Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-09-2019, 20:00   #401
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- Ej, ale… to mój telefon… - Islandczyk rzucił za nią.

Cytat:
Napisał ???@???.com
Swoją drogą, ciekawi mnie ta wasza Jennifer. Najlepiej zabijcie ją od razu. Na pewno nie jest tą prawdziwą.
- Rom pom pom, rom pom pom - de Trafford cichutko i wesoło nuciła pod nosem.
- Ej… oddaj mi telefon… - mężczyzna powtórzył.
- Dobrze, bierz go - powiedziała i oddała telefon chłopakowi. Następnie ruszyła na zewnątrz. Nie było potrzeby by tu pozostać. Miała gdzieś co napisał Z. Uznała, że skoro los był tak cholernie pomysłowy, może na koniec, to właśnie ‘ta ich Jennifer’ zabije Z’a. To byłoby dopiero… Pomysłowe!
- Chodźcie - rzuciła na Konsumentów i detektywów. Ruszyła do auta i teraz usiadła z tyłu. Nie miała ochoty słuchać więcej wrzasków Bee.
Jennifer usiadła obok niej. Reszta Konsumentów jeszcze przez chwilę próbowała wyłowić coś w języku angielskim od chłopaków. Brandon nawet spojrzał na komórkę chłopaka, ale nie znał islandzkiego.
- Jesteś szczęśliwa, Alice? - zapytała de Trafford. - Jeśli nie, to mam dla ciebie drugiego batonika - powiedziała, wyjmując Bounty z kieszeni.
Wyglądało na to, że chciała wkraść się do jej serca przez żołądek.
Harper zerknęła.
- Dziękuję Jenny - powiedziała i wzięła Bounty. Zjadła je. Lubiła smak tych batoników, taki mleczny i kokosowy. Nie była szczęśliwa. W życiu nie była tak nieszczęśliwa jak w ostatnim czasie. Zbliżały się święta. Powinna czuć ciepło i przyjemną atmosferę. Ubierać choinkę. Piec ciasteczka… Nie próbować ratować Jennifer z rąk psychopaty na chorej i pokręconej, lodowatej Islandii. Czuła się taka psychicznie wykończona. Nie chciała robić przerwy, ale uznała, że ją zrobi. Że pojedzie do tego hotelu ze wszystkimi i będzie robić nic. Nic w swoim pokoju. Może zdoła zasnąć… Taki miała plan. Już nie chciała grać w tę grę.
- Ale nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie - Jennifer powiedziała. Zerknęła na swoją tekturową podobiznę w nogach. Następnie przesunęła wzrok na Alice.
Pogłaskała ją delikatnie po ramieniu. Przy tym odpadła jej ręka w nadgarstku. De Trafford złożyła usta w przestraszony dzióbek, po czym szybko chwyciła dłoń i wetknęła na miejsce. Jej mina wskazywała na to, że zamierzała udawać, że nic się nie stało.
- Może zaśpiewamy coś? - zaproponowała i znów się uśmiechnęła.
- Później Jenny… Jak się poczuję lepiej… Strasznie boli mnie teraz głowa - powiedziała i pogłaskała ją po ramieniu. Widziała, że odpada jej ręka. Nie wiedziała jeszcze jak to wytłumaczyć, ale uznała, że pewnie jak przyjdzie czas, to dowie się czym była TA Jenny.
- Jedźmy do Reykjahlið… - poleciła, kiedy wszyscy po pewnym czasie wpakowali się do jeepa.
- Weźmy pierwszy lepszy hotel. Chodźmy spać… - powiedziała zmęczonym tonem.

Icelandair Hotel Myvatn był otwarty. Miał też wolne miejsca. Zarezerwowali cztery pokoje.
- Niestety restauracja jest już zamknięta… nie sądzę, że możemy państwa poczęstować czymkolwiek - recepcjonistka westchnęła. - Jednak jutro od rana zapraszamy na śniadanie - powiedziała. - Na jak długo państwo przewidują pobyt?
- Jedna doba - powiedziała Harper. Mieli cztery pokoje. Musiała się zastanowić w jakiej kombinacji mieli spędzić w nich noc. Była Abby, Bee, Brandon, Fanny, Arthur, Thomas, ona i nowa Jenny… Pary zdawały się dobrać całkiem naturalnie...
- Ale mogę zaproponować kawę. Czy pójdą państwo od razu spać? Czy też może zrobić dla każdego świeżą filiżankę? - zaproponowała. - Można usiąść w naszym lobby i ją spokojnie wypić. Posiadamy również pokój konferencyjno… nazwijmy to… świetlicowy. Duże grupy znajomych lubią w nich planować wypady do naszych pięknych zakątków - powiedziała, po czym nachyliła się w stronę stoiska z ulotkami opowiadającymi o najciekawszych trasach po tutejszych krajobrazach.
- Myślę, że ja to się położę… A wy róbcie co chcecie. Widzimy się rano w pokoju świetlicowym o siódmej - zarządziła Harper. Wzięła klucze do pokoi i rozdała wszystkim.
- W związku z tym, że naturalnie podobierało nas w pary… Biorę Jenny ze sobą. Chyba że wolisz Jennifer zostać jeszcze z pozostałymi? - zapytała blondynkę, jakby była w pełni zdolna do podejmowania samodzielnych decyzji.
- Może się po prostu… - de Trafford zaczęła, po czym zamilkła. - Ach nie. Przecież się nie rozdzielę - roześmiała się. - A wolałabyś, żebym została z pozostałymi, czy poszła z tobą?
Bee spojrzała znacząco na Harper.
“Proszę weź ją stąd.”
- Myślę, że dobrze byłoby zrobić krótkie podsumowanie dnia - powiedział Baird. - Ale może lepiej byłoby zająć się tym jutro rano - zmienił zdanie, zerkając na Alice oraz jej minę.
- To chodź ze mną Jenny. Odpoczniemy już lepiej. Dobrej nocy - pożegnała wszystkich i ruszyła w stronę wejścia na górę, gdzie znajdował się jej pokój. Miała nadzieję, że nie będzie mieć problemów z tą Jenny. Potrzebowała odpocząć…


Pokoje były bardzo ładne. Jednocześnie skandynawski styl był całkiem mocno tutaj widoczny. Tak właściwie Alice odniosła wrażenie, że wkroczyła prosto do strony z katalogu Ikei. Na środku znajdowało się przesuwane lustro, które stanowiło również wymyślne drzwi do łazienki.
- Co robią przyjaciółki, takie jak my? Kiedy zostają same? - zapytała Jennifer. Zastanowiła się. - Gdybym miała skakankę, to mogłybyśmy na niej poskakać.
- Cóż… Robią różne rzeczy. Mogą pooglądać jakiś film… Mogą porozmawiać… Mogą też po prostu spokojnie iść spać po wieczorze pełnym atrakcji. Ja pójdę się umyć i przebrać. Dam ci też majtki i koszulkę w której możesz spać, dobrze? - zaproponowała i wyciągnęła t-shirt i majtki ze swojej torby, a sobie wzięła swoją czarną koszulę do snu. Po chwili zdecydowała, że też założy majtki do spania, choć wolała bez. Ruszyła do łazienki. Potrzebowała zmyć z siebie te wszystkie paskudne emocje. Zapach strachu, smutku, stresu… Krwi. To wszystko.
Ciepła woda przyjemnie otuliła jej ciało. Alice było zimno, jako że przebywała cały czas jedynie w swetrze. Trochę się wyziębiła, lecz ciepły strumień szybko sprawił, że znów zaczęła czuć się komfortowo. Przynajmniej jeśli chodziło o fizyczny dobrobyt. Na ten psychiczny naprawdę niewiele mogło jej pomóc.
- Alice… - usłyszała głos tej, którą potrzebowała. I choć znajdowała się za drzwiami, to tak naprawdę była znacznie dalej... Jak bardzo mieszało to w głowie.
- Tak Jenny? - zapytała nieco głośniej, by blondynka usłyszała jej pytanie zza suwanych drzwi. Zastanawiało ją o co teraz chciała zapytać ją ta Jennifer.
- To nie jest tak, że nie wiem… ale co to znaczy “ekskluzywna prostytutka”? - zapytała. Na pewno usłyszała to gdzieś niedawno. - To znaczy ja wiem, ale ciekawi mnie, czy ty też wiesz - dodała po chwili. Choć całkiem pospiesznie.
- To znaczy kobieta, która przychodzi na czyjeś zamówienie i oddaje się tej osobie cieleśnie, za bardzo duże pieniądze. Zwyczajne prostytutki też nie są tanie, ale takie ekskluzywne to wysoka klasa. Zawsze są piękne, ładnie ubrane i uzdolnione w łóżku. Czemu pytasz Jenny? - zapytała. Opłukała ciało, po czym wyszła spod prysznica, zaczynając się wycierać ręcznikiem.
- Nie wiem czemu, ale jak potem trochę odeszliśmy na bok, to ta pani za stołem zadzwoniła do kogoś i spojrzała na mnie i nazwała mnie tak właśnie. Ale nie wiem dlaczego.
Rzeczywiście, Jennifer chodziła kompletnie naga z jedynie płaszczem zawieszonym na głowie. Jej piersi, brzuch, łono… tak właściwie całe ciało… było całkowicie widoczne.
- I zapytała się, co ma z tą “ekskluzywną prostytutką” zrobić. A potem poszłyśmy.
- Rzeczywiście… Kompletnie nie pomyślałam o tym, że ludzie mogą źle spojrzeć na twoją garderobę, choć wyglądałaś bardzo dobrze w moim płaszczu. Nie przejmuj się. Jutro ubierzesz się w moje ubrania i będzie dobrze - powiedziała Alice. Założyła koszulę i majtki, po czym zawinęła włosy w ręcznik. Wyszła z łazienki.
- Chcesz wziąć prysznic? Łazienka jest wolna… Ja się położę - powiedziała i ruszyła w stronę łóżka.
- Ale gdzie mam go zabrać? - zapytała de Trafford.
Weszła do łazienki i z uśmiechem spojrzała na Alice. Potem spojrzała na słuchawkę i zagryzła wargę. To nie było łatwe zadanie.
Harper zamrugała i podeszła do niej.
- To jest prysznic - wskazała palcem.
- To jest pokrętło od temperatury wody - wskazała palcem.
- Odkręcasz i lekko pociągasz, i leci woda - powiedziała i pokazała. Zostawiła ciepłą, nie za gorącą i nie za zimną wodę, otarła rękę i wyszła.
- Rozbierz się cała, wejdź i pozwól, żeby woda na ciebie spadała. Potem potrzyj się tym - wskazała na mydło.
- Na koniec pozwalasz, żeby woda spłukała całą pianę, wyłączasz ją o tak - zademonstrowała.
- Wychodzisz i wycierasz się ręcznikiem - wskazała jej wolny ręcznik.
- Jak jesteś już sucha, ubierasz się w piżame, czyli tę koszulkę i majtki i idziesz spać - opowiedziała i ruszyła znów do łóżka.

Jennifer cały czas słuchała uważnie i kiwała głową. Na sam koniec powiedziała.
- Oczywiście, że tak! Przecież codziennie to robię! Jestem Jennifer - uśmiechnęła się. - Dla ciebie umyję się, żeby pachnąć bardzo ładnie, kiedy będziemy razem spać - dodała.
De Trafford odkręciła wodę.
Alice natomiast położyła się w łóżku. Akurat wtedy ktoś zapukał do głównych drzwi. Jak gdyby nie mogła odpocząć w spokoju nawet przez chwilę.
Harper westchnęła ciężko. Podniosła się i ruszyła do drzwi. Otworzyła je i wyjrzała na zewnątrz.
- Tak? - zapytała krótko.
Ujrzała kobietę w średnim wieku. Miała czarne włosy. Nigdy wcześniej jej nie widziała.
- Dzień dobry, moje nazwisko Rakel Peturdottir. Przepraszam, że nachodzę tak późno… ale mój telefon chyba się zepsuł, bo nie odbieram zasięgu… - spojrzała na wyświetlacz telefonu. - Mieszkam pokój obok. Czy pani też ma taki problem? Jak nie, to mogłabym wysłać SMSa? Oczywiście zapłaciłabym za niego. Poszłabym do recepcji, ale o tej godzinie jest już zamknięta… - zawiesiła głos.
- Dobry wieczór… Niestety, mój również nie działa. Zdaje się, że sieć padła… Może przez jakąś śnieżycę gdzieś przy nadajniku? Niestety, chciałabym pomóc, ale nie mogę… Może ktoś inny ma dostęp… - powiedziała, wskazując pozostałe pokoje na korytarzu. Poczekała, czy kobieta sobie pójdzie i wtedy zamierzała zamknąć z powrotem drzwi.
- Rozumiem… - Rakel zagryzła wargę. - Przepraszam bardzo, że przeszkadzam. Po prostu boję się, że mój partner zamartwia się o mnie - dodała. - Do widzenia i dobrej nocy.
Najwyraźniej nie tylko Joakim miał ciągle myśleć o bliskiej mu kobiecie w okolicach Czarnych Zamków.
Odeszła i Alice zamknęła za nią drzwi. Tymczasem z łazienki wyszła… to chyba była Jennifer. Harper poczuła, jak serce zaczęło jej szybciej bić. De Trafford miała rozmazaną twarz. I nie pod względem makijażu… jej rysy były zamazane. Włosy stopione, jakby z plastiku. Skóra miejscami przebarwiona. To był straszliwy i przerażający widok. Zwłaszcza że de Trafford uśmiechała się tak, jak zwykle.
- Alice! - wyciągnęła w jej stronę dłonie. - Chcesz się przytulić?
Rudowłosa wstrzymała oddech. To był przerażający widok. Całkowicie zatrważający. Harper miała swoją odpowiedź, czym mogła być ta Jennifer… Jednak… Jakim cudem jakiś robot? Android? Czymkolwiek to coś było… Przybrało postać jej przyjaciółki… Alice nie bała się jej, sądziła bowiem, że istota nie chce zrobić jej krzywdy tylko szuka… Towarzystwa? Podeszła więc i przytuliła ją. Mimo niepokoju, jaki odczuwała. Poklepała ją nawet po plecach.
- Chodźmy… Chodźmy już spać Jenny - poleciła jej i chciała się odsunąć by podejść do łóżka i wreszcie zgasić światło. Potrzebowała snu.
De Trafford położyła się obok Harper. Tak jak zapowiedziała, ładnie pachniała. Mrok też dodał jej uroku. Choć z drugiej strony to, że jej nie widziała, wcale nie było aż tak uspokajające, jak mogłoby się zdawać.
- Chrr… chrr… chrapsiu… - de Trafford po chwili zaczęła szeptać, udając, że śpi. Jej wysiłki przypominały próby naśladowania chrapania przez kogoś, kto nigdy nie był jego świadkiem.
Alice tymczasem położyła się na boku plecami do Jenny i po prostu zamknęła oczy. Przykryła się zupełnie kołdrą i postarała wyłączyć umysł by zasnąć. Mimo jej szeptania. Mimo jej obecności… Mimo tego wszystkiego co miało miejsce zeszłej nocy. Chciała o tym zapomnieć i spokojnie zasnąć.

Alice była kompletnie naga. Pośród niej szalała wichura śniegu. Chłodny wiatr uderzał o jej skórę, która zdawała się równie blada, co kraina mrozu, w której się znalazła. Jedynie włosy rozlewały się pośrodku tego wszystkiego. Przez kontrast wydawały się wręcz czerwone. Niczym rzeka krwi płynąca pośród wiatru.
- Chodź tu do mnie słodziutka, chodź… - usłyszała w umyśle kobiecy głos. - Tutaj ochronisz się przed zimnem.
Wiedziała, że powinna iść przed siebie, jeśli chciała ujrzeć nadawcę tej wiadomości.
Tak jak wiódł ją uprzejmy głos, tak też ruszyła. Objęła się rękami i szła przed siebie. Jej włosy tańczyły na wietrze. Biel i czerwień wyglądały pięknie. Harper szła przed siebie, pochylając lekko głowę. Mrużyła oczy, by dostrzec coś przed sobą.
W oddali ujrzała skałę wyrastającą z ziemi. Również była przykryta wszechobecnym śniegiem, jednak niecałkowicie. U jej podstawy znajdowała się czarna dziura… to było najpewniej wejście do jaskini. Alice ujrzała migające w niej światełko…
- Tak, to ogień. Przy ogniu się ogrzejesz, moja miła. Jest tutaj strawa, która cię nakarmi i wino, którym ugasisz pragnienie.
Alice czuła aromatyczny zapach pieczeni.
Rudowłosa nie kazała się prosić. Ruszyła do jaskini. Chciała się ogrzać. Nie musiała nic pić, nie musiała jeść. Po prostu chciała skryć się przed wiatrem. Weszła do środka i rozejrzała się.
- Przepraszam za najście, tam jest… Zimno - powiedziała. Było jej dziwnie, bo była naga, a zdecydowanie ktoś tu zamieszkiwał, skoro był głos i była strawa.
Ogień palił się wysoki i ciepły. Alice na moment zapomniała o wszystkim innym, tylko o tym przyjemnym uczuciu rozlewającym się po jej skórze. Wciąż była przemarznięta, ale teraz mogło się to zmienić. Niedaleko żarzących się kłód znajdowała się miedziana miska wypełniona upieczonym mięsem. Alice była głodna. Jej żołądek był pusty, a biegła bardzo, bardzo długo. Co więcej, ciepło pieczeni również byłoby przyjemne pośród tego mrozu.
- W porządku… - kobiecy głos dochodził gdzieś z oddali. Nie widziała osoby, która do niej mówiła. Lecz bez wątpienia tam była. - Posil się, moja miła. Jak się tutaj znalazłaś? Pamiętasz, po co tutaj przyszłaś?
- Dziękuję… - powiedziała cicho i usiadła. Wzięła sobie kawałek pieczeni i zaczęła jeść.
- Nie wiem… Po prostu uświadomiłam sobie, że idę i jest śnieżyca… I że jest mi zimno… I wtedy pani się do mnie zwróciła… Pewnie bym tam zamarzła - Harper odpowiedziała z wdzięcznością. Zachciało jej się pić, więc rozejrzała się za czymś, czym mogłaby ugasić pragnienie. Jej ciało zaczynało się rozgrzewać. Spięcie mięśni z zimna zaczynało puszczać. Westchnęła. Jej głód został wkrótce zaspokojony.
Usłyszała grzmot. Chyba nadchodziła burza.
Potem następny, bliżej. Czyżby chmura kierowała się w stronę jaskini?
Następnie kolejny… i wtedy Alice zrozumiała, że to był huk… kroków. Ujrzała delikatny zarys olbrzymiej postaci. Blask płynący z ogniska nie był w stanie jej w pełni rozświetlić. Ujrzała jednak zieloną, grubą skórę. Przypominała bardziej słoniową, niż ludzką. Wzrost przekraczał trzy metry, dochodził może nawet do czterech. Ubrana była w skórę, źle skrojoną i chyba dość wiekową. Wiele zwierząt musiało oddać życie, aby ją stworzyć. Delikatnie rzuciła coś przed siebie. Wnet bukłak z winem zaczął się toczyć po podłodze, kierując w stronę Harper. Miał co najmniej metr długości.
Alice pochyliła lekko głowę w uprzejmym geście podzięki.
- Dziękuję bardzo - powiedziała i sięgnęła po bukłak. Podniosła go, otrzepała i odkręciła, by napić się. Zaspokoiła pragnienie i otarła dłonią usta, zakręcając ponownie bukłak. Odłożyła go na bok. Czuła się już dobrze. Było jej ciepło, nie była głodna i spragniona. Może tylko brakowało jej czegoś, czym mogła się okryć, ale były tu tylko dwie, więc nie było to aż tak potrzebne. W końcu obie były kobietami.
- Czy smakuje ci strawa? - zapytała olbrzymka.
Nie poruszyła się. Nie przybliżała. Z drugiej strony też nie oddalała się. Stała nieruchomo i spoglądała z góry na Alice. Harper nigdy nie czuła się tak przytłoczona rozmiarem fizycznym drugiej osoby, która znajdowała się w pomieszczeniu. W tym przypadku w jaskini. Eric McHartman był bardzo wysoki, ale nawet on w najmniejszym stopniu nie mógł równać się ze wzrostem nieznajomej.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 09-11-2019 o 20:13.
Ombrose jest offline  
Stary 25-09-2019, 20:01   #402
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rudowłosa kiwnęła głową.
- Tak… Bardzo smaczna… Pani synowie gotowali? - zapytała tylko uprzejmie. Nie była głupia, wiedziała kim była ta olbrzymka. Nie chciała z nią wojować. Nie miała powodu. Było jej przykro, że na swój sposób jej samolot przyczynił się w prostej linii do śmierci jej syna. Nie pojmowała co robiła w jej jaskini, ani dlaczego była naga… Nie była jednak całkowicie nieświadoma okoliczności.
Gryla wydała dziwny, rubaszny śmiech. Jednak pozbawiony był wesołości.
- Nie, to nie synowi gotowali. Ja gotowałam. Lecz słusznie zgadłaś, że moi synowie… czy raczej mój jeden konkretny syn znacząco przysłużył się do stworzenia tego posiłku - powiedziała.
Alice kiwnęła głową.
- Tak też sądziłam… Co nie zmienia faktu… Że smacznie… - powiedziała. Próbowała odizolować od siebie myśl, że potrawa stworzona była z dzieci. Myślała o nich usilnie jak o prosiętach, albo cielakach… O czymkolwiek co normalnie się jadało, bo zapewne dla Gryli dokładnie tym samym były ludzkie dzieci.
Gryla przez chwilę milczała, zanim znów przemówiła.
- Miło jest znów znaleźć się na zewnątrz - powiedziała. - Po tak wielu latach. Dziesiątkach lat. Szkoda tylko, że od razu mój najdroższy Młodzieniec Julu musiał zostać brutalnie zamordowany w drodze z pracy do domu. Niegdyś jedynie ptaki groziły nam w powietrzu. Najwyraźniej teraz również ludzie.
Harper kiwnęła głową.
- Metalowe, wielkie ptaki, zwane samolotami zatrwożyły nie tylko was… Opowiadałam o nich niegdyś jednemu z Fińskich bogów… Tapiowi. Nie dawał wiary, póki nie wytłumaczyłam mu dokładnie ich działania… Ludzie zaczęli ustawiać sobie świat pod siebie… Jedni uważają to za klęskę inni za zwycięstwo… Ja uważam, że powinien być umiar… I pewne poszanowanie dla tego co jest w kulturze - powiedziała i westchnęła.
- Przykro mi z powodu twego syna… - powiedziała. Naprawdę było jej przykro. Gdy tylko dowiedziała się, że był czyimś synem, a nie potwornym elfem, który chciał porywać niewinnych… Choć tak właściwie i czymś podobnym zajmowali się jej synowie, jednakże… To nie znaczyło, że ona ich nie kochała, w końcu urodziła ich. Tacy byli. Takie było ich zadanie.
- Wkroczyłaś na ścieżkę wojenną ze mną. Bo wiem, że ta kobieta była twoją podwładną, więc jako przywódczyni odpowiadasz za nią. Tak jak ja odpowiadam za moje dzieci - powiedziała Gryla. - Krew musi zostać spłacona krwią. Tyle że kropla krwi mojego dziecka jest warta osocza całego narodu - zawiesiła głos. - A on stracił wszystkie litry - uśmiechnęła się lekko. - Zdaje się jednak, że klątwa zaczęła już działać.
- Jaka klątwa? Czy chcesz wymordować całą ludzkość za swego jednego syna? - zapytała Alice. Przyglądała się kobiecie i teraz wstała, stając po przeciwnej stronie ognia do niej.
- Nie. Jak to zrobię, to nie będzie komu rozdawać prezentów - powiedziała.
Alice ujrzała pod ścianą stertę nowych, staromodnych dziecięcych ubrań. Przeniosła wzrok z powrotem na Grylę.
- Zabicie mojego syna sprowadziło klątwę na osobę, która go zabiła. Klątwę pecha i nieszczęścia. Niedługo musiała czekać i została uprowadzona przez Tego Mężczyznę - pokręciła głową. - A klątwa zacznie rosnąć i nabierać siły. Przedostanie się na ciebie i na twoich przyjaciół. A potem na ich przyjaciół i rodzinę. I na twoją też. Będziecie pechowi, nieszczęśliwi, bezpłodni i boleściwi. Nie mogę zrobić nic nawet gdybym chciała. A nie chcę. Trzeba było nie zabijać mojego biednego Gryzmołka.
Alice podparła biodra rękami.
- A więc to twoja sprawka? Aha… No dobrze… Na szczęście nie ma klątwy, której nie da się odwrócić… Albo która nie wyzwoliła energii, której nie dałoby się skonsumować… - powiedziała i rozejrzała się. Nie spodziewała się, że dostrzeże coś, co wskazałoby jej, gdzie znajdował się obiekt, który utrzymywał klątwę w działaniu. Poza tym, nie wiedziała jaki to typ klątwy. Czy jedynie przekleństwo ustne, czy Gryla odbyła cały rytuał i zaklęła jakąś rzecz… Potrzebowała na pewno czegoś, co przywiązałoby ją do nich. Rudowłosa westchnęła.
- A co możesz mi powiedzieć o tym mężczyźnie, który ją porwał? Szczerze, chciałabym ją uratować. Co po twojej klątwie, jeżeli Jen zginie - celowo nie nazwała jej pełnym imieniem, bo nie wiedziała, czy olbrzymka nie mogłaby tego jakoś wykorzystać.
- Nic mnie to nie obchodzi. Niedługo Jul. Mam mnóstwo roboty z szyciem ubranek dla grzecznych dzieci - powiedziała Gryla. - Z pakowaniem ich i wysyłaniem. Ziemniaki jeszcze nie zdążyły zgnić. Jak więc będę mogła dać je nicponiom? - zapytała. - To cały biznes, moja droga. I mam ręce pełne roboty. Nie mam w tej chwili czasu, żeby z wami wojować. Zajmę się tym dopiero poza sezonem. Przez jesień, lato i wiosnę kompletnie się nudzę - powiedziała. - Będziecie moją rozrywką. A co do klątwy, to są klątwy nowe i są klątwy stare. Są klątwy magiczne i brutalne, a są też klątwy przeznaczenia i działające ukradkiem. Nie uciekniecie od mojej klątwy, czy może raczej klątwy mojego syna, jeśli będziecie żyć w nieszczęściu i smutku. Myślisz, że znajdziesz sposób, aby przełamać przekleństwo i od tej pory wieść życie w szczęściu i radości? Życzę ci, aby tak było - powiedziała.
- Znajdę sposób… zawsze znajduję… Uciekłam śmierci, ucieknę i tej klątwie… Miło mi było panią poznać. Mam nadzieję, że umilimy sobie czas rozrywką. Jak pani zauważyła, jest pani zapracowana. Nie będę więc zabierać więcej czasu… Powodzenia w sezonowych pracach - powiedziała i skłoniła się lekko. Zamierzała opuścić jaskinię na śnieg. Nie dostała żadnych odpowiedzi, poza jedną. To była sprawka klątwy, że Jenny wpadła w tarapaty… Alice naprawdę rozważyła, czy to musiało tak być. Nieszczęście… Rudowłosa mogłaby nosić je jak piękną, czarną, aksamitną suknię balową. Otulało jej ciało na każdym kroku. Nie chciała jednak, by obarczani byli nim też jej bliscy. A teraz to Jenny miała przywdziać tę czerń. Harper smuciła się z tego powodu. Czekała, czy olbrzymka coś jeszcze powie. Zamierzała bowiem opuścić jej jaskinię.
- Żyj w nieszczęściu, smutku i chorobie, Alice. Ty i ludzie, których kochasz - Gryla powiedziała głosem zaskakująco wyzutym ze złych emocji.

