicy.
- Och, ma pani własną lokomotywę? Zazdroszczę! - Powiedziała z zachwytem Carmen. Zauważyła już jednak że Andrea należy do tych konkretnych ludzi, którzy nie dają się łatwo wyprowadzić w pole, toteż spuściwszy wzrok odpowiedziała. - Cóż, nie chciałabym aby miała pani o mnie złe zdanie, jednakże... nie będę ukrywać, że mój pobyt w Szwajcarii służy przede wszystkim rozrywkom towarzyskim. Nigdzie indziej chyba nie można spotkać tak ciekawych person, ot choćby jak pani. A ja jestem wygłodniała takich znajomości po Kairze, toteż z góry przepraszam jeśli... zachowam się czasem niewłaściwie. Człowiek dziczeje, gdy spędza większość czasu wśród wykopalisk.
- Wykopalisk? To dość…intrygujące. - zamyśliła się słysząc te słowa. - Ostatnio dochodzą ciekawe wieści z Egiptu.
Po czym uśmiechnęła się do Angielki.- Ja natomiast jestem kobietą konkretu i interesu. Nie jestem pewna czy to czyni mnie interesującą, nawet dla tak wygłodniałej komplementów kobiety jak pani. Obawiam się że… poza lokomotywami i paroma innymi zainteresowaniami, nie jest tak… słodka jak ambasador, którego raczyła pani odprawić z kwitkiem.
Carmen zaśmiała się.
- Och, aż taka straszna nie jestem. Po prostu... ambasador mimo całego swojego uroku jest dość... konserwatywny. Natomiast ja i mój lokaj... - udała zmieszanie, by dobrać odpowiednie słowa - Jan odebrał staranne wykształcenie jeśli chodzi o umiejętność zaspokojenia potrzeb swej pani. I tak sobie myślę... prosze wybaczyć śmiałość, ale czy była pani kiedyś w Wenecji? Bo to mogłoby tłumaczyć skąd pani zna jego twarz.
- Och… wiele… razy…- Andrea zamruczała zmysłowo i spoglądając w oczy Brytyjki dodała.- Uwielbiam adrenalinę, niebezpieczeństwo, ryzyko… i przekraczanie granic. W Wenecji także to lubię… a ty Carmen?
Spoglądając w oczy arystokratki, ściągnęła swoją rękawiczkę i położyła dłoń na jej udzie i powoli powiodła nią w górę po siateczkowej pończoszce.
Brytyjka udała zdziwienie po czym jednak posłała swojej rozmówczyni zmysłowy uśmiech.
- Myślę, że... mamy podobne zainteresowania. Choć moje hobby wiąże się raczej z odkrywaniem tajemnic przeszłości, to widzę spore... podobieństwo. - Spojrzała w oczy Andrei niemal wyzywająco.
- No tak… archeolożka…- zamruczała Andrea wsuwając bezczelnie dłoń pod jej krótką sukienkę i wodząc palcami po bieliźnie Carmen. Muskała paznokciem jej punkcik rozkoszy poprzez satynę majteczek. - … opowiedz więc o swoich… zainteresowaniach?
Brytyjka westchnęła słodko, zasłaniając zaraz potem usta.
- Obawiam się, że pewne tematy ciężko opisać słowami... choć nie znaczy to, że nie chciałabym się nimi z tobą podzielić. I doprawdy nie zgadzam się, jesteś bardzo interesującą osobą madame. - rzekła, pieszczotliwie odgarniając włosy z ramienia kobiety i wodząc palcami po jej szyi. Przy okazji zerknęła na Orłowa.
Ten był idealnym lokajem… stał sztywny i to w różnych znaczeniach tego słowa posłusznie przyglądając się obu kobietom i czekając na ich polecenia. Wszelkie żądze tliły się tylko w jego spojrzeniu.
- Intrygujące, przyznaję…- zamruczała Andrea nadal obdarzając Carmen tą jedną prowokującą pieszczotą palca, między udami.-... cenię jednak takie śmiałe i szczere podejście. Więc jakich to kontaktów jest pani wygłodniała?
Brytyjka spojrzała jej w oczy i nagle bez ostrzeżenia sama zanurkowała dłonią między jej uda wsuwając ją w rozcięcie jej sukni.
- Myślę, że wciąż mówimy o tym samym. O adrenalinie. - Powiedziała, po czym zrobiła krótką przerwę by przejechać języczkiem po swoich wargach - To na co nie zgodził się ambasador to współudział mojego lokaja, który potrafi być bardzo... dzikim zwierzęciem i czasem sama nie jestem w stanie go okiełznać.
Carmen nie mogła sama sobie odmówić inspiracji tematem Lizbeth i Drake’a, tym razem jednak to z Orłowa czyniąc bestię w ludzkiej skórze. Po prawdzie też miała ku temu powody…
- Aż kusi by zobaczyć go w akcji i poczuć.- mruknęła Andrea i zerknęła na pociągi dodając.- Masz teraz czas moja droga? Ty i twoja bestyjka?
- Jeśli to zaproszenie, to pojęcie czasu nie istnieje. Wszystkie obowiązki wszak można nadrobić, a pewne okazje... zdarzają się tylko raz w życiu. - szepnęła jej do ucha Carmen, również obserwując wyścig. - Doprawdy fascynujące... - powiedziała, poruszając delikatnie paluszkami między udami Andrei, muskając przy tym jej niczym nie okryte łono.
