|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
30-12-2018, 00:48 | #91 |
Reputacja: 1 | - No jak to co? Idziemy na bezkrwawe łowy, chyba że coś zacznie próbować nas zabić, a nie tylko zacznie się zastanawiać czy będziemy dobrym obiadem. - John wyciągnął pistolet z pociskami usypiającymi i załadował już w drodze. Bell był dobrze wytresowany z tego co wiedział, a oznaczało to, że ma też trochę rozumu i raczej nie będzie próbował dać z siebie zrobić mielonki. Tyle, że nie miał pojęcia co mogło ich tutaj czekać. Czy tylko jakiś zwierz, coś tajemniczego, potykacze, pułapki rodem z Indiany Johnesa? Mógł się tylko zastanawiać i domyślać. - Wiecie, przynajmniej o dobre oświetlenie ktoś zadbał, jak na środek jaskini na środku zadupia. - Rzucił Saville z wyszczerzem na twarzy, którego jednak jakoś nie do końca czuł wewnątrz. - Dobra, idziemy i robimy po twojemu - odparł Wilczewski i skinął na pozostałych. Ruszył przodem, dając jednak przestrzeń Johnowi by działał w razie pojawienia się... czegoś. Kroczyli korytarzem jaskini, słysząc przed sobą, gdzieś w oddali, szczekanie wyżła. - Nie wydaj się być zaniepokojony... - skomentował te odgłosy przewodnik Bella. Panowie w końcu doszli do końca korytarza, który wpadał do obszernej jaskini. Tam kamienne kolumny wytworzone przez działanie natury przesłaniały widok na całość. Przypominała rozmiarem halę supermarketu i gdzieś w oddali słyszeli szum wody oraz szczekanie psa i drapanie pazurami o skałę. - Ostrożnie, trzeba podejść w miarę niepostrzeżenie - zalecił Adam. Chodzenie niepostrzeżenie nie było dla Johna aż takim problemem, kolumny dawały osłonę, więc miał jak przemykać od jednej do drugiej, starając się zachować maksimum ciszy. Zastanawiało go drapanie pazurów Bella, zupełnie jakby złapał trop, kończący się w ścianie. Czyżby kolejny kamuflaż korytarza? Mógł tylko poczekać i się przekonać, co tak podekscytowało psisko. Przy okazji, starał się patrzeć pod nogi i rozglądać za jakimiś symbolami. Tutaj wszystko zdawało się być możliwe, nawet to, że jaskinie kiedyś do czegoś służyły, albo nadal służą. Ostrożnie przemieszczali się pomiędzy kolumnami, uważnie rozglądając na boki, gotowi na atak w każdej chwili. Światło fluorescencyjnych grzybów było na tyle jasne, że widzieli gdzie stawiają kroki, ale wciąż było mnóstwo cieni, które dawały pole do popisu dla wyobraźni. Dotarli również do miejsca z którego biło źródło podziemnego strumienia. Była to sadzawka, którą zasilał wodospad ściekający ze ściany. Woda w tym miejscu miała silny zapach ozonu. Po kilku nerwowych minutach w końcu dotarli do ich zguby. Zobaczyli Bella. Wyżeł stał na na tylnych łapach, przednimi oparty o ścianę jaskini. Drapał i szczekał na to co było na półce powyżej, jakieś trzy metry od ziemi. Istota tam siedząca syczała i prychała na psa. Stworzenie było nad wyraz dziwne - sylwetka kota domowego, błękitne umaszczenie w granatowe prążki i do tego para pierzastych skrzydeł na grzbiecie, którymi w tym momencie zwierz wymachiwał, starając się optycznie zwiększyć swoją sylwetkę i odstraszyć Bella. -No dobrze panowie, schować broń. To tylko tressym. Tylko tressym. Tylko… Tressym... - Powiedział John w lekkim szoku. -Weźmiesz Bella? Tressymy są równie niebezpieczne co domowe koty, tyle że latające. No chodź tu koteczku. - Powiedział Saville podchodząc bliżej i zakładając rękawiczki, na wypadek, gdyby zwierzak próbował go ugryźć a miał wściekliznę czy cokolwiek podobnego. Wyciągnął rękę do kota i zostawił ją nieruchomą, żeby sam mógł zdecydować czy chce na nią wejść. Przynajmniej póki co.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
