Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-12-2017, 00:24   #1
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
[storytelling] GATE - Paris


Na zachodnim skraju Pól Elizyjskiej, w 8 dzielnicy Paryża znajduje się plac Charles’a de Gaulle’a i stojący na nim pomnik. Łuk Triumfalny to ważny element architektury Paryża. Powstał on dla uczczenia pamięci tych, którzy walczyli i polegli za Francję w czasie wojen rewolucji francuskiej i wojen napoleońskich. Niestety stolica Francji kojarzona jest głównie z maszkaradną wieżą stali, którą zbudowano specjalnie na paryską wystawę światową w 1889 roku, a nie z tym pięknym architektonicznym dziełem jakim jest ów Łuk Triumfalny.

Jak każdego roku o tej porze, w stolicy Francji było gorąco, a na ulicach roiło się od mieszkańców przemierzających ulice w celu zajęcia się swoimi obowiązkami, jak również pełno było obcokrajowców, którzy przyjechali do miasta miłości by spełnić swoje marzenia lub też popaść w syndrom paryski, gdy nie odnalazło się w tym mieście tego co zachwalały kolorowe magazyny czy Hollywoodzkie produkcje filmowe i okazywało się ono być równie szare, brudne i zwykłe co każde inne miejsce na Ziemi.
Lato 2016 roku było słoneczne i parne, przez co przebywanie w godzinach popołudniowych w nieklimatyzowanych pomieszczeniach stanowiło nie lada utrapienie. Poranne godziny szczytu zaczynały ustępować i na ulicach auta w końcu mogły zacząć poruszać się, zamiast stać w sięgających horyzontu korkach.

Na poboczu, niedaleko Łuku Triumfalnego, stały cztery pojazdy - sądząc po śladach na karoserii i ubytkach w niej trzy z nich musiały brać udział w zdarzeniu drogowym, natomiast temu ostatniemu dach rozświetlały błękitne światła ostrzegawcze.


W wozie policyjnym siedziało dwóch policjantów, którzy właśnie skończyli spisywać zeznania taksówkarza, który wjechał na rondzie wprost w dwa inne pojazdy.
- Émilien, jak nic gość jest naćpany, zabieramy go na badania - odezwał się ten o ciemniejszej karnacji i gęstą brodą. Drugi mundurowy, o bladej twarzy i zupełnie łysej głowie skrzywił się.
- Ta, albo nam alkomat się znowu zepsuł… - mruknął w odpowiedzi Émilien i jeszcze raz spojrzał w swoje notatki.
Według słów taksiarza, do zderzenia doszło w wyniku jego próby wyminięcia kobiety jadącej konno, która dostrzegł przez przednią szybę, gdy ta pojawiła się, wedle jego zeznań, na samym środku ronda otaczającego Łuk Triumflany. Niestety nikt, ani poszkodowani w zdarzeniu, ani będący w okolicy świadkowie nie potwierdzili tej wersji, tak samo jak nie znaleziono, żadnej niewiasty jadącej konno przez centrum Paryża pomimo, że taksiarz podał bardzo dokładny opis kobiety i jej wierzchowca.

W pewnej chwili mundurowy o śniadej cerze złapał się za głowę i potarł skronie.
- Łeb mi pęka… - westchnął i oparł się.
- Pewnie ciśnienie spada, spoko Mustafa, jeszcze tylko dwie godziny i koniec zmiany - pocieszył go kolega, odkładając blankiet druków mandatów. -Jak nic dzisiaj burza będzie
- Chyba zgłupiałeś, patrzyłeś w niebo? Jest czyste jak łza
- Ta, ale nie masz wrażenia, że powietrze jest ciężkie jak przed burzą? Nienawidzę lata, wolę zimę - zaczął marudzić Émilien, podkręcając mocniej klimatyzacje w radiowozie.
- Dobra, skończmy z nimi i jedziemy coś zjeść - odparł Mustafa i wysiadł z auta. Drugi z policjantów sięgnął do schowka, z którego wyciągnął papierową torebkę, kryjącą w sobie pączka z dziurką, oblanego różowym lukrem. Wgryzł się w niego i dopiero wtedy wziął do ręki radio z zamiarem zameldowania, że kończą czynności przy wypadku. Wtedy rozległ się przeciągły, dudniący huk i nagle wyłączyła się cała elektronika w radiowozie.
- Co do… - syknął Émilien i spojrzał na swój telefon, który również się wyłączył.

Tymczasem śniady mężczyzna ruszył pewnym krokiem w kierunku gorączkujących się uczestników zderzenia pojazdów i już otworzył usta by ich uspokoić, gdy jego uwagę przykuł pomnik. Coś we wnętrzu Łuku Triumfalnego mieniło się. Policjant zatrzymał się i przyglądał temu zaskoczony i zafascynowany. Taksówkarz, kierowca toyoty hatchback oraz kierowca nowego mercedesa klasy S doskoczyli do mundurowego, lecz ten nie zwracał na nich uwagi. W końcu i poszkodowani powiedli wzrokiem w ślad za spojrzeniem policjanta.

Biznesmen ubrany w drogi garnitur, którego stojący nieopodal mercedes miał przerysowany cały bok, upuścił iPhona ze zdumienia. Drogie urządzenie mobilne roztrzaskało się na bruku, ale jego właściciel tego nie zauważył. W powietrzu rozszedł się świeży zapach ozonu.

Wojsko i wszystkie służby porządkowe zostały postawione na nogi, a w porze obiadowej Łuk Triumfalny został otoczony szczelnie przez opancerzone wozy i żołnierzy uzbrojonych w długą broń. Francuzi mieli zdecydowanie lepszy czas reakcji niż Japońskie Siły Specjalnie niespełna rok wcześniej i to pomimo chwilowej awarii elektroniki w promieniu kilometra od Łuku Triumfalnego.
Lecz tu, w Paryżu, nic nie przeszło przez połyskującą srebrzyście barierę, jaka pojawiła się w przejściu pomnika. Nikt nie zaatakował, nastała jedynie nerwowa cisza.

Zupełnie nic się nie wydarzyło.




Doktor Hubert Bernhardt miał wybrać się na długo planowane wakacje. Obiecywał je żonie już od ponad roku. Mieli razem polecieć na dwa tygodnie do ciepłych krajów, gdzie przynajmniej była pewność, że człowiek sobie nie odmrozi tyłka w lodowatym morzu mimo środka lata, jak to zwykle było nad Bałtykiem. Niestety odkąd tylko dowiedział się o tym co wydarzyło się we Francji on już wiedział, że szykowała mu się ostra awantura. Zastanawiał się jeszcze ostatkiem optymizmu czy uda mu się przebookować wycieczkę, ewentualnie uzyska zwrot wpłaconego zadatku. W zamyśleniu chodził w tą i z powrotem, wzdłuż ściany gdzie znajdowały się okna. Zdecydowanie dr Bernhardt nie mógł znaleźć sobie miejsca.

Nie był jednak sam. W przestronnym pomieszczeniu wydzielonym na szczytowym piętrze biblioteki Wojskowej Akademii Technicznej przy okrągłym stole zasiadało jeszcze kilka osób. Hubert określał ich mianem przyjaciół, bo wiele razem przeszli odkąd ponad rok temu założył ten zespół. Była to zbieranina naukowców, niektórzy z nich nosili wojskowe mundury. Przyglądali mu się, zakładając, że doktor właśnie szuka genialnego rozwiązania, którego od niego oczekiwali.

- Postawiłem w stan gotowości wszystkich świętych - odezwał się jeden z gości.
Bernhardt pokiwał głową i podszedł do swojego fotela, na którym zasiadł i ciężko westchną.
- Dzięki Andrzej, ale najważniejsze, żeby jak najszybciej się tam dostać - stwierdził Hubert, splatając dłonie. Wzrok skierował na leżący obok telefon.
- Francuzi nie chcą się dzielić żadną informacją, zbywają nasze prośby o dopuszczenie nas do Wrót - głos zabrała jedna z dwóch kobiet. Była to szczupła szatynka o długich lokowanych włosach. Pomimo kilku siwych pasemek włosów wyglądała dużo młodziej niż jej 45 urodziny, które raptem miesiąc wcześniej obchodziła.

Bernhardt mruknął ponuro. Zapowiadała się im wszystkim powtórka z Tokio. Japończycy też robili wszystkim pod górę by tylko nie dzielić się jedyną w swoim rodzaju zabawką. Czemu więc Francuzi mieliby być lepsi? Jak to mówią angole: miej nadzieję, że wydarzy się najlepsze z możliwych, ale szykuj się na najgorszy scenariusz. Czy jakoś tak. Jednak tym razem zespół dr Bernhardt miał sposób na szybkie załatwienie sobie wejściówek.
- Spokojnie, skontaktuję się z moim dobrym znajomym, doktorem Zelenką i...
- Szefie -
odezwał się nonszalancko rozwalony na swoim fotelu młodzieniec o krótko ostrzyżonych blond włosach. Wyglądał jakby dopiero co ukończył studia, a może nawet nadal nim był. Osobnik ten wyraźnie starał się mieć poważną minę, ale ciężko mu było maskować zadowolenie, radość wręcz. - Moje obliczenia się sprawdziły.
Hubert pokiwał głową w zadumie.
- Tak Łukaszu, miałeś rację. Pojedziesz do Francji z pierwszą ekipą - zapewnił chłopaka.

Uśmiech blondyna poszerzył się, a na jego twarzy pojawiła się ekscytacja.


 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 17-12-2017, 21:39   #2
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację

Miejscowość Laudun koło Avignonu nie była najbardziej urodziwym regionem Francji. Chyba nawet ciężko było znaleźć widok, który można było uznać na ładny. Wszędzie w dolinie rozciągały się jednorodne winnice, a samo miasto wrastało w zbocze wzgórza. Nudny i monotonny krajobraz. Tu stacjonowała jednostka 1 Cudzoziemskiego Regimentu Inżynieryjnego, na którego barkach spoczywało organizowanie szkolenia uczestników projektu GATE-Paris. To tu sprawdzano kondycję każdego, często starając się zniechęcić ochotników.
W trakcie miesięcznego szkolenia, każdy oduczał się polegania na elektronice i przyzwyczajał się do życia bez bieżącej wody i spania w namiocie, nie mogąc za bardzo liczyć na chwilę dla siebie. Marsze, rozmowy z psychologami, specjalistami od przetrwania w trudnych warunkach, testy psychologiczne, fizyczne… Zajęcia były tak intensywne, że uczestnicy zwyczajnie po nich nie mieli sił nawet na luźne pogadanki. Często w środku nocy organizowane był alarmy, po których od razu uczestnicy musieli zapakować do plecaków co najważniejsze i udać się na kilku kilometrowy marsz bez celu. Po takich “atrakcjach” uczestnicy oceniani oni byli przez legionistów i dostawali od nich wskazówki co do ustalania priorytetów w ocenie co uznaje się za “najważniejsze”. Tworzono też symulacje ataku wrogich osobników. Legioniści bawili się przednio, cywile już zdecydowane mniej.
Wszystko to miało przygotować uczestników na wyprawę, na to by zwiększyć ich szanse na przetrwanie.

Całe mnóstwo ochotników odpadało w pierwszym tygodniu szkolenia. Jednak ci którym udawało się przetrwać do końca mieli prostą drogę do Wrót.
Dosłownie, ponieważ od razu po zakończeniu szkolenia każdy pakował co miał, przechodził ostatnie przeszukanie wraz z zainwentaryzowaniem ich własności, by w końcu wsiąść do autokaru Legii i pojechać prosto do Paryża. Do Wrót.


Alexis

Będąc kelnerką miało się okazję do podsłuchiwania rozmów. Dzień w dzień w restauracji w której pracowała pojawiały się nowe twarze, a wraz z nimi nowe opowieści. Bliskość francuskiej biblioteki narodowej zapewniała pewną ilość gości, których tematy nie ograniczały się do mody czy ogólnie pojętej rozrywki. Właśnie podsłuchując takie osobistości Sorel dowiedziała się, że Legia Cudzoziemska prowadzi nabór do projektu mającego na celu przekroczenie Wrót i badania świata za nimi. Dziewczyna wiedziała, że to szansa dla niej. Musiała tam się dostać. Nie mogła wytrzymać do końca swojej zmiany i zasłaniając się złym samopoczuciem zerwała się szybciej z pracy. W domowym zaciszu upewniła się, że nie śni i zaaplikowała, nie zrażona nawet informacją o braku możliwości używania elektrycznych urządzeń.

Cały tydzień nerwowych wyczekiwań uwieńczony został otrzymaniem listu. A w nim znajdowało się zaproszenie na szkolenie. Nawet nie zastanawiała się, tylko zaczęła pakować.
Na miejsce dostała się autobusem zorganizowanym przez Legię. Wraz z nią na szkolenie przyjechało wiele młodych osób, chcących, tak jak i ona, na własne oczy zobaczyć świat za Wrotami. “Atrakcje” zorganizowane przez wojskowych sprawiły, że u zapał wielu gasł i liczebność uczestników szybko topniała. To jednak nie dotyczyło Alexis. Jej samozaparcie nie tylko sprawiło, że dotrwała do końca, ale nawet zyskała sympatię Legionistów.

Arthur

Higginson ledwo co wrócił z Dżibuti i jedyne co zaprzątało jego głowę to jak spędzi najbliższe dwa tygodnie urlopu. Słyszał pogłoski o pojawieniu się Wrót, ale dopiero po powrocie do Francji na własne oczy zobaczył zasieki jakie zorganizowało wojsko wkoło Łuku Triumfalnego. Miał jednak zgody przełożonych nawet na opuszczenie kraju oraz ich zapewnienie żeby się nie interesował, bo mają dość ludzi w zabezpieczaniu wrót, więc nawet zagraniczne wycieczki stały przed nim otworem. Cieszył się tak raptem dwa dni. W tym czasie Legia stała się odpowiedzialna za operacje badania świata za wrotami. To chyba było do przewidzenia, bo podobnie jak Japonia, Francja również z automatu uznała teren za nimi za swój własny.

Rozkaz do Arthura przyszedł i nie wypadało z nim dyskutować. Każdy Legionista miał wbite w głowę, że rozkaz to rzecz święta i nikt nikogo nie będzie pytał o zdanie. Ale ze wszystkich rozkazów jakie w życiu otrzymał Duńczyk, czy aby na pewno ten miał być najgorszy?
Spędził kolejne trzy miesiące na opracowaniu i poprowadzeniu dwóch tur szkoleń dla cywili, jakich mieli przygotować do projektu GATE-Paris.

Claude-Henri

Claude-Henri Regnaud de Saint-Jean d’Angély był znudzony życiem. Miał na swoim koncie licencję lotniczą, udział w wyścigach samochodowych. Był urodzonym zdobywcą i bardzo cierpiał z powodu urodzenia się zbyt późno by odkrywać nowe lądy i za wcześnie by móc poznawać kosmos. Jego serce zabiło mocniej gdy doszły go wieści o Wrotach w Japonii, lecz zaraz zostało ono złamane gdy okazało się, że nie ma szans na przekroczenie stopy przez tamten portal.
Wmawiał sobie, że to go nie dotknęło, lecz w głębi duszy czuł wielkie rozczarowanie - miał coś niezwykłego na wyciągnięcie ręki, ale musiał obejść się smakiem. Uczucie podobne do zawodu miłosnego.

