Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-11-2019, 09:40   #91
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jean już chciała coś powiedzieć do Lili, ale tylko minimalnie pokręciła głową. Czekali więc wszyscy na powrót zwiadowców…
I się doczekali… bo po 10 minutach...
- Znaleźliśmy dwanaście szkieletów… zebranych razem. Nie wiemy jak zginęli. - zameldowała Meyes na powitanie, gdy oboje wrócili przedzierając się przez krzaki.- Możliwe że gwałtownie, bo na niektórych kościach były wyraźne pęknięcia. Trupy są starożytne, pozostały kości jedynie. Ale ich sprzęt zachował jakość. Miecze były ostre, mimo temperatury i wilgotności tylko część szat przegniła, pergaminy też nie były uszkodzone. Ba… nawet ciecze w fiolkach nie wydawały się zepsute. Czymkolwiek są.
- Pokażcie gdzie - powiedziała van Erp. Zmiana tematu wcale nie oznaczała, że nie zamierzała dyskutować z J.R. o jej dziwny zachowaniu. Lili nie miała ochoty przeprowadzać tej rozmowy przy wszystkich.
- Magiczna broń, zapisane zaklęcia i mikstury leczenia - mruknął Kit, przypominając sobie parę wyszperanych w necie ciekawostek. - Prawdziwa kraina baśni. Ale widocznie ten ogród nie jest tak bezpieczny, jak byśmy chcieli.

To mogło być prawdą, więc wszyscy przemieszczali się z bronią w dłoniach szukając zagrożenia, którym w tym miejscu mogło być wszystko. Nawet drzewa…



Łatwo sobie było wyobrazić jak te drzewa porywają i zabijają nieostrożnych wędrowców. Zwłaszcza że pod niektórymi leżały kości.

Niemniej to zgromadzenie trupów, do których podążali AST, znajdowało się na brzegu uroczego jeziorka, jeden szkielet obok drugiego leżał grzecznie na ciepłej piaszczystej plaży. Sądząc po pozycjach w jakich leżały szkielety, ich śmierć była łagodna i bezbolesna.
Kit przyklęknął, chcąc sprawdzić, jakie obrażenia odnieśli leżący tu ludzie. Jeśli to byli ludzie. Bo chyba byli… jednakże jak zginęli, to już przekraczało wiedzę i doświadczenia Carsona.

Jean stała parę kroków obok, z giwerą w łapach, zabezpieczając teren…
- Może napili się wody, albo coś jest w tej wodzie, uważaj Kit - Powiedziała.
- Napili się i usnęli na wieki? Jakieś opary ich zabiły? - Kit na wszelki wypadek zamknął hełm. - A może poczęstowali się jakimiś rajskimi jabłuszkami? Albo syreny czy inne nimfy ich wykończyły... - wysunął kolejne, 'bajkowe' przypuszczenie. -Skoro są tu diablice i kobiety-węże...
- Wrzuć kilka kamyków, może wyjdzie jakaś syrena - zażartowała J.R.
- Nie dostrzegliśmy nic żywego w tym ogrodzie. Nic poza roślinami - zameldował Pearson siadając na brzegu.
Kit, nic nie mówiąc, podniósł niewielki kamień i rzucił go do wody… i nic się nie wydarzyło. Co sprawiło, że reszta drużyny AST rozluźniła się i rozsiadła, choć poza granicą plaży. Wydawało się więc, że rzeczywiście tu było bezpiecznie.
- Dobra ludzie, chwila przerwy. Ja pilnuję z tej strony, Ważniak tam - McAllister wskazała kierunek lufą broni - Gnaty w zasięgu łapy, obserwować też teren, no i trzymać się z dala od wody. Pikniku jednak nie będzie… - Wzruszyła ramionami, usiadła na jakimś pieńku, po czym ze swoich żelaznych racji wyciągnęła wysokoenergetyczny batonik, który powoli jadła, obserwując okolicę.
- Trzeba znaleźć stąd wyjście i wykonać misję. I jak najszybciej - Elizabeth poszła w ślady pozostałych i również wyciągnęła coś ze swoich racji żywnościowych.
- A o której misji mówimy? Zbieranie informacji? Wysadzenie zamku czy szukanie tego tam… levistosa?- zapytał mimochodem Guerra również się posilając.
- O wysadzeniu zamku. Zbieranie informacji było dodatkiem - wyjaśniła spokojnie Lili.
- Najwyraźniej nikt tu nie bierze tego zagrożenia na poważnie.- stwierdziła sucho Meyes.
- Tego zagrożenia? - Van Erp obrzuciła Metyskę badawczym spojrzeniem. - Tu wszystko jest dla nas zagrożeniem i wszystko biorę na poważnie. Dlatego chcę jak najszybciej załatwić sprawę wysadzenia tego cholernego zamku i wynieść się stąd jak najdalej.
- Nas i naszych planów wysadzenia zamku nikt nie uważa za zagrożenie - odparł Kit. - Wiedzą o tym i, najwyraźniej, mają to w nosie. Tych diabliczek było kilkanaście, żadna nawet nie kiwnęła palcem, by nam coś zrobić, a z tą przeklętą teleportacją mogłyby narobić wielu kłopotów. Może z tą Stygią to dobry pomysł?
- Gdyby kilka dni temu podczas naszej akcji w porcie pojawił się nagle jakiś chiński żołnierz i powiedział ci, że wie jak pokonać jego kompanów pilnujących tych mutantów, to też uwierzyłbyś mu tak łatwo? - Lili zadała to pytanie zupełnie neutralnym tonem.
BFG podrapał się dłonią po karku.
- No… jest w tym sens. A co Kurushimą? Jak jemu pomożemy? Nie jestem co prawda medykiem, ale cokolwiek mu zrobiono.. no nie wiem… chyba żadna operacja mu nie pomoże.
- Może któraś z tych fiolek... - Kit nie dokończył. - Uwierzyć od razu to pewnie nie - spojrzał na Lili. - Ale pewnie bym spróbował sprawdzić. Wrogowie naszych wrogów mogą być chwilowymi sojusznikami.
- Za duże ryzyko i za mało czasu Kit - Van Erp wzruszyła ramionami. - Pozostaje mieć nadzieję, że po zniszczeniu tego wszystkiego - zakreśliła ręką krąg nad głową. - Hatamoto odzyska przytomność.
- Jakoś w to wątpię. - ocenił Guerra spoglądając na leżącego mężczyznę.- Teraz to tylko balast, zwłaszcza że… wiemy w ogóle jak możemy wykonać naszą misję?
- To nie jest balast tylko nasz towarzysz- sierżant van Erp zmierzyła Handsome od stóp do głów. - Chyba ten łomot, który spuścił ci przeciwnik uszkodził nie tylko hełm.
Dominic podrapał się po karku i mruknął.- Po prostu nie mam złudzeń, że wysadzenie tego miejsca cudownie go uzdrowi. A w razie jakiekolwiek akcji bojowej, zostanie zabity pierwszy. Bo jest łatwym celem.
- Nie zostawimy Kurishimy tutaj. Koniec dyskusji- ucięła twardo Elizabeth. W tym czasie, przysłuchująca się wszystkiemu Jean wstała z miejsca. Spojrzała wrogo na Handsome.
- Udam, że tego wszystkiego nie słyszałam - Powiedziała zaciskając metalową łapę w pięść.
- A ty od tej pory będziesz pomagał w noszeniu Hamato, jasne?
-Jasne… to nasz genialny plan taktyczny?- spytał Dominic ponuro.- O ile dobrze pamiętam rannych odsyłało się zawsze na tyły, a nie ciągnęło ze sobą.
- Tylko, że tu nie ma tyłów i musimy zabrać go ze sobą - Lili dodała już spokojniej.
- A planujemy ruszyć w głąb terenów wroga i liczyć nie wiem na co… że nie będzie on… problemem? Że żołnierz, który musi być taszczony i ochraniany przez nas nie stanie się naszym słabym punktem widocznym na odległość dla każdego przeciwnika?- Guerra spojrzał na fiolki walające się przy trupach.-Carson ma nieco racji… lepiej zaryzykować z nimi. Może to i Hamato zabić, może i uratować… ale nas może zabić taki balast. Bo będziemy musieli go chronić, co znacznie ograniczy naszą mobilność.
- Zaszkodzić i tak mu nie zaszkodzą - dodał Kit. - A poza tym uważam, że powinniśmy zabrać parę tych drobiazgów. Może później uda się ustalić wiek, skład i takie tam...
Meyes, Pearson Collier i BFG przysłuchiwali się tej kłótni nie wtrącając się w nią. Meyes wydawała się skupiona na własnych myślach. Pearson i Collier zdawali sobie sprawę, że mają za krótki staż by wydawać opinię, a Dwight… cóż.. Dwight nie lubił się kłócić.
- Niby to jakieś sanktuarium czy coś w ten deseń - Lili podniosła jedną z fiolek i przyjrzała się etykiecie. Nń
Ta na którą trafiła zawierała tekst “venenum morabor” , co można było odczytać jako truciznę, lecz… dotyczyło spowolnienia jej? Może blokowała efekty trucizny… rozkładała jej działanie w czasie.
Kit wziął następną fiolkę i odczytał na głos kolejny napis.
- Gratia dei cattus
“Łaska kota? Dar gracji kociej?“ Nie była to klasyczna łacina, a raczej jej wynaturzenie co nieco utrudniało zrozumienie znaczenia za słowami. Niemniej było to coś lepszego niż testowanie na ślepo. Pozostali AST zaczęli zbierać fiolki przy zwłokach i zebrała się ich nieduża kupka. Van Erp musiała zaś odświeżyć swoje lekcje łaciny, bo ta tutaj była daleka od klasycznej wersji… raczej koślawa i pełna obcych naleciałości. Przez co nazwy które jej się udało przetłumaczyć z tej specyficznej odmiany łaciny przez Lili brzmiały dość kłopotliwie… mikstura uniesienia, mikstura pancernego uroku, mikstura zniknięcia, mikstura lotu, mikstura pośpiechu, mikstura bohaterstwa oraz mikstura uzdrawiania pośrednich ran (tych były dwie) i pomniejsze przywrócenia.

