Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-11-2019, 23:30   #431
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Van den Allen napiła się.
Chłeptała krew Alice. Picie jej sprawiło jej dziwną przyjemność. Coraz mocniejszą i mocniejszą. Westchnęła i przeciągnęła się. Jej umysł zalała fala rozkoszy. Wzbierała się w niej i wzbierała… Puls przyspieszył, twarz zaczerwieniła się… Wnet Emilia jęknęła.
- N-nie… - syknęła, kiedy nadeszła pierwsza fala prawdziwej rozkoszy.
Alice obserwowała ją. Pamiętała, że jej bracia również zareagowali rozkoszą, kiedy podała im swoja krew. Usiadła więc obok Emilii i czekała. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, wkrótce powinna zacząć zapadać w ten sen, po którym zbudzi się już odmieniona.
- Spokojnie… To normalne… Uczucie rozkoszy - powiedziała i obserwowała stan kobiety. Tymczasem wzięła jakąś czystą gazę i przyłożyła do rany na ręce. Wyrzuciła skalpel i czekała.
- Ach tak… - mruknęła Emilia. - Proszę… więcej… daj mi więcej krwi… - szepnęła. - Jak nie dasz… to będzie źle...
Była złakniona Alice. Wielu mężczyzn również, ale siostra dyrektor dla odmiany poczuła ogromny apetyt na nic innego, tylko jej krew…
Alice wiedziała, że Thomas też miał problem z zaprzestaniem picia. Podeszła do kobiety i dała jej jeszcze trochę. Miała nadzieję, że to jej pomoże i tylko przyspieszy naprawę i unormowanie energii w ciele Emilii. Nie zamierzała jednak pozwalać jej pić zbyt wiele. Wkrótce chciała znów zabrać dłoń, by zakryć ranę gazą.
- Ach… - jęknęła van den Allen. - Sergio… jednak żyjesz…? - zapytała.
Spojrzała w bok rozleniwionym, naćpanym wzrokiem. Przez chwilę ogniskował się na Alice, ale potem zbaczał lub przez nią przenikał.
- Czy znalazłeś? Czy wróciłeś…? - mruknęła. Uśmiechnęła się lekko. Bez wątpienia ów Sergio był jej przyjacielem. - Pocałuj mnie proszę. Jesteś jedyną osobą, która nie byłaby mi drzazgą… - szepnęła.
Alice zastanawiała się do kogo mówiła. Do niej, czy do Sergia? Nie poruszyła się. Czekała i obserwowała. Nie chciała zostawić kobiety, póki nie upewni się, że wszystko w porządku.
- Czy znalazłeś Diadem Życia, Sergio? - zapytała. - Myślę, że tylko on mnie uratuje.
Podniosła dłoń i złapała nią kurczowo rękę Alice. O dziwo nie była aż taka słaba, jak wydawało się, patrząc na nią. Może to krew Harper przywracała jej siły.
- Sergio, mój Sergio… - rozpłakała się. - Jednak nie umarłeś… Przeżyłeś i wróciłeś do mnie…
- Pamiętasz gdzie był skryty, ów diadem? - zapytała spokojnym tonem Alice. Diadem życia brzmiało jak coś, co chciałaby posiadać. Jeśli Emilia sądziła, że to ona była Sergiem… Pogłaskała jej dłoń swoją drugą.
- Daj mi jeszcze trochę krwi, proszę… - szepnęła. - Odchodzę od zmysłów. Widzę czerwień, twoją czerwień, Sergio. Szkarłat wylewający się z twoich żył. Pozwól umoczyć mi w nim usta. Pozwól mi dostąpić tego sakramentu… - jęknęła.
Odchyliła głowę do tyłu i zamruczała z przyjemności, która wirowała w jej ciele. Była coraz bardziej i bardziej intensywna. Temperatura jej ciała wzrosła, serce biło coraz szybciej, a tętno skakało, próbując ustosunkować się do euforii w jej umyśle.
Alice pochyliła się i poklepała ją po ramieniu.
- Nie mogę dać ci więcej, może ci zaszkodzić - powiedziała i spróbowała ostrożnie wysunąć dłoń.
- Opowiedz mi co pamiętasz o diademie, moja droga… - powiedziała uprzejmym tonem.
- Usycham - szepnęła Emilia, przymykając oczy. - Z tęsknoty. I z pragnienia. Pozwól mi je ugasić… inaczej spłonę niczym stóg wyschniętej trawy… - mruknęła. - Zamęt kłębi się w moim umyśle. Moje serce bije szaleńczo, a w ustach czuję słodki posmak słodyczy z dzieciństwa. Jeruzalem… och, zabrało mi mojego Sergia i nie chce mi go oddać… - szepnęła. - Pozwól napić mi się swojej krwi, chcę zobaczyć go raz jeszcze… Błagam cię, jeśli to błagania chcesz słuchać…
Alice poddała się i dała jej napić się jeszcze. Harper nie miała serca dawać jej się męczyć. Z tego co pamiętała, Thomas i Arthur szybciej zapadli w sen. Czy to była wina tego, że ona już była Konsumentką? Miała nadzieję, że jednak w pewnym momencie kobietę ogarnie ten stan co pozostałych i wszystko pójdzie tak, jak powinno. Alice zerknęła na jej energię.
Płonęła.
- Och, serce Jeruzalem… - szepnęła Emilia. - Dzwony Jeruzalem… Ognie Jeruzalem… Oddajcie mi mojego Sergia…
Napiła się. Następnie zamknęła oczy. Na jej twarzy zaczęła rysować się znowu błogość. Uśmiechnęła się. Potem drgnęła. Rozwarła powieki, przechyliła się w bok… i spojrzała w bok.
- Sergio… przyszedłeś po mnie - szepnęła.
Zaczerpnęła powietrze po raz ostatni. Jej serce biło szaleńczym, niemożliwym rytmem. Nie mogło go znieść już dłużej. Odpuściło. Pracowało jeszcze przez chwilę… po czym przestało na zawsze.
Alice obserowała ją jeszcze kilka chwil w milczeniu. Zrozumiała co nastąpiło… Podniosła dłoń i dotknęła szyi Emilii w poszukiwaniu pulsu. Nie znalazła go.
Zrozumiała, że umarła i to dlatego, że podała jej swoją krew. Jej organizm nie dał rady. Alice wzdrygnęła się. Zabiła pierwszą konsumentkę… Siostrę Alicii Van den Allen. Przełknęła ślinę. Założyła rękawiczki na dłonie. Ułożyła Emilię w godnej pozycji. Następnie opuściła pomieszczenie. Musiała pójść po Jen, a potem do tamtego domku. Musiała pozbyć się laptopa odpowiedzialnego za monitoring…
Wychodząc, ujrzała laptop znajdujący się tuż pod jedynym oknem strychu. Był zamknięty i najpewniej zabezpieczony hasłem. Czy jednak chciała spróbować go uruchomić? Nawet jeśli zajęłoby to nieco cennego czasu…
Alice podeszła i spróbowała wpisać hasło ‘Sergio’, a jeśli nie zadziałało ‘Jeruzalem’... Była ciekawa, czy zadziałają.
Jeruzalem o dziwo okazało się poprawną odpowiedzią.
Komputer był prawie czysty. Znajdowało się na nim niewiele plików i folderów. Żadnych zdjęć, tylko kilka dokumentów. Dużo ciekawsze były nazwy aplikacji zainstalowanych na pulpicie. “Panel IRWD - 1”, “Panel IRWD - 2” oraz trzeci, “Panel IRWD-3”. Najwyraźniej Emilia posiadała jakąkolwiek kontrolę nad tajną bazą IBPI. Wspominała coś o tym na samym początku, że to ona była odpowiedzialna za uwolnienie Gryli i Zoli Zairy. Alice nie pociągnęła tego tematu i już nigdy nie miała dowiedzieć się, co dokładnie zrobiła Emilia… jednak możliwe, że uczyniła to, nie opuszczając strychu…
Alice kliknęła Panel IRWD-1, chcąc zobaczyć co było zawarte w środku. Była zaciekawiona co skrywał komputer. Musiała szybko odciągnąć swój umysł od martwej kobiety. Jeśli jej siostra się dowie… To będzie problem. Ogromny. Oczywiście, zależy jak bardzo Alicia była przywiązana do Emilii… Zwłaszcza po tym, jak uprawiała seks z jej wtedy teraźniejszym mężem… To były skomplikowane powiązania rodzinne. Pokręciła głową.
Wyskoczyła prośba o wpisanie hasła. Mimo wszystko IBPI posiadało nieco lepsze zabezpieczenia. Zwykłe “Jeruzalem” nie dawało Alice władzy nad całym IRWD. Zapewne kody do tych trzech paneli były długie i składały się z nieskończonej ilości małych i dużych liter oraz cyfr.
Co ciekawe… nagle pojawiło się powiadomienie. “Masz nowego maila!” Okienko zabłyszczało w prawym dolnym rogu ekranu.
Alice otworzyła szerzej oczy i odpaliła wiadomość. Był tu dostęp do internetu… Czy to dlatego, że Emilia miała związek z IRWD? Blokada jej nie obejmowała? To by było świetne, bo mogłaby tu skorzystać z sieci i porozumieć się ze światem zewnętrznym.

Cytat:
Napisał Alicia van den Allen
Nie wiem kim jesteś, ale cię zabiję.
To była prosta wiadomość. Jednak nie musiała być dłuższa, żeby jej sens w pełni trafił do Harper. Najwyraźniej dyrektor wiedziała już o śmierci siostry… a także że ta włączyła swój komputer… po swojej śmierci? Wniosek mógł być tylko jeden. Emilia nie zmarła śmiercią naturalną. Ktoś zabił ją, po czym zaczął przeszukiwać komputer. Bez wątpienia ani opieka medyczna, ani ochrona nie zainteresowałaby się w takich okolicznościach laptopem jej młodszej siostry. Z drugiej strony… Alicia nie wiedziała, kto zabił Emilię… więc nie miała zapisu z kamer. Jeżeli posesja miała dostęp do internetu, to bez wątpieni van den Allen mogła przejrzeć wysłane zapisy z monitoringu. Po to tam był. Żeby wiedziała, co się dzieje u siostry i miała pewność, że wszystko było w porządku… W takim razie… co takiego widziała na zapisie kamer? Czy właśnie teraz uporczywie wydzwaniała do wszystkich nieżywych ochroniarzy?

Alice zastanawiała się. Po czym zacisnęła pięść. Zaczęła odpisywać.

Cytat:
To był jej wybór, ale trzeba było lepiej pilnować obiektów badań. Pół Islandii nie ma zasięgu, ani internetu. Twoje IRWD nie istnieje, a jezioro nie nadąża z przetwarzaniem kosmicznego gówna. Dodam również, że Zola Zaira jest na wolności i był tu przede mną. Pozdrawiam serdecznie.
Alice spostrzegła zieloną diodę która zapaliła się powyżej ekranu. Kamerka internetowa została zdalnie aktywowana…
Harper była zmęczona i było to po niej widać. Podniosła wzrok na kamerę. Zaczęła pisać kolejnego maila.

Cytat:
Twoja siostra z jakiegoś powodu wypuściła Zairę i olbrzymkę, ten wymordował twoich detektywów, a teraz robi problemy mi. Nie wiem, czy na tak wysoką górę dotarła informacja o zaginionych detektywach, którzy opuścili Lagunę, ale dwoje twoich detektywów nie mogąc liczyć na ciebie, zwróciło się wręcz o pomoc do mnie. Tylko że nie miałam pojęcia, że IBPI ma zamiar stworzyć armię pojebanych, psychotycznych żołnierzy. Świetny pomysł. Ciekawe, czy Bibliotheka zezwoliła na takie mutowanie ich energii kosmicznej. Nie zdziwiłabym się, gdyby to był powód nadchodzącej apokalipsy.
Posprzątaj swoje gówno, Alicio.
Bo umierają ludzie.
Spojrzała na swój telefon, czy nadal nie miała sieci i ile jeszcze miała czasu. Następnie zerknęła w kamerę zmęczona i znużona.

Alicia bez wątpienia musiała być coraz bardziej wściekła. Alice weszła do domu jej siostry, zabiła ją, po czym beształa przez internet, co najmniej jak gdyby były równe sobie, a Harper nie była pełzającym, rudym karaluszkiem. Nie odpisała nic, jednak kamera wyłączyła się. Van den Allen kompletnie nie była w nastroju na wdawanie się w mailowe pyskówki z kimś takim, jak Alice. Przekazała jej prosty komunikat już w pierwszym mailu. “Nie wiem kim jesteś, ale cię zabiję.” Teraz już Alicia wiedziała.
Harper westchnęła ciężko. Domyślała się, co Alicia czuła. W końcu w Helsinkach straciła Natalie. Nie myślała wtedy w pierwszej chwili o tym co powinna zrobić, a o tym jak chciałaby i mogła skrzywdzić osobę, która była temu winna. Alice zamknęła laptop, ale spróbowała się swoim telefonem podpiąć do sieci wifi posiadłości. Czy mogła chociaż wysłać maila? Z drugiej strony… Chyba wolała tego nie próbować. Zrezygnowała. Podpięcie się tu mogłoby dać Van den Allen dostęp do niej, a teraz przecież ewidentnie odkopano topory wojenne. Westchnęła ciężko. Sytuacja tylko się pogarszała. Ruszyła na dół.
- Jen, znalazłaś książkę? Jedziemy - oznajmiła i rozglądała się, gdzie była blondynka.
- Patrz, widzisz? - Jen zapytała, wyglądając przez okno. Stała w wytwornej kuchni, która mogłaby zachęcić do samodzielnego gotowania nawet Królową Elżbietę. - Znalazłam książkę, bardzo mi się podobała - powiedziała. - To o fabryce czekolady, napisał to pan Roald Dahl. Skojarzyło mi się z Nutellą. Może dowiem się z tej lektury, jak otworzyć taką fabrykę, wtedy miałabym dużo czekolady dla wszystkich moich przyjaciół.
Wciąż stała i wpatrywała się przez okno.
Rudowłosa uniosła brwi.
- Dahl? Pokaż mi tę książkę - poprosiła i podeszła bliżej, żeby obejrzeć. Czy to był zbieg okoliczności? Wyciągnęła rękę po książkę.
“Charlie i fabryka czekolady”. Autor Roald Dahl. To był popularny autor książek dla dzieci. Napisał na pewno też “Matyldę”, jakąś książkę o wiedźmach i najpewniej miał w swoim dorobku jeszcze inne tytuły. Jen podała książkę, ale niedbale, bo wyglądała przez okno. W rezultacie tom wypadł z jej dłoni. Uderzył o podłogę, otwierając się na przypadkowej stronie.