Alice wyszła z jaskini i obudziła się. Poczuła na sobie ciepłe ciało. Ktoś ją przytulał bardzo mocno. Pocałował ją w oba policzki.
- Moja droga Alice! - Jennifer zaświergotała. - Przynoszę ci kolejny dzień szczęścia, radości i zdrowia! Dla ciebie i dla całej naszej ekipy!
Kiedy Harper otworzyła oczy, ujrzała de Trafford w normalnym, nierozmazanym stanie. Jak gdyby to, co było wieczorem, jedynie jej się przewidziało. Albo przez noc Jennifer się… “naładowała”.
Harper zerknęła na nią i poklepała ją po ramieniu.
- Dzień dobry Jenny… - powitała ją. Sięgnęła po telefon, by sprawdzić, która była godzina. Umówiła się ze wszystkimi na siódmą i miała nadzieję, że nie zaspała. Poza tym… Z jakiegoś powodu tak naprawdę w ogóle nie chciała się podnosić. Wolałaby tu leżeć… Do końca życia.
- Przyniosłam ci wodę i to mydło, które tak lubisz - powiedziała Jennifer ze swoim uśmiechem.
Rzeczywiście, obok na stoliku znajdowała się balia wody oraz różowa kostka.
- Mi chyba nie służy - mruknęła pod nosem, ale w następnej sekundzie znowu się uśmiechnęła. - Jest siódma trzydzieści. Jesteś taka piękna i cudowna! Tak bardzo się cieszę, że jesteśmy przyjaciółkami!
Alice podniosła się ostrożnie do siadu…
- Jesteśmy spóźnione… Chodź… Musimy się ubrać… Też jesteś piękna… - powiedziała do Jenny, bo pomyślała, że będzie jej miło. Blondynka wyszczerzyła się bardziej i zaklaskała. Harper wyjęła ze swojej torby bluzkę i bluzę, a także dwie pary jeansów i sweter. Sama wybrała sweter i jeansy, a resztę dała Jenny.
- Ubierz to. To nikt nie będzie patrzył, że masz na sobie coś niestosownego… Musimy szybko pozbierać się i iść… - powiedziała i wstała z łóżka. Poprawiła koszulę, która lekko skręciła się na niej podczas snu, a następnie umyła twarz w misce wody. Dość sprawnie odziała się i pozbierała do torby pozostałe rzeczy. Odniosła miskę do łazienki, a potem posprzątała łóżko, na tyle, by nie było w stanie kompletnej demolki, ale nadal pozostało do posprzątania dla sprzątaczek. Pora była ruszać. Alice przejrzała telefon, czy może zasięg nie wrócił.
Niestety nie. “Burza śnieżna” nad Islandią wciąż trwała.
- Mam do ciebie pytanie… - Jennifer zawiesiła głos. - Jest jedna sprawa, która mnie nurtuje. Nie potrafię znaleźć na nią odpowiedzi. Zastanawiałam się, ale chyba lepiej będzie, jak cię zapytam - powiedziała.
- Słucham - odpowiedziała Alice. Była ciekawa o co tym razem chciała zapytać ją Jenny. Nie oczekiwała czegoś filozoficznego. Miała jednak nadzieję, że to nie będzie kolejne pytanie o szczęśliwość. Harper czuła się na skraju przepaści depresji. Znowu.
- Tak sobie myślałam o wczoraj… i uzmysłowiłam sobie jedną rzecz. W ogóle nie mówicie sobie miłych rzeczy. Ty i nasi przyjaciele. Nie mówicie sobie, że się kochacie, radujecie ze swojego towarzystwa, bardzo lubicie… dlaczego tak jest? - zapytała.
- Bo to są wyjątkowe rzeczy i zazwyczaj mówi się je tylko w wyjątkowych sytuacjach. Żeby nam się nie osłuchały. To sprawia, że gdy wreszcie powiemy to na głos, to jest bardziej specjalne, niż jakbyśmy mówili to cały czas - powiedziała, tłumacząc ten proces Jenny.
De Trafford wygięła usta w dzióbek.
- Ale jeśli naprawdę kogoś kochasz i często mu o tym mówisz, to czy to sprawia, że uczucie jest mniej prawdziwe? - zapytała, nie do końca rozumiejąc.
- Nie, nie sprawia. Ale ten ktoś może się znudzić słuchaniem, albo przyzwyczaić i wtedy to przestaje być takie słodkie, a staje monotonne i zwyczajne - wyjaśniła. Sprawdziła,czy Jenny była gotowa do wyjścia. Następnie pozbierała do końca rzeczy do torby i opuściły razem pokój.
Jennifer na krótki moment zasmuciła się i spuściła wzrok.
- Czy to znaczy, że będziesz bardziej szczęśliwa, jeśli nie będę tak często mówić o pozytywnych uczuciach, które mnie rozpierają…? - zawiesiła głos. - Może chcesz mnie uderzyć, żeby poczuć się lepiej?
Po wyjściu na korytarz opadła na kolana i spojrzała na Alice.
- Bij mnie. Bij mnie jak psa - powiedziała i spuściła wzrok w pokornym oczekiwaniu na ciosy.
Alice otworzyła i zamknęła usta.
- Nie Jenny. Podnieś się… Ja nie biję osób, które bardzo lubię. Po prostu… Możesz mówić o radości i uczuciach, ale nie tak często? Może… Kilka razy dziennie, ale nie co chwilę i będzie ok? - zaproponowała i podała jej rękę, by pomóc wstać z podłogi.
Jenny nie zauważyła tej ręki, gdyż miała wzrok wbity w ziemię.
- Byłam złą, niedobrą przyjaciółką, która kłopotała cię swoją wylewnością…!
Drzwi sąsiedniego mieszkania uchyliły się nieznacznie. Rakel ukradkiem wyjrzała na scenę.
- Myślałam, że sprawiam, że twój dzień staje się lepszy. Ale ja wszystko tylko pogarszałam! Mówisz, że mnie lubisz, ale byłam kłopotem! Bij mnie! Bij mnie raz za razem. Wyżyj się, daj upust całemu niepokojowi, który w sobie odczuwasz!
- Daj spokój Jenny. Wstań… Nie martw się, wszystko jest w porządku. Nic się nie stało. Najważniejsze, że się dalej przyjaźnimy. Chodźmy. Reszta pewnie czeka - powiedziała Alice i podniosła teraz jej rękę, lekko ją za nią ciągnąc… Uważała jednak, by jej nie odczepić, bo Rakel mogłaby dostać zawału.
Kobieta pokiwała głową - co mogło znaczyć cokolwiek, zapewne nic - a następnie wycofała się. Jennifer wstała.
- Powiedz, co mam zrobić, żeby cię uszczęśliwić. Tylko tego pragnę. Czy mam sobie pójść? Nie chcesz mnie widzieć? Jestem kłopotem? Pogarszam wszystko zamiast polepszać?
De Trafford porzuciła uśmiech. Z drugiej strony też nie krzywiła się. Przybrała firmowy wyraz twarzy Kirilla Kaverina. Obydwoje mogliby pojechać do Las Vegas i zbić fortunę, grając w kasynach.
Alice westchnęła.
- Jenny… Nie idź. Zostań ze mną. Chodź. Wszystko jest dobrze. Jesteś cudowna taka jaka jesteś… - powiedziała i wzięła ją pod ramię, prowadząc na dół.
De Trafford milczała. Trafiła na schody i potulnie zeszła po nich na parter. Harper szła obok niej.
- Alice? - zapytała Abby, otwierając szerzej drzwi sali konferencyjnej. - Czekaliśmy na ciebie od siódmej. Chodź, są rogaliki, kawa i woda w butelce, tutaj zjesz - powiedziała.
Następnie wycofała się z powrotem do pokoju.
Jennifer spuściła wzrok. Zrobiło jej się przykro, chodź jej mina nie wyrażała niczego. Jakby rozmowa z Alice spaliła jej procesor.
Harper zerknęła na Jenny.
- Rozchmurz się - poleciła jej… Następnie ruszyła do wejścia do sali konferencyjnej.
- Przepraszam za spóźnienie, miałam trochę problematyczne sny… Wszyscy odpoczęli? - zapytała, gdy weszła i podeszła do swojej gromadki.
De Trafford weszła do środka i usiadła na jednym z dostępnych krzeseł. Bee spojrzała na jej twarz i podskoczyła na siedzeniu.
- Jennifer!? Czy to naprawdę ty…?!
Wszyscy zamilkli i przenieśli wzrok na de Trafford. Która nie uśmiechała się. Co mogło oznaczać tylko jedno - przez noc wróciła jej prawdziwa osobowość… Tak przynajmniej uznała Barnett.
- No przecież, że to Jenny… Wytłumaczyłam jej dziś rano, że po prostu zazwyczaj na okrągło nie wykrzykuje się o tym jak pozytywnie myśli się o innych… Bo to coś specjalnego… Na specjalne okazje - wyjaśniła Alice, pędząc ze sprostowaniem. Zerknęła na Jenny.
- Jeśli cię zasmuciłam, to przepraszam - powiedziała. Z dwojga złego… Chyba wolała, by ta Jenny była kompletnie niepodobna do starej Jenny, niż gdy zaczynano ją mylić.
De Trafford milczała przez chwilę, po czym zerknęła na Alice. Nawet lekko się skrzywiła.
- Zasmuciłaś mnie, kiedy obudziłam się, a ja rozejrzałam się dookoła i nie znalazłam żadnego alkoholu - powiedziała. - Prawdziwa przyjaciółka dbałaby o moje potrzeby.
Następnie Jennifer ukradkiem zerknęła na reakcję tłumu. Thomas spojrzał na Arthura i zmarszczył brwi. Fanny i Brandon tylko obserwowali, chyba nie do końca rozumiejąc, co się tu działo.
- Myślę, że ta ręka mi się przewidziała - powiedziała powoli Bee, spoglądając na Abby. - Wczorajszy dzień był taki szalony. Pewnie Jennifer była w szoku i zamiast zaopiekować się nią porządnie, wrzeszczałam i zachowywałam się nieznośnie.
De Trafford beknęła.
- Wystarczyło poczekać - dodała Barnett.
Jennifer dalej obserwowała spokój, który zaczął malować się na twarzy Bee. Właśnie tego od początku chciała.
Harper widziała w jaką stronę to wszystko zmierzało. Potrząsnęła głową.
- Tak czy inaczej. Jedźmy. Mamy dziś wyprawę do… Elektrowni - powiedziała poważniejszym tonem i wzięła sobie rogalika. Napiła się wody. Nie miała ochoty na duże śniadanie. Obawiała się późniejszych mdłości.
- Czemu do elektrowni? - zapytał Thomas. - Czy chcemy… - zawiesił na moment głos. - Podładować nasze baterie?!
Uśmiechnął się szeroko.
- O nie, to przeszło na Thomasa… - Bee nachyliła się do ucha Abby, dość głośno szeptając.
- Ponieważ kartonowa Jenny miała z tyłu napis, wskazujący na włoską firmę od wierteł. A jedyny obiekt, który potrzebowałby takich, to owa elektrownia. Przynajmniej tak sądzę. Nie dostaliśmy żadnych innych wskazówek, więc sądzę, że może to być to… Ale jeśli wolicie nie, możemy wracać do domu… W końcu Jenny jest z nami, czyż nie - powiedziała i zerknęła na Jennifer.
- Chcesz jechać ze mną do elektrowni Jenny? - zapytała ją.
De Trafford milczała przez chwilę.
- Tak. Może uratuję w niej siebie… na przykład gubiąc w niej was - powiedziała.
Wpierw myślała o tym, żeby dyskretnie zerknąć na reakcję tłumu, ale zamiast tego powoli i brutalnie przejechała przez salę oczami, nawiązując ze wszystkimi po kolei kontakt wzrokowy.
Harper aż zamrugała. To jak błyskawicznie ta Jenny zaczęła być… naśladować ich Jenny, było co najmniej zatrważające. Nie wiedziała co ma o tym myśleć, nawet nieco ją to niepokoiło. Nie wyraziła jednak myśli na głos. Wzięła szklankę i dopiła wodę. Czekała, aż wszyscy skończą co jedli lub pili, by wtedy zarządzić wyjazd.
Brandon zmarszczył brwi, spoglądając intensywnie na Jennifer.
- Co się tak na mnie gapisz, zboczeńcu - de Trafford rzuciła. - Nie jestem wcale ekskluzywną prostytutką - powiedziała.
- No cóż, trudno się z tym kłócić - Fanny przeniosła wzrok na Bairda.
Ten się nieco speszył i odwrócił wzrok.
- Ale na serio… po co mamy tam jechać… to ona? - zapytał Arthur. Ostatnie dwa słowa wypowiedział szeptem.
Jenny przeniosła wzrok na Alice. Wyłamała się z roli i teraz spojrzała na nią błagalnie.
- Jenny to Jenny… Jednak jej oprawca musi dostać nauczkę no i musimy uratować detektywów - Alice wybrnęła taktycznie. Nie chciała jej zasmucić. Wolała nie wiedzieć co się stanie, jeśli jej serce zostałoby złamane.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-09-2019, 20:02   #403
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Nie obchodzą mnie detektywi, ale chcę dorwać skurwysyna - warknęła de Trafford.
- To chyba naprawdę ona - Abby szepnęła do Bee. - To tragiczne, że w ogóle musimy zastanawiać się na ten temat - mruknęła.
- Nie obchodzi mnie co myślicie i co uważacie - powiedziała Jennifer. - W waszych oczach mogę być nawet podróbką, wszystko mi jedno. Tylko nie pierdolcie o mnie przy mnie tak, jakby mnie tu nie było.
Wstała, chwyciła krzesło, po czym rzuciła nim o ścianę. Następnie wyszła z pomieszczenia, trzaskając drzwiami.
Rudowłosa westchnęła. Podparła się łokciami o stół i wsparła nimi głowę. To był kolejny problem. Kolejny kłopot na jej głowie. Czuła się przytłoczona… Nawet cofnięcie czasu Kirilla nie mogła ich już teraz uratować… Musieliby tu chyba nigdy nie przybyć. To był zły pomysł. Bardzo zły pomysł… Wyrzucała sobie.
- Detektywi - przypomniała Brice. - To po nich tutaj przyjechaliśmy. Pamiętacie? To nasz pierwotny cel. Mam nadzieję, że o tym nie zapomnieliście, kiedy już odzyskaliście przyjaciółkę. Choć to krzesło to każe zastanawać się, jak bardzo została odzyskana - szepnęła dużo ciszej.
- Gdzie jest ta elektrownia? To daleko? - zapytała Bee. - Co dokładnie wiemy o naszym przeciwniku? Mogłabyś nam opowiedzieć, czego dowiedziałaś się wczoraj od tych mężczyzn? Nikt z nas nie zrozumiał, o czym rozmawialiście.
- Zostali wynajęci dużo wcześniej. Wszystko zostało zaaranżowane dużo wcześniej. Wydaje mi się, że zaplanował wszystko gdy tylko postawiliśmy nogę na Islandii. Co mnie niepokoi. Nie podoba mi się… Dostawali wytyczne gdzie mają być i co zrzucić. I tyle. Zostali wynajęci za pieniądze. Elektrownia jest niedaleko... - powiedziała Alice, tłumacząc całość.
- Czy wspominali coś o innych zadaniach, które im zlecił? - zapytał Baird. - Czy zatrudnił więcej osób? Wyciągnęłaś z nich coś więcej?
- Nie pytałam o innych, a ujęli to tak, że zrozumiałam iż mieli tylko zrzucić ten karton. Sądzę, że Z jest zbyt sprytny, by informować ich o czymkolwiek innym. Poza tym, komunikował się z nimi przez komunikator i gdy czytałam wiadomości, zaczął pisać, więc obserwował nas, gdy byliśmy w muzeum - odpowiedziała na pytania.
- Myślicie, że teraz też nas obserwuje? - zapytała powoli Fanny, wyglądając przez okno.
Alice również przez nie wyjrzała. Zobaczyła kamerę przemysłową zamontowaną na najbliższym sklepie. Była wycelowana prosto w nich.
- Nie mam wątpliwości - powiedziała Alice patrząc prosto w kamerę.
- Przestańcie, mam ciarki - mruknęła Bee.
- Może powinniśmy już jechać - mruknęła Abby, pocierając jej ramię.
- Niczym się nie martw - szepnął Thomas, uśmiechając się szeroko do Barnett.
Ta spojrzała na Roux, potem na Douglasa. Nie wiedziała do końca, jak sobie poradzić z tą całą uwagą, którą jej poświęcali.
- Tak… Chodźmy… Nie ma sensu dłużej siedzieć… - powiedziała i wstała od stołu, po czym ruszyła do wyjścia. Zastanawiało ją tymczasem, co robiła Jenny. Miała nadzieję… Że ta też nie została porwana.

Alice wyszła jako pierwsza. Ujrzała, że de Trafford stała tuż za drzwiami.
- I jak mi poszło? - szepnęła. Zerknęła w stronę ludzi, którzy powoli wstawali z siedzeń. Chciała usłyszeć odpowiedź, zanim ktokolwiek do nich dołączy.
Tymczasem recepcjonistka rozmawiała przez telefon, spoglądając na Jennifer. Być może po prostu zajmowała się sprawami hotelu. To było najbardziej prawdopodobne. Jednak Alice odniosła wrażenie, że mogła również obgadywać de Trafford. No cóż, rzeczywiście wczoraj bardzo mocno zapadała w pamięć…
- Nieźle… Tylko nie psuj rzeczy, za często - powiedziała i poklepała Jenny po ramieniu. Wolała dać jej pochwałę, żeby ta poczuła się doceniona.
Poczekała, aż reszta wyjdzie, by mogli ruszyć na parking do samochodu. O ile oczywiście pozostali, jak ona, zabrali swoje rzeczy. Alice chciała jak najszybciej rozwiązać tę sprawę. Powoli zbliżała się Wigilia, nie chciała spędzać jej tutaj. Wolała być już wtedy w Anglii. Ze wszystkimi.
- Będę psuła tak często, jak mi się będzie podobało! - Jennifer krzyknęła za nią. W końcu chciała, żeby Alice też była szczęśliwa.
Detektywi i Konsumenci niestety nie byli wytrenowani niczym żołnierze. Thomas wrócił na górę, gdyż chciał wziąć komórkę podpiętą do ładowarki. Arthur poszedł umyć zęby po śniadaniu. Fanny, Bee i Abigail we trójkę zaatakowały łazienkę. Jedynie Brandon i Jennifer ruszyli prosto do samochodu za Alice.
- Tam jest mała dziewczynka - mruknął Baird. - Mam na myśli… wśród detektywów. Mała, słodka dziewczynka. Cała jej rodzina została zamordowana na Alasce. Z sześć osób, a może i więcej. Została tylko ona, dzięki swojej mocy. Ciągle wracam do niej myślami…
- Uratujemy ją i resztę tych ludzi - powiedziała Alice. Usiadła obok Jenny na tyle samochodu. Miała nadzieję, że w ten sposób wszystko będzie dobrze. Harper mimo przespanej nocy, czuła się zmęczona psychicznie. Zerknęła przez okno po parkingu. Po prostu się rozglądała.
Najbliższa kamera była wcelowana prosto w nią. Czy Z naprawdę posiadał dostęp do monitoringu na całej Islandii? Alice widziała już dużo dziwniejsze rzeczy, więc jak najbardziej mogła to założyć.
- Rozpierdolimy skurwysyna - powiedziała Jennifer. - A potem wrócimy na święta do domu - mruknęła i przeniosła wzrok na hotel. Chyba to o nim właśnie mówiła.
Brandon zerknął na nią. Wciąż nie wiedział, co o niej myśleć. Tak jak większość detektywów. Chcieli uwierzyć, że to naprawdę Jennifer, ale wciąż odczuwali niepewność.
- Już, przepraszam za zwłokę - powiedział Arthur i usiadł w środkowym rzędzie.
Thomas, Bee i Abby nadeszli razem.
- Ale gdzie ty siadasz? - zapytała Roux. - A kto będzie prowadził?
- Niestety wypiłem rano kieliszek likieru - odpowiedział Thomas i usiadł obok Bee.
- Chwila, a ja? - zapytała Fanny. - Gdzie ja mam usiąść?
Brandon siedział na przodzie.
- Gdzie chcesz Fanny. Jak już zauważyłaś, nikt ci nic tu nie zrobi - odpowiedziała na pytanie pani detektyw.
Brice spojrzała na nią z miną “to mnie nie śmieszy”. Alice poradziła jej usiąść tam, gdzie chciała, tyle że wszystkie miejsca były zajęte. Wczoraj w nocy Abby trzymała na kolanach Bee, dlatego ósemka zmieściła się do siedmioosobowego samochodu. Dzisiaj jednak Roux niechętnie usiadła za kierownicą, a Thomas obok Bee w drugim rzędzie. “Niestety” ten kieliszek likieru zmusił go do zajęcia miejsca obok Barnett.
Alice westchnęła. Przesunęła się i usiadła na kolanach Jenny. Wyglądało na to, że w obecnej sytuacji nie było za bardzo innego rozwiązania. Nie miała zamiaru słuchać wykłócań Thomasa, Abby i nieśmiałości Bee. Zerknęła na Jenny. Miała nadzieję, że nie była dla niej za ciężka.
- Jak się nazywa obiekty, na których siada się bez pytania? - mruknęła de Trafford. - Meble. Cudownie - powiedziała pod nosem.
Ukradkiem jednak pogłaskała ją po ramieniu. Tak, żeby nikt nie zobaczył.
- No dobrze, dziękuję. Przykro mi, że sprawiam nieco problemów - powiedziała Fanny. - Ale wolałabym nie zostawać w hotelu.
- No pewnie - rzuciła Abby. - Nie ma za co przepraszać.
- Niestety nie było w wypożyczalni większych samochodów - rzekł Arthur.
Brice usiadła obok Jennifer i Alice.
- Na szczęście to tylko kwadrans drogi - powiedziała Roux po sprawdzeniu w GPSie.
Ruszyła główną drogą biegnącą przez Reykjahl-ð. Kierowali się na wschód. Na początkowym odcinku jezdnia była prosta, dopiero potem zaczęła skręcać, kiedy dojechali do obszaru geotermalnego Hverir.


