Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-08-2022, 21:03   #1
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
[Autorski] "Poszukiwacze Zaginionej Szparki" (+18)

Anglia, Londyn
18 lipiec, 1930 rok.
Piątek, godzina 18:00

Rezydencja profesora Blooma znajdowała się na południowych krańcach zadymionej metropolii, gdzie już była możliwość odetchnąć nieco świeższym powietrzem, a do nozdrzy nie wdzierały się różne, okropne zapachy wielkiego, przeludnionego miasta okresu "Wielkiego Krachu"…


Profesor był bogaty, temu nie dało się zaprzeczyć. Należał w końcu do londyńskiej "śmietanki towarzyskiej", był człowiekiem nauki, do tego te liczne ekspedycje, te znaleziska, te skarby… o które niemal wprost się biły największe muzea… no i być może, i czasem, już te mniej oficjalne interesy, przynoszące jeszcze większe zyski.

Póki jednak co, w żadne skandale zamieszany nie był. I pewnie lepiej, by tak pozostało, również dla jego gości, jego " współpracowników", przybywających właśnie do rezydencji, na pilne wezwanie Blooma.

~

Grzeczna i wielce uczynna służba zajęła się bagażami, gości zaprowadzono zaś do urządzonych z przepychem pokoi… można było chwilkę odpocząć po podróży, odświeżyć się, a następnie udać na spotkanie z ich pracodawcą…

Salon był ogromny.


Wspaniałe meble, obrazy, zwierzęce trofea na ścianach, gabloty z prywatną kolekcją artefaktów profesora… regały wypełnione setkami książek. Było nawet pianino.

Bloom witał się z każdym osobiście, czy to podając dłoń, i klepiąc po przyjacielsku po ramieniu, czy nawet całując rączki damom.

Był rozpalony ogień w kominku, była Brandy, Whisky, papierosy, cygara, drewniane fajki.

~


Nie wszyscy się między sobą znali, ale Bloom (chyba?) znał każdego…

Pięciu mężczyzn, dwie kobiety.

- Panie i panowie, bardzo bym chciał, abyśmy się spotkali w bardziej… radosnych okolicznościach - Odezwał się już do wszystkich profesor, gdy zasiedli w wygodnych fotelach, czy na kanapach.
- Moja córeczka… moja kochana Evelyn… - Na chwilę starszemu mężczyźnie załamał się głos - …sami już wiecie z depeszy. Utracono z nią kontakt, nikt nic nie wie… w trakcie wypraw w dzicz, to normalne… ale jednak nie na tak długo. Ostatnie o niej wieści, na miejscu w samym centrum Amazonki, były trzy tygodnie temu… badała nieznane tereny, zamieszkane ponoć przez jeszcze nie poznane cywilizacji plemiona… czas nagli, czas nagli…

Profesor wziął w drżącą dłoń niewielkie zdjęcie swojej córki, przez chwilę się jemu przyglądał z migoczącymi oczami, i w końcu puścił w obieg…

Evelyn wyrosła na baaaardzo ładną kobietkę.

- Oferuję 10.000 £ dla każdego - Powiedział Bloom, ocierając łezkę - Wyruszycie już jutro rano, wszystko opłacone. Najpierw statkiem przez Atlantyk, do Ameryki Południowej. Dopłyniecie nim do Caracas, w Wenezueli(tydzień czasu). Stamtąd samolotem, do Manaus, w Brazylii(parę godzin). Dalej małym stateczkiem rzeką Amazonką, a potem rzeką Rio Jurua do Carauari… (5 dni) no i w końcu wejście w dżunglę amazońską…

Widząc, jak parę osób zerka na pobliską mapę na ścianie, profesor zbliżył się do niej, po czym jeszcze raz pokazał trasę, ponownie opisując jej etapy.
- Oczywiście, co tam znajdziecie, co znalazła Evelyn… to też będzie częścią dodatkowego wynagrodzenia - Dodał Bloom.

A więc w sumie, dwa tygodnie podróży, a następnie wejście w dżunglę za zaginioną Evelyn… i choliba wie, jak długi okres czasu już w samej dziczy.

Za 10.000 £.

To była duża suma, naprawdę duża. W obecnych czasach, zwyczajowy zarobek typowego zjadacza chleba, za nawet 15h(!) pracy dziennie, wynosił na miesiąc około 1200 £ . Automobil kosztował zaś tak 1000, a dom jakieś 5000. Do tego, jeszcze jakieś znaleziska po drodze… wyglądało wszystko więc bardzo obiecująco?

- Odnajdę ją… - Powiedziała nagle kobieta, paląca papierosa na balkonie.


Przedstawiła się wszystkim jako "Pani Iris Rogers, detektyw"... i wypiła już dwie lampki Brandy. Wyglądała na gdzieś między 25-30 lat(?), nie miała żadnego typowego akcentu, i chyba trochę trudno było określić jej narodowość. Kozaczki, spódnica do kolan, koszula, i żakiet, który już ściągnęła.

- OdnajdzieMY ją… - Poprawiła swoją wypowiedź z uśmieszkiem, widząc na sobie liczne, troszkę zaskoczone spojrzenia.










***
Komentarze sesyjne jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 06-09-2022 o 21:40.
Buka jest offline  
Stary 28-08-2022, 10:32   #2
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Od początku, gdy Sarah dostała wiadomość od profesora Blooma, była gotowa nieść pomoc swojej przyjaciółce ze szkoły średniej, ale również i jej dobrze poznanemu ojcu. Problemem była niedawno rozpoczęta tuż po studiach praca w szpitalu, ale na szczęście jej przełożona profesor Houghton, również znająca Blooma, była wyrozumiała i właściwie chętna, by jej protegowana pomogła, jeśli profesor uzna jej umiejętności za przydatne. A powrót do szpitala, ze swoimi umiejętnościami twardymi i miękkimi, miała zawsze.

Udała się na spotkanie nie w stroju lekarskim, a bardziej… codzienno-odświętnym. Wiedziała, że będzie czekać ich długa podróż, zresztą w trudnych warunkach Amazonii wcale kitel lekarski nie wydawał się być lepszym strojem. Być może i jej strój był nieco wyzywający… ale też wiedziała, że pewnikiem znajomymi profesora, również uczestniczącymi w spotkaniu, będą ciekawe osobistości, na których miała zamiar zrobić jak najlepsze, pierwsze wrażenie. Jeśli któryś z nich bywał u profesora kilka lat temu, gdy ona mocno przyjaźniła się z nastoletnią Evelyn i bywała w ich domu, to mógł ją kojarzyć z dawnych lat. Z czasem, przez to, że drogi zawodowe przyjaciółek rozeszły się w różne strony, ich kontakt, choć dalej przyjacielski, tak stał się dużo rzadszy, toteż i w domu Bloomów Sarah z czasem bywała dużo rzadziej.


Rozsiadła się na jednej z kanap i słuchała uważnie profesora Blooma, popykując zwyczajowo swoją fajkę z tytoniem, czego zresztą również nauczyła się od swojej profesor Houghton. Dotychczas pieniądze nie stanowiły dla niej żadnej motywacji w tej sprawie, chciała pomóc swojej przyjaciółce i jej ojcu, tak teraz, gdy o nich wspomniał… właściwie, to była to dodatkowa zachęta. Odkąd jej również również lekarska rodzina, odsunęła się od niej, gdy wbrew ich woli na studiach poleciała na misję humanitarną do Kenii, nie było u niej łatwo z finansami, choć jako lekarka i tak zarabiała nieźle w porównaniu do innych kobiet. Natomiast dodatkowe środki… mogłaby zacząć odkładać na jakąś swoją praktykę lekarską, lecznicę… z tym dużo łatwiej byłoby jej doskonalić się i osiągnąć sukces w swojej dyscyplinie.

Gdy profesor Bloom skończył wypowiedź, a następnie Iris wypowiedziała się, że odnajdą Evelyn, postanowiła sama zabrać głos.
- Witam wszystkich, profesorze, potwierdzam, że zrobimy wszystko, by odnaleźć… pana córkę, moją zresztą przyjaciółkę z czasów szkolnych… - Nieco się zasępiła na jej wspomnienie i obecny… niepokojący los, po czym spoglądnęła na resztę osób. - Zapewniam was, że profesor Bloom dba również o wasze zdrowie podczas wyprawy, bo… pewnie z tego względu i moja obecność wśród was. Jestem Sarah Joyce, lekarka i razem z wami będę oczywiście uczestniczyć w wyprawie, dbając o jej bezpieczeństwo od swojej strony, a także będąc gotowa w razie… jakiegoś nieszczęścia nieść pomoc Evelyn. Wiem, pewnie możecie uznać, że co taka młoda lekarka może potrafić… ale skończyłam już studia, pracuję jakiś czas w szpitalu, a co więcej, mam jakieś doświadczenie w terenie, bo byłam na misji humanitarnej w Afryce, gdzie przez moment bezpośrednio współpracowałam i z profesorem Bloomem podczas jego wykopalisk. Zrobię, co w mojej mocy i myślę, że mam już doświadczenie, które pozwoli mi odpowiednio o was zadbać… choć oczywiście najlepiej, gdybym wcale nie musiała korzystać ze swojej medycznej wiedzy. - Rozgadała się nieco, zwłaszcza w dotychczasowym porównaniu do Iris, gadatliwa Sarah.

* * *

Gnębił ją jednak stan profesora i po części zapoznawczej, miała zamiar złapać go gdzieś nieco na uboczu.
- Profesorze, martwię się też o pa… ciebie… - Przytuliła się do niego mocno, zdając sobie sprawę z lekko leczniczej, magicznej mocy takiego gestu. - Wiem, że być może myślisz, że to nie jest moment na takie rzeczy, ale… ja jestem gotowa zapewnić nieco zapomnienia od tych trudów, co byłoby wskazane pod względem medycznym zarówno dla ciała, jak i mózgu, by choć na jakiś czas odpoczęły od zmartwień i były gotowe do wzmożonej, dalszej pracy. A chyba wiesz po naszym pobycie w Kenii, że potrafię dać się zapomnieć umysłowi i ciału…
 
Jenny jest offline  
Stary 28-08-2022, 11:09   #3
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
USA, Karolina Północna, hrabstwo Alamance, miasteczko Burlington, zbór protestancki.

