|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
28-03-2019, 09:11 | #251 |
Reputacja: 1 | - Co jest grane? Przed czym tak uciekasz? - zapytała Blade. Krzeszewski przez chwilę łapał oddech. Wreszcie odezwał się uśmiechnięty niczym potomek Kota z Cheshire. - Ma pani Piękne Oczy, pani kapitan. Z takimi oczami... - natychmiast w myślach własnonożnie kopnął się w dupę. "Piękne Oczy? Co mi strzeliło do łba" - Chciałem powiedzieć, że miło mi panią widzieć. I majora też - sapnął Rafał - A uciekam przed strażnikami obiektu wyglądającego niczym antyczna świątynia, którą to zinfiltrowaliśmy by tam popaść w niewolę. Właśnie, dzięki naszym nielichym umiejętnościom wydostaliśmy się z klatek i uciekamy w dżunglę, oczywiście każdy w swoim kierunku jak podręcznik szpiega przykazał. - Tak w ogóle - Raf złapał wreszcie oddech - Może was zainteresuje, że strażnicy tej miejscówy dzielą się na dwa rodzaje. Bezmyślne zobmie z włóczniami i wieloręcy giganci. Przy okazji, zyskaliśmy nowego sojusznika. Zwie się Fowler i jest ninją pełną gębą. No, co by tu jeszcze...Aha, już wiem. W ucieczce pomogły nam klony Lary Croft sztuk pięć. - A co z wami? - zainteresował się dziennikarz - Widziałem, że wasz helikopter spadł w dżunglę. Byliście jego jedynymi pasażerami? Pozbierawszy się wreszcie, co prędzej odszukał i wdział swój but. Wokół szumiała dżungla. |
31-03-2019, 21:51 | #252 |
Reputacja: 1 | John zdziwił się, że umierający sześcioręki mówił zrozumiałym językiem, jednak była to ostatnia rzecz jaka mogłaby go zdziwić w tym miejscu. Przeskoczył nad ciałem i ruszył w kierunku świątyni. Jeśli miał coś znaleźć nie mógł po prostu iść po śladach. Szukał alternatywnego wejścia. Gdzieś wyżej, gdzie miałby więcej możliwości zdobycia informacji. |
02-04-2019, 13:52 | #253 |
Reputacja: 1 | - Pilot nie zdążył wyskoczyć - oznajmiła Sonya. Chwilę później pojawił się Jax. - Te klony Lary Croft, jak je nazywasz to oddział zabójców. Wpadliśmy na ich trop, gdy Lin Kuei spacyfikował ich kryjówkę. Lin Kuei ugryzło więcej niż dało radę. Gdy wkroczyliśmy żaden z nich już nie żył. Było ich dwudziestu dwóch. Zabili ponad pięćdziesiąt kobiet. Piwnice wypalili ładunkami termicznymi. Gdy ruszyliśmy za tymi co przeżyły wszystko jeszcze stygło. Pani kapitan ma na wszystko mieć oko. - Musimy sprawdzić po co tu przybyły. Pokaż gdzie ostatnio widziałeś Johna. - powiedział Jax. Wyżej… tak wyżej były okna. Tak na wysokości drugiego piętra. Wejście tam nie stanowiło większego problemu, ozdobne ornamenty roślinne pokrywały całą ścianę. Śledzone siostry Kendry zniknęły w środku dobre pięć minut temu. Metodycznie, metr po metrze John piął się do góry, w końcu dłoń sięgnęła parapetu. Podciągnął się i zaklął. Wyglądało na to, że środek to jedna wielka sala. Pośrodku podtrzymywały dach kolumny stojące w kręgu. Po drugiej stronie sali dostrzegł drzwi, a właściwie wrota. Na oko co najmniej 4m wysokości i z 10m szerokości. Dziewczyn nigdzie nie było widać. Musiały pójść dalej… albo czaiły się z akolumnami. John miał dwa wyjścia, albo zejść na dół, albo iść w górę, ale tam już nie było łatwo, mniej chwytów i ściana powoli przechodziła w kopułę sufitu. Ostatnie metry do wsporników musiałby już przejść wisząc na samych rękach 3 piętra nad podłogą. Mógł też iść