Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-05-2019, 20:10   #61
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Babskie gadki w toalecie i płonący alkochol

Przechodząc przez drzwi Ash od razu przeszła w rutynę słowną. - Marge? Przyszłam sprawdzić czy wszystko w porządku. -
Blondynka obmywała właśnie twarz starając się zetrzeć ślady łez.
- Dzięki. Ja.. to nie tak miało być. Liczyłam, że to.. będzie miła impreza, coś na kształt takiej wesołej stypy. Chłopaki by pewnie tak chcieli. Przepraszam.
- Thompson,..przecież to nie ty zrobiłaś awanturę. Więc nie waż się obwiniać za to siebie. Ja też nie miałam pojęcia, że twoja znajoma chodziła z Guerrą. - Ashley uśmiechnęła się wspierającą i położyła dłoń na ramieniu pilotki. - Plus ja uważam, że impreza była fajna, tylko niektórzy ludzie to kretyni ...albo idiotki.
- Wiesz… masz pewnie rację. Może jestem przewrażliwiona… może jak później się wypłaczę, to zdołam pozbierać się do kupy. - Łzy znów zaczęły jej płynąć po policzku.-Nie miałam czasu na żal, wiesz? Tam wtedy nie było czasu, teraz nie wypadało. Może po imprezie.
- Nie będę ci matkować, i tak się pewnie zadręczasz co mogłaś zrobić a czego nie zrobiłaś. - Hansen ścisnęła lekko dłoń na ramieniu Marge w geście komfortu. - Jak masz ochotę iść do domu i odpocząć to mogę cię odprowadzić, albo mogę jeszcze zostać i ci pomóc dalej gospodarować tą imprezę do końca. - Lekarka uznała że konkretne propozycje pomocy będą lepsze niż dobre rady.
- Nie… zostanę. Dokończę imprezę. Już i tak niewiele godzin zostało.- Potrząsnęła blondwłosą czupryną w zaprzeczeniu i uśmiechnęła się niemrawo. - Dzięki.
- Dobrze. Nie znamy się dobrze, ale jeśli poczujesz, że świat cię znowu zaczyna za bardzo kopać w dupę to wiedz, że jestem gotowa cię wysłuchać….albo wyciągnąć cię na kawę co będzie ci bardziej odpowiadało. - Hansen potarła ramie Marge w przyjacielskim geście. Dziewczynie nie trzeba było kolejnych scen i niespodzianek.
Odetchnęła pełną piersią i spojrzała w lustro.
- Potrzebuję tylko chwili na pozbieranie się i poprawienie makijażu. Jesteś twardą babką Marge, dasz sobie radę.
- Dam ci chwilę...zamówić ci coś mocniejszego w barze? - Zapytała Ashley kierując się do drzwi.
- Dzięki. Nie wiem… wódkę? Albo to coś, co Paul zamawiał. Też paliło gardło. Zamów dla nas obu. Wypijemy po kieliszku za niego.- odparła Marge sięgając do torebki po utensylia do makijażu.-A przy okazji. Szałowa kiecka. Nieźle w niej wyglądasz.
- Dwie płonące rakiety. Robi się. Dziękuje chociaż osoba dla której ją ubrałam nie skomentowała tego tak hojnie jak reszta z was. - Hansen puściła oko do pilotki i wyszła z łazienki kierując się w stronę baru. Na miejscu zwróciła się do barmana.
- Hej Mistrzu, znasz przepis na “Płonącą rakietę”?
- Mhmm…- stwierdził barman i zabrał się za robienie jednej.
- Co z Marge?- Lili podeszła do lekarki.
- Stwierdziła, że rozpadnie się jutro po imprezie...dwie rakiety będą. - Odpowiedziała Ashley i sierżant i barmanowi.
- Sie robi.- stwierdził krótko barman.
Czekając Ash wróciła uwagą do Lili
- Nie jest z nią dobrze, ale nie rozleci się dzisiaj. Postrzega tą imprezę trochę jako stypę po reszcie pilotów...więc ta scena ją trochę...zachwiała...wiedziałaś, że blondi to była Handsome?
- Dwight wspominał.- Lili spojrzała na Ash I choć jej usta wygięły się uśmiechu, to oczy mówiły coś innego.- Nie wiedziałam, że ona chce… że to styp… że to pożegnanie.- Powiedziała dość sztywno.
- Ja też nie.- stwierdził Dwight i podrapał się po łysinie.- A o tym, że ta Gina jest jakoś powiązana z Guerrą, dowiedziałem się w południe, gdy Ważniak zebrał informacje i nam je przekazał.
- Nam w sensie facetom? - Upewniła się Ashley zwracając się do Hausera.
- Wiesz… no… Pearson informował Carsona i Guerrę o tych ładniejszych dziewczynach w szwadronie Marge. Pewnie chciał się zrehabilitować za wpadkę sprzed misji.- stwierdził zawstydzonym tonem BFG.
Z każdym słowem BFG Ashley coraz bardziej ocierała swoje skronie jakby właśnie nachodził ją piekielny ból głowy. Dla niej taka głupota się w głowie nie mieściła w końcu nie wytrzymała i na głos jej się wymsknęło.
- Banda upośledzonych umysłowo fiutów… - Chyba chciała powiedzieć coś więcej ale kątem oka zauważyła zbliżającą się Marge. Z szybkością światła na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Hej, gotowa zrujnować sobie wątrobę?
BFG skruszony pochylił głowę.
- Kiedyś trzeba.- odparła z bladym uśmiechem Marge i podeszła do baru.
Barman podstawił obu dziewczynom zamówiony drink.



- Za Paula. - Hansen uniosła swoją ‘Płonącą rakietę” gotowa zakryć ją ręką by wygasić płomień przed wypiciem, czekając na Marge.
Lili powoli wycofała się zostawiając obie kobiety same. Każdy na swój sposób przeżywał utratę bliskich. Dwight podążył za nią zasmucony wyraźnie.
- Za Paula.- Marge zgasiła płomień, łyknęła strzemiennego. Łzy pojawiły się w jej oczach, a ona sama wychrypiała.-Za mocne… za mocne… nie wiem jak można to pić.
Ash za to zakasłała nie mogąc nic powiedzieć, chociaż reakcja obu kobiet rozśmieszyła ją i nawet spróbowała się zaśmiać.
Marge zachichotała i dodała.
- Chyba… mocne drinki to nie nasza specjalność. Wino?
- Mhm..khe khe - Przytaknęła Ashley właściwie nic nie mówiąc co spowodowało kolejną fale chichotów obu pań. Przynajmniej nie płakały. Choć przez to Ashley wyszła z imprezy zdecydowanie później niż planowała.

Powroty

Ashley nie uważała się za jakiś typ sowy. owszem czasem miała momenty że z jakiegoś powodu nie spała czy kładła się spać o nieprzyzwoitych porach już rannych. Dzisiaj jednak nie był taki dzień...noc. Po odprowadzeniu Marge, głównie upewniając się, że pilotka się nie rozpadnie bo średnio udanym wieczorze.
Potem Ash czekał dłuuuuuugi spacer do swojego budynku mieszkalnego który był względem mieszkania Marge po drugiej stronie bazy.
Był to bardzo nudny filozoficzny spacer powrotny, rozmyślała nad życiem, sensem istnienia, sytuacja z parkiem, swoja sytuacja życiową.
W skrócie nie wyglądało to dobrze, zwłaszcza że rozgniewana na facetów i ich głupotę czy zachowanie Switch czuła się o wiele bardziej zmęczona niż normalnie.
Ostatnia prostą szła już na bosaka bo marsz w szpilkach nie był jej specjalnością.
To nie była jej noc i chętnie spędziłaby kolejny dzień w łóżku albo na kanapie przykryta kocem.
Mimo, że wkroczyła do mieszkania cicho Butch przywitał ją entuzjastycznie. Wywołało to uśmiech na twarzy Hansen. Lubiła to uczucie, kiedy ktoś cię wesoło wita w domu.
Widząc porozwalane ciuchy przyniesione przez Switch najpierw się zdziwiła, potem domyśliła się co sę stało, następnie spojrzała na psa.
- Dobry pies. - Pogłaskała go za uchem i poszła do łazienki, kiedy z niej wychodziła za oknem zaczynało świtać. W takich chwilach gratulowała sobie że jej sypialnia była w przerobionej szafie.
Wpełzła pod kołdrę i zanim upadła nieprzytomna zarejestrowała że pies wskoczył na łóżko i zwinął się w kłębek.
 

Ostatnio edytowane przez Obca : 08-05-2019 o 20:16.
Obca jest offline  
Stary 08-05-2019, 20:22   #62
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
POWRÓT DO DOMU

Lili została do końca. Z przyklejonym do twarzy uśmiechem kręciła się po sali. Chociaż straciła ochotę do zabawy. Obserwowała jak J.R. tańczy z pilotam. A Także inne pary, którym całą głupia awantura nie popsuła jeszcze humoru.
Gdy już goście w większości rozeszli się Lili również postanowiła wrócić do domu.
Wyczekała aż gospodyni będzie sama i podeszła do niej.
- Dzięki Marge za zaproszenie. Było… dobrze się bawiłam. - Uśmiechnęła się przy tym .- Będę się już zbierać.- Zapadła chwila niezręcznej ciszy. - A słuchaj, może… zorganizujemy sobie mały turniej bilardowy? Wy kontra my? Daj mi znać.- Cmoknęła Marge w policzek na pożegnanie.
- Dam znać.- odparła pilotka zaskoczona tą nowiną.

Wyszła sama. Średnio była w nastroju do przyjacielskich pogaduszek. Także taki samotny powrót bardzo jej odpowiadał.
Po kilkunastu minutach takiej wędrówki usłyszała za sobą ciężkie kroki. Obejrzała się odruchowo i dostrzegła dużą sylwetkę zakończoną łysą głową. Był to BFG.
- Się pokomplikowało, co?- zapytał cicho.
- Owszem. Przynajmniej niektórym.- Odpowiedziała nie zwalniając.
- Słuchaj. Nie wiedziałem, że to ma być stypa. Chyba nikt nie wiedział.- odparł skruszonym głosem Dwight.
- Nikt nie wiedział.- Odpowiedziała trochę oschle.- Dwight. - zatrzymała się nagle i spojrzała mężczyźnie prosto w oczy. - Nikt o to nie ma do nikogo pretensji. Nie musisz się czuć winny z tego powodu. - Dodała już łagodniej, by Hauser jej tutaj nie popadł w jakąś depresję.
- To dlaczego ty się czujesz? Bo wyglądasz jakbyś straciła humor.- zapytał z troską Hauser.
- Bo ta stypa… to pożegnanie przypomniało mi...moje własne straty.
- No tak. Nie pomyślałem o tym. Wolisz sama wracać? -zapytał Dwight.- Kawałek idziemy w tym samym kierunku, ale mogę się cofnąć parę metrów, jeśli ci to przeszkadza.
- Nie, nie musisz. Tylko zostaw ten temat w spokoju. - Powiedziała Lili siląc się na uśmiech.
- Więęęc… jakieś podpowiedzi dla nowego co do randki? Ulubiona kuchnia, ulubione kwiatki, ulubione miejsca?- zapytał nieśmiało Dwight próbując poprawić jej humor.- I tak pewnie zaliczyłbym wpadki, więc wolę od razu zminimalizować straty.
Elizabeth aż zatrzymała się i bardzo, ale to bardzo dokładnie przyjrzała się Hauserowi. Przez krótką chwilę nie wiedziała co powiedzieć. Rozbrajająca szczerość szeregowego ją nawet rozweseliła. Jeszcze słaby, ale już uśmiech, wypłynął na jej twarz.
- Kuchnia meksykańska.- Powiedziała wkładając mu rękę pod ramię i lekko pociągając, by mogli iść dalej. - W okolicy jest ze dwie czy trzy restauracje warte odwiedzenia. Margaretki.
- Masz szczęście. Akurat kuchnia meksykańska to coś co mi wychodzi. Tylko ostrzegam, to prawdziwa kuchnia meksykańska, a nie złagodzona wersja dla miastowych.- odparł zadowolony z siebie Hauser.
- Potrafisz gotować?- Zainteresowała się.
- Tylko kuchnię meksykańską i jajka… pizza mi w ogóle nie wychodzi.- wyjaśnił .- Nasza kucharka była z Meksyku. Kucharka i niania zarazem i pomoc domowa i przedszkolanka. I… Juanita właściwie to była częścią naszej rodziny. Choć niespokrewniona.
- To czekam aż mnie zaskoczysz.- sierżant van Erp roześmiała się mówiąc to.
- Czym niby? Umiem przyrządzać potrawy tej kuchni, ale żaden ze mnie mistrz chochli. Wychodzą co najwyżej poprawnie.- odparł wstydliwie Dwight przygnieciony presją oczekiwań Elizabeth. I dlatego pewnie zmienił temat.-Nie wiem czy ci to mówiłem, ale wyglądasz oszałamiająco.
- Dziękuję Dwight. - Odpowiedziała lekko kokieteryjnie.- Ty również wyglądasz świetnie w tym galowym mundurze.
- Jedyny, który nie jest na mnie za mały.- mruknął smętnie Dwight.-Ciężko być niewymiarowym.
- Tylko nie wciskaj się w niego na tę naszą randkę. - Zażartowała. - Bo ja również swój założę.
- Pewnie ślicznie w nim wyglądasz.- odparł z uśmiechem Dwight i zatrzymał się.-Czy to nie będzie śmiałe zaprosić cię do mojego domu już na pierwszej randce? Na kolację przy świecach? Tylko nie myśl, że planuję coś niecnego… tylko dlatego, że będę miał moją sypialnię w zasięgu kilku kroków.
- A to pech…- Lili udała wielce zmartwioną.
- Jeśli chcesz to ci ją pokażę całą. Choćby teraz!- spanikowany Dwight dał się nabrać na jej smutną minę niczym małe dziecko. I oczywiście zamierzał ją pocieszyć.
- Spokojnie, Dwight. - Elizabeth zachichotała. - Nie musisz brać wszystkiego na poważnie.- I pomyśleć, że to ona całe wieki temu była ostatni raz na randce i powinna się tym bardzo przejmować.
- Acha… wybacz. Nie miałem za wielu okazji do randek. Matka trzymała nas krótko, a potem było wojsko i mało czasu.- odparł z ulgą w głosie żołnierz.
- To kiedy twój brat wyrwał tę dziką pannę?- Lili nadal mówił żartem.
- Z początku taka nie była. Albo dobrze się maskowała. Po ślubie jej się odmieniło.- wyjaśnił Dwight drapiąc się po karku.- Choć mama chyba od początku coś podejrzewała, bo ją nie lubiła. Ale… wiesz, samo przeczucie to za mało.
- Jeśli mu z nią dobrze…- Powiedziała na poły filozoficznie Lili.
- Pewnie masz rację. No cóż… nie pytałem o szczegóły, więc nie wiem jak im się tam żyje.- odparł dobrodusznie Hauser. A Lili dostrzegła swój dom… Wbrew temu co mówił BFG, doprowadził ją pod same drzwi.
- Dziękuję za odprowadzenie mnie do domu. - Powiedziała gdy stali pod jej drzwiami. A następnie wspięła się na palce i cmoknęła BFG w policzek na pożegnanie. - Mimo wszystko to był nawet udany wieczór.
- Nie ma za co. Ja też bawiłem się dobrze podczas tego spaceru.- rzekł z uśmiechem Dwight.
- Dobranoc Dwight. - Lili pożegnała Hausera.
- Dobranoc. Śpij dobrze.- przez chwilę Lili miała wrażenie, że Dwight rozważa, czy nie chwycić ją w ramiona przycisnąć do siebie i całować namiętnie na pożegnanie. Ale dobre wychowanie zatriumfowało nad jego naturą, choć… czuła się przez chwilę jak łania w którą wpatruje się rosły jeleń… przywódca stada.
Kobieta nieśpiesznie otworzyła drzwi do swojego mieszkania w duchu rozczulając się nad podchodami jakie czynił żołnierz.
Kilka minut po wejściu do domu, Lili otrzymała SMSa od Dwighta. “Jutro, 19-30, może być?”
“Oczywiście
Odpowiedziała pośpiesznie.
A po wysłaniu zdała sobie sprawę co odpisała i spanikowała.




Koło 10:00
Telefon Lili zadzwonił nagle, przerywając obijanie się, kolokwialnie rzecz ujmując.
Elizabeth odebrała połączenie.
- Van Erp, słuchan?
- Hej… tu Marge. Nie przeszkadzam?- odezwał się znajomy głos pilotki.
- Hej. Nie, nie przeszkadzasz. Jak tam po… yyy… jak się czujesz?
- Lepiej. Lepiej. Płakałam pół nocy, ale kiedyś trzeba było się wypłakać. - odparła z wymuszonym optymizmem.-Wspominałaś coś wczoraj o turnieju?
- Bilard. - Przytaknęła. - Zainteresowana?- Lili również zmusiła się do wesołego tonu.
- Kiedy chcesz ten turniej zrobić? I na jakich zasadach?- zapytała Marge w końcu.
- Pewnie jak najszybciej. To raczej byłaby przyjacielska rozgrywka niż rywalizacja, co? - Westchnęłą sierżant przez telefon. - I fundujecie pół nagrody, jako wpisowe.
- Musiałabym popytać wśród kolegów i koleżanek, czy by chcieli brać w tym udział i na jakich zasadach.- zastanowiła się na głos pilotka.-Do kiedy mam czas?
- Musicie się zdecydować jeszcze dzisiaj. - Powiedziała szczerze. - To jak?
Cisza trwała dość długo.
- Nie mogę nic obiecać. Pogadam i zadzwonię… wieczorem?- zadecydowała w końcu.
- Dobrze. - Zgodziła się Elizabeth. - Wieczorem.
- Jakie są reguły tej zabawy? Jaka nagroda?- zapytała Marge po chwili.
- My stawiamy dobry alkohol. To zawsze jest w cenie.- Tym razem van Erp uśmiechnęła się szczerze. - Chicago?
- Może być. Popytam i powiadomię cię.- odpowiedziała Marge.-To chyba wszystko. Nie będę ci już zawracać głowy.
- Do usłyszenia zatem- Odparła Lili.
- Do usłyszenia.- Marge uprzejmie zakończyła rozmowę pozwalając wrócić Lili do słodkiego leniuchowania.


*****


Lili snuła się bez celu po bazie. Wolne przydawoło się zawsze, zwłaszcza po misji. Tym razem jednak nadmiar i jednocześnie niedomiar wolnego czasu dawał się we znaki Elizabeth. Miała za dużo czasu na rozmyślania i rozpamiętywanie wydarzeń z minionego dnia. A jednocześnie za mało by uciec od tego wszystkiego i w spokoju i z przyjazną duszą omówić wszystko i przepracować własne uczucia.
Spacerując bez celu po bazie dostrzegła bawiącą? się ze swoim nowym pupilem Ashley.
Podeszła powoli do lekarki machając jej z daleka.
- Cześć. Jak samopoczucie po… - Lili zawahał się na chwilę. Wspominanie wczorajszego wieczoru mogło nie być najlepszym pomysłem. Z drugiej strony może Ash też potrzebowała z kimś porozmawiać?
- po wczorajszej imprezie?
- Heeeeeeej!- Powiedziała lekarka z uśmiechem, miała szarą cerę i wyglądała na zmęczoną. - Okropnie ale chyba nie z powodu jakie mogą mieć inni. - Hansen trzymała swojego psa za obrożę wielkolud już wyrywał się ochoczo do innego człowieka który z nimi rozmawiał. - Musisz się z nim przywitać, nie będę ukrywać że jest wylewny w okazywaniu uczuć.
Elizabeth uśmiechając się pokiwała głową.
- No cześć. - Wystawiła powoli lewą ręką do przodu, wierzchem ku górze, tak by pies mógł ją obwąchać. Co ten uczynił a potem ochoczo zaczął ją lizać ośliniając.
- Tak o tym mówiłam...Butch nie obśliniaj Lili!. - Pies spojrzał na Ash szczeknął i z wyrazem nieskażonego pomyślunkiem umysłu zaczął machać ogonem.
- A ty jak? - Zapytała lekarka zagajając dalszą rozmowę.
Sierżant potarła lekko twarz w miejscu gdzie Gina ją trafiła.
- Bywało lepiej- Uśmiechnęłasię przy tym krzywo. - Chujowo tak naprawdę. - Przyznała w końcu i ciężko westchnęła.
- Chcesz się przejść i się gniewnie wygadać? - Ashley zaproponowała uśmiechając się w zrozumieniu.
- Część rzeczy wymknęła się spod kontroli. - Zaczęła Lili. - Zaburzając resztę. Albo może ją zaburzyć. I nie wiem co z tym zrobić.
- Chyba wczorajsza szarpanina nie przybiła cię tak bardzo? - Zdziwiła się Hansen chwile później orientując się, że poza wczoraj i pewnie akcją z JR musiało się zdarzyć coś jeszcze. - Jeśli chodzi o wczoraj...no cóż owszem wyszło chujowo i pewnie przez jakiś czas część z nas będzie patrzyć na to z zawstydzeniem, zażenowaniem i pewnie z niechęcią...Bear mi na przykład dzisiaj zarzucił, że żadna z nas nie pomogła Charlotte kiedy ta była cały wieczór oblegana przez nachalnego faceta...tak więc sytuacja z byłą Guerry nie była jedynym dramatem wczoraj. - Hansen dopiero potem zorientowała się że to co powiedziała pewnie wcale nie pomogło.
- Szarpanina? Nie. - van Erp pokręciła głową. - To raczej… to znaczy… może trochę. Bo gdyby nie to, to Marge nie powiedziałby… to miała być stypa. Gdybym wiedziała, to ubrałabym się inaczej. Stypa Ash.
- Paul był bardzo rozrywkowy...piloci ogólnie są bardzo rozrywkowi. Zdecydowanie wolałby być żegnany przez skąpo ubrane kobiety. - Ashley próbowała pocieszyć sierżant chociaż znałą ją na tyle żeby wiedzieć, że Lili będzie potrzebowała trochę czasu by to przetrawić.
- Co ty nie powiesz, że są rozrywkowi?- Sierżant uniosła jeden z kącików ust w czymś na kształt uśmiechu. Jej wypowiedź nie była żadną ironią czy przytykiem tylko prostym stwierdzeniem faktu, przez osobą która wie o czym mówi.
- No tak. No dobra to co się jeszcze stało, że się tak trochę...miotasz. - Hansem drążyła dalej dając Lili szansę się wygadać.
- Dwight zaprosił mnie na randkę.- Powiedziała Lili uprzednio biorąc głęboki wdech. - I zgodziłam się. - Mówiąc to patrzyła pytająco na rozmówczynię. - Ash! Randka! Ja nie wiem czy ja… yyy… no wiesz… pamiętam jak to się robi. - Kwestię tego czy jej wypada już przemilczała.
- To super. - Powiedziała niewzruszona Ashley z przyjacielskim uśmiechem. - Znaczy...chyba że żałujesz że się zgodziłaś? Żałujesz?
- Nie. Nie żałuję. - Odpowiedziała pośpiesznie Lili. - Bo chyba nie powinnam, prawda?
Ashley spojrzała na Lili jakby szukając odpowiedzi. Po chwili spojrzała w niebo i nic nie mówiła, kiedy już wydawało się że się nie odezwie znowu spojrzała Lili w oczy. - Moim zdaniem nie powinnaś się do tego zmuszać jeśli tego nie chcesz. Tylko że mówisz “nie żałuje”, więc chyba jednak trochę chcesz. - Dała chwile by Lili poukładała sobie co Ash powiedziała a potem kontynuowałą. - Uważam, że powinnaś iść i sprawdzić czy będziesz się dobrze bawić. Jeśli będziesz to znaczy, że wszystko jest w porządku. Jeśli nie, będziesz mogła się zastanowić co było nie tak.
Lili wypuściła głośno powietrze przez nos.
- Dwight jest miłym facetem. Tylko wiesz, to mój podwładny. - To była kolejna kwestia stanowiąca przeszkodę.- Nie chcę, nie powinnam sobie pozwolić na plotki czy pomówienia.
- Ok, brzmi jakbyś się też trochę bała...myślałaś żeby ...zminimalizować ‘romantyczny’ podtekst randki? - Zapytała Hansen zakładając że w tej dziedzinie życia Van Erp tak dawno nic się nie działo, że zaproszenie i jej zgoda, zapewnie zadziałało jak wrzucony do małego pomieszczenia granat.
- To też. - Sierżant zawahała się na chwilę. - To znaczy… my… on… ja… od dupy strony zaczęło się.
- Nie ważne od której, ważne gdzie pójdziecie z tym dalej. - Zaśmiała się Ashley. -Rozumiem dlaczego jesteś … trochę nie pewna, ale uważam że świetnie sobie poradzisz. Nie myśl o byciu przełożonym. Pomyśl o tym jakim miłym facetem jest Hauser i że możesz się po prostu dobrze bawić. Jeśli uznasz że potrzebujesz poduszki bezpieczeństwa zaproponuj podwójną randkę z “przyzwoitkami”. Zaproś kogoś kto wiesz, że nie będzie tego rozpowiadał i nie będzie was sztucznie ‘zaganiać’. - Ash próbowała podsunąć Lili sposoby które mogą sprawić że ta poczuje się pewniej i bezpieczniej w tej sytuacji.
- Przyzwoitka? Jak za szkolnych czasów?- Zachichotała Lili przypominając sobie randki z okresu liceum. I później, ze studiów, gdzie to ona głównie robiła za przyzwoitkę. I wyraźnie poprawił jej się humor. - Dzięki Ash. - Położyła ręką na ramieniu lekarki i delikatnie zcisnęła ją.- Jesteś pewna, że nie specjalizujesz się jeszcze w psychologii?*
- Rany Julek wydało się! - Ashley udała przerażenie. Po chwili jednak zaśmiała się sama. - Może powinnam zacząć kolejną specjalizację co by się nie nudzić na emeryturze. Ale serio postaw mu takie warunki spotkania w jakich Ty będziesz się czuła dobrze. Jestem pewna, że Hauser się dostosuje. No i baw się dobrze. A jak będziesz potrzebowała to przegadać możemy się wybrać na wspólny spacer. - Ashley zdecydowanie starała się zachęcić Lili do randki. Choć nie kazała jej rezygnować z własnego poczucia komfortu przy tym doświadczeniu.
- Postaram się. - Odpowiedziała jej van Erp. - Marge dzwoniła do mnie rano. - Szybko zmieniła temat.- Zaproponowałam jej małe zawody między nami A pilotami. Bilard. Piszesz się w razie czego?
- Uuuuu, “przyjacielskie” zawody w precyzji. Jasne, że się piszę. Jakieś nagrody czy tylko poczucie wyższości po zwycięstwie? - Ashley wyraziła optymizm na kolejną imprezę z pilotami. Odrobina rywalizacji powinna rozruszać towarzystwo.
- Zagramy o dobre trunki. Pół nagrody fundujemy my, pół oni. Ja naszą część już mam. Muszę jeszcze ludzi popytać kto chce. Po za Tobą Ronald już wyraził zainteresowanie. - Wyjaśniła sierżant. - Marge ma zapytać swoich. Powiem jej, że albo obiecują, że Gina będzie grzeczna, albo niech nie przychodzi. - Mówiąc to ponownie dotknęła miejsca na twarzy, które stało się celem pięści krewkiej pilotki.
- Powinnaś zaciągnąć Switch, ona dobrze gra...Nadal cię boli czy to tylko zadrapana duma? - Hansen przyjrzała się miejscu zderzenia pięści z szczęką oceniając ją swoją wiedzą medyczną.<musisz MG pytać >
- Czy ja wiem czy to zadrapana duma? - Lili skrzywiła się lekko. - Generalnie Gina wyszła na tym gorzej.
- No zrobiła sobie reputację...niemniej masz mnie w drużynie albo w zespole dopingującym. - Ashley potwierdziła swoją gotowość.
- Cieszę się. Dam Ci znać kiedy.- van Erp kiwnęła lekko głową. - Zobaczę kto jeszcze będzie chciał grać. Zaproponowałam wariant Chicago.
- Super będzie prościej je wbijać po numerkach a nie białe i połówki.- Ashley przytaknęła, i sprawdziła co robi jej podopieczny. Ten zmienił umaszczenia w nie wiadomo gdzie znalezionej kałuży. - Butch! Jak ty? Skąd ty wytrzasnąłeś błoto!?
- Też mi się marzy dzień w SPA. - Sierżant wybuchnęła śmiechem widząc co robi pupil lekarki. - A on to ma za darmo.
- Tiaaa wprost bije z niego zadowolenie… ok muszę zabrać mojego ‘brudasa’ na kąpiel. - Skomentowała AShley i ostrożnie by jak najmniej dotykać psa wzięła go na smycz. -Ok daj mi znać sms-em kiedy ten turniej. Nooo i powodzenia na randce.- Ashley uśmiechnęła się pokrzepiająco do Lili i zaczęła iść w stronę kompleksu mieszkalnego gdzie było jej mieszkanie. Po paru metrach do Lili dotarł pisk lekarki kiedy Butch postanowił się otrzepać dekorując kobietę latającym błotem.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 08-05-2019 o 20:24.
Efcia jest offline  
Stary 08-05-2019, 20:40   #63
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Zły dzień....a napewno nie najlepszy. Część 1/2

