|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
05-08-2018, 03:48 | #81 |
Reputacja: 1 |
|
05-08-2018, 10:21 | #82 |
Administrator Reputacja: 1 |
|
09-08-2018, 02:01 | #83 |
Reputacja: 1 |
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
12-08-2018, 21:25 | #84 |
Reputacja: 1 | Arthur usiadł masując się po czole, ból był potężny, jakby ktoś nicią dentystyczną wyszorował mu mózg na połysk, a to co zostało spłukał w kiblu. - Nie rób tego nigdy więcej! - Wskazał oskarżycielsko palcem na smoka i przewrócił się w pozycji siedzącej na bok i uderzył policzkiem o ziemię.- Hej! Rozumiem co mówisz! Czy to... to źle? Mężczyzna zawahał się przez moment powoli pozbierał się na nogi, wciąż się trzęsły, ale miał przynajmniej siłę nimi ruszać. - Jasne, jasne, ale następnym razem ostrzeż nim wywrócisz mi mózg wnętrzem na zewnątrz. Arthur trochę zamarł w miejscu. Wlepił wzrok w smoka, a jego oczy błysnęły, gdy jedno kluczowe słowo dotarło do jego uszu. - Musiałam? Jesteś kobietą? Jak ci na imię? - Wojak się ożywił na magiczne słowo klucz. Smok powoli pokiwał głową. Teraz Arthur zauważył, że gad wygląda na mocno zmęczonego o obolałego. Nawet nie stał tylko siedział i skrzydła opierał o ziemię. Z pewnością wielka rana na boku wciąż uprzykrzała jej egzystencję. - Jaaa... - syknęła biała smoczyca. Mówienie w zrozumiałym dla Legionisty języku było wyraźnie trudne dla niej. Wyglądała jakby chciała coś powiedzieć, ale tylko westchnęła. Jej sylwetka zaświeciła i w blasku uległa zmniejszeniu. Higginson odruchowo zasłonił ręką oczy przed tym nagłym blaskiem. A po nim ujrzał kobietę, siedzącą w klęczki, obejmującą się rękami. Jej twarzu skierowała się na Arthura. - Reevellien - powiedziała z miłym uśmiechem, który zaraz zamienił się w grymas bólu i skuliła się. Adekwatnie do obrażeń smoczej sylwetki, kobieta miała ranny bok. Arthur powoli opuścił ręce, zaczynał mieć dosyć magicznych popisów jak na jeden dzień. Chociaż ten dla odmiany okazał się całkiem udany. Bingo! Zakrzyknął w duchu widząc przemienioną poczwarę w kobietę. Właśnie na takie rzeczy liczył, gdy został przydzielony do tego projektu. Jednak nie byłby sobą, gdyby nie zaczął grymasić na jej wygląd. Chciałby nazwać nową formę smoczycy za atrakcyjną, ale jej kwadratowa szczęka budziła w nim estetyczny niepokój. Tak jakby gad nałożył na siebie za ciasny kostium z ludzkiej kobiety. Na myśl Arthurowi przyszły sceny z Marsjanie atakują, gdy kosmita udawał ludzką kobietę, czy z Facetów w czerni, gdy kosmita chodził w garniturze z Edgara. Widząc dopiero jej krwawiący bok otrząsnął się i ruszył w jej kierunku. - Nie ruszaj się, założę opatrunek, aby zatamować krwawienie! Chorąży ściągnął z siebie górę i ocenił rozmiar ran. Poskładał odzież w kostkę i przycisnął do rany kobiety. Złapał ją za rękę i położył na opatrunku. - Przytrzymaj, nie puszczaj! - Sam złapał za dyndające rękawy z opatrunku i zawiązał je o siebie na drugim boku. - Trochę zaboli - ostrzegł zaciskając mocniej prowizoryczny opatrunek z odzieży. Kobieta przy tym syknęła, zaciskając mocno szczękę z bólu. - Jak się czujesz? Masz siłę wstać Reev? - Wyciągnął do niej rękę, aby pomóc jej wstać - Skąd się tu wzięłaś ranna i sama? - Ja... Za to jak cię potraktowałam, należy ci się prawda - kobieta teraz będąc w ludzkiej postaci zdecydowanie swobodniej mówiła, ale nadal wyraźne było