Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-06-2018, 18:23   #31
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Pierwsze wyzwanie

Miała ochotę rozpalić go do czerwoności, sprawić że wypełni całą tą męską główkę, a potem kazać czekać jeszcze chwilę i jeszcze. Powstrzymała szeroki uśmiech przykrywając go delikatniejszą maską i oderwała wzrok od drzwi łazienki. Nie chciała by widział, że na niego czeka, chciała by to on jej szukał. Wyszła z lokalu stając tuż za otwartymi drzwiami, jeszcze w chłodzie arkadowego podcienia, tak by mężczyzna mógł ją bez trudu znaleźć. Oczami wyobraźni widziała jak idzie w jej kierunku, mogąc doskonale przyjrzeć się jej ciału, rysującemu się dzięki słońcu pod cienkim materiałem garsonki.

Oparłszy dłoń na biodrze, obserwowała ulicę. Musiała przyznać, że fotograf odrobinę ją zaintrygował. Zadanie. Ćwiczenie. Uśmiechnęła się, pozwalając by mijający ją mężczyzna pomyślał, że to do niego. Zapowiadał się bardzo przyjemny wieczór.

Dailet musiał trochę ochłonąć. Zimne drinki nie pomogły. Umył twarz i pomyślał, że przydałaby mu się kąpiel. Spłukiwał ręce i przypomniał sobie o lśniącym detalu, który schował. Odruchowo sięgnął do kieszeni sprawdzając i szarpnął nią na tyle niefortunnie, że rozluźnione szwy w końcu puściły. Obrączka spadła nogawką, odbiła się od buta i nabrała rozpędu na posadzce, by w końcu wylądować w zakurzonym kącie lepiącym się od brudu. Podniósł obrączkę z ziemi, z lepkiego brudu, opłukał i znów lśniła jakby dopiero przyniesiono ją ze sklepu jubilera. Trafiła jednak nie na palec, do kieszonki portfela, gdzie miała leżeć bezczynnie kilkanaście godzin jak żona czekająca na męża wracającego z delegacji.

Wychodząc z toalety zdziwił się, że pani Blackwood nie był w lokalu. Nerwowo rozejrzał się po stolikach i podszedł do lady gdzie przed paroma minutami pił drinka z piękną kobietą. A teraz zniknęła. To ona wydawała się być zainteresowana nawiązaniem z nim znajomości. Miała wizytówkę, pytała o lekcje fotografii i nagle miałaby to wszystko porzucić. Odejść bez słowa wyjaśnienia. Adrien pytająco spojrzał na wychodzącego z zaplecza barmana. Carlos palcem wskazał drzwi lokalu.

Daliet szybko zerwał się i opuścił lokal niemal biegiem. Za drzwiami rozejrzał się nerwowo w obie strony. Była tam. Istniała. Zaczekała. Znudzona czekaniem wyszła na zewnątrz. Błyszcząca w słońcu biżuteria świeciła i kładła się na jej długich nogach. Wyglądała jak gwiazda filmowa. Adrien podszedł do niej, a im był bliżej tym serce zaczynało mu bić mocniej. Pożądanie nic innego nie mogło go tak przyciągać do tej kobiety. Pauza jaką sobie zafundował nie dała nic.
- Pani Alicjo, już myślałem że zrezygnowała pani z lekcji. - uśmiechnął się.
Blackwood udała zakłopotanie.
- Nie… Chciałam jedynie skorzystać z naszego kubańskiego słońca. - Mrugnęła do mężczyzny, delikatnie dotykając przy tym otwartą dłonią swego dekoltu. Na skórze nie było już śladu po kropelkach, które ją zrosiły. - Nie śmiałabym zrezygnować teraz gdy tak mnie Pan zaintrygował.
- Słońce Kuby jest bardziej agresywne niż w moim rodzinnym Nowym Orelanie. Ale słońce niezbędne jest w pracy fotografa i trzeba się uczyć jaki mieć je za sprzymierzeńca, a nie wroga. Wymaga to pewnych zabiegów wstępnych. Ale miałem pani zdradzić na czym będzie polegać zadanie. - zreflektował się. - Będę dziś gościem restauracji “Espalda” wie pani zapewne co ta nazwa znaczy?
Alicja pozwoliła mu mówić. Jeśli to lubił stanie się jego najlepszą słuchaczką, wszystko byle tylko nie mógł przestać o niej myśleć. W “jego ...Orleanie”. Będzie musiała nieco wypytać o rodzinne miasto Dalieta. Ale to później.
- “Plecy”. Muszę przyznać, że zawsze ciekawiło mnie skąd taka nazwa dla restauracji. - Uśmiechnęła się. - Czy to w niej odbędzie się moje ćwiczenie?
- Nasze angielskie “back" nie jest ładnym słowem. A espalda podoba mi się dużo bardziej. - Daliet wyjaśnił pani Blackwood. - Tak, będę w tej restauracji, a pani zadaniem będzie mi zrobić zdjęcia od tyłu, z ukrycia, zza pleców jak detektyw śledzący podejrzanego. Dobre zdjęcia, najlepsze jakie pani potrafi. Ale tak bym pani nie dostrzegł, chciałabym zobaczyć, co pani umie. Przyjmuje pani takie zadanie, jest pani usatysfakcjonowana?
Czyli jednak chce by się za nim pouganiała.
- Brzmi jak wyzwanie. Przyjmuję. - Uśmiechnęła się szeroko. - A jako pomoc dla początkującego fotografa, mogę prosić o godzinę o której Pan tam będzie?
- Godziny nie mogę podać. - droczył się nieco Adrien - Ale będzie to na pewno przed zachodem słońca. Tak by miała pani jeszcze światło do zdjęć.
Alicja zaśmiała się cicho.
- Wobec tego mam nadzieję, że uda mi się ze wszystkim wyrobić. Widzimy się wobec tego jutro? - Spytała niewinnie udając odrobinę zasmuconą. - Skoro ma mnie Pan nie dostrzec…
- Źle mnie pani zrozumiała mam nie widzieć pani podczas robienia zdjęć. Na koniec niech pani się ujawni. - zaśmiał się Daliet. - Chyba, że ma pani własną ciemnię fotograficzną. Od razu poszlibyśmy wywołać zdjęcia do mojego przyjaciela, który udostępnił mi pracownie na kilka dni. Niedługo wracam do Nowego Orleanu.
- Och… to rzeczywiście muszę korzystać póki jest czas. - I uzależnić cię od siebie na tyle byś zabrał mnie z sobą. Dodała w myślach. - Wobec tego, do zobaczenia?
- Życzę udanych ujęć - powiedział Daliet.
- Niech pan uważa na swoje plecy, Panie Daliet. - Mrugnęła do mężczyzny i ruszyła w kierunku kawiarni Gabrielle. Pozwoliła by jej krok był lekko rozkołysany, nie przesadnie, jednak na tyle by zwrócić uwagę na poruszające się pod cienkim materiałem spódnicy pośladki.


Czuła się odrobinę zła na siebie. Pozwoliła sobie na zagranie w grę prowadzoną przez Dalieta, a tak naprawdę czuła że mogłaby z nim zrobić wszystko. Pragnął jej, reagował na jej dotyk. Cóż… Westchnęła ciężko. Nabrała ochoty na inne rozrywki to trzeba teraz pociągnąć to dalej. Dotarła do kawiarni i od razu skierowała się na piętro. Zdjęła garsonkę, a potem znajdującą się pod nią delikatną bieliznę. Będzie musiała założyć coś skromniejszego, nie pomoże to wiele, ale na pewno choć odrobinę mniej będzie się rzucać w oczy. Do tego nie powinna ułatwiać zbyt bardzo zadania Dalietowi. Jeśli będzie chciał ją posiąść będzie musiał zawalczyć z jednym z jej bardziej “męczących” staników, majteczkami skrytymi pod paskami od podwiązek…

Planując swoją garderobę, wzięła kolejną tego dnia kąpiel. Kilka dni… że też nie dowiedziała się wcześniej ile dokładnie. Będzie musiała jak najszybciej wydobyć z Dalieta tą informację. Wyszła z wanny i zaczęła zakładać zaplanowaną bieliznę. Założyła na nią skromny strój.


Jeszcze tylko aparat i była gotowa. Przysiadła na łóżku upewniając się czy wszystko jest na swoim miejscu. Lata spotykania się z fotografami zrobiły swoje. Przynajmniej jeden na trzech postanawiał za punkt honoru powiedzieć jej wszystko co wie o swoim rzemiośle, a Alicja za każdym razem słuchała z tym samym zainteresowaniem. Umiała robić zdjęcia. Brakowało jej tego artystycznego drygu, ale technika nie była trudna. Spakowawszy aparat do torebki wyszła z domu. Planowała załatwić kilka rzeczy po drodze. Nadać paczkę, odwiedzić znajomą w sklepie z bielizną. Uśmiechnęła się. Daliet będzie czekał, czuła że nigdzie sobie nie pójdzie póki jej nie zobaczy, a ona planowała pojawić się niewiele przed zmrokiem.


W restauracji “Espalda” było tego wieczoru tłoczno. Powodem był casting do filmu jaki zorganizowano w restauracji. Przez wejściem do restauracji zebrało się sporo gapiów, szczególnie podnieconych młodych kubańskich chłopaków. Przyglądali się kilkunastu wystrojonym i umalowanym młodym kobietom przechadzającym się po podium. Festiwal najmodniejszych kreacji, zgrabnych nóg w butach na obcasach, wyeksponowanych dekoltów, pleców i szyi ozdobionych biżuterią.

Adrien Daliet siedział przy stoliku dla najważniejszych gości wśród męskiego gremium oceniającego modelki. Ubrany był w garnitur podobnie jaki inni panowie. Był zajęty rozmowami, zaabsorbowany do tego stopnia, że nie zwracał uwagi na to co dzieje się na zewnątrz restauracji.Bawił się doskonale, śmiejąc się często, komentując urodę kobiet i dyskutując z producentami filmowymi.

Alicja podeszła do zebranych gapiów i zapytała kilku mężczyzn o jakieś szczegóły na temat pokazu, starając się zza tej osłony, wykonać kilka pierwszych zdjęć. Musiała przyznać, że sytuacja niezbyt jej odpowiadała. Nie lubiła nie być w centrum uwagi. Starając się złapać jak najlepsze ujęcie, rozglądała się za jakimiś organizatorami, bacząc na to by nie wejść w pole widzenia Dalieta.

Organizatorami pokazu byli zapewne panowie siedzący przy okazałym stole z Daliet’em. Kręciły się tu jednak kelnerki z restauracji. Do obsługi można, by zaliczyć również miejscowego radiowca z Havany, nazywał się Alvaro Mores. Jego głos znali wszyscy w mieście, ale to jak wyglądał wiedzieli tylko ci którzy go znali osobiście. W czasie prezentacji kobiet pełnił rolę konferansjera, a może precyzyjniej ujmując speakera. Wyczytywał nazwiska modelek, doświadczenie zawodowe i przeprowadzał z każdą z nich małe interview.

Alicja bez skrupułów skierowała się w jego stronę upewniając się, że Daliet nie patrzy w tym kierunku. Podchodząc uśmiechnęła się do radiowca.
- Witaj Mores. - Rozejrzała się wokół czukając potencjalnej ofiary Alvaro. Była niemal pewna, że już sobie kogoś upatrzył. - Jak tam pokaz?
Mores był w pracy, nie mógł w tej chwili gadać. Ale nie zignorował Alicji, pokazał jej na migi, że jeszcze piętnaście minut i będzie przerwa w pokazie. W wskazał na popielniczkę stojącą obok, co znaczyło że będzie przerwa na papierosy i wtedy będzie mógł z nią pogadać. Ale wtedy też pewnie Dailet i reszta oficjeli ruszą się od swojego stołu. Słońce powoli zmierzało w stronę zachodu i był to ostatni moment na zrobienie umówionego zdjęcia.
Alicja spojrzała w kierunku oceniającego modelki gremium. Stanęła przy popielniczce i cyknęła jeszcze dwa zdjęcia, po czym spojrzała za kulisy pokazu. Oczekiwanie przez piętnaście minut niezbyt ją ratowało. Wyglądało jednak na to, że dziewczyny wychodziły same na podest. Uśmiechnęła się szeroko i ruszyła w ich kierunku. Szła pewnym krokiem trzymając aparat lekko za plecami. Przywitała się z kilkoma dziewczynami, przedstawiając się, zupełnie jakby sama przyszła tu by wystąpić.
Ustawiła się w kolejce i wydobyła szminkę, po czym korzystając z małego lusterka poprawiła makijaż. Nie potrzebowała go zbyt wiele, nie poprawia się doskonałości. Ustawiła się jako ostatnia. Lubiła być wisienką na torcie i tym zamierzała się stać. Gdy ostatnia z “umówionych” modelek wyszła na scenę, ustawiła się tak by było widać, że ktoś tam jeszcze jest. Rzuciła torebkę przy scenie, chwytając w dłoń aparat i tak nie było tam nic cennego.
- Raz, dwa… - Powstrzymywała wypływający na twarz uśmiech. Czuła jak jej serce wyrywa się z piersi. Uwielbiała to. Tak bardzo uwielbiała takie szaleństwa. Widząc, że ostatnia modelka wraca, ruszyła.

Szła pewnym krokiem wpatrując się z poważną miną w Dalieta. Bawiła się w modelowanie już kilka razy, ale czuła że nie nadaje się do tego. Głównie dlatego, że na scenie występowały też inne kobiety, choć jej ciało nadawało się idealnie. Doskonałe krągłe kształty były przedmiotem uwielbienia wielu mężczyzn. Tak… nie potrzebowała wychodzić na scenę by być przedmiotem uwielbienia, choć musiała przyznać że w takich momentach było to dużo prostsze. Szczególnie teraz gdy z uwagi na podniesienie widać było koronkowe wykończenie pończoch, gdy jej zgrabne ciało wydobyte było przez skierowane na podest światła. Była w centrum uwagi i wspaniale się z tym czuła.

Podeszła do krawędzi podestu i bez skrupułów wyciągnęła aparat. Dopiero teraz pozwoliła sobie na uśmiech. Upolowała go. Upolowała Dalieta. Pewnym ruchem wykonała zdjęcie i ruszyła z powrotem za kulisy, stawiając zamaszyste kroki.

To nie był pokaz mody z wystudiowaną dekoracją, scenariuszem i reżyserią. Pokaz był publiczny, nie miał charakteru z określoną formułą i następstwem zdarzeń. Przed przerwą na podest wkroczyła kobieta ubrana zwyczajnie, ale pasowała do pięknych modelek występujących przed nią. Była atrakcyjna i wzbudziła aplauz widowni. Producenci też byli zaskoczeni, ale spiker szybko się zreflektował i przedstawił ją jak Alicję Blackwood. Zrobiła zdjęcie i szybko opuściła wybieg. Daliet jako jedyny zorientował się dlaczego miała aparat. Uśmiechnął się po raz kolejny i pobiegł za Alicją.

Gdy dotarł do zuchwałej modelki. Pochwalił ją z pewną pretensją ale dość głośno tak, że kilka obecnych wokół osób słyszało:
- To miały być tylko zdjęcia. A pani ukradła rolę w filmie tym dziewczynom. Producenci na pewno o panią zapytają. To był świetny występ pani Blackwood. - Daliet wyrzucił to wszystko z siebie i stał nieco zdyszany. - Udało się pani nie dostrzegłem fotografa zanim się pani nie ujawniła na podeście.
- Mam sporo zdjęć bo dał mi pan łatwe zadanie. - Alicja poklepała aparat, robiąc przy tym nieznaczny krok w przód. Tak, by skrócić dystans między sobą a mężczyzną. Filmem zajmie się później teraz miała do upolowania człowieka, któremu już dwa razy w ciągu tego dnia udało się ją zirytować. - Brakowało mi jednak na nich pana spojrzenia.
Alicja zbliżyła się do fotografa, wiedział, że ona go prowokuje. Zdawała sobie sprawę, że jest nią zainteresowany i wykorzystywała pozycję. Dailet zbliżył się do niej stanęli twarzą w twarz.
- Nie brakuje pani śmiałości. Teraz ma pani moje spojrzenie na sobie, nic innego nie widzę poza pani twarzą.
Alicja zaśmiała się.
- Tak trudno wykonać Panu zdjęcie. - Utkwiła swoje spojrzenie w jego oczach pozwalając sobie by chwilę trwali w ciszy. - Czy jest jakiś ciąg dalszy tego pokazu, czy też chcielibyśmy sprawdzić jak wyszły mi zdjęcia? - Poklepała trzymany przed sobą aparat, delikatnie dotykając przy tym marynarki fotografa. - Jestem ciekawa Pańskiej opinii.
- Ja już skończyłem. Zaproszony zostałem, aby doradzić panu Altbergowii. Jeśli nie chce pani brać udziału w filmie. To… - Adrien zająknął się czując jej dotyk. - mogę zaspokoić pani ciekawość.
Alicja opuściła aparat, który odgradzał ją od mężczyzny i stanęła tak by jej ciało stykało się z jego.
- A co to za film? Byłam zbyt skupiona na Panu by dopytać.
- Dramat detektywistyczny. Na razie pod roboczym tytułem “Klejnot nocy", ale zdaje się że producent myśli i zmianie tytułu. A co pani sądzi? Podoba się pani?
- Brzmi bardzo romantycznie i odrobinę egzotycznie, choć ciężko mi ocenić tytuł nie znając choćby zarysu fabuły. - Uśmiechnęła się układając wolną dłoń na piersi Dalieta. Irytował ją, ale w ten dziwny przyjemny sposób, który zachęca do podjęcia wyzwania. Chciała zobaczyć jak Adrien traci kontrolę. Niby od niechcenia poprawiła klapę jego marynarki. - Akcja ma miejsce gdzieś w krajach arabskich?
- Dla mnie brzmi pretensjonalnie, bo to metafora dopełniaczowa, która jest chybiona i radziłem zmienić. Ale myślę że części widzów przypadnie do gustu. - szczerze odpowiedział. - Akcja dzieje się w Nowym Jorku, ale noc jest wszędzie.

Daliet odpowiadał na jej pytania, ale myślał o jej ręce na swojej piersi. Trudno to było zignorować. Obawiał się, że za chwilę zwrócą na siebie czyjąś uwagę. A postronni mogą wziąć śmiało i publicznie dotykającą go kobietę za prostytutkę. Nachylił się do jej ucha i powiedział:
- Chodźmy już zobaczyć zdjęcia. jestem ciekawy. - powiedział cicho i podał jej ramię.
Alicja przyjęła podane ramię.
- Dobrze, choć przyznam, że zaciekawił mnie Pan. - Blackwood rozejrzała się po restauracji, na chwilę zawieszając wzrok na organizatorach “pokazu”, a potem na kobietach, z którymi jak się okazało zaczęła konkurować. - Zdradzi mi Pan coś więcej na temat tego filmu? - Uśmiechnęła się. - Może to być po drodze do pańskiego studia.
- Zdradzę. - odpowiedział jej Adrien, ale powiedział to również w myślach i wcale nie dotyczyło to filmu.
Blackwood spojrzała na niego z zaciekawieniem dając się wyprowadzić z restauracji. MIała go, miała całą jego uwagę dla siebie. Cały czas nie była jednak pewna jak przekuć to w coś bardziej wiążącego.
- Trzymam Pana za słowo. - Odezwała się cicho. Skupiając się na swoich myślach był ostatni moment na jakiekolwiek przemyślenia. Potem… potem będzie musiała się już całkowicie skupić na tym mężczyźnie. Wiedziała, że fotograf ma żonę, był to haczyk dzięki któremu mogła sporo ugrać. Film w Nowym Yorku, jeśli tam miałby być nagrywany, oznaczał że znajdzie się znacznie bliżej ojca i mogłaby zakończyć tą grę. Problem w tym, że nie było to wystarczająco blisko. W zamyśleniu pozwoliła dłoni delikatnie błądzić po ramieniu Adriena. Z jej twarzy nie schodził delikatny, doskonale wypracowany uśmiech.
 
