Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-08-2019, 20:22   #191
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
miejsce na posat
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 14-08-2019, 22:00   #192
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Doug, Kaai i Major udali się więc jednym korytarzem, powoli schodząc coraz głębiej pod ziemię. Oświetlenie w naturalnych tunelach skalnych było dosyć kiepskie, albo co jakiś czas świecące grzyby, albo pojedyncza pochodnia. Chwilowo nie natrafili na nic, ani na nikogo ciekawego. Po jakiś 30 metrach zauważyli jednak… ludzkie czaszki. Tuziny czaszek, powkładanych w każdą możliwą wnękę i półeczkę w skale. Niektóre miały dziury…
- Albo to ich cmentarz, albo tu zbierają trofea. Obstawiam cmentarz.- Blondyn obrzucił półeczki obojętnym spojrzeniem. Widział zmasakrowane wioski podczas wojen plemiennych. Wyspa naprawdę musiała się postarać, by go czymś przerazić.

Kilkanaście metrów dalej, natknięto się na kolejne, cholerne rozgałęzienie. Jedno schodziło znowu niżej, drugie pozostawało na tym samym poziomie. I z tego drugiego, ktoś w ich stronę człapał.
Doug spojrzał na Majora czekając jego decyzji, po czym sam zaczął się rozglądać za wnęką w której mógłby się przyczaić i zaatakować z zaskoczenia. Baker kiwnął głową, po czym nieco się wycofał o parę kroków, jako tako skryty z kolei "Sosna"... zaatakował, gdy tylko zauważył przeciwnika w swoim polu widzenia, próbując go zdzielić brutalnie w kark i ogłuszyć.

Kobieta. Brzydka, z zepsutymi zębami i obwisłymi cyckami, niosła w obu rękach jakieś duże liście i kwiaty… a jak jej najemnik przywalił w kark, padła bezwładnie w przód, gębą prosto na twarde podłoże. Liście po kilku chwilach zalała jej krew.
Sosnowsky kucnął sprawdzając czy jeszcze dycha. Żyła. Po czym przyjrzał się roślinom, oceniając czym właściwie one są. Kwiatami do ozdoby, jakimś pożywieniem czy może ziołami? Trudno było to jednak jednoznacznie stwierdzić, ale z tego na jakim poziomie była ta banda, w dekoracje kwiatowe raczej nikt tu się nie bawił? Chociaż kij tam ich wie… Major zerknął raz w jedną, raz w drugą odnogę.
- Co robimy? Pomysł? - Szepnął.
- To dowódcy nie są tu od pomysłów?- spytał ironicznie Bloody
- Czasem robią ten błąd, że pytają innych o radę - Odparł równie ironicznie Major.
- Nie wiem na jaki przebłysk geniuszu liczysz. Sam zadecyduj czy lepiej się dzielić, czy lepiej razem iść w któryś korytarz. I tak pchamy się w ciemno.- podsumował krótko Sosnowsky zalepiając usta staruchy taśmą klejącą i krępując jej kończyny linką. Spojrzał na Majora dodając.-Co za różnica gdzie pójdziemy?

Więc Major zdecydował. "Sosna" miał iść sam, skąd przyszło babsko, on z Kaaiem schodzili niżej… Co Dougowi specjalnie nie przeszkadzało. Przynajmniej nie będzie się musiał martwić, że ktoś inny zdradzi jego obecność. Sosnowsky ruszył więc korytarzem, którym przyszło babsko ostrożnie się skradając. Po paru chwilach dotarł do końca tunelu, i znalazł się w dziwacznej sytuacji. Tunel bowiem kończył się mocnym spadem w przeogromnej jaskini, pełnej ognisk i tubylców. Tych ostatnich było tu zaś zdecydowanie chyba ze trzy tuziny. Kręcili się tu i tam, siedzieli przy ogniskach. Doug schował się za jakąś skałką, i przez chwilę obserwował teren pod sobą. Liczył ilu tu jest wojowników i rozglądał się za dwiema ważnymi dla niego sprawami.Kim i przejściem prowadzącym dalej. Długo jednak się przyglądać nie zdołał. W jego stronę zaczęło bowiem się nagle spokojnie wspinać dwóch wojowników z dzidami, a z tego, iż szli sobie spokojnie, można chyba było wywnioskować, iż go jeszcze nie zauważyli, a jedynie pechowo obrali sobie akurat tą drogę… a jakby tego było mało, w przeogromnej jaskini “skądś” zjawiło się jeszcze więcej i więcej tubylców, zarówno mężczyzn, kobiet, jak i dzieci. Cała ta chołota wylała się gdzieś z jakiegoś bocznego najprawdopodobniej wejścia, wypełniając sobą dodatkowo teren.

I wtedy ponownie rozbrzmiały rytmicznie jakieś cholerne bębny dochodzące z jaskini którą obserwował. Coś się szykowało prosto pod nosem “Sosny”.
Typków było zdecydowanie więcej niż nabojów w magazynku kałacha. Zdecydowanie więcej niż amunicji we wszystkich magazynkach jakie miał przy sobie. Doug zerknął więc za siebie… na wyjście którym to wszedł. I ocenił czy zdoła się nim wycofać, zanim zostanie dostrzeżony. Ostatecznie postanowił zaryzykować ewakuację z tego miejsca. Lepiej być bowiem zauważonym i mieć drogę ucieczki, niż nadal być niewidocznym, ale odciętym od drogi ewakuacji i skazanym na nieuchronne wykrycie.
Doug trzymając kałacha w dłoni ruszył więc z powrotem, by następnie dołączyć do majora i jego wesołej kompanii wraz z niezbyt wesołym raportem.

Zatrzymał się jednak w pół kroku, gdy w jaskini oprócz bębnów rozbrzmiały również okrzyki… radości? Wiwaty? Zerknął raz jeszcze za siebie… dwaj wojownicy, idący w jego stronę, zatrzymali się w połowie drogi, sami obserwując spektakl. Doug postanowił więc zaryzykować o parę sekund, i sam również obserwował.

Skądś-tam wniesiono na ramionach innych jakiegoś wojownika. Chyba był nieprzytomny… zaniesiono go w centralne miejsce jaskini, gdzie dopiero teraz najemnik zauważył coś, co mogło przypominać jakiś cholerny ołtarz. I oczywiście zjawił się i mistrz ceremonii, jakiś wódz albo szaman, albo inne gówno. Ułożyli typka na kamieniu, wśród bicia bębnów, radości innych, ich okrzyków. Coś mu chyba podali, bo się ocknął, po czym zaczął wrzeszczeć, ale wszystkie kończyny miał przytrzymywane… a mamroczący coś po swojemu dyrygent tego wariatkowa, po kilku dłuższych sekundach, wpieprzył kamienny sztylet w tors wrzeszczącego w agonii nieszczęśnika, po czym wykroił mu serce.



A jakby tego było mało, po chwili je nadgryzł wśród radochy tych wszystkich popaprańców, podał jakiemuś wojownikowi, który również się posilił, ten następnemu, ten następnemu… a wszyscy kurwa wiwatowali, jak na rozdaniu Oskarów.

Sceny te były znajome blondynowi… w końcu oglądał drugiego “Indianę Jonesa”. I ta scena przypominała mu rytuał Kali z tego filmu. Tyle że na żywo. Miał jednak nadzieję, że Kim nie będą kroić w następnej kolejności. W końcu lekarka nie miała w sobie serca wojownika. Na razie zatrzymał się czekając na to co będzie dalej sprawdzając czy pod ręka ma granaty dymne.

I wtedy ją wnieśli.

Rozpoznał ją z 30 metrów od razu, taką drobną, bladą, nagą i pokrwawioną. Również była nieprzytomna, niesiona w kierunku kamienia, skąd niedbale - niczym jakieś ścierwo - ściągano zwłoki poprzedniej ofiary. Tłumy wiwatowały wśród bębnów, a wszystko było już tak głośne, iż podziemia zdawały się aż nieco drżeć od tego apogeum szaleństwa.
-Majorze… właśnie ją znalazłem. Ściągnijcie kawalerię na moją pozycję… a i artylerię też.- Doug spróbował się skontaktować z przełożonym mając nadzieję, że jaskinie nie spowodują wystarczająco dużo zakłóceń, by odciąć ich łączność. Po czym ruszył ostrożnie w kierunku skały, której bezpieczny cień opuścił. Obserwował przy tym sytuację, zamierzając wkroczyć do akcji… w ostatniej chwili. I miał nadzieję, że do tego czasu nie będzie jedynym frajerem w tej jaskini.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 15-08-2019, 06:38   #193
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Jeep ruszył w noc, ku pamiętnemu wzgórzu ze znajdującym się w nim statkiem kosmicznym obcej cywilizacji, celem ewentualnego ratunku Cooke…

Pojazd prowadziła Hana, obok niej siedziała zaś Lien, ubrana ponownie w cały swój wojskowy sprzęt, i z karabinem w dłoniach. Ryzyko było, ale Chinka przysięgła wprost przed nimi, że nie ma złych zamiarów, i muszą się trzymać razem… na wszelki wypadek siedział za nią Honzo, również z karabinem w łapach. W drugim rzędzie, pośrodku, Collins, na brzegu - za Haną - Ryotaro. Na pace nieprzytomna "T" i opiekująca się nią Dot.

Podróż nocą przez dżunglę była nie lada wyzwaniem samym w sobie, Heo radziła sobie jednak całkiem dobrze… no cóż, ta młoda kobieta miała w sobie chyba sporo talentów, którymi mniej lub bardziej zaskakiwała. Omijała w świetle lamp drzewa, krzewy, doły i pagórki… prędkość ze względu na przewóz rannej nie przekraczała 40km/h, no ale mimo wszystko był to niezły wyczyn.

