Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-07-2019, 19:05   #271
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- Mhm… - mruknął Fergus. - Tak byłoby lepiej.
- Liczę na to, że jedyne co nas dziś czeka, to spokojna woda i bezchmurne niebo. Mam nadzieję, że ta mała akcja nie oderwała żadnego z was od czegoś niezwykle istotnego, czym zajmowaliście się ostatnimi czasy - powiedziała i napiła się herbaty. Zastanawiali ją ci ludzie. Powinna bardziej wnikliwie przejrzeć posiadane przez siebie informacje na temat członków organizacji, jednak rzecz jasna nie dadzą jej one takiego wglądu w sprawę, jaki by miała, gdyby poznała każdego osobiście i spędziła z nim choćby kilka godzin.
- Chciałeś kiedyś zostać piratem? Ja chciałam, gdy byłam małym dzieckiem - powiedziała, zmieniając temat.
- Kiedy byłem mały, to chciałem być dużym, silnym bokserem, którego wszyscy będą się bać - powiedział Fergus. - Ale to chyba rezultat mojego podwórka, niż moich własnych, prawdziwych upodobań - mruknął. - Interesują mnie alkohole. Ale nie ich spożywanie… to znaczy nie tylko… ale również ich wyrabianie. Słyszałem opowieść, że w pewnym mieście gdzieś żyje pewien karczmarz, który posiada w swojej brodzie specjalne drożdże do fermentowania piwa warzonego przez niego. I że te drożdże są naprawdę specjalne i znajdują się tylko w jego brodzie. Chciałem być właśnie takim karczmarzem - zaśmiał się. - Jednak życie układa się w różny, dziwny sposób. Nie zawsze… a może nawet rzadko kiedy dostajemy tego, czego chcemy. Na mojej twarzy ledwo co rośnie zarost. Dostajemy jednak zupełnie inne talenty i możliwości, o których inni marzą, ale dla nas są albo naturalne, albo nieciekawe… Nie doceniamy ich. Chyba że je stracimy… - westchnął.
- Masz rację. Coś wiem o tym… Swoją drogą, drożdże w brodzie brzmią upiornie, ale nie mi to oceniać, świecę się jak świetlik, jak korzystam ze swych mocy - rzuciła lekko rozbawiona i pokręciła głową.
- Chciałbym to zobaczyć - O’Brien uśmiechnął się lekko, mrucząc te słowa pod nosem.
- I czym koniec końców się zajmujesz, skoro nie drożdżami? - zapytała obserwując Fergusa.
- Uhm… nic specjalnie widowiskowego. Jestem portierem w dużym i bardzo ekskluzywnym hotelu w Dublinie. Znaczy nie narzekam. Zarabiam na tyle dobrze, że mogę się utrzymać. Poza tym moja praca nie jeden raz przydała się Konsumentom. W dużym hotelu przewija się wiele ludzi… a do ekskluzywnych hoteli trafiają tylko bogaci ludzie… natomiast bogaci ludzie mają zazwyczaj wiele ciekawych tajemnic. Niektóre są związane mniej lub bardziej bezpośrednio obiektów, osób lub miejsc o podwyższonym wytwarzaniu Fluxu… PWF, jak to mówią w IBPI. Tak właściwie… czy my w Kościele mamy taką kosmologię i mitologię? W naszych oczach Flux też istnieje i wszystko można sklasyfikować?
- Wszystko można skonsumować… O ile ma energię… Określenie jej Fluxem, brzmi dość naturalnie, szczerze przywykłam do tej nazwy… Rzeczywiście masz całkiem przydatną pracę, hotele miewają przydatne sekrety w zanadrzu… Nigdy nie widziałeś mnie jako Dubhe? - zapytała zaciekawiona. Może w ramach uprzejmości mogłaby mu pokazać Imago na kilka chwil.
- Nie - odpowiedział Fergus. - To jest jednak duża rzecz. Wszyscy wiedzą o promienistym aniele, którego nawiedził Joakim Dahl na samym początku. Jednak sam Joakim nigdy się nie świecił. Przynajmniej nie dosłownie. Widziałem, jak nawet najtwardsze osoby miękły po jego głębszym spojrzeniu lub szerszym uśmiechu. Jednak nie było w tym magii, nie takiej dosłownej. Dopiero ty pokazałaś prawdziwe cuda. Poza tym twoja moc konsumowania jest silniejsza, niż Joakima. Czyż nie? - zapytał.
- Moje moce w głównej mierze opierają się na konsumowaniu. W końcu wasze pochodzą od Joakima, a jego ode mnie - wyjaśniła. Wstała od stolika. Wzięła spokojny wdech i pozwoliła na kilka chwil ogarnąć się ciepłu, które wiązało się z wejściem w Imago. Chciała mu pokazać jak to wygląda.
Czuła się nieco zmęczona. To nie było po prostu tak, że mogła zapalić w sobie światło, jakby była zaledwie żarówką. Za każdym razem, kiedy wchodziła w Imago, szturchała i budziła Dubhe. Ta otwierała oczy i zastanawiała się, co aż tak wielkiego i strasznego miało miejsce, że Alice po nią sięgnęła… Zobaczyła jednak tylko duże, szeroko rozwarte oczy Fergusa…
- Wow… - szepnął O’Brien. - Kevin! Kevin!!! Chodź no tu raz dwa! - wrzasnął. - Utrzymaj to jeszcze chwilę - poprosił.
Kiwnęła krótko głową. Wiedziała, że tym razem używała swych zdolności nie w celu ratowania swej skóry i także nie po to, by coś skonsumować, jednak chciała sprawdzić, czy jest w stanie wejść w pełne Imago, zwłaszcza, że od czasu odzyskania swoich mocy nie miała zbytnio czasu na sprawdzanie tego przedtem. Choć rzecz jasna robiła test już wcześniej. Czuła jak jej włosy unosiły się wbrew prawom fizyki, a także, że wisiała w powietrzu. Była w stanie utrzymać ten stan jeszcze kilka chwil, zwłaszcza, że tym razem nie wykorzystywała żadnej mocy szukania fluxu. Mogła więc poczekać chwilę, mimo zmęczenia.

Wnet spostrzegła, że drzwi lekko rozchyliły się i stanął w nich mężczyzna. Był średniego wzrostu i jego postura też nie odbiegała szczególnie od normy. Był dość muskularny, choć nie przesadnie, lecz zakrywała to w dużej mierze tkanka tłuszczowa. Kevin nie był gruby, jednak nie posiadał też kompletnie szczupłych gabarytów. Posiadał pełen, gęsty, czarny zarost, który przechodził w krótkie włosy. Alice widziała jasny odcień zieleni jego oczu. Chyba wcześniej nie widziała tak intensywnych tęczówek tego koloru. Brwi mężczyzny powędrowały w górę. Na samym początku był wkurwiony, że Fergus odrywa go od ważnego zajęcia. Teraz jednak, kiedy zobaczył Harper… czuł się skonsternowany… Dreszcze przebiegły po jego kręgosłupie, miał też gęsią skórkę. Zamknął oczy i mocno docisnął powieki.
- Skoro Dubhe istnieje, to pewnie Święty Mikołaj również - rzucił i westchnął.
Alice wzięła głęboki wdech i pozwoliła odczuciu na opuszczenie jej ciała. Opadła na podłogę, po prostu na niej stając, a jej włosy oklapły, wracając do naturalnego, rudego koloru.
- Owszem istnieje. Podobnie jak różne bóstwa w różnych mitologiach, na przykład w wakacje mieliśmy nieprzyjemności z fińskimi bogami śmierci - rzuciła.
- Finowie mają bogów? - Fergus zmarszczył brwi. - Ci, których poznałem… choć nie było ich tak wiele… wydali się stanowczo pozbawieni jakiejkolwiek duchowości.
- Wybacz, że oderwaliśmy cię od obowiązków - dodała Alice i posłała Kevinowi uprzejmy uśmiech. Mężczyzna miał interesujący kolor oczu. Zawsze miała słabość do takich odcieni. Dlatego tak podobały jej się jasne oczy Joakima… Czy burzowy granat oczu Terrence’a. Wspominanie wyglądu tych drugich sprawiło jej wewnętrzny ból, ale nie pokazała tego po sobie.
- Ciekawe, czy Jezus też posiadał w sobie Dubhe - mruknął pod nosem Kevin. - Przemienienie na górze Tabor… czyż nie uczynił tam czegoś takiego? Również cały zaświecił, pokazując swe nadnaturalne oblicze… - zawiesił głos.
- Och, teraz to pojechałeś z tym Jezusem - Fergus zaśmiał się. - Dubhe to Alice. Nie było wcześniej nikogo, kto by posiadał w sobie jej gwiazdę. Okaż trochę szacunku, proszę.
Kevin powoli ruszył w stronę Alice.
- Czujesz się obrażona? - zapytał.
Harper uniosła lekko jedną brew.
- Cóż, podobno Gwiazdy odradzają się co ileś set lat? Tak mi się zdaje, kiedyś słyszałam coś na ten temat, więc to nie musi być do końca tak, że jestem pierwsza, ale w naszym stuleciu na pewno jestem jedyna - powiedziała spokojnym tonem.
- Nie wiedziałem, że gwiazdy się odradzają… - mruknął pod nosem Fergus.
- Bardzo ciężko mnie obrazić, chyba że ktoś jest po prostu grubiański, więc nie martw się - zwróciła się do Kevina.
Mężczyzna spojrzał na nią w ten sposób, który sugerował, że często ludzie posądzali go o grubiaństwo.
- A wiesz coś na temat poprzednich gwiazd? - zapytał Fergus. - W ogóle nie wiedziałem, że jest ich więcej… myślałem, że jesteś tylko ty… Czyżby było więcej osób do wielbienia - zaśmiał się.
- Niestety, nie wiem nic na temat poprzednich gwiazd, poza tym, że dwie miały ścisły związek z Isle of Man. Z tego co wiem, jest ich aż siedem. Znam jak na razie poza sobą dwie, a jeszcze dwie tylko widziałam - wyjaśniła Fergusowi.
- Ludzi wielbić należy za wartości, jakie mają. Oraz za uczynki, których dokonują - powiedział Kevin, podchodząc powoli do barku. Otworzył go. - A nie za warunki, w jakich się urodzą… i za talenty, które zostały im z góry dane.
Alice kiwnęła głową.
- Kevin ma rację - oznajmiła, zgadzając się z opinią mężczyzny. Choć ludziom często trudno jest to podzielić, tak to i jej zdaniem powinno działać. Ponownie usiadła przy stole i napiła się herbaty. Ciekawiło ją ile zostało im jeszcze podróży, ale postanowiła nie pytać. Dopłyną jak dopłyną.
- Czy to prawda, że Joakim Dahl zginął w Finlandii? - zapytał ją Kevin. - Słyszałem, że właśnie z tego powodu go nie widujemy i nie daje znaku życia. Nigdy wcześniej nie znikał na tak długo. Z drugiej strony nigdy wcześniej nie mieliśmy ciebie… ale nie widzę, dlaczego pojawienie się ciebie miałoby zabrać go nam.
- To nie było tak, że on pierwszy posiadał Dubhe, potem umarł i wtedy Dubhe przeszła do ciebie, prawda? Słyszałem, że taki rytuał miał miejsce - dodał Fergus.
Zdawało się, że w Kościele panowały naprawdę najróżniejsze wersje wydarzeń.
Harper westchnęła.
- Joakim ma w sobie gwiazdę Aliotha. To nie jest Dubhe… - wyjaśniła na wstępie.
- Aliotha… - powtórzył Fergus, jakby starając utworzyć sobie w umyśle nową notatkę.
- Po drugie, Joakim żyje. Jest obecnie zajęty dość problematyczną misją, ale żyje i poza faktem, że sporo pije, nic mu nie jest - wyjaśniła.
- Jeśli mowa o piciu… - mruknął Kevin i nalał sobie do szklanki nieco wina. Niedużo, pewnie nie chciał się upić, choć chciał posmakować trunku.
- Utrzymuję z nim kontakt poprzez wiadomości… Jeśli mi nie wierzycie - powiedziała Alice i wyciągnęła telefon.
- W porządku, spokojnie… - Fergus zaczął podnosić dłonie.
- Ostatnią napisał do mnie… - sprawdziła datę, kiedy ostatni raz dał jej znak życia.
- Nie - Fergus rzucił krótko, podchodząc do niej. - Nie musisz nam dawać żadnych dowodów, schowaj ten telefon - powiedział. - Jeśli tak mówisz, to tak jest. I twoje słowo nam wystarczy. Bo na twoim słowie opiera się naprawdę wiele. Gdybyśmy mieli zacząć wątpić w informacje, które nam przekazujesz, to jak moglibyśmy wypełniać polecenia, które dla nas przyszykowałaś? - zawiesił głos.
Kevin parsknął, obrócił się i ruszył w stronę drzwi, którymi wszedł do środka.
- W porządku - rzucił. - Miło było cię zobaczyć… tak naprawdę, Alice - rzekł, stając w przejściu.
Rudowłosa popatrzyła jeszcze kilka sekund na telefon. Mimo wszystko trochę było jej szkoda, że nie mogła z Joakimem korespondować codziennie…
- Cieszę się, że mogłam rozwiać wątpliwości, które mieliście - powiedziała spokojnym tonem i w końcu schowała urządzenie do kieszeni. Dopiła herbatę. Podniosła dłoń i potarła nią skroń. Zmęczenie dawało jej się we znaki delikatnym, tępym bólem głowy.
- Do zobaczenia - rzucił Kevin i wyszedł z pomieszczenia.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Fergus, kiedy zostali sami. - Może wolisz wyjść z pomieszczenia? - zaproponował. - I położyć się? Mamy tu kajutę, nie musisz się męczyć. Droga do Lancaster nie jest daleka, ale Kevin chyba nie płynie w prostej linii… chce być tak ukradkowy, jak to tylko możliwe. Możesz się położyć i zdrzemnąć choćby na chwilę - dodał. - Potem Egelman powiedział, żebyśmy wynajęli samochód i zawieźli cię prosto do Manchesteru. Chyba że będziesz nalegać na samotną jazdę? - Fergus zawiesił głos.
Alice zerknęła na Fergusa.
- Co by była ze mnie za szefowa, gdybym poszła spać, gdy wy pracujecie. Nie przejmuj się, jeszcze te kilka godzin wytrzymam. Po prostu miałam bardzo aktywny wyjazd i zadanie, więc sama jestem nieco zmęczona. To nic takiego. Nic z czym bym sobie nie dała rady - powiedziała, ale była wdzięczna za jego troskę i dała mu to do zrozumienia w tonie i minie.
- W porządku - odpowiedział Fergus. - To może zagramy w karty? Bo nie mam żadnej innej gry - mruknął i wyciągnął z kieszeni talię starych zwyczajnych kart do gry. - Może makao? - zaproponował.
Gdy zaproponował jej makao, Alice uśmiechnęła się nostalgicznie. W końcu podczas akcji w Helsinkach, gdy wreszcie odnaleźli wyspę, na której była korona Ukka, dokładnie w tę grę karcianą grali…
- Chętnie zagram - powiedziała.
Następnie, kiedy spostrzegł, że herbata w kubku Alice skończyła się, dolał jej z termosa. Natomiast sam otworzył drugi termos, w którym znajdowała się kawa. Nie pachniała szczególnie dobrze, jednak kofeina to kofeina… Fergus na pewno nie zamierzał narzekać i nalał sobie brunatnego naparu.
- Też chcesz? - zapytał.
- Nie, dziękuję. Herbata mi wystarczy - powiedziała uprzejmym tonem. Podziękowała za dolewkę i znów napiła się. Przy makao prawdopodobnie nie zrobi się senna tak szybko i czas minie im przyjemniej.

***

Sto kilometrów wreszcie zostało przebyte przez ich statek. Kiedy dobili do brzegu - rzecz jasna w dyskretnym miejscu - dwóch mężczyzn przez chwilę zajęło się cumowaniem. Nie zatrzymali się w miejskim porcie, żeby nie zwracać niczyjej uwagi. Wampirzyca z Injebreck raczej nie była sensacją w Wielkiej Brytanii. Jeśli już, to ludzie koncentrowali się bardziej na ataku terrorystycznym na West Baldwin Reservoir. Nie znaczyło to jednak, że porozumienie nie zostało nawiązane i że służby nie patrolowały tak samo portów, jak i lotnisk. Wnet zaczęło świtać. Alice przeszła przez kładkę i zerknęła na okolicę. Nic jej nie mówiło to, co zobaczyła. Rzecz jasna nigdy wcześniej tutaj nie była.
- Zostawiliśmy tutaj samochód - rzucił Fergus. - Jak się czujesz? Możesz sama prowadzić? Czy chcesz, żebym cię zawiózł do Manchesteru? Kevin zostanie zająć się statkiem.
Alice zastanawiała się, oceniając poziom swojego zmęczenia.
- Dam sobie radę. Nie jestem jeszcze aż tak zmęczona. Więc dajcie mi tylko dokumenty i kluczyki… Przeniosę swoje bagaże i już wasz zwolnię z obowiązku pilnowania mnie - powiedziała lekko rozbawionym tonem.
- Nie było to szczególnie uciążliwe - Fergus znowu uśmiechnął się do niej w ten charakterystyczny dla niego, wyjątkowy sposób.
Wnet Alice spostrzegła samochód, który dla niej przyszykowali. Wyglądał bardzo zwyczajnie. Ford sierra nie umywał się do pojazdu, który Harper wynajęła na Isle of Man, jednak nie miało to większego znaczenia. Liczyło się to, że miał pełny bak.
- Do zobaczenia - rzekł Fergus, pakując jej bagaże do bagażnika. Kevin nie wyszedł, żeby się z nią pożegnać.
Alice kiwnęła głową, po czym zamierzała podać Fergusowi rękę w formie podziękowania i pożegnania.
- Podziękuj ode mnie Kevinowi, cieszę się, że mogłam was obu osobiście poznać - powiedziała, tymi słowami jeszcze żegnając mężczyznę. Teraz czekała ją droga do Trafford Park. Zapewne zaparkuje auto na parkingu, a potem ktoś będzie ją musiał podwieźć motorówką do samej posiadłości, ale o tym już informowała Marthę, więc liczyła na to, że kobieta zorganizowała jej jakąś pomoc na poranek. W razie czego, napisała jeszcze wiadomość do Thomasa, by wiedział, że już była na ostatnim stadium podróży. Nie spodziewała się żadnych korków o tej godzinie, więc droga nie zajmie jej jakoś specjalnie długo. Już marzyła o tym, by znaleźć się w swoim łóżku.

Okazało się, że Alice miała do przebycia nie tak daleką drogą. Mniej więcej półtora godziny później znalazła się już przy dużym jeziorze, przy którym znajdowała się wypożyczalnia jachtów. Zaparkowała tam i wnet przeprawiła się na drugą stronę wody. Tam już czekał na nią Russel Windermere, ogrodnik.
- Piękny, czyż nie, panno Harper? - zapytał.
Siedział w dość dużym quadzie, którego nigdy wcześniej Alice nie widziała.
- Pani Esmeralda kupiła go, żebyśmy mogli łatwiej i szybciej przemierzać odległość od jeziora do posiadłości. Aż boję się nadusić gaz, bo od razu skacze do przodu niczym wściekły koń - zaśmiał się. - Ale bez obaw, nie trafiłem w drzewo ani razu. Może pani wsiadać.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-07-2019 o 19:32.
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 19:06   #272
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice zerknęła na quada. Najpierw umiejscowiła swoje bagaże, a potem siebie.
- Dawno nie jeździłam na quadzie, a co do wściekłych koni, każdego idzie ujeździć, tylko trzeba wiedzieć jak. Zapewne wszyscy już wstają w posiadłości, ale ja lecę z nóg. Jedźmy… Byle nie po drzewach - zażartowała i spojrzała w kierunku gdzie znajdowała się posiadłość. Jeszcze nie było jej widać, ale Harper już czuła się jak w domu, znała każdy skrawek tej wysepki. Objeździła ją konno wzdłuż i wszerz. Czuła jak zmęczenie wkradało się do jej ciała poprzez pieczenie oczu i podrażnienie na jasność. Cieszyło ją, że chociaż słońce nie zdołało przedrzeć się przez wiecznie zachmurzone, angielskie niebo. Było więc jasno, ale nie tak bardzo, jak by mogło. No i nie padało. Jeszcze. Były więc duże szanse, że dotrze do posiadłości sucha. Ziewnęła lekko, zasłaniając dłonią usta.

Russel przez długi czas milczał. Miał na pewno dobry nastrój, gdyż cicho nucił pod nosem całkiem wesołą melodię. Alice spoglądała na znajome drzewa. To było naprawdę wyjątkowe miejsce. Tak blisko Manchesteru, a jednocześnie w kompletnym odosobnieniu. Nawet nie można było dojechać drogą do samej posiadłości. Wnet quad wjechał na drogę pomiędzy dwoma mniejszymi jeziorami. Alice wiedziała, że niedługo ujrzy Trafford Park. Od północy również otaczała je woda w postaci rzeki Mersey. A dalej znajdowały się kolejne drzewa, chyba jakiś park. A dalej puste pole należące do klubu piłkarskiego, jednak Alice nigdy nie widziała tego obszaru. Uzmysłowiła sobie, że jeśli ktoś nie wiedział o istnieniu Trafford Park, to w żaden sposób nie mógł natknąć się na posiadłość. Mimo że do samego, ścisłego Manchesteru odległość wynosiła jedynie pięć kilometrów w linii prostej.
- Wszyscy już są oprócz pani - rzucił Russel. - Pani bracia na pewno ucieszą się na pani widok. Jeszcze trochę i będą wracać do Portland - rzekł. - Powinna pani spędzić z nimi dużo czasu, choć ja oczywiście niczego nie narzucam ani nie doradzam - dodał tonem sugerującym, że tak właściwie jest kompletnie odwrotnie.
- Bez wątpienia mam taki zamiar, póki jeszcze tu ze mną przez jakiś czas będą… - powiedziała, chcąc uspokoić Russela, że i dla niej rodzina była bardzo ważna i wiedziała, że powinna spędzić z braćmi czas, póki mogła. W końcu miała świadomość, że z tytułu zbliżających się świąt, wybiorą się znów do Ameryki. Na razie jednak jej zmęczony umysł myślał o spaniu, a także o niedalekiej rozmowie z Esmeraldą.
- Jak się miewa pani Esmeralda? - zapytała.
- Niestety nie mam okazji zbyt często przebywać w jej towarzystwie - powiedział Russel. - Zazwyczaj znajduję się poza posiadłością i pilnuję, żeby wszystko dobrze wyglądało. Mam nadzieję, że wysiłki moje i moich synów są dostrzegalne - rzekł i zawiesił na chwilę głos. - Poza tym to jest taki okres, że pani Esmeralda nie spaceruje za bardzo. Zbyt zimno na to. No i też nie mam czego jej pokazywać. Ani kwiatów, ani owoców… to mało widowiskowe miesiące dla ogrodnictwa - mruknął Windermere. - Na wiosnę będzie dużo roboty, więc na razie odpoczywam. Jednak ostatnimi czasy coraz więcej przybywa suchych drzew i musimy je zwalać z synami. Ale za to jest czym palić w kominku.
Alice kiwnęła głową. To oznaczało, że w posiadłości było ciepło, a ona zdecydowanie potrzebowała teraz tego. Wypatrywała już wzrokiem posiadłości i niecierpliwiła się wewnętrznie, chcąc już znaleźć w jej znajomych wnętrzach.

