Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-08-2019, 13:47   #361
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Tymczasem gdzieś w oddali rozległ się huk, jak gdyby coś się stłukło. Nikt jednak nie poczuł niepokoju lub strachu. Z jakiegoś powodu odczuwali pewność, że nic złego nie może im się przytrafić z Prasertem, który z kolei tego po prostu nie usłyszał. Opadł delikatnie na obydwa, złączone z sobą penisy. W ogóle nie musiał myśleć o wcześniejszym przygotowaniu się do tego lub nawilżeniu swego wnętrza… Phecda odpowiednio zmieniała ich biologię, żeby uniknąć takich problemów. Privat opadał głębiej… i głębiej… czując ogrom rozpierający go od środka. Ogromna rozkosz. Zarówno fizyczna, jak i psychiczna. Tymczasem Warun i Han odgięli głowy do tyłu i zaczęli szybko, płytko oddychać. Prasert zaczął ich ujeżdżać. Jako że wciąż potrafił lewitować, nie musiał się o nic podpierać. Wykonywał bardzo płynny ruch biodrami w powietrzu, biorąc ich do siebie i sprawiając im oszałamiającą przyjemność. Tymczasem jego własny penis był wciąż twardy i ociekał śliną Alexieia. Rosjanin mógł poczuć go w sobie, jeśli tylko tego chciał. Sunan tak samo, choć pociągał ją również Warun leżący na podłodze. Chciała poczuć w sobie jego język.
Tymczasem Nina usłyszała dziwne szuranie. Wnet ujrzała trzecie dziecko Praserta, roślinę. Ciągnęła za sobą odłamki stłuczonej doniczki. To zapewne ten dźwięk wcześniej usłyszała. Nie mogła się dobrze skoncentrować ze względu na połączone wysiłki Nagi i pająka. Wnet spostrzegła, że pędy storczyka wyciągnęły się w stronę mleka na jej ciele. Zaczęły je zlizywać. Roślina garnęła się do jej wilgoci i rosła na niej. Szukała jeszcze większej ilości odżywczych soków. Morozow poczuła zbliżający się orgazm związany głównie ze stymulacją jej piersi. Chciała wygiąć ciało… kiedy odkryła, że nie może… Nawet nie wiedziała kiedy roślina skrupulatnie oplotła jej ciało siatką korzeni i pędów. Dwa z nich ruszyły w stronę jej łona, chcąc zatopić się w kolejnym źródle odżywczej energii…

Alexiei i Sunan byli oboje nadzy. Podeszli do Praserta i tym razem we dwoje zabrali się do zaspokajania go ustami. Robili to wspólnie, lub na zmianę. Ustawili się tak, by nie przeszkadzać w rozkoszy Warunowi i Hanowi, których ich bóg teraz ujeżdżał, dając nieziemską rozkosz. Prasert czuł, jak jego energia rosła. Jak odzyskiwał pełnię sił, a jego ciało leczyło się od pobieranej od swych psów energii. Impulsy były coraz mocniejsze.

Naga piła łapczywie, dużo więcej niż podczas codziennych posiłków. Pająk pod wpływem energii odrobinę urósł, najbardziej jednak podatna na energię okazała się roślina. Oplotła uda Niny i rozsunęła je sobie mocno i przyłożyła kielich kwiatu do łechtaczki Niny, delikatnie pieszcząc ją. Morozow aż krzyknęła, bo to wysłało przez jej ciało silny ładunek rozkoszy. Wcześniej bała się, że od tego zemdleje, kwiat jednak dotykał i pieścił ją tak delikatnie, a doskonale, że choć nachodziły ją fale kolejnych orgazmów, nie mogła od nich uciec w ciemność. Kilka pędów znalazło jej płeć. Rozchyliły delikatnie wargi sromowe i wsunęły do środka by zacząć pobierać energię prosto z łona Matki. To był zaszczyt, w końcu była źródłem. Sunan zerknęła na Ninę i znów jej zazdrościła… Chciała mieć dzieci Phecdy, chciała je wykarmiać. Czuła się niespełniona.
Roślina zdawała się chcieć przyjemności Niny, jednak nie było to wcale wbrew jej własnemu interesowi. Była na tyle inteligentna, żeby prędko zauważyć, że im bardziej drażniła łechtaczkę płatkami swoich kwiatów, tym więcej wilgoci pojawiało się w środku kobiety. A dzięki temu więcej mogła wyssać. W pędach tworzyły się okrągłe, kulkowate zgrubienia z pobranego śluzu Niny i przemieszczały się symetrycznie w stronę łodygi storczyka. Kompletnie niespodziewanie okazało się to kolejną, ogromną przyjemnością dla Morozow. Poczuła również drugi pęd zagłębiający się w jej odbyt. Nie odnalazł tam tego, czego szukał, jednak i tak zaczął powoli wrastać wgłąb. Naga tymczasem odchyliła głowę i cicho beknęła, zadowolona. Oblizała jęzorem pyszczek pokryty mlekiem… po czym powróciła do ssania. Pokarm jej matki był zbyt pyszny i nawet jeśli brzuszek miał ją potem boleć, to zdecydowała się na to. Odnogi pająka delikatnie i czule gładziły skórę Niny na klatce piersiowej. Zaczął odczuwać coraz większe pozytywne emocje względem kobiety.
Nina chciała się poruszać, ale pędy skrupulatnie rozrastały się nasycane energią. Korzenie były coraz mocniejsze i grubsze i nie mogła im się sprzeciwić, jednak nawet nie chciała. Naga i pająk mieli możliwość picia nektaru jej ciała, a ten mimo, że powinien, nie kończył się. To było dla Morozow zastanawiające, gdy w jej umyśle pojawiały się błyski jakichś logicznych myśli, większość jednak czasu cieszyła się, że może karmić dzieci i napawała się rozkoszą, której akt ten dostarczał jej ciału.
- Wol...niej… - wyszeptała chcąc, by roślina nie wsuwała w nią pędów tak natarczywie, wtedy jednak zobaczyła, że nad jej głową zawisł drugi kwiat. Wcześniej go nie było, storczyk miał tylko jeden kielich i ten pieścił teraz jej łechtaczkę. Ten musiał powstać teraz, był nowy i zdawał się badać jej twarz. Obserwować ją. Oddech jej się spłycił. Był piękny. Niebieski.

Tymczasem Prasert ujeżdżał Waruna i Hana. Spostrzegł, że Alexiei cały rozebrał się. Privat zachęcająco rozłożył nogi w oczekiwaniu na biodra Rosjanina. I wnet poczuł je na sobie. Przytulił mężczyznę i pocałował go delikatnie, czując jego wnętrze na swoim penisie. Tajlandczyk poruszał biodrami w powietrzu, jednocześnie czule pieprząc Woronowa, jak sprawiając rozkosz pozostałym dwóm mężczyznom. Sunan natomiast potrzebowała coraz bardziej rozpaczliwie spełnienia. Jej mężczyzna był zbyt zajęty jej bratem. Ani nie dziwiła się, ani też nie miała mu za złe. Jednak potrzebowała dotyku i rozkoszy. Przybliżyła się do Rosjanina i chwyciła w dłoń jego napęczniałą męskość. Jęknęła z rozkoszą, naprowadzając ja wgłąb siebie. Alexiej przytulił ją do siebie mocno i to jej wystarczyło. Poruszała nieco biodrami, a nieco czynił to Rosjanin… który z kolei był uzależniony od Praserta znajdującego się za nim… Jęknęła, czując rozkosz. Cieszyła się, będąc częścią tej wspaniałej wieży ciał.

- Hej… Mały… Zwolnij - powiedziała Nina do roślinki. Dwa niewielkie pędy przesuwały się po jej policzkach, szczęce i ustach. Czuła, jakby kwiat szukał i badał ją, ale i w pewien sposób okazywał jej czułość. Zamknęła na moment oczy i otworzyła usta by jęknąć głośno, kiedy po raz kolejny osiągnęła orgazm. O dziwo, jej ciało nie czuło nimi zmęczenia, tylko pulsowanie. Jej sutki stały się bardziej wrażliwe od ssania pająka i Nagi. Napęczniały i było im dużo łatwiej je ssać. Tymczasem kolejny pęd odnalazł jej płeć i wsunął się by zacząć lizać. Jej ręce i uda były kompletnie unieruchomione i oplecione. W tej chwili Morozow miała tylko jedno zadanie. Karmić dzieci Phecdy.

Sunan ochoczo poruszała się na Alexieiu, który odczuwał podwójną przyjemność z penetrowania i bycia penetrowanym. Dzielił to doznanie z samym bogiem, który robił to samo.
Han i Warun byli już u krawędzi dojścia w Privacie, tymczasem Prasert czuł, że jego psy dostarczyły mu dość energii, by teraz mógł ją ponownie wykorzystać do tworzenia życia.
Zamiast tego czynił z nią coś innego. Połowę zmagazynował na wypadek, gdyby później musiał jej użyć w chwili zagrożenia. Co mógłby zrobić? Tego nie wiedział. Jednak częścią życia były mechanizmy obronne przed śmiercią. W Imago jakieś musiał posiadać, choć do tej pory jeszcze z nich nie skorzystał. Potrafił leczyć, ale czy to wszystko? Być może tak…
Natomiast drugą połowę energii skondensował… i kiedy doszedł… a doszedł mocno i niezwykle ekstatycznie… wyrzucił ją z siebie falą, która przetoczyła się po wszystkich jego wyznawcach.

Prasert jęczał pod wpływem orgazmu, który się przedłużał. Pompował w Alexieia gęste strugi nasienia. Przy tym wyszedł z Imago. Jego włosy opadły i teraz miały już normalny kolor. Skóra tak samo, przestała też świecić. Mgła opadła i świetliki rozprysły się. Naga kilka razy jeszcz possała, po czym zasnęła na piersi Niny i przeturlała się na podłogę. Rozdziawiła pyszczek, śpiąc i cicho pochrapując. Pająkowi też już było wystarczająco. Zaczął tkań na Ninie pajęczynę, jednak powoli i bez zbędnego pospiechu. Jedynie roślina cały czas penetrowała ją, wciąż spragniona soków.
Fala przetoczyła się po zebranych ludziach. Nagle wszyscy wzięli głęboki oddech. Czuli wzmagające się w nich siły witalne. Wszyscy nagle zrobili się trochę zdrowsi, trochę silniejsi, bardziej wytrzymali… a także bardziej uzależnieni od swojego boga. Spojrzeli na niego. Pragnęli go całować, przytulać, głaskać i opiekować się nim. Ich oczy płonęły błękitem, skóra również lekko świeciła. Nina nie mogła niczego uczynić, gdyż storczyk ją wciąż twardo trzymał.
- Cholera… - szepnął Prasert, spoglądając na tyle par oczu wpatrzonych prosto w niego. Bał się tego co zaraz mu zrobią, a jednocześnie czuł dziwne podekscytowanie. - Chwila - szepnął…
Czuł wilgoć spermy Waruna i Hana w swoim wnętrzu. Mężczyźni wciąż jeszcze z niego nie wyszli. Prasert spróbował wstać i wysunąć ich z siebie. Nie czuł się senny, ale chciał odpocząć. Choć był przekonany, że nikt z zebranych mu na to nie pozwoli…
Zdołał jednak przemieścić się na kanapę i usiąść na niej. Jego psy podniosły się i usiadły przy jego nogach. Sunan tymczasem weszła na czworaka na kanapę. Niczym kotka zaczęła ocierać się o jego ramię policzkiem.

Naga zwinęła się na podłodze i zaczęła drzemać. Pająk zaczął tkać sieć na skórze Niny, a ona nie rozumiała dlaczego. Jej piersi stały się wolne i to natychmiast wyczuł storczyk. Oba kwiaty uniosły się i dopadły jej sutków, tymczasem teraz to pędy zaczęły pieścić jej łechtaczkę. Kwiat rozrósł się do naprawdę ogromnych rozmiarów i Nina nie mogła nic zrobić, by się od niego uwolnić, a pająk zdawał się tylko bardziej jej to utrudniać, unieruchamiając ją wraz z korzeniami i pędami. Jednak jedwab jego sieci był miękki i nie drażnił jej skóry. Kwiat natomiast zdołał poruszyć się wraz z ciałem Morozow. Miał dość siły, by przenieść ją teraz gdzie chciał. Podszedł do rogu pomieszczenia i wczepił się korzeniami w ścianę, tworząc coś na kształt półleżącego tronu dla Matki. Jej uda były nadal szeroko rozłożone, a cztery pędy penetrowały jej płeć, pobierając wilgoć jej soków. Kwiaty spijały nektar jej piersi, a pęd w jej odbycie stymulował ją dodatkowo. Nina jęczała głośno, przez otwarte usta. Za moment jej oczy zostały zasłonięte przez koleją wić rośliny, a jej końcówka wsunęła się w ostatni wolny i dostępny do penetrowania otwór jej ciała, tym samym cały salon wypełniały teraz stłumione jęki Niny. Pająk dalej plótł siatkę na jej ciele. Miała ważny cel.

Pająk pracował. Rozdzierał skrupulatnie kolejne warstwy materiału na ciele Niny. Próbował go pożreć, ale kiedy odkrył, że nie jest wcale taki dobry w smaku, odrzucał go na bok. Wnet kobieta była całkowicie naga. Wtedy kontynuował swoją pracę. Roślina trochę mu przeszkadzała, jednak był na tyle zwinny i sprytny, że był w stanie tkać pod jej pędami. Kontynuował pracę.
Tymczasem Warun i Han podnieśli Praserta tak, jak gdyby nic nie ważył. Nawet nie opierał się, wiedział, że nie ma sensu. Nieśli go twarzą do sufitu. Wyszli z pokoju, natomiast reszta szła za nimi. Jedynie Nina została w salonie. Po chwili Privat został położony na łóżku. Guiren i Suttirat ustawili się po jego prawym boku, a Sunan i Alexiei po lewej stronie. Privat czekał i zastanawiał się, co się wydarzy… Nie spodziewał się, że czwórka zacznie po prostu pieścić jego ciało. Składali symetryczne pocałunki na ramionach, klatce piersiowej, brzuchu, nogach… Privat jęknął cicho. To było niezwykle przyjemne. Miało pewien wydźwięk erotyczny, jednak nie w ten najbardziej bezpośredni sposób. Podobało mu się to. Czuł się wyjątkowy, kochany oraz pożądany. Warun głaskał go delikatnie po włosach, całując w policzek, Han składał pocałunki na jego szyi, a potem na obojczyku i schodził w stronę piersi. Sunan bawiła się włosami na brzuchu brata i pocierała policzkiem o jego bok. Natomiast Alexiei zaczął masować mu stopy, całując golenie. Prasert jęczał. W pokoju było kompletnie ciemno, nie licząc jasnego, niebieskiego blasku czterech par oczu.
Wiedzieli co mają robić. Ich bóg potrzebował się zrelaksować, a oni to wyczuli i dlatego właśnie czynili wszystko, aby jego ciało stało się w pełni odprężone. Bo jeśli Prasert będzie odprężony, to wkrótce ich nagrodzi. Rzeczywiście Privat czuł, że choć powinien być zmęczony, przez jego ciało przesuwały się kolejne wyładowania przyjemnej, elektrycznej energii. Przez chwilę zastanawiał się co z Niną, widział gdzie była i że na pewno się nie ruszy przez pewien czas. Miał teraz jednak inne, ważniejsze rzeczy na głowie, bo oto jego siostra, weszła na łóżko i powoli, delikatnie zaczęła pieścić jego krocze. Nie napastliwie, było to częścią masażu i pieszczot, które wszyscy czworo mu zapewniali. Była tutaj jednak wyjątkowa, bo była kobietą w tym męskim gronie. Prasert odniósł wrażenie, że to dlatego, bo jeszcze nie dostała swej właściwej roli.
Privat jednak nie chciał zapładniać swojej siostry. Nie tylko z powodów kulturowych, ale wydawało mu się to nieodpowiednie. Była tylko jedna matka roju. Nie potrzebował ich więcej. Z drugiej strony przydałoby mu się więcej strażników. Gdyby Sunan urodziła chłopców, za kilkanaście lat mogliby już mu służyć. Dziewczynki natomiast byłyby w stanie urodzić więcej strażników.
- Warunie… czy nie chciałbyś złożyć nasienia w łonie mojej siostry? - zapytał mężczyzny, który właśnie przesuwał językiem po zawiłym kształcie ucha Praserta. - Powinna zajść w ciążę czym prędzej.
Sunan uśmiechnęła się, podekscytowana.
- Chciałbym Prasercie - szepnał mu do ucha Suttirat.
- Jednak odkąd do nas wróciłeś… Nie mogę stać się twardy… Podobnie jak Han i Alexiei. To dzieje się tylko przy tobie… Pragnę dać Sunan mnóstwo dzieci, ale jest to zależne od ciebie Prasercie - powiedział. Sunan kiwnęła głową.
- Wow… dość szybko przekonaliście się… wszyscy… o takich rzeczach… - Prasert zawiesił głos. - Przecież obudziłem się tylko kilka godzin temu… - zamrugał oczami. To znaczyło, że kiedy spał, wszyscy próbowali uprawiać seks i to nieskutecznie. To było trochę szokujące, trochę komiczne, ale na pewno nieziemsko dziwne.
- Pragnę urodzić ci strażników Prasercie… I córki, które mogłyby dawać dzieci dla ciebie - powiedziała, jakby jego myśli były jej myślami. Jakby wiedziała jaka ma być w przyszłości jej rola. Prasert poczuł jak Phecda w nim cieszyła się i ekscytowała.
- Tak, też tego chcę - powiedział Privat. - Warunie, wejdź więc proszę w Sunan. Moja bliskość ci wystarczy? - zapytał.
Nagle roześmiał się.
- Przestań… - zgiął się. - Przestań… Alexiei…!
Rosjanin delikatnie łaskotał go w podeszwy. Tymczasem Han końcówką języka drażnił jego sutki. Masaż krocza fundowany przez Sunan i język Waruna w jego uchu wcale nie pozwalały się uspokoić. Prasert nie był już w Imago i miał ziemską, zwyczajną tolerancje na tego typu zabawy.
Woronow odpuścił mu i to przyniosło Prasertowi ulgę. Tymczasem Han dalej drażnił jego sutki. Sunan pochylała się nad kroczem Praserta a Warun podszedł za nią. Wszedł na łóżko i chwycił jej biodra. Był twardy, zdecydowanie pragnął swej partnerki… Jednak gdy w nią wszedł… Sapnął smutno. Przekręcił głowę na bok.
- Nie wystarczy… - powiedział tylko w odpowiedzi. Sunan zrobiła smutną minę.
Prasert zamknął oczy i próbował przełknąć ślinę, żeby w ten sposób zdławić śmiech. Nie chciał okazywać wesołości w takim momencie, jednak sytuacja go rozbawiła.
- Han, usiądź za mną i oprzyj się o wezgłowie. Chciałbym mieć głowę na twoich skrzyżowanych nogach i żebyś masował mi szyję i barki. To miłe miejsca do masażu - rzekł. - Alexiei, czy mógłbyś teraz zająć się łydkami? Dziękuję wam.
Zastanowił się.
- To dlatego, bo przed chwilą spuściłeś się we mnie? - zapytał Waruna. - Może potrzebujesz trochę czasu na dojście do siebie?
Nie sądził jednak, żeby tak było w rzeczywistości. Kiedy w ludziach płonęła energia Phecdy, byli zawsze i wszędzie gotowi na seks… Jednak… najwyraźniej tylko z nim.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-08-2019, 13:48   #362
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Nie… Czegoś brakuje… - powiedziała Sunan. Przesunęła palcem po podbrzuszu Praserta. Tymczasem Han umiejscowił się za nim i zaczął rozmasowywać mu barki i kark. Alexiei również posłusznie zabrał się za jego łydki. Warun zastanawiał się, jednak to Sunan znalazła rozwiązanie na tę sytuację. Bowiem nie mogąc się powstrzymać, wzięła penis Praserta do ust. Oczy Suttirata błysnęły nieco mocniej i wbił się w siostrę Privata mocno. Ta jęknęła rozkosznie. Najwyraźniej potrzebowali tego, by Prasert fizycznie towarzyszył im przy akcie…
Privat jęknął.
- Tak… mogłem się tego spodziewać - jęknął, czując, jak szybko pęczniał w ustach Sunan.
Oddychał szybko, spoglądając na to, z jaką pasją Warun brał teraz jego siostrę. A to wszystko dlatego, bo zdecydowała się zrobić mu loda. Było coś komicznego w tym, jak stwardniał dosłownie w trakcie sekundy i od razu zaczął posuwać Sunan.
- Całkiem miło spędzamy tu czas - zauważył Prasert. - Myślę, że twoje tabletki antykoncepcyjne okażą się raczej mało skuteczne, jeśli nadal będziesz trzymała w ustach to, co trzymasz - rzucił.
Nawet nie spodziewał się, że odpowie mu na to. Musiałaby przestać ssać jego męskość.
Miał dobre przeczucie. Kobieta nie odsuwała ust od jego męskości. Musiała ją pochłaniać i ssać, dzięki temu jej partner mógł z nią w spokoju kopulować. Prasert czuł się podniecony i zrelaksowany przez masaż Hana i Alexieia. Wyglądało jednak na to, że Suttirat i Sunan byli siebie tak wygłodniali, że wkrótce mieli skończyć. Prasert zauważył, że tatuaż na jej lędźwiach zaczął świecić.
Cóż to będzie za ciąża? Prasert zaczął zastanawiać się na ten temat. Uznał, że najpewniej Sunan urodzi człowieka, choć istniała konkretna szansa, że to nie będzie zwyczajny człowiek. Jego siostra namiętnie i mocno ssała jego członka, natomiast Han i Alexiei pobudzali pozostałe erogenne strefy. Odchylił głowę do tyłu, rozumiejąc, że pewnie dojdzie z nich wszystkich pierwszy. Spojrzał na Hana, którego głowa znajdowała się nad jego własną.
- Pocałuj mnie - poprosił. Więcej mówić nie musiał. Guiren opuścił głowę i pocałował go, jednak głębiej. Wsunął język w usta Praserta i oparł palce jednej dłoni na jego szyi. Było to przyjemnym doznaniem, bo swoim językiem Chińczyk penetrował usta Privata. Tymczasem Sunan ssała dalej. Prasert czuł, że jego umysł powoli zasnuwała mgła rozkoszy i że wkrótce dojdzie. Właśnie to wydarzyło się pół minuty później. Jego lędźwie zalała fala ciepła, natomiast usta kobiety wypełniły się jego spermą. Zassał mocno język Hana, próbując w ten sposób poradzić sobie z rozkoszą. W międzyczasie Alexiei ssał jego duże palce u stóp. Bez wątpienia wolałby inną część ciała, jednak rozumiał, że to Sunan musiała ją w sobie przyjmować. Prasert poczuł więcej skurczy niż zazwyczaj i chyba wydobył z siebie większą ilość nasienia, niż przedtem. To była taka intensywna chwila.
Oczy Sunan rozjarzyły się niebieskim światłem mocno, a w tym samym czasie doszedł również Suttirat. Odchylił głowę do tyłu i dalej poruszał biodrami, chcąc wpompować swe nasienie jak najgłębiej w płeć Tajki. Cały akt trwał, póki nasienie Praserta nie przestało lecieć. Wtedy Sunan wypuściła jego męskość z ust i opadła na materac. Jej pupa dalej była wypięta. Tymczasem Warun wysunął się z niej i zaczął gładzić jej ciało i plecy, zadowolony. Da mu dzieci, które będą mogły stać się strażnikami Praserta. Więcej do szczęścia nie trzeba mu było. Han całował dalej Privata, najwyraźniej czekał na polecenie, kiedy ma przestać. Prasert wiedział, że wystarczyła do tego myśl, jednak czuł się dalej podniecony.
Privat znowu poczuł wesołość. Guiren chciał całować go do końca świata? Bo nie rozkazał mu inaczej? To była chyba jedyna możliwa bezmyślność, która go intrygowała i którą lubił. Świadomość, że tych wszystkich ludzi… posiadał… była rozkoszna. Nigdy nie pragnął w życiu władzy. Może dlatego tyle jej dostał. Han przestał go całować, kiedy Prasert tak mu rozkazał w myślach.
- Wy też chcecie, żebym pomógł wam w ten sam sposób? - zapytał Hana i Alexieia. - Nie wiem, czy dysponuję kolejnym orgazmem. Ale trzymać mnie w ustach możecie - rzekł.
Najwyraźniej chcieli. Bo dosłownie zamienili się z Warunem i Sunan miejscami. Suttirat przytulał do siebie siostrę Praserta, układając ją sobie czule na kolanach u brzegu łóżka. Tymczasem Alexiei znalazł się między udami Praserta. Wziął go do ust. Han wszedł w niego od tyłu i rzeczywiście... Najwyraźniej jego rój nie mógł ze sobą kopulować, bez dostępu do jego energii. A Prasert poczuł, że Phecda pochwalała ten stan rzeczy. Przeszła go znów przyjemna fala elektryczna.