Cytat:
Wszystko jest tutaj jadalne, łącznie ze mną. Ale to nazywa się kanibalizmem, drogie dzieci, i spotyka się z dezaprobatą w większości społeczeństw.
Alice przeczytała jeden z akapitów, schylając się po książkę.
- Przepraszam - mruknęła Jen.
Alice podniosła książkę, po czym wyprostowała się i spojrzała przez okno, chcąc dowiedzieć się na co tak bardzo patrzyła Jen.
- Co to takiego? Czy to jakieś działo? Na przykład działo pozytronowe?
To była antena satelitarna zamontowana na tyłach stróżówki. Sekret dostępu posiadłości do internetu został rozwikłany.
- To jest antena satelitarna. Dzięki niej ta posiadłość ma internet - wyjaśniła Alice.
- Chodźmy. Możesz zabrać sobie książkę o fabryce czekolady - zgodziła się i pokierowała Jen, by stąd wyszły. Powinny już wracać do hotelu, żeby spotkać się z Fanny i Brandonem i taki plan miała Alice.
- Wszystko w porządku? - zapytała Jen. - Znalazłaś coś ciekawego na górze?
Zaczęła skakać i okręcać się wokół własnej osi, zmierzając do samochodu. Najpewniej jeszcze dodatkowo śpiewałaby, gdyby nie to, że oczekiwała na odpowiedź Alice.
Harper pokręciła głową.
- Jedynie ślady błędów przeszłości. Nic miłego. Chodźmy. Mam nadzieję, że Brandon i Fanny mieli lepsze szczeście, niż sterta trupów i więcej problemów. Ale chociaż książkę masz fajną - stwierdziła, gdy wsiadały do samochodu. Alice czuła się taka zmęczona…
Jen spojrzała na okładkę, a potem na pierwszą stronę. Poruszała wargami. Alice zrozumiała, że dosłownie składała litery. Najwyraźniej nie miała wielkiego doświadczenia w czytaniu. Po pierwszym zdaniu skrzywiła się.
- To jednak nie jest taka zabawa, czytać książki - powiedziała.
Alice zapaliła silnik i odjechały z tej przeklętej posiadłości…
- To ja ci poczytam, jak będzie okazja - zaproponowała Harper. Odjechały. Skierowała je w stronę hotelu, gdzie miały ponownie spotkać się z dwójką detektywów. Miała nadzieję, że nic im się nie przytrafiło. Alice czuła się przygnębiona. Całe spotkanie z Emilią rozdrażniło ją i zraniło. Sprawiło, że stała się smutna, jako człowiek i jako opiekunka Konsumentów. Dodatkowo krótka wymiana uprzejmości z Alicią nie dodała jej otuchy. Miała nadzieję, że kobieta mimo wszystko nie zareaguje dość szybko, by od razu dorwać ją na Islandii. Alice nie chciała skończyć w takim więzieniu jak Zola…
Wnet Alice trafiła do Reykjahlid. To była wieś licząca trzystu mieszkańców. Widok dużego samochodu policyjnego na jej terenie zdziwił ją. Spojrzała na rejestrację. Skojarzyła, że widziała podobne numery w Akureyri. Najpewniej miasto wysłało do Myvatn patrol, chcąc upewnić się, że wszystko w porządku. Przecież nikt nie odbierał tutaj telefonów już od jakiegoś czasu… No cóż, policjanci mieli wiele obiektów do odwiedzenia. Na razie jednak snuli się niepewnie po okolicy.
- To policja! - powiedziała Jen. - Może nam pomoże! Idziemy do nich? - zapytała.
- Nie dadzą rady nam pomóc… Nasz wróg jest za silny dla zwykłej policji - powiedziała wzdychając. Pokierowała auto do hotelu. Miała nadzieję, że wszystko było w porządku…
Zaparkowała samochód na parkingu przed obiektem. Ujrzała przez okno Fanny i Brandona. Znajdowali się w restauracji. Wstali, kiedy tylko ujrzeli zbliżający się, znajomy, wynajęty pojazd Alice. Brice pomachała jej delikatnie. Kiedy upewniła się, że ją zobaczyła, usiadła z powrotem do stolika. Baird natomiast cały czas stał przy oknie i spoglądał na samochód.
- Przyjaciele! - Jen ucieszyła się, wyrzucając ręce w powietrze.
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-11-2019, 23:31   #432
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice w milczeniu podeszła do dwójki byłych detektywów.
- Cieszę się, że was widzę… - powiedziała, choć nie wyglądała tak radośnie jak Jen.
Tej jeszcze z nią nie było. Wdała się w krótką dyskusję z recepcjonistką po drodze do restauracji. Chciała koniecznie pochwalić kolor jej bransoletki. Wyszło nieco niezręcznie, bo na koniec zapytała, jak nazywa się ta barwa, choć chodziło o najzwyklejsze srebro.
- Cali i zdrowi - tymczasem Baird przywitał się z Alice, uśmiechając się do niej lekko.
- I co znaleźliście? - zapytała zaciekawiona. Obserwowała chwilę Jen, czy wszystko z nią w porządku, po czym ponownie skupiła się na dwójce detektywów. Miała nadzieję, że znaleźli jakieś przydatne rzeczy… Ona nie mogła powiedzieć tego o swoim wyjeździe, poza tym, że tylko bardziej ją zraniło.
- Zamówić ci coś? - zapytał Brandon.
Fanny zerknęła na niego. Sami pili tylko kawę.
- To zwykła ośnieżona góra - powiedziała. - Czy tam wulkan, lub krater. Spokojnie tam i cicho. A jednak… ujrzałam świeżo skopaną ziemię w jednym punkcie. To zabrzmi głupio, ale mam wrażenie, że ktoś kopał tam tunel wgłąb ziemi… - zawiesiła głos. - Tyle że jest już zasypany. A poza tym ujrzałam w śniegu ogromne kroki prowadzące na południowy wschód. W stronę Lofthellir. Jakby mamut znikąd pojawił się na Hverfjall i potem zdecydował się na wielką wędrówkę przez fałdy śniegu. Na sam koniec… odnalazłam nasz samochód. Ten, w którym uprowadzeni zostali twoi bracia… - zawiesiła głos. - I to znajdował się wewnątrz krateru. Kompletnie porzucony, ale na pewno normalny. Nie wyglądał jak coś, co mogłoby latać.
Alice drgnęła. Spojrzała na Brandona.
- A czy ty widziałeś kwiaty Brandonie? - zapytała. Nie miała chyba ochoty na nic do picia, ani jedzenia. Chciała się w pełni skupić na tym co mieli jej do przekazania.
- O dziwo widziałem - powiedział. - Nie spodziewałem się ich zobaczyć. Zrobiłem zdjęcie, ale nie ma ich na nim. Jednak… no nie wiem. To nie mogło być złudzenie. A jak było, to na pewno celowe i nadnaturalne. Wyszedłem i próbowałem zerwać kwiatka. Udało mi się, ale kilka minut później rozsypał się w mojej kieszeni. Następnie ruszył w stronę wejścia do lodowej jaskini. Miałem wrażenie, że byłem obserwowany, choć nie widziałem kamer… Nie znaczy to jednak, że ich nie było. Lub to też moja paranoja i teraz będę miał wrażenie, że Zola patrzy na mnie nawet w kiblu - mruknął. - Zerknąłem do środka, przez otwór prowadzący w dół. Znajdują się tam metalowe schody. Wewnątrz również rosły kwiaty. Zdecydowałem, że jak zejdę na dół i udam się na eksplorację, to zajmie mi to dużo czasu. I nie wrócę zgodnie z terminem - mruknął. - Uznałem, że to najlepsza decyzja.
Alice zastanawiała się.
- Czyli w jednym miejscu jest potencjalnie Zola i reszta… Chyba, że tam po prostu porzucono samochód… A w drugim… Mnóstwo kwiatów… My znalazłyśmy posesję… Trupy… I siostrę Alicii Van den Allen… Zmarła - powiedziała i westchnęła ciężko.
Brandon i Fanny zastygli w bezruchu i spojrzeli na Alice, jak gdyby ta nagle zaczęła porozumiewać się w obcym języku. To było może nawet trochę śmieszne, bo Brice miała filiżankę tuż przy ustach i nie opuszczała jej, chociaż też z niej nie piła. Zdawało się, że obydwoje czekali na puentę tego żartu, choć z drugiej strony nie spodziewali się, żeby taki żart mógł mieć jakąkolwiek puentę…
- Puenta żartu jest taka, że Emilia była pierwszą stworzoną przez Joakima Konsumentką… Nie wyszło mu to i cierpiała piętnaście lat na całą masę chorób i dolegliwości. Chciała umrzeć. Poprosiła mnie o to. Ja zaproponowałam, że spróbuję jej pomóc, jednak nawyraźniej jej ciało nie było w stanie już więcej znieść, po tak długim czasie przebywania w destabilizacji energetycznej… Ale nie cierpiała, przynajmniej w tym momencie… Bo z tego co zrozumiałam, ostatnie piętnaście lat to był jej koszmar. Dzisiejszy dzień… To nie jest mój dzień… Chciałabym butelkę whiskey… Ale nie mogę… - powiedziała cierpko.
Fanny odłożyła wreszcie filiżankę, ale nadal wpatrywała się w Alice. Podobnie Brandon. Obydwoje nie wiedzieli nawet od czego zacząć. Na pewno mieli masę pytań.
- Wiedziałaś o tym? Że znajduje się tutaj siostra dyrektor IBPI? - zapytała Fanny.
Bez wątpienia oni o tym nie wiedzieli. Milczeli, próbując sobie uzmysłowić, co to tak właściwie znaczyło.
- Nie miałam bladego pojęcia. Pewnie jakbym wiedziała, to w ogóle bym tam nie pojechała. Nie potrzebna mi była ta wiedza… To nowe doświadczenie… Co ze mnie za królowa ula, jeśli nie mogę ocalić swoich pszczół… - powiedziała i spuściła wzrok w dół.
- Zdaje mi się, że to będzie koniec i topory wojenne zostaną odkopane, po tej felernej Gwiazdce - powiedziała i westchnęła ciężko.
- Zabiłaś ją? - zapytała Fanny. - Zabiłaś siostrę Alicii van den Allen?
Brandon zerknął na nią, a potem na otoczenie.
- Ciszej - syknął.
Twarz Brice nie wyrażała żadnych emocji.
- Jak to możliwe że ona w ogóle była Konsumentką… stworzoną przez Joakima… Piętnaście lat temu…? - układała sobie to wszystko w głowie. - A co ona tu w ogóle robiła? Przy tym przeklętym jeziorze?
- Zabiła ją niestabilność energii. Wyczułam, że mogłabym spróbować pomóc jej ustabilizować ją, jako źródło mocy Konsumentów. Musiało jednak minąć zbyt wiele czasu i jej organizm nie dał już rady się uspokoić. Nie wzięłam młotka i nie zatłukłam jej z premedytacją, jeśli o to pytasz Fanny. Naprawdę, z całego serca, szczerze chciałam, by wyzdrowiała - powiedziała i głos jej zadrżał.
- To bardzo przykra historia między trojgiem członków rodziny. Między Joakimem, Alicią i Emilią. Sprzed powstania Kościoła. Nie wiem, czy powinnam wchodzić w szczegóły - powiedziała i skrzyżowała ręce.
- A co do jej pobytu tutaj, ujęła to tak, że posiadłość w której żyła, to złota klatka, stworzona przez jej siostrę. Czemu w tym miejscu, nie mam pojęcia… Emilia jednak zdradziła mi jeszcze coś… To ona odpowiadała w jakiś sposób za uwolnienie Zoli i tej olbrzymki - dodała. Otworzyła szerzej oczy. Czy te ślady, które widziała Fanny, mogły należeć do Gryli? To by miało sens… Chociaż, nie do końca.
- Dobrze, że nie ma internetu - powiedział Brandon. - Oni sieci. Alicia pewnie wysłałaby pluton egzekucyjny po pierwszym nieudanym połączeniu z siostrą. Skoro zbudowała dla niej złotą klatkę, to na pewno jej na niej zależy.
- Jakby nie mogło… - Fanny zawiesiła głos. - Biedna, biedna dziewczyna. Tak bardzo pokrzywdzona przez Kościół Konsumentów. Nie ona jedna - dodała po chwili, rozmyślając o własnych zabitych przyjaciołach.
Baird jednak zrozumiał to po swojemu.
- Zaira również został pokrzywdzony, tyle że przez IBPI. Zdaje się, że mamy festiwal pokrzywdzonych.
- Ze wszystkimi twoimi zaginionymi przyjaciółmi na czele… - mruknęła Fanny. - Choć w sumie na czele to jednak ta biedna zmarła siostra. Śmierć chyba przebija zaginięcie.
- To zależy, co się dzieje z zaginionymi w trakcie ich zaginięcia.
Brice skinęła głową.
- To prawda. Są losy dużo gorsze niż śmierć.
- Śmierć to wyzwolenie z męki. A jeśli ta kobieta była w męczarniach tyle lat… To nie mógł być aż tak zły los… Mam nadzieję… Przynajmniej, próbuję w to wierzyć… Nie jestem bezduszną morderczynią, to nie tak… Że po prostu przejdę obok tego obojętnie - powiedziała i potarła nerwowo kark dłonią. Alice nie była psychopatką, jej emocje był nawet bardziej wrażliwe na odczucia ludzi naokoło. Wiedziała, że kiedy stres nieco opadnie. Kiedy spróbuje się odprężyć… Właśnie wtedy nadejdzie i napadnie ją jej własny lęk i cały nagromadzony niepokój.
- Alicia na pewno nie będzie tego tak widziała - mruknął Brandon. - Na szczęście nie wie, że to ty. Inaczej byłby niezły konflikt między Konsumentami i IBPI - westchnął. - A to ostatnia rzecz, jaką w tej chwili potrzebujemy.
Alice uśmiechnęła się bardzo cierpko.
- Jest spora szansa, że wie… - powiedziała ciszej.
Przez chwilę milczeli. Każdy, może poza Jen, wiedział, jak bardzo sytuacja była nieciekawa. I każdy też wiedział, że inni o tym wiedzą. Żaden komentarz nie był konieczny.
- To jaki mamy plan na teraz? - zapytała Fanny. - Hverfjall to ślepy zaułek. Znalazłam tam nieco śladów, jednak o ile nie planujemy pobierać odcisków palców z samochodu… a raczej nie planujemy…
- I o ile nie zamierzamy kopać w tym miejscu zasypanego tunelu… - przerwał jej Brandon. - Tak właściwie mógłbym się tym zająć, gdyby dać mi dobrą łopatę.
Fanny już miała zaprotestować, lecz następnie zaczęła się zastanawiać.
- Myślę, że może byłbyś w stanie to odkopać, biorąc pod uwagę twoją siłę… Jednak czy tego właśnie chcemy? Ja bym wybrała się na wędrówkę po Lofthellir w pierwszej kolejności. Dużo bardziej dostępna lokacja. Poza tym…
Zaczęła i nagle przerwała.
Harper zerknęła na Fanny, zaciekawiona co spowodowało, że przestała mówić. Czy patrzyła w jakąś konkretną stronę? Jej dotychczasowe rozważania były sensowne i Alice skłaniała się do nich. Też sądziła, że kopanie miałoby sens, ale z drugiej strony, nie posiadali sprzętu, który pozwolilby im zrobić cokolwiek później z tą wydrążoną dziurą a Bóg jeden wiedział co czaiło się na dole. Wiedzieli natomiast, że mogło mieć związek z Zairą, a skoro tak, ten pewnie nie ucieknie, zwłaszcza, jeśli będą przebywać w pobliżu, bo zaledwie kilka kilometrów dalej. Trzy? Cztery? Nie była pewna.
Fanny jednak przestała mówić. Alice rozejrzała się, jakby szukając winnego.
Brice patrzyła raz na Alice, raz na Brandona.
- Nie wiem, czy powinnam wkładać wam do głów takie pomysły… Jednak… świeżo skopana ziemia nie musi oznaczać zasypanego tunelu. Przecież nie wiem, jak głęboko to sięgało… To może oznaczać również… pochowane ciała.
Jen błyskawicznie wstała. Tak szybko, że Fanny i Brandon przestraszyli się. Brice wydała cichy odgłos, natomiast Baird wstrzymał oddech. Krzesło za Jen przewróciło się.
- Nie! - krzyknęła w przerażeniu. - Nie…!
Ludzie w restauracji obejrzeli się na nią.
Rudowłosa cieszyła się, że to Jen krzyknęła, bo bardzo dobrze oddawała i manifestowała wewnętrzne pragnienie samej Alice. Chciałaby wstać, walnąć dłońmi o stół, krzyknąć ‘nie’ i że Fanny się myli. Przełknęła ślinę i przechyliła się by złapać Jen za dłoń.
- Spokojnie Jen… To tylko taka myśl wypowiedziana na głos, to wcale nie musi być prawda… Usiądź proszę - poprosiła blondynkę. Jej głos był sztywny i wyprany z emocji. Wolała, by to była spekulacja, by Fanny się myliła i by to był tunel, a nie prawda… Aby uzyskać odpowiedź, były dwie opcje. Albo udać się po śladach Gryli… Albo zacząć kopać. Najpierw jednak, uznała, że będzie chciała zamienić z olbrzymką dwa słowa, bo ona wiedziała co znajdowało się koło wulkanu, skoro tam kopała.
- Czyli jaka jest nasza hipoteza? - zapytał Brandon. - Zaira wywiózł twoich braci na Hverfjall, zabił ich tam, zakopał, jednak wpadł na Grylę i ona go pobiła i porwała? Bo dobrze rozumiem, że widziałaś jedynie ślady olbrzymki? A nie mężczyzny?
Fanny pokiwała głową.
- Może jednak przykrył je nowy śnieg, który potem spadł… Ale w każdym razie nie zdążył schować tych dużych, mamucich. Które najpewniej należały do Gryli. Rzeczywiście mogło być tak, że na przykład wzięła go pod pachę i zaczęła przedzierać się przez śnieg.
- Nie zwróciłem uwagi na to, ale może znalazłyby się wokół Lofthellir jakieś ślady. Jeśli to tam poszła - rzekł.
- Nie musimy spekulować. Możemy ruszyć na Hverfjall, trochę pokopać, a potem ruszyć śladami w śniegu.
- Jednak jeśli prowadzą naprawdę do Lofthellir, to czekałaby nas kilkukilometrowa wędrówka w takich warunkach… - zawiesił głos.
- Więc chciałbyś udać się od razu do Lofthellir? Czy rozdzielić się?
Baird wzruszył ramionami i spojrzał na Alice, ciekawy jej zdania.
- Sądzę, że moglibyśmy udać się na dwa auta w tamtą okolicę… Chociaż nie, to nie ma sensu, nie mamy jak się kontaktować, więc nawet jeśli ktoś obserwowałby ten wulkan, to i tak nie wiemy co by się działo. Pojedźmy wszyscy do Lofthellir. Przyjrzyjmy się temu miejscu, może zamienimy słowo z Grylą, o ile to jej siedziba… A potem pojedziemy do wulkanu i przekonamy się co tam tak właściwie jest - zarządziła Alice. Było ich mało, nie mieli dość ludzi by robić zmasowane ataki na cokolwiek, co więcej, najpewniej wkrótce na Islandię zwali sie nie dość że potencjalnie sporo członków Kościoła, to i IBPI. Z czego ci drudzy będą wiedzieli dokładnie w jaki rejon mają celować, bo Alice wspomniała o tajnej bazie w mailu. Wyglądało więc na to, że cokolwiek miało się stać, musiało się zakończyć przed wschodem słońca następnego poranka, a to oznaczało bardzo mało czasu, bo już wielkimi krokami nadciągał wieczór.
- Nie ma co dłużej zwlekać. Chodźmy - zarządziła.
- Czyim samochodem jedziemy? - zapytała Fanny.
- Chwila, zaraz wracam - rzuciła Jen, po czym wybiegła z restauracji. - Nie odjeżdżajcie beze mnie - krzyknęła przy wyjściu, zwracając ponownie uwagę ludzi.
Brandon i Fanny spojrzeli na nią, po czym ponownie na Alice.
- Będziemy musieli ubrać się ciepło - powiedział Baird. - Jesteśmy kompletnie nieprzygotowani na tego typu wyprawy. Nie mam nawet butów z dobrymi podeszwami. Choć najlepiej wziąłbym prowiant, liny, kilofy… Nie wiem, jak bardzo ta jaskinia jest przystosowana do ludzi, ale nie ma sensu jechać tam w naszym obecnym stanie - mruknął.
- We wiosce na pewno będzie supermarket… może znajdziemy takie rzeczy, choć nie sądzę - mruknęła Brice.
- W takim razie możemy poszukać jakiegoś sklepu ze sprzętem sportowym. Tam prędzej może znaleźlibyśmy kilofy, odpowiednie buty i liny… O ile w ogóle w tak niewielkiej miejscowości opłaca im się mieć taki obiekt - zaproponowała.
- Pojedźmy dowolnym samochodem.. Albo wiecie co? Pojedźmy trzema, tak naprawdę nie wiemy, czy któremuś akurat opona się nie przebije, czy coś takiego… A tak to zawsze we troje na trzy pojazdy będziemy mieć większą szansę, jeżeli jeden nagle stanie się czarny i odleci - zaproponowała Alice.
- To wy zacznijcie się ubierać, a ja zapytam o sklepy w okolicy. W recepcji powinni wiedzieć - powiedział Brandon i wyszedł.
Fanny wstała i zaczęła narzucać na siebie płaszcz. Myślała na różne tematy, jednak nic nie mówiła. Kelnerka tymczasem podeszła.
- Czy coś jeszcze? - zapytała z uśmiechem.
- Nie - powiedziała Brice. - Można to doliczyć do rachunku? - zapytała.
- Tak - odpowiedziała, po czym zgarnęła dwie puste filiżanki. Jeszcze zapytała o numer pokoju i odeszła.
Harper wstała i założyła swój płaszcz. Również nie miała zbyt rozmownego nastroju. Nie wiedziała też o czym miałaby mówić. Wizja tego, że jej rodzina mogła być potencjalnie zakopana tam w ziemi… Sprawiała, że jej serce drżało w niepokoju. Zerknęła w stronę wyjścia z restauracji, zastanawiało ją dokąd pobiegła Jen.
Zobaczyła ją, jak wybiegła z hotelu i kierowała się wzdłuż drogi na południe. Nie miała na sobie nawet ciepłych ubrań, ale to akurat nie było ich największym problemem.
- Okazało się, że jest organizator turystyczny dosłownie pięćdziesiąt metrów dalej - Brandon uśmiechnął się, wracając do restauracji. - Pani w recepcji nie wiedziała jak z ciepłymi kurtkami i butami, ale na pewno będziemy mogli wypożyczyć wszelki sprzęt do wspinaczki. Przynajmniej tyle - rzekł. - Iść to załatwić?
- Może pójdźcie razem z Fanny? Ja poczekam na Jen. Pobiegła gdzieś i jeszcze nie wróciła - zaproponowała Alice. Obie już się ubrały, więc nie było sensu, żeby się teraz znowu pozbywały swoich płaszczy. Alice po prostu liczyła na to, że dwójka detektywów załatwi sprawę sprzętu, a ona tymczasem poczeka na blondynkę przed hotelem.