Poranki

Bear załomotał pięścią o świcie. Dokładnie punkt szósta. Jak w zegarku. To musiał być on. Mocne silne uderzenia pięścią o drzwi.
Dzięki ulokowaniu sypialni odgłosy dobijającego się mężczyzny były by ledwo słyszalne. Niestety lekarka nie mogła zignorować Butcha który z czujniejszym słuchem podleciał do drzwi obwąchał je po czym wrócił do sypialni i zaczął tarmosić pościel. Skuteczny proces wybudzania nie da się zaprzeczyć.
Hansen z jękiem dezaprobaty wypełzła z łóżka, zdecydowanie za krótko spała. W drodze do nadal głośnego łomotania złapała za smycz Butcha.
Drzwi otworzyły się i na widoku Beara pojawiła się zaspana, zmęczona nadal wpiżamce Ashley.
Zanim cokolwiek powiedział zza niej wyleciał Butch skacząc, witając się z Anthonym o a chwile później w jego dłoni znalazła się smycz.
- Wróć z nim za godzinę. - Powiedziała zachrypiałym, zaspanym głosem. A potem drzwi się zamknęły, zostawiając Cook’a z Butchem na korytarzu.
Ten odpowiedział silnym łomotem w drzwi. Nie zamierzał się poddać. Ani odpuścić.
- Auuurgghhh - Hansen wydała z siebie długi przeciągły zirytowany jęk po czym wróciła do drzwi. Otworzyła je kolejny raz odzywając się swoim zaspanym ochrypłym głosem. - Jak chcesz kawy musisz poczekać aż uruchomię ekspres i przestać hałasować bo sąsiadów pobudzisz.
- Idziemy pracować przy trawniku i ogródku. Świeże powietrze orzeźwi cię bardziej niż kawa i przywróci jasność myśli.- odparł swoim mrukliwym głosem Cook.
- Dasz mi się przynajmniej przebrać czy może mam wyjść w piżamie, albo mogę pracować tez nago z wczorajszych rewelacji jakie powiedział Person to już nikogo nie zdziwi jeśli chodzi o ‘nas’. - Sarkazm mógł być mało słyszalny z uwagi na poranną chrypę. Butch dalej skakał i ciągnął Anthonego w stronę korytarza.
- Mam stać na korytarzu? Jak ty się będziesz przebierała?- zapytał niewzruszonym głosem Bear i spojrzał na psa. To spojrzenie sprawiło, że nagle się uspokoił.-Od kiedy ty przejmujesz się plotkami?
- Od kiedy probuje sobie życie uporządkować…- Powiedziała wycofując się do mieszkania. Drzwi zostały otwarte. Nieme zaproszenie by nie stał jak kołek przed drzwiami. W środku na podłodze nadal walały się sukienki Switch. Ash otworzyła szafę i wyjęła z niej ubranie. Idąc do łazienki zatrzymała się w kuchni i włączyła ekspres.
- A co do tego mają plotki?- stwierdził Bear wchodząc do środka.
- Normalnie. Chciałby sobie układać życie z kobietą o której krążą plotki z kim to nie spała? To czy spała czy nie już jest w tym momencie nie istotne. - Wyjaśniła łopatologicznie zza zamkniętych drzwi łazienki.
- Chciałabyś sobie układać życie z facetem, dla którego twoja reputacja jest ważniejsza od ciebie?- odparł Anthony pytaniem na pytanie.
-Ludzie są okrutni i potrafią zohydzić każdą rzecz i relację. Moja i tak jest kiepska, nie chcę dokładać paliwa do tego. - Odezwała się z łazienki Ash uznając, że Anthony jest pełen gówna. Owszem teraz mówi “nie przejmuj się”, ale kiedy miałby do wyboru kobietę “zepsuta” czy “normalną” jak każdy facet wybrałby tę drugą. Bo dla nich problem jest problemem wtedy kiedy zaczyna ich bezpośrednio dotyczyć. Ashley wyszła z łazienki przebrana w dres .
- Daj jeszcze minutę. - Powiedziała wchodząc do kuchni i podstawiając pod ekspres kubek termiczny.
- Jacyś konkretni ludzie… czy ogólnie?- zapytał Cook wzruszając ramionami.
- Ogólnie. Jakby byli konkretni to bym załatwiała konkretnie. - Powiedziała Ashley kończąc nalewać sobie kawy i zakręcając kubek. Spojrzała na Anthonego. - Też chcesz? Mam drugi taki kubek.
-Tak.- zgodził się Bear i dodał po chwili.- I dlatego wolę się trzymać od związków. Kobiety… komplikują wszystko.
- Myślę że nie doceniacie jak wy mężczyźni potraficie skomplikować życie. - Odpowiedziała mu Ashley szykując dla niego porcje kawy. Po wszystkim zapytała jeszcze o ewentualny cukier czy mleko. A tak naprawdę mogli ruszać na dwór.

Bear zaprowadził i ją i jej psa, wpierw do niedużej komórki pełnej narzędzi. A potem zabrali się za prace porządkowe. Anthony brał się za najcięższe z nich, pozostawiając Ashley lżejsze (co nie znaczy że lekkie) prace przy sadzeniu nowych kwiatków. On zajął się kopaniem, używaniem motyki. Przy tym wszystkim Cook nie odzywał się prawie w ogóle, poza wydawaniem krótkich poleceń. I rzucaniu patyków Butchowi bo ten upodobał sobie Anthonego jako głównego rzucającego, nawet jeśli zamiast rzuconego patyka przynosił mu inny,zazwyczaj większy, albo piłkę lub drzewko.
- Przerwa.-powiedział Cook po godzinie. Poszedł do składzika i przyniósł z niego dwie puszki piwa. Podał jedną Ash.
- Dzięki ale nie pije przed śniadaniem. - Powiedziała dopijając swoją resztę kawy. No tak śniadania też nie zjadła i ściskało ją w żołądku przez to.
Cook wzruszył ramionami i otworzył swoją puszkę, popijając piwo powoli.
- Będziesz szczęśliwa? Po tym całym uporządkowaniu sobie życia?
- Spytaj mnie jak już sobie je uporządkuje….ale widzę poprawę. - Powiedziała uśmiechając się kiedy Butch przyszedł do niej po porcję głasków.
-Jeśli tak twierdzisz.- podsumował mężczyzna z powątpiewaniem.
- Anthony z tego co zdążyłam się nauczyć to dla wam nie przeszkadzają… kobiety lubiące seks, póki nie są to wasze kobiety i co chwila nie spotykacie ich ‘byłych’- Powiedziała czując jak jej zdanie o inteligencji Anthonego pikuje w dół. - Tak, możliwe że będę bardzo szczęśliwa z mężczyzną z który będzie chciał ze mną być. Więc odpuść sobie te mądrości bo zaczynasz utwierdzać mnie że wy widzicie problem dopiero kiedy was bezpośrednio dotyczy. Tak jak wczoraj, Wszyscy wiedzieliście że może być dym jak Gina przyjdzie i zobaczy Guerre, ale czy pomyśleliście żeby się tą informacją podzielić z reszta z nas? Nie! Przynajmniej z Marge, żeby ta mogła pogadać z byłą Handsome i by nie robiła scen na imprezie. Która była po części by uczcić ich kolegów którzy zmarli jak nam Gargulca rozpierdzieliło. Ale po chuj się tym przejmować prawda lepiej uznać, że to nie problem? Lili dostała po twarzy interweniując, Marge się rozkleiła bo, słusznie zresztą, stwierdziła, że nie tak chciała uczcić nas i pamięć po kolegach. No ale to nie był wasz problem prawda, żadnego! Nikt z was nie pomyślał jak to się może skończyć!- Być może głód albo nadal żywy wkurw z poprzedniego dnia podsycały ilość ironii jaką była przesycona jej wypowiedź, w końcu wstała i ruszyła do budynku. - Zachowaliście się jak banda głupich piętnastolatków w tej kwestii. Idę zrobić sobie kanapkę, bo od wczoraj przed imprezą nic nie jadłam. - I poszła z Butchem przy nodze w stronę mieszkania.
Gdy wróciła Cook nadal cierpliwie pracował przy ogródku, w milczeniu zajmując się dalej jego porządkowaniem.
Ash po powrocie zabrała się za to co robiła wcześniej. Niby kanapka trochę ją uspokoiła, ale spokój i całkowicie niewidoczne oznaki jakiejkolwiek refleksji na Anthonym sprawiły, że ona również nie odzywała się do wielkoluda.
- Guerra… narobił wiele głupot w życiu i jest zbyt dumnym facetem, by się do nich przyznawać. Co oznacza, że nie zmądrzał.- mruknął po jakimś czasie Anthony. Znów milczał przez chwilę.-Nie wiem co dokładnie między nim i ową Giną zaszło. Wiem, że coś nieprzyjemnego dla niego i dla niej. Nikt nie wspominał, że to ma być ten rodzaj imprezy, więc… nie wiem… może chciał się… może liczył, że znajdzie okazję by się z nią pogodzić? W każdym razie nie chciał, by to się rozeszło. Może i zrobił błąd, ale ludzie… popełniają błędy.
- Jak jeden człowiek popełnia błąd no to wtopa trudno się mówi. Jak Siedmiu dorosłych facetów solidarnie pomaga mu popełnić kolejny to to jest porażka rasy ludzkiej! - Odgryzła się Hansen w ataku agresywnie sadząc kolejne roślinki.
- Nie pomogłaś Collier, ni Lili… dziewczyna męczyła się samotnie nagabywana przez nachalnego faceta całą imprezę. - odparł Bear.-Dopiero na końcu zyskała nieco oddechu.
- Och a ty jej rozumiem przyszedłeś z pomocą? I chyba zapominasz kto negocjował z Giną żeby się w końcu uspokoiła, ale fakt nie było już szamotaniny to nie było na co patrzeć.- Ashley nie była z tych których można było wmanewrować w poczucie winy. To co robił Bear doskonale znała, wybielał ich głupotę wypominając to co reszta zrobiła źle albo nie do końca poprawnie. Czyli jeśli: “ktoś inny spieprzył to nie można mnie winić za moje błędy”.
- Tak. Na końcu. - potwierdził Bear i spojrzał na swoje dłonie.- Mam duże i ciężkie łapy, wolę nie tykać kobiet. Bywają delikatne.
- To nie ma nic do rzeczy. Przekazując nam informacje możliwe, że mogliście w ten sposób tego uniknąć! - Hansen nie cierpiała jak natrafiła na ludzi którzy nie rozumieli o co jej chodzi. Po zachowaniu Antoniego widziała że dla niego temat jest niezręczny, trudny i bardzo niekomfortowy zwłaszcza im więcej wymówek stosował by odsunąć od siebie współwinę.
- Możliwe że masz rację.- przyznał Cook krótko.-Niestety… jest coś takiego jak męska duma… i męska solidarność. I cóż… wyszło jak wyszło.
Ashley miała powiedzieć coś bardzo złośliwego ale ugryzła się w język. Miała nadzieję że ich “męska duma i solidarność” nie odezwie się kiedyś na misji i ich pozabija. Kontynuowała sadzenie roślinek, przez następne dwie godziny. Sporadycznie robiąc sobie przerwę by napić się wody i rzucić zabawkę psu. Na dzień dzisiejszy miała dosyć Beara, powoli dawało jej się we znaki niewyspanie.

Propaganda


Ashley miała kiepski dzień, przymusowe roboty ziemne, niewyspanie. Nadal świeży wkurw na męską część oddziału, osobny wkurw na Switch i rozczarowanie postawą Hamato.
Ogólnie nic tylko się położyć i zakopać w jakiejś norze. Choć Butch by jej na to nie pozwolił ten nadpobudliwy worek mięśni nie pozwalał jej na ‘smęty’.
Sama idąc za ideą by jednak negatywną energią trzeba zastępować pozytywna postanowiła zrobić coś miłego. Napisała odpowiednią wiadomość do odpowiedniego człowieka.
Po zebraniu paru drobiazgów i psa wyszła z domu i skierowała się na tyły messy.
Odebrała pakunek i ruszyła w stronę Św. Józefa. Szpitala wojskowego gdzie wcześniej pracowała a teraz miała zmiany jako rezerwowy lekarz.
Wyposażeni w odpowiednie karty ID, Hansen jako lekarz, Butch jako pies terapeutyczny, wkroczyli do szpitala i skierowali się na trzecie piętro z pokojami osobowymi.
Akurat natrafili na moment rozdawania obiadów. Po wyjściu pielęgniarki Hansen sama weszła do środka z radosnym.
- Hej Wolvie! Przyjmujesz już gości? - Butch rozglądał się po pomieszczeniu jednoosobowej sali, choć bardziej interesował go zapach wątróbki która podawana była w celu poprawienia produkcji czerwonych krwinek.
- Jeśli nie liczą na domowo wypiekane ciasteczka, to tak.- odparł mężczyzna odkładając na bok książkę którą czytał. Dość staromodny wybór w epoce e-booków.
Butch chwilowo zignorował człowieka i podszedł do stolika skąd wydostawał się zapach szpitalnego jedzenia. Położył łeb na stoliku i dopiero wtedy przybrał minęgłodującego zwierzęcia.
- Tym razem to ja przynoszę wałówkę i mam coś lepszego od ciastek. - Zaśmiała się Ashley, unosząc w górę torbę, ale jeszcze nie wyjmując z niej zawartości.
- Nie musiałaś. Ale nie odmówię.- odparł Jones z uśmiechem.
- Nie no jak wolisz szpitalną wątróbkę…- Zaczęła, wyjmując z torby to co przygotowała w domu.Kawałek soczystego steku z ostrym ziołowym sosem. -...zawsze mogę dać to psu. On nie gardzi- Butch zmaterializował się koło łóżka porucznika jużjawnie żebrząc.
- Możesz podzielić na połowę.- zadecydował łaskawie porucznik.
- Wspaniałomyślnie, ale spokojnie.Całość jest dla ciebie, ale jak chcesz oszukać pielęgniarki możemy mu dać wątróbkę. - Zaśmiała się Ashley. Lubiła tego człowieka, był zawsze w porządku. Usiadła na krześle dla gości. - Ok a jak w ogóle się czujesz?
- Znudzony. Przede wszystkim i głównie znudzony.- odparł weteran leżąc na łóżku.- Tak znudzony, że czytałem raportu z naszej ostatniej misji.
- Oho,.. srogo. Przynajmniej dostarczyło ci to rozrywki?
- Można tak powiedzieć.- ocenił po chwili namysłu.-JR. zawsze miała szalone pomysły i dużo szczęścia.
- Oj tak zdecydowanie przegapiłeś widowisko, ale jak poprosisz Hamato to da ci powtórki filmu nagranego z mojego kasku.- Ashley zabrzmiała niewinnie. - Co poza tym sądzisz o rozwoju sytuacji? - Chodziło jej o dalsze zderzenie ich sierżantów ale równie dobrze mogła usłyszeć jego zdanie o sytuacji z misji.
- Nasze panie sierżant… powinny się nauczyć współpracować ze sobą. A McAllister powinna sobie przypomnieć, jak cudownie podejmować decyzję wiedząc, że od ich wyniku zależy życie jej ludzi.- odparł dobitnym tonem Phil i położył się wygodniej na łóżku, kładąc sobie potrawę na brzuchu i dając Butchowi kawałki mięsa odrywane palcami.- Czy może ci chodzi o to, co widziałaś?
- Głównie o relacje w drużynie,...ale tak widoki mieliśmy...nie z tej strefy rozumienia. - Przyznała niechętnie, kiedy byli na misji musieli się trzymać w karbach dyscypliny, podobnie w OKO, ale tutaj w bazie wszystko powróciło i Ashley musiała przyznać, przynajmniej przed samą sobą, że to nadal przekracza jej normy. Dodatkowo ta sytuacja z wczoraj.
- Niewiele mogę ci powiedzieć… bo są to rzeczy tajne, ale jak pewnie wiesz… Chińczycy i kilka innych państw łamało i łamie konwencje praw człowieka, przez ulepszanie kodu genetycznego i projektowanie dzieci. Takie… ulepszeni obywatele nie zawsze są tylko odporni na choroby genetyczne i podpakowani mentalnie. Niektóre eksperymenty są bardziej śmiałe.- rzekł poufnym tonem i bardzo cicho, zerkając przy tym na kamerę.-I… muszę przyznać, że ciężko mnie zaskoczyć. A co do drużyny…
Tu odezwał się głośniej.- Są ludźmi… urodzonymi z matek i wyhodowanymi za pomocą doboru naturalnego w miejsce probówki… z całym dobrodziejstwem wad i zalet jakie to niesie. Zostali wyszkoleni i sprawdzeni w boju. Mogą mieć swoje wady i popełniać błędy, ale każdemu z nich zawierzyłbym swoje życie. Ty nie?
-Nie wiem czy chcesz usłyszeć moją prawdziwie szczerą odpowiedź. - mruknęła z lekką ironią. Na misji nie było innego wyboru niż wykonywać rozkazy i pilnować sobie pleców. Czy po misji nie miała czasem ochoty kogoś potrząsnąć...miała. Przekrzywiła głowę na bok.- Mała dygresja jesteś zadowolony z pokoju? Czy mam przekazać komu trzeba by wpadał częściej robić porządek? - To że byli obserwowani nie było niczym nowym, niemniej logi, filmiki, elektronika lubiła się psuć i gubić. Wystarczyło przekazać info pewnemu Azjacie.
- Nie. Tym bardziej, że generalnie nie bardzo się przejmuję warunkami w jakich śpię.- machnął ręką Wolvie.-Nie kłopocz się.
- Jasne. - Przytaknęła Ashley z lekkim uśmiechem. - Przegapiłeś imprezę,...była taka sobie.- Zaczęła Hansen czekając na znak, że ma kontynuować.
- Za stary już jestem na imprezy. Nie wiem ile pociągnę, ale jeśli nie muszę walczyć to wolę stare książki i stare filmy. Z pewnością Lili mnie tam godnie zastąpiła.- odparł porucznik.
Ashley zamyśliła się przypominając sobie, szarpaninę, opowieści o tango które przegapiła i ogólnie wszystko. - No wieczorowa zdecydowanie leżała na niej lepiej niż na tobie. - Puściła żart, pomijając komentarze o wtopach jakie się wydarzyły.
Wolvie zaśmiał się na ten żart i dodał. - Jednak nie żałuję. To nie jest impreza dla mnie. Dlatego też jak ognia unikam awansów. Im wyżej się pniesz, tym mniej zostaje tobie żołnierskich obowiązków do wykonania, a więcej tych za biurkiem i oraz tych towarzyskich. To nie dla mnie.
- Mówisz że nie ma co liczyć na towarzyski grill pod chmurką? ...Tragedia. - Podpuściła go lekarka widząc jak mężczyzna lubi takie spędzanie wolnego czasu.
- W małym gronie… może.- zadumał się Wolvie i wzruszył ramionami.-I pod warunkiem drzemki zaraz po posiłku. Spokojne trawienie grillowanego w moim w wieku wymaga już snu.
- Jasne zobaczymy kiedy cię wypuszczą, choć pewnie nie będzie to długo, - Przyznała lekarka bezczelnie przeglądając dokumentację medyczną przewieszoną przez ramię łóżka. - Wyniki masz bardzo dobre.
- Długo mnie tu trzymać nie będą. Zresztą co mieli wymienić w moim ciele, już dawno wymienili.- potwierdził porucznik i spojrzał na dziewczynę dodając poważnie.-A co do mojej niesfornej gromadki, to widziałem za wiele heroicznych śmierci, by nie ufać swoim podkomendnym. Także takich poświęceń, których się nie spodziewałem. Dlatego wolę nie oceniać surowo moich podwładnych… oszczędza mi to wyrzutów sumienia, przy ich trumnach.
- Cóż mówisz ...rozmawiasz z lekarzem, my nie mamy sumień…- I znowu przypomniała sobie Paula. Kolejny raz ukuło ją w środku.
- Ja też nie powinienem. Chyba wymieniono mi już całe serce.- zaśmiał się Wolvie i spojrzał na dziewczynę dodając.- Niemniej… cóż… im dłużej walczyłem, tym bardziej stawałem się wyrozumiały dla moich podkomendnych. A co do scysji między paniami sierżant, cóż… rozejdzie się po kościach. Sama zobaczysz.
- Trochę chyba już się rozeszło...choć zobaczymy jak bardzo na kolejnej misji prawda? -Lekarka przytaknęła.
- Z pewnością.- odparł enigmatycznie Wolvie z tajemniczym uśmiechem błąkającym się mu na ustach.
- No dobrze. Dzięki za wspólny czas Wolvie...cieszę się, że jesteś w formie. - Powiedziała ze szczerą sympatią. Naprawdę potrzebowała poczuć że udało jej się przywieźć przynajmniej swój team w dobrym stanie.
- Ciężko mnie zabić. Musi ktoś nade mną czuwać tam w górze. I ma ze mną sporo roboty.- zaśmiał się Jones na pożegnanie.