Pożegnała się z Russelem i ten odjechał, znikając jej z oczu. Alice weszła do środka posiadłości. Wydała jej się pusta… zresztą tak było zawsze odkąd Terry odszedł. Wcześniej, kiedy mieszkali razem, czuła jego obecność, nawet jeśli mężczyzna nie znajdował się tuż obok niej. Przebywał w którymś z licznych pokojów, jednak nie aż tak daleko i ta myśl była pokrzepiająca. Wcześniej Harper wyczekiwała wspólnych śniadań, obiadów i kolacji. Odkąd go nie było, jedzenie straciło smak.
Jednak Trafford Park nie było aż takie puste, jak jej się wydawało.
- Alice…! - krzyknęła Martha. - Żyjesz…!
Ukazała się zza załomu korytarza. Jej ruchy zdawały się pospieszne, choć sama kobieta poruszała się z dość niewielką prędkością. Harper oceniła, że chyba nieco przytyła podczas tych ostatnich tygodni. Nigdy nie była szczególnie szczupła, jednak teraz można było to zobaczyć na jej twarzy. Zmieniała się w prawdziwą gospodynię.
- Jak miło cię widzieć - uśmiechnęła się, przybliżając się do Alice.
- I ciebie również Martho - Harper obdarzyła ją zmęczonym, ale uprzejmym uśmiechem.
- Jestem szczęśliwa, że wreszcie znalazłam się na miejscu… Potrzebuję teraz jednak odpocząć. Możemy porozmawiać o wszystkim później? Przekażesz domownikom, że dotarłam w jednym kawałku? Będę wdzięczna - powiedziała spokojnie. Raczej widać po niej było brak snu z całej nocy i stres, który dopiero zaczynał ją opuszczać. Co więcej jej prawa ręka dołączyła do lewej w temacie noszenia rękawiczek, wystawały spod nich teraz bandaże. Alice wyglądała dobrze jak zwykle, jednak zmęczenie odcisnęło na niej swoje piętno. Bez wątpienia potrzebowała snu.
Martha przytuliła się do niej.
- Witaj w domu! - prawie krzyknęła jej do ucha. - Tutaj odpoczniesz. Ale najpierw idziemy do jadalni. I nie chcę słuchać ani słowa sprzeciwu. Musisz coś zjeść i napić się ciepłej herbaty - powiedziała apodyktycznym tonem. Alice przez chwilę poczuła się, jakby była jej wnuczką. - Przygotowano w kuchni dwie bardzo smaczne sałatki, a poza tym cieplutkie paszteciki. Spróbowałam jednego, ciasto jest takie kruchutkie, a nadzienie… - Martha pokręciła głową. - Jak się najesz, to pójdziesz spać.
Alice zaczęła mamrotać pod nosem, następnie westchnęła.
- No… No dobrze… Jeden pasztecik i trochę sałatki i herbata… - poddała się i sama też lekko uściskała kobietę.
- Jeden? - Martha mruknęła pod nosem. - A ty co, odchudzasz się? - mruknęła pod nosem niezbyt zachwycona.
- To chodźmy od razu… - dodała. Wiedziała, że może zostawić swoje bagaże przy wejściu, bo po prostu w drodze do swojego pokoju później je zabierze.
- Jak się czujesz? Oprócz tego, że jesteś zmęczona. Czy potrzebujesz pomocy lekarskiej? - zapytała. - Mam nadzieję, że znikąd nie krwawisz. Ja zdaję sobie sprawę, że jak tylko opuszczacie Trafford Park, to szalejecie, skaczecie z rozpędzonych pociagów, pojedynkujecie się na szable na skrzydłach samolotów i takie tam - Martha machnęła dłonią.
Weszły do znajomej jadalni. Alice od razu spojrzała na fortepian. Kiedy będzie mogła znowu na nim zagrać? Nie zanosiło się na to, żeby to było możliwe w najbliższej przyszłości. Na stole znajdowała się duża miska z sałatką grecką, która wyglądała na bardzo świeżą. Natomiast w drugim naczyniu znajdowała się nieco cięższa z brokułami, kukurydzą i innymi warzywami połączonymi majonezem albo jogurtem. Oprócz tego ciepły, czerwony barszcz grzał się pod zapalonymi świeczkami. Niedaleko znajdował się talerz pełny wspomnianych pasztecików.
- Smacznego! - powiedziała Martha.
- Dziękuję… Czy mogę cię poprosić o filiżankę mojej herbaty? - zapytała. Rudowłosa zwykła pijać tylko jeden typ tego naparu jako ‘swój ulubiony’. Chodziło jej bowiem o Lady Grey zrobionej z mieszanki Earl grey z płatkami chabru i pomarańczą. Ruszyła do stołu, zasiadając na swoim typowym miejscu i zabrała się do nakładania sobie sałatki z brokułami, a także pasztecika. Od razu zaczęła jeść. Czekała jednak, by Martha opuściła pomieszczenie. Chciała odsapnąć w nim chwilę sama.

Po jedzeniu, znów zostając w jadalni samotnie, wraz z filiżanką herbaty, udała się do fortepianu. Usiadła przy nim. Westchnęła, po czym podniosła klapę, która osłaniała klawisze. Zsunęła rękawiczki z dłoni i zagrała kilka nut trzema palcami lewej ręki.
Pierwsze, spokojne nuty Claire de Lune, Debussy’ego rozbrzmiały po pomieszczeniu, nieco wolniej niż to miało miejsce zwykle. Alice zdołała zmotywować również kciuk i palec wskazujący prawej dłoni do współpracy… Kiedy jednak pojawiło się więcej nut, środkowy, serdeczny i mały nie nadążały. Było to nieprzyjemnym doświadczeniem. W umyśle wydawała im komendę do ruchu, ale te reagowały za wolno, albo wciśnięcie kolejnych klawiszy sprawiało jej ból, który powodował ich podwójne wciśnięcie, lub lekki syk. W końcu Harper nie zdołała dokończyć melodii bo i palec wskazujący się zbuntował. Podniosła prawą dłoń i bardzo delikatnie zamknęła rozmasowując. Opuściła smutno ramiona i wzięła filiżankę. Napiła się. Odstawiła ją na szczyt instrumentu i zaczęła grać tylko lewą ręką i trzema palcami. Była to melodia uboga, nieco smutna, ale Harper wkradła do niej ciche, wyższe dźwięki, by nadać odrobinę pogody. Odpuściła prawej dłoni, jedynie kciukiem operując po wyższej gamie nut. Nie chciała nadwyrężać mięśni, skoro te nie były w stanie jej słuchać.

Nawet melodia brzmiała ubożej, kiedy Terry’ego nie było. Fortepian nie mógł wydawać pełni dźwięku, kiedy jego właściciel już nigdy nie miał go usłyszeć. Jednak te dodatkowe, wyższe nuty dodały nieco optymizmu. I rzeczywiście, Alice odniosła sukces na Isle of Man. Uzyskała obrazy Edwina i dowiedziała się wszystkiego, o co prosiła ją Esmeralda. Co więcej, nie zginął przy tym żaden z jej Konsumentów. Harper miała powody, żeby świętować. I właśnie to powinna czynić.
Martha weszła z powrotem do pomieszczenia i zaczęła zbierać na tackę wszystkie brudne naczynia.
- A czemu tak mało pani zjadła? - zapytała. - Już teraz wyglądasz jak anorektyczka, Alice - rzekła. - Masz jeszcze przynajmniej jednego pasztecika - rzekła i podeszła do śpiewaczki z talerzem wypieków. - Zmieniłam pościel i wywietrzyłam w twoim pokoju. Jednak wciąż jest ciepło, więc nie zmarzniesz. Zostawiłam tam też dzbanek świeżej lemoniady oraz butelkę wody mineralnej, gdybyś chciała się napić.
Harper przestała grać, by przyjąć od niej pasztecik.
- Dziękuję za wszystko Martho. Obiecuję, że przez najbliższy czas możesz mnie paść wedle swego uznania, a ja nie będę narzekać - obiecała jej. Zaraz zjadła i drugiego pasztecika, popijając herbatą.

Tuż po tym, jak ponownie została sama, zdążyła przy herbacie i paszteciku wymyślić jak grać Debbusy’ego na jedna dłoń. Zajęła się tym teraz. To nie było to samo, co zwykła czynić z tym fortepianem, ale brzmiało dużo lepiej niż poprzedni, łamany i niedomagający utwór.
Po pewnym czasie herbata w filiżance skończyła się i tak samo cierpliwość Alice do grania jedną dłonią. Zostawiła filiżankę na stoliczku koło instrumentu, jak miewała zwykle w zwyczaju, kiedy przebywała w posiadłości, po czym następnie ruszyła korytarzem do holu, by wziąć stamtąd swój bagaż do pokoju. Była zmęczona i chciała wreszcie położyć się spać we własnym łóżku. Nic więc dziwnego, że gdy dostała się do swojego pokoju, zasłoniła zasłony i rozebrała się, ubierając pozostawioną tu koszulę, padła w świeżą pościel i usnęła twardo. Prawdopodobnie wybuch bomby by jej nie wybudził.

Spała mocno, twardo i bez żadnych snów. To był bardzo regeneracyjny sen. Wreszcie znalazła się we własnym łóżku, a wiadomo, że w takim spało się najlepiej. Nie miała, przynajmniej w tej chwili, żadnych wyraźnych kłopotów i problemów, którymi musiałaby się natychmiast zająć. Nikt niczego nie chciał od niej i mogła spać spokojnie. Nikt jej nie budził. Otworzyła oczy dopiero wtedy, kiedy w pełni wypoczęła. Przeciągnęła się na łóżku. Chciało jej się pić, jednak Martha zadbała o to, żeby Alice miała czym ugasić pragnienie. Zarówno lemoniada, jak i woda czekały na nią. Spostrzegła, że ktoś zostawił dwie karteczki na stoliku obok jej łóżka. Tuż pod lampą. Na pewno ich tu nie było, zanim Harper poszła spać.
Alice usiadła na łóżku. Sięgnęła po lemoniadę, której nalała sobie do szklanki i po obie kartki tuż za moment. Chciała przeczytać ich treść, jednocześnie zaspokajając swoje pragnienie. Nie miała pojęcia jaka była godzina, ale chwilowo jej to nie interesowało.

Pierwsza karteczka była zapisana bardzo ozdobną kaligrafią. Alice spostrzegła, że użyto do tego dobrej jakości pióra, a nie byle jakiego długopisu.

Cytat:
Droga Alice!

Cieszę się z Twojego powrotu! Jestem ciekawa Twojej opowieści. Szanuję to, że wpierw chcesz odpocząć, jednak nie mogę doczekać się rozmowy z tobą! Zapraszam cię do piwnicy Trafford Park. Martha wspominała mi, że najprawdopodobniej nigdy w niej nie byłaś.

Witaj w domu!
Esmeralda de Trafford née Hastings
Druga kartka była dużo bardziej prosta. Nagryzmolono na niej ołówkiem kilka słów. Alice musiała spędzić jednak trochę czasu, aby je rozczytać. Zostały napisane… no cóż, lekarskim pismem.

Cytat:
Jesteś w domu, super! Czekamy na ciebie z Thomasem w małym salonie. W tym, w którym zginęła ta nieszczęsna kobieta. Świetna reklama, pewnie. Może obejrzymy jakiś film. Nie bądź zła, że zakradliśmy się do twojego pokoju, jak spałaś.
Arthur.
Harper westchnęła i pokręciła głową. Uśmiechnęła się. Cieszyły ją te powitania. Śpiewaczka wygrzebała swój telefon, który wpadł gdzieś pomiędzy jej poduszki, kiedy zasnęła i zerknęła która tak właściwie była godzina, a także czy i na komórce nie czekały na nią jakieś wiadomości.

Otrzymała z dziesięć SMSów od Darleth. To ją jednak nie zaskoczyło, gdyż Filipinka pisała do niej co kilka godzin. Alice czasami czuła się, jakby była jej pamiętnikiem z czasu spędzonego w Trafford Park. Relacjonowała jej każdą rozmowę, wrażenie po obejrzeniu każdego pokoju i też jak jej smakowało kolejne danie, którym ją ugoszczono.
“Bardzo tu zimno, na szczęście mam moją panterkę. Jednak chyba nie podoba się tutejszym, bo widziałem, jak starsza pani spogląda na mnie z okna z dezabrobatą.”
“Bo byłam na spacerze w ogrodzie, jest taki duży! Czuję się jak księżniczka w Wersalu. Ale tutaj chyba nie mówią po francusku. Martha powiedziała, że gdybym porównała tę posiadłość z Francją, rozmawiając z panem domu, to pewnie by mnie stąd wygnał.”
“Jakie ładne tu macie drzewa, bardzo stare! Ale to w sumie tak, jak przy Injebreck House, choć widzę inne gatunki. Myślę, że pan domu by mnie nie wyprosił, to byłoby nieeleganckie.”
“Zapytałam tego uroczego ogrodnika, kiedy spotkam się z panem domu, ale ten na mnie tylko dziwnie spojrzał. Czuję się jak bohaterka jakiegoś romantycznego filmu! W powietrzu wisi tajemnica, a ja chcę ją rozwiązać!”
“Nie służą mi te paszteciki, spędziłam godzinę w toalecie. Swoją drogą, słyszałam, że już wróciłaś do domu! W sensie do Trafford Park, nie do Injebreck House. Czemu mnie nie poszukałaś, jest mi aż smutno!”
“Pan Windermere dał mi przejechać się jego quadem. Jednak trafiłam prosto w drzewo na pierwszym zakręcie. Cholera, nie wiem dla kogo produkują te dziwne pojazdy. Chyba dla jakichś kierowców rajdowych, nie zwykłych ludzi.”
“Zaczęłam czytać jeden z romansów, który pożyczyła mi Martha. Jude Deveraux to świetna autorka. Wciągnęłam się i już jestem na setnej stronie. Czytam co dziesiątą stronę, przeskakując nudne fragmenty.”
“Znalazłam wiadro i mop. Zaczęłam sprzątać, żeby trochę odciążyć tutejsze kobiety. Uznałam, że to będzie ładnie z mojej strony. Pani Esmeralda naszła na mnie i poprosiła, żebym wyczyściła dokładnie podłogi w piwnicy. Chyba nie rozpoznała mnie, że jestem jej gościem.”
“Znalazłam Arthura. Zapytałam go o pana domu… cholera, ta tajemnica jednak nie była taka romantyczna, jak podejrzewałam.”
Sprawdziła godzinę. Było nieco po osiemnastej.
Harper westchnęła. Zeszła z łóżka, po czym ruszyła w stronę swoich bagaży. Wybrała z nich zabezpieczone obrazy Edwina. Następnie podeszła do swojej szafy i ubrała się w świeże ubrania. Założyła jasnoniebieską koszulę i wygodne, ciemne spodnie. Napisała sms do Arthura, że już się obudziła i później do nich zajrzy, jeśli nadal siedzą w saloniku. Dodała też, że nie gniewa się za receptę na stoliczku. Napisała do Darleth, że potrzebowała odpocząć, ale już była na nogach i że potem do niej zajrzy, a następnie wraz z przedmiotami ruszyła na dół, szukać piwnicy Trafford Mansion.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-07-2019, 19:07   #273
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Alice nigdy wcześniej w niej nie była. Nie miała powodu. Nikt nigdy nie zareklamował jej w żaden interesujący sposób, a miała wszystkiego pod dostatkiem ponad poziomem gruntu. Tak właściwie musiała poświęcić kilka minut, żeby znaleźć zejście na dół. Zdawało jej się, że przechowywano tam zapasy jedzenia i też trunki… nie miała jednak pojęcia, dlaczego Esmeralda zapraszała ją w tamto miejsce. To zdawało się nie mieć większego sensu.
Harper zeszła na dół. Przejście było otwarte i nie potrzebowała klucza. Rzeczywiście, w pierwszej chwili ujrzała schludnie urządzony magazyn. Szafki ustawione na szafkach obok regałów… wszystko było w nich schowane. Alice nie spostrzegła ani jednej rzeczy położonej tak po prostu na widoku. Usłyszała, że drzwi nad nią zaskrzypiały. To przez nie przeszła, schodząc tutaj na dół.
- Alice? Czego szukasz? - zapytała Martha.
Harper zerknęła w stronę zejścia na dół.
- Martho… Szukałam piwnicy… Pani Esmeralda zostawiła mi kartkę, że mnie do niej zaprasza i że ponoć wspominałaś jej, że nigdy w niej nie byłam… Natrafiłam na to miejsce, ale nikogo tu nie ma i tak się zastanawiam, czy to tu, czy poplątałam drzwi - wyjaśniła jej sytuację.
- Ach… chyba chodziło o nieco inną piwnicę - mruknęła Martha. - Nie tą gospodarczą, tylko tę drugą. Dla przyjemności. To duży zaszczyt, sama nigdy w niej nie byłam. Szczerze mówiąc była przez długi czas zamknięta, gdyż pan de Trafford sam nie lubił z niej korzystać… nie miał tego w zwyczaju. Jednak pani Esmeralda poprosiła o otworzenie jej i utrzymywanie, co wiąże się z pewnymi kosztami… - zawiesiła głos. - Proszę za mną - powiedziała i zniknęła w korytarzu.
To dość mocno zainteresowało Alice. Od razu ruszyła za Marthą. Zapamiętywała od razu drogę do tego miejsca i miała nadzieję, że zastanie tam Esmeraldę. Liściki różniły się od sms’ów tym, że niestety nikt nie pisał na nich godzin, w których zostały pozostawione. Niby drobna różnica, ale jednak w sms’ach ogromne udogodnienie, bo Alice nie wiedziała ile godzin temu pani de Trafford zaprosiła ją w to miejsce i ile ewentualnie czekała. Będzie musiała wznieść się więc na wyżyny dobrego wychowania i wziąć pod uwagę wszelkie możliwości.

Martha zaprowadziła ją do tej nowej części Trafford Mansion, która została dobudowana później. Następnie poprowadziła Alice bocznym korytarzem. Harper myślała wcześniej, że znajduje się tam tylko schowek lub wyjście ewakuacyjne… okazało się jednak, że za załomem umieszczono… windę. Srebrną, szeroką, ozdobną… Na pewno sama w sobie musiała nieco kosztować. Znajdował się tutaj przycisk. Martha wcisnęła go i wnet panel rozbłysł.
- Czy przekazała pani kod? - zapytała. - Sama go nie znam.
Harper zmarszczyła brwi i zamrugała kilka razy. Próbowała sobie przypomnieć, czy gdzieś na kartce mógł znajdować się jakiś cyfrowy kod.
- A powinien być cyfrowy, czy literowy? - zapytała, bo nie dostała jasnych wytycznych co do tego. Esmeralda nie napisała ‘hasło:0000’. To miałoby jednak sens, skoro została zaproszona do owej piwnicy. Czy źle zrozumiała i Esmeralda chciała udać się do niej wraz z nią?
- Cyfrowy - mruknęła Martha.
- Pani Esmeralda jest gdzieś w posiadłości, czy może tam? - Alice zapytała, wskazując palcem windę.
- Myślę, że jest tam na dole. Ostatnimi czasy sama się porusza kompletnie bez mojej wiedzy. I dobrze, wyzdrowiała kobieta, ma do tego prawo. Jednak nie raz moje serce tego nie wytrzymuje. Bo niby jest dojrzałą i dorosłą kobietą, ale ja ją traktuję trochę jak własne dziecko. Mam wrażenie, że beze mnie zginie. Gdzieś pójdzie, zrobi jej się słabo, zemdleje i nikt nie będzie o tym wiedział - mruknęła. - Ale tutaj jest przycisk słuchawki, to domofon.
Nacisnęła go. Chwilkę czekali. Wnet rozległ się głos Esmeraldy, który dochodził z zamontowanego głośnika.
- Alice, czy to ty? Kamera chyba nie działa, nie widzę cię - mruknęła. - Chyba że nie potrafię sterować tym panelem - mruknęła. - Te nowoczesne iPady… to czarna magia.
Harper była zaskoczona. Co takiego znajdowało się w tej piwnicy, że miała swoja własną windę, swój własny intercom i Bóg wie co jeszcze?
- Tak. To ja… Martha zaprowadziła mnie do windy, niestety nie znam kodu na dół. Jeśli zdołam go poznać, z przyjemnością pomogę ci z panelem o ile nie jest uszkodzony - powiedziała uprzejmie i czekała na odpowiedź.
- Będę na ciebie czekać w… - Esmeralda już miała dokończyć, jednak zamilkła niespodziewanie. - Czy Martha jest z tobą? - zapytała.
Alice zerknęła na gosposię. Bez wydawania dźwięków poruszyła ustami dając jej do zrozumienia, że chyba powinna iść, jednocześnie wskazując kierunek i składając dłonie w geście podzięki za doprowadzenie na miejsce. Miała nadzieję, że kobieta nie będzie się ociągać.
- Zapewne tak. Skąd miałabyś wiedzieć, jak tu dojść? Mój mąż raczej nie miał powodu, żeby pokazywać ci to miejsce. To będę na ciebie czekać na dole. I pozdrawiam cię, Martho. Nie mogę się doczekać wieczoru - dodała.
Martha zerknęła na Alice niepewnie, ale postanowiła, że się odezwie.
- Zrobię kakao i przyniosę kruche ciasteczka, po czym będziemy czytać Annę Kareninę, jak co wieczór - dodała.
- Właśnie tak, kochana - dokończyła Esmeralda. - Otwieram windę. Oczekuję twojego przybycia, Alice - dodała i się wyłączyła.
Wnet srebrne wrota otworzyły się i Harper mogła wejść do środka.
Martha spojrzała na windę.
- Jestem ciekawa, co się tam znajduje. Wiem, że pani Esmeralda angażowała chłopaków Windermere’a w jakieś roboty, ale nie mam pojęcia, w jakie dokładnie. Wolę nie pytać za dużo na temat tych podziemi. Pan Terrence nienawidził tego tematu. Chyba zdarzyło się tam na dole kiedyś coś niedobrego, po czym zamknął je. Jednak nie zdradził mi tej historii, czemu w końcu ludzie mieliby opowiadać cokolwiek głupiej Marcie - westchnęła. - Dobrej zabawy, Alice - powiedziała, odchodząc.
Harper poczuła się dość… Dziwnie. Dlaczego Terrence nienawidził tego miejsca… Co takiego zdarzyło się tam, że nigdy jej o tym nie wspomniał? Poczuła dziwne ukłucie żalu? Zawodu? Nie mogła tego sprecyzować, ale wizja tego, że on wiedział o niej i jej przeszłości więcej… Może nawet za dużo, kiedy sam posiadał przed nią sekret jeden czy dwa, miało gorzki posmak.
- Do zobaczenia Martho. Dziękuję - pożegnała kobietę, po czym weszła do windy. Ile pięter w dół miało to miejsce? Co znajdowało się na dole? Napięcie w Alice rosło.

Winda przejechała bardzo niewielki dystans. Zapewne jedynie jedną kondygnację w dół. Choć piętra w Trafford Mansion były całkiem wysokie, a to zdawało się nieco wyższe. Mogło mieć nawet z pięć metrów. Alice ciężko było stwierdzić, zwłaszcza że prędkość samej windy była dość znacząca. Wnet metalowe drzwi rozsunęły się. Momentalnie poczuła na twarzy wilgoć. Powietrze było ciepłe, jednak nie było tutaj duszno. Spostrzegła ogromną halę zbudowaną z ciemnej, szarawej cegły. Znajdowały się tutaj wysokie, ozdobne kolumny, które zwracały uwagę i dodawały klasy. Harper spostrzegła różnorakie formy oświetlenia. Było jednak w pełni naturalne. Świece znajdowały się na kinkietach na ścianach, w lampionach ustawionych na podłodze i także zwisały z sufitu na długich, ozdobnych lampach. Tuż przy wejściu znajdował się przycisk, który należało nacisnąć w przypadku zagrożenia. Z niewidocznych głośników płynęła relaksująca muzyka. Był to leniwy, nieco senny jazz.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=8o2Jch8iFz4[/media]

Alice ujrzała stolik przed sobą. Ustawiono na nim ozdobną, szklaną misę pełną czerwonych, mokrych truskawek. Obok znajdowała się butelka otwartego szampana oraz dwa kieliszki. Oraz dwie karteczki. “Wypij mnie” oraz “zjedz mnie”.

Ach, a poza tym, w pomieszczeniu znajdowało się mnóstwo prostokątnych basenów. Podświetlanych na błękitno. Aż chciało się wejść do jednego z nich. Jednak w żadnym z nich Alice nie widziała Esmeraldy.


Rudowłosej szczęka prawdopodobnie opadłaby, gdyby nie to, że byłby to po prostu teatralny wyraz twarzy. Mimo wszystko jej usta otworzyły się w niemym ‘wow’. Cieszyła się, że obrazy miała zabezpieczone w oklejonym taśmami pokrowcu, by nic im się nie wydarzyło podczas podróży statkiem, bo to zdecydowanie nie było miejsce dla obrazów. Harper zerknęła, czy było jakieś miejsce koło windy, w którym mogłaby pozostawić pakunek bezpiecznie. Nawet jeśli miałaby go oprzeć o ścianę koło przycisku. Jazz był przyjemny, a baseny wspaniałe. Alice czuła się co najmniej dziwnie. W jej żołądku nadal istniało napięcie, ale już nie była pewna czy z powodu myśli o Terrym. Nadal zastanawiało ją, czemu nienawidził tego miejsca… Było przecież wspaniałe. Podeszła do stolika i zerknęła na truskawki. Wzięła sobie jedną z samego szczytu i poczęstowała się nią. Rozlała szampan do dwóch kieliszków, w końcu nie była tu sama. Nie wypiła jednak całego, zamoczyła jedynie usta, biorąc dwa malutkie łyki i ustawiła kieliszek znów na blacie. Szukała wzrokiem Esmeraldy.

