Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-01-2018, 21:32   #21
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Jacqie poprowadziła kaprala w miejsce, gdzie, nie musiał tego wiedzieć, niedawno oddawała się przyjemności opróżniania pęcherza. Kiedy znalazła się mniej więcej w tym samym miejscu co ostatnio odwróciła się i spojrzała uważnie na Ericka. Oceniała go, upewniała się czy rzeczywiście podjęła najlepszą decyzję, ale bazując na danych jakie posiadała nie mogła postąpić inaczej.
- Dobra.. To teraz tak.. - przygryzła wargę, zastanawiając się jak mu to dobrze wytłumaczyć - Umówmy się, że nie będziesz strzelał, krzyczał, ani robił nic pochopnego, zanim nie wysłuchasz mnie do końca, kapralu. Mogę liczyć na taką kurtuazję z twojej strony?
Legionista złapał karabin w obie ręce i z połowie wypalonym cygarem w zębach, przekrzywił głowę, odwzajemniając spojrzenie. Dopiero teraz miał okazję na spokojnie zbadać wzrokiem walory jej urody, kiedy wokół nie maszerowała cała gromada ludzi i otaczała ich przyjemna cisza.
- O co tu kurwa… - “chodzi?” zdawał się chcieć zapytać, wyciągając cygaro z ust, ale urwał w pół słowa. Najwidoczniej szybko zrozumiał, że białowłosa nie podzieli się z nim informacjami, dopóki ten nie będzie postępował według jej zaleceń. Co prawda nie było to w smak kaprala, ale jeszcze nie dostrzegał w tym zagrożenia. Co najwyżej podsycała jego ciekawość.
- Ehh… Dziwna z ciebie laska, ale dobra, niech będzie - mruknął i strzepnął z cygara grubą warstwę popiołu, którą zaraz przydeptał wojskowym buciorem.
- Swoją drogą jak ci na imię?
Uśmiechnęła się. Pierwszy raz widział by to robiła. Wówczas jej twarz nabierała nowych rys, łagodniejszych, trochę bardziej przyjaznych.
- Jacqueline Summer, albo po prostu Jacqie - wyciągnęła do niego dłoń w geście przywitania się.
- Kapral Erick Flanigan - odwzajemnił gest, dając jej męski, ale nie przesadnie silny uścisk.
Kiedy wszelakie wymogi etykiety zostały dopełnione Jacqie przeszła do konkretów, a wraz z tym zniknął jej uśmiech z twarzy i powróciła chłodna maska profesjonalizmu.
- Nie spodoba ci się, to co powiem, przestrzegam, by nie było potem pretensji, że nie uprzedzałam - powiedziała to tonem jakby opowiadała mu o tym co jadła na śniadanie. - Spotkałam kogoś, a może coś, ale załóżmy kogoś, gdyż istota należy do rozumnych i myślących, a co najważniejsze, nie stwarza zagrożenia - ostatnie słowa mocno podkreśliła
- Zwierzę, jest bezbronne, niewielkich rozmiarów i musiało uciekać, z tego co do tej pory się dowiedziałam. Wiem, że nie powinniśmy nawiązywać kontaktów z nieznanymi gatunkami, ale to on nawiązał kontakt ze mną... - Dała mu chwilę na przetrawienie informacji, ale nie na tyle długa by mógł spróbować się wypowiedzieć.
- A teraz, to po co tutaj przyszliśmy. Chciałabym abyś go zobaczył, ocenił czy jest jakimkolwiek zagrożeniem wedle własnych kategorii, a potem pomógł mi, a głównie jemu, by Twoi gorącogłowi koledzy nie zastrzelili go na miejscu bądź nie zamknęli w klatce. To pierwszy rozumny gatunek na jaki się natknęliśmy i to bardzo ważne by pokazać, że nie przyszliśmy tu zabijać. - Powiedziała to na jednym wydechu by karplal nie przerwał jej wywodu, a teraz łapiąc oddech patrzyła na niego błękitnymi oczami wyczekując reakcji.
Legionista zamarł na ułamek sekundy, ale już po chwili poprawił uchwyt na karabinie i zaczął miotać zaalarmowanym spojrzeniem na prawo i lewo. Cofnął lewą stopę, opierając na niej swój ciężar i poruszył prawym barkiem.
- Chcesz powiedzieć, że spotkałaś tu obcego? - zapytał właściwie retorycznie, bo nie wyglądało, by nie uwierzył jej za pierwszym razem. - Gdzie on jest i czy był uzbrojony? - dodał po chwili. Ton żołnierza spoważniał jak na pogrzebie.
Jacqie roześmiała się, bardzo przyjemnym dla ucha śmiechem. Rozbawił ją, choć on oczywiście nie mógł znać powodu jej wesołości. Nie chcąc być źle odebraną opanowała się zaraz i odchrząknęła
- Przepraszam -dodała by nie czuł się urażony jej śmiechem - Nie jest uzbrojony, nie jest nawet w stanie nosić broni. Jest... kotem, takim jak nasze ziemskie domowe kocury, ma tylko inne umaszczenie i skrzydła - po chwili rozbawienia znów była chłodna i całkowicie poważna.
Erick musiał nie wytrzymać i uniósł gwałtownie karabin, mierząc nim gdzieś na lewo, jakby coś z tamtej strony usłyszał.
- Kot… ze skrzydłami? - zapytał skołowany, krzywiąc się przy tym. Wbrew powszechnej ekscytacji części cywilnej, ale także wojskowej wyprawy, Flanigan był radykalnym Ziemianinem. To jest, wciąż z trudem przychodziło mu zaakceptowanie dziwnych dla niego istot ze świata zza Wrót.
- Czekaj… - bąknął, jakby nagle go oświeciło. Opuścił karabin i ponownie spojrzał na Jacqie w zaskoczeniu. - Rozmawiałaś z nim? Jak? Czego chciał?
Platynowłosa zmarszczyła brwi.
- Boi się, jest tutaj sam, oddzielił się od swojego.. Stada, rodziny, nie wiem jak to nazwać. Musiał uciekać bo zostali przez kogoś zaatakowani. Sądzę, że te informacje mogą pomóc także i nam. Dlatego uważam, że ważne jest byśmy mu pomogli… nawet nieoficjalnie - nieśmiało zaproponowała, z lekkim wzruszeniem ramion, by dać znać Erickowi, że jej chyba nie robiło różnicy czy powie innym czy postanowi zrobić coś innego. - Jeśli opuścisz broń, myślę, że wyjdzie ze swojej kryjówki, a ty, panie kapralu, sam będziesz mógł z nim… porozmawiać.
Obywatel RPA (jak twierdziły jego papiery) powoli wypuścił powietrze. Następnie odszedł krok na bok, plecami do białowłosej i opuścił rękę z karabinem, zwieszając go wzdłuż ciała. Przytknął trzy palce wolnej dłoni do kąciku oczu, w pozostałych dwóch trzymając cygaro i zwiesił głowę.
- Gadający kot… skrzydlaty, gadający kot…. Z czym ja kurwa pójdę do chorążego… - zaczął mruczeć do siebie pod nosem. Następnie zamilkł na moment, jakby chciał przetrzymać ligniwstkę w napięciu.
- Dobra, wołaj tego sierściucha. Chcę go zobaczyć na własne oczy - odezwał się w końcu.
Białowłosa przytaknęła i przykucnęła rozglądając się dookoła.
- Słyszałeś mały, pan wojownik nic Ci nie zrobi.. Wyjdź, proszę - zwróciła się w kierunku gęstwiny liści i gałęzi. Czekała.
Odpowiedziała jej leśna cisza i kojący odgłos szumiących na wietrze liści. Po dziwnym kocie nie było nawet śladu. Do myśli Jacqie wkradło się zwątpienie czy nie pomyliła miejsca spotkania, albo zwyczajnie dziwny obcy zmienił zdanie i czmychnął kiedy jej nie było.
Natomiast w przypadku Ericka jego dziwne przeczucie, nie odstępujące go od wyruszenia w trasę, teraz tak jakby się nasiliło. Ale choć usilnie wytężał wzrok rozglądając się, to nie był w stanie dostrzec żywej duszy poza nim i towarzyszką.
~ Kto ty? ~ Legionista usłyszał nagle obce myśli w swojej głowie.
Reakcja żołnierza była do przewidzenia. Zerwał się i w ułamku sekundy uniósł karabin, kolbę dociskając do ramienia i z okiem na przyrządach celowniczych. Na lekko ugiętych kolanach zaczął szybkimi ruchami przesuwać lufą wokół swojej osi, mierząc w każde drzewo czy inny element flory. Cały spięty wyglądał jak pies gotujący się do walki.
- Gdzie jesteś?! - zawołał, próbując odnaleźć źródło “głosu”. - Słyszałem… słyszałem cię wyraźnie. Musisz być blisko. Pokaż się w tej chwili.
Białowłosa zmrużyła oczy przaglądając się nerwowej reakcji Ericka.
- Jeśli go słyszałeś.. To nie chce Cię martwić, ale no.. to było w Twojej głowie, kapralu. Telepatia - stwierdziła ze stoickim spokojem.
~ Niemądry wojownik ~ tym razem to Jacquie "usłyszała" kotowatego.
- C-co? - Erick zatrzymał się na moment, odwracając twarz w stronę lingwistki. - O czym ty mówisz, przecież słyszałem go dobrze.
Jacqie popukała się palcem w skroń.
- O właśnie, tutaj, go słyszałeś. Używa telepatii do porozumiewania się, co jest dość fascynujące, obchodzi to jakiekolwiek bariery językowe, choć wciąż nie rozumiem, jak to się dzieje, że rozumie naszą mowę, ale to temat na później - stwierdziła z nutą zastanowienia w głosie.
- i tak, niemądry wojownik. - uśmiechnęła się blado - ale możesz już wyjść, on nic nie zrobi, prawda, panie wojowniku? - tutaj oderwałą wzrok od zarośli, a chłodne spojrzenie osiadło na postaci kaprala.
~ Ja mądry, ja mówić. Mistrz taki stworzył ~ oboje usłyszeli w swoich głowach, co prawie brzmiało jak przechwałka. ~ On nie złapie do klatki? ~
Przez dobre kilkanaście sekund Legionista bił się ze swoimi myślami. Jakby musiał sobie pozwolić na uwierzenie w to, czego się właśnie dowiedział. Umysł, przez lata działający w silnym stresie, zamknięty tylko na to, co dla powszechnego Ziemianina znane i logiczne, stawiał silny opór. Między innymi dlatego, że zgoda wymagała zmianę zachowania. Taktyki wyrytej w fałdach jego mózgu. Postrzegania świata.
- Wyłaź, nie zrobię ci krzywdy - mruknął, opuszczając karabin w jednej ręce, robiąc przy tym głęboki wydech. - Muszę tylko wiedzieć, że nie stanowisz zagrożenia dla moich ludzi - dodał i zawiesił spojrzenie na Jacqie. Zwykle pewny siebie, lekko wycofany ale kontrolujący sytuację Legionista, jakim go do tej pory poznała, wyglądał na zagubionego, ale mimo to starał się zachowywać pozory.
~ Ja potrafi groźny ~ usłyszeli w odpowiedzi. ~ Ale nie móc pokazać. Bać się ~
- Pan wojownik pytał czy chcesz nam zrobić krzywdę, bo on się boi, że może chcesz - powiedziała w kierunku krzaków, próbując dojrzeć niebieskawą bestyjkę.
Erick pokręcił tylko głową, lekko zirytowany.
- Daję słowo Legionisty, że nie odstrzelę cię, jeśli nie będziesz próbował czegoś głupiego - zapewnił mężczyzna.
~ Legionista? Bezimienni? ~ myśl zdawała się zdradzać zdziwienie. ~ Ty nie robić obrazu światłem! ~ dodał nieznajomy z nagłym oburzeniem.
Kapral Flanigan zmarszczył czoło, przygryzając mocniej cygaro.
- Nie wiem o jakich Bezimiennych myślisz. Jestem żołnierzem Legii Cudzoziemskiej, to jest najlepszej jednostki militarnej po naszej stronie Wrót. Honor mamy wpisany w nasz kodeks, więc kiedy Legionista daje ci słowo, możesz być pewny, że prędzej zginie, niż je dobrowolnie złamie - odparł z niejaką dumą.
Lingwistka jedynie słuchała wymiany zdań pomiędzy kotem a Erickiem, wciąż rozglądając się za tym pierwszym.
~ Wrót? ~ usłyszał powtórzenie w myślach. Jacquie nie dane było tego usłyszeć. ~ Ty, ona, nie stąd. Wy z jakiej krainy? ~ zapytanie w głowie usłyszał tylko Erick.
Legionista przyjrzał się wypalonemu w dwóch trzecich cygaru i wypuścił powoli z ust kłąb dymu.
- Słuchaj, kolego, nie bawimy się teraz w wywiad. Chcesz z nami porozmawiać, to wyłaź z ukrycia. Jak nie, to siedź tam, gdzie siedzisz, a my się stąd zwijamy - odpowiedział kapral, udając znudzonego.
~ Ja się pokazać. Wy mówi, która kraina są ~ kotowaty tą myśl przekazał do obojga.
Wnet usłyszeli za sobą miauknięcie. Po odwróceniu się do źródła odgłosu Jacquie i Erick zobaczyli siedzącego pod krzakiem kota o futrze w granatowe prążki. Oczy niebieskie niczym niebo jakie dzisiejszego dnia mieli, wpatrywały się w twarz Ericka. Zwierzak znajdował się pięć metrów od nich i powoli wyszedł spod krzaka ukazując się w pełnej krasie. Rozmiaru był zwykłego kota jakich wszędzie pełno. Jednak ten był wyjątkowy nie tylko z powodu koloru futra, ale przede wszystkim przez posiadanie dodatkowej pary kończyn - skrzydeł w kształcie podobnym do sowich.
~ Ja wyjść ~ usłyszeli w myślach. ~ Wy pomóc? ~
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 19-01-2018, 21:37   #22
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Erick rozdziawił usta, przyglądając się stworzeniu, przez co o mało nie wypuścił cygara. Nigdy jeszcze nie widział na żywo istoty rozumnej po tej stronie Wrót. Nie mówiąc już o tym, że nigdy nie widział prawdziwego kota ze skrzydłami, który dodatkowo posługiwał się telepatią.
- Osz kurwa… - szepnął kapral, kiedy wreszcie odzyskał zdolność mowy. Następnie poprawił uchwyt na rączce karabinu, jednak broń cały czas miał opuszczoną i skierowaną do ziemi. Szybko opanował swoje zaskoczenie, przybierając postawę profesjonalisty.
- To z jakiej jesteśmy krainy nie ma znaczenia. Ważne jest, że nie chcemy, by wasze… wojska robiły wypady na nasze ziemie. Jednak dopóki nie dowiemy się, jak zamykać te cholerne Wrota, możesz spokojnie nazywać nas sąsiadem, który szuka pokoju. A teraz… - mężczyzna urwał, zerkając w stronę Jacqie.
- Moja przyjaciółka wspominała, że wpadłeś w jakieś tarapaty. Zanim podejmę jakąkolwiek decyzję, chcę usłyszeć, w co się wpakowałeś. I jak w ogóle mam się do ciebie zwracać?
Po tym jak kapral użył słowa przyjaciółka do opisu Jacqie, ta nieznacznie uniosła brew, ale postanowiła nie komentować.
Kotowaty przekrzywił główkę słuchając wypowiedzi wojskowego. Zupełnie nie zwracał uwagi na to co trzymał w ręku, a uwagę w pełni skupioną miał na wpatrywaniu się w twarz mężczyzny.
~ Ja imię Procyon ~ usłyszeli w głowach. ~ Mistrz je dać ~
- Procyon - powtórzyła za kotowatym, z bladym uśmiechem na wargach - Ja jestem Jaqcueline albo Jacqie, jeśli tak będzie Ci łatwiej, a pan wojownik to Erick. - białowłosa kątem oka spojrzała na kaprala upewniając się, że w jego postawie nic się nie zmieniło - A kim jest mistrz? - w końcu nadszedł czas na zadanie tego pytania.
Flanigan skinął głową, po tym jak ligniwstka go przedstawiła i przyklęknął na jedno kolano, jakby chciał się lepiej przyjrzeć stworzeniu.
Procyon usiadł i popatrzył po nich, zastanawiając się nad czymś intensywnie.
~ Mistrz potężny czarodziej. Mądry. Ale zostać zaatakowany. On walczyć, ale wróg silny. My uciekać. Ale magia się spaczyć i się zgubić ~ kotowaty westchnął ciężko. ~ Nie wiedzieć gdzie Mistrz. Nie wiedzieć gdzie być. Zgubiony ~ Erick i Jacqie poczuli smutek jaki ogarniał istotkę.
- Czarodziej… Magia… - mruknął pod nosem Erick, kręcąc głową. Chcąc nie chcąc zderzał się z “fantastyką”, za którą nie przepadał przez całe życie.
[i[- Kto zaatakował twojego mistrza? -[/i] zapytał kapral z wyraźną niechęcią.
~ Wrogi. Sługi Nieumarłej Pani ~ oczy kotowatego aż zabłysły. ~ Znaleźli dom Mistrza i chcieli zabić. Ja bać sam ~
- Nieumarła Pani? Czy ona wygląda podobnie do mnie i do Ericka? Możesz ją opisać? - Jacqueline zapytała z zafrasowaniem malującym się na twarzy.