Wtem wyczuł jeszcze coś innego. W tle swego umysłu… Matka go pragnęła. Czuł, jak Nina go potrzebuje, wyczuł jej głębokie podniecenie i tęsknotę za nim. Czuł jej pragnienie dawania mu siebie. Odprężony niemal zapomniał o tym, że właśnie dzieci Phecdy zajmowały się nią kilka pomieszczeń dalej. Jego oczy lekko zabłyszczały.
Był tylko taki problem, że posiadał jedynie jednego penisa. A jego libido wyczerpywało się. Czuł się obolały. Z jego odbytu wciąż co kilka minut wylewała się strużka nasienia obu mężczyzn i czuł jego pulsowanie. Bardzo płynnie przeszedł od stanu kompletnego dziewictwa analnego do podwójnych penetracji raz za razem. Mimo wszystko to nie był zły ból i wcale nie doskwierał mu tak mocno. Phecda przygotowała jego ciało tak dobrze, jak tylko mogła.
- Ssij słabiej, Alexiei. Muszę jeszcze pójść do Niny, a to bez wątpienia ostatnia moja erekcja tego wieczoru - rzekł. - Liż moje jądra, o ile to nie zaszkodzi sztywności Hana.
Niestety, zaszkodziło… Prasert poczuł niepokój, ale chwilę później chłodne doznanie przesunęło się przez jego umysł. Phecda powiedziała mu, by się niczym nie martwił i zaspokoił swe psy. Matka go pragnęła, by dać mu więcej potomków, ale na dziś mieli dla niej inne plany.
Privat mógł się więc zrelaksować i oddać swym psom. Nie powinien się martwić. To on był ich bogiem. Nie musiał niczym się przejmować. Wkrótce, gdy doszedł po raz kolejny i jak wyczuł, ostatni na ten moment, Han skończył orgazmem w Alexieiu i obaj dali spokój ciału swego boga. Prasert tymczasem… Zasnął.

***

Nina była półprzytomna od przyjemności. Jej ciało było w pełni oddane dzieciom Phecdy i choć nie słyszała, by ktokolwiek z domowników był w salonie, nie czuła się samotna. Naga spała spokojnie, przeniosła się w międzyczasie na miękkie poduchy kanapy. Pająk powoli kończył swe dzieło, a ona nie miała pojęcia co robił z jej ciałem. Kwiaty ssały jej sutki, obejmując je płatkami i ssąc. Nie miała nawet pojęcia, że storczyki miały przyssawki w tych miejscach. A może właśnie nie miały? Te na pewno posiadały. Jej łechtaczka również była teraz ssana, ale nie wiedziała przez co, bo jej oczy pozostawały zasłonięte. Jej ciało mrowiło ją, a ona jęczała. Jej język stał się lekko suchy i chciało jej się już nieco pić. Nie mogła jednak przestać oddawać się, dopóki roślina nie będzie usatysfakcjonowana, a pająk nie zakończy swej pracy.
Cały róg pokoju i sufit został już porośnięty roślinnością. Korzenie wbiły się mocno w ściany. Kwiat nie potrzebował już doniczki. Jedyne czego pragnął, to Matka. Skończy, kiedy jego rozrost zapewni mu bezpieczeństwo, a także jej domowi. W końcu aby mogła go w przyszłości karmić, nie mogło jej się nigdy nic złego stać, czyż nie? Była najważniejsza. Tak samo ważna jak Prasert dla roju. Wszyscy to wiedzieli i jego członkowie i dzieci Phecdy.

Po pewnym czasie… Minęły minuty? A może godziny? Roślina wycofała się z niej. Jednak nie przestawała rosnąć. Jej pędy i korzenie ciągnęły się wzdłuż pokojów i korytarzy. Znajdowały najdrobniejsze przesmyki i tunele w posiadłości, po czym wrastały w nie. Co jakiś czas oddawały drobniejsze gałązki z pięknymi, różnobarwnymi kwiatami. Wydzielały intensywną, słodką woń. Bardzo przyjemną, jednak wcale nie nachalną. O czym nie wiedział żaden z ludzi w posiadłości… ani Nina, ani nawet Prasert… w każdym pokoju znajdowały się przynajmniej trzy kielichy zawierające w sobie śmiertelnie niebezpieczną, paraliżującą truciznę. Gdyby tylko do domu wdarł się jakikolwiek niepożądany intruz, a Phecda poczuła, że życie Privata było zagrożone, pąki miały uwolnić substancję. W rezultacie posiadłość w Ravennie stała się prawdziwą fortecą. Być może nie miała żadnych zabezpieczeń przed taranami i pociskami, jednak każdy zabójca bez maski gazowej był skazany na natychmiastową porażkę.

Kiedy storczyk wycofał się z ciała Matki, pająk miał do niej pełen dostęp. Na całej powierzchni ciała Niny pojawiła się drobna, srebrzysta sieć. Wydawała się wczepiona w jej ciało, jakby była jej integralną częścią. Nici były elastyczne i sprężyste, więc nie ograniczały ruchów Morozow. Wyglądała w nich pięknie, opleciona misterną, błyszczącą siatką. Jednak nie pełniła jedynie funkcji estetycznej biżuterii. W chwili zagrożenia życia i zdrowia Matki miała aktywować się. W takim wypadku poszczególne nici pajęczyny zaczną wydzielać jedwabistą substancję, która pokryje całą jej skórę, zapełniając fragmenty pomiędzy siatką. Będzie elastyczną, ale zbroją, przez którą nie przedostaną się ani kły, ani pazury, ani też noże, miecze, czy standardowe pociski. Kiedy pająk skończył, rozpoczął swój następny projekt i zaczął tkać wokół ciała Niny piękną suknię. Ta akurat nie miała żadnego praktycznego znaczenia, jednak istota kochała Matkę i chciała sprawić jej kolejny prezent. Żeby wyglądała jeszcze piękniej i cudowniej.
Co było ciekawsze, nowe odzienie Niny poza walorami obronnymi i estetycznymi w przypadku sukni, było stworzone w taki sposób, by móc dawać dzieciom Phecdy łatwy dostęp do tego, co dla nich było najważniejsze. W razie zagrożenia, całe jej ciało miało zostać osłonięte, jednak po co miałoby być takie na co dzień, gdy poruszała się po domu? Jej sutki były więc na wierzchu, sieć podnosiła jej piersi zmysłowo, nadając kuszącego wyglądu i podkreślając ich objętość, która zwiększyła się z tytułu potrzeby trzymania w nich mleka. Tymczasem jej płeć i odbyt pozostawały również odsłonięte. Dlatego, że roślina lubiła mieć do nich dostęp, bo soki Matki były dla niej pyszne, ale głównym powodem był jednak dostęp dla Phecdy. W końcu tylko ona mogła brać ciało Matki i wypełniać je swym nasieniem. A Matka miała dawać mu dzieci.
Morozow usiadła na kanapie koło Nagi. Obserwowała jak pająk kończył snuć suknię. Była naprawdę piękna. Stworzenie zasłużyło sobie na pochwałę i nagrodę, więc gdy skończyło, wzięła je na ręce i dała mu jeszcze napić się swego mleka, bujając ramionami jak kołyską. Jej oczy były niebieskie. Czuła się na właściwym miejscu. Brakowało jej tylko Praserta…

Privat zbudził się. Gdy przeciągnął się, wyczuł że jest wypoczęty. Jego ciało nie było napięte. Następne, co zarejestrował to wspaniała woń. Pomieszczenie było wypełnione przyjemnym, kwiatowym zapachem. Dodatkowo kojącym i uspokajającym. Wręcz było mu od niego przyjemniej. Kiedy otworzył oczy, dostrzegł, że na zewnątrz robiło się powoli jasno. Na łóżku obok niego spały dwie pary. Najwyraźniej padli jak usiedli. Ściany i sufit pokoju przyozdabiały pędy roślin. Wtedy Prasert przypomniał sobie o Ninie w salonie.
Privat uśmiechnął się.
- Moi kochani - szepnął z uczuciem.
Pogłaskał ich wszystkich po kolei po policzkach. Naprawdę zaczął odczuwać coraz silniejsze pozytywne uczucia względem jego drużyny. Może nie tylko oni uzależniali się od niego, ale także on od nich.
Sunan spała twardo, podobnie jak Alexiei. Han mruknął coś przez sen, a Warun otworzył oczy i zerknął na niego sennie. Uśmiechnął się i przytulił do siebie mocniej Sunan. Chyba było za wcześnie, żeby się podnieść.
Prasert wstał i ruszył do łazienki. Dokładnie umył się pod prysznicem. Wyszedł z niego, kiedy coś zwróciło jego uwagę… Z kratki wentylacyjnej wyrastały trzy długie pędy i pięły się po suficie… Dostrzegał piękne, kolorowe kwiaty. Stawiał na to, że one wydobywały z siebie ten zapach. Kiedy wrócił do sypialni - już czysty i wysuszony - spostrzegł korzenie również w tym pomieszczeniu. Ruszył w stronę, w której robiły się coraz grubsze. Wyszedł na korytarz… a potem doszedł do salonu… I dostrzegł w nim Ninę.

Była przepiękna. Leżała na kanapie w cudownej, długiej sukni. Prasert był pod jej wrażeniem. Na pierwszy rzut oka została stworzona z lekko prześwitującego materiału, lecz w rzeczywistości nie zdradzała żadnych szczegółów anatomicznych Morozow. Prócz tego, że świetnie podkreślała jej figurę. Była nieco srebrna, nieco biała, kremowa oraz perłowa. Nie wiedział z czego została wykonana, jednak Privat nie widział niczego takiego ani na żywo, ani też na zdjęciach z nawet najbardziej prestiżowych pokazów mody. Smok siedział na swojej Matce i spał z łebkiem pomiędzy jej pięknie wyeksponowanymi piersiami. Tymczasem pająk również znajdował się w pomieszczeniu. Siedział na oparciu kanapy i drzemał.
- Śpisz… - szepnął i podszedł bliżej.
Jednocześnie spojrzał na gąszcz pędów, pnączy i kwiatów, które gęsto obrastały salon. Zdawało się, że tu znajdowało się zarówno serce domu, jak i magicznej rośliny.
Pędy roślin poruszały się powoli, delikatnie. Jakby pozostawały cały czas czujne. Tymczasem Nina, kiedy do niej przemówił, powoli otworzyła oczy. Zerknęła po pomieszczeniu. Zobaczyła jak wspaniale wyglądało, przystrojone w rośliny i kwiaty. Naga spała spokojnie na niej, nawet kiedy Morozow poruszyła się, ostrożnie siadając i trzymała smoczątko w ramionach. Privat widział jak materiał sukni Niny elastycznie poruszał się na jej ciele. Był piękny, niczym jedwab. Jedwab… Jego wzrok przesunął się na pająka, a potem znów na suknię. Zaczął łączyć fakty.
- Przyszedłeś do mnie… Jak się czujesz? - zapytała uprzejmie i cicho, jakby jej normalny głos mógł zbudzić uśpiony dom.
- Zazdrosny. Wczoraj dotykali mnie wszyscy, tylko nie ty. I dotykałem wszystkich, ale nie ciebie. Zdaje się, że byłaś zajęta dziećmi… - Prasert zawiesił głos, spoglądając na pnącza, a potem na pająka, suknię, Nagę. - Widzę, że pracowicie spędziłaś ten czas - uśmiechnął się delikatnie i usiadł na kanapie obok.
Z niezbyt uchwytnej przyczyny poczuł się trochę nieśmiało w obecności Niny. Może przez tą piękną suknię, w której wyglądała niczym królowa całego świata.
- Będąc unieruchomioną chciałam, żebyś przyszedł i mnie wziął. Mój umysł pragnął dać ci następne dziecko takie wspaniałe jak te, które mamy - powiedziała i przysunęła się do niego, przytulając. Naga podniosła łapkę i wczepiła pazurki w materiał sukni na wysokości miękkiego biustu Niny. Przytulała się pyszczkiem u brzuszkiem do swej matki.
- Och… myślisz, że ja też tego nie pragnę? Phecda również tego chce. Jednak problemem w tym wszystkim jest energia. Wierz mi lub nie, ale nie chcę uprawiać seksu przez dwadzieścia cztery godziny każdego dnia, żeby wyżywić ciebie i nasze dzieci… - powiedział, po czym parsknął śmiechem i spojrzał na Ninę, uśmiechając się szeroko. - Jak gdybym był jakimś żigolakiem, nie? - zapytał. - Drugi taki smok to dwa razy więcej zbliżeń. Matematyka jest nieubłagana. Chciałbym z tobą uprawiać seks i dać ci dziecko, ale może takie zwyczajne. Ludzkie. Phecdę zachwyci, pytanie tylko, czy ciebie też…
- Zachwyci mnie każde dziecko, które mi dasz. Czy będzie nadnaturalne, czy zwyczajne - oznajmiła. Uśmiechnęła się do niego.
Prasert odpowiedział również uśmiechem. Słuchał jej kolejnych słów.
- To nie oznacza dwa razy więcej seksu, tylko większe zapotrzebowanie na ludzi, którzy energię dla ciebie by mogli wytworzyć. No i może potrzebę większych możliwości mego ciała. Jednak nie znam się na tym, tylko Phecda wie jak to powinno działać, a nie sądzę, by planował ograniczyć twe życie wyłącznie do spędzania czasu w sypialni - zauważyła.
- Myślę, że przynajmniej do znalezienia Gwiazdy Energii powinniśmy ograniczyć tworzenie innych paranormalnych stworzeń. O ile w ogóle to możliwe i każdemu wcieleniu Phecdy przysługuje więcej niż jedno. I tak stworzyłem… to… - ręką niezgrabnie pokazał te wszystkie pnącza. - A także pająka. To on utkał tę suknię? Jest zachwycająca. Mały ma prawdziwy talent. Załóżmy dla niego Dom Mody - uśmiechnął się.
Wyciągnął rękę i dość ostrożnie pogłaskał pająka po głowie. Był przerażający, a ciało miał pokryte krótką, szorstką szczeciną. Jednak należało mu się tak samo uczucie, jak każdemu innemu dziecku.
Pająk poruszył się. Był teraz wielkości nieco większej niż ludzka głowa. I na niego mleko Niny miało rozwijający wpływ. Pogłaskany poruszył szczękoczułkami i wydawał się zadowolony z dotyku Praserta. “Łapię je jak pokemony”, pomyślał Privat.
- Najwyraźniej zasada działa jakoś inaczej, skoro stworzyliśmy tę dwójkę poza Nagą - zauważyła Morozow. Pogładziła Praserta po ramieniu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-08-2019, 13:49   #363
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Nie, nie stworzyliśmy, ja je stworzyłem. Nie, żebym chciał ci odebrać zasługi. Pamiętam, że wyzwoliłem falę energii Phecdy i ona zmutowała wszystko, co było w pomieszczeniu, ale też wpłynęła na ludzi na piętrze. Waruna, Hana, Alexieia, Sunan, ciebie też. Ta orchidea, czy tam storczyk był na komodzie… no cóż, długą drogę przebył od tego czasu. Natomiast pająk… jak to pająk… gdzieś wił swoją sieć w jakimś kącie. Wolałbym jednak unikać tworzenia kolejnych stworzeń, bo czuję odpowiedzialność za nie wszystkie. I tak wszystko dzieje się tak szybko… nie musimy mieć już w tej chwili ogromnej rodziny, możemy dorabiać się jej powoli. Kiedy będziemy uzyskamy pewność, że nas na nią stać.
- Masz rację, nie musimy się spieszyć, choć najchętniej codziennie na świat wydawałabym jedno twoje dziecko… - zaśmiała się z takiej wizji.
Prasert już miał odpowiedzieć żartem, ale zastygł i zagryzł wargę.
- Dlaczego? - zapytał. - Dlaczego chcesz to robić? Jesteś młodą, bardzo atrakcyjną kobietą… Koordynatorem. Czemu nagle zaczęłaś pragnąć wydobywać z siebie kolejne nadnaturalne stworzenia? Boję się, że niechcący… indoktrynowałem was do mojego kultu. Zapanowałem nad waszymi umysłami… Phecda to zrobiła… ku mojemu… naszemu własnemu, osobistemu, samolubnemu celowi.
- Co w tym złego Prasercie? Nie dzieje ci się krzywda. Żadnemu z nas nie dzieje się krzywda. Jesteśmy szczęśliwi, zaspokojeni, a przebywając tu, bezpieczni. Zdrowi, pełni sił. Każdy człowiek na Ziemi pragnie tego wszystkiego, co mamy, dzięki temu i tylko dzięki temu, że właśnie staliśmy się… Może i nawet twoimi wyznawcami. Żadne z nas nie chciałoby tego oddać. To co robisz z nami, naszymi ciałami… Nie jest złe. Jest wspaniałe - oznajmiła. Nie brzmiała na owładniętą czymkolwiek, jedynie wyrażała swe odczucia.
- Jesteś potężny, masz władzę nad życiem Prasercie. To ogromne zadanie, ale poczuj ją. Oswój ją. Przypomnij sobie jakie to przyjemne - zasugerowała. Privat automatycznie przypomniał sobie o tym co odczuwał, kiedy był ze wszystkimi zeszłego wieczora w tym salonie.
Prasert w trakcie tej przemowy chwycił jej dłoń i ścisnął ją mocno. Położył na swoim udzie i przykrył drugą ręką.
- Masz rację. Wszyscy są szczęśliwi. Dlatego tego nie kończę, bo wszyscy dobrze na tym wychodzą. Po prostu boję się. Że zrobię z wami coś, co w tej chwili nawet nie przychodzi mi do głowy. Że umrę… nie dosłownie, nie fizycznie. Ale to, co czyni mnie… mną… zginie… a narodzi się na miejscu dawnego Praserta Privata zupełnie nowa, obca osoba. Przywódca erotycznego kultu, praktykant najróżniejszych rodzajów magii. Właśnie to się dzieje. Robię się coraz potężniejszy i… nazwij mnie zadufanym w sobie, ale… bardziej intrygujący i lepszy. Już nie mam prawa czuć się nieco zagubionym młodzieńcem, strażnikiem królewskim, którego nikogo jeszcze nie ochronił. Teraz to ja sam jestem królem i mam swoich własnych, wiernych strażników. Role obróciły się kompletnie, a ja czuję się tym pijany i lekko wypłoszony.
- Ty urodziłeś się, żeby być tym królem. Wcześniej tylko spałeś Prasercie. Nikt cię nie zastępuje. Nadal będziesz sobą. Po prostu wreszcie odnajdujesz swoje miejsce na świecie. To najprawdziwsze. Tak to widzę. Nie ma nikogo, kto mógłby cię zganić za testowanie swoich zdolności, nie ma nikogo, kto poczułby się źle z tym co robisz. Bo życie… To życie. Nie ma nic lepszego od niego. Nie obawiaj się. Po prostu badaj wszystko - powiedziała pewnym siebie tonem. Przechyliła się i pocałowała go w policzek.
- Króluj nam. Królu - szepnęła.
Prasert uśmiechnął się nieśmiało i lekko podniecił na ten pocałunek.
- Jeszcze miesiąc temu byłem zwykłym chłopakiem. Trenowałem Muay Thai, miałem trochę znajomych, ale niezbyt dużo bliskich przyjaciół… oprócz Waruna. Zarabiałem mało pieniędzy, pracując głównie jako dekoracja. Mieszkałem na ubogim poddaszu z grzybem pokrywającym pół sufitu. Nie chciałem cię zaprosić do mnie, żebyś tego nie zobaczyła. Teraz moją rezydencję pokrywa… nie grzyb, ale śmiertelnie niebezpieczna roślina. Gdybym chciał, mógłbym rozkazać jej zabić wszystkich w tym budynku. Czuję to podświadomie… czuję jak pyta mnie, czy to już teraz, czy to ta pora, czy ktoś jest mi wrogi. Odpowiadam, że nie. Pewnie gdybym powrócił do mojego mieszkania w Bangkoku, to z kolei ten grzyb zacząłby się mnie słuchać - Prasert zaśmiał się lekko. - Nigdy nie widziałem siebie jako przywódcy. Nie uważałem siebie za kogoś wyjątkowego… i uwierz mi lub nie, ale nie pragnąłem tego. Znam mnóstwo ludzi, którzy od razu odnaleźliby się w tej roli i którzy czuliby się nią podbudowani. Czemu więc przypadła mi? Najlepsze, że mam na to odpowiedź. To dlatego, bo miałem bardzo kompatybilną duszę z Phecdą i najłatwiej było jej się połączyć ze mną. Ale nawet jeśli… to czemu akurat ja? To ogromna odpowiedzialność. Co powinienem zrobić z tym wszystkim, co posiadam? Wypowiedzieć wojnę terrorystom na bliskim wschodzie? Walczyć z kapitalizmem i globalnym ociepleniem? A może… może…
Przed jego oczami pojawiła się wizja strasznej istoty, którą pokazała mu Phecda. Była kobieca, fioletowa, piękna… ale niepokojąca. Jej ciało zdawało się nagie, jednak z drugiej strony wokół nóg znajdował się materiał przypominający suknię… choć raczej nie została wykonana z żadnego ziemskiego materiału. Głowę przykrywał jej ostrosłup, sięgający aż barków. Był półprzezroczysty, szklany. Prasert nie widział oczu, gdyż zasłaniał je pojedynczy blask.
- A może powinienem obrać za cel istoty i organizacje tak straszne, że nie chcę o nich nawet myśleć.
Nina przechyliła głowę i oparła ją na jego ramieniu. Zaczęła dłonią gładzić jego udo.
- Czemu nie. Kiedy nadejdzie czas, na pewno dowiesz się po co to wszystko. Czemu na razie nie czerpać przyjemności z tego co jest… - powiedziała. Morozow znów podniosła głowę i pocałowała go ponownie.
To było zdrowe podejście. Oczywiście, że Privat nie mógł go przyjąć.
- Kocham cię Prasercie. Chcę być z tobą na zawsze. Cieszę się, że cię poznałam i że to mnie wybrałeś - oznajmiła i uśmiechnęła się do niego ciepło. Naga zbudziła się tymczasem i zamlaskała sennie po leniwym ziewnięciu. Wzrok Niny spadł na smoczątko. Opiekuńczo pogładziła je po grzbiecie. Sądziła, że przez jakiś czas na pewno nie będzie wołać jedzenia po tym wszystkim, czego napiło się zeszłego wieczoru.
Naga przeturlała się i wnet położyła na plecach. Otworzyła oczy. Były duże i promieniowały blaskiem. Oddychała całą sobą, jednak nie wydawało się to oznaczać jakiejś choroby. Nagle Prasert spostrzegł, że coś zabulgotało w jej brzuszku. Maluszek miał wzdęcia… Privat nie mógł przestać uśmiechać się, patrząc na małego smoka. Przypominał bardziej te kreskówkowe, komiczne i zabawne, niż ziejące ogniem potwory. Przynajmniej teraz, kiedy był mały. Nagle Naga zastygła, po czym beknęła… wydobywając na zewnątrz obłok niebieskiego ognia. Bardzo szybko zgasł i nie był zbyt duży… ale Prasert widział go wyraźnie. Kompletnie zapomniał o poprzednim temacie rozmowy.
- Widziałaś?! - zapytał, łapiąc mocniej dłonie Niny.
Nina uśmiechnęła się.
- Tak. Widziałam… wcześniej tego nie robiła… To pewnie skutek tego całego wczorajszego pojenia mlekiem… Może nie urosła tak jak roślina, czy pająk, ale i na nią miało to rozwijający wpływ - zauważyła i pogłaskała Nagę.
- Moje maleństwo… Wspaniale… Tatuś jest zachwycony i mamusia też - pochwaliła Nagę ciepło. Morozow zerknęła na Praserta i uśmiechnęła się do niego czule, ciepło, jak szczęśliwa matka.
- A może… dopiero teraz na to wpadłem… Warun wtedy przywalił mi tak mocno na ringu, że wpadłem w śpiączkę i to wszystko mi się śni? To by pasowało - uśmiechnął się delikatnie. - Wróciła do mnie moja pierwsza kobieta… i kobieta, w której się zakochałem, a która zniknęła bez śladu. Co później się zdarzyło, nawet nie będę wymieniał.
Pocałował Ninę w policzek i pogłaskał Nagę po brzuszku.
- O czym mówiłaś wcześniej? - zastanowił się. - Ach tak… ja ciebie też kocham. I wybrałem cię, ale nie była to świadoma decyzja, że zostaniesz matką moich dzieci - uśmiechnął się lekko. - Jednak nie wskazałbym na nikogo innego. Swoją drogą, wiesz, że najpewniej Sunan będzie w ciąży z dzieckiem Waruna? - zapytał.
- Nie cieszy cię to? Wydaje mi się, że są ze sobą szczęśliwi. Myślę, że to dobrze… Dzięki temu zbliżą się do siebie bardziej - oznajmiła.
- Cieszy, cieszy… bez mojego błogosławieństwa do niczego by nie doszło. I to w tak dosłownym znaczeniu, jak tylko możesz sobie wyobrazić.
- Poza tym, Sunan nie będzie bardziej kobietą, niż gdy zostanie matką - dodała.
- To również prawda.
- A co do błogosławieństwa, skoro jesteś naszym królem, to oczywiste, że go potrzeba - stwierdziła. Nina pogładziła Nagę po łebku, a smoczątko zaskrzeczało zadowolone z pieszczoty od matki.
- Niby tak… ale nie uważasz, że to mimo wszystko trochę dziwne? Ci ludzie, przynajmniej mężczyźni, nie są w stanie uprawiać seksu beze mnie. Są dosłownie impotentami, jeżeli nie dotykam ich ciał, lub jeśli nie jestem moją męskością w osobie, którą chcą wziąć. To chyba krok dalej od zwykłego bycia królem - rzekł. - Nie narzekam, nie mam do tego powodu. Po prostu… nigdy nie słyszałem o tych rzeczach, które dzieją się tutaj, pod tym dachem. Ciekawe kiedy i czy w ogóle… przyzwyczaję się do tego. Najwyraźniej ja sam najwolniej podążam za zmianą - uśmiechnął się lekko.
- Sądzę, że to kwestia czasu, gdy przyzwyczaisz się do wszystkiego - oznajmiła.
- Jesteś głodny? Zrobimy jakieś śniadanie? - Nina zdawała się chcieć karmić nie tylko jego dzieci, ale i jego samego również.
- Tak. Teraz trzeba gotować dla sześciu osób - powiedział, obliczając prędko w głowie. - Pomogę ci. Myślę, że zrobimy jajecznicę na cebuli i do tego kanapki. Będzie chyba najszybciej i najsmaczniej. Mam ochotę na takie śniadanie… przez ostatnie dwa tygodnie nie jadłem nic, a wczoraj tylko lekką zupkę. Teraz mam ochotę na tłuszcz i masło - uśmiechnął się lekko. - Szczerze mówiąc, gdybyś nie powiedziała, to bym kompletnie zapomniał - rzekł. - Pewnie chodziłbym głodny tak długo, aż bym padł. Dobra z ciebie… matka - uśmiechnął się lekko.
Nina posłała mu ciepły uśmiech, po czym wzięła Nagę na ręce, a ta weszła jej na ramię i ułożyła się za jej karkiem jak ozdoba.
- Chodźmy więc - zaproponowała i podała dłoń Prasertowi, by mogli wspólnie udać się do kuchni.