- Niewiasty dające mężczyznom uciechy cielesne! Jawnogrzesznice! Czyż nie boicie się Pana! Czyż nie boicie się ogni piekielnych?! Bo zaiste cierpliwość Jego jest niezmierzona, lecz wy wystawiacie ją na ciężką próbę! Szatan tylko czeka na wasze dusze!
A wy? Mężczyźni? Czy wy jesteście lepsi!? Otóż nie! A nawet po trzykroć gorsi! Jak ma niewiasta szanować swe ciało jeśli i wy go nie szanujecie! Żyjecie w grzechu! W grzechu śmiertelnym! Diabli do piekieł was porwą i smażyć się będziecie w smole po wsze czasy! Wasze dzieci rozpustę ojców i matek, widzą i nią przesiąkają! Czy chcecie skazać również niewinnych na straszny los, który wam jest przeznaczony! Czy nie rozumiecie, że to właśnie za ten czyn ohydny Pan przegnał Adama i Ewę z raju!? Czy nie dociera do was, że to grzechy nieczyste były przyczyną zniszczenia Sodomy i Gomory!? Czy wydaje się wam, że inna niż ludzka lubieżność, mogła być geneza potopu!? To rozpusta! Powtarzam, rozpusta! Rozwiązłe niewiasty i mężowie do dzikich bestii bardziej zbliżeni, którymi pierwotne instynkty kierują! To wy i wam podobni!
- Lecz jeszcze jest czas! Jeszcze możecie zawrócić z drogi nierządu! Żywoty swe możecie naprawić i ku Pańskimu obliczu się zwrócić! On litościwy jest, acz skrucha wasza musi być szczera. Oszukać go nie zdołacie! A jeśli spróbujecie to kara po tysiąckroć sroższą będzie. Pamiętajcie więc i miejcie na uwadze, że Pan mężczyźnie i niewieście obcować ze sobą pozwala jedynie gdy świętym węzłem małżeńskim związani zostali i gdy potomstwa pragną! Zaś wszelkie inne występki temu podobne, obmierzły grzech cudzołóstwa stanowią. A odpuszczenie uzyskać może ten tylko co szczerze postępku żałuje i pokutę stosowną, acz niełatwą uczyni! Idźcie teraz synowie i córki do domów swoich i pamiętajcie co rzekłem, bo głos Pana przeze mnie przemawia! Idźcie i we wstrzemięźliwości odnajdźcie swe odkupienie!

Wielebny Ebenezer Thompson zakończył kazanie. Twarz miał czerwoną od gniewu słusznego. Gardło piekło od słów wykrzyczanych. Lecz obowiązek swój spełnił.

Pastor skierował się do domu. Po drodze odebrał na poczcie list, który otrzymał od swego mentora i przyjaciela z dawnych czasów, gdy jeszcze powołania nie znalazł i wykopaliskami się interesował. Profesor Bloom chciał odnaleźć córkę, która zaginęła na wyprawie w Amazonii.
- Jakże mógłbym odmówić? - pomyślał pastor i zaczął szykować się do drogi. Evelyn pamiętał jeszcze jako kilkuletnią dziewczynkę. Mała wesoła psotnica. Zapewne na rezolutną, młodą kobietę wyrosła. Oby jej żadne prawdziwe niebezpieczeństwo nie groziło. I oby pokusy grzechu ją omijały.

*

Wielebny Ebenezer Thompson ma 43 lata. Jest amerykańskim pastorem. Dla swej trzódki prowadzi zbór w Burlington, niedaleko Greensboro. Pastor jest wysokim (6,3ft wzrostu), silnym mężczyzną. Duchownym został kilkanaście lat temu. Powołanie odnalazł właśnie w nowym świecie. Wcześniej mieszkał w rodzinnym Londynie gdzie studiował historię. Tak się złożyło, że poznał tam profesora (wtedy jeszcze doktora) Blooma, wybitnego archeologa i odkrywcę. Młody Ebenezer zafascynowany odkryciami wykładowcy wziął udział w kilku jego wyprawach, gdzie zdobył niemałe doświadczenie. W przerwach między wyprawami Thompson trenował boks, do którego posiadał ewidentny talent. Gdy skończył studia drogi jego i profesora Blooma rozeszły się. Ebenezer wyjechał do Ameryki za namową ojca, który wróżył tam synowi wielką karierę. Jednak ścieżki Pana zawiodły go zupełnie w innym kierunku. W Ameryce Thompson ujrzał grzech i rozpustę tego świata. Niechybnie pchnęło go to w objęcia kościoła i już po kilku latach Burlington miało nowego pastora, który z ambony gromił rozpustę i bezeceństwa wszelakie. Charyzma i - a może przede wszystkim - postura i siła duchownego przyniosły mu niemały szacunek w tym niewielkim miasteczku. Kazania jego były głośne i generalnie jednotematyczne. Pastor gromił z ambony nierząd, rozpasanie i frywolność, a obrywało się zarówno kobietom jak i mężczyznom. Pod presją Thompsona burmistrz Burlington zlikwidował jedyny w mieście burdel (choć mówiło się, że działał nadal w tzw. podziemiu) i znaczne sumy z miejskiej kasy przeznaczał na kościół.

Jak wierni poradzą sobie podczas jego nieobecności? Tego Ebenezer nie wiedział, wierzył jednak, że sprawę uda się załatwić w przeciągu miesiąca, może dwóch. Chyba jakoś dadzą radę? Przecież wszystko już im powiedział, a oni przecież słuchali...

*

Jeszcze tego samego dnia wielebny siedział w wagonie pociągu zmierzającego z Greensboro do Norfolku. Następnego wieczoru pastor zameldował się na transatlantyku „SS Dominica”. Statek był piękny. Zwodowany zaledwie kilka lat temu, przeznaczony generalnie dla ludzi zamożnych. W dodatku szybki. Przy sprzyjających warunkach pokonywał trasę Norfolk - Plymouth w zaledwie 6 dni. Czas grał tutaj decydującą rolę. W końcu chodziło o życie niewinnej duszyczki! Wielebny zdawał sobie sprawę z faktu, że płynie do Anglii tylko po to by spotkać się z profesorem i resztą zebranej przez niego grupy poszukiwawczej i za chwilę ruszyć niemal z powrotem ku Ameryce Południowej. Przy okazji postanowił więc załatwić jeszcze jedną sprawę…

Podróż upłynęła spokojnie. Ebenezer wygłosił kilka żarliwych kazań, zbeształ kilka grzesznic i kilku grzeszników, opróżnił kilka butelek whisky… Było miło. W pewnym momencie aż zbyt miło… Czwartego wieczoru rejsu pastor zauważył na statku piękną kobietę.
Ubrana była przyzwoicie, nie kokietowała mężczyzn, nie zachowywała się wyzywająco. Wielebnemu na jej widok serce jednak zabiło szybciej. Był w końcu tylko mężczyzną… Odgonił prędko od siebie myśli nieczyste i zamknął się w swojej kajucie z butelką przedniej whisky. Po kilku głębszych zasnął…

… nagle zobaczył ją. Była naga. Nie licząc butów na obcasie. Chciał krzyknąć, zganić ją. Jednak głos ugrzązł mu w gardle. Dziewczyna uśmiechnęła się i usiadła pastorowi na kolanach, a on zamiast ją przegonić i wyświęcić kropidłem dotknął jej ciała. Skóra była gładka, jedwabista, bardzo przyjemna w dotyku. Przejechał palcami po jej pośladku, drugą ręką dotknął piersi. Po chwili leżeli już na łóżku. Ebenezer całował ponętne ciało kobiety, a ona…

… ocknął się! Zimny dreszcz przeszedł po plecach pastora. Splunął z obrzydzeniem. – Szatan mnie nawiedził tej nocy – pomyślał. Do końca podróży nie tykam whisky, niech to będzie moją pokutą. Na szczęście podobne sny już nie wróciły, dziewczyny również ponownie nie spotkał.

Wielebny opuścił statek w Plymouth i złapał pociąg do Londynu. Zanim udał się jednak do posiadłości profesora Blooma odwiedził znajomego jeszcze z czasów studenckich, który był mu winien przysługę. Jakiś czas wcześniej kolega obiecał Ebenezerowi niezłe cacko. Prototypowy Enfield No. 2.
Dopiero po odebraniu rewolweru pastor zawitał w gościnnych progach swojego dawnego wykładowcy i przyjaciela – profesora Blooma. Było tam już, oprócz niego, kilka osób. No i była whisky… A, że podróż już się skończyła, to i pokutę można było uznać za odbytą. - Nareszcie - pomyślał pastor wychylając pierwszą szklaneczkę i napełniając ją ponownie bursztynowym trunkiem.

Wielebny przyglądał się przyszłym towarzyszom wyprawy. Mężczyźni jak mężczyźni. Nic w nich ciekawego. Dwie niewiasty. Jedna wyglądała nawet przyzwoicie, z tym, że piła alkohol i paliła… Nie przystoi to damie... Natomiast wygląd drugiej od razu skojarzył się Ebenezerowi raczej z kurtyzaną, niż z lekarką, którą podobno była. Na razie zagryzł jednak zęby. Nie chciał robić awantury w domu swojego dawnego mentora, szczególnie w tak trudnej dla niego chwili. Jeszcze przyjdzie czas by rozmówić się z tą lafiryndą…

Profesor przedstawił zgromadzonym obraz sytuacji. Trzy tygodnie w buszu to długo, faktycznie mogło się coś złego wydarzyć. Jednak z drugiej strony Ebenezer pamiętał jak sam uczestniczył w wyprawach profesora Blooma. Czasem przepadali w pogoni za jakimś odkryciem na długie tygodnie. No ale tu chodziło o młodą niewiastę, na którą szatan mógł różne niecne sidła zastawić. Oby Pan miał ją w swojej opiece…

Za pomoc w odnalezieniu córki zrozpaczony ojciec wyznaczył nagrodę. Wielebny był człowiekiem raczej majętnym. Datki na kościół przeznaczał najlepiej jak umiał, tzn. w dużej mierze na potrzeby głosu Pana, który w tym kościele przemawiał, za pośrednictwem jego skromnej osoby. Burmistrz miał przy tym szczodry gest, więc pieniądze nie były dla Ebenezera jakąś wielką motywacją. Mimo to dodatkowy grosz zawsze się przyda. Zdecydowanie bardziej pastor liczył jednak na jakieś ciekawe znaleziska, odkrycia. Nie da się ukryć, że trochę tęsknił też za przygodą z lat młodzieńczych. Jednakże służba Panu nie pozwalała na uganianie się za wykopaliskami bez wyraźnego powodu. Niemniej tym razem były ku temu przesłanki.

