Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-02-2019, 14:10   #11
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Poranek trzeciego dnia

Nic nie zapowiadało, tego co ma nastąpić. Lekka mgiełka, co prawda opatulała cały kompleks wojskowy, ale szybko się rozeszła. Idealny czas na jogging, także z psem.
Tego poranka porucznik wrócił z Waszyngtonu i od razu wezwał do siebie obie panie sierżant. Padły wtedy polecenia z jego ust. Oddział otrzymał zakaz opuszczania terenu bazy, wszystkie przepustki i ewentualne urlopy zostały zawieszone. Popołudniowy trening zastąpiono odprawą. Szykowała się misja. Bear miał też przeglądnąć wszystkie pancerze… miał, ale van Erp że i tak zrobił w związku z niedawnym trzęsieniem ziemi. Jones przyjął ten fakt ze zrozumieniem.
Tak czy siak został im ostatni spokojny wieczór, bo misja miała się zacząć jutro o rano o dziewiątej.

Odprawa przed misją


Nieduża salka, niewygodne krzesła. Nic tu się nie zmieniło, poza tym że rzutnik zastąpiony został dużym ekranem ciekłokrystalicznym.
Cała drużyna została zebrana tu w godzinach popołudniowych. Porucznik Jones zebrał swój oddział w niej, ogłaszając że następnego ranka wyruszają na misję. Jaką? Zdradził miał dopiero teraz. I miała być tajna. Przechodził się tam i z powrotem przed siedzącymi na krzesłach członkami jego drużyny. Best of the best.
- Pewnie słyszeliście z mediów… albo i nie o wysłaniu Gwardii Narodowej.- nacisnął przycisk na pilocie. Na ekranie pojawiła się mapa pełna czerwonych strzałek idących po drogach.
- Plan był prosty… najpierw stworzyć przyczółki, a potem otoczyć kordonem cały obszar parku. A potem powoli i metodycznie rozpoznać i neutralizować zagrożenia. Chmury nieznanych “oparów” unoszące się cały czas nad parkiem uniemożliwiając łączność satelitarną i zwiad z orbity. Także próby rozpoznania lotniczego zakończyły się porażką. Łączność radiowa działa zaś tylko na krótkich dystansach. Ten brak rozpoznania okazał się zgubą tej operacji, bo… dwadzieścia godzin po jej rozpoczęciu, wszelki kontakt z siłami Gwardii Narodowej został przerwany.- oddech, naciśnięcie przycisku. Nowa mapka, północno wschodni fragment parku.



- Zgrupowanie sił pod wodzą generała Charles’a Hammeta wyruszyło do Roosevelt Lodge, by tam ustanowić przyczółek potem zorganizować całe zaplecze logistyczne. Jak się domyślacie, to się nie wydarzyło. Wszelki kontakt ze zgrupowaniem Hammeta został urwany. Los tych żołnierzy jest nieznany i dowództwo uznało, że lepiej będzie jeśli tym razem na zwiad udadzą się siły może i nie przeznaczone do tego typu zadań. Ale mające tą w przewagę, że w razie kłopotów są w stanie sobie poradzić z przeważającymi siłami wroga i wrócić do bazy by o tym odpowiedzieć. Uznano, że polecimy bojowym VTOL’em poniżej pułapu “chmur” i zostaniemy zrzuceni wraz z jednym Peacemakerem jak najbliżej się da. - niebieska strzałka na mapce rozświetliła się.- Pierwszym i głównym naszym zadaniem jest rozpoznanie sytuacji. I zdobycie informacji na temat tego, się co się zdarzyło z wojskiem dowodzonym przez generała Hammeta. Drugorzędnym celem jest zdobycie języków… to jest jeńców, których wywiad mógłby przesłuchać.Bierzemy pod uwagę sytuację, że wybuch pod Yellowstone wykorzystały wrogie siły, by wzorem starej Rosji wprowadzić na teren USA “zielone ludziki”. - tu Wolvie uśmiechnął się kwaśno.- To mocno naciągana teoria, ale analitycy CIA robią się już zdesperowani szukając logicznego wyjaśnienia tych wydarzeń. No i kolejnym drugorzędnym celem jest uratowanie kogo się da uratować.- spojrzał na drużynę. - A po wykonaniu celu numer jeden zawrócimy drogą z Lodge do Silver Creek tak szybko jak się tylko da. Jakieś pytania?


Poranek czwartego dnia

AVka transportowa Gargoyle zasługiwała na swoją nazwę. Duża, ciężka, solidna i mocno opancerzona. Nie najszybsza maszyna na świecie, ale wystarczająco zwrotna, by uniknąć ostrzału i dostarczyć swoją zawartość na miejsce. A potem wspierać ją ostrzałem z powietrza. Do tej zawartości, oprócz dzielnych wojaków dołączony był wóz piechoty Peacemaker. Lekki i dzielny wozik, który potrafi… poruszać się i strzelać szybko, ale pancerz ma chyba z papier-mâché. Pod tym względem doomguys woleli polegać na własnych zbrojach. Poza tym był niewygodny. Mieścił od biedy osiem osób (wliczając kierowcę i strzelca kierującego ogniem automatycznej wieżyczki) i był strasznie niewygodny wtedy. Nie był więc ich ulubionym środkiem transportu… ale za to mieścił się go Gargoyle’a.

Pilotów Gargoyle miał dwóch plus dodatkowa, nawigatorka/mechanik nadzorująca położenie i systemy elektroniczne maszyny, w tym maskę optyczną. Na powitanie oddziału wyszedł jedynie jeden z pilotów jasnowłosy pilot .
- Witam wszystkich, nazywam się Paul Napierre i będę kapitanem waszej wycieczki. Myślę że z uwagi na wasze zadanie nie ma co się bawić w salutowanie. Załadujemy wasz sprzę… Ash? Ashley? To ty? - rzekł zauważając znajomą twarz lekarki. -Ile to czasu minęło? Widzieliśmy się chyba ostatnio na Hawajach?
- Poruczniku Napierre. Proszę zachować te poufałości na później. Na razie mamy zadanie do wykonania, a pan… ma nas tam dostarczyć!- zrugał go niecierpliwym tonem Wolvie.
- Przepraszam sir.- Napierre wyprostował się jak struna. Po czym dodał.- No to proszę się pakować i startujemy.

Mission # 1: Seek & Save


Antywojenny marsz wypełniał Gargulca, który trząsł się podczas lotu niemiłosiernie. Miało się wrażenie, że solidna konstrukcja rozpadnie się jak domek kart. Podróż dłużyła się również.
- Przerwałbyś ten jazgot, zbliżamy się do strefy zagrożenia.- odezwała się z kokpitu nawigatorka i muzyka ucichła. A blondyn odezwał się wesoło mimo poważnego charakteru wypowiedzi. -Panie i panowie, wlatujemy na obszar Yellowstone.
Maszyna wyraźnie obniżyła lot.
- Proszę dopiąć do pancerzy spadochrony i uczynić tak samo w przypadku pojazdu. Postaramy się was zabrać jak najbliżej celu, ale z uwagi na nieznane w sumie warunku pogodowe i zerową widoczność na pułapach od kilometra w górę… cóż sami rozumiecie. Poszukamy wam odpowiedniego miejsca na rozładunek w pobliżu celu, a potem postaramy się czekać przez 12 godzin na wasz powrót, ale znów… nie ma żadnych gwarancji na to.- gdy żołnierze wykonywali polecenia pilota ten mówił dalej. -Jak widzicie… ci którzy są przy okienkach, nad całym parkiem wiszą czarne jak smoła chmury. Pomijając takie detale jak sadza są w niej obce elementy całkowicie neutralizujące radar. Więc lecieli byśmy na ślepo. Dlatego polecimy niżej lawirując nad czubkami drzew. Proszę się przygotować na wstrząsy. A i… przejść na ciszę radiową. I w ogóle być cicho.

Po tym komunikacie AVka ruszyła dzielnie ku celowi, dość chaotycznym kursem. Przez chwilę panował spokój.
-Paul… nie uwierzysz. Ta chmura jest żywa.- odezwała się nawigatorka.
- Co ty pierdzielisz?- odparł drugi pilot.
- Ta chmura jest… żywa…. właściwie to wielka… chmara żywych stworzeń. -odparła nawigatorka.
- To niemożliwe, tam jest przecież dym… nie ma czym oddychać.- dziwił się drugi pilot.
- Pal to licho.. ta chmura leci na nas!- wrzasnął Paul i zaczął wydawać polecenie.- Marge, wyłącz maskowanie i namierz pociskami te stworzenia. Rick wal ze wszystkiego co mamy. Nie zdołamy jej uciec, więc spróbujemy się przebić.
Po czym zwrócił się do pasażerów.
- Panie i panowie. Proszę przygotować się na turbulencje.

Bo też “turbulencje” się zbliżały. Małe, o błoniastych skrzydłach, ostrych kościanych wyrostkach wzdłuż grzbietu. I pełnymi długich niczym szydła zębów paszczami.


Chmara tych stworzeń, otoczyła i połknęła pojazd, który mnóstwo ich spopielił salwami kierowanych i detonowanych laserowo rakiet, oraz ostrzałem z karabinu. Wiele stworków zginęło, ale nie dość. Te obsiadły pojazd próbując bezskutecznie przegryźć się przez pancerz maszyny. Ale nie mogły. Metal był za gruby. Jedyne co udało im się osiągnąć to większe obciążenie latającego pojazdu. Gargoyle opadł niżej, silniki wyły potępieńczo.
- O nie… - Doomguys usłyszeli przerażony głos Marge, a potem nastąpiła eksplozja, która wstrząsnęła statkiem powietrznym. I ten zaczął spadać w niekontrolowany sposób.
Otwarły się przy tym jego włazy.
- Skaczcie! wrzasnął Paul głośno.- Dranie popełniły samobójstwo włażąc do dysz wlotowych prawego silnika.! Postaram się utrzymać w powietrzu jak najdłużej… ale.. skaczcie!
Nie pozostało więc nic innego, jak tylko skakać.Jeden po drugim, Heavy w trybie overdrive wypchnęli jeszcze Peacemakera i skoczyli na końcu.
Gargoyle zaś otoczony sforą bestii pikował w dół, zapewne ku swojej zagładzie, gdy Doomguys spadali w zniszczony podmuchem las. Ich spadochrony się rozłożyły, podobnie jak automatyczne spadochrony ich pojazdu. A Paul odciągnął uwagę latających bestyjek.

Lądowanie w lesie przebiegło bez problemu, i gdy pod stopami poczuli ziemię rozległ się stanowczy głos Wolviego w ich hełmach.
- Status.
- Cała i zdrowa.... Cały i zdrowy… Cały i zdrowy.- chociaż tyle.Nikomu nic się nie stało i nie nastąpiła utrata sprzętu. Za to nastąpiło rozproszenie.
Peacemaker spadł gdzieś tam.. na północnym wschodzie.
A sama drużyna rozsypała się po zniszczonym lesie w niewielkich grupkach.
Guerra, Meyes i Bear byli wysunięci najbardziej na północ i “najbliżej” miejsca w którym prawdopodobnie rozbił się Gargoyle.
Carson i van Erp z kolei znajdowali się najbliżej zagubionego Peacemakera, przy czym nadal to był solidny spacerek, szacowany na dwie godziny przez procesory obliczeniowe systemu nawigacyjnego ich hełmów.
Ashley ‘Ash’ Hansen, Collier, Pearson wylądowali pośrodku, pomiędzy pozycją Cooka, a van Erp. I choć w teorii cała trójka miała ten sam stopień, to w takiej sytuacji Ash… dowodziła.
Kurishima wylądował najbliżej ich celu. Problem w tym, że on akurat wylądował samotnie.
Porucznik wylądował gdzieś pośrodku, wraz JR oraz Russellem... i wykorzystując bardziej zaawansowane funkcje swojego ulepszonego pancerza, zaczął mapować położenie żołnierzy, nadajnik Peacemaker’a i czarną skrzynkę Gargoyle’a. Zorientował się dość szybko, że nie odbiera i nie może nanieść obu maszyn. Ich sygnały nie docierały do niego. Łączność radiowa była zawodna, łączność satelitarna nieistniejąca.
- Musimy się trzymać w kupie, jak stado kurcząt pod kwoką. Szlag.- mruknął do siebie.
Po chwili zaś do całej trójki dotarł Dwight przedzierając się przez suche drzewa.
- Przynajmniej… widoczność będziemy mieli dobrą.- rzekł rozglądając się dookoła próbując znaleźć jakiekolwiek pozytywy w tej sytuacji.


Przynajmniej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-02-2019 o 20:42. Powód: Byki od groma byków :(
abishai jest offline  
Stary 22-02-2019, 20:30   #12
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Odwołanie przepustek być może zabolało pewnie parę osób, lecz dla wszystkich oznaczało tylko jedno - gdzieś tam (pewnie kilkaset mil stąd) zrobiło się niewesoło i gdzieś tam, wysoko (ale nie aż w niebie), ktoś doszedł do wniosku, że jeden z oddziałów AST powinien wreszcie przestać się obijać i zacząć zarabiać na swe utrzymanie i opinię. W końcu wiadomo - gdzie diabeł nie może, tam Doomguy’s pośle.
Pytanie można było postawić tylko jedno - ile czasu im pozostało, nim wpakują ich do samolotu i wyślą w jakieś lokalne piekiełko.
A drugie - jak spędzić czas między komunikatem "przepustki odwołane" a poleceniem "pakować dupy".
Parę piw? Parę rozmów? Parę mile spędzonych chwil z kimś tam? Jakaś ciekawa lektura lub film? A może strzelnica?

* * *

Koniec końców czegoś się dowiedzieli. Chociaż było to niewiele więcej, niż głosiły niewiele wiedzące, kiepsko poinformowane wiadomości, to i tak oznaczało to spore kłopoty.

- Co oznacza słowo 'porażka' w odniesieniu do zwiadu lotniczego? Samoloty nic nie odkryły, czy nie wróciły z rozpoznania? - To było jedyne pytanie, jakie zadał Kit.
- Zwiad nad chmurami okazał się bezowocny. Zwiad poniżej pułapu chmur zawrócił z powodu kiepskich warunków pogodowych. Tak że i jutro możliwe, że nasz lot zakończy się tuż za granicami parku, z powodu kiepskiej pogody - wyjaśnił porucznik.

Odpowiedź była na tyle mało optymistyczna, że lot 'gargulcem' przestał wyglądać na miłą i przyjemną wycieczkę. Innymi słowy - kłopoty mogły się zacząć jeszcze przed wylądowaniem.
No i zaczęły się, lecz w żadnym wypadku Kit nie spodziewał się, że przybiorą one postać żywej chmury, której elementy składowe nie przestraszą się nawały ognia i spróbują schrupać samolot na drugie śniadanie. I było rzeczą oczywistą, że opcja 'wysiadamy przed stacją docelową' jest jak najbardziej słuszna.

- Zostaliśmy zaatakowani przez halucynacje, plotki i kaczki dziennikarskie - mruknął, przypominając sobie krytykę, jaką szczodrze obdarzyła go Ash.

Było rzeczą jasną, że szybsze niż to planowano opuszczenie samolotu jest rzeczą najrozsądniejszą.

Kit wyskoczył tuż za Lili.
Jakimś dziwnym trafem żaden z latających stworów nie zainteresował się osobami, które opuszczały pokład Gargoyla. Być może znacznie większy samolot był dla nich bardziej interesującym obiektem, a może krewniaczki harpii uznały 'gargulca' za większe zagrożenie. Cokolwiek było powodem, Kit nie narzekał. Wystarczającą ilość kłopotów dostarczała konieczność lądowania w zbroi na grzbiecie, z ważącym swoje ekwipunkiem, a na dodatek w resztkach zniszczonego lasu, gdzie kikuty drzew oczekiwały na nieostrożnego skoczka.

A jednak udało się wylądować. I na dodatek nic sobie nie zrobić.
- Carson cały i zdrowy - zameldował Kit, po czym ruszył w stronę najbliżej się znajdującej osoby - sierżant Elisabeth van Erp.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-02-2019, 21:15   #13
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Plotki i ploteczki rozchodziły się w bazie szybko. Fakt że wieczorem jest odprawa, pozwalała myśleć że zaraz wyruszą w teren. Fakt że poprzedniego dnia chłopaki pojechali “rwać laski” do baru i Guerra wrócił nieprzytomny pozwalałam jej stwierdzić że Handsome może potrzebować ekstra pomocy doprowadzając się do porządku. Na szczęście czasy studenckie pozwoliły lekarce wypracować parę przepisów na “koktajle” anty kacowe. Fakt że Guerra mógł po podobny zgłosić się do placówki medycznej ale nie afiszował się nigdy ze swoim piciem.

SMS Ashley:
Cytat:
Idę z “koktajlem” liczę, że przynajmniej spodnie założysz


SMS Handsome:
Cytat:
Niczego nie obiecuję

SMS Ashley:
Cytat:
Jak mi zgorszysz sanitariusza pomocniczego to się doigrasz >:/

SMS Handsome:
Cytat:
To widzę że ty imprezkę u mnie planujesz? Czemu nie sanitariuszka? Przestraszyłaby się?

SMS Ashley:
Cytat:
Wait for it


Hansen wysłała ostatniego sms-a i zwróciła się do psa.
- Butch. Chcesz poznać Handsome? Jasne, że chcesz. Dobry pies.- Argentino kręcił się dookoła Hansen w psich emocjach. Totalnie nie wiedział co się dzieje, ale jego człowiek zwracał na niego uwagę więc było super.

W drodzę z torbą w której niosła kroplówkę pieszczotliwie nazywaną przez Ash “koktajlem”, lekarka mimowolnie wspomniała wieczór w którym Handsome dołączył do listy szczęśliwców którzy mieli okazję “Bawić” się z Hansen.




To był jeden z tych dni. I jeden z tych pubów. Facet który był randce z Ash, nagle zaczął wgapiać za często wzrok w kierunku cycatej blondynki przy barze. Z początku lekarka mogła to ignorować, ale potem on ją zawołał do nich. I okazało się że cycata blondynka była jego znajomą w collegu. To jeszcze mogła Ash tolerować. Blondynka była ładna, a Ash nie miała wszak nic przeciwko większemu towarzystwu w łóżku w przypadku jednorazowej przygody. Niemniej coraz bardziej czuła się jak piąte koło u wozu. Ta randka i ten facet… był niewypałem.
Postanowiła wyskoczyć na przypudrowanie noska i przy okazji zrobić mała zmianę w garderobie co by może zachęcić ich do zmiany lokalu. Kiedy wróciła z szokiem stwierdziła że została zostawiona a tamta dwójka zniknęła.
- Noż kurna! - powiedziała na głos i zła zasiadła ze złością na właśnie zwolnionym stołku barowym. Rzadko jej się zdarzały takie sytuację, więc była do nich totalnie nie przyzwyczajona. A teraz jeszcze albo barman oślepł albo z jakiegoś powodu ignorował ta część baru bo usilnie ignorował jej próby zamówienia sobie drinka.

- Nie jesteś tej płci, która by skusiła Garry’ego do szybszego obsłużenia ciebie.- usłyszała znajomy głos i otrzymała kufelek.- A wieczorami.. pełno klientów.
Obok niej usiadł mężczyzna o postawnej sylwetce i niebieski jak stal oczach. Dominic, od niedawna członek jej oddziału. - Ashley… ta co kumpluje się z Louise? Słyszałem o tym że chcesz by ci pancerz przemalowała?
- Dominic! No cześć. - Powiedziała trochę zaskoczona, zazwyczaj przypadkowo nie spotykała kolegów z oddziału poza bazą. Zawsze myślała że po prostu mają różne zainteresowania. - Dziękuję. - Powiedziała biorąc kufelek i wypijając resztę piwa na raz. - Na razie trwają pertraktacje a pro po tych zmian, więc może się jeszcze okazać, że nic z tego nie będzie. A ty co tu porabiasz?
- Zalewam smutki, jak to każdy samotny facet w takim miejscu.- wzrok mężczyzny przesunął się po szyi i odsłoniętym dekolcie..- A ty? Czekasz na kogoś, czy może łowisz na przynętę? Jeśli to drugie, to nie martw się… zaraz pójdę. Bo, cóż, barman może nie teges… ale reszta pubu rozbiera cię już wzrokiem.
- Właśnie zostałam zostawiona przez moją randkę, w imię odnowienia znajomości z collegu. Także ten,... sama zaraz zacznę zapijać smutki, nie udanego wypadu poza bazę.... A jak już barman zaszczyci mnie swoją uwaga poproszę o wezwanie taksówki bo tamten palant miał mnie odwieźć. - no mała gniewna różowo włosa kobietka się z niej zrobiła, co Dominic mógł uznać za bardzo odmienne od miłej, uśmiechniętej zawsze pomocnej Pani Doktor.
- Wiesz… tu jest wielu facetów, którzy…- oczy mężczyzny co chwila zerkały na dekolt drobniutkiej Ash.- ...chętnie by cię podwieźli. Mogę i ja.. ale wiesz… ja jeszcze jadę tu i tam. Musiałabyś się zabrać ze mną.
- Super to jedziemy! - Powiedziała wstając z krzesła i ciągnąc za sobą Guerrę - Co to za bar w którym nie można się napić! - Ostatnie rzuciła w stronę barmana kierując się w stronę wyjścia.
- Hej.. nawet nie wiesz gdzie…- zaczął nieśmiało protestować Dominic dając się ciągnąć.
- A jeśli… pojedziemy na plażę naturystów? -zażartował, gdy zbliżali się do drzwi.
- To wprowadzę cię na mój karnet. - Odparła nonszalancko Ash. - Właściwie to nie wiem który to twój samochód… - dodała już na zewnątrz rozglądając się po okolicznym parkingu.
- To ten gruchot na końcu. Po ojcu, który odziedziczył go po dziadku.- wskazał na starego oldsmobila.
- Raczej nie jest to wózek na tak… - tu spojrzał na pupę Ash w ciasnej krótkiej spódniczce.-.. gorący towar. Ale za to ma lodówkę na piwo.
- No to poczęstujesz mnie zimnym piwem i obiecuję ci nie grzać za bardzo. - Uśmiechnęła się ruszając w stronę ‘dojrzałego klasyka amerykańskiej motoryzacji” stukając o bruk wysokimi czarnymi szpilkami.
- No dobra a naprawdę gdzie musisz zahaczyć o tej porze? - Powiedziała rozsiadając się prowokacyjnie na przednim siedzeniu.



