Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-03-2018, 12:36   #31
 
WolfSet's Avatar
 
Reputacja: 1 WolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemu
Kozak ruszył w las, samotnie tak jak lubił. Policzek jeszcze piekł, ale coraz słabiej. A zmęczenie bezsenną nocą utrudniało skupienie się na polowaniu. Żmajło nie potrafił się skupić na tropieniu i choć dostrzegł trop sarny to zgubił go kilku metrach. I nie mógł go znów znaleźć. A może mu się przewidziało? Nie był teraz w dobrej formie, po całej nocy ubijania wrogów. Nagle dostrzegł coś ciekawego… ale i niepokojącego.

Dzik. Na szczęście nie locha z młodymi, a knur. Dość duży, ale czy warty uwagi? Dziki to ciężkie do upolowania i niebezpieczne bestyje. Łuk mógłby na niego nie wystarczyć. Może lepiej odpuścić i zebrać jagód oraz grzybów? A może rozkopać króliczą norę, którą mijał parę minut temu? Co prawda mogła być już opuszczona, ale jeśli szczęście dopisze, dałoby się coś złapać. Dzik to dużo mięsa, ale okrytego grubą skórą i wymagającego dużo czasu na oprawienie. Podobnie jak sarna, minus gruba skóra i agresywność.

Z tropów jasno wynikało, że dzik jest wielkim odyńcem. Kozak, błyskawicznie podjął decyzję. Łuk i strzały, żadna to broń w walce z odyńcem, dla tego zrezygnował z podejmowania tropu. Nie cno mu było wracać do towarzyszy, miał ochotę pozostać sam, dla tego począł rozglądać się za za owocami jesieni czyli grzybami. Na szczęście w lesie było pełno rydzów. Miszka ściągną z grzbietu koszulę, związał rękawy i zaczął zbierać piękne rude grzyby. W pewnym momencie dotarł nad brzeg niewielkiej sadzawki. Na środku bajorki pływały sobie dwie kaczki. Miszka uśmiechnął się szelmowsko od ucha do ucha, myślał, że wszystkie kaczki zdążyły już odlecieć na zimowisko. Bez zbędnego oczekiwania wyciągnął strzałę z kołczanu i oddał szybki strzał w kierunku tłuściutkiego smakołyku. Strzała przeszła przez szyjkę zabijając ptaka na miejscu. Druga kaczka spłoszyła się i odleciał nim kozak zdążył drugi raz złożyć się do strzału.
-Świetnie -pomyślał Miszka- nie dość,że udało mi się zdobyć pyszną kaczkę to nadarzyła się też niezła okazja, żeby się odświeżyć. Zrzucił hajdawery i wskoczył do wody po kaczkę.
Po powrocie do obozu kozak zastał wesoło strzelający ogień, obok którego w zakrytej misce stała apetycznie pachnąca kasza. Wszyscy zajęli się swoimi sprawami, szlachcic, był wyraźnie pochmurny, do snu się sposobił, widocznie coś się stało. Miszka nie miał jednak zamiaru psuć sobie humoru.Zabrał się za skubanie kaczki, obok ogniska ułożył cebulki niedźwiedziego czosnku a grzyby zaczął nadziewać na leszczynową gałązkę.
- Pani Ałtyn!- krzyknął- Znajdziesz może w swoich bagażach coś co nada pikanterii temu ptaszkowi ? - zapytał unosząc dumnie, wypatroszoną i oskubaną już kaczkę.
Tyncia ognia pilnująca na równi z bezpieczeństwem z lekko rozwartymi ustoma poczynania Żmajły obserwowała. Raz, że ona by kaczki nie skubała, a gliną oblepiła i w żar wsadziła. Dwa, że nigdy męża nie widziała, by ptactwo skubał. Truchła jej zaszweć rzucał z miną wodza Jozuego, co kolejne miasta zdobył i oczekiwał, że inny kto po nim posprzata.
- Kaczka z tyminakiem i żurawinami najlepsza - zaznaczyła cicho swoją opinię, księgę co ją czytała ucałowała w okładkę, obwinęła w płótno i do bagaży schowała, ziółka zapowiedziane dobyła z zawiniątek i obok uda Kozaka położyła.
- A pan Żmajła to, nie zestrechał się, tego co obaczył? - zagaiła cicho, obok ziół kozacką strzałę kładąc, w oczy Michaiła zajrzała badawczo.
-Dzięki-powiedział kozak oglądając strzałę.- Wiesz pani, jakoś nie było było czasu na strach, zbyt wiele rzeczy wydarzyło się na raz. wszystko wskazuje na to, że każde z nas, jest w pewnym stopniu wyjątkowe. Ja na przykład wybrałem mrok jako miejsce które jest dla mnie bezpieczne, ty posiadasz moc by ten mrok rozproszyć. Mimo, że powinienem obawiać się tego twojego talentu, to jakoś nie specjalnie się boję. Pochodzimy z zupełnie różnych środowisk, ja zwykle przebywałem sam i nigdy nie miałem oparcia w nikim prócz najbliższych, dzięki temu umiem dać sobie radę w każdych, nawet najgorszych warunkach. Jestem jednak nieokrzesany i ponad wszystko cenię wolność. Ty pani pochodzisz z innego świata, umiesz się odnaleźć w świecie ludzi światłych i zamożnych, wiesz też o świecie rzeczy o których ja nie mam pojęcia. Mimo wszystko zdaje mi się, że byłaś mi od początku przychylna i dzięki temu nie lękam się tego co zobaczyłem, wręcz przeciwnie. Jestem wdzięczny losowi, że mogłem poznać osobę godną zaufania i pragnę cię zapewnić, że jeśli tylko będziesz potrzebowała mej pomocy to możesz na mnie liczyć.
Był jeszcze jeden powód tego, że Michaił nie czuł lęku. Wolał tą sprawę jednak przemilczeć. Pamiętał doskonale kim jest i nie chciał narazić się na śmieszność.
- Jak ładnie pan Żmajła o owym mroku i świetle prawił - rzekła Ałtyn po chwili. Znała kilka wierszy o tych siłach pozornie jeno przeciwnych, i kilkanaście cytatów z Biblii. Jednak nie podejrzewała, by kozaka ciekawił którykolwiek z nich. - I pan Żmajła nader wymowny a gadatliwy jak na kogoś, kto do samotnych zmagań nawykł - przysłoniła delikatny uśmiech rękawem i zaraz spoważniała. - Za pomoc wdzięczna zawszeć będę.
- Cóż mogę rzec - uśmiechnął się kozak - Samotność jest świetną okazją do rozmyślań, a tylko osoba która ma dużo czasu do myślenia potrafi poznać prawdziwą postać świata. Ale my tu gadu gadu, a kaczka zaraz się spali, rydze zdaje się też już gotowe. Ucztę czas zacząć-zaśmiał się radośnie- Mości Jakubie, zapraszam do nas! - krzykną. Po prawdzie kaczka była jedna, jednak Miszka miał nadzieję, że towarzystwo nadrobi rydzami, uśmiechnął się zapraszająco do panny Janiny i machnął na sługów. Z zadowoleniem zauważył, że młody żyd niesie ze sobą apetycznie wyglądający bukłak. Ciekawe skąd szelma dorwał trunek, czyżby udało mu się skubnąć coś we wsi, gdy reszta była zajęta szwedami? Nie ważne pomyślał kozak, cieszyło go, że w końcu odpoczną od podróży i może nawet uda im się porządnie wyspać.
 
WolfSet jest offline  
Stary 03-04-2018, 22:10   #32
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ciepło, pełny żołądek, cisza.
To usypiało. Niełatwo było zachować przytomność. Niełatwo się było skupić na pilnowaniu.
Pełny brzuch był błędem. Usypiał.
Choć nie każdy miał dobre sny. Janka takich snów nie miała. Wierciła się nerwowo i pojękiwała. Jej sen był ciężki i pełen ponurych obrazów. Lęków całkowicie usprawiedliwionych. Wszak dla każdego z nich śmierć oznaczało “koniec” w najgorszym znaczeniu tego słowa. Oni nie mogli mieć nadziei na zbawienie, czy choćby czyściec. Kociołek ze smołą czekał na każdego z nich.
Miłowit z pewnością samobójcą nie był i z pewnością miał plan i możliwości, by uniknąć krwawego losu ścigających, ale…
Ta walka przypomniała o śmierci, milczącym kosiarzu stojącym nad nimi. Czekającym na ich potknięcia i gotowym porwać ich dusze do Piekła. Tam gdzie już diabli czekają.
Wystarczył jeden błąd. Jedna chwila słabości.



Ałtyn… siedziała przed toaletką. W pokoju. Swoim pokoju i przed swoją toaletką. W stroju przeznaczonym do łóżka. Stroju przeznaczonym cnotliwej kobiety, bo cnotliwa Karaimka była… i to bez względu na to co zazdrosne języki sąsiadek i “przyjaciółek” plotły. Żmiji zbyt słabych by mogły boleśnie ukąsić, więc ukrywały swój jad za uśmiechami i przymilnymi słówkami prosto w twarz. I szeptały za plecami.
Ałtyn szykowała się do snu rozczesując włosy. I przyglądając się swojej twarzy z uśmiechem. Pukle obecnie wiły się w wężowych splotach opierając się szczotce próbujących je okiełznać.
Tyncia widziała w lustrze odbicie, które nie pasowało do wdowy obrotnej w interesach i opanowanej.
Ta Tyncia w odbiciu lustrze była dziką bestią, oczy błyszczały dumą i śmiałością. Ta w lustrze była jak Ḥawā, którą krześcijanie Ewą nazywali.
Ta w lustrze była podobna, do pierwszej matki i drugiej po Lilith kusicielki w historii świata.
Nagle… blade kobiece dłonie zacisnęły się na ramionach Tynci, ale nie boleśnie. Pieszczotliwie raczej. Przesunęły się powoli w dół, schodząc po ramionach na piersi. Zmysłowo i wywołując przyjemny dreszczyk na ciele. Coś co… było pożarem w porównaniu z małżeńskim płomyczkiem, jaki czuła Tyncia przy swoim mężu. Bo czy w ogóle coś wtedy czuła?
Nie widziała twarzy kobiety… ukrytej pod puklami jasnych jak zboże, opadające jak fale na ramię i szyję Karaimki. Nie widziała ust, ale czuła je… czasem dotyk, czasem oddech, gdy ten gość pytał cicho znajomym głosem, wodząc lubieżnie dłońmi po ukrytych pod strojem krągłościach piersi Ałtyn.
- Jak tam wyprawa? Dotarliście już do Lublina? Wpadliście na trop?
Ochmistrzyni przyszła w odwiedziny.


Tętent koni wyrwał ze spokoju obozowisko kompaniji. Straż przysnęła!
Poza Jakubem. Ten czuwał. Ten nadal miał siły by być czujny, nawet jeśli i na nim swe piętno odcisnęła noc. I sprawiła, że zwykle ostre zmysły były obecnie nieco przytępione.
Nawet Wilczyński zauważył tętent koni zbyt późno. I to mimo, że wszak galop to był.
Trzy konie. Trzej jeźdźcy. Niedobitki szwedzkie ze wsi pędziły na złamanie karku, niczym gonione przez diabła.
Szabla którą Jakub odruchowo wysunął do połowy, powoli wracała do pochwy. Napięcie zeszło ze szlachcica wraz z oddechem ulgi. Trzech jeźdźców to nie pościg. Ci zresztą minęli ich obozowisko nawet go nie zauważając.

Trzech jeźdźców... oznaczało meldunek wysłany do dowództwa. Ciekawe co w nim pisało. Bo przecież prawdy napisać nie można było. Jaki pułkownik uwierzy, że las dosłownie rozszarpał jego oddział?
Pościg za nimi sensu nie miał. Zanim Jakub zdołałby taki zorganizować, trójka szwedzkich żołdaków oddaliłaby się wystarczająco, by uczynić taki pościg stratą czasu. Zresztą z kim miał mości Wilczyński ich ścigać? Żmajło i Rimas jedynie mogli być brani pod uwagę. Niewiast wszak samych sobie zostawić nie mógł.
Poza tym… czy warto było? Każdy Szwed który widział ich z bliska już nie żył, a dla reszty byli cieniami ukrytymi w mroku. Nikt ich nie skojarzy z incydentem w zapomnianej podlubelskiej wsi.



Wieczorem dotarli do dużej karczmy na rozdrożu, z dużym placem otoczonym przez ostrokół. Ten płotek wydawał się rozsądnym rozwiązaniem. Wszak okolica była niebezpieczna. A choć wilki nie stanowiły już takiego zagrożenia jak w ciemnych wiekach, to zdarzało się że przy wyjątkowo mroźnych zimach nabierały śmiałości. Niemniej czemu tak wielki plac? Cóż… Jakub jak i Janina domyślili się szybko, że karczma ta zbierała okoliczną szlachtę na narady przed sejmikami ziemskimi. Miejsca na radzenie wszak było tu sporo, a patron nie musiał się fatygować z wozami pełnymi napitków, by swoich klientów w lojalności utwierdzać. Jedzenie i napitki po prostu kupował u miejscowego karczmarza. I wszyscy byli zadowoleni.
Tak tu kiedyś bywać musiało. Teraz… pół karczmy było w ruinie. Musiała zostać podpalona i całej nie udało się uratować. Zaś na placu przed nią rozbili tymczasowy obóz… w zasadzie wszyscy. Był na obrzeżach mały tabor cygański. Było kilka karoc należących niewątpliwie do przedstawicieli bogatszej szlachty. Były wozy chłopskie i kupieckie. Byli kupcy, mieszczanie, byli biedni i bogaci. Była i miejscowa szlachta, która pod bacznym spojrzeniem charyzmatycznego księdza proboszcza dokonywała uczynków miłosiernych dla uciekinierów z Lublina. Oczywiście przodowały w tych uczynkach bogobojne szlachcianki, bo mężczyźni tylko wtedy, gdy przenikliwe spojrzenie duchowego przewodnika okolicy spoczęło właśnie na nich.
No i nikt nie pomagał Cyganom. Za to wielu pilnowało by ciekawskie turkaweczki, zarówno z miasta jak i ze wsi nie zawieszały na oczu za często na smukłych młodzieńcach z cygańskiego taboru.