***

Minęło kilka dni. Prasert coraz lepiej przyswajał swoją nową sytuację. Zauważył, że wszyscy domownicy świetnie się zgrywają, a od czasu ich wspólnego stosunku wydawali się nawet nie mieć potrzeby uprawiania seksu. Póki on jej nie wyrażał. Spędzał dużo czasu z Nagą, która już jeździła na nim tak jak na swojej mamie, dosiadając jego pleców, lub ramienia. Warun zaczynał szukanie miejsca na otwarcie na obrzeżach swojej sali treningowej. Tymczasem Sunan zdawała się spełniać tymczasowo w roli gospodyni domu, bo Nina była chwilowo zajęta swoją pracą. Han i Alexiei, podobnie jak Morozow, znikali na kilka godzin, by potem wracać i pracować przy komputerach w domu. Zapytani co robią, tłumaczyli, że wypełniają raporty, lub zlecają zadania swoim podgrupom. Nina wspomniała Privatowi, że zlokalizowano już siedzibę Sakchaia i było kwestią czasu, nim zostanie pochwycony. Wszystko układało się bardzo przyjemnie i dobrze. A on nadal nie wybudzał się ze swego snu, zaczynając sądzić, że jednak ten mógł być prawdą. Rodzice byli zadowoleni, że zaczął zdrowieć i mieli nadzieję, że szybko całkowicie powróci do siebie. On tymczasem czuł się lepiej w swojej skórze, niż kiedykolwiek.

Czwartego dnia Nina szła korytarzem i weszła do salonu, aby poszukać na regale książki z atlasem świata. Już przywykła do swojej garderoby. Suknię nosiła tylko na specjalne okazje, tymczasem na co dzień siatka zdobiła jej skórę niczym bielizna, a na nią Morozow zakładała zwyczajne ubrania. Westchnęła przyjemną wonią kwiatów. Tutaj była najintensywniejsza.
- Dobry wieczór Pnącze… - powitała roślinę, której główne kwiaty znajdowały się właśnie w tym pokoju. Podeszła do regału i zabrała się za szukanie książki.
Pnącze obrastało nawet regał. Przez kilka ostatnich dni poszerzyło nieco swe wpływy, jednak nie wzrastało już tak intensywnie, jak na samym początku, tuż po wypiciu soków Matki. Nie zareagowało na jej słowa, jednak Nina również nie spodziewała się reakcji. Mimo że okno było otwarte, to w pomieszczeniu i tak unosił się przyjemny zapach. Do środka jednak nadciągało zimne powietrze i wkrótce zapewne trzeba będzie je zamknąć.
Wnet główne drzwi do posiadłości otworzyły się. Morozow usłyszała to, mimo że nie widziała z tej strony korytarza. Usłyszała znajome kroki. Nie minęło dużo czasu, a już była w stanie rozpoznać poszczególnych ludzi po sposobie w jaki chodzili. Nie miała stuprocentowych sukcesów na tym polu, jednak uznała, że to Prasert i tak rzeczywiście było. Mężczyzna wszedł do salonu i oparł się o ścianę, ciężko oddychając. Miał na sobie krótkie spodenki i polar. Ociekał potem. Biegał.
- To jakiś cholerny diabeł - rzekł i zerknął w bok na Suttirata, który zdawał się w dużo lepszej kondycji. Nie rzęził tak, jak Privat. - To ostatni raz. Już z nim więcej nie wychodzę - Prasert mówił, zbierając oddech.
Nina zerknęła na ozdobny zegar koło wyjścia na taras. Wskazywał prawie dwudziestą drugą.
- Długo biegaliście. Dobrze, że twoja kondycja wraca. Zostawiłam kolację na patelni w kuchni - powiedziała i podeszła do niego. Uśmiechnęła się. Obserwowała jego spoconą skórę. Stanęła odrobinę na palcach i złożyła lekki pocałunek na ustach Praserta.
- Wiem, że i tak jutro znów będziesz z nim biegał - powiedziała, patrząc mu w oczy. Oblizała usta, które też stały się lekko słone, ale nie przeszkadzało jej to. Trzymała w dłoniach atlas, po który tu przyszła.
- Wczoraj też się zarzekałem, to prawda. Chyba staję się niesłowny - Privat westchnął. - Czuję się przy nim jak ułomny - mówił jakby go nie było, choć Warun tak właściwie stał tuż obok.
Następnie Prasert zwrócił uwagę na atlas, który Nina trzymała w dłoniach. Założył z góry, że chodziło o coś związanego z jej robotą. Jeżeli ją o nią pytał, to często odpowiadała, że to nieistotne, nudne, albo nie chciało jej się tłumaczyć. Raz ją nieco przycisnął i okazało się, że rzeczywiście ta wiedza w żaden sposób nie zmieniała jego życia.
- Co robisz? - mimo wszystko rzucił. - Wciąż pracujesz? Już jest dość późno… - jęknął.
- Szukałam atlasu, jutro będę musiała zaprojektować mapę. Nie mam nastroju siedzieć nad tym dziś. Jedynie zbieram materiały - wyjaśniła kobieta.
- Rozumiem. Cieszę się, że będziesz miała trochę czasu dla mnie - uśmiechnął się Privat.
- Może weźmiemy razem prysznic? - zaproponowała Prasertowi. Warun przewrócił oczami, ale uśmiechnął się rozbawiony.
Privat uśmiechnął się, co zdawało się odpowiedzią samą w sobie.
- Lubię, jak o mnie zapominacie - rzucił.
- Mam ciebie dość, diable - Prasert mruknął, zerkając na niego.
Już miał powiedzieć w żartach “zgiń, przepadnij”, ale ostatnimi czasy zrobił się dużo bardziej ostrożny w wygłaszaniu tego typu klątw. Nie miał władzy nad śmiercią, lecz nie chciał się o tym przekonywać.
- A co, chciałbyś do nas dołączyć? - zapytał Prasert.
Następnie zerknął na Ninę ze spojrzeniem mówiącym “czy chciałabyś, aby do nas dołączył?”.
- Czemu nie. Zmarnujemy mniej wody niż na troje, kąpiąc się wszyscy razem - zauważyła Morozow, choć nie narzekała na brak środków do życia, aby musieć oszczędzać akurat na wodzie. Suttirat mruknął.
- Jeżeli czegoś się nauczyłem przez ostatni tydzień, to tego, że wilgoć jest bardzo cenna… - mruknął Prasert, spoglądając na Pnącze, a potem zerknął na Ninę pokrytą perłową siatką i uśmiechnął się lekko.
- Skoro Nina się zgadza, a ty zapraszasz. Nie śmiem odmówić - zgodził się Warun. Wyglądało na to, że czekała ich wspólna kąpiel w dużej łazience. Każda sypialnia miała swoją prywatną, ale największa była ta na końcu korytarza, która miała całe osobne pomieszczenie dla siebie.
- Zaraz do was dołączę, tylko odniosę książkę. Wybierzcie czy bierzemy prysznic, czy kąpiel w dużej wannie - poprosiła Morozow i zaraz wyszła z pomieszczenia, podekscytowanym krokiem.

Prasert ruszył w stronę pomieszczenia.
- No chodź - rzucił, zerkając na przyjaciela. - Szczerze mówiąc, to nie miałbym nic przeciwko tej dużej wannie. Mam ochotę wymoczyć się w ciepłej wodzie i usiąść w bąbelkach. Jestem wykończony po tych kilometrach - mruknął. - I czuję się bardzo brudny, ale to akurat będzie trwało raczej niedługo - rzekł. - Jak dużo biegasz zazwyczaj dziennie? - zapytał, trochę bojąc się usłyszeć odpowiedzi.
Warun szedł za nim.
- Zazwyczaj odrobinę więcej niż dzisiaj przebiegliśmy. Sądzę, że po tak długim okresie snu i tak całkiem dobrze sobie radzisz - zauważył Suttirat.
Gdy weszli do łazienki, jak w każdym pomieszczeniu w domu i tu były kwiaty i pędy Pnącza. Może odrobinę więcej, bo w końcu łazienka dawała stały dostęp do wody. Wanna była bardzo duża i kwadratowa, wchodziło się do niej po schodkach i drewnianym podeście. Było w niej jaccuzzi i podświetlenie w postaci lampek, które można było zapalić podczas korzystania. Warun od samego wejścia ściągnął z siebie przepoconą koszulkę i rzucił ją do kosza na pranie. Nie miał kompletnie żadnych oporów. Ruszył w stronę wanny i puścił wodę. Za chwile zsunął z siebie spodnie, buty i skarpetki, pozostając w samych bokserkach.
Prasert na tym etapie już w ogóle nie odczuwał wstydu w rezydencji. Zazwyczaj rano i wieczorem chodził po domu nago i jedynie w środku dnia miał na sobie ubrania. Wiele osób tak samo porzuciło bardzo podstawowe nawyki okrywania miejsc intymnych zawsze i bez względu na wszystko. Choć jeśli się zastanowić Sunan i Nina raczej jednak nie pojawiały się na korytarzu kompletnie nago. Privat wnet pozbył się z siebie wszelkich materiałów i stanął nago. Wszedł po schodkach do wanny. Nie mógł już się doczekać kąpieli. Spojrzał na napełniającą się wodę. Następnie podniósł wzrok na Waruna i dwa razy poklepał uda.
- Siadaj - rzucił.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-08-2019, 13:50   #364
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Błysk w oczach Waruna wskazywał na to, że posłucha jego polecenia, choć Prasert wiedział, że pewnie uczyniłby to, nawet gdyby nie on. Suttirat ściągnął ostatni fragment swojej bielizny i ruszył po stopniach, by za moment znaleźć się w wannie. Przesunął się w niej, a następnie usiadł okrakiem na udach Praserta i westchnął. Drzwi do łazienki otworzyły się i weszła przez nie Nina.
- Ohoo - rzuciła lekko rozbawionym tonem. Zdjęła z siebie koszulę i spodnie. Oczom obu mężczyzn ukazała się piękna sieć, która pokrywała jej ciało. Nie znikała podczas kąpieli. Morozow zdjęła sandałki i ruszyła do nich do wanny. Za chwilę sama do niej wchodząc. Było w środku miejsca spokojnie na całą ich trójkę. Nina oparła się plecami o przeciwny brzeg i pogładziła płatki kwiatów, które akurat opadały w tym rogu wanny. Powąchała je. Pachniały wspaniale.

Prasert przybliżył się do sutka Waruna i possał go chwilę. Spróbował językiem jego wypukłości, trzymając dłonie na udach mężczyzny. Woda już sięgała jego kolan. Privat następnie odsunął się od klatki Suttirata i spojrzał na Ninę.
- Cały spocony. Ja zresztą też. Mam nadzieję, że posiadamy całą butlę płynu do mycia ciała - uśmiechnął się do kobiety. - Mogłabyś już namydlić plecy Waruna? Ja robię za jego krzesło - powiedział, nieco mocniej przesuwając dłoniami po owłosionych udach mężczyzny.
- Oczywiście - rzuciła Morozow, po czym wzięła sporą butelkę z płynem do kąpieli i wylała go nieco na dłonie. Zaczęła wmasowywać go w skórę Waruna, tworząc po chwili pianę, ta trafiła też do nalewającej się do wanny wody, tym samym zaczynając tworzyć warstwę piany na powierzchni. Suttirat westchnął na to przyjemne doznanie dotyku Praserta, ale nim woda sięgnęła ich bioder, a piana zasłoniła to co pod nią, Prasert zauważył, że od pieszczoty jego ust, Warun stał się twardy.
- Mój żołnierz zrobił się już sztywny - powiedział Privat i uśmiechnął się żartobliwie.
Spojrzał na Waruna tak, jak gdyby ten komentarz był po to, żeby się z niego naśmiewać. Wkrótce jednak nie dał mu powodu, żeby się obrazić, gdyż chwycił dłonią męskość Suttirata i ją mocno ścisnął.
- Mój wierny żołnierz - powtórzył, patrząc na jego twarz od dołu.
Nagle Prasert uświadomił sobie, że to chyba była pierwsza ich w miarę erotyczna czynność, która w żaden sposób nie łączyła się z jego imago.
Nina skończyła mydlić plecy Suttirata, a za chwilę obmyła je wodą, tym samym opłukując. Powróciła na swoje wcześniejsze miejsce, rozsiadając się wygodnie na ławie wanny. Suttirat oddychał coraz płycej. Spojrzał uważnie na Praserta.
- Owszem twój… To fascynujące, jak na mnie działasz. Jednocześnie chcę cię mieć w sobie i chcę wbić się w ciebie głęboko - powiedział lekko zachrypniętym głosem z rosnącego podniecenia. Nina poczuła muśnięcie na ramieniu. Jeden z pędów opuścił się, złakniony wody. Pogłaskała go i pokazała drogę do napoju, zgadując że Pnącze miało ochotę na wodę, która już od jakiegoś czasu wypełniała wannę. Obserwowała dwóch mężczyzn, podniecając się ich widokiem.
- Może wydawać się inaczej po naszych wspólnych nabożeństwach, jednak sam nie jestem wielkim fanem pasywnego seksu analnego - powiedział. - Na pewno jednak kiedy jestem w imago… to znaczy kiedy świecę… Potrzebuję, żebyście byli maksymalnie podnieceni i stymulowani. Sprawia mi to przyjemność, nie sam fakt wdzierania się we mnie - wyjaśnił. - Co nie znaczy, że jestem bardzo przeciwko tego typu miłości - dodał. - Tyle że bez Phecdy potrzeba do tego trochę więcej przygotowania - mruknął.
Przeniósł dłonie na pośladki Waruna. Podobało mu się to, że były takie twarde i umięśnione, a także pokryte włosami. Zaczął masować jego odbyt. Drugą ręką natomiast masturbował go. Sam już zrobił się od tego twardy.
- Takie tam tajskie przyjaźnie - rzucił, spoglądając z uśmiechem na Ninę.
- Myślę, że każda męska przyjaźń ma w sobie choć minimalny pierwiastek erotyzmu - rzuciła z lekkim rozbawieniem, ale Prasert widział, że jej się podobał ten widok. Widział też, jak roślina za jej plecami lekko poruszała się, o czym nie wiedziała jeszcze sama Morozow. Mógł Pnączu nakazać co chciał, ale mógł też zostawić je samemu sobie, żeby robiło co chce. Na razie miał dwa podniecające widoki przed sobą.
Uznał, że pozostawi Pnączu wolną wolę. Nie pragnął tego, żeby znowu oplotło i wykorzystało Ninę, jednak też nie miał powodu, żeby przeszkodzić. Choć im dłużej o tym myślał, tym bardziej pewien ciekawy pomysł zaczął krystalizować się w jego głowie.
- Na serio? - odpowiedział swojej dziewczynie. - Nie wydaje mi się. Myślę, że nawet jeżeli ktoś czułby coś do swojego kumpla, to na pewno nie dałby tego po sobie poznać. Chyba obydwoje otwarcie byliby chętni do tego typu relacji, ale to już kompletnie co innego.
Nie był przekonany, dlaczego przyjemność sprawiało mu trzymanie w dłoni penisa drugiego mężczyzny. Było coś fajnego w tym prostym kształcie oraz sposobie, w jaki napletek przesuwał się na nim. Poza tym chyba niewiele było rzeczy, które mogły stać się tak twarde, będąc jednocześnie tak delikatne…
- Gotowy? - zapytał Waruna, wsuwając delikatnie palec do jego środka.
Suttirat sapnął na to doznanie. Chwilę milczał, ale zaraz kiwnął głową. Woda łagodziła doznania, więc na pewno będzie mu łatwiej, niż gdyby robili to w łóżku, czy gdziekolwiek indziej bez wsparcia lubrykantu, lub mocy Phecdy. Pnącze natomiast zwolniło ruchy i uspokoiło się, czekając na to, jakie zadanie zleci mu Prasert.
Privat przestał go masturbować i poprawił nieco pozycję, żeby móc lepiej poruszać ręką. Włożył palec głębiej. Wciąż zaskakiwało go to, jak delikatni ludzie byli w tym miejscu. Wyglądało na to, że jednak nic nie równało się z błonami śluzowymi. Ludzie uprawiali seks wszędzie tam, gdzie się znajdowały. Zaczął powoli penetrować Suttirata tym jednym palcem.
- Opłaca się być przywódcą kultu - rzucił, dołączając drugi palec. Choć zrobiło się dużo ciaśniej. - Żeby zrobić coś takiego Warunowi Suttiratowi, trzeba byłoby pokonać go w walce, a niewiele osób poszczyciło się tym.
- Tobie owszem - zauważył Suttirat.
- Prawda, jednak nie wiem, czy udałoby mi się to powtórzyć - odparł Prasert.
Przeniósł wzrok na Ninę.
- Chodź spróbuj, jaki jest gładki - polecił jej. - Przygotuj go dobrze na mnie.
Morozow przesunęła się bliżej nich i wsunęła dłonie pod wodę zaczynając dotykać pośladków, a następnie odbytu Waruna. Mężczyzna aż sapnął na palce w sobie. Nina nie spieszyła się, ale zdecydowanie chciała odpowiednio rozciągnąć jego wnętrze na nadejście męskości Praserta, które miało nadejść bardzo niedługo. Czuła pulsowanie podniecenia w swoim ciele. Podobało jej się to co się działo. Lubiła obserwować, tak samo mocno jak uczestniczyć.
Privat mógł się więc spokojnie oprzeć o ścianę wanny. W pierwszej chwili umieścił ręce za sobą i spoglądał na przystojnego, starszego mężczyznę, który na nim siedział. Był naprawdę seksowny. Jego ciało wyglądało na bardzo umięśnione i nieprawdopodobnie wyrzeźbione. Znajdowała się za nim piękna kobieta, która penetrowała jego odbyt. Prasert uznał, że do tego życia naprawdę mógłby przywyknąć. Umieścił dłoń na męskości Waruna. Niestety nie widział jej z powodu piany. Następnie chwycił go mocno za jądra.
- Ja jestem gotowy na pewno - rzekł żartobliwie. - Chcę cię mieć… bardzo mocno.
Warun aż stęknął na tak silny dotyk. Mógł być silny i niezwykle umięśniony, ale żaden mężczyzna nie był dość wytrzymały na mocniejszy dotyk tej części ciała. Nina dołożyła drugi, a po paru chwilach trzeci palec. Aż przymrużyła oczy z przyjemności wyobrażania sobie tego na sobie, co robiła Suttiratowi. Po paru minutach, Warun był już względnie gotowy, czuła że jego mięśnie przywykły.
- Możesz go brać kochanie - powiedziała pieszczotliwie, po czym wycofała się na swoje wcześniejsze miejsce siedzenia.
Prasert parsknął.
- Nie musisz mi dwa razy powtarzać - mruknął.
Chwycił dłoń Waruna i umieścił go na swojej męskości.
- Chwytaj karabin w dłoń, żołnierzu - powiedział. - I do boju.
Następnie odchylił się i umieścił dłonie za sobą na obudowie wanny, tak jak to zrobił przed chwilą. Czekał, aż Suttirat zacznie go ujeżdżać. Czuł się bardzo podniecony nie tylko wyglądem Waruna, ale głównie tym, jak wielkim autorytetem Warun był dla niego przez całe jego życie. Zawsze miał go za mentora, starszego brata, którym Sunan nigdy nie była. A teraz Suttirat z całą swoją renomą miał wskoczyć na jego kutasa i robić mu dobrze swoim wnętrzem. Prasert odniósł wrażenie, że zaraz zemdleje z powodu tej całej krwi, która spłynęła z mózgu do jego krocza.
Suttirat nie dyskutował. Uniósł się na kolanach, po czym nakierował męskość Praserta na siebie, docelowując swymi biodrami. Opuścił się na niego i aż jęknął, gdy penis Privata zagłębił się w jego ciało. Prasert czuł, jak mięśnie zacisnęły się na nim, niemal badawczo, zaraz jednak Suttirat spróbował zawalczyć z odruchem i dało to przyjemny efekt… To jednak nie był koniec, bo Warun wpadł na to, czego Prasert będzie chciał za chwilę i poruszył się lekko w górę i w dół. Miał rozchylone usta. Ewidentnie czerpał z tego przyjemność, choć odrobinę dyskomfortu, ale więcej było tego pierwszego. Nina skrzyżowała ręce pod biustem i założyła nogę na nogę obserwując ich niczym dama w klubie.
Prasert zerknął na nią. Następnie w myślach nakazał Pnączu, żeby zaczęło po cichu ją oplatywać i unieruchamiać. Być może widok Waruna tak ją rozproszy, że kiedy się zorientuje, to będzie już za późno.
Sam Privat po sformułowaniu polecenia odgiął głowę do tyłu i jęknął z rozkoszy. Narzekał jedynie na poślizg, który mógłby być lepszy, jednak za to każdy ruch czuł mocniej. Położył rękę ponownie na penisie przyjaciela i zaczął go masturbować. Czy tak właściwie Suttirat robił to sam, wznosząc się i opadając. Prasert tylko trzymał rękę.
- Jesteś moją ulubioną pamiątką z domu - uśmiechnął się do niego.
Warun zaśmiał się cicho.
- Nazywaj mnie jak chcesz, mogę być i pamiątką… I to tą najlepszą - powiedział i przechylił się, by pocałować Praserta w szczękę. Ujeżdżał go, wznosząc i opuszczając biodra. Momentami trafiał chyba w swoją prostatę, bo wtedy przez jego oczy przesuwał się cień rozkoszy.
Nina tymczasem siedziała wygodnie w wodzie, która nieco tłumiła wrażliwość jej skóry. Pnącze zaczęło wykonywać rozkaz Praserta i powoli, a skrupulatnie oplatać ją.
- Chociaż w tej akurat chwili nie mogę powiedzieć, żebyś szczególnie dobrze przypominał mi dom. Tam takie rzeczy się nie wydarzały. Co z ciebie za pamiątka. Niezbyt dobra - Prasert zaśmiał się. Mówił powoli, gdyż rozkosz skutecznie go dekoncentrowała. Suttirat naprawdę porządnie potrafił rozpraszać. - Jednak masz inne talenty… - jęknął dłużej.
Suttirat usiadł na nim do końca. Czuł jego rozgrzane, lekko pulsujące wnętrze. Mogłoby być bardziej wilgotne, jednak Prasert nie myślał nawet narzekać. Przysunął się, żeby przytulić go w pasie. Szybko jednak puścił, żeby Warun znów mógł się poruszać.
Warun tylko znów krótko się zaśmiał, póki przyjemność go nie rozproszyła. Zdawało się, że było mu bardzo dobrze. Nawet ta krótka przerwa w niczym mu nie przeszkadzała. Już po chwili powrócił do ochoczego poruszania się na Prasercie.
- Wierz mi lub nie, Nina, ale zazwyczaj nasze treningi nie kończyły się w ten sposób.
- Domyśliłam się, że zazwyczaj to był raczej łokieć w czyimś boku, lub kolano, a nie penis w odbycie. Jednak nie tak daleka jest droga od walki do seksu - rzuciła i dopiero w tym momencie poruszyła się. Poczuła lekki opór.
- Hej… - rzuciła zaskoczona, spoglądając na pędy na swoim ciele, które zaczęły ją dokładnie oplatać.
- My nigdy wcześniej z sobą nie walczyliśmy, ale to nie znaczy, że nie możemy skończyć w ten sam sposób - mruknął Prasert. - Choć może tym razem nie w odbycie…
W głowie Morozow pojawiały się wspomnień z nocy przed czterema dniami. Wtedy również została opleciona przez Pnączę i wiedziała z doświadczenia, że potrafiło bardzo mocno trzymać. Poruszyła się i mogła nieco przesuwać się, jednak nie szło wyrwać pędów - zdawały się zbyt wytrzymałe. Natomiast z każdą sekundą rozprzestrzeniały się, pięły dalej. Nina spostrzegła dwa długie korzenie, które dwa razy oplotły się wokół jej talii, po czy sięgnęły prosto pod kolana. Pociągnęły… podciągając jej nogi do góry. Tym samym wyeksponowały miednicę, choć liczne bąbelki na powierzchni wody skutecznie ukrywały efekt przed wzrokiem Praserta. Jednak on wiedział, co się działo pod taflą. Pnączę lekko rozszerzyło jej nogi. Była gotowa do brania, czy tego chciała, czy też nie. Jedyne, co powstrzymywało Privata, to rozkosz, jaką dawał mu Warun.
A ten nie był świadomy tego co działo się z Niną za jego plecami. Był zbyt zajęty zaspokajaniem Praserta swym ciałem, poza tym zdawał się sam być coraz bardziej na skraju wytrzymałości i Privat miał wrażenie, że nie będzie trwało długo, nim Suttirat dojdzie od tej przyjemności.
Nina tymczasem nie mogła się poruszać, wystawiona w taki sposób. Chciała coś powiedzieć, ale gdy otworzyła usta, jeden z kwiatów tym razem przytknął do nich kielich. Czuła więc językiem jego pręciki, które miały słodki smak. Lekko polizała je i przełknęła. Podobał jej się, jak nektar. Była jednak świadoma, że jeśli Pnącze sięgnie jej płci, albo jej sutków, to znów będzie uziemiona na dobre.
- Warun, nie chciałbyś się zemścić? - zapytał Prasert.
Chciał go zainteresować takim niewinnie rzuconym pytaniem. Jednocześnie zerknął na Ninę i na Pnącze. Polizała delikatnie słodkie pręciki rośliny i Privat poczuł się zazdrosny. Wnet kwiat rozrósł się w jej ustach, zanim zdążyła go wypluć. Zakneblował ją. Kolejny pęd okrążył jej głowę i zebrał włosy do tyłu. Prasert czuł, że zaraz zemdleje z podniecenia. Widok Niny i to, co robił z nim Warun… Naprawdę nie mógłby prosić o więcej.
Warun uniósł lekko brew.
- Chcesz, abym to teraz ja miał ciebie? Z przyjemnością - oznajmił, kiedy dyszał po tym, jak osiągnął szczyt. Zdecydowanie pragnął Praserta w każdym względzie.