Harper wyszła na zewnątrz. Robiło się już chłodniej. Padał delikatny śnieg. Zdawało się tak spokojnie i może nawet sennie. Wokół świeciło niewiele świateł. Bez wątpienia Jezioro Myvatn nie było położone w pobliżu wielkiego miasta. Okoliczny teren przypominał bardziej Trafford Park, gdzie panowała wieczna cisza i spokój. O ile w przypadku rodowej posiadłości Terrence’a tak było naprawdę… to ład i bezpieczeństwo na pobliskim terenie było więcej, niż tylko złudne. Alice czekała i czekała. Wnet ujrzała biegnącą w oddali Jen. Trzymała coś przy sobie. Oglądała się za siebie, po czym przyspieszyła. Biegła bardzo, bardzo szybko…
Alice uniosła brew. Miała nadzieję, że blondynka niczego nie ukradła… To byłoby… No cóż, nie mniej problematyczne co ptak, który postanowiłby za pięć minut narobić jej na głowę. Rudowłosa doszła do wniosku, że było tyle poważniejszych i bardziej problematycznych spraw, że coś takiego było dosłownie niczym… Czekała więc, aż Jen do niej dotrze i może wyjaśni swój dziwny pośpiech.
Jennifer wnet dobiegła do hotelu.
- Szybko, schowaj mnie! - krzyknęła.
Miała przed piersiami cztery duże słoiki nutelli oraz dwa bochenki skrojonego chleba.
- Ten pan już chyba mnie nie goni… - szepnęła, przymrużając oczy. Brak elektrycznych świateł bez wątpienia sprzyjał Jen. Co więcej, sklep nie mógł zadzwonić na policję…
Harper uniosła brwi…
- Jen… Czy to nutella? - zapytała, choć było to oczywiste. Wyraźnie widziała słoiki i bochenki chleba… Parsknęła śmiechem.
- Chodź. Schowamy cię z tym w samochodzie - zarządziła i poprowadziła ją do auta na parkingu, gdzie mogły razem skosztować zdobycznego czekoladowego musu i chleba, czekając na powrót Brandona i Fanny. W końcu i tak mieli jechać na trzy samochody, mogły po prostu siedzieć w tym, którym jeździły wcześniej.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 09-11-2019, 23:32   #433
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Alice usiadła za kierownicą, a Jen obok. Blondynka rozpakowała pierwszy bochenek i wyjęła z niego piętkę. Następnie umoczyła w kremie i spróbował.
- Mmm… - mruknęła. Jej oczy rozszerzyły się. - Mmm… - powtórzyła, żując. - Wow… - szepnęła.
Tymczasem Brandon wyszedł z pobliskiego budynku z trzema plecakami. Wyglądały na całkiem wypchane. Alice widziała nawet złożone śpiwory, przytroczone paskami.
- Widzę, że byłyście już po zapasy? - rzucił, spoglądając na samochód Harper.
- To tylko nutella i chleb… Co prawda na pewno dodałaby nam energii, ale wypadałoby i tak zahaczyć o jakiś sklep i nabyć coś do picia i jakieś inne jedzenie poza czekoladą… Choć nie narzekam, jest smaczna… Zatrzymamy się po drodze i kupimy. Będziemy jechać wszyscy wspólnie, czy wolicie pojechać przodem? - zapytała Alice, rozważając dalsze plany.
Jen złożyła usta w dzióbek.
- To ja nie wejdę już tam, dobrze. Zdaje mi się, że to jest jeden z tych rodzajów sklepów, w których sprzedawcy wcale nie lubią innych i chcą dla siebie zatrzymać wszystko. Choć tyle posiadają na półkach! - zawiesiła głos.
- Dobra, to Fanny pójdzie. Kupi jakieś konserwy i tym podobne - mruknął. - Tylko zatrzymamy się w odpowiednim miejscu.
- Co zrobię? - zapytała Brice, dołączając do nich. - Masz fajne plecaki, Bran - rzuciła.
- Jeden dla ciebie, jeden dla Alice - podawał. - I jeden dla mnie.
Zastygł, spoglądając na Jen.
- Och - szepnął.
Alice zastanawiała się chwilę.
- Jen będzie miała specjalne, najważniejsze zadanie. Tylko jeszcze cichosza - powiedziała, pomagając wybrnąć Brandonowi z sytuacji, że zapomniał o blondynce. To było przykre. Może i była odrobinę dziecinna, ale nadal była pełnoprawnym członkiem ich drużyny. Alice zerknęła na nutelle. Wzięła jedną kromkę i zamoczyła w słoiku, po czym wysiadła, by wziąć od Brandona swój plecak i wrzucić go do bagażnika.
- Myślę, że możemy jechać, chyba, że macie ochotę na kanapkę z Nutellą przed podróżą - zaproponowała gościnnie.
- Ja podziękuję - powiedziała Fanny. - Mój lekarz powiedział, że nie powinnam jeść tego typu rzeczy. Przyzwyczaję się jeszcze, a od tego prosta droga do cukrzycy typu drugiego - mruknęła.
Brandon przez chwilę spoglądał na przód samochodu Alice. Bez wątpienia miał ochotę… walczył z sobą…
- A ja może się skuszę - rzekł.
Jen wystawiła słoik przez okno. Wzięła też kromkę chleba i po prostu mu ją podała. Nie było to zbyt eleganckie, ale z drugiej strony Baird też się nie brzydził.
- Nie rozumiem… - mruknął. - Jak takie coś może być legalne, a narkotyki nie są. To jeden pies…
- Tu są psy w składzie…? - szepnęła Jen. Od razu spojrzała na etykietę. - N… u… t… e… - zaczęła literować.
- Nie Jen, kochanie, tak się po prostu mówi. Takie powiedzenie… ‘jeden pies’, w sensie, że dwie różne rzeczy są właściwie dokładnie tym samym - wytłumaczyła blondynce, by się nie musiała męczyć. Harper czuła się, jakby oprowadzała dziecko po mieście, a teraz zamierzała je zabrać do lunaparku… Była cierpliwa i nie denerwowało jej to. Chyba osiągnęła już apogeum swojego zestresowania i zaczęła już zupełnie inaczej postrzegać otoczenie. Bardziej nieprawdopodobnie, surrealistycznie i jakby była wewnątrz opowieści o Alicji w Krainie Czarów…
- Bo lubię psy i wolałabym nie jeść psów - powiedziała. - Zapytałam nawet o to panią w sklepie. To mruknęła, że w nutelli nie ma żelatyny. Nie rozumiałam, to wyjaśniła mi, że to krowie kości - otworzyła usta w szoku.
- To bardziej w żelkach - powiedziała Fanny. - Ogólnie galaretkach - dodała.
- Niektóre mają pektynę - Brandon zerknął na nią. - Nie jestem wegetarianinem, ale to trochę dziwne, kiedy zwierzęta są w słodyczach.
- To może jednak są tutaj psy? - Jen spojrzała na skład. - Ale skoro Alice mówi, że nie, to nie.
Po prostu nie chciało jej się czytać.
- Przyrzekam ci, że nie ma… Są orzechy - powiedziała i westchnęła. Alice miała nadzieję, że pojedzą chwilę, po czym wreszcie ruszą. Naprawdę gonił ich czas…
- Dobra - rzekł Baird. - Pyszne.
Ruszył potem prosto do swojego samochodu. Brice znajdowała się za sterami swojego. Zapaliła już silnik. Odjechała jako pierwsza. Brandon wnet ruszył za nią.
- Chyba pojechali prosto do lodowej jaskini - powiedziała Jen.
Kiwnęła głową, po czym sama odpaliła silnik samochodu. Nie było co zwlekać. Wzięła wdech i ruszyła. Zamierzała kierować się prosto do jaskini, skoro to tam był pierwszy punkt ich obecnej podróży. Alice miała nadzieję, że to wszystko zmierzało ku jakiemuś końcowi i tym razem nie oznaczał śmierci jej, albo jej bliskich…
Przejechali mniej więcej trzy kilometry na południe. Hverfjall wynurzyło się z horyzontu. Znajdowali się już całkiem niedaleko wulkanu. Wtedy jadąca pierwsza Fanny zatrzymała samochód. Brandon nie spodziewał się tego i wcisnął prędko hamulce. Hamowanie na oblodzonej drodze nie należało do najbezpieczniejszych, jednak nawet w nią nie uderzył. Alice jednak również musiała wykazać się refleksem. Na szczęście obyło się bez ofiar.
Brice wysiadła. Ruszyła do Brandona. Chwilę rozmawiała z nim, po czym obydwoje skierowali się do Alice i Jen…
Harper właśnie zapierała się jeszcze o kierownicę po hamowaniu, którego musiała dokonać. Zawartość żołądka podeszła jej do gardła, bo nie była rajdowcem. Rzadko prowadziła i cieszyła się, że w ogóle umie to robić… Choć zdecydowanie nie mogła porównywać się z Terrencem, on miał talent… Wzięła głęboki wdech, po czym odpięła pas bezpieczeństwa, zaciągnęła ręczny i wysiadła.
- Co się stało? - zapytała spoglądając na dwójkę detektywów, zdezorientowana.
- No cóż, odpaliłam GPSa - powiedziała kobieta. - Okazało się, że do Lofthellir nie prowadzi żadna droga. Żadna.
- Sama spójrz - powiedział Baird. - Niebieska ciągła linia to trasa, którą możemy przebyć pojazdem, natomiast wykropkowana to to, co musimy pokonać pieszo.
Podsunął Harper urządzenie.


- To jak dojechałeś tam poprzednim razem? - zapytała Fanny.
- Normalnie, samochodem. Jeszcze chwilę temu nie napadało tyle śniegu i można było przejechać nieco dłuższą, okrężną trasą. Ale jakieś półtora kilometra przeszedłem pieszo. Nie przyszło mi do głowy, że tyle napadało w przeciągu dwóch ostatnich godzin - westchnął.
- Bombowo… - powiedziała Alice.
- To może nie parkujmy pod samym wulkanem, tylko dojedźmy do punktu, gdzie da się dojechać i stamtąd już jakoś się… Doczłapiemy? - zaproponowała. Choć wizja śnieżnej wędrówki fatalnie ją nastrajała.
- Taka prawdziwa asfaltowa droga kończy się przy samym wulkanie - powiedział Brandon.
- Chcesz jechać przez ten śnieg? - zapytała Fanny. - Tak długo, aż nasze samochody padną?
Spojrzała na przestrzeń w oddali.


- Mamy przynajmniej latarki - powiedział Brandon. - Mocne, dobre latarki, które powinny przedrzeć się przez mrok. No i samochodowe reflektory.
- Warto zauważyć, że będziemy widoczni dosłownie z odległości kilometrów - mruknęła Brice. - Ale z nas drużyna.
- Czyli jednak musimy zostawić tu samochody no chyba, że chcemy, żeby zagrzebały się w śniegu… Świetnie… - westchnęła.
- Myślę, że akumulatory wytrzymają naszą wędrówkę, więc mogą zostać zapalone światła, ale latarki i tak będą potrzebne, chociażby na dole… Dobrze… No to chodźmy… - powiedziała i ruszyła do auta, by poinformować Jen o planach.
- Jen, będę mieć dla ciebie super ważne zadanie. Chodź. Pójdziesz z nami do jaskini i zostaniesz na górze. Chłód ci nie przeszkadza, więc będziesz mogła obserwować, czy nasze samochody tu są… No i ostrzec nas w razie, gdyby coś z góry, chciało nas napaść, jak będziemy na dole - poprosiła, dając blondynce ważne zadanie.
- Nie no, jak zostawimy tu samochody, no to zgaszone - powiedział Baird. - Nie wiem, czy akumulatory naprawdę by to wytrzymały, a jak potem nie zapalimy silników, to będzie kiepsko. Miałem na myśli to, że gdybyś chciała jechać przez ten śnieg, to oświetlałyby nam drogę. A nie, że jak je tam zostawimy włączone ze światłami, to zobaczymy wszystko dzięki nim. To mimo wszystko cztery kilometry wędrówki… - mruknął.
- A nie byłoby szybciej, gdybyśmy wrócili się po skutery śnieżne? - zapytała Fanny. - To by rozwiązało nasze problemy. We wiosce jest wypożyczalnia.
- W życiu nie jeździłam na skuterze… A co dopiero śnieżnym… Poza tym, jestem w ciąży, wolę się nie nadwyrężać ekstremalnym potencjalnie niebezpiecznym jeżdżeniem… I tak już będziemy się wspinać. Jednak swoim zdolnościom wspinaczki niejako ufam, ale maszynie, która może mi się wymknąć spod kontroli - pokręciła głową.
- Dlatego… No cóż… Albo tam podjedziemy i zaryzykujemy zakopaniem, albo spacer. Chociaż w sumie… Możemy zostawić dwa auta tu, a jednym podjechać na miejsce. Może to starczy? - zaproponowała. To dawało im opcję, że zawsze ten jeden mogli wykopać którymś z pozostawionych przy wulkanie.
- Ja dobrze jeżdżę, to nie jest takie trudne - powiedział Brandon.
- Ja też potrafię - rzekła Fanny. - Ja bym mogła wziąć Jen, a Bran ciebie.
- Myślę, że to wcale nie byłoby mniej bezpieczne od jazdy samochodem. Ale moglibyśmy w sumie spróbować twojego planu - powiedział. - Tylko prędzej czy później na pewno zakopalibyśmy się w śniegu no i powrót musiałby być pieszy - rzekł.
- Pieszo to jest… myślę, że w najlepszym razie półtorej godziny drogi - powiedziała Brice.
Rudowłosa zastanawiała się chwilę w milczeniu. Spojrzała na pruszący z nieba śnieg. Delikatne białe płatki opadały na ziemię… Nawet one były dziś przeciwko niej.
- Dobra… To skutery - poddała się i cofnęła do auta… Wyglądało więc na to, że musieli Zostawić tu dwa auta, jednym wspólnie pojechać po skutery, a potem na dwóch skuterach i samochodem powrócić tutaj. Następnie ona i Jen przesiadłyby się na skutery do dwójki detektywów.
Alice przedstawiła ten plan, dzięki któremu wszystkie auta byłyby tu na miejscu, a w razie czego i skutery również.
- Świetnie - powiedział Brandon. - Dobry pomysł.
Osiem minut zajął im powrót do wioski. Wypożyczenie skuterów na szczęście nie przeciągało się. To był już kolejny obiekt oferujący pojazdy, którego Alice odwiedziła na Islandii. Były tu samochody i motory, nawet rowery, ale detektywów i Harper interesowały skutery. Fanny przedstawiła swój fałszywy dowód i chwilę potem został im wydany sprzęt. Wrócili pod Hverfjall. Całe wypożyczenie zajęło im łącznie z dojazdami niecałe czterdzieści minut.
- Ale fajowo… - mruknęła Jen, umiejscawiając się za Fanny.
- Przytul się do mnie - poprosił Brandon, spoglądając za siebie na Alice. - Masz dobrze założony plecak? Żebyśmy nie musieli go szukać po drodze - uśmiechnął się.
W jego uśmiechu i głosie było coś uspokajającego.
Alice nie oponowała. Przytuliła się do Brandona.
- Jest dobrze. Wiem jak się zakłada plecak… O to się nie martw… - powiedziała i westchnęła. Miała nadzieję, że nie wywalą się na jakiejś nierówności drogi, albo czymś takim.
- Gotowa na podróż ku miejscu, w którym lądował Szatan? - zapytał Baird, jeszcze przez chwilę dostosowując zapięcie w kasku, żeby nie ściskało go za mocno.
- A czy jak rozłożę ręce w trakcie dużej prędkości, to polecimy tak jak samolot? - tymczasem Jen zapytała Fanny.
- Nie - odpowiedziała Brice. - Ale możesz upaść, dlatego przytul się do mnie.
- Tak! - Jen ucieszyła. - Już wcześniej chciałam cię mocniej przytulić - powiedziała i objęła Fanny od tyłu tak, jak gdyby były najlepszymi przyjaciółkami.
- Nie miałam na myśli… ach… no dobra, bardzo mi miło - powiedziała Fanny.
Alice zerknęła na Jen i Fanny.
- Byłam już w świecie zmarłych… Mogę zwiedzić i miejsce, gdzie spadł Lucyfer, według wierzeń, najukochańszy anioł Boga… Chyba porobię zdjęcia… - zażartowała i pokręciła głowa.
- Jedziemy.
Pierwsza ruszyła Fanny.
- Yupi… yay! - krzyknęła Jen, wystrzeliwując ręce w powietrze.
- Złap się mnie! - ostro krzyknęła Fanny.
- Och… - jeszcze tyle usłyszała Alice, po czym oddaliły się nieco najdalej. Przynajmniej widziała, że na szczęście Jen nie spadła ze skutera… przynajmniej jeszcze.
Brandon nie ociągał się. Wnet Harper poczuła, że maszyna ruszyła się. Zaczęła rozpędzać się i rozpędzać… wreszcie wjechali na śnieg. Ten nie zawalił się pod nimi. Zbyt szybko pędzili. Alice wydawało się, że kiedyś widziała jakiegoś przypadkowego człowieka, który pruł skuterem po tafli jeziora niedaleko Trafford Park. I chyba był to nawet skuter śnieżny, a nie wodny. Skoro utrzymywał się na wodzie, to na śniegu powinien tym bardziej. I rzeczywiście, zbliżali się do celu. I to nie tak powoli. Na pewno gdyby pieszo musieli przebyć te kilometry, czy też w samochodzie, zajęłoby im to więcej czasu. Co prawda stracili czterdzieści minut na zdobycie skuterów, ale biorąc jeszcze pod uwagę drogę powrotną, to na pewno była dobra inwestycja.