to, że język, którym rozmawiali nie był rodzimym, a jedynie wyuczonym. - Jestem magistrem. W moim królestwie osoby znające się na magii stały się niemile widziane. Zostałam niesłusznie wtrącona do lochu, ale udało mi się uciec... - westchnęła i jęknęła z bólu. - Szukam mojego mistrza, licząc, że uda mu się przemówić królowi do rozsądku. Zranili mnie łowcy. Ale udało mi się ich pokonać i ukryć tu, w starej opuszczonej świątyni zmarłych. Pieczęci chronią to miejsce i myślałam, że mnie ukryje dopóki nie odzyskam sił. Jednak... Oberwałam mocniej niż sądziłam - uniosła spojrzenie, w którym teraz Arthur dostrzegł strach. - Nie wiem czy będę w stanie iść... Proszę, pomóż mi. Arthur sam nie wiedział czy może ufać słowom gada pod kobiecą postacią. Na pewno stara się nim manipulować, by przeżyć. Pytanie tylko co zrobi gdy poczuje się lepiej, stanie się sojusznikiem czy ich wyrżnie i ruszy we własnym kierunku. Ledwo dopiero co nie zginął z jego pazurów i paszczy. Może po prostu lepiej go wykończyć z karabinu, gdy jest w słabszej postaci i formie. Z drugiej strony, gdyby przekroczył bramy Ziemi dosiadając smoka byłby ustawiony na całe życie. Gościłby w każdym talkshow i został najpopularniejszą osobą na planecie. Arthur zmrużył oczy i uśmiechnął się. Myślał o płytkich i błahych rzeczach. Może jest tu więcej smoków, może mógłby wrócić z całą ich armią i przejąć Ziemię jako prawowity jej władca i imperator. - Poczekaj, nie nadwyrężaj się! - Arthur złapał kobietę delikatnie za dłonie, potrząsnął głową w bok przesuwając swoje długie złociste włosy na prawą stronę, a jasne błękitne źrenice oczu rozszerzyły się hipnotyzująco. Jego oblicze spogodniało na ustach zagościł życzliwy uśmiech. - Wesprzyj się na mnie! Zaniosę cię do mojego obozu gdzie dojdziesz do siebie, tylko nikomu nie mów, że jesteś smokiem. Nie wszyscy mogą być przygotowani na taką informację. Arthur złapał dziewczynę w pasie i przewiesił jej rękę przez swoją szyję. Jeśli będzie jej ciężko chodzić opartą o niego to weźmie ją na ręce z nadzieją, że nie zachowała swojej oryginalnej wagi w tej formie. |
16-08-2018, 04:45 | #85 |
Reputacja: 1 | - Imienne zaproszenie, ze złotymi literami oczywiście. - Wyszczerzył się John. Była to prawie prawda. Nie było tylko złotych liter, ale co było poradzić, był tylko kryptozoologiem, na którego pracę po incydencie w Japonii ludzie rzucili się jak na ciepłe ziemniaki w mundurkach. - Ja bym pomyślał, że by się przydał. Japonia zmieniła myślenie, nagle wszystko do czego z wolna dochodziliśmy okazało się prawdą. Ktoś dodał dwa do dwóch i mnie ściągnęli. Widzieliście te tutejsze wilczki. - Mruknął z półuśmiechem mężczyzna. Gdy Wilczewski rzucił coś o jaskini, odwrócił się do niego i zrobił teatralny ukłon. - A oto nasz magik. Wilczewski, gdzieś ty tu wyczarował jaskinię? Jadłeś któreś jagódki? Bo absyntu na pewno nie pędziłem. - Powiedział wesoło oglądając uważnie wskazany przez mężczyzn kawał litej skały. Legionista uniósł brew zaskoczony słowami Johna i od razu popatrzył po pozostałych. Rudy Kanadyjczyk i wąsaty Włoch pokiwali głowami, podzielając zdanie badacza. - Naprawdę nie widzicie tego? - dopytał Wilczewski i wskazał ręką na granitową ścianę. - Widzimy całkiem płaską ścianę - potwierdził Bolardo i swoim zwyczajem zakręcił palcami swój sumiasty wąs. Dowódca miał chwilę zwątpienia czy aby na pewno