Tymczasem Nina pocierała językiem pręciki, które cały czas dawały jej smakować słodkiego nektaru. To ją rozluźniło, ale Pnącze nie odpuściło jej z tego powodu. Jeden z pędów objął jej łechtaczkę delikatnym kielichem i zaczął ssać. Na to Morozow aż drgnęła, chcąc szarpnąć biodra w tył lub w przód, jednak nie mogła się uwolnić. Była delikatnie drażniona pod powierzchnią piany… i te pieszczoty sprawiły, że jej sutki stwardniały i zaczęło z nich ciec, co było zwykłym dla organizmu Matki. Im większe było jej podniecenie, tym więcej dawała soków do karmienia potomstwa Phecdy. Zamknęła oczy i zaczęła sapać płytko. Nie mogła nic powiedzieć, kwiat ściśle kneblował jej usta, a opleciony wokół szyi, nie mógł zostać wyciągnięty. Może gdyby miała wolne ręce, ale i one były oplecione i unieruchomione.

Prasert nie spodziewał się takiej odpowiedzi Waruna. Nie, nie miał ochoty na seks analny.
- Miałem na myśli coś innego. Pamiętasz, jak Nina przygotowała cię wcześniej na mnie? To na niej mógłbyś się zemścić. Przestań na chwilę i zerknij za siebie. Zdaje się, że nie będzie za bardzo oponować - Privat uśmiechnął się jednak. - Pamiętaj jednak, żeby nie wchodzić wgłąb jej kobiecości. Kto wie, mogłoby cię to zabić. Tylko ja jestem matkojebcą w tym najbardziej dosłownym sensie. Jednak odbyt… to tylko odbyt.
Podniecała go myśl, że unieruchomiona Nina miałaby gościć w sobie Waruna. Nie chciał jednak, żeby brał ją od przodu. O to akurat byłby zazdrosny. Kanały rodne Matki były święte i nie mógł ich dotykać byle strażnik. Choć tak właściwie Warun nie był byle strażnikiem. Prasert mianował go po cichu na kapitana straży.
Suttirat uniósł się na kolana, jednocześnie wysuwając z siebie Praserta. Przełożył nogę nad jego udami i spojrzał na Morozow. Ta doskonale słyszała o czym mówili i teraz patrzyła to na jednego, to na drugiego z lekko skonsternowaną miną, a przynajmniej wyrazem oczu, bo jej usta były zajęte przez kwiat. Napięła mięśnie, a po jej skórze przesunęło się więcej pędów. Dwa oplotły jej piersi, ściskając i uwypuklając bardziej. Była wystawiona i gotowa na to by przyjąć kogokolwiek, kogo Prasert zechciałby do niej w tej minucie dopuścić. Jej policzki pokrywały rumieńce od temperatury i podniecenia wywołanego drażnioną łechtaczką. Lekko drżała.
- Dotknąć Matki dzieci Phecdy, to będzie zaszczyt - powiedział i przysunął się do niej. Suttirat westchnął, po czym ostrożnie, palcami zaczął błądzić po jej udach. Znalazł jej płeć, ale zostawił ją, jak dla bezpieczeństwa, jeden z kwiatów wsunął w nią pręciki zasłaniając swym kielichem jej płeć. Warun miał więc tylko jedną, jedyną słuszną opcję. Potarł czubkiem palca o jej odbyt, na co Nina aż wygięła plecy w łuk. Wtedy Warun zrobił jeszcze coś innego, pochylił się i skosztował mleka, które osiadło na jej skórze. Nie śmiał ssać jej piersi, ale był ciekaw smaku, którym tak zachwycały się dzieci Życia. Palcem drażnił jej wejście.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-08-2019, 13:51   #365
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Możesz possać jej piersi - polecił mu Prasert. - Spróbuj jej mleka bezpośrednio od źródła. Myślę, że to pozwoli ci utrzymać erekcję nawet bez mojego bezpośredniego udziału. Nie wahaj się też wziąć ją w trakcie - dodał.
Chwycił swoją męskość. Był już gotów na ten widok. Nawet przesunął się w bok, chcąc wszystko lepiej zobaczyć. Ta cała sytuacja nie była tak bezmyślnie sprośna, jak wydawałoby się na pierwszy rzut oka. Skoro Przędzarz, Pnącze i Naga stali się silniejsi dzięki mleku Niny, być może Warun również mógł stać się lepszą, bardziej paranormalną wersją siebie. A Privatowi zależało na tym, żeby mógł go ochraniać największą możliwą siłą.
Warun kiwnął głową, po czym przemieścił się tak, by móc mieć dobry dostęp ust do jednego z jej sutków. Mleko miało słodki i energetyzujący smak. Poczuł, że potrzebuje go więcej. Oparł jedną dłoń na udzie Niny, a drugą objął jej wolną pierś, zaczynając ugniatać, na moment odpuścił drażnienie jej odbytu. Objął wargami jej sutek i zaczął ssać. Morozow jęknęła donośnie, choć większość stłumił kwiat. Jej oczy zabłyszczały na niebiesko. Kilka sekund później Suttirat aż zadrżał, opadając na jedno kolano i spijając nektar jej ciała. Jego oczy błyszczały, a skóra na plecach stała się naelektryzowana. Privat nie mylił się w swoim przypuszczeniu. Nie tylko na dzieci Phecdy mleko Matki miało wpływ. Warun stwardniał i wiedziony instynktem przesunął biodra bliżej jej ciała. Otarł się o kwiat, który bronił dostępu do jej płci, przez co nie mógł jej tam spenetrować, błyskawicznie więc odnalazł inną wolną dziurkę. Zaczął się o nią ocierać i wsuwać lekko. O dziwo, lub zupełnie nie, Nina była kompletnie poddana aktowi karmienia, a jej ciało wiedziało, że przyjemność równa się więcej energii, a więc należało dostarczać jej dużo, jeśli chciało się uzyskać efekt pozyskania mocy z jej ciała. Po plecach Praserta przesuwał się pas niebieskiej energii. Czuł podniecenie od obserwowania tego. Wiedział, że inne psy też mogły osiągnąć więcej, ale w tej chwili liczył się tylko Suttirat i Nina. Phecda coraz mocniej pożądał Matki. Od samego patrzenia, słyszenia i czucia.

Prasert zaplanował, że kiedy tylko Warun spuści się w niej i odejdzie, sam w nią wejdzie. W ten najbardziej standardowy sposób. Być może to dzisiaj spłodzą ludzkie dziecko. Żołądź Privata pulsowała z podniecenia i chciał jej się już pozbyć. A wcale nie był daleko od orgazmu, Warun postarał się o to. Doszedł do wniosku, że gdyby tak zawzięcie nie pracował na nim swoimi biodrami, zapewne nie zdecydowałby się oddać mu Niny. Czy mógł w ten sam sposób zaprowadzić do niej Hana i Alexieia? Uznał, że tak, ale wolał jeszcze z tym chwilę pozwlekać. Rzeczywiście kochał Morozow i nie chciał, żeby tylu mężczyzn ją miało. Jednak nie wykluczał tego, gdyż na tym etapie cała trójka była już jakby… częścią samego Praserta. Kochał się z nimi, a oni z nim i ciężko mu było zbyt długo myśleć o seksie jak o czymś nieodpowiednim, wstydliwym i zakazanym. Dlaczego więc miałby bronić go swoim wiernym ogarom? I samej Ninie? Przecież ona również odczuwała rozkosz i to ogromną… widział to wyraźnie.
- Wejdź w nią wreszcie - Prasert jęknął podniecony i zniecierpliwiony. - Czy też widzisz, jak te pędy wpijają się w jej skórę? Słodki boże… - westchnął, przegryzając wargę.
Morozow była opakowana tak seksownie i wyzywająco, jak to tylko możliwe. Privat chyba nie widział nigdy tak wyuzdanego widoku, a zdążył w ostatnim czasie już nieco zobaczyć.
Warun nie mógł mu odpowiedzieć. Pił. Posłuchał jednak jego polecenia i już za moment zaczął penetrować dostępne dla niego wnętrze Morozow. Ta jęczała przy każdym mocnym pchnięciu. Privat wyraźnie widział jak jej ciało zostawało lekko podbite przy pchnięciach Waruna, a jednocześnie jak napinały się wytrenowane mięśnie Suttirata, kiedy pracował biodrami w Ninie. Pnącze odgięło nieco ciało Matki do tyłu, by ta bardziej przechyliła się w tył i udostępniła lepiej piersi ogarowi. Dzięki temu mógł ssać i penetrować ją bez niewygodnej pozycji. Pędy poruszały się. Prasert czuł, że Pnącze też ekscytowało się podnieceniem Niny, w końcu jedna jej pierś pozostawała wolna. Tymczasem nie trwało długo… Nim Suttirat doszedł z przyjemności i wreszcie puścił jej sutek, oblizując go jeszcze jak zadowolony kot. To nie sprawiło, że nektar jej ciała przestał lecieć, ale na pewno było sygnałem, że Suttirat najadł się. Odetchnął usatysfakcjonowany i uśmiechnął się.

Privat obserwował to wszystko w ciszy. Znajdował się w lusksusowej, włoskiej rezydencji i siedział właśnie w drogiej, wspaniałej wannie mogącej pomieścić wiele osób. Spoglądał na młodą, śliczną dziewczynę. Miała miękkie ciało, bardzo dziewczęce… na pierwszy rzut oka nie kojarzyła się ani z matkami, ani z dojrzałymi kobietami. Jej skóra była podkreślona perłową siatką, a ciało miała bardzo ciasno spętane i wyeksponowane przez magiczne Pnącze. Rosjankę brał dużo starszy mężczyzna odmiennej rasy. Przystojny, muskularny, gibki. Ssał jej piersi i spijał mleko, którego ilości zdawały się nie kończyć. Na dodatek to wszystko zostało zorganizowane przez samego Praserta. Posiadał tych ludzi. Mógł wykorzystać ich do swojej przyjemności tak, jak sobie tego zapragnął.
Podsumowując to wszystko… Privat czuł się nierealnie. Jak gdyby odnalazł niebo na ziemi. Może umarł i przeszedł niepostrzeżenie do dużo lepszego wymiaru. Wcale nie narzekałby na taką śmierć.
- Kocham was - szepnął, uśmiechając się i opierając dłoń o policzek. Wsparł ją na łokciu, który z kolei podpierał się o obudowę wanny.
Nina była podniecona. Jej włosy były odgarnięte do tyłu, ale kilka niesfornych kosmyków opadło jej na twarz. Jej oczy pełne były podniecenia. Spoglądała nimi na Praserta.
Tymczasem Warun odsunął się na bok i opadł na ławę. Po tym jak doszedł w Ninie ogarnęła go głęboka senność. Najwyraźniej jego organizm chciał w jak najlepszy sposób przyjąć całą zebraną energię Matki.
Privat nakazał Pnączu odkneblować Ninę. Przybliżył się do niej. Nie przyznałby się nikomu, ale na miękkich nogach. Odniósł wrażenie, że trzy pchnięcia i spuści się w niej.
- Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła za tę małą… no cóż, niespodziankę? - zapytał.
Zrobił kolejny krok i przytulił mocno Morozow. Poczuł na skórze liczne pędy i korzenie. Zdawały się ciepłe i chyba nawet lekko pulsowały. Pocałował Ninę w usta, zanim zdażyła odpowiedzieć.
Chciała odpowiedzieć, ale jej usta stały się zajęte jego ustami. Prasert poczuł wilgoć jej śliny i słodki smak nektaru kwiatu. Pnącze nie puściło jej więc to jak blisko Privat od niej był, zależało w pełni od jego widzimisię. Gdy ją przytulił poczuł na skórze trzy rodzaje wilgoci. Wody, w której oboje się znajdowali, jej mleka, a także gorąca między jej udami, bo była tak wyeksponowana, że natychmiast był w stanie je poczuć. Phecda czekała. Pragnęła posiąść ponownie Matkę, tak jak Prasert potrzebował znaleźć się w Ninie.
Privat wsunął się w nią prędko i gładko. Przerwał pocałunek, żeby wydać z siebie długi, bliżej niesprecyzowany dźwięk pomiędzy jęknięciem i westchnieniem. Nina była luźniejsza i znacznie bardziej wilgotna od Waruna. Przebywania i poruszania się w niej nijak nie można było porównać do brania kogokolwiek innego. Zwłaszcza mężczyzny. Prasert przywarł do jej ciała i zaczął poruszać biodrami. Przychodziło mu to z taką łatwością, że aż ciężko mu było uwierzyć, że miał przed sobą prawdziwą kobietą z krwi i kości, a nie jakiegoś ducha, który przybył prosto z raju. Była tylko rozkosz i miłość, która przepełniała go. Przytulił ją mocno i penetrował. Wdychał zapach jej i pnącza. Pragnął dojść w niej tak szybko, jak to możliwe. Podniecenie zbyt długo mu doskwierało.
Nina również zdawała się zachwycona tym, że w nią wchodził. Jęczała w rozkoszy i sapała zadowolona. Każde kolejne pchnięcie Praserta wprawialo jej ciało w rytmiczny ruch. Współgrali ze sobą idealnie, a ich ciała dopełniały się doskonale.
Nie minęły nawet dwie minuty i Privat doszedł. Poczuł orgazm, bardzo silny. A także trwający w nieskończoność. Był wpierw stymulowany przez Waruna, potem miał przerwę i teraz znowu posmakował ciała drugiego człowieka… Koniec końców jego penis był twardy przez bardzo długi czas i zbierająca się w nim przyjemność wreszcie została uwolniona. Wraz z gęstym nasieniem, które znalazło się wewnątrz kobiety. Jęknął i spojrzał na nią z miłością. Pocałował, ale gdy spróbował wycofać, zorientował się, że nie może. Przez jego ciało przeszedł elektryczny impuls Phecdy. Prasert poczuł jak energia Gwiazdy ogarnęła go i na kilka chwil przejęła. Dalej nie skończył dochodzić w kobiecie, ale w tej chwili Nina pojęła, że na parę kolejnych chwil, to znów nie samego Praserta miała w sobie. Phecda patrzył na nią intensywnie błękitnymi oczami, a ona popatrzyła w oczy Phecdy i rozchyliła usta w westchnieniu zachwytu. Na jej skórze pojawiły się symbole, które ten na niej umieścił ostatnim razem, gdy się zbliżyli. Pnącze pokornie przestało pieścić Matkę, czekając na wolę Gwiazdy. A ta… Ponownie zaczęła poruszać biodrami, biorąc kobietę, jednak… Inaczej. W innym interesie niż przyjemność, czy jak w przypadku ogarów, czerpanie energii. Woda w której przebywali zaczęła świecić na niebiesko. Phecda oczekiwała, że Matka znów się sprawdzi w roli, którą dzierżyła. Morozow tymczasem zaczęła odczuwać spływającą na nią, wzmocnioną rozkosz. Jej ciało doskonale wiedziało co nadchodziło. Gwiazda schyliła się i musnęła czubkiem języka jej pierś. Smakowała ją.

Następnie Phecda wyszła z Matki, ale tylko na chwilę… żeby pociągnąć ją za biodra w dół. Wnet obydwoje opadli na samo dno wanny. Wokół nich pojawiały się bąbelki w świecącej, błękitnej wodzie. Wirowała wokół nich. Niektóre przepływy były gorące, inne zimne. Ruch strumienia zmieniał prędkość. Raz był szybszy, raz wolniejszy… Phecda wpiła się w usta Matki, po czym weszła w nią raz jeszcze. Zaczęła z nią kopulować. Bańki powietrza znajdujące się wokół nich zaczęły przyjmować kształty najróżniejszej morskiej flory. Rybki, koniki morskie, rozgwiazdy… to wszystko wirowało wokół nich. Chwilowo Nina i Prasert nie potrzebowali powietrza, w ogóle o nim nie myśleli. Byli blisko siebie i kochali się z sobą mocno. Wnet mężczyzna doszedł, pompując w nią niebieskie strugi spermy. Ta zaczęła wypływać i niczym węże ciągnęła się po ciele Niny. Wnet przykryła siatkę utkaną przez Przędzarza. Privat przez cały ten czas znajdował się wewnątrz Morozow, nie przerywając wytrysku ani na moment…
Ciało Niny pokryło się niemal całe powłoką z błękitnej substancji, ta otuliła jej skórę niczym kostium. Niczym druga warstwa ciała. W chwili obecnej Prasert był w niej cały czas dochodząc, bo Phecda wiedziała, że i tym razem Matka potrzebuje dużo energii. Miała mu w końcu dać kolejne dziecko. Jej brzuch ponownie zaczął się wypełniać, tym jednak razem w nieco inny sposób. Stworzenie miało być istotą morską, ale jako iż miało narodzić się z ciała kobiety, częściowo pozostanie ssakiem. Tak jak smok, pijał jej mleko, tak i ono będzie się nim żywić. Proces ten był więc skomplikowany, ale był niczym nadzwyczajnym dla Phecdy. Wkrótce nasienie wypełniło jej podbrzusze, a jej płeć została ‘zamknięta’. Znajdowała się dalej pod wodą i tu miała pozostać. Na szyi kobiety zaczęły połyskiwać trzy pasy niebieskiego blasku, za chwilę otworzyły się, tworząc jej tymczasowe skrzela. Phecda tymczasem pogładziła jej podbrzusze czule. Wyszła z wody i wyniosła Suttirata, jakby nie ważył nic. Wanna należała teraz do Matki i tylko on mógł do niej przyjść, gdy nadejdzie czas za kilka godzin.
Phecda wyszła, niosąc swojego strażnika. Krok za krokiem przemierzała kolejny dystans. Następnie ruszyła korytarzem w stronę serca domu - jego salonu. Już zaczęło jej brakować siły. Ostatni tydzień miała bardzo pracowity i choć pozyskiwała dużo energii w trakcie stosunków, to jednak dużo jej przy tym wydawała. Same operacje również były skomplikowane. Zrobiła kilka kolejnych kroków i złożyła Waruna na kanapie. Wyczerpała na to ostatki sił. Wnet odpłynęła, a na jej miejsce wrócił Prasert. Poczuł, że nogi mu wiotczeją i zwalił się ciężko na podłogę. W jego stronę prędko podążały dwa pędy Pnącza, ale nie zdołały go w porę złapać. Mimo to nic tragicznego nie wydarzyło się. Posiniaczył sobie ramię. Pewnie będzie go bolało dłuższy czas. Jednak nie od razu stracił przytomność. Leżał sobie w bezruchu i patrzył na nogi od ławy oraz kwiatowy pyłek na dywanie. Nigdy wcześniej go nie dostrzegał, jednak również z tej odległości nigdy wcześniej nie patrzył. Nie miał siły, żeby wstać. Zamknął, oczy próbując zasnąć… choć liczył też na to, że ktoś go znajdzie i mu pomoże…
Powoli zaczął odpływać, a wtedy poczuł, że zostaje podniesiony przez dwie pary rąk. Gdy otworzył oczy zobaczył Alexieia i Hana. Nieśli go do sypialni. Tam zdecydowanie będzie mógł odpocząć. Przespać się jakiś czas. Zregenerować. Tego potrzebował.