Jakie więc musiało być jego zaskoczenie, gdy w kolejnym roku media rozwrzeszczały się z informacją o portalu. Tym razem Wrota powstały w Paryżu. Swoim oczom nie mógł uwierzyć, gdy okazało się, że prowadzony jest nabór na uczestników projektu. Rzucił wszystko i wykorzystał każdy kontakt jaki posiadał, by dostać się.

Już we Francji okazało się, że Legia przyjęła jego kandydaturę z otwartymi rękami a jego umiejętności uznane za bardzo przydatne. Szkolenie nie przysporzyło mu problemu, czym zaskoczył nawet Legionistów je prowadzących.

Erick

Wciąż był świeżynką w szeregach Legionistów. Oczywiście nie oznaczało to, że jakkolwiek odstawał od pozostałych. Flanigan na niejednej wojnie był, nie raz po dupie oberwał, a przede wszystkim doskonale wiedział na czym ten świat stał. Znał mroczne strony ludzi oraz to czym jest prawdziwe braterstwo. To przecież sprawiło, że znalazł się tu i teraz. Legia dawała drugą szansę, nowe życie i Erick nie miał problemu by się za to odwdzięczać. Wciąż jednak problem stanowiło dla niego ślepe wypełnianie rozkazów, niemożność wniesienia sprzeciwu. Pocieszające dla tego obywatela RPA, było przynajmniej to, że jego przełożeni nie byli głupimi ludźmi.

W dniu kiedy aktywowały się Wrota w Paryżu, Erick został wezwany w trybie pilnym. Razem z jednostką, do której należał, w pełnym oporządzeniu i z bronią zaopatrzoną w ostrą amunicję, został wysłany do ochrony terenu otaczającego Łuk Triumfalny. Dowódcy spodziewali się ataku i na to nastrajali swoich podwładnych. Flanigan prawie z pierwszego rzędu przyglądał się Wrotom, stacjonując przy nich przez kolejne trzy tygodnie. Wielu jego kolegów zostało skierowanych do zabezpieczenia pierwszej grupy zwiadu, który w 2 miesiącu przeszli przez falującą taflę portalu. Jego jednak nie wybrano. Zamiast tego skierowano go na miesięczny “turnus” w czeluściach dżungli Gujany Francuskiej.

Po powrocie dostał raptem dwudniową przepustkę, by zaraz ściągnięto go do Paryża, z rozkazem uczestniczenia w zabezpieczaniu grupy cywili, z którymi Legioniści mieli przemierzać świat za Wrotami.

Jacqueline

Czy można było uciec dalej niż do innego wymiaru, świata? Z posiadanej przez ludzkość wiedzy można było spokojnie stwierdzić, że nie. O Wrotach dowiedziała się z telewizji, jak chyba każdy. Ale o projekcie i rekrutacji poinformowana została na uniwersytecie. Legia poszukiwała profesorów lingwistyki, a dodatkowe wymagania sprawiały, że byle dziadek z tytułem nie miał szans ich spełnić. Inna sprawa czy w ogóle takiemu by się chciało wyjść z klimatyzowanej biblioteki.

Jadąc autokarem w towarzystwie innych szczęśliwców, którzy dostali zgodę na udział w projekcie, przyglądała się mijanym drzewom. Na kolanach trzymała futerał z aparatem fotograficzny. Liście były pożółkłe, a słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Pogoda była wyjątkowo piękna i ciepła jak na pierwsze jesienne dni. Żółte i czerwone liście które zwracały na siebie uwagę Jacqueline przywodziły złe wspomnienia i tylko upewniały ją, że podjęła właściwą decyzję.

Leokadia

Do udziału w projekcie GATE-Paris zaczął zachęcać ją nauczyciel akademicki, który był promotorem jej pracy inżynierskiej. Dziewczyna zainteresowała się i nawet nie zrażała ją informacja o zakłóceniach jakie miały występować za Wrotami, a które sprawiały, że elektronika szalała. Co więcej chęć wyjaśnienia tego zjawiska tylko bardziej ją zachęcała do udziału. No i była jeszcze ta późniejsza rozmowa z doktorem Zelenką...

Mężczyzna był dziwnym człowiekiem. Był czechem, co poznała od razu z akcentu i choć jej promotor mówił o nim w samych superlatywach, zachwalając prawie jak półboga to doktor okazał się być bardzo zwykłym, ale miłym mężczyzną po czterdziestce. Przez całą rozmowę Leokadia odniosła wrażenie, jakby ważył każde słowo które wypowiadał. Wyglądało na to, że nie chciał albo nie mógł za wiele powiedzieć. Doktor Radek Zelenka rozmawiał z nią głównie o jej pracy i o tym, że taka osoba jak ona bardzo przydałaby się w projekcie. Czyżby to ją ostatecznie przekonało?

Jednakże projekt miał swoje warunki wstępne, których nie szło przeskoczyć i posiadanie statusu naukowca nie polepszało jej sytuacji. Szkolenie w Laudun było wykańczające fizycznie i chciało się to rzucić w cholerę.

Mikail

Magia zawsze go fascynowała, szczególnie jeden konkretny jej rodzaj. Jego hobby uważane było za dziwactwo, a wiele jego opracowań nie traktowano z powagą. Również jego plany co do nowych publikacji naukowych sprawiały, że wielu jego kolegów z uniwersytetu stukało się po głowie.

Jednak po pojawieniu się Wrót we Francji na twarzy doktora Küchlera coraz częściej widniał uśmiech satysfakcji. To on miał rację, a nie ci palanci, ślepi na wszystko to co nie wytłumaczone i wymaga kreatywnego myślenia. Mężczyzna na spokojnie zaczął planować swoje kolejne ruchy. Próbował ominąć to niepotrzebne nikomu szkolenie, lecz Legioniści byli nieugięci. Mikail zagryzł więc zęby i postąpił zgodnie z ich procedurami.

Xavier

Informację o pojawieniu się Wrót w Tokio w pierwszej chwili wziął jako głupi żart. Później przez długi czas niedowierzał, aż zdecydował się zobaczyć je na własne oczy. Udało się, choć nie było szans podejść do nich blisko i choćby ich dotknąć. Opowieści o tym co znajdowało się za nimi były tak bardzo niewiarygodne, że Cartier po prostu musiał doświadczyć tego osobiście. Łapał się każdej sposobności, ale Japończycy byli nieugięci. Xavier czuł się niczym dziecko stojące przed witryną sklepu z cukierkami - miał pieniądze, żeby kupić ciastko, ale cóż z tego, skoro sklep i tak był zamknięty?

Zawiedziony jak jeszcze nigdy w swoim życiu, porzucił marzenia o badaniu nieznanego świata. Nie mogąc się pogodzić z tym, ciężko było mu wrócić do swoich obowiązków.

Nadzieja zapłonęła w nim na nowo, gdy sytuacja z Japonii powtórzyła się we Francji. Było to prawie jak spełnienie marzeń.
Jakież było jego zaskoczenie, gdy z całą determinacją uderzył wszędzie tam gdzie sięgały jego kontakty, a w odpowiedzi... otrzymał zaproszenie na szkolenie organizowane w Laudun.


Wczesnym wieczorem jednego z pierwszych jesiennych dni, autobusy po trwającej pół dnia drodze, zajechały przed Łuk Triumfalny. Zatrzymały się, a dwa wozy opancerzone rozjechały się, robiąc miejsce. Autokary przejechał za ogrodzenie oddzielające Wrota od miasta i tam dopiero zaparkowały. Pasażerowie zaczęli wysiadać z nich, a następnie czekali na wydanie bagażu osobistego, który jechał w luku bagażowym autokarów. Każdy przy pasie miał kaburę z bronią. Uczestnicy ubrani byli w wygodne stroje składające się z czarnych butów za kostki, spodni z kilkoma kieszeniami w kolorze khaki, brązowego podkoszulka z nadrukiem “GATE-Paris”, ciemnozielonej bluzy oraz kurtki w tym samym kolorze.

Legioniści wyróżniali się z tego tłumu swoimi szarozielonymi mundurami z motywem moro i beretami o intensywnym kolorze zieleni. Kierowali cywili do Łuku Triumfalnego.
Portal oświetlony był wielkimi reflektorami, a wszędzie w koło niego kręciło się mnóstwo ludzi, doglądających rozstawionego sprzętu mającego monitorować wszystko to co tylko przychodziło do głowy naukowcom.

Dzień przed wyjazdem, każdy uczestnik został poinformowany jak miało to teraz wyglądać. Szóstkami mieli przestępować przez wrota. Na drugiej stronie czekali już na nich ludzie z Bazy Zero, stacjonujący przy wrotach. W drogę do ich docelowej Bazy Pierwszej mieli wyruszyć dopiero 12h później. Ponoć potrzebna była aklimatyzacja, bo ludzie różnie reagowali na podróż Wrotami. Medycy już na nich czekali po drugiej stronie.

To był ostatni moment na wycofanie się. Jednak nikt nie zdecydował się z tego skorzystać.


Uczucie towarzyszące podróży przez Wrota było nie do opisania. Trochę jak wystąpienie z własnego ciała, a trochę jak przebiegnięcie kilku kilometrów. W żołądkach niektórych pojawiło się uczucie przypominające dolegliwości lokomocyjne. Każdemu zrobiło się zimno, jakby dopiero co wyszedł z kabiny kriogenicznej. Powietrze tu było rześkie i lekkie, tak różne od paryskiego smogu. Aż chciało się nim zaciągnąć pełną piersią. Pierwsze co ujrzeli to wnętrze olbrzymiej jaskini. Spoglądając za siebie dostrzegli, że po tej stronie wrota były jakby płaskorzeźbą wykutą w gładkiej wcześniej ścianie i doskonale odwzorowywało wygląd Łuku Triumfalnego. Podłoże wydawało się być lite, niczym wylana równo betonowa posadzka. Przestrzeń przy wrotach miała rozmiar szkolnego boiska do piłki nożnej.
Do zafascynowanych i zaaferowanych podróżą nowych gości tego świata szybko doskoczyło do nich kilku Legionistów, ponaglając ich by zrobili miejsce dla kolejnej grupy.


Sklepienie jaskini było bardzo wysokie. Znajdowały się tu prowizoryczne budynki, masa nierozpakowanego sprzętu, kilka jeepów, w tyle nawet można było dostrzec zwierzęta juczne. To co wszystkim rzuciło się w oczy to obecność sprzętu elektronicznego i elektrycznych źródeł światła. Wszyscy przecież od początku mówili, że elektronika nie działa. Każdego to zaskakiwało i budziło pytania
Po kwadransie wszyscy znaleźli się po tej stronie. Medycy doskoczyli do grupy 60 osób pozostając w gotowości na wypadek wystąpienia problemów.

I one pojawiły się. Kilka osób zemdlało, kilku pociekła krew z nosa. Mikail był jednym z pierwszych osób, które zaniemogły. Upadł bez przytomności i dwóch legionistów w towarzystwie medyka odciągnęło go od pozostałych. Medyk nie wyglądał na mocno zaniepokojonego, więc można było uznać, że nie było to coś poważnego. Jacqueline poczuła, że swędzi ją nos. Sięgnęła dłonią i wtedy dostrzegła, że cieknie jej krew. Wyciągnęła chusteczkę i przyłożyła sobie tamując krwotok. Podobnie zareagowała Leokadia, choć jej krwotok szybciej ustąpił. Ku swojemu zdziwieniu nawet Arthur poczuł zawroty głowy. Claude-Henri, Xavier i Erick nie odczuli żadnych problemów, co więcej mieli wrażenie jakby wypili energetyk.
Alexis natomiast ogarnęła euforia i zarazem dziwny wewnętrzny spokój jakiego nigdy wcześniej w życiu nie widziała.

Leokadia i Arthur w pewnej chwili zwrócili uwagę na rozmowy toczące się tuż przy wrotach. Głosy należały do grupy naukowców, którzy stojąc przy Wrotach żywo dyskutowali o jakiejś fluktuacji energii. A mówili bardzo dobrze obojgu znanym języku polskim. Leokadia dostrzegła tam znaną jej twarz doktora Zelenki.

- Witajcie! Jestem Philippe Eluard i jestem szefem ten wyprawy - uwagę wszystkich zwrócił na siebie mężczyzna, który stanął między nowoprzybyłymi, a wrotami. Akurat w momencie kiedy świadomość odzyskał Mikail i z pomocą medyka zaczął się podnosić z ziemi.


- Cieszy mnie niezmiernie, że dołączyliście do nas. Jak już pewnie zauważyliście znajdujemy się w jaskini. A raczej wrota znajdują się w tym olbrzymim kompleksie jaskiń. Kończy się ona wyjściem na powierzchnię, jednak miesiąc spędziliśmy na odkopywaniu go - mówił dalej, a gdzieś z boku kilku Legionistów prychnęło, dając do zrozumienia kto tak naprawdę naginał z łopatą. - Zostało wam powiedziane, że elektronika w tym świecie nie działa. Tak to prawda, bo poza granicami tej jaskini tak właśnie z jakiegoś powodu się dzieje - jeden z naukowców z grupy, która mówiła w języku polskim przewrócił oczami. - Część z was za dwanaście godzin wyruszy do Bazy Pierwszej by wesprzeć grupę tam stacjonującą. A teraz udacie się na odpoczynek. W kolejnej jaskini znajdują się przygotowane dla was namioty. Dobrze wykorzystajcie ten czas, bo marsz do waszego celu zajmie wam cały dzień, bo niestety teren uniemożliwia nam używania ciężkiego sprzętu - po tych słowach kilku Legionistów podeszło do przybyszów. Od razu podeszli do kobiet biorąc ich torby na ramię, by pomóc im przejść do wspomnianej komnaty tego kompleksu jaskiń.

Grupa została przeprowadzona środkiem obozowiska rozbitego przed wrotami. Można było dostrzec budynek pełniący funkcję punktu medycznego i niewiele dalej znajdowała się stołówka, gdzie kilka osób miało akurat przerwę na posiłek. Dwóch legionistów pomachało do grupy, rozpoznając wśród oprowadzających żołnierzy, swoich kolegów.

W końcu dotarli do przewężenia i za nim znaleźli się w drugiej jaskini. Stały tu rozbite czteroosobowe namioty z przygotowanymi już posłaniami. Dochodziło tu światło z sali Wrót, ale każdy namiot miał własne oświetlenie.