- Jako… współwłaścicielka tego… miejsca mam pewne przywileje. Mogę wchodzić… gdzie zechcę… - mruknęła Andrea odchylając nieco bieliznę Brytyjki i sięgając palcami głębiej w jej kwiatuszek. - Przyznaję, że jest jeszcze jeden powód dla którego uwielbiam wyścigi lokomotyw. Widok pędu jest podniecający.
Carmen jęknęła cichutko i przygryzła na moment wargi. Nie musiała nawet udawać podnieconej. Joshua, a potem ta zabawa w kotka i myszkę z Corsac mocno zwilżyły jej bieliznę.
- Nie śmiałabym ci go odbierać. Jeśli więc masz takie miejsce, gdzie moglibyśmy się przyglądać tym stalowym potworom, a ja mogłabym spuścić ze smyczy mojego własnego potwora - popatrzyła wymownie na krocze Orłowa - to... myślę, że chętnie dam się ponieść każdemu szaleństwu w twoim towarzystwie, moja interesująca nowa znajomo.
- Jestem zachłanną kobietą, więc… najpierw sama chciałabym rozpakować tą uroczą niespodziankę, a jemu pozwolić jedynie patrzeć. A potem… patrzeć jak on…- przygryzła wargę przyglądając się Orłowi poniżej pasa.- Udowadnia że jest taką bestią jaką twierdzisz… a potem… spełnimy twój… kaprys… jeśli udowodni. Nie lubię kupować kota w worku, a ty… jesteś pewna że mnie rozpali wasz widok na tyle by dołączyć?
- Och... to brzmi... bardzo niegrzecznie. - Carmen cofnęła rękę - Wiem jedno, pani Andreo, sam twój wzrok powoduje, że mam przekraczać granicę. Podejrzewam więc, że my będziemy bawić się wybornie. Jeśli zaś do nas dołączysz... obiecuję, że nie będziesz żałować. - Oblizała się - Zdecydowanie nie.
- Cieszy mnie to…- uśmiechęła się Andrea i mocniej naparła palcami na rozpalony zakątek Brytyjki, tak mokry jak jej własny. Kilka silnych ruchów palców i wysunęła dłoń spomiędzy ud Brytyjki. Wstała, dłonią w rękawiczce poprawiła okulary, a palce odsłoniętej oblizała powoli i ze smakiem.- Obawiam się że nie gwarantuję dobrych widoków na wyścigi, ale pewne inne atrakcje już tak. Mam cichy zakątek w tunelu technicznym. Chodźmy zatem.
Carmen spojrzała na nią rozpalonym wzrokiem po czym wstała i ujęła kobietę pod ramię, gestem drugiej ręki przywołując Orłowa.
- Nie musisz być delikatna... On na pewno nie będzie. - szepnęła jeszcze do ucha Andrei.
- Hmmm… kusisz…- mruknęła kąsając jej ucho.- Spełnisz wszystkie moje kaprysy? Bez pytania czy wahania?
- A masz dla mnie jakąś marchewkę? - zapytała ponętnie Brytyjka.
- Myślałam że ja nią jestem.- obruszyła się ironicznie Andrea, gdy ruszyły w dół po schodach.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 20-11-2017, 11:25   #90
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Corsac kierowała się coraz niżej i niżej, przechodząc przez pomieszczenia i korytarze niedostępne dla gości widowni. Nikt jednak nie próbował jej powstrzymać. Dotarli do wąskich korytarzy ciągnących się pod torowiskiem. Oświetlonych przez jedynie przez małe lampki. Owe korytarze wibrowały… drżała podłoga i ściany.
- To pociągi...wprawiają to miejsce w wibracje. Zupełnie jakby ziemia się trzęsła. Słabiej gdy są daleko… mocniej, gdy przejeżdżają nad nami.- wyjaśniła Andrea Corsac.- Kiedyś pieściłam tu się sama… potem zbudowałam mojego potwora. Jazda nim jest znacznie bardziej podniecająca.
- Domyślam się - Carmen przylgnęła plecami do ściany poddając się wibracjom, które przeszły teraz na jej własne ciało. Przeciągnęła się zmysłowo, po czym uczyniła zapraszający gest w kierunku Andrei.
Ta z uśmiechem podeszła do agentki, jedną dłonią chwytając za jej pierś i ściskając gwałtownie, drugą sięgając znów pod sukienkę i docierają do bielizny przez którą napierać zaczęła palcami na kobiecość kochanki. Drżała przy tym z pożądania oraz przechodzących przez nie wibracji. Jej usta przylgnęły do ust Carmen pieszcząc je lubieżnie. A to wszystko na oczach już i tak mocno pobudzonego Orłowa.
Carmen odwzajemniła pocałunek, wsuwając języczek pomiędzy wargi kobiety, jednak ręce trzymała na ścianie, jakby zostały do niej przykute. W ten sposób pokazywała Corsac, że nie zamierza złamać ustalonych przez nią zasad, mimo że ciało Carmen ocierało się lubieżnie za każdym razem gdy kobieta dotykała go.
- Janie... - powiedziała Brytyjka, gdy na moment ich usta rozdzieliły się. - Gdy pani Corsac zdejmie ze mnie ostatnią część garderoby... będę twoja tak długo, jak starczy ci sił na posiadanie mnie lub... dopóki nasza piękna znajoma nie zechce do nas dołączyć. Rozumiesz?