J.R. pilnowała okolicy, nie bawiąc się w zbieranie żadnych fiolek. Wyraźnie nad czymś główkowała, co można było chyba wywnioskować po jej nieco ściągniętych brewkach.
- Ja tam uważam, że to nie jest dobry pomysł, by eksperymentować na nieprzytomnym… - Burknęła pod nosem.
- Za dużo tego eksperymentowania zrobić nie możemy. Mamy w zasadzie po jednej buteleczce tych cieczy. Jeśli ktoś inny wypije to co mogłoby mu pomóc, to stracimy szansę. - oceniła Meyes przyglądając się miksturom. -Skoro włożyliśmy tyle wysiłku w zebranie i przetłumaczenie nazw toooo… co teraz z tym zrobimy?
- Niech zdecydują "eksperci" - McAllister kiwnęła głową w kierunku Lili i Kita.
- Mikstura lotu raczej się nie przyda - stwierdził Kit. - Przywrócenie do normalności? - zasugerował, z zauważalnym brakiem pewności.
- Pomniejsze przywrócenie - Lili zważyła w ręku fiolkę kręcą przy tym lekko głową. Zdjąwszy uprzednio rękawice odkorkowała flakonik. Przykucnęła przy nieprzytomnym Japończyku i unosząc nieco do góry głowę mężczyzny wlała mu zawartość do gardła.
Kurushima zaczął oddychać.. coraz głębiej nabierając powietrza. Otworzył powoli oczy i rozejrzał się.
- Gdzie… co… jak…?- zapytał z trudem.
- O kurwa! Podziałało!- Wrzasnęła uradowana Lili odrzucając pusta buteleczke gdzieś do tyłu. - Podziałało!- Ujęła w obie ręce głowę Hatamoto i pocałowała go w policzek.
- Podziałało!
Kit przez moment wpatrywał się w "przywróconego do życia" Japończyka. Pokręcił głową i westchnął.
- I jak tu nie wierzyć w magię... - powiedział.
- Co miało… podziałać?- Hamato nadal był nieco skołowany, a Meyes przyjrzała reszcie fiolek.-No to mamy całkiem niezły zapas tej… magii w płynie.
- Mój wujek też miał taką magię, tyle że w bańce po mleku.- zażartował BFG.
- Pamiętasz spotkanie z mumia krokodyla? Coś ci zrobił i zapadłeś w sen. Dwight dźwigał cię aż tutaj. Byłeś nieprzytomny. Wlałam w ciebie zawartość jednej z tych fiolek i proszę . Żyjesz - wyraźnie zadowolona Elizabeth z przesadą gestykulowała opowiadając.
Kit w tym czasie 'zaopiekował się' fiolką z napisem mikstura zniknięcia, a potem zainteresował się jednym z mieczy. "Zabawka" dla dużych chłopców wyglądała na bardzo niebezpieczną. I stale ostrą.
- Nie pamiętam snu… odrętwienie, ciemność.- mężczyzna powoli usiadł i rozejrzał się.- Co z mi.. sją? Gdzie my… jesteśmy? Mumia… nie żyje?
- Dużo przegapiłeś. - stwierdził ironicznie Dominic.
- Nie tak znowu dużo. Nadal jesteśmy z tym zamku i nadal mamy zadanie do wykonania - Lili nie zgodziła się z Guerrą. - Także zjedz coś i ruszamy dalej.
- Dobrze.- mężczyzna wydawał się jeszcze mocno skołowany, ale tego należało się wszak spodziewać.
- Dobra robota Lili - Jean wyciągnęła w stronę drugiej sierżant kciuk uniesiony w górę… po czym tak jakoś pokręciła nosem.
- Idę na chwilę w krzaczki - Dodała nieco ściszonym tonem.
- Dajcie tu te wszystkie fiolki. To, że raz się udało, nie oznacza że za drugim razem się uda - poleciła sierżant van Erp. - Za pięć minut wyruszamy.
- Magiczne napoje... Może i reszta jest magiczna? - Kit wziął do ręki jeden z medalionów i uważnie go obejrzał. Niestety, z niczym nie potrafił skojarzyć znajdującego się na nim symbolu.
Nie zamierzał zostawiać miecza, więc założył zdecydowanie nieregulaminowy pas i włożył miecz do pochwy. Miał nadzieję, że w wolnej chwili Hamato udzieli mu paru lekcji. A potem założył i medalion.

Posiłek i odpoczynek pozwolił odzyskać nieco sił. Uzdrowienie Hamato zaś polepszyło morale. Tu rzeczywiście musiało być bezpiecznie, mimo tej dużej ilości szkieletów.
Bowiem nic nie atakowało dzielnych AST, tyle że teraz należało zdecydować co robić dalej. I gdzie iść. Z map dostępnych Lili wynikało, że z tego miejsca można dojść do wieży powietrza i wieży lodu. Innych tras na mapie nie zaznaczono. I żadna nie przybliżała ich do celu.
- Wieża lodu? To może i te lodowce Stygii są niedaleko? - powiedział Kit.
- Raczej murowane zimno, którego zwyczajnie możemy nie przeżyć. Wieża powietrza brzmi lepiej. Tam możemy się udać- powiedziała Lili.
-Może trochę lepiej… choć tu nazwy mogą być mylące.- ocenił Dominic.- Może tam… podłogi nie ma?
- Trzeciej opcji nie ma. Tak jak i dyskusji gdzie udamy się. Zbierać swoje rzeczy i idziemy- odparła sierżant jeszcze lekkim tonem.
- Ja bym poszła do wieży lodu, ale to ty masz mapę... - Wyszczerzyła ząbki Jean i wzruszyła ramionami - W sumie to i tak jeden ciul gdzie idziemy, oba cele nie są nam znane.
Kit podjąłby inną decyzję, ale nie on tu dowodził. Zabrał więc, zgodnie z rozkazem, swoje rzeczy, dorzucając do plecaka medaliony, pergaminy, różdżki i jeden z płaszczy. Miał nadzieję, że napotkają kogoś, kto wyjaśni im parę rzeczy związanych z magią.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 24-11-2019 o 20:03.
Kerm jest offline  
Stary 10-11-2019, 12:00   #92
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wieża powietrza... Turrim caeli.
Dziwna nazwa z początku wydawała się pozbawiona sensu. Dotarcie do niej wymagało przemierzenia połowy ogrodu i dotarcia do ściany pnączy. A po ich odgarnięciu otwarciu ukrytych małych drzwiczek. Za nimi zaś.. schody okręcające się po spirali wokół kolumny. Schody prowadzące tylko w jednym kierunku. W górę. Wieża była ciasna, więc ekipa musiała iść pojedynczo. Na samym przodzie BFG, za nim Meyes. Guerra i Kurishima podążali w środku... Hamato, choć już czuł się lepiej, to nadal wyglądał na lekko otumanionego.
Za nimi podążała Lili z Charlotte, a Kit, Pearson i JR zamykali pochód.

Wieża powietrza była wąska, pełna schodów i ciasna. Mrok rozświetlały pochodnie. Wspinaczka na jej szczyt nie była za wygodna, ale treningi wytrzymałościowe nie były nowością dla AST. W końcu walczyli w ciężkich zbrojach, które poza sytuacjami bojowi działały na minimalnym zasilaniu. Niemniej ta wieża ciągnęła się wręcz w nieskończoność. A przynajmniej tak się z początku wydawało.

– Nie uwierzycie.- zaczęła mówić Meyes i przerwała. A gdy pozostali mogli dotrzeć nieco wyżej cóż... rzeczywiście ciężko było w to uwierzyć. Wieża bowiem uległa “zniszczeniu w tej części. Co prawda schody zachowały się w większości, pomijając kilka wyrw pomiędzy szczeblami, ale kolumna i ściany były w kawałkach. I te kawałki AST mogli sobie obejrzeć, bo owe fragmenty ścian i kolumny lewitowały za nic mając sobie grawitację.
Dzięki temu mogli zobaczyć co jest za ścianami budynku.



Mgła i chmury... mleczny opar przepędzany silnymi podmuchami wiatru. Oraz unoszące się w powietrzu olbrzymie wyspy. A choć było jasno to nie było widać słońca ani też ziemi. Jakby wieża którą przemierzali również lewitowała w powietrzu.
Pomiędzy wyspami zaś fruwały dziwne humanoidalne stwory stworzone z chmur. Oraz można było dostrzec kilka... przerośniętych jastrzębi, jakby...


... zrośniętych ze sobą. I szukających czegoś do przekąszenia.
-Może jednak... powinniśmy zostać w ogrodzie i opracować lepszy plan.- stwierdził nieco lękliwie Pearson.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 10-12-2019, 19:11   #93
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wieża powietrza (post wspólny)

- Straciliśmy niepotrzebnie czas, tu nic nie ma - powiedziała Jean, rozglądając się wokół. - Same ruiny i latające potworki i… latające potworki. A skoro my latać nie umiemy, to lepiej się stąd wynosić nim ci tam… - Wskazała lufą broni w górę -... się nami nie zainteresują.
- Wybór nie był najszczęśliwszy - potwierdził Kit. - Te stworki nie wyglądają na takie, które chciałyby gdzieś nas zawieźć. No a stąd nic nie widać...
- Ale jesteście marudni - odparła sierżant van Erp. - Skoro to miejsce jest zaznaczone na ich mapach, to musi być istotne. Trzeba tylko zorientować co tu jest.
- Prócz ruin? - spytał Kit. - To wygląda tak, jakby to miejsce kiedyś było ważne, ale komuś się nie spodobało i zdewastował ładny kawałek tej wieży. Może to tutejszy odpowiednik wieży Babel? A może tędy można się było dostać do tych latających wysp i ktoś postanowił odciąć tę drogę. Definitywnie.
- Nadal możemy iść w górę… albo w dół.- odparła bez entuzjazmu Meyes.- Mogę posłać drona na najbliższą wyspę… acz nie wiem czy starczy energii mu na powrót.
- Nie warto, bo nie doleci - stwierdził Kit, spoglądając na latające stwory.
- Idziemy dalej. Do góry - Lili wyraźnie zaakceptowała dwa ostatnie słowa.
"Uparta jak osioł", pomyślał z niesmakiem Kit, dochodząc do nieuchronnego wniosku, iż droga w dół będzie znacznie, ale to znacznie szybsza. I, zapewne, niezbyt przyjemna.
J.R. westchnęła głośno, po czym pacnęła lufą Destructora metalowy zadek "Ważniaka".
- Do góry dziubas, do góry… leziemy dalej.

Wędrówka trwała jeszcze pół godziny… po coraz bardziej rozwalonych schodach… i zakrwawionych. I z kawałkami kończyn o czerwonej barwie… nie tylko od posoki. Szczebli coraz bardziej zaczynało brakować.
W końcu dotarli na “szczyt”... szeroką platformę pozbawioną ścian, dzięki czemu można było podziwiać widoki.
- Może to zła okazja, by o tym wspominać. Ale od naszego wypadku niespecjalnie lubię wysokość.- jęknęła nerwowo Charlotte rozglądając się. Ale to nie było wszystko co dało się tu “podziwiać”. Bo były na przykład rozczłonkowane ciała różnych rogatych i ogoniastych kreatur. I kamienny tron dookoła którego położono odrąbane głowy. I siwobrody rosły wiking o ciele pokrytym niezagojonymi ranami siedzący na owym tronie. Na widok wchodzących na platformę AST wstał z niego i zacisnął dłoń na toporze przyciągając tą broń do oblicza. Gest będący powitaniem kolejnych przeciwników.
- Jak widzę, mamy wspólnych wrogów - powiedział Kit. Z niewielką nadzieją, że zostanie zrozumiany.
Idąca na końcu kolumny J.R. nie odezwała się ani słowem na widok giganta-wikinga. Za to ściągnęła hełm, po czym zaczęła się jemu z ciekawością przyglądać.
Lili spojrzała ku niebiosom szukając tam wsparcia, którego niestety nie znalazła.
Palce jej dłoni przesunęły się w kierunku spustu.

Nie padł żaden rozkaz ze strony van Erp, nie padła żadna odpowiedź ze strony wikinga, który bez słowa ruszył w kierunku AST coraz szybciej biegnąc i uniósł topór w dzikiej szarży w kierunku najbliższego celu…. Carsona.
Kit nie miał czasu na zastanawianie się, jaki błąd popełnił w próbie podjęcia negocjacji. A że te zakończyły się fiaskiem, mógł zrobić tylko jedną rzecz - odpowiedzieć atakiem na atak.
Uniósł broń i strzelił do pędzącego w jego kierunku osiłka.
Przypuszczenia Elizabeth potwierdziły się, co wcale nie zdziwiło jej. Sierżant otworzyła więc ogień w kierunku wrogiego, jak wszystko w tym zamku, osobnika. Celowała w głowę.
Jean założyła szybko swój hełm, po czym pochwyciła Destructora w łapy. Była gotowa do ostrzału, jednak czekała… zbyt wielu AST stało przed nią na linii ognia.

Czy on… się uśmiechał? Tak… szalony wojak uśmiechał się szeroko i z szaleńczym błyskiem oczu. Nie zaprzestał szarży. Nie zatrzymał się mimo, że kule szarpały jego ciało do krwi. Mimo wściekłego ostrzału biegł bez wahania wprost na swój cel. Zupełnie jakby radowała go ta potyczka. Co gorsza niektóre rany zaczęły się zabliźniać, choć obrywał tak mocno, że jego ciało nie nadążało z gojeniem wszystkich dziur po kulach.
Christopher miał do wyboru, albo przyjąć na klatę jego topór, albo zasłonić się karabinem… uskok przed ciosem nie dawał szansy na uratowanie skóry.
Użył więc broni w desperackiej obronie, topór uderzył w taurusa roztrzaskując go, ale nie zdołał się przebić do pancerza i do ciała. Kit… ocalił skórę. Na razie.