30-12-2018, 19:55 | #92 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory" Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn Ostatnio edytowane przez Mag : 06-01-2019 o 18:35. |
14-01-2019, 14:56 | #93 |
Administrator Reputacja: 1 | Arthur, Erick, Leokadia, Claude-Henri i Alex Sytuacja była kiepska... Bardzo kiepska, przynajmniej dla tych, którzy byli ranni. A Claude-Henri wolałby ich misja nie była okupiona stratami. Na dodatek mieli ze sobą obcą, która mogła być łącznikiem między nimi, a mieszkańcami tej strony Wrót. |
26-02-2019, 12:06 | #94 |
Reputacja: 1 | Lekarz przełknął donośnie ślinę. Prawą dłoń wciąż opierał na rękojeści rewolweru, gotów go wyrwać w każdej chwili i napchać tą drzewiastą istotę świeżym ołowiem. Odchylił głowę, jak kot unikający głaskania i zamiast tego wyciągnął rękę w kierunku nadciągającej dłoni nieznajomego, starając się ją chwycić i potrząsnąć. |
11-03-2019, 15:30 | #95 |
Reputacja: 1 | - Nie mam zielonego pojęcia. - odparł szczerze Mikail i wtedy coś mu się przypomniało z programu telewizyjnego,w którym leciało o Nasca… poryta teoria, ale...
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
23-03-2019, 14:39 | #96 |
Reputacja: 1 | - Ojć, telepata? Ciekawe jak spróbują to przełknąć ci na stołkach. - Roześmiał się Saville, nie cofając dłoni, zdawało się, że Tresym ma złamane skrzydło, albo źle zrośnięte, jedno i drugie nie było dla kociaka zbyt dobre. - Jestem Johm, a ty jak się nazywasz? Zdaje się, że jesteś inteligentny, więc nikt cię kroił ani eksperymentował na tobie nie będzie. - Powiedział na głos kryptozoolog. “Już ja tego dopilnuję, żeby potraktowali cię odpowiednio i nie przetransportowali na Ziemię” - Dodał w myślach, mając nadzieję, że kociak złapie jego myśli. Zdziwienie pojawiło się na kocim pyszczku, gdy wyraźnie coś zaskoczyło zwierzaka w wypowiedzi Johna. Futrzak wyglądał jakby zaczął się nad czymś wahać. ~ Ja Procyon ~ obca myśl znów pojawiła się w głowie kryptozoologa. ~ Obcy ochroni? Nawet przed swoimi towarzyszami? ~ wydawało się, że kotowaty chce mieć potwierdzenie tego faktu. - Jak będzie trzeba, ale najpierw będzie trzeba się zająć twoim skrzydłem. Gdzie je złamałeś? - Zapytał Saville nie cofając dłoni. Kot nie wyglądał na przekonanego, ale zbliżył się do ręki Johna, pozwalająć mu się zdjąć. ~ Umiesz wyleczyć? ~ zapytał Procyon. ~ Ty kapłan? ~ Reszta ekipy kryptozoologa pozostawała w oddaleniu, jedynie Bell raz po raz burczał oburzony, że nie może dopaść kota. Teraz była pora na Johna, by w końcu zamrugał ze zdziwienia. Wiedział na pewno, że nie wyglądał na klechę, pierwsze też słyszał, żeby to księża czy inni kapłani zajmowali się leczeniem. Najczęściej wszystko to spadało na zakonnice, a dowolny kościół przypisywał sobie ich zasługę. - Nie Procjonie, dobrze to wymawiam, czy raczej Procyon? Jestem medykiem, biologiem, zwykle zajmowałem się leczeniem ludzi kiedy byli chorzy, albo zranieni. Moja mama była weterynarką, czasem jej pomagałem. - Były SASowiec mówił spokojnym, monotonnym głosem, zdejmując