|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
13-08-2019, 20:22 | #191 |
Reputacja: 1 | miejsce na posat
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
14-08-2019, 22:00 | #192 |
Reputacja: 1 | Doug, Kaai i Major udali się więc jednym korytarzem, powoli schodząc coraz głębiej pod ziemię. Oświetlenie w naturalnych tunelach skalnych było dosyć kiepskie, albo co jakiś czas świecące grzyby, albo pojedyncza pochodnia. Chwilowo nie natrafili na nic, ani na nikogo ciekawego. Po jakiś 30 metrach zauważyli jednak… ludzkie czaszki. Tuziny czaszek, powkładanych w każdą możliwą wnękę i półeczkę w skale. Niektóre miały dziury… - Albo to ich cmentarz, albo tu zbierają trofea. Obstawiam cmentarz.- Blondyn obrzucił półeczki obojętnym spojrzeniem. Widział zmasakrowane wioski podczas wojen plemiennych. Wyspa naprawdę musiała się postarać, by go czymś przerazić. Kilkanaście metrów dalej, natknięto się na kolejne, cholerne rozgałęzienie. Jedno schodziło znowu niżej, drugie pozostawało na tym samym poziomie. I z tego drugiego, ktoś w ich stronę człapał. Doug spojrzał na Majora czekając jego decyzji, po czym sam zaczął się rozglądać za wnęką w której mógłby się przyczaić i zaatakować z zaskoczenia. Baker kiwnął głową, po czym nieco się wycofał o parę kroków, jako tako skryty z kolei "Sosna"... zaatakował, gdy tylko zauważył przeciwnika w swoim polu widzenia, próbując go zdzielić brutalnie w kark i ogłuszyć. Kobieta. Brzydka, z zepsutymi zębami i obwisłymi cyckami, niosła w obu rękach jakieś duże liście i kwiaty… a jak jej najemnik przywalił w kark, padła bezwładnie w przód, gębą prosto na twarde podłoże. Liście po kilku chwilach zalała jej krew. Sosnowsky kucnął sprawdzając czy jeszcze dycha. Żyła. Po czym przyjrzał się roślinom, oceniając czym właściwie one są. Kwiatami do ozdoby, jakimś pożywieniem czy może ziołami? Trudno było to jednak jednoznacznie stwierdzić, ale z tego na jakim poziomie była ta banda, w dekoracje kwiatowe raczej nikt tu się nie bawił? Chociaż kij tam ich wie… Major zerknął raz w jedną, raz w drugą odnogę. - Co robimy? Pomysł? - Szepnął. - To dowódcy nie są tu od pomysłów?- spytał ironicznie Bloody - Czasem robią ten błąd, że pytają innych o radę - Odparł równie ironicznie Major. - Nie wiem na jaki przebłysk geniuszu liczysz. Sam zadecyduj czy lepiej się dzielić, czy lepiej razem iść w któryś korytarz. I tak pchamy się w ciemno.- podsumował krótko Sosnowsky zalepiając usta staruchy taśmą klejącą i krępując jej kończyny linką. Spojrzał na Majora dodając.-Co za różnica gdzie pójdziemy? Więc Major zdecydował. "Sosna" miał iść sam, skąd przyszło babsko, on z Kaaiem schodzili niżej… Co Dougowi specjalnie nie przeszkadzało. Przynajmniej nie będzie się musiał martwić, że ktoś inny zdradzi jego obecność. Sosnowsky ruszył więc korytarzem, którym przyszło babsko ostrożnie się skradając. Po paru chwilach dotarł do końca tunelu, i znalazł się w dziwacznej sytuacji. Tunel bowiem kończył się mocnym spadem w przeogromnej jaskini, pełnej ognisk i tubylców. Tych ostatnich było tu zaś zdecydowanie chyba ze trzy tuziny. Kręcili się tu i tam, siedzieli przy ogniskach. Doug schował się za jakąś skałką, i przez chwilę obserwował teren pod sobą. Liczył ilu tu jest wojowników i rozglądał się za dwiema ważnymi dla niego sprawami.Kim i przejściem prowadzącym dalej. Długo jednak się przyglądać nie zdołał. W jego stronę zaczęło bowiem się nagle spokojnie wspinać dwóch wojowników z dzidami, a z tego, iż szli sobie spokojnie, można chyba było wywnioskować, iż go jeszcze nie zauważyli, a jedynie pechowo obrali sobie akurat tą drogę… a jakby tego było mało, w przeogromnej jaskini “skądś” zjawiło się jeszcze więcej i więcej tubylców, zarówno mężczyzn, kobiet, jak i dzieci. Cała ta chołota wylała się gdzieś z jakiegoś bocznego najprawdopodobniej wejścia, wypełniając sobą dodatkowo teren. I wtedy ponownie rozbrzmiały rytmicznie jakieś cholerne bębny dochodzące z jaskini którą obserwował. Coś się szykowało prosto pod nosem “Sosny”. Typków było zdecydowanie więcej niż nabojów w magazynku kałacha. Zdecydowanie więcej niż amunicji we wszystkich magazynkach jakie miał przy sobie. Doug zerknął więc za siebie… na wyjście którym to wszedł. I ocenił czy zdoła