- Flirciara z ciebie, co?- odparł mężczyzna siadając za kierownicą i po prostu przesunął palcami po łydce, po czym otworzył schowek wyjmując z niego duży rewolwer i pokazał go dziewczynie.- Walczę z nałogiem na pobliskich pustkowiach. Strzelam do puszek.
Ruszył z parkingu, co chwila zerkając to na jej nogi, to na dekolt. Rewolwer wylądował na tylnym siedzeniu, gdy sięgnął do zamontowanej tam lodówki i podał jej piwo.

Ash widziała, że coraz trudniej mu zignorować jej biust, jej nogi… całą jej postawę.
- Dominic ja już raz wypadek samochodowy przeżyłam, więc albo skup się na drodze albo zatrzymaj się, przeleć mnie na tylnym siedzeniu żeby znowu funkcjonować z krwią w mózgu a nie w kroczu. - Powiedziała nonszalancko, starając się nie dać poznać, że nie do końca czuje się pewna jako pasażer. Mimo upływu lat wypadek samochodowy w którym zginęła jej rodzina nadal powracał w jej głowie jakby wydarzył się wczoraj.
- Wiesz… robisz dużo, by mnie rozproszyć.- zaśmiał się Dominic myśląc, że to co mówi było żartem, ale po chwili patrząc na jej minę.- Ty serio?
Hansen spojrzała na niego, jej mina zdecydowanie nie wyglądała jakby żartowała.
- Zatrzymaj ten twój klasyk motoryzacji. - powiedziała rozpinając do końca skórzaną kurtkę.
Dominic zjechał w kierunku pobliskiej bocznej uliczki i zatrzymał się spełniając jej polecenie i nie odrywał oczu od jej ciała i działań.
- Albo się przesiadamy do tyłu albo musisz odsunąć siedzenie… - Powiedziała przewracając się w jego stronę. Jedną dłoń położyła na fotelu kierowcy druga na konsoli samochodu, jej rozpięta kurtka rozchyliła się bardziej odkrywając do reszty cycki Hansen.
Dominic odsunął fotel, a potem rozchylił poły kurtki dziewczyny, chwytając za piersi Ash ugniatając i czule masując owe krągłości.
- Nie lubię całowania w usta… chyba sama rozumiesz, czemu.- szepnął wstydliwie.

Kobieta nie odpowiedział tylko przesiadła się ze swojego miejsca na jego kolana. Trochę jej się figura zmieniła od czasów kiedy była nastolatką, ale i tak się zmieścili, było ciasno ale o to chodziło. Ash nie pocałowała go w usta; całowała szyje, uszy i żuchwę; ale o ile Dominic sam się nie przełamał; ona nie zamierzała. Jej dłonie sięgnęły między ich ciała by uwolnić jego męskość. Najwidoczniej ten wieczór nie będzie aż tak stracony.
Rozpięcie spodni pozwoliło wyłonić ów twardy organ, drżący pod jej palcami. Całkiem spora wieżyczka. Usta mężczyzny muskały też jej szyję i obojczyki, gdy dłonie pieściły jej pupę podciągając spódniczkę. Hansen przerwała na chwilę i sięgnęła pod spódnice i ‘handsome’ usłyszał dźwięk rozdzieranych rajstop. A chwile po tym wieżyczka Guerry znalazła ciepły wilgotny kącik do spędzenia czasu.
- Mhmm - Ashley stłumiła jęk gryząc kierowcę w szyje. Dłonie przystojniaka mocniej zacisnęły się na pośladkach dziewczyny, całkowicie zdzierając resztki rajstop z jej pupy. Trzymając ją pomógł, jej unieść się i opaść… niczym kafar wbijający pal w ziemię. Cóż… bardziej nadziewający się na ten pal. Niemniej leniwie acz silne ruchy ciała Ash, sprawiały że dziewczyna czuła kochanka wyjątkowo głęboko i mocno. Naprawdę ją przeszywał.
- Tak! - jęczała mu do ucha, ich figle fundowały amortyzatorom niezła jazdę. Hansen odchyliła się od Dominika dopiero teraz mógł nacieszyć się widokiem jej podskakujących półkul. Sama lekarka była coraz bliżej, dawno nie kochała się z kimś w samochodzie zaparkowanym na ulicy, gdzie byle przechodzień mógł ich zobaczyć. A zwłaszcza ją, bo Dominic ocierał się twarzą o te dwie miękkie półkule składając na nich pospieszne pocałunki. Zaciskając dłonie na jej pośladkach, dociskał jej ciało w dół, by czuła… jaki jest podniecony, jaki twardy, jak… blisko. Spełnienie w jego przypadku przyszło szybko, acz trudno powiedzieć, by było niespodziewane.
Hansen doszła po nim parę konwulsyjnych ruchów na jego jeszcze twardawym członku zrobiło swoje. Ulga nastała choć w odchylając się w tył plecy Ash przycisnęły klakson i nagły dźwięk wyrwał ją z tej błogości. Pochyliła się do przodu śmiejąc się cicho.
- Dzięki Handsome. - Powiedziała kładąc głowę na jego szyi.
- To niczego nie zmienia. I tak jadę postrzelać… a tobie może teraz dodatkowo grozić seks na ciepłej masce samochodu.- odparł mężczyzna tuląc ją do siebie.
- Ojej straszne normalnie jak ja to przeżyje, tyle seksu jednego wieczora. - ironia w jej głosie całkowicie przeczyła jej “obawom”. Wróciła na na swoje miejsce nie zapięła kurtki ale otworzyła sobie piwo i po pierwszym łyku zwróciła się do niego.
- Możesz jechać. - łaskawie pozwoliła mu ruszyć.
- Ok.- on również nie zapiął spodni. Ruszyli do przodu i skręcili w kolejną boczną uliczkę. A potem wyjechali z miasta kierując się bardziej w bezdroża. Pusta trasa sprawiała, że Dominic co jakiś czas zerkał na biust Ash, a ona mogła przyglądać się jak jego męskość powoli odzyskuje siły i apetyt.

Po opróżnieniu puszki Hansen odłożyła ją i skorzystała z wolnych rąk by zdjąć podarte rajstopy chwilowo położyła je do kieszeni wyrzuci je tak wróci do domu.
- Tak z czysto akademickiej ciekawości. Dlaczego strzelanie?
- Bo nie umiem rozbijać butelek pięścią. Poza tym lubię tak… się wyszaleć.- wyjaśnił powoli skręcając na bezdroża.
- Pomaga?
- Trochę. Chcesz spróbować?- zapytał z uśmiechem Dominic, skręcając z drogi w krzaki. Musiał dobrze znać to miejsce, bo jechał dość szybko i pewnie.- Strzelałaś pewnie z broni krótkiej na szkoleniach.
- Krótkiej, długiej, automatycznej...ogólnie ssę w tym, ale powiedzmy, że udało mi się wystrzelać dostatecznie dobry wynik by do was trafić.
- Nie strzelasz tu na wynik. Więc tym się nie martw.- odparł mężczyzna zatrzymując samochód. - I..- tu spojrzał na jej spódniczkę.-... chyba spróbuję cię od razu zmusić do zapłacenia w towarze za przejażdżkę. Noce są zimne, więc lepiej korzystać z rozgrzanej maski wozu.
Ash wyszła z samochodu okrążyła maskę i stając na przeciwko kierowcy oparła się o nią w bardzo zapraszającej pozie.
- Zamierza wyjść do mnie czy tak będziesz siedział jak dziewica przed balem promocyjnym.?
- Nie musisz mi dwa razy mówić.- Dominic opuścił fotel kierowcy i okrążył auto, przytrzymując jedną dłonią opadające spodnie.
- Na co masz ochotę? Weźmiesz mnie od tyłu czy mam się ułożyć wygodnie na tej masce?
- Wiesz.. tym razem pozbawię cię kurtki… ładnie na tobie wygląda, ale bez niej kusisz bardziej. - odparł mężczyzna z uśmiechem.- Usiądziesz na masce?

Ash zdjęła kurtkę i podłożyła pod siebie siadając na masce. Stopy nadal ubrane w szpilki oparła o zderzak w rozkroku dając mu świetny widok na jej gładką muszelkę.
A on zamierzał z tego skorzystać.Ustami przylgnął do jej szyi, lewą dłonią pochwycił za jej pierś, a męskość zanurzył w kwiatuszku, powoli za pierwszym razem… już mocniej gdy prawą dłonią ścisnął jej udo przyciągając ją do siebie. Miał rację… noc był zima… i kontrastowała ciepłym ciałem i żarliwymi pocałunkami mężczyzny, oraz jej własnym rozpalonym ciałem gdy czuła twardą obecność jego penisa nie dającą o sobie zapomnieć.
Ash zanurzyła ręce pod jego koszulę jej czerwone paznokcie wbiły się w jego plecy i drapały za każdym razem kiedy głośno jęczała słowo ‘mocniej’. Nogi już dawno zaplotła wokół jego pasa nie chcąc by ta pełność jaką czuła ją opuściła. Teraz jego ruchy bioder były energiczniejsze. To był silny mężczyzna, twardy wszędzie. Paznokciami Ash drapała stare blizny świadczące jak długo był już w boju.
Tempo tańca ich splecionych ciał przyspieszało. Mocniej i szybciej. Jego usta ocierały się o jej szyję, a zęby czasem znaczyły szlaki na skórze. Tym raz Ash była delikatnym kwiatuszkiem, w objęciach bestii… jej miękkie ciało ocierało się obciągnięty skórą kamień jakim był kochanek.

Ta noc nie była stracona, Handsome zdecydowanie o to zadbał, nie dość że mogła się wyszaleć to mogła się nie hamować z byciem wokalną. Jęki, krzyki i wycie kiedy jej mięśnie zacisnęły się na jego lufie zdecydowanie dopełniły jej ta noc. Kilka mocniejszych pchnięć doprowadziły jej krzyki go granicy rozkoszy, gdy jej ciało zadrżało przyjmując ekstazę swoich zmysłów i ładunek z armatki kochanka. Doszli niemal razem i przez chwilę tulili się do siebie, nim Dominic rzekł. - To postrzelamy czy… w sumie to wiesz… chyba jesteś moim gościem tutaj.
- Sugerujesz że powinnam zacząć strzelać czy liczysz, że zażyczę sobie jeszcze paru rundek na masce? - Powiedziała z rozbawieniem, ściskając mięśnie na jego flaczejącym członku by podkreślić aluzję.
- Ash.. ja tu siedzę kilka godzin na strzelaniu… nie sądzisz chyba, że mi już nie stanie tej nocy co?- jęknął w odpowiedzi - A ty masz jeszcze parę miejsc do spenetrowania… chyba, że dostęp tam zamknięty.
Odetchnął głęboko.- No i… sama wiesz… w takim stroju jaki masz, ciężko mi ignorować twoją urodę. Ale możemy tylko postrzelać i napić parę piw. Jestem dżentelmenem… mimo tej zakazanej gęby.
- Jak mam być brutalnie szczera to jesteś jedyną osobą dla której twoja twarz to problem. - Powiedziała brutalnie szczerze. - I to nie ona jest powodem, że niektóre moje miejsca są dzisiaj out off order. Chodź postrzelamy z tej twojej drugiej pukawki, a potem się zobaczy.
- To nie tak Ash.- Dominic musnął bliznę palcem krzywiąc się w grymasie.- Draństwo źle się wygoiło i jak się za bardzo śmieję to boli, jak całuję też.
Powoli odsunął się od dziewczyny i podciągnął spodnie żeby je zapiąć.
- To ja wezmę broń i cele. Chcesz spróbować pierwsza?
- Tak. - Ash darowała sobie pouczenia go że mają 2099 rok i teraz to byle konował z chirurgii plastycznej by mu to poprawił. Sama nie była lepsza przy każdej ewaluacji psychologicznej dostaje propozycję pójścia na terapię do złagodzenia jej dysfunkcji a ona to zawsze zlewa i udaje że wszystko jest w porządku. Nie, Hansen była ostatnia osobą która miała prawo go pouczać.

Dominic wyciągnął z wozu dwie skrzynki z pustymi obecnie butelkami piwa, swój rewolwer oraz dwie paczki naboi. Wyciągnął też flanelową koszulę, którą podał Ashley.
- Wyglądasz seksownie w tej kurtce na gołym biuście, ale załóż koszulę pod nią. Przecież nie chcę żebyś zmarzła.- rzekł przyjaźnie i poszedł rozstawiać butelki po piwie w jednym rządku na pniaczku po ściętym drzewie.Sześć pustych butelek. Jedna obok drugiej.
- Nie miałam koszuli, tylko nie patrz zdziwiony majtek jak byś nie zauważył też nie miałam - powiedziała tak jakby było to oczywiste. Z kurtki wyjęła zdjęty jeszcze w pubie miękki czarnystanik i go włożyła.
Sprawdziła czy broń jest nabita. Dała Dominikowi się odsunąć od celu i wystrzeliła cały bębenek w cele.
- To moja koszula… robocza. Używam ją jak…- zaczął mówić mężczyzna, ale przerwał patrząc jak pękają butelki, jedna, druga, trzecia… cztery z sześciu, nim iglica uderzyła w pustą komorę nabojową. - Nieźle jak na spluwę którą trzymasz pierwszy raz w dłoni. Bo chyba nie chowasz w domu pytona pod poduszką?

- No, no… - pogroziła mu palcem otwierając bębenek i wysypując łyski - … żebym cię zabrała do domu musiałbyś się bardziej postarać, a nie raz uratować mnie przed nudną sobotnią nocą.
Oddała mu broń i poszła dostawić cele.
- Zawsze mogę porwać cię do swojego domu. W końcu mam samochód.- zażartował Dominic sprawnie przeładowując broń.- No i jak się czułaś? Wywalając magazynek w butelki?
Ash wzruszyła ramionami. - Mnie te butelki nic nie zrobiły. A strzelanie traktuje jako … no coś co muszę umieć czasem zrobić żeby zostać w drużynie.
- Masz do tego złe podejście.- wycelował w pierwszą z nich.- Wyobrażasz sobie, że zamiast butelki jest ktoś kogo nie lubisz, albo coś.
Strzał, butelka rozpryskała się na drobne kawałeczki.
- Pamiętasz, że rozmawiasz z lekarzem, prawda? Moim celem jest ratować ludzi, między innymi po postrzałach. - powiedziała z zdziwieniem jakby Handsome zapomniał, że ostatnio kazała mu uciskać ranę postrzałową bo jej zabrakło rąk do pracy.
- Cóż… ja strzelam do ludzi.- wzruszył ramionami Guerra i dodał.- Wybacz… jakbym wiedział, że na ciebie wpadnę zaplanowałbym potańcówkę, albo chociaż kręgle.-
Dwa strzały, dwie butelki pękły.
- Nie przerywaj sobie terapii przeze mnie, … to nie chodzi że się źle bawię, koniec końców coś tam wspomniałeś, że dasz radę jeszcze raz mnie przelecieć. - Powiedziała półżartem półserio - Po prostu dla mnie to nie rozrywka a element pracy, który jest trochę sprzeczny z moim głównym zadaniem.
- No cóż…- jeszcze jedna butelka pękła, a Dominic odłożył broń na maskę. Podszedł do dziewczyny od tyłu. Jego dłonie spoczęły na jej biodrach, jego usta musnęły jej szyję gdy szeptał.
- Mimo wszystko powinienem sprawić, byśmy bawili się dobrze.
- Robisz ze mnie terapię alternatywną? - zaśmiała się przesuwając jego dłoń z swojego biodra między uda pod spódniczkę.
- Korzystam z okazji…- palce podążyły do jej łona, zaczęły wodzić po jej skórze podbrzusza. Duże i chropowate palce… ocierały się o jej łechtaczkę.- Nieczęsto mam okazję wywieźć ładną dziewczynę do lasu.
- Komple..menciarz - powiedziała opierając się o niego plecami sięgając dłońmi w górę i zatapiając palce w jego czuprynie.
- Dwa razy rozchylałaś przede mną nogi… myślę że jestem ci winny trochę gry wstępnej.- mruczał delikatnie kąsając ucho.- Poza tym… nie musimy się spieszyć, prawda? Nie jesteś grzeczną dziewczynką, która musi pójść spać przed północą.
Powoli wsunął dłoń pod jej stanik, ścisnął czule pierś kciukiem masując jej szczyt. Palce między udami leniwie zanurzyły się w jej kobiecość, by i tam lekko pomasować. Dominic… potrafił być delikatny jeśli chciał.
- Ojjj tak bo sama nie czerpałam z tego przyjem...ności - Ponowna ironia. - jak już zacząłeś to nie przestawiaj … odkurz te umiejętności.
- Taki mam plan…- mruczał wodząc ustami po jej szyi i sięgając raz do jednej raz do drugiej piersi Ashley. Dziewczyna czuła jego badawcze palce muskające jej wrażliwe punkciki, co powodowało mimowolne prężenie się całego ciała lekarki. Zaczynała wić się jak kotka. I pupą czuła coraz wyraźniejszy… ogonek kochanka.
- Jak już.. dojrzejesz...- powiedział z ciężkim oddechem, ocierając się mocniej o bulwę w spodniach - weź mnie od tyłu…
- W pupę..czy tradycyjnie w kwiatuszek?- jego język smakował skórę szyi leniwymi ruchami. Palce poruszały się w muszelce wydobywając z niej coraz bardziej lubieżne dźwięki.
- ..jesteś du..ży...trady..cyjnie..- chodziło jej że jest za duży i chce tylko tradycyjnie. Handsome nie dał się poznać jako delikatny kochanek. Nawet tak chętna osoba jak Hansen nie zamierzała wpuszczać tak dużych osobników którym nie ufała, że nie będa delikatni w swój odbyt.
- Chcesz oprzeć się o wóz.- dyszał cicho mężczyzna, coraz bardziej zagłębiając twarde palce w mokrą muszelkę kochanki i ocierając się kciukiem o jej łechtaczkę.
- mhmmmm...tak - Hansen była już całkowicie gotowa na trzecią rundę.
- To gdzie masz zapięcie do tej spódniczki. Chcę zobaczyć wypiętą pupę w całej okazałości.- mruknął wyciągając palce z jej rozgrzanego łona.
Ash wyszła powoli ruszyła w stronę samochodu zapalone światła oświetliły jej sylwetkę jak w teatrzyku cienie. Jej dłonie powędrowały w bok a po chwili spódnica swobodnie opadła na ziemię. Stanęła przy masce i oparła się rękami. Dzięki wysokim szpilkom jej nogi wydawały się długie i jeszcze zgrabniejsze niż zazwyczaj. Jej tyłek był wypięty jej kwiatuszek zerkał spomiędzy rozchylonych ud na Dominica w zaproszeniu.
- No to bierz mnie Handsome… - spojrzała na niego przez ramię, posłała mu takie spojrzenie jakie tylko niektóre kobiety potrafiły. Gdyby fizycznie było to możliwe Guerra pewnie stanął by właśnie w płomieniach. Na pewno dodało mu to ognia gdy chwycił ją za pupę, gdy poczuła jego twardy oręż przeszywający jej muszelkę. Z ust wyrwał się mimowolny jęk pochwały… to mogło być bardzo przyjemne spotkanie ich ciał. Zwłaszcza, że kolejne sztychy poruszały jej ciałem. Piersi próbujące się wyrwać ze stanika przy każdym oddechu, zaczęły się miarowo kołysać.
- Ooo..! - Ashley lubiła być brana od tyłu, jedna z tych prostych przyjemności. Zwłaszcza kiedy ich figle zaczęły się dynamizować i lekarka wychodziła naprzeciw pchnięcia Dominica. Po lesie nosiły się luźne słowa ‘tak’, ‘mocniej’, ’Och tak!’, ’Rżnij mnie Handsome!’, ’Aaaa!’ i też cały wachlarz pochwalnych dźwięków jak też ten charakterystyczny zderzenia się nagich ciał.
Lekarka zdarzyła ochrypnąć zanim jej mięśnie zacisnęły się w orgazmie, a ona zawyła do gwiazd. A jej kochanek doszedł po chwili… dysząc głośno i wypełniając jej kobiecość dowodem swej rozkoszy.
Tej nocy… już nie strzelał z rewolweru.