 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 19-12-2017, 21:49   #3
 
Ranghar's Avatar
 
Reputacja: 1 Ranghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputację
Arthur przyjął swoje rozkazy z mieszanymi uczuciami. Domyślał się, że musiał już poważnie stać ością w gardle kilku oficerom, że dostał taki przydział. Jego niekonwencjonalny styl walki i bycia sobą rozeszły się echem w Legii Cudzoziemskiej przez te 12 lat służby. Trzy miesiące spędził na opracowaniu i poprowadzeniu dwóch tur szkoleń dla cywili, jakich miał przygotować do projektu GATE-Paris. Pierwotnie miał zamiar zabrać cywilów na szkolenie do dżungli i na pustynie, ale w ostateczności musiał ograniczyć się do pobliskich poligonów i lasów. Wpierw zaczął budować kondycje fizyczną uczestników biegając z nimi po lasach i polach z plecakami wypełnionymi kamieniami. Gnał ich po torach przeszkód, wyprowadzał w las ucząc rozpalać ogień w najgorsze ulewy, uczył orientacji w ternie oraz jak przeżyć na diecie z robaków, roślin, ptaków i ryb. Zależało mu, aby wiedzieli co robić, gdy nagle zostaną sami za liniami wroga. Tym bardziej, że wróg mógł dysponować potworami, elfami, zaklęciami, a nawet bogami, jak zdążyła to już pokazać Japonia sprowadzając pierwszych gości przed kamery telewizyjne. Higginson wprowadził symulowane zasadzki sił wroga przebierając swoich żołnierzy za orki i elfy atakujące cywili. Sam stawał na czole elfów z elfimi uszami z planu Władcy Pierścieni i swoimi bujnymi, długimi, farbowanymi na blond włosami rozwianymi na wietrze. Balony wypełnione lodowatą wodą sprawdzały się w sam raz jako wodne zaklęcia. Granaty dymne i łzawiące też wdawały się mocno cywilom w skórę. To był dobry czas, Arthur mógł odreagować skrócony urlop i dać upust własnej kreatywności pod pretekstem szkolenia. Hitem szkolenia okazał się smok wykonany z drewnianego powozu z kapralem zionącym z pyska miotaczem ognia. Żeby ludziska mogli zobaczyć własne twarze, gdy zobaczyli jak wynurza się z dymu plując ogniem z pyska. Cywile, którzy przeszli pomyślnie próby zostali obeznani z podstawowymi taktykami Legii oraz zostali przyuczeni z korzystania z broni palnej. Zawsze to dodatkowe ręce umiejące bezpiecznie przeładować broń lub paść na twarz, gdy rzucasz granatem.

Kilka ostatnich dni przed wyprawą Arthur spędził pociągając za kontakty kompletując ludzi, sprzęt i materiały potrzebne mu na akcję. Nie mogło zabraknąć wyśmienitego strzelca, byłego mafiosa i szefa kuchni Francesco Bolardo. Jego sumiaste wąsy były równie słynne co jego celne oko. Ciemnoskórego Dada Bello speca od materiałów wybuchowych, byłego boksera. Adama Wilczewskiego speca od zwiadu i łączności, świetnego artysty. Yong Woo Junga dobrego żołnierza i zacnego lekarza. Aakash Suday żołnierza i mechanika. Pozostali bracia nie byli dyspozycyjni w danym momencie, ale zostaje nadzieja, że dołączą za jakiś czas. Póki co będzie musiał sobie poradzić z kilkoma nowymi twarzami, które przydzieli góra.

Arthur wyszedł podekscytowany z autokaru. Poprawił zielony beret na głowie, przeczesał blond włosy ręką oraz poprawił czarny krótki zarost, strzepując z niego okruchy kanapki. Zaczął drzeć japę na żołnierzy i cywili:
- Ruszać się! Brać bagaże i zbiórka w szeregu! Jazda! – Odczekał chwilę, aż wszyscy odbiorą bagaż.
- Ustawiamy się w szóstki, cywile w środku, żołnierze po bokach! Ruszamy! - Wydał rozkaz do wymarszu w stronę Łuku Triumfalnego.
Gdy zatrzymali się przed wrotami wyjął notatnik i zaczął coś skreślać. Wyglądało jakby sprawdzał jeszcze raz obecność, ale on zajmował się już znacznie ważniejszymi sprawami.
Co jeśli będzie to pół wąż i pół kobieta? Głowa węża, bez rąk, może i bez piersi, albo piersi z grubej skóry nie miłej w dotyku? Jak się będzie poruszała? Na nagich ludzkich nogach czy pełza na brzuchu podrzucając pośladki i nogi? Arthur wydawał się mocno zmartwiony rosnącymi drastycznie zapytaniami w myślach.

W końcu padł sygnał do gotowości przemarszu przez wrota. Podoficer zamknął swój notatnik urywając dalszy ciąg nurtujących go pytań i teorii. Przekroczył wrota w pierwszej szóstce. Po wyjściu uderzyło w niego rześkie i chłodne powietrze. Całkiem podobne do tego kiedy instruktor Legii kazał czołgać im się nago przez górskie jaskinie. Skinął do pojawiających się legionistów, którzy odprowadzili pierwszą grupę. Sam został obserwując czy wszyscy przejdą i czy nie będą bogatsi o macki lub dodatkowe głowy wystające z dłoni. Wtedy uderzyły go zawroty głowy, tak jakby stał na jakieś wysokiej półce skalnej lub zmienił zbyt szybko klimat w podróży. Co w sumie mogło mieć całkiem spory sens. Nowy świat, nowy klimat. Już widział w myślach te slogany w biurach podróży. Cóż, trzeba się pozbierać szybko do kupy, bo ktoś inny jeszcze zgarnie mu egzotyczną żonę. Odgonił po chwili natarczywego medyka od siebie, a zawroty głowy osłabły, gdy usłyszał ojczysty język. Ha, Polacy to jednak zawsze wszędzie się wcisną, pewnie w japońskiej bramie też kilku siedzi. Zapamiętał twarze rodaków, by później w coś z nimi pograć lub wypić.

Arthur wysłuchał jednym uchem szefa ekspedycji, wracając do poważniejszych rozważań. A co jeśli głowa będzie jadowita? Może na wszelki wypadek będzie trzeba zrezygnować z przyjemności oralnych? Przynajmniej do czasu wynalezienia odtrutki.

Pokiwał głową nowej eskorcie i dał się zaprowadzić wraz z pozostałym do miejsca spoczynku. Po kilku chwilach wydał stosowne polecenia żołnierzom. Sam zasięgnie także kilku informacji o tym czego mają się spodziewać podczas dalszej podróży, a następnie wieczór spędzi na przemyśleniach. Czy jego dzieci wylegną z jajek?
 

Ostatnio edytowane przez Ranghar : 20-12-2017 o 10:11.
Ranghar jest offline  
Stary 20-12-2017, 17:58   #4
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mężczyzna o nazwisku tak długim, że nawet pisane drobnym druczkiem nie mieściło się w standardowych rubryczkach, po raz kolejny czytał maila, który dotarł do niego z dalekiej Francji. I, nie da się ukryć, cieszył się niezmiernie, że jest w mniej więcej cywilizowanych rejonach świata, gdzie nie tylko był dostęp do sieci, ale i dostęp do środków komunikacji, umożliwiających w miarę szybkie dotarcie do najbliższego lotniska.
Jeszcze parę dni pobytu w głuszy i mogło się okazać, że wymarzona okazja przeszła mu koło nosa.
Oczywiście mogło się okazać, że mimo wszystko nie zakwalifikuje się do grona szczęśliwców, ale Legia była bardziej otwarta na 'obcych', niż Japończycy. Nie mówiąc już o tym, że Claude-Henri miał wielu znajomych w rozmaitych kręgach - tak wojskowych, jak i rządowych. I że miał zamiar bez skrupułów wykorzystać wszystkie te znajomości, by przejść przez pierwsze sito eliminacji.
Wszak wiadomo było, że Legia nie weźmie na szkolenie każdego, kto się zgłosi.

* * *

Na szczęście dla Claude-Henriego czasy Fileasa Fogga odeszły już w niepamięć i nie trzeba było kilkudziesięciu dni, by dotrzeć z Bangkoku do Paryża. Ale nie da się ukryć - Claude-Henrie żałował trochę tamtych lat. Dzisiaj świat był jakby mniejszy - z map zniknęły wszystkie białe plamy, a po miejscach nietkniętych stopą człowieka pozostały tylko wspomnienia. Satelity wsadzały nos w każdy kąt i dla kogoś pragnącego odkrywać nowe lądy raczej nie było pola do popisu.
Gdyby żył dawno, dawno temu, z pewnością ruszyłby z Leifem Erikssonem do Winlandii, z Kolumbem na pokładzie "Santa Marii", z Magellanem w podróż dokoła świata, czy też u boku de Quesady na poszukiwanie legendarnego Eldorado.

Wrota prowadzące z Japonii do innego świata, zamieszkałego przez istoty jakby wzięte z pełnych fantazji umysłów twórców popularnych opowieści o elfach, smokach, wróżkach, były dla niego zamknięte, ale te paryskie - nie. Być może nie.
Z zaproszenia, jakie otrzymał, można było wiele wyczytać, ale z pewnością nie było tam zdania "z pewnością zostanie pan zakwalifikowany". A z różnych źródeł docierały informacje, że liczba ochotników szła w tysiące. Całkiem jakby wybuchła nowa gorączka złota. Pocieszające były wieści dopływające z tak zwanych pewnych źródeł, do których mieli dostęp wysoko postawieni znajomi Claude-Henriego - nie można się dostać do grupy badawczej ani po znajomości, ani za pomocą pieniędzy, ale wystarczyło spełnić wymagania stawiane przed potencjalnymi podróżnikami do innego świata by dostać 'klucz' do Wrót.

* * *

Brak elektroniki, brak samochodów, samolotów, brak wyższej technologii... To wszystko nie przeszkadzało Claude-Henriemu. Wprost przeciwnie.
Prawie pół życia, dorosłego, spędził w takich właśnie, 'dzikich' warunkach. Na łonie natury, czasami nawet goło i boso. Prawie. I na owym łonie natury czuł się jak ryba w wodzie. Czy raczej wydra, bo z natury był myśliwym, nie ofiarą.

Westchnął, przypominając sobie naukowców, których miał pod opieką nad Amazonką. Aż dziw, że nie osiwiał. I miał nadzieję, że tacy nie przejdą przez Wrota jeszcze przez kilka długich lat.

* * *

Szkolenie...
Było ciekawe, to musiał przyznać, chociaż w niektórych przypadkach zatrudniłby raczej fachowców od efektów specjalnych. Chwilami zastanawiał się, czy w niektórych przypadkach szkolenie nie było zbyt łatwe. Sam mógłby dorzucić kilka pomysłów. Ale rozumiał też, że zbyt gęste sito spowodowałoby zbyt znaczne zredukowanie ilości przyszłych badaczy. Miał tylko nadzieję, że ci, co przez szkolenie przebrnęli, nie będą się od razu uważali za Davy'ch Crockettów i Tarzanów w jednym.
Instruktorzy z Legii usilnie wybijali z każdej zbyt dumnej czy zarozumiałej głowy takie podejście do zagadnienia, ale wiadomo - nie każdy głupi pomysł dawało się z głowy wybić.
Na szczęście niektóre z zajęć stawiały na współpracę drużynową, a egoiści i 'samotne wilki' naprowadzani byli (aż do skutku) na jedyną słuszną drogę postępowania. Być może nie wszyscy do końca uwierzyli w prawdziwość powiedzenia 'jeden za wszystkich, wszyscy za jednego', ale podstawy tej idei wpojono każdemu.
Przynajmniej teoretycznie.

* * *

Wyżywienie, ubranie, sprzęt. Legia dostarczała niby wszystko, ale i tak wolał zabrać ze sobą kilka rzeczy, które sprawdziły się w paru miejscach globu.
Na przykład broń.
To, czym na co dzień posługiwali się legioniści, bardziej pasowało do prowadzenia wojny, niż do misji badawczej. Po tamtej stronie będą jeść prowiant z puszek, czy też od czasu do czasu trzeba będzie udać się na polowanie? A jakoś nie wyobrażał sobie biegania za zwierzyną z H&K HK416F.
Faktem jest, że Sig Sauer też się na polowania nie nadawał, ale od czasu do czasu i trzeba było dobić niedokładnie strzelonego zwierzaka.
A swoją drogą zastanawiał się, ilu kandydatów ma świadomość, że mięso, które trafia na stół, pochodzi z jakiegoś zwierzęcia, które trzeba zabić, a w dziczy - przede wszystkim znaleźć.

* * *

Przejście przez Wrota było... dziwne, ale, na szczęście, nie towarzyszyły mu objawy towarzyszące na przykład wchodzeniu w nadprzestrzeń, tak chętnie i szeroko opisywane w książkach SF. W każdym razie Claude-Henri nie odczuł ani zawrotów głowy, ani chęci pozbycia się ostatniego posiłku. Wprost przeciwnie - poczuł się znacznie lepiej, niż w normalnym świecie.
Emocje, związane z nowym światem, czy może powietrze po tej stronie Wrót po prostu było lepsze? To się miało okazać.

...

Miesiąc odkopywali wyjście... Przez kolejny mogli położyć szyny, jak w kopalni, i puścić mały parowozik, pomyślał, gdy Philippe Eluard wspomniał o konieczności noszenia wszystkiego na własnych plecach. Jak by nie było, mieli tu prąd, a niektóre ze środków transportu nie wymagały ani elektryczności, ani elektroniki. Na przykład stadko mułów. No chyba że obrońcy praw zwierząt już zaczęli protestować...
Ale nie da się ukryć - położenie torów chyba nie było aż takie trudne? Początki idei transportu na szynach sięgają ponoć starożytności, a w kopalniach pierwsze pojawiły się paręset lat temu.
Lenistwo, czy nikt nie raczył pomyśleć, jak ułatwić 'nowym' pierwsze kroki? Bo na brak rąk do pracy raczej nie powinni się uskarżać.
No ale nie on był tym, który miał zamiar wypytywać o takie drobiazgi.
Poza tym - może chodziło o to, by uczestnicy misji poczuli na własnej skórze, że życie w nowym świecie nie jest usiane różami.

...

Równouprawnienie...
Uśmiechnął się lekko, gdy usłużni legioniści rzucili się by pomóc żeńskiej części grupy badaczy w noszeniu bagaży.
Czy będą tacy uczynni gdy trzeba będzie ruszyć do Bazy Pierwszej? Był przekonany, że nie. Miał też nadzieję, że nie będzie miał zbyt często do czynienia z ludźmi, traktującymi cywilów jak zgraję osób upośledzonych umysłowo. No ale niektórzy tak mieli - skoro na nich wrzeszczano, by wbić im coś do głowy, to i innych uważali za tak samo głupich. Dlatego unikał wojska.
No i okazało się, że nawet Legioniści nie byli wolni od tej maniery. Na szczęście nie każdy przedstawiciel rodzaju militum należał do podrodziny wrzaskun, nie każdy też uważał, że we wszystkim jest lepszy i mądrzejszy od pozostałej części ludzkości.

Zabrał swoje rzeczy i ruszył w stronę namiotów. Rozgościł się w pierwszym pustym. Miał zamiar poczekać na pierwszych współlokatorów, a potem rozejrzeć się po okolicy. Kuchnia, ubikacje...

Minęło dobre kilka chwil nim do namiotu zajrzała czyjaś głowa. Fioletowe włosy i dyndające na uszach dość charakterystyczne kolczyki z pewnością należały do kobiety.
Claude-Henri wstał na widok gościa, dziewczyny którą kojarzył ze szkolenia. Zresztą... takiej fryzury trudno było nie zauważyć.

- Witam w mych skromnych progach - powiedział.