- Nie jesteśmy twoimi wrogami!! - Wrzasnęła do wikinga Jean, przesuwając się nieco w bok, by mieć czyste pole ostrzału, by wpakować serię z Destruktora w nogę wielkoluda...

Słysząc słowa McAllister van Erp przypomniała sobie gdy i ona usiłowała przekonać mieszkańca zamku, że nie są wrogami. Nie skończyło się to dobrze.
Dlatego teraz, nie tracą czasu na z góry skazane na porażkę rozmowy, strzelała już tylko do wroga, patrząc przy tym któryś z jej kompanów nie oberwał.

Kit próbował chwycić przeciwnika, starając się go unieruchomić i uniemożliwić ponowne użycie topora. Miał nadzieję, że kompani sięgną po broń białą i posiekają wikinga na plasterki.

Wiking się tym nie przejmował się desperackimi krzykami JR. a sama pani sierżant nie nacisnęła spustu. Jakby się nie ustawiała, to i tak Kit był w polu rażenia. Wraz z van Erp strzelili, tylko Guerra, Hamato i Meyes. Reszta… bała się postrzelić walczącego o życie kolegę.Jakimś cudem… ledwo udało się Carsonowi “przytulić” przeciwnika dociskając go do pancerza pracującego w trybie overdrive. Topór był obecnie bezużyteczny, ale wiking go nie puścił. Za to pozbył się tarczy i sięgnął po sztylet. Był silny, niewiele słabszy od Christophera obecnie, gdy zbroja AST pracowała na najwyższych obrotach.
Teraz strzelanie przestało mieć sens, bo każda kula z taurusa przeszyłaby obu przeciwników walczących w zwarciu.
- Wstrzymać ogień! - widząc co się świeci rzuciła przez komunikator Lili. - Nasze nowe zabawki - dodała ruszając w stronę siłującego się wojownikiem Kita.
Teraz przyszła pora na wypróbowanie ostrzy ukrytych w pancerzu. Zachodząc od tyłu wroga miała zamiar wypróbować na nim, a konkretniej jego żebrach, broń biała w którą zostały wyposażone pancerze.
- Złapcie go za rękę - zasugerował Kit, równocześnie próbując obrócić siebie i wikinga w taki sposób, by wystawić plecy tamtego na uderzenia. - JR, złam mu łapsko...
- Kurwa mać! - Bluznęła Jean, widząc co się dzieje, po czym popędziła ku wikingowi i jego łapie ze sztyletem, wchodząc pancerzem w tryb overdrive. Połamać mu te łapsko, albo chociaż wyrwać broń… J.R. wrzeszczała bojowo pod nosem.
Pozostali rzucili się również na pomoc, otaczając szamoczących się mężczyn. Przez chwilę przypominało to kocioł futbolu amerykańskich. Nie wiadomo było w końcu, kto przypadkiem skręcił kark wikingowi… którego nie dawało się obezwładnić, mimo złamania mu ręki przez McAllister.
A gdy wojownik umarł, jego ciało rozpłynęło się niczym mgła pozostawiając po sobie bojowy topór.
Jednocześnie mgiełka zaczęła się zagęszczać tuż za zaskoczonymi tym obrotem AST, tworząc ulotne kobiece ciało unoszące się leniwie na wietrze.
- Zwyciężyliście. Zasługujecie na trzy odpowiedzi. Zadajcie pytania dzielni wojownicy.- rzekła istota po angielsku dziwnym szeleszczącym głosem.
- Kolejna, która uważa że zaufany jej ot tak sobie - mruknęła Elizabeth rozglądając się za kolejnymi zagrożeniami.
- Kit, sprawdź pancerz i zamelduj o ewentualnych uszkodzeniach- dodała głośno. - I ogólnie dobra robota! - pochwaliła cały zespół.
- Nie dbam o to czy mi zaufacie czy nie. Moim celem jest udzielanie odpowiedzi. Co z nimi uczynicie nie jest moją sprawą.- odparła unosząca się w powietrzu “niewiasta”. Jedynie obecne “zagrożenie”. Te akurat było wypatrzeć łatwo, gdyż stali na płaskiej platformie unoszącej się w pustce wypełnionej chmurami i latającymi wyspami. Meyes przyjrzała się rozciętemu na pół taurusowi leżącemu na ziemi.
- Tego nawet Giles by nie naprawił - stwierdziła.
- Dobrze, że Russell tego nie słyszy - zauważyła lekko ironicznie Lili.
- Jeszcze tego nam trzeba. Rozpaczającego Russella. I bez tego mamy dość kłopotów - stwierdziła cierpko Switch. A Guerra dodał: - Co teraz? Nie bardzo jest gdzie udać się stąd.
- Tak jak i poprzednio. Jest stąd i wyjście. Trzeba wiedzieć gdzie go szukać- odparła Lili.
- Jeśli jest ukryte, to nie widać go w żadnym spektrum fal, jakie wykrywają czujniki hełm - rzekł Hamato rozglądając się.
- Wcale mnie to nie dziwi. Ten zamek jest jakiś… hmmm….inny - powiedziała Lili z lekka irytacją w głosie. - Trzeba znaleźć sposób na to.
- Można by spytać tej tam… i zweryfikować w ten sposób jej prawdomówność - zaproponowała Charlotte.
- Wolę nie opierać się na niepewnych źródłach informacji - powiedziała van Erp.
- Lepsze niepewne źródło, niż żadne - stwierdził Kit.
Drużyna rozsiadła się na płaskim terenie łapiąc oddech po wspinaczce i walce. Poza poszatkowanymi potworami i tronem nie było tu wszak niczego do badania. Żadnych ścian, żadnych dziwnych posągów. Nic poza tronem i unoszącą się przed nim mgielną kobietą.
- Może zapytamy o Levistusa? O to, jak do niego dotrzeć? - zaproponował Kit, który w międzyczasie zbadał swój pancerz i z roztrzaskanego taurusa wyciągnął magazynek. - Pancerz cały i zdrowy - dodał.
- Po prostu wypowiedzcie swoje trzy pytania. Jakiekolwiek… i zignorujcie odpowiedzi. Nie chcę tu tak tkwić, tak samo jak wy.- westchnęła dziwaczna istota dotąd czekająca cierpliwie. Najwyraźniej znudziło się jej tkwienie na tym placu wraz z AST.
- Może zadamy jedno pytanie kontrolne, a potem dwa, związane z naszą misją? - zasugerował Kit, podobnie jak 'wyrocznia' znudzony oczekiwaniem na pomysły wyższych stopniem.
- Nie mam zamiaru grać w ich grę i to na ich zasadach - powiedziała Lili. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech tylko oczy się nie śmiały. - Zbierać rzeczy i idziemy.
- Tylko gdzie? Z powrotem? - zapytał Pearson niezbyt zachwycony wizją kolejnego przemierzania schodów. Bo innej drogi nie widział.
Kit, który czuł się najbardziej poszkodowany w tym starciu, postanowił jednak wykorzystać okazję.
- Czy Levistus pomoże nam zniszczyć zamek? - spytał.
- Levistus ? Może… na pewno natomiast pomoże wam zniszczyć władcę zamku i władcę piekielnej armii, która najechała wasz świat. W końcu jest przez niego więziony od mileniów. Więc pragnie wolności oraz zemsty. - wyjaśnił powietrzna panienka.
- Kit? Co ty…?- Zapytała zaskoczona niesubordynacją Lili.
Meyes westchnęła głośno.
- Mieliśmy też zbierać informacje. To nie tak, że musimy wierzyć tej… latawicy na słowo. Ale skoro chce puścić farbę.
- Mogłem spytać o numery na najbliższej loterii - odparł Kit. - To chyba lepiej spytać o ewentualnych pomocników.
- Właśnie! Chce puścić farbę. I to jest bardzo podejrzane- sierżant van Erp pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Nie jestem sojuszniczką Asmodai’a, acz też nie waszą. Jestem wyrocznią, a moje odpowiedzi są nagrodą za pokonanie mojego strażnika. - stwierdziła mglista kobieta.- Jestem neutralnym pionkiem w tej grze. I chcę spełnić swoją rolę. Jednak osobiście nie przepadam za Asmodai, a jego zwycięstwa są niepokojące i dla mnie.
- Gdzie znajdziemy broń, która pomoże nam zwyciężyć? - Kit zadał kolejne pytanie. - I innych, potężnych sojuszników? - dorzucił następne, w ten sposób wyczerpując listę pytań.
- Nie ma cudownych magicznych broni, która jednym zamachem rozwiąże wasze problemy. Są jednak miejsca w których są zbrojownie pełne magicznego oręża. Jedna na górze Celestii, inna ukryta w cytadeli nieuchronnych na Mechanusie. Kolejne w mauzoleach liczy na planie negatywnej energii. Co zaś do sojuszników… radziłabym się pospieszyć. W tej chwili nie tylko wasz świat jest atakowany. Eberron na przykład. Jednakże najpotężniejszymi sojusznikami byliby solarzy i planetary z Siedmiu Niebios Celestii… acz ciężko ich przekonać do walki w takiej wojnie. - Kobieta zaczęła się rozwiewać po udzieleniu odpowiedzi.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-12-2019, 15:19   #94
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tajemnicza “chmurna” kobieta zniknęła po udzieleniu odpowiedzi Kitowi. Czy miały one jakąś wartość? Kto wie. Na pewno nie były przydatne teraz, gdy znaleźli się na pustej platformie. I nie mieli dokąd iść. Więc pozostało im tylko jedno. Powrócić.
Drużyna ruszyła więc po schodach w dół, powoli i ostrożnie… bo schody były wąskie, nie było barierki. A dookoła pustka…


… olbrzymie połacie nieba zasnutego gęstymi chmurami, poniżej i powyżej nich. Ziemi nie było widać, oczywiście poza unoszącymi kawałkami terenu, przeczące prawu grawitacji i prawom logiki. Ale to akurat nie było nic dziwnego. Ten świat opierał się na innych zasadach.. różniących się od tych które znali. I dbał o ich zdanie, obojętny na los przypadkowo intruzów.
- Nie ma! Nie ma wyjścia.- rzekła nieco zaskoczona i nieco spanikowana Switch. Bo drzwi którymi przeszli już nie było. Znikły… bez żadnego wytłumaczenia. Ot.. kolejna nieprzyjemna niespodzianka. A nawet przerażająca, gdy się na spokojnie oceniło sytuację. Utknęli na platformie unoszącej się w pustce, bez możliwości wezwania pomocy. Bez wody. Bez żywności. Bez schronienia. Bez… nadziei.

I wtedy...stary kamienny stopień pękł pod ciężarem McAllister. Sierżant zachwiała się i poleciała w dół, prosto w pustkę pod nimi.
… kilka metrów. I po chwili przestała opadać. Zamiast tego zaczęła się unosić się w tej powietrznej pustce niczym balonik. Ani nie opadała w dół, ani nie wznosiła się w górę. Jej paniczne ruchy rękami, niczym uczniaka na obozie pływackim, pozwoliły jej za to poruszać się. Niezbyt szybko i niemrawo, ale wystarczająco. JR. “płynęła” więc w powietrzu z wdziękiem pijanej żaby. Niemniej przemieszczała się, a to już był promyk nadziei. Nie byli więźniami tej platformy. Mogli szukać innych dróg ucieczki. Tylko jakich?

Z pewnością najbliższych. JR. nie poruszała się bowiem szybko, a w okolicy były potencjalne latające drapieżniki, które mogły nabrać ochoty na mięsne konserwy. W okolicy zaś były tylko trzy cele teoretycznie osiągalne w ciągu godziny takiej wędrówki. Jednym z nich była wyspa z drzewem wielkości wieżowca. Wyglądała bezpiecznie.
Nieco dalsza i zdecydowanie większa wyspa przypominała piramidę schodkową i była zakończona białym zamkiem na szczycie piramidy.