….

Około 45 minut później, dojechano na polanę obok wzgórza i Ufo, gdzie światła i odgłos jeepa przepłoszył licznych, małych padlinożerców, ucztujących na ciałach martwych tubylców. Collinsowi się brzydko odbiło…
- No to jesteśmy - Stwierdził oczywistą oczywistość Honzo, gdy Hana w końcu zatrzymała pojazd.
- Dobra przenieśmy ją do środka i poszukajmy czegoś co wygląda na gabinet medyczny. - Powiedziała pilotka gasząc silnik. Wyszła z wozu i zapaliła latarkę przyświecała trochę reszcie kiedy nieśli T ale szybko reszta również pozapalała latarki.
- My już tam takie coś znaleźliśmy - Collins zerknął na Lie, która przytaknęła głową - Coś, co właśnie wyglądało na ambulatorium, lub laboratorium, a w jednej z tub był nawet ufok bez nogi.

Na te słowa Mei Lien rozdziawiła buzię, ale nie odezwała się ani słowem. Po kilku chwilach towarzystwo w końcu weszło do wnętrza Ufo, gdzie… nieco pozapalały się światła w korytarzach. Skierowali więc swe kroki tam gdzie wspominał Inżynier.
- Dzisiaj, o tej porze, tu wewnątrz, trochę mam pietra - Szepnął do Hany Naukowiec.
- Ja też, do tego nie wierzę żeby ten plan wypalił i niestety tracimy tylko czas. - Szepnęła w odpowiedzi i ścisnęła dłoń Ryoty. Pociągnęła go za resztą. - Może streścić nasze znaleziska Mei Lie, zajmiesz się czymś a ona nie będzie się dziwić za każdym rogiem na te rewelacje. - Zaproponowała Hana.
- No ale to… konkurencja? - Naukowiec uniósł wymownie brwi - Chyba nie powinienem.
- Ja też nie jestem częścią wyprawy perse, też można powiedzieć że jestem konkurencją. - Hana pokazałą mu język. - Chce nam pomóc i parę wyjaśnień na pewno się jej należy. Na przykład jak płynie czas na wyspie. Brak komunikacji ze światem i tym podobne. Na pewno jeśli zobaczy że ufamy jej na tyle by się dzielić takimi informacjami to odpowie tym samym np który rom mają na zewnątrz czy coś się zmieniło na świecie i tym podobne. - Hana nalegała noi przedstawiała jak najbardziej racjonalne argumenty.
- Może później, na spokojnie w obozie czy coś… - Odparł Miyazaki, po czym odezwał się do reszty grupy idącej korytarzami Ufo -Teraz chyba w lewo to było!

….

Wkrótce grupka z ranną znalazła się gdzie trzeba. "T" położono na jednym ze stołów medycznych(?), i… no właśnie, co dalej? W pomieszczeniu świeciło światło, pracowało kilka monitorów czy i hologramów, ale żadne ustrojstwo nie chciało ruszyć same z siebie, i zająć się poszkodowaną.

- Wartuję tu - Powiedziała prostym angielskim Mei Lien, po czym stanęła w otwartych drzwiach, którymi tu weszli. Chinka rozglądała się po wszystkim z zaciekawieniem, ale i sporym strachem...

Hana wyciągneła notatki jakie robiła dla Collinsa i Ryoty kiedy opracowywali podstawy piktogramów i rozłożyła dla naukowców na jednym stole. Naukowcy, łącznie z Honzo, zrobili dobre miny do złej gry, po czym zaczęto kombinować.
- Wiemy, że te ich urządzenia działają w dużym przybliżeniu do naszych... - Zaczął Ryo.
- Przyciski i symbole, całkiem banalne sprawy... - Wtrącił Collins.
- Te symbole, to trochę mi tak przypominają mieszankę hieroglifów, może nieco starożytnego greckiego? - Powiedział nagle Honzo, a wszyscy na niego spojrzeli, jakby sam był kosmitą.
- Znaczy za ile się zorientujecie czym się włącza czym przeprowadza chirurgie na mózgu? - Komentarz Hany nie był super pomocny raczej wyczuła że to co powiedzieli tamci ma zamaskować to że nie mają zielonego pojęcia co robić. Wszyscy trzej mężczyźni spojrzeli na Hanę marszcząc brwi, Dot zrobiła rozbawioną minę, a Honzo już otworzył jadaczkę:
- Słuchaj no... - Zaczął geolog, ale wtedy rozległo się ciche "klik", i wszyscy spojrzeli na Ryotaro, który coś nacisnął.

Stół na którym leżała ranna najemniczka rozświetlił się mocniej, a z sufitu wysunęły się jakieś… macki, które oplątały jej nieprzytomne ciało, nieco uniosły ją w górę, po czym zaczęły coś z Cooke robić.



- Czy tak ma być? - Szepnął ktoś.
- Emmm... - Padła genialna odpowiedź.
- Naciśnij coś kolejnego i tak nie mamy pojęcia co robimy może trafi się szczęśliwym fartem na prawidłową funkcje. - Powiedziała Hana już nie złośliwie.
- Albo ją "szczęśliwie" uśmiercisz - Burknął Honzo. Spocony na twarzy Ryo rozejrzał się po niby-klawiaturze na stole. Wśród około 20 różnych przycisków, trzy migały. Miały zarówno różne symbole, jak i różne kolory. Azjata zawahał się, zawieszając palec nad nimi…
- Hano? - Spojrzał na pilotkę.
- Honzo? To twój pomysł masz jakieś sugestie kolorystyczne? - Zwaliła winę za uśmiercenie ‘T’ na geologa.
- Collins? - Odbił piłeczkę geolog, po czym się perfidnie roześmiał. Lie przewróciła oczami.
Hana wcisnęła niebieski przycisk, i… nic się nie stało. Za to pojawił się jakiś uporczywie piszczący alarm, i dziwaczny, jakby roboci głos, powtarzający do rytmu alarmu "Krhuga! Krhuga! Krhuga!". Mogło to oznaczać wszystko, od "uwaga" przez "niebezpieczeństwo" do… "nie wyłączono żelazka". Nikt tego nie wiedział. Za to żółty guzik zaczął migać. Miyazaki spojrzał z bliska Heno w oczy, minimalnie się uśmiechnął, po czym skierował palec do żółtego przycisku.
Hana spojrzała dziwnie na Ryo ale przytaknęła ufając mu i wcisnęła żółty przycisk. W tym samym momencie, w którym macki gwałtownie uniósły Cooke wyżej znad stołu, gdzie jednocześnie - zupełnie znikąd - pojawił się hologram ciała rannej, ukazujący jej trójwymiarowe wnętrze, wgląd w organy, i tym podobne, Collins mało nie dostał zawału. Macki zaś kontynuowały, wbijając jakieś igły w różne części ciała "T", nawet prosto w jej tors, czy… głowę(!), a nawet owe macki wniknęły wszelkimi możliwymi otworami do ciała najemniczki. W pomieszczeniu rozległ się cichy odgłos bicia serca najprawdopodobniej właśnie pacjentki, a i dodatkowy hologram z jakimiś danymi.
- Zaraz się porzygam… - Mruknął Honzo.
- To co zielony? - Zapytała Miyazakiego, trzymając palec nad przyciskiem. Blady mężczyzna spojrzał na Lie, a następnie na Hanę, kiwnął potakująco głową, jednocześnie łapiąc ją swoją dłonią, za wolną dłoń Heo. Przymknął oczy…
- Odwagi. - Powiedziała cicho Hana i wcisnęła przycisk. Hologramy wyświetlające wnętrze Cooke w 3D skupiły się na jej czaszce, wyświetlając tam jakieś żółte i białe, wprost świecące obszary… a macki wczepione w ciało kobiety coś robiły. Poruszały się, wiły, drżały, podobnie zresztą jak całe ciało pacjentki i jak… Collins. Honzo zaś splunął na to wszystko gdzieś w bok. Ten makabryczny teatrzyk trwał już pięć sekund, po chwili dziesięć…
- Czy to ją leczy? - Spytała Dorothy, ale tak naprawdę chyba nikt nie umiał jednoznacznie na te pytanie odpowiedzieć.

- Ej, to wcześniej też świeciło? - Spytał nagle Honzo, wskazując… alarmy świetlne na ścianach ambulatorium(?!).
- Nie … nie wiemy co to. - Przyznała Hana. Po następnych kilkunastu sekundach, wiedzieli jednak coś więcej. Dotarły do wszystkich dwa, bardzo ważne fakty:

Po pierwsze, tak, te całe macki rodem z jakiegoś taniego Hentai, leczyły Cooke, czego dowodem było zanikanie żółtych i białych plam na hologramie jej czaszki.

Po drugie…
- Na shi shenme?! - Krzyknęła nagle Mei Lien, najwyraźniej na coś, co zauważyła w pilnowanym korytarzu, i… zaczęła strzelać z karabinu!!
 