Ash uważała że uprzedzenie sms-em było wystarczające, by ktokolwiek się jej spodziewał i poukrywał wszelkie ‘wstydliwe’ rzeczy z przestrzeni publicznej. Tak więc nie pukała po prostu naciskała klamkę i wchodziła do środka. Odruch jaki jej został używając aplikacji AID która potrafiła nadpisać sygnał zamka i w przypadku alarmu medycznego dawać dostęp do pomieszczeń w budynku.
- Jesteśmy ! - Powiedziała radośnie lekarka wpuszczając Butcha przodem. Ten wleciał jak radosny pocisk do środka kiedy Ash zamykała za nimi drzwi.
- Hej Hej hej! Ja tu mam wszędzie puchowe dywany!- krzyknął mężczyzna, potem nastąpiło łup.- Złaź ze mnie! Co ty robisz! Wszystko obślinisz! No już już… dobry piesek! Złaź!
Lekarka weszła do środka mieszkania widząc najnowszą ofiarę psich całusków. - O widzę że już impreza się zaczyna! - Zaśmiała się widząc Guerre na podłodze przygniecionego cielskiem białego psa. - Dominic poznaj Butcha, Butch zejdź z Guerry. - Pies z początku wydawał się bardzo zadowolony z miejsca w jakim przebywał dopiero na drugie upomnienie swojego człowieka zszedł z nowego człowieka.
- Nie żebym nie był ciekaw nowych rzeczy, ale… myślałem o innej imprezce.- odparł ironicznie Dominic ocierając twarz dłonią.- Przyjazny psiak… ale dupa z niego, nie obrońca.
- No nie wiem, ciebie spacyfikował szybko. - kobieta wyciągnęła dłoń by pomóc mu wstać - on nie jest psem obronnym tylko terapeutycznym...przynajmniej według papierów na które go wciągnęłam. Gdzie chcesz się narkotyzować? - Trochę wyjaśniła trochę zapytała, gdzie chce leżeć czy siedzieć na czas schodzenia kroplóweczki.
- Chyba poleżę.- wskazał na kanapę i poprawił kołnierzyk białej koszuli
- Aż tak cię spili? - zapytała ironicznie Ashley wyjmując sprzęt z torby i podwijając mu rękaw.
- Ja się spiłem. Pozostali dali się ograć ładnej dupci. Znasz ten typ, ładna laska która udaje że nic umie, a jest profesjonalną graczką.- odparł Dominic kładąc się grzecznie.- Ja swoje wychlałem.
- Jak terapia? - Spytała, perfekcyjnie wchodząc igłą w żyłę, zabezpieczając ją opaską medyczną i puszczając miks w jego organizm.
- Idzie… dobrze.- odparł wymijająco Guerra zerkając na lekarkę i odprężył się.
- Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. Ładnie wyglądasz.
- Ocho wymijające odpowiedzi, czyli nie idzie. - Zaśmiała się Ash. - Dobra nie spinaj dupy wiesz, że cię nie oceniam...głośno - Dodała ostatnie słowo złośliwie. - O czym chcesz rozmawiać?
- O twoich oczach… są takie… no są…- zamyślił się spoglądając w oczy Ash.- … ładne. Dobra… może nie o tym. Jak ty spędziłaś noc? Miałaś udaną randkę ? Moja z Pearsonem i Carsonem była kiepska. Ważniak spaprał sprawę na całej długości i wylądowaliśmy w barze o takim stężeniu testosteronu, że pewnie połowa bab w nim mogła się pochwalić wacusiami większymi od mojego.
- Przykre. Podobnie jak mój wieczór i Switch. Ona miała randkę która całkowicie nie wypaliła. Więc postanowiła przyjść do mnie. Przerywając moją schadzkę wieczorną. Tak więc spędziłam wieczór na improwizowanym “bez kutasowym nocowaniu” poprawiając Switch humor. Miała ciekawe plotki ale powtarzać nie mam zamiaru. - Skróciła swój wieczór do czystej esencji...pomijając fragment z S i oglądanie pornosa który nakręciła dla niego Ash.
- Louise ma wiele wad, ale do licha… rozrywkowa z niej babka. Nie wmówisz mi że było tam nudno.- stwierdził Hanssome.
- O piątej jechałam z BFG po Butcha. Możesz nie wierzyć, ale naprawdę po wypiciu półtorej butelki wina na spółkę, zjedzeniu winogronek w wannie z pianą, było bardzo grzecznie. - Ashley usiadła w drugim końcu kanapy prostując nogi na Dominicu.
- I tak to brzmi lepiej, niż spanie w woziku Ważniaka.- stwierdził Guerra wzruszając ramionami i spoglądając na psa.- Terapeutyczny tak? Pomaga?
- Mam go dopiero parę godzin. Nie mam pojęcia. Jest...pocieszny. - Przyznała lekarka. - A co chcesz sam wypróbować i zobaczyć, czy przebywanie w jego towarzystwie okaże się zbawienne?
- No… przypuszczam, że dostanę nerwicy przy wyciąganiu jego kudłów z dywanu. Jeśli to ma być ta terapia… to z pewnością zadziała.- odparł z kwaśnym półuśmiechem Guerra.- Zresztą… myślałem o żółwiu.
- Mhmmm, dobry pomysł...choć może stała kochanka była by lepsza. - Powiedziała Ashley poważnie, nie chodziło jej o siebie, ale kobiece towarzystwo robiło Handsome lepiej niż butelka.
- Albo żona… nie zatrzymujmy się zresztą na niej. Są jeszcze dzieci do załatwienia.- Dominic klepnął delikatnie udo Ash.- Z tego wszystkiego żółw ma najwięcej sensu. Zdecydowanie nie jestem człowiekiem rodzinnym.
Ashley wróciła myślami do swojej sytuacji z S. - Nie matkuję ci ale zdecydowanie lepiej funkcjonujesz jak “zamoczysz”. Mówię tu o podejściu do otoczenia. I są w bazie dziewczyny które uznają i nawet im pasuje brak “uwiązania”
- Ash… są blizny które nie są seksi. - odparł ironicznie Dominic.- Jesteś milutka i słodka. Ale wierz mi… te łatwe dziewczyny są bardziej wymagające jeśli chodzi o wygląd.
- Aha, czyli ja się tutaj specjalnie fatyguje, żeby cię postawić na nogi a ty mi mówisz, że nie mam gustu...jasne, normalnie mów mi tak jeszcze. - Hansen udawała obrażoną jego komentarzem.
- Nie przesadzaj…- pogłaskał ją po udzie delikatnie. - To co się zdarzyło wtedy, było miłe i przyjemne. Acz.. to była chwila szalonej namiętności. Jedno szczęśliwe zdarzenie.
Przymknął oczy dodając melancholijnie.- Nie zdarza mi się to regularnie Ash. Trafia, przyznaję to. Ale nie za często. A szanse na stałą kochankę mam niskie.
- Cholera. - Powiedziała zdecydowanie rozczarowana Hansen, trudno powiedzieć czy udawała czy nie. - Nóż plany mi właśnie popsułeś, bo jak teraz się z tobą prześpię to będziesz to rozumiał jako seks z litości…
Dominic spojrzał na nią zaskoczony i opierając się na ramionach spojrzał wprost w oczy Ash.
- Nie… tego nie powiedziałem.- uśmiechnął się i cmoknął lekarkę w czubek nosa.- Chodzi mi o to, że jak mi się trafia jakaś chętna laska, to tylko na raz… może dwie noce. Nie mam szans na romans… nawet niezobowiązujący. Nie sądzę, że to co się między nami zdarzyło… było seksem z litości. Po prostu zaiskrzyło wtedy. -
- Wiesz, że nam medycyna poszła do przodu i to bardzo. Jak byś sobie w końcu poukładał w głowie wszystko, spokojnie można by cię było wciągnąć w program rekonstrukcji nerwów i pewnie lekkiej poprawy aparycji jakbyś się bał większej ingerencji. To już nawet nie chodzi o wygląd, poprawiłby ci się komfort życia. Wielu lekarzy właśnie od tego są wiesz? - słowa były retoryczne i Ash jak i Guerra o tym wiedzieli. Tak naprawdę jedyna przeszkodą jaka stała na drodze do poprawy wyglądu i odbudowania części nerwów twarzy był sam Handsome.
- Wiem wiem wiem… ale nie zamierzam tego czynić. Mam swoje powody.- odparł enigmatycznie, znów grzecznie leżąc i pozwalając działać kroplówce.
- Jak ci ich zabraknie daj znać to będziemy kombinować co z robić z tą twoją buźką. - Powiedziała Ash zostając na kanapie. Po chwili zjawił się też argentino, który przez całą rozmowę był gdzieś poza widokiem. Pies najpierw domagał się wpuszczenia na kanapę a po stanowczej rozmowie uwalił się na dywanie przy Dominicu.
- Dam ci wtedy znać.- zgodził się z nią mężczyzna i przymknął oczy zmieniając temat.- Twoja magiczna miksturka pomaga.
- No jest trochę bardziej podrasowana niż te w przychodni, ale i tak pij dużo wody. Przepłuczesz się szybciej. -
- Cudnie.- odparł z ironicznym uśmiechem Guerra.- Jesteś różowym aniołkiem, wiesz?
- Najpierw uwłacza mojemu gustowi a teraz próbuje się wkradać w łaski. Całkowity brak konsekwencji. - Zaśmiała się Hansen, popatrzyła na powoli opróżniającą się butelkę. - Nie masz innego wyboru jak mi to teraz wynagrodzić Handsome. - Powiedziała unosząc się i siadając na Dominiku. Jej dłonie zaczęły rozpinać jego pasek od spodni.
To co wyciągnęła spod bielizny mężczyzny było dobrym miernikiem atrakcyjności lekarki. Palce jej wodziły po tym dość sztywnym dowodzie na to, że jej pacjent nie odczuwał zmęczenia poniżej pasa.
- Nie będzie nam przeszkadzała w dalszej terapii? - zapytał leżący mężczyzna zerkając na kroplówkę.
- Na szczęście masz pod ręką świetnego lekarza. - Powiedziała unosząc się trochę. Jej spódniczka uniosła się w górę. - który będzie monitorować - Jej dłoń przesunęła bieliznę usuwając przeszkodę dla jego pukawki. - sytuację.
- Zdecydowanie... - westchnął głośno mężczyzna wodząc spojrzeniem po odsłoniętych widokach. Czubek jego tarana prawie ocierał się o bramę, którą zamierzał sforsować. - … mam pewnie najlepszy poranek z całej… trójki. -
Niewiele mógł jednak zrobić, poza spełnianiem poleceń lekarki. Jak posłuszny pacjent.
- Zmienimy ci ksywkę na “Farciarz” - Powiedziała Hansen zaczynając powoli ujeżdżać Dominica. Wyginała się przy tym tak apetycznie, że jej pacjent musiał być strasznie rozczarowany że miała założoną bluzkę. Niemniej to rozczarowanie rysowało się tylko na twarzy. Każdym ruchem bioder Ashley upadała i unosiła się na twardym i dumnie uniesionym entuzjazmie kochanka. Jej ciało gościnnie przyjmowało Dominica, głęboko dzięki współdziałaniu ciężaru swojego ciała i grawitacji.
Hansen korzystała w pełni że to ona ma pełną kontrolę. Pozwoliła sobie na rozkręcanie zabawy powoli, delektując się powolnym i dokładnym uczuciem wypełnienia jakie doświadczyła. W końcu mieli dużo czasu.

Guerra musiał stwierdzić, że dobrze mu w tej pasywnej pozycji, bo całkowicie oddał się w ręce Ash. Tak w końcu osiągnęła swoją przyjemność z wierzgnięciem i cichym jękiem. Chwile została bez ruchu. Przeciągnęła się łapiąc za oparcie kanapy i zaczęła szaloną jazdę specjalnie dla Handsome. Jej nadziewanie się było szybkie i mocne. Teraz to Handsome pojękiwał. Oczywistym było, że sprawiała mu przyjemność, i lubieżnymi ruchami ciała i zaciskając się na jego robaczku niczym rosiczka. Mimo tej rozkoszy, wiedziała że jej Farciarz czuje się nieco zakłopotany. Był zdobywcą z natury… a tu był zdobywany.
Ale raczej nie miał jak protestować, próbując nie dyszeć z rozkoszy… za często, gdy kolejnymi gwałtownymi doprowadzała go do eksplozji ekstazy.
Trudno powiedzieć co ‘krępowało?’ go bardziej fakt, że to ona go wykorzystała i potem wspaniałomyślnie pozwoliła mu osiągnąć swoje spełnienie. Czy to że Butch przez cały czas patrzył się na niego z wyrzutem. Jego znudzona mina świadczyła[/url], że widział takie rzeczy nie raz. I nigdy nie kończyło chrupkami dla pieska, czy nawet drapaniem za uchem. Ludzie są dziwni.
- Lubię twoją terapię.- wyszeptał po wszystkim, starając się zamaskować ochotę rzucenia się na Ash, by zedrzeć z niej każdy kawałek materiału.
- A powiedziałbyś, że nie … - mruknęła i wstała poprawiając spódnicę. Sprawdziła kroplówkę i odłączyła linkę. - … ok szeregowy Guerra, skończyliśmy detoks. Tak jak mówiłam wcześniej, pij dużo wody a chłopaki poddadzą w wątpliwość że z nimi byłeś.
Schowała pojemnik po kroplówce do torby naklejając na miejsce wbicia igły plaster. Zawołała psa i skierowała się do drzwi.
- Jak stwierdzisz że potrzebujesz kolejnej terapii, umów się na wizytę. - Puściła mu oko i wyszła z mieszkania. Handsome jeszcze chwile leżał na kanapie po czym wstał i mimochodem zobaczył jak zwierzak Ashley potraktował róg jego dywanu.
- Żebyś się nie zdziwiła… mój dywan! Szlag. Gdzie ja zostawiłem mopa?- usłyszała nim zamknęła drzwi.
- Butch cy cy cy..- Powiedziała go Argentyńczyka rozczarowana.- Nie oznaczaj tak terytorium bo przestaną nas lubić.
Odpowiedzią psa było ziewnięcie, a potem to spojrzenie, które natura zaprojektowana do topienia ludzkich serc. Na Butcha ciężko było było się gniewać

Wieczorna odprawa była treściwa i właściwie mało kto miał pytania. Ash mentalnie poklepała się po plecach za przygotowanie więcej zestawów medycznych. Zastanawiała się czy może wykorzystać ostatnią noc przed misją. Postanowiła jednak pójść sama spać i spróbować się wyspać. Co było ciekawym przeżyciem z uwagi na pierwszą noc Butcha w nowym miejscu. Szybko jednak Ashley ustaliła pewne zasady. “Pies śpi na dywanie w bawialni”...co życie zweryfikowało po swojemu.


Rankiem Ash zostawiła Butcha u chłopaków z zabezpieczenia terenu. Zaskoczeniem była obecność Paula. Od wyjazdu z Hawajów nie rozpamiętywała o nim a u nagle taki “Blast from the Past”. Może po wszystkim wyskoczą razem na drinka odnowić znajomość. Niestety wszechświat miał inne plany.
 
Obca jest offline  
Stary 26-02-2019, 19:18   #14
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post wspólny z Kermem i abishaiem :)

SMS nadawca nieznany
Cytat:
Dasz się zaprosić na lemoniadę? Wieczorem?
Nadawca nie podpisał się, ale ten numer znała na pamięć. A i tak tylko jedna osoba mogła ją zaprosić na taki akurat 'trunek'.

SMS Lili
Cytat:
Jasne
SMS nadawca nieznany
Cytat:
El Toro odpada. U mnie?
SMS Lili
Cytat:
Szykujesz większą imprezę?
SMS nadawca nieznany
Cytat:
Tak.
SMS nadawca nieznany
Cytat:
Dwuosobową
SMS Lili
Cytat:
Ha, ha… romantyczny wieczór we dwoje… dobra, przyjdę.

* * *

Salon wyglądał nieco inaczej, niż to Lili pamiętała z ostatniej wizyty. Stare krzesła zastąpione przez dwa bardzo wygodne fotele, a na stole, nakrytym bieżnikiem w stylu Nawaho, królowały dwie świece.
- Zapraszam. - Kit wskazał jeden z foteli.
Zdziwiona nieco Elizabeth , przebrana w luźniejszy strój, ze zgrzewką piwa w jednej ręce, przekąską w drugiej, rozejrzała się po salonie.
- Jestem pierwsza? - Zapytała kładąc to co przyniosła na stole. - Zaraz przyjdą inni?
- Raz, dwa... - Kit odliczył na palcach. - Z tego wynika, że przyszłaś ostatnia.
- Dobra, dobra… - Zaśmiała się. - Niezły żart.
- Siadaj, proszę - powiedział. - Mam dla ciebie niespodziankę.
Elizabeth rozsiadła się wygodnie na wskazanym fotelu i z wyczekiwaniem spojrzała na Kita, zastanawiając się kiedy przyjdą pozostali. W tę bajeczkę o dwuosobowej imprezie nie wierzyła.
- Założysz? - podał jej okulary VR.
- Co ty kombinujesz? - Lili dopasowała okulary.
- Ciekaw jestem, czy skojarzysz... - powiedział, po czym włączył urządzenie, zaś Lili ujrzała czołówkę - remake pewnego bardzo starego filmu.
- Skądś ty to wstrząsnął? - Zapytała, a szeroki uśmiech wypłynął na jej twarzy.
- Dla ciebie wszystko - powiedział, siadając obok niej i wciskając jej do ręki pudełko z prażoną kukurydzą. - Dawne, dobre czasy - dodał z uśmiechem.
- To była bardzo żenująca chwila, wtedy z tym popcornem. - Lili chwyciła kilka sztuk kukurydzy i wrzuciła sobie do ust.
- Z mojego punktu widzenia dość zabawna - przyznał Kit. - Mile to wspominam.
- Domyślam się. - Powiedziała z ironią.
Kit poklepał ją po kolanie.
- Całe to kino, i ten film, i ciebie przede wszystkim mile wspominam - powiedział.
- Aż nie chcę wiedzieć co ty sobie wtedy o mnie pomyślałeś.
- Więc nic nie powiem. A ty nie traktuj tego tak poważnie, proszę...
- Ja też miło wspominam ten seans.
- I dlatego chciałem przywołać te chwile. Częstuj się, póki nie ostygło.
- Zostanę przy swoim pudełku. - Zaśmiała się głośno.
- Ale jest tylko jedno - powiedział, zabierając garść popcornu ze wspomnianego pudełka... i udając, że nie rozumie jej słów. - Na właściwą kolację jest coś innego.
- Postawię je bezpiecznie między nami. - Lili zachichotała i wyciągnęła rękę tak by to jedno jedyne pudełko było między nimi.
- Budujesz mur między nami... - Kit westchnął. Z udawanym żalem. Po czym na ślepo sięgnął po kolejną porcję popcornu.
- Raczej dbam o moralność podwładnego. - Lili mówiła nadal żartem.
- Wzruszające... To ci się chwali... Jesteś uosobieniem zalet. - Ostatnie zdanie nie do końca było żartem.
- Bo się cała zaczerwienię. - Ostatnie zdanie wypowiedziane przez Kita Elizabeth przyjęła jako dalszą część ich, utrzymanej w lekkim tonie, wymiany poglądów i tak też mu odpowiedziała.
- Gdyby nie te okulary, to pewnie bym to i zobaczył - odparł. - Ale możemy to powtórzyć jak film się skończy - zaproponował.
- Oglądaj film.
- Tak jest, księżniczko.
Lili westchnęła głośno, przesadnie głośno nie komentując jednak ostatniego zdania wypowiedzianego przez Christophera.
Wróciła do oglądania filmu, który bardzo dawno temu już razem obejrzeli.