kota delikatnie i przyglądając mu się uważnie pod kątem obrażeń. - Nie patrzcie na mnie jak na wariata, to telepata. - Rzucił John do towarzyszy. - No dobra maluchu, jak sobie uszkodziłeś to skrzydło i jak dawno to było, co? - Zapytał zawadiackim tonem, jakby rozmawiał z urwisem, który wrócił ze złamanym nosem a nie latającym kotem. ~ Procyon ~ ta myśl była przesłana mu z naciskiem, że właściciel tego imienia jest z niego dumny. ~ Mistrz nadał je. Procyon szuka mistrza ~ dodał tressym, pozwalając się obejrzeć. Zasyczał przy dotykaniu po rannym skrzydle i nawet nieco wbił pazurki Johnowi w ręce. - Że co? - Wilczewski jako pierwszy podszedł w ich kierunku. - Co masz na myśli? Że kot miauczy ci w głowie? - dodał sceptycznie. Młody Durrand przyklęknął przy piszczącym ze zniecierpliwienia wyżle i na wszelki wypadek trzymał go za obroże. - Co chcesz z nim zrobić? - zapytał Adam. ~ Ja uciekł tu, bo uciekał ~ kot kontynuował wypowiedź w głowie Johna. ~ Użył magii i go znaleźli. Ale tu bezpieczny. Tu ostoja przyjaciół Mistrza. Ale nikogo tu. Tylko Procyon ~ - Nie miauczy, mówi, w miarę przyzwoity francuski. Myślę, że powinniśmy go zabrać do bazy, wyleczyć skrzydło i porozmawiać na temat tego co się tutaj dzieje. Chyba, że zaraz się dowiem, że nie powinniśmy, bo wrogowie jego mistrza, czy właściela, mogą go wykryć za pomocą magii.- Powiedział na jednym tchu John. - Będę musiał to unieruchomić, póki co bandażem. Opowiedz mi o swoim mistrzu i jego wrogach, od dawna walczą? Na jak dużym terenie? Czy to miejsce jest chronione magią przed nimi? Jeśli cię stąd zabierzemy, to czy wrogowie mistrza będą mogli cię znaleźć za pomocą magii czy czegoś podobnego? - O ile John większość życia był uczony, że magia to mrzonki, o tyle tutaj było pełno dowodów na jej działanie. Jej, lub technologii tak zaawansowanej, że nieodróżnialnej od magii. Próbował sobie przypomnieć z jakiej grupy językowej mogło pochodzić imię Procyon, jego mózg zresztą właśnie brał udział w sprincie, jednocześnie wywracając się o własne sznurówki. ~ Mistrz pochodzi z gwiazd, z gwiazd nadaje imiona sługom ~ usłyszał myśl jakby w odpowiedzi na jego rozmyślania. ~ Znajdują tylko jak Procyon używa sinej magii ~ dodał skrzydlaty kot. ~ John zabierze do swojego kapłana, w swojej wiosce? ~ dopytywał. ~ John obroni Procyon przed niemiłymi kompanami? ~ Powoli podszedł do nich Wiczewski, drapiąc się po głowie w zamyśleniu. - Jak ktoś go gania i jego właściciela to mogą być z tego problemy - stwierdził nie przekonany do pomysłu. - Nie ma takiego problemu, żeby ołów go nie rozwiązał - wtrącił się Jean-Pierre, w przerwie od strofowania wyżła. - Skoro gada, nawet w myślach, to mamy właśnie pierwszy kontakt! - dodał, nieudolnie starając się stłumić ekscytację. -Ano mamy, można powiedzieć że zwiad był bardziej owocny niż się spodziewaliśmy. - Rzucił do trapera. -Procyonie, nasi kapłani raczej nie zajmują się leczeniem. Zwierzętami zajmują się weterynarze, ludźmi lekarze, za to jest bezpiecznie i będę miał tam środki, dzięki którym będę w stanie odpowiednio zająć się leczeniem twojego skrzydła. To trochę zajmie naturalnymi metodami, ale w tym czasie będziemy mogli zapewnić ci jedzenie i bezpieczne miejsce, chociaż nie mamy zabezpieczeń magicznych. Niedawno przybyliśmy do tego świata. - Kryptozoolog wziął głęboki haust