Olbrzymia wyspa była porośnięta lasami na tarasach piramidy, dobitnie pokazującymi jak duże to miejsce. I jak niebezpieczne być może. Było też jeszcze jedno miejsce w ich zasięgu. Obecnie...



Mały biały zamek unoszący się na skale, a dookoła niego unosiło się stado drapieżnych ptaków. Do owej skały łańcuchami były przytwierdzone z pomocą uprzęży dwa gigantyczne wieloryby, które ciągnęły leniwie ów zamek poprzez nieskończoną pustkę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 14-01-2020, 07:40   #95
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Początkowe "kur…", gdy Jean spadła ze schodów we wszechobecną nicość, zostało szybko zastąpione śmiechem pani sierżant.
- Eeeej, patrzcie na to! Mało w porty nie narobiłam, a tu taki numer! - Powiedziała kobieta, wciąż poruszając się za pomocą stylu pijanej żaby w przestworzach - A ja sobie latam! Ja latam, że hej! - J.R. naj(nie)normalniej w świecie robiła sobie jaja z zaistniałej sytuacji.
- Jak to jest możliwe?- zapytał Pearson, a Meyes odparła.-Czy to ważne? Ona lata… w pewnym sensie.
- Nie ma Ziemi. Nie ma po niej śladu. Nie ma dużej bryły skały która mogłaby przyciągać do siebie.- ocenił Hamato.
- To co… jesteśmy w... wnętrzu gazowego giganta w Kosmosie?- zapytała Collier.
- Magia i tyle - powiedział Kit. - Dzięki niej przenosimy się z miejsca na miejsce i oddychamy. A J.R. sobie pływa... dopóki jej jakiś rekin nie dopadnie...
- Ty tu nic nie kracz - Odpowiedziała kobieta, rozglądając się po okolicy. Kit natomiast rozejrzał się po towarzyszach niedoli by sprawdzić, czy któryś z nich dysponuje liną.
Niestety akurat liny to nie mieli.
- Odpowiednio rozwinięta technologia może być mylona z magią.- odparł Hamato, a Guerra zripostował. - Topory, zombie, baby ze skrzydłami nietoperza. Nic tu nie przypomina technologii, a tym bardziej rozwiniętej technologii.
- Może to wysoko rozwinięta genetyka... - W głosie Kita nie było wiary w te słowa. - Nie wiem - spojrzał na J. R. - czy uda się nam nie rozdzielać... Pewnie strzał podziała jak silniczek odrzutowy...
- Okaże się w praniu - Jean wzruszyła ramionami - To co, gdzie się wybieramy? Ta wyspa z drzewem to raczej badziew… ta wielka z miastem wygląda mi podejrzanie. Ja bym była za tym latającym zamkiem, ten cel ma kilka strategicznych plusów - Zagadnęła do całego oddziału.
- Zamek brzmi dumnie - stwierdził Kit - ale czy on czasem nie jest szybszy od nas?
- A może wrócimy do wykonywania misji?- Lili przyglądała się krytycznym okiem poczynaniom McAllister.
- Najpierw musimy stąd zejść - zwrócił jej uwagę Kit.
- To gdzie teraz ruszamy? Myślę że mogę posłać drona na przeszpiegi. Ale tylko do jednego miejsca - dodała Meyes.
- Może faktycznie wybierzemy się na zwiedzanie zamku? - zaproponował Kit. - Taka latająca budowla ma wiele plusów.
- Gdzieś się musimy ruszyć. Tkwienie w tym samym miejscu raczej nie przybliży nas do celów misji.- zgodził się z nim Guerra.
- Zaaaaameeeeek? - Wskazała Jean ręką gdzie trzeba.
Lili pokiwała głową na znak, że się zgadza.


“Lot” do zamku był dość powolny i niezdarny. Niczym pierwsze lekcje pływania. Dobrze, że zamek nie oddalał się wystarczająco szybko. Pierwsza tam dotarła Meyes, tuż za nią JR…
I one pierwsze ruszyły na zwiedzanie okolicy. Pani sierżant z przodu, Switch ze snajperką tuż za nią. Metyska odzyskała nieco humoru i odwagi. Na otwartej przestrzeni jej ulubiona zabawka była użyteczna, przez co ona sama czuła że jest w swoim żywiole.

Van Erp wylądowała na moście tuż przed Carsonem, zaraz po BFG. Do krótkiego spontanicznego zwiadu zaś zdołał dołączyć tylko Hamato. I ta trójka doszła do bramy… zawartej co prawda, ale jej prawe skrzydło zostało wyważone i wyłamane. Przez co dało się zajrzeć do środka i zobaczyć rozkładające się nieco trupy… demoniszczy i rycerzy. Takich średniowiecznych, w metalowych zbrojach z mieczami w rękach. Kuszami i łukami… trupy te leżały bezładnie jak to po bitwie bywa. A czarna posoka mieszała się z czerwoną krwią.
Na oko… zginęli około tydzień lub mniej, temu. Rycerze mieli hełmy z przyłbicami, więc twarzy ich dojrzeć się nie dało. Demony miały paskudne pyski… nie było tu żadnych ślicznotek jakie JR napotkała wcześniej. I żadne ciało nie zdradzało oznak chęci powstania z martwych by rzucić się na trójkę “zwiadowców”. Jeśli się kończyny ruszały, to tylko dlatego że były szarpane przez gryzonie pożywiające się padliną.

- Nie ma co, swojsko - Stwierdziła J.R. podchodząc do jednego z rycerzy, i lufą Devastatora próbowała odchylić przyłbicę, by ujrzeć twarz denata. Szczurami się nie przejmowała, uciekały od jej ciężkich kroków…
Oblicze było ludzkie, ale takie jakieś… nieco wychudłe i przystojne. Taki wyidealizowany anorektyk.
- Jeśli mamy szczęście, ktoś przeżył. Jeśli mamy pecha… przeżyło wielu.- ocenił Hamato przyglądając się trupom.
- Meh - Stwierdziła genialnie Jean - Co, może mi powiesz, że oni wyglądają na wampiry, czy coś? Albo te, te długouche z filmów, jak im tam… wołaj resztę oddziału, badamy zamek! Nie będą chyba ciul wie po co na zewnątrz czekać? - Spojrzała po Meyes i Hamato.
- Posłać drona? - spytała Switch, podczas gdy Hamato poinformował van Erp.- Przyczółek na moście zabezpieczony.
- Działaj według uznania - McAllister dała Meyes wolną rękę. Więc Switch uruchomiła drona i posłała w kierunku samego zamku, zaś sama przyczaiła się przy ścianie.

- Czekamy, czy dołączymy do tamtych? - Kit zwrócił się do Lili. - Proponowałbym zrobić to drugie.
- Idziemy do was. - Lili ruchem głowy pokazała, że mają iść.

- Jak uroczo - van Erp ironicznie skomentowała widok jaki napotkali za bramą.
- Cóż... różne rzeczy podobają się różnym osobom - skomentował tę wypowiedź Kit, ozdabiając wypowiedź uśmiechem. - Ciekawe, że nikt tego nie posprzątał - dodał. - Zwykle ktoś przeżyje takie starcie. - Przeniósł wzrok z pobojowiska na widniejący nieopodal budynek. Ciekaw był, czy wypatrzy jakieś oznaki życia. - Chyba że napastnicy nie dbali o taki drobiazg, jak pochówek zmarłych kompanów.
- Kogo zostawiamy na straży podczas gdy będziemy sprawdzać zamek? - Van Erp zadała pytanie drugiej sierżant .
- Hamato i BFG? - Jean odparła prawie od niechcenia.
Lili kiwnęła nieznacznie głową i zwróciła się do dwóch wspomnianych podwładnych.
- Dwight, Hamoto, zostajecie tutaj. Uważajcie na wszystko. -
- Reszta idzie z nami. Im szybciej uporamy się z naszym zadaniem, tym lepiej. Idziemy! - Ponagliła wszystkich ruszając przodem z zachowaniem najwyższej ostrożności.
Kit, rozglądając się na wszystkie strony, ruszył za nią.

Z ust żołnierzy padło ikoniczne.- Yes ma’am!
I drużyna ruszyła przodem, z bronią w dłoniach. Kolejna brama była wyłamana całkowicie. Największym problemem było wdrapanie się na plecy olbrzymiego bizonołaka (lub czymkolwiek ta kreatura była), który leżał pośrodku holu wśród trupów rycerzy i innych demoniszczy. Po przejściu przez zwłoki cała ekipa trafiła do holu rycerskiego… olbrzymiego i z kolumnami zdobionymi rzeźbieniami. Przez częściowo rozbite witraże wpadało kolorowe światło. Na ścianach wisiały gobeliny… niektóre rozerwane pazurami. Tu też były kolejne zwłoki, tym razem głównie rogate i skrzydlate. Pomiędzy nimi olbrzymie stalowe zbroje.

Niektóre rozwalone, wszystkie nieruchome. Na ścianach znajdowały się małe balkoniki. Zapewne pozwalające osobom na pierwszym piętrze sprawdzić kto wszedł i ewentualnie ostrzeliwać wrogów. Ogrodzone małym murkiem i ozdobione rzeźbami umieszczonymi w rogach dawały pewną osłonę. I ktoś z tej osłony skorzystał, bo Meyes krzyknęła.
- Ruch na drugim balkoniku na prawo! - Nie zdążyła zrobić nic więcej, bo istota tam przebywająca oddaliła się do wejścia na balkon. I wymknęła z sali.
Wyglądało na to, że przybycie żołnierzy zostało zauważone. Tylko przez kogo, albo przez co?
Z samej komnaty dało się wyjść nie tylko przez zwłoki bizonołaka, ale także przez duże wrota po drugiej stronie komnaty oraz mniejsze drzwi na ścianach bocznych. Po dwa na ścianę. Wszystkie wyglądały na zamknięte. Aczkolwiek dopiero należało sprawdzić czy takie były.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 22-01-2020 o 19:09.
Buka jest offline  
Stary 22-01-2020, 19:18   #96
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Człowiek, czy demon? - spytał Kit, ruszając w stronę drzwi po prawej. - Wejście na wyższe piętro jest z pewnością naprzeciw nas - stwierdził.
- Nie czekał, aż zdołam mu się przyjrzeć.- stwierdziła krótko Switch.
- I nie jest przyjaźnie nastawiony - stwierdziła sierżant van Erp.
- Nie zaczął od strzelania do nas. Więc nie jest tak źle.- ocenił Guerra.
- Po takim napadzie też nie witałbym niezapowiedzianych gości chlebem i solą - odparł Kit, oglądając drzwi, przy których stanął.
- To gonimy tego kogoś czy nie? - Spytała Jean. - No i uważajcie na siebie… te wielkie zbroje mi się nie podobają.
- Przeszukujmy metodycznie zamek - sprostowała Lili. - Switch i Kit z przodu, Gurerra, ty w środku, za Tobą Collier i Pearson, a my, droga sierżant McAllister, zamykamy nasz pochód.
- Dobrze, mamo - Szepnęła jedna sierżant do drugiej, mrugając teatralnie (i niewinnie) ślipkami.