* * *


- Było coś dla ducha - powiedział Kit, gdy film się skończył i wymienili się paroma uwagami - to teraz coś dla ciała.
Po chwili na stole znalazło się nieco smakołyków.
- Częstuj się. - Kit napełnił równocześnie dwie szklanki. Do lemoniady, którą podsunął Lili, dorzucił dwie kostki lodu.
- Naprawdę myślałam, że będzie więcej osób. To w końcu ostatni wolny wieczór. - Lili mówiła poważnie nakładając sobie kilka rzeczy na talerz.
- Pewnie każdy spędza go na swój sposób. - Kit poszedł w jej ślady. Było rzeczą jasną, że w ciągu najbliższych dni nie będą mogli liczyć na domowe jedzenie. - Prócz piwa mam też coś mocniejszego... gdybyś chciała łyk lub dwa.
- Czyżby trzeba było wydawać rozkaz żebyś się poszedł zabawić? - zapytała żartem.
- Ależ ja się dobrze bawię. - Udał, że nie wie, o co jej chodzi. - W doborowym towarzystwie na dodatek.
- Wiesz o co mi chodzi. - Trudno było określić czy Lili mówiła poważnie czy żartowała.
- Nie do końca rozumiem... Jeśli masz na myśli to, co myślę, to jestem nieco zaskoczony.
- Że martwię się o morale ludzi przed misją? - Tym razem to ona udała, że nie rozumie o co chodzi. - To należy do moich obowiązków.
- Uznaj więc, że właśnie wypełniasz wspomniany obowiązek i podnosisz moje morale. Trochę sałatki?
- Jesteś niemożliwy. - Lili uśmiechnęła się do Kita, podsuwając talerzyk żeby jej nałożył.
- Staram się. - Obdarzył swą rozmówczynię szerokim uśmiechem, po czym nałożył na talerz nieco sałatki. - Ale są jeszcze słodycze i lody na deser - uprzedził.
- Ale poszalałeś - powiedziała z niekłamanym podziwem.
- No ba... Taki gość...
- Pewnie każdej którą zapraszasz to mówisz. - Zaśmiała się.
- Że niby trenuję na innych, a potem stosuję sprawdzone metody? - Spojrzał na nią z lekko kpiącym uśmiechem.
- Czyli mam być testerem? - odpowiedziała w podobny sposób. - To kogo chcesz oczarować? Opowiadaj.
- No chyba nie sądzisz, że śmiałbym robić z ciebie królika doświadczalnego i testować na tobie niesprawdzone metody... - Tym razem Kit wydawał się być odrobinę dotknięty takim podejrzeniem.
- Czyli nie zwróciłbyś się do mnie o pomoc? - Lili udała zdziwioną i dotkniętą takim brakiem zaufania.
- Jakbyś nie odróżniała udzielania dobrych rad od bycia króliczkiem... - Kit udał zaskoczonego.
- Dla ciebie mogę być i tym króliczkiem… - zażartowała.
- Będę pamiętać, jak zacznę testować nowe techniki uwodzenia. - Dostosował się do jej tonu. - I nawet o marchewkę i listek sałaty zadbam…
- Ależ ja to zrobię zupełnie bezinteresownie - powiedziała Lili między jednym kęsem a drugim - tylko powiedz o kogo chodzi. O tę brunetkę, z którą cię niedawno widziałam?
- To już przeszłość. - Kit machnął ręką, a w jego głosie nie było zbyt wiele żalu.
- W czyich ramionach znalazłeś pocieszenie?
- Chyba nie muszę tak od razu skakać do innego łóżka? Parę dni przerwy mi chyba nie zaszkodzi... - Spojrzał na Lili, jakby oczekiwał jej opinii.
- Czyli to świeża sprawa. - Elizabeth powiedziała to chyba bardziej do siebie. - Są różne opinie na ten temat. - Bardzo dyplomatycznie odpowiedziała na jego główne pytanie.
- Nie taka znów świeża, bo to twoje 'niedawno' było już jakiś czas temu - sprostował Kit. - A ty się wymigujesz. Piwo?
- Nie, dziękuję. Zostanę przy tym co mam. - Uniosła lekko do góry swoją szklankę. - I nie wymiguje się. - To zdanie wypowiedziała udając obrażoną.
- Idziesz w ogólniki, zamiast podzielić się swoim zdaniem. I swoją opinią na mój temat - zażartował.
- Więc dobrze. - Lili udała psychologa, starając się przy tym za bardzo nie śmiać. - Parę dni przerwy dobrze ci zrobi. Pozwoli zagoić się zranionemu serduszku.
- Zranionemu...? - Kit przez moment przyglądał się swej rozmówczyni. - Tak, tak... - potwierdził, udając nagły przypływ smutku. - Ta strzała Amora była tak ostra, że jeszcze teraz mnie kłuje. - Stłumił uśmiech.
- Już mam wzywać sanitariusza? Czy jeszcze wytrzymasz? - Elizabeth nie zdołała powstrzymać śmiechu, lub nie chciała tego zrobić.
- A ty nie masz przeszkolenia medycznego? - W głosie Kita zadźwięczał cień zawodu, ale jednak rozbawienie zwyciężyło i również się roześmiał.
- Chciałam cię oddać w ręce profesjonalisty. - Lili zaczęła się tłumaczyć na żarty.
- Brak zaufania we własne siły? - Kit pokręcił głową z niedowierzaniem. - Według mnie twoje ręce są idealne...
- Do rozbrajania ładunków...To tak.
- Chcesz powiedzieć, że pamięć mnie zawodzi?
- Nie przypominam sobie, żeby opatrywała ci kiedyś rany - powiedziała nadal żartem.
- Szczegół, mało ważny drobiazg... Liczy się talent i delikatne palce.
- Czyżbyś twierdził, że mogę zastąpić Ash na polu walki? - Lili zapytała przekornie.
- Jestem pewien, że w łataniu tych ran dałabyś sobie radę dużo lepiej, niż ona. A na polu walki... Jak pomyślę, że ona zastąpiłaby ciebie... Wylecielibyśmy wszyscy w powietrze - dodał z udawanym przerażeniem.
- Chyba raczej ona byłaby ci bardziej pomocna. - Lili zachichotała. - I nie bój się. Nie oddam jej swoich zadań.
- Przeceniasz ją. Moim zdaniem, bo nie mam porównania. - Kit nie dzielił się zasłyszaną tu i ówdzie wiedzą na temat medyczki. - A to drugie... zdecydowanie mnie podniosłaś na duchu.
- Tobie też nie oddam. - Zapewniła solennie.
- Trzymam za słowo - uśmiechnął się Kit, podsuwając Lili kolejny talerzyk, dla odmiany z kawałkiem placka.
- Chyba zacznę na stałe stołować się u ciebie. - Zagroziła żartem. Miało to również wyrażać uznanie dla jakości posiłku, którym Christopher ją uraczył.
- Wow... - Kit nie wyglądał na przestraszonego. - Powtórz to raz jeszcze, wyrzucając pierwsze słowo...
- A zaraz za mną przyjdzie reszta. - Zaśmiała się głośno.
- Masz zamiar wychwalać publicznie, pod niebiosa, mnie i moją gościnność?
- Ależ oczywiście. - Powiedziała całkiem poważnie.
- No to będę musiał się przyzwyczaić do tłumów gości - stwierdził Kit. Czy był pełen radości, czy wprost przeciwnie - trudno było ocenić.
- I do tych co zechcą zostać na noc. - Lili nadal mówiła żartem
- Będę musiał przemeblować sypialnię... - Wyglądało na to, że tym faktem jest mniej zachwycony.
- Nie martw się. Ja tam lubię swoje łóżko. Także nie będę nadużywać twojej gościnności. - Lili starała się go pocieszyć.
- Jak by nie było, nie jesteś tłumem gości - odparł. - A poza tym jesteś bardzo mile widzianym gościem.
- Bo wiem kiedy trzeba sobie pójść.
- Czy to znaczy, że już chcesz iść?
- Nie no…!! - Lili zaprotestowała energicznie. - Czekam jeszcze na deser.
- Już się robi... co nie znaczy, że cię w ten sposób zachęcam do wyjścia - zapewnił Kit.
Wstał i po chwili wrócił, niosąc dwa pucharki z lodami.

Po deserze Lili została jeszcze trochę, ale w końcu musiała opuścić gościnne progi lokum Christophera. Było już zdecydowanie późno, a ona chciała jeszcze zadzwonić do domu. Wszak nie wiadomo było kiedy następnym razem będzie mogła wykonać taki telefon.
- Może jednak zostać na noc?
- Przecież nie mam tak daleko do siebie - odpowiedziała mu. - I lepiej jak teraz wrócę, niż nad ranem. Co swoje łóżko, to swoje łóżko.
- Dobranoc zatem. I dziękuję za odwiedziny.
- Dziękuję za gościnę. Dobranoc.



* * *



Było już ciemno, gdy wracała do domu wąską ścieżką otoczoną rozłożystymi drzewami. Droga jak z horroru. Prawdziwa Rape Valley. Tyle że potencjalny gwałciciel musiałby się przedrzeć przez straże otaczające bazę, a i nawet gdyby się to mu udało, to… cóż… w bazie nie było prawie w ogóle bezbronnych dziewczątek. A Elizabeth z pewnością nią nie była.
Szła więc bez strachu… bo przemierzała tę uliczkę wielokrotnie. Tym razem było nieco trudniej. Nie usunięto jeszcze wszystkich drzew, które trzęsienie ziemi powaliło.
Musiała lawirować między nimi… i wtedy zobaczyła go. Masywną sylwetkę w dresie z kapturem zarzuconym na głowę i z dużym strażackim toporem… coś rąbał. Lub kogoś. Co dokładnie nie widziała, bo powalone drzewo zasłaniało.
Lili przystanęła na chwilę nasłuchując i zastanawiając się komu chciało się o tej porze tak bawić.
- Nie za wcześnie na zbieranie drewna do kominka? - Zapytał w końcu. Nie musiała nawet krzyczeć, gdyż jej głos dobrze niósł się wieczorem po okolicy.
Mężczyzna słysząc jej głos, odskoczył przerażony machając nerwowo siekierką.
- A...to ty… pani van Erp.- olbrzym odezwał się głosem BFG.- Tak w zasadzie to właśnie robię, bo nie jest byle sosna. Tylko drzewo o wyjątkowo aromatycznym drewnie, idealne do palenia w kominku podczas romantycznych kolacji. Lub przy ognisku. -
Odetchnął głośno z ulgą mówiąc.- Jutro je wywiozą, więc albo teraz załatwię sobie parę szczapek za darmo, albo… zapłacę ze dwadzieścia za szczapkę później.
Lili przyglądała się chwilę, lekko zaskoczona, Dwightowi. Chociaż może w świetle księżyca aż tak bardzo tego nie było widać. Bo to już zakrawało na jakąś epidemię wśród męskiej części oddziału. Trzeci, który w jej obecność mówi o romantyczności. Potrząsnęła głową by odebrać natrętne myśli, że chyba się zamówili.
- Jasne. Nic nie widziałam. - Zaśmiała się, trochę nerwowo.
- Mogę się podzielić, jak wyrąbię za dużo. To dobre drewno, wystarczy podsuszyć. Robotnicy pewnie i tak wyrzucą je na śmietnik. Jak dla mnie to marnotrawstwo dobrego materiału.- odpowiedział mężczyzna zabierając się za rąbanie powalonego drzewa. Potężne mięśnie napinały się pod jego skórą i ubraniem, przypominając Elizabeth, że BFG był potencjalnym heavym.
- Dzięki Dwight, ale nie będę Cię wykorzystywać.
- Ależ wykorzystuj ile chcesz pani sierżant. Lubię pomagać, lubię być przydatny.- odparł przyjaźnie mężczyzna.
- To przygotuj więcej na tę ogniska. - Elizabeth podziwiała sprawne ruchy olbrzyma. - To skorzystamy.
- Tak jest ma’am. Masz kominek w domu? Ja… cóż… nie. Ale moi rodzice mają, to im wyślę. - rzekł wesoło Dwight z olbrzymią siłą i wprawą rozczepiał pień na pół.- A można wiedzieć, czemu tak późno?
- Moi rodzice też mają kominek, ale wiesz, do Teksasu to ciężko byłoby dowieźć. - Zaśmiała się. - Od Christophera wracam.
- Tak późno? W sumie to nie powinienem pytać. Nie moja sprawa.- odparł speszony mężczyzna.
- Jakoś się u niego zasiedziałam . - Lili zachichotała uświadamiając sobie co Dwight miał na myśli. - I wiesz, nie pochwaliłabym się że od niego wracam gdyby… wiesz… chodziło o coś więcej niż towarzyskie spotkanie. Albo nie wracałabym wcale.
- Nie jestem pastorem. Nie osądzam.- zaśmiał się Dwight i spojrzał na Elizabeth wędrując po niej spojrzeniem.- Hmm… Ciekawe… a zresztą nieważne.
Zapytał się z uśmiechem.- Dobrze się bawiłaś?
Lili powstrzymała parsknięcie. Nie chciało jej się tłumaczyć, że wielbłądem nie jest.
- Wyśmienicie. - Odpowiedziała na pytanie. - A ty się dobrze bawisz?
- Super… lubię wysiłek fizyczny, zwłaszcza gdy przynosi on coś poza wyciśniętym na siłce potem. Chcesz spróbować?- zapytał z uśmiechem nie przerywając rąbania.
- Tata mi kiedyś pokazywał jak to się robi. - Wyciągnęła rękę w kierunku Dwighta, by ten dał jej siekierę.
- Proszę… ty rąbaj, a poukładam szczapy za tamtym drzewem. - rzekł żołnierz podając jej sprzęt.- Wal z całej siły. Wyżyj się… taty tu nie ma, więc nie oberwie ci się jak wyjdzie ci nierówno.
- Miałam wtedy dziesięć lat. - Powiedziała Lili biorąc zamach.
Coś niecoś pamięta z tego co jej tata tłumaczył. Stanęła w lekkim rozkroku. Trzonek też ujęła mniej więcej prawidłowo. I uderzyła w przygotowany kawałek drewna.
Był to rozgrzewający ciało wysiłek. Prosty w wykonaniu, zamach, uderzenie, cios… niemal katharsis od myśli.
- Idzie ci całkiem dobrze. Odpalę ci połowę łupu po wszystkim.- pochwalił ją Dwight, widząc jak rozcina kolejne kawałki drewna. Trochę się zarumienił na widok Lili.
Co ona zauważyła, mimo nocnych ciemności i dyplomatycznie zignorowała.
Zrozpłatała jeszcze kilka kawałków i oddała siekierę mężczyźnie.
- Jak mój tata rąbał drzewo, to nie wydawało się to takie męczące. - Powiedziała dysząc ciężko, ale uśmiech pojawił się na jej twarzy.
- Ale przyjemnie nie? Krew pulsuje w żyłach, oddech płonie, ręce może zmęczone… ale jest poczucie dobrze wykonanej roboty. - Dwight rozpiął i zdjął swój dres, odsłaniając prawie nagi tors, bo podkoszulek wydawał się zaraz pęknąć na nim.- Załóż… nie chcę byś się przeziębiła z mojego powodu.
- Dziękuję. - Lili wzięła od niego bluzę i zarzuciła sobie na ramiona. W zasadzie to ta bluza magla robić dla niej za sukienkę, jeśli chodzi o długości. A o szerokości… co najmniej dwie takie osoby jak ona mogły się w tym zmieścić.
- Teraz to oboje będziemy współwinni. - Lili nie wygląda jakby się tym przejęła.
- Nie. W razie czego przyznam się do wszystkiego i wezmę na klatę. Mój pomysł, moja wina.- odparł z uśmiechem Dwight zabierając się za robotę. Jego muskuły pokryły się potem jak biały podkoszulek lepił się do ciała. Było to zabawne widzieć tą całą skumulowaną siłę i wiedzieć, że za nią kryje się łagodny i chętny do pomocy człowiek.
- Nie ma mowy. - Powiedziała stanowczo Lili. - I nie gadaj tyle, tylko pracuj. - Pogoniła go rozglądając się czy ktoś nie idzie.
- Tak jest ma’am.- odparł z uśmiechem i przyspieszył robotę. Raz po raz uderzał toporem dzieląc pieniek na szczapy. Szybko i sprawnie i skutecznie. A Lili dzieliła swoją uwagę między pokazem jak z zawodów Strongmana, a obserwowaniem okolicy.
- Gotowe… teraz tylko schować łup.- rzekł Dwight uśmiechając się łobuzersko i zaczynając zbierać kawałki drewna z drogi.
Elizabeth zaczęła mu w tym pomagać. Wszak we dwoje było szybciej.
- Jak ty chcesz to wysłać swoim rodzicom? - Zapytała.
- Nie wiem jeszcze.- odparł Dwight, gdy już skończyli i podrapał się po łysinie.- Po prostu żal mi było tego pniaczka. I faktu że pójdzie na zmarnowanie.
- Co się wymyślił. - Powiedziała starając się go pocieszyć. - A teraz chodzi, bo ty jeszcze rozchorujesz się. Możesz mnie odprowadzić do domu.
- Z chęcią.- odparł z uśmiechem mężczyzna i dodał. - Zapomniałem ci powiedzieć, że ślicznie wyglądasz. A wypadałoby o tym wspomnieć.
- Dziękuję. - Ujęła go pod ramię. - Ty też nie najgorzej.
- Taa… minus bycia dużym ponad miarę. Ciężko kupić ubrania które pasują.- odparł z uśmiechem Dwight idąc w kierunku osiedla domków.- Ty żyłaś tam? Wiesz… wychowałaś się w bazie?
- Tak. Mój tata jest dowódcą obozu dla rekrutów. Więc tak. Wychowałam się w takiej bazie. - Odpowiedziała z pewną nostalgią w głosie.
- Ja na farmie, moi rodzice to sól swojej ziemi. Prości ludzie. - wyjaśnił mężczyzna.- Żadnej rozwiniętej technologii w domu… ledwie jeden stopień powyżej amisza. Więc wszystko trzeba było naprawiać samemu.
- U nas technologii było czasami aż nadto. - Uśmiechnęła się krzywo. - Niekiedy głupi powrót do domu oznaczał drobiazgową kontrolę. Skanowanie. Prześwietlanie. Także nie było tak kolorowo.
- Współczuję. U mnie też było surowo, ale kontrolować się tak bardzo nas nie dało.- zaśmiał się Dwight. - Więc… pakowaliśmy się w różne kłopoty.
- Na przykład w co? - Zapytała Elizabeth z zaciekawieniem. Jakoś nie mogła sobie wyobrazić tego miłego mężczyzny jako łobuza.
- Rodeo… z młodymi bykami sąsiada.- wyjaśnił Dwight wyraźnie zawstydzony. - Najtrudniej było je zmusić do zaangażowania się w zabawę. Strasznie leniwe to bydło było.
- Brzmi nieźle. - Zaśmiała się. - Dlaczego to zostawiłeś?
- Rodeo czy farmę? - zapytał Dwight.
- Jedno i drugie. Nie jesteś kowbojem, tylko człowiekiem elitarnej formacji. - Wyjaśniła.
- Rodeo bo byłem kiepski. Łatwiej mi było powalić byka chwytając go za rogi, niż ujeździć. A farma…- wzruszył ramionami.- Chciałem bardziej się przysłużyć społeczeństwu. Farmę mogli prowadzić moi bracia. Nie byłem im potrzebny. A lubię być potrzebny.
- Ilu masz tych braci?
- Dwóch.- odparł z uśmiechem Dwight.- Jake’a i Camerona. I siostrę Mary Sue.
- Ja mam czterech. Czterech starszych braci. - Lili również uśmiechnęła się wspominając ich. - Alex, Rick, Ben i Tony. I żadnej siostry.
- Cóż… to tak samo jak Mary Sue. Może powinienem was poznać.- rzekł z uśmiechem Hauser.
- Może powinieneś… czym ona się zajmuje?
- Ona… ona… jest czarną owcą w rodzinie.- odparł zawstydzony Dwight. - Pokłóciła się z narzeczonym przed ślubem i zwiała do Las Vegas. Została tam striptizerką w barze. Obecnie prowadzi bar ze striptizem w Nevadzie. Ale taki porządny. No i jest miła z niej dziewczyna.
- Nieźle. Musi mieć charakter. - w tym jednym zdaniu zawarty był podziw dla siostry Dwighta.
- Rozstawiała nas po kątach.- wyjaśnił Dwight.- Pobiła narzeczonego na wieczorze kawalerskim. Należało mu się co prawda. Pobicie… nie ukradnięcie jego cadillaca i sprzedanie go w Vegas.
Lili zachichotała zastanawiając się co tak wkurzyło siostrę Dwighta. Parę rzeczy przyszło jej do głowy, ale uznała, że nie będzie wypytywać o szczegóły.
- Spójrz na to z innej strony. - Powiedziała ciągle chichocząc. - Gdy ona sama nie wymierzyła sprawiedliwość, to musielibyście to zrobić wy.
- Też prawda. - zgodził się z nią Dwight. - W każdym razie pogodziła się niedawno z ojcem i znów wpada na Święto Dziękczynienia i Gwiazdkę i czasem na Super Bowl.
- I rodzina znów w komplecie. - Powiedziała sentencjonalnie sierżanta van Erp.
- Oczywiście atmosfera przy stole siada, gdy ktoś wspomni o striptizie… wtedy jest, jakby ktoś wrzucił granat na stół i wszyscy czekają aż wybuchnie. - zaśmiał się Dwight.
- Tata czy siostra? - Lili dobrze wiedziała jak wyglądają spotkania dużej rodziny i wspominała każde miło.
- Rodzice wybaczyli jej wszystko, tylko wiesz… ona nadal prowadzi ten bar ze striptizem.- wyjaśnił BFG.
- I musisz nas kiedyś tam zabrać. - Rzuciła pół żartem Lili.
- Nie żartuj… wzięliby cię za moją dziewczynę. Albo gorzej… swatali by cię ze mną. Nie chcesz tego przeżywać.- odparł z uśmiechem Dwight.
- Dlatego mówię nas. - Lili nadal się śmiała. - Gdy przyprowadzisz tyle kobiet do klubu swojej siostry, to nie będzie wiedziała, która może być twoja.
- Aaa… klub. Myślałem o dziękczyn… Nieważne.- odparł Dwight i rzekł przyjaźnie.- Ok. To kiedy byś chciała wpaść do tego klubu ze striptizem? Na następnej przepustce?
- Następna przepustka. Klub ze striptizen! - Powiedziała Lili z niedawnym entuzjazmem. - Jesteśmy umówieni!
- Nie krzycz tak głośno. Wchodzimy na twoją ulicę, jeszcze sąsiedzi pomyślą że cię demoralizuję.- odparł żartobliwie, acz cicho Hauser.
- Jak to dobrze, że są jeszcze dżentelmeni na tym świecie. - Lili uśmiechnęła się do Dwighta. Jej wypowiedzi była na poły żartobliwa.
- No cóż… matka pilnowała nas byśmy byli dobrze wychowani.- dotarli przed drzwi domu van Erp. Tu mężczyzna zatrzymał się i czekał, aż Elizabeth pójdzie do drzwi i je przekroczy.
- Dobranoc Dwight. - Lili odwróciła głowę naciskając jednocześnie klamkę.
Odpowiedni program odczytał co trzeba i van Erp bez problemu mogła wejść do swojego lokum zostawiając szeregowego Hausera na zewnątrz.
- A nie! Czekaj! - Cofnęła się o krok. - Twoja bluza. - Zdjęła z siebie część garderoby należące do mężczyzny i oddała mu ją. - za to również dziękuję.
- Nie ma za co… ja ma grubą warstwę tłuszczu. Nie marznę w nocy.- skłamał gładko i mało przekonująco Dwight.
- Zapamiętam. - Uśmiechnęła się udając że nabrała się. - Zaprosiłabym cię na piwo, ale wszystkie wyniosłam do Kita. - Powiedziała przepraszającym tonem.
- O tej porze? To chyba byłoby nieodpowiednie. Nie chcę być powodem jakichś plotek związanych z tobą. - odparł przyjacielsko Dwight, zakładając bluzę dresową.
- Jeszcze raz dobrej nocy . - Lili, wróciwszy do drzwi, pomachała na pożegnanie.
- Nawzajem.- odparł Dwight żegnając się.


* * *

Przed pójściem spać Lili wykonała jeszcze telefon do domu. Chciała poinformować rodzinę, że przez jakiś czas nie będzie się odzywała. Za dużo nie mogła i nie musiała tłumaczyć.