Wyglądało więc na to, że da się łatwo zasięgnąć języka, bo wypełniający placyk uciekinierzy musieli z Lublina pochodzić. I tylko to wydawało się łatwe do załatwienia. Bo nocleg, wikt i opierunek stawał pod znakiem zapytania przy tak licznej konkurencji do łoża i gara.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 21-04-2018, 15:16   #33
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Zerknęła Tyncia koło w bok, gdzie spodziewała się słój znaleźć z ognistym swym chowancem. Nie dostrzegła go nigdzie, co nie znaczyło, że salamandra jej nie towarzyszy.
-By się pani Ludmiła nie ozwała, myślałabym, że śni się jeno - złapała dłoń ochmistrzyni, by ją pocałować czule. - A pani Ludmiła to zaprawdę ciekawa wieści, co tak szybko to marne są przecie, czy jednak się za mną stęskniła?
- Może i jedno… może i drugie. Może… oba.- język demonicy muskał szyję Karaimki w sposób zdecydowanie nie przyzwoity, acz delikatnie i subtelnie. Po kobiecemu zapewne.
Ałtyn co prawda nie miała za wiele doświadczeń z męskimi zalotami, ale te mężowskie były nieporadne i takie misiowate. Znośne… te zaś budziły dreszczyk. Przyjemny deszczyk rozchodzący się po ciele.
- Sen to… czy koszmar? - zapytała ironicznie Ludmiła, po czym dodała cicho.- Martwimy się o was. Każde z własnych powodów.
- Pan starosta drży o swą… przyszłość - oznajmiła Tyncia politycznie. - O cóż słodka pani Ludmiła turbuje się? Może zaradzę jakoś? I czy nie zniknie, jak się odwrócę, by twarzą w twarz, nie lustrze ją oglądać?
- Nie zniknę…- zamruczała Ludmiła wprost do ucha dziewczęcia. - To miłe że się o mnie martwisz, acz niepotrzebnie. A mój chlebodawca słusznie się martwi, że jego cyrograf może trafić w nieodpowiednie miejsce. Nie tylko czarty mogą mieć z niego pożytek. Nic więc dziwnego, że ma nas baczenie. I pokłada nadzieję w waszej misji.
- Ach - westchnęła Tyncia posłusznie i posłusznie główką pokiwała, zgodnie z zapowiedzią obróciła się i z zachwytem spojrzenie wbiła w Ludmiłowe wdzięki, rączkę z palcami ochmistrzyni splotła. - A kto jeszcze pożytek mieć może? Zastępy niebieskie zakusy na te dokumenta czynią? - zmarszczyła nosek w niedowierzaniu.
Bo też i podziwiać było co. Ludmile dosłownie lat ubyło, lico młode i dzikie jak burza długie pukle włosów nie mogły okryć faktu, że ochmistrzyni była nagusieńka. I Tyncia mogła ocenić wszystkie szczegóły anatomicznie ciała blondyneczki mającej lat mniej niż sama Karaimka.
- Wąpierze na przykład, co same są potępione bo duszę utraciły. Czarownicy, którzy do paktów duszyczek potrzebują. I inne bestyjki. Wierz mi… aniołki to najmniejszy z problemów.- zamruczała Ludmiła kocio i przesunęła palcem po stroju Ałtyn, a że paznokcie miała nieludzko długie i nieludzko ostre, tkanina rozrywała się rozcinana powoli. W “zbroi” na ciele Tynci pojawiła się szczelinka.
- Ach - jęknęła Tyncia z konsternacją, i za krawędzie materii złapała, puszczając krągłe ramiona odmłodzonej ochmistrzyni, które zaczęła już była gładzić pieszczotliwie. - Pani Ludmiła wybaczy… - zasmuciła się zaraz - i za złe nie bierze mi. - Odetchnęła głęboko. - Lecz czy najsamprzód… nie trzeba lepiej poznać się? Ucałować? Likierku napić i swawolne rozmowy toczyć? Zawszem myślała, że tak to wyglądać winno. Między mężem i niewiastą to może i nie… ale między niewiastami na pewno… To mi się śni, że pani Ludmiła młodziutka taka, jakoby przyjaciółka moja? - spojrzała lekkim zezem na jędrne piersi. - I skoro pani Ludmiła o owych innych bestyjach prawi, to poznała takowe? Iiiii… - zarumieniła się mocno - … zaznała może? Iiiii… - opuściła wzrok na smukłe, gładkie uda. - Co taką piękną niewiastę przy staroście trzyma? - jęknęła naraz rozpaczliwie. - Nie rozumiem, choć próbuję. Toć Ludmiła wszędzie i każdego zdobyć by mogła.
- Na jawie to tak być winno. Jeno sen… - obie niewiasty nagle znalazły się na postawionym pośrodku leśnej polany łożu. A Tyńcia utraciła wszelki materiał chroniący jej ciało przed wzrokiem Ludmiły. Za to znalazła się karafka z winem. - Sen rządzi się własnymi prawami. Tu można porzucić konwenanse i oddać w pełni pragnieniom. -
Młodziutka Ludmiła nalała wina z karafki do dwóch kielichów mówiąc.
- Ochmistrzyni nie może być młódką z mlekiem niemalże pod nosem, więc tam starsza jestem.
Spojrzała na Ałtyn rozbawiona.
- Mam władzę na dworze, własny pokój. Tyle i takich kochanków jakich zechcę, pierniki co rano na talerzu. Perfumy francuskie, kamienie drogocenne, suknie atłasowe… A starosta lata swoje ma. Chęć mu pozostała, ale sił mu już często nie staje. A i czasu brak. Czemuż więc bym miała uciekać od starosty, kiedy mi z nim wygodnie? -
Uniosła kielich. - Czyżem swawoliła? Z dzikimi bestyjami co nimi dzieci straszą? Tak… czasem. Z Kusym co go na Kupałę wiedźmy na Łysą Górę sprowadzały. Oj brzydki to kochanek, ale sprawny. Do obłędu z rozkoszy może doprowadzić swym pędzlem. Nie dla takich niewiniątek ty on przeznaczony… choć dziewki ku niemu się tłoczyły. -
Upiła nieco wina.
Tyncia w tym czasie tak się zdążyła ułożyć, by jej włosy piersi, a kłąb pierzyny łono przysłoniły. Sięgnęła po kielich, a uznawszy, że skoro we śnie można wszystko, wyimaginowała sobie barwnego motyla, co przysiada na Ludmiłowym sutku i skrzydełkami trzepie. Wyobrażała sobie z całej siły, aż jej mroczki miast motyli przed oczyma latały, i czekała, zali się pojawi. Takoż i pojawił, o barwnych skrzydłach i twarzy młodego piekarczyka, co chleb u niego kupowała. Tego o ślicznym licu i nieprzyzwoitym spojrzeniu, gdy spozierał na młodą wdówkę.
- Kusy to diaboł, tedy pędzle dwa ma… używają diaboły ogonów do swawoli czasem? - zaciekawiła się. - Pani Ludmiła tedy światowa… jam na sabacie nigdy nie była. Nie miejsce to chyba, dla takich jak ja. I diaboł mój na takowych nie bywa. A i starosta znajomości ma nieliche, skoro nas w list do Szwedów uposażył.
- Nie ma tam żadnych, ale sprytny jest i wie jak tupetu szlacheckiego używać. - wymruczała Ludmiła z uśmieszkiem przyglądając się próbom ukrycia swojej nagości przez Karaimkę. - A Kusy był zanim krzyż na Łysą Górę wbito. I będzie zawsze. I tak… ogonów też można użyć. Jak języka…-
Nachyliła się i pocałowała Tyńcię wodząc językiem po jej wargach, na pokusę i ku nauce zarazem.
Oddała Tyncia pocałunek w małe, różowe uszko ukryte w blond lokach, a przy tej okazji pacnęła dłonią motyla o twarzy piekarczyka, aż w kolumienkę podpierającą baldachim w locie rypnął.
- Tedy nieprawdziwe owe pieczęcie na listach? Toć jak się Szwedy zorientują, za żebra nas wszystkich powieszą - skrzywiła się zaraz i odsunęła, a pasmo loków z piersi przy tym odrzuciła na plecy i minę niezadowolną przybrała.
- Pieczęcie prawdziwe list niekoniecznie, a wasza głowa jak z owego pisma skorzystać. Spalić możecie, jeśli wam zagrożeniem. - gdy tak mówiła usta Ludmiły podążały po skórze Ałtyn pieszcząc jej szyję, potem obojczyk, a potem pierś do jej szczytu przylegając. Doznania te wywoływały dreszczyk na ciele dziewczęcia. Przyjemny dreszczyk połączony z szybszym oddechem i dziwnym uczuciem między udami. Rosnącym pragnieniem dotyku, albo własnego… albo kochanicy.
Wykręciła się Tyncia z uścisku, pod ramieniem Ludmiły zanurkowała i do pleców jej przylgnęła, jedną dłonią w talii otoczyła i westchnęła cichutko.
- I to właśnie cały ambaras. Coby użyć właściwie, trza wiedzieć, co w środku napisane.
Paluszek wolnej dłoni zanurzyła w pucharze z winem i kroplę opuściła między Ludmiłowe piersi, zachichotała dziewczęco widząc drogę kropelki ku pępkowi.
- Tego ci nie powiem… nie tym razem przynajmniej. Ale jestem pewna, że następnej nocy wiedzieć już będę.- mruczała Ludmiła kręcąc w rozbawieniu głową i puklami jasnych włosów łaskocząc skórę młodej wdówki.
- To starosta wszystkiego nie mówi swej Ludmile? Czarny niewdzięcznik, a czemu?
Tyncia jeszcze kropli kilka opuściła, by je z pępka zaraz zlizać jak z kieliszka maleńkiego.
- Oj ciekawska z ciebie żmijka... - zachichotała Ludmiła głaszcząc Karaimkę po włosach i po plecach.- … i podstępna niezmiernie. I śliczna. Ale chyba nie sądzisz że dasz zwieść uwodzicielkę, co ślicznotko ty moja. Chcesz mnie dotykiem rozproszyć, by mi się wszystko z usteczek nieopacznie wymsknęło… -
Położyła się na plecach i zerknęła na Tyńcię mówiąc. - Nie mówi. Nie musi. On starosta, ja ochmistrzyni… on włada, ja służę. -
- Mogę przestać... - zaoferowała Tyncia i dech wzięła do dalszych propozycji, ale ich nie złożyła.
Głaszcząc po włosach znajdującą się nad nią wdówkę, Ludmiła stopą sięgnęła między jej uda wywołując cichutki pisk paniki i jęk przyjemności, gdy palce stopy jasnowłosej kusicielki musnęły jej łono pieszczotliwie, wpierw schowawszy pazurki.
- Toć ja się po zazdrości pytam - ściągnęła odruchowo nogi razem, a w podzięce za zaczepki złapała jasny kędziorek na łonie Ludmiły i pociągnęła zadziornie. - I po ciekawości. Czy Ludmiła mogłaby pana zmienić… i co z Ludmiłą będzie, jak się czas żywota staroście naliczony na tym padole skończy… oby żył jak najdłużej, by zdążyć mi się za zasługi wypłacić.
- Pana… czy panią może? - zamruczała przeciągle Ludmiła wyginając się zmysłowo. - Nie podoba ci się tu ze mną. Już chcesz… więcej? Jeśli mój pan umrze, będę bez pana. Jego życie nie jest związane z moim. Natomiast Fortuna… już tak.
- Mnie się podoba, jeno Ludmiła mnie zaczepia nóżką bezprzykładnie - poskarżyła się Ałtyn bez gniewu. - A jakby Ludmiła przyszła powiedzieć, co w owych listach… to się możemy spotkać w łaźni? - rozmarzyła się i rączką policzek podparła. Uśmiechnęła się nagle. - I, z kogo Ludmiła będzie ową wiedzę, co w papiórach, wyciskać? Z mości starosty czy z mości Cadejki? - spytała rozbawiona i po turecku usiadła.
- Z mości starosty. Z Cadejką więzi żem nie nawiązała. Jeno z tobą.- Ludmiła usiadła na przeciw dziewczęcia i masując lubieżnie swoją pierś patrzyła łakomie na krągłości karaimki.- A czemu wy Cadejki nie zapytacie? Starosta listy wręczał mu, więc pewnikiem powiedział co w nich jest.
- Bo chwilowo mamy listy, a nie mamy Cadejki - Tyncia rozłożyła ręce z bezradną szczerością.Uznała, że czas najwyższy udowodnić Ludmile swą lojalność i przydatność. - Odskoczyć musiał, Szweda odciągnąć, a listy rzucił nam w pośpiechu bez słowa. Zresztą, jak nie ma to tyle samo można wyciągnąć, jak wtedy gdy był obok. On z tych, co cali są sztywni i nigdy nie przestają.
- To nie wada, jeśli są sztywni w odpowiednim miejscu.- wymruczała zmysłowo Ludmiła oblizując wargi przybliżając się Karaimki.- Następnej nocy… pojawię się w łaźni i z wieściami od starosty. Listy z pewnością nie są tak ważne, by trzymać je przed wami w tajemnicy.
- Po prawdzie to wolę jednak miękkości Ludmiły od męskich sztywności - Ałtyn musnęła palcem wdzięki ochmistrzyni. - Tedy czekać będę - obiecała, zawahała się i pocałowała szybko podsunięte kusząco usta. - A i ważne, by wiedział starosta, gdzieśmy na Szwedów wpadli - okolicę opisała - bo moc ich była.
Potem była zabawa w kotka i myszkę. A może w żmijkę i myszkę.Oj musiała się Tyńcia napocić, by zachować swoje “dziewictwo”. Ludmiła wiła się wokół swej ofiary niczym wąż, ocierała i muskała ustami. A Ałtyn próbowała się wyrwać z tej śliskiej wyuzdanej pułapki. Albo obudzić. Bo sama obudzić się nie mogła niestety. No i jeszcze należało uważać żeby za bardzo ochmistrzyni obrazić.
Nic dziwnego że Ałtyn obudziła się łapiąc oddech niczym złowiona ryba i spocona niczym mysz.

Gdzież ta Janka, co ją budzić przyobiecała, jak się rzucać przez sen zacznie?

