Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-02-2019, 15:53   #1
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To the Hell and Back (możliwe +18)

Lipiec, 2099 roku

Wszystko zaczęło się od trzęsienia ziemi, bo od tego winna zaczynać dobra historia.
A więc… ziemia zatrzęsła się mocno. Także w bazie wojskowej na obrzeżach Cheyenne w stanie Wyoming nastąpiło trzęsienie ziemi, które… nie miało prawa nastąpić.
Centralne stany leżały daleko od uskoków. Tu zagrażały tornada, a nie trzęsienia ziemi.
Więc była to i przerażająca i nieprzyjemna niespodzianka. Kto by przewidział, że przyniesie coś bardziej nieprzyjemnego?

Baza wojskowa w okolicy Cheyenne, w stanie Wyoming

Elizabeth "Lili" van Erp

- No kochanie, pokaż mi swoje skarby… odsłoń przede mną wszystko. - szeptał, a Lili musiała to znosić. Każde czułe słowo, każdą prośbę. Cóż poradzić… Russell miał intymne podejście do pancerzy wspomaganych, które naprawiał. A że w tej chwili naprawiał jej pancerz, więc musiała przy tym być. Nie żeby nie ufała talentowi Gilesa, ale… cóż… to był JEJ pancerz. Musiała być obecna przy każdym grzebaniu przy nim.
I dlatego musiała wysłuchiwać romantycznych próśb ich mechanika do jej maszyny.
Obecnie szwankował staw kolanowy, prawy staw kolanowy. I razem z Gilesem mieli temu zaradzić.
- No… oj ślicznotko, za dużo skakałaś i tłok się poluzował i pękł. Nie martw się… zaradzimy temu.- kucnął pochylony i powoli rozkręcał części, stojącej na stojaku zbroi. - Cholibka.. to musi być jakaś wada fabryczna, wiesz Lili? Trzeba będzie zgłosić.
I wtedy ziemia się zatrzęsła mocno. A Elizabeth patrzyła się jak korpus jej pancerza chwieje się niebezpiecznie grożąc upadkiem na całkowicie pochłoniętym swoją robotą mężczyzną.
Elizabeth musiała działać szybko. Albo przyglądać się jak ciężki korpus jej pancerza przygniecie skupionego na swej robocie Rusella.

Ashley ‘Ash’ Hansen

- Jeszcze trochę, a twoje majtki będą moje.- przy wtórze tego wesołego głosu, kolejna bila wpadała do łuzy. Louise uśmiechnęła się drapieżnie pochylając się na stołem do bilarda w krótkich obcisłych szortach, ku uciesze bywalców świetlicy w której to te stoły były ustawione.
Widok był kuszący. Ashley musiała to przyznać. Niemniej stawka była poważna. Majtki które miały na sobie. I Louise mogła je rzeczywiście wygrać, co było poważną sprawą…
Wszak prowadziły rywalizację, która zdobędzie więcej egzemplarzy bielizny przeciwniczki.
Ashley wskutek różnych inicjatyw uzyskała przewagę. Osiem do sześciu.
Teraz ta przewaga zaczynała się niebezpiecznie kurczyć.
- Twój tyłek jest mój…- odparła złowieszczo Louise, a lekarka żałowała że dała się podpuścić do tego zakładu. Można się było spodziewać, że latynoska wymiata w bilardzie.
Potrzebny był cud by uniknęła przegranej. I cud się wydarzył.
Pochylona nad bilami Meyes już wycelowała czubek kija w bilę, gdy ziemia się zatrzęsła. I metyska nie nie trafiła, klnąc pod nosem, gdy widziała jak biała bila chybiła celu.
Jednakże nie było czego świętować… wstrząsy były silne. Lampy wiszące na suficie świetlicy zaczęły się gwałtownie kołysać. Parę z nich spadło. Jedna na stół, który używały Ash z Louise. Latynoska zresztą chwyciła Ash za dłoń i bezceremonialnie wciągnęła ją pod stół sama się chowając.
- Co tu się dzieje?! To nie Los Angeles! To nie powinno mieć miejsca!- krzyczała metyska tuląc do siebie lekarkę, aby ta nie wpadła na jakieś głupie pomysły, gdy cały budynek się trząsł się jak galaretka.

Christopher "Kit" Carson

Nikt nie pamiętał już który z dowódców bazy był entuzjastą paintballu. Niemniej zarządził on by część poligonu przerobić pod takie zabawy. Ponoć stracił za to stanowisko, ale “boisko” do paintballu pozostało. Z fałszywymi budynkami, okopami i masztami na których wieszano flagi.
Nie wykorzystywano go w ćwiczeniach, ale po kilku latach… zaczęto go używać do bojowych symulacji i doskonalenia się żołnierzy. Tych którzy się chcieli doskonalić.
Charlotte taka była i zaciągnęła Carsona ze sobą. Scenariusz tej symulacji był prosty. Drużyna czerwonych się broniła, drużyna niebieskich atakowała. Każda składała się z ochotników z różnych formacji, którym się chciało strzelać po godzinach. Ustalano dowódców i plany i ruszano do boju.
Uzbrojeni w karabiny “laserowe” (strzelające promieniami lasera do pancerzy z fotoaktywnego materiału) ruszali do oboju. Pancerze nie tylko wykrywały trafienia w korpus, ale też i w kończyny natychmiastowo sztywniejąc po trafieniu w te części ciała symulując “rany”.
Charlotte i Chris mieli pecha, bo wylosowali przydział do niebieskich. Nie dość że musieli szturmować umocnione stanowiska czerwonych, to jeszcze tamci na swoim terenie mieli wieżę (która de facto była amboną myśliwską) i snajpera, który z góry wykańczał niebieskich.
Niemniej oboje mieli za sobą ciężki trening i masę doświadczenia (zwłaszcza Chris, który walczył i bez pancerza wspomaganego dającego poczucie niezniszczalności). Obojgu, pod jego przywództwem, udało się podkraść w okolice podstawy wieży, unikając trafienia. Kilku członków drużyny nie miało tyle szczęścia.
Tak więc teraz przyciśnięci do ściany, kombinowali jak dotrzeć do podstawy wieży bez oberwania ze strony snajpera.
I wtedy… ziemia się zatrzęsła. Mocno.
Osłonięci za murkiem Chris i Charlotte musieli od niego odskoczyć. Budowle na terenie boiska były tylko odrobiną solidniejsze od makiet filmowych i zaczęły się sypać. Najgorzej miał snajper, którego ambona chwiała się coraz bardziej i groziła zawaleniem.

Jean R. McAllister

Jean często odwiedzała to miejsce. Trzeba było utrzymywać ciało w formie. Zwłaszcza, gdy było się grenadierem jako ona. Zasilany pancerz może super, ale gdy zasilania nie było, to ta kupa żelastwa ciążyła wielce. Więc często odwiedzała to miejsce.
Siłownię wojskową.



Najważniejsze było u niej było podnoszenie ciężarów. Proste wyciskanie poprawiało osiągi jej ciała i nastrój. Tylko od czasu do czasu musiała dostrajać protezę do swoich osiągów. Kłopotliwa rzecz… ale niezbędna.
I tym się właśnie sanktuarium Jean, zjawiła się masywna sylwetka Cooka. Do licha.
Jean domyślała się czemu. Bear pewnie chciał ją zaciągnąć do pomocy, przy ogrodzie. Minęło jednak już sporo czasu. Nie potrzebowała ćwiczeń pozwalających jej na przywyknięcie do protezy. Niemniej Anthony miał na ten temat inne zdanie. Albo od czasu do czasu po prostu potrzebował pomocy. I dlatego Jean zaczęła rozglądać się za okazją do wymknięcia się z siłowni. Jedyne bowiem co wyniosła z prac ogrodniczych, to to że ich nie polubiła.

Siły wyższe musiały odpowiedzieć na jej modlitwy. Sala się zatrzęsła. Z ścian zaczęły spadać ciężarki. Parę stojaków się przewróciło. Dwa na pechowych wojaków, przygniatając i łamiąc pewnie ich kości. A wstrząsy się zmagały.

Cztery godziny później

Old Faithful wybuchł
Olbrzymia eksplozja w Parku Narodowym Yellowstone
Zginęło conajmniej tysiąc osób, zaginęło kilkanaście wycieczek.




Najsłynniejszy Park Narodowy Stanów Zjednoczonych zmienił się w ogniste piekło.
… ranni… zabici… liczby sięgają...
Strażacy przybyli na miejsce raportują o skrzydlatych sylwetkach wśród dymów.
Karetka znaleziona na poboczu została rozerwana na strzępy. Specjaliści twierdzą, że żadne ziemskie zwierzę nie byłoby w stanie zrobić czegoś takiego.
Chmura gęstego ciemnego dymu zakrywa park i uniemożliwia użycia podglądu satelitarnego. Specjaliści nie potrafią…
Coraz więcej zaginięć wśród ratowników sprawia, że kolejne ekipy odmawiają…
Nadal nie wiadomo co się stało w miasteczkach okalających teren parku…
Prezydent zarządził kordon sanitarny wokół Parku Narodowego i wkroczenie Gwardii Narodowej…
Nasilają się plotki na temat masowych pojawień się wrogich stworzeń nieznanego pochodzenia…
Scenariusz godny Verne’a. Czy Rząd Stanów Zjednoczonych rozważa inwazję stworów z wnętrza Ziemi na terytorium USA?

Kolejne nagłówki programów informacyjnych były bardziej sensacyjne niż poprzednie. Z tego co się można było dowiedzieć, coś się wydarzyło na terenie Parku. Coś co wykraczało poza logiczne wyjaśnienia. Co dokładnie, nie wiadomo. Skierowanie sił Gwardii Narodowej było rozsądnym rozwiązaniem, nie wywołującym jeszcze paniki. Pomagali wszak też przy naturalnych katastrofach, a tym była ta eksplozja. To że sztab utracił kontakt z generałem Gilesem, który tą operacją dowodził na miejscu. To... było już dużym problemem.

I miały się stać problemem Doomguys z bazy w Cheyenne.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-07-2019 o 15:16.
abishai jest offline  
Stary 08-02-2019, 19:24   #2
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
- Hej!!- Ashley krzyknęła kiedy wylądowała pod stołem bilardowym. Sama chciała się tam schować, ale nadgorliwość Switch była szybsza. Kosztowało ją to guza na kolanie ale i tak można było mówić o szczęściu.
Kiedy wstrząsy ustały lekarka wyszła z ukrycia i powiedziała na głos.
- Czy ktoś jest ranny i potrzebuje opieki medycznej? - większość bywalców zdawała się być w porządku na pierwszy rzut oka. Ktoś z głębi sali krzyknął.
- Medic!
Lekarka krzyknęła do barmana, by przyniósł apteczkę i podbiegła do swojego pierwszego z wielu pacjentów tego dnia.
Switch zaś podążyła za Ash, gdy biegły ku kolejnemu pacjentowi. Louise może nie była wyszkoloną pielęgniarką, ale… umiał wykonywać polecenia.
Ranni w świetlicy, na szczęście byli lekkimi przypadkami. Guzy, siniaki ubicia. Nie było tu zbyt wielu przedmiotów które mogły zrobić krzywdę. Największymi poszkodowanymi były butelki na półkach.
Ashley zwróciła uwagę na telefon aplikacja AID wyświetlała parę wezwań o pomoc w najbliższej okolicy. Wybrała samą świetlicę i jako personel medyczny i spisałą kod że ten alarm został odwołany.
AID była aplikacją instalowaną na telefonach mieszkańców i pracowników bazów. Po jej uruchomieniu w trybie alarmowym generowała wiadomość dostarczoną na najbliższy telefon osoby z personelu medycznego. Z informacją gdzie jest owa potrzeba pomocy. Można z niej też umawiać lekarza na wizyty domowe lub zaklepywać terminy badań w szpitalu. Bardzo pomocna aplikacja choć najlepiej sprawdzająca się właśnie w mniejszych skupiskach ludzi jak baza wojskowa. Komórka zaświeciła trzema alarmami w najbliższych pomieszczeniach. Najwięcej przy basenie krytym, który był od świetlicy oddalony o kilka metrów. Louise spojrzała na Ash dodając nerwowo.
-Teraz ty dowodzisz.- rzekła.
- Biorę to.- Rzuciłą do barmana pokazując apteczkę i wybiegła w stronę basenu. Słyszała za sobą kroki Latynoski,która wzięła apteczkę i pognała za nią. Patrząc w komórkę Ash z Heyes wpadły do męskiej przebieralni, obecnie bajzlu… szafki były poprzewracane i z części z nich wysypały się rzeczy.Jedna przygniotła jakiegoś mężczyznę w slipkach.
Hansen przyklękła obok mężczyzny.
- Nazywam się Doktor Ashley Hansen, przyszłam pomóc.- Powiedział oceniając sytuację.
- Meyes pomóż mi z tą szafką. -Powiedziała ustawiając się w jednym miejscu, gdy Latynoska zajęła drugie i postawiły szafkę na swoje miejsce. Lekarka jeszcze nie pozwoliła mu się podnieść oceniając obrażenia i robiąc szybki wywiad. Człowiek nie miał problemów z oddychaniem ale szybko tworzy się obrzęk sugerował pęknięte jedno lub więcej żeber.
Lekarka przy pomocy Louies pomogły mu wstać i odprowadzić poza szatnie.
- Proszę zostać tutaj muszę sprawdzić jeszcze dwa alarmy a potem zorganizuje wam jakiś transport do szpitala.- odznaczyła jego alarm i sprawdziła kolejny.
- Na pewno? - zapytała latynoska przyglądając się Ash i dodała.- No dobra… w razie problemów, krzycz głośno. Może usłyszę.
Ash zdziwiona spojrzała na Luo.
- Mówiłam do pacjenta, ty idziesz ze mną. - Rozjaśniłą koleżance sytuację i ruszyła do kojenego przypadku. Poszkodowany to kolejny żołnierz, ten siedział w basenie, a właściwie trzymał się drabinki.
- Nazywam się Doktor Ashley Hansen, przyszłam pomóc.- Zaczęła kolejną ewaluację poszkodowanego. Rozbita głowa nie była groźna ale i tak trzeba było go wydostać z basenu.
- Luo...wskoczyłąbyś i poasekurowałabyś pana z wody? - Zapytał łapiąc mężczyznę za przedramiona by go asekurować spoza basenu.
- Skurczybyk ma szczęście… a może…- popatrzyła na swój t-shirt, a potem podejrzliwie na Ash.-... szlag. Niech ci będzie. Będę robiła za miss mokrego podkoszulka.
I wskoczyła do wody podpływając do mężczyzny.Ashley nawet uśmiechnęła się pod nosem na tą insynuacje. Jak miała już pacjenta poza basenem usztywniłą mu kostkę i przemyła rozcięcie i nałożyła lekki opatrunek na głowę.
- Nie trzeba będzie zszywać ale kostkę chce prześwietlić, szeregowa Meyes pomoże panu dotrzeć do drugiego pacjenta a potem przewieziemy was do szpitala. - poinformowała faceta, odznaczyła alarm kolejny alarm i pokazałą Switch miejsce gdzie była kolejna ofiara trzęsienia żeby wiedziała gdzie udać się jak odkuśtyka numer dwa do hali basenu.
- Nie licz więcej widoków…- słyszała za sobą marudzenie latynoski.-... chyba, że po paru tequilach, które sam postawisz żołnierzu.
Ostatni pacjent, pacjentka. Nieprzytomna kobieta pod prysznicem w damskiej szatni. Ashley sprawdziłą jej źrenice, i delikatnie obmacała jej szyje. Sprawdziła puls. Był Niski dla Hansen wyglądało to jak wstrząśnienie mózgu spróbowała delikatnie wybudzić kobietę. Niestety nic to nie dało. Na wszelki wypadek zrobiła jej improwizowany kołnierz ortopedyczny. Sprawdziła na telefonie, czy oprócz Mayes znajdzie w okolicy dodatkową pomoc.
Sądząc po kropkach pomoc się zbliżała, a dokładniej wpadli do babskiej przebieralni dwaj sanitariusze, plus sama metyska.
-No hej chłopaki co tak długo? Mamy nieprzytomną kobietę, podejrzewam wstrząśnienie mózgu, źrenice reagują, oddech poprawny, ale zwolniony puls. Do wózka i a prześwietlenie plus dwóch panów z dołu ja też pojadę z wami to będzie więcej rąk do pracy. - Odezwała się do sanitariuszy i dała im spakować i przykryć nagą kobietę kocem ratunkowym.
- Dzięki Switch, bardzo pomogłaś.- Dodała i odznaczyła ostatni alarm, sprawdziła jak się ma sytuacja całym kompleksie. Było czerwono ale kropki sukcesywnie znikały. Teraz najwięcej roboty będzie w szpitalu. - Ty wracaj do domu i się przebierz, bo jeszcze dostaniesz kataru. - dodała do Meyes.
- To zafundujesz mi domową kurację.- mruknęła dumnie Louise prężąc odruchowo biust w czerwonym staniku prześwitującym przez t-shirt.- Dobrze wiesz, że wygrałabym tą partię.
- Chyba śnisz. Mam świadków, że bila nie wpadła, powodzenia przy następnej próbie.- Ash nie dała się wyrolować z majtek. Switch musiała się zadowolić całusem w policzek jako nagrodą pocieszenia.
- Tym razem… ci daruję.- westchnęła latynoska spełniając polecenie Ashley i oddalając się do swojej kwatery, by się przebrać.

Ash pojechała do szpitala, który przypominał teraz jeden z publicznych szpitali w NY w piątkowy wieczór. Szybko zaczęła pomagać kolejnym poszkodowanym. Parę znajomych twarzy przewinęło się przez poczekalnie. Na szczęście większość to były nieszkodliwe urazy i po porządnym opatrzeniu i podaniu leków przeciwbólowych wysyłano ich do domów. Niektórzy musieli zostać na obserwacji ale łóżek i personelu wystarczyło. Hansen uwielbiała za to prywatne i wojskowe kliniki. Tutaj nie oszczędzali na zdrowiu podopiecznych. W szpitalu widziała na telewizorach wiadomość o wybuchu.

Do domu wróciła o trzeciej nad ranem. Tam też włączyła telewizor i ustawiła na kanał informacyjny. Wstawiła w kuchni gorącą czekoladę i poszła wziąć szybki prysznic. Umościła się na kanapie i wylączyłą tryb alarmowy w komórce. Zobaczyła wiadomość od S.

SMS od S:
Cytat:
A ty? Wszystko ok?
Nie dzwoniłem, bo uznałem że będziesz zajęta, bez względu na stan zdrowia.
MMS od Ash
Cytat:
Dopiero wróciłam.
Patrzę na informacyjny to jakieś piekło.

Cieszę się, że nic ci nie jest. Ja chyba już nie zasnę.
[media]https://i.pinimg.com/564x/24/4b/fa/244bfabef8889298946c4539d71a4486.jpg[/media]
Nie musiała długo czekać na odpowiedź od S.
Cytat:
Przyjdź



Ashley jęknęła głośno, niby wycieczka po korytarzach budynku niby blisko, ale jak jesteś po dziesięciu godzinach pracy z pacjentami…
- Liczę na zajebisty masaż stóp… - mrukneła do siebie i zwlokłą się z kanapy. Złapała jakieś ubranie na zmianę i w piżamie z kubkiem swojej gorącej czekolady ruszyła przez korytarze. Siniak na kolanie dawał o'sobie znać więc je droga trwała ciut dłużej zanim w końcu stanęła przed właściwymi drzwiami. Wstukała kod i weszła do środka.
Jej japończyk właśnie rozmawiał spokojnie z kimś po japońsku. No tak… Yoko nie dała o sobie zapomnieć. Pokazał jej gestem dłoni trzy palce. W ciągu trzech minut zamierzał skończyć.
Lekarka po cichu zostawiła swoje ubranie w przedpokoju i przemknęła do sypialni, nie złapana przez kamerę laptopa. W pokoju zrzuciła ubranie obok łóżka i dopiła swoją gorąca czekolade. No i poczułą się senna czekolada i ta ostatnia prosta po korytarzach zrobiła swoje. Wsunęła się między pościel i słuchałą się w odgłosy z drugiego pokoju. Nie chwaliła się mu ale zaczęła uczyć się słówek najpierw żeby dodawać do zabawy potem bo jak już zaczęła mogłaby skończyć na jakimś poziomie. No i spoglądała na elektronicznie tapety… programowalne i zmieniające się w zależności od potrzeb. Ten wzór miała okazję widzieć tylko ona… antyczne japońskie porno. Podniecające może w epoce samurajów, ale teraz … pocieszne. Słyszała jak rozmawia z Yoko, jej konkurentką. Słyszała jak tłumaczy by się nie martwiła. Że nic mu nie jest, że znajduje się daleko od miejsca eksplozji. Pożegnał się i ruszył do niej… ubrany w kimono, męskie. Ale miał tu też w szafie kilka kobiecych, w rozmiarze Ash.
- Czy problemy ze snem są wywołane całą tą sytuacją z trzęsieniem ziemi? Dla ciebie mogło to być nieprzyjemne doświadczenie. - odparł mężczyzna odchylając kołdrę futonu i przyglądając się jej ciału. W świetle siniak był ładnie widoczny ale bardziej zwracała uwagę reszta ciała i zapraszająco wyciągnięta ręka.
- Praca na ostrym dyżurze jest jak jazda na szalonek kolejce górskiej, adrenalina trzyma jeszcze jakiś czas. - wyjaśniła prostując nogę i muskając palcami stopy jego nogę - Niestety jak to z adrenaliną, kiedy już zejdzie to człowiek jest wyczerpany.
- Ashley… nie powinnaś więc wysyłać takich fotek, jeśli jesteś zmęczona.- chwycił jej stopę i wsunął pod poły kimona. Hansen zaczęła muskać wyraźnie pobudzoną męskość. Twardy oręż poza zasięgiem paluszków i muszelki Yoko.
- Masz rację powinnam zadzwonić i błagać żebyś przyszedł do mnie…- odpowiedziała mrucząc zmysłowo i mocniej naciskając stopą na masowany obiekt.
-Jakbyś mnie do tego przekonała?- pytał pozornie spokojny i odwdzięczając się wodzeniem palcami po jej łydce. Jego oddech wyraźnie się zmienił. Zrobił głębszy i szybszy. Jego spojrzenia płonęło pożądaniem, którego to manetką sterowała za pomocą muśnięć stopy.
- Jeśli odebrałbyś telefon ode mnie usłyszał być mój desperacji głos…- jej ton przeszedł z zmysłowego w kokietliwy - … Hamato, potrzebuje cię. Błagam przyjdź i pokaż mi jak prawdziwy Samuraj potrafi sprawić przyjemność kobiecie. - Masaż trwał w najlepsze, często napierając mocniej w czasie słów kluczy - Proszę przyjdź i pokaż mi ją pożąda prawdziwy wojownik…
Rozwiązał więc pas przy swoim kimonie. Zrzucił je… teraz mogła popatrzeć jak jego męskość sterczy dumnie w górę i jest gotowa.
Rozejrzał się po okolicznych obrazkach i na podstawie jednego z nich, wstał i wybrał pozycję. Duma kochanka zawisła nad twarzą Ashley, może nie tak olbrzymia… jak na pierwowzorze. I to na szczęście nie tak olbrzymia. On sam zaś zanurkował twarzą między jej udami, by posmakować smaku rozpalonego ciała panny Hansem. Lub liźnięciami doprowadzić ją do tego stanu.
Lekarka nie pozostała mu dłużna jej ciepłe ręce zadbały o ‘Samurajską Dumę’ swojego kochanka choć nie pędziłą z pieszczotami, poprostu sprawiała żeby poczuł się zadbany. Sama czuła się w tej chwili bardzo zadbana. Honor i ego nie pozwalały japończykowi dać się pokonać. Zdwoiły więc wysiłki, językiem sięgnął w głąb kwiatuszka Ash, liżąc zachłannie i z wyczuciem, co wywołało cichy jęk lekarki. Nie tylko umiał pieścić oralnie, ale znał jej ciało. Testował je w różnych perwersyjnych zabawach. Wiedział, gdzie dotknąć by poczuła… także i palcami muskał tyłeczek dziewczyny pocierając ten perwersyjny zakątek. Niedostępny dla wielu… ale ciało Ash należało do jej samuraja. I mógł z nim robić co chciał.
Hansen zajęczała w małym szczycie, osiągniętym po części przez wyczyny kochanka po części przez poczucie relaksu. Jej kochanek słysząc te jęki spowolnił zabawę, bardziej czule zajmując się jej intymnym zakątkiem. Teraz kiedy pokazał swojej kobiecie, że potrafi ją zaspokajać, mógł się skupić na zabawie jej ciałem. Mógł rozchylić płatki jej kwiat, pocierać czubkiem języka łechtaczkę… jego pulsujący organ puchł, co prawda nie tylko z dumy.. pieszczony palcami Ashley. Znała go.. wiedziała, że musi być uległa, by on czuł się pewny siebie. Znała go na tyle, by subtelnie go prowokować do tego, co chciała poczuć.
- Samuraju nie chciałbyś być przeprowadzić swego miecza, przez nefrytową bramę? - Spytała go kusicielsko i pomasowała czubek jego miecza.
- Hai.. chciałbym..- odparł mężczyzna odrywając usta od kobiecości Hansen. Przesunął czule palcem po jej udzie.- Przeżyłaś ciężkie chwile… chcę byś wybrała pozycję jaka będzie dla ciebie wygodna i przyjemna.
W tym momencie na ścianie pojawił się nowy obraz który rozśmieszył Ashley.
- Jakbym nie była zmęczona spytałbym czy to jest w repertuarze. - Zachichotała wskazując na “Sen rybaka” . Kiedy fala rozbawienia minęła odezwałą się spokojnie ale nadal z wesołością w głosie.
- Nie widziałam na twoje kolekcji tej pozycji...chce być blisko, chcę być na równi z tobą, chcę na ciebie patrzeć …-
- Do tej…- Hamato wskazał dłonią obrazek który wybrała.- … zrobiono ostatnio w Japonii przystawkę. Pokażę ci ją dziś. Myślę, że to ciekawy gadżet, choć niekoniecznie… aż tak przełomowy, jak reklamowali.
Mężczyzna klęknął na siedząco i lekko rozchylił nogi. Jego męskość sterczała w górę niczym róg jednorożca.
- Jestem gotów na ciebie Ash-chan.- rzekł czule. Był zdecydowanie w dobrym nastroju.
Hensen przytuliła się się do niego i złączyła ich usta w pocałunki kiedy wprowadziłą go swój złoty pawilon. Ich ramiony splotły się na swoich ciałach pogłębiając uścisk. Kiedy ich ciała zaczęły ostatni taniec Hansen uraczyła Kurishimę jeszcze jednym prezentem, szepcząc mu do ucha czułe słówka jakie ćwiczyła z lektorem japońskiego.
Dłonie mężczyzny zacisnęły się na jej pośladkach, kontrolując jej ruchy na Żółwiowej Głowie, powolne … choć przyspieszajace powoli. Była delikatną chmurką pośrodku wzbierającej burzy doznań. Pieścił jej usta, szyję i piersi pocałunkami… coraz bardziej żarliwymi.
Jej deszcz spadł najpierw, z kolejnym cichym seksownym pomrukiem. Parę ruchów potem jego żywotne soki zalały jej wnętrze. Hansen pomyślała, że powinni spróbować seksu tantrycznego. Długo trwali w tej pozycji przytulając się do siebie relaksując się. Hansen była pierwsza by się rozplątać z jego objęć.
- Połóż się wygodnie i odpocznij.- odparł jej kochanek głaszcząc Ash po policzku.
Lekarka ułożyła się na futonie i sprawdziła godzinę. 5:04 AM. Ziewnęła, i mimo najszczerszych chęci by iść do siebie zanim baza zacznie się budzić i nie narażać Hamato na plotki, usnęła w niecałe 30 sekund od położenia głowy na poduszkę.
Japończyk wrócił z dziwaczną zabawką i spojrzał na śpiącą dziewczynę. Westchnął pod nosem i cóż… położył się obok niej, przykrywając siebie i ją futonem.