Mieli wyruszyć jutro. Czasu było niewiele. Wielebny liczył, że uda mu się spędzić ten wieczór w towarzystwie dawnego przyjaciela. Najlepiej przy buteleczce whisky… Chwilowo jednak wypadało się przedstawić.
- Witam zgromadzonych, a zwłaszcza naszego szanownego gospodarza. Jestem Ebenezer Thompson, pastor. Postaram się żeby Pan miał w opiece naszą, jakże szlachetną, wyprawę.

Po zakończeniu wieczorka zapoznawczego wielebny podszedł do profesora. Kleiła się do niego właśnie owa… lekarka…
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – odezwał się zdecydowanym głosem pastor – profesorze, liczyłem, że zdążymy chociaż chwilę porozmawiać. Nie widzieliśmy się od, zdaje się, 15 lat!
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?

Ostatnio edytowane przez Pliman : 28-08-2022 o 11:20.
Pliman jest offline  
Stary 28-08-2022, 15:55   #4
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Uluru, miejsce które badali przez ostatnie tygodnie. Formacja skalna w samym centrum Autstalijskiej pustyni. On Tavion Ramigil, jako specjalista od fauny świata został zaproszony na tę wyprawę w dwóch celach. Pierwszym, głównym było pilnowanie i ostrzeganie uczestników wyprawy przed dziką zwierzyną znajdującą się na tym kontynencie. Ochrona przed licznymi i niebezpiecznymi gatunkami, które do tej pory widział jedynie w książkach. Nie mógł odpuścić takiej okazji, aby móc zobaczyć też zwierzęta na własne oczy, a przy tym wchodził drugi cel. Dokładniejsze badanie już znanych, a także klasyfikacja nowych gatunków zwierząt.

Akurat przypadał czas przerwy w badaniach, do których mieli wrócić za jakiś czas. W obecnej chwili pojechali nieco odpocząć od palącego pustynnego słońca, a także zrobić zapasy na kolejne tygodnie badań, bo okazało się, że te które wzięli były zbyt małe. Źle określili pogodę i zapasy były niewystarczające.

Gdy przebywali w mieście portowym doszła do niego depesza od jego wykładowy ze studiów, a zarazem wielokrotnego pracodawcy na różnych wyprawach, w których razem uczestniczyli. Informacja o tym, że Evelyn nie powróciła z ostatniej wyprawy i organizuje dla niej ekipę poszukiwawczą sprawiła, że od razu zmienił swoje plany, co natychmiast przekazał swojemu obecnemu zleceniodawcy, który nie był zbyt zadowolony obrotem spraw. Informacja, że młodemu mężczyźnie wystarczy jedynie załatwienie transportu do Londynu w ramach wypłaty, którą miał dostać za wykonywane zadanie ostudziło nerwy archeologa.

Na szczęście dla zoologa, kolejnego dnia z portu wprost do Indii wypływał statek towarowy, którym mógł się zabrać. Zadowolony z takiego obrotu spraw, spakowany w ciągu czterech dni znalazł się w tym Azjatyckim kraju w mieście Kalkuta skąd miał już załatwiony bilet lotniczy na trasie Kalkuta-Warszawa-Londyn. Lot samolotem De Havilland DH-50 był długi, bo razem z postojami na tankowanie i nocowanie trwało aż siedem dni, jednak jak na tak długą trasę z drugiego końca globu, bardzo szybko udało mu się tam dostać.

W czasie podróży miał wiele do przemyślenia. Na studiach poznał profesora Blooma, który bardzo szybko zobaczył umiejętności młodego chłopaka, któremu zaproponował wyjazd wraz z nim. Dla Taviona była to szansa życia, z której skorzystał i później wielokrotnie wypływał ze swoim profesorem na wiele wypraw. Później gdy jego córka organizowała swoje wyprawy zaczął pływać z Evelyn praktycznie na każdą z nich. Na tą ostatnią także mieli wypłynąć wspólnie, ale propozycja udania się do Australii, której nigdy nie widział, w przeciwieństwie do Ameryki Południowej, sprawiła przepraszając przyjaciółkę zmienił zdanie. Teraz był na siebie zły. Może gdyby z nią popłynął, to teraz by nie było tej sytuacji? Tego nie mógł wiedzieć, ale ta myśl wręczyła go całą trasę.

***

Zanim pojawił się na spotkaniu odświeżył się po długiej podróży i założył na siebie coś bardziej eleganckiego niż ubrania, które zazwyczaj zakładał na wyprawy. W gorącym klimacie zazwyczaj ubierał cienkie i luźne koszulki. Teraz pozwolił sobie założyć skórzaną kurtkę oraz uczesał dokładnie włosy, na co w warunkach polowych nie zwracał aż takiej uwagi.



Profesor powiedział, że za uratowanie córki oferuje pieniądze. I to niemałe. Bardzo motywujący bonus, ale nawet bez wynagrodzenia Ramigil pojechałby, aby pomoc ją odnaleźć. Zbyt dużo ich łączyło, aby mógł odmówić profesorowi.

Zoolog rozejrzał się także po zebranych osobach. Czterech mężczyzn i dwie kobiety. Ładne kobiety. Tę drugą, lekarkę trochę kojarzył, ale bardziej przelotnie. Wyglądało na to, że mają doborowe towarzystwo. Mężczyzna zgodził się ze słowami obu kobiet, samemu jednak niezbyt się odzywając, bo nie miał zbytnio za wiele co dodać. Już po oficjalnym zapoznaniu się z sytuacją i gdy wszyscy mieli się rozejść podszedł do każdego z osobna i przedstawił się podając rękę, kobietom całując dłonie. Przeprosił także wszystkich i poinformował, że szybko się ulotki, bo jest po długiej i mało komfortowej podróży.

Zanim jednak udał się do pokoju zaczepił ttą młodą służkę, która witała ich przy przyjeździe.
- Przepraszam, mogłaby pani jeszcze raz wskazać mój pokój. Jestem nieco roztargniony po podróży i nie zakodowałem dokładnie, gdzie się znajduje, a nie chciałbym błądzić. Byłbym wdzięczny - Powiedział ze szczerym uśmiechem na twarzy.
 
Elenorsar jest offline  
Stary 29-08-2022, 16:04   #5
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Prawdopodobnie Mathew był wyjątkiem nie znającym profesora Blooma. Wszyscy inni kojarzyli go chyba. Wszak zamieniali z nimi miłe słówka, jakieś wspominki rzuca oraz inne tego typu. Mathew stał na boku patrząc na innych gości. Chociaż słowo gości pewnie nie całkiem odzwierciedlało sytuację. Mieli stać się grupą najemników chcących przyjść na ratunek pannie Bloom. Grupka chyba nieco dziwna. Seksowna jak skurczybyk pani doktor Joyce… chyba właśnie takie nosi nazwisko, gatunek kobiet, które burzą krew oraz sprawiają, że faceci stają na rzęsach. Profesja uprawiana przez nią była szalenie potrzebna przy wyprawie. Nie tylko rany, ale choćby febra mogła stanowić wielką groźbę. Lekarz więc generalnie był na wagę złota. Później świetna ewentualnie pani detektyw Rogers, skrywająca wszelkie walory pod solidną przykrywką aroganckiego profesjonalizmu. Na dzień dobry zlekceważyła wszak resztę ekipy sugerując, że to wyłącznie ona znajdzie pannę Bloom. A niech sobie myśli, proszę, byle się nie upłynniło 10000. Wielokrotność przeciętnej rocznej pensji!!! Misja, którą podjął, bo musiał, żeby otrzymać robotę w redakcji, nagle zaczęła nabierać rumieńców oraz generalnie kolorytu.

Oprócz pań zdecydowanie wyróżniał się pastor, który generalnie pokazywał wychowanie oraz powściągliwość, nooo właśnie pasującą członkowi kleru. Aczkolwiek chyba niezwykłe było, iż na wyprawę amazońską poproszono pastora. Choć być może spędził on jakiś czas na tamtych terenach oraz wiedział, jak sobie radzić. Bywały sytuacje, że podróżnik, wojskowy, czy specjalista nawet nie porzucając profesji, zaczynał etap religijny. Pewnie przy pastorze Thompsonie tak się wydarzyło właśnie. Pozostali mężczyźni wyglądali, hm jak wyglądali. Mogli być fachowcami. Potrzebowali fachowców! Wreszcie on. Mężczyzna średniego wzrostu po trzydziestce ubrany tak, jak się ubierali osobnicy jego fachu, czyli przyzwoicie oraz niezbyt kosztownie. Nosił klasyczny garnitur typu reglan, krawat, a poza budynkiem oczywiście kapelusz, który wcześniej odebrała sługa profesora. Obecnie po prostu siedział i słuchał ciesząc się miękką sofą oraz herbatą.


Kiedy jednak była okazja, przedstawił się:
- Dzień dobry panie, panowie, nazywam się Mathew Tweenshape, jestem redaktorem „The Spectator” – wymienił nazwę starej oraz szanowanej gazety. – Przebywałem kilka lat w Brazylii, zahaczyłem również Amazonię – uzupełnił swoje własne słowa, jakby jednocześnie wyjaśniając, skąd się wziął oraz właściwie dlaczego znalazł się wśród zaproszonych.

Cóż, po rezygnacji z jego usług przez lorda Meldruma umówił się jakimś sposobem z Evelynem Wrenchem. Wskoczył wręcz niczym kangur do pociągu, żeby spotkać naczelnego.