Wiedziała, że Orłow tylko na to czekał. Oto wszak opcja ukarania agentki za jej pieszczoty z ambasadorem nadarzyła się wcześniej niż oboje mogli przypuszczać.
- Wiesz… trochę mi go żal.- Andrea osunęła się w dół, kucając i sięgając pod sukienkę Brytyjki. Zsunęła z niej bieliznę i sięgnęła językiem do łona wodząc delikatnie po kwiatuszku rozkoszy Carmen i taką rozkosz sprawiając.- Może… uwolnisz go od dolnych partii ubrania. Pewnie mu ciasno, a ja… chętnie zobaczę czym on sprawia ci przyjemność.
Orłow stał w milczeniu, jak posąg. Dłonie miał z tyłu posłuszny poleceniom swej pani.
Agentka przełknęła ślinę, po czym gestem dłoni przywołała Jana Wasilijewicza. Gdy ten podszedł, ujęła dłonią jego członka przez materiał spodni.
- Jeśli oto chodzi... muszę przyznać, że jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Prawda, Janie? - oddychając ciężko pod wpływem pieszczot Andrei, Brytyjka zaczęła niespiesznie rozpinać spodnie swojego “lokaja”.
- Tak madame.- Orłow z trudem zachowywał spokój czując palce kochanki na swym wrażliwym instrumencie i patrząc jak inna kobieta smakuje rozkoszny zakątek Carmen. Ta zresztą przesunęła palcem pomiędzy pośladkami dziewczyny, aż dotarła do bramy rozkoszy, która wczoraj tak publicznie Jan Wasilijewicz zdobył.
- Tu też? - zapytała przekornie.
- Zdecydowanie, przy czym... prosiłabym tu o odrobinę łągodniejsze traktowanie, wczoraj... trochę nas poniosło na walkach. - wyznała, sądząc, że to powinno spodobać się Corsac. Drżącymi z podniecenia dłońmi udało jej się oswobodzić męskość kochanka.
- Zobacz... czy nie jest... apetyczny - powiedziała do kobiety, dając znak Orłowowi, by całkiem zdjął spodnie. - Może każę mu w ogóle się rozebrać? Na górze również dobrze wygląda…
- Apetyczny?- zapytała retorycznie Andrea i wodząc dłońmi po udach kochanki nachyliła się by czubkiem języka dotknąć obnażonego oręża kochanka Carmen. Powiodła po nim mrucząc i wyrywając z ust Orłowa mimowolny jęk rozkoszy. - Zdecydowanie.
Spojrzała na Brytyjkę dodając.- Oboje jesteście… chcesz mnie rozebrać?
Jeśli pozwolę jemu zrzucić szatki i ciebie rozpakuję… to głupio by mi było pozostać jedyną ubraną w towarzystwie.
- O niczym innym nie marzę, choć... myślę, że mogę się podzielić. - rzekła z uśmiechem Carmen, przytulając się do Andrei, po czym zwróciła się do kochanka - Janie, zajmij się panią od pasa w dół. Góra jest moja! - rzuciła drapieżnie i całując w nagłym zrywie namiętności dekolt Corsac, zaczęła ją rozbierać.
- Tak madame…- Orłow już klęknął nagi, gdy zabrała się za rozpinanie skórzanej kamizelki Andrei i delikatnej bluzki okrywającej piersi. Sama też nie była ignorowana jako że Corsac zajęła się rozpinaniem jej własnej sukienki łakomym wzrokiem patrząc na obnażany biust, który nagle zafalował gwałtownie jako że przez Brytyjkę przeszło silne drżenie.
- Przejechaly nad nami…- mruknęła Andrea oblizując w podnieceniu usta, a sama agentka natrafiła na blizny, pokrywające lewą pierś i lewe ramię Corsac. Białe blizny po oparzeniach… dawno już zagojone.
Nie pytała o nie, nie wiedząc jakby zareagowała kobieta. Zresztą ona i Orłow też mieli sporo własnych pamiątek różnych przygód. zdjąwszy kamizelkę Carmen dobrała się do gorsetu Andrei.
- Miałaś rację to naprawdę wspaniałe miejsce do... zabaw. - powiedziała, po czym jej usta przylgnęły do warg kobiety, jednocześnie obserwując poczynania Jana Wasilijewicza.
Ten pozbawił Andrei bielizny i wodził zachłannie dłońmi po jej pośladkach jak i językiem po jej pupie zbyt długo dziś wystawiany na pokusy i dręczony. Na razie sama Corsac ściskając drapieżnie nagi biust Carmen i całując zachłannie jej usta, kręciła jedynie odruchowo pupą dając się ponieść tej fali namiętności.
Jej gorset był też ostatnią rzeczą, której się musieli pozbyć, by w pełni rozkoszować się dotykiem nagich ciał. Po prawdzie Carmen nawet cieszyła się teraz, że Andrea oddziela ją od Orłowa, samej skupiając się na zmysłowych pieszczotach ciała kobiety.