powietrza i skoncentrował się, przywołując w pamięci relację telewizyjną z pojawienia się bramy w Paryżu, momentu przejścia do tego świata, oraz widoku obozu, który został założony w tym świecie. Skoro tresym umiał czytać w myślach, to miał nadzieję, że to powinno odpowiednio streścić ciąć wydarzeń jaki temu towarzyszył. Jeśli będziesz się mnie trzymał, to powinieneś być bezpieczny, a w czasie kiedy twoje skrzydło będzie się leczyć, ty poopowiadasz nam o tym świecie, tutejszych zagrożeniach i kim jest twój mistrz i jego wrogowie. Może też powiesz jakiej magii możesz, a jakiej nie możesz używać, żeby cię nie wyśledzili. - Powiedział pogodnym głosem, zastanawiając się jednocześnie, jak głęboko sięga puszka Pandory oraz czy nie będzie trzeba wzmocnić obozu jakimiś gniazdami cekaemów albo wyrzutniami, tak na wszelki wypadek. - Czyli co, zabieramy kota do bazy? - zapytał niepewnym głosem Wilczewski. - No raczej - wypalił podekscytowany tą myślą Jean-Pierre. ~ Ooooo ~ westchnienie zdumienia i mało czytelmy werbalny przekaz myślowy pojawił się w głowie Johna po tym jak skończył wspominać wydarzenia ze swojego świata, z Ziemi. ~ Zdumiewające. Bramy ~ dodał Procyon, co brzmiało jak ton wyjaśnienia. ~ Mistrz miał racje ~ kot wyraźnie był zaintrygowany i okazywał to nawet postawą oraz miną na puchatym pyszczku. ~ Świat bez mocy. Ale Brama działa ~ coś w tym musiało być, że dla Procyona wydawało się być wysoce nielogiczne. - To idziemy dalej czy zawracamy się - zapytał Wilczewski, spoglądając w głąb jaskini, tam gdzie nie sięgało światło i ich wzrok. ~ Procyon pomoże. Dobry przewodnik ~ zapewnił skrzydlaty. ~ Magii nie pokaże, żeby nie znaleźli ~ John poszukał w apteczce czegoś na ból głowy, który z wolna zaczynał go dopadać. Telepatia może była i ciekawym rozwiązaniem komunikacyjnym, ale miała swoje mankamenty. Chyba, że działało to tak, jak uczenie się nowego sportu, zaczynają człowieka boleć mięśnie, o których istnieniu nie miał pojęcia. Przypomniał sobie również relację z Tokyo, zastanawiał się, co tressym powie na fakt, że miejsce bez mocy jakimś cudem miało nawet dwie bramy. Nie był pewien, czym ta moc była, ale mógł się domyślać, że chodzi o coś w rodzaju magii lub many. - Nie musisz pokazywać magii, jesteśmy przyzwyczajeni do nie używania jej, w zasadzie to nawet nie wierzenia w nią w większości wypadków. Co jeszcze możesz nam tutaj pokazać, skoro jesteśmy na miejscu, równie dobrze możemy dokończyć zwiad i dopiero wrócić do obozu. Oprowadzisz nas? - Zapytał Procyona, przekazująć jednocześnie informację reszcie. Zastanawiał się, jak popularne były bramy, że mistrz latającego kota rozważał istnienie ich nawet w światach bez mocy, bo że ten miał ją w sobie lub był nią wręcz wypełniony, nie budziło wątpliwości. Kot westchnął ciężko. ~ Tu była bezpieczna kryjówka ~ usłyszał John w głowie odpowiedź. ~ Dawno nie używana. Tam ~ zwierzę spojrzało w kierunku, z którego przyszli. ~ Było regenerujące źródło, ale jaskinia zawalona. Na pewno wejście do niej ~ Procyon najwyraźniej miał na myśli korytarz którego sami nie wybrali by przyjść w to miejsce. - Zerknijmy na ten tunel w takim razie, może nam uda się coś z nim zdziałać, jeśli jest zawalony. Jeśli nie teraz, to później, ładunkami wybuchowymi. - - Rzucił John, któremu obce nie były materiały wybuchowe. - To źródło