- To jeden z tych magicznych obszarów, czyż nie? - zapytał Thomas.
- Mhm… Rozważam, czy skonsumowanie go nie dodałoby nam siły… - powiedziała w zadumie, spoglądając na teren koło którego przejeżdżali…
- Z drugiej strony… Nie chcę zrażać ani Fanny, ani Brandona… - dodała.
- Nie lubię Konsumowania - powiedział Baird. - Bo to niszczenie świata. Zabieranie wyjątkowych, niepowtarzalnych miejsc i istot. To dla mnie jak urządzanie polowań na zagrożone gatunki. Nie jestem fanem safari i nigdy nie będę. Jeszcze co innego, jeśli konsumowanie dotyczy jakiejś złej istoty. Najlepiej takiej, która zabija lub krzywdzi ludzi. Ale pojawienie się na pięknym, naturalnie magicznym kawałku Islandii i zniszczenie go tak po prostu zdaje mi się po prostu wandalizmem.
- Spokojnie - powiedziała szybko Abigail. - Zazwyczaj nie konsumujemy rzeczy, których nie rozumiemy - rzekła. - Joakim zawsze mówił… Zanim coś skonsumujesz, dowiedz się, co takiego chcesz skonsumować… Żartował, że tyczy się to zarówno Paranormalium i Paraspatium, jak i jedzenia.
- Dlatego tylko to rozważałam, a nie poleciłam zatrzymać. Jedźmy do tej elektrowni - powiedziała i zerknęła na swój telefon. Była ciekawa, czy ktoś do niej napisze. Czy w ogóle sieć działała? Zastanawiało ją, czy to było możliwe, by zdołał utrzymać ją wyłączoną tak długo bez interwencji specjalistów od danego regionu… Z drugiej strony… skąd wiedziała, że nie interweniowali? Być może głowili się, o co chodzi i dlaczego sieć komórkowa padła i nie ma zasięgu. Albo i zostali zabici. Skoro Z do tej pory zabił kilkadziesiąt osób, to pewnie mógł zająć się i nimi.
- Teraz w lewo - mruknęła Abigail, kiedy dojechali do rozdroża.


Od tego momentu jechali na północny wschód, a potem prosto na północ.
- Aż miałam ciarki - powiedziała Bee. - Kiedy jest zima, widzisz oblodzone drogi, zaśnieżone wzgórza, potem jedziesz trochę dalej i robi się ciepło, nie ma śniegu…
- Obszar geotermalny - mruknął Thomas. - Takie uroki Islandii.
Teraz wokół znów było biało i zimno.
Alice rozglądała się. Tu nie miał kamer. A raczej, nie przypuszczała, by miał… Czekała, aż dojadą w końcu do tej elektrowni. Zastanawiało ją, czy pracownicy byli na miejscu. Właściwie było tuż przed świętami, a do działania samej elektrowni nie potrzeba było obsługi, więc równie dobrze, mogła być opuszczona. Poza tym, zastanawiało ją co było w niej specjalnego, że jej pinezki wskazały ją jako ważny punkt…


Jechali przed siebie prostą drogą. Czarną, asfaltową. Wnet ujrzeli budynki elektrowni. Były rozsiane po całym terenie pokrytym delikatnym śniegiem. Delikatne wzgórza otulały z każdej strony system zabudowań. Cały czas kierowali się naprzód, aż wreszcie Abby jechała wolniej i wolniej…
- Gdzie mam się tak właściwie zatrzymać? - zapytała. - Pod którym budynkiem?
To było dobre pytanie.
- Tylko z tego bije dym. Dużo dymu - powiedziała i ruszyła w stronę wybranej przez siebie budowli.
- To raczej para… - mruknęła Fanny.
- Ale czy tam powinniśmy jechać? - zapytał Arthur. - Gdzie powinniśmy jechać?
Jennifer poruszyła się lekko, co Alice poczuła pod sobą.
- Ach… to do tego miejsca chcieliście jechać - westchnęła ponuro. Jakby jej się nie podobało.


Roux zatrzymała samochód przy długim, szarym budynku, na którego szczycie znajdowało się osiem kominów.
- Osiem kominów - Bee mruknęła pod nosem. - Akurat, żeby wrzucić do każdego z nich po jednym z nas.
- Bee…? Wszystko w porządku…? - zapytał Thomas.
Barnett zaśmiała się niezręcznie i pokiwała głową.
Alice zerknęła natomiast na Jennifer. Zastanawiało ją co robot… Bo tak myślała o niej teraz… Myślał o elektrowni. To na pewno było dla niej wspaniałe miejsce, prawda? Tak sądziła. Jednak za chwilę przestała o tym myśleć. Kiedy Abby zaparkowała, zerknęła na Fanny.
- Wysiadamy - powiedziała. Tym razem musiała poczekać, aż reszta wyjdzie, bo znajdowała się na samym końcu i to jeszcze na kolanach Jenny. Musiała więc cierpliwie zdać się na to, aż reszta wyjdzie pierwsza. Dopiero wtedy, zsunęła się z kolan Jennifer. Uśmiechnęła się do niej lekko. Miała nadzieję, że nie przeszkadzało jej, że na niej siedziała i pewnie będzie zmuszona robić to dalej, gdy będą jechać w kolejny punkt. Z jakiegoś powodu Alice miała wrażenie, że to nie był jeszcze koniec ich wycieczki.
- Wytłumaczy mi ktoś jeszcze raz, dlaczego uważamy, że to ten budynek? - zapytał Brandon, kiedy stali już na zewnątrz.
- Abigail uznała, że to ten, bo dym unosi się z kominów - Thomas uśmiechnął się kpiąco, zerkając w stronę Roux.
Ta błyskawicznie zdenerwowała się.
- Ty natomiast nie uznałeś nic. Tak właściwie jesteś kompletnie nieprzydatny, odkąd tutaj lądowaliśmy. Jeśli masz lepszy pomysł…
- Przecież prowadziłem - Douglas również zdenerwował się. - Prowadziłem samochód. Sama też nie robisz nic więcej i…
- Uspokójcie się obydwoje - powiedziała Bee. - Obydwoje jesteście bardzo przydatni i zasłużeni jako kierowcy, dlatego…
- Nie rozumiem, dlaczego jesteś po jego/jej stronie - Thomas i Abby odezwali się w tym samym czasie, teraz koncentrując swoją uwagę na Barnett, która spąsowiała.
Arthur zamrugał powoli oczami. Nieśmiało podniósł do góry dłoń.
- Uspokójcie się wszyscy. Proszę, mów Arthurze… - rzuciła, spoglądając na brata. Kłótnie Thomasa i Abby powoli stawały się nieco irytujące. Zwłaszcza w takiej sytuacji. Może uznałaby je za zabawne kiedykolwiek indziej, ale nie na tej wyspie…
- Może mógłbym sam okazać się przydatny? - zaproponował. - I skorzystać z mojej mocy? Tylko musiałbym wejść z powrotem do samochodu i ucieszyłbym się, gdyby ktoś zaopiekował się moim ciałem. Mógłbym po prostu zwiedzić okoliczne budynki i poszukać w nich czegokolwiek ciekawego… - zawiesił głos.
- Ale ile by ci to zajęło czasu? - zapytała Fanny. - I na czym dokładnie polega twoja moc?
Douglas spojrzał na Alice, niepewny, czy może mówić.
- Można powiedzieć, że Arthur przemierza okolicę duchem, lecz nie ciałem - powiedziała tylko.
- Znaczy ciałem też potrafię - sprostował. - To nie jest tak, że jestem sparaliżowany - mruknął.
- W porządku Arthurze, zrób to… - powiedziała Harper i zerknęła na konsumentów.
- Bee, zostań z Arthurem, a my rozejrzymy się tutaj po otoczeniu, ale nie będziemy oddalać za daleko - powiedziała.
- Jeśli Fanny chcesz, też możesz zostać - rzekła jeszcze.
- Myślę, że nie przydam się w tym samochodzie - powiedziała Brice. - To prawda, że nie jestem przyzwyczajona do pracy w terenie, będąc Koordynatorem. Jednakże bardzo zależy mi na tym, żeby pomóc w uratowaniu naszych Detektywów.
- Alice…? - zapytała Abby. - A ile mamy czasu do uratowania Jennifer? Mówiłaś, że dwie doby, tak? Ale od której chwili? - zastygła w bezruchu i oczekiwaniu na odpowiedź.
- Jedna jeszcze nie minęła. Licznik wybił start, gdy rozmawiałam przez telefon koło brzóz, na samym początku. Mamy więc cały dzisiejszy dzień, potem noc i cały dzień do wieczora jutro. Tyle mamy czasu - odpowiedziała Harper. Rozglądała się, czy coś przykuło jej uwagę w okolicy. Sprawdziła też usytuowanie kamer.
Abby pokiwała głową. Spojrzała na Jennifer. Alice tymczasem uświadomiła sobie, że niechcący zdradziła, że wcale nie uważała tej de Trafford za prawdziwą. Każdy w miarę inteligentny członek drużyny był w tej chwili tego świadomy. Sama Jenny chyba nie zauważyła tego niuansu. Z uporem maniaka kopała śnieg w okolicznej zaspie, dając tym samym testament swojej złości. Bee i Arthur już siedzieli w samochodzie. Douglas zamknął oczy, zaczynając się koncentrować.
- To została nasza szóstka - powiedział Thomas. - Gdzie idziemy? Dzielimy się?
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-09-2019, 20:04   #404
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Możemy podzielić się parami i obejść okolicę. Nie wchodźcie jednak do budynków, ani nie oddalajcie się za bardzo. W razie czego, za piętnaście minut spotykamy się znów tutaj. Dobrze? - zaproponowała Harper.
- Kto chce z kim iść… - zapytała i wiedziała, że to pytanie będzie ciężkie.
- Ja chcę iść z tobą Alice! Bo jesteśmy najlepszy… - Jennifer zaczęła, ale nagle sobie przypomniała, że w ten sposób nikogo nie uszczęśliwi. - Bo nie chcę zadawać się z tym motłochem! - dokończyła, zadowolona z siebie. Że udało jej się w porę zaradzić krytycznej pomyłce i nikomu nie przyszło do głowy, że mogłaby nie być prawdziwą de Trafford.
- Tylko nie zabijcie się - Bee otworzyła drzwi od samochodu i spojrzała na Abby i Thomasa. Wyglądało na to, że obydwoje pójdą razem, jeżeli detektywi nie zechcą się rozdzielić.
Roux i Douglas właśnie sobie to uświadomili. Spojrzeli na siebie z czymś, co jeszcze nie było odrazą… ale też nie przypominało uwielbienia.
- Och… - szepnęła Barnett, wrażliwa na emocje. - To może ja pójdę, a ktoś z was zostanie w samochodzie?
- Ja pójdę z tobą - powiedział Thomas. - Na wypadek gdyby coś ci się stało, mógłbym cię uleczyć - rzekł.
- Gdyby mi się stało? Co ma mi się stać? - Barnett zapytała, wychodząc na zewnątrz.
- Nic, ale… - Douglas przeniósł na nią wzrok.
- Nie życz nikomu śmierci, dobrze? - Abby powiedziała oschle.
- Przecież ja wcale… - Thomas zamilkł. - No dobra, idźcie we dwie.
Bee zagryzła wargę.
- Ale to miło, że chcesz się mną opiekować - uśmiechnęła się lekko do Thomasa, na co ten również odpowiedział uśmiechem.
- Chodźmy już - Abby wzięła ją delikatnie za rękę i odeszła w północną stronę, gdzie znajdowały się dwa niskie budynki.
- My będziemy razem - zadecydowała Fanny.
- Pójdziemy do tego czerwonego, rdzawego molocha za elektrownią - dodał Brandon.
Ruszyli.
Alice zerknęła na Jenny.
- No to nam zostało obejść sam budynek elektrowni. Chodźmy Jenny - powiedziała i ruszyła w stronę budynku, z którego kominów buchała para. Było tu całkiem ciepło, mimo chłodu zimy. Alice rozglądała się, cały czas szukając, czy byli tu jacyś ludzie, ewentualnie kamery, ewentualnie czarna maź… Zerknęła na Jennifer.
- Podoba ci się elektrownia? - zapytała, zerkając na blondynkę.
- Nie - de Trafford pokręciła głową. - Wcale. Chociaż nie wiem dlaczego… - mruknęła. - Przykro mi, jeśli wy lubicie to miejsce. Jeśli chcesz, to mogę spróbować je polubić.
Alice nie widziała żadnego człowieka, przynajmniej na samym początku. Jednak dwie kamery były wycelowane prosto w nią i de Trafford. Kiedy przeszła nieco dalej, spostrzegła strażnika. Stał tuż za drzwiami prowadzącymi do środka. Rzeczywiście… zdawało się mało prawdopodobne, żeby ktokolwiek stał w tym śniegu. Jeżeli na terenie Krafli czuwali strażnicy, to było to w bezpiecznym, ciepłym i suchym schronieniu.
Widząc strażnika, Alice wycofała się i zmieniła kierunek. Nie chciała wchodzić z nim w żadna interakcję. Poprowadziła Jenny do słupów wysokiego napięcia po drugiej stronie, żeby się im przyjrzeć. Nigdy nie była w elektrowni, nie wiedziała jak takie wyglądają.
- Dla mnie to dziwne miejsce. Ani mi się nie podoba, ani podoba. Po prostu jest… - powiedziała i obserwowała otoczenie. Rozejrzała się też za energią fluxu, jej oczy zabłyszczały. Wiedziała, że Jenny obok niej będzie takowym. Chciała poszukać też innych źródeł.
Jeżeli znajdowało się tutaj jakieś źródło Fluxu, to było zakryte murami. Alice już miała przestać się rozglądać… kiedy zauważyła coś dziwnego… tam akurat, gdzie się najmniej spodziewała. Dym unoszący się z kominów. On… promieniował. Nie były to zwyczajne wyziewy. Miały w sobie coś nadnaturalnego, choć na tym etapie Alice mogła jedynie zastanawiać się, co takiego.
- Wydaje mi się, że to miejsce jest smutne - powiedziała Jennifer. - A ja nie chcę smutku. Ja chcę radości, szczęścia i miłości - rzekła i uśmiechnęła. - Przepraszam - dodała szybko, uświadamiając sobie, jak bardzo wyszła z roli.
Rudowłosa zmarszczyła brwi. Obserwowała chwilę dym z kominów. Następnie przestała mu się przyglądać. Żeby zbadać sprawę, powinni wejść do środka, ale na drodze stał im strażnik, a nie chciała z nim na razie zadzierać.
- Nie szkodzi Jenny. Lubię jak się uśmiechasz - powiedziała i pogłaskała ją po ramieniu, po czym ruszyła dalej. Zerknęła na telefon. Spacerowały co najwyżej dziesięć minut, powoli powinny więc zacząć kierować się z powrotem w stronę samochodu. Alice poprowadziła Jenny przed siebie wzdłuż ścieżki, rozglądała się dalej za czymś potencjalnie pozostawionym przez Z’a.
- Nie byliśmy jeszcze z tyłu elektrowni - zauważyła Jennifer. - Ale to bez znaczenia. Wracajmy do naszych przyjaciół. W kupie siła. Zawsze lepiej być przy drugiej osobie, która cię lubi. Niż tylko we dwoje na śnieżycy - uśmiechnęła się lekko.
Harper nie była w stanie zauważyć nic niepokojącego, oprócz dymu i kamer śledzących jej ruch.
Alice zerknęła w stronę elektrowni.
- Najwyżej jeśli Arthur jeszcze nie wróci, to pójdziemy potem na tył, w drugiej rundzie zwiadu. Teraz chodźmy. Dowiemy się, czy ktokolwiek znalazł cokolwiek - powiedziała. Skierowała się wraz z Jenny do miejsca, gdzie zaparkowali.

Arthur już był na jawie. Zdawał się jednak obolały. Tyle Alice widziała już w oddali. W samochodzie znajdowali się już Detektywi, ale Bee i Abby nie wróciły jeszcze ze zwiadu.
- Przepraszam, strasznie boli mnie głowa… - mruknął Douglas. - Zjadłbym te czekoladowe ciastka, ale zostały w Reykjaviku - westchnął.
Pocierał skronie. Czuł się źle i ciężko mu było skoncentrować się na czymkolwiek innym.
- To może ja zacznę - powiedziała Fanny. - Zauważyliśmy w tym czerwonym budynku kamery, które śledziły każdy nasz krok. Przemieszczały się zgodnie z kierunkiem, w którym szliśmy. Dwóch strażników znajdowało się za drzwiami. Nie wiem, czy nas zauważyli.
- Myślę, że tak - powiedział Brandon.
- Ale nie wyszli na zewnątrz - dokończyła Fanny.
Alice obserwowała Arthura.
- Nie widziałeś nic co specjalnie przykuło twoja uwagę? - zapytała go. Po czym zerknęła na resztę.
- Mnie i Jenny też śledziły kamery. W budynku elektrowni też widziałam strażnika, poza tym… Dym w kominie ma jakąś dziwną energię. Rzuciłam na niego okiem pod kątem fluxu. Zdaje się, że moglibyśmy dowiedzieć się więcej w samym budynku elektrowni, ale nie dostaniemy się tam bez pozbycia się strażnika przy wejściu. Czy ktoś widział Abby i Bee? - zapytała i zerknęła w stronę gdzie dziewczyny poszły.
Nie były widoczne. Z drugiej strony oba budynki na północy znajdowały się najdalej.
- Chwila, daj mi moment - mruknął Arthur. - Ten budynek tutaj… to elektrownia, rzecz jasna. Znajduje się w niej trochę pracowników. Może piętnastu. Nie sprawiali wrażenie podejrzanych, ale co ja wiem. Na dole poniżej piwnicy znajduje się dodatkowe piętro… a poniżej ujrzałem rzekę… czarną rzekę… - ciężko mu było wyjaśnić, co dokładnie widział. - Wróciłem na to piętro nad płynącą smołą… to znaczy raczej nie była to smoła. W każdym razie dosterzgłem na nim mniej więcej pół tuzina pomieszczeń z takimi łukami… i świeciły… i wypluwały właśnie tę czarną ciecz… jak z innego wymiaru… Były też rury, które gdzieś ją prowadziły… ale potem poczułem, jak zaczęła mnie zatruwać. Sama jej obecność zaczęła mnie osłabiać… Poczułem się trochę jak w Błękitnej Lagunie. I mnie zepchnęło o tutaj… - mruknął. - I czuję się okropnie obity, ale cały… - jęknął, masując skroń.
Czarna ciecz wzbudziła zainteresowanie Alice.
- To stąd pochodzi ta maź… Ta którą widziała tamta kobieta… Z którą rozmawiałam na stacji… Zdaje mi się, że powinniśmy powstrzymać wydobywanie tego czegoś, bo to szkodzi światu… - powiedziała, marszcząc brwi.
- Szkodzi? Pewnie szkodzi - powiedziała Fanny.
- Odpocznij Arthurze. Thomasie, zostań z nim, ja z Jenny pójdziemy rozejrzeć się za Abby i Bee. Tymczasem Fanny i Brandon zostańcie tu. Gdy dziewczyny wrócą, zdecydujemy jak dostać się do elektrowni… - zdecydowała co dalej.
- Nie wiedziałem niczego w pozostałych budynkach. Nie zdążyłem, bo mnie wywaliło - dodał Douglas. - Gdybym wiedział, to bym zaczął od tamtych, do których poszliście wy - zerknął na detektywów - oraz Bee i Abby.
Mówił powoli i z trudem.
- Czy będziecie mieli coś przeciwko, jeśli zasnę? - zapytał, przymykając oczy.
Korzystanie z mocy bardzo męczyło Douglasa. Musiał bardzo uważać, żeby nie zgubić się w eterze. A kiedy coś go zaatakowało - w mniej lub bardziej dosłownym znaczeniu tego słowa - musiał od razu powrócić do ciała. I ten powrót, oraz przeprowadzenie go w bezpieczny sposób, kosztowało go dodatkową ilość energii.
- Tak zdrzemnij się… A wy proszę czuwajcie nad nim… Jenny. Chodźmy - powiedziała do blondynki. Po chwili ruszyła w stronę budynków, gdzie zniknęły Barnett i Roux. Miała nadzieję, że nic im się nie stało.