Andrea dyszała coraz głośniej prężąc się pomiędzy pieszczotami Orłowa, a dłońmi Carmen na swym biuście, wsunęła udo między uda Brytyjki pocierając jej łono i drżąc od narastającego żaru jaki w niej wywoływali. Całowała zachłannie Brytyjkę wsuwając włoń w pukle kochanki, a drugą szczypiąc twarde kamyczki zdobiące teraz jej unoszące się w podnieceniu piersi. Wyglądało na to, że to Corsac wpadła w pułapkę obojga kochanków.
- Chcesz go poczuć? - zapytała Carmen, ocierając się o nią i z trudem panując nad swoim ciałem.
- Tak…- jęknęła cichutko Andrea i spojrzała w oczy Carmen całując ją namiętnie. -... ale wpierw.. chcę go zobaczyć… w akcji.
I odpędziła Orłowa od siebie. Ten się cofnął ukrywając irytację za maską obojętności. Nie lubił wszak, gdy odmawiano mu tego co pragnął. Na szczęście dla niego… odmowa była tylko chwilowa. Bo Andrea oparła się o ścianę obok Carmen, na której to ciele ocalały tylko pończoszki z podwiązkami i trzewiczki.
- Pokaż mi coś zmysłowego.- mruknęła drżąc od wibracji tunelu i własnego pożądania, sama też dotykając się lekko w intymnym zakątku.
- Obawiam się, że w tym stanie to będzie bardzo gwałtowna zmysłowość... - Carmen obróciła się i stanęła oparta dłońmi o ścianę z wypiętymi w kierunku Orłowa pośladkami.
- Janie... możesz odebrać swoją nagrodę. - Powiedziała tonem zmanierowanej panci.
- Tak jest madame…- stwierdził Rosjanin potulnym tonem podchodząc od tyłu do agentki i pochwycił za pośladki jej. Poczuła jak w nią wchodzi, poczuła jego twardą obecność. Chwycił ją za włosy jedną dłonią i zaczął bezlitosne szturmy ciągnąc za nie i zmuszając do napierania pośladkami na swoje ciało.
Na oczach przyglądającej się temu Andrei, która oblizała usta mrucząc.- Nie przeszkadza mi to… lubię ostro.
Odpowiedzią Carmen był tylko głośny, pełen bólu i pożądania jęk.
- Cholerny potwór... trochę wyczucia... - warknęła, ale po mowie jej ciała było widać jak bardzo jej się to podoba. Właściwie na moment Carmen zapomniała zupełnie o Andrei. Była tylko ona i jej mściwy, ognistokrwisty kochanek.
- Tak madame…- odparł posłusznie Orłow, bynajmniej się jej nie słuchając. Tylko kolejnymi ruchami bioder rozładowywał napięcie szarpiąc boleśnie za włosy kochanki. Teraz należała do niego, była jego klaczą którą ujeżdżał bez litości podczas tej przejażdżki. Dyszał jak dzika bestia i tą dzikość czuła w każdym pchnięciu spychającym ją na ścianę. A Andrei znudziło się samo patrzenie. Wślizgnęła się pod Carmen, pochwyciła za jej poruszające się piersi, całując je, ściskając, kąsając i nawet drapiąc paznokciami po jej skórze. Była równie “delikatna” co jej kochanek.
Brytyjka zawyła, przygniatając ciężarem ciała Andreę do ściany, przez co teraz przez ciała całej trójki przechodziły wibracje lokomotyw. Nie potrafiąc znieść tak intensywnej dawki rozkoszy, podniecona od dawna Carmen doszła gwałtownie z krzykiem, drżąc na całym ciele.
Orłow też był blisko nacierając na drżącą kochankę całym ciałem, aż po kilku ruchach bioder doszedł intensywnie drżąc. Carmen otrzymała siarczystego klapsa w pośladki.
A Andrea drżąc i uśmiechając się dodała.
- Podrażnimy się z nim by dodać mu apetytu zanim mnie weźmie?- jej rozpalone spojrzenie mówiło agentce, jakiej ma odpowiedzi udzielić.
- Jesteś bez serca... - zaśmiała się zdyszana Brytyjka, ale chętnie podjęła grę. - Janie... teraz znów musisz czekać na pozwolenie. - Powiedziała i wsunęła dłoń pomiędzy uda Andrei.
- Nie bądź taka nieśmiała…- zamruczała Andrea szerzej rozchylając nogi i chwytając za włosy Carmen by przyciągnąć jej usta do swych warg całując namiętnie, drugą dłonią powiodła palcami po piersi Angielki ściskając ją zachłannie i rozkoszując jej miękkością.
Ta odwzajemniła pocałunek z namiętnością, po czym odwróciła na chwilę głowę, by spojrzeć na Orłowa.
- A ty... baw się sam sobą, dopóki cię nie zawołamy - Powiedziała z uśmiechem i... ustami zaczęła przesuwać się w dół ciała Corsac.
- Oczywiście madame…- nie zrobił jednak nic… poza patrzeniem. A Andrea głaszcząc po głowie kochankę i prowokacyjnie pieszcząc swoją pierś komentowała.- … uuu.. dzikus z niego. Już mu wigor wraca i to bez dotykania.
Dyszała ciężko, zarówno od widoków, doznań, jak i od przeszywających je wibracji. Pociągi znowu się zbliżały.
Carmen, wiedząc już czego się spodziewać tak przeciągała pieszczotę, by... jej usta zanurzyły się w słodkim kwiatuszku kochanki z chwilą, gdy wibracje były najsilniejsze, kiedy potężne maszyny przejeżdżały nad nimi. Brytyjka wpiła się ustami, wysysając zachłannie nagromadzone soki kochanki.