***

Prasert zbudził się około pięciu godzin później. Czuł się lekko osowiały, ale zaraz dotarło do niego wszystko, co wydarzyło się późnym wieczorem poprzedniego dnia. Kiedy spojrzał na telefon, była trzecia trzydzieści w nocy. Odniósł wrażenie, że usłyszał stłumione, nieco bolesne jęknięcia, dochodzące z korytarza.
- Cholera… - szepnął do siebie. - Nie…
Przestraszył się, że Nina może została cały czas w tej wannie i może się utopiła. Nie był pewny, czy przyśnił sobie te skrzela, czy one rzeczywiście otworzyły się na jej skórze. Niepewność zdawała się najgorsza. Pocieszył się, że Phecda nigdy nie dopuściłaby do śmierci matki… ale pamiętał doskonale, jak zmęczona była… i jak sam dosłownie padł z nóg. Być może zamierzyła się na więcej, niż była w stanie udźwignąć.
Z drugiej strony… kto to mógł jęczeć na korytarzu, jeśli nie Nina?
- J-już idę…! - krzyknął. Choć jego głos był słaby i przez to zabrzmiał niepewnie.
Odgarnął pościel i spróbował ostrożnie stanąć na nogach.
Zdołał, choć szło mu nieco opornie. Zdołał jednak zmobilizować ciało na tyle, by dojść do łazienki. Jej drzwi były uchylone i dobrze ocenił, że dźwięki pochodziły od Niny. Gdy wszedł do środka, zobaczył piękną, turkusową wodę, która mieniła się delikatnie. Na ławie siedziała zmęczona Morozow. Widział po jej policzkach, że była zgrzana i że przed chwilą włożyła ogrom siły i energii w to co nastąpiło. Po jej ciele przesuwały się błękitne macki. Ośmiornicowata istota spoczywała na podbrzuszu Rosjanki i powoli mrugała ślepiami. Dotykała ją przyssawkami, badając jej ciało. Kiedy Privat pojawił się w pomieszczeniu, zerknęła na niego. Jej łuski i oczy były identyczne jak Nagi, jednakże to był zdecydowanie stwór morski. Prasert był przekonany, że jego drugie dziecko było Krakenem. Nina półprzytomnie zerknęła na Taja i uśmiechnęła się do niego. Pomogła małemu podnieść się wyżej i usadziła na swojej piersi, to jakby od razu wiedziało co robić, oplotło ją mackami i zaczęło pić. Blondynka westchnęła. Na jej szyi były ślady po miejscu, gdzie znajdowały się skrzela, jednakże teraz były zasklepione.
- Kocham cię - powiedziała do Praserta.
- Ja ciebie też… - odpowiedział.
Głowa go rozbolała. Zaczął się obawiać tego, że od tej chwili… za każdym razem, kiedy będzie chciał uprawiać seks z Niną, urodzi się kolejna mityczna istota. A je wszystkie trzeba było wykarmić. Niestety zasady prawdziwego życia przenosiły się po części również na to jego, magiczne. Należało zapewnić byt rodzinie… to było jego zadanie. Bał się, że prędzej czy później… kto wie, może w tym właśnie momencie… ta misja przerośnie go. Był przekonany, że nie istniało proste rozwiązanie na ten problem. Musiał pozyskiwać energię, żeby przekazać ją Ninie. Skoro do tej pory posiadał trzech strażników, to teraz musiał znaleźć kolejną taką ilość? A może rzucić wszystko i zająć się poszukiwaniami Gwiazdy Energii?
- Jak się cieszę… - rzekł, przybliżając się. - To prawda, że się cieszę… Ale też się trochę boję, jakie będą tego konsekwencje… - podszedł i uśmiechnął się tak szeroko, jak tylko mógł, ale i tak nieco krzywo.
- Przez jakiś czas nie musisz się tym martwić. Gdybym wyczuwała zagrożenie dla naszych dzieci, natychmiast bym ci o tym powiedziała. Za pewien jednak czas, gdy Naga znów podrośnie i ten malec też, będziemy musieli znaleźć więcej źródeł energii kochanie - powiedziała tylko. Pogładziła małego krakena po głowie.
- Jak go nazwiemy? - zapytała Praserta. Wyciągnęła do niego wolną rękę. Chciała go dotknąć, by poczuć że był przy niej.
- Nie wiem… nie w tej chwili… Masz jakiś pomysł? - zapytał.
Zamknął oczy, a potem je otworzył. Czy teraz musieli zbudować basen? A może wypuścić go do oceanu? Przecież nie mógł żyć wiecznie w wannie. Privat uświadomił sobie, że prędzej czy później przyjdzie mu podejmować bardzo ciężkie decyzje. A on miał dopiero dwadzieścia pięć lat. W przeciągu miesiąca dorobił się kultu, kobiety, trzech kochanków i siostry kochanki, smoka, zmutowanego pająka, magicznej rośliny, a teraz jeszcze do tego krakena. Spomiędzy jego warg wydobył się cichy chichot. Pragnął, żeby to wszystko trochę zwolniło…
- Agan? To anagram Nagi. Jedno panuje nad powietrzem, drugie nad wodą… - zawiesił głos.
Nina zastanawiała się, po czym uśmiechnęła.
- Pasuje… Agan. Podoba mi się - oznajmiła i pociągnęła Praserta bliżej siebie, by pocałować wierzch jego dłoni.
- Wszystko się ułoży kochanie. Zobaczysz…
- Ważne, że mamy siebie nawzajem. Że wszyscy mamy siebie nawzajem - dodał po chwili.
Podniósł dłoń i pogłaskał nią głowę krakena. Słodki boże… poczuł, że i to dziecko pokocha, jeśli już go nie kochał.
Żeby tylko kolejne przestały przybywać!
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 25-08-2019 o 13:54.
Ombrose jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:19   #366
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację


[media]http://www.youtube.com/watch?v=K2C6G3PCpqw[/media]

Alice otworzyła oczy. Odrzutowiec leciał cicho, ale coś i tak ją wybudziło. Rozejrzała się. Światła były przygaszone, w końcu było późne popołudnie. Na miejscu powinni znaleźć się wieczorem. Kobieta zerknęła w stronę okna. Lecieli ponad chmurami. Rozejrzała się po otoczeniu. Jedno z siedzeń zajmowała Jennifer, kolejne dwa jej bracia, a także Bee. Na następnym, umieszczonym dokładnie na przeciwko niej siedział Kirill. Obserwowała go kilka sekund. Przyleciał, bowiem mieli zająć się stworzeniem Gwardii Gwiazd. Z tego też powodu leciało z nimi jeszcze troje osób. Dwie obecnie zajmowały się pilotowaniem samolotu, Wataha świetnie się do tego nadawała, byli ich ‘taksówką’ a jednocześnie siłą uderzeniową w razie, gdyby coś poszło nie tak. Jenny również nie odpuściła sobie lotu. Ostatnim pasażerem była Abigail Roux. Kobieta o zdolnościach zmieniania postaci, dodatkowo jej osobista opiekunka przy ciąży.
Bracia Alice zajęci byli przyciszona rozmową na jakiś temat. Jenny miała zamknięte oczy i słuchawki założone na głowę. Abigail nie było na swoim siedzeniu, a kiedy rudowłosa ponownie zerknęła na Kirilla, zorientowała się, że ten zamiast mieć przymknięte oczy jak to miało miejsce dosłownie moment temu, teraz również na nią patrzył. Harper wstrzymała na moment oddech, ale zmusiła się do nieuciekania wzrokiem, tylko zdjęła go z niego całkowicie spokojnie i naturalnie. Nie chciała poczuć się ‘przyłapana’ na obserwowaniu go.

Arthur spoglądał wygłodniałym wzrokiem na barek. Usłyszał, że ta misja może być bardzo trudna. Lecą prosto do jednego z najlepiej strzeżonych miejsc na świecie… strzeżonych specjalnie przed Kościołem Konsumentów. Jedynie oddziały IBPI były lepiej chronione. Wydawało mu się to bardzo odważną, zuchwałą misją, która najpewniej nie zakończy się dobrze. Jednak nie mógł się upić wbrew temu, czego pragnął.
Thomas widział wzrok brata. Próbował zagadać go rozmową. Sam nie stresował się specjalnie.
- Leci bardzo dużo osób - powiedział drugiemu Douglasowi. - Jest nas dwa razy więcej, niż na Mauritiusie… i będzie przez to dwa razy bezpieczniej.
- Nie wiem…
- Poza tym wtedy przyłapano nas na wakacjach i kompletnie niezaznajomionych ze światem paranormalnym. Tym razem jest kompletnie inaczej. No i Alice ma plan.
Abigail poruszyła się nieco. Zerknęła na Harper.
- Jak dokładnie wygląda ten plan?
- Jak dolecimy na miejsce, to zrobimy konferencję i wszystkiego się dowiemy? - rzuciła Bee. - Jestem pewna, że ktoś coś wspominał o konferencji na miejscu. Jennifer?
Jennifer nie słyszała z powodu muzyki lecącej ze słuchawek.
Kirill zerknął na Alice.
- Plan… - zawiesił głos. Kącik ust drgnął mu nieznacznie.
- Na miejscu owszem… Konferencja, ale nie nasza, tylko detektywów. Nieduża, ale przed świętami zwykle organizowane jest takie niewielkie wydarzenie. Sprawę widzę tak… Dostaniemy się na miejsce, przedostanę się wraz z Kirillem do wolnej sali na górnym piętrze, tam są pomieszczenia służące do rehabilitacji. Podepniemy się z pomocą oprogramowania stworzonego przez AHISP-CC do systemu i nadamy małą transmisję na wszystkich monitorach w Lagunie. Jest ich całkiem sporo i sądzę, że to nas nie zabije. Lądowanie będzie miało miejsce na rzadko uczęszczanej drodze do zamkniętego Hostelu niedaleko dużego terenu zielonego. Narobimy odrobinę hałasu, ale nie na tyle, żeby było to wzięte za dramatycznie podejrzane wydarzenie, w końcu to niemal przy samym Reykjavik… - wyjaśniła wstępnie.
- IBPI na pewno monitoruje lotnisko - przyznał Arthur. - Dobrze, że nie lądujemy na lotnisku. Mam nadzieję, że ten teren lądowania znajduje się na uboczu, bo mimo wszystko prywatny odrzutowiec byłby niezłym widokiem… - zawiesił głos. - No i czy to bezpieczne?
- Jack wcześniej był pilotem wojskowym - wtrąciła Bee. - Ćwiczył manewry w takich właśnie okropnych warunkach. Wydaje mi się, że możemy mu zaufać… - zawiesiła głos.
- To niezbyt zaludniona strefa, głównie przez sporą ilość parków i lasów. O tej porze dnia i roku i w takim zimnie raczej nie będzie tu wielu spacerujących, więc nie ma powodów do paniki - wyjaśniła.
- Czy możemy tutaj rozmawiać swobodnie? - Kirill zerknął na Alice.
- Owszem. Jak najbardziej. Ufam wszystkim obecnym tu osobom całkowicie - powiedziała Harper spoglądając na Kaverina.
- Coś cię niepokoi? - zapytała, rzecz jasna rozważając jaki mógłby być powód tego, że Kirill mógłby być niepewny możliwości otwartej wypowiedzi.
- Nie jestem pewny, czy ten plan nam coś da… - Kirill zawiesił głos. - Detektywi nie złapią się na zwykłą reklamę puszczoną w telewizji… Myślę, że muszą osobiście zobaczyć nasze przeistoczenie. Poza tym mamy wciąż do zweryfikowania teorię, że jesteśmy w stanie przełamać właściwości sanktuarium naszą gwiezdną mocą… To może być z naszej strony wielką pychą… sądzić, że jesteśmy potężniejsi od Błękitnej Laguny. Jako samego w sobie miejsca, już wyłączając systemy obronne. Wydaje mi się, że bez doświadczenia takiego cudu nikt wcale nie zostanie zbytnio poruszony…
- Trzeba sprzedać zajebiste przemienienie na górze Tabor - mruknął Thomas.
- Dlatego będziemy musieli sprawdzić czy mamy dość energii, żeby przebić się przez sanktuarium. Mi się udało wcześniej jedno skonsumować, ale jako że tym razem nie chcesz, abym korzystała z tych konkretnych zdolności, bo to w końcu wypad dla ciebie… No to będziemy musieli na miejscu wykonać test. Dlatego wejście poboczne i dlatego leci z nami Bee, aby zająć się monitoringiem, kiedy będziemy przechodzić do sali rehabilitacyjnej, z której nadamy live, o ile wszystko pójdzie tak jak ma pójść - powiedziała spokojnym tonem. Musiała to wszystko przemyśleć dwieście razy, bo Alice zdawała się nawet nieco zmęczona wypowiadaniem tych słów.
- A może zrobilibyśmy coś bardziej odważnego? - zaproponował Kirill. - Nadalibyśmy komunikat o tym, że wszyscy detektywi muszą niezwłocznie udać się do… nie wiem, do holu? Nie wiem, jak zbudowana jest Błękitna Laguna. Że to stan wyjątkowego zagrożenia. A tam bylibyśmy my. Świecący. A może sam ja. Szczerze mówiąc to nie sądzę, żeby mieli mnie zabić. Natomiast nieproszeni członkowie Kościoła Konsumentów pójdą od razu na ogień… - zawiesił głos. - Może zdołam ich przekonać… - zastanowił się.
- Swoim nagim ciałem? - Jennifer zerknęła na Kaverina spod przymrużonych powiek. Jedna słuchawka zwisała poza jej uchem.
- Coś w tym tak właściwie jest… Zwłaszcza, że no cóż… Nie zdziwiłabym się gdyby po Helsinkach moja podobizna wylądowała w książeczce informującej o potencjalnych zagrożeniach dla IBPI… - pokręciła głową.
- Zastrzelą cię za same rude włosy - mruknął Thomas.
- Dlatego sądzę, że plan Kirilla nie jest głupi, ale najpierw i tak musimy sprawdzić, czy możemy korzystać z naszych zdolności w Lagunie… Z drugiej strony… Mam nadzieję, że nie ma tam nigdzie takiego urządzenia na PWF podobnego do dozymetrów na radioaktywność, bo przy naszej dwójce w jednym miejscu to chyba wybuchną - rzuciła rozbawiona.
- Hmm… - Abigail zastanowiła się. - Wydaje mi się, że nawet gdyby posiadali takie coś… to byłoby to samo w sobie “magiczne” i nie działałoby z tego powodu. Czyż nie? A nawet jeśli, to w Błękitnej Lagunie każdy obiekt ma PWF równy zero i tak się właśnie zachowuje. Swoją drogą, czy mieliście kiedyś mierzone PWF? - spojrzała na Alice, a potem na Kirilla.
- Takie urządzenia znajdują się tylko w kwaterach oddziałów. To nie jest taka prosta aparatura wcale. Mam na myśli tę, która precyzyjnie wyliczy poziom wytwarzania fluxu - rzucił Kaverin. - Jednak nasz plan zakłada, że wynosimy po sto - zerknął na Alice. - Nie sądzę, żeby cokolwiek niższego mogło przełamać lagunę…
Rudowłosa przechyliła głowę.
- Kiedy byłam w IBPI jako detektyw, moje PWF było mierzone kilka razy, z czego wynik, który mi podawano był zaniżony, abym nie dowiedziała się, że jestem urodzoną z paranormalnymi zdolnościami na takim poziomie… Według danych, które wykradło KK, przed Helsinkami, moje PWF sięgało coś około dziewięćdziesięciu? Ale to było przed skonsumowaniem więzienia, korony… Jeziora na Mauritiusie, osłony Isle of man… Mam wymieniać dalej? - pokręciła głową.
- Zakładam, że jeśli już nie mam stu, to jestem bardzo w pobliżu - podsumowała.
- Niczego nie możesz zakładać - odpowiedział Kaverin. - Nie przypominasz pozostałych konsumentów. Twoje PWF wcale nie musi wzrastać po każdym konsumowaniu. Gdyby tak było, to mogłabyś osiągnąć poziom wyższy od pozostałych gwiazd… a to wydaje się dziwnie niesymetryczne… - zawiesił głos. - Wydaje mi się, że twoja moc nie powinna zakładać, że możesz stać się potężniejsza od pozostałych Gwiazd - rzekł. - Ja mam przeczucie, że normalnie nasze PWF znajduje się mniej więcej na takim dziewięćdziesiąt. Natomiast kiedy jesteśmy w Imago, dobijamy setki… Ale to tylko spekulacje.
Alice chciała coś odpowiedzieć, ale poczuła lekki ból w skroni…
- Mm… Możesz mieć rację, nie byłoby prawidłowością, gdyby jedna z gwiazd była potężniejsza od pozostałych… Mogłaby im zagrozić, albo coś… Gdyby to była jakaś niewłaściwa… To ma sens, byśmy mieli wyrównane zdolności wszyscy - zgodziła się z nim, widząc sens w tym co powiedział. Masowała chwilę skroń.
- Więc wracając do tematu, dostaniemy się tam, sprawdzimy czy możemy wywołać Imago, spróbujesz przekonać detektywów do swej misji… Spadamy. Czy taki plan wszystkich wyjątkowo satysfakcjonuje? Fajnie byłoby obyć się bez rozlewu krwi przed świętami… - powiedziała z lekkim przekąsem.
- Dobrze. To w takim razie już mamy pierwszy zarys - rzucił Kirill.
- Ja bym chciała, żeby każdy dostał szczegółowe wytyczne, za co jest odpowiedzialny i co ma robić - powiedziała Bee, poprawiając się na siedzeniu. - Żeby nie było chaosu i nieporozumień. Przydałoby się również, żebyśmy posiadali jakąś łączność i zorganizowanie…
Alice zerknęła na nią.
- Ty zajmiesz się przedostaniem do pokoju odpowiedzialnego za monitoring. Znajduje się ono na parterze w lewym skrzydle. Będziemy potrzebować, abyś wyłączyła blokadę na drzwiach ewakuacyjnych klatki schodowej i to właśnie tamtędy zdołamy wejść na ostatnie piętro. Arthur będzie nam potrzebny w razie, gdyby sytuacja się skomplikowała i gdybyśmy potrzebowali dowiedzieć się gdzie wewnątrz Laguny jest główny punkt odpowiedzialny za blokowanie PWF, ale to w razie, gdyby plan A nie wypalił. Thomas jest w stanie rozłożyć obrażenia, więc to w przypadku, gdyby wszystko naprawdę poważnie się spieprzyło… Jennifer, Abigail, Melody i Jack są nam tu potrzebni w razie gdyby z jakiegoś powodu ktoś został przechwycony, albo utknął wewnątrz i nie mógł się wydostać racjonalnymi metodami. w razie poważnych problemów Kirill może cofać czas, ale to zadziała jeśli będziemy w stanie korzystać z naszych mocy na miejscu, z czego jak wiem, moja krew ma w ogóle inne zasady działania, bo mogę skonsumować sanktuarium, nawet jeśli blokuje moce innych więc… Tak wygląda wstępnie rozpiska kto od czego i czym dokładnie ma się tu zająć. Wiem, że to spore obciążenie na tobie Bee, ale liczę na to, że wszystko powiedzie się wraz z planem A i nie będziemy musieli wykorzystywać wszystkich i wszystkiego… W ostateczności rozbijemy szybkę od alarmu przeciwpożarowego. Nie sądzę, by IBPI miało tam milion uzbrojonych strażników. To nie więzienie, a SPA i to takie, które uważane jest za całkiem zwyczajne, choć prestiżowe… Nie mogą się więc za bardzo popisywać swoją siłą zbrojną - Alice splotła dłonie na podbrzuszu i zaczęła kręcić młynek palcami wskazującymi.
- Racja - powiedział Arthur. - Ja już kompletnie zapomniałem, że to SPA jest otwarte dla wszystkich ludzi… - westchnął. - No cóż, to nam na pewno pomaga.
- Ja zarezerwowałem pokój dla jednej osoby - powiedział Kirill. - Mogę wejść frontowymi drzwiami i nikt ani nic mnie nie powstrzyma.
- Czy z tego skorzystamy? - Thomas zerknął na Harper.
Abigail wyglądała tak, jak gdyby chciała coś powiedzieć, ale nie chciała przerywać tego wątku.
Alice zerknęła na Roux.
- Abigail? A co ty myślisz o tym wszystkim? - zapytała, chcąc poznać opinię każdej osoby, która przysłuchiwała się projektowanym przez nich planom. Wiedziała bowiem, że Abigail była kiedyś członkinią IBPI, tak jak ona. Była więc ciekawa jej zdania. W końcu ona sama była w lagunie tylko raz.
- Wszystko w porządku. Ale chciałam się wtrącić do zadania, które zleciłaś Arthurowi. Źródło mocy… czy wielkiej antymocy Błękitnej Laguny to woda w niej zawarta - powiedziała. - Jest jej tak dużo, że obejmuje swoim działaniem również skały i ogólnie rzecz biorąc teren wokoło ośrodka. Ciężko powiedzieć na jak dużą odległość, jednak IBPI pewnie to akurat wie. Wydaje mi się, że można również nabrać wody do butelki, jeśli chce się jej użyć gdzieś w innym miejscu, jednak tylko w szczególnych okolicznościach…
- Nie jestem pewien, czy to tak jest… - rzucił Kirill. - Coś z tą wodą jest, ale nie wiem, czy powiedziałaś wszystko zgodnie z prawdą… - zawiesił głos.
- A ty skąd to możesz wiedzieć? - Thomas zastanowił się.
- Zanim Noel został Konsumentem, jeszcze jako dziecko, trafił do Błękitnej Laguny. Noel to mój przyjaciel i podopieczny.
Alice zastanawiała się.
- Zdaje mi się, że rzeczywiście kiedyś słyszałam coś o tej wodzie, ale nie pamiętam dokładnie o co chodziło. Tak czy inaczej… To w takim razie wygląda w takim razie na to, że zdolności Arthura również mogłyby w takim razie nam pomóc, gdybyśmy nie mogli się stamtąd wydostać… Czyli plan B, w przypadku wielkich problemów też mamy już wstępnie opracowany. Czy jest jeszcze coś, co powinniśmy omówić? Na przykład co zamierzasz powiedzieć Kirillu? - zapytała, zerkając na Kaverina.
- Myślałem, że rzeczywiście pojawię się… nagi - Kirill zerknął na Jennifer. - I będę lewitował i promieniował srebrem. Nie myślałem, że będę musiał coś mówić… - zawiesił głos.
Thomas i Arthur spojrzeli po sobie. Bee i Abigail wymieniły spojrzenia. Cisza gęstniała.
- Świetnie - mruknęła de Trafford i włożyła słuchawkę z powrotem do ucha.
Alice wzięła głęboki wdech. Po czym powoli wypuściła powietrze z westchnięciem.
- Powiedz mi Kirillu, a skąd będą wiedzieć, o co nam chodzi, skoro nic nie powiesz, no i… Będziesz nagi? Znaczy wiesz, zazwyczaj ludzie nie są nawykli do kompletnej nagości, nawet jeśli jest to SPA z gorącymi źródłami - wyjaśniła.
- Sądzę, że dobrze byłoby im wytłumaczyć o co nam chodzi - dodała.
- Ja uznałem, że wezmą mnie za Jezusa. I jak przestanę świecić i gdzieś pójdę, to ruszą za mną.
Bee i Abigail nachyliły się do siebie.
- To on jest tym księdzem, prawda? - zapytała Barnett.
- Z Petersburga - Roux pokiwała głową.
- Bardzo religijny - szepnęła Bee.
Harper popatrzyła na dwie konsumentki.
- Wiecie, że siedzimy obok, no nie? - pokręciła głową.
- Poziom chaosu w tym samolocie osiągnął już poziom procentów w spirytusie. To może nie pójść tak łatwo jak myślisz Kirillu. Z drugiej strony, jeśli by poszło… Byłabym pod ciężkim wrażeniem… z drugiej strony, może źle na to patrzę… Przywykłam do oglądania Imago, że traktuję je całkiem naturalnie. Wiem za to jak reagują na nie inni i zazwyczaj jest to właśnie coś w stylu zachwytu i uznawania mnie za anioła więc możesz mieć trochę racji, ale może zamiast występować nago, lepiej byś wyglądał w białym garniturze? Będzie ci pasował do tej jasnej karnacji i srebra Imago - wyjaśniła i potarła brodę.
- Może nawet biała koszula i jasne spodnie się nadadzą. Masz coś takiego ze sobą? - zapytała.
Kirill zamrugał.
- Nie rozumiem, co jest nie tak z moim ciałem - powiedział po dłuższej chwili ciszy.
Thomas uśmiechnął się pod nosem. Bee i Abigail wyglądały tak, jak gdyby znowu chciały coś powiedzieć, ale chyba nieco wstydziły się po poprzednim komentarzu Alice. Jennifer podniosła komórkę i zaczęła coś w niej przeglądać. Natomiast Arthur zerknął raz jeszcze w stronę barku z alkoholem.
- Czy może ty nie chcesz widzieć mnie nagiego? - Kirill zapytał Harper. - Wciąż mi nie wybaczyłaś po tym, co wydarzyło się nad O’Hooligans…?
Bee zamrugała oczami.
- Co wydarzyło się nad O’Hooligans?
- Nie chodzi o to co się wydarzyło. Po prostu to całkowicie niestandardowe dla przeciętnych ludzi, by występować nago Kirillu. To jest tabu, wszystkich mocno peszy, nie poruszajmy tego tematu więcej… - Alice stała się czerwona jak popołudniowe słońce. Podniosła się.
Wtyk słuchawek przypadkiem opuścił telefon Jennifer. Wnet po pomieszczeniu rozległ się głos Madonny śpiewającej Like a Virgin. Akurat refren.
- Przepraszam, idę do toalety - oznajmiła Alice i opuściła pomieszczenie, zamykając się w niewielkiej łazieneczce. Stanęła nad umywalką i oparła się o nią dłońmi. Westchnęła. Puściła wodę i przemyła nią twarz. Nie malowała się dziś, bo i tak wiedziała, że najpewniej rozmaże się, lub tak jak teraz, będzie musiała ostudzić. Bała się, że to co planowali uczynić to kompletne szaleństwo. Wiedziała, że Joakim na pewno by ją za to skarcił słownie, a po Isle of Man takie wybryki powinny dać jej do myślenia. Z drugiej strony, na Isle nie była po to, by ratować świat, a jednak zderzyła się z jakimś potworem, może więc teraz, kiedy pierwszy raz wystawiała się prosto w tarapaty, wszystko pójdzie dobrze? Skoro zawsze, kiedy miało być w jej życiu łatwo, wszystko kończyło się tragicznie źle? Spojrzała na swoją prawą dłoń, nad którą jeszcze nie odzyskała w pełni panowania. Westchnęła ponownie i po kilku chwilach wyszła. Zdołała się uspokoić. Wróciła na swoje miejsce. Usiadła, zakładając nogę na nogę. Podparła głowę dłonią i pomasowała skroń.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:21   #367
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Kirill spojrzał na nią.
- Nie przesadzaj już - powiedział. - Spokojnie, nie będę się rozbierał - westchnął. - Jednak nie posiadam takich ubrań. Mam dwie sutanny, dwie koszulki polo, jedne spodnie, bieliznę oraz swetry i kurtkę.
- Ja mam czarny garnitur - powiedział Arthur. - Może być? - zerknął na Alice. - Pewnie byłby nieco za duży na… - zawahał się na moment. Nie wiedział, jak powinien nazwać Rosjanina. Technicznie nie przeszli na ty. - Za duży na ciebie - zerknął na blondyna, a potem znów przeniósł wzrok na Alice. - Ale lepszy od koszulki polo…
Harper kiwnęła głową.
- Koszula od garnituru i spodnie będą w porządku. Marynarkę możemy sobie darować… - stwierdziła. No i sądzę, że dobrze byłoby, gdybyś potem zaprowadził tych ludzi do mnie, żebyśmy mogli im wyjaśnić o co dokładnie chodzi. Ostatni punkt, który musimy omówić, to podsumowanie, czy chcemy ich od razu z nami zabierać, czy tylko zasugerować gdzie później mogliby się z tobą spotkać, w końcu zostawialiby w Błękitnej Lagunie wszystkie swoje rzeczy. To jednak jakiś dobytek… Tak więc dobrze będzie wyjaśnić im sytuację i powiedzieć wprost już na wstępie o co chodzi - wytłumaczyła, obserwując Kirilla. Myślenie o Petersburgu sprawiło, że lekko rozbolała ją głowa, starała się więc odsunąć to od siebie i jednocześnie próbowała nie przypominać sobie poszczególnych scen z Kirillem, co jednak okazywało się być trudne. Zamknęła oczy, po czym obróciła głowę, by znów spojrzeć przez okno. Było już dużo ciemniej, dostrzegała światła ogromnego miasta.
- Zbliżamy się - powiedziała tylko.
- Wiesz co… - Kaverin zawiesił głos. - Wydaje mi się, że jeżeli uda mi się ich pozyskać, to już nie powinienem ich wypuszczać z rąk… Co nas obchodzi, że zostawią swoje ubrania, walizkę i… - wzruszył ramionami. - To nie jest dobytek życia. Zresztą i tak chcemy zmienić ich życia, więc może za tym pójść zmiana dobytku.
- Chwila, czyli co takiego powiesz, kiedy już zaczniesz świecić? - zapytała Jennifer, nieco bardziej się angażując. - Ustaliliście cokolwiek.
Kirill spojrzał na Alice.
- Może powiem, że jestem ich powołaniem…? - zasugerował niepewnie.
- Co takiego powiedziałaś Joakimowi, że założył Kościół Konsumentów? - Abby spojrzała na rudowłosą.
Alice spojrzała na Abigail.
- Widzisz Abby… To nie do końca byłam ja… Tylko sama Dubhe, która go do tego natchnęła… Najwyraźniej to jakaś taka Gwiezdna rzecz, że niektórzy z nas się do siebie przyciągają i najwyraźniej dlatego sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej. Sądzę, że na pewno wyjaśniła mu, że nadchodzi koniec świata i że będzie musiał coś z nim zrobić… No i idąc dalej tropem postępowań Kościoła, że Dubhe narodzi się we mnie i żeby mnie znalazł. Tak wnioskuję… Sądzę, że walnięcie tekstu o powołaniu może być dobrym pomysłem, tylko że rzeczywiście trzeba będzie dodać coś na temat końca świata… A no i będzie trzeba jakoś usprawiedliwić obecność członków Kościoła Konsumentów… Bo to jednak może mieć znaczenie, nawet jeśli nic nie zrobimy… - wytłumaczyła.
- Więc dobrze by było dodać coś apropo tego, że ten cały motyw z powstanie KK jest jakoś powiązany… Ewentualnie też wejdę w Imago, jeśli nie będą wierzyć… - wzruszyła ramionami.
- Ja nie wiem, czy to dobry pomysł - powiedział Kirill. - Właśnie ja mam tam się pojawić sam dlatego, żeby nie walić im po oczach tobą lub konsumentami. Bądźcie tylko planem B. Może C. Spróbuję ich wyprowadzić na drogę przed ośrodkiem i tam niech czekają busy. Niech wejdą do nich i jak udamy się w ustronne miejsce, to bardzo delikatnie przekażemy, że Kościół jest w to zamieszany i że nie jesteście tacy źli. Kiedy już będą odizolowani od IBPI i skazani na naszą łaskę lub niełaskę… wtedy nie będą mogli tak po prostu się wycofać. W najlepszym przypadku przekonają się i przejdą na naszą stronę, w najgorszym zyskamy zakładników. Co o tym sądzisz?
- To ma sens… - stwierdziła Alice.
- Dobrze, niech będzie… Zakładając, że wszystko pójdzie tak, jak zakładasz. W razie czego… No po prostu będziemy kombinować jak cię stamtąd wyciągnąć… To by oznaczało, że tak naprawdę możesz tam wejść zupełnie sam i spróbować tych wszystkich ludzi przekonać… Więc wystarczyłoby tylko wprowadzić oprogramowanie do systemu w razie awarii… Więc zadanie dla Bee upraszcza się jeszcze bardziej… Świetnie… - Harper potarła policzek dłonią.
- Niech wszystkich ściągnie do holu przy wejściu - powiedział Kirill. - Będę właśnie tam. To dobre miejsce, bo blisko dla mnie od wejścia i blisko dla nas potem do wyjścia.
- Czyli to plan A. Jak coś pójdzie nie tak, wprowadzimy plan B, a potem masowy rozpierdol w postaci planu C i wysadzenia Błękitnej Laguny, czyli to co Konsumenci do tej pory lubili najbardziej… - westchnęła.
- Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania, zanim wylądujemy i przemieścimy się na pozycje? - zapytała.
- Tak… - Abigail zawiesiła głos. - Co z tymi busami. Kto je skombinuje i kto będzie je prowadził? Gdzie potem ich zawieziemy? Poza tym na czym dokładnie polega plan B? Możesz powtórzyć? I miałam jakiś jeden wielki znak zapytania, ale już zapomniałam co to było… - mruknęła.
- Plan B zakłada, że gdyby Bee, albo Kirill, z jakiegoś powodu wpadli w tarapaty, to próbujemy ich na spokojnie i bez dramatów wyciągnąć. To zakłada wykorzystanie palety naszych zdolności… A plan C jest bardzo prosty, czyli po prostu robimy to po konsumencku, ale to wyłącznie w naprawde problematycznej sytuacji, kiedy super poważnie cała misja byłaby zagrożona. Wynajmiemy dwa duże samochody z wypożyczalni, takie małe busy. Proponuje, żeby przewieźć ich do hotelu. Na wszelki wypadek wynajęłam duży apartament w jednym, więc może tam. Adres wyślę wam wszystkim na telefon. Prowadzić może ktoś, kto ma prawo jazdy i potrzebujemy takich osób dwie… - zapowiedziała, planując wszystko na spokojnie.
- Czy słyszycie to? - zapytał Thomas.
- Co? - Bee zerknęła na niego.
- To chyba głos z kokpitu. Jack i Melody zgłaszają się na ochotnika.
Jennifer zagryzła wargę, jakby nie chcąc się uśmiechnąć.
- To nie jest tak, że nie posiadają żadnych talentów - zaczęła. - Tu chodzi właśnie o to, jak świetni są w kierowaniu busami. Nie każdy bohater nosi pelerynę.
Alice klasnęła w dłonie.
- Świetnie. W takim razie wszystko jest zaplanowane. Sto rzeczy może pójść super źle, ale nasze plany są solidne, więc liczę na to, że wypalą i jutro już będziemy wracać z powrotem, Kirill z własną Gwardią, a ja ze spokojnym sumieniem, że tym razem nie zginie żaden Konsument, ani cywil… - westchnęła i zamknęła oczy.
- Proponuję wszystkim odpoczynek do lądowania… - zaleciła.
- A, wiem co to było! - Abby krzyknęła. - Przepraszam, już mówię ciszej. No właśnie… Kościół jest obecnie w stanie sojuszu, a przynajmniej rozejmu. To, co teraz się stanie, to będzie jawne wypowiedzenie wojny… i to znowu z naszego powodu.
- Czy to nie są teksty, które powinny paść tydzień temu? - zapytał Thomas. - Albo tydzień temu, albo w ogóle?
- Być może… ale chcę się upewnić, że IBPI nie będzie mogło zemścić się na naszych Konsumentach tylko dlatego, bo ci nie będą spodziewać się ataku z ich strony… Czy całe KK zostało poinformowane o tej akcji? - zapytała Abby.
- Owszem, zapowiedziałam istniejącą ewentualność, że powrócimy na ścieżkę nietolerancji z IBPI. Zresztą utrzymanie konsumentów w spokojnych relacjach z detektywami, według niektórych raportów, jakie otrzymywałam było strasznie trudne do osiągnięcia. Wydaje mi się, że tak wieloletnia niechęć do siebie jednak nie może zostać tak po prostu zakopana na zawsze… - wytłumaczyła Harper i westchnęła.
- I tak robiło się ostatnio nieco niespokojnie przez wydarzenia w Meksyku, dlatego uznałam, że możemy sobie pozwolić na taki ruch. A lepiej żebyśmy to byli my, niż oni… Nie chcielibyśmy dostać tego noża w plecy jako pierwsi - podsumowała.
- Czyli wszyscy Konsumenci dowiedzieli się o naszej małej akcji na Lagunie? - zapytał Kirill. - Zapowiedziałaś tylko istniejącą ewentualność przerwania rozejmu, czy też akurat tę akcję, w którą się obecnie angażujemy? - zapytał.
- Alice nie jest głupia - przerwała mu Bee. - To uwłaczające pytanie. Na pewno wiedziałaby o tym, że możemy mieć szpiegów w organizacji i że moglibyśmy się w takim wypadku pakować prosto w pułapkę.
Barnett zamilkła na chwilę.
- Hmm… prawda, Alice? - przeniosła na nią zaniepokojone spojrzenie.
Harper uniosła brew.
- Oczywiście, że wspomniałam o tym, że może zostać zażegnany rozejm, ale nie powiedziałam w dokładnie jaki sposób. Nie przywykłam do rozpowiadania ludziom na prawo i lewo dokąd się udaje, choćby właśnie ze względu na to, że wiem iż nie wszystkim można ufać. Nie dlatego, że uważam, że ktoś wśród konsumentów jest niegodny zaufania, po prostu dlatego, bo po co ktoś miałby na przykład przekazać o tym informację dalej i inni mogliby się niepotrzebnie, zawczasu niepokoić… Prawda Abby? - zerknęła na Roux.
Kobieta zamrugała oczami, nie wiedząc, co Alice ma na myśli. Tymczasem wszyscy na nią spojrzeli. Abigail nie wiedziała, gdzie zawiesić wzrok i lekko się zarumieniła.
- Joakim o wszystkim wie, jeśli o to pytasz - powiedziała.
Po ciele Kirilla przeszedł elektryczny prąd. Najpierw wyprostował się nagle, a potem dziwnie zgiął.
- Źle się czuję - wycedził przez zaciśnięte zęby. Dopiero po chwili nieco się uspokoił. - Chcę, żeby było jasne, że jestem tutaj dla nas, nie dla niego. Nawet jeśli Kościół Konsumentów na tym zyska, którego jest przywódcą - mówił, spoglądając Alice prosto w oczy.
- Nie martw się. Najpewniej to tylko ja zbiorę po głowie za ten mały, spektakularnie spontaniczny i najbardziej na świecie chaotyczny wyczyn, ale już się przyzwyczaiłam do tego, więc skupmy się na naszym planie, doprowadźmy go do końca i wróćmy do domów na święta - oznajmiła i skrzyżowała ręce pod biustem. Spochmurniała nieco.
- A właśnie… - Thomas zawiesił głos. - Święta. Bo ja się zastanawiałem… i czemu lecimy akurat w święta? - zapytał, spoglądając po wszystkich zebranych.
- Po pierwsze dlatego, że w Lagunie jest wtedy zdecydowanie mniej ludzi, więc istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że będzie natłok wściekłych, super żądnych krwi detektywów… A po drugie, bo ludzie są wtedy w specyficznym, nieco bardziej natchnionym nastroju, więc widok przejawów czegoś nadludzkiego i to jeszcze w miejscu, które powinno blokować PWF, no cóż… Zdecydowanie da im do myślenia - wytłumaczyła.
- Och… trzeba było powiedzieć tak od razu. Przebralibyśmy Kirilla za seksownego Świętego Mikołaja i… - zaczął Thomas.
- Mam nadzieję, że nie uważasz, że jestem seksowny - Kaverin przerwał mu nagle lodowatym tonem, który kompletnie zaskoczył Douglasa.
Abigail natomiast spojrzała na Bee. Podniosła dłoń i zrobiła nią gest wahlowania się. Uśmiechnęła się. Bee natomiast również uśmiechając się, pokręciła głową.
- Nie lubisz, kiedy mężczyźni pożądają cię, Kirillu? - Jennifer zapytała z uśmiechem żmii.
- Zostawmy takie tematy na boku i skupmy się na czymś innym. Proszę - powiedziała Alice.
- Nie powinniśmy się ciąć wewnątrz grupy, skoro mamy współpracować - dodała, próbując wszystkim przypomnieć, że nie byli tu żeby sobie z siebie nawzajem kpić, albo ‘śmieszkować’. Miała nadzieję, że Jenny nie będzie rzucała więcej takich aluzji. Znała sytuację i nie powinna tego tematu poruszać. Można było usprawiedliwiać jej zachowanie kompletnie popsutym humorem, ale bez przesady…
Kirill zerknął na Jennifer krótko.
- Nie lubię, kiedy mnie pożądają. A ty nie lubisz, kiedy dostają kulą. Ważne, że wszystko ustaliliśmy…
De Trafford dopiero po pięciu sekundach zrozumiała, co miał na myśli Kaverin. Zacisnęła mocno dłonie na oparciu fotela, jednak krótko zerknęła w stronę Alice i przypomniała sobie jej prośbę.
- Mam nadzieję, że nikt nie dostanie z pistoletu w naszej drużynie. Czy to mężczyzna, czy kobieta. Pełna współpraca. Zajebista, tęczowa, czekoladowa, słodziutka… współpraca - wstała i ruszyła w stronę barku… ale wtedy podeszła do okna. Zobaczyła ląd. To znaczy, że obniżyli wysokość i znajdowali się bardzo blisko celu.