To były dwa, dużo niższe budynki. Czaiły się za reaktorem dość smętnie i jakby złowieszczo. Alice i Jennifer przeszły obok elektrowni, kierując się w ich stronę. Na tej ścianie wysokiego budynku znajdowały się dwie rury biegnące równolegle względem siebie i prostopadle do podłoża. Ciągnęły się od ziemi aż do dachu. W jednej trzeciej ich wysokości znajdowały się poprzeczne pręty…
Przez co Alice odniosła wrażenie, że spogląda na dwa, monstrualne krzyże.
Jeden dla Bee, drugi dla Abby…


- Rom pom pom, rom pom pom - Jenny wesoło nuciła pod nosem.
Rudowłosa nie przejęła się tą groteskową myślą. Najważniejsze dla niej było to, że już ich na tych krzyżach nie ujrzała. Ruszyła dalej. Rozglądała się uważnie za obiema konsumentkami. Miały nie wchodzić do budynków i miała nadzieję, że tego nie zrobiły. Szukała ich wzrokiem.
Nic, ani nikogo nie ujrzała. Ani Bee, ani Abby. Weszły do budynków? Zostały uprowadzone? Gdyby tutaj były, to by ich zapytała… ale wtedy takie pytanie nie miałoby sensu. Nie widziała ani strażników, ani żadnych szczególnie niepokojących obiektów. Nie licząc kamer na budynkach, które uważnie śledziły ich poczynania.
Alice westchnęła. Ruszyła w stronę pierwszego z budynków. Chciała zajrzeć, czy może znalazły się tam w środku. Martwiła się o nie, ale nie mogła zacząć ich wołać, to mogłoby przykuć uwagę strażników.
Jeśli znajdowali się w środku, to Harper nie mogła ich zobaczyć. Akurat w tych budynkach nie było przeszklonych drzwi frontowych. Czy Abby i Bee podeszły niewinnie jak owieczki i zapukały do nich? Po czym zostały wciągnięte do środka? Bo gdyby weszły z własnej woli, to powinny już do tej pory wrócić. Alice zarządziła powrót po kwadransie i ani Abby, ani Bee nie lekceważyłyby tego zalecenia. Choć z drugiej strony… czy nie byłoby to w stylu Konsumentów, żeby udać się na zakazaną eksplorację?
Harper zaczęła iść dalej. Szukała ich, albo chociaż jakichś śladów po nich. Najpierw zamierzała przejść okolicę dookoła tych budynków, a potem, jeśli nic nie znajdzie, zajrzeć do środka… Nie chciała stracić swoich konsumentów.
Alice ujrzała ślady w zaspach niedaleko drogi. Wyglądało to tak, jak gdyby jakiś ciężar przewrócił się w nie… Nie wyglądało to wcale naturalnie i Harper przynajmniej w tej chwili nie była w stanie wyobrazić niewinnego uzasadnienia zdeptania tego śniegu.
- Rom pom la la la - zanuciła Jennifer. - Bitwa na śnieżki? - zapytała Alice, zaczynając lepić kulkę.
Harper przypomniała sobie, jak blondynka powiedziała w hotelu, że ma nadzieję, że uratuje ją zgubienie w elektrowni pozostałych. Nie wiadomo, czy miało to ją uratować, ale rzeczywiście zgubili Bee i Abby.
Harper ruszyła za śladami. Chciała dowiedzieć się dokąd prowadziły.
- Chodź Jenny. Zobaczymy dokąd prowadzą te ślady. Tylko cichutko. Musimy znaleźć Abby i Bee… Bo zdaje się, że bawią się z nami w chowanego - powiedziała i przyłożyła palec do ust. Miała nadzieję, że Jennifer podłapie tę ‘zabawę’. Tak naprawdę rudowłosa martwiła się, że ktoś je napadł i porwał… I obawiała się, że był to Z. Żeby nękać ją jeszcze bardziej.
- A czy nie powinniśmy powiedzieć o tym pozostałym? A jak my też tak zginiemy? To będą się martwić. A ja chcę, żeby byli szczęśliwi i radośni - powiedziała. - Czy mogę zrobić aniołka w śniegu? Widziałam, jak jedno dziecko robiło.
Zastygła w bezruchu, gotowa do rzucenia się plecami na śnieg.
- Masz rację… To ja tu postoję i poczekam, a ty zrób aniołka, a potem pobiegnij im powiedzieć i wróć do mnie. Ja poczekam, czy może dziewczyny nie wrócą - powiedziała Alice. Martwiła się, że ślady mogłyby zniknąć, gdyby obie ruszyły do tyłu i wróciły tu z resztą.
De Trafford rzuciła się na śnieg. Zaczęła poruszać rękami i nogami.
- Świrlu świrlu - powiedziała. - Świrli świrli!
Po dwudziestu sekundach znudziła się. Wstała i spojrzał na efekt. Jej oczy otworzyły się szeroko.
- Cudowne! Nigdy w życiu niczego nie stworzyłam! - powiedziała tak, jak gdyby właśnie skomponowała arcydzieło na miarę Mony Lisy. Zapatrzyła się i zagryzła wargę z przejęcia. Jej oczy zaszkliły się, jakby miała zaraz zapłakać łzami wzruszenia.
- To bardzo piękny aniołek. Zrobię mu zdjęcie. Biegnij po resztę, by też mogli go obejrzeć. No dalej Jenny - powiedziała i jak obiecała, wyjęła telefon i zaczęła robić aniołkowi zdjęcia, ku pamięci. Alice była słowna. Zerknęła na aniołka na zdjęciach i westchnęła. Popatrzyła dokąd tak właściwie prowadziły ślady w śniegu, za którymi chciała iść.
Prowadziły jedynie na drogę. Jak gdyby ktoś stał na niej, został przewrócony w fałdę śniegu, a potem tą samą drogą opuścił zaspę. To niestety oznaczało, że nie mogli wyśledzić Bee i Abby. Bo najpewniej to one zostały zaatakowane. Jednocześnie? To wydawało się interesujące, gdyż nawet nie krzyknęły. Poza tym jak ktoś mógł zakraść się do nich w biały dzień, jeśli wokół nie było żadnych kamieni, drzew, zabudowań…? A może one wcale nie zostały w takim razie tutaj zaatakowane? Alice nie miała pojęcia.
De Trafford odeszła wesołym, podskakującym krokiem. Ale kiedy przybliżyła się do samochodu, od razu zgarbiła się i zaczęła chodzić ciężko i topornie. Prawdziwa Jennifer nawet tak nie chodziła, choć w sumie pasowałoby to do niej.
Alice zaczęła się więc rozglądać. Gdzie mogły być Abby i Bee? Ruszyła kawałek dalej do przodu, by się rozejrzeć. Może były tu gdzieś jeszcze jakieś ślady? Nie chciała odchodzić daleko, przeszła może dziesięć metrów.
Nie widziała żadnych, nawet najmniejszych śladów. Co znaczyło, że albo obydwie kobiety rozproszyły się w powietrzu, albo znalazły się w jednym z dwóch budynków. Te były najbliżej i też nie minęło wcale dużo czasu, żeby ciągnąć je nie wiadomo gdzie. Alice i Jennifer w tamtym czasie nie znajdowały się wcale daleko i na pewno usłyszałaby ryk silnika, gdyby zostały gdzieś przewiezione. Ujrzała, że Fanny, Brandon i Jennifer zaczęli się przybliżać. Thomas został w środku, najprawdopodobniej nie chcąc zostawiać osłabionego brata samego, kiedy nadszedł sezon na zniknięcia.
Alice cofnęła się i zatrzymała przy drzwiach do jednego z budynków. Poczekała, aż reszta podejdzie dość blisko, po czym spróbowała nacisnąć klamkę, by sprawdzić, czy był otwarty.
Ujrzała, że na wewnętrznej stronie drzwi znajdował się napis.

Cytat:
W E L C O M E
A L I C E !
Trzydzieści osiem.
Napis został wykonany właśnie z takiej ilości odrąbanych palców.
Wbitych gwoździami do drzwi.
Niektóre większe, niektóre mniejsze. Z dłoni, ze stóp.
- Co tam…? - zapytał Brandon. - Co tam widzi… och.
- Och - mruknęła Fanny.
- Alice, ktoś cię wita! - Jenny rzuciła, lekko uśmiechnięta. - Masz tu przyjaciół.
Harper przełknęła ciężko ślinę, po czym weszła do środka. Rozejrzała się uważnie. Szukała więcej wskazówek, śladów. Czegokolwiek. Oceniała, jak duży był budynek, gdzie były kamery, czy były tu jakieś ślady, że Abby i Bee weszły do środka… Jeśli to jego sprawka, że zniknęły… Czy naprawdę to zaplanował? Przecież nie mógł wiedzieć, że rozdzielą się i to właśnie one tu pójdą, prawda? Nie mógł…? Przełknęła ślinę, zaczynając mocno teoretyzować. Nie mógł wiedzieć że Jenny poleci pierwsza, a jednak ustawił scenę pod nią… To jej się wszystko kupy nie trzymało. Potrząsnęła głową i zmarszczyła brwi. Nie mogła zatopić się w myślach, musiała szukać śladów.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-09-2019, 20:05   #405
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- O czym myślisz? - zapytał Brandon.
- Pff… - mruknęła Fanny. - Nie widziałeś tych palców?
- No cóż… hmm… głupie pytanie. Przepraszam.
W środku znajdowały się kamery. Alice ciężko było stwierdzić, co to był za budynek, jednak przypominał przestrzeń biurową. Może to tutaj rezydowała dyrekcja. Coś zabłyszczało w rogu pomieszczenia. To był ekran komórki.
Harper ruszyła w tamtą stronę i od razu chwyciła za telefon, chcąc sprawdzić czym był.
Kiedy odblokowała ekran, ujrzała tapetę przedstawiającą wiele kwiatów. Pochylała się nad nimi całkiem atrakcyjna kobieta, która trochę przypominała Esmeraldę, ale gdyby obedrzeć ją z nieskończonego szyku i elegancji. Wyżej znajdował się szyld z napisem “...ące Ogrody Barnettów”.
Harper zerknęła, czy telefon miał zasięg sieci. Wyjęła też swój i sprawdziła to samo. Miała nieprzyjemne wrażenie… Że ten telefon mógł należeć do Bee. Zasięgu wciąż brakowało.
- Czyj to telefon? - zapytał Baird. - Mam nadzieję, że nie należy ani do Abigail, ani do Beatrice.
- Beatrice? - Fanny zmarszczyła brwi.
- Ona nie ma tak na imię? - Brandon zmarszczył brwi. - Ta z ciemnymi włosami, ale nie kręconymi, ładna.
- One wszystkie są ładne - mruknęła Brice.
Harper zmarszczyła lekko brwi.
- W zasadzie to nie wiem, zawsze przedstawia się jako Bee… - powiedziała, po czym zaczęła przeglądać zdjęcia w telefonie, a także listę kontaktów. Sprawdziła też, jaki był powód że telefon nagle zaświecił.
Nie przyszło żadne powiadomienie. Chyba po prostu słońce odbiło się od szklanego ekranu i to przykuło jej uwagę. Zdjęcia ukazywały głównie Bee oraz tę kobietę, która najpewniej była jej matką. Poza tym Barnett miała bardzo dużą kolekcję zdjęć kotów. W innym folderze ich rysunki. Bardzo lubiła również fotografować jedzenie, które robiła i zjadała. Także często robiła sobie selfie. Testowała różne makijaże, choć na co dzień chodziła bardzo skąpo umalowana. Była naturalnie atrakcyjna i nie potrzebowała mocnego makijażu. Jednak Alice oceniła, że potrafiła go wykonać i wtedy naprawdę przykuwała wzrok. Na jednym zdjęciu wyglądała szczególnie atrakcyjnie. Miała na sobie złotą suknię z cekinami. Harper nigdy by nie spodziewała się po Barnett takiego stroju. Najwyraźniej jednak w Nowy Rok na chwilę porzucała nieśmiałość. Kiedy Alice przejechała galerię do samej góry, ujrzała ulice Portland. Niektóre znajome, inne mniej. Ostatecznie było to bardzo duże miasto. Spostrzegła również kilka zdjęć młodego Sharifa, pracującego w barze z kebabami. Bee robiła te zdjęcia dla siebie? Czy też wysyłała Konsumentom? Wszystko było możliwe.
Harper zbladła. Natychmiast zgasiła wyświetlacz, po czym schowała telefon do kieszeni.
- To telefon Bee - powiedziała tylko. To uświadomiło jej, że przynajmniej Barnett była w tym pomieszczeniu, tak więc ruszyła dalej, szukać jej i Abby w pomieszczeniach. Serce jej łomotało w niepokoju. Nie była pewna, czy dlatego że zobaczyła Habida, czy dlatego że bała się o obie kobiety. Teraz chciała znaleźć je… Albo wskazówki dotyczące Jenny. Cokolwiek. By nie myśleć o Sharifie.
- Uhm… - mruknęła Jennifer. - Nie podoba mi się tu. Dlaczego tu jesteśmy? - zapytała. - Ach… Bee i Abby. Kocham je i chce je uratować - powiedziała, ale już się nie uśmiechała. Naprawdę źle się tutaj czuła. Alice spostrzegła gęsią skórkę na jej ramionach. A to był wariant de Trafford, któremu nic nie było nawet w mrozie i szalejącym wietrze wokół Dimmuborgir Guesthouse.
- Kurde… - Fanny mruknęła. - One naprawdę zostały porwane.
Alice spojrzała na nią. Miała laserowy punkcik na klatce piersiowej.
Harper rozszerzyła oczy i stanęła między Fanny a źródłem laserowego punktu, zasłaniając detektyw. Zwróciła się w stronę lasera i rozłożyła ręce. Chciała znaleźć skąd ten pochodził. W uszach jej piszczało.
Laser przez chwilę znajdował się na jej piersi, po czym zgasł.
Musiał dochodzić z końca korytarza. Znajdowali się obecnie w holu. Znajdowały się tutaj cztery drzwi, nie licząc tych wejściowych. Oznakowana była tylko toaleta. Z holu odchodziły dwie odnogi - po prawej i po lewej stronie. Alice odniosła wrażenie, że snajper musiał znajdować się na końcu korytarza po lewej. Nie widziała go jednak w tej chwili.
Zdawało się, że Brandon i Fanny niczego nawet nie zauważyli.
Alice zmarszczyła brwi. Czy to dlatego, że miał nie strzelać do niej? O co tu chodziło?
- Poczekajcie chwilę… Cofnijcie się odrobinę… - poprosiła i sama wyszła na przód, pilnując by być na linii między snajperem a Brandonem, Fanny i Jenny. Podeszła do pierwszych, najbliższych drzwi i otworzyła je.
Była to niewielkie pomieszczenie. Miało może dwa metry na dwa. Było wypełnione środkami czyszczącymi, mopami oraz ścierkami. Alice dostrzegła również zlew i kosz na śmieci.
- Dobra - powiedział Brandon. - Ciekawi mnie w jaki sposób zdołał je zajść - powiedział. - Przecież nie są głupie.
- A mnie, dlaczego nawet nie krzyknęły.
- Może nie zdążyły - Baird odpowiedział.
- Nie wiemy, co ten psychopata potrafi - westchnęła Fanny.
Rozglądała się chwilę. Zostawiła drzwi uchylone i ruszyła do kolejnego pomieszczenia. Zerknęła też ku końcowi korytarza. Jej oczy lekko zabłyszczały, kiedy spróbowała dostrzec postać w ciemności z wykorzystaniem zdolności Łowcy.
Nie dostrzegła nikogo, co było informacją samą w sobie. Jeśli przed chwilą znajdował się tam snajper, to już się stamtąd zabrał. W kolejnym pomieszczeniu znajdowała się szatnia, jednak nie była w stanie na jej podstawie stwierdzić, jak wiele osób znajdowało się w budynku. Dlatego, bo znajdowały się tutaj głównie szafki zamknięte na klucz i opatrzone plakietkami z nazwiskami. Żadnego rzecz jasna nie znała. W kolejnym pomieszczeniu spostrzegła coś na kształt dyżurki ochroniarskiej. Było tutaj dużo monitorów, tyle że wyłączonych. Ochroniarzy również nie znalazła. Ostatnie pomieszczenie było zamknięte na klucz.
Ruszyła więc dalej. Doszła do rozwidlenia i ostrożnie wyjrzała w lewo i w prawo, czy snajper nie krył się właśnie tam. Oceniała jak duży był w ogóle ten budynek w środku. Nasłuchiwała, czy dosłyszy coś poza swoimi towarzyszami.
Cisza. Wydawało jej się, że oba korytarze miały mniej więcej dwadzieścia metrów i chyba łączyły się z sobą na samym końcu przejściem przypominającym hol, w którym stała Alice. Nie widziała nikogo podejrzanego. Przez chwilę wydawało jej się nawet, że przewidziała się i żaden laser wcale nie znajdował się wcześniej na ciele Fanny.
- Idziemy? - zapytał Baird.
Cisza była taka przytłaczająca, że jego szept zdawał się głośny jak z megafonu.
Alice wzdrygnęła się.
- Wy pójdźcie w prawo, ale weź wyjmij broń. Zdaje mi się, że jest tu snajper i wcześniej celował do Fanny, ale przestał gdy ją zasłoniłam. Ja pójdę w lewo i spotkamy się w połączeniu - powiedziała szeptem Harper. Rozejrzała się ile drzwi miał który z korytarzy.
- Nawet nie zauważyłam… - Brice zawiesiła głos.
- Cholera. Widziałaś go? Tego snajpera?
Alice naliczyła cztery drzwi po jednej stronie i po drugiej stronie korytarza. Drugi okazał się identyczny. Baird czekał na odpowiedź, zanim zagłębił się w jedną z dwóch odnóg.
- Wcześniej był na końcu tutaj gdzie stoimy, teraz go nie widzę… Uważajcie tam i wołajcie jak coś znajdziecie… - powiedziała i ruszyła w lewo. Do pierwszych drzwi.’
Przejrzała kolejne pokoje. W żadnym z nich nic nie znalazła, jednak oceniała, że to były biura. Niektóre otwarte, inne zamknięte… przez dziurkę od klucza jednak mogła dostrzec, co znajdowało się w środku. Biurka, regały, komputery. Przeczytała plakietki znajdujące się obok drzwi. Pracowały tutaj sekretarki, kierownicy, kadry, asystenci i rzeczywiście, znajdował się tu również gabinet dyrektora placówki. Wnet doszła do przejścia na którym znalazła Fanny i Brandona.
- Czysto - powiedział.
W przejściu znajdowała się winda.
- A gdzie Jenny? - zapytała i rozejrzała się w poszukiwaniu blondynki. Winda na końcu pomieszczenia zdawała jej się nieprzyjemnym zaproszeniem, co więcej, kojarzyła jej się z tą w rezydencji de Traffordów, a o tym teraz myśleć nie chciała.
- Tutaj jestem! - krzyknęła de Trafford. Pewnie znajdowała się w holu przy drzwiach wejściowych. Nie ruszyła się ani na krok.
Alice powiedziała do Brandona “wy pójdźcie w prawo, a ja pójdę w lewo”. Jennifer zrozumiała pierwszą część w ten sposób, że dotyczyła duetu jego i Fanny. Cały czas pracowali razem. A ona pracowała z Harper. Tymczasem ta rzekła “a ja pójdę w lewo”. Nie “my pójdziemy w lewo”. Z tego zrozumiała, że Alice nie chciała, żeby za nią poszła. Nie dała jej żadnego polecenia, a nie wiedziała, czy mogła dołączyć do duetu Detektywów, dlatego została w tym samym miejscu.
- To chodź! Jest bezpiecznie - rzuciła, żeby to zabrzmiało, że po prostu chciała, żeby nic jej się nie stało. Alice w ogóle nie pomyślała, że Jenny może w ten sposób pomyśleć o całej sytuacji i że po prostu pójdzie z nimi.
Poczekała, aż Jennifer dołączy, po czym podeszła do windy i nacisnęła przycisk.
Drzwi otworzyły się.
- N-nie - jęknęła Fanny i opadła na kolana. - Monico… nie…
W windzie siedziały zwłoki młodej kobiety. Miała kręcone włosy typu “mokra włoszka”. Ubrana była w czarne, bawełniane spodnie oraz kolorowe, meksykańskie ponczo. Miała nałożoną na głowę tą samą uprząż, którą posiadały kobiety na dwóch brzozach. Na lustrze znajdował się napis utworzony jej krwią…

Cytat:
A czy ty też będziesz tak gotowa do spowiedzi?
Witajcie na poziomie czwartym zabawy.
Rozkręcamy się!

- Z
PS. Ciekawe, jak mają się twoi bracia
Harper zbladła. Cofnęła się, po czym obróciła i ruszyła biegiem, prawie potykając się o własne nogi na zakręcie kiedy zamiast wsiąść do windy, po prostu ruszyła do wyjścia z budynku. Wpadła na drzwi popychając je by się otworzyły. Musiała pobiec do Thomasa i Arthura. Dobry Boże. Czy naprawde ich też już dopadł?!

Ujrzała coś, czego kompletnie się nie spodziewała. W miejscu, w którym stał ich samochód, znajdował się taki sam jeep… dokładnie ten sam model… Ale był cały czarny. I nie tylko karoseria. Również szyby, opony… dokładnie wszystko. Znajdował się na nim świecący, zielony wzór. Bardzo jasny. Limonkowy. Samochód wyglądał jak pojazd kompletnie nowej generacji przyszłości. Jego koła zaczęły się obracać i wnet ruszył. Na jej oczach przednie drzwi rozwarły się i zaczęły przekształcać w coś na kształt skrzydeł samolotu. W okolicy bagażnika pojawiły się dwa okrągłe, limonkowe otwory, które zaczęły ziać zielonym ogniem. Kilka podobnych znalazło się również pod spodem karoserii i skrzydeł. Alice mignęła na krótki moment przestraszona twarz Thomasa, po czym jeep commander odleciał gdzieś na południe.
Usta Harper otworzyły się w szoku. A następnie zamknęły i znów otworzyły. Do jej mózgu procesy przez moment nie docierały. Rozejrzała się szukając ‘ich’ samochodu. Dopiero za kilka sekund dotarło do niej, że to był chyba ich samochód. Tylko… Coś mu odjebało? Alice stała w bezruchu i patrzyła na niebo, gdzie przed sekundą zniknął. Przełknęła w końcu ślinę. Teraz porwano też jej braci… Kim był ten kurwi syn… I skąd miał technikę jebanej Strefy 51?!
Alice stała tak jeszcze parę chwil, po czym obróciła się i spojrzała w jedną z kamer. A następnie pokazała do niej środkowy palec. Po czym po prostu ruszyła wściekła i zraniona i zaszokowana z powrotem w stronę budynku, gdzie zostawiła detektywów i Jennifer. Jej serce łomotało, a w uszach jej piszczało. Jej twarz przedstawiała maskę czystego szoku. Nie była w stanie uspokoić emocji. Zabrał jej wszystkich. Wszystkich jej bliskich. Była tu sama. Sama z dwójką detektywów, na których bała się polegać i z tą nową Jenny… Którą traktowała bardziej jak małe dziecko, niż jakąkolwiek faktyczną pomoc. Weszła do budynku. Zamknęła drzwi. Po czym zajebała kopa w najbliższy kosz na śmieci i dopiero po tym akcie wandalizmu ruszyła w stronę korytarza i z powrotem do windy.

Napotkała Brandona wyglądającego przez różne okna znajdujące się w holu przy windzie. Pewnie sprawdzał, czy ktoś podgląda ich na zewnątrz. Alice spostrzegła, że kamery zostały przez niego uszkodzone. Musiał trafić w nie kulami i nawet nie słyszała wystrzałów. Silniki odrzutowe mogły je w sumie zagłuszyć… Fanny tymczasem walczyła z płaczem. Trzymała dłoń Moniki. Bez wątpienia Brice ją znała, co mogło znaczyć tylko jedno - była jednym z detektywów.
Alice nie miała nawet siły, żeby zrobić cokolwiek, by pocieszyć kobietę. Chciała zadawać pytania w stylu ‘Kim była Monika?’, ‘Jaki miała charakter?’, ‘Dlaczego mógłby chcieć zabić właśnie ją?’, ale to byłoby nieczułe, dlatego po prostu milczała.
- Musimy iść dalej… - powiedziała w końcu, po pewnym czasie ciszy.
- Mamy już tylko naszą czwórkę… - dodała sztywno.
- A co stało się z twoimi braćmi? - zapytała Jennifer. - Poza tym pamiętaj. Nieważne, jakie odległości nas dzielą. Liczy się to, że jesteśmy blisko o tutaj - powiedziała i dotknęła piersi. Próbowała tak pocieszyć Alice.
- Zabrał też ich - Harper odpowiedziała tylko.
- Skąd ją znasz? - Brandon zapytał Fanny.
- Pracowała kiedyś jako Starszy Badacz w Oddziale w Rio - odparła Brice. - Była świetna. Jedna z najlepszych. Można było na nią liczyć. Jeżeli czegoś nie udało jej się zrobić, to miałam pewność, że jest to rzecz niemożliwa i nie ma sensu szukać innych ekspertów. Rzecz jasna nie była wszechwiedząca, ale miała taką siatkę znajomych geniuszy… oraz nie bała się poprosić ich o pomoc… i…
- Bardzo mi przykro - powiedział Baird, jednak zabrzmiało to bardzo sucho. Raczej dlatego, bo był zestresowany. A nie dlatego, bo nie był zdolny do empatii.
- Pewnego dnia została awansowana, w sensie Monica - powiedziała Fanny. - Była Hiszpanką - zaczęła mówić chaotycznie. - Myślałam, że dostała się na Antarktydę, jednak kompletnie urwał się kontakt z nią, więc doszłam do wniosku, że może zaczęła tam pracować… ale nie podobało jej się i ambicja nie pozwoliła jej wrócić do Rio… więc odeszła z IBPI… To naciągane, ale taką historyjkę sobie ułożyłam. Nie myślałam, że kiedyś ją jeszcze zobaczę. I wolałabym… żeby tak pozostało - westchnęła ciężko.
- To jej nie było z wami w Lagunie? - zapytała. To było coś, co jej się nie zgadzało w tej opowieści. Sądziła, że kobieta należała do tej porwanej grupy detektywów, ale z opowieści Fanny, wynikało… że nie.
- Nie - rzekł Brandon. - Prawda?
- Nie - poświadczyła Fanny. - Na pewno byśmy wiedzieli, gdyby tam z nami była. Chwila… Ona coś tam ma… - mruknęła w trakcie rozpinania uprzęży na twarzy Moniki.
Okazało się, że w jej ustach tkwiła karteczka.
Alice zerknęła na Fanny.
- Wyciągniesz ją? Czy mam to zrobić? - zapytała kobietę. Miała nadzieję, że to było w dobrym guście, w końcu to była znajoma Fanny, więc Harper uznała, że to ona powinna zbierać poszlaki z jej ciała.
- Nie, spokojnie. Dam radę - powiedziała Brice. Wstrzymała oddech i to zrobiła.

Cytat:
Chcecie dostać się do Nibylandii? Monica wskaże kierunek palcem.
Tylko musicie go znaleźć.
Kryje się za jej imieniem.