Aiko jest offline  
Stary 18-06-2018, 22:27   #32
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Buszując po szpitalu Lovell starał się nie przeszkadzać personelowi i rozpytywać o Blackwooda głównie te osoby stanowiące personel, które wydawały się nie mieć aktualnie nic do roboty. Kilka pytań względem szpakowatego lekarza robiącego sobie przerwę na papierosa, krótkie zagajenie dwóch plotkujących pielęgniarek. Ołówek skrzypiał po papierze notesu zapisując kolejne peany pochwalne osób pracujących w Sanitarium względem szanowanego denata. Sebastienne nie dziwił się, o zmarłych nie mówiło się źle o ile nie zaleźli mocno za skórę, a tu mowa była dodatkowo o sponsorze i dobrodzieju szpitala. W tym morzu komplementacji zdarzały się też archipelagi wysepek trzeźwej oceny częstych wizyt i amatorskiej pracy Blackwooda w tej placówce - od zwykłych zdziwień po jedną ciekawą dla dziennikarza i celną opinię jednej z pielęgniarek określającą pracę tutaj zmarłego milionera jako blokowanie miejsca komuś, kto bardziej tejże pracy by potrzebował. Lovell wspomniał rozmowę z Wollstonecraftem o kursach Blackwooda w Houston i rozwinięcie opinii pielęgniarki o to, że potrzebujący pracy lekarz byłby również właściwszą osobą nasuwało się samo nie będąc subiektywizmem dziennikarza, ale raczej logicznie wynikającym faktem. Mimo wszystko Lovell oznaczył w notesie ten ciąg myślowy znaczkiem sugerującym napisanie w artykule tej konkluzji jako pytanie otwarte, aby czytelnik sam doszedł do odpowiedzi, a nie poznawał zdanie dziennikarza.

- Telefon do pana - powiedziała jedna z pielęgniarek podchodząc do Sebastienne’a i wskazując recepcję gdzie trzymając w ręku słuchawkę pełniąca tam dyżur dziewczyna zamachała do dziennikarza.
- Sehr gut! - ucieszył się Szwajcar, wszak tu i tak nie miał nic więcej do roboty, bo o Blackwoodza rozpytał już kogo się dało, a o tym lekarzu-samobójcy prawie nikt nie chciał gadać, nie będac z nim blisko.

- Hej Jenny, co dla mnie masz? - Sebastienne spytał gdy tylko przyłożył słuchawkę do ucha.
- Tak jak przypuszczałeś najpewniejszym miejscem, gdzie ją spotkasz jest rezydencja Blackwoodów. Często bywa u senatora Rogersa, który jest jej wujkiem. Może będzie chciała skontaktować się z adwokatami odnośnie testamentu, James Caine i Abraham Anderson są odpowiedzialni za testament milionera. Nie wiem czy ona będzie załatwiać sprawy z domem pogrzebowym, ale tam też może się wybrać. To tyle.
- Czyli gdzie jest teraz, nie ustaliłaś? - Szwajcar westchnął ciężko. Było to piekielnie trudne, ale łudził się jednak, na to, że uda się porozmawiać z panną Blackwood jeszcze dzisiaj.
- Nie. - odpowiedziała Jenny. - Do tego trzeba by jechać do jej domu i tam popytać. A czy to tak pilne, że musisz ją mieć dziś? Dzień się kończy i tak pewnie spotkałaby się z tobą po zmroku.
- Czas goni. Gdybym zdążył z nią, mógłbym pisać materiał na wydanie poranne. Choć może wystarczy to co znalazłem w szpitalu - Lovell zamyślił się, choć rozmawiał przez telefon mówił jakby do siebie na głos.
- Do redakcji zadzwoniła Mia Farquade. Chce się z tobą skontaktować w jakiejś sprawie. Prosiła o telefon.
- Mhm, naturlich. Oddzwonię. A jest tam może szef gdzieś obok, czy wyszedł już z redakcji?
- Nie ma go. Coś przekazać?
- Nie, zadzwonię do niego. Trzymaj się Jen.
- Powodzenia i do zobaczenia. Pa - Jenny rozłączyła się.
Gdy Sebastienne się rozłączył spojrzał na recepcjonistkę.
- Czy mógłbym wykonać dwa telefony? - spytał. - Obiecuję, że bardzo krótkie…
- Proszę. Niech pan dzwoni. - pielęgniarka widziała jak Lovell wychodził od dyrektora, to uwiarygodniło go wystarczająco by dać mu telefon.

Choć dziennikarz spalał się wewnątrz na samą wiadomość, iż Mia go szukała zdecydował się najpierw zadzwonić do ojczyma. To dawało nadzieję na uspokojenie myśli.
- Witaj mamo - odezwał się na zdawkowe “Słucham” w słuchawce. To ona zwykle odbierała telefony w ich domu. - Jest może John? - W kontaktach z matką nie bawił się w konwenanse i mr Woodbridge.
- Tak jest chcesz go do telefonu? - zapytała ja nie mogę teraz rozmawiać.
- Tak, poproszę. - Lovel rzucił do słuchawki i jeszcze raz zajrzał do notesu czekając na to aż redaktor naczelny The Picayune podejdzie do telefonu.
- Tak, Sebastienne? - usłyszał w końcu.
- Deana Blackwood to ślepa uliczka - Szwajcar zaczął referować. - Niby umówiła się na spotkanie, ale okazało się to klapą. Niegrzeczna, arogancka, pretensjonalna, wypytywała o mnie głównie nie chcąc rozmawiać o mężu. Poza tym zdarzył się wypadek, fortepian spadł na jej samochód. Nie pytaj… - Sebastienne pokręcił głową. - Mam materiał na ten temat, ale nie ten po który przyjechałem, czyli wypadku a nie o Blackwoodzie. Inna sprawa, że dyrektor okazał się rozmowniejszy. Mam od niego sporo ciekawego materiału wzbogaconego tym co się dowiedziałem od personelu. Postawił warunki, ale do przełknięcia. Między innymi oświadczenie. Problem w tym, że już późno, nie wiem czy zdążę porozmawiać jeszcze z panienką Mili Blackwood. Co zatem mam robić? Celować w artykuł o Blackwoodzie w Sanitarium? To zdążę coś sklecići i ukaże się to już w porannym wydaniu. Czy też zostawić to i celować w artykuł na pojutrze wzbogacony o to co wydostanę od córki i służby Blackwooda, albo może drugie podejście z Deanną. Hm?

Woodbridge pozwolił Lovell’owi mówić, słuchał i chyba coś notował, bo słychać było szelest papieru i miarowe stuknięcia o ścinkę szafki, na której stał aparat telefoniczny.
- Działalność Blackwooda w Sanitarium. Tak dajmy to co masz. Trochę późno by niepokoić córeczkę zmarłego. Jutro zapytaj córkę, z wdową też zrób drugie spotkanie. Nie wiesz jakie są kobiety. Humory zmieniają się u nich jak w kalejdoskopie. Nie bierz tego do siebie, co z tego, że raz była arogancka. A na drugim spotkania może będzie miła. Próbuj do skutku, chyba że wywali cię za drzwi.
- Okey, to przygotuję artykuł na poranne wydanie. Do zobaczenia.
- Pamiętaj że masz niewiele czasu. Poranne wydanie zamykają o północy, a potem druk. Do zobaczenia. - Naczelny rozłączył się.
Po skończonej rozmowie chciał wykonać drugi telefon, ale jego palce nieruchomo zawisły nad tarczą z cyframi. W końcu westchnął i powoli wybrał numer.

- Tu Sebastienne, szukałaś mnie, Mia? - rzekł starając się mówić spokojnym głosem, gdy usłyszał w słuchawce jej “Hallo?”.
- Nie wiem. wiesz wahałam się kilka dni czy kłopotać Ci tym głowę. Ale mam problem. A w zasadzie moja przyjaciółka Emma ma problem. Mąż ją zdradza. Prosiłam Roberta, ale powiedział mi, abym się nie wtrącała w ich życie. Robert go zna wiesz oni bywają u nas często. Bywali. - Mia poprawiła się. - Robert mówi, że to porządny mężczyzna i nie w głowie mu inne kobiety. Emma mówi, że i Robert też ma pewnie kogoś na boku. Sam nie wiem. Może mógłbyś nam polecić kogoś kto się zajmuje takimi sprawami. Dyskretnego człowieka, który się dowie czy to prawda? Głupio mi z tym… - zamilkła i czekała na odpowiedź.
Lovell milczał dłuższą chwilę obracając w dłoni kieszonkowy, zdobiony zegarek o identycznych awersie i rewersie. Nie miał zbyt wiele czasu. Przez sprawę Blackwooda i tak już niedosypiał i uwijał się zbierając informacje cały dzień, a przecież dopiero zaczął. Tuziny ludzi i tuziny miejsc związane ze zmarłym były jeszcze przed nim. Poza tym sam fakt, że on Sebastienne, miałby na prośbę Mii brać pod lupę wierność Roberta, promieniował takim cynicznym absurdem i był tak nieprzystojnym chcichotem losu, że odmowa sama cisnęła się na usta. Do tego wszystkiego dochodziło nieprzyjemne wrażenie, że abstrahując od Emmy i jej męża, gdyby jakiś profesjonalista wziął pod lupę małżeństwo Mii i Roberta, mógłby dojść do spraw, które zarówno córka komendanta policji, jak i dziennikarz Picayune woleliby pozostawić w głębokim ukryciu. Odmowa zatem była jedynym co Szwajcar mógł uczynić.
- Oczywiście Mia, zajmę się tym - powiedział w końcu do słuchawki dając kolejne dowody na alogiczność ludzkich posunięć, oraz jawność konfliktu serca i rozumu w ujęciu zwykłych, ludzkich decyzji. - Daj mi ich pełne dane i adres, a ja coś załatwię w tej sprawie.
- Dziękuję. A nie będzie to kolidować z twoją pracą? Nie chciałaby cię kłopotać. Ten twój szef…, mąż twojej matki nadal ma tak paskudny charakter - stwierdziła bardziej niż zapytała.
- Emma i Adrien Daliet. St. Roch Ave. Nr 160. On jest fotografem. Prowadzi atelier artystyczne na Franchman Street. Obecnie jest w podróży służbowej na Kubie. Ale kochankę najprawdopodobniej ma gdzieś z Nowego Orleanu. Tak podejrzewa Emma.
- Wiadomo kiedy wraca z tej Kuby?
- Nie wiem. Ale gdybyś umówił się na spotkanie z jego żoną. Właściwie to dobrze, aby Emma z Tobą porozmawiała. Jeśli znajdziesz czas.
- Postaram się pomóc, mam nawet pewien pomysł, ale… - Sebastienne westchnął, jednak zaraz zmrużył oczy jak pod uderzeniem jakiejś myśli. - Ale trafnie wskazałaś największy problem. Szefo-tata wrobił mnie w sprawę zmarłego Howarda Blackwooda. Roboty mam z tym natłok Hm… - urwał w zamyśleniu. - Ich habe eine Idee… Miałabyś możliwość wyciągnięcia danych nowoorleańskiej policji przez ojca, lub przez Roberta na temat wypadku Blackwooda? Mógłbym wtedy zająć się sprawą Emmy wciskając kit Johnowi, że latałem przez ten czas właśnie za tym.
- Pogadam o tym z tatą. Myślę że coś mi powie. Ale nie wiem czy będą to przydatne informacje. Muszę to zrobić ostrożnie. Nie wiem jaki znaleźć pretekst do rozmowy o tym Blackwoodzie?
- Bylebyś nie mówiła mu po co ci to - Lovel roześmiał się - bo wtedy nic nie powie. Wszyscy mówią o tym w mieście, masz prawo przecież być ciekawa. Jutro rano spotkam się z Emmą i zrobię co w mojej mocy. - Chciał dodać coś w stylu: “Trzeba naświetlać i piętnować takie zdrady”, ale w porę ugryzł się w język. W rozmowie między nimi, byłoby to tak absurdalnie idiotyczne… - Pokładam swe życie w twe ręce Mia, bo jak John dowie się, że latałem za zdradami małżeńskimi i nie mam nic o Blackwoodzie, to powiesi mnie na latarni - ostatnie wypowiedział lekko żartobliwym tonem. - Nie wiem tylko za co.
- Rozumiem powagę sytuacji. - Mia stłumiła śmiech. - Zaraz jak do nas zajrzy na kolacje postaram się coś wciągnąć.

Mia zamilkła na kilka sekund jaka zawahała się przez chwilę czy zacząć ten temat.
- Wiesz mam trochę problemów z Thomasem. - jej głos stał się poważny, jakby wstydziła się trochę śmiechu z przed kilku chwil. - Widzisz on jest nadpobudliwy. Ostatnio rozwalił głowę skacząc po łóżku. Myślałam, że to wstrząs mózgu. Boje się o niego. Chciałabym, żebyś wiedział.
- Rośnie z niego niezły urwis - Lovell uśmiechnął się do siebie. - Nie martw się przesadnie. Starczy przecież mieć go na oku.
- Możemy się kiedyś spotkać na jakimś placu zabaw ale dobrze jakbyś przyszedł w towarzystwie przyjaciółki co ty na to?
- Bardzo chętnie. Sebastienne poczuł lekką suchość w gardle. Próbował przypomnieć sobie kiedy ostatnio widział Thomasa. - Dla czegoś takiego zorganizuję nawet sobie jakąś przyjaciółkę.
- Dziękuje. - Mia odetchnęła, co było słychać. Po chwili dodała energiczniej: - Jak dowiem się czegoś od taty to zadzwonię. Wtedy też się umówimy. Mam dzwonić na redakcję czy jakiś inny adres?
- Na redakcję, będę tam do późna i pewnie tam się prześpię.
- To chyba jutro rano, do usłyszenia Sebastien.
- Do usłyszenia, Mia.
Oddając słuchawkę recepcjonistce Sebastienne już intensywnie planował. Artykuł na rano, spotkanie z Emmą… trzeba było działać. Szybko wyciągnął ołówek i zaczął pisać w notatniku.

Cytat:
Przepraszam za taką formę, ale nie chcę nadużywać pana gościnności i czasu. Oto spisany przeze mnie wywiad z Panem . Zostanie wraz z oświadczeniem wydrukowany w tej formie, bez zmian.
Artykułu będącego kompensacją uzyskanych przeze mnie informacji do Pana akceptacji nie da, bo będzie on pisany na podstawie tego czego dowiedziałem się od różnych osób, nie tylko od pana.

Z wyrazami szacunku

Sebastienne Lovell
Dziennikarz wydarł kartkę razem z tymi na których zapisywał wywiad z Wollstonecraftem, po czym wysłał z tym jedną z pielęgniarek mającej dostarczyć dyrektorowi.
Nie czekał długo na pozytywną odpowiedź.


Redakcja The Times-Picayune, wieczór

(...)
Jakkolwiek tego typu superlatywy to zdecydowana większość opinii pracowników New Orlean Sanitarium o zmarłym filantropie, to zdarzają się również inne, nie nieprzychylne, ale cechujące się trzeźwą oceną. Jeden z pracowników szpitala w pracy Howarda Blackwooda w tej placówce medycznej zauważa blokowanie miejsca pracy osobie bardziej jej potrzebującej. Kiedy uwzględnimy również słowa dyrektora Wollstonecrafta o zwykłym kursie medycznym zmarłego w Houston, oraz braku specjalnych osiągnięć w pracy z pacjentami, opinia tego pracownika może zostać rozwinięta o otwarte pytanie: Czy bardziej predysponowany i wykształcony człowiek nie byłby właściwszy w miejsce amatora-filantropa w ujęciu zwykłej pomocy pacjentów?
Nie zależy jednak zapominać, że sama obecność Howarda Blackwooda w NOS wedle słów personelu budziła w nich wenę i energię, a i pacjenci oraz ich bliscy mogli to w sobie poczuć. Również aspekt finansowy jest niezmiernie ważny, gdyż szpital przez czas współpracy ze zmarłym nie musiał martwić się o pieniądze, powstała nawet jedna filia. Choć w ocenie osób związanych z Sanitarium przeważa pozytywne podejście do udziału pana Blackwooda w pracy szpitala, te drobne niejednoznaczności pozwalają spojrzeć na sprawę nieco szerzej. Nawet pojedyncze zdania nie tyle kontestujące, co stawiające otwarte pytania nad własciwością takich rozwiązań dają pole do dyskusji na ten temat w ujęciu etycznym, już nie w kontekście zmarłego, a ewentualnych, podobnych przypadków.
(...)


Sebastienne zaciął się i przestał stukać w klawisze maszyny do pisania. Chciał napisać wprost, że w przypadku Howarda to egzamin zdało, bo pamiętał jak finansista jemu pomógł, gdy był na skraju załamania.
“Żadnych własnych opinii”, żelazna zasada Szwajcara biła się tu z chęcią załagodzenia tego co przelał na papier.
Z drugiej strony to Francoise potrzebowała pomocy z uzależnieniem i tutaj Blackwood nie osiągnął nic.
Z lekkim westchnieniem Lovell odwrócił się do drugiej maszyny, o tej porze nie było tu innych dziennikarzy i mógł sobie pozwolić na pisanie dwóch artykułów jednocześnie. Zawieszając się nad jednym, skupiał na drugim by odzyskać jasność myśli.
Czuł się zmęczony i prawie przysypił popoprzedniej, nieprzespanej nocy i intensywnym dniu.

(...)
Wszystkie te kwestie wskazują na zwykły wypadek i zbieg okoliczności. Oczywiście nie jest czymś normalnym, że fortepian spada na auto jednej z dziedziczek imperium finansowego Howarda Blackwooda w dzień po jego śmierci, ale należałoby wziąć poprawkę na to gdzie się to stało i na kolejny przypadek losowy, czyli samobójstwo lekarza odpowiedzialnego za dogląd winnych zdarzenia pacjentów.
Najważniejsze, że Deannie Blackwood nic się nie stało, czego nie można powiedzieć o jej samochodzie...
(...)


- Peter, masz już przygotowane to zdjęcie? - Sebastienna uniósł głowę i obrócił ją ku staremu zecerowi prawie zderzając się czołem z Jenny. Znudzona dziewczyna bezczelnie zaglądała mu przez ramię.
- Tak, gotowe - odpowiedział Jackson. - Powiem ci, ze komicznie to wygląda.
- A ty przechodzisz na nocną zmianę Sebastienne? - spytała Jenny odsuwając się nieco. - Nie mógłbyś choć raz nie zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę? Ty później kończysz smarować tekst, to my później robimy skład. Ktoś tu chce pospać, heeeej. - Ostatnie zaakcentowała pukając lekko Szwajcara palcem w głowę jakby stukała do drzwi upewniając się, że lokator jest na miejscu.
- Długo się zeszło ze zbieraniem informacji.
- Aha, aha, pewnie! Od kiedy podrywanie pielęgniarek to zbieranie informacji?
- Jen, litości… - Lovell pokręcił głową z miną cierpiętnika. - Dziennikarz to prawie jak detektyw. Nałazi się po mieście, odbędzie kilka rozmów, szuka, zbiera informacje całymi dniami, a czasem niewiele przybliża go to do sukcesu. Tylko finalnie detektyw za sukces dostaje konkretny pieniądz, a my dziennikarze nędzną wierszówkę od naczelnego. Reszta jest podobna. Jest jednak kilka różnic działających na naszą korzyść.
- Jakich? - Jenny spojrzała bystro na Lovella.
- Ty mi powiedz. - Dziennikarz nie zamierzał jej ułatwiać. Odchylił się na oparciu i skrzyżował ramiona. - No?
- Hm… Dziennikarz może publikować co odkrył po kawałku. Dozować informację, a detektyw rozliczany jest z całościowego efektu. Spojrzała czujnie.
- Mhm, dalej.
- To by prowadziło do… Hm… Można nakręcać popyt na informację? Sprawiać, że czytelnik chce więcej gdy się go zainteresuje, choć informację jakiej oczekiwał już uzyskał. Detektyw wykona zlecenie i tyle, tak?
- Tak, co jeszcze?
- Wydaje mi się - spojrzała niepewnie - że coś tu ma do rzeczy liczba odbiorców w takim układzie. Zleceniodawca detektywa to zamknięty zbiór, a czytelnicy to masa. Nakręcają się nawzajem i ich liczba może się zwiększać.
- Tak. - Lovell uśmiechnął się. - Jest coś jeszcze, w temacie… fortepianów.
- Fortepianów? - Dziewczyna zdziwiła się. - Co mają do tego fortepia… Hm… - Pod tym roztrzepaniem czaiła się spora bystrość. - Temat może spać wprost z nieba! O to ci chodzi?! W każdej chwili może się zdarzyć coś, o czym można napisać, zainteresować. Detektyw ma zamknięte, ukierunkowane zlecenia i cokolwiek się zdarzy bez związku ze sprawą…. on na tym nie skorzysta.
- Dokładnie Jen. - Szwajcar uśmiechnął się. - Czasy się zmieniają, technika idzie do przodu. Być może kiedyś dziennikarze będą pisać w porannych wydaniach o rzeczach, które wydarzyły się niedługo przed północą. Im później piszesz artykuł tym…
- Czekaj, wiem! Coś się wydarzy wieczorem, a my wydajemy to w wydaniu porannym, podczas gdy konkurencja w popołudniówce? Tak?
- Tak, byłaby z ciebie niezła dziennikarka.