się nim wycofać, zanim zostanie dostrzeżony. Ostatecznie postanowił zaryzykować ewakuację z tego miejsca. Lepiej być bowiem zauważonym i mieć drogę ucieczki, niż nadal być niewidocznym, ale odciętym od drogi ewakuacji i skazanym na nieuchronne wykrycie. Doug trzymając kałacha w dłoni ruszył więc z powrotem, by następnie dołączyć do majora i jego wesołej kompanii wraz z niezbyt wesołym raportem. Zatrzymał się jednak w pół kroku, gdy w jaskini oprócz bębnów rozbrzmiały również okrzyki… radości? Wiwaty? Zerknął raz jeszcze za siebie… dwaj wojownicy, idący w jego stronę, zatrzymali się w połowie drogi, sami obserwując spektakl. Doug postanowił więc zaryzykować o parę sekund, i sam również obserwował. Skądś-tam wniesiono na ramionach innych jakiegoś wojownika. Chyba był nieprzytomny… zaniesiono go w centralne miejsce jaskini, gdzie dopiero teraz najemnik zauważył coś, co mogło przypominać jakiś cholerny ołtarz. I oczywiście zjawił się i mistrz ceremonii, jakiś wódz albo szaman, albo inne gówno. Ułożyli typka na kamieniu, wśród bicia bębnów, radości innych, ich okrzyków. Coś mu chyba podali, bo się ocknął, po czym zaczął wrzeszczeć, ale wszystkie kończyny miał przytrzymywane… a mamroczący coś po swojemu dyrygent tego wariatkowa, po kilku dłuższych sekundach, wpieprzył kamienny sztylet w tors wrzeszczącego w agonii nieszczęśnika, po czym wykroił mu serce. A jakby tego było mało, po chwili je nadgryzł wśród radochy tych wszystkich popaprańców, podał jakiemuś wojownikowi, który również się posilił, ten następnemu, ten następnemu… a wszyscy kurwa wiwatowali, jak na rozdaniu Oskarów. Sceny te były znajome blondynowi… w końcu oglądał drugiego “Indianę Jonesa”. I ta scena przypominała mu rytuał Kali z tego filmu. Tyle że na żywo. Miał jednak nadzieję, że Kim nie będą kroić w następnej kolejności. W końcu lekarka nie miała w sobie serca wojownika. Na razie zatrzymał się czekając na to co będzie dalej sprawdzając czy pod ręka ma granaty dymne. I wtedy ją wnieśli. Rozpoznał ją z 30 metrów od razu, taką drobną, bladą, nagą i pokrwawioną. Również była nieprzytomna, niesiona w kierunku kamienia, skąd niedbale - niczym jakieś ścierwo - ściągano zwłoki poprzedniej ofiary. Tłumy wiwatowały wśród bębnów, a wszystko było już tak głośne, iż podziemia zdawały się aż nieco drżeć od tego apogeum szaleństwa. -Majorze… właśnie ją znalazłem. Ściągnijcie kawalerię na moją pozycję… a i artylerię też.- Doug spróbował się skontaktować z przełożonym mając nadzieję, że jaskinie nie spowodują wystarczająco dużo zakłóceń, by odciąć ich łączność. Po czym ruszył ostrożnie w kierunku skały, której bezpieczny cień opuścił. Obserwował przy tym sytuację, zamierzając wkroczyć do akcji… w ostatniej chwili. I miał nadzieję, że do tego czasu nie będzie jedynym frajerem w tej jaskini.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
15-08-2019, 06:38 | #193 |
Reputacja: 1 | Jeep ruszył w noc, ku pamiętnemu wzgórzu ze znajdującym się w nim statkiem kosmicznym obcej cywilizacji, celem ewentualnego ratunku Cooke… Ostatnio edytowane przez Obca : 15-08-2019 o 06:44. |
15-08-2019, 06:43 | #194 |
Reputacja: 1 | Hana złapała za karabin T i szybko znalazła się koło chinki gotowa do dołączenia do ostrzału, chociaż wolała zobaczyć co wywołało taką reakcję… i wolała tego nie widzieć. Wszystkiego. Ledwie bowiem znalazła się obok Lien, wśród dziwnego odgłosu, jakby ładowanej, wchodzącej na wyższe obroty prądnicy, w korytarzu coś wystrzeliło, mocno, jasno, dosyć szerokim strumieniem, wśród jazgotu owego wyładowania. Jakiś gruby promień trafił biedną Mei prosto w tors, a ta krzyknęła. Nie, nie było krwi. Ale ciało Chinki w większości wprost wyparowało, tam gdzie oberwała owym wyładowaniem. Potworna, mordercza energia, doprowadziła do dezintegracji wszystkiego co spotkała na swej drodze. W dużej części karabin, ręce kobiety, jej tors, wszystko zostało jak spalone w mgnieniu oka, po prostu zniknęło, a martwa już Mei Lien osunęła się wzdłuż ściany z ogromną dziurą na wylot w swoim ciele. |
18-08-2019, 21:12 | #195 |