Ostatnio edytowane przez Obca : 15-08-2019 o 06:44.
Obca jest offline  
Stary 15-08-2019, 06:43   #194
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Hana złapała za karabin T i szybko znalazła się koło chinki gotowa do dołączenia do ostrzału, chociaż wolała zobaczyć co wywołało taką reakcję… i wolała tego nie widzieć. Wszystkiego. Ledwie bowiem znalazła się obok Lien, wśród dziwnego odgłosu, jakby ładowanej, wchodzącej na wyższe obroty prądnicy, w korytarzu coś wystrzeliło, mocno, jasno, dosyć szerokim strumieniem, wśród jazgotu owego wyładowania. Jakiś gruby promień trafił biedną Mei prosto w tors, a ta krzyknęła. Nie, nie było krwi. Ale ciało Chinki w większości wprost wyparowało, tam gdzie oberwała owym wyładowaniem. Potworna, mordercza energia, doprowadziła do dezintegracji wszystkiego co spotkała na swej drodze. W dużej części karabin, ręce kobiety, jej tors, wszystko zostało jak spalone w mgnieniu oka, po prostu zniknęło, a martwa już Mei Lien osunęła się wzdłuż ściany z ogromną dziurą na wylot w swoim ciele.

I wtedy w końcu, zszokowana tym wszystkim Hana, zobaczyła sprawcę.



Jakiś… robot?? Dwunożny, wysoki na jakieś 2,5 metra, groźnie wyglądający, z zabójczą bronią nie z tego świata. Czerwone oko zdawało się teraz spoglądać prosto na pilotkę, a gdzieś na owym robocie, tym razem coś zaczęło się kręcić, coraz szybciej i szybciej, dźwiękiem przypominając jakąś wiertarkę? I Hana w końcu zauważyła, gdzieś tam na jednym z ramion tego potwora, małe, obracające się działko z wieloma lufami. Instynktownie rzuciła się w bok, na powrót do wnętrza ambulatorium, a miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stała, zostało zasypane pociskami dużego kalibru.

- Boże co się dzieje?! - Wrzasnął przerażony Collins.
- Musimy uciekać!! - Wydarł się Honzo.
- Hano!! - Krzyknął i wśród wystrzałów Ryo.
- To jakiś robot! Musimy uciekać. - Odkrzyknęła i użyła panelu na drzwiach by je zamknąć. Może kupi im to parę cennych chwil a może nie. Warto było spróbować. - Mieliście jakieś drugie wyjście?
Hana najpierw skoczyła w jeden bok, by uniknąć rozstrzelania, po chwili skoczyła i w przeciwny, by wcisnąć przycisk na panelu sterowania drzwiami, by je zamknąć robotowi przed nosem i… wyłożyła się jak długa, potykając o rękę leżącej tam, martwej Lien. Szlag. A robot powoli nadchodził, chociaż chyba nie powinien zmieścić się w drzwiach, co nie zmieniało faktu, że mógł w nich stojąc, ich wszystkich i tak pozabijać.

- Jest drugie wyjście! - Wrzasnął stojący już przy nim Honzo.
- Trzeba zabrać "T"! - Upomniała się o wciąż zawieszoną na mackach najemniczkę Dorothy, sama jednocześnie wyciągając swój pistolet.
- Hano proszę uciekaj!! - Darł się Ryotaro, waląc po przyciskach stołu medycznego, by móc zabrać ze sobą Cooke.
- Uff.. - Wyrwało jej się kiedy podnosiła się z powrotem na nogi, odrywając wzrok od spalonych ran Chinki. Wstała i w lekkiej panice ruszyła do Ryo. - Spróbuj przycisnąć je od tyłu! - Powiedziała jeszcze w ruchu. W końcu się udało, macki ułożyły Cooke na stole i od niej odstąpiły, chowając się w suficie, więc Ryo i Collins zgarnęli ją czym prędzej ponownie na nosze, na których ją tu przyniesiono.
- Ruszać się!! - Wrzasnął geolog, czekając na resztę przy jakiś drzwiach, które zdołał w końcu otworzyć. Dwa razy więc powtarzać trzeba nie było, wszyscy popędzili w jego stronę… akurat w momencie, kiedy pieprzony robot w końcu zjawił się przy “frontowych” drzwiach, i zajrzał do środka ambulatorium. Jego procesory(jeśli jakieś posiadał?) analizowały pewnie sytuację i ucieczkę obcych form życia. I skurwiel znowu otworzył ogień, wypluwając masę pocisków.

Jakimś cudem, nikt nie został ranny, a kule śmigały naprawdę blisko ich ciał, trafiając w okoliczne ściany, sprzęt medyczny, konsole… we wszystko, oprócz nich. Naprawdę mieli farta. Miyazaki spoglądał jednak na biegnącą do nich Hanę, zamiast pod nogi, potknął się o jakiś cholerny kabel na podłodze, po czym wyłożył na całego, z noszami w dłoniach, z leżącą na nich “T”... a Collins na przodzie, chyba całkiem w panice, nie puścił, i zaczął ciągnąć w ten sposób nosze z ranną najemniczką, byle uciec z ambulatorium.
Hana dobiegła do Ryoty i sprawdziła czy nic mu nie jest. - Wstawaj musimy szybko. - Powiedziała pomagając mu wstać. Poza chyba obtartym kolanem, Naukowiec pewnie nic nie miał… mimo strachu na twarzy, mimo całej sytuacji, spojrzał jej prosto w twarz, po czym na mgnienie powieki, uśmiechnął się do Hany. Wstali oboje, po czym rzucili się biegiem do wyjścia… a Ryo zaryzykował spojrzenie w tył.

Silne odepchnięcie posłało pilotkę prosto na ścianę tuż obok drzwi. Rozpędzona przygrzmociła barkiem i głową, wśród syku przecinającego powietrze blisko niej. Lekko zamroczona, spoglądała na swojego ukochanego z przerażeniem. Cały świat zwolnił. Wszelkie krzyki, dźwięki, umilkły. Zdawała się uczestniczyć w niemym koszmarze…

Snop broni energetycznej trafił Ryotaro w lewą rękę, rękę, którą odepchnął Hanę. Owa ręka przestała istnieć między łokciem a nadgarstkiem, a sama dłoń, po prostu upadła na podłogę, pozbawiona reszty.

Niemy film, w zwolnionym tempie.

Pilotka krzyczała z przerażenia, choć siebie samej nie słyszała. Ryo krzyczał z bólu… Dorothy schowała się za jakąś konsolą, chroniącą ją od pasa w dół, po czym strzelała z pistoletu do robota w drzwiach. Honzo gdzieś uciekł, a spanikowany Collins wlokąc do połowy nosze z najemniczką po podłodze, wybiegł z ambulatorium…
Hana wykorzystała moment, że Dorothy zaczeła strzelać, może zwróciłaby w ten sposób uwagę tego czegoś. Wstała i pobiegła do Miyazakiego chciała go wyciągnąć z pomieszczenia. Nawet jeśli wydawało się jej że to nie rzeczywistość tylko straszny koszmar. Po kilku ciągnących się w nieskończoność sekundach, i uczuciu prawie że jak we śnie, biegania przez powietrze, które zdawało się być bagnem, pozwalające ruszać się wyjątkowo mozolnie, Hana wyprowadziła rannego Ryo na korytarz, gdzie oboje po prostu "zjechali" po jednej ze ścian, wykończeni tym wszystkim, co rozegrało się ledwie w kilka sekund. Pilotka obserwowała, jak Collins ucieka gdzieś korytarzem, wlokąc za sobą "T" na noszach w siną dal.
- Dawaj kociak! - Krzyknął… Honzo, zjawiający się znikąd, do wnętrza ambulatorium, po czym zaczął strzelać z karabinu. Osłaniał Dorothy, by w końcu i ona opuściła tamto miejsce zagrożenia?

Ryo, w dużym szoku, poruszał niemo ustami. Coś mówił, ale Hana nie rozumiała ani słowa. Blady Azjata z kolei, wpatrując się gdzieś w ścianę, palcem zdrowej, całej ręki, zaczął w powietrzu kreślić jakieś wzory??
Hana chwile patrzyla się na nie myśląc że naukowiec z szoku zaczyna pisać w powietrzu. Z ambulatorium z kolei w końcu wypadła szczupakiem Lie, a Honzo odsunął się od zamykanych drzwi, w które przygrzmociła kolejna seria robota. Po chwili Dorothy zajęła się Ryo, zakładając na jego spalony kikut ręki coś, co wyglądało na… kondom. Ale zdecydowanie było medyczne, i miało chyba robić za jakiś opatrunek czy coś. Następnie Lie wpakowała Naukowcowi ze trzy zastrzyki, po których w końcu spojrzał jakoś tak bardziej przytomnie…
- Musimy stąd spadać? - Stwierdził wielce odkrywczo Honzo.
- Gdzie Collins i "T"?? - Lie rozejrzała się w jedną i w drugą stronę korytarza.
- Nie wiem nie patrzyłam. Honzo tutaj był ...widziałeś? - Odpowiedziała jej Hana i dźwignęła Miyazakiego na nogi przekładając sobie jego zdrową rękę żeby go podeprzeć.
- Tam poleciał - Geolog kiwnął głową w odpowiednim kierunku. A wtedy Ryo…
- Jesteś… jesteś taka… kochana… - Wymamrotał do pilotki szeptem, z głupawym uśmieszkiem.
- Szzzz oszczędzaj siły opowiesz mi o tym jak wyjdziemy na zewnątrz. - Wypowiedziała to wyraźnie i spokojnie, wiedział że jest w szoku. Też pewnie by była. Musiała go stąd wydostać, ten pomysł był idiotyczny. Nigdy nie powinni tutaj przyjeżdżać, życie najemniczki nie było tego warte.
- Dobrze, to idziemy, szybko - Stwierdziła Lie i ruszyła jako pierwsza.
- Nowożeńcy przodem - Honzo z bananem na ryju wskazał parce Hana-Ryo drogę dłonią.
- Pierdol się. - Rzuciła do geologa Azjatka, mijając go. Głos był obojętny ale jej spojrzenie mówiło jasno że obwinia go za to w co się znaleźli. Za śmierć Mei i za rękę Ryo. I za każdą kolejną śmierć jaka im się jeszcze przydarzy.