Jenny zarumieniła się lekko, ale w oczach miała żal.
- Aha, jasne, kobieta reporter.
- U konkurencji by to nie przeszło, mają trochę inne poglądy, ale tu? John trzyma linię otwartości na novum w kwestiach światopoglądu.
- Tak i nie daje mi tu nawet marnej, ale oficjalnej fuchy. - W głosie dziewczyny zabrzmiała pewna gorycz.
- Udowodnij mu swoją przydatność.
- Jak do cholery? Nie jestem przydatna?
- Jako dziennikarz. - Sebastienne pochylił się lekko ku niej. - Zrób materiał, nie w sprawie nagłego wydarzenia, które spada z nieba…
- … jak fortepian… - wtrącił Peter pochylony nad składem.
- … taki, który wymaga pracy, śledztwa. Dla dziennikarza-detektywa - kontynuował Lovell i wycelował palec w Jenny. - Do czego dojdziesz, to opiszesz sama, ja tylko mogę ci dać pomoc w zakresie warsztatu pisarskiego. Powiedzmy, że przedstawię Johnowi artykuł jako swój, a jeżeli mu się spodoba to odkryję kto jest autorem.
- Tylko o czym miałabym napisać? - Jenny zmartwiła się.
- Myślę… że mogę ci tu pomóc - Szwajcar uśmiechnął się szeroko
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 19-06-2018, 18:30   #33
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://i1.wp.com/palmsatforestlakes.com/wp-content/uploads/2015/10/plams-homepage-small-web.jpg[/MEDIA]


Znajomość golfa była wymagana w tym mieście. W golfa grała elita, zarówno finansowa jak i urzędnicza. Grał i Caine… z obowiązku. Z gier używających kija preferował bowiem bilard. Zjawił się przed czasem na polu golfowym, by mieć pewność, że się nie spóźni. I czekał na swojego “przeciwnika”. Zrezygnował z usług caddies i liczył że McGee postąpi podobnie. Bądź co bądź lepiej samemu ciągnąć wózek, niż mieć za plecami dwa gumowe ucha.

- Caine. Nie będę Cię czarował. Poszedłem do Podwiązki i Emanuelle, aby uwiarygodnić się u ciebie. Wiem, że się z nią przyjaźnisz z nią podobne jak ja. Mamy więcej wspólnych spraw niż myślisz, że mamy. Ale widzę po twojej minie, że nadal nie ufasz koledze z branży. Mam rację? - McGee uśmiechnął się ironicznie.
- Alicja pewnie nadal mi robi złą opinię. - dodał biorąc kije na ramię.
- I przypuszczam, że ma rację. - odwzajemnił szczerość James ustawiając piłeczkę na wbitej w trawie podstawce. - Ja pierwszy. Doświadczenie przed młodością.
Zamach, uderzenie. Piłeczka pofrunęła po łuku, schodząc nieco na bok. Na szczęście nie napotkała po upadku pułapki piaskowej.
- Na szczęście wspólnota interesów nie wymaga osobistych sympatii. - odparł ironicznie Caine. - A ja potrafię docenić inicjatywę. Poza tym nasze interesy się splatają.
Po czym spytał.- Emanuelle twierdziła, że potrafisz być dobry w zdobywaniu informacji. Więc pewnie wiesz czemu Perkins jest już spalony?
McGee brał zamach, gdy padło pytanie. Piłeczka uderzona została czysto i poleciała daleko.
- Oczywiście wiem. Powód nie jest trywialny, same szczegóły nie są tak istotne. Ale chodzi o jego kłopoty rodzinne. Podobno jest zamieszany w śmierć swoich teściów, jego żoneczka chce rozwodu, a dzieci paplają prasie o tym jakim skurwielem jest ich ojciec. Sam rozumiesz dla prasy to jest ciąg tematów do wałkowania. On nie tylko jest spalony jak kandydat na miejsce po Andersonie. Ale wątpię, by ktoś ze starych klientów mu zaufał i powierzył jakiekolwiek zlecenie.
- Wyczułeś więc skąd wiatr wieje i uznałeś, że w twoim interesie jest zostać moim protegowanym. Ja zaś jestem skłonny przystać na taki sojusz, acz… sam rozumiesz, musisz się sprawdzić. W ramach testu, mam już dla ciebie zadanie. - rzekł starszy adwokat ruszając w kierunku w którym poleciały piłeczki. - Niedawno samobójstwo popełnił niejaki Andrew Morozow. Chciałbym żebyś dowiedział się wszystkiego co się da w tej sprawie. I przekazał mi te informacje.
Przy słowie “protegowany" McGee uśmiechnął się delikatnie jakby potwierdzał intuicje James’a.
- Tak czułego nosa nie mam, ale informacje to jak zapewne słyszałeś moja specjalność. Potrzebuję dwu dni, aby dowiedzieć się o tym nieszczęsnym samobójcy. To znajomy, klient, dlaczego interesujesz się tym zgonem? - nagle McGee wstrzymał się z dalszym ciągiem pytań. - Jeśli oczywiście mogę wiedzieć? To ułatwiłoby mi pracę. Czy po prostu przynieść cokolwiek znajdę bez kontekstów i powiązań. Zapewne o nic nie pytać?
- Nie mam z nim żadnych powiązań. Nigdy go nie widziałem. Uznaj to za test.- Caine podał mu gazetę. - Znalazłem jego nazwisko w prasie. Ustal jak najwięcej, bo tak dowiedziesz jak wartościowym partnerem możesz być.
- Samobójców ostatnio coraz więcej. - podsumował Erik. - Dobra zrobię to dla Ciebie. A nie szkoda Ci czasu na takie zabawy z słuchaniem o przypadkowych samobójcach z gazety? Może bardziej interesowałoby Cię to co już wiem. Liczyłem, że zapytasz, co mówią o Tobie. -
- Co piszą w gazetach? Nie bardzo…- stwierdził ironicznie adwokat. - Owszem, nazwisko w prasie przynosi sławę. Ale na samej sławie daleko nie zajedziesz. Renomę zdobywa się wygrywając procesy. Skuteczność przyciąga bardziej zyskowne nazwiska niż sama rozpoznawalność.
- Tak. Skuteczność. - przytaknął młody adwokat i po chwili powtórzył. - Skuteczność i dyskrecja. A wracając do tego czy mogę być przydatny to powiem Ci, że musisz na siebie uważać. - powiedział McGee z kamienną miną. - Teraz kiedy jesteś kandydatem na schedę po Andersonie pewnie zaczną Cię śledzić. W zasadzie już pewnie zaczęli. To stanowisko jest niezwykle istotne. Wielu chciałoby tam widzieć swojego kandydata. Mówię Ci to jako przyjaciel. To powinno Cię bardziej zajmować i niż obcy ludzie z gazet.
- Nie jestem kryształowym człowiekiem. Wiedziano to już wtedy, gdy mnie brano pod uwagę jako kandydata.- zamyślił się Caine. Wzruszył ramionami.- Udawanie takiego… raczej nie ma już sensu. A podrzucanie kontrolowanych skandali pismakom będzie lepszą strategią niż nerwowe tuszowanie każdej wpadki.-
Spojrzał na McGee i dodał ironicznie.- To jakie już brudy prasa wyciągnęła? Moje wizyty u House of Pink Garter? Cóż… przynajmniej znajdę się w dobrym towarzystwie. Przychodzi tam wiele osób z śmietanki towarzyskiej miasta.
McGee pokiwał tylko głową z uznaniem na pomysł podrzucenia prasie materiału.
- W naszych czasach nikt nie jest kryształowy. A poza tym kryształ łatwo się tłucze. - Erik poprawił torbę z kijami na ramieniu.

- Prasa? No pewnie zacznie szukać jak awansujesz. Dziennikarze raczej wolą teraz twojego pryncypała Blackwooda. - uśmiechnął się McGee. - jeszcze jeden dołek i z tamtego wzniesienia będzie widać jego dom. Często tu ostatnio grywam. Jest tu klub golfowy “Silver” słyszałaś o nim?
- Nie. Nie słyszałem. - stwierdził lakonicznie Caine, nieco rozczarowany określeniem “pryncypał”. Nie pasowało ono do Blackwooda, który był bardziej klientem adwokata. Zresztą mało znaczącym, bo przed swoją śmiercią milioner rzadko pakował się w kłopoty wymagające usług Jamesa.
- To klub skupiający wpływowych ludzi z nowoorleańskiej elity. Czyli jeszcze nie dostałeś zaproszenia do klubu ważniaków.
- Jeszcze nie.- uśmiechnął się ironicznie Caine, który jakoś nie miał aż takiego parcia na stołki. Osiągnął wiele i lubił bardziej wygodę niż władzę.
- A jak tam Blackwood i jego rodzinka? Czy wyznajesz zasadę że o pracy nie rozmawiasz na spotkaniach towarzyskich?
- Tyle że to nie jest spotkanie towarzyskie. A skoro znalazłeś dojście do mnie, to i z dojściem do wdowy po nim sobie poradzisz. Czy córki. - stwierdził ironicznie Caine, któremu przyszło do głowy, że McGee może nie tylko jemu przekazywać uzyskane informacje. Więc ambitny młodzik jakoś nie potrafił wzbudzić zaufania Jamesa. - Więc zbieraj u źródła ploteczki o Blackwoodach.

Uważny i mało wylewny Caine wydawał się niedostępny dla młodego adwokata. Punktował ironicznie jego wypowiedzi i unikał niewygodnych pytań. Wieloletnia praktyka prowadzenia rozmów przed sądem widocznie uczyniła go trudnym partnerem do konwersacji. McGee skupił się na grze i zamiast nawiązywać tematy czekał na to co powie Caine. Nie zamierzał ustawiać mu już piłeczki, a zobaczyć czy on sam będzie miał chęć do zadawania pytań. A i sam adwokat nie zamierzał nic więcej nie mówić ciekawskiemu McGee. Czas by ów mężczyzna wykazał się użytecznością przed swoim potencjalnym “promotorem”. James skupił się więc na grze w golfa, tym bardziej że musiał poćwiczyć tą dyscyplinę sportu. Wszak jeśli sprawy potoczą się dla niego dobrze, to wkrótce przyjdzie mu spędzać więcej czasu na wędrówce od dołka do dołka.


Czerwony Packard adwokata ruszył od razu. James skierował się do swojego biura, by odebrać od swojej sekretarki ewentualne powiadomienia o telefonach jakich nie miał okazji odebrać. Musiał też zadzwonić do Gordona Butlera i jakoś wytłumaczyć czemu tak długo go ignorował. W końcu dyrektor więzienia Parish Prison nie jest osobą którą warto traktować protekcjonalnie. No i … relaks. Zamierzał odwiedzić Różową Podwiązkę, a jeśli zostanie zauważony przez jakichś pismaków, to cóż… im szybciej rozminuje tą petardkę tym lepiej. W końcu najmniej szkodzą przebrzmiałe skandale.


W biurze James miał wystarczająco dużo czasu by się odprężyć. Alice nie zasypała go informacjami o telefonach i kontaktach. Był to spokojny dzień, więc Caine mógł spokojnie zrealizować swój plan. I zadzwonił do Butlera. Oczywiście zaczął od przeprosin, że dzwoni dopiero teraz. Wyjaśnił to napiętym terminarzem w związku ze zgonem Blackwooda. Co prawda nie była to prawda. Ale James chciał zachować dobre stosunki z naczelnikiem więzienia.
I wyglądało na to, że mógł zdobyć także i dług wdzięczności. Gordon Butler chciał go prosić o reprezentowanie w sądzie brata. Ale w tym momencie sprawa się przeciągała, bo jego brat zaginął. I obecnie jest poszukiwany. Niemniej dyrektorowi więzienia nadal zależało na prowadzeniu sprawy przez Caine’a. Przy okazji adwokat dowiedział się, że w sprawie Blackwooda został aresztowany Luigi Giordano.
Niestety Caine obecnie nie bardzo mógł pomóc w tej sprawie. Był adwokatem i dopóki brat Butlera nie został aresztowany niewiele mógł pomóc. Poradził za to wynajęcie jakiegoś detektywa, który znalazłby i krewnego naczelnika więzienia i dowody na jego niewinność. Obiecał jednak Gordonowi, że będzie reprezentował jego brata, gdy już stanie przed sądem. No i zaproponował spotkanie, by omówić tą sprawę w cztery oczy. Gordon zgodził się na spotkanie jutro około godziny dwunastej, w swoim gabinecie, w Parish Prison.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 25-08-2018 o 22:13.
abishai jest offline  
Stary 03-07-2018, 13:43   #34
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Mili jedzie do stryja



Mili następnego poranka długo szykowała się do wyjścia. Po kilku próbach ostatecznie wybrała skromną czarną sukienkę. Dokładnie taką której nic zdrożnego nie można było zarzucić, a która jednakże podkreślała jej młodzieńczą figurę. Do tego założyła pantofelki na malutkim obcasiku. Do skórzanej torebki zapakowała książkę. Prawdę powiedziawszy nie miała pojęcia kim był Aleksander Kojeve, a poglądy Hegla było dla niej dość mglistym konceptem. Wiedziała o nim tylko tyle, że był niemcem i napisał kilka mądrych książek których nikt nie czytał, ale które dobrze było mieć na regale w domowej bibliotece. Gdy więc tylko zobaczyła to stare wydanie pomyślała, że będzie to coś co spodoba się stryjowi, pasjonatowi sztuk wyzwolonych. Schowała więc książkę do pojemnej torebki, nie pakując jej w żaden sposób tak ażeby stryj nie dostrzegł, iż kłopotała się chcąc mu sprawić radość. Następnie wyszła ze swoich pokoi. Gdy schodziła ze schodów zobaczyła, że pokojowe szepcą coś między sobą, podekscytowane, podeszła do nich i zapytała z tonem nagany w głosie.

- o czym to rozprawiacie na głównych schodach, nie macie już nic do roboty w tym domu?

Pokojówki ukłoniły się przed panienką, a jedna z nich przepraszającym tonem powiedziała:

- No myślę że możemy powiedzieć. Syn pani Norris w końcu się oświadczył. Czyż to nie cudowna nowina. Moja siostra Annett wyjdzie za mąż. - to takie ekscytujące. Druga z pokojówka zaśmiała się. A siostra przyszłej mężatki kontynuowała, opowieść o zaręczynach, ale widząc niezbyt przychylną minę panienki Milli. Zamilkła

- Pani Blackwood nie nocowała dziś w domu. Będzie z tego jakaś afera. - zawyrokowała. - Przykładne wdowy nie powinny przebywać poza domem, póki jeszcze mąż nie pochowany.

Mili poczuła w sercu piknięcie radości, nie przypuszczała że Denana będzie na tyle głupia, że od samego początku wdowieństwa tak wyraźnie wskazała, że tak naprawdę nie zależy jej na ojcu. Musiała to wykorzystać i zrobić szum zanim mamuśka wróci.

- Zawołajcie mi garderobianą macochy. Będę czekać w saloniku

Po tych słowach zeszła po schodach kierując się prosto do telefonu. Usiadła przy stoliczku, wyciągnęła z szuflady książkę telefoniczną, szybko odnalazła numery do szpitali i zaczęła dzwonić, wypytując się czy do któregoś z nich nie została przyjęta Deana.

Mili dzwoniła po szpitalach i pytała o Deannę, ale w żadnym nie było macochy. Nikt o takiej pacjentce nie słyszał. Mili robiła się podejrzliwa i już zamierzała wykręcić numer na policję. Ale przerwało jej pojawienie się Jose, który od razu powiedział jej że w końcu ma te informacje o przeszłości macochy. Co prawda Mili bardziej interesowała się tym co teraz dzieje się z Deanną. Ale z pewnością ciekawiło ją czego dowiedział się Jose.

Kiedy spokojnie usiedli Jose już miał zabierać się do opowieści, ale przybyła garderobiana macochy, Lisa.

- Dzień dobry, państwu. - przywitała się Lisa. - Chciała mnie pani widzieć.

- Droga Liso, jak już wiesz moja macocha nie wróciła na noc do domu. Obdzwoniłam wszystkie szpitale, nigdzie nie została przyjęta. Boje się o nią... - spojrzała dziewczynie w oczy - dlatego błagam jeśli wiesz coś na temat nieobecności Deany powiedz mi - jej głos się załamał - rozumiem, że nie chcesz zdradzać jej sekretów, ale jeśli przynajmniej czy masz jakąkolwiek wiedzę tym co może się z nią dziać proszę pomóż mi… Nie chcę przedwcześnie dzwonić na policję, nie chcę robić niepotrzebnego skandalu, nie chcę aby reputacja Deany niepotrzebnie ucierpiała, ale zrozum że właśnie w tej chwili ona może potrzebować naszej pomocy, teraz wszystko zależy do Ciebie Liso, powiedz mi czy mamy powód by się martwić?

Lisa początkowo była nieufna. Wiedziała dobrze o antypatii obu pań i nie zamierzała oczywiście zdradzać poufnych spraw swojej pani. Ale gdy padły słowa o policji oraz skandalu zmieniła zdanie i postanowiła mówić:

- Nic nie mówiła, że nie będzie jej w domu na kolacji. Ja... - tu głos załamał się na chwilę - martwię się o panią Deannę. Ale policja, skandal… to straszne, może powinniśmy poczekać jeszcze dzień. Sama nie wiem… - ręce jej się trzęsły ze zdenerwowania, ale wszystko wskazywało na to, że nie ma nic do ukrycia.

- Liso, prosze spróbuj się dowiedzieć, co się dzieje z Deaną, jeżeli nie uda Ci się nic ustalić przed moim powrotem zawiadomię policję o jej zaginięciu - powiedziała jeszcze Mili po czym wyszła kierując się do samochodu.

***
w samochodzie

Gdy byli już w aucie, Mili kazała Jose kierować się wprost na komisariat policji, musiała przecież zgłosić zaginięcie, zanim macocha się odnajdzie. Gdy jechali już dłuższą chwile, zapytała

- rozumiem, że dowiedziałeś się już czegoś ciekawego o Deanie?
- Tak. Sama chciałaś. Jest tego sporo i to takie informacje, że nie spodziewałem się tego po pani Blackwood. No ale nie zawsze nią była, prawda.

- Jej matka Betty, była podrzędną tancerką w klubie “Tick Tock Tavern”. Prowadziła się swobodnie, choć raczej trzymała się sceny. Nie była prostytutką, ale różne rzeczy o niej wygadują. Związała się niejakim Jonnym Foxem, szemranym typem, znanym na salonach i w półświatku przestępczym. Ale widać miał słabość do pasierbicy i podobno to on wprowadził małą Deannę na scenę i wykształcił tak, że stała się łakomym kąskiem dla wielu mężczyzn.

- Sama Deanna podobno często występowała na scenie. Kilka osób z rozrzewnieniem wspomina jej popisowe numery. Śpiewała, tańczyła, zwodziła mężczyzn. Takie krążą pogłoski. A sam Fox podobno był zamieszany w jakiś szantaż, ale sprawę umorzono.

- Rozumiem, że “mamusia” miewała przed papą romanse, wiesz może czy spotykała się z kimś, że tak powiem nieodpowiednim i kim po prawdzie jest Jonny Fox? to jakiś gangster?

- Nie mam informacji z kim dokładnie się spotykała. Może to tylko plotki. - Jose zaczął się krygować- nie mam dowodów. Może jakiś śledczy, detektyw mógłby więcej ustalić, potwierdzić albo nawet dostarczyć dowody.

- wiesz, że na razie wystarczą nam plotku - powiedziała z uśmiechem - znasz jakiegoś dyskretnego detektywa? - zapytała. Pomyślała sobie jednak, że z całą pewnością ten sympatyczny prawnik którego poznała wczoraj będzie jej mógł kogoś polecić.