Sprzątanie siebie...i życia

Ashley i Butch wracali ubłoceni. podczas Spaceru spotkali van Erp która w dosyć krótkiej ale absorbującej rozmowie sprawiła że Argentyńczyk miał swoje pięć minut swawoli. Pies był zachwycony Hansen nie bardzo. Zwłaszcza, że po wyszorowaniu psa trzeba było jeszcze wysprzątać mieszkanie zwłaszcza łazienkę. Zajęcie które się dłużyło niemiłosiernie z uwagi na zmęczenie jakie mimo nadaj dużej ilości godzin do końca dnia.
Po wszystkim sama wzięła gorący prysznic. Założyła swójnajwygodniejszy dress i sweter.
Nie miała siły na wymyślne gotowanie wiec usmażyła sobie na szybko jajecznicę. A po posiłku legła na kanapę gdzie szybko dołączył do niej Argentyńczyk. Hansen narzuciła na nich koc i włączyła telewizje. Szybko jednak odpłynęła w drzemkę zmęczona po niewyspanej nocy, roboczym poranku i spotkaniach terapeutycznych.
Dzwonek do drzwi oznaczał, że ktoś się dobija do jej mieszkanka choć w cywilizowany sposób.
- Nieennn…- Wydobyło się spod koca, Ash nawet nie sprawdzała ile drzemała, jej ciało mówiło jasno “Niewystarczająco”. Butch zerwał się niezgrabnie z kanapy i podbiegł do drzwi szczekając w podnieceniu.
“Nawet nie mogę udawać że mnie nie ma” pomyślała na granicy płaczu. Niemniej zwlekłą się z łózka i poszła do drzwi ziewając. Nawet nie sprawdziła kto to po prostu otworzyła drzwi wyglądając kto stoi za nimi.
- Przychodzą z sześciopakiem pokoju.- rzekła na powitanie Louise. Workowe spodnie i luźny t-shirt świadczył, że nie było w jej planach flirtu. Spojrzała na Ash pytając.-Nie w porę?
- Nie. - Powiedziała zachrypniętym zaspanym głosem lekarka czując jak irytacja i złość na nowo wypływa na powierzchnię. - Choć przynajmniej zabierzesz swoje rzeczy. - Powiedziała oschle i odsunęła się wpuszczając snajperkę do środka.
- Widzę, że masz do mnie jakiś uraz.- mruknęła dziewczyna i wzruszając ramionami dodała stawiając na stole w kuchni.- Nie mam pojęcia czemu, ale jestem gotowa posypać głowę popiołem. Jak chcesz… mogę rzeczywiście przyjść później.
- Jestem zmęczona i chce się zdrzemnąć.- Hansen powiedziała obojętnie starając się panować nad złością i irytacją. - Co do mojej ‘urazy’ no cóż...jeśli sama nie rozumiesz jak swoim zachowaniem mnie wczoraj załatwiłaś to twoje ‘kajanie się na pokaz’ jest całkowicie bezcelowe i możesz je sobie darować. - Kobieta stała przy ścianie koło wejścia do małego korytarza z drzwiami do wyjścia, ewidentnie czekając aż Louise zabierze rzeczy i sobie pójdzie.
- A ty łaskawie nie zdradzisz mi powodów swojego zagniewania, co?- odparła nieco smętnie Louise. Po czym przez chwilę milczała. Spojrzała na swoje rzeczy i ruszyła po nie.- No cóż… dobrze wiedzieć, jak bardzo cenisz naszą przyjaźń.
Westchnęła ciężko i zabrała swoje torby kierując się do wyjścia.- Piwa możesz wypić lub wylać. Na mój koszt.
- Łaski bez Louise. - Skomentowała Hansen na komentarz o przyjaźni i piwie. Uznała Switch za hipokrytkę, mówiącą o przyjaźni. Znały się bardzo długo i żołnierka dobrze wiedziała jak Hansen podchodzi do zachowania w miejscach publicznych w bazie. Jej próby wciągnięcia Hansen w taniec erotyczny w obecności innych współpracowników były już przekraczaniem granicy. Nie wspominając jej upór dotyczący Lili. Jeśli po takim czasie Switch nie rozumiała Hansen, najwyraźniej nie były takimi przyjaciółkami jakby się wydawało. Choć pewnie Hansen rozegrałaby tę rozmowę inaczej, gdyby nie zmęczenie.
Meyes nic już nie powiedziała tylko zabrała swoją torbę i wyszła ze smutną miną. Ashley trzęsąc się ze złości wróciła na kanapę. Usiadła na niej chwile później Butch przyszedł poprzeszkadzać jej w złości. Ashley nawet się uśmiechnęła i przytuliła zwierzaka. Pachniał nadal jak mokry pies, ale czysty mokry pies.
- Dobry pies. - Powiedziała płaczliwie i położyła się znowu zakrywając kocem chcąc jeszcze chwilę odpocząć.
 
Obca jest offline  
Stary 08-05-2019, 20:44   #64
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Zły dzień....ale już lepszy wieczór. Część 2/2

Spotkanie z S.

SMS przyszedł dość późno. I był dość krótki.
Cytat:
Masz ochotę na kolację u mnie?. S

Ashley była rozlazła przez cały dzień. Perspektywa spędzenia czasu z Hamato wydawała się wielce przyjemna ale nie mogła ukryć, że nie była dzisiaj najlepszym towarzystwem.
Odpisała:
Cytat:
“Miałam okropne 24h, nie wiem czy jestem najlepszą osobą do spędzenia wieczoru...ale chętnie zjem z tobą kolację.”

Mówił SMS od Hamato.
Cytat:
“Ograniczymy się tylko do posiłku. Nie oczekuję niczego więcej dziś.”

Cytat:
“Będę za 15 minut.”


Odpisała i wstała zebrała się z kanapy. Skierowała się do łazienki, obejrzała się swoją zmęczoną twarz. Przemyła ją, posmarowała się kremem i poprawiła włosy. Została w dresie i swetrze. Pogłaskała Butcha kiedy wrzuciła mu przysmak do miski.
- Zostań i bądź grzeczny. -wyszła kierując się do mieszkania Hamato. Nie pukała weszła kodem, w końcu się jej spodziewał.
Ubrany w kimono mężczyzna rzeczywiście dosłownie czekał. Przed nim na stoliku już było przygotowane sushi, oraz sos sojowy. Do tego ciepła sake… acz z tych łagodniejszych.
- Miło cię widzieć.- uśmiechnął się.
- Ciebie też, chyba twoje zaproszenie było najmilszą rzeczą jaka mnie dzisiaj spotyka. - Hansen uśmiechnęła się czule zdejmując buty i wchodząc do środka. Skierowała się do stołu ale zanim usiadła pochyliła się całując mężczyznę delikatnie w usta.
Azjata oddał pocałunek, przy okazji chwytając głowę Ash, by pogłaskać ją czule.
- Cieszy mnie to, że rozjaśniłem nieco twój dzień.- odparł Kurishima nie pytając ją jednak o szczegóły dzisiejszego dnia.
Hansen uśmiechnęła się na jego czułość. Chłonęła ją jak spragniony wodę, potrzebowała tego. - Owszem choć zastanawiałam się czy wraz z resztą też stwierdziłeś, że nie będziesz się dzielił co może się zadziać na imprezie z Giną i Handsome. Z drugiej strony bycie tak nierozważnym do ciebie nie pasuje. - Wspomniała Hansen, z jednej strony już miała dosyć wypominania tego chłopakom. No i naprawdę nie spodziewała się żeby Hamato nie widział konsekwencji takiego podejścia. Uważała że albo nie wiedział albo dowiedział się zbyt późno by coś z tym zrobić.
- Ludzie popełniają błędy.- stwierdził wymijająco i smutnym tonem Hamato.
- Naprawdę kiepska impreza nam się zrobiła...biedna Marge, tak się starała żeby uczcić nas i zmarłych kolegów… - Znowu przypomniała sobie o Paulu i znowu coś ścisnęło ją wewnątrz.
- Nie wiedziałem, że to miała być stypa.- odparł cicho Hamato skruszonym głosem.
Hansen wzruszyła ramionami. - Nikt nie wiedział, Marge nie chciała żeby było drętwo. Paul by docenił huczną imprezę…no ale wyszło jak wyszło. Aaaa właśnie Lili i Marge umawiają się na turniej bilardowy, my przeciw pilotom. - Poinformowała Hamato jako ciekawostkę i lekką zmianę tematu.
- Zamierzasz wziąć w nim udział? - zapytał Azjata zaciekawiony i biorący się za jedzenie.
- Tak, Lili powiedziała, że ja i Roland na razie jesteśmy jedyni co się zgłosili, ale jeszcze nie pytała wszystkich. - Ashley zaczęła od trunku rozlewając go po obu miseczkach. - Przyjdziesz mi cicho kibicować?
-Przyjdę kibicować. Raczej się nie zgłoszę.- odparł Hamato i zaczął się zastanawiać.-Może Louise powinna, albo Guerra. Nie wiem jak JR.
- Też doradziłam Louise. Dobrze gra...chociaż na nią też się wkurzyłam wczoraj.. - Potwierdziła i przyznała przed sobą i Azjatą że nadal była zła na przyjaciółkę. Wypiła sake i sięgnęła by zrobić sobie sos sojowy z wasabi.
- To się zdarza. Ludzie nas wkurzają swoim zachowaniem. Bywa że to przechodzi z czasem. Bywa że… zostaje niczym cierń w sercu i zatruwa powoli duszę.- odparł metaforycznie Hamato dodał cicho.-A Louise ma dobrą koordynację ręka oko. I jeśli nam zależy na wygraniu… byłaby nieoceniona.
Wydawało się, że Hansen rozpatruje co powiedział Hamato. Po przegryzieniu w końcu pierwszego kawałka, mhmm tuńczyk z awokado, Hamato wiedział co lubiła najbardziej, odezwała się .
- Czy Ja cię czasem wkurzam?
Azjata spojrzał zaskoczony na nią i uśmiechnął się delikatnie.- Jestem tylko człowiekiem Ashley. Czasem unoszę się niepotrzebnie gniewem. I jestem pewien, że czasem bywam irytujący dla ciebie. Nie ma czegoś takiego jak idealnie zgrany związek.
- Bardzo dyplomatycznie powiedziałeś “tak” - Zaśmiała się lekarka i zapytała z ciekawością dziecka. Była też zdziwiona użyciem słowa ‘związek’ w jego wypowiedzi. Ucieszona, ale zdziwiona.- Czym ostatnio cię zirytowałam?
- Nie pamiętam. Jakimś drobiazgiem. Chyba pozostawioną skarpetką i może tym, że o psie dowiedziałem się post factum. Gdybym bowiem przyszedł niespodziewanie… do ciebie, mogłaby być afera- machnął ręką dodając.-Ale to detale tak naprawdę.
Hansen dotknęła jego dłoni i pomasowała swoimi palcami. - Przepraszam, że zapomniałam o skarpetce. I, że zrobiłam tajemnicę o Butchu. I wierzę, że nie byłoby żadnej afery.- Uśmiechnęła się do niego. Nigdy nie przychodzisz bez zapowiedzi,...choć nie miałabym nic przeciwko być to zaczął robić.
- Nie szkodzi. Wiem że nie zrobiłaś tego po to, by sprawić mi przykrość.- odparł z uśmiechem Hamato.- Po prostu… zdarzyło się. A Guerra… może to i dobrze, że spotkał Ginę. Trochę to nim wstrząsnęło. Może to wyjdzie na dobre im obojgu. Zapieczona niechęć boli z czasem coraz bardziej. A Katharsis oczyszcza.
- Butch jest terapią...jednym z elementów terapii. Nie chciałam mówić bo już parę razy ją zaczynałam i nigdy nie skończyłam. Nie chciałam zapeszać czy wprawiać cię w zakłopotanie...no i koniec końców wzięłam go trochę na wariackich papierach, bo i przed czasem a potem nas wysłali na misje i nie było okazji na spokojnie o tym powiedzieć.
- Nie gniewam się na ciebie.- odparł spokojnie Azjata i spojrzał na dziewczynę z odrobiną troski w spojrzeniu.-I rozumiem.
- Dziękuje, choć jak jest okazja porozmawiać na spokojnie to dobrze by było to zrobić. Węc od trzech miesięcy chodzę na terapię, bo chce uporządkować trochę swoje życie. Nie wiem jak mi pójdzie tym razem. Boje się że porzucę to jak poprzednie próby. Choć chyba trochę się zmieniam. - Ashley powoli zaczęła tłumaczyć co u niej słychać. Trzebabyło jej przyznać, że dziewczyna umiałą trzymać tajemnice w tajemnicy. Pewne jej ‘spotkania’ nabrały sensu i straciły domyślny kontekst seksualny jaki Hamato przypisywał spotkaniami z innymi.
- Cokolwiek się stanie, nie jesteś sama. Masz u kogo szukać oparcia.- odparł Hamato upijając nieco sake.
-To wiele dla mnie znaczy słysząc to od ciebie. Jeśteś naprawdę wspaniałym człowiekiem. - Przyznałą Hansen, trochę się rozklejając w środku. postanowiłą zmienić temat i być może odwdziedzyć się za wsparcie. - Wprawdzie spędziliśmy i tak parę dni w swoim towarzystwie, ale...co u ciebie?
- Nic wielkiego. Wczoraj wplątałem się w towarzystwo pilotki, która trafiła tutaj z Japonii. Trochę porozmawialiśmy. Odprowadziłem ją do kwatery i wróciłem spać do swojej. Było miło usłyszeć język moich dziadków. Mniej przyjemny był fakt, gdy okazało się, że nie władam nim aż tak płynnie jak myślałem. - odparł Hamato.-Czuła się tu trochę osamotniona. I jeszcze nie w pełni zintegrowała ze swoim oddziałem. Nie to co ty czy BFG.
- Cóż czeka ją jeszcze turniej bilardowy więc ma szansę nadrobić. Co do tego drugiego to ...私達は夕食の間に一緒にこのよう 話し始めることができます - Jej japoński nie był nijak tak dobry jak rodowitej japonki. Pewnie też brakowało jej dużo do poziomu Hamato i myślałą że ma jeszcze chwile czasu zanim będzie miała okazję się pochwalić swoimi postępami w nauce.
- Nie. Nie chcę żebyś się skupiała na języku, zamiast na przyjemności. Owszem… możemy rozmawiać od czasu do czasu dla zabawy, ale…- odparł Hamato po chwili zastanowieniu.- ... nie podczas zabawy.
Następnie pochwalił ją.- あなたの日本語はかなり上手です。
Hansen zaśmiała się i dla zabawy zapytała go. - Twierdzisz że nie umiem skupić się na więcej niż jednej rzeczy na raz? - To był jawny żart ale bił do jego niechcącej insynuacji Hamato że Hansen nie umiałaby się skupić na seksie z nim i mówieniu po japońsku jednocześnie.
- Nie. Twierdzę, że jeśli masz siłę skupić się na czymś innym niż moje jadeitowe berło forsujące twoje peoniowe wrota, to najwyraźniej nie jestem dostatecznie dobrym dla ciebie szermierzem.- odparł ironicznie Hamato.
Hensen nie odpowiedziała, słownie zamiast tego przesunęła koło niego. Obejmując go za szyje przysunęła by zacząć go całować. Musiał się przesunąć by wpuścić ją na swoje kolana bo lekarka zapragnęła być bliżej.
- Jesteś...najczulszy..m, najlepsz..ym, nie...zrównanym...kochankiem jakiego kiedykolwiek miałam. - Mówiła między pocałunkami, przytulając się do niego. Kończąc lawinę czułości ale nadal kurczowo trzymając się jego kimona dodała. - Nigdy mnie twoje umiejętności “szermiercze” nie rozczarowały.
- To miłe kłamstewko, acz kłamstewko. Dobrze wiesz, że jako potomek samurajów jestem niezbyt czułym kochankiem. Niestety.- cmoknął ją delikatnie w czubek nosa, bo i był bardziej delikatny niż czuły. Siedział stoicko pozwalając się tulić Ash.-Nie zamierzam wykorzystać tej sytuacji przeciw tobie i nie posunę się dalej. Dzisiaj wszak nie jesteś w nastroju. Niemniej nie powinnaś uważać, że przestałabyś dla mnie atrakcyjna… tylko dlatego, że jestem bierny obecnie.
- Dla ciebie zawsze jestem w nastroju, ale zwyczajnie nie mam siły. Po wczorajszej sytuacji zostałam do końca by się upewnić, że Marge nic nie będzie. Odprowadziłam ją do domu a potem drałowałam na piechotę na drugi koniec bazy do siebie. Spałam może godzinę a potem wparował Bear więc poszłam odbębnić swoje przy ogródku...bez śniadania bo oczywiście, że dla niego coś takiego jak dostarczenie organizmowi jakiegoś paliwa do funkcjonowania jest całkowicie zbędne…- Mimo zmęczenia w jej głosie Hamato doskonale słyszał nutkę złości, irytacji i sarkazmu. - A jak wracałam od odwiedzin u Jones’a, Butch wykorzystał to, że zagadałam się z Lili i znalazł chyba jedyną kałuże w bazie i zmienił sobie umaszczenie na szlamowo-błotne...więc po powrocie jeszcze myłam jego siebie, bo oczywiście że się wytrzepał żeby MI też zmienić umaszczenie, a potem jeszcze mieszkanie...a jak już myślałam, że uda mi się w końcu położyć i zdrzemnąć tak na porządnie to wpadła Switch. - Ten fragment opowieści
był opowiedziany już obojętnym zrezygnowanym głosem jakby Ashley było już wszystko jedno. - Ja już wtedy byłam na granicy płaczu, że nie mogę się po prostu położyć. Nie byłam wstanie ani udawać, że przyjmuje jej “niby” przeprosiny ani jej tłumaczyć jak swoim zachowaniem popsuła mi poprzedni wieczór. A ona zamiast zastanowić się nad sytuacją, tooo sama się chyba obraziła. Wiesz, że jej, dorosłej kobiecie, nie chciałam wytłumaczyć jak pięciolatkowi o co chodzi.- Ash westchnęła ciężko na koniec i sięgnęła po swoją sake. Podniosła na wysokość oczu i po wzniesieniu toastu: -かんぱい - Dopiła do dna.
- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę jak bardzo mi pomogłeś. Sam fakt, że nie musiałam przejmować się kolacją tylko przyjść do ciebie na gotowe i spędzić spokojny miły wieczór. Dziękuje.- Hansen jeszcze parę razy czule pocałowała kochanka by w końcu niespiesznie wrócić na swoje miejsce przy stole i dokończyć posiłek.
- Nie ma za co. A co Switch… dziwię się, że w ogóle się do ciebie pofatygowała. Powinna być chyba w gorszym stanie niż ty. Sama wiesz jak ostro potrafi balować. - ocenił Hamato.
-Zostawiła u mnie sukienki, więc musiała je odebrać...iiii chyba przez to że siedziałam koło baru na czas imprezy nie pozwoliło jej się spić. No i ona chyba nie musiała wstawać rano i więc tak naprawdę wpadła późnym popołudniem. - Hansen wzruszyła ramionami przedstawiając swoją tezę i delektując się kolejnym kawałkiem nigiri.
- Wyszła z dwiema osobami tuż przede mną. - zadumał się Hamato.- A rano jak ją widziałem przypominała upiora. Dlatego się dziwię. Więc po południu było już z nią lepiej ? To chyba dobrze.
- Owszem. Choć nie robiłam jej obdukcji jak przyszła. Autentycznie nie byłam wstanie jej wtedy matkować, więc jeśli nie była w formie to dobrze to ukrywała. - Hansen nie ruszyła tematu z kim wyszła Switch. Całkowicie jej to nie obchodziło. A Azjata również nie poruszał tej kwestii, bo zmienił temat. - A pro po niańczenia, jak chcesz poprawić swój japoński to jestem pewny, że moja znajoma chętnie porozmawia z kimś kto potrafi porozumieć się w jej rodzimym języku. Jeśli chcesz oczywiście.
- Mówisz o Camy Liang czy jakiejś innej znajomej? Jeśli o niej to pewnie będzie okazja lepiej się poznać, jeśli przyjdzie na turniej.- Doprecyzowała Hansen.
- Jest dość nieśmiała, więc nie sądzę by przyszła. Ale tak, o niej mówię.- potwierdził Hamato.
- Może cię zaskoczy. - Uśmiechnęła się Hansen. - Jest nowa i sam zauważyłeś że jeszcze nie związała się ze swoim zespołem. Trochę czasu i się rozkręci. Choć jeśli będzie okazja na takie lekcję to chętnie się skuszę. - Jedzenie powoli znikało ze stołu. Hansen raczyła się głównie tuńczykiem i wakame. Choć przystopowała z sake, wiedziała że w jej stanie większa ilość alkoholu sprawi że nie wyjdzie od Hamato tylko zaśnie mu przy stole. - Poruszając temat kuszenia i umawiania się. Przypominam sobie, że chyba zapraszałam cię na wspólną kolację u mnie. - Jej wolna ręka przesunęła się po stole i musnęła palcami jego nadgarstek.
- Zapraszałaś. - pochwycił stanowczym ruchem tę dłoń i teraz to jego kciuk wodził zmysłowo po jej nadgarstku.- Ale nie powiedziałaś kiedy i o której. A ja nie chcę sprawiać ci kłopotu przychodząc niespodziewanie. Tym bardziej, że do smakołyków takiej kolacji zaliczam ciebie…
- Chętnie bym cię ugościła na “niespodziewaną przekąskę”, ale skoro preferujesz pełne posiłki ...co powiesz na jutro? Hansen podparła głowę wolną ręką i uśmiechnęła się zalotnie. - Nie wiem kiedy Lili chce zrobić ten turniej, ale jeśli będzie kolidować po prostu wygramy go szybko i się wymkniemy. - Druga część propozycji powiedziała jakby proponowała mu ‘przygodę’ coś zakazanego i niebezpiecznego. W końcu kto mógłby sobie odmówić trochę adrenaliny.
- Albo porwę cię podczas turnieju i będę się z tobą kochał w składziku obok. - odparł z lekkim uśmiechem i spytał. - Nie dajesz mi przypadkiem za dużej władzy? A co jak wpadnę do ciebie podczas aerobiku i zajmiemy się innymi ćwiczeniami? Tak po prostu ?
- Owww, twoje pomysły są zawsze lepsze od moich…- W domyśle było też nie powiedziane ‘ i bardziej perwersyjne’. Hansen udała małego focha, ale zaraz uśmiechnęła się.- To nie ‘władza’ tylko ‘swoboda’...przynajmniej z mojego punktu widzenia. - Powiedziała rozmyślając jak czasem ich inne podejścia do niektórych aspektów życia wpływały na różnice w definicjach. na przykład ona widziała w jego zachowaniu cechy które w jej rozumieniu kwalifikowały go jako człowieka ‘czułego’ on nazywał to ‘dyscyplina’ albo ‘delikatnością’. On widział w jej zachęcaniu go do większej ingerencji w jej życie ‘władzę’ ona ‘swobodę’.
- Ash… ja mogę cię nie wypuścić z tego mieszkania, tylko dlatego że lubię widzieć twoje nagie ciało. I pod pozorem pieszczot dla poprawienia ci humoru. Więc nie karm mojego egocentryzmu. - zażartował z uśmiechem Hamato.
- No proszę nawet nie wiedziałam co ci robię…- Ashley zaczęła niewinnie, przekręcając głowę jakby faktycznie nie miała pojęcia jak na niego działa. -...myślałam, że przez ten cały czas kieruje cię do spełniania moich rozpustnych pragnień.
- Igrasz sobie z ogniem. - mruknął “złowieszczo” Hamato i dodał testując jej gotowość na swoje pomysły. - I dlatego rozbierzesz się tu przede mną do naga. Usiądziesz w fotelu i oddasz swoje ciało na pastwę moich kaprysów. Skoro jesteś zmęczona, to oszczędzę ci wysilania się.
Hansen czasem przerażało jak łatwo i szybko potrafiła sprawić, że jej samuraj porzucał maskę stoickości żelaznych zasad. Zamiast ich wychodził z niego napalony samczyk, który odczuwał wewnętrzną potrzebę popisania się i to nawet nie przed nią tylko przed nim samym. Udowodnić sobie że jest na tyle ‘męski’ by zaspokoić ją czy w ogóle jakąkolwiek partnerkę.
Hansen nie była lepsza, teraz kiedy miała go w takim stanie, zamiast przypomnieć mu co jej obiecał postanowiła się z nim podrażnić. Wprawdzie nie zdecydowała jeszcze czy go zostawi w takim stanie czy łaskawie pozwoli mu się wykazać.
Zrobiła smutną minę, zakłopotana i skrzywdzoną. - Hamato…, wiesz jak wysoko cenię twoje poczucie obowiązku i honor....- Biedny szkoleniowiec nie wie co go czekało. Złapała go za rękę i spojrzała mu tym swoim sarnim spojrzeniem. - ..czułabym się okropnie wiedząc, że złamałeś przeze mnie swoje słowo i “Wykorzystałbyś sytuację.” - Brzmiała jakby to ona poniosła większe poświęcenie nie pozwalając mu łamać słowa i nie tracić honoru Samuraja...z Wisconsin. Dotknęła jego policzka dodając tej scenie wiele z filmowego dramatyzmu czekając co zrobi Hamato. Miała nadzieje, że nie parsknie śmiechem kiedy emocje i sprzeczne postawy zaczną walczyć pierwszeństwo.
Ich relacja trwała już ponad półtora roku jedno i drugie dokładnie wiedziało jak uzyskać odpowiednie reakcje. To było jak taniec, w którym pozwalali się sobie prowadzić na zmianę. Żadne nigdy nie przejmowało pałeczki na stałe, może dlatego tak dobrze się dogadywali i nie potrafili powiedzieć sobie dość.
- Mała figlarka… miałem na myśli masaż i pieszczoty, a nie seks.- odparł Azjata mrużąc oczy i uśmiechając się ironicznie.-Ale może rzeczywiście jesteś zbyt zmęczona na to. Jeśli chcesz możesz pójść do mojego łóżka i zasnąć. Nie będę ci przeszkadzał podczas snu, choć oczywiście rano będziesz musiała wstać wcześnie.
Tym razem to on ją podszedł, Hansen musiała przyznać mu lepszą taktykę. - Wiem,... - Pocałowała go i przyłożyła swoje czoło do jego. -…tylko że jestem w nowej sytuacji. Wiesz odpowiedzialność za inną istotę spacery i tym podobne. - Przypomniała mu że będzie się musiał nią dzielić. -Pójdę już nie chcę się więcej torturować moim seksapilem.- Zażartowała i powoli wstała od stołu.
-Wyśpij się dziś. Kto wie czy jutro dam ci się wyspać.- zgodził się z nią jej samuraj odprowadzając do wyjścia. I zamykając za nią drzwi.
Czując się lepiej Ashley wykorzystała mały przypływ Energi by zabrać Butcha na krótki spacerek w celach opróżnienia pęcherza. Posiadanie celu powrotu do domu było zarazem miłe, irytujące, dziwne i kontente. Było też trochę smutne bo ostatnia propozycja Hamato była naprawdę wyczekiwana. Wcześniej zostałaby nie wahając się czy drocząc się z nim.
Możliwość powrotu do domu w którym ktoś na nią czeka, była wielce satysfakcjonująca.