 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 24-12-2017 o 12:19.
Kerm jest offline  
Stary 22-12-2017, 00:12   #5
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://pruvodcevyzivou.cz/wp-content/uploads/2017/09/podzim-700x336.jpeg[/MEDIA]

Jesień była dla niej ciężkim okresem. Październik zawsze przywoływał wspomnienia, a w złoto czerwonych liściach widziała jedną twarz. Zapach umierających drzew przypominał tamten wieczór, a Jacqueline nie chciała pamiętać. Paradoksalnie te najprzyjemniejsze mgnienia przeszłości - smakujące szampanem i tortem cytrynowym bolały najbardziej. Sprawiały, że powietrze wydawało się cięższe, szalik za ciasno zawiązany, a płaszcz stanowczo za gorący. Unikała wspomnieniogennych części Londynu, ale nie mogła uciekać w nieskończoność, w końcu strach i poczucie goryczy ją dopadało i przyduszało swoim ciężarem, a ona nie potrafiła się uwolnić.
To zaburzało postrzeganie rzeczywistości, zakotwiczało niepotrzebnie umysł w przeszłości, która tak naprawdę nie powinna mieć już znaczenia. Była tym czym była czyli dniami minionymi. Wedle mniemania panny Summer ludzie stanowczo zbyt wiele uwagi poświęcali temu co już było, z drugiej strony było to całkowicie ludzkie i naturalne. Tym bardziej drażniło jej rozsądek, bo wspomnienia i ich wpływ na świadomość jednostki były nierozerwalną częścią jestestwa rasy ludzkiej i ciężko było z tym walczyć. Mimo to starała się, bo wiedziała, że emocje i uczucia są zawsze złymi doradcami, a ich podszepty zazwyczaj sprowadzają na manowce. Człowiek poddający się emocjom był jak wędrowiec ściągnięty na moczary śmiertelną ciekawością przez błędne ogniki - kolejnym głupcem w bagnie.

Z tego też powodu nim zgłosiła się do projektu GATE-Paris rozważyła wszystkie za i przeciw, na spokojnie. Zrobiła nawet jedną z tych głupich tabelek "za" i "przeciw", by mieć wszystko czarno na białym. Mając zebrane wszystkie dane szybko doszła do wniosku, że w jej obecnej sytuacji najlogiczniejszym wyjściem będzie wyjechać i zdecydować się na ten krok. Nie była to zachcianka krwawiącego serca, a poukładanego umysłu.
W końcu, nieważne jaki obrót obrałyby sprawy za Wrotami, Jacqie nikomu nie sprawi przykrości swoim zniknięciem nawet jeśli miałoby to się skończyć jej śmiercią, a dzięki temu posunięciu ona być może będzie w stanie znów zacząć oddychać.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hvbl66d-PXk[/MEDIA]

Stała pod salonem jubilerskim oglądając cienką bransoletkę z białego złota, która ledwie kilka dni temu była jeszcze zupełnie innym rodzajem biżuterii. Zakładając bransoletkę czuła ulgę, zupełnie jakby ktoś w końcu zdjął jej z piersi leżący na niej kamień.
Nie była w stanie zupełnie wyrzucić swojej przeszłości, ale mogła ją przetopić i zmienić w całkowicie coś nowego, ładnego, gustownego, a jednocześnie nienachalnego. Przynajmniej na dzień dobry, uniknie smutnych, współczujących i tych zakłopotanych spojrzeń ludzi, którzy nie bardzo wiedzieli jak zareagować na jej przeszłość. Większość mówiła coś głupiego o współczuciu, nawet go nie odczuwając, inni mówili, że im przykro kiedy tak naprawdę rozmyślali o tym co jeść na brunch. Tym sposobem również i ona nie będzie czuła ciężaru biżuterii, który w pewien sposób od razu przypisywał ją do grupy społecznej, w której ona nie chciała się znajdować. Inni zaś nie będą zadawali głupich pytań i wygłaszali poprawnie społecznych frazesów, które w rzeczywistości nie znaczyły nic. Rozpocznie wszystko od nowa z całkowicie czystą kartą.
Pewna swojej decyzji jak nigdy w życiu, narzuciła na plecy wygodny plecak ze stelażem i wrzuciła go do bagażnika czekającej na nią taksówki. Na końcu drogi dostrzegła dziecko bawiące się balonikiem. Zatrzymała się na kilka chwil, bo to mógł być ostatni taki widok w jej życiu. Wyjęła z futerału analogowy aparat firmy Canon i przykucnęła by lepiej ująć całą scenę. Nikły, blady uśmiech wykwitł na jej wargach gdy nacisnęła spust, tym samym otwierając migawkę, by ta pochłonęła światło i wypaliła obraz na kliszy. Chwilę jeszcze spoglądała za małym człowiekiem i jego balonikiem, a później bez słowa wsiadła do taksówki cicho zamykając za sobą drzwi.
Nie pożegnała się z Londynem. Pożegnanie oznaczałoby, że ma zamiar tu wrócić.

[MEDIA]http://www.arabianbusiness.com/sites/default/files/styles/full_img/public/images/2013/07/16/London%2Btaxi.jpg.jpg[/MEDIA]

Panna Summer była już gotowa do wyjazdu, przeszła całe szkolenie, w błocie, pocie, masie siniaków i zadrapań. Nie poddała się, choć niektórymi wieczorami miała ochotę krzyczeć. Nie wysiłek tak ją wykańczał, ten potrafiła sobie zaserwować sama, w trudnych górskich terenach z siodełkiem pod tyłkiem i parą pedałów pod stopami. To nie ból ją przerażał i to nie zakwasy sprawiały, że miała ochotę wyć. Namacalność jej decyzji dopiero na szkoleniu dała o sobie znać. To, co zamierzała zrobić było przerażające, ale wiedziała, że to jedyny sposób by jej umęczony wspomnieniami umysł w końcu mógł odpocząć. Znalezienie się w innej rzeczywistości bez znajomych zapachów, widoków i smaków miał nadać jej życiu nowego znaczenia. Musiała w to wierzyć.
Kiedy jechała do wrót po szkoleniu spoglądając na jesienny krajobraz utwierdziła się w decyzji całkowitego zerwania z przeszłością. Nie była tego pewna wyjeżdżając, bo jej ludzka część podświadomie nie chciała by wspomnienia umarły, ale fizyczny ból uświadomił jej, jak lepszy jest od tego psychicznego. Już nie miała wątpliwości.


Wrota były takie jakimi spodziewała się je ujrzeć. Oczywiście widziała je w internecie i w doniesieniach medialnych. Ale zobaczyć coś na ekranie, a móc stanąć obok tego i spojrzeć na to własnymi oczami było czymś zupełnie innym.
Platynowłosa, trochę za chuda kobieta oglądała wrota, nie poświęcając zbytniej uwagi towarzyszącym jej osobą. Tylko kobieta o włosach w kolorze szafirów zwróciła jej uwagę. Kobiety, które lubiły nietypowe odcienie włosów musiały być odważne, w końcu łamały podstawowe konwenanse społeczne. Lub chciały nimi coś przykryć, ale Jacqueline nie miała się o tym przekonać, aż do momentu przejścia przez Łuk Triumfalny, a może i nigdy. Cała reszta wydawała się być całkowicie zwyczajna żeby nie powiedzieć nieciekawa. Oczywiście Jacqueline zdawała sobie sprawę, że do programu nie zakwalifikowałby się byle jaki Smith czy Brown, ale to nie wykluczało przeciętnych osobowości. Sama nie uważała siebie za taką, ot kobieta, której życie wykoleiło się na tylu płaszczyznach, że nie było sensu już kłaść nowych torów.
Mimo pewności swojego postanowienia nie chciała jeszcze opuszczać dobrze jej znanego świata, choć jeden wdech więcej, jedno spojrzenie, wciąż to samo niebo.. Przedłużała tę chwilę, zupełnie jak dziecko nim wskoczy do zimnego basenu - jednocześnie podniecone i sparaliżowane tym co nastanie. Białowłosa chciała dobrze zapamiętać t chwilę, bo być może kiedyś te wspomnienia pozwolą jej przetrwać zimną noc.

Była w drugiej szóstce. Popatrzyła za pierwszą, która przeszła przez wrota, a słysząc drącego się na nich jakby byli mięsem armatnim, Legionistę, aż odetchnęła z ulgą, że typowy mięśniak poszedł przodem. Nie to żeby miała coś do wojskowych, uważała, że to ludzie, którzy wiedzą co robią i w sytuacji zagrożenia powinna zdać się na ich osąd, ale jak pokazał długowłosy mężczyzna nie byli najlepsi w komunikacji społecznej. Nie musiała mu jednak zwracać uwagi bo to nie do niej darł się jak na jednego ze swoich półgłówkowatych podwładnych. Mogła w ciszy i bez zbędnych wrzasków kontemplować istotę wrót - potęgi, której oni nie potrafili jeszcze zrozumieć.
Kiedy nadeszła ich kolej przejścia przez wrota, Jacqie zarzuciła na plecy plecak, poprawiła zapięcia, w pasie i nad biustem. Upewniwszy się, że plecak dobrze leży, a ciężar nie jest oparty jedynie na jej barkach ruszyła w kierunku Łuku Triumfalnego. Cóż za ironia - pomyślała.
Pochwyciła spojrzenie brodatego mężczyzny, w mundurze legionisty. Swoim zwyczajem nie uśmiechnęła się, tylko spoglądała na niego zimnymi oczami, a lodowce zamknięte w błękicie jej tęczówek przepłynęły z wolna. To trwało chwilę, ledwie jedno mgnienie i Erick nie mógł być pewien czy kobieta popatrzyła na niego, czy po prostu zobaczyła coś za nim, przypadkowo kierując spojrzenie w jego kierunku.

Przejście przez wrota było surrealistyczne. Spadanie i unoszenie się jednocześnie, coś jak jechanie w dół góry z pełną prędkością roweru bez hamulców. Po chwili lingwista mogła też odczuć jego skutki. Krwotok z nosa niezbyt obfity, był jednak dokuczliwy. Przyłożyła więc chusteczkę do nosa i pozwoliła obejrzeć się lekarzowi polowemu - tak na wszelki wypadek. Wedle jej domysłów, był to jedynie efekt uboczny zmiany świata, biorąc pod uwagę, to jak wiele mogło się stać była to niewielka cena za zmianę swojego położenia we wszechświecie, a może i nawet wymiarze, czy czasoprzestrzeni. Jacqueline poprawiła plecak i grzecznie podziękowała w płynnym francuskim za pomoc, zaoferowaną jej przez jednego z Legionistów. Nie po to przeszła mordercze szkolenie by teraz posiłkować się mięśniami mężczyzn, szczególnie w chwili, gdy była całkowicie zdolna by samej przenieść swój bagaż. Plecak był wygodny, a ona po podróżach jakie zwykła odbywać wcześniej była przyzwyczajona do noszenia go.
Korzystając z chwili samotności i momentu rozprzężenia po przemowie dowódcy całej ekspedycji Jacqie mogła skupić się na obserwacji otoczenia i poznawania go. Palce świerzbiły aby otworzyć futerał i wyciągnąć z niego aparat, nie chciała jednak tak na dzień dobry nachalnie wpychać ludziom obiektywu przed twarze, zaniechała więc tego pomysłu. Pozostawiła jednak przy sobie apart. Odstawiła plecak do jednego z namiotów, w którym jeszcze znalazła miejsce i który zajmowany był przez inne kobiety a potem z aparatem w pokrowcu zawieszonym na szyi udała się na przechadzkę po jaskini co by rozejrzeć się i zaznajomić z terenem. Dodatkowo spacer miał tez przyzwyczaić jej płuca i ciało do zawartości tlenu w powietrzu, a rozprostowanie kości miało być tylko dodatkiem.
 

Ostatnio edytowane przez Lunatyczka : 22-12-2017 o 10:40.
Lunatyczka jest offline  
Stary 22-12-2017, 01:08   #6
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację

Miesiąc wcześniej. Gujana Francuska

Cytat:
“Bracie,

Mam nadzieję, że ten list zastanie Cię w dobrym zdrowiu. Minęło tak wiele miesięcy od naszej ostatniej korespondencji i równie dużo mam Ci do opowiedzenia. Żałuję, że…”
Erick gwałtownie uniósł spojrzenie i skierował je na wprost. Przeraźliwy ni to krzyk, ni to pisk urwał się, zanim zdążył na dobre wybrzmieć, zostawiając po sobie monotonny szmer deszczu. Głucha ulewa przytłaczała i stawała się nieustającym białym szumem, który strumieniami wpływał do uszu, bez przerwy pobudzając biologiczny analizator widma do pracy.
Żołnierz Legii Cudzoziemskiej bywał już w lasach tropikalnych, jednak nadal nie potrafił przywyknąć do ich hałasu. Dla kogoś w jego zawodzie wszelkie poruszenie, każdy dźwięk zwiastował zagrożenie. Żaden żołnierz, który cenił swoje życie, nie przechodził obok takich sygnałów obojętnie. Część jedynie nauczyła się je ignorować na tyle, by móc spać w nocy i nie zrywać się do broni co pięć minut.

Mężczyzna odchylił głowę i westchnął przeciągle. Nie przepadał za dżunglą. Ulewa nie przygasała nawet na moment. Wszędzie wilgoć, zaduch i upierdliwe insekty. Ubiór lepił się do skóry, nie pozostawiając na sobie suchej nitki. Oczywiście już dawno temu nauczył się, by nie wyrażać tych żali na głos. Po pierwsze Legionista nigdy na poważnie nie narzekał na warunki pogodowe. Nie, jeśli szanował swoje fikcyjne imię. Po drugie prędzej czy później i tak akceptował swój los, a przeklinanie otoczenia było tylko sposobem na to, by nie oszaleć.

Flanigan zamrugał kilkakrotnie i starł pot z czoła. Jego kryjówka chroniła go przed bezpośrednim kontaktem z deszczem, nawet jeśli ten spływał mu pod pośladkami. Przez ostatnie dwadzieścia kilometrów Erick oraz jego drużyna przedzierała się przez florę Gujany Francuskiej. Mordęga zdawała się nie mieć końca i dopiero dwóch Legionistów musiało zasłabnąć, by dowódca zlitował się nad ich nędznymi duszami i zarządził kwadrans odpoczynku. Większość padła tak jak stała, nie bacząc na “soczki anielic”. Erick natomiast zachował w sobie tyle determinacji, że pierwsze trzy minuty poświęcił na poszukiwania. I tak odnalazł skromną jaskinię, płytką i niewygodnie niską, która być może w przeszłości służyła jako leże jakiegoś mniejszego drapieżnika. Oczywiście nim Legionista do niej wpełzł, upewnił się, że nie zastał żadnego jadowitego lokatora, a następnie zablokował wejście porcją szerokich liści, tak by zapewnić sobie odrobinę prywatności.

Erick zwykle nie stronił od ludzi, ale w tej chwili potrzebował czasu, by pobyć ze sobą. Zerknął na trzymane w dłoniach wodoszczelne opakowanie, w którym przechowywał dobrze znaną mu kartkę papieru. Tekst, który czytał średnio kilka razy w tygodniu, jeśli miał ku temu okazję. Pamiętał już każde słowo, ba, kształt każdej litery. Ten fakt nie przeszkadzał mu jednak w tym, by lektura za każdym razem pochłaniała go na nowo.