- Nie, nie znam. - odparł Jose. - Ale jedziemy na policję. Oni pewnie będą mogli kogoś polecić. Ciekawe ile to kosztuje?

- ile by nie kosztowało, warto - mruknęła cicho pod nosem.

***
na posterunku


Gdy dojechali na posterunek Mili poprosiła, Jose by zaczekał w cieniu a sama udała się by złożyć zawiadomienie o zaginięciu. Miała czas, “zresztą ile może to zająć - pięć minut” ,,- pomyślała sobie” i nie dużo się pomyliła, samo zgłoszenie nie zajęło jej więcej niż dwadzieścia minut, ot zostawiła zdjęcie Deany, podała jej dane, wskazała kiedy ostatnio była widziana, zostawiła swój numer kontaktowy i ani się nie obejrzała a wróciła do samochodu. Musiała przecież zająć się własnymi sprawami.

***
Szpital St.Joseph


Szpitale zawsze onieśmielały Mili, były takie surowe, pełne wiecznie spieszącego się personelu, chorych i ich płaczących po kątach członkach rodzin. Podobnie było również w tym szpitalu. Ponurego wrażenia nie łagodził zadbany budynek, ani otaczająca go zieleń. Gdyby dobrze pomyśleć, stryj sprawiał na niej podobne ponure wrażenie. Gdy weszła więc do budynku skierowała się wprost do skrzydła w którym pracował. Szła szybko, nie rozglądała się na boki, chciała mieć to jak najszybciej za sobą. Stanęła pod drzwiami, szybko zapukała i położyła rękę na klamce czekając na zaproszenie.
Ernest Blackwood przywitał ją w małym gabineciku. Były tam regały z książkami. Mili przywitała się grzecznie aczkolwiek niezbyt wylewnie ze stryjem, dyskretnie rozglądając się po wnętrzu.Po prawdzie, nie bardzo wiedziała jak się zachować, nigdy tak naprawdę nie rozmawiała ze Ernestem, tak naprawdę. Od wielu lat wymieniła z nim tylko kurtuazyjne frazesy i nic więcej.
przepraszam, że przeszkadzam Ci w pracy - powiedziała - ale potrzebuję pomocy - westchnęła głęboko po czym usiadła przy biurku, na miejscu na którym zwykle zapewnie siadali pacjenci stryja - wiesz papa, nie mówił zbyt wiele o rodzinie, a teraz zostałam sama z milionem pytań, które domagają się odpowiedzi… a ja nie mam nikogo kogo mogłabym zapytać - spojrzała mu w oczy smutno.
Ernest przyglądał się Mili.
Młodzi zawsze mają pytania. Niedługo zostaniesz milionerem dlatego nie dziwi mnie ilość pytań. Bogactwo nie prowadzi do niczego dobrego. Twojego ojca zgubiły pieniądze. Interesy i pośpiech skracają życie bardziej niż używki. Co chcesz wiedzieć?
Przepraszam, jeśli zabrzmi do niezręcznie, ale dowiedziałam się że spadkobiercami papy będę ja, moja macocha, Ty wujku, stryj Paul oraz Alicja i Artur Blackwood no i uświadomiłam sobie jak mało wiem o naszej rodzinie - uśmiechnęła się smutno - czy dziadkowie mieli więcej dzieci? Czy papa był z nimi skonfliktowany?

Niezręcznie. Nie. Tak mieliśmy jeszcze trójkę rodzeństwa. Niestety. Zapewne słyszałeś o tej katastrofie statku, nasza matka i trójka rodzeństwa zginęli po zatonięciu hiszpańskiego statku. Po latach okazało się, że nasz brat Artur żyje. Przez lata mieszkał w Meksyku. Howard go tam odwiedzał, ja wymieniłem z nim kilka listów. Miał nas odwiedzić w tym roku, ale teraz pewnie przyjedzie w smutnych okolicznościach. Na pogrzeb twojego ojca.


Alicja Blackwood. Hmm. Howard już dawno powinien Ci o tym opowiedzieć. Ale nie żyje. Howard Miał na Kubie kobietę i dziecko.

Mili opadła bezsilnie na krzesło. o.
ile ma ma lat? - zapytała cicho - jaka ona jest? Jak się z nią skontaktować ? - spojrzała na stryja z nadzieją w oczach, nie podobał jej się pomysł podziału majątku, z jakąś krową z nikąd, ale myśl o tym, że ma siostrę, że nie jest już sama łagodziła ten ból.
Nie znam Alicji. Jest niewiele starsza od ciebie. Miał już dziecko jak żenił z twoją matką. - Ernest oparł się wygodniej w fotelu. - Mieszkały w Havanie, może nadal mieszkają. Gabrielle Lachance to nazwisko jej matki, ale adresu nie znam. Nie widziałem ich nigdy.
Dziękuję bardzo - odpowiedziała cichym głosem - szkoda, że nie wiesz nic więcej, z drugiej jednak strony mam już punkt zaczepienia. A jak tam wujek Arthur może masz do niego kontakt, wypadałoby go zawiadomić o śmierci papy.
(Przerwa na ewentualną reakcję stryja)

. A tak poza tym co słychać u Ciebie? jak tam zdrowie? mam że w pracy wszystko dobrze się toczy?- powiedziała sięgając do torebki po książkę. - już jakiś czas temu przechodziłam koło antykwariatu i wpadła mi w oko ta pozycja. Pomyślałam sobie, że pewnie by Ci się spodobała … tylko tak jakoś było mi nie podrodze ją przywieść wszcześniej…

Ernest przyjął prezent z zaciekawieniem.
- Wreszcie wydali te wykłady. Dziękuje Ci Milli. - Ernest Blackwood zaczął z zaciekawieniem wertować książkę. Lektura zaczęła go pochłaniać i nie chciał opowiadać o sobie bratanicy.
- Mam jeszcze kilka spraw. Zajrzyj do mnie innym razem to umówimy się na obiad.

Uściskał bratanicę i wzrokiem szukał pozostawionej na biurku książki.


Ze szpitala wychodziła żwawym krokiem, jej stópki stukały obcasami a w głowie rodził się plan. Weszła do automobilu. Jose nie pytając skierował się do domu
udało Ci się czegoś dowiedzieć? - zapytał po dłuższej chwili milczenia
i tak i nie odpowiedziała, wiedziałeś, że mam siostrę?
Nie. A masz? To doprawdy niespodzianka. Kto to jest? Odwiedzimy ją?
Problem polega na tym, że nie znam jej, a chciałabym się czegoś o niej dowiedzieć. znasz może jakiegoś dobrego detektywa?
Mogę zapytać kto jest dobrym detektywem. Jeśli chcesz to zaraz się tym zajmę.
Nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła odpowiedziała z uśmiechem na twarzy.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline  
Stary 15-08-2018, 21:27   #35
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Spacer po Kubie

Odezwała się dopiero gdy odeszli kawałek od restauracji, w której odbywał się pokaz. Jej dłoń zatrzymała się, delikatnie opierając się na ramieniu fotografa.
- Pewnie w związku z wystawą i innymi obowiązkami niezbyt miał Pan czas rozejrzeć się po Havanie. - Nie patrzyła na Adriena pozwalając by ten mógł bez skrępowania obserwować jej profil. - Powinien Pan choć odrobinę skorzystać z tutejszych atrakcji, nim wróci Pan do stanów. To Zombie club. - Wskazała jeden z lokali znajdujących się tuż przy ulicy Zulueta.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/736x/8f/01/0f/8f010f712a883c3bbb14a2101ffbbb6d--cuban-culture-havana-cuba.jpg[/MEDIA]

- Jest tam jedna początkująca tancerka, Zulema. Ma niesamowity talent, do tego pracuje tam niezły amerykański barman. Potrafi zrobić cuda z naszym rumem. - Uśmiechnęła się do jakiejś mijającej ich pary, w której mężczyzna zawiesił na niej wzrok. Stanowczo na zbyt długo i nie na miejscach, których powinien, biorąc pod uwagę że miał towarzyszkę.

- Wiele hoteli posiada casyna i własne sale, w których odbywają się występy. Choć ja uważam, że najlepszych artystów spotkać nad morzem, występujących pod gołym niebem. Jeśli wie się gdzie szukać, można tam pysznie zjeść i spędzić miło czas. - Dopiero teraz pozwoliła sobie na to by zerknąć na idącego obok mężczyznę. Daliet nie wydawał się być romantykiem. Po jego wypowiedzi na temat tytułu filmu podejrzewała, że był osobą raczej pragmatyczną, twardo stąpającą po ziemi. - Jeśli zdradzi mi Pan jak lubi spędzać czas, łatwiej mi będzie jakoś odwdzięczyć się za te “zajęcia”.
Daliet zdążył rozejrzeć się po Havanie, ale Alicja Blackwood intrygowała go tak bardzo, że nie zaprzeczał.

- Pozwolę się pani prowadzić. Ale nie zamierzam tak łatwo zdradzić swoich ulubionych zajęć. Lepiej odkrywać je we właściwym tempie. - Daliet chciał by brzmiało to rozważnie. - Chętnie zobaczę tancerkę. Ale niech pani prowadzi i opowiada.
Alicja zaśmiała się, zwracając tym na siebie uwagę kilku wychodzących z klubu mężczyzn.
- A jakie tempo Panu odpowiada? - Spojrzała odrobinę zawadiacko na fotografa. Była bardzo ciekawa co też skrywa... poza obrączką. Pociągnęła go w stronę wybrzeża, skąd już po przejściu jednej przecznicy, zaczęła dochodzić do nich muzyka. - Wobec tego sprawdzę kiedy Zulema ma występ i Pana zabiorę. - Rozejrzała się po knajpkach, w których grano muzykę na żywo i wybrała jedną z nich. - Jeśli mam Pana sama odkrywać, powinnam jak najszybciej zacząć, bo jeszcze zdąży mi się Pan wymknąć nim dowiem się wszystkiego. W tym lokalu można dostać niezłą sangrię. Właściciel ma rodzinę we Włoszech i sprowadza bardzo dobre wino. Nie jest to nasz lokalny trunek, ale obcokrajowcom bardzo smakuje. - Spokojnym krokiem przeprowadziła mężczyznę między stolikami, wprowadzając wprost między tańczące pary. - Zatańczymy? - Mrugnęła do niego.
- Jeśli tylko pani chce to tańczmy. - uśmiechnął się Daliet.

Alicja przysunęła się i oparła rękę na ramieniu fotografa.
- Nie proponowałabym gdybym nie miała ochoty. - Uśmiechnęła się patrząc na Adriena wyzywająco. - Umie Pan?
- Nie jestem kubańczykiem, ale poradzę sobie. Rumba to chyba taniec gdzie kobieta gra główną rolę? - zapytał.
- Jak we wszystkich tańcach i tu chodzi o to by Pan dobrze zaprezentował Panią. - Alicja oparła się o mężczyznę, dając mu się objąć i wsunęła prawą dłoń w jego lewą. - Jeśli Pan dobrze poprowadzi ja postaram się dobrze zaprezentować.
Daliet musiał sprostać wyzwaniu, a Alicja Blackwood nie miała tym razem wyzywającego stroju. Ułatwiało to Adrienowi skupienie się na krokach i rytmie rumby. Prowadził może nieco zbyt sztywno, ale starał się utrzymać w rytmie.
Musiała przyznać, że pozytywnie ją zaskoczył, może nie był najlepszym tancerzem w tym lokalu, ale tańczył. Pozwoliła by oswoił się z muzyką stopniowo wzbogacając swoje ruchy. Jej dłoń przesunęła się z ramienia na podstawę szyi i przy kolejnych krokach delikatnie przesuwała się wsuwając się w krótkie włosy mężczyzny. Czy lubił to, a może wolał czuć jej oddech na swym uchu? Z fascynacją wpatrywała się w jego oczy, jakby były drogocennymi klejnotami. Klejnot nocy. Powstrzymała śmiech na sekundę przysuwając się bardziej do mężczyzny.
- Dobrze Panu idzie. - Przesunęła wargami po jego uchu, po to by po chwili odsunąć się na długość obu ich rąk i swobodnie się mu przyjrzeć.
Nie unikał jej wzroku i to był błąd. Szukała jego spojrzeń i uwodziła. Zdawał sobie sprawę, że już jest w jej mocy i że będzie musiał się poddać. Gdy musnęła jego ucho spróbował ją pochwycić, ale wymknęła mu się z gracją wyginając ciało. Gdy kolejny raz była blisko spróbował ją pocałować, ale Alicja znów mu się wymknęła. Obróciła się i oparła plecami o jego tors, układając dłonie na jego biodrach.
- Teraz coś trudniejszego. - Poruszyła biodrami, ocierając się pośladkami o spodnie mężczyzny. Rękami zachęciła by podążył za tym ruchem.
Daliet musiał w to grać, choć znowu wydało mu się to tanią zagrywką i ułatwianiem sobie zadania. Wolał kobiety mniej agresywne i zachowujące większą powściągliwość w miejscach publicznych. To była jednak kubański wieczór i rytm rumby rozkołysał go wystarczająco. Nie chciał trać sił bo męczyć wolał się w łóżku, a do tego miejsca prawdopodobnie próbowała go zaciągnąć Alicja. Kobieta wykonała dwa pełne kroki w bok, patrząc jak mężczyzna podąża za jej ciałem. Był dobry, ale nie było w tym nic więcej. Wykonała obrót odsuwając się od niego. Po czym wysunęła dłonie z jego dłoni, stając pomiędzy wirującymi parami. Adrien był inteligentny, przystojny ale przy tym wszystkim, wydawał się być potwornie nudny. Ukryła cień rozczarowania pod uśmiechniętą maską.
- Dobrze Pan tańczy ale chyba nie odpowiadają Panu nasze tańce. - Dygnęła lekko pozwalając by jej głos nabrał żartobliwego zabarwienia. - Dziękuję, że zechciał Pan spróbować. Idziemy dalej? -
- Tak… i nie. - Daliet zawahał się jak odpowiedzieć. - Oczywiście chodźmy.
Alicja patrzyła na niego i zastanawiała się czego dokładniej od niej chce. Pragnął jej, gotów był zdradzić z nią żonę, ale trzymał ją na dziwny dystans. Dżentelmen? Oni nie chowają obrączek. Więc może jest nieśmiały? Jakoś ciężko jej było uwierzyć. Jednak próbował ją pocałować. Jej oddech szybko się uspokoił, to nie był długi taniec. Niestety. Z każdym krokiem coraz bardziej docierało do niej, że wyrwanie się z Hawany będzie wymagało potwornej ilości wyrzeczeń. Tak dobrze zgadła pierwszym wrażeniem? Elegancka i poważna… jak kobieta z fotografii, a może po prostu bardziej kurtuazyjna? Jedno było pewne, na pewno nie będzie mogła się zachowywać zabyt swobodnie.

Podeszła do Dalieta i ujmując pod ramię wyprowadziła z klubu. Odezwała się dopiero gdy znaleźli się sami na ulicy.
- Zdradzę panu ciekawostkę. Na Kubie wierzymy, że podczas tańca można sprawdzić czy ktoś podąża tym samym co my rytmem. - Spojrzała na niego ciekawa jego reakcji.
- Ciekawe i co pani wnioskuje po naszym tańcu? - zapytał fotograf.
- Prawda? To całkiem ciekawe. - Uśmiechnęła się i wyprowadziła ich na główną drogę. - To którędy, do Pana pracowni?
Daliet poprowadził ją uliczkami najkrótszą drogą do legowiska węża. Kluczową kwestią dla polującego węża jest miejsce, w którym należy się ułożyć i oczekiwać.
- To moja pracownia, ale tylko do jutra. W zasadzie to chyba moja ostatnia noc w Havanie.
- Tak? Wspominał Pan o kilku dniach. - Alicja spojrzała na niego zaskoczona. - Czyżby nagła zmiana planów? - Westchnęła. - Wobec tego mam nadzieję, że uda nam się wywołać te zdjęcia.
- Jutro wieczorem muszę zwolnić pracownicę w Havanie. Ale pozostanę jeszcze kilka dni na wyspie. Moj znajomy ma jacht, na którym zamierzam pozostać dwa, może trzy dni. To będzie mój właściwy urlop, bo w Hawanie pracowałem i potrzebna mi była ciemnia. A potem płyniemy do Nowego Orleanu. - Daliet zdradził Alicji swoje plany.
- Och i planują panowie jakąś podróż tym jachtem? Nie licząc oczywiście podróży do Nowego Orleanu. - Przyglądała się fotografowi z zainteresowaniem. Gdyby tylko mogła się znaleźć na tym jachcie. Niestety jej czas na przywiązanie do siebie Dalieta kurczył się w zatrważającym tempie.
- Nigdzie daleko. Popłyniemy wzdłuż półwyspu Floryda do Tampy. A potem przetniemy zatoką i ruszymy do Nowego Orleanu. Taki jest plan podróży, ale mój przyjaciel jest nieobliczalny. Ale obiecał mi podróż jachtem i powrót do domu. Na to liczę.
- Pozostaje mi tylko zazdrościć. Zapowiada się Panu niesamowita podróż.
- Nie zna pani tej trasy? jako mieszkanka Kuby. Myślałem, że pewnie wiele razy była pani na Florydzie. To najbliższa trasa wycieczkowa.
- Zdarzało mi się jedynie wypływać na rejsy wzdłuż wybrzeża. - Alicja poczuła się dziwnie mówiąc szczerze to co myśli skupiła więc wzrok na ulicy. - Zawsze chciałam zobaczyć Florydę.
“Daliet był zaskoczony, że nie była na Florydzie. Albo chce tam pojechać ze mną i nagina fakty. Dlaczego miałbym jej nie zabrać. Tylko czy On się zgodzi na kolejną pasażerkę.”
- Jesteśmy na miejscu - wskazał kamienicę - proszę uważać na schodach. Albo niech pani zaczeka zaraz panią sprowadzę. Wejście jest od piwnicy. To pewna niedogodność, ale poradzimy sobie. - otworzył drzwi, wrócił na szczyt wąskich schodów i podał jej rękę.
Alicja przyjęła podaną dłoń.
- To dobre miejsce gdy chce się mieć ciemnię. - Stąpając ostrożnie ruszyła za mężczyzną. Czuła jak w jej myśli wkrada się niepokój, a po plecach przebiega nieprzyjemny dreszcz. Miejsce zdawało się jej być odrobinę podejrzane, a co gorsza jej wątpliwości działały na korzyść Dalieta. Delikatnie zacisnęła palce drugiej dłoni, dodając sobie w ten niewidoczny sposób otuchy. - Odpowiadała Panu ta lokalizacja?
- Prawdę mówiąc, nie bardzo. - wypalił Adrien. - Miałem kłopoty z kanalizacją. Udało się je rozwiązać. Ale sama pracownia jest dobrze wyposażona i mieszkanie piętro wyżej jest przytulne.
Alicja oparła się mocniej o podaną dłoń udając, że zahaczyła o coś na stopniach. - Przepraszam. - Złapała równowagę i ruszyła dalej. - Wobec tego to zdumiewające, że nie wychodził Pan zbyt często.
Daliet musiał ją podtrzymać.
- Pani nie była na Florydzie, a ja nie wychodziłem zbyt często. Zapraszam na górę. Przyzwoitość nie pozwala mi pani zostawiać od razu w ciemni. Zejdziemy tam za chwilę. Potrzebuje pani czegoś?
- Czy wobec tego zaproponuje mi Pan wspólny rejs, tak jak ja Panu oprowadzanie? - Mrugnęła do mężczyzny. Odrobinę zaniepokoiło ją to porównanie. Bo skoro miał problemy z tym lokum, to czemu w nim tkwił. Jakoś po tym jak zobaczyła go w restauracji ciężko jej było uwierzyć by był typem domatora. Daliet osiągnął coś czego nie udało się zrobić od dłuższego czasu żadnemu mężczyźni, zaciekawił ją swoją osobą. - Jeśli nie będzie to Panu przeszkadzać, z przyjemnością bym się czegoś napiła.



W mieszkaniu Dalieta

Daliet zapalił punktową lampę i przeprowadził Alicję przez wąski korytarzyk. Po skrzypiących schodach przeszli na piętro. W saloniku kłuły w oczy mozaiki na posadzkach. Drewniane żaluzje zasłaniały okna. Dwa fotele stały przy małym okrągłym stoliku. Biurko z maszyną do pisania, która nakryta była pokrowcem. Z salonu gdzie Daliet zostawił Alicję widać było dwa inne pomieszczenia. Małą kuchnię gdzie Adrien wszedł po napitek i po drugiej stroni mały pokój i za nim przejście do sypialni.
- Obawiam się, że nie mam dużego wyboru jeśli chodzi o alkohole. Mogę zaproponować wino lub rum, ale raczej podły w smaku.