pomogłoby na twoje skrzydło? - Dodał po chwili. Procyon pokiwał głową. ~ Nie mogę użyć magii, bo mnie znajdą. A magią mógłbym zrobić przejście ~ - Nie przejmuj się zbytnio magią, tam skąd pochodzimy, umiemy się przebijać przez skały bez magii i robienia magicznych przejść. Pokaż nam gdzie to jest, zobaczymy jak mocno osunęły się skały i co da się z tym zrobić. Pewnie nic od razu, ale może coś się uda później. - Powiedział John z uśmiechem, zastanawiając się, jak duży może być zawał. *** Po krótkim wyjaśnieniu towarzyszom o co tak właściwie chodziło z ustaleń z kotem-telepatą, grupa zgodziła się, żeby sprawdzić drugi koniec tego kompleksu. Najwięcej problemu sprawiał Bell, który choć wcześniej wykazywał się bardzo dobrym ułożeniem, tak teraz Jean-Pierre wyciągnął z plecaka sznurkową smycz i prowadził na niej wyżła, który ciągle skamlał i ślinił się do skrzydlatego sierściucha. W tą stronę korytarz wydawał się być krótszy, bo znali już drogę i jedynie legioniści trzymali broń w pogotowiu. Szybko dotarli do miejsca, które prowadziło do ukrytego wejścia jakim dostali się do jaskini. W dalszej drodze zwolnili. Naprzód ruszył Wilczewski. ~ Nikogo nie ma poza nami ~ usłyszał w głowie John. Powoli i ostrożnie dotarli do zawału, o którym wspominał Procyon. Przewężone przejście zasypane było sporymi kamieniami. Jean-Pierre podszedł do zawaliska i mu się przyjrzał. - Wydaje się, że czuć ruch powietrza - stwierdził rudzielec. - My nie mamy niczego wybuchowego, ale w bazie powinniśmy mieć speca od ładunków wybuchowych - wspomniał Wilczewski. ~ Magią mogę spróbować ~ przypomniał się skrzydlaty kot. ~ Ale wtedy źli znajdą ~ John przemyślał sobie to co usłyszał przed chwilą. - Jak czuć powietrze, to znaczy, że zawał nie jest az taki wielki, chyba. Speca, to mamy nawet tutaj, tylko ładunków mi brak. Trza by wracać do bazy, to miejsce doskonale się do dalszego zbadania, a jeśli faktycznie źródło ma właściwości regeneracyjne, to będzie bardziej niż cennym znaleziskiem. - Powiedział kryptozoolog pukając się po podbródku. ~ To dobrze, że tam nikogo nie ma, znaczy że nikt nie znalazł tego miejsca. Nie ma sensu robić tego magią, znamy sposoby usuwania skał bez jej pomocy, ale będziemy musieli wrócić po specjalne materiały. ~ Pomyślał do kota Saville, mając nadzieję, że ten wyłapie jego myśli.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
09-09-2019, 21:21 | #97 |
Reputacja: 1 |
|
15-09-2019, 11:42 | #98 |
Reputacja: 1 | Arthur leciał oszołomiony na smoku. To był drugi smok, z którym miał kontakt w dniu dzisiejszym. Przy jednym prawie posrał się ze strachu i był gotowy wysadzić się granatem, którego nie posiadał. Lecąc na drugim walczył by nie puścić pawia i ponownie żałował, że nie ma granatu by włożyć sobie pod dupę i ulżyć obitym od lotu jądrom. Przytulony do szyi smoka spoglądał na krajobraz. Gdy przeważnie podziwiał krajobraz z tej wysokości towarzyszył mu szum śmigieł helikoptera, zawsze go denerwował, teraz mu brakowało ogłuszającego myśli hałasu. Bez wątpienia było tu pięknie, troszkę dziwnie i całkiem zaskakująco, ale czy nie oto mu chodziło, gdy wstąpił do armii. Krajobraz na horyzoncie wkrótce zaczął wyglądać znajomo. Mężczyzna spojrzał za siebie na rannego Dadę. - Trzymaj się wielkoludzie. Jesteśmy prawie w domu. Następnie poklepał smoczyce po szyi. - Tak