Switch nie była zadowolona z sytuacji, ba… znów zaczęła panikować. Widać było że plan van Erp nie podobał się jej całkiem. Bo byli w zamku w zamkniętych pomieszczeniach. Tam gdzie jej snajperka będzie mniej użyteczna, kamuflaż mało skuteczny, a pancerz słabszy niż u innych AST. Niemniej w głównej sali drużyna nie napotykała zagrożeń. Tylko więcej poszatkowanych potworów i olbrzymie zbroje zamarłe w ruchu. Wiele z nich wyraźnymi uszkodzeniami sięgającymi do środka pustych pancerzy. Nie było tu czego zbierać, miecze stalowych olbrzymów nawet w trybie overdriwe były za duże i zbyt nieporęczne by były użyteczne. Potem ekipa z Kitem wkroczyła w korytarz zamkowy, na którego ścianach widać było ślady krwi, wybuchów i walki. Były też trupy demonów wzdłuż korytarza… aż do prowizorycznej drewnianej barykady, zrobionej z szaf, stołów innych mebli, tarasującej przejście. Barykada była niczym dwumetrowy mur dochodząc prawie do sufitu i została zbudowana tak, aby swobodnie przejść się jej nie dało.
- Uprzątnąć to!- Poleciła van Erp.
- Może sprawdzimy najpierw, co jest za barykadą? - zasugerował Kit, patrząc na prześwit między barykadą a sufitem. - Podsadzimy Switch, niech zapuści żurawia
- Może być. A potem jakiś ładunek, żeby zrobić przejście? - Powiedziała J.R i przywołała gestem dłoni do siebie Meyes, żeby ją podsadzić.
- Wolałabym nie.-odparła krótko dziewczyna jakoś niezbyt zainteresowania samotnym zerkaniem przez barykadę. Ogólnie Switch nie czuła się zbyt pewnie w zamkniętych pomieszczeniach, gdzie wszystkie jej atuty były niwelowane przez brak pola do manewru.
- Matko jedyna!- Mruknęła Lili. - Ja to zrobię - powiedziała już głośno wybranym z emocji głosem. - Podsadź mnie!
- [/i]No to dawaj[/i] - powiedział Kit, stając obok JR i splatając dłonie tak, by Lili mogła się wspiąć i wystawić głowę nad barykadę.
Sierżant van Erp skorzystała z zaoferowanej pomocy i ostrożnie rozejrzała się po pomieszczeniu za barykadą.
Uniesiona przez dwójkę towarzyszy i wdrapawszy się nieco zobaczyła pusty korytarz ciągnący się jeszcze przez kilka metrów,a potem kilkanaście schodów prowadzących do zamkniętych drewnianych drzwi.
-[i] Pusto [/]- powiedziała Lili spoglądając w dół na podtrzymujących ją towarzyszy. - Dalej są jakieś drzwi. Schodzę. - Opierając się o ramię J.R. płynnie zaskoczyła na podłogę. - Zrobić przejście i idziemy.
Kit złapał jeden z mebli, będących elementem barykady, i szarpnął z całej siły. Pearson i Guerra poszli w jego ślady mozolnie rozmontowując barykadę, co by wszystko nie runęło im na głosy. Po chwili i Charlotte dołączyła do nich.
Meyes trzymała się z tyłu i trzymała broń w pogotowiu. Co by osłaniać drużynę, na wypadek gdyby ktoś chciał zajść ich z tyłu. Podobnie postąpiła więc i McAllister, żeby ci przy barykadzie mieli więcej miejsca dla siebie…
Po chwili udało im się przebić przez barykadę. I mogli ruszyć dalej, ku kolejnym wrotom. Tym razem zawartym. Po drodze widzieli zgubione strzały, porzucone garczki i szmaty.
- Hamato, BFG? Co u was? - Kit przypomniał sobie o pozostawionej na zewnątrz dwójce.
- Jakieś latające poczwary okrążają zamek, ale nie zbliżają się na odległość strzału. I raczej bardziej zainteresowane ściganiem takich małych ptaków... czy czymkolwiek są te ptaszyska z kobiecymi głowami.- odparł BFG.
- To syreny.- wtrącił Hamato.
- Syreny przecież mają rybie ogony.- odparł Hauser.
- Orginały z greckich legend, miały postać ptaków z ludzkimi głowami. Później przerobiono je na półryby - dodał Hamato.
-A kogo to obchodzi.- sarknął gniewnie Pearson.
- Nas - odparł Kit. - Jeśli to syreny, to lepiej zatkajcie uszy - rzucił w eter, nie do końca serio.
- Schowajcie się gdzieś, schodząc im z widoku. W razie jakiś kłopotów meldować się - Powiedziała przez komunikator Jean. Następnie zaś stanęła przed zamkniętymi wrotami na ich drodze. Próbowała je jakoś otworzyć, może wystarczyło je pchnąć czy coś.
- Może po prostu zastukamy i poprosimy o rozmowę? - zasugerował Kit.
Uderzenie dłonią nie otworzyło wrót, za to sprawiło że na drzwiach pojawił się


… świecący złowrogim niebieskim światłem znak. Zresztą po całych wrotach przeszedł niebieski błysk. To… było niepokojące.
Po chwili jednak zza drzwi usłyszeć można było, głośne słowo wypowiedziane męskim tonem głosu.- Exite.-
Co van Erp znała z lekcji języków starożytnych… i oznaczało: odejdźcie.
- Nie rozumiem... Możesz mówić w jakimś bardziej zrozumiałym języku? - powiedział Kit, na wszelki wypadek odsuwając się o krok od drzwi.
- Coście za jedni i co tu się działo?! - J.R. zadała pytanie głośnym tonem, waląc do tego metalową piąchą po wrotach.
- Przestań, to nie ma sensu. - Lili zwróciła się do J.R. - Mamy stąd odejść.- Kobieta obejrzała raz jeszcze symbol. Odchrząkneła i rzekła po chwili zastanowienia. - Venimus in pace.
- Chcesz powiedzieć, że mamy się obrócić na pięcie i odlecieć? - Kit spojrzał zaskoczony na Lili. - Między te niby-syreny?
- Cum armorum et arma - odpowiedział głos po drugiej stronie. Z bronią i w zbroi. Najwyraźniej wzięto ich za żołnierzy. Słusznie zresztą.
- Co to jest? - Kit wskazał na drzwi. - Łacina? - upewnił się. - Czy oni nie wiedzą, że to martwy język?

***

- Cum armorum et arma - odpowiedział głos po drugiej stronie. Z bronią i w zbroi. Najwyraźniej wzięto ich za żołnierzy. Słusznie zresztą.
- Strój odpowiada wymaganiom stawianym przez gospodarzy- odpowiedziała Lili zdejmując hełm z głowy.
-Nie wiem o jakich gospodarzach mówisz, ale tu zbrojni oznaczają tylko najeźdźców.- odparł głos zza drzwi.
- Ja również ich nie poznałam. Ale masz rację z tymi najeźdźcami. Ponieważ ktoś z tego miejsca najechał nas- powiedziała Van Erp.
- Nikt z tego zamku nikogo nie najeżdżał.- odparł męski głos.
- Raczej się nie zgodzę - powiedziała spokojnie sierżant. - Zamek, czy może raczej forteca, wylądowała na naszej, amerykańskiej ziemi, a hordy zbrojnych bestii, takie jak te tam - wskazała za siebie - zaatakowały bogu ducha winnych ludzi spędzających urlop w Yellowstone.
-Horda Asmodai’a. Zaatakowali także i tu. Ale zamek ten nie był dość ważny, by posłać coś więcej niż jednego diuka z hordą. - odparł głos zza drzwiami.- To podbój waszego świata i się nie skończy. Wojna krwi się zakończyła, więc nic nie zmusza Asmodai’a do oszczędzania sił.
- Jak na kogoś kto nie zna gospodarza, to zadziwiająco dużo o nim wiesz - wypowiedź kobiety była lekko podszyta ironią.
- Znam mego wroga… walczyłem z nim wiele razy. Te trupy które mijałaś same się nie zabiły.- odparł sarkastycznie męski głos.
- Te trupy wskazują, że komuś nie najlepiej idzie w walce z tym całym Asmodai’em.
- A wam idzie lepiej?- zapytał rozmówca z powątpiewaniem w głosie.
- My się przed wami nie chowamy - Lili uśmiechnęła się krzywo do zamkniętych wrót. - Ale dosyć tych złośliwości. Jesteś kolejnym, który wspomina o Asmodaisie. Coś wiecej o nim opowiesz?
- Jest starym czartem, jednym z najstarszych. I zawsze był potężny… kiedyś sprawował władzę na wszystkimi kręgami przez pośredników. Przez książęta. Ale już tego nie czyni… wybił i zniewolił ich wszystkich podporządkowując sobie wszystkie kręgi. Pokonał Otchłań i podporządkował sobie większość ich mieszkańców. A teraz…
- Chwila , chwila- Elizabeth uniosła rękę abe przerwać rozmówcy. - Tak przez drzwi? Może w akcie dobrej woli wyjdziesz do nas? Albo nas ugościsz? Tak trochę głupio przez zamknięte drzwi krzyczeć sobie.
- Troje… bez żadnej broni. Będziecie mogli porozmawiać z najwyższą kapłanką Aestril. Ona odpowie na wasze pytania. Reszta musi się cofnąć, a troje wpuszczę bez broni do środka.- zadecydował mężczyzna.
- Chwila, muszę to przedyskutować.
- Poczekam.- odparł mężczyzna.

***

Rozmowa, którą odbyła Lili z kimś kto musiał być mężczyzną i to starszym, była niezbyt długa. Już przy pierwszych zdaniach kobieta zdjęła hełm, a później nieco gestykulowała, wskazując na trupy za nimi.
- To tak - sierżant odwróciła się do swoich. - Wygląda na to, że ten tam, wie coś o niejakim Asmodaisie, który ma dowodzić tą całą zgrają. Może przyjąć troje z nas i opowiedzieć więcej. Ale bez broni.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 22-01-2020, 19:52   #97
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- To ja się zgłaszam na ochotnika - powiedział Kit.
Lili spojrzała pytająco na J.R. delikatnym ruchem głowy wskazując na zamknięte drzwi. Zupełnie jakby pytała się czy sierżant McAllister również wybierze się.
- To ja też pójdę - Powiedziała Jean, zaczynając powoli pozbywać się uzbrojenia.
- To idziemy we troje- powiedziała beznamiętny głosem Lili. - A wy tu zostaniecie i w razie czego …- zawiesiła na chwilę głos- wynoście się stąd jak najprędzej.
Sierżant dodała swoją broń Dominicowi.
-Zrobisz coś dla mnie? [/]- Zapytała zdejmując z szyi łańcuszek z połową nieśmiertelnika i obrączką. - Oddasz to w razie czego mojej rodzinie?.
- Jasne…- odparł Guerra przejmując nieśmiertelnik… i dowodzenie.
Kit powierzył pistolet i miecz Switch.

Wrota się otwarły i cała trójka przeszła przez nie. Po drugiej stronie stał stary rycerz z łysiną okoloną wianuszkiem siwych włosów. Towarzyszyło mu dwóch łuczników o skośnych nieco rysach twarzy (choć oczy nie były skośne) i szpiczastych uszach.