Alicja odłożyła swoją torebkę na biurku i z uśmiechem rozejrzała się po pomieszczeniu. Mieszkanie jakich setki w Hawanie, Nawet to, które dzieliła z Gabrielle było niewiele większe, choć dzięki licznym fundatorom dużo lepiej urządzone.
- Z chęcią napiję się wina. - Podeszła do drzwi kuchni i oparła się ramieniem o framugę. Może odrobinę zbyt uważnie przyglądała się mężczyźnie, ale już podczas tańca zauważyła że niezbyt mu to przeszkadza. Z za zasłony długich rzęs korygowała oceny wystawione w barze. Coraz ciekawsza była co zobaczy gdy już pozbawi go tego garnituru.
Daliet podał Alicji kieliszek z czerwonym winem.
- Proszę. Zechce pani spocząć. - uśmiechnął się wskazując fotele. - Co panią interesuje w fotografii? Chce pani uczyć się ale ciekawi mnie dlaczego?
Kobieta upiła łyk i spojrzała na fotele. Zwiedzanie mieszkania będzie musiało najwyraźniej zaczekać. Rozsiadła się wygodnie zakładając nogę na nogę.
- Co mnie interesuje? - Uśmiechnęła się przesuwając palcami po kieliszku. Ciekawe jak by zareagował gdyby powiedziała, że to on ją interesuje. Choć… pewnie to już wyczuł. Oderwała wzrok od czerwonego płynu by skupić go ponownie na Daliecie. - Chwile. Momenty, które można dzięki niej utrwalić. Takie jak pańskie spojrzenie w restauracji. Chwile, które mogą się już nie powtórzyć. A Pan? Co Pana interesuje w fotografii? Co sprawiło, że związał Pan z nią swoje życie?
- Tradycja rodzinna, mój dziadek i stryj pracowali w tym zawodzie. Interesują mnie sztuki. A fotografia była najbliższym narzędziem twórczym. Nie musiałem płacić dziadkowi za lekcje i materiały. A nie wiem czy w moim przypadku fotografia to związanie życia jak pani mówi. - popijał wino i obserwował Alicję.
Daliet nie zamierzał długo przeciągać rozmowy.
- Obserwuje panią i byłaby pani ciekawą modelką. Chciałbym zrobić pani zdjęcia. W zasadzie mam już pomysł. Chcę uwiecznić w kadrze pani nagie plecy. Espalda. Bo plecy to bardzo złe słowo, wulgarne wobec tak pięknego zjawiska. Zgadza się pani?
- Espalda także potrafi być wulgarne. - Alicja ukryła uśmiech za kieliszkiem. Upiła łyk i odstawiła naczynie na stolik. - Wszystko zależy od tego jak się je uchwyci. A pan? Jak Pan chce je sfotografować?
- Efekt będzie widoczny dopiero na zdjęciu. Chce pani wyjaśnienia koncepcji. Uchwycę je inaczej niż martwą naturę, inaczej niż chwyta się kieliszek wina lub wyciągniętą do pożegnania rękę. - Daliet dopił wino wstał z fotela i podszedł do Alicji. - Proszę mi mówić po imieniu. Adrien. Tak ze swoimi uczniami w pracowni zwykle nie używamy formuły pan i pani. Dobrze?
Alicja uśmiechnęła się szeroko.
- Pytałam raczej o to gdzie chce Pan… gdzie chcesz zrobić zdjęcie. - Blackwood nadal siedziała w fotelu spoglądając na górującego nad nią mężczyznę. - Dobrze. Proszę więc do mnie także zwracać się po imieniu.
- Mogę przygotować miejsce tutaj. - wskazał ręką salonik. - Ale bardziej naturalne dla espalda będzie ujęcie albo w sypialni albo przed lustrem przy toaletce. - Daliet wskazał jej kierunek w którym należało przejść.

Sypialnia była niewielka. Łóżko otoczone bladymi welonami moskitier przypominało kokon. Toaletka stojąca w rogu miała niewielkie lustro. Kolejnym pomieszczeniem była łazienka.
- Proszę się przygotować. - polecił Alicji. - Ja pójdę po aparat.
- Dobrze. - Blackwood uśmiechnęła się do mężczyzny i podeszła do toaletki. Zaczekała aż Daliet opuści pokój przyglądając się sobie w lustrze. Pewnie normalna kobieta czułaby choćby odrobinę podniecenia wiedząc co zaraz się stanie, ona jednak była jak zwykle spokojna. Ciekawe czy podczas pobytu tutaj zapraszał też inne kobiety. Nie zdziwiłoby jej to biorąc pod uwagę z jaką łatwością pozbył się obrączki.

Podeszła do łóżka i przysiadła na nim, bez pośpiechu zdejmowała kolejne części garderoby. Lubiła gdy mężczyźni patrzyli jak się rozbiera i odrobinę irytował ją fakt, że Adriena tu nie było. Pantofle stanęły tuż przy łóżku, a po chwili na pościeli wylądowały odpięte od pasa i starannie złożone pończochy. Na nich spoczął sweterek i spódnica. Z uśmiechem przyjrzała się idealnie dobranej bieliźnie, przesuwając palcem po miseczce stanika. Może jednak powinna mu zapewnić odrobinę rozrywki? Odpięła pas i w samej bieliźnie przysiadła przed toaletką.Odruchowo założyła nogę na nogę i bez pośpiechu zaczęła rozczesywać palcami, splątane po występie włosy. Zza zasłony rzęs obserwowała pomieszczenie odbite w lustrze, nucąc przy tym kubańską melodię.

Adrien Daliet odczuwał napięcie między obowiązkami, wymaganiami, a pragnieniem. Pragnienie stało najwyżej, było fundamentem, na którym budował swoje wewnętrzne doświadczenie. Pragnienie pociągało go, ale odczuwał też pewien rodzaj trwogi. Kotłowało się w nim od myśli. Zdrada rodziła w nim sprzeczne uczucia. Nie był rutynowym cudzołożnikiem beznamiętnie podążającym od celu do celu. Wahanie i sam konteksty jakie sprokurowała sytuacja sprawiały że czuł się wydanym na pastwę pragnienia. Przyjemność rozdarcia sprawiała, że dawkował i odwlekał moment. Dlatego wyszedł i zostawił Alicję na kilka minut.

Adrien wrócił z aparatem i butelką zamarzniętą tak mocno, że płynna zawartość stała się lodem.
- Jestem. - uśmiechnął się do Alicji w bieliźnie - Pozowałaś już kiedyś w negliżu, nie krępuje Cię nagość?
- Kiedyś zdarzało mi się pozować. - Blackwood spojrzała ponad ramieniem na Adriena. - A co do skrępowania… wszystko zależy od tego kto patrzy.
- Oko obiektywu i oko artysty. Moje… - Daliet przystawił aparat do oka. Puls mu przyspieszył. Przez obiektyw przyglądał się Alicji. Obiektyw osłaniał jego oko przed wdziękiem półnagiej kobiety, jak butelka, która osłaniała lodową zawartość.
- Jesteś gotowa?
- Pytanie czy nie przeszkadza ci stanik. - Blackwood zgarnęła włosy, przekładając je ponad ramieniem. Uśmiechnęła się do fotografa w odbiciu lustra. - Z tego co pamiętam chciałeś zrobić zdjęcie moim plecom.

- Proszę zdejmij go - powiedział Daliet.
Kobieta sięgnęła do swoich pleców i powoli zaczęła zmagania z ukrytymi między koronkami haftkami. Chciała by Adrien poczekał, tak jak i ona na niego czekała, a czekało jej nieco pracy. Szeroki pas z pięcioma zapięciami mimo całej swojej wygody nie był łatwy do rozpięcia, a Alicja z przyjemnością delektowała się tą chwilą, niewinnie uśmiechając się do fotografa.

Odetchnęła czując ulgę wokół piersi i delikatnie się osłaniając odrzuciła kolejny element bielizny na górkę ubrań na łóżku.
- Oddaję się w twoje ręce. - Mrugnęła do Dalieta i wyprostowała oczekując instrukcji.
Daliet przyglądał się jej przez chwilę.
- Wiesz… - Adrien miał odłożyć aparat, ale zawahał się. - Myślałem najpierw o zdjęciu próbnym. Jesteś gotowa spróbuj się rozluźnić i potem napiąć trochę mięśnie, a ja zrobię kilka ujęcie próbnych.
- Dobrze. - Alicja przeciągnęła się przed lustrem by po chwili się rozluźnić, powoli opuszczając ręce tak by mężczyzna mógł dojrzeć nieco więcej niż tylko plecy. Pomału zaczęła napinać i rozluźniać mięśnie, delikatnie poruszając przy tym głową, tak by wyeksponować swoją zgrabną szyję.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/564x/74/2d/21/742d2157f77fac0ab51ac9bd34063b1c.jpg[/MEDIA]

- Ma te próbne ujęcia. - ręce Dalieta drgnęły i wiedział że jeszcze chwila i odłożył aparat. - Wstań Alicjo. Może zrobimy jeszcze coś na stojąco.
Alicja obejrzała się na niego przez ramię i uśmiechnęła.
- Tutaj, czy wolisz inne miejsce?
- Wstań chce się bliżej przyjrzeć. Espalda wymaga uwagi. - Daliet podszedł do kobiety. Stanął jeden krok za Alicją. opuścił rękę z aparatem. Wąski pasek, na którym był zamontowany aparat zwisał luźno dotykając nogawki jego spodni.
Blackwood podniosła się, niby niechcący robiąc delikatny krok w tył. Stała tyłem do mężczyzny ubrana jedynie w majtki, czując jak serce przyjemnie przyspiesza. Powoli odgarnęła włosy z pleców, przekładając je ponad ramieniem i spojrzała na Adriena.
- Lubię mieć dla siebie twoją uwagę.
Adrien patrzył uważnie na espalda Alicji, ale myślał o jej pośladkach. Miała dużo śmiałości już podczas pokazu i teraz działała podobnie. Niby nie znaczący krok w tył, ale on go widział. Skromne modelki stały sztywne i czekały. Krok w tył był znakiem, którego nie należało ignorować. Daliet położył jedną rękę na biodrze Alicji.
- Czyżby ta część bielizny także powinna była zniknąć? - Spytała delikatnie opierając biodro na dłoni fotografa.
- Tak. Powinna. - powiedział pewnie fotograf. - Chcę zobaczyć Cię nago. - uśmiechnął się.
Alicja sięgnęła do majtek i zdjęła je z pupy, pozwalając by już dalej zsunęły się po jej szczupłych nogach.
- Teraz już chyba wszystko jest na swoim miejscu. - Odezwała się cicho, czekając na kolejny ruch mężczyzny.
- Jeszcze nie wszystko. - odpowiedział Daliet. Miał na nią ochotę. Za długo to odwlekał i podejrzewał, że ona czuje się nieco znudzona. Chciała się przed nim rozebrać a kto wie może nawet go uwieść. - Stań przy żaluzjach i uchyl je lekko tam po prawej jest sznureczek. Lekko pociągnij. Niech wpadnie trochę światła z latarni pod oknami.
Alicja spokojnym krokiem przeszła we wskazanym kierunku.
- To przyjemna sypialnia. - Powiedziała cicho i odsłoniła okno zgodnie z zaleceniem. Obróciła się w stronę mężczyzny prezentując się w całej okazałości.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/474x/19/d6/6f/19d66f85a4853df2fea7771b93f3b459.jpg[/MEDIA]

Daliet był podniecony. Widział ją i pragnął kochać się z nią. Teraz. Przystawił apart do okaz zrobił kilka zdjęć. Poprosił o nowe pozycje ułożenia ciała. Światło przenikało przez żaluzje kładąc się równymi pasmami na jej udach, brzuchu i piersiach. Efekt był ciekawy i Adrien szybko wypstrykał cały film.
- Mam te niebezpieczne ujęcia. Jesteś niezwykle piękna. Pracowałem z różnymi modelkami, ale twoje ciało mnie olśniło. - Adrien odłożył aparat i znowu zbliżył się do modelki.
- Mogę Cię dotknąć - zapytał.
- Tak… ale uprzedzam, że będę oczekiwała rekompensaty. - Powiedziała uśmiechając się do mężczyzny.
- Dobrze. - odpowiedział na jej uśmiech. Wyciągnął dłoń i dotknął palcami karku Alicji. - Od początku naszej znajomości mam wrażenie, że nie tylko o naukę fotografowania Ci chodzi. Chcesz kochać się ze mną?
- Pamiętasz… wspominałam, że podczas tańca sprawdzamy czy ktoś podąża tym samym co my rytmem. - Alicja odchyliła głowę, eksponując swoją smukłą szyję. - W barze nie byłam pewna, ale po tańcu… tak. Chciałabym się z tobą kochać Adrien.
- Pamiętam. - Daliet zbliżył się do Alicji i zaczął całować jej usta.
Blackwood oparła dłonie na ramionach mężczyzny przywierając do niego swoim nagim ciałem. Niespiesznie oddawała pocałunek spoglądając na mężczyznę spod półprzymkniętych powiek.
Adrien przygarnął do siebie Alicję. Jego ręce powędrowały na pośladki modelki i zacisnęły się na nich. Daliet całował ją nadal oczekując i myśląc co za chwilę będą robić.
Kobieta powoli zsunęła mu marynarkę z ramion. Przerywając pocałunek i przysuwając swoje usta do jego ucha.
- Rozbierzesz się? - Spytała udając niepewność. W jej głosie wybrzmiało jednak pożądanie, które było jak najbardziej szczere.
Adrien coraz bardziej podniecony rozpiął pasek i spodnie opadły na podłogę. Ściągnął szybko majtki i został w samej koszuli.
- Chodźmy do łóżka - poprosił.
ALicja przytaknęła i puściła mężczyznę. Powoli zaczęła się cofać uważnie obserwując mężczyznę i jego reakcję na nią. Pozwoliła by cienie grały na jej ciele, eksponując każde zagięcie, każdą wypukłość. Nie odrywając wzroku od oczy fotografa usiadła na łóżku, czekając na jego ruch.
Daliet rozchylił moskitiery otaczające łóżko, druga ręka sięgnął do brzucha Alicji. Zaczął ją zsuwać w dół nie był pewny czy modelka jest wystarczająco podniecona. Szybko zorientował się, że na kobietę, ta “sesja” zadziałała nie mniej niż na niego. Poczuł jak jej ciało drży pod jego dotykiem. Czuła jak Daliet przesuwa swoją dłonią po jej skórze. Powoli zsuwał się w dół, a ona czuła na swojej skórze jego oddech. Oczekiwała na jego usta, na to aż do celu. Drań obrócił ją i poczuła jak swymi ustami podróżuje po jej kręgosłupie. Jego język przestał zrozumiały, język próbuje dostać się do źródła. Wędrował po jej plecach… pośladkach. Adrien przewrócił ją znów na brzuch i w pępku jego język obudził w niej perlisty śmiech. Usta mężczyzny znów oddaliły się od długo wyczekiwanego celu i spoczęły na szyi między włosami.

Nogami Alicja oplotła miniaturę wielkiej kolumny. Widziała jak cienie znikształcają zarysy ciał jak freski na ścianach orientalnych świątyń. Mieszkanie nad pracownią wypełnił rozpalony kobiecy głos.

Ziarenko kawy zagubione w pościeli. Ile razy Adrien musiał je posmakować? Goryczka zamieniana w słodycz. Ich Oddech przyspieszały i zwalniały. Drażniące przyjemności następujące po sobie w równych odstępach.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 16-08-2018 o 14:42.
Aiko jest offline  
Stary 19-08-2018, 14:49   #36
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Salon Emmy Daliet, południe
Jenny Jackson wraz z Sebastiennem siedzieli w wygodnym salonie Emmy Daliet i słuchali jej zwierzeń o wygodnym życiu i artystycznych próbach. Od kilku lat była żoną Adriena i byli przykładnym małżeństwem. Nie mieli dzieci i nie planowali ich mieć. Obowiązki domowe nudziły ją, ale Emma miała swoją pasję aktorstwo i poświęcał jej wiele czasu. Grała w amatorskim teatrze, czuła się znacznie lepsza od reszty zespołu, ale od kilku lat odpadała na castingach. Pragnienie zostania uznaną aktorką było jej fiksacją, a niespełnienie na tym polu było frustrujące.



Na drodze do szczęścia pani Daliet stała też rutyna dnia codziennego. Jenny Jackson odniosła paradoksalne wrażenie, że ma do czynienia z osobą znerwicowaną ale niezwykle otwartą. Która ma łatwość w mówieniu o swoich problemach. Było w niej coś nieszczerego. Opowiedziała o swoich podejrzeniach względem męża, o jego pracy fotografa, o modelkach z nim pracujących. Przez lata nie była przesadnie zazdrosna o jego współpracowniczki. Ale teraz Emma podejrzewa płomienny romans męża i poważnie myśli o rozwodzie. W zasadzie to już rozmawiała z prawnikiem, jest zdecydowana na radykalne kroki i nie cofnie się przed niczym. A jedyne czego potrzebuje to dowodów na zdradę męża. Nie szukała detektywa, bo boi się podejrzanych typów oferujących tego typu usługi.

Jenny wysłuchała tego wszystkiego, zanotowała najważniejsze fakty, ale czuła że sprawa ją przerastała. Mimo to ciekawość i chęć wykazania się była silna. Wystarczy spróbować.
Lovell przez cały ten czas wtrącał jedynie uprzejme uwagi gdy przyjaciółka Mii wydawała się ich oczekiwać od dziennikarza. Całą rozmowę zostawił Jenny instruując ją uprzednio o co powinna pytać i starał się nie zaznaczać swojej obecności w widoczny sposób. Wprowadzenie Jen w sprawę Emmy poprzez spotkanie ich ze sobą jako znajomy Mii deklarujący pomoc w sprawie niewiernego męża, nastąpić musiało. Dzwoniąc do pani Daliet rano i uprzedzając iż przyjdzie z kimś, dał wyraz iż nie będzie zajmować się tą sprawą sam ale swoją obecnością tutaj Szwajcar deklarował iż będzie śledztwo monitorował. Uprzedzał zresztą o tym również Mię, gdy zadzwoniła do niego wczoraj wieczorem. Jednocześnie teraz oddając Jenny pałeczkę podczas spotkania wskazywał kto weźmie na siebie główny ciężar.
- To chyba na razie wszystko - Jenny spojrzała z lekką niepewnością na Sebastienne’a.
- Tak, ale mogą w trakcie śledztwa wyniknąć jeszcze jakieś pytania.
- Rozumiem - Emma wstała wskazując koniec “audiencji”. Definitywnie zaznaczała iż spotkanie dalekie jest od towarzyskiego. - Mia też zna Adriena. Prosiła, abym przekazała, że będzie dziś koło południa w Reinard Stable.
- Słucham? - Jenny nie bardzo zrozumiała
- Stajnie, gdzie trzymają z Robertem kucyka Thomasa, ich syna. Mia często tam jeździ z małym. Może pani ją tam spotkać, wypytać o jej spostrzeżenia.
- Tak, oczywiście. - Dziewczyna kiwnęła głową.

Sebastienne wstał nie dając po sobie poznać, iż jest chyba jedynym w tym pomieszczeniu kto zdaje sobie sprawę iż informacja ta nie była dla Jenny. Nie po rozmowie telefonicznej jaką odbył z Mią w szpitalu.
- Dziękujemy, do widzenia pani - Szwajcar skłonił się lekko dając znak Jen i ruszając do wyjścia.