Jednak wciąż jej nie było. Baseny wyglądały naprawdę kusząco. Alice spoglądała na nie z zaciekawieniem. Oprócz tego zastanawiała się nad cudownymi wywietrznikami, które zostały tutaj zamontowane. Wcale nie było duszno, choć nie spostrzegła ani jednego okna. Nie słyszała też ich pracy, jednak może muzyka zagłuszała szum. Dostrzegła trzy pary drzwi. Dwie były umiejscowione tuż przy sobie, trzecie natomiast w pewnym oddaleniu. Być może Esmeralda znajdowała się za którymiś z nich. Istniało również duże prawdopodobieństwo, że znalazłaby za nimi odpowiednie miejsce na obrazy zawarte w pokrowcu.
Harper uznała, że to może być dobra myśl. Wzięła pokrowiec i ruszyła zwiedzić wszystkie pomieszczenia. To główne było wspaniałe, ale interesowało ją gdzie przepadła pani domu i co jeszcze kryło się tu na dole. Zaczęła więc od dwóch par drzwi usytuowanych obok siebie.
Pierwsze z nich kryły bardzo schludną szatnię. Była cała drewniana - od podłóg, poprzez ściany, kończąc na suficie i szafkach. Alice spostrzegła, że w środku zostały posegregowane stroje kąpielowe - zarówno damskie, jak i męskie - poza tym klapki, ręczniki oraz kosmetyki. W innych szafkach spostrzegła pralkę oraz suszarkę. Znajdowało się tutaj mnóstwo wieszaków, na których można było zostawić swoje ubrania. I rzeczywiście, spostrzegła tutaj wygodną, lecz elegancką sukienkę, którą Esmeralda szczególnie lubiła. Była cała czerwona w czarne kropki, co bardzo pasowało do jej typu urody. To pomieszczenie dużo lepiej nadawało się na przechowalnie dla obrazów i dokładnie tu Alice postanowiła je umieścić. Widząc sukienkę Esmeraldy, wpadła na to, że kobieta mogła być teraz w stroju kąpielowym, skoro były tu dokładnie takie, jednak skoro nie było jej w części z basenami, to gdzie była? W drugim pomieszczeniu obok znajdowała się łazienka - bardzo duży prysznic, toaleta, krany oraz lustra. Nie było tutaj nic szczególnie przykuwającego uwagi. Ale z drugiej strony ludzie nie tutaj mieli spędzać większość swojego czasu.
Alice i tu nie znalazła pani de Trafford. Ruszyła więc do trzecich, a zarazem ostatnich drzwi. Chcąc dowiedzieć się, czy to właśnie za nimi skrywała się Esmeralda, oraz co takiego się za nimi znajdowało.

Harper rozwarła drzwi. Uderzyła w nią gorąca, para. W pomieszczeniu było ciemno, ale kiedy otworzyła przejście, włączyły się automatycznie lampy. Alice nie miała pojęcia czy one miały światło koloru czerwonych pomarańczy, czy też to drewno posiadało taki odcień. Zobaczyła jarzące się węgle oraz stojący niedaleko olejek zapachowy. Kwiecisty, bardzo aromatyczny.


- Alice - usłyszała głos Esmeraldy de Trafford. - Wejdź, proszę. Mam nadzieję, że nie jesteś nieśmiała i w pełnym, zimowym przebraniu. Uwielbiam saunę, zawsze ją kochałam. Dlatego ani słowa Marcie. Na pewno jej serce przestałoby bić ze zmartwienia, gdyby wiedziała, że znajduję się tutaj całkiem sama - westchnęła. - Jestem już dużo silniejsza i nie mdleje z byle powodu. Trzeba nieco więcej od pary i wysokich temperatur, żeby mnie powalić - uśmiechnęła się lekko.
Starsza kobieta siedziała na drewnianej powierzchni. Miała rozpuszczone, czarne włosy, które lekkimi falami opadały na jej ramiona i piersi. Alice za każdym razem dziwiła się, jak bardzo były gęste i widziała to nawet teraz, kiedy były wilgotnawe. Oprócz tego Esmeralda była kompletnie naga, nie licząc białego ręcznika, którego położyła na swoich udach. Posiadała szczupłe, lecz już nie wychudzone ciało. Było zadziwiająco jędrne, choć nie posiadała już dwudziestu lat.
Rudowłosa chciała wejść, ale w saunie tego typu, będąc ubraną w spodnie i koszulę, za kilka minut zacznie pływać we własnych ubraniach.
- W takim razie za chwileczkę wrócę… - powiedziała, po czym cofnęła się. Wróciła do pomieszczenia, które było szatnią i zdjęła z siebie buty, koszulę, spodnie, bieliznę i rękawiczki, a następnie wzięła jeden z ręczników i owinęła nim ciało. Odziana w tylko to ruszyła ponownie do sauny.
- Utopiłabym się w tym co miałam na sobie. Mam nadzieję, że nie czekałaś na mnie zbyt długo. Siedzenie w takich temperaturach nawet dla wybitnie zdrowych i silnych nie jest zbytnio wskazane - zauważyła. Usiadła na ławie usytuowanej tak, by siedzieć obok Esmeraldy.
- Gdybym potrzebowała lekarskich porad, zaprosiłabym twojego brata. Jednak jesteś tutaj ty, nie on - powiedziała. - Miło mi cię widzieć, Alice. Cieszę się z twojego towarzystwa. Odchodziłam od zmysłów, kiedy uwikłaliście się na Isle of Man w tak przerażające i dziwne wydarzenia. Na szczęście już wróciłaś do domu. Jak ci się tutaj podoba, w tym sekretnym zakątku?
- Niezwykle wspaniałe miejsce, aż żałuję, że wcześniej o nim nie wiedziałam. Cieszę się również, że czujesz się już lepiej. Wybacz, za cały stres związany z moim wyjazdem… - powiedziała. Tymczasem na jej skórze już powoli zaczeły formować się kropelki potu i połyskiwała wilgoć. Alice miała zdecydowanie pełniejsze kształty niż Esmeralda, była jednak zgrabna i było to dużo lepiej widać, gdy miała na sobie tylko ręcznik, a nie standardowy ‘angielsko-pogodowy’ zestaw ubrań.
- Mam nadzieję, że przyniosłaś całą butelkę szampana - Esmeralda zaśmiała się. - Mamy co uczcić, czyż nie? Chodź może nie powinnam zbyt przesadzać, tutaj masz rację. Zbyt dużo alkoholu w saunie… to mogłoby być już za dużo. Wypijemy go, kiedy ochłodzimy się na zewnątrz - powiedziała. - Opowiesz mi coś? To oczywiste, że jestem ciekawa. I przybliż się do mnie, proszę. Został tutaj zamontowany trochę dziwny system. I tak czuję się niekomfortowo, nie widząc cię dobrze. Chciałabym w takim razie przynajmniej dobrze słyszeć cię i lepiej wyczuwać twoją obecność pośród tej całej pary.
Rzeczywiście, po zamknięciu drzwi czerwone światło przygasło. Teraz panował tutaj półmrok. Alice widziała jedynie zarysy otoczenia oraz łuki ciała Esmeraldy. Oczywiście nie mogło tutaj być kompletnie ciemno, inaczej ludzie wpadliby na rozżarzone węgle. Jednak architektowi bez wątpienia zależało na intymności i wyciszeniu w tym miejscu. Jazzowa, relaksująca muzyka panowała również tutaj. Znajdowała się gdzieś ponad ich głowami.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=0XZJ5mD6nSU[/media]

- Nie pomyślałam, by zabrać butelkę, napijemy się na zewnątrz, choć zwykłam nie najlepiej tolerować alkohol… Ale możemy się podzielić, ja wezmę tonę truskawek - zażartowała delikatnie. Następnie podniosła się i przesiadła, by znaleźć tuż obok Esmeraldy. Oparł się o oparcie ławy i westchnęła gorącym powietrzem.
Zerknęła w bok na zarys sylwetki Esmeraldy. Następnie zaczęła opowiadać wydarzenia z wyspy Isle of Man. Po kolei przechodziła przez kolejne dni, rzecz jasna nieświadomie wykluczając Shane’a, oraz szczegółowe informacje o Duncanie. Opowiedziała jej jednak całą historię, a była to opowieść ciekawa, długa i pełna całej palety różnych emocji. Gdy mówiła o tym, jak obserwowała śmierć wróżek i w desperackim akcie próbowała powstrzymać wampira kalecząc swą dłoń by go rozproszyć, głos jej lekko zadrżał, kiedy jej umysł przypominał o bólu, który wtedy czuła. Mówiła o tym, co się działo, o tym co ją martwiło i o tym że wszyscy prawie zginęli, ale jednak wszystko skończyło się szczęśliwie. Wytłumaczyła, że wróżki straciły moc i powiedziała o tym, że zatrzymały się w posiadłości. Wyjaśniła, że przydałby im się dom, na czas zapoznawania ze światem ludzi. Opowiedziała o tym, że dostała od nich coś specjalnego w podzięce.
- Przyniosłam je ze sobą na dół, ale gdybym wiedziała, że jest tu woda i para, zostawiłabym je na górze. Na szczęście miałam je zabezpieczone w pokrowcu. Tak jak obiecałam, przywiozłam ci prezent z Isle of Man… obrazy twojego brata z czasu, kiedy był już strażnikiem wampira i mieszkał z wróżkami - wytłumaczyła i zerknęła na Esmeraldę.
- … - starsza kobieta zaniemówiła, choć tak właściwie nie wypowiadała do tej pory żadnych słów, jedynie słuchając Alice. - Naprawdę chciałabym je zobaczyć… - mruknęła, lekko zawieszając głowę.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 19:09   #274
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Moje życie zwykle pełne jest takich niesamowitych historii, szczególnie od zeszłych wakacji, mam nadzieję, że nie zamartwisz się przez to wszystko do łez. Mam też nadzieję, że taki prezent zrekompensuje ci te zmartwienia, których już się nabawiłaś, przez ostatni czas - powiedziała i uśmiechnęła się.
Esmeralda westchnęła.
- Nie mam powodu, żeby płakać. Koniec końców udało nam… ci się uzyskać dobre zakończenie… a jednak - mruknęła i podniosła dłoń do oczu. Albo ścierała strużkę potu, albo też pojedynczą łzę. - Chyba łudziłam się, że wasza magia zadziała i koniec końców okaże się, że Edwin to wszystko przeżył. Fantazjowałam sobie, że przyjeżdża tutaj wraz z tobą. I rzeczywiście przeżył. Mam na myśli dzieciństwo oraz jezioro. Jednak potem i tak umarł. Nie było mi dane go ponownie zobaczyć - westchnęła. Lekko nią trąciło, jakby miała zaraz zasłabnąć, jednak alarm okazał się fałszywy. - Przykro mi, że z mojego powodu zostałaś uwikłana w tak niebezpieczne wydarzenia. Gdybym mogła to przewidzieć, to na pewno bym ci nie zleciła tego zadania. Mam nadzieję, że nie żywisz do mnie urazy… - zawiesiła głos i podniosła na nią oczy.
Rzeczywiście wyglądała bliźniaczo podobnie do Moiry, nawet teraz. Oczywiście półmrok pomagał, gdyż zakrywał drobne różnice, a także zmarszczki. Jednak podobieństwo między dwiema kobietami było znaczące. Biłoby po oczach nawet wtedy, gdyby dziewczyna była córką Esmeraldy, choć w rzeczywistości były spokrewnione w dużo dalszym stopniu. Alice mogła przypomnieć sobie jedynie Joakima i Noela, jeśli chodziło o tak duże rodzinne podobieństwo.
Harper przyglądała jej się chwilę w milczeniu. Zadziwiało ją jak bardzo były podobne. wiedziała, że należały do tej samej rodziny, jednak dzieliło je trochę pokoleń. Alice mruknęła.
- Przykro mi, że nie mogłam sprowadzić twego brata. Na swój sposób też miałam nadzieję, że mi się to uda. Zrobiłam co mogłam. Nie gniewam się za to wszystko co się działo na Isle of Man. To przecież nie było twym celem wpakować mnie i mych przyjaciół w tarapaty, to już moje felerne szczęście. Najważniejsze, że przeżyliśmy i udało nam się wrócić do domu. Teraz chciałabym nie myśleć o problemach i interesach, a jedynie zrelaksować się i odpoczywać. Przynajmniej dziś - powiedziała i uśmiechnęła się do kobiety.
- I dlatego tutaj jesteś - de Trafford odpowiedziała uprzejmie.
- Nie smuć się Esmeraldo - powiedziała uprzejmie. Założyła nogę na nogę i westchnęła ciepłym powietrzem. Było relaksujące, tak jak płynąca z głośników muzyka.
- Próbuję. Czasami jednak smutek nadchodzi sam. Próbuję bronić się przed nim uśmiechami, ulubionymi przyjemnościami i rozmowami z drogimi mi osobami, lecz niekiedy ciężko jest powstrzymać złe myśli - powiedziała. - Jak myślisz, Alice? Na świecie jest tyle samo dobra, co zła? Oczywiście, to abstrakcyjne pojęcia i obracamy się bardziej w odcieniach szarości. Jednak ciekawi mnie, czy ten grafit znajduje się dokładnie pomiędzy najgłębszą czernią i najczystszą bielą - zawiesiła głos i zastanowiła się przez chwilę.
Alice zastanawiała się chwilę nad jej słowami.
- Tak, zdecydowanie znajdujemy się w szarości pomiędzy bielą a czernią, zwłaszcza, że skrajności są dla nas w każdej formie kompletnie niezdrowe. Sądzę, że na świecie jest tyle samo dobra co zła, a my musimy znaleźć odpowiedni dla każdego z nas środek, by czuć i czerpać pełną satysfakcję. Tak to widzę - powiedziała i odgarnęła wilgotne, już pokręcone, rude włosy z ramion do tyłu. Najchętniej związałaby je, albo upięła do góry, ale nie wzięła ze sobą żadnej spinki, klamry, czy chociaż nawet gumki. Czuła też, jak jej dłonie grzały się pod bandażami, ale nie mogła ich zdjąć.
Esmeralda zerknęła na nią.
- Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi… - zawiesiła głos. - Jednak to chyba prawda, co powiedziałaś. Zazwyczaj słyszy się nawoływania do czynienia dobra. Ty natomiast akceptujesz zło, jako konieczność do odczuwania satysfakcji… To… - zagryzła wargę. - Wyzwalające. Myślę, że żyłam zgodnie z twoimi słowami i byłam bardzo szczęśliwa. A potem zostałam ukarana chorobą. Jednak niekiedy sądzę, że nie otrzymałam wcale ciosu od opatrzności i karma wcale nie istnieje. I to był czysty przypadek... - zawiesiła głos. - Jesteś w ciąży, prawda?
Harper spięła się lekko i zerknęła na nią. Milczała. Obserwowała kobietę w ciszy, która przedłużała się kilka chwil.
- Skąd na to wpadłaś? - zapytała tonem, który nie wskazywał na to, czy aby na pewno zgadzała się z tą sugestią, ale też nie negował jej.
- Hmm… - Esmeralda mruknęła pod nosem, ocierając strużkę wilgoci spływającą jej wzdłuż twarzy. Alice uświadomiła sobie, że taka odpowiedź była równie dobra, jak odpowiedź twierdząca. Każda nieciężarna kobieta po prostu zaprzeczyłaby.
- Uważam, że wszystko co pochodzi od człowieka, dobro i zło leży w jego naturze, ważnym jest tylko, by nie krzywdzić siebie, swych bliskich i tych, którzy na to nie zasługują - nawiązała jeszcze do poprzedniego tematu.
- No to nie jest wtedy złem, czyż nie? Zły uczynek dotyczy chaosu, krzywdzenia innych oraz posiadania potem wyrzutów sumienia… o ile jest w nas jeszcze choć trochę przyzwoitości. Wiem to od Marthy, choć biedaczce nieopatrznie się wymsknęło - westchnęła. - Przy sprzątaniu używanej przez ciebie łazienki zauważyła brak comiesięcznych, kobiecych akcesoriów. Zarówno w koszu na śmieci, jak i na półce. Nie trzeba być osobą obdarzoną niezwykłą inteligencją, żeby to z sobą połączyć. I proszę, uderz mnie w twarz za moją bezczelność… ale zaczęłam się zastanawiać, czy są dodatkowe powody, dlaczego akurat ty zostałaś zatrudniona przez mojego męża do muzykoterapii… - zawiesiła głos. - Choć innymi chwilami czuję się naprawdę głupio, gdyż wiem, jakie inklinacje posiadał Terrence. A to czyni moje podejrzenia kompletnie bezzasadnymi. Jednak sprawa mnie męczy i dlatego uznałam, że dobrze będzie ją poruszyć.
Rudowłosa siedziała w bezruchu. Pot ściekał po jej policzku, ale nie ścierała go. Była zbyt skupiona na zastanawianiu się co odpowiedzieć Esmeraldzie. Westchnęła w końcu ciężko. Zamknęła oczy.
- Nie mam zamiaru cię okłamywać, bo uważam cię za przyjaciółkę. Tak Esmeraldo, byłam w swego rodzaju związku z Terrencem i owszem, będę mieć jego dziecko. Chciałam ci o tym powiedzieć na spokojnie, kiedy już wydobrzejesz.
- Czyli kilka miesięcy temu?
- Nie, czyli teraz, kiedy już nie potrzebujesz stałej opieki Marthy. Mniej więcej jestem świadoma jak wyglądały wasze relacje ze względu na fakt, iż Terrence preferował mężczyzn. Nie chciałam w żadnym razie obrazić cię, ani trzymać w niewiedzy. Nie planowałam nigdy, że zajdę w ciążę, ale ironicznie sądzę, że był to dar w formie podzięki od fińskiej boginii. Pomogliśmy jej i jej mężowi w czerwcu. Jak rozumiem, powinnam się stąd wynieść… Byłam świadoma takiej ewentualności, ale przeciągałam ten moment. Kocham ten dom, jest wspaniały tak jak mieszkający w nim ludzie.
- Uważasz, że jestem wspaniała, Alice? - Esmeralda zapytała cicho. - Wcześniej rozmawialiśmy na temat dobra, zła oraz odcieni szarości. Powiedz więc, wzięcie sobie mojego męża oraz zajścia w ciążę uważasz za cud życia, czy może raczej coś okropnego i obrzydliwego? Czy też może raczej coś pośrodku? A gdybym wspomniała, że szampan, którego skosztowałaś, był zatruty środkiem poronnym… Byłoby to z mojej strony równie szare? Czy może zemsta ma jedynie czysto czarne odcienie?
Harper poczuła jak momentalnie rozbolał ją brzuch.
- Uważam, że zemsta ma słodko gorzki smak. Bowiem ciągnie ze sobą konsekwencje. To dziecko było darem od losu i jest jedyną rzeczą, która powstrzymuje mnie od popełnienia strasznych zbrodni, na sobie i na innych. Bo muszę myśleć o jego bezpieczeństwie. Bo on go chciał. To nie tak, że je planowaliśmy i że nasza relacja była… Zresztą, to nie istotne. Pół na pół. Uważam, że jestem potworem, bo w pierwszej kolejności nigdy nie powinnam była zostawać z nim tak długo, ale dziecko nie jest niczemu winne. Zwłaszcza, że jest po nim jedyną pamiątką. I nie wiem do czego byłabym zdolna, gdyby w tym szampanie, rzeczywiście był taki środek, ale nie uważam cię za morderczynię. Czy mylę się, Esmeraldo? - zapytała. Dopiero teraz poruszyła się, powoli ocierając pot ze skroni.
Starsza kobieta parsknęła pod nosem.

Odsunęła ręcznik, który ją okrywał, po czym wstała i przybliżyła się do Alice. Prawie usiadła na niej okrakiem, umieszczając kolana po obu stronach bioder Harper. Teraz górowała nad nią. Podniosła dłoń i uderzyła Harper z całej siły w policzek. W tej chwili nie wydawała się ani trochę schorowana. Alice mocno zapiekło. Odwróciła tylko lekko głowę pod impetem ciosu, ale nie wydała żadnego dźwięku. Zasłużyła sobie na to, ale nie była struchlała. Robiono jej gorsze rzeczy, czymże więc był taki cios. Esmeralda natomiast przybliżyła twarz do jej ucha.
- Nie uważaj mnie za nikogo - szepnęła groźnie. - Nie wiesz o mnie nic. Nie prognozuj niczego, bo nie jesteś w stanie mnie przejrzeć i wszystkiego przewidzieć.
Następnie odsunęła się i uderzyła ją drugą dłonią w drugi policzek. Harper zacisnęła lekko zęby, ale i to przyjęła.
- Myślę, że nie bolałaby mnie ta zdrada, gdybyś była mężczyzną. Terrence mógłby mieć wielu kochanków, to byłoby na swój sposób naturalne. Jednak fakt, że zechciał być z kobietą, chociaż nie chciał być ze mną… Zajęłaś moje miejsce, Alice. Nawet jako matki jego dziecka - syknęła i umieściła dłoń pod jej szczęką, ustawiając twarz Harper tak, że musiała patrzeć jej w oczy. - Co takiego masz, czego ja nie miałam? Czy sądzisz, że jesteś ode mnie lepsza? Czy muszę czuć się brzydsza, mniej atrakcyjna i starsza? - zapytała.
Alice już wcześniej było ciepło, jednak teraz cała płonęła. Esmeralda dociskała ją do rozgrzanych desek swoim nagim ciałem, które też było gorące i mokre. Jednak w jej oczach panował lodowaty chłód.
- Nie uważam się za lepsza od ciebie. To nie była gra o jego względy. Nie zabrałam ci go potajemnie i pokryjomu sprzed twojego nosa. Z tego co kojarzę, miałaś kochanka, gdy jeszcze byłaś w pełni zdrowia.

Esmeralda syknęła i uderzyła ją znowu w policzek.
- Teraz ty jesteś bezczelna. Miałam kochanka tylko dlatego, bo Terrence zgodził się na to. Nawet poniekąd to zaproponował, gdyż był świadomy tego, że jestem kobietą. I chcę być kobietą. To było coś, na co się zgodził. Natomiast ja nie zgodziłam się na nic w stosunku do ciebie. Nie zostałam poinformowana. Musiałam prowadzić własne śledztwo, żeby odkryć prawdę. I bez tego najprawdopodobniej nigdy bym się nie dowiedziała. Kompletny brak szacunku względem mnie.
- To, że się zetknęliśmy nie było dlatego, że mu się spodobałam, zrobił to dla życia innego mężczyzny, bo zawarliśmy układ z bogami, że pomogą nam go uratować.
- Nie zetknęliście się, tylko uprawialiście z sobą seks. Miej odwagę nazwać rzeczy po imieniu, kobieto.
- A potem najwyraźniej okazało się, że pan de Trafford miał jakieś potrzeby, których nie zaspokajał długie lata. Nie chciałam tego ciągnąć, właśnie ze względu na ciebie, ale powiedzmy, ciężko się było opierać, a kochałam go emocjami tylko dla niego. To już jednak nie istnieje. Terrence odszedł. Chcesz się zemścić? Niemal nie straciłam życia, rozwiązując sprawę dla ciebie. Szanuję cię jako osobę, pomijając cały temat mojej relacji z twoim mężem. Świat jest szary Esmeraldo… - powiedziała smutno.
- Podniecało cię to, czyż nie? Najpierw pojawiać się w moim pokoju, śpiewać i uśmiechać się do mnie, a potem znikać za zamkniętymi drzwiami z moim mężem i zaspokajać go. Gdybyś nie chciała tego ciągnąć, to byś mu nie… Dobrze, nie będę ordynarna - rzekła i wyprostowała się nieco.
- Nie podniecało. Tak właściwie, kilka godzin przed tym, gdy zginął, niemal przełamał na pół hotel telekinezą, bo kłóciliśmy się w tej sprawie. Nie chciałam tego tak ciągnąć i byłam sfrustrowana… - oznajmiła i skrzywiła się, wspominając tamten poranek.
Chyba już Esme miała odsunąć się i wstać, jednak pojawiła się w niej kolejna fala złości.
- Czy widzisz te drzwi? - zapytała i odsunęła się nieco.
Pokazała zarys, którego Alice nie widziała wcześniej w półmroku. To nie było to przejście, którym Harper weszła do środka. Zupełnie inne, nie wiedziała, co było po drugiej stronie.
Rudowłosa zerknęła w tamtą stronę. Zmrużyła oczy, by lepiej dostrzec drzwi, o których Esmeralda mówiła.
- Widzę - powiedziała i ponownie spojrzała na nią. Fakt, że pani de Trafford siedziała na niej od kilku chwil naga sprawiał, że czuła się co najmniej dziwnie. A gorąco wykwitło wypiekami na jej twarzy, było jej ciężko oddychać od takiej temperatury, ale jeszcze nie kręciło jej się w głowie. Znów podniosła rękę i otarła pot.
- Znajduje się za nimi pewien szczególny pokój. Który był wybudowany ku zupełnie innemu celowi niż to, w co go zamieniono - mruknęła. - Właśnie za nim zabiłam. Tak, jestem morderczynią. Więc nic o mnie nie wiesz. I była to młoda kobieta, taka młoda, jak ty. Lecz dużo ładniejsza - rzekła i zawahała się na moment. - Jeszcze ładniejsza - sprecyzowała. - Dlatego módl się, żeby ten szampan nie był zatruty. Bo nie mam powodu, żeby kochać ciebie i twoje dziecko - powiedziała, po czym wstała.
Odsunęła się.
- Jesteśmy spocone. Teraz pójdziemy pod prysznice, żeby się obmyć. Następnie będę na ciebie czekała w jaccuzzi. Przyniesiesz truskawki i owego szampana - powiedziała. - Jeszcze nie dam ci spokoju. Nawet nie myśl, żeby uciekać. Zresztą nie mogłabyś, nawet gdybyś chciała. Winda jest zablokowana.
Alice milczała. Zastanawiała się jak wybrnąć z tej sytuacji. Z jakiegoś powodu wizja tego, że Esmeralda mogła kogoś zabić kompletnie do niej nie docierała. Owszem, słyszała, że zdarzyła się tu na dole jakaś tragedia. Czy naprawdę ktoś mógł umrzeć?
- Nie mam zamiaru uciekać. Nie jestem tchórzem. Poza tym, wpadłam już na to, że to ty rządzisz tu na dole - powiedziała spokojnym tonem.
- “Tu na dole” - starsza kobieta powtórzyła sarkastycznie. - Aż boję się zapytać, kto w takim razie rządzi na górze - powiedziała, po czym wyszła z sauny.
Alice podniosła się z ławy. Ręcznik, który miała na sobie, przez to, że Esmeralda na niej siedziała, poluźnił się i spadł, ale Alice go nie podniosła i nie owinęła się nim. W końcu po co. Obie były kobietami. Ruszyła za Esmeraldą, dopiero gdy ta obróciła się w stronę wyjścia do części z basenami. Zastanawiało ją, czy zamierzały ubierać się w stroje kąpielowe, skoro były tu całkowicie same. Czy kobieta naprawdę otruła szampana, a także, czy zamierzała ją stąd kiedykolwiek wypuścić. Było jej przykro, ale przepraszanie i kajanie się nie było najlepszym pomysłem w chwili, gdy de Trafford była wzburzona i zła.
Niedaleko sauny znajdował się kwadratowy basen z lodowatą wodą. Esmeralda ruszyła w jego stronę i bez zastanowienia zanurzyła się w nim cała.
- Będzie to szybsze, niż prysznic - powiedziała. Jedynie jej głos wskazywał na to, że przeżywała właśnie szok termiczny. Pewnie było to nierozsądne z jej strony. Martha na pewno zemdlałaby, widząc ją teraz. Mimo to Esmeralda była zbyt zdenerwowana, żeby przejmować się takimi rzeczami. Czy zimna woda była w stanie ją ostudzić?
Harper miała taką nadzieję. Poczekała chwilę, po czym i ona weszła do zimnej wody. Aż sapnęła, bo jej ciało spięło się całe. Przed sekunda było rozgrzane, a teraz zderzyło się z takim chłodem. Pierwsze wrażenie jednak zaraz ustąpiło. Alice opłukała się i wyszła. Ruszyła przez salę po misę truskawek i po szampana. Butelkę umieściła w misie, bo dzięki temu mogła zabrać kieliszek dla Esmeraldy. A z tym wszystkim ruszyła za kobieta do jacuzzi. Czuła się jakby grała w filmie. Tylko nie wiedziała jeszcze do końca jakim.