po gzymsie od okna do okna, ale to tylko odwlekało decyzje o zejściu. Fowler zostawił za sobą polanę gdzie stoczył pojedynek i zagłębił się w las. Coś mu nie dawało spokoju. Te kobiety… wszystkie identyczne. gdzieś coś mu się obiło o uszu. Nie… gdzieś o tym czytał. W jakiejś kronice, Quan Chi miał wiele ksiąg, te które nie traktowały o magii spoczywały w zasadzie nie pilnowanych bibliotekach. Bo kto chciałby nachodzić najpotężniejszego czarownika w Otchłani. Tam przeglądał księgi dla zabicia czasu, gdy Quan Chi nie zlecał mu zabijanie czegoś innego. Było tam coś o pladze… o omijającej prawa Starszych Bogów królowej. Przechodziła z wymiaru do wymiaru, czego nie zabraniały prawa, i budowała armię lojalnych i jednakowych wojowniczek. Folwer nie do końca rozumiał jak, bo język był archaiczny i wiele zwrotów nic mu nie mówiło. W każdym razie, tworzył armię w krótkim czasie. Podbijała wymiar i wysysała go niczym pajęczyca tłustą muchę. A teraz jej wojowniczki były na Ziemi. Czarny, wredny typ, zdawał się bronić Ziemi, ten drugi pomagał jak umiał. Mógł odwrócić się do tej sprawy plecami, ale gdy dokona zemsty, gdzie powróci jeśli nie będzie już jego domu? Tylko dlatego, że pozwolił panoszyć się przybyszom z Zaświatu. Quan Chi jest wieczny, może zaczekać… Raf po raz kolejny forsował zewnętrzny mur. To zaczynało mu wchodzić w krew, za każdym razem było łatwiej. W kilka sekund znaleźli się na szczycie. - Gdzie widziałeś ostatni raz Johna? - zapytał Jax. - Tam, przy murze, gdzie leżą te ciała - pokazał Raf. - Nie widać czarnego zakapiora - mruknął Jax. - Jest tam - wskazała Sonya lustrując przez lornetkę miasto. - Włazi po ścianie świątyni. - A my mamy towarzystwo - powiedział Raf patrząc o wiele bliżej. Zza jednej z szop wyszło kilkunastu strażników. Stojąca na szczycie muru trójka ludzi raczej rzucała się w oczy. |
15-04-2019, 08:14 | #254 |
Reputacja: 1 | Jeden z nadbiegających strażników (nazwijmy go Bugo) zauważył trzech nieprzyjaciół na koronie muru i wrzasnął na alarm. Razem z kompanami pognał w kierunku darmowego wpierdolu. Bugo niezbyt często myślał. To znaczy myślał, ale bez większych sukcesów. Teraz przyszło mu do głowy, że trzech to znacznie mniej niż czternastu. Wydał z siebie okrzyk bojowy i runął do ataku. To co stało się dalej nie mieściło się Bugo w głowie. Brodacz w dresie skoczył z muru z wysokości, z której nie dało się skoczyć nie łamiąc nóg. Niepodobna było miękko, po kociemu, wylądować i w ułamku sekundy zaatakować. Ale brodacz dokonał tego. I zaczął rozdawać plomby.* Spotkali się w pół drogi, jak udane małżeństwo. Pierwszy z biegnących zaatakował włócznią, ale chybił o dobre pół metra, a sam dostał kopa w staw biodrowy, który utemperował jego pragnienie chodzenia, o walce i bieganiu nie wspominając. Drugi, Sam Bugo (bo zapomnieliśmy dodać, że Bugo miał na drugie Sam, a na trzecie Piękny) zamarkował cios dzidą tylko po to by dostać kontrę, która złamała jego broń na pół, a jego samego rzuciła do tyłu z połamanymi żebrami. Kolejny już, już, dobiegał do celu gdy nagle zdał sobie sprawę, że brodacz mija go z boku. W tej samej chwili zombie poczuł podmuch wichru i silne uderzenie nad biodrem. Próbując wyhamować odkrył, że Go Boli, a ziemia jest twarda. Pozostali strażnicy, po kilku