- Zapomniałam o coś spytać?
- Och z pewnością.
- O co?
- Nie wiem Jen, zawsze post factum człowiek wpada na pytania których nie zadał, a powinien. Z pewnością wpadniesz na takie, a na razie pracuj z tym co masz. W razie czego odwiedzisz panią Daliet by zadać kolejne.
- Od czego ty byś zaczął?
- Hm… A ty?
- Nijakiej pomocy co? Lovell? Ech…
- Najpierw spróbuj działać sama.
- Kuba… Podróż służbowa. Kochanka zapewne stąd... Gdybym była mężczyzną zdradzającym żonę, to taka podróż służbowa byłaby idealna aby nie popłynąć samemu. Tam wszak nie muszą na siebie uważać.
- Będzie z ciebie świetny zdradzający mąż, Jen.
- Głupek… A ta Mia? Myślisz, że ma coś ciekawego do powiedzenia?
- Ich weisst nicht. To przyjaciółki, w tej kwestii powiedziały sobie chyba wszystko, ale spotkać się nie zawadzi. Chcesz bym ci towarzyszył?
- Uważasz, że sama nie dam rady, co?
- Nie… świetnie się spisałaś, ale jest tam z synem… Mogę pokarmić z nim kucyka, byś nie musiała rozmawiać z panią Garnier przy dziecku.
- Co ci jest? Dziwnie się zachowujesz.
- To zmęczenie, nie sypiam ostatnio dużo…
- Zauważyłam, od śmierci Blackwooda zacząłeś prawie mieszkać w redakcji. Sebastienne, a czy… jakby szef dopuścił artykuł, czy… wiesz, czy to się godzi? Takie rzeczy, no co z etyką?
- Oh mein Gott… Jenny, przecież to wręcz na rękę pani Daliet, gdyby informacja o romansie jej męża wyciekła z prasy. Gwarantowany materiał na rozwód. Poza tym nie martw się, John tego nie puści drukiem.
- Czemu?! Już uważasz, że słabo się spiszę?
- Nie, po prostu nie jesteśmy brukowcem, to nie materiał na naszą gazetę. Ale warsztat i umiejętność wyśledzenia informacji szef może już tu ocenić, nie?
- Warsztat, warsztat, ciągle to słyszę. A wiesz jeden trop mam. Raz jeden podrywał mnie mężczyzna w restauracji. Mówił o jakimś miejscu nazwie Sign. Jedna z moich koleżanek tam pracowała. Ale nie zrozum mnie źle to nie agencja z seksem. Sama się zdziwiłam. Ludzie w tej sieci Sign spotykają się, aby anonimowo pogadać o problemach. Ale mówiła też, że to wylęgarnia romansów. Będę chciała o tym kiedyś napisać. A teraz chcę sprawdzić czy nasz cel, Adrien, nie chodził tam na pogaduszki z kobietami.
- Dobry plan, a na razie… chodźmy pokarmić kucyki.



Reinard Stable, wczesne popołudnie
Stajnia nie była duża, ot jeden budynek na kilkanaście boksów i spory plac do lonżowania koni. Umiejscowiona na przedmieściach gwarantowała możliwość konnych przejażdżek na łonie natury. Była to raczej ‘przechowalnia’ koni gdzie nie mieli szukać tu czegokolwiek postronni celujący w rozrywkę lub naukę jazdy konnej. Stary Reinaud dawał miejsce dla czworonogów będących własnością wyższych sfer i zajmował się nimi pomiędzy wizytami właścicieli.

Stary kreol prezentował się marnie. Chudy, przygarbiony, zawsze w tych samych ogrodniczkach i przybrudzonej koszuli, oraz wystrzępionym słomkowym kapeluszu nie pasował do profilu ludzi korzystających z jego stajni. Miał jednak niebagatelne zalety, bo konie kochał do szaleństwa i zajmował się nimi niby własnymi dziećmi. Warto było znosić niechlujny wygląd, kaprawe, świńskie oczka i wystające żółte zęby okalane rzadkim, szorstkim, siwym zarostem, jak i pozostawiające wiele do życzenia maniery puentowane ciągłym klęciem po francusku. Warto było, dla koni zostawianych mu pod opieką.

Jednym z tych koni był…
- Bonbon!!! - krzyknął Thomas podbiegając do Reinauda i wyprowadzanego przez niego z boksu jabłkowitego kucyka.
- Bonbon, Bonbon, putain de merde… - mruczał pod nosem stary właściciel stajni. - Przedwczoraj dziabnął mi parobka, connard…
Sięgnął do otwartego worka i podał chłopcu jabłko, na co Thomas ochoczo wystawił je zwierzakowi.
- Tylko nia za dużo, bo kolki dostanie i… - Reinaud machnął naraz ręką. - Ah… La vache! A niech żre wszystko, zdechnie i będzie spokój. - Poklepał kucyka po boku w sposób wskazujący iż nie mówi poważnie.
- Tata mówi, że to prawdziwy diabeł! - odezwał się Thomas sięgając po drugie jabłko, na co stary właściciel stajni prychnął tylko i odszedł.
- Nooo… skoro tata tak mówi… - Sebastienne czuł się nieswojo, w gardle rosła mu jakaś kluska.
- Tylko tak mówią. Candy jest najfajniejszy na świecie!
- Z pewnością, wygląda jakby cię lubił. Dziennikarz cofnął dłoń po którą najfajniejszy na świecie kucyk właśnie sięgał zębami.
- A pan? Zna się pan na koniach panie Lovell? - Chłopiec dał zwierzęciu trzecie jabłko i spojrzał na Szwajcara.
- Nie. Właściwie to wcale.
- To ja wszystko powiem! - Dzieciak wydawał się zaaferowany możliwością błyśnięcia wiedzą przed dorosłym. Zaczął opowiadać, a Sebastienne zerknął ku ustawionemu w cieniu stolikowi, gdzie siedziały przy szklankach chłodnej wody z cytryną - Jenny i Mia. Córka naczelnika policji cierpliwie odpowiadała na pytania samozwańczej dziennikarki, ale spojrzenie koncentrowała na synu i Lovellu.



- Cieszę się, że przyszedłeś. Ale nie gadajmy teraz o Thomasie - powiedziała jakis kwadrans poźniej, gdy Sebastienne usiadł przy stoliku.
- Powiedz mi… - Lovel spoglądając ku Jenny i Thomasowi lonżującym Bonbone’a zdecydował się zmienić temat. - Ta sprawa Emmy, chodzi tylko o nią i Adriena? Aber może chcesz by wziąć na warsztat również Roberta?
- Nie. A w zasadzie tak. Robert jest zapracowany. Nie sądzę by miał czas na kobietę. Ale ostatnio jedna rzecz mnie zaniepokoiła. Znalazłam w jego spodniach wizytówkę damskiego salonu fryzjerskiego. Dziwne? Nawet chciałam tam raz pójść posłuchać plotek, ale nie wiem czy to nie głupstwo.
- Damski salon fryzjerski. To słaby trop na podejrzenia.
- Ja Roberta nie podejrzewam, ale może kogoś ma. Nie wiem czy chciałabym się rozwodzić jak Emma. Wiesz, aby dodać Emmie otuchy powiedziałam jej o tej wizytówce. Ona myśli że oni obaj nas zdradzają z jakimiś kobietami. Tak to wygląda.
- Ich verstehe - Lovell odpowiedział w zamyśleniu. - W przypadku Adriana i Emmy myślę, że faktycznie coś może być na rzeczy. Znajdziemy to i dostanie męża na talerzu. Co do Roberta… Ciekawi mnie ten salon fryzjerski, mam niejasne podejrzenie co to może być. Nie zamartwiaj się zbytnio - Sebastienne uśmiechnął się lekko spoglądając na Mię.
- Dziękuje. Dużo to dla mnie znaczy że zgodziłeś się spotkać z nami. - Mia odpowiedziała uśmiechem na uśmiech. - Może masz rację zamartwiam się zbyt wiele. Mam nadzieje, że Emma rozwiąże swoje problemy.
- Dołożę wszelkich starań. - Szwajcar kiwnął głową. - A co w sprawie Blackwooda? Wczoraj przez telefon brzmiałaś bardzo tajemniczo.
- To bardzo dziwne, ten milioner… on nie zginął w wypadku.
- Nie? - Sebastienne wydawał się lekko zaskoczony.
- Nie. Howard Blackwood i jadący z nim Alex Martino zmarli wcześniej. Pierwszy na zawał, drugi został zastrzelony. Ktoś wiózł ciała i spowodował wypadek. Co ciekawe… - Mia zmarszczyła brwi. - Ojciec mówił, że Blackwood miał w marynarce wystawiony akt zgonu. Po rosyjsku.
- Czemu po rosyjsku? - Lovell był coraz bardziej zdziwiony.
- Ojca też to męczyło, ale zgłosił się na policję jeden lekarz, psychiatra. Rosjanin z jakiejś filii New Orlean Sanitarium. Zeznał, że gościł swojego brata i… jak to Rosjanie, spili się strasznie. Wtedy przyjechało do nich trzech ludzi z ciałem Blackwooda prosząc o wystawienie aktu zgonu. Wśród tych trzech był jeszcze żyjący Martino, oraz ochroniarz i szofer Blackwooda, niejaki… - Mia zmrużyła oczy próbując przypomnieć sobie nazwisko. - Butler. Tak, Butler. Trzeciego nie zidentyfikowano. Ten psychiatra był zbyt pijany aby wystawić akt zgonu, więc zrobił to jego trochę trzeźwiejszy brat, też lekarz, chirurg. Nie ma z nim kontaktu, bo następnego ranka wyjechał do Kaliforni.
- Niech zgadnę… - Szwajca zmrużył oczy. - Ten lekarz psychiatra nazywał się Andrew Morozow?
- Tak. Skąd wiesz?
- Popełnił dziś samobójstwo. To przynajmniej oficjalna wersja.
Mia kiwnęła głową.
- Tak, Frank Warren prowadzi śledztwo w tej sprawie.
- Jak się nazywał ten brat Andrewa?
- Anton. Nazywał? Myślisz, że on też…
- Nie wiem. Przy wystawianiu aktu zgonu było pięć osób. Dwie już nie żyją, jedna zaginęła… - Lovell w zamyśleniu potarł palcami podbródek. - Jeżeli ten niezidentyfikowany to morderca zacierający ślady, to może herr Anton Morozow do żadnej Kaliforni nigdy nie dotarł.
- To przerażające. - Córka naczelnika policji wzdrygnęła się.
- Są jacyś podejrzani?
- Tak… i nie. - Mia w zamyśleniu nawinęła na palec kosmyk włosów. - Został wydany nakaz aresztowania na niejakiego Luigiego Giordano. To do niego należy samochód z którym zderzyło się auto Blackwooda. Tatko jednak nie kryje, że to aresztowanie to raczej aby pokazać, że policja coś robi, działa. Szwagier Blackwooda, senator, naciska by coś się działo, aby prasa - Mia z lekki uśmiechem wycelowała palec w Sebastienne’a - skupiała się bardziej na postępującym śledztwie i na rzucanych na wabia aresztowaniach, zamiast brać na warsztat temat alkoholizmu jego żony.
- Naturlich, co za świnia wykorzystywałaby prywatność żony senatora i chorobę tej biednej kobiety…

Mia pokiwała głową z politowaniem, nawet nie udając, że wierzy w szczerość tych słów.
Rozmowa przeszła na mniej ważne, błahe i neutralne tematy.
Dwoje ludzi mający do siebie żal, choć nie nacechowany pretensjami.
Dwoje ludzi darzących się szczerą i dużą sympatią będącą dziś jedynie echem czegoś większego z wczoraj.
Dwoje ludzi patrzących na przeszłość z cynizmem i omijających tak wiele tematów, że teoretycznie swobodna rozmowa zalatywała masohizmem.
I przy tym wszystkim odczuwających jakąś perwersyjną przyjemność z bardzo rzadkich i krótkich spotkań.



Rezydencja Blackwoodów
Lovell zaciągnął się papierosem stojąc na podjeździe.
Nie zastał panienki Mili, a próby rozpytywania służby o zmarłego nie dały prawie nic. Żal po stracie, zapewnianie jakim to był dobrym człowiekiem, oraz lojalność przejawiająca się uciekaniem od odpowiedzi na pytania zbyt zahaczające o sferę prywatną domowników . Sebastienne mógł drążyć, ale uznał że to nie ma sensu. Przynajmniej na razie…
Gdyby miał jakąś zahaczkę względem ciekawych spraw życia prywatnego Blackwoodów, sprawa wyglądałaby inaczej. Teraz niestety nic takiego nie posiadał i uznał, że próby naruszania prywatności domowników w ciemno byłyby zbyt wczesne.
Był zmęczony, a jeszcze tyle było przed nim.
Zaczął zastanawiać się co dalej, firma Blackwooda i jego bracia, czy wątek śledztwa i policji.
Postanowił zawierzyć losowi i wyciągnął z kieszeni zegarek o identycznym rewersie i awersie.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 01-09-2018, 14:31   #37
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Komisariat policji, Późne popołudnie (czwartek)



Dziennikarz “Picayune’a” Sebastienne Lovell chciał spotkać się z detektywem Raymondem O’Connorem prowadzącym sprawę wypadku Blackwooda i zabójstwa Martino. Niestety nie udało mu się tego popołudnia umówić z mocno zapracowanym detektywem. O’Connor zgodził się na krótkie spotkanie następnego dnia (w piątek).
Szwajcar zdecydował się zatem podążyć na razie śladem samobójstwa doktora Morozowa. Choć informacje dotyczące śledztwa w sprawie Blackwooda, które Mia przekazała mu w stadninie, były bardzo ciekawe i przydatne, to Sebastienne uznał za właściwe podrążyć jeszcze na posterunku przed spotkaniem z detektywem Warrenem zajmującym się samobójstwem Rosjanina.

Czasu było dosyć, bo prowadzący śledztwo w sprawie Morozowa poinformował o możliwości dłuższej niż kilka zdań rozmowy, dopiero wieczorem, toteż Szwajcar rzucił się w wir dyskretnego wypytywania pracowników komisariatu. Nie było to proste, bowiem trudno znaleźć gliniarza, który z ochotą sypałby informacjami na temat śledztwa kolegi, ale na tym możliwości się nie kończyły. Po godzinie ostrożnego drążenia, od sprzątacza komisariatu, Sebastienne dowiedział się w końcu jakoby Warren prawie nie przebywał ostatnio na posterunku bo prowadzi intensywne przesłuchania w szpitalu. Wąsaty, rumiany Vincent z godnością właściwą trzydziestoletniemu stażowi w utrzymywaniu posterunku w czystości, plotkować lubił. “Przełom w śledztwie” z jego ust, w pełnej zaaferowania ekspresji mógłby konkurować z relacją na temat strzelaniny gangów owocującej kilkoma nieboszczykami.
Więcej stary sprzątacz nie wiedział, lub powiedzieć nie chciał. Lovell stawiał na to pierwsze.
Nie było to dużo, ale wraz z informacjami od Mii był to całkiem solidny punkt zaczepienia. Szwajcarowi pozostało tylko czekać, na ‘audiencję’.



Detektyw Frank Warren całe popołudnie przesłuchiwał świadków w szpitalu. Wracając na komisariat natknął się na Lovella i gdy tylko zorientował się, że ma do czynienia z pismakiem powiedział:
- Jutro planowane jest spotkanie dla prasy. - W widoczny sposób chciał się wymówić od rozmowy.
- Naturlich. Z pewnością nasz naczelny kogoś przyśle. - Sebastienne zgodził się uprzejmie. - Dlatego też ja jestem dziś.
- Gdzie pan pracuje?
- Picayune.
- Dobrze dla Woodbridge’a zrobię wyjątek. Proszę za dziesięć minut przyjść do archiwum. Tym korytarzem do końca.

[MEDIA]http://old-new-orleans.com/N_police_rogues_gallery_1939_2_ed.jpg[/MEDIA]


Archiwum, do którego zaprosił Lovella detektyw było niewielkie. Poza dwoma rzędami szaf i obszernym stołem znajdowała się tam tylko kartoteka i galeria podejrzanych. Kilkanaście rzędów zdjęć oprawionych w ramy, setki podejrzanych i przestępców Nowego Orleanu w jednym miejscu. Zwykle pracowało tu kilku funkcjonariuszy, ale teraz archiwum do którego wkraczali było zupełnie puste.

Warren wskazał Lovellowi krzesło i sam usiadł nieopodal. Szwajcar zajmując miejsce wyciągnął z kieszeni notesik z ołówkiem.
- Jestem zmęczony, a i pan ma wiele pracy - rzekł spoglądając na detektywa. - Proszę więc wybaczyć, ale miast bawić się w podchody spytam wprost: co to za przełom w śledztwie o którym mówi się tu i ówdzie?
- Przełom - zaśmiał się Warren. - Prosze nie słuchać plotek. Opowiem panu o samobójstwie Morozowa.
Sebastienne kiwnął głową zaczynając notować. Ostentacyjnie “zamieniał się w słuch”.
- Andrew Morozow jak pan zapewne wie to lekarz psychiatra, pracował w NOS w wydziale The City Hospital for Mental Diseases. W nocy z środy na czwartek popełnił samobójstwo, konkretnie było to przedawkowanie morfiny. Jedna z pielęgniarek podała mu pierwszą dawkę i zostawiła go zmęczonego, aby się przespał. Morozow zamknął się w gabinecie i zażył kilka kolejnych dawek. Mam dowód na to, że Morozow próbował napisać list pożegnalny. W jego portfelu znaleziono początek listu, nie dokończył go. Wynika z niego, że był zastraszony i grożono mu śmiercią. Sekcja wykazała, że został nieznacznie okaleczony, rana napletka. To w zasadzie tyle, ile możemy przekazać w tej chwili.
- Rozumiem… To są informacje jak mniemam, które przekaże pan na spotkaniu z prasą?
- Nie wszystko na raz - odpowiedział Warren. - Jutro powiem im tylko o przedawkowaniu morfiny i kilka frazesów o tym, że szukamy motywów samobójstwa, przesłuchujemy świadków i sprawdzamy hipotezy. Następne spotkanie będzie w poniedziałek. Wtedy powiem im, że Morozow zostawił list pożegnalny. Śledztwo musi postępować.

Lovell zanotował coś w notesie i spojrzał na detektywa, po czym zdjął okulary.
- Panie Warren, interesuje nas bycie przed konkurencją. Chcielibyśmy aby informacje w Picayune dotyczące śledztwa ukazywały się co najmniej pół dnia wcześniej. Maksymalnie w naszej popołudniówce, gdy u innych dopiero w wydaniu porannym dnia następnego. - Szwajcar odłożył notes i przetarł szkła wyciągniętą chusteczką, po czym znów spojrzał na policjanta. - Oczywiście nie będziemy w artykułach powoływać się na źródła policyjne. - Ponownie włożył okulary i sięgnął po notes. - Wiązałoby się to z przekazywaniem nam nowych informacji, abyśmy mogli je publikować we właściwym momencie. W zamian będziemy wstrzymywać się dla dobra śledztwa przed zbyt wczesną publikacją pewnych informacji uzyskanych z innych źródeł. Jak choćby związek samobójstwa Morozowa ze śmiercią pana Blackwooda. Czy znajduje pan taki układ uczciwym?
- Mam układ z waszym naczelnym i z nim będę omawiał, jakie informacje dostaniecie i na jakich warunkach. Dzwonił do mnie i jesteśmy umówieni na kolejną rozmowę. Proszę sobie te informacje, które panu podałem rozłożyć na kilka publikacji. W niedzielę wieczorem może będziemy mieli coś nowego.
Szwajcar kiwnął głową.
- Aha - coś przypomniało się detektywowi - przyślijcie jutro na to spotkanie jakiegoś stażystę. Niech notuje i zjawi się u mnie w gabinecie. To chyba tyle czy ma pan jeszcze jakieś pytania?
- Jeżeli informuje pan Johna na bieżąco, to nie… - Szwajcar zawahał się. - Choć z drugiej strony ciekawi mnie pewna sprawa. Zamieszani w sprawę związaną ze śmiercią Blackwooda ludzie giną, lub znikają. Będę jeszcze rozmawiał z detektywem O’Connorem, ale w kwestii samego Morozowa to… Czy jesteście pewni, że było to samobójstwo?
- Wszystko wskazuje, że to było samobójstwo. Zamknął się od środka, mamy jego odciski na drzwiach. Przyczyną zgonu jest przedawkowanie morfiny. Jako lekarz musiał zdawać sobie sprawę że to śmiertelna dawka. No i list pożegnalny, który zaczął pisać.
- Czy mógłbym zobaczyć ten list?
- Nie. Nie udostępniamy dowodów. - Warren był zdziwiony pytaniem dziennikarza.
- Ten list verwirrt mich.... Gdy ktoś zaczyna pisać list pożegnalny zwykle go kończy. - Szwajcar zapisał coś w notesie. - Gdyby przerwało mu działanie morfiny w trakcie pisania, to znaleziono by go na biurku, nie w portfelu. Stąd moja ciekawość dotycząca dokładnej treści oraz… opinii grafologów, bo takie badanie zostało zlecone, prawda?
- List prawdopodobnie pisał w mieszkaniu, tam znaleziono pióro i atrament, który odpowiada temu z listu. Potem pewnie schował list do portfela. Nie wiem dlaczego go nie skończył. Grafolog analizował prowadzoną przez niego dokumentację medyczną. Nie mamy wątpliwości, to jego pismo.
- A co z jego bratem? Wyjechał do Kalifornii, ale czy staracie się go namierzyć w celu przesłuchania w sprawie Andrewa, czy też upewnienia się, że do tej Kalifornii w ogóle dotarł?
- Jego brat przysłał telegram że przyjedzie w przyszłym tygodniu aby zająć się pogrzebem i wszystkimi formalnościami.