- Oooo tak ooo tak ooo tak… wypnij… pupę… patrzy się…- pojękiwała Andre dociskając władczo twarz Carmen do swego łona. Jej ciało drżało, rozkosz zbliżała się gwałtowną falą. Andrea naprężyła się i doszła głośno.
Brytyjka posłusznie spijała jej soki, by po chwili wspiąć się znów na nogi i ją pocałować.
- Mmmm … - wymruczała Andrea otulając ramionami kochankę i całując namiętnie. Tuliła się i ocierała o Carmen, swój biust dociskając do piersi Brytyjki. A ona potrafiła sobie wyobrazić jaki to wyuzdany widok podziwia jej kochanek.
Carmen zmysłowo gładziła jej ciało, po czym nagle objęła kobietę w pasie i obróciła się z nią. Teraz to agentka była pod ścianą, a Andrea stała odwrócona tyłem do Orłowa.
- Gotowa na ostrzejszą jazdę? - zapytała z uśmiechem Brytyjka.
- Jeszcze nie…- teraz to Corsac osunęła się na kolana i oparła lewą nogę na swym ramieniu łapczywie sięgając języczkiem do łona Brytyjki. Przesunęła nim prowokacyjnie po nim i wypięła pupę kierunku “lokaja”.
- Prawda że tak… przyjemniej?- zapytała.
Carmen pogładziła ją po głowie i spojrzała w oczy Rosjanina.
- Teraz to mi jest jego szkoda... - szepnęła, po czym dodała - Jesteś cudowna…
- Czemu jego? Dostaje smaczny kąsek.- szepnęła i zabrała się za smakowanie kobiecości kochanki zanurzając język zachłannie w kielichu jej kwiatu, a dłonią wodząc po udzie Brytyjki.
Orłow podnieconym spojrzeniem wodził po Carmen której krągłości drżały lekko od doznań jak i wibracji w pomieszczeniu, a której intymny zakątek pieściła kochanka.
- Ty decydujesz kiedy spuścimy go ze smyczy, moja droga - odpowiedziała Brytyjka ocierając się o kochankę i jęcząc coraz głośniej pod wpływem jej pieszczot.
- Wszak jestem gotowa…- zamruczała rozkoszując się sytuacją i wodząc leniwie językiem pomiędzy udami kochanki, a dłonią na jej udzie. - Tobie zostawiam… ostateczne… spuszczenie go ze smyczy.
I pomachała tyłeczkiem na boki w wyraźnej prowokacji.
- Mhmmmm... - Carmen spojrzała z uśmiechem na Rosjanina spod na wpół przymkniętych powiek.
Ten posłusznie czekał na polecenie, spoglądając z pożądaniem na obie kobiety. W pełni gotów spełnić ich pragnienia. Dobrze ułożona bestia.
- Sama nie wiem... - drażniła się z nim agentka.
- Mnie tam… wszystko jedno…- Andrea sięgnęła palcami między uda i rozchyliła płatki swego kwiatu jakby drażniąc się z “lokajem”.
- Myślę, że jednak poczujesz różnicę. - Powiedziała do niej Carmen, po czym tonem miłościwej pani dodała - Janie... nie krępuj się. Ta pani o cudownym języczku zasługuje na jak najwięcej rozkoszy…
Orłow podszedł klęknął, chwycił za pośladki Corsac nie odrywając spojrzenia od oblicza Carmen i… Andrea krzyknęła głośno, gdy ją posiadł, a potem zaczęła głośno pojękiwać starając się panować nad sobą. Jej drżenie przechodziło na Brytyjkę więc ta wiedziała, że jej kochanek traktuje muszelkę Andrei równie bezlitośnie co jej własną.
Ponieważ ich kochanka była teraz skupiona na doznaniach oraz pieszczeniu Carmen, Angielka również patrzyła w oczy Jana Wasilijewicza. Pojękując prowokacyjnie za każdym razem gdy wchodził w ich kochankę.
Orłow przyglądał się łakomym spojrzeniem jej drżącym piersiom i nie przestawał gwałtownym szturmów potwierdzanych krzykami i jękami samej Andrei. Nie mając sił na pieszczotę językiem, drugą dłonią sięgnęła ku kobiecości Carmen i brutalnie zanurzyła w niej palce poruszając nimi bez jakiejkolwiek finezji czy wyczucia. Nie miała dość samokontroli by być delikatną, więc rozkosz mieszała się z bólem, a Brytyjka czuła się jak przy spotkaniach z Huai… zabawką dla rozkoszy kochanki… tym razem Corsac, która pojękując głośno i stękając z rozkoszy przytuliła twarz do drżącego brzucha Brytyjki.
Teraz zresztą obie jęczały głośno. Boleśnie i rozkosznie zarazem. Carmen złapała mocniej włosy kochanki i wciąż patrząc Rosjaninowi w oczy czuła jak odpływa.
Drżenie nadciągało, lokomotywy nadjeżdżały… drżenie nadciągało, rozkosz zbliżała się silną falą gdy Carmen spoglądała na swojego kochanka podbijającego nowe terytorium i czuła rozkosz płynącej od podbrzusza również podbijanego z podobną brutalnością. Silne wibracje przeszyły je obie w chwili gwałtownej eksplozji rozkoszy.