Legionista zamrugał ponownie, a następnie znużony potarł oczy. Miał kwadrans, mógł przez ten czas się zdrzemnąć. Jeszcze przed Legią opanował sztukę zasypania w kilka sekund. Piętnaście minut snu pozwoliłoby mu wypocząć, odzyskać chociaż kwant utraconych sił. Mięśnie piekły niemiłosiernie, a kończyny odmawiały posłuszeństwa. Dwadzieścia kilometrów nie było dużym dystansem. Nie w umiarkowanym terenie, gdzie każdy krok nie musiał być okupowany machnięciami maczetą i walką z komarami, dźwigając do tego trzydzieści kilogramów sprzętu.
Tak, był zmęczony i krótka drzemka mogła zdziałać cuda. Zamiast tego wolał wpełzać tutaj, schować się przed światem. I pogrążyć się w sentymentach. Po co? Brakowało mu fizycznej męczarni, że musiał jeszcze katować się psychicznie? Sam by się nie zgodził z tym stwierdzeniem. Potrzebował tych sentymentów. Potrzebował tych wspomnień. Przeszłość, nawet jeśli zostawił ją za sobą, kiedy wstępował w szeregi Legii Cudzoziemskiej, ukształtowała go na takiego człowieka, jakim był teraz. Nikt nie mógł się tak po prostu od niej odciąć. Erick widział to w innych, nawet jeśli w jego jednostce nie rozmawiano o życiu przed Legią. Potrzebowali chociaż części tej przeszłości. Bo kim bez niej byli?


Sprawdził zegarek. Czas biegł nieubłaganie. Za osiem minut będzie musiał opuścić swoją “bazę” i kontynuować marsz. Przetrwa. Dobrze to wiedział. Znał swoje możliwości, nawet jeśli w oddziale żartowano ze sprawności kaprali. Nie posłali by go tutaj, gdyby wiedzieli, że nie jest zdolny przez to przejść. O dziwo Legii nie zależało na śmierci swoich Legionistów, nawet jeśli niektórzy uważali inaczej.
Prychnął i wyjął zza wojskowej kamizelki kolejne plastikowe opakowanie. Te tym razem skrywało w wodoszczelnym zamknięciu nie list a zdjęcie.


- Zupełnie jak w Wietnamie, co nie, staruszku? - mruknął Flanigan, przyglądając się postaci.
Mężczyzna na zdjęciu miał na imię Edward i był najsilniejszym węzłem trzymającym Ericka w przeszłości. To on nauczył go wszystkiego. Swego czasu bał się go, teraz już tylko podziwiał. Surowy ale nie brutalny. Bezwzględny ale opiekuńczy. Bohater ale przecież zwykły człowiek. Kiedyś go nienawidził, teraz skrycie pragnął znów się z nim zobaczyć. Ostatni raz, nim starość mu go zabierze.

Legionista pokiwał głową i schował zdjęcie ojca, wracając do listu.

Cytat:
“Bracie,

Mam nadzieję, że ten list zastanie Cię w dobrym zdrowiu. Minęło tak wiele miesięcy od naszej ostatniej korespondencji i równie dużo mam Ci do opowiedzenia. Żałuję, że nie możemy porozmawiać w cztery oczy. Stęskniłem się za Tobą. Wszyscy tęsknimy.

Byłem ostatnio u rodziców. Uwierzysz, że nadal nie pozwalają ruszyć Twojego pokoju? Kiedy tam wszedłem, miałem wrażenie, że zastanę Cię na łóżku ze słuchawkami na uszach i zagapionego w te Twoje plakaty z Cadillacami.

Mama przeszła w końcu na emeryturę, czy raczej szpital wykopał ją na siłę. Broniła się jak mogła, by jeszcze rok popracować z pacjentami, ale stawy w końcu odmówiły posłuszeństwa. I dobrze, przynajmniej będzie mogła posuszyć głowę staremu. Teraz siedzi w domu i piecze ciastka. Co zabawne, ciągle przyłapuję ją na tym, że myli nasze imiona.

Ojciec jak to ojciec, wybiera się czasem na polowania jak za dawnych lat. Co prawda oko już go zwodzi, ale równie uparcie co mama nie chce złożyć karabinu. Wiesz, próbowałem z nim porozmawiać. O Tobie. Chyba nadal Ci nie wybaczył. Może po prostu wszystkiego nie rozumie, podobnie jak ja. Nie martw się, w końcu mu przejdzie.

Z Sophie spodziewamy się drugiego syna. Dostałem się do nowej kliniki i przeprowadziliśmy się pod Berlin. Pensja znacznie większa, w końcu zapewnię rodzinie dobre warunki. Poza tym wspieram staruszków jak mogę. Nie uwierzysz, ale Mike nie może się doczekać, by poznać swojego wujka. Opowiadałem mu o Tobie. Ciągle powtarza, że chce zostać żołnierzem - chyba wziął Ciebie za swój wzór.

Słuchaj, rozumiem, że masz swoje powody, by robić, to co robisz. Zawsze podążałeś swoimi ścieżkami. Chcę, żebyś wiedział, że dla mnie zawsze będziesz moim starszym bratem i nigdy się od Ciebie nie odwrócę. Proszę Cię tylko o to, byś odezwał się czasem i dał znać, że żyjesz. Cokolwiek się nie wydarzy, kimkolwiek się nie staniesz, nadal pozostajemy rodziną.

Niech Bóg ma Cię w swojej opiece.

Joseph,

Falkensee 10.1.2014”
- Hej, Erick! - głos z zewnątrz sprowadził go na ziemię. Speszony, szybko schował list oraz zdjęcie. - Jak już skończysz robić sobie dobrze, to wyłaź z tej dziury. Dowódca zarządził wymarsz.

***



Dzień wcześniej. Gdzieś pod Paryżem

Ostrze obcinarki trzasnęły, otwierając cygaro. Erick obrócił nim w palcach i przytknął leniwie do ust, sprawdzając ciąg. Zadowolony, zacmokał jeszcze kilkakrotnie, po czym sięgnął do kieszeni, wyjmując zapalniczkę gazową. Trzymając cygaro pod kątem, przez kilka dłuższych chwil opalał je równomiernie, przyglądając mu się z pełną uwagą. Legionista zdawał się nie zauważać otoczenia, jakby przedmiot nałogu stał się dla niego całym światem. Dopiero kiedy końcówka zaczęła się intensywnie jarzyć, przedmuchał dwukrotnie, a następnie wciągnął w usta pierwszą porcję dymu.

Czuł, jak spływał na niego błogi spokój. Jakby ktoś ułożył go do ciepłego i miękkiego łóżka. Wypuścił dym i zmrużył oczy. Dla pełni szczęścia sięgnął jeszcze po szklankę whiskey z lodem i przepłukał nim gardło.

Wreszcie miesiąc spędzony w dżungli zaczął z niego wychodzić.


Dopiero teraz Flanigan powiódł spojrzeniem po sali. W cywilu i bez broni u pasa czuł się nagi. Uspokajała go natomiast myśl, że nie pierwszy raz spędzał czas w tym pubie. Zawsze tu wpadał na przepustce, z kilku powodów. Po pierwsze było to na tyle blisko Paryża, by w razie czego szybko się tam przetransportować, ale też na tyle daleko, by poczuć się swobodnie. Po drugie w barze mógł zamówić swoje ulubione trunki. I po trzecie właściciel lokalu był wiernym fanem starego amerykańskiego rocka, przez co klienci mieli okazję nacieszyć nim uszy. Jak dotąd Erick nie znalazł drugiego takiego miejsca we Francji, więc postanowił się tutaj zadomowić.

Zaciągnął się jeszcze kilkakrotnie, pozwalając, by myśli krążyły nieskrępowanie. Siedział sam przy stoliku w rogu lokalu. Pomimo względnej beztroski, miał oko na całe pomieszczenie i podświadomie obserwował wszystko, co się tam działo. Do tej miejscowości przyjechał z jeszcze jednym Legionistą, ale tamten ponad cygaro, whisky i amerykański rock przedkładał wizyty w burdelu. Erick nie miał mu tego za złe, przynajmniej miał więcej czasu dla siebie, co w każdym wojsku było prawdziwym rarytasem.

Od niechcenia podniósł wzrok na telewizor umieszczony przy barze. Francuska telewizja transmitowała na żywo obraz helikoptera. Widok Wrót zdołał już wrosnąć w wizerunek mediów na dobre. Po kilku tygodniach przestały robić tak wielkie wrażenie.

Po powrocie z Gujany Francuskiej słyszał na jednostce, że jego przełożony, chorąży Arthur Higginson przez ostatni miesiąc prowadził szkolenia dla cywilów, którzy mieli zostać wysłani na drugą stronę. Może ciężko w to uwierzyć, ale Erick cieszył się z transferu do dżungli. Wolał moknąć i dać sobie pogryźć tyłek pająkom wielkości kota, niż użerać się z cywilami, a do tego brać udział w całym tym projekcie GATE-Paris. Kapral Flanigan wbrew powszechnej opinii nie był tak zafascynowany Wrotami, jak reszta. Elfy, orki, latające wiwerny? Dla Ericka była to jakaś dziecinada. W młodości nigdy nie interesował się fantastyką. Rock&Roll, stare samochody oraz okazjonalne bójki wypełniały jego młodzieńcze hobby w całości.

Afganistan to była prawdziwa wojna. Terroryści i ich okrucieństwo - z tym powinni walczyć. Nie z jakimiś zmutowanymi oszołomami w średniowiecznych pancerzach i z łukami. Chcieli tam posyłać badaczy? Proszę bardzo, jemu się nigdzie nie śpieszyło. Współczuł Legionistom z pierwszego zwiadu i liczył na to, że Legia nie pośle tam już więcej swoich.

- Paranoja - mruknął, upijając whiskey.


- Cześć, jestem Amy. Mogę się przysiąść?

Erick odłożył szklankę i przyjrzał się dziewczynie pochylającej się nad jego stolikiem z niedopitym drinkiem w ręce. Jej Francuski był perfekcyjny. Legioniście ciężko było określić wiek nieznajomej, ale mógł bez omyłki stwierdzić, że nie był to jej pierwszy drink tego wieczora. Uśmiechała się do niego przyjaźnie i przeskakiwała spojrzeniem z jego twarzy na ramiona oraz trzymane w dłoni cygaro. Nie była jeszcze pijana, co najwyżej wstawiona.

Flanigan był niczego sobie, nie mógł temu zaprzeczyć. Sylwetka Legionisty w połączeniu z choćby przeciętną urodą dawały piorunujący efekt, a Erickowi tego drugiego nie brakowało. Kapral nie miał problemu z kobietami, chociaż jego związki nie były ani liczne, ani specjalnie treściwe. Nie wspominając już o tym, że małżeństwo w jego zawodzie było problematyczne.

Legionista przygryzł cygaro i zaciągnął się, nie spuszczając z dziewczyny spojrzenia.
- Nie stać mnie na ciebie - odparł, wypuszczając kłębek dymu.

Dziewczyna w odpowiedzi zamrugała i wyprostowała się lekko. Zdawała się zbita z tropu.
- Słucham? - zapytała, jakby się przesłyszała.
- Nie stać mnie na ciebie - powtórzył beznamiętnie i oparł cygaro o popielniczkę, jednocześnie kołysząc lekko głową w rytm muzyki.

Amy zmarszczyła czoło i skrzywiła się nieprzyjemnie, jakby coś do niej docierało.
- Nie jestem… nie jestem prostytutką! - burknęła, urażona. Legionista wzruszył na to ramionami i zaciągnął się raz jeszcze.
Po pięciu sekundach namysłu niedopity drink dziewczyny wylądował na twarzy Ericka.
- Dupek! - warknęła, odwracając się i ruszając w kierunku wyjścia.

Flanigan zmrużył oczy i przetarł oblicze dłonią. W tym samym momencie, kiedy oburzona Amy opuszczała lokal, przez drzwi wejściowe wślizgnął się mężczyzna w mundurze Legii Cudzoziemskiej.


Na jego widok Erick westchnął przeciągle i spróbował zaciągnąć się cygarem, ale ten musiał zgasnąć, zamoczony w niespodziewanym drinku. Mężczyzna natomiast rzucił krótkim spojrzeniem po sali, momentalnie namierzając nim Ericka, jakby ten miał jakiś identyfikator lewitujący nad głową.

- Nieudana randka? - zapytał, podchodząc do stolika i przyglądając się kapralowi.
- Czołem, sierżancie Task. Przysiądziecie się? - odparł z wymuszoną grzecznością. Jednocześnie ponownie dobył zapalniczki i z oślą upartością spróbował odpalić cygaro.
- Może innym razem, Konował. Nie przyszedłem tutaj w celach towarzyskich. - Ton starszego stopniem Legionisty był chłodny, acz nie przebijała się w nim wrogość, po prostu profesjonalizm. Mimo to skorzystał z okazji i usiadł naprzeciwko Ericka, kładąc swój karabin na stole.

Flaniganowi udało się w końcu odpalić cygaro. Trzymając go w zębach, dolał sobie whiskey. Wzrok sierżanta przewiercał go na wylot, ale najwidoczniej nie śpieszyło mu się z oznajmieniem celu wizyty.

- No więc? - mruknął zniecierpliwiony Erick.
- Zostaliście oddelegowani za Wrota.

Legionista parsknął trzymaną w ustach whiskey, przez co opluł stolik, przy którym siedzieli, karabin sierżanta i samego sierżanta. Na koniec dostał ataku kaszlu.
- Jaja sobie robicie? - zapytał z nadzieją, kiedy już doszedł do siebie.
- To jest rozkaz, kapralu Flanigan. Jeszcze dzisiaj wracacie do paryża - ton Taska nie zmienił się nawet o jotę. Erick nienawidził go za to, ale musiał przyznać, że Legionista wraz z głosem posiadał stalowe nerwy i nigdy nie panikował na polu bitwy.
- Mój oddział został oddelegowany do tego zadania?
- Tylko chorąży Higginson i ty, kapralu. Będziecie zabezpieczać grupę ekspedycyjną.

Erick wsparł się na łokciu i przeczesał włosy, pozbawiony już wszelkiej nadziei. Rozkaz był święty. W Legii nie istniało takie stwierdzenie, jak odmowa wykonania rozkazu, choćby miałoby to skutkować śmiercią wykonującego.
Jego los został już przesądzony. Nie miał ochoty, ani właściwie potrzeby się spierać. Zrobi, co będzie do niego należało.

- Dasz mi chociaż dopalić? - westchnął, przygryzając cygaro.
- Poczekam w jeepie na zewnątrz - skinął sierżant, wstając z miejsca i zabierając karabin. Posłał ostatnie spojrzenie kapralowi, po czym sztywnym krokiem opuścił lokal.

- Moje zasrane szczęście - mruknął Flanigan.

W głośnikach nad barem zmienił się kawałek.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=40JmEj0_aVM&[/media]

***

Teraźniejszość. Paryż

Zaraz po powrocie do jednostki, Erick został szczegółowo wprowadzony w sytuację. Dowiedział się, co mu wolno, a czego powinien unikać oraz jaki jest zakres jego obowiązków.
W międzyczasie zdołał napisać list zaadresowany do brata. Zostawił go jednemu z Legionistów, by wysłał go po jego odjeździe. Miał jakieś dziwne wrażenie, że może to być ostatnia okazja na odezwanie się do rodziny. Dlatego napisał. O wszystkim.