Po kilkunastu metrach dalej, i dwóch kolejnych zakrętach korytarzy, towarzystwo dogoniło Collinsa z noszami, na których najemniczka zsunęła się nieco w dół, bosymi piętami szorując po podłodze… dobrze, że była przypięta jednym pasem. Doktor Lie udało się przemówić spanikowanemu Inżynierowi do rozumu, i po chwili we dwójkę nieśli już nosze jak należy. Hana podpierała Ryo, Honzo biegający z karabinem robił za ich osłonę… gdzieś za nimi, daleko w korytarzach Ufo, rozległy się jakieś trzaski i dudnienie. Ten pieprzony robot chyba za nimi szedł…

Wszyscy przyspieszyli, krążąc po korytarzach w końcu dotarli do wyjścia i do jeepa.
 
Obca jest offline  
Stary 18-08-2019, 21:12   #195
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Szumy w komunikatorze najemnika nie napawały jednak optymizmem… był więc sam, i cholera wie, jak długo to potrwa, a Kim czasu nie miała. Wśród nieustającego zawodzenia i bębnów dzikusów, blondyneczkę ułożono już na ofiarnym kamieniu, i podano jej jakieś gównieko na ocknięcie. Jej krzyki przerażenia, gdy wiła się niczym szalona na kilka chwil przed śmiercią, przebiły nawet wszelkie inne, obecnie panujące odgłosy.
- I tyle warte było wsparcie, na które marnowałem swój czas... gówno warte.- warknął Doug zakładając maskę gazową. I szykując się do biegu. Plan był prosty. Rzucać na prawo i lewo granaty podążając w kierunku Kim, zastrzelić każdego kto stanie mu na drodze. Plan prosty… ale Sosna liczył, że eksplozje połączone z dymem i gazem łzawiącym spotęgowane naturalnym echem jaskini wywołają wystarczająco duże zamieszanie i chaos, by pozwolić mu dopaść do Kim… i uciec z nią.
Pierwszy poleciał granat odłamkowy… w największą grupę facetów z dzidami. Po chwili granat gazowy. Potrzebował chaosu i paniki, aby przeżyć.

Najpierw solidnie pieprznęło solidnie, posyłając na wszystkie strony jaskini trzech typków(i ich kawałki), przy okazji raniąc odłamkami kolejnych kilku. Wszystko w jaskini zamarło, i zrobiło się niezwykle cicho. Nawet wrzeszcząca Kim się przymknęła. Po sekundzie jednak, syk i drobinka dymu, oraz gaz, przez który kilkanaście osób zaczęło się krztusić i pluć, poruszył już plemię.

Rozległy się wrzaski nie tylko bólu i paniki, co i chyba jakieś nawoływania i próby zapanowania nad tłumem dzikusów. Wiele osób rzuciło się do ucieczki, wielu jednak wojowników zaczęło się rozglądać za przyczyną takiego zajścia. Póki co, przez te trzy sekundy, Sosnkowskiego jeszcze nie zauważyli.
Bloody ruszył na nich strzelając z kałacha serią, a gdy ci padli na ziemię nieźle poszatkowani posłał granata z gazem łzawiącym w kierunku najbliższej licznej grupki facetów z dzidami. Doug wywołał niezłe zamieszanie, wykończył przynajmniej z 10 dzikusów, kolejnych 20 ogłupił i zmieszał, ale samotna walka z setką tubylców była raczej z tych samobójczych…

Wódz/Szaman/największe ścierwo z tej bandy, widząc co się dzieje, ryknął na swoich wojowników, by ci zapewne pozbierali się do kupy i przestali padać jak muchy. Tuż obok ciała Douga przecięła powietrze pierwsza niecelnie rzucona dzida i wystrzelona strzała. Tubylcy powoli zbierali się do kupy z pierwszego szoku i zaskoczenia, a on tkwił tam samotnie, oddalony o mocne 10 metrów od Kim i jej oprawców, właściwie to już praktycznie otoczony wrogami.
Co jednak specjalnie nie przeraziło Douga, w końcu spodziewał się że łatwo nie będzie. A i nadal miał granaty. W tym jeden łzawiący, który rzucił przed siebie by utorować sobie drogę do Kim. Granat zapełnił niewielki obszar odrobiną dymu, który szybko doprowadził do duszenia się i krztuszenia, znajdujących w jego obszarze, osób. Najemnik mógł popędzić przed siebie, prosto do Kimberlee.
Co też i zrobił, bo taki miał plan… zrobić zamieszanie, porwać Kim i zwiewać z tego miejsca nie czekając, aż wrogowie zdołają się w pełni przegrupować. “Sosna” biegł w chmurę gazową, po drodze natrafiając na dwóch krztuszących i duszących się tubylców wykorzystując impet pędu i rozpychając się brutalnie w drodze do celu kątem oka widział również, jak ten ich cały Wódz gdzieś spieprza… i w końcu stanął przy Kim. Dziewczyna leżała, gdzie leżała wcześniej, znowu nieprzytomna, oddychając chrapliwie pewnie od gazu. Była w naprawdę kiepskim stanie, cała poobijana, posiniaczona, pokrwawiona, naga. W sumie to było dosyć problematyczne, jak ją teraz zabrać ze sobą. Były bowiem pewne sprawy, które wszystko mocno komplikowały. Gaz za kilka chwil się ulotni, Doug będzie więc na widoku. Jak wybiegnie już teraz z gazu, to wybiegnie z Kim w rękach, jak więc strzelać do stojących dzikusów na drodze. No chyba, że przerzuci ją sobie przez jedno ramię, i dociąży dodatkowo, oprócz plecaka wypchanego sprzętem na tą akcję, ale w sumie to i tak był kiepski pomysł… a właśnie, sprzęt w plecaku…
Z braku czasu Doug nie bawił się w subtelności. Wyjął i doczepił do pasa granat z plecaka, obwiązał razem dłonie dziewczyny taśmą klejącą i następnie pospiesznie zawiesił ją na swoim karku niczym plecak. Dla lepszego utrzymania, obwiązał siebie i ją w pasie liną. I tak ją mając zabezpieczoną ruszył w drogę powrotną jak najszybciej. Pozostały mu dwa granaty, a potem… kałasz oraz obrzyn na koniec. Oby to wystarczyło do ucieczki.

Po wyjściu z chmury gazu, z Kim-plecakiem na sobie, Doug zauważył po swojej prawej trzech dzikusów z dzidami, po lewej zaś… dwóch nadbiegających ku niemu najemników?? Granat w dłoń i czekał przez chwilę acz znajdą się wystarczająco blisko, by wszyscy dzikusy znaleźli się w polu rażenia kolejnego granatu łzawiącego. Dopiero wtedy Healy posłał im kolejną wybuchową przesyłkę.

Kolejnych trzech dzikusów zostało potraktowanych gazem, przez co pojawiła się druga chmura na kilka metrów, przesłaniająca nieco i pole widzenia. W tym czasie Peter i David znaleźli się przy Dougu, po drodze wykańczając kilku tubylców.


- Kim!! - Wrzasnął “Bear” na widok przywiązanej do pleców Douga nieprzytomnej lekarki, wiszącej niczym jakiś baleron - Kurwa Sosnowski co ty z nią robisz?!
- Tańczę walca! - warknął Doug i krzyknął.- A co nimi miałbym robić?! Ratuję jej życie.
- Nie gadaj, tylko go osłaniaj - rzucił Peter, strzelając po raz kolejny.

Curran poranił z pistoletu kolejnego, wnerwiającego tubylca, “Bear” również go ostrzelał… ale sukinkot wciąż żył! Co prawda leżał na ziemi i zalewał się krwią z licznych dziur, ale żył! Obaj mężczyźni spojrzeli na sekundę po siebie, po czym na swoje pistolety. Dzikusy były tak jakby częściowo odporne na zwykłe 9mm, i tu trzeba większej artylerii żeby ich skutecznie powstrzymywać?

W wielkiej jaskini wydarzyły się dwie nowe rzeczy:

Po pierwsze, na jednej z półek skalnych, jakieś pięć metrów nad ziemią, pojawił się rozglądający Major wraz z Kaaiem, będąc w końcu również w wielkiej jaskini. A w miejscu, którędy wcześniej tu wszedł Peter i “Bear”, stali teraz van Straten i “Zapałka”.

Do tego wszystkiego, w jaskini zaczął się ktoś wydzierać (pewnie ten ich cały “Wódz”), a po chwili… rozległo się darcie już wielu gardeł. Z najdalszych zakamarków tych cholernych jam, wypadły dwie grupy tubylczych wojowników, uzbrojonych w dzidy, łuki i toporki, pędząc z mordem w oczach.
Bez chwili wahania Peter odbezpieczył granat dymny i rzucił w grupę biegnącą z lewej strony.
- Bear, odłamkowym! W tamtych! - Wskazał drugą grupę.
Sosnowsky nie mieszał się w tą całą akcję i poruszając wraz przyczepioną dziewczyną sięgnął po obrzyna. Kierował się do wyjścia, by jak najszybciej wynieść ją z tego miejsca. Nie miał wszak powodu by narażać jej, jakimiś głupimi brawurowymi akcjami. Miał bowiem wrażenie, że wykorzystał pulę farta przysługującego mu na ten dzień. Niech inni kozaczą.