Kapral uniósł brew, słuchając wyjaśnień kota. Jako iż Jacqie wyjęła jego pytanie z ust, nie odezwał się, tylko “nasłuchiwał” dalej.
~ Ja nie widział. Ja spać kiedy się zaczęło. Mistrz tak mówić, kiedy kazać uciekać nam ~ Procyon pokręcił łebkiem.
Erick wstał, ocierając kolano i łypnął na Procyona.
- No dobrze, podsumujmy… Twój mistrz, który jest czarodziejem, został zaatakowany we własnym domu przez kogoś, kogo nazywasz sługami Nieumarłej Pani. Teraz błąkasz się po okolicy, bo nie możesz go odszukać - kapral odwrócił spojrzenie od kotowatego, zawieszając je na trzymanym w palcach niemal dopalonym cygarze i przycichł, zamyślony. Zadziwiająco szybko przeszedł z nieprawdopodobnych i surrealistycznych faktów, jakim było istnienie gadającego kota oraz czarodzieja do myślenia przyczynowo-skutkowego i logicznych wniosków.
- Czy twój właściciel miał jakiś przyjaciół? Ktoś, u kogo mógłby szukać schronienia? - zapytał Flanigan, wyrwany z zadumy.
~ Ja wierzyć, Mistrz znaleźć. A jak nie... Niewiem ~ kotowaty smętnie zwiesił skrzydła po bokach swojego drobnego ciałka. ~ Moge ja zostać z wy? ~ z nadzieją w spojrzeniu patrzył to na Jacqie, to na Ericka.
Kobieta zaś popatrywała na kota, to na legionistę.
- Jak myślisz, panie kapralu? Gdybym zaproponowała, że wezmę opiekę nad nim na siebie, górą wyrazi zgodę? To przecież misja naukowa, a od niego możemy się sporo nauczyć. - zakończyła swoją propozycję rozsądnym argumentem.

Legionista przygryzł wargę, nad czymś się zastanawiając. Wreszcie ruszył z miejsca, podchodząc do białowłosej. Delikatnie złapał ją za ramię, odciągając na parę kroków i stanął plecami do Procyona.
- Posłuchaj, panno Summer… - zaczął, ściszając głos. -To nie jest przydrożne zwierzątko, które możesz sobie ot tak przygarnąć. Po pierwsze jest istotą rozumną, a więc może coś kombinować i kolaborować z wrogiem. Po drugie sam przyznał się, że ma właściciela. Pomyślałaś o tym, co się stanie, jak zacznie szukać swojego pupila? Nie wiemy, kim ten cały… czarodziej jest i czy mamy ochotę go poznać. Zwłaszcza, że z relacji skrzydlatego jakieś gówno już się za nim ciągnie - żołnierz obsypał lingwistkę własnymi spostrzeżeniami, wpatrując się uparcie w jej oczy.
- Może to niepotrzebnie narażać misję - mruknął z wyrzutem. - Jednak… dobrze wiedziałaś, że nie będę mógł cię powstrzymać przed podjęciem innej decyzji. Dlatego mnie tu ściągnęłaś, prawda? - westchnął i pokręcił głową. - Ten kot… cóż, nie mogę udowodnić, że stanowi bezpośrednie zagrożenie. Eluard pewnie chciałby go zbadać i nawet major McClesfield nie miałby na to wpływu - kapral skrzywił się na ostatnie słowa i zerknął za siebie.
- Zrobisz, jak będziesz uważała. Porady z góry będziesz się mogła doszukiwać dopiero w Bazie Jeden po tym, jak wyślemy raport z przeprawy - dodał na koniec.
- Jeśli coś kombinuje, to lepiej mieć go na oku, niż nie wiedzieć gdzie jest dokładnie, prawda? Ani Ty, ani ja panie kapralu, nie byliśmy w stanie wypatrzeć go w krzakach, a dam sobie rękę uciąć, że tak czy siak pójdzie za nami - wyjaśniła Erickowi odwzajemniając jego spojrzenie.
- Jesteś bystrzejszy niż Twój wyraz twarzy sugeruje - dodała po chwili przyglądania się mężczyźnie, bez cienia rozbawienia w głosie.
Żołnierz przekrzywił głowę, przyglądając się tęczówkom kobiety.
- Ty z kolei nie wyglądałaś na księżniczkę Disneya - odpowiedział na “komplement”, po czym wetknął resztkę cygara w zęby i odwrócił się z powrotem do Procyona.

Pokręciła głową na komentarz Ericka, po czym wysunęła się na przód i przyklękła, by choć częściowo zrównać się poziomem ze skrzydlatym kotem.
- Możesz zostać z nami jeśli tylko chcesz - blady, podszyty smutkiem uśmiech wykwitł na wargach białowłosej.
Kotowaty machnął skrzydłami i wzbił się w powietrze. Zatrzymał utrzymując wysokość na poziomie oczu ludzi.
~ Cieszy się. Będzie grzeczny ~ usłyszeli w swoich myślach, a po minie na kociej mordce było dosłownie widać, jak Procyon uśmiecha się rozradowany, że zgodzili się zabrać go ze sobą.
- Ja myślę - mruknął Erick, komentując odpowiedź skrzydlatego. Nie ukrywał, że zabranie ze sobą Procyona było mu nie w smak. - Będę miał na ciebie oko. Spróbujesz coś śmiesznego, lądujesz na tych skrzydełkach do piachu. Jasne? - łypnął na sierściucha z niechęcią.
- Panno Summers, odpowiadasz za niego - dodał z nutką irytacji.
- Taki mam zamiar panie kapralu. - Stwierdziła spoglądając na legionistę z ukosa. Poklepała swoje ramię odwracając wzrok na ich nowego towarzysza, by zachęcić go, aby sobie na nim klapnął. Nie było powodów by ukrywać zwierzaka i tak się o nim dowiedzą. Ukrycie go mogłoby być uznane za działanie na szkodę misji, otwarte podejście było w tej chwili rozsądniejsze.

