Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-09-2019, 09:57   #81
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kolejne kilometry, kolejne minuty w ciszy i skupieniu. Peacemaker podskakiwał na wybojach przemierzając wypalony las i kierując się do celu, nie napotykając przy tym żadnych kolejnych zagrożeń. Żadnych bestii, żadnych potworów, nic… ta cisza
Także i na wizjerach hełmów, gdy dojechali do celu.


Upiornego zamczyska nie podlegającego żadnym zasadom architektonicznym znanym ludzkości. Żadnego pikania… druga grupa musiała jeszcze nie dotrzeć na miejsce.
- No to jesteśmy - stwierdził Giles .- Żadnych ruchów na blankach. Radar nic nie wykrywa, ni termowizja… mury za grube.
- W takim razie chodźmy. - Kit spojrzał na porucznika.
Medyczka wyciągnęła swoje wyposażenie i ustawiła się w swoim typowym miejscu w szyku.
- To wyskakujemy panienki! Standardowy szyk, i idziemy podręcznikowo, gładko i profesjonalnie, rozpraszamy się wokół wozu i zabezpieczamy! - Jean zagrzewała oddział i wydała jeden czy dwa rozkazy tuż przed wyjściem z pojazdu...

- Meyes rozejrzył się naokoło zamku i zmapuj go dronem z powietrza. Jeśli jest jakieś tylne wejście do tej kupy gruzu, to warto je znaleźć.- Wolvie zaczął wydawać rozkazy po desancie. -Lili, Giles zaminujcie Peacemakera. Nie chcę by ktoś go nam gwizdnął podczas naszej wycieczki. Ash… weź dwójkę wsparcia i znajdź oraz wyznacz bezpieczne miejsce zbiórki na wypadek, gdyby Peacemaker był spalony… dosłownie lub w przenośni. Nie wiadomo jak rozwinie się sytuacja, więc musimy wiedzieć, gdzie się zbierać po misji. JR, zabezpiecz z resztą perymetr tak daleko jak się da. Może wypatrzycie jakichś wrogów na murach.
- Ta jest! - J.R. kiwnęła głową na żołnierzy, po czym luźną linią rozproszyli się nieco po terenie, zabezpieczając znowu odrobinę większy obszar wokół Peacemakera, i wypatrując zagrożeń.

- Tak, jest! - Odpowiedziała medyczka i zwróciła się do dwóch żołnierzy. - Handsome. BFG. Rozejrzymy się za planem zbiórki ‘B’ - Obrała kierunek leżący nie na trajektorii wioski czy zamczyska i ruszyła pierwsza nie zwracając uwagi czy któryś z nich tak naprawdę ruszył. Oczywiście że ruszyli. Musieli.
Guerra coś marudził na takie wykorzystanie, ale nie mając wsparcia u skupionego na zadaniu BFG szybko zamilkł. Oczywistym celem na takie miejsce był obszar znajdujący sie w płytkiej niecce lub osłoniety z kilku stron kamiennymi ścianami. Budynków w okolicy nie było, poza samym zamkiem… ale można było znaleźć skały wypiętrzone pod wpływem eksplozji. Tu jednak nie trafiały się takie, które mogły pełnić taką osłonę. Za to zauważyli płytki rów… co prawda sztuczny, a nie naturalny. Niemniej łatwo było tam wejść i wyjść i zapewniał osłonę. Krótka wędrówka nim pozwoliła stwierdzić do czego służył. Ciągły i stały spadek w jednym kierunku i w miarę duża jama zamknięta żelaznymi prętami. Był to rów odprowadzający wodę i nieczystości z kanałów pobliskiego zamku.
-...- Ash spojrzała na kratę i westchnęła. Miejsce było beznadziejne i nie tego szukała jako miejsce zbiórki ale trudno. Jak to się mówi darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby. - Guerra, dasz radę pozbyć się kraty? Cichy ładunek albo coś. - Zapytała. Jakby nie było pomysłu to będą szukać dalej jak mu się uda to teoretycznie mają drogę ucieczki.
- To raczej robota dla Gilesa.- ocenił Handsome. A BFG dodał: - Ja je wygnę. Nie powinno być z tym problemu, jeśli użyję pełnej mocy pancerza.
Ash zrobiła ruch ręką oddając drugiemu mężczyźnie wolną rękę.
- Ok.- Dwight przykucnął i chwycił za pręty wytężając swoją siłę, oraz moc w ogniwie swojego pancerza. Zaczął ciągnąć za pręty, by wygiąć je i odchylić jak najdalej. Bądź co bądź pancerze wymagały odpowiednio dużej szczeliny. Pręty poddawał się z metalicznym zgrzytem, aż …
… kamień posypał się gdy BFG wyrwał dwa z nich i upadł na ziemię.
-Równie dobrze możesz wyrwać kolejne dwa.- ocenił Guerra. Co po kilku minutach napinania się BFG uczynił tworząc przejście na tyle szerokie, że JR i Cook mogliby bez problemu przejść.
- No, wejdę do środka i się rozejrzę, jeszcze się okaże że 20 metrów do przodu i tunel się zwęża tak że się nie przeciśnie nawet Meyes. - Powiedziała Ashley i zapaliła latarkę wchodząc do środka. - Zaczekajcie na mnie.
- Sądzę, że…- zaczął BFG, ale Guerra powstrzymał jego wypowiedź gestem. Ash weszła do środka czując jak jej stopy zanurzają się po kostki w jakiś brudny brązowozielony szlam. Dobrze, że pancerz izolował od zapachów… i brudu. Wędrówka tunelem, była nieco mozolna, ale nie zakłócana niczym. Tunel był prosty i ciągnął się pod ziemią bez zakłóceń. Ash nie dostrzegała tu żadnych śladów życia. Nawet szczurów nie było tu widać.
Bo dotarciu do wyznaczonej przez siebie granicy, zawróciła z powrotem kierując się na źródła światła jakimi były latarki pilnujących jej bezpieczeństwa żołnierzy przyczajonych przy wyjściu.
- No dobra wydaje się czysto, Mamy jeszcze czas rozejrzymy się jeszcze. - Powiedziała do tamtej dwójki.

Atak

- Żadnych przejść z tyłu. Żadnych celów. Podczerwień nic nie wykryła. Mury są za grube.- zameldowała Meyes Wolviemu po powrocie.
Dowódca przez chwilę milczał rozważając opcje, aż w końcu rzekł.
- No to ruszamy po staremu z przytupem.
I zaczął wydawać rozkazy.
-JR. formuj szyk bojowy. Idziesz z Cookiem na przedzie. Lili, Giles użyjecie działka pojazdu, by rozwalić bramę … a następnie dołączycie do nas z bombką. Ok… do roboty.

J.R. spojrzała na Cooke, on na nią, kiwnęli sobie głowami, po czym ruszyli na szpicy… a że nie było po chwili już sensu być w jakikokwiek sposób cicho, Jean zaczęła paplać w komunikator:
-Cokolwiek nam stanie na drodze, zmiażdżymy to! Jesteśmy AST! Jesteśmy ludźmi! Te pasożyty nas nie powstrzymają!

Wrota eksplodowały po chwili ciągłego ostrzału z automatycznego działka. Niektóre pociski trafiały w mury i ledwie je nadkruszały. Bombka atomowa wydawała się więc coraz bardziej sensownym wyborem. Konwencjonalny ładunek wybuchowy mógłby nie dać temu zamkowi rady.
Niemniej 30 milimetrowe pociski burzące dawały radę grubemu drewnu. I brama padła, a AST wkroczyli przez nią na nieduży dziedziniec wyłożony kostką… i kości. Setkami kości, pancerzy, mieczy tarcz.
Z nich to błyskawicznie formowali się obrońcy twierdzy. Nieumarli żołnierze w podniszczonych zbrojach. Liczni… bo było ich tu z pięćdziesiąt szkieletów, ale nawet łuków nie mieli. Tylko miecze.
Niemniej nie byli tu sami. Głośne strzały i jęki rannych potwierdziły istnienie poważnego zagrożenia. Szkieletów w resztkach pancerzy AST z zamontowanymi taurusami na ramionach. Ukrywali się poza bezpośrednich zasięgiem oddziału, ukrywając się na murach nad rozwaloną bramą. Było ich czterech, byli mniej celni… za to znajdowali się nad zgromadzonym na dziedzińcu oddziałem.
I już zdołali postrzelić Charlotte w nogę, zranić Cooka w bok i Hamato w ramię.
Szkielety zbrojne w miecze, zdaniem Kita, mogły poczekać, bowiem groźniejsze od kości z bronią białą zdały mu się kościotrupy uzbrojone w taurusy. Dlatego też ku nim właśnie skierował lufę swej broni i zaczął strzelać.

- Cholerne kościotrupy!! - Krzyknęła Jean, prując do wrogów ze swojego Destructora dwoma seriami. Zerknęła również w stronę wrednego ostrzału, który przyszedł od strony pleców.
- Jasny szlag! Te gnidy nas tak wytłuką! Szukać osłon, zdjąć tych kutafońców!
Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać… tym bardziej że taurusy przebijały większość osłon.
O czym się JR przekonała obrywając w plecy. Zbroja złagodziła co prawda trafienie, ale i tak pocisk tarurusa przestrzelił ją.
Cook podobnie jak Jean skupił się na napierających na grupę AST “rycerzach”. Szkielety mogły być mało groźne… ale jeśliby bezpośrednio zaatakowali drużynę, to mogli by uniemożliwić jej wymianę ognia z czwórką “snajperów”. Wiedział to i Wolvie, który również strzelał w kierunku chmary wrogów… rozrywanych na strzępy przez salwy z dwóch destruktorów. Karabiny kosiły wrogów jak kosy zboże, acz wielu ich było. Reszta drużyny zaczęła strzelać do ukrywających się na murach wrogów… przemieszczających się by nie ulec trafieniu. Tak jak zresztą czyniła to i sama Ash ostrzeliwując przeciwników z Vipera.
Jedynie Meyes przykucnęła ukrywając się pod kamuflażem i wycelowała w jednego z wrogów. Póki co ostrzeliwanie z dołu przyniosło jedynie kilka trafień i zniszczenie jednego ze snajperów celnymi strzałami Kita, Collier i Guery. Na szczęście poza trafieniem JR… oni również chybiali. Także i kolejna salwa z Peacemakera niewiele pomogła. Pociski przeznaczone do burzenia bunkrów jakoś nie potrafiły sobie poradzić z murami tego zamku.

J.R. najpierw krzyknęła z bólu, a potem puściła solidną wiązankę. Strzał w plecy bolał…
- Bear ruszaj się, uskoki! Musimy być w ruchu! - Ryknęła do Cooke, po czym posłała kolejne dwie salwy w chodzące kości blisko nich, i przemieściła się nieco w bok.

Najlepiej by było pozwolić, by Pacemaker wkroczył do akcji i wykończył tłoczące się na podwórzu truposze, ale wielce prawdopodobne było, że prócz aktualnych truposzy ofiarami padną ci członkowie drużyny, których truposze aktualnie atakują.
Kit sięgnął po granat odłamkowy i rzucił w środek bandy uzbrojonych w miecze 'obrońców' zamku.
Dwa destruktory kosiły wrogów jak kosy zboże nie dopuszczając nieumarłych bliżej reszty oddziału. Lufy broni robiły się coraz bardziej czerwone. Szkielety padały rozrywane kulami, lecz te z rzędów dalej próbowały się odbudowywać. Huk rzuconego granatu zlał się z hukiem snajperki Meyes. Jeden z ostrzeliwujących ich z góry nieumarłych spadł na ziemię rozstrzaskując się po utracie głowy, którą kula Switch rozwaliła z hukiem. Niemniej nieco chaotyczna salwa nieumarłych przyniosła swoje żniwo. Kule liznęły bok Wolviego.
Niemniej eksplozja, którą wywował granat rzucony przez Kita, otworzył drogę do schodów prowadzących na górę… do pozostałych nieumarłych uzbrojonych w taurusy.
Na chwilę tylko, więc… podjąć decyzję musieli szybko: Kit, Guerra i Hamato.
- Odwróćcie ich uwagę! - powiedział Kit, po czym ruszył biegiem w stronę truposzy, które ostrzeliwały drużynę. - Trzeba znaleźć tego, co nimi kieruje - dodał.

J.R. posłała kolejne dwie serie po kościotrupach, powoli już wkurzona ich uporem.
- Możecie w końcu zdechnąć permanentnie?? - Warknęła pod nosem, po czym posłała i serię po tych dwóch na murach, żeby odwrócić ich uwagę od skradającego się w ich kierunku Kita.
- Nie wygląda, żeby ktokolwiek nimi kierował. - ocenił Wolvie, acz kto by teraz słuchał takich uwag. Zresztą mógł się mylić. To że nie widzieli osobnika kierującego truposzami, nie oznaczało że go nie ma. Kit ruszył po schodkach tak szybko jak był w stanie. Niestety miał do pokonania sporo stopni. W tym czasie Guerra również wszedł na schody, jednak zamiast podążać za Carsonem po wąskich schodkach ostrzeliwać zaczął szkielety, by te nie mogły zaatakować Kita od tyłu.
Tak jak czyniły to z Jean.
Pani sierżant zapomniała, że stanowiła ścianę ognia pomiędzy nieumarłymi a resztą oddziału. I ostrzeliwując szkielety nad bramą odwróciła się tyłem do napastników. A one to wykorzystały. Cook wrzasnął do niej.
-Za tobą JR.-
Pomóc jej bowiem nie mógł trzymając w szachu połowę pola walki. Szkielety zaatakowały i jeden zdołał...ukłuć McAllister w plecy. Nie zdołał wbić ostrza głęboko. Gruby pancerz Terminusa niełatwo było przebić. Niemniej pani sierżant poczuła bolesne ukłucie w boku, a kolejne szkielety ruszały w jej kierunku. Niektóre rozwalane przez jej towarzyszy broni.
- Kurwa jego mać!! - Wkurzona Jean przez przypadek ryknęła w komunikator. Bądź tu dobry i daj choć na chwilę wsparcie kumplowi…
- Zdychajcie maszkary!! - Krzyknęła już jedynie przed siebie, po czym po raz kolejny wypruła ile fabryka dała z Devastatora. Dwie długie serie szatkowały wrogów…
Kit nie interesował się tym, co działo się na dole. Miał inny cel - najgroźniejszych przeciwników, dwa szkielety z taurusami, Chciał, korzystając z okazji, podejść bliżej i poczęstować tę dwójkę granatem, a w razie konieczności - dobić paroma celnymi strzałami z taurusa.
Ostrzeliwanie z Devastatorów dawało jakieś efekty. Niewspółmiernie małe w porównaniu do zużywanej amunicji, ale… jednak… kilka szkieletów rozerwanych było na tak małe cząstki że nie było co zbierać. Wielu nieumarłych jednak składało się do kupy i podnosiło. Na szczęście nie należały do nich truposze z taurusami.
Na razie udało im się postrzelić Meyes, acz skupiały się przede wszystkim by nie oberwać. Zaś Kit znalazł się na poziomie murów i zauważył…

… że kostka brukowa na dziedzińcu układa się w dość niezwykły wzór. Ciężko to było dostrzec z poziomu gruntu, ale teraz znajdując się na murach Carson dobrze widział ów krąg i powstające w nim z martwych szkielety.
- Tam jest wielki krąg, w którym się odradzają - rzucił w eter Kit. - Trzeba je wywabić - dodał, po czym przykleił się do muru i zabrał się za eliminację AST-szkieletów.
 
Kerm jest teraz online  
Stary 22-09-2019, 10:28   #82
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
-"Trzeba je wywabić" - Powiedział Kit, a Jean przemknęło przez głowę: albo uszkodzić malunek, magiczny krąg, plugawy symbol. Zwał jak zwał, a oglądanie kiedyś tam pewnego serialu tv podsunęło jej taki pomysł.
- Bear kryj się! Granat! - I jak powiedziała, tak zrobiła, rzucając odłamkowym pod parszywe nogi zdechalków, samej cofając się na bezpieczną odległość w tył, jednocześnie znowu delikwentów częstując pociskami ze swojej "kosiary".
Eksplozja rozwaliła część szkieletów rozrzucając ich kawałki dookoła, resztę zaś wykańczał karabin. Cook cofnął się nieco, by uniknąć odłamków i zaczął posyłać serie… w podłoże. Kolejne kule niczym dłuto rozwalały fragmenty czerwonej cegły z której to ułożony był obraz widziany z góry przez Kita. Dziurawił bruk metodycznie kulami, by… “przerwać krąg.
W tym czasie reszta oddziału strzelała do truposzy, by trzymać resztę na dystans. To wszystko dawało pewne efekty. Szeregi wroga na dziedzińcu zaczęły powoli dosłownie się wykruszać.

Tymczasem na murze zamkowym… Kit miał ułatwione zadanie, obydwaj strzelcy mieli małe pole manewru. Problem polegał na tym, że Carson też.
Wizja pojedynku rewolwerowców średnio Kitowi odpowiadała, dlatego też najpierw poczęstował ex-AST'owców granatem odłamkowym, by potem ostrzelać przeciwników.
Plan zadziałał idealnie. Co prawda upadek zniszczył jednego z nich tylko. Niemniej drugi stanowił już łatwy cel dla Collier, Meyes i zbliżającej się z Gilesem Lili. I również został zniszczony. Niemniej Kit zapłacił cenę za swoją inicjatywę. Nim rzucił granat, został postrzelony przez jednego ze strzelców.
- Szlag by to… - Kit nie był zbytnio zadowolony, ale mimo tego, że oberwał, kontynuował ostrzał znajdujących się na dziedzińcu szkieletów… podobnie jak Jean, jak i wielu innych z oddziału AST. Przeciwnicy niknęli w oczach pod gradem kul i bez możliwości magicznego "odrodzenia".

Ostrzał karabinów trwał jeszcze chwilkę. Uszkodzony krąg na posadzce przestał odradzać nieumarłych i wkrótce ich szczątki ścieliły kostkę brukową. Była to chwila przerwy dla wszystkich na złapania oddechu i uzupełnienie amunicji. Oraz opatrzenie rannych przez Ash… póki jeszcze była okazja.
- Mam trochę podziurawione plecy, znajdziesz chwilę? - U lekarki zameldowała się Jean - Ale najpierw chyba Collier i Bear, oni wyglądają gorzej… - Pani sierżant rozejrzała się po oddziale. W sumie to i było jeszcze więcej rannych niż wymieniła.