Reputacja: 1 | Szumy w komunikatorze najemnika nie napawały jednak optymizmem… był więc sam, i cholera wie, jak długo to potrwa, a Kim czasu nie miała. Wśród nieustającego zawodzenia i bębnów dzikusów, blondyneczkę ułożono już na ofiarnym kamieniu, i podano jej jakieś gównieko na ocknięcie. Jej krzyki przerażenia, gdy wiła się niczym szalona na kilka chwil przed śmiercią, przebiły nawet wszelkie inne, obecnie panujące odgłosy. - I tyle warte było wsparcie, na które marnowałem swój czas... gówno warte.- warknął Doug zakładając maskę gazową. I szykując się do biegu. Plan był prosty. Rzucać na prawo i lewo granaty podążając w kierunku Kim, zastrzelić każdego kto stanie mu na drodze. Plan prosty… ale Sosna liczył, że eksplozje połączone z dymem i gazem łzawiącym spotęgowane naturalnym echem jaskini wywołają wystarczająco duże zamieszanie i chaos, by pozwolić mu dopaść do Kim… i uciec z nią. Pierwszy poleciał granat odłamkowy… w największą grupę facetów z dzidami. Po chwili granat gazowy. Potrzebował chaosu i paniki, aby przeżyć. Najpierw solidnie pieprznęło solidnie, posyłając na wszystkie strony jaskini trzech typków(i ich kawałki), przy okazji raniąc odłamkami kolejnych kilku. Wszystko w jaskini zamarło, i zrobiło się niezwykle cicho. Nawet wrzeszcząca Kim się przymknęła. Po sekundzie jednak, syk i drobinka dymu, oraz gaz, przez który kilkanaście osób zaczęło się krztusić i pluć, poruszył już plemię. Rozległy się wrzaski nie tylko bólu i paniki, co i chyba jakieś nawoływania i próby zapanowania nad tłumem dzikusów. Wiele osób rzuciło się do ucieczki, wielu jednak wojowników zaczęło się rozglądać za przyczyną takiego zajścia. Póki co, przez te trzy sekundy, Sosnkowskiego jeszcze nie zauważyli. Bloody ruszył na nich strzelając z kałacha serią, a gdy ci padli na ziemię nieźle poszatkowani posłał granata z gazem łzawiącym w kierunku najbliższej licznej grupki facetów z dzidami. Doug wywołał niezłe zamieszanie, wykończył przynajmniej z 10 dzikusów, kolejnych 20 ogłupił i zmieszał, ale samotna walka z setką tubylców była raczej z tych samobójczych… Wódz/Szaman/największe ścierwo z tej bandy, widząc co się dzieje, ryknął na swoich wojowników, by ci zapewne pozbierali się do kupy i przestali padać jak muchy. Tuż obok ciała Douga przecięła powietrze pierwsza niecelnie rzucona dzida i wystrzelona strzała. Tubylcy powoli zbierali się do kupy z pierwszego szoku i zaskoczenia, a on tkwił tam samotnie, oddalony o mocne 10 metrów od Kim i jej oprawców, właściwie to już praktycznie otoczony wrogami. Co jednak specjalnie nie przeraziło Douga, w końcu spodziewał się że łatwo nie będzie. A i nadal miał granaty. W tym jeden łzawiący, który rzucił przed siebie by utorować sobie drogę do Kim. Granat zapełnił niewielki obszar odrobiną dymu, który szybko doprowadził do duszenia się i krztuszenia, znajdujących w jego obszarze, osób. Najemnik mógł popędzić przed siebie, prosto do Kimberlee. Co też i zrobił, bo taki miał plan… zrobić zamieszanie, porwać Kim i zwiewać z tego miejsca nie czekając, aż wrogowie zdołają się w pełni przegrupować. “Sosna” biegł w chmurę gazową, po drodze natrafiając na dwóch krztuszących i duszących się tubylców wykorzystując impet pędu i rozpychając się brutalnie w drodze do celu kątem oka widział również, jak ten ich cały Wódz gdzieś spieprza… i w końcu stanął przy Kim. Dziewczyna leżała, gdzie leżała wcześniej, znowu nieprzytomna, oddychając chrapliwie pewnie od gazu. Była w naprawdę kiepskim stanie, cała poobijana, posiniaczona, pokrwawiona, naga. W sumie to było dosyć problematyczne, jak ją teraz zabrać ze sobą. Były bowiem pewne sprawy, które wszystko mocno komplikowały. Gaz za kilka chwil się ulotni, Doug będzie więc na widoku. Jak wybiegnie już teraz z gazu, to wybiegnie z Kim w rękach, jak więc strzelać do stojących dzikusów na drodze. No chyba, że przerzuci ją sobie przez jedno ramię, i dociąży dodatkowo, oprócz plecaka wypchanego sprzętem na tą akcję, ale w sumie to i tak był kiepski pomysł… a właśnie, sprzęt w plecaku… Z braku czasu Doug nie bawił się w subtelności. Wyjął i doczepił do pasa granat z plecaka, obwiązał razem dłonie dziewczyny taśmą klejącą i następnie pospiesznie zawiesił ją na swoim karku niczym plecak. Dla lepszego utrzymania, obwiązał siebie i ją w pasie liną. I tak ją mając zabezpieczoną ruszył w drogę powrotną jak najszybciej. Pozostały mu dwa granaty, a potem… kałasz oraz obrzyn na