- Z
PS. To trudna zagadka, ale spójrzcie na panel, będzie łatwiej XD

Alice patrzyła na ‘XD’ i miała ochotę na nie napluć. Wzięła powolny, głęboki wdech, po czym podeszła do panelu z przyciskami i przyjrzała mu się.
Na pierwszy rzut oka zdawał się zwyczajny. Znajdował się tutaj poziom 0, 1 i 2. Oprócz tego przycisk zamykania drzwi, kolejny do ich otwierania. Szósty przycisk ukazywał dzwonek. Pewnie w razie kłopotów można było tym wezwać pomoc. Obok przycisków znajdowała się jednak jedna dodatkowa, niestandardowa rzecz. To była szklana pokrywa, kryjąca za sobą ciemną powierzchnię…
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-11-2019, 17:07   #406
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper zmarszczyła brwi i spróbowała podnieść pokrywę. Udało się to łatwo. Broniła dostępu jedynie do tej powierzchni.
Kobieta przyjrzała jej się, spróbowała zahaczyć brzeg palcem w rękawiczce, czy może coś znajdowało się pod spodem. Sprawdziła, czy to w ogóle był jakiś kolejny panel. Nie naciskała go jednak na środku. Obserwowała jedynie brzegi. Zerknęła na Monicę, a potem na panel. Następnie podeszła i podniosła jej dłonie ostrożnie i obejrzała palce.
Nie było jej palca wskazującego prawej ręki. Został odcięty.
Tymczasem pod powierzchnią nic się nie znajdowało, nie było tam niczego ukrytego. To była po prostu powierzchnia. Kiedy jednak Alice przymrużyła oczy, dostrzegła dwie diody obok niego. Obie były mikroskopijne i niezapalone. Nie można ich było nacisnąć, a w każdym razie nie dawało to żadnych rezultatów.
Alice przyjrzała się uważnie skórze rąk Moniki. Jej teksturze, kolorowi, kształtowi palców i paznokci, po czym westchnęła i opuściła windę. Ruszyła korytarzem. Miała miejsce, gdzie znajdowało się aż trzydzieści osiem palców do sprawdzenia. Jeden mógł należeć do Moniki i skrywać odpowiedź. A ta czarna powierzchnia… Mogła być czytnikiem linii papilarnych. Przynajmniej tak wywnioskowała sobie Alice. Wyjęła telefon i sprawdziła, czy miała zasięg.

Kiedy stanęła przed tabliczką, zasięg na jej oczach powrócił. Otrzymała szereg wiadomości i po sekundzie - zanim zdołała je przeczytać, nie mówiąc nawet o odpisaniu - sieć przestała funkcjonować.

Cytat:
Brawo. Blisko, coraz bliżej. Możesz oderwać tylko cztery. Za każdy dodatkowy umrze jedna osoba. Detektyw? A może Konsument?
Ha!1
Chcesz się przekonać? XD
- Z
Cytat:
Napisał J
Nie mogę przejść przez Portal z powodu ograniczenia czasowego. Już wcześniej przez niego przechodziłem. Kurwa…! Muszę czekać, bo samolotem wyjdzie na to samo…
Cytat:
Napisał Conrad Egelman
Proszę, odpisz… Nie wiem, kogo mam powiadomić o tym. Czy już zwoływać pospolite ruszenie na Islandię…?
I tak nie mogła odpisać.
Harper potarła skroń, czytając wiadomości. Joakim musiał tam odchodzić od zmysłów, gdziekolwiek był. Sprawdziła też kiedy Conrad napisał tę wiadomość. Dzisiaj o szóstej rano. Miała nadzieję, że nie ściągnął całego KK na Islandię, bo to oznaczało istną Sodomę dla jej planu spokojnego zgarnięcia paru detektywów dla Kirilla. Pokręciła głową. Jeśli Kościół wparowałby na tę wyspę. Potem na Lagunę, jako pierwszy punkt uznany za podejrzany… Wolała o tym nie myśleć… Zamrugała i przyjrzała się palcom. Szukała wskazujących z tej odpowiedniej ręki. Oraz takich, które pasowały kolorystycznie do ciała Moniki… A także podobieństwa w paznokciach.
To była straszna robota, ale dzięki niej wytypowała z trzydziestu ośmiu palców tylko osiem. Wszystkie zdawały się mieć w miarę odpowiednią długość, kolor i rzecz jasna były wskazujące. Co ciekawe, każdy z nich znajdował się na jednej z liter napisu W E L C O M E. Ósmy znajdował się przy wykrzykniku na samym końcu jej imienia.
Harper przyjrzała się palcom i zamiast je odczepiać, najpierw popatrzyła na kierunki w które ‘wskazywały’ wisząc na tabliczce.
Wszystkie zostały tak ułożone, że biegły z góry na dół. Paznokcie skierowane były ku podłodze.
Bez wątpienia, to był cel podróży. Coś, co było pod podłogą… Następnie, Alice zerknęła na kropkę pod wykrzyknikiem.
Była to plama krwi.
Alice uznała więc, że jednak musiała wybrać te cztery palce. Obróciła się i zawołała.
- Fanny! Czy Monica miała coś na prawym palcu wskazującym? Jakąś bliznę? Albo coś? Wiesz może? - zapytała.
Brandon i Fanny znajdowali się za jej plecami. Alice nawet nie słyszała, kiedy podeszli.
- E… o niczym takim nie wiem. Może miała. Nigdy nie rozmawiałyśmy z sobą na temat swoich palców. Zresztą bardzo rzadko prowadziłyśmy prywatne rozmowy - mruknęła.
Aż się wzdrygnęła, gdy tak pojawili się znikąd.
- Mm… Potrzebuję… Potrzebujemy znaleźć palec wskazujący Moniki. Zdaje mi się, że będzie pasować do tego czarnego panelu, jako czytnika linii papilarnych. No i już znalazłam osiem palców, które by pasowało… Ale… Jest haczyk. Dostałam sms z informacją, że możemy zabrać tylko 4, a za każdy dodatkowy, zginie jeden z zakładników… Konsument, albo detektyw… Więc… Dlatego potrzebujemy… No cóż, zamknąć się w tych czterech… - powiedziała i zerknęła znów na tablicę z palcami. Westchnęła.
- Obstawiałabym ten w literze M, bo to jak Monica, a jej imię ma kryć odpowiedź… Albo ten pod O… Albo nie wiem… Pod wykrzyknikiem? Ewentualnie pod W, bo to odwrócone M… - powiedziała Alice co o tym sądziła.
- Wow… błyskawicznie to rozgryzłaś - mruknął Brandon. - Ale na przykład w literze M są cztery palce. Skąd wiesz, o który mogłoby… Ach… Tylko jeden z nich jest wskazujący… i kobiecy… Prawda… dobra jesteś - uśmiechnął się. - To zacznijmy może od M, jak Monica.
- M jak miłość - zaśpiewała Jennifer, dopiero teraz podchodząc do nich. Usłyszała tylko końcówkę rozmowy.
- Nie musimy wszystkich czterech odrywać jednocześnie - przyznała Brice. - Zabierzmy jeden z tej litery M jak makabra, a jak nie zadziała, to ruszymy po kolejne - zaproponowała.
Harper tymczasem kiwnęła głową i odczepiła ostrożnie palec wskazujący, pasujący, według niej, do dłoni Moniki, z litery ‘M’. Ruszyła z nim do windy.
Najpierw chciała przytknąć go do ciała kobiety, by sprawdzić, czy cięcie się zgadzało, a potem do panelu.
Cięcie zgadzało się. Panel zamigotał i zapaliła się zielona dioda. Nie potrzebowała czterech prób. Wystarczyłą jedna. Drzwi za nimi zamknęły się i w piątkę - Alice, Brandon, Fanny, Jennifer i Monica - zaczęli jechać w dół.
Harper westchnęła. Odłożyła palce koło Moniki…
- Jednak jeszcze całkiem nie wyszłam z detektywiej wprawy… - powiedziała trochę cierpko, a trochę szczęśliwa, że coś jednak udało jej się zrobić. Zagadka była banalna, przynajmniej dla niej… Z zrobił to specjalnie? Czy po prostu jej nie docenił? Nie wiedziała. Najważniejsze było, że teraz dokądś jechali.
- Nie jesteś głupia - powiedział Brandon, co mimo wszystko zabrzmiało jak pochwała.
- Inna sprawa, że on chciał, żebyśmy to rozwiązali - powiedziała Fanny. - Inaczej utkwilibyśmy w martwym punkcie i przestałby się bawić - mruknęła.
Drzwi rozwarły się. Alice ujrzała już drugi raz w przeciągu tej godziny popis technologicznych osiągnięć…


- Gdzie my… kurwa… jesteśmy… - mruknął Baird, patrząc na trzy szczypce. - Co to w ogóle jest?
Fanny rozwarła szeroko usta, po czym je zamknęła, kiedy tylko wróciła jej władza nad sobą…
Alice zerknęła na nich.
- Wiecie… Tak sobie myślę… A co jeśli to również część tej tajnej bazy? Tej do informacji o której dostępu nie miała Fanny w Zbiorze Legend? A co jeśli ta Monica nie trafiła na Antarktydę, tylko właśnie tutaj? A co jeśli ten ktoś, kto zapewnia nam tę wesołą zabawę, albo był członkiem umieszczonej tu grupy, albo jakimś eksperymentem? Z jakiegoś powodu zaczynam podejrzewać, że ten Z, odgrywa się też po części na byciu zamkniętym… Tak jak mówił. Stracił siedem lat. Tylko czy w niewoli, czy pracując nad jakimś cholerstwem. Dlatego palec Moniki pasował do panelu, bo to nie był pierwszy raz kiedy go użyła? I stąd może ten fragment o spowiedzi - skinęła głową na napis.
- Bo może chodziło o powiedzenie prawdy o tym wszystkim - zasugerowała, po czym obróciła się i wreszcie wyszła z windy, wychodząc do pomieszczenia rodem z filmu s-f.
- Ale to taka tylko moja teoria. Pewnie wkrótce się dowiemy co siedzi w umyśle naszego szaleńca - dodała. Rozejrzała się, szukając wskazówek, albo kolejnych trupów od Z’a.

W pomieszczeniu znajdowały się trzy mechaniczne szczypce, które obecnie nie pracowały nad niczym. Na samym środku u dachu znajdowało się okrągłe, zielone i podświetlone szkło. Sama przestrzeń również była zbudowana na planie okręgu. Alice dostrzegła kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt monitorów. Niektóre były wyłączone, ale większość pokazywała jakieś dane i wykresy, które nic nie mówiły Harper. Nic nie było podpisane i jeżeli ktoś się na tym nie znał, nie mógł mieć najmniejszego pojęcia, na co patrzył. Podłoga stanowiła jedną wielką metalową kratkę. Alice nie była w stanie dostrzec, co znajdowało się pod nią, lecz konstrukcja zdawała się stabilna i nie groziło jej załamanie. Nieskończona plątanina kabli wędrowała z jednego miejsca w drugie… znajdowały się tutaj też trzy pomarańczowe rury, które wchodziły prosto w dziurę w podłodze na samym środku. A może stamtąd wychodziły… Ciągle coś piszczało, bipało, szumiało, mruczało. Alice nie widziała komputerów, ale skądś obraz na monitorach musiał pochodzić.
- Tak, to całkiem prawdopodobne - powiedział Brandon. - Nie sądzę, żeby to była kryjówka Gryli - parsknął. - Nie wydaje mi się również, żeby Z sam mógł to wszystko zbudować. Znaczy… istnieje taka możliwość, jeżeli miałby środki i wiedzę, jak tego dokonać. Jednak najbardziej prawdopodobne jest, że to ośrodek IBPI.
- Ten tajny ośrodek… - mruknęła Fanny. - Czyli Monica tutaj trafiła. To jedyne wytłumaczenie… Tak, to pasuje idealnie - dodała.
- Z musi być związany z tym miejscem. Albo tu pracował, albo na nim pracowano. Siedem lat… to brzmi jak szmat czasu - mruknął Brandon. - Na szczęście na razie nie widzimy żadnych trupów.
- Wypluj to “na razie” - szepnęła Fanny.
- Rom pom pom, rom pom pom - Jennifer skakała tymczasem wokół pomieszczenia. Nachyliła się do jednego z paneli. - A co robi ten wielki, czerwony guzik…? - zapytała i zagryzła wargę. Wyciągnęła w jego stronę palec.
Alice tymczasem podeszła do otworu na środku pomieszczenia, zaglądając w dół. Ujrzała czerń. Wpierw myślała, że to znaczy, że nic tam nie zobaczyła. Ale potem ta czerń lekko zabłyszczała i Harper uzmysłowiła sobie, że to pewnie ta czarna substancja.
Słysząc słowa Jennifer spojrzała w jej kierunku i na guzik.
- Nie wciskaj go! - rzuciła, bo miała jakieś dziwne skojarzenie z bajką Laboratorium Dextera i że każdy guzik wciskany przez jego siostrę coś wybuchał.
- No dobrze… - mruknęła de Trafford.
- Tutaj są cztery przejścia - zauważyła Fanny.
- Po jednym dla każdego… - mruknęła Alice.
- To prawda… - rzekł Brandon. - Z drugiej strony nie chcę się rozdzielać. Oglądałem Scooby-Doo. Wiem, jak to się kończy - słabo zażartował.
Zdawał się prawie nie mrugać oczami, chcąc na wszystko spojrzeć i wszystko zapamiętać.
Brice tymczasem wyjęła komórkę, w której znajdowała się funkcja kompasu.
- Czasem działa, czasem nie - mruknęła. - Ale według tej aplikacji jedne drzwi skierowane są na północ, drugie na wschód i dwoje na południe.
- Sprawdźmy pierwsze drzwi, które skierowane są na południe - powiedziała Alice. Ostrożnie wycofała się od dziury na środku i podeszła do drzwi, o których mówiła, a także, które wskazała Fanny, jako jedne z tych w południowym kierunku. Południe było kierunkiem, gdzie zostali zabrani Thomas i Arthur… I choć ten latający samochód na pewno przemierzał ogromne odległości dużo szybciej, Alice instynktownie chciała szukać poszlak w tym kierunku geograficznym.
Aby otworzyć drzwi, trzeba było przejść przez zabezpieczenia. Na szczęście i tym razem był to odcisk palca. Okazało się, że Monica miała być ich przewodnikiem po tym ośrodku, tyle że niemym. Alice wyjęła jej palec i odblokowała przejście. Rozległ się syk i metalowe drzwi zaczęły się przesuwać. Były pancerne. Nie była pewna, czy nawet Jennifer mogłaby się przez nie przebić. Ukrywały korytarz wyłożony tą samą kratką. Wzdłuż niego biegły pęta kabli. Oczywiście obserwowały ich również kamery. Alice nie widziała, gdzie korytarz się kończył, jednak wzdłuż niego nie było żadnych drzwi pobocznych. Prowadził tylko i wyłącznie do celu. Jakiego…?
Alice cofnęła się i podeszła do drugich drzwi na południe. Je również otworzyła. Stwierdziła, że zrobi tak ze wszystkimi przejściami w pomieszczeniu, a potem zdecydują dokąd ruszą najpierw.
Drugie drzwi na południe prowadziły do identycznego korytarza. Za trzecimi na wschód również ujrzała korytarz, ale znacznie krótszy, gdyż widziała jego koniec - kolejne pancerne drzwi. Drzwi na północ ukazały natomiast dość duże pomieszczenie. Jedna ze ścian była wytapetowana ekranami. Wszystkie składały się na jeden obraz - logo IBPI.
- A jednak - mruknęła Fanny.
- To było pewne już wcześniej - odparł Brandon.
- Czy to studio telewizyjne? - zapytała Jennifer.
- Nie sądzę - odparł Baird.

W pomieszczeniu ustawiono cztery rzędy biurek. Tak właściwie były to po prostu białe, identyczne blaty. Dostawiono do nich białe krzesła, które sprawiały wrażenie dość wygodnych. Na każdym z nich był monitor oraz komputer. Oprócz tego inne typowe biurowe przedmioty - agrafki, kartki A4, zszywacze i tym podobne. Nawet kilka kwiatków w doniczkach. Brandon przykucnął i dotknął podłogi.
- Lepka - szepnął. Kiedy podniósł dłoń, zabłyszczały czerwone wiórka skrzepłej krwi. Ktoś ją wytarł, ale niecałkowicie.
Pod kolejną ścianą znajdowały się szafki. Oprócz tego Alice dostrzegła również dwa trzy pomieszczenia. Dwie toalety dla mężczyzn i kobiet oraz, jak po chwili sprawdziła, coś na pograniczu szatni, pokoju rekreacyjnego, kuchni oraz sypialni. Widziała kilka łóżek i materaców na podłodze.
Przeszła się po sali, szukając czy tutaj cokolwiek Z dla nich pozostawił. Denerwowało ją, że teraz po prostu już była zmuszona grać całkowicie na jego zasadach. Wcześniej brakowało tylko Jennifer… Teraz gra toczyła się o za dużo, przynajmniej w jej mniemaniu. Alice rozglądała się, a potem ruszyła przyjrzeć przejściu na wschód. Czekała jednak na Jennifer, Brandona i Fanny. Nie chciała się rozdzielać.
- Nic tu chyba nie ma - powiedziała Brice. - Przynajmniej nie widzę żadnych zwłok, dzięki bogu.
Ruszyli do przejścia na wschód. I tam palec Moniki zadziałał. Weszli do drugiego pomieszczenia biurowego. Tyle że to było dwa razy większe, niż poprzednie. Znajdował się tutaj również dziwniejszy sprzęt komputerowy. Niektóre monitory ukazywały różne wykresy.
- Patrzcie - mruknął Brandon.
Jedno biurko w samym rogu sali nieco się różniło. Znajdowała się na nim butelka alkoholu oraz jakaś karteczka.
Harper ruszyła w jego stronę i zerknęła na butelkę, a potem na kartkę. Chciała jak najszybciej przeszukać te pomieszczenia. Alkohol przywiódł jej na myśl, że Z pisał do niej pijany, kiedy dostała pierwszą wiadomość…

Cytat:
To moje biurko. Znaczy nie tak naprawdę moje. Ale właśnie przy nim zaplanowałem większość z tych rzeczy
Jeżeli zgadzacie się z nimi i je lubicie i podobają się wam, to nie napijcie się!

- Z
Brandon zamrugał.
- Całkiem ciekawe. Czy to znaczy, że teraz musimy się napić? - uśmiechnął się krzywo, patrząc na whiskey i cztery szklanki.
Alice przełknęła ciężko ślinę.
- No chyba, że zgadzamy się z tym co się dzieje… Z drugiej strony, skąd możemy mieć pewność, że whiskey nie jest zatruta… - powiedziała. Podniosła butelkę i odkorkowała ją. Powąchała. Czy mogła wyczuć cokolwiek po zapachu? Jeśli nie, rozlała ją do szklanek, podniosła jedną i przyjrzała się konsystencji płynu w środku.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 09-11-2019, 17:15   #407
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Była to zwykła whiskey i nawet do połowy już wypita. Najwyraźniej to ją właśnie spożywał Z.
Fanny tymczasem usiadła przy komputerze i poruszyła myszką. Ekran rozświetlił się. Spojrzała na na niego.
- To… ech… nie jestem pewna, ale to chyba system kontrolujący lokalną telefonię komórkową - powiedziała.
- Co znaczy… że to infrastruktura IBPI za to odpowiada - powiedział Baird.
- Czy to możliwe, że IBPI ma dostęp również do wszystkich kamer? Na całej Islandii?
- To zależy jak wysoko w rządzie mają postawionych swoich ludzi - odparł Brandon. - Być może mają tutaj prawo, żeby instalować dodatkowy rządowy program na każdej stacji monitoringu. Niby rządowy, ale tak naprawdę IBPI. Albo IBPI rozesłało wirusy… jest kilka sposobów, żeby to uczynić.
- Co jeszcze IBPI może kontrolować? Wszystko? Całą Islandię? - zapytała Fanny. - Wow…
- Znaczy może nie kontrolują jej dosłownie, ale mają na nią oko. A nawet całą hordę oczu.
- Nieważne. Możesz odpalić system? Możesz oddać nam zasięg? - zapytała Alice napiętym głosem. Jeśli tak, mogłaby zadzwonić do Joakima. Mogłaby mu powiedzieć, że… Że jest w czarnej dupie, ale wszystko ok… Mogłaby powstrzymać potop konsumencki na Islandię… Może mogłaby wprowadzić AHISP do systemu… Tyle możliwości, gdyby tylko wrócił zasięg.
- Chyba mogę - mruknęła Fanny.
Zmieniła kilka parametrów, trochę poscrollowała, wybrała inną opcję z listy… Zaznaczyła kilka różnych kółeczek. Na samym końcu nacisnęła “zastosuj”... jednak nic się nie zmieniło.
Nacisnęła ten przycisk jeszcze raz. I nic.
I potem trzeci. I nic.

Na ekranie pojawił się obrazek wypełniający cały monitor.



- Kurwa… - warknęła Alice. Wyprostowała się. Zerknęła na alkohol. Napiła się łyk i odstawiła szklankę. Nie napisał, że mieli wypić wszystko.
- Napijcie się, tylko nie wszystko… I chodźmy dalej - powiedziała i ruszyła w stronę wyjścia, do sali z drzwiami na południe. Zostały im już tylko one.
- Nie wiem po co pijemy. Przecież nie zagroził nam niczym… - mruknęła Fanny.
- No ale mógłby to potem obrócić przeciwko nam, a ma kamery. “Zabiłem ich wszystkich, bo na napiliście się, co znaczyło, że jesteście za zabijaniem ludzi przez mnie” - odparł Brandon.
Brice westchnęła i napiła się. Baird tak samo. Kobieta się skrzywiła, ale mężczyzna nalał sobie trochę więcej i pociągnął drugi, solidny łyk.
- Dzięki bogu - mruknął.
- Ja też muszę wypić? - Jennifer zapytała, wąchając. - Pachnie jak dezynfektant, a nie na przykład soczek… - zawiesiła głos.
- Jeden łyk Jenny. A potem możesz odstawić - powiedziała Alice i czekała na nich przy wyjściu.
- Hmm… no dobra - powiedziała.
Napiła się i skrzywiła. Następnie złapała się za gardło. Nie wyglądała na wcale w dobrej formie. Otworzyła usta, próbując coś powiedzieć.
- Khe… - zaczęła.
- Czy alkohol… wypalił jej… gardło…? - Baird zmarszczył brwi.
Szyja kobiety lekko zaczerwieniła się, podobnie przestrzeń pod pod jej podbródkiem. Najwyraźniej nie tylko mydło szkodziło Jennifer, ale również alkohol.
Alice zmarszczyła brwi. Podbiegła do nich, zgarnęła jedną ze szklanek i wylała alkohol na ziemię, po czym pobiegła do łazienki, po zwykłą wodę. Nie przypuszczała, by to w obecnej sytuacji pomogło tej Jenny, ale… zawsze warto było spróbować. Co za ironia. Prawdziwa Jenny od miesięcy zalewała się w trupa, a ta… Ni mogła przełknąć nawet łyka alkoholu. Wróciła z wodą i dopadła do Jenny.
- Masz to, to woda, taka zwykła - powiedziała.
- Dzi… dzię… - de Trafford próbowała wydukać.
Połknęła wodę. Po chwili przestała się męczyć, ale chyba była niezbyt skłonna do rozmów.
- To teraz rozumiem, dlaczego niektórzy są abstynentami - mruknął Brandon. - Wiem, że niektórym uderza szybko do głowy, ale coś takiego…
- Nie wygłupiaj się - westchnęła Fanny. - Gdzie teraz mieliśmy iść? - zapytała Alice. - Na południe?
- Tylko to nam zostało… Na południe. Mamy dwie drogi, którą wybierzemy? Lewą, czy prawą? Jak już założyliśmy, nie rozdzielajmy się tym razem, bo najwyraźniej nawet chodzenie parami gówno daje - zauważyła. Wzięła Jenny pod rękę, jakby była jej ostatnim bastionem rozsądku i poczytalności i ruszyła w stronę sali skąd prowadziły dwa przejścia dalej.
- Rho… pho… pho… m… - Jennifer próbowała zaśpiewać, ale ku jej niezadowoleniu i lekkim przerażeniu, jej głos nie był już cudowny i melodyjny. Zwiesiła smutno głowę.
- Może damy tobie wybrać, żeby cię trochę rozweselić? - Brandon spojrzał na Jennifer. A potem na Alice, czy miałaby coś przeciwko temu.
- Tak. To świetny pomysł! Jenny wskaż przejście, którym chcesz, żebyśmy poszli. Na razie nic nie mów, pewnie potem twój głos wróci - zauważyła. W końcu po kąpieli mydłem Jennifer w pełni wróciła do normy, może potrzebowała czasu na odnowę.
Dla Jennifer wcale to nie było łatwe zadanie. Wybrać jedną z dwóch identycznych opcji. Zastanowiła się. Gdyby na końcu któregoś z korytarzy ujrzała baloniki albo najlepiej kucyka… wtedy wszystko byłoby dużo prostsze. Podniosła do góry dłonie. Miała lewą i prawą. Którą bardziej lubiła?
To jasne. Tę, która nie odpadała.
Wskazała palcem prawy korytarz i ruszyła w jego stronę. Nie miała jednak palca Moniki, aby go otworzyć.
Alice szła tuż za nią. Kiedy dotarli do przejścia dalej, rudowłosa rzecz jasna wykorzystała palec Moniki i rozejrzała się po otoczeniu, które się przed nimi otworzyło.