Oczywiście krótki spacerek wydłużył się nieco z okazji niespodziewanego spotkania...
 
Obca jest offline  
Stary 14-05-2019, 21:59   #65
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Jean musiała się wyrwać z bazy. Musiała odpocząć, oczyścić umysł od natłoku myśli, poczuć odrobinę smaku wolności… a jazda po bazie była w sumie do bani. Co to bowiem za przyjemność, i gdzie tu frajda, jeżdżąc po pasach startowych, choćby nie wiadomo jak były długie i puste. W Cheyenne panowała jednak podwyższona gotowość, i nie dawano żadnych przepustek, nawet zawodowym żołnierzom. Nie, żeby wszystko było zaryglowane, i panowało totalne spięcie pośladów, jednak, na chwilę obecną nie było typowego(o ile takim można nazwać) spokoju… ona jednak wiedziała do kogo uderzyć, by mieć choć kilka godzin poza Cheyenne.

Kapitan Scroggins wisiał jej jeszcze jedną przysługę, skorzystała więc z tego atutu, popartego dwoma flaszkami całkiem niezłej Whisky, efektem czego otrzymała tak wielce jej teraz potrzebny, bilecik na choć “chwilę” relaksu. Lepsze to, niż nic… choć i tak nie była całkowicie zadowolona.

***

Obecnie widać było pewną nerwowość na ulicach miasta. Więcej policyjnych patroli na drogach. Więcej kontroli drogowych. Co akurat się JR nie podobało. Jednakże nie zamierzała pozostać w mieście. Potrzebowała swobody, a to oznaczało wyjazd poza granice miasta, wprost na autostrady. Tu mogła poczuć się wolna, poczuć wiatr i rozpędzić się.

Pół godzinki nieskrępowanego szaleństwa urwało się nagle, gdy JR musiała zwolnić.
Wypadek.

I oczywiście związane z tym niedogodności, jak jeden z pasów autostrady zamknięty dla ruchu, a na drugim prędkość została zmniejszona. Przy wypadku jakim był karambol czterech wozów, kręciły się już wozy policyjne i strażackie oraz karetki. Trwała akcja ratunkowa, choć sam wypadek pewnie zdarzył się jakieś pół godziny temu.

Jean zwolniła do minimum, choć nie zamierzała stać w jakimś korku. Motorem można było wszak i manewrować wokół stojących, czy jadących wyjątkowo wolno pojazdów. Należało tylko uważać na policję…
Na jej szczęście mundurowi mieli jednak inne sprawy na głowie, niż dokładne pilnowanie przejeżdżających pojazdów. Więc dopóki nie było zagrożenia stłuczką, Jean nie przyciągała uwagi. Jej uwagę natomiast przyciągnął małe wybrzuszenie na drodze, przecięte pośrodku szczeliną… na której to jej motocykl nieznacznie podskoczył.

- "Pozostałości po ostatnim trzęsieniu ziemi?" - Przemknęło J.R. przez głowę, chwilę po tym jak przejechała po owych wertepach…
Teoretycznie, było to możliwe, że były to ślady po trzęsieniu ziemi. Dostrzegła wszak kolejne takie ślady tu i tam, jak jechała. Nie była jednak specjalistką od geologii… więc nie mogła tego ocenić ze stu procentową pewnością.
W końcu mogła ominąć wypadek i znów ruszyć na pełnym gazie dalej.

W końcu na horyzoncie pojawiła się stacja benzynowa i bar dla kierowców ciężarówek. Taki jakich pełno przy autostradach. Serwujący proste miejscowe potrawy ciężko pracującym ludziom. O tej porze wypełniony w połowie, zamawiającymi bekon z jajkami, naleśniki lub zupy mężczyznami i czasem kobietami.
Skórzane, czarne buty, spodnie, kurtka(już rozpięta), a pod nią zwykły, biały t shirt, kask zostawiony przy motorze… tak wkroczyła J.R. do środka, mając zamiar napić się czegoś zimnego. W końcu było naprawdę gorąco, a temperatura to wprost zachęcała do wylegiwania się w bikini w słoneczku…
Mężczyźni w środku spojrzeli na wchodzącą kobietę. Zaciekawieni. Paru pod ścianą coś tam mruknęło. Ale osobą która odezwała się do pani sierżant, była kelnerka pod czterdziestkę z petem w kąciku ust.
-Coś ci podać skarbie?
- Colę. Zimną. Najlepiej z lodem - Powiedziała Jean przelotnie się uśmiechając, a zanim usiadła przy jednym ze stolików, ściągnęła kurtkę przewieszając ją przez krzesło, i pokazując wszem i wobec swoją cybernetyczną łapę.
- Ze zniżką czy bez?- zapytała kelnerka, bo i Jean przysługiwała zniżka inwalidzka. Teoretycznie. W praktyce z takiej zniżki korzystali ci, których stać było na budżetowe protezy drukowane na domowych drukarkach 3D. Jej proteza była jednak cadillaciem w porównaniu z innymi, ale ustawowo kelnerka była zmuszona zadać takie pytanie.
- Bez - Jean spojrzała na nią "z byka".
- Ok skarbie. Schłodzona cola raz. Coś jeszcze?- zapisała na padzie zamówienie.
- Specjał dnia? - McAllister spytała od niechcenia.
- Naleśniki z mięsnym nadzieniem i papryką. Świeżutkie i ogniste.- zaproponowała kobieta, podczas gdy stali “bywalcy” przyglądali się jej z ciekawością.
- Może być - J.R. przytaknęła głową.
-Jasne skarbie.- odparła kelnerka i odeszła, a JR przez chwilę siedziała otoczona ciekawskim spojrzeniami. Mężczyźni którzy przeważali tutaj, wydawali się być skrojeni od jednej sztancy… duży, silni, zarośnięci mniej lub bardziej. Z czapkami bejsbolowymi na głowach. SI jakoś nie potrafiło sobie poradzić z jazdą na drogach, więc po spektakularnej katastrofie jaką były ciężarówki bez kierowców, zawód ten wrócił do łask.
Kierowcy nie zmienili się, bo i droga jaką musieli pokonywać się nie zmieniła. Byli szorstcy i lekko nieokrzesani. Należeli do własnej grupy, kasty niemalże, mówiącej własnym slangiem i na własne tematy. Były wśród nich kobiety, ale nieliczne, i twarde jak i oni.

Nic sobie z obserwujących ją(czasem skrycie, czasem otwarcie) osób w barze Jean nie robiąc, odczekała kilka chwil, potrzebnych na zrealizowanie jej zamówienia. Ale dała im znak. Wyciągnęła spod koszulki swoje nieśmiertelniki, by te zwisały teraz na wierzchu t'shirta. Zlustrowała towarzystwo pociągnięciem spojrzenia po twarzach gapiów, po czym wbiła wzrok w okno. Nie, że unikała wzroku prostych ludzi, lub coś podobnego, pogrążyła się po prostu w swoich myślach…
Nikt nie ośmielił się jej zaczepiać, a wkrótce na jej stolik trafiło zamówione jedzenie. Tłuste żarełko domowej roboty pełne cholesterolu i tych wszystkich szkodliwych rzeczy, które czyniło je smacznym.

Gdzieś w połowie posiłku posłyszeć można było głośny ryk motorów. Jednego, dwóch, trzech… pięciu. Gang motocyklowy (albo co bardziej prawdopodobne jego część) podjechał do baru. Z całej piątki tylko dwóch wysiadło i weszło do środka.
Obaj mężczyźni wyglądali na zwolenników “white power” , neonazistów lub inne tego typu ścierwa. Przy obecnej PC nagonce na symbole i słowa… żelazne krzyże Wehrmachtu były jednymi z niewielu symboli, które można było legalnie nosić… jeszcze.
Podeszli do kontuaru, po drodze komentując i obrażając siedzących kierowców innego koloru skóry. Niemniej ci nie próbowali się nawet odgryźć. Motocykliści mieli przy pasie kabury, a w nich rugery superhawk.

J.R. nic sobie nie robiąc z pojawienia się tych patałachów, zjadła spokojnie do końca naleśniki, po czym wypiła i colę… w sumie była gotowa do dalszej drogi, rzuciła więc kilka dolców na stół obok swojego talerza, wstała, zarzuciła kurtkę na lewe ramię, i skierowała się do wyjścia.
- Teee.. lalunia, to twoje dwa kółka zajęły miejsce przeznaczone dla Silver Devils?- rzekł jeden z mężczyzn do wychodzącej pani żołnierz.
- A co cię to... brzydalu? - Odpowiedziała Jean.
- Nie dosłyszałaś kobieto? Twój rowerek stoi na moim miejscu.- burknął mężczyzna.- Dziś jeszcze odpuszczę, bo pierwszy raz cię tu widzę, ale następnym razem… twoja motorynka zostanie odpowiednio potraktowana.
- Ta jes, szefie - Jean niedbale zasalutowała dwoma palcami do typka. I opuściła ten lokal. Zauważyła pozostałych trzech typków przy swoich harleyach zajętych rozmową i paleniem papierosów. Byli bardziej nerwowi, niż dwójka w środku i gadali coś o… zaginięciu bez śladu jednego z nich. Detali JR. jednak nie dosłyszała… więc na perfidnego do nich podeszła.
- Gdzie wasz ziom zaginął, kiedy? - Wypaliła prosto z mostu.
-Nie twoja sprawa lala.- odparł jeden z nich, a drugi dodał przyglądając się JR. nieufnie.- - Nie wiem o czym gadasz.
- No dobra, whatever… - Jean wzruszyła ramionami, po czym ruszyła do swojej maszyny, by jechać dalej.

Kiedyś tu wróci, i się nimi zajmie. I nie będzie już taka miła. Kiedyś. Z bronią.

***

Ponownie na autostradzie, mocno przygazowała, jadąc grubo ponad 100km/h. Na chwilę obecną miała gdzieś znaki drogowe, od czasu do czasu trąbiących truck’erów. Było w miarę pusto, pogoda była bardzo dobra, była tylko więc ona i prędkość. I poczucie wolności, jaką dawała taka jazda.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cPadJkJ_iSg[/MEDIA]

Jakieś pół godziny później, gdy Jean odbiła nieco na wschód po opuszczeniu dinera, i zjechaniu z autostrady na ekspresówkę, w końcu dotarła do miejsca swojej wycieczki. Stanowy Park Guernsey. Zatrzymała się na jednym z parkingów, ściagnęła kask, rękawiczki, i po prostu wpatrywała się przez dłuższą chwilę w widoki przed sobą… a jej oczy dziwnie się zaszkliły.
Cisza i spokój wypełniały okolicę. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że obecnie mało kto miał czas na wycieczki... Widok nadal zapierał dech w piersiach, tym bardziej że brak innych turystów w polu widzenia dawał poczucie samotnego obcowania z naturą. Zważywszy porę roku(i dnia), oraz prawie całkowity brak ludzi w pobliżu, Jean pozbyła się szybko kurtki, a po chwili i butów wraz ze skarpetkami. Prosto z parkingu wybrała się do wody, chwilowo brodząc w niej ledwie do kolan. Po kilku minutach J.R. miała ochotę na więcej. Wróciła więc do Harleya i… rozebrała się przy motorze. Okazało się, iż pod skórzanym strojem miała bikini. Schowała wszystko w paki swojej bryki, rozłożyła ręcznik na brzegu, i w końcu zanurzyła się całkowicie w wodę…

Po jakimś czasie pływania dostrzegła, że jest obserwowana. Typek był duży, umięśniony i zarośnięty. I groźny. Trzymał się drugiego brzegu i przyglądał podejrzliwie kobiecie pływającej w jego rzece. Kodiak. Największy niedźwiedź w Ameryce Północnej. Ten tutaj samiec był duży i stary. Wiedział, że ludzi lepiej nie zaczepiać. Wiedział też pewnie, że w ich obozowiskach można znaleźć coś smacznego. Więc kręcił się przy rzece i czekał, aż JR. się oddali.

McAllister była nieco zaskoczona. Nigdy jeszcze w takiej sytuacji nie spotkała się z niedźwiedziem… ale skoro on był oddalony o dobre kilkanaście metrów, oddzielony od niej wodą, wystarczyło mieć go na oku, by nie doszło do jakiś ekscesów. Misiek obserwował więc ją, a ona jego, nadal sobie nieco pływając…
- Misiek! - Krzyknęła nagle do niego - Ja wiem, że pewnie miałbyś na mnie ochotę, ale sorry, nie jesteś w moim typie! Trochę za włochaty! - Krzyknęła do zwierzaka.
Zwierzę weszło do płytkiej wody i tak zanurzone przyglądało się intruzowi w bikini. Coś tam pomrukiwało, ale JR. nie mówiła po niedźwiedziemu.
- Hej "Bear" są tu jakieś ryby?? - Zażartowała Jean.
Zwierzę odpowiedziało ni to mruknięciem, ni to rykiem. Zarośnięty osobnik znosił gorzej słoneczny żar w zenicie, niż prawie goła kobieta.
- Włazisz do wody czy nie? No nie wstydź się! - Jean wycofała się mocno na swój brzeg… choć szczerze powiedziawszy była już odrobinę obojętna tą sytuacją. Nadszedł chyba czas zakończyć te kąpiele… a niedźwiedź taplał się nadal na płyciźnie po drugiej stronie przyglądając badawczo kobiecie i coś mrucząc pod nosem.

Jean w końcu wyszła na brzeg, rozłożyła sobie ręcznik, i położyła się na nim na brzuchu, obserwując sobie misiaka, a przy okazji i susząc ciało na słońcu.
Po kilkunastu minutach sierżant posłyszała odgłos nadjeżdżającego jeepa. Straż Parku się zbliżała. Z pojazdu wysiadł ciemnoskóry funkcjonariusz...


... i powoli zbliżał się ze strzelbą w kierunku JR. Częściej jednak zerkał na niedźwiedzia niż na nią. Jean spojrzała na "intruza", po czym jej usta przybrały poziomą kreskę. Będzie się tu żółtodziób im w naturę wpierdalał…
- Jakiś problem? - Spytała strażnika.
- Pomijając niedźwiedzia i kąpieli w niedozwolonym miejscu? Ostatnio w parku robi się niebezpiecznie pani…- zapytał mężczyzna.
- Nie jestem byle lalą z miasta opłakującą złamany tips, więc spokojnie. Umiem ocenić zagrożenie, a w tej chwili misiek jest nim mniejszym, niż ta strzelba… - Powiedziała spokojnym tonem, przechodząc z pozycji leżącej, do przysiadu na kolanach.
- To wiatrówka na środki uspokajająco-usypiające.- odparł mężczyzna wysuwając magazynek i pokazując go JR.-Widzisz?
Strzałki z łagodnymi neurotoksynami. Standardowa broń ludzi zajmujących się półdzikimi/dzikimi zwierzętami. Oczywiście, na ludzi też działały.
- Przyjechał pan tu pochwalić się bronią, wlepić mi mandat, czy…? - Lekko przekrzywiła głowę, oglądając sobie typka z góry do dołu. Młody był, pewnie służbista, ideolog, i mało doświadczony… - I od kiedy my na "ty"? - Uniosła wymownie brew.
- Wlepić mandat obywatelko.- odparł bardziej formalnie murzyn i dodał.-I wystosować formalne ostrzeżenie, że ostatnio w lesie zrobiło się groźnie. I nie powinno się zostawać w nim na noc.
- Och dziękuję za radę, zapamiętam - Odparła cynicznie - A co zagraża porządnym obywatelom? - Dodała, zerkając na niedźwiedzia.
- Nie wiem... drapieżniki. Kilka zmasakrowanych dużych zwierząt znaleziono w lesie.- wyjaśnił strażnik.
- To trochę kiepsko, że nie wiecie, co? - Wyszczerzyła ku mężczyźnie ząbki, po czym wstała, i pochwyciła ręcznik, na którym przed chwilą leżała, w dłoń - Uważaj na miśka - Dodała, wymownie zerkając w odpowiednim kierunku.
Ten zerknął zaskoczony w kierunku niedźwiedzia, odruchowo acz niezdarnie unosząc broń do wycelowania w zwierzaka. Jej to jednak już nie interesowało. Wróciła do motoru, po czym spokojnie ponownie się ubrała. Zerknęła w stronę kręcącego się przy wodzie niedźwiedzia i niedojdy-strażnika leśnego, i ruszyła w drogę powrotną do bazy.

Czas się skończył.




.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 23-05-2019, 20:54   #66
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Elizabeth, w prostej, odpowiednio skrojonej, jednakże nie tak krzykliwej jak wcześniejszego wieczoru sukience szła dość powoli w kierunku swojego domu. W ten ciepły, lipcowy wieczór, czy też bardziej noc, niewiele osób już się po bazie kręciło.
Ale w tych niewielu wliczała różowowłosa lekarka i jej biały pies. Dr. Hansen zapewnie przeoczyła by swoją panią sierżant, ale Butch który pamiętał tego człowieka przyspieszył by się radośnie przywitać. Szczeknął trzy razy i zaczął biegać między Ashley a Lili.
Kiedy znalazły się na odległość by nie musiały po nocy krzyczeć do siebie lekarka uśmiechnęła się zwracając uwagę na strój jaki ubrała była druga kobieta.
- Czy mam rozumieć, że wzięłaś byka za rogi i jednak spróbowałaś?- Zapytała bardziej pytając o ogólny sukces że Lili jednak poszła na randkę niż co się na niej działo.
Sierżant opowiedziała również uśmiechem, chociaż bardziej było to wykrzywienie ust w coś jakby uśmiech.
- Jak widać. - Powiedziała dość sztywno. - Dosłownie i w przenośni. - pogłaskała przy tym psa.
- Mhmmm, nie wyglądasz na zbytnio zadowoloną. Moralny kac czy było tak beznadziejnie? - Być może było to zbyt śmiałe ale Ash nadal zostawiała van Erp furtkę by odpowiedzieć ogólnikami i nie wdawać się w szczegóły.
- Było dobrze. - Westchnęła Lili. - Nawet bardzo dobrze. Dopóki nie przypomniałam sobie, że nie powinnam… - zawiesiła głos na krótką chwilę. - Robić niektórych rzeczy.
Ash spojrzała się dziwnie na przełożoną. - Mówisz o spotykaniu się z podwładnym ….czy spędzaniu miło czasu z kimkolwiek kto nie jest Tedem? - Ashley czuła że wchodzi na cienki lód. Dobrze wiedziała że tematyka zmarłego męża Lili to nadal delikatny temat.
- Nie wiem co jest bardziej naganne.- Lili roześmiała się gorzko.
Ashley nie powiedziała najpierw nic tylko rozchyliła ramiona, trudno było jej powiedzieć czy Sierżant Van Erp skorzysta z okazji by po prostu ktoś ją przyjacielsko przytulił. - Zamierzam cię teraz przyjacielsko bez podtekstów przytulić. Ok?-
- Matko, Ash. - Lili wpadła lekarce w objęcia. - Jak ja mogłam to zrobić? Sobie… jemu…- załkała cicho.
Hansen po prostu trzymała drugą kobietę, kiedy upewniła się że ta nie chce dalej się wygadywać sama zaczęła ostrożnie. - Poraz kolejny zamierzam uraczyć cię pewną ilością “mądrości” które pewnie jak je wypowiem na głos wydadzą się, nie dość że niedorzecznie oczywiste to jeszcze żywcem wyjęte z jakiegoś podrzędnego filmu obyczajowego...Tak więc...Masz prawo chcieć być szczęśliwa. To jest najbardziej podstawowa potrzeba każdego człowieka. Masz prawo czuć się kochana, chciana, szanowana, pożądana i kokietowana przez kogoś innego niż Ted. I o ile nie podpisałaś z nim jakiejś umowy, że po śmierci jednego z was drugie ma obowiązek uschnąć w samotności to będę cię zachęcać do każdej randki i każdego spotkania na jaką choć trochę się ucieszysz. - Hansen wiedziała, że nie jest wstanie wejść w buty Lili i zrozumieć jakie emocje nią szamoczą. Wiedziała jednak, że nikt nie powinien być samotny. I każdy ma prawo do bycia szczęśliwym. I dążenia do spełnienia i uzupełniania braków w życiu. Van Erp czegoś do szczęścia brakowało, być może był to partner być może coś innego. Hansen wiedziała, że dzięki tym odważnie podejmowanych krokom, Lili na pewno sama dojdzie do tego czego jej potrzeba i jak to zdobyć.
- Żeby to chodziło tylko o spotkanie… umówienie się z kimś. - Elizabeth dalej tkwiła w ramionach Ashley. - Ale to było coś więcej, rozumiesz? Na pierwszej randce.
- No to przeskoczyłaś parę kroków, to też jest OK. - Hansen nie ruszała się z miejsca. Tylko Butch był niezadowolony, że jest pomijany w tej wymiane czułości. - Sama musisz sobie odpowiedź co się stało, że tak szybko poszło, czy było tak dobrze, czy byłaś tak “spragniona” czy Hauser tak cię zbałamucił. Prześpisz się z tym a jutro na spokojnie sobie odpowiesz. Jak uznasz że było fajnie, było dobrze i czułaś się pewna siebie i bezpieczna to kolejne pytanie powinno brzmieć “Kiedy chce to powtórzyć?”
- Kilka? - Lili zaśmiała się, tym razem już trochę rozbawiona. - To był spory dystans. I byłam gotowa na więcej. Ale Dwight przypomniał mi o tym czego nie wypada robić. - W jej głosie zabrzmiał lekki zawód. - Gdyby nie powiedział, że chyba nie powinna zostać na noc… to byłoby… pewnie niewłaściwe, ale chciałam. - Lili znów załkała. - Ależ jestem… powiedziałbym rozpustna, ale do tego
jeszcze trochę mi brakuje.