dobrze widzi, skoro tylko on to widzi. - Dobra to czekajcie, sprawdzę to - stwierdził Polak i pewnym krokiem ruszył na ścianę. Pozostali już widzieli oczami wyobraźni jak Adam rozkwasza sobie nos o granit, gdy... Zamiast uderzyć w ścianę, zniknął. Było to na tyle niespodziewane, że nawet pies przekręcił głowę w zdziwieniu. - Eee - Jean-Pierre próbował coś powiedzieć, ale tylko podrapał się po głowie. - No mówiłem, że mamy magika. - Powiedział John kręcąc głową i podbiegł do miejsca gdzie zniknął Polak. Miał zamiar sprawdzić co to za dziwna skała, że dla jednego z nich była jak legendarny Sezam. Skała nadal wyglądała jak granitowy kamień. W dotyku była chropowata jak to skała wystawiona na działanie warunków atmosferycznych. Kiedy Włoch i traper przyglądali się temu co robił John, pies podszedł i obwąchał miejsce w którym zniknął Adam, a następnie zaczął drapać przednimi łapami o skałę. Saville spojrzał za siebie by zobaczyć co proponują pozostali i w tym momencie poczuł na ramieniu dotyk. - Ogłuchliście? - Wilczewski pojawił się znikąd, tak szybko jak wcześniej zniknął. Przyglądał się reszcie z irytacją widniejącą na jego twarzy. - Wilczewski. - Powiedział John grobowym głosem. - Nawet pies widzi i drapie ścianę, spójrz na niego. A teraz skoro wylazłeś, zaczynamy myśleć co to jest panie Houdini. Jeśli to coś działa jak pół realny kamuflaż, to w obozie wszyscy dostaniecie lekturę do zakucia na pałę. - Na twarz Savilla powrócił szelmowski uśmiech. - Suplement zaklęć do Dungeons and Dragons. - John parsknął śmiechem, nadal badając skałę i żeby pokazać legioniście, że dla nich jest ona jak najbardziej skalista, rąbnął w nią mocno trzonkiem noża. - Brawo, spokojnie mógłbyś zostać mimem - odparł Wilczewski kręcąc głową, ale wyraźne zwątpienie widniało na jego twarzy. - Naprawdę nie widzicie przejścia? - dopytał i skrzyżował ręce przed sobą. - To dlaczego tylko ja to widzę ? - spytał Johna. - Nie wiem, zdaje się, że tylko ty. Jest nas tu tylko czwórka. To obcy świat. Gdybym miał obstawiać powiedziałbym że to iluzja, ale szukamy konkretów, nie kryjówki Copperfilda. Co widziałeś w środku? - Powiedział przechodząc do rzeczowego, akademickiego tonu. Tylko wysiłkiem woli powstrzymał się od dodania na głos jakiegoś komentarza odnoszącego się do dungeonów. Mimo tego, że jego wyobraźnia już była rozbujana niemalże do granic możliwości. Adam na pytanie Johna wbił spojrzenie w ścianę, a jego mina wyglądała tak jakby spodziewał się, że pozostali mężczyźni robią mu jakiś dowcip, bo kto wie, może nawet pies był z nimi w zmowie. - Jaskinia - powiedział odwracając się znów ku towarzyszom. W pewnej chwili Wilczewski bez zapowiedzi złapał rękę Johna i pociągnął go za sobą tak szybko, że Saville zdążył tylko się zdziwić. Był przekonany, że uderzą obaj w ścianę, ale tak się nie stało. - Ta, jaskinia - dodał Legionista już po drugiej stronie ściany. Dosłownie, bo gdy John spojrzał w kierunku, z którego przyszli dostrzegł litą skałę. Sama jaskinia była korytarzem ciągnącym się gdzieś w ciemność. W powietrzu dało się czuć lekką woń ozonu i typową dla takich miejsc chłodną wilgoć. - A ci, co takie mają zdziwione miny znowu - westchnął Adam. - Bo widzą tylko litą ścianę. Będziesz musiał przeciągnąć każdego po kolei. Nie, nie robię sobie jaj. - John odetchnął głęboko i zaciągnął się zapachem jaskini. - Czujesz