Granat dymny, rzucony przez Petera, skutecznie wywołał spore zamieszanie wśród nadbiegających dzikusów, na chwilę ich zwalniając. Odłamkowy z kolei, rzucony naprawdę daleko przez tego mięśniaka "Beara", wylądował tam gdzie powinien, czyli prosto pod nogami drugiej pędzącej grupy tubylców. Eksplozja zaskoczyła ich kompletnie, rozrywając na strzępy, i rzucając w boki pięcioma z nich. Szósty miał nieco szczęścia, i choć nie zginął, to i tak był wystarczająco poraniony, by leżeć na ziemi i zawodzić z bólu.

No ale nadal było tych pierwszych trzech, ponad głowami których David rzucił granatem. Ci nadal deptali trzem uciekającym najemnikom po piętach, robiąc użytek z dzid i łuku… niecelnie.

Doug, Peter i Bear zaczęli się wspinać po stromiźnie w górę, by opuścić jaskinię, by dostać się do tunelu, skąd wcześniej przyszedł ten pierwszy z nich… Major i "Zapałka" na półce skalnej otwarli ogień do goniącej trójki dzikusów. Dowódca wpakował 3 pociski w pierwszego wojownika, a po chwili i kolejne 3 w drugiego. Kaai oddał z kolei 2 pojedyncze strzały, eliminując ostatniego z będących najbliżej "uciekinierów" wrogów. Doug, Peter i "Bear" mogli się wspinać bez bezpośredniego zagrożenia… jeśli nie liczyć dzikusów oddalonych o jakieś 20 metrów od nich, którzy w końcu pozbierali się do kupy po potraktowaniu granatem dymnym.

Sosnowsky ruszył uparcie naprzód do wyjścia z jaskini, do wyjścia na powierzchnię gotów potraktować z obrzyna każdego dzikusa, który stanie mu na drodze.
Osłaniający go Peter schował rewolwer i sięgnął po sztucer. Strzelił do pierwszego tubylca, jaki ruszył ich śladem, a potem cofnął się o parę kroków. Ustrzelił jednego, choć chyba nie śmiertelnie… a Doug wiał już tunelami, aż prawie go nie było widać.
- Czekaj kurwa mać! - Krzyczał pędzący za blondynem murzyn. Ale "Sosna" miał w tej chwili inne rzeczy na głowie, niż czekanie. Na jego drodze pojawiła się wrzeszcząca, uzbrojona w sztylet dzikuska, pędząca prosto na niego…
I Sosna strzelił do niej z obrzyna. Szybko i bez namysłu. Bądź co bądź na wojnie jest równouprawnienie. A baba sama się o to prosiła.
Peter strzelił do kolejnego tubylca, po czym pobiegł za "Bearem", by po kilku krokach obrócić się i po raz kolejny strzelił.
W planach miał ciąg dalszy ucieczki. Nie zamierzał samotnie stawiać czoła całej hordzie dzikusów.

Doug posłał naprzykrzającą się babę na pobliską scianę, przerabiając ją po części na malowidła skalne, siłą ogniową obrzyna… Peter ustrzelił kolejnego ze ścigającej ich bandy. "Bear" jedynie przeklinał siarczyście pod nosem, od czasu do czasu również gdzieś tam strzelając w tył, dobrze że chociaż się pilnował odnośnie sierżanta, będącego ostatnim w szeregu. Uciekali na powierzchnię, zostawiając jednak za sobą resztę oddziału. Dosyć kontrowersyjne posunięcie… i w końcu wyszli z tych kolejnych jaskiń, prosto w upalną noc, ciężko dysząc po biegu. Za kilka chwil będą tu mieli liczne, wrogie towarzystwo, co robić.
- Co… gdzie.. reszta? - zapytał Doug przeładowując obrzyna, a następnie zsunął z siebie Kim.-Ktoś musi ją zabrać do obozu, reszta.. zawracamy po zagubionych.
- Bear, zabierz ją. Dot jej pomoże. Już! - polecił Peter. - Major i "Zapałka" byli w jaskini, ale przy innym wyjściu - dodał obserwując wejście do jaskini.
- Kim… Kim… - Czarnoskóry najemnik delikatnie dotykał paluchami twarzy nieprzytomnej kobiety, klęcząc przy niej chyba w małym szoku.
- Chcesz jej pomóc, to ją stąd zabierz. Na całą tę dramę przyjdzie czas, gdy już będziecie z dala od wrzeszczących kanibali.- burknął Doug za nic mając uczucia kompana. Bo i też nie miał kiedy znaleźć sobie na to czasu.

A w tunelach jaskiń coś się zaczęło dziać. Krzyki, strzały, eksplozje(??), nawoływanie i przeklinanie po angielsku…
- Idziemy po nich - powiedział Peter.
- Tak.- stwierdził krótko Sosnowsky.

A wtedy w wejściu do jaskini ukazały się jakieś sylwetki… Peter i Doug wycelowali, kładąc palce na spustach. Ciężki oddech, oddech, sylwetki nieco bardziej wyraźne, już za chwilę… Kaai i van Straten, ciągnący po ziemi, za jego szelki z oporządzenia, "Zapałkę". Najemnik miał wbite dwie strzały w korpus. Major, dający susy jako ostatni, walący ile fabryka jego M4 dała w głąb jaskini, nie tam żadnymi potrójnymi pociskami, a długimi seriami. Pojedyncze dzidy i włócznie, przecinające powietrze…
- Zaraz tu będą! - Wrzasnął zakrwawiony na twarzy Marcus Kaai. Byli już praktycznie z rannym obok obu sierżantów.
- Kto ma jeszcze granaty odłamkowe? - rzucił Peter, równocześnie strzelając w głąb korytarza. Co prawda napastników jeszcze nie było widać, ale była szansa, że ktoś oberwie.
- Przydałby się miotacz ognia…- mruknął do siebie Doug, kucając obok wyjścia i szykując się do salwy z AK, jak tylko coś uzbrojone się pojawi w polu widzenia.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 19-08-2019, 19:05   #196
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Wyspa, noc.


Ucieczka z Ufo nie przyniosła już żadnych nowych (i przykrych) niespodzianek. Zapakowano się w jeepa i ruszono na pełnym gazie, byle jak najdalej od kosmicznego spodka, i cholernego, przeklętego robota. Ryo zemdlał w trakcie jazdy, jednak żył…

Stan Cooke pozostawał bez zmian, nadal była nieprzytomna, chociaż jej puls był jakby odrobinę mocniejszy.

Robot nie wyszedł na zewnątrz, był za duży by zmieścić się małym włazem, którym można było wchodzić i wychodzić ze statku...

~


Najemnicy zgotowali prawdziwą masakrę wybiegającym z jaskiń tubylcom. Grad kul różnego kalibru, a do tego i parę granatów, wprost rozszarpało kilkunastu z nich, oraz poraniło drugie tyle. Nikt więcej nie wystawił nogi poza jamy, można więc było więc wracać…


Wyspa, noc, obóz.


- A ty gdzie?? - Spytał Chelimo.
- Wynoszę się stąd - Odparł stojący przy quadzie Woods - A ty nie próbuj mnie powstrzymać! - “Zaopatrzeniowiec” uniósł swój karabin w górę, mierząc do oddalonego o pięć kroków Marco. Ten z kolei, swoją broń długą miał co prawda w dłoniach, ale wycelowaną w ziemię.
- Nie rób głupot - Odezwał się nieco łagodniejszym tonem Pionier - Sam tu zginiesz, a mamy zakaz prywatnych misji...
- Mam to w dupie! - Odwarknął Woods.
- Ale...
- Ja muszę! - Tym razem już Alan krzyknął.

Wtedy zbliżyła się do nich Sarah. Kobieta w prawej dłoni trzymała swój kowbojski kapelusz…
- Co tu się dzieje? - Spytała, przyglądając podejrzliwie Woodsowi.

Płomienie z ognisk oświetlały słabo twarze całej trójki, wywołując na nich co pewien czas dziwne cienie.
- Odjeżdżam! I nikt mnie nie powstrzyma! - Woods nadal celował w Chelimo, od czasu do czasu zerkając na Sarah.
- Nie sądzę - Odparła spokojnie kobieta, po czym wypuściła kapelusz z dłoni, który swobodnie opadł na ziemię. Elsworth miała w dłoni rewolwer, z którego wycelowała w Woodsa.
- Ty su... - Warknął Alan, i rozległ się strzał. Pierwszy, drugi, trzeci, czwarty… szósty.

Cała kanonada.

Strzelali wszyscy troje.


~


Ciało Kimberlee wyglądało wstrząsająco. U prawej dłoni brakowało jej dwóch najmniejszych palców, wyrwanych, odciętych, lub odgryzionych… miała masę siniaków, zadrapań, śladów zębów, dwa miejsca, gdzie nawet miała nieco odgryzionego ciała. Powyrywane włosy, ślady wielu razów na twarzy. Krew na udach świadczyła z kolei najprawdopodobniej o gwałcie… i coś było z jej karkiem, z lewej strony coś wystawało przez napiętą skórę, jakby czegoś było tam za dużo, lub nie tak, jak powinno być.

Dorothy musiała wielokrotnie wychodzić z namiotu i zaczerpnąć powietrza, oraz zapalić, zapalić, zapalić… przy Kim siedział “Bear”, nie odstępując jej na krok. Zmęczony, brudny, nieco pokrwawiony. Wpatrywał się w nieprzytomną i cicho płakał…


~


Kurt Ellison "Zapałka" zginął jeszcze w jaskiniach. Dwie prymitywne strzały w torsie okazały się śmiertelne, zabijając go na miejscu.

Mei Lien zginęła zabita przez pozaziemskiego robota. Ryotaro stracił lewą rękę ratując Hanę.