- Dużo ci brakuje. A jego słowa...były niefortunne, chyba typowo jak facet nie pomyślał zanim to powiedział. - Aż Przypomniała sobie niefortunne sformułowanie Hamato “Niczego dzisiaj nie oczekuje”. - Faceci tak mają,...niestety. Możesz mu to przy okazji powiedzieć jak się poczułaś po jego słowach,...Hauser raczej tego nie zignoruje. Choć możesz go przetrzymać w niewiedzy przez parę dni jeśli uważasz, że jego głupota cię dostatecznie zabolała. - Lekarka pogłaskała Lili po plecach pocieszająco. Czuła zaskoczenie, nie spodziewała się że Lili poszłaby na całego na pierwszej randce. Niemniej wydawało się że było jej dobrze póki BFG tego nie zepsuł co znaczyło, że Lili nie zakuwa się w zbroje wiecznej wdowy.
- Gdyby to było takie proste.- Westchnęła Lili dając jednocześnie delikatnie znać, że już starczy tego przytulania. Nie to, żeby to jakoś przeszkadzało jej. Jednak dwie stojące pośrodku nocy i bazy laski, które się obejmują mogłyby wywołać niepotrzebne emocje u zdecydowanej większości męskich osobników będących czy to na patrolu czy też powracających z mniej czy bardziej upojnych wieczorów. - Ale nie jest. Chyba trzeba było trzymać się małych kroczków.
- Nikt nie obiecywał że sprawy sercowe są łatwe, …- Zaśmiała się cicho lekarka puszczają Lili z uścisku. -... zawsze możesz zwolnić teraz...albo przyspieszyć i zobaczyć co jest na mecie. Cokolwiek się stanie jestem pewna że sobie poradzisz. A jak uznasz że sobie nie radzisz...zadzwoń coś wymyślimy razem.
- Tak.- Odpowiedziała Elizabeth jakby się nad czymś zastanawiając. Spojrzała przy tym na lekarkę i na jej psa i znów na lekarkę. - Nocny spacer, bo Butch potrzebował czy Ty? - Zmieniła temat. A przynajmniej próbowała, dochodząc do wniosku, że wypłakiwanie się na ramieniu Ashley i tak nie cofnie czasu.
- Butch. Ja padam i potrzebuje snu. Wyszłam tylko dlatego, że boska kolacja dała mi trochę extra energii. - Hansen nie miała nic przeciwko zmianie tematu i tak skończyły się jej mądrości życiowe z podręczników o samorealizacji. - Liczę że dzięki temu będe mogła poleniuchować i wstać koło dziesiątej a nie o szóstej.
- Boska kolacja?- Lili zachichotała przyglądając się Ash dokładniej. - No, no…- Powiedziałam z pełnym uznaniem.
Ashley uniosła dłoń z trzema wyprostowanymi palcami. - Pożywna. Zrobiona dla mnie. Darmowa. - Przy każdym określeniu jeden pacel się zaginał w wyliczance. Kiedy żaden nie został Ashley się zaśmiała. - Wiem mam trochę obniżone standardy z uwagi na mój dzisiejszy dzień, ale najważniejsze rzeczy spełniała...to co rozchodzimy się i widzimy się w nowym lepszym jutro?
- Tak, miejmy nadzieję, że lepszym.- Lili uśmiechnęła się. - Dzięki- Przez chwilę sierżant wahała się i w końcu uściskała lekarkę. - Dobranoc.

***

Marge stanęła na wysokości zadania. W tak krótkim czasie udało jej się zebrać drużynę oraz kilkoro widzów. Co prawda nie wszyscy byli z jej rodzimej jednostki. Ale byli zainteresowani oglądaniem tego widowiska. Stół został przygotowany do gry. Nagrody także. Piloci postawili prawdziwą baryłkę piwa, z dębowej klepki. Skąd ją wytrzasnęli? Trudno było powiedzieć, ale nagroda była dość wysoka jak na przyjacielski turniej.
Do samej rozgrywki bilardowej Marge udało się zaciągnąć czwórkę osobników. Z których Doomguys mogli rozpoznać Ginę. Lili wystawiła swoją ekipę, która po pewnych turbulencjach składała się z jej samej Pearsona, Ash oraz BFG. Meyes widząc, że nie musi brać w tym udziału, życzyła im powodzenia i pożegnała się wspominając coś o swoim małym projekcie, który zaczęła.
Marge podeszła do Lili i spytała.- To jak rozgrywamy? W parach? I kto wygra więcej pojedynków przejmuje nagrody. Czy może turniej?
- Turniej. Drużyna, której czempion pokona konkurencję, wygrywa. - opowiedziała van Erp stawiając na stole ich część nagrody - trzy butelki whisky, bardzo starej whisky.
- Dobrze. To kto z waszej ekipy będzie pierwszy?- zapytała pilotka zerkając za siebie na swoją “drużynę”.
- Ja - sierżant zadecydowała szybko. - Ponieważ to my was zaprosiliśmy, to wy zaczynacie.
- Dobrze… to kogoś wybierasz? W sumie sama możesz sobie wybrać przeciwnika.- oceniła po krótkim wahaniu Marge.
Lili spojrzała najpierw na Ashley, później na obie kobiety z przeciwnej drużyny.
- To przyjacielska rozgrywka - Uśmiechnęła się przy tym lekko. - Twoja koleżanka. - Wskazała na Ginę.
- Jesteś pewna? Ona jest całkiem niezła.- odparła z wahaniem Marge szepcząc cicho.-Może być za mocna, jeśli nie masz za dużo doświadczenia w bilardzie.
- Trudno - van Erp wzruszyła ramionami. -[/i] To tylko zabawa.[/i]
- Ok… to wybierz kijek i podejdź do stołu. Powiem Ginie, że to jej kolej.- odparła z uśmiechem Marge ruszając do swoich towarzyszy.
Wybranie kija zajęło sierżant chwilę. Poczekają aż jej przeciwniczka również dokona wyboru i można było rozpocząć zabawę.
Gina podeszła do stołu przyglądając się Lili i “ostrząc” czubek kija bilardowego.
- Nie bierz tego do siebie, ale cię zniszczę. Marge argumentowała, że taki bilard to bezpieczny sposób spuszczenia pary. Tylko dlatego tu jestem. Nie będzie żadnej litości.- rzekła na powitanie.- Ale dam ci fory. Zacznij pierwsza.
- Przecież powiedziałam, że jako nasi goście zaczynacie. - Odpowiedziała jej Lili i ruchem ręki zaprosiła do stołu.
Gina przyglądała się podejrzliwie Elizabeth przez chwilę i wzruszając ramionami dodała.
- Nie możesz zarzucić mi, że cię nie ostrzegałam.
I rzeczywiście zrobiła to zapowiedziała. Kolejne bile wpadały jedna po drugiej, nie dając Lili okazji się wykazać przez długi długi czas. Gdy wreszcie Gina popełniła błąd, Elizabeth zdołała wbić jeszcze kilka honorowych punktów dla siebie, a potem Greczynka dokończyła tą “masakrę”. Na koniec podała dłoń Lili mówiąc.
-Dzielnie walczyłaś.
- Ty również. - odparła van Erp ściskając dłoń Giny i z uśmiechem oddała kij następnej osobie, czyli Ashley.
Tej przyszło się zmierzyć z Marge, podczas gdy piloci świętowali zwycięstwo swojej czempionki.
-Kumple Marge walczą na serio.- wtrącił Giles podchodząc do Lili i podając jej piwo.-Możemy stracić nasz wkład.
- Dam z siebie wszystko. Obiecuję.- dodał BFG, choć w jego dłoni kij przypominał patyczek i były wątpliwości, czy będzie w stanie użyć go skutecznie.
- A ja to traktuję jak zabawę. - Odpowiedziała niewzruszona Elizabeth przyjmując szklankę z piwem i lekkim skinieniem głowy dziękując Russellowi.
- To dobrze.- odparł Giles, choć akurat Ronnie patrząc tęsknie na nagrody miał chyba inne zdanie.
- Oj nie martw się - Lili szturchnęła Ważniaka biodrem. - Nawet jeżeli przegramy, to dostaniesz ode mnie nagrodę pocieszenia.- Sierżant usiadła wygodnie i przyglądała się dalszej rozgrywce.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 28-06-2019 o 21:50.
Efcia jest offline  
Stary 23-05-2019, 22:37   #67
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Dzień Turnieju.
Kolejnej dzień zaczął się o wspaniale, choć w porównaniu do poprzedniego nawet najmniejsza poprawa byłaby odczuwalna. Lekarka po pierwsze się wyspała. Wielki plus. Zjadła normalne pożywne śniadanie, oczywiście boczek z jajecznicy został podzielony między nią a Butchem. Ash zaczęła zauważać drobne odruchy które można by uznać za rozpieszczające futrzaka.
Poranny spacer połączony z biegiem przyniósł Ash odpowiedni trening a psu odpowiednią ilość ruchu, o czym świadczył odpowiednio wywalony język i zmęczony chód na klatce kiedy wracali.
Po spacerze Ashley spędziła resztę dnia by ogarnąć siebie i mieszkanie na wieczorną ‘kolację’. Wyciągnęła elektrycznego grilla i składniki do głównego dania. Przygotowała dwie ananasowe pinacolady i wstawiła je do lodówki. Mnóstwa czasu zastanowiła się jeszcze nad deserem i przejrzała swoją małą spiżarnię. Hansen postanowiła pójść na całość i co zajęło czas do wyjścia na bilard. Opłacało się, mimo, że nie miała już czasu sprzątać po upieczeniu babeczek i ich ozdobieniu to sam deser wyszedł idealnie. Po za jedną babeczką...którą dała psu.


Przed wyjściem na ‘turniej’ przebrała się w raczej codzienny wygodny strój do gry. Nałożyła spokojny makijaż bardziej podkreślający pewne cechy jej urody niż dawał krzyczący szyk jak podczas poprzedniej imprezy. W końcu nie szła tam polować. A jej wieczorna randka i tak doceni jej figurę i wdzięki niezależnie od stroju.
Liczyła, że jednak ten turniej nie przemieni się w całonocną Bibę i popsuje jej plany.

Na miejscu byli już uczestnicy i kibice. Przywitała się ze wszystkimi i po zamówieniu sobie wody zasiadła koło Hamato na czas rundy Lili.
Następnie przyszła jej kolej więc rzuciła krótkie "Trzymajcie kciuki." I podeszła do stołu przejmując od Lili kij.
- No to zaczynajmy. - powiedziała do Marge stojącej przy stole bilardowym poprawiając kule i czekając, aż Hansen podejdzie.. Ashley nie zależało na wygranej, ale zamierzała się przyłożyć do gry. Przynajmniej na razie kiedy nie gonił jej czas.

Ashley skupiona na rozgrywce miała widoczną przewagę nad Marge, talentu i doświadczenia. I ten brak doświadczenia u Marge wychodził. Choć samej Ash też szło nie za dobrze. Co chwila biała bila chybiała o cale i Marge z Ash zastępowały się nawzajem przy stole.

- Powinnam potrenować.- westchnęła Marge wyrażając myśli ich obu, gdy znów musiała pozwolić Ash na przejęcie inicjatywy. Powinny potrenować, niemniej naturalne talenty i Ash powoli przechylały szalę. Jeszcze jedno trafienie i…

Marge westchnęła smutno, a Ash mogła cieszyć się ze zwycięstwa.
- Nie przejmuj się.Też nie jestem w formie dzisiaj. - Pocieszyła Marge, uznając, że jak nigdy poszło jej bez szału. Wróciła do stolika średnio z siebie zadowolona Ze swojej wygranej.
- No i proszę -van Erp skomentowała zwycięstwo lekarki. Jej samej pogratulował unosząc ku górze szklankę z piwem i z uznaniem kiwając głową.
- Teraz ty wielkoludzie.- Lili uśmiechnęła się do Dwighta.
- Będzie ciężko.- ocenił Pearson ponuro widząc w dużej łapie BFG trzcinkę jaką był kij bilardowy. Hamato opierający się o pobliską ścianę skomentował.- Nie sądź po pozorach. Może okazać się całkiem niezły w tej grze.
Marge podeszła do swoich i przez chwilę rozmawiali. Zapewne decydując kto ma się zmierzyć z BFG. Wypadło na niskiego rudzielca o imieniu Teofilo. Kruszynka przy Hauserze.

- Ronald, przestań uprawiać czarnowidztwo.- Elizabeth zganiła, jeszcze z uśmiechem na twarzy, mężczyznę.
- Pokaż im Dwight. - starała się dopingować kolegę z drużyny.
BFG nie radził sobie tak dobrze jak Ash… choć się starał. Niestety czarnowidztwo Ważniaka się sprawdzało, bo Dwight przegrywał. Co prawda starał się wyraźnie, a jego przeciwnik też orłem w bilard nie było to… BFG uderzał bez wyczucia i często za mocno. Co też skutkowało dość chaotycznym obijaniem się bil od łuz.
I przedłużało nieco pojedynek. Niemniej Teofilo powolutku powiększał zdobytą przewagę, aż wreszcie pojedynek zakończył się przegraną Hauser i skruszony BFG powrócił do stolika. A Ronnie wstał i z ponurą miną ruszył, by zmierzyć się ze swoim przeciwnikiem. Wysokim blondynem o imieniu Jeremi.
- Nie przejmuj się Dwight - Lili położyła dłoń na udzie mężczyzny gdy ten usiadł. - To ma być zabawa. A zachowujesz się jakby od tego zależało twoje życie. Olej Ważniaka i jego teatralne oburzenie.
- Głupio jednak było się pchać tutaj, wiedząc że się nie jest w tym dobry. Może następnym razem wybierzmy ujeżdżanie mechanicznego byka.- zaproponował mężczyzna lekko podbudowany jej słowami.
- To jest niezły pomysł. - Lili wyraziła swoje uznanie dla pomysły mocniej zaciskając dłoń na nodze rozmówcy
- Tylko chyba nie będzie kiedy go zrealizować.- odparł z uśmiechem Dwight, a Ronnie i Jeremi zaczęli grę.

Rozpoczęła się kolejna runda, w której mierzyli się ponurak Ronald i Jeremi. I Ważniak dość szybko objął przewagę, a następnie zaczął miażdżyć konkurencję, której wyraźnie nie szło.
Ten pojedynek był gwałtowny i energiczny. I rozgrzewał widownię. Jerem’iemu może nie szło, ale miał ducha walki. Niestety… duch walki to za mało i wygrać. I Ronald zwyciężył.

Tak więc po czterech pojedynkach, do półfinału dotarli: Ash, Gina, Ronnie oraz Teofilo.
I obie ekipy miały okazję się na radzić kogo wystawić do pierwszego pojedynku.
- Ash, ty i Gina?- Zapytała van Erp.
- Nie ma problemu. - Odpowiedziała Hansen ruszając do boju. Gina wstała od strony pilotów i podeszła do stołu, przyglądając się zbliżającej się lekarce.
- Ty pierwsza czy ja?- zapytała.
-Możesz zaczynać. -Hansen było wszystko jedno widziała jak gra pilotka i nie dawała sobie żadnych szans. Niemniej spojrzała na swój zespół i tych co przyszli ją kibicować, postanowiła się przyłożyć jeszcze bardziej by nie zrobić z siebie beztaleńcia.

Rozpoczął się kolejny pojedynek i ten.. był wyjątkowy. Gina była nieco lepsza, ale Ash nie zamierzała się poddawać. Walka robiła się intensywna. Obie kobiety popełniały niewiele błędów, starając się wygrać. I przez to dotąd raczej rozluźnieni widzowie, zaczęli intensywnie zagrzewać do boju swoją czempionkę. Nawet flegmatyczny zazwyczaj Hamato dopingował Ash… krzyki były rozpraszające, ale obie nie mogły sobie pozwolić na rozproszenie. Ostatecznie, bardziej wyćwiczona w skupieniu Ash wygrała. O bilę co prawda, ale jednak.
- Yes! - Ash pozwoliła sobie na chwile ślepej szaleńczej radości. Zwłaszcza, że trafił jej się przeciwnik który wyraźnie miał większe doświadczenie w grze. Ledwo powstrzymałą się by z radości wskoczyć pewnemu szkoleniowcowi na szyje.
Gina coś zaklęła pod nosem zapewne źle znosząc przegraną. Zaciskała przez chwilę pięści, by w końcu rozluźnić prawą dłoń i podać ją Ash w celu pogratulowania jej wygranej. Lekarka przyjęła gratulację i podziękowała za dobrą grę. A Greczynka mruknęła coś pod nosem i szybkim krokiem ruszyła do wyjścia z pomieszczenia lodowato ignorując zaczepiające ją osoby.

- I to się nazywa "biorę to do siebie " - Skomentowała zgryźliwie acz cicho Elizabeth zachowanie Greczynki.
- Ash, jesteś boska!- Już bardzo głośno sierżant wyraziła uznanie dla lekarki.
Słowa poparła jeszcze unosząc do góry szklankę.
- Dawaj Ronald! -Lili powtórzyła gest w kierunku Ważniaka.
- Super.- odparł z uśmiechem Ronnie wstając i ruszając do stołu bilardowego.
- Dawaj Ronald!- Van Erp podniosła się z miejsca zdejmując bluzkę, a później zaczęła kręcić nad głową tą częścią swojej garderoby, niczym jakaś cheerleaderka. - Dawaj Ronald, dawaj!
To wydawało się pomagać, bo Ronnie dość szybko zyskał przewagę. Jego przeciwnk radził sobie znacznie gorzej i nawet gorące dopingowanie ze strony pilotów nie pomagało. A być może doping ze strony AST był lepszy? Tak czy siak Ronnie zwyciężył bez problemu i krzyknął z radości. Wygrali ten pojedynek z pilotami. Teraz… nie miało znaczenia czy walka Ronniego o pierwsze miejsce się odbędzie, wszak wszystko zostanie w rodzinie Doomguys.
Ash najpierw dopingowała wraz z resztą Persona a kiedy było już po wszystkim sprawdziła czas i postanowiła się zmywać. - Dobra na mnie czas. Dzięki za miły czas.- Powiedziała ciut głośniej do obecnych.
- Masz tu swoją część wygranej. - Lili uściskała lekarkę I wręczyła jej jedną z trzech butelek. - Szkoda, że już idziesz, bo piwem to chciałam wszystkich teraz poczęstować.
- Tia jakoś nie chce zarywać kolejnej nocy.- Pominęła informacje o swoich planach przyjmując butelkę. - Dzięki. - Ashley po pożegnaniu z resztą skierowała swe kroki do domu. Miała ważne plany na ten wieczór i nie zamierzała z nich rezygnować.
- Zasłużyłaś.- Lili raz jeszcze uściskała Ash
-Ronald - Jemu również wręczyła butelkę i również go uściskała.
- Dwight - To samo spotkało i BFG.
Następnie Lili podeszła do przeciwników, im uścisnęła tylko dłonie.
- Dzięki za wspólną zabawę.- powiedział przy tym.

A gdybyż gratulacje zostały złożone…
- A teraz szykujcie szkło, bo beczułkę opróżniamy wspólnie!
Impreza która rozpoczęła się później, była… grzeczna. Alkohol może i lał się strumieniami, ale brakowało tu “dzikiej imprezowiczki”, która mogłaby tę imprezę rozkręcić w coś pamiętnego. Było miło, było wesoło. Ronnie flirtował z Marge z przeciętnym skutkiem. Lili przyciągnęła uwagę dwóch pilotów nadskakujących jej i zasypujących komplementami… wręcz rywalizując w tym ze sobą. Dwight był nieco odsunięty na dalszy plan i nie potrafił z nimi konkurować, więc.. stał się aniołem stróżem pani van Erp. Yamato znikł dyskretnie po kilku drinkach, a Giles błąkał się gdzieś na boku. Wymienił parę uwag z mechanikami, a potem… również się ulotnił. Niemniej impreza była wesoła i udana. W każdym razie Lili za taką mogła ją uznać.

***
Po turnieju Ashley wróciła do mieszkania, miała w planach bardzo ważny wieczór.

Przygotowania trwały w trochę, ale dzięki późnym godzinom w jakich przychodził Kurishima zdążyła i wyszło idealnie.

Liczała na ten efekt “Idealnie”. Zapowiadało się że dokładnie tak będzie.

Hamato przyszedł w swoich godzinach, ona zaciągnęła go by się z nią “pobujał” do wolnej muzyki. Zjedli przygotowaną przez nią kolację porozmawiali a potem “zabłądzili” na długi czas w sypialni.

I rzeczywiście wszystko było idealnie aż do momentu kiedy dotarli do tego momentu kiedy Hansen przekonywała go by został do rana. Tym razem zamiast go namawiać i zachęcać jak tylko ona potrafi, zaczęła z nim ‘rozmowę’.

No może nie tyle rozmowę co bardziej monolog z jej strony. Hamato swoim zwyczajem milczał. Kiedy powiedziała, że się w nim zakochała, że chciałaby spróbować być z nim otwarcie a nie kryć się po kontach bazy. No i przyznała, że nie czuje się już dobrze będąc tą drugą, nawet posuwając się do tego, że źle się czuje z powodu Yoko wobec której jest to nieuczciwe.

Reakcja Hamata była dla niej do przewidzenia. Po pierwsze nie dał po sobie poznać co uważa na te rewelacje. Po drugie uznał, że musi to przemyśleć, więc ubrał się i wrócił do siebie.

Hansen i Butch zostali sami. Smutni, że zostali tak zostawieni, choć lekarka chyba bardziej. Dni do kolejnej misji spędzali głównie w swoim towarzystwie. Hansen próbowała się wyciszyć i nie mieć czarnych myśli, że swoją zbytnią szczerością mogła zepsóć z mężczyzna na którym jej zalezało. Obecność Butcha pomagała...jak i wiaderko lodów waniliowych w zamrażarce.
 

Ostatnio edytowane przez Obca : 01-06-2019 o 22:23.
Obca jest offline  
Stary 27-05-2019, 20:27   #68
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Drużyna została podzielona na pół i to bez kłótni. JR i Lili szybko się dogadały, a potem należało swoje plany zakomunikować drużynie. Następnie pozostało uzbrojenie. Co prawda pancerze i powiązana z nimi broń musiała zostać w bazie, to jednak ekipa mogła się dozbroić w dodatkowe granaty, dodatkowe magazynki i dodatkowy pistolet bądź rewolwer. No i ubiór ochronny komandosa, który choć ustępował wielce pancerzowi AST, to jednak nadal był całkiem dobrą ochroną. Przynajmniej w konwencjonalnych konfliktach.
Ekipa została podzielona gładko na pół. JR. wzięła Ash, Meyes, Gillesa oraz Guerrę i Kurushimę.
Elizabeth wspierała się na Carsonie, Cooku, Collier, Hauserze oraz Pearsonie.
Pozostało więc wsiąść do gargulców i polecieć na misje.