to? Ozon. Zwykle powstaje po uderzeniu błyskawicy. - Saville wyciągnął pistolet z kabury i skierował lufę do środka jaskini, chociaż w kierunku ziemi. - Ja tam nadal widzę tylko skałę. Wprowadź resztę, nikt by nie ustawiał takiego kamuflażu bez powodu. - Powiedział z ekscytacją w głosie. - Nie widzisz jakie głupie miny robią? - dopytał Wilczewski, ale nie czekając na jego reakcje wszedł w ścianę. Kolejne osoby pojawiały się w taki sam sposób jak wcześniej Adam znikał w ścianie. Jedynie z psem był problem i Legionista wniósł go na rękach, zakrywając dłonią jego oczy. Puścił Bella na ziemię i spojrzał po wszystkich. Francesco i Durand rozglądali się w zdumieniu jaskini. - Ten zapach. - odezwał się Jean-Pierre. - Ozon - odparł szybko Adam. - Zwykle się tego nie czuje w jaskini - zauważył Włoch. - Zależy - zbył go Wilczewski. - Wyciągamy lampy i idziemy sprawdzić co jest dalej - oznajmił. - Chyba, że chcecie najpierw przerwę? - Idziemy, ale jeśli ktoś poczuje senność i ból głowy, będziemy musieli się wycofać. W nadmiernym stężeniu może być trujący. Gdybyśmy brali pod uwagę istnienie magii, to mielibyśmy do czynienia z iluzją. - Powiedział John. - Nawet nie wiecie jak się cieszę, że się tu tylko zwierzaczkami zajmuję. - Parsknął Saville i zaczął się rozglądać za śladami wcześniejszej obecności jakichkolwiek istot w jaskini. Ostrożnie, z lampami w ręku, ruszyli przed siebie. Saville nie widział żadnych śladów bytności zwierząt, ale sądząc po tym, że korytarz był ślepą uliczką dla większości z nich, to również mógł nie dawać przejścia innym tworzeniom, co mogło znaczyć, że jaskinia była zamkniętym pomieszczeniem. Albo mieć inne wejście. Przodem szedł Wilczewski, a drugi Legionista zamykał pochód. Durand jak nigdy, trzymał wyżła za obrożę, przyglądając się jego reakcji. Bell zdawał się być poddenerwowany, ale nie wystraszony i ciągnął na przód. Po przejściu około 50 metrów korytarz zaczął skręcać i iść w dół. Poraz pierwszy usłyszeli wtedy cichy plusk wody. Ten nasilał się z każdą kolejną chwilą gdy szli na przód. - Patrzcie - Durand zwrócił na siebie uwagę pozostałych, wskazując coś na ścianie. Widniał tam symbol. -Nie wygląda by był tu przypadkowo - stwierdził Francesco. Ruszyli dalej. Nie minęło długo czasu, jak zauważyli, że zza zakrętu dociera do nich lekka poświata jakiegoś oświetlenia oraz całkiem już głośny plusk wody. Powietrze było świeże i chłodne. Przygasili światło na swoich latarniach i ruszyli. Pierwszy wyjrzał Wilczewski. - Wygląda czysto - szepnął do pozostałych i poszedł dalej. Znaleźli się w obszernym korytarzu, którego większa część zalana była wodą o ozonowym zapachu, a na jego suficie coś świeciło całkiem jasno. Można było pójść w dwóch kierunkach: lewo lub prawo, woda płynęła od prawej do lewej strony. - Wygląda to prawie naturalnie. Poza tą blokadą z początku i symbolem. Tunel aż tutaj był suchy, więc albo woda wydrążyła go dawno temu, albo ktoś lub coś przebiło się aż tutaj. - John przyjrzał się światłu padającemu z góry, zastanawiając się, czy to przypadkiem nie fluorescencyjny mech. - Wezmę próbkę wody do analizy. - Rzucił i ostrożnie zbliżył się do zalanej części korytarza. Stwierdził, że trzeba pracować tutaj metodycznie, dlatego po napotkaniu symbolu, przepisał go do notatnika - Podstawą dobrej whiskey jest dobra woda jak zapewne doskonale wiecie. - Dodał z wyszczerzem na twarzy. - Sie wie - odparł Włoch kręcąc palcem swój wąs. - Proponuję też wziąć próbkę tych świecących cosiów - wspomniał Jean-Pierre, wskazując palcem na sufit. - Dobra, badaczem w tej ekipie jesteś ty, Saville - powiedział Wilczewski, który podobnie jak John zrobił szkic symbolu na ścianie. - W którą stronę idziemy? - zapytał. - W prawo. Woda płynie w lewo, więc może tam być zbiornik, chyba wolę sprawdzić źródło. - Powiedział John chowając próbki wody i organicznego świetlika.