Szli przez kilka minut. Było tutaj nieco zimniej. Najwyraźniej pomieszczenia były ogrzewane najbardziej, natomiast łączące je korytarze już dużo mniej. W końcu jednak dotarli do jego końca.


Znajdowały się tu kolejne drzwi, które Alice mogła szybko otworzyć. Właśnie to robiła. Jennifer milczała, co w jej stanie niezbyt dziwiło. Brandon i Fanny również, ale wnet detektyw odezwała się.
- Boję się… to miejsce… nie rozumiem, do czego jest potrzebne… - mruknęła Brice. - To, że jest takie tajne… nie podoba mi się.
- To zdaje się całkiem złowieszcze, no nie?

Znajdowali się w ogromnej hali. Była wysoka i wystrojem przypominała nieco Oddział w Portland. A może wszystkie oddziały. Alice była tylko w jednym. Przestrzeń ciągnęła się - zdawałoby się - bez końca. Znajdowały się tutaj oszklone stanowiska. W jednym z nich Alice dostrzegła jakieś fiolki i probówki… W drugim kilka roślin, które zaczęły już więdnąć bez opieki człowieka… W trzecim reflektory oświetlały jakąś skałę… W czwartym znajdowało się ogromne, oszklone mrowisko, tyle że mrówki były fluorescencyjne…
- Ile jest tych boksów?
- Nieskończoność… - mruknął Brandon w zadumie.
Harper zmarszczyła brwi. Wskazała prawą stronę sali.
- Brandonie, Fanny wy idźcie bardziej po prawej i patrzcie na boksy. Nie wchodzimy do nich, po prostu obserwujemy czy Z czegoś nie zostawił. Ja i Jenny robimy to samo z lewą stroną. Dojdziemy do końca i jak nic nie znajdziemy, wracamy i cofamy się, bo wtedy zostanie nam już tylko jedno południowe przejście - zarządziła Alice, wzięła Jenny pod rękę i ruszyła z nią.
- Chodź przyjaciółko - powiedziała cicho. Chciała ją rozweselić.
Ta uśmiechnęła się lekko i pogłaskała ją po ramieniu. Bez wątpienia wolałaby już utracić twarz, niż zdolność mówienia. Szły we dwie, obserwując kolejne eksponaty. Choć to nie były wcale eksponaty. Bardziej… laboratoria? Centra badawcze? Coś w tym stylu. Alice patrzyła na najróżniejsze rzeczy. Za każdym rogiem czaiły się inne, niby przypadkowe rzeczy. Niektóre boksy jednak były zamknięte i puste. Znajdowała się na nich przylepiona kartka “projekt zakończony”, a niżej numer ewidencyjny do archiwum. Harper spojrzała na rozkręcony do połowy, dziwny zegar. Następnie na doniczkę z jabłonką, która rozrosła się na cały obszar szklanego boksu. Potem znajdowała się waga elektroniczna, a wokół niej regały pełne oznaczonych puszek. Z tej odległości nie widziała jednak etykiet.

Za rogiem znalazła kolejny boks. Zwrócił jej uwagę, gdyż znajdował się na niej kartka informująca o zakończonym projekcie, jednak nie był pusty… Ujrzała piątkę zmarłych ludzi siedzących na podłodze. A przed nimi tekturowa teczka wiązana wstążką.
Mimo tego co wcześniej powiedziała, o nie wchodzeniu do boksów… Alice złamała swój własny zakaz.
- Poczekaj tutaj, wezmę to i zaraz wrócę - powiedziała, zostawiając Jenny poza pomieszczeniem. Spróbowała otworzyć wejście do boksu. Chciała zabrać tylko teczkę i natychmiast go opuścić.
Udało jej się to. Teczka była opatrzona uśmiechem namalowanym krwią. Palcem zostały nabazgrane słowa.

Cytat:
Taki tam prezent dla ciebie, Alice :3

- Z
- Uo… - Jennifer zaczęła, ale błyskawicznie zamilkła, przypominając sobie, w jakim była stanie.

Harper rozejrzała się po otoczeniu. Następnie otworzyła teczkę, żeby zobaczyć co było zawarte w środku. Czy tak jak przypuszczała, dane projektu, który mógł dotyczyć Z’a, czy może coś innego? Miała nadzieję, że nie znajdzie tam zdjęcia rozczłonkowanej Jenny, bo to by jej przywodziło na myśl sytuację z Helsinek…

Cytat:
WYCIĄG Z AKT PROJEKTU A34Z38

Imię i nazwisko: Zola Zaira
Data urodzenia: 24.12.1979
Miejsce urodzenia: Kapsztad, Republika Południowej Afryki


Charakterystyka fizyczna: Zola Zaira jest młodym mężczyzną rasy czarnej. Mierzy 1,85cm wzrostu i obecnie waży 72kg. Czarne włosy, ciemne oczy. W chwili przyjęcia nosił kolczyk w nosie - zdjęty i zabezpieczony. Wysportowany. Brak tatuaży, blizn, znamion oraz innych znaków szczególnych.

Charakterystyka psychiczna: Jako Parapersonum III stopnia, którego PWF uległ krytycznemu podwyższeniu II stopnia, Zola Zaira uległ trwałej, krytycznej dysfunkcji psychicznej. Silna psychoza, popęd do przypadkowych zabójstw, zaburzenia afektywne, okresy schizofrenii katatonicznej (ostatnio coraz rzadsze). Utrata poprzedniej osobowości. Wysoce niebezpieczny dla otoczenia (!!!)

PWF: 24

Historia osobnika: Zola Zaira był młodym detektywem Oddziału w Portland, który zgłosił się na leczenie z powodu krytycznego podwyższenia PWF I stopnia do Błękitnej Laguny. Miało to miejsce 18.11.2003 roku. Zdolności mężczyzny polegały na zdalnym przejmowaniu władzy nad urządzeniami elektrycznymi i mechanicznymi oraz naturalny, zdalny wgląd w systemy operacyjne i dyski twarde. PWF w chwili przyjęcia: 18. Objawy, z jakimi się zgłaszał: częste omdlenia, nudności, omamy.

Pięciu Badaczy z IRWD zgłosiło się do mężczyzny, celem zaproponowania mu udziału w nowatorskim projekcie szybszego i bardziej skutecznego obniżenia poziomu PWF. Zola Zaira wyraził chęć jak najszybszego powrotu do pracy, dlatego zgodził się na testy kliniczne w ośrodku IRWD pod Kraflą.

Skrócony opis i wynik projektu: Badacze proponowali codzienne kąpiele oraz pojenie wodą z sanktuarium Jeziora Myvatn - Paraspatium III Stopnia. Woda posiada szczególne właściwości, ograniczające funkcjonowanie istot o podwyższonym PWF.
Pomimo początkowych starań, PWF Zoli Zairy wzrosło o 1 do wartości 19, co jest graniczną wartością dla krytycznego podwyższenia PWF I Stopnia. Informacja o tym została zatajona dla obiektu badań, a projekt uległ kontynuacji ze względu na krótki czas trwania projektu (siedem dni).
Niestety PWF obiektu zaczęło nagle i szybko wzrastać. Przez dwie noce wzrosło do 22, co oznacza krytyczne i nieodwracalne podwyższenie II stopnia. Zola Zaira, tuż przed jego destabilizacją psychiczną, poprosił o zamknięcie go na terenie IRWD i próbę kontynuowania kuracji. Doszło wtedy do zapoczątkowania drugiego projektu - patrz Projekt A34Z39.

KONIEC WYCIĄGU
Alice dostrzegła pod spodem jeszcze dwie takie kartki. Zaczynały się tak samo, jednak druga opowiadała o Projekcie A34Z39, a trzecia o Projekcie A34Z40.

- A więc… Jesteś spokrewniony z Tallą… Zola…? - powiedziała powoli. Pamiętała Zairę. Uratowała jej skórę w Operze w Essen.
- Co za ironia… Że ona mnie uratowała, a ty przysparzasz mi tyle gównianych problemów - powiedziała, po czym przerzuciła stronę i zaczęła przeglądać informacje o projektach A34Z39 i A34Z40. Nie czytała tak szczegółowo, jak tego o Zoli, chciała wyciągnąć esencję o czym mówiły pozostałe dwa. Już rozumiała, że detektywi po prostu zjebali i stworzyli tego potwora, który potem się na nich zemścił… I nie dlatego, że było mu źle… Dlatego, bo po prostu był potworem, a oni jedynym obiektem do zabawy… To wyjaśniało jej nieco, ale nadal nie tłumaczyło wielu spraw… Na przykład czego chciał od niej…

Alice czytała wyciągi oraz między wierszami.
Pierwszy projekt polegał na tym, żeby obniżyć PWF człowieka przeżywającego krytyczne podwyższenie pierwszego stopnia. Drugi natomiast próbował dokonać czegoś o wiele trudniejszego, czyli obniżenia go wtedy, kiedy PWF mieściło się w wartościach dla krytycznego podwyższenia drugiego stopnia. Na samym początku Zola sam o tym poprosił. Chyba nawet nie wierzył w wyleczenie, po prostu chciał uczynić z ośrodka IRWD swoje więzienie. Nie chciał wyjść na światło dzienne i wolał, żeby rodzina i przyjaciele uznali go za zmarłego. IRWD marzyło o takim rozwiązaniu, dlatego chętnie rozpoczęli projekt, który miał trwać bezterminowo i chyba nikt nie wierzył, że uda się doprowadzić go do końca. Chyba że końcem miałaby śmierć Zoli. Nie chcieli ukracać jego męki i go zabijać, ale z drugiej strony nie mogli dopuścić, aby informacja o nim przedostała się do reszty IBPI. W rezultacie zaginął bez śladu. Na samym początku był kooperatywny, ale po miesiącu mu się znudziło i chciał uciec, gwałcić, rabować, mordować… Jednak był dobrze odizolowany. Dlatego to się nie udało.
Trzeci projekt był dużo bardziej tajemniczy… i powalający…

Cytat:
...podczas jednych z rutynowych badań krwi, w ciele Zoli Zairy oznaczono kropelki Plazmy. Zespół Badaczy odkrył, że podczas licznych i stałych kąpieli w wodzie Jeziora Myvatn oraz spożywania jej, Zola Zaira przyjmował do swojego ciała również Plazmę obecną w jeziorze. Nie zabiła go i przez długi czas nie miała żadnych efektów. IRWD zaczęło jednak badać ewentualne skutki, jakie Plazma może mieć na ludzi. Zaczęto traktować Zolę Zairę dawkami czystej, nierozcieńczonej Plazmy, którą nastrzykiwano go w laboratorium pod Budynkiem C…
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-11-2019, 20:04   #408
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- No chyba ich popierdoliło! - huknęła. Jeśli jej skojarzenie nie było błędne… Plazma, to było to czarne gówno, które ślizgało się gdy widziała je kątem oka, albo znajdowało w centralnej części wejścia tutaj… A także płynęło rzeką pod elektrownią… Miała nadzieję, że się myliła.
Alice przerzuciła wzrokiem naukowy bełkot i doszła do ostatniego fragmentu.

Cytat:
Projekt ukończony sukcesem. Zola Zaira stał się Paranormalium Pierwszego Stopnia. Wkrótce jednak jego PWF zaczęło szybko rosnąć, kiedy odkrył w sobie zdolność do samodzielnego przyswajania Plazmy. W tej chwili wynosi 84. Zola Zaira jest Paranormalium III Stopnia, hybrydą człowieka i Plazmy. Jego ciało potrafi dowolnie zmieniać kształt i dostosowywać się do przedmiotów nieożywionych, w szczególności elektronicznych lub mechanicznych. Zola Zaira potrafi przejmować nad nimi kontrolę i dowolnie ulepszać (lub też niszczyć) zgodnie z własną wolą i wyobraźnią. Umiejętność o wyjątkowym znaczeniu militarnym, transportowym i wywiadowczym.
- W rękach niestabilnego psychicznie psychopaty… Świetne… Doskonałe… IBPI, zjebałam Helsinki, ale widzę, że wy macie swoje udane projekty! - zaśmiała się szaleńczo i pokręciła głową.
Czytała dalej...


Cytat:
...W planach ewentualne rozpoczęcie projektu masowego tworzenia Żołnierzy IBPI o zdolnościach Zoli Zairy.
- O ja wam kurwa dam… Masowe tworzenie… Brandon! Fanny! Ja pierdolę! - zawołała. Rozejrzała się, gdzie byli detektywi. Zamknęła akta i ruszyła.
- Chodź Jenny - rzuciła do blondynki. Musieli podejść do detektywów i im to pokazać.
Brandon i Fanny czytali.
- To...
- To…
- Nie…
- Niewiarygodne.
- Niedopuszczalne…
Czytali na głos fragmenty i mamrotali.
Jennifer poruszyła się. Jej głos uległ lekkiej poprawie.
- Ja… - zaskrzeczała. - Muszę wam… chyba o czymś… powiedzieć… - zwiesiła głowę, robiąc co chwilę przystanki w mowie.
- Co chcesz nam powiedzieć, Jenny? - zapytała Alice. W obecnym momencie po tej Jenny mogła się spodziewać dosłownie WSZYSTKIEGO. Że zaraz powie, że pracuje dla Zoli, albo że nie może im dalej towarzyszyć, bo ten przejmie nad nią kontrolę… Albo… Że jest Zolą… Alice oczekiwała dosłownie wszystkiego. Popatrzyła na nią uważnie.
Jennifer założyła ręce za siebie.
- B-bo ja… bo ja nie jestem p-prawdziwą Jennifer… - odkryła przed nimi szokującą prawdę.
- A kim w takim razie? - zapytała Harper. Nikt nie był zaskoczony, przynajmniej ona nie. Chciała się natomiast dowiedzieć, kim w takim razie była… Ta osoba.
Jennifer zastanawiała się przez moment.
- Nie wiem - powiedziała. - Ale ja… wydaje mi się, że może ja nawet nie jestem człowiekiem. Proszę, nie róbcie mi krzywdy - jej głos wrócił już do normy. - Kiedy za pierwszym razem ręka mi odpadła, pomyślałam, że może tak się czasami dzieje. Ale kiedy zmyłam sobie twarz mydłem pod prysznicem, to uznałam, że to chyba jednak nie jest normalne… - zawiesiła głos.
Alice zastanawiała się… Po czym przypomniała sobie, że tuż przed tym, jak znaleźli Jennifer, słyszała ten dziwny dźwięk, który w pewien sposób kojarzył jej się z tą czarną mazią… Na swój sposób, zrobiło jej się przykro, że ta Jennifer najpewniej była po prostu czymś z tej cholernej plazmy.
- Nie szkodzi… Jen… Ważne, że nam pomagasz, no i chcesz się z nami przyjaźnić - powiedziała, mając nadzieję, że w ten sposób rozwiąże problem kolejnej nadciągającej depresji tej Jennifer.
- Nie jesteś pierwszym nie-człowiekiem, z którym się w życiu zaprzyjaźniłem - Baird uśmiechnął się. - Ale dopiero teraz możemy się naprawdę zaprzyjaźnić. Bo nie można być dla kogoś przyjacielem i jednocześnie kłamać mu na swój temat - dodał. - A to, że podszywałaś się pod inną osobę to całkiem duże kłamstwo.
- No wiem… - mruknęła Jennifer wstydliwie, ale podniosła głowę i uśmiechnęła się lekko. - Na samym początku czułam nieskończoną nienawiść. I mrok. Straszliwy. I myślę, że powstałam właśnie z niego. Dlatego, żeby go zrównoważyć… i chcę wam pomagać i kocham was mocno, lubię i podziwiam. Chcę, żebyście to wiedzieli i byli bardzo szczęśliwi - dodała nieco nieśmiało, bo teraz już wiedziała, że ludzie nie lubią takich spowiedzi.
Harper pokiwała głową.
- Cieszę się, że do nas dołączyłaś… No ale nie możemy cię nazywać Jenny, bo to imię Jenny… Jakie by ci tu w takim razie imię dać… Hm… Może chcesz jakieś, które ci się podoba? - zapytała ją.
- E… - de Trafford nie wiedziała. - Może Jenniferia? - zaproponowała. - Brzmi bardziej elegancko.
- Jenniferia De Trafford - Brandon powtórzył. Zagryzł wargę, żeby powstrzymać śmiech. Śmiech był bardzo niewskazany w tej sytuacji. Po tym wszystkim, czego się dowiedzieli. W pobliżu tej piątki zwłok. Ta liczba powtórzyła się w aktach… Czy to mogli być Badacze odpowiedzialni za pierwszy projekt? Niekoniecznie, ale istniała taka możliwość jak najbardziej.
- Hmm, to może po prostu Jen? - zaproponowała jej Alice. Rozejrzała się jeszcze po otoczeniu, czy było tu coś jeszcze i czy na końcu sali było jakieś przejście dalej, czy musieli się cofnąć.
Nie, to była zamknięta hala. Znaczy znajdowało się jeszcze kilka pomieszczeń pobocznych, ale były one toaletami, kuchniami, miejscami dla sprzątaczy i innymi takimi praktycznymi pokojami.
- Może być Jen - powiedziała Jenniferia.
- Wydaje mi się, że ten większy biurowiec znajdował się tuż pod drugim z bliźniaczych budynków - nagle Fanny zmieniła temat. - A teraz chyba jesteśmy pod tym, którego zwiedzać poszliśmy ja i Bran. Tym dużym czerwonym. Pozostało jedynie udać się do tego, który najpewniej znajduje się pod samą elektrownią. Chodzi mi o ten budynek z ośmioma kominami.
- Czyli zostało nam ostatnie przejście i główna atrakcja na sam koniec… cudownie - powiedziała Alice.
- Chodźmy… Bierzemy teczkę, mam ochotę zabrać ją do domu, oprawić w ramkę, a potem rzucić w twarz szefowej IBPI jak kiedyś będę miała okazję ją zobaczyć… Ma ktoś długopis? - zapytała nagle. Gdy wracali, chciała nawet zajrzeć do pomieszczeń z biurami, by znaleźć jakiś. Zamierzała spisywać ilość zwłok, które będą mijali… Jeśli jej licznik się nie mylił, widzieli już… 38, 7, 1, 5… Zwłok? A to pewnie nie był koniec…
Ruszyli prosto w tamtą stronę. Musieli wrócić korytarzem to części z trzema szczypcami. To właśnie nimi nastrzykiwano Zolę Zairę Plazmą - czymkolwiek ta Plazma nie była. Następnie ruszyli ostatnim korytarzem prowadzącym tuż pod elektrownię…
Wyszli do kolejnego korytarza, choć ten różnił się od pozostałych. Był z jednej strony otwarty. Alice widziała barierkę, choć z tej strony nie mogła dostrzec, co się za nią znajdowało. Tymczasem po drugiej stronie korytarza ujrzała sześć drzwi. Przy każdym z nich znajdowała się plakietka: Portland, Rio de Janeiro, Atlantyda, Ravenna, Tunis, Tokio.
- Co to jest? - zapytała krótko Harper, oglądając drzwi podpisane nazwami kolejnych oddziałów IBPI.
- To portale? Przejścia? Co to jest? - zapytała, zerkając na Brandona i Fanny.
- Jest jeden sposób, żeby się przekonać… - Fanny zawiesiła głos.
Otworzyła pierwsze drzwi. A przynajmniej spróbowała, gdyż okazały się zamknięte. Tuż obok znajdował się jednak czytnik linii papilarnych.
- No dalej - mruknęła, spoglądając na Alice.
Harper wzięła wdech. Podeszła do czytnika i przyłożyła palec Moniki. Była ciekawa co nastąpi. Czy to naprawde okaże się być drzwiami do kolejnych oddziałów? Alice była w szoku. IBPI chciało zrobić armię potworów… Doskonałe… A to Konsumenci byli źli…

A więc… Portland. Alice przyłożyła palec do drzwi oznaczonych miastem, w którym niegdyś żyła. Zdawało się, że też w nim umarła. W momencie, kiedy przeszła przez portal prowadzący do Helsinek. Choć wtedy jeszcze była przykładnym detektywem IBPI. Kiedy tak naprawdę urodziła się na nowo? Kiedy zatańczyła Danse Macabre z Joakimem pod Suomenlinną? Instynktownie wyczuła, że ten taniec był też początkiem czegoś nowego dla Sharifa. Najpewniej to w tamtym momencie stał się demonem. Jednak nie chciała o nim myśleć. Tu na miejscu mieli kolejnego potwora. I to dużo, dużo groźniejszego.

Kiedy przeszła przez drzwi, ujrzała daleko na podeście metalowy łuk. To wydawało się technologią trzydziestego, a może czterdziestego wieku, a nie dwudziestego pierwszego. Wokół obręczy znajdowało się dziesięć okrągłych otworów. Błyszcząca z nich elektryczność spotykała się na samym środku. Znajdował się tam portal, z którego wylewała się czarna maź… Czarna plazma…? Plazma…
- Hmm… - mruknęła Jen, spoglądając na nią. Zdawała się jakby senna.
Plazma spływała w dół do jakiegoś kanału, który przebiegał poniżej. Też pod miejscem, w którym obecnie stała Alice.
- Chwileczkę… To coś… Ta plazma… Jest tutaj przetłacza
na z Portland… A tam z Rio i tak dalej… Czy to jest… Jakiś skutek uboczny? Jakiś system odsysający coś? z tamtych oddziałów? Zaczynam mieć coraz mniej zaufania do IBPI… - powiedziała marszcząc brwi i krzywiąc się. Odeszła od drzwi Portland i ruszyła dalej. To były te portale o których mówił Arthur. Poniżej była rzeka, która biegła do wód w okolicy… IBPI zatruwało Islandię.
- Zatruwają Islandię… Lagunę zatruwa nadmiar fluxu… A tu… Tu to nawet nie wiem co to za radioaktywne odpady... - skomentowała tylko i zerknęła na Jen.
- Chodź Jen, nie patrz na to lepkie coś - powiedziała. Chciała iść dalej, tam gdzie Arthur już nie zdołał, bo został wyrzucony.
Wróciła na korytarz. Ujrzała, że za barierką sześć strumieni Plazmy łączyło się w rzekę, która spływała korytarzem nie wiadomo gdzie. Choć Alice wiedziała gdzie. Do Myvatn.
- Pamiętacie, co pisali o Myvatn w papierach? - zapytał Baird.
- Że to Sanktuarium… - przypomniała sobie Fanny. - Blokujące zdolności paranormalne? Coś w ten deseń?
- Więc uznali, że jak wpuszczą tam Plazmę, to ta zostanie zneutralizowana… - szepnął Brandon. - Wysypisko śmieci. Czy może raczej oczyszczalnia… ale po latach najwyraźniej przestała sobie radzić… albo radzi sobie, ale nie do końca… - westchnął.
- IRWD… - powiedziała Fanny.
- Institute… - zaczął Baird. - Of…
- Research - Brice rozgryzła “R”.
- A “W” i “D”? - Brandon zmarszczył brwi.
Harper zastanawiała się chwilę.
- Szczerze, to odpowiedź nie przychodzi mi do głowy, chwilowo mam ochotę utopić kogoś w tej rzece. Średnio mi się myśli… - odpowiedziała. Nie miała siły na zabawę w rozszyfrowywanie kodów. Dla niej mogłoby to być ‘Institute of Research by Weirdos and Dummies’. Mruknęła to nawet bardzo cicho pod nosem. Ruszyła dalej, żeby się rozejrzeć czy była tu jakaś droga gdzieś dalej.
- Waste Disposal - szepnęli obydwoje detektywi, patrząc na siebie.
Alice ujrzała jedynie jeden komputer znajdujący się na samym końcu korytarza. Oprócz niego nie było tutaj niczego więcej. Tak właściwie był to bardziej ekran. Znajdowały się w nim słupki ukazujące “wytwarzanie Plazmy przez Portale poszczególnych oddziałów na minutę”. Można było strzałkami dotykowego ekranu zobaczyć parametry na godzinę, dobowe, miesięczne i tym podobne. Rocznie to były miliony litrów…
Harper zmarszczyła brwi, po czym wyjęła telefon, zrobiła zdjęcie i spróbowała wysłać do Joakima. Jak nie pójdzie teraz, to pójdzie potem.
‘Znalazłam tajną bazę IBPI zrzutu skażonej plazmy. A to my jesteśmy potworami…’ - skomentowała zdjęcie i schowała telefon. Nie było żadnych wskazówek. Nie wiedziała co ma robić dalej… Może poza zatrzymaniem tego.
- Zatrzymajmy to. Mam gdzieś, że im się kanały zatkają plazmą w Portland, Antarktydzie, czy Tokio i Rio. Powinni lepiej dysponować swoim syfem - powiedziała Harper. Ruszyła z powrotem do głównego pomieszczenia i chciała poszukać czegokolwiek o portalach, żeby je w pizdu powyłączać.
- Gdzie idziesz? - zapytała Fanny. - Co zobaczyłaś?
Brandon ruszył do monitora, żeby sprawdzić, co ukazywał. Reakcja Alice po ujrzeniu jego zawartości była bardzo zdecydowana, a więc interesująca.
- Lepiej dla IBPI, że nie ma teraz zasięgu… - rzuciła tylko i wyszła z przejścia idąc korytarzem. Chciała wrócić do okrągłej sali i poczytać panele, czy któryś dotyczył tych portali.
Wszystkie dotyczyły, jednak nie było tutaj jakiejś wajchy z napisem “jak ją przekręcisz, to wyłączysz Portale”.
- Ale czego szukasz? - zapytała Fanny.
Jen była z nimi, Brandon podążał za nimi. Wciąż jeszcze znajdował się na korytarzu.
- Chcę wyłączyć te portale! - oznajmiła Harper.
- Skoro tutaj to jest zrzucane, musi być jakiś system odcinający to wszystko w razie awarii, co nie? A mamy awarię… Nikt tego nie kontroluje! Wszyscy nie żyją, bo zamordował ich eksperyment, super żołnierz IBPI… Świetny dzień… A jutro mamy Wigilię! Czyli… Czyli jego urodziny! Bombowo! Ma ktoś zapalniczkę, sprawdźmy czy plazma jest łatwopalna… To byłby wystrzałowy koniec… Nieważne… Nie słuchaj mnie… Może i konsumuję naturalne źródła energii na świecie, ale nie tworzę ich w tak paskudny sposób! Nie skażam! A to? To jest pieprzona tragedia! Tragedia Fanny. Jestem wściekła - oznajmiła Alice. Kompletnie nieświadoma, że zaczęła w pewnym momencie brzmieć jak Dahl w czasie swej świetności.
Brice spojrzała na nią dłużej.
- To prawda. Myślę, że po tym, co tu widziałam, nie będę w stanie dłużej pracować w IBPI. Dlatego przyłączę się do was i Brandon raczej też. Ale… nie możesz wyłaczyć Portali. Po pierwsze, taki przycisk nie istniałby, bo IRDW mogłoby w ten sposób sparaliżować całe IBPI.
Żaden dyrektor im by na tyle nie zaufał, no i słusznie, patrząc na to, co się tu dzieje. Ale jest drugi powód, dużo bardziej pewny… dlaczego nie da się tego wyłączyć…