Sarah Elsworth została zastrzelona przez Woodsa. Jedna kula w pierś, jedna prosto w czoło. Zginęła jeszcze nim jej ciało trzasnęło bezwładnie o ziemię. W kamizelce kuloodpornej Woodsa ugrzęzły 2 pociski rewolweru, oba nie przeszły. Ale oprócz nich, w torsie Alana tkwiły i dwie kule karabinowe. “Zaopatrzeniowca” zabił Chelimo.


~


- To wszystko twoja wina!! - Wrzeszczał David, pędząc przez obóz niczym furiat prosto do Douga. Ludzie byli zbyt zmęczeni i zbyt otępiali tym co zaszło, by zareagować od razu.

- To ty jej złamałeś kark skurwysynu!! - “Bear” był już prawie przy “Sośnie”. Ten drugi poderwał się z miejsca, zaciskając pięści. Był gotowy na walkę.

Ale nie na pistolet, wymierzony w jego tors.

Trzy strzały.

- Nieeeee!!!! - Wrzeszczał Major, biegnąc z karabinem w łapach.

- Majorze - Szepnął “Bear”, spoglądając na dowódcę obojętnym wzrokiem, i przykładając sobie pistolet do skroni.

Wystrzał.

Kolejne dwa ciała w obozie.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=WVW_6-VE-uU&list=LL3kNDnSt77Puy2umV-_HWbA&index=28[/MEDIA]

Kim wyglądała jakby spała. Jej twarz była jednak bardzo pobladła… i koc, którym była przykryta, miał dużą wypukłość w okolicy jej lewej piersi. Gdy odsłonięto koc, oczom obserwatora ukazał się okropny widok. Dziewczyna miała wbity prosto w serce wojskowy nóż aż do rękojeści. Akt miłosierdzia Davida dla całkowicie sparaliżowanej, zniszczonej psychicznie i fizycznie dziewczyny.

Major siedział na jakiejś skrzyni w kuchni polowej. Pił Whisky prosto z flaszki, palił, pocierał nerwowo głowę dłonią, wpatrywał się w ziemię. Po jego policzkach płynęły łzy.

Collins zaszył się w namiocie. Honzo siedział mocno ściskając karabin w dłoniach, tępo wpatrując się w dogasające ognisko.

Peter i van Straten grzebali ciała poza obozem. Wiele ciał. Myśliwy nie odzywał się ani słowem.

Chelimo trzymał się za kolana, i bujał w przód i tył.
- Ja chcę do domu, ja chcę do domu... - Powtarzał w kółko.

Ryo przeniósł się z namiotu ambulatoryjnego, do namiotu Hany. Nadal był strasznie blady i osłabiony, kroplówki do jakich był podłączony, powoli chyba jednak działały. Uśmiechnął się do pilotki.

Kaai ostrzył noże, rozglądając się dziwnym wzrokiem po obozie.

Dot na skraju załamania nerwowego zamknęła się w swoim namiocie. Z przeładowanym i odbezpieczonym pistoletem.

~

Wschodziło właśnie słońce.

O wiele mocniejsza niż kiedykolwiek do tej pory, krwista łuna rozświetliła wyspę.

Wyspę - koszmar.







.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 20-08-2019, 18:00   #197
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Zadziwiające jak kiedy już człowiek myśli, że nic gorszego nie może się stać nagle wszechświat udowadnia ci że może. Nie dość że stracili nowego sprzymierzeńca, Miyazaki stracił rękę. Zoolożka i zaopatrzeniowiec wdali się w pojedynek na broń i oboje zginęli od kul.
Dr. Miles była ledwo żywa i sparaliżowana, Zapałka zginął tam. No i murzynowi odwaliło i zabił Sierżanta Sosnowskiego, siebie i Kimberly. Hana od początku wiedziała, że z nim było coś nie tak.
A do tego wszystko wskazywało że ich nocne działania nie przyniosły żadnego skutkui T jest w takim samym żałosnym stanie. A oni po prostu wydłużyli w czasie jej umierania.
Czego się nie spodziewała że Major się po prostu całkowicie im rozleci. Grupa która na początku wydawała się jako mocny oddział przy której przeżycie wydawało się proste. Teraz ta sama grupa była w rozsypce, psychicznej i fizycznej, nie mieli planu, nie mieli ludzi,nie mieli zaufania.
Hana była zmęczona po nieprzespanej nocy i właściwie po wszystkim. Jedyną pociechą jaką miała to że jej jednoręki naukowiec nadal żył. Pilotka czuła się trochę jak w wymarłym obozie. Tragedie tragediami ale ludzie potrzebowali jeść. Wstawiła na fajerki garnek i zrobiła z tego co znalazła zupę pomidorową. Zjadła trochę sama i chciała zanieść porcję Ryo ale postanowiła najpierw zajrzeć do Collinsa.
- Benjamin? To ja Hana, dobrze się czujesz? - Zapytała zamkniętego namiotu czekając na odpowiedź. - Zrobiłam coś do jedzenia, wyjdziesz czy wolisz by ci przynieść?
Przez długą chwilę Hana nie słyszała z namiotu nic, i nic, i w końcu… chrapanie.
“Przynajmniej żyje.” Pomyślała i cichaczem oddaliła się zahaczając jeszcze o parę osób mówiąc, że jeśli zgłodnieją to w kuchni jest gotowe jedzenie.

Właściwie to niemal każdy odmówił, jedynie przecząco kiwając głową, nawet się nie siląc na odpowiedź. Kaai, Honzo, z Chelimo to się nawet dogadać nie szło… van Straten jedynie odpowiedział "nie, dziękuję", po czym nadal kopał groby...Hana nie bawiła się już w propozycję przeniesienia czegokolwiek komukolwiek a po prostu mówiła gdzie mogą znaleźć jedzenie.


W końcu trafiła do swojego namiotu. Drzemiący naukowiec wydawał się bardzo spokojny, choć główną przyczyną była zapewne podłączona do niego kroplówka. Pilotka pocałowała azjatę w czoło potem w policzek i na koniec w usta. Zbliżyła usta do jego ucha i zapytała cicho. - Potrzebujesz jeszcze poleżeć? Jak jesteś głodny przyniosłam coś do jedzenia.
- Nie, dzięki… nie jestem głodny, poleżę trochę, może się zdrzemnę - Odparł Ryo leżący na plecach. Kucającą przy nim Hanę, przy swoim prawym boku, pogładził dłonią po kolanach - Zostaniesz?
- Oczywiście, w końcu to mój namiot. - Powiedziała uśmiechając się do niego, o po chwili leżała wyciągnięta koło niego. Jej dłoń delikatnie wplotła się w jego. - Te chuki co nas wcześniej obudziły to Bear… zastrzelił Sosnowskiego i zabił też Miles. - Każde słowo wypowiadała spokojnie, nie chciała by Ryota miał szok z nagłej straty towarzyszy ale też nie chciała go denerwować. - Chwilowo nikt nie podejmuje żadnych decyzji.

Ryo zacisnął swoją dłoń na dłoni Hany… chyba trochę za mocno. Spojrzał kobiecie przerażony prosto w oczy.
- Gdzie… gdzie on teraz jest? - Wydusił z siebie ze strachem.
- Szzzz….- Uspokajała go Hana, głaszcząc delikatnie po twarzy. - ...sam też się zastrzelił.
- O Boże… - Azjata wbił wzrok w sufit namiotu, ale chyba się odrobinę uspokoił, uścisk bowiem zelżał - Wszyscy zaczynają tu wariować? Musimy stąd uciekać, opuścić wyspę. Ta wyspa… ona zmienia wszystkich w krwiożercze bestie?
- Wydostaniemy się. Tylko że najpierw musimy odpocząć. Zwłaszcza ty. - Powiedziała i lekko przenosząc swoją dłoń z jego policzka na szyje i nieśmiało na jego “wybrakowaną” rękę. - Uratowałeś mnie tam.

Gdy dłoń Hany znalazła się w okolicach kikuta mężczyzny, ten się wzdrygnął. Zrobił naprawdę głęboki oddech, po czy wpatrując się nadal w sufit, niemal wyrecytował:
- Utrata kończyny, bez obfitego krwawienia, wywołuje szok i stany depresyjne. Ból jest niesamowity, często również, jeszcze wiele lat później, pojawiają się tak zwane bóle fantomowe… - Nagle odchrząknął, po czym spojrzał Azjatce w twarz. Wysilił się na uśmiech… po chwili uśmiechał się już zwyczajnie, ciepło, miło.
- Przepraszam. Zrobiłem to… bo cię kocham - Wypalił prosto z mostu.
- Podobno takie poświęcenie dla drugiej osoby jest oznaką najbardziej szlachetnych wyższych uczuć. Zwierzęta nie są do tego zdolne. Jesteś moim bohaterem, nie zostawię cię. Będę przy tobie tak długo jak tego zechcesz….też się w tobie zakochałam. - W oczach pilotki mimo uśmiechu na twarzy zalśniły łzy. Była wzruszona a to proste wyznanie całkowicie ją rozbroiło. Wtuliła się w jego ciało chowając twarz tuląc ją do jego szyi. Pocałował ją gdzieś w głowę, we włosy, a prawą ręką objął w pasie, po chwili nawet nieco gładząc jej plecy.
- Chciałbym, żebyśmy się razem zestarzeli - Szepnął, po czym się krótko zaśmiał - A z ręką… w dzisiejszych czasach, jak się ma fundusze i plecy, to istnieją super nowoczesne protezy, funkcjonujące niemal jak prawdziwa ręka. Będzie dobrze… - Znowu ją pocałował w głowę.
- Jesteś niesamowicie silny. - W słowach Hany słychać było podziw. Ona by tak nie umiała, być w takiej sytuacji, bólu ...i jeszcze pocieszać kogoś i robić plany na przyszłość. - Chętnie skończę z tobą jako siwa staruszka z gromadką wnuków. - Tym razem pocałowała go w usta, czule.
 