koniec. Oby to wystarczyło do ucieczki. Po wyjściu z chmury gazu, z Kim-plecakiem na sobie, Doug zauważył po swojej prawej trzech dzikusów z dzidami, po lewej zaś… dwóch nadbiegających ku niemu najemników?? Granat w dłoń i czekał przez chwilę acz znajdą się wystarczająco blisko, by wszyscy dzikusy znaleźli się w polu rażenia kolejnego granatu łzawiącego. Dopiero wtedy Healy posłał im kolejną wybuchową przesyłkę. Kolejnych trzech dzikusów zostało potraktowanych gazem, przez co pojawiła się druga chmura na kilka metrów, przesłaniająca nieco i pole widzenia. W tym czasie Peter i David znaleźli się przy Dougu, po drodze wykańczając kilku tubylców. - Kim!! - Wrzasnął “Bear” na widok przywiązanej do pleców Douga nieprzytomnej lekarki, wiszącej niczym jakiś baleron - Kurwa Sosnowski co ty z nią robisz?! - Tańczę walca! - warknął Doug i krzyknął.- A co nimi miałbym robić?! Ratuję jej życie. - Nie gadaj, tylko go osłaniaj - rzucił Peter, strzelając po raz kolejny. Curran poranił z pistoletu kolejnego, wnerwiającego tubylca, “Bear” również go ostrzelał… ale sukinkot wciąż żył! Co prawda leżał na ziemi i zalewał się krwią z licznych dziur, ale żył! Obaj mężczyźni spojrzeli na sekundę po siebie, po czym na swoje pistolety. Dzikusy były tak jakby częściowo odporne na zwykłe 9mm, i tu trzeba większej artylerii żeby ich skutecznie powstrzymywać? W wielkiej jaskini wydarzyły się dwie nowe rzeczy: Po pierwsze, na jednej z półek skalnych, jakieś pięć metrów nad ziemią, pojawił się rozglądający Major wraz z Kaaiem, będąc w końcu również w wielkiej jaskini. A w miejscu, którędy wcześniej tu wszedł Peter i “Bear”, stali teraz van Straten i “Zapałka”. Do tego wszystkiego, w jaskini zaczął się ktoś wydzierać (pewnie ten ich cały “Wódz”), a po chwili… rozległo się darcie już wielu gardeł. Z najdalszych zakamarków tych cholernych jam, wypadły dwie grupy tubylczych wojowników, uzbrojonych w dzidy, łuki i toporki, pędząc z mordem w oczach. Bez chwili wahania Peter odbezpieczył granat dymny i rzucił w grupę biegnącą z lewej strony. - Bear, odłamkowym! W tamtych! - Wskazał drugą grupę. Sosnowsky nie mieszał się w tą całą akcję i poruszając wraz przyczepioną dziewczyną sięgnął po obrzyna. Kierował się do wyjścia, by jak najszybciej wynieść ją z tego miejsca. Nie miał wszak powodu by narażać jej, jakimiś głupimi brawurowymi akcjami. Miał bowiem wrażenie, że wykorzystał pulę farta przysługującego mu na ten dzień. Niech inni kozaczą. Granat dymny, rzucony przez Petera, skutecznie wywołał spore zamieszanie wśród nadbiegających dzikusów, na chwilę ich zwalniając. Odłamkowy z kolei, rzucony naprawdę daleko przez tego mięśniaka "Beara", wylądował tam gdzie powinien, czyli prosto pod nogami drugiej pędzącej grupy tubylców. Eksplozja zaskoczyła ich kompletnie, rozrywając na strzępy, i rzucając w boki pięcioma z nich. Szósty miał nieco szczęścia, i choć nie zginął, to i tak był wystarczająco poraniony, by leżeć na ziemi i zawodzić z bólu. No ale nadal było tych pierwszych trzech, ponad głowami których David rzucił granatem. Ci nadal deptali trzem uciekającym najemnikom po piętach, robiąc użytek z dzid i łuku… niecelnie. Doug, Peter i Bear zaczęli się wspinać po stromiźnie w górę, by opuścić jaskinię, by dostać się do tunelu, skąd wcześniej przyszedł ten pierwszy z nich… Major i "Zapałka" na półce skalnej otwarli ogień do goniącej trójki dzikusów. Dowódca wpakował 3 pociski w pierwszego wojownika, a po chwili i kolejne 3 w drugiego. Kaai oddał z kolei 2 pojedyncze strzały, eliminując ostatniego z będących najbliżej "uciekinierów" wrogów. Doug, Peter i "Bear" mogli się wspinać bez bezpośredniego zagrożenia… jeśli nie liczyć dzikusów oddalonych o jakieś 20 metrów od nich, którzy w końcu pozbierali się do kupy po potraktowaniu granatem dymnym. Sosnowsky ruszył uparcie naprzód do wyjścia z jaskini, do wyjścia na powierzchnię gotów potraktować z obrzyna każdego dzikusa, który stanie mu na drodze. Osłaniający go Peter schował rewolwer i sięgnął po sztucer. Strzelił do pierwszego tubylca, jaki ruszył ich śladem, a potem cofnął się o parę kroków. Ustrzelił jednego, choć chyba nie śmiertelnie… a Doug wiał już tunelami, aż prawie go nie było widać. - Czekaj kurwa mać! - Krzyczał pędzący