Na koniec został odesłany do kwatermistrza, gdzie pobrał swój ekwipunek. Zdjęcie ojca oraz list od Josepha schował w bucie. Te przedmioty były dla niego zbyt ważne, by mógł się z nimi rozstać.

Kiedy wszystko zostało już zapięte na ostatni guzik, wsiadł do autobusu.

***

Chociaż nie przepadał za anomaliami związanymi z Wrotami, nadal odczuwał do nich pewien respekt. Były potężne i pełne tajemnicy. Stojąc pod nimi, człowiek miał wrażenie bezbronności. Czym te cholerstwa były i jak należało z nimi walczyć? Cóż, tego chyba mieli się dowiedzieć, przynajmniej taką Erick miał nadzieję.

Jeszcze jadąc autokarem, Flanigan rozglądał się ukradkiem po swoich przyszłych towarzyszach. Bądź co bądź jego zadaniem było zapewnienie im bezpieczeństwa, a Legionista podchodził do swojej pracy na poważnie. Koniec końców był sanitariuszem, co zresztą mogło przełożyć się na wybranie jego kandydatury na tę misję.

Opiekowanie się taką liczną grupą wprawiało go w pewien niepokój. Chociaż jeśli wierzyć temu, co mówiono, chorąży Higginson dał im wyczerpujące szkolenie. I znając Arthura, zapewne znowu pozwolił ponieść się swojej fantazji. W takim razie Flanigan mógł być pewien, że każdy z członków wyprawy będzie potrafił w pewnym stopniu zadbać o siebie, co znacznie ułatwi mu pracę.

***

Erick stał z boku, obserwując, jak pierwsza szóstka zbliżała się do Wrót i zapalił cygaro. Mając znajomości, udało mu się przemycić w ekwipunku całą ich paczkę hermetycznie zapakowanych. Powinno wystarczyć na tydzień, góra dwa.

Chorąży Arthur Higginson był na czele pochodu. Z jego zadowolonej miny Erick bez trudu wywnioskował, że facet pakuje się dokładnie w to miejsce, w którym pragnął być. Jednak kiedy długowłosy Legionista zniknął w otchłaniach Wrót, Flanigana przebiegły ciarki.

Sam nie wyrywał się do przechodzenia przez Wrota, dopalajac cygaro. Załapał się zamiast tego do drugiej szóstki, co bardziej mu odpowiadało.

Jego uwagę zwróciła białowłosa kobieta, ustawiająca się tuż obok niego. Erick posłał jej spojrzenie, przygryzając cygaro w zębach. Kolejna z tych “niezależnych” i “przemądrzałych”, westchnął w myślach, wyłapując jej zimny wzrok.

Na przywitania nie było jednak czasu, bo zaraz też dostali polecenie wyruszać.
Przeszli.

***

Znajdując się już po drugiej stronie, Erick wyjął cygaro z ust i zaczerpnął powietrza. Poczuł się… doskonale! Jakby ktoś wtłoczył do jego żył energetyk. Jego percepcja chwilowo się polepszyła, podobnie samopoczucie. Zbił go natomiast z tropu widok innych ludzi, którzy albo krwawili z nosa, albo słabli na nogach. Z tego, co spostrzegł, tylko dwójka innych mężczyzn, którzy przekroczyli Wrota, zachowywała się podobnie do niego. O co w tym chodziło? Nie miał pojęcia.

Zaklął pod nosem, zauważając, że jego cygaro zgasło. Zimno towarzyszące przechodzeniu musiał zdusić tlący się tytoń. Oczywiście jak najszybciej odpalił je ponownie.

Flanigan przywitał się ze znajomymi Legionistami i zameldował się do Arthura. Chorąży był jego dowódcą, więc służył bezpośrednio pod nim. Widok Pierwszego Inżynieryjnego pocieszał go. Musiał w końcu przyznać rację, że Francja dobrze zrobiła, wysyłając do tego zadupia swoich najlepszych. Jeśli coś miało się spieprzyć, Legia Cudzoziemska była na to najlepiej przygotowana.

Dostali czas na odpoczynek, jednak Erick go nie potrzebował. Dlatego pierwsze godziny poświęcił na zapoznanie się z Bazą Zero i jej personelem. Następnie zażądał map terenu, a przynajmniej dokładnego opisania drogi do Bazy Jeden. Na koniec sprawdził wyposażenie i zaszył się wśród swoich, wyłapując miejscowe plotki, posilając się i ewentualnie ucinając drzemkę.


Niechętnie musiał przyznać, że powoli zaczynał odczuwać ekscytację tą wyprawą. Oby tylko wszyscy wrócili do domu...
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 23-12-2017, 16:08   #7
 
Virya's Avatar
 
Reputacja: 1 Virya jest godny podziwuVirya jest godny podziwuVirya jest godny podziwuVirya jest godny podziwuVirya jest godny podziwuVirya jest godny podziwuVirya jest godny podziwuVirya jest godny podziwuVirya jest godny podziwuVirya jest godny podziwuVirya jest godny podziwu
Dzień wcześniej

Apartament na najwyższym piętrze paryskiego Marriotta był oczywiście luksusowy, jak to zazwyczaj w hotelach tej marki, ten jednak mógł dodatkowo poszczycić się niecodziennym widokiem. Wzrok naturalnie podążał wzdłuż Pól Elizejskich do wznoszącego się na horyzoncie Łuku Triumfalnego. Jeszcze niedawno była to zwyczajna atrakcja turystyczna. Teraz… Nawet z tej odległości widać było ruch wojska. Projekt Gate: Paris. Paradoksalnie dzięki temu dwójka mężczyzn, którzy właśnie zasiedli do kolacji tak bardzo się tym interesowali. Obaj dość podobni do siebie, wyraźnie spokrewnieni, ubrani w koszule kosztujące tyle ile zarabia przeciętny Francuz i garnitury wartości małego samochodu. Możliwe że była między nimi różnica wieku, jednak bardziej rzucało się w oczy to iż, jeden z nich nosił garnitur jakby się w nim urodził, drugi natomiast wyraźnie nie czuł się w nim tak komfortowo. Pasowały do tego również inne szczegóły, jeden skórę miał bladą, gładką, zadbane dłonie, wypielęgnowane paznokcie, drugi natomiast miał twarz ogorzałą od słońca, parę zmarszczek i ręce przywykłe do pracy fizycznej.

Xavier wysłuchiwał długiej tyrady swojego brata, który jak zwykle potrafił godzinami mówić kompletnie bez sensu. Takie tyrady o niczym sprawdzały się pewnie podczas zebrań rady nadzorczej akcjonariuszy, jednak jego osobiście zaczynało to już męczyć. Jego mózg wytrzymał do momentu kiedy skończył już przeżuwać ostatni kęs krwistego, delikatnego steka podanego na świeżym szpinaku z dodatkiem wyśmienitego sosu z francuskiego sera pleśniowego, potem pozostał już tylko autopilot którego nie używał… No już parę ładnych lat, od rozwodu. Zdecydowanie będzie mu brakować smaków domu. Nie żeby nie był przyzwyczajony, przecież już nie raz podczas wypraw musiał przez wiele tygodni, czasem miesięcy ograniczać się do kuchni “lokalnej”. W tym eufemizmie kryło się wiele strasznych wspomnień z którymi nie mogły się mierzyć doświadczenia z obozu przygotowawczego z jakiego wrócił parę dni wcześniej. Robaki? Co za problem, one przynajmniej nie pachną ani nie smakują. A kiedy na Syberii ktoś częstuje zgniłym mięsem jakiegoś miejscowego jelenia, które nieco zbyt długo kruszało w wilgotnej piwniczce… To dopiero doznania.


Kiedy dyskretna obsługa uprzątnął z ich stołu pozostałości po obiedzie i zostali wreszcie sami, razem z deską serów i butelką wina.
-Dobrze Emilu a teraz przechodząc do konkretów… - Xavier wyraźnie zniecierpliwił się po wcześniejszej gadaninie brata. - Jakie są ustalenia, czy mój wybór do ekipy badawczej to czysty przypadek, czy konieczne było… Zastosowanie pewnych nacisków.
Jego starszy brat otarł usta ruchem wypielęgnowanej dłoni i zaśmiał się lekko. Od paru lat stał na czele korporacji zajmującej się szeroko rozumianym przemysłem medycznym w której ich rodzina była głównym akcjonariuszem, pozornie beztroskie usposobienie kryło umysł ostry jak brzytwa.
-Nie było problemów. No praktycznie żadnych. Po pierwsze odpowiednie uszy dostały wiadomość że masz odpowiednie wykształcenie, po drugie twoje wcześniejsze wyprawy udowodniły że nie wymagasz tyle niańczenia co przeciętny jajogłowy, po trzecie paru znajomych z Uniwersytetu w Paryżu również poparli kandydaturę. Dla pewności pojawiło się też duże wsparcie w sprzęcie i specyfikach naszej produkcji ale to było praktycznie niepotrzebne, bardziej chodziło nam tutaj o przepchnięcie na drugą stronę stałego zespołu badawczego do założenia laboratorium na miejscu. Przyda wam się ekipa do badania próbek które zbierzecie a przecież nie będziecie ciągnąć wirówek, zamrażarek i innego balastu ze sobą. - zaśmiał się lekko i po chwili namysłu dodał - No i ktoś stwierdził że liczy się nasz rodowód. Wiesz… Japończycy trafili za swoimi wrotami na kultury feudalne. Markiz to całkiem wysoko, niżej tylko od księcia i króla, więc… Wiesz zawsze to dodatkowy atut, może złapiesz jakąś księżniczkę?
Obaj zaśmiali się zastanawiając się nad tą możliwością. Xavier raczej wątpił aby do czegoś takiego mogło dojść, zwłaszcza że jak na razie nie napotkano żadnych inteligentnych stworzeń, przynajmniej takie były oficjalne informacje.
-Przyznaj się braciszku, wolałbyś żebym raczej złapał jednorożca, najlepiej jeszcze takiego którego łzy zgodnie z legendami są panaceum… Zresztą to wiąże się z jedną z ciekawszych teorii, niektórzy twierdzą że wrota otwierały się już wcześniej, stąd właśnie te wszystkie legendy. Może nawet coś w tym jest. W każdym razie… Jak tam moje zamówienie?
Emil uśmiechnął się kiwając głową i sięgnął pod stół gdzie stała niewielka kasetka izolowana termicznie. Postawił ją na stole i wyciągnął z niej niewielkie fiolki pełne przezroczystego płynu.
-Tak jak sobie życzyłeś, środek usypiający, według naszych badań jest to w tej chwili najbardziej neutralna substancja, wywołująca najmniej skutków ubocznych, reakcji alergicznych i innych działań niepożądanych. Do tego odporna na zmiany temperatur, nie wymaga przechowywania w lodówce. Nada się do tej twojej zabawki -mówiąc to wskazał na stolik, przy kanapie gdzie leżała “zabawka” Xaviera.


Xavier wzruszył ramionami, przeciągając się na krześle, po czym wstał i ruszył w stronę sofy, po chwili na kanapie obok kuszy pojawiła się mała walizeczka z logo Beretty a także długą maczetę z węglowej stali.
-Sam powiedziałeś że chcesz mieć jakieś żywe okazy, to maleństwo oprócz zwykłych bełtów może posłać strzałkę usypiającą na niemal 100 metrów ale dla bezpieczeństwa wolę mieć też coś mocniejszego, kusza za wolno strzela, co prawda z naciągiem korbowym dam radę naciągać dość szybko, ale Japończycy podobno natknęli się na pseudo-rzymskich legionistów. Zobaczymy jak poradzą sobie z nabojami kaliber 0.45. Pewnie legioniści coś nam też dostarczą, ale wolę mieć pewność. Po przygodach w Amazonii i w byłych koloniach francuskich, wolę mieć pistolet który powstrzyma człowieka pierwszym strzałem. O ile spotkamy ludzi. Podobno po drugiej stronie jest górzyście, może w takim razie krasnoludy? - zaśmiał się wracając do stołu. Przeciągle spojrzał jeszcze na zestaw do wspinaczki jaki postanowił spakować, do tego polowa apteczka i podstawowe narzędzia chirurgicznej. Na szkoleniu od jednego z wykładowców dostał… Podręcznik? Z braku lepszego słowa niech będzie podręcznik. Chirurgi. Z czasów wojen napoleońskich. Ze szczególnym naciskiem na rany cięte, dźgane, szarpane. zapewne była to jakaś forma żartu, pewnie liczyli na to że zareaguje jakoś na ten prezent. Nie był jednak dentystom czy jakimś wymuskanym chirurgiem plastycznym, kiedy po studiach był lekarzem na akcjach humanitarnych w Afryce i Ameryce południowej napatrzył się na takie rany zadawane maczetami i włóczniami, wydawało mu się że miał wystarczające doświadczenie. Zresztą jeśli miał być zupełnie szczery, do spodziewał się wielkich problemów. Z ich wrót nic nie wylazło. Może świat do którego prowadziły nie był zamieszkany przez inteligentne formy życia? Ewolucja zawsze była jego pasją, wiedział że ewolucja istot inteligentnych nie jest znowu czymś aż tak powszechnym. Wszyscy starali się na siłę, jak to ludzie zresztą, dopasować obecną sytuację do wcześniejszych wzorców a przecież ich świat za ich wrotami mógł być kompletnie inny.

Z zamyślenia wyrwał go go głos brata:
-Tylko wróć w jednym kawałku.
Co mógł na to odpowiedzieć? Gdyby był to film akcji, mógłby właśnie zagwarantować sobie że zginie pierwszy odpowiadając jakimś bohaterskim tekstem.



Dzień dzisiejszy

Po wyjściu z autobusu cała ta sytuacja wydała mu się zabawna, po raz pierwszy za punkt startowy wyprawy służyła mu stolica dużego europejskiego kraju, nie żeby taka sytuacja nie miała pewnych plusów, na pewno lepsze niż tydzień rozklekotaną ciężarówką przez bezdroża Syberii aby szukać śladów widzianego tam rzekomo nowego gatunku tygrysa. Przeciągnął się i poprawił wyposażenie, przynajmniej tę jego część którą mieli przenieść na własnych plecach. Z zaciekawieniem rozejrzał się po okolicy, skala operacji nie przestawała go zadziwiać, cały ten projekt był czymś na kompletnie inną skalę. Współtowarzysze podróży wyglądali rozmaicie. Było parę kobiet, jednak raczej dominowali mężczyźni, część z nich to byli cywile, jednak oczywiście sporo było legionistów. Niektórzy z nich nie zauważyła że obóz treningowy już się skończył. Teraz wyprawa miała charakter naukowy i naprawdę cały ten macho pokaz nie był potrzebny. Xavier miewał już do czynienia z żołnierzami, ochroniarzami, najemnikami i jeśli o nich chodzi liczył że trafi na takich którzy zachowali resztki rozsądku.