Sylwetka wzniesienia podobnego do krateru przybliżała się. Musieli go pokonać, aby dostać się do otworu prowadzącego do jaskini. Było dość ciemno i księżyc nie dawał zbyt dużo światła, dlatego Alice jeszcze nie widziała kwiatów. Ujrzała je dopiero wtedy, kiedy Brandon wyłączył silnik i zsiedli u podnóża krateru. Teraz musieli przejść niewielki obszar, żeby dostać się do jaskini…
Alice cierpliwie czekała, aż dojadą na miejsce. Następnie będą mogli przejść ten ostatni kawałek, który dzielił ich od jaskini.
- Nie jestem pewna, czy będę fanką jazdy na skuterach śnieżnych. Za chłodno… - stwierdziła, kiedy dotarli na miejsce.
- Uwierz, że bez tego skutera byłoby nam dużo chłodniej… - Braid zaśmiał się.
- Dziękuję, że nas nie wywaliłeś - podziękowała Branodnowi i rozejrzała się. Szukała czerwonych kwiatów.
Poświeciła latarką. Rzeczywiście porastały gęsto wzniesienie. Wcześniej ambitnie nazywane przez nich górą. W rzeczywistości nie było nawet drobną górką… choć ta formacja rzeczywiście zdawała się bardzo rozległa. Harper jednak przyglądała się roślinom. Róże, maki, nawet pelargonie… oraz dużo innych gatunków, których nie potrafiła nazwać. Wszystkie były przyprószone delikatnym śniegiem. Biel i czerwień spowiła okolicę. Na szczęście czerwień kwiatów, nie krwi… przynajmniej jeszcze…
Alice podeszła do części kwiatów i dotknęła ich. Obejrzała ich płatki. Rozejrzała się gdzie było ich więcej. Czy była jakaś zasada? Czy były drogą?
- Zastanawiam się skąd się tu wzięły… - powiedziała i szukała też śladów po Gryli.
- Z jaskini lodowej - powiedział Bran. - Im bliżej do niej, tym ich będzie więcej - powiedział. - Ale wydaje mi się, że wcześniej widziałem ich jeszcze więcej. Może część z nich już rozproszyła się. Albo została przysypana. Nie wiem. W każdym razie widzicie, że nie oszaleliśmy. Ani ja, ani tamten mężczyzna.
- To prawda - powiedziała Fanny i przykucnęła, żeby zerwać jednego z nich.
- Kwiaty! Jakie piękne kwiaty! - krzyknęła Jen.
Alice dotknęła płatków. Zdawały się normalne. Gdyby nie okoliczności, mogłaby spokojnie uwierzyć, że to był najzwyklejszy w świecie mak.
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-11-2019, 23:34   #434
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper nie widząc innego rozwiązania, po prostu ruszyła w stronę przestrzeni, która była najbardziej zakwiecona, szukając zejścia do tej całej jaskini. Ciekawiło ją, czy będą musieli użyć lin, czy może zejście było płycej i można było udać się do środka jakąś grotą. Cały czas rozglądała się i nasłuchiwała. Z czystej ciekawości, rozejrzała się za energią.
Widziała ją w kwiatach. Były stworzone z czystej energii. Ta wizja pomogła Alice. Na dodatek, nałożył się na to wyostrzony wzrok Łowcy, który pomagał widzieć w ciemnościach… W rezultacie Alice wiedziała dokładnie, w którą stronę powinna iść. Dziesięć minut później ujrzała stosunkowo duży otwór wewnątrz krateru, który z tej perspektywy wyglądał wręcz jak dolina otoczona niezbyt wysokim wałem. Ujrzała metalowe schody prowadzące na dół. Oplatał je zielony bluszcz. Drobne kwiatuszki wyglądały jak kropelki czerwonej rosy, która się na nim skropliła…
- Znalazłam zejście - rzuciła do Brandona, Fanny i Jen, po czym sama ruszyła przodem do schodków. Szła ostrożnie, by nie upaść. Skoro były tu te kwiaty, ale oplatały cała konstrukcję, nie były zwyczajnym efektem tego miejsca. Mogło więc być to specjalnym fenomenem. Czy miało związek z Wigilią i Lucyferem? Tego by im jeszcze brakowało…
Wnet wszyscy stanęli na samym skraju. Alice szła przodem i z tego powodu nie widziała towarzyszy, a jedynie ich słyszała. Z jakiegoś powodu poczuła dreszczyk niepokoju… nie wiedziała jednak z jakiego dokładnie. Wreszcie zrozumiała, że odniosła wrażenie, że ktoś ją obserwował. No oczywiście, że ktoś ją obserwował. Miała za plecami Fanny, Brandona i Jen. Na pewno wszyscy spoglądali na jej plecy. A jednak… Harper poczuła dziwne przeświadczenie, że to nie o to chodziło.
- I co robimy? - zapytał Brandon. - Schodzimy?
- Schodzimy - Fanny skinęła głową. - Po to tu jesteśmy.
- Jesteś pewna, że nie chcesz się wycofać? - zapytał Baird, zerkając na szefową Konsumentów. - Jesteś w ciąży - przypomniał słowa Alice.
Alice zerknęła na niego złotymi oczami.
- Jak na razie nie widzę zagrożenia… Masz rację, jestem, dlatego miałam wątpliwości co do jazdy na skuterze… Bo to coś, czemu nie ufam… Kwiatowa dziura w ziemi… No cóż, też jej nie ufam, ale póki nie słyszę, nie czuję i nie widzę zagrożenia, potencjalnie mogę sądzić, że nic nam tu nie grozi i mogę się rozejrzeć… Chyba, że sugerujesz, bym tu pozostała na czatach? - zapytała.
- Sugeruję, że przed chwilą bałaś się siąść na skuter śnieżny, a teraz nie boisz się wejść po zmroku do lodowej jaskini na północy Islandii w środku zimy, którą gęsto porasta dziwny ogrom kwiatów, a w środku spodziewamy się rozgniewanej olbrzymki. Rozgniewanej na tę właśnie osobę - Brandon zerknął na Jen.
- J-ja kogoś r-rozgniewałam? - zapytała blondynka. Jej wargi zaczęły delikatnie drżeć.
- Nie ty… Jennifer, pamiętasz… Że wyglądasz jak ktoś, kogo znamy? Ta osoba rozgniewała olbrzymkę, która ponoć tu może być - wyjaśniła. Poklepała Jen po ramieniu.
- I tak mi smutno, że ktoś kogoś rozgniewał… - blondynka odpowiedziała, ale uśmiechnęła się delikatnie. Cieszyła się, że Alice chciała ją pocieszyć i uspokoić.
- Dlatego wolałabym, żeby została tu Jen, nie ja… Ja już miałam okazję rozmawiać z Grylą… Może nie zrobi mi krzywdy. Nie ma ku temu powodu. Jest zapracowana, w końcu tuż za rogiem święta… A dla niej i jej synów, to pracowity czas - wyjaśniła. - Dlatego nie obawiam się aż tak… Chyba, że ten fenomen ma związek z upadłym aniołem, to wtedy… No cóż… - powiedziała i pokręciła głową, rozkładając ręce.
- Myślałem, że wspominałaś, że rzuciła klątwę na ciebie i resztę konsumentów? Czy mi się to przyśniło… - Brandon mruknął pod nosem. - To nie brzmi mi jak kompletna obojętność względem nas… - dodał. - No ale szkoda czasu. Skoro nie boisz się, to wchodźmy.
- I tak lepiej, żeby była z nami, niż sama na kompletnym pustkowiu - mruknęła Fanny.
- Schodźmy - Baird powtórzył.
Ruszył pierwszy.
- Bezpiecznie - krzyknął, będąc na końcu. - Tylko uważajcie, bo na schodach jest śnieg, może być ślisko miejscami.
Rudowłosa zeszła ostrożnie po stopniach na dół. Poczekała na Jen, bo skoro wszyscy szli, to niech już idą wszyscy. Chciała się dowiedzieć skąd się wzięły te wszystkie kwiaty, nie widziała ich w wizji z Grylą, więc może nie pochodziły od niej?


Alice spostrzegła, że niektóre skały wokół niej świeciły delikatnie. W sposób widoczny tylko dla jej oczu. Dopiero teraz zwróciła na to uwagę. Wcześniej myślała, że to energetyczny poblask, które rzucały kwiaty, jednak niektóre skały również miały podwyższony Poziom Wytwarzania Fluxu. Jednak albo były uśpione, albo stanowiły bardzo słabe Paraspatia.
- Dobra, wszyscy na dole - powiedział Brandon. - Cała nasza czwórka.
- Idziemy jedynym dostępnym korytarzem? - zapytała Fanny.
- Chyba nie mamy innych opcji - zauważyła Alice. Podeszła tymczasem do jednej z takich świecących skał. Ściągnęła rękawiczkę z lewej, zranionej wcześniej ręki i musnęła kamień palcami. Czy reagował na jej energię? Czy mogłaby ją pochłonąć?
Powstrzymała się.
Przypomniała sobie rozmowę z Fanny i Brandonem, o tym, by nie niszczyć bez sensu takich obiektów. Wzięła wdech i założyła rękawiczkę. Pokręciła głową i rozejrzała się za silniejszymi źródłami energii niż te kamienie.
Jej wzrok nie mógł przenikać ścian. Mogła jedynie podążać za kwiatami, które rozrastały się… niestety we wszystkie strony. Na szczęście w okolicy nie było wiele korytarzy. Tylko jeden prowadzący naprzód. Fanny i Brandon ruszyli w tamtą stronę, rozglądając się naokoło. Świecili latarkami w każdy punkt. Zaczynały się zwisające, lodowe rzeźby, które rzucały dość niepokojące cienie. Mogło czaić się za nimi wszystko… Jednak przynajmniej w tej chwili nic ich nie atakowało.
- Ale tu echo - powiedziała Jen. - Echo.
- Echo - odpowiedziało jej echo.
- Echo - powtórzyła Jen.
- Echo - odpowiedziało jej echo.
- Echo - powtórzyła Jen.
- Echo - odpowiedziało jej echo.
- E…
- Dobra, dość - Brandon pogłaskał ją po ramieniu.
Alice rozglądała się. Zastanawiała się dokąd prowadził ten tunel. Tak właściwie spodziewała się na końcu drzwi. To by pasowało do takiego wejścia. Solidne drzwi, przez które trudno byłoby im się przedostać…
Nie było tutaj niczego takiego. To wyglądało na naturalną jaskinię, niezbyt zmienioną przez człowieka. Taka była jej wartość turystyczna. Nikt nie wprawiałby tutaj drzwi w liczącą wiele tysięcy lat antyczną formację geologiczną. Przechodzili od punktu do następnego punktu. Sama jaskinia miała chyba trzysta metrów długości, ale możliwe, że Alice źle zapamiętała tę liczbę. Jeszcze nie zwiedzili jej całej.
- Echo - powtórzyła Jen.
- Echo - odpowiedziało jej echo.
Następnie rozświetliło lodowce przed nimi. Na piękne kolory. Błękit, pomarańcz, fiolet… podłoże nieco dalej zdawało się zielone.
- Wow - szepnął Brandon.


- Jak pięknie - powiedziała Jen. - Ja to zbudziłam?
- No cóż… Nie wiem Jen… Na razie idźmy dalej, może się dowiemy… - ‘a może nie’, dodała w myślach Alice. Miała nadzieję, że to nie oznaczało niczego niepokojącego. Rozglądała się, czy i tutaj były kwiaty.
Harper poruszyła się. Usłyszała dziwny odgłos… jak gdyby skała gdzieś niedaleko przesunęła się. Czy cała jaskinia waliła się? To była pierwsza, paniczna myśl. Jednak światło wcale nie rozbiło struktury Lofthellir. Jedynie ją lekko rozbudziło...
Skała przetoczyła się do przodu. Strząsnęła z siebie lodowe okruchy, którym okryła się na przestrzeni najpewniej… lat. A może i tysiącleci.
- Obcy… - rozległ się nieprzyjemny, niski ton. Nie przypominał nic, co mogło powstać z krtani normalnego, żyjącego stworzenia. Zdawał się bardziej skoordynowanym zgrzytaniem, które w jakiś sposób składało się na sylaby. Choć trzeba było wsłuchać się, żeby je zrozumieć. - Zagro… żenie…
To była skała mająca dobre dwa metry wysokości i tyle samo szerokości. Zaczęła poruszać się na ogromnych, grubych nogach w ich stronę.
- Intru… zi…
- Poczekaj, wcale nie… - powiedziała Alice.
- My przywieźliśmy… Prezenty… Na które czeka… Reszta… Kwiaty wskazały nam drogę… - zaczęła improwizować rudowłosa. Czymkolwiek był ten system obronny, wolała, by uznał ich za ‘dostawców pizzy’, a nie wrogów. Zwłaszcza, że nie wiedziała jak walczyć z kamieniem…
Brandon wiedział. Szybko ściągnął plecak i wyjął z niego kilof. Był niewielki, metalowy. Na pewno nie można było wydrążyć nim tunelu, jednak do drobnych prac nadawał się dobrze. Został wybrany przez Bairda… albo osoby, która skompletowała ekwipunek plecaka… ze względu na swoją wielkość. Łatwo było go zmieścić. No i tak właściwie miał w rzeczywistości bardziej robić wrażenie na ludziach wynajmujących wyposażenie, niż rzeczywiście dobrze działać. Raczej żaden turysta nie zapuszczał się na tereny Jeziora Myvatn po to, żeby spontanicznie zacząć kopać tunele. Tak właściwie mogło to być nawet niezgodne z prawem.
- Stój - powiedział. - Bo… użyję tego… - zawiesił głos.
- Intru… zi… In… truzi…
Jen spojrzała na Alice.
- Jeśli mamy umrzeć… to wiedz, że bardzo cię lubię - powiedziała i uśmiechnęła się szeroko, chcąc ją pocieszyć w złej chwili.
Harper rozejrzała się. Czy było tu coś, czym mogłaby go rozproszyć? Nie była pewna, by kilof mu zagroził, chyba że w ręku Brandona o nadludzkiej sile… Może mógłby go rzeczywiście rozkruszyć… Z drugiej strony, jeśli był tu gadający kamień, czy nie strzegł czegoś, skoro mówił o intruzach.
- Przepuść nas, bo to się źle skończy - powiedziała Alice, mając nadzieję, że kamień zareaguje i może jednak będzie miał szczątkowy rozsądek.
Ruszył naprzód. Zaczął stąpać po lodowej powierzchni, przez którą przebijało się zielone światło. Ta wytrzymywała jego ciężar, który musiał być przecież okropny.
- Ech… - jęknął Brandon. - Czas użyć mocy… na pewno nie umysłu.
Przechylił się nieco do tyłu, balansując na obu nogach. Dwa razy machnął ręką… potem trzeci… Napiął wszystkie mięśnie… Następnie z całej siły rzucił kilofem w skałę. Nie dość, że nie trafił, to jeszcze pęd odrzucił go do tyłu. Upadł na plecy, jęcząc z bólu.
Kilof uderzył gdzieś wysoko… Rozległ się powolny trzask… i ze szczytu opadł ogromny kawał lodu w kształcie prostopadłościanu. Uderzył niedaleko chodzącej skały. Ta przewróciła się z powodu ogromnego impetu… Po podłożu zaczęło przesuwać się pojedyncze pęknięcie…
- Baird, ty debilu! - wrzasnęła Fanny.