***

Dwóch smagłych ancymonków, co się zasadzali z nieczystami zamiarami na garnki na płocie za karczmą suszące, lubo kury za tym płotem łażące, zagadnęła cichutko. Każdego obdarzyła uśmiechem i jabłkiem rumianym dobytym z tobołka.
- Która pośród was tutaj, basałyki, babka najstarsza i najmądrzejsza?
- Stara Vadoma… wróży z ręki, fusów, oka… a najlepiej z monet. - jeden z nich pokazał duży wóz obwieszony kurzymi łapkami i różnymi wiechciami ziół. Stojący na uboczu, ale i tam się nie kręcił.
- Dzięki wam, młodzi królewicze - Ałtyn skinęła Cyganiątkom dwornie dłonią i do wozu przeszła. Pęki ziół a malunki na wozie obejrzała sobie, po czym po trzech schodkach weszła i zastukała delikatnie.
- Dobra babko Vadomo, w potrzebie przychodzę - zawołała po chwili.
- Wchodź dziecko, wchodź… grzechy z przeszłości za tobą podążają, prawda?- odezwał się skrzekliwy głos mówiący zaskakująco czystym polskim językiem. W środku było ciemno, zapach kadzidła wręcz dusił. [url=https://www.joseflebovicgallery.com/pictures/CL175-68.JPG?v=1492659641] Staruszka siedziała[url]przy okrągłym pustym stoliku głaszcząc czarnego kota przyglądającego się podejrzliwie Karaimce. Syknał on gniewnie, gdy się zbliżyła.
- Kusy chyba nie lubi twojej salamandry. - stwierdziła ironicznie Vadoma.
- Niektórym naturom - Tyncia wejrzała nieruchomo w kocie zmrużone wściekle ślepia - ciężko do porozumienia dojść.
Przysiadła przed babką na piętach, z tobołka dobyła skrawek suchej kiełbasy i kotu podsunęła, z zawiniątka zaraz potem wyskoczyły ciasteczka miodowe z zapasów starościńskich. Te podsunęła niezobowiązująco w stronę starki.
- Droga mi wypada tam, skąd bieżejecie.
- Tylko tak ci się wydaje. - staruszka wyjęła karty z rękawa. Bardzo zużyte. - Droga którą wyruszyłaś….
Wyciągnęła pierwszą kartę po przetasowaniu talii i położyła przed Karaimką. - Poszłaś za fortuną i bogactwem, ale dojść możesz…
Kolejna karta wylądowała na stoliku.- Do szczęścia, jak i upadku. Fortuna jest kapryśną panią, a ty zakręciłaś kołem.
Tyncia wpierw podrapała się po gładkim policzku, a potem paluszkiem postukała w kartę.
- Czymże to szczęście, babko Vadomo? - żachnęła się. - Złota więcej i włości, szatek barwnych?
- Dla nas... Romani… szczęście zwie się wolnością.- zaśmiała się ironicznie staruszka.
Na to Ałtyn pokiwała głową poważnie i dostojnie.
- Tedy i wielka w was mądrość… i przenikliwość. Cóż mi dopomoże, a co przeszkodzić może w drodze do mojego szczęścia?
- Przede wszystkim niewiedza. Wiesz li co jest dla ciebie miarą serca, czego pragniesz… pożądasz? Czego szukasz?- zapytała staruszka nie sięgając po kolejną kartę.
- Są rzeczy cenniejsze od innych - odparła Tyncia, rękaw podwinęła i oglądała z namaszczeniem swą bransoletkę srebrną zdobną agatami, wokół nadgarstka nią kręciła. A potem sięgnęła do jałmużniczki, monetę wyłuskała i równie niezobowiązująco jak wcześniej ciasteczka podsunęła Vadomie koło kolana.
- Są rzeczy cenne. Dla każdego inna. Jedni monet pragną, inni ziemi, zaszczytów. Dziewczęta ożenku z miłości, mężatki kochanka ślicznego i męża głuchego…- zarechotała staruszka zgarniając szybko monetę, zręcznym ruchem ręki. Spojrzała na Ałtyn. - Wiesz li co więc cenne dla ciebie, albo… kto?
- Tymczasem niejaki Miłowit Cadejko. I niejaki Michaił Żmajła - skinęła jej Tyncia głową i druga moneta dołączyła do znikniętej towarzyszki. - Choć wiedzą, jak mnie rozpoznałaś, też nie pogardzę.
- Karty co z prababki na babkę przechodzą w mej rodzinie. Karty w karta używająca ich swoją cząstkę ostawiła. Karty mi powiedziały. I lata doświadczeń. Zwierzęta, zwłaszcza koty… one wiedzą. Z duchem elementu byle dziewka nie chadza. - zachichotała staruszka.
Nadęła się Tyncia dumą dostrzegalnie. W końcu prawda to była najprawdziwsza. Nie była byle kim. Nawet piekło to doceniło. Nie był jej diaboł łapserdakiem, co na krzywej wierzbie miał sadybę, a aniołem stworzonym u zarania świata. Królem piekła i wiernym Lucypera doradcą, 200 legionów diabłów miał pod komendą.
- Tedy co owe karty mówią o panu Cadejce? Wróci do mnie zdrów i cały i serce ku mnie odmieni? - zatrzepotała rzęsami i rączki skromnie złożyła na podołku. I zarumieniła się nawet.
Rozłożyła karty: asa mieczy, kochanków, gwiazdę oraz rydwan wyciągając z talii po kolei.
- Wrócić może, żyw on… droga jego inna niż wasza. - zerknęła na Tyńcię. - A serce mężczyzny jeśli chcecie odmieniać, to na cygańską modłę się ubierajcie. Kwiatuszek barwnymi płatkami kusić musi.-
Wyłożyła ostatnią kartę. Odwróconą cesarzową.
- Ino przy łowieniu Cadejkowego serca, strzeż się zazdrości innej kobiety.
- Przy co lepszych portkach zawszeć tłoczno - nie przejęła się Tyncia konkurencją ani trochę. - A gdybym miast męskiego serca niewieście uwiązać do siebie chciała? Poradzą sobie twe karty z takim pytaniem?
Staruszka przetasowała karty i zaczęła je wykładać w milczeniu: diabła, królowę mieczy, świat i śmierć wyciągając. Oraz dwójkę kielichów wyciągając.
- Nie z uwiedzeniem tu kłopot waćpanno, a z uwodzoną. - zachichotała ironicznie i zerknęła na Tyńcię. - Waćpanna gotowa na tak wyuzdane romansowanie? Toć nie zwykła niewiasta przykuła twe oczka, a ladacznica diabelska.
- Cadejko kwiatki strojne lubia i zazdrosną kobietę ma obok. A ona? - nie przejęła się ponownie. Wszak już to wiedziała.
- A ona…. lubi… wino, przechadzki we dwoje po nocy i… - spojrzała wprost w oczy Tyńci. - nieprzyzwoite figle podczas tych przechadzek. I sny nawiedzać, bo ją karmią. Ale to już chyba wiesz.
- Nie wiem jeno - sprecyzowała Tyncia i rzęsami trzepnęła niewinnie - jak wiele się w owych snach zadziać musi, by głodna nie była.
- Pewnikiem wiele… - zachichotała staruszka przyglądając się wdówce. - … ino przyzwoitość nie pozwala wdać się w szczegóły.
- A czy przyzwoitość - Ałtyn przechyliła główkę i odwzajemniła spojrzenie - pozwala zełgać wróżbę stawiając?
- A co ma wróżenie do przyzwoitości? Wasz Bóg zabrania w przyszłość zaglądać i zmarłych pytać. A przecie jednego z waszych królów to nie powstrzymało. Ponoć i jednego z Jagiellonów też nie. - odparła ironicznie staruszka.
- Będę Boga zatem bardzo gorąco przepraszać. Ale zapytam, co mi grozi najbardziej w przyszłości?
Staruszka wyłożyła kilkanaście kart na stolik. Gdzieś w połowie wykładanie ręce jej zaczęły wyraźnie drżeć. Wskazała wieżę i śmierć obok siebie.
- Wielkie zło was czeka, a obawiać się winniście…- wskazała kartę Siła.- … kozaka i… - kartę eremity. - ...mędrca.
- Kto zaś nam pomocny być może? - Ałtyn znów poczęła majdrować paluszkami w jałmużniczce.
Vadoma przetasowała karty i zasępiła się wykładając je przed sobą. - Karty w tym jasne nie są. Za wiele decyzji po drodze. Ot, pamiętajcie, iż gdy groza zacznie narastać, kroki świętemu krzyżowi skierujcie. I tam pomocy szukajcie.
Kiwnęła jej Tyncia głową i ostatnią monetę podsunęła.
- Gdyby przypadkiem dziś, tego wieczora kozak ciemnowłosy cię nawiedził i o przyszłość zapytał, nie frasuj jego biednej głowy. Rzeknij mu miłego co. Że wielka przygoda i wielka miłość go czeka. W sumie, sama to prawda. Zdaje się, że i ja biegłości we wróżeniu mogę się kiedyś dorobić - wstała i dygnęła przed starką jak przed królową.
- Dobrze… takoż uczynię.- odparła szybko cyganka zwinnie zgarniając kolejną monetę.

***

Tyle luda się tu stłoczyło. Tyle płaczu i żalu, tyle potrzebujących. Rozbite ogniska, osoby wokół nich stłoczone. Zanikł gdzieś podział na stany i wyznania, Żydzi, Ormianie, Katolicy i innowiercy.. wszyscy oni rozmawiali o sytuacji. O tym czy wracać, a jeśli tak to kiedy. O tym czy uciekać, a jeśli tak to gdzie.
Niektórzy mieli familie, ale nie wszyscy. No i co jeśli wojna tam dojdzie? A przeca wojny być nie powinno. Król uciekł, a szlachta złożyła broń, więc czemu takie nieszczęście ich spotkało?
Niewielu z uciekinierów zwracało uwagę na Ałtyn, zbyt zajęte rozważaniem swojej przyszłości i zbyt zaprzątnięte swoją stratą. Za to… ktoś zwrócił uwagę na Karaimkę.
- Zgubiła się panienka?- zapytał przyjazny głos, należący do młodego szlachcica.


Gołowąsa prawie. Zapewne chętnego do okazania chrześcijańskiej troski tak pięknej dziewuszce w potrzebie.
-Och nie, mości panie, szukam, czy ziomków mych między wami nie ma. Cóż stało się w Lublinie, zali to Szwed już nastał?
Trzepnęła rzesami i przeprosiła zaraz, przedstawiając się i o miano zapytujac.
- Jan Ignacy Kraszewicz herbu Jelita. - przedstawił się dumnie młodzian, kłaniając się nisko i czapkując energicznie.- Też trudno się dowiedzieć dokładnie, ale ponoć kozacy napadli Lublin i zrabowali je nim wojska szwedzkie wzięły je we władanie. Albo Moskwicin. Takie krążą plotki. Po posku jednakże wołali… choć ze wschodnim zaśpiew. Może jakieś nieopłacone wojska polskie postanowiły tak się o swój żołd upomnieć?
- Widział ich kto tu na oczy własne? I czy Lublin nadal zajęty? Czy ostalo tam się cokolwiek? - załamała rączki.
- Paru pono widziało. Banda godna najgorszych infamisów. Pół miasta gorzało. - wyjaśnił młodzian i podrapał się pod czapką.- Niektórzy krzyczeli że Krzyżowicz idzie. Czy Krzyżanowski? W każdym razie jakiś straszny kozak czy szlachcic, bo je nazwisko wywoływało trwogę… ponoć.
- Ale ów Krzyżanowski, czy Krzyżowicz tym co Lublin napadli przewodził? Czy za nimi szedł, z własną jaką siłą? - dopytywała się Tyncia, a i sąg drewna pobliski wskazała, by na nim przysiąść wygodnie na czas rozmowy. - Mości Kraszewicz tutejszy? Dom swój opuścić musiał? - zatroskała się.
- Jam tutejszy… a o tym Krzyżowiczu.. to żem tu posłyszał. A waćpanna z daleka przybyła, ma się gdzie zatrzymać? - odpowiedział z równą troską w głosie. I może nutką nadziei.
- Z towarzystwem jadę, szlachcicem zacnym, mości Wilczyńskim, co przyobiecał mnie i przyjaciółce mej w podróży dopomóc. A zatrzymać się nam dzisiaj… to pod gołym niebem chyba - westchnęła. - A któż to o Krzyżowiczu gadał?
- To… ja ojca zapytam czy wam gościny nie dałoby wam się udzielić w naszym dworku.- zapalił się do tego pomysłu młodzian. Nie nowina to była. Tak samo wcześniej Tyncia z Janiną nocleg kompaniji załatwiały. Po czym wskazał jedno ognisko na brzegu obozu.- Oooo tam chyba gadali.
- Wdzięczna będę niewymownie. Waści jako Samarytanin z Ewangelij dobry i szlachetnego serca - uśmiechnęła się do młodziana. - Tamoj kolasa ma, gdzie ów Litwin kudłaty kasztanki poi. O, a oto i pan Wilczyński - wskazała, bo dostrzegła, że i Jakub między szlachtę rozpytywac ruszył. - Człek bywały i Rzplitej defensor słynny - dodała szeptem, by Wilczyńskiemu na zaś miru przysporzyć.
Po czym podziękowała raz jeszcze i do ogniska wskazanego przez młodzika udała się, języka zasięgnąć. A udała się na tyle pospiesznie, na ile godność jej pozwalała.

Zebrali się wokół ogniska, jak stado upiorów. Owinięci w płaszcze, smutni i mrukliwy. Siwobrody nestor rodziny, jego syn z żoną przytuleni do siebie. Nastoletnia córka… jako jedyna przejawiająca coś więce niż smutek. Bo ciekawsko spozierała na kręcących się cygańskich młodzików i dziewczęta w kolorowych sukniach. A i młodzi szlachcice również zwracali jej uwagę.
Ormianie. Sądząc po strojach, kupcy składowi. Bogaci, więc pewnikiem mieli w Lublinie skład win i koneksje w Besarabii i Mołdawii… może nawet na Krymie. Sprowadzali stamtąd wina i sprzedawali szlachcie. Teraz utracili wszystko.

Stanęła Ałtyn z boczku, spojrzenie dziewczyny pochwyciła, a potem zawiniątko ze spyżą jej podała.
- Mało tego, lecz pokrzepić się można nieco - rzekła przepraszającym tonem. - Jestem Ałtyn z Młynka Prochowego, spopod Chełma. Do ziomków do Lublina jechałam… zali już tu wojna? - skierowała pytanie do wszystkich przy ogniu.