Kiedy będąc w trzeciej z kolei grupie ruszył przez wrota… To było niesamowite uczucie. Ciemność, chłód, z jednej strony miał poczucie ruchu z drugiej jednak czuł się jakby stał w miejscu.Co chwilę zamykał oczy na parę sekund i badał stan własnego ciała. Czuł jakby coś działo się z ciśnieniem wokół. Naprawdę był ciekaw czy przeszedł tędy ktoś z dokładną aparaturą pomiarową, może będzie musiał o to zapytać przy najbliższej okazji. Humor stopniowo mu się poprawiał, mimowolnie nawet zaczął pogwizdywać pod nosem czym chyba nie pomógł idącemu obok cywilowi który wyraźnie miał nudności. W końcu gdy dotarli na drugą stronę przeżył… rozczarowanie. Jaskinia jak jaskinia, chatki, namioty, jeepy. Bynajmniej nie zgasiło to jego dobrego humoru. WRESZCIE wyruszyli. Tyle odkryć przedni nimi, szansa by być nowym Kolumbem, Magellanem, albo Darwinem w nowym świecie. Nowe gatunki, rośliny i zwierzęta!

Wysłuchał przemówienia szefa wyprawy, generalnie nie było w nim nic odkrywczego, więc bez specjalnej zwłoki ruszył w stronę namiotów z resztą grupy, nie przejmował się specjalnie tym z kim będzie dzielił namiot, pierwszy z brzegu męski namiot odpowiadał mu w pełni, przecież mieli tutaj spędzić tylko parę godzin. Złożył nadmiar sprzętu w namiocie i ruszył na przechadzkę, pierwszy cel - stołówka! Może znajdzie się tam coś ciekawego, może da się podsłuchać plotki, ciekaw był bardzo jak wygląda sprawa z miejscowym czasem, czy dzień miał w okolicach 24 godzin? Czy właściwie lokalnie była teraz noc? Może faktycznie warto było się zdrzemnąć jeśli tak było by nie tracić światła dziennego po dotarciu do bazy.
 
Virya jest offline  
Stary 25-12-2017, 09:47   #8
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację

Lodzia kochała kiedyś miejscowość Laudun koło Avignonu. Ten urodziwy zakątek z doliną winnic kojarzył jej się ze spokojnymi wiejskimi wakacjami. Dużą ilością wina i nic nie robieniem.
Kiedyś.
Teraz było zgoła inaczej.
Szkolenie uczestników projektu GATE-Paris zmieniło wszystko.
Ci w większości napakowani, durni mięśniacy bardzo skutecznie starali się zniechęcić ochotników. Lodzie również. Chociaż Lodzia czasami myślała, że ją przede wszystkim. Była wręcz pewna, że niejeden uwziął się akurat na niej. AKURAT NA NIEJ!
Szczególnie taki jeden wredny typ o ciemnych włosach i krzywym nosie. Lodzia nazywała go w myślach “Garbatonosym”. Za swój nieszczęśliwy, ciężki los na szkoleniu obwiniała różne czynniki. Swoje fioletowe włosy. Piegi. Niski wzrost. Drobną budowę. Wykształcenie. Garbatonosego. Pogodę. Właściwie wszystko... poza własną kondycją.
I chociaż całe mnóstwo ochotników odpadło w pierwszych tygodniach szkolenia jej (nawet mimo piegów) jakoś udało się przetrwać do końca. Chociaż kilka, kilkanaście, kilkaset razy miała ochotę rzucić to w cholerę to teraz mogła być z siebie dumna. Dała radę.

Stojąc już w kolejce by przejść przez Wrota Leokadia wciąż analizowała zawartość swojego plecaka. Czy podczas inwentaryzacji nie zabrali z jej dobytku czegoś istotnego? Wsadziła bowiem do niego trochę gadżetów. Oczywiście najważniejszych na świecie! No i solidny notes i zestaw długopisów. Już sobie wyobrażała samą siebie i te długopisy. Kiedy ostatnio napisała długopisem pełne zdanie? Chyba w liceum. Od czego jest przecież klawiatura? Ale tu miało jej nie być. Zero elektroniki! Nie zrażało jej to ale przerażało po trochu. No i ciekawiło. Ooooooj ciekawiło.

A jednak! Dziady wstrętne przeokropne. Gdy tylko zamyślona fioletowłosa przekroczyła Wrota okazało się, że informacje o elektronice były psikusem. Pierwsze co poczuła to pewne ukucie. Coś jak drzazga w bliżej nieokreślonym miejscu.
Od razu pomyślała sobie o doktorze Zelence i chociaż był półbogiem zwymyślała go w myślach jak zwykłego pasożyta. Rozmawiał z nią i NIC. Nic!

Aaaa to lepkie czerwone to krew.
- Co? krew? - wyrwało jej się z ust gdy ze zdziwieniem wpatrywała się w swoją dłoń. Krew leciała oczywiście z nosa i był to skutek przejścia przez Wrota. Dziewczyna przytomnie wyjęła chusteczkę by zatamować krwotok. Teraz dopiero dotarło do Lodzi jak na prawdę się czuje. Gdy była dzieckiem towarzyszyła jej choroba lokomocyjna. Przeszła z wiekiem. Ale teraz wspomnienie wróciło. Przeszły ją ciarki.

Krwotok już ustępował gdy Leokadia zwróciła uwagę na rozmowę toczącą się tuż przy wrotach. Głosy należały do grupy naukowców, którzy stojąc przy Wrotach żywo dyskutowali o fluktuacji energii. I był wśród nich doktor Zelenka! Ruszyła w jego stronę żywym krokiem.
Fluktuacja energii. Oczywiście. Przecież na krótką chwilę zbliżoną do czasu Plancka zasada zachowania energii może zostać złamana i może powstać wirtualna para cząstka-antycząstka. Kreacja wirtualnych cząstek nie prowadzi w większej skali do złamania zasady zachowania energii, bo cząstki te natychmiast znikają. Jeśli tutaj nie znikają one natychmiast to...

Leokadia już była nieopodal doktora Zelenki ale wtedy uwagę wszystkich zwrócił na siebie mężczyzna, który stanął między nowoprzybyłymi, a wrotami. Przedstawił się jako Philippe Eluard. Leokadia przystanęła by posłuchać co on ma do powiedzenia. Gdy mężczyzna zaprosił wszystkich by skorzystali z namiotów i udali się na spoczynek rozpoczęło się lekkie zamieszanie. Jakiś mięśniak chciał nieść jej plecak, ona chciała iść do doktora Zelenki i tym samym uciekła mięśniakowi.
- Doktorze Zelenka! Doktorze Zelenka! - fioletowłosa przedzierała się przez tłum by zrównać się z mężczyzną. - Energia elektryczna. Jest tu! - wskazała przy tym pierwszy pobliski dowód. - Jest tu cały czas? Niezmiennie? Agregaty? Alternatywne źródła?

Niestety doktor zbył ją brakiem czasu i zmęczeniem. Trzeba położyć się spać bla bla bla… jutro też jest dzień.

Udała się więc do namiotu. Kilka pierwszych do których zajrzała było już zajętych albo zarezerwowanych. Zastanawiając się czy te rezerwacje nie były kłamstwem Leokadia zajrzała do kolejnego namiotu…

W tym była tylko jedna osoba. Mężczyzna przedstawił się jako Claude-Henri. Kojarzyła go poniekąd. Był jedną z tych osób, którym szkolenie nie sprawiało problemu. Cóż, mimo rozmiaru bicepsa sprawiał wrażenie miłej i cierpliwej osoby. Po za tym namiot był wolny i nie zarezerwowany dla kogoś tam. Lodzia ucieszyła się, że nie musi dalej szukać i że będzie miała towarzystwo. Jakby to było, gdyby wśród tylu ludzi musiała sama mieszkać w namiocie. Z Henrim zjedli razem “kolację” czyli wojskowe racje żywnościowe. Wymienili się kilkoma słowami na różne tematy. Nie zwlekając bardzo długo, co byłoby nierozsądne z ich strony, poszli po prostu spać w oczekiwaniu na przygody dnia następnego.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 26-12-2017, 14:25   #9
 
Taive's Avatar
 
Reputacja: 1 Taive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputację
Dzień jak codzień, przez restaurację, w której pracowała przewijały się dziesiątki twarzy każdego dnia. Nie była to najbardziej wykwintna restauracja w Paryżu, ale też żadna speluna. Jedzenie było smaczne i różnorodne, smakowało tak samo profesorom, biznesmenom, czy urzędnikom, jak i studentom, czy ludziom z niższych warstw społecznych. Alexis lubiła swoją pracę, szczególnie tych biznesmenów i urzędników, którym to łatwo było zamydlić oczy, czasem trochę oszukać, czasem zajrzeć do portfela, a czasem po prostu zasłużyć na dobry napiwek. Pomagał jej w tym wyróżniający się wygląd, przez większość mężczyzn uważany za atrakcyjny. Starannie spleciony, dobierany warkocz na środkowej części głowy, podczas gdy jej boki pozostawały wygolone na kilka milimetrów; kilka piegów, nietypowo przy tak ciemnej karnacji rozsypane po jej nosie i policzkach; pełne usta; podkreślone kredką ciemnozielone oczy i raczej ładna, dość młoda, dumna twarz. Tym razem obsługiwała stolik, przy którym siedziało dwóch mężczyzn, jeden znacznie starszy od drugiego, najwyraźniej starał się go do czegoś namówić, jak wynikało z gestykulacji i mimiki. Młodszy próbował wyglądać godnie, jednak zdawał się być stłamszony przez drugiego mężczyznę, nieco mniej elegancko ubranego i lekko zaczerwienionego na twarzy, być może od nadmiernych emocji. Przykuli jej uwagę. Wyostrzyła słuch, próbując usłyszeć strzępki rozmowy.

<img src="https://images84.fotosik.pl/946/db8f914369f04b6fgen.jpg" alt="" style="width:269px;height:178px">
- ...Wrota są otwarte teraz, ekipa badawcza wyrusza teraz… Zgłoś się, do cholery … świat za wrotami to idealny materiał na Twoją pracę doktorską! - Alex zastygła nad nimi, niby to nie chcąc przeszkadzać w rozmowie klientów. Kiedy młodszy zauważył jej obecność postawiła przed nimi tacę z jedzeniem.
- Dzień dobry, czy mogę Panom jeszcze jakoś pomóc? - Uśmiechnęła się tak uprzejmie jak tylko umiała do starszego mężczyzny i nieco bardziej zadziornie do tego młodszego. Wrota, nabór, świat za wrotami… To brzmiało cholernie interesująco, szczególnie informacja o naborze. Młodszy facet spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem.
- Porcję empatii dla mojego taty poproszę. - Zażartował. Alexis zaśmiała się z uprzejmości i zrobiła zaciekawioną minę. - Sama niech Pani powie ojcu… Rzuciłaby Pani całe swoje życie, żeby ruszyć na misję badawczą do świata pełnego zagrożeń, z którego nawet nie wiadomo, czy da się wrócić? - Zastygła z cisnącym się na usta “Bez chwili wahania”.
- Gdyby ktoś dał mi taką opcję… Na pewno bym to rozważyła. - Kiwnęła głową, stając po stronie ojca.
- Widzisz, Francis? Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa! - Rzucił do syna i zwrócił się do Alex - Widzi Pani, Legia organizuje nabór na ochotników do wyprawy badawczej na drugą stronę wrót, a syn nie dość, że się waha, to jeszcze chce zrezygnować! - Rzucił z oburzeniem, wyjaśniając sytuację. To było właśnie to, co Alexis chciała usłyszeć. Ochotników. Zbierają ochotników… Niemal jęknęła z zachwytu. Przez chwilę jeszcze pokiwała uprzejmie głową i oddaliła się od ich stolika.

Od tygodni nie dopisywało jej ani szczęście, ani dobry humor. Była znudzona swoim życiem. Kto normalny byłby znudzony takim życiem? Dokładnie zadbała o to, żeby nie było w nim czasu na nudę. Praca kelnerki zapewniała jej ciągle świeżą dostawę klientów godnych obrabowania, a weekendowe wieczory na ringu smak wrażeń, krwi i zwycięstwa. Nie mogła narzekać na życie, jakie sobie zorganizowała. A jednak odkąd pamiętała towarzyszyło jej to nieprzyjemne uczucie, do którego już zdążyła przywyknąć w swoim niezbyt długim życiu. Jakby ciągle była nie tu, gdzie być powinna. Tylko adrenalina pozwalała zapomnieć o tym uczuciu, oderwać się od ziemi i poczuć dobrze przez chwilę. Jej znajomi z sierocińca i ulicy byliby przeszczęśliwi mogąc teraz żyć życiem Alex. Nie trafiła do więzienia, nie skończyła w rynsztoku ani w burdelu, jak właściwie każdy, z kim miała do czynienia. Ale jak zwykle, ona chciała od życia czegoś więcej… Kiedy wrota do innego świata się otworzyły, stały się one niemal obsesją Alexis. Inny świat. Jej najśmielsze sny mogły się teraz ziścić. Nie mogła się trafić lepsza okazja, ojciec Francisa miał absolutną rację. Musiała się tam dostać, choćby nie wiem co. Zwolniła się wcześniej z pracy, na której już nijak nie mogła się skupić.

Wygooglowała na ten temat wszystko, co tylko było do wygooglowania. Jeszcze tego samego dnia pospiesznie ruszyła w stronę Łuku triumfalnego. Jej serce zabiło szybciej, widząc na własne oczy wrota, oczywiście szczelnie chronione zasiekami wojska, mogła je oglądać tylko z daleka. A jednak spędziła kilka chwil, ujmując ten obraz na szybkim rysunku w swoim szkicowniku.

<img src="https://images83.fotosik.pl/946/9e569f7c80e648df.jpg" alt="">

Od wrót emanowała niesamowita energia, która zdawała się zaginać czasoprzestrzeń. Przez jej głowę przelatywały setki myśli i wyobrażeń świata, które znajdowało się po drugiej stronie. Tak blisko... To brzmiało jak cholerne spełnienie wszystkich jej marzeń, w które nie śmiała nigdy wierzyć. Tu była nikim, od samego początku swojej historii. Niczyja, porzucona, nie pasująca do tego świata, zawsze goniąca za nieistniejącym. W świecie, w którym zawsze "coś było nie tak". Horda nieszczęśliwych ludzi, którzy całe pokolenia spędzili szukając odpowiedzi na pytanie "jak żyć", ostatecznie tylko pogrążając siebie i świat w którym przyszło im żyć w destrukcji. Nieszczęśliwe, samotne dzieciństwo poświęcone na gapieniu się w księżyc i marzeniu o lepszym świecie, potem równie samotny, pełny wrażeń i wyzwań czas dorastania, łącznie jakieś dwadzieścia trzy lata życia w miejskiej dziczy nauczyło ją wszystkiego, co mogłoby jej się przydać w prawdziwej. Teraz ma przed sobą otwarte drzwi do świata, w którym mogłaby zacząć na nowo, na warunkach, które sama będzie dyktować. Trzeba tylko przekonać organizatorów naboru, że jest idealną kandydatką do udziału w projekcie. Chcąc nie chcąc, kto mógłby tam sobie poradzić lepiej, niż ona? Wyjęła jeszcze z kieszeni płaszcza niewielki sztylet ukryty w pochwie pokrytej dziwnymi znakami. Jedyne, co pozostało jej po rodzicach. Ostrze znalezione razem z nią, kiedy była niemowlęciem. Jedyne, co mówiło jej o jej przeznaczeniu. Była wojowniczką, całe życie. Czy znajdzie jego historię po drugiej stronie wrót? Czy znajdzie swoją?