Alice spojrzała natomiast co znajdowało się za chodzącą skałą. Skoro przewróciła się, musiała coś odsłonić. Jednocześnie, podeszła do detektywa.
- Jest ślisko… Mam nadzieję, że nic sobie nie złamałeś - powiedziała Harper i rozglądała się, czy była jakaś opcja, by wygrać ze skałą, czy musieli się wycofać, nim tak właściwie do czegokolwiek doszli.
Pęknięcie rozszerzało się… wreszcie ciężar skały okazał się stanowczo zbyt wielki. Rozległ się donośny, głuchy krach. Ten odgłos dodatkowo potęgowało echo. Golem spróbował się podnieść… aż wreszcie podłoga nie wytrzymała. przebił się przez nią i wpadł do położonego głębiej tunelu…
Brandon tymczasem z trudem, ale wstał. Dodatkowe drżenia Lofthellir wcale nie pomogały mu. Alice ujrzała, że za skałą po prostu była… kamienna ściana. Golem musiał na niej spać przez bardzo długi czas.
Rudowłosa zamrugała, po czym rozejrzała się. Spojrzała na zarwany przez golema tunel. Szukała kwiatów. Czy były tam? Jeśli nie, uznała, że to nie było miejsce, do którego mieli się udać i powinni ruszyć dalej.
- Możesz iść? - zapytała Brandona, rzecz jasna martwiąc się o jego stan.
- T-tak… - Baird odpowiedział po chwili.
- Wstawaj, cudaku - rzuciła Fanny. - Zanim nas wszystkich pogrążysz - dodała. - Wracajmy już, o ile nie chcemy zostać przygniecieni przez kolejne chodzące skały. Albo jeśli ta podłoga nie wytrzyma i spadniemy w dół… - zawiesiła głos.
- Hmm - Jen zerknęła. - Moglibyśmy też tam zejść… na ten niższy poziom… Ta bryła się roztrzaskała. Żegnaj, biedny panie Kamieniu. Pokonał cię pan Papier.
- To o mnie? - zapytał Baird.
Alice widziała kwiaty niżej. Chyba było ich jeszcze więcej.
- Bo jest pan blady, jak papier - wytłumaczyła Jen.
- Och…
- Laguna to nie Karaiby, zgadzam się… - zauważyła Alice. Zerkała już wcześniej w przestrzeń, w którą załamał się kamień. Oceniła jak duża była wyrwa i czy naprawdę mogliby tam bezpiecznie zejść. Kwiatów było więcej, ale czy warto było dla nich aż tak ryzykować? W sercu Harper było jedno wielkie zwątpienie. Szli za niejasnymi kwiatami, które prowadziły ją do niewiadomo czego. W pobliżu mogła być olbrzymka i jeśli dobrze wnioskowała, ten tunel pod spodem dokądś wieść musiał. Może i mogliby zejść, ale jak było wysoko? Alice nie była alpinistką, mogłaby zsunąć się po linie, ale późniejsze wejście stanowiłoby problem…
Mniej więcej sześć metrów niżej znajdowała się pokryta lodem, sekretna pieczara. Alice mogła świecić latarką, jednak z tej wysokości nie była w stanie zbyt wiele zobaczyć.
- Technicznie… moglibyśmy wbić kołki w sam kraj i spuścić się na linach - przyznał Baird. - Myślę, że to zrobię, choćby sam. Żeby się zrehabilitować…
- W porządku, tak właściwie wygraliśmy na twój pechowym rzucie - powiedziała Fanny. - Nie musisz się wstydzić tego dość interesującego…
Zamilkła, kiedy rozległ się niespodziewany szelest. Z pobliskich skał odpadło nieco okruchów lodu…
- Cofam, co powiedziałam… - Brice szepnęła, spinając się. - Obudziłeś całą jaskinię…
- ...nietoperze? - zapytała Jen, przenosząc wzrok po głowach, które zaczęły formować się z kamiennych ścian.
Rudowłosa uniosła wzrok i rozejrzała się po energii całej jaskini. Czy to były naprawdę nietoperze, czy jednak jakieś kolejne skalne golemy? Raczej to drugie. W jaskini nie było żadnych nietoperzy stworzonych z kamienia. Jen spoglądała na świat przez różowe okulary. To jednak bez wątpienia nie mogły być nietoperze. Skalne golemy budziły się do życia...
Co się działo z tym zamarzniętym miejscem, poza tym, że potencjalnie mogło zawalić im się na głowy..? Alice chciała zrozumieć sytuację, zanim podjęła decyzje. Zerknęła w dół, czy mogli zejść, a potem w korytarz, którym przyszli. Która z dróg była potencjalnie bezpieczna?
Na dole nie dostrzegła żadnej podwyższonej energii. Zdawało się, że przestrzeń poniżej była przynajmniej pozornie bezpiecznym schronieniem. Natomiast droga powrotna naszpikowana była rodzącymi się ze ścian skalnymi golemami.
- Wracajmy, mamy szansę jeszcze! Zanim się rozbudzą! - powiedziała Fanny.
- Nie, za późno! - zaprzeczył Brandon. - Musimy zejść na dół.
- Ale będziemy wtedy w pułapce!
- To lepsze niż śmierć!
- Brandon ma rację, tam nie widzę energii, a cały korytarz jest pełen golemów… Na dół jest potencjalnie lepiej - oznajmiła rudowłosa. Wyjęła z plecaka linę i hak.
- Zamocujmy to i na dół - zarządziła.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 09-11-2019, 23:34   #435
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
***

Ismo rozglądał się dookoła. To, co widział, nie miało prawa istnieć.
- Całe życie człowiek ma szansę zdziwić się czymś nowym - powiedział uprzejmie.
Założył ciepłe, szare kalesony, a na nie czarne spodnie od dresu. Poza tym ubrał koszulkę ze swoją ulubioną kreskówką, Laboratorium Dextera. Gruby, czerwony polar oraz kurteczka tego samego koloru, choć miał nieco ciemniejszy odcień. Oprócz tego skórzane, brązowe trzewiczki, czarna czapka i czarne rękawiczki.
- Jest mi ciepło, ale nie jest zbyt ciepło - powiedział, idąc naprzód. - Chyba dobrze ubrałem się na te okoliczności… - jego głos na sam koniec zadrżał niepewnie.
Pod jego stopami krystalizowały się fale zielonej, czerwonej, niebieskiej i żółtej plazmy. Stąpał po niej, ale nie zapadał się, co go dziwiło, ale też cieszyło. Podłoże było ruchome, cały czas płynęło i zlewało się z sobą. Przypominało mu nieco cukierki Alpenliebe. Tyle że tamte w palecie posiadały jedynie biel i róż.
- A co to za kolor? - wskazał ścianę, idąc dalej korytarzem wyrzeźbionym w nieistniejącym, niestabilnym wymiarze. - Nie widziałem go wcześniej. Och, tego też nie… - zawiesił głos, spoglądając w inne miejsce. Ściany wokół i sufit przypominały podłogę. Tak właściwie stanowiły z nią całość. Ismo przechodził przez bardzo specyficzną rurkę. Po jednej stronie, u jej źródła, znajdował się jego pokój w Reykjaviku. Zassało go porządnie. Miał nadzieję, że nie trafi do paszczy olbrzyma znajdującego się po drugiej stronie.
Jego towarzysz jeszcze przez chwilę smakował szpik, po czym splunął w bok odłamkami kości.
- Możesz go nazwać, jak chcesz - powiedział. - W waszym ziemskim wymiarze znajduje się bardzo standardowa paleta kolorów. Wręcz nudna. Zaklasyfikowałbym ją do kategorii podstawowych. Macie chyba tylko dwa z pakietu premium.
- Och… a jakie to są? - zapytał Ismo.
- Chamois oraz bahama yellow - odpowiedział męski głos. - To barwy z wyższej półki.
- Ach… - Pajari mruknął. Nie miał pojęcia, co to za kolory.
Przez chwilę szli w milczeniu.
- Może chcesz jeszcze jedną kość? - zapytał. - Mam ich kilka. Nigdy nie wiedziałem, że tak bardzo je lubisz.
- Bardzo. Dobra, koniec gadania. Mamy robotę do wykonania.

Ismo nie wiedział jaką, ale nie sprzeczał się.
- Dopuszczono się przestępstwa administracyjnego wysokiej klasy - usłyszał jeszcze. - I mam najwyższy obowiązek ukarać niecnoty, nie przestrzegające najwyższego kodeksu.
- A co to za kodeks? - zapytał Pajari.
- Ćśśś… Daj kość.
- No dobra - mruknął Ismo i rzucił kolejną.
Westchnął. Nie miał pojęcia, w którym dokładnie momencie przestał wszystko rozumieć… i stracił nad wszystkim kontrolę.

***

Alice zeszła na dół.
Co więcej Brandon również to uczynił.
Co miłe, Fanny również udało się.
Jen o dziwo… choć w sumie może to było oczywiste… sfrunęła na dół najzgrabniej ze wszystkich.
Czyli wszyscy byli na dole. Można było przegrupować się i ruszyć w dalszą…
- JESZCZE JA! - rozległ się głośny wrzask.
Z góry skoczyła ogromna postać. Wylądowała przy nich z wielką gracją, co było godne szacunku, biorąc pod uwagę niezwykłe gabaryty tego skalnego golema. Ten był jednak dużo bardziej rozbudzony i lepiej ukształtowany. Alice dostrzegła wyraźne, nie do końca kuszące kobiece kształty. To musiała być samica… bo jednak ciężko było nazwać posągową damę “kobietą”. Miała przy sobie dużą maczugę, również wyrzeźbioną z tysiącletniego kamienia. Uniosła ją tuż nad Alice. Ta akurat była najbliżej.
- Zadam ci jedno, tylko jedno pytanie! - krzyknęła. - Masz tylko jedną szansę na odpowiedź! Odpowiedz właściwie i ujdziesz z życiem. Rzuć mi w twarz fałszem, a ja ci rzucę w twoją maczugą! - wrzasnęła jeszcze głośniej.
Dodatkowej osoby na dole Alice nie przewidywała. Widok maczugi nad swoją głową nie napawał jej dobrym nastrojem. Rozejrzała się, czy było wokół niej coś, co mogłoby uratować jej życie. Cios taką bronią… Zabiłby ją. Była z mięsa i kości… Nie kamienia.
- Jakie pytanie? - zapytała, zaciskając pięści. Miała nadzieję, że pozostali nie podejdą, bo nie chciała, by im też coś groziło.
- Pierwsze Regionalne Wojny Ogrów - zahuczało. - Jak miała na imię pani generał sił Hulvensteinów?!
Alice wzięła spokojny, głęboki wdech… Uśmiechnęła się. Rozejrzała po otoczeniu. Za moment uderzy w nią maczuga, bo nigdy w życiu nie słyszała o żadnych wojnach ogrów… A co dopiero o generał Hulvensteinów.
- Odpowiem ci szczerze, co myślę, ale oszczędzisz pozostałych? - zapytała.
Skalna golemica, choć zważywszy na okoliczności… raczej ogrzyca… fuknęła, ale niczym więcej nie odpowiedziała.
- Pierwsze Regionalne Wojny Ogrów, generał Hulvenstein… Widzisz… Nie jestem Ogrem, ani golemem. Nie uczymy się o waszych powstaniach. Ale ty mi powiedz, kto poprowadził Wojska Francuskie pod Moskwę… i był generałem oraz cesarzem w roku 1810… - miała nadzieje że tym zdoła doprowadzić do zawieszenia broni. Bo skoro ona nie znała jakiejś ich generał, a Ogrzyca mogła nie znać ludzkiego generała, obie były w niewiedzy… Miała nadzieję, że to starczyło.
To zakładało równość i byłoby sprawiedliwe. Tyle że Alice była miękkim, malutkim człowiekiem, a jej rozmówczyni ogromną, wyrzeźbioną ze skały potworzycą. Jej ogromna maczuga podniosła się wyżej. Nie z nią gierki. Historię należy szanować. A pierwsza pani generał powinna być wielbiona zarówno przez orły na niebie, jak i mrówki w mrowiskach.
- Aaa…! - zaczęła zbierać siłę do decydującego ciosu, który miał położyć kres życia Alice… oraz jej nienarodzonego dziecka.

***

- Nie, nie, nie - powtórzył goblin. - Jeszcze raz.
Ogórek był najniższym i o ile to możliwe, najbrzydszym ze wszystkich Młodzieńców Julu. Choć pozostali również nie grzeszyli urodą. Emma wiedziała, że w tej jaskini nie spotka swojego ukochanego królewicza.
- Jeszcze raz. Wszystkie runy od początku. Tak jak cię uczyłem. No dalej, to prosty alfabet - powiedział, spoglądając na kamienną tabliczkę, na której zawarto czterysta pięćdziesiąt osiem znaków. - Już ci mówiłem, jak to wszystko zapamiętać. Pierwszy, osiemnasty, sto osiemdziesiąty i trzysta szesnasty rymują się. Tak samo trzeci, czterdziesty, dwusetny ósmy, dwusetny czterdziesty dziewiąty…
Emma w ten sposób spędziła kilka ostatnich godzin. Czyżby została wtrącona już do piekła? Przecież nie zrobiła nikomu krzywdy…
- Jak powiesz pierwszych pięćdziesiąt, to dostaniesz to pyszne ciasteczko…! - zachęcił ją Ógórek.
Wyciągnął z kieszeni dziwny wypiek. Chyba posiadał w sobie nieco pszenicy, ale najwięcej uwagi przykuwało przypieczone ludzkie ucho na samym jego wierzchu.
Emma była już zmęczona. Ten ich język miał strasznie dużo liter w alfabecie. Każda miała jakieś specjalne znaczenie i już czuła się znudzona, zmęczona i zirytowana tym, że nie była w stanie zapamiętać więcej. Oczywiście, że zdołała do tej pory zapamiętać pierwsze pięćdziesiąt, ale nie chciała ciastka, bo musiałaby je zjeść, a tam było ucho, więc… Z uporem maniaka robiła błędy od dobrych dwudziestu minut. I ponownie, zamierzała błąd wykonać teraz, po raz kolejny powtarzając pierwszą pięćdziesiątkę. Wróżka zwlekała. Emma była smutna. Czy jednak nie trafiła imienia? Miała nadzieję, że jeśli nie wróżka, to uratuje ją jednak jakiś książę, bo czuła się strasznie źle.
Ogórek pokręcił głową.
- Biedna, choć obdarzona urodą Baryłko… - westchnął i spojrzał na nią. - Być może bardziej przypominasz moich braci, niż mnie i Grylę - skrzywił się smutno. - Zawsze nabijali się ze mnie - opuścił głowę. - Zawsze byłem tym najbrzydszym, najsłabszym okularnikiem. Nawet nie wiedzieli, co to są te okulary, a ja sam je zrobiłem… zaprojektowałem i wymyśliłem od podstaw! A wcześniej odkryłem, jak otrzymać szkło! I czy ktoś mnie podziwia? Nie. Czy ktoś mnie się kiedykolwiek zapytał, jak to działa? Nie. Ogórek, szalony Czworooki… - zaczął przedrzeźniać braci. - Tak zawsze na mnie wołano. Ale w głębi serca - dotknął piersi - wierzyłem. Wierzyłem, że pewnego dnia znajdę przyjaciółkę, która będzie potrafiła przynajmniej czytać… I która nie byłaby moją mamą…
Rozpłakał się. Z jego oczu zaczął lecieć potok łez.
- Ale to nie dzisiaj! - krzyknął i zerwał się do ucieczki, nie mogąc pohamować emocji.
Emma wstała i zaczęła błyskawicznie recytować pierwsze pięćdziesiąt run… Plus dziesięć następnych.
- Tylko nie dawaj mi ciastka, ale mogę się z tobą kolegować - powiedziała i usiadła. Nie chciała, żeby płakał, była dobrą dziewczynką i księżniczką. Księżniczki nie doprowadzały innych do łez, tylko były miłe i opiekuńcze.
Ogórek zastygł z dłonią na klamce. Odwrócił się i spojrzał na nią powoli. W tej pozycji spędził kilka minut. Recytacja sześćdziesięciu run musiała chwilę potrwać. Zaczął klaskać.
- Baryłko, moja droga Baryłko! - krzyknął i doskoczył do niej, żeby ją przytulić. Zdawał się niezwykle kościsty i miał zimne, spocone dłonie. - Nie na marne nasze wysiłki. Widzę w tobie talent!
Usiadł z powrotem na krześle.
- Jeśli nie chcesz ciasteczka… to chciałabyś może jakąś inną nagrodę? - zapytał.
- Chciałabym zobaczyć ludzi… Moich przyjaciół. Siedzimy tu już dużo godzin, chcę się upewnić, że wszystko z nimi w porządku - powiedziała. Chciała zrobić sobie przerwę od tego alfabetu i przy okazji sprawdzić co u pana Jenkinsa. Czy panna Bee już się zbudziła? Gdzie byli? Czy już robili ubranka? Emma chciała znać odpowiedzi na te wszystkie pytania.
Ogórek zastanawiał się.
- Nie wiem, czy mama by na to pozwoliła. Ale jak ma się prawdziwą przyjaciółkę, to można czasami dla niej zapomnieć o rodzicielskich przykazaniach, co nie? - goblin zapytał, szczerząc się szeroko. Miał zgryz, brzydkie, żółte zęby i rozwiniętą próchnicę. Jednak przynajmniej uśmiech był szczery.
- Zwłaszcza, że Gryla teraz odpoczywa… Nie ma sensu zawracać jej głowy, a to będzie krótki spacer. Po prostu chcę ich odwiedzić - powiedziała Emma.
- A potem zapamiętam kolejne sześćdziesiąt run… Obiecuję - powiedziała i pokiwała głową, co wprawiło jej złote loki w delikatne falowanie.
- No dobra…!
Ogórek otworzył drzwi i wyszedł na korytarz.
- Chodź! - zaprosił Emmę na zewnątrz.
Kiedy już do niego dołączyła, ruszyli w stronę szwalni. Było tutaj zimno, znacznie zimniej, niż w jej komnacie. Okazało się, że mogła poprosić o kilka wygód. Na przykład Ogórek rozpalił ogień, dzięki któremu zrobiło się przyjemnie. Dał jej nieco wody z najczystszego lodowca, kiedy chciało jej się pić. O dziwo smakowała naprawdę dobrze, choć zdawała się nieco zbyt zimna i mogło ją po tym rozboleć gardło. Poza tym otrzymała również wiaderko, dzięki któremu nie musiała załatwiać się na podłodze.
- Jaki jest twój ulubiony kolor? - zapytał Ogórek. - Mój to bahama yellow.
- Kolor nieba - odpowiedziała Emma.
Ogórek błyskawicznie zadarł głowę do góry.
- Bo moje oczy mają taki kolor - dodała i uśmiechnęła się. Nie była pewna jakim odcieniem żółtego było bahama yellow, ale zgadywała, że było żółtym…
Ogórek w ogóle nie zwrócił na to uwagi, jednak pod ich stopami znajdowało się całkiem dużo czerwonych kwiatów. Porastały lód, jak gdyby był najbardziej żyznym podłożem na świecie. Czy goblin tego nie widział? Miał co prawda okulary o grubych szkłach, jednak skoro dostrzegł jej piękno, to pewnie powinien również spostrzec kwiaty. A jednak był na nie ślepy.
- A jaka gra jest twoja ulubiona? - zapytał Ogórek. - Jak byłem dzieckiem, dużo już lat temu, uwielbiałem grać w Lina Na Goblina. A ty?
Emma obserwowała kwiaty. Były śliczne. Czyżby to magia Wróżkowej księżniczki? Jednak się przebudziła? To czemu jeszcze ich nie uwolniła?
- Hmmm, ja lubię się bawić lalkami, albo grać w klasy… - odpowiedziała Emma i przyglądała się Ogórkowi.
- Lubię też czytać książki, ale w ludzkim alfabecie - dodała.
- Poznałem go, jednak nie można kupić na corocznym targu zbyt wielu ludzkich pozycji - Ogórek zasmucił się. - Tak bardzo chciałbym przeczytać coś z waszych klasyków. Jakie książki są twoje ulubione? Moja ulubiona to Ogrze Limeryki Pisane Od Tyłu. To cudowna proza o ogrze i ogrzycy. Oraz ich miłości. Jest też kilka scen erotycznych, jak wskazuje na to tytuł zresztą...
Emma zastanawiała się.
- Ja lubię Alicję w Krainie Czarów i jeszcze… Zmierzch! - powiedziała i uśmiechnęła się. Pan Jenkins oponował przed czytaniem tego przez nią, ale nie mógł kontrolować e-booków, które przeglądała na telefonie.
- To o ludzkiej dziewczynie która zakochała się w wampirze i ich przygodach - wyjaśniła.
Ogórek pokiwał głową.
- Nawet ludzie wiedzą, że seks jest jedynym tematem, na który warto pisać - powiedział. - Dobra, już jesteśmy na miejscu - rzekł, stając przed drzwiami. Zapukał.
Chwilę czekali.
- Hoppi hop. Hoppi hop! - z oddali dobiegały coraz głośniejsze okrzyki.
Wnet drzwi otworzyły się. Emma ujrzała jednego z goblinów. Wszyscy byli dość podobni, ale ten chyba nazywał się Guziczek.
- Ogórek Czterooki! Haha - spojrzał na Ogórka. - Kogóż tu przyprowadziłeś? - wydął usta, zerkając na Emmę.
- Witaj ponownie szlachetny panie Guziczku, toż to ja! Em… Baryłka! - przedstawiła się tak, jak miała być nazywana, choć aż dostała wypieków od mówienia o sobie w taki nieładny sposób.
- Och, jak miło - Guziczek uśmiechnął się do niej.
- Przyszliśmy odwiedzić szwaczki - powiedział Ogórek.
- Nic ciekawego… - westchnął Guziczek. - Wymiotują już od godziny. I nic tylko chcą pić wodę z lodowca.
Lekko uchylił drzwi. Emma ujrzała w środku znajomych detektywów. Niektórzy drzemali, inni leżeli i wyglądali na chorych. Jedynie Konsumentka, Kwiatowa Wróżka, była zupełnie zdrowa. Choć jej mina była nietęga. Siedziała na stołku. Miała na kolanach sukieneczkę. Trzymała igłę i nitkę. Próbowała wyszyć na niej gwiazdkę. Szło jej przeciętnie, choć oceniła, że po kilku dekadach pracy bez wątpienia nabędzie wprawy… Dwa razy jednak zakłuła się w palec, choć rany już zabliźniły się, przynajmniej powierzchownie.
- Emma, to ty? - zapytała, wstając.
Dziewczynka ledwo co ją widziała przez szczelinę.
- Czy wpuścisz mnie panie Guziczku? Mój dobry nauczyciel Ogórek pochwalił mnie, bo nauczyłam się sześćdziesięciu run z waszego alfabetu i poprosiłam, żeby pozwolił mi odwiedzić przyjaciół… Prrrrrroszęęęę - poprosiła i obdarowała Guziczka najbardziej słodką, najbardziej proszącą miną na jaką było stać jej delikatną buzię, duże niebieskie oczy i pofalowane blond loczki. Co prawda, była już odziana w nową kreację, którą przysłała dla niej Gryla, ale to nic. Emma wierzyła, że ładnemu we wszystkim było ładnie.
- Ale jesteś cała blada - powiedział Guziczek. - Boję się, że zemdlejesz na widok tych cudaków. I te zapachy, słodki Dziadku Trollu - westchnął.
- Powinnaś coś zjeść - Ogórek tak właściwie zgodził się. - Długo nic nie jadłaś i zaraz stracisz siły. Nie chciałaś jednak mojego ciasteczka.
- Mam trochę mięsnego placka - powiedział Guziczek. - Wpuszczę cię tylko wtedy, jak trochę zjesz. Bo jak zemdlejesz, to mama mnie wystawi Buziaczkowi na pożarcie, że jej kochana Beczułka zginęła przeze mnie.
- Nie jestem głodna. Po prostu mam taką ładną, bladą skórę - przyrzekła Emma, choć tak naprawdę oczywiście, że była głodna. Ostatnie co jadła, to posiłek, który Zola Zaira dał jej gdy była w celi, jeszcze przed zapadnięciem pana Jenkinsa w sen.
- Nie szkodzi, że źle pachnie, wpuść mnie, proszę - poprosiła bardziej intensywnie. Nie zaczynała się niecierpliwić, po prostu chciała zobaczyć detektywów, a w szczególności pana Jenkinsa.
- Poza tym to Baryłka, nie Beczułka - Ogórek się oburzył. - Jakie to niekulturalne, tak przekręcać imiona z bożej łaski - mruknął pod nosem.
- Ogórek Czworooki - zaśmiał się Guziczek.
Ogórek pokrył się gniewnym rumieńcem i tupnął ze złości.
Tymczasem drugi goblin zniknął na chwilę i wrócił z kamiennym talerzem, na którym był kwadrat pieczonego mięsnego placka. Tak właściwie pachniał i wyglądał całkiem apetycznie. Emmie zaburczało w brzuchu.
- Ne - powiedział Guziczek. - Masz - wystawił talerz.
Bez wątpienia nie przyjął do wiadomości jej wcześniejszych słów.
 