Później ze stacji pieszo na Old Queen Street 22 no tam zaś otrzymał informację, że wprawdzie pracy, dla niego nie mają, ale… Profesor Bloom był owym ale. Kumpel naczelnego z dawnych lat prosił o pomoc, naczelny zaś chciał się wyłgać i postanowił wrzucić tam kogokolwiek pod pozorem napisania iluś reportaży. Mathew właśnie otrzymał propozycję: albo Amazonia, albo get lost. Wybrał Amazonię. Właśnie to był powód, że popijał sobie herbatkę na sofie profesorskiej. Kwota oferowana przez owego profesora stanowiła wspaniałą wisienkę. Ale już jutro się szykowali. OK, wiele rzeczy nie miał. Ot, jakieś ubrania, broń i tam podobne szpargały. Planował zadowolony wyspać się przed podróżą oraz ogólnie póki co, mieć wszystko wywalone. Póki opłacali wikt oraz opierunek…

Chciał jeszcze profesora spytać, czy ma jakieś informacje jeszcze? Wszak osobiście wspomniał, iż informację otrzymał. Ale jaką? Czy np. taką: leje oraz ziewam, czy np. taką: ruszam na północ. Ta najpierw nie pomogłaby, ta kolejna owszem. Wszelkie wieści na wagę złota! Wszelako jak chciał się ruszyć ku profesorowi, wykonać parę kroków oraz generalnie spotkać osobnika, okazało się, iż Bloom jest rozrywany wręcz. Oczywiście, może lekka przesada, ale miał już swoich rozmówców, czy rozmówcę. Mathew założył więc, że jeśli profesor nie jest kretynem, zaś na takiego nie wyglądał, przekaże im wszystkie wieści oraz własne przypuszczenia. Wszystko stanowiące wsparcie poszukiwań córeczki.
 
Kelly jest offline  
Stary 30-08-2022, 20:52   #6
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Siedział w pociągu zmierzającym do Nowego Jorku. Miał nadzieję, że nie będzie żadnych opóźnień, ponieważ najdalej za dziewięć godzin musiał być w Lakehurst. W ostatniej chwili, nie bez pomocy kontaktów pozostałych z czasów pracy dla Pinkertona, zakupił bilet na transatlantycki lot sterowcem. Jeśli wszystko poszłoby dobrze, najdalej za 6 dni powinien być w Londynie, wliczając w to podróż koleją z Edynburga, gdzie wypełniony helem olbrzymi Zeppelin miał lądować. Spoglądając na przewijający się za oknem krajobraz Karoliny Południowej wrócił na chwilę wspomnieniami do lat dziecięcych. Wydawało mu się, że od czasu kiedy biegał po korytarzach rodzinnej posiadłości pod Charleston minęły wieki. Grant’s Company wyrosła w tym czasie na największe w stanie przedsiębiorstwo spożywcze i papiernicze.

*****

Depesza od profesora Blooma zastała go w Jacksonville na Florydzie. Wraz ze wspólnikiem - Samuelem Googinsem, mieli tam obejrzeć hydroplan Curtisa, dzięki któremu chcieli zwiększyć zasięg usług oferowanych przez ich rozwijające się przedsiębiorstwo. Odkąd zwolnił się z pracy w Agencji Pinkertona, spokojnie rozwijali spółkę. Googinsa poznał jeszcze na froncie w Europie, był sierżantem w jego batalionie. Dramatyczność wiadomości z Londynu sprawiła, że przerwał podróż biznesową, resztą formalności miał zająć się jego wspólnik. Prócz zakupu samolotu, w najbliższych miesiącach mieli tylko do obsłużenia kilka turystycznych wypraw w bezpieczne i dobrze poznane rejony Panamy i Jukatanu. Wiedział, że Samuel poradzi sobie z tym bez problemu.

*****

Nie wracał już do Havany, byłaby to niepotrzebna strata czasu, a wszystkie potrzebne w dłuższej podróży wyposażenie miał przy sobie. East Union Railroad zapewniały bezpośrednie połączenie kolejowe z Nowym Jorkiem. Czas był tu sprawą kluczową, Evelyn zaginęła prawie dwa tygodnie temu… podróż do Europy zajmie mu z pewnością sześć do siedmiu dni. To już trzy tygodnie, a w przypadku spraw związanych z zaginięciami, czas miał kluczowe znaczenie. Im szybciej zaczną się poszukiwania, tym szansa, że ślady, czy tropy będą w miarę świeże. Podczas pracy przy ochronie inwestycji w rejonie Kanału Panamskiego, raz czy dwa, zdarzało mu się prowadzić sprawy zaginięć, czy porwań dla okupu, bo przecież takiej możliwości nie należało wykluczać. Nigdy nie miał okazji poznać osobiście córki profesora Blooma, choć już kilkukrotnie zdarzało mu się pracować dla niego.

Z reguły chodziło o dostarczenie informacji, zorganizowanie i dostarczenie potrzebnych do wyprawy środków czy wyposażenia. Wreszcie kilka razy, o ochronę ekspedycji. Profesjonalizm Johna, spodobał się ekscentrycznemu podróżnikowi, a Grantowi imponował dorobek podróżniczy Blooma. To właśnie żyłka podróżnika, sprawiła, że nie podążył rodzinnym przeznaczeniem i nie pracował teraz w gabinecie przy dużym mahoniowym biurku. To nigdy do niego i jego niepokornego charakteru nie pasowało. Poza tym, dziesięć tysięcy funtów stanowiło ofertę, z gatunku tych nie do odrzucenia.

*****

Leśny krajobraz Karoliny Północnej został zastąpiony rolniczymi równinami wschodnich stanów. Słońce chyliło się ku zachodowi, a on przeglądał Timesa w wagonie restauracyjnym. Z zadumy wyrwał go stukot obcasów… spojrzał znad szpalty dziennika na zgrabne nogi, pokryte cienkim nylonem prawdopodobnie pończoch, obute w czarne szpilki. Ich właścicielka usiadła przy stoliku restauracyjnym nieco po przekątnej od niego. Spojrzał na nią ciekawie, a ona poprawiła falę kasztanowych włosów, rzucając mu powłóczyste spojrzenie. Wstał od swojego stolika z myślą, że być może reszta podróży minie mu przyjemniej.

*****


Posiadłość profesora robiła ogromne wrażenie, jak również dbałość o wszystkie szczegóły. Na dworcu czekał już kierowca, który zawiózł go na miejsce. Służba w charakterystycznych uniformach szybko zajęła się jego bagażami, ale kiedy lokaj wyciągnął rękę po podłużny futerał, uprzejmie odmówił i postanowił sam zanieść go do swojego pokoju, pozostawiając płaszcz i walizki do dyspozycji służącego. Wnętrze posiadłości było urządzone ze smakiem i gustem, na każdym kroku można było zauważyć eksponaty z licznych podróży profesora. Przed spotkaniem z profesorem miał zamiar ogolić się i wziąć kąpiel. Założył świeżą odzież, ale zrezygnował z garnituru. Uznał, że koszula z egipskiej bawełny i szyta na miarę kamizela wystarczą na takie nieoficjalne spotkanie. Nie miał zamiaru silić się na nadętą elegancję, nigdy zresztą nie lubił takiego stylu i nie było mu z nim do twarzy.

Salon profesora robił wrażenie, liczne mapy wiszące na ścianach, zwróciły uwagę Johna, jako kartografa z zamiłowania. Podobnie jak wysokie niemal do sufitu regały wypełnione ciekawymi tytułami. Przywitał się z profesorem, może nie tak familiarnie, jak Ci którzy znali go lepiej. Do tej pory z Bloomem, łączyły go tylko udane interesy. Skorzystał z oferty i poczęstował się whiskey, patrzył z nieukrywaną przyjemnością jak głęboki , bursztynowy kolor Macallana wypełnia ciężką szklankę z rżniętego kryształu. - Pieprzona prohibicja - westchnął pod nosem. W Anglii nikt nie musiał borykać się z podobnymi, komunistycznymi rygorami.

Zajął miejsce w głębokim, obitym bydlęcą skóra fotelu. Wybrał stojący nieco na uboczu, przy małej konsoletce, stojący przodem do wejścia do salonu. Stare przyzwyczajenie z pracy w Agencji, nawyk tak naturalny, że wykonywał go bezwiednie wręcz. Upił łyk szkockiego trunku i odstawił szklankę na konsolę. Podczas wprowadzenia w temat przez profesora obserwował resztę przybyłego towarzystwa. Nie znał nikogo z obecnych, prócz Blooma. Na początku jego uwagę przykuła pani detektyw - Iris Rogers, o bardzo ale to bardzo kobiecych kształtach. Jeśli czas pozwoli, jutro odwiedzi londyńskie Biuro Agencji Pinkertona, żeby sprawdzić referencje tej intrygującej kobiety.

Druga z kobiet przedstawiła się jako pani doktor medycyny - “Jeśli umiejętności idą w parze z jej urodą, to możesz być spokojny o swoje zdrowie” - uśmiechnął się do swoich myśli. Kolejnymi zaproszonymi gośćmi był duchowny, a na wspomnienie o opiece boskiej nad wyprawą, John mało nie parsknął, ale na szczęście udało mu się zachować zimną twarz. Do tego zoolog o trudnym do zapamiętania i wymówienia nazwisku oraz dziennikarz, który znał tamte strony.

Uznał, że teraz przyszła kolej na prezentację swojej osoby: - John Grant, spółka Grant & Googins Company - ochrona, dostarczanie informacji, transport i logistyka. Uznał, że nie ma sensu ujawniać tego, że jest emerytowanym kapitanem piechoty i byłym agentem Agencji Pinkertona. Takie informacje powinny na razie wystarczyć pozostałym członkom ekipy ratunkowej.

Sam plan transportu w miejsce ostatniego pobytu córki profesora, był dla niego zrozumiały i logiczny. W miarę referowania go przez profesora, przebiegał wzrokiem po dokładnie wykonanej mapie wiszącej na ścianie, śledząc trasę. Wiedział, że czas to kluczowy aspekt w poszukiwaniach.

- Panie profesorze, czy ma Pan jakichś wrogów? - zapytał, ale widząc niezrozumienie, dodał: - Proszę mnie nie zrozumieć źle, ale to ważna informacja. Czy możemy wykluczyć, że zaginięcie Panny Evelyn to nie jakaś forma zemsty? Bądź porwanie dla okupu? Podczas prac przy Kanale Panamskim, zdarzyło się kilka takich przypadków - kierował nawet działaniami Agencji przy jednej z takich spraw. Ta miała miejsce już ponad dziesięć lat po zakończeniu budowy, gdy porwano dziecko jednego z urzędników wysokiego szczebla spółki zarządzającej Kanałem.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 31-08-2022, 10:42   #7
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Każdy człowiek ma prawo do odpoczynku. Przynajmniej zdaniem Daniela, który uznał, że po czterech prawie miesiącach włóczenia się po bezdrożach Wenezueli (i użeraniu się ze stadkiem naukowców, którzy uważali, że zjedli wszystkie rozumy) należy mu się nieco wolnego. Szczególnie gdy ów człowiek ma już swoje lata, a na dodatek niedawno stał się posiadaczem przytulnej chatki na Tahiti.
Czekało morze, palmy, śliczne tubylki...