- W takim razie wracamy - skwitował Legionista i upuścił wypalone cygaro, które następnie rozdeptał butem.
Kotowaty gładko opadł na leśną ściółkę. Złożył skrzydła tak, że przyległy mu ściśle do grzbietu i przyglądał się wyczekująco ludziom. Wyraźnie zamierzał czekać, aż oni ruszą przodem na polanę.
Zarośla były gęste i stawały ścianą zieleni przed dwójką Ziemian. Byli jednak na tyle blisko od miejsca postoju, że bez problemu mogli do niego wrócić. Nim jednak wyłonili się zza drzew, Erick odezwał się do Jacqie, posyłając jej wrogie spojrzenie.
- Nigdy więcej nie stawiaj mnie pod ścianą. Nie lubię, kiedy się mnie wykorzystuje do swoich celów, o ile nie jest to rozkaz od wyższego stopniem.
Nie wydawało się by słowa mężczyzny jakkolwiek wpłynęły na kobietę, spłynęły po niej jak kropla po lodowej bryle.
- Nie bądź takim egocentrykiem - powiedziała ze spokojem w głosie spoglądając na kaprala zimnymi oczami - Nie wykorzystałam Cię. Chciałam racjonalnej opinii, kogoś, kogo ego nie jest większe od niego samego, a jego gwiazdki czy belki na pagonach nie przysłaniają mu zdrowego rozsądku. - wyjaśniła, nie mogąc jednak wzruszyć ramionami z powodu pasażera, jedynie uniosła prawą brew - Sugerujesz, że źle wybrałam?
- Sugeruję, że wiedziałaś, iż zabierzemy go ze sobą bez względu na moją opinię - odparł Erick, kiwnąwszy głową na Procyona. - Potrzebowałaś jednak kogoś, kto za ciebie poręczy. Nie mam racji? - zapytał, zatrzymując się i odwracając w stronę kobiety.
- Potrzebowałam opinii legionisty, co by inne mięśniaki nie dostały piany na pysku, jeśli uważasz, że moja opinia jest błędna i postąpiłam niewłaściwie, nie krępuj się, powiedz co innego powinnam zrobić w takiej sytuacji, panie kapralu? - zapytała zatrzymując się i bez strachu spoglądając prosto w oczy Flanigana.

- Uważam, że nawiązanie kontaktu z obcym, a do tego obiecanie mu ochrony było nierozsądne. W normalnej sytuacji kazałbym ci zostawić skrzydlatego tutaj, a najlepiej upewnić się, że do nikogo o nas nie doniesie. To właśnie powinnaś zrobić w tej sytuacji. - kapral poprawił uchwyt na karabinie i zmarszczył lekko nos, zerkając na kotowatego.
- Skąd pomysł, że obiecałam mu cokolwiek?- prawa brew białowłosej powędrowała jeszcze wyżej -Twoja teoria odpadłaby w pierwszej fazie badań. Jest niewłaściwa. Poza tym… - zaczęła odwracając spojrzenie od mężczyzny, z ukosa spoglądając na kociaka -...Mogłeś powiedzieć nie. Mogłeś się nie zgodzić. Mogłeś zawołać dowódcę. Być może nie mogłeś kazać mi czegoś zrobić, jako, że mimo wszystko nie jesteś moim przełożonym, ale nie musiałeś działać wedle moich założeń. Jesteś wolnym człowiekiem panie kapralu i w kontaktach z cywilami, wcale nie musisz spełniać ich zachcianek. Problem polega jednak na tym, że tak naprawdę, sam jesteś ciekaw i chciałeś wiedzieć. Jesteś człowiekiem, pogódź się z tym i to lepiej szybciej niż później kapralu.
- Oboje już wiemy, że to inteligentne stworzenie. Rozumne istoty z kolei unikają zagrożeń. Nie poszedłby z tobą, gdybyś mu nie zapewniła bezpieczeństwa, a więc musiałaś mu coś obiecać - odpowiedział na pytanie.
- Dostałem konkretne wytyczne na odprawie. Nie mogę wam wchodzić w drogę ani przeszkadzać w badaniach. To jest, poza bezpośrednim zagrożeniem. Jeśli bym to zrobił, mogłabyś wnieść na mnie skargę, a ja nie mam ochoty użerać się z urzędnikami - Erick westchnął, kręcąc głową. - Poza tym tak szczerze… posłuchałabyś mojej rady? Ja tak nawet nie sądziłem, dlatego zachowałem milczenie. A jedyne, czego jestem ciekaw, to sił oraz umiejscowienia jego pobratymców.
-Cóż.. Na te i inne pytanie, chyba nie poznasz teraz odpowiedzi- blady uśmiech pojawił się na jej wargach, jakby przypomniało jej się coś w miarę miłego - Ale zakładanie, że ktoś nie wysłucha rady, nawet w momencie kiedy o nią prosi, jest niesprawiedliwe, nie sądzisz?
- Dlatego zostałem Legionistą a nie psychologiem - mruknął, po czym splunął w bok.
- Kiedy robi się wyjątki w łańcuchu dowodzenia, zawsze powstaje burdel. No ale… nie mi to oceniać. Ja tu jestem tylko od strzelania do uzbrojonych małp czy innych elfów. Ty rób swoje, ale rób to rozsądnie. A zwłaszcza nie ufaj komuś, kto może ci wchodzić do głowy.
-Czyli psychologów i psychiatrów też nie lubisz - tak, to chyba był żart w wydaniu panny Summer.
Erick przekrzywił lekko głowę, gromiąc kobietę wzrokiem. Ostatecznie jednak wykrzywił usta w lekkim uśmiechu.
- Niech mnie diabli, że nie przepadam za gnojkami. Ale ty nie jesteś jednym z nich, co, panno Summer?

Pokręciła przecząco głową, mimowolnie dotykając cieniutkiej bransoletki oplatającej jej prawy nadgarstek.
- Moja dziedzina jest o wiele bardziej ulotna. Język i słowa. Staram się trzymać z dala od ludzkich głów, za dużo bagna. Każdemu normalnemu człowiekowi powinien wystarczyć jeden umysł do ogarnięcia - własny - dodała z bladym uśmiechem spoglądając ponad ramieniem Ericka na krzaki, za którymi była polana, skąd docierały przytłumione zielenią głosy.
- Jak dla mnie w porządku - mężczyzna kiwnął głową, jakby akceptując jej wypowiedź. Przeciągnął palcami po nosie i podrapał się po policzku.
- To jak, obiecałaś mu coś w końcu czy nie? - zapytał po chwili przerwy.
Kobieta zaśmiała się, zaskakująco przyjemnym dla ucha śmiechem, zupełnie nie pasującym do niej.
- Że go nie oszukam - wyznała, kiedy w końcu przestała się śmiać.
- Zobaczymy, jak z tym będzie, kiedy wasi zamkną go w klatce na badania, a potem zrobią autopsję - kapral mruknął z uśmiechem, jakby taka wizja wcale mu nie przeszkadzała.
- Jako istota rozumna, zdolna do komunikacji i rozumiejąca naszą mowę, przejmę nad nią opiekę, jako nad obiektem interesującym z powodów lingwistycznych, które być może pomogą opracować tutejszy język. Co zapewne pomoże w późniejszych kontaktach z tubylcami. Mi autopsja nic nie pomoże, ciężko rozmawiać z czymś, co nie może już nic powiedzieć kapralu. - po chwili rozluźnienia zimna maska profesjonalizmu znów powróciła na oblicze kobiety.
- To jest, o ile zlecą ci prowadzenie badań nad tym obiektem, prawda? Nawet wy, cywile, macie swoich przełożonych. Chyba, że naprawdę dostaliście wolną rękę, co w pewien sposób mnie przeraża - Erick uniósł głowę i rozejrzał się po okolicy, jakby upewniał się, że nikt ich nie obserwuje.
- Cóż.. dopóki tam nie wrócimy, nie przekonamy się, która z wersji jest bliższa prawdy - jasnowłosa cicho westchnęła pod nosem, wiedząc, że wersja Ericka wcale nie jest taka nieprawdopodobna.
- Racja, nie ma już co gdybać. Wracajmy, zanim grupa badawcza zamieni się w grupę poszukiwawczą - mruknął rozbawiony Flanigan i odwrócił się w stronę polany.
Jacqie jedynie pokiwała głową i podążyła jego śladem.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 05-02-2018, 23:17   #23
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację



W krzakach

Para przybyszów zajęła się rozmową, która choć krążyła wokół istoty, którą spotkali w leśnym gąszczu to prowadzona była tak jakby jej tam nie było.
Procyon starał się za nimi nadążać, szybko przebierał łapkami, ograniczony rozmiarem swojego ciałka. Ustawienie uszu zdradzało, że uważnie łowi słowa wypowiadane przez Ericka i Jaquie.
Początkowe zadowolenie jakim emanowała istota ulotniło się, gdy sens wypowiedzi nowo napotkanych zeszła na temat, którego tak unikał niczym kot wody. Skrzydlaty powoli zwolnił, aż się zatrzymał. Na jego pyszczku malowało się zwątpienie i wkrótce też do niego dołączył strach.

Zamykanie w klatce, badania... Samo wspomnienie o tym zjeżyło futerko błękitnego sierściucha od łebka po sam koniuszek ogona. Procyon raz jeszcze spojrzał na parkę, później w kierunku polany. Rozejrzał się wkoło i dostrzegł kępę gęstych zarośli. Bezgłośnie wskoczył w nią.

Polana

Naprzeciw Erickowi i Jacqie wyszedł jeden z Legionistów. Adam Wilczewski już wkroczył w linię drzew i stał rozglądając się, a widząc jak w jego kierunku zbliża się poszukiwana przez niego parka, skierował lufę broni w ziemię.
- Wszystko w porządku? - zapytał Adam Flanigana, ignorując cywila. Kobieta zmrużyła lekko oczy i bez słowa przeszła obok nich, wychodząc na polanę. Erick skinął głową i poszli w jej ślady.

Błoga i sielska atmosfera dotknęła chyba każdego z wypoczywających wędrowców. Jedni, jak choćby Alexis, Leokadia i Claude-Henri, czas spędzali na pogaduszkach i zajadaniu się prowiantem lub jak Łukasz, postanowili te kilka kwadransów przeznaczyć na dłuższą drzemkę, albo wzorem Xaviera, zaczytywali się w taszczonych w swoich plecakach książkach.
Trawa na polanie była soczyście zielona i przyjemnie miękka. Z głębi lasu dobiegały nieśmiałe świergoty tutejszego ptactwa. Można było poczuć się jak na szkolnej wiosennej wycieczce.

Nawet w ruchach patrolujących skraj polany Legionistów, ustawionych na czatach na czas postoju, było widać rozleniwienie. Powrót dwójki która spędziła jakiś czas samotnie w krzakach wywołały porozumiewawcze spojrzenia Legionistów stojących najbliżej. Ich miny były dość dwuznaczne, ale Jacqie nie wyglądała by jakkolwiek ją to przejęło. Spojrzała na Ericka i zaraz powiodła wzrokiem w dół.