Ombrose jest offline  
Stary 13-12-2019, 15:32   #436
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Emma popatrzyła na placek. Wyglądał smacznie… pachniał nie najgorzej…
- Ale jak zjem go teraz, a potem wejdę gdzieś, gdzie nie ładnie pachnie, to jak zwymiotuję, to zmarnuję taki dobry placek… Zjem jak wyjdę. Obiecuję - powiedziała nabierając poważnego, mądrego i rozsądnego tonu. Miała zostać kiedyś ich opiekunką, gobliny mają się nauczyć, że była księżniczką i powinny się choć trochę z nią liczyć.
- Jeden mały kęs - powiedział Guziczek. - Jak zwymiotujesz go, to nie będzie szkoda - rzekł.
Posiadał coś w stylu kamiennego noża. Ukroił nim nieco wypieku i podał na jego boku w stronę Emmy.
- No dalej, to pyszne i bogate w białko - powiedział Ogórek. - Białko to kolejna rzecz, jakiej istnienie odkryłem.
Pokiwała głową. Na jeden kęs była w stanie się zgodzić… Więc zjadła to co podał jej Guziczek. Następnie wzięła głęboki wdech, szykując się, by wejść do środka.

Bee nie wiedziała, co odczuwać, widząc Emmę. Dziewczynka weszła do środka. Przez chwilę Barnett już zdążyła zapomnieć o niej. Wyszywanie i związane z tym trudy w pełni zajęły ją i pochłonęły wszelką uwagę. Teraz wykrzesała z siebie nieco radości, że mała była cała i zdrowa. Rzeczywiście poczuła ulgę. Z drugiej strony kiedy miała ją przy sobie, jeszcze bardziej martwiła się o nią, niż kiedy obie znajdowały się w jakimś innym miejscu. To było nielogiczne… przynajmniej na pierwszy rzut oka. Otóż Bee obawiała się, że w jej obecności stanie się Emmie coś złego. Miałaby wtedy do końca życia świadomość, że nie była w stanie nic na to poradzić. Jeżeli dziewczynkę napotkałby smutny los gdzieś daleko, to chyba byłoby łatwiej to znieść dla jej sumienia… Choć tak czy tak byłoby strasznie, okropnie i tragicznie. Nie było sensu się nad tym zastanawiać.
- Jak cieszę się, że cię widzę - powiedziała. - Jak dobrze, że nie umarłaś…
Bee przypomniała sobie, że miała zachować pozory zabawy i względnego bezpieczeństwa.
- ...ze śmiechu! - sztucznie zaśmiała się. - Jak tu jest zabawnie, w tym specjalnym naszym Disneylandzie - powiedziała, zerkając na nierówny wzór gwiazdki, którą wyszywała.
- Ja też się cieszę, że się odnalazłaś w tym miejscu i że wszystko w z tobą w porządku królewno wróżek… - powiedziała, ale jej wzrok błądził gdzie indziej, szukała pana Jenkinsa…
Ten leżał na kamieniu. Lepiej niż na lodowej podłodze. Niedaleko znajdowało się wiadro pełne wymiocin. Musiał je z siebie oddać i znowu zasnąć. Jednak był cały. Względnie zdrowy… przynajmniej w tym sensie, że na jego ciele nie znajdowały się żadne nacięcia. Brakowało również krwi… Przynajmniej tyle!
- Tak, kompletnie się tu odnalazłam - Bee powiedziała tonem, którego zazwyczaj nie używała. Zabrzmiał dość… mrocznie. - A ty? Co robiłaś ostatnio?
- Mam zostać księżniczką, by potem uczyć się jak być królową… Ogórek uczy mnie właśnie runicznego alfabetu… Składa się z czterysta pięćdziesięciu ośmiu znaków… Nauczylam się sześćdziesięciu i w nagrodę mogłam was odwiedzić… - powiedziała i podeszła do pana Jenkinsa. Sukienka która miała na sobie, nie była zbyt ładna i niezbyt wygodna, ale przyklęknęła przy mężczyźnie i pogłaskała go opiekuńczo po wierzchu dłoni. Jakby był najcenniejszym skarbem w pomieszczeniu.
Ten otworzył lekko oczy. Uśmiechnął się nieznacznie na widok Emmy. Potem, jak przypomniał sobie, że wolałby, aby dziewczynka była nie z nim, lecz w bezpiecznym miejscu… jęknął.
- Czy to jakaś kolejna gra tego złego pana…? - zapytał. - Tego czarnoskórego?
Rzeczywiście, mógł nie wiedzieć, że został wątpliwie uratowany przez Grylę i gobliny. Był wtedy nieprzytomny.
Emma pokręciła głową…
- Nieeee… Jak pan spał, to najpierw przyszły dwie panie i próbowały mnie wyciągnąć… Ale zdawały się trochę zagubione… Jedna z nich jest tu z nami… Ale potem przyszła olbrzymka, mama panów goblinów i pomogli nam zabrać was latającymi saniami… Teraz jesteśmy u nich w jaskini lodowej. Macie szyć ubranka… A ja mam zostać księżniczką… Olbrzymka jest zmęczona, bo biła się z czarnoskórym panem jak uciekaliśmy - wyjaśniła Emma.
- Ech… Mam kilka talentów, ale szycie nie było nigdy jednym z nich. Szkoda, że to mi nie przypadło stanowisko księcia… - westchnął ciężko, uważnie słuchając. Choć ciężko mu było z tą uwagą, kiedy zaczęło mu się znowu zbierać na wymioty.
- Ale niech się pan nie martwi. Kwiatowa wróżka nas uratuje, a gdyby coś się działo, na pewno przyjdzie Felicia… A ja nauczyłam się części wielkiego trollowo, ogro, olbrzymiego alfabetu runicznego - pochwaliła się.
- Potem mnie go nauczysz - poprosił.
- Jak się pan czuje? - zapytała zaraz z dumy przechodząc w smutek i zatroskanie. Znowu go pogłaskała w rękę.
Jenkins zarżał głucho.
- Tak jak wyglądam… - mruknął.
Emma zmarszczyła brwi. Pan Jenkins był blady i nie miał w sobie tyle werwy co zwykle, więc wywnioskowała szybko, że nie mógł czuć się najlepiej.
Ogórek i Guziczek rozmawiali z Bee. Tematem były ulubione wzory na ubraniach. Barnett z jednej strony wyglądała tak, jakby chciała uciec z tej konwersacji. Z drugiej strony cieszyła się, że temat był w miarę neutralny. Choć po tak długim czasie spędzonym na szyciu… i tak poczuła się nieco zirytowana.
- Musisz mi dać jeszcze chwilkę - poprosił. - Zdaje się, że nie wstrzyknął nam niczego szczególnie złego, ale i tak mamy kaca po tych środkach usypiających. Jeżeli czujesz się tak źle, że masz ochotę zginąć, to nie do końca wprawia cię to w nastrój na walkę o życie - powiedział. - Wytrzymasz jeszcze trochę? Moja dzielna dziewczynko? - uśmiechnął się lekko.
- Wytrzymam, no ale nie wiem, czy szopy wkrótce się nie znudzą i nie zaczną czegoś robić po swojemu. Spróbuję je powstrzymać, ale wie pan jakie one potrafią być… - Emma powiedziała, wydymając lekko usta. Mówiła o Pippy, Poppy i Pepperze… Srebrne szopy manifestowały się poza kontrolą dziewczynki i zazwyczaj miały związek z jej nudą, niepokojem, lub podświadomą potrzebą rozwiązania problemów, zazwyczaj w niepokojący i niezbyt uprzejmy sposób. Tak jak Felicia odpowiadała za obronę jej i jej bliskich, a Cień był wywoływany przez jej rozpacz i strach i nienawiść…
- Spróbuj je jednak powstrzymać - powiedział Brandon. - Nie zaczynaj niczego bez nas. Tak samo poproś o to swoich przyjaciół. A co, jeśli Pippy, Poppy i Pepper byliby w stanie odwrócić ich uwagę, a my w tym czasie moglibyśmy uciec… tyle że właśnie nie dałoby się, gdyż wszyscy jesteśmy ledwo żywi. Nie wiem, czy mógłbym nawet wstać, kręci mi się w głowie. Więc jestem bezbronny, tak jak pozostali. A gdyby szopy wywinęły coś ciekawego, to mogliby chcieć się na nas zemścić… Na razie graj według ich zas…
Zaczął, ale nie dokończył. Zgiął się, wsparł ramionami o podłogę i nachylił w stronę wiadra. Z jego ust wypłynęła cuchnąca, zielona ciecz. Wymiotował przez chwilę. Kiedy skończył, przepłukał usta w wodzie z kamiennego dzbana.
Emma zatkała dłonią nos, ale drugą ręką poklepała go ostrożnie po ramieniu.
- Dobrze, postaram sie - zasepleniła z zatkanym nosem. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Jak mieli się pozostali? Czy inni detektywi też się pobudzili i ledwo żyli? Jeśli sie pobudzili, to oznaczało, że na pewno za jakiś czas, jak się lepiej poczują, to będą mogli spróbować uciec, tak jak pan Jenkins zasugerował.
- Będę grzeczna - obiecała panu Jenkinsowi. Zerknęła w stronę Ogórka.
- Martwiłam się, że się pan już nie obudzi - dodała jeszcze, nieco zasmuconym tonem. Jenkins mógł sobie tylko wyobrażać co musiała przeżywać Emma, w końcu jej nie męczyły żadne mdłości, więc najpewniej przez cały ten czas była przytomna i świadoma wszystkiego co się działo naokoło.
Z drugiej jednak strony nie martwił się o nią. Przeżyła już wiele i była w stanie wytrzymać jeszcze więcej. Detektyw obawiał się jedynie ewentualnych manifestacji jej mocy, przez co wszyscy mogliby zginąć. Nie chciał kolejnego Cienia, z którym musiałby walczyć. Jednak dlatego przez ostatnie miesiące przebywał bardzo dużo czasu z Emmą. Starał się popracować nad nią w ten sposób, aby zminimalizować ryzyko aktywacji mocy, kiedy mała tego nie chciała. Proponował jej różne inne metody walki ze strachem, na przykład wbijanie paznokci w dłonie. Dziewczynka posiadała imponujące zdolności, jednak jeśli ich nie kontrolowała, to nie można było na nich polegać. Tym różniła się na przykład od takiego dziecięcego geniusza, jak Camille Desmerais. Obie dziewczynki, kiedy były jeszcze młodsze, przeżyły bardzo traumatyczne wydarzenia. Zostały obdarowane wielką siłą. Czy to już był wzór?
- Ja się zawsze budzę - Jenkins uśmiechnął się, ale w jego stanie wymagało to wiele energii. - Choć bardzo często śpię bardzo, bardzo długo.
Tymczasem Ogórek do nich podszedł.
- Czy to twój tatuś? - zapytał goblin.
Emma spojrzała na Ogórka i na pana Jenkinsa. Zarumieniła się.
- Nie… Mój tatuś nie żyje… To jest pan Jenkins. Opiekuje się mną - było tam zawarte nieme ‘tak jak normalnie robiłby to tatuś’.
- Panie Jenkins, to jest Ogórek, uczy mnie alfabetu… - wyjaśniła, przedstawiając oficjalnie Ogórka.
Goblin momentalnie padł na jedno kolano. Następnie pochylił głowę. Wyciągnął z kieszeni ciasteczko z uchem. Podsunął je w stronę Jenkinsa.
- Panie opiekunie, proszę cię o rękę twojej nie-córki! - krzyknął. - Przyjmij ten oto dar, smaczne ciasteczko. I pozwól mi wziąć ją za żonę!
Ogórek wszystko sobie sprytnie zaplanował. Jeżeli Baryłka miała być spadkobierczynią Gryli, to jeśli zostanie jej mężem, stanie się królem Lofthellir, a może i całego świata. A na dodatek ojcem następnej generacji Młodzieńców Julu.
Jeremy zmrużył oczy, hamując wesołość.
- Emma jest jeszcze za młoda na ślub. Zgłoś się ponownie za co najmniej sześć lat.
- To krótko - Ogórek pokiwał głową i wstał.
Walker była w szoku. Nie sądziła, że Ogórek się oświadczy jej opiekunowi i będzie prosił o jej rękę niczym w jakiejś bajce… Ale przecież Ogórek nie był księciem… Chociaż w sumie, jeśli Gryla była królową, a on i jego bracia byli jej dziećmi, to byli książętami, czyż nie? Ale… Nie wyglądali jak dobrzy książęta, tylko jak tacy źli.
W mózgu Emmy trochę się zagotowało, bo z jednej strony był księciem, a z drugiej nie chciała, żeby nim był. Bo jej mąż miał być przystojny. Na szczęście pan Jenkins nie przyjął ciastka z uchem i powiedział, że była za młoda…. Owszem, była. Kamień spadł jej z serca…
- Chyba pójdziemy się dalej uczyć alfabetu… - powiedziała Emma, chcąc już odwieść temat od jej potencjalnego ślubu z Ogórkiem.
Bee podeszła do nich niepewnie, czy w ogóle może poruszać się. Jednak opuściła swój stołek, a także pracowicie wyszywaną robótkę.
- Wszystko w porządku? - zapytała niepewnie.
- Tak, wracamy do nauki run - powiedział Ogórek, uśmiechnięty. Miał piękne plany na przyszłość.
- Oczywiście, że w porządku, dlaczego miałoby być nie w porządku? - Bee uśmiechnęła się ze sztuczną werwą do Emmy.
Z drugiej strony, jeśli to był jej opiekun, to obowiązek pocieszania dziewczynki nie leżał już na jej barkach. A przynajmniej nie tylko na jej. Miała wrażenie, że robi z siebie pośmiewisko tym udawaniem, że wszystko jest w porządku.
Emma spojrzała na Bee, po czym na pana Jenkinsa.
- Wróżko Kwiatowa, zajmij się panem Jenkinsem i resztą, skoro mnie tu nie ma… - nakazała jej Emma, super poważnym tonem.
- Panie Jenkins, Kwiatowa Wróżka jest miła i delikatna jak kwiatek, ale ma przyjaciół i oni są super, tak jak ona - powiedziała Emma i pokiwała głową.
- Chodźmy Ogórku - dodała wreszcie zmierzając w stronę wyjścia.
Chyba nie miała pojęcia, że spomiędzy tej całej grupy ludzi, która tu była… W tej chwili najbardziej super, była ona sama…
- Zrobię co mogę - powiedziała Bee. Tak właściwie zabrzmiało to trochę tak, jakby powiedziała “nic nie zrobię”. No cóż… bo niczego nie mogła zrobić? - Haha… - zaśmiała się tragicznie.
Spojrzała na Jenkinsa, który zamknął oczy. Ta długa rozmowa i tak go wyczerpywała. Był wrażliwy zarówno na hałas, jak i światło. Na szczęście panował tu półmrok, jednak ostatnio zdawało się głośniej i głośniej.
Emma spojrzała na ich dwójkę, po czym wyszła z Ogórkiem na korytarz. Szli nim przed siebie, kiedy lód wokół zabłyszczał. Piękne, różne kolory przepłynęły po jego taflach.
- Ojej… - Ogórek wydął usta w dzióbek.
- O… Jak w Tęczowej Krainie… Co się dzieje? - zapytała, podekscytowana, rozglądając się. Lubiła kolory i barwy. były jak kolorowanie kredkami, a ona lubiła kolorować. Przyglądała się skąd barwy zaczynały się, oraz gdzie kończyły. Może znaleźli się w przejściu do krainy Felicii?
- Jaskinia czuje się… - Ogórek zawiesił głos. - Zagrożona. Włączyły się mechanizmy obronne. Jeżeli wejdzie tu jakiś przypadkowy człowiek, to w porządku. Niech sobie połazi i wyjdzie. Ale osoby szczególnie groźne… uważane przez skały za zagrożenie… są atakowane. Tak zawsze było i tak zawsze będzie. Te światła do dzwony bijące na alarm… Musimy uciec do schronu przeciworkowemu! - krzyknął.
Puścił się do przodu, chcąc zacząć biec. Trzymał jednocześnie Emmę za rękę.
- Przybyły orki? Akurat teraz jak Gryla jest osłabiona? Ale przecież, a co z Guziczkiem i ludźmi? Oni też pójdą do schronu? - zapytała, ale podążała za Ogórkiem. Rozglądała się.
- Ćśś… - szepnął Ogórek.
Jeśli wszyscy zginą, to już nie będzie dla nikogo Ogórkiem Czworookim. Poza tym cały spadek trafi się jemu i nie będzie musiał z nikim dzielić dziedzictwa. To na wypadek, gdyby ślub z Baryłką nie doszedł do skutku. Goblin nie był głupi. Wiedział, że taka możliwość istniała.
Biegli do przodu bez końca… aż sufit przed nimi zawalił się! Zaczęło się od drobnego pęknięcia. Przez chwilę rozrastało. Wnet okruchy lodu, szronu i śniegu spadły przed nich niczym boski wyrok, wyzwalając tumany białego pyłku.
Emma zakaszlała od pyłu i cofnęła się, mrużąc oczy. Czy sufit dalej też zamierzał zawalić się, ale teraz na nich? Obawiała się, że może za chwilę zostaną przysypani kawałkami lodu i zamarzną na zawsze i potem, za sto czterdzieści lat, zostanie odkopana, kosmiczne maszyny sprawią że odżyje i będzie obserwowana jako eksponat z czasów pradawnych i w ogóle? Nie lubiła zastrzyków, a na pewno by jej robili. Wstrzymała więc oddech i przysunęła do ściany, jakby przebywanie przy niej miało jej pomóc.
- Uważaj teraz - szepnął Ogórek. - Ani słowa.
Obydwoje zastygli za pobliską ścianą. Emma usłyszała jakieś okrzyki na górze, ale nie była w stanie ich zrozumieć. Wnet z góry zaczęli opuszczać się ludzie. Rudowłosa kobieta, dużo starsza blondynka, młoda blondynka i mężczyzna… niestety nie widziała jego twarzy, gdyż był odwrócony do niej tyłem. Tylko cała czwórka spoczęła na korytarzu, z góry zeskoczyła za nimi ogromna skalna ogrzyca…!
Emma w ciszy obserwowała całe zajście. Widziała kobiety, mężczyznę i ogrzycę. Może ci ludzie, to byli jacyś koledzy i koleżanki Bee? A to oznaczało, że powinna im pomóc. Na razie była cicho, może ta ogrzyca też przyszła pomóc…
- JESZCZE JA! - rozległ się jej głośny wrzask. - Zadam ci jedno, tylko jedno pytanie! - krzyknęła. - Masz tylko jedną szansę na odpowiedź! Odpowiedz właściwie i ujdziesz z życiem. Rzuć mi w twarz fałszem, a ja ci rzucę w twoją maczugą! - wrzasnęła jeszcze głośniej.
- Jakie pytanie? - zapytała rudowłosa kobieta, zaciskając pięści.
- Pierwsze Regionalne Wojny Ogrów - zahuczało. - Jak miała na imię pani generał sił Hulvensteinów?!
Ogórek spojrzał na Emmę.
- Nic nie rób - szepnął. - Oni wszyscy mogą być naszymi wrogami! Oprócz dobrej ogrzycy. Stellinie nieco przytyło się z tego, co widzę. Jeszcze chwila i zagrożenie zostanie zażegnane.
Słowa Gryli dudniły jej w głowie… Znała odpowiedź na to pytanie. Zerknęła na Ogórka.
- Są ludźmi, na pewno są po naszej stronie… - powiedziała Emma, jakby to było zupełnie oczywiste. To na kilka chwil ją rozproszyło, ale kiedy znowu spojrzała w stronę ludzi i ogrzycy, dosłyszała, że rudowłosa nie znała odpowiedzi i zadała jakieś pytanie, ale to się chyba ogrzycy nie spodobało, bo uniosła nad głowę swoją maczugę, z zamiarem zadania ciosu.