- Gorzej niż wojna panienko. Bezprawie. Teraz wszystko prawem wilka. Kto ma siłę bierze co chce bez pytania, a opornych łamie lub zabija.- wyjaśnił starzec.
- Jędrzej Zimorowic jestem.- rzekł mężczyzna tulący swoją żonę.- Mieliśmy skład win i karczmę na obrzeżach miasta. Czego nie wypili to spalili, barbatusy ze wschodu.-
A więc miała rację! Dobrze się domyślała.
- Jakoże to, szlachetny panie? Ze wschodu? To nie Szwedy Lublin wzięli?
- Ten diabeł, Krzyżdanowicz ze swymi kozakami i lisowczykami przybył do Lublina, wykorzystał niepokoje i brak władzy w Rzeczpospolitej i miasto najechał.- rzekł staruszek, a Jędrzej dodał.- Ale czemu, czy on nie powinien na Ukrainie siedzieć i wśród stepów niepokoje szerzyć? Czy on przypadkiem z tym piekielnikiem Chmielnickim się nie bratał?
- I któż to, ów Krzyżdanowicz? - podpytała Tyncia. - Waszmościowie wybaczą, lecz ja w wojennych sprawach niewyorientowana. Nie słyszała żem nigdy miana tego… Cóż to za człek i jaki? I co ze Szwedami? Stoją oni w Lublinie czy nie? Różne nas w drodze pogłoski doszły… w tym i takie, że miasto nie zaatakowano od murów, lecz w środku zamieszki wybuchły.
- Lisowczyk, kozak, szlachcic, infamis… okrutnik i diabeł wcielony. Szczególnie na Tatarów i Lipków cięty, ale każdy kto mu stanie na drodze na litość liczyć nie może. W Mołdawii o jego okrutnych czynach krążą legendy. Ale nie są to czasy na takie opowieści.- stwierdził staruszek przygnębionym tonem głosu, a jego syn potwierdził to kiwaniem głowy.
- Tedy prawdę mówili, że na Lublin nie Szwed spadł, a cios zdradziecki? - zadumała się Tyncia i zamrugała z niezrozumieniem. - Nie po próżnej ciekawości ja waszmości pytam, jeno z troski o żywot własny i ziomków, do których tam jadę.
- Jeśli nie uciekli to żywot twoich ziomków jest marny. - ocenił znów staruszek. - A ty zawrócić winnaś.
- A waszmościowie - Ałtyn zeszła z tematu gładko, choc odpuściła tylko pozornie, z troską po zebranych popatrzała - gdzie się schronić zamiarują? Jeślić do Chełma, to ja list do hazzana naszego napisać mogę, dobry to człek i w czas tak srogi pomocy potrzebującym nie odmówi.
- W zasadzie to… nie mielim my pojęcia.- odparł z wdzięcznością Jędrzej. - Krewni nasi daleko. Na krańcach Rzplitej mieszkają. Droga długa, a pieniędzy mało.
- Znajdźcie waszmościowie papiór, to zaraz słów kilka skreślę… w potrzebie pomagać sobie trzeba. A rzeknijcie jeszcze, co tam się w Lublinie działo i kto teraz miasto trzyma, jeślić trzyma ktokolwiek, a nie grabi jeno. Zali wszystko zniszczone? Ni kościołów nie oszczędzili, bezbożnicy?
- Jedni powiadają że Szwedy przejęły, inni… że Krzyżdanowicz chce sobie w nim zbojeckie gniazdą urządzić, albo i księstwo… skoro Rzplita upada. - odparł Jędrzej mimochodem, sam wraz z ojcem i żoną papierów szukając nerwowo po tobołkach. - Co z samym miastem to nie wiem, gdy uchodzilim to widzieliśmy łunę pożarów.
- Księstwo? Czyli to nie jakowyś mały watażka, co tylko łupić pragnie? A jako jego imię i czy wiela zbójów miał ze sobą? Może go kto jeszcze ogarnie i obwiesi rychło, i niebawem do domów powrócicie? - wyraziła nadzieję Tyncia, i jednego z młodszych szlachiców poprosiła, by jej pleców na podobieństwo pulpitu użyczył.
- Rafał ponoć… i ludzi ma pod sobą sporo. A co do jego planów, to kto wie jakie bezeceństwa mu pod czupryną siedzą.- ocenił gniewnie nestor, gdy Tyńcia list pisała.
- Sporo to… dwieście? - spytała naiwnie, skrobiąc prośbę małymi literkami, a i zaznaczając, że hazzan w swej mądrości i do jej młyna zajść może, jeśli uciekinierów zechce przyjąć i po wspólnocie karaimskiej spyżę dla nich zbierać będzie.
- A kto miał czasu ich liczyć. Chmarą nacierali.- machnął ręką Jędrzej. - I bili każdego na oślep bez litości. Jak bestie z piekła rodem.
- To Szwedów waszmoście nie widzieli? Jeno owych lisowczyków i kozaków? - Tyncia skrobała dalej, na pozór tylko na piśmie skoncentrowana.
- Nie...Szwedów jeszcze tedy nie było. Ponoć mieli nadejść dopiero. Rada miejska się zastanawiała, czy bronić czy układać z nimi.- odparł zadumany starzec.
- Wróg jeszcze nie nadszedł, a zdrajcy już swoje czynią - oznajmiła Ałtyn grobowo. - Ów Krzyżdanowicz to kozak regestrowy? Czy inny jaki? Musi być, że wiela złego uczynił, skoro taka sława go wyprzedza - pociągnęła starca za język i zajęła się cyzelowaniem swego podpisu w ozdobny zawijas.
- Diabli to wiedzą… jaki on jest. Kto głupi ten pewnie się wypytywał, a jego język ów Krzyżdanowicz nosi pewnie w sakiewce.- zaśmiał się chrapliwie staruszek.
- A nie słyszeli waszmościowie może, jaki los ziomków mych spotkał? - spytała Tyncia na koniec, miana Karaimów z Lublina podając.
- Znamy Ayaza rodzinę… chyba uciekli. Bo widzieliśmy ich na wozie kierującym się do bram miejskich. Kerema żem od ucieczki nie widział, a Yigit… - wzruszył ramionami Jędrzet.- Nie wiem kto zacz.
- Dzięki ci, mości panie - przekazała mu list i przytrzymała dłonie. - Niech Bóg was ma w opiece w waszej drodze, przed wrogami chroni i przyjaciół przysparza
 
Asenat jest offline  
Stary 22-04-2018, 02:47   #34
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację
Wilczyński i Janeczka - Liliel dziękuje

W nocy Wilczyński nie chciał oddawać się marom, bo sny ostatnimi czasy miewał koszmarne. Jednak gdy głowę do snu skłonił, znów złe mu się śniło.

Wilczyńskiego męczyły sny, gdy tylko powiekę zamknął. Przeto starał się czuwać i marę odgadnąć. Aliści zmęczony był i cudze warty chcąc nie chcąc przesypiał. Ale sny mimo, że koszmarne miał niezbyt głębokie, tak jak z ręką włożoną do wartkiego strumyka. Ledwo zanurzysz ją pod wodą i już prąd miło łaskocze opuszki palców, ale jednym szybkim ruchem ją z wody wydobędziesz. Taki to sen płytko zanurzony morzył Wilczyńskiego, ale równie szybko wyrwał go ze snu lada jaki trzask.

Tętent koni był wyraźny, niczym uderzenie bębna. Bum, bum, bum… ale znużona nocną bitwą kompanii nie dosłyszała go. Nawet wartownicy.
Dopiero, gdy Szwedzi pod ich nosem przejeżdżali. Dopiero wtedy dźwięk ten ludzi pobudził. Na szczęście pomiędzy nimi, a jeźdźcami była ściana drzew. A i sami jeźdźcy gnając na złamanie karku nie rozglądali się na boki.

Wilczyński jeźdźców Szwedzkich nie zamierzał gonić. Znużony był jaki reszta towarzystwa. Po jednej potyczce trza mu było sił nabrać, a konia też szkoda męczyć kiedy zgoniony galopem przy ucieczce ze wsi.


Janina i Wilczyński w drodze na Lublin


W drodze mijali sady okoliczne ogołocone niemal do cna. Ale Wilczyński upatrzył kilka drzew nie przetrzebionych jeszcze z owoców jesiennych.

- Panienko Janino trzeba mi twojej pomocy. - pokazał jej owoc pigwy, ważąc go w swojej olbrzymiej ręce.


- Cydonia oblonga.- wskazał na drzewa. - Gałęzie pod moim ciężarem nie wytrzymają. A nalewki pigwowej pewnie z chęcią wszyscy spróbujecie. Z przepisu mojej babki.

Owoce pigwy były duże, przejrzałe, mocno pachniały. Wielkością i kształtem podobne były do gruszek, skórka była lekko woskowana, lepiąca.

- A czy to aby nie trwa? Zrobienie takiego napitku? - Janina podeszła do Wilczyńskiego ale jedynie ramiona na piersi zaplotła i głowę zadarła by zmiarkować jak wysoko. - A nam chyba spieszno do Lublina. Kiedy chcesz waćpan trunki pędzić?
- Trwa pewnie najmniej z dwa, trzy miesiące - uśmiechnął się Wilczyński - tutaj chcę jeno szybko owoców nazbierać, w pojedynkę więcej czasu zmitrężę. Tak jak pomożesz?
-Mogę i pomoc skoro ładnie prosisz - rzuciła Janeczka przez ramię i już się poczęła na drzewko wspinać.


Kiedy już trochę owoców wpadło w mały worek. Jakub zagadnął do szlachcianki.

- Sny mnie prześladują. - zaczął Wilczyński. - Śni mi się pogrzeb ojca. Tak wyraźny jakbym znów brał w nim udział.

[MEDIA]http://zmniejszacz.pl/zdjecie/2018/4/13/11419068_jakubmierc.jpg[/MEDIA]

Ale po chwili Jakub zmienił temat i zaczął opowiadać o swojej przeszłości.
- Janino chciałem ci się poradzić w niewieściej sprawie. Tkwi w moich myślach jak zadra jedna niewiasta. Chowaliśmy się w jednym dworze. Ociec mnie tam posłał dla nauki na magnacki dwór. Tam poznałem córkę magnata, Annę. Złodziejką serca powinienem ją nazwać bo rozum ma bystry i ręce zręczne do kradzieży. Zbliżyliśmy się, w przyjaźni byliśmy kilka lat. Słowo mi dała, że za innego męża nie pójdzie, jak za mnie. Aleć jej ojciec to Koniecpolski, nie byle jaki szlachetka z zaścianka. Ręki dziewczyny mi odmówił. Ba, wielki mi despekt czyniąc przy szlachcie. Wstyd opowiadać. A i sama Anna na moje listy ostatnio odpowiada oschle albo i wcale. Nie wiem czy szczerze mi obiecała miłość, a może serce jej się odmieniło przez ten czas. - Wilczyński jaki czas już przemyśliwał aby poradzić się w tej sprawie kobiet, z którymi podróżował. Ale jak temat zgasić, by nie narazić się na śmieszność. Wstrzymał się z tymi tajnymi sprawami.

- Opowiem Ci sen jaki często mi staje przed oczami. Widzisz Anna Koniecpolska stała w kościele na ambonie, skąd zwykle pleban głosi kazania. Lico miała zarumienione, uśmiechała się. Ale suknie miała nieobyczajną czerwoną z odkrytymi plecami. Zachciało mu się lgnąć do tych pleców nagich, do szyi i karku odkrytego. Wtem do kościoła wpadł kary ogier. Zatańczył na środku kościoła. Posadzka kościelna wyglądała jak ubłocona droga na wiosnę. Wielkie kałuże, rozlewiska, błoto, wszędzie błoto. Skąd w tym kościele taki brud, kto tu tego błota naniósł, kto te kościelne mury postawił w morzu błota. Anna zbiegła z ambony i zaczęła śmiać się w głos. Rzuciła się w jedno z kałuż, tarzała się w błocie. chciałem ją powstrzymać. Ale ona wskoczyła na grzbiet ogiera i odjechała. Inny razem śniło mi się, że Anna mnie lży, szydzi ze mnie i śmieje się w głos. A za nią i inni śmieją się.

- Nie wiem czy na snach się znasz, ale pewnie na niewieścich sprawach lepiej niźli ja. Poradzisz coś towarzyszowi.


Janeczka przez cały czas słuchała Jakubowego wywodu a w między czasie wynajdywała spomiędzy listków co dojrzalsze owoce i dorzucała do koszyka. Zaprzestała zajęcia dopiero gdy Wilczyński zamilkł. Usiadła na najniższej gałęzi i przebierała w powietrzu nogami jak dziecko, które nie potrafi usiedzieć w miejscu.

- Dziwne miewasz sny. Jak każdy chyba, kto swoje przeszedł - zaczęła. - Nie potrafię czytać snów ale uważam, że ważniejsze od nich jest to co się dzieje naprawdę. Co się zaś tyczy twej lubej, przypomina mi to trochę mnie i Miłowita - Janeczki twarz rozpogodziła się mimowolnie. W momencie gdy jej buzię zdominował szeroki uśmiech z przeciętnej stała się na jedną chwilę bardzo ładną kobietą. - Mój ojciec też mu podał czerninę i uwierz, powód miał lepszy niż różnica statusów. Ale Miłowit się nie zraził. Wiesz co zrobił by być ze mną? Sprzedał diabłu duszę - ostatnie dodała z nieskrywaną dumą z powodu jego odwagi, pomysłowości a może faktu, że uważał Janinę wartą pokonania tych wszystkich przeszkód. - Inna sprawa, że Anna jest ci ostatnio nieprzychylna. Mogła zmienić zdanie, my niewiasty potrafimy być niestałe. Lub ktoś ją do tej ostentacyjnej oschłości przymusza. Dziwne, żeś waszmość tego nie sprawdził i tak całą sprawę ostawił.


- Kiedy sama Anna mi to zasugerowała, przy ostatnim naszym spotkaniu. - Rzekł Wilczyński wykrzywiając usta w grymasie. - Rzekła mi, że gniew tatki nie minął. I jeszcze, abym szczęścia i bogactwa na wojence poszukał. Może nawet i liczy, że mnie kula z tego świata odprawi. Szwedów bić poszedłem, bo szablą potrafię machać, a na gospodarowaniu się nie znam za dobrze. Miałbym ją siłą wziąć, kiedy mi co innego radziła?
-Kobieta jedno mówi, inne myśli - Janeczka stuknęła palcem w ściągnięte usteczka. - Diabelskie moce masz. Nie mogłeś ich jakoś użyć by dotrzeć do prawdy i się teraz nie zadręczać czy mówiła poważnie, że już nie kocha, czy coś nią powodowało i kłamała?


- Moje moce co mi czart udzielił są inszej natury. Serca i intencji niewieścich dzięki nimi nie odkryje. Przyjaciel mi sugerował, że to brata mojego sprawka. Nie chciałem mu wierzyć. Bo choć z bratem powaśniłem się o majątek ojcowy z którego mnie wygnał to jego wpływy nie mogą sięgać do magnackiego dworu. Mój patron inną hipotezę mi podsunął. Bo widzisz ojciec mój testamentem obłożył majątki i nie wezmę nic z tego co mi zapisał póki żony jakiej nie wezmę. Tedy mnie brat Antoni, zachęcał i Annę mi raił, twierdząc że najlepsza to dla mnie żona. Musiał się chyba domyślać Antoni, że Koniecpolski mi córki odmówi, bo i po cóż by mi jej wdzięki zachwalał. A póki się nie ożenię, póty on łapę na majątkach trzyma i jest w racji wedle tego, co nasz ojciec rozporządził.