- Przeklęte wynalazki współczesnej cywilizacji....- Daniel ponurym spojrzeniem obrzucił telegram, który dopadł go w zdecydowanie nieodpowiedniej chwili. - Żegnajcie wakacje... - dodał z niewesołym westchnieniem.
Przepił żal solidnym łykiem brandy, chociaż ta na takie traktowanie nie zasługiwała, a potem chwycił za telefon. Nie mógł odmówić prośbie Blooma, szczególnie gdy chodziło o Evelyn, a do Londynu trzeba było jakoś się dostać.

* * *

„SS Dominica” był statkiem wysokiej klasy, przyjaznym dla pasażerów i oferował im wiele rozrywek różnej jakości. Daniel kilka razy korzystał i z tego środka transportu, i z oferowanych tu rozrywek. A w czasie tego rejsu doszła dodatkowa atrakcja - nawiedzony klecha, który w każdym zachowaniu widział zgorszenie, groził każdemu piekielnym ogniem, wyzywał od grzeszników i jawnogrzesznic... no i próbował wtykać swój nochal tam, gdzie nie powinien. Ale Daniel miał niejasne wrażenie, że na statku nie znalazł się nikt, kogo działalność kaznodziei naprowadziła na świetlaną drogę cnoty.
Daniel w oczy mu się nie pchał, a tym bardziej nie mówił, co myśli o tejże działalności. I korzystał z życia w sposób, który wspomniany przed chwilą klecha nazwałby grzesznym i niemoralnym.

* * *

- Dzień dobry, panie Danielu. - Pokojówka, która odebrała od Daniela kapelusz i płaszcz, powitała gościa bynajmniej nie służbowym uśmiechem.
- Dzień dobry, Kate - odparł, do słów dołączając uśmiech.
- Odświeży się pan po podróży? - spytała Kate. - Pokój już czeka. Jeszcze nie wszyscy przyjechali - dodała.
- I gdyby się znalazła jakaś przekąska...? - zasugerował.
- Oczywiście, panie Danielu...

* * *

Z paru znajdujących się już w salonie osób w oczy Daniela wpadła jedna, dawno nie widziana i niemal nie do rozpoznania.
- Sarah? - Z pewnym zaskoczeniem ale i uznaniem spojrzał na młodą kobietę. - Aleś ty wyrosła...
- Da... Daniel!? - Z zaskoczeniem, ale i radością w głosie odpowiedziała Sarah, po czym wyciągnęła ręce na boki i po przyjacielsku przytuliła się do mężczyzny, który odpowiedział na uścisk. - Jakoś tak się skupiłam na profesorze, że nie zauważyłam cię. Ale cieszę się, że ktoś znajomy też płynie! A... co do wyrośnięcia, no to trochę mi urosło, tu i tam. - Zachichotała, kończąc również uścisk.
Daniel odsunął się odrobinę.
- Ślicznie ci się urosło... - Pokiwał z uznaniem głową. - Moglibyśmy w wolnej chwili porozmawiać o tym, co się działo przez te parę lat.
Uśmiechnął się.
- Oj, to chyba zajęłoby cały wieczór i noc, żeby opowiedzieć twoje historie, a jeszcze ja też mam coś niecoś do powiedzenia, choć pewnie mniej ciekawszego... Ale... wiesz, w podróży będziemy mieć multum czasu, a z profesorem widzimy się tylko jeszcze dzisiaj, więc chciałam jeszcze z nim... zamienić parę słów... pewnie ty też... - Odpowiedziała Sarah z miną świadczącą, że jest jej trochę źle z tą odmową. - Ale na statku do tego możemy wrócić? - Spojrzała na Daniela z nadzieją.
- Oczywiście - odparł. - Znajdziemy jakieś zaciszne miejsce i przegadamy całą noc.

* * *

Pojawienie się nawiedzonego klechy stanowiło dla Daniela prawdziwe zaskoczenie. Wiedział, że profesor miewał różne dziwaczne znajomości, ale żeby aż takie...?
Gdy kaznodzieja się przedstawił, Daniel omal się nie udławił łykiem wspaniałej whisky. A potem szybko zrobił w myślach przegląd wszystkich swoich krewnych - bliższych i dalszych... Nie, z pewnością nie miał żadnych krewnych w Anglii, a taki akcent pobrzmiewał w niektórych słowach płynących z ust wielebnego Ebenezera.

Padało nazwisko za nazwiskiem a Daniel dochodził powoli do wniosku, że owszem - z większością da się dogadać, ale wymarzony skład na wyprawę do Amazonii to to nie jest.

- Daniel Thompson - przedstawił się jako ostatni. - Pastor i ja nie jesteśmy spokrewnieni - dodał, uprzedzając ewentualne pytania. - To przypadek sprawił, że nosimy to samo nazwisko.
Miał nadzieję, że wielebny nie potraktuje tego przypadku jako znaku od Opatrzności i nie skieruje swej działalności na "cudem odnalezionego kuzyna".
- Jeśli chodzi o doświadczenie, to trochę się kręciłem po tamtych okolicach - dodał.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-09-2022, 14:55   #8
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Sarah wiedząc, że nie ma wiele czasu do jutrzejszego wyjazdu, zaczęła jeszcze przeglądać swoje leki pod kątem wyłapania jakichś brakujących elementów, które mogą przydać się w czekającej ich dość długiej podróży. Chociaż większość drużyny wyglądało na zaprawioną w podróżach, to i tak nieprzyjemności mogły grozić każdemu. Na lądzie można było szukać naturalnego leku, który mógł pomóc, czy w przypadku większej dogodności, nawet uzupełnić brakujący lek. Na morzu było zgoła inaczej. A pamiętała także o sobie, że… odbyła w życiu tylko jedną daleką podróż, więc musiała zabezpieczyć swoje zdrowie. Cieszyła się, że pewien węgierski lekarz dwa lata temu wyizolował witaminę C z cytrusów, dzięki czemu znacznie łatwiej było ją zabrać i podać profilaktycznie pasażerom podczas podróży statkiem.

Zaczęła przeglądać również całą resztę, bo… wszystko mogło okazać się potrzebne. Złapała się na tym, że przez moment zaczęła lekko panikować, perspektywą tego, że będą płynąć statkiem. Po chwili zdała sobie sprawę, że marynarze muszą też być przygotowani na różne okoliczności i zapewne wszystko, co potrzebne i tak będą mieli na statku. Nie chciałaby jednak wyjść nieprofesjonalnie, więc wzięła oddech i sprawdziła kolejny raz, od początku, z głowy powtarzając wyuczone listy potrzebnych w takich wypadkach medykamentów.

Po tym całym wysiłku umysłowym, ale też i styczności z różnymi substancjami, poczuła, że musi się odświeżyć i wziąć kąpiel. Zwłaszcza, że musiała z tego korzystać, kiedy tylko jeszcze mogła, bo niedługo warunki mogły być jeszcze gorsze. A dbałość o higienę była jedną z podstawowych czynności zapobiegania chorobom. Stąd wyszła na korytarz i choć sama dość dobrze jeszcze pamiętała rezydencję profesora Blooma, to poprosiła służbę o wskazanie wolnego miejsca do kąpieli i przygotowanie jej.

Bez krępacji rozbierała się przy służkach, które szykowały jej kąpiel, starając się im nieco umilić ten czas, wesoło rozmawiając o wszystkim i o niczym. W końcu udała się do dużej wanny z której przede wszystkim widać było mnogość bąbelków od płynu, jakie służki dodały do wody. Trochę nawet dla niej za dużo, ale może służki na tyle ją polubiły, że chciały być milsze, niż trzeba było. Kąpała się dokładnie myjąc całe swoje ciałko, po czym pozwoliła sobie na chwilę relaksu, zwykłego siedzenia w wodzie. Nie zbyt długiego, bo mogło to szkodzić jej skórze, a przede wszystkim jej odporności, więc po chwili wyszła z wanny, wysuszyła całe ciało, włoski i udała się w szlafroczku do swojego pokoju, zastanawiając się, czy kogoś tak po drodze nie spotka.

Sięgnęła do jednej ze swoich książek, wertując jeszcze informacje o tym, co może być istotne medycznie podczas nadchodzącej podróży. Ale nie potrafiła się szczególnie na tym skupić, emocje tego dnia były dość spore, gdy w końcu doczekała dnia, gdy drużyna poszukiwawcza się zbierze i wyruszy w przygodę. Wszystko to mocno kołatało w jej głowie, miała właściwie ostatnią szansę, by jeszcze coś zmienić przed wyprawą… choć wydawało jej się, że przygotowała się odpowiednio. Zarówno pod względem sprzętu, jak i głowy.

W pewnym zaś momencie, rozległo się stukanie do drzwi jej pokoju.
- To ja Sarah… - Usłyszała zza nich głos profesora. U Sarah zabiło mocniej serduszko, ale przypomniała sobie dopiero podchodząc do drzwi, że jest jedynie w szlafroczku po odświeżającej kąpieli.