To było niesamowite uczucie. Gdy szczyt minął, a pociągi przejechały, Brytyjka osunęła się z głośnym jękiem na ziemię.
- Tooo… było intensywne… - jęknęła cicho Andrea tuląc swą głowę do piersi kochanki.- … bardzo interesujące. I pewnie warte… powtórzenia… przy okazji.
Orłow oddawszy swój trybut Korsykance odsunął się i posłusznie czekał na kolejne polecenia.
- Myślę że powinnyśmy się... ubrać.- szepnęła Corsac.
- Taaak, zdecydowanie. - Carmen przeciągnęła się i mrugnęła do Jana Wasilijewicza. - Janie, ubierz się.
Kiedy zaś sama wdziewała własne rzeczy, niby to przy okazji zapytała Corsac.
- Rozumiem, że interesują cię tylko te współczesne... potwory? Wiesz, ja mam słabość do legend starożytnego Egiptu i tak sobie myślę czy można cię spotkać tylko na tych wyścigach czy może są jakieś tematy archeologiczne, które by cię interesowały, moja droga?
- Starożytność nie jest moją namiętnością. - stwierdziła z uśmiechem Andrea ubierając się powoli.- Zawsze wolałam spojrzeć w przyszłość. Nie to co Archibald Carstein. Znasz go może? Interesuje się namiętnie wykopaliskami. I też… potrafi docenić piękno…- wymruczała zerkając na nogi Brytyjki.
Kolejny “AC”! Carmen pochyliła się bardziej nad swoją spódnicą by ukryć zaintrygowany wyraz twarzy.
- Nie znam, ale jeśli ty, moja droga, mówisz, że wart jest poznania, to chętnie nawiążę taką... znajomość. Mogłabyś nas jakoś umówić?
- Nie jestem aż tak… dobrze z nim zaznajomiona. Widziałam tylko raz jego kolekcję starożytnych eksponatów. - zamyśliła się i poufale objęła Brytyjkę ramieniem dodając. - A i jestem pewna że sama skłoniłabyś mnie do zainteresowania archeologicznymi wykopaliskami i sponsorowaniem ich. Hmmm… mogłabym cię zabrać na przyjęcie do niego. Niestety… bestyjkę musiałabyś zostawić w domu. Mogłabym wejść tylko z jedną osobą towarzyszącą. Biedny Roderyk niewątpliwie rozczaruję się rozmową. A ty moja droga… z pewnością jakoś wynagrodzisz mi złamanie mu serduszka, co?
Brytyjka przylgnęła do niej i delikatnie acz drapieżnie przeciągnęła pazurkami po jej udzie.
- Chyba już nie masz wątpliwości co do tego...Chętnie skorzystam z zaproszenia.
- Więc… omówimy to jutro przy… kiedy będziesz mogła się ze mną spotkać. Ty i twój drapieżny lokaj? - zapytała zaciekawiona Andrea, gdy ruszały razem korytarzami, a Orłow za nimi. Andrea poprawiła zawadiacko kapelusz na swej głowie dodając. - Co prawda jestem kobietą zapracowaną, ale… dla ciebie zrobię sobie przerwę.
- Cóż, ja również mam jutro sporo zajęć, ale... - Brytyjka udała, że się zastanawia - Może wieczorem? Jako sposób na odstresowanie się po dniu pełnym wrażeń?
- Zgoda… będę więc oczekiwała cię w mej posiadłości. Ubierz się szałowo i wygodnie…- wymruczała do ucha Carmen kobieta i delikatnie ukąsiła je.- … i bądź gotowa na ostre negocjacje. Lubię intrygujące oferty.
- Zdecydowanie trudno się dziwić, że jesteś kobietą sukcesu, moja droga. Dziękuję ci za dzisiejsze spotkanie i... już nie przeszkadzamy w kontemplacji wielkich, rozgrzanych potworów. - Powiedziała Carmen z uśmiechem, jednocześnie przejeżdżając palcem po ramieniu Orłowa.
- Do następnego razu. - stwierdziła z uśmiechem Andrea, gdy rozdzieliły się już na VIPowskiej widowni. A Orłow spytał.- Mam powiadomić ambasadora że dziś nie podkradniemy mu wozu, a dopiero jutro?
- Nie trzeba, jutro rano będę się z nim widzieć. - Odpowiedziała Carmen - Musimy tu też jeszcze posiedzieć do końca imprezy, żeby Andrea nie wątpiła w moje zainteresowanie dla lokomotyw. - Powiedziała marudnym tonem Brytyjka po czym zmieniła ton i z uśmiechem powiedziała do Rosjanina - Janie, będziesz tak dobry i zamówisz mi coś do picia?
- Oczywiście madame. A co po imprezie? - zapytał kłaniając się uniżenie.
- Myślę, że zasłużyliśmy na odpoczynek. - mrugnęła do niego.
- Oczywiście. - wymruczał w odpowiedzi Jan Wasilijewicz i oddalił się. Już ona wiedziała jakiego rodzaju odpoczynek preferuje. W polu widzenia był też sam Joshua… sir Drake obecnie samotny, grzecznie opierał się o barierkę i przyglądał bardziej samej Carmen niż lokomotywom.