za blondynem murzyn. Ale "Sosna" miał w tej chwili inne rzeczy na głowie, niż czekanie. Na jego drodze pojawiła się wrzeszcząca, uzbrojona w sztylet dzikuska, pędząca prosto na niego… I Sosna strzelił do niej z obrzyna. Szybko i bez namysłu. Bądź co bądź na wojnie jest równouprawnienie. A baba sama się o to prosiła. Peter strzelił do kolejnego tubylca, po czym pobiegł za "Bearem", by po kilku krokach obrócić się i po raz kolejny strzelił. W planach miał ciąg dalszy ucieczki. Nie zamierzał samotnie stawiać czoła całej hordzie dzikusów. Doug posłał naprzykrzającą się babę na pobliską scianę, przerabiając ją po części na malowidła skalne, siłą ogniową obrzyna… Peter ustrzelił kolejnego ze ścigającej ich bandy. "Bear" jedynie przeklinał siarczyście pod nosem, od czasu do czasu również gdzieś tam strzelając w tył, dobrze że chociaż się pilnował odnośnie sierżanta, będącego ostatnim w szeregu. Uciekali na powierzchnię, zostawiając jednak za sobą resztę oddziału. Dosyć kontrowersyjne posunięcie… i w końcu wyszli z tych kolejnych jaskiń, prosto w upalną noc, ciężko dysząc po biegu. Za kilka chwil będą tu mieli liczne, wrogie towarzystwo, co robić. - Co… gdzie.. reszta? - zapytał Doug przeładowując obrzyna, a następnie zsunął z siebie Kim.-Ktoś musi ją zabrać do obozu, reszta.. zawracamy po zagubionych. - Bear, zabierz ją. Dot jej pomoże. Już! - polecił Peter. - Major i "Zapałka" byli w jaskini, ale przy innym wyjściu - dodał obserwując wejście do jaskini. - Kim… Kim… - Czarnoskóry najemnik delikatnie dotykał paluchami twarzy nieprzytomnej kobiety, klęcząc przy niej chyba w małym szoku. - Chcesz jej pomóc, to ją stąd zabierz. Na całą tę dramę przyjdzie czas, gdy już będziecie z dala od wrzeszczących kanibali.- burknął Doug za nic mając uczucia kompana. Bo i też nie miał kiedy znaleźć sobie na to czasu. A w tunelach jaskiń coś się zaczęło dziać. Krzyki, strzały, eksplozje(??), nawoływanie i przeklinanie po angielsku… - Idziemy po nich - powiedział Peter. - Tak.- stwierdził krótko Sosnowsky. A wtedy w wejściu do jaskini ukazały się jakieś sylwetki… Peter i Doug wycelowali, kładąc palce na spustach. Ciężki oddech, oddech, sylwetki nieco bardziej wyraźne, już za chwilę… Kaai i van Straten, ciągnący po ziemi, za jego szelki z oporządzenia, "Zapałkę". Najemnik miał wbite dwie strzały w korpus. Major, dający susy jako ostatni, walący ile fabryka jego M4 dała w głąb jaskini, nie tam żadnymi potrójnymi pociskami, a długimi seriami. Pojedyncze dzidy i włócznie, przecinające powietrze… - Zaraz tu będą! - Wrzasnął zakrwawiony na twarzy Marcus Kaai. Byli już praktycznie z rannym obok obu sierżantów. - Kto ma jeszcze granaty odłamkowe? - rzucił Peter, równocześnie strzelając w głąb korytarza. Co prawda napastników jeszcze nie było widać, ale była szansa, że ktoś oberwie. - Przydałby się miotacz ognia…- mruknął do siebie Doug, kucając obok wyjścia i szykując się do salwy z AK, jak tylko coś uzbrojone się pojawi w polu widzenia.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
19-08-2019, 19:05 | #196 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Wyspa, noc. Ucieczka z Ufo nie przyniosła już żadnych nowych (i przykrych) niespodzianek. Zapakowano się w jeepa i ruszono na pełnym gazie, byle jak najdalej od kosmicznego spodka, i cholernego, przeklętego robota. Ryo zemdlał w trakcie jazdy, jednak żył… Stan Cooke pozostawał bez zmian, nadal była nieprzytomna, chociaż jej puls był jakby odrobinę mocniejszy. Robot nie wyszedł na zewnątrz, był za duży by zmieścić się małym włazem, którym można było wchodzić i wychodzić ze statku... ~ Najemnicy zgotowali prawdziwą masakrę wybiegającym z jaskiń tubylcom. Grad kul różnego kalibru, a do tego i parę granatów, wprost rozszarpało kilkunastu z nich, oraz poraniło drugie tyle. Nikt więcej nie wystawił nogi poza jamy, można więc było więc wracać… Wyspa, noc, obóz. - A ty gdzie?? - Spytał Chelimo. - Wynoszę się stąd - Odparł stojący przy quadzie Woods - A ty nie próbuj mnie powstrzymać! - “Zaopatrzeniowiec” uniósł swój karabin w górę, mierząc do oddalonego o pięć kroków Marco. Ten z kolei, swoją broń długą miał co prawda w dłoniach, ale wycelowaną w ziemię. - Nie rób głupot - Odezwał się nieco łagodniejszym tonem