jak ustalaliśmy, nie za blisko, ale niech cię przez chwilę zobaczą żeby łatwiej było im uwierzyć. Arthur z drżącymi nogami opadł na ziemię, a te zgięły się jak z waty. - Nie teraz, już to przerabialiśmy, ruszcie się do cholery! - zachwiał się stawiając kroki jak pijany. Kolejny raz spojrzał na Dadę i resztką woli wprawił nogi w ruch. Krok za krokiem przyśpieszał, a gdy wpadł we właściwy rytm zaczął biec. - Hejjj! Heeeeeejjjjj! - Biegł jak klasyczny idiota wymachujący na boki rękoma, jak dziecko bawiące się w szybujący samolot. - Sprowadzić Maelstorma! Zebrać resztę wartowników! Dajcie mi wody, albo jak ktoś coś ma mocniejszego, tak nieoficjalnie oczywiście! - Oparł się o jednego z wartowników, czekając na resztę. Na szczęście wszystko potoczyło się już samo z górki. W końcu część personelu to legioniści zahartowani w ogniu walki i zaskakujących zdarzeń. Smok w końcu nie różni się tak bardzo od śmigłowca z napalmem. Pomimo, że mężczyzna dotarł do bazy, a Dadą zajmowali się już medycy wciąż odczuwał dziwny nie pokój. - Czemu mam wrażenie, że nie wyszliśmy jeszcze z Mrodoru? Hmm? - Spojrzał na zbitego z tropu Maelstorma, a po chwili na niknącą w oddali horyzontu złotą smoczyce. Ostatnio edytowane przez Ranghar : 15-09-2019 o 11:45. |
01-12-2019, 19:52 | #99 |
Reputacja: 1 |
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
23-03-2020, 16:53 | #100 |
Reputacja: 1 | W dowództwie Maelstorm usilnie walcząc z własnym niedowierzaniem w to co się właśnie działo, słuchał tego co opowiedział jego przełożony. Ciężko mu było uwierzyć, ale widać było po nim, że przynajmniej starał się to jakoś pojąć rozumem. - A co z Flanaganem i resztą co została w tyle? - zapytał. - Wkrótce będzie zmierzchać, raczej jak kogoś teraz wyślemy to nie dotrą do nich przed zmrokiem. - Obawiam się, że masz rację - Pokiwał głową Arthur. - Też myślę, że drużyna wsparcia nie dotrze do nich przed zmrokiem. Wyślemy do nich kogoś z samego rana, aby przetarł im szlak do bazy. Flanagan to twardy drań, zdoła sprowadzić ich tu w jednym kawałku. - Arthur znał możliwość swoich ludzi, trzeba czegoś o wiele więcej by ich pokonać. - Co mamy zrobić ze smokiem? - pytał dalej podwładny. - Powiedz mi Maelstrom co możesz zrobić ze smokiem? Nie mamy po tej stronie wystarczającego kalibru by przebić jej łuski. Jeśli nie zauważyłeś to nie biega też po bazie wyjadając nam ludność. Ten smok posiada ludzką inteligencję i Bogu dzięki jest naszym sojusznikiem. Więc jeśli masz owce to dobra pora przedstawić ją smokowi lub przynajmniej rzucić mu paczkę chipsów. Niech zawsze ktoś ma jednak po kryjomu na niego oko. Chciałbym się dowiedzieć pierwszy o zanikach ludzkich odruchów u naszego sprzymierzeńca. - Tak jest... - Szwed skinął głową. - Co ważniejsze priorytetem jest zdrowie rannej obcej, którą znalazłem. Trzeba się z nią obchodzić się jak z jajkiem, jak tylko odzyska świadomość dajcie mi niezwłocznie znać, zdołała się ze mną porozumieć więc dobrze by było, aby po przebudzeniu zobaczyła moją twarz. Z tego co zdołałem zrozumieć to toczy się tu jakaś wojna, a ona jest najlepszym źródłem informacji oraz potencjalnego wsparcia póki nie dostaniemy tu pieprzonych czołgów i myśliwców. Niech wszyscy trzymają się od niej na dystans - jeśli faktycznie toczy się tu wojna to szybciej lub później będzie trzeba opowiedzieć się