- Tak profesorze? - Odpowiedziała, gdy już uchyliła lekko drzwi, najpierw zerkając za niego, czy jest on sam. Był.
- Dobry wieee…czór - Wzrok Blooma prześlizgnął sie po jej całym ciałku, a profesor uśmiechnął się szeroko - Nie… przeszkadzam?
- Profesor? Nigdy… - Sarah uśmiechnęła się bardzo serdecznie. - Tylko ja taka… świeżo po kąpieli… jeszcze się nie ubrałam… - Spojrzała sama po swoim ciele w dół, jakby się chciała utwierdzić, że ma tylko szlafrok. Nie potrafiła nawet udawać nieśmiałości i lekkiego zażenowania swoim strojem, przecież Bloom znał już ją bardzo dobrze od tej strony.
- Wyglądasz pięknie… - Powiedział profesor wchodząc do środka, i zamykając za sobą drzwi. Znów jej się przyjrzał, z góry do dołu. Zadrżały mu usta.
- Dziękuję… - Skromnie obniżyła główkę i oblała się rumieńcem na komplement ze strony takiego mężczyzny. - Czy… przyszedłeś do mnie w związku z moją propozycją, którą złożyłam nim ten klecha przerwał? - Zapytała, tym razem już patrząc mu w oczy. Z wypisaną w nich nadzieją na pozytywną odpowiedź.
- Oczywiście… - Powiedział Bloom, i powoli się do niej zbliżył. Objął ją za szyję, i po prostu przytulił do siebie. Tak po męsku, stanowczo, choć delikatnie, i przylgnął do niej całym ciałem - Takiej kobiecie się przecież nie odmawia… - Dodał, z twarzą w jej włosach, rozkoszując się ich zapachem.
- Och, nawet nie wiesz, jak przyjemne są dla mnie takie słowa z aż twoich ust… - Wyszeptała mu w ucho, pozwalając mu się ocierać głową o swoje włosy. Dłonie wsunęła między ich ciała, pod swoimi piersiami, gdzie było trochę dla nich miejsca i delikatnie ścisnęła nimi jego klatkę, pieściła ją, zbliżając się w stronę guzików koszuli pod krawatem, które zaczęła odpinać.
- Sarah… ja… - Pochwycił delikatnie jej podbródek w dłoń, po czym skierował ku swojej twarzy. Miał migoczące oczy - Ja… tęskniłem… - Wydusił z siebie Bloom, po czym ją pocałował. Skosztowała najpierw jego dawno nie dotykanych ust, następnie języka, który pieściła namiętnie dłuższą chwilę.
- Ja też… chyba niemożliwe spotkać kogoś równie męskiego, jak ty… - Wyszeptała Sarah, gdy oderwała się od jego ust. Patrzyła mu prosto w oczy rozmarzonym wzrokiem, przycisnęła się mocno do jego klatki swoimi piersiami, skrytymi jedynie pod cieniutkim materiałem szlafroka. Pachniał aromatycznym tytoniem, wodą kolońską, a smakował Brandy.
- Po… położysz się? - Zająknął się starszy mężczyzna.

W odpowiedzi Sarah tylko dyskretnie zachichotała, po czym odsunęła się od Blooma, obróciła plecami i mocno wykręcając tyłeczkiem na boki, powoli podeszła do łóżka. Wesoło na nie wskoczyła, aż pęd skoku zwiał nieco w górę z jednej strony jej szlafrok, odsłaniając na momencik jej leciutki buszek czarnych włosków tuż nad dziurką… ale szybciutko zasłoniła się, ponownie chichotając, teraz już ciut głośniej. Położyła się bokiem, przodem w stronę profesora, podkładając zgiętą w łokciu rękę pod głowę, drugą dłonią stukając paluszkami o materiał materaca.

Profesor chłonął moment widoki, z lekko otwartymi ustami, po czym jakby się opamiętał, i rozsupłał krawat… który wylądował na podłodze. Podszedł do Sarah na łóżku, i uśmiechając się, położył się u jej boku… chwycił ją za potylicę, po czym znowu ucałował, lekko gładząc jej włosy… i minimalnie napierając na nią, by położyła się na pleckach. Jego drżąca dłoń wylądowała zaś na jej udzie, które zaczął gładzić.

Sarah nie była pewna, ale mężczyzna chyba szepnął wśród pocałunków "piękna". Kobieta poddawała się jego pieszczotom, dawała się także sterować jego ruchom, jeśli tylko pragnął, by znalazła się na plecach, tak uczyniła. Dłonią sięgnęła w stronę sznurka spinającego jej szlafrok w talii i pociągnęła, czując, jak przyjemny materiał luzuje się na jej ciele, ale jeszcze niczego więcej nie odsłania. Po kilku namiętnych pocałunkach, usta Blooma przeszły na jej szyję, a później bark… w tym czasie, dłoń prześlizgnęła się z uda na biodro.

- Sarah… - Szepnął profesor, a jego usta, znacząc drogę na jej skórze, dotarły do piersi, którą obsypał pocałunkami. Był mocno pobudzony, troszkę jakby i… nerwowy? Przyssał się do jej sutka.
- Profesorze… proszę nie krępuj się… - Szeptała mu do ucha Sarah przyjemnym, mruczącym głosem. - Ja jestem cała dla ciebie… całe moje ciałko jest napalone na to, byś się nim porządnie zajął… - Po czym włożyła sobie palec wskazujący do buźki i zalotnie zaczęła go ssać, drugą dłonią delikatnie skubiąc i gładząc jego łysinę, gdy ssał jej pierś. Dłoń profesora na bioderku, ześlizgnęła się więc po ciałku dziewczyny, między jej uda, gdzie zaczął masować jej cipkę, a usta zmieniły cycuszka, ssąc teraz drugiego, dodatkowo ściskanego dłonią.
- O tak, tam właśnie… ochhh… - Słodko zajęczała Sarah, nie przestając gładzić jego głowy, za to dłoń z obślinionym paluszkiem kierując na jego klatkę piersiową, pod koszule, gdzie zaczęła ją pieścić, mokrym paluszkiem zajmując się jego męskim sutkiem. Bloom zamruczał z zadowoleniem, a jego dwa palce zagłębiły się lekko w cipce dziewczyny… odstąpił od cycuszka ustami, po czym zaczął znowu całować namiętnie Sarah, nawet z języczkiem.

Dziewczyna oddała się pocałunkowi, ale dłoń, która przed chwilą była na jego głowie, zawędrowała już na krocze profesora. Lekko je złapała i moment pomacała, chcąc wyczuć jego twardość… oj, był twardy… po czym pomknęła w stronę zapięcia paska i guzika od spodni, które zamierzała rozpiąć. Bloom się nieco wyprostował, trochę przyklękając, i dając jej lepszy dostęp. Jego palce, w muszelce, nie opuściły jej jednak ani na chwilę, nadal tam masując… mężczyzna był ogromnie podniecony, i aż troszkę zaczął nawet dyszeć.
- O tak… och… - Jęczała lekko Sarah i tak, jak wcześniej zaczęła, odpięła pasek jego spodni, którego obie końcówki opadły na boki. Następnie guzik od spodni, jeszcze bardziej luzując jego zapięcie. Nie przeszła jednak od razu do rozporka, a wsunęła za jego spodnie i majtki dłoń, przesuwając jej powierzchnią o całego nabrzmiałego penisa.

Profesor cicho, i krótko sapnął.
- Sarah… - Powiedział, i sam, wolną ręką, zsunął z siebie spodnie, razem z majtkami. Jego sztywny, żylasty penis, aż kilka razy podskoczył, prezentując się dziewczynie w pełnej okazałości.
- Długo nie wytrzymam… - Mruknął bardzo rozpalony, zwiększając intensywność ruchów palców w jej mokrej cipeczce - Chciałbym… już w ciebie… wejść…
- Niczym się nie przejmuj kochany… - Odpowiedziała Sarah, lekko się podnosząc i całując go w szyję. - Może jednak obrócisz się ty na plecki, a ja się wszystkim zajmę? Czy masz ochotę tak? - Zapytała, niewinnie patrząc na niego z dołu.

Profesor się szeroko uśmiechnął. Ściągnął szybko z siebie koszulę, zsunął buty, noga o nogę, spodnie i slipki do końca. Odstąpił od palcówki, po czym cofnął się mocno w dół dziewczyny, i zaczął całować jej stopy(jednocześnie, po cichu, ściągając sobie skarpetki).

Usta na jednej stópce, usta na drugiej. Liczne, delikatne pocałunki, ciepłe dłonie je gładzące, lekko masujące… w końcu ruszył w górę. Łydka, kolanko, udo. Powoli wspinał się po Sarah, gładząc, całując… zahaczył sztywnym penisem o podeszwę stopy, o paluszki, uśmiechnął się. Po chwili czuła, jak wraz z całym przesuwającym się ciałem profesora, męskość również sunie po jej nodze, po skórze…
- Mmm… kochany, już czując go na swojej nóżce nie umiem się go doczekać… wiesz gdzie? - Powiedziała do niego zalotnym tonem, dłonią sięgając do jego twarzy, gdzie delikatnie skubała jego białą brodę.
- Hmmrrhh… - Wymruczał coś niezrozumiale Bloom, który był już w sumie przy jej twarzy swoją twarzą, a biodrami, między jej udami. Sarah poczuła, jak główka penisa dotyka już jej szparki.
- Tutaj? - Powiedział mężczyzna na sekundę z szelmowskim uśmieszkiem, po czym wszedł w nią płynnym ruchem, tak do połowy, i zajęczał z rozkoszy. Sarah nie odpowiedziała, przynajmniej słownie, a przyciągnęła dłonią jego twarz do siebie i znów obficie go pocałowała, z języczkiem, zarazem będąc drażniona jego męską i przyjemnie pachnącą brodą.
- No kto jak kto, ale ty chyba wiesz, gdzie szukać skarbów? - Zachichotała Sarah, po czym oplotła się nogami wokół jego nagich ud i lekko pieściła go tam stópkami.
- Taaaki cudowny skarb… och taaak… - Bloom naparł na nią mocniej, wchodząc głębiej, po czym odwzajemniał namiętne pocałunki, również nie szczędząc w zabawie języka. W końcu i nieco się w niej zaczął poruszać, wykonując krótkie pchnięcia - Uwielbiam… go… odkrywać ponownie…
- Ochhhh… tak… - Sarah wiła się leciutko, czując w sobie przyjemne wypełnienie mężczyzny, który tak bardzo ją interesował i zachwycał. Sama starała się pod nim nieco ruszać tyłeczkiem, by mocniej się nabijać, dawać mu i sobie jeszcze więcej przyjemności. - Ale przyjemnie twardziutki jesteś… - Wyszeptała mu do ucha, które następnie delikatnie liznęła i leciutko przygryzła.
- Uuuuuuu….ch! - Gest z uszkiem, jakby wywołał dodatkowy wybuch podniecenia u Blooma, który zaczął wchodzić w nią już bardzo głęboko, i z szybkim tempem. Jedną ręką objął ją za kark, po czym przyciągnął do siebie, ponownie namiętnie całując, dziko już wprost, szaleńczo, wśród i ostrych zabaw z językiem - Zaraz… dojdę… zaraz… dojdę… - Wysapał.
- Jeszcze… chwileczkę… dla mnie… proszę… - Odpowiedziała Sarah, która również czuła, że jest już blisko. Profesor, jego męskość, wspólne wspomnienia, no i także chęć dania mu prawdziwej chwili zapomnienia, działała na nią bardzo mocno, choć naturalnie Bloom nie był w życiowej formie. Ale potrzebowała tylko jeszcze momentu.
- Uuuuchhh! - Jęknął Bloom, i… nagle od niej odstąpił, wyszedł z rozpalonej muszelki. Cały spocony, sapiący, wpatrywał się w leżącą przed nim Sarah, na kolanach, z podrygującym penisem, lśniącym jej soczkami.
- O…odwrócisz się, kochana? - Spytał z miłym uśmiechem, dłonią przejeżdżając po jej biodrze - Dam… radę…
- Mmm… oczywiście! - Odpowiedziała Sarah z dużym entuzjazmem, sprawnie okręcając się wokół prawego boku, by znaleźć się w odwrotnej pozycji, pleckami do niego. Następnie uniosła nieco ramiona, obniżyła brzuszek i podniosła mocniej w górę dupkę, mocno ją wypinając i ponętnie ją kręcąc. - Taaaak? - Spytała przeciągle, zerkając na niego z przekrzywioną głową i wyciągniętym zalotnie języczkiem.
- Piękna niczym antyczna bogini… - Mruknął profesor, i pocałował ją w pośladek. Następnie ustawił się za ponętnym tyłeczkiem, i złapał za oba bioderka… nakierował penisa gdzie trzeba, i wszedł w nią zdecydowanym ruchem, baaardzo głęboko.
- Ach.. ach… ach!!! - Jęczała coraz głośniej Sarah, gdy profesor coraz mocniej wchodził w jej mokrą, niezwykle już wrażliwą cipkę. Nóżki już jej miękły, nie miała tyle sił, aby utrzymać podniesioną pupkę pod mężczyzną, ręce rozłożyła na boki i mocno złapała się pościeli.
- Na… wszystko co święte!! - Bloom nagle uniósł ton głosu - Jesteś taka… cudowna!