To była ciekawa informacja.
Skoro ginęli, lub rozpływali się w powietrzu ludzie obecni przy wystawianiu aktu zgonu Blackwooda, ten kto faktycznie wystawił dokument, powracający do miasta był bardzo ciekawym kąskiem. Lovell miał wrażenie, że nie tylko dla policji i dziennikarza.
Szwajcar zamknął notes i włożył go do kieszonki marynarki. Sprawa samobójstwa lekarza jeżeli w ogóle była ważna to tylko wtedy, gdy wiązała się ze zgonem milionera. Tu zaś działał O’Connor.
- Nie będę zajmował panu więcej czasu. - Sebastienne wstał wyciągając dłoń na pożegnanie. - Dziękuję za wszystko.
- Proszę - odpowiedział Warren odprowadzając dziennikarza.



Było jeszcze całkiem wcześnie, ale Lovell czuł się strasznie zmęczony. Ostatnie dwie noce spał niewiele, a i kolejne dni zapowiadały się więcej niż intensywnie. Wlókł się powoli wzdłuż Canal Street nie reagując na miasto budzące się do życia. Bo choć Nowy Orlean w dzień nie ustępował innym wielkim miastom w ruchu, zgiełku i ulicznym gwarze, to paradoksalnie dopiero gdy ściemniało się i trochę cichło, ulotne dźwięki saksofonów z knajp, oraz ludzie wylegujący na ulice w poszukiwaniu rozrywki, wskazywały iż “The Big Easy” budziło się jak ze snu.
Snu za który akurat Sebastienne oddałby teraz wiele.

Ciche dźwięki Habanery dobiegły go gdy tylko skręcił w Exchange Street, co oznaczało, że Francoise nie śpi i ma wcale dobry nastrój.

- Jestem - Sebastienne odezwał się od progu, po wejściu po schodach na piętro. - Jak minął dzień ciociu? - spytał wchodząc do salonu.
Francoise półleżała na Sofie czytając książkę. Szwajcar przelotnym spojrzeniem zarejestrował tytuł na okładce: Un Prêtre en 1839, Julesa Verne’a. Obróciła ku bratankowi swe blade, zasuszone, ozdobione starannym, acz dyskretnym makijażem oblicze o rysach i wyrazie wielkiej damy. Siwe włosy jak zawsze miała starannie ufryzowane.
- Znośnie - odpowiedziała odkładając tomik i nalewając sobie brandy. Lovell pochylił się by ucałować ciotkę w policzek.
- Niedawno wróciłam - kontynuowała - byłam u Rabiolów na pokerze, a tobie, Sebienne?
- Intensywnie. Sporo się ostatnio dzieje - odpowiedział prześlizgując się wzrokiem po długiej fajce i paczuszce z opium.

To Howard dał im ten spokój.
Francoises była zbyt uparta i miała zbyt twardy charakter, aby dać sobie pomóc w centrum uzależnień, a Lovell zbyt zdesperowany aby iść na kompromisy. Ich relacje rozsypywały się, roztrzaskiwały w drobny mak, póki to Blackwood nie zasugerował innej drogi. Zrozumienie, przyzwolenie dla Sebastienna, ograniczenie zamiast rzucenia i zachęta do walki z nałogiem na bazie treningu charakteru dla Francoise. Opium nie zniknęło z Maison de Lovell, ale było go mniej i stara kobieta przeszła z nim w stronę rytuału przyjemności i nagrody za dzień opierania się pokusie. Było to jak leczenie alkoholizmu wieczorną szklaneczką whiskey. Normalnie - nie mające żadnego sensu… ale Howard Blackwood zobaczył coś w tej kreolskiej damie, co kazało mu sądzić iż może się to sprawdzić. W Sebastienne zaś ujrzał coś, dzięki czemu wiedział iż dziennikarz jest w stanie sobie z tym poradzić.
Milioner psycholog-amator, akurat w tym przypadku miał rację.

- Przed snem - Francoises zauważyła spojrzenie bratanka i pogładziła długą, smukłą fajkę. Zaraz też przechyliła szklanke z brandy.
- Naturlich…
- Och Sebienne, prosiłam byś nie używał przy mnie tego barbarzyńskiego języka! - Kobieta odstawiła szklankę i sięgnęła po Verne’a.
- Bien sûr, położę się dziś wcześniej, padam z nóg.
Francoises kiwnęła tylko głową poprawiając okulary na nosie.
- Ach, zapomniałabym - odezwała się jeszcze gdy dziennikarz wchodził schodami z salonu na drugie piętro. - Dzwoniło jakieś młode dziewczę, sądząc po głosie. Miłym głosie, ale bardzo żywiołowego młodego dziewczęcia.
- Jenny? - Sebastienne nie natychmiast, ale skojarzył o kogo może chodzić.
- Nie potrafisz się bawić… Tak, panienka Jackson.
- Czego chciała?
- Powiedzieć ci, że jest zmęczona i będzie cię łapać jutro. Aż mnie korci by zapytać…
- Dobranoc ciociu.

Dziennikarz najpierw wszedł do gabinetu i stał chwile przed tablicą zawieszoną na ścianie. Ujął w palce kredę i zaczął pisać po powierzchni oraz kreślić jakieś strzałki.
“Blackwood”
“Wypadek”
“Morozow”
“martwi”
“zniknęli”


Trochę mu to zajęło i gdy wszystko skończył przypominało to istny węzeł gorydyjski. Sam widok odebrał mu resztę sił.
Zgasił światło i powlókł się do sypialni.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 01-09-2018, 15:33   #38
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację



Alicja Blackwood i Adrien Daliet

Havana, poranek

Obudził ich telefon, który dzwonił kilka razy. Adrien był początkowo podenerwowany. Coś się musiało stać. Po tym pierwszym telefonie Daliet cały ranek telefonował do różnych osób. Najpierw słychać było że coś odwoływał w przepraszającym tonie, potem dzwonił coś załatwiać, była mowa o samolocie.

Mimo zaaferowanie dzwonieniem Adrian zrobił kawę Alicji i podał jej do łóżka.
- Alicjo czy ty jesteś krewną Howarda Blackwooda?
Kobieta usiadła na łóżku pozwalając by cienka kołdra zsunęła się, odsłaniając nieco jej zgrabnego ciała. Z uśmiechem przyjęła kawę choć jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Moja mama jest pewna, że tak. - Przez chwilę sączyła kawę pozwalając ciału się uspokoić. - Czemu pytasz?
- Podobno zginął w wypadku samochodowym. Kiedyś robiłem zdjęcia na jego zlecenie. To był bogaty i wpływowy człowiek. Byłem ciekawy czy to przypadkowa zbieżność nazwisk. - Daliet mówił spokojnie, tak jak mówi się o kimś powszechnie znanym w Nowym Orleanie.
Alicja ukryła nieprzyjemny dreszcz upijając kolejny łyk kawy. Umarł… zginął nim go dopadła. Już… już nigdy nie wytknie mu jak cierpiały z matką. Skupiła wzrok na pościeli pijąc powoli czarny napar.
- Dawno? - Powiedziała cicho spoglądając ponownie na Adriena.
- Kilka dni temu. Gazety o tym pisały i pewnie ten temat nadal będzie modny. Co najmniej do pogrzebu. - dopił kawę i dodał.
- Planuje iść na śniadanie. Mam nadzieję że będziesz mi towarzyszyć? A potem ciemnia. Zobaczymy jakie kadry udało się wczoraj uchwycić.
- Z chęcią coś zjem. - Backwood uśmiechnęła się do mężczyzny i wstała z łóżka odkładając kubek z kawą na stolik nocny. - A informacje… nie dotarły jeszcze na Kubę.


Śniadanie


Na śniadanie udali się do niewielkiej restauracji z dużym zewnętrznym tarasem do połowy ocenionym przez wielką kamienicę z sąsiedztwa. Z płyty gramofonu słychać było “Take Five”. Daliet zamówił boczek, jajka i sok. Alicji pozostawił wolną rękę, co do zamówienia. Blackwood zdecydowała się na lekkie śniadanie przypominające nieco te podawane we Francji.

- Musiałem odwołać podróż jachtem. Niestety nie zobaczę Florydy. Muszę już dziś wieczorem wracać do Nowego Orleanu. Chciałabyś lecieć ze mną?
Alicja zawahała się. Lecieć już dzisiaj? Do miejsca gdzie mieszka… mieszkał on? Odrobinę nerwowo, przesunęła palcami po krawędzi golfa, odchylając go nieco.
- Chciałabym. - Uśmiechnęła się ciepło do mężczyzny, opuszczając dłoń tak by tak delikatnie zahaczyła o jej pierś. - O której planujesz wylot?
- Wieczorem lub od razu po obiedzie. Czekam na telefon od pilota. To będzie niewielka maszyna w zasadzie to będziemy jedynymi pasażerami. Nie zabieraj zbyt wiele bagażu.

- Dobrze. Wobec tego wezmę tylko najpotrzebniejsze rzeczy. - Alicja opuściła wzrok powracając do swojego posiłku, cały czas jednak spoglądała na mężczyznę spod zasłony rzęs. Będzie musiała poprosić Gabrielle by jej dosłała resztę rzeczy i zdać się na gust matki co do ubrań. - Czy według ciebie jest coś co powinnam z sobą zabrać?
- Prawdę mówiąc świetnie wyglądasz nago. - uśmiechnął się mrużąc oczy na myśl o poprzedniej nocy. - Jeśli Blackwood to krewny to pewnie czarny żałobny kostium na ceremonię pogrzebową. Chyba, że nie zamierzasz iść na cmentarz?

Alicja zaśmiała się swoim jedwabistym głosem, na krótką chwilę ściągając na siebie uwagę innych gości.
- Czarne stroje wezmę na pewno. - Uśmiechnęła się ciepło do mężczyzny opierając podbródek na dłoniach. - Byłam raczej ciekawa czy powinnam wziąć coś po za tym.
- Zabierz to co niezbędne, parafernalia. - Adrien uśmiechnął się wypowiadając ostatnie słowo. - Jak skończysz to idziemy do pracowni.
Blackwood zaśmiała się cicho i powróciła do przerwanego posiłku. Po chwili była już gotowa by wrócić do pracowni.*

Pracownia fotograficzna


Adrien zaprowadził Alicję do klaustrofobicznej pokoju bez okien. Na zewnątrz kubańskie południe pulsowało od gorąca i oślepiającego światła, ale w ciemnym pomieszczeniu zwanym darkroomem było przyjemnie chłodno. Daliet zapalił przełącznik i niewielka ciemnia zapłoneła czerwonawym światłem. Żarówki wiszące na kablach przypominały węże z czerwonymi główkami. Fotograf pokazał Alicji jak sporządzić odpowiedni wywoływacz.





Światłoczułe materiały oczekiwały na rozpakowanie i kąpiele w roztworze wywoływacza. Adrien opowiadał o pracy z błonami i papierami fotograficznym, o technikach fotograficznych. Razem obserwowali jak obraz utajony staje się obrazem jawnym. Kiedy substancje utrwalające zaczęły działać Daliet zbliżył się do Alicji i pocałował ją odruchowo w szyję.

Blackwood stojąc plecami do mężczyzny i wpatrując się w wyłaniające się nieśmiało zdjęcia, odchyliła głowę eksponując swoją szyję na pocałunki mężczyzny.

- Tak… stanowczo brakowało tu twojego spojrzenia. - Uśmiechnęła się do pierwszej fotografii przypominając sobie poprzedni wieczór.


- Zerknij na to ujęcie. Spojrzenie i uśmiech uchwycone idealnie. - Adrien pochwalił jedno ze zdjęć wskazując je wzrokiem.



Daliet położył dłoń na ramieniu Alicji. Pocałował ją po raz kolejny w szyję. Pochylali się nad schnącymi zdjęciami i omawiali niuanse. Adrien dotykał kobiety pieścił ręką jej kark, głaskał włosy i delikatnie masował ramiona.

- Tak... choć te twoje miny są całkiem ciekawe. - Alicja wskazała na kilka mniejszych odbitek, do których wcześniej nawet nie była przekonana.


- Obawiałam się, że naprawde będziesz się za mną rozglądał, a praktycznie mogłam cię złapać z każdej strony. - Uśmiechnęła się ponad ramieniem do fotografa. Dotyk mężczyzny wywoływał w niej przyjemne dreszcze, a ona nie planowała ich ukrywać.
- Uwierzysz, jeśli powiem że nie chciałem cię zniechęcić - Adrien uśmiechnął się kpiarsko. - A powiedz jaki zawód przypisałbyś mężczyźnie z tego ostatniego ujęcia.


- Oczywiście gdybyś nie wiedziała, że jestem fotografem. - dodał po chwili.
- Prawdopodobnie… kimś z mafii. - Alicja uśmiechnęła się do zdjęcia. - Zaskoczyłam cię wtedy, prawda?
- Nie spodziewałem się, że wejdziesz na wybieg dla modelek. To było niezwykle śmiałe. - Daliet objął Alicję w pasie. - Nie jesteś zwykłą kobietą. Nie przypominasz mojej… żony - Adrien zawahał się przed ostatnim słowem. - Pewnie zauważyłaś jak schowałem obrączkę wczoraj w barze. Ale chyba nie przeszkadza ci zadawanie się z cudzołożnikiem? - zapytał uśmiechając się w czerwonym świetle ciemni.
- Zauważyłam i jak widać… nie przeszkadza mi to. - Alicja sięgnęła ponad ramieniem i pogładziła włosy mężczyzny. - Chcesz mnie mimo to z sobą zabrać?
- Bardzo chcę - zapewnił ją i szybko zbliżył się do jej ust. Zaczął całować Alicję…

Blackwood objęła mężczyznę i odpowiedziała na pocałunek, powoli, ciesząc się wargami Dalieta tak jak cieszyła się nimi poprzedniego wieczora.

Fotograf próbował uchwycić jej spojrzenie. Nie oponowała. Podawała się rytmowi pocałunków. Przyjemnie było czuć jej palce we włosach, masujące skronie. Ciepło rozlewało się w jego klatce piersiowej. Adrien uniósł lekko jej podbródek i pieścił pocałunkami dekolt Alicji.

Kobieta przywarła do fotografa swoim ciałem.
- Mieliśmy… rozmawiać o zdjęciach? - Zamruczała z zadowolenia przy jednym z pocałunków. I pomyśleć, że naprawdę chciała go tylko wykorzystać by dostać się do Orleanu.
- Jeszcze zdążymy… - Adrien szybko uciął temat.

Kochanka przywarła do niego piersiami. Daliet pozwalał namiętności by nadpływała falami. Krew burzyła się w nim i pulsowała coraz szybciej. Ręce drżały mu z podniecenia gdy chwytał jej pośladki. Pocałunki były coraz gwałtowniejsze.

Alicja wyswobodziła się z jego objęć na chwilę, tylko po to, by usiąść na wolnym kawałku stołu i znów przyciągnąć do siebie fotografa. Objęła go zarówno dłońmi jak i nogami, zapominając zupełnie o wiszących obok zdjęciach i skupiając na oryginale, który miała przed sobą.

Uścisk trwał tylko kilka chwil. Mężczyzna dał jej znak, by się rozebrała. Daliet rozpiął pasek spodni i szybko je zrzucił. Koszulę ściągnął przez głowę. Tak energicznie szarpnął rękawem, że stawiające opór guzik potoczyły się po podłodze i znikły w mętnym czerwonym świetle. Teraz liczyła się tylko jego kochanka i przyjemność jaką za chwilę zaczną sobie przekazywać jak pocałunki z ust do ust.

Alicja zdjęła z siebie prawie wszystko. Pozostała niemal naga, siedząc na blacie jedynie w pasie i przymocowanych do niego pończochach, oraz szpilkach. Wpatrywała się w oświetlone czerwonym światłem, ciało kochanka, głodnym wzrokiem.

Daliet był zachwycony jej nagim ciałem. Poprzedniej nocy poznawał dopiero jej wdzięki. Tym razem postanowił rozbudzić ją w innym sposób. Zanurzył głowę między nogi kochanki i całował wnętrza jej ud. Znaczył drogę krótkimi pocałunkami. Posuwał się coraz dalej, aż do centrum przyjemności. Językiem pobudzał ją tak długo, aż doszła… Teraz gdy Blackwood wiedziała do czego jest zdolny fotograf, nie powstrzymywała ani jego ani siebie. Zanurzyła palce we włosy kochanka i ścisnęła je lekko dociskając twarz Adriena do siebie. Jęknęła głośno pozwalając by jej dźwięczny głos poniósł się po niewielkim pomieszczeniu. Minęła jeszcze dłuższa chwila nim udało im się rozstać. Chwila wypełniona pocałunkami, dotykiem.


Alicja z każdą sekundą coraz poważniej zastanawiała się jak to będzie wyglądać w Orleanie. Nie miała gdzie się podziać. czy Daliet zaproponuje jej jakieś lokum? Spyta go o to podczas przelotu, teraz powinna się skupić na pakowaniu i na poinformowaniu Gabrielle o śmierci Blackwooda. Alicja westchnęła ciężko i zatrzymała się przed drzwiami kawiarni. Wzięła kilka głębszych oddechów przygotowując się do trudnej rozmowy.

Tak jak się spodziewała Gabi płakała. Przez pierwszą godzinę nawet nie wypuszczała jej z objęć obiecując, że dowie się co się dokładnie stało. Obiecała dzwonić. Obiecałaby cokolwiek byleby odrobinę uspokoić matkę. Wybrała ze swojej garderoby czarne ubrania, dobierając do nich kapelusz z woalem i czarną bieliznę. Po chwili namysłu ułożyła na walizce płaszcz. Nie była pewna jakie temperatury panują obecnie w Orleanie. Nie brałą piżamy, nie planowała spac ubrana. Ustaliły z Gabrielle że ta prześle jej później nieco ubrań. Wiedziała, że nawet mimo żałoby może zdać się na gust matki.

Ostatnią godzinę przed wyjazdem na lotnisko poświęciła na tulenie matki, pocieszanie jej. W końcu namówiła Gabrielle by po kogoś zadzwoniła.
 
Adr jest offline  
Stary 02-09-2018, 11:30   #39
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Mili dzwoni co Mr.J.A.Caine’a

Gdy tylko wróciła skierowała się do saloniku z telefonem. W domu panowała grobowa, nienaturalna cisza. Nic sobie jednak z tego nie robiła. Wyciągnęła kajecik i wybrała numer do kancelarii. Po trzech sygnałach telefon odebrała sekretarka i poinformowała ją, że J.A.Caine, jest aktualnie na spotkaniu i z przyjemnością przekaże mu wiadomość Mili poprosiła jedynie o kontakt w stosownej dla Pana Caine chwili.

Gdy odłożyła słuchawkę i skierowała się do swojego skrzydła. Po drodze do sypialni zauważyła Miriam wyciągającą na wierzch z rozmaitych zakamarków garderoby czarne sukienki niezbędne w okresie żałoby. Prawdę mówiąc Mili nawet nie przypuszczała, że ma aż tak dużo czarnych sukienek. Tymczasem do Milli podeszła truchtem jedna ze służących w posiadłości pokojówek szeptem mówiąc, że zadzwonił właśnie do niej jakiś adwokat o nazwisku Caine. I właśnie czeka przy swoim aparacie. Pobiegła żwawo do aparatu, zatrzymała się dopiero metr od niego. Policzyła w myślach od dziesięciu, a potem dla pewności jeszcze raz… po czym podeszła do aparatu spokojnym krokiem. Nie mogła pozwolić, aby Mr. Caine, coś sobie pomyślał… zwłaszcza że z uwagi na to coś w oczach zapewne podobał się niewiastom

- Milli Blackwood, przy telefonie - zaanonsowała się - Mr. Caine jestem wdzięczna za tak rychły kontakt.