Nowhere in Texas

Grupa McAllister wylądowała na wzgórzu, gdzie rozłożył swoje obozowisko miejscowy szeryf. I mogła podziwiać położone w dolinie budynku. Jakiś ośrodek wczasowy? Albo skautowski?




Ani jedno ani drugie. Siedziba sekty nazwanej uroczo “Ostateczny Świt”. Tak przynajmniej twierdził miejscowy szeryf. I on to właśnie wezwał wsparcie armii.
Szeryf Bart Parker, był krzepkim starcem, który w innym stanie byłby już na emeryturze i grzał tyłek na Florydzie. Ale nie w Teksasie, tu się nie schodziło się z posterunku, chyba że do własnego grobu.
Parker krótko przedstawił sytuację JR i jej podwładnym.
- Ich guru nazywa się Harris. Pastor Harris, samozwańczy zapewne… są jakąś pseudo-chrześcijańską sektą, która pod płaszczykiem studiowania biblii uprawia wielożeństwo. Tak przynajmniej się zdawało. No i przepowiadali koniec świata. Ale tacy świadkowie Jehowy mają co najmniej jeden koniec świata na 20 lat, więc kto by przykładał do tego wagę. - wzruszył ramionami Parker. - Nie było z nimi kłopotów. Sąsiedzi się nie skarżyli, a my… monitorowaliśmy sytuację i nie zauważaliśmy niczego niepokojącego. Bo wiadomo co się w takich sektach może dziać. Ale w tej nic się nie działo, do czasu… aż kontakt się urwał. Sekciarze przestali kontaktować się ze światem i pojawiać w miasteczku. Posłałem patrol, by sprawdzić co się działo na farmie. I jak się okazało… żyli i mieli się dobrze. Ostrzelali patrol z karabinów i nawet granatnika. Zabili jednego funkcjonariusza, ale drugi zdołał się wycofać. Cholera… - splunął gniewnie na ziemię.-... sukinsyny ubili mojego ulubionego zięcia.I najchętniej to bym na sektę posłał waszą latającą machinę zrobił im nalot dywanowy, ale pojawili się reporterzy więc trzeba to zrobić w sposób cywilizowany. Zabić stawiających opór, ująć tych którzy się poddadzą. Nie strzelać do bezbronnych. Ratować kobiety i dzieci. Standard, nie?

Los Angeles, Port towarowy

Gargulec z drużyną van Erp wylądował na lotnisku cywilnym w Los Angeles. Tam już czekał na nich policyjny transport. Wylądowali na bocznym pasie i zostali wywiezieni z lotniska potajemnie… zapewne po to by nie wzbudzać sensacji i niepokojów.
Celem ich podróży był port.

[MEDIA]http://si.wsj.net/public/resources/images/BN-KT948_laport_P_20151015141841.jpg[/MEDIA]

Tu przywożone były towary z całego obszaru Pacyfiku, w tym i z Indochin oraz Chin. Tu też ekipa pod dowództwem Lili napotkała miejscowe siły porządkowe. Policjantów tu było sporo i to całkiem porządnie uzbrojonych. Wyglądało to na bardzo poważną akcję policyjną i jednocześnie cichą. Nie było pojazdów opancerzonych, nie było śmigłowców w powietrzu. Byli tylko ludzie z bronią i w pancerzach taktycznych.
Lili i jej drużyna zostali skierowani do dowodzącej akcją agentki FBI o nazwisku Jensen.

[media]http://assets.nydailynews.com/polopoly_fs/1.1322318.1366413537!/img/httpImage/image.jpg_gen/derivatives/landscape_635/bullock20f-1-web.jpg[/media]

Małej ambitnej agentki Jensen, która nie lubiła tracić czasu i zabrała się za wyjaśnianie czasu.
- Nie będę wyjaśniała pokręconej sytuacji w jakiej się znajdujemy. Niech wam wystarczy, że w to wszystko wplątany jest martwy agent CIA w doku remontowym, dane które wyciekły z kontrwywiadu i bałagan w dokumentacji portowej… co więcej, bałagan wywołany sztucznie.- zaczęła mówić pospiesznie.- Na potrzeby tej akcji powinniście wiedzieć, że na terenie portu znajdują się nieoznakowane kontenery w których przemycono na teren USA broń biologiczną nieznanego pochodzenia. Gdzie dokładnie, to nie wiemy… ktoś zadbał, żeby trudno je było znaleźć. Rodzaj broni biologicznej nie jest nam niestety znany. Niemniej jeśli nie macie przy sobie masek gazowych, to zostaną wam wydane. Kontenery które szukamy to kontenery UN 1203 o numerach katalogowych 789956, 789957 i 789958. I nie są tam, gdzie być powinny. Nakazałam odizolować część portu w której znajdują się kontenery i opróżnić go z elementu cywilnego, ale… te kontenery zamówiła dla siebie chińska mafia działająca w Los Angeles. I raczej nie odda swojego towaru bez walki. Możecie w tym porcie spotkać tylko dwa rodzaje ludzi. Policję Los Angeles lub członków lokalnych Triad. I mam nadzieję, że nie macie przy sobie spluw o dużej sile penetrującej. Nie chcemy chyba przedziurawić kontenerów z bronią biologiczną, której natury nie znamy, prawda?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 18-06-2019, 06:39   #69
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
NOWHERE
JR, Ash, Meyes, Gilles, Guerra, Kurushima.

Ashley słuchała uważnie wprowadzenia do zadania. Choć była jakby rozproszona i jej uwaga wędrowała gdzie indziej. Obecność szkoleniowca działała na nią bardzo rozpraszająco, zdawała sobie sprawę, że jest to strasznie nie profesjonalne i starała się ukryć to jak mogła. Na szczęście jako medyk zapewne zostanie na tyłach.
- Jak to chcemy rozegrać? - spytała po wywodzie teksańczyka zwracając się do J.R.
- O to to chyba musisz spytać szeryfa - Odpowiedziała Ash Jean, spoglądając na Parkera - Jego podwórko, więc i jego plan?
- Nooo… myślałem, żeby wejść z kilku stron na raz. Granaty hukowe, rozwalić drzwi z buta i wejść do środka. Ewentualnie osłaniani przez snajperów podczas podkradania. Bo… co jest w środku to nie wiadomo. Okna zabite od wewnątrz.- wyjaśnił miejscowy “geniusz taktyki”.
Kurushima spojrzał na JR i można było odnieść wrażenie, że chce coś powiedzieć. Ale uznał, że nie chce podminowywać autorytetu pani sierżant odzywając się przed nią.
- To może od razu do nich zadzwonimy i tam wpadając przyczepimy sobie tarcze? - Jean wbiła ostre spojrzenie w szeryfa - Plan do dupy - Dodała, po czym spojrzała na Hamato - Tak?
- Nic.- odparł krótko Azjata. Ashley spojrzała zdziwiona w tamtą stronę, spodziewała się że szkoleniowiec będzie bardziej merytoryczny.
- Posłuchaj paniusiu. Ja strzelałem do bandziorów, gdy ty ssałaś maminego cyca i nie będziesz mi mówiła jak się robi takie akcje!- miejscowy szeryf oburzył się zaś na Jean.

J.R. spojrzała na Azjatę ze ściągniętymi mocno w dół brwiami, nie powiedziała jednak nic. Przeniosła ponownie wzrok na szeryfa.
- Że niby z wiekiem idzie mądrość, tak? Pfff… - Odpyskowała McAllister, szczerząc ząbki - A mamy tu chociaż jakieś tarcze-osłony dla idących w pierwszym rzędzie, według tego niby twojego planu szeryfie? I będą potrzebne granaty dymne, jeśliby nas chcieli wystrzelać już przy pojazdach.
- Jeśli mają zakładników ci zginą przy próbie takiego otwartego szturmu.- zasugerował Hamato.
- Jeśli jacyś tam są. Bo w końcu to fanatycy religijni, pewnie wszyscy uzbrojeni po zęby.- dodała Meyes.
- No.. nie mamy.- burknął szeryf.- Ale mój drugi kuzyn od strony drugiej siostry i brat zięcia są świetnymi strzelcami wyborowymi. Zajmują zawsze pierwsze miejsca na festynach.
- I pewnie robią za snajperów. Cudnie.- westchnął Guerra.
- Hej… To jest Nowhere, a nie Las Vegas. Wiesz jaki mamy budżet na policję? Tyle co kot napłakał.- burknął szeryf.-Od lat truję dupę Doris, by zwiększyła kwotę przeznaczoną na siły porządkowe i zawsze dostaję te same cholerne wymówki. Że koniunktura nieodpowiednia, że przestępczość za niska. Że ostatni koniokrad zawisł za czasów jej pradziadka.
- No dobrze już. Będziemy pracować z tym co mamy. - Odezwała się lekarka próbując opanować emocje po stronie miejscowych. - Nie mamy osłon więc będzie trzeba się skradać...chyba że ty coś zaimprowizujesz na szybko. - Ostatnie słowa powiedziała do mechanika sprawdzając czy ten nie wykwintnie teraz jak MacGuyver u przerobi im jakiś buldożer na pancerny taran.
- Na szybko niewiele się da. Chyba że gdzieś tu jest plac budowy z którego moglibyśmy zarekwirować pojazdy budowlane.- ocenił Giles i spojrzał na szeryfa.
- Nie. Nie ma.- odparł miejscowy przedstawiciel władzy.
- W ostateczności zostaje Gargulec.
- No ostatecznie można by zmieść ten cały kurnik waszym latającym potworem. - rozmarzył się szeryf, ale szybko wrócił na ziemię.-Ale tak nie można go użyć. Bo to niehumanitarne, więc jak go inaczej użyć?
- Ruchoma osłona i desant na dach lub przy wejściu. - Wyjaśniła Hansen ale popatrzyła na J.R. czy ta myśli podobnie, czy też nie chce przekombinowywać i planuje zwykły szturm.

Jean wyciągnęła z jednej z licznych kieszeni munduru cygaro, po czym je odpaliła, i kilka razy pyknęła (nie zapominając o puszczaniu dymka w kierunku szeryfa).
- Cokolwiek zaplanujemy, i tak jest do dupy - Powiedziała, rozglądając się po zebranych osobach - Debile na górze, uznali, że trzy tuziny ludzi starczą, by zająć się nieznaną liczbą psycholi… przy okazji, tuzin to dwanaście… - Dodała z szyderczym uśmiechem - Nie ma szans na żaden desant, jest nas tylko sześcioro. Na który budynek skoczymy, co z pozostałymi? Mamy się rozdzielać, pracować dwójkami? A co dwie osoby wielce zdziałają oczyszczając budynek od góry, podczas gdy pozostali spróbują dołem? Cokolwiek wykombinujemy, i tak będzie do dupy, bo jest nas za mało, i tyle. Dlatego też, szeryf będzie miał radochę, i satysfakcję, i w ogóle piał z zachwytu, zrobimy bowiem jak proponował. Wjedziemy tam pojazdami na pełnym gazie, wykopiemy drzwi z buta, i zajmiemy się kim trzeba… macie na sobie kamizelki prawda? - J.R. omiotła wymownym spojrzeniem przedstawicieli miejscowego prawa - ...może to jakieś kule zatrzyma… - Zaśmiała się nieco wrednie.
- "Gargulec" podleci jako wsparcie w tym samym momencie co my podjedziemy pod budynki, i w razie czego ostrzela okna. Zabierać ze sobą granaty dymne, gazowe, i oślepiające, no i oczywiście maski. To chyba tyle, no chyba że ktoś coś jeszcze…? - Strzepnęła popiół z cygara, przyglądając się twarzom zebranych.
Hansen nie miała nic do dodania plan był. I o ile sama uważała, że jest on bardziej ryzykowny to nie zamierzała podważać decyzji J.R.
Rozeszli się przygotować broń i granaty.

Plan był… jaki był. Szeryf i jego ludzie załadowali się do pozostałych wozów, by ruszyć z pozostałych kierunków. Była to szalona szarża. Ale też typowe dla Jean podejście do spraw. Przecież podobnie było podczas walki na drodze.
Giles prowadził. Reszta siedziała zapakowana do pojazdu. Było ciasno, ale na szczęście nie mieli na sobie pancerzy, więc udało im się zająć jeden wóz. Russell prowadził na pełnym gazie, zerkając na pozostałą ekipę. Skulił się, by nie zostać trafionym. Od niego bowiem zależało bezpieczeństwo całej ekipy. Lekko lawirował, ale… sekciarze nie otworzyli ognia. A gdy hamując uderzył zderzakiem o drzwi do budynku i wyłamał je… nie zobaczyli nikogo.
Pusta sala była ciemna…. przez zabite okna szparami wpadały strugi światła, które nadawały miejscu upiorny nastrój. No i ten zapach. Kału i krwi.
- Co do…-Giles włączył światła policyjnej bryki, która staranowali drzwi. Solidny zderzak ocalił je podczas wbijania się wozem do środka. Pozwoliły one zobaczyć sypialnię, taką jaką można było spotkać w wojskowych koszarach lata temu. Rząd pryczy po lewej, rząd pryczy po prawej. Wszystkie poszarpane i zakrwawione. I nie było widać śladu po mieszkańcach. Nie widać było żadnych ciał. Za to ściany wymazane były jakąś brunatno- czerwoną organiczną breją i zdobioną napisami





- Co tu się do cholery stało.- rzekł Guerra podsumowując to co czuli chyba niemal wszyscy.
- Zbiorowe rytualne samobójstwo? - Ash włączyła latarke przy shotgunie i zaczeła rozglądać się po pomieszczeniu. Szukała ciał, ale też nadal była czujna. Poruszała się powoli i ostrożnie.
- Możliwe.- ocenił Hamato rozglądając się bacznie.-Ale gdzie same ciała.
-Tam!- Meyes wskazała swoim pistoletem maszynowym kąt pomieszczenia.-[i]Wygląda jak klapa w podłodze.
Ashley podeszła do klapy i wycelowała w nią lufą potem spojrzała na Handsome. Wykonała mały ruch głową, to wystarczyło. Chodziło o rekonesans czy klapa nie jest zabezpieczona jakąś wybuchową niespodzianka. Mężczyzna zrozumiał bezbłędnie.
Po krótkim sprawdzeniu, okazało się że nic tam niebezpiecznego nie było. Klapa nie była zaminowana, za to była zamknięta. Niemniej dało się łatwo przestrzelić zamek. Pod nią kryło się jednak zejście do tunelu. Śmierdziało tam jeszcze gorzej niż na powierzchni.

Ustawili się w szyku. Zwiadowca na początku za nią J.R. Ashley i Giles w środku i zamykający pochód Handsome i Kurishima. Uzbrojeni w broń włączyli noktowizory w hełmach i ruszyli w korytarzem.
Zejście w dół było bardzo niebezpieczne. Musieli skorzystać z niewielkiej drabinki… i podczas schodzenia byli praktycznie bezbronni. Najgorzej czuła się Meyes, która nie dość że traciła swój największy atut, czyli snajperkę… to jeszcze ta duża broń zawadzała w ciasnym korytarzu.
- Wolałabym zostać na górze.- marudziła maskując lęk.
Korytarz wykopany i umocniony drewnianymi belkami, był wąski i niski. Ekipa szła skulona, a smród narastał. Wkrótce pojawiło się rozgałęzienie. Korytarz w prawo... i drugi w lewo.
- Rozdzielamy się? - Zapytała Ashley zwracając się do J.R. Chociaz nie widziała ze swojego miejsca dobrze zwróciła uwagę na oba ‘wejścia’ albo ‘wyjścia’ może któreś było oznakowane?
Niestety nie dostrzegła żadnych oznakowań, ale może nie były one widoczne dla oczu? Może były jak u psów… zapachowe? Bo śmierdziało tu niemiłosiernie.
- Możemy się oddalić na jakieś dwadzieścia metrów, zanim utracimy kontakt radiowy między sobą. Albo piętnaście może…-ocenił Giles.
-Ja bym wolała się trzymać razem. Mam złe przeczucia i nie lubię ciasnych pomieszczeń.- stwierdziła lekko przerażona Metyska.
- Sprawdzimy więcej terenu jak się rozdzielimy. - przypomniała oczywiste Ashley. - A ten zapach to rozkładające się mięso i kał...zapewnie ciała które najpierw osiągnęły rigor mortis a potem zwiotczały. Nie liczyłbym na żywych prędzej grób zbiorowy - głos był zadziwiająco spokojny mimo że sama Ashley wolałaby tego nie oglądać.
- Ktoś jednak przeżył… ktoś je zniósł, ktoś wysmarował ściany.- ocenił ponuro Hamato.
-Ostatni mogli zdecydować się na samobójstwo na dole po wszystkim. - Po raz kolejny głos spokojny ale już z drżącą nutą.
Ostateczna decyzja przyszła od JR. “Rozdzielamy się” zadowala. I tak Handsome, J.R i Meyes poszli jedną odnogą a Giles, Hamato i Hansen w drugą. Hamato został wyznaczony przez panią sierżant jako dowodzący, jako najbardziej doświadczony z nich wszystkich.
Plan był prosty dają sobie godzinę po czym spotykają się na górze. Chyba że uda im się na nowo nawiązać kontakt radiowy i sytuacja się zmieni. Jeśli któraś z drużyn napotka na ślepy zaułek cofa się do rozgałęzienia i podąża za resztą zespołu.
Oba zespoły życzyły sobie powodzenia i ruszyły w swoje korytarze.

Hamato szedł pierwszy, Hansen w środku, a Gilles za nimi. Podążali w ciasnym korytarzu z bronią w ręku i włączonymi latarkami przy hełmach. Robiło się gorąco i parno, ściany i podłogę pokrywał śluz i ekskrementy. Śmierdziało, ale przez tę paskudną woń przebijał się jakiś odór.
I zmierzali do jego źródła powoli tracąc kontakt z drugą grupą. Hamato co kilka minut sprawdzał łączność z panią sierżant i było coraz gorzej. Coraz częściej rozmowa się urywała… coraz więcej było zakłóceń.
- Co oni tu właściwie robili? I czemu?- zapytał cicho Russell nie oczekując chyba odpowiedzi. Niemniej Hamato miał własne zdanie.- Zbudowali schron?
- Przed czym? Te tunele są za płytko i zbyt mało stabilne na schron przeciwatomowy.- odparł Russell.
- Najwyraźniej chcieli się ukryć przed innym zagrożeniem. - odparł Azjata.
- Czasem duża piwnica to tylko piwnica - Odezwała się Ashley, nie próbując zgnoić ich teorii ale trudno było powiedzieć co panowie sobie pomyślą. Zwłaszcza Hamato, który jak był na misji, co oznaczało że było teraz jeszcze trudniej powiedzieć o czym naprawdę myśli. Znaczy wiadomo było o misji ‘obowiązek najpierw’.
- Czasami tak.- zgodził się z nią Kurishima.- Czasami…-

Korytarz rozszerzał się w komorę, na której środku leżały zwłoki. Komora ta miała kształt dużego prostopadłościanu i zawierała oprócz trupa na środku. Dwa niskie stoliki z ławkami oraz uszkodzoną żarówkę u powały. Miała pewnie służyć jako jadalnia. Z komory tej odchodziły kolejne korytarze. Po jednym na ścianę, cztery wliczając ten którym weszli.
Jako lekarce Ashley wypadało podejść do zwłok i sprawdzić przyczynę zgonu, ale Hamato powstrzymał ją ręką i mruknął pod nosem.
- Coś tu jest… nie tak.-
Ashley rozejrzała się po pomieszczeniu jak spłoszony ptaszek. Przy okazji odbezpieczyła strzelbę, na wszelki wypadek...jakby martwe ciało wstało.
Na razie się nie ruszało i wyglądało na lekko zmumifikowanego, ale dość świeżego trupa. Niemniej było coś w nim niepokojącego. Coś… z językiem wystającym z ust. Był za duży i za długi. Niestety by się bardziej przyjrzeć musiałaby podejść bliżej.
- Ma dziwny język ale może jest to reakcja na jakiś środek,...może ich otruli…- Ashley powiedziała i zaczęła zbliżać się w stronę trupa. na wszelki wypadek z lufą Benelli skierowaną w stronę trupa.
- Będziemy cię osłaniać. Ty Giles wejścia do tego pomieszczenia.- zadecydował Kurushima. A gdy Ash zbliżyła się do zwłok, trup… nagle poderwał się. Nieboszczyk miał szarawą i gnijącą skurę i długie szpony oraz długi jęzor wystający z pełnej długich zębów paszczy i… nie zdołał ani zaskoczyć, ani przerazić Ash. W porównaniu z tym co widziała na poprzedniej misji, ten przeciwnik był tylko groteskowy.
Strzeliła do groteskowego trupa. Huknęło , śrut rozerwał klatkę piersiową stwora, co jednak nie powstrzymało go. Kolejny strzał… odrzucił go tyłu i szarpnął mocno ręką Ash. Do jej strzałów dołączył ciężki pistolet Kurishima, dwie kolejne dziury i bestia upadła głośno skrzecząc. Ash strzeliła ponownie w ciało potwora. Ot tak dla pewności.
Tymczasem rozległy się skrzeki z kolejnych korytarzy. Jakby odpowiedź, na ostatnie słowa umierającego potwora.
[u]- JR. słyszysz mnie?[u]- odezwał się Hamato przez komunikator, ale odpowiedziały mu tylko statyczne zakłócenia.
Ashley przeładowała strzelbę i zaczęła celować od jednego do drugiego korytarza. Szukała celów pilnowała innych korytarzy. Wyjścia były dwa, albo zostają do połowy naboi albo się wycofają. Chwilowo sprawdzała miejsca skąd dochodziły te potworne odgłosy.
- Giles zdołasz zaminować którąś z dróg? Ja mam dwa zapalające… starczą na krótkotrwałe ściany ognia.- zadecydował Hamato szykując swojego H&K do strzału.
- Dwa crio i fosfor. - Przypomniała Ashley, owszem wiedzieli mniej więcej co kto ma ale czy pamiętali w takiej sytuacji? Trudno powiedzieć.
- Nie jestem w tym tak dobry jak Lili. - ocenił Russell podchodząc do prawego korytarza i zabierając się za mocowanie do niego granatu.- Jaki mamy plan szefie? Nie powinniśmy się już wycofywać?
-Może zdołamy się przebić przez nich. Poza tym. W ciasnym korytarzu, tylko jedna z osób będzie mogła strzel…- właśnie wtedy z lewego korytarza wyskoczyły stwory. Najpierw jeden… a potem dwa.
Ashley otworzyła ogień, celowała w głowy.
Ściana ognia rozerwała pierwszego z nich i okulawiła drugiego. Kurishima wszedł przed dziewczynę i kopniakiem odepchnął od niej potwora próbującego ją objąć szponami.
Nieumarły przewrócił się na ziemię, ale kolejny podążał wprost na Hamato i Ash.
Ashley przestąpiła w bok by nie mieć na linii ognia azjaty i wystrzeliła po raz kolejny.
- Rób co możesz Russ, osłonimy cię. - zapewniła mechanika Ash pomiędzy wystrzałami.Kolejne dwa strzały, wraz ogniem ciągłym karabinu rozwaliły kolejnego nieumarlaka. Powalonego Hamato przytrzymywał nago przy ziemi, a potem dobił strzałem w głowę.
- Już… założone. Mam nadzieję że zadziała.- mruknął Giles kończąc pułapkę.
Tymczasem z korytarza przed nimi słychać było skrzeki i wrzaski. A gdy się zbliżyły… Hamato cisnął w wejście granat zapalający. Ogień objął dwa stwory, które zaczęły wić się z bólu i stworzyły ścianę ognia która oświetliła je wszystkie tam ukryte. Kolejne cztery stwory.
- Ile miała liczyć sobie ta sekta? - Zapytała Ash nie oczekując odpowiedzi. Korzystając z chwili i odległości stworów, kolejny raz przeładowała strzelbę.
- W sumie to chyba JR. nie spytała. Ani ja.- odpowiedział Hamato posyłając serię w stronę stworów czających się za barierą ogniową.
- Nie no tak się pytam bo coś czuje że będzie cienko z amunicją… - Wspomniała z udawaną nonszalancją po czym oddała strzały w ta samą stronę co on.
Giles tymczasem podbiegł do nich sięgając po swoją spluwę. Kurishima opróżnił magazynek w kierunku stworów, dobijając część z nich.
-Jak skończy nam się amunicja… i pozostaną pistolety, wycofujemy się.- zadecydował Hamato zmieniając magazynek, podczas gdy Giles oddał strzały do kłębiących się za ogniem stworów.
Ogień dogasał, więc Ash dorzuciła fosforowego, by rozjaśnić sytuację i podpalić kolejnych. A chwilę później… nadbiegły stwory… najpierw dwa z lewego, a potem kolejne z prawego. I wtedy huknęło, zawalając korytarz. I nie tylko…
- Do tyłu! Do tyłu!- krzyknął Giles i cała trójka zaczęła się pospiesznie wycofywać, bo nie tylko zaminowany korytarz się osuwał, także zaczęła po części zapadać sama komora grożąc pogrzebaniem wszystkich, którzy w niej byli.
Wpadli do środka po kolei…. Hamato pierwszy, Ash druga Giles ostatni. Uderzyła w nich ściana pyłu, na moment całkowicie oślepiając, nawet mimo włączonych latarek.
-Wszyscy… żyją?- zapytał głos Hamato.
- Potwierdzam. Gilles? - Hansen odwróciła się do mechanika.
- Ja też…- stwierdził Russell.-I chyba spaprałem.
Rozległ się za nimi gniewny skrzek.
-I chyba coś przeżyło.- ocenił Kurishima.-Poczekamy aż pył opadnie i… wtedy zadecyduję.
- Nie spaprałeś. - Odezwała się pocieszająco do mechanika Ashley. - Sami zauważyliście że to płytki schron, pewnie był też zbudowany po taniości. - dopełniła magazynek do pełna i nasłuchiwała w ciemności póki pył nie opadł.
- Niemniej może na razie żadnych odłamkowych czy inny tego typu. Tylko ogień lub lód. - odpał Hamato. Po jakimś czasie zwrócił się do Ash.-Dobrze się spisałaś.
- Miałeś rację, to była pułapka… - odpowiedziała oczywistością. “Rany to jest dziwne, czy tak to teraz będzie wyglądać na misjach?” Spytała siebie samej, kiedy coś się działo była skupiona. Teraz znowu jej myśli krążyły gdzie indziej. - Może zacznijmy iść do reszty mogą potrzebować wsparcia. - Zaproponowała, odwracając głowę od jego twarzy.
- Wątpię… JR pewnie ma świetny ubaw, grzejąc do wszystkiego co się rusza.- odparł żartobliwie Giles, a jego słowu towarzyszył wściekły skrzek, gdzieś zza ściany opadających cząsteczek.
-Less. Pewnie im się świetnie kopało. Nie pomyśleli jednak nad tym by to solidnie umocnić.- ocenił mechanik.
- Zabezpieczamy jakoś ten korytarz...na wypadek jakby się nauczyły kopać? - Upewniła się Ashley gotowa ruszenia korytarzem.
- A myślisz że potrafią? Te pazury u ich łap… wyglądały na dość duże… a to miękka ziemia.- spekulował Hamato.-Najpierw poczekamy, aż pył opadnie, a potem ocenimy sytuację.
Po chwili milczenia spytał lekarę. Czy są te stwory?
Przy wtórze gniewnych wrzasków jednego z nich.
- Nie mam zielonego pojęcia. - odpowiedziała Ashley zastanawiając się skąd Hamato wnioskował że ona może coś wiedzieć.
Tymczasem pył opadł na tyle, by ocenić z grubsza sytuację. Dwie trzecie pomieszczenia uległo zawaleniu, zasypując korytarz z prawej (co było oczywiste), jak i ten z przodu. Jedynie korytarz z lewej strony ocalał. Ze stworów, tylko jeden… zagrzebany niemal w całości. Jedynie głowa i lewa łapa wystawała. Ale był żywy. I to on… warczał.
Ashley spojrzała na ‘stwora’ podeszła do niego i wypaliła rundę naboi unieszkodliwiając go. Nie byli w stanie, nie mieli warunków i narzędzi by zbadać to coś. Po wszystkim zawiadomią kogo trzeba i przyjadą tutaj naukowcy. Może na kolejną misje dostaną informacje z czym mają do czynienia.