Po czym ruszył z ostatecznym atakiem, najwyraźniej rozpalony do granic możliwości, widokiem tak wypiętej dziewczyny. Mocno zacisnął dłonie na jej biodrach, po czym wprost już ją rżnął, wśród miłosnego chlupotu jej cipki, przyjemnie obijanej jego jądrami.
- Uuuch! Uuuuch!! Uuuuuuuuuuuu!!!! - I wytrysnął w nią, bardzo obficie, zalewając gorącym nasieniem, wypełniając całą, jednak nie przerywał! Nadal ją mocno brał, sapiąc jak parowóz, dobijając się do dna, aż chlupoty stały się jeszcze bardziej słyszalne, a sperma częściowo aż wytryskiwała na zewnątrz.
- Ach… Achhhhhhhhhh!!! - Szczególnie moment, w którym mimo spuszczenia się już, dalej ją posuwał, sprawił, że też już dłużej nie mogła. Jej udami targnął skurcz, nogi zmiękły kompletnie, a cipka… zalała się dodatkowo obfitością jej soczków, powodując jeszcze większe chlupotanie, mokrość ich genitaliów i pościeli. Ustkami aż wgryzła się w pościel, przeżywając swoje kolejne fale szczytu, czuła walące serce, powodujące, że aż skakała po łóżku na swoich piersiach. - Wow… cudownie… - Wyszeptała słabo wyraźnie, wciąż w sporej mierze mając twarz zatopioną w pościeli. Bloom jeszcze chwilę w niej podrygiwał, nadal nieco zapełniając nasieniem… po czym z jękiem się na nią przewalił. Przygniótł własnym ciałem, wbił jej bioderka w pościel, w kałużę, zaległ na niej całej. Spocony, ciężko dyszący, nieco łaskoczący włosami klaty jej plecy.
- Cu…downa… tak… cudowna… - Mamrotał jej w kark, leżąc na Sarah - Mój… ósmy… cud… świata…
- Mmmm… dziękuję mój kochany niedźwiadku… - Odparła Sarah wesołym tonem, również lekko sapiąc. - Też byłeś cudny… Bardzo przyjemnie mi… - Nawet, chociaż ją przyciskał, w tej chwili jej to nie przeszkadzało. Nawet się cieszyła, że może pozostać w bliskości z profesorem, że jeszcze nieco odetchnie na jej przyjemnym ciałku.
Leżeli więc tak dłuższą chwilę… i w końcu starszy mężczyzna "tam", z niej wypadł. Oj, wtedy to dopiero zaczęło się z dziewczyny wylewać, rozpływając po jej udach. Bloom z kolei się w końcu ruszył, i prześlizgnął po niej w lewo, kładąc obok niej, chociaż jedna jego noga, nadal pozostała na jej nodze. Zaczął ją leniwie lekko drapać po całych plecach, okrężnymi, wolnymi ruchami dłoni, tak jak lubiła…
Pani doktor znowu przyjemnie mruczała pod wpływem jego dotyku, odwracając w jego stronę głowę, uśmiechając się przyjemnie z półprzymkniętymi oczkami.
- Sarah, kochana… - Przerwał ciszę profesor, odgarniając jej nieco niesfornych włosów z policzka.
- Mhmmm? - Mruknęła pytająco.
- Będziesz na siebie uważać? - Powiedział z troską w głosie.
- Oczywiście… - Odpowiedziała lekarka, uśmiechając się szeroko. - Muszę przecież wrócić na dogrywkę?
- ...i przesyłać mi wiadomości… - Bloom lekko się uśmiechnął - Dostaniesz cały… maraton.
- No jasne, że będę… - Sarah przesunęła się na łóżku na bok, w jego stronę. - No a zanim ten maraton, to chyba spędzisz najpierw troszkę czasu z Evelyn, co? - Odpowiedziała z uśmiechem i pewnością w głosie, jakby była pewna, że uda się ją sprowadzić… choć w głębi wciąż mocno bijącego serduszka, wcale nie była tego taka pewna.
- Ona za dnia, ty nocami? - Bloom się szeroko uśmiechnął.
- Hihi… - Zaśmiała się zalotnie Sarah. - A… nie będziesz jej chciał po powrocie pilnować, też w nocy? - Zapytała, przypominając sobie ostatnie zdjęcie Evelyn i to… jak i ona sama, jak to w stosunku do niej ujął dzisiaj Daniel, wyrosła.

Profesor klepnął ją po wystawionym w górę bioderku.
- Najważniejsze, że wrócicie obie, cało. Zrozumiane, pani… studentko? - Powiedział z nonszalanckim uśmieszkiem.
- Zrozumiane, panie profesorze! - Odpowiedziała z zapałem. - Ale… czyżby jeszcze profesor nabrał ochoty na zabawę w takich rolach? - Zachichotała Sarah. A Bloom się nieco uniósł na ręce, i pocałował ją w policzek… a potem ciężko opadł na łóżko, i przekręcił się na plecy.
- Szalona dziewczyna… - Szepnął, i zaśmiał się.
 
Jenny jest offline  
Stary 03-09-2022, 18:05   #9
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Anglia, Londyn
18 lipiec, 1930 rok.
Piątek, wieczór

Po zapoznawczym spotkaniu, w trakcie którego towarzystwo otrzymało również informacje dotyczące ich zadania, Bloom zaprosił gości do dużej jadalni na kolację… jadło było nawet wystawne.


Później zaś, każdy zajął się już własnymi sprawami. Niektórzy chcieli chwilkę porozmawiać z profesorem, inni udali się do swych pokoi… różnie spędzano późne godziny wieczorne, a nawet i nocne…


***

Kolejnego dnia rano, po śniadaniu, Bloom miał jeszcze dla nich bilety na… RMS Olympic. Siostrzany statek Titanica. Parę osób przełknęło ślinę.

No ale… przecież minęło już 18 lat od katastrofy? Będzie dobrze?

- Zarezerwowałem wam kabiny w pierwszej klasie - Uśmiechnął się profesor - Nie mam jednak pojęcia, kto z kim by miał w nich przebywać… niech zadecyduje los?

Bloom roześmiał się, jednak wyszukał szybko dwa bilety, i dał je obu paniom.
- Wy, moje damy, oczywiście wspólnie, a reszta… - Starszy mężczyzna wyciągnął w dłoni nieco rozłożone bilety, niczym talię kart, w kierunku męskiej części wyprawy. No i losowali.

Mathew i Daniel wspólna kabina.

Tavion i John wspólna kabina.

Ksiądz Ebenezer… sam. Heh.

~

Nadszedł czas pożegnania. Uściski dłoni, przyjacielskie poklepywania, zabranie swoich walizek, toreb, koferków, i wpakowanie się do dwóch podstawionych automobili. No i w drogę…

Godzina jazdy do portu, i w końcu postawienie pierwszego kroku, ku przygodzie, i misji ratowania piękniusiej córci Blooma.




Anglia, Brighton.
19 lipiec, 1930 rok.
Sobota, 11 rano

Statek był… ogromny. PRZEOGROMNY. I robił wrażenie na każdym, kto takiego jeszcze na oczy nie widział, a i w sumie, jak już się widziało, czy i takim płynęło, i tak było się po raz kolejny pod wrażeniem takiego wytworu ludzkiej technologii.



Długi na 270m, szeroki na niemal 30. Wysoki na 50m(!), ciężki… znaczy się, wyporność 45 tysięcy ton! 9 pokładów. Załoga niemal 900 osób, pasażerów prawie 2.500, no ale kogo to tam…

Setki ludzi, setki kręcące się wokół statku, i na nim samym, bagaże, towary, dźwigi, automobil(!?) ładowany jednym z nich na pokład… spory zgiełk, harmider, masa emigrantów.

Oczywiście dwa trapy, i dwie kolejki, by wejść na pokład. Pierwsza klasa i druga, a osobno trzecia.

Damy i gentlemani, czasem ich dzieci, luksus i przepych, piękne stroje, zadarte w górę nosy… a z drugiej strony, różnokolorowe multum wielu nacji, wiele zasłyszanych tam języków, "zgraje" obcokrajowców, wrzaski licznych dzieci, gra na skrzypcach, harmonijkach…

~

Pokłady były oczywiście podzielone między klasami… na samej górze - jakby inaczej - restauracja i palarnia dla pierwszej klasy, niżej ich kajuty, lobby, sauna turecka(!), pokój do czytania, i inne takie wynalazki.