po, którejś ze stron. - Tak jest - tym razem ton głosu zastępcy był pewniejszy. Nim zdążyli poruszyć jakikolwiek inny temat do chaty Legionistów weszła pani psycholog. Miała przejętą minę, ale zachowywała zimną krew. - Ranni są opatrywani. Pan Bello został ustabilizowany, udało się zatamować krwawienie. Obca się nie wybudziła - zdała relację z tego co działo się w namiocie medycznym. - Dziękuję za raport - Arthur odetchnął, wyglądało na to, że Bello przeżyje. - Co do obcej wygląda na to, że była więziona i torturowana. Posiada też niebezpieczne zdolności, więc warto podać jej coś na uspokojenie, przynajmniej do czasu, aż się z nami oswoi. Laura zamrugała oczami. - Dobrze, przekażę to dr Lullierowi i dr de Foix - skinęła głową i wyszła uznając to za bardzo ważną informację. Mężczyźni zostali sami, słysząc jak z zewnątrz dobiega ich ogólne zamieszanie związane z rewelacjami jakie przyszły z Higginsonem. - Czyli mamy pierwszy kontakt... - mruknął Björn. Podchorąży podszedł do skrzyni, otworzył ją po przekręceniu klucza i wyciągnął butelkę. Whisky. - Napije się pan? - zaproponował stawiając dwie wątpliwej czystości szklanki na stole. - Bardziej niż kiedykolwiek, Björn. Wiesz marzyć o magicznych rzeczach jest łatwo, ale gdy uderzają cię prosto w twarz z każdej strony to zgoła co innego. Wygląda na to, że jesteśmy faktycznie w innym świecie, a smoki są tu prawdziwe, a jeśli są one to wraz z nimi istnieje tu na pewno spore gówno złożone z innych cudactw. Założe się, oj bardzo się założę, że nie wszystkie są przyjazne, a te najbardziej paskudne są zorganizowane. Niespodzianka Alicjo, druga strona lustra jest zamieszkała i bardziej wykrzywiona niż twój świat. Równie dobrze mogliśmy już zgubić Ziemię i otworzyć wrota do piekła, przez które przeleją się koszmary, niewyobrażalne poczwary, które samym wyglądem lub psionicznymi mocami rozwalą ludziom umysły. - Po powieściach Tanaki tylko tego się spodziewałem - przyznał Maelstrom nalewając do szklanek. - Ale nawet to nie przygotuje na to gdy na własne oczy zobaczy się smoka - pokręcił głową i wypił na raz całą zawartość szklanki. -Zobaczy? Człowieku jeden dzisiaj chciał mnie rozszarpać na strzępy! Miałbym przy sobie granat to bym się wysadził ze strachu, tę zębiska i pazury były zbyt blisko. Pewnie są w stanie rozszarpać czołg na strzępy. Ha, zabawne pomyśleć, że może dożyję czasów gdzie wojskowi snajperzy będą strzelać magicznymi pociskami do smoków - Arthur przełknął alkohol kojąc swoje nerwy. - W Tokio wielu cywilów zginęło, gdy istoty zza Wrót zaatakowały - wspomniał Björn. - My chyba mamy szczęście, że dopiero teraz trafiliśmy na problemy - zmarszczył brwi. - To nie jest jedyny smok jakiego dzisiaj napotkaliście? - Nie jest, oj nie. Musimy wzmocnić nasze posterunki i wezwać posiłki. Ta drewniana palisada nie ochroni nas przed tym co czyha wokół. Będzie trzeba wybudować wojskową bazę z prawdziwego zdarzenia. - Wcześniej, poza tymi ogromnymi wilkami, nie natrafiliśmy na nic niebezpiecznego. Dlatego podjęto decyzję o stworzeniu punktu wypadowego tu. Może koniecznym teraz będzie wycofanie się do Bazy 0? - zaproponował podchorąży Maelstrom. - Też jest to jakaś myśl, skonsultujemy się w tej sprawie z cywilami, aby stwierdzili czy są gotowi ryzykować życiem - Arthur dopił alkohol i pogrążył się w posępnych myślach. |