Uśmierceniu stwora… towarzyszyły zgrzyty komunikacyjne i nawoływania Kurushimy.
- JR… słyszysz mnie? JR? Co tam u ciebie? JR… zgłoś się.-
Przywódca zwrócił się do Ashley i Gilesa mówiąc.
- Wygląda na to, że jesteśmy zdani na siebie. Russell, masz więcej ładunków?
-Na jedną, może dwie takie eksplozje.- potwierdził mężczyzna.
- To dobrze… ruszymy dalej. Tak daleko jak się da bez zagubienia. - zadecydował Hamato sprawdzając stan amunicji w broni.-Chciałbym poznać jakieś odpowiedzi, bo trzeba przyznać że te szkaradzieństwa… przypominają to co napotkaliśmy na poprzedniej misji.
- Tamte były ożywionymi trupami.-przypomniał Giles.
- Były nienaturalne ja te tutaj.- stwierdził Hamato ruszając przodem. Tymczasem Ash, zanim wyruszyli dalej dotknęła martwego ciała. Te było zimne. Jak zwłoki. Martwa bestia nie mogła wyziębić się tak szybko. Tę temperaturę musiała być od początku.

Jedyny wolny korytarz był równie ciasny jak tym którym szli i znacznie dłuższy. Na szczęście był też prosty i pozbawiony odnóg. Za to zaczął robić się bardziej… naturalny. Coraz mniej było umocnień, ściany robiły się coraz bardziej zaokrąglone. Russella to martwiło, lecz nie na tyle by żądać wycofania. Mimo wszystko korytarz był solidny.
- Tylko nie używajcie granatów.- zasugerował.
Co jakiś czas natykali się na kości… ludzkie… część z nich była świeża. Część stara. Wszystkie ogryzione.
W końcu dotarli na koniec owego okrągłego korytarza. I tam natknęli się na okrągłą naturalną norę olbrzymiej wielkości. Tutaj leżały porozrzucane trumny… rozwalone lub rozłupane. Leżały też kości i czaszki ludzkie. Większość zmurszała i stara. Kolejne trumny wystawały z sufitu, co sugerowało, że dotarli do pobliskiego cmentarza i jama znajdowała się pod nim.
Stwory więc jadły zwłoki… ludzkie zwłoki. I właśnie na to cała trójka żołnierzy się natknęła. Na trzy stwory pożerające kilkutygodniowego trupa. Niczym banda hien. Te trupojady były tak zajęte się jedzeniem, że nie zauważyły trójki żołnierzy.
Ash spojrzała na Hamato i Russela podnosząc granat fosforowy w cichym pytaniu.
Hamato skinął w milczeniu i wycelował broń na wypadek, gdyby granat zawiódł.
Ashley zamachnęła się i posłała im łukiem tą metalową niespodziankę. Wybuch ognia, wrzaski bólu, tarzające się w panice ciała. To był dobry rzut… ogień objął stwory swym gorącym uściskiem. Fosfor nie dawał się łatwo zgasić. Hamato otworzył ogień chcąc zabić potwory jak najszybciej… na wypadek gdyby w okolicy były stwory, które mogłyby usłyszeć wrzaski palących się żywcem bestii.
Kilka wystrzałów później i ożywieńce były martwe. Ich szczątki paliły się nadal wypełniając pomieszczenie odorem kojarzącym się z ofiarami pożarów.
-Musieli dokopać się do cmentarza pobliskiego miasteczka. Może to i dobrze że jedli trupy… a nie żywych ludzi.- ocenił Russell spoglądając w górę.
- Możliwe też że jedli siebie nawzajem.- ocenił Hamato rozglądając się po pomieszczeniu i zerkając na pobliskie korytarze, z których jeden przypominał bardziej dużą norę.- Możemy albo tutaj przebić się na górę do miasteczka, albo wracać.
- Jeśli mieli dostęp do miasteczka...na pewno chcemy zakładać że grzecznie tutaj siedziały? - Zapytała Ash sugerując by sprawdzić tunel.
- Który pierwszy?- zapytał Russell.
Hamato spojrzał na ich oboje i rzekł.- Ja sprawdzę ten ciaśniejszy, a wy.. ten drugi.. co wy na to? Spotkamy się tutaj… może za piętnaście minut. Utrzymujemy łączność radiową tak długo jak się da.
- Dobra.. - Przytaknęła do ‘dowódcy’ ale zatrzymała się w swoich krokach i rzuciła. - Uważaj na siebie.
Razem z Russelem podeszli do szerszego tunelu. Ash przygotowała broń i z bijącym sercem wkroczyła pierwsza w tunel.
- To wcale nie jest nic dobrego… czuję się jak w kiepskim odcinku scooby doo. Tam też się wszyscy rozdzielali, by wpadać na potwory i uciekać przed nimi.- marudził Russell, gdy się rozdzielili. Szedł przodem machając bronią na boki.
Korytarz którym przemierzali, śmierdział mocno i był wybrudzony ekskrementy na ścianach i suficie, co Giles interpretował jak użycie niczym zaprawy do scementowania luźnego materiału. W końcu dwójka żołnierzy dotarła do “gniazda” zbudowanego z ludzkich kości i innych odpadków. I wyłożonego skrawkami ubrań. Tutaj coś również śmierdziało. A na środku gniazda stała płyta nagrobna na podpórkach a na niej…
Nim Ash zdołała się przyjrzeć oboje usłyszeli mocno stłumiony terkot broni Hamato, odbijający się echem w korytarzu.
- Wracamy ! - Rzuciła do mechanika Ash i pchnęła go zmuszając do biegu przez korytarz. Musiał być pierwszy. Tak się ustawili.
- Hamato! Słyszysz nas?! Co u ciebie się dzieje!- odezwał Giles biegnąc korytarzem.
- Ży… szsz… w porzą… szsz… łem opó… szsz… Zlikwi… szsz… co u … szsz.- odpowiedział im Kurishima spokojnym tonem głosu.-- Zna… szsz.. coś?
Ashley odetchnęła z ulgą słysząc głos azjaty. - Znaleźliśmy coś. Komorę. Gniazdo? - odpowiedziała przez radio.
- szsz… niedokończony kor… szsz… iłem kopaczy...szsz...czek…szsz… z groba...szsz.. cie.- usłyszeli w odpowiedzi. Russell zaś zwolnił.
- Powtórz ostatnie. - Poprosiła o klaryfikacje Hansen . Też zwolniła, musiała.
- Bę…szsz... czekał… szsz...z grobami.- powtórzył Hamato.
- Chyba możemy przyjrzeć tamtej komnacie.- stwierdził Giles zerkając za siebie.
- Taaak, dobra wracajmy. - Przyznała niechętnie Hansen i zrobiła w tył zwrot. Chociaż wolała się upewnić, że Kurishima na pewno jest cały.
Wrócili więc do śmierdzącej komnaty. Ash nie pamiętała by w którymkolwiek z materiałów promocyjnych armii, było wspomnienie o takich “atrakcjach”.
Na szczęście to był koniec ich wędrówki. Z tej komory nie prowadziły żadne odnogi ii była czymś w rodzaju legowiska. Wszystko tu było brudne, poza jednym… szkaradnej [ul=http://www.puttyandpaint.com/images/uploads/artistworks/15116/cache/orcus_(2)__sized_l.jpg] figurki przedstawiającej paskudę na tronie z kości[/url], nieco obryzganej krwią.
- A to co to? - Ashley obejrzała figurkę a potem dotknęła ją palcem. Puk. - Jakaś zabawka ?
- Ciekawy rodzaj przytulanki.- mruknął Giles rozglądając się po komorze , gdy Ash wzięła ostrożnie figurkę.. Jakby się spodziewał gilotyny, albo jakiegoś głazu niczym w filmie z Indianą Jonesem.
Trzymając ją medyczka czuła, że jest wykonana z metalu. I to ciężkiego. Przez chwilę wydawało się jej że słyszy szepty… ale może to złudzenie, albo stres?
Żaden grom z jasnego nieba nie walnął, żadna pułapka się nie uruchomiła. Żadne potwory nie wyskoczyły ze ścian. Nic się nie stało.
- Słyszałeś to? - Hansen zwróciła się do Russela, ale po chwili oddaliła tą myśl. - Nieważne, chyba się przesłyszałam. - Powiedziała i odrzuciła figurkę na bok. Wróciła do rozglądania się po komnacie.
- Może to dobrze, że wywaliłaś to szkaradzieństwo. Niech się tym FBI zajmie, bo mi to wygląda na robotę dla nich.- odparł Giles i zastanowił się na głos.- Właściwie czemu ich tu nie było? Nieważne.
Po czym zwrócił się do Hamato.-Zaraz wracamy. Co u ciebie?
- Cisza i….szsz… przypuszcza...szsz… ściągnęła… Tym bardziej… odcieliśmy… rze.- odpowiedział Kurishima.
- W ogóle nie rozumiem co do nas mówi. - Powiedziała do Russela i dała znak by ruszał przodem. - Idź będę ci pilnować pleców.
- Może to ja powinienem pilnować twoich?- zaproponował Giles ruszając jednak przodem.
- Ha. Nie ma mowy. Nie dam ci się rozpraszać gapiąc się na mój tyłek. - Zażartowała Hansen, trochę okrutnie bo dobrze wiedziała że Russel się mocno spieszy.
-Eeem… nie patrzyłbym się. Słowo.- odparł zakłopotany Russell nie radzący sobie w takich sytuacjach towarzyskich.
- Wiem wiem żartowałam. - Powiedziała przepraszająco Ashley.
-Ach.. ja też…- odparł żartobliwym tonem Giles.- ... z tym nie patrzeniem.

Na szczęście obawy o bezpieczeństwo Hamato okazały się bezpodstawne. Ich dowódca siedział na starej trumnie czekając na nich spokojnie. Uśmiechnął się widząc ich całych i zdrowych. Sam zresztą też nie wydawał się szczególnie ucierpieć. Choć od razu pokazał swoją broń Gilesowi mówiąc krótko. -Zaciął się na amen. Musiałem dokończyć pistoletem.
- No to dzwonek ostatniej lekcji. Zbieramy zabawki i do domu?- Zasugerowała Ashley.
- Więcej już nie znajdziemy tutaj. Korytarz który ja zwiedziłem, był niedokończony. Natknąłem się na kopaczy i unieszkodliwiłem ich. Chyba szukali dojść do nowych trumien i zwłok.- odparł Hamato i spytał dwójkę towarzyszy.- A co wy znaleźliście ?
- Coś ala komorę-gniazdo i zabawkę. - Podsumowała Ashley.
- Ciekawostki dla badaczy z policji.- podsumował Giles.-Jak dla mnie to ta sprawa przerasta naszego szeryfa i jego zięciów.
-Żadnych kolejnych odnóg?- upewnił się Hamato.
- Żadnych.- Przyznała medyczka.
- A więc… na razie idzie nam nieźle. Żadnych rannych. Żadnych problemów.- stwierdził Hamato wstając.-Ale nie dajcie się uśpić sukcesami. Te stwory nieźle kopią. Trzymamy się blisko i jesteśmy czujni. Priorytet to nawiązanie kontaktu z JR. Jakieś pytania?*
- Nie. Chodźmy do reszty. - Hansen ruszyła pierwsza.
 
Obca jest offline  
Stary 28-06-2019, 20:29   #70
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
LOS ANGELES

van Erp, Carson, Cook, Collier, Hauser, Pearson.


- Czyli czeka nas zabawa w chowanego - powiedział Kit, gdy agentka Jensen pokrótce przedstawiła sytuację. - Ofiarami po tamtej stronie nie musimy się przejmować?
- Jeśli się poddadzą i wyjdą z rękami uniesionymi w górę, to nie wypada ich zastrzelić z zimną krwią. Ale jeśli zaatakują, to cóż… to sytuacja wagi państwowej i nie musicie się z nimi cackać- wyjaśniła agentka.
- Uzbrojenie? Ilu ich jest? Chcę poznać dane waszego wywiadu. - Zapytała sierżant, przyglądając się bacznie agentce.
- Przykro mi. Tego akurat nie wiemy. Zakładam, że mogą być tu jacyś gangsterzy, ale to nie jest pewnik.- odparła agentka wzruszając ramionami i przyglądając się van Erp dodała.- No i nie mamy żadnego wywiadu… to operacja policyjna nie wojskowa.
-Cudnie.- mruknął pod nosem Cook z sarkastycznym pomrukiem.
- Jaki kawałek tego labiryntu nam przypadnie? - Kit zadał kolejne pytanie. - Czy też planujecie, jak na polowaniu z nagonką, wejść z jednej strony i systematycznie spychać przeciwników?
- Nie interesuje nas żadne polowanie. Należy znaleźć i zabezpieczyć kontenery z niebezpieczną zawartością. Jeśli obejdzie się bez strzelania, to ja uznaję to za plus tej sytuacji.- odparła z uśmiechem agentka Jensen.
-Nie przeprowadziliście rozpoznania.- Z usta Elizabeth padło bardziej stwierdzenie niż pytanie. - Nic dziwnego, że ponieśliście straty w ludziach.- Pokręciła głową z dezaprobatą. - To co wy właśnie wiecie?
- Nie ponieśliśmy strat w ludziach. Nie wiem skąd ten pomysł.- stwierdziła ze zdziwieniem agentka Jensen .- Za dużo chyba siedziała pani na froncie, bo najwyraźniej myli pani realia. Potrzebowaliśmy ludzi do przeszukania dużego obszaru i dlatego przysłano was tutaj. Jest w powietrzu trochę dronów monitorujących cały obszar, ale kontenery szybciej odnajdziemy przeszukując na nogach każdy sektor po kolei. Południowo wschodni będzie wasz. Przejdziecie się i sprawdzicie numery wszystkich kontenerów o jednolitym kolorze… to wszystko.
- Sama pani mówiła o martwym agencie. - Wyjaśniła van Erp. - Idziemy, więcej informacji nie uzyskamy. Znacie numery kontenerów. Oczy szeroko otwarte.
- Tak. Agent który zginął prowadząc tę sprawę. Dwa tygodnie temu. Po nim przejęłam ją ja.- odparła Jensen i dodała.- Wystarczy znaleźć te kontenery i zawiadomić mnie przez komunikatory. Resztą zajmie się specjalistyczny oddział do neutralizacji zagrożeń biologicznych i chemicznych.
- W jakim szyku idziemy? - zapytał Pearson panią sierżant.
- Dwójkami, równolegle do siebie. Ty i Dwight. Charlotte z Anthonym, a Kit ze mną. Ruszamy.- Lili skierowała swe kroki we wskazanym kierunku.
- Czemu ja na szpicy…- jęknął “Ważniak” któremu to miejsce nie odpowiadało. Dobrze przynajmniej, że silny Dwight wybrał ciężki karabin maszynowy na to zadanie.
Ruszyli więc… na razie w dwuszeregu, marszobiegiem. Bez ciężkiej zbroi na grzbiecie, poruszało się o wiele wygodniej i szybciej. Ale też ten brak, sprawiał że nie czuli się niezwyciężeni. Wkrótce dotarli do ich sektora i zobaczyli “ściany” zbudowane z kontenerów i wąskie korytarze pomiędzy nimi. W ich przypadku takich korytarzy były trzy.
- To jak się rozdzielamy i jaki plan, pani sierżant?- zapytała Collier.
- Przeczesujemy każdą alejkę po kolei. Wy do pierwszej.- Odpowiedziała na pytanie kobiety. - Wy do drugiej.- Wskazała na Pearsona i Hausera. - Po dojściu do końca czekacie na pozostałych i idziemy dalej.
- Tak jest.- padła niemal zbiorowa odpowiedź. I nastąpiło rozdzielenie. Żołnierze ruszyli w swoje korytarze zerkając na ściany kontenerów, by znaleźć ich oznaczenia. 7456790, 7456791, 7456792… wedle numeracji jaką znajdowali van Erp i Carson, to brakujących kontenerów tu być nie powinno. Ale jak wspomniała agentka Jensen.... celowo umieszczono je tam gdzie być nie powinny. Do uszu Lili i Kita dochodziły warknięcia Collier.
- Trzymaj stabilniej. Żebym nie spadła.- zapewne wspięła się na ramiona Cooka, by zajrzeć wyżej i sprawdzić numery kontenerów postawionych na innych.
- Odczytuj numery, a ja będę pilnować, by nas nikt nie zaskoczył - zaproponował Kit.
- Dobrze- Lili kiwnęła głową i rozpoczęli żmudny proces sprawdzania numerów wymalowanych na kontenerach.

...93, ...94,... 95. Robota robiła się żmudna i monotonna. Zagrożenie o którym wspomniała Jensen się nie pojawiało. O ile było tu jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Zwiedzenie pierwszych alejek zajęło im chwilkę. I nie przyniosło sukcesu. Potem były kolejne.
- Współczuję teraz straży granicznej. To straszliwie nudna robota.- ocenił Pearson przez komunikator.
- Bez wątpienia wolę taką nudę, niż żeby ktoś miał do nas strzelać zza węgła - powiedział Kit, rozglądając się na wszystkie strony.
- To lepiej współczuj nam, ponieważ my odwalamy tę nudną robotę- van Erp zaśmiała się gorzko. - A teraz oczy i uszy szeroko otwarte. To przy takiej monotonii ginie najwięcej ludzi. - To, że Christopher pilnował ich obojga nie oznaczało wcale, iż ona mogła sobie pozwolić na brak czujności.
-Tęsknię za pancerzem.- mruknął Pearson.
-Nie martw się chłopie, zasłonię cię w razie czego.- pocieszał go Hauser.
-Wolałbym bardziej kuloodporną osłonę.- burknął sarkastycznie Ważniak, po czym nerwowo zakomunikował.-Ruch zauważyłem!
- Ostrożnie to sprawdzić!- Poleciła sierżant.
- Tak jest!-odparli Pearson z Hauserem.
- Gdybym miał złe zamiary, to bym się wybrał na górę - powiedział Kit - i stamtąd wypatrywał kogoś, kto chce mi przeszkadzać w zbożnym zadaniu pilnowania kontenerów.
- Z góry patrolują drony. Miejmy nadzieję że są równie sumienni jak Louise. - Odpowiedziała Lili.
- Powiedz im, żeby nie gonili za cieniami - powiedział Kit. - Może chcą ich odciągnąć.
- Czy tobie też mam wydawać takie polecenia?- Lili na chwilę oderwała wzrok od kontenerów i spojrzała na swojego towarzysza.- To dobrze wyszkoleni żołnierze. Wiedzą co robić i jak się zachować.
Kit przez moment milczał. Najwyraźniej Lili nigdy nie widziała, jakie ciekawe rzeczy potrafią robić dobrze wyszkoleni żołnierze gdy ktoś im nadepnie na odcisk. Ale w końcu nie on tu dowodził i nie on oberwie, jak coś pójdzie nie tak.
- Od tego są ponoć dowódcy, by co jakiś czas powtarzali biednym wojakom oczywiste oczywistości - odpowiedział na pół żartem.
- Już nie rób z dowódców takich demonów z piekła rodem.- Van Erp odpowiedziała również pół żartem i wróciła do nudnego zajęcia jakie im przydzielono.
Nagły terkot broni maszynowej i odgłos kul odbijających się od metalu dowiódł, że podwładni Lili napotkali wroga.
- Nawiązaliśmy kontakt. Dwa… nie… trzy pistolety maszynowe. Uzi albo H&K.- zameldował Pearson.
- Czyli nie patrolują sumiennie. - Skrzywiła się Lili i dodała już do wszystkich. - Idziemy do was!. Charlotte, Anthony?! Słyszeliście?! Agentko Jensen potrzebujemy wsparcia!
- Pewnie byli blisko kontenerów - powiedział Kit. - Idziemy dalej, czy wracamy? - Spojrzał przed siebie, usiłując wypatrzyć najbliższe skrzyżowanie.
-Zbliżamy się .- zameldowała Collier. Także i Jensen się odezwała.-Wsparcie w drodze, ale nie oczekujcie go za szybko. Muszą przebyć ten labirynt kontenerów na piechotę.
- Idziemy- Lili odpowiedziała Carsonowi.
-Przyślijcie też jakiegoś drona.- Sierżant nie skomentowała słów agentki o niezbyt szybkim pojawieniu się wsparcia.
- Już leci. - odparła Jensen.
Na tyle szybko na ile pozwalał zdrowy rozsądek i względy bezpieczeństwa pani sierżant ruszyła w stronę swoich podwładnych, sprawdzając przy tym broń i przygotowując ją do szybkiego użycia.