- VELIMA HULVENSTEIN! - zawołała dziewczynka. Jej głos dotarł do wszystkich, odbijając się echem od ścian korytarza. Emma wyskoczyła zza rogu, gdzie się ukrywała z Ogórkiem. Nie była tchórzem. Odpowiedziała na pytanie ogrzycy.
- Zostaw tych ludzi i idź sobie! To nieuczciwe atakować o takiej porze. Tak się nie robi! - oznajmiła, sugerując, że na pewno Velima Hulvenstein wybrałaby lepszy moment, a nie taki atak i że ogrzyca powinna się wstydzić i wycofać.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 07-01-2020, 20:37   #437
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- T-tak! - Ogórek nie spodziewał się tego ataku Baryłki, ale i tak za nią pobiegł. Jako jej nauczyciel, przyjaciel i przyszły mąż, miał obowiązek ją wspierać. - To pora na podwieczorek, a nie na ludzi!
Stellina zawahała się.
- Niech powiedzą to po kolei - rzekła powoli.
Nie obiecywała jednak, że ich puści, jak to zrobią. Z drugiej strony… mogłaby wtedy po prostu wrócić do snu…

Rudowłosa stała w bezruchu i chyba oczekiwała ciosu, który nie nadszedł. Słysząc jednak głos dziecka, powoli spojrzała na Emmę.
Walker spojrzała na rudowłosą kobietę. Kiwnęła głową.
- Powiedzcie jak się nazywała generał - nakazała czwórce ludzi.
- … Velima Hulvenstein? - odpowiedziała Alice. Stała w całkowitym bezruchu. Zerknęła na Jen, Brandona i Fanny.
- Velima Hulvenstein - powiedziała szybko Brice.
- Velima Hulvenstein - powtórzył Baird.
Przyszła kolej na Jen.
Ta spojrzała na Alice z nietęgą miną. A potem na olbrzymkę.
- E… Velma… Hulvonscheinen… - powiedziała.
Stellina zaryczała. Podniosła wysoko maczugę, po czym uderzyła nią w Jen.
Ta wbiła się w nią tak, jak gdyby tysiąc ton kamienia opadło na przepiórcze jajko.
Blondynka została wgnieciona w podłogę. Tym samym straciła swój kształt. Już nie była człowiekiem. Została jedynie czarną plamą plazmy… niczym więcej…
Ogrzyca zaryczała. Zdawało się jednak, że nie chciała atakować już nikogo więcej.

Emma zasłoniła oczy, kiedy cios miał nastąpić. Usłyszała tylko to głuche uderzenie. Alice tymczasem patrzyła w miejsce, gdzie moment temu stała Jen. Teraz była tam czarna plama. Wiedziała już od jakiegoś czasu, że Jen nie była człowiekiem. Nie miała jednak pojęcia, że stworzona była z plazmy. Sądziła raczej, że blondynka była jakimś robotem… To nie zmieniało jednak niczego. Promyczek pogody ducha został rozmazany po podłodze. Alice miała wrażenie, że zaraz zwróci kromkę chleba z Nutellą, którą wcześniej zjadła. Zrobiło jej się źle. Nie poruszała żadnym mięśniem. Czekała, aż ogrzyca odejdzie. Chciała podejść do plamy po Jen i spróbować ją poskładać. W końcu po kąpieli się poskładała i po alkoholu też… Pewnie mogła się poskładać i tym razem… Prawda? Wierzyła w to. Na jej twarzy był czysty szok.
Walker widziała przerażoną minę rudowłosej, ale nie dziwiła jej się, gdyby jej przyjaciela ktoś rozmaślił… Pewnie już by płakała.
Brandon drgnął.
- Pozwól mi… i ją zaatakuję - powiedział. - Zemścimy się za nią.
Ogrzyca zaczęła już wspinać się po ścianie, chcąc wrócić na górne piętro. Nie spoglądała na nich. Nie spodziewała się z ich strony w tej chwili żadnego zagrożenia. Jej instynkt zaalarmował ją jeszcze przed chwilą i dlatego się obudziła. Jednak okazało się, że to były miękkie mrówki, jak te wszystkie, które pałętały się tu od czasu do czasu. Nie warto było dla takich nawet drgnąć.
Baird wyciągnął z plecaka Fanny jej składany kilof. Był przytroczony do boku i Brice nawet nie zauważyła, kiedy to zrobił.
- Uff - tymczasem Ogórek szepnął do Emmy. - Jednak przeżyjemy…! - w jego głosie brzmiała czysta radość.
Alice nie poruszała się. Natychmiast podeszła do plazmy, która leżała na podłodze i przyjrzała się, czy ta w jakiś sposób reagowała.
- Jen…? - zapytała niepewnym głosem. Nie wydała żadnej komendy Brandonowi. Była lekko osłupiała.
Plama jednak nie poruszyła się. No cóż… to nie był łyk alkoholu albo umycie twarzy mydłem. Tonowa maczuga ze skały stanowiła broń dużo większego kalibru. Zdawało się, że Jen miała się nie pozbierać...

Emma tymczasem pokiwała głową.
- Czasem trzeba być odważnym Ogórku, a nie się chować - oznajmiła i podeszła do ludzi.
- Jesteście przyjaciółmi Kwiatowej Wróżki Bee? - zapytała przyglądając się rudowłosej, blondynce i mężczyźnie. Chyba miała wrażenie, że gdzieś go widziała, ale musiała podejść bliżej, by się przyjrzeć.
- Emma! - ucieszył się Brandon.
Zerknął jeszcze raz na ogrzycę. Chciał zemścić się za Jen… jednak mogło to być nieodpowiedzialne. Nie chciał, żeby dziewczynka umarła tylko dlatego, bo postanowił unieść się honorem. Być może udałoby się zabić potwora, jednak Baird nie miał żadnej pewności, że przy tym nie ucierpieliby postronni. Kobieta w średnim wieku, kobieta ciężarna, mała dziewczynka… Odłożył kilof.
- Jak dobrze cię widzieć całą i zdrową! Czyli to Gryla cię porwała?!
- Ścisz głos - napomniała go Fanny.
Emma zamrugała.
- Niee, Gryla i jej synowie byli nas uratować. Wykopali taki tunel i wyciągnęli mnie, pana Jenkinsa, panią Lotte, pana Edmunda i panią Katherine. Lecieliśmy saniami tutaj… No i teraz oni się już obudzili, bo wcześniej spali, jak pani Gryla walczyła z tym czarnym panem… Ten czarnoskóry pan bardzo poturbował panią Grylę, ale powiedziała, że zostanę teraz księżniczką, żeby kiedyś zostać królową i opiekować się Chłopcami Julu… A reszta i pani Bee będą szyli ubranka… Było tam więcej osób, jakichś dwóch panów i jedna pani i reszta detektywów, ale trochę osób umarło, jak pani Gryla walczyła z czarnoskórym panem, a tamta trójka, oni zostali bo mieli lecieć drugimi saniami, ale chyba nie przylecieli - powiedziała Emma tłumacząc całe wydarzenie.
- A to jest Ogórek, uczy mnie alfabetu run - oznajmiła, w końcu przedstawiając swojego kolegę.
Goblin ukłonił się.
- Miło mi - powiedział. - Witajcie w moim ogórkowym domu - rzekł.

Alice dalej klęczała nad plamą plazmy. Słyszała słowa dziewczynki. Czyli Bee była tutaj… A jej bracia i Abby zostali tam… Tam, czyli gdzie? Zaczęła wnioskować, że może chodziło o wulkan. Czy w takim razie ta rozkopana ziemia, to było miejsce, którym do kolejnej bazy wdarła się Gryla? Najwyraźniej tak… Szkoda tylko, że przejście zasypała…
- Bee będzie szyła ubranka? - powtórzył Brandon.
- Czyli jednak Gryla przegrała z Zolą - westchnęła Fanny. - Cholera, to bardzo komplikuje…
Podeszła do czarnej plamy i przykucnęła przy niej. Wyciągnęła rękę, jak gdyby chciała jej dotknąć, ale tego nie zrobiła. Wnet schowała dłoń.
- Nie spodziewałabym się tego w żadnym wypadku - powiedziała dużo ciszej. - Ale trochę mi smutno z jej powodu.
Bairdowi śmierć Jen nie poprawiła nastroju, ale też nie mógł i nie chciał się rozklejać. Postanowił cieszyć się z widoku Emmy całej i zdrowej.
- Musicie zobaczyć się z mamą - powiedział nagle Ogórek. - To niegrzeczne wchodzić do domu gospodyni i się z nią nie przywitać. A potem wrócimy do nauki run, Baryłko - dodał, zerkając na dziewczynkę.
Emma wydęła usta.
- No dobrze… To chodźcie… - poprosiła grupkę.
Alice tymczasem nie ruszała się, czekając aż plazma drgnie, zabulgocze, albo da jakikolwiek znak.
- Jen… - zagadnęła do niej jeszcze raz.
Nie poruszyła się. Ani drgnęła. Źle zniosła atak kamienia. Może za chwilę ruszy się. Za sekundę. Albo za dwie. Albo za minutę… może pięć? Jak długo mogła czekać na to? Na razie nie chciało się wydarzyć.
Ogórek tanecznym krokiem ruszył korytarzem. Wszystko dobrze się układało. Gryla na pewno będzie zadowolona, jak przyprowadzi jej nowych szwaczy.
Fanny spojrzała na jego plecy niepewnie i westchnęła. Schyliła się po swój kilof, który zabrał jej wcześniej Brandon.
- Czy mamy jakieś wyjście? - zapytał Baird tonem sugerującym, że uważał, iż nie.
Emma czekała na nich, ale obserwowała dokąd szedł Ogórek.
Alice tymczasem wreszcie poruszyła się. Chciało jej się płakać.
- Chyba nie… Ale jeśli Gryla jest dość osłabiona… Może zdołam ją skonsumować - powiedziała szeptem, by nie dotarło to do uszu goblina. Harper była zmęczona ciągłą walką. Jedyna osoba, która podtrzymywała ją teraz na duchu, została sprowadzona do postaci czarnej paćki. To ją wstrząsnęło i poważnie wytrąciło z równowagi poczytalności. Powoli podniosła się i wzięła wdech.
- Tak… Porozmawiajmy sobie z Grylą… Ja sobie z nią chętnie porozmawiam… - dodała i ruszyła w stronę Emmy.
Emma uznała, że rudowłosa pani jest ładna, ma ładny głos, ale na swój sposób, w tej chwili wydawała jej się odrobinę niepokojąca. Zeszła jej z drogi, czekając na Brandona. Ufała mu.
Chwycił ją za dłoń. Szli w ten sposób razem.
- Wiesz, że to nie była prawdziwa Jen, prawda? - zapytała Fanny. - To znaczy… to była prawdziwa Jen, ale nie prawdziwa Jennifer?
Obawiała się, że Alice błyskawicznie weszła w stan żałoby i nie będzie miała głowy na karku. A sytuacja była napięta i wymagała szybkiego pomyślunku.
- Już niedaleko, już niedaleko - tymczasem mruczał Ogórek.
- Wiem, że to była Jen, nie Jennifer… To nic nie zmienia… Jen to Jen, a teraz jej nie ma - odpowiedziała Alice tonem, który sugerował, że była w trybie roznoszenia na strzępy. Nie miała nawet nastroju w tym momencie myśleć o Bee, czy detektywach w szwalni. Jedyne co ją wkurwiało to zgon Jen i fakt, że ta gruba krowa nie wyciągnęła jej braci i Abigail.
Brandon tymczasem spojrzał na Emmę.
- Jak dobrze, jak nie ma tego nieznośnego pana, prawda? - zapytał. - Tego, co ciągle zadziera nosa i ma się za nie wiadomo co. W takiej drużynie można pracować - uśmiechnął się lekko.
To że nienawidzili się z Jenkinsem ze wzajemnością było powszechnie znanym faktem.
- No… Ten paskudny, czarnoskóry pan też był poturbowany i został w tamtym miejscu z celami - wyjaśniła Emma, najwyraźniej nie wiedząc, że Brandon mówił o jej panu Jenkinsie. Alice tymczasem podążała za Ogórkiem, jednocześnie sprawiając, że jej oczy znów się jarzyły, kiedy obserwowała energię w okolicy.
To jednak nie miało sensu. Wszystko wokół promieniowało podwyższonym wytwarzaniem Fluxu. To w końcu była podziemna, ukryta jaskinia, w której mieszkały gobliny oraz ich matka. O ile poziom wyżej był nieznacznie normalniejszy, to te podziemia stanowiły kompletnie inny świat…
- Czy ja dobrze rozumiem, że idziemy prosto do Gryli? - zapytała Fanny. - Nie ruszymy od razu po Bee i detektywów? Rozumiem, że niestety Abby, Thomasa i Arthura tutaj nie spotkamy… - westchnęła.
Alice zerknęła na Fanny.
- A mamy warunki, by wyprowadzić stąd troje detektywów i Bee, jednocześnie uciekając przed goblinami, Grylą i może kolejnym alarmem? - zapytała.
- A mamy warunki, żeby stanąć przed Grylą i nie dać się zabić? - zapytała Fanny. - Może… może tak… - mruknęła.
Nie chciała o wszystkim dyskutować przy Ogórku. Jednak spojrzała na Brandona i Emmę. Kto wie, jak wiele mogli razem dokonać. Brice nie była pewna, jakimi siłami dysponowała dziewczynka, jednak należało się z nimi liczyć. Choćby dlatego, że została wcielona do IBPI. Dzieci zazwyczaj trzymano z daleko aż do ukończenia pewnego wieku, chyba że wyróżniały się w szczególny sposób. Natomiast Baird mógł się nieco posiłować z Grylą. Fanny też nie była pewna, jak wielką siłą dysponował obecnie. Wszędzie wokół same niewiadome. Cieszyła się, że przynajmniej ona będzie w stanie znieść kilka uderzeń, jednak Alice zdawała się najzwyczajniejszą w świecie młodą dziewczyną. Co ona tu w ogóle robiła. Brice rozumiała, że była na czele Kościoła Konsumentów, jednak świadomość tego zderzała się z widokiem Harper. Krucha kobieta. Równie, a może i bardziej krucha, niż Jen.