Póki co o amunicję było łatwo. Leżała wszak w pojeździe na wyciągnięcie ręki. Gorzej z ranami, ale AST potrafili być twardzi i bez swoich pancerzy. Sytuacja z jednej strony była optymistyczna, ale z drugiej…
- Nikt nie wyszedł. Nikt nie zareagował na tą jatkę. A cisi przecież nie byliśmy.- stwierdził Hamato.
- A ci tutaj? - zapytał BFG przesuwając ręką dookoła, gdy wskazywał rozrzucone szczątki trupów.
- Nikt nimi nie kierował.- rzekł Wolvie. -Nie reagowali na nasze kręcenie się pod murami. Dopiero gdy weszliśmy, to się przebudzili. Panowie i panie… wygląda na to, że nikogo nie mam w domu. Nie wiem czy to dobrze, czy to źle.
- Ja bym to brała za dobry omen - Wtrąciła J.R.
- Dobry dla naszej misji. Ale jeśli władcy zamku nie ma tu.. to znaczy że jest w innym miejscu.- ocenił ponuro Jones.

Na ekranach nadal nie było śladu sygnałów drugiej ekipy, mimo że miała do przebycia mniej więcej ten sam dystans. Było to nieco niepokojące, choć nie niespodziewane. Jednym z powodów dla którego drużyny były dwie, była możliwość iż jedna mogła nie dotrzeć na czas. Albo… w ogóle nie dotrzeć.
Niemniej nie było czasu na takie zmartwienia. Połatana pospiesznie ekipa z uzupełnioną amunicją ruszyła ku jedynym wrotom na dziedzińcu zamkowym. Olbrzymiej bramie złożonej z dwóch skrzydeł wróg z ciemnego drewna okutego żelazem. Wysoka i szeroka brama nie pasowała do małego dziedzińca i sprawiała wrażenie nie do zdobycia.

Niemniej otworzyć się dała bez wysiłku. I cała już ekipa AST mogła wkroczyć do środka z wyszykowaną do strzału bronią. Krok po kroku wchodzili do dużej z sali z mosiężnymi kandelabrami zawieszonymi w niknącym w mroku suficie. Kandelabry składały się z dziesiątków wężowych istot wykutych w tym metalu. Każda zakończona była ludzką kobiecą głową ze spiczastymi uszami trzymającą w ustach płonącą świecę. Każda świeca była innego koloru. Salę pokryto drewnianą posadzką z polerowanego drewna. Tworzyło to dwubarwną czarno-czerwoną “szachownicę”... które jednak czasami składała z dużych jednobarwnych pól otoczonych przeciwną barwą. Wydawało się mieć to jakieś znaczenie, jednakże… trudno było ustalić jakie. Ściany były wyłożone dużymi ołowianymi lustrami w srebrnej oprawie w których odbijały się światła świeczników, jak i wykrzywione i zwielokrotnianie sylwetki wchodzących żołnierzy. Było też dwoje drzwi… akurat na samym końcu holu i znajdujące się naprzeciw siebie. To miejsce wyglądało jak… pułapka. Każdy z AST to podskórnie czuł. Tyle że nie bardzo mieli wybór. Musieli wejść do tego zamku by wykonać zadanie. Dlatego Jones nakazał ruszenie tyłków w formacji ofensywnej, czujność i opanowanie… no i wiarę w sprzęt. Niewiele ona pomogła, gdy już weszli do komnaty…

Wrota za nimi zawarły się hukiem… z sufitu spadły nagle snopy światła przecinające salę na pół i nagle żołnierze znaleźli się po dwóch różnych stronach ściany “zbudowanej” z różnobarwnych migoczących świateł. Tak przynajmniej można było sądzić, bo ściana była nie tylko dźwiękoszczelna, ale i blokująca sygnał audio jak i sygnaturki żołnierzy. Nie było więc kontaktu… wielobarwna migocząca ściana wydawała się solidna. No i była częścią pułapki. Jakie tajemnice skrywała?
Meyes, Collier, Guerra, Carson oraz McAllister utknęli po prawej… reszta po lewej stronie owej tajemniczej migoczącej ściany.
- Co jest kurwa?! - Fuknęła McAllister, po czym posłała serię w magiczną ścianę. Oczywiście celując kilka metrów w górę, by ewentualnie odbite pociski rykoszetowały w sufit, a nie w nią lub towarzyszy.
Kit nie miał zamiaru 'ręcznie' sprawdzać, czy da się przekroczyć barierę.
- Ciekawe, czy zaraz nas zaatakują, czy przedstawią ofertę nie do odrzucenia - powiedział, rozglądając się za innym wyjściem.
To było… bo drużyna JR nie została odcięta od drzwi prowadzących dalej. A kule McAllister nie rykoszetowały, bo ulegały anihilacji, przy zetknięciu ze ścianą.
- Wygląda na to, że nas nie słyszą. Bo chyba nie zginęli, prawda?- spytała Collier nerwowo.
- My żyjemy, więc oni pewnie też.- ocenił Dominic.
A gdy JR. skończyła strzelać i mineło kilku minut, to ekipa posłyszała pyknięcia od strony kolorowej ściany. Pyknięcia czasami długie, czasami krótkie.
“ .- .-. . -.-- --- ..- .- .-.. .-.. .-. .. --. .... - ··--··”
Ktoś nadał wiadomość kodem Morse’a używając strzałów z pistoletu rezonujących od ściany jako kropek i dłuższych serii jako kresek.
Sygnał brzmiał “Wszystko w porządku”?
Jean wyciągnęła pistolet, po czym chwilę strzelała po ścianie: "--- -.-" a oznaczało to zwyczajowe "ok". Po chwili spojrzała po towarzyszach, i zagadnęła Guerrę.
- Wyciągaj gnata i strzelaj tak… - Po czym wytłumaczyła co i jak mężczyźnie.
".--. --- .." a miało to oznaczać P.O.I, czyli w militarnym żargonie Point of Interest, a więc stwierdzenie, iż lezą dalej do celu…
“..- .--. .-. . -.-. -.- --- -.”
Odpowiedź wystrzelona brzmiała: “góra zwiad”, co miało sens. Dwa klucze i sama bombka atomowa była po drugiej stronie wielobarwnej ściany.
- Stosują zasadę dziel i rządź - rzucił Kit, mając na myśli właścicieli zamku. - Ale nie rozumiem dlaczego, mając taką zabawkę jak ta ściana, nie zagrodzili nam po prostu drogi.
- Idziemy dalej - Powiedziała Jean, po czym jako pierwsza ruszyła do jedynych drzwi, jakie im pozostały…
Pozostali podążyli za nią. Krok po kroku zbliżali się do drzwi. Wyglądających zwyczajnie, ale... to też mogła być przecież pułapka.
- Pójdę przodem - zaproponował Kit. - Czy też najpierw granat, a potem my?
- Sam zdecyduj - Zaśmiała się sierżant.
- Moje się powoli kończą - odparł Kit, spoglądając na pozostałych.
- Nie możemy ciągle marnować odłamkowych. - Guerra podrzucił Carsonowi swój granat łzawiący. - Może to wystarczy.
Kit wziął 'podarek', odbezpieczył i rzucił za próg.
Nastąpiła eksplozja i przez drzwi zaczął się sączyć zielono-szary dym, zmuszający do włączenia filtrów powietrza w hełmach.
Kit wkroczył w dym z bronią gotową do strzału, rozglądając się na wszystkie strony i wypatrując przeciwników.
Tych jednak nie było… jedyne co dostrzegł przez kłęby gazu łzawiącego to korytarz rozświetlany kilkoma źródłami jasnego światła... nie był to ogień, ani żarówka. Coś… jak gwiazdy lub słońca uwięzione w szklanych pudełkach. Choć nie tak przeraźliwie jasne.



.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 26-09-2019, 21:43   #83
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Rozmowa prowadzona za pomocą wymiany ognia i ostrzeliwania tęczowej ściany było nietypowym sposobem konwersacji. Ale skutecznym.
Na tyle skutecznym, na ile było to potrzebne. Nie mogli wszak marnować amunicji na długie “rozmowy”. Jones zarządził następnie zbiórkę i ekipa ruszyła do jedynych drzwi jakie były im dostępne. BFG otworzył je “z byka”, rozpędzając się i napierając na nie ramieniem. Był to nadmiar wysiłku, bo nie były zamknięte. Otworzyły się z hukiem, gdy na nie wpadł.
A za nimi był długi i ciemny korytarz rozpalany gdzieniedziec pochodniami.
- Teraz musimy zejść do podziemi i znaleźć dobre miejsce na podłożenie bomby. Żadnego rozdzielania się. -zadecydował porucznik ruszając przodem i trzymając broń w pogotowiu. - Mamy bombę do podłożenie i oba klucze. Musimy unikać ryzyka.
- Jasne.- wtrącił bez entuzjazmu Giles, bo to jemu przyszło nieść ów niebezpieczny pakunek.
Korytarz był długi słabo oświetlony... dość ciasny, co sprawiało że cała drużyna szła dość blisko siebie, prosto do schodów okręconych po spirali niczym wąż dookoła centralnego słupa.
Schodów prowadzących zarówno w górę jak i w dół. Celem drużyny było podłożenie bomby, więc Jones zadecydował zejście w dół.
Porucznik ruszył pierwszy, za nim Cook, Ash i Giles. Powoli schodzili po schodach, gdy…
Usłyszeli kliknięcie. I nagle ze ścian okalających słup wysunęły się kamienne płyty. Gdyby nie Kurishima i jego refleks, to Lili zostałaby przecięta na pół.
Mężczyzna pochwycił ją w pasie i odciągnął do tyłu ratując życie. Ale owe płyty odcięły van Erp i pozostałych od bomby i Wolviego. Wszystkie trzy klucze zostały rozdzielone. Sytuacja z kłopotliwej robiła się zła.
- Co teraz zrobimy ?- spytał zaniepokojony Hauser.
- Mamy tylko jeden kierunek… w górę.- stwierdził ponuro Hamato.
-Ale to nie rozwiązuje naszych problemów. Mieliśmy iść w dół.- odparł BFG.
- Nie mamy kontaktu przez te parszywe ściany, zostaliśmy podzieleni i wszystkie trzy klucze są oddzielnie. Może ten zamek nie jest tak pusty jak myśleliśmy, co? Może to samo spotkało drugą ekipę?- zapytał retorycznie Pearson.
- I właśnie tam zmierzamy.- Powiedziała van Erp przyglądając się płycie, która niemal pozbawiła ją życia.
Ocena jej grubości i wytrzymałość nie trwała za długo. Lili wyciągnęła z plecaka potrzebną ilość materiału wybuchowego.
- Zaraz sobie odblokujemy przejście- dodała wesoło rozmieszczając odpowiednie ilości swojej zabawki na przeszkodzie. Następnie umieściła zapalnik.
- Cofnąć się - Rozkazała profilaktycznie.
Ładunki były tak podłożone by wybić płycie dziurę, która mogliby przejść dalej, i nic więcej. Nie mniej ostrożności nigdy za wiele. Gdy jej towarzysze znaleźli się w odpowiednim miejscu sierżant aktywowała zapalnik.
Skryci w korytarzu żołnierze usłyszeli głośny huk, poczuli drżenie przechodzące przez ciało, a wywołane wibracjami związanymi z wybuchem… jakby cała “klatka schodowa” była jak kamerton.
Jednakże, gdy opadł kurz…
- Niemoż…- prawie wyrwało się z ust van Erp, gdy zobaczyła nikły efekt swoich starań. Trochę czarnej sadzy na podłodze. Słowo jednak zamarło w ustach Lili, bo to było… całkiem możliwe. Wszak Giles pakował z działa w te mury pociski burzące potrafiące zmienić solidny bunkier w gruz… z podobnym skutkiem. Kamienne mury zamku nie były bowiem z kamienia jakiego znali z Ziemi. Okazywały się nadnaturalnie twarde. Tak jak teraz.
Lili nie udało się otworzyć przejścia na dół. Co więcej… licząc w głowie oceniła, że nie ma dość ładunków wybuchowych, by spróbować jeszcze raz.
- Szlag.- Pearson podsumował nieświadomie to co czuła cała czwórka.
Sierżant zmęłła przekleństwo. Nie tego oczekiwała.
- Trzeba było zabrać wodę święconą.- Powiedziała ironicznie rozglądając się po towarzyszący. - Kierunek góra. - Swoje słowa podkreśliła jeszcze ruchem ręki.- Trzeba znaleźć inną drogę. I to jak najszybciej.
Jej również nie uśmiechała się drogą w przeciwną stronę. Niestety nie mieli żadnego wyboru.
Odbezpieczywszy broń Lili ruszyła po schodach.
-Może spotkamy JR. i resztę. - pocieszał się Ronald, gdy wspinali się po schodach. Żaden z nich nie wspomniał o fakcie, że obecnie ( z uwagi na to że bomba i klucze były rozrzucone po całym zamczysku) ich misja jest obecnie zagrożona porażką.

Schody pięły się powoli ku górze, ciasne i ciemne. Trudno było odgadnąć co kryje się w mroku nad nimi, a wyobraźnia podsuwała różne nieprzyjemne scenariusze. W końcu dotarli do następnego piętra i można było zejść ze schodów na korytarz, zamknięte masywnymi drewnianymi drzwiami.
- Idziemy wyżej. - Zadecydowała van Erp.
W oddziale nikt się nie sprzeciwił. Ekipa ruszyła więc wyżej, ostrożnie posuwając się w górę i w górę. Ta wędrówka wydawała się monotonna i zdawała się trwać wieki… choć oczywiście przemieszczali się ledwie kilkanaście minut. I dotarli znów do podobnego korytarza, choć tym razem… pozbawionego drzwi. Ten ciągnął się spory kawałek prosto. Ozdobiony rogatymi czaszkami “zwierząt”… choć rogate bestie nie mogły być częścią ziemskiego ekosystemu. Na czaszkach owych umieszczono grube łojowe świece i one były jedynym źródłem “naturalnego” światła w tym miejscu.
Oprócz nich, ledwo dostrzegalne były drzwi… pomijając te na końcu korytarza, “strzeżone” przez dwie czarne płytowe zbroje. Przeznaczone pewnie dla olbrzymów. Bo miały 2,5 metra wysokości.
- Poświęćcie tu trochę.- Powiedziała Lili przyglądając się otoczeniu. Ten obszar wydawał się bezpieczny. Żadnych podejrzanych szczelin, żadnych kolców, żadnych rys na podłodze świadczących o zapadniach. Z drugiej strony jednak schody też nie wydawały się niebezpieczne, a Lili omal nie straciła na nich życia. Jej podwładni rozświetlali otoczenie latarkami, acz… niewiele to dało. Lili nie dostrzegła nic podejrzanego… nic, oprócz tych dwóch zbroi na końcu korytarza oczywiście.
- Dajcie flarę. Posłać serię po tych głowach i zbrojach.- W tym upiornym zamczysku wszystko mogło stanowić zagrożenie. A coś wyraźnie ich rozdzielało by zapewne wykończyć pojedynczo.
Hamato rzucił flarę, a potem krótkie serie przeszyły korytarz. Wywołały przy tym efekt… obie zbroje ruszyły w kierunku drużyny niczym dwójka rugbystów rozpędzając się coraz bardziej. Zresztą masywne pancerze o sporych rękawicach bardzo ich przypominały.
- Dlaczego mnie to nie dziwi?- Mruknęła van Erp chwytając za cięższą ze swoich broni.
Wycelowała w korpus pokraki i nacisnęła spust.
Reszta drużyny podążyła za jej przykładem posyłając w kierunku wrogów, kolejne pociski. Te niekiedy dziurawiły przeciwnika. Bo także zbroje okazały się bardziej wytrzymałe niż być powinny. Kolejne serie uderzały z głośnym brzdękiem o metalowe elementy. Nawet odłamkowy granat posłany przez Lili… zdołał jedynie naruszyć napierśnik i zrobić w nim dziurę. Wreszcie celny strzał BFG rozstrzaskał “kolano” rycerza po jego lewej stronie. Szczęśliwy strzał, który sprawił, że rozpędzona zbrojau upadła na ziemię i rozbiła się na poszczególne elementy pancerza… w środku bowiem nie było nikogo.
- Nażryj się tego!!- Lili posłała w kierunku metalowej puszki kolejny granat, tym razem fosforowy.
Ogień… zwykły pewnie zrobił by niewielkie wrażenie, ale biały fosfor nie wywoływał zwykłego ognia. Druga zbroja przestała biec, a zaczęła się rzucać o ściany jak szalona. Bowiem granat fosforowy wywołał eksplozję i taki żar, że metal na głowie i torsie potwora zaczął się topić intensywnie. Już nie atakował zajęty desperackimi próbami ratowania swojej egzystencji.
- Ruszamy! - Sierżant machnęła na swoich i poprowadziła ich ku drzwiom, których strzegły zbroje, omijając to co z nich zostało.
Na umówiony znak szarpnęła za klamkę uchylając drzwi.

- Witam w mojej krypcie… -skrzekliwy acz przyjazny głos powitał ich.

Za drzwiami była okrągła komnata, z kamiennym tronem na środku i kamiennym stołem przed nim. Na stole była stara księga, a za stołem… zasuszone zwłoki.