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
01-09-2018, 00:47 | #86 |
Reputacja: 1 | Erick Flanigan zmrużył powieki, wpatrując się w miejsce, gdzie miał przeczucie coś się znajdowało. Na kilka chwil stracił uwagę swojego otoczenia, nie zareagował nawet na propozycję Henrietty o dosiadaniu smoczej Alex. Zamiast tego uniósł otwartą rękę zgiętą w łokciu. - Całość, wstrzymać. Dada, Rainbow, patrzeć perymetry. Chyba coś mam - odezwał się kapral, nie odwracając spojrzenia. Następnie uniósł karabin oraz przekręcił selektor ognia na strzelanie serią, by zaraz taktycznym krokiem ruszyć w stronę, gdzie coś wyczuwał. Legioniści natychmiast zwrócili swoją uwagę. Kapral ruszył pierwszy na zwiad. Ostrożnie stawiając kroki by nie potknąć się o jakiś wystający kamień czy korzeń zaczął zbliżać się do tego co "wyczuwał". W miarę jak zmniejszał od tego czegoś dystans i bardziej się skupiał na tym, tym więcej mógł powiedzieć co tam jest. Cztery sylwetki, śmierdzące psem. Usłyszany zaraz przez niego cichy warkot tylko upewnił go z czym miał do czynienia. Wielkie wilki czaiły się w krzakach, pomiędzy pniami wysokich drzew. Na razie nie ruszały się z miejsca. Erick ponownie uniósł zgiętą rękę, tym razem pokazując cztery palce a następnie coś, co miało przypominać kły. Legionista musiał być naprawdę blisko zagrożenia, bowiem najwolniej jak tylko mógł, przyklęknął na jedno kolano i wymierzył z broni. Najwidoczniej nie chciał ryzykować odwrotu. Zamiast tego obniżył swoją sylwetkę, by pozostali mogli łatwiej prowadzić ostrzał. Kapral czekał na ruch wilków. Legionsta wyczuł zdenerwowanie wilków, gdy w jego plecy uderzył podmuch wiatru i usłyszał trzepot błoniastych wielkich złotych skrzydeł. Spojrzał kątem oka i dostrzegł Alex, wznoszącą się w górę, a na jej grzbiecie siedzącą Henriettę. Flanigan nie tracił jednak skupienia na zagrożeniu. Drapieżniki choć niepewnym krokiem, w końcu wylazły z zarośli ukazując się wszystkim. Były takie jak poprzednie, wielkie niczym konie Durandów i o ciemnej maści. Były pochylone, jakby gotowe do zaatakowania, choć jeszcze tego nie zrobiły. Kapral wypuścił powoli powietrze. Wieloletnie szkolenie w obozie Legionistów i poprzedniej organizacji militarnej sprawiło, że nie spanikował w obliczu nadchodzącego zagrożenia. Chociaż zimny pot zalał mu plecy, a powieka drgnęła, żołnierz nie ruszył się z miejsca. Wiedział, że przerośnięte wilki stanowiły niemałe zagrożenie w pojedynkę, a co dopiero wataha. W bezpośrednim starciu ludzie nie mieli z nimi żadnych szans. - Na co te kundle czekają? - mruknął pod nosem Erick, obserwując swojego przeciwnika. Spodziewał się natychmiastowego ataku, jak to zazwyczaj przerabiali. Być może stworzenia nauczyły się szacunku do broni przybyszy zza wrót. Flanigan nie mógł być pewien, chociaż obecna sytuacja zaczęła go trapić bardziej, niż gdyby szarża