Pionier - Sam tu zginiesz, a mamy zakaz prywatnych misji... - Mam to w dupie! - Odwarknął Woods. - Ale... - Ja muszę! - Tym razem już Alan krzyknął. Wtedy zbliżyła się do nich Sarah. Kobieta w prawej dłoni trzymała swój kowbojski kapelusz… - Co tu się dzieje? - Spytała, przyglądając podejrzliwie Woodsowi. Płomienie z ognisk oświetlały słabo twarze całej trójki, wywołując na nich co pewien czas dziwne cienie. - Odjeżdżam! I nikt mnie nie powstrzyma! - Woods nadal celował w Chelimo, od czasu do czasu zerkając na Sarah. - Nie sądzę - Odparła spokojnie kobieta, po czym wypuściła kapelusz z dłoni, który swobodnie opadł na ziemię. Elsworth miała w dłoni rewolwer, z którego wycelowała w Woodsa. - Ty su... - Warknął Alan, i rozległ się strzał. Pierwszy, drugi, trzeci, czwarty… szósty. Cała kanonada. Strzelali wszyscy troje. ~ Ciało Kimberlee wyglądało wstrząsająco. U prawej dłoni brakowało jej dwóch najmniejszych palców, wyrwanych, odciętych, lub odgryzionych… miała masę siniaków, zadrapań, śladów zębów, dwa miejsca, gdzie nawet miała nieco odgryzionego ciała. Powyrywane włosy, ślady wielu razów na twarzy. Krew na udach świadczyła z kolei najprawdopodobniej o gwałcie… i coś było z jej karkiem, z lewej strony coś wystawało przez napiętą skórę, jakby czegoś było tam za dużo, lub nie tak, jak powinno być. Dorothy musiała wielokrotnie wychodzić z namiotu i zaczerpnąć powietrza, oraz zapalić, zapalić, zapalić… przy Kim siedział “Bear”, nie odstępując jej na krok. Zmęczony, brudny, nieco pokrwawiony. Wpatrywał się w nieprzytomną i cicho płakał… ~ Kurt Ellison "Zapałka" zginął jeszcze w jaskiniach. Dwie prymitywne strzały w torsie okazały się śmiertelne, zabijając go na miejscu. Mei Lien zginęła zabita przez pozaziemskiego robota. Ryotaro stracił lewą rękę ratując Hanę. Sarah Elsworth została zastrzelona przez Woodsa. Jedna kula w pierś, jedna prosto w czoło. Zginęła jeszcze nim jej ciało trzasnęło bezwładnie o ziemię. W kamizelce kuloodpornej Woodsa ugrzęzły 2 pociski rewolweru, oba nie przeszły. Ale oprócz nich, w torsie Alana tkwiły i dwie kule karabinowe. “Zaopatrzeniowca” zabił Chelimo. ~ - To wszystko twoja wina!! - Wrzeszczał David, pędząc przez obóz niczym furiat prosto do Douga. Ludzie byli zbyt zmęczeni i zbyt otępiali tym co zaszło, by zareagować od razu. - To ty jej złamałeś kark skurwysynu!! - “Bear” był już prawie przy “Sośnie”. Ten drugi poderwał się z miejsca, zaciskając pięści. Był gotowy na walkę. Ale nie na pistolet, wymierzony w jego tors. Trzy strzały. - Nieeeee!!!! - Wrzeszczał Major, biegnąc z karabinem w łapach. - Majorze - Szepnął “Bear”, spoglądając na dowódcę obojętnym wzrokiem, i przykładając sobie pistolet do skroni. Wystrzał. Kolejne dwa ciała w obozie. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=WVW_6-VE-uU&list=LL3kNDnSt77Puy2umV-_HWbA&index=28[/MEDIA] Kim wyglądała jakby spała. Jej twarz była jednak bardzo pobladła… i koc, którym była przykryta, miał dużą wypukłość w okolicy jej lewej piersi. Gdy odsłonięto koc, oczom obserwatora ukazał się okropny widok. Dziewczyna miała wbity prosto w serce wojskowy nóż aż do rękojeści. Akt miłosierdzia Davida dla całkowicie sparaliżowanej, zniszczonej psychicznie i fizycznie dziewczyny. Major siedział na jakiejś skrzyni w kuchni polowej. Pił Whisky prosto z flaszki, palił, pocierał nerwowo głowę dłonią, wpatrywał się w ziemię. Po jego policzkach płynęły łzy. Collins zaszył się w namiocie. Honzo siedział mocno ściskając karabin w dłoniach, tępo wpatrując się w dogasające ognisko. Peter i van Straten grzebali ciała poza obozem. Wiele ciał. Myśliwy nie odzywał się ani słowem. Chelimo trzymał się za kolana, i bujał w przód i tył. - Ja chcę do domu, ja chcę do domu... - Powtarzał w kółko. Ryo przeniósł się z namiotu ambulatoryjnego, do namiotu Hany. Nadal był strasznie blady i osłabiony, kroplówki do jakich był podłączony, powoli chyba jednak działały. Uśmiechnął się do pilotki. Kaai ostrzył noże, rozglądając się dziwnym wzrokiem po obozie. Dot na skraju załamania nerwowego zamknęła się w swoim namiocie. Z przeładowanym i odbezpieczonym pistoletem. ~ Wschodziło właśnie słońce. O wiele mocniejsza niż kiedykolwiek do tej pory, krwista łuna rozświetliła wyspę. Wyspę - koszmar. .