- Patron mój Widuchowski rzekł mi że Koniecpolska to za wysoki dla mnie cel. Bo wżenić się w magnacki ród ciężko, a z bez własnych włości nie zaznam ni krzty szacunku i jeszcze palcem mnie będą wytykać że jako gołodupiec do magnackiej fortuny chcę się przyssać jak ta pijawka co krew chłepce. Dalej mi radził że lepiej mi innej kobiety poszukać, życia posmakować, monet naskładać, dać spokój magnackim spiskom. A ukończył rady że kobieta którą sobie upatrzyłem pierwej nie koniecznie jest najodpowiedniejsza. Kobiety z gwiazdami porównał, jedne błyszczą mocniej inne słabiej ale nigdy nie odkryjesz przy której będzie Ci najlepiej, najcieplej i z jaką przyjdzie Ci żyć. Tako i widzisz Janino jakie dylematy mnie męczą. - Zwiesił głowę na piersi jakby od tego gadania osłabł i zmarkotniał.


- Może i rację on ma, ów Widuchowski? Może powinieneś innych kobiet posmakować, życia takoż i monet. Pannie Annie daj czas, niech sobie przemyśli czy dobrze zrobiła odsuwając cię od siebie. A jeśli ty znajdziesz dla niej w tym czasie godne zastępstwo to jej strata. Mówię ja ci, nic tak nie nakręca niewieścich uczuć jak stara dobra zazdrość. Jak cię zobaczy szczęśliwego u boku innej, od razu szlag ją trafi. Bo ty masz cierpieć i usychać z tęsknoty, tak ona sobie myśli. Pokaż jej, że się może mylić.

- Bardzom rad, żeś pani zgodziła się uszu nakłonić do moich frasunków. Dziękuję Ci z serca. - tu Wilczyński prawicę na piersi złożył, skłonił się. - Wracajmy do towarzyszy, bo czas nagli.


Janka zeskoczyła z gałęzi i podreptała w stronę obozu. Wydumała sobie, że chyba nie takich rad Wilczyński oczekiwał ale i Domaszewiczówna nie była przecie wyrocznią czy to w sprawach sercowych czy sprawach w ogóle. Jakkolwiek swój pogląd na życie miała. Uśmiechnęła się naraz bo postanowiła sobie, że mości Wilczyńskiemu dopomoże o wiarołomnej Annie zapomnieć. Nie że osobiście, ale jakąś rozrywkę mu w zamian zorganizuje, jej w tym główka.



Przed karczmą

Kozak skrzywił się widząc tak licznie zgromadzone towarzystwo, nie przepadał za takimi tłumami. Postanowił jednak wykorzystać okazję, by uzupełnić zapasy.

- Mości Jakubie, czy nasz mocodawca rzucił jakimś grosiwem, żeby zabezpieczyć nas na wyprawę ? Chciałbym kupić groty do strzał, a wiesz waści, że im bliżej Lublina, tym ciężej będzie znaleźć kowala.

Wilczyński sięgnął za pazuchę i wyjął dwutalara srebrengo z podobizną Jana Kazimierza. W około awersu monety widniał napis IOAN CASIM DG REX POL & SUEC M D RUS PRU. Litery świadczące, że Jan Kazimierz jest szwedzkim królem były nieco wytarte, jakby ktoś celowo próbował urągać królowi, rzezając monetę w niewygodnym miejscu. Na rewersie widniał herb gdański i napis MONETA ARGENTEA CIVITATIS GEDANENS. Wilczyński zważył monetę w ręku i podał kozakowi.

[media]https://foto.wcn.pl/51/full/51_0385a.jpg[/media]

- Starczy dwutalar? - spytał Wilczyński. - Nie chciałbym do sakwy sięgać, bo za wiele tu oczu. W naszym położeniu nie ma co szafować srebrem.

-Mam nadzieję, choć czasy niespokojne to i ceny pewnie poszły w górę.- odparł Miszka biorąc monetę.

- Będzie trzeba więcej to przyjdź udzielę wtedy więcej grosza. - rzekł Wilczyński do kozaka jak ojciec co synowi wydziela najsampierw mniejszą część, by nie wszystko na raz roztrwonił.
- O monetę trzeba dbać. - Do monety dodał Jakub napomnienie. - Bo pieniądz to nie słońce, które codziennie boskim zrządzeniem się objawia i choć dzień przepadnie w noc. To na nowo, darmo wschodzi z każdym kolejnym dniem. Pieniądz łatwo z sakiewki wychodzi, a trudniej aby coś z powrotem wróciło do sakwy.

- Do taboru idę - zaznaczyła cicho Tyncia przechodząc mimochodem, kozakowi uśmiech leciutki i wstydliwy posłała, a i zawiniątko jakieś niosła w dłoni, chowając je za sobą. Nie chciała, by się mości Wilczyński wywiedział, że uszczupliła ich cenne zapasy.

- Dobrze - przytaknął Wilczyński, choć przypuszczał, że Ałtyn raczej robi to co chce. - Wywiedz się proszę czy nie mają cygany kogoś coby się na snach znał i takowe umiał przetłumaczyć na zrozumiały język. Uważaj na siebie, bo cygany to przebiegli ludzie, a kogoś tak urodziwego, jak ty pani mogą nawet i chcieć porwać.
 
Adr jest offline  
Stary 22-04-2018, 20:16   #35
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Janeczka u Cyganów

Janeczka chwilę snuła się bez celu aż nogi bezwiednie też ją do Cyganów zaniosły. Nie miała ochoty rozpytywać o wieści miejscowej szlachty. Zdało jej się, że to na głowie mężczyzn, nie jej własnej. Nie dołączyła jednak do wyprawy Ałtyn. Poczekała aż karaimka zniknie jej z oczu i poszła się kręcić pomiędzy cygańskimi grupkami. Słyszała, że Cyganie to nacja skora do zabawy i miłująca się w muzyce. A teraz niczego bardziej jej nie brakowało w celebrowaniu własnego smutku jak ckliwej melodii i przyśpiewki co trafi do jej osamotnionego serduszka.
Śliczne samotne dziewczę jakim była Janeczka, było wręcz przynętą dla cygańskich młodzieńców. Nic więc dziwnego, że szlachcianka przyciągnęła spojrzenie trójki takich kawalerów.
Widząc jej melancholię jeden z nich - cały w klejnotach podążył za nią grając na skrzypkach smutną cygańską melodię, by jej uwagę k’ sobie przyciągnąć.

Janka z lubością skupiła się na melodii. Znalazła sobie nawet pieniek w pobliżu ogniska i przysiadła na nim nie odrywając wzroku od ślicznego chłopaka. Gdy utwór dobiegł końca Janka dobyła coś z mieszka przy pasie i rzuciła w stronę grajka.
Chłopak zbaraniał widząc błyskotkę wartą co najmniej wóz z cygańskiego taboru wraz z dwoma siwkami.
Po czym zagrał coś skocznego i wesołego.
- Frasunek nie przystoi tak ślicznej twarzyczce. Jak go zmazać z twego oblicza waćpanno? - zapytał wesoło zezując to na szlachciankę, to na naszyjnik.
- Nie wyłupiaj tak oczu, to dla ciebie. Zapłata za piosenkę - Janeczka wstała i zaczęła przechadzać się wokół ognia. - I masz rację, coś trzeba zrobić bo widzisz, smutek nie leży w mojej naturze. Ja się ciągle śmieję a teraz… - skrzywiła się jak dziewczynka która przywykła, że może mieć wszystko a teraz jej się czegoś odmawia. - Macie tu lutnię?
- Lutnię? Stary Soim jedną ma. Jako i inne instrumenta, bo jeździ z nami i naprawia.. garnki drutuje, konie leczy, instrumenty stroi. - zamyślił się chłopak i spytał melodyjnym głosem. - Pójdziemy po nią panienko?
-Ja nie pójdę, ty przynieś - zażądała Janeczka tonem wielkopańskim. Przykucnęła przy ognisku i zaczęła grzebać w ogniu patykiem.
Któż śmiałby się przeciwstawić. Na pewno nie młodzian udobruchany kolią, którego oczy wielbiły panieczeczkę. Toteż skrzypek ruszył po ową lutnię, zaraz po schowaniu za pazuchę klejnocików.
I kilku chwilach grzebania w ogniu i radowania oczu dwóch innych młodych cyganów, oraz drażnieniu swoją urodą pewnej młodej cyganeczki, Janka zauważyła że jej wielbiciel wraz, z lutnią.
Może nie był instrument godny wirtuoza, wyraźnie poobijany i poobcierany. Ale nadal solidny, a i struny muśnięcie szlacheckimi paluszkami wydobyły z siebie anielskie jęki. Nastrojona porządnie była.
Janina przyjęła instrument, przebiegła palcami po strunach dla wyczucia a znać było że biegła jest w materii.
-Pójdziesz po Altyn? - ściągnęła usta w ciup i poprosiła dalej kawalera. - Ona w tamtym wozie, widziałam jak zniknęła w środku. Piękna jak gwieździsta noc, nie pomylisz. Jak ci na imię?
- Raszaj. - rzekł młodzian i zerknął w kierunku wozu. Skoro starą Vadomę odwiedza, tedy chyba nie chce, by jej przeszkadzać.
Niemniej ruszył do wozu zgodnie z zaleceniem szlachcianki.
A Janina nawet nie odprowadziła go wzrokiem. Zagrała kilka przypadkowych melodii by rozruszać palce, skinęła na ładną Cygankę, która obserwowała ją z odległości.
-O czym chcesz pieśń usłyszeć? - wywołała ją.
Romka podeszła nieufnie do Janiny przyglądając się szlachciance, jak konkurencyi. Była młodsza od Janiny, ale i śmielsza w stroju jak i postawie. Przyjrzała się Jance i stwierdziła nieco kalecząc polską mowę.
- Cosz do tanca?
- Może być i do tańca - przyjęła propozycję Janeczka. - Jak ci na imię?
- Drina. - rzekła dumnie młoda cyganeczka mierząc szlachciankę spojrzenie. - A wasze?
-Janka - odparła Domaszewiczówna i szarpnęła palcami kilka strun. - Kogo Drina wybrała do tańca? Kogo wybrało jej słodkie serduszko?
- Jeszcze się taki nie zjawił. - uśmiechnęła się szeroko i dumnie wypięła pierś.- Na razie wszyscy żebrają o spojrzenie ślicznej Driny.
-Może to samolubne? Nikt nie dość dobry? - Janka zasmiala sie i o dziwo, zdała sobie sprawę, że śmieje się przez łzy. - Gdzie ta Altyn? Zostawiła mnie? Co z niej za przyjaciółka?
Szarpnęła struny mocniej. Zaśpiewała:
Drina, co nikogo do tańca nie chciała
Sama calutką noc przetańcowała
Tyncia nadeszła cichutko i ostrożnie, do ucha się Janeczkowego nachyliła.
- Wesołego zagraj co, bo żyw.
Ścisnela jej ramię leciutko.
- Inną drogą niż nasza kroczy. Lecz skoro żyw, to zejdziecie się znowu.
Tymczasem dumna Drina tańcowała jakby zahipnotyzwana i z uśmiechem na twarzy. Wirowała jakaś zwinna boginka leśna kusząc do tańca i do zachwytów. Całkowicie jednak pogrążona we własnym świecie.
Janka uśmiechnęła się do karaimki ale jej palce nie wypadły z rytmu melodii. Przeciwnie, pokusiła się o mocne i zawiłe zboczenie z tematu.
-Rozkręcam przyjęcie - rzekła ciszej. - Dołączysz?
A głośniej zaśpiewała:
Szybciej, szybciej kręć się kręć
Aż cię najdzie słodka chęć
By do tańca wziąć kompana
I przetańczyć z nim do rana.
W oczach karaimki pojawiła się podejrzliwość, szybko przykryta uprzejmym uśmiechem. Zaczęła jednak z uwagą śledzić tańcząca Cyganke.
-Nie dziś, Janeczko - w jej głosie pobrzmiewała świadomość obowiązków. - Że szlachta co z Lublina zbieżała rozmówić jeszcze mi się trzeba. Lecz ty baw się. Powinnaś dziś być radosna.
Na poważną twarzyczkę Tynci wpełzł nagły uśmieszek.
- Poza tem, kozak udawać nie może w nieskończoność, że mnogość ma zajęć gdzieś daleko. Przyjdzie do ognia swą śmierdząca lulkę kopcić. A ja tam będę już siedziała i włosy czesała.
-A po co go chcesz uwodzić? Po co kozaczynę zwodzić? - zaintonowała Janeczka.
Tymczasem młoda cyganka już ruchami dłoni wabiła k’sobie jednego z młodzian. Do tańca, do uciechy, do zguby… była jak owe osławione nimfy leśne, co o nich Janeczka od pani matki słyszała.
-Miłowit martwy - syknęła naraz Janeczka przez zęby choć nie poluzowała strunom jakby jej palce żyły własnym życiem nieczułym na słowa Litwinki. - A ty mi każesz być radosną? Czemu?
Głośniej zaśpiewała do biesiadników, a głos miała piękny, rozdzierający duszę, piękniejszy znacznie niż jej lico i sylwetka razem wzięte. Zwolniła tempo melodii aż ta się stała melancholijna i płaczliwa. Zachciało sie płakać Janeczce, zachciało zapewne i wszystkim innym co słuchali:
Nie chce mi się dłużej żyć,
Po co mi w tym ciele tkwić?
Jaki sens ma serca bicie?
Skrócę z chęcią marne życie.
-Toć mówię, że żyw - westchnęła Tyncia. - A ty nie słuchasz.
-Z fusów wróżysz? Wiedzieć tego nie możesz - odparła Janka zagryzając wargę. - Poza tym to niemożliwe. Ja go znam. Potrafi, owszem, więcej niż inni ale nie przetrwa lasu rozdzierającego na strzępy. Kule by przetrwał, nawet armatnie. Wiesz czemu? Bo tego sobie u diabła życzyłam by z wojny wrócił. Stal ni żelazo mu krzywdy nie czynią. Alem, głupia o żarłocznych gałęziach nie pomyślała. On NIE ŻYW. Basta.
- Ja z fusów nie wróżę - odparła Tyncia niewzruszenie. - Ale są takie, co potrafią. A sprawdza się, czy naprawdę potrafią, pytając na zimno i podchwytliwie. Ty nie umiesz, więc ja poszłam. I tak, jestem przekonana, że wiedziała, co mówi - wskazała na wóz Vadomy. - Chcesz się iść dopytywać, to ruszaj śmiało. Tylko uważaj, co gadasz, by się za bardzo nie zdradzić.
-Wiesz gdzie ja mam to by się nie zdradzić? Pod warstwą krynolin. Jeśli Miłowit nie żyw to mi za jedno. I gdyby głupi kozak mnie z drogi nie zawrócił to bym wiedziała co i jak. A tak, tylko mam gniew i żal i go mogę na innych przelewać. Trudno!
- To ci złoty dzień dla starej cyganki. Dwa razy za to samo grosz zgarnie - Altyn wywrocila oczami. - Idź. I nie zapomnij spytać się, czy jaka inna zakusów na Miłowita nie czyni i kto zacz. Ciekawam, co powie.
Janeczka parsknęła.
-Zakusy na trupa robić, też coś. I nie martwię się czy mi kto konkurencje czyni. Mogłaby tylko jedna ale ona daleko a on martwy. Pfff, liche te bale. Coś im więcej trzeba pośpiewać. Rozkręcić tę stypę.
I zaintonowała zawodząc.
Po co żyć mi?
Sztylet sobie zaraz wbiję
Lub okręcę sznurem szyję.
Ałtyn w myślach pożegnała się z dłuższym posiedzeniem przy ognisku w towarzystwie kozaka. Obok Janeczki przysiadła, suknię wygładziła na kolanach.
- Toć zrozum, że jako i ty cuda i dziwy czynić potrafisz, tak i inni talent mają. By odkrywać, co zakryte. Tak, baba z fusów wywróżyła, że żyw. Lecz nie tylko o to pytałam, i wywróżyła rzeczy, których wiedzieć nie miała prawa w inszy sposób niż talenta daleko- i jasnowidzenia. Ni żadnych szczegółów nie rzekłam, ni imion nawet. Tedy i mniemać można, że i w Miłowita sprawie dojrzała istotę rzeczy - tłumaczyła spokojnie, a potem spojrzała na młodziutką Cygankę. - Jeśli zabijesz tę dziewkę, będziesz jutro żałować. Coby Miłowit rzekł, jakby taki czyn obaczył? A jeśli starej wiedźmie, co na tym wozie siedzi i mi wróżyła, przyjdzie do głowy sprawdzać, co zabiło młodą i zdrową wszak dziewczynę, może jej siostrzenicę, może kuzynkę… to pożałujemy wszyscy. - Głos Ałtyn zrobił się lodowaty i rzeczowy.
Janeczka oczy zmrużyła gniewnie ale Ałtynowych perorów wysłuchała jak niepyszna.
Ostatnie żywe zwrotki piosenki zakończyła spokojniejszym:
Albo może lepiej nie
Lepiej z życia cieszyć się
A chłopcu miast w piękne lice
Dać też zajrzeć pod spódnice.
Dźwięczny głosik zamilkł na tymże wersie, Janeczka cisnęła instrument na ziemię, wstała i dziarsko ruszyła w stronę wozu wróżbitki. Obejrzała się na karaimkę by dodać:
-To było samolubne z jego strony. Podłe! Muszę go kochać dalej ale mogę nie wybaczyć.
Tyncia mrugnęła raz i drugi.
-Jak to: musisz? Nic nie musisz - oznajmiła wolno i z godnością.
-To sobie wyobraź, że muszę. Choć tyle sprawiedliwości, że on też musi, czy mu się to podoba czy nie.
Milczenie się przeciągało, gdy Tyncia w myślach dodawała dwa do dwóch.
-To było podłe - przyznała. Czarne oczy pociemniały jeszcze bardziej. Na dnie źrenic jak zapowiedź piekła pelgalo odbicie ogniska. - Lecz czy życzyłaś mu zgonu?
-Oszalałaś? Przecież jak on umrze to moje życie przestanie mieć sens. - Janeczka zaplotła rączki na piersiach. - W ogóle wątpię w zasadność mej podróży do Lublina. Na co mi mój cyrograf jeśli Miłowit w piekle? Tedy i mnie tam będzie spieszno, tylko… - urwała.
- Tylko co? - Tyncia uniosła brew.
-Nieważne - ściągnęła usta w kreskę. - Drobna komplikacja. Idź do kozaka. Mniemam że wzdycha do ciebie każdej nocy odkąd cię ujrzał.
Altyn ani drgnęła.
-Jesteś mi przyjaciółką. I jeśli są komplikacje, wespre cię. Jeśli są drobne i jeśli duże też.
Po czym wstała i poszła, nie do kozaka bynajmniej, a między szlachtę, rozpytywac, co w Lublinie się dzieje.
Janeczka zaś potraktowała trzewikiem najbliższy kamyk i nadal parująca gniewem wpadła do wozu wróżbitki.