stworzeń nastąpiła od razu. - Co jest? Łapy wam przymarzły?! - warknął kapral, dodając sobie przy tym otuchy. - No już! Aaarrgh! - krzyknął jeszcze głośniej, jak gdyby mógł je przepłoszyć. Flanigan, dopiero gdy wszystkie wilki ukazały im się i zaczęły rozpraszać się, zdał sobie sprawę co mogło zachęcić je do pojawienia się. Nie tak dawno ich drużyna składała się z siedmiu osób, z czego jedna była wielkim gadem z łbem uzbrojonym w ostre zęby, które możliwe, że jednym kłapnięciem mogłyby przegryźć na pół psowatego. A teraz zostało ich trzech na posterunku. Mieli karabiny, ale mogły im się trafić wilk,i które jeszcze nie wiedzą co oznacza trzymana przez Legionistów broń. Największy z drapieżników po ukosie zaczął zbliżać się do Erica, pozostałe chyba chciały ich okrążyć. - Wystrzelać je? - zapytał Rainbow, czujnie podążając lufą za najbliższym mu wilkiem. - Mieliśmy je tylko straszyć - przypomniał Dada pouczenie Cartiera, by nie sięgać po ostateczne rozwiązania w przypadku tutejszej zwierzyny i tubylców. - Walić przed łapami! - zakomenderował Erick, celując przed bydlaka skradającego się do niego. Kapral liczył, że pokaz ognia skutecznie przegoni natrętów. Legioniści rozpoczęli ostrzał zgodnie z zaleceniem Ericka. Wilki były zwinniejsze niż by można było się spodziewać po ich rozmiarze. Nie wystraszyły się ostrzału, ale szybko rozpierzchły się w różne strony. Flanigan jednak "czuł" gdzie one są, jakby jakiś radar mu się włączył w głowie. "Widział" nawet te, które znajdowały się za nim. To dzięki temu zauważył jak jeden z psowatych po zrobieniu szybkiego uniku, skoczył od tyłu wprost na plecy Flanigana. Erick nie zdążył puścić wiązanki przekleństw, kiedy jego plan z przepędzeniem bestii spalił się na panewce. Tym bardziej nie miał czasu, by zastanowić się nad sobą. Dlaczego od początku misji doświadczał dziwnych odczuć? Jakby “wykrywał” zagrożenia, chociaż te były jeszcze poza normalną percepcją. Jasne, był żołnierzem i to nie byle jakim. Pamięć mięśniowa, odruchy, zmysł taktyczny, to wszystko nabył. Jednak kontrola otoczenia była czymś wcześniej przez niego niespotykanym. Wiedząc, że ogromny wilk zaraz wskoczy na jego plecy, kapral zadziałał instynktownie. Puścił trzymany karabin i wyuczonym ruchem dobył nóż bojowy o dużej, ząbkowanej z jednej strony klindze. Jednocześnie zrobił zwrot przez ramię i ustawił się do przyjęcia impetu uderzenia.W duchu mógł jedynie liczyć, że futro bestii nie stawi dużego oporu wojskowej stali. Wilk rozdziawił paszczę tak bardzo, że spokojnie mógłby zmieścić w niej całą głowę Ericka i jednym gryzem mu ją dekapitować. I zrobiłby to gdyby nie wyszkolenie Legionisty. Instynkty zadziałały bezbłędnie i Flanigan robiąc unik, wbił nóż w podgardle wilka, który własnym pędem rozciął sobie je po sam brzuch, aż ostrze z chrzęstem utkwiło na mostku. Nawet nie było pisku, tylko charczące bulgotanie. Krew polała się Legioniście na twarz, a wilk padł w drgawkach na ziemię. Kolejne nie czekały. Jeden rzucił się na Dadę i go powalił, drugi skoczył ku Rainbowowi, ale ten zabił przeciwnika krótką serią. Trzeci z wilków ruszył na Ericka, co ten zauważył jakby kątem oka. Flanigan wrzasnął jak w szale bojowym. Potężny kopniak adrenaliny wzmacniał jego reakcje i sprawił, że przeszedł w inny tryb. Tryb zabijania. Erick wyczuwając kolejnego napastnika, zostawił nóż w ciele