Mieli strzały nałożone na łuki i przyglądali się podejrzliwie trójce AST, ale stary rycerz machnął dłonią sprawiając, że przestali celować w przybyszy.
Na migi pokazał że mają iść za nim, po kręconych schodach prowadzących w górę. Przy tych schodach stały dwie olbrzymie metalowe zbroje… jak te które widzieli w holu. Stały nieruchomo… do czasu, aż rycerz się zbliżył do nich. Wtedy ich hełmy drgnęły i obróciły się wpatrując w niego.
Lili szła za rycerzem z wyuczonym spokojem, czy też pozornym spokojem, ignorując jego obstawę. Obejrzała sobie ich jednak dokładnie i w pamięci zanotowała ewentualne słabe punkty. McAllister z kolei była cała "nabuzowana", idąc z zaciśniętymi piąchami przy ciele, łypiąc co pewien czas złowrogo to na jednego, to na drugiego typa.
I sprawiając, że ich łuki odrobinę się unosiły, a dłonie zaciskały nerwowo na cięciwach, a ona wtedy szczerzyła do nich ząbki, w zadziorno-wredym uśmieszku.
Kit podążał za JR, mając nadzieję, że ta ograniczy się do zaciskania dłoni w pięści i nie przyładuje któremuś z eskortujących ich łuczników.
Ruszyli po schodach, krok po kroku kierując się coraz wyżej po tej spirali. Rycerz na czele, ciągle milczący. Potem trójka AST, na końcu dwaj eskortujący ich łucznicy, jakoś szczególnie chętnie mający na oku JR.
Na szczycie czekał na nich przeszklony dach niedużego, ale za to gęstego od roslin arboretum będącego jednocześnie szklarnią.
Rycerz poprowadził ich do centrum tego pomieszczenia, które zajmowała kobieta zajęta obecnie… “nawożeniem” roślin, bo pod wpływem niebieskiej energii wychodzącej z jej dłoni, rośliny rosły nadnaturalnie szybko. Jej strój był dość skąpy i przywodził na myśl damy z dawnych wieków. Jej oczy były jednolitymi plamami błękitu, choć nie wydawała się ślepa. Szpiczaste uszy tylko dodawały nieludzkości jej wyglądowi.
A nad jej bezpieczeństwem czuwał olbrzymi potwór w postaci masywnego niebieskiego węża z pierzastymi skrzydłami.
Kobieta i rycerz wymienili się wypowiedziami w języku którego nawet van Erp nie znała. Po czym starszy mężczyzna rzekł. -Aestril.
I gestem kazał całej trójce klęknąć przed nią.
- Serio? - Kit przeniósł wzrok z mężczyzny na "ogrodniczkę", a potem na Lili, a Jean cicho parsknęła "Pffffft" śmiechem, pokręciła przecząco głową, po czym założyła rękę na rękę, wpatrując się w tą szpiczastouchą zielarkę, czy kim ona tam była.
- To ich najwyższa kapłanka - wyjaśniła całkiem głośno van Erp i tym samym tonem zwróciła się do gospodarzy pokazując po kolei - Elizabeth van Erp, Jean McAllister i Christopher Carson - ale nie klęknęła. Za to J.R. wykonała dworski ukłon, i to taki przesadny. Jedna nóżka nieco w tył, i dłoń też, ciało z kolei lekko pochylone do przodu, druga dłoń palcami przy czole, po czym ją odchyliła od głowy, wywijając ową dłonią kilka "esów-floresów", i uśmiechnęła się czarująco, całkiem milusi, bez żadnych tam głupich min.
Rycerz skwitował to zachowanie ogólnie zrozumiałym gestem znanym jako “facepalm” i zaczął rozmawiać z elfką o całej trójce, czego AST w ogóle nie zrozumieli.
~ On kazał wam klęknąć przed nią, co by kapłanka mogła was obdarzyć błogosławieństwem mowy w jej języku.~ tymczasem cała trójka usłyszała w myślach obcy syczący głos. ~ Widzę, że mieszkańcy Terry wielce stracili na rozumie od czasu naszego wycofania się z ich świata.
~To ty? ~ Kit pomyślał te słowa spoglądając na węża. ~ Może nie na rozumie, ale na wiedzy.
Jednak nie otrzymał odpowiedzi.
- Ehhhh - Westchnęła sobie J.R. po czym spojrzała na Lili i… zagrodziła jej drogę własną ręką, z dłonią w pięść, na wysokości piersi van Erp, spoglądając drugiej sierżant w twarz. Następnie McAllister ruszyła powoli do długouchej i uklęknęła przed nią, kładąc swoje obie dłonie na kolanie, spoglądając tej całej kapłance cały czas prosto w oczy.
- Kit? - Zapytała cicho Lili i spojrzała pytająco na towarzysza -
To jakieś szaleństwo. Chyba nie zamierzasz robić tego co J.R.?[/i]
- Zaraz się przekonamy, czy ten wężyk mówi prawdę - odparł równie cicho zapytany. - A nuż nieco prawdy tkwi w jego słowach? Może to faktycznie nie ma być hołd... A klękać przed piękną kobietą już kiedyś próbowałem... - dodał, spoglądając na Lili z lekkim uśmiechem.
- Ale żeś sobie znalazł czas i miejsce na wspominki - Elizabeth szturchnęła Carsona w bok starając się przy tym zachować poważną minę.
- To co? Zaryzykujemy w imię przyszłości Ziemi? - spytał po chwili Kit.
- Wybacz mi Boże to świętokradztwo - mówiąc to Lili przeżegnała się i również klęknęła. Kit przyklęknął obok niej na jedno kolano.
Elfka wypowiedziałą coś w dziwnym języku i czubkiem palców musnęła wargi trójki klęczących przed nią AST.
- A więc dzielni podróżnicy.- rzekła w swoim języku, którego słowa stały się nagle zrozumiane dla nich.- Co was przywiało w te strony?
- Kłopoty, kapłanko - odparł Kit, równocześnie się podnosząc. - A dokładniej, to najazd osobników z legend na naszą planetę.
- Te kłopoty są wszędzie jak widzicie. Wasz świat nie jest pod tym względem wyjątkiem.- odparła Aestril.
Kit pokiwał głową.
- Czy możemy sobie wzajemnie jakoś pomóc? - spytał.
- W niewielkim stopniu najwyżej.- elfka wzruszyła ramionami uśmiechając się bezradnie.
- Oznacza to, że tracimy tu tylko czas - Lili również podniosła się. - A nasi ludzie czekają na zewnątrz.
- Obiecano ci odpowiedzi i informacje. Nie cud.- odparła kapłanka z przepraszającym uśmiechem.- Zamek… na razie jest bezpieczny dla twoich ludzi.
- Nam zależy na znalezieniu odpowiedzi na pytanie jak pozbyć się tego całego gów…- Lili w ostatniej chwili ugryzła się w język. - bałaganu. Czy wiesz jak pokonać tego całego Asmodaisa?
 
Kerm jest offline  
Stary 22-01-2020, 20:07   #98
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Obawiam się że nie. Na tego potwora nastawało już wielu zabójców. Przeżył setki spisków i zabił wiele drużyn bohaterów. Nie znam żadnego sposobu, by go zabić.- westchnęła ciężko elfka.-Niewielu zostało przy życiu tych, którzy byli jego książętami. Po ostatnim nieudanym spisku dorżnął ostatnich niedobitków i przejął całkowitą kontrolę.
- Wpadło nam w uszy nazwisko Levistus - powiedział Kit. - Przydałaby się nam informacja, jak go znaleźć. A dokładniej, jak dotrzeć do miejsca, gdzie się znajduje.
- Levistus. Nie słyszałam tego imienia od lat… od wieków prawie.- zachichotała Aestril i skinęła głową.- Zapomniany władca. Pewnie nadal siedzi zamrożony w lodowcach Stygii.
- A jak tam dotrzeć? - spytał Kit.
-Nie jest łatwo. Mogę otworzyć wam drogę do samej Stygii, ale co najwyżej w pobliże miejsca uwięzienia Levistusa. No i to droga w jednym kierunku, jeśli chodzi o moją pomoc. Mogę umożliwić wam dostanie się tam, ale wydostać będziecie się musieli na własną rękę.- odparła smutno kapłanka.
-Nie uważasz, że skoro szukają Levistusa to chcą go uwolnić? Czy to mądre pomagać im w tym?- zapytał stary rycerz elfkę, a ta spojrzała na niego mówiąc.- Wpierw nie wiemy czy uwolnienie Levistusa jest w ogóle możliwe. Poza tym, choć jest on istotą złą do szpiku kości, to na jedno można liczyć. Bezbrzeżnie nienawidzi Asmodai’a i zrobiwszystko by mu zaszkodzić. A każdy sojusznik jest obecnie na wagę złota.
- Zły do szpiku kości?- Lili przerzucała spojrzenie między dwójką gospodarzy.- To z pewnością oznacza, że nie będzie można mu ufać.
- Można zaufać mu w jednym. Niewiele istot żywi do Asmodai’a tak zapiekłą nienawiść co on.- odparła kapłanka wzruszając ramionami.
- Wrogowie naszych wrogów mogą zostać naszymi sojusznikami - powiedział Kit. - Ja bym zaryzykował, bo i tak niewiele mamy do stracenia. - Spojrzał na Lili, potem na J.R. Milcząca zaś do tej pory Jean… wzruszyła barami.
- Szlajamy się tu i tam, szukając sposobu na sami-wiecie-co. Cały ten Levistus, to może to być jakiś konkretny cel, albo kolejna strata czasu. - Zerknęła wymownie na Lili. -No ale chyba lepszego celu chwilowo nie ma? - Następnie McAllister spojrzała na tą całą kapłankę, czy kim ona tam była.
- Trochę odbiegając od tematu, widzieliśmy tu niedaleko taką wyspę z miastem i jakby piramidą, co tam jest? - Spytała.
- Nie mam pewności… Możliwe, że kolonia yuan-ti.- odparła kapłanka w zamyśleniu. -Albo ludu który nie jest mi znany. Z pewnością nie jest to rasa należąca do tego świata. Raczej kolonizatorzy lub najeźdźcy.
- A co to są te "you-and-ti"? - Dopytywała się J.R.
- Lud powstały przez krzyżówkę starożytnych reptilian z ludźmi. Teraz przeważnie “rozmnażają” infekując ludzi i inne humanoidy specjalną toksyną. Cóż… także w ten sposób. Najczęściej.- wyjaśniła zakłopotana kapłanka.
- To dobrze, że tam nie poszliśmy - stwierdził Kit, chociaż słowo 'reptilianie' nic mu nie mówiło, na co Jean nie omieszkała wyszczerzyć ząbków, i poruszyć wymownie brwiami, co mogło oznaczać "ha, dobrze zdecydowałam".
- Czy to prawda, pani, że kapłani potrafią leczyć różne... urazy? - Kit zmienił temat. Nie wspomniał, że wiedzę tę wziął z jakiejś bajki czy basni. - W czasie ostatniej walki jakieś diabelstwo dobrało mi się do skóry. Może znasz jakieś remedium?
- Tak. Im potężniejszy kapłan, tym moc jaką zsyłają bogowie jest większa. I owszem mogę uzdrowić cię z problemów. Acz najpierw muszę wiedzieć jak się ich nabawiłeś. -wyjaśniła elfka.
- Byliśmy w sali pełnej luster, a z nich wylatywały skrzydlate i rogate stwory, z ogonami niczym skorpiony. Jeden taki mnie zahaczył żądłem i zabrał mi nie tylko trochę krwi i zdrowia. Nagle się poczułem... - Przez moment szukał określenia - ...jakbym ze zwinnego kota zmienił się w zdecydowanie mniej zwinnego.
- Trucizna pomniejszego czarta.- zamyśliła się elfka i rzekła do mężczyzny.- Nachyl się nieco ku mnie.
Kit spełnił polecenie.
Elfka dotknęła jego czoła i wyszeptała coś cicho. Od czoła Christophera promieniowało przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele i sprawiający...jakoby ciężki ciężar zdjęto z ramion mężczyzny.
Kit przez moment milczał, nie do końca mogąc uwierzyć w to, co się stało.
- Dziękuję ci, kapłanko - powiedział, do słów dołączając pełen szacunku ukłon. - Prawdę mówiąc brak mi słów, by wyrazić wdzięczność - przyznał.
- To drobnostka. - odparła elfka z delikatnym uśmiechem.
Kit miał na ten temat inne zdanie, ale nie zamierzał się spierać.
- W moim świecie magia jest tylko w bajkach - przyznał - a tu co krok spotykamy się z istotami znanymi nam tylko z opowieści. Znaleźliśmy magiczną miksturę, która pomogła naszemu towarzyszowi... Czy te przedmioty mają w sobie jakąś magię? - Wyciągnął z plecaka garść medalionów, różdżek i pergaminów. - Chętnie zostawię parę drobiazgów komuś, kto potrafi z tego korzystać.
- Nie mam talentów w tej dziedzinie. Mamy tu jednak paru mistrzów Sztuki którzy byliby w stanie ocenić takie znaleziska.- odparła elfka.
- Byłbym wdzięczny za każdą pomoc. Chętnie z nimi porozmawiam... póki jeszcze rozumiem, co mogą powiedzieć.
- Nie sądzę by to było potrzebne. Mistrzowie Sztuki są zawsze zajęci i niechętni pogaduszkom.- wyjaśniła uprzejmie elfka.
- Na temat tych przedmiotów... - odparł Kit. - Ale nie wiem, czy znajdą dla mnie czas, skoro są zawsze zajęci - dodał.
- Raczej nie. Są naszą siłą… to oni stworzyli broniące nas golemy. I są zajęci naprawieniem tylu ilu się da nim, kolejny atak nastąpi.- wytłumaczyła kapłanka.
- Może te drobiazgi im się przydadzą. Mam wrażenie, że mógłbym machać taką różdżką i machać, a i tak nie dałoby to żadnego efektu. - Uśmiechnął się, lecz uśmiech nie dotarł do oczu. - Ile ataków na razie odparliście?
- Z tuzin.- oceniła kapłanka.
- Przylatują, atakują, zostawiają trupy i uciekają, czy walczą do ostatniego tchnienia? - zainteresował się Kit. - Kiedy się spodziewacie kolejnej fali?
-Różnie to bywa.- odparła kapłanka.-Przybywają kiedy chcą… mija już dekadzień odkąd ostatnio nas zaatakowano.
- Tak też myśleliśmy, widząc stan, w jakim znajdowały się zwłoki. - Kit skinął głową w zadumie. - A wy dokąd podążacie? I dlaczego chcą zdobyć zamek?
- A dlaczego czarci jaszczur rozdeptuje wieśniaczkę? Bo może… i chce to zrobić.Nie ma innego celu. Tak jak ten zamek, który leci sobie przez nieograniczony przestwór nie kierując się nigdzie konkretnie. Być może nawet kiedyś miał jakiś cel, ale ta wiedza… jak informacje na temat kierowania zamkiem, zmarły wraz z jego twórcą zanim jeszcze się narodziłam.- wyjaśniła nieco enigmatycznie kapłanka.
Kit spojrzał na nią z zaskoczeniem.
- Nie zostawił żadnych notatek w zakamarkach swej pracowni? Uczniów? - spytał odruchowo. - Gdybyśmy wiedzieli wcześniej, to można by zadać pannie z Wieży Powietrza odpowiednie pytanie.
- Nie wiem.- stwierdziła bezradnie kapłanka.- To bardzo stare dzieje, z którymi jestem ledwo obeznana.
- Nie prowadzicie żadnych... dzienników? Nikt nie spisał historii zamku? Czy też nikt nie wpadł na pomysł, by sprawdzić najstarsze notatki w bibliotece?
- Ja nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na te pytania.- odparła ze śmiechem elfka.-Nie jestem wyrocznią znającą wszystkie odpowiedzi. A sprawy czarodziei, zostawiamy im właśnie. Tak jest bezpieczniej.
Kit miał na temat bezpieczeństwa całkiem inne zdanie...
- A może właśnie powinnaś potrząsnać jednym czy drugim brodatym mędrcem? - powiedział. - Domyślam się, że jakiś mag zbudował ten zamek i że w rękach magów leżą dalsze jego losy, ale mam wrażenie, że gdybyś ich popchnęła w odpowiednim kierunku, to zaczęliby myśleć nie tylko o obronie zamku, ale i o innych, równie ważnych sprawach.
- Widać, że nie miałeś nigdy do czynienia z magami.- zachichotała elfka.
- Prawdę powiadasz. - Kit skinął głową. - U nas magowie to tylko w bajkach, a żywego elfa nikt na oczy nie widział... chociaż opowieści o urodzie elfek dorównują prawdzie. Za to miałem do czynienia z paroma takimi, co dalej swego nosa nie potrafili spojrzeć. Za to wspomniane bajki głoszą, iż magowie nie tylko uparci bywają, ale i paru mądrych wśród nich można spotkać. Z pewnością w zamku znajdzie się niejeden, któremu na mądrości nie zbywa.
- Mają też i ważne zadanie na głowie. Przywrócić do użytku tyle golemów ile się da, nim wrogowie powrócą.- dodała kapłanka.
- Wiem. - Kit skinął głową. - Ale to nie znaczy, że nie mogliby zająć się i czymś innym. Bo mam wrażenie, że toczycie walkę, w której wasz przeciwnik ma przewagę liczebną. A wy macie coraz mniejsze szanse. Chyba warto spróbować czegoś... nieszablonowego...
- Badanie historii, nielicznych notatek i cokolwiek tam pozostało… gdy ten zamek został odnaleziony nie jest nieszablonowe. Jest traceniem czasu, a tego akurat nie mamy.- westchnęła kapłanka.- Nie ma biblioteki, nie ma uczniów, nie ma notatników, ksiąg, planów… jest tylko trochę tekstów w zniszczonej bibliotece. Jest trochę pogłosek, trochę opowieści...i tyle. Za mało, by się tym zajmować zamiast wzmacnianiem murów. Zresztą nie ma się co łudzić. Gdy Asmodai zdecyduje się uderzyć z całą siłą, to moc twórcy tego zamku niewiele by pomogła, gdyby jeszcze był wśród żywych.
- Całą siłą nie uderzy - odparł Kit. - Skoro wszyscy zajmują się wzmacnianiem murów, to faktycznie nie ma o czym mówić. Może uda nam się sprawić, że Asmodai na długo zapomni w was i o tym zamku - dodał.
- Może.- uśmiechnęła się elfka.
Kit miał mieszane uczucia. Cała sytuacja przypominała mu tonącą łódź, której pasażerowie, miast zatykać dziury, malują burty... No ale mógł się mylić.
- To jak masz zamiar nas wysłać do Stygii, skoro magowie są stale zajęci? - spytał.
- Tak... jestem w stanie to uczynić.- potwierdziła kapłanka.
- Będziemy wdzięczni - odparł Kit.