Zmarszczka pojawiła się na jej bladym czole, gdy na jej oblicze wstąpił zaskoczony grymas. Flanigan odruchowo spojrzał w tamtym kierunku. Od razu zrozumiał skąd jej mina.
- Zniknął… - mruknęła kobieta pod nosem, dosłownie w tym samym momencie kiedy Erick o tym pomyślał.
Wilczewski zatrzymał się i popatrzył po nich podejrzliwie.
- Co? - zapytał.

Kobieta zacisnęła usta w wąskie szparki, gdy na jej twarzy powrócił wyraz obojętności. Rzuciła jeszcze raz spojrzeniem ku krzakom z których wyszli, po czym wyprostowała się.
- A nic - odparła krótko Jacquie - Zupełnie nic - mówiąc to wpatrzyła się zimnym spojrzeniem błękitnych oczu w Ericka, jakby chciała by właśnie taka miała być wersja. Ruszyła do miejsca gdzie zostawiła plecak. Mężczyźni zostawieni sami w końcu poczuli się swobodnie.

- No no, ktoś tu nie stanął na wysokości zadania? - zapytał rozbawionym tonem Adam i pokręcił głową. - Zaraz zmieniasz mnie na warcie - dodał i szturchnął łokciem Ericka w bok. Wilczewski poszedł dalej, zostawiając skonsternowanego Flanigana samego. Wyglądało na to, że kobieta, która zaciągnęła go na spotkanie ze skrzydlatym kotem nalegała by pozostało ono tajemnicą. Ale czy aby na pewno ono miało miejsce? Erick zdał sobie sprawę, że uczucie bycia obserwowanym zupełnie zniknęło, a w krzakach panowała całkowita cisza i nawet jedna gałązka nie strzeliła odkąd opuścili tamto miejsce.


Czas postoju dobiegł końca. W jego trakcie nie doszło do żadnego ataku i Higginson mógł spokojnie ten etap odhaczyć sobie jako zaliczony. Wedle słów przewodników, Mayersa i Kargera, mieli za sobą więcej jak połowę drogi, a czas jaki zajęło im przejście tego odcinka był jednym z lepszych jakie do tej pory “wykręcili”. Rodzina Durandów z pomocą Legionistów ponownie objuczyła konie i wkrótce chorąży Higginson dostał znać, że są gotowi do drogi. Część z podróżników krzywiła się na samą myśl o tym, że znów będą musieli przywdziać cały rynsztunek i na własnych plecach zatargać ciężkie plecaki do Bazy 1. Niektórzy zaczynali poważnie rozważać wyrzucenie części pakunków, ale takie marudzenie szybko ukrócił Ambroise, który w prostych i dosadnych słowach wyjaśniał, że…

- Jak ktoś coś wyrzuci, choćby papierek, to osobiście podniosę i w dupy wam powsadzam! - mężczyzna wyraźnie nie zamierzał się patyczkować. Claire i Jean-Pierre z wysiłkiem musieli robić poważne miny, by się nie roześmiać na wybuch irytacji ojca.

W innej części polany Küchler właśnie otwierał oczy kiedy Łukasz sięgał ku niemu ręką by go obudzić.
- Zaraz ruszamy - oznajmił Niemcowi i wskazał ręką, pokazując jak wszyscy zbierają się ze swoich miejść gdzie odpoczywali. Chłopak nie zajmował mu więcej czasu i odszedł od niego, kierując swoje kroki do Alexis.
Wycieczka w głąb siebie samego pochłonęła całkiem mocno Mikaila, gdyż wydawało mu się, że dopiero co usiadł na trawie a już postój się skończył. Oznaczało to, że na obserwacji i przeprogramowaniu siebie spędził dobre dwie godziny. Powinien więc być wykończony, lecz… Czy to jego doświadczenie, czy może ta energia, która go przenikała, sprawiło, że czuł się wypoczęty, jakby dopiero co wyszli z jaskini.


Podróżnicy wrócili na szlak, przyjmując szyk zarządzony przez chorążego. Ścieżka mocno zbliżyła się do skraju przepaści, która uświadamiała ich jak wysoko się znajdowali. Czasem w oddali, na niebie pojawiała się jakaś niewyraźna sylwetka, by zaraz zniknąć między chmurami. Jacqueline, milcząca i nie wykazująca zainteresowania wchodzeniem z kimś w rozmowę, znacznie częściej sięgała po swój aparat niż wcześniej.
Bez przerwy za to coś miał do powiedzenia Jean-Pierre, który coraz ucinał sobie pogawędki z każdym kto miał na to ochotę, co zdradziło, że Legioniści byli całkiem wygadanymi ludźmi, chociaż tematykę mieli w większości ograniczoną do prostych wspominek kto gdzie i kiedy oberwał (oczywiście bohatersko narażając życie), czy schlał się na amen.

Mijały kolejne godziny i przewodnicy już nawet zaczęli częściej wspominać, że już są blisko celu. Zmęczenie zaczynało powoli o sobie przypominać Leokadii, która musiała zacząć oszczędzać się w udzielaniu w toczących się rozmowach. Podobnie było z Mikailem, któremu początkowe “naładowanie” energią z czasem uleciało. Coraz więcej podróżników pojękiwało pod nosami, żeby robić częściej krótkie odpoczynki w marszu i do tego powinny one trwać dłużej.

- Nie możemy się ociągać, bo lepiej żeby nie zastała nas noc poza obozowiskiem - tłumaczył w kółko Rainbow, gdy skończyła się pięciominutowa przerwa podczas, której można było dać odpocząć nogom.
Legioniści zajęli pozycje i już mieli ruszać, gdy Ericka znów uderzyło to dziwne uczucie bycia obserwowanym. Legionista odwrócił się, spoglądając na zamykającego pochód Francesca Bolardo i dostrzegł ruch przy krzakach. Nagła reakcja Flanigana od razu zaalarmowała stojących najbliżej niego Wilczewskiego, Mayersa i Regnauda.
- Uwaga! - krzyknął ten pierwszy, co już wszystkich zaalarmowało.
- Padnij! - dodał natychmiast Mayers. Legioniści w mgnieniu oka złapali za karabiny i wymierzyli.


Na “ścieżkę” za podróżnikami wyłonił się wielki wilk. Oceniając po rozmiarze sięgał on kłębem do grzbietu koni, które prowadzili podróżnicy. Każdy cywil, zgodnie z tym co było ćwiczone setki razy na szkoleniu w Laudun, padli tam gdzie stali, robiąc miejsce do działania wojskowym. Jedynie Durandowie złapali za uzdy zlęknione konie.
- Strzelać w łapy! - zalecił Karger. - Uciekną! - z tonu jego wypowiedzi można było wywnioskować, że nie tylko z jednym zwierzem mają do czynienia.
To mogło tłumaczyć odczucia Flanigana, który miał wrażenie, że wilk nie był sam, ale nie było czasu myśleć o tym kiedy stali oko w oko z zagrożeniem.

Cała akcja wydarzyła się niezwykle szybko. Mayers, Karger, Bolardo i Bello ostrzelali zwierzę zgodnie z zaleceniem tego drugiego. Huk wystrzałów z broni rozniósł się echem po lesie i przez przepaść. Wilk z piskiem uciekł, aż ziemia zadudniła pod jego łapami, a wraz z bestią zniknęło dziwne uczucie jakie nawiedziło Ericka.

- Uff było blisko- Mayers przetarł rękawem twarz. - Jak za pierwszym razem zastrzeliliśmy naganiacza to reszta nas zaatakowała.
- I tak straciłem dobre konie… - burknął z oburzeniem Ambroise, któremu do pomocy w zapanowaniu nad koniem ruszyło dwóch Legionistów.

Karger niespodziewanie posłał serię w krzaki, na oślep.
- To dla pewności - odparł tonem wyjaśnienia gdy spoczęło na nim spojrzenie Arthura.


Spotkanie z drapieżnikami każdemu podniosło ciśnienie. Póki adrenalina krążyła w słusznych dawkach podróżnicy szli szybko i nie marudząc. To wydarzenie sprawiło, że każdy chciał jak najszybciej znaleźć się w Bazie 1, a może komuś nawet wkradło się zwątpienie w sens narażania życia w tym świecie. W imię czego? Na pewno w imię ciekawości, ale jak to mawiają flegmatyczni Angole - ciekawość zabiła kota...

- Ciekawe czy można by je wytresować… - odezwał się Łukasz.
- Zdarzało się czasem odchować jakieś wilcze szczenię… - Jean-Pierre zamyślił się na jego sugestię.
- Zeżre cię jednym kłapnięciem. Widziałeś jego mordę? - stojący najbliżej nich Yong Woo Jung zaczął gestykulować rękami starając się ocenić nimi wielkość paszczy besti. Na koniec pokręcił głową. Jak to Chińczyk w towarzystwie Europejczyków, sięgał wielu z nim raptem do ramienia.




Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. To jakże teraz potoczne teraz określenie przeszło przez myśl każdemu kto spoglądał na ostatnie promienie, zwiastujące rychłe nastanie nocy. Po wielu godzinach marszu, podczas którego już nic więcej ich nie niepokoiło, podróżnicy znaleźli się na “ostatniej prostej” jak to określili przewodnicy.
Ci którzy posiadali analogowe zegarki byli najbardziej świadomi, że mieli za sobą dwanaście godzin w drodze.

W końcu ich oczom ukazała się wysoka palisada. Wielkie drewniane wrota otworzyły się i przejście stanęło dla nich otworem.


Spod dachu stróżówki znajdującej się nad wejściem dało się dostrzec dwóch Legionistów, którzy w pełnym umundurowaniu tam pełnili wartę, a po chwili w przejściu stanęło troje ludzi.
- Witam w Bazie 1. Jestem podchorąży Björn Maelstrom, głównodowodzący tego miejsca z ramienia Legii - przedstawił się wysoki blondyn, salutując przed Higginsonem. - Zapewne jesteście wykończeni podróżą - skomentował patrząc po cywilach, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przodem do wnętrza obozowiska.

Zaraz na powitanie nowych, pojawiły się kolejne osoby. Na ich czele stała kobieta w okularach i o włosach w kolorze mysiego blondu, rozglądając się po twarzach przybyszów.
- Gdzie jest profesor Bernhard? - rzuciła z marszu, nawet się nie przedstawiając
Na przód wyszedł Łukasz, unosząc nieco rękę do góry.
- Został przy wrotach, ja jestem w zastępstwie - wyjaśnił Różewicz.

Kobieta zmrużyła gniewnie oczy przyglądając się Polakowi a gdy otwierała usta by jakoś to skomentować, zatrzymał się przy niej szatyn, który z nią tu przyszedł.
- Nicole, daj spokój, pomęczysz tego chłopaka i swoje kryształki jutro. I gdzie twoje maniery? - odezwał się po angielsku, z wyraźnym brytyjskim akcentem. Uśmiechał się szeroko i sprawiał wrażenie najbardziej wyluzowanej osoby w obozie. - Witamy nowych, jestem John Saville, ta urocza dama to Nicole de Foix. - przedstawił ich, a kobieta w okularach jedynie prychnęła. Wtedy wyszedł do niej Xavier.
- Nicole, przesyłam pozdrowienia od stryjenki - odezwał się Cartier, co zupełnie zbiło z tropu pannę de Foix.