Lot od tego momentu nie trwał już długo. Zniżyli się do lądowania w pobliżu Hafnarfjörður, tak jak Alice zapowiedziała, na teren opuszczonego hostelu. Wpierw zdawało się, że bez problemu opuszczą się na drogę Krisuvikurvegur. Zdawała się idealna. Ciągnęła się idealną linią prostą na co najmniej trzy kilometry. Ciężko było o lepsze warunki do lądowania. Przynajmniej jeśli chodzi o miejsca, które nie są do tego przeznaczone.
- Czy to nie jest zbyt szybko…? - Thomas zmarszczył brwi. - Nie tracimy prędkości jakby… zbyt pospiesznie…? - zapytał.
- Nie, spokojnie - odpowiedziała Bee, choć była kwiaciarką. A nie specjalistką od lotów odrzutowcami.
Nagle całym odrzutowcem szarpnęło w bok.
- Kurwa… - syknęła Bee.
Thomas zerknął na nią niepewnie.
Tracili prędkość coraz prędzej, aż odrzutowiec dotknął drogi. Na szczęście Jackowi udało się w nią trafić, jednak ścięło koła i tracili prędkość na ich kikutach. Tworząc rów w jezdni oraz snopy licznych iskier, czego jednak nikt z nich nie widział.

Jack i Melody próbowali zapanować nad kokpitem, jednak w chwili uderzenia włączył się ich instynkt przetrwania oraz wychowanie wojskowe. Opadli na podłogę w odpowiedniej pozycji, aby zminimalizować ryzyko złamań i stłuczeń. I rzeczywiście, udało im się bezpiecznie i bez szwanku wszystko przeżyć.
Bee była dość lekką kobietą. Udało jej się włożyć swoje ciało pomiędzy oparcia fotela, na którym siedziała. Zaklinowała się tam cała. Jako że mebel był przyspawany do podłoża, nic jej się nie stało i nie wypadła. Abby natomiast przetrzymała się oparcia. Siłowała się z prawami fizyki, jednak jej wyćwiczone, wygimnastykowane ciało okazało się dostatecznie sprawne, aby nie wypaść. Jennifer, Thomas i Kirill również przeżyli to wszystko bez większych problemów.
Jednakże Alice malowniczo wypadła ze swojego fotela i przeleciała przez całą podłogę samolotu. Na szczęście ubranie ochroniło jej ciało przed otarciami, ale okropnie kręciło jej się w głowie… Uderzyła barkiem o kąt pomieszczenia, lecz na szczęście nic się jej poważniejszego nie stało. Choć siniaki były gwarantowane.

Arthur miał najmniej szczęścia. Pęd posłał go prosto na barek. Spróbował wyciągnąć przed siebie ręce, jednak mężczyzna nie był wcale akrobatą i jego sprawność fizyczna również pozostawiała wiele do życzenia. Zarył głową prosto w drewniane drzwiczki. Krzyknął, po czym stracił przytomność. Mniej więcej wtedy światło zgasło. Po kilkunastu sekundach samolot się zatrzymał. Przeżyli… ale czy wszyscy?

Rudowłosa leżała na ziemi i sapnęła. Zaczęła ostrożnie obmacywać swój bark, czy aby nie ucierpiał bardziej, niż jej się wydawało. W kabinie samolotu rozbłysnęły blade, czerwone światełka awaryjne. Błyskały i przygasały, dając wszystkim kilka sekund światła, by ponownie zatapiać ich w mroku.
- Wszyscy żyją? - zapytała Alice, próbując usiąść. Kręciło jej się w głowie. Podniosła dłonie do skroni i rozmasowała je.
Harper zaczęła wsłuchiwać się w jęki. Próbowała w ten sposób wyłowić poszczególne głosy.
- Ale co to za życie… - westchnęła Jennifer.
- Wszystko w porządku, Alice? - zapytał ją Kirill.
Ujrzała, że wstał i lekko chybotliwym krokiem ruszył w jej stronę. Był oświetlony jedynie przez blade, czerwone światełka. Harper odniosła wrażenie, że obserwuje właśnie jakąś scenę z filmu… Nierealność wydarzenia zaczęła ją przygniatać.
- Bee, żyjesz? - zapytała Abigail.
- Tak, tak… - odpowiedziała Barnett. Obie kobiety siedziały najbliżej siebie.
- Arthur? - w międzyczasie rzucił Thomas. - Arthur, gdzie jesteś?!
Arthur nie odpowiadał.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:23   #368
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper dosłyszała głos jednego z braci i mimo kręcenia w głowie i narastającej migreny podniosła się i stanęła. Musiała wesprzeć się na framudze przejścia do łazienki i na ramieniu Kirilla, który akurat do niej dotarł.
- Arthur? - zapytała i zaczęła szukać wzrokiem gdzie znajdował się jej drugi brat.
- Nie widzę go nigdzie - Thomas zaczął się coraz bardziej denerwować. - Kurwa!
- Spokojnie… - rzuciła Bee.
- Łatwo ci… - Douglas już zaczął agresywnie, kiedy Abigail wskazała palcem przestrzeń pod barkiem.
- Tam! - krzyknęła.
Rzeczywiście, Alice ujrzała w tamtym miejscu ciało dużego mężczyzny. Leżało wykrzywiony pod dziwnym kątem. Nawet nie jęczał…
Rudowłosa wyprostowała się ile mogła i ruszyła w tamtą stronę. Chciała jak najszybciej dostać się do Arthura, by sprawdzić czy żyje. Aż jej się trochę zrobiło gorzej, ale i tak podeszła i pochyliła się przy nim, klękając na jedno kolano.
- Arthurze? - zagadnęła. Dotknęła jego ramienia, a potem szyi, chciała sprawdzić… Czy żył.
Mężczyzna był cały we krwi. Jego szyja i głowa ginęła pod szkarłatem. Alice wiedziała, że to nie woda… i że to nie czerwone światło awaryjne tak ją barwiło… Oddychał z trudem, bardzo głośno i świszcząco.
- Słodki boże… - szepnął Thomas.
Alice dostrzegła szkło. Mnóstwo szkła. Szafki musiały otworzyć się w międzyczasie i wypadły z nich butelki alkoholu. Zbiły się, a prosto na te odłamki poleciał Arthur. Zarył w nie niezwykle boleśnie…
Tymczasem drzwi otworzyły się. Wszedł przez nie do środka Jack.
- Zaraz włączą się normalne światła. Jak mniemam nie pozapinaliście pasów bezpieczeństwa… Kurwa… - powiedział i rozejrzał się po całym pomieszczeniu. Alice wypalała w nim wzrokiem dziurę, wisząc nad Arthurem. Jej brat potrzebował pilnie znaleźć się w szpitalu. Nie dlatego, że walczył z IBPI… Dlatego, że grawitacja postanowiła chcieć go zamordować. Alice skrzywiła się, wkurzona. Na Mauritiusie niemal stracił życie, a teraz… Teraz mogło mu to grozić po raz drugi.
Światła zapaliły się i wszyscy mogli wreszcie dostrzec w jakim stanie rzeczywiście był Arthur. Alice miała lekko obitą kość policzkową, a jej dłonie ubrudzone były we krwi. Jack syknął.
- Melody! - zawołał, odwracając się do kokpitu. Kobieta znała się na pierwszej pomocy w sytuacjach kryzysowych, ale nie była ani chirurgiem, ani lekarzem specjalistą. Za chwilę partnerka Jacka weszła do pomieszczenia ze sporą czerwoną skrzyneczką.
- Nie poruszajcie nim, trzeba ustabilizować jego głowę, po czym wynieść stąd.
- Masz kołnierz ortopedyczny? - Bee spojrzała na Melody.
- Tak mam, niestety nie mamy noszy, ale to można będzie łatwo wykonać - odpowiedziała kobieta.
- Ostatecznie możemy go po prostu przenosić, trzymając jego ciało - Bee mruknęła. - Mamy silnych mężczyzn i my też jesteśmy silne… - dodała, choć tu się zawahała.
- Co się do cholery stało? - zapytała Alice, podenerwowanym głosem.
- Straciłem panowanie nad maszyną… Nie mam pojęcia dlaczego, zupełnie jakbyśmy o coś uderzyli, albo coś w nas, ale widzielibyśmy to na radarze, albo przed nami. Zaraz zajmiemy się oględzinami kokpitu od zewnątrz - powiedział ponurym głosem Jack. Harper sapnęła.
- Trzeba zabrać Arthura do szpitala… Zostawiliśmy samochód na tym parkingu hostelu, ale nie wiem jak daleko zajechaliśmy…
- Dość blisko linii lasu, więc dość blisko opuszczonego hostelu, pytanie tylko w jakim stanie jest droga… Choć samochód osobowy powinien dać radę przejechać. Pytanie, kto ma jechać - zapytał Jack i skrzyżował ręce. Melody w tym czasie zajęła się oceną obrażeń Arthura. Alice podniosła się z kolan i ruszyła do łazienki, by umyć dłonie z krwi.

Melody wnet doszła do wniosku, że będzie bardzo ciężko bez badań obrazowych. Należało mężczyźnie zrobić szybko tomografię komputerową, aby ocenić skalę obrażeń. Jak głęboko było wbite szkło? Przecież nie miała rentgenu w oczach, nie mogła tego ocenić. Być może odłamki zatrzymywały się w skórze skalpu, a może penetrowały do kości… kto wie? Jeżeli siła uderzenia była wystarczająco duża, mogły wbić się w przestrzenie oponowe, albo i do mózgu. Pięć dużych odłamków wystawało z ciemienia i prawej okolicy skroniowej. Właśnie tutaj krwawienie było największe. Neurochirurg musiał na pewno obejrzeć brata Alice. Na leczeniu tego typu obrażeń nie znała się ani ona, ani też żaden zwyczajny lekarz.
- Ale śmierdzi alkohol… - mruknęła Jennifer.
- I to jest twój największy, kurwa, problem? - Thomas spojrzał na nią wilkiem.
Na szczęście szkło nie drasnęło szyi i nie uszkodziło tętnicy lub żyły szyjnej. Krawienie było obfite, ale jeszcze nie krytyczne. Mężczyzna był nieprzytomny.
- Arthur, słyszysz mnie?! - Thomas wrzasnął.
Nie zareagował w ogóle. Nie otwierał oczu, nie wydawał żadnych dźwięków. Jedynie lekko poruszał rękami, jakby starając się dotknąć nimi głowy…?
- Cztery w skali Glasgow? - zapytała Melody.
Thomas złapał mocno Alice za ramię.
- Muszę mu pomóc - powiedział.
- Nie jesteś gotowy na coś takiego - Abby zaprotestowała.
- Ale on umrze, jeśli będziemy szukać jakichś jebanych hosteli na tym pustkowiu - warknął Thomas.
- Ale możesz sam umrzeć w rezultacie… - Roux cała drżała. Trochę czasu spędziła z braćmi Alice i zdążyła ich polubić.
Nie chciała ich śmierci.
Zwłaszcza tak bezsensownej… Takiej głupiej…
Alice spojrzała na Kaverina.
- Możesz… To cofnąć? - zapytała napiętym tonem. Korzystanie z mocy Thomasa równało się z dodatkowym zagrożeniem, ale jeśli Kirill cofnąłby czas do momentu tuż przed turbulencjami i felernym lądowaniem, może zdołaliby zyskać dość czasu, by zapiąć pasy i Arthur nie skończyłby tak krytycznie…
Kirill pokiwał głową.
- Nie martw się. Nie muszę się rozebrać, aby to wszystko naprawić - rzucił znaczącym tonem, nawiązując do wcześniejszej rozmowy. - Jednak jeśli to zrobię teraz, to nie wiem, czy uda mi się znowu w ciągu najbliższych godzin. Jeszcze raz pewnie tak. Czy trzeci? Nie jestem wcale pewien, może nie. Chcemy już teraz mnie wykorzystać? - zawiesił głos.
- Tak! - krzyknął Thomas. - Proszę!
Bee i Abby spojrzały po sobie. Sytuacja była zbyt dramatyczna, żeby w tej chwili żartować. Jednak obie jednocześnie przypomniały sobie wcześniejszy wątek między mężczyznami. Spojrzały następnie na Alice, czekając na jej werdykt.
- Cofnij to Kirillu i ostrzeż nas wszystkich zawczasu… - poprosiła rudowłosa. Nie widziała innego, dobrego rozwiązania. Wypadek ponownie nastąpi, ale może tym razem wszyscy wyjdą z niego w jednym kawałku. Miała taką głęboką nadzieję.
- Hmm… - mruknął Kaverin. - Dlatego nie ciągnie się rodziny na misję - mruknął. - Spójrz na mnie.
Otworzył oczy, a te wypełniły się ciekłym srebrem. Zaczęło z nich skapywać i promieniować. Cała jego sylwetka pojaśniała i przykryła się kolorem. Włosy zaczęły tańczyć na nieistniejącym wietrze. Blond Kaverina zszarzał i skomponował się z bogatymi odcieniami srebra. Był piękny i majestatyczny. Nawet ubrany w koszulkę polo i workowate dżinsy. Zaczął lewitować. Podniósł do góry dłonie…
Czas zawirował…
...i zgasł…
...po czym pojawił się ponownie.