wilka i robiąc przewrót przez bark, skoczył w miejsce, gdzie upuścił karabin. Miał zamiar jak najszybciej dostać go w ręce i strzelić. Flanigan dobył broni w akompaniamencie krótkiej serii z karabinu Rainbowa, który wciąż zmagał się ze swoim przeciwnikiem.. Krew na rękach Ericka sprawiała, że jego chwyt na karabinie nie był tak pewny jakby tego sobie życzył. Nawet wiele nie celował, po prostu skierował lufę w kierunku gdzie "czuł", że jego przeciwnik jest. W momencie kiedy nacisnął spust, rozległ się skowyt, ale ten dobiegał od strony Rainbowa. Wilk atakujacy Erika bezgłośnie, siłą rozpędu wpadł na Legionistę i przewrócił go, padając trupem, z wielką dziurą w łbie. Cielsko wilka ciężko przygniatało Flanigana do ziemi. Kapral czuł ucisk na klatce piersiowej, który pozbawiał go tchu. Futro drapieżnika nie pachniało najprzyjemniej, a kawałki mózgu razem z cieknącą posoką skapywały na jego twarz oraz mundur. - Azor, złaź - mruknął Erick, zapierając się, by zrzucić z siebie cielsko. Z tego, co słyszał, Rainbow jakoś sobie radził. Mężczyzna miał nadzieję, że Dada również się trzymał. - Bello trzymaj się ! - krzyknął Rainbow i rozległa się kolejna seria z jego karabinu. Erick wciąż wyczuwając dwie wrogie sylwetki w swoim otoczeniu siłował się z cielskiem psowatego kilka nerwowych chwil. W końcu udało się mu oswobodzić i mógł rozejrzeć. Jeden diabelnie zwinny wilk tańczył przy Rainbowie, uniemożliwiając mu podejście do powalonego Dady. Bello leżał przygnieciony przez napastnika i siłował się z nim. Pysk zwierzęcia i Legionista byli we krwi. Strzelenie w wilka groziło trafieniem kompana. Z każdą sekundą Erick stawał się coraz bardziej wkurzony. Wszystko musiało iść nie tak. Najpierw Alexis zamieniła się w cholernego smoka, później chorążego wciągnęła ściana, a teraz zmutowane wilki próbują rozerwać jego towarzyszy broni na strzępy. Może Flanigan był ostatnio cięty na Bello, ale za nic w świecie nie pozwoliłby mu umrzeć. Bratem wśród Legionistów staje się raz i na zawsze. Erick był dobrym strzelcem, chociaż w jego oddziale znalazłoby się paru lepszych. Poza odbieraniem życia, specjalizował się jeszcze w jego ratowaniu. W normalnych warunkach trafiłby na pewno, jednak teraz sytuacja nie była sprzyjająca. Nie chcąc ryzykować postrzelenia kompana z broni długiej, puścił karabin i rzucił się pędem, by skrócić dystans. Starał się wyminąć Rainbowa i wilka, z którym tamten się ścierał. Dobrze zbudowany, umazany krwią bestii i z mordem w oczach Legionista wyglądał jak wiking na polu bitwy z tym swoim zarostem. Biegnąc, dobył pistolet, obowiązkową broń pomocniczą. Miał zamiar wzbić się w powietrze i wylądować na grzbiecie wilka, by wpakować kilka kulek prosto w łeb stworzenia. [media]http://www.youtube.com/watch?v=F7O1z-Vw9Vc[/media]
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
06-11-2018, 00:24 | #87 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory" Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn Ostatnio edytowane przez Mag : 06-11-2018 o 09:29. |
28-12-2018, 23:09 | #88 |
Administrator Reputacja: 1 | Leokadia, Claude-Henri, Artur - My tu umieramy z niepokoju o ciebie - Claude-Henri z wyraźnym brakiem aprobaty spojrzał na Artura - a ty sobie... bliższą znajomość z jakąś panienką zawierasz. Nie masz ty czasem pewnych obowiązków? Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-12-2018 o 23:12. |