***


Poranek przyszedł boleśnie szybko. Gdy Ashley obudziła się w futonie kochanka, jego już nie było w sypialni. Sądząc po odgłosach i zapachach, był już w kuchni. Lekarka spoglądała w sufit porządkując wydarzenia z poprzedniej nocy i dnia. Jak członek Doomguy’s nie była już członkiem personelu medycznego i nie miała już dyżurów w szpitalu. Chyba że sama się zgłosiła i nie kolidowało to z jej pracą w oddziale. Wczoraj było urwanie głowy z “rannymi”, ale dziś? Dziś panował spokój zapewne. Większość wypadków wywołanych trzęsieniem ziemi, na szczęście było nie groźnymi. Skręcone kostki, obicia, guzy… nic poważnego.
Ziewnęła głośno i przeciągnęła się leniwie, nie miała ochoty wychodzić z łóżka, ale wiedziała że musi no zapachy z kuchni były zachęcające. Ashley wiedziała, że nie ma co liczyć na śniadanie do łóżka. A dokładniej do łóżka S, takie coś doświadczył chyba pierwszy raz po nocy w jej mieszkaniu i mimo paru powtórzeń nie wyrobił sobie jeszcze opinii o tej formie spędzania poranku.
Obok niej leżała zabawka w otwieranym opakowaniu. Różowa ośmiornica z długimi mechanicznym ramionami. Napisy w kanji nie mówiły jej wiele. Nauczenie się mowy i nauczenie się pisma to jednak były dwie różne sprawy. Ośmiornica była duża i zabawna. Ale jej kochanek nie był miłośnikiem zabawek dla dzieci. Dopiero odwrócenie pudełka nieco wyjaśniło sytuację, dzięki zdjęciom pokazującym jej używanie. Gdzie się ośmiornicę zakładało, co robiła mackami po włączeniu i czemu końcówki macek były jak małe penisy.*
- Japoński rynek zabawek - powiedziała cicho na głos z rozbawieniem. Zabawkę odstawiła na bok. Z podłogi zgarnęła swoją piżamę i przyniesione ubrania i wyszła z sypialni, całkowicie nie przejmując się jakimkolwiek okryciem. Szła do łazienki, ale i tak zatrzymała się przy kuchni by zobaczyć i powąchać co ją czeka na śniadanie.
Oczywiście Temaki-zushi przygotowane z precyzją i pietyzmem godnym neofity. Nie spodziewała się po swoim samuraji nic innego. Nie wątpiła, że zauważył jej przebudzenie. Ale był zbyt skupiony na robieniu posiłku.
Wiedziała, że nie lubi jak mu przeszkadza w ten sposób, ale trudno. Podeszła i stając na palcach pocałowała go w szyje.
- Dzień dobry. Przepraszam że tak szybko wczoraj odpłynęłam. -
Mężczyzna spiął się na moment zaskoczony i uśmiechając się półgębkiem odparł nie odrywając się od roboty.- Nie szkodzi. To była późna pora. A ty byłaś zmęczona. To zrozumiałe, że usnęłaś.
- Pomyślę nad jakimś scenariuszem żeby ci to wynagrodzić. Może znowu strój uczennicy i użyjesz na mnie tej ośmiorniczki. - zaproponowała przebiegle kradnąc z deski jeden kawałek surowego tuńczyka i zjadając go w drodzę do łazienki.
- Nie musisz się zmuszać… rozumiem jeśli takie zabawy cię odrzucają.- usłyszała za sobą jego słowa. Dotyczyły one oczywiście ośmiornicy. Bo jako uczennica, była już uwodzona, karcona i molestowana.
- Wygląda na tyle dziwnie, że mnie zaintrygowała…- usłyszał głos z łazienki zakłócony szumem wody z kranu - … jak uznam, jak będzie nudno to ci przecież powiem… - dodała, zabawne, że nie użyła słowa ‘dziwnie’ czy ‘niekomfortowo’ a ‘nudnie’. Ogarnięcie się jej zajęło trzy minuty, dołączyła do niego ubrana i odświeżona. Zasiadła przy stole i wzięła dzbanek by rozlać im herbatę. Kurushima skinął jej z uśmiechem, ubrany w kimono siedział sztywno na poduszcze przed niskim stolikiem niczym prawdziwy samuraj.
- Szkoda że nie mamy czasu na ceremonię parzenia herbaty. Ale życie w wojsku wymaga pewnych kompromisów.
- Zawsze możemy wziąć przepustkę i pojechać do Browns Peak. Wydawało mi się że spodobało ci się zaszycie się tam ostatnim razem. - Powiedziała, wspominając jeden szalony wypad do chatki w Medicine Bow-Routt National Forest. Nie miał ochoty, ale i tak go wyciągnęła a na miejscu… i tak nie wychodzili za często z chatki.
- Wiesz dobrze, że to nie może się powtórzyć. Ktoś mógłby skojarzyć fakty. - odparł mężczyzna spokojnie.- Już teraz ryzykujemy przecież.
- Chcesz zrobić przerwę? - spytała nonszalancko zagryzając swój kawałek sushi.
Hamato milczał niepokojąco długo rozważając tę koncepcję. Czyżby naprawdę mogli przerwać te spotkania? Te noce?
- Nie.- odparł w końcu ku uldze dziewczyny. I wrócił do jedzenia. - Nie mogę cię też wypuścić z mojej kwatery przez następne dwie godziny. Za dużo osób się teraz kręci po korytarzach w tej części budynku.
- Mogę grzecznie poczekać do obiadu jak poznikają z korytarzy. Raczej nikt się nie zdziwi że po wczorajszym jeszcze odsypiam. - Odpowiedziała, upijając trochę herbaty. - Ty idziesz czy “odsypiasz” ze mną ?- Nie spodziewała się że zostanie, w końcu miał swoje obowiązki. niemniej propozycja została rzucona.
- Przez godzinę… może… moje ramię jest sztywne. Oberwałem spadającą bronią. Przez godzinę.- odparł uprzejmie japończyk.
- ….- Hansen popatrzyła na niego zdziwiona jakby urosła mu właśnie druga głowa. - Oberwałeś spadającą bronią... oprócz tego, że jest zesztywniała zauważyłeś jakieś zmiany? - najpierw chciała mu sarkastycznie zwrócić uwagę, że powinien jej o tym dać znać wcześniej, w końcu Hansen była ich pierdolonym medykiem. Ugryzła się w język i zamiast tego zapytała czy zauważył jakieś inne zmiany.
- Byłem w magazynie broni, gdy było trzęsienie ziemi. Mogłem… oberwać, teoretycznie. Może potrzebowałem rano konsultacji medycznej z tobą?- zamyślił się Hamato, którego kodeks honorowy najwyraźniej nie dotyczył kłamania.
- Zerkne ci na to ramię po śniadaniu. Choć jak powinnam cię zgnoić, za lekceważenie urazów. - Powiedziała już z większą ostrością, no cóż lekarze nie lubili głupoty.
- Dobrze…- odparł spokojnie mężczyzna przyglądając się minie swojej kochanki.I popijając herbatę spytał.- Jakieś obowiązki masz dzisiaj? Poza popołudniowym treningiem oczywiście.
- Oficjalnie żadnych, choć to zależy czy nas, po tym co się stało nie postawią w stan gotowości. Wtedy dojdzie przejrzenie sprzętu medycznego. - Hansen odpowiedziała dopijając herbatę i opierając się o stół czekając aż Hamato skończy jeść.
- To prawda. Miejmy jednak nadzieję, że dzień minie spokojnie. Szef jeszcze w Waszyngtonie siedzi.- wspomniał Hamato odkładając pałeczki i dopijając herbatę.


Ashley zbadała rękę Kirushimy i używając metod z fizjoterapii udało udało jej się pozbyć odrętwienia czy też ‘sztywności’ w kończynie. Zaoferowała się pozmywać kiedy ten poszedł się ogarnąć przed wyjściem. Noż nie omieszkam jej pouczyć żeby wyszła dopiero za godzinę i nie dała się zauważyć. Ona na to pouczanie przewróciłą oczyma i rzuciłą szybkie dozobaczenia później.
Po jego wyjściu poszła zrobić sobie jeszcze małą drzemkę, ale pozostawiona w sypialni ‘ośmiorniczka’ zmieniła jej zdanie. Szybko zrzuciłą z siebie swoje ubranie otwierajac jedna z szaf i biorąc jej yukatana.
Najdłużej jej zajęło rozkminianie instrukcji zabawki ale kiedy jej się to udało ułożyła się na futonie i poświęciła resztę czasu nakręcenie filmiku z sobą i “krakenem’” w rolach głównych.
Po uprzątnięciu bałaganu wzięła jeden ze skandalicznie szych momentów wycięła jeden kadr i w programie graficznym przerobiła go by przypominał plakat filmowy.


MMS od Ash: Wiem, że narozrabiałam późno wstając następnym razem będę bardziej przekonująca byś przyszedł do mnie...w zadośćuczynieniu zapraszam cię na prywatny seans filmowy. Mam nadzieję, że skończyłeś 18 lat :-* <<odtwórz grafikę.="">></odtwórz>
SMS był intrygujący. “Byłaś niegrzeczna. Nie planuj sobie wieczoru poza bazą.”
Wyglądało że jej samuraj wpadnie w odwiedziny.

 

Ostatnio edytowane przez Obca : 21-03-2019 o 21:37.
Obca jest offline  
Stary 08-02-2019, 19:36   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Im więcej potu na poligonie, tym mniej krwi na polu boju. Tak głosiła stara jak świat zasada, w stosunku do której Kit miał, jeszcze od czasu szkolenia w obozie w Teksasie, uczucia, delikatnie mówiąc, mieszane. Innymi słowy - uznawał, że jest bardzo słuszna, ale za wylewaniem potu nie przepadał.
Jako że nie zawsze człowiek robi to, co chce, a znacznie częściej to, co musi (zwłaszcza w wojsku), Kit od czasu do czasu nie tylko ćwiczył na torze przeszkód, ale i bawił się w elektroniczną wersję paintballa, której twórca najwyraźniej naoglądał się starych filmów lub naczytał książek. W każdym razie Kit na jedno nie narzekał - nie trzeba było zwalczać śladów po farbie...
- Ja strzelę do niego kilka razy - powiedział cicho Kit - i odwrócę jego uwagę, a jak się wychyli, to go ustrzelisz. A w razie czego schowasz się za moimi 'zwłokami' i wykorzystasz je jak tarczę.
- Nie daj się zabić. Dobrze? - stwierdziła Charlotte, zgadzając się z jego pomysłem.

Plany to miały do siebie, że nie zawsze się udawały, o czym wiedział każdy.
Tym razem jednak to nie czerwoni pokrzyżowali pomysł.
Kit odskoczył od muru, za którym przed chwilą się chował wraz z Charlotte, pociągając za sobą dziewczynę.
Co prawda murek był lichy, a jego składowe elementy niezbyt ciężkie, ale ich kombinezony chroniły najwyżej przed deszczem, a ich uszkodzenia trzeba by było w pocie czoła naprawiać.
- Co się dzieje? - zaskoczona krzyczała głośno, choć pytanie to było i głupie i mądre zarazem. Ziemia się im trzęsła pod stopami, ot co. Tyle że nie powinna. Nie tutaj.
Murek runął niczym domek z kart. Podobnie waliły się inne budynki, które nie były tworzone z myślą o przepisach budowlanych.
Oboje usłyszeli krzyki “snajpera”.
- Pomocy! Ratunku!
Ale czy mogli mu pomóc? I jak?
Z biednym snajperem było tak jak z niektórymi kotami - potrafiły wleźć na drzewo, ale zleźć już nie... I trzeba było dzwonić po straż pożarną, której tu nie było...
- Trzeba przytrzymać tę ambonę! - krzyknął na całe gardło Kit. Rzucił karabin i ruszył biegiem w stronę chwiejącej się 'wieży'. - Skacz! - krzyknął do "snajpera".
- To głupie i szalone! - Dziewczyna skrytykowała bardziej swoją posturę niż plan Carsona. - Ale może się udać.
Podparła konstrukcję z drugiej strony niemal modlącym głosem szepcząc głośno.-Tylko się nie rozwal, tylko się nie rozwal.
Na szczęście nie był to ciężki obiekt, a snajper zdawał sobie sprawę z sytuacji i nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Skoczył i wrzasnął z bólu, chwytając się za nogę. Chyba skręcił kostkę.
- Przewróćmy to, zanim na nas spadnie - zaproponował Kit. - Jak się przechyli w tamtą stronę, to pchaj co sił...
Chodziło oczywiście o to, by drewniana 'wieża' nie runęła ani na unieruchomionego snajpera, ani na uciekających spod wieży 'ratowników'.
- Dobra…- Blondynka naparła na wieżę, starając się z całej siły przewrócić tę konstrukcję. - No dawaj, dawaj!
Ale to siły mężczyzny pomogły przewrócić rozkołysaną budowlę, która runęła z hukiem i kurzem. Mimo wstrząsów pod stopami oboje mogli czuć się bezpieczni. Byli na wzgórzu… nic nie mogło się na nich przewrócić.
- Sanitariusz! - krzyknął rozbawionym głosem Kit, rozglądając się dokoła w poszukiwaniu innych paintballowców. - Nie sądzisz, że te ćwiczenia stają się nieco zbyt realistyczne? - Udając dobry humor zwrócił się do Charlotte.
- Tak.. bardzo… - odparła blondynka uśmiechając się blado, jeszcze pod wpływem szoku jaki wywołała ta sytuacja.
- Tutaj! - krzyknął “snajper” którego uratowali. - Tak się składa, że ja jestem sanitariuszem.
Na razie panował chaos, wywołany tym trzęsieniem ziemi. Co prawda kolejne wstrząsy były już słabsze, ale zniszczenia były spore. I kilka osób było rannych. Od strony szpitalnego budynku już jechały pierwsze sanitarki… więc wyglądało na to, że sytuacja będzie wkrótce opanowana.
- Lekarzu, lecz się sam... - Kit szepnął do swej towarzyszki. - Philip, już idziemy. Pomożemy ci... - Ruszył w stronę poszkodowanego. Do spółki z Charlotte powinni dać radę zaprowadzić go, lub nawet zanieść, do sanitarki.
- Bierz go z prawej - zaproponowała dziewczyna podchodząc od lewej strony. Podniesienie go nie było trudne, prowadzenie do pojazdu też nie. Nadal mógł skakać na prawej nodze. Mogli więc być z siebie dumni. I zadowoleni, tym bardziej że urazy innych członków zabawy nie były tak poważne.
- Wie ktoś, co jest grane? - Kit zwrócił się do jednego z kierowców sanitarki.
- Nie mam pojęcia. Może coś podadzą tak za godzinę w wiadomościach - stwierdził mężczyzna, a opatrująca Philipa ruda sanitariuszka dodała: - Na pewno powiedzą. To musiało być niezłe dupnięcie w epicentrum. Może to Kalifornia się oderwała od Stanów?
- Wypluj te słowa... - Kit skrzywił się odrobinę. - Jak nasza baza? Ktoś ucierpiał? - spytał z wyraźnym zaniepokojeniem.
- Z tego co wiem, to nic poważnego nie się nie stało. Drobne urazy na terenie całej bazy - stwierdziła sanitariuszka.
- Kamień spadł mi z serca - powiedział Kit. - Charlotte... przejdziemy się po pobojowisku i pozbieramy sprzęt - zaproponował.
- No tak… ktoś musi karabiny pozbierać. - Blondynka oczywiście od razu była gotowa się wykazać w tym zadaniu.


- Sprawdź tam... - Kit ruchem ręki objął kawałek terenu - a ja się rozejrzę tutaj.

Chociaż pole bitwy było dość spore, to poszukiwania nie były aż takie trudne. Każdy paintballowy karabin miał wbudowany nadajniczek. Niekiedy pokonani żołnierze rzucali broń, a że w wojsku rozliczyć się trzeba było z najmniejszej nawet śrubki, więc bieganie po powierzchni paru akrów w poszukiwaniu wartej kawałek grosza spluwy byłoby nieco męczące...

- Charlotte, naprawdę nie znalazłaś sobie jakiegoś pasującego ci zdrobnienia? - spytał żartobliwym tonem, gdy się spotkali po dobrym kwadransie. Jego łupem padło pięć karabinów, ona targała tyle samo.
- Jakoś… nie wiem. Te które próbowano mi wcisnąć były infantylne lub seksistowskie - wzruszyła ramionami blindynka.
- Ciesz się, że nie CC, bo to można różnie kojarzyć. Ale w takim razie nie będę cię dręczyć skrótami czy zdrobnieniami - obiecał. - Chyba że będzie ci się walić na głowę jakaś wieża.
- Możesz Lottie, byle nie przy ludziach i nie za często - przypomniała mu blondynka z lekko ironicznym uśmiechem.
- Nie będę nadużywać tego przywileju, milady - zapewnił, do uśmiechu dołączył uprzejme skinienie głową.
-Trzymam cię za słowo - odparła żartobliwie.
- Masz to jak w Fort Knox - złożył kolejną obietnicę. - A tak w ogóle to jeden z nich - poklepał karabin - powinniśmy dostać na własność - zażartował. - Dziesięć procent znaleźnego.
- Czy ja wiem... - zamyśliła się nie orientując się że żartował. -To tylko duże zabaw… aaa rozumiem…- zaśmiała się po chwili. - Dobre.

- Philip powinien ci postawić duże piwo - rzucił z lekkim uśmiechem Kit, zmieniając temat.
- Albo tobie… - odparła śmiejąc się Charlotte i zamyśliła dodając: - Jak się do mnie zgłosi z taką propozycją, to… dam mu do zrozumienia, żeby i tobie postawił. Masz to jak w banku.
- Hmmm... - Kit udał, że się zastanawia. - Przypiszę tobie całą zasługę i mu powiem, że powinien cię nosić na rękach. Co ty na to?
- Zdecydowanie nie chcę, by mnie nosił na rękach - odparła ze śmiechem blondynka i przesunęła spojrzeniem po mężczyźnie. - A ciebie nie udźwignie, więc lepiej nie podsuwać mu takich sugestii.
- Włożyłby kombinezon, to i mnie by uniósł... - Kit przez moment udawał, że się zastanawia. - Przy włączonym zasilaniu - dodał. - A sobie zapiszę w pamięci "Nie nosić Charlotty na rękach". W każdym razie nie przy ludziach. - Uśmiechnął się lekko do dziewczyny.
- W ogóle. Nie lubię tego po prostu. Noszenia na rękach jakbym nie potrafiła chodzić - stwierdziła blondynka machając palcem przed twarzą Kita i dodała usprawiedliwiając się. - Po prostu nie lubię być damą w opałach.
- Czasem trzeba, wbrew temu, co sądzisz - stwierdził Kit dość poważnym tonem. - A ty czasami jesteś za poważna, wiesz? Różne rzeczy robi się dla żartu czy z sympatii.
- Gdy trzeba to trzeba. Gdy nie trzeba… to można znaleźć inne sposoby na wyrażenie sympatii - odparła Charlotte upierając się przy swoim.
- Ta... Dla każdego to, co lubi. A w ogóle to świetnie się spisałaś przy tej ambonie.
- Dzięki. Choć przyznaję, że na początku mnie sparaliżowało - odparła z nieśmiałym uśmiechem Charlotte podnosząc kolejny zagubiony karabin. W tym całym chaosie nikt inny nie pomyślał o zbieraniu sprzętu. Tylko oni.
- Liczy się ostateczny efekt. Nie stałaś z zamkniętymi rękami, nie uciekłaś, tylko rzuciłaś się do ratowania kogoś ze swoich... chociaż ta ambonka mogła nam dać popalić. Odwieczne pytanie... kto jest odważniejszy? Ten, kto się nie boi, czy ten, co mimo strachu czy zaskoczenia weźmie się w garść i zacznie działać. Ty zaczęłaś działać. Zrobiłaś to, o czym inni nie pomyśleli. - Szturchnął ją łokciem w bok. - Zapraszam na piwo z okazji udanej akcji - powiedział. - Jeśli kantyna jeszcze stoi.
- Na jedno. Powinnam sprawdzić jak wygląda moja kwatera po tym małym wstrząsie. Miałam tam porcelanę po babci - zastrzegła Charlotte zgadzając się na propozycję.
- W tej materii na mnie nie licz. - Kit pokręcił głową. - Nigdy nie przepadałem za sprzątaniem, a porcelany unikałem ostatnimi laty.
- Nie. Raczej nikogo bym nie chciała teraz wpuszczać do mojej kwatery. Kto wie, co tam wyleciało z szafek i zaśmieca podłogę - stwierdziła nieco zawstydzona Charlotte.
- W swoim życiu widziałem tyle - powiedział Kit tonem doświadczonego starca - że niewiele rzeczy mnie zaskoczy. - Pokiwał głową. - I tak dochowałbym tajemnicy, ale nie będę wnikać w twoje sekrety.
- Wiem ale sam rozumiesz. To nie są rzeczy, które chcę pokazywać - odparła blondynka z nieśmiałym uśmiechem.
- Jeśli nie zawalił się dach, to nikt ci nie wejdzie do pokoju. - Kit nie zamierzał uświadamiać Charlotty, że jej słowa mogą wzbudzić różne skojarzenia. - Może sobie sprawisz, na wszelki wypadek, jakąś solidniejszą szafkę? - Uniósł brwi w nieco kpiącym geście. - Pomogę ci wstawić, a resztę przełożysz sama... - powiedział na wpół żartem. - Na razie nie wiem, czy to konieczne. Dopiero się upewnię jak będę w pokoju. A ty swojego nie sprawdzisz. Czy ci się jakieś trofea nie potłukły? - zapytała z uśmiechem.
- Talerzyki i kubki przywiezione z hoteli z całego świata? Tragedia... Tego bym nie przeżył... - powiedział tonem ponurym jak mroczna noc. - Tak się namęczyłem, żeby je zdobyć...
- No widzisz? Więc sam rozumiesz - odparła Charlotte takim tonem, że nie wiadomo było czy mówi serio, czy żartuje.
- Tak, rozumiem, rozumiem... Niektóre rzeczy są bezcenne... a inne nie powinny ujrzeć światła dziennego - dodał. - Te wszystkie mroczne sekrety... to by było straszne gdyby wyszły na jaw...
- Właśnie, właśnie - zgodziła się z nim entuzjastycznie blondynka. - Poza tym nie chciałabym, żeby moje mieszkanie kłamało na mój temat. Nie znoszę bałaganu.
- Zaiste, skarb z ciebie prawdziwy... Szkoda, że nie można cię wynająć... - zażartował. - Ale teraz to pewnie Herkules by był potrzebny...
- Herku…? Aaa… stajnia Augiasza… dobre - zaśmiała się Charlotte i rozejrzała dookoła. - Chyba zebraliśmy wszystkie.
- Jak się w magazynie czegoś nie doliczą, to najwyżej wyślą paru młodych na poszukiwania - stwierdził Kit. - My swoje zrobiliśmy, teraz trzeba sprawdzić, czy nie przydamy się w bazie.
- Nawet więcej niż trzeba - odparła z uśmiechem Charlotte.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 10-02-2019 o 19:57.
Kerm jest offline  
Stary 10-02-2019, 11:59   #4
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Elizabeth stała z obojętną miną puszczając mimo uszu wszystkie czułe słówka jakim Giles obsypywał jej pancerz. Nauczyła się już to ignorować. Nadal jednak wolała patrzeć na ręce kogoś kto grzebał przy rzeczy od której zależało jej zdrowie i życie. Nie była to kwestia braku zaufania. O swoje trzeba było po prostu dbać.
Słowa mechanika o tym, że czeka ją zgłoszenie fabrycznych wad przyjęła już gorzej. Nikt nie lubił papierowej roboty. Skrzywiła się tylko, czego klęczący przy pancerz Russell widzieć nie mógł. Zmełła jakieś przekleństwo. I wtedy ziemia zadrżała. A razem nią zaczęło się chwiać dobre 30 kg pancerza. I nawet gdyby był on z pierza zrobiony, Giles ucierpiałby bardzo.
Jedno uderzenie serca, tyle Lili potrzebowała by podjąć decyzję. W zasadzie by jej mięśnie zadziałały same.
Nim poczuła następne uderzenie serca, w jej organizmie zaczęła krążyć adrenalina. Napięła wszystkie mięśnie. Było to zaledwie kilka kropli tegoż hormonu, ale wystarczyło.
- Russell! - Krzyknęła rzucając się jednocześnie do przodu by odepchnąć mężczyznę nim to cholernie żelastwo zawali się na niego i pogruchocze mu kości.
Lili wpadała na mechanika z dużym impetem. Oboje przekroczyli się kilkukrotnie po podłodze, a wtedy dał się słyszeć huk spadającej zbroi.
Leżeli przez chwilę sparaliżowani dochodzącymi dźwiękami. Cały budynek się trząsł, trzęsły się i inne pancerze. Te jednak, które nie miały przeglądu, osadzone były stabilniej.
Serce waliły obojgu, trochę z zaskoczenia. Takie sceny jak z filmu katastroficznego nie powinny się zdarzać w sennym centralnym stanie. Dopiero po chwili, wszystko się uspokoiło. A Elizabeth zorientowała się, że leży na Gilesie, wtulona w niego. I czuje jego ręce odruchowo obejmujące ją. Jedną grzecznie na plecach… drugą zdecydowanie niżej. Minęło trochę czasu odkąd czuła męską dłoń na swoim pośladku. I jakie to uczucie. Russell będąc osobą dość roztargnioną jeśli chodzi otoczenie, gdy pracował, tych faktów jeszcze nie zauważył.
-Co to było? - spytał, choć odpowiedź nasuwała się sama.
Lili gwałtownie przechyliła się na stronę, po której była ręka spoczywająca na jej tyłku, żeby jak najszybciej jej się stamtąd pozbyć. Już w ogóle samo pozycja w jakiej się znaleźli była dla niej bardzo krępująca. A jeszcze do tego ta ręka.
Giles od razu ją puścił orientując się co robi, odsunął dłonie w geście poddania i dodał. - Wybacz. To odruch. Nie ośmieliłbym się napastować walkirii. Jeszcze mi życie miłe.
- Dobra. Nic się nie stało. - Elizabeth odparła trochę nerwowo.
Odkaszlnelęła.
- Cały jesteś?- Zapytała w miare już normalnie, wstając.
- Tak… i w złej pozycji. Powinienem leżeć na tobie, by osłonić cię jakby coś spadło z góry.- ocenił mechanik i wstał, a następnie podbiegł do pancerza Elizabeth.-Oj moja piękna, bardzo się potłukłaś? Nie martw się, wyklepiemy, wypolerujemy, nawet ryski nie będzie.
Van Erp odetchnęła głęboko z ulgą słysząc jak mechanik wyraża w poetycki sposób swój niepokój o jej zbroję. Pierwszy raz w życiu ucieszyła się z tego.
Odchrząknęła głośno by zwrócić na siebie uwagę.
- Zostaw tę panienkę i idziemy sprawdzić czy ktoś nie potrzebuje pomocy.
- Ale chociaż ją poukładam z powrotem Lili.- zastanowił się Russell układając elementy pancerza na ich miejsce.-Hamato miał sprawdzić czy w naszej zbrojowni wszystko się zgadza. Robił inwentaryzację. Nie wiem gdzie reszta… Czekaj… Kit i Charlotte chyba bawią się w laserowego paintballa.
- Już! Ruchy! Ruchy! - Pogoniła go.
- Yes ma’am!- pognał za nią i oboje pobiegli do zbrojowni leżącej, tuż obok warsztatu. Mieli problemy z otwarciem drzwi, ale po chwili się udało, gdy Azjata zdołał je odblokować ze swojej strony.
- Broń spadła ze stojaków.- wyjaśnił lakonicznie.
Przytaknęła nieznacznie głową, jakby w odpowiedzi i dodała zaraz.
- Cały?
- Tak. Przeżyję. Jakieś problemy w warsztacie były? Uszkodzenia? - Hamato spojrzał na oboje. -Wyglądacie jakby nic wam się nie stało.
- Powiem tyle. Było blisko. - zaśmiał się Giles drapiąc po karku speszony. Nie wyjaśniał dalej, a Azjata nie pytał.
- To było trzęsienie ziemi… gdzieś musiało być naprawdę mocne, skoro takie wstrząsy doszły aż tutaj.- stwierdził Kurishima.
- Idziemy. - Lili kiwnęła głową na znak, że muszą iść dalej. A poza tym nie miała ochoty wdawać się w szczegóły. Żyli. Kilka siniaków, to żadne obrażenia. I to było najważniejsze. A być może ktoś, gdzieś niedaleko, miał mniej szczęścia.
Teraz już nie podążała tylko z mechanikiem. Za nią szli obaj mężczyźni. I wkrótce znaleźli pierwszego rannego, przywalonego półką z książkami w bibliotece bazy. Budynku dla koneserów, bo komu się chciało czytać papierowe wydania, skoro były e-booki?
Przyciągnęły ich tam krzyki cywilnej bibliotekarki zatrudnionej przez zarząd bazy.
Meżczyzna nie mógł się ruszać przygnieciony ciężarem książek i półki, ale jego życie nie wydawało się szczególnie zagrożone.
Lili zabrała się za usuwanie książek, które stanowiły główny ciężar przygniatający mężczyznę. A ponoć zdobywanie wiedzy nie szkodzi. Hamato zaczął jej w tym pomagać, a Giles zabrał się za wytężanie sił, by samemu dźwignąć regał do pierwotnej pozycji. Temu wszystkiemu przyglądała się lamentująca bibliotekarka. Zapewne wciąż w szoku. Wkrótce mężczyznę udało się uwolnić. I zdołał on sam wstać, choć z pewnym trudem.
Lili podeszła do kobiety. Chwyciła ją za rękę.
- Proszę się uspokoić. - Powiedziała łagodnie. - Musi Pani zaprowadzić go do ambulatorium.- Wskazała na mężczyznę, który jeszcze przed chwilą leżał przygnieciony regałem. - Da pani radę?
Musiała to powtórzyć jeszcze raz, nim do kobiety dotarły te słowa i roztrzęsiona pokiwała głową.
- Proszę ją stąd zabrać. - Powiedziała ciszej do mężczyzny. Nie wiadomo było, które z tej dwójki bardziej potrzebuje pomocy.
Po czym machnęła ręką na kompanów, że idą dalej w kierunku gdzie Charlotte i Kit bawili się, jeszcze do niedawna, zapewne w najlepsze.
Po drodze musieli udzielić pomocy kilkorgu osobą. Na szczęście nie było to nic poważnego. I te osoby mogły samodzielnie już zgłosić się do punktu medycznego.
Na miejscu było już posprzątane. W tym czasie bowiem służby medyczne bazy pracowały już pełną parą zbierając poszkodowanych. Większość stanowiły wszak lekkie przypadki.
- Chyba już nie mamy nic tu roboty.- oceniła Kurishima ,patrząc na wyludnione gruzy dawnego placu zabaw dla żołnierzy z karabinami laserowymi.-Dobrze że nikomu tutaj nic poważnego się nie stało.
- Dobra robota panowie. - Lili wyraziła swoje uznanie. - Możemy wracać… yyy…- zastanawiała się.
- Rozejść się do naszych zadań. I pewnie posprzątać nieco. Bo bajzel jest.- dopowiedział amerykański Japończyk.
- Do swoich zajęć. - Lili powtórzyła za nim. - Russell? Mój pancerz. - Spojrzała na mechanika.
- Nie będzie na jutrzejsze popołudnie.- ocenił Giles drapiąc się po brodzie.-Ale zostanę w warsztacie, by go zrobić. Dziś już raczej ćwiczeń chyba nie będzie, a jutro po południu to trening wytrzymałościowy bez pancerzy miał być?
- Tak.- potwierdził Hamato.
- Więc jutro wieczorem będziesz miała naprawiony.- odparł wesoło mechanik.
- Przyjdę ci pomóc. - Powiedziała uprzejmie.
- Daj spokój. Jesteś młoda i ładna. Zapowiada się fajny wieczór. Szkoda go marnować na mnie i moje grzebanie. Poradzę sobie sam.- Russell spróbował ją odwieść od tego pomysłu.
- Mój pancerz. Przychodzę. - Powiedziała twardo. - A we dwoje szybciej się uwiniemy i, ponieważ jesteś młody i ładny, będziesz mógł wykorzystać ten fajnie zapowiadający się wieczór. - Dodała już łagodniej.
- Dobrze.- westchnął Giles poddając się.-Przygotuję dwa śpiwory i… na jakie dania na wynos masz ochotę? Przesiedzimy tam pół nocy, a drugie pół prześpimy.
Azjata w tym czasie już dawno i dyskretnie się oddalił.
- Meksykańskie? - Bardziej zapytała niż powiedziała.
- Może być. Znam numery do wszystkich dobrych knajpek w okolicy. I trzy z nich potrafią przygotować niezłe tacos.- mechanik ruszył przodem zerkając przez ramię na panią sierżant. -We dwójkę zdążymy taaak… hmm.. do jutra rana. O ile zarwiemy pół nocki.
- To chodźmy. - Lili uśmiechnęła się do Russella. - Moja zbroja czeka.

Porządkowanie warsztatu zajęło godzinę. Po niej Russell wyskoczył do składziku po śpiwory które rozłożył w kącie budynku, tak by w razie kolejnych wstrząsów nic na nich nie spadło. Uśmiechnął się do niej dodając.
- Prawie jak na obozie skautowskim, co?
- Dużo lepiej. Skauci nie mają takich fajnych zabawek jak my. - Lili odpowiedziała mu żartobliwie.
- Ale oni mogą swoich użyć, a my musimy czekać na pozwolenie.- odparł Russell zabierając się za wymianę części i naprawę. -Już niedługo moja śliczna. Będziesz śmigać jak baletnica.- szeptał przy tym czule.- Klucz nastawny.
- Czyżby wam czegoś żołnierzu brakowało?- Elizabeth zadała to pytanie lekkim tonem podając jednocześnie wspomniany klucz nastawny.
- Klucza nastawnego.- odparł mężczyzna, a potem spojrzał na Elizabeth.-Pytasz o.. dziewczynę? Pewnie żebym chciał się przytulić do jakiejś miłej ślicznotki w nocy. Jak każdy facet… z tych co interesują się kobietami, ma się rozumieć.
- Na urlopie będziesz się mógł przytulać. Nie tylko w nocy, ale i w dzień. I nawet nie do jednej. - Lili ciągnęła nadal swobodnym, lekko żartobliwym tonem. - A po trzech czy czterech tygodniach ci się znudzi.
- Na urlop pożyczę sobie od Hamato poduszkę z waifu.- zażartował w odpowiedzi Giles naprawiając nogę pancerza.- Tylko pewnie ona świergoli po japońsku.
- To wróżę ci co najwyżej cztery dni - Lili stanęła za nim i uważnie przyglądała się temu co robi.
- No cóż… to i tak dłużej, niż ja bym sobie dawał. Gadające poduszki, to jednak kiepski partner w łóżku. I chyba tylko Japończycy mogą je lubić.- zaśmiał się i dodał czule.-No już już, prawie moja księżniczko. Spodoba ci się ten nowy tłok…- po jego założeniu zaś kontynuował.-A tak na serio. Kto zniósłby moje gadanie o maszynach, co? Jaka kobieta?
- Zdziwiłbyś się ile kobiet było ze mną na studiach. I ile patrzyło z zazdrością gdy, któryś z braci, w mundurze, po mnie na uczelnię przyjrzał. - Lili zachichotała. - Trzeba zgłaszać usterkę? - Wskazała na części, którą składał.
- O tak… na mnie też zwracają. Do czasu aż otworzę usta. Wtedy albo przysypiają, albo patrząc nerwowo na holozegarek.- odparł Russel i podrapał sie po brodzie przyglądając owemu pechowemu elementowi.-No… niby trzeba. Ale wiesz co? Jeśli ty zapomnisz o tej kwestii, to ja też. I gdzieś w magazynie jest pudło, w którym ten kłopotliwy kawałek mógłby się zapodziać.
-O jakiej kwestii?- Elizabeth uśmiechnęła się szeroko puszczając mu oko.
-No właśnie. Czego nie wie Ważniak, tego nie ma.- zaśmiał się Giles i wrócił do naprawiania nogi.- Zaraz z ciebie będzie zgrabniutka sarenka, tylko cię podkręcę i uzwoję. Podasz mi części z… tego żółtego pudełka?
- Tak - sierżant van Erp sięgnęła po rzeczonego pudełko. - Ty to powinieneś się nagrać tu w warsztacie, a na randkach to tylko odtwarzać. - Żółte pudełko znalazło się koło mężczyzny.
- Ooo tak… już patrzę jak dziewczyny padają przede mną na kolana, gdy im zmysłowo szepczę o grzebaniu kluczem francuskim.- zaśmiał się i pogłaskał pancerz mówiąc.- A wiesz czemu gadam?
- Pewnie dlatego, że każda maszyna jest jak kobieta i wymaga czułości? - Zapytała pół żartem pół serio.
- No… prawie. Składam je i rozkładam i wiem, że mają w sobie ducha. Że nie są martwymi kawałkami plastiku jak sztućce w stołówce. Jeśli traktujesz je dobrze.. one ci się odwdzięczą nie zawodząc podczas bitwy,- odparł całkiem poważnym tonem Giles.
- Obłaskaw ducha w mojej, a będę Ci niezmiernie wdzięczna. - Lili również stała się poważna.
- Mamy całą noc na egzorcyzmy… nie martw się.- odparł Giles przechodząc do drugiej nogi pancerza.-Miałaś z nim jakieś kłopoty, poza tymi które widzę. Interfejs działał poprawnie?
- Nie. Żadnych. - Swoje słowa podkreśliła jeszcze ruchem głowy. Żadnych dodatkowych
- No widzisz, jaka z ciebie dobra dziewczynka, zaraz wszystko naprawimy i będziesz błyszczeć.- Giles pogłaskał czule płytę na udzie pancerza. I znów zabrał się do roboty… Na takim naprawianiu zaczęły im kolejne godziny. Praca i krótkie wymiany zdań.
-Przerwa.- rzekł Russell, gdy zrobiło się ciemno. I zabrał się za rozcieranie sobie karku, zesztywniało od pochylania się w jednej pozycji.-Meksykańska, tak?
-Tak - Lili potwierdziła swój wcześniej wybór .-Chyba że wolisz coś innego.
-Nie. Burrito mogą być? Co do popitki?- zapytał Russell przeciągając się tak mocno, aż strzeliły mu stawy.
- Mogą. Cola. - Odpowiedziała mu rozcierając sobie skronie.- Ale tu zamów sobie co chcesz. W razie czego zamknę oczy.
- To… niech też będzie Cola.- mruczał pod nosem Giles wstukując zamówienie na stronę restauracji.-Kto płaci za tę randkę?
- Tym razem ja. I to nie jest randka. - Ostatnie zdanie Elizabeth wyprzedziła bardzo szybko i mocno je zaakceptowała.
- Acha… jasne.- Giles najwyraźniej nie bardzo przejmował się tą kwestią. Co oznaczało, że od początku nie brał tej kolacji za randkę. - Zapłacisz jak dowiozą za… dwadzieścia minut.
- Jestem tu, bo zajmujesz się moją zbroja.
- Tak, tak… nie wiem czemu się tak spinasz z tego powodu Lili. Oczywiście że nie traktuję tego jak randkę. To był tylko żart.- zdziwił się Russell, drapiąc się po czuprynie.-A brzmiałaś… wiesz… jakbyś sama siebie przekonywała.
- Ciekawe skąd takie wnioski?
- Przeczucie… zresztą nieważne. Ustaliliśmy że to z pewnością nie jest randka.- odparł mężczyzna, chcąc zakończyć ten spór.- Może być?
- Tak - odpowiedziała pojednawczym tonem, bo jej również zależało na zakończeniu tego bezsensownego sporu.

Kilka minut wcześniej i po spacerku do bramy bazy w celu odebrania zamówienia. Oboje zabrali się za za posiłek. Russell był półnagi już, bo umył się przed posiłkiem i od pasa w górę Elizabeth mogła oglądać jego szeroką klatkę piersiową, i muskulaturę, oraz blizny… których pochodzenie większości znała. Wysłuchiwała też ciekawostek i nowoście na temat rozwoju układów żyroskopowych nowej generacji, które mają (w teorii) uczynić mechy prawdziwą bronią na polu walki, zamiast statystami w hollywoodzkich produkcjach. Mało kto potrafił gadać z takim entuzjazmem o specyfikacjach technicznych. I dlatego Lili lubiła przebywać w towarzystwie mechanika. Można było podzielić się uwagami bez wdawania się w zbędne tłumaczenia.
Tak więc posiłek upłynął im na takiej właśnie wymianie zdań.
- To było niezłe…- Giles przeciągnał się i poklepał po swoim kaloryferku na brzuchu.-Nie ma to jak dobry posiłek. Choć po takiej robocie… każde żarcie jest dobre.
- Tylko się nie przyzwyczaja - Lili zaśmiała się zbierając puste pudełka. - Wuj Sam nie karmi tak dobrze.
- A wagi każe pilnować.- pomarudził Giles i spojrzał na Elizabeth.-Choć ty na jego diecie… kuszący z ciebie kąsek.
Po tym żołnierskim komplemencie, Russell wstał i ruszył do skrzyni z narzędziami.
- Dobra… to teraz korpus.
- Te poeta, nie zmieniaj fachu. Bo kto mi będzie sprzęt naprawiał. - Lili udała zmartwioną.
- O tam, pewnie nie raz słyszałaś lepsze.- zaśmiał się Russell przyglądając płycie przedniej pancerza, potem biustowi Lili, potem znów płycie i znów biustowi.
-Nie gniecie w tym rejonie?- zapytał.
- Na pewno nie masuje. - Odparła z ironią.
- Nie no… ja serio się pytam, czy nie poszerzyć napierśnika.- odparł z uśmiechem Giles.
- Trochę możesz. Najlepiej tu i tu - Wskazała dwa miejsca.
- Ok… moja śliczna, czas na operację plastyczną. Nie martw się będziesz po tym piękniejsza.- odparł czule Russell zabierając się za naprawianie pancerza.- Podaj skrzynię z pianką kinetyczną do wypełnienia wnętrza.
Pani sierżant przyniosła to o co ją prosił i z zainteresowaniem obserwowała poczynania mężczyzny.
-No i ty figlarko, zawsze próbujesz uciec.- siegnął do szczeliny w napierśniku wyciągając kilka kabli i pokazując je Elizabeth.-Nie cierpię tej fabrycznej fuszerki. Nigdy, w żadnym z pancerzy nie są solidnie umocowane. I zawsze po paru dniach użytkowania, te kabelki wyślizgują się z gniazda. Nie wiem czy to bardziej wina projektu, czy w montażowni olewają sprawę.
- Pewnie jedno i drugie - Rzuciła okiem na wiązkę. - Z drugiej strony, co ty byś robił, gdyby oni to pożądanie zanotowali? - śmiejąc się klepnęła go wierzchem dłoni bark.
- Zachwycałbym się nad subtelnym pięknem tego napierśnika, nad kunsztem jego wykonania.- odparł wprost Giles.
- Bez dotykania? - Lili była przesadnie zdziwiona.
- Hmmm… zbroja to piękna kochanka, ale niestety oziębła.- westchnął dramatycznie Giles.
- Żelazna dziewica.- Lili zaczęła się śmiać.
- Troszkę…- zgodził się z nią mechanik, ale potem zwrócił się do napierśnika.- ale i tak cię kocham.
- Na romantyczne wyznania poczekaj aż będziesz sam na sam. - Elizabeth z trudem powstrzymywała śmiech.
- No tak… mamy przyzwoitkę.- stwierdził Giles kończąc napierśnik. -Wypnij ku mnie swój biuścik dumnie Lili.
- Sam sobie biuścik wypinaj dumnie. - powiedziała oburzona van Erp. - Daj mi to. Sama przymierzę- Wystawiła rękę po cześć swojego pancerza.
- Ok. Tylko przyciśnij mocno.- dodał obojętnym tonem mechanik.-I sprawdź czy nie ociera, przy przemieszczeniu.
Elizabeth zaczęła przymierzać poprawiony napierśnik zgodnie z instrukcjami Russella. Poruszyła się kilkakrotnie w górę i w dół i ma boki sprawdzając czy wszystko jest w dobrze zrobione.
- Jak dobrze dopasowany gorset - Powiedziała zadowolona z wyników pracy mechanika. - Świetna robota Russell.
- To najłatwiejsze mamy za nami. Druga noga, ręce… hełm wyglądają kiepsko. Trzeba będzie rozłożyć wpierw, potem złożyć… wymienić. Oj moja piękna, bardzo się potłukłaś.- westchnął dramatycznie i zabrał się za pracę przy hełmie, przez godzinę… potem przez dwie czule przemawiał do hełmu. Następną godzinę zajęła im synchronizacja systemów hełmu przy konsolecie w warsztacie. A potem druga noga.
Zmęczenie zaczęło ich dopadać przy pierwszej ręce.
- Możesz iść spać. Poradzę sobie.- zaproponował Giles.
- Mieliśmy to zrobić razem. - Przypomniła mu Lili.
- No… ale… śpiwór… noc..- próbował wyperswadować Russell.
- Nie marudzić mi tu!- Przerwała mu kategorycznie Elizabeth.
- Dobra… dobra…- poddał się znów i zabrali do roboty.

Trwało to kolejne godziny, aż w końcu.
- Dalej nie dam rady… widzę już podwójnie… i wszystko zamglone… a może już śpię na stojąco?- ziewnął głośno pytając.
- To pakuj się do śpiworka. - Lili też ziewnęła. - Dokończymy jutro - Zadecydowała.
- Różowy czy czerwony wolisz?- zapytał Giles zdejmując buty i podchodząc do kąta ze śpiworami.
- Niech będzie różowy. Już nie będę tak. - Elizabeth poszła w jego ślady.
Pościelić sobie śliczny, różowiutki śpiwór. Zdjęła buty, spodnie i koszulkę, wszystko składając w przepisową kostkę i kładąc na butach.
-Światło.- rzekł już leżący w śpiworze Giles, gdy i ona się położyła. A gdy ono zgasło, dodał.-Dobranoc Lili.
I chyba zasnął.
- Dobranoc Russell- Odpowiedziała mu.
A niedługo później i ona smacznie spała.

Obudziła się pierwsza, dość późno z powodu zarwanej nocki. Giles chrapał zaś w najlepsze.
- Russell!? - Lili wygramoliła się ze swojego śpiworu sennym wzrokiem tocząc po otaczających ją pomieszczeniu. Przetarła dłońmi twarz.
- Za godzinę.- padła senna odpowiedź z drugiego śpiwora.
Van Epr podeszła do śpiącego mechanika. Kucnęła koło niego.
- Russell!- Położyła mu rękę na ramieniu i potrząsnęła nim delikatnie.
- Za godzinę mamo.- mruknął Giles i bardziej nakrył się śpiworem.
- Masz robotę do zrobienia. - Lili potrząsnęła mężczyzną mocniej.
- Co do…?!- Russell obrócił twarz i spojrzał na kobietę. Ziewnął leniwie.- A to ty? Już ranek? Smacznie spałaś?
- Już po śniadaniu. Więc jeżeli chcemy załapać się chociaż na obiad, to wstawaj. I tak, dobrze spałam.
- Dobra… dobra…- mechanik wylazł wreszcie z leża i założywszy buty zabrał się za robotę, darując sobie mycie i jedzenie.
Elizabeth mycia sobie nie podarowała i dopiero po porannych ablucjach wróciła, żeby mu pomóc. W tym czasie mężczyzna był już pogrążony w pracy i czułych komplementach, których obiektem była naprawiana część pancerza. A roboty było jeszcze sporo… i zajęła kilka następnych godzin.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 17-02-2019, 12:56   #5
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Dla Jean był to zwyczajowy dzień w trakcie odbywania służby, choć z dala od frontu była to raczej sielanka, przerywana jedynie ćwiczeniami i musztrą… co nawiasem mówiąc jej nie przeszkadzało. Ba, wręcz przeciwnie, lubiła to wszystko, dzięki temu przynajmniej nie wiało nudą, a do tego i można było nadal pozostać w dobrej formie. W imię zasady “w zdrowym ciele zdrowy duch”, sama również dodatkowo dbała o swoje ciało, odwiedzając codziennie siłownię.

Na jeden dzień podnoszenie ciężarów, do tego i trening fitness, na drugi dzień sam fitness, i tak na przemian, do upadłego, do bólu, do granic wytrzymałości. By być w formie, by “nie zwiotczeć”, by… nie zawieść, gdy zajdzie taka potrzeba, zwłaszcza w trakcie misji, gdy zrobi się już naprawdę gorąco. Wbrew pozorom bowiem, sam trening fizyczny, przyczyniał się nie raz do ratowania życia żołnierza, czy jego towarzyszy. Oczywiście, oprócz i całej reszty potrzebnej każdemu biorącemu udział w akcjach bojowych, której również nie zaniedbywała...


Właśnie machała kolejną serię ciężarkami, pogrążona we własnych myślach, słuchając nieco przyciszonej muzyki na siłowni, gdy zjawił się Bear, by znowu truć jej dupę ogrodnictwem… och, ile by dała, żeby ją raz na zawsze zostawił w spokoju.

Pani sierżant zgubiła liczbę uniesień ciężarków, wpatrzona z kwaśną miną w nadchodzącego mężczyznę, myśląc ciężko, jak tym razem go spławić, i czy nie mogłoby wydarzyć się coś, co by ją uratowało z tej sytuacji, gdy… doszło do trzęsienia ziemi. Nie no, tego akurat sobie nie życzyła, to było odrobinkę zbyt hardkorowe.

- Fuck! - Wymsknęło się J.R. gdy całym budynkiem telepało, a w nim zaczęły się przewracać różne rzeczy. Instynktownie wykonała dwa susły, po czym przylgnęła plecami do ściany w miejscu, gdzie nic jej nie powinno spaść na głowę… a spadło, tyle że nie jej, a dwóm innym nieszczęśnikom, również przebywającym akurat w siłowni.
- Fuck!! - Tym razem już bluznęła z premedytacją na widok przygniatanych mężczyzn sprzętem sportowym.

Po kilku dłuższych chwilach było zaś po wszystkim… a siłownię wypełniły jęki rannych. Trzeba było pomóc!
- Bear! Jesteś cały? Musimy ich wyciągnąć! - Jean ruszyła szybkim krokiem do potrzebujących.
- Taak… cały.- krótko rzekł Anthony ruszając swoimi muskułami wspomóc J.R. uwalniać uwięzionych żołnierzy.

Wspólnymi siłami, wraz z Bearem, “odgracili” dwóch żołnierzy. Ich rany nie wyglądały aż tak strasznie… co prawda nie było krwi, ale może i mieli coś połamane albo zmiażdżone? Jean na moment zmarszczyła brwi, po czym rozejrzała się po siłowni. Oprócz nich, było tu jeszcze trzech innych żołnierzy…
- Hej ty! Dzwoń po sanitariuszy, mamy tu rannych! - Odezwała się do jednego z nich, jednocześnie klękając na kolanie przy poszkodowanych chłopakach.
- Spokojnie, przeżyjecie, nie jest tak źle - Powiedziała spokojnym tonem.
- Niech ktoś daje jakąś apteczkę! - Powiedziała głośniej do kolejnego z przebywających na siłowni.
Żołnierze nie pytali się, nie odezwali tylko od razu pognali wykonać polecenia. Cook przyglądał się rannym mówiąc.
- Nie wygląda to źle.
A wkrótce do rąk J.R. trafiła apteczka… kobieta z kolei założyła im temblaki na uszkodzone kończyny, przypilnowała by się za bardzo nie ruszali i nie próbowali wstawać, po czym pozostało jedynie czekanie na fachowców.
- Macie tu może lód? Albo zimne butelki? - Spytała widząc solidnego guza na łepetynie jednego z rannych, oraz rosnącą opuchliznę na nadgarstku drugiego.
- Na korytarzu… automat… -przypomniał Bear pomagający sierżant z temblakami.
-Już lecę.- rzekł żołnierz który przyniósł apteczkę, po czym pognał na zakupy.
- Ćwiczenia kończyny, przy pracach w ogródku… powinnaś.- upór Anthony’ego był jej dobrze znany.
- Naprawdę? Teraz mi będziesz z tym wiercił dziurę w brzuchu?? - Spojrzała na moment na niego z zasępioną miną.
- Bo lubisz unikać tej kwestii.- mężczyzna skinął głową potwierdzając jej podejrzenia. Tymczasem do sali wbiegli sanitariusze, by zgarnąć rannych.
- Trzęsienie ziemi… dziwna sprawa…- skomentował Cook przyglądając się jak sprawnie ładowali rannych na nosze.
- A ty ją uwielbiasz - J.R. skrzywiła się do mężczyzny - Tu nie powinno być trzęsień? - Spytała.
- Nie… daleko od uskoków. Środek płyty kontynentalnej. - wyjaśnił Cook wzruszając ramionami. - Ty ok?
- Ja ok - Potwierdziła w nieco zabawny sposób Jean, po czym rozejrzała się po siłowni - Może trzeba sprawdzić, czy gdzieś ktoś jeszcze nie potrzebuje pomocy?
- Pewnie wszędzie już ganiają sanitariusze.- zaprzeczył mężczyzna splatając ramiona na torsie.- Możemy… pomóc przy wynoszeniu rannych z budynku.

No to pomogli... a potem Jean uciekła Bearowi, gdy ten akurat nie patrzył, przy malutkim zamieszaniu z rannymi, karetkami itd.




.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 17-02-2019, 13:17   #6
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zniszczenia w bazie były nieduże, Kit doszedł więc do wniosku, że z ewentualnymi naprawami dadzą sobie radę ci, co się na tym znają lepiej, od niego, czyli specjaliści z działu remontowego. Gdy więc pozbyli się karabinów spojrzał na dziewczynę.
- No to zapraszam. - Gestem wskazał proponowany kierunek.
- Na piwo… nie mam za wiele czasu, poza jednym - uściśliła blondynka.
- Wiem, pamiętam - uśmiechnął się Kit. - Moja chatka wygląda na całą, to pewnie i lodówka z piwem ocalała...
- Pewnie masz rację - zgodziła się z nim dziewczyna, podążając za mężczyzną.


- Zapraszam - Kit wskazał stolik.
- Dzięki - uśmiechnęła się Charlotte, zajmując miejsce na tarasie.
- Zaraz wracam - zapewnił Kit, a po paru chwilach wrócił, z dwiema puszkami piwa. Otworzył jedną z nich i podał dziewczynie. - Lodówka przeżyła - powiedział, również zajmując miejsce.
Charlotte wzięła jedno z nich i obejrzała powoli, oceniając gust Christophera.
- Może być - stwierdziła “łaskawie”.
A wtedy, kilkanaście metrów od nich, maszerowała właśnie Jean McAllister, do swojego domostwa, a sądząc po dresowym ubiorze, była pewnie na jakiś ćwiczeniach czy tam siłowni…
Kit uniósł puszkę z piwem w niemym pozdrowieniu, równocześnie wykonując zapraszający gest ręką.
- Co tam słychać? Jesteście cali po tym trzęsieniu? - odezwała się kobieta, podchodząc bliżej.
- My tak. - Kit odsunął krzesło. - Piwo? - zapytał. - Polowaliśmy na siebie, bawiąc się w paintballa, a potem musieliśmy ratować wrogiego snajpera, który utknął na wieży.
- Mogę się napić... - Jean uśmiechnęła się przelotnie, po czym… pokonała ogrodzenie werandy małą wspinaczką, i w końcu zasiadła na krześle - Ja z Bearem ratowałam dwóch wojaków, których sprzęt na siłowni przygniótł. Pechowców nieco połamało. - Zrobiła na moment markotną minę.
- To co my... - Kit pokazał puszkę Florida Beer - ...czy wolisz coś innego?
- Nie będę wybrzydzała, może być. - Jean przytaknęła odnośnie piwa.
- Philip, ten 'snajper', skręcił kostkę - powiedział Kit, podnosząc się z miejsca. - A Charlotte spisała się na medal.
Zniknął za drzwiami.
- Niewiele w tym mojej zasługi. To Christopher wykazał zimną krew i podjął decyzje.- wyjaśniła pospiesznie Charlotte.
- Ale dzielnie się spisałaś, nie zaprzeczaj - stwierdził Kit, który właśnie wrócił z piwem. - Bez ciebie nie dałbym sobie rady.
- Dałbyś z pewnością
- odparła Charlotte lekko kraśniejąc na policzkach.
- W bazie alarmu nie zrobili, więc pewnie zniszczenia minimalne - bardziej stwierdziła, niż spytała J.R. odbierając piwo.
- Nasze chatki stoją, a większych zniszczeń - Kit machnął rękę w stronę centrum bazy - nie widać. Ale Charlotte się boi, że ma bałagan w mieszkaniu. Chyba nikt nie przewiduje sprawdzania porządku... - Z udawanym zaniepokojeniem spojrzał na J.R.
- Nie, nie będzie - Jean spojrzała na moment na Charlotte.
- Uff…- odparła z uśmiechem blondynka.
Kit mrugnął do J.R., uważając jednak, by Charlotte tego nie zauważyła.
- Te piwo nie jest złe... - Stwierdziła pani sierżant, po kilku głębszych łykach.
- Dobre piwo nigdy nie jest złe... Podobno... - uśmiechnął się Kit. - Ale ja nie jestem obiektywny. Ja to pijam tylko w odpowiednim towarzystwie.
- Dobrze mieć solidne zasady.- zgodziła się z nim Charlotte.-Na zasadach zbudowany jest porządek.
- Taaa… to ten… co jeszcze robicie razem, poza ganianiem z paintbolem i piciem piwa? - Wypaliła nagle Jean.
- Nic.- stwierdziła wprost blondynka.- A co niby mielibyśmy?
Kit uśmiechnął się, bowiem jego wyobraźnie podsunęła ma kilka różnych możliwości.
- Ja z chęcią wysłucham paru sugestii... - powiedział, przybierając poważną minę.
A Charlotte przyglądała się obojgu nie bardzo rozumiejąc o co chodzi.
- Myślisz, że byłabym dobrą trajkotką o takich sprawach? - Jean zwróciła się do Kita, chwilowo ignorując Charlotte. Po chwili jednak i zagadała do niej - Nie udawaj, że nie znasz ciekawych zajęć damsko-męskich.
- Aaaacha… o to chodzi- zaczerwieniła się Charlotte szeroko otwierając oczy i zaśmiała się nerwowo. Zaprzeczyła szybko głową.-Nie. Nie jesteśmy parą. Tylko przyjaciółmi. Tak jak ty i Handsome.
- Tak... Znamy się od wieków, prawda? - Kit spojrzał na Charlotte.
- Od wieelu lat.- zgodziła się z nim uśmiechając wesoło.
- Handsome… - Jean pogładziła zdrową dłonią cybernetyczną kończynę, a jej usta przybrały wyraz poziomej kreski.
- Związki lepiej trzymać w tajemnicy. Nie są mile widziane przez służbistów - Dodała poważnym tonem… choć po chwili łyknęła piwa i roześmiała się głośno.
- Na szczęście czasami można znaleźć miejsca, gdzie służbistów nie znajdziesz nawet na lekarstwo - w miarę poważnym tonem powiedział Kit. - Poza tym... tajemnice są tajemnicami tylko do pewnego czasu, a w ogóle to nie warto się zbytnio przejmować takimi drobiazgami. Życie jest za krótkie.
- Nie wiedziałam… że u was, to coś więcej - zdziwiła się Charlotte wysnuwając za dalekie wnioski. A może… odpowiednie?
- U nas… nie.- wzruszyła na koniec ramionami.
- Wszystko zrozumiałaś na opak - Pokręciła głową J.R. po czym znowu się roześmiała -No ale mniejsza z tym… to co, zanudzam i lepiej już jak pójdę? - Powiedziała i zgniotła bez wysiłku pustą puszkę zdrową dłonią na miazgę.
- Mam tego więcej - powiedział Kit. - Nie musisz uciekać.[
Charlotte tylko uśmiechnęła się zawstydzona tym “skarceniem” przez J.R.
- To jeszcze tylko jedno, w końcu weekendu jeszcze nie ma… - Jean podała puszkę-miazgę mężczyźnie.
Kit odebrał to, co pozostało z puszki i zniknął za drzwiami, które tym razem zamknęły się za nim.
- Ja obiecałam zostać na jednym piwie. Moja kwatera to pewnie jeden wielki obraz nędzy i rozpaczy, więc… - Charlotte wstała i spytała J.R. - Pożegnasz go ode mnie?
- Korzystasz z chwili jego nieobecności i tak po prostu uciekasz? Oj, nieładnie... - Jean pogroziła jej palcem.
- Miało być jedno piwo. I było. Na więcej czasu nie mam.- odparła Charlotte odchodząc.
- Kultura wymaga choć przelotnego pożegnania, ale co mnie to tam... - Wzruszyła ramionami J.R. no i po chwili została sama, czekając na Carsona i kolejnego browca.
A Kit pojawił się chwilę później.
- No kto by się spodziewał - mruknął pod nosem, po czym postawił piwo przed J.R. - Uciekła do porządków, czy przed ewentualną lekcją? - spytał, otwierając puszkę.
- Nie spowiadała się - Odparła Jean.
- Twoje zdrowie. - Kit uniósł puszkę z piwem.
- I twoje - Odwzajemniła toast, i napili się oboje porządnie. Po chwili zaś…
- To ten, co dalej? - Uśmiechnęła się wesoło.
- Tym razem najwyżej kolejne piwo... - odparł.
- Co to, to nie… do weekendu jeszcze daleko - Sierżant pokręciła głową - Na dwa sobie mogę… możemy pozwolić, ale więcej to lepiej nie kusić losu. Jeszcze nam zrobią jakiś cholerny alarm i będzie problem.
- Czyżbyś miała jakieś... wieści? Podejrzenia? - Spojrzał na nią z zainteresowaniem. - Czy to tylko kobieca intuicja?
J.R. spojrzała na Carsona dosyć zdziwiona.
- Nie no, raczej zdrowy rozsądek.
- Pójdę z moim na układ i nie przekroczę magicznej granicy - obiecał Kit.
- A jaka ona jest? Ta granica? - zaciekawiła się Jean.
- Po pięciu piwach, nieco mocniejszych niż to - odparł, unosząc puszkę - szedłem po krawężniku i nawet się nie zachwiałem. Uznałem, że to mi wystarczy jako próbnik mojej odporności na alkohol.
- Ale, przyznam się, nigdy nie próbowałem zalać się w trupa
- dodał.
- A to tak w tygodniu, czy na weekend? Bo na weekend to owszem, można potrąbić - Na moment uśmiechnęła się porozumiewawczo.
- Podobno wynaleźli na to tabletki... - Kit lekko się uśmiechnął. - Przed weekendem. W tygodniu to masz rację. Nie dam ci kolejnego... - Spojrzał na J.R. - Masz jakiś pomysł związany z weekendem, czy to tylko luźna uwaga?
- Luźna uwaga… a co, szykujesz coś? - Powiedziała, łykając znowu browarku.
- Jakiś mały wypad w ramach zacieśniania więzi... Tak się zastanawiam po prostu...
- Aha - Sierżant stwierdziła jakimś takim dziwnym tonem - No… spoko, spoko.
- Coś nie tak? Nigdy nie byłaś z tamtymi na wypadzie w mieście? - Kit był nieco zaskoczony.
- Jeszcze… znaczy się, z tego co wiem, i zauważyłam, zwykli żołnierze raczej unikają towarzystwa podoficerów i oficerów w wolnych chwilach - Wzruszyła ramionami.
- Tyle razy okazałem się wyjątkiem od reguły - stwierdził Kit - że raz więcej mi nie zaszkodzi.
- Nie powiem, że jesteś swój chłop
- dodał, spoglądając na J.R. - bo to by zdecydowanie nie pasowało, z oczywistych względów, ale poza tym... da się z tobą pogadać.
- Czasem tak, czasem nie. - J.R. kiwnęła głową - No i ten… dzięki - Tym razem podrapała się palcem po nosie.
- Polecam się na przyszłość. - Kit dopił resztę piwa.
- To kończymy te sielanki? - Kobieta również dopiła zawartość swojej puszki.
- Kończymy... Co nie znaczy, że cię wyrzucam. Mam piękny widok z tarasu - zażartował. - I można się powymieniać wspomnieniami z różnych przygód z różnych stron świata.
- Tak, tak, jasne… dobra, rozumiem żaluzję - Zażartowała Jean, wstając z miejsca - To dzięki za piwo i do zobaczyska przy innej okazji.
- Zapraszam... Kiedy zechcesz. - Kit wykonał zapraszający gest, obejmujący werandę i pół domku.
- Miłego wieczorku - J.R. mrugnęła, po czym ponownie pokonała werandę drogą małej wspinaczki...
- Tobie również - rzucił za nią Kit, po czym wszedł do swego domku.

Kwatera Kita nie wyróżniała się niczym od innych... prócz tego, że jej lokator nie włożył nawet najmniejszego wysiłku w to, by uczynić z niej przytulne gniazdko.
W salonie czekały na gości standardowe, 'przydziałowe' meble, i dość stary, odziedziczony po poprzednim właścicielu telewizor. Jedyną ozdobę salonu stanowił olejny obraz, przedstawiający sielski widoczek, niezbyt pasujący do wizji żołnierza końca XXI wieku.
Tutaj trzęsienie ziemi niewielkie mogło wyrządzić szkody. I tak też było - obraz nieco się przekrzywił, jedna z szafek otworzyła się, ukazując nader skromną zawartość - garść dysków i kości pamięci, tudzież okulary VR.
Telewizor jak stał, tak stał, a włączony ukazał reporterkę BBC News, po raz kolejny zdającą skąpą, pełną spekulacji relację z wybuchu w Yellowstone.

Sąsiadująca z salonem sypialnia (w której goście raczej nie bywali) urządzona była równie skromnie - jeśli nie liczyć (zdecydowanie zbyt dużego jak na jedną, nawet pokaźnych rozmiarów, osobę) łóżka, które było nie tylko duże, ale i wygodne.
Otwarte drzwi szafy nie odkryły przed ciekawskim spojrzeniem potencjalnego obserwatora żadnego szkieletu, a to, co wypluła na podłogę jedna z szafek było zwykłą bielizną i paroma skarpetkami.
Nie ucierpiała również stojąca na nocnej szafce niewielka grafika, z której młoda kobieta zdawała się obserwować poczynania jedynego mieszkańca tego budynku.
Nigdzie nie było widać trofeów z licznych podróży, o których to Kit tak się rozwodził podczas rozmowy z Charlotte.

Sprzątnięcie bałaganu zajęło Kitowi parę chwil. Przez kolejnych kilka obserwował relację z wybuchu, ale wnet dało się zauważyć, że w zasadzie nikt nic nie wie i że dalsze oglądanie to tylko strata czasu.
Kit zabrał kostkę pamięci i okulary VR, puszkę coli z lodówki, a potem rozsiadł się na werandzie i pogrążył w lekturze.

Siedziałby tak pewnie do północy, gdyby nie telefon.

Dzwonił Pearson.
- Namówiłem Guerrę na wypad w miasto. Połazimy po barach, popijemy, pogadamy o życiu. Może coś uda poderwać? Co ty na to? We trójkę będzie raźniej - zaproponował.
- - Możemy. Kto wie, jak długo potrwa nasze słodkie życie w bazie - odparł Kit. - O której?
- Tak za godzinę?- zaproponował Pearson.
- Stroje cywilne, czy liczysz na munduru czar?
-Po cywilnemu.Nie wiadomo gdzie zajdziemy, a zawsze się może napatoczyć jakiś wkurzony pacyfista - zażartował Ronnie.
- Będę - zapewnił Kit.
- No to wpadniemy po ciebie - odparł Pearson.

Parę chwil przed oznaczoną porą Kit znalazł się przed swym bungalowem, oczekując na kompanów. Przyjechali małym autkiem Ronalda. On siedział za kierownicą. Guerra na tylnym siedzeniu.
- Wsiadaj - rzekł wesoło Pearson.
- Jeszcze kogoś zabieramy? - spytał Kit, siadając obok kierowcy.
- Nie wydaje mi się. Dominic… mamy kogoś w planach?- zapytał Ronald zerkając za siebie.
- Nie. Możemy jechać - odparł krótko Guerra.
Kit zamknął drzwi, starając się zrobić to jak najciszej. W końcu nie była to wojskowa terenówka.
- No to ruszajmy na przygodę!- rzekł entuzjastycznie Ronald i ruszył z miejsca.
I po kilkudziesięciu minutach, dzielni muszkieterowie dotarli do…. ładnego pubu dla twardzieli.
Z szafą grającą, stołami bilardowymi, barem z trunkami… a zwłaszcza tequilą. Harleyowcami, ale brakowało.. kobiet. Było co prawda kilka, ale też jeżdżących na harleyach… w skórzanych kurtkach i jeansach. I nie zwróciły one uwagi na wchodzących żołnierzy. Ale poza nimi, sami faceci.
- Aleś bar wybrał - westchnął Dominic, a Ronald dodał.-Może później się pojawią ?
- Celibat, panowie, celibat. - Kit pokręcił głową. - Tu łatwiej o awanturę, niż panienkę.
- Skoro już tu jesteśmy, to chociaż zagramy - burknął Dominic i zwrócił się do Ważniaka podchodząc do wolnego bilardowego stołu.- Bądź przydatny i zamów nam butelkę whisky.
- To ja prowadzę w drodze powrotnej - powiedział Kit. - Jakie stawki?
- Pięć dolarów, albo karna kolejka?- odparł Dominic biorąc kij bilardowy i przygotowując go.- Ważniak… ty spaprałeś wywiad, więc nie grasz.
- Panowie. Może nie będzie tak źle? Możemy się tu nieźle bawić - próbował się wybronić Pearson przynosząc butelkę trunku.
- Pięć lub kolejka... za każde chybienie - zarządził Dominic.
- Szalejesz... - Kit pokręcił głową.
- Jak się cykasz… ustal swoje stawki - stwierdził stanowczo Dominic.
-Jestem pewny że jeszcze jakieś laski wpadną - próbował się bronić Ronald, a Guerra warknął gniewnie.-A pewnie że wpadną, ale z brodatą obstawą. Do takich knajp samotne laski… nie chodzą zazwyczaj.
- Spokojnie, jutro też jest dzień. Znaczy wieczór - powiedział Kit.
- No nie wiem…- Guerra uderzył białą bilą.. rozrzucając pozostałe. Dwie od razu wpadły w łuzy.-Diabli wiedzą co będzie jutro. Mogę mieć plany, albo Louise może mieć plany… albo Charlotte. Ponoć jej się coś rozwaliło w mieszkanku i będzie szukała tragarza za friko do noszenia meblościanki, czy czego śtam.
- Nie martw się to ci nie grozi. To bujda na resorach - odparł Ronald.
- Po dzisiejszej wpadce z knajpką to nie wierzę za bardzo twojemu wywiadowi - odparł Guerra i posłał kolejną bilę do łuzy. Potem kolejną. I jego szczęście się skończyło. Nalał sobie drinka, po czym podał kij Carsonowi.
Ten wbił trzy kule. Potem chybił... i położył na stole pięć dolarów.
- Charlotte tak się cacka ze swoim gniazdkiem, że pewnie nikogo tam nie wpuści - powiedział. - Stado słoni w składzie porcelany, ot co.
- Widzisz. - Ronnie uśmiechnął się z ulgą.
- Następnym razem, ja wybieram knajpkę - odparł Dominic przymierzając się do strzału. Posłał bilę do łuzy, a potem do następnej łuzy. Kolejną chybił.-Szlag.
Wypił kolejny kieliszek trunku.
- Tak czy siak, nie ma się co nastawiać na coś romantycznego. Pewnie te wstrząsy wszystkich wybiły z nastrojów - stwierdził uśmiechając się krzywo.
- Ronald, do boju - powiedział Kit. - Ja po tobie... Nie możesz cierpieć do końca życia - dodał.
- Ok.- Ronnie przejął kij i posłał jedną bilę do dziury, potem drugą… trzeciej nie zdołał. Rozrzucone po całym stole, pozostałe bile już tak łatwymi celami nie były. Piątka Ważniaka dołączyła do pięciu dolarów Kita.
- Chyba musimy zmienić zasady - powiedział Kit. - Po cztery próby na łeb i za każde pudło piątak - zaproponował.
- Nie zmienia się zasad w trakcie gry - oponował Guerra.
- W tej chwili wszyscy przegrywają tak samo, bez względu na wynik - odparł Kit. - A tak przynajmniej niektórzy będą przegrywać bardziej. Więcej wypijesz...
- No nie wiem - zamyślił się Dominic.
- A mnie się stare zasady podobają, można się przyłączyć? - zapytał kobiecy głos.

Położyła pięć dolców do tych leżących już na kupce.
Kit skinął głową i odsunął się nieco od stołu, robiąc miejsce dla nowo przybyłej.
- Poczekam na swoją kolej.- rzekła nieznajoma z uśmiechem.
- Kit twoja kolej.- przypomniał Guerra, a Ronald rzekł do dziewczyny.- Jestem Ronnie, to Kit, a tamten ze szramą to Dominic.
- Izz.- odparła dziewczyna zerkając na Christophera.-To gramy?
- Gramy - odparł zagadnięty, po czym obszedł stół, oceniając wzajemne położenie kul.
Najwyraźniej Izz przyniosła mu nieco szczęścia, bo udało mu się wbić cztery. Oczywiście nie za jednym uderzeniem.
Potem rzucił kolejną piątkę i podał kij dziewczynie. Izz zabrała się za grę i ta… dość szybko zaczęła się rozkręcać. Guerra popijał, pozostali grali i stawiali pieniądze. Izz z początku szło źle i podobnie jak pozostali płaciła za przegrane. I nie reagowała na zaczepki. Ale gdy już bill zostało kilka na stole, nagle “obudził się” talent w dziewczynie. Posłała ostatnie bile do łuz, jedna za drugą jak profesjonalistka.
- Z moich obliczeń wynika, że wygrałam wszystko chłopcy.- rzekła na koniec z zgarniając kupkę pieniędzy ze stołu.
- Następnym razem dołącz się wcześniej - obojętnym tonem powiedział Kit.
- Następnym… razem.. może tak zrobię.- uśmiechnęła się Izz i dodała z uśmiechem.-Wpadajcie tu częściej.
Po czym ruszyła do baru, by pewnie zamówić sobie do drinka.
- Noooo to… na ile… nas ogoliła…- zapytał z pijackim chichotem Guerra opierając się stół bilardowy, bo już miał problemy z utrzymaniem się na nogach.
- Trzydzieści pięć dolców. Z mojej strony.- stwierdził Ronnie.-Ale przynajmniej mogliśmy pogapić się na jej wypięty tyłek.
- Dlatego ja wolałem pić.- odparł ze sarkastycznym uśmiechem Dominic.
- Nie lubisz takich widoków? - rzucił Kit. - Ten nie był wcale taki zły.
- Widoki były niezłe. Ale wolałem pić, niż płacić.- przypomniał Dominic, a Ronald dodał.-Ktoś tu musi być trzeźwy, by odwieźć cię do łóżka.
- Szczęściarz ze mnie.- zaśmiał się Guerra ironicznie.
- Co ty byś bez nas zrobił... - z podobną ironią powiedział Kit. - Dopij i pójdziemy się przejść.
- Wy się przejdźcie. Ja popilnuję wozu od środka.- ocenił sytuację Dominic.
Kit machnął ręką.
- Leń nad leniami... - powiedział. - Chodźcie...
Po kilku minutach, udało się donieść Guerrę do wozu i wpakować na tylne siedzenie. Dominic ułożył się tam i rzeczywiście zasnął.
- Dobra… jest tu taka mała knajpka w pobliżu.- zaproponował Ronnie.
- Przeżyję nawet bar ze striptizem - zażartował Kit - byle nie było tam motocyklistów. - Spojrzał na samochód. - Nie odjedzie bez nas? - upewnił się. Miał pewne wątpliwości co do Dominica. A nuż tamten się obudzi i wpadnie na jakiś głupi pomysł.
- Ja mam kluczyki, a on inne linie papilarne. Nie ruszy wozy. Zresztą, czemu miałby… i gdzie.- odparł Ronald i wzruszył ramionami.-Na striptiz też bym nie liczył. Co najwyżej na dobrą mocną kawę.
- Dobra kawa nie jest zła. - Kit skinął głową. - Prowadź.

Knajpka do której dotarli, była mała i ciasna. Schodziło się w dół po schodkach. I zbierała w sobie miłośników trunków z okolicy. Ciemny zadymiony bar przyciągał kilka par i dużo amatorów mocnych trunków. Nic dziwnego że tu nie przyszli najpierw. Guerra potrafił mocno pić i mógł tu nieźle zabalować. Ani Ronald, ani też Kit nie chcieli go wszak potem poskramiać i uspokajać.
-Dwie kawy.- zamówił Ronnie i spytał przyjaźnie Kita.- To jak ci tam idzie z van Erp? Są postępy w waszej znajomości?
Kit uśmiechnął się.
- Plotki bez pokrycia - powiedział. - Lubię ją i tyle. Wszak znam ją dłużej jeszcze, niż Charlotte.
- Więęęc coś między tobą i Charlotte?- spytał Ważniak zaciekawiony, że Kit wspomniał o niej.
- Nie sądzę, by 'żelazna dziewica' była kimkolwiek zainteresowana. - Kit pokręcił głową. - A nawet jeśli nie mam racji, to ona głęboko swe zainteresowania skrywa. Widziałeś jakiekolwiek objawy? Ja nic nie widziałem... - przyznał.
- No… ona trochę skryta jest. - zamyślił się Ronald.- Może Louise by wiedziała? Wiem że razem grają w jakąś sieciówkę. A przynajmniej Louise tak twierdzi.
Spojrzał na Carsona. - A męża van Erp znałeś? Jaki był?
- Tylko z opowieści - przyznał Kit. - I ze zdjęć. Stacjonował gdzie indziej i nasze drogi nigdy się nie przecięły. A ty go znałeś? Pewnie nie, skoro pytasz...
- Nie. Ale byłem ciekaw jacy są w jej typie? A ty nie ?- zapytał Pearson.
Kit przez moment się zastanawiał.
- Przedtem wybrała wojskowego... Mogła się zniechęcić. Wtedy nikt z nas nie ma najmniejszych szans - zażartował.
Wypił łyk kawy.
- Dobra. - Pokiwał głową z uznaniem.
- Możliwe że masz rację.- ocenił Ronald drapiąc się po policzku.-To kto nam zostaje, jeśli wykreślimy sierżant van Erp i Charlotte?
Napił się kawy ostrożnie.- No… całkiem udana. Lepsza niż się spodziewałem.
- No... zastanówmy się... - Kit podjął poprzedni temat. - Louise jest niczego sobie, ale czy lubi mężczyzn, czy może woli kobiety? - Spojrzał na Ronalda, który metyskę znał nieco dłużej, niż on. [/i]
- Chyba obie płcie. Z tego co wiem…- ocenił Ważniak drapiąc się po głowie.-Tak regularniej to bywa chyba z Ash… może? Wiem, że chodziła z paroma pilotami i jedną pilotką… ale nie lubi stałych związków. Ashley z pewnością by wiedziała więcej na ten temat. Bo na sto procent ze sobą sypiają.
- Raczej nie wypada spytać... chyba że się którąś spije, by się stała szczera i rozmowna. - Kit upił kolejny łyk kawy. - Prawdę mówiąc to małe mamy szanse i możliwości... A powiadają, że wojsko jest sfeminizowane... - Westchnął z udawanym smutkiem.
- A ja prawie poderwałem Ashley. W podobnym barze… było miło i w ogóle. Nawet nie wypiliśmy tak wiele. Zaproponowała spacer po parku, ale wiadomo jakby się ten spacer odbył.- pochwalił się Ronnie lekko trącając łokciem Kita w bok, na ten męski sposób oznaczający wiadomy koniec tego spaceru. - Niestety dostała SMSa i od razu zmieniła zdanie. Wybiegła z baru, jakby ją ścigało stado szczurów. Ciekawe kto go napisał i co tam napisał.
- SMS-y to zło... - powiedział Kit. - Na randkach należy wszelkie telefony i komunikatory wyłączać i tyle. Kiedyś się spotkałem z najpiękniejszą dziewczyną, jaką spotkałem w życiu i co...? W połowie rozmowy wezwanie... - Wzruszył ramionami. - Służba nie drużba... ale powiedz to dziewczynie.
- Miałeś takie doświadczenia? - zapytał zaciekawiony Ronnie. - Z SMSami i dziewczynami?
- No niestety... - Kit skinął głową. - Zdarzyło się. Ale o takich nieprzyjemnych sprawach nie warto mówić. Lepiej pomówmy o naszych paniach.
- Pewnie któraś rzuciła cię SMSem, co? - Ronald przytulił na moment Carsona. - Współczuję brachu. - Po czym puścił i spytał: - To o której teraz pogadamy ?
- A kto nam został? Tylko J.R... Chyba że poznałeś jeszcze jakąś pannę spoza naszego ścisłego kółeczka... - Kit spojrzał na zainteresowaniem na Ronalda.
- Kilka… - stwierdził Pearson. - Angela z księgowości, ale dała mi kosza po pierwszej randce. Pamela Sadursky… fajna. Niestety tydzień temu przeniosła się do Kansas. A J.R…. Guerra mógłby coś na temat powiedzieć, gdyby nie spał w moim wozie.
- Kiedyś się obudzi... Może nim do kwatery trafi, to oczęta otworzy... a i język mu się rozwiąże. - Kit jednak miał pewne wątpliwości w tej kwestii.
- Czy ja wiem… prędzej zrzyga mi się na fotel - odparł smętnie Ronald i podrapał się po karku. -No nic… Louise i Ashley możnaby chyba wyciągnąć na wypad do miasta, ale… pozostałe panie z oddziału, to już zagadki.
- Gdybyś je namówił, obie, to może i Charlotte dałaby się namówić - zamyślił się Kit. - Ale sama... Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz.
- Może na weekendzie będzie okazja na wspólny wypad.- uśmiechnął się Ronnie popijając kawę. Zapowiadał się słonecznie, choć teraz… z tego wulkanu pewnie wali dymem na kilka kilometrów… nie sprawdzałem prognozy pogody.[/i]
- Niecałe pięćset mil. - Kit przez moment się zastanawiał. - Różnie może być. I pomyśleć, że chciałem się tam wyrwać na kilka dni.
- No to już straciłeś szansę. Ja tam byłem… jak miałem piętnaście lat z wycieczką szkolną.- odparł ze śmiechem Ronnie i poklepał go po ramieniu.-Ale wiele nie straciłeś. Vegas jest lepsze.
- Z moją odwiedziłem Niagarę - odparł Kit. - Vegas mnie jakoś ominęło. A co? Brałeś tam szybki ślub, czy zgrałeś się do suchej nitki?
- Dwa wieczory kawalerskie - wyjaśnił Ronnie i podrapał się po karku. -Na których rzeczywiście straciłem fortuny na jednorękich bandytach.
- To już lepiej tracić pieniądze na kobiety - stwierdził Kit. - Chociaż słyszałem o takich, co jeszcze szybciej potrafiły wyczyścić facetowi konto, niż automaty.
- Tak jak ta co zgarnęła nasze dolce przy bilardzie? - zapytał retorycznie Ronald i dodał z uśmiechem.-Dobrze że wszędzie można zapłacić ze smartffona, bo inaczej musiałbym żebrać o tą kawę.
- Przezorny zawsze zabezpieczony - powiedział Kit, wyciągając z kieszeni kolejne trzy pięciodolarówki i chowając je z powrotem. - Dobrze, że Dominic poszedł grzecznie spać, zamiast zrobić awanturę w naszym imieniu - dodał, po czym wypił kawę do końca. - Jeszcze jedną?
- Nie… jest już późno - zerknął na swój smartfon Ronnie. - Zapłacę za obie kawy. Bądź co bądź, to jak na wyszedł ten wypad to moja wina. A potem wracamy do bazy?
- Żadna wina. Ja nie narzekam - odparł Kit. - Niekiedy warto się odprężyć, nawet bez panienek. Ale może lepiej wrócić. J.R. coś wspomniała ewentualnym alarmie i o zdrowym rozsądku... a to może znaczyć, że jak nie sama góra, to nasza najmiłościwiej panująca pani sierżant wymyśli coś głupiego. Znaczy tylko w trosce o nasze zdrowie i równowagę psychiczną - dodał kpiącym tonem.
- Pewnie tak. Chodźmy - odparł Pearson płacąc rachunek przez przyłożenie karty do blatu. - Czas wracać do domu.
- Wracamy. - Kit się podniósł i obaj opuścili ten przybytek.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 23-02-2019 o 21:48.
Kerm jest offline  
Stary 17-02-2019, 16:44   #7
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
NEXT DAY…. obiad na stołówce.

Następnego dnia, wiele już się wyjaśniło. Wiele, ale nie wszystko. Rząd Stanów Zjednoczonych zaczął angażować siły do ograniczanie skutków tej naturalnej katastrofy. Na razie z bazy Cheyenne wyjechały tylko te siły, które brały w misjach humanitarnych. Doomguy’s takim rodzajem sił nie były. Dlatego siedzieli i odpoczywali… i jedli obiad.
Na stołówce zjawił się już Dwight ledwo mieszcząc się na swoim krzesełku. Był już też Handsome z piwem przemyconym tego pomieszczenia. W stołówce bowiem alkoholu pić nie było wolno. O czym siedzący obok niego Pearson nie zapomniał mu wypomnieć.
- Odczep się, Ważniak… jestem roztrzęsiony po wczorajszym trzęsieniu ziemi. Opowiem to mojemu psychologowi - odparł Guerra uśmiechając się półgębkiem.
- A chodzisz do niego w ogóle? - zapytał Pearson sceptycznie.
- Jedno piwo, jeszcze nikogo nie zabiło. Ale nie zostaw śladów swojej zbrodni - odezwał się Hamato ucinając tą całą sprzeczkę.
- Ty to umiesz zabić zabawę… - parsknął sarkastycznie Dominic.
- Myślicie że nas… wyślą wkrótce? zapytał Dwight próbując rozładować napięcie.
- Po co? - spytał Guerra.
- No… żebyśmy w pancerzach pomagali usuwać zniszczenia i porządkować miejsce? - zapytał Dwight.
- Do tego lepiej nadają się egzoszkielety budowlane. Mają większy udźwig i są w stanie poradzić sobie lepiej z tym zadaniem - wyjaśnił Kurishima spokojnie.
- Szkoda… bo w sumie głupio tak. Jesteśmy tylko kawałek drogi i siedzimy na tyłkach.- ocenił Dwight.
- Pewnie wielki wódz w Waszyngtonie uznał, że wobec takiej katastrofy lepiej zachować jakieś siły w gotowości, na wypadek gdyby Putin junior chciał wpaść z wizytą na Alaskę, gdy my gasimy największy pożar na świecie.- ocenił sytuację Dominic.
- Nie uderzy… ma swoje problemy na Uralu - odparł Pearson.
- Żebyś się nie zdziwił - uśmiechnął się półgębkiem Guerra.
- Komu się nudzi w bazie i ma zamiar wyruszyć w świat szeroki? - spytał Kit, który dosiadł się, z nieodłączną puszką coli w dłoni.
- Po prostu nie lubię siedzieć na tyłku w obliczu takiej katastrofy - stwierdził skromnie BFG.
- Trzeba było się do straży pożarnej zaciągnąć - uśmiechnął się Kit. - Oni zawsze mają pełne ręce roboty.
- Myślałem o tym -
odparł Dwight i podrapał się po łysinie. - Ale jakoś nie mogłem się wcisnąć w żaden kombinezon straży pożarnej w mojej rodzinnej mieścinie.
- Mała płaca i mało zróżnicowanie zadania
- ocenił Dominic wzruszając ramionami.- Lepiej do policji.
- Teraz co chwila jakiś czubek wrzuca pozew cywilny przeciw brutalności policji. Aż strach wyciągnąć rewolwer z kabury. Szkoda nerwów na policję - ocenił ten plan Pearson. - Zresztą… glina w jakiś małym miasteczku. Eeeech… nuda.
- Lepiej glina w Nowym Jorku? - zażartował Kit. - Ale nigdy gliną nie byłem, więc nie jestem pewien. - Upił łyk coli.
- Nowy Jork jest całkiem spoko. Gliny tam też. To co w internecie, to republikański bullshiit - odparł Ronald.
- W NY najlepiej jeździć na karetce. Niby przymierasz głodem, nigdy nie śpisz, ale nigdzie nie poznasz tylu ciekawych person. Na przykład brodatą Królową Victorie, której trzeba było zszyć rękę jak pobiła się z Reinkarnacją Elvisa o zdechłego kota. Prospect Park nigdy nie był dla mnie po tym, tym czym wcześniej - dodała doktor Hansen, siadając koło Dwighta.
- Naprawdę? - zapytał naiwnie zdziwiony jej słowami Dwight.
- Tylko jeśli łazisz w nieodpowiednie regiony. - Pearson próbował desperacko bronić dobrego imienia Big Apple’a.
- Mówili coś nowego? Znaleźli tych zaginionych ratowników? - zapytała Ashley wracając do tematów aktualnych i bliskich jej sercu.
- Znaleźli ich pojazd, ale po nich ani śladu - odparł Dwight wyraźnie coś pomijając.
- Rozerwany jak puszka sardynek. Tak to wyglądało na zdjęciach z relacji - ocenił Handsome.
- W sensie że był kolejny wybuch? - zapytała zdziwiona Hansen, nie do końca wiedząc, jak ma interpretować tę informację.
- Właściwie… nie wiadomo co się stało. Eksplozji nowych nie ma, ale samo centrum parku to… przypuszczalnie nadal centrum wulkanicznej erupcji - wyjaśnił flegmatycznie Hamato.
- Skrzydlate potwory... - Kit przypomniał sobie fragment relacji. - Mam nadzieję, że to tylko kaczka dziennikarska, a nie horror-fantasy.
- Pewnie coś im się przewidziało w dymie, jak Spring Heeled Jack, albo Wielka Stopa - oceniła ironicznie Guerra.

Na stołówce w końcu zjawiła się i Jean. Pobrała jedzenie, po czym po chwili spoglądania w stronę znajomych facjat, zbliżyła się do stolików zajmowanych przez kilka osób z oddziału.
- Witam, co tam słychać? - spytała… jakoś tak sekundę zwlekając by usiąść.
- Zastanawiamy się, co się mogło stać w Parku - odparł Kit. - I skąd się biorą plotki o potworach nie z tej ziemi.
- Nie wiem - odparła krótko, w końcu siadając - Ale mimo braku takiego rozkazu, to chyba logiczne, że mamy być w gotowości... - Jean zabrała się za posiłek.
- Wstrzymane przepustki i lepiej najeść się na zapas? - zażartował Kit.
- Nic o tym nie wiem - powiedziała McAllister, między jednym a drugim kęsem spoglądając na Carsona.
- Jesteś przeokropnie poważna. - Kit udał zmartwionego. - Może zorganizujemy loterię? Za ile dni nas wyślą? - rzucił propozycją. - A w międzyczasie trzeba się rzucić w wir życia towarzyskiego - dodał żartem. - Póki jeszcze jest szansa...
- No…. fajnie byłoby pomóc - stwierdził z promiennym uśmiechem Dwight, a “Handsome” machnął puszką niedopitego piwa. - A niby po co mieliby nas posłać. Jeśli potworów nie ma, to ekipy ratunkowe wystarczą. Jeśli są.. najpierw Rangersi muszą je wytropić. Banda opancerzonych i głośnym Doomguy’i to kiepscy przepatrywacze. Rzucamy się w oczy, zwłaszcza Ashley w swoim różowym misiaczku, i jesteśmy głośni.
A propo głośnego zachowania. Do stołówki wkroczyła Louise w swoim czarnym obcisłym podkoszulku na ramiączkach, pomalowanym w tęczowe barwy. Oczywiście zbliżyła się do w swojej kumpeli i objęła Ash od tyłu za szyję wtulając jej głowę w swój biust.
- Co się czepiasz misiaczka? Mam ci w nocy ozdobić twój pancerzyk jakimiś pacyfkami i pokojowymi hasełkami?- zagroziła Dominicowi.
- To byłby świetny kamuflaż. - Kit udał zachwyconego. - [/i]Obcy zobaczą, przeczytają... i uwierzą...[/i] - Stłumił uśmiech.
- Zrób to - powiedziała poważnie Ashley patrząc na Dominica. - Za honor ‘Misiaczka’!
- Bez takich…- burknął Dominic. - Nie mam nic do tego, że cię widać z odległości kilometra, Ash. I tak atakujemy w stylu rozpędzonej kuli śniegowej, więc problemu nie ma. A ty Louise sobie uważaj… też umiem robić żarty.
- Jaki zagniewany. Chyba będę musiała się ukrywać pod twoją spódnicą, Ash, żeby mi się do dupy nie dobrał. I to w ten mało przyjemny sposób - udała przerażenie latynoska kręcąc lekko pupą w udawanym strachu. - Ale napis powstanie. Moje wielkie dzieło.
- Możecie skończyć z tymi dupami? Ja tu jem... - wtrąciła się J.R.
- Mówią o takich apetycznych kawałkach ciała... - Kit spojrzał na Louise. - Chociaż patrząc na to z twego punktu widzenia... możesz mieć rację.
- Moja dupcia jest cudowna. Jak pani sierżant chce się przekonać to zawsze mogę pokazać, choć byłyśmy wszystkie pod damskimi prysznicami - odparła Louise. - Więc pani sierżant wie dobrze… - Nadęła policzki obrażona, bo jako latynoska, była dumna ze swojego tyłeczka. Po czym zapytała. - Czy to prawda, że dziś mamy mieć trening wytrzymałościowy? Nie moglibyśmy go zamienić na coś innego. Chociażby strzelanie do celu?
- Nie marudź, jeśli nas w końcu wyślą, to będziesz dziękować za dodatkowy czas na przygotowanie - powiedziała Hansen, nadal patrzyła na jeden z telewizorów, jedzenie nadal było nietknięte.
- Wytrzymałość i kondycja są podstawowymi atutami dobrego żołnierza - wtrącił lakonicznie Hamato.
- Nie chce mi się pocić - westchnęła żałośnie Louise, mocniej wtulając głowę Ash w swój biust, jak ulubioną przytulankę.
- Od czego są prysznice... - powiedział Kit.
- Za młody jesteś, by ci mówić od czego są... - odparła figlarnie Louise.
- Ty mi wieku, staruszko, nie wymawiaj - odpowiedział Kit żartobliwym tonem.

Jean dokończyła posiłek z jedną uniesioną brwią. Następnie spojrzała na Meyes.
- Niech żyje skromność? - Powiedziała, po czym omiotła wzrokiem kilka dyskutujących osób - Strzelnicy się zachciewa… no niestety, nie ja takie plany zrobiłam. Mamy dzisiaj ulubioną zabawę, a więc biegi przez przeszkody, małpi gaj, tarzanie się w błotku. - Wyszczerzyła ząbki.
Mina latynoski zrzedła, a Ronald odezwał się.
- A gdzie jest właściwie sierżant van Erp?
- Utknęła z Russellem w warsztacie, chyba na całą noc. Pracują przy uszkodzonych pancerzach - wyjaśnił Hamato, na moment odrywając się od posiłku spojrzał na Hansen.
- Wystygnie ci - dodał lekko karcącym tonem.
- To chłodnik. - Lekarka stuknęła łyżką w kant miski i w końcu oderwała wzrok od wiadomości. Zanurzyła łyżkę w zupie i zaczęła powoli jeść.
- Trzeba się przyzwyczajać do zimnych dań... Na polu walki będzie jak znalazł... - Kit udał poważnego.
 
Obca jest offline  
Stary 17-02-2019, 19:34   #8
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Lili zjawiła się w kantynie prawie na koniec pory obiadowej załapując się na resztki i to niezbyt ciepłe resztki. Ale zawsze to jakieś żarcie. Ze swoim talerzem dosiadła się do pozostałych.

- Dzień dobry - przywitała się uprzejmie. - I smacznego - zabrała się za swój, pierwszy tego dnia, posiłek.

- Dobry. Wzajemnie - odparł Kit. Przez moment przyglądał się jedzącej. - Masz coś na policzku... - powiedział.

- Gdzie?- Elizabeth wzięła do ręki papierową chusteczkę i spojrzała na Carsona.

- Pozwolisz? - spytał, sięgając po chusteczkę. - Kto zjada ostatki, ten piękny i gładki - skomentował jej późne pojawienie się w stołówce.
- Słyszała pani, co się wydarzyło w Yellowstone? - Ronald zagadnął Elizabeth.

A van Erp zdała sobie sprawę, że nie… nie słyszała. Zajęta kwestią swojego pancerza odcięła się wraz z Gilesem od reszty świata. Nie wiedziała nawet co było przyczyną wstrząsów w bazie. Tymczasem Heyes oderwała się od Ashley, by przynieść sobie coś do jedzenia.

- Zwłaszcza na wikcie Wuja Sama. - Lili uśmiechnęła się krzywo do Christophera podając mu serwetkę. Kit starł dwie czy trzy plamki z policzka pani sierżant.

- Nie, nie słyszałam - zwróciła się do Ronalda zmęczonym głosem. - Co tam się stało? Czyja córka tipsa zgubiła? - zapytała z ironią.

- Prawie cały park wyleciał w powietrze. Jakiś wybuch wulkanu czy coś. - uprzejmie wyjaśnił żołnierz.

- On nie żartuje - potwierdził Kit. - Wielkie BUM odczuliśmy na własnej skórze. A reporterzy plączą się w zeznaniach. W relacjach, znaczy.

Lili obdarzyła obu mężczyzn badawczym spojrzeniem. Był lipiec, a nie kwiecień, więc nie mogli robić sobie żartów z tej okazji. A wstrząsy sama poczuła.

- I co mówią w tych relacjach? - Szybkie spojrzenie po innych miało ją upewnić, że to nie jakiś głupi żart.

- Mnóstwo osób zaginionych bez wieści - powiedział Kit. - Ale to normalne. Są jednak dziwniejsze wieści... Ponoć jakiś stwór rozszarpał karetkę na strzępy. Ponoć widziano stwory nieznane nauce. Ponoć niektóre mają skrzydła. No i, podobno, stracono łączność z generałem Gilesem, dowodzącym operacją. - Kit wypił łyk coli. - A wszystko spowija gęsty dym - dodał na zakończenie.

- Weź nie opowiadaj głupot. Te “stwory” mogą być po prostu halucynacją wywołaną przez wycieńczenie organizmu, stres, strach. Dodaj gorąco i cokolwiek lata w powietrzu po wybuchu i masz swoje potwory. A Karetka mogła po prostu wybuchnąć. - Powiedziała Ashley, opowieści o jakiś potworach z wewnątrz ziemi ją denerwowały. Takie rzeczy po pierwsze się nie zdarzały po drugie to co się działo i tak było tragedią i nie trzeba było jej ubarwiać opowieściami o “potworach”.

- Powtarzam tylko to, co wszyscy, oprócz niektórych - spojrzał na Lili - słyszeli z ust tych tam, mądrali. - Wskazał na ekran telewizora. - W potwory uwierzę, gdy je zobaczę - dodał.

- Taaak, powtarzanie na ślepo idiotyzmów z telewizji na pewno jest lepsze niż używanie mózgu prawda Kit? - było to pytanie retoryczne, Hansen nie rozumiała jak można było powtarzać głupoty, prawdopodobnie mające zwiększyć oglądalność kanału informacyjnego. Pod tym względem telewizja w ogóle się nie zmieniła.

Kit pokręcił głową z niesmakiem.

- I to mówi osoba, która tak się wygapiała w ekran, że zapomniała o jedzeniu - powiedział. - A tam na okrągło... rozszarpana karetka, skrzydlate stwory... i tak dalej. Oni mówią, że to pewne, a ja używam słowa 'ponoć'. Zaraz powtórzą to samo po raz kolejny...

- Już, spokój oboje! - Elizabeth popatrzyła na nich z dezaprobatą. - Człowiek chciałby zjeść w spokoju. - Roztarła skronie ręką.

- Tak jest, milady. - Kit skłonił się Lili i udał, że zamyka usta na kłódkę.

Lekarka tylko przewróciła oczami na starania Kita zostania drużynowym kawalarzem.

- Czas pokaże - uciął tą kwestię Dominic.- Tak czy siak, nas tam nie poślą na razie. Jesteśmy oddziałem uderzeniowym nie rozpoznawczym.

- Na razie na głowie mamy małpi gaj. - Kit nawiązał do zapowiedzi wygłoszonej przez J. R. - Kiedy zaczynamy zabawę?

Wpatrzona w telewizor Jean z początku nie zareagowała… ale w końcu oderwała wzrok od pudła na ścianie, a przeniosła go na duży zegar na innej. Ten pokazywał godzinę czternastą…

- Te ćwiczenia to o 1600 - odpowiedziała terminem wojskowym.

- To mamy jeszcze parę chwil. - Kit skinął głową.

- Tak…-odparł Dominic kończąc jedzenie i wstał zabierając swoją tacę. -To się trzymajcie cieplutko i nie przejedzcie.


- Dobra ja spadam. Mam jeszcze jedną rzecz do ogarnięcia przed treningiem. - Hansen z gracją wstała od stołu i odnosząc tacę z niedojedzonym resztkami ruszyła do wyjścia.

- Dziękuję za towarzystwo przy posiłku - rzekł formalnie Hamato, który skończył podobnie jak Ronald. Ten jednak chyba postanowił dotrzymać towarzystwa paniom sierżant. Dwight zaś opuścił stolik tylko po to, by powrócić z dokładką.

- Muskuły się same nie nakarmią - wyjaśnił z uśmiechem.

- Bez wątpienia. - Kit skinął głową - ale co za dużo... Nie boisz się tych kilogramów w żołądku?

- Nie. Wszystko spalę na treningu - odparł uśmiechnięty Dwight wzbudzając niechętne spojrzenie Latynoski grzebiącej w swoim talerzu… Jego słowa za to wywołały mały uśmiech na ustach Jean.

- Farciarz z szybką przemianą materii? - niezbyt poważnym tonem powiedział Kit.

- Wszystko idzie w muskuły. - Dwight naprężył mięsień pokazując mocarny biceps rozkładający nawet sztuczną kończynę Jean w siłowaniu na rękę.

- Tobie kombinezon nie jest potrzebny - zażartował Kit. - Ilu Dooms'ów mógłbyś unieść? - zainteresował się.

- Dwa… jeden mój, a drugi z rannym człowiekiem, ale na krótki dystans - stwierdził skromnie Dwight, a Pearson gwizdnął z podziwem.

- Każdy z nas powinien unieść, i wynieść ze strefy zagrożenia innego żołnierza - wtrąciła się Jean - Albo chociaż odciągnąć takiego w pancerzu. Po to trenujemy...

- Dwight w pancerzu waży pewnie tyle, że zwykły śmiertelnik, jak ja, miałby pewne problemy by go wyciągnąć. Oczywiście tak, jak stoję - stwierdził Kit.

- Mięśnie same w sobie na niewiele się zdają, jeśli nie używa się ich z głową. -Lili odezwała się kończąc swój posiłek.

- To chyba by trzeba udoskonalić nasz tor przeszkód - skomentował te słowa Kit.

- Jesteśmy twardymi sukinkotami, a nie byle piechotą, więc z zawartością naszych makówek tak źle nie jest - Stwierdziła J.R.

- Ale zawsze można to poprawić. Tak jak w przypadku ćwiczeń siłowych - powiedziała Lili.

Kit przeniósł wzrok z jednej na drugą.

- Mam nadzieję, że testować swoje nowe pomysły i wynalazki będziecie razem z nami, a nie tylko na nas - powiedział.

- No teraz to pojechałeś - Elizabeth popatrzyła na Christophera z wyrzutem.

- Powiedzieć nic nie można? - Kit udał skruszonego, - Wszak J.R. nie opuściła ani jednych ćwiczeń, świecąc... przykładem... a i ty się nie obijasz. Więc się tak od razu nie najeżaj.

- Wcześniejsze zdanie coś innego sugerowało. Plączesz się w zeznaniach Kit. - Van Erp pokręciła z dezaprobatą głową, jednocześnie lekko uśmiechając się.

- Wcześniejsze zdanie miało sprawdzić, czy ci poczucie humoru dopisuje - uprzejmie wyjaśnił 'oskarżony'.

Ważniak przysłuchiwał się temu z uwagą, Louise ze znudzeniem, a Dwight czuł się niezręcznie. I pewnie dlatego próbował mediować.

- Ja się zgłaszam na królika testowego. Jestem otwarty na nowe wyzwania - powiedział próbując załagodzić sytuację.

- Ty to będziesz pomocnikiem w tym teście, bo to szeregowy Carson aż się pali do nowych wyzwań. Nie, Kit? - Lili z uroczym uśmiechem na twarzy wpatrywała się w rzeczonego szeregowego.

- Nie, szanowna pani. Nie pali się. Moja skłonność do poświęceń w imię nauki, czy jak to nazwać, ma swoje granice.

- A szkoda.- Lili przesadnie wyraziła swój zawód i spojrzała na Dwighta. - Jak widzisz on nie chce współpracować. Czyli nici z eksperymentu. - Mówiąc to rozłożyła ręce.

- Przykro mi, że plany ci nie wypaliły - odparł z uśmiechem Dwight.

- Jestem dużą dziewczynką. Jakoś to przeżyję. - Van Erp westchnęła ciężko.

Kit ukrył uśmiech za puszką coli.

- Skończyłam - rzekła pospiesznie Louise i wstała od stołu. - Do widzenia na treningu.

- Na razie... - powiedział Kit.

- Do zobaczenia - pożegnała ją Lili, a później przeniosła wzrok na Jean.

- To co dzisiaj w programie? Pilates i maseczki błotem?

- Za jakimi pięknymi słowami można ukryć znacznie mniej przyjemne rzeczy... - Kit udał, że jest oczarowany.

- Wiesz, ile ludzie płacą za coś co ty masz za darmo? I to wszystko by być pięknym. - Lili zaśmiała się.

- Ba... nam za to płacą - odparł Kit. - Ale niektórym to niepotrzebne - spojrzał na Lili i J.R. - a niektórym na nic się nie przyda - dodał z wesołym uśmiechem, po czym potarł bliznę na twarzy. - Tu by była potrzebna maska, a nie maseczka - zażartował.

- Chcesz przerobić się na jednego z tych plastikowych bożyszczy nastolatek? - Lili zaśpiewała sopranem kilka słów z jakiegoś natrętnie serwowanego przez wszystkie stacje hitu.

- Ach... Te tłumy fanek... Rzucające mi pod nogi kwiaty, różne części garderoby... i się... - Kit wybuchnął śmiechem.

- Błotko w sumie nie jest złe… ale ja z moją ręką muszę nieco uważać, potem ten syf trzeba długo wymywać z wszelkich zakamarków protezy. Nie żeby szkodził, tylko to uciążliwe zajęcie - stwierdziła Jean, nad swoim już pustym talerzem.

Oferta udzielenia pomocy mogłaby zabrzmieć dość dwuznacznie, więc Kit się z tą pomocą nie zaoferował.

Pearson i Hauser ostatni, poza skupioną na jedzeniu J.R., członkowie drużyny przy stoliku w milczeniu przysłuchiwali się tej rozmowie. Hauser z grzeczności, Pearson w zamyśleniu.

- Próbowałaś szczoteczka do zębów? - Lili starała się brzmieć poważnie, ale kąciki ust jej drgały, gdy próbowała opanować się i nie wybuchnąć śmiechem na samą myśl o J.R. doprowadzającą do porządku swe mechaniczne ramię właśnie szczoteczką do zębów.

- Baaardzo śmieszne, baaardzo - mruknęła Jean - Chcesz się przekonać, to następnym razem wezmę cię do pomocy… ale nie korzystam ze szczoteczki, a szlauchu z wodą, może być więc bardzo mokro - Kobieta uśmiechnęła się zadziornie.

- Proponujesz mi wspólny prysznic? - Lili udała zszokowaną.

- No ten... - J.R. podrapała się wymownie po głowie, przy okazji durnowato uśmiechając - ... od kiedy pod prysznicem korzysta się ze szlauchu? No ale jak chcesz… i nie bój się, nie podrapię cię moją łapką - dodała i zaśmiała się.

Ta rozmowa jeszcze bardziej przyciągnęła uwagę Pearsona, a Dwight starał się być niewidocznym, co przy jego rozmiarze wyglądało komicznie.

- Łamiesz serce całym zastępom poborowych. - Elizabeth również zaczęła się śmiać.

- Czyżby jeszcze nikt nie zaoferował się z pomocą? - Trudno było ocenić, czy Kit mówi poważnie, czy żartuje. - Nie uwierzę... Raczej bym sądził, że masz karnecik rozpisany na najbliższy miesiąc...

- To trochę.. niegrzeczne tak… no wiesz, wciskać się z niedwuznaczną propozycją, nawet w formie żartu.- wyłożył swoje zdanie Dwight i dodał ciszej: - Przynajmniej ja tak sądzę.

- To już nie jeden a dwóch chętnych - skomentowała sierżant van Erp.

- Troje to tłok - stwierdził kpiącym tonem Kit. - Podobno...

- A czterech to już drużyna, i potrzebny sierżant! - palnęła J.R. i znowu się głośno zaśmiała. - Ech wy, zboczeńce, wszystko zaraz z jednym tylko kojarzycie, a potem nam się “BFG” nabawia kompleksów...

- Nie. Ja jestem po prostu dobrze wychowany - zaśmiał się speszony mężczyzna i podrapał po karku. - Może rzeczywiście za dużo ukrytego znaczenia dopisaliśmy do tych wypowiedzi pani sierżant McAllister.

- Chyba ty, McAllister. A nie przypisujesz porządnym ludziom takie cechy - Lili dołączyła do nich.

- Nie rozumiem o co ci chodzi - J.R. wyszczerzyła ząbki, po czym przesadnie zatrzepotała rzęsami.

- Przekręć tę buźkę tak 45 stopni na prawo. - Lili wskazała na jednego z mężczyzn siedzących z nimi przy stole. - I powtórz ten manewr.

- Nadal nie rozumiem - odparła już całkiem zwyczajnym tonem Jean, przyglądając się van Erp. - A ty chyba coś tu pobłądziłaś w tej rozmowie… no ale mniejsza z tym. Dwight, masz rację - Mrugnęła do niego, po czym wstała od stołu. - To na razie ludziska... - Ruszyła odnieść tackę z naczyniami po swoim posiłku. Tuż za nią ruszył Pearson, który skończył posiłek i też poszedł odnieść tacę.

- Pani sierżant i jej poczucie humoru, co? - zapytał retorycznie Dwight starając się złagodzić tą sytuację.

- Masz racje, Dwight - Lili uśmiechnęła się do niego. - Masz rację.

- Dziękuję za docenienie - odparł BFG ciepło się uśmiechając.

- Widział ktoś Charlotte? - Kit zmienił temat.

- Była - odparł Ronnie. - Przyszła przed czasem, zjadła wzorowo i szybko, bez marudzenia. I zmyła się, nim się zjawili pozostali.

- A już myślałem, że zapomniała o jedzeniu i stale porządkuje swój domek... - Kit wstał. - Skończyłaś? - Spojrzał na Lili.

- Tak - Van Erp odruchowo wskazała na pusty talerz przed sobą.

Kit zabrał swój i jej talerz i odniósł do okienka.

Lili patrzyła ze zdziwiona miną na odchodzącego z jej brudnym talerzem żołnierza.

- Wiedzieliście? - rzuciła do siedzących przy stoliku Hausera i Pearsona. - A potem będzie, że nadużywam władzy - pożaliła się.

- Straszne nadużycie i wykorzystanie swej pozycji - rzucił Kit. - Zapiszę w pamiętniku - dodał. Do zobaczenia na ćwiczeniach - pożegnał tamtą trójkę.

- W zasadzie to… on wziął z własnej inicjatywy, więc ciężko to nazwać nadużyciem władzy. Prędzej tym no…- Dwight podrapał się po głowie. - Coś seksistowskiego… jeśli ktoś jest strasznie wrażliwy w tym temacie. Raz obca kobieta zwyzywała mnie od mizoginów, bo otworzyłem drzwi przed nią, żeby ją przepuścić.

- Do zobaczenia- Lili odprowadziła wzrokiem Carsona, a później odezwała się do BFG przenosząc na niego spojrzenie. - Pewnie była gruba i brzydka i dlatego cię zwyzywała. - Miała kolorowe dredy i hawajską koszulę. Była nawet ładna, acz… mało kobieco ubrana. - ocenił BFG.- Ubrana jak ci hiphopowcy z teledysków.

Spojrzał na Elizabeth dodając: - Starsze panie nie mają problemów z kurtuazją, ale moje pokolenie i młodsze… strach się wykazać grzecznością przy nich.

- Już nie przesadzaj. - Lili podniosła się z miejsca. - Miło się gawędzi panowie, ale obowiązki wzywają. Do później.

- Do widzenia.- odparli pospiesznie mężczyźni, gdy odchodziła.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 18-02-2019, 18:19   #9
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Dzień minął bez większych niespodzianek. Po treningu wszyscy rozeszli się do swoich zajęć. Ona miała plany, ale to dopiero na wieczór. Hansen wprawdzie nie wiedziała czy S. wpadnie. Niby powiedział, żeby sobie nie robiła planów, ale zawsze mogło mu coś wypaść. Czy przyjdzie czy nie i tak miała zamiar spędzić miło wieczór, zrobiła sobie kolacje ...właściwie zawsze robiła dla dwóch osób jeśli nie było komu to jadła resztki na śniadanie.
Otworzyła białe wino przesłane jej przez koleżankę z Kalifornii i z pełnym kieliszkiem poszła zalec w wannie. Wtedy też dostała sms-a.
SMS Emi:
Cytat:
Hej ta sprawa o której ostatnio gadałyśmy, musisz jutro przyjechać. Błagam cię to już robi się pilne!

SMS Ash:
Cytat:
Aż tak ciężko? Istnieje prawdopodobieństwo że w każdej chwili mogą nas wysłać na miejsce wybuchu.

SMS Emi:
Cytat:
To sprawa życia lub śmierci Ash!

SMS Ash:
Cytat:
Dobrze dobrze Nie dramatyzuj. Przyjadę na śniadanie. Ale dorzucasz mi jeszcze skrzynkę winiaczy!

SMS Emi:
Cytat:
Deal! Jesteś wspaniała!

Ashley popiła wina, czas nie mógł być gorszy. Taka odpowiedzialność a ona pewnie wyjedzie za chwilę na misję. Upiła wina i zaczęła tworzyć sms-a, wybrała kontakt: Russell.
SMS Ash:
Cytat:
Potrzebuje jutro o 5 rano pojechać pod Lamiere. Będziesz wspaniały i poratujesz? Obiecuję śniadanie jak dojedziemy.

SMS Russell:
Cytat:
Jutro nie mogę. Jeszcze pracuję przy pancerzach. Może Dwight?

SMS Ash:
Cytat:
Ruuuuuuseeeellll Prooooszeeeee! 3h i będzie po sprawie.
SMS Russell:
Cytat:
To przez wóz? Laski na niego lecą. Mogę kluczyki pożyczyć Dwightowi. Co ty na to?

SMS Ash:
Cytat:
Nie, Dwight ma własny wóz. Po prostu jesteś godny zaufania i w pierwszej kolejności pomyślałam o tobie. Dobra nie przeszkadzam powodzenia z pancerzami.

SMS Russell:
Cytat:
Naprawdę żałuję, wierz mi


- Akurat żałujesz…- Zironizowała na głos lekarka. Myślałby by kto, że jak się z nim przespała to byłby bardziej chętny do posiadania Ash jako dłużniczki.

Ash ganiała po pokoju w lekkiej panicę, poprzedniego trochę zaszaleli z S i po całym pokoju i sypialni ganiały się jej zabawki, ciuszki, jedzenie. Dodatkowo szkoleniowiec się zasiedział więc Ashley próbowała na szybko sprzątnąć ślady ich zabawy, bytności kochanka w jej mieszkaniu co ograniczyła do wrzuceniu wszystkiego do ‘sypialni’ . Przygotować materiały z sterowania nowymi modelami protez przygotowanych na rynek i możliwości bojowe dla wojska.
Do ostatniej chwili lekarka nie zdążyła się przebrać więc musiała w ostatniej chwili narzucić na siebie bawełniana koszulkę i szorty. Problem nie był sam strój a łańcuszkowy stanik który dostała poprzedniego wieczoru i wykorzystała jeszcze rano a potem nie zdążyła do zmienić.
Russel nie był osobą która dała się poznać jako osoba patrząca nachalnie Ashley w dekolt więc zdaniem lekarki nie powinno być to wielki problem zwłaszcza, że miała zamiar puścić mechanikowi prezentacje z konferencji więc będzie miał mnóstwo interesujących go schematów.
- Dzień dobry Russel, wchodź. - Powiedziała otwierając mu drzwi i wpuszczając do środka.
- Cześć… wybierasz się gdzieś później. Na jakąś imprezę?- zapytał zerkając na dekolt Ash. Owa bielizna po prostu przyciągała oko. Wszedł do środka zakłopotany tym co mu się wyrwało z ust.
- Nie, martw się specjalnie dla ciebie pozamieniałam się dyżurami żebyśmy się nie musieli spieszyć. - Powiedziała nie łapiąc dwuznaczności jego pytania. - Chcesz coś do picia? Mam sok, wodę albo mogę wstawić kawę lub herbatę. Piwo niestety wyszło. - Zapytała idąc do kuchni ona z chęcią naleje sobie coś żeby jej gardło nie wyschło przez część prezentacji której nie było tekstu tylko trzeba było opisywać obrazy i schematy.
- Szkoda, bo akurat piwo by mi się teraz bardzo przydało. - wzrok Russella podążał za jej pupą w ciasnych szortach. Zastanawiał się czy majtki ma podobne do stanika. Jakoś te myśli same pojawiły się w jego głowie.
- Jak nie skończymy przed obiadem można coś zamówić i poprosić by dorzucili. - zaproponowała stawiając na blacie stolika barowego dwie duże wysokie szklanki, w zlewie walał się komplet zastawy śniadaniowej po wspólnym posiłku z Hamato. Ash wyjęła z lodówki pojemnik z sokiem pomarańczowym i rozlać do szklanek. Podając jedną Gilesowi kiedy szła na kanapę.
Odpaliła konsolę i przeszła do wybranych plików na temat mechanicznych protez generacji drugiej. Kiedy mechanik usiadł na kanapie ona stała przy telewizorze przedstawiając znaczenie slajdów z schematami, czasem musiała się pochylić by pokazać palcem jakiś element nie chcący dając koledze wgląd za granice linii bluzki.
Russella czekały ciężkie godziny. Oczywiście interesował się tym co mu prezentowała, tyle że prezentowała mu więcej niż planowała. Ledwo mężczyzna dał się wciągnąć w podawane mu informacje i zadawał nawet pytania, by po chwili ześlizgnąć się wzrokiem na jej biust i całkowicie zgubić wątek. Nic dziwnego, że co chwila popijał sok, zapewne pragnąc by zmienił się on cudownie w coś mocniejszego.
Po półtorej godzinie gadania w naukowo technicznym żargonie Ash musiała sobie zrobić przerwę.
- Ok. Muszę dać odpocząć głosowi może puszczę nam filmy dokumentacji z testów sprawnościowych a ja nam doleje. - To nie było pytanie. Ash odeszła od ekranu i pochyliła się do przodu by złapać obie szklanki. Nie zauważyła spojrzenia Russella i poszła do kuchni zrobić dolewkę kiedy wróciła usiadła obok gościa i co jakiś czas pokazywała mu ciekawostki dotyczące odtwarzanych filmów.
- Ja… wiesz.. muszę skorzystać z toalety.- odparł w końcu Giles, co było rozsądne… wszak tyle wypił soku. Był też lekko czerwony na twarzy i z czasem robił się jakoś mało skupiony na tematach, które poruszali.
- Jasne toaleta jest tam… - Ash wskazała za siebie na drzwi koło kuchni. A kiedy usłyszała odgłos zamykania przypomniała sobie o paru fidrygałkach i zabawkach jakie walały się po łazience.
- Shiiiiiiit! - zaklęła cicho, ale cierpliwie czekała na powrót mechanika. W końcu Russell był miły i na pewno to zignoruje. Niemniej z łazienki dochodzić zaczęły odgłosy, nie tyle niepokojące co dziwne. Dyszenia i sapnięcia. Takie jak te które wydobywały się z ust mężczyzn, gdy palce Ashley pieściły ich męskość, lub usta obejmowały czule.
- Russell wszystko w porządku? - Lekarka zapytała, kiedy pobyt w jej łazience zaczął się przedłużać.
- Ttaak… jak najbardziej! - usłyszała nerwową jękliwą odpowiedź, spomiędzy stłumionych jęków po drugiej stronie drzwi do łazienki. Których w pośpiechu mechanik nie zamknął.
- Jesteś pewien, że nie potrzebujesz pomocy? - zapytała podchodząc pod drzwi i brzmiąc jakby się martwiła, choć domyślała się co tam robi, ale jeszcze nie zdecydowała się czy powinna wchodzić.
- Nie! Zdecydowanie nie… powinnaś…- Russell był równie spanikowany, co pobudzony. W tej kłopotliwej sytuacji chciał zachować się właściwie.
- To nie brzmi jak nic...wchodzę. - Hansen nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi wchodząc.
I przyłapała mężczyznę z opuszczonymi spodniami… zdecydowanie nie było to nic. To był wyraźnie pobudzony penis, całkiem spora armatka. Zaczerwieniony mechanic, trzymający w jednej dłoni jej majteczki… te zostawione przypadkiem w łazience, fikuśne i z rozcięciem pozwalającym na figle bez ich ściągania. Jedne z fidrygałek które zostawiła.
- To nie jest tak jak myślisz.- jęknął drugą dłoń mając na swojej armatce.
Ahsley weszła cicho do środka małej łazienki i zamknęła za sobą drzwi,. Nie mówiąc ani słowa ściągnęła przez głowę bluzę nie zostawiając już żadnego miejsca do wyobrażenia sobie jak sieć łańcuszków opinają jej półkule. Drugie poszły szorty pod którymi lekarka nie miała nic.
- Załóż mi je. - powiedziała wskazując głowa na trzymaną przez mechanika bieliznę.
Drżącymi dłońmi Russell chwycił majteczki rozciągając je bardziej, by ona mogła je założyć.
Wysunął ręce do przodu, by mogła wsunąć swoje zgrabne nogi w nie. Musiała się oprzeć o jego barki by się nie przewrócić ale szybko mechanik włożył jej bieliznę. Ashley przesunęła się koło szafki z umywalką stojąc do niej tyłem.
- Choć tu! - Powiedziała wskakując na toporny mebel z lekko rozchylonymi nogami.
Nie musiała mówić nic więcej. Russell podszedł na drżących nogach. Pochwycił jej i nieco mocniej rozchylił. Naparł biodrami delikatnie, zanurzył swój twardy oręż w jej kwiatuszku. A potem zaczął całował, jej usta szyję, oplecione łańcuszkami piersi. Leniwe ruchy bioder przechodziły w łagodne szturmy dość dużego tarana. Zmysły Ashley oplatały ten organ męskiego pożądania, gdy się przemieszczał rozpychając się w jej gniazdku miłości. Giles był ostrożny i delikatny… i całkiem czuły jak na swój nieco dziki wygląd.
- Och Russell…- zamruczała lekarka przyjmując jego pieszczoty w pełni. Jej dłonie wędrowały po jego ciele. By zsunąć się na pośladki i mocno ścisnąć.
- Jesteś… cudowna… Ash…- wydyszał mężczyzna sięgając do piersi lekarki, by objąć je dłońmi i masować leniwie, w rytm silnych ruchów bioder. Powolnych przy tym, by Ashley w pełni mogła się delektować twardą obecnością kochanka. Oddychał ciężko masując biust i szepcząc.- Nie mogłem przestać o nich myśleć… o tobie… jak je… dojrzałem… przypadkiem. Ciężko… zapomnieć taki widok.
- Ssssshhhh…- uciszyła go by przestał się głupio tłumaczyć - Później..teraz...tylko..To!- wydyszała mu do ucha akcentując ‘To’ ściśnieciem mięśni kegla.
Russ skinął głową i pocałował zachłannie dziewczynę, mocniej nacierając biodrami. Był satysfakcjonująco duży i przyjemnie twardy. I niestety dość blisko. Ash wiedziała, że on dojdzie, zanim ona…
- Zaraz trysnę…- szepnął smutno po chwili, zapewne martwiąc się o nią. Bo w nią miał trysnąć.
- Zrób to…- jęknęła głośniej w jego ucho.
Odpowiedzią, był jęk rozkoszy, docisnął swoje ciało do niej. Ocierając się brodą o jej szyję i dysząc ciężko wypełnił jej intymność swoim dowodem rozkoszy.
- Ja wszystko naprawię…- szepnął jej do ucha. A potem odsunął się, by uklęknąć przed lekarką. Rozchylił palcami rozcięcie jej majtek i zaczął lizać kobiecość dziewczyny, zahaczając językiem o wrażliwy punkcik. Zauważył zapewne, że ona raczej nie miała okazji poczuć spełnienia… więc.. zabrał się za naprawianie.
- Ach! -wyrwało jej się. Musiała przyznać że z nich to jednak trochę przewrażliwione chłopaki są. Zawsze myślą że szczyt musi być zawsze i wielki, żeby wiedzieli że udało im się wypełnić ten obowiązek samca alpha i zaspokoić “swoją” kobietę jakie ona miała swego czasu przeprawy z S, żeby jakiś tam niedociągnięć nie brał tak ambicjonalnie. Russell widać to ten sam tym kochanka. Czasu na terapię nie miała, więc oddała się tego jemu “zadośćuczynieniu”. Giles nie był mistrzem w tej dziedzinie, co prawda oprzyrządowanie miał niezłe, ale technikę dość kiepską. Jeszcze kiedy ją brał, to nie przeszkadzało, ale teraz… kiedy jego język smyrał po jej muszelce, Ash czuła jakby z jakimś fratboyem z collegu. Wie co powinien zrobić, ale nie bardzo jeszcze jak. Niemniej to jednak był język na jej kobiecości. Duży i pospiesznie muskający jej intymny zakątek.
Niemniej jakby mu pozwoliła tak dalej prędzej by zasnęła niż rzeczywiście się doczekała.
Zaczęła głośniej oddychać i się wiercić. Postekiwała głośniej co jakiś czas by w końcu wierzgnąć, głośno westchnąć i pogłaskać mechanika po głowie. Nie udawała orgazmu od czasu związku z Paulem. No ale to nie czas i miejsce na uczenie Russela niedociągnięć w praktyce. Może podpuści do tego Louise?
Jej zaś udało się… zadowolony z siebie “samiec alfa” wstał i pocałował czule kochankę, ocierając się mimowolnie swoją męskością o jej udo. Nie aż tak bardzo sflaczałą męskością. Może i ustami nie potrafił sprawić jej orgazmu, ale armatką mógłby doprowadzić ją do spełnienia.
Hansen delikatnie przesunęła palcami po jego męskości.
- Chcesz jeszcze? - A co tam, jak już jest, to co będzie darowanemu koniowi w zęby patrzeć.
- Tak…- zgodził się pospiesznie mężczyzna, bo jakże mógł odmówić?
Ash złapała jego dumę w dłoń i sprawnie postawiła z powrotem do pionu. Ale zanim znowu w nią wszedł, zsunęła się z szafki by stanąć do niego tyłem opierając o umywalkę i wypinając się do niego. Mechanik mógł widzieć w lustrze jej obicie kiedy znowu zaczęli ustawieni w tej pozycji.
Pochwycił ją za pośladki i zaczął szturmy, męskość zanurzyła się w muszelce Ashley z lubieżnym mlaśnięciem wyciskając pomruk aprobaty z ust lekarki. Było dobrze, było bardzo dobrze… oboje byli pobudzeni. A jej kochanek… tym razem wiedział co robi, silnym ruchami bioder rozpalając jej zmysły i wprawiając piersi w kołysanie. Szybko jego dłoń złapała jedną z jej piersi. Ashley odchyliłą głowę w tył i jęknęła. Tak teraz nie będzie musiałać udawać.
Russell wydawał się być w niebo wzięty. Chyba pierwszy raz brał laskę w takich warunkach i z takim widokiem. Hansen nie zwracała uwagi na to czy patrzył w lustro po prostu zajęła się sobą coraz częściej dając wokalne oznaki zadowolenia, by w końcu ogłosić głośno swój prawdziwy orgazm całej łazience.
- To było… wow.- usłyszała, gdy jej kołyszące się ciało poczuła, że znów szczytował.
- Ty też byłeś wow.- Zaśmiała się Hansen i poczekałą aż mechanik oddetchnie. - Ulżyło?
- Tak...i cóż… to naprawdę ładny stanik, tylko…- nadal trzymał ją za pierś, więc delikatnie ją ścisnął.- Wybacz… on jest strasznie seksowny na tobie.
- Dobra dwa razy to wystarczająco by się skupić na nowo na pracy, Jak sobie w końcu znajdziesz dziewczynę to jej go podaruje.- Zaśmiała się znowu Hansen. - A teraz przepraszam, ale potrzebuję się podmyć i zmienić stanik co by się już nie rozpraszać.
- Oczywiście… sorki.- odparł potulnie mechanik, cmoknął ją jeszcze w policzek i opuścił łazienkę.
Ashley wyszła po czterech minutach w pogniecionej, ale przyzwoitej koszuli i potarganych jeansach.
- No dobra pamiętasz na czym skończyliśmy? Wykład o protezach oczywiście.- Zapytała i sprostowała Hansen.



Wybrała kolejną osobę. Dwight.

SMS Ash:
Cytat:
Potrzebuje jutro o 5 rano pojechać pod Lamiere. Będziesz wspaniały i poratujesz? Obiecuję śniadanie jak dojedziemy, takie domowe bekon i wszystko.

SMS Dwight:
Cytat:
Ok. Z chęcią pomogę za śniadanie. Coś poważnego się stało?

SMS Ash:
Cytat:
Jesteś Wielki! Ok to jestesmy umówieni. Powiedzmy, że ratujemy komuś życie.

SMS Dwight:
Cytat:
Super. Będę na parkingu o 4:50


Ashley odłożyła komórkę i dopiła kieliszek wina. Wszystko ustawione zaklepane i super.

SMS Ash:
Cytat:
Bedę koło 6, ze znajomym. Wpraszamy się na śniadanie, ziom jest wielkim typowym mięsożercą mam nadzieje że masz zapasy bekonu.


SMS Emi:
Cytat:
Brzmi jak mój typ faceta Ok mięsne śniadanie dla trojga.


Po załatwieniu sprawy wróciła do swoich rozmyślań, choć brała pod uwagę, że S. zwykle dotrzymywał słowa. Był też punktualny i… czasami, czasami naprawdę czuły. Czasami. Bo zwykle był uprzejmy i troskliwy, ale nie czuły. Taki bowiem powinien być prawdziwy mężczyzna.

No i przyszedł punktualnie. Obejrzeli bardzo nieprzyzwoity, choć raczej krótki, filmik który dla niego nakręciła tego ranka. Później zrobiło się gorąco i przeszli do konkretów które bezczelnie przerwał im dzwonek do drzwi. Ash zaklęła, po pierwsze bo ktoś im przerwał po drugie bo S lubił trzymać ich układ w tajemnicy. Romans romansem, ale niektóre wyglądają gorzej niż inne.

- Idź do sypialni a ja spławię dzwonnika i będziemy się relaksować dalej…- Powiedziała w końcu wyłączając telewizor uciszając jej jęki. Kiedy ona zgarnęła swój krótki jedwabny szlafrok, S. ukrył się w jej małej sypialni. Ashley dopiero wtedy otworzyła drzwi, bazie nie stosowano judaszy przynajmniej nie było takiego w jej apartamencie.
- Heeej!- do przedpokoju weszła od razu Louise, w ciasnych jeansach tak dopasowanych, że często schodziły wraz z bielizną. Fioletowa bluzka na ramiączkach z głębokim dekoltem, czarne szpilki, najdłuższe jakie miała. Zestaw wyjściowy kumpeli. Przeznaczony na randkę, była lekko pijana i nieco smutna. Czyli randka poszła źle.
“W dupę jeża!!!” Pomyślała Ashley widząc, że tak się pomysł spławienia koleżanki nie będzie tak prosty. jak zakładała.
- Hej SWITCH, co się stało, że po nocy chodzisz? Coś nie tak z randką? - Ash nie omieszkała dać kochankowii znać. On pewnie już też wiedział jak bardzo w dupie są.
I niczym ninja zniknął z pokoju, bo gdy Ash i Louise tam weszły, to już go nie było.
Niedomknięta drzwi do sypialni pozwalały lekarce stwierdzić, gdzie się ukrył i że obserwuje sytuację.
Louise klapnęła sobie na kanapie i widząc alkohol dolała sobie trochę na razie zbyt zajęta sobą by się zastanowić czemu są dwa kieliszki.
- Jimmy Horsten to pierdolony dupek i narcyz.- westchnęła.- Ładny i z tyłeczkiem za który można zabić. Ale dupek.
- Louise, przykro mi. - Powiedziała Ash i przytuliła głowę zwiadowczyni do piersi .- Chcesz się spić i ponarzekać na głupich kutasów?
- Trochę się napaliłam na randkę i ten tyłeczek.- zaśmiała się pijacko latynoska i musnęła języczkiem skórę dekoltu koleżanki.- Ale picie i narzekanie też może być. Zresztą ty chyba do łóżka szłaś.
- Tak, ale mam lepszy pomysł! - Wymyślała na szybko lekarka. - Bierzemy wino i drugie z lodówki idziemy wziąć wspólną kąpiel z bąbelkami i pianą. A potem zrobimy sobie vaginowy sleep over! - “Przepraszam cię kocie, ale inaczej się nie da.”
- Dooobra… szkoda że nie przyniosłam piżamki.- włosy Louise łaskotały skórę dekoltu lekarki, jak i jej pocałunki rozgrzewały biust. No i sytuacja… przed chwilą pokazywała kochankowi filmik, a teraz występowała na żywo. - Ale przynajmniej mam parę sensacyjnych ploteczek, soczystych jak jabłuszka które teraz smakuję.
- Taaaak? No to mów nie każ mi tego z ciebie wyciągać. - Pogłaskała Switch po karku w ten sposób jaki ta bardzo lubiła, dodatkowo zerkając na drzwi “sypialni”. “Łooo matko ale musi czuć irytację w tej sytuacji.”
Cokolwiek czuł, na pewno podglądał… bo dostrzegła jego oko. A widok miał ciekawy… bo Switch zabrała się za masowanie dłonią piersi Ashley.
- Pamiętasz tą aferę z Ronnie’m, tą o której mówił? Z sekretarką i autem szefa? Jimmy twierdzi, że to nie była sekretarka… a sekretarz.- mruknęła latynoska.
- To akurat by parę rzeczy wyjaśniało…- Powiedziała wstając.. - Chodź zrobimy sobie fajny wieczór.- Wystawiła dłoń do koleżanki chcąc ją zaciągnąć do łazienki.
- Ok… a jakie rzeczy to wyjaśnia?- spytała Louise podążając za lekarką.
- Widziałaś go kiedyś jak zerkał na Kita? - Spytała Ash wchodząc do łazienki i puszczając wodę. - Jaki chcesz zapach? Mam brzoskwiniowy, miętę, lawendę?
- Brzoskwinia pasuje do tego co widzę.- odparła z uśmiechem Louise muskając palcami pupę pochylonej Ashley.
- Bardzo dobry wybór Madame - Powiedziała niczym angielska pokojówka. - Czy teraz się Madame rozbierze czy mam pomóc?
- Chyba masz pomóc.- latynoska przysiadła na brzegu wanny i dodała. - A wiesz że nasz Hamato ma kochankę gdzieś w tej części bloku mieszkalnego. Obstawiam tą rudą Angie z księgowości. Sama bym się chętnie do niej dobrała. -
Przełożyła nogę na nogę, by Ashley mogła zdjąć jej bucik.
- Nieeeee, serio? Angie? - Hansen zaśmiała się ściągając but z nóżki koleżanki. - Ona nawet nie jest Azjatką. - dodała zajmując się drugą nóżką.
- Hmmmm… coś w tym jest. Może Sakumi? Sakura? Saku… coś… mieszka tu taka w okolicy. Też bardzo ładna. - wyciągnęła w górę ręce, by Ashley mogła zdjąć jej bluzkę. - Więc jakbyś zauważyła naszego kumpla, to już wiesz dokąd zmierza w nocy.
- No ja najwidoczniej się z nim mijam w takim razie bo go tutaj nie widuje, ale końcu Hamato to prawie ninja. - Powiedziała ściągając koszulkę z ciała obnażając jej cycki. I dając jej w każdy całusa. Po czym położyła swoje dłonie na spodniach Louise.
Latynoska oplotła nogami Ashley, by i ją pozbawić koszulki nocnej.
- No i Bear… też ponoć się z kimś spotyka. Ze starą miłością… tyle że wiesz. Nie doszli do bzykania, więc chyba stary ogień w misiu wygasł.- teraz to obnażone piersi Ash były całowane i pieszczone dłońmi i ustami Louise.
- No no, najwidoczniej cała baza to gniazdo rozpusty. - jej dłonie zaczęły błądzić po ciele drugiej kobiety. - Choć do wanny pokażę ci jak długo potrafię wstrzymać oddech. - powiedziała w ostatecznej próbie dać kochankowi wolną drogę do wyjścia.
- Oj… tam… jest Charlotte, nasze panie sierżant, jest Dwight… nie wiem jakim cudem.- zaśmiała się głośno latynoska puszczając swoją ofiarę.- Jest jeszcze sporo dziewic w tej bazie.
Latynoska w końcu straciła spodnie. - Wskakuj do wanny a ja polecę po wino i zaczniemy ten sleepover. - powiedziała i naga wyszła z łazienki, idąc po butelkę ze stolika i patrząc czy drzwi od sypialni zmieniły położenie. Były szeroko otwarte. Ku jej uldze S. już nie było.
- Dziękuję kurwa boże..- powiedziała pod nosem oddychając głęboko - Kociaku, chcesz coś zjeść do wina mam ser pleśniowy i winogrona. - Spytała już swobodnie. Wysyłając swojemu facetowi szybką wiadomość.