*

Janeczka u wróżki

U cyganki, było ciemno i zaduch wywołany palonym kadzidłem panował. Wróżbitka była obecnie zajęta mistycznym zajęciem… liczenia monet zarobionych na Tynci, więc wkroczenia młodej szlachcianki nie zauważyła. Za to zauważył kot, łasząc się do Janiny kostki i ocierając się o nią.
- Ktoś tu się ponoć na wróżbach wyznaje - zagaiła Janeczka na tyle głośno by ją cyganka usłyszała. Usiadła na stołeczku i wysupłała z kieszeni kilka monet, które ułożyła na stoliczku. - Powiedz co mnie czeka.
- Podróż…- rzekła staruszka tasując karty i powoli rozkładając karty. Same blotki, a na końcu świat.-... od okruszka do okruszka. Zanim dotrzesz na miejsce ci przeznaczone.
- Życie to podróż tak w skrócie. Powiedz coś czego nie wiem, na przykład czy mój Miłowit żyje.
Przetasowała karty i znów wyciągnęła rozkładając kolejne. - Żyw, uciekł poza świat śmiertelny… do świata mgieł i duchów. Może się spotkacie prędzej, może później… podąża tam gdzie wy.
Janeczka wydobyła z siebie westchnienie ulgi. Ręce zaplotła na podołku.
-Ułoży nam się w końcu? Będziemy… No wiesz, prawdziwą rodziną?
Staruszka spojrzała na karty, przetasowała je i rozłożyła i szybkim ruchem zagarnęła z powrotem. Ponownie przetasowała talię nerwowym ruchem. Wyciągnęła jedną kartę i nie pokazując jej Janinie schowała w ją z powrotem. Odłożyła talię na bok i spojrzała w oczy szlachcianki.
- Mam wrażenie, że waćpanna już znasz odpowiedź na to pytanie.- rzekła smutno.
Janka skupiła się na skubaniu niteczki z rąbka rękawa.
- Ałtyn wspomniała że ktoś na mojego Miłowita czyni zakusy. Kto?
- Dyć imienia nie wywróżę. W kartach nie zapisane, bo literek nie ma.- odparła Vadoma przetasowując karty. Po czym wyciągnęła kilka z nich i przyjrzawszy się im. - Blisko szukaj, spozieraj przez ramię i bacz… komu ufasz. Na razie jednak Miłowit twój bezpieczny od takich zakusów. Myśli jego dalekie od amorów, a i okazja się nie trafi. Gdy trafi jednakże znów w twoje ramiona… tedy uważaj.
- Małoś konkretna - Janka wydęła usta nieusatysfakcjonowana. - Rzeknij mi tedy coś przydatnego. Co powinnam wiedzieć, by w tarapaty bez Milowita nie popaść. On był ten rozsądny.
- Bo taka jest natura kart. Odsłaniają jeno rąbek przyszłości. - wyjaśniła Vadoma, krótko i znów przetasowała karty. Przyjrzała się im i zamyśliła.- Unikaj czerwonego konia. Śmierć ze sobą niesie.
- Czerwony znaczy… kasztan? Czy masz na myśli, że czerwony jak pole maków? Juchą będzie utytłany? Czy to tylko jakaś przenośnia, znowu bez sensu? - dopytywała się Janka z miną skrzywioną z nieszczęścia. - Nic ja nie rozumiem z tego co rzeczesz, wróżko. Pieniądz wyrzucony w błoto. Miłowita jak nie było, tak nie ma. Kłopoty moje się nie zmniejszyły - westchnęła. - Rzeknij chociaż jak u mojej matki i siostry. Nie pomarły z głodu lub zimna gdy mnie już z nimi nie ma?
- Czerwony… zrozumiesz jak zobaczysz.- burknęła staruszka wyraźnie poirytowana narzekaniami szlachcianki. - Przepowiednie nie są dokładne w treści. Nigdy. Zawsze jest zasłona mgły między nimi, a prawdą zapisaną między słowami.
Po czym przetasowawszy wyłożyła karty i mruknęła. - Nie widzę nieszczęść w kartach. Żywe więc i są i bezpieczne.
Janeczka właściwie nie miała więcej pytań. Pożegnała wróżkę i poszła się przejść. Łukiem ominęła obóz cyganów i szlachty.
Gdy wróciła do obozowiska tachała na wielgachnej tacy wymyślnie podaną kolację. Ułożyła ją na trawie i zachęciła pozostałych:
- Jedzmy, bo wystygnie.
 
liliel jest offline  
Stary 02-05-2018, 11:15   #36
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację

Wilczyński, szlachta i pleban


Wilczyński widząc, że towarzysze rozpierzchli się po prowizorycznym obozie uchodźców. Kobiety udały się do cygańskiego taboru, a kozak poszedł kupczyć. Wilczyński podszedł w pobliże zgromadzonej szlachty. Zwracał na siebie uwagę słusznym wzrostem i wyglądem szlacheckim.

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - skinął głową plebanowi. - Dies bonus. Panowie bracia, Jakub Wilczyński, herbu Odrowąż. - przedstawił się Jakub.

- Widzę żeście drogą utrudzeni. Wieści słyszałem, że jakaś krzywda spotkała ludzi w Lublinie. Może jakie nowiny z Lublina macie? Bo niechybnie będę musiał z kompanami o to sławne, a trybunalskie miasto zachać. Wdzięczny będę za wszelkie informacje, czego się złego w Lublinie należy wystrzegać.

- Lubicz herbu Gorawin... Wilżyński herbu Jaxa. - padały nazwiska i herby których Jakub spamiętać nie zdołał. I potrzeby nie było. Rozmówcą i przywódcą tutejszych bowiem był ksiądz, rosły i pewnie szlacheckiego rodu, bo oprócz sukienki jezuickiej, na palcu złocony sygnet z herbem nosił.

- Pochwalony. Jestem ksiądz Marek. Proboszcz tutejszej parafii i pasterz tej niesfornej gromadki.- rzekł duchowny przyglądając się Wilczyńskiemu.- A czemu do Lublina się udajecie. Miejsce to jest obecnie niespokojne. Nie dość, że najechane niedawno, to jeszcze Szwedy obecnie kontrolę przejęły i porządki zaprowadzają. Luterańskie, heretyckie i bandyckie porządki. Od Lublina najlepiej trzymać się z dala.

- Ojcze wielebny, ze zbożną misją się do Lublina wybieramy. Niebezpieczeństwo szwedzkie groźne, ale okoliczności nas zmuszają. Trzeba nam naśladować apostołów, którzy mimo niebezpieczeństwa ze strony pogan z dobrą nowiną wędrowali nie bacząc na trudności. Znacie może ojca Eustachego? - zwrócił się Jakub z pytaniem do księdza Marka.

- Nie… acz wielu jest pewnie zakonników, co takie imię przybrali. To dość popularny patron. - ocenił proboszcz.

- Do klasztoru kapucynów zmierzam. - mówił dalej Wilczyński.- Pilno mi bardzo zobaczyć się z tym sługą Bożym. Ojcze, w ten wojenny czas musimy ufać opatrzności Bożej, która niewątpliwie nad nami czuwa. Wczoraj kilku Szwedówśmy szczęśliwie pobili. Ale trzeba wam wiedzieć, że większy regiment za nami ciągnie i musicie się gotować na to, że w niedługim czasie przyjdzie i wam z najeźdźcami mieć sprawę. Przygotujcie się zatem i miejcie się na baczeniu. Widzę ojcze, że ty między ludźmi hetmanisz jako zalecał patron waszego zakonu, aby czynić wszystko ad maiorem Dei gloriam et Beatissimae Virginis Mariae honorem. - Wilczyński wyciągnął zza pazuchy kolejnego dwutalara i podał plebanowi. - Skromny datek niech choć na kromkę chleba dla potrzebujących.

- Szlachta u nas bitna, panowie bracia w większości ku Janowi Kazimierzowi się skłaniają. Ale nie dość liczna… by regularnym wojskom stawiać czoła.- wyjaśnił ksiądz monetę chowając pospiesznie. - Oporu stawiać nie możemy. Poczekamy na odsiecz z Krakowa lub Lwowa. Prawdę powiadają, że tam już konfederacja przeciw najeźdźcom heretyckim się zawiązała?

- Prawda jest taka, że panowie szlachta powoli się zbierają. -opowiadał Wilczyński. - Ano nie wcześniej, jak z końcem roku siły znaczne mają się zgromadzić. Czarniecki ich ostro nagli, ale hetmani muszą przynaglać niektórych szlachciców, bo nie każdy ziemię i dom chce porzucić w obliczu niebezpieczeństwa. Krótkowzroczni są niektórzy szlachetnie urodzeni i niegodni miana patriotów. Podobno konfederacyja, gdzieś wedle Zamościa ma się zawiązać i stanąć kołem.

- Dobre to wieści, dobre… zacne. Warte wypitki, nie? - wtrącił się wąsaty szlachcic, o podgolonym łbie siwiejącym po bokach. Hreczkosiej, ale z zawadiacką blizną świadczącą o przeżyciu bitwy albo przynajmniej zwady karczemnej.

- A ty Macieju tylko o jednym. Ojczyzna w żałobie, król na wygnaniu, a ty do kufla ciągniesz zamiast do bitki! - fuknął duchowny niczym stary żbik.
- Po kuflu bitność wzrasta. Nawet dawni Rzymianie to wiedzieli piwo za najważniejszy pokarm dla swych wojsk….- zaczął Maciej, ale ksiądz Marek nie dawał za wygraną.
- Prawdziwy wojak i bez chmielu do walki gotowy.

- Prawda - poparł go Wilczyński - to co wasz duchowy przewodnik rzecze. Przecie z Chmielem jeszcze nie tak dawno miała mateczka nasza Rzeczpospolita nie lada kłopot. Pić będziem na całego jak Szwedów z matczynego łona spędzimy jak niechciany płód chorego umysłu, co poniektórych magnatów. Co szwedzkiego panowania wyglądają i myślą, że im Szwed rzuci majętność abo urząd jako kość psu.