Jacuzzi znajdowało się w rogu piwnicy. Po drugiej stronie, w dużym oddaleniu od saun. Alice lekko kręciło się w głowie zarówno z powodu emocji, jak i zmiany temperatur. Truskawki były oczyszczone i wyglądały naprawdę smakowicie. Szampan natomiast był pyszny… Jednak czy mógł kryć w sobie truciznę?



[media]http://www.youtube.com/watch?v=4VJGwoyWZJY[/media]

- Już jesteś - rzekła Esmeralda, która już rozgościła się w podświetlonej na niebiesko wodzie. Była naga, jednak jej ciało rozmywało się w tych wszystkich bąbelkach. - Wejdź do środka. Ale najpierw nalej nam nieco alkoholu. Jako że nie chcę pozbawiać cię truskawek, a sama bym je z chęcią skosztowała… to proszę usiądź obok mnie. Poza tym chcę być w stanie uderzyć cię w twarz, jeśli najdzie mnie na to ochota - rzuciła Alice harde spojrzenie.
Alice weszła do wody i usiadła. Postawiła misę z truskawkami na brzegu i podała jej kieliszek, do którego już wczesniej nalała jej alkoholu. Wyjęła butelkę szampana na brzeg, po czym wzięła sobie jedną truskawkę. Muzyka kompletnie nie pasowała do nastroju, jaki panował pomiędzy nimi dwiema, a masaż perlistych bąbelków był przyjemny na jej nagim ciele. Nigdy nie była w jaccuzzi kompletnie bez żadnego okrycia w postaci choćby stroju kąpielowego.
- Mam poczucie winy z tytułu całej tej sprawy, ale to nie tak, że zamierzam pozwolić ci okładać mnie nieskończoną ilość razy… Powiedziałam ci o tym otwarcie, weź to proszę pod uwagę - powiedziała, gryząc kolejny owoc. Nie miała zamiaru pić i było to jasne do wywnioskowania z jej postawy.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-07-2019, 19:10   #275
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Esmeralda natomiast przyjęła kieliszek i umoczyła w nim usta. Pewnie chciała tylko spróbować alkoholu, a nie upić się od razu.
- Powiedziałaś nie otwarcie, ale kiedy przyszpiliłam cię do muru - odpowiedziała Esmeralda. - Nawet kiedy zapytałam cię, czy jesteś w ciąży, nie odpowiedziałaś otwarcie, że tak i z kim. Nie zmieniaj faktów. Byłam przy tobie i wiem, jak to wyglądało - powiedziała, patrząc na nią dłużej. - Czy masz jakiś pomysł, w jaki sposób możemy wyjść z tej sytuacji obie z twarzą? - zapytała Esmeralda. - Myślisz, że twój brzuch nie będzie nigdy widoczny? Że ludzie nie będą pytali cię o ojca? Zamierzasz tak po prostu chodzić i oskarżać Terrence’a o nierząd, nawet jeśli słusznie?
- Osoby, które miały wiedzieć, wiedzą czyje to dziecko.
- A więc dowiedziałam się ostatnia - powiedziała Esme. - Wypijmy za to - powiedziała i podniosła w stronę Alice kieliszek szampana w geście toastu. - To tak w kwestii tego, jak bardzo byłaś ze mną otwarta.
- Mogłam skłamać i wymyślić, że to nie jego dziecko. Jestem byłą aktorka sceniczną, Esmeraldo. Sądzisz, że zgadłabyś, kiedy kłamię? Mogłam, a jednak kiedy poruszyłaś ten temat, powiedziałam ci o tym szczerze jak sprawa wygląda - powiedziała i tego Esmeralda podważyć nie mogła.
- Przynajmniej tyle - kobieta zgodziła się. - Choć ciekawi mnie, kogo byś wskazała jako ojca dziecka w takim razie. Jednak pomińmy ten temat.
- Nie zamierzam oskarżać Terrence’a o nierząd. Reszta osób pomyśli zapewne, że należy do kogoś innego, z kim zdecydowanie bardziej pewnie pasowałoby im mnie widzieć. Poza tym, nie zamierzałam przebywać w tej posiadłości dłużej, niż tyle abyś w pełni powróciła do sił. Wbrew logice, lubię cię Esmeraldo i zależało mi na twoim wyzdrowieniu - powiedziała, biorąc trzecią truskawkę.
- Lubisz mnie - powtórzyła kobieta. - Cudownie - rzekła z sarkazmem.
Następnie zastanowiła się, pijąc szampana. Słuchała kolejnej piosenki, która była nieco bardziej ambient. I ta muzyka była zbyt spokojna, nie pasując do emocji odczuwanych przez obie kobiety.
- Jednak ja będę wiedziała, kim jest ojcem dziecka. Jeżeli nie wskażesz de Trafforda jako ojca, nie będzie mogło odziedziczyć po nim połowy Trafford Park. Oraz innych własności mojego zmarłego męża. Bo druga połowa wciąż będzie należeć do Jennifer - zerknęła na nią tak, jak gdyby Alice chciała wyszarpnąć dziewczynie ostatniego funta.
- Nie szkodzi. Nie zamierzałam używać dziecka jako argumentu do uzyskiwania dostępu do pieniędzy Terrence’a. Chce wychować je jako swoje. Dam mu swoje nazwisko i będzie wychowywane przeze mnie i najbliższe mi osoby - powiedziała spokojnym, niewzruszonym tonem. Nie kłamała. Alice zjadła trzecią truskawkę. Były soczyste i takie smaczne… Skusiła się o kolejną. Może robiła to też odrobinę nerwowo, ale Europejskie truskawki były dużo smaczniejsze niż te, które znała z Ameryki.
- Czy Jennifer w ogóle wie o waszym romansie? Czyż nie jesteś jej koleżanką? Wie, że będzie miała brata? Choć nie biologicznego, co prawda… - Esme mruknęła pod nosem, zastanawiając się. - Posądziłabym dosłownie każdego męża o młodszą kochankę, ale na pewno nie Terrence’a. Jak życie potrafi zaskakiwać… - pokręciła głową. - Może to prawda, co mówią. Że pisze najlepsze historie. Choć może nie najpiękniejsze.
- Wie. Powiedziałam jej o tym od razu. Trawiła to kilka dni, ale już jakoś przełknęła… Wydaje mi się, że mało jest rzeczy, które może ją teraz dobić, po tym jak straciła chłopaka, który był w niej zakochany i ośmielił się o tym powiedzieć. Zdaje mi się, że alkohol uśmierza jej wszelki ból i daje możliwość przyjmowania różnych rzeczy. Dalej się przyjaźnimy - powiedziała, przełknęła truskawkę.
Esmeralda skinęła głową.
- Jednak nie znaczy to, że my jesteśmy przyjaciółkami - powiedziała i poprawiła się na siedzeniu. - Dlatego powiem ci dwa rozwiązania, na jakie wpadłam w trakcie tej całej rozmowy. Czy jesteś zainteresowana ich wysłuchaniem? - zapytała.
- Zamieniam się w słuch - odpowiedziała jej uprzejmie Alice, spoglądając teraz na Esmeraldę uważnie. Nie jadła już. Skrzyżowała ręce pod biustem, który przysłaniały wilgotne kosmyki jej włosów.
- Pierwsza opcja wygląda tak. Wrócisz na górę i całkowicie spakujesz się, po czym opuścić Trafford Park. Nigdy więcej się nie zobaczymy. I nie będzie mnie interesowały twoje dalsze losy. Będę starała się jedynie o tym wszystkim zapomnieć. Jedyny plus śmierci Terrence’a jest taki, że nie będzie mi przypominać o tym, co miało miejsce między wami. Boli mnie to też dlatego, bo sama również uważałam cię za przyjaciółkę. To dzięki tobie odzyskałam zdrowie. Jednak marna to rzecz, jeżeli przez ciebie je również utracę - wytłumaczyła. - Zgadzasz się na tę propozycję, czy też jesteś zainteresowana drugą opcją?
- To zależy jaka jest druga opcja… - powiedziała Harper. Szczerze nie chciała kończyć znajomości z de Trafford. Naprawdę uważała ją za przyjaciółkę i nie chciała tego niszczyć. Wiedziała jednak, że wcześniej, czy później może do tego dojść.

Esmeralda spojrzała na nią chwilę dłużej.
- Jeżeli nie możesz czegoś zmienić, to musisz to zaakceptować. Jeśli nie możesz kogoś pokonać… to musisz do niego dołączyć - rzekła. - Jestem jeszcze młodą kobietą. A przynajmniej nie starszą od Terrence’a, a różnica wieku nigdy nie miała dla ciebie znaczenia. Niestety mój mąż nie żyje, ale nie można tego samego powiedzieć o tobie - zawiesiła na chwilę głos. - Jeżeli mam zaakceptować romans pomiędzy wami, to jest na to chyba tylko jedna opcja. Możesz zaoferować mi te same usługi, które oferowałaś mojemu mężowi - powiedziała powoli. Brwi rudowłosej uniosły się wysoko w górę.
Esmeralda spojrzała na Alice lekko wyzywająco.
- Zdaje się, że nie da się przebywać w Trafford Park, nie kochając się z jego mieszkańcami - powiedziała. - A ja mam tak samo potrzeby, jak i Terrence je posiadał.
Harper milczała chwilę. Była co najmniej zaskoczona. Mogła opuścić Trafford Park i nigdy tu nie wracać, jednocześnie zapominając o przyjaźni z Esmeraldą, jej pomocy Kościołowi i o wszystkim. Druga opcją było, że sypiałaby z nią. Czy to nie byłoby już… sprzedawanie się? Owszem, na swój sposób Esmeralda podobała jej się, ale Alice nie była zbyt śmiała, nigdy też nie miała takich kontaktów z kobietami, a ostatnie wyznanie od takowej natychmiast przywodziło Yuki Hao i było jej przykro. Wzięła truskawkę, choć tak naprawdę jedyne czego teraz chciała, to butelka whiskey. Nie mogła jednak pić alkoholu i wkurzało ją to, właśnie w takich momentach. Zawahała się i widać było, że intensywnie myślała, zdawała się nawet zmieszana i jakby zawstydzona.
- Nie byłam nigdy w takiej relacji z kobietą… - powiedziała cicho. Nie patrzyła na Esmeraldę.
- Nie przypuszczałam, że coś takiego zaproponujesz… Masz rację, mało jeszcze o tobie wiedziałam… nie chcę jednak kończyć znajomości z tobą - powiedziała i wzięła nerwowo kolejną truskawkę.

Esmeralda wyprostowała się. Położyła obie dłonie płasko na płytkach przylegających do jacuzzi. Tym samym jej klatka piersiowa została nieco wyeksponowana, choć same sutki wciąż były przykryte bąbelkami.
- Kiedy byłam w twoim wieku, a nawet dużo młodsza, posiadałam kilka koleżanek. Nigdy nie traktowałam tego jak seks. Według mnie do seksu potrzeba mężczyzny. To były jedynie… może nie tak niewinne, ale zabawy. Nigdy nie spotkałam się z odmową - powiedziała. - Z mężczyznami jest inaczej, jednak wierzę, że każda kobieta jest biseksualna. Nie zamierzam jednak zmuszać cię do czegoś, co byłoby sprzeczne z tobą. W żadnym wypadku - dodała. - Czekam tutaj na ciebie naga. Albo przybliż się do mnie i pokaż, co takiego Terrence w tobie widział. Albo wyjdź i nie wracaj.
Rudowłosa milczała kilka sekund. Oblizała usta po zjedzeniu truskawek. Esmeralda zauważyła, że skóra na jej policzkach była zarumieniona. Alice wreszcie przeniosła na nią spojrzenie. Był w nim mętlik emocji. Od zagubienia, po niepokój, smutek, ale i zainteresowanie i determinację. Oparła się lewą dłonią o brzeg basenu, po czym przemieściła. Teraz to ona zawisła nad Esmeraldą. A następnie bez słowa pocałowała ją w usta. Jej wargi smakowały truskawkami, które z taką pasją zajadała ledwo chwilę temu. Przesunęła dłonie na ramiona Esmeraldy i do jej szczęki, przytrzymując ją lekko. Nie ośmieliła się naprzeć na nią całą sobą. Była w tej swojej desperackiej śmiałości nieco nieśmiała.
Esmeralda odwzajemniła pocałunek. Wsunęła język do jej ust i pogłębiła go. Całowała w zupełnie inny sposób, niż Alice znała. To było takie dziwne, odmienne uczucie. Wydawało się niewłaściwe, jednak z drugiej strony również było bardzo przyjemne. Wnet jednak Esmeralda odsunęła twarz. Podniosła dłonie i chwyciła piersi Alice. Ścisnęła je, przenosząc na nie wzrok.
- Usiądź na mnie wygodniej - powiedziała. - I daj mi spróbować nieco szampana. Mam zajęte dłonie - dodała. - Myślę, że dobrze wybrałaś… - mruknęła ciszej.
Oczy Alice były zamyślone. Zdawała się kompletnie rozkojarzona sytuacją. Opuściła się, siadając na kobiecie okrakiem. Dzięki temu Esmeralda miała teraz dużo lepszy dostęp do jej pełnych piersi. Rudowłosa zerknęła w stronę kieliszka. Wzięła go i przystawiła do swoich ust. Wlała w nie zawartość i przysunęła się do de Trafford. Zamierzała ją rzeczywiście napoić i to z większym zaangażowaniem, niż tylko poprzez podawanie jej szkła do ust. Jej serce biło bardzo szybko. Miała wrażliwe piersi na pieszczoty, a czyjś na nich dotyk bardzo szybko ją pobudzał. Esmeralda już mogła wyczuć, że sutki rudowłosej stawały się bardziej twarde, a przecież jedynie ją trzymała.
Alice pocałowała Esmeraldę i ta spróbowała nieco alkoholu, jednak wnet parsknęła śmiechem i odsunęła głowę.
- Nie miałam tego na myśli - zaśmiała się. - Jednak cieszę się, że posiadasz wyobraźnię - powiedziała.
Wypuściła jej dłonie, po czym objęła ją w talii. Miło było czuć jej dłonie na swoim ciele. Wokół rozbrzmiewała muzyka, a także szum wody. Alice czuła jej ciepłe prądy na plecach. Wokół było tak dużo bąbelków, że kompletnie nie widziała, co działo się pod powierzchnią. Jednak czuła. Esmeralda opuściła dłonie i położyła je na pośladkach rudowłosej. Ścisnęła je mocno. Piersi Alice opierały się na ciele starszej kobiety, kiedy ta delikatnie ją ugniatała.
- Już dawno nie dotykałam obcego ciała - powiedziała. - Teraz czas na truskawkę.
Harper stała się tylko bardziej czerwona, kiedy okazało się, że nie o to chodziło Esmeraldzie. Wzięła truskawkę z misy i tym razem przysunęła ją do jej ust normalnie, podając palcami. Miała zgrabne pośladki i de Trafford mogła to wyczuć dłońmi. Alice dość często jeździła konno po wyspie wokół Trafford Mansion i to dało dobre efekty. Spojrzała na usta Esmeraldy, do których przykładała owoc, a następnie podniosła wzrok do jej oczu, zaciekawiona na co kobieta teraz patrzyła.
Spoglądała prosto w jej oczy. Chwyciła truskawkę wargami w bardzo zmysłowy sposób. Następnie przez chwilę zastanawiała się i jedną ręką puściła pośladek Alice, po czym chwyciła owoc za szypułę.
- Ładny, dorodny okaz - powiedziała. - Duży. Podoba mi się - powiedziała.
Wnet jej ręka ponownie zawędrowała pod wodę. Esmeralda z dużą łatwością znalazła jej kobiecość, po czym naparła na nią truskawką. Wnet owoc znalazł się wewnątrz Alice.
- A tobie się podoba? - zapytała.
Harper aż cała drgnęła, kiedy owoc wślizgnął się do jej wnętrza. Była dość ciasna, więc czuła go tam wyraźnie. Był chłodny w stosunku do ciepła jej ciała. Zamrugała i sapnęła rumieniąc się.
- Rzeczywiście… Duży… I chłodny… Ale coraz mniej - powiedziała tylko cicho. Przełknęła ślinę i westchnęła cicho. Czuła dziwne podniecenie, a stres, który odczuwała wcześniej, jeszcze dobrze nie zaczął z niej schodzić.
Esmeralda wyjmowała go, po czym ponownie wkładała.
- Tak właściwie dopiero teraz przyszło mi do głowy… Czy mój mąż miał inne kochanki przed tobą? Bo chyba nie było żadnego “po tobie” - zawiesiła głos, masturbując ją od niechcenia.
Lewa ręka przez chwilę jeszcze ugniatała jej pośladek, po czym powędrowała z powrotem na pierś. Esmeralda ścisnęła ją teraz mocniej, niż wcześniej. Chyba sama również zaczęła czuć rosnące podniecenie.
- Nie… Byłam jedyna… Rzecz jasna poza tobą - powiedziała oddychając płytko. Drażnienie truskawką było irytujące i podniecające. Owoc jednak długo nie wytrzyma takiego maltretowania i straci swoją twardość i sprężystość, Alice starała się nie zaciskać mięśni na nim, ale było trochę trudno się powstrzymać.
Esmeralda jednak musiała o tym pomyśleć, gdyż w porę wycofała go. Podniosła dłoń i wsunęła go do swoich ust. Przegryzła i połknęła.
- To niesamowite, jak jedzenie odmiennie smakuje w zależności od tego, jak je się przyrządzi… - zawiesiła głos i uśmiechnęła się lekko.
Następnie odnalazła własnym palcem kobiecość Alice i wsunęła w nią palec. Bawiła się jej wnętrzem, posuwając się dalej, a następnie wycofywując.
- Ciekawi mnie, co by pomyślał, gdyby nas teraz zobaczył - powiedziała. - Trochę mnie bawi ta myśl. Pewnie doszedłby do wniosku, że się na nim odgrywam. I że jestem niedojrzała, tak kradnąc mu zabawki - mruknęła, dołączając drugi palec.
- Prawdopodobnie trudno byłoby ci się z nim o to spierać… Po prostu użyłby telekinezy… Tak myślę... - powiedziała cicho Alice.
- A mimo to ja bym wygrała - odpowiedziała Esmeralda. - Poza tym nigdy nie widziałam, żeby posiadał takie zdolności.
- Mógł jeszcze wtedy ich nie mieć… Trudno mi powiedzieć, niestety nie znam jego historii rozwoju paranormalnego najlepiej - powiedziała. De Trafford czuła wyraźnie jak jej mięśnie nieco zaciskały się na jej palcach. Mogła ocenić sobie jak gorąca i ciasna była Harper. Alice oddychała już teraz wyraźnie płytko. Wiedziała, że nie dojdzie tylko od takiego drażnienia, ale jej ciału też brakowało dotyku.
Esmeralda przez chwilę próbowała dołączyć trzeci palec, ale że byłoby to za dużo, pozostała przy dwóch. Wysunęła je, po czym położyła dłoń płasko na sromie Alice i zaczęła go delikatnie na przemian ugniatać i pocierać.
- Myślisz, że chciałby do nas dołączyć? Czy raczej byłby na nas zły? Ja pamiętam go jako tego młodego chłopaka, za którego wyszłam. W naszą noc poślubną potrzebował z pół godziny, żeby zrobić się twardym, jednak doszedł w minutę - Esmeralda zaśmiała się. - Nie kłóciliśmy się nigdy za dużo, ale każdą kłótnię automatycznie wygrywałam, kiedy tylko wspominałam o tym. Rzecz jasna delikatnie.
- Trudno mi powiedzieć. Był wobec mnie bardzo nadopiekuńczy. Nawet wizja tego, że ktoś mógł mnie po prostu masować w hotelu wprawiła go w atak srogiej zazdrości… - powiedziała.
- Masować cię w hotelu, mówisz - Esmeralda zamruczała, masując ją w jacuzzi.
- Więc tak właściwie nie wiem, chyba zależy od jego nastroju. Może by dołączył, a może by się gniewał… Miał zdecydowanie fantazję - powiedziała tylko, wolała jednak nie rozwijać tego tematu, by nie wściec Esmeraldy, która dotykała teraz jej bardzo wrażliwych części ciała.
- Niech odpoczywa w pokoju - powiedziała de Trafford, po czym delikatnie odsunęła od siebie Alice.
Dzięki wodzie obie były w lekkim stanie nieważkości. Esmeralda sunęła na nią, po czym objęła ją i pocałowała w policzek, a następnie w szyję. Chwilę cieszyła się jej bliskością, po czym odsunęła się w stronę brzegu. Usiadła na nim, wynurzając się z wody. Alice spostrzegła, że jej sutki również były nabrzmiałe. Zorientowała się, że ten widok na swój sposób jej się podobał.
- Oprzyj się tutaj brzuchem - powiedziała, klepiąc płytki obok siebie dłonią. - Nie wychodząc nogami z jacuzzi.
Rudowłosa zmarszczyła leciutko brwi zastanawiając się po co miała znaleźć się w takiej pozycji, ale nie kłóciła się. Podeszła tam i oparła się tak jak jej Esmeralda poleciła. Jej bandaże były nieco wilgotne, ale nie zwracała teraz na to szczególnej uwagi. Jej umysł szalał gdzieś, podobnie jak emocje. Czekała co teraz de Trafford każe jej uczynić.