John wymienił spojrzenia z podchorążym Maelstromem i obaj panowie jak na komendę wzruszyli ramionami. Wkrótce Nicole i Xavier odeszli od grupy rozmawiając na tematy ogólno-rodzinne.
- Émilien, oprowadź cywili po obozie, wskaż im namioty - powiedział tonem rozkazu Maelstrom, a chłopak który dotarł tu za Johnem pokiwał głową. - Chorąży wraz z Legionem pozwolą za mną - dodał i pewnym krokiem ruszył do jednego z drewnianych budynków.


- Émilien Charpentier - przedstawił się wywołany mężczyzna. - Chodźcie, na pewno jesteście wymęczeni drogą. Pokażę wam co gdzie jest. O tu w centrum mamy stołówkę - wskazał na największy namiot, przy którym rozpalone było ognisko, nad którym wisiał wielki żeliwny garniec, w którym coś bulgotało. - Szykujemy uroczystą kolację na wasze powitanie - pośpieszył z wyjaśnieniem. Nie przestając mówić ruszył ku rozstawionym na lewo namiotom mieszkalnym, zachęcająco machając ręką do cywili by za nim ruszyli. - Każdy namiot jest czteroosobowy, na końcu głównej ścieżki jest namiot z natryskiem… Wygód się nie spodziewajcie, ale nie jest najgorzej - dodał z uśmiechem.
- Mam ochotę od razu paść na łóżko i spać... - skomentował Łukasz, którego nie mało zestresowała reakcja Nicole.

Normand

Siedział akurat na ławeczce stojącej przy głównej ścieżce biegnącej przez środek obozowiska kiedy przybył nowy narybek. Pan Wolff był jednym z pierwszych mieszkańców tego miejsca i był nawet świadkiem jak stawiane były palisady i drewniane chaty.
Zapadał właśnie zmierzch i kilku legionistów zaczęło rozpalać pochodnie ustawione po całej bazie. Normand z dystansu mógł się przyglądać jak pani de Foix o mało aby wyładowała swoją frustrację na jakimś chłopaku. Z tego co zauważył to kobieta cały dzień chodziła zła jak osa, burcząc pod nosem jakieś złośliwe epitety pod adresem Polaków, którzy ponoć mieli ją i cały zespół badaczy oszukać.
Pod jego nogami spał w najlepsze pies myśliwski. Był to trzyletni błękitny wyżeł weimarski o rzadkiej dla tej rasy, długiej sierści. Amborise zostawiał go pod opieką Normanda za każdym razem kiedy ruszał w trasę z końmi do Wrót. Bell, bo tak wabił się ten czworonóg, nawet nie otworzył oczu, ignorując zamieszanie przy wejściu do obozowiska.

 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 07-02-2018, 20:04   #24
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nie było wcale źle.
Podczas postoju okazało się, że z niektórymi przynajmniej da się porozmawiać, że nie wszyscy uważają, iż nowy, wspaniały świat trzeba podbić i przerobić na swoją (znaczy ludzką) modę. Wyglądało więc na to, że - przynajmniej przez jakiś czas - można będzie spokojnie pooglądać to wszystko, co znajdowało się po drugiej stronie Wrót.
Pewnym dodatkowym plusem było to, że Wrota, a raczej to, co było dalej, jaskinie, stanowiło dość wąskie gardło, przez które nie można było przerzucić ton sprzętu, dzięki któremu można by w parę dni 'ucywilizować' las Nowego Świata. Konieczność noszenia sprzętu na własnych plecach oraz brak prądu połączony z wyłączaniem się elektroniki z pewnością ograniczało zapędy niektórych 'zdobywców'.
A co będzie dalej, to już zależało od tego, jak się rozwiną kontakty z tubylcami.

Jacqueline wyszła z krzaków z taką miną, jakby we wspomnianych zaroślach znalazła nie diament, a bezwartościowe szkiełko. Czy miało to jakiś związek z towarzyszącym jej Erickiem, czy też jedno z drugim nie miało nic wspólnego - tego Claude-Henri nie wiedział. I był pewien, że się nie dowie, bowiem Jacqueline nie wyglądała na chętną do zwierzeń, a gdyby zadał pytanie, to zapewne zimne spojrzenie zamieniłoby go w lodowy posąg. Lepiej było pozostawić całą sytuację bez pytań i komentarzy.

Odpoczynek, jak wszystko, i dobre, i złe, dobiegł końca, więc Claude-Henri spakował resztki jedzenia (swojego i Leli), przełożył parę rzeczy z plecaka dziewczyny do swojego, sprawdził, czy nie ostał się gdzieś jakiś drobiazg (Ambrose miał całkowitą rację, jeśli chodziło o śmiecenie), i już był gotów do drogi.

Bazę Pierwszą założono w dość dużej odległości od Bazy Zero. Na tyle dużej, że podczas wędrówki można było nie tylko podziwiać widoki, ale i poznać (pobieżnie co prawda) tutejszą florę.
Z fauną były większe kłopoty, bowiem żadne zwierzątko nie raczyło wystawić nosa z zarośli.
Do czasu.

'Tubylcy', być może chcący poznać nowych przybyszów, wysłali komitet powitalny w postaci przerośniętego wilka, będącego w - zapewne - liczniejszym towarzystwie. Tak przynajmniej twierdzili wojskowi, przez których przemawiało doświadczenie płynące z poprzedniego spotkania.
Claude-Henri nie zamierzał zgrywać bohatera... i nie zamierzał mieszać się do działań, jakie podjęła ochrona grupy. Przyglądał się za to zwierzakowi, który był znacznie większy niż te, które znał z rodzinnych stron i zapewne nadawałby się do roli warga. Zastanawiał się, ile takich trzeba by było, by zmieść całą grupę z powierzchni ziemi. I czy były na tyle sprytne, by zaatakować z dwóch stron... Rozejrzał się na wszystkie strony, z karabinem gotowym do strzału.

Były na tyle sprytne, by uciec, gdy zaczęto do nich strzelać, ale nie na tyle przebiegłe, by zrealizować jakiś bardziej przemyślny plan. Może i lepiej, bo wtedy trzeba by targać cały koński ładunek na własnych grzbietach.
Gdy wojacy przestali strzelać Claude-Henri podniósł się, zabezpieczył karabin i otrzepał ubranie.
- Ciekawe spotkanie - powiedział.

Wytresować? Wilka?
To się zdało Claude-Henriemu mało prawdopodobne. Wilk to wilk. Można się z nim, od biedy, zaprzyjaźnić, ale nie da się z niego zrobić posłusznego zwierzątka.
Z tym, że Claude-Henri nie miałby nic przeciwko temu, by mieć takiego przyjaciela i przewodnika po tym świecie. Ale na razie coś takiego można było włożyć do teczki zatytułowanej "Marzenia ściętej głowy".


Baza Jeden, na zewnątrz przynajmniej, wyglądała jak żywcem wzięta z planu filmowego westernu klasy B. Co wcale nie znaczyło, że się Claude-Henriemu nie spodobała. Wprost przeciwnie.
Całe wnętrze, czyli to, co się znajdowało za palisadą, też nieźle wyglądało. Trzy całkiem niezłe chaty, całe stado namiotów, kantyna, prysznice...

Po krótkiej rozmowie z Normandem (nomen omen Wolffem), lekarzem, Claude-Henri wybrał się na poszukiwanie namiotu, w którym mógłby spędzić parę dni, zanim uda mu się wyruszyć na zwiedzanie nowych ziem.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 07-02-2018 o 20:11.
Kerm jest offline  
Stary 07-02-2018, 21:07   #25
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Retrospekcja - w podróży przed Bazą Jeden (Erick i Arthur)

Po wymaganym i regenerującym postoju ekspedycja ruszyła w dalszą drogę. Czekały ich kolejne godziny marszu, a nie mogli już dłużej zwlekać z powodu zbliżającego się wieczora.
Erick zajął swoje standardowe miejsce w kolumnie, nie wypuszczając uchwytu broni z ręki. Rozglądał się uważnie, jakby prześladowany jakimś przeczuciem. Co jakiś czas zerkał również na Jaqueline, jednak ta, nawet jeśli odwzajemniała jego spojrzenie, nie nawiązywała dłuższego kontaktu. Widać było, iż coś ją trapiło. Legionista zakładał, że rozmyślała ciągle o stworzeniu, które spotkała w krzakach. Niewątpliwie wiązała z nim jakieś nadzieje. Zapewne chciała odkryć jego sekrety, poznać lepiej jego gatunek i niespotykane zdolności telepatyczne. Niestety zwierz uciekł i w pojedynkę nie miała możliwości go odnaleźć. O ile sam tego nie będzie chciał.

Flanigan mruknął coś pod nosem i przyśpieszył kroku. Niby przypadkowo zrównał się z maszerującym Arthurem. Przez moment szedł obok niego w milczeniu, jednak w końcu odezwał się przyciszonym głosem.
- Chorąży… chciałbym ci zdać raport z tego, co widziałem na postoju.
- Laseczka niczego sobie, ale szparki nie musisz mi opisywać, kilka w życiu widziałem, wiem o co chodzi. - Poklepał po ramieniu kolegę. Arthur szedł przez dłuższy czas w ciszy żując źdźbło trawy. Był zadowolony z bezkonfliktowego marszu, nikt też nie zgłosił żadnych kontaktów z nieprzyjacielem lub potencjalnym zagrożeniem. Oby tak dalej, spokojny i beztroski marsz, bez zmartwień i smutków, że coś inteligentnego ich szpieguje lub rozsadzi im głowy zaklęciem lub telepatią. - To fajne ma pośladki? - zagaił zaciekawiony.
Erick westchnął na zaczepki przełożonego i pokręcił głową.
- Blondi, nie czas na żarty. Białowłosa nawiązała kontakt z obcym, kiedy siedziała w tych krzakach - odparł kapral i przyjrzał się Arthurowi w oczekiwaniu na jego reakcję.
- Konował, ale wymyśliłeś nazwę na swojego małego! Ha, dobre! Muszę zapamiętać! - Arthur wciąż beztroski i próbujący nie przywoływać gorszych myśli ratował swój spokój głupimi żartami.
- Chorąży Higginson, melduję, że cywil Summer nawiązała kontakt z obcą formą życia tego świata - Erick był nieustępliwy, zasłaniając profesjonalizmem narastającą irytację.
- I kiedy chciała podzielić się takimi wieściami? Gdzie jest ta forma kapralu, załapaliście? Prowadź mnie! To elfka? Krasnoludka? Harpia? Co tak stoisz? Prowadź człowieku! - Arthur odżył chwilowo napędzany myślą, że forma może być atrakcyjna.