Po rozmowie wzięła gorącą kąpiel, pewnie ostatnią na dłuższy czas i wpakowała się do swojego łóżka zapadając szybko w sen.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 27-02-2019, 21:25   #15
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Baza


J.R. lubiła ćwiczenia. Lubiła wycisk jaki dawała w siłowni. I pot spływający po jej ciele. A ćwiczący lubili widok jej jędrnych pośladków napinających się kusząco.

Nic więc dziwnego, że pani sierżant skupiała spojrzenie widzów. Z których znała tylko Dwighta, choć ten jedynie nieśmiało zerkał… sam ćwicząc kilka metrów dalej. Byli jednak śmielsi. Szczególnie jeden z nich.

Umięśniony blondyn przyglądał się z drapieżnym uśmiechem Jean, prezentując swoje muskuły podczas podnoszenia ciężarków.


Jean jednak nie przejmowała się otoczeniem ani reakcjami innych osób wokół niej. Póki więc nikt do niej się nie odezwał, nie zwracała większej uwagi na wszelkie spojrzenia czy uśmieszki, trenując sobie spokojnie dalej.
- Widzę że przychodzisz tu regularnie. To twój ulubiony sposób spalania kalorii?- zaczepił ją blondyn.
- Między innymi, a co? - Odpowiedziała J.R. jakoś tak… od niechcenia.
- Z ciekawości pytam.- odparł z uśmiechem blondyn.-A inne.. jakie są?
- Taaaakiś ciekawski? Bieganie, pływanie, wspinaczka... - Wyliczyła kobieta, dźwigając sztangę z ciężarami odpowiednio do każdego słowa.
- Zapasy?- zapytał mężczyzna zdecydowanie mając ochotę na nieco bardziej kontaktową dziedzinę sportu.

J.R. odłożyła sztangę z ciężarami na podłogę trochę mocniej niż wypadało… właściwie to nią nieco rzuciła na podłogę, robiąc przy tym na chwilę minę w stylu “ups”, ale i jednocześnie, że jej to zwisało… po czym spojrzała na mężczyznę.
- Takie obściskiwanie, przytrzymywanie… obmacywanie? Pfff, to nie dla mnie, ja wolę dać porządnie po mordzie - Przymrużyła oczy z szelmowskim uśmieszkiem.
Blondyn nie wydawał się przestraszony jej propozycją, ale… wyraźnie rozważał za i przeciw. I przeciw wygrało. Najwyraźniej obijanie się po mordzie nie miało dla niego żadnej wartości, bez względu na to czy by wygrał… czy by przegrał.
- Szkoda.- stwierdził wprost nie podejmując rękawicy.
- Jakby każdy lubił to samo, to by było nudno nie? - Powiedziała, po czym napiła się wody mineralnej.
- To prawda, a co jeszcze… lubisz?- blondyn spróbował od innej strony ugryźć panią sierżant.
- Książkę piszesz? - Spojrzała na niego, tym razem lekko szczerząc ząbki.
- Tego się dowiesz… jeśli pójdziesz na randkę ze mną.- mężczyzna postanowił uderzyć wprost.
- Aha - Jean tym razem chwyciła za hantle, mając zamiar wykonywać inne ćwiczenia - No cóż… ja taka ciekawska nie jestem, więc... - Wzruszyła ramionami.
Blondyn zmełł w ustach przekleństwo, zapewne nie nawykły do odmowy. Uśmiechnął się ujawniając nerwowy szczękościsk i wzruszył ramionami.
- jasne. Nie ma problemu.
I zajął się ćwiczeniami wpatrując się gniewnym wzrokiem w ćwiczącą kobietę.

***

Na odprawie J.R. nie siedziała z pozostałymi na krzesłach. Stała w lekkim rozkroku przy ścianie z boku oddziału, z rękami założonymi na plecach, obserwowała odprawę, słuchała informacji jakie udzielał dowódca, ale i jednocześnie jednak zerkała na grupę AST. Czy któryś nie robił czegoś durnego za plecami siedzącego przed nim, czy słuchał uważnie, czy może myślał o dupie maryny, czy nie przysypiał… nie dlatego, że miała ochotę któregoś z towarzyszy przywołać do porządku, czy i przywalić służbową naganę za niestosowne zachowanie, nie, robiła to, ponieważ tego wymagała jej funkcja, a ona traktowała swoją służbę poważnie. I w każdej chwili mogła jako podoficer pomóc w czymś Jonsowi w trakcie owej odprawy, chociażby z rzutnikiem czy tym podobnymi drobnostkami.

W końcu można było zadawać pytania. Pojawiło się ich kilka… Jean moment odczekała, po czym i ona sama zadała jedno. Tylko jedno.
- Jak duże siły Generała Hammeta mają status M.I.A? - Spytała.
- Około 380 ludzi z Gwardii Narodowej, w tym i 12 czołgów - Odpowiedział “Wolvie”.

Przez oddział AST przeszedł cichy szmer…
- Odnajdziemy te ciamajdy! - J.R. odezwała się głośniejszym tonem - Hooah!
- Hooah! - Odpowiedział oddział.

Misja

Lot Gargulcem jej się podobał… ale szybko znudził. Siedząc więc na swoim miejscu, nieco znużona czasem oczekiwania na dotarcie do celu w podniebnym transporterze, zamknęła oczy. Nauczyła się wykorzystywać każdą chwilę na odpoczynek, i nawet drzemki na 5 minut potrafiły zregenerować… kiedyś jakiś jajogłowy-chyba-wojskowy, coś takiego udowodnił, zapewne gnębiąc takimi testami biednych szeregowców. Ale mniejsza z nim i z testami.

….

- Panie i panowie. Proszę przygotować się na turbulencje. - Powiedział pilot.
- ...I niech ktoś obudzi J.R.! - Warknął Jones.
- Nie śpię! - Jean momentalnie otworzyła oczy, spojrzała na dowódcę, a w kącikach jej ust pojawił się minimalny, minimalny uśmieszek.

A po chwili się wszystko spieprzyło, i to tak na całego.

Wśród zgrzytów blach, alarmów, i palącego się silnika Gargoyle, oddział AST opuszczał maszynę. Wraz z “Bearem” wypchnęła Peacemakera i skoczyli jako ostatni. Takich chwil się nie zapomina. Takie chwile, mimo że straszne same w sobie, miały i coś… majestatycznego? Były naprawdę niezwykłe.

***

Jean wylądowała na spadochronie z gracją… wózka widłowego, którym po części była. Na szczęście po twardym lądowaniu, kilku mniej lub bardziej nieudanych fikołkach i turlaniu się przez moment bez ładu i składu nic się jej nie stało. A i nikt tego nie komentował, więc w sumie było dobrze.

W ciągu kilku najbliższych minut sprawdzania mapy i użyciu łączności pomiędzy Doomguys’ami okazało się, że cały oddział rozwiało na sporym terenie, do tego gdzieś się rozbił Gargoyle, no i również gdzieś tu w pobliżu pacnął na ziemię Peacemaker. Z kolei sama łączność z resztą oddziału była znikoma, lub żadna.
- Fajnie że jesteś - Jean powitała BFG, gdy ten do nich dołączył - Co to były za… potworki? - Spytała ogólnie.
- Nietoperze z twarzami. Jedna gęba przypominała mi panią Rutheford. Moją nauczycielkę matematyki z podstawówki. Wolałbym więcej nie oglądać tej twarzy.

Następnie spojrzała na dowódcę.
- Kierunek? - Spytała krótko, wojskowym drygiem, czekając na rozkaz gdzie maszerować/co robić.
- Spocznij. Na razie rozrzuciło nas na sporym terenie. I musimy odzyskać nasz wózek. Sprawdzenie co się stało z Gargoyle.- powiedział Jones poświęcając się rozmowie z zagubionymi członkami naszej gromadki.
- To dobry czas na dymka. Gdybym palił. Bo wiesz to niezdrowe.- wyjaśnił BFG z uśmiechem.
- Zresztą tu i tak za dużo dymu.- ocenił Russell.
- Cipy jesteście - Palnęła nagle cichym tonem Jean, by zapewne dowódca nie słyszał, po czym wygmerała z zakamarków pancerza… już wcześniej wyraźnie napoczęte cygaro, które sobie odpaliła.
- Jak ostatnio sprawdzałem.- Dwight spojrzał na krocze swojego pancerze.- To ja jeszcze nie.
- Daj spokój. - Giles mruknął ponuro. -Po prostu nie każdemu się chce palić.
- Och! - J.R. wyszczerzyła ząbki wśród kłębów dymu -Czyżbym zraniła wasze uczucia słodziaczki?
- Yeach… i raczej nie ma co liczyć na klepanie po czuprynce. Za ciężką masz łapę.- stwierdził Russell.-Moja zbroja działa poprawnie. A twoja J.R. ? Wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku? Były problemy przy kalibracji. Ostatnio musiałaś odrobinę przytyć.
- To masa mięśniowa. - bronił ją Dwight.
- Twierdzisz, że mi urosły cycki?? No wiesz co… gdzie ty się gapisz! - Fuknęła Jean.
- Bardziej dupa… jeśli miałbym oceniać.- odparł flegmatycznie Giles patrząc z zazdrością… ale na cygaro J.R.
- Ale zgrabnie urosła. Możesz być z siebie dumna… ty wyciskanie potów dało efekty.- próbował załagodzić sprawę Dwight.
- Gadaj tak dalej, to ci w końcu pierdyknę - Pani sierżant stanęła przed mechanikiem spoglądając jemu z dosyć bliska w twarz. Wyciągnęła cygaro z ust, po czym… skierowała je do jego ust, mrużąc przy tym dziwnie oczka.
- Nie… nie kiedy nosisz na sobie dziewczynkę, którą się opiekuję. Znam każdy jej tłok, każdy procesor w niej. Znam doskonale jej ograniczenia.- wzruszył ramionami Russell nic sobie nie robiąc z gróźb J.R. ...a po chwili cygaro zmieniło właściciela.
- Dzięki.- odparł Russell zaciągając się dymkiem.
- Żeby nie było, że ze mnie taka bitcha… - Mrugnęła do niego J.R.

- Kończcie tą parodię flirtu.- ryknął Jones, po czym zwrócił się do swojego rozmówcy.-To jest niepotrzebne ryzyko.
- Ryzyko, tak. Niepotrzebne nie.- odezwał Kurishima.- Zanim pozostali wrócą, my powinniśmy coś zadziałać.
- Nie podoba mi się to kolejne rozdzielanie.- odparł Jones.
- Odejdę tylko na skraj łączności radiowej. Dotrzecie do mnie jakby były kłopoty.- odparł Azjata.
-Nie sam.- porucznik spojrzał na trójkę.-J.R..Widzę że rozpiera cię energia. Dołącz do Hamato i ruszajcie w kierunku naszego celu,docierając najwyżej na granicę łączności z nami. Nie wolno wam pod żadnym pozorem wychodzić poza zasięg sygnału radiowego, bez względu na sytuację. Zrozumiano?
- Sir! Yes sir! - Ryknęła Jean salutując -Kierunek 5-3-7! Już lecę! - Po czym jak powiedziała, tak zrobiła, i ruszyła marszobiegiem do swojego przydzielonego celu…
- Wsparcie w drodze. A potem możecie ruszać.- zdążyła jeszcze posłyszeć.
I po chwili przebijała się przez spalony las docierając do przyczajonego metalowego głazu, jakim próbował być Hamato.

- Co jest ninja? - Odezwała się w końcu do towarzysza broni, gdy była już przy nim.
- Cicho. Za cicho. Coś jest w powietrzu.- odparł enigmatycznie Hamato… dymy były i pyły w związku wybuchem wulkanu. To na pewno było.
- Może to ja? Bo ten… biegłam - J.R. zamrugała teatralnie ślipkami z otwartego wizjera, ale momentalnie spoważniała, a jej palce znalazły się blisko spustu miniguna. Oczy z kolei bacznie zlustrowały okolicę.
- To jak, idziemy? - Dodała cichym tonem.
- Ty tu jesteś szefową. Jakiś plan taktyczny, czy idziemy ramię w ramię.- on również cały czas trzymał w rękach taurusa.
- We dwójkę to wielkimi taktykami tu nie zabłyśniemy, idziemy ramię w ramię, oczy szeroko otwarte, dupy ściśnięte - Jean poprawiła uchwyt swojej pukawki i była gotowa do dalszego działania.
Hamato odpowiedział kiwnięciem głowy i oboje ruszyli przez wypalony las unikając niektórych powalonych pni. Azjata nie odzywał się skupiony na swoim zadaniu. I w zasadzie oboje nie mieli czego raportować. Przez dłuższy czas nic się nie działo, poza słabnięciem sygnałów pozostałych członków drużyny.
- Tam.- J.R. odruchowo wskazała białą sylwetkę poruszającą się pomiędzy drzewami. Nieco niewyraźną i jakby rozmytą.
-Co teraz?- spytał Kurishima.
- Sprawdzamy - Padła krótka odpowiedź.
Ruszyli w kierunku białej sylwetki, ostrożnie… choć gonili białego króliczka. Nagle… sygnały drużyny znikły. Wyszli poza strefę kontaktu radiowego.
- Ech kurwa… - Wymsknęło się sierżant -Wracamy. Stary mi dupę urwie, wyszliśmy poza strefę łączności.
- Ok.. choć szkoda.- ocenił Kurushima.-Byliśmy tak blisko.
Była w tym przesada. Cokolwiek to było, starało się trzymać dystans od dwójki żołnierzy.
Za to rozległo się wycie. Tu, tam… wszędzie dookoła nich. Coraz częstsze i coraz głośniejsze.
- Wracamy do reszty. Już - Jean rozejrzała się nieco nerwowo.
- Za duże na wilki.- stwierdził Hamato nie tracąc zimnej krwi.- Nie masz wrażenia, że ta biała istota… była przynętą na nas?
Stwory rzeczywiście były większe od wilków i masywniejsze… ale osaczały dwójkę wojaków jak prawdziwa sfora. I zaciskały krąg. Sześć stworzeń, których czarne futro pozwalało się wtopić w tło. A wycia pozwalały stwierdzić, iż umieją współpracować.


- Będzie ciekawie? - J.R. wyszczerzyła ząbki, po czym zamknęła wizjer hełmu -Bez paniki, idziemy dalej, w razie czego plecami do siebie.
Pierwszy stwór ruszył w ich kierunku i zaczął… migotać. Raz był, raz go nie było. Zupełnie jak w puszczonym powoli filmie… takim jaki nagrywano na taśmy filmowe.
Zapewne by przekonać się, co dwójka dwunożnych smakołyków potrafi.

- Sukinkoty - Skwitowała krótko sytuację kobieta. A skoro miała sporo oleju w głowie… postanowiła z obserwacji stworzenia, wywnioskować jego kolejną pozycję i kolejny “skok”. Tam też miała zamiar wpakować pierwszą salwę z “Destructora”.
Ten ostrzał był zaskoczeniem. Nie tylko dla stwora który szarżował, ale i dla kolejnej dwójki, która nie wiedziała się, że znalazła się w zasięgu jej spluwy.
Hamato strzelił do jednego, a potem do drugiego. Oba strzały były celne, tylko jeden jednak dosięgł przeciwnika. Bo wszystkie stwory zaczęły migotać i drugi pocisk po prostu przeniknął przez stwora jakby ten był duchem.
- Idziemy dalej! - J.R. ponagliła Kurishimę - Cokolwiek podlezie, rozwalamy! Patrz na ich skoki, da się je chyba przewidzieć!
Stwory rzuciły się wszystkie na raz, nie dbając o swoje bezpieczeństwo, albo też… zbyt ufne w swoje nadnaturalne zdolności. Oboje zaczęli strzelać ile fabryka dała. I sieczkarnia JR. spisywała tu się lepiej. Potwory migotały za szybko, by ludzkie oko mogło nadążyć… Nawet strzelając w trybie pół automatycznym, Kurushima miał problemy z trafieniem. Karabin JR zaś wypluwał z siebie tyle amunicji, że nie było zmiłuj. Część z nich musiała trafić. I jej udało się zabić dwa stwory. Czwarty dopadł jednak Kurushimę i zacisnął zęby na ramieniu mężczyzny. Jego kły wgryzły się w pancerz, dzięki tej sztuczce głębiej. Dotarły do skóry, raniąc ciało. Azjata nie stracił jednak zimnej krwi. I Taurusem postrzelił bestię… i trochę siebie, uszkadzając pancerz. Spluwa ta nie była przeznaczona do strzelania tak blisko ciała. Trzeci stwór mający dopaść J.R. stracił tylną łapę i kulejąc zaczął czmychać z pola walki. Pozostałe dwa trzymały się poza zasięgiem maszynki do szycia pani sierżant.
- Cały? - Spytała Hamato, mając na uwadze bardziej stwory, niż kumpla obok. Najpierw wróg, najpierw zagrożenie, cała reszta drugorzędna… skoro się odzywał i poruszał, to żył, więc nie było źle.
- Przeżyję. Trafiały mi się gorsze rany.- ocenił Hamato i zerknął na swoją broń.-Zostało mi dziesięć, a te potworki chyba nie dadzą mi czasu na zmianę magazynka. Masz pomysł jak je przepłoszyć, zanim poczują moją krew?
- Nie bardzo… zmieniaj magazynek, będę osłaniała - Mruknęła Jean.
- Leader zgłoś się, tu J.R. natrafiliśmy na jakieś zmutowane wilki bydlaki. Osaczyło nas stado, część wybiliśmy, ale ninja lekko ranny. Wróg wciąż przy nas, potrzebujemy pomocy, odbiór - Sierżant wywoływała przez komunikator Jonesa.
- Już do was idziemy.- odparł w odpowiedzi Jones. A Hamato dodał.-Mam jeszcze dziesięć kul. Wytrzymam. Chyba.
Pojawienie się odsieczy ostatecznie utwierdziło potwory, że dalsza walka nie ma sensu i gdy tylko pojawił sie porucznik z resztą odsieczy, zwierzaki dały drapaka.
- Status.- rzekł Wolvie do JR.
- Hamato ugryziony w rękę, raczej lekka rana. Trzy stwory ubite, jeden ranny uciekł, dwa ogólnie zwiały - Jean wskazała najpierw na truchła, potem na kierunek gdzie zwiały te dziwaczne niby-wilki - Tu się dzieją dziwne rzeczy... - Dodała po chwili.
- Zdecydowanie.- ocenił Jones i rzekł.-Wracamy na wyjściową pozycję, co by nasi nie musieli nas szukać.Giles tam obejrzysz pancerz i ranę Hamato.-
- Tak jest.- potwierdził Russell. A Dwight spojrzał na JR.-Z tobą wszystko OK ?
- Wszystko cacy - Odpowiedziała do BFG, po czym ruszyła gdzie dowódca kazał…

Na miejscu były krzyki rozpaczy i jęki żalu. Russell dramatyzował rozmontowując uszkodzony naramiennik, załamany skalą uszkodzeń. Hamato i pozostali podchodzili do sprawy z większym spokojem.
- Dwight, pilnuj teren z tamtej strony... - J.R. zatoczyła lufą miniguna łuk - Ja będę wartowała z drugiej - Mrugnęła do mięśniaka. Mały odpoczynek odpoczynkiem, ale czujnym należało pozostać.
- Się robi.-BFG od razu i bez pytań wykonał polecenie. A Hamato zabrał się za opatrywanie ramienia, podczas gdy Giles lamentował naprawiając uszkodzoną część.





.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 27-02-2019 o 21:27.
Buka jest offline  
Stary 27-02-2019, 21:57   #16
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Team Ashley

- Tu Ash, jestem z Collier i Pearsonem, mamy określoną trasę na cel. Switch. Van Erp. Któraś z was potrzebuje naszego wsparcia? - Ashley rzuciła w eter. Jeśli ani jedna ani druga nie wyrażą potrzeby wsparcia to Team Ash pójdzie na cel zjednać się z drużyną porucznika.
- U nas wszystko OK. Widzimy dym z AVki oraz mamy sygnał jego czarnej skrzynki. Możemy ruszyć im na pomoc - odezwała się Switch.
- Nie zezwalam - odezwał się Wolvie.
- Dlaczego? - zaprotestowała latynoska.
- Niby jak chcecie? Na razie czekajcie tam, gdzie jesteście, aż Ash do was dotrze. Jeśli ktoś żyje, to potrzebuje czegoś więcej niż tylko udzielenie pierwszej pomocy.- zadecydował Jones.
-Przyjęłam!- Potwierdziła Hansen, poprawiając broń zwróciła się do reszty.
- Ruszamy na pozycje Switch, potem sprawdzimy co zostało z AVki. Zachowujemy ostrożność to co straciło nas z nieba może spróbować dobrać się do nas na ziemi. - Ruszyli w wyznaczonym kierunku, bądź co bądź medyczka tu decydowała.
- Hansen. Wyznacz jednego ze swoich. Niech dołączy do van Erp. Potrzebują wsparcia. Heyes… - rzekł porucznik. - Wy zróbcie tak samo.
- Słomki mamy ciągnąć, czy co? - marudziła metyska.
- Wszystko jedno. Co ze zwiadem za pomocą drona? - dopytywał się Wolvie.
- Dron działa, ale sygnał pewnie nie da możliwości użycia na dużym zasięgu.- wyjaśniła Louise. - Do wraku nie doleci.
- Pearson, idziesz do Lili i Kita. - powiedziała Ashley do Ważniaka.
- Ok… to… trzymajcie się? - rzekł Pearson zawracając, a Collier zapytała ironicznie, gdy się oddalił. - Myślisz, że poradziłby sobie lepiej ode mnie, czy może jestem znośniejszym towarzystwem?
- Nie zachowuj się jak rozczarowana prymuska Collier. - Ucięła dyskusję o porównaniu kwalifikacji obojga. - Roland dawaj znać co jakiś czas że nic cię nie zjadło.
- Mnie tu nic nie zdoła strawić, za żylasty jestem.- odparł w odpowiedzi Pearson.
- Widzę, dotarłem.- zameldował jeszcze po paru minutach.
A Ashley i Collier dostrzegły zbliżającego się do nich Guerrę.
- Handsome, po raz kolejny jako komitet powitalny? - Medyczka ucieszyła się na widok Dominica, kiedy byli w zasięgu głosu. -
Gdzie jest reszta?