Łysiejącego mężczyzny w lekko podgniłych szatach.
- Rycerze przybyli uratować cnotliwą księżniczkę? Obawiam się, że nie tu księżniczek… nie ma cnotliwych księżniczek.- stwór zakończył swoją wypowiedź skrzekliwym śmiechem.
Na dzień dobry, nie bawiąc się w żadne ceregiele, Lili posłała truposzowi taki sam granat jakim poczęstowała jego strażnika… ostatni taki jakiego miała na składzie.
Eksplozja ognia zapaliła zasuszone zwłoki, które odzywały się głośnym i szyderczym.
- Topię się… tooopię! Czy tak powinno to brzmieć?-
Niemniej taki efekt Lili uzyskała, ciało potwora się topiło. Księga spłonęła w mgnieniu oka, a i stół wraz tronem zaczął się lekko topić.
- I to było na tyle, jeśli chodzi o zdobywanie informacji.- podsumował Hamato.
- Chciałeś mu odprawić ceremoniał parzenia herbaty na przywitanie?- Sierżant van Erp omiotła wzrokiem pomieszczenie.
- Nie przywitał nas pociskami. To była miła odmiana.- odparł Kurishima.
- Właśnie właśnie.- potwierdziła poczerniała czaszka nieumarłego… jedyna pozostałość po jego ciele, podczas gdy Lili i reszta oglądali lustra… którymi to obwieszona była cała sala.
- Nie zdążył.- W dobroduszność i serdeczność zasuszonego truchła jakoś nie wierzyła.
Wymacała przy tym jakiś ciężki przedmiot lub kamień i posłała w kierunku jednego z luser.
- Nie płacono mi tu za udział w walce, a teraz wybaczcie… moja esencja musi wrócić do swojego sanktuarium. Spotkamy się być może jak zregeneruję ciało… o ile jeszcze będziecie wtedy żyć.- czaszka zaklekotała żuchwą i zamarła. A lusto… jak to lustro, rozbiło się pod uderzeniem kamienia.
- Siedem lat nieszczęść.- zaklął pod nosem Ronnie.
- Nie bądź zabobonny. - Lili zganiła towarzysza. - Idziemy do następnych drzwi.
Im szybciej znajdą drogę do swoich tym lepiej. I tego planu van Erp postanowiła się trzymać.
Następne drzwi zostały potraktowane jak pierwsze z buta. Po wdarciu się do środka Lili z ulgą zobaczyła, że owo pomieszczenie ma drugie drzwi prowadzące gdzieś dalej. Owalny stolik obciągnięty skórą, jak i dwie wygodne kanapy pod ścianami sugerowały, że to pomieszczenie było poczekalnią.
Na odpoczynek czy podziwianie kunsztu twórców mebli nie było czasu. Po sprawdzeniu, czy pomieszczenie jest bezpieczne(?? ) drużyna ruszyła dalej. Przez kolejne drzwi. Do kolejnego pomieszczenia.
Otwarcie kolejnych drzwi pozwoliło wyjść na “korytarz” okalający olbrzymią salę dookoła. Zamek okazywał się większy w środku niż był na zewnątrz. Znacznie większy.
Spojrzenie w dół… pozwalało zobaczyć…



Że sala ta była gigantyczna i kryła jakieś stworzenie… gigantyczne stworzenie zawieszone w pustce, stazie? Nie wyglądało na martwe, a raczej na uśpione. Zębate macki, jakieś… szczypce… Na szczęście ekipa była wysoko ponad nim i sam stwór nie wydawał się zainteresowany budzić z powodu jakichś małych intruzów.
- Cholera… co to właściwie jest… do czego służy? - zadawał sobie to pytanie Pearson, gdy stali na tym zawieszonej przy ścianie skalnej półce pełniącej rolę korytarza. A jedyną barierą między nimi, a upadkiem z olbrzymiej wysokości w zamgloną pustkę był kamienny murek sięgający im do pasa.
- Na pewno do niczego przyjemnego.- Opadała sierżant stawiając ostrożnie pierwsze kroki w drodze ku… ciężko było określić gdzie mają iść. Najlepiej w dół. Tylko, że to mogło się okazać bardzo karkołomne i to dosłownie.
- Po cichu i ostrożnie. - Lili rzuciła do swoich i rozglądając się na wszystkie strony z bronią gotową do wystrzału ruszyła przed siebie.
- Tak jest…- padło z ust żołnierzy podążających za sierżant. Przytuleni do ściany AST powoli i ostrożnie. Tym bardziej, że wkrótce z owej otchłani wyfrunęło kilka skrzydlatych potworów.

Te groteskowe krzyżówki, wiedźmy i smoka i nietoperza patrolowały co prawda obszary poniżej i nie mogły dostrzec skradających się AST… ale mogły ich usłyszeć. Były wyraźnie czymś podekscytowane i przekrzykiwały się między sobą w jakiejś wykrzywionej wersji łaciny… z której to Lili wyłapywała słówka… o triumfie… czasie zmian i przeniesieniu… cokolwiek to miało znaczyć.
Elizabeth wstrzymała na chwile ich pochód, by skrzydalci strażnicy mogli ich wyminąć.
Minęło kilka pełnych napięcia minut, czekania i przywierania do ściany nim skrzydlate stwory mignęły przed nimi. Potworki poleciały w górę i drużyna mogła ruszyć dalej, oby w dół. Monotonna podróż przez upiorne zamczysko, które nie chciało dać im się wysadzić tak łatwo w powietrze.
Skupieni i milczący pokonywali kolejne metry mając cichą nadzieję, że w końcu dołączą do reszty.
Dotarli do pierwszych dużych wrót. Te jednak okazały się zamknięte. Masywne drewniane wrota… obito metalem gdzieniegdzie.
- Nie do wiary.- van Erp postukała we wrota upewniając się, że to drewno.
“Otworzenie” zamka nie powinno być problemem, toteż sierżant założyła niewielki aczkolwiek trochę większy niż standardowo ładunek i odpaliła go.
Wybuch był silny i w miarę głośny… na szczęście skuteczny. A jeśli jakiś potwór go usłyszał, to odgłos nie zaniepokoił go na tyle, by ruszyć od razu w kierunku drzwi, które van Erp sforsowała.
Utorowawszy sobie i innym drogę Lili ruchem ręki zaprosiła towarzyszy do kontynuowała “zwiedzania” zamczyska. Szybkie rozpoznanie. Sprawne i ciche przemieszczanie się. Czyli zwykła “wycieczka” .
Kolejny korytarz tym razem… oprócz drzwi po obu stronach Lili z ulgą zauważyła schody prowadzące zarówno w górę jak i w dół na samym jego końcu. Tyle że sam korytarz podejrzanie wąski nie wzbudzał zaufania, ani u niej… ani u jej podwładnych.
- Pachnie mi to pułapką.- stwierdził ponuro Hamato.
- To trzeba być gotowym na wszystko - van Erp odpowiedziała równie ponuro.- To niestety jedyna droga, więc…- Zawiesiła na chwilę głos bacznie przyglądając się towarzyszom. - Sprawdzić poziom amunicji.
- Gotowe… gotowe… gotowe…- kolejni AST zgłaszali gotowość po przeładowaniu magazynków. Można było zaczynać.
- Zobaczmy czy coś się kryje w tych ciemnościach.- Elizabeth posłała kilka serii po korytarzu nie zapominając o drzwiach.
Kule przeszyły powietrze bez trudu i bez problemu. Nic nie wyskoczyło, nic nie trysnęło juchą… czy to dobrze, czy źle… trudno ocenić.
-Chyba jest bezpiecznie.- rzekł z nadzieją w głosie BFG.
-Aha…- Mruknęła w odpowiedzi kobieta i ruszyła do przodu . A za nią pozostali żołnierze, z uwagi na dość wąski korytarz, szeregiem.
Z początku wszystko szło dobrze. Nie pojawiły się żadne zagrożenia, ni wrogowie.
Jednak w połowie drogi nastąpiło “klik”... ciężko jednak było stwierdzić pod którym z butów. Zresztą, czy warto było zajmować się tym, kto zawinił, kiedy z obu ścian wysuwały się losowo, acz błyskawicznie długie żelazne zaostrzone pręty mające na celu zrobić shish kebaby z intruzów?
Dobrze, że chociaż wysuwały się na ślepo… źle że ich ilość szybko gęstniała w tym korytarzu.
- Drzwi po prawej- Zadecydowała Lili przyspieszając.
Żałowała, że to nie Dwight był teraz na jej miejscu. On prawdopodobnie nie miałby żadnych problemów ze sformowaniem wejścia do pomieszczenia obok korytarza. Ale BFG była gdzieś za nią i to ona musiała reszcie utorować drogę. Będąc już przy drzwiach aktywowała ogniwo, by sobie dopomóc i z całej siły naparła na przeszkodę.
Wzmocniony energia z ogniwa pancerz niczym czołg przebił się przez drzwi… za nią zaś podążyli jej podwładni. Komnata do której wpadli, była pełna zwojów ułożonych na półkach. I jak się okazało, komnata miała swojego strażnika. Egipski sarkofag powoli otworzył się i z trumny wynurzała się mumia z pyskiem krokodyla. Mumia kombinowana o których Lili słyszała. Starożytni Egipcjanie czasem “bawili” się w takie zszywanie różnych stworzeń razem i mumifikowanie ich. Ot, taksydermia dla zaawansowanych. Tyle że Egipcjanie nie łączyli ciał ludzkich ze zwierzęcymi.
- Zoomorfizm w czystej postaci - Skomentowała sarkastycznie sierżant. - My tu tylko przychodzimy. - Pogoniła ręką swoich ludzi, by weszli głębiej do pokoju sama śledząc ruchy mumii Sobka z bronią gotowa do wystrzału.
Mumia machając różdżką wymamrotała coś po egipsku i z podłogi wystrzeliły dziesiątki czarnych gumowatych macek, które owijały się wokół Lili i pozostałych żołnierzy, tym bardziej że w tym małym pomieszczeniu nie było gdzie uskoczyć.
- No nie!- Elizabeth nakarmiła macki ołowiem ze swojej broni.
Tak samo uczynili BFG i Pearson strzelając w podłogę… tyle że macek było dużo. Jedynie Hamato zamiast tego strzelił serią wprost w mumię rozrywając mu lewy bok, co jednak nie zmieniło faktu, że potwór zaczął mamrotać coś pod nosem i Kurishima zadrżał po czym upuścił broń zachowując się jak… marionetka z uciętymi sznurkami.
- O ty skurwielu!!- van Erp posłała serię w kierunku mumii.
Widząc co się stało z Hamato, Pearson również zaczął strzelać w kierunku potwora, który przygotowywał się do mamrotania kolejnej egipskiej mantry. BFG zaś wyrwał się z macek i popędził w kierunku truposza, wchodząc w niego jak futbolista… jego szarża odepchnęła truposza i wytrąciła z równowagi. A choć zasłonił pozostałej dwójce wroga, to jednocześnie nie pozwolił wymamrotać kolejnego uroku.
- Obetnij mu łeb!!- Krzyknęła Lili jednocześnie aktywując kolejne ogniwo w pancerzu. Z takim wsparcie nie powinna poradzić sobie z wyrwaniem się czarnym macką.
BFG posłuchał… chwyciwszy mumię za szyję, uniósł ją i drugą ręką zamachnął się pozbawiając truposza głowy. Ta dekapitacja zakończyła sprawę, bo istota zwiotczała od razu, a zwierzęcy łeb potoczył się po podłodze. Lili wyrwała się z obszaru pokrytego mackami i dołączyła do Dwighta… Pearson walcząc za pomocą ostrza z nimi… dotarł kilka chwil później. Macki zaś po kilku minutach, same zaczęły się rozpadać w pył uwalniając ciało Kurishimy, które zwaliło się na podłogę jak odrąbany czerep.
- O nie, nie, nie!!- van Erp rzuciła się do szkoleniowca.
Zdjęła rękawica. Gołymi rękoma uwolniła głowę Japończyka z hełmu i sprawdziła puls.
Mężczyzna żył, ba oddychał nawet. Nie widać było żadnej rany,żadnej krwi, żadnej dziury po pocisku. Wyraz jego twarzy był obojętny, ale spojrzenie puste. Hamato był w stanie katatonii.
-Szlag… Co ta krokodymumia mu zrobiła?- zapytał nerwowo i retorycznie Pearson.
Widząc, że Kurushima żyje Lili odetchnęła z ulgą.
- Będzie trudniej, bo ktoś będzie musiał nieść Hatamoto. Ale damy radę.- Kobieta podniosła się. - Ten cholerny lunapark coraz mniej mi się podoba. Dwight, bierzesz go i idziesz między nami.
Lili sięgnęła po jeden ze zwojów, którymi wypełniona była komnata.
Hieroglify… egipski zapis zajmował większość ze zwoju, ale Lili dostrzegła też zapiski w grece oraz łacinie. Nie pozwalało to co prawda w pełni rozszyfrować zwoju, ale dawało sugestie co ten akurat zawierał… spis zasobów zamku. Ten tu dotyczył “oczarowanej broni”.
-Ja mogę go nieść.- zgłosił się oczywiście BFG.
- Czekaj, czekaj.- Sierżant zainteresowała się zwojami. Zaczęła przeglądać je losowo starając się zorientować w jaki sposób są skatalogowane.
Informacje jakie zdobywała były szczątkowe i niedokładne. Ale dzięki nim Lili zorientowała się, że gdzieś w tym zamku są “zdobycze wojenne”, “środki lecznicze” oraz “zwoje do usuwania klątw”.
- Chwilę tu zostaniemy. Gdzieś w tym całym bałaganie musi być plan tego zamku. - Kobieta zaczęła dokładniej przeglądać zawartość półek zapisując jednocześnie w pamięci swojej kamery zawartość zwoju.
- Do roboty panowie. Samej zajmie mi to sporo czasu.
- Tak jest!- odparli pozostali AST i wraz z Lili zabrali się za przeszukiwanie zwojów.
- Dwight stań na straży.- Poleciła jeszcze poświęcając się lekturze zwojów.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 05-10-2019, 15:43   #84
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Cisza i spokój - powiedział Kit. - Możemy iść dalej.
Jean go więc wyminęła, sama jako pierwsza pchając się w dalszą część zamku. Rozglądała się z zaciekawieniem po otoczeniu, bez żadnych obaw… wątpiła bowiem, iż coś w tym miejscu mogło ją zaskoczyć. W końcu widziała ostatnio już niejedno, więc jakieś potworki lub żywe trupy już na niej wrażenia nie robiły.
- Jakieś plany taktyczne? Rozkazy? Wytyczne? Czy każdy robi co chce? - wtrącił Guerra podążając za JR., tak jak reszta.- Co mamy w planach pani sierżant?

Jean spojrzała na Guerrę przez otwarty wizjer hełmu, wyraźnie marszcząc brwi. Według niej zadawał naprawdę niepotrzebne pytania…
- A jak myślisz, co robimy? Bo chyba nie piknik. Sprawdzamy okoliczne pomieszczenia. Dobrać się parami, ja idę sama, zostajemy w bezpośrednim zasięgu siebie - Powiedziała.

Kit co prawda zastosowałby inną metodę, ale nie on tu dowodził.
- Switch chodź ze mną - powiedział Kit, ruszając w stronę najbliższych drzwi.
Meyes wzruszyła ramionami nie odpowiadając mężczyźnie, ale podążyła za nim.
Guerra zaś z Collier ruszyły do tych naprzeciwko wrót Carsona.
JR musiała ruszyć nieco dalej.
- Jakiś schowek z wielkimi miedzianymi kadziami.- zameldowała Charlotte, podczas gdy Kit z Meyes zajrzeli do dużego pomieszczenia wypełnionego… świetlistymi liniami pokrywającymi całe pomieszczenie. Tworzyły one zawiły wzór przecinający kilka okręgów na środku komnaty. W pomieszczeniu nie było nikogo, nie było też żadnych okien, ani źródeł światła… poza samymi liniami oczywiście.
- Świetliste linie, niczym laserowe - powiedział Kit. "Jak w magii, do przywoływania demonów", dodał w myślach. Wychodząc zamknął za sobą drzwi.
JR. zaś znalazła na początku najciekawsze miejsce. Ściany z łańcuchami, żelazną dziewicę, stół z kajdanami pokryty zaschniętą krwią. Obdarte ze skóry zwłoki zwisające na łańcuchach. Sala tortur jak z horroru… tylko, że na żywo.
A propos żywych. Zwłoki człowieka nabite na haki i krwawiące obficie wydawały się oddychać, co prawda z wyraźnym trudem, ale jednak.
- Hej! Hej ty! Żyjesz? Hej! - Jean zbliżyła się do nieszczęśnika, zastanawiając jak go ściągnąć.
-..er.. n… ni...bli…- “odpowiedział” więzień. A może wycharczał. Trudno było powiedzieć, czy w ogóle kontaktował jeszcze.
A gdy Meyes czekała na to co jej “partner zrobi, nagle odezwał się strzały z komnaty w której to Dominic z Charlotte.
Peter ruszył szybkim krokiem na odsiecz swoim towarzyszom.