Obca jest offline  
Stary 29-08-2019, 18:56   #198
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wszystko się posypało... w sposób jakiego Peter nie spodziewał się w najgorszych nawet koszmarach. Ciekawa acz w teorii dość zwyczajna wyprawa już po paru godzinach okazała się być pełna groźnych niespodzianek, a teraz przekształciła się w prawdziwy horror.
I żeby chociaż przyczynili się do tego wszystkiego tubylcy, dinozaury, czy inne zmutowane paskudztwo... Ale niestety ci pierwsi mieli niewielki udział w tragedii, chociaż nie da się ukryć, że w pewnym sensie zapoczątkowali lawinę śmierci.
Ze śmiercią Peter miał do czynienia wcześniej, ale w tym przypadku nie chodziło o normalną śmierć. Amantes amentes, powiadano, ale Alan i "Bear" całkiem oszaleli. Ale czy można było przewidzieć taką, a nie inną ich reakcję? W każdym razie Peter tego nie wiedział.
- Czy budowałeś kiedyś tratwę? - Peter zwrócił się do Van Stratena, gdy trzecie ciało w worku znalazło się w ziemi.
- Nie, nie zdarzyło się - odparł krótko Tropiciel, w milczeniu przeżegnał się nad chowanym ciałem, po czym zaczął je zasypywać.
- A masz jakiś pomysł na coś, co pływa i co da się zrobić w naszych warunkach? - Peter machnął łopatą i sypnął na ciało kolejną porcję ziemi.
- Pytasz niewłaściwą osobę - stwierdził van Straten, nie przerywając pracy.
Peter był, delikatnie mówiąc, rozczarowany. Miał nadzieję, że doświadczony tropiciel potrafi sobie radzić w każdych warunkach... ale, najwyraźniej, nie miał racji. Pozostało zatem, po skończeniu tego zajęcia, porozmawiać z Collinsem. A nuż inżynier coś wymyśli.

* * *


Collins, jak się okazało, spał snem siedmiu braci śpiących, a że Peter doszedł do wniosku, że każdy ma prawo w taki czy inny sposób odreagować trudy dnia. Dlatego też Curran zostawił w spokoju śpiącego inżyniera, a że major chwilowo był... zajęty, sierżant poczuł się zobowiązany do przejęcia, chwilowo, wojskowej władzy w obozie.
Sprawdzenie wart, sprawdzenie stanu rannej, ponowne obejście obozu... i można było na chwilę usiąść i pomyśleć.

Może to zmęczenie spowodowało, iż nie wpadł na żaden możliwy do zrealizowania sposób opuszczenia wyspy. Prócz tratwy, oczywiście, bowiem pomysł z ponownym wykorzystaniem barki, nawet wybebeszonej ze wszystkiego, do gołego kadłuba, stale był poza zakresem jego możliwości. Co prawda piramidy budowano z bloków o wadze kilku dziesiątków ton, ale Peter nie dysponował setkami niewolników, a te kilka koni, które kryją się pod maskami dżipów, mogły nie wystarczyć.

Po chwili Peter wstał, dorzucił do ognia i poszedł się umyć.
Po powrocie zjadł coś, potem zastąpił jednego z wartowników.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-09-2019, 09:39   #199
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Baker w końcu jakoś pozbierał się do kupy. Wypił nieco alkoholu, parę razy zapalił, i w końcu znowu był na chodzie, znowu był sobą, znowu był tym samym sukinsynem, z jakim mieli do czynienia przez kilka ostatnich dni…

- Chelimo! Potrzebujemy cię! - Major wydarł się na roztrzęsionego Pioniera, efektem czego ten… zamarł w pół ruchu w trakcie tego swojego kiwania się i mamrotania.
- Pij! - Baker podał mu flaszkę whisky. Chelimo nie reagował, wpatrując się jedynie tępo w Majora.
- Pij powiedziałem! - Warknął znowu głównodowodzący, na co w końcu Marco się ruszył i… napił.
- Lepiej?? - Baker spojrzał na niego mrużąc oczy. W odpowiedzi otrzymał minimalne kiwnięcie głową.
- Pij dalej! - Najemnik klepnął go po przyjacielsku w ramię… ale chyba bolało. Chelimo na moment skrzywił się, ale i golnął porządnie znowu z flachy, którą w końcu przejął Major.
- Potrzebujemy cię! Potrzebujemy wszyscy! Zbieraj dupę, bierz się w garść, i idź wartować! - Baker wskazał miejsce przy minie Claymor. A Chelimo poszedł…

- Pobudka! Wszyscy kurwa wstawać! - Ryknął po obozie Major, po czym wyciągnął pistolet i kilka razy strzelił w powietrze!

Było krótko po 9 rano. Ledwie kilka osób spało pełne 4 godziny, większość prawie wcale.

- Wynosimy się z tej pierdolonej wyspy! Czas na… - Major urwał w pół heroicznego zdania. Po wyspie poniosło bowiem dźwiękiem oddalonych, tubylczych bębnów…

- Albo opłakują poległych, albo się szykują do rewizyty - stwierdził Peter.
- To niech So… to bierzcie quady i to sprawdźcie z van Stratenem - Powiedział Major.
- Tak jest. - Peter skinął głową (bez wielkiego entuzjazmu), po czym poszedł się dozbroić. Miał zamiar zabrać więcej granatów, niż przewidywała norma. Quad mógł unieść dość dużo.

Wystrzały przebudziły Hanę momentalnie. Choć trochę się uspokoiła kiedy usłyszała i zrozumiała kto i dlaczego strzelał.
- Debil. - Skomentowała na głos jeszcze w namiocie.
- Hej. Jak się czujesz? - Spytała również przebudzonego Miyazakiego.
- Bywało lepiej… ale ogólnie…"ujdzie" - Zażartował mężczyzna.
- Ech ty. - Zaśmiałą się Azjatka i pocałowała kochanka w policzek. - Choć zbierajmy się i zobaczmy co się kroi. - Powiedziała i sięgnęła po ich ubrania, podając cześć Ryocie i zakładając swoje.
- Yes ma'am - Odpowiedział naukowiec i korzystając z okazji jaka się natrafiła… przejechał dłonią po tyłku Hany. Ta odwróciła się uśmiechając zalotnie. - Trzymaj ten pomysł na potem. - Mrugnęła do niego kończąc się ubierać.

Po wyjściu z namiotu, do uszu obojga dotarł oddalony odgłos bębnów tubylców. Zobaczyli również Currana i van Stratena szykującego quady… pojawiła się również ta garstka ludzi, która jeszcze żyła, wychodząc i ze swoich namiotów. Wiele osób wyglądało na niewyspane.
Azjaci podeszli do majora przyglądając mu się z zaciekawieniem.
- Jaki plan? - Zapytała Hana, mając nadzieję że staruszek w końcu zbierze ich obóz i wycofają się w inną część wyspy. Nikt tutaj nie był w formie by stawiać czemukolwiek czoła.
- Opuszczamy wyspę! - Oznajmił wszem i wobec Baker - Rozmawiałem z Collinsem, rozmawiałem z Chelimo, Miyazaki na pewno też coś w tej dziedzinie zaradzi… - Najemnik spojrzał na lekko zaskoczonego Ryotaro - ...zwijamy obóz, przenosimy się na plażę. Tam budujemy coś dużego, co nas wszystkich pomieści, i odpływamy!
- Zabieramy wszystko czy coś można porzucić? - Hana zadała kolejne pytanie jeśli mieli się zwijać wolała wiedzieć co spakować do samochodów w pierwszej kolejności.
- Na razie zabieramy wszystko. Porzucimy nieprzydatne rzeczy na plaży, gdy odpłyniemy - Odparł Baker.
- Aha, dobra zajmę się pakowaniem sprzętu na jeepy. Reszta będzie musiała szybko zwijać namioty. - Oceniła pilotka patrząc na cześć namiotów w tym puste po martwych członkach załogi.

***

Pakowanie obozu było monotonnym, dłużącym się, i wyjątkowo nudnym zajęciem… pomagał każdy, trochę przy tym, trochę przy tamtym, wszystko jednak i tak ciągnęło się aż gdzieś do 12 w południe. Dwa jeepy i dwa quady były ponownie zapchane sprzętem(bardziej) i ludźmi(mniej), w tym i nieprzytomną Cooke.

W końcu, gdy nadszedł ten moment, rzucono ostatnie spojrzenie na dotychczasowe miejsce obozowiska - tak jakby z sympatią i sentymentem - po czym nie pozostało już nic innego, jak ruszyć w drogę, na plażę.