- Siedzą przy zwalonych drzewach i nudzą się. Switch posłała swoją zabawkę, ale ta niewiele wypatrzyła i ona nie chce posyłać jej dalej… bo się boi, że straci z nią łączność.- odparł mężczyzna i dodał.-Niezły mieliśmy komitet powitalny.
- U nas było spokojnie. Co spotkaliście? - Ashley starała się nie ubierać w kwieciście słówka wypowiedzi. Byli w terenie i jasne informacje i komunikaty ratowały życie.
- Spalone drzewa. Bear znalazł uwędzoną wiewiórkę w popiele. Żadnych śladów życia.- rzekł krótko Guerra i klepnął poufale naramiennik lekarki.- Uważajcie na siebie. I w razie czego chowajcie się za Bearem.
Po tym pożegnaniu ruszył dalej, mówiąc:
- No to idę, zanim Lili uzna że warto mi uwędzić granatem tyłek na powitanie.
- Moment, ciebie też ściągnęli? Oni już samochodem do rowu wjechali czy co? - zdziwiła się trochę Ash, ale nie zatrzymała się na długo. - Dobra, nieważne, bo wyjdzie ze rozpowiadam, że Lili to kiepski kierowca. Uważaj na siebie.
- Ty też.- odparł Guerra.
A Collier znacząco westchnęła. Nie było tajemnicą, że poufałe podejście Dominica do innych podczas samych misji nie bardzo jej odpowiadało. Dziewczyny więc ruszyły dalej przedzierając się przez powalone drzewa i wypalone trawy posypane wulkanicznym popiołem, aż… dotarły do Cooka i Heyes.
- Miło was widzieć dziewczyny. Skoro to wyprawa ratunkowa, to zapewne ty wydajesz polecenia, Ash?- zapytała wesoło Louise.- Jak się czujesz w dużych butkach?
- Nie strasz jej Heyes.- dodał Bear i poradził lekarce.- To teraz powinnaś zameldować gotowość do wyruszenia na akcję.
- Dzięki Misiu co ja bym bez ciebie zrobiła? - Powiedziała do Bear’a drocząc się przyjacielsko. - Tu Ash, dołączyliśmy do Beara i Switch. Ruszamy na AVke.
- Zezwalam. Uwińcie się szybko.- usłyszała w odpowiedzi od Jonesa.
Roger that -
Rozłączyła się i wydała kolejne polecenia. - Charlotte prowadzisz, Bear zamykasz, Switch za mną. -
- Skarbie… ja tu jestem zwiadowcą.-
przypomniała Louise głaszcząc pieszczotliwie snajperkę. -Ja powinnam z przodu. Rozwalę wszystko, zanim coś wejdzie nam w drogę.
- No tak jasne mój błąd... -
Ashley cieszyła się, że nikt nie widzi jej miny. - Charlotte idziesz druga Bear nadal zamykasz.
Ruszyli w stronę wyznaczonego celu. Switch od czasu do czasu wysyłała swojego drona na przeszpiegi.
- Strasznie przygnębiająca okolica. Wiecie… ja tu przyjeżdżałam co wakacje. Old Faithful był jednym z moich ulubionych widoków. A teraz… to wygląda koszmarnie.- stwierdziła Charlotte, by przełamać przygnębiającą ciszę.
- Będziesz musiała zmienić miejscówkę. -
Odezwała się zza niej Ash.
- Floryda jest ładna, co nie Bear. Albo Las Vegas. -
zaproponowała ze śmiechem, a Bear tylko mruknął coś pod nosem.
- Las Vegas to siedlisko seksu, grzechu i hazardu.-
odparła oburzona blondynka.
- No.. moje trzy ulubione siedliska w jednym. Jak tu nie kochać Las Vegas. Ashley byłaś już tam?-
zapytała Louise.
- Tak, i to tyle co zamierzam o tym powiedzieć. Niektóre historie nie powinny opuszczać granic tego miasta. -
Powiedziała Hansen.
- No to ja nie podzielę się swoi… -
zaczęła mówić Heyes i zamarła. Gestem ręki zatrzymała resztę i wpatrywała się w czarny punkcik. Drona którego posłała do przodu.-Ash… to ci się nie spodoba.
- Mów. -
Hansen wydała polecenie patrząc we wskazaną stronę.
- Znalazłam jednego pilota, brakuje mu dolnej połowy ciała.-
rzekła współczująco Louise.
- Mieliśmy jeszcze drugiego. -
Odpowiedziała Hansen dochodząc po tonie głosu Louise, że to pewnie Napierre.
- I nawigatorkę. Tego tam…. odstrzelić, by nie wisiał, czy zostawić jak jest?-
zapytała Meyes, gdy podążali w tamtym kierunku.
- Chyba nie mamy czasu na chowanie, no i wyszliśmy poza zasięg reszty ekipy.-
dodała Charlotte.
- Masz rację, nie mamy. -
Potwierdziła słowa blondynki i dodała. - Zajmijmy się żywymi. - Ruszyli dalej.
Wkrótce dotarli do tego, co Louise widziała poprzez drona. Zwłoki wiszące na spadochronie, zaczepionym o drzewa. Zwłoki, kończące się na klatce piersiowej. Poszarpane. Coś dopadło pilota i rozszarpało. Brakowało nóg. Brakowało wnętrzności.
Tyle się dało dostrzeć przez kamerkę drona i obraz przekazywany Ash przez Louise. Hełm zakrywał twarz, więc ciężko było stwierdzić czy to rzeczywiście był Paul. Równie dobrze mógł być to i drugi pilot.
-Tam!-
krzyknęła Charlotte pokazując, na pierwsze żywe stworzenie jakie dostrzegli… cóż… właściwym określeniem było “ruszające się”. Animowane zwłoki lisa.Truposz patrzył na całą czwórkę z bezpiecznej odległości. Obserwował.
- Co do…? -
Skomentowała Ashley patrząc na “zwierzę” to było tak fizjologicznie i biologicznie nieprawdopodobnie, że lekarka aż przystanęła. - Nie atakuje więc nie ma co marnować kul. Idziemy ostrożnie na Gargulca. - Powiedział do reszty Hansen.
- Może to jakiś wirus? Zombie wirus?-
zapytała nerwowo Charlotte cicho.
- Za dużo horrorów się naoglądałaś. Zresztą filtry w pancerzach ochronią nas przed zarazkami, prawda?-
spytała Louise.
- Tymi co spełniają standardy filtrów na pewno. -
Odpowiedziałam Hansen i ruszyła dalej. - Nie pojawiły się poza Yellowstone. Wirus nie roznosi się przez powietrze.- wtrącił Cook, gdy ruszyli dalej.
- Zombie roznoszą wirusa gryząc.-
przypomniała blondynka.
- To przez nasze pancerzyki się nie przegryzą. Lisy na pewno nie.-
pocieszyła ją latynoska.
- Wiesz może to być jakaś po wybuchowa wariacja wirusa ‘wścieklizny’ wtedy będa to pojedyńcze porzypadki nawet tutaj...dobra, koniec o teoriach medycyny. Zajmijmy się wpatrywaniem innych zjawisk niesamowitych. -
Upomniała ich Hansen, choć z jej wiedzy stworzenie ‘zombi’ wirusa nie byłoby wcale takie trudne.
Cała drużyna ruszyła dalej, coraz mniej potrzebując Louise by ich prowadziła, czy sygnału czarnej skrzynki. Dym był wyjątkowo wyraźnym wskaźnikiem.
Gdy już dochodzili do rozbitego wraku, Collier zwróciła uwagę na jeden detal.
- On za nami idzie.-
wskazała palcem. Lis rzeczywiście za nimi podążał. Ale to już nie miało znaczenia. Dotarli do rozbitego statku. Maszyna rozpadła się przy lądowaniu, wszędzie płonęło paliwo, ale brakujących pilotów tu nie było.
Przynajmniej żadne z nich nie zauważyło ciał. Za to Bear przykucnął przy ziemi i sięgnął dłonią po coś.
- Pistoletowe łuski. Standard NATO. Ktoś przeżył. Ktoś strzelał.-
rzekł lakonicznie.
- Switch wznieś twoją zabawkę wyżej może coś zauważysz. -
Poleciła Ashley. Sama zaczęła się rozglądać po pobojowisku.
- Ok…-
odparła metyska i jej dron ruszył w górę, podczas gdy Bear szukał śladów wśród popiołów.- Chyba tam…
Wskazał palcem.
- Idziemy i broń w pogotowiu, od tak sobie pewnie nie strzelali. -
Team Ash zaczął przesuwać się w stronę wskazaną przez Cooka.
Cała grupa porzuciła więc rozwaloną maszynę i ruszyli pod wodzą Ash dalej. Oddalali się coraz bardziej od pozostałych drużyn, co narażało na coraz większe ryzyko ich misję. Ale w końcu nie mogli kogoś porzucić.
Po piętnastu minutach zauważyli coś dającego nadzieję. Jakaś chatka w lesie, zapewne zbudowana jako tymczasowe miejsce odpoczynku podczas zimowego patrolowania parku, nadal stała cała. I ktoś chyba był w środku.
- Switch co widzisz? -
zapytała Hansen, chatka pojawiła się w ostatniej chwili. Lekarka miała już zameldować Wolviemy, że wracają.
- Moment.-
odparła Louise kierując drona niżej i do chatki. Kobieta i mężczyzna. Mężczyzna leży na łóżku. Ranny. Kobieta macha do drona.
- Dobra ostrożnie i do przodu.
- Mam rannego… nie wygląda to dobrze.-
krzyknęła kobieta do całej czwórki otwierając drzwi do chaty.
-Ja zostanę tutaj.-
zaoferował się Anthony opierając dłonie na swojej ciężkiej “maszynie do szycia”.-Są kolejne liski.
Bo też i do pierwszego, dołączyły się dwa kolejne.
- Meyes zostań z Cookiem. Jak podejdą za blisko zdejmijcie je. -
Powiedziała Ashley wchodząc do środka i kierując się do rannego. - Charlotte ocenisz wytrzymałość chaty, na wypadek gdybyśmy musieli ich tu zostawić na jakiś czas zabarykadowanych.
- Tak jest.-
odparli szybko. A gdy Ash i Charlotte weszli do środka,pilotka w środku odetchnęła z ulgą.
- Dzięki Bogu. Jestem Marge. A Paul… oberwał mocno. Przytargałam go tutaj po opatrzeniu, ale nie odzyskał przytomności.-
Paul leżał na łóżku i wyglądało na to, że stracił dużo krwi. Był blady i miał słaby płytki oddech.
Hansen zaczęła badać Paula... każdy kolejny test coraz bardziej pokazywał że pilot jest umierający. Jeśli Ash użyje całych zasobów medycznych jakie miała przy sobie, może kupi mu z dzień, ale nawet gdyby udało im się wydostać z parku i dostarczyć do szpitala to umrze w przeciągu paru dni… obrażenia były zbyt duże.
Ashley nie wierzyła że przyjdzie jej to kiedykolwiek zrobić. Po prostu nie nie była wstanie nic zrobić poza przyspieszeniem nieuniknionego. Wydawało się jej że ręce jej się trzęsą, kiedy wyciągnęła fiolkę. Kiedy przygotowywała zastrzyk zaczęła przypominać sobie ich przygodę na Hawajach. Jak dobrze bawili się razem w tropikach i jak rozczarowana była kiedy zdecydowałą to skończyć. Paul chciał więcej, a Ashley nie umiała się związać na stałe. Podała mu zastrzyk który zabije szybko i bezboleśnie. Nienawidziła tracić pacjentów, jakichkolwiek. Kiedyś było jej łatwiej, kiedyś traktowała ich jak zepsute ciała jakie trzeba było naprawić, ...teraz przywiązywała się do tych popsutych ciał.
- Marge, zbierz całą amunicję jaką miał Paul. On nie będzie jej już potrzebował. -
Ash starała się być stanowcza i opanowana. Było trudno nie cierpiała tracić ludzi, ale znała swoje możliwości nie wyratuje go straci tylko suplementy by pomóc reszcie.
“Naprawdę mi przykro Paul.”
Spoglądając na Marge, Ashley widziała niemal lustro odbijające jej własne emocje; najpierw nadzieję, potem zaskoczenie, rozczarowanie, ból, żal i zrozumienie.
- Mam tylko Berretę i dwa magazynki.
- rzekła ze smutkiem.- Na te nieumarłe drapieżniki wystarczało… przynajmniej by wystraszyć.Ash wykonała zastrzyk i poczekała aż funkcje życiowe ustaną. Zerwała z szyi paula nieśmiertelnik i schowała do kieszeni.
- Bierzesz go dla ochrony tylko i wyłącznie własnej. Trzymaj się w środku grupy. Chodźmy. wracamy do reszty. -
Marge skinęła tylko w milczeniu głową.
- Wolvie tu ash mamy jedna ocalała i potwierdzenie dwóch zgonów. Zabieramy ja ze soba i kierujemy się na wasza pozycje.
Nie otrzymała odpowiedzi. Byli za daleko od reszty, by jej sygnał dotarł.
- Czyli co? Przeszukujemy wrak w razie gdyby było coś wartego uwagi, czy wracamy do reszty ekipy.-
zapytała Charlotte.
- Wracamy. Jeśli coś się nam rzuci w oczy to zrobimy przystanek jak nie to nie będziemy tracić czasu. -
Powiedziała lekarka podchodząc do drzwi. Odwróciła się do pilotki- Gotowa ?
Wyszły na zewnątrz. - Bear Switch wracamy do reszty. Co z pieskami?
Odpowiedź przyszła w postaci strzałów z pistoletu maszynowego Switch.
- Podeszły bliżej. Louise próbuje je ubić.- odparł Cook w odpowiedzi.
- Z jakim skutkiem?-
- Trafiłam za każdym razem. Nie zabiłam ani razu. Ale uciekły.-
stwierdziła z ironicznym uśmiechem Meyes i zerknęła na Marge wyciągając ku niej dłoń.-Przynajmniej księżniczkę uratowałyśmy, więc zysk jest. Louise jestem.
- Marge.-
odparła pilotka ściskając co prawda dłoń, ale z rezerwą. Bezpośredniość latynoski musiała ją razić.
- Switch prowadź. Idąc przez wrak spróbuje nawiązać kontakt z Wolviem jak nam da czas to poszukamy jakiejś dodatkowej amunicji broni i tym podobnych. Jeśli nie, bierzemy tylko to co się napatoczy po drodzę. -
Ashley wydała polecenia i zaczęli wracać po własnych śladach.
- Ok.-
odparła Louise spoglądając na Beara. -Dasz mi osłonę jakby co? Na te typki szkoda marnować amunicji snajperki, ale może się trafić coś gorszego.
- Jasne. Możesz na mnie liczyć.-
odparł Anthony czule gładząc lufę swojej broni.
- Jak Lili wróci z wozem, będę o wiele spokojniejsza. Nie cierpię zombi. I horrorów o nich.- w
zdrygnęła się Charlotte. A potem spojrzała na Marge.-Ty powinnaś wiedzieć co w maszynie jest wartego złupienia?
- Kilka rakietnic sygnałowych, zestawy medyczne. Nic więcej… broń miałam przy sobie. Granaty zużyłam.-
oceniła Marge.
-Idziemy do obozu zgrupowania, o amunicję chyba nie musimy się martwić.-
rzekł Cook.
-Nie mieli żadnych sił AST na wsparcie. Nie mają zaopatrzenia dla nich.-
przypomniała Collier.
- Mhmm…-
Ashley zastanowiła się nad Zombi Lisami. “A gdyby zamiast zabijać je unieruchomić strzelając w kończyny? “
- Switch jak znowu zobaczysz te zombie lisu spróbuj mu uszkodzić same kończyny. Jak je tak trudno ubić może da się je spowolnić lub zatrzymać w miejscu. -
Lekarka zaproponowała luźną teorie do sprawdzenia. Choć plan nie był idealny postrzał w ruchomą kończynę jest trudniejszy niż w tors. No i tylko Meyes była snajperem.
- Ok… poślę mu serię po łapach, ale one nie podchodzą bliskie. I nie atakują.-
stwierdziła zamyślona Meyes, ważąc w dłoniach swój pistolet maszynowy.
-To oczy... władcy zombi.-
szepnęła paranoicznie Charlotte, wywołując śmiech Cooka i Meyes. - To prawda! Widziałam taki horror. Wiecie, że zombie naprawdę istnieją? Robią je haitańscy czarownicy. Najpierw takiego ubijają w specjalny sposób, a potem ożywiają po śmierci. I muszą im służyć. Robić jego polecenia…- zaperzyła się Collier.





Ash spojrzała na Collier ze swojej zbroi różowej zbroi. - Charlotte…- Odezwała się poważnie kobieta w dowodząca zespołem. Choć wiedziała że gdyby nie użyła sformułowania ‘zombie lisy’ to by pewnie nie było tej sytuacji. -...przestań mówić o zombie.
Blondynka spięła się w sobie, ale zamilkła. I cała drużyna bez większego problemu do szczątków maszyny latającej. Tam napotkali… pierwsze istoty żywe
Szczury.

Wielkości kota, o smoliście czarnym futrze i czarnych ogonach. Było ich z pięćdziesiąt i szabrowały elektronikę z rozwalonej maszyny.
- Szczerze nawet nie wiem jak to skomentować …- Powiedziała z niedowierzaniem Ashley, kiedy zobaczyli co wyprawiają zmutowane gryzonie.
- Mogę ich posiekać.- zaoferował się Anthony.
- Ja bym proponowała obejście szerokim łukiem. Nic nam nie da bronienie tego wraku.- stwierdziła Louise, a milcząca dotąd Marge dodała.-Popieram. W Gargulcu nie ma nic, aż tak bardzo nam przydatnego.
- Wolvie Tu Ash odbiór. - próbowała nawiązać kontakt z porucznikiem. Bez skutku, nadal byli poza zasięgiem. - Obchodzimy. Sorry Misiu postrzelasz do gryzoni kiedy indziej.

Drużyna ruszyła dalej w stronę reszty ale obchodząc stado gryzoni. Dalej wędrówka przebiegała spokojnie, choć w milczeniu. Louise nie wysyłała drona, by zaoszczęcić jego baterię na później. W końcu jednak pojawiły się nowe sygnały. Weszli w zasięg radiowy porucznika i jego oddziału.
Wolvie tu Ash. Odbiór. - Wywołała ‘wodza’.
- Jaki status?- odezwał się Jones ku uldze Ashley.
- Medyczka poradziła sobie wyśmienicie.Dawać jej awans.- wtrąciła Meyes, obrywając w potylicę od Beara za głupie żarty.
- Potwierdzam jedną żywą odnalezioną, i dwa potwierdzone zgony. Z Gargulca nic nie zostało. Idziemy w waszym kierunku. Odpowiedziała lekarka również ignorując komentarz Louise.
- Nikt z was nie ucierpiał?- zapytał Wolvie.-My tu mamy rannego.
- U nas wszyscy cali. Jaki status rannego? - Spytała się Ashley mimowolnie przyspieszając kroku.
- Ugryzienie w ramię. Przebiło pancerz, ale wygląda niegroźnie. Gorzej z Russellem. Strasznie lamentował nad uszkodzeniami.- ocenił Jones ironicznie.
- Przyjęłam. Będziemy najszybciej jak się da. A Russella niech ktoś przytuli.- Druga część była oczywiście odpowiedzią na ironię Wolviego. - Przyspieszamy dziewczyny.
- Taaak szefowo.- odparły unisono Louise z Charlotte. A Bear coś mruknął pod nosem.
 