- Ciszej - mruknął kapral, unosząc dłoń. - Nie chcemy chyba wprowadzać paniki? - rzucił, ukradkiem rozglądając się na boki.
- I nie, nie była to żadna forma życia, którą moglibyście wyruchać. Chociaż… Nie, kurwa lepiej nie - odparł na pytanie przełożonego, krzywiąc się lekko. Widać było, że Flanigan nie podzielał fascynacji Arthura.
- To był… kot, taki jak u nas. Tylko miał skrzydła, a do tego… porozumiewał się z nami za pomocą, jak to powiedziała Summer, telepatii czy chuj go wie.
Arthur stanął w miejscu i się lekko zawiesił jak komputer. Po chwili odzyskał tok myślenia.
- Chcesz mi powiedzieć, że nawiązała kontakt z latającymi kotami Friggi? Hmmm, powinny być z definicji przyjazne nie? - Wypowiedział swoje przemyślenia trochę na głos. Spojrzał na Konowała z tępym wyrazem twarzy po czym zastanowił się trochę dłużej.
- Dobra, mniejsza o to. Pokaż mi gdzie to było i najlepiej o niczym nie myśl, to nie wyczują naszych myśli!
- Nie wiem, kim są kurwa te całe Friggi i boję się o to zapytać - mruknął Erick, pocierając czoło. - Nie było wrogo nastawione, wręcz przeciwnie. Bało się nas. Z tego, co zdołałem z niego wyciągnąć, jego właściciel, którego nazywał mistrzem, był swego rodzaju… czarodziejem - na ostatnie stwierdzenie Legionista skrzywił się jeszcze bardziej.
Arthur zatrzymał ich obu i spojrzał na przyjaciela po raz pierwszy z wyrazem troski.
- Kot ci powiedział, że ma mistrza, czarodzieja? - Chorąży wiedział, że sam często pierdolił głupoty powiązane z fantastyką czy mangą, ale żeby było to zakaźne?
Erick, złapał towarzysza za rękaw i pociągnął go dalej, nie chcąc zatrzymywać kolumny, a tym bardziej wzbudzać podejrzeń.
- Tak, do cholery, właśnie tak mi powiedział. No… przekazał myślami. Podobno ten cały jego mistrz został zaatakowany przez sługi… jak tej było… Nieumarłej Pani. Wiem, że to brzmi niedorzecznie i sam nie dawałem temu wiary. - Kapral zgromił Arthura spojrzeniem, jakby zirytowany tym, że ten bierze go za idiotę.
- W każdym razie po całym tym ataku kot zgubił swojego mistrza i zabłądził. Znalazła go właśnie nasza lingwistka i nawiązała z nim kontakt. Chciała go zbadać, czy co tam jajogłowi robią, ale obawiała się z nim pokazać na polanie. Dlatego właśnie mnie tam zaciągnęła, bym mógł za nią poręczyć. Problem w tym, że sierściuch spierdolił, jak zrozumiał, że te nasze badania mogą wcale nie być przyjemne.

- Jak przeczytał Twoje napalone myśli to nie dziwie się, że spieprzył. - Arthur przyłożył rękę do czoła kolegi, spojrzał mu w oczy.
- Wiesz, że nie musisz mi sprzedawać bajek i tak zaakceptowałbym twój gust w kobietach, chociaż słaby. - Arthur spojrzał w stronę królowej lodu i się wzdrygnął kiwając lekko na boki głową.
- Dobra… Kotek nawiał, nie było sprawy! Nikt nie zginął i nikt nie zaliczył! Ruszamy w dalszą drogę! Z całej historii jest jeden dobry morał, mamy potwierdzenie, że są tu nieumarli i będę mógł cię wskrzesić jako zombi! Następnym razem złap sierściucha zamiast się obmacywać w krzakach!
Arthur ruszył z powrotem na przód chcąc jeszcze szybciej dostarczyć stadko do celu. Do końca nie wiedział czy to hormony u kaprala spowodowały wizję, czy może stracił kondycje i miał majaki od marszu. Jeśli to co gada było prawdą to… Mało go to obchodziło, nie przybył tu głaskać zwierzaki. Chyba, że nieumarła laska była sexy i kot by do niej zaprowadził.
Erick westchnął przeciągle i przeczesał palcami włosy.
- Odmaszerować, kapralu - powiedział do siebie pod nosem i zwolnił kroku, by zająć swoje poprzednie miejsce w kolumnie.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 11-02-2018, 09:08   #26
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację

Czas postoju dobiegł końca. Wielka szkoda. Leokadia z chęcią zrobiła by tu bazę zero przecinek jeden. Odpoczynek oczywiście dodał jej sił, ale świadomość, ile drogi przed nią, nieco odbierała entuzjazm.
Całe szczęście Henri zaoferował przełożenie kilku rzeczy z jej plecaka do jego. Zawsze to trochę lżejszy plecak.
Claude-Henri…
To był gość.
Leokadia wychodziła z założenia, że w normalnym świecie tacy ludzie jak on nie zwracają uwagi na takich ludzi jak ona. I wice wersa. Typ przystojnego sportowca i chuderlawego naukowca raczej kontrastowały ze sobą niż przyciągały się. Chociaż jego feromony były zdecydowanie przyciągające dla jej nosa. No i oczywiście bardzo cieszyła się, że się zaprzyjaźnili. Czy raczej póki co “zakolegowali”. Słowo “przyjaciel” bowiem znaczyło dla Leli wiele i nie chciała go póki co nadużywać nawet w myślach.

Podróżując wyznaczonym szlakiem w szyku Lela zastanawiała się, dlaczego Henri odrzucił prośbę Alex. Niby powiedział dlaczego… Ale dziewczyna była tak ładna, że można było pościemniać dla samego towarzystwa. Widocznie mężczyzna nie należał do tego typu osób. Bo wątpiła by ktokolwiek z osób jakie zdecydowały się badać i zwiedzać inny świat ma rodzinę, męża, żonę, dzieci. Raczej obstawiała na wysyp singli, niekoniecznie mających zamiar zmieniać ten status w najbliższym czasie.

Droga ciągnęła się niemiłosiernie. Nie zapowiadało się na kolejny postój. Leokadia straciła w końcu chęci na jakiekolwiek rozmowy. Była na to zwyczajnie za bardzo zmęczona. Marzyła o ciepłej kąpieli. O ciepłym łóżku. O ciepłym kakao albo grzanym winie, takim jakie pije się na narciarskich stokach. Pogrążona w tych marzeniach milczała.

Z zamyślenia wyrwał ją dopiero czyjś krzyk. “Uwaga!” krzyczał jeden z legionistów. W pierwszej chwili dziewczyna złapała za swój łuk. Druga jednak komenda brzmiała “Padnij!”. Tyle razy to ćwiczyli, że ciało samo posłuchało.
Adrenalina, która towarzyszyła temu wydarzeniu, zdecydowanie podobała się Leli. Jak mogła tyle życia przesiedzieć przed biurkiem, kiedy na świecie czekało tyle przygód! Aż w końcu musiała zmienić świat, by móc je przeżywać. Czuła, że żyje. Na chwilę wystąpiły w nią nowe siły by iść dalej. Tym bardziej, że chociaż dawka adrenaliny była fajna, to sam fakt spotkania wielkiego wilka nie przemawiał za tym by zostać na noc gdzieś w krzakach. Baza brzmiała lepiej.
Teraz nawet zaczęła doceniać mięśniaków i ich rolę. I rolę szkolenia.... Ciężkiego szkolenia.

Baza do której w końcu dotarli robiła wrażenie pod różnymi względami. A pod wieloma nie robiła…

Leokadi nie udało się porozmawiać z doktorem Zelenką. Z jednej strony była przecież cierpliwą osobą i nie spieszyło jej się. Prędzej czy później dowie się wszystkiego co powinna wiedzieć. A z drugiej strony. O rany. Jakże była ciekawa. Uczucie to podsyciła rozmowa o kryształach. Znów ktoś o nich wspominał.

Henri ruszył na poszukiwanie wolnego namiotu a Lela nie miała ochoty go zgubić. I była zmęczona. Zapominając o pytaniach kłębiących się w głowie ruszyła za przyjacielem.

 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 13-02-2018, 19:14   #27
 
Taive's Avatar
 
Reputacja: 1 Taive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputację
Po kilku kolejnych godzinach marszu Alexis powoli zaczynała mieć już dość. Była nawet nie tyle zmęczona, a coraz bardziej znużona. Mimo całkiem niezłej orientacji w terenie, nie potrafiła ocenić ile kilometrów mogli przejść tego dnia, zwłaszcza że część drogi prowadziła pod górę. Po przemyśleniu wszystkiego, co przyszło jej do głowy, przyjrzeniu się po kolei wszystkim współ podróżnikom, obserwowaniu mijanej flory, w końcu wlepiła wzrok w drogę przed swoimi nogami i postarała się wpaść w podobny “trans”, w jaki wpadała przy bieganiu - bezmyślne, monotonne stawianie kroku za krokiem. Czas mijał zdecydowanie szybciej podczas wysiłku, kiedy udało się odepchnąć myśli i poświęcić uwagę pracy mięśni. Cała wycieczka szła już w milczeniu, zbyt zmęczona, lub znużona, żeby wymyślać tematy do rozmów. Z odrętwienia wyrwała ją ostra komenda. “Uwaga!”, “Padnij!”. Nie zastanawiając się padła tak, jak stała, jednak wrodzona ciekawość nie pozwoliła jej trwać całkiem nieruchomo. Odnalazła wzrokiem legionistów, którzy wykrzyknęli komendy i zwróciła się w stronę, w którą i oni patrzyli. Jej oczom ukazał się piękny, dorodny wilk o takich rozmiarach, jakich nawet sobie nie wyobrażała. Jedyną myślą jaka zawitała w jej głowie, było wielkie łał. Potężne, godne zwierzę instynktownie wzbudziło w niej podziw, w znacznym stopniu przyjemnie mieszający się ze strachem. Adrenalina podskoczyła, a jej serce zabiło szybciej, mocniej pompując krew do żył. Część uczestników wycieczki miało na twarzach wymalowane przerażenie, u niej jednak dominował zachwyt. Nie to, żeby Alexis była urodzonym, brawurowym samobójcom. Rozsądek wyraźnie mówił, że nie była w żaden sposób zagrożona przez wilka, czy też stado jego kumpli. Seria strzałów oddana w kierunku zwierzęcia i znikło ono w krzakach tak szybko, jak szybko się pojawiło. Czyli tak wyglądają te piękne bestie. Na twarz Alexis powrócił delikatny uśmiech. Byłaby rozczarowana, gdyby pierwszy dzień przebiegł bez żadnych niespodzianek i choćby odrobiny niebezpieczeństwa.
 
Taive jest offline  
Stary 14-02-2018, 15:20   #28
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Mikail szedł w zadumie, ale bacznej i uważnej zadumie. Umysł miał podzielony na dwie części. Jedna z nich, te ostrożna i świadoma bacznie obserwowała otoczenie na wypadek niespodzianki. Nie żeby jakiejś się spodziewał, choć nie pogardziłby lekką odskocznią od nudnej wędrówki przez "chaszcze". Druga część jego umysłu, ta wpółświadoma podążała inną ścieżką myślową. Ciekaw ile nieznanych roślin kryło się wśród pól i drzew tego świata. Choć znał korespondencje magiczne w rodzimym, to wiedział, że tu będzie musiał nauczyć się wszystkiego od nowa. Rośliny, składniki zwierzęce i mineralne, gwiazdy i układy planet, imiona i specyfikacje aniołów i demonów... wszystko. Wszystko mogło być obce. Tylko kto by tego nauczył i był do tego skory?

Tak czy inaczej, nagle padła komenda. "Uwaga!" na którą dobył swój miecz i już miał stanąć w pozycji bojowej, gdy padła druga "Padnij!". Paranoja... ale zrobił co kazali. Niech sobie wojsko strzela i marnuje amunicję! Leżąc na ziemi i ściskając miecz w dłoni obserwował i nasłuchiwał. Piękny przedstawiciel wilków wielkich czmychnął kiedy kule zmusiły go do tańca. Zabawne nawet, ale tłumaczenie legionistów było nawet logiczne. Podobnie jak wyrzuty karawaniarzy.