Tydzień oczekiwania na odpowiedź był ciężkim tygodniem. Psychicznie Alex już była tam, po drugiej stronie wrót, a jednak wciąż musiała zmagać się z niepewnością własnego losu. Dawno nic nie stresowało jej tak bardzo, jak fakt, że może się nie dostać, że mogą odrzucić jej podanie. Miała powody do stresu, wyprawa w końcu była badawcza, a Alexis nie była naukowcem. Co więcej, daleko jej było do naukowca. Z drugiej strony, cały nabór był organizowany przez Legię cudzoziemską, która to prawdopodobnie lepiej znała się na ochronie innych uczestników wycieczki. Alex znała się doskonale na chronieniu, owszem - siebie. Pierwszego dnia poszła do pracy, ale stojąc kilka minut przed wejściem do restauracji szybko zrozumiała, że nie byłaby w stanie spokojnie zająć się pracą kelnerki. Po wejściu skierowała kroki prosto do gabinetu szefa.
- Charles? - W oczach miała łzy i wydawała się być zdruzgotana. - Moja matka… Jest ciężko chora. Nie ma nikogo poza mną, Charles. Nie wiadomo jak długo jeszcze będzie żyła. Ja… - Zmarszczyła brwi w niezwykle realistycznym grymasie zmartwienia i troski. - Muszę do niej pojechać, zrozum. Nie wiem kiedy wrócę…
- I co, zostawisz mnie tu samego z całym tym burdelem na głowie? - Wydawał się być wściekły, ale sympatia do Alexis i zwykła ludzka przyzwoitość nie pozwalała mu tego specjalnie okazać.
- Charles, proszę Cię. Wiesz dobrze, że Cerise wraca z macierzyńskiego w przyszłym tygodniu. Dacie sobie radę beze mnie, moja mama nie. - Umowę rozwiązali za porozumieniem stron.

Pół godziny później weszła z torbą na siłownię.
- Cześć, Zac. - Rzuciła do wysokiego murzyna, który siedział na portierni. Uśmiechnął się na jej widok.
- Cześć, Al. Dzisiaj wcześniej? Szykuje Ci się jakaś walka?
- Muszę się na kimś wyżyć, jesteś chętny? Możesz już nie mieć więcej okazji... - Uśmiechnęła się zachęcająco. Wiedziała, że Zachary nie wchodzi na ring odkąd po walce z nim przeciwnik skończył w szpitalu, ale zapytać nie zaszkodziło.
- Nie chciałbym Cię połamać. Czemu dzisiejszy dzień jest wyjątkowy?
- Wyjeżdżam, Zac. - Jej głos zabrzmiał bardziej poważnie. - Na dniach. Koniec z walkami, przekażesz górze, że wypisuję się z interesu? - Czarnoskóry kiwnął głową. Pytania cisnęły mu się na usta, ale wiedział, że i tak niczego się nie dowie. Świetna zawodniczka zniknie bez wyjaśnienia, tak samo jak bez wyjaśnienia się pojawiła rok temu.
Kolejny tydzień spędziła głównie na tym, żeby nie pozwolić sobie na chwilę spokoju. Pakowała się, żegnała ze znajomymi, godzinami przesiadywała na siłowni, albo na ringu. Nie miała absolutnie żadnej pewności, że dostanie szansę na udział w projekcie. Miała za to pewność, że tak czy inaczej będzie musiała wszystko zmienić. Z resztą, nie pierwszy raz stawiała wszystko na jedną kartę.

<img src="https://images83.fotosik.pl/946/760efd52b5b3ad67gen.jpg" alt="" style="width:320px;height:180px">

Dnia, kiedy wracając po wyjątkowo forsującym treningu znalazła w skrzynce list z odpowiedzią, była już właściwie gotowa, żeby wyruszyć. Zamknęła się w swoim pokoju, przeczytała cały list po raz kolejny i zamknęła oczy, pozwalając, by uczucie błogiej ulgi wypełniło jej ciało. Miesiąc. Tyle stało między nią, a nowym życiem, w nowym świecie.


Szkolenia owszem, były wyczerpujące fizycznie, ale to nie dlatego Alexis odliczała dni do końca “turnusu”. Nie mogła się doczekać dnia, kiedy przejdzie przez wrota. Chętnych było wielu, a wojsko chciało mieć pewność, że nie trzeba będzie nikogo niańczyć po drugiej stronie, dokładając wszelkich starań, żeby wykurzyć tych mniej odpornych psychicznie i fizycznie. Alex wiedziała, że jej niańczyć nie będzie trzeba i wręcz obrała sobie za cel udowodnienie tego. Dobrze czuła się będąc lepszą od zdecydowanej większości uczestników, a nawet bez większego problemu stosowała się do większości poleceń i rozkazów, biorąc je sobie jako konieczność. Brak elektroniki, ciepłej wody, spanie w niewygodzie, czy chłodzie, jedzenie byle czego, co tylko wpadnie w ręce, co uda się znaleźć - wszystko to nie było dla niej nowością. Kilka lat żyła na ulicy, jeszcze jako niepełnoletnia, musząc stale ukrywać się przed wymiarem sprawiedliwości, czy grupami przestępczymi. Wtedy też nie miała ani ciepłej wody, ani ciepłego obiadu stawianego codziennie przed nos. Zaś to, co dla innych było bezsensownym biegiem w środku nocy przez kilka kilometrów, dla niej było tylko paciorkiem na drodze do celu.

Wielokrotnie przełożeni wpadali z hukiem do ich pokoi, zapalali nieznośnie jasne światło i niemal zrzucali ich z łóżka.
- Alarm! Alarm! Pobudka! Wszyscy na baczność, raz! - Wrzasnął legionista, który wparował, Alex rozpoznała głos swojego przełożonego, którego ze wzajemnością lubiła. Kilka osób stanęło na baczność w bieliźnie, a z kilku prycz posypały się jęki niezadowolenia. Ona przewróciła się na bok, przeciągnęła i spojrzała na niego, pozwalając sobie na niesubordynację. Wstawanie w środku nocy, żeby ratować swój tyłek nie było dla niej niczym nowym. Fakt, od kilku lat nie miała takich “rozrywek”, ale też nie była osobą, która potrzebuje dużo snu.
- To już trzeci raz w tym tygodniu... Jakie dzisiaj rozrywki nocne? - Rzuciła, bardzo powoli, choć jednak znacznie szybciej niż niektórzy wygrzebując się z łóżka.
- Nieopodal nasi zwiadowcy napotkali grupę nieprzyjaciół. Ubierać się i biegiem! Na zwiad! - To ostatnie zabrzmiało zdecydowanie ostrzej. Cóż… Alex była nauczona raczej tego, że od nieprzyjaciół się ucieka, a nie biegnie do nich, ale szkolenie, to szkolenie. Niech będzie.
- I na pewno nie dacie sobie rady bez nas…? - Alex pozwoliła sobie jeszcze na odrobinę droczenia się, mimo wszystko wciągając na tyłek spodnie. Słysząc, jak inni uczestnicy narzekają, jej samej chciało się śmiać. Myśleli, że dostaną ciastko z kremem przed podróżą? Owszem, mięśnie momentami wyły z bólu, ale ani jej się śniło, żeby z tego powodu rezygnować z marzeń.
Zdecydowanie większym problemem były dla niej testy psychologiczne. Nie podobało jej się to, że ktoś chce wejść do jej głowy, a psycholodzy wojskowi byli dobrzy w prześwietlaniu jej kłamstewek. Musiała zwierzać się z rzeczy, które wolałaby zostawić dla siebie i to najbardziej ją uwierało. Momentami miała wrażenie, że siedziała na fotelu psychologa zdecydowanie częściej niż jakikolwiek inny uczestnik projektu, a każdą z tych wizyt łykała jak potwornie gorzką tabletkę. Mimo wszystko wielokrotnie zdała egzaminy z pracy w zespole i nie powiedziała niczego, przez co postanowiliby jej podziękować.
Niezbyt dobrze czuła się w towarzystwie innych uczestników szkolenia. Świat zadufanych w sobie, przemądrzałych naukowców niezbyt do niej przemawiał i stroniła od tego typu towarzystwa. Zdecydowanie lepiej dogadywała się z legionistami. To byli mężczyźni zdecydowani, pewni siebie, a ona takich mężczyzn lubiła i ceniła. Potrafili wydawać rozkazy, ale też potrafili je wypełniać, co było na swój sposób godne podziwu i sprawiało, że ona sama chętniej wypełniała ich polecenia. Paradoksalnie biegając z plecakiem pełnym kamieni, czy broniąc się przed zgrajami przebranych za istoty nie z tej ziemi legionistów, czuła się momentami bardziej bezpiecznie niż w życiu do którego przywykła.


W dniu, kiedy szkolenie dobiegło końca Alexis tryskała szczęściem i niecierpliwością. Całą drogę przytupywała nerwowo nogą nie mogąc się doczekać, aż znajdzie się na miejscu. Wrota wciąż budziły w niej to samo niesamowite uczucie w piersi. Wielkie, dostojne przejście do innego świata, emanujące energią, która jakby wypełniała jej ciało i przyciągała do siebie. Widziała na twarzach innych szacunek, na niektórych strach. Ją przepełniała radość. Odebrała swój bagaż, w którym dzięki znajomościom zdobytym w czasie szkolenia znalazł się również niewielki sztylet, wzięty jako broń osobista i szkicownik wraz z kawałkiem węgla. Czym prędzej udała się zgłosić jako ochotnik do przejścia w pierwszej szóstce. Nigdy, absolutnie nigdy nie przeżyła czegoś, co mogłoby chociaż przypominać przejście przez wrota. Alexis nie była w stanie ocenić, czy trwało to ułamek sekundy, czy kilka godzin. Jej umysł przewrócił się do góry nogami, a krew buzowała bardziej niż na ringu. Bardziej niż kiedy uciekała przed zagrożeniem życia. Bardziej niż kiedykolwiek. Kiedy stanęła po drugiej stronie, razem z powietrzem, które nabrała do płuc wypełniła ją euforia, radość w czystej postaci, szczęście tak silne, że odebrało jej rozum na kilka chwil. Miała ochotę śpiewać, tańczyć, wyć ze szczęścia. Czuła dziwną wewnętrzną ulgę i spokój, które wypełniały jej ciało i umysł. Ćpała świat dookoła siebie niczym narkotyk. Legioniści szybko wydali polecenie odejścia się od wrót, ale ją musieli odsunąć wręcz siłą, bo była głucha na to, co dzieje się dookoła niej. Wiedziała, że choćby nie wiem co, nie zamierza opuszczać już tego świata. Wolałaby umrzeć niż wrócić w miejsce z którego przed chwilą przyszła. Kiedy inni słuchali przemówienia jakiś naukowców, ona z namaszczeniem, niemal z czułością przesuwała dłonią po ścianach groty, jakby chciała każdym zmysłem poznać świat, w którym się znalazła. Kazano im udać się na spoczynek w jednym z namiotów, ale Alex nie chciała spać. Za wiele było w niej emocji. Przez dłuższy czas wędrowała po grocie, oglądając każde wgłębienie w skale i każdą wypukłość, a później też ludzi, którzy jeszcze nie spali. W końcu zmęczenie jednak dało jej się we znaki, jednak dziewczyna nie wybrała żadnego z namiotów, zasnęła w końcu na ziemi przy jednej ze ścian, z głową na swoim plecaku.
 
Taive jest offline  
Stary 27-12-2017, 15:58   #10
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_iF7lkXKHlA[/MEDIA]

Doktor Küchler, Mikail Küchler, bo tak w pełni brzmiało jego miano był... nietypowym człowiekiem przed trzydziestką. Był psychologiem. Tak, ale też był okultystą i całe swoje życie zawodowe poświęcił na mariażu tych oby dziedzin. Teraz jednak podnosił się z kamieni wspomagany przez medyka w biłym kitlu. Uśmiechnął się delikatnie. Był osłabiony. Czuł to, ale to nie miało możliwości go powstrzymać przed pisaniem kolejnej, jak nie ciągu, nowych prac naukowych. Ten świat... był pełen możliwości!

Jednak nim doktor Küchler zgłosił się do programy jeździł po całej europie zbierając materiały i poszlaki dawnej wiedzy by wziąć je pod lupę i zestawić z tym co nazywało się "współczesną nauką". Współczesną! Dobre sobie. Większość wierzyła, że w niej nadzieja, że rozum zwycięży, że tylko w naukce znajduje się lekarstwo! Ha! Jednak te świetliste umysły rozumu pomijały ważna część wiedzy która w większości zaginęła w odmętach czasu. Wiedzy, która była przed pojawieniem się tak zwanych "naukowców". Jak można być tak ślepym by odrzucić swoją przeszłość? Zioła, kamienie, astrologię i całą resztę dziedzin tego co powoli się odradzało w bólu i niezrozumieniu?

Jednak, jego hobby miało też drugą zaletę, choć może i było to drugie hobby? Tak ciężko zdefiniować coś co przeszywa duszę człowieka i wyznacza mu cel. Mikail był pasjonatem rekonstrukcji historycznych późnego średniowiecza. Od młodego jeździł konno, a sztukę fechtunku znał też od dziecka, więc logiczne było, że i za kulturalną część się zaweźmie. Tak... te czasy minione były piękne. Może i w oczach wielu prymitywniejsze i ludziom się diametralnie krótko żyło, ale jednak... były piękne. Nie to co sztuczny i plastikowy świat znany z szeroko pojętej współczesności!

Tak czy inaczej, przeszedł szkolenie. Choć rozumiał, że jest niezbędne i znał podział grup i ich zależności, co de facto układało się w spójną całość, to jednak z chęcią by odpuścił niektóre elementy. Ciało miał w wzorcowej formie, więc była to bardziej formalność dla jego atletycznej budowy. Jazda konna i fechtunek swoje robiła jak by nie patrząc. Nie rozpaczał nad technologią, bo był... staroświecki. Zawsze wolał dotyk i zapach papiero. Być może dlatego, bo lwia część materiałów do jego prac naukowych nigdy nie pojawiła się w wersji elektronicznej? Albo to, że wolał załatwiać sprawy osobiście i nie jeden list w życiu napisał? Ciężko powiedzieć. W każdym bądź razie nie zrażał się się brakiem teraźniejszych zabawek. Ciekawiło go jak zareguje grupa badawcza... komu pierwszemu wejdzie w depresję, kto nabawi się naerwicy po odstawieniowej, jakie formy ucieczki od przerażającej wizji tego, że technologia nie działa, czy też to, jakie objawy odstawiennicze wystąpią w jego małej grupie... Nie mniej będzie zabawnie, a on miał dość długopisów, ołówków, wkładów i potężnie grubych, pustych zeszytów by to wszystko spisać!

Teraz jednak z leniwym uśmiechem słuchał słów naukowca, bodajrze francuza, lub belga, który "wprowadzał" ich w ten świat. Wiedział, że czasu jest mało, więc na dyskusje i rozmowy przyjdzie pora później. Teraz zalecał sobie odpoczynek by mieć siły na eksplorację tego nowego, niezbadanego skrawka innej płaszczyzny materialnej... ciekawe czy są tu jakieś zgrabne i ponętne istoty rozumne, choć... kilka kobiet które podejrzał na szkoleniu też wyglądały całkiem nieźle...
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172