Obca jest offline  
Stary 27-02-2019, 22:00   #17
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Cała i zdrowa? - spytał Kit, podchodząc do Lili.
- Tak, dzięki. - Kobieta odpowiedziała mu. - A ty?
- Jakoś się udało. Innym, jak słyszałem - dotknął słuchawek - też. A skoro tak, to powinniśmy spróbować odzyskać naszą limuzynę - zmienił temat, spoglądając na
wyświetlacz, na którym pulsowała kropka, oznaczająca orientacyjne położenie Peacemakera.
- Nadgorliwość gorsza od faszyzmu. - Elizabeth starała się ostudzić zapędy swojego towarzysza.
- Tu van Erp i Carson - zameldowała się. - U nas też OK. Mamy sygnał Peacemakera. Proszę o pozwolenie na wyruszenie w jego kierunku ..
- Powiedz mu, że mamy do pojazdu dwie godziny. Łączność może szlag trafić - zaproponował Kit. Na tyle cicho, by tylko Lili to słyszała.
Rozejrzał się dokoła, pragnąc się zorientować, czy w okolicy nie ma żadnych istot żywych.
- Nie udzielam pozwolenia.- odparł Wolvie.-Przynajmniej dopóki ktoś was nie wzmocni. Zostańcie na miejscu i czekajcie na posiłki.
Kit rozłożył bezradnie ręce.
- Żadnych przyjemności - powiedział cicho, gdy słyszeli rozmowę między porucznikiem a grupką Meyes i Ash dotyczącą ich wsparcia. - Ktoś się boi, że nie damy sobie rady, a tamci chodzą samodzielnie - dodał żartobliwym tonem.
A potem po raz kolejny sprawdził, czy broń jest sprawna.
- Zrozumiałam. Czekamy na wsparcie. - Lili zameldowała dowódcy. - Meyes? Dawaj Guerrę.
- Aye aye ma’am - odezwała się Heyes w odpowiedzi.
Na żart swojego towarzysza Lili wzruszyła tylko ramionami.
- Widziałaś te stworki, które nas zaatakowały? Mi się skojarzyły z harpiami - powiedział Kit.
- A mi z pomocnikami Drakuli ze starych filmów. Tak czy tak nie wróży nam to nic dobrego- odpowiedziała mu cały czas lustrując okolicę.
- Ładne stadko, na dodatek bez instynktu samozachowawczego. - Kit przeniósł na moment wzrok na niebo. - Nawet Dwight nie ustoi, jak mu się dziesięć takich zwali na głowę.
- To lepiej żeby się nie zwaliło - Lili zażartowała.
- Trzeba będzie patrzeć nie tylko pod nogi. No i być cicho jak mysz pod miotłą. Cóż to dla nas, dzielnych wojaków z AST - stwierdził.
- Zaraz dotrze do nas wsparcie i będziemy mogli się stąd ruszyć.
- Przyda się. Ale przyznam się, że wolałbym mieć nieco większych przeciwników w znacznie mniejszej ilości.
Po kilku minutach czekania, w końcu do obojga dołączył kolejny meatboy.
- Pearson melduje się na rozkaz.- rzekł salutując.
- Spocznij.- Lili odpowiedziała przepisowym machnięciem ręki. - Czekamy na Guerrę i możemy ruszać.
- Mamy jakiś plan? Pomysł na formację? Kto idzie na szpicy?- zapytał Ważniak.
- Cieszę się, że zgłosiłeś się na ochotnika. - Gdyby nie hełm to widać byłoby jak Elizabeth unosi kąciki ust w czymś na kształt uśmiechu. - A Carson będzie pilnował tyłów.
- Tak jest... - powiedział Kit.
- Tak jest - odparł niemrawo Ronald.
- Jak na ćwiczeniach panowie. Szybko, sprawnie i bez strat własnych.- Van Erp wygłosiła mająca podnosić na duchu formułkę.
Kit uśmiechnął się, ale tak, by Pearson tego nie zauważył. Potem spojrzał w stronę, skąd powinien nadejść Guerra.
Ronald też próbował być… radosny. Ale miejsce na szpicy nie było tym, na co miał ochotę.
Guerra w końcu zjawił się machając do nich ręką.
-Stęskniliście się?- zapytał na powitanie nie dbając o regulaminowe zameldowanie.
- Jak cholera. - Lili pokręciła tylko głową. - Poruczniku? Jesteśmy w komplecie. Możemy ruszać.
- Macie moją zgodę… starajcie się jak najkrócej przebywać poza zasięgiem mojego sygnału.- padła odpowiedź.
- No to ruszajmy. - Guerra ruszył przodem i Pearson do niego dołączył.- Sierżant mnie kazała iść na czele.
Dominic zerknął na van Erp.
- Serio?
- Nie, kurwa!! Żartowałam!! - Elizabeth podeszła do obu. - Pearson idzie jako pierwszy, ty , Guerra za nim, a Carson zamyka szyk. Jasne?- Było to pytanie z tych retorycznych. - To ruszamy.,
-Yes ma’am.- odparł Guerra i wzruszając ramionami przepuścił Ronniego pierwszego.
Ważniak ruszył więc przodem, ściskając taurus w dłoni rozglądając się bacznie w poszukiwaniu zagrożenia. Dominic parę metrów za nim. A za nim Lili.
Idący na samym końcu Kit więcej uwagi zwracał na to, co działo się z tyłu i na niebie, od czasu do czasu spoglądając na boki.

Droga do pojazdu była monotonna i w zasadzie nudna. Guerra urozmaicał ją sobie gwizdaniem cicho, a Pearson… był zbyt spięty zadaniem jakie mu powierzono, by się nudzić. Sygnały reszty członków ekipy, były coraz słabsze. Cała czwórka powoli wychodziła poza ich zasięg.
- Cicho! - Syknęła Lili do komunikatora.
Co jakiś czas sprawdzała odczyty i rozglądała się uważnie z bronią gotową do użycia.
Po chwili sygnały znikły całkiem. Poza jednym… sygnałem Peacemakera. Był coraz bliżej.
- Tam! Coś się rusza!- rzekł nieco nerwowo Pearson na szpicy i kucnął szykując się do strzału. Reszta odruchowo powtórzyła jego manewr i zwróciła uwagę na… owo coś.
Na duży.. poruszający się obiekt. Z kości. Wielkości dużego niedźwiedzia.


Szkielet… jakiegoś niedźwiedzia? Poruszający się bez sznurków, bez silniczków i tłoków, bez niczego co mogłoby dać logiczne wyjaśnienie temu absurdalnemu widokowi. Był daleko od nich i zmierzał w kierunku, który z pewnością jeszcze bardziej zwiększy dystans między nimi.
- Zostawmy go w spokoju - zasugerował Kit, po chwili potrzebnej na uwierzenie w to, że widzi to, co widzi.
- Jezu, nie uwierzą nam gdy będziemy składać raport. - Lili przez chwilę śledziła ruchy szkieletu, a gdy upewniła się, że oddala się ruchem ręki nakazała iśc dalej.
- Zauważyliście, że podczerwień go nie widzi? - spytał szeptem Kit, gdy wędrujący szkielet znalazł się dość, daleko.
- To szkielet… co by tam miało wydzielać ciepło?- ocenił Ronald zaciskając dłonie na broni. -Skoro są tu takie niedźwiedzie, to myślicie że… wilki też?
- Z pewnością.- dodał Guerra.
- Ciekawe, ile kul trzeba, by takie coś zatrzymać. - Kit zmienił temat. - Bo to nieźle wygląda w grach komputerowych, ale realu...
- Pewnie jedna, dwie kulki z taurusa by wystarczyły. Albo salwa z śrutówki - ocenił Guerra.
- Idziemy szybko po wóz i zmywamy się stąd, bez sprawdzania ile kul trzeba na rozwalenie tego czegoś.- Powiedziała Lili, jej wcale nie interesowały zabawy w rozwalanie kościotrupów, zwłaszcza na żywo.
- Ale te wilki… oglądałem dokument na ich temat, z miesiąc temu. Widziałem jak rozszarpywały karibu żywcem… Nie wiem czy chciałbym spotkać je tutaj. Zwłaszcza w dużej liczbie - odparł Ważniak rozglądając się nerwowo.
- Przez twoją skorupkę nieprędko się przegryzą. Jest grubsza, niż skóra karibu - spróbował go pocieszyć Kit.
- I karibu nie mają broni ze sobą. - Elizabeth poklepała swoja broń.
- Oby…- odparł Pearson wspinając się na nieduże wzgórze. Za którym, zgodnie z wskazaniem, powinien się znajdować Peacemaker. Na jego szczycie, jednak upadł na ziemię, wzorem szaraka z piechoty. Lili poszła w jego ślady i już, jak na poligonie, czołgając się znalazła się koło niego by na własne oczy sprawdzić co się dzieje. Guerra klnąc pod nosem zrobił to samo. Dominicowi najwyraźniej nie odpowiadały te metody działania, ale cóż… tym razem byli na zwiadzie.
Kit, nim dołączył do pozostałych, rozejrzał się dokoła by sprawdzić, czy z boku nie nadciąga jakieś niebezpieczeństwo.
- To nie jest niedźwiedź - podsumował Pearson to, co cała czwórka widziała. Peacemakera i tą istotę. Czterometrową istotę, ze skrzydłami i rogami, czerwonego potwora jak z jakiegoś horroru. Albo władcy pierścieni, tyle że nie było między nimi żadnego Gandalfa, który mógłby go powstrzymać. Uzbrojona w ognisty bicz i potężny miecz bestia, używała tej drugiej broni do rozcięcia maszyny na pół. I szło jej to całkiem nieźle. Wieżyczka już była rozwalona.
- Sukinsyn... - szepnął Kit. - Spóźniliśmy się odrobinę. Odstrzelimy mu to i owo? - spytał, równocześnie rozglądając się by sprawdzić, czy potwór nie ma w okolicy paru towarzyszy. - Jest sam.
- Jak najbardziej - powiedziała ochoczo van Erp. - Panowie? - zwróciła się do pozostałych. - Pokażmy temu bydlakowi, że nie wolno niszczyć naszych zabawek. Na trzy. - Przygotowała się do strzału celując w korpus bestii. - Jeden…
Kit przymierzył się, biorąc za cel głowę rogatej bestii. Idealnie byłoby trafić w oko, ale stwór zajęty był dewastowaniem wojskowego mienia i spoglądał w inną stronę, a wołać go Kit nie zamierzał. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że jego trafienie w oko, zwłaszcza z większej odległości… było pobożnym życzeniem. Taurus nie był projektowany do takich zadań. Miał kopa i robił duże dziury… i nie miało znaczenia w jakiej części ciała robił te dziury. Nie był bronią przeznaczoną do celowania. Wymierz w kierunku wrogach i naciskaj spust aż do skutku… przy czym tym skutkiem była zwykle mielonka robiona z przeciwnika.
- Dwa…- Lili kątem oka sprawdziła czy wszyscy są gotowi.
Kit skinął głową.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 27-02-2019 o 22:13.
Kerm jest offline  
Stary 28-02-2019, 07:47   #18
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Ostrzał rozpoczął się na trzy. Z takiej odległości skuteczne były tylko pojedyncze strzały. I choć cała czwórka zaliczyła trafienia z taurusów i karabinów, to potwór… poczuł je raczej jako ukąszenia owadów. To zwróciło uwagę potwora w kierunku wzgórza, na którym się ukrywali żołnierze.

Ale nie zainteresowało.

Wykonał gest miecz wywołując trzy małe eksplozje czarnego ognia, z których wyłoniły się trzy czarne pokraczne sylwetki.

- Haec insecta interficere. - ryknął w swoim języku, który Elizabeth wydawał się znajomy. I stwory ruszyły w kierunku wzgórza z dzikim wrzaskiem i furią w ślepiach.

- Co, na Boga? - Syknęła Lili. - Carson, walisz w tego największego. Guerra, lewa pokraka. Pearson - prawa. Strzelać bez rozkazu.

Kit nie odpowiedział. Kontynuował ostrzał największego potwora. Chybił i to strasznie, może to nerwy, może coś innego… ale przestrzelił chybiając.

Pozostali pokryli ogniem ze swoich taurusów wroga. Potwory oberwały, ale nie przejęły się postrzałem, który powaliłby zwykłych żołnierzy.

Strzał Lili był równie celny, ale karabin piechoty jakiego używała, nie miał odpowiedniej siły przebicia, by nawet zwrócić uwagę przeciwnika na postrzał.

- Ty gnoju! - warknęła wkurzona sierżant van Erp i chwyciła większą ze swoich zabawek wybierając granat fosforowy.

Kit nie zmienił celu i zamierzał kontynuować ostrzał, dopóki mniejsi napastnicy nie wlezą mu na kark.

Granatnik wyrzucił pocisk i ten eksplodował silnym ogniem. Trafienie był celne, acz.. ogień nie wydawał się ich szczególnie drażnić. Może to z powodu krwawego śluzu którym byli pokryci? Może… Niemniej nadal to był biały fosfor i płomienie przepalały się przez ich skórę. Po prostu nie padli na ziemię tarzając się po niej w bólu, jak uczyniłby to człowiek czy zwierzę. Nadal szarżowali ślepo pod kanonadę dwójki AST.

Kit trafił celnymi strzałami w potwora, raniąc go w plecy, gdy ten rozbebeszał ich Peacemakera nie dbając szczególnie o amunicję wyrzucaną z lufy taurusa. Zaś ogień w połączeniu z zaporowym strzelanie Guerry zabił jednego ze stworów.

Tymczasem wielki duży skrzydlaty potwór, spojrzał gdzieś na południe, zamarł i… znikł w oślepiającym blasku.

Kit, straciwszy nagle z oczu cel podstawowy, po sekundzie przeniósł ogień na najbliższego z przeciwników.

- Nie ogień…- Powiedziała do siebie Lili celując do stwora najbardziej po prawej. Tym razem wybrała inny granat. Crio poszło na następny strzał.

Walili ze wszystkiego co mieli w karabinach i granatniku Huk strzałów połączył się z wybuchem zamrażającego granatu. Potwory nie przerwały tej jatki. Pozostała po nich czarna śmierdząca maź, żadnych mięśni, żadnych kości.. tylko glut lekko zmrożony.

-Twarde sukinsyny - podsumował Guerra.

- Ale największy uciekł - powiedział Kit. - Coś go spłoszyło.

Wziął lornetkę i spojrzał w stronę, w którą spoglądał przed zniknięciem potwór z mieczem.

- Nie wyglądał na spłoszonego - ocenił Pearson. - Raczej jakby czegoś nasłuchiwał. Albo kogoś.

- Jakoś się nie przejmę, jeśli nie spotkamy kolejnego takiego na tej misji - odparł Dominic sprawdzając poziom amunicji w swojej spluwie. Po czym zerknął na Lili.-To co teraz szefowo?

- Proponowałbym sprawdzić Peacemakera - powiedział Kit. - A nuż ruszy. Jeśli nie, to zabierzemy wszystko, co się da. - Spojrzał na Lili, czekając na jej decyzję.

- Idziemy po Peacemakera, tylko ostrożnie. I lepiej omijać pozostałości po tym czymś. - odpowiedziała im zbierając swoje zabawki. - Ruszamy. Tak jak poprzednio.

Pojazd wyglądał z bliska równie koszmarnie, co ze wzgórza. Duży skurczybyk nie zdołał go może poszatkować, ale rozrąbał na pół, uszkodził wieżyczkę i rozwalił część magazynową. Trzy z sześciu ogniw były nieodwracalnie zniszczone. Nieco lepiej się trzymały skrzynki z amunicją. Mieli dwanaście dodatkowych magazynków do taurusów oraz dwie taśmy destructorów, oraz cztery do railguna Louise. Oraz cztery zestawy medyczne. I dwanaście dodatkowych racji żywnościowych. Niestety, musieli to sami dźwigać. Stracili także dwie jednorazowe wyrzutnie rakiet. Więc musieli się opierać na tym co niósł ze sobą Russell.

- Czyli wracamy na piechotę. - Powiedziała ironicznie Lili.

- Piechota, ta szara piechota... - z równą ironią powiedział Kit. - Ciekawe, jak spece z CIA wyobrażają sobie wzięcie języka - zmienił temat.

- Dobra, brać co zostało i wracamy. Dla odmiany Geurra idziesz na przodzie. Tylko szybko.

- Ok.- stwierdził Guerra ruszając przodem i spoglądając niechętnie na wzgórze. Teraz, obładowany zapasami, dyszał co kilka kroków.

- Sądzicie, że ktoś mógł go wezwać? - Po chwili marszu Kit zwrócił się do pozostałych meatboy'ów. - Wolałbym sobie nie wyobrażać, jak wygląda jego szef.

- Pewnie jest większy i wredniejszy… ale jeśli jest szef, to jest hierarchia. Jeśli jest hierarchia, to to… jest inwazja.- ocenił ten tok rozumowania Ważniak.

- A może jest mniejszy i wredniejszy - Lili wyraziła swoje zdanie ironicznie rzecz jasna.

- Nie zawsze największy rządzi - dodał Kit. Słowo 'wredny wolał dyplomatycznie pominąć. - [/i]Niekiedy najmądrzejszy. [/i]

- Na pewno wrogi.- skomentował Guerra, gdy w końcu wdrapali się na wzgórze. Jęknął zdając sobie sprawę jaka droga przed nimi.- JR będzie miała ubaw z nas, jak dotrzemy do reszty ekipy.

- Jakoś nikt nie wpadł na to, że należy zabrać ze sobą taczkę lub dwukołowy wózek - stwierdził z pewnym żalem Kit, również nieco przeciążony.

- Oj, nie marudźcie.- skomentowała, sapiąc, Lili.

- Następnym razem doczepimy tobie taki wózek, Kit.- odparł zgryźliwie Guerra. -Będziesz testerem tego rozwiązania.

- Rozwiązanie tak stare, jak historia koła. - Kit zdawał się nie przejmować przedstawioną przez Guerrę wizją.

- I pewnie dlatego walczyłem z całymi legionami… chińskich rikszarzy. A nie.. z ani jednym.- odparł ironicznie Dominic.- Żołnierze mają od takich spraw mają zaopatrzenie.

- Dajcie spokój…- burknął Ważniak.-I bez waszych pogaduszek jest ciężko.

- I właśnie zostałeś zaopatrzeniowcem.- Zaśmiała się Elizabeth. - To ponoć intratne fucha.

- Trzeba, podobno, mieć do tego żyłkę - odparł Kit.

- Żyłka by się przydała. Jak przypominam sobie ile mamy do przejścia, to mam ochotę się powiesić. Nie po to wstąpiłem do AST, by robić kilometry jak piechociarz.- burknął pod nosem Guerra.

- Cóż... - Kit, który aż tak uzależniony od kombinezonów nie był, niezbyt się wzruszał cierpieniem Guerry. - Życie lubi płatać figle.

- Złoto i godności, dla których zaciągnąłeś się będą później.- Lili pocieszyła towarzysza broni

- Nie wspominając o tłumie wielbicielek. - Zaśmiała się. - Więc naprężaj muskuły i do przodu.

Dalsze minuty upływały, na wyjątkowo mozolnej i powolnej podróży. Na szczęście jedynym zagrożeniem jakie drużyna dostrzegła, były szkielet… tym razem łosia kroczący majestatycznie wśród chmary całkiem żywych i całkiem dużych czarnych szczurów.

Zbyt daleko od nich, by stanowić realny problem.

- Ciekawe, czy szczury to lokalna fauna, czy też są przybyszami, jak te harpie, które napadły na Gargoyla - powiedział Kit.

- Mnie bardziej zastanawia czy ludzie, którzy tu byli też tak upiornie wyglądają ?- Lili nie miała ochoty patrzeć na szkielet łosia przechadzający się między równie upiornymi i równie martwymi drzewami.

- Może ktoś przeżył. Z tego co wiem o ludziach… są jak szczury. Potrafią przetrwać więcej niż się z pozoru wydaje. - stwierdził beznamiętnie Guerra.

- Niektórych można określić mianem szczura. - Powiedziała van Erp.

- Można.- odparł enigmatycznie Dominic zgadzając się z panią sierżant.

- Ło! Żebyś ty się tak ochoczo ze mną zgadzał w innych kwestiach.- sierżant z wysiłkiem pokonywała kolejne metry.

- Zacznij mieć w nich rację, to będę ochoczo merdał ogonkiem spijając mądrość z twoich ust - odparł ironicznie Guerra rozglądając się dookoła. - Poza tym… wystarczy że Pearson potakuje ci we wszystkim. Znudziłabyś się, gdybym czynił podobnie.

- Wcale tak nie potakuję. Po prostu uznaję doświadczenie sierżant van Erp.- wtrącił Ronald.

- Aż mi się łezka w oku kręci gdy to słyszę. - Lili rzuciła, nie precyzując do kogo.

- Aż miło słyszeć, że macie ochotę na żarty - stwierdził Kit. - Dobry humor dobrze świadczy o morale armii - dodał z wyraźną kpiną. - Co byście powiedzieli na to, by na chwilę się zatrzymać i, korzystając z ciszy i spokoju, coś zjeść? Przed nami jeszcze długa droga.

- Ja nie mam nic przeciw.- stwierdził Guerra, a Ważniak czekał na decyzję Lili.

- Im szybciej dotrzemy do reszty tym lepiej. Więc żadnych zbędnych postojów. - zadecydowała Elizabeth.

- Właśnie.- stwierdził Ważniak, a Guerra wzruszył ramionami w niemym geście: “A nie mówiłem.”

Kit nie skomentował tego polecenia. Rozejrzał się jedynie dokoła w poszukiwaniu ewentualnych przeciwników.


Po długim marszu wreszcie pojawiły się sygnały, świadczące o obecności w pobliżu innych członków oddziału. W końcu dotarli do reszty i mogli nawiązać łączność radiową.

- Poruczniku? Tu van Erp. Zbliżamy się do was na piechotę.

- Jaki status? - odezwał się Wolvie.

- Wszyscy cali. Nie udało nam się uratować Peacemakera. Część zapasów mamy ze sobą.

- Co się stało?- zapytał krótko porucznik.

- Zaatakował go… - Lili zająknęła się na chwilę, bo to co miała zamiar powiedzieć brzmiało niedorzecznie. - Demon z piekła.

- Mhmm… a dokładniej? - Wolvie nie wydawał się zaskoczony jej słowami. Trudno było ocenić, czy to dobry czy zły znak.

- Ognistym miecze rozpruł poszycie wozu jakby to był karton. A później stworzył trzy inne stwory, które nas zaatakowały. - Elizabeth uznała, że jak już ma zostać uznana za niepoczytalną, to powie wszystko.

- I jak wam poszło? Chyba dobrze, skoro żyjecie i nie jesteście ranni.- ocenił Jones.

- Tak, mamy prawie wszystkie zapasy - zrelacjonowała.

- Dobrze, dobrze… ku nam. Zrobimy małą odprawę.- odparł porucznik.