Kolejna dystrakcja… niestety skuteczna.
Gdy Jean spojrzała w kierunku wyjścia słysząc strzały, ktoś… nie… coś wykorzystało okazję.
Nagle łańcuch wystrzelił w kierunku szyi JR. i owinął się wokół niej zaciskając mocno. Udusiłby bez wątpienia kobietę, gdyby nie pancerz. I ciągnął w kierunku stołu stojącego… cóż.. obecnie poruszającego się kierunku Jean. Stół ów bowiem się wyprostował. Zdobiąca go rogata gęba wykrzywiła się w paskudnym grymasie próbując łańcuchami pochwycić ofiarę i uwięzić na sobie.
- Arghhh! Ty zasrana maszkaro! - Jean spięła ciało w pancerzu, stawiając opór przy przyciąganiu, a i jednocześnie z jej ręki wystrzeliło ostrze nowej zabawki AST. Miała zamiar potraktować nim łańcuch na sobie, a później oczywiście poszatkować ten żywy stół masą pocisków.
Ostrze się sprawdziło przecinając łańcuch… choć oczywiście z pewnym trudem. Wymagało to wysiłku ze strony JR i trybu overdrive. Złowieszczy mebel zdołał jednak w tym czasie owinąć łańcuch wokół kostki JR… i stracić pół “twarzy”.
Bowiem Meyes kucając w progu komnaty wycelowała snajperkę i posłała morderczy pocisk… który zabiłby pewnie potwora… gdyby on był żywy. Utrata połowy “twarzy” nie zrobiła na stole wrażenia.
- Twardy sukinsyn! - Krzyknęła sierżant, po czym zmieniła broń. Czas na pompkę, i inny rodzaj rozpylania ołowiu…
Strzał z bliskiej odległości rozłupał kawałek stołu.. tym razem w okolicy nogi. Kolejny strzał... oderwał część nogi i sprawił, że ożywiony mebel przewrócił się na bok. Ale nadal walczył. Kolejny łańcuch owinął się wokół przedramienia JR.. i próbował odciągnąć broń na bok.
- Wchodzisz mi w celownik. Nie mam czystego strzału.- zameldowała metyska…

* * *


Kit dotarł szybko z odbezpieczoną bronią, patrząc na to w co strzelali Guerra z Collier. Dużego masywnego gluta wylewającego się z jednej z kadzi. Maź była spora i poruszała wyraźnie w kierunku jego towarzyszy broni.
- Zapalającym! - rzucił szybko. - I wracamy na korytarz. Przez drzwi nie przelezie.
- Przez szczeliny dzbana jakoś przelazł.- odgryzł się Guerra sięgając po granat. I rzucając taki jaki miał pod ręką… zamrażający. Tymczasem Collier rozchlapywała nieco glutka ciągłymi strzałami z taurusa. Eksplozja granatu zamieniła ciało glutka w kryształ który pociski Charlotte zamiast niegroźnie rozchlapywać roztrzaskiwały na kawałeczki.
- Świetnie! - rzucił Kit. Wpakował parę pocisków w zamrożonego stwora. - A teraz sprawdźmy, kogo dziurawi Switch.
- Dobrze.- rzekła Collier, ale Guerra się nie spieszył… przyglądał się “pokonanemu” wrogowi jakby chciał się wpierw upewnić, że rzeczywiście jest pokonany.
Więc Kit ruszył wspierany przez blondynkę, by dotrzeć na miejsce i zobaczyć kucającą Meyes ze snajperką i szarpiącą się ze stołem JR, którego to łańcuchy owijały się wokół jej nogi i ręki ze shotgunem.
- A żeby cię kurwa korniki wdupiły!! - Krzyknęła J.R. po czym z całych sił szarpnęła się w bok, by dać pole ostrzału dla towarzystwa za plecami. Jednocześnie próbowała zaś sama znowu jakoś i wystrzelić.
Sytuacja była dość zabawna - oczywiście z punktu widzenia obojętnego widza, którym Kit nie był. I nie przyszła mu też do głowy myśl, iż śmierć pani sierżant na polu chwały stworzyłaby szanse na awans...
Gdy tylko zyskał szansę na czysty strzał, wpakował w stół parę pocisków z taurusa.
Nie tylko on zresztą. Gdy nadarzyła się okazja.. strzały z kilku broni przerobiły ten piekielny stół na drzazgi uwalniając JR z tych więzów… w końcu.
- Przydałby się nam taki w kantynie - zażartował Kit. - Gdyby go tak trochę poduczyć i ucywilizować - dodał.
- Dzięki - Odezwała się McAllister do obu towarzyszy po czym zerknęła na Kita -[/i] Ta, jasne…[/i]
Następnie ruszyła do wiszącego, zakrwawionego ciała obcego mężczyzny.
- Ten jeszcze dychał - Wyjaśniła, lekko trącając delikwenta lufą pompki - Żyjesz?? - Dodała głośniej do wiszącego.
- ..chll… awwgla...ytthhe..- odpowiedział więzień wykazując znaczne problemy z komunikacją. Bo pierwsze, gorączkował od ran i wyczerpania. A po drugie… miał wyrwany język.
- To któryś z naszych...? - Kit przyjrzał się wiszącemu, zastanawiając się, czy bardziej humanitarne będzie ściągnięcie go, czy dobicie.

- Kit, przytrzymaj go jakoś - Powiedziała Jean, a po chwili odcięła łańcuch na którym wisiał nieszczęśnik. Gdy zaś ten znalazł się w mniej lub bardziej bolesny sposób na podłodze, sierżant do końca wyswobodziła jego ręce z więzów.
- Odzyskujesz swoje życie, tyle ile go jeszcze zostało. Co z nim zrobisz, twoja wola, jesteś wolny - Oznajmiła ledwie żywemu mężczyźnie, wpatrując się w jego twarz, po czym kiwnęła głową. Trudno było powiedzieć czy zrozumiał co JR. mówiła do niego. Nie ruszył się z miejsca mamrocząc coś niewyraźnie.
- Idziemy dalej - Zwróciła się następnie do towarzyszy z AST.
Decyzja JR. była okraszona ponurym milczeniem przez Meyes,Charlotte i Guerrę stojących u wejścia do tej sali tortur. Wszyscy oni zdawali sobie sprawę, że nieszczęśnik nie wyjdzie z tej sali tortur. A nawet gdyby wyszedł, to gdzie miałby się udać? Dookoła był obszar kontrolowany przez wroga, który nie tylko nie miał nic wspólnego z humanitarnym traktowaniem więźniów, ale nawet z samymi ludźmi.
- W takiej sytuacji chciałbym mieć w garści odbezpieczony granat - powiedział cicho Kit. - Proponowałbym trzymać się razem - dodał głośniej. - Za dużo tu niespodzianek.
- Idziemy dalej - Powtórzyła Jean, ruszając na szpicy, dalszymi korytarzami zamczyska.
Nie padły żadne odpowiedzi, ale drużyna ruszyła za panią sierżant tym ponurym korytarzem. Cel znajdował się na jego końcu, tuż za zakrętem… schody. Wijące się wokół kolumny niczym wąż. Prowadziły tylko w górę, co akurat pasowało JR. W końcu reszta drużyny kierowała się ku podziemiom. Guerra ruszył pierwszy, bo maszynka do szycia pani sierżant na kręconych schodach była mało użyteczna. Długa lufa zawadzała podczas wędrówki na ciasnych schodach. Tu taurus miał przewagę nad bronią JR. Ekipa kroczyła powoli i ostrożnie. Bez pośpiechu kroczyli schodek po schodku. Dotarcie na piętro zajęło więc wiele czasu i… cała ekipa dotarła do komnaty pełnej “luster”. Z owych luster wyłaniały się i wchodziły do nich małe skrzydlate diabełki, z rogami na kozich gębach, skrzydłach i z żądłem na ogonie.
Na widok AST wkraczających do komnaty, chmara tych stworków rzuciła się wściekle na drużynę. Na oko… z pięćdziesiąt.
Kit, nie czekając na rozkaz, zaczął strzelać, nie zważając na to, czy kule trafią w diabełki, czy w lustra.
- Fuck! - Warknęła Jean. Kolejne dziwactwa na ich drodze, kolejne "pasożyty". Nie pozostało nic innego jak…
- Ogień zaporowy!! - Ryknęła wśród już wystrzałów karabinu Kita.
Pozostali dwaj członkowie drużyny również zaczęli strzelać. A choć potworki okazały się dość wytrzymałe, to ilość ołowiu wypluwanego przez ekipę (a zwłaszcza JR.) była zbyt duża by mogły się opierać. Pierwsza fala uległa rozerwaniu, kolejna “znikła”, choć czujniki hełmów nadal wykrywały sygnatury wrogów poprzez inne pasma promieniowania… w tym cieplne. Niemniej było to teraz już bardziej strzelanie na oślep, choć w dobrym kierunku i dawało wyniki. Rozrywane stworki pojawiały się w postaci eksplozji juchy i mięsa.
Strzelanie na oślep, czy nie, trzeba było to robić. Na dodatek lustra zdawały się być 'drzwiami', przez które diabliki właziły, więc porozbijanie wszystkich dawało szansę na to, że kolejne posiłki dla obrońców już nie nadejdą.
- Te małe gnidy chyba stały się niewidzialne!! - Krzyknęła sierżant w komunikator, wśród jazgotu broni całego towarzystwa - Bierzemy ich czujnikami!! - Dodała, po czym nadal strzelała, korzystając z funkcji pancerza, o jakich właśnie wspomniała.
Kanonada chwilę trwała i przetrzebiła większość stworków… większość, ale nie wszystkie. Ostatnie sześć z nich zdołało się przedrzeć przez ścianę ołowiu i ujawniając swoją postać zaatakowało żądłami. Większość chybiła mając trudności z przebiciem zbroi, ale jednemu się udało znaleźć szczelinę w zbroi Kita i wbić żądełko. Ukłucie ledwo zabolało, ale po chwili nieprzyjemne odrętwienie rozeszło się od użądlonego boku.
- Na demony! - wyrwało się, całkiem na temat, z ust Kita, który sięgnął po colta, by wpakować z przyłożenia parę pocisków w brzuch przeciwnika.
- Najpierw kolacja, potem wsadzanie czegokolwiek w cokolwiek!! - Stwierdziła Jean, po czym huknęła ze swojej skróconej pompki do pierwszego lepszego, fruwającego blisko, zawszonego mini-demona"(?). Po chwili i poprawiła drugim strzałem.
Podobnie postąpiły Collier i Meyes strzelając z podręcznej broni do upartych stworków. Te jednak nie były łatwym celem z tak bliskiej odległości. Inaczej postąpił Guerra, wyczekał okazji i pochwycił atakującego stwora łapą, by rozpruć mu brzuch ostrzem, gdy wierzgał próbując się wyrwać z uścisku jego rękawicy. Była to skuteczna taktyka, bo na kule stworki okazywały się dość odporne… i mimo dwóch celnych trafień Kitowi nie udało się zabić upierdliwego stworka. A dłonie cierpły mu coraz bardziej, choć na razie w niewielkim stopniu było to utrudnieniem. Meyes zdołała zaś ubić postrzeloną dwa razy przez JR gadzinę.
Jako że kule niezbyt dobrze się sprawiały, Kit spróbował pójść w ślady Guerry i uruchomił nowy "cudowny" dodatek do pancerza - pokaźnych rozmiarów ostrze, którym spróbował rozkawałkować atakującego go potworka. Jean postanowiła zaś pochwycić jednego z nich w metalową łapę, po czym po prostu w niej go zmiażdżyć, ewentualnie używając trybu overdrive, gdyby ta czynność była bardziej wymagająca.
- Wykańczamy te gówienka ręcznie lub ostrzami! Ruszać się, Kit coś zaczyna zamulać! - Warknęła J.R.
Ta tak taktyka okazała się skuteczniejsza… o wiele łatwiej było złapać te żądlące nietoperze prawą dłonią, a potem dobić lewą, niż strzelać do nich. Wkrótce JR wydusiła z jednego życie ( i to dosłownie, bo wraz z oczami, które wyskoczyły z oczodołów i tryskającą czarną juchą), a Carson chwycił natręta ostrzem odcinając mu skrzydło, a potem łepek. Pozostali zrobili podobnie i w końcu… całe pomieszczenie było pokryte truchełkami diablików ich krwią.
AST odruchowo wymienili puste magazynki broni oglądając te zniszczenia. Z luster… ocalało tylko jedno. Resztę rozbito kulami, choć głównie to Jean rozbiła.
- Siedem tysięcy siedemset siedemdziesiąt siedem lat nieszczęść.- stwierdziła żartobliwie Meyes.
- Idziemy dalej? - spytał Kit, podchodząc do ostatniego lustra i rozbijając je uderzeniem ostrza.
- Idziemy - Przytaknęła sierżant, kierując się do kolejnych drzwi na drodze, już za małymi lustrami.
- Dajesz radę? - Spytała Chrisa.
- Długi korytarz.- zameldowała tymczasem Meyes pierwsza docierając do drzwi i otwierając je jedynie na tyle, by mogła zajrzeć i zobaczyć co się za nimi kryło.- Dwa kierunki w które możemy się udać. Na prawo i lewo… i coś mi tu nie pasuje. Ten zamek nie powinien być, aż tak rozległy. Z zewnątrz był mniejszy.
- Jakoś się trzymam - odparł. - Jakaś trucizna, na moje oko - dodał. - A ten zamek... to pewnie inny wymiar. Jak w bajkach. Chyba nic nas nie powinno dziwić w tym miejscu.
- Dobra, to sprawdzimy jeszcze ten teren, i chyba na tym skończymy. Handsome ze mną w lewo, reszta na prawo. Nie rozłazić się za bardzo… - Jean spojrzała po twarzach AST.
Kit co prawda uważał, że rozdzielanie się jest pomysłem nienajlepszym, ale nie zamierzał na ten temat dyskutować. Bez słowa ruszył we wskazanym kierunku.
Nikt inny się też nie odezwał. Wszak rozkaz to rozkaz. Niemniej jego wykonanie wymagałoby otwarcia ledwie najbliższych kilku drzwi, bo korytarze ciągnęły się całkiem spory kawałek.
 
Kerm jest teraz online  
Stary 09-10-2019, 21:43   #85
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Into the darkness.

Wolvie i jego ekipa schodzili coraz głębiej w czeluść po schodach. Coraz głębiej w labirynt murów i ukrytych pułapek. Tam w labiryncie panowała ciemność, rozświetlana nielicznymi pochodniami. Tam kryły się zagrożenia. Tam też mogły kryć się odpowiedzi na wiele pytań.
W ciemności...

Archiwum zasobów


Zwojów było wiele i były problematyczne. Zapisane w kilkunastu różnych językach tworzyły chaotyczne pomieszanie łaciny, greki, aramejskiego i egipskich hieroglifów w wersji hieratycznej oraz dwóch innych języków, który Lili nigdy dotąd nie widziała na oczy. Przeglądanie tych zwojów i odczytywanie zawartości było więc bardziej zgadywaniem w oparciu o słowa klucze.
Jednym z takich słów był spis, wśród których znalazła de animae reditu volumen co oznaczało zwój przywrócenia ducha. Jednakże co dokładnie miało znaczyć to słowa, czym był ten swój, a jakiego ducha chodziło… ech…
Bardziej przydatne było słowo valetudinarium… dość rzadko stosowane łacińskie określenie przybytku leczniczego. Pod nim było sporo hieroglifów, liczb i znaków, kolejne określenia z rzymskiego takie jak medicus czy et resurrectionis erimus… co mogło dotyczyć uzdrawiania. No i samo określenie pojawiające się w dokumencie “domus sanitatem”... dom uzdrawiania, przynosiło nadzieję. Tylko gdzie on się znajdował ?
Towarzysze van Erp, będąc niewyedukowaną klasycznie grupką, nie bardzo mogli pomóc w tych poszukiwaniach. Dobrze że chociaż znajdowali mapy, co jednak bardziej zaciemniało obraz sytuacji, niż rozjaśniało.
Wychodziło bowiem na to, że zamek… nie jest zbudowany według jakichkolwiek logicznych zasad. Rozciągał się nie tylko w przestrzeni, ale poprzez etherum na quod ministrantem platanum… inne plany egzystencji? Przejścia w zamku nie musiały prowadzić tam, gdzie logicznie prowadzić powinny. Góra i dół były tu subiektywnymi kierunkami. Komnaty mogły mieć różne rozmiary… ba nie być nawet pokojami, a sinum esse ex planis… kieszonkowymi wymiarami? Cokolwiek to znaczyło. Były też mapy z zapisanym na czerwono wyrażeniem: prohibitos autem locus - zakazane miejsce.
Takich map kompani Lili znaleźli trzy. Jedna przedstawiała miejsce: Payratheon, druga Khin-Oin, trzecia… najciekawsza z nich, nazwana została Stygia… i tam na tej mapie zaznaczony na czerwono był punkt podpisany: Levistus.
Tyle że nie wiadomo jak dotrzeć do któregokolwiek z tych miejsc. Niemniej niektóre ze zwojów pozwoliły van Erp odkryć, że w tym miejscu, rzeczy mogły nie być tym czym się wydawały. I że drzwi mogły znajdować się w miejscach których się nie spodziewała. Na przykład, ukryte za szafką w komnacie w której się obecnie znajdowali. Drzwi prowadzić miały do jednego z trzech miejsc.
Kowalskich Płomieni, Jedwabnego Leża, Lśniącej Perły… tłumaczenie z łaciny dało bardzo poetyckie nazwy, ale niestety nie dające zbyt wiele informacji...także na temat tego jak niby można było wybrać do którego miejsca chce się dotrzeć.

Sala “tronowa”.

JR i Guerra wkroczyli przez małe drzwi, do… gigantycznej komnaty. kunsztownie zdobionej i rozmiarami nie pasująca do tego miejsca. Prawdziwa sala tronowa, godna cesarzy… sala która nigdy nie powstała na Ziemi. Bo wszak skala tego pomieszczenia była niewyobrażalna. Taka sala mogła kosztować olbrzymią fortunę. I była pusta… prawie.
Oboje natknęli się na kilka istot, które nie zdecydowały się na otwartą agresję. Skrzydlatych, rogatych, ogoniastych, ale zdecydowanie nie wrogich. Jedna z nich siedziała na tronie, bardzo ludzka i nieludzka zarazem.


Diablica smakowała coś z kielich swoim długim językiem. I spoglądając na wchodzących AST złotymi oczami. Władcza i dumna istota była przeciwieństwem, drugiej skrzydlatej bestyjki w tej komnacie.
Siedzącej na jednej z kolumienek i bardziej ludzkiej i zdecydowanie bardziej podekscytowanej gośćmi, którzy wkroczyli do sali.
- Lesuraie Lesuraie… mamy gości… śmiertelników.- krzyknęła wzlatując w powietrze i podlatując do dwójki żołnierzy US Army.
- Widzę Saalandro, widzę…- odparła z uśmiechem diablica siedząca na tronie. -Rycerze przybyli do zamku, by uwolnić księżniczkę? O dzielni rycerze z ognistymi mieczami… nie ma tu cnotliwych dziewic do uratowania. Jesteśmy tylko my.

Skarbiec

Meyes podążała na końcu. Niezbyt dobrze się czuła w tym miejscu. Snajperka którą nosiła na plecach była tu mało użyteczna. A podczas walki z małymi latającymi diablikami zużyła większość amunicji w swoim raptorze. Dlatego trzymała się z tyłu, za Kitem i za Charlotte. Collier podążała pierwsza. Kit odczuwał skutki jadu, lekkie odrętwienie i trochę niepewny krok. Niemniej wydawało się, że trucizna nie zdołała go pokonać. I choć odczuwał nadal jej skutki, to efekt nie ulegał zwiększeniu. Było dobrze… byle dotrwać do końca misji. Nadal miał ręce sprawne i uchwyt na broni pewny.
Ruszyli więc wykonać zadanie, zlecone przez JR.
Collier wyważyła kopniakiem drzwi i… cała trójka AST weszła do skarbca… takiego wprost z bajek, rozsypane złote monety, klejnoty i inne skarby walały się po podłodze. Brakowało tylko smoka strzegącego skarbu. Niemniej zamiast smoków było coś innego.
Poruszały się zagrzebane w monetach i ciężko je było zlokalizować, nim wynurzyły się bardzo blisko trójki AST. wielkie czarne węże z twarzami przypominające ludzkie i ognistymi oczami.
Jeden, drugi, trzeci, czwarty… Potwory miały przewagę liczebną i rozmiaru, ale co takie węże mogły zrobić przeciw taurusom w dłoniach dwóch AST.
- Co tu robicie? Nie powinno być was. To nie miejsce dla waszego rodzaju.- odezwał się kolejny wąż, wynurzający się zza kupy złotych monet.