Uśmiechnęła się do niego promiennie, a że miała wyrzuty, to gestem wskazała miejsce obok siebie, choć wiedziała też, jak zareaguje na to Rosjanin.
Sir Drake od razu skorzystał z propozycji siadając obok dziewczyny i pytając uprzejmie.
- Ufam że wszystko poszło z planem?
- Tak, udało mi się dostać prywatne zaproszenie. Bardzo ci dziękuję za pomoc. - Odpowiedziała Carmen.
- To była przyjemność… zwłaszcza… ostatnie chwile pomagania. Cała przyjemność po mojej stronie.- mruknął szarmancko sir Drake, a pojawiający się z drinkiem Orłow od razu wszedł w rolę.- Pani drink, madame.
Podał go uprzejmie znów stając się opanowanym niczym skała lokajem lady Stone.
Tym razem Carmen jednak nie zamierzała go drażnić. Znów skupiła się na widowisku, wymieniając tylko od czasu do czasu uwagi na jego temat z ambasadorem.
Jakkolwiek Joshua wiedział więcej na temat wyścigów niż ona, to jednak wyglądało na to że całą swą wiedzą się już podzielił. Zdecydowanie bardziej interesowała go tematyka marynistyczna najwyraźniej. Zaś wkrótce do rozmawiającej dwójki zaczęła zbliżać się znajoma postać.Huai lekko zarumieniona na policzkach i w orientalnym stroju podeszła do nich i rzekła z uśmiechem.
- Panno Stone… nie spodziewałabym się ujrzeć tu ciebie i to w towarzystwie…- tu zawiesiła głos zerkając na mężczyznę, który wstał mówiąc uprzejmie.
- Sir Joshua Drake… ambasador Wszechimperium w Zurychu.
- No...no… no… ambasador. Jestem zaszczycona.- uśmiechnęła się Huai. - Tajemnicza nieznajoma, jeśli wolno będzie zachować nimb tajemniczości. Wybaczcie jeśli wam się narzucam, ale rozmowa jakoś nie wyglądała na bardzo… wciągającą. Przynajmniej patrząc z boku.
- Samo towarzystwo ambasadora jest za to odurzające niby narkotyk, ale nie mam nic przeciwko, by się nim z tobą podzielić moja droga. - Powiedziała z uśmiechem Carmen.
- To dobrze… bo przyda mi się dawka narkotyku. A ty mój drogi?- zwróciła się do Orłowa.
- Jestem lokajem madame.- stwierdził usłużnie Rosjanin.
- To przynieś nam coś mocnego i proszę nie wstawać z mego powodu sir Drake.- dodała Huai.
- Ależ nie wypada.- próbował protestować sir Drake, niemniej Huai go popchnęła z powrotem na siedzenie i dodała.- Żadnych ale… ja tu tylko zresztą na chwilę. W robocie jestem.
Orłow zaś oddalił się, by przynieść kolejne drinki.
Carmen zaśmiała się widząc tych dwoje, a gdy jej i Joshuy spojrzenia się spotkały wzruszyła tylko ramionami.
- Lepiej jej nie podpadać, choć... to w sumie zależy. W nerwach również jest piękna.
- Więc… co się kryje za tym romantycznym wypadem? Mężczyźni tu nie zabierają ślicznych kobiet, zwłaszcza takich jak ty?- zapytała z uśmiechem Huai splatając dłonie pod biustem i przyglądając się obojgu.
- A dlaczego miałabym ci odpowiedzieć na to pytanie, moja droga, ciekawska... tajemnicza znajomo. - Odpowiedziała z rozbawieniem Carmen, wodząc wzrokiem po sylwetce Chinki.
- Bo jestem miła?- nachyliła się ku nim z groźnym uśmieszkiem i spojrzała na Joshuę.- Ale mogę nie być.
Westchnęła cicho.- Mam za sobą kilka rozmów. Nie wszystkie… przyjemne. Nie lubię robić za sekretarkę notującą czyjeś zachcianki.
- Co o tym myślisz? - Carmen zwróciła się do ambasadora.
- Nie znam tajemniczej nieznajomej.- sir Drake był nieco zmieszany tą niecodzienną osobą. Bo też i Huai była wyjątkowa. Była też lekko pijana.
- Może kiedyś poznasz.- stwierdziła z uśmiechem. - Acz lepiej nie…
- A mówiłaś, że chciałabyś poznać służącą mego przyjaciela... - przypomniała jej Carmen.
- Och tak.. poznać. To ty masz ją…- wymruczała siadając mu na kolanach, gdy Orłow przyszedł z drinkami. - To rzeczywiście zmienia postać rzeczy.
Wzięła swój i Joshuy dodając.- Może przyjdzie nam ponegocjować pewne warunki ambasadorze. Ty możesz dostarczyć mi czego ja chcę, a ja…- tu spojrzenie padło na Brytyjkę.-.. czego ty chcesz. Obwiązane wstążeczką niczym prezent.
- Nie bardzo wiem o co pani chodzi, ale nie jestem pewien czy to by było właściwe.- stwierdził uprzejmie Joshua.
- Potrafię rozpoznać mężczyznę czynu.- uśmiechnęła się lisio Huai i spojrzała na Carmen niczym lis na kurę.- Nawet jeśli go ta cała cywilizacja uśpiła. Z pewnością dojdziemy do porozumienia. Na wielu… płaszczyznach.