McAllister odstąpiła na dwa kroki od rozmowy z kapłanką, po czym spojrzała na tego ich całego rycerza.
- Ja przyjaciel, ty rozumieć? - Palnęła, uśmiechając się słodko.
- Tak. Ja rozumiem.- odparł stary rycerz.- Jeszcze przez około godziny będę rozumiał. A właściwie ty będziesz mówiła przez godzinę w elfim języku.
- Fajnie. To ten… skoro my wszyscy przyjaciele, możemy tu odpocząć tak z godzinę? Nasi… hmm… wojownicy są zmęczeni, odpoczniemy, może nam ten… łaskawie wody trochę dacie, a potem sobie pójdziemy? Wychodzi na to, że mamy chyba wspólnych wrogów… - Wyjaśniała kobieta.
- Oczywiście. Dostarczymy wam wody i trochę żywności.- stwierdził uprzejmie rycerz.
- Tak po prostu? Czy może chcecie coś w zamian? - Jean minimalnie zmrużyła oczy.
- Tak po prostu. Jesteśmy cywilizowanymi istotami i wiemy co to gościnność.- odparł nieco urażonym tonem wojownik.
- Te wszystkie rzeczy… te inne światy to dla nas nowość… jak cię w ogóle zwą? - Powiedziała.
- Laurentius de Forge. Mistrz Szpitalnik zakonu Opiekuńczej Pięści.- odparł rycerz.
- Jean McAllister… Lady Jean McAllister, Mistrz Sierżant z Armored Shock Troops - Wypaliła J.R. z poważną miną, po czym wyciągnęła po męsku opancerzoną dłoń do rycerza.
Laurentius zacisnął dłoń na jej dłoni, mocno i stanowczo, co nie stanowiło problemu dla Jean, a zwłaszcza jej cyber-ręki.
- Dziękuję za pomoc… i z góry za gościnę - Powiedziała całkiem szczerze, lekko się uśmiechając.
- Nie ma za co.- odparł rycerz uprzejmie.
- A czy macie jakąś mapę zamku Asmodaisa? My mamy swoje zadanie do wypełnienia i w tej kwestii przydałaby się nam pomoc- do rozmowy wtrąciła się van Erp.
- Którego zamku? Jest ich setki. I uprzedzając kolejne pytanie… nie mamy mapy żadnego z nich.- wyjaśnił Laurentius.
- Jak to jest ich setki? - Lili spojrzała zdziwiona na rycerza. - Weszliśmy do jednego i wcale z niego nie wychodziliśmy. Ciągle jesteśmy w tej samej budowli.
- Właściwie to już go opuściliście. Nie znając magii, musieliście przejść przez portal. Magiczne wrota prowadzące do innego świata. Przez takie same odeślemy was do Stygii lub gdziekolwiek indziej zechcecie. W granicach naszych możliwości oczywiście.- wyjaśnił Laurentius niezbyt zaskoczony jej zdziwieniem.
- To nie jest dobra wiadomość - powiedziala jakby do siebie sierżant. - I pewnie nie potraficie zlokalizować innych, takich jak my ludzi?
- Nie żądaj za wiele. Nie wiem czy nasi magowie będą w stanie odesłać was z powrotem do waszego świata. Łatwiej nam do Stygii, bo wiemy przynajmniej jak.- dodał smutno rycerz.
- Nie powiem, żebym była z tego powodu szczęśliwa- powiedziała Lili wykrzywiając usta w czymś w rodzaju uśmiechu. - Nie podoba mi się pomysł gaszenia pożaru dynamitem. Będziemy jednak wdzięczni i za tę pomoc.
- Ważne decyzje, rzadko są łatwe.-odparł rycerz z lekkim uśmiechem.
- I niezwykle ciężkie - przytaknęła mu sierżant, chociaż bez uśmiechu.
-Tak.- potwierdził de Forge i zmienił temat.-Nie bardzo możemy was wpuścić w głąb zamku, bo twierdza jest już przepełniona uchodźcami i nie mamy wolnych miejsc na spoczynek. Natomiast możemy dostarczyć trochę wody i trochę żywności i trochę koców.
-[i] Nie ma takiej potrzeby [i]- odpowiedziała Lili , a później dodała głośniej, tak żeby pozostala dwojka mogła ją wyraźnie słyszeć - za chwilę i tak wracamy do swoich. Będziemy wdzięczni za coś do jedzenia i picia.
- Przyniesiemy wam wkrótce.- odparł rycerz.- A potem… gdzie was mamy wysłać? Czy też planujecie szukać drogi na własną rękę?
- Szukanie drogi na własną rękę nie bardzo mam wychodzi - odparła ironicznie sierżant. - Trzeba zatem przyjąć oferowaną pomoc. A moi towarzysze i tak są za uwolnieniem zła żeby pokonać inne zło. Czy to tej całej lodówk. - zaśmiała się przy tym kwaśno.
- Myślę, że za trzy dzwony będziemy gotowi, by was tam wysłać.- odparł rycerz z uśmiechem. - Nasze modlitwy będą wtedy z wami.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 26-01-2020, 16:17   #99
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Latający zamek

Żołnierze mieli okazję do odpoczynku od walki. Czas na sprawdzenie broni i podsumowanie strat i zysków. Carson stracił karabin, a Guerra hełm. Byli poranieni, ale służki i sługi kapłanki w tym pomogli. Używając tych samych metod jakich zastosowała ich przywódczyni na Carsonie, zajęli się ranami AST. Na uszkodzony sprzęt nie mieli jednak żadnej rady. Próbowali jakiejś swojej magii naprawiania, ale uszkodzona broń i hełm okazały się zbyt skomplikowane, by mogli je odtworzyć. Niemniej Dominic dostał rycerski hełm z ocieplaną podszewką. Bo w Stygii było zimno... Bardzo zimno i zawsze zimno.

Oddział dostał jedzenie i wodę. Dostał też parę informacji na temat miejsca do którego zmierzali. Stygia była lodowym pustkowiem ciągnącym się w nieskończoność i przeciętym przez szeroką rzekę o nazwie Styks. Laurentius de Forge odradzał zbliżanie się do tej rzeki.
Ten wiecznie niezamarzający ciek wodny pełen był niebezpiecznych potworów, ale wedle rycerza sama rzeka była groźniejsza od wszystkiego co kryło się w jej głębinach. Bowiem jeden łyk ze Styksu potrafil pozbawić pijącego wszystkich wspomnień.
Innym zagrożeniami były na wpół zamarznięte bagna ukryte pod cienką warstewką lodu, zimne błękitne płomienie, lawiny śnieżne, burze błyskawic i lodowe komety uderzające co jakiś czas o powierzchnię. Wedle słów rycerza sam świat był groźny i bez setek czartów przemierzających jej obszary. Radził więc podążać jak najszybciej do Levistusa. Tyle że nie mógł dać im mapy, a jedynie jedną radę: “Podążajcie ku wielkiemu lodowcowi.”