Ta olbrzymia wężyca miała całkowicie ludzką twarz i “tułów” przechodzący w czarne wężowe ciało. Dookoła niej lewitowały zwoje i jakieś stare astrologiczne mechanizmy.
-To nie jest wasz plan egzystencji śmiertelnicy. Już nie.- dodała władczo władczyni węży.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-10-2019 o 21:43. Powód: czeski błąd O.O
abishai jest offline  
Stary 16-10-2019, 19:24   #86
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Gdzieś w zamku… JR

- Jeśli wy nie dziewice, to i was ratować nie trzeba - Powiedziała Jean, przypatrując się podejrzliwie siedzącej na tronie...demonicy(?). A metalowy paluch, znalazł się bliżej spustu Destructora niż przed chwilą. Kiwnęła również lekko głową do Guerry, by pilnował tej drugiej…
- Ależ oczywiście, że trzeba ratować… od nudy na przykład.- stwierdziła diabliczka na tronie wodząc leniwie ogonkiem po udzie. Spojrzała wprost na JR.
- Przypominasz Joannę… też płonęła świętym gniewem, gdy mówiła.- zamruczała lubieżnie nie przejmując się wycelowaną w nią bronią.
- Po co tu przybyliście? - zapytała ta druga… nazywająca się chyba… Saalandra.
- Przybywamy ratować dziewice, ale skoro takich nie ma… - Sierżant odchyliła lufę broni w bok, po czym posłała serię w jedną z kolumn przy ścianie. Następnie bezczelnie wyszczerzyła zęby, wśród otwartego wizjera.
- Ty tu rządzisz? - Spytała tą całą Lesuraie.

Na żadnej z diablic ten pokaz nie zrobił wrażenia, wydawały się bardziej zainteresowane samą JR i jej milczącym towarzyszem. Saalandra podleciała bliżej pani sierżant nachyliła się mówiąc do niej.
- Ja bywam dziewicą… w łóżku.- jakoś te oświadczenie kłóciło się z krągłymi piersi wynurzającymi się z bluzki i niemal wpychanymi w pole wizjera Jean.
- Nieee… nie rządzę. -przekręciła się zmysłowo Lesuraie.-Nasza pani jest w tej chwili zajęta.
- Bier te cycki sprzed mojego nosa… - Jean fuknęła na Saalandrę, robiąc krok w bok, by nadal obserwować Lesuraie - Szefowa zajęta? Wielce mi chwalebne zajęcie, męczyć wieśniaków torturami…
- To nie my. To ksenobici. Tortury i ból to ich cała filozofia. My wolimy rozkosz...- odparła diablica na tronie prężąc biust.-... cielesną oczywiście.
- I tylko tyle? Nie no, na pewno takie szczwane bestyjki jak wy mają jakieś większe plany… - J.R. mrugnęła do siedzącej na tronie - W końcu te całe pojawianie się w innym świecie… - Wzruszyła ramionami.
- O takim sprawach jednakże rozmawia się w bardziej wygodny sposób. Bez ciężkiej zbroi, ciuszków… bardziej osobiście.- wymruczała Lesuraie wodząc palcem po obrzeżach metalowego cyckonosza. -Poza tym całe się to pojawienie… jest takie barbarzyńskie i wulgarne. Zaplanowane przez tego na szczycie.
- Ty mi tu piękna tak nie słodź, bo wiem że byś mnie zeżarła z butami - Sierżant uśmiechnęła się wymownie - No ale skoro sobie jeszcze nie skaczemy do gardeł… - Lufa Destructora minimalnie została skierowana w podłogę, a nie ciało siedzącej na tronie.
- I ten wasz big boss, pewnie cię wtajemniczył we wszystko? Czy jedynie twoją panią? Pogadamy sobie przy herbatce, czy jak to widzisz?
-Och… zjadłabym... - długi język wysunął się z ust Lesuraie powoli wibrując.-Acz ten za tobą… mężczyzna, pewnie też by tak cię posmakował. Ot, różnica między nim a mną jest taka, że mój język jest lepszy.
Diablica usiadła na tronie odstawiając kielich i dodając.-Nie… znamy ogólny cel, ale i ty go znasz. Podbój waszego świata. Reszta... - wzruszyła ramionami rogata na tronie. -... wiesz, my akurat nie zajmujemy się zabijaniem.
- A czym się zajmujecie? Dbacie o morale innych, nastawiając tyłki? Czy może zapewniacie świeże mięsko mamiąc umysły wdziękami? - Jean… ściągnęła hełm, wsadzając go sobie pod pachę - I kim do cholery jest Joanna?
- Joanna d’Arc. Myślałam że jest tu sławna? Pochodzi stąd prawda?- Lesauaie spojrzała na latającą kompankę. Ta unosząc się na skrzydłach niedaleko JR. dodała.-Noo… mi też się tak wydawało.
-JR. nie powinnaś zdejmować hełmu. Cholera wie co one knują.- syknął Guerra w przeciwieństwie do JR cały czas zaciskając dłonie na broni.
-Nic nie knujemy. A zajmujemy się tym co nam zostanie zlecone. Sama subtelne rzeczy. Wywiad, sabotaż, werbunek.- mruczała diablica na tronie.
-Zwłaszcza werbunek.- zaśmiała się Saalandra.- To lubimy najbardziej.
- Trochę mało przekonujące jesteście… - Mruknęła J.R. - Poza giętkim jęzorkiem, i to dosłownie, jak i w przenośni, nic wielkiego nie usłyszałam. Uciechy uciechami, ale nic poza nimi? Cycuszki miła rzecz, jednak przydałyby się konkrety, jeśli już chcecie dobrać się do mojej duszy… - Powiedziała, po czym momentalnie wyciągnęła dłoń w kierunku Guerry, w geście by się nie wtrącał, udzielał, sprzeciwiał, whatever…
- A niby po co nam twoja dusza? I tak sporo już jęczy w zbiornikach.- prychnęła ze śmiechem Lesuraie i zerknęła na JR.- Nie lepiej, gdy siedzi ona w tym twardym zmęczonym ciałku… atrakcyjnym acz niedopieszczonym?
Uśmiechnęła się znacząco, wstała i ruszyła ku JR… krok za krokiem, jej biodra poruszały się niemal hipnotycznie.-Mówisz, że możemy ci coś odebrać. To prawda. Ale nie musimy. Nie wiesz jednak, że możemy ci także coś dać. Dar. Więcej siły, więcej wigoru, gibkości, inteligencji… wygadania. Jeden mały podarunek…
- A co w zamian? - Jean uśmiechnęła się nawet miło. Diablica podeszła do pani sierżant. Jej pazur niegroźnie potarł napierśnik pancerza, gdy wodziła ona nim po kształtach jej piersi ukrytych za nim. -Lojalność wobec na przykład. Małą przysługę… chyba, że masz własną ofertę?
- Słucham, mów dalej diabliczko - McAllister spojrzała prosto w oczy rozmówczyni.
-Jesteś potężną wojowniczką. Ale czy szczęśliwą? Czy wiesz co robić? Czy chcesz zrobić, to co ci kazano? Czy jesteś w stanie?- zamruczała diablica uśmiechając się lubieżnie.- Zamek ci nie ucieknie. Nie powstrzymamy ciebie, ani twojego towarzysza… nie mamy nawet takiego zamiaru, ale ty… nie musisz się spieszyć. Mamy czas na negocjacje. Możemy je robić w całkiem wygodnych warunkach. Nie ciążą wam wasze zbroje ?

Jean powoli skierowała swoją lewą łapę okutą pancerzem na prawe ramię Lesuraie. Delikatnie ją na nim położyła, po czym się uśmiechnęła. Metalowe paluchy przesunęły się po skórze diabliczki, ku jej gardle…
- Och… doprawdy…- zaśmiała się cicho diabliczka znikając i to dosłownie. Równie szybko jak zniknęła, pojawiła się za plecami JR, przesuwając pazurkami po jej biodrach.
-Nie uważam dotyk żelaznej łapki za romantyczny… może pomacamy się bez tego całeego żelastwa, jeśli to cię kusi?

Sierżant westchnęła. Tak jakoś… zrezygnowanie. Powoli odwróciła się do Lesuraie, po czym spojrzała jej z bliska w oczy.
- Tylko ty i ja. Bez broni, bez pancerza, bez sztuczek. Powiem co chcesz, ty tak samo. Potem się zobaczy… - Miło się uśmiechnęła, jednocześnie znowu gestem dłoni trzymając Guerrę na miejscu - A on odchodzi, i go zostawiacie w spokoju.
Lesuraie sięgnęła do tyłu swoich pleców i po chwili mruczenia pod nosem triumfalnie się uśmiechnęła. Następnie zsunęła żelazny stanik odsłaniając w pełni swoje duże piersi z wyraźnymi szczytami. Rzuciła go na ziemię.
-Widzisz? Żadnego pancerza, żadnej broni nie mam. Możesz mnie obszukać później jeśli chcesz.- odparła z uśmiechem diabliczka. I ogonem wskazała na obrzyna. - I to wziąć ze sobą… jeśli chcesz. Dla mnie to nie problem. Poza tym, umowa stoi. A wierz mi… my musimy dotrzymywać umów. Takie są reguły.
- Ja.. Ja ich dotrzymam - Powiedziała Jean, i wyjątkowo delikatnie, metalowymi paluchami, ich wierzchnią stroną, przejechała po piersi diablicy, uważając na suteczek - I tego też oczekuję - Dodała poważnie.
- Guerra, wracaj do reszty. Już. Saalandra, idziesz z nami - McAllister uśmiechała się do ich wszystkich - Prowadź pani diabliczko… - Dodała do Lesuraie.
Dominicowi się to nie podobało, ale wyszedł z komnaty klnąc pod nosem. Saalandra zaś wesoło krzyknęła nadal unosząc się w powietrzu.- Hurra!
Lesuraie ruszyła przodem kręcąc pupą i prowadząc JR. ku jednej z bocznych komnat. Zerknęła przez ramię na panią sierżant dodając.- Zdradzę ci sekret. Przyjemniej się je dotyka bez rękawic.
- Domyślam się - Mruknęła J.R. uśmiechając się naprawdę miło, po czym lekko klepnęła rozmówczynię w pupę - Będziesz delikatna? - Szepnęła.
- Będę będę… - wymruczała lubieżnie Lesuraie.
Cała trójka weszła do dość dużej komnaty rozświetlonej unoszącymi się w górze kagankami. Podłogę pokrywały poduszki różnych rozmiarów… otaczając okręgiem, okrągły stoliczek z karafką pełną czerwonego płynu. Saalandra podfrunęła tam i zaczęła rozlewać ów płyn do kielichów ustawionych dookoła karafki.
-Wino. Nie z twojego świata, ale całkowicie bezpieczne. I dość słodkie.- wyjaśniła Lesuraie.


- Mam nadzieję, że to nie krew? - Powiedziała Jean, po czym wśród całej gamy dźwięków i zgrzytów, wyszła ze swojej zbroi, która teraz samoistnie stała. Sierżant miała na sobie zwyczajowy mundur i wojskowe buciory, którymi w sumie było szkoda traktować wszędobylskie poduszki… J.R. przymocowała sobie do zewnętrznej strony uda pompkę-obrzyn, a ukośnie przez tors przerzuciła bandolier z pociskami. Uśmiechnęła się przepraszająco.
- Pozwoliłaś? - Zwróciła się do Lesuraie.
- Zgadza się.- Lesuraie wygodnie rozłożyła się na poduszkach. Jej ogon przesuwała się po nich, gdy tak leżała wygodnie i półnaga obserwowała JR.
A Saalandra podleciała z jednym kielichem do Jean.
-Wino… nie jesteśmy wampirami, by pić krew.- odparła z uśmieszkiem unosząc się na skrzydłach i zerkając na biust pani sierżant, a i przy okazji kusząc własnym dekoltem. Jean golnęła więc sobie zawartość kielicha, po czym odchrząknęła, gdy ciepło rozeszło się po jej ciele. Spojrzała na Lesuraie, wyraźnie nad czymś myśląc.
- Rozgość się… i rozmawiajmy o tobie.- mruknęła Lesuraie, gdy jej ogon wodził po jej piersiach czubkiem i muskał obszary ud i między udami.
-Dobre?- zapytała Saalandra po czym pofrunęła po pozostałe dwa kielichy.
- Dobre, dobre… - McAllister usiadła niedaleko półnagiej diablicy. Zachowała jednak odstęp jakiegoś metra.
- O czym tu wielce o mnie rozmawiać? - Wzruszyła ramionami.
- O twoich pragnieniach, ambicjach… pożądaniu.- mruczała Lesuraie i przejęła kielich wina od latającej diablicy. Napiła się łakomie nie zważając na to że kilka kropel wina skapnęło na jej piersi spływając po ich krągłościach. -O tobie… Co pragniesz… osiągnąć.

Jean wymownie poruszyła ramionami.
- Szczerze? Nie myślałam nad tym. Idę z falą, daję się jej ponieść. Co będzie to będzie, a ja postaram się skorzystać z tego co nastało… matko, jak to dziwacznie brzmi - Zaśmiała się.
- Doprawdy... ? Ja w tym nie widzę nic dziwacznego.- mruknęła Lesuraie siadając i przybliżając się do Jean. Nachyliła się ku niej i zerknęła na jej piersi.-[i]Korzystanie z okazji ma wiele sensu. Tymczasem druga diabliczka przysiadła po drugiej stronie Jean popijając wino.
- A ty nas w ogóle nie obszukałaś. Skąd masz pewność, że niczego nie ukrywamy.- wymruczała Lesuraie i zerknęła wymownie na Saalandrę.-Zwłaszcza, że ona nie składała żadnych obietnic.
- Jaaaasne, i gdzie niby coś schowałyście? - Jean prześlizgnęła wzrokiem po ciałku rozmówczyni, po czym się uśmiechnęła… i rozpięła dwa guziki munduru, odrobinę więcej odsłaniając swój biust.
- Ciepło tu… i te winko tak rozgrzewa. Dostanę jeszcze? - Zerknęła na Saalandrę.
-Taaak.- diabliczka poderwała się do lotu, by znów napełnić kielich Saalandry. Zaś Lesuraie oblizała jęzorem swoje usta, nachyliła się i czubkiem języka posmakowała kropelki wina na swoim biuście.- Nigdy nic nie wiadomo… kto wie co Saalandra ukrywa pod bluzką, albo w spodniach.
- Uuuuuu… - J.R. pokręciła wymownie głową - Zdaje się, że masz większe różki, to może… trzeba na wszelki wypadek pozbyć się tej ewentualności, tak jak... ubioru? - Tym razem sierżant zmrużyła oczka wśród uśmieszku, po czym zaczęła rozsupływać swoje wojskowe buciory.
-Zdecydowanie…- odparła Lesuraie i skinęła głową ku Saalandrze. Ta przed przyniesieniem kielicha z winem do pani sierżant zabrała się za rozwiązywanie gorsetu i zsuwanie go wraz z bluzką. Zrzuciła ten strój i półnaga podleciała do JR. z kielichem wina i biustem kołyszącym się leniwie podczas tego przelotu. W międzyczasie Jean z kolei poradziła sobie z butami, które niedbale rzuciła w bok.
- Dzięki złotko - Mruknęła, z nosem na wysokości owych piersi, po czym odebrała kielich… jednocześnie drugą dłonią, palcami, szybko "przeleciała" po udzie Saalandry w kierunku jej kobiecości, naśladując… gest jakby wędrówkę jakiegoś pająka, po czym mrugnęła do obsługującej ją diabliczki.
- Jesteście naprawdę słodkie dziewczyny... - Powiedziała, spoglądając i na Lesuraię -...ale ja bym musiała się raczej odświeżyć. No wiecie, cały dzień w pancerzu… - Wymownie przewróciła oczkami.
- To się da załatwić.- odparła Lesuraie i klasnęła dłońmi. Jedna ze ścian komnaty otworzyła się odsłaniając schody w dół.
- Gorące źródła mają swoje zalety.- mruknęła wskazując palcem drogę.-Ciepła kąpiel.
- To idziemy! - Jean przyklasnęła w dłonie, ale i nagle posmutniała…
-Tak?- zapytała Lesuarie wstając z poduszek, podczas gdy Saalandra już pofrunęła do wejścia.
- Ech no bo… ja jestem… i muszę… no nie mogę tak zostawić pancerza no. Inaczej będę miała kłopoty z własnym szefem… ale mam pomysł! - Poderwała się z miejsca, po czym zaczęła rozpinać do końca bluzę munduru.
- Nikt nie ukradnie twojej zbroi. Na co nam ona.- odparła diablica, podczas gdy JR. zajmowała się swoim planem. Obserwowała jak znika kolejna warstwa materiału z ciała pani sierżant. Po chwili kolejna, i w końcu bielizna, i Jean zaprezentowała swoje piersi. Następnie pozbyła się skarpetek, po chwili spodni, i w końcu i majteczek, po czym zachichotała. Nagusienka wskoczyła w zbroję, gotowa by iść dalej…
- Chodźmy więc.- mruknęła lubieżnie diabliczka kręcąc tyłeczkiem hipnotycznie i prowadząc wojowniczkę w dół, po schodach. Gdzie już słychać było pluskanie drugiej z diabliczek.
- Prowadź pani rogata - Powiedziała słodkim tonem McAllister, ruszając za nią. A po drodze… owinęła sobie jej ogonek wokół paluszka.
- Chodźmy… chodźmy…- mruczała Lesuraie i schodziła w dół. Do pełnej pary komnaty, wypełnionej ciepłą wodą skalnej jamy, murowanej ponad powierzchnią. Było tu trochę miejsca na brzegach i stały tam kamienne ławki, ale poza tym. Było jeziorko z ciepłą wodą i pochodnie na ścianach. I całkowicie naga Saalandra obmywająca piersi siedząc w dość płytkim baseniku, zanurzona jedynie do podstawy biustu.
- Hej, patrz na to - Zagadnęła ją Jean, po czym wyszła ze zbroi naga. Na moment wyszczerzyła uroczo ząbki, po czym ponownie sięgnęła po pompkę i bandelier, i niby to rzucił niedbale w bok, ale byleby były z zasięgu ręki.