Gdy już dotarli na miejsce, byli świadkami kanonady. Pearson i Hauser kucali przy obu stronach alejki kontenerów. Ważniak strzelał z Onyxa. Dwight opatrywał swoje ramię.
- To tylko powierzchowna rana.- rzekł z uśmiechem.
Po drugiej stronie alejki pistolety maszynowe, odpowiadały na zaczepki Ronniego.
- Collier z Cookiem próbują ich zajść z boku.- stwierdził Ważniak.
- Jakieś osoby majstrują coś przy kontenerach kilkanaście metrów na północny wschód od twojej pozycji, sierżant van Erp.- poinformowała Jensen.
- To już wiecie gdzie są wasze kontenery. - Odpowiedziała jej Elizabeth. - Jesteście w stanie nam powiedzieć, ilu ich jest?
- Dziesięciu. Z czego czterech przy kontenerach z bronią bio… Cholera. Zestrzelili drona - odparła Jensen.
- Może granaty dymne, a potem łzawiące? - zaproponował Kit.
- Raczej oślepiające - oceniła szybko sierżant.
- Uwaga, będzie światło i dźwięk... - Kit uprzedził towarzyszy, po czym sięgnął po granat hukowo-błyskowy, wyciągnął zawleczkę, odliczył do 3 i rzucił granat w stronę przeciwników.
Nastąpiła eksplozja i jakieś krzyki w języku… zapewne chińskim. A potem rozległy się strzały i krzyki bólu. Cook i Collier wkroczyli do walki atakując przeciwników z drugiej strony.
Wzięci w dwa ognie terroryści byli w prawdziwych opałach, ale to nie znaczyło, że misja zakończyła się sukcesem.
Kit, przypominając sobie dawne, dobre czasy, gdy jeszcze nie biegało się w pancerzyku, rzucił się na ziemię.
- Rzućcie broń i wychodźcie z podniesionymi rękami! - zawołał, dla zachęty oddając krótką serię w stronę najbliższego przeciwnika.
Na razie odpowiedzią były kolejne serie strzałów, ale… głośny jęk bólu potwierdził, że albo Cook, albo Collier zaliczyli trafienie. I przeciwnicy zaczęli wołać.
- Nie strzelać. Poddajemy się!
- Wstrzymać ogień - Powiedziała van Erp do swoich ludzi.-Tylko uważajcie na nich
- Odłóżcie broń na ziemię i kopnijcie w naszą stronę!- Krzyknęła następnie do tych którzy chcieli się poddać.- Wyjdźcie z rękami uniesionymi do góry!!- Dodała przygotowując się do strzału w razie gdyby tamci coś kombinowali.
Chińczycy odrzucili uzi wprost na ziemię i unieśli ręce do góry poddając się.
Pistolety też!- krzyknął Cook i jeńcy zaczęli wyciągać schowane pistolety zza pasków i rzucać na ziemię.
- Coś tu śmierdzi szefowo… za szybko się poddali. - stwierdził ponuro Bear.
- Ilu ich tam widzicie? - Sierżant podzielała obawy Cooke.
- Tych czterech… co i wy. Trzech, jeśli nie liczyć trupa. Za mało.- odparł Bear.
Brakuje sześciu.- Stwierdziła oczywistą rzecz Lili.
- Powtarzam, odłóżcie broń i wyjeździe z rękoma podniesionymi do góry! - krzyknęła do Chińczyków.
- Może należałoby ich zachęcić?- Rzuciła ciszej do towarzysza.
- Mam nadzieję, że nie mają ochoty na zbiorowe samobójstwo - powiedział cicho Kit. - Czy mamy jakiś podgląd z powietrza? Może uciekli do góry? Na kontenery?
- Nie mam. Zestrzelili drona.- Odparła Lili.
- Jeśli zaraz nie zobaczę dwudziestu rąk uniesionych do góry, to przygotować się do unieszkodliwienia tych tutaj. Jeden…- Zaczęła liczyć.
Zamiast odpowiedzi Chińczyków, wszyscy usłyszeli ryk… głośny i dudniący. Nieludzki i ludzki zarazem. Potem potężne łupnięcia czegoś ciężkiego o metal. Każde coraz bliżej pozycji van Erp i jej drużyny.
Łup… Łup… Łup.
Coś było coraz bliżej. Kontenery nagle się przesunęły pod wpływem mocarnego kopnięcia.
Przed całą ekipą van Erp stał mężczyzna. Nagi… duży… dwu i pół metrowy. Masywny olbrzym, o kończynach zbudowanych z potężnych węzłów mięśni. Klatce piersiowej szerokiej jak u goryla. I siusiaku jak u niemowlaka. Gruby kark kończyła dość mała główka chińskiego neandertala. Skośne oczy sugerowały rasę, a wiedza żołnierska… pozwalała stwierdzić że mają przed sobą szczyt myśli genetycznej Chińskiej Republiki Ludowej.
- To jakiś kurwa, żart! - Pani sierżant odwróciła się w stronę tego czegoś co rozwalało kontenery.
- Broń biologiczna - rzucił, wcale nie żartem... Kit. - Chińska wersja Hulka
- Ognia!! - Wrzasnęła Lili. - Ognia! Nie będą nam się tu panoszyły sukinkoty!!- I dając dobry przykład otworzyła ogień do przerośniętego i napakowanego sterydami mutanta“made in PRC”.
- Jensen! Szybciej! - nie wdając się w subtelności rzucił Kit, również otwierając ogień do nieproszonego gościa, na cel biorąc głowę nagusa.
Kule żołnierzy trafiały w giganta raniąc jego skórę, lecz napędzany adrenaliną móżdżek ignorował ból. Bestia gnała wprost na Lili, Kita i… zakładników pilnowanych przez Hausera. Cóż… te stwory nie rozróżniały wrogów od przyjaciół i generalnie masakrowały wszystko co napotykały, także siebie nawzajem. Niestety naukowcom spod znaku czerwonej gwiazdy nie udało się rozwiązać tego problemu.
Kit żałował, że nie ma pod ręką wyrzutni rakiet czy innego poręcznego niszczyciela czołgów, ale czarne myśli nie pomagały w rozwiązaniu problemu. Sięgnął po granat ( brata-bliźniaka poprzedniego) i po wyciągnięciu zawleczki rzucił go prosto w mały łeb przerośniętego mięśniaka.
Elizabeth van Erp waliła w komunistyczną myśl biotechnologiczną z tego co miała najsilniejsze pod ręką nie zamierzając schodzić bydlakowi z drogi dopóty ten nie padnie martwy, lub przynajmniej nie zostanie wyłączony z akcji.
Granat Carsona rzucony prosto w jego twarz oślepił olbrzyma, ale nie zatrzymał. Chwiejąc się na boki niczym pijak nadal pędził, choć krwawił z wielu ran. Kule musiały utknąć w jego masie mięśniowej nie docierając do witalnych organów. Pewnie łatwiej będzie spenetrować jego ciało bronią, gdy znajdzie się bliżej. Ale też i jemu także będzie łatwo dopaść strzelających do niego żołnierzy. Van Erp dzielnie trwała na posterunku nie przejmując się nadal szarżującą bestią… jednakże coś rzuciło się na nią z boku i powaliło na ziemię. W samą porę…
Rozpędzony gigant uderzył w ich grupę. Carson zdołał się odsunąć. Dwóch jeńców też… trzeci skończył jako krwawa miazga wgnieciona przez giganta kontener który się przesunął od impetu uderzenia.
A osobą która przygniatała obecnie Lili był Dwight. On to się rzucił na dziewczynę w ostatniej chwili usuwając ją z drogi szalejącemu potworowi.
Z boku Collier i Cook rozpoczęli ostrzał raniąc bestię i chcą odciągnąć jej uwagę od towarzyszy broni znajdujących się niebezpiecznie blisko potwora.
Pearson zaś trzymał w ręku granat crio, ale bał się go użyć, ze względu na bliskość Lili, Kita oraz Dwighta. Mogli też oberwać nim.
Im szybciej porusza się obiekt, tym trudniej mu się zatrzymać i zawrócić. Dlatego też Kit miał nadzieję, że zanim ich przeciwnik zdąży ponownie zaatakować, oni zdążą go wykończyć. I z tą nadzieją obrócił się i zaczął strzelać w plecy giganta.
Wytrącona, i to dosłownie, z równowagi Lili w pierwszej chwili chciała ostro zwymyślać tego kto odważył się w tak brutalny sposób przerwać jej dobrą zabawę. Jej bojowy nastrój został jednak wnet ostudzony gdy dotarło do niej to co się stało z nieszczęśnikiem wgniecionym w kontener. Kobieta powoli przeniosła wzrok na osobnika, który przygniatał ją w tej chwili do ziemi.
- Dzięki Dwight -Niedokończone przekleństwo płynnie przeszło w pochwałę. Lili poklepała przy tym BFG w ramię, chcą jeszcze bardziej podkreślić swoją wdzięczność, a przy okazji dać mu do zrozumienia, że już powinien ją puścić.
- Nagi gigant zaatakował wsparcie dla was. Posłałam prośbę do centrali o posiłki w postaci w pojazdu do tłumienia zamieszek, ale będzie dopiero za kilka minut.- odezwała się spanikowana Jensen, gdy Hauser pospiesznie przetoczył zsuwając z van Erp. A sam olbrzym machał ciężkimi łapami, próbując dosięgnąć najbliższy żądlący go cel… Kita.
Gdy tylko Elizabeth odzyskała swobodę ruchów, przetoczyła się na plecy i zaczęła ponownie strzelać do mutanta.
-Załatw to!! - Wrzasnęła przy tym w odpowiedzi do Jensen.
Gdyby mieli do czynienia z piękną panienką, to Kit byłby zachwycony okazanym sobie zainteresowaniem, lecz w tej sytuacji nie czuł się zbytnio zachwycony. Odrzucił pistolet maszynowy i sięgnął po colta, mającego znacznie większy kaliber, po czym, cofając się pospiesznie, strzelił do giganta, mając nadzieję, że potężniejsza kula powali wreszcie przeciwnika.
-Robię to !- w głosie agentki był zarówno gniew, jak i nutka paniki. Raniony ze wszystkich stron olbrzym jęknął z bólu z bólu po postrzale Carsona i machnął łapą w kierunku Kita. Żołnierz uskoczył do tyłu, wiedząc że teraz gigant chce właśnie jego zamordować. Postrzał, choć skuteczny, nie był śmiertelny. Nagus chwycił za kontener i uniósł by przygnieść nim Christophera… oraz Hausera i van Erp przy okazji. Krwawił z wielu miejsc swojego ciała, ale adrenalina nadal przytrzymywała go przy życiu i czyniła trudnym do ubicia.
- Noga!! Skupcie ogień na jego prawej nodze!! Tuż poniżej kolana.- Lili nie odpowiedziała agentce, ale co sobie pomyślała o jej. Zamiast tego skupiła się na kierowaniu swoimi ludźmi, by z potyczki wyszli cało i zdrowo.
Rada była mniej więcej słuszna, więc Kit nie do końca wykonał polecenie. A przynajmniej zinterpretował ją po swojemu i strzelił w kolano przeciwnika.
- Uciekajcie! - rzucił do swych towarzyszy. W końcu im dalej będą od siebie, tym trudniej będzie ich zabić za jednym zamachem.

To była dobra rada… Hauser pociągnął Lili za sobą, gdy ciśnięty w ich kierunku kontener uległ destrukcji przy uderzeniu o tworzące korytarz kontenery. Przez pęknięcia w nim wysypały się niczym małe pociski puszki “Sprite’a”.
Postrzał w jedno kolano… był sensownym planem… niestety nie dającym natychmiastowych efektów. Stawy… podobnie jak inne części tego mutanta oplecione były grubymi węzłowatymi naroślami mięśni, przez które pociski musiały się przebić, by dotrzeć do torebki stawowej. Niemniej… to był już jakiś plan dający nadzieję na sukces.
Raz nie stale, dwa razy nie wciąż...
To, że gigantowi nie udało się zasypać Kita gradem puszek nie znaczyło, że nie uda mu się to za drugim razem. Z tego też powodu Kit spróbował zapobiec owemu 'drugiemu razowi'. Wycofując się ponownie strzelił w kolano osiłka.
Zamiast kąpiel w mleku stwór zafundował im kąpiel w Sprite. Pewnie nie dawało to takich efektów jak kuracja wymyślona przez Kleopatrę. No i, na szczęście, nie dane im było. I lepiej było nie dać mutantowi drugiej szansy. Odciągnięta przez BFG Lili znalazłszy odpowiednie miejsce zaczęła znów strzelać w wyznaczony przez siebie cel.
Również BFG zaczął sypać ołowiem w kierunku już szarżującego giganta. Który to pędził wprost na Kita, Lili oraz Hausera. Oraz znajdującego się za nimi Pearsona. Collier i Cook ostrzeliwali go z drugiej strony. “Ważniak” cisnął granatem crio w giganta… i mrożący gaz zadał mu ból i spowolnił. Wystarczająco, by seria z rozgrzanego Hellgasta, w końcu rozerwała mu kolano, nabite nabojami wystrzelonymi przez całą ekipę. Taka rana zatrzymałaby każdego… ale nie cudowne dziecko komunistycznej genetyki. Ignorując ranę rozszalały potwór ruszył w kierunku sierżant i jej ekipy raczkując na czworaka. Tego urodzonego berserkera tylko śmiertelna rana mogła zatrzymać. Ból tylko wzmacniał jego furię.
- W nogi - zawołał Kit, mając nadzieję, że okaleczony gigant nie będzie tak szybki, jak będący w dobrej formie wojacy. Strzelił po raz kolejny, po czym dał biegiem wycofał się o kilka metrów, chcąc zanurkować w jakąś boczną odnogę.
- Zdychaj do cholery!- Krzyknęła, zdenerwowana upartym trzymaniem się przez chińskiego mutanta chińskiego życia. Celowała przy tym w twarz.
Kule dość często rykoszetowały od twardych kości osłaniających zdegenerowany mózg, znacznie mniejszy niż ludzki. Za to z silnie rozwiniętym ośrodku motorycznym.
Kule zmieniły jego twarz w krwawą maskę, ale on sam nadal poruszał się w kierunku Dwighta i Lili. Bo Kit już się biegiem wycofał na nową pozycję, a Pearson widząc jego odwrót spanikował nieco i również podążył śladem Carsona, cofając się do tyłu.
- Ty też się wycofaj… ja go powstrzymam, na tyle byś uciekła.- odparł Hauser rozrywając ciągłym ogniem mięśnie na karku w nadziei że dotrze do tętnicy. Atakujący z drugiej strony, Cook i Collier rzucili w potwora granatami hukowymi pożyczonymi od zaopatrzeniowca agentki Jensen. W nadziei, że przyciągną jego uwagę. I udało im się. Stwór zerknął za siebie i ryknął wściekle.
Kit wystrzelił ostatnie dwa naboje, celując w szyję giganta, po czym zaczął zmieniać magazynek.
- Sam się wycofaj - odpowiedziała Lili nie przerywając ostrzału. - To rozkaz.!
- Ale….- odparł zaskoczony Hauser, gdy potwór ruszył w kierunku Cooka i Collier, którzy wykorzystali kolejne granaty hukowe, by przyciągnąć uwagę podążającego na czworaka mutanta. Jego ruchy były coraz wolniejsze. Tracił siły wraz upływem krwi.
- Już!- Ryknęła niezadowolona z kwestionowania swoich rozkazów.
- Tak jest ma’am.- odparł pospiesznie BFG wykonując polecenie. A do strzelającego zza rogu Kita, dołączył Pearson posyłający serie z drugiej strony.
Będąc pewna, że jej podwładni są już na nowych pozycjach i ostrzeliwują dalej cel, sierżant van Erp dołączyła do nich.
Na szczęście inteligencja nie była cechą bestii, w przeciwieństwie do uporu. Rozdrażniony granatami parł nieustannie w kierunku Collier i Cook’a nie dbając w ogóle o fakt, że są oni oddaleni od niego. BFG przestrzał strzelać, bo musiał zmienić magazynek. Ale wkrótce nie miało to znaczenia. Zmasakrowany ciągłym ostrzałem mutant osunął się na ziemię i przestał się ruszać jedynie kilka metrów od Cook’a.
- Zastanówmy się, gdzie jest trzeci - powiedział Kit, rozglądając się dokoła.
- Znajdźmy te kontenery najpierw. - Powiedziała van Erp.
- Jensen? Jak ci idzie?- Zwróciła się do agentki bezpiecznie czekającej gdzieś tam -Musiałam wezwać SWAT i pociągnąć za sznurki w departamencie, ale udało mi się zebrać ludzi i pacyfikują te chińskie mutki.- odparła zmęczonym głosem Jensen.-Wóz do uspokajania zamieszek, całkowicie zdemolowany. A najgorsze jest to, że po coś sprowadzono tutaj te… bestie.
- Na ilu na razie trafiliście? - spytał Kit.
-Dwóch.- wyjaśniła agentka. - Jeden już martwy. Drugiego też próbują ubić.
- Koniec pogaduszek. Mamy zadanie do wykonania - Elizabeth ruchem ręki "zaprosiła" swoich ludzi do dalszego poszukiwania kontenerów.
Kit podniósł pistolet maszynowy, wymienił magazynek, po czym spojrzał na panią sierżant.
- No to wracamy do miejsca, gdzie nam przerwano - powiedział.
- Wracamy - przytaknęła Elizabeth kierując swe kroki tam gdzie skończyli przeszukiwać nabrzeże.
- Trzy kontenery, trzech chińskich mutantów. Zbieg okoliczności?- Zauważyła po chwili. - Nie - odparł Kit. - Ale i tak coś mi tu nie pasuje. Uznałbym to raczej za próbę odwrócenia uwagi.
- Dziewięć. Kontener mógłby pomieścić z trzech takich mutków, sądząc po rozmiarze tego truposza i rozmiarach metalowych pudełek dookoła nas.- ocenił Cook przyglądając się trupowi.
- Lili, powiedz Jensen, że mogą być kolejne kłopoty, że z kolejnych kontenerów może wyleźć coś jeszcze - zasugerował Kit.
- Jestem pewna, że ona zdaje sobie z tego sprawę. - odpowiedziała zagadnięta.
- Myślę że powinniśmy znaleźć kontener z którego ten wylazł.- zaproponowała Collier zmieniając magazynek.
- Znaleźliśmy i zabiliśmy. Zadanie wykonane. Możemy wracać.- zaproponował Ważniak.
Tymczasem Cook otworzył usta martwego mutka i wsunął w nie karabin.
Po czym posłał serię wywalając mózg przez rozrywaną czaszkę.
- Lepiej się upewnić. Mógł tylko zasłabnąć z upływu krwi.- wytłumaczył Bear.
- Mamy znaleźć trzy kontenery. O konkretnych numerach. Resztą zajmie się już agentka Jensen. - Powiedziała van Erp również przeładowując broń.
- Rozdzielamy się czy razem. Ten sam szyk, czy coś nowego? - zapytała Charlotte.
- Idziemy wszyscy razem. Ja idę pierwsza, dalej ty, Ronald, Kit i Anthony na końcu. - Odpowiedziała jej Elizabeth.
- A ja?- przypomniał o sobie Hauser.
- A ty idziesz za Kitem.
Po krótkim “Tak jest” BFG ruszyli. Ostrożnie i cicho. Nasłuchiwali i rozglądali się wiedząc czego oczekiwać. Gdzieś tam w oddali słychać było krzyki i odgłosy strzałów. Najwyraźniej inni mundurowi również natknęli się na chińską superbroń.
Rozsądnym wyborem ścieżki, była ta którą wybrał mutant pędząc do nich. Jako bowiem typ silny i głupi, po prostu szarżował zostawiając za sobą przesunięte bądź uszkodzone kontenery.
W końcu dotarli na miejsce “ narodzin” ich przeciwnika. Inkubatory będące szklanymi tubami wypełnionymi płynem odżywczym płynem dozowały tlen i składniki odżywcze do pływających w nich potworów. Te wyglądały jak eksponaty w pracowni biologicznej zanurzone w formalinie. Tylko ich słoiki były olbrzymie i z zamontowaną u podstawy oraz na górze mechanizmami i elektroniką. Tłoki u jednego z nich były rozsunięte i zawartość jego uwolniona. Tam pewnie pływał typek, z którym walczyli. Pozostałe trzy “słoiki “ nadal miały uśpionych gości. Cook źle ocenił sytuację. W kontenerze mieściły się cztery inkubatory.
- Jensen, ściągaj wszystko co możesz. Tych chińskich mutantów jest tu więcej.- Lili dokładnie przyjrzał się zbiornikom.
- Zabezpieczyć teren.- Zwróciła się do swoich ludzi. A BFG i Cook zajęli pozycję po obu stronach wejścia do kontenera. Zaś Collier z pomocą Pearsona próbowała się na niego wdrapać.
- Atakują was?- odparła Jensen z wyraźną nutką paniki i subtelnym odcieniem utraty panowania nad sytuacją w tonie głosu.
-Ja pier…- Lili zmełła przekleństwo nie mogąc uwierzyć w zachowanie agentki.
- Nie, nie atakują. Znaleźliśmy jeszcze trzy osobniki uśpione w wielkich probówkach. - wyjaśniła spokojnie. - Ale nie wiemy jak długo i potrzebujemy specjalistów. Dzwoń do gubernatora czy gdzie tam i załatwiaj.
- Aaa… to dobrze. - odetchnęła agentka z ulgą i dodała.-Zaraz wyślę specjalistę. Nic nie dotykajcie, to się nie wybudzą. Ktoś musiałby uruchomić procedurę aktywacji, albo wiesz… jest szansa, że przy rozbiciu zbiornika sami się wybudzą.
- Czekamy.- Rzuciła beznamiętnie do agentki - Może trzeba było rozwalić te pojemniki bez powiadamiania jej?- Zaczęła się zastanawiać na głos.
- Któryś z nich może się wyrwać z letargu. Albo wszystkie na raz. Szkoda że Kurishimy tu nie ma. Odczytałby te wszystkie znaczki na klawiaturze i ekranach.- westchnął Pearson.
-On jest chyba Japończykiem.- przypomniała sobie Collier.
- Z Wisconsin.- przypomniał Cook. A blondynka siedząca na kontenerze dodała.- Ale Japończykiem.
-Inny kraj. Inny zestaw znaków.- upierał się Anthony.
- Nawet gdyby był Japończykiem z Japonii, to i tak na niewiele przydałby się.- van Erp podsumowała rozmowę. - I lepiej żeby się nam tutaj nie wybudzili.Także niczego nie dotykać.
- Dwanaście takich przyjemniaczków mogłoby narobić niezłego zamieszania - stwierdził Kit. - I mamy też pytanie, czy te trzy, które tu biegały, wydostały się same, czy ktoś im w tym pomógł. Chociaż, zapewne, w tym drugim przypadku obudziłyby się wszystkie... Mechanizm zegarowy? - Spojrzał nieufnie na aparaturę. Nic jednak nie wskazywało na tę ostatnią możliwość - nie było żadnych cyferek zdążających do zera, ani też żadnych 'ruchomych żuczków'.
- Jeśli byłby mechanizm zegarowy, to ci od Triad by się tu nie zjawiali.- stwierdził Cook.
- Może mieli pokierować tymi gigantami... - wyraził przypuszczenie Kit. - I dlaczego z tego kontenera wyszedł tylko jeden, a nie wszystkie? Jeśli zdążyli wypuścić jednego, to dlaczego nie pozostałych?
- Nie bardzo im się to kierowanie udało w takim razie. Jeden skończył jako krwawa plama.- wspomniał Pearson.
- Może dlatego, że gigantowi włączył się tryb zabijania? - odparł Kit, rozglądając się dokoła. - Jakoś muszą nimi kierować, inaczej... Mało praktyczny twór, chyba że siedzisz w bunkrze.

W końcu zjawiły się postacie w hazmatach, które przedstawiły się jako oficerzy: Benson i Musk. One to zaczęły grzebać przy ustawieniach i cóż… van Erp miała nadzieję, że wiedzą oni co robią. Bo dla AST najwyraźniej ta misja się już zakończyła.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172