próbach otoczenia szybko poruszającego się celu, sfrustrowani jak mąż kobiety w szóstym miesiącu ciąży, tylko przeszkadzali sobie nawzajem. A brodacz wykorzystywał to bez litości. Raf smagnął wyciągniętą nogą podcinając dwóch miśków naraz. Jeden z nich padł pod nogi trzeciego, który wywalił się również, a kolejny dał się nabrać na fintę i otrzymał zamachowy dolny (znaczy uppercut). Trzasnęła żuchwa, posypały się wybite zęby, a oprych rąbnął o ziemię z ewidentnie uszkodzonym karkiem. Włócznia ponownie skoczyła do przodu jak atakujący wąż. Chybiła jednak nieznacznie, a kontra Rafa była letalna. Otoczona kula chi pięść Krzeszewskiego wbiła się w pierś zombie wyrywając wielką, pulsującą dziurę. Włócznik upadł w drgawkach. Mendy atakowały jednak dalej, bezlitośnie, bezustannie i bezskutecznie. Kolejny z geniuszy padł z nogą złamaną konkretnym lowkickiem. W tym momencie do akcji włączyli się Jax i Sonya. Jeden z miśków przywitał glebę podcięty przez panią kapitan, a kolejny glebę pożegnał wyrzucony w powietrze uppercutem Jaxa. Może i jeszcze coś by z niego było, ale Rafał potraktował spadającego wysokim kopnięciem w głowę, łamiąc mu kark. Połowa zombie już leżała w różnych stadiach okaleczenia. A Krzeszewski właśnie zaczynał się rozkręcać. Wspólnie z parą komandosów spuszczanie wpierdolu poszło szybko i koledzy Bugo nie stawili jakiegoś wielkiego oporu. Zombie chybiali raz za razem, a Ci Dobrzy zadawali całe serie ciosów. Szybko, łatwo i przyjemnie. Aż trudno uwierzyć, że te leszcze pokonały Rafę w poprzednim starciu. Krzeszewski walczył jak zaklęty i nagle zdał sobie sprawę, że uderza w pustkę. Ich Troje stało nad powalonymi (i przeważnie martwymi) przeciwnikami. Rafał złapał oddech. - Co teraz? *Andrzej Sapkowski copyright |
27-04-2019, 23:22 | #255 |
Reputacja: 1 | Skradający się przez salę John wyczuwał, że nie jest sam. Ktoś tu się krył. To nie amator, nie zajął oczywistej pozycji… a może jednak zajął oczywistą pozycję wiedząc, że on wie… |
07-05-2019, 23:14 | #256 |
Reputacja: 1 | John nie uszedł kilku kroków, gdy usłyszał kroki od strony wejścia. Doskoczył do filaru i skrył się za nim. Ktoś wszedł. Słyszał ich szepty, choć akustyka sali zniekształcała dźwięk i nie wiedział o czym mówili. Trzy osoby, dwie z nich były ciche i stracił je z “uszu”. Trzecia starała się skradać, ale nie za bardzo jej to szło. Ostrożnie wyjrzał… Raf. Dwie sylwetki niedaleko Rafa były znajome. Sonya i Jax. - Nie skradajcie się, czysto jest - powiedział wychylając się. - Poszły na dół, nie marnujmy czasu na czułe powitania. Cała czwórka ruszyła w dół schodami. Schody opadały szerokim okręgiem. Prowadziły ze sto metrów w dół. Po, zdawałoby się, tysiącach stopni znaleźli się na dole. Przy drzwiach do kolejnego pomieszczenia leżało dwóch shokanów, rozstrzelanych. Następna sala okazała się czymś w rodzaju auli, pod ścianami były rzędy kamiennych ław. Niczym w greckim teatrze. Po drugiej stronie pomieszczenia było podwyższenie, na którym stał tron. Raf rozpoznał w siedzącej na nim kobiecie, starą kobietę, która ich odwiedziła, gdy byli w klatkach. W łuku wokół podwyższenia stało kilku shokanów. Byli gotowi do walki. I nie wyglądali na gorącogłowych młodzieniaszków, którzy rzucają się z gołymi klatami przeciw broni palnej. Środkiem auli, rozsypane w wachlarz szły siostry Kendry. W sumie było ich pięć, uzbrojonych i gotowych na wszystko. Najwyraźniej czegoś chciały, bo nie zaczęły strzelać. Ale było za daleko by usłyszeć co mówią. |