Poniżej, druga klasa, z osobną restauracją, palarnią, pokojem do czytania, i tak dalej…

Wszystko głównie w kierunku dziobu statku i na jego środku.

Trzecia klasa głównie na rufie, przez kilka pokładów, z jadłodalnią, palarnią, pubem…

W końcu i pokład dla załogi statku, a poniżej niego, już coraz głębiej i głębiej wewnątrz statku, to różnie, ale już bez pasażerów. Magazyny, spiżarnie, bojlery, ładownie, maszynownia, itd. Były liczne schody i schodeczki, były nawet windy!

I obowiązywały oczywiście pewne zasady: Nie masz prawa przebywać w miejscach dla nie-swojej klasy, co było pilnowane przez stewardów, w kilku kluczowych miejscach, gdzie łączyły się przedziały klas… które nawet można było oddzielić na stałe zamykaną kratą.

Posiłki wydawane od-do, jednak w pierwszej i drugiej klasie, w sumie to nawet nie miało znaczenia, zawsze można było otrzymać jadło. W trzeciej klasie jednak już konkretnie "o" ustalonej godzinie… a jak nie przyjdziesz, to nie dostaniesz.


~

Pokład C.

Cztery kabiny obok siebie. Przedsionek jako mini-salon, stoliczek, trzy krzesełka. Mini-łazienka z toaletą i prysznicem, a dalej, w części sypialnej, dwa łóżka, mała szafa, komoda, zlew z ciepłą i zimną wodą.


Towarzysze spojrzeli po raz kolejny na bilety. Pierwsza klasa, koszt 60£ za pasażera.

7 dni.

Nie powinno być źle…

No i 3 posiłki dziennie, w pięknej restauracji, i alkohol w barze, i służba na skinienie paluszka, przynosząca nawet ciasteczka i herbatkę do kajuty.

~

"Tuuuuuuuut! Tuuuuut!" - Olympic ruszył dokładnie w południe, opuszczając Anglię, wśród wiwatów ludzi zebranych na brzegu, wśród okrzyków miłej podróży, przy… grze orkiestry pokładowej. Tak, tak, pompa pełną gębą, a przynajmniej w pierwszej klasie.

A więc na Atlantyk, ku Ameryce Południowej…







***
Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 06-09-2022 o 21:41.
Buka jest offline  
Stary 04-09-2022, 15:37   #10
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Spójrzmy na herb. Niewątpliwie znak herbowy Brighton należał do tych ładniejszych. Igrające ponad falami delfiny oraz dużo błękitu przypominały, czym tak naprawdę było owo nadmorskie miasto oraz pokazywał jego prawdziwe oblicze. Oblicze skierowane do morza, które dla Brighton było skarbem, baaaaaa… kurą znoszącą złote jajka!


Oblicze, hm? Raczej należałoby powiedzieć oblicza, bowiem Brighton miało co najmniej parę kompletnie odmiennych stron. Oczywiście pierwszą był port, potężny, ruchliwy port skąd wychodziły wielkie okręty pasażerskie i transportowe. Ruchliwy, przemysłowy, pełen hałasu. Wiecznie śpieszący się, zawsze przepełniony, wypchany walizami pasażerów oraz górami przenoszonych przez portowe żurawie wyrobów angielskiego przemysłu. Drugą stanowił, rzecz jasna, ośrodek wypoczynkowy dla Londyńczyków oraz wielu zamożniejszych i mniej zamożnych mieszkańców południowej Anglii, odkąd król Jerzy IV postawił tutaj swój pałac. Pełen jasnopiaszczystych plaż oraz uśmiechniętych spacerowiczów.

Takie właśnie miasto gościło na swoich betonowych nabrzeżach wielki „Olympic”. Piękny na swój sposób. Ciemne burty kontrastowały wraz z jaśniejącą bielą nadbudówek. Poczwórna bateria kominów wbijała się w niebo. Ich niższa część była jasna, zaś końcówka zdecydowanie ciemniejsza. Twardy każdy, wyprostowany, jakby pragnący ruszyć sprężyście na spotkanie pływających obłoczków. Wręcz jak maczuga wyrzucająca ku górze swój owalny kształt, albo skała pełna mocy, wpijająca się w miękkość błękitu. Kominy wznosiły się tak wysoko, że przy niższym położeniu chmurek mogły wtargnąć ku ich parnym wnętrzom, później zaś wstrzelić tam dobyte ze swej gorącej kotłowni własne ciepło. Miękka wilgoć chmur oraz ogniste skry kominów łączyły się w środku, gdzie nie sięgało człowiecze oko, ażeby po chwili znów i znów i ciągle powtarzać ów wyjątkowy cykl.

Statek zwodowany kilkanaście lat temu gościł tych, których stać było na zafundowanie sobie rejsu ową oazą luksusu. Mathew wielokrotnie pływał statkami tej klasy, oczywiście nie za swoje pieniądze, ale jako wieloletni lokaj lorda Georga Meldruma. Pierwszy raz jednak miał płynąć sam, albo raczej z grupą ratunkową. Los zapisany kartami pokładowymi połączył go z Danielem Thompsonem, który, jak sam to na spotkaniu określi „kręcił się po tamtych okolicach”, gdzie zaginęła seksowna córka profesora. Cóż, współlokator jak współlokator. Ani ze sobą specjalnie rozmawiali, ani cokolwiek, ot jakieś tam przywitanie, czy coś tam. Oczywiście za 10000 znosiło się wiele więcej, niż stosunkowo niekłopotliwego Daniela, który zajmował się swoimi sprawami. Przynajmniej generalnie na to się zanosiło, wszak to był początek wyprawy. Zaś później… „Któż wie jeszcze, jakim zrządzeniem moją przyszłość ślepy los rozwiąże?” zastanawiał się schillerowski infant don Carlos. Właściwie to samo pytanie mogli sobie postawić wszyscy ruszający na wyprawę.

Cokolwiek rzec jednak, profesor postarał się. Luksusowe kabiny, kawiarnie, sauny i tym podobne miejsca wypoczynku i niekłamanej rozrywki. Wchodząc na statek Mathew miał luksusowe otoczenie wokoło, kapiące blichtrem, wysmakowanym lub nie. Osobiście to nie był jego styl. W Anglii podziwiał raczej wysmakowane wiejskie rezydencje, piękne swoimi proporcjami oraz wplecione w wir otaczającej roślinności. Niektóre stosunkowo niewielkie, inne prawdziwe pałace, wszystkie miały ów ulotny czar spokojnej harmonii, która smakowała mu najbardziej. Statek oczywiście mian inne cele: musiał być dostosowany do gustu większości pasażerów i taki właśnie był. Niewątpliwie ktoś musiał wywalić szaloną ilość funtów na wykończenia ręczne. Gigantyczna ilość dębowych boazerii, kryształy, lustra, zdobienia etc. mogły przytłaczać, chyba, że ktoś lubił taki styl. Jego wcześniejszy szef, czyli lord Georg Meldrum, uwielbiał go. Mathew nawet potrafił zachwycić się szczególikami, ale ich wielka ilość łącznie zacierała ów efekt elegancji. Przynajmniej Twinshape spostrzegał to na zasadzie: ile to kosztowało, a nie ile to przyniosło wyjątkowego piękna.

Przeto już po zaokrętowaniu oraz zaniesieniu rzeczy do swojej kajuty wybrał się na zwiedzanie statku. Oczywiście wyłącznie obszaru klasy 1, ponieważ obsługa pilnowała, żeby każdy pasażer trzymał się własnej kategorii. Segregacja najczystszej postaci. Klasa 1 ma się nie pospolitować z innymi, klasy niższe nie pakują zaś się na luksusowe przestrzenie. Cóż, tak bywa. Jego samego nie byłoby stać nawet na najniższą klasę, ewentualnie mógłby się tutaj zatrudnić jako kelner, albo coś na kształt.

Spacerując spotykał panie wręcz wyjęte modowo ze stron „Gazette du Bon Ton”, „Modes et Manieres d’Aujourd’hui”, „Les Journal des Dames et des Modes” czy „Vouge”. Chłopczyce z krótkimi włosami w spodniach, konserwatywne damy w długich sukniach i te zdecydowanie nowocześniejsze, pozwalające innym oglądać część swoich nóg, panowie byli generalnie mniej zróżnicowani, ale także widziało się pełne, ciemne garnitury z eleganckimi melonikami oraz nieco luźniejsze, jaśniejsze z kapeluszami borsalino, homburg lub fedora. Bogaci młodzikowie do spodni Oxford Bags nosili swetry lub kamizele oraz jeszcze kaszkiety. Przynajmniej ci, których spotykał spacerując Mathew, bogaci lub eleganccy, najczęściej zresztą zarazem bogaci, jak właśnie eleganccy. Akurat właśnie Mathew pod tym względem dorównywał im. Ubrania po lordzie Meldrum stanowiły wierzchołek londyńskie elegancji, zaś stolica Wielkiej Brytanii była najważniejszym na świecie modowym centrum. Coco Chanel czy Jeanne Paquin dopiero odbudowywały pozycję paryskich salonów. Zresztą Paryż miał opinię nowatorskiego, skandalizującego wręcz, niekiedy po prostu nieprzyzwoitego, zaś Londyn był królem klasyki.

Spacerując eleganckimi pokładami Mathew wreszcie wybrał miejsce, które oferowało spokój, oczywiście niepozbawiony luksusu. Gentleman mógł sobie tutaj spokojnie usiąść, wypić herbatę lub kawę, poczytać lekturę… Na pokładzie A od rufy mieściła się tzw. weranda, choć lepiej powiedzieć: osobne pomieszczenia werandowe dla palących po lewej i niepalących po prawej. Mathew wybrał to po prawej. Pomieszczenie było jasne, przestronne z wielkimi oknami. Siedząc przy wiklinowych meblach można było czytać, sączyć kawę oraz cieszyć się jednocześnie zaokiennymi przestrzeniami.


Miejsce owo przypadło mu do smaku oraz był pewny, że teraz, w czasie rejsu, zahaczy o nie niejeden raz.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 04-09-2022 o 15:42.
Kelly jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172