Pożegnanie było krótki i nieme. Do czasu, gdy drużyna mogła wyruszyć czar rzucony na trójkę AST znikł i pozostały im tylko pożegnania na migi i łacińskie zwroty.
Odbyło się ono w dużej, prawie pustej obecnie sali, gdzie cała drużyna została przyprowadzona przez miejscowych strażników. Tam na migi wyjaśniono im, że w ścianie zostanie otworzone przejście przez które trzeba jak najszybciej przejść.
Tym zadaniem zajęła się Aestril wykonując gesty i wypowiadając słowa przed kamiennym łukiem na środku komnaty, pokrytym glifami. Te budziły się do życia, rozbłyskując jeden po drugim. Gdy elfka skończyła inkantację zabłysyły już wszystkie i w obszarze łuk pojawił się tęczowy wir. W który to musieli wkroczyć jak najszybciej.

Po drugiej stronie, była owa tajemnicza Stygia.

[MEDIA]https://3.bp.blogspot.com/-hA8_cTLoSNA/WHiafUMtyvI/AAAAAAAAKyM/p5lElvAvHLEGgAdcUsoFVpT1R4UNC-aVACLcB/s1600/ninehellssygia.jpg[/MEDIA]

Zimne lodowe pustkowie przecięte mrocznymi wodami rzeki, której to AST powinien unikać. Mróz był siarczysty, więc włączenie ogrzewania w pancerzach było niestety koniecznością. Niestety, bo zużywało to ogniwa. Rozciągający się krajobraz nie wyglądał sympatycznie. Tym bardziej, że grupie AST przyglądały się różne stwory.
Choć tylko grupa pięciu wychudzonych szkieletowatych drapieżników ze skorpionimi ogonami


Zwróciła szczególną uwagę na nich. Niczym mała grupka wilków zebrała się tuż poza zasięgiem ich broni. A przynajmniej tak sądziły, nie wiedząc o tym że AST mogli zalać je gradem ołowiu. Tylko czy ostrzał tych potworów przyniósłby jakikolwiek zysk dla drużyny? Był wszak oczywistą stratą amunicji. Na razie bowiem nie próbowały atakować żołnierzy, tylko obserwowały przybyszy i podążały za nimi jakby skonfundowane ich obecnością.
Tylko gdzie się należało udać? Jedyną wskazówką jaką ekipa miała, były słowa rycerza.
Niemniej właśnie wtedy, pośród szalejącej śnieżycy, która nagle uderzyła w ich pozycję zmuszając do schronienia się pomiędzy skałami wystającymi z powierzchni niczym szpony tytanicznej istoty JR olśniło nagle.
Nie był to najlepszy moment na takie objawienie.
Dopiero co przeszli przez portal, który znikł za nimi i rozglądali się po okolicy. I po chwili zauważyli się gromadzące czarty z ogonami skorpiona. Nie zdążyli nawet podjąć decyzji co z nimi zrobić, gdy portal którym przeszli znikł, a wokół nich rozpętała się śnieżyca. Pole widzenia uległo zmniejszeniu, zrobiło się ciemno zimny wiatr ciskał w wizjery setki płatków śniegu wyjąc potępieńczo. Chowanie się przed śnieżycą zmusiło drużynę do pospiesznego szukania kryjówki, więc JR. nie miała czasu powiedzieć komukolwiek, że wiedziała w którym kierunku trzeba iść by odnaleźć Levistusa. Zupełnie jakby ktoś szeptał jej do ucha gdzie on jest.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 03-02-2020, 20:43   #100
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Pizga jak w Kentucky - Stwierdziła żartem Jean, rozglądając się po ponurej okolicy, nie wiedząc, że za chwilę będzie jeszcze "lepiej" za sprawą śnieżycy.
- Ej, patrzcie, tam są i pierwsze rogacze… trzymają dystans skurczybyki. Hmmm, "Switch" może byś tak jednego z nich od nas pozdrowiła co? - J.R. zagadnęła do Meyes.
- Mogłabym. -stwierdziła z wahaniem metyska, ale Hamato się wtrącił.- Nie ma co prowokować ich do ataku.
- Ale można im pokazać, że wcale tam nie są tacy bezkarni jak im się wydaje, nie? - Fuknęła na niego sierżant, zerkając na van Erp.
- I pokazać im nasze możliwości?- stwierdził sceptycznie Kurishima, na co zobaczył "faka" od J.R.
Van Erp zaśmiała się pod nosem.
- Pokaż im co potrafisz J.R.- rzuciła Lili.
- A żeby ci cycki odmarzły! - Tym razem Jean warknęła do van Erp, po czym się roześmiała, pokazując ten sam palec co wcześniej, teraz do oddalonych rogaczy.
- Boisz się, że nie trafisz?- zapytała zadziornie van Erp.
- A czy ja wyglądam na, i mam sprzęt snajpera?? - Stwierdziła Jean, po czym odwróciła się dupskiem do reszty, odchodząc na dwa kroki od nich.
- Ze snajperskim to każdy potrafi - odpowiedziała jej Lili, a McAllister coś tam cicho bluzgała pod nosem, nie udzielając się już w tej sytuacji.
- Jeśli nas śledzą, to lepiej dla nas że wiemy gdzie są.- stwierdziła Collier polubownie.- Mogłyby się zacząć ukrywać przed nimi, gdyby wiedziały że możemy je zranić.
- Póki je widać, są mniej groźne - dorzucił Kit, popierając przedmówczynię, co ta przyjęła z wdzięcznością sądząc po uśmiechu.

- Ja pierdzielę! Trzeba się gdzieś schować! - McAllister stwierdziła oczywistą oczywistość, gdy zamieć śnieżna trafiła ich ze sporą siłą. Po chwili oddział znalazł dosyć marną osłonę, zwłaszcza pod względem taktycznym… pogodowo jakoś te skałki radę dawały.
- Pilnujemy się panie i panowie, te skorpionie gówienka mogą nas tu odwiedzić pod osłoną zamieci! - Powiedziała do wszystkich przez komunikator, wśród wyjącego wiatru, zmieniając broń na "pompkę".
- Mówiłam, że to zły pomysł- powiedziała ironicznie Elizabeth.
- A były ostatnio jakieś dobre? - Stwierdziła Jean, i się zaśmiała.
- Zamarzniemy tu - sierżant van Erp nie było do śmiechu. - Może trzeba wykopać sobie jamę w tym śniegu?
- Jedni niech kopią, a drudzy pilnują!- zaproponował Guerra przekrzykując śnieżycę.
- Switch, pilnujesz. I ty, przystojniaczku. A reszta zabiera się za kopanie- zdecydowała sierżant. Sama zabrała się do żmudnej, ale rozgrzewającej pracy.
- Nie chcesz się psytulić? - Dało się usłyszeć w komunikatorze baaaardzo przesłodziutko-ciotowaty głosik, a J.R. udawała, że to nie ona, zabierając się za owe cholerne kopanie.
- Fort śnieżny imienia J.R - rzucił Kit, ruszając do pomocy.
- Tak jest!- padło ze strony niektórych żołnierzy, ale wszyscy wzięli się do roboty. Śnieg był dość szybko odgarniany i jama zaczęła szybko rosnąć. Teraz pozostało liczyć na to, że zadymka śnieżna nie potrwa więcej niż kilka godzin.
Jak na razie żądłogony nie atakowały żołnierzy. Może liczyły, że wpierw zimno i głód ich osłabi?

Gdy AST jakoś się w końcu wcisnęli w osłonę przed zamiecią śnieżną, i nawet już tak nie wiało prosto w pysk… znaczy się, wizjer, wśród względnej ciszy, J.R. nagle spojrzała gdzieś prosto w jedną z otaczających ich ścian śniegu.
- Acha. Ok - Powiedziała sama do siebie, a po chwili i odezwała się do reszty, wywołując jeszcze większe zdziwienie, niż już te powstałe dwie sekundy wcześniej.
- Do tego całego "Lewusa" to tam - Wskazała znowu na jedną ze śniegowych ścian ich schronienia.
- Dobrze się czujesz Jean?- Zapytała van Erp wyraźnie zdziwiona.
- Ostatnio rzeczywiście zachowuje się nieco dziwnie.- stwierdził z troską Dominic.
- Skąd to wiesz, J.R.? - spytał Kit.
- Wszystko gra i trąbi. Pamiętacie tego potworko-węża tej kapłanko-ogrodniczki? No właśnie - McAllister postukała się palcem po hełmie, gdzieś w okolicy skroni.
- No właśnie co?- Lili wpatrywała się w drugą sierżant.
A AST najbliżej niej przebywający przysłuchiwali się z ciekawością, bowiem nie mieli pojęcia o czym JR. mówi.
- Pamiętam. Gadał do nas w myślach - powiedział Kit. - Teraz też słyszysz głosy?
- A co, masz dla mnie biały kaftanik? - Jean spojrzała na Chrisa i zaśmiała się. - Nie. To było tylko parę słów, podanie kierunku i tyle, cisza.
Lili westchnęła ciężko. Opowieść J.R. była dziwna. Może ona powinna już przyzwyczaić się do tego, że tu dzieją się takie dziwne rzeczy, ale nie mogła.
- I chcesz tam iść?- Z intonacji wynikało, że sierżant van Erp nie tryska radością.
- Świat jest dość spory - powiedział Kit. - Szukanie na własną rękę może się nieco przeciągnąć. Może warto zaryzykować? Może to sam mister Lewi rozpoznał w nas swych wybawicieli - dodał z wyraźnym brakiem wiary w te ostatnie słowa.
- To był kobiecy głos - Wyjaśniła Jean, i spojrzała zdziwiona na Lili - No przecież po to tu się wybraliśmy, czy nie?? Więc albo będziemy się szlajać bez celu, aż zamarzniemy, albo pójdziemy gdzie trzeba, skoro kierunek mamy. Innego wyboru nie widzę.
- No to poczekajmy, aż przestanie tak sypać i ruszajmy - poparł ją Kit.
- Ten wąż nie miał kobiecego głosu - powiedziała Lili. - Kapłanka musiała nas pobłogosławić, żeby z nami rozmawiać. To raczej nie oni. Więc kto J.R? Kto do twojej głowy zagląda?
- A kij wie z tą kapłanką? Może paru osobom na raz nie umiała, ale jednej tak? Może musiała coś tam sobie wydumać, albo jakieś mocniejsze voodoo przygotować? Mało tu takich zakręconych rzeczy? - J.R. wzruszyła ramionami. - A czemu ja? Też nie mam pojęcia.
- W sumie… i tak nie wiemy w którą stronę iść. To może udamy się… tam gdzie chce JR.- zaproponował polubownie BFG.
- Ufam twojej intuicji Jean. Tylko musimy przeczekać tę burzę - powiedziała Lili.


Ta osłabła jakieś pół godziny później. Ekipa wygrzebała się ze śniegu i ruszyła dalej. Na przedzie szła Switch i McAllister. Za nimi reszta. Dziwne skorpiono-humanoidy znikły gdzieś podczas zadymki i nie było ich w polu widzenia. A cała ekipa doszła na spore pole lodowe pokryte śniegiem pełne odłamków lodowych sterczących w górę niczym ostrza sztyletów. Pomiędzy nimi AST dostrzegli tą grupkę stworów która przedtem podążała przed nimi. Teraz wydawała się przemykać pomiędzy lodowymi iglicami w tym samym kierunku, w który oni sami podążali. Nie wyglądało na to, by chciały przygotować pułapkę na drużynę. Zdawało się raczej, że chcą przemknąć. I wtedy… ziemia się zatrzęsła.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172