19-05-2019, 21:33 | #257 |
Reputacja: 1 | - Podejdźmy bliżej - szepnął John - podsłuchamy o czym mówią. - Nie dacie rady… - zaczął Raf, ale Jax poklepał go uspokajająco po ramieniu. - To nie pierwsza nasza robota, wyluzuj. Damy radę, ty zaczekaj tutaj. - Jax ma rację - mruknęła Sonya. - Ale… - Ciii - Sonya przyłożyła palec do ust uciszając go. Raf przysiadł w cieniu kamiennych ław i parzył jak reszta idzie ku przeznaczeniu. Mruknął pod nosem: - Ona jest telepatką, wyczuje was idioci. - Jak już mówiła, przybyłam z propozycja sojuszu - mówiła Kendra - Nasza królowa przesyła pozdrowienia... - Nie interesuje mnie wasz sojusz - odparła stara siedząca na tronie. - Kreeyanki są jak szarańcza. - To było dawniej, nowa królowa… - zaczęła Kendra, ale przerwała jej jedna z sióstr. - Dosyć tego. Mamy jasne rozkazy. Skoro nie chce współpracować to… - Nie wyjdziecie stąd żywe - weszła jej w słowo starucha. - A kto niby nas zabije, ta twoja śmiechu warta armia? Starucha uśmiechnęła się złośliwie. - Nie… nie oni. Czempioni Mortal Kombat, obrońcy tego królestwa. Już nie musicie się kryć. - powiedziała w kierunku kryjących się agentów - Z naszej strony nie spotka was żadna nieprzyjemność. Nie chcemy zatargów z Raidenem. Zgodnie z umową, nie opuszczamy tego miejsca, a każdy niepowołany pozostaje tu na zawsze. |
21-05-2019, 11:54 | #258 |
Reputacja: 1 | - No i chuj, po skradaniu. - mruknął John do idącego obok Jaxa. Dowódca był monstrualnych rozmiarów, Doe sięgał mu nieco za ramię, a w barach ustępował o dobrych kilkanaście centymetrów. ~ W końcu ktoś, z kim będzie można iść bój. ~ pomyślał idąc dalej na przód, ale nie wychodząc całkowicie z cienia. Był gotowy do uniku gdyby broń nagle, zupełnie przypadkiem i nieintencjonalnie spróbowała przerobić go na durszlak. |
21-05-2019, 23:21 | #259 |
Reputacja: 1 | - Wierzę, że czempioni Raidena sobie poradzą - odparła stara ze złośliwym uśmiechem. Raf nagle drgnął. Nie był sam. Powietrze zafalowało koło niego i niczym predator pojawiła się Kimberly. - Bez obaw, wciąż pilnuje waszych tyłków. Jax spojrzał na Johna i zapytał: - kto to? - Na fejsbuku miała by status "to skomplikowane" |
02-06-2019, 21:02 | #260 |
Reputacja: 1 | Jax przekrzywił głowę w jedną to w drugą stronę strzelając kręgami. Wypluł nie zapalonego papierosa i uderzywszy prawą pięścią w dłoń rzekł: - Robota jest, niema co gadać. Ruszył do przodu, po trzech krokach wybił się wysoko. Przeciwniczka nie czekała bez ruchu. Poderwała do policzka karabin i ściągnęła spust. W krótkim rozbryzgu ognia z lufy wystrzeliła trzy pociski. Wszystkie trafiło Jaxa w pierś prawie, że zatrzymując go w powietrzu. Wylądował w przyklęku opierając się prawą dłonią o kamienną podłogę metr przez przeciwniczką. Spojrzał w górę na siostrę Kendry. - Stalowe wkłady do kamizelki zdają egzamin. Rzucił się w przód odtrącając lufę i podcinając jej nogi, ta przetoczyła się i z przyklęku wystrzeliła… Kamizelka znowu zatrzymała kulę. Jax doskoczył i kopniakiem wytrącił karabin, dziewczyna skorzystała z okazji. Kopnęłago w nogę Jaxa