Alice popatrzyła na Fanny i otworzyła szerzej oczy. Wyprostowała się i powoli jej wzrok przesunął się na jeden z paneli. Zerknęła, czy Jenny i Brandon wrócili już do pomieszczenia, po czym zaczęła się śmiać. Ruszyła do panelu… Prosto do czerwonego przycisku. Tylko po to, żeby podnieść rękę i majestatycznie jebnąć w niego.
Wszystkie ekrany zgasły.
- Alice… słyszałem, o czym rozmawiałyście - mruknął Brandon, wchodząc. - Czy wiesz, czym są Portale? Czym tak naprawdę…? To wcale nie są urządzenia…
Harper była zajęta. Przyglądała się ekranom, które zgasły, a następnie nasłuchiwała, czy gdzieś jeszcze nastąpiła jakaś zmiana. Trzy szczypce zaczęły się zwijać do sufitu i wreszcie kompletnie zniknęły.
- Nie wiem, zwykłym detektywom nie tłumaczą takich rzeczy. Wiadomo tylko tyle, że mogą zostać otwarte i że macza w tym palce Oculus… Jak mniemam to jakaś technologia kosmiczna? Cokolwiek… Znaczy nie… Nie cokolwiek… Boże… To czym są i jak je wyłączyć? - zapytała Brandona w lekkim chaosie.
- Ich nie można wyłączyć - odpowiedział. - Można je co najwyżej zabić.
- To są zwierzęta z innych planet. To nie jest technologia kosmiczna, to są kosmici - rzekła Fanny. - Implikery to są ich dzieci, bardzo dużo ich tworzą. Kiedy wkładasz jakieś do słonej wody, wtedy taki Impliker zaczyna umierać, bo… no bo to słona woda. I kiedy taki osesek zaczyna umierać, jego Matka próbuje go ściągnąć do siebie i tak otwiera się Portal do macierzystego oddziału.
- Ta Plazma… to jest dosłownie kosmiczne gówno - powiedział Baird. - Na to wygląda. Nigdy mi nie przyszło do głowy, że Portale coś jedzą, ale najwyraźniej wydalają.
- Co znaczy, że Zaira był nastrzykiwany ekskrementami istot z innej planety - mruknęła Fanny. - Technicznie… jest hybrydą Ziemianina… i pozaziemską…
Alice stała. Po czym zaczęła się śmiać do rozpuku. Jej nerwy tego nie wytrzymały i organizm zareagował ostatnim systemem obronnym - histerycznym śmiechem. Aż złapała się za brzuch i usiadła na ziemi, tracąc oddech.
- Chcecie mi… Hahahaha… Powiedzieć… Hahahahaha… Że zawsze jak… Haahah używa się Implikera… haha to topi się małego kosmitę… hahah i jego zmartwiona matka go ratuje, a my przełazimy przez nią? Przez jego drogę ucieczki?! To jest kurwa popieprzone! Doskonałe! Nienawidzę IBPI… Haha - Alice siedziała i śmiała się do łez, które po chwili zmieniły się w łzy smutku. Przeszła z jednego stanu w drugi tak płynnie, że w pierwszym momencie nie można było się nawet zorientować, że przestała się śmiać a to już jest płacz. Było jej szkoda, tych biednych obcych wykorzystywanych w taki sposób. Z drugiej strony, to oni dali im tę technologię, by bronić Ziemi i pozyskiwać o niej wiedzę. W głowie jej się kręciło.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 09-11-2019, 20:11   #409
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Znaczy może tak się wydaje na początku, ale… - Baird wzruszył ramionami.
- Żeby potępiać zabijanie tych zwierząt i nie być hipokrytką, to musiałabym zostać weganką - powiedziała Fanny. - Jeżeli wykorzystujemy ziemskie zwierzęta, to możemy wykorzystywać równie dobrze pozaziemskie - mruknęła.
- Użycie takiego Implikera nie jest wcale gorsze od powiedzmy zjedzenia kotleta z cielęciny - dodał Baird. - Tyle że to jest normalne i wszyscy to robią, więc nie ma w tym nic złego… najwyraźniej.
- To już nie o to chodzi… Mam dość… Ostatnie dwa dni… Mam ochotę wysadzić to wszystko w cholerę… I zostawić kartkę dla kogoś z IBPI i na końcu napisać jebane ‘XD’ iks de! Bo to takie świetne… Chodźmy stąd… Najwyraźniej więcej odpowiedzi nie znajdziemy… A musimy znaleźć samochód, bo wyobraźcie sobie! Odleciał nam z moimi braćmi… i nie, to nie przejęzyczenie, zmienił się w samolocik i odleciał - oznajmiła i podniosła się. Było jej niedobrze. Nie miała porannych mdłości, ale teraz przewracało jej się w żołądku z nerwów.
- Och… Czyli Zola go ulepszył… w sensie wszedł w ten samochód… no i odleciał… - mruknęła Fanny.
- Tak w ogóle to o tych kosmitach to informacja o Czerwonym Kodzie Dostępu - powiedział Brandon.
Fanny pokiwała głową.
- Ja mam Niebieski, a Bran ma Żółty, więc nie powinniśmy tego wiedzieć. Jednak w młodości obydwoje sterowaliśmy Portalami.
- Tak, byliśmy… pilotami - powiedział. - Zakładasz na głowę hełm od kontroli umysłu i w ten sposób przejmujesz kontrolę nad Portalem. Wysyłasz detektywów tam, gdzie zdecydujesz.
- Nie każdy może to zrobić. Trzeba mieć silną wolę. W cholerę silną - powiedziała Fanny. - I to bardzo męczące.
- Rozumiem. Rozumiem… Chodźmy… - powiedziała i podniosła się z podłogi. Ruszyła w stronę windy. Alice nie znalazła nic, co wskazałoby jej następny punkt, do którego powinna się udać. Teraz była w kropce i na tyle emocjonalnie potrząśnięta, że czuła się prawie pijana. Zaczęła do niej docierać powaga sytuacji. Byli na terenie elektrowni, nie mieli auta… Nie miała nawet jak wezwać taksówki, bo sieć nie działała… Piętnaście minut jazdy było co najmniej trzema godzinami drogi na pieszo… Jeżeli nie robiliby postojów… A na pewno będą. Poza tym, nawet jeśli dojdą do miasta, to gdzie mieliby iść? Bo nie wiedziała gdzie ma iść. Odgarnęła włosy do tyłu, próbując nadać sobie choć trochę więcej godności. Weszła do windy i czekała aż i reszta wejdzie. Zerknęła na telefon.
Nie miała co na niego tyle spoglądać. Zoli tutaj nie było. Nie mógł odblokować sieci komórkowej. A może mógł ze swoimi zdolnościami? Istniała taka opcja, lecz koniec końców panel znajdował się tutaj, w przeciwieństwie do niego.
- Szkoda mi chłopaka - westchnęła Brice, wchodząc do windy. - Tak naprawdę to nie on zabija… tylko Flux… Znam jego babcię, to miła pani z Antarktydy, tamtejsza strażniczka. Strasznie się postarzała po śmierci wnuka. Pewnie wolałaby, żeby naprawdę umarł.
- Musimy przeszukać szatnie - rzekł Brandon. - I modlić się, żeby znajdowały się w nich jakieś kluczyki do samochodu.
- A jak nie, to ubrania i zwłoki… tyle ludzi umarło… - powiedziała Fanny. - Pewnie zostawili po sobie auta. Bo rozumiem, że przyjechali nimi do pracy i…
Bran przykucnął i wyjął kluczyki z kieszeni Moniki.
- Okazałaś się jeszcze raz przydatna, moja biedaczko - westchnęła Brice.
- To w takim razie… Do samochodu Moniki… - powiedziała Alice. Potrzebowała teraz chwilę odpocząć. Była kompletnie oszołomiona tym wszystkim. Cały czas trzymała akta Zoli. Przynajmniej to stąd wyniosła. Gdy wjeżdżali windą do góry, Harper stała się już cicha i małomówna. Tak jakby ten wybuch na dole zmęczył jej emocje na tyle, że aż się zamknęła w sobie.
Była godzina czternasta. Spędzili tutaj trochę czasu. Na dodatek rano mało zjadła, bo bała się nudności. Nie czuła wcale głodu. Z powodu tych wszystkich emocji, które ją pochłaniały. Jednak Abby… gdyby tu była… na pewno powiedziałaby, że głodówka nie jest dobra dla dziecka.
- Pojedziemy do hotelu, coś zjeść - powiedziała, kiedy wysiadali z windy. Zastanawiało ją gdzie mógł stać samochód Moniki i czy trudno go będzie znaleźć. Co więcej, miała nadzieję, że któreś z detektywów potrafiło prowadzić, bo choć to ona wypiła najmniej alkoholu, to nie była pewna, czy jest w stanie pilotować samochód.
Wreszcie wyszli na zewnątrz. Kiedy weszli do tego budynku, nie wiedzieli niczego. Kiedy stąd wychodzili, posiadali bardzo dużo wiedzy. Możliwe, że całkiem pełną. Brandon zaczął naciskać przyciski w kluczykach. Szli po parkingu, aż wreszcie jeden z samochodów zadźwięczał.
- Słodki Boże… - szepnęła Fanny. - Nawet nie zmieniła samochodu… po tylu latach… - pokręciła głową.


Alice spojrzała na samochód Barbie. Po czym zerknęła na Jen… Jej się pewnie podobał.
- Mam prowadzić, czy któreś z was? - zapytała.
- Ja nie potrafię - powiedziała Jen. - Ale jest taki ładny, że chętnie bym go polizała - powiedziała i niepokojąco się przybliżyła.
- Nie rób tego, bo przyklei ci się język! - Bran szybko zareagował. - Ech.
- Ja mogę prowadzić - powiedziała Fanny. - Wypiłam bardzo niewiele - dodała i usiadła za kierownicą.
Alice usiadła z tyłu i poklepała miejsce obok siebie dla Jen. To oznaczało, że Brandon miał usiąść z przodu obok Fanny.
- Jeśli nie można wyłączyć portali, a zabijać ich nie chcę… Można wyłączyć Myvatn… - powiedziała, kiedy już ruszyli.

Droga do hotelu nie była zbyt długa. Trwała zaledwie piętnaście minut i Alice nie zdołała wypocząć, a przed nią było jeszcze tyle do zrobienia… W końcu nie zostało wiele czasu…

***

Kilka godzin wcześniej…

Abby wygrała. Udało jej się zwyciężyć kolejną małą bitwę z Douglasem i teraz dumnie kroczyła wraz z Bee w stronę mniejszych budynków koło elektrowni. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, ale nie trwało to zbyt długo. Nie powinna się tak cieszyć, to nie był ani czas, ani miejsce na to. Potrząsnęła głową i rozejrzała się. Miała nadzieję, że Alice nie dostanie mdłości, akurat teraz, kiedy nie mogła mieć jej na oku.
- Nie jest ci zimno Bee? - zapytała nieco troskliwie.
Barnett zerknęła na nią.
- Nie… i chciałabym z tobą o czymś porozmawiać, kiedy jesteśmy na osobności… Nie lubię tych waszych kłótni. Twoich i Thomasa. I nie rozumiem naprawdę dlaczego, ale czasami ląduje w samych ich środku i tego nie rozumiem… - zawiesiła głos. - Czy nie możemy się wszyscy przyjaźnić? Dla Alice to na pewno miało duże znaczenie.
Zamilkła na moment.
- Dla jej i dla jej dziecka - dodała. Dla Roux ciąża Harper była ważna, więc może chociaż z jej powodu będzie przyjemniejsza dla przystojniejszego z dwóch braci.
Abigail zerknęła na Bee. Szczerze, Thomas denerwował ją, ale dopiero od pewnego czasu. To nie tak, że nie lubiła go od startu tylko… To chyba jakoś zeszło się z jego zainteresowaniem Barnett… Zauważyła najpierw jak na nią patrzył i z jakiegoś powodu zaczęło ją to ostro denerwować. Przygryzła lekko brzeg dolnej wargi.
- Tak… Po prostu nie wiem… Czasem mnie strasznie denerwuje… Przepraszam Bee, że to się tak składa, że lądujesz na środku. Nie chcę cię smucić… Ani oczywiście Alice - dodała pospiesznie, nie chciała dawać Bee jeszcze sygnałów. Trochę się obawiała, że może zostanie odrzucona. W końcu Barnett jeszcze nie do końca poradziła sobie z tematem tego irakijczyka…
- Rozumiem, że jesteście zestresowani - powiedziała Bee. - Ja też jestem i wszyscy jesteśmy. Myślałam, że moje serce stanie tak wiele razy ostatnio… przez tę Jennifer, albo z powodu tego, co miało miejsce w muzeum ptaków… i te biedne kobiety na drzewach… i ci ludzie przyklejeni do siebie na łóżkach… To wszystko zostaje w głowie… Mimo wszystko trzeba próbować odnosić się do siebie nawzajem z szacunkiem, bo koniec końców tylko siebie mamy. I aż siebie mamy - dodała. - Porazmawiam na ten temat też z Thomasem, tylko będę musiała to zrobić na osobności - rzekła.
- Też z nim porozmawiam… Może spróbujemy dojść do porozumienia… - powiedziała Abigail. Poddała się, Bee była taka niewinna. Naprawdę nie chciała jej przysparzać trosk. Doszły do budynków. Abby zerknęła na jeden i drugi, następnie spojrzała na bok, gdzie można było je dalej obejść.
- Spróbujemy sprawdzić co jest dalej? Teoretycznie mamy jeszcze jakieś dwanaście… Może dziesięć minut… - zaproponowała Roux i zerknęła w stronę skąd przyszły.
- Ja myślę, że nie powinnyśmy się za bardzo oddalać. Z drugiej strony po coś tutaj przyszłyśmy, więc minimalny rekonesans byłby całkiem sensowny. Przejdźmy może szybko razem dookoła bu… - zaczęła Barnett, po czym zastygła w bezruchu. Rozwarła szeroko usta i spojrzała w górę. - Wow… - szepnęła.
Jej oczy były szeroko rozwarte w szoku.
Abigail czekała co powie, a gdy Bee przerwała i wydała zaszokowane ‘Wow’, Abby zerknęła na nią, a potem spojrzała w górę na to, co obserwowała Barnett.
Pięć może sześć metrów nad nimi wisiał… helikopter. Jednak był dziwny. Po pierwsze, nie wydawał kompletnie żadnego dźwięku. Może to dlatego, bo jego łopaty zamontowane na wirniku były… z krystalicznej energii. Koloru limonkowego. Cały helikopter był czarny, choć znajdowały się na nim świecące, jaskrawo zielone pasy.

Szereg limonkowych lin wystrzelił w nie błyskawicznie. Zdążyły jedynie paść na ziemię, ale i tak zostały oplecione. Jedna z macek stworzonych z czystej energii zakneblowała Bee. Druga zrobiła to samo z Abby… Sznury zaczęły się zwijać, natomiast helikopter zaczął lecieć do przodu między dwoma budynkami. Nie nabierał jeszcze wysokości, bo nie chciał być zauważony przez Alice i pozostałych. Abby i Bee leciały oplecione przez sznury… i porwane przez helikopter…
Abigail próbowała zasłonić Bee, nim zostały oplecione, ale nie udało się. Obie zostały zaciągnięte do wnętrza. I choć Roux próbowała się szarpać, gryźć mackę w ustach i kopać, nie była w stanie wygrać z czymś, co zdawało się nie być nawet człowiekiem, a jakąś pokręconą maszyną. Spojrzała na Bee i starała się nie wyglądać na przestraszoną. Sytuacja była fatalna, ale nie chciała, by Bee bała się jeszcze bardziej, niż już na pewno była przerażona…
‘Nie martw się Bee… Damy sobie radę… Nie bój się… Jestem przy tobie…’ - próbowała jej przekazać.
Nie mogły jednak nawiązać kontaktu wzrokowego. Ani też krzyczeć, choć to było niestety oczywiste. Śmigłowiec przeleciał może sto metrów, po czym zaczął zakręcać na południe. Jednak w dość znaczącej odległości od Krafli. Wszystko po to, żeby Konsumenci nawet nie wiedzieli, że zostały porwane…
Sznury w międzyczasie wciągnęły je do środka helikoptera. Pokrywa od razu zamknęła sie po tym, kiedy spoczęły na jego podłodze. Same limonkowe pasy zamigotały i zgasły. Zniknęły tak, jak gdyby nigdy ich tam nie było. Zaczynały się w jakimś skomplikowanym urządzeniu znajdującym się po bokach wnętrza śmigłowca.
Bee rzuciła się na Abby i przytuliła się do niej mocno. Była tak mocno wystraszona… Po jej policzkach zaczęły lać się łzy. Nie była w stanie wydukać ani słowa. Poza tym było jej zimno po tym locie i lekko się trzęsła.
Roux zaraz ją mocno przytuliła i pogłaskała po głowie.
- Ćśś… Spokojnie Bee… Damy sobie radę… No już… Musimy się rozejrzeć… - starała się ją uspokoić. Sama się bała, ale dla Barnett starała się za wszelką cenę nie okazywać tego. Rozejrzała się. Czy mogła może przejąć kontrolę nad tym helikopterem? Był tu jakiś panel? Cokolwiek? Zaczęła szukać wzrokiem. Obserwowała też dokąd tak właściwie lecieli.
Gdzieś na południe ale na razie nie wiedziała, gdzie dokładnie. Śmigłowiec poruszał się szybko, wręcz zadziwiająco szybko. Abby zastanawiała się nad tym. Jednak w życiu nie za wiele razy znajdowała się na pokładzie helikoptera, więc nie była pewna, czy to może nie była zwyczajna szybkość maszyny latającej.
- Ty… czego od nas chcesz?! - Bee wreszcie udało się odezwać.
Spoglądała na duży fotel pilota. Był odwrócony do nich tyłem - tak, że nawet go nie widziały.
Barnett wstała i po chwili ociągania ruszyła w jego stronę.
- Czemu nas porwałeś, ty zwyrodnialcu?! Co to za maszyna…?! Czemu…
Złość obudziła się w Bee, ale szybko zgasła, kiedy wreszcie dotarła do siedzenia kierowcy. Obróciła fotel podejrzanie łatwo. Okazało się, że… nikt w nim nie siedział. Były jedynymi ludźmi na pokładzie helikoptera. Więc… kto nim kierował…?!
Abigail przeżyła lekki szok, ale natychmiast usiadła na fotelu pilota i spróbowała się przyjrzeć przyciskom i kontrolkom. Może mogła je jakoś przestawić? Przejąć kontrolę, skoro leciały na jakimś autopilocie? Złapała nawet za ster i spróbowała zmienić kierunek lotu.
- Heh, nope - usłyszały głos dobiegający z głośników.
Był zarazem ludzki… i nieludzki. Przypominał nieco efekt syntezatora mowy. Bee rozpoznała go. To on mówił w Ptasim Muzeum Sigurgeira.
- Przepraszam, że tyle to zajęło - rzekł Z. - Musiałem stworzyć głośniki. Mam nadzieję, że cieszycie się ze skorzystania z moich linii lotniczych?
- Może, jeśli same byśmy je wybrały. Zdawało mi się zawsze, że to pasażerowie wchodzą sami do samolotów i helikopterów, a nie te ich wciągają… Dokąd nas zabierasz?! - odpowiedziała Abigail i nadal próbowała aktywować cokolwiek na panelu. Klikała, naciskała przyciski, kręciła pokrętłami… nic to nie dawało. Po chwili jedynie na monitorze pojawiła się uśmiechnięta emotikonka.
- A dokąd byście chciały? Niektórzy napotykają złote kaczuszki spełniające życzenia. Wam się trafił czarny helikopter, ale może również da wszystko, o co tylko poprosicie? - cyfrowy głos zawiesił się na moment. - Nie… pewnie nie…
Abigail spojrzała ponownie na kierunek i okolicę nad którą przelatywali. Leciały dość szybko, może coś w takim razie zaczynało być znajome.
- Zabrałeś nas z elektrowni i od Alice… Wolałybyśmy być przy niej… Ale to pewnie niemożliwe? - zapytała Roux. Zerknęła na Barnett. Sięgnęła po jej dłoń i ścisnęła ją, żeby dodać jej otuchy.
- Mam ochotę na seks - poinformował je helikopter. - Ale Alice jest niezbyt seksowna, przynajmniej w moich oczach. Nie będę leciał w jej kierunku… o… i już… Prawie jesteśmy na miejscu.


Abby wyjrzała przez okno. Przybliżały się w stronę wulkanu Hverfjall. Leciały przez minutę, może dwie. A to znaczyło, że osiągnęli prędkość 400-800 kilometrów na godzinę. Bo wydawało jej się, że w linii prostej z Krafli do Hverfjall było mniej więcej 13 kilometrów. Przed wyruszeniem w trasę Roux przygotowała się i poczytała trochę o miejscach, które wytypowały pinezki Alice. A także zmierzyła odległości między nimi. Zwykły helikopter poruszał się z prędkością może 250 kilometrów na godzinę. To była niedostępna ziemianom technologia. Skąd Z posiadał dostęp do gadżetów z jebanej Strefy 51?!

Przez chwilę kołowali nad Hverfjall, tracąc prędkość i wreszcie wylądowali na puszystym śniegu.
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-11-2019, 20:14   #410
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Abigail nie podobało się hasło, że mężczyzna miał ochotę na seks i dlatego je gdzieś wywoził, zwłaszcza, że znalazły się na kompletnym pustkowiu, na terenie wulkanu. Tylko one i on i helikopter z mackami… Roux włączył się kolejny system obronny.
- Co to za wypizdów?! - zapytała napastliwie.
- Uhm… była baza IBPI. Bardzo stara, zanim Instytut Badawczy połączył się z Instytutem Usuwania Odpadów. I tak IR złączyło się z IWD, tworząc IRWD. Jakie cudowne cięcia kosztów! Nawet w IBPI pracują ekonomowie.