- Powinniśmy dotrzeć do was za około pół godziny. Bez odbioru.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 28-02-2019 o 21:14.
Efcia jest offline  
Stary 02-03-2019, 23:12   #19
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Team Ash i Team Wolvie

Drużyna Ash zastała obozowisko, wraz z ogniem podsycany szczapami przez Dwighta. Wydawał się dobrze znać na rozpalaniu ognia. Hamato opuścił swój pancerz, obecnie łatany przez Russella szepczącego coś “biednym zranionym dziewczątku”.Azjata miał ramię owinięte bandażami.
- Dobrze, że jesteście. Ashley obejrzyj ranę Hamato. Opatrzyliśmy ją i niby z niej nie cieknie, ale… - rzekł szef do Hansen i zwrócił się w kierunku do uratowanej przez nich kobiety.- A ty kim jesteś?
- Porucznik Marge Thompson, nawiga... - zaczęła kobieta, a Wolvie powstrzymał ją gestem dłoni. - Tyle wystarczy. Tutaj akurat ranga nie ma takiego znaczenia. Jesteśmy głęboko na terenie wroga. A muszę powiedzieć wprost, porucznik Thompson. Pani jest balastem. Już przekonaliśmy się jak niebezpieczny to obszar.- tu wskazał na Hamato.- Dlatego jeśli chce pani ujść z życiem, musi pani wykonywać wszystkie moje polecenia bez chwili zwłoki. Zrozumiano?
- Tak.- odparła z wahaniem Marge.

Hansen podeszła do Hamato, pod hełmem nikt nie widział jej twarzy ale głos miała lekki.
- Kogo jak kogo, ale nie spodziewałam się ciebie, jako pierwszego rannego. Pozazdrościłeś J.R. ręki? - lekarka usiadła koło szeregowego i odbandażowała jego rękę przyglądając się obrażeniom.
- Źle oceniłem zagrożenie i poniosłem za to karę.- wyjaśnił flegmatycznie Hamato.- Jak to wygląda?
Podejrzanie… niby rana czysta, jakieś ugryzienie pochodzące od paszczy której nie potrafiła rozpoznać. Ani to pies, ani wąż. Rana już nie krwawiła, ale wokół śladów kłów były lekkie zaczerwienienia.
- Podejrzanie w porządku. - powiedziała aplikując zastrzyki z mieszanką any zapaleniową i antyseptyczną . - Co to było? - spytała aplikując na koniec piankę łagodzącą poparzenia i na nowo bandażując ranę.
- Wi…- Hamato przerwał na moment.-Psy piekielne. Słyszałaś o czarnym psie?
- Nie, ...my widzieliśmy zainfekowane lisy i zadziwiająco inteligentne roje szczurów. - Pomyślała że na wszelki wypadek byłoby dobrze wziąć próbki śliny z tych stworzeń.
- To co ja widziałem… tylko w niewielkim stopniu przypominało wilka.- wyjaśnił cicho Azjata zerkając na resztę drużyny.-Więc uważasz, że to sprawka wirusa?
- Zawsze lepsze wytłumaczenie niż ‘zombi’, ale za mało wiem i nie mam sprzetu by się upewnić…- Uspokoiła na swój sposób Hamato. - Hej macie te truchła gdzieś blisko? Przydało by się dla chłopaków w bazie zebrać parę próbek do laboratorium
- Nie przytargaliśmy żadnego z nich. Za duże były.- odparł mężczyzna.-Ale będziemy je mijać.
- Dobrze. Ok skończyłam. - Powiedziała Ashley wstając. - Oszczędzaj trochę tą rękę jak nic się nie dzieje.-
- Będę uważał.- stwierdził spokojnie Hamato i… przez chwilę milczał, nim rzekł enigmatycznie.-Czarny pies na rozstajach… przynosi śmierć swoim wyciem. To.. irlandzki chyba… przesąd.
- Słyszałeś jak wyje? - zapytała Ashley brzmiąc na trochę zatroskaną.
- Na szczęście nie… na szczęście nie wyły.- odparł Hamato na moment zdobywając się na grymas, który u innych mógłby uchodzić za… uśmiech, pod warunkiem oczywiście bardzo szerokich kryteriów dotyczących uśmiechu.
- No to nie masz się czym martwić co? - Było to pytanie retorycznie, mające poprawić im humor. Ash nawet trąciła kumpelsko szeregowego.
- Tak. Nie mam. I gratuluję uratowania oficera. Pochwała gwarantowana. Może nawet jakiś medal? - odparł mężczyzna, choć i on nie wierzył w ten medal.
- Ta szkoda ze tylko jednego… no ale wszystkich uratować się nie da. - teraz to Ash była flegmatyczna i zbita. Starała się nie myśleć o Pilocie, ale wiedziała że po wszystkim to ‘odchoruje’.
- No co tak siedzicie… jak na pogrzebie? Jeszcze nas nie zabili.- wtrąciła Louise sarkastycznym tonem i z łobuzerskim uśmiechem.
-Jesteśmy w poważnej sytuacji Meyes.- przypomniał jej Hamato.-To nie czas na dowcipne komentarze.
- To najlepszy czas na takie…- odparła metyska.-W ramach budowania morale, a co ty o tym sądzisz, Ash?
- O ile nie przeszkadza to w zachowaniu czujności odreagowuj tak jak potrzebujesz. - Ashley powiedziała dyplomatycznie.
To nie zadowoliło żadnej ze stron, ale… odpuścili dalsze gnębienie Ash wybranie zwycięzcy w tym sporze.
- Może ty powinnaś się zająć tą nową. Chyba mieliście wspólnych znajomych.- zasugerowała Louise wskazując kciukiem na Marge przycupniętą przy ogniu.
- Albo podsunąć ją Dwightowi. Ktoś powinien mieć na nią oko, jeśli zrobi się gorąco.- dodał Hamato.
- Wykorzystam oba wasze pomysły. - Powiedziała Hansen i poszła do pilotki. - Marge, jak się trzymasz?
- Ja? Dobrze… w miarę dobrze. Dwóch moich kumpli właśnie zginęło, ale taka jest dola żołnierza… prawda?- odparła niemrawo i chaotycznie kobieta.
Hansen przysiadła się do niej i zdjęła hełm, jej różowe pukle rozlały się po ramionach. Obdarzyła oficer słabym uśmiechem. - To cześć doli naprawdę ssie, wytrzymaj z nami jeszcze trochę a zabierzemy cię do domu.
- Nie rozkleję się jeśli to masz na myśli.- odparła Marge i uśmiechnęła się zawadiacko.-Więc… znałaś Paula?
- Mieliśmy wspólną historię dawno temu - Przyznała Hansen ciesząc się że nawigator zajęła się bardziej przyziemnym tematem, niż śmiertelnością ludzka.
- Gdzie?- najwyraźniej Marge wolała zająć myśli czymś innym, niż ich obecna sytuacja.
- Hawaje, on tam wtedy stacjonował, a ja robiłam wtedy dodatkową specjalizację z chirurgii.
- Więc ty jesteś ta zielona syrenka z morza?- odparła ze zdziwieniem i ze śmiechem Marge. No tak… wtedy miała fazę na morskie kolory, zielone włosy z niebieskimi końcówkami. -Paul opowiadał, że robiliście szalone rzeczy razem.
- Aż boje się spytać o których,... - Zaśmiała się Ash. - Mówisz jakbyś też tam stacjonowała. Nie kojarzę cię, ale też jakoś specjalnie nie przedstawialiśmy się nawzajem znajomym z pracy.
- Nie w tej samej bazie co ty i nie w tym samym czasie. Na Hawajach miałam z początku Franka i Leroy’a… ale potem dostałam nowy przydział i Paula.- wyjaśniła Marge.-Znam cię tylko z opowiadań. Nie martw się… nie obfitowały w dokładne szczegóły…- wzruszyła ramionami dodając ironicznie.- ...anatomiczne.
- Uuuu musiał cię uwielbiać, zawsze doceniał cięty dowcip u innych. - Dodała z uznaniem Ashley.
- Droczyliśmy się nawzajem.- stwierdziła z uśmiechem Marge.-Trochę miał wyrzutów sumienia z powodu tego, że wam… no wiesz… nie wyszło. Ale piloci… sama rozumiesz… nie mogą się przywiązywać do miejsca i rzadko przywiązują do ludzi… nie jest z nich materiał na stałe związki.
- Tia he he...zdarza się. - Najwidoczniej Paul nie chwalił się, że to Ash wszystko skończyła, mężczyźni.
- Piloci… prawda?- odparła z uśmiechem Marge, jakby obie były powierniczkami tego samego sekretu.
- Oj tak. Ok nie wiem jak bardzo zdążyłaś się zadomowić, ale tak żebyś mniej więcej wiedziała z kim będziesz podróżować. To Jean R mówimy na nią JR, ten rozpaczający na zbroją to Russell, nasz pierwszy ranny to Hamato a tamten olbrzym to Dwight mówimy na niego “BFG”. Są jeszcze "Kit", "Lili", ‘Ważniak’ i ‘Handsome’, ale poszli odzyskać nasz pojazd. Resztę już znasz. - Ash przedstawiła prawie cały zespół.
-Wyglądają na miłą zgraję.- rzekła z bladym uśmiechem Marge. Do obu dziewcząt zbliżał się zaś BFG z ciepłym uśmiechem i z posiłkiem, którym chciał się z Marge podzielić zapewne.
- Wyglądasz jakbyś potrzebowała coś zjeść.- rzekł ciepło.
- Nie. W tej chwili niczego nie przełknę.- odparła spokojnie i uśmiechnęła się raźniej.-Ale doceniam propozycję.
Dwight dosiadł się i zapytał ją o...- Masz znajomy akcent. Minnesota?
- No dobra to ja cię zostawiam w dobrych rękach i pójdę sprawdzić co z resztą. - Powiedziała do Marge Ash i skierowała się w stronę Wolviego.
A pilotka nie miała jak i kiedy zaprotestować, zasypywana pytaniami, dykteryjkami i żartami Dwighta.
 
Obca jest offline  
Stary 03-03-2019, 08:16   #20
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Na wracającą z łupami dzielną drużynę, czekał już posiłek z racji żywnościowych. I ognisko. Wyglądało na to że zatrzymają się tu na dłużej.
Hamato oraz Dwight pełnili warty.
Reszta ekipy znajdowała się przy ognisku. Wśród nich była kobieta, sądząc po mundurze - pilotka.
Elizabeth ostrożnie odłożyła niesione przez siebie rzeczy i podeszła do dowódcy.
- Poruczniku - zasalutowała zgodnie z przepisami. - Melduję powrót drużyny. Wszyscy cali.
-To dobrze.-Wolvie odpowiedział salutem.-A teraz.. skoro formalności mamy za sobą, to co do cholery się stało. I bez tego formalnego żargonu. Nie chcę oficjalnego raportu, tylko twoją ocenę sytuacji.
- Nim dotarliśmy do Peacemakera, skrzydlaty stwór dobrał się do nie niego uszkadzając go zupełnie. Peacemakera i część tego co było w magazynie. To co zostało zabraliśmy ze sobą - wskazała ręką na przyniesione rzeczy. - Podjęliśmy wszelkie niezbędne działania mające na celu unieszkodliwienie wroga. Niestety to bydlę i to co stworzyło, okazało się odporne na nasze zabawki. Co, moim zdaniem, nie wróży najlepiej. Bo to coś nie było do nas przyjaźnie nastawione. Nazwało nas robactwem.
- Władał mieczem i ognistym biczem, a pociski robiły na nim takie wrażenie, jakbyśmy strzelali z procy. - Kit uzupełnił opis.
- Nie możemy się wycofać. Nie mamy zresztą jak - stwierdził krótko Wolvie. - Więc… jaki są proponowane działania?
- Ograniczyć używanie standardowej broni. To tylko marnowanie amunicji. Chyba, że granaty krio - odpowiedziała mu sierżant van Erp.
- Nie powinniśmy się rozdzielać - dodał Kit. - Zmasowany ogień podziałał na te małe potworki. Destructory pewnie by zrobiły wrażenie na tym gigancie.
- Naszym celem na szczęście nie jest testowanie broni na gigantach. Więc postaramy się ominąć wszelkie takie zagrożenia. No i mamy jeszcze dwie przeciwpancerki Russella - odparł Wolvie, bo też i Giles zabrał ze sobą dwie wyrzutnie rakiet. Jednorazowe.
- Widzieliśmy też spacerujące szkielety - dodał Kit, uświadamiając sobie, że o tym jeszcze nikt nie mówił.
- Spacerujące… co? - Jones chyba chciał się upewnić, czy się nie przesłyszał.
- Szkielet niedźwiedzia - odparł Kit. - Wypreparowany jak w muzeum. Same kości, żadnych mięśni. I szedł przez las. Sam, bez niczyjej pomocy. A później jeszcze szkielet łosia. Stadko szczurów szło za nim, ale one wyglądały na żywe. I były dość duże.
- Też spotkaliśmy szczury, cały rój - zbierały resztki Gargulca i chowały je pod ziemię do jam. I widzieliśmy lisy, były w nienaturalnym stanie rozkładu - wtrąciła się Ashley dodając informacje które potwierdzały, dziwne anomalie zaobserwowane do tej pory.
- Niech jajogłowi się tym martwią. Nie przyszliśmy badać tutejszych dziwactw. Robimy przerwę na posiłek i odpoczynek. Potem naradzimy się co do dalszej części misji - zadecydował Jones. - Czeka nas jeszcze spory spacerek, więc radzę wam skorzystać z okazji. To wszystko… odmaszerować - dodał na koniec.

* * *


Kit nie zamierzał czekać na potwierdzenie rozkazu i wnet znalazł się przy ognisku, z racją żywnościową w dłoni.
- I jakie wrażenia po spacerku? - Kit zwrócił się do Ash.
- No większość słyszałeś. Lisy, szczury, dwa zgodny potwierdzone jedna ocalałą. Prawie że księżycowe widoki. Nic tak ekscytującego jak u was, no i żadnych dodatkowych racji.- Powiedziała przepakowując przyniesione przez drużynę Lili zestawy medyczne.
- Nie żałuj. Bardzo efektowny jegomość, ale spotkanie z nim nie było niczym przyjemnym. Miał mieczyk zdecydowanie większy, niż wszystkie twoje skalpele razem wzięte - stwierdził Kit. -
- Nikt ci jeszcze nie powiedział, że nie chodzi o wielkość, a o umiejętności? - Hansen nie mogła nie wykorzystać tego jak bardzo Kit się czasami wystawiał.
- Wiem, że myślisz tylko o jednym. No a tamten miał umiejętności, czego chyba nie zrozumiałaś. Jeszcze. - odparł.
- Hej… o czym tak ćwierkacie?- wtrąciła się Switch dosiadając się do swojej ulubionej kumpeli.
- Kit próbuje być złośliwy, ale mu nie wychodzi. - Stwierdziła Ashley całkowicie nie wzruszona komentarzem Carsona. Wiedziała jakie niektórzy mieli o niej zdanie i był to całkowicie ich problem.
- To kogo mam przytulić, ciebie bo jesteś ofiarą czy jego, bo mu nie wychodzi?- zapytała wesoło Louise.
- Russella jeśli nadal płacze nad zbroją. - Powiedziała głośniej by mechanik też usłyszał.
- No… jego też mogę przytulić. I pewnie nawet się ucieszy, że jego “ukochana” zbroja odwdzięcza się za te czułości jakie im prawi.- mruknęła bardzo cicho Switch.
- Ash nie potrafi uwierzyć, że facet z wielkim mieczem potrafi narobić więcej szkody, niż ona swoimi skalpelami - wyjaśnił Kit. - Zazdrość i tyle.
- Eeeee? Nie powiedziałam, że nie wierzę. I chyba powinniście się cieszyć, że wiem co robię skalpelami, Kit. - Zdecydowanie Carson zgubił ją tą wypowiedzią.
- Nie mówię, że nie wiesz. I bardzo się cieszę. Z tego - dodał.
- Miecz jest groźny, jeśli no wiesz… dasz się podejść na tyle, by był groźny. Nieważne jak duży jest - oceniła “fachowo” Meyes.
- Ten gość znał teleportację, więc odległość, dla niego przynajmniej, raczej się nie liczyła - wyjaśnił Kit.
- Tele… co? - zapytała zdziwiona Louise. - Jak w star treku?
- Szatkował Pacemakera na plasterki - powiedział Kit - nie zważając na pociski. A potem przerwał i wyglądał tak, jakby czegoś nasłuchiwał. I nagle zniknął. W ułamku sekundy.
- Może więc się nie pojawi w okolicy. Pewnie nie zniknąłby, gdyby wiecie… - Pearson podszedł do trójki rozmówców rezygnując z milczącego podsłuchiwania. -.. nie miał daleko tam gdzie był wzywany. No i… w zasadzie to nas nie atakował nawet. Chyba nie byliśmy warci jego uwagi.
- Może liczył na swoich pomagierów - rzucił Kit. - Hmmm... Może z tamtym kimś porozumiewał się myślami? To by było równie ciekawe. I równie niepokojące.
- Zostawmy to mędrkom w Pentagonie. My co najwyżej możemy im złapać okaz do przebadania. Nie mam zielonego pojęcia jak to niby mamy zrobić… - wzruszyła ramionami Louise - ...ani który z okazów należałoby capnąć. Może powinnyśmy były jakiegoś szczura?
- Najprościej by było taki szkielet - zasugerował Kit. - Z naszych przeciwników została mokra plama... Nic, co dałoby się komuś choćby pokazać.
- Ciekawe jak niby złapiemy tego szkieleta. Postrzelić się go chyba nie da - zadumał się Pearson.
- Można mu odstrzelić nogę; może by się nie rozsypał. Albo skombinować liny. Albo wykopać wilczy dół. Ale nie ma co o tym myśleć, bo i tak nie mamy transportu - odparł Kit. - Poza tym... Tym z góry raczej nie o takiego jeńca chodziło. Dość trudno wziąć szkielet na spytki.
- Rzeczywiście - zgodził się z nim Pearson, podczas gdy Ash oddaliła się by dosiąść do JR. A Louise skupiła na jedzeniu swojej racji żywnościowej.
-Co innego więc złapać? - zastanawiał się Ronald.
- Pożyjemy, zobaczymy. - Kit odłożył puste naczynie. - Założę się, że spotkamy jeszcze wiele ciekawych stworów. Może któryś będzie mieć bardziej... kameralne... rozmiary.
- Oby… i oby w bazie mieli jakieś solidne pojazdy. Nie chce mi się do granicy stanu ganiać na piechotę.- westchnął smętnie “Ważniak”.
- Niektórzy się rozpuścili i chodzić im się nie chce - zażartował Kit. - Dojdziemy do bazy i zobaczymy. Jeśli nie natrafili na paru przyjemniaczków z mieczami, to załatwimy sobie jakiś transport.
- Z pewnością. Byle nie lotniczy - odparł żartem Pearson. Ale cicho, by jego słowa nie dotarły do pilotki.
- Taki będzie dla tych znacznie wyższym stopniem, niż my - odparł Kit. - My będziemy pokazywać drogę tym biedakom, co zabłądzili, bo bez satelity i nawigacji do kibla nie umieją trafić. - Próbował wnieść nieco humoru do rozmowy.
- Cudownie. Nie ma to jak robić za kierunkowskaz - westchnął ironicznie Pearson.
- Będą cię za to nosić na rękach, jak im tyłki ocalisz - w tym samym tonie odparł Kit.
- Jakoś poradzę sobie bez noszenia na rękach przez bandę spoconych facetów - zażartował Ważniak.
- W Gwardii Narodowej można też znaleźć parę panienek, które z radością rzucą się bohaterom na szyję - odpowiedział Kit.
- Pewnie i tak. Ale żadna nie będzie cię nosić na rękach.- Pearson spojrzał na JR.- No chyba, że…
- Marzcie sobie dalej. Nasza pani sierżant pewnie lubi silniejszych od siebie. Czyli tylko BFG się może załapać.- wtrąciła ironicznie Switch przeczesując dłonią irokeza.
- O gustach się nie dyskutuje, ale osobiście wolę, jak ładna panna rzuca mi się na szyję, niż jakby faceci mieli mnie nosić na rękach - stwierdził Kit. - Poza tym... chyba nie JR mamy uratować, prawda?
- Generała. Starego faceta. Nic w twoim guście Kit - przypomniała mu ironicznie Louise. I dodała z uśmiechem.- Na razie to ja uratowałam ślicznotkę i mam szansę na rzucenie się jej mi na szyję.. lub Bear.
- A zdawało mi się, że mamy uratować pół armii, a nie jednego generała. - Kit pokręcił głową. - Ta twoja pilotka ma spóźniony refleks, skoro jeszcze się nie rzuciła. Albo nieuświadomiona... - dodał z ironią.
- Może czeka na to aż będziemy same razem.- odparła Louise oblizując prowokująco usta. - A co do tej armii… cóż… mam wrażenie, że… jeśli wyście sobie taurusami z dużym gostkiem nie poradzili, to jak to zrobi armia piechoty z onyxami?
- U nich może ilość przejdzie w jakość - odparł Kit, który o wspomnianej armii miał podobne zdanie, chociaż wolał się nim nie dzielić z pozostałymi, by nie psuć nastroju. - Jeśli nie narobią w gacie, to mają dość znaczną siłę ognia.
- No i czołgi - przypomniał Pearson.
- Toast za czołgi i za naszego Peacemakera - odparła Louise wznosząc toast manierką.
- Podobno czołgi są bardziej gruboskórne. - Kit poszedł w ślady dziewczyny.
- Podobno… Ja tam nie zauważyłam by były - odparła zadziornie Switch.
- Widać za mało się przyłożyłaś do sprawdzania. Trzeba było mocniej stuknąć. Albo czymś twardszym, niż taka delikatna, dziewczęca łapka. - Kit uśmiechnął się do Louise.
- Czymś takim? - Położyła na kolanach swoją snajperkę uśmiechając się złowieszczo.- Też sprawdzałam. Żadne wyzwanie.
- A oglądałaś dziury po kulach? Wtedy widać różnicę.
Louise odparła tylko prychnięciem i założyła snajperkę na ramię.
-Dobrze mi się ćwierkało chłopaki, ale do czasu… zjadłam, wypiłam. Czas nogi rozprostować.
Po czym wstała i oddaliła się od Pearsona i Carsona.
- Pa pa, ptaszyno - rzucił w ślad za nią Kit.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172