Brzuch Alice był wystawiony na zimne płytki, podobnie jak jej piersi. Opierała się łokciami o podłogę, żeby nie leżeć na niej kompletnie płasko. Jej kolana natomiast opierały się na części w jacuzzi, na której przed chwilą siedziała. Połowa jej ciała czuła chłód, a druga połowa ciepło wody. Jej pośladki były wypięte w tej pozycji.
- Byłaś złą pracownicą, Alice - Esmeralda rzuciła. W jej tonie pojawiła się lekko sadystyczna nuta.
Podniosła dłoń i dała jej mocnego klapsa. A potem następnego.
- Każdą inną bym wyrzuciła na zbity pysk - powiedziała, uderzając ją teraz w drugi pośladek. Na koniec ścisnęła go mocno, uszczypnęła. - Jednak w twoim przypadku… wydaje mi się - tym razem zaatakowała ją z drugiej strony. Głośne odgłosy wybijały się znacząco ponad muzykę. - Że wystarczy mi… jak cię zbiję… - dodała i Alice znów otrzymała klapsa.
Jej pośladki były różowe.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 19:10   #276
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
To ją nieco zaskoczyło, ale podrygiwała lekko na klapsy. Były mocne, ale przy pierwszych Alice nie reagowała. Potrzeba było ich więcej, by jej skóra nieco uniewrażliwiona przez wodę stała się bardziej wrażliwa i wtedy zaczęła posapywać i posykiwać. Z jakiegoś powodu przyszło jej do głowy, że były w wiktoriańskiej Anglii. Esmeralda była panią domu, a ona jej niesforną pracownicą, która przypodobała się jej i w związku z tym, że kobieta nie chciała jej wylać, zamierzała ukarać ją cieleśnie, jednocześnie zaspokajając swoje dłuższy czas skrywane żądze… Tak naprawdę… Czy nie było właśnie tak? Czy to nie był po prostu argument, dzięki któremu de Trafford mogła wreszcie położyć na niej swoje ręce? To ją jakby nieco bardziej podnieciło, że aż zadrżała.
- Już mi trochę lepiej - powiedziała Esmeralda. - Miło myśleć o tobie, jak o naszym wspólnym dobru, niż jako o kochance zmarłego męża - dodała.
Następnie przestała uderzać. Zamiast tego lewą rękę oparła na plecach Alice, natomiast jej prawa zaczęła zagłębiać się w szparę pośladkową rudowłosej. Zaczęła od pocierania jej odbytu.
- Tak też cię miał, prawda? - zapytała i wsunęła w nią jeden palec w tym punkcie, jednak na niezbyt znaczącą głębokość. Choć dla niespodziewającej się tego Alice było to i tak dużo.
- MiaAał…! - jej głos podjechał nieco do góry z zaskoczenia, kiedy Esmeralda wsunęła palec. Nie było żadnego lubrykantu poza wodą, więc było to nieco bolesne. Alice zadrżała i sapnęła, próbując zmusić mięśnie do nie reagowania kurczowym zaciskaniem na lekki dyskomfort, choć nie było to proste. spięła się nieco, po czym sapnęła sfrustrowana, próbując rozluźnić… Bycie dobrem wspólnym de Traffordów. Jak to brzmiało. co ona robiła? To było jednocześnie przyjemne, a jednocześnie napawało ją otępieniem i przygnębieniem. Nie mogła się jednak na tym teraz skupić z powodu odczuć i doznań, oraz niepewności co jeszcze planowała zrobić z nią Esmeralda.
Wnet poczuła na swoich plecach jej pośladki. De Trafford usiadła na niej, choć większość swojego ciężaru opierała na nogach rozłożonych po obu stronach jej talii. Nachyliła się i lewą ręką złapała i rozchyliła jej prawy pośladek. Drugą natomiast wysunęła. Zwilżyła ją wodą, po czym splunęła na odbyt Alice. Teraz zaczęła penetrować ją dwoma palcami, gwałtowniej ją brała i głębiej. Bardziej zawzięcie. Harper czuła gniewne podniecenie w kobiecie.
- To w takim razie, skoro cię tak miał, to będziesz w stanie to wytrzymać - powiedziała.
Pośladki Alice zaczęły coraz mocniej piec po klapsach. Jakby dopiero po czasie sobie przypominały o tym, że były atakowane.
Rudowłosa odrobinę się spięła i szarpnęła nawet, co było naturalną reakcją na takie gwałtowne traktowanie. Zaraz jednak zdyscyplinowała mięśnie i jedynie zaczęła drzeć z bólu i dziwnej przyjemności jaką dawała taka penetracja, choć jej gwałtowność raczej nie należała do tych najprzyjemniejszych. Sapała, posykiwała i pojękiwała z bólu, cierpliwie jednak znosiła to. choć w spięciu jej mięśni Esmeralda na pewno wyczuwała wewnętrzny, kumulujący się bunt.
Kobieta wysunęła z niej palce. Spoglądała na jej pośladki i nieco już zmęczony penetracją zwieracz. Wsunęła dłoń do wody, po czym nachyliła się, aby zagłębić palce z powrotem w pochwie Alice. Bez wątpienia chciała dobrze poznać każde jej zakamarki i przywłaszczyć je sobie. Wysunęła je również stamtąd i przez jakiś czas pieściła jej łechtaczkę.
- Będziesz przychodzić do mnie co noc po moich wieczorkach literackich z Marthą - powiedziała. - Nie będę cię traktować tak brutalnie, jak teraz - wyjaśniła. - To ty będziesz zaspokajała moje potrzeby - mruknęła, nie przestając ją masować. - Będę na ciebie czekać w sypialni, więc mnie nie zawiedź - zaznaczyła.
- M… Zapamiętam - powiedziała tylko Harper w odpowiedzi. Jej ciało było całe podrażnione i chciało więcej. Pieszczenie w ten sposób podniecało ją bardziej, ale Alice obawiała się, że za moment Esmeralda znów zabierze rękę, więc nie mogła się w pełni rozluźnić.
I rzeczywiście jej obawy się spełniły.

Esmeralda wstała i spojrzała na nią z góry.
- Będę na ciebie czekać w saunie - powiedziała. - Pozbieraj się i idź tam czym prędzej. Jestem już gotowa na twoje palce i język - przekazała jej. - Jeżeli chcesz, żeby zeszło z ciebie napięcie, to będziesz mogła się przy mnie zaspokajać - pozwoliła jej i odeszła.
Rudowłosa zsunęła się na kolana do wody w jaccuzzi. Było to złym pomysłem, ponieważ obite pośladki jednak boleśnie zareagowały na zetknięcie z wodą. Syknęła i sapnęła. Dzwoniło jej w uszach. Kilka sekund dochodziła do siebie. Potrząsnęła głową. Gdyby Terry wiedział… Co by powiedział? A co powiedziałby Joakim, gdyby wiedział? Alice czuła się źle, ale to nie było żadne nowe uczucie, była więc w stanie przejść z nim płynnie dalej. Podniosła się, wychodząc z wody, a następnie ruszyła w stronę sauny. Nie wiedziała ile czasu minęły od czasu gdy stamtąd wyszły, oraz ile czasu tak właściwie była już na dole. Nie zastanawiała się teraz już nad tym. Nie była pewna bowiem jak będzie wyglądała sprawa za chwilę w tym nieziemsko gorącym pomieszczeniu. Weszła tam jednak i przymrużyła oczy, zamykając za sobą drzwi i szukając Esmeraldy w półmroku.

Kobieta siedziała na rozgrzanych deskach. Nie można jej było przeoczyć po wejściu do środka, znajdowała się tuż na przeciw drzwi. Rozwarła nogi tak szeroko, jak to było tylko możliwe, w pełni eksponując swoją płeć. Stopy oparła na tych samych deskach, na których siedziała. Ręce i ramiona natomiast spoczywały na wyższej kondygnacji. Esmeralda bez wątpienia wyglądała, jakby to miejsce należało do niej wraz z resztą świata.
- Możesz uklęknąć - powiedziała.
Czarne, gęste włosy opadały jej mokrymi falami na piersi.
Alice podeszła do niej. Obserwowała Esmeraldę, po czym tak jak czarnowłosa poleciła, uklęknęła przed nią. Oparła dłonie na deskach tuż koło jej rozwartych ud. Odgarnęła włosy z twarzy, a następnie ostrożnie musnęła palcami jej kobiecość. Badając. Była ciekawa. wiedziała jak to wszystko wyglądało i działało u niej samej, ale miała świadomość, że każda kobieta wyglądała inaczej, chciała ją więc poznać dotykiem. Dowiedzieć się jaka była wrażliwa i jak lubiła być dotykana.
Przy jacuzzi Esmeralda zachowywała się bardzo dominująco, więc Alice poczuła zaskoczenie, kiedy starsza kobieta momentalnie drgnęła, czując na sobie jej palce. Wygięła się, oddychając głośniej, kiedy Harper nie zabrała dłoni. Wyglądało na to, że była bardzo wrażliwa na jakikolwiek dotyk. Może to z powodu trwającego już jakiś czas podniecenia. Albo dlatego, bo od kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu lat nikt jej w ten sposób nie pieścił. Choć ostatnimi czasy na pewno mogła sama się zaspokajać. Jednak na dotyk drugiej osoby rzecz jasna reagowała zupełnie inaczej.
- Chcę więcej - szepnęła, rozchylając lekko usta i spoglądając z góry na Alice.
Harper zerknęła na nią w górę, po czym znów jej wzrok spoczął na kobiecości Esmeraldy… Więcej… Zastanawiała się, po czym wsunęła w nią palec. Zaczęła nim poruszać, penetrując wnętrze de Trafford. A żeby to nie było za mało, przechyliła się do przodu, otworzyła usta i wysunęła język, zaczynając drażnić nim jej łechtaczkę.
Esmeralda była bardzo gładka i bardzo śliska. Alice bez problemu zagłębiała w nią palec. Wnętrze kobiety łakomie pożerało go, chciało więcej. Dopasowywało się do tego pierwszego poziomu przyjemności. Kiedy Alice dołączyła swój język, de Trafford wygięła się i aż uderzyła głową w deski za jej głową. Jęknęła z bólu.
- Nie prze… przestawaj… nie… - przekazała, czy może raczej próbowała przekazać taki komunikat.
Świadomie lub też nie wysunęła swoje biodra jeszcze bliżej Alice, dochodząc do samego skraju siedzenia. Była kompletnie odsłonięta przed rudowłosą i nie chciała, żeby ta przestawała.
I Harper spełniła jej życzenie. Do jej wnętrza dodała drugi palec i teraz zgrała ich rytm z pracą języka. Nie była do tego przyzwyczajona, ale starała się dać jej jak najwięcej przyjemności. Postanowiła, że doprowadzi Esmeraldę do orgazmu. To byłby już drugi de Trafford w tym domu, zaspokojony przez jej usta. Ta zgryźliwa myśl przebłysnęła przez jej umysł. Kącik jej ust drgnął do gorzkiego uśmiechu, ale nie miała na niego czasu, teraz zajmowała się panią domu.
- Koniec końców… bardzo dobrze mi służysz, Alice… - Esmeralda oddychała płytko.
Musiała poświęcić dużo koncentracji, żeby mówić w tych okolicznościach.
- Najpierw Isle of Man, a teraz… teraz - zawiesiła głos.
Nachyliła się i oparła dłonie na głowie Harper, dociskając ją do swojego krocza. Bez wątpienia nie chciała, żeby ta uciekła. W pewnym momencie jednak to było za dużo i odgięła się do tyłu jęcząc.
- Właśnie tak - podniosła dłoń i zaczęła pieścić swoje piersi. - Palce… nie przestawaj...
Alice kontynuowała zaspokajanie Esmeraldy, choć powoli zaczynała się już męczyć, nadała wszystkiemu dość intensywne tempo i nie spodziewała się, że przy tym można było tak prędko poczuć zmęczenie. Nie zwalniała jednak. Chciała doprowadzić czarnowłosą do orgazmu i dopiero wtedy odpocząć. Taki miała plan.
De Trafford głośniej jęknęła. Alice spostrzegła że jej uda zaczęły lekko drżeć. Syknęła i zagryzła wargę, spinając mięśnie brzucha… tak właściwie, być może, wszystkie mięśnie, jakie tylko posiadała.
- Alice… - szepnęła jej imię, po czym westchnęła i nieco opadła po kilku dłuższych sekundach. Jednak jej nogi wciąż drżały.
Chyba Esmeralda nie miała nic do powiedzenia, ani do dodania.
Rudowłosa jeszcze chwilę poruszała w niej palcami, po czym wysunęła je. Zerknęła na ich lepką powierzchnię, po czym oblizała je z ciekawości, czy też była lekko kwaskowa. Za chwilę spojrzała w górę i podniosła się z kolan. Pocałowała Esmeraldę w obojczyk, a potem w brodę. Następnie usiadła obok niej. Czuła się podniecona, ale nie chciała masturbować się przy niej. Jakoś to wydawało jej się bardziej dziwne, niż zaspokajanie kobiety ustami.
- Jeżeli się położyć na deskach, to dotknę cię - powiedziała de Trafford.
Najwyraźniej nie zamierzała przed nią uklęknąć. Miała swojego rodzaju dumę, z której nie zamierzała zrezygnować. Choć tuż przed chwilą znajdowała się w bardzo wyuzdanej pozycji, która na pewno nie pasowały do damy. Jednak z drugiej strony… być może niekiedy damy były świadome swoich potrzeb i dbały o nie. Chyba nie było w tym nic wstydliwego.
Alice zerknęła na nią. Zastanawiała się nad tym, ale doszła do wniosku, że tak naprawdę chciała być przez nią dotknięta… Przemieściła się więc nieco i odwracając przodem do Esmeraldy, położyła na deskach. Był ciepłe, szybko wysuszały jej skórę po kąpieli w jaccuzzi. Rudowłosa czuła się dziwnie. Patrzyła na sufit, czekając na dotyk czarnowłosej i zastanawiając się co ta uczyni. Nie oczekiwała, że zostanie tak zaspokojona jak ona zrobiła to dla niej. W końcu to ona była tu swego rodzaju własnością i narzędziem, a to, że Esmeralda chciała dać jej zaspokojenie było tylko i wyłącznie jej widzimisię. Czekała więc i zastanawiała się, czy to już był możliwie najniższy upadek w jej wykonaniu, czy może powinna to traktować jako zaszczyt. Miała mieszane uczucia.
- Myślę… i nie ma to żadnego związku z naszą zabawą… miałam zaproponować to już wcześniej - zaczęła Esmeralda.
Usiadła pomiędzy udami Alice, po czym położyć palce na jej kroczu. Zaczęła ją zaspokajać, czyniąc to całkiem zręcznie i umiejętnie. Harper wnet zaczęła szybciej oddychać, czując przyjemność, jaką Esmeralda jej dawała.
- Mam na myśli twoje dziecko. Uważam, że jeżeli de Trafford ci je zrobił, to nie możesz tego podważać. Ja też nie mogę. Nie ma to sensu i takie kłamstwo byłoby zwyczajnie nieuczciwe - wytłumaczyła. - Mamy nieco inne prawa niż w średniowieczu, kiedy bękarty nie dziedziczyły - dodała. - Dlatego uważam, że powinnaś urodzić dziecko i dać mu jego nazwisko. Chłopiec… albo dziewczynka, rzecz jasna, ma prawo do godnego życia. Nic mi do pieniędzy de Traffordów, nie mam prawa nimi rozporządzać. Jeśli więc Jennifer nie będzie miała nic przeciwko, ja również nie będę się do tego wtrącać - wytłumaczyła. - W takim razie po śmierci Terry’ego Trafford Park będzie miało trzech właścicieli. Mnie, Jennifer i to małe stworzenie.
Palce kobiety nie opuszczały łona Alice. Czuła, jak bardzo obolałe były jej pośladki, ale z łatwością mogła koncentrować się na przyjemności.
- Ja… Myślałam o tym, ale jeszcze nie podjęłam do końca decyzji… To dziwna sprawa i właściwie czuję się w tym zagubiona. Jedyne czego teraz chcę, to aby to maleństwo miało szansę się narodzić i aby zapewnić mu bezpieczeństwo, dlatego chciałam stworzyć Obserwatorium - powiedziała sapiąc.
- Mam tutaj całkiem dobre obserwatorium - Esmeralda szepnęła cicho, właściwie do siebie. - Wybacz mi ten żart - dodała głośniej.
- To miałaby być twierdza dla mnie w tym czasie, kiedy nie będę już mogła biegać, skakać i turlać się swobodnie - wyjaśniła. Jej ciało wyraźnie reagowało przyjemnością na pieszczoty. Zadziwiało ją jak bardzo zręczna była w tym Esmeralda. Alice odruchowo rozchylała przed nią uda szerzej, a już po chwili zaczęła melodyjnie pojękiwać.
Wnet kobieta przyspieszyła ruchu, muskając jej ciało z wyczuciem i trafiając w odpowiedni punkt. Harper poczuła gorącą, pulsującą fale rozkoszy, jaka przetoczyła się przez jej ciało. Na moment pociemniało jej w oczach, choć nie była do końca pewna - wokół i tak było całkiem ciemno. Jednak poczuła się słabo. Zapewne z powodu pary i gorąca.
- Zadowolona? - zapytała Esmeralda. - Że nie wyszłaś wtedy z tego jacuzzi? - zapytała, zabierając dłoń.
Alice leżała, dochodząc przez moment do siebie.
- Mhm… Owszem… Choć czuję się jak w kalejdoskopie… I trochę zastanawiam się co wydarzy się za chwilę… Może na przykład spadnie fiołkowy śnieg - powiedziała i dopiero kiedy uczucie słabości ją opuściło, podniosła się, siadając. Złączyła uda, jakby teraz nagle zawstydzona tym, że tak chętnie je kilka chwil temu rozchylała. Zerknęła na Esmeraldę z zamyśloną miną.
Kobieta przybliżyła się do niej. Pocałowała ją krótko w usta i ścisnęła pierś. Następnie odsunęła się i ruszyła w stronę drzwi. Zatrzymała się i spojrzała w stronę Harper. Ta aż westchnęła.
- Pokażesz mi te obrazy? - zapytała z uśmiechem.
Harper kiwnęła głową.
- Są w szatni… Chodźmy - powiedziała i sama wstała. Ruszyła za Esmeraldą w stronę wyjścia z sauny. Zerknęła tylko jeszcze raz na jej wnętrze. Tak właściwie, ciekawiło ją co za pokój skrywały te drzwi, ale nie sądziła, by stosownym było o to pytać. Przynajmniej może nie w tej sekundzie. Zaprowadziła panią de Trafford do tuby, w której skryła obrazy wykonane przez Edwina. Ostrożnie zabrała się do rozpakowywania jej, a następnie zaczęła wyciągać obrazy.
Esmeralda westchnęła cicho, spoglądając na kolejne przedstawione sceny. Od razu posmutniała. Jednak największy szok odkryła na tym obrazie, który przedstawiał bawiące się dzieci.
- To jest on - szepnęła. - A to jestem ja…
Zawiesiła głos i pokręciła głową. W jej oczach pojawiły się łzy.
- Nie zapomniał mnie… pomimo tego wszystkiego… wciąż mnie pamiętał… i chyba… myślę, że za mną tęsknił - zawiesiła głos ponuro. Odwróciła się plecami do Alice. Nie chciała, żeby widziała ją przystrojoną w takie emocje.
- Na pewno, w końcu byłaś jego siostrą - zgodziła się Alice. - Jeszcze raz przykro mi, że nie mogłaś znowu go spotkać. Mam nadzieje, że te pamiątki, ukoronują twoją kolekcję rzeczy, które nadal po nim zostały - powiedziała jeszcze, uprzejmie. Czekała, aż Esmeralda upora się ze swym przygnębieniem. Podeszła nawet bliżej i oparła jej dłoń na ramieniu, w geście wsparcia.
Esmeralda westchnęła.
- Kod do podziemi to 1956 - powiedziała. - Możesz wracać do siebie. Zjemy razem obiad, czy może raczej kolację. Dzisiaj już jestem zmęczona, ale jutro zajmiemy się finansami związanymi z budową Obserwatorium. Czy może tak być? - zapytała.
- Dzisiaj nie zamierzałam tego nawet proponować. Jak mówiłam, sama chcę odpocząć… Zamierzasz tu jeszcze zostać sama? - zapytała Alice. Tak właściwie nie chciała pozostawić Esmeraldy samej w takim nastroju.
- Nie wiem, co zamierzam. Potem umówiłam się z Marthą na Annę Kareninę. Ale do tego czasu może… - zamilkła. - Może znajdę miejsce na te obrazy. Jednak nie chciałabym mieć ich na widoku. Przypominałyby mi Edwina i choć pamięć jest ważna, to wolałabym tego uniknąć - westchnęła. - A jakie ty masz plany? - dopiero teraz odwróciła na nią wzrok.
Alice zerknęła w oczy Esmeraldy.
- Cóż, moi bracia proponowali mi wspólne oglądanie filmów, muszę zająć się moją nową członkinią organizacji, którą zapędziłaś do mycia podłóg w magazynie, a potem czekają mnie standardowe obowiązki i wieczorne odwiedziny u pani domu - powiedziała rudowłosa i uniosła kącik ust w górę.
- Masz na myśli tę pomoc ze wschodu? - Esmeralda zmarszczyła brwi. - A co do odwiedzin, to chyba dzisiaj już dam ci wolne. Co za dużo, to niezdrowo. Ciekawe, czy z Terrym też tak uważaliście - mruknęła pod nosem ciszej.
- Czy to będzie zbyt śmiałe, jeśli zapytam cię o coś co dotyczy tego miejsca? - zapytała Alice, nie trudno się było domyślić, o co chciała zapytać.
- Daj mi spokój. Z tym miejscem wiążą się przeżycia i historie, które nie powinny być tak po prostu poruszane - powiedziała.
Mówiła to, wycierając się dokładnie. Następnie ubrała swoją sukienkę i wdziała klapki.
- Tylko nie mów Marcie, że jest tu sauna i basen, inaczej będzie mnie męczyć i nie będzie chciała pozwolić mi tutaj schodzić - dodała, po czym ruszyła w stronę drzwi.
- Nie powiem - Alice obiecała. Zastanawiała się, czemu w takim razie Esmeralda znów aktywowała to miejsce, skoro było tu tyle wspomnień, a część z nich nie powinna zostać poruszona.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-07-2019, 19:11   #277
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Może odpowiedź była bardzo prosta. De Trafford jak najbardziej mogła lubić baseny i saunę, nie chcąc jednak opowiadać o rzeczach, które miały tu niegdyś miejsce. Nie było to aż tak bardzo niewyobrażalne.

Alice zabrała się do osuszania ciała, ale czekała, aż kobieta opuści podziemie. Sama chciała bowiem przejść się i zobaczyć, czym tak właściwie był tamten pokój w saunie.
Odkryła wnet, że nie dość, że był zamknięty na klucz… to jeszcze dorobiono specjalną zasuwę, którą zablokowano całkiem dużą kłódką. Nie mogłaby wejść do środka bez klucza lub specjalnego sprzętu. Wyglądało na to, że nie miała wnet poznać tajemnicy podziemi Trafford Mansion. Terrence wziął ją z sobą do grobu, a Esmeralda wolała zachować ją dla siebie. Jedyne, co Alice wiedziała… to to, że de Trafford zabiła tutaj kiedyś piękną kobietę. Czy mogła ją okłamać, kiedy to powiedziała? Czy tylko chciała ją nastraszyć? Koniec końców szampan okazał się nie mieć środków poronnych, z tego, co Harper zrozumiała. Esmeralda lubiła konfabulować, jednak czy zrobiła to i tym razem?
Alice jedynie westchnęła. Opuściła to miejsce i udała się do szatni, aby ubrać. Zebrała swoje rzeczy, a następnie ruszyła do windy z zamiarem opuszczenia wspaniałego podziemia. Czuła się skołowana i oszołomiona. Chciała spędzić teraz czas z braćmi i Darleth, by nie myśleć o tym co się wydarzyło… A najlepiej nie myśleć o niczym w ogóle.

Rudowłosa opuściła po chwili to niezwykłe miejsce i wróciła do znanego sobie terytorium. W pierwszej kolejności, rzecz jasna udała się do saloniku, gdzie umówiona była z Thomasem i Arthurem. Zaproponowała im, że najpierw załatwi sprawę z ‘przemianą’ Darleth, a po posiłku z Esmeraldą przyjdzie do nich. Dodała też, że miała dziś ochotę na jakąś komedię, o ile jeszcze sami takowej nie wybrali.
Po tym udała się odnaleźć Filipinkę. Poszła z nią do jej pokoju i objaśniła sprawy związane z przemianą i przyjęciem jej krwi. Upewniła się, że kobieta wszystko zrozumiała i mimo przemęczenia ciała po tym co zaszło na Isle, zdołała wykrzesać z siebie dość odwagi, by skaleczyć się w dłoń i dać Darleth do skosztowania swej krwi. Wiedziała, że dzięki temu na swój sposób przynajmniej na pewien czas kobieta wyleczy się z tęsknoty za Stevem, choć będzie miała kolejną…

Alice udała się potem spożyć posiłek w jadalni wraz z Esmeraldą. Zerkała co jakiś czas na fortepian. Jasnym było, że przez pewien czas jego tony będą rozbrzmiewały dość ubogo. Alice nie nawiązywała do wydarzeń na dole. Prowadziła całkowicie spokojną i niezobowiązującą rozmowę z kobietą, a po posiłku obie powróciły do swoich spraw. Wtedy właśnie Alice udała się ponownie do saloniku, ale tym razem już w nim została na dobre. Jej bracia wybrali do oglądania Kac Vegas i wszyscy razem zasiedli na kanapie ciesząc się z treści i gagów prezentowanych na ekranie. Rzeczywiście film ten pomógł jej nieco oderwać myśli od wszelkich przyziemnych spraw. Oglądali go do późna i choć Alice wstała tego dnia dość późno, poczuła się zmęczona i po pożegnaniu braci udała się do siebie. Zajęła się korespondencją maili i sms’ów. Na sam koniec, przebrała się w koszulę i położyła do łóżka. Dalej wszystko buzowało jej w głowie i miała wrażenie, że zasługiwała na co najmniej dobę snu, a nie kilka godzin.