Następnie zaś weszła do wody…Saalandra zbliżyła się do niej, nabrała wody do dłoni i zabrała się za obmywanie jednej z piersi JR. Uśmiechała się przy tym łobuzersko. Lesuraie dopiero się rozbierała. Czekając na drugą diabliczkę, Jean uśmiechnęła się do pierwszej, po czym lewą dłonią pogładziła delikatnie skórę jej ramienia…
Saalandra zabrała się za nowy rodzaj “obmywania”, nachyliła się i musnęła językiem skórę, długim i ciepłym, lepkim wężowym… wodząc po skórze. Lesuraie zaś weszła do wody, zanurzając się w niej i powoli podchodząc do pozostałych kobiet.
- Ojej… to… miłe… - Zamruczała z uśmieszkiem Jean, jedną dłonią zaczynając delikatnie wodzić po karku Saalandry, a drugą wyciągając do nadchodzącej Lesuraie.
- Takie ma być..- zachichotała diabliczka mocniej przyciskając usta do piersi JR. a Lesuraie ujęła dłonią, dłoń pani sierżant pozwalając przejąć kontrolę sytuacją.

J.R. przyciągnęła ją do siebie, po czym złożyła na jej ustach namiętny pocałunek, dłonią obejmując jej plecy… choć owa dłoń szybko ześliznęła się na pupę diabliczki. I to w sam jej środeczek.
Odpowiedź na tą napaść, była dość nietypowa. Lesuraie poddała się dotykowi JR, całując ją przy tym namiętnie, ale jej ogonek końcówką zaczął wodzić po udach i między nimi nieśpiesznie. Saalandra zaś nadal skupiła się na pieszczocie piersi JR… i wodzeniu palcami po jej brzuchu… również leniwie i czule. Jean zamruczała zadowolona. Pogładziła czule po głowie Saal, a Lesuraie zaczęła ugniatać pierś dłonią, wśród kolejnych namiętnych pocałunków. A suteczki stanęły na baczność.
- Wy… wyliżesz mnie? - Szepnęła nagle do zielonowłosej(Saal), z wielką nadzieją w tonie głosu, jednocześnie lekko stając w rozkroku.
Ta szybko zanurkowała klękając przed JR, jej wężowaty język łakomie zanurzył się w owej grocie rozkoszy do której usta Saalandry wręcz przylgnęły. A Lesuraie całowała usta i szyję JR, podtrzymując ją jednocześnie, gdy doznania z podbrzusza wprawiły w drżenie nogi pani sierżant. Wolną ręką zabrała się za pieszczoty piersi Jean, otulając ją skrzydłami i wodząc miękką końcówką ogona między pośladkami McAllister.
- Ooooch… mmmm… taaaaakkkk… - Pojękiwała Jean, drżąc coraz bardziej z rozkoszy na całym ciele, i tylko tyle była w tej chwili z siebie wydobyć. Było cudownie. Obie diabliczki zdecydowanie rozkoszowały się “pochwyconą” kochanką. Saalandra wiła gwałtownie zadziwiająco długi i zadziwiająco giętkim języczkiem, a Lesuraie i delikatnie kąsała skórę karku kiełkami… ostrymi niczym szpileczki, acz ukłucia były drobne.
- Ooooooooch! Zaraaaz! Zaaaraz!! - Jean jęczała coraz głośniej, będąc blisko spełnienia… i nagle straciła równowagę, zbyt wygięta w tył, wśród tej całej rozkoszy…
Niemniej przewrócić się nie mogła. Otulona skrzydłami niczym kokonem była bezpieczna prze upadkiem, oparła się plecami o miękką błonę i drżała.
- Rozkosz jest smakowita… nieprawdaż?- wymruczała Saalandra skupiając się teraz wodzeniu ustami po udach Jean, podczas gdy druga diablica delektowała miękkością biustu wojowniczki pod swoimi palcami.
- Mmhmm… - Przytaknęła pomrukiem J.R. czule gładząc dłonią głowę Saal, i nawet wodząc palcami wokół, i po jej różkach.
- Chciałabym się wam odwdzięczyć - Powiedziała.
- Jak planujesz to zrobić?- zamruczała Lesuraie lubieżnym tonem.
- A na co macie ochotę? - McAllister wyciągnęła dłoń pod siebie, po czym pogłaskała gdzieś po boku znajdującą się pod nią diabliczkę.
- Na różne rzeczy.- zaśmiał się Lesuraie i przesunęła czubkiem ogona między pośladkami Jean.- Oczywiście otwartym pozostaje pytanie, jakie zabawy są ci znane i lubiane.I od której chcesz… zacząć.
- Jak już powiedziałam, na co macie ochotę… postaram się z całych sił was zadowolić - Stwierdziła J.R. już odrobinkę mniej cukierkowym tonem.
Saalandra odsunęła się i podfrunęła do brzegu, gdzie usiadła szeroko rozchylając nogi.
- Gotowa do zadowalania!- krzyknęła entuzjastycznie.
-No to masz odpowiedź.- wymruczała Lesuraie.- I wypnij przy tym pupę, bo lubię dawać klapsy.
- Tak jest! - Pani sierżant zasalutowała, po czym szybciutko wykonała, co jej powiedziano. Nosek głęboko między udami jednej, tyłek wypięty dla drugiej…
Poczuła palce diabliczki na pośladkach i siarczystego klapsa na jednym z nich. Saalandra była zbudowana tam jak każda inna kobieta, choć jej ciało wydawało się bardziej wrażliwe na dotyk pani sierżant. Jean uwijała się więc przy jej kwiatku, korzystając zarówno z własnego języka, ust, jak i paluszków. Klaps w tyłek ją na moment wybił z rytmu, jednak w sumie nie było to takie złe… Lesuraie uderzała niezbyt mocno, choć tak że dało się odczuć.. a pośladki drżały. Kolejnym rozpraszaczem był ogon diablicy, pocierający wpierw intymny zakątek… a potem zanurzający się czubkiem w nim. Ogon był miękki sprężysty… doznania… unikatowe. Saal zaś masując własny biuścik dłońmi, delektowała się doznawanymi pieszczotami, które zdecydowanie przybrały na intensywności, również i wśród cichego jęczenia ludzkiej kobiety. Takich ekscesów jeszcze nie doznała.
- Mocniej - Szepnęła w pewnym momencie, samej i wzmacniając ruchy własnych palców, jak i ich liczbę w ciele Saal.
- Zgoda..- wymruczała Lesuraie, dając mocniejsze klapsy i co ważniejsze… wślizgując się głębiej ogonkiem między wrota miłości. I poruszając nim całkiem szybko, całkiem intensywnie i całkiem energicznie. Saal zaś poddawała się dotykowi pani sierżant, pospiesznie dochodząc do szczytu, a po chwili została wycałowana z dołu do góry. Po brzuszku, po piersiach, po karku, i namiętnie w usta, łącznie z pląsającym w nich języczkiem. Gdy zaś w końcu jedna została zaspokojona…
- Teraz ty pięęęknaaa - Wymruczała Jean do Lesuraie, wciąż biorącej ją ogonem.
- Klęknij wpierw i poddaj się mi…- wymruczała diabliczka nie przerywając ruchów ogonkiem, ba.. przyspieszyła je nieco.
- Jak… sobie… życzysz… - Zajęczała J.R. i posłusznie oklapnęła w wodzie na wszystkie cztery kończyny.
Mocne klapsy w pośladki i energiczne ruchy ogonka między udami przekładały się na mocne doznania u samej JR. Nietypowy dodatek diabliczki, był miękki i wślizgiwał się dość głęboko poruszając się tam i z powrotem… minęło jeszcze kilka takich namiętnych chwil. JR w końcu została wypompowana z sił i leżała w wodzie łapiąc oddech.
- Czyż to nie było... miłe? Czyż to nie było lepsze, niż ganianie po zamku i strzelanie do wszystkiego ? -mruczała Lesuraie siedząc na brzegu sadzawki, podczas gdy Saal tuliła się do piersi pani sierżant. Diabliczka nachyliła się i szepnęła.
- Co właściwie chcesz osiągnąć w życiu? Czego pragniesz? Czy droga którą podążasz, da ci to? Zapewniam cię, że my możemy ci to dać.- szeptała niemal kocim szeptem Lesuraie.
Jean westchnęła, po czym pogładziła tulącą się do niej Saal po głowie, przez momencik znowu palcami dotykając jej rożka.
- Jesteście… cudowne. Piękne, miłe, i bardzo miło spędzamy czas, ale… - Wahała się by dalej mówić -...ale jesteście wrogiem. Chcecie podbić mój świat, zniewolić, zniszczyć. Przecież nie mogę na to pozwolić, nie mogę oddawać się błogim uciechom, gdy wasze siły… - J.R. spojrzała na Lesuraie smutnym wzrokiem.
- Co jest twojego.. w tym świecie. Domek? Małżonek? Brat? Co jest wartego ocalenia. Co jest niezastąpione. Co? Bo może się jednak okazać do zastąpienia.- nie ustępowała diabliczka, a pani sierżant wpatrywała się w nią przez dłuższą chwilę.
- Czego ode mnie chcecie, i co dostanę w zamian? - McAllister zmieniła nagle tor rozmowy, przechodząc chyba do sedna sprawy. Jednocześnie wyciągnęła dłoń do rozmówczyni w zapraszającym geście.
- Bogactwo, siłę.. magię… awans, licznych podwładnych, którąś z nas co nocy w łożu. Albo obie.. albo… cokolwiek zechcesz.- odparła Lesuraie chwytając dłoń i siadając obok JR.- Lub kogokolwiek … Saalandra może zmienić wygląd, ja zresztą też. No i pocałunek mocy.
Pani sierżant uśmiechnęła się, po czym jedną dłonią podrapała leniwie Saal po plecach, a drugą położyła na kolanie Lesu.
- W zamian za co? - Spytała ponownie.
-W zamian za służbę tutaj. Nawet niekoniecznie na pierwszej linii, to nie jedyny świat który jest do podbicia.- odparła z uśmiechem diabliczka.
- Służbę jako kto? Na jak długo, co miałabym robić, co się stanie z tymi z mojego oddziału, którzy już tu są… tyle pytań… - Jean pokręciła lekko głową, nadal z uśmiechem - Mam podpisać cyrograf? - Krótko się zaśmiała, lekko klepiąc dłonią kolano Lesuraie.
-Jako czarny rycerz… tak nakazuje tradycja. Ot pomalujesz zbroję na czarno.- zamruczała Lesuraie i chwyciła dłoń JR… przesunęła ją z kolana na udo.- Co się stanie z innymi, czas pokaże… może ich przekonasz do zmiany stron? W końcu lepiej być z tymi co wygrywają, a zamiast cyrografu… pocałunek z jedną z nas. Wyjątkowy pocałunek… musisz tylko się zgodzić.
- I oczywiście muszę odpowiedzieć tu i teraz, natychmiast, zdecydować się? - Uśmiech na ustach Jean zniknął, a kobieta nieco zmarszczyła brewki. Obie dłonie, na ciałach obu diabliczek, minimalnie zadrżały.
- Na pocałunek… tak. Na resztę, może niekoniecznie teraz.- zamruczała Lesuraie i uśmiechnęła się dodając.- Nie ma czego się bać. Przecież cię nie zjemy… no… chyba, że byś chciała kolejny raz być…- tu długi język wynurzył się spomiędzy ust diabliczki by JR. załapała właściwy podtekst.-... “zjadana”.
J.R. kilka razy głębiej odetchnęła, wpatrując się w oczy rozmówczyni. Dłoń powoli ześliznęła się z uda Lesuraie w dół, prosto w zakamarki pomiędzy nimi.
- Z tobą? Tak - Pani sierżant szepnęła, lekko wychylając się w stronę diabliczki, by ją pocałować. Ta rozchyliła uda, by ułatwić pani sierżant jej niecne zamiary i pocałowała zachłannie wargi JR. Kobieta zadrżała… to był pocałunek inny niż wszystkie. Najpierw usta zrobiły się lodowato zimne, potem pojawił się żar… a potem… piersi JR naprężyły się, a jej ciało przeszyła rozkosz zmieszana z zastrzykiem energii, jakby wstrzyknęła sobie heroinę w żyły. I to uczucie… choć szybko osłabło, to Jean miała wrażenie że coś w niej zostało. Coś co ją wzmacniało.
- Ja… ja… - Jean nie umiała dojść przez chwilkę do siebie, ponieważ… doszła - i to dosłownie - od pocałunku. Uśmiechnęła się do Lesu, po czym nie zwracając uwagi na wciąż przylegującą do jej ciała Saalandrę, lekko rzuciła się na drugą diabliczkę.
- Ja chcę więcej - Ostry szept wydobył się z ust J.R które momentalnie przyległy do drugich kobiecych ust, a dłonie rozpoczęły miłosne i nieco chaotyczne harce po ciele rogatej kochanki.


- Pocałunek… ten specjalny można otrzymać tylko raz.- wymruczała Lesuraie, gdy mogła na chwilę oderwać własne usta od ust J.R.- Ale co do reszty… - Chciała coś dodać, lub zrobić, ale ubiegła ją Jean, całując, kąsając, i liżąc jej szyję.
- Chcę więcej, chcę więcej… ciebie. Twojego ciałka, figielków, miłości - Dłonie napalonej pani sierżant zaczęły masować piersi diabliczki.
- Masz więcej… nas.. obu…- zamruczała Lesuraie poddając się dotykowi JR i tylko nieśmiało sięgała ogonkiem między uda wtulonej w obie diabliczki kobiety.
- Obie, tak, obie…mmm… - Jean przyssała się do jednego z suteczków ustami, a jedna z dłoni powędrowała w dół, by zbadać zakamarki Lesu. Jednocześnie z lekkim, naprawdę lekkim ukąsaniem suteczka, palec znalazł w końcu dostęp do ciała diabliczki… podobnie jak ogonek tejże u samej J.R. i… ogonek Saal, przyklejonej do pleców pani sierżant. Wkrótce pojękiwały z rozkoszy wszystkie trzy, kochając się tak, by żadna nie była pominięta.





.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 16-10-2019 o 19:38.
Buka jest offline  
Stary 19-10-2019, 21:58   #87
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Dobra, starczy tego dobrego - odezwała się w końcu sierżant van Erp.
Żeby to wszystko przeczytać potrzeba było dużo czasu, a oni tego nie mieli.
- Puszczamy to miejsce z dymem i idziemy dalej- zadecydowała.
- Najpierw musimy stąd wyjść.- stwierdził Pearson wskazując na metalowe kolce na korytarzu.-To może nas nie zabije, ale z pewnością spowolni.
Nie wiedział, że jest z tej komnaty inne wyjście. Lili wiedziała, że jest inaczej, acz samo wyjście należało dopiero odsłonić.
- I wyjedziemy. Gdzieś tu jest inne wyjście - powiedziała Lili rozpoczynając poszukiwanie owych drzwi. Pokrótce wyjaśniła swoim towarzyszem broni czego mają szukać.
Odsunęła szafkę za którą miały być drzwi, bez większego problemu. Bo też była na ukrytych zawiasach i dziecko mogłoby ją odsunąć. Za ową szafką był portal… zamurowany. Na obmurowaniu portalu zaś wyrzeźbione ciągi znaków.