Nie mniej, niedługo potem ruszyli do dalszego marszu. Może i był psychologiem, ale nigdy nie pociągała go psychoanaliza i doradztwo. Rzeczy z którymi był kojarzony jego zawód. Prawda znał się na tym, ale nie było to ciekawe zajęcie. Wolał tworzyć mosty między nauką, a parapsychologią. Nie ważne jak niedorzeczne to się wydawało w oczach ogółu. On wiedział, że ma rację, a ten świat... ten świat dawał mu szansę. Szansę której nie miał zamiaru zawieść!
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 18-02-2018 o 16:08.
Dhratlach jest offline  
Stary 14-02-2018, 16:06   #29
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Teraz

Dni mijały leniwie i spokojnie w Bazie Jeden, co niezmiernie cieszyło Normanda. Raz na jakiś czas musiał komuś zszyć mniejszą czy większą rankę, ale na szczęście rzadko kiedy przydarzało się coś poważnego. Tutaj komuś na łeb upadła belka w trakcie budowy palisady, tam ktoś niezbyt wprawnie wbijał gwoździe i rozbił sobie palec. Teraz siedział sobie na ławeczce i leniwie patrzył na niebo, które wydawało mu się nieco bardziej błękitne niż na Ziemi. Tylko jeden raz miał pełne ręce roboty. Przy pierwszym ataku wilków.

***

Miesiąc temu

Podróż z Bazy Zero do Bazy Jeden zajmowała nieco czasu, ale tym razem była to tylko wyprawa po więcej materiałów budowlanych, dlatego z Legionistami nie szedł nikt oprócz niezbędnych cywili, to jest pana Duranda z jego końmi, oraz Normanda zapewniającego obstawę medyczną. Mężczyzna niezwykle się z tego powodu cieszył, bo miał okazję rozprostować nieco kości, a sama trasa szła zdecydowanie szybciej niż kiedy ciągnęli ze sobą jajogłowych. Jakiś tam trening musieli przejść, ale wymagane minimum sprawności fizycznej było… Żałośnie niskie.
Musiał przyznać że był mocno zawiedziony tym jak wyglądało życie po drugiej stronie Wrót. Pomijając brak elektroniki niemal się nie różniło od tego jak wyglądało dawniej. Choćby takie misje w afganistanie. Obudowana baza, regularne warty, żelazna dyscyplina i ciągłe napięcie czy ktoś wyląduje u niego na stole operacyjnym czy nie. Tutaj było podobnie, z tym że jeszcze nikt nie został niebezpiecznie zraniony. Z jednej strony się cieszył się z tego spokoju, ale z drugiej… Liczył na jakichś tubylców jak u skośnookich, elfy, boginie, choćby i zwykłych ludzi, tyle że tutejszych, a tutaj nic.
Cóż, przynajmniej jego matka nie truła mu nad uchem że marnuje swoje życie. To było warte nudy.

Do rzeczywistości przywołał go okrzyk.jednego z żołnierzy.
- Uwaga, padnij!
Legioniści momentalnie opadli na kolana, a Durand i Wolff pacnęli na ziemię. Ten ostatni sprawnym ruchem wyrwał z kabury przy pasie rewolwer, klasycznego Colta Single Action Army i zrzucił z ramion plecak.
Przed nimi stał gigantyczny wilk.

[media]https://howlingforjustice.files.wordpress.com/2010/06/imnaha_alpha_male_aug2009a-high-res.jpg[/media]

Legioniści mierzyli się ze zwierzęciem wzrokiem przez parę sekund, aż w końcu któryś z nich nie wytrzymał i pociągnął za spust. Kulka trafiła idealnie między oczy bestii zabijając ją na miejscu. I był to największy błąd jaki mogli popełnić. Z lasu dookoła nich zaczęło dochodzić niepokojące warczenie. Nie był to dźwięk wydawany przez jedną gardziel, a raczej przez dziesiątki. Spłoszone konie poczęły się rzucać, a po chwili dwa z nich rzuciły się w panice do przodu. Durand poderwał się na nogi, skoczył za zwierzętami i rozpętało się piekło.

Z lasu, z każdej strony, wypadły wilki podobne rozmiarem do tego pierwszego, wyraźnie przewodnika stada. Kły i pazury błyszczały w popołudniowym świetle, a broń Legionistów odzywała się krótkimi, kontrolowanymi seriami.
Wolff również nie próżnował. Podniósł się na klęczki, obrał na cel najbliższego wilka i niczym postać z westernu posłał w jego stronę sześć pocisków. Kaliber .45 jego colta był doskonały do walki z ludźmi, ale nie miał siły stopującej niezbędnej do efektywnego powalenia takiej bestii, dlatego dopiero po szóstym strzale zwierzę padło na ziemię. Normand odblokował bębenek, uniósł broń ku górze momentalnie opróżniając komory z łusek, odczepił od pasa ładownicę, załadował i zatrzasnął broń. Rozejrzał się po otoczeniu.
Kilku legionistów leżało na ziemii, zaciskając dłonie na ranach zadanych przez zwierzęta. Nieco dalej pan Durand klęczał tuląc głowę jednego ze swoich koni do piersi. Zwierze miało rozerwany brzuch i harczało agonalnie. Między ludźmi i przed nimi leżały ciała wilków. Wolff potrząsnął głową. Całość trwała najwyżej kilkanaście sekund.

Lekarz sięgnął po swój plecak oznaczony zielonym krzyżem. Nadeszła pora by zarobić na swoje utrzymanie.
- Kto jest wstanie chodzić, proszę wstać i rozstawić się dookoła. I nie zgrywać mi tutaj twardzieli. Jeśli jesteście ranni siedźcie na dupie, zaraz się wami zajmę. - powiedział szorstko. W ten sposób szybko przeprowadził triage i zabrał się za poważniej rannych.

***

Teraz

Z zamyślenia wyrwało go otworzenie się bram Obozu Jeden. Przyszły świeżynki, a wraz z nimi pan Durand.
- Patrz Bell, twój pan wrócił. No już wstajemy. - Normand poklepał psa po boku i wstał z ławeczki. Zwierzak przeciągnął się i po chwili ustawił się u boku mężczyzny, opierając swoje ciało o jego nogę. Był doskonale wytresowany. Razem ruszyli w kierunku nowego narybku zdecydowanym, sprężystym krokiem. Widać było że Normand musiał nieco czasu spędzić gdzieś w wojsku.
- Witam panie Ambroise, uprzedzam pytanie, Bell był niezwykle grzeczny. - Normand uścisnął prawicę starszego mężczyzny. Zwierzak natychmiast przypadł do swojego pana i począł dookoła niego skakać.
- Dziękuję panie Wolff za zajęcie się tym pchlarzem - odparł pan Durand, czochrając psa za uchem.
- Bell! - zawołała zaraz Claire i dopiero wtedy wyżeł dostał napadu radości skacząc na dziewczynę, która wyciągnęła z kieszeni jakieś smakołyki i nimi poczęstowała zwierzaka.

Uwolniony od psiaka Wolff obrócił się do reszty zgromadzonych, przybrał postawę swobodną z rękoma za plecami i odchrząknął, zwracając w ten sposób na siebie uwagę.
- Dzień dobry, Normand Wolff, wasz lekarz. - rzucił do ogółu po czym po kolei podszedł do każdego przybyłego i uścisnął im dłonie na powitanie.
- Claude-Henri Regnaud - przedstawił się Henri, nie dzieląc się informacjami na temat tego, czym się zajmuje. Skinął lekko głową i odpowiedział uściskiem dłoni. - Mam nadzieję, że pomoc lekarza będzie nam potrzebna jak najrzadziej - dodał z lekkim uśmiechem.
Wolff również się uśmiechnął.
- I ja mam taką nadzieję. Najlepszy dyżur to spokojny dyżur - rzucił i przeszedł do kolejnej osoby. - A pan jest bratem? - spytał Küchlera, podając mu dłoń.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko i ściskając dłoń w powitaniu powiedział.
- Mikail Küchler i nie, nic mi o tym nie wiadomo. Widzę, że pan lekarz jak ja. Tylko moją specjalnością są dusze, a pana ciała, które je goszczą.
- Lubię zajmować się tym co można zmierzyć, policzyć i zaklasyfikować, a jak tutaj położyć jestestwo na wadze? -
odparł żartem Wolff i podszedł do kolejnej osoby.
- Słyszałam kiedyś, że komuś mądremu - w tym słowie można wyczuć lekki przekąs - udało się zważyć duszę, ważąc ciało przed i po śmierci. Ale słyszałam też, że to jakaś straszna bzdura i skłaniam się ku tej drugiej wersji. Alexis Sorel - z lekkim, sympatycznym uśmiechem wyciągnęła dłoń w jego stronę. - Ale starczy Alex. Lekarz, czyli wygryziesz sanitariusza. - Zerknęła w stronę wspomnianego. - Może nawet się ucieszy - dodała ciszej.
- Miło panią poznać - odparł, również przywołując na twarz uśmiech. - I zdecydowanie nie wygryzę pana… - rzucił okiem na naszywkę z imieniem wskazanego wojaka. - Flanigana, pierwsze minuty mają zazwyczaj większy wpływ w stanach nagłych niż późniejsze postępowanie, a to on zazwyczaj będzie bliżej gdy coś się dzieje - wyjaśnił krótko, również zniżając przy tym głos i puścił dłoń Alex.
- Lela - przedstawiła się krótko Leokadia. Gdy przyszła jej kolej wyciągnęła dłoń. Plastikowe kolczyki w kształcie marchewek zadyndały przy tym zabawnie, z pewnością nie dodając dziewczynie powagi.
- Jaka jest pana specjalizacja? - zapytała, dodając do tego przyjazny uśmiech.
- Anestezjologia i intensywna terapia - odparł chwytając dłoń kobiety. - Aczkolwiek liznąłem chirurgii na tyle by w razie co zszyć co trzeba zanim pacjent zostanie wysłany na drugą stronę Wrót. - dodał i puścił dłoń Leokadii. Zrobił krok w tył i objął zebranych wzrokiem. - Życzę wszystkim owocnego pobytu, gdybyście mieli jakiekolwiek pytania co do życia po tej stronie to zapraszam, jestem tutaj niemal od początku.
- Skoro przywitania są za nami to państwo wybaczą, ale mam pewną sprawę do załatwienia. - powiedział Mikail - Jakby kto mnie szukał, to będę w centralnej części obozu.
Wolff wzruszył ramionami, wyglądało na to że w tej chwili nikt nie miał do niego żadnych pytań.
- Gdyby się państwu coś urodziło, to zapraszam do lazaretu. Spędzam tam większą część dnia. - Po tych słowach obrócił się na pięcie i ruszył do wspomnianego namiotu.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 14-02-2018, 18:59   #30
 
Ranghar's Avatar
 
Reputacja: 1 Ranghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputację
Maelstrom poprowadził Legionistów główną arterią biegnącą przez środek obozowiska i skręcił do pierwszej drewnianej chaty po prawej stronie. Jak na "polowe" warunki rodem ze średniowiecza budynek był bardzo starannie wykonany, okna miały szyby oraz okiennice. Solidne drewniane drzwi zaskrzypiały na zawiasach, gdy podchorąży je otworzył i wszedł do środka, a za nim pozostali.
Wewnątrz sporej i przestronnej chaty znajdował się długi stół, z przystawionymi do niego taboretami, na którego blacie walała się masa rolek zwiniętego papieru, ołówki, krzywiki, cyrkle i inne szpargały. Oraz wszędzie rozstawione były świece, niektóre z nich były już zapalone by dać nieco światła.