Bee drgnęła, przestraszona. Czerń i jaskrawa zieleń zaczęły… spełzać z helikoptera. Znikały ze wszystkich powierzchni, gromadząc się w jednym biegunie maszyny. Wnet kompletnie zniknęła, pojawiając się na śniegu za szybą. Z bezkształtnej, czarnej masy w limonkowe pasy zaczął kształtować się mężczyzna. Miał na sobie brzoskwiniowy kostium, a wokół szyi naszyjniki. Oparł się o dziób helikoptera, czekając, aż kobiety wyjdą na zewnątrz.


Abigail właśnie pojęła, że to nie tak, że sam helikopter był z NASA… To on z niego coś takiego zrobił… Sobą. To była moc i to naprawdę przerażająca. Skoro jednak teraz stał przed nimi… Roux spróbowała teraz usiąść na siedzeniu pilota i odpalić maszynę. Nie śniło jej się nawet, że ona, czy Bee, wyjdą z tego helikoptera dobrowolnie.
- Nie ma paliwa! - krzyknął za nimi Z. - Wychodźcie, ile mogę na was czekać!
Ciężko było powiedzieć, czy to był helikopter należący do IRDW lub Krafli. Może Z ukradł go z jakiegoś innego miejsca, na przykład oddziału ratunkowego szpitala. Jednak rzeczywiście brakowało w nim paliwa. Albo pierwotni właściciele nie zatankowali go, albo też Z przed wyjściem z niego spuścił z baku ostatnią kroplę.
Abby warknęła i walnęła ręką w blat panelu.
- Ehh… - powiedziała i podniosła się. Spojrzała na Bee.
- Chyba musimy wyjść Bee… - powiedziała trochę za sztywno, niż chciała, żeby to wyszło.
- Nie możemy chyba tu zostać… - Barnett zgodziła się, mówiąc dokładnie to samo, tyle że w inny sposób. - Myślisz… że on będzie chciał nam coś zrobić…?
Chyba miała na myśli ten fragment o potrzebie seksu. Spojrzała na czarnoskórego mężczyznę. Nie przepadała za tą rasą, przynajmniej w sensie estetycznym. Z był jednak i tak bardziej atrakcyjny od większości mężczyzn innych ras. Posiadał idealne, wyrzeźbione ciało. Jego zmysł stylu był całkiem zgodny z jej gustem. Wyglądał całkiem retro w tym kostiumie. Te rozważania i tak nie miały sensu, gdyż był bezwzględnym, porywającym ludzi psychopatą. I seryjnym mordercą. Choć tak właściwie pewnie bardziej pasowało do niego określenie “masowym”. Bała się go.
Abigail nie wiedziała co ma jej odpowiedzieć na to pytanie. Miała nadzieję, że odpowiedź brzmiała nie…
- Może… Może nie. Chodźmy… - powiedziała tylko, po czym wzięła Barnett za dłoń i wyszła z helikoptera jako pierwsza. W razie czego zamierzała po prostu chować Bee za sobą.


Hverfjall był całkiem niskim i łatwym do zdobycia kraterem. Brak wysokości nadrabiał szerokością, wręcz nieprawdopodobną. Rozciągał się w nieskończoność jak ogromne boisko sportowe. Prawdziwa arena. To wrażenie było związane z budową wulkanu. Jego ściany przypominały trybuny. W środku natomiast był wydrążony, prawie kompletnie płaski. Jedynie na samym środku znajdowało się usypane wzniesienie. Bee i Abby wyszły z helikoptera. Znajdowały się niedaleko tego właśnie punktu.
- Nazywam się Zola - przedstawił się mężczyzna. - Zola Zaira.
Wahał się tylko przez ułamek sekundy, czy to dobry pomysł. Uśmiechnął się i podszedł z wyciągniętą ręką do kobiet, czekając, aż ją uścisną.
Abigail zmarszczyła lekko brwi.
- Abigail Roux… - powiedziała i podała mu dłoń, ale tylko po to, by jednocześnie wcisnąć za siebie Barnett. Miała nadzieję, że Bee wpadnie na pomysł, by użyć swojej zdolności i ‘zniknąć’.
Była jednak na to zbyt przestraszona.
“Chyba nie jest debilem, potrafi liczyć do dwóch. Jak zniknę, to się zemści na Abby. Nie mogę jej tego zrobić. Poza tym jak ucieknę z tego śniegu…?”
Wokół były usypane zaspy. Mogła stać się niewidzialna. Nawet więcej. Sprawić, że Zaira zapomni o jej istnieniu. Jednak jej moc działała tak długo, jak ona wstrzymywała oddech. Kilkanaście, kilkadziesiąt sekund nie starczyło, żeby wspiąć się po ścianach krateru. A on mógłby ją bez wątpienia dogonić. Nawet bez samych mocy… Posiadał długie nogi i mięśnie sugerujące ogromną siłę i szybkość. Ona była natomiast słaba i zlęknio…
- A ty? - zapytał Zola.
Przerwał jej rozważania.
- B-bee Barnett…
- Bee? A co to za imię? - odparł Zaira. - Pszczoły są czarne w żółte paski. Ja czarny w zielone. W sumie pasujemy do siebie. Mimo wszystko dziwi mnie, że twoja matka nazwała cię na część pszczół. Musiała kochać miód.
- Hmm… to zdrobnienie od Beatrix - powiedziała Barnett. - Ale od dziecka wszyscy mówią na mnie Bee.
Bee nie lubiła swojego imienia. Tak właściwie nie uważała je za złe, ale nie pasowało do niej. Beatrix było mocne. Było silne. Raz widziała telenowelę. Roxanne i Beatrix były w niej twardymi, hardymi sukami, z którymi walczyły dobre główne bohaterki, najbardziej Melinda. Raz też widziała w telewizji program z prostytutką Beatrix Glasscock. Ona taka nie była. Czuła się mała, cicha, nieśmiała… jak pszczoła. Bee pasowało do niej.
- Beatrix. Cudownie - odparł Zola. - Zapraszam do środka - rzekł.
Obrócił się do nich plecami i ruszył w stronę wzgórza na samym środku.
Abigail zerknęła na Bee… Beatrix… To imię było intensywne… Gdyby ubrać Barnett inaczej. W czarną koronkę na przykład. Umalować jej usta czerwoną szminką, podkręcić jej krótkie, czarne włosy… Roux przymrużyła oczy. Wtedy pasowałoby jak ulał. Ale uwielbiała też swoją słodką, uroczą Bee. Urzekała ją. Poszła przodem, prowadząc dzielnie Barnett za rękę, blisko siebie. Nie puszczała jej i miała nadzieję, że chociaż w małym stopniu dzięki temu Barnett czuła się lepiej. Ruszyła za Zolą w stronę wzniesienia. Już załapała, że operował w byłej tajnej bazie IBPI, a tych najwyraźniej było więcej, słyszała tylko o tej, gdzie były posklejane ciała. Czy to oznaczało, że cały pobliski teren był okupowany przez detektywów? Przynajmniej póki nie dorwał się do nich ten człowiek… Nie… Potwór… Raczej brakowało mu człowieczeństwa, jeśli zabijał z taką łatwością.

- Uch…! Ile tu śniegu… - westchnął Zola. - To powinno być gdzieś tu…
Zaczął grzebać w śniegu. Wreszcie znalazł kamień, choć zajęło mu to dwie minuty. Podważył go. Bardzo łatwo odskoczyła przednia część skały, ukazując keypad. Zaira po prostu zagłębił w niego rękę. Ta stała się przy końcu czarniejsza. Zaczęły też pokrywać ją drobne, zielone paski. Kiedy Zaira łamał zabezpieczenia, jego ciemne oczy zmienił kolor na jasną zieleń. Wnet śnieg zaszeleścił i spadł. Pokrywa zaczęła przesuwać się do góry, odsłaniając wejście do środka.
- Zapraszam do pięknego wnętrza - powiedział Zola.
Wyciągnął rękę z elektroniki. Ta jeszcze przez chwilę przypominała bezwładną masę czarnej plazmy, aż wreszcie uformowały się z niej palce. Zieleń zniknęła, a czerń zrobiła się o dwa odcienie jaśniejsza, dopasowując do karnacji Zairy. Mężczyzna skłonił się niczym wytworny lokaj. Przymknął oczy, uśmiechając od ucha do ucha. Był bardzo czarujący. W taki sposób, w jaki tylko mogą być czarujący szaleńcy i psychopaci.
“Ale Joakim zrobiłby się twardy”, przeszło przez myśl Abby.
Pokręciła głową do swojej myśli i ruszyła do przodu. Zerknęła co też odkryła pokrywa. Schody? Drabinkę? Cokolwiek to było, zeszła pierwsza.
Wzgórze na środku Hverfjall kryło duże, okrągłe pomieszczenie. Całe metalowe. Na samym jego środku znajdował się okrągły, biały podest. Nie było żadnych schodów, ani niczego w tym rodzaju. Poczuła się niepewnie, więc zerknęła na Zairę.
Ten przyłożył dłonie do skroni i spojrzał gdzieś w górę. Koncentrował się. Jego oczy płonęły matriksową zielenią. Oddychał płytko przez usta. Potem przestał.
- Dobra, muszę już wracać - rzekł. - Alice zaraz dojdzie do archiwum. Zostawiłem tam dla niej whiskey - mruknął. - Ach…
Sięgnął do kieszeni. Wyjął z niej… odciętą rękę.
- Łap! - krzyknął do Abby. Prędko dołączyła do niej Bee. Wolała być bliżej Roux, niż Zoli.
Abby odruchowo złapała dłoń.
- Po co mi to? - zapytała, trochę zdezorientowana. Co to miało być? Metafora ‘pomocnej dłoni’, bo musiał je zostawić tu same i zamknięte?
- IBPI kocha, po prostu uwielbia nietypowe przejścia i środki transportu - rzekł.
Następnie zamilkł, myśląc o Portalach, które były kolejnym ze środków transportu IBPI. Ich gówno krążyło w jego żyłach. I co? I nigdy nie czuł się lepiej.
- Przyłóż dłoń do tego białego podestu. W dowolne miejsce. Zaświeci się i pojedziecie w dół. Do samego środka Ziemi! - rzekł głosem, którym mówiło się do dzieci, chcąc ich czymś zachwycić. - No dobra, może nie - przeszedł do normalnego tonu. - Ale i tak dość głęboko.
- I co tam znajdziemy… Disneyland? - zapytała Abigail. Jednak znów wzięła Barnett pod rękę chcąc mieć ją blisko i za sobą.
- To zależy, jakie atrakcje sprawiają wam najwięcej radości. Choć prawdziwy Disneyland będzie, kiedy ja tam wrócę. Nic nie przebija mnie, jeśli chodzi o rozrywkowość!
- Ją też tutaj chcesz sprowadzić? - zapytała Roux, myśląc o Alice.
- Może tak, może nie - Zola wzruszył ramionami. - Muszę ją jeszcze trochę podręczyć. Chcę, żeby oszalała, tak jak ja. Choć może nie w ten sam sposób, co ja. Wtedy mi powie bardzo ważną rzecz. A jak dowiem się jej, to może Babcia przymknie oko na moje wyskoki i znów mnie będzie kochać. Bo Alice ma coś, czego Dziadek szukał całe życie. Choć w sumie nie wiem co to robi.
- Ale skąd wiesz, że ona zna odpowiedź?! Nie dręcz jej, to źle wpływa na jej… organizm! - powiedziała Abigail. Martwiła się o Alice. Czy już wiedziała, że zostały porwane? Na pewno bardzo się przejmie i znowu zacznie hiperwentylować… Abby czuła, że kompletnie daje ciała jako jej akuszerka. Powinna już dawno związać ją i zamknąć w jakiejś celi… Takiej z poduszkami na ścianach… Żeby nie docierały do niej żadne bodźce… Obiecała, że dopilnuje, by Harper utrzymała tę ciążę, no i rzecz jasna by dziecko narodziło się w odpowiednich warunkach, zdrowe… Przy obecnym rollercosterze emocjonalnym, jaki przeżywała Alice, prawdopodobnie urodzi jakiegoś szaleńca… Albo Einsteina… No w najgorszym wypadku następnego Hitlera…
- Nooo… bo kiedy Gryla w końcu rozjebała swój boks i mi udało się uwolnić przez zamieszanie i problemy z dostawą energii, to… no cóż, w tych komputerach jest wiele rzeczy - mruknął Zola. - Na przykład dostęp do Zbioru Legend. I okazało się, że dla mnie nie ma on żadnych zabezpieczeń - zaśmiał się. - Przeczytałem bardzo, bardzo wiele, bo tak się składa, że mam fotograficzną pamięć. Przeczytałem całe Helsinki, Mauritius, Isle of Man… wszystko, co zebrało IBPI. I myślę, że Alice jest odpowiedzią na moje problemy… - uśmiechnął się. - Swoją drogą… nawet nie macie pojęcia, czym ten obszar jest dla IBPI - zaśmiał się i zaczął odchodzić. - Muszę już iść. Żegnam.
Klapa zaczęła się opuszczać.
- Czekaj! Ale jakie problemy?! - zawołała za nim Abigail, starając się go zatrzymać. Może w ten sposób mogłaby pokrzyżować mu plany i jakkolwiek pomóc Alice i reszcie. Niewiele to jednak dało, bo za moment zostały po prostu zamknięte…
Roux westchnęła ciężko i przeciągle. Zerknęła na moment w podłogę, by wciągnąć oddech i spojrzeć na Bee.
- Dobra Bee… To jaki mamy plan. Czekamy na niego tu i próbujemy zaatakować, gdy wróci, czy faktycznie schodzimy na dół? Tu jest trochę chłodno, ale może zdołamy znaleźć coś, czym dałoby się zdzielić mu w łeb, jak otworzy drzwi ponownie? - zaproponowała.
- Zejdźmy na dół, bo ta baza mnie interesuje - powiedziała Bee. - No i nie zaskoczymy go tutaj. Szczerze mówiąc myślę, że tylko Jennifer byłaby w stanie coś mu zrobić. Swoją drogą… widziałaś jego lewą rękę? I nie tylko rękę. Całe ramię… - zawiesiła głos.
- Nie przyglądałam się… - przyznała szczerze Abby. Ruszyła do białej płyty i przyjrzała jej się, a następnie zerknęła na Barnett, czekając aż też podejdzie.
- Coś z nią było nie tak? - zapytała.
Bee podeszła.
- Prawą dowolnie gestykulował. Nawet za bardzo. Jest bardzo… ehm… ekspresyjny - rzekła, stając na podeście. - Lewa natomiast cały czas zwisała bezwładnie przy jego boku. Nieco poruszała się, ale tylko trochę i nie w naturalny sposób. Jedynie w momencie, kiedy sam o tym pomyślał i chciał coś nią zrobić. Jak na przykład szukał w śniegu tej skały z keypadem. Myślę, że jego lewa ręka to proteza. Czasami ją steruje umysłem, ale to bardzo realistycznie wyglądająca proteza. Pamiętasz, co przekazał nam na początku…? Że Jennifer go uszkodziła… chyba mu rozjebała tę rękę - powiedziała.
Następnie speszyła się, bo nie lubiła przeklinać.
- Zastanawia mnie czemu tylko tę rękę… Będę musiała ją o to zapytać, kiedy ją spotkamy… Rzecz jasna… Jeśli ją spotkamy… Mam nadzieję, że Alice ją znajdzie - odpowiedziała Roux i przyłożyła odciętą dłoń do białej powierzchni.

Podest zapalił się.
- Anna Lomberg, witaj - rozległ się nagrany głos.
Następnie podest zaczął zapadać się w dół.
- Wydaje mi się, że nie jest łatwo go zabić - powiedziała Bee. - Potrafi przekształcać swoje ciało tak elastycznie, jakby cały czas było z plasteliny. Albo z czegoś jeszcze bardziej plastycznego. Może ta ręka to nie jest prawdziwa proteza, a tylko uszkodziła… no nie wiem… jego nerwy, próbując je wybuchnąć? W sensie kiedy złapała go za rękę. A może zaatakował ją jako… nie wiem, ciężarówka, lub motocykl…? I ona użyła na nim swojej mocy, uszkadzając przypadkową część mazi pokrywającej pojazd… no i okazało się, że trafiła w rękę… Nie wiem, nawet nie chcę o tym myśleć - Barnett jęknęła.
Dalej jechały w dół.
- Nie wiem co o tym myśleć… Tak czy inaczej, jeśli ona nie zdołała się go pozbyć… To nie wiem kto byłby w stanie… - powiedziała Abby. Roux westchnęła znowu i rozejrzała się. Jechały jakimś szybem, ale może była w stanie ocenić mniej więcej na jaką głebokość. spojrzała w górę i obserwowała jak nisko zjeżdżały.
- Nie dam zrobić ci krzywdy Bee - powiedziała ni stąd ni zowąd.
Serce Barnett z jakiegoś niezrozumiałego powodu zaczęło szybciej bić. Nie rozumiała tego. Zaczerwieniła się nawet lekko.
- Ja ciebie też będę ochraniać - powiedziała. - Ale nie mylmy odwagi z głupotą. Jeżeli zechce mi coś zrobić, to uciekaj… a w każdym razie nie denerwuj go… Nie mogę dopuścić do tego, żeby coś ci się stało - uśmiechnęła się lekko.
Tymczasem winda wylądowała. W ścianie przed nimi znajdowały się drzwi. Obok nich natomiast czarna powierzchnia.
- Nie będę uciekać… Co by była ze mnie za obrończyni, gdybym zostawiła cię na jego pastwę. Już wolę, żebyś to ty uciekła - powiedziała i wyciągnęła do niej znów dłoń. Abby lekko uśmiechnęła się, starając pocieszyć Barnett. Dopiero razem z nią ruszyła do drzwi i przyłożyła dłoń Anny do czytnika.
Przed ich oczami wyrósł korytarz. Cały pokryty metalem - podłogi, ściany, sufity. Ruszyły nim, nie mając innego wyboru. Widziały po drodze wiele drzwi, ale były zamknięte nawet dla Anny Lomberg. Może elektryczność już do nich nie dochodziła. Albo to kobieta miała niedostateczne uprawnienia. Szły więc dalej.
- Ale dlaczego chcesz mnie bronić…? - zapytała po chwili nieśmiało. - Znaczy… akurat mnie… Ach… bo tylko ja tu jestem - zaśmiała się. - Nawet gdybyś chciała, to nie mogłabyś bronić nikogo innego. Niektórzy mają taki charakter, chcą opiekować się innymi. Jak nie ma przy nas Alice, to twoja uwaga na mnie się przenosi - powiedziała.
Podejrzewała, że Abby kochała się w Alice, ale nie mogłaby powiedzieć o tym na głos. Nawet w myślach nie zastanawiała się na ten temat. Był nieprzyzwoity i jakoś dręczący.
Abigail szła i przez chwilę nie patrzyła na Barnett.
- Nie… To dlatego… Że bardzo boję się, żeby nic złego ci się nie stało… Bo… Bo mi zależy na tobie - powiedziała to. Przynajmniej miała nadzieję, że było dość zrozumiałe, bo ledwo przeszło jej to przez gardło.
- To dlatego żre się z Thomasem… Myślę, że też cię lubi - dodała ciszej.
Bee zaśmiała się.
- To miło, że mnie lubicie. Ja też was bardzo lubię - uśmiechnęła się. - Cholera, teraz czuję się jak ta nowa Jennifer - zaśmiała się. - W sensie wczoraj, zanim wróciła dzięki bogu do normy.
Do głowy jej nie przyszło, żeby taka piękna kobieta, jak Abigail, mogła być nią zainteresowana w jakiś specjalny sposób. Thomasa również uważała za zbyt przystojnego dla niej. Jedynie raz w swoim życiu dążyła do miłości i została brutalnie sprowadzona na ziemię przez tę osobę. Nauczyła się, że miłość nie jest dla niej. Była kimś, kto potrafił kochać mocno, może nawet za mocno… jednak jednocześnie ciężko ją było kochać. Nie wyróżniała się i wcale też nie uważała się za ładną. Kiedy patrzyła w lustro, widziała tylko swoje defekty. Na przykład wolałaby mieć więcej rzęs, jej oczy miały nudny kolor i musiała używać podkładu, aby wygładzić nieidealną cerę. W ogóle nie miała pojęcia, jak piękna była. Jednak potrafiła dostrzegać piękno w innych.
Abigail westchnęła ciężko i zatrzymała się. Spojrzała na Bee. Uważnie. Intensywnie. Przyglądała jej się.
- Jak mnie lubisz Bee? - zapytała. Abby była spięta. Wyłapała, że Barnett jednak nie zrozumiała, a może, nie chciała zrozumieć? Roux miała nadzieję, że nie zrozumiała, bo wtedy mogłaby jej wytłumaczyć bardziej wprost.
Barnett uznała to za dziwne pytanie.
- No… bardzo, rzecz jasna - powiedziała.
Następnie przestraszyła się.
- Mam nadzieję, że nie zrobiłam nic, co cię uraziło… - zawiesiła głos. - Ja naprawdę cię lubię, Abby. Mam nadzieję, że nie uważasz, że jest inaczej - szepnęła wszystko na jednym wydechu. Jednocześnie zastanawiała się, czym mogła obrazić Abigail. - To nie jest tak, że jeśli lubię ciebie, to nie mogę lubić Thomasa. I odwrotnie. Naprawdę można was lubić jednocześnie. Nawet jeśli się trochę różnicie - rzekła.
Coś wewnątrz Roux zaryczało jak drapieżne stworzenie. Barnett była jak niewinny króliczek… Puszysta mała owieczka. Nieświadoma. Nie chcąca zranić nikogo i niczego… Abigail zrobiła krok w jej stronę i popchnęła ją na ścianę płynnym ruchem. Po czym przysunęła i pocałowała. Krótko, delikatnie. Głaszcząc po policzku.
Zaraz cofnęła się o krok.
- Nie chciałam cię wystraszyć, jeśli to zrobiłam. Wiem, że mnie lubisz Bee… Ale czy tak samo, jak ja ciebie? - zagadnęła, po czym odwróciła się i rozejrzała. Ruszyła dalej, do następnych drzwi, by sprawdzić, czy zareagują na rękę Anny. Serce jej dudniło. Zareagowała impulsywnie i miała nadzieję, że Bee nie znienawidzi jej teraz…
Barnett oddychała płytko przez usta. Była cała czerwona. Nie spodziewała się tego kompletnie… Czemu Abby to zrobiła? Bawiła się nią? Uważała, że można ją tak po prostu pocałować i sobie pójść, nawet nie patrząc? Jakby była niczym, jedynie zabawką? Jednocześnie jej ciało zareagowało w sposób, którego się nie spodziewała. Jakby całe zrobiło się cieplejsze. To pewnie dlatego, bo była w płaszczyku, a tu pod ziemią o dziwo nie szalały niskie temperatury. Jakoś podświadomie było jej źle z tym, że Abigail to zrobiła i sobie poszła… Mogłaby ją rozebrać, wtedy nie byłoby tak ciepło… Wyobraziła sobie dłonie Roux na guzikach jej płaszcza. Nie nazwała tego uczucia w myślach, nie przyznała się do niego, ale poczuła się podniecona. Chciała, żeby Abigail mocniej przyparła ją do ściany i mocniej całowała. Ale nie tylko usta. Również szyję i dekolt…
Barnett otrząsnęła się. Chciała dać sobie policzek. Rozpłakała się. To było głupie i dziwne, nie wiedziała, czemu łzy płynęły z jej oczu. Ale płynęły.
Abigail usłyszała, że Bee zaczęła płakać. Zatrzymała się i spojrzała na nią. I wystraszyła się.
- Mój Boże… Bee… Ja przepraszam… Nie powinnam była tego robić. Wystraszyłam cię… Proszę… Nie płacz… To był zły moment, ja wiem… Tylko proszę, nie bój się mnie… Ja, ja ci nic nie zrobię. Jeśli chcesz, nie zbliżę się do ciebie więcej… - powiedziała zmartwionym tonem i podeszła do niej kilka kroków, ale zatrzymała się. Chciała ją przytulić i pocieszyć, ale teraz bała się, że zrani ją jeszcze bardziej. Abigail sądziła, że Bee płacze, bo zrobiła jej swoim odważnym gestem krzywdę.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172