- I to jest mowa prawdziwego patriyoty.- rzekł dumnie ksiądz Marek. I zwrócił się do Macieja.- A tobie Macieju… by ci miłość do butelczyny wybić z głowy, nakazuję dodatkowe trzy pacierze, rano i wieczorem, aż do Andrzejek. I nie myśl że nie dowiem, jeśli jakieś opuścisz!
Oj ciężką rękę miał proboszcz dla swoich owieczek.

- A czemuż to cyganów, dopuściliście tak blisko chrześcijańskich siedzib. - zapytał Jakub jezuitę. - Przecież to złodziejskie plemię, co szacunku dla cudzej własności nie ma. Pewnie kręcą się tu, aby uszczknąć jaki kąsek. Miejcie baczenie na dobytek uciekinierów.
- Cyganie to niewątpliwie czarne owce Kościoła… niemniej i te owce należą należą do owczarni Pana. A i w takich ponurych czasach, katolicy winni się wspierać nawzajem.- wyjaśnił ksiądz.

- Z Bogiem. - rzekł Jakub na odchodne.
I takież same pożegnania, choć bardziej serdeczne, otrzymał w odpowiedzi.



Wilczyński i królowa cyganów



Ałtyn zasięgnęła języczka u mądrej cyganki, takoż i Wilczyński miał zamiar u niej rady zasięgnąć. Przedtem jeszcze zajrzał do małego kuferka, co go w sakwie woził. Splunął na dziwny powyginany drucik, co nijak klucza nie przypominał. Po czym Wilczyński kluczyk wsadził w ciasnotę otworu i zmajstrował drucikiem co nieco. A delikatny był to mechanizm, któren z łatwością mógł uszkodzić ktoś niebywały. Listy Wilczyński nosił przy sobie na piersi albo i w butach czerwonych. A w kuferku miał inne ważne dla siebie papiery, listy od kochanki i przyjaciół. Ale i przybory piśmienne. Boć każdy prawdziwy szlachcic, co się ma za rozumnego męża czytać i pisać umi. Jakiesik papiery wyciągnął i wziął ze sobą idąc do cyganki. Gdy już przed cyganką stanął rzekł:

- Masz patrz w znaki - podał kobiecinie pergamin z rysowanym horoskopem. - Astrolog krakowski postawił ten horoskop, rozrysował mi gwiazdy i poradził abym zabrał go tylekroć, gdy mi kto przyszłość będzie odsłaniał.
- My w gwiazdach nie obznajomieni. Z dłoni, z kart, z jaja mogę powróżyć. Albo z żeberek pieczonych w piwie. - rzekła staruszka oglądając podejrzliwie pergamin. - I czytać nie umiem.

- Wszystkich nas czeka jedno. Śmierć. Ale ja chce położyć głowę dopiero w słusznym, podeszłym wieku. Pieniądz toć nie wszystko. Mogę Ci pieniądzem zapłacić, potrząsnął sakiewką. A mogę i odpłacić się przysługą, ale przysługą droższa niż pieniądze. Daj mi wiedzy i amulet, co mnie ochroni przed wrogiem przyszłym, jakiego mi wywróżysz. Bo na żołnierskiej drodze wrogów stoi wielu.

- Zerwij jedną kurzą łapkę z tych wiszących u powały mojego wozu. Czerwoną wstążką obwiąż i noś przy sobie. I dwa czerwone złote zapłać. Niemniej, jeśli cię diabeł uchronić przed wrogiem nie zdoła, to… jaką ochronę może dać talizman starej biednej cyganki? - spytała retorycznie Vadoma.

- Kurza łapa - zaśmiał się Wilczyński. - Z króliczej łapy byłyby zadowolony mój chart albo wyżeł. Choćam nie pies to bardzo nie lubię być drażniony. Na razie to słyszę, że despekt chcesz mi uczynić. Nie zwódź mnie, bo przychodzę po dobroci. A za kiepskie żarty nie zapłacę nawet tymfa.

- Głupiś. - machnęła ręką staruszka uśmiechając się. - Głupiś… skoroś sam wniosków wyciągnąć nie potrafisz. Myślisz że obwieszam sobie kurzymi łapkami wóz dla zabawy? Bo przecie nie dla ozdoby. Zabierz i zawieś na szyi obwiązaną czerwoną wstążką. Może cię ochroni od złego… może nie… bo podróżując w takim towarzystwie z pewnością znaczny mrok przyciągasz do siebie.

Wziął Jakub kurzą łapę, bo choć wątpił w moc takiego talizmanu. To zawsze psu ją można rzucić abo i zupę na rapciach kurzych zrobić. Nie zawiesił jej na szyi, ale rzucił w woreczek co u pasa nosił.


- Sny mnie niepokoją.

Cytat:
Opowiem Ci sen jaki często mi staje przed oczami. Widzisz Anna Koniecpolska stała w kościele na ambonie, skąd zwykle pleban głosi kazania. Lico miała zarumienione, uśmiechała się. Ale suknie miała nieobyczajną czerwoną z odkrytymi plecami. Zachciało mu się lgnąć do tych pleców nagich, do szyi i karku odkrytego. Wtem do kościoła wpadł kary ogier. Zatańczył na środku kościoła. Posadzka kościelna wyglądała jak ubłocona droga na wiosnę. Wielkie kałuże, rozlewiska, błoto, wszędzie błoto. Skąd w tym kościele taki brud, kto tu tego błota naniósł, kto te kościelne mury postawił w morzu błota. Anna zbiegła z ambony i zaczęła śmiać się w głos. Rzuciła się w jedno z kałuż, tarzała się w błocie. chciałem ją powstrzymać. Ale ona wskoczyła na grzbiet ogiera i odjechała. Inny razem śniło mi się, że Anna mnie lży, szydzi ze mnie i śmieje się w głos. A za nią i inni śmieją się.
Vadoma zaśmiała się chrapliwie i pomachała kościstym palcem przed nosem szlachcica. - Ot niespełnione fantazyje ci się śnią. Twój rumak bieży do jej stajni, ale wrota do niej zamknięte. Na takie sny najlepsze medykamenty można w zamtuzie znaleźć, lub pod spódnicą damy luźnych obyczajów.

- Podróżuje z dwiema niewiastami. Rzeknij mi co o nich, powinienem na nie wzrok zwrócić?
- Jeśliś mąż o ogniu w lędźwiach to nie powinieneś zadawać takich pytań.- zaśmiała się chrapliwie staruszka. - Diabłem od nich czuć… mój kocur się nie myli. Od ciebie jednakże też.

Spojrzała wprost w jego oczy.





- Czy niebezpieczne? Z pewnością. Niewiniątka nie zadają się z diabłem. Czy śliczne? Z pewnością na to pytanie odpowiedzi nie szukasz. Jednakże pytanie sobie zadaj, czego ty szukasz u niewiasty? Chwili przyjemności? Żony? Wspólniczki w zbrodni?

- Mądrzej prawisz niźli w pierwszych słowach. - Wilczyński położył trzosik na stole. - Skoroś w kartach biegła daj pociągnę trzy z nich. Rzeknij mi co widzisz w układzie i pieniądz będzie twój.
- Nie będziesz psa szczekać uczył. Zadaj pytanie, a ja w kartach znajdę odpowiedź. - odparła staruszka wcale nie zamierzając mu pozwolić tykać swych bezcennych kart, jako on sobie umyślił.

- Chcę wiedzieć czy ten co mi pracę zadał i obiecał nagrodę słowa dotrzyma, czy nie czasem na łatwą śmierć mnie i moich towarzyszy posyła?
Przetasowała karty wyciągając po kolei: króla monet, diabła i dziesiątkę monet.

- Tanio cię kupił. Ale słowa dotrzyma, bo niewielki dla niego to wydatek w porównaniu z tym co chce zyskać.- mruknęła wpatrując się w karty.
- A druga rzecz? Nieufny się zrobiłem, bo ów pan do niego wroga listy pisze. Boję się, że jako w tej bajce w piśmie stoi polecenie. Zabij posłańca, który ten list dostarczy. Mógłbym pieczęć złamać lecz jak ją na zad przylepić? Co mi lepiej uczynić?

- Dajże ten list.- rzekła staruszka wyciągając dłoń. - Czytać literek nie umię, ale intyncyje już tak.
- Ale pieczęci nie łam. - rzekł Jakub cygance podając jej list.
- Dobrze… i tak nie potrzebuję.- staruszka obmacała list i zaśmiała się.- Ot… masz waści w sakwie blef hazardzisty. Nie ma w tym liście żadnej wagi poza pieczęcią i nazwiskami z nim powiązanymi. Żadnej treści poza szlachecką gawędą o niczym.
- Dobrze - wziął list od cyganki.

Wilczyński zostawił jej trzos. Pożegnał się i wrócił do swoich.
 
Adr jest offline  
Stary 04-05-2018, 23:32   #37
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Krzyżowicz, Krzyżowski, Krzyżowiecki… wszystkie te nazwiska przewijały się przez wypowiedzi uciekinierów z Lublina. Ale były one błędne… ci, którzy byli lepiej poinformowali, podawali jedno nazwisko.
Krzyżdanowicz.
Nazwisko, które mroziło krew w żyłach Michaiła Żmajło. On najlepiej wiedział kim jest Jan Krzyżdanowicz, choć i Wilczyński o nim posłyszał. Ale to Żmajło raz go napotkał w obozie nad Dunajem. To on spojrzał w oczy tego mężczyzny. To kozak widział w nich zimną śmierć.
I to on najwięcej informacji mógł przekazać o tym byłym szlachcicu a także infamisie oraz byłym lisowczyku. Wedle tego co Żmajło o nim wiedział, Krzyżdanowicz był byłym szlachcicem z Małopolski który ścigany listami gończymi do braci kozackiej przystał. Nie wiadomo jednak za co ów szlachetka został skazany na śmierć w rodzinnych stronach, niemniej mogło się to wiązać z jego legendarnym okrucieństwem. Sztuki tortur mogli się od niego Tatarzy uczyć i z pewnością często mieli pecha poznawać tę wiedzę na własnej skórze. Bo na Tatarów Krzyżdanowicz cięty był szczególnie i jeśli napadł na jakieś ich obozowisko lub siedzibę to jasyru nie brał. Wszyscy ginęli od razu, albo długo w okrutnych męczarniach.
Co nie znaczyło, że dla innych był łagodny. O nie…
Bezlitosny i twardy szlachcic trzymał swoich ludzi ręką żelazną i okrutnie karał za każde przestępstwo. Ci którzy przeciw niemu występowali… ginęli. Szermierz był z niego ponoć przeciętny, ale fortuna zawsze go chroniła niczym swego wybrańca. Więc zwyciężał w każdej walce. Ponoć ubić się go nie dało.
Udanymi wyprawami na ziemie tureckie i bogatymi łupami, zdobył sobie posłuch wśród braci kozackiej i do rejestrowych został z czasem zaliczony.

Wedle Żmajły wszyscy się bali przeciw niemu wystąpić, ale wielu widząc jego sukcesy dołączało do niego. Z czasem zebrał bandę karnych kozaków i lisowczyków i innej hałastry. Nie baczył bowiem na pochodzenie, a na talenta.. a i hojny był, bo jemu nie zależało na łupach, więc swój udział w zdobyczy dzielił często między podwładnych. Jego kompanije zwano na stepach Upiornym Pocztem, bo gdy zjawiali się na ziemiach tureckich zostawiali za sobą jedynie krew i zgliszcza. Żadnych jeńców… to było podstawową jego dewizą. Krzyżdanowicz miał, wedle słów kozaka, nie dbać o famę czy bogactwo, czy tytuły. Służył wielu różnym panom lojalnie, ale nie wiadomo wedle jakiego klucza się kierował. Nie był wierny żadnej ojczyźnie, ani żadnemu stronnictwu, czy kultowi religijnemu. Nie miał skrupułów, honoru czy sumienia.
Nie mieli takoż i jego ludzie, wierni mu jak psy. Lub zbyt przerażeni, by mu się sprzeciwić.
Chmielnicki chciał go ponoć nająć, gdy zaczynał swój bunt, ale… Krzyżdanowicz wtedy przepadł jak kamień w wodę. Jedni mówili, że udał się na Ruś, inni że na południe do Siedmiogrodu, lub nawet do samej Jerozolimy grzechy swe odpokutować. Wielu uważało, że wyprawa na Krym poszła mu nie tak jak planował i jego ludzi Turcy wygubili. Ba… znalazł się nawet taki co twierdził, iż widział potwornie okaleczonego Krzyżdanowicza, przykutego łańcuchem do bramy chana krymskiego w ramach zemsty za rzezie ich poddanych. Śmierć wydawała się wszak sensownym końcem dla Krzyżdanowicza. Wielu wrogów miał nie tylko po muzułmańskiej stronie granicy. Także i wśród Lachów i samych Kozaków.
Michaił sam też wolałby, by ów szlachcic martwy był. Tak jak zimne spojrzenie jego oczu.


Nie wszystkie wieści były jednak tak ponure. Tyńcia załatwiła kompaniji wypoczynek w drewnianej rezydencji należącej do małego miejscowego rodu Kraszewiczów, spokrewnionych z TYMI Kraszewiczami spod Krakowa, a nie gołodupcami Kraszewiczami znad Niemna. Co zwykł podkreślać nestor rodu Hieronimi Kraszewicz.
Bo to zupełnie inni Kraszewicz byli.
A sam dworek był drewniany i dość duży.

[MEDIA]http://167.114.240.11/fbl-2010/201005/64968759.jpg[/MEDIA]

Acz nieco zapuszczony, bo Kraszewicze byli podupadłym finansowo rodem szlacheckim.
A sam nestor rodu, Hieronim Kraszewicz, był wielce zdumiony gdy kompanija przybyła do niego. Młodzik jakoś “zapomniał” poinformować o tym swojego rodzica woląc go postawić przed faktem dokonanym.
Nic więc dziwnego, że wpierw zapomniał języka w gębie. A potem zaczął wypytać co znaczy ten najazd.
Pierwsze dobre wrażenie mogła wywrzeć Janka, ale zeskakując z wierzchowca wdepnęła oboma bucikami w krowi placek i ów zapaszek odbierał nieco splendoru jej urodzie. Tyńcia choć urodna była tylko mieszczką, więc nie mogła się za bardzo pchać przed szereg. Tym bardziej. że już dalece posunięty w latach Hieronim nie był aż tak podatny na kobiece piękno (a przynajmniej tak się wydawało). Dyplomacyja więc przypadła głównie mości Wilczyńskiemu, wspieranemu przez trzymającą się pod wiatr Janinę. Oraz młodego Jana Ignacego, który co chwila zerkał ku młodziutkiej Karamice. Tak jakoś chciwie… jakby ze złota była. Zaś Hieronim metaforycznie przyparty do muru zgodził się w końcu. Zwłaszcza gdy przypomniano mu o miejscowym proboszczu.