nim ten pewnie stanął i powaliła go. Rąbał plecami o ziemię i błyskawicznie się odtoczył. Przeciwniczka dobyła dwie beretty z kabur pod pachami i strzeliła z obu w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą miał głowę. Jax błyskawicznie wstał i doskoczywszy złapał ją za gardło. Szarpnięciem podniósł w górę i wciąż trzymając uderzył nią o ziemię, a potem kilkakrotnie rąbnął pięścią w twarz. Wznosił rękę do kolejnego ciosu, gdy beretty przemówiły. Z przyłożenia, raz za razem. Jax poleciał w tył krwawiąc z kilku ran. Siostra Kendry wstała i wierzchem dłoni trzymającej broń otarła krew z twarzy. Nie poprawiło to jej wizerunku. Jax nie czekał, gdy tylko złapał równowagę skoczył z wysuniętym kolanem. Trafił idealnie prosto w piersi. Dziewczyna poleciała w tył niczym wystrzelona z procy. Poturlała się i zatrzymała leżąc na brzuchu. Broni nie wypuściła. Powoli wstawała wciąż dysząc żądzą walki. Sonya odrzuciła warkocz na plecy. Stojąca naprzeciw dziewczyna dmuchnięciem pozbyła się kosmyka włosów z twarzy. Obie zadziałały jednocześnie. Siostra Kendry ufna w uzbrojenie, spóźniła się o ułamki sekund. Dopiero naciskała spusty dwóch beret, gdy Sonya wystrzeliła już strzałki z nadgarstkowych bransolet... Strzałki trafiły w broń odbijając ją na boki. Pociski poszły w ściany. Przeturlała się i z podpartego przyklęku kopnęła siostrę Kendry w brzuch. Nie czekając wstała i poprawiła sierpowym. Ciosy nie odniosły skutku jakiego życzyłby sobie Sonya. Przeciwniczka wykorzystując siłę uderzenia, obróciła się wokoło i rąbnęła ją kolbą pistoletu w twarz. Policjantka zatoczyła się. Siostra Kendry bez wahania strzeliła z obu pistoletów. Kule zatrzymała kamizelka, ale siła trafienia wycisnęła Sonyi powietrze z płuc. Napastniczka nie ustawała w ataku. Z krótkiego rozbiegu skoczyła kopiąc obunóż. Sonya poleciała w tył, przewracając się i sunąć plecami po kamiennej podłodze. Kimberly nie czekała co zrobi jej przeciwniczka. Nabrała powietrza odchylając się do tyłu. Kształtne piersi napierały na złachaną koszulę. Przeciwniczka przeładowała ze szczekiem shotguna, ale nie zdążyła nawet wycelować. Zielona gruda flegmy trafiła w lufę strzelby, z której z sykiem zaczął wydobywać się zielony dym. Lufa zmiękła i oklapła rozpuszczając się w kwaśnej ślinie… Kimberly ślizgiem znalazła się tuż przy przeciwniczce i kopnęła w broń. Roztopiona lufa zatoczyła łuk i trafiła ją w głowę. Roztopione kawałki metalu przywarły do twarzy siostry Kendry. Ta z krzykiem oderwała metal i odrzuciwszy strzelbę wyjęła potężnego desert eagla. Strzeliła zbyt szybko, ale i tak 12g pocisk musnął, bok Kimberly odrzucając ją w tył. Kimberly natarła niczym błyskawica. Paznokcie zmieniły się w szpony, którymi chlastała raz za razem przewodniczkę. Już sięgała do jej gardła, gdy huknął strzał. Potężny pocisk znowu odrzucił Kimberly w tył. Zielona krew przesiąkała przez podarte ubranie. Stewardesa skoczyła oplatając nogami w pasie przeciwniczkę, by z bliska splunąć żrącą śliną. Ale lufa desert eagla nagle wbiła się jej pod brodę. Ledwie zdołała odchylić lufę nim padł strzał. Bryzgająca krwią poleciała w tył. Przetoczyła się i zamarła w przyklęku. Jej przeciwniczka też nie wyglądała najlepiej. Krew lała się z rozszarpanych pazurami Kim boków i ramion. |