- Mapujemy okolicę - powiedział Maelstrom, gdy spojrzenie Arthura skierowało się na stół. Na lewo, w głębi chaty była ścianka działowa. - Tam trzymamy broń i amunicję, a także piły łańcuchowe i części do nich. - Wskazał ręką na ową przegrodę. Natomiast na prawo był mniejszy stół, na którym leżała schludnie ułożona talia kart, a w kącie tej części budynku stało kilka skrzyń z jakimś sprzętem. - A tu wszystko to co nie działa i nie uruchomimy. Noktowizory, radia... - skomentował i skrzyżował przed sobą ręce. - No... Całkiem sprawnie udało nam się to wszystko pobudować, a teraz oddaję dowodzenie w pana ręce - przeszedł do sedna i spojrzał na Higginsona. Po jego minie można było wnioskować, że nie ma za złe utraty dowodzenia.

Arthur rozejrzał się po wnętrzu, trochę szkoda, że dobry sprzęt nie działał.
- Faktycznie, całkiem sprawnie. Powiedz mi, czy dowództwo zostawiło tu dla mnie jakąś teczkę? - Mężczyzna miał nadzieję ujrzeć teczkę z napisem “tajne”, z różnymi rozkazami do wypełnienia po przejęciu dowodzenia. - Mamy jakieś księgi ze zliczonym inwentarzem oraz mieszkańcami obozu? - Arthur ciężko klapnął na pośladkach na krześle. Nie za bardzo wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony liczył, że odstawi towarzystwo i będzie miał ich z głowy, z drugiej mógł tu sobie urządzić całkiem przyzwoity harem, jak się oswoi tubylców. Znaczy zaproponuje im zdobycze cywilizacji i rozwój intelektualny.

Kapral Flanigan obrzucił badawczym spojrzeniem pomieszczenie, jakby chciał zapamiętać detale, po czym stanął przy jednym oknie. Niby przypadkowo co jakiś czas wyglądał na zewnątrz, broń z kolei ciągle miał w pogotowiu.
Kiedy przyznał do świadomości, że nikt ich w tej chwili nie zaatakuje, potarł palcami wąsa i charknął, ale powstrzymał się od splunięcia. Zamiast tego w ciszy przyglądał się rozmawiającym, nie myśląc nawet, by przerywać starszym stopniem.

- Ta, jest trochę papierów do czytania i wypełniania - odparł Maelstrom. - Mamy prowadzić dziennik, pokrótce opisywać każdy dzień. Badacze prowadzą swój własny. Uprzedzam, że trzeba kalkować i luźne kartki co transport oddajemy do Bazy Zero. - Björn podrapał się po głowie. - Mamy tu akta wszystkich ludzi w bazie, do wglądu wyłącznie dla dowódcy i zastępcy. Wszystkie przedmioty są zinwentaryzowane i w księgach za każdym razem notujemy komu i jaka ilość została wydana. Również z paliwa każdy jest rozliczany. Zasoby mamy ograniczone, więc trzeba pilnować każdego gwoździa. - Wzruszył ramionami. - Szefem zespołu badawczego jest Nicole de Foix... Potrafi wkurwić, ale jakimś cudem udaje jej się dogadać z resztą grona naukowego - podsumował ją z westchnieniem. - Jak dobrze pójdzie, to odda pałeczkę temu całemu hrabiemu czy markizowi Cartierowi, który z wami przybył. Mamy też kilka osób ogólnie rozumianego wsparcia, które różnych zajęć się chwytają. Mamy też lekarzy, myśliwych, reporterkę i psychologa. Ach, i konsultanta z Japonii.
- W porządku, idźcie odetchnąć trochę, Maelstrom, bo żeście wykonali tu kawał solidnej roboty. - Arthur zasalutował zastępcy, dając mu znać, że może opuścić pomieszczenie wraz z pozostałymi żołnierzami. Gdy ten się oddalił położył na biurku zabłocone buciska.

- Wpakowaliśmy się w bagno, Konował, po same uszy. Do usranej śmierci będziemy zapieprzać na polach ryżowych poza cywilizacją. Nawet japończyka nam przydzielili, aby pokazywał nam jak siać te ziarenka. Było trzeba iść na astronautę, chyba mają lepsze wrota międzywymiarowe niż wojsko. To już w durnym Stargate było lepiej. Szczególnie jak się pojawiła Claudia Black i ten drugi pajac z Farscape. Zaciągnijcie się do armii, mówili, kobiety ciągną za mundurem sznurem, mówili. - Arthur wstał, zaczął chodzić po pomieszczeniu i rozglądać się za jakąś wódą, na trzeźwo nie ogarnie tego bajzlu.
- W każdym anime są cycate, urocze mieszańce ras, mi dostał się świat, gdzie kaprala prześladują dachowce gadające w myślach. Uroczo! Zaraz wyskoczy myszka Miki i zacznie śpiewać. - W końcu znalazł flaszkę rozpoczętą przez Maelstroma i dwa jakieś drewniane kubeczki. Trzymaj, łyknij sobie, podał jeden z kubeczków kapralowi

Kapral stał sztywny, jak z miotłą w tyłku, nieporadnie obserwując poczynania swojego przełożonego. Co już zerkał w stronę drzwi, jakby obawiał się, że zaraz wparują tu pozostali Legioniści. Ostatecznie zawiesił spojrzenie na kubeczku z alkoholem, wpatrując się w niego dłużej niż powinien. Być może jego profesjonalizm walczył z ukrytymi słabościami.
- Sir, zanim spoczniemy... - Erick potrząsnął głową, unosząc wzrok na oczy Arthura. - Zanim spoczniemy, powinniśmy zrobić obchód Bazy. Skontrolować stanowiska wartownicze, sprawdzić perymetr oraz przeprowadzić inspekcję miejscowej załogi. Nie wątpię w kompetencje chorążego Maelstorma, ale regulamin tego od nas wymaga - Flanigan robił wszystko, by zachować powagę i trzeźwość osądu.
- Regulamin od nas wymaga, abyśmy się dobrze prezentowali w oczach innych. Ja się lepiej prezentuje jak coś łyknę - podniósł kubeczek z płynem do ust. - Łap okazję, bo zaraz i twój dopije. - pogroził lekko między jednym łykiem, a drugim. -Błeee, ale szczyny - Arthur ocenił gatunek trunku, chwaląc wspaniały świeży rocznik, po czym spojrzał w malejącą już zawartość na dnie.
- W takim… w takim razie chorąży zajmie się prezentacją, a ja zadbam o resztę - Flanigan bardziej stwierdził niż zaproponował. Co jakiś czas zerkał na drugie naczynie z alkoholem, jednak nie dawał się tak łatwo przełamać.
- Flanigan, kto tu jest przełożonym? Był rozkaz się napić, to nie stawiaj mnie w niezręcznej sytuacji. Bierz ten cholerny kubek! - Arthur stawał się lekko poirytowany, a zaczynał pić w intencji, aby się uspokoić. Będzie potrzebna dolewka przez tego Konowała. Powoli dolał sobie kolejną porcję, nie śpiesznie, dając koledze kilka sekund do namysłu.

Legionista przełknął ślinę, wpatrując się w rękę dowódcy Bazy Jeden. Ostatecznie przestąpił z nogi na nogę i przewrócił oczami.
- Rozkaz - odezwał się, sięgając po kubeczek. Zamieszał jego zawartością i zaraz pociągnął solidny łyk, odkrywając przed kolegami z drużyny swoje zdolności w tej dziedzinie sztuki. Kiedy opróżnił już swoje naczynie, przetarł usta wierzchem dłoni, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
- Sir - odkaszlnął Erick, mrugając oczami. - Czy oni to na jebanych sznurówkach pędzili?
- Na sznurówkach z moczem. - Stwierdził ekspert, biorąc kolejnego łyka. - Tak trudno było? To teraz na drugą nóżkę! - Arthur uzupełnił kubek kompana. - Więc ty i królowa lodu, co? - Przytoczył wcześniejszą sytuację. - Coś sie z tego wykluje? - Dopytywał wirując kubkiem i oglądając fale z alkoholu.
- Blondi, do chuja pana, dałbyś już spokój - kapral westchnął przeciągle, po czym zatopił spojrzenie w płynie. - Chciałbym zapytać… nie martwi cię to ani trochę? Jesteśmy na linii frontu. Bez wsparcia powietrznego ani kawalerii. Mamy blade pojęcie o walce na tym terenie, a do tego wróg może dysponować… technologią, która wykracza poza nasze możliwości. Wszystko kurwa po to, żeby jajogłowi mogli sobie polizać skały i pobiegać ze zmutowanymi zwierzętami. To jest wojna, chorąży, czy tylko ja to dostrzegam?
- W wojnę to się bawi Japonia kapralu. My nie nawiązaliśmy kontaktu z wrogiem, nie wiemy czy taki istnieje po tej stronie, może trafiliśmy na wymarły kontynent, którego nawet nie trzeba wyzwalać w imię demokracji i cywilizowanych wartości, a przy odrobinie szczęścia będzie można wszystko po prostu wziąć do kieszeni. W obecnej chwili największym zagrożeniem są wilki, które zeżarły dwa konie i twoja wizja kota w krzakach. Kota, którego wstyd wspominać w raporcie, ale może muszę, bo mrugnięciem oka może potrafi detonować ludzkie umysły. - Pogłaskał się po włosach myśląc co ma zrobić z tym cholernym kotem. - Mam nadzieje, że jedyną technologią jaką dysponują tutejsze kobiety to tortury poprzez Snu-Snu. - Arthur uśmiechnął się na samą myśl o jednym z klasycznych odcinków serialu animowanego.

- Macie rację, chorąży. Niemniej jednak taki stan rzeczy nie powinien zaćmić naszej czujności. Jak to mawiała moja matka, wróg nigdy nie śpi. Tym bardziej my nie powinniśmy - odpowiedział Erick, po czym zabrał się za opróżnianie drugiego kubka samogonu.
- A tego sierściucha jak spotkam ponownie, to odstrzelę choćby dla zasady - mruknął, poirytowany.
- Będzie trzeba, a co jak podsłucha myśli generała lub prezydenta i pozna kody do wystrzelenia głowic nuklearnych? Nie możemy podejmować takiego ryzyka. Cały kraj na nas liczy! - Arthur podkreślił wagę sprawy rozlewając na boki alkohol z kubka. Spojrzał z wyrzutem na to, jak on śmiał tak sam wyskoczyć i dopił pozostałą resztkę.
- Konował, nie możemy tak cały dzień pić! Doprowadź się do porządku! Ja mam tu ważną misję do spełnienia, obóz do poznania i rozkazy do wydania, a ty byś tylko chciał, abym polewał i polewał! No, ruszamy zadki na zewnątrz! - Arthur skoczył równo na nogi i upominająco spojrzał na biały kubeczek w ręce kaprala. - Mój Boże, co sobie ojczyzna pomyśli! Zalewanie się w trupa w środku dnia! (pomimo, że jest wieczór - info dla czepliwych) - Arthur wyszedł na zewnątrz kręcąc głową na boki z politowaniem nad kapralem alkoholikiem.

- Jak Boga kocham… przyjdzie taki dzień, że zastrzelę siebie albo jego. - Flanigan cisnął pustym kubeczkiem w kąt i zaryczał jak wół. Omiótł ostatni raz pokój narad, po czym skierował się do drzwi wyjściowych.
 
Ranghar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172