- Nie ma za co. To czysta przyjemność, przyciągać zainteresowanie tak pięknej i interesującej kobiety jak ty, panno Blackwood.- odparł uprzejmie adwokat.- Co sprawiło, że zechciała się panna ze mną skontaktować?

- Wstyd mi się przyznać, ale mam mały i niezbyt typowy problem, i potrzebuję pomocy Mr. Caine. - mówiła wysokim niezbyt pewnym siebie głosem, dokładnie takim który sprawiał, że większość mężczyzn z radością wcielała się w rolę rycerza na białym koniu i radością kontynuowała zabawę w damę w opałach zaś mniejszość błyskawicznie szukała drogi ucieczki z przymusowego położenia. Jednak dotychczasowa obserwacja prawnika wskazywała na to że będzie skłonny do tej zabawy, jeśli zaś nie to i tak i tak przed grzeczność powinien jej odpowiedzieć… odliczyła w myślach kilka sekund po czym kontynuowała ściszonym tonem - potrzebuję detektywa...i zupełnie nie wiem jak znaleźć dobrego w swoim fachu i dbającego o dyskrecję, dlatego pomyślałam o Panu …

- Mały i nietypowy problem…- zamyślił się James. Przez chwilę milczał nim rzekł. - Mogę wiedzieć z jakiego powodu pani potrzebuje usług detektywa? Jeśli może mi panna zdradzić powód takiej decyzji oczywiście.
Przez głowę Mili przebiegło milion myśli, postanowiła jednak być szczera, przynajmniej mniej do pewnego stopnia.

- Nie wiem jak to powiedzieć, nie chcę stawiać papy w złym świetle gdy nie ma go już z nami, ale dzisiaj dowiedziałam się, że mam starszą siostrę Alicję… to trudne … wczoraj byłam jeszcze jedynaczką, a dziś mam starszą siostrę… - westchnęła - nie znam jej ale czuję, że powinnam ją powiadomić o pogrzebie. Nie wiem jednak jak to zrobić, nie mam nawet jej adresu… myślałam, żeby poprosić Deanę o pomoc, ale ona nie wróciła dzisiaj na noc i prawdę powiedziawszy zaczynam się o nią martwić…

- I powinnaś zgłosić ten fakt na policję. - odpowiedział po krótkim namyśle adwokat. - Im szybciej zawiadomisz o jej zaginięciu tym lepiej, będzie to wyglądało później. - znów chwila ciszy na przemyślenia. - Miss Blackwood to wielce chwalebne że chcesz bronić dobrego imienia. Ale śmierć osoby takiej jak twój ojciec przyciąga pismaków całymi stadami. A jeszcze zważywszy na okoliczności jego zgonu…- znów przerwa w wypowiedzi.

- Rozejrzę się za detektywem. Proszę brać jednak pod uwagę, że szukając panny siostry, będzie grzebał w owej niezbyt chlubnej części przeszłości pani ojca. I pani rodziny. To nieuniknione.

- Zdaje sobie z tego sprawę - westchnęła - to nieuniknione dlatego szukam takiego detektywa który nie odda tego pismakom na złotej tacy za jakąś gratyfikację. Jeśli chodzi o Deanę to wiem, że powinnam to zrobić, ale zwlekam jeszcze bo nie chcę robić dodatkowego skandalu…. Mr Caine cieszę się, że mogę w tak trudnej sytuacji liczyć na Pana, naprawdę nigdy nie zapomnę tej życzliwości w tych trudnych chwilach. Czy mogę się jakoś Panu odwdzięczyć? Może wpadnie Pan do nas na obiad któregoś dnia?

- Wolałbym, jeśli już, to zaprosić panią na kolację.- usłyszała w odpowiedzi. I spytał po chwili.- Słyszała pani może o Różowej Podwiązce? Albo nazwisko Giordano?
- Niestety nie - odpowiedziała - nazwa miejsca brzmi interesująco i chętnie bym się tam wybrała, obawiam się że odwiedzenie tak frywolnego miejsca, aczkolwiek z całą pewnością poprawi me samopoczucie, tak krótko po śmierci może być źle odebrane przez społeczeństwo i tych którzy będą decydować o uprawnieniach spadkowych…

- Giordano jest osobą z półświatka przestępczego. Osobą którą pani ojciec musiał znać, bo wyznaczył go na jednego z przysięgłych.- wyjaśnił adwokat dodając. - A co do prasy, to o ile nie da się odpędzić pismaków od siebie, to można odwracać ich uwagę skandalami. Jeśli pojawi się pani w nieodpowiednim miejscu dając okazję to pikantnych spekulacji, to uwaga większości czasopism skupi się na tym wydarzeniu niż na śmierci pani ojca. Obyczajowe skandale są najbardziej smakowitym kąskiem dla prasy brukowej.

- Niech Pan wybaczy, ale w tej sytuacji muszę być jak żona cezara, poza wszelkim podejrzeniem, nie mogę ryzykować w tej chwili swą reputacją. Zwłaszcza że w tym niefortunnym wypadku nie ma nic do ukrycia. Chętnie bym się jednak tam wybrała, gdyby udało się to zorganizować…. dyskretnie.

- Pomyślę nad spełnieniem panny kaprysu. Choć czuję się teraz potworem korumpującym niewinną dziewicę. - zażartował James. - Mimo jednak, że zostaję osadzony w tak… straszliwej roli, to pokusa istnieje. -Mężczyzna przerwał rozmowę, na moment tylko.- Niemniej porozmawiajmy o tej drugiej pokusie. Kolacji.

- Będzie mi bardzo miło, jeśli przyjmie pan zaproszenie na jutrzejszy wieczór. - odpowiedziała z uśmiechem w głosie.

- Będzie mi miło spróbować panny gościnności. Przy okazji porozmawiamy o całej niefortunnej sytuacji pani rodziny. Rozmawiała już pani z wujami?- zapytał na koniec.

- Jestem w trakcie rozmów, nie stryj Paul jest chwilowo nieosiągalny, stryj Ernest żyje w swoim świecie ale nie wydaje mi się ażeby chciał mnie ukrzywdzić, a stryja Artura nie miałam szansy jeszcze poznać… Jak Pan sam widzi moja rodzina jest …. skomplikowana. - głos jej się załamał na ułamek sekundy ale już po chwili kontynuowała głosem rześkim i dynamicznym - a jaką kuchnię Pan preferuje?

- Naszą miejscową. Niemniej będę szczery. Największą atrakcją tej kolacji, będzie pani urocze towarzystwo.- odparł uprzejmie mężczyzna.
Roześmiała się w odpowiedzi.

- W takim razie do zobaczenia jutro o dziewiętnastej. - powiedziała tylko i odłożyła słuchawkę.

****
Po zakończonej rozmowie ponownie skierowała się na górę, po drodze mignęła jej Ann, zatrzymała dziewczynę i zapytała
- Starsza Pani już wróciła do domu?

- Jeszcze nie wróciła. Ale Lisa dostała list. Pani wyjechała do Houston.

Lisa wezwana przez Milli pokazała list od Deanny.

“Wyjechałam do Houston. Wracam w sobotę. Zatrzymałam się w Hotelu Grun, pokój nr 21. Telefon na recepcję: 8817. Dzwonić tylko w pilnych sprawach.”
Wyjechała.

- Jest list. - odetchnęła z ulgą garderobiana. - Sama pani widzi nie potrzebnie się martwiliśmy.

Mili wzięła liścik w pierwszym odruchu miała ochotę go zgnieść i wyrzucić coś jej jednak nie pasowało. Deana była kobietą luksusową i nie ruszała się nigdzie bez swoich licznych walizek. Poza tym tak nagły wyjazd w tak niesprzyjającym czasie a tym samym pozostawienie innym pola do działania…. to definitywnie nie było w stylu macochy…

Liso idź do jej garderoby i sprawdź czy zabrała rzeczy na podróż, jeśli nie spakuj starszej pani ciepły zestaw podróżny i wyślemy go do Hudson.


Gdy Lisa wyszła Mili znów podeszła do telefonu, był jeszcze ciepły… spokojnie wykręciła numer 8… 8… 1…. 7... . i przyłożyła słuchawkę do ucha.
Słucham.

- Kto mówi? - Milii usłyszała w słuchawce dziecięcy głos.

- Jestem Mili, szukam mojej mamy - powiedziała używając słów, które w jej opinii przemówiły do dziecka - Deany Blackwood, czy możesz poprosić ją do telefonu?

- Nie znam twojej mamy. Moja babcia zna wszystkich. Babciu! - słychać dźwięk przekazywanej słuchawki. - Ta dziewczyna szuka swojej mamy.
Słucham - Mili usłyszała głos starszej pani.

- Dzień dobry, nazywam się Mili Blackwood, czy mogę rozmawiać z Deaną Blackwood?

- Nie mieszka tutaj nikt o tym nazwisku. To chyba pomyłka.

- Ojej w takim razie bardzo przepraszam, za kłopot. Czy dodzwoniłam się pod numer 8… 8… 1…. 7... ?......... Dostałam informację, że to numer do Hotelu Grun w Houston. Czyżbym źle zapisała numer telefonu?

- Dodzwoniła się pani do prywatnego mieszkania. Ma pani zły numer. Nie słyszałam o takim Hotelu. Przepraszam ale nie mogę dłużej rozmawiać.

- W takim razie bardzo przepraszam, za kłopot. Have a nice day - powiedziała Mili po czym odłożyła słuchawkę.

Westchnęła to jej się nie dodawało. Wyciągnęła książkę telefoniczną. Szukała Houston, a gdy odnalazła właściwą miejscowość zaczęła poszukiwać numeru Hotelu Grun. Szybko udało znaleźć się Hotel Grun. Mili wybrała właściwy numer.

- Recepcja Hotelu Grun. W czym mogę pomóc. - Mili usłyszała głos młodego mężczyzny.

- Nazywam się Milli Blackwood, zgodnie z moją wiedzą zamieszkała u Was wczoraj moja macocha Deana Blackwood. Chciałabym poprosić o Państwa adres oraz o numer jej pokoju, w najbliższym czasie będę wysyłać do niej przesyłkę. Czy macie jakieś procedury o których powinnam wiedzieć?

- Proszę czekać minutę. - po jakimś czasie wrócił do telefonu. - Pani Blackwood złożyła rezerwacje na pokój w naszym hotelu. Ale nie pojawiła się u nas. Mam adnotację że rezerwacja została odwołana.

- oooo macocha nic mi nie mówiła, kiedy rezerwacja została odwołana? Rozumiem, że Deana podała adres pod którym się zatrzymała?

- Nic więcej nie wiem. Poza tym co pani przekazałem. Niestety nie ma przy tym nazwisku adresu.

Milii szybko podziękowała i odłożyła słuchawkę. Nic z tego nie rozumiała.

 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline  
Stary 02-09-2018, 14:53   #40
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Kolejny dzień zaczął się od miłej wyprawy do... więzienia. Adwokat nie chciał tam jechać, ale nie miał większego wyboru. Należało utrzymywać dobre relacje z odpowiednimi ludźmi... a naczelnik więzienia, do takich osób się zaliczał.
Dlatego James przekroczył bramy tego przybytku, wjechał na dziedziniec i pewnym krokiem ruszył do pomieszczenia w którym spodziewał się zastać naczelnika. Nikt go tu nie zatrzymywał, wszak wszyscy wiedzieli kim był i domyślali się dokąd idzie. Zresztą kierował się do budynków administracyjnych, a nie więziennych.
Gordon Butler przystawiał do ust szklaneczkę zimnego brązowego płynu, kiedy James Caine wkroczył do jego gabinetu.
- A to ty James. - powiedział gdy przełknął duży łyk alkoholu. - Nie pomyśl że tak codziennie popijam. - naczelnik próbował się wytłumaczyć.
- Mam powody. Jak zwykle mój brat. Zatrudnił się jako ochroniarz Blackwooda i myślałem, że to go odciągnie od mętów z półświatka z którymi imprezował i włóczył się po nocach. Ale ta dobra posada wpędziła go w inne kłopoty. Policja poszukuje go w związku z wypadkiem Blackwooda i śmiercią tego bankiera.
- Słyszałem o tym… bardzo śliska sprawa.- odparł Caine wchodząc do środka. Spojrzał na trunek mówiąc.- Poza tym, nie jestem sędzią tylko adwokatem. Płacą mi za obronę oskarżonych. Nie osądzam innych. Nawet prywatnie.
Usiadł po przeciwnej stronie biurka. I splótł dłonie razem.
- Będę szczery. To że był ochroniarzem Blackwooda nie obciąża twojego brata tak bardzo, jak fakt, że zniknął bez wieści, zamiast zgłosić się na policję i złożyć wyjaśnienia. To rodzi podejrzenia… niestety.
- Doskonale zdaje sobie z tego sprawę. To zniknięcie… - podrapał się po nosie. - Zdarzały mu się niespodziewane wyjazdy. Ale zawsze dzwoni i omawiamy zakłady sportowe. W weekend są walki w Colisseum. Dziś jest ostatni moment by na spokojnie obstawić. Ja zacznę się martwić jak do wieczora nie zadzwoni. Napijesz się? - wskazał na szklankę.
- Z chęcią.- odparł adwokat sięgając po trunek.
- Wspominałem Ci już o tym że sprawa pani Munro. Utknęła na dobre. Twoje szczęście, że testament Blackwooda odciągnął Cię o tego.
- Szczęściasz ze mnie.- zaśmiał się ironicznie James upijając trunku.
Telefon na biurku naczelnika zadzwonił. Gordon Butler podniósł słuchawkę.
- Tak kochanie. - przez trzy minuty słuchał z uwagą, co mówi kobieta. Próbował zwracać się do niej spokojnie, ale czuć było że jest podenerwowany. - Gdzie on jest? Nic nie powiedział. Zabrali go do szpitala. Jeszcze tego brakowało. Tak ktoś mnie przywiezie za pół godziny.
Butler odłożył słuchawkę. Podparł głowę ręką. Nalał sobie jeszcze alkoholu i szybko opróżnił szklaneczkę.
- Mój teść zemdlał. To najprawdopodobniej zawał. - wyjaśnił pokrótce Jamesowi. - A liczyłem na telefon od brata. Wszystkie nieszczęścia w jednym tygodniu. Będę musiał się zbierać do szpitala.
Naczelnik głośno wypuścił powietrze.
- Dziękuję, że poświęciłeś mi chwilę czasu. Jak tylko ten nicpoń się odezwie to zadzwonię.
- Chwileczkę.- James wyjął z kieszeni marynarki niewielką karteczkę. Imię, nazwisko, numer telefonu.
- Prywatny detektyw, za odpowiednią cenę skuteczny i dyskretny.- rzekł podając ją Butlerowi. - Proszę powołać się na mnie.
- Dziękuje - naczelnik przetarł dłonią twarz. Wyglądał na zafrasowanego. - Zbyt wiele jak na jeden dzień. - mruknął pod nosem.
- To zrozumiałe.- odparł z uśmiechem Caine. Ze współczującym uśmiechem. - W razie czego może pan liczyć na moją pomoc.
Bądź co bądź, warto naczelnika więzienia.


Kolejne godziny poświęcił na spotkania ze znajomymi prawnikami zajmującymi się sprawami gospodarczymi. Interesowała go bowiem sytuacja imperium Blackwooda. Ta.. ja się okazała, była stablilna. Lepsza niż rok wcześniej, gdy uderzyła recesja, która wpłynęła zarówno na na całą gospodarkę USA jak i na samą Blackwood Oil Company. Były zwolnienia pracowników, rozwój firmy został nieco przyhamowany.Niemniej najwięcej o firmie mógł powiedzieć Abraham Anderson, leżący w szpitalu prawnik. I tam James musiał się skierować, jeśli chciał uzyskać więcej. Musiał z nim porozmawiać w cztery oczy.


Po odwiedzinach w więzieniu, rozmowach przy szklaneczce whisky, przyszedł czas na odwiedziny w szpitalu. Ostatnio nie bardzo miał okazję w spokoju porozmawiać z Andersonem o całej tej sprawie. Tym razem nie spodziewał się żadnych odwiedzających i liczył na rozmowę w cztery oczy.

Zajechał pod szpital i udał się do recepcji, by zapytać o możliwość widzenia z Abrahamem.

Personel szpitala krzywo patrzył na odwiedziny adwokata, który przybył do szpitala i zakłócał rozkład rehabilitacji. Ale Anderson słysząc nazwisko Caine’a zgodził się na kilkuminutową rozmowę.

James został poproszony do szpitalnego pokoju starego prawnika. Abraham Anderson leżał w łóżku. Blada twarz i powolne ruchy chorego wskazywały, że jego choroba postępuje. Nie wyglądał już tak dobrze jak podczas poprzedniej wizyty.

- Witam ponownie - Anderson zwrócił się do Caine’a tłumiąc kaszlnięcie. - Jakie sprawy Cię sprowadzają? - mówienie przychodziło mu z trudem. Adwokat odpowiadał na pytania ochrypłym cichym głosem.
- Cóż…- adwokatowi nie spodobało się to co zobaczył. Ale uśmiechnął się robiąc dobrą minę do złej gry. Czy Anderson będzie dysponował wiedzą której oczekiwał, czas pokaże.
- Daj krzesło - Anderson wskazał ręką na własne gardło. James przysunął krzesło do łóżka, usiadł i zaczął zadawać pytania.
- Jaka jest sytuacja w zarządzie firmy? Jaki układ sił?
- Zarząd Blackwood Company liczy pięciu członków. Trzy miejsca w zarządzie obsadzał Howard, a dwa pozostałe jego wspólnicy Robert Reynolds i John Hunt.
- Kto jest numerem dwa po Blackwoodzie?
Reynolds jest ambitny i nie boi się mediów. Hunt to pracoholik. Numerem dwa po Howardzie będzie spadkobierca. Może córka Howarda, Milli, bystra dziewczyna interesuje się sprawami firmy. Może jego bracia... - Anderson zakasłał i zakrył usta dłonią.
Komu w zarządzie mogło zależeć na skandalu ?
Nikomu. Nic o tym nie wiem… -
Możesz coś powiedzieć na temat radców prawnych tej firmy?
Kancelaria braci White, fachowcy… - staruszek zakaszlał ponownie. - Możesz zawołać pielęgniarkę…
Dobrze...- uśmiechnął się lekko James.- Zdrowiej staruszku.
Słowa bardziej kurtuazyjne niż szczere. Obaj wiedzieli, że jeśli Abraham opuści szpitalny budynek to tylko w trumnie. Tak mówili wszak jego lekarze.
Aaa... jeszcze jedno.- staruszek przypomniał sobie o czymś, gdy James był przy drzwiach.- Zarząd firmy zbiera się... w najbliższy poniedziałek.


Wizyta z kancelarii, niewinny flirt z Alice na miejscu, telefoniczne potwierdzenie u Mili swojej obecności na kolacji. Przerwa na obiad w restauracji, wraz z Alice by sekretarka mogła pokazać swoje obycie w towarzystwie. Bądź co bądź, będzie jego towarzyszką, przy wyjątkowo ważnych spotkaniach. Umówienie się na spotkanie z radcami prawnymi z kancelarii braćmi White zakończyło jego „pracę” na dziś. A i miał kolejny adres znajomego detektywa, tym razem dla panny Blackwood. Byłego członka obyczajówki, który wyleciał z niej w dość kłopotliwych okolicznościach. Za to znającego dobrze półświatek sutenerów. Adwokat zakładał bowiem, że nieznana córka denata, nie pochodziła z legalnego związku.
Mając te informacje spacerował uliczkami miasta i rozmyślał nad skomplikowaną sytuacją. Wszak powinien się skupić na własnym awansie i przyszłych spotkaniach z wpływowymi ludźmi. A tak... wszystko zaczęło obracać się wokół Blackwooda. I Mili i naczelnik więzienia i lekarz samobójca.
Z tych rozmyślań wyrwał go widok pobliskiej wystawy.


Uśmiechnął się na jej widok. I po chwili wszedł do sklepu, by wyjść z niego po około trzydziestu minutach z ładnie zapakowanym prezentem. I pomysłem w głowie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172