***

Alice poczuła, że jest w zamknięciu. Pośród niej znajdowała się nieprzenikniona ciemność. Wszechobecna. Nie istniało nic poza nią. Została wtrącona do ogromnego, atramentowego morza i ktoś wyrwał jej część duszy. Czuła się samotna, zapomniana i smutna. Niby przywykła do tego, jednak z drugiej strony nie były to emocje, które dawały się tak po prostu oswoić. Cały czas zalegały ciężko na duszy i nie mogła pozbyć się ich. Bez względu na to, w którą stronę nie spoglądała, widziała jedynie mrok. I ten wdzierał się do jej duszy.
- Nawet mnie zapomniałaś - usłyszała szept. - Jednak takie właśnie zaklęcie zostało na mnie nałożone. Tyle że nawet jeśli mnie nie będziesz pamiętać, to ja i tak zawsze będą częścią ciebie. Posiadasz w sobie złote światło, które zna tylko mnie. Przynajmniej część mnie w nim przeżyje.
Nie rozpoznawała głosu, choć wydawał jej się tak bardzo znajomy…
Alice zmarszczyła brwi i próbowała dostrzec cokolwiek naokoło siebie. Czuła się przytłoczona i zaniepokojona. Nie chciała tu być, więc spróbowała po prostu zacząć uciekać w jakąkolwiek stronę. Zamknięcie musiało mieć jakieś granice, a może jeśli jakąś znajdzie, to zlokalizuje wyjście.
- Słodkie dziecko - głos śmiał się z niej, po czym westchnął ze smutkiem. - Próbuj, ile chcesz. Ja też próbowałem. Jednak jedno mogę ci obiecać. Prędzej czy później powrócę. Tak długo, jak żyję, tak długo nie umarłem. A póki mnie nie zabijecie, przetrwam wieczność. Nawet jeśli widoki, które podziwiam, nie zachwycają w żadnym wypadku.
Alice nie mogła znaleźć ani granicy, ani końca nieskończoności.
Był tylko zimny mrok.
Pustka cieknąca samotnością.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=oj6PpKd7nVI&feature=youtu.be[/media]

- Mam to potraktować jako groźbę? Mam dość na głowie… To twoje więzienie? Wypuść mnie stąd - nakazała spiętym głosem. Nie chciała tu być. Czuła się niespokojna, a to, że głos wydawał jej się znajomy, a jednocześnie nie mogła go sobie przypomnieć tylko pogarszało sprawę.
Mężczyzna znów się zaśmiał.
- Wypuść mnie stąd… jak bardzo chciałbym sam móc to powiedzieć. Kiedyś znów się narodzę. Traktuj to jak groźbę… lub też nie. Twoja sprawa.
Klasnął. Alice widziała go tylko przez chwilę, jak wyłonił się z mroku, żeby to uczynić. Jego naga skóra była niezwykle rozkosznym widokiem pośrodku tej czystej otchłani nicości. Harper cieszyła się z tego, że mogła zawiesić wzrok na jakimkolwiek obiekcie. Czy też w tym przypadku osobie. Rudowłosy mężczyzna uśmiechnął się dość upiornie i kiedy złączył dłonie, Alice obudziła się.

Była przywiązana do jakiegoś krzesła. Miała na sobie suknię, która do niej nie należała. Słyszała głośną muzykę, to była orkiestra. Gdzie się znajdowała? Wcześniej była pozbawiona jakichkolwiek bodźców, natomiast obecnie wrażenia ją przytłaczały. Jasne światła, krzykliwe kolory, donośne dźwięki. Aż dziw, że nie rozbolała jej głowa.
- Bóg się rodzi, moc truchleje… - usłyszała głos mężczyzny, który znajdował się u jej boku.
Odniosła wrażenie, że nie był jej towarzyszem… lecz bardziej… oprawcą.
Popadała ze skrajności w skrajność. Przed sekundą niemal błagała w duchu o bodźce, teraz miała ich nadmiar. Wzdrygnęła się cała i chciała uwolnić. Uwielbiała muzykę, ale w tej sekundzie nie mogła jej zdzierżyć.
- Witaj, Alice - powiedział mężczyzna.
Kiedy spojrzała na jego twarz, ujrzała przystojnego mężczyznę o jasnej cerze i ciemnych włosach. Wtedy zaczęła mrugać i jego rysy twarzy zaczęły się zacierać. Następnie ujrzała jedynie karnawałową maskę na jego twarzy. Doszła do wniosku, że najpewniej zawsze tam była.
- Widzę, że ty również położyłaś się spać. Zdaje się, że śnimy wspólny sen. Czyżby to była przyszłość? - rozejrzał się. - Niestety nie mamy aktualnej gazety na żadnym siedzeniu obok.
Alice odkryła, że znajdowała się w jakiejś wysoko położonej loży. To… to chyba była opera. To musiała być opera. Albo jakiś koncert. Niestety nie widziała śpiewaków. Ani też muzyków. Była tak ciasno związana, że nie mogła ani drgnąć.
Rudowłosa próbowała jeszcze chwilę walczyć z więzami, aż w końcu westchnęła ciężko, poddając się.
- Kim jesteś… - zapytała zerkając na mężczyznę w karnawałowej masce.
- To jest coś, czego nie będziesz pamiętać, kiedy się obudzisz - powiedział mężczyzna. - Choć w sumie już teraz nie pamiętasz. Moja hipnoza zadziałała. Jestem Shane Hastings, ojciec Moiry. Powiedziałbym, że miło mi cię poznać, jednak znam cię wystarczająco dobrze. Ty mnie zresztą też, choć o tym nie wiesz. Jednak to bez znaczenia, i tak nigdy nie byłaś graczem.
Alice zastanawiała się chwilę.
- Komunikowałeś się z nią. To ty sprawiłeś że zniknęła? Porwałeś ją do siebie? - zapytała poważnym tonem.
Mężczyzna zamilkł i nic nie odpowiedział, co wydało jej się szczególnie irytujące.
- Nie interesuje mnie twoja gra, jestem graczem we własnej - powiedziała poważnym tonem.
- W porządku, to bez znaczenia - powiedział Shane Hastings. - Chcę wiedzieć coś zupełnie innego. Gdzie do diabła podziewa się Jole Abban - warknął. - Ma coś, czego bardzo potrzebuję. Wymknął mi się z pomiędzy palców… I znajdę go. Prędzej czy później. Jednak z oczywistych powodów, przynajmniej oczywistych dla mnie, wolałbym z tym nie zwlekać - skrzywił się. - Dlatego powiedz mi, gdzie uciekł. Gdzie zabrał z sobą Pozytywkę.
- Pozytywkę? Ja słyszałam, że to był Graal… A dokąd się udał… Nie mam bladego pojęcia - powiedziała marszcząc lekko brwi.
Shane spojrzał na nią dłużej. Jakby ją oceniał.
- No cóż, powinienem był się tego spodziewać - westchnął. - Jakbyś mogła wiedzieć cokolwiek - mruknął pod nosem. - Przecież ty to ty.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie w temacie Moiry - zauważyła, znów spoglądając w jego stronę.
- A czemu miałbym? Ty mi nic nie mówisz, ja nie będę mówić nic tobie - powiedział. - Jesteś związana. Ciekawe… Myślę, że to przeze mnie. Tylko czemu znaleźliśmy się na koncercie? - zapytał i podszedł do barierki. Wyjrzał przez nią. Alice rzecz jasna nie mogła. - Ach… tak, to ma sens…
- Wiesz… Nie znam cię, nawet jeśli ty sugerujesz, że tak jest… Ale nie lubię cię… wypuść mnie stąd - powiedziała wprost czego chciała i co o nim sądziła.
- Szczerze mówiąc to nie ja cię tu sprowadziłem. Więc nie do końca mogę cię wypuścić z tego snu. A co, nie podobają ci się więzy? - mruknął pod nosem. - W każdym razie...
- Masz się za lepszego? Uważaj, bo na takiej postawie bardzo prosto jest się przejechać - dodała.
- To prawda. Nasz wspólny przyjaciel, Duncan, przejechał się już na tym dwa razy. Przy czym rzeczywiście był lepszy od nas. A jednak los nie chciał mu sprzyjać. I dobrze, zabił moją dziewczynkę. Chciałem, żeby powiedział mi, gdzie jest Pozytywka i w jaki sposób rozbudzić Aliotha. Nie dowiedziałem…
- Co zrobić? Rozbudzić Aliotha? Czyś ty upadł na łeb? Poza tym, Moira żyje, ale jeśli nie ty ją zabrałeś, to gdzie do licha zniknęła… - mruknęła Harper.
- Nie powiedziałem, że jej nie zabrałem. Po prostu nie powiedziałem, że ją zabrałem. To brzmi skomplikowanie, wiem.
- Część wróżek też ponownie ożyła… Ale już nie są wróżkami… - dodała marszcząc brwi.
- Jak to się stało…? - Shane zerknął na nią ukradkiem. - To ty uczyniłaś? To dość duży cud… kto wskrzesił te wszystkie istoty? - zapytał, zawieszając na moment głos. Chyba już wcześniej wiedział o zmartwychwstaniu wróżek, jednak do tej pory głowił się na temat tego, jak do tego doszło.
- Powiem ci, jeśli powiesz mi, że Moira jest bezpieczna - powiedziała sprytnie wpadając na takie rozwiązanie z sytuacji. Harper próbowała dalej rozwiązać się.
To było jednak niemożliwe. Nie była w stanie przełamać tego, czym została związana.
- “Moira jest bezpieczna” - odpowiedział Shane. - Dopełniłem mojej części umowy, teraz twoja kolej - spojrzał na nią wyczekująco.
- Gwiazda to zrobiła - Harper odpowiedziała mu w takim samym stylu jak on jej. Nie zamierzała wyjaśniać mu nic więcej. Ani czy zrobiła to ona, ani czy ktoś inny. Spróbowała rozejrzeć się, czy mogła dostrzec cokolwiek, co by jej podpowiedziało gdzie była. Chciała wyjść z tego snu. Najlepiej w ogóle się obudzić. Zamknęła oczy i spróbowała je szybko otworzyć, jakby to miało ją obudzić.
Kiedy je otworzyła, cały świat płonął.
Podłoga, ściany, sufit, ich loża, jej ubrania… Mężczyzna obok również stał w ogniu. Alice spojrzała na swoje ciało. Z niego również wiły się języki płomieni. Nie czuła wcale bólu, jednak ten widok był i tak przerażający. Zwłaszcza, że nie mogła nic z tym zrobić.

Wnet spaliła się na popiół. A potem otworzyła oczy. Widziała przed sobą czerwień. Czyżby trafiła do piekła? To jednak była tylko ściana pomalowana na ten kolor. Alice spojrzała w bok… błyskawicznie rozpoznała ten pokój, kiedy tylko ujrzała, co znajdowało się w nim. Nie… jak się tu znalazła? Czemu znowu tu była?
Jej ciało bolało ją. Nie dlatego, bo ktoś ją zbił, lecz bardziej z niewygodnej pozycji. Jej głowa oraz ręce były uwięzione pomiędzy drewnianymi deskami. Stała w dybach. I czekała, aż przyjdą do niej mężczyźni.
Alice otworzyła szerzej oczy. Przed sekundą stała w płomieniach, które pożarły ją… Nie pierwszy raz. Od zetknięcia z Surmą i widzenia pożaru Oittaa, dość często śnił jej się ten motyw. Powrót do tego miejsca jednak… Był pierwszy raz, dużo częściej śniła śmierć Terrence’a. Ale ten pokój… Zadrżała, napinając wszystkie mięśnie. Szarpnęła się, chcąc uwolnić.
Zarówno w mroku była bezbronna i nie mogła nic uczynić, jak i w loży przy nieznajomym mężczyźnie… i to niestety nie zmieniło się za trzecim razem. Dyby trzymały ją mocno. Nie mogła nic uczynić. Choć bardzo chciała.
- Alice… - usłyszała męski głos. Zawołał ją melodyjnie. To zgrało się ze skrzypieniem otwieranych drzwi.
Wnet do środka wszedł Sharif Habid. Uśmiechał się do niej szeroko. Gdyby zrobić mu zdjęcie i pokazać przypadkowej osobie… najprawdopodobniej uznałaby, że to całkiem fajny i sympatyczny facet. Jednak rudowłosa wiedziała, kim był tak naprawdę. Aż za dobrze znała kontekst i okoliczności, w których uśmiech Sharifa się rozciągał. I nie znaczyło to dla niej nic dobrego.
Fakt, że była naga nie pomagał jej się uspokoić. Czuła zimny pot, który przyozdobił jej kręgosłup. Bała się i bez wątpienia nie była w stanie nad tym nawet zdołać zapanować. Habid w tym miejscu działał na nią jak mysz na słonia. Alice zaczęła drżeć i oddychać płycej. Zaciskała dłonie w pięści i mimo bólu karku i nadgarstków, próbowała za wszelką cenę wyrwać je z dyb.
- Już się szamoczesz… jak słodko - powiedział Sharif, podchodząc bliżej. - To jest miłe uczucie, czuć pod samą taką żywą, pełną energii osobę. Kiedy czujesz, jak próbuje z tobą walczyć… ale nie daje rady. Jesteś silniejszy i to wiesz. Zanurzasz się w poczuciu własnej siły i władzy… i łamiesz ją, tę drugą osobę… Łamię ciebie - rzekł i podniósł dłoń. Poklepał ją po głowie, jakby była jego dobrym, ulubionym zwierzakiem. - Jesteś gotowa na rundę drugą, zero? - zapytał.
Zaschło jej w ustach. Pochyliła głowę ile mogła, by tylko jej nie dotykał. Chciała uciec od jego dotyku. Splotła nogi w łydkach i ściskała w kolanach, przyginała je. Prawdopodobnie gdyby nie to, że była zakuta w dyby, siedziałaby teraz skulona, albo uciekła w kąt i była gotowa walczyć paznokciami, by tylko się do niej nie zbliżał.
- Nie… Nie dotykaj mnie… Nie dotykaj mnie! - wrzasnęła. Spojrzała w górę i dokładnie to było w jej oczach. Lęk tak silny, że prawdopodobnie odgryzłaby mu rękę zębami, gdyby zbliżył ją do jej ust.
- Ja ciebie nie dotykam. Ja tylko cię sprzedaję - Sharif podniósł ręce do góry, jakby się poddawał. - Wczoraj de Traffordom, dzisiaj Douglasom - rzekł.
Alice spostrzegła, że do pokoju wszedł Arthur, Thomas i Robert, jej ojciec.
- Nastawiam minutnik - rzekł Habid. - Zagramy w grę. Przeżyje tylko ten, który najdłużej wytrzyma. Ten, który spuści się pierwszy, zostanie zabity. Ten, który drugi… odetniemy mu rękę. Opłaca się mieć kondycję, czyż nie? - zaśmiał się.
- Nie! Wypuść mnie! Nie zgadzam się! To jest moja rodzina, to porypany gnoju! - zawołała na niego. Chciała go zdenerwować.
- Żadna rodzina - Sharif machnął ręką. - Rodzina to otoczenie ludzi, z którymi dorastałaś i których znasz od dziecka. Wy jedynie macie wspólne geny. I tak nie zajdziesz w ciążę, bo już jesteś w jednej. Nie urodzisz więc bezmózgiego Downa. A w każdym razie nie z powodu kazirodztwa - Sharif zaśmiał się.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 19:11   #278
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Ty swoją siostrę możesz pieprzyć, ale nie mieszaj w to moich braci i ojca! Już dość narobiłeś. Myślisz, że masz władzę?! Gówno masz - warknęła. Szukała sposobu, by jakoś go sprowokować, żeby tylko wybić mu z głowy tę grę.
- No cóż… - Sharif zaczął.
- To ty jesteś zerem… - powiedziała, choć drżała. Popełnił błąd wprowadzając na scenę Douglasów. To sprawiło, że nabrała siły i odwagi, by szczekać i się stawiać.
- No cóż - Habid powtórzył te słowa bardziej oznajmiająco. - Spójrz na mnie, potem na siebie… potem znów na mnie. Zobaczyłabyś, że to ja jestem tutaj panem, a ty jedynie przykutym do dyb sługą. Jednak nawet nie uczynisz mojego polecenia, gdyż nie za bardzo możesz ruszyć głową i spojrzeć na swoje ciało… Nawet tego nie możesz. Dlaczego? Bo ci to odebrałem. Pyskujesz i rzucasz przykrymi, raniącymi mnie słowami tylko dlatego, bo mam ochotę ich słuchać. Bawią mnie. Inaczej włożyłbym ci do ust gałgan. Sprzeciwiłabyś mi się? Na pewno. Czy to by coś dało? Nic - uśmiechnął się do niej. - A więc zastanów się jeszcze raz, kto tu jest zerem.
Następnie zerknął na Douglasów.
- Który pierwszy? - zapytał wesoło.
Mężczyźni nie wiedzieli do końca, jak się zachować. Alice spostrzegła jednak, że nie byli w żaden sposób związani, ani spętani. Ani łańcuchami, ani kajdankami. Nikt też nie wymierzył w ich stronę broni.
- Żaden się nie pali do mojej kurwy? - Sharif zaśmiał się.
- Na co czekacie? Błagam, zatłuczcie go! Albo uwolnijcie mnie stąd! - zawołała do nich. Skoro nic ich nie krępowało, to mogli robić co chcieli. Nie było tu broni, nie było obstawy Sharifa. Mogliby go po prostu zatłuc. Alice miała nadzieję, że dokładnie to zrobią.
- Ja bym cię wziął - powiedział Thomas. - Podobałaś mi się, odkąd tylko cię zobaczyłem. Zaprosiłem cię na kolację do Melvyn’s z tego powodu. Żałuję, że mafia nam przerwała wieczór. Wrócilibyśmy do domu i pieprzylibyśmy się. To, że jesteś w połowie moją siostrą, tylko dodaje swoistego uroku… Pewnej słodkiej perwersji.
- A ja rżnę wszystko, co ma dwie nogi i chodzi - powiedział jej ojciec, Robert. - Przypominasz mi nieco twoją matkę, Amelię. W sumie ją też bym wziął, ale skoro zabiła się z twojego powodu, to chociaż tyle możesz zrobić i rozszerzyć nogi.
- A ja mi wszystko jedno - westchnął Arthur. - Już i tak jestem na samym dnie. Równie dobrze może mi to dać nieco przyjemności. Zwłaszcza że nie mogę jej już szukać w kieliszku.
Harper otworzyła i zamknęła usta. Popatrzyła na nich szeroko otwartymi oczami.
- Żartujecie sobie ze mnie? To jakiś żart?! Dlaczego… Co wy opowiadacie… Przecież to niewłaściwe! - zawołała zszokowana.
- Nie podoba nam się tylko to, że któryś z nas musi umrzeć i ktoś straci rękę… - Robert spojrzał na Sharifa.
Ten machnął ręką.
- A bierzcie ją, jak chcecie. Wszyscy przeżyjecie. Tylko musi być dobrze wyruchana.
- Aye, kapitanie - trójka mężczyzn zasalutowała mu, po czym zaczęła się rozbierać.
Rudowłosa była zszokowana.
- Jezu, nie róbcie mi tego! Wypuśćcie mnie! Proszę! Błagam! Nie chcę! - znowu zaczęła się szarpać w dybach. Teraz jej panika wzrosła na sile. Na jej nadgarstkach pojawiły się już czerwone ślady od otarć po dybach.
Sharif spojrzał na nią i pokręcił głową.
- I tak dajesz każdemu, kto zechce. Surmie, Erikowi, Nyyrikkiemu, a nawet niedźwiedziowi. Esmeralda nie musiała dwa razy powtarzać. Z uśmiechem na ustach obsłużyłaś ją tak dobrze, jak tylko byłaś w stanie. Równie dobrze możesz pomóc zrelaksować się swoim braciom i ojcu - rzekł Habid. - Skoro chcą…
- Tak, chcemy - rzucił Thomas. - No dalej.
- Skoro chcą, to im dasz. A jak nie dasz, to sami wezmą. Chłopcy, do roboty - powiedział Sharif i ruszył w stronę kanapy, skąd chciał obserwować widowisko. - Który ma być pierwszy, Alice? Pozwolę ci wybrać.
- Zdechniesz Habid! - rzuciła w odpowiedzi. Głos jej się załamał. Teraz rozejrzała się po Douglasach.
- Nie zbliżajcie się… Proszę - powiedziała upartym tonem. Zdawała się zraniona i zdesperowana walczyć. Nie zamierzała wybierać i nie zamierzała dać im tego, czego chcieli. Gotowało się w niej z gniewu i bólu. Potrzebowała pomocy. Zaciskała pięści wbijając paznokcie we wnętrza dłoni.
Mężczyźni zaczęli przybliżać się. Zdjęli już koszulki.
Złość i przerażenie narastały w Alice.
Jej serce biło coraz szybciej i szybciej…

Obudziła się.
Jej łóżko było całe mokre od potu. Podniosła dłoń do czoła. Była rozgrzana. Gardło ją mocno bolało, poza tym łamało ją w kościach. Czuła również bóle mięśniowe… Chciała jedynie opatulić się kołdrą i umrzeć. Tak… wyglądało na to, że po tym wszystkim złapała grypę.
Rzeczywistość wokół niej zaczęła wypłukiwać z jej głowy resztki okropnych snów. Już zapomniałą o mroku i rudowłosym nieznajomym, podobnie jak o Shanie Hastingsie. Wizja Sharifa jednak kołatała się w jej głowie. Na szczęście to był tylko zły sen.
Usłyszała pukanie do drzwi. Było dopiero kilka minut po północy, jednak to i tak wydawało się dość późną godziną.
Podeszła do drzwi. Nie zwracała uwagi na to, że loki przykleiły jej się do szyi i policzków. Koszulę też miała wilgotną od potu. Miała gorączkę, a ta odbijała się na jej organizmie. Było jej gorąco, nieprzyjemnie i czuła się słabo. Chciało jej się pić i było jej zimno. Nacisnęła klamkę i wyjrzała na zewnątrz półprzytomnie.
Spostrzegła Esmeraldę, która stała w swoim szlafroku. Miała również wygodne pantofle. Ona bez wątpienia nie była chora. Wyglądała nawet młodziej niż zwykle. Alice oceniła, że to przez delikatny makijaż. Wcześniej go nie używała.
- Nie mogłam spać. Wpadłam na pewien pomysł… Mam nadzieję, że cię nie obudziłam? - zapytała. - Zazwyczaj już jestem w samym środku snu, jednak ta sprawa z Edwinem mnie rozstroiła. Możemy porozmawiać?
Alice otworzyła szerzej drzwi.
- To coś bardzo ważnego? Przepraszam, ale bardzo źle się czuję… Wejdź… - zaprosiła ją do środka, ale nawet w ruchach Alice było widać, że coś było nie tak. Podeszła do łóżka. Usiadła ciężko na brzegu i wzięła szklankę z wodą. Wypiła szybko całą i jeszcze jedną. Następnie potarła twarz dłonią, chcąc ostudzić rozpaloną skórę. Potrzebowała jakiś się też rozgrzać, było jej zimno. Sięgnęła koc i narzuciła go na ramiona. Popatrzyła znów na Esmeraldę. Na swój sposób cieszyła się, że to ona. Gdyby w drzwiach stanął któryś z jej braci… Mogłaby się wystraszyć, a to nie wyglądałoby najlepiej.
- To nie jest nic ważnego, ale wiem, że młodzi ludzie nie śpią po nocach. Ty jednak wyglądasz niewyraźnie… Poproszę Marthę, żeby dała ci jakieś leki z samego rana. Albo nie, już teraz - powiedziała.
Wyjęła telefon i spróbowała go włączyć.
- Znów rozładowany - westchnęła i włożyłą go z powrotem do kieszeni szlafroka. Usiadła na fotelu. - Możesz powiedzieć mi coś więcej na temat Obserwatorium? Bo to projekt, na jaki mają pójść moje pieniądze.
Harper nalała sobie trzecią szklankę.
- Czy chcesz może trochę wody z cytryną? - zaproponowała jej grzecznie, a jednocześnie nieco osłabionym głosem. Usiadła nieco głębiej na łóżku i oparła się o poduszki. Następnie zaczęła jej opowiadać o projekcie Obserwatorium. Mówiła powoli, uważnie dobierając słowa, które czasem jednak nie miały najmniejszego sensu, jakby Alice przysypiała podczas mówienia, albo w ogóle nie rejestrowała, że jej słowa nie współgrają z resztą przekazu. Miała gorączkę i kilka razy zasyczała, czy zatrzęsła się. Wytłumaczyła Esmeraldzie jakiego typu zabezpieczenia planowała tam umieścić. Już raz o tym ogólnie rozmawiały, ale teraz Alice weszła nieco głębiej w szczegóły. Póki nie zaszczekała zebami. Wtedy dopiero zamilkła, chcąc powstrzymać ten niekontrolowany odruch. Otuliła się jeszcze szczelniej kocem, jakby to miało pomóc.
- Jeszcze raz, gdzie to ma być? W jakiejś francuskiej posiadłości de Traffordów? Czy włoskiej? I kto zajmuje się obecnie finansami waszej organizacji? Oraz kto będzie nadzorować wprowadzenie w życie tych wszystkich zmian, o których mówiłaś? To nie jest taki prosty projekt… drążenie w skale, ukryte lotnisko, motorówki, rytuał, zabezpieczenia… Który Konsument będzie to nadzorował? Jakiej firmie to zlecicie?
- Projekty obmyślałam sama, konsultując się z jednym z konsumentów, który z zawodu jest architektem. Myślę, że mogłabym jemu częściowo zlecić to zadanie. Co do pracowników, rozważałam kilka zewnętrznych firm, może z Azji, wolę, by to nie było czysto Europejskie przedsięwzięcie, bo niestety Europejczycy jak i Amerykanie lubią gadać o swoich osiągnięciach, przechwalając się, a chce uniknąć rozgłosu do minimum. Niestety jeszcze nie wiem komu i ile trzeba by zaoferować. Szczerze, nigdy nie szarpałam się na taką inwestycję i nie do końca wiem od czego zacząć… pierwszym krokiem miało być zorganizowanie finansów. Jak na razie pieniędzmi kościoła zajmowałam się ja i nieco pan Conrad Egelman. Nie jestem jeszcze jednak przekonana, że mogę mu w pełni ze wszystkim ufać, więc wolę nie zlecać mu zadania Obserwatorium, póki nie uzyskam pewności, że jest całkowicie mi oddany - powiedziała cicho.
- Czyli kto obecnie znajduje się w zarządzie Kościoła Konsumentów? Ty i ten pan Egelman… kto jeszcze? Rozumiem, że jesteś przywódczynią. Pan Egelman zajmuje się finansami… z tobą? Kto nadzoruje pracę konsumentów? Kto kontaktuje się z zewnętrznymi organizacjami? Mam na myśli nie tylko w celach biznesowych, ale również wizerunkowych i dyplomatycznych. Sama wszystkim zajmujesz się? Ty i ten pan Egelman, któremu na dodatek nie ufasz? Jeśli na waszej dwójce spoczywa ciężar całej organizacji, to jak możesz wątpić w lojalność tego mężczyzny? - Esmeralda zmarszczyła brwi. - Przecież to powinna być najbardziej zaufana osoba, a nie mniej… - zawiesiła głos.
- Do tej pory zajmowałam się tym sama z Terrym… Wcześniej było więcej osób, ale po czerwcu Kościół krytycznie oberwał i lizaliśmy rany… Tylko po to by dostać kolejny, bardzo brutalny cios. Do tej pory sprawami wizerunku, kontaktu ze sponsorami i dyplomacją zajmował się Terrence. Miał w tym większe doświadczenie. Uczył mnie. A odkąd go nie ma… Zarządzanie i komunikacją Konsumentów zajmuje się Egelman, a finanse, sponsorzy i dyplomacja, wraz z kontaktami i całym tym chaosem korespondencyjnym… To leży w moim zakresie obowiązków… Poza graniem dla ciebie na fortepianie… Przynajmniej do tej pory - powiedziała i potarła czoło dłonią. Sama nawet nie zastanawiała się jak wiele spoczęło na jej barkach bez Terrence’a. Po prostu wpadła w wir pracy, co odrobinę pomogło jej nie popaść w całkowitą depresję.
- Nie chcę zostać Konsumentką - powiedziała Esmeralda. - Nie zrozum mnie źle. Jednak ostatnimi czasy czuję się coraz lepiej i mam coraz więcej wolnego czasu, z którym nie mam co robić. Zapewne nie brzmi to jak tragedia, jednak całe życie przeleżałam w łóżku chora i nie chcę tak samo spędzić reszty moich dni - dodała. - Chciałabym do czegoś się przydać. Zostałam wychowana na spadkobierczynię imperium słodyczy mojej rodziny. Oczywiście, ciężko powiedzieć, że nabyłam przez ostatnie dekady dużo doświadczenia, jednak posiadam nie tylko podstawy zarządzania oraz finansów. Dysponuję również znajomościami, o jakich ci się nie śniło. Nie tylko moimi własnymi, z czasów, gdy byłam w twoim wieku… a poznałam wtedy wiele wpływowych ludzi. Reszta mojej rodziny nie przeleżała tego całego czasu w chorobie, jak ja i jestem przekonana, że mogę liczyć na ich wsparcie. Nie tylko pod względem zasobów, zarówno ludzkich, jak i materialnych… ale także wiedzy. Dobrych pomysłów oraz informacji na temat tego, jak załatwić wiele różnych rzeczy. Jeżeli chcesz i nie masz nic przeciwko, to mogę zajmować się finansami Kościoła Konsumentów. A także osobiście dopilnować budowy Obserwatorium. Jeśli ufasz mi wystarczająco, żeby powierzyć mi tak odpowiedzialne zadanie - wytłumaczyła.
Alice obserwowała Esmeraldę.
- Ufam ci Esmeraldo. Zapewne powierzyłabym ci swoje życie, choć cię nie znam, ale nie uczyniłaś mi nigdy żadnej krzywdy. Ja pomogłam tobie wyzdrowieć. Jesteś na swój sposób symbolem dla mnie… Mimo wszystko uważam cię za swoja przyjaciółkę, mimo, że nie znamy się obie aż tak dobrze, ale jeśli to nie byłby dla ciebie problem… Z rozkoszą przyjęłabym twoją pomoc w tym temacie. Byłabym wielce wdzięczna. Czy jest coś, czego chciałabyś w zamian? Wiem że to dużo, ciężkich obowiązków, od miesiąca borykam się z tym wszystkim sama… - powiedziała też i napiła się znów wody łapczywie.
Esmeralda parsknęła pod nosem.
- Wiesz dobrze, czego od ciebie chcę. A jeśli będę chciała czegoś więcej, to ci wtedy powiem. Plan jest taki, że zaraz przyjdzie do ciebie Martha z lekarstwami. Kiedy tylko poczujesz się wystarczająco dobrze, wprowadzisz mnie w świat waszych finansów. Powiem ci dokładnie jakich informacji potrzebuję do pracy. Na razie jednak śpij i wypoczywaj. Choć może nie zasypiaj zanim nie dostaniesz lekarstw. Obudzić Arthura? To ten brat jest lekarzem, prawda?
Alice siedziała chwilę w bezruchu.
- Tak, poproszę, jeśli to nie problem… chyba mam gorączkę… - powiedziała. Choć czuła irracjonalny niepokój z wizji spotkania z Arthurem po tym co jej się śniło, uznała że był to jednak tylko koszmar. Czuła się na tyle źle, że jednak potrzebowała pomocy i porady lekarza. Wiedziała, że miał tu torbę lekarską, której zawartość skrupulatnie się powiększała z tygodnia na tydzień, pewnie ostatnio jeszcze bardziej.
- Biedactwo.
- Dziękuję Esmeraldo. I przepraszam, za wszystko i że nie jestem teraz w stanie od razu przedstawić ci szczegółowego zarysu… - powiedziała. Ewidentnie w gorączce Harper łagodniała.
- Nie ma za co. Cieszę się, że odniosłaś takie sukcesy na Isle of Man. I że rysuje się przed nami wizja interesującej przyszłości - rzekła Esmeralda. - Nie mogę się doczekać, aby zacząć pracować.

Uśmiechnęła się do Alice, po czym wyszła z jej pokoju.
Harper położyła się z powrotem do łóżka, czekając na Marthę.
Mimo że walczyła z sennością, wnet przegrała tę walkę.

Powróciła do krainy snów. Zobaczyła wizję rzeczy strasznych, okropnych i niewyobrażalnych, jakie miały mieć miejsce w przyszłości. Poczuła zapowiedź łez, które wyleje a także pustkę, jaką odczuje w głębi serca. Ujrzała również chwile ulotnego, lecz prawdziwego szczęścia. Uśmiechy, którymi ludzie ją obdarzą a także pomoc, jaką jej zaoferują. Poczuła pocałunki, jakimi zostanie obdarzona oraz czułe, szczere słowa skierowane do niej.

Kiedy jednak obudziła się, zerwana delikatnym dotykiem Marthy na ramieniu, wszystko to zapomniała od razu. Dlaczego? Jak więc był sens tych snów? Alice nie mogła się nad tym zastanawiać, gdyż czuła się zbyt chora. Pozostało jej jedynie zdrowienie oraz czujne oczekiwanie, aż wydarzą się te wszystkie rzeczy - zarówno złe, jak i dobre - których przedsmak poczuła w objęciach Morfeusza.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-07-2019, 19:20   #279
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- To… naprawdę dużo - odpowiedział Bahri.
Następnie zadawał jej pytania dotyczące tego, co już powiedziała, albo szczegółów, o których nie wspomniała. W pewnym momencie doszedł do wniosku, że wie już wszystko. A przynajmniej wszystko, co musiał lub chciał wiedzieć w tym momencie.
- Boże… cały dzień jeżdżę z wami jak debil, kompletnie nieświadomy wszystkiego wokół mnie… Jak Kaarina mogła się wplątać w takie gówno? Czemu nic mi nie powiedziała? Czemu w ogóle wdała się w to wszystko?
De Trafford zastanowił się przez moment.
- Powiedziała, że bogowie śmierci są przyjacielami waszego życia. Czy że będą, nie pamiętam jak to dokładnie przedstawiła Klaudia. Więc… - Terry zawiesił głos, rozmyślając.
Nagle Bahri pobladł.
- O boże, ona zrobiła to z mojego powodu… - zawiesił głos.
- W jakim sensie? - zapytała Alice unosząc brew. Każda dodatkowa informacja w tej kwestii wydawała jej się kolejną częścią skomplikowanej układanki, tak więc jeśli Bahri miał jej do sprzedania jakąś informację, chciała ją oczywiście poznać. Nawet jeśli były to tylko jego własne przemyślenia w sprawie.
- Znaczy… może się mylę. Przecież nie znam tych bogów śmierci. Ani tego całego magicznego świata. Ale znam… swoją siostrę. A ona na pewno nie chciała nikogo zabić, ani zesłać na nich choroby, czy czym tam zajmują się bogowie śmierci. Natomiast była jedna jedyna rzecz, okropnie prosta, która mogłaby polepszyć zarówno życie moje, jak i Kaariny. Otóż… - Bahri wyglądał na nieco zawstydzonego.
- Pieniądze? - podsunął de Trafford.
Egipcjanin pokiwał głową.
- Moglibyśmy razem zamieszkać. Ja nie musiałbym pracować w SPA, również w ten sposób. Ona mogłaby skoncentrować się na nauce. Jej studiowanie było jak piekło. Pogodzić studiowanie takiego trudnego kierunku z utrzymywaniem się i pracowaniem? - Bahri zawiesił głos. - I z presją, że musi wszystko zdać, bo nie stać nas na zawalenie ani jednego roku? Myślę, że jeżeli jej jedynym zadaniem było kogoś udawać, spacerując po Mauritiusie, to przyjęła tę ofertę z pocałowaniem ręki. Zwłaszcza że mogła być przy tym przy mnie. Że ja niczego nie domyślałem się…
Alice milczała przez chwilę, nim wyraziła swoje zdanie.
- Mam tylko nadzieję, że była świadoma ewentualnych konsekwencji… - westchnęła cicho i skrzyżowała ręce
- Że umrze? - Bahri zapytał gorzko. - Nie, chyba tego jej nikt nie powiedział - spojrzał na Alice ciężko.
- Tak czy inaczej, wygląda na to, że mamy parę punktów do odwiedzenia i dość mało czasu. Nie chciałabym, aby zastał nas wieczór, nim dowiem się gdzie są moi bracia - wyciągnęła telefon i wygooglowała miejsca
- Nie jestem pewna, czy któryś z punktów w Port Louis da nam coś więcej w sprawie zaginionych braci… Zastanawia mnie najbardziej to miejsce, koło parku w okolicy Souillac… Gdybym miała przetrzymywać gdzieś potencjalne ofiary do rytuałów, to chyba tam… Bo raczej nie w sklepie z tortami weselnymi, czy w pizzerii… Może zaczniemy od tego punktu, a potem rzucimy okiem na sprawę ludzi odpowiedzialnych za śmierć Kaariny? Mam do pogadania z Tuonetar… - mruknęła.
- Życia Kaarinie i tak nie zwrócimy - westchnął Bahri. - Jedyne, co możemy zrobić, to zadbać o to, aby twoi bracia nie podzielili losu mojej siostry. I twojej również - dodał po chwili.
- Ten sklep z tortami weselnymi kojarzy mi się z Jasiem i Małgosią - mruknął de Trafford. - Mam na myśli… porywają ludzi i robią z nich polewę truskawkową… czy coś w tym stylu… - wzdrygnął się. - Ale mam nadzieję, że chodzi o to, że te ciasta mają taki magiczny smak. Że są takie dobre.
Bahri spojrzał na niego dłużej.
- Tak… - zawiesił głos. - Czyli Rochester Falls? - zapytał, spoglądając na mapę.
- Na to wygląda - stwierdziła Alice, również zerkając na mapę. Pochylali się nad nia przez chwilę, nim śpiewaczka zaczęła zbierać przybite kartki i pinezki. Miała lokacje wypisane na telefonie, więc wiedzieli dokąd powinni jechać.
- Możemy ruszać, chyba że macie jeszcze jakieś plany co do tego pnia - rzuciła, próbując się rozbawić, czy rozluźnić, ale temat porwanych braci denerwował ją i spinał. Starała się jednak zachować spokój. Chciała już jednak wrócić do auta i ruszyć w dalszą drogę, miała nadzieję, prowadzącą do jej braci…

De Trafford podszedł do Bahriego i objął go od tyłu jedną ręką niczym kumpla.
- Nie pnia - rzekł. - Tak zastanawiam się… że jeżeli nie masz nic do stracenia, Bahri, to powinniśmy złożyć ci propozycję nie do odrzucenia - zawiesił głos. - Prawda, Alice? - zapytał śpiewaczkę. - Jeżeli chcesz dorwać zabójcę swojej siostry i być może pomóc nam znaleźć braci… mojej dziewczyny, to będziesz potrzebować czegoś więcej od ładnej, obitej twarzy.
- Jakiś pistolet mi dacie? - mężczyzna zmarszczył brwi.
- Tak to można powiedzieć… W pewnym sensie - odparł Anglik.
- Oh… Chcesz go poczęstować z samego źródła? Czekaj, a w sumie jak wygląda ten proces? Nigdy nie widziałam jak Konsument zostaje Konsumentem… - Alice zamyśliła się i pokręciła głową. Spojrzała na Bahriego
- Terrence pewnie ma to też na myśli, ale ja ujmę to bardziej wprost. Czy chciałbyś do nas dołączyć Bahri? Tak bardziej na stałe? Mauritius może mieć dla ciebie teraz złe skojarzenie, a jeśli nie masz dokąd pójść, to z przyjemnością zaoferujemy ci członkostwo w naszej organizacji… Wiąże się z tym wiele udogodnień, trochę obowiązków, ale myślę że korzyści jest więcej, niż minusów… Nie musisz odpowiadać nam od razu, zastanów się przez czas jak będziemy rozwiązywać te zagadki na wyspie. Albo ci się spodoba, albo nie. Na pewno damy ci możliwość pomszczenia siostry - wyraziła swoje myśli śpiewaczka i zerknęła na de Trafforda, czy zgadzał się z tym co powiedziała.
- Wikt, opierunek, wendetta, ciepłe ciała do obejmowania… Mamy wszystko. Czego możesz chcieć - dodał.
Bahri spojrzał niepewnie to na Alice, to na Terry’ego.
- Nie wiem, co powiedzieć… - zawiesił głos. - Dlaczego mielibyście mnie chcieć? - zapytał. - Oprócz… - zmarszczył brwi, patrząc podejrzliwie na Terry’ego.
Ten parsknął śmiechem i zerwał kontakt fizyczny z Egipcjaninem.
- Na początku nie byłem pewny, czy będziesz wystarczająco dobry. Mówiąc szczerze. Ale potem doszedłem do wniosku, że mamy dużo ludzi gorszych od ciebie. Poza tym… to paskudne, co powiem, ale nie masz rodziny, kariery, miejsca na ziemi, ani… miłości…
- Chcesz, żebym się rozpłakał? - Bahri uśmiechnął się krzywo.
- O, już przeszliśmy nawet na ty - Terry odpowiedział. - Przyjaźń to kolejny krok, czyż nie? - zapytał.
Harper wodziła wzrokiem od jednego mężczyzny do drugiego, przysłuchując się jedynie ich konwersacji.
Egipcjanin wyglądał tak w pierwszej chwili, jak gdyby chciał powiedzieć coś zgryźliwie błyskotliwego, ale… nagle pohamował się. Chyba powoli zaczęło do niego docierać, że Terry tak właściwie… miał rację. Tylko jak mógłby związać się z ludźmi, których poznał może dobę temu? To wydawało się szalone. Z drugiej strony… to był właśnie szalony tydzień.
- To może lepsze, niż jakbym miał się zabić - rzekł poważnie.
Terry zmarszczył czoło. Nie wiedział, czy odpowiedź Bahriego była sarkastycznie uszczypliwa, czy też… po prostu szczera i prostolinijna.
- Zawsze to oznaczałoby, że nie byłbyś sam. Każdy z nas kogoś stracił w jednym lub innym sensie. Myślę, że odnalazłbyś się wśród członków naszej organizacji, ale jak mówiłam, możesz się nad tym zastanowić - zaproponowała. Podeszła krok do Terrence’a i wzieła go za dłoń. Chciała być blisko niego w tej chwili. Mężczyzna nachylił się i pocałował ją krótko w usta.
- Ja… - Bahri zawiesił głos. - Na razie zostawmy to - zaproponował. - Jeszcze nie chcę podejmować decyzji. Nie tak szybko. Czy mógłbym w ogóle przestać należeć do was? Czy to raczej kontrakt na całe życie? - zapytał. - Czy to źle, że boję się was? Ale też podziwiam…
- To się z sobą łączy - mruknął de Trafford, chwytając dłoń Alice. - A nawet najłatwiej jest podziwiać kogoś, kogo należałoby się obawiać. Ale my nie jesteśmy twoimi wrogami, Bahri. Nie chcemy twojej krzywdy, nawet jeśli jesteśmy groźni - rzekł.
- Dobrze jest mieć przyjaciół, jacy by nie byli. A my nie będziemy cię do niczego zmuszać Bahri. chciałaby, aby przyłączenie do naszej organizacji było twoją przemyślaną decyzją. Po prostu wiedz, że przyjmiemy cię, że masz dokąd iść, jeśli potrzebujesz miejsca na ziemi - wyjaśniła.
- Chodźmy - uścisnęła nieco dłoń Terrence’a. Splotła z nim palce i poprawiła ramiączka torby na swoim ramieniu. Wyraźnie gotowała się, by zająć sprawą braci.
- Nie martw się - de Trafford uśmiechnął się do niej kojąco. - Uratujemy ich. Może jeszcze dzisiaj - dodał. Ruszyli w stronę samochodu. Bahri został jeszcze chwilę, aby spojrzeć na magiczny pień, który jeszcze chwilę temu lewitował w powietrzu. Wodził wzrokiem po małych dziurkach, które stanowiły ślady po pinezkach. Następnie wyjął telefon i zrobił im zdjęcie. Chyba chciał mieć dowód, że to naprawdę wydarzyło się. Że nie zwariował. Spojrzał przez chwilę na ekran telefonu, po czym dołączył do pozostałych. Wnet wszyscy znajdowali się w samochodzie.
- Jedziemy prosto do Rochester Falls? - zapytał Terry. - Bez żadnych stopów po drodze?
Harper usiadła na swoim miejscu za siedzeniem kierowcy
- Może jeszcze raz zatankujemy, jeśli będzie trzeba. No i pojedziemy prosto tam na miejsce. Chcę ich zaskoczyć. Terrence jest najlepsza bronią w razie ewentualnego oporu ze strony sekciarzy, ale mam nadzieję, że zdołam ich przechytrzyć i przewidzieć co robią dzięki swoim zdolnościom… Możesz podłączyć mój telefon do ładowarki? Nie chcę, by się rozłączył… O - podała Bahriemu swoją komórkę podpiętą do ładowarki z końcówką do gniazdka zapalniczego.
Mężczyzna zastosował się do prośby Alice.
- Jaka idealna współpraca… - de Trafford westchnął w żartobliwym podziwie. Następnie skoncentrował się z powrotem na jeździe. - Trzeba przyznać jedno. Nikt nie będzie spodziewał się nas w takim samochodzie.
Bahri parsknął śmiechem.
- Mój brązowy fiat… - starał się zachować powagę, ale było mu ciężko - ...to najlepsze auto, o jakim mógłbyś śnić…
- ...Terrence - dokończył Anglik.
- Tak. Przeszedł już przez bardzo wiele. Nie zdziwiłbym się, gdyby czołgi były od niego mniej wytrzymałe, Terry.
Zapadła chwila ciszy.
- Jestem Terrence, żaden Terry.
Teraz to Alice parsknęła.
- Terrence woli jak mówić do niego Terrence. Jak chcesz mu grać na nerwach, możesz zdrabniać, ale nie polecam, bo jak wiesz, mógłby ci na przykład zrzucić na głowę twojego fiata… - zażartowała.
- Oczywiście żartuję, nie zrobiłby czegoś takie - dodała zaraz, nie chcąc, by Bahri obawiał się krzywdy z ich strony. Skoncentrowała się teraz na trasie i na celu. Mieli szukać jej braci, miała nadzieję, że bedą cali.
- Zrzucić na głowę… - Bahri powtórzył w zamyśleniu. Nagle zakrztusił się własnym językiem, lub śliną. - Czy… czy to właśnie zdarzyło się rano? To on zrzucił ci na głowę tę rurę? - w jego głos wdarł się nieumiejętnie skrywana mieszanka wzburzenia i strachu. - Czy to znaczy… że wcześniej… mi…
- Cholera… - Terry przegryzł wargę, patrząc w lusterku na Alice. Nieco rozpaczliwie i prosząco.
Harper milczała chwilę
- Posłuchaj Bahri… Jesteśmy tylko ludźmi. Czasem ponosza nas emocje w taki, czy inny sposób. Postaw się na miejscu Terrence’a dziś rano. Wyobraź sobie sytuację, a potem jego potencjalne emocje. Mógł być wzburzony? - zadała pytanie, oczekując odpowiedzi Bahriego. Mówiła spokojnie i postawiła na racjonalizm.
- Każde z nas czasem się daje ponosić emocjom. Ale prawda jest taka, że widziałeś do czego jest zdolny. Gdyby był złym człowiekiem, dającym się w pełni ponieść, to nie skończyłoby się na kilku siniakach, czy mojej stłuczonej głowie. Poza tym, Terrence’owi było bardzo przykro, że tak go trochę poniosło - mówiła dalej i zerknęła na Egipcjanina, a potem na Anglika. Nie miała zamiaru kłamać, czy zmyślać Bahriemu. Chciała, żeby zaakceptował prawdę.
- Mógł być wzburzony, ale nie miał prawa na mnie napaść. Czemu nie znajdziesz przeciwnika swojego kalibru? - Bahri spojrzał na Terry’ego gniewnie. - Mam się cieszyć, że jedynie rozbił mi pół twarzy i nogi? I że mnie nie rozdarł na pół? Jakim… psychopatą trzeba być, żeby torturować człowieka, któremu dzień wcześniej zmarła siostra? Tylko dlatego, bo wszedł do sypialni, kiedy robiłaś mu… - Bahri zamilkł. - Jeżeli chcesz mnie zabić za pyskowanie, to zrób to. Masz rację, nie mam nic do stracenia - warknął.
- Bahri - mruknęła Alice.
- Nie znęcał się nad tobą. Zresztą… To była nieco bardziej skomplikowana sprawa. Jak już mówiłam, jesteśmy tylko ludźmi, ale ani ja, ani Terrence nie jesteśmy źli. Nie jesteśmy potworami, nie zabijamy, jeśli nie jest to absolutnie koniecznie, na przykład w samoobronie, lub chroniąc bliskich. A jako, że pragniemy dołączyć cię do tego grona, jak się zastanowisz chwilę, nie unosząc emocjami, pojmiesz że to oznacza, że żadne z nas nie zrobi ci krzywdy - wytłumaczyła mu dalej spokojnym tonem. Nie miała zamiaru wchodzić z nim w kłótnię. Tylko by się nakręcił. Miała nadzieję, że przemówi mu do rozsądku.
- Ja… ja znęcałem się nad nim, Alice - rzekł. - To prawda. Przepraszam cię, Bahri. Nie mogę powiedzieć nic więcej. Bo nie powinienem był tego robić. Jeżeli chcesz czegoś ode mnie w ramach zadośćuczynienia, to jeżeli tylko będzie to w mojej mocy… nie ma sprawy. Głupio mi i przykro. Byłem okropnie zazdrosny o Alice. Nie chciałem zrobić ci krzywdy, nie tak naprawdę. Nie chcę się usprawiedliwiać… ale wiesz… Nie miałeś nigdy tak, że ktoś zrobił coś w twoich oczach nie tak, a ty pomyślałeś w gniewie, żeby uległ kompletnej dezintegracji? I wyobraź sobie, że twoje myśli mogą spełniać się tak po prostu. Potrafię przenosić ogromne ciężary, wyszarpnąć dywan spod nóg… robię takie błahostki bezwiednie. To nie było w porządku, ale mam nadzieję, że nie będziesz chował do mnie urazy.

Bahri zamilkł na chwilę. Zastanowił się.
- Jest coś, czego od ciebie chcę…
- Tak?
- Jak znajdziemy zabójcę mojej siostry… Jeśli zniszczysz go, to ci wybaczę. I dołączę do waszej organizacji, jeżeli wciąż będziecie mnie chcieli.
Alice ulżyło, gdy obaj mężczyźni doszli do jakiegoś porozumienia. Tę sprawę z zemstą byli w stanie mu zapewnić, tylko problem polegał na tym, że nie wiadomo było kto tak do końca był zabójcą Kaariny. Musieli więc zająć się tym, gdy tylko rozwiąże się sprawa kultystów. Harper poczekała jednak aż Terry coś na ten temat odpowie. Ona już wyraziła swoje zdanie w kwestii rozwiązywanych na Mauritiusie spraw i zagadek. Wychodziło jednak na to, że mieli trochę roboty, a po drugie, potencjalnego nowego członka KK.
- Nie ma sprawy… chyba… Czy to jakiś test? - zapytał Terry. - Jeżeli się zgodzę na zabicie, to powiesz, że jednak jestem psychopatą? Tak jak mnie już nazwałeś?
- Nie.
- Dobra. To… - de Trafford zamyślił się - ...to w porządku. Tak.

Skończyli jechać Tamarina Road i wyjechali na autostradę A3. Bahri trzymał w dłoniach komórkę z GPSem i ten zaczął wariować.
- Są dwie drogi… Jedna jest minimalnie szybsza. Czterdzieści trzy kilometry, godzina drogi. Wpierw cofamy się w stronę Port Louis, a potem jedziemy przez drogą biegnąć prawie prosto na południe. Ewentualnie druga jest jakieś osiem minut dłuższa i przejeżdżamy przez Grande Riviere Noire…
- Proponuję na razie ominąć Grand Riviere Noire… Znając nasze szczęście, coś by nas tam zatrzymało… A zanim złapiemy się za tę sprawę, chciałabym odnaleźć braci. To w tej chwili mój priorytet. Po tym możemy zajechać do GRN, ale nie wcześniej. No i zaoszczędzimy osiem minut - zauważyła, próbując lekko się rozluźnić takim niby żartem, ale im bliżej byli parku narodowego, tym bardziej była niespokojna.
- Dobrze… Postaram pomóc się wam tak, jak to tylko będzie możliwe - rzekł Bahri. - Chcę, żebyś odzyskała swoich braci.
Oparł się o drzwi i spojrzał przez okno na mijane krajobrazy. Właśnie przejeżdżali przez pola wokół parku rozrywki Casela World of Adventures. Skręcili w prawo za Cascavelle, po czym cały czas jechali przed siebie. Wokół znajdowała się niezliczona ilość pól. Mauritius musiał być przecież samowystarczalny pod względem żywności. Skąd miał ją sprowadzać? Z Afryki? Drzewa zarastały jedynie przestrzeń po prawej stronie drogi, ale w okolicach Riviere du Rempart wjechali w drobny las. Wysunęli się z niego po to, aby znów spostrzec pola żywności. Wyjechali na rondo i skręcili w prawo. Wcześniej mimo wszystko towarzyszyły im drzewa i zwyczajna roślinność, jednak teraz wyjechali wprost na polną drogę. Alice patrzyła na falującą pszenicę, która dojrzewała w słońcu. W klimacie Mauritiusa pewnie mogła rosnąć cały rok.
- To jak falujące morze traw - mruknął Terrence.
Rzeczywiście, wydawało się, że nie będzie końca. Przemierzali dziesiątki kilometrów upraw. Skręcili w lewo, ale zmienił się jedynie typ uprawianych dóbr.
- Teraz w prawo - rzekł Bahri. - Zaraz znowu przetniemy Riviere du Rempart - rzekł. - Wyjeżdżamy z pól w stronę miasta.
- Jakiego? - zapytał de Trafford.
- To cała aglomeracja. Zlepek La Caverne, Quinze Cantons, Diolle i tym podobne. Ale my dotkniemy akurat Hollyrood i Glen Park. Może część Diolle.
- Chyba zatankujemy - rzekł de Trafford.
Jednak nie mogli napotkać stacji. Były najróżniejsze miejscowe atrakcje, jak cmentarze, restauracje, sklepy RTV, spożywcze, a nawet z sofami.
- Cholera - mruknął Bahri, patrząc na mijaną świątynię hinduską La Marie Gangadharr Shiv Mandir. - Prędzej napotkamy szkołę dla zwierząt astronautów, niż zwykłą, cholerną stację paliw. Ale spokojnie, mamy przecież prawie pełen bak - zauważył.
- Tak, ale chciałem wziąć trochę do kanistrów - mruknął Terry. - Boję się, że staniemy potem gdzieś w środku takiego właśnie pola, jak mijaliśmy. Poza tym mogę rzucać nimi jak ogromnymi koktajlami Mołotowa. W razie potrzeby.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 19:21   #280
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- A GPS nie pokazuje żadnej stacji? - zapytała, bo przecież była funkcja, którą mogliby to wyszukać. Tylko, że obecnie to Bahri trzymał jej telefon, więc to on musiał na nim operować.
- A jak nic nie znajdziemy, no to będziemy musieli improwizować, czy to z benzyną, czy z wysadzaniem różnych rzeczy - dodała i rozejrzała się po okolicy.
- Chcieliśmy jechać prosto do Rochester Falls. Ta stacja benzynowa byłaby tylko dodatkiem - rzekł Terry. - Przejechałem dopiero jakieś trzydzieści kilometrów - rzekł. - To mały fiat, ale nie aż tak drastycznie małego baku. Tyle że…
- Może Alice ma rację - rzekł Bahri. - Myślę, że możemy poszukać stacji, nawet jeśli będziemy przez to pół godziny później na miejscu - rzekł i zajął się wyszukiwaniem. - Stacja Shell jest trzy kilometry stąd na północ. Nadłożymy w sumie sześć, bo będziemy musieli wrócić tu, gdzie jesteśmy. Nie byliśmy ślepi, po drodze rzeczywiście żadnej nie było.
- W takim razie nadłóżmy te sześć kilometrów. Zawsze lepiej być przygotowanym, niż nie być, czyż nie? - zauważyła Harper. Choć oczywiście wolałaby nie robić takich odskoków od głównej trasy, rozumiała, że ten miał sens. Obserwowała Terrence’a w lusterku teraz nieco częściej niż wcześniej. De facto, świdrowała go wzrokiem i nie mogła wyjaśnić dlaczego. Zapewne winowajcą był po prostu stres.

Zajechali na stację Shell. Pierwszy wyszedł Bahri, chyba przyzwyczajony do tankowania własnego samochodu. Terry obrócił się do tyłu.
- Zanim pójdę kupić kanistry… jest coś, co chcesz mi powiedzieć? - zapytał.
Kiedy uświadomił sobie, że to zabrzmiało tak, jakby miał nie wrócić z tego niebezpiecznego zadania, zaśmiał się cicho i pokręcił głową.
- Mam wrażenie, że przyciągasz mnie wzrokiem.
Harper przechyliła się do przodu i objęła jego ramiona od tyłu, jakby była pasami bezpieczeństwa jego fotela. Nie powiedziała nic, po prostu trzymała go tak przez kilka chwil. Helsinki nadal boleśnie odbijały się na niej echem i w tej chwili Mauritius może nie osiągnął rangi aż takiego kataklizmu, ale zdecydowanie pobudzał wspomnienia. Alice potrzebowała go. Terrence był ciepłą istota, do której mogła się przytulić, której mogła się wyżalić i która była w stanie rozpraszać jej strach. Co więcej, czuła się w jego towarzystwie dobrze i on w jej najwyraźniej również.
- Masz dziś uważać. Nie chcę… Żeby coś ci się stało. Pamiętam, jak w trakcie drogi na wyspę zoo opatrywałam ci ranę postrzałową… To było, tak jakby tak dawno temu… A jednak pamiętam wszystko doskonale. Obiecaj mi, dobrze? - poprosiła go szeptem, ale nie musiała mówić głośno, trzymała twarz właściwie przy jego ramieniu.
Terry uśmiechnął się czule. Chwycił dłoń śpiewaczki i rozpiął koszulę. Wsunął ją na klatkę piersiową. Wnet wyczuła zgrubienie. To musiała być blizna po ranie, o której wcześniej wspomniała.
- To znak, że jestem niezwyciężony. Kompletnie niezniszczalny. Jeżeli to byłem w stanie znieść, to przeżyję wszystko. Obiecuję - rzekł, uśmiechając się do niej ciepło. - Już prawie mnie nie boli - dodał. - Ale też przyzwyczaiłem się do drobnego bólu. Jednak nie ma on znaczenia, kiedy jesteś przy mnie - rzekł. - A może nawet go lubię. Jest jak takie uszczypnięcie, że to wcale nie sen. Przypomina mi o tym, że rzeczywistość, w której jesteśmy razem, jest jak najbardziej prawdziwa.
Alice milczała słuchając go, następnie przechyliła się do przodu i wpiła w jego usta, odchylając mu głowę na bok i za ramię. Chwilę się z tym gimnastykowała, ale wyszło. Popatrzyła mu w oczy, przesuwając czubkiem nosa po jego policzku
- Jesteś dla mnie drogocenny i niezastąpiony. Nie chcę cię stracić i jednocześnie, będę uważać na siebie, byś ty nie stracił mnie. Bo jestem twoja, jak to już ustaliliśmy - wyraziła swoje myśli i dopiero po tym odsunęła się, opierając o oparcie krzesła.
- A teraz idź po kanistry… skarbie - rzuciła trochę drażniąc się z nim.
Dziesięć minut później byli już w samochodzie. W bagażniku czekały napełnione kanistry. Terry i Bahri błyskawicznie uwinęli się. Zdążyli już nawet zapłacić. Chyba naprawdę nie chcieli tracić już ani więcej czasu.

Wrócili na trasę. Po lewej stronie minęli ogromne jezioro Mare aux Vacoas. W tej okolicy nie było już pól, a jedynie ogromne połacie lasów i zagajników. Jechali kolejne kilometry na południe. W pewnym momencie Alice odniosła wrażenie, że zawsze była w trasie i od urodzenia zna tych dwóch mężczyzn. Droga B102 była monotonna, choć mimo wszystko urokliwa. To była kompletna, zupełna głusza. W tych lasach mogło czaić się dosłownie wszystko. Co tylko jej wyobraźnia mogła wymyślić, a pewnie i więcej.
- Trasa wspinaczkowa Savanne - przeczytał Bahri na ekranie telefonu. Pięć minut później znów odezwał się. - Park narodowy La Vallee Des Couleurs Nature Park.
- Chwila, minęliśmy już tamtą winnicę, o której mówiłeś na stacji benzynowej?
Bahri przez chwilę zastanawiał się.
- No pewnie, stary, i to dawno temu. Ona była tuż przed Mare aux Vacoas - mruknął. - Winnica Takamaka Boutique. Przykro mi.
- I t-tak już straciliśmy dużo czasu - rzekł niczym dziecko, które właśnie usłyszało, że święta zostały odwołane. Albo Disneyland zamknięto do odwołania.
Alice zerknęła na Terrence’a.
- Możemy ją odwiedzić w drodze powrotnej, albo w ciągu kilku następnych dni. Nie smuć się - poleciła i pogłaskała de Trafforda po ramieniu. Myśl o tym, że zareagował jak dziecko, któremu powiedziano, że odwołano wycieczkę do Disnaylandu na swój sposób rozczuliła ją. Zdołała na kilka chwil zapomnieć o tym, że zbliżali się do celu podróży, a tam mogło na nich czekać dosłownie wszystko. Liczyła na to, że znajdzie swoich braci, a cała reszta tego ‘wszystkiego’ nie będzie zbyt upierdliwa. Anglik uśmiechnął się trochę niepewnie. Chyba nie chciał wyjść na rozpuszczonego bachora, ale reakcja Alice go uspokoiła.

Jechali dalej na południe drogą B102, aż dojechali do Chamouny. Przystanęli chwilę przed rozdwojeniem jezdni.
- Prawa odnoga prowadzi do centrum tego miasta… czy może raczej wioski? - rzekł Bahri nieco pytająco. - To kilkanaście ulic na krzyż, choć dość gęsto położonych, więc całe Chamouny ma jakieś dwa kilometry na półtora. Przechodzi płynnie w Chemin Grenier, które jest praktycznie jedną ulicą z kilkoma drobniejszymi, które od niej odchodzą.
- A tłumaczysz nam to wszystko, bo… - Terry zawiesił głos.
- Bo Chemin Grenier leży wzdłuż rzeki Riviere des Galets, która uchodzi do morza kilometr dalej przy miejscowości od tej samej nazwie. Jesteśmy już na samym południu.
- Pokonaliśmy Mauritius na całej długości… - Terry uzmysłowił sobie.
- Technicznie nie, bo nie jedziemy tam. Skręcamy teraz w lewą odnogę. Ona poprowadzi nas przez pola do Surinam. A stamtąd prosto do Rochester Falls. Zostało już tylko nieco ponad sześć kilometrów do Rochester Falls.
Alice słuchała tej tony informacji o nazwach pobliskich miejsc, szczerze jednak nieszczególnie ją te nazwy interesowały. Była w pełni skupiona na tym dokąd jechali i na tym czy nie czuła się jakoś inaczej. Nie chciała bowiem zrobić obu panom jakiejś nieoczekiwanej niespodzianki i przejąć zachowanie kogoś lub czegoś naładowanego fluxem w otoczeniu. Kobieta skrzyżowała ręce pod biustem i stukała palcami o przedramię. Sześć kilometrów to około dziesięciu minut jazdy, byli bardzo blisko… Harper zrobiła się czujniejsza i bardziej milcząca.
Na razie nie czuła nic wyjątkowego. Zresztą przez cały pobyt w Mauritiusie nie dostroiła się do niczego, chyba że tego nie zauważyła. Uznała, że to pewnie dlatego, bo po pierwsze nie była tu szczególnie długo… a po drugie, panowało tu zbyt wielkie zamieszanie. Kultyści, Tuoni i Tuonetar, barman hipnotyzer, Joakim oraz Terry, a poza tym wszystkie inne osoby i obiekty o podwyższonym PWF… Ciężko było stwierdzić, kto w którym momencie posiadał najwyższą wartość tego parametru. Nie pomagał fakt, że wszyscy pojawiali się i znikali lub umierali praktycznie cały czas. No i zapewne ona sama też na swój sposób wytrenowała nieco swoje zdolności i była odrobinę odporniejsza, co przyszło jej do głowy dopiero po pewnej chwili...

Resztę drogi pokonali w milczeniu. Wreszcie znaleźli się na polnej drodze bez asfaltu, która - niespodzianka - wiodła przez pola. Te jednak kończyły się w lesie, a właśnie w nim znajdował się wodospad.
- Chwila… - mruknął Terry. - Powinniśmy tam tak po prostu pojawić się? Jak gdyby nigdy nic? Jeżeli nas nie zauważyli… to może rozsądniej byłoby szybko zawrócić, zostawić samochód i resztę drogi pokonać pieszo między drzewami?
- A jeśli bylibyśmy zmuszeni szybko ewakuować się stamtąd? Proponuję jednak nie parkować samochodu jakoś wyjątkowo daleko od celu. Jednak masz rację, ostatni, kluczowy odcinek powinniśmy przebyć na pieszo. Oczywiście o ile jakimś sposobem już nie wiedzą, że tu jesteśmy - zerknęła na zegarek, chcąc oszacować za ile zacznie robić się ciemno. Wolała nie zobaczyć powtórki sytuacji z Champs, kiedy cienie zmieniły się w zakapturzone postacie i otoczyły ją. Przeszły ją nieprzyjemne dreszcze na to wspomnienie.
- Więc… gdzie chciałabyś zatrzymać samochód? - zapytał de Trafford. - Bahri, pokaż jej mapę.
Egipcjanin nie dyskutował z poleceniem, tylko to uczynił. Przekazał Alice smartfona z włączoną aplikacją map.


Alice przyglądała się chwilę mapie.
- Teoretycznie to skrzyżowanie i ta ślepa ulica jest najlepiej wysuniętym punktem. Pasem zieleni moglibyśmy dostać się szybko do wodospadu - zauważyła wskazując punkt.
- Choć istnieje duża szansa, że już nas zobaczyli, masz rację - Terrence westchnął. - Powinienem był pomyśleć o tym wcześniej. Szybka ewakuacja to ważna rzecz… ale tylko wtedy, jak zostaniemy złapani. Tyle że jeżeli zobaczymy twoich braci, to najpewniej będziemy musieli włączyć się do akcji. Tak właściwie zastanawiam się, czy nie udać się tam sam. Nie chcę was narażać. Myślę, że byłoby mi łatwiej działać… - zawiesił głos.
- A wiesz jak wyglądają moi bracia Terrence? Tam może być więcej porwanych. To brzmi źle, bo powinniśmy zdecydowanie uratować wszystkich, ale wolałabym, żeby ktoś obserwował twoje plecy, gdy ty będziesz zajęty zgniataniem kultystów, na przykład by jakiś czwarty czy dziesiąty nie wbił ci noża w plecy… Wiem, że czyniłoby to ze mnie, czy z Bahriego twój słaby punkt, ale jednocześnie co jeśli sam przeciw dużej grupie ludzi mógłbyś nie dać rady? Za sprawą Joakima wykasowaliśmy może dwadzieścia osób? Nie jestem pewna, ale kto wie ile tak naprawdę składa się w ten kult. Poza tym, widzę w ciemności. Wcale nie muszę wychodzić z tobą na środek, przynajmniej nie od razu. Dobrze byłoby się rozeznać czy to na pewno w ogóle miejsce, którego szukamy - wyjaśniła swój pogląd na sytuację.
- W każdym razie… myślę, że najlepiej będzie, jeśli Bahri pozostanie w samochodzie, gotowy na nasze wezwanie - Terry mówił o Egipcjaninie w trzeciej osobie, ale patrzył na niego wprost. - Moglibyśmy na tobie polegać? Że stawisz się tak szybko, jak to tylko możliwe?
Mężczyzna skinął głową.
- Chciałem iść z wami, ale jeżeli w ten sposób pomogę bardziej, to nie będę dyskutował.
- Dobry żołnierz - pochwalił Terry i poklepał go po ramieniu. - Prawda, Alice? - spojrzał na nią. Zdawało się, że chyba mimo wszystko bardziej pytał o to, czy wolałaby, aby szedł z nimi, czy jednak został w samochodzie.
Harper kiwnęła głową
- Też myślę, że jak będziemy mieć tu kogoś, to będzie nam łatwiej operować. Podaj jeszcze mi swój telefon, jakby Terrence nie mógł akurat dzwonić, albo jakbyśmy się rozdzielili. Samochód będzie naszym punktem zbiórki - zaproponowała. Była cała napięta wizją, że za chwilę będą na miejscu i będą musieli iść. Czy jej bracia żyli? Czy trzymali się psychicznie? Czy w ogóle trafili w odpowiednie miejsce? Alice była kłębkiem nerwów.
- Wiesz co… - Terry zawiesił głos. - Nie znam się do końca na technologii, ale czy to byłoby możliwe, żeby Bahri mógł namierzać twój lub mój telefon poprzez GPS? Jest do tego jakaś aplikacja, którą moglibyśmy błyskawicznie zainstalować? Albo internetowa funkcja Znajdź Mój Telefon, czy coś? - zapytał. - Zamiast milczeć, trzeba było myśleć - skrzywił się. Chyba kierował ten komentarz do wszystkich, ale głównie do siebie.
Alice kiwnęła głową.
- W zasadzie jest, głównie stosowana przez rodziców do namierzania telefonów swoich dzieci, ale myślę, że ujdzie w tej sytuacji. Podaj telefon Bahri to ci zainstaluje i wbiję swój numer. Będziesz mnie śledził - rzuciła i poczekała, aż mężczyzna dał jej komórkę, by mogła mu to zamontować i odpalić przed wyjściem z auta. Nie brała całej torebki. Potrzebowała tylko telefonu i scyzoryka, który miała przy kluczach, a który teraz odpięła [w razie czego].
Aplikacja była całkiem intuicyjna i pobranie jej oraz zainstalowanie na dwóch telefonach zajęło im nieco ponad pięć minut. Wnet zaczęła działać. Na ekranie Bahriego pojawiła się czerwona, pulsująca dioda podpisana jako Alice.
- To wszystko? - Terry zapytał, mrużąc oczy. Po chwili zastanowienia zaczął mówić. - Jeżeli zobaczysz, że komórka Alice przestała działać, w sensie nadawać sygnału, to udaj się w miejsce, gdzie widziałeś punkt po raz ostatni. Ale nie wychodź z samochodu, abyś mógł prędko uciec w razie potrzeby. Niestety problem jest taki, że zapewne będziemy znajdować się cały czas pośród drzew i za daleko nie wjedziesz, ale kto wie - Anglik wzruszył ramionami. - To chyba… to chyba wszystko - mruknął, przenosząc wzrok na śpiewaczkę w zastanowieniu.
- I jakbyś był w jakimś zagrożeniu, dostrzegł podejrzane osoby, cienie, postacie… Cokolwiek co wzbudziłoby twój niepokój, jedź na to skrzyżowanie. My sobie tam jakoś razem poradzimy, ale nie chciałabym, żeby się okazało, że wrócimy do auta a ty będziesz zakładnikiem - dodała jeszcze i spojrzała na Terrence’a. Jeśli nie miał już nic do dodania, to Alice również była gotowa by się ruszyć do działania.
- Zaparkuję w jakimś nieco ukrytym miejscu, ale będę co chwila sprawdzał skrzyżowanie. Nie będę zbyt daleko, aby móc pojawić się maksymalnie szybko. Będę cały czas patrzył na ekran telefonu. Poza tym jestem już kompletnie trzeźwy. Pomyślałem, że powinniście wiedzieć, że możecie na mnie polegać - rzekł i poklepał Terry’ego po ramieniu, a potem uścisnął rękę Alice. - Powodzenia. Dacie radę.

Po szesnastej trzydzieści Alice kupiła atlas i wtajemniczyli Bahriego, co trwało dobre pół godziny. Następnie przejechali około pięćdziesięciu kilometrów niezbyt szybkimi drogami Mauritiusa i zatrzymali się na ponowne tankowanie. Zajęło im to prawie półtora godziny. Teraz było nieco po osiemnastej trzydzieści. Słońce miało zajść… Alice już miała sprawdzić tę godzinę, kiedy spojrzała na niebo. To zaczęło robić się pomarańczowe. Minie co najwyżej kilka minut, zanim zrobi się ciemno. Z jednej strony mrok nie zapewniał poczucia bezpieczeństwa, ale z drugiej… może będzie im łatwiej zakraść się na miejsce?
- Cholera… mamy przy sobie latarkę? - zapytał Terry.
- Co najwyżej w telefonie - powiedziała Alice i mruknęła. No tak. To że ona widziała w ciemności nie oznaczało, że Terrence również posiadł tę zdolność
- No chyba że Bahri ma w samochodzie, niby normalnie powinna być na wyposażeniu, awaryjnie - tu rudowłosa spojrzała pytająco na Egipcjanina.
- Mam, ale wyładowaną… - mężczyzna zwiesił głowę. Wyglądał na przybitego. Jak gdyby już na wstępie zawalił całą sprawę. - Nie pomyślałem… Nigdzie nie jeżdżę po zmroku… zazwyczaj… - mruknął.
Terry cicho westchnął.
- Trudno, nic się nie stało. Najwyżej… potraktujmy to jak jakieś szalone zadanie na koordynacje dla par. Ty będziesz widziała w mroku i wskazywała mi wrogów, a ja będę ich zabijał - rzekł z półuśmieszkiem.
Harper zerknęła na Terrence’a
- Jak romantycznie. Przechadzka po lasku nad wodospad. Spontaniczne rozrywanie kultystów. Co za wieczór. Teraz to ja też żałuję, że nie mamy butelki wina i koca piknikowego - mruknęła i pokręciła głową. Gdy zaparkowali, wysiadła pierwsza i rozejrzała się, oceniając okolicę. Czy byli obserwowani, ile było najbliższych zabudowań i czy było cokolwiek widać z linii drzew. Zerknęła też na niebo, czy zapowiadało się na bezchmurną noc.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172