Abigail spojrzała na Bee. Podniosła dłoń i zrobiła nią gest wahlowania się. Uśmiechnęła się. Bee natomiast również uśmiechając się, pokręciła głową.
- Nie lubisz, kiedy mężczyźni pożądają cię, Kirillu? - Jennifer zapytała z uśmiechem żmii.
- Zostawmy takie tematy na boku i skupmy się na czymś innym. Proszę - powiedziała Alice.
- Nie powinniśmy się ciąć wewnątrz grupy, skoro mamy współpracować - dodała, próbując wszystkim przypomnieć, że nie byli tu żeby sobie z siebie nawzajem kpić, albo ‘śmieszkować’.
- Skupmy się na tym, że musimy wszyscy w tej chwili zapiąć pasy - powiedział Kirill, właśnie to czyniąc. - Z tak prozaicznego powodu musiałem cofnąć czas. Inaczej szkło rozsieka mózg Arthura i wszystkim będzie smutno. Oprócz Jennifer, której będzie bardziej szkoda rozlanego alkoholu - Kaverin odgryzł się de Trafford nawet w tej czasoprzestrzeni.
Alice wzdrygnęła się. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi Kirilla, jak zapewne wszyscy. Wiedziała jednak jak działało cofanie czasu.
- Posłuchajmy go i zróbmy tak… - poleciła wszystkim i sama również zapięła pasy. Niedługo mieli lądować i tor lotu samolotu już zaczął się obniżać, dlatego to co Kaverin powiedział miało tym bardziej większy sens. Popatrzyła, czy wszyscy posłuchali zalecenia.
- Jack, uważaj! - krzyknął Kirill, wychylając się w bok. - Zaraz przywali w odrzuto…!
No cóż, przywaliło. Tego Kaverin nie zdołał zmienić. Jednak tym razem wszyscy zostali przetrzymani bezpiecznie w jednym miejscu. Również Arthur. Sam samolot leciał tak samo, jak poprzednim razem… a może kompletnie inaczej… Kirill nie był w stanie tego sprawdzić. Jednak i tym razem koła odrzutowca zostały wyłamane. Jeszcze przez kilkanaście sekund sunął, sypiąc snopami iskier, kiedy zatrzymał się wreszcie.
- Nie dziękujcie - mruknął Kaverin.
Thomas poruszył się niepewnie i Arthur tak samo.
- Czy byśmy czegoś nie poczuli… nie zapamiętali…? Jakieś deja vu? - zapytał ten pierwszy.
- A coś poczuliście, zapamiętaliście lub odczuliście deja vu? - odparł Kirill. - To pytanie bardziej do was, niż do mnie. Chyba że sugerujesz mi, że okłamałem was i wcale nie cofnąłem czasu.
- Wtedy nie wiedziałbyś, że coś uderzy w odrzutowiec - Bee pokręciła głową.
- No cóż, może to ja zamówiłem tę rakietę? - zaproponował Kaverin. - No nie wiem, ludziom lubiącym nagość czasami naprawdę przewraca się w głowach. Prawdziwi psychopaci - mruknął, zerkając na Alice.
- Dziękuję, że cofnąłeś czas. Nie chciałabym, żeby komuś coś przydarzyło się i to już na tym poziomie podróży. Pozostaje jednak pytanie, co w nas uderzyło? - zmarszczyła brwi. Światła migały na czerwono, a po kilku chwilach do pomieszczenia wszedł Jack.
- Za moment wróci normalne oświetlenie. Wszyscy są cali? - zapytał.
- Tutaj tak. Jack, widziałeś co w nas przywaliło? - zapytała Harper. Mężczyzna zmarszczył brwi, a w tym czasie normalne oświetlenie powróciło i do pomieszczenia weszła Melody.
- Nie… Ale jakby to była jakaś rakieta, raczej by nas wysadziło więc… - wzruszył ramionami.
- Zaraz dokonamy z Melody oględzin. Jesteśmy nie tak daleko opuszczonego hostelu, a tam jest pozostawiony samochód dla nas. Możecie się do niego przejść, skoro i tak mieliśmy wszyscy to uczynić. Z tym że w obecnych warunkach… No cóż… Będziemy potrzebowali planu awaryjnego, bo tym samolotem już nigdzie stąd nie odlecimy… Równie dobrze możemy więc wszyscy się z niego ewakuować, a potem pozbyć się dowodów naszej bytności tu… Tylko że spalenie samolotu i sama eksplozja, no to już może zwrócić uwagę służb porządkowych - powiedział były wojskowy.
- Z drugiej strony, jeśli zostawimy tak tu ten samolot to i tak będą problemy… Może w takim razie spróbujmy zająć się zadaniem, po które tu przybyliśmy, wy zajmiecie się samolotem i będziemy w kontakcie? Spotkamy się w hotelu, gdzie wynajmujemy apartament - zaproponowała Alice.
- No jest to jakaś opcja, ale co na to reszta…? - zapytała Melody.
- To ogromne pieniądze… taki samolot odrzutowy… - Abby zawiesiła głos. - To nie spowolni budowy… sama wiesz czego? - obawiała się korzystać z nazwy Obserwatorium. Uważała ten projekt za ściśle tajny i choć znajdowali się w gronie przyjaciół, szacunek względem sprawy pozostał. - Możemy pozwolić sobie tak po prostu na to, żeby go wysadzić? - zapytała. - To kilka milionów dolarów, taki odrzutowiec… Może jeszcze dałoby się go naprawić...
Alice zastanawiała się…
- Zawsze możemy zrzucić to na lądowanie awaryjne… Bo… ‘coś w nas uderzyło’ - wyjaśniła Melody.
- I kierowaliśmy się na faktyczne lotnisko? - zapytała Alice, łapiąc o czym myślała kobieta. Melody kiwnęła głową…
- To teoretycznie mogłoby przejść, mieliśmy wystarczający pułap dla podejścia do Keflavik… - dodał Jack.
- Masz rację Abby. Nie chcę wydawać pieniędzy w ten sposób… I tak pewnie naprawa samolotu będzie nas kosztować, bo to lądowanie jednak było problematyczne, podobnie jak zniszczenia drogi jak mniemam, ale to jednak nadal nie to ile wyniosłaby nas strata samolotu… - westchnęła.
- To trzymamy się prawnej strony… - stwierdziła Melody.
- Zajmiemy się tym Alice - obiecał Jack. Harper tylko kiwnęła głową.
- Mhm… - Bee mruknęła. - No ale jak wyjaśnimy, że nie mieliśmy zarezerwowanego korytarza powietrznego? I że w Keflavik nikt o nas nie słyszał? Samoloty nie mogą sobie tak po prostu lecieć gdzie chcą i zatrzymać się na przypadkowych lotniskach jak na parkingach… - zawiesiła głos.
- Dobra, to udajmy, że o tym nie wiedzieliśmy i jesteśmy tylko bandą rozpuszczonych młodych dorosłych. Zapłacimy karę… będzie lepsza od utraty samolotu. Bo chyba nie pójdziemy do więzienia… - Abby zawiesiła głos z nadzieją.
Alice zbladła. Przypomniało jej się jak sama niemal wylądowała w więzieniu i to zaledwie pół miesiąca temu.
- Proponuję powiedzieć, że planowaliśmy lecieć dalej, ale chcieliśmy zatrzymać się na tankowanie. Po to chyba nie potrzeba mieć zarezerwowanego ani korytarza powietrznego, ani miejsca, bo podejście jest do punktu i to wieża kontrolna go wyznacza, dobrze kojarzę? - zapytała Jacka. Ten przechylił głowę.
- Tankowanie może przejść. Mamy jeden zbiornik zapasowy pusty, więc mogliśmy chcieć go zapełnić… Więzienie raczej nam nie grozi, kara za lądowanie w nieodpowiednim miejscu owszem, ale to już mniejszy koszt niż cały samolot. Poza tym i tak mieliśmy tu lądować, droga nadaje się do odlotu, więc gdy naprawimy koła, zapewne za dwa dni, to zdołamy go stąd podnieść. Pozostanie koszt naprawy drogi, ale to już sprawy księgowości - powiedział Jack.
- No to… Powiedzmy że ustalone i zamierzaliśmy się wybrać do Kanady, stąd potrzeba dodatkowego zapasu paliwa - zaproponowała Melody.
- No zobaczymy, jak to pójdzie - mruknęła Bee. - Ale jestem przekonana, że trzeba mieć do wszystkiego zarezerwowany korytarz powietrzny. Nawet jak chcesz zrobić trzy kółka nad swoim domem i od razu wylądować. Bo to nie jest żadne widzimisie biurokracji, ale o to, żeby dwa samoloty w siebie nie uderzyły.
- O chuj… może trafiliśmy w jakiś biedny samolot pasażerski - Thomas mruknął.
- Nie sądzę - mruknął Arthur. - Może zostawmy ten problem na później. Na razie jednak ustalmy to, że nie chcemy zniszczyć samolotu.
- Nie popadajmy w przeklętą paranoję. Skończmy temat tego samolotu… - westchnęła ciężko Harper.
- Jeśli kara wyniesie nas cztery miliony Abby… Tyle co koszt tego odrzutowca, to chyba się wkurzę… - powiedziała, przypominając o swoim planie spalenia dowodów.
- To wyjdzie na to samo. Gorzej, gdyby kara wyniosła pięć milionów - mruknęła pod nosem, lekko się uśmiechając. - Swoją drogą do kogo prawnie należy ten samolot? - zapytała.
- Samolot jest własnością Violet Wind… Czyli moją, Esmeraldy i całego Kościoła, ale to w tle… Tak czy inaczej… Dobrze, że wszyscy są w jednym kawałku, a Jack i Melody zajmą się kontaktem z lotniskiem i stworzeniem dla nas potencjalnie lipnego scenariusza, że planowaliśmy tylko tankować. Czy ktoś chce jeszcze siedzieć tu i kontynuować temat samolotu i naszego wypadku? - zapytała.
- W chuj nie! - Jennifer krzyknęła i uderzyła dłonią w przycisk otwierania drzwi. Ten nie zadziałał. Może był zablokowany w kokpicie, a może jakieś mechanizmy uszkodziły się podczas lądowania.
De Trafford uderzyła dłonią w drzwi, rozległ się wybuch i powstała dziura w ścianie samolotu. Zeskoczyła z niej na ziemię. Odległość była niewielka, co najwyżej metr.
- Czy my nie mieliśmy starać się ocalić ten samolot? - zapytał Thomas.
Arthur natomiast poruszył się i podszedł do Kirilla.
- Chciałbym ci podziękować za to, że uratowałeś moje życie - powiedział. - To ma dla mnie duże znaczenie… rzecz jasna. Gdybym mógł ci się jakoś odwdzięczyć…
- Na pewno coś potem wymyślisz - odpowiedział Kaverin.
Bee i Abby nawiązały kontakt wzrokowy i uśmiechnęły się do siebie.
- Jenny, czemu rozwaliłaś wyjście… - zapytała Alice, idąc za blondynką. Wydostała się na zewnątrz. Było całkiem ciemno, bo tutaj nie było żadnych latarni, ani lamp ulicznych. Jedyne światła pochodziły od samolotu, z którego wysiadali. Rudowłosa rozejrzała się po okolicy, a potem spojrzała na samolot, czy było po nim widać co w nich trafiło.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:24   #369
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Rozbolała mnie głowa od tego pieprzenia na temat samolotów i korytarzy powietrznych - powiedziała. - Mało to zabawne - powiedziała.
Zamrugała oczami, rozglądając się dookoła.
- Wow… trafiliśmy na cmentarzysko. Cmentarzysko ryb.


To było całkiem duże pole, na którym ustawiono drewniane konstrukcje. W sezonie letnim najpewniej korzystano z nich do wędzenia. Natomiast w zimowym, takim jak ten, do przechowywania ich w tej wielkiej zamrażarce, jaką były zamarznięte pola Islandii.
- Musimy się chyba wrócić po cieplejsze ubrania - mruknęła Jennifer. Nawet jej było zimno. - No i po bagaże.
Alice tymczasem podeszła do boku odrzutowca. Rzeczywiście coś się w niego wbiło i to zaburzyło trajektorię lotu.


Zdaje się, że rzeczywiście uderzył w nich pojazd latający… Choć ten pewnie również nie był zarejestrowany w kontroli lotów.
Harper przetarła oczy i popatrzyła jeszcze raz na wbite sanie. Kurwa sanie… Nagle przypomniała jej się wigilia w Portland, kiedy mierzyła się z potwornym Mikołajem… Pomyślała też od razu o elfach i Arkadii. Zaczęła się rozglądać. Jeśli uderzyły w nich sanie, to gdzie był ich kierowca? Podeszła bliżej dziobu i rozejrzała się po ziemi. Czy leżały na niej jakieś szczątki? Szukała.
- Alice, masz tylko na sobie sweter… - mruknęła Jennifer. - To jest Islandia w grudniu…
Jednak Harper zrobiła jeszcze kilka kroków w stronę sań. Nie mogła odkryć, co znajdowało się w środku, gdyż była na to za niska. Wszyscy byli. Potrzebowaliby drabiny albo mocy Noela. Odkryła jednak, że niedaleko sań znajdowało się pokaźne wgłębienie w śniegu… Zaczynało się znienacka. Następnie ciągnęło się w korytarz biegnący wzdłuż cieni. Chyba dochodził do znajdujących się w oddali drewnianych konstrukcji. Alice i Jennifer zamilkły na chwilę… i wtedy Harper mogłaby przysiąc, że ujrzała poruszenie pomiędzy rybami. A także dziwny odgłos… mlaskania? Gryzienia? Wtem szczególnie zimny wicher uderzył w kobietę i poczuła, że naprawdę musi się okryć. Na szczęście temperatura nie była szczególnie niska na Islandii. To może dzięki prądom Atlantyckim. Lecz wiatr i tak pozostawał mroźny…
- Coś się stało? Oprócz tego wszystkiego, co się stało? - zapytała Jenny. - Alice…?
Harper wzdrygnęła się na dźwięki, ale i na chłodny powiew wiatru.
- W tych saniach coś było i jeśli mnie słuch nie myli, poszło żreć zamarznięte ryby, gdzieś w tamtym kierunku Jenny… Zderzyliśmy się z jakimś pieprzonym Mikołajem, tylko o bardziej pokręconej naturze… - powiedziała ściszonym tonem. Ruszyła w stronę wejścia do samolotu.
- Możecie rzucić mi mój płaszcz, szalik i torbę? Są przy fotelu, który zajmowałam - poprosiła, bo jednak wejście na pokład mogło być dla niej problematyczne bez schodków.
- Właśnie się zbieramy - odkrzyknęła Bee.
- Już ci podaję - powiedziała Abby.
Dziesięć sekund później podawała już Alice wszystkie te rzeczy. To znaczyło, że zapewne już wcześniej ich szukała. Miała pomagać jej przy ciąży, a dużo łatwiej było to uczynić, kiedy Alice nie umierała z wyziębienia.
- Już się tym zajmuję - rzuciła Jennifer i ruszyła w stronę korytarza wyrzeźbionego w śniegu. Jej też na pewno było zimno, ale uznała zadanie ochrony Alice i pozostałych za priorytetowe. Zwłaszcza po Isle of Man, gdzie nie zrobiła kompletnie nic… może prócz zostania porwaną. Jennifer nie lubiła własnej niemocy, ale teraz mogła coś uczynić.
Harper przyjęła swój płaszcz i szal. Zaraz ubrała się i owinęła szyję szczelnie, by nie złapać przeziębienia. Następnie założyła torbę na ramię i wyciągnęła z niej swoje specjalnie wyprofilowane rękawiczki, które pasowały do jej protezy na lewej ręce i usztywnienia na prawej.
- Tylko uważaj, nie wiemy z czym mamy do czynienia - rzuciła za de Trafford. Nie chciała, żeby coś złego jej się stało. Wyciągnęła telefon i sprawdziła która była godzina, oraz jak daleko od opuszczonego hotelu dokładnie byli. Potrzebowali auta, a wolała nie zostawiać nikogo na terenie potencjalnie niebezpiecznym ze względu na paranormalne istoty…
Hostel znajdował się przy ulicy Dofrahella. Na skrzyżowaniu z Afthella. Mniej więcej dwa i pół kilometra stąd. Gdyby wylądowali tam, gdzie planowali, byłoby znacznie bliżej. Jennifer rzuciła się na szeleszczący cień. Następnie krzyknęła, kiedy ten uderzył w jej bok. Poleciała metr dalej, jednak nie wywaliła się. Odnalazła równowagę.
Kirill wyjrzał na zewnątrz, słysząc krzyk Jennifer.
- Niech zgadnę - rzekł powolnym, jakby znużonym tonem. - Mam znowu cofnąć czas.
Jednak Jennifer skoczyła drugi raz na potwora. Uderzyła w niego otwartą dłonią i rozległ się wybuch. Głowa z rybą między zębami zmieniła się w niezbyt kolorowe, jednak widowiskowe fajerwerki.
- A masz, skurwysynie - rzuciła de Trafford. - Za naruszanie naszego korytarza powietrznego.
Wyprostowała się i spojrzała na dłoń ociekającą krwią.
- Widziałaś jak to coś wyglądało, zanim wysadziłaś temu głowę? Co to tak właściwie u licha było? - zapytała Alice. Była zaniepokojona. Nie wiedziała czy zagrożenie zostało już zażegnane. Zerknęła w stronę samolotu.
- Uderzyły w nas sanie… - powiedziała do Kirilla.
- Co uderzyło? - odezwał się z wnętrza głos Melody, która chyba częściowo dosłyszała słowa Alice. Wychyliła głowę.
- Sanie… - powtórzyła Harper.
- Jakie kurwa sanie… - zapytała Melody.
- Islandzkie zjawiska pogodowe - mruknął Thomas. - Na dzisiaj przewidziano deszcz sań. Najwyraźniej - uśmiechnął się pod nosem.
Następnie wyskoczył ciepło ubrany i z walizką.
- Kurwa, naprawdę sanie - rzucił i spojrzał na Alice szeroko rozwartymi oczami. - Czy to… normalne?
- Chyba nie wiemy, o co chodzi - mruknął Kirill, zerkając na minę Harper.
Tymczasem Jennifer zamiast odpowiedzieć Alice, wracała do niej, wlekąc ciało potwora.
Alice wzdrygnęła się. Ogarnęło ją bardzo nieprzyjemne wspomnienie z przeszłości, w którym Jennifer wysadziła głowę jej siostry, a Natalie potem funkcjonowała bez niej. Doznanie było na tyle wstrząsające, że Harper aż straciła na moment dech, robiąc dwa kroki w tył i o mały włos nie upadła w zaspę śniegu.
- Powoli Jenny… - poprosiła, próbując się zebrać w sobie.
- Nie martw się, jestem silna, nie zasłabnę - de Trafford zinterpretowała to po swojemu.
- Arthur. Chodź, no spójrz - Thomas mruknął z wyciągniętą ręką w stronę sań. - Wjebaliśmy się w Świętego Mikołaja.
- Nie jestem pewna, czy to Święty Mikołaj… - mruknęła Bee, wyskakując w swoim płaszczyku i z małą walizeczką. Następny był Kirill.
- Jak się czujesz? - zapytał, spoglądając na Alice.
Podszedł bliżej do Harper i złapał ją delikatnie za ramiona. Jakby bojąc się, że kobieta się przewróci. Jennifer nadal się przybliżała. Abigail jeszcze porządkowała coś w samolocie. Arthur i Thomas podziwiali sanie.
Za moment do braci Douglas dołączył Jack.
- No tego to nie mamy nawet jak wyjaśnić pomocy technicznej z lotniska… Nie wierzę, ale przywaliły w nas sanie… Czy ktoś był niegrzeczny w tym roku? Szczerze, to zawsze wyobrażałem sobie sanie Mikołaja jako czerwone i ciągnięte przez gromadę reniferów… Te natomiast są czarno-zielone… Mikołaj miał jakiegoś złego brata? - zapytał, marszcząc brwi. Alice tymczasem spojrzała na Kirilla.
- Wszystko… Wszystko ok… Jest dobrze… - powiedziała. Też była spięta tym, że przytrzymywał ją i możliwe, że bardziej, niż faktem Jenny i bezgłowych zwłok. Melody wyskoczyła z samolotu i podeszła do ciała przytachanego przez de Trafford.
- Weź je rzuć, zobaczymy co to i co ma na sobie - poleciła.

Ciało wydawało się męskie, choć na pewno nie człowiecze. Skóra gruba, zielona opinała drobne i chude kończyny. Aż ciężko było uwierzyć, że istota była w stanie odepchnąć Jennifer z taką siłą. Najwyraźniej nie należało jej niedoceniać. Choć w tej akurat chwili, kiedy leżała bez życia i pozbawiona głowy… nie wzbudzała wielkiego strachu.
- Miał szpiczaste uszy i nos. Oraz białą brodę. Czerwone rękawice. A może brązowe… mamy tutaj słabe światło… - mruknęła, pochylając się nad zwłokami. - Chyba jednak czerwone. I taki też kubraczek. A uszy przekłute złotymi kolczykami.
Jennifer opowiadała dalej, aż w głowie Alice pojawił się prawdopodobny [img=https://cdna.artstation.com/p/assets/images/images/005/598/654/large/josue-macias-santa-goblineditado.jpg?1492342739]obraz[/img].
- To znaczy nie było żadnego renifera i worek… worek przypadkiem przywlekłam wraz z nim. Zaczepił się o pasek - mruknęła. - Sprawdzamy, co w środku?
Szary, płócienny materiał opinał nie tak małą zawartość.
Alice kiwnęła głową.
- Sprawdźmy - poleciła. Wolała wiedzieć co takiego dziwny Mikołaj przewoził. Przez swoją zieloną skórę przywodził jej rzecz jasna na myśl elfa z Arkadii. Wolała nie mieć do czynienia z kolejnym mieszkańcem tej dziwnej krainy.
Policzki Jennifer płonęły z ekscytacji. Bez wątpienia była w swoim żywiole. Zdawało się, że nie miała najmniejszych wyrzutów sumienia z powodu zabicia istoty, która de facto ich wcale nie zaatakowała… Co prawda wbiła się w ich samolot, jednak mogło to mieć miejsce przypadkiem.
- Jaki smród - skrzywiła się, kiedy poluzowała sznurek wokół worka. - Cholera…
Wyrzuciła zawartość na śnieg. Były to… zgniłe ziemniaki. Okazało się również, że w worku był kolejny worek. Ten otworzył Thomas. Okazało się, że w środku znajdowały się niewielkie, dziecięce ubrania. Przesycone zapachem stęchlizny, ale oprócz tego zwyczajne. Dość tradycyjne, a może nawet staroświeckie.
Harper zmarszczyła brwi.
- Może to jakiś Islandzki stwór z legend, co porywa dzieci, czy coś takiego? Może w takim razie lepiej, że go sprzątneliśmy? Tak czy inaczej… Zostawmy go w cholerę i zabierzmy się… Powinniśmy dostać się do hotelu i wziąć samochód, a następnie pojechać wynająć te busy… Mamy zadanie, czy sanie w nas walnęły, czy nie… - podsumowała. Wolała nie zagłębiać się w temat legendy, o której nic nie wiedziała, skoro jej główny obiekt był martwy.
- Tak - uśmiechnęła się lekko Bee. - Cokolwiek to nie było, konflikt został zażegnany - uśmiechnęła się do Alice. Jakby chcąc ją uspokoić.
- Tu coś jeszcze jest - mruknął Arthur. - Czy on ma naszyjnik?
Zastygł w bezruchu. Jennifer, która kucała przy goblinie, zerknęła na Douglasa. A potem poszukała biżuterii wokół urwanej szyi.
- To medalik z wygrawerowanymi słowami. Ale nie znam tego języka. To pewnie islandzki… - zawiesiła głos.
- Pokaż - poprosiła Alice. W końcu była w stanie mówić i czytać wszystkimi nowożytnymi językami świata. Wyjęła telefon, by nieco poświecić na naszyjnik, żeby widzieć lepiej.