- Jaka ty się nagle zainteresowana zrobiłaś, normalnie z podziwu nie mogę wyjść. - Skomentowała to Brytyjka, zerkając na minę Orłowa.
- Przyznaję że dzisiejszy dzień był owocny dla interesów mojej pani. Dla mnie oznaczał katorgę. Sztuczne uśmiechanie się i… - wzruszyła ramionami.- .. mnóstwo alkoholu, który ostatecznie trochę mnie rozbroił.
Pokręciła pupą w zamyśleniu. - Ooo… ambasador ma ukryte działo.
- Madame, to normalna reakcja w tak nienormalnej sytuacji.- stwierdził sir Drake.
- Ależ ja nie narzekam.- odparła Huai i spojrzała na Carmen.- Z pewnością nie ma na co narzekać.
Orłow zaś był lodową statuą, obojętny na to co się działo. Idealny lokaj.
Brytyjka przyglądała się siedzącej obok dwójce.
- Z pewnością twoje pojawienie ożywiło atmosferę moja droga i jeśli o mnie chodzi nie mam nic przeciwko żebyś umiliła ambasadorowi czas, niemniej jeśli chodzi o to związanie wstążeczką, przypominam, że w starciu nie szło ci aż tak bezproblemowo.
- Moja droga Carmen, czyżbyś zapomniała?- Huai nachyliła się ku niej uśmiechając się sadystycznie.- Ja nikomu… nie umilam czasu. To jest wbrew mej naturze, nawet jeśli… jestem zmiękczona przez nadmiar drinków.
- A czy ja mówiłam, że to ma odbyć się za twoją zgodą? - drażniła się z nią agentka, wytrzymując spojrzenie.
- Będziesz musiała się bardziej postarać. Ostatnio to ty leżałaś na plecach, prawda?- wymruczała zmysłowo Huai przypominając jej pojedynek na placu zabaw.
- Mogę wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi?- zapytał ambasador.
- Nie z moich ust.- odparła Chinka wstając i ruszając.- Mnie czekają obowiązki, wystarczająco zakłóciłam waszą… randkę.
- To nie jest randka, niestety.- zaprzeczył Joshua broniąc dobrego imienia siedzącej obok Brytyjki.
Carmen pogładziła go po ramieniu uspokajająco.
- Ta istota jest do cna zepsuta, ale i fascynująca. Nie masz powodów, by się przejmować. - następnie zwróciła się do Chinki - Uwielbiam patrzeć, gdy tracisz panowanie nad sobą. jak chociażby z tym ulegnięciem ciekawości i przyjściem tutaj. Musiało cię to bardzo gnieść…
- To i nuda. Nie jestem dobrą negocjatorem.- Huai nachyliła się ku Carmen pochwyciła jej podbródek i pocałowała ją w usta.
Smakował alkoholem i pożądaniem. Tak samo jak zapewne Brytyjka jej smakowała.
Czas mijał, a ich pocałunek przeciągał się. Język Brytyjki odnalazł bowiem język Chinki i zapragnął poznać się z nim bliżej. Huai więc pieściła usta Carmen w pocałunku na oczach dwójki widzów nie zamierzając ulec arystokratce i na tym polu. I niewątpliwie rozpalając wyobraźnię obu mężczyzn.
To Carmen jako szlachcianka poczuła, że jednak wreszcie wypada przerwać ten spektakl. Zdyszana oderwała się od władczej kochanki.
- Starczy, a teraz marsz do pracy, dziewczynko. - Rzuciła z rozbawieniem.
- I wy bawcie się dobrze…- odparła odstawiając kielich i odeszła.
Po tym nieoczekiwanym spotkaniu, Carmen nie przebywała długo w loży VIPowskiej. Nadchodziło późne popołudnie i w końcu wyścigi się skończyły. Ambasador podał uprzejmie ramię Brytyjce pytając.- To dokąd teraz mam cię zawieźć madame?
- Jeśli to nie problem, my wracamy do hotelu. - Powiedziała idąc ku wyjściu, wsparta o ramię ambasadora, a za nimi jak cień podążał Orłow.
- Mam nadzieję, że nie jesteś zły z powodu wizyty mojej znajomej.
- Nie… ani trochę. - odparł uprzejmie nieco zafrapowany Joshua.- Dość niezwykła z niej kobieta, nieprawdaż?
Powoli schodzili schodkami w kierunku limuzyny, w której nie było widać Lizbeth.
- Jak widzisz, mam słabość do wyjątkowych znajomości. - ujęła znacząco jego ramię, by też poczuł się wyróżniony.
- Cieszy mnie to. Naprawdę. - odparł z uśmiechem ambasador, gdy dochodzili do automobilu. Można było dostrzec, że Lizbeth dosłownie zwinęła się w kłębek niczym kotka i spała na tylnym siedzeniu. Pokaz nieludzkiej gibkości w wykonaniu śpiącej dziewczyny.
Budzenie jej Brytyjka zostawiła ambasadorowi, domyślając się, że zwierzęca natura służącej mogłaby źle zareagować na inną osobę. Nie było to takie trudne, bo jak się okazało wystarczyło delikatnie podrapać Lizbeth za uszkiem. I to wystarczyło, by dziewczyna mrucząc przebudziła się, by zasiąść za kierownicą i zawieźć oboje z powrotem do hotelu.
 
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172