28-12-2018, 23:48 | #89 |
Reputacja: 1 | Normand potrzebował kilku chwil nim wrócił do osłuchiwania niemca. Przykładał stetoskop i mierzył tętno jak parę chwil temu, ale nie przykładał do tego większej uwagi. - Moi drodzy, zachowajcie proszę spokój. - powiedział cicho, acz wyraźnie, starając się kontynuować badanie - Mamy gościa, na mojej trzeciej. Chyba ten sam co wcześniej. Wygląda na to że będzie po twojemu Mikail. - niemal bezwiednym ruchem odwiesił stetoskop na szyję i otworzył kaburę ze swoim rewolwerem. W myślach natomiast liczył na to że istota jest pokojowo nastawiona. - Nie żebym był z tego zadowolony herr doctor. - odpowiedział psycholog również ułatwił sobie dojście do broni -[i] Zobaczmy co kot przyniósł. [/i[ Mikail obrócił się w stronę lekarza. - Myślicie, że powinienem się z nim… skontaktować? - zapytał unosząc brew. - Ostatnio nie poszło zbyt dobrze, może spróbujmy czegoś prostszego? Zwykła mimika i intonacja mowy? - odparł Wolff. Niemiec spojrzał kątem oka na istotę w oddali głębi lasu i stwierdził. - Cóż, jest daleko… co sugerujesz? Będziemy machać i krzyczeć? Mogę mu wysłać impuls… jest subtelniejszy i wyraźniejszy, ale to dość daleko. - Nie wiem. - odparł ciężko Normand. - Możemy powoli ruszyć w jego stronę, żeby wiedział że go widzimy, zatrzymać się w odległości i ukłonić. Myślę że pochylenie karku jest na tyle uniwersalne w naturze że zrozumie że nie chcemy z nim walczyć. - Mamy więcej batoników? - zapytała Claire. - Niech to jasna cholera... - powiedział Aakash i zaklął, co zrozumiał poza nim jedynie Niemiec. - Chodźmy dalej, może się znudzi i odejdzie - Young nadal optował za tym by nie przerywać marszu. - Oczywiście, że możemy iść dalej… - powiedział z przekąsem Mikail - ...a co jeśli jest wrogiem? Lub jeszcze nieokreślonym? Nie lepiej postarać się z nim porozumieć? Wy tu dowodzicie. - Jak już mamy pewność, że nas śledzi to powinniśmy się z nim porozumieć. - zawtórował niemcowi Wolff - Wcześniej myśleliśmy że nas nie widzi, teraz będziemy mieli z nim kontakt tak czy inaczej. Pytanie czy tutaj, na naszych warunkach, czy jak przyjdzie z kupą ziomków do naszej bazy. Young chwilę ze sobą walczył. - Dobra, idźcie. Pogadajcie sobie z nim - zgodził się i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej dwa batoniki i rzucił jeden Niemcowi, drugi Wolfowi. Lekarz wykazał się świetnym refleksem, a to psycholog już nie, więc musiał go podnieść z ziemi. Legioniści oraz Claire stali na swoich miejscach, czekając na to co zrobią. - Ale na wszelki wypadek starajcie się nie stać na linii strzału - pouczył ich jeszcze dowódca Legionistów. - Trzymajcie kciuki. - mruknął Wolff i ruszył powoli w kierunku obcego, utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Jego dłoń odruchowo wylądowała na rękojeści broni. Podobnie jak Wolff i Küchler ruszył. Tylko tylko z boku, tak dwa metry obok lekarza, by legioniści mieli pole ostrzału czyste, a w razie konfliktu nieznajomy by musiał wybierać między jednym z nich do eliminacji. |
29-12-2018, 13:59 | #90 |
Reputacja: 1 | Erick wśród wilków Kapral z RPA zabezpieczył pistolet i sprawnym ruchem schował do kabury. Adrenalina przed momentem osiągnęła swój szczyt i teraz powoli zaczęła schodzić, chociaż do stanu spokoju jeszcze dużo mu brakowało.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |