Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-03-2019, 23:14   #101
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- Tak, masz rację - odpowiedział Terry. - Spokojnie, wszystko ze mną w porządku.
Głęboko odetchnął i pomyślał w myślach do dziesięciu. Następnie ruszyli ścieżką.



Ogród w Pamplemousses był piękny. I, co wydało się Alice niezwykle ironiczne, panowała tu dobra atmosfera. Wszędzie rosły egzotyczne rośliny. Niektóre były jej znane z fotografii lub filmów, lecz o innych nawet nie miała pojęcia, że istnieją. Dziadkowie nigdy nie zabierali jej, rzecz jasna, w egzotyczne podróże, kiedy była dziewczynką. Nawet z IBPI nie zwiedziła specjalnych krajobrazów. Nieco przypomniała jej się puszcza Tapia i Mielikki oraz wyspa na Bałtyku, jednak w obu dominował raczej zwykły klimat. Natomiast w Pamplemousses Alice odniosła wrażenie, jakby znalazła się nagle na innej planecie z kompletnie odmienną florą. Kora drzew miała różne, dziwne odcienie brązu, liście mieniły się dziwnymi zieleniami, mając niespotykane kształty. Kwiaty i krzewy również przyciągały spojrzenie. Śpiewaczka chciała po prostu przejść się po otoczeniu i podziwiać tutejsze piękne. Tak łatwo można było zrelaksować się tutaj, że mimowolnie poczuła się spokojniej. W ogóle nie odczuwała, że gdzieś w pobliżu niedawno mogło zostać popełnione morderstwo. Wszystko zalewało piękne, intensywne słońce. Nie mogła uwierzyć, że w taki dzień jak ten, i to przy takich widokach, mogło wydarzyć się coś złego. Zdawało się jednak, że zabójcy nie mieli wrażliwych serc i nie zważali na nic oprócz swojego zadania. Mordowania.

Wnet dotarli do właściwego miejsca. Zdawało się, że Bahri wiedział, gdzie iść. Pewnie był tutaj wcześniej choć raz. Nie odzywał się, szedł w milczeniu. Być może jego myśli zdawały się nieco podobne do tego, o czym rozmyślała śpiewaczka.
- Jesteśmy na miejscu - wreszcie powiedział.


Alice spojrzała na jezioro porośnięte przez wyjątkowe rośliny. Potem spojrzała na otaczające drzewa… i wyżej znajdujące się niebieskie niebo….
- Jak tu pięknie… - szepnął Terrence. - Przepraszam, Bahri. Nie powinienem, ale… te kolory… - zamruczał. - Myślałem, że taki efekt można uzyskać jedynie przez podkręcenia saturacji w cyfrowej obróbce. Kto by pomyślał, że gdzieś istnieją takie barwy naturalnie?
- Na pewno nie w Anglii… - Egipcjanin przyznał oszczędnie.
Szli wzdłuż wody. Wokoło było trochę ludzi, jednak nie aż tak dużo. Być może pomylili się przed wejściem i tamta kolejka wcale nie składała się z sępów głodnych sensacji? A może już zdążyli tu przyjść i znudzić się. Albo nie spieszyli się w przeciwieństwie do Alice, Terry’ego i Bahriego. Podziwiali okoliczną roślinność w swoim tempie, zostawiając najlepsze na sam koniec. Niczym wisienkę na torcie.
- Nie widzę żadnego miejsca, które byłoby odgraniczone jakimiś taśmami policyjnymi… - Terry zawiesił głos. Chyba wciąż nie wiedział, czy może aż tak otwarcie mówić o sprawie. Pewnie bał się wybuchu emocji Bahriego. Jak na nie zareagować? Pozwolić mu wypłakać się i wykrzyczeć w ciszy? A może uspokajać i głaskać, aby szybciej lepiej poczuł się i nie przyciągał do nich uwagi?
- Ja też nie… - Bahri chyba jednak kontrolował się. - Ale… tam siedzi przyjaciółka mojej siostry. Ta, która do mnie wczoraj zadzwoniła z wieścią. To ona była przy tym, jak… jak… - nie mógł dokończyć.
- Jak to się wydarzyło - Terry mu pomógł.
- Tak.
- Może podejdziemy do niej? - zapytał Anglik.
Bahri niepewnie skinął głową.


Kobieta była młoda, atrakcyjna i miała kaukaski typ urody. Widać było odrosty w jej blond włosach. Miała drogie, eleganckie ubrania oraz biżuterię na rękach i szyi. Bez wątpienia tak mogła wyglądać studentka prawa. Trzymała głowę w dłoniach i wpatrywała się smutno w ścieżkę pod jej stopami. Była smutna, zmęczona i zrezygnowana.
Ogród był wspaniały i niesamowity. Pewnie gdyby nie była aż tak napięta, mogłaby się nawet cudownie zrelaksować i zachwycać wszystkim naokoło. Choć oczywiście dostrzegł kilka rzeczy, które jej się bardzo podobały i poczuła tę atmosferę przywodzącą na myśl las bogów. Dalej trzymała Terrence’a pod ramię.

Gdy więc dostrzegli kobietą, która miała być przyjaciółką siostry Bahriego, Harper poczuła żal. Jak długo siedziała tu ta blondynka? Raczej nie od wczoraj, ale na pewno przyjechała tu dziś nie przypadkiem. Przeżywała żałobę. Śpiewaczka zerknęła na Egipcjanina, poczekała aż ruszy się przodem, w końcu to on choć trochę ją kojarzył. Nie pozostawiła go z tym jednak samego. Poprowadziła Terrence’a za nim, by również podeszli do ławki, na której siedziała kobieta. Ta nie podnosiła głowy aż do ostatniej chwili. Pewnie wiele osób przychodziło i odchodziło tą ścieżką. Jednak kiedy zatrzymali się akurat przed nią, drgnęła i spojrzała w górę. Wpierw spostrzegła Terry’ego i na jej twarzy pojawił się cień niepokoju. De Trafford często wywierał u ludzi taką reakcję. Chyba kojarzył im się z zabójczo skutecznymi prawnikami, bezwzględnymi biznesmenami, czy ludźmi posiadającymi więcej władzy niż moralności. Potem spojrzała na Alice, jednak na jej twarzy nie pojawiła się żadna konkretna emocja. Dopiero na samym końcu dostrzegła Bahriego.
- O Boże, co ci się stało… - jęknęła, patrząc na mężczyznę. - W pierwszej chwili nie rozpoznałam cię! Czy to… to jej morderca? Ciebie też zaatakował?
Egipcjanin wyglądał, jak gdyby połknął cytrynę.
- Nie… na mnie trzeba znacznie mniej. Żeby mnie uszkodzić. Tak właściwie to sam to sobie zrobiłem - westchnął ze wstydem. - Najpierw wpadłem na drzwi, potem wywróciłem się na prostej drodze. Ale… ale wszystko w porządku - dodał.
Blondynka spojrzała na Alice i Terry’ego, chyba czekając, aż Egipcjanin ich przedstawi, ale mężczyzna był obecnie w nieco innym świecie.
Alice milczała chwilę
- Nazywam się Alice, a to jest Terrence… Pomagamy Bahriemu w tej trudnej dla niego sytuacji… Jesteś… Znaczy… Przyjaźniłaś się z jego siostrą, jak dobrze zrozumiałam? - odezwała się
- Moje kondolencje… Z powodu tego co się wydarzyło - powiedziała uprzejmym tonem. Mówiła Bahriemu że było jej przykro i że go rozumiała, ale nie chciała się spoufalać tak od razu z tą kobietą. Była więc uprzejma i troszeczkę oficjalna, ale nie wywyższała się. Przecież nie było takiej potrzeby. Zerknęła na Terry’ego, czy chciał coś dodać od siebie.
- Dzień dobry - rzekł de Trafford. Wyglądał na nieco przybitego. Blondynka niechcący porównała go do mordercy siostry Bahriego. Bo to przecież on zaatakował mężczyznę. Chyba ta świadomość skutecznie popsuła humor Anglikowi, który do tej chwili cieszył się pięknymi widokami.
- Dzień dobry - odpowiedziała kobieta. - Jestem Klaudia - przedstawiła się. - Studiowałam prawo z siostrą Bahriego w Stanach Zjednoczonych - dodała. - W Yale w New Haven - dodała. - Przyleciałyśmy tu na wakacje dwa tygodnie temu. Miałyśmy wkrótce odlatywać, ale… ale… - nie mogła dokończyć. - Ale odlecę tylko sama - z trudem wypowiedziała te słowa.
Alice nie wiedziała co ma powiedzieć, było jej przykro z powodu smutku Klaudii i Bahriego. Niestety nie mogli wskrzesić tej biednej kobiety, ani cofnąć czasu aż tyle, by ją uratować. Nie takimi zdolnościami dysponowała ona i de Trafford. Harper czekała więc, aż może Bahri powie coś bardziej konkretnego. Nie chciała przecież zacząć zadawać niewygodnych pytań. Przez to, że się nie odezwała, między zebranymi zapanowała niewygodna cisza. Rudowłosa przesunęła wzrokiem po alejce i po drzewach nieco dalej, z jakiegoś powodu pomyślała o swoim paparazzim. Mógłby ich tu śledzić, a Alice nie miałaby o tym zielonego pojęcia. Przecież w ogrodzie kręciło się mnóstwo osób. To mógł być mężczyzna siedzący na ławce obok, albo ten, który pochylał się nad wodą i dotykał lilii. Co chwilę zerkał w ich stronę, choć śpiewaczka nie wiedziała, czy po prostu nie wyglądali we czwórkę interesująco dla postronnych ludzi.
- A gdzie to się wydarzyło? - zapytał Bahri. - Myślę… że chciałbym wiedzieć - szepnął.
Na twarzy Klaudii pojawił się gniewny grymas.
- Chodźcie, zaprowadzę was - rzekła.
Wstała bardzo energicznie i sprężyście ruszyła przed siebie. Ten rodzaj siły wydawał się dziwny i niepasujący do kobiety, która jeszcze sekundę temu wyglądała na bezwolną i zmęczoną. Studentka prawa patrzyła po mijanych drzewach. Chyba w ten sposób zapamiętała drogę do celu.
- Tutaj - rzekła, stojąc przy wysokiej palmie.
- Tutaj? - zapytał Bahri słabym głosem?
- Tak, tutaj - Klaudia wydawała się coraz bardziej wściekła.
Miejsce nie było odgraniczone żadną taśmą. Nie było ani jednego znicza, wieńca, czy krzyżyka… Jedynie w jednymi miejscu chodnik był zabarwiony nieco na różowo. Wyglądało na to, że pracownicy ośrodka próbowali bardzo intensywnie zmyć z niego krew, jednak tej musiało być naprawdę dużo. Bahri patrzył zahipnotyzowany w tę plamę i wyglądał, jakby miał za chwilę zemdleć.
Alice popatrzyła na miejsce zbrodni, po czym zerknęła na Bahriego. Widząc w jakim był stanie, podniosła rękę i oparła mu na ramieniu
- Bahri, daj znać jeśli poczujesz się słabo, żebyśmy mogli zareagować, zanim zemdlejesz… - powiedziała. Tak naprawdę nie musiała tego robić, ale chciała odwrócić jego uwagę od plamy czymkolwiek.
Egipcjanin spojrzał na nią tak, jak gdyby chciała mu ubliżyć. Przecież silni mężczyźni nie mdleją, prawda? Ale odpowiedział bardzo spokojnie.
- Dziękuję - skinął głową.
- Nawet nie wiem, co mam robić - rzekła Klaudia. - Gdzie tu kupić znicze? Organizować pogrzeb? Zacząłeś coś już działać? Gdzie Kaarina będzie pochowana? - zapytała.
Bahri wyglądał tak, jak gdyby w ogóle nie zastanawiał się nad tymi kwestiami.
- Pogrzeb… - szepnął w zadumie.
Alice postanowiła nie wtrącać się do ich rozmowy. Rozejrzała się ponownie po otoczeniu. Opuściła rękę i zrobiła krok bliżej Terrence’a, jakby potrzebowała oprzeć się o niego chociaż ramieniem, by poczuć, że ją wspierał i jednocześnie wesprzeć i jego. To było bardzo smutne. Wywoływało w niej wspomnienia, takie jak pochowanie Natalie pod fałszywym nazwiskiem, nie mogąc powiedzieć nic jej rodzinie. Konsumenci bardzo jej pomogli, bo sama nie poradziłaby sobie z tym ciężarem. Popatrzyła znów gdzieś na bok, na drzewa. Jakby co najmniej tam gdzieś była tabliczka z informacjami kogo próbowano tu zabić, dlaczego Kaarina padła ofiarą i kto był mordercą… Zamyśliła się.
- Wszystko to ogarnę, obiecuję - Bahri rzekł. - Może jeszcze nie dzisiaj, ale jutro zajmę się całą sprawą. Dzisiaj po prostu nie mam na to siły. Tak fizycznie. Czuję się koszmarnie.
- Nawet nic mi nie mów - Klaudia pokręciła głową. - To koszmar. Nie mogłam w nocy w ogóle zasnąć. Jedynie leżałam z tą komórką i oglądałem ten ostatni film, który kręciłam telefonem. Bo Kaarina bardzo chciała zdjęcie na tle lilii, a ja przypadkiem włączyłam funkcję nagrywania - rzekła. - Myślę, że chciała wysłać je swojemu chłopakowi.
- Miała chłopaka? - Bahri zapytał nieco dziwnym tonem. Przecież siostra powinna mu powiedzieć, że jakiegoś posiada, prawda? - Przylecieliście we trójkę?
- Nie… tak właściwie nawet nie przedstawiła mi go - rzekła. - Wiedziałam, że coś jest na rzeczy, bo kilka godzin każdego dnia była nie wiadomo gdzie. Na pewno nie ze mną i wiedziałam, że z tobą również nie. A pewnego dnia zobaczyłam ich razem spacerujących ulicą. Wyglądali razem bardzo ładnie. Kiedy tylko Kaarina mnie zobaczyła, dosłownie oszalała. Zupełnie jakbym była jakimś duchem. Kazała mi uciekać i powiedziała, że potem porozmawiamy. Ale powiedziała wtedy tylko, żebym nie dopytywała i nic ci nie mówiła… Przepraszam - westchnęła.
- Kaarina! - powiedziała nagle za głośno Alice, jakby łapiąc, lub widząc coś, co ją tak piekielnie zaskoczyło. Harper popatrzyła po zebranych, gdy ci zwrócili na nią wzrok. Zamrugała zaskoczona
- Przepraszam najmocniej, ale chyba wpadłam na coś… To będzie dziwna prośba, ale czy mogłabym zobaczyć ten filmik? Właśnie uświadomiłam sobie, że miałam okazję przedwczoraj poznać chyba jedną Kaarinę, która wpakowała się w jakieś tarapaty i mam nadzieję, że nie jednemu psu Burek, ale wolałabym to sprawdzić - wyjaśniła najjaśniej jak mogła tak postronnym osobom jak Klaudia, czy nadal Bahri. Tymczasem Terrence mógł zacząć kojarzyć fakty, o ile oczywiście pamiętał to jak wspomniała mu nawet dziś to imię, wiążąc je ze sprawą Tuonetar i Tuoniego.
- Moja siostra nie była psem… - Bahri chyba nie miał wystarczająco bogatego języka angielskiego, aby znać to wyrażenie. Pewnie wiedział, że śpiewaczka nie chciała nikogo obrazić, ale jednocześnie nie był pewny.
- Tak, mogę pokazać, ale nie chcę, żebyś widział tego - Klaudia powiedziała Egipcjaninowi. - Tak właściwie… to dowód rzeczowy. Przekazałam kopię policji. Mam nadzieję, że wiesz, co chcę powiedzieć.
- Masz wideo, na którym moja siostra umiera i oglądałaś to całą noc? - Bahri spojrzał na blondynkę jak na wariatkę.
Klaudia spuściła wzrok. Nie miała najmniejszego pojęcia, co powinna powiedzieć.
- Ludzie różnie radzą sobie ze stresem, może Klaudia chciała w ten pokrętny sposób poskromić nieco wizję tego co się stało? Pamiętaj, że była przecież naocznym świadkiem - wyjaśniła mu co pomyślała w tej sprawie.
- Chęć oswojenia śmierci jeszcze z nikogo nie uczyniła wariata… Czy mogę to teraz obejrzeć? - zapytała, zwracając się do blondynki. Miała zamiar potwierdzić, lub zaprzeczyć swojej teorii
- Swoją drogą, jak wyglądał ten mężczyzna, którego widziałaś z Kaariną? - zapytała ostrożnie. Miała nadzieję, że Bahri nie pęknie emocjonalnie i że w razie czego Terrence zareaguje powstrzymując go.
- Był przystojny, ale w taki trochę niepokojący sposób - odpowiedziała Klaudia. - W sensie… wyobraź sobie młodego, atrakcyjnego mężczyznę, który rozkochuje w sobie dziewczyny, żeby przyciągnąć je do swojego klubu satanistycznego. Mniej więcej coś w tym stylu.
Bahri pokręcił głową. To było chyba dla niego czysty obraz piekła.
- Muszę się przejść i napić wody.
- Służę ci, przyjacielu - Terry szarmancko wyciągnął z kieszeni piersiówkę. Alice widziała to wybrzuszenie, ale myślała, że jest w nim telefon, a nie alkohol. Anglik podał go Egipcjaninowi.
- Miałem na myśli wodę… ale to chyba tylko lepiej - mruknął, pociągając solidnego łyka. - Dobrze, już w porządku. Moja siostra przed śmiercią widywała się w sekrecie z satanistą. Cool.
- Ja nie powiedziałam, że był satanistą… - Klaudia sprostowała. - Tyle że mógłby być, choć… - nagle pokręciła głową. - Nieważne.
Wyciągnęła telefon i zaczęła dotykać jego powierzchni.
Alice popatrzyła na Terrence’a, a potem na jego piersiówkę. Już kolejny raz wydawało jej się, że de Trafford miał się ku sobie z alkoholem… Będzie musiała z nim na ten temat chyba porozmawiać, że niepokoił ją taki stan rzeczy. Teraz jednak skoncentrowała się na Klaudii i jej telefonie. Przypomniała sobie jak wyglądał chłopak, który miałby być Tuonim… Mógłby uchodzić za satanistę? Zdecydowanie tak, przynajmniej dla większości osób. Postanowiła jednak upewnić się, po tym jak obejrzy filmik.

Nagranie zaczęło się niepokojąco zwyczajnie. Klaudia musiała przypadkiem nacisnąć przycisk nagrywania wcześniej, bo to zaczęło się tuż po wyciągnieciu aparatu z torebki.
- Tak dobrze? - usłyszała głos kobiety, której jeszcze nie było w kadrze.
- Chwila, coś mi się zawiesił chyba telefon - powiedziała Klaudia. - Dobra, już.
Wnet obraz skoncentrował się na stawie, obok którego byli. Stała przed nim… właśnie tak. Kobieta, którą Alice wcześniej wzięła za Tuonetar. Tyle że teraz nie wyglądała już jak królowa mroku. Miała bardzo naturalny makijaż, włosy związane w kitkę, różową bluzkę i dresowe spodnie. Wyglądała przez to znacznie młodziej i śpiewaczka mogłaby jej nie rozpoznać, gdyby wcześniej nie usłyszała tego imienia.
- Kręcisz film, czy co? - zapytała Kaarina.
- Uhm… chyba właściwie tak - odpowiedziała Klaudia. Następnie rozległ się dość głośny odgłos tapnięć. - Nie łapie… - mruknęła coraz bardziej zirytowana.
- No dobra, nieważne.
Następnie telefon został wrzucony z powrotem do torebki i ekran zrobił się czarny.

Klaudia odchrząknęła tuż przy uchu Alice.
- Wcześniej komórka wpadła mi do wody - wyjaśniła. - Włożyłam ją do opakowania ryżu, aby wilgoć została wchłonięta, ale potem i tak źle funkcjonował przez resztę dnia. I tak dobrze, że mi nie padł.

Wnet czarny ekran rozświetlił się.
- Co za, kurwa, chujowy telefon - rozległ się nagrany głos Klaudii, która w teraźniejszości zarumieniła się.
Studentka chyba próbowała wyłączyć nagrywanie, ale kiedy uświadomiła sobie, że nic z tego, zaczęła filmować otoczenie wokół niej. Drzewa, krzewy… nagranie trwało dobrą minutę. Wyglądało na to, że przyjaciółki rozdzieliły się i Klaudia została sama.
- Uważajcie - Klaudia powiedziała do nich. - To się wydarzy szybko.
Rzeczywiście.
W kadrze pojawiła się palma, przy której obecnie stali. Znajdowała się przy niej ławka, na której siedziała Kaarina w towarzystwie jakiejś kobiety. Wydawała się znajoma, ale Alice nie mogła jej rozpoznać, gdyż brązowe włosy zakrywały jej połowę twarzy. Rozległ się strzał, ale mordercy nie było widać w kadrze. Ciężko było powiedzieć, do kogo celowano.
- Nie! - krzyknęła Kaarina.
Ciężko było stwierdzić, czy rzuciła się, aby osłonić znajomą i dlatego dostała, czy może najpierw dostała i wtedy spadła w taki dziwny sposób.
- Słodki… - rozległ się nagrany głos Klaudii i komórka wypadła z jej rąk. Obiektywem w stronę bruku, więc potem utrwalony został już tylko dźwięk. Krzyki, płacze, wołania. Aż do końca nagrania.
 
Ombrose jest offline  
Stary 28-03-2019, 23:15   #102
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice milczała, próbując poukładać sobie to, co zobaczyła przed chwilą
- Czy Kaarina potrafiła porozumiewać się po fińsku? - zapytała ostrożnie. Dlaczego ta kobieta udawała, że jest Tuonetar? Przez to właśnie zginęła i Alice nie mogła powiedzieć tego Bahriemu, bo by się tylko bardziej załamał. Sama jednak kompletnie nie rozumiała jakim cudem zbieg okoliczności doprowadził do niej brata kobiety, którą uratowała w The Deck… Tylko po to, by ta zginęła dosłownie następnego dnia.
Bahri, zanim odpowiedział, napił się dobrze. W jego oczach były łzy. Widział nagranie i chyba błyskawicznie tego pożałował. Mimo wszystko nie reagował jakoś panicznie i teatralnie. Bardziej… zrozumiale i autentycznie.
- Byliśmy rodzeństwem, ale nie kompletnym. Mieliśmy tego samego ojca, ale dwie różne matki. Moja zmarła przy moim porodzie, a jej przy jej porodzie… - uśmiechnął się krzywo, jak gdyby to było jakimś żartem. - Potem nasz ojciec popełnił samobójstwo. Ale odpowiadając na pytanie, tak. Jej matka była Finką.
- Ta kobieta, z którą rozmawiała… Znasz ją? - zapytała Klaudię
Studentka tylko pokręciła głową.
- Nie, zupełnie nie. Ale uznałam, że jest bardzo ładna. No a potem po prostu zniknęła. Powiedziałam to samo policji, bo bardzo chcieli jakoś do niej dotrzeć, ale no cóż… - zawiesiła głos. - Jakby była duchem.
- Czemu się rozdzieliłyście, czy Kaarina jakoś to wyjaśniła? Czy to ona zaproponowała przyjazd tutaj? - zapytała tonem detektywa. Niektórych nawyków nie dało się tak po prostu oduczyć…
- Nie, ja zaproponowałam - odpowiedziała Klaudia. - Ale Kaarina chciała wybrać datę. Nie miałam nic przeciwko, bo całymi dniami i tak tylko opalałam się i pływałam w basenie. Nie żebym miała szczególnie napięty harmonogram. I przyjechałyśmy akurat tamtego dnia. Doczepiłyśmy się do jakiejś wielkiej wycieczki muzułmańskiej. Kaarina rozumiała po arabsku, no ale ja nie, więc dla mnie to nie było jakoś szczególnie zachwycające przeżycie. Tak właściwie trochę mnie zaczęli denerwować, więc zaproponował, że przejdę się do barku, bo tu jest barek na terenie ogrodów, a Kaarina niech zostanie i słucha, to mi potem opowie. No i kiedy wróciłam, to zobaczyłam, że jest przy tych liliach. Pogadałyśmy trochę, poprosiła mnie o zrobienie zdjęcia. Resztę widzieliście sami. W tej przerwie, kiedy był czarny ekran, powiedziała, że ujrzała przyjaciółkę i że zaraz wróci. Zapytałam ją, dlaczego nas z sobą nie pozna. Mogłybyśmy na przykład razem imprezować, w ten sposób wtedy myślałam. Kaarina zrobiła dziwną minę i powiedziała, że to nie jest tak do końca jej przyjaciółka, ale dzięki niej… nie pamiętam, jak to dokładnie sformułowała…
Alice popatrzyła na Klaudię intensywnie. Była cała napięta tą sprawą.
- A jaki był sens tych słów? Nie musisz dokładnie zacytować, co zrozumiałaś wystarczy - podpowiedziała jej śpiewaczka. To mogło być kluczową informacją wyjaśniającą co u licha łączyło Tuonetar z Kaariną siostra Bahriego.
- Uznałam to za bardzo dziwne sformułowanie - Klaudia zamknęła oczy, próbując wywołać wspomnienie z pamięci. - Że to nie jest przyjaciółka jej, tylko bardziej jej życia, a także życia Bahriego. Nie rozumiałam, jaka w tym różnica. I co to w ogóle znaczyło. Uznałam, że może to to islamskie towarzystwo ją nieco przegrzało, bez urazy, no i wyjęłam komórkę, aby zobaczyć, czy już działa. A potem… potem już wiecie, co się wydarzyło.
Alice miała wrażenie, że to jej się teraz coś przegrzewało… Tuonetar przyjaciółką życia Kaariny i Bahriego? Jak? Dlaczego? Próbowała zrozumieć co się u licha tutaj działo. I czemu na scenie jeszcze nie pojawił się Tuoni, skoro jego małżonka była w jakimś zagrożeniu… Z drugiej strony, mogło być tak, że też już jej towarzyszył, skoro oboje mieli dublerów. Z tym że obaj ci dublerzy już nie żyli. Harper skrzywiła się lekko
- Myślę, że gdy skończy się śledztwo, powinnaś wykasować ten filmik, dla własnego zdrowia - powiedziała spokojnym tonem, po czym pomasowała skroń. Spojrzała na ławkę, na której siedziała Tuonetar wraz z Kaariną… Bo Rudowłosa śmiało wywnioskowała sobie, że o ile ta brązowowłosa kobieta nie była jakimś kolejnym posłańcem, to była samą boginia śmierci we własnej, żywej osobie. Policja na pewno już zrobiła swoje dochodzenie i zebrała wszelkie ślady, ale i tak Harper przebiegła wzrokiem po otoczeniu. Nawet nieco go wyostrzyła.
- Tak - dodał Terry. - Takie filmy potrafią wpędzić człowieka do psychiatryka - dodał. - W oglądaniu tego nie odnajdziesz żadnej ulgi, Klaudio.
- Ja wiem, ale… po prostu… Za każdym razem, jak to oglądałam, oswajałam się nieco z tym, co wydarzyło się. Normalniało mi to. Poza tym chcę zostać prokuratorem - dodała. - Czasami czuję w sobie taki boży gniew i… - pokręciła głową. - Przykro mi Bahri. Tak strasznie mi przykro - w jej oczach pojawiła się wilgoć, kiedy spojrzała na Egipcjanina.

Tymczasem Alice podeszła nieco bliżej ławki. Ta znajdowała się tuż nad różową plamą. Nie chciała jej podeptać, ale z drugiej strony ciężko było zbliżyć się, tego nie robiąc. Ujrzała drobną małą karteczkę, która znalazła się w szparze pomiędzy siedzeniem a poręczą. Kiedy ją chwyciła, spostrzegła, że to była wizytówka. Ale nie znajdowało się na niej żadne nazwisko, a jedynie obrazek uśmiechniętej twarzy kucharza z białą czapką. Oraz pochyły napis “Zapraszamy do Pastamarin! Najlepsze pizze na całym Mauritiusie!”.
Na drugiej stronie umieszczono adres. Choć tak właściwie był raczej niepełny. “Grande Riviere Noire, Mauritius. Przy drodze A3. +230 5721 7900.”
Harper aż się wzdrygnęła patrząc na karteczkę. Schowała ją w dłoni, a potem w rękawie. Wolała, by Klaudia nie zainteresowała się tym co wyciągnęła z miejsca zbrodni, zwłaszcza, że i tym razem trop prowadził ją do pizzerii. Przecież ten sam symbol znajdował się na motorówce, która przyjechał snajper. Alice miała kompletnie zamyśloną minę. Dlaczego? O co tu do licha chodziło? No i przede wszystkim, jeden z punktów na trasie ich podróży prowadził przez to miejsce, czy to mogło być powiązane? Cokolwiek działo się na Mauritiusie, Alice dostawała już lekko bólu głowy. Westchnęła i rozmasowała palcami prawej dłoni skroń. Nadmiar myśli nie był dobry. Kusiło ją by zadzwonić i zapytać, czy można było zamówić u nich pizzę z płatnym mordercą… Pokręciła głową i spojrzała na Terry’ego. Jej spojrzenie wyrażało zadumę, niepokój i jednocześnie chwilowy brak pomysłów w tej sprawie. De Trafford nie spostrzegł, że znalazła wizytówkę.
- Która godzina? - zapytał, spoglądając na zegarek. - Już piętnasta? Zapraszam was wszystkich obiad w takim razie - rzekł. - Najlepsze miejsce w całym Mauritiusie, ja stawiam. Bahri, Klaudio, zapraszam was serdecznie. Jak nie przyjmiecie, to zaciągnę was siłą - zaśmiał się lekko. Terry był dobry w przełamywaniu kompletnie tragicznych nastrojów, o ile sam nie miał depresji.
- Och… to może dobry pomysł - Klaudia podchwyciła. - Minęło dużo czasu od kiedy ktoś ostatnim razem zaciągnął mnie gdzieś siłą - uśmiechnęła się lekko. Czy ona… flirtowała z Terrym? Alice nie była pewna.
- Jestem głodny - odpowiedział Bahri. - Ale jednocześnie jakoś nie mam apetytu. Czuję się fizycznie źle, ale chyba nic nie przełknę. Prędzej padnę…
- ...Do czego nie dopuścimy! - Terry poklepał go po ramieniu. - Prawda, Alice?
Alice poczuła ukłucie irytacji. Może i Klaudia nie flirtowała z Terrym, ale chociażby wizja tego jakoś nie wpłynęła najlepiej na nastrój śpiewaczki. Wyprostowała się i podeszła do de Trafforda. Znów wsunęła mu rękę, przytulając jego przedramię
- Tak, nie damy. Może i nie masz apetytu Bahri, ale myślę, że chociaż coś lekkiego powinieneś spróbować zjeść, nie możesz przecież stracić sił, prawda? - zauważyła. Miała nadzieję, że w głowie Bahriego zaświtało połączenie między ‘siłą’ i ‘zemstą’. Tymczasem Harper dalej trzymała się tuż przy Terrym i może trochę z premedytacją, a może trochę nieświadomie ‘oznaczała swój teren’, otulając Terrence’a swoją obecnością jak ochronną tarczą przeciw potencjalnym kandydatkom do tytułu jego ulubienic.
Klaudia nie syknęła na to niczym żmija, więc albo dobrze hamowała swoje odruchy, albo nie chciała ukraść jej Terry’ego.
- A po co mi siły? - zapytał Bahri. - Myślę, że mógłbym równie dobrze paść tu i teraz, na tę różową plamę i już z niej się nigdy nie podnieść. Zresztą i tak tata zawsze mówił, że jesteśmy przeklęci i tak to się skończy - mruknął.
De Trafford posłał Alice porozumiewawcze spojrzenie.
- Nawet nic nie wynikło! Z tego nagrania. Przyjechaliśmy tu na marne. Nie możemy nic zrobić, nic nie wiemy. Każdy mógł ją zabić. Tak, najlepiej wybiorę się teraz na najlepsze spaghetti na wyspie, to jedyne, co mogę zrobić - Bahri warknął i ruszył przed siebie. Chyba alkohol zaczął działać.

Harper na razie nie chciała tłumaczyć wszystkiego Bahriemu. Przede wszystkim ze względu na Klaudię. Zapamiętała, by potem zapytać Egipcjanina jaka klątwę jego ojciec miał na myśli.
- A gdzie można zjeść najlepsze spaghetti na Mauritiusie? - rzuciła za nim, zerknęła na Terrence’a i Klaudię
- Proponuję, by może ruszyć za nim, źle by było, gdyby nagle zmienił zdanie i nam gdzieś zaginął - zaproponowała martwiąc się o Bahriego.
- Wydaje mi się, że on tylko tak powiedział - mruknął Terry. - Chyba po prostu chciał opuścić to wstrętne miejsce - dodał, spoglądając na różową plamę.
Klaudia wstała.
- Bahri, poczekaj! - krzyknęła i pobiegła za bratem zmarłej przyjaciółki. Miała buty na dość wysokim obcasie i zadziwiająco sprawnie poruszała się w nich. - Na litość boską, Bahri! - wrzasnęła.
Wreszcie dotarła do mężczyzny i złapała go za rękę. Coś mu tłumaczyła. Alice usłyszała, korzystając ze swojego daru, że po prostu go pocieszała. De Trafford i Harper zostali sami.
- Co o tym sądzisz? - zapytał ją Anglik. - O tym… o tym wszystkim.
- Że w jakiś sposób Bahri i jego siostra są związani z Tuonim i Tuonetar... Albo tylko z Tuonetar. Bo siostra Bahriego była właśnie tym sobowtórem, którego uratowałam przedwczoraj w ‘The Deck’. Zgaduję, że ten jej niby chłopak, to właśnie ten, który tam zginął. Więc na kogokolwiek polował ten morderca tu w ogrodzie, równie dobrze mógł chcieć zastrzelić Kaarinę, a niekoniecznie tę jej towarzyszkę. I mam niejasne wrażenie, że może tak naprawdę ta brązowowłosa może być właśnie Tuonetar. Jednak to tylko moje przypuszczenia… Dodatkowo, w ławce wetknięta była wizytówka pizzerii, która mieści się w Grande Riviere Noire… Snajper z ‘The Deck’ był na łódce tej samej pizzerii, więc ten morderca tu musiał to zostawić, tylko do licha… Czemu? Mam bardzo dużo pytań i bardzo mało odpowiedzi, ale widzisz tutaj pewien wzór? Mamy dwa wątki, cały ten związany z Tuonim i Tuonetar i ścigającymi ich mordercami, oraz ten z kultystami, którzy porywają i zabijają niewinnych ludzi. Osobiście nie podoba mi się połączenie wątku, że Bahri i Kaarina byli rodzeństwem z różnych matek… Bo to tak jak ja i moi bracia, którzy zaginęli… Czy to może mieć jakiś pokręcony związek? Jeśli tak, to tylko bardziej się wkurzę - westchnęła ciężko po tym, jak obrzuciła Terrence’a swoimi przemyśleniami w tej sprawie.

Szli za Klaudią i Bahrim w stronę wyjścia z ogrodu. Tak przynajmniej wydawało się na początku, bo potem tamta dwójka wybrała nieco inną trasę. Może studentka prawa uznała, że najlepiej będzie przejść się jeszcze chwilkę i uspokoić pięknymi widokami. O ile mężczyzna rzeczywiście mógł dobrze poczuć się w Pamplemousses, co wydawało się mało prawdopodobne. Aż tu Alice wyczuwała jego złość i rozpacz.
- Wydaje mi się, że to przypadek, że wy jesteście przyrodnim rodzeństwem i oni byli tak samo. Pamiętaj, że Kaarina nie zaginęła, tylko została zabita. I to przez ludzi z pizzerii. Natomiast twoi bracia są przetrzymywani przez kultystów. Wydaje mi się, że to są dwie zupełnie różne grupy. Bo ci szaleńcy zabici w Champs de Mars nie byli ciemnej karnacji, prawda? Pamiętam, że opisywałaś ich jako zakapturzene szkielety, ale potem okazali się mniej lub bardziej zwykłymi śmiertelnikami, co nie?
Alice zastanawiała się przez chwilę
- Tak, do tego ten którego widziałam z bliska, miał dość pobladłą skórę, a przynajmniej w tamtej chwili tak mi się wydawało… Nieważne… Kręci mi się już trochę w głowie od tych połączeń i przeplatanek. Widzę połączenie ze sprawą Tuonetar w tym jednym z miejsc gps’u. Zastanawia mnie co kryje się w tym drugim. Jak się mają moi bracia… Czy żyją? Czy torturowano ich? Czy nim ich znajdziemy będą cali, czy może nie. Nie chcę myśleć o ich psychice po tym wszystkim. I co tu do cholery robią bogowie Tuoneli… Drażni mnie to. To miały być wakacje z rodziną, a nie kolejny burdel - warknęła na całą tę sytuację. Zamilkła i zerknęła na Terrence’a
- Cieszę się, że tu jesteś - powiedziała zaraz szczerze i spokojniej, jakby ten fakt naprawdę ją koił.
- W burdelu? - zapytał. - Nigdy bym nie pomyślał, że ucieszy cię moja obecność w jednym z takich miejsc - zażartował. Nachylił się i pocałował ją krótko w policzek. Było to bardzo czułe, przyjemne i niespodziewane.
Szli przez chwilę w milczeniu, zastanawiając się nad sprawą.
- W każdym razie… jesteśmy już nieco bliżej, prawda? Rozwiązania. A przynajmniej wiemy, co robić. Wycieczka do Pamplemousses okazała się dość owocna - dodał mężczyzna. - Wiemy, że najciekawsze są trzy następujące miejsca. Grande Riviere Noire. Tam może być siedziba muzułmanów asasynów, mamy namiary do pizzerii. Pytanie co chcemy z tym zrobić. Po drugie, to na samym południe, nie pamiętam, jak to się nazywało. Być może tam przetrzymywani są twoi bracia. No bo gdzie indziej? W Grande Riviere Noire chyba nie, skoro to teren innej grupy. Takie raczej bardzo dbają o swoje terytoria i jeśli to możliwe, wolą rozproszyć się po większym terenie, w tym wypadku całej wyspie, niż gnieździć w jednej pojedynczej mieścinie. Thomas i Arthur mogą być jeszcze w Port Louis, ale w takim razie co lub kto znajdowałoby się na południu? Mamy dużo detektywistycznej roboty do odwalenia… ale czasu mało.
Harper kiwnęła głową
- Dlatego dobrze byłoby się dziś przejechać i pozbierać te mapy. Można przejechać przez Grande Riviere Noire, zgarnąć mapę i udać się do Souillac i tam sprawdzić wszystkie mapy. Jeśli tam rzeczywiście znajdują się moi bracia, no to będziemy od razu na miejscu by to miejsce sprawdzić. Jeśli jednak okaże się, że nie, no to zawsze możemy się cofnąć i poszukać… To chyba najszybsza i najbardziej optymalna opcja rozwiązania tych spraw. Zwłaszcza, że priorytet ma dla mnie zaginięcie braci - odpowiedziała i zerknęła w stronę Bahriego i Klaudii, a potem rozejrzała się
- Też odniosłeś wrażenie, że to miejsce ma znajomą atmosferę? Trochę jak w puszczy bogów - zmieniły temat, próbując rozluźnić się tym, przynajmniej na razie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 28-03-2019, 23:16   #103
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Terry zerknął na Alice.
- Naprawdę chcesz teraz? - zapytał. - Musielibyśmy się odłączyć. I ktoś mógłby nas zobaczyć. Szczerze mówiąc nie jestem w najlepszym nastroju w tej akurat chwili… Najpierw zjadłbym coś, a potem zajął twoimi braćmi.
Chyba de Trafford uznał słowa Harper za wstępny flirt. Przecież to w puszczy bogów kochali się po raz pierwszy. Alice nie wypowiedziała tych słów jakoś szczególnie znacząco, ale Terry i tak je odczytał w ten sposób… bo najwyraźniej głodnemu chleb na myśli.
- Tak, priorytetem jest odnalezienie twoich braci - rzekł de Trafford. - Zadanie poboczne do znalezienie mordercy Kaariny i jej towarzysza. Oraz rozmowa z Tuonelą, o ile ta nie oderwie nam głów przy pierwszej lepszej okazji.
Alice uśmiechnęła się, rozbawiona tym o co podejrzewał ją Terrence, że właśnie mu zasugerowała.
- Faktycznie, masz rację Terrence. Będziemy musieli poczekać, póki nie zakończymy wszystkich tych niejasnych wątków. Jeszcze byśmy się zanadto rozproszyli… - powiedziała i zerknęła na niego, ciekawa jaką teraz zrobił minę, kiedy powiedziała mu w między wierszach, że sobie poczeka. Nie miała zamiaru go szczuć, ale jak już sam zaczął wątek, uznała za dobry sposób na rozluźnienie i spędzenie tego spaceru w wesołej atmosferze rzeczywiście chwile się z nim podroczyć i poflirtować.
- Ale nie martw się, potem ci wszystko wynagrodzę - obiecała, drocząc się z nim dalej.
- Cholera, chyba naprawdę chcesz zrobić ze mnie błyskawicznie najlepszego detektywa w mieście - zaśmiał się Terry. - Choć tak właściwie to pewnie kiepski tytuł. Mało prestiżowy. Może “po tej stronie półkuli”? Już chyba lepiej.
Bahri i Klaudia skręcili w prawo. Tym samym obydwoje znaleźli się obecnie na drodze prosto ku bramie. Kierowali się już do wyjścia.
- Masz naprawdę ochotę na spaghetti? - zapytał de Trafford. - Czy na coś innego? Wbrew pozorom można na tej wyspie naprawdę dobrze zjeść. Chyba przyciąga bogatych turystów.
Śpiewaczka zaśmiała się cicho na jego słowa
- Nie liczy się czas, a technika… choć oczywiście jakbyś był najszybszy, to byłoby mi trochę smutno - rzuciła drocząc się z nim jeszcze chwilę. Zaraz jednak ruszyli w stronę wyjścia za Bahrim i Klaudią i temat zszedł na jedzenie
- Szczerze to nie mam zbytnio na nic konkretnego apetytu, to się pewnie nie zmieni, póki nie znajdę braci, więc gdziekolwiek pojedziemy to to zjem - przyznała szczerze.
- Rozsądnie - rzekł Terry. - Przynajmniej jeśli chodzi o jedzenie - dodał. - Bo wydaje mi się, że mimo wszystko najlepsze będzie znalezienie twoich braci najszybciej, byle jaką techniką. Chyba nie wszystko rządzi się tymi samymi prawami, co sztuka miłości - mruknął. - To skoro Bahri już rzucił, że zjemy spaghetti, to może rzeczywiście to zrobimy. Znajdziesz jakąś fajną restaurację włoską? - zapytał ją.
Alice wyciągnęła telefon z torebki i zaczęła szukać
- Posteruj mną chwilę, żebym się o nic nie potknęła, proszę - poprosiła, bo nie chciała by zwalniali kroku i dogonili Bahriego.
Harper przeglądała listę proponowanych lokali i nagle parsknęła. Znajdowała się na niej ‘The Deck’... Ta ironia aż ją ukłuła nieprzyjemnie.
- Będziemy musieli zapytać naszych towarzyszy o zdanie, bo jest kilka opcji w rożnych miejscach i teraz pytanie dokąd Bahri będzie chciał jechać i czy w ogóle dokądkolwiek… Mam nadzieję, że Klaudia zdołała nieco poprawić mu humor - westchnęła i popatrzyła na plecy Egipcjanina i towarzyszącej mu blondynki.
- Myślę, że to mało prawdopodobne - odparł Terry. - Nie wiem, co musiałaby zrobić, żeby poprawić mu humor. Poza tym to ja będę musiał siąść za kółkiem. Ewentualnie ty. Bahri jest przecież pijany. Ja natomiast zdążyłem już kompletnie wytrzeźwieć po poranku i nocy - rzekł. - Trochę boli mnie głowa, ale nie wiem, czy to kac, czy może raczej emocje. Pewnie i to, i to - mruknął.
Alice bardzo powoli zerknęła w jego stronę
- Naprawdę miałbyś zamiar prowadzić? - zapytała grobowym tonem, po czym zaśmiała się, przypominając sobie podróż przez Helsinki… Za moment jednak odechciało jej się śmiać, bo to właśnie wtedy zginął Abascal i zamilkła pogrążając się w myślach.
- H-hej… - Terry zawiesił głos. - Przecież ja bardzo dobrze jeżdżę - obruszył się. Potem zwiesił głowę, kiedy uświadomił sobie, że jednak ciężko walczyć z prawdą, jeżeli ta jest aż tak oczywista.
Harper zerknęła na niego i uśmiechnęła się lekko, pogłaskała go po ramieniu pocieszająco, ale nic nie powiedziała. Może i nie wychodziło mu operowanie pojazdem, ale był wspaniały w wielu innych rzeczach. Taki był przekaz jej spojrzenia. De Trafford prychnął, ale na koniec uśmiechnął się nieznacznie.

Opuścili ogród i wnet dotarli do brązowego fiata, który stał na parkingu. Bahri i Klaudia stali o niego oparci, jeszcze nie wchodząc do środka. Oboje palili.
- ...nie, przyjechałam tutaj taksówką - mówiła Klaudia. - Oczywiście, że nie ma tu mojego samochodu. Ten został w New Haven.
- New Haven…?
- To w Stanach, Bahri - westchnęła blondynka.
Alice dosłyszała ich rozmowę
- A masz może przypadkiem swoje prawo jazdy ze sobą? - zagadnęła, bo pojawił się pewien prawny problem. Alice co prawda umiała prowadzić samochód, ale nie robiła tego zbyt często i nieco nie ufała swoim zdolnościom operowania kołkiem, poza tym, nie woziła tych dokumentów wszędzie ze sobą…
- Tak, wszystkie mam zawsze przy sobie - odpowiedziała kobieta. - To znaczy… to pewnie z mojej strony głupie, bo gdyby ktoś ukradł mi torebkę, to zostaję z niczym. Mimo wszystko… lubię mieć przy sobie wszystko. Na wypadek, gdybym potrzebowała.
Na moment zamilkła.
- A potrzebuję, tak? - zapytała śpiewaczkę. Następnie spojrzała nieufnie na brązowego fiata. Wyglądała trochę tak, jak gdyby chciała powiedzieć, że jej prawo jazdy obejmuje prawdziwe samochody, a nie wraki. Na pewno tak pomyślała, ale dobre wychowanie i współczucie względem Bahriego nie pozwoliło jej wypowiedzieć tych słów na głos.
Alice nie była zniesmaczona stanem pojazdu. Pierwsze i w zasadzie jedyne auto jakim poruszała się w młodości po zdania prawa jazdy był wóz jej dziadków i był w nawet gorszym stanie niż samochód Bahriego. W jej oczach auto Egipcjanina było jak najbardziej w porządku.
- No Bahri z jasnych przyczyn nie może, a ja nie zabrałam swoich dokumentów no i od dość dawna nie prowadziłam, więc moje zdolności są nieco zardzewiałe. Więc o ile nie chcemy spędzić tu na parkingu następnych kilku godzin, no to jesteś naszym jedynym ratunkiem Klaudio - Harper obdarowała kobietę spojrzeniem pełnym wiary i podziwu. W końcu kobieta mogła już drugi raz w ciągu ich pobytu w ogrodzie pomóc i to bardzo mocno. Kwestię podróżowania po Mauritiusie na razie rudowłosa odłożyła na bok, wyglądało bowiem na to, że będą musieli polegać na czymś innym, a nie na Bahrim, który został wyoutowany przez piersiówkę de Trafforda.
- W porządku, nie ma problemu - powiedziała studentka. Następnie spojrzała na fiata z pewnym błyskiem w oku. Jak gdyby ten był dziką kolejką górską, albo nie do końca sprawnym diabelskim młynem. Jednym słowem, rzeczą gwarantującą nowe doznania, silne emocje i jedyne w swoim rodzaju przeżycia.
Wnet wsiadła po stronie kierowcy. Obok niej usiadł Bahri. Był zdenerwowany i pijany, ale nie bardzo mocno. Nie kołysał się, nie zataczał, nie śpiewał. Tak właściwie, gdyby ktoś z boku na niego spojrzał, pewnie nie przyszłoby mu do głowy, że mężczyzna pił alkohol. Jednak dla kogoś, kto spędził z nim choć trochę czasu, zmiana charakteru była jak najbardziej widoczna.
- Będę nadzorować - rzekł krótko.
Terry i Alice usiedli z tyłu.
- A gdzie jedziemy? - zapytała Klaudia, patrząc nieufnie na kierownicę. Trochę tak, jak gdyby bała się, że kiedy jej dotknie, ta odleci od kokpitu.
Harper znów wyciągnęła telefon
- Jako iż Bahri zaproponował wcześniej spaghetti jako opcję, to pozwoliłam sobie sprawdzić restauracje z kuchnią włoską w Port Louis i okolicach. W Port Louis większość to albo lokale gdzie dodatkowo można zamówić coś włoskiego, albo pizzerie, ale z opcją zjedzenia również spaghetti. Znalazłam całkiem przyzwoitą restaurację, ale to kawałek drogi stąd, aż za Port Louis Moka. Więc teraz do was pytanie na co macie ochotę, tak bardziej szczegółowo - wyjaśniła co znalazła i dokąd mieliby jechać.
- Ja zjem cokolwiek, żeby tylko nie miało larw owadów - Klaudia zabrzmiała tak, jak gdyby za tym kryła się jakaś historia, którą nie chciała się z nikim dzielić.
- Ja tylko rzuciłem tym spaghetti, może być cokolwiek. Na przykład… Tortellini.
- Ale to prawie to samo - Klaudia zawiesiła głos.
- Co…? - Bahri spojrzał na nią z wielkimi znakami zapytania w oczach.
- No włoski makaron… - studentka mówiła spokojnie, powoli i ostrożnie, jakby była całkiem pewna, że się nie myli, ale zaczynała wątpić z powodu pewności siebie swojego rozmówcy. - To nie tak, że zaproponowałeś coś kompletnie innego…
- Dla mnie to zupełnie inne dania. Pizza to według mnie też to samo, co spaghetti i torte…
- Nie, pizza to kompletnie... - Klaudia zaczynała się irytować.
- ...co innego, właśnie - Bahri rzekł dobitnie i wypuścił z siebie powietrze, jakby tym samym wygrał spór.

Terry spoglądał to na blondynkę, to na Egipcjanina z taką miną, że Alice poczuła, że zaraz najpewniej wybuchnie śmiechem.
- Ja już naprawdę jestem głodny - powiedział cicho.
- No to jedziemy na… Intendance Street, do Belmont House. Mieści się tam lokal o nazwie Panarottis Pizza Express Port Louis i jak sama nazwa wskazuje, można tam dostać pizzę… - zaproponowała takie rozwiązanie sprawy.
- Swoją drogą jechaliśmy już dziś ta ulicą - dodała, co lekko ją rozbawiło.
- Podać wam telefon, żebyście włączyli gps? - zaproponowała jeszcze. W końcu Klaudia wcale nie musiała znać wszystkich ulic, a Bahri mógł mieć opóźniony zapłon w kierowaniu jej jazdą.
- A czy mogłabyś sama podawać mi wskazówki? - zapytała Klaudia. - Raz tak skasowałam samochód. Zagapiłam się w ekran, nie spojrzał na jezdnię i moje piękno volvo już nigdy nie wyglądało tak samo.
- Chwila… skasowałaś samochód? - Bahri zapytał tonem mrożącym krew w żyłach.
Klaudia obruszyła się.
- W twoim przypadku to byłaby przysługa - rzekła. - Więc nie nie martw.
Egipcjanin obrócił się do tyłu i spojrzał na Terry’ego i Alice. Jego wzrok jasno kazał im zainterweniować. De Trafford zmrużył powieki, patrząc prosto w oczy mężczyzny i uśmiechnął się lekko. To chyba nie uspokoiło Bahriego.
- No to nie jest najlepsza opcja, byśmy my prowadzili… Ja nie mam dokumentów i jak trafi się kontrola drogowa, no to może nie być najlepiej… A Terrence… - zerknęła na niego.
- No powiedzmy, że za często nie musi się sam nigdzie wozić i nie rozwijajmy tematu… Więc jedyną, najlepszą opcją jest Klaudia. Sądzę, że będzie prowadziła ostrożnie, a ja mogę nieco jej dopomóc… Będę miała oko na gps i na to czy czasem nic nam niespodziewanie nie wyskoczy na drogę i dojedziemy w jednym kawałku na obiad. Zgoda? - rudowłosa próbowała być przekonująca i jednocześnie nikogo nie urazić.
- Zgoda - Bahri westchnął. Zapiął pasy i rozłożył się na siedzeniu. Parowało od niego zrezygnowanie. Klaudia spojrzała na niego lekko zirytowana.
- Żebyś wiedział, że to ja - wskazała palcem na siebie - robię tobie - potem skierowała go na Bahriego - przysługę.
Egipcjanin parsknął śmiechem. Tymczasem kobieta zapaliła gaz i ruszyła z piskiem opon z parkingu. Alice przez chwilę była pewna, że uderzy w samochód, ale skręciła w ostatniej chwili.
- Bo nikt ci nie kazał pić wódki - dokończyła.
- To nie była wódka - de Trafford sprostował. - Tylko whisky.
- O, kolejny od tortellini versus spaghetti się znalazł - blondynka pokręciła głową.
Alice parsknęła i pokręciła głową. Przechyliła się do przodu, opierając rękę o oparcie siedzenia kierowcy. Musiała obserwować teraz drogę wraz z Klaudią, aby na pewno upewnić się, że przyszła pani prokurator jednak mimo wszystko postanowi ich nie rozbić. Było to wymagające zadanie, więc rudowłosa skoncentrowała się na nim w pełni, sterując obieraną przez Klaudię droga, lub dając jej znać, gdy ewentualnie przeoczyła jakiś znak, lub zakaz, czy nakaz. Przypomniało jej się dachowanie w Aalborgu i gdzieś w połowie jazdy cała się spięła, co siedzący obok Terry mógłby zauważyć o ile patrzył wtedy na nią.
- O co chodzi? - zapytał de Trafford cicho. Mimo wszystko znajdowali się na niewielkiej przestrzeni i pasażerowie przednich siedzeń zapewne mogli ich usłyszeć. - Czy uważasz, że za dużo piję?
Chyba uznał, że nastrój Alice uległ pogorszeniu z powodu rozmowy na temat wódki, czy też raczej whiskey, którą mężczyzna miał przy sobie.
- Zazwyczaj piję tylko wieczorem - przypomniał jej. - I to nie tak dużo. Przecież wiesz… - zawiesił głos. - Wziąłem to z barku apartamentu, bo pomyślałem, że może się przydać. I przydało się. Poza tym, no… można byłoby tym oczyścić rany - uśmiechnął się żartobliwie.
- Nie, to nie to… To temat na inną rozmowę. Ja akurat myślałam o Aalborgu i aucie i Jenny - powiedziała na tyle zagadkowo, by wtajemniczony Terrence mógł domyślić się o czym pomyślała, ale reszta nie musiała wiedzieć o co chodzi. Harper zerknęła na de Trafforda
- Uważam, że ostatnio sporo pijesz, ale nie miałam zamiaru robić z tego powodu scen, czy coś takiego - powiedziała zaraz, spokojnym, racjonalnym tonem.
- Wiesz… to chyba nie jest rozmowa na teraz - odpowiedział Terry. - Ale myślę, że mam przynajmniej kilka powodów, aby pić więcej, niż zwykle. I chyba znasz je wszystkie - dodał.
Klaudia przysłuchiwała się im z zainteresowaniem, natomiast Bahri wydawał się tkwić w swoim własnym świecie.
- Mam nadzieję, że znajdę go - rzekł nagle. - A z drugiej strony boję się tego. Nie wiem, co wtedy zrobię. Co powinienem zrobić. Co będę w stanie zrobić…
Studentka spojrzała na niego nieco łagodniej, niż jeszcze przed chwilką.
- Znajdziesz bezpieczne miejsce i zadzwonisz po policję - powiedziała ze współczuciem. - A ta osoba zostanie postawiona przed sądem i prawomocnie skazana. To jedyny sposób, żebyś poczuł choć cień zadośćuczynienia… nie stając się przy tym gorszym człowiekiem, niż jesteś, Bahri.
- Wcale nie uważam się za dobrego człowieka - Egipcjanin parsknął. - Raczej… brudnego - zawiesił głos. Klaudia spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami, ale Alice chyba rozumiała, że Bahri ma na myśli swoje praktyki w salonie SPA. Jeżeli wierzyć jego słowom, naprawdę robił to tylko dla siostry. Jak to było, oferować każdej kolejnej osobie, która do ciebie przychodzi, przyjemność intymną? I potem dotykać jej… bez względu na to, czy była kobietą, mężczyzną, kimś starym, młodym, grubym, chudym, atrakcyjnym, brzydkim… Poza tym Bahri twierdził, że jedynie masturbował gości, ale Alice nie była wcale pewna, jak tak naprawdę wyglądał zakres jego usług. W Bar On The Rocks mówiono o uprawianiu seksu… Kto nazwałby w ten sposób sam dotyk? Choć z drugiej strony lało się tam dużo alkoholu i być może nie warto było przywiązywać wielkiej wagi do wypowiedzianych tam kwestii. A zresztą, jakie to miało znaczenie… Cała kwestia była może ciekawa, ale roztrząsanie jej nie pomagało ani odnaleźć braci Alice, ani mordercy Kaariny.
- I jak teraz skręcić? - zapytała Klaudia.
Harper uświadomiła sobie, że byli już całkiem blisko restauracji. Jeszcze co najwyżej pół kilometra i będą na miejscu.
 
Ombrose jest offline  
Stary 28-03-2019, 23:16   #104
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Śpiewaczka skoncentrowała się więc. Droga była prosta, wystarczyło, że będą jechać przed siebie. Dokonali już skrętu w lewo na wysokości ‘The Deck’, tylko po kompletnie drugiej stronie dużego skrzyżowania… Jeszcze kilka chwil i znajdą się na miejscu. Harper szukała wzrokiem jakiegoś bilboardu, czy reklamy wskazującej na to, że dotarli pod włoską pizzerię. Wtedy też dała znać Klaudii, że oto właśnie jest pora by się zatrzymać i zaparkować. Miała nadzieję, że kobieta da sobie radę z tym ostatnim zadaniem. Wnet zaparkowali na poboczu. Chyba mogli zostawić tam samochód. Nieco dalej znajdował się parking, jednak ten był pełny. Klaudia nie była wcale złym kierowcą. Może przeciwnie, zbyt dobrym. Chyba czuła zbyt dużą pewność siebie, kierując samochodem i stąd wynikały te dzikie zrywy i pogwałcenia limitów prędkości. Ani razu nie uderzyła w nic, ani nawet nie zarysowała brązowego fiata. Samochód mógł być stary i niezbyt efektowny, ale trzeba było przyznać Bahriemu, że dobrze o niego dbał. Nie było na nim ani jednego zadrapania. Klaudia nie zmieniła tego stanu rzeczy.


- To jest ta wspaniała ekskluzywna restauracja, najlepsza na Mauritusie? - Terry spojrzał na śpiewaczkę z zastanowieniem.
Panarottis Pizza Express było zwykłym przydrożnym barem. Ostatnie słowo nazwy lokalu w pełni oddawało cały charakter obiektu.
- A ja tu jadłam - powiedziała Klaudia. - Dopiero teraz skojarzyłam nazwę. Nie, pizza jest całkiem w porządku. Serio.
- No to… o co chodzi…
De Trafford wyglądał na nieprzekonanego, ale nie odezwał się.
Harper zerknęła na niego
- Nie powiedziałam, że to ma być najlepsza restauracja i do tego ekskluzywna. Powiedziałam, że jest w porządku i że można tu zjeść włoskie danie. Nie bocz się, to może być ciekawe doświadczenie. Zobaczysz, jeszcze kiedyś uda mi się namówić cię na posiłek w KFC… - zażartowała rudowłosa i wzięła Anglika pod rękę, by dodać mu otuchy, i poprowadzić go do lokalu tak, by czasem nie mógł się wykręcić od wejścia.
- Mama zawsze mówiła mi, że w życiu posiadamy ograniczoną liczbę sekund. A także posiłków, które spróbujemy. I że naszym głównym zadaniem jest sprawić, aby ich jakość była niezapomniana, wyjątkowa i najlepsza za każdym razem - rzekł. - Ale… chyba jestem już trochę za stary, aby cytować moją nieżyjącą matkę. Poza tym całe dzieciństwo uczyłem się, że nikt nie lubi snobów.
- To prawda - Klaudia przyznała. - Ale ja jestem taka sama, więc niech pan się nie martwi - dotknęła jego ramienia. Uśmiechając się jakby za szeroko. - Ja czasami nazywam to posiłkami na koszt spontaniczności. Mam na myśli, że… - zastanowiła się. - Że będę mogła powiedzieć, że zawsze jadłam to, na co miałam ochotę. I nie musiało to być najlepsze. Po prostu chciałam tego. Poza tym pizza tu na serio jest pyszna.
Terry spojrzał na nią z zainteresowaniem.
Tymczasem Bahri lekko zagryzł wargę. Czuł się wyobcowany przy tego typu rozmowie. Terry i Klaudia byli bogaci, natomiast on… zupełnie przeciwnie. Nie chodziło o to, że zazdrościł im pieniędzy. Po prostu czuł wyrastający pomiędzy nimi mur. Egipcjanin nie jadał zbyt często na mieście, bo taniej było samemu przyrządzić posiłek. Natomiast de Trafford i blondynka okropnie grymasili, do czego nie był przyzwyczajony.
- No to wchodzimy? - zapytał Anglik. - Wchodzimy - sam sobie odpowiedział

Bar rzeczywiście nie był zbyt wielki, ale znajdowało się tutaj kilka stolików i krzeseł, na których można było usiąść. Znajdowało się tutaj kilka osób, co świadczyło, że lokal cieszył się powodzeniem, ale nie był przepełniony tłumem. Przynajmniej nie o tej godzinie. Nad ladą, za którą stała młoda kelnerka, były trzy podświetlone panele z różnymi smakami pizzy, które można było zamówić.
- Ja poproszę Margeritę - rzekł Bahri, rzucając okiem na ceny.
- A ja… - Klaudia zawiesiła głos, czytając skład pozycji na samym końcu listy, gdzie były najdroższe opcje. - Poproszę Pancettę - wybrała opcję z wędzonym boczkiem, czarnymi oliwkami, cebulą czerwoną, rukolą i kaparami.
- A my co weźmiemy? - zapytał de Trafford.
Alice nie wtrącała się do wcześniejszej rozmowy Klaudii i Terrence’a, głownie dlatego, że sama z własnej kieszeni jeszcze niedawno nie mogła sobie pozwalać na drogie restauracje. Była jednak cały czas czujna na to jak zachowywała się Klaudia i czy czasem w jej postawie nie było choćby nuty czegoś podejrzanego w odniesieniu do de Trafforda. Aż jej się gotowało w żołądku, jak pomyślała o tym, że kobieta mogłaby chcieć jej go podkraść. Harper była więc rozproszona, gdy Terry zadał jej pytanie
- Mmm, słucham? A… Tak… Pizza… - spojrzała na listę i zmarszczyła brwi.
- Hm, a na jaką byś miał ochotę? - zapytała go. W sumie nie jedli jeszcze dotąd razem pizzy w tego typu lokalu i Alice nie wiedziała, czy jeśli zaproponuje mu swoją ulubioną to czy Terrence się naje i czy mu bedzie smakowało. Nie chciała, by znielubił takie miejsca, więc chciała by zjadł coś co lubi.
- E… może Quattro Formaggi? Bardzo lubię sery - mruknął. - Myślisz, że będą tutaj świeże? - zapytał nieco ciszej śpiewaczki. Chyba nie był przyzwyczajony do zadawania tego typu pytań.
Tymczasem Bahri zapłacił już za swoją pizzę i usiadł przy stoliku, patrząc przez okno na ulicę. Nawet z siniakami prezentował się całkiem dobrze. Alice doszła do wniosku, że pewnie wyglądałby świetnie w czarnej, skórzanej kurtce. Jednak takie rzeczy nie miały teraz najmniejszego znaczenia. Klaudia usiadła wnet obok niego, spoglądając chwilę dłużej na jego twarz. Bahri podobał się wszystkim kobietom.
- No, co myślisz o tej serowej? - de Trafford ponownie zapytał. - Pewnie kupimy dla siebie inną, więc nie będziesz musiała jej jeść, jeśli nie będziesz chciała - mruknął. - Pewnie powinienem wybrać cokolwiek - westchnął. - Czasami poważne, trudne wybory podejmuję w mgnieniu oka, nawet jeśli od nich zależy moje życia. A takie drobne rzeczy, jak co wybrać w barze, to zastanawiam się bez końca. Bo podoba mi się też Italiana. Nie ma sosu pomidorowego, ale bazę z pesto i jest też szynka parmeńska, parmezan i pomidor suszony.
Alice zerknęła na niego
- Myślę, że obie brzmią dobrze i będą w porządku. Jeśli masz ochotę na sery, to weźmy tę Quattro Formaggi. Nie mam nic przeciwko - uśmiechnęła się do niego lekko. Była ciekawa czy to o czym myślała przyszło Terrence’owi w ogóle do głowy… On jak chciał sprawić jej przyjemność, zabierał ją do opery, teatru, do drogiej restauracji… Ale normalnie ludzie na całym świecie szli na randki, na przykład do takiego jak to miejsca. By po prostu spędzić razem miło czas przy smacznym jedzeniu. Śpiewaczka przyglądała mu się dość intensywnie, by zarumienić się do koncepcji i odwrócić wzrok w stronę lady i list menu, jakby się jeszcze przyglądała co tam mają.
- A na co ty masz ochotę? - zapytał de Trafford. - Tak jak mówiłem, możemy zamówić dwie różne pizze. Przecież to nie jest tak, że musimy liczyć każdy grosz - dodał nieco ciszej. - Jak nie zjesz całej, to na pewno resztki przydadzą nam się na później. Może nie zawsze będziemy mogli tak po prostu chodzić sobie po przydrożnych barach dla pospólstwa - rzekł kompletnie zwyczajnym tonem, jakby nie mając najmniejszego pojęcia, że zabrzmiało to nieco uwłaczająco i nieodpowiednio. - Ja wybiorę sobie chyba tą serową, tobie wybrać taką samą? - zapytał.
Alice zastanawiała się chwilę.
- To weź mi tę z ananasem… Mam jakoś bardzo ochotę na taką mieszankę smaków - powiedziała, chcąc się trochę usprawiedliwić. Ludzie zwykle nie przepadali za połączeniem pizzy z ananasami, tak więc zrobiła to już całkowicie z odruchu i przyzwyczajenia.
- Hawajska na Mauritiusie? Mieszanka nie tylko smaków, ale również lokalizacji - mężczyzna uśmiechnął się lekko.
De Trafford stanął przy kasie i wyciągnął portfel, aby zapłacić. Tymczasem Alice mogła dołączyć do Bahriego i Klaudii. Przy stoliku panowała cisza do momentu, w którym śpiewaczka pojawiła się na horyzoncie.
- Już wybraliście? - Klaudia zagaiła, spoglądając na Alice z uprzejmym zainteresowaniem. Nie czekała jednak na odpowiedź, tylko kontynuowała. - Cieszę się, że nie jestem sama dzisiaj - rzekła. - W domu mam przyjaciół, ale tutaj… - nagle zamilkła. No bo co miała powiedzieć? “Tutaj nie mam już nawet jednej osoby”? Bahriemu i tak było ciężko. Milczał, czekając na zamówienie.
Harper westchnęła. Oni kogoś stracili, ona nie wiedziała jak ma uratować braci…
- Tak, zamówiliśmy. Mam nadzieję, że poczujecie się choć trochę lepiej w naszym towarzystwie… - usiadła naprzeciw Bahriego zostawiając obok siebie miejsce dla Terrence’a.
- Dlaczego twój ojciec uważał, że jesteście przeklęci Bahri? Jakoś nie daje mi to spokoju odkąd to powiedziałeś - zapytała, chcąc dowiedzieć się w czym jest rzecz.
Egipcjanin zwrócił na nią oczy.
- Dlatego, bo zabiliśmy nasze matki przy porodzie - rzekł. - Kochał swoją pierwszą żonę, chciał wieść z nią szczęśliwe życie, ale mu ją zabrałem. Była to pierwsza rzecz, jaką zrobiłem po przyjściu na świat. Kiedyś nazwał mnie mordercą. Kiedy poznał matkę Kaariny, odmłodniał i stał się radosny oraz pełen życia. To był najlepszy okres w moim życiu, miałem jakieś pięć latek. Potem jednak ona zabrała mu drugą miłość. Musiał ciężko pracować i opiekować się nami. Być może nie przedstawiam go w najlepszym świetle, ale to trzeba mu przyznać. Zapewniał nam jedzenie i dach nad głową, nie pił i nie bił nas. Znaleźliśmy go na sznurze pod prysznicem. Miałem osiemnaście lat, a Kaarina trzynaście. Tak właściwie to ona go napotkała. To ją odmieniło. Wcześniej była bardzo dziewczęca, nawet jak na małą dziewczynkę. Lakiery do paznokci, lalki, czasopisma kolorowe… te rzeczy. Jednak potem wpadła w depresję i zaczęła się mocno malować, nosić czarne ubrania i ciężkie buty… Dopiero od kilku lat odzyskała spokój. Mniej więcej wtedy, jak zaczęła chodzić na studia. Dlatego tak mi zależało na tym, aby było nas stać na czesne. Ona też dorabiała jako kelnerka. Myślę, że Stany Zjednoczone zadziałały na nią terapeutycznie. A może to izolacje ode mnie - uśmiechnął się krzywo. - Więc tak, jesteśmy przeklęci. Ona martwa, a ja zagubiony.
Alice wysłuchała go uważnie. Czyli ich narodziny miały bezpośredni kontakt ze śmiercią. Czy właśnie to uczyniło ich bliskimi Tuonetar? Chyba jedyną osoba, która mogłaby odpowiedzieć jej na to pytanie była sama bogini we własnej osobie. Śpiewaczka postanowiła spróbować nie zawalać sobie głowy zbyt ogromną ilością informacji… Przynajmniej na razie.
- Przykro mi z tego powodu… - powiedziała tylko, patrząc prosto na Bahriego. W tej sytuacji okazanie mu wsparcia wydawało jej się ważne. Bowiem ona nie chciała znaleźć go powieszonego na rurce w łazience hotelu… Chociaż, Terrence zerwał ją, czy celowo w takim razie? Zerknęła za moment w stronę kasy, ciekawa czy Terry już teraz do nich dołączy. Jakoś nie chciała, żeby odstępował ją choćby na krok na tej przeklętej wyspie.
Wnet usiadł przy nich.
- Mamy chwilkę poczekać. Cztery pizze nie upieką się błyskawicznie nawet w fast-foodzie - rzekł.
Kelnerka podeszła do stolika z tacką, na której znajdowały się cztery szklane butelki coca-coli oraz szklanki. Postawiła przed nimi z otwieraczem.
- Smacznego - powiedziała.
- Przepraszam, ale nie zamawia… - zaczął Bahri, ale Terry powstrzymał go gestem. Na pewno to on poprosił o napoje.
Kobieta uśmiechnęła się lekko i wróciła za kasę. Usiadła na okrągłym taborecie i wyjęła komórkę. Zawartość ekranu pochłonęła ją do reszty. Byli ostatnimi klientami w kolejce, więc mogła sobie na chwilę odpocząć. Wokoło panował dość głośny szum rozmów. Ludzie mówili cicho, starając się nie przeszkadzać innym w jedzeniu krzykami, ale było ich na tyle dużo, że i tak podniósł się gwar.
- Trochę cukru nam wszystkim przyda się - rzekł Terry, nalewając Alice napoju.
- Dziękuję - powiedziała rudowłosa, kiedy Terrence napełnił jej szklankę. To było niesamowite jak nawet w takim lokalu nadal pozostawał dżentelmenem. Aż miło jej było, bo przecież normalnie nie myślało się o takich rzeczach. Harper zerknęła na kelnerkę za ladą, a potem zwróciła wzrok w stronę wejścia do kuchni gdzie przyrządzano jedzenie. Jej spojrzenie przesunęło się również po pomieszczeniu gdzie siedzieli klienci. Było tak normalnie… Czuła się jak zawieszona w czasie. To ją koiło, ale i denerwowało bo nie było przez to żadnych postępów w szukaniu jej braci. Postanowiła więc spożytkować czas oczekiwania na pizzę obserwowaniem otoczenia. Za chwilę, gdy jej wzrok nie napotkał nic wartego szczególnej uwagi w lokalu, przeniosła go za szybę obok której siedziała i obserwowała przechodniów na chodniku. Byli właściwie w centrum, było tu sporo ludzi.
- A ja nie mam na koncie żadnych tragicznych historii do opowiedzenia - Klaudia wtrąciła. - Oprócz tego, co wydarzyło się ostatnio. O, pizza idzie - rzekła.
A dokładniej rzecz biorąc, szła kelnerka. Podeszła i postawiła pizzę zamówioną przez Bahriego i studentkę.
- Zaraz przyniosę dwie następne - rzekła.
Tak jak Klaudia zapowiadała, ich obiad prezentował się naprawdę kusząco. Ciasto było przyjemnie chrupkie i cienkie, ale nie za bardzo. Kucharz nie szczędził dodatków. Starta mozzarella wyglądała niezwykle kusząco, ale też kalorycznie. Jednak Alice była głodna, więc nie martwiła się z tego powodu. Niewiele zjadła przecież na śniadanie. Dodatkowo podano zestaw sosów za darmo. Pomidorowy, czosnkowy, barbecue i tysiąca wysp.
- Bardzo lubię sosy, pizza bez sosów to nie to samo - Klaudia podzieliła się swoimi preferencjami, biorąc do ręki kawałek. Bahri jadł tak samo. Chyba na moment zapomniał o smutku i skupił tylko na przyjemności jedzenia. - I dzięki za colę, to miłe. Zapomniałam podziękować - dodała, popijając łyk napoju.
- Nie ma za co - de Trafford rzekł uprzejmie. Jako jedyny jadł widelcem i nożem.
Alice postanowiła nie pozostawić go w tym samego. Nie sprawiało jej problemu jedzenie pizzy sztućcami, więc uznała że też tak zje swoją. Miała ochotę na ten ananas, sos, ser i ciasto swojej pizzy, które wyglądało dość apetycznie. Wcześniej nie czuła głodu, ale kiedy już postawiono przed nią ten apetyczny talerz, nawet jej żołądek nie mógł dłużej strajkować i poddał się. Zaczęła jeść. Nadal zerkała co jakiś czas przez okno, czy po lokalu, ale teraz bardziej skupiona była na posiłku. Wzięła sobie sos tysiąca wysp i popijała wszystko colą. W tle leciała muzyka, a ludzie rozmawiali. Było całkiem miło, gdyby pominąć cały ten tragiczny charakter tego spotkania.
Wszystkim poprawił się nastrój. Wydawało się to małostkowe, jak jedzenie, zwłaszcza dobre, mogło rozweselać nawet w obliczu tragedii. Bahri wyglądał w pewnym momencie tak, jak gdyby chciał poruszyć jakiś nieprzyjemny temat, ale zrezygnował. Chyba nie chciał psuć nastroju.
- Jesteś Amerykanką, Klaudia? - zapytał Terrence. - Pytam, bo zastanawiam się, dlaczego twoje imię wymawia się nieco inaczej - rzekł.
- Nie, tylko studiuję w Stanach Zjednoczonych - mruknęła. - Jestem Polką.
- Nie wiedziałem, że Polacy wyjeżdżają na studia do Ameryki - rzekł.
Klaudia spojrzała na niego dziwnie.
- A słyszałeś o Egipcjankach Finkach? - zapytała.
- Hmm, tak, przepraszam, to był głupi komentarz - mruknął. - Jak smakuje ci pizza? Bo zastanawiałem się, czy jej nie zamówić.
- Bardzo dobra - Klaudia powiedziała, po czym podała jeden kawałek na talerz mężczyzny. Ten chyba nie spodziewał się tego. Zerknął po bokach odruchowo, ale nikt nie skrzywił się na to zachowanie, które pewnie nie było najbardziej eleganckie. Więc podał studentce kawałek swojej.
- Nie martw się, to nie obrączki - zażartował, patrząc na Alice. Pocałował ją w policzek.
Harper przewróciła oczami i lekko się zarumieniła, bo przez może trzy sekundy przyszło jej do głowy, że trochę zrobiła się zazdrosna. Terrence jednak wszystko uspokoił. Poza tym nie mógł się wymieniać z nikim obrączkami, przecież miał już żonę - na tę myśl zadumała się. Zerknęła na de Trafforda i uśmiechnęła się lekko, rozkojarzona.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 28-03-2019, 23:17   #105
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Ze słów mężczyzny najwyraźniej wynikało, że kompletnie zapomniał o istnieniu swojej małżonki. Tak właściwie to nie było aż takie zadziwiające w obliczu tych wszystkich wydarzeń, które się działy. Alice wróciła do jedzenia swojej pizzy w milczeniu. Co ona najlepszego wyprawiała. Była dla Esmeraldy tym, kim Amelia była dla Mii… Z tym że różnica była taka, iż Esmeralda nie miała cholerycznego charakteru i nie miała z Terrencem gromadki dzieci, a Alice nie dała mu bękarciego dziecka, które potem postanowiło się pojawić i rozwalić życie pani domu… Westchnęła lekko, powoli kończąc swój posiłek. Wszystko było jednak skomplikowane i nawet pizza tak do końca nie była w stanie tego naprawić.
- Cieszę się, że tyle zamówiliśmy, bo chyba zjem całą - Terry uświadomił sobie, kończąc piąty kawałek. - W sensie… jestem już najedzony, ale jest zbyt dobra, żeby przestać.
- Potem będzie już tylko gorsza - mruknęła Klaudia.
- Ja lubię zimną pizzę - Bahri odezwał się. - Połowę zjem później - rzekł.
Był raczej postawnym mężczyzną i na pewno miał ochotę na więcej. Chyba dzielił jedzenie ze względów finansowych, choć na pewno wolałby się do tego nie przyznać.
- Ja zjadłam duże śniadanie, bo jem ogromne ilości, jak się stresuję - rzekła Klaudia. - Więc ja też zapakuję resztę.
Następnie spojrzała na talerz Alice, chyba chcąc sprawdzić, czy ta już zjadła.
Harper zostawiła trzy kawałki
- Ja nie umiem jeść jak się czymś denerwuję. Po prostu nie daję rady wcisnąć zupełnie nic. To mi zostanie na potem, akurat też lubię od czasu do czasu zimną pizzę - wyjaśniła. Wyglądało więc na to, że ona i Bahri będą mieli coś do przekąszenia na wieczór. O ile nie będa w tym czasie zajęci innymi sprawami.
- Ja już dziękuję - powiedziała śpiewaczka po dokończeniu kawałka, który jeszcze chwilę temu jadła i odłożyła sztućce, popijając colę. Westchnęła lekko, najedzona. Zebrała myśli co powinni teraz uczynić. Wrócić do hotelu? Nie mieli zbytnio innego wyboru, Bahri nie mógł być ich kierowcą w dalszą trasę skoro napił się whiskey. Musieli wymyślić jakiś sposób, by dostać się w tamte dwa miejsca i by odkryć co tam jest… No i odwiedzić jej tatę w szpitalu.
- Dobra, zjedzone - rzekł Terry. - Pójdę poprosić o zapakowanie. A wy idźcie do samochodu.
- Czy moglibyście podwieźć mnie do hotelu? - zapytała Klaudia. - Ale nie chcę być problemem… - zawiesiła głos. - Wtedy przespaceruję się. Przecież jest ładna pogoda, a ja i tak nie mam nic do roboty.
De Trafford w międzyczasie odszedł. Alice spostrzegła, że kelnerka skinęła głową i wyszła na zaplecze. Chyba tam trzymali tekturowe pudełka.
- Nie... W porządku… Myślę że po mieście jakoś sobie poradzę za kierownicą - powiedziała Alice, po czym wstała od stolika. Skoro mieli iść do auta, no to poczekała aż Bahri i Klaudia się pozbierają i jeszcze raz zerknęła na Terrence’a, czy na pewno wszystko było ok. Zdawało się, że tak. Raczej nic im nie groziło w restauracji, którą Alice wybrała spontanicznie.

Ruszyli na zewnątrz
- Możesz dać mi klucze, skoro ja teraz prowadzę - zaproponowała Klaudii.
- A chcesz? Bo mogę dalej prowadzić - rzekła. - Zapytałam, czy mnie podwieziecie, ale bardziej miałam na myśli, czy mogę sama podwieźć się samochodem Bahriego.
- No właśnie, czy to nie mnie powinnaś zapytać się? - mężczyzna mruknął. - Ale tak, nie ma sprawy. Oczywiście, że możesz - mruknął, po czym ciężko westchnął.
Pięć minut później byli już w trasie. Terry trzymał na udach trzy pudełka z resztkami.
- Już jesteśmy na miejscu - rzekła Klaudia.
- Czekaj, żebym nie pomieszał pizz - mruknął, zerkając do środka opakowań. - Ta twoja. Miło było cię poznać - rzekł, podając jej. - Może powinniśmy wymienić się numerami? Na wypadek, gdybyś przypomniała sobie coś jeszcze, albo dostrzegła tego chłopaka Kaariny?
- Jeśli twoja dziewczyna nie będzie miała nic przeciwko… - Klaudia uśmiechnęła się. Zerknęła na dłonie de Trafforda, kiedy podawał jej resztki. Chyba szukała obrączki. Nie znalazła jej, bo Terry nosił ją jedynie w Wielkiej Brytanii.
Alice widząc ten mały, delikatny gest poszukiwania, nie do końca wytrzymała
- Zdecydowanie go nie spotka, skoro on też nie żyje… Więc nie jestem pewna, po co byłby… Albo w sumie. To podaj swój numer, jakby przyszło ci do głowy zrobić coś sobie, albo potrzebowałabyś porozmawiać - Harper zabrzmiała chłodno, ale nie można jej się było dziwić, a przynajmniej ona i Klaudia wiedziały o co chodziło w tej sytuacji. Polka powinna była znać swoje miejsce. Rudowłosa zerknęła na Terrence’a i jeśli choćby zamierzał skarcić ją teraz za takie zachowanie, zamierzała posłać mu wzrokiem serię piorunów.
- Dlaczego miałabym sobie coś zrobić? - zapytała Klaudia. Spostrzegła zmianę nastroju Harper, zresztą jak wszyscy. - Wiesz, co robi się z samobójcami? Praktycznie zawsze trafiają na sekcję. Byłam już na jednej, bo prokuratorzy uczestniczą w nich. To jest straszne. Najpierw rozcinają ci skórę na głowie i ściągają ją na twarz, tak że masz przykrytą ją aż do ust. Potem biorą piłę obrotową i dobierają się do kości. Pył w powietrzu ma lekko orzechową woń. Odcinają połowę czaszki i wyjmują mózg. Najpierw go ważą, potem kroją na plasterki i oglądają dokładnie. Następnie wycinają ci płuca, serce, tchawicę aż z językiem, jelita, nerki, wątrobę… wszystko - pokręciła głową. - Samobójstwo nie jest karalne, ale pomoc czy namawianie tak, dlatego sekcje robi się praktycznie automatyczynie w tych przypadkach. Bo zwłoki nie będą czekać na to, aż wyjaśni się, czy w sprawę był zamieszany ktoś trzeci.
Zapadła chwila ciszy.
- Cz-czy zrobią to samo Kaarinie? - Bahri zapytał słabym głosem.
- Tak i nie możesz się sprzeciwić, nawet gdybyś chciał. Rodzina nie ma nic do powiedzenia - Klaudia powiedziała dużo spokojniej i wolniej. Ze współczuciem.
- To wymieńmy się numerami - Terry przewrócił oczami. Kiedy to zrobili, pożegnali się z Klaudią. Ta ruszyła prosto do holu hotelowego. - To ja prowadzę teraz - rzekł.
Alice nie była specjalnie przejęta, czy ruszona tym co opowiedziała klaudia. Raczej wkurzyła się bardziej, że kobieta poruszyła ten temat, co poprowadziło Bahriego do wywnioskowania co stanie się z ciałem jego siostry podczas dochodzenia.
- Jeśli się upierasz - postanowiła nie kłócić się z nim na ten temat. I tak na razie miała przesyt własnych emocji i tematu Klaudii i nie ręczyła za to, że bezpiecznie dowiozłaby ich gdziekolwiek. Zerknęła na Bahriego czy miał jakieś ‘ale’.
Zdawało się, że nie, ale też nie wiedział, jakim kierowcą był Anglik. Wnet ten usiadł za kierownicą i zapalił ponownie silnik.
- Skąd ten wybuch? - zapytał Terry. - Było miło i nagle prawie powiedziałaś jej, żeby się zabiła… - zawiesił głos. - Myślisz, że może być jakoś powiązana ze śmiercią Kaariny? - zapytał niepewnie, bo nie widział, czym Klaudia mogłaby się obciążyć. Był kompletnie nieświadomy, co dokładnie popsuło nastrój Harper.
Alice milczała chwilę.
- Jeśli morderca ją zapamiętał, mógłby ją ścigać jako ewentualnego świadka, ale to jedyne jej powiązanie z tym wszystkim… Sprawdzała czy masz obrączkę. Może trochę przesadziłam z reakcją… - powiedziała i odwróciła wzrok na bok, zawstydzona swoim zachowaniem.
- … - odpowiedział Terry, zapalając silnik. Następnie ruszył samochodem do przodu i momentalnie wdusił hamulec. Potem znowu ruszył do przodu i auto zatrzymało się.
- Zaraz zwymiotuję… jeśli tak to będzie wyglądało… - Bahri mruknął.
- Chwila… muszę zapoznać się z samochodem - rzekł de Trafford. - Przecież każdy działa trochę inaczej i trzeba go wyczuć, zanim uda się go poskromić. To tak jak konie. Dlatego mówi się, że auta mają konie mechaniczne - dodał. - Bo są tak samo narwane, ale z metalu.
- Nie…? - Bahri zawiesił głos, kompletnie zaskoczony słowami Anglika. Chyba nie był pewny, czy żartował, czy mówił na poważnie. I Alice zresztą również nie miała pojęcia.
Alice oparła się mocniej i złapała wezgłowia i rączki do trzymania, by zaprzeć się. Wiedziała jak Terrence prowadził i miała nadzieję, że po kilku kolejnych szarpnięciach albo ‘poskromi tego rumaka’, albo podda się. Rudowłosa rozglądała się dookoła, mając nadzieję, że nikogo ani niczego nie przejadą po drodze.
Wnet trochę niepewnie, ale ruszyli do przodu.
- To teraz jedziemy do Grande Riviere Noire? - zapytał Bahri.
- Tak właściwie… to dobre pytanie. Potrzebujesz czegoś z hotelu, Alice? - Terry zapytał ją. Chyba nie gniewał się z powodu jej reakcji na Klaudię. Zresztą przecież niechcący schlebiła mu nią. Zazdrość u partnera raczej nie była uważana przez nikogo za dobrą rzecz, ale też mimo wszystko dobrze działała na ego. O ile nie była irytująca, natomiast Anglik nie wydawał się podrażniony przez jej reakcję. Może dlatego, bo i tak nie pragnął żadnej innej kobiety prócz Alice.
No i dodatkowo dziś sam rozbił komuś twarz z powodu częściowej zazdrości…
- Mam ze sobą torebkę, więc poza tym nie potrzebuję dziś już niczego… Wydaje mi się, że możemy jechać, jeśli nie macie nic na przeciwko - powiedziała dość spokojnym tonem. Wyglądało na to, że Klaudia jej już nieco przeszła. Wyjęła telefon i napisała do ojca sms, że u niej wszystko w porządku. Zapytała też, czy on też czuł się w miarę dobrze.
- To możemy jechać, jeśli tylko będziesz dawała mi wskazówki - rzekł Terry. - Mam na myśli, w którą stronę kierować, a nie jak w ogóle posługiwać się kierownicą - chyba uznał, że musi sprostować.
Bahri zamknął oczy i podniósł rękę. Dotykał opuszkami brwi. Na pewno musiały go boleć. Już w pizzerii zwracał na siebie uwagę wyglądem. Zwłaszcza że nie pasował do towarzystwa trzech eleganckich osób.
Ojciec Alice odpisał od razu, informując ją, że czuje się dobrze. I cieszy się, że pamiętała, aby do niego napisać. Dodał, że ma nadzieję, że jest zamknięta w swoim pokoju hotelowym na cztery spusty. Gdyby tylko wiedział, że śpiewaczka prawdopodobnie jechała prosto w paszczę lwa… Choć nie tego, z którym mierzyła się jego rodzina. Choć pośrednio to właśnie muzułmanie doprowadzili do porwania Arthura, strzelając w The Deck.
Alice odpisała ojcu, że u niej wszystko jest w porządku i że jest bezpieczna. Miała nadzieję, że tyle wystarczyło, by zapewnić ojcu bezstresowy dzień.
- Sprawdź czy gdzieś po drodze nie będziemy musieli zatankować. Mamy około dwie i pół godziny całej trasy przed sobą. Jeśli poczujesz, że masz dosć to sie zamienimy - zaproponowała Terrence’owi. Usiadła nieco spokojniej dopiero jak odrobinę oswoił już auto. Nadal jednak miała oczy dookoła głowy, no i ustaliła nową trasę na gps’ie w telefonie.

De Trafford miał tylko słabe początki, ale potem prowadził już całkiem dobrze. Może dlatego, bo całkiem ostrożnie. Alice doszła do wniosku, że pewnie podróż zajmie nieco dłużej, bo Terry nie doprowadzał samochodu do zawrotnych prędkości. Koncentrował się w stu procentach na jeździe i nie mówił nic. Odzywał się tylko wtedy, gdy Alice mówiła mu, w którą stronę skręcać. Potem jednak podgłośniła dźwięk i aplikacja sama dawała wskazówki mechanicznym kobiecym głosem. Bahri zasnął. Lekko rozwarł usta, oddychając przez nie. Był przypięty pasami, które utrzymywały go w tej pozycji. Wreszcie zatrzymali się na stacji benzynowej. Odwieźli Klaudię nieco przed szesnastą i do Grand Riviere Noire było z tamtego punktu około czterdzieści kilometrów. Przejechali pół godziny i mieli jeszcze drugą połowę przed sobą.
- Jak chcesz coś kupić, to chodź ze mną - rzekł Terry po zatankowaniu. Musiał zapłacić za paliwo.
Harper kiwnęła głową
- Chyba mam ochotę na kawę - powiedziała, po czym wysiadła z samochodu, by pójść z nim na stację. Chciała się też trochę rozruszać po jeździe. Była dość napięta, zwłaszcza przez to że sporo myślała o swoich braciach i tym co mogło im się dziać.
- Byłaś zazdrosna o Klaudię, ale nie o Bahriego? - zapytał ją de Trafford po drodze na stację. Spojrzał na nią z zaciekawieniem. Chyba chciał poruszyć ten temat wcześniej, ale nie chciał przy Egipcjaninie.
Alice zerknęła na Terrence’a
- Byłam zazdrosna o Klaudię. Miałam jakieś kompletnie niepojęte przez siebie wrażenie, że zajmie moje miejsce w hierarchii… Z drugiej strony, na przykład taki Bahri, jakoś mnie nie denerwuje… Nie rozumiem tego, ale miałam wrażenie że jej to wydrapię oczy i to już w ogrodach, a potem tylko bardziej mnie wkurzyła… Eh… Nieważne - powiedziała poważnym tonem i pokręciła głową. Skrzyżowała ręce. Nadal była zawstydzona tym jak się zachowała do tej kobiety.
- Nie wiem co we mnie wstąpiło - powiedziała szczerze.
- Klaudia nie zasługiwała na to i nie ma potrzeby zrażać do siebie ludzi, ale przyjmuję twoje wytłumaczenie - rzekł. - Tak właściwie to trochę słodkie. Nikt nigdy nie był o mnie zazdrosny. Może dlatego, bo nie dawałem do tego powodów - rzekł. - Możliwe, że uśmiechałem się do niej szeroko, ale to dlatego, bo chciałem, aby mnie polubiła. Tylko ty mnie kręcisz jako kobieta - dodał, łapiąc ją za rękę. - Jesteś moją dziewczyną i to miejsce zajęte na stałe, jeżeli tylko chcesz.
Przystanęli przed wejściem do sklepu.
- Mam ogromną ochotę kochać się z tobą - rzekł. - Właśnie teraz. Nie jestem podniecony i nie czuję typowej żądzy. Ale pragnę tego emocjonalnego efektu. Żebyś poczuła, że jestem twój, a ty moja - pocałował ją czule w usta. - Że lubimy się nawzajem. Bardzo mocno.
Alice została kompletnie udobruchana tym aktem. Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się.
- Będziemy się kochać. Wrócimy wieczorem do hotelu, zbierzemy wszystkie dane, które mamy… Albo podsumujemy to co dziś zrobimy, a potem będziemy się długo i mocno kochać - obiecała mu.
- Póki nie padniemy z sił - dodała jeszcze. Chwyciła go za dłoń i pociągnęła do wnętrza stacji. Miała nadzieję, że całkiem go tą propozycją nie rozproszyła, w końcu musiał prowadzić…
Terry uśmiechnął się tylko. To było takie… dojrzałe. Nie przypominało flirtów napalonych nastolatków. Być może dlatego, bo tym razem de Trafford skoncentrował się na stronie emocjonalnej, a nie spełnieniu fizycznej potrzeby. Co nie znaczyło, że nie czuł pożądania. Czasami wydawało się, że jest go aż za dużo. Choć to nie była jedna z tych rzeczy, na które można skarżyć się zbyt długo.
Weszli do środka. Terry ruszył prosto do kasy, natomiast Alice mogła rozejrzeć się po otoczeniu. Była najedzona, ale może mimo to chciała coś jeszcze kupić.
- Jaką chcesz kawę? - de Trafford zapytał, obracając się w jej stronę.
 
Ombrose jest offline  
Stary 28-03-2019, 23:18   #106
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Nie szczególnie jednak mimo wszystko miała ochotę na cokolwiek do jedzenia.
- Zwykłą z cukrem i mlekiem. Jak nie ma mleka, może być po prostu czarna - odpowiedziała na pytanie i podeszła za nim do kasy. Zerknęła przez okno w stronę samochodu, gdzie zostawili drzemiącego Bahriego. Spokojnie spał. Chyba nawet nie zauważył, że Alice i Terry wyszli. Chyba musiał zacząć czuć się przy nich komfortowo, skoro tak po prostu zasnął. Przy czym droga jednak chwilę trwała, a głos pani z GPSu brzmiał monotonnie. W pewnym momenciu śpiewaczka sama poczuła się nieco senna. Jeszcze kiedyś zupełnie by w to nie uwierzyła, że ktokolwiek będzie w stanie zasnąć, kiedy to Terry był kierowcą. Jednak kiedy zapominał o tym, jak fatalnie prowadzi, robił to całkiem dobrze.
- Poprosimy dwie. Może trzy? - zapytał Alice. - Chyba będzie miło mu też kupić, choć nie mam pojęcia, czy nie prześpi jej ciepła. A zimna kawa to jednak zimna kawa - dodał mądrze.
Alice zastanawiała się chwilę, po czym kiwnęła głowa.
- Dobrze, weźmy mu też. Na pewno będzie wdzięczny - zgodziła się i czekała teraz, aż Terrence zapłaci. Wtedy podeszła do maszyny i zajęła się przygotowywaniem kawy dla całej trójki. Myślała tymczasem o tym co znajdą w miejscach, które wskażą im pinezki, gdy już będzie miała wszystkie mapy. Zerknęła na stojak z mapami, domykając wieczko do ostatniej kawy.
- Ja wezmę dwie, dla siebie i Bahriego - rzekł Terry, po czym wyszedł na zewnątrz w stronę samochodu z ciepłymi kubkami, które przygotowała Alice. Tymczasem śpiewaczka podeszła do stojaka z mapami i spojrzała na dostępne pozycje. Tak właściwie… możliwe, że było tutaj to, czego potrzebowała. Jeden tytuł to był cieniutki atlas A4 z podpisem “Przewodnik Po Mauritiusie”. Otworzyła go. Na każdej stronie znajdowała się mapa osobnego miasta. Port Louis, Vacoas-Phoenix, Curepipe, Midlands, La Flora, ale także Souillac i Grand Riviere Noire. Tak właściwie to nie były wielkie miejscowości. Kilka ulic na krzyż. Podpisywano każdą mieścinę informacjami na temat największych atrakcji znajdującą się w danym miejscu. Właśnie tego chciała. Idealnie.
- O… - powiedziała sama do siebie. Zamknęła przewodnik, po czym podeszła do kasy, by za niego zapłacić. Z czymś takim mogła spokojnie wyszukać punktów nawet od razu.

Po tym wyszła ze stacji, popijając kawę i idąc do samochodu, aby poinformować Terrence’a, o drobnej zmianie planów.
Bahri akurat rozbudzał się. Nie tylko on reagował w ten sposób na zapach kawy. Przeciągnął się, trzymając w dłoni kubek napoju. Alice, idąc do samochodu, patrzyła na jego kości policzkowe. Chyba nie znała nikogo z tak typowo przystojną budową twarzy. Jednak mężczyzna nie był piękny w nudny sposób z powodu ciemnej cery i włosów. Swojego pochodzenia.
- Na co czekałaś? - zapytał de Trafford, kiedy wsiadła do samochodu. - Już bałem się, że coś ci się stało - rzekł.
- Eech… - Bahri mruknął zaspany. Podniósł pięść, aby przetrzeć nią oczy, tyle że przypomniał sobie, że te są nadwrażliwe na ból z powodu wcześniejszego ataku Anglika.
- Zdobyłam resztę map - powiedziała i podniosła książkę
- Nie musimy jechać teraz i szukać sklepów z mapami dla reszty miejsc. Jedyne czego nam teraz potrzeba, to jakieś ustronne miejsce. Spróbuję znaleźć nam jakiś zjazd do lasu i poszukamy punktów - powiedziała i uśmiechnęła się. To, że zdobyła ten przewodnik podniosło ją na duchu. Wytyczyła trasę na gpsie do jakiegoś najbliższego lasu. Wolała używać mocy z dala od oczu postronnych ludzi.
- Na swoim ciele? - Bahri chyba tylko tak mógł wytłumaczyć sobie spontaniczną wizytę w lesie. No bo przecież, gdyby chodziło o jakieś zwykłe poszukiwania na mapie, to przecież nie mówiłaby o ustronnych miejscach, prawda?
- A chciałbyś? - Terry zadał pytanie tak niby od niechcenia.
Bahri spojrzał na niego bokiem, ale nic nie powiedział. Chyba poczuł się niezręcznie, bo zamoczył usta w kubku z kawą i pił bardzo, bardzo długo.
- Zobaczysz. To nie to co myślisz i zdecydowanie odmieni twój pogląd na rzeczywistość - wyjaśniła Alice. Ustawiła głos w telefonie, aby podawał Terrence’owi trasę
- Zawieź nas na miejsce - poprosiła go uprzejmie. Zapięła pas dopijając powoli swoją kawę. Nabrała nowej energii ze świadomością, że mogła za moment znaleźć punkt, gdzie przetrzymywano jej braci, albo przynajmniej z którego mogła zacząć poszukiwanie ich.

Po ich prawej stronie znajdowało się pole golfowe Tamarina Golf Estate. Terry skręcił w jego stronę. Chwilę jechali, szukając odpowiedniego miejsca. Wreszcie ujrzeli drobną ścieżkę skręcającą w bok. Nie było tu bardzo dużo roślinności, jednak brakowało również ludzi. Alice dostrzegła zwalony pień bardzo grubego drzewa. Mógł służyć z powodzeniem za stół.
- Może być? - zapytał ją de Trafford. - Szkoda mi czasu, jeździć bez końca po całym Mauritiusie - mruknął. - I nie wiem, czy nie będzie lepiej, jak ja go wprowadzę. Moje zdolności łatwiej jest przyjąć, niż twoje.
Bahri zmrużył oczy. Chyba był całkiem pewny, że Anglik mówił o seksie.
Rudowłosa spojrzała na Bahriego.
- Nie martw się. Będziesz tylko obserwował i wyciągał wnioski - wyjaśniła mu.
Egipcjanin spojrzał na nią z zainteresowaniem. Chyba myślał w tej chwili, że Alice i Terry chcą kochać się przy nim i dać mu w ten sposób lekcję o dawaniu rozkoszy.
- To miejsce się nadaje. I masz rację, twoje zdolności łatwiej zrozumieć na start - zgodziła się z de Traffordem. Odpięła pasy, po czym gdy Terrence zatrzymał wóz, wysiadła zabierając torebkę i przewodnik, po czym ruszyła do zwalonego pnia pierwsza. Tam poczekała na obu panów.
- Ja… nie wierzę, że to mówię - zaczął Bahri. - Ale nie jestem… prawiczkiem - mruknął i westchnął. - Jesteście trochę przerażający…
- To dopiero początek - de Trafford go zapewnił. - Otóż… świat nie jest tak prosty, jak ci się wydaje. Oczywiście, jest pełen bólu, cierpienia i zła, ale zdarzają się tu również… cuda - rzekł. - Magia istnieje, Bahri - powiedział wesoło. - Czasami bywa subtelna, niekiedy jest oszałamiająco krzykliwa. Może prowadzić do dobrych, ale również niecnych skutków. Często jest inaczej nazywana, jednak… w gruncie rzeczy… to właśnie magia - uśmiechnął się. - I nie mówię o seksie, choć ten też może być czymś bardzo wyjątkowym. Więc nie obawiaj się.
Na twarzy de Trafforda pojawiło się niewypowiedziane “przynajmniej nie w tej chwili”.
- Czyli jednak kult - szepnął Bahri. Czuł się niezręcznie, jak gdyby de Trafford miał wyjąć zaraz z bagażnika kota, a Alice tylko czekała na niego z nożem.
- Kult? - zamyślił się de Trafford. - W pewnym sensie masz rację - dodał po chwili wahania. - Tylko musisz poznać cały kontekst - wytłumaczył. - A ten wszystko zmienia - rzekł.
Alice odskoczyła, kiedy ogromny pień tuż za jej plecami zaczynał się podnosić. Rozległ się chrzęst ziemi, gdy ta oddzieliła się od wgniecionego w nią drewna. Miało dobre pięć metrów długości, ale najbardziej powalała jego średnica.
Bahri zastygł w bezruchu, spoglądając na lewitujący ciężar.
Harper zerknęła na pień, po czym na de Trafforda
- Mogłeś mnie uprzedzić, że będziesz go podnosił - rzuciła, ale była lekko rozbawiona. Zaraz jednak zerknęła na Bahriego
- Terrence jest telekinetą… - wyjaśniła spokojnie. Miała nadzieję, że Egipcjanin nie zemdleje, albo nie zacznie krzyczeć.
Po prostu stał z lekko rozwartymi ustami.
- I to cholernie potężnym - de Trafford dodał, jakby koniecznie chcąc zrobić wrażenie na Bahrim. - Alice, właśnie się wzruszyłem - nagle rzekł, patrząc na nią. - Kilka lat temu to ty byłaś Bahrim. Pamiętasz papierowe ptaki? Miałem nadzieję, że ci się spodobają - dodał.
I chyba tak samo było i w tym przypadku. Terry najwyraźniej dostosowywał pokaz do swojego odbiorcy. Uznał, że młodej dziewczynie spodobają się latające origami. Natomiast dojrzałemu mężczyźnie dał pokaz czystej, solidnej, prostej siły. Takiej, której należało się obawiać i pożądać. Mającej tysiące zastosowań praktycznych. Alice przyszło do głowy, że tak właściwie Terry był naprawdę uzdolniony. Posiadał nie tylko czystą moc, ale również wyrafinowaną precyzję, która miała ogromne znaczenie.
Harper zerknęła na Terrence’a
- Byłam urzeczona twoimi latającymi, papierowymi origami. Szkoda tylko, że potem występ Camille wstrząsnął całym wspomnieniem, które i tak zostało mi na kilka lat odebrane… - powiedziała spokojnie.
- Mały diabeł z tej dziewczynki - mruknął Terry. - Dzieci nie powinny być broniami atomowymi.
Tak, Camille zdecydowanie spodobałoby się nazwanie jej Atomówką.
- Ale masz rację. To ty pierwszy pokazałeś mi, że to co potrafię, to nie urojenie umysłu, a prawda - przyznała i sama się lekko wzruszyła. Zaraz jednak znów spojrzała na Bahriego
- Tak jak Terrence powiedział, jest bardzo potężnym telekinetą. Ja mam jednak nieco inne zdolności i za chwilę będę musiała z nich skorzystać, stąd to całe przygotowanie - zrobiła krótką przerwę.
- To nie tak, że należymy do jakiejś sekty, czy kultu. Łatwiej to nazwać organizacją. Jej członkowie mają bardziej lub mniej zaawansowane zdolności wszelkiego typu, a zajmujemy się poszukiwaniem i zbieraniem przedmiotów i istot o podobnej energii. Więc w skrócie Bahri. Magia istnieje, a większość z legend, to nie są tylko ładne opowieści. To wszystko jest w sporej mierze prawdziwe, ale większość osób po prostu żyje sobie w błogiej nieświadomości… Terrence, mógłbyś opuścić pień? Chciałam go użyć jako stolika - wyjaśniła.
- Dobrze - Anglik tak uczynił.

W głowie Bahriego szalała burza. Chyba powoli procesował to, co widział. Na początku na pewno był w fazie zaprzeczenia. Szukał ukrytych luster, czy innych trików. Jednak tak naprawdę wiedział, że to nie mogło zostać wyreżyserowane. Jak długo można zaprzeczać istnieniu cudu, jeżeli właśnie było się świadkiem jednego? I zaraz przyjdzie kolej na następny.
- Ja… chciałbym usiąść. Czy mogę usiąść? - zapytał.
- No pewnie, przecież nie musisz o to pytać - odpowiedział de Trafford. - Pamiętaj, że jesteśmy tymi samymi ludźmi, z którymi przebywałeś cały dzień. I noc. I też trochę poprzedniego dnia z Alice. Reasumując… po prostu nie wiedziałeś o nas wszystkiego, jednak nie musisz obawiać się nas. Nie jesteśmy wcale straszni.
Bahri chyba jeszcze nie skojarzył tego, co wydarzyło się rano z mocami Terry’ego.
- Telekineta - mruknął do siebie w zadumie. Stał, jakby zapomniał o tym, że przed chwilą chciał usiąść.
Alice w międzyczasie odwróciła się do nich tyłem i rozłożyła na pniu mapę Port Louis oraz przewodnik. Sprawdziła, czy może wyrwać stronę z Grand Riviere Noire i rozłożyć sobie tę z Souillac obok. Zrobiła to, ale musiała uważać, aby jej nie przedrzeć. Oczywiście atlas skonstruowano z myślą o zatrzymaniu wszystkich kartek na miejscu, a Alice aktywnie przeciwdziałała przeciwko tej idei.
Wyciągnęła też pinezki i otworzyła pudełko. Wzięła głęboki, spokojny wdech
- Jeszcze tego nie widziałeś Terrence… - zauważyła, bo gdy robiła to w magazynie, jego akurat nie było wśród konsumentów, a potem gdy spadała z Iglicy, był już w helikopterze…
Znów odwróciła się przodem do rozłożonych map. Skoncentrowała się i sięgnęła do tego źródła energii w sobie. Powoli pozwoliła, by rozlało się po niej. By jej włosy stały się złote i zaprzeczyły prawom fizyki, tak jak całe jej ciało już po chwili, unosząc się nad ziemią. Podniosła rękę, koncentrując się na mapach i na wyszukaniu punktów. Powoli otworzyła oczy, które również były teraz złote. Spojrzała czy pinezki już lewitowały wokół niej tak jak to miało miejsce na wyspie zoo i w Aalborgu. Oddychała spokojnie, otulona ciepła energią Dubhe, po czym pozwoliła by pinezki wbiły się w mapy.
- Słodki… boże - szepnął Bahri, otwierając oczy szeroko.
Terry tak właściwie zareagował bardzo podobnie, ale wypowiedział inne słowa.
- Jesteś piękna - rzekł z takim zdziwieniem, że Alice aż rozśmieszyło to. Zabrzmiało to tak, jak gdyby cały czas była brzydką sobą i dopiero teraz założyła złoty make-up w postaci Imago. - Jak dzieło sztuki - dodał.
Wnet pinezki przestały obracać się wokoło niej i utkwiły na kartkach papieru. Tak mocno, że aż przybiły go do kory. Rezultaty były już gotowe.
Gdy to nastąpiło, Alice obróciła powoli głowę, by spojrzeć jeszcze na obu panów swoimi złotymi oczami. Uśmiechnęła się lekko, po czym pozwoliła by energia Imago wyciszyła się w niej. Automatycznie opadła znów na ziemię, a jej oczy i włosy wróciły do swoich normalnych kolorów. Westchnęła i teraz ponownie spojrzała po mapach. Jak zwykle była lekko zmęczona.
- Cieszę się, że wam się podobało. Teraz mamy przerwę dwa dni od kolejnego pokazu… - powiedziała rozbawiona, ale zaczęła liczyć pinezki na mapach. Sprawdziła ile było na której stronie. Ile było w stolicy, ile w Grande Riviere Noire i ile w tym ostatnim miejscu.

W Port Louis jedna pinezka została umieszczona w hotelu Le Suffren, druga w Jalsie, trzecia na Champs de Mars, czwarta w The Deck, piąta w Fort Adelaide, szósta w miejscu, gdzie chyba znajdował się sklep z tortami weselnymi.
W Grande Riviere Noire znajdowały się tylko trzy pinezki. Jedna przy hotelu West Island Residence, druga przy Pastamarin, a trzecia nad wodą nieco północ od drogi Les Salines Pilot Private.
W Souillac znajdowała się tylko jedna pinezka. Tak właściwie była poza miastem. Na północy znajdował się rezerwat przyrody Rochester Falls. Tak właściwie bliżej było do niego od pobliskiego Surinam, niż Souillac, ale Surinam nie było zaznaczone na mapie w komórce Thomasa, dlatego Alice wytypowała właśnie Souillac.
- Mamy to? - zapytał de Trafford.
- Co dokładnie zrobiłaś… co pani zrobiła? - poprawił się Bahri. Alice wyczuwała, że zrobił się bardzo spięty. W końcu nie zadawał się z ludźmi, za których ich uważał. Nie wiedział, czego jeszcze może się po nich spodziewać.
Harper rozmasowała lekko kark, po czym zanotowała w telefonie punkty, które wskazały jej wszystkie pinezki
- Moje zdolności są trochę bardziej skomplikowane. To co teraz robiłam, polega na tym, że gdy zmieniam postać w taki sposób, wyszukuję na pewnym obszarze najwyższe źródła energii… magicznej. Dlatego potrzebuję map i pinezek, by móc je wskazać. Czasem, gdy jestem na tym samym obszarze co coś obdarzone silną energią, przejmuję nieco cech tego czegoś, lub kogoś. To tak jakby druga część moich zdolności. Trzecia jest taka, że potrafię doskonale wcielić się w osobę rzeczywistą, lub fikcyjną, oddając jej charakter, sposób myślenia i naturę. To wiąże się z podniesionym wyczuleniem na empatię. Osobiście podciągam to na to całe wyczuwanie energii. To pierwsza część. Inne z moich zdolności są całkiem praktyczne i zdobyłam je dość niedawno… Widze na bardzo duże odległości i bardzo wyraźnie, słyszę tak samo, oraz czuję zapachy trochę jak przedstawiciel psowatych. Dodatkowo mogę podkręcić swoje odczuwanie dotyku. Te ostatnie cechy mogę aktywować i dezaktywować wedle woli, to czyni ze mnie całkiem dobrego tropiciela, lub czujkę. A przy okazji moje zdolności manifestują się nieco efekciarsko, choć pękający hotel to jak dla mnie też niezły popis - Alice zerknęła na Terrence’a.
- Jednym słowem, Alice ma całą gamę zdolności… nazwijmy to, użytecznych. Użyteczność to jej główna cecha - wyjaśnił de Trafford. - Nie wiem, czy dobrze oddałem to, co mam na myśli. Potrafi rzeczy, które nie pomogą jej tak bardzo w walce, ale jest i tak bardzo pomocnym filarem drużyny, bo potrafi robić rzeczy ekstremalnie unikalne. Tak jak to - de Trafford wskazał na mapę.
- Chyba rozumiem - Bahri rzekł wolno. - Wy… walczycie ze złem, czy coś? Dlatego zajmujecie się śmiercią mojej siostry? Zabił ją jakiś inny telekineta? Znaczy… wiem, że z broni palnej, więc w sumie nie… Ale ta sprawa ma jakieś paranormalne, drugie dno?
Walka ze złem… Cóż, chęć zapobiegnięciu końca świata, która przyświecała założeniu Kościoła Konsumentów przez Joakima zdecydowanie mogła być określona chęcią walki ze złem, ale za to czasem brutalnym kosztem.
- Coś w tym stylu. Sprawa z twoją siostra jest o tyle skomplikowana, że wiąże się z parą fińskich bogów śmierci, z którymi mieliśmy okazję poznać się kilka miesięcy temu i którzy za moją sprawą otrzymali możliwość życia wśród śmiertelników na Ziemi. Wygląda na to, że całkowitym przypadkiem znowu się na nich natknęłam, wyjeżdżając na Mauritius na wakacje z rodziną… Teraz wyjaśnię ci co rozumiem jak na razie ze sprawy z twoja siostrą… Usiądź - poleciła mu i odczekała, aż to uczyni, nim kontynuowała.
- Z jakiegoś powodu, twoja siostra udawała, że jest wcieloną w ludzkie ciało boginią śmierci. Miała nawet lewe dokumenty, a co więcej kartę do wynajętego pokoju w Le Suffren, gdzie niby to zatrzymywała się jako ta bogini wraz ze swym partnerem. Ten cały partner, o którym wspominała Klaudia, też tu był. Zginął przedwczoraj wieczorem w ‘The Deck’, wiem, bo akurat w tym samym momencie też tam byłam. Na oczach mojej rodziny dostał kulkę w głowę od snajpera. Udało mi się uratować towarzyszącą mu kobietę, to znaczy… Twoją siostrę… Od tego samego losu, ale uciekła, zanim zdołałam z nią porozmawiać i następnego dnia, to znaczy wczoraj… Zginęła z ręki kolejnego, albo nawet tego samego zabójcy w ogrodach… Nie mam pojęcia o co chodzi w tej sprawie, czemu udawali bogów śmierci i kto próbuje zapolować na te bóstwa. To na razie jedyne co wiem, ale mam adres pizzerii, która w jakiś sposób związana jest z tą całą sprawą. Snajper był na łódce z jej nazwą, a w ławce w ogrodach, tej gdzie siedziała twoja siostra i jej tajemnicza znajoma, znalazłam wizytówkę tej samej firmy. Chciałabym, żebyś jednak wstrzymał konie przed wparowaniem tam i żądaniem zadośćuczynienia za niechybną śmierć Kaariny. Bo to nie są zwykli ludzie, tylko tacy, którzy mordują… Więc skoro zabijali według swej oceny bogów, nie powstrzyma ich wizja zabicia zwykłego człowieka… - dokończyła i popatrzyła uważnie na Bahriego
- Druga kwestia map, dotyczy zaginięcia moich braci. Ich porwanie ma związek z jakimś dziwnym kultem, czy sektą tu na Mauritiusie. Ci ludzie składają niewinnych ludzi w ofierze w jakichś posranych rytuałach ku czci nie wiem czego. Obaj moi bracia zostali przez nich porwani i są przetrzymywani, jak zgaduję, w jednym z tych punktów na mapach, które wyznaczyły pinezki. To jakby tyle z tego co mówią nam teraz mapy… - wytłumaczyła, po czym zajrzała do torby i wyjęła z niej małą butelkę wody, by się napić.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 28-03-2019, 23:23   #107
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Chłopiec siedział w pociągu i wyglądał przez okno. Lubił spoglądać na mijane krajobrazy. Zielone pola, wysokie, cienkie drzewa, wijący się pas rzeki. Niekiedy widział przebiegającą sarnę. Pierwszą na samym początku podróży, drugą pół godziny temu, a trzecią…
- Rolan, patrz! – krzyknął, wyciągając palec. – Widzę kolejną!
Była piękna. Biegła w zadziwiająco zabawny i niewiarygodny sposób, który przypomniał mu jelonka Bambiego. Bardzo lubił tę bajkę, uważał ją za swoją ulubioną.
Chłopiec spojrzał na brata, który rozpłaszczył twarz na szybie.
- O ja… - Rolan zamruczał z podziwem. – Jaki duży…!
- Tak. Prawda, że wspaniały? – chłopiec uśmiechnął się, machając nogami.
- Ale bym go zjadł… - na twarzy jego brata pojawiły się wypieki. – Ale nie mam strzelby... Kiedyś nauczę się polować i będę najlepszym myśliwym!
- Nie do końca… to miałem na myśli – chłopiec odpowiedział niechętnie – A co jeśli… na przykład… to mama sarenka i ma małe dzieci, którymi opiekuje się? – zapytał.
- To byłoby więcej jedzenia na potem – Rolan wyszczerzył się uroczo.
Wszyscy uważali ich za bliźniaków, gdyż wyglądali prawie identycznie. Ludzie sądzili tak przynajmniej w pierwszej chwili, bo potem dość szybko zauważali różnicę wzrostu, która wynikała z różnicy wieku. Dzieliły ich tylko dwa lata, ale to wystarczyło, aby Rolan posiadał nogi dłuższe o kilkanaście centymetrów.

Kobieta obok nich poruszyła się. Była piękna. Posiadała proste, bardzo gęste, blond włosy, które splatała w warkocz. Miała na sobie niebieską sukienkę, która idealnie współgrała z dużymi, chabrowymi oczami. Dużo uśmiechała się i śmiała, z czego zrobiły się zmarszczki w kącikach jej oczu. Bardzo lubiła śpiewać, a chłopiec uwielbiał jej słuchać.
- Bądźcie ciszej – poprosiła. – Wasz tata śpi.
Rolan oderwał wzrok od szyby. Jego obiad uciekł i nie było sensu go dalej wypatrywać.
- Dobrze, mamo – szepnął.
Bracia spojrzeli na mężczyznę siedzącego naprzeciwko ich matki. Był rówieśnikiem swojej żony, jednak sprawiał wrażenie dużo starszego, głównie za sprawą łysiny i dużych okularów z grubymi szkłami. Kiedyś ich nie nosił, ale praca złotnika wystawiła jego wzrok na ciężką próbę. Miał zamknięte oczy i miarowo oddychał
- Nie, to w porządku – mruknął lekko ochrypłym głosem. – Niech dzieci bawią się, Nadya. W końcu jedziemy na wakacje.
- Wakacje! – rodzeństwo wykrzyknęło wspólnie bardzo radośnie. Następnie zaczęło się śmiać. Ich matka wnet dołączyła się do nich. Nawet ojciec wykrzywił usta w lekkim uśmiechu.

Wnet otworzyły się drzwi do przedziału i stanął w nich konduktor.
- Dzień dobry, bilety do kontroli – powiedział.
- Ale już były sprawdzane… - Nadya odpowiedziała zaskoczona.
- Mimo wszystko… jeżeli nie byłoby to problemem…
- Ależ oczywiście, nie ma sprawy – rzekła i wyciągnęła z torebki zwinięte karteczki.
Mężczyzna chwilę je przeglądał.
- A mogę poprosić legitymacje szkolne dzieci?
Nadya podała mu je bez słowa. Konduktor spojrzał na nazwiska chłopców. Jego oczy zwęziły się nieco i uśmiechnął się.
- Tak, wszystko się zgadza. Wszystko.
Następnie mężczyzna spoważniał.
- Jeżeli oddasz nam medalion, to nic nikomu się nie stanie.
Atmosfera w przedziale momentalnie zgęstniała, jednak chłopiec zrozumiał to dopiero wtedy, kiedy ujrzał strzelbę w dłoni konduktora. Taką dużą, na niedźwiedzie. Jednak nawet wtedy nie podejrzewał, że mężczyzna nie był tym, za kogo się podawał i wcale nie pracował na kolei.
- S-skąd… - ojciec zaczął, wpatrując się w broń. – J-jak…
Mężczyzna poruszył się niespokojnie
- Czy kurwa myślisz, że sobie żartuję?! – niespodziewanie wybuchnął. Przeładował broń i wymierzył ją w czoło ojca chłopców.
- Ale ja… nie mogę tego zrobić. Pracowałem nad nim półtora roku. Jeżeli nie otrzymam za niego pieniędzy… to zbankrutuję i… moja rodzina…
- Jakie to kurwa wzruszające. Liczę do trzech – warknął. – Raz – kiwnął pistoletem. – Dwa – uczynił to ponownie.
- P-proszę…
- Trzy…
Rolan zareagował błyskawicznie. Rzucił się na samozwańczego konduktora. Ten odruchowo zacisnął palec na spuście, a może rzeczywiście zamierzał to uczynić od samego początku? Głowa roztrzaskała się niczym arbuz zrzucony z wieżowca. Krew ozdobiła twarze chłopców oraz Nadyi.
- Feliksie… - kobieta tylko szepnęła, patrząc w szoku na to, co zostało z jej męża. – Feliksie… - powtórzyła bardziej rozpaczliwie.
Nagle skoczyła na równe nogi i chwyciła zabójcę za ręce.
- Dzieci, uciekajcie! – krzyknęła.
Choć była zrozpaczona, to nie posiadała odpowiedniej siły. Mężczyzna odepchnął ją i wymierzył strzelbę prosto w brzuch. Sekundę potem w oczach Nadyi pojawiło się niedowierzanie. Ogromne, przejmujące. Takie, które odczuwa się jedynie w obliczu śmierci. Następnie jej białka nabiegły krwią, a źrenice zmatowiały.

Chłopiec spoglądał to na zwłoki ojca, to na zwłoki matki. Nawet nie zauważył, jak mocno Rolan uścisnął jego dłoń. Z oczu lały się łzy i nie mógł nic na to poradzić. Dwa głupie, mokre szlaki bezsilności.

Właśnie wtedy Kirill Kaverin po raz pierwszy w życiu zamarzył o tym, by móc cofnąć czas.


Dwadzieścia lat później wciąż śnił ten sam sen.
Przebudził się gwałtownie. Uderzył głową w okno. Przeraził się, że znalazł się w tym samym przedziale, w którym był tamtego dnia. Po trzech długich sekundach uświadomił sobie, że znajdował się w samolocie. I był bezpieczny. Całkowicie i niezaprzeczalnie.

Napiął się tak mocno z nerwów, że rany na jego plecach zapiekły mocno. W pierwszej chwili przestraszył się, że otworzyły się, jednak koszula nie była mokra od krwi. Dobrze. Nie chciał poplamić miękkiego, sprężystego fotela. Westchnął kilka razy głęboko, aby uspokoić się, wszystko było dobre.
Ale wcale nie było.
Po kilku sekundach dołączyć się ból w podbrzuszu, który nawiedzał go regularnie co kilka godzin. Czasami trwał minutę, czasami nawet dobę. Minęło już trochę czasu, odkąd Joakim Dahl okaleczył go i choć obrażenia zdążyły zasklepić się, to od czasu do czasu cierpienie powracało. Choć Kaverin był przyzwyczajony do cierpienia, to ten jeden, szczególny rodzaj zawsze go przerastał. Zażył tabletkę przeciwbólową i popił ją napojem przyniesionym przez kelnerkę. Po kilku minutach agonia zaczęła ustępować. Dobrze. Poprawił koloratkę, która wżynała mu się w szyję.

Leciał do Irkucka. Co roku w grudniu wybierał się do tego miasta. Miejsca, do którego tamtego lata nie zdołał dojechać z całą rodziną. Mimo to… to właśnie tutaj czuł się najbliżej mamy, taty i brata. Nie chciał spędzać świąt samotnie. Kiedy czcił ich śmierć, czasami miał wrażenie ich obecności. Jakby byli przy nim. Zostali złożeni przez lokalne władze na cmentarzu w tym właśnie mieście, choć tak naprawdę nic ich nie łączyło z nim. Rolan również posiadał swój nagrobek, choć trumna była pusta. Jego ciała nigdy nie odnaleziono, co było dla Kaverina jeszcze smutniejsze. Kirill zapalał świeczki na ich grobach, a potem udawał się do Listwianki, gdzie mieli spędzić wakacje. Posiadał tam małą chatkę, o której nikt nie wiedział prócz niego. To było bezpieczne miejsce, do którego uciekał, kiedy czuł się wyjątkowo paskudnie. Jak na przykład… właśnie teraz. Okres Bożego Narodzenia był koszmarem i zbliżał się powoli. Proboszcz pozwalał mu uciekać co roku z parafii w tym najgorętszym miesiącu, co stanowiło bardzo specjalne traktowanie. Po prostu… widział, co działo się z Kirillem w grudniu i chyba obawiał się tego jeszcze bardziej niż sam Kaverin.

Wylądowali.
- Poproszę do Katedry Niepokalanego Serca Najświętszej Marii Panny – powiedział taksówkarzowi.
Godzinę później znajdował się już w swoim pokoju. Postawił walizkę na podłodze i spojrzał na niewygodną pryczę. Materac był twardy, jakby wyciosano go z kamienia. Kirill uznał, że jest idealny.
- Dziękuję, Ivanie – odwrócił się do księdza, który stał na korytarzu, spoglądając na niego. – To miłe z twojej strony, że co roku pozwalasz mi tu zostać.
- To tylko kilka dni. Nie ma sprawy, Kirillu – mężczyzna uśmiechnął się w odpowiedzi. – Jestem ci winny znacznie więcej. Ja… nie zapominam tego, co zrobiłeś. Jesteś prawdziwym posłańcem bożym.
- Jak my wszyscy, Ivanie – odpowiedział Kaverin. – Jak my wszyscy…

Kilka lat temu w domu rodziców księdza zagościł zły duch. Uaktywnił się po tym, jak wyburzono jedną ze ścian w piwnicy… i odkryto znajdujące się w środku zwłoki. Ojciec Ivana, prosty chłop, zwyczajnie porzucił je w lesie i nie zorganizował pochówku. Dzikie zwierzęta rozszarpały szkielet i nie można było naprawić błędu. Kirill spędził noc w piwnicy. Zapowiedział, że przeprowadzi odpowiednie egzorcyzmy. Tyle że nie odwoływał się w nich do Boga, lecz Megreza. Porozmawiał w Iterze z rozżalonym zmarłym i zdołał ukoić jego duszę. Duch zdołał przejść dalej. To nie był pierwszy raz, kiedy Kaverin przeprowadzał egzorcyzmy i był znany ze swoich umiejętności. Proszono go usługi, choć nieoficjalnie, bo nigdy nie spróbował posiąść odpowiedniego tytułu, dzięki któremu mógłby zajmować się tym otwarcie. Dlaczego miałby, skoro nie lubił się tym zajmować?

Wieczorem po wspólnej kolacji wrócił do sypialni i upewnił się, że zamknął drzwi na zamek. Złożył dywan, rozebrał się do naga i skulił na środku pomieszczenia. Chwycił wyciągnięty z walizki bicz i przesunął po nim palcami… Znajdowało się na nim nieco skrzepłej krwi, choć był przekonany, że odpowiednio go wyczyścił. Zmówił modlitwę, choć nie wierzył w boga, po czym smagnął się po raz pierwszy. Uderzył się jedenaście razy, bo tyle liter było w nazwisku Alice Harper. Następnie wyczyścił narzędzie, nałożył antybakteryjny krem na rany i położył się spać.

Następnego dnia obudził się o szóstej rano. Miał zwyczaj wcześnie zaczynać dzień. Ból zazwyczaj budził go o piątej, ale przez godzinę Kaverin leżał w łóżku i rozmyślał na najróżniejsze tematy. Miał w zwyczaju dokładnie zaplanować każdy dzień przed tym, jak go rozpocznie. O szóstej trzydzieści zjadł śniadanie złożone z kleistej owsianki oraz sałatki z brukselki i zielonego groszku. Jedzenie nie sprawiało mu przyjemności i często w ogóle o nim zapominał. Jednak rok temu wpadł w ciężką anemię. Nie tylko nie odżywiał się, ale jeszcze tracił dużo osocza z powodu samoumartwiania się. Trzeba było przetaczać mu krew. Wtedy dostrzeżono blizny i rany na jego ciele. Kirillowi zagroził powrót do szpitala psychiatrycznego, w którym spędził dzieciństwo. Miał tam całą teczkę. Nie mógł do tego dopuścić.

Ubrał się bardzo grubo, po czym ruszył na śnieżny wicher rosyjskiej zimy. Spacerował chwilę po otoczeniu. Nie było mu zimno. Ruszył na most Akademicheskiy, który piął się nad rzeką Angorą. Chwilę przystanął na nim, aby spojrzeć na spokojnie płynącą wodę. Kirill przewidywał, że do tygodnia zamarznie. Następnie spojrzał na przejeżdżające samochody. Irkuck budził się do życia. Kaverin zmrużył oczy, patrząc w niebo. Do dziewiątej pozostanie ciemne, jednak księżyc oświetlał spadające na jego twarz płatki śniegu. Kirill lubił je. Były jego jedynymi towarzyszami.

Jego spacer trwał półtorej godziny. Przeszedł sześć kilometrów. Zwiedził ulicę Trilissera, po czym skręcił w lewo w Balkal’skayą. Szedł tak długo, aż spojrzał rynek ze straganami. Uznał, że przejdzie się nim. W końcu musiał kupić znicze…
 
Ombrose jest offline  
Stary 28-03-2019, 23:23   #108
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Mijając stragany, dostrzegł już sporo rzeczy nawiązujących do zbliżających się wielkimi krokami świąt. Drobne, własnoręcznie wykonane zabawki, czy biżuteria. Wszystko było wystawiane i przykrywane foliowymi, przezroczystymi płachtami, przynajmniej na tych straganach, których właścicieli nie było stać na daszek, czy spory parasol. Ludzie zdawali się powoli rozstawiać swój dobytek, by jak każdego dnia sprzedawać go zainteresowanym klientom. Panowała tu specyficzna, swojska, hałaśliwa atmosfera, i choć Kaverin przebywał właśnie wśród ludzi, czuł się sam. Całkowicie osamotniony ze swoimi myślami.
Z własnej woli odrzucał w tym okresie wszelkie towarzystwo.
Jego myśli zaczęły krążyć posępnie wokół samotności. Zaraz wstrząsnął się i wrócił do koncentracji na planie: miał kupić znicze… Tak. Może jakieś kwiaty? Ale o tej porze roku to tylko sztuczne… Albo stroik złożony z ozdobnie ułożonych gałązek sosnowych.
Wahał się nad tematem, kiedy nagle ktoś na niego wpadł. Tym kimś był chłopiec. Wyglądał na nie więcej niż czternaście lat i zdawał się w ogromnym pośpiechu i niepokoju. Odbił się od Kirilla i wylądował na śniegu. Upuścił na ziemię torbę, z której wyturlały się dwa potłuczone świeczniki. Ciemnowłosy młodzieniec spojrzał najpierw na Kirilla, a potem na świeczniki i wyglądał jakby nie wiedział kogo ma przepraszać
- O nieee… - jęknął, zbierając się. Poprawił szalik
- Przepraszam! - powiedział zaraz, jakby dopiero przypominając sobie o dobrych manierach. Zaczał zbierać kawałki zniczy i Kirill zauważył, że jego dłonie są nieodziane w rękawiczki, a co więcej wyglądają na bardzo zniszczone. Chłopczyk był ubrany ciepło, ale niechlujnie, a ubrania wyglądały na dość znoszone.
- O nie… - mruknął znowu do siebie, prowadząc sam ze sobą jakiś wewnętrzny monolog na temat tego, co narobił.
Kaverinowi zrobiło się szkoda chłopca. Nie miał mu za złe, że wpadł na niego. Kirill przeżył w życiu dużo brutalniejsze rzeczy, część z własnego wyboru.
- Przykro mi z powodu zniczy… - zawiesił głos. - Tak właściwie ja też chcę kupić kilka dla mojej rodziny. Możemy obydwoje udać się do stoiska po kolejne - zaproponował.
Nie skomentował dłoni, ani ubioru chłopca. Nie on jeden miał trudne dzieciństwo. Co prawda ciotka Kirilla nie kazała mu pracować na swoje utrzymanie… ale z drugiej strony to był wydatek szpitala psychiatrycznego, nie jej. Kaverin poczuł ukłucie sympatii i nawet przez chwilę zastanawiał się, czy nie dać mu własnych rękawiczek. Tyle że nie chciał, aby chłopak poczuł się jak żebrak. Biedni ludzie bywali dumni i niektórzy byli gotowi znieść wiele, byleby tylko nie ukorzyć się przed nikim. Dla Kirilla było to jak najbardziej zrozumiałe.
Chłopiec popatrzył na potłuczone znicze. Zebrał ich resztki do siatki
- Nie mam… - wymamrotał resztę zdania trochę zbyt cicho, żeby Kirill mógł go usłyszeć. Albo martwił się dalej całym zajściem, albo wstydził tego co miał do powiedzenia i automatycznie i odruchowo nie mógł wydusić reszty zdania dostatecznie głośno. Wbił wzrok w ziemię, nieco zdenerwowany w niespokojny sposób, co Kirill natychmiast rozpoznał. Tak nie zachowywały się dzieci, które znały ciepło rodzinne…
Kaverin zauważył to, ale nie potrafił uspokoić go w żaden sposób. Pewnie chłopiec zestresował się w dużej mierze z jego powodu. Kirill usłyszał od kilku osób, że podobno czasami miewał dość zrelaksowaną mimikę. Mogła być odbierana przez różne osoby w różny sposób, ale rzadko pozytywnie.
- Pieniędzy? Ja też nie posiadam ich zbyt wiele. Na szczęście zatrzymałem się nie w hotelu, lecz u przyjaciela, dlatego zaoszczędziłem trochę. Mogę ci pożyczyć - zaproponował. - Oddasz mi kiedyś w przyszłości - dodał.
Czyli nigdy, ale Kirill był w stanie zaakceptować taki stan rzeczy. Skoro biczował się, aby odpokutować winy, to równie dobrze mógł zrobić jakiś dobry uczynek. Kaverin był świadomy, że nie powinien okaleczać się. To nie było ani rozsądne, ani normalne. Czasami próbował przestać. Jak na przykład wtedy, kiedy obiecał to Alice. Jednak to było silniejsze od niego. Ból wyzwalał go od znacznie gorszego, toksycznego napięcia, a także… myśli i uczuć. Dzięki niemu Kirill mógł na krótki moment zapomnieć o tym, że istnieje i jest człowiekiem. Wtedy był jedynie odczuciem.
Chłopiec skrzywił się lekko
- To. To może… znaczy bo ja nie mam, ale Kira ma. Znaczy, moja siostra. Tylko, że ona czeka a ja jestem spóźniony, a teraz to. Nie chcę, żeby coś jej się złego stało no i… Uh - chłopiec chyba złapał się na tym, że po pierwsze mówi bez sensu, a po drugie zaczyna opowiadać obcemu człowiekowi o czymś, o czym ten na pewno nie chce lub nie ma czasu słuchać.
- Idzie pan na jaki cmentarz? - zmienił temat błyskawicznie.
- Yevreyskoye Kladbishche - odpowiadział Kirill.
Skoro chłopiec nie chciał rozmawiać na ten temat, to Kaverin nie zamierzał wyciągać z niego zwierzeń. Szanował jego prywatność. Sam również wolał nie poruszać wielu tematów, kiedy znajdował się przy innych ludziach. Nie miałby nic przeciwko wysłuchaniu chłopaka, jednak Kirill nigdy nie był kimś, kto zachęcałby do nich.
- Mam nadzieję, że twojej siostrze nie grozi niebezpieczeństwo - powiedział bezbarwnym tonem. - Jeżeli chcesz, to mogę kupić ci te znicze, ale jak nie chcesz, to trudno - dodał.
Następnie rozejrzał się po otoczeniu w poszukiwaniu odpowiedniego stoiska.
Stoisko znajdowało się wcale nie tak daleko, bo ledwie jakieś sto metrów dalej. Pod niewielkim daszkiem. Chłopiec wahał się chwilę
- Bo ja idę na ten sam cmentarz i ona tam czeka, to jeśli tak, to może jak tam dojdziemy to ona panu odda? - zaproponował rozsądny układ. Chłopiec zdawał się rozsądny i uczciwy. Nie wyglądało na to, by denerwowała go spokojna, wycofana postawa Kirilla, bardziej czuł się po prostu z jakiegoś powodu wewnętrznie spięty.
Kaverin skinął głową.
- Jeżeli nie będzie miała pieniędzy, to nie zbankrutuję. W końcu to po części moja wina, że stałem akurat tu, a nie na przykład tam, prawda? - wskazał palcem punkt na ziemi oddalony o krok w bok. Ich spojrzenia zogniskowały się na nim, co musiało z boku wyglądać śmiesznie, bo kompletnie nic tam się nie znajdowało i tak właściwie Kirill nie miał czego pokazywać. - Więc ponoszę część winy.
- No… No niby jakby tak… - odpowiedział chłopiec, spoglądając na niewidoczną rzecz wskazana przez Kirilla.
Spróbował się uśmiechnąć, ale nie potrafił. Często wiedział, co powinien zrobić i jak zachować się, ale jakby nie posiadał w umyśle odpowiedniego sterownika. Czuł się wewnętrznie sparaliżowany przez mnóstwo różnych rzeczy. Nie potrafił się rozluźnić. Prawie nigdy. Od dziecka starał się unikać kontaktu z innymi, nawet najbardziej niewinnymi osobami. Patrzył na ręce nauczycieli, lekarzy, sekretarek… i to dosłownie. Za każdym razem po części spodziewał się, że ujrzy strzelbę na niedźwiedzie.
- W takim razie to może chodźmy? Bo nie chcę, żeby czekała tam za długo sama - powiedział i teraz nagle zabrzmiał jak odpowiedzialny, niemal dorosły mężczyzna, który odzywał się nadal dziecięcym głosem. Spojrzał w stronę stoiska i poczekał trochę niepewnie na Kirilla, czy też ruszy w jego stronę. Nie było po drodze żadnego kosza, więc nie mógł wyrzucić potłuczonych zniczy, ale w drodze na cmentarz na pewno się jakiś trafi.
Kobieta na stoisku spojrzała najpierw na Kaverina i uśmiechnęła się, a potem jej spojrzenie spoczęło na chłopcu i zmarszczyła brwi.
- Czego tu jeszcze chcesz? Mówiłam, żebyś sobie poszedł już - powiedziała nachmurzonym tonem. To było dziwne, zwłaszcza, że chłopiec nie zdawał się skraść zniczy, a normalnie je kupić… Młodzieniec spuścił głowę, zawstydzony.
- Ja chcialem dwa znicze… - powiedział znowu powoli ściszając ton głosu
- No przecież już kupiłeś. co? Coś z nimi nie tak? Wam to się zawsze wszystko… - kobieta pokręciła głową, jakby patrzyła na coś oślizgłego, albo zepsutego. Błyskawicznie jednak to zachowanie się zmieniło, kiedy przeniosła ponownie uwagę na Kaverina
- Co panu podać? - odezwała się, niemal ćwierkająco przymilnie. Bezczelnie zignorowała to co powiedział chłopiec. Dzieciak zacisnął mocno dłonie w pięści.
- Księdzu - poprawił ją Kirill.
- Oh, wybacz wielebny - zreflektowała się zaraz kobieta i klasnęła dłońmi, jak do modlitwy. Ignorowała teraz obecność ciemnowłosego chlopca.
Spoglądał na nią bez śladu żadnych emocji. Pewnie powinien przejąć się tym, jak traktowała chłopca. Jednak on… nie odczuwał nic. Ani pozytywnych rzeczy w stosunku do kobiety, ani negatywnych. Nie zamierzał jej upominać. Była jedynie jednym płatkiem śniegu podczas ogromnej, globalnej śnieżycy. - Poproszę pięć zniczy.
Jeden dla taty, drugi dla mamy, trzeci dla brata, no i pozostałe dwa dla chłopca.
- Niech będą te - wskazał dłonią jedne z droższych. Lepszych niż te, które zostały zbite. Nie zamierzał przyjmować pieniędzy od siostry chłopaka, więc mógł o tym zadecydować. Chciał w ten sposób okazać mu trochę… współczucia? Nie będzie w stanie słowem, ani gestem, więc może nieco droższy zakup sprawi, że poczuje się lepiej. Oboje poczują się lepiej.
Chłopiec cały zesztywniał widząc cenę zniczy, które wybrał Kirill. Nic jednak nie powiedział, w końcu to Kaverin wybierał, a kobieta dała do zrozumienia, że dzieciak nie jest tutaj chciany. Milczał więc, cierpliwie czekając na koniec konwersacji. Tymczasem właścicielka stoiska była w niebo wzięta. Natychmiast zapakowała pięć zniczy, które Kirill wybrał
- Ależ proszę, to będzie 1386 rubli, pszę księdza - zaćwierkała do niego uprzejmie, podając kwotę jaką miał do zapłacenia.
To było trochę pieniędzy, ale Kirill je posiadał. Tak właściwie miał dostęp do małej fortuny, ale nie chciał z nich korzystać. Były brudne i nielegalne. Oraz w dużej mierze Noela. Na co dzień Kaverin utrzymywał się z tego, co otrzymywał z kurii, a rzecz jasna nie były to kokosy. Wydawał te zgromadzone na koncie tylko wtedy, kiedy zajmował się poważnymi sprawami. Na przykład związanymi z Wielkim Wozem.
- Proszę - rzekł, podając kobiecie banknoty. Następnie poczekał na resztę. Za chwilę opuszczą targ i już nigdy nie zobaczy jej na oczy. Miał nadzieję, że chłopiec mógł powiedzieć to samo. Przy czym wydawało mu się, że kobieta znała go. Chyba nie darzyła taką antypatią każdego małolata?
Kobieta wydała mu resztę, po czym podała siatkę ze zniczami. Posłała krótkie, ostre spojrzenie na chłopca, po czym zerknęła znów na Kirilla
- Życzę dobrego dnia - pożegnała go ciepłym tonem, gdy odchodził. Ciemnowłose dziecko poszło za nim, ale nic nie mówiło. Wyglądało na strapione i zamyślone. Nie wydawało się, by z powodu traktowania kobiety, a zapewne miliona innych spraw. Kiedy szli ulicą, którą Kaverin zawsze zmierzał na cmentarz, do głównej bramy, chłopiec spojrzał gdzieś w bok
- Tutaj jest taki skrót. Będzie szybciej - wskazał jakąś boczną alejkę. Na jej końcu Kirill dostrzegł wąski przesmyk i otwartą przestrzeń. Czy dziecko rzeczywiście znało tajne skróty na cmentarz? To brzmiało co najmniej przykro. Czy był jakiś powód, dla którego chłopiec nie chciał wchodzić główną bramą? Wyglądał na zdeterminowanego, by poprowadzić Kaverina swoją drogą…
Tak właściwie w pierwszej chwili nie przyszło Kaverinowi do głowy, że chłopiec chce kogoś lub czegoś uniknąć. Zastanowił się, czy to nie jest jakaś zasadzka. Kirill posiadał wielu wrogów, przy czym nie znał tożsamości większości. W ogóle nie zdziwiłoby go, gdyby dziecko było wynajętym aktorem. Ucharakteryzowanym w ten sposób, żeby wzbudzić w nim współczucie i zainteresowanie. Jeżeli ktoś obserwował go, to wiedział, że zawsze po przylocie do Irkucka kupował znicze w tamtej okolicy. Mimo wszystko Kaverin postanowił zaufać chłopcu. W razie kłopotów zawsze mógł cofnąć się w czasie, choć wymagało to dużo wysiłku i koncentracji. Której w tej chwili nie do końca posiadał.
- Znasz skrót na cmentarz? - zapytał. - To znaczy, że często tu przychodzisz?
Uznał, że zada kilka pytań, aby wyłapać jakieś zgrzyty czy punkty ostrzegawcze. Wielkie, pulsujące, czerwone wykrzykniki. Miał tylko nadzieję, że nie ośmieli to chłopca do zadawania pytań jemu… Byłoby niezręcznie, gdyby wyciągnął informacje, nie chcąc dać niczego w zamian. Tyle że nie mógł mówić o sobie. Im mniej świat będzie wiedział o nim, tym lepiej dla niego. Zarówno Kirilla… jak i samego świata. Kaverin był świadomy tego, że jego historia nie przywołałaby uśmiechu i rozbawienia na niczyjej twarzy. Może z wyjątkiem Dahla.
Chłopiec zerknął na blondyna i zamyślił się.
- Znaczy… Bo ja pomagam dostać się tu siostrze. To ona tu często przychodzi… Codziennie w sumie… Czasem nie, jak się źle czuje, ale tylko wtedy. Albo jak to ja się źle czuję… - powiedział spokojnie. Najwyraźniej nie przeszkadzało mu, że Kaverin zadawał mu pytania. Wydawał się nieco podekscytowany i to tak jakby z powodu, że Kirill zainteresował się nim i chciał porozmawiać. Kaverin zawsze był dobrym słuchaczem. I jeśli chodzi o kontakty międzyludzkie, tylko słuchaczem.
- Stąd wiem, że tu jest szybciej i spokojniej. Przy głównej bramie… Po prostu nie lubię chodzić przy głównej bramie. I Kira też prosiła, żebym tam nie chodził - powiedział w zadumie. Tutaj jego opowieść się urwała.
- Jest pan księdzem, powinienem mówić ‘proszę księdza’, prawda? Wygląda pan… Ksiądz… Młodo jak na księdza… - zagadnął z innej strony. Chłopiec zdawał się Kirillowi uprzejmym, choć nieco nieśmiałym, ale to nie było naturalne. Tak jakby naturą tego dziecka był optymizm i gadatliwość, ale z jakiegoś powodu nie mógł być sobą.
Kaverin został zaskoczony.
- Wyglądam młodo? - zapytał. Zapadła dłuższa chwila ciszy, kiedy szli przed siebie. - Dziękuję - przypomniał sobie, że może należałoby powiedzieć to słowo, ale teraz wypadło niezręcznie. - Nigdy nie myślałem o sobie, jak o kimś młodym - mruknął ciszej. - A w przeszłości byłem przecież jeszcze młodszy niż teraz.
Ale dzieckiem przestał być dawno temu.
- Możesz mówić mi po imieniu - rzekł. Na chwilę zamilkł. Czy powinien podać prawdziwe? - Nazywam się Yuri.
Chłopiec uśmiechnął się nawet zaskakująco pogodnie i szczerze
- Bardzo mi miło Yuri. Ja jestem Misha… A moja siostra to Kira, ale to przedstawię ją jak już dojdziemy na miejsce - odpowiedział spokojnie. Zaufał Kirillowi.
Kiedy jego mama podała fałszywemu konduktorowi legitymacje, na którym znajdowało się szukane przez mordercę nazwisko, skończyła z dziurą w brzuchu. Kirill lubił swój brzuch, a w każdym razie nie chciał się z nim jeszcze rozstawać.
- Jesteście wyrzutkami? - zapytał tak po prostu.
Pogodna mina Mishy momentalnie rozpłynęła się. Zastąpiło ją zmartwienie, ból i jakiś odległy strach i zaszczucie
- Kira uważa, że to nieładne określenie. I że tu po prostu ludzie nie rozumieją czegoś, więc szukają sobie zabobonów na wyjaśnienie. Ale to nie prawda. Nie jesteśmy przeklęci… Ty Yuri jesteś stąd? - zmienił temat, ale jego ton głosu pozostawał sztywny. Chłopiec zaprowadził go przez uliczkę. Znaleźli się na jakiejś ziemistej drodze, koło żeliwnego płotu o ozdobnych szczytach. Przeszli koło ogromnego drzewa, przywalonego śniegiem. Była tam wyrwa w płocie. Kirill dopiero po chwili rozpoznał, że to jest parkan, którym ogrodzony jest cały teren cmentarza. Chłopiec przeszedł i zsunął się z drobnego, dwumetrowego nasypu, po chwili będąc już na jednej z cmentarnych dróżek. Zerknął na Kirilla, a gdy ten dołączył zaczął go prowadzić dalej. Ruszyli w prawo, w najdalszy koniec cmentarza. Z tego co Kirill pamiętał, zwykle wykorzystywano tamten fragment na groby dzieci. Misha zrobił się odrobinę milczący. Tak jakby aura tego miejsca odbierała mu mowę. Było pusto na około. Śnieg powoli zasypywał cmentarz i niektóre groby były już całkowicie przykryte zimną pierzynką. Było pięknie i smutno. Jak to zawsze w takich miejscach.
- Już niedaleko… - powiedział cicho i wskazał palcem kierunek.
Minęli statuę przedstawiającą Michała Archanioła. Za nią Misha skręcił i znaleźli się w bocznej alejce, w której dla ozdoby usadzono wysokie cyprysy.
Między nimi postawiane były malutkie groby. Niemal wszystkie kompletnie zaniedbane. Zapomniane. Nieważne po której stronie świata i gdzie Kirill nie bywał, groby dzieci zawsze wyglądały tak samo… Poza jednym…
Serce Kirilla stanęło mu w piersi, kiedy zobaczył swoja matkę, siedzącą na ławce przed jednym z nich.
A przynajmniej, tak wydawało mu się w pierwszej chwili
- Misha? To ty? - odezwała się dziewczyna. Miała długie, blond włosy i dopiero teraz Kirill zaczął zauważać drobne różnice, jej leciutko falowały się na końcach. Miała taką samą figurę i tak samo bladą cerę. Odziana była w zimowy płaszcz w bladoniebieskim kolorze z kapturem i białym futerkiem na jego brzegu, jednak nie miała go na głowie, więc śnieg osiadał na jej włosach i ramionach. Jej policzki były zaróżowione od zimna, a jej oczy szeroko otwarte. Miały niebieski kolor, jednak… Nie patrzyły na nich. Dostrzegł laskę i szybko zrozumiał. Siostra Mishy, bo już zgadł że to ona… Była ślepa. Siedziała przed jedynym oczyszczonym malutkim grobem. Przechyliła głowę, jakby nasłuchiwała. Zmarszczyła delikatnie brwi, ponieważ na pewno ilość kroków jej się nie zgadzała. Wyglądała na zaniepokojoną
- Tak, to ja! - zapewnił ją natychmiast brat i podszedł do niej, przytulając ją
- Zmarzłaś! - oznajmił, jakby karcił małe dziecko, a to zdecydowanie ona była tutaj tą starszą.
Kobieta, którą Misha zwał Kirą, uśmiechnęła się do niego przepraszająco i poklepała go po ramieniu.
- Kazałeś mi chwilę czekać. Coś się stało? - zapytała, jakby natychmiast zgadła. Jakby wiedziała i teraz zwróciła głowę w kierunku Kirilla i powolutku wstała, jakby obawiając się najgorszego i szykując do konfrontacji z konsekwencjami.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 28-03-2019, 23:25   #109
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Dzień dobry - Kaverin przywitał się, bo ludzie lubili, jak od tego rozpoczynał konwersacje. - Jestem księdzem. Niechcący przewróciłem pani brata i rozbiłem jego znicze, dlatego postanowiłem je odkupić. Są bardzo ładne. Proszę uwierzyć mi na słowo - dodał.
Zastanowił się, czy przypadkiem nie uraził kobiety. Miał wrażenie, że rozmowy z innymi ludźmi to miniaturowe rozgrywki pełne pchnięć, młynków, uników. Ciężko mu było w nich lawirować. Zdawało mu się, że wszyscy są w tym mistrzami, jakby chodzili na ciąg świetnych lekcji fechtunku, na które Kirill nie załapał się. Nigdy nie wiedział, kiedy dany zestaw słów sprawi, że osoba zezłości się na niego, rozpłacze, lub roześmieje. A sprawy nie ułatwiało to, że każdy zachowywał się inaczej i często miewał różne nastroje w zależności od dnia.
Kira przechyliła lekko głowę jakby zwróciła teraz uwagę na swojego młodszego brata, który zaczął oczyszczać grób ze śniegu, który zdążył na niego napruszyć.
- Oh, to bardzo miłe ze strony księdza… Dziękujemy, ale w takim razie czy mogę oddać choć część kwoty za znicze? Zwłaszcza, jeśli są ładne, jak ksiądz powiedział - uśmiechnęła się ciepło.
- Nie ma takiej potrzeby - odpowiedział Kirill. - Przyda mi się dobry uczynek. To, że jestem księdzem nie robi ze mnie automatycznie wspaniałego człowieka.
Po co palnął coś takiego?
Kira nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się słabo i lekko nieobecnie. Przechyliła lekko głowę jakby słuchała. Ale wtedy, kiedy już nic nie mówił...
- Przypomina mi pani moją mamę - rzekł po chwili milczenia.
Obserwował reakcje Kiry. Obrazi się na niego, że niechcący zasugerował jej starość, czego nie miał wcale na myśli? A może uzna to za dziwne wtrącenie, które było nie na miejscu? A może uśmiechnie się i zacznie opowiadać o swojej, lub też zażartuje ze swojej ślepoty i powie, że on jej natomiast nikogo nie przypomina? Czy to w ogóle byłby żart? A może zimna uwaga? Kaverina bolała głowa już po kilku sekundach rozmów z innymi ludźmi i unikał ich za wszelką cenę. Zdarzały się nieliczne wyjątki, jak na przykład Noel. Chyba tylko przy nim czuł się kompletnie swobodnie.
Kira wysłuchała jego spostrzeżenia, uśmiechnęła się ponownie, ale była w tym uśmiechu jakaś nostalgia. Blondynka zrobiła krok w stronę Kirilla i przytknęła jedną dłoń do klatki piersiowej
- Bardzo… Bardzo mi przykro - powiedziała to takim tonem jakby wiedziała. Jakby wiedziała o wszystkim. Jakby doskonale wiedziała co spotkało rodzinę Kaverina. Jakby naprawdę było jej przykro tego, jaki ból czuł z tego powodu. Misha w panice spojrzał na nią, a potem na Kirilla.
Kaverin spojrzał na nią uważnie. Jeśli Kira była Parapersonum, to mogła stanowić cenny nabytek dla Wielkiego Wozu. O ile zdoła zaprzyjaźnić się z nią. Nie mógł gardzić żadną pomocą w tym świecie, gdzie było tylu potężnych przeciwników. Jednak to mogła być tylko taka nietypowa sytuacja i kobieta nie posiadała szczególnych zdolności. Kirill mimo to zainteresował się rodzeństwem.
- Yuri przyszedł ze mną skrótem, nie przez bramę. Byłem grzeczny! - chłopiec wrąbał się w sytuację, jakby wyczuł coś, o czym Kaverin nie wiedział. Kira jakby zrozumiała
- Oh… To dobrze. Cieszę się, że pamiętasz, żeby nie chodzić bramą… - powiedziała i zaraz ostrożnie palcami wymacała w powietrzu ławeczkę na której wcześniej siedziała. Spróbowała na niej usiąść, odrobinę nieporadnie. Dziecko natychmiast do niej doskoczyło i zaasekurowało ją na miejsce
- Dziękuję… - powiedziała do brata.
- Nazywa się ksiądz Yuri? - zapytała w zadumie
- Nie wiem… ale nie brzmisz jak Yuri… - powiedziała nagle do siebie. Misha zaraz podszedł do Kirilla
- Czy mogę wziąć te znicze? - zapytał ostrożnie. W jego minie Kaverin odnalazł pewnego rodzaju panikę. Chłopiec bał się o swoją siostrę. To jej próbował bronić przed światem.
To było zrozumiałe i godne podziwu. Zwłaszcza że był tak młody.
- Proszę, Misha - rzekł, podając mu wspomniane obiekty. - Dla kogo one są? - zapytał. - Mieliście jeszcze jakieś rodzeństwo?
Usiadł na ławce obok Kiry. Zamknął oczy i zaczął się koncentrować. Zwizualizował sobie w głowie jeden punkt i skupił się na nim. Rozpalał go wyobraźnią do czerwoności. Chciał, żeby się jarzył. Jednocześnie słuchał odpowiedzi rodzeństwa. Potrafił skupić się na dwóch rzeczach w tym samym czasie.
Chłopiec się zachłysnął. Tymczasem Kirill siadając obok kobiety, niechcący potrącił jej laskę, która upadła na ziemię. Dziewczyna zdawała się jednak tego nie zauważyć, skupiona na jego pytaniu. Zwróciła głowę w jego stronę
- Spokojnie Misha. Nie szkodzi… - powiedziała blondynka do brata i znów przechyliła głowę tak by nasłuchiwać Kirilla. Jego oddechu, głosu. Może bicia serca?
- To grób mojej córeczki - powiedziała spokojnie, ale w jej głosie była drobna zadra.
- Świat najwyraźniej nie był przygotowany na jej nadejście… I nigdy już nie będzie - Kira zabrzmiała lekko nostalgicznie. Było w jej słowach wiele wątków, ale tak głębokich, że bez długiej opowieści, były po prostu tajemniczymi słowami, opowiadającymi jedną smutną historię o dziecku, które zapewne zostało poronione, tudzież urodziło się martwe. Na grobie wygrawerowano litery, układające się w dwa słowa ‘Tatiana Rasputin’. Dalej była data przypadająca na Boże Narodzenie sprzed trzech lat. Kira mogła mieć jakieś dwadzieścia dziewięć, albo dwadzieścia osiem na jego oko. Szybko połączył kropki. Nazwisko natomiast wydawało się niesamowitym zbiegiem okoliczności.
Kirill podejrzewał, że może nie znała ojca dziecka i w formularzu wpisała pierwsze, co jej do głowy przyszło. Choć to chyba nie było możliwe pod względem legalnym.
- To dobry wiek na śmierć - odpowiedział Kaverin neutralnym tonem.
Ominęłoby go tak wiele strasznych rzeczy, gdyby odszedł z tego świata w wieku Tatiany. Nie musiałby doświadczyć tego wszystkiego, co mu się przytrafiło. Nie musiałby rozpaczliwie walczyć o każdą najmniejszą porcję spokoju i przyjemności… i to jeszcze nie dostawać ani jednego, ani drugiego.
Nie przestawał skupiać myśli w jednym punkcie. Nie spieszyło mu się, robił to powoli. Zawierał w tym punkcie składowe elementy własnej psychiki. Była mikroskopijną czarną dziurą, która miała pochłonąć wszystko.
Kira uśmiechnęła się smutno, a Misha zaczął ustawiać znicze
- Prawda? To dobry wiek na śmierć. Gdybyśmy mogli decydować, to na pewno wielu z nas uznałoby, że to lepsze rozwiązanie. Wtedy ominęłoby nas wiele strasznych rzeczy, które ma do zaoferowania świat. A tak, każdy dzień jest tą swego rodzaju drogą, walką o wszystko czego pragniemy - słowa kobiety pokrywały się z myślami Kirilla. Robiła to przypadkiem i myślała tak samo, czy robiła to specjalnie? A może jeszcze inaczej, może nieświadomie dostrajała się do niego? Kira westchnęła cicho
- To miłe z twojej strony, że zechciałeś wypełnić dobry uczynek akurat dziś… Yuri - dodała to imię, jakby było tylko niepasującym dodatkiem z uprzejmości.
- Chcę wypełniać dobry uczynek każdego dnia, ale nie zawsze mi się to udaje - odpowiedział Kirill. - Czasami mam wrażenie, że jeśli uczynię cokolwiek pożytecznego i godnego pochwały, to następnie wydarzą się dwie złe rzeczy, aby zrównoważyć mój wysiłek. I anulować go. Ale właśnie dlatego trzeba mieć wiarę. Nie mówię o tej w Boga. Mam na myśli bardziej… nadzieję. Że może uda się choć trochę obniżyć temperaturę w tym piekle, w którym żyjemy. Jednak tak naprawdę nie sądzę, żeby to było możliwe.
- Tak to już jest. Ale życie jest huśtawką. Raz bujasz się do tyłu, a raz do przodu. Nigdy nie ma w nim braku zbalansowania. Wszechświat prowadzi nas do tej równowagi. To po prostu nasze serca pragną więcej szczęścia. Ale nie rozumielibyśmy wartości dobrych rzeczy, gdybyśmy nie mogli porównać ich z tymi najgorszymi… Czyż nie? Bo w końcu czym byłby cudowny słoneczny promień, gdyby nie to, że przebił się przez zasłane czarnymi burzowymi chmurami niebo…
- Dla ciebie niczym - wtrącił się Kirill. - Dlatego ten świat jest aż tak zepsuty. Równowaga istnieje, ale nie jest ustabilizowana na dokładnie takiej samej ilości dobra, co zła. Tego jest zbyt dużo - rzekł ponuro. Po sekundzie przyszło mu do głowy, że zachowuje się, jak gdyby chciał doprowadzić kobietę do płaczu. Musiał znowu dodać coś optymistycznego. - Może to dobrze, że nie widzisz? Dzięki temu posiadasz bardzo cenną i trudną do napotkania wrażliwość. To ogromny dar, nawet jeśli nie tyle dla ciebie, to na pewno dla otoczenia. Potrafisz dużo lepiej słuchać i rozumieć… Myślę, że choć twoje oczy nie działają, to wzrok możesz mieć bystrzejszy niż ktokolwiek inny.
- Możesz mieć rację. Może tak jest. Może dlatego rozumiem więcej… Zawsze jest albo trochę lepiej, albo trochę gorzej. Stąd właśnie huśtawka. A nadzieja, daje ludziom życia, ale często też je odbiera, gdy zbyt mocno się do niej dąży.

Nagle zastygł w bezruchu. Czy on właśnie… otwierał się przy tej kobiecie? Była znacznie bardziej niebezpieczna, niż mógłby w pierwszej chwili pomyśleć. Czy to dlatego, bo wyglądała jak Nadya Kaverin? Kirill uznał, że również lubił jej osobowość. Kira była uszkodzona. Podobnie jak on, tylko z innych powodów. Jeśli Kira zauważyła jak zamarł w bezruchu, nie skomentowała tego, tylko czekała co powie dalej.
- Nie chcesz dotknąć mojej twarzy? - zapytał. - Żeby wiedzieć, jak wyglądam? Misha twierdzi, że młodo, ale mu nie wierzę.
- Jeśli pozwalasz mi się zobaczyć… - powiedziała spokojnym głosem, ale tak, jakby było w tym kolejne znaczenie. Misha zagapił się na swoją siostrę i trochę z niepokojem na Kirilla. Ufał Kaverinowi, ale wyraźnie wiedział o swojej siostrze, że musiała mieć jakieś specyficzne cechy. Może to dlatego ‘byli wyrzutkami’, jak wcześniej zagadnął blondyn.
Kira tymczasem przekręciła się nieco bardziej przodem w jego stronę. Zsunęła z dłoni poniszczone rękawiczki. Jej palce, w porównaniu z dłońmi Mishy, były delikatne. Choć Kirill na wierzchu jej dłoni dostrzegł ślady blizn, chowały się pod pluszowymi rękawami jej odzienia. Blondynka oparła powoli ręce na jego ramionach i zaczęła przesuwać w górę, powoli zarysowując kontur jego ciała, a przynajmniej w tej części. W końcu jej palce dotknęły szczęki i policzków Kaverina. Były zimne, wręcz przemarznięte. Powoli rozsunęły się badając jego skórę i kształt szczęki. Kira zamknęła oczy i milczała. Przesuwała palcami obu dłoni równolegle, po jego kościach policzkowych, skroniach, potem czole. Następnie ostrożnie jednym palcem przesunęła wzdłuż jego nosa od góry, aż do czubka. Następnie dwoma palcami drugiej ręki przesunęła po jego ustach, na koniec ostrożnie odnajdując na jego twarzy powieki i lekko zasłaniając palcami oczy. Potem uniosła jedną dłoń i wsunęła palce w jego włosy. Rumieńce na jej policzkach, wywołane zimnem pogłębiły się, choć wcale temperatura tak drastycznie nie spadła. Przełknęła ślinę i zabrała powoli dłonie
- Rze… Rzeczywiście wyglądasz młodo - powiedziała i otworzyła oczy. Choć jej źrenice były skierowane prosto na niego. Nie patrzyła i nie widziała go, a jednak Kirill odniósł wrażenie, że widziała go lepiej, niż ktokolwiek inny.
- Skoro tak mówisz… - Kirill zawiesił głos.
Spojrzał na jej prawą dłoń. Pochwycił ją i ujął w dwa palce jej wskazujący. Ponownie nakierował rękę Kiry na swoją twarz. Tak, że opuszką miała dotknąć jego czoła. Podczas gdy tak naprawdę dotknęła punktu, którego Kaverin przygotowywał przez ten cały czas specjalnie z tego powodu. Następnie zwolnił hamulce. Pozwolił czarnej dziurze pochłonąć siebie, a także Kirę. Stopili się z sobą i zniknęli.

Podróżowali przez chwilę, a może nieskończoność. Wyczuwał jej obecność, a także to, że ona była świadoma tego, że znajdował się przy niej. Otulała ich słodka, czarna mgiełka o zapachu psychicznym cmentarza, na którym znajdowały się ich ciała. Lamenty, płacze, smutek, żal… znajdowały się tu również pasemka cichej, skrywanej, lub wstydliwej radości. Nie każdy człowiek zasługiwał na opłakiwanie. Choć znajdowali się pomiędzy tym wszystkim, to Kirill utworzył barierę, dzięki czemu emocje nie wpływały na nich bezpośrednio. Oglądali je tylko przez grubą, bezpieczną, kuloodporną szybę.

Wnet dotarli na miejsce.
- Możesz otworzyć oczy - polecił jej.
Kiedy Kira to zrobiła, ujrzała białe pomieszczenie o planie koła. Było zwieńczone kopułą w tym samym kolorze. Tak właściwie kobieta nie miałaby na co patrzeć, gdyby nie było tu Kaverina. Stał przed nią odziany w gruby płaszcz przystosowany do ciężkiej, rosyjskiej zimy. Tutaj nie był potrzebny, ale z drugiej strony jego obecność wcale nie była nieprzyjemna. Iter posiadał świetną klimatyzację.
- Naprawdę młody? - zmarszczył brwi. Jak gdyby zabrał ją tutaj tylko po to, aby upewnić się, czy aby palce kobiety nie wystarczyły do tego, aby zobaczyć go odpowiednio.
Kirill zauważył, że przez czas trwania całej podróży tutaj Kira nie była spięta, ani zaniepokojona. Wręcz przeciwnie, odprężyła się.
Kiedy znaleźli się w jego białym sanktuarium, mimo że polecił jej otworzyć oczy, nie zrobiła tego od razu. Wzięła powolny, głęboki wdech i dopiero wtedy na niego spojrzała. Prosto w punkt gdzie stał. Jakby nawet bez tego, że się odezwał od razu wiedziała gdzie był
- Tak… - powiedziała przyglądając mu się. Przesunęła wzrokiem po nim od głowy do stóp i z powrotem. Uśmiechnęła się
- Jesteś zmarzlakiem? - zagadnęła, zapewne apropo płaszcza. Skrzyżowała ręce przed sobą, po czym rozejrzała się po białym pokoju. Uśmiechnęła się znowu. Nic tu nie było, a ona wyglądała, jakby oglądała najpiękniejszą galerię sztuki. Jakby Kaverin zabrał ją do pieprzonego Luwru. Po chwili powróciła do niego spojrzeniem
- Czemu zabrałeś mnie do tego planu? - zapytała. Wyjaśniło się, czemu jej to nie stresowało
- Wolisz rozmawiać poza uszami mego brata, czy może naprawdę chciałeś się upewnić, że wyglądasz młodo? Wyglądasz młodo… Nie-Yuri - powiedziała i uśmiechnęła się i teraz ten uśmiech sięgnął też jej błękitnych oczu.
- Moje prawdziwe imię to Kirill - wyjaśnił jej. - Poza tym… spójrz na siebie. Ty również jesteś zmarzlakiem.
Rzeczywiście, oboje byli po prostu ubrani w to, w czym znajdowali się na cmentarzu.
- Uznałem, że to dużo lepsze miejsce na przeprowadzenie rozmowy. Powiedz mi wszystko o sobie, Kira. Kim jesteś, jak stałaś się sobą i co potrafisz. Nie wydajesz się zbyt zaskoczona moimi umiejętnościami - niby stwierdził, ale chyba bardziej zapytał.
Wnet Kaverin klasnął - choć wcale nie musiał, zrobił to chyba dla dramatycznego efektu, aby się popisać - i pojawiły się na środku dwa eleganckie, zielone fotele. Wpierw chciał aby były czarne, ale uznał, że Kira widziała tego koloru wystarczająco każdego dnia.
- Czarne też byłyby w porządku - odpowiedziała, jakby nigdy nic, po czym usiadła na jednym z foteli. Przesunęła palcami po jego materiale i uśmiechnęła się znowu. Zaraz jednak ponownie spojrzała na Kirilla
- Nie zdziwiło mnie, ponieważ to co cię otacza powiedziało mi wcześniej. Są zaskakująco gadatliwe wokół ciebie - rzekła i westchnęła
- Mogę ci opowiedzieć o sobie wszystko. Tego chcesz. Nie wiem jednak dlaczego? Wiem tylko, że mogę być ci do czegoś potrzebna. Dobrze. Jednak, chciałabym coś w zamian. Nie oczekuję zapłaty, nie zrozum mnie źle. Po prostu, nie chcę, żebyś miał wrażenie, że mnie przesłuchujesz. Dość już się zadręczasz, żeby dołożyć sobie i to. Kirillu. Więc tak. Ja ci opowiem o sobie… A ty… Zabierz proszę mojego brata na ciepły obiad w restauracji. Misha gotuje, sprząta i prowadza mnie wszędzie jakby był moim psem przewodnikiem. Mówiłam, mu że nie musi, ale mnie nie słucha… Zgoda? - zaproponowała kobieta, po czym koło jej fotela pojawił się… Wieszak na płaszcze. Kira wstała i zdjęła swój, odwieszając go na nim.
Właśnie zakrzywiła działanie utworzonej przez niego sfery, czyniąc w niej coś swojego…

Kirill był bardzo zaskoczony i choć chciał to ukryć, Kira pewnie i tak o tym wiedziała. Potrafiła wpływać na rzeczywistość i to na jego własnym terenie? Kim lub czym była? Nie znał nikogo, kto posiadałby podobne umiejętności, nie czerpiąc ich z duszy gwiazdy. Zresztą nawet w tym towarzystwie umiejętności nie były zbyt oszałamiające. Nie był przekonany, czy Alice potrafiłaby stworzyć coś w skonstruowanej przez niego sferze. Choć tak właściwie… Kirze mogło to udać się dlatego, gdyż znalazła się tutaj z jego zaproszenia. Dotykając punktu w jego głowie mogła zasymilować klucze, które otwierały zabezpieczenia przed podobnymi czynami. Mimo to… i tak posiadała szalenie wielki talent. I nie bała się go używać.
- Dobrze, mogę to obiecać. O ile Misha będzie chciał przebywać w moim towarzystwie.
 
Ombrose jest offline  
Stary 28-03-2019, 23:25   #110
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Kira kiwnęła głową. Miała na sobie ciepłą, granatową spódnicę i biały sweter. Założyła nogę na nogę.
- Nazywam się Kira Rasputin. Mój brat to Misha. Nosimy przeklęte nazwisko, ale z samym sławetnym Rasputinem nie łączy nas więcej niż tylko to. Nasi rodzice nie żyją. Zginęli w wypadku samochodowym, dobre dziesięć lat temu. W tym samym wypadku, straciłam wzrok. Ponoć ze względów traumy psychicznej… Od tamtej pory słyszę… Czy może bardziej, widzę przez słuch? Trudno mi to określić. Komunikuję się z istotami, są ich chmary. Całe gazyliony tysięcy milionów… Krążą, najczęściej wokoł ludzi i czasem, jak uważnie się przysłucham, mogę dowiedzieć się od nich różnych rzeczy na temat danych osób. Niekoniecznie muszę być przy tym kimś, wystarczy że zdobędę kontakt z tymi… maluchami. Ale nie ufaj im, potrafią być bardzo straszne. Długi czas miałam ciężkie problemy ze względu na niemożność zrozumienia tego co widzę i czego się dowiaduję. To bardzo problematyczne, stracić rodzinę, mieć takie nazwisko i zacząć przejawiać zdolności do wiedzenia o ludziach rzeczy, którymi nie chcą się dzielić, albo emocji, o których nie chcą mówić. To sprawia, że człowiek staje się wyalienowany. Odsunięty od społeczeństwa. Mnie los pokarał trzykrotnie. Zabrał mi rodziców. Dał mi tę zdolność, a potem odebrał Tatianę, najpierw karząc mnie nią… Jestem sama i mam tylko Mishę. Jego i te setki małych istotek. Nie jestem wspaniałą istota. Nie mam się czym chwalić. Jestem raczej żałosna i smutna. Nawet jakbym chciała ułożyć sobie życie to nie mogę, bo wraz z dzieckiem odebrano mi dużo więcej, niż tylko jego życie - powiedziała i usta jej zadrżały, jakby miała się rozpłakać, ale powstrzymała się hardo, chowając emocje za murem. Najwyraźniej i Kira miała swoje bariery i emocje których ujawniać nie mogła.
- Lepiej urodzić dziecko i je stracić, czy żyć ze świadomością, że nigdy żadnego nie będziesz mógł spłodzić? - zapytał trochę ją, trochę siebie.
Kira zmarszczyła brwi
- Na pewno gorzej jest urodzić dziecko, stracić je… A potem dostać informację, że już nigdy więcej żadnego nie będziesz mieć… - powiedziała i zamknęła oczy. Uspokajała się. Dopiero wtedy je otworzyła, kiedy znów w tych niebieskich ślepiach pojawił się spokój.
- Ja zostałem brutalnie zgwałcony i wykastrowany - rzekł. - Nie będziemy licytować się, kto miał gorzej, nie ma sensu. Ale na pewno nie chciałbym być na twoim miejscu. Przykro mi z tego, co musiałaś znieść. Nikt na to nie zasługuje - pokręcił głową. - Po prostu nikt…
Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się do niej.
- Gdy się uśmiechasz, wyglądasz jeszcze młodziej - rzuciła.
- A co te stworzenia mówią ci o mnie? Myślisz, że one naprawdę istnieją, czy to twoja wyobraźnia w ten sposób przedstawia ci dar telepatii?
Kira zastanawiała się chwilę
- Na przykład, że przyszedłeś na cmentarz do swojej rodziny. Że trapisz się różnymi sprawami. Że… Że… - zawiesiła się i odwróciła wzrok gdzieś na bok
- To są twoje prywatne sprawy, czy muszę o nich mówić? - zapytała ostrożnie
- Oczywiście. Może dowiem się czegoś, czego nie wiedziałem.
- Że się okaleczasz… - powiedziała trochę nieśmiało. Przesunęła znów na niego wzrok
- To wiedziałem - mężczyzna mruknął pod nosem.
- To nie tak, nie do końca mogę czytać w twoich myślach. To tak jakby te istotki sugerowały mi jak się czujesz, albo o czym myślisz, albo dokąd zmierzasz. Albo co się z tobą wydarzy za pięć minut, nawet jeśli sam o tym nie wiesz… Uważam, że one istnieją. Tutaj gdzie jesteśmy, jest ich masa, a jednak w tej przestrzeni - ogarnęła pomieszczenie dłonią
- Praktycznie nie ma żadnych. Nie wpuszczasz ich tu. Ale ponoć znają cię dobrze, bo często spacerujesz po… drogach? - zapytała.
Kirill skinął głową, zastanawiając się.
- Już wiem o czym mówisz - mruknął. - Ale nie wiedziałem, że one znajdują się również w naszym świecie. Potrafię je dostrzec jedynie w I… na tym planie - mruknął, nie chcąc mieszać Kirze w głowie terminologią. - Jednak nigdy z nimi nie rozmawiam. Jedynie ignoruję te słabe i unikam potężne. Potrafię również bronić się przed nimi. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale wytworzyłem barierę przed tymi cmentarnymi w trakcie naszej wspólnej drogi… - zawiesił głos. - Jakie one są? - zapytał. - Te duchy… Przyjaźnie do ciebie nastawione? Możesz z nimi rozmawiać? Czy bardziej… bezwiednie mówią do siebie, a ty tylko ich słuchasz?
- To zależy… Zależy od osoby przy której kroczą. Większość jest po prostu obojętna, ale mówi gdy ich słucham. One lubią być słuchane, bo nikt ich nie słucha, bo nikt ich nie słyszy. Nie muszę ich widzieć, ale wiem jak wyglądają. To trochę skomplikowane, nigdy tego nikomu nie tłumaczyłam… Nawet Mishy… - powiedziała, jakby nagle uświadomiła sobie, że opowiada Kirillowi o czymś niestosownym i co najmniej intymnym.
- Umiem jednak sprawić by były w stosunku do mnie uprzejme, ale to nie działa na wszystkie. Ale też umiem unikać tych groźnych. Nie wszystkie potężne są groźne. Tylko te, które żywią się smutkiem, cierpieniem i tragedią. Albo agresją… - wyjaśniła.
- Dlatego bardzo nie lubię dużych osiedli. Tam jest ich najwięcej - dodała i zmarszczyła brwi.
- Twój biały pokój, jak on działa? Wiem, że mogę odrobinę go zmieniać, ale czuję że to ty masz kontrolę nad wszystkim. To jest takie twoje… Wewnętrzne sanktuarium? W jednym filmie kiedyś słyszałam takie określenie. Nie wiedziałam, że można je tak wytworzyć naprawdę - powiedziała zaciekawionym tonem.
- Tak, jestem panem tego miejsca - odpowiedział Kirill. - Mogę też wytworzyć kolejne. To są bańki pośrodku całego morza. Gęstej zupy posiadającej bardzo wiele składników. Wszystko zaczęło się po tym, jak byłem świadkiem śmierci rodziców. Zostali zamordowani na moich oczach, kiedy jechaliśmy pociągiem do Irkucka. Mój brat zaginął, ale to jasne, że również umarł. Miałem bardzo intensywne sny, mieszały się z rzeczywistością. Cierpiałem przez to. Iter… bo tak nazywam ten wymiar… wdzierał się w moją psychikę i byłem bardzo wrażliwy na jego wpływy. Te istoty, o których rozmawialiśmy, niekiedy potrafiły przejąć nade mną kontrolę i wykorzystywać do własnych celów. Trafiłem do szpitala psychiatrycznego. O dziwo, myślę, że to mi naprawdę pomogło. Leki sprawiały, że ciężko mi było myśleć, ale również Iterowi wpływać na mnie. Dzięki temu mogłem zacząć go studiować. Tak długo próbowałem, aż nauczyłem się zapanować nad tym wszystkim - podniósł ręce do góry, wskazując otoczenie. - Teraz czuję się w nim komfortowo. Jak tak myślę, to miałem dokładnie taką samą historię… z bólem. Zaadoptowałem go i dzięki temu łatwiej mi go znosić. Bo to ja ustalam mu warunki… - mruknął. - Stąd samookaleczanie.
- Bardzo mi przykro… Twoja historia pełna jest bolesnych wybojów… Potrafię zrozumieć twój ból. Przynajmniej w pewnym stopniu. Po pierwsze dlatego, że twoje istotki o nim mówią, a po drugie dlatego, bo noszę swój. Na swój dramatyczny, desperacki sposób to nas tragicznie łączy - zauważyła i rozbawiło ją to. Uśmiechnęła się i pokręciła głową z niedowierzaniem. Kira oparła się wygodnie w swoim zielonym fotelu
- I położyli ich w Irkucku… Co za podła ironia… - westchnęła i zamknęła na moment oczy
- Tak… mieliśmy tutaj przyjechać dlatego, bo tata miał oddać zamówienie klientowi. A potem mieliśmy odpoczywać. Nawet do głowy nikomu nie przyszło, że wiecznie. Tylko ja przetrwałem.
- To potworne, co ci zrobił. Nikt na coś takiego nie zasłużył, a szczególnie nie ty, przecież nic nie zrobiłeś - powiedziała nagle. Wzdrygnęła się i otworzyła oczy spoglądając na niego, a potem na ziemię
- Przepraszam. Przestanę ich słuchać, jeśli chcesz. Robię to już automatycznie - zaczęła się tłumaczyć, bo musiała wdepnąć na odsłuch informacji o Dahlu.
- Przecież już powiedziałem ci, co ze mną zrobił. Możesz słuchać. Ja nie wstydzę się tego, choć wiele ludzi czuje z tego powodu obrzydzenie względem mnie. Jednak tak, jak powiedziałaś, nie zrobiłem nic złego. Prócz bycia ofiarą. Porzuciłem plany zemsty tylko dlatego, bo uznałem, że muszę to zrobić, aby odzyskać do siebie szacunek. Gdybym coś mu zrobił, to wtedy naprawdę by wygrał. Zmieniłby mnie. Uczynił potworem takim, jakim on jest. Wtedy musiałbym popełnić samobójstwo. Raz już i tak próbowałem to zrobić, ale uratowały mnie osoby będące w mieszkaniu. Wciąż jednak… miewam sny. I pamiętam jego pożądanie - spuścił wzrok na białą ziemię. - Tego, jak bardzo podniecała go sytuacja oraz... ja sam, choć w ogóle go nie prowokowałem. Zdarł mnie do krwi… - zawiesił głos.
Zapadła chwila ciszy.
- Przepraszam, że o tym ci mówię. Nie wiem, dlaczego to robię. Może… dlatego bo jesteś rzeczywiście dobra w słuchaniu. To prawie czyni mnie dobrym w mówieniu… - uśmiechnął się półgębkiem.
Kira słuchała uważnie tego co mówił. Następnie przymrużyła oczy i gdy Kirill mrugnął, nie siedzieli już w fotelach na przeciw siebie. Tylko na kanapie. Blondynka wzięła jego dłoń i pogłaskała go po niej. Nie mówiła nic. Po prostu gestem chciała mu okazać współczucie i to, że rozumie i że nie musi przepraszać. Na wszelki jednak wypadek dodała zaraz
- Nie przepraszaj. To jest to, co leży ci na duszy. Ja się przed tobą otworzyłam i ty przede mną też. To się chyba nazywa konwersacja z kimś z kim nam się dobrze rozmawia - zagadnęła i wreszcie puściła jego dłoń, nie chcąc by poczuł, że może za bardzo narusza jego przestrzeń.
- Tatiana nie była moim planowanym dzieckiem… Zostałam zgwałcona… Przez kogoś, w kim myślałam że jestem zakochana. Naprawdę przez chwilę myślałam wtedy, że wszystko jednak ma dobre zakończenie. Jednak…. nie miało. Ale myślę, że nie mogę się ciąglę zadręczać. A przynajmniej staram się, bo i tak często to robię. Ale mam Mishę. Nie chcę, żeby został sam - wyjaśniła co ją motywuje do tego, że jednak ma ochotę wstawać rano
- To się stało wreszcie nawykiem, no i tak oto jestem. Odpowiedziałam wyczerpująco na twoje pytania co do mnie? - zapytała.
- Mam nadzieję, że nie czujesz się źle, rozmawiając na te tematy - odpowiedział Kaverin. - Jeżeli chciałabyś opowiedzieć, jak twoja córeczka umarła… to chętnie wysłuchałbym… - spojrzał na nią łagodnie.
Kira zamknęła na chwilę oczy, kiedy je otworzyła, dopiero odpowiedziała
- Powikłania podczas porodu. Był bardzo ciężki… Nie zdążyli jej… - zawiesiła się na moment
- Nie zdążyli jej wyjąć, pępowina zakręciła jej się wokół szyjki. Udusiła się… Udusiła się tym, czym była ze mną połączona… - Kira mimo, że bardzo się starała, nie mogła do końca ukryć tego, że to ją bolało. Że cierpiała, wspominając tamto wydarzenie. Zamrugała kilka razy bardzo szybko i potarła czoło dłonią, jakby chciała wymazać obrazy z pamięci.
- To okropne - Kirill mruknął. - Kochałaś ją, mimo że jej ojciec ci to zrobił? Musisz coś o mnie wiedzieć… To znaczy… tak właściwie nie ma takiej potrzeby. Ale myślę, że powinnaś. Wcześniej twierdziłem, że nie chcę się zemścić na tamtym mężczyźnie, który mi to zrobił… ale to nie była prawda. Ja to już uczyniłem, tyle że szkody doznał nie on, lecz kobieta, której pożądał. Ja również wtedy myślałem, że być może zakocham się w niej… - mruknął. - Ale zgwałciłem ją. Żeby sprawić mu ból. Był zmuszony patrzeć na to, chociaż nie przeze mnie. Jednak byłem tego świadomy i chciałem, aby wszystko widział… To kłamstwo, że nie stałem się potworem - powiedział. - Nie różnię się od mężczyzny, który tobie wyrządził krzywdę - powiedział, zrywając dotyk. - Na pewno chcesz posłać brata do restauracji z kimś takim, jak ja? - zakpił.
Kira przyglądała mu się uważnie. Chwilę milczała. To co jej powiedział było bardzo przykre, bo po pierwsze nie powiedział jej wcześniej wszystkiego, po drugie przedstawiał się w czarnym świetle.
- Kochałam swoją córkę. Przecież to nie była jej wina, że jej ojciec zrobił mi co mi zrobił. Tak samo myślę, że choć zrobiłeś krzywdę tej kobiecie… Nie wiem jak wygląda ta sytuacja, ale może w jakimś stopniu jest dla niej zrozumiałe czemu to zrobiłeś? Choć na pewno cierpi. Myślę, że nie było wygranego w twojej zemście, choćbyś chciał nim być Kirillu... Czy uważasz, że mógłbyś zrobić krzywdę mojemu bratu? Albo że mógłbyś zrobić krzywdę mi? Myślę, że nie jesteś do tego zdolny, tak sam z siebie. Takie odnoszę wrażenie - powiedziała i przytknęła dłoń do swojego serca.
- To oczywiste… nie mam żadnego powodu, by was zranić… - Kirill był zaskoczony, że Kira przyjęła to mimo wszystko tak spokojnie. Chyba chciał znowu powiedzieć na swój temat coś przykrego, aby skutecznie ją odstraszyć. Bał się zbliżyć do niej… tak naprawdę. Nie chciał uwierzyć, że istniała osoba, która mogłaby go po prostu rozumieć. - Wydaje mi się, że nawet nie cierpi. Tak właściwie jesteśmy prawie… czy nawet nie prawie… przyjaciółmi. Nie sądzę, aby chowała do mnie urazę. Myślę, że odczuwa do mnie litość z powodu tego, czym jestem - rzekł. - Jeżeli nie boisz się mnie, to podtrzymuję deklarację związaną z restauracją. Nie chciałabyś do nas dołączyć? Chyba że chcesz, aby Misha odpoczął od twojego towarzystwa?
Kira przechyliła głowę przyglądając mu się
- A więc… Zapraszasz mnie na kolację do restauracji? - obróciła kota ogonem i nawet nie ukrywała tego, że troszkę go podpuściła, bo uśmiechnęła się leciutko unosząc kąciki ust
- Skoro tak stawiasz sprawę, to chyba pójdę. Ale chcę, żeby mój brat troszkę odpoczął od obowiązków niańczenia mnie. Mam doskonałą świadomość tego jak jestem… Problematyczna i jak wiele to dla niego problemów i stresu. Chcę, by choć raz nie musiał o tym myśleć i mógł troszkę… Troszkę odsapnąć - powiedziała i jej uśmiech lekko zszedł.
- To pójdę z nim tylko we dwoje - odpowiedział Kirill. - Ale nie wydaje mi się, żeby uważał cię za ciężar. W każdym razie myślę, że to sprawi mu przyjemność. Przynajmniej jedzenie, bo nie jestem pewny co do mojego towarzystwa - mruknął.
Kira przytknęła palce do oczu.
- Gdybym mogła coś z tym zrobić… Nie urodziłam się ślepa. Nie uszkodziła mi się siatkówka. To mój… To mój umysł został uszkodzony. Zabrano mi wzrok, żeby dać mi coś innego. Jakby ilość zmysłów była ograniczona. Na początku jeszcze miałam kogoś, kto mi pomagał. Mój brat był wtedy taki malutki… A potem, jak tylko podrósł natychmiast zaczął przejmować obowiązki domowe… Jak miał dziewięć lat… Robił nam obiady. Jest taki… Przepraszam. Roztkliwiam się, a przecież, nie chcę sprawić ci bólu. Dziękuję, że to akurat na ciebie dzisiaj wpadł - powiedziała wreszcie i uśmiechnęła się do niego uprzejmie. Z wdzięcznością.
- To żaden problem - odpowiedział Kirill. - Ja również cieszę się. Miło było was poznać - dodał, uśmiechając się lekko. Naprawdę był zadowolony z tej znajomości. Na samym początku zastanawiał się, jak mogłaby się im przydać. Teraz natomiast nie myślał na ten temat tak bardzo praktycznie. Czy to możliwe, że podczas tych jednych świąt… nie będzie samotny? Nie… nie powinien zapędzać się. Znał Kirę może godzinę. Co się z nim działo? Czy był aż tak zdesperowany, by łaknąć kontaktu z drugim człowiekiem, którego prawie nie znał? Choć wiele dowiedział się o Kirze. Tak właściwie… nieco przypominała mu siebie. Nawet ich imiona brzmiały podobnie.
- Jesteście bardzo miłymi ludźmi. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy tak was traktują. Sprzedawczyni zniczy na targu zachowywała się bardzo nieuprzejmie w stosunku do Mishy. Wydaje mi się również, że unikacie kogoś przy głównej bramie cmentarnej?
Kira kiwnęła głową
- Zdarzyło się, na początku mojego odkrycia tych zdolności, że powiedziałam pewnym osobom parę rzeczy, które trzymali głęboko w sobie, a których powiedzenia na głos się obawiali. Nie było to z mojej strony uprzejme, ale byłam wtedy podłą osobą. Byłam zgorzkniała po stracie dziecka. Ludzie już wcześniej uważali nas za przeklętych, przez samo nazwisko i śmierć rodziców. I jeszcze fakt że oślepłam w niczym nie pomagał. To nie jest Nowy York, może i miasto nie jest małe, ale to jest Syberia Kirillu. Ludzie lubią zabobony i opowieści, którymi mogą straszyć małe dzieci, żeby wcześniej grzecznie kładły się spać. Nie mam pieniędzy, żeby zabrać stąd Mishę. Żeby zacząć wszystko od nowa. Ledwo wiążemy koniec z końcem, ale takie jest życie. Jak huśtawka… - blondynka wstała z kanapy i podeszła do wieszaka, na którym pozostawał jej płaszcz. Przyglądała mu się, zapewne widziała go pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna, o ile w ogóle go wcześniej widziała. Przesunęła po nim dłońmi, głaszcząc go, jakby porównywała fakturę z tym co widzi…
- Nie próbowałaś nigdy zarobić na swoim darze? To może uwłaczające, ale mogłabyś zarabiać jako wróżka. Ludzie przychodziliby do ciebie i płacili za usłyszenie tego, co mogłabyś im powiedzieć. Nawet nie musiałabyś mówić im przyszłości. Wystarczyłoby opowiadanie o tym, co wiedzą tylko oni. Nie byłabyś już przeklęta, lecz… “obdarzona”. Moja babcia utrzymywała się z wieszczenia, a wiesz, że kilkadziesiąt lat temu bieda była dużo gorsza i ludzie nie wyrzucali pieniędzy w błoto. A jej jednak płacili. Mogłabyś zarobić wystarczająco pieniędzy, żeby wydostać się stąd. Nie tylko Misha zasługuje na lepsze życie. Ty również.
“Przy czym… to mogłoby być nieco niebezpieczne…”, dodał w myślach. “Gdybyś przyciągnęła uwagę niewłaściwych ludzi.”
Była jeszcze jedna opcja, dzięki której mógłby poprawić życie tej dwójki błyskawicznie. Myśl jednak wydawała się tak egzotyczna… że Kaverin musiał ją przemyśleć.
Kira uśmiechnęła się
- Wiesz, kiedyś o tym myślałam. Mam jednak długi, nie mogę tak po prostu porzucić ich. Nie mam po prostu czasu… Znaczy w pewnym sensie. Nie chcę, żeby ludzie wiedzieli o moim darze. Wolę być po prostu przeklętą, niż gdyby ktoś wpadł na to, że można mnie w jakiś sposób wykorzystać do uzyskania swoich celów - powiedziała poważnym tonem. Spojrzała na Kirilla
- Boję się. Nie o siebie. Boję się o brata. Nie chcę, żeby z mojego powodu stała mu się krzywda i tak już cierpi - powiedziała i skrzyżowała ręce. Zamknęła się nieco w sobie.
- A gdybyś mogła opuścić to miejsce… tak po prostu. Wszystkie twoje długi zostałyby anulowane. Mogłabyś wynająć mieszkanie w dużym mieście, Misha zamieszkałby z tobą. Jest tylko jeden haczyk… Pracowałabyś jako detektyw i pomagała w rozwiązywaniu różnych spraw… niektóre z nich byłyby potencjalnie niebezpieczne, to prawda. Jednak mogłabyś niekiedy pomóc innym ludziom… - zawiesił głos.
Kirill Kaverin i IBPI nigdy nie kochali się, ale mężczyzna też nie nienawidził tej organizacji. Być może stanowiła odpowiedź na problemy Kiry?
Kira zmarszczyła brwi. Wyraźnie ważyła jego propozycję.
- To by było wspaniałe rozwiązanie, choć nie jestem pewna tej części z niebezpiecznymi zadaniami. Pewnie jakbym wiedziała w jakim sensie, byłoby mi to łatwiej zaakceptować. Gdyby była taka możliwość, pewnie bym się na nią zgodziła, ale… Nie chciałabym się wynosić za daleko. Chciałabym móc czasem odwiedzać Tatianę i rodziców - westchnęła.
- Daję się zakuć w okowy przeszłości… wszyscy dajemy. Ty też… Co to z nas robi? - zapytała przyglądając się Kirillowi.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172