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
20-08-2019, 18:00 | #197 |
Reputacja: 1 | Zadziwiające jak kiedy już człowiek myśli, że nic gorszego nie może się stać nagle wszechświat udowadnia ci że może. Nie dość że stracili nowego sprzymierzeńca, Miyazaki stracił rękę. Zoolożka i zaopatrzeniowiec wdali się w pojedynek na broń i oboje zginęli od kul. |
29-08-2019, 18:56 | #198 |
Administrator Reputacja: 1 | Wszystko się posypało... w sposób jakiego Peter nie spodziewał się w najgorszych nawet koszmarach. Ciekawa acz w teorii dość zwyczajna wyprawa już po paru godzinach okazała się być pełna groźnych niespodzianek, a teraz przekształciła się w prawdziwy horror. I żeby chociaż przyczynili się do tego wszystkiego tubylcy, dinozaury, czy inne zmutowane paskudztwo... Ale niestety ci pierwsi mieli niewielki udział w tragedii, chociaż nie da się ukryć, że w pewnym sensie zapoczątkowali lawinę śmierci. Ze śmiercią Peter miał do czynienia wcześniej, ale w tym przypadku nie chodziło o normalną śmierć. Amantes amentes, powiadano, ale Alan i "Bear" całkiem oszaleli. Ale czy można było przewidzieć taką, a nie inną ich reakcję? W każdym razie Peter tego nie wiedział. - Czy budowałeś kiedyś tratwę? - Peter zwrócił się do Van Stratena, gdy trzecie ciało w worku znalazło się w ziemi. - Nie, nie zdarzyło się - odparł krótko Tropiciel, w milczeniu przeżegnał się nad chowanym ciałem, po czym zaczął je zasypywać. - A masz jakiś pomysł na coś, co pływa i co da się zrobić w naszych warunkach? - Peter machnął łopatą i sypnął na ciało kolejną porcję ziemi. - Pytasz niewłaściwą osobę - stwierdził van Straten, nie przerywając pracy. Peter był, delikatnie mówiąc, rozczarowany. Miał nadzieję, że doświadczony tropiciel potrafi sobie radzić w każdych warunkach... ale, najwyraźniej, nie miał racji. Pozostało zatem, po skończeniu tego zajęcia, porozmawiać z Collinsem. A nuż inżynier coś wymyśli. * * * Collins, jak się okazało, spał snem siedmiu braci śpiących, a że Peter doszedł do wniosku, że każdy ma prawo w taki czy inny sposób odreagować trudy dnia. Dlatego też Curran zostawił w spokoju śpiącego inżyniera, a że major chwilowo był... zajęty, sierżant poczuł się zobowiązany do przejęcia, chwilowo, wojskowej władzy w obozie. Sprawdzenie wart, sprawdzenie stanu rannej, ponowne obejście obozu... i można było na chwilę usiąść i pomyśleć. Może to zmęczenie spowodowało, iż nie wpadł na żaden możliwy do zrealizowania sposób opuszczenia wyspy. Prócz tratwy, oczywiście, bowiem pomysł z ponownym wykorzystaniem barki, nawet wybebeszonej ze wszystkiego, do gołego kadłuba, stale był poza zakresem jego możliwości. Co prawda piramidy budowano z bloków o wadze kilku dziesiątków ton, ale Peter nie dysponował setkami niewolników, a te kilka koni, które kryją się pod maskami dżipów, mogły nie wystarczyć. Po chwili Peter wstał, dorzucił do ognia i poszedł się umyć. Po powrocie zjadł coś, potem zastąpił jednego z wartowników. |
06-09-2019, 09:39 | #199 |
Reputacja: 1 | Baker w końcu jakoś pozbierał się do kupy. Wypił nieco alkoholu, parę razy zapalił, i w końcu znowu był na chodzie, znowu był sobą, znowu był tym samym sukinsynem, z jakim mieli do czynienia przez kilka ostatnich dni… |
09-09-2019, 11:08 | #200 |
Administrator Reputacja: 1 | Dwaj zmotoryzowani mężczyźni ruszyli ponownie w dżunglę, by sprawdzić co ewentualnie szykują tubylcy. Jak wspominał Peter, bębny mogły oznaczać opłakiwanie poległych, albo i wojenne poruszenie, w celu pomsty za owych poległych. Tego jeszcze nie wiedzieli, i być może dowiedzą się co i jak przy owym zwiadzie, albo nie dowiedzą się nic, albo zginą w trakcie… los pokaże. Gdzieś po trzech kwadransach podróży przez zieleninę, przyszedł w końcu moment, by choć na chwilę odpocząć, oraz by dalszą drogę odbyć już na piechotę, bez zwracania na siebie uwagi wszystkiego żywego w promieniu kilometra, odgłosami quadów. Van Straten, siedząc na swoim pojeździe o zgaszonym już silniku, napił się wody z manierki, i otarł pot z czoła pod kapeluszem. Spojrzał