Pokrywały one całe obmurowanie.
-To jakieś hieroglify?- zapytał BFG.
- Być może.- Odpowiedziała Lili przyglądając się znakom.
- Ciekawe do czego służą te znaki, bo jak na razie widzę tu ścianę. Jeśli jest tak twarda jak reszta zamku to się nie przebijemy.- ocenił Pearson.
- Według informacji zawartych w tych wszystkich zwojsvh i manuskryptach, to ma być jakieś przejście. - Dla podkreślenia tego co powiedziała Lili zatoczyła ręką okręg, by wskazać na cały
Zbiór. - Niestety nie wiem jak ono działa. - powiedziała podchodząc bliżej i przesuwając dłonią po znakach.
Te lekko zaświeciły pod dotykiem Lili, acz słabo i krótko.
- W dokumentach nie pisze?- zafrapował się Dwight.
- Zapewne jest tam to tam zapisane. Niestety nie trafiłam na takie zapiski.
-Może trzeba łapę tej mumii przyłożyć?- zaproponował Pearson.
- A wiadomo dokąd te drzwi prowadzą?- zapytał BFG.
- Przywlecz to tutaj - poleciła pani sierżant. - Nie Dwight, nie wiem gdzie. Jestem jednak skłonna zaryzykować.
Pearson spojrzał na szczątki nieumarłego, potem na drzwi, potem znów na szczątki. Pochylił się i wysuwanym ostrzem odciął dłoń tuż przy nadgarstku, a potem przyniósł to “trofeum” Lili.
- Dziękuję bardzo. - nie bawiąc się w ceregiele van Erp przejęła łapę krokodylo- człowieka i przybliżyła ją do znaków. Ku zaskoczeniu całej trójki nie było żadnej reakcji, nawet takiej szczątkowej jak w przypadku dłoni samej van Erp.
Lili zaklęła pod nosem . Odrzuciła odcięta kończynę, a zdjąwszy własną rękawicę zaczęła dłonią dotykać znaków. Ściana zamigotała zmieniając się co chwila w inne drzwi, w zależności od tego na którym znaku wylądowała dłoń van Erp.
- Dwight, bierz Hatamoto. Ronald podkładaj ogień i ruszamy. -Van Erp zatrzymała dłoń przy najniższym że znaków
Drzwi się pojawiły. Żelazne i ciężkie, acz możliwe do otwarcia. Pearson podpalał papirusy, podczas gdy BFG dźwigał towarzysza broni.
- To ścierwo również - Lili ruchem głowy wskazała na truchło.
Ronnie był więcej niż chętny do podpalenia mumii. A jej ciało zapłonęło jak pochodnia.
- No to w drogę. - Nie odrywając dłoni od symboli Elizabeth pchnęła drzwi.
Wkrótce się okazało, że AST przeszli z deszczu pod rynnę. Z podpalonej komnaty do miejsca pełnego ognia. Była to bowiem olbrzymia jaskinia której sklepienie ginęło w mroku,a dół rozświetlany był ognistym żarem. Ogień płoną w tu wielkich misach,gryzący dym unosił się w powietrzu, a wszędzie było słychać odgłosy uderzenia metalem o metal. Jak w gigantycznej kuźni.
- Przynajmniej pod tym względem są przewidywalni- van Erp zaśmiała się ironicznie. - Ja idę pierwsza, Dwight w środku, a ty Ronie zamykasz nasz mały pochód. Oczy i uszy szeroko otwarte. Idziemy tam - wskazała na swoje prawo.
- Tak jest!- odparli obaj żołnierze i cała grupka ruszyła w kierunku wybranym przez Lili. Na ich hełmach wyświetlał się komunikat alarmowy o podwyższonej temperaturze otoczenie. Rosnącej coraz bardziej i z czasem mogącej zagrozić życiu samych żołnierzy. Do tego odgłosy jak z kuźni narastały.. głównie dlatego, że była to wielka kuźnia. Kowalami zaś były te czerwone jaszczurowęże które obrabiały metal, czasami przebywając w pomieniach otwartych kowalskich pieców. Zupełnie jakby ogień nie imał się ich czerwonych ciał. Ale jak oddychały w płomieniach trawiących tlen? Było ich tu około pięćdziesiątki, przetapiając metale.. z czołgów i samolotów, które zostały zniszczone i zestrzelone. Przerabiały wraki pokonanych pojazdów na sztabki metalu. Wykuwały z nich broń i pancerze i transportowały je na kopalnianych wózkach do wrót pokrytych runami.
Elizabeth wybrała możliwie bezpieczniejszą, chociaż zapewne dużo dłuższą drogę do jedynego wyjścia jakie widziała. Wprawdzie zajęte przerabianiem surowców wtórnych potwory nie zwracały na nich uwagi, ale musiało tak być na dłuższą metę. Sierżant wolała nie ryzykować potyczki.
Ruszyli powoli, pozwalając by dymy z palenisk rozmazywały ich sylwetki. Dziwne jaszczury zajęte swoją pracą nie były zbyt czujne. A odgłosy kuźni zagłuszały kroki żołnierzy. Cała grupka pod osłoną kolejnych wózków skradała się do wrót. I to skutecznie. Przedostali się w pobliże wrót i trafili do… olbrzymiego magazynu. Było tu dość ciemno, pełno było skrzyń z bronią i pancerzami. Prostą bronią i zwykłymi pancerzami jakie można było zobaczyć w muzeum.
Kryjąc się w ciemnościach van Erp poprowadziła swoich ludzi ku drugiemu wyjściu.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 20-10-2019 o 17:15.
Efcia jest offline  
Stary 30-10-2019, 18:22   #88
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kit z umiarkowanym entuzjazmem spojrzał na strażniczki skarbca.
- Zechcesz się jaśniej wypowiadać? - poprosił. Z umiarkowaną uprzejmością. - Zdaje mi się, że to wy i wasza chatka przyszliście do nas z wizytą. O braku zaproszenia nie mówię, bo jestem zbyt uprzejmy, by to komuś wymawiać
- Wasz świat jest właśnie pochłaniany, pożerany, podbijany. Waszym losem jest zginąć lub uciec na inne światy jeśli jesteście w stanie.- białowłosa kobieta odparła z obojętnością naznaczoną kropelką współczucia.
- Ktoś, jak widzę, snuje sobie piękne plany - odparł Kit, na pozór obojętnie, chociaż pomysł podbicia Ziemi przez istoty rodem z bajek i filmów nie wydał mu się najlepszy, jaki słyszał w swym życiu. - Mam niejasne przeczucie, że to się wam nie uda - dodał. - A co, ktoś wam tak dokopał, że uciekliście ze swojego świata? - spytał z zaciekawieniem.
-Nie. Wojna Krwi się zakończyła. Konflikt został wygaszony, siły zebrane. Czas na podbój. Możesz uznać to za zaszczyt, że wasz światek został wybrany jako jeden z celów.- odparła obojętnie wężowa istota nie przejmując się sugestiami mężczyzny.
Meyes i Collier zamiast się odzywać, skupiły na pilnowaniu czarnych węży, na wypadek gdyby któraś miała ochotę na walkę.
- Zatem trzeba będzie wam wybić z głów ten głupi pomysł - stwierdził Kit. - Co prawda mamy ciekawsze zajęcia, niż wysyłanie do piekła intruzów, ale robicie trochę bałaganu i, niestety, będziemy musieli się tym zająć, zamiast poleżeć sobie pod jakąś palmą, częstując się drinkami. A wy tak za karę musicie pilnować tych świecidełek? Ponoć wojnę toczycie... - stwierdził z cieniem ironii.
-Nie powstrzymuję cię. Idź, walcz, zabijaj, giń.- stwierdziła melancholijnie białowłosa wężyca. -Takie jest wszak przeznaczenie wszystkich wojowników. A moją rolą jest nawigacja planarna. Kartografia międzywymiarowa i tak dalej. Świecidełka.- rozejrzała się skonfundowana po pomieszczeniu.-A tak.. nasze leże. Weźcie sobie monety, tyle ile chcecie… mnie są potrzebne tylko jako łoże.
- Timeo Danaos et dona ferentes. - Kit rzucił zapamiętaną ze szkoły sentencję. - Innymi słowy, to ty jesteś tu najważniejsza? Bez ciebie byliby jak dzieci we mgle... Długo się tego uczyłaś? - zainteresował się. - Czy też może masz to we krwi, tak jak niektórzy zapamiętują obrazy, wykonują w pamięci obliczenia czy odczytują czyjeś myśli? Dar wrodzony?
- Beze mnie byłoby ciężko przemieszczać zamek jeśli to masz na myśli. - Kit skinął głową. - Niemniej jeśli planujesz wraz ze swoimi kompankami agresję, to po pierwsze gdybyście byli groźni to bym z wami nie rozmawiała, a po drugie…- odparła pobłażliwie wężyca.-... nawet jeśli zginę, to pojawi się za mnie zastępstwo na dniach. Próżny wasz trud. Lepiej uciekajcie.
- Uciekanie nie jest ostatnio modne - odparł Kit. - [/i]Podobnie jak strzelanie do kobiet. Ale nie odpowiedziałaś na pytanie. Masz to we krwi, tę umiejętność, czy to kwestia nauki?[/i]
- Wymaga rozwiniętej percepcji i wiedzy zawartej w starych tomach. I magii we krwi.- wyjaśniła dość enigmatycznie wężyca.
- To po to ci są potrzebne te latające pierdółki? - Kit lufą broni wskazał na unoszące się w powietrzu pergaminy i mechanizmy.
-To duża międzywymiarowa konstrukcja. Nawet tak skomplikowany umysł jak ja potrzebuje wsparcia w nawigacji nią.- wyjaśniła rozmówczyni Carsona.
- Nie lepiej zainwestować w jakąś liczącą maszynkę? - zdziwił się Kit. - Takie rzeczy - wskazał na jeden z mechanizmów - to widziałem kiedyś w muzeum. Wykopano to przy okazji... - Zamyślił się. - A, nie pamiętam dokładnie, a kłamac nie będę. W każdym razie stary rupieć sprzed wieków.
- Słyszałam, że takie macie machiny liczące… źle one znoszą zawirowania planarne, ale już ktoś nad tym pracuje, by wcielić wasze pomysły. Dostosować do potrzeb naszej armii.-stwierdziła wężyca spokojnie.
- Ktoś pracuje. - Kit uśmiechnął się lekko. - Jeszcze upłynie nieco wody w rzekach, nim je rozpracuje i przerobi na wasz obraz i podobieństwo. - Ponownie się uśmiechnął. - Dlaczego dopiero za kilka dni przybyłaby twoja następczyni? Chyba macie bezpośrednie połączenie ze swoim planem.
- Nudzisz.- stwierdziła cierpko wężyca nie odpowiadając na nie.- Jest przejście do innego planu w tym zamku, są przejścia do wielu innych miejsc, ale sam je musisz poszukać. Nie jestem przewodniczką po tym zamku, ani nie muszę odpowiadać na twoje pytania dotyczące jego funkcjonowania. Chcesz odpowiedzi… to ich poszukaj. Są zarządcy w tym zamku zajmujący się tymi sprawami. Ja nimi nie jestem i te kwestie mnie nie dotyczą. A co do wizyt w tym wymiarze, poszukaj odpowiedzi w bibliotece. Jest ich kilka w tej budowli… zapewne.
- I tak oto kończy się miła wymiana poglądów. - Kit pokręcił głową. - Czyli nie mogę liczyć na autograf na pamiątkę? - spytał, nie do końca poważnie.
- Au… to… graf? - zapytała zdziwiona wężyca.
- To podpis i data, umieszczone na zdjęciu, na kawałku papieru, na gipsie... - spróbował wyjaśnić Kit. - Jak kto woli, jak kto lubi. Jeśli masz jakiś długopis, czy czym tam piszecie, to ci mogę pokazać - zaproponował.
- Nie znam miejscowego numerowania osi czasu. - odparła wężyca zerkając na jeden ze stosików monet. Wynurzył się stamtąd inkaust i pióro, oraz pergamin. Wężyca telekinetycznie napisała słowo: Telemarkhais.
I czekała na to, aż Carson się wypowie co do reszty.
- Możesz wpisać swoją datę - zaproponował Kit. - A u nas jest teraz trzeci sierpnia dwutysięcznego dziewięćdziesiątego dziewiątego roku. Albo wpisz swoją datę, jak wolisz. - Uśmiechnął się.
- Nie mam swojej daty… tysiące planów, tysiące światów, tysiące cywilizacji… tysiące dat. - odparła wężyca pisząc datę 3 sierpnia 2099.
- Dzięki! - Kit chuchnął na kartkę i schował ją. - Miło było zamienić kilka słów z kimś, kto nie usiłował nas zabić w taki czy inny sposób. Do zobaczenia. - Skinął głową wężycy. - Idziemy poszukać pozostałych - zwrócił się do Switch i Charlotte.
- Chodźmy… więc - rzekła pospiesznie Meyes i obie kobiety wyszły z komnaty od razu.
- Szlag… te czarne węże chętnie by sobie zjadły nas - dodała. A Charlotte próbowała wykazać nieco optymizmu. - Z pewnością byśmy sobie poradzili.
Ten optymizm został właśnie poddany testowi, gdy zobaczyli Guerrę samego. I opartego o jakieś drzwi. Dominic wyraźnie był poirytowany.
- Gdzie zgubiłeś JR? - zwrócił się do niego Kit.
- Za drzwiami. Najpierw mnie wyprosiła, a teraz nie można wejść.- warknął gniewnie Guerra.- Sama wlazła w pułapkę.
- No to trzeba je rozwalić! - Kit spojrzał na Dominica, nie rozumiejąc, w czym problem. - Użyj siły... - Walnął pięścią w okolice zamka. A potem poprawił z całej siły.
- No właśnie…- Guerra podsumował próby Carsona… bezowocne.
- Jeśli zamierzasz przestrzelić zamek, przebić kulami drzwi… to już próbowałem. Rykoszety na szczęście mnie nie trafiły.- odparł krótko Dominic.-Drzwi nie przepuszczają tak samo kul jak i dźwięków. Ani fal radiowych.
- Mogłabym użyć snajperki, ale… nie wiem czy to dobry pomysł.- zaproponowała Meyes bez entuzjazmu. Ogólnie wydawała się bardzo przybita tym miejscem.
-Musimy przecież ją ratować!- dodała zaniepokojonym głosem Charlotte.
- Teraz by się van Erp przydała... - mruknął Kit. - Może granat podwiesimy koło zamka? A co tam takiego jest, że cię wyprosiła? - zainteresował się.
- Latające demony z dużymi cyckami.- rzekł Guerra i wzruszył ramionami.-Może pociskiem burzącym byś rozwalił. Ale odłamkowym? Nie warto… prędzej się sami poranimy w tym wąskim korytarzu.
- JR zadbała o twoją cnotę, jak widać. - Kit pokręcił głową. - Spróbujmy wszyscy razem pchnąć te drzwi. Może się uda... na wspomaganiu.
Co zaproponował, to… zrobili… z podobnym skutkiem, drzwi się nie otworzyły mimo przełączenia na tryb overdriwe. I wysiłek cały spełzł na niczym, aż… nagle lekko się zaczęły uchylać.
-Jak dla mnie to pułapka.- syknęła podejrzliwie Meyes.
- Pewnie cycate demony zapragnęły większego towarzystwa - odparł Kit, próbując otworzyć szerzej drzwi.
Drzwi się otworzyły bez problemu i ekipa mogła wejść do środka olbrzymiej komnaty, tej samej którą to Guerra widział. Tyleż nie było śladu po dwóch diablicach, czy też po samej JR. Na tronie zaś siedziała inna diabliczka. Jasnowłosa i ubrania w zieloną suknię.
-Witam.- rzekła na powitanie.
-Gdzie jest Jean!- Guerra na “powitanie” zaś, wycelował w diabliczkę taurusa i szykował się do strzału.
-W tej chwili negocjuje na osobności. - odparła jasnowłosa spokojnie.-Wkrótce skończy.
- Chcielibyśmy się z nią zobaczyć... teraz. - Kit podkreślił ostatnie słowo.
- To jest niemożliwe. Zapewniam jednak, że jest bezpieczna i cała.- odparła diabliczka, a Guerra oddał strzał ostrzegawczy w jej stronę, co nie zrobiło na blondynce żadnego wrażenie, za to spowodowało trzepot wielu błoniastych skrzydeł.
-Chyba mają przewagę liczebną.- stwierdziła niepewnie Meyes.
- I co z tego? - Kit wzruszył ramionami, co z powodu kombinezonu nie rzuciło się w oczy. - Skoro i tak mamy zginąć razem z naszym światem, to co za różnica? A tak to przynajmniej będziemy mieć miłe towarzystwo... A raczej ładne - poprawił się.
- Może ty nabrałeś okazji na popełnienie samobójstwa, ale ja się na to nie piszę.- odparła zjadliwie Switch. - Zwłaszcza jeśli JR. wpakowała się w to gówno na własne życzenie. Więc lepiej nie kozacz bez sensownej przyczyny.
- Spokojnie… nie ma powodu byście strzelali tu i tam. Marnowali niepotrzebnie wasze siły. Trzeba tylko trochę poczekać. Jesteście głodni, spragnieni? Ta cała wędrówka musiała was zmęczyć - odezwała się skrzydlata na tronie.
Wkrótce kolejna, tym razem ruda diabliczka wyfrunęła zza kolumny. Poleciała w dół i wróciła po chwili z tacą pełną owoców i butelką… wróciła pojawiając się w nagłym błysku na grupką AST.
- Jestem wzruszony... - Ironia w głosie Kita była aż za bardzo słyszalna. - Ale nie, dziękuję.
- Nie to nie…- rogata blondynka gestem odesłała demonicę. Ta podleciała w górę i skryła się za kolumną.
Uśmiechnęła się i dodała. - Myślę, że tak za pięć minut odzyskacie swoją towarzyszkę całą i zdrową. Nie ma powodów do nerwów.
- Jeszcze…- Collier uprzedziła Dominica, który też szykował jakąś buńczuczną wypowiedź.
- Chwilę możemy poczekać... Małą... - sprecyzował Kit. - Z jakiego jesteście planu? - spytał. - Która z was już odwiedzała te strony?
- Wiele razy… - odparła jasnowłosa podpierając dłonią podbródek i zerkając do księgi.- A jesteśmy z Otchłani. Pewnie ta nazwa coś ci mówi, ale zapewniam, że prawda by cię zaskoczyła.
- Pewnie jest gorsza, niż słyszeliśmy - mruknął Kit. - Spisujesz tam wspomnienia, czy masz listę sprowadzonych na manowce?
- To jest sekret, który zachowuję dla wybranych.- odparła figlarnie diabliczka i dodała.- Gorsza, lepsza, piękniejsza, brzydsza… Otchłań jest tym wszystkim i ma w sobie jeszcze więcej.
- Do nich jakoś nie należę - odparł Kit z uśmiechem. - A skoro tam jest tak ciekawie, to co robicie tutaj, gdzie jest wszystkiego duuużo mniej?
- A na co to wygląda? Robimy podbój.- stwierdziła blondynka ironicznie.
- Podbój serc - z ironią powiedział Kit. - Fajne zajęcie, nie da się ukryć.
 
Kerm jest teraz online  
Stary 02-11-2019, 12:08   #89
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Po chwili gdzieś z boku rozległy się ciężkie kroki i chrzęst pancerza… i zjawiła się J.R. wchodząc do komnaty po jakiś schodach prowadzących gdzieś w dół. Sierżant miała broń przytwierdzoną do pancerza, a hełm po jedną z pach. Co było jeszcze dziwniejsze w tej sytuacji, towarzyszyły jej z kolei dwie inne, skąpo odziane diabliczki, idące po jej obu bokach, jakby nic się nie stało…
Ten widok zamurował większość AST. Jedynie Collier zakryła swoją konsternację nerwowym chichotem.
- Hej, co tam? - Pani sierżant zagadnęła pozostałych AST "miękkim" tonem.
- Cisza, spokój, miłe towarzystwo... Ale,jak widzę, ty też nie możesz narzekać - odparł Kit.
- Korzystamy z tej ciszy i spokoju i… towarzystwa, czy idziemy dalej? - J.R. mrugnęła do Chrisa.
- Towarzystwo jest miłe, ale obowiązki wzywają - W głosie Kita zabrzmiał prawie autentyczny żal. - Ale może jeszcze tu wrócimy... A może załatwiłaś nam przewodniczkę? - Spojrzał na towarzyszące J.R. diablice, a sama McAllister nieco się zająknęła.
- No więc… - Zaczęła ślamazarnie Jean.
- Nie zajmujemy się oprowadzaniem po zamku.- stwierdziła jasnowłosa diabliczka na tronie. -Możemy tutaj przyjemnie zabijać… czas. Ale nie mamy potrzeby chodzić po całym zamku. Jest duży i można się w nim zgubić.
-... to my sobie... pójdziemy? - J.R. zerknęła na jasnowłosą rogatą, choć bardzo, ale bardzo to chciała spojrzeć na Saal i Lesu.
- Ty przodem... Bo się nam jeszcze gdzieś zgubisz - zaproponował Kit, nie dbając o to, jak to drugie zdanie zabrzmi w uszach J.R.
-Chodźmy. - zgodziła się z nimi Charlotte, natomiast Meyes nieco się rozluźniła.- Bo ja wiem? Mi się tu podoba.
- Na dokhle mają khe...łaźnie - Jean niby odkaszlnęła w pięść, z uśmieszkiem czającym się w kącikach ust.
- Przydałaby mi się taka.- stwierdziła Switch, a Guerra jęknął.- Jesteśmy na cholernej misji bojowej, a nie na wakacjach.
- Wyluzuj "Handsome", one są naprawdę miłe… - Jean skinęła dłonią na stojące przy niej diabliczki - A tak w ogóle, to zwiedzamy zamek… czyż nie? - Zrobiła lekko prześmiewczą minę.
- Tak. Czekam aż trafimy na sklep z pamiątkami.- stwierdził ironicznie Dominic.
- A nie lepiej zabrać parę panienek na pamiątkę? - zasugerował Kit. - Lepsze to niż jakiś kamyk z napisem czy muszelka...
- Możesz spróbować, jeśli ci się uda.- odparł mężczyzna spoglądając na zgromadzone tu diabliczki, które obserwowały tą kłótnię z zaciekawieniem.
- Koniec końców... Jesteście więźniami tego miejsca? - Spojrzał na diabliczki. - Nie wolno wam stąd wyjść, czy nie macie odwagi?
- Nie. To nie jest nasze więzienie.- odparła Lesuraie z uśmiechem.- Ale też to, że nie zabiłyśmy was nie czyni nas waszymi sojusznikami. Po prostu takie krwawe konflikty zostawiamy innym do rozstrzygania.