- Umiesz pływać? - Spytał nagle Hanę w trakcie jazdy Ryo, przyglądając się profilowi kobiety z miejsca pasażera obok kierowcy.
Hana spojrzała przez chwile na kochanka by wrócić spojrzeniem na drogę.
- Żaden ze mnie olimpijczyk ale radzę sobie. A ty? - Dopiero po chwili zdała sobie sprawę że pytanie mogło być nie na miejscu z uwagi na jego kikut zamiast ręki.
- No ja też tak normalnie - Uśmiechnął się przelotnie.
- Skąd to pytanie? - Zapytała zaciekawiona Azjatka i uśmiechnęła się zachęcająco by kontynuować rozmowę.
- No wiesz, skoro opuszczamy wyspę, na czymś co sami zbudujemy, to różnie może być na morzu, pytanie więc czysto techniczne - Odpowiedział Ryo.
- Będzie dobrze. Tylko trzeba też wymyślić plan B jakby to budowanie nie wyszło. - Uśmiechnęła się pokrzepiająco Hana. Myślała by pokusić się do sięgnięcia ręką do dłoni kochanka ale postanowiła trzymać kierownice.
- Czuję się okropnie - Powiedział nagle naukowiec - Wątpisz w nasze zdolności, w nasz intelekt, w nas… jajogłowych - Ryotaro wystawił do niej język - Bo to nie mięśniaki z dużymi spluwami tu wszystkich z opresji uratują, a właśnie kujony! - Stwierdził, po czym wyjątkowo przesadnie, właściwie to nawet teatralnie, się nadąsał.
- Hej, hej. - Powiedziała, sięgając po jego dłoń. - A kto niby ten plan B m wymyślać jak nie ty i Collins, mhm? - Mimo powagi sytuacji ogólnej ta dwójka próbowała funkcjonować normalnie. Droczyli się, wyminiali uprzejmości i czułe spojżenia. Teraz on się dąsał a ona starała się go udobruchać. Tak jakby przeklęta wyspa została odsunięta na drugi plan.

Mężczyzna pogładził kciukiem wierzch dłoni kobiety, po czym się uśmiechnął. Po chwili nawet uniósł ową dłoń Hany i… pocałował ją.
- Jesteś cud… - Zaczął, ale ktoś im się wpierdolił z buciorami w owe romanse. No kto inny jak…
- Boże ja nie mogę, was się słuchać nie da - Burknął z tylnego siedzenia Honzo.
- Jesteś cudowna - Powtórzył Ryo, ignorując natręta za sobą, i ponownie ucałował dłoń pilotki.
Hana uśmiechnęła się do Ryoty. A potem przybrała poważny ton i odezwała do Geologa.
- Siedzenia z miejscami do marudzenia jadą na tereny raptorów a nie na plażę więc albo wysiadasz albo siedzisz cicho. - Potem wróciła swoją uwagę na drogę. Jeszcze parę minut i powinni być na miejscu. Honzo zarechotał na słowa Hany.
- Ta jes kotek - Powiedział w końcu do pilotki.

***

Kwadrans później pojazdy dotarły na plażę. Łódź desantowa wciąż tkwiła w piachu, gdzie ją zostawili… podobnie jak i część wyposażenia, ukrytego w zaroślach. Nie pozostało nic innego, jak teraz w tym miejscu rozbić namioty, postawić obóz, i kombinować odnośnie opuszczenia wyspy.
Powoli, ale do przodu. Hana zaparkowała jeepa na twardej powierzchni i zaczęła ogarnianie rozstawienia nowego obozu. Poprzez ogarnianie chodziło o podzielenie zadań.
W pierwszej chwili ogarnięcie namiotów sypialnych i messy z uwagi na ilość sprzętu namiot majora i namiot vipowski d.r Lee stały się “pomieszczeniami” planowania i ogarniania sprzęt. namioty po zmarłych i broń zostały rozdysponowanie po reszcie. W wolnej chwili pewnie przejrzą ich rzeczy osobiste i spakują “pamiątki” dla rodzin czy tych co by czekali na zmarłych.
Chwilowo, wszyscy musieli mieć gdzie pracować, spać i gdzie jeść. No i zostało jeszcze ustawienie namiotu medycznego i umieszczenie w nim “T”. Stan najemniczki pozostawał niezmienny, była warzywem i chyba nikt nie wierzył że się to zmieni.
 
Obca jest offline  
Stary 09-09-2019, 11:08   #200
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dwaj zmotoryzowani mężczyźni ruszyli ponownie w dżunglę, by sprawdzić co ewentualnie szykują tubylcy. Jak wspominał Peter, bębny mogły oznaczać opłakiwanie poległych, albo i wojenne poruszenie, w celu pomsty za owych poległych. Tego jeszcze nie wiedzieli, i być może dowiedzą się co i jak przy owym zwiadzie, albo nie dowiedzą się nic, albo zginą w trakcie… los pokaże.

Gdzieś po trzech kwadransach podróży przez zieleninę, przyszedł w końcu moment, by choć na chwilę odpocząć, oraz by dalszą drogę odbyć już na piechotę, bez zwracania na siebie uwagi wszystkiego żywego w promieniu kilometra, odgłosami quadów.

Van Straten, siedząc na swoim pojeździe o zgaszonym już silniku, napił się wody z manierki, i otarł pot z czoła pod kapeluszem. Spojrzał w kierunku, skąd dochodziły odgłosy bębnów.
- Jeszcze jakieś pół godziny spacerku... - powiedział.
- Powinni być bardzo zajęci swoimi sprawami - z cieniem ironii w głosie odparł Peter, po czym również się napił. - Przy odrobinie szczęścia podejdziemy na tyle blisko, bez zwracania na siebie uwagi, że się domyślimy, co planują.
- Oby. - Myśliwy zszedł z quada, po czym chwycił swoją broń długą w obie dłonie. Chyba był gotowy…
Peter 'ozdobił' sobie twarz paroma mazgnięciami farby kamuflującej, założył plecak z granatami i, chwyciwszy w dłonie sztucer ruszył za Van Stratenem.

Ruszyli więc pieszo w dżunglę, w kierunku siedziby pieprzonych tubylców, ku odgłosom ich prymitywnych instrumentów… za każdym krzakiem mógł się czaić dzikus gotowy ich zabić, z każdym metrem ryzykowali życiem. Gdzieś po kwadransie nerwówki van Straten zamarł nagle w pół kroku, po czym tak zastygł, jakby był jakimś pierniczonym posągiem.

Czy on coś zauważył, albo nasłuchiwał??
Peter nadstawił uszu, zastanawiając się co takiego usłyszał van Straten.
- Na ziemię - Syknął w końcu Tropiciel, po czym sam najpierw ukucnął, a w końcu i padł całkiem do parteru wśród trawy, a Peter natychmiast poszedł w jego ślady..

Przez dżunglę przebijało się coś masywnego, obalające nawet na swej drodze drzewa. Duży i wredny Dinozaur? Nie, jednak nie. Oczom obu mężczyzn ukazał się po chwili dziwaczny, dwunożny… robot?? pędzący przez gąszcz w kierunku bębnów.
- Ki diabeł? - wyszeptał Peter, gdy robot zniknął mu z oczu. - Nie lubi bębnów, czy też dzikusy mają mechanicznego sojusznika?
- Collins mi opowiadał o takim robocie-pająku, jak byli potajemnie odwiedzić Ufo, tej samej nocy gdy my odbijaliśmy panienkę Miles. Chcieli jakoś uzdrowić najemniczkę Cooke, której stan się pogorszył. Przebudzili te draństwo? - wyjaśnił van Straten szeptem, podczas gdy owy robot oddalał się, przebijając przez dżunglę.
- A niech to diabli... - Peter był równie cichy. - Mam tylko nadzieję, że nie podobają mu się te bębny, bo jak się okaże, że tubylcy się skumali z robotem i potrafią nim kierować, to mamy przerąbane. Totalnie przerąbane... Idziemy? - spytaj po chwili, gdy robot zniknął im z oczu.
- Prymitywne dzikusy skumały się z robotem z innego świata? Chyba ochujałeś. - Van Straten spojrzał krytycznie na Currana. - A z tego co mi Collins gadał, wydaje się, że to oni go jakoś wybudzili, być może leczeniem Cooke w tym latającym spodku. Dobra, idziemy…
- Coś kiepskie było to leczenie - mruknął Peter, ruszając za Wenstonem. - Jak nagle zawróci, to go usłyszymy - dodał.

Obaj mężczyźni podążyli więc za robotem w bezpiecznej odległości, sięgającej i nawet chyba 200 metrów. Przebijające się przez dżunglę ustrojstwo było głośne i tarasowało sobie często siłowo drogę, nie było więc możliwości stracić go gdzieś po drodze… spacerek za nietypowym osobnikiem trwał pół godziny.
Na dodatek nie musieli zbytnio uważać na to, by nie hałasować.

Gdy robot dotarł w końcu do jaskiń zamieszkiwanych przez tubylców… na jego ramieniu odezwał się jakiś szybkostrzelny karabin. Najwyraźniej maszyna właśnie ustrzeliła dzikusów wartujących blisko wejścia? Po chwili ponownie uczyniła to samo z kimś na skałach, a w końcu i weszła pod ziemię. Tam z kolei, rozległa się już cała kanonada, szybkostrzelne działko, plus coś większego, strzelającego pojedynczym ogniem. A do akompaniamentu wrzaski mężczyzn, kobiet i dzieci. Bębny wkrótce zamilkły.

- Tyle chyba z teorii, że ten metalowy bydlak jest po stronie tutejszych - Stwierdził sucho Myśliwy.
- Idziemy stąd, zanim dojdzie do wniosku, że dzikusy nie są tymi, którzy zakłócili jego spokój w UFO - odparł Peter, oderwawszy wzrok od wejścia do jaskini. - Nie ma co czekać, aż wyjdzie i zacznie się rozglądać za innymi ofiarami. - Ruszył w stronę quadów. Van Straten zaś, bez zbędnych komentarzy, za nim…
Meldowanie o spotkaniu z robotem Peter pozostawił na osobiste spotkanie z majorem. Kto wie, czy robot czasem nie mógł podsłuchiwać ich rozmów.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 09-09-2019 o 12:43.
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172