w kierunku, skąd dochodziły odgłosy bębnów. - Jeszcze jakieś pół godziny spacerku... - powiedział. - Powinni być bardzo zajęci swoimi sprawami - z cieniem ironii w głosie odparł Peter, po czym również się napił. - Przy odrobinie szczęścia podejdziemy na tyle blisko, bez zwracania na siebie uwagi, że się domyślimy, co planują. - Oby. - Myśliwy zszedł z quada, po czym chwycił swoją broń długą w obie dłonie. Chyba był gotowy… Peter 'ozdobił' sobie twarz paroma mazgnięciami farby kamuflującej, założył plecak z granatami i, chwyciwszy w dłonie sztucer ruszył za Van Stratenem. Ruszyli więc pieszo w dżunglę, w kierunku siedziby pieprzonych tubylców, ku odgłosom ich prymitywnych instrumentów… za każdym krzakiem mógł się czaić dzikus gotowy ich zabić, z każdym metrem ryzykowali życiem. Gdzieś po kwadransie nerwówki van Straten zamarł nagle w pół kroku, po czym tak zastygł, jakby był jakimś pierniczonym posągiem. Czy on coś zauważył, albo nasłuchiwał?? Peter nadstawił uszu, zastanawiając się co takiego usłyszał van Straten. - Na ziemię - Syknął w końcu Tropiciel, po czym sam najpierw ukucnął, a w końcu i padł całkiem do parteru wśród trawy, a Peter natychmiast poszedł w jego ślady.. Przez dżunglę przebijało się coś masywnego, obalające nawet na swej drodze drzewa. Duży i wredny Dinozaur? Nie, jednak nie. Oczom obu mężczyzn ukazał się po chwili dziwaczny, dwunożny… robot?? pędzący przez gąszcz w kierunku bębnów. - Ki diabeł? - wyszeptał Peter, gdy robot zniknął mu z oczu. - Nie lubi bębnów, czy też dzikusy mają mechanicznego sojusznika? - Collins mi opowiadał o takim robocie-pająku, jak byli potajemnie odwiedzić Ufo, tej samej nocy gdy my odbijaliśmy panienkę Miles. Chcieli jakoś uzdrowić najemniczkę Cooke, której stan się pogorszył. Przebudzili te draństwo? - wyjaśnił van Straten szeptem, podczas gdy owy robot oddalał się, przebijając przez dżunglę. - A niech to diabli... - Peter był równie cichy. - Mam tylko nadzieję, że nie podobają mu się te bębny, bo jak się okaże, że tubylcy się skumali z robotem i potrafią nim kierować, to mamy przerąbane. Totalnie przerąbane... Idziemy? - spytaj po chwili, gdy robot zniknął im z oczu. - Prymitywne dzikusy skumały się z robotem z innego świata? Chyba ochujałeś. - Van Straten spojrzał krytycznie na Currana. - A z tego co mi Collins gadał, wydaje się, że to oni go jakoś wybudzili, być może leczeniem Cooke w tym latającym spodku. Dobra, idziemy… - Coś kiepskie było to leczenie - mruknął Peter, ruszając za Wenstonem. - Jak nagle zawróci, to go usłyszymy - dodał. Obaj mężczyźni podążyli więc za robotem w bezpiecznej odległości, sięgającej i nawet chyba 200 metrów. Przebijające się przez dżunglę ustrojstwo było głośne i tarasowało sobie często siłowo drogę, nie było więc możliwości stracić go gdzieś po drodze… spacerek za nietypowym osobnikiem trwał pół godziny. Na dodatek nie musieli zbytnio uważać na to, by nie hałasować. Gdy robot dotarł w końcu do jaskiń zamieszkiwanych przez tubylców… na jego ramieniu odezwał się jakiś szybkostrzelny karabin. Najwyraźniej maszyna właśnie ustrzeliła dzikusów wartujących blisko wejścia? Po chwili ponownie uczyniła to samo z kimś na skałach, a w końcu i weszła pod ziemię. Tam z kolei, rozległa się już cała kanonada, szybkostrzelne działko, plus coś większego, strzelającego pojedynczym ogniem. A do akompaniamentu wrzaski mężczyzn, kobiet i dzieci. Bębny wkrótce zamilkły. - Tyle chyba z teorii, że ten metalowy bydlak jest po stronie tutejszych - Stwierdził sucho Myśliwy. - Idziemy stąd, zanim dojdzie do wniosku, że dzikusy nie są tymi, którzy zakłócili jego spokój w UFO - odparł Peter, oderwawszy wzrok od wejścia do jaskini. - Nie ma co czekać, aż wyjdzie i zacznie się rozglądać za innymi ofiarami. - Ruszył w stronę quadów. Van Straten zaś, bez zbędnych komentarzy, za nim… Meldowanie o spotkaniu z robotem Peter pozostawił na osobiste spotkanie z majorem. Kto wie, czy robot czasem nie mógł podsłuchiwać ich rozmów. Ostatnio edytowane przez Kerm : 09-09-2019 o 12:43. |