J.R. drgnęła brew. Odrobinę nie spodobały jej się ostatnie słowa diabliczki.
- To może jednak… serio już sobie pójdziemy? - Zrobiła nietęgą minę - Drętwiaki - Dodała sobie cicho pod nosem.
Charlotte pierwsza ruszyła do drzwi.
- Do zobaczenia - rzucił Kit pod adresem diabliczek, do słów dołączając skinienie głową. A potem ruszył w stronę wyjścia.
Wkrótce cała ekipa znalazła się bezpiecznie na korytarzu. Pozostało… cóż… nadal nie posunęli się daleko w tym zwiadzie.
- Może trzeba było zabrać na pamiątkę parę garści złota - rzucił żartem, kierując te słowa pod adresem Switch i Charlotte. - Złoto by nam nie przepowiadało krwawych starć. I nie miałoby oporów, by z nam iść...
O ile żadna nie z dziewczyn nie zareagowała na ten żart, o tyle Guerra.
- Jakie złoto?- zainteresował się nim pytając.
- A, spotkaliśmy niedawno parę wężyc, śpiących na stosach złota - odparł obojętnie Kit. - Prawie jak smoki, tylko one były milsze - dodał.
-Acha… - stwierdził Guerra, bo słysząc o “wężycach prawie jak smoki” stracił zainteresowanie złotem. Zwrócił się więc do JR.- To co teraz, pani sierżant?

Jean jeszcze przez chwilę wpatrywała się do wnętrza komnaty, z której wyszła jako ostatnia, a następnie i ze dwie sekundy, na drzwi, które w końcu się zamknęły.
- Emmm, co? No… zwiedzamy dalej zamek, próbujemy jakoś się dostać do pozostałych - Wyjaśniła, zakładając hełm, i chwytając w łapy Devastatora - To gdzie nas jeszcze nie było? - Rozejrzała się po korytarzu, spod przymkniętego już wizjera.
- Zapewne tam. - Kit wskazał kierunek. - Chyba że zamek zmienia co chwila konfigurację - dodał.
- I tam też…- wtrącił Guerra wskazał kierunek przeciwny. - I wielu pomieszczeniach tego cholernego zamku. Straciliśmy sporo czasu, podczas gdy nasi kamraci podkładają bombkę atomową w piwnicy.
- Straciliśmy sporo czasu na co?? - Syknęła Jean - Szwędamy się tu i tam, szukając czegoś sensownego, czy nie? Co według ciebie mamy robić? Biegać z wywalonym ozorem i nawoływać resztę oddziału?
- Znalazłaś więc coś sensownego u tych diablic? - zapytał poirytowany Guerra.- Spędziłaś tam dużo czasu, więc chyba udało ci się zdobyć jakiekolwiek przydatne informacje.
- Można je zaklasyfikować jako cywili. Nie mają wiele wspólnego z tą całą… inwazją na Ziemię. Są jedynie trybikami kręcącej się tu maszyny, i chyba kiedyś już tu to wszystko było, jakieś 500 lat temu czy coś… mają hierarchię niczym w wojsku, swoich szefów i tak dalej. Diabliczki własną szefową, a wszyscy podlegają jakiemuś wielkiemu big bossowi. Więc pewnie panują tu i podziały na jakieś pomniejsze grupy, jak choćby owe wężo-smoczyce, czy co tam Kit odkrył. Wszystko jest tu nieźle złożone, i to pewnie w dużym stopniu jakaś pokręcona armia diabłów albo coś, a nie jedynie "banda potworów z innego wymiaru", co samo w sobie jest naprawdę mocno niepokojącym zjawiskiem. Taki kurwa wywiad starczy?? - Warknęła J.R.
- Naprawdę uwierzyłaś, że to są… cywile?- zapytał wprost Guerra. -Naprawdę wierzysz, że nie mają nic wspólnego z tą inwazją? Bo jak dla mnie same się przyznały, że jest wprost przeciwnie.
”Uderz go. Sprzeciwia się tobie.” szept pewnie jej własnego sumienia sprawił, że JR. zamachnęła się i uderzyła z całej siły wykorzystując Overdrive… Cios był celny i mógł być zabójczy. Ale Dominica ocalił hełm poświęcając się na uratowanie mu życia. Hełm uległ zniszczeniu, mężczyzna upadł na wpół ogłuszony. Ale przeżył. Hełm upadł na podłogę rozwalony w połowie i całkowicie już bezużyteczny.
Colier i Meyes przyglądały się temu w szoku… zupełnie zaskoczone wybuchem agresji pani sierżant.
- Ja… - Jean cofnęła się o krok w tył, spoglądając na swoją pięść, to leżącego na ziemi "Handsome" - Ja… będę zabezpieczała tyły… - Dodała markotnym tonem, po czym znowu cofnęła się w tył.
- Nie, nie... może lepiej ruszysz przodem? - zasugerował Kit, z ukosa spoglądając na J.R. - Dominic? - Przyklęknął przy leżącym. - Żyjesz... to dobrze...
- Co… się stało?- wymamrotał z trudem mężczyzna nadal leżąc na podłodze. Charlotte przyglądała się mu pytając Kita. - Wyjdzie z tego?
Podczas gdy Switch przyglądała się podejrzliwie samej JR.
- Pani sierżant się zdenerwowała... I chyba tak. - Przeniósł wzrok na Charlotte. - Nie trzeba będzie nikogo sądzić za morderstwo - dodał. W tym czasie McAllister przemaszerowała obok nich wszystkich, po czym ustawiła się na przodzie kolumny, zwrócona plecami do reszty AST.
Guerra powoli podniósł się opierając jedną dłonią o ścianę. Switch zaś kucnęła i obejrzała hełm.
- Giles dostanie gorączki.- stwierdziła z pewną satysfakcją. Zdjęła rękawice i zabrała się za grzebanie przy odsłoniętych obwodach hełmu. -[i] To niezupełnie moja działka, ale może zdołam uruchomić parę jego funkcji.
Kit w tym czasie przyglądał się okolicy, tyle samo uwagi poświęcając na wypatrywanie ewentualnych wrogów, co na obserwowanie J.R. Ta zaś w tym czasie, naj(nie)normalniej w świecie ruszyła do przodu…
- Idziemy? - Bardziej stwierdziła, niż spytała.
Kit pomógł podnieść się Gerrerze, po czym ruszyli za J.R.
Tymczasem jedne z drzwi się otworzyły i pojawił się w nich hełm, a potem cała sylwetka sierżant van Erp. Która też od razu zauważyła w Guerrę w kiepskim stanie i Meyes dłubiącą przy szczątkach jego hełmu, jak i resztę “wesołej ekipy”.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 05-11-2019, 20:49   #90
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Stój! Kto idzie?! - J.R. wycelowała z Devastatora prosto w głowę "Lili".
- To my, spokojnie! - Van Erp uniosła na chwilę obie ręce ku górze spoglądając najpierw na celującą do niej McAllisier, a później na całą resztę. - Co jest z Guerrą?- Opósciła dłonie.
- Guerra…- zaczęła Collier, ale Switch ją uprzedziła.-Guerra miał wypadek.
- Taaa… - Mruknęła Jean, a lufa jej broni nadal wodziła za van Erp(!).
- On też? - Niezadowolenie w głosie sierżant było bardzo dobrze słyszalne. - Dwight połóż Hatamoto. On też miał wypadek. Padł ofiarą jakiegoś krokodylo-mumio-czegoś.
Zza Lili wyszedł BFG niosący na grzbiecie ciało AST, zupełnie bezwładne. Osłaniał ich Pearson podążający na samym końcu.
- To… mamy problem hełmu z głowy. Łatwiej przestawić hełm Kurishimy niż wykorzystać ten rozwalony.-stwierdziła z pewną satysfakcją Switch.
- Mam nadzieję, że załatwiliście to coś, co tak urządziło Dominica. Nasza mumia została pochodnią. - Lili zaśmiałą się przez nos. W tym czasie McAllister skończyła z wygłupami, po czym przystawiła broń do ramienia, a nawet nieco wycofała się, "mieszając" z innymi AST.
- Chwilowo problem mamy z głowy - stwierdził Kit. - Przy okazji wymienimy się doświadczeniami, a teraz chodźmy dalej - zaproponował.
- Dalej czyli gdzie?- zapytał Pearson, podczas gdy BFG ułożył nieprzytomnego azjatę pod ścianą, by chwilę odpocząć.
- Odkryliście jakiś lazaret lub coś w tym rodzaju?-
- Nie. A choć napotkaliśmy parę stworzeń w miarę przyjaznych to raczej nie udzielą nam odpowiedzi.- odparła Meyes.- I wolę nie próbować ich zastraszać.
- Tak... raczej nie wygląda na to, by się dały nastraszyć - przytaknął Kit.
- Czyli odwiedzamy każde pomieszczenie w tym korytarzu? Dużo tu drzwi. - ocenił BFG.
- Nie, nie będziemy- odezwała się sierżant van Erp. - Według tej cholernej mapy, w tym korytarzu, właściwie w jego podłodze, jest przejście. Idziemy.- Lili ruszyła przodem szukając czegoś co mogło odpowiadać punktowi na mapie.
- Grunt to dobry plan... - Kit rzucił starym jak świat powiedzeniem, po czym ruszył za Lili.
Przeszukiwanie korytarza było czasochłonne i monotonne. Ale w końcu Switch dostrzegła trudne do zauważenia szczeliny klapy w podłodze. Gdy tą podniesiono, cała ekipa ruszyła schodami w dół… wąskimi i słabo oświetlonymi. Krok za krokiem przybliżali się do dużych starych drzwi, a po ich otwarciu weszli do… ogrodu... o alejkach tonących we mgle, o ścianach pokrytych bluszczem, o niebie będącym kryształową kopuła jarzącą się ciepłym blaskiem. Ogród okazał się bardziej dziwaczną szklarnią, niż ogrodem. Za to nie było tu żadnych zagrożeń, cóż… żadnych rzucających się w oczy niebezpieczeństw.
- Jaaaak tu milusi… - Jean zaczęła się niby wielce zachwycać tym miejscem - Nic tylko kocyk na piknik rozłożyć, kwiatuszki zbierać, wianki robić, błeeeeech! - Skrzywiła się na końcu sarkastycznie, po czym roześmiała gardłowo.
- Tu pewnie nigdy nie pada deszcz, więc miejsce na piknik idealne - zgodził się Kit, równocześnie rozglądając się na wszystkie strony.
- Wygląda spokojnie.- odparł dochodzący do siebie Guerra.-Miejsce na bazę tymczasową? Albo kryjówkę.
- No i jaka przestrzeń! Tu mogę używać swobodnie snajperki.- stwierdziła zadowolona Meyes. To miejsce nieco ją odprężyło.
- Nie dajcie się zwieść.- Rzuciła pół żartem van Erp. - Możemy tu chwilę odpocząć- Dodała i zaczęła przeglądać dalsze zapiski i mapy.
BFG szczególnie był z tego zadowolony, bo z ulgą odłożył nieprzytomnego towarzysza broni.
- To ja może zrobię rekonesans.- zaproponowała Meyes.
- Ale nie sama - Stwierdziła J.R. ściągając swój hełm, po czym wciągnęła powietrze nosem.
-To kto ma z nią iść?- Pearson się odezwał, ale nie palił się do towarzyszenia Metysce.
- Ten kto się pierwszy odezwał? - Sierżant na niego spojrzała, szczerząc ząbki.
-Sierżant van Erp? - Pearson nie dał za wygraną i zwrócił się do Lili, a Collier dodała.-Ja mogę iść.
Kit, który przez moment zastanawiał się, czy iść ze Switch, zrezygnował ze zgłoszenia swej kandydatury.
- Idziesz "Ważniak", idziesz… - Stwierdziła Jean.
Elisabeth poparła decyzję koleżanki kiwnięciem głowy.
Na około było pieknie, ale van Erp podskórnie czuła że nie z tego powodu ten ogród oznaczony był na mapie. Co jednak było w nim wyjątkowego? Poza tym, że było to arboretum całkowicie odcięte od zewnętrznego świata?
Meyes i Pearson ruszyli pospiesznie przez krzaki. Guerra i BFG usiedli na trawie, a Collier popijała wodę z manierki rozglądając się nieufnie dookoła.
- Na pewno tu bezpiecznie?- zapytała.
- Na pewno…- odpowiedział jej zmysłowy głos istoty, która wyłoniła się zza kolumny.
Była to znana, szczególnie JR, diabliczka.- W zasadzie jest to jedno z nielicznych miejsc w zamku, w którym możecie opuścić broń. I nie martwić się o swój żywot. Nikt was tu nie może wypatrzyć… pomijając nieliczne wyjątki.
- Stój!- Warknęła Lili celując do istoty, która pojawiła się znienacka. Podobnie uczynił Guerra.
- Spokojnie! - Jean szybko ruszyła się z miejsca, stając van Erp na linii strzału, i zasłaniając diabliczkę własnym ciałem.
- Już się spotkaliśmy, a ona nam nic nie zrobiła - Wyjaśniła drugiej sierżant z poważną miną. J.R. stała zaś plecami do rogatej, a to mogło naprawdę wiele świadczyć…
- Co ty?- Zaskoczona van Erp rzuciła szybkie, pytające spojrzenie najpierw Jaen, a następnie pozostałym. - Tu nic nie jest pewne!- Przesunęła się tak, by J.R. nie stała jej na linii strzału… no to i J.R się przesunęła, by dalej robić za tarczę ochronną. Dodatkowo, zrobiła i parę kroków w tył, by być jeszcze bliżej diabliczki, i by bardziej ją za sobą schować.
- One podobno nie zajmują się czymś tak prymitywnym, jak zabijanie - poinformował ją Kit. - Wolą bardziej subtelne metody... Prawda? - Spojrzał na diablicę.
- Jasne.- Lili nie wygląda jakby dała się przekonać.
- Jak słońce - Warknęła McAllister - Byłam sama, z dwiema z nich, przez pół godziny, bez celowania w kogoś bronią, i nic mi nie zrobiły.
- Stajesz w obronie wroga? Jean?- Zachowanie drugiej sierżant nie podobało się Elizabeth wcale.
- Bardziej tu do definicji raczej pasuje słowo "cywil", czy nie? Co prawda nie z Ziemi, ale jednak? - J.R. wzruszyła ramionami.
- We wrogich jednostkach desantowych nie ma cywili - Lili nie spuszczała wzroku z celu jakim był stwór, do którego plecami, tak nierozważnie, stała McAllister. Jak i samej McAllister.
- Oj… ślicznotko - rzekła rozbawiona diabliczka, a potem znikła pojawiając się od razu za van Erp.- Myślisz, że bym wam się pokazała, gdybyście stanowili dla mnie jakiekolwiek zagrożenie?
- Zarozumiałe są, nie da się ukryć - stwierdził Kit. - I faktycznie, do cywilów nie można ich zaliczyć. Wywiad raczej i takie tam...
- Cokolwiek wymyślicie my tym być możemy. Ale…- odparła z uśmiechem diabliczka.- nie dlatego tu jestem. Odkryliście ogród… nie wiem jak, ale jestem pod wrażeniem. To jedno z nielicznych miejsc którego nie da się wieszczyć. Co się powiedziało w ogrodzie, zostaje w ogrodzie.
- Tu Meyes… znaleźliśmy kilkanaście zwłok. Bardzo starych. To szkielety w zbrojach i jakichś szatach.- zameldowała Switch, a diabliczka kontynuowała.- Przynoszę wam informację, która może wam pomóc. W lodowcach Stygii uwięziony jest ktoś… jego imię to Levistus. Jeśli go uwolnicie, to może zechcieć wam pomóc.
- Dobra. Wracajcie. Nawiązaliśmy kontakt z wrogiem - van Erp przyjęła meldunek.
- Tak jest.- zameldowała Meyes.
- Lodowce Stygii? - Kit spojrzał na diabliczkę. Nazwa kojarzyła mu się raczej z bajkami czy jakimiś opowieściami. - Ciekawa nazwa... Jak tam trafić? I... dlaczego nam o tym mówisz?
- Z czysto samolubnych powodów.- odparła diabliczka ignorując pierwsze pytanie Carsona.- By komuś popsuć szyki.
- To potrafię zrozumieć. - Kit się uśmiechnął. Średnio sympatycznie. - Powód zdecydowanie bardzo dobry - dodał.
- Zbyt piękne by było prawdziwe - dodała z wyraźną ironią w głosie Elizabeth, na co Jean przewróciła oczami.
- Zakładasz zapewne, że uwolnienie Levistusa będzie łatwe. Co jest nieprawdą.- zachichotała diabliczka i spoglądając na van Erp dodała.- Lub zakładasz, że kłamię… cóż… zawsze możecie dalej marnować czas na wysadzenie zamku. Wasz wybór. Ja powiedziałam, co miałam powiedzieć.
- Za informację dziękuję - Powiedziała Jean, uśmiechając się do rogatej. Jednocześnie jednak obserwowała uważnie ruchy van Erp, a zwłaszcza lufę jej karabinu.
Diabliczka wzruszyła ramionami i znikła. Tym razem chyba ostatecznie.
- Dzięki, że pozwoliłaś jej uciec - Lili opuściła broń. - Czekamy aż Switch i Ważniak wrócą. Damy im chwilę odpocząć i idziemy dalej.
- Nie sądzę byśmy powstrzymać ją przed ucieczką.- wtrącił Dominic.-Więc dobrze, że sobie poszła.
- Szkoda, że nie możemy się tego nauczyć - stwierdził Kit.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172