Cytat:
Dla mojego ulubionego Młodzieńca Julu z okazji tysiąc czterysta pięćdziesiątych trzecich urodzin.
- Mama
- I co tam pisze? - zapytała Jennifer, mocno zainteresowana sprawą.
- Czy my właśnie nie mieliśmy przestać zajmować się potworem? - zapytała Bee. - Błękitna Laguna… - przypomniała.
Harper stała w bezruchu i patrzyła na litery wypisane na naszyjniku. Z jakiegoś powodu zrobiło jej się bardzo niedobrze… Nigdy nie przyszło jej do głowy, że może każdy rozumny potwór miał swoją matkę, która prawdziwie go kochała. A oni właśnie wysadzili łeb jej dziecku… Tak po prostu. Bo byli potworami. Zamrugała i skrzywiła się. Wsadziła naszyjnik do worka i zostawiła przy zwłokach.
- Nie mogę odczytać, to chyba stary język… Zostawmy to przy ciele, jeszcze by spadła na nas jakaś klątwa, czy coś… Chodźmy stąd - zaproponowała. Spojrzała na Melody i Jacka.
- Wy też. Pojedziecie na lotnisko i zajmiecie się tematem samolotu. Wolę byście nie zostawali tu sami, niewiadomo co paranormalnego jeszcze na nas spadnie - zarządziła. Chciała, żeby wszyscy się stąd zabrali zanim ‘Mama’ przybędzie...
- Czy nie powinniśmy go posprzątać? - zapytał Arthur. - Chcemy, żeby przy naszym samolocie znaleziono zwłoki bez głowy? To, że nie są ludzkie… nie wiem, czy to by nam pomogło, czy jeszcze bardziej zaszkodziło.
- Może oblejemy go benzyną i spalimy? - Thomas mruknął.
- No ale wtedy zwłoki i tak zostaną, tyle że spopielone.
- Może w takim razie weźmiemy go ze sobą? - zapytała Jennifer. - Choć Alice, masz rację z tą klątwą… Jeżeli obawialiśmy się jej po wzięciu medalika, to pewnie wcale nie będzie lepiej, jeśli na dodatek weźmiemy z sobą jeszcze zwłoki.
- Myślę, że Jack i Melody mogliby wezwać wilki lub jakieś dzikie zwierzęta i zjadłyby goblina - zaproponował Kirill. - Może też porwałyby z sobą te sanie. Chyba lepiej byłoby ukryć paranormalny charakter tego wszystkiego… - zawiesił głos. - Jak myślisz? - zerknął na Alice.
- Może po prostu przenieśmy go jakiś kawałek stąd i zostawmy? Myślę, że dość już daliśmy mu się we skórę, zanim on mógł coś nam zrobić. Nie ma sensu go palić, wlec ze sobą, czy rozszarpywać zwierzętami… może zniknie przed wschodem słońca, zakładając że to paranormalna istota - zaproponowała.
- No cóż, to właśnie stało się z moim ojcem - powiedziała Jennifer. - Który był paranormalną istotą, jak większość z nas. Jednak nie sądzę, żeby to była uniwersalna zasada co do wszystkich osób o podwyższonym PWF… - zawiesiła głos. - Terry zniknął zapewne z innego powodu… - spojrzała gdzieś w bok.
- Dobra, to zostawmy go gdzieś w rowie - zaproponował Thomas.
- Poza tym musimy zastanowić się co z tymi saniami, ale raczej nie mamy jak ich wyciągnąć. Naprawdę… Przenieśmy go gdzieś i chodźmy stąd… - ponagliła wszystkich Alice, może odrobinę zbyt zaniepokojonym tonem, niż by chciała.
Jennifer i Thomas pochylili się, żeby złapać istotę. Następnie ruszyli z nim w kierunku drogi oraz rowu, który został wykopany wzdłuż niej.
- Jesteś w stanie ciągnąć swoją walizkę? - zapytała Abby. - Jak nie, to nie martw się… pociągnę twoją i moją.
- Ja się tym zajmę… - wtrącił się Arthur. - Przynajmniej tak mogę się odwdzięczyć za uratowanie mi życia.
- Nie żeby coś, ale to Kirill je uratował… - Bee zawiesiła głos.
- Moja walizka nie jest na szczęście bardzo ciężka. Mogę ją trochę pociągnąć, jak poczuję zmęczenie to mogę ją oddać… Dziękuję - powiedziała uprzejmie Harper. Westchnęła. Wolała nie myśleć już o matce tego Julu. Mieli misję, powinni się na niej skupić. Harper podeszła do brzegu drogi i popatrzyła w niebo. Chciała się odrobinę uspokoić. Czekała, aż wszyscy będą gotowi, by wspólnie ruszyli w drogę. Melody i Jack pozbierali swoje rzeczy i za moment również dołączyli do reszty, zamykając samolot.

Szli naprzód. Droga była pokryta tylko drobną warstewką śniegu. Nieugniecionego przez koła samochodowe, co znaczyło, że nikt tędy nie przejeżdżał w ostatnim czasie. W tej jednak chwili dziewięć osób szło nią w kierunku północnym. Na samym przodzie Jennifer i Thomas, którzy odebrali swoje walizki od Arthura. Drugi Douglas szedł tuż za bratem. Wydawał się zatopiony w rozmyśleniach. Może wspomnienia sprzed cofnięcia czasu przebijały się do jego świadomości?
- Wszystko w porządku? - zapytał go Thomas. - Zwolnić?
- Nie… - po prostu głowa mnie trochę boli.
Jennifer nuciła pod nosem jakąś wesołą melodię.
Za Arthurem szła Alice. Po jej prawej stronie Abigail, a po lewej Bee.
- Spodziewałabym się hucznego powitania ze strony IBPI, ale nie z samej Islandii - mruknęła Barnett. - Ciężko jest popaść w rutynę.
- Nieco rutyny nie zaszkodziłoby. Zwłaszcza, że niektóre z nas są w ciąży… - Abby zawiesiła głos.
Kirill szedł za nimi.
- To na pewno nie jest moje dziecko? - nagle wypalił.
Bee potknęła się i upadła.
- Wszystko w porządku? - Abigail przykucnęła, żeby pomóc koleżance.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-09-2019, 19:27   #370
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Na pewno nie - powiedziała Harper szorstko i sztywno. Wiedziała dokładnie ile czasu upłynęło od zapłodnienia. Sama bogini jej to zdradziła. To było dziecko Terrence’a i nie było co do tego żadnych wątpliwości. Nie było nikogo, poza de Traffordem. Ani Kirilla, ani Sharifa, ani żadnego z jego przydupasów. Było Anglika. Harper szła ciągnąc swoja walizkę i niosąc niezbyt ciężką torbę. Miała nadzieję, że nic więcej po drodze do ich faktycznego celu nie postanowi ich zaskoczyć.
- Trochę szkoda - posmutniał Kirill. - Mimo wszystko jestem kaleką - powiedział. - Jednak raz na jakiś czas czuję zryw głupiej nadziei. Na przykład to, że przez to, że obydwoje jesteśmy Gwiazdami… to jednak nie jest mocniejsze od czystej biologii. I praw natury.
- Bee, na litość boską, czemu nie wybrałaś jakichś płaskich butów? - zapytała Abby.
- To wcale nie są wysokie obcasy…
- Najwyraźniej jednak zbyt wysokie - odpowiedziała Roux, kręcąc głową.

Kilometry mijały, podobnie jak czas. Dotarli do ronda. Skręcili na nim w lewo. Dostrzegli szary, niski budynek, który był opuszczonym hostelem. Choć w ostatnim czasie chyba sprzedano go i miał tu powstać magazyn.


- To ten samochód? - zapytała Jennifer. - Ten srebrny? Wszyscy się w nim nie zmieścimy.
- Oczywiście, że nie. Drugi jest z drugiej strony budynku. Jedziemy dwoma, bo jest nas za dużo - wyjaśniła Alice. Kiedy doszli do srebrnego auta, Harper zaczęła grzebać w torbie w poszukiwaniu klucza, który został jej wysłany. Samochody stały tu przez dwa dni bez opieki, więc nie przypuszczała, by coś im się stało. Miała dwa klucze. Jeden do tego, a drugi do drugiego. Wyciągnęła oba i jeden podała Bee, a drugi Jackowi.
- Najpierw jedziemy wszyscy razem, znaleźć wypożyczalnię. Potem dwie osoby biorą busy jako kierowcy, a pozostali jadą ze mną normalnym autem. Kirill rzecz jasna będzie w busach. Bee, będziesz mu wtedy towarzyszyć. Jack i Melody porobią nam za kierowców, a potem pojadą załatwić sprawę samolotu. Tak to załatwimy - wyjaśniła i od razu zaczęła wyszukiwać najprostszej drogi do wypożyczalni, powinny się znajdować w pobliżu lotniska, więc mieli coś około pół godziny drogi.
- Czyli, podsumowując… - zaczęła Abby. - Jak już wypożyczymy busy, zapewne dwa… W jednym będzie kierować Jack, a pasażerami będą Bee i Kirill. W drugim jechać będzie sama Melody. Natomiast w dwóch samochodach osobowych znajdziesz się ty, Alice, Jennifer, Thomas, Arthur oraz ja. W porządku.
Alice tymczasem poszukiwała wypożyczalni. Okazało się, że było ich całkiem dużo i to dużo bliżej. W odległości kilometra mogli wypożyczyć campery i busy może też. Kolejny taki ośrodek znajdował się jeszcze kilometr dalej. Była godzina siedemnasta, gdyż w grudniu słońce zachodziło w pół do czwartej, a trochę czasu spędzili na zabawach z Julu. Wszystko wskazywało na to, że będą mogli normalnie wypożyczyć pojazdy, bo nie było jeszcze na to zbyt późno.
Alice wybrała wypożyczalnię z busami, bo nie sądziła, by potrzebowali campera, a takie auto tylko skojarzyłoby jej się z Champs de Mars, na co gdy już o tym pomyślała, dostała dreszczy. Stanęło więc na busach i tego chciała się trzymać. Mieli wynajęty apartament nieco dalej w stronę stolicy, ale jak na razie musieli skupić się na zadaniu. Jej myśli powoli przestawały już krążyć wokół dziwnych sani i zielonego Mikołaja, a powróciły do planu związanego z Błękitną Laguną.

Wnet wszyscy zapakowali bagaże do obu samochodów i odjechali w stronę wypożyczalni.
- Może ktoś z nas pojedzie prosto do wynajętego apartamentu z bagażami i je tam zostawi? - zaproponowała Abby, siedząc obok Alice na tylnym siedzeniu. - Choć w sumie nie jest to konieczne, bo mogą spoczywać cały czas w bagażnikach - dodała.
Jako że droga nie była daleka, wnet zaparkowali przed gmachem wypożyczalni. Drugi samochód dojechał na miejsce pół minuty po nich i przystanął na miejscu obok.
Alice wysiadła i poprosiła ze sobą Jacka i Melody, którzy mieli prowadzić dwa busy. We troje ruszyli do lokalu, aby porozmawiać z przedstawicielem i załatwić im dodatkowe samochody. Reszta grupy pozostała tymczasem w samochodach osobowych. Alice przyjęła już swój normalny, profesjonalny ton, jaki miała, kiedy załatwiała w związku ze sprawami Kościoła, lub Violet Wind.
- Nie spodziewaliśmy się dzisiaj nikogo - powiedział starszy mężczyzna za kontuarem. - Zazwyczaj ludzie rezerwują z dużym wyprzedzeniem… albo nie rezerwują w ogóle i mamy pełen stan niewypożyczonych busów. W okresie świątecznym jest nieco ciężko, bo wszystkie domy seniora, szkoły i inne ośrodki są zainteresowane naszymi usługami - powiedział. - Zostały nam akurat dwa busy, ale za dwa dni przyjadą po nie ludzie z Sierocińca pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia. Jeżeli oddadzą je państwo do tego czasu, to nie widzę żadnych przeciwwskazań - uśmiechnął się neutralnie.
- Potrzebujemy ich dokładnie na maksymalnie dwa dni. Najwcześniej oddamy je jutro późnym wieczorem, tak czy inaczej dwa dni to wystarczająco dużo czasu - zgodziła się Harper. Wszystko zdawało się dobrze układać. Na swój sposób koiło to jej nerwy, a z drugiej, nieco stresowało. Bo po takiej ciszy, zwykle następowała burza…
Ta burza nastąpiła w następnej sekundzie.
- Obawiam się, że będziemy musieli naliczyć dodatkową opłatę za wynajęcie busów tak na ostatnią chwilę w takim gorącym okresie - mężczyzna zawiesił głos, mówiąc kompletnie poważnie. Nawet zastygł w bezruchu, jak gdyby obawiając się, że na tę wieść Alice obróci się o sto osiemdziesiąt stopni i po prostu wyjdzie.
Alice na szczęście przed wyjazdem wzięła pod uwagę taką ewentualność.
- Ile miałaby ona wynosić? - zapytała, chcąc poznać stawkę.
- Jeśli chodzi o nasze modele Renault Trafic 9pax, pojedynczy bus posiada wystarczająco miejsca na dziewięć osób i dziewięć walizek. Dobry silnik Diesla. Pali nieco ponad siedem litrów na sto kilometrów. Nie wolno nim jeździć na drogach typu F, ale oprócz tego nada się świetnie. Jeżeli chcielibyście państwo coś lepszego na warunki terenowe, to mogę zaproponować Mitsubishi Pajero 4x4, ale będę musiał ściągnąć z drugiego naszego ośrodka. Cena dziewięćdziesiąt jeden euro za dzień. Dodatkowa opłata w wysokości piętnastu procent. Razy dwa samochody… - mężczyzna wyciągnął kalkulator. - Wychodzi razem dwieście dziewięć coma trzy euro za dzień.
Alice miała na auta wyznaczony odrobinę wyższy budżet, dlatego taka kwota ją satysfakcjonowała.
- Nie ma najmniejszego problemu. Mogę zapłacić od ręki - oznajmiła.
- Super - odpowiedział pracownik.
- Od razu podpisalibyśmy dokumenty i osoby przeze mnie upoważnione, posiadające odpowiednie uprawnienia zabiorą busy - wskazała Jacka i Melody. Żadne z nich niestety nie mówiło w tym języku, dlatego nie do końca rozumieli co mówiła, ale załapali na tyle, by nie przeszkadzać i po prostu czekali, aż ‘szefowa’ dokona transakcji i będą mogli przejść do kolejnego punktu programu.
Dwadzieścia minut później strona prawna została już w pełni załatwiona. We trójkę stanęli przed dwoma busami. Mężczyzna podał kluczyki Jackowi i Melody.
- Życzę bezpiecznej drogi i miłego towarzystwa - powiedział do nich po angielsku, ale z mocnym islandzkim akcentem.
Następnie pożegnał się i odszedł do wnętrza budynku. Alice zobaczyła Bee, która zaplątała się z parkingu w tym właśnie kierunku.
- Już wszystko załatwione?! - krzyknęła, gdyż znajdowała się nieco metrów dalej. - Zawołać Kirilla?!
Alice kiwnęła głową.
- Tak, myślę, że teraz możemy się poprzesiadać. Jeden samochód będzie miał nasze bagaże, a w drugim będziemy jeździć my. A busami zajmie się Jack i Melody - wyjaśniła Harper, kiedy ruszyli w stronę parkingu gdzie stały dwa samochody i ich dwa auta, którymi tu przyjechali. Mieli małe przepakowywanie do zrobienia.
Arthur i Thomas zaczęli przepakowywać walizki. Kirill natomiast znajdował się dużo dalej. Przykucnął przy śniegu i wziął między palce jego drobinki. Zapatrzył się w niego, po czym posmakował czubkiem języka. Następnie podniósł wzrok i spojrzał w niebo. Wydawał się zastanawiać nad czymś intensywnie.
- …Alice…? - Abby delikatnie ścisnęła ramię Harper, odciągając jej wzrok z Kirilla na własną twarz. - Pytałam cię właśnie, czy mój plan z odwiezieniem walizek jest aktualny… i kogo wyślesz z nimi, jeśli tak - uśmiechnęła się lekko do rudowłosej.
- To zależy od tego kto chciałby zostać na te godzinę, czy pół oddzielony od reszty grupy… - powiedziała Alice.
- Kto chciałby oddzielić się dobrowolnie od reszty grupy? - Thomas uśmiechnął się, przekładając walizki. - Myślę, że nie musimy znajdować się w filmie horrorze, żeby nie było na to chętnych. A pożerające zamrożone ryby Mikołajowie gobliny z odstrzelonymi głowami sprawiają, że czuję się jak w takim właśnie horrorze - powiedział, ale tak naprawdę żartował.
- Technicznie rzecz biorąc nie odstrzeliłam jej - rzuciła Jennifer. - A co do tego ochotnika...
- Tak naprawdę nikt nie musi, możemy jeździć na cztery samochody… - dodała Harper. Zerknęła ponownie w stronę Kaverina. Zastanawiało ją jego zachowanie, zwłaszcza, że nie znała nikogo, kto miałby w zwyczaju próbować śniegu…
- Ja mogę się tym zająć - powiedział Arthur. - Mogę zrobić chociaż tyle - dodał. Chyba nie spodziewał się, żeby miał być rzeczywiście pomocny w tym zadaniu. - Już i tak osłabiłem Kaverina i wniosłem do naszego zespołu bardziej wartość ujemną, niż jakąkolwiek pozytywną… - mruknął.
- Ja tak samo - zaoferował Thomas. - Wyślij któregoś z nas - powiedział do Alice.
- Tak właściwie, to co on robi? - zapytała Bee, spoglądając na Kaverina. Nie mógł usłyszeć jej słów.
- Może w takim razie pojedziecie we dwóch? Hotel nie jest tragicznie daleko, a we dwójkę poradzicie sobie z walizkami szybciej, niż w pojedynkę - zaproponowała Alice, zerkając na braci.
- Będzie nam też śmielej - powiedział Arthur. - Postaramy się załatwić to tak szybko, jak to tylko możliwe. Tylko niech każdy wcześniej weźmie z walizki tego, czego potrzebuje - dodał. Zdawało się jednak, że nikt nie miał niczego niezbędnego w środku… oprócz Abigail.
- Mam pistolet, wyjmę go - mruknęła i właśnie tym się zajęła.
- Zaraz się dowiem co robi - Alice tymczasem powiedziała odrobinę ciszej do Bee. Ją też to zastanawiało, dalej zerkała na Kaverina aż wreszcie ruszyła w jego stronę.

Kirill nie zareagował na jej przybycie. Pozostał cały czas w tym samym miejscu. Alice zaczęła się zastanawiać, czy tak właściwie w ogóle ją zauważył. Choć ani się nie zakradała, ani też nie stała za jego plecami. Po chwili spostrzegła, że miał przymknięte oczy. Nabierał śniegu między dłonie, aż ten zaczął topić się i skapywać na podłoże.
- Hmm… - Rosjanin cicho mruknął do siebie.
- Kirillu… Wszystko w porządku? - zapytała go, nachylając się w jego stronę. Czy ze śniegiem było coś nie tak? Zerknęła na roztapiającą się masę w jego dłoniach. Miała nadzieję, że nie był zielony, różowy, albo tęczowy. Miała dość nieoczekiwanych wydarzeń jak na jedno popołudnie.
- Nie jestem pewny… - Kaverin zawiesił głos. Drgnął, kiedy się odezwała, ale nie wydawał się wcale przestraszony. - Czy medytowałaś może w trakcie drogi? Była dość krótka, więc mogłaś nie mieć na to czasu. Otóż… nie wiem, czy to jest coś charakterystycznego dla samej Islandii… a może mam omamy po tym spotkaniu z goblinem. Jednak wydaje mi się, że coś jest nie tak… w powietrzu? W wodzie? W śniegu, ziemi, kamieniach, drzewach? Jak gdyby wszystko było skażone radioaktywnością… ale nie taką jądrową… - zawiesił głos. - Chyba to ten duch świąt nad całą wyspą - chyba zażartował.
- Mówisz, że masz alergię na chrześcijańskie święta? - zażartowała Alice. Pokręciła głową.
- No cóż, obecność miejsca, które ma za zadanie leczyć ludzi z fluxu musi mieć jakieś no nie wiem… Skutki uboczne? Własne właściwości energetyczne? Cokolwiek to jest, nie zastanawiajmy się nad tym. Po prostu zróbmy to, po co tu przybyliśmy i zabierzmy się stąd - powiedziała i poklepała mężczyznę po ramieniu.
- Wiesz co… - zawiesił głos i spojrzał na nią, stając. - Szczerze mówiąc… mam tremę - powiedział, zawstydzając się lekko. - Nie lubię tego typu zadań. Wszyscy będą na mnie spoglądać. A co, jeśli nie uda mi się wejść w Imago? Albo nie poruszę ich słowem? Albo mnie nie zrozumieją, bo mówię tylko po rosyjsku, angielsku i trochę po fińsku? - zagryzł wargę. - A trafię na całą wycieczkę detektywów z Ugandy albo Pekinu… - zawiesił głos. - Tak wiele rzeczy może pójść nie tak… - westchnął. - Takich kompletnie niespodziewanych. Jak na przykład goblin Święty Mikołaj.
- … - milczenie Alice było wręcz kompletnie namacalne. Westchnęła.
- Tak to bywa, ale będę tutaj i w razie, gdyby okazało się, że nikt cię nie rozumie… No cóż, zawsze mogę ci z tym pomóc, biorąc pod uwagę, że mówię językami - uśmiechnęła się do niego pocieszająco.
- Niestety nic nie poradzę na padające gobliny, czy twoją tremę… Po prostu zróbmy to, w końcu to dla twojego dobra, co nie? Chcę ci pomóc, a ci ludzie też mogą się okazać bardzo przydatni w naszej misji. Obawiam się, że kiedy nadejdzie odpowiedni czas, IBPI najgorzej na tym ucierpi, pozostawione na lodzie - powiedziała i westchnęła ciężko.
- Tak… racja… - Kirill pokiwał głową.
Spuścił wzrok i zaczął machać nogą. Kopnął leżącą niedaleko grudkę śniegu i na krótki moment zerknął w stronę Alice.
- Ale jeśli zawiodę i przeze mnie się nie uda, to będziesz na mnie bardzo zła…? - zawiesił głos. - Oczywiście dam z siebie wszystko… z powodów, o których wspomniałaś.
Spojrzał w bok, a potem z powrotem na Alice.
- Wiesz, że dopiero po roku mojej posługi jako ksiądz dowiedziałem się o tym, że mówię niewyraźnie i nikt kompletnie mnie rozumie z wierzących? Proboszcz wysłał mnie na zajęcia z logopedą. Nie żartuję. To wydarzyło się pierwszy raz od początku działania parafii… - kopnął kolejną grudkę śniegu.
Harper uśmiechnęła się ponownie.
- Nie przejmuj się, teraz mówisz wspaniale i wyraźnie… - powiedziała i pokiwała głową.
- Staram się - Kirill szepnął.
- Wystarczy, że nie będziesz się stresował. A co do Imago, to sprawdzimy to. Nie martw się - dodała.
- Jeszcze w życiu nigdy jednocześnie nie mówiłem, będąc w Imago - uświadomił to sobie nagle.
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, jutro już będziemy w drodze do domów. Kira pewnie się martwi jak nam tu pójdzie. A nawet jak nam nie pójdzie, to nic nie szkodzi - dodała i wzruszyła ramionami.
- Nie powiedziałem jej o niczym. Właśnie nie chciałem, żeby się martwiła. Jak coś się zdarzy, to Noel jej powie, że zostałem potrącony przez samochód, który prowadziła staruszka. Ślepa staruszka. Choć może nie powinienem był dodawać tego szczegółu, w związku z tym, że sama Kira też jest… no… - Kirill odwrócił wzrok. - Nie chciałbym, żeby czuła niepokój i chęć zemsty na IBPI. Wolałbym, żeby uważała, że Bóg odebrał mnie jej czystym przypadkiem, że miał taką zachciankę… bo najwyraźniej to lepsza opcja - poskrobał się po głowie. - Co o tym sądzisz?
- Sądzę, że to lepiej, żeby miała powód do życia, nawet jakby miała być to zemsta, niż jakby dostała informacje, że świat po prostu skopał ją, bo i tak odebrał najcenniejszą dla niej osobę. Ale to tylko moje zdanie… Może ona jest inna i patrzy na wszystko nieco inaczej - Alice westchnęła ciężko.
- Nie martw się. Wszystko pójdzie dobrze i nikt nie zginie - powiedziała i zerknęła w stronę samochodów, czy przepakowywanie już się zakończyło.
- Hmm… ciekawe. A co ty powiedziałaś Joakimowi, na wypadek, gdyby coś ci się stało? Choć na pewno nie stanie.
Kaverin momentalnie nieco się spiął. Na pewno miał ciche wyrzuty względem Alice, że wciąż nie zerwała z nim wszystkich kontaktów… choć tak właściwie nie widziała go od Święta Niepodległości… i nie wymieniali też zbyt wiele SMSów, nie dzwonili do siebie…
Jednak haczyk tkwił w tym, że to nie z wyboru Alice. No i Kirill nie wiedział o ich okrojonych kontaktach. Zresztą zawsze starał się za bardzo nie poruszać tematu Dahla. Aż do teraz.
Alice milczała chwilę. Tak naprawdę z jednej strony chciała okłamać Kirilla i powiedzieć, że wszystko układa się w jej życiu jak trzeba, a z drugiej, nie mogła tak wszystkich ciągle okłamywać.
- Mało rozmawiamy. Jestem zbyt zajęta, a on też pracuje nad czymś ważnym w terenie - powiedziała stonowanym, spokojnym tonem. Nie skłamała, oboje byli zapracowani, więc to na karb tego zrzuciła fakt, że praktycznie nie wymieniali uprzejmości, a ostatnia jej dłuższa rozmowa z Joakimem miała tego dnia, gdy poinformowała go o śmierci Terrence’a. Wiedział rzecz jasna o jej postępowaniach, choćby od Abby, ale to nie było to, czego Alice chciałaby od swoich relacji z Dahlem. Przełknęła ślinę.
- Chodźmy już. Mamy zadanie do wykonania - powiedziała, chcąc zakończyć ten temat.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172