Wieczerza wieczorna była nieduża w liczbie potraf, ale obfita w ilości na talerzach i smaczna. Rodzina Kraszewiczów składała się z Hieronima, jego żony. Dwóch synów i dwóch córek. Przy czym poza Janem Ignacym reszta była pacholętami jeszcze, nawet jeśli wyrośniętymi. Sam Hieronim był starszy o niemal dziesięć lat od żony i posiwiały na skroniach. Ale jego nieco pulchnej połowicy, się podobał. Bo wyglądali na zgodne ze sobą małżeństwo.
Hieronim był surowym w wychowaniu ojcem i władczym mężczyzną. Był też osobą o staroświeckim poczuciu moralności. Więc drużyna musiała się na noc podzielić. Wilczyński trafił do izby gościnnej.
Ałtyn i Janina do części niewieściej dworku, wraz z małoletnimi dzieśmi Kraszewiczów.
Michaił… cóż… jemu przyszło spać w stajni wraz resztą sług kompaniji, Rimasem i Adamem w stajni pilnując koni i powozu. Niestety kozaka nikt tu do szlachty nie zaliczał, a i niewiastą nie był.
Nie dla psa kiełbasa, nie dla kozaka wygody.


Noc niestety… nie przebiegła spokojnie. Co prawda koszmary nie męczyły ani Ałtyn, ani Janiny ale napaść się szykowała na jedną z nich. Przez pogrążony w mroku korytarz, skradała się czyjaś chuda i zwinna sylwetka. Osobnik ów rozglądał się na boki i wyraźnie czegoś szukał. Musiał być z niego nie byle jaki złodziej, skoro unikał zwinnie pułapek które niedbalstwo służących i pobłażanie gospodyni zastawiało na takich jak on. Krok za krokiem zbliżał się ów przestępca do celu, drzwi za którymi to przebywała Janina Domaszewiczówna odpoczywając po ciężkim dniu. To przed nimi się zatrzymał i rozglądając na boki ostrożnie otworzył drzwi bacząc by nie zaskrzypiały. Powoli przekroczył próg z niewątpliwie niecnymi zamiarami wobec niewiasty, choć te nie były mordercze.
- Ałtyn, gołąbeczko? - szepnął głośno nie zdając sobie sprawę, że pomylił pomieszczenia. Że Tyńcia ostatecznie zajęła inny pokój, na wyraźne polecenie gospodyni. Gdyż nie podobało jej się jak jej mąż zerka na urodną Karaimkę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 04-05-2018 o 23:37.
abishai jest offline  
Stary 07-05-2018, 10:01   #38
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację
Wilczyński chwycił i do żołądka rzucił, co nieco z tego, co przyniosła Janina, a poprawił suszoną kiełbasą z własnych racji. Wodą popił, ale napitkiem lepszym pewnie, by nie wzgardził. Mimo, że przy plebanie się zarzekał, ale przecie ślubów nie czynił, że trunków w usta nie weźmie, póki Szwedzi nie ustąpią. A byli tacy prawdziwi patrioci, co ślubowali.

W drodze do dworu Kraszewiczów zamilkł Wilczyński i w myślach się pogrążył. Zwierzył się najpierw Janeczce, a potem Cyganka sugerowała Jakubowi, aby szedł do zamtuza, gdzie znalazłby panaceum na trapiące go sny o niewiastach. Ale gdzie tam szlachcic będzie się po tak niecnych przybytkach szlajał. Tylko prawdziwa kobieta z szlacheckiego stanu mogła stanowić dla Jakuba dobrą partię.

Kiedy już przedstawili się gospodarzowi Wilczyński widząc, że młody szlachcic wysforował się z zaproszeniem gości. A ojciec minę miał nietęgą, gdy mu synowskie obietnice przyszło pokrywać.

- Jeśli nie będzie to ujmą na szlacheckiej dumie to możemy opłacić nocleg jako karczemny, co byście panie bracie nie musieli na alimentację łożyć.

- Nie. Nie. Nie… ani to po krześcijańsku żądać opłaty w taki czas, ani też uchodzi szlachcicowi brać dutki w takiej sytuacji. Święte prawo gościnności, mówi że gość w dom to Bóg w dom. - zaczął szybko prawić Hieromin.- Ino, że myśmy nie wiedzieli i nie przygotowali żadnej… gościny.

- Ale ojcze, przecie nie wypada niewinnych białogłów zostawiać bez pomocy.- zaczął młodzieniec, ale Hieronim skarcił go gnienym spojrzeniem.

- Nie trzeba nam splendorów - odpowiedział im Wilczyński. - Ani wykwintnego jadła. Karczma pęka od podróżnych, a po gołym niebem wczoraj nocowaliśmy. Starczy nam tyle, że głowę pod strzechą skłonimy. Na jedną noc, bo pilno nam do Lublina. Ksiądz Marek rekomendował, że szlachta w tej parafii pielgrzymów bez pomocy nie ostawi.

- Ksiądz Marek… -Hieronim uniósł spojrzenie ku niebu, zapewne w niemym żalu do Boga który księdza Marka tutejszym proboszczem uczynił.- Wie że tu… jesteście? I że tu macie przenocować?

- Zdarzyło mi się z nim dwa słowa zamienić. Pod karczmą szlachtę chwalił. Ale nie wiem czy wie że z synem waszym weszliśmy w komitywę. Za swoimi sprawami się rozeszliśmy.

- No… skoro ksiądz Marek… mówił z wami.- Hieromin posłał gorgonie spojrzenie synowi.- To… witajcie w naszych skromnych progach.

- Ante omnia dziękujemy za zaproszenie i gościnę.

- Tak jak wspomniałem. Gość dom, Bóg w dom. - rzekł stary szlachcic i zwrócił się do żony.- Duszko każ podać więcej talerzy na wieczerzę. Gości przecie mamy.

Ta tylko skinęła głową i rzucając kose spojrzenie to Tynci, to Janinie, znikła w progach dworku.

- A wy z daleka jedziecie?- zapytał zaś Hieronim.
- Z sandomierskiego jadę. W Chełmie parę dni bawiłem.
- I co tam w Chełmie słychać?- zaciekawił się Hieronim.- Powiadają, że tamtejsza szlachta uszła już na radziwiłłowskie ziemie i u tego rodu szuka pomocy. Prawda li to?

- Prawda. - rzekł smutno Wilczyński. - Ale pewnie wiecie, że siódmy rok mija jak Chełm zniszczon, od tatarskiej i kozackiej plagi. Tedy szlachta nie czeka na śmierć jeno majątek pakuje na wóz i ucieka. Taka rejterada chluby szlacheckiej braci nie przynosi, ale czasem głowę unieść na karku to wszystko, co da się zrobić.

Szlachcic ze zrozumieniem skinął głową.
- Nadziej trza wypatrywać w konfederacji, co pono już blisko. - kontynuował Wilczyński. - Wielcy hetmani już szykują się do spotkania. A panowie Małopolscy spieszą im z auxilium. Gadają, że koło rycerskie stanie może Zamość, a może Tomaszów pod lubelski. Tyle wiem. Może i przed końcem roku jej doczekamy. Szwedzi niszczą kościoły, niejeden parochus życie postradał. Wiarę rzymską chcą Szwedzi wyplenić. A takich obelg względem wiary i kościoła szlachta rzymskiego porządku nie może znieść.

Te tłumaczenia nieco rozjaśniły twarz Hieronima w bladym uśmiechu. Uznał zapewne, że nie będzie całkiem stratny na tym krześcijańskim uczynku. Przynajmniej przy wieczerzy posłucha plotek ze świata. Skłonił się więc lekko i rzekł.

- Wchodźcie więc moi mili, czas na wieczerzę.

Wilczyński przy wieczerzy zachowywał się roztropnie, aby nie drażnić gospodarza. Kiedy było trzeba bawił rozmową, przytakiwał słysząc opowieści seniora rodu, gospodynię i dziatki chwalił. Sługom wydał dyspozycję aby przed snem nie zaniedbali swoich obowiązków. Udał się do izby gościnnej, którą mu Hieronim wyznaczył.
 

Ostatnio edytowane przez Adr : 09-05-2018 o 16:09.
Adr jest offline  
Stary 11-05-2018, 19:09   #39
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To zaczęło się parę miesięcy temu. Prawie rok. Brat Barbary wyjeżdżać zaczął często w różnych interesach związanych to z rodem, to z rodowym majątkiem. Nie były to szczęśliwe chwile dla jego siostry. Tygodniami zostawała wraz z ciotką i jej dziećmi. Niezbyt znośna sytuacja na dłuższą metę.
Gdy wracał z podróży, Stanisław Kalinowski wydawał się coraz bardziej podekscytowany. Czasami szeptał do siebie wieczorami. Raz rzekł do Barbary że bierz udział w czymś dużym, czymś co pomoże im poprawić ich los i całego rodu. Ale szczegółów siostrze wyjawić nie chciał.
Ta jednak przypadkiem podsłuchała rozmowę braciszka o ojcu Eustachym z niewysokim lisowczykiem o złowrogim spojrzeniu i twarzy szpetnie śladem po szabli poznaczonej. Wtedy właśnie dowiedziała się, że Stanisław ważne sprawy ma załatwić w Lublinie.
Niemniej ta posłyszana, fragmentarycznie co prawda, rozmowa napełniła lękiem serce Barbary. Głównie z powodu lisowczyka. Źle mu z oczu patrzyło. Brat niewątpliwie wplątał się w coś wyjątkowo niebezpiecznego. Ale odwieść go od tego zamysłu nie zdołała.

Gdy bowiem próbowała Stanisław rzekł jej, że niewiasta winna trzymać się z dala od męskich spraw. A gdy ochłonął po wybuchu swego gniewu, brat oświadczył siostrze, by się nie martwiła… Gdyż misja której się podjął przyniesie rozwiązanie wszystkich ich problemów.

Ta rozmowa odbyła kilka miesięcy. Od tego czasu sytuacja zmieniała się na gorsze. Im dłużej brata nie było tym bardziej ciotka Katarzyna coraz bardziej się kokosiła w majątku. To w połączeniu z niepokojem o brata sprawiło że młoda szlachcianka podjęła się wyprawy do Lublina w tajemnicy przed cioteczką. Co niektórzy, a zwłaszcza cioteczka Katarzyna, mogliby wziąć za ucieczkę.

I tak właśnie się stało.

Zanim została dotrzeć do miasta, dopadła ją pogoń w postaci Józefa Łubiańskiego, jednego z synów ciotki Katarzyny. On wraz ze czterema swymi sługami dogonił i pojmał niesforną podopieczną swojej matki.
Wściekły szlachcic skarcił niesforną dziewczynę i zwyzywał od głupich kóz. Ba, nawet spoliczkował ją, by zastraszyć niewiastę. I to mu się udało. Barbara przytrzymując dłoń wysłuchiwała tyrady swego kuzyna, widząc i czując, że oprócz wrodzonej pychy i słabego charakteru, przemawia przez Józefa wypity alkohol.
Jednakże nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pijany Józef wypaplał plany swoje matki wobec Barbary… Dowiedziała się więc dziewczyna, że bogaty stary wdowiec jest jej już zaręczony i z nadejściem maja czeka dziewczynę ożenek.

A że bukłak Józef miał już pusty, to wraz ze sługami i pojmaną kuzynką skierował się do przydrożnej karczmy. Barbarę pozbawiono broni i dwaj słudzy pilnowali ją cały czas. Niemniej Józef nie ośmielił się jej związać jak więźnia. Także więc szlachcianka jechała wolno między nimi. I tak samo nieskrępowana wkroczyła do karczmy za kuzynem. Cały czas pilnowana przez sługi.
W samej karczmie, zaś zebrała się miejscowa szlachta i deliberowała nad ostatnimi wydarzeniami przy kufelku piwa lub miodu.

A było o czym rozważać. Nie tylko Szwedzi się rozpanoszyli przy okazji paląc Lublin (lub przyzwalając na jego spalenie), to jeszcze uchodźcy z różnych stron Rzeczypospolitej przynosili zatrważające wieści.
No i wszyscy rozprawiali o dwóch konkurentach do ręki wdowy Brzeszkowskiej. Obaj szlachcice byli bogaci i wpływowi. Obaj byli patronami miejscowych rodów szlacheckich i byli senatorskimi potomkami.
Nic więc dziwnego, że miejscowa szlachta kibicowała swym patronom w tych miłosnych konkurach.I wykorzystywała wszelkie okazje do opracowania całych strategii wojennych służących do podboju wdowiego serduszka. Bo każdy szlachcic nie tylko mistrzem bitewnych podbojów jest, prawda?
Zwłaszcza gdy alkohol szumi w głowie.
Tak. Wino czyniło synami Marsa i Wenery każdego sarmatę.



I właśnie taka grupka podpitych sarmatów wypełniała karczmę, do której pojmana Barbara zawitała wraz z bratem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 13-05-2018, 15:54   #40
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację
Wilczyński po wieczerzy postanowił zażyć spaceru. Chłodno było, wiało tak, że lepiej bez powodu nosa za drzwi nie wyściubiać. Ale coś Jakuba ciągnęło na pole ze dworu. Jakieś przeczucie, intuicja nie pozwalała mu usiedzieć na miejscu. No i nabrzmiały po wieczerzy pęcherz.

Zarzucił na grzbiet szubę podbitą futrem. Wzuł buty czerwone i poszedł za dwór. Ano i królowie po wieczerzy chadzają. Taka już ludzka natura. Pachołków dworskich zapytał o drogę. Ano wskazali mu brzezinę, gęsty młodnik, za którym Wilczyński ulżył sobie. A że chłop był z niego słusznej postury, przeto niemal pacierz w krzakach spędził.

Wrócił Jakub lżej mu się zrobiło na ciele. Ale nie na duszy. Gdyby tak z duszy można było nieco trosk upuścić. Lało by się z tej duszy jak z rynny w czasie burzy. Może udało by się tym sposobem duszę jako tako oczyścić. A choćby i nawet się udało to i tak wszystko na nic, kiedy ta dusza sprzedana. A śmierć - niezawodny przewoźnik - zawiezie ją prosto do piekła. takie to smutne myśli zaprzątały głowę Jakuba kiedy zasypiał. Jeno w oddali coś mu zwidywało. Coś przeczuwał. Coś na niego czekało. A było to wielkie czekanie.
 

Ostatnio edytowane przez Adr : 13-05-2018 o 19:42.
Adr jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172