SMS Ash:
Cytat:
Jak rasowy włamywacz :-*


SMS S:
Cytat:
Wyglądałyście bardzo pobudzająco razem. Nic dziwnego, że lubi się do ciebie tulić. Ja też.


Jego odpowiedź przyszła dość szybko. Chyba się spodziewał odpowiedzi od Ash.
- Winogrona mogą być. Pleśń kojarzy mi się z Jimmim! - krzyknęła głośno kumpela.
- Już się robi. - Ash po chwili wstąpiła do łazienki z dwoma butelkami wina miską winogron i telefonem. - Madam zapozujesz dla mnie?
Louise zsunęła do końca jeansy wraz z majtkami i usiadła w zmysłowej pozie, na skraju wanny… Rozchylone uda ukazywały różowy zarost nad łonem, a spływający po piersiach trunek podkreślał ich urodę.
- Może być?- Latynoska nawet nie pytała po co miałaby. Zresztą ufała swej najlepszej kumpeli i okazyjnej kochance.
- Idealnie... - Ashley cyknęła jej fotkę. - Ty mi też zrobisz parę.
Ash wsunęła się do wanny podając jedną butelkę Switch. - Za babski wieczór bez fiutów - Wzniosła toast Ash i niosła swoją butelkę.
- No… za bezfiutowy wieczór… choć jakby się jakiś trafił w ładnym opakowaniu, to mogłybyśmy się podzielić, jak tym parę miesięcy temu.- zachichotała Louise, bo i też trafiały im się takie minimprezki.- No.. dawaj aparat i pozuj.
Ash podała telefon i “impreza” się zaczęła. Krótka bo krótka w końcu wizja wstania przed piąta rano robi swoje. Mimo że latynoska dawała się lubić, nawet bardzo, to ten wieczór miał wyglądać zgoła inaczej i niestety lekarka wyczerpywała wszystkie swoje pokłady aktorskie, żeby nie dać koleżance odczuć jak bardzo popsuła jej wieczór.
Switch była zadowolona z tego wieczoru, mogła się napić pośmiać się, poplotkować, ponarzekać a na sam koniec Ashley zadbała o jej ‘potrzeby’, wprawdzie głównie po to by ta w końcu poszła spać i dała pójść spać lekarce.
 
Obca jest offline  
Stary 18-02-2019, 18:23   #10
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Ranek 4:30 AM
Ashley usłyszała cichy dzwonek swojego telefonu, wydała z siebie przeciągły jęk niezadowolenia ale zmusiła się utrzymania przytomności. Powoli zaczęła wplątywać się z pościeli i ramion Switch. Ziewnęła i wstała ruszając do kuchni i nastawiając ekspres do kawy, i do opiekacza zamrożone bułeczki. Potem poszła opłukać się do łazienki i przebrać w cośdobrego do wizyty w “Azylu”. Z domu wyszła punktualnie pozostawiając nadal śpiącą Meyes w sypialni z liścikiem że w kuchni ma świeżą kawę a piekarniku cynamonowe bułeczki.

- No witaj mój rycerzu.- powitała go radośnie - Mam dla nas kawę i po cynamonowej bułeczce żebyśmy nie zemdleli z głodu zanim dojedziemy.
- Cześć Ashley… wyglądasz bardziej apetycznie od tych bułeczek. - rzekł przyjaźnie Dwight. Zamyślił się dodając. - Przyznaję, że spodziewałem się lekarskiego kitla.
- No to nie takie ratowanie życia, wyjaśnię po drodze jak chcesz. - Powiedziała z uśmiechem idąc na stronę pasażera i wsiadając do samochodu. I pilnując by niczego nie pobrudzić po ocenieniu, że BFG jak reszta facetów ma fioła na punkcie swojego samochodu. “Łooo no to ciekawe będzie jak się będziemy pakować z powrotem” Pomyślała uśmiechając się do siebie.
Jej oczy mimowolnie wędrowały po torsie kierowcy, bo koszulka na ramiączkach Dwighta była tak napięta, że miało się wrażenie że za chwilę pęknie.
BFG zauważył jej wzrok i wytłumaczył. - Mam problemy z rozmiarami ubrań.-
A Ash uznała, że niewielu kobietom przeszkadzałoby gdyby chodził nagi od pasa w górę.

Przy bramie wyjazdowej musieli się zatrzymać by zgłosić wyjazd, trafili na starszego szeregowego Grega Petersa. Ashley wstawiła ich karty z ostatnia cynamonowa bułeczką.
- Cześć Greg, jak życie?
- Doktor Hasen. - żołnierz przywitał się grzecznie i zaczął ich odznaczać. - Dobrze młoda nam rośnie. A was co tak rano na wycieczki wzięło.
- Dwight zawozi mnie do “Azylu”
- Uuuu to dzisiaj, w końcu ustatkujemy się?
- Taaaa, dokładnie ale będe mieć później do ciebie prośbę w tej sprawie.
- Spacery?
- Tylko jak nas wyślą do parku w końcu.
- Dobra dogadamy się. Bezpiecznej drogi. - zakończył tą wymianę oddając im karty ,magnetyczne i otwierając podwójną bramę.
Ashley zwróciła się do kierowcy. - Jedziemy, na Lamier a na zjeździe skręcamy na 12 i już do końca.
- Ok.- rzekł Dwight i ruszyli zgodnie z jej wskazówkami. - Toooo co to za sprawa życia lub śmierci? -
Dzielnie wgapiał się w drogę, choć Ash wiedziała że był kuszony przez jej zgrabne nogi i dość obcisłą bluzeczkę.
- Mam znajomą, nazywa się Emili poznałam ją tak z miesiac po zamieszkaniu w bazie. Mieszka pod Lamier i ma tam małe gospodarstwo z którego cześć to Azyl. W tym roku zmieniły się przepisy dotyczące funkcjonowania takich miejsc i musiała zredukować ilość zwierząt jakim dawała dom. Jeśli przy kontroli wyszło by, że ma ich za dużo to stanowy weterynarz ma obowiązek usunąć tą nadwyżkę. - no Dwigth już powinien wiedzieć gdzie to idzie. - Więc został jej tylko jeden i po niego jedziemy, … i po wino. Dorzuca mi jedną skrzynię win które robi, to dorzuca że nie poczekała z tym jeszcze miesiąca.
- Cel szczytny, ale co zrobimy z tymi zwierzętami? - zapytał uprzejmie Dwight.
- Nie zwierzętami a zwierzem, - zaśmiała się Ashley - Ma tylko jedną nadwyżkę aktualnie ale kontrola ma być na dniach więc poprosiła żebym go dzisiaj zaadoptowała. Więc jak dojedziemy ja zrobię papierologię i zjemy śniadanie, bierzemy psa i wracamy do domu.
- Czyli przemycamy Fido do bazy potem? Ty odwracasz uwagę strażników, a ja chowam go pod koszulą? Jak dla mnie dobry plan. - odparł z uśmiechem BFG.
- Myślisz, że wykrzesasz pod nią jeszcze trochę miejsca?
- Pożyczę twoją. Albo się zamienimy. - odparł żartobliwie Dwight.
- Możemy. W ostateczności pozwolić mu wjechać na żółtych papierach jako element mojej terapii na dysfunkcje interpersonalną. - Powiedziała Ashley, wyjmując z torebki parę kartek A4 zapisanych drobnym drukiem.
- No pięknie. Biorę udział w oszustwie. Mamusia byłaby bardzo zła na mnie. Dlatego nic jej nie powiem. - odparł z uśmiechem Dwight. - Boję się jednak pomyśleć w jakie to inne mroczne sprawki mnie wciągniesz doktor Hansen?
Lekarka poprawiła się w fotelu jej mina trochę zrzedła. - Właściwie Dwight ja naprawdę mam DBZRI i posiadanie zwierzęcia jest jedną z doradzanych terapii. W moim przypadku przynajmniej bo na tyle interaktywne zwierzę jak pies uczy mnie dzielenia się przestrzenią życia z drugą istota na dłuższy okres czasu. Co byłoby mile widziane jakby kiedyś chciała założyć rodzinę lub w ogóle związać się z kimś na stałe.
Ciężka ręka zatoczyła lekki łuk, pochwyciła Ashley i przycisnęła do szerokiego torsu mężczyzny.
- Nie przejmuj się tym. Ja nie oceniam, ja jestem tu by pomóc. - mówił BFG tuląc mocno lekarkę do siebie.
- No dzisiaj pomagasz ratować szczeniaczka, jutro może resztę świata. - odpowiedziała Ashley nie uciekając przed uściskiem. Było miło, bardzo miło prawie że czule.
- Nie czuję się herosem. Jestem tylko zwykłym facetem. - odparł z uśmiechem Dwight wyraźnie speszony tą pochwałą.
- Dobrze dobrze panie skromny, o Tam…- Powiedziała Ashley wskazując na bramę w oddali. - To jest wjazd.
Dwight odetchnął z wyraźną ulgą, bo choć był miłym facetem… to był też facetem. A przytulona do niego Ashley powoli wywoływać zaczęła pewne reakcje. I ruszył w kierunku bramy.

Emili czekała na nich na ganku jak choć obie kobiety nie odmówiły sobie dziewczyńskiego pisku jak nastolatki na powitanie.
- Ahi!
- Emi!
I przy okazji się wyściskały, zresztą Dwight rownież został wyściskany przez właścicielkę posesji na powitanie. - Myślałam że Ash przesadza z rozmiarem, teraz mam wątpliwości czy rzeczywiście starczy mi bekonu. - Zaśmiała się blondynka i poprowadziła ich do środka niskiego domku.
- Jedna dokładka mi wystarczy ma'am. - odparł skromnie Dwight podążając za dziewczynami.
W środku Hansen dostała naręcze papierzysk do wypełnienia i z nimi udała się do stoły niby jedli tylko w trzy osoby, ale duży drewniany stół był cały zastawiony, tosty, jajecznica, sok herbata, bekon, dużo bekonu, ale była też smażona szynka i kiełbaski.
- O wow ja stąd chyba się wytoczę - powiedziała Ashley, najwidoczniej Emi wzięła sobie do serca że będzie jej towarzyszyć facet lubiący jeść. Usiadła na przeciwko Emi zostawiając środkowe siedzenie dla BFG-a. Sama zaczęła po części wypełniać dokumenty a po części naładowała sobie jajecznicy trochę chrupiącego boczku i nalała czarnej herbaty.
Dwight zabrał się z apetytem za jedzenie, na przemian z pochwałami kuchni panny domu, jak i wnętrz i bycia ogólnie… miłym. Starał się też nie gapić na biusty obu kobiet, za często. A jeśli już to ukradkiem. Ogólnie starał się być miły i przyjazny… jak to Dwight.
Po śniadaniu i wypełnieniu co się wydawało toną dokumentów Emi zabrała ich na tyły domu gdzie po kilometrze doszli do dużych boksów gdzie przebywała psy w jeden był prawie pusty. Emi otworzyła do niego wejście i z uroczym uśmiechem powiedziała.
- No to idź po swojego :szczeniaczka’ - Jak tylko Emi zamknęła za Hansen drzwi z krzaczków wyszedł duży białyargentyńczyk. Widząc Ludzką istotę w boksie rzucił się do biegu by ją przywitać, ale parę metrów od Ash potknął się i zarył pyskiem w ziemię.




Ashley kucnęła i otworzyła ramiona.
- No chodź! - Pies momentalnie się podniósł i doskoczył do lekarki zalewając ją dziką radosną falą psich ‘całusków’.
- Rasowa pierdoła, zero agresji - Odezwała się zza siatki Emi.
- Duży… pieszczoch. - ocenił Dwight drapiąc się po wygolonej łysinie.
Za siatką Ashley pacyfikowała swojego psa drapaniem po brzuszku i słownymi pochwałami, pies był w niebo wzięty. W końcu Ashley odwróciła się do Emi.
- Nie ma plakietki z imieniem, ...nie wiem jak go nazywać.
- Może Butch? - zapytał Dwight.
- Myślałam o Puszku, ale może być Butch - Odezwała się Ashley będąc pod atakiem języka psa.
- No… fajnie. - podrapał się po karku Dwight podchodząc do Ashley.- Masz rękę do zwierząt.
- To się jeszcze okaże jak zaczniemy się docierać w domu. - Powiedziała Hansen wstając i ruszając do wyjścia. - Butch. Choć. - Powiedziała klepiąc swoje udo i pies zaczął iść a właściwie skakać dookoła niej kiedy szli w stronę domu.
- No to super, żeście wpadli naprawdę doceniam pomoc Ash. Tu masz smycz a na ganku zostawiłam ci te wina o które prosiłaś.
- Nie dorzuciłaś przypadkiem cydru? - Upewniła się Ashley biorąc Butcha na smycz.
- Nie no pamiętam że cię można tym zabić. - Powiedziała Emi i uściskała lekarkę i Dwighta na pożegnanie.
- Wielkoludzie pomożesz z winem? - Zapytała Ash będąc czesciowo ciągnieta przez argentyńczyka.
- Jasne…nie ma sprawy - BFG od razu ruszył po wina i bez problemu podniósł ową zdobycz.
Wina poszły na pakę a ashley wpakowała siebie i psa do kabiny. Oboje byli bardzo zadowolonymi zwierzętami zwłaszcza Butch po tym jak mu otworzono okno i mógł łapać wiatr w pysk.
Po powrocie do bazy Ash spuściła psa który zaczął latać po parkingu i na trawie wąchając nowy teren i obsikując krzaki zasadzone przez Beara.
- Mogę cię jeszcze wykorzystać do wniesienia mi wina do domu?
- Jasne. Wykorzystuj mnie jak chcesz. - odparł z uśmiechem Dwight.- I tak przed popołudniowym treningiem nie mam nic zapla… a chyba nie ma treningu dziś, co?
- Nie. Więc jak chcesz możesz się ze mną pokręcić i zadomowić Butcha.- Hansen otworzyła mu drzwi i przy okazji gwizdając na psa który wpadł na klatkę ślizgając po niej łapami. Przy okazji dumnie prezentując zdobywcza wyrwaną z korzeniami ozdobna thuje.
- Nie będę przeszk… ładnie tu.- stwierdził BFG podążają za Ash i zamykając drzwi za sobą.
- Dziekuje. Skrzynie postaw na stole zaraz zobacze co mi dała Emily. Pijasz wina? - zapytała się Ashley ściągając buty i odwieszając smycz na haczyku koło drzwi.
Butch w tym czasie obwąchiwał pomieszczenie.
- Tak… pijam… od czasu do czasu.- Dwight zerkając na Ashley, też zabrał się za zdejmowanie butów. - Ale chyba nie możemy przesadzać z alkoholem. Wiesz… wieczorem ma być odprawa.
- Pytałam bo chciałam ci z jedna butelke sprezentować za pomoc. - sprostowała swoje intencje Hansen uśmiechając się do BFG. Zaczęła wyjmować lekko przykurzone butelki i czytać etykiety.
- Ooo.. mam wieloowocowe wiem jednak jest zagrożenie że znalazło się tam jabłko to trzymaj dla ciebie.
- Nie musisz mi dawać niczego. Przyjemnie było ci pomóc, no i było śniadanie.- odparł pospiesznie wojak.
- Nie muszę, ale chcę...jak ci głupio przyjmować ode mnie prezent, to nie szkodzi, po prostu pomyślałam że to miły gest.
- To jest miły gest.- potwierdził z uśmiechem Dwigth i skinął głową. - Jeśli to miły gest… a nie zapłata, to przyjmę.
- Popatrz na to z tej strony możliwe że ratujesz mi życie tak dosłownie - Powiedziała podając ciemną butelkę szeregowemu.
- Dlaczego tak sądzisz?- zapytał przyjaźnie mężczyzna przyglądając się butelce.
Ashley popatrzyła na niego zdziwiona potem walnęła się czoło - No tak nowy jesteś to nie wiesz. Jestem uczulona na jabłka. Odrobina w jakiejkolwiek formie i mam atak uczuleniowy. - Wyjaśniła, po czym zaśmiała się i dodała. - Właściwie to Charlotte mnie na jednym wyjściu o mało nie zabiła. Przyniosła nam drinki na cydrze. Było jak w Królewnie Śnieżce w jednej chwili wszystko w porządku w drugiej drgawki i toczenie piany z ust. Dobrze ze Louise i Kurushima wiedziele gdzie trzymam epinefrynę w torebce zaliczyliby zgodn medyka przed jakąkolwiek misją.
- Acha… a gdzie trzymasz? - zapytał Dwight.
- Zawsze a noszonej torebce, metalowa podłużna tubka - Powiedziała Hansen i wyciągnęła metalowy pokrowiec i otworzyła pokazując BFG pompkę z adrenaliną. - Tu się zdejmuje przykłada do ciała najlepiej w koło jakiejś żyły i tu przyciska.
- Dzięki za informacje. Obym nie musiał ich wykorzystać.- odparł z uśmiechem Dwight zapamiętując to co mu pokazała.

Dziewczyna i jej pies

Pies wymagał wybiegania się, co też Ashley szybko się dowiedziała. Jak paru innych zabiegów higienicznych. I zbierania kup. Przede wszystkich jednak biegania, więc Ash przebrała się strój do joggingu. Dość uroczy strój i biegała… za Butchem. Bo jak psiak zerwał się ze smyczy, od razu dawał w długą, by eksplorować bazę. I tak się właśnie stało. Biały psiak ruszył co go cztery łapy niosły, zmuszając lekarkę do ścigania na pełnych obrotach, skręcił za budynek i… Ash posłyszała kobiece wrzaski paniki i coś o białym potworze.
Przeszła z truchtu do biegu i wbiegła za zakręt widząc… Powaloną na ziemię Charlotte w stroju do joggingu i obślinionej twarzy i dłoniach. Butch dziękował powalonej dziewczynie nad którą stał i w między czasie chwytał pyskiem Chicken McNuggets które musiała podjadać z papierowej torby.
- Butch! Fuj! Zostaw! - powiedziała najpierw do psa, podchodząc do koleżanki i pomagając jej wstać. - Hej Charlotte nic ci nie jest ?
- Zostałam zaatakowana i wybrudzona...i oczywiście że coś mi jest.- jęknęła smętnie blondynka wstając z ziemi. Podczas gdy Butch bierał pozostałe skrzydełka do których jeszcze nie zdołał się dobrać.
- Butch nie! Psy nie mogą jeść kości kurczaka. - Ash złapała psa i zaczeła otwierać mu szczęki by wyciągnąć jeszcze nie przełknie tę kaski. - Wypluwaj to! Charlotte pozbierasz to?
- To twój potwór?- zapytała blondynka pospiesznie zbierając rozrzucone mięso.- Myślałam że padnę na zawał.
- Butch nie jest potworem. - Ashley zakryła psu uszy - Nie słuchaj Charlotte jest za młoda na zawał, jest zła bo zjadłeś jej kurczaki, nie wolno tak robić. - Hansen mówiła do psa jak do małego dziecka, co owocowało coraz większą radością u zwierzaka.
- I tak pewnie bardziej go obchodzi, że jeszcze mi trochę kurczaka zostało do porwania.- mruknęła blondynka, bo i zauważyła jak Butch machając wesoło ogonem, zahipnotyzowany trzymaną przez nią papierową torbę.- I muszę je teraz wyrzucić.
- No leżały na ziemi raczej odradzam je jeść, ...a ty się nie nie przymilaj do Charlotte nie zapominaj kto cię karmi na co dzień. - Powiedziała grożąc psu, ale została całkowicie zignorowana. Który w ogóle nie zwrócił na jej groźby uwagi.
- To komu wyprowadzasz psa?- zapytała blondynka.
- Nikomu Butch jest mój z Dwightem odebraliśmy go dzisiaj z rana. - Powiedziała dumnie zapinając psa z powrotem na smycz. Chwilowo nie zapowiadała się by zaczęli dalej biec. - Miałam poczekać jeszcze miesiąc, ale trochę musieliśmy przyspieszyć. Prawda Butch? - Pies szczeknął,ale nadal patrzył na aromatyczną torebkę.
- Żarłok z ciebie… niepoprawny łakomczuch.- Charlotte pochyliła się machając jej palcem przed nosem. A pies wyrwał się Ash i skoczył ku blondynce by polizać ją po twarzy.
- Looo, musze cię z czasem oduczyć tej wylewności…- powiedziała Hansen trzymając argentyńczyka. - I w ogóle popracować nad komendami...Charlotte … po co ci kurczak w czasie biegania?
- Masz szczęście że jesteś słodki, bo bym zgłosiła tą napaść.- blondynka podrapała psa za uchem. I spojrzała na Ashley zaskoczona.- No wiesz… tak przypadkiem… sobie kupiłam… miałam zamiar zanieść do kwatery i lodówki. -
Podjadała podczas joggingu i teraz próbowała wymyślić jakąś rozsądną wymówkę. Hansen szybko to pojęła, tak jak to, że Charlotte kiepsko kłamała przyłapana na “miejscu zbrodni”.
- Ahaaaa… i pewnie jeszcze podzielić się z Kitem chciałaś? - Zażartowała Hansen całkowicie nie kupując tego wyjaśnienia.
- Nie... to tuczące i niezdrowe. Ale jakby ktoś wpadł do mnie. - Charlotte coraz bardziej plątała się w zeznaniach. Bo wszak nikt nie był w mieszkaniu Collier. Miała swoje zasady.
- Masz racje. Zaczniesz je jeść i rzeczywiście możesz jeść na zawał, tyle tłuszczu, pewnie mnóstwo toksyn bo wiadomo jak traktują kurczaki na fermach, i jeszcze zapewne resztki antybiotyków…- Hansen niekoniecznie lubiła się “znęcać” nad blondyneczką, ale było to takie proste że trudno się było powstrzymać.
- Masz rację. To trucizna w torebce. W sumie niepotrzebnie to kupiłam, ale też trzeba wspierać amerykański przemysł.- odparła pospiesznie blodnynka i spojrzała na swój wybrudzony tłuszczem kurczaka i obśliniony dress.- No pięknie.
- To tylko dress Charlotte, wypierzesz albo zacznij biegać bez, też się da. - Hansen przypomniała sobie jej epizod z naturystycznym biegiem - Daj ta torebke wyrzucę za ciebie i przynajmniej będę mieć pewność, że Butch za tobą nie pobiegnie.
- Wiem wiem.. nic wielkiego się nie stało.- rzekła polubownie Charlotte podając dziewczynie torebkę.
A Butch patrzył błagalnie na obie dziewczyny oblizując pysk i machając ogonem.
- No dobra, my biegniemy dalej chce go wymęczyć porządnie. - Powiedziała Hansen spuszczając psa i zaczynając truchtać po chodniku. - Pa! Charlotte! - Rzuciła odwracając się na chwile i machając do blondynki.
- Do zobaczenia!- odparła Charlotte pospiesznie ruszając do swojej kwatery.
Ashley odbiega parę metrów zanim powiedziała do psa - Nie martw się, dostaniesz ale samo mięso bez kości. - W końcu co upolował to jego.
 
Obca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172