Ogórek szedł jeszcze przez chwilę i zatrzymał się.
- To tutaj - powiedział, spoglądajac na pobliskie drzwi.
Emma zerknęła na Ogórka.
- To wpuść nas Ogórku… Tylko zapowiedz, żeby Gryla cię nie dała do zjedzenia kotu - poleciła. Miała nadzieję, że Ogórek ich zapowie, a potem wyjdzie. Chociaż nawet jeśli pokonaliby Grylę tuż na jego oczach… Ale z drugiej strony, to była jego mama, na pewno byłoby mu przykro… Wolała więc, żeby poszedł i wymyślała jakiś powód jak go odesłać.
Alice czekała co zrobi goblin.
Goblin zapukał.
Odpowiedziała cisza.
Goblin jeszcze raz postukał kłykciami o drewno, ale z podobnym rezultatem. Wreszcie spróbował to uczynić po raz trzeci.
- Mam na twarzy maseczkę! - Gryla zagrzmiała po drugiej stronie.
- Och… przepraszam mamusiu! Za ile będziesz dostępna? Bo mamy tu sytuację.
- Zapukaj znowu za dwie godziny.
- Dobrze! - Ogórek ucieszył się, że dzisiaj trzeba będzie wyjątkowo krótko czekać na audiencję.
Dwie godziny to było za dużo.
- Mamy do pogadania! - zawołała Harper do drzwi. Miała gdzieś maseczki Gryli. Nie miała zamiaru czekać nawet pięć minut dłużej.
- Och… - rozległo się z drugiej strony. - No to wchodźcie, patałachy.
Ogórek otworzył drzwi.

Grota Gryli bez wątpienia była najbardziej luksusowym miejscem w Lofthellir. Alice uznała, że wyglądało to dobrze nawet jak na ludzkie standardy. Błękitny lód będący podłogą świecił jasno. Ze skalnych ścian zeskrobano szron. Każda z nich miała swój własny kolor, choć wszystkie pasowały do siebie odcieniem. W oddali znajdowała się nawet zielona palemka… nie wiadomo, skąd Gryla ją wzięła. Musiała być sztuczna. Pokój zakręcał w lewo. Z tej perspektywy nie widzieli jeszcze ani jego dalszej części, ani samej olbrzymki.


- No dalej, włazić! - zahuczała raz jeszcze.
Harper ruszyła obojętnie do środka. Emma tymczasem zachwycała się ładnością tego pomieszczenia. Czy to właśnie w nim by mieszkała, jakby już została królową? Zdecydowanie bardziej jej się podobało, niż cela, którą dostała wcześniej. Ruszyła za rudowłosą ciągnąc nieco pana Brandona.
Emma spoglądała na najróżniejsze rzeczy zgromadzone w tej części Lofthellir. Były tu obrazy przybite do ściany, też posągi, złote talerze ułożone na podłodze i inne tego typu ludzkie ozdoby.
Brandon również na to spoglądał i pomyślał, że Młodzieńcy Julu musieli przywozić swojej matce wiele ciekawych prezentów ze swoich wypraw do ludzkich cywilizacji.
- Tu jestem.
Wreszcie Alice ujrzała pięć wygodnych, czerwonych sof. Jedna ułożona obok drugiej. Na nich leżała Gryla. Miała na sobie ogromny, biały szlafrok zakrywający całe jej ciało… co było wielkim osiągnięciem. Materiału było nawet za dużo. Włosy olbrzymki były mokre i pokryte jakąś mazią, podobnie jak twarz.
- Któż to przerywa moją relaksację? - zapytała. Miała oczy zamknięte. Przykrywały je dwa ogromne plastry arbuza.
- Ja… Przyszłam zabrać stąd ludzi, których wymyśliłaś sobie tu trzymać - oznajmiła Alice wprost czego chciała.
Emma była pod wrażeniem. Rudowłosa kobieta była drobna, kobieca, miała taki ładny głos a jednak potrafiła nadać mu poważnego i groźnego tonu i próbować dyktować coś olbrzymce, wyższej od siebie o co najmniej cztery razy.
Brandon zastanawiał się, jaki był plan Alice, jeżeli Gryla po prostu odpowie “nie”. Czy będą musieli wyjść i zostaną w ten sposób ośmieszeni? Czy może będą musieli walczyć?
- Nie - powiedziała olbrzymka.
 
Ombrose jest offline  
Stary 01-02-2020, 14:16   #438
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Nie są twoją własnością. A jeśli tak uważasz, sprawię, że zmienisz zdanie - powiedziała i czekała cierpliwie co odpowie olbrzymka.
- Czyżby? - zapytała Gryla, nie ruszając się zbytnio ze swojego miejsca.
- Mam na dzisiaj już dość walk i sporów, odpuść sobie, słyszałam że dostałaś w kość od Zoli. Mnie też zalazł za skórę, po prostu odpuść. Ja zabiorę ludzi, ty będziesz mogła się wylegiwać - powiedziała, jeszcze próbując się dogadać z olbrzymią kobietą.
Gryla myślała i myślała. Jako że arbuz zasłaniał połowę jej twarzy, równie dobrze mogła zasnąć.
- Ale Baryłka zostaje - powiedziała. - Mogę oddać tych wszystkich patałachów. Guziczek powiedział mi, że nic nie robią, tylko leżą i rzygają. Baryłki jednak nie oddam za żadne skarby. To moje oczko w głowie i moje kochanie.
Buziaczek leżący na ogromnej, złotej poduszce podniósł się i zasyczał.
- Jak większość istot mam parę oczu - dodała Gryla. - Moje lewe to Buziaczek, a prawe to Baryłeczka.
Buziaczek syknął lekko udobruchany i położył się z powrotem na poduszce.
Alice zmarszczyła brwi. Nie znała żadnej Baryłki.
- Czym jest ta Baryłka? - zapytała.
- To ja… - powiedziała Emma, z wypiekami na policzkach. Alice spojrzała na nią i zrobiła zakłopotaną minę.
- Bo Baryłka jest słodka niczym miodu baryłka - Gryla wytłumaczyła, uśmiechając się z ukontentowaniem.
Z jednej strony Emma rozumiała, że ta rudowłosa pani mogła wyprowadzić stąd detektywów i Kwiatową Wróżkę… A z drugiej, ona nie chciała tu zostawać…
- To przecież… - zaczęła Alice, tonem wskazującym na to, że zamierzała dyskutować.
- Nie, nie… Nie chcę iść. Wolę tu zostać. Zabierz stąd tych… Patałachów… Nie umieją szyć ubranek, więc nie potrzebujemy ich… I pewnie wy też nie umiecie… Więc żaden pożytek… - powiedziała Walker z miną pełną powagi. Choć jej oczy były smutne i na skraju łez to skrzyżowała ręce i pomachała na troje dorosłych ludzi.
- Idźcie więc sobie i zabierzcie detektywów… Sio sio… - ponagliła.
Harper była osłupiała.
To urocze, blondwłose dziecko… Miało jaja…
- Skoro tak… I Baryłka chce zostać… To… To chodźmy… - powiedziała, zmieszanym tonem i spojrzała na Brandona i Fanny. To była ich szansa na to, aby się stąd wydostać z detektywami.
Emma popatrzyła na Brandona i Fanny i pociągnęła nosem.
- Sio - rozkazała i tupnęła nogą w posadzkę, jakby chciała ich postraszyć.
Brandon i Fanny spojrzeli na siebie, potem na Alice, następnie na Grylę, w końcu na Emmę… To było bardzo trudne pod względem moralnym. Czy może inaczej… wiadomo było, że nie powinni zostawić dziecka z tą olbrzymką. Z drugiej strony ratowali tym nie tylko siebie, ale czwórkę detektywów gdzieś schowanych wraz z konsumentką. Co było cenniejsze? Życie jednego dziecka, czy pięciu dorosłych? Zarówno Alice, jak i sama Emma wybrały pięciu dorosłych.
- Baryłeczko, chodź no tutaj, Buziaczek potrzebuje głaskania i pomasowania mu pleców.
Kot chyba po raz pierwszy nie syknął, tylko zamruczał.
Brandon i Fanny ruszyli w stronę Alice. Uznali, że powinni się poruszyć, no ale jak mogli tak po prostu iść w stronę wyjścia? Już woleli w stronę Harper. Każda sekunda zwlekania liczyła się. Musieli wymyślić plan. Tyle że… było z tym ciężko.
- Idźcie stąd. Będziecie denerwować Buziaczka… - powiedziała Emma.
- Weźcie stąd wszystkich… I powiedzcie panu Jenkinsowi, że Pippy, Poppy i Pepper znają bardzo dużo zabaw - powiedziała do Brandona poważnym tonem, po czym ruszyła w stronę kota na złotej poduszce.
- No dobrze Buziaczku, ułóż się wygodnie… - poprosiła go, klękając przy poduszce.
Alice była skołowana. Nie rozumiała tego szyfru, ale odniosła wrażenie, że był to jakiś kod.
- Idziemy - powiedziała do detektywów i ruszyła w stronę drzwi.
- Kto to Pippy, Poppy i Pepper? - zapytała szeptem.
- To są bobry, jej wymyśleni przyjaciele. Pojawiają się, kiedy jest znudzona - powiedział Brandon.
Wyszli na korytarz.
- Ale też posiada jednorożca, który broni ją przed wszelkim zagrożeniem. A także jakiegoś mrocznego potwora, który straszy ludzi, jak się mocno wkurwi. Skoro zastaliśmy tę sytuację właśnie taką, a nie inną… - zawiesił głos. - I jeszcze się nie pojawili… to pewnie już się nie pojawią.
- A mnie zastanawia skąd te kwiaty - powiedziała Fanny. - Może powinniśmy o to zapytać, zanim wyjdziemy? Choć nie chcę tam wracać, jeszcze olbrzymka zmieni zdanie.
Alice westchnęła.
- Sądzę, że może do tej pory nie czuła się zagrożona… Ale jeśli zostanie tu sama, sytuacja może się diametralnie obrócić… - powiedziała Harper.
- Mnie też zastanawiają te kwiaty, ale lepiej nie cofajmy się. Może któryś z detektywów wie coś na ten temat - dodała.
- Jak mamy do nich dojść? Ktoś zna drogę? - zapytała Fanny.
Ogórek pospieszył za nimi.
- Pomyślałem, że możecie potrzebować mojej pomocy! Już biegnę was zaprowadzić do tych ludzkich porażek - powiedział.
Płakał. Bardzo rzewnie. Z jego oczy wylewały się potoki łez. Ale uśmiechał się lekko. Tymczasem Brandon zerknął na Alice.
- Masz jakiś plan? Nie zostawimy jej tam przecież… - Baird szepnął, żeby goblin nie usłyszał.
Harper zerknęła na goblina, który płakał.
- Czemu płaczesz Ogórku… - zapytała tylko. Szczerze, widok płaczącego goblina napawał ją ni to współczuciem, ni to zgorszeniem. Nie rozumiała co było powodem i z uprzejmości zapytała. Nie zdawał się nastawiony agresywnie i uznała, że bycie miłym nie zaszkodzi.
- To ze szczęścia - powiedział goblin. - Bo Baryłka to moja najlepsza przyjaciółka. Wszyscy zawsze śmieją się ze mnie i nazywają Czterookim Ogórkiem, ale Baryłka była dla mnie zawsze miła. I jako jedyna poza mną i mamusią prawie potrafi już czytać, choć jeszcze w sumie nie. Zna sześćdziesiąt znaków i jestem z niej dumny. I bardzo mi miło, że Baryłka zostanie z nami na zawsze - rzekł, nie przestając płakać. - Mam ochotę skakać z radości i śpiewać, ale tego nie zrobię, bo będę przypominał moich nieznośnych braci - mówił, szlochając i wycierając nos. - Cóż za miły dzień dla mnie - westchnął i uśmiechnął się szerzej. Był paskudny jak noc, jednak jego oczy zrobiły się jakby większe i błyszczały, jak u słodkiej postaci z kreskówki.
Alice było szkoda tego goblina. Najwyraźniej był tym odludkowym bratem, spośród Młodzieńców Julu, a Emma okazała mu uprzejmość i dlatego się przywiązał. Nie skomentowała tego w żaden sposób. Wiedziała, że Ogórkowi pewnie serce pęknie, gdy dowie się, że Emma jednak nie zostanie z nimi na zawsze… Harper zakładała, że jeśli sama się jakoś nie wykradnie, to pewnie detektywi, gdy już pozbierają siły, wyciągną ją stąd.
- To dobrze, że masz dobry dzień… - powiedziała krótko i czekała teraz, aż odnajdą detektywów i Bee. Chciała się dowiedzieć, co się działo, kiedy zostali rozdzieleni pod elektrownią…
Potrzebowała wyjaśnień. Jej spokój i poczytalność wahały się niczym balansujący na linie pięćdziesiąt metrów nad ziemią akrobata…
Ogórek wreszcie doprowadził ich na miejsce.
- Zostawię tutaj was na chwilę - powiedział. - Ruszę do swojego pokoju. Moją pasją jest robienie modeli różnych obiektów z papieru - tak nazwał sztukę origami. - Zrobię dla was kilka prezentów pożegnalnych - dodał i popędził raz dwa korytarzem, zostawiając ich trójkę tuż przed drzwiami. Te wnet otworzyły się.

Bee skończyła wyszywać tamtą gwiazdkę. Choć może bardziej poprawnym byłoby stwierdzenie, że poddała się i zaczęła następną pracę. Ta była jeszcze gorsza. Czterolistna koniczynka. Barnett nigdy nie potrafiła rysować. A teraz musiała rysować nitką i igłą. Jak w ogóle wyglądały listki koniczynki? Nie miała pojęcia… Tyle razy widziała ją, a jednak obraz nigdy nie zapisał się w jej umyśle. Kiedy drzwi otworzyły się i ujrzała za nimi Alice… jej oczy zaszkliły się. Potoczyły się pierwsze łzy, których nie potrafiła pohamować. Jednak nie ruszyła się, niczego też nie powiedziała. Bała się, że wystarczy, że drgnie i obraz Harper rozpryśnie się niczym bańka mydlana. Okrutna fatamorgana…
Alice rozejrzała się po pomieszczeniu. Widziała Bee, która wyglądała, jakby miała wybuchnąć łzami. Jej widok nieco uspokoił rudowłosą. Weszła do środka i spojrzała na goblina, który otworzył im drzwi.
- Gryla pozwoliła nam zabrać ludzi, bo się nie nadają do szycia… - powiedziała spokojnym tonem, tłumacząc Młodzieńcowi Julu co tu robiła razem z dwójką detektywów.
- Tak! - Guziczek zaśmiał się. - A moja mama to gruba elfka! - krzyknął. - Już w to uwierzę!
Bee nie zwracała na niego uwagi. Wstała, słysząc dźwięk głosu Alice. Następnie przebiegła tych kilka metrów i opadła na nią. Przytuliła ją tak mocno, jak gdyby bardzo długo tonęła na bezkresnym oceanie, a Harper była napotkaną luksusową tratwą.
- To naprawdę ty - szepnęła, łkając po cichu.
Rudowłosa przytuliła Barnett.
- Nie wierzysz mi? Idź ją zapytaj. Jest w swojej komnacie z maseczką na twarzy, a Baryłka została i głaszcze Buziaczka. Ponoć mówiłeś jej, że tylko wymiotują, a ja oznajmiłam, że chcę ich zabrać i dlatego się zgodziła - wyjaśniła i wskazała dłonią kierunek, w którym znajdował się pokój Gryli.
- Idź i zapytaj jak nie wierzysz - dodała.
Guziczek wydął usta… po czym je otworzył.
- Gdyby to była prawda… to już nie musiałbym się nimi opiekować! - skoczył z radości. - Yuppi yay! Yuppi yuppi yay! Yuppi yuppi yay yay!
Następnie wyskoczył na korytarz i ruszył biegiem w stronę pokoju swojej matuli. Alice została sama z Bee i detektywami.
- Ja też ci nie wierzę - powiedziała Bee. - Po prostu przyszłaś, zażądałaś nas, otrzymałaś nas i pójdziemy sobie? - zaśmiała się ze łzami w oczach. - Kurwa, po co ja się tyle martwiłam?
Bee nigdy nie przeklinała. A jeśli już to w bardzo lekki sposób, a i to miało miejsce rzadko. “Kurwa” w jej ustach przypominało bombę atomową.
Harper zmarszczyła lekko brwi. Poklepała ją po ramieniu.
- No to już nie masz powodu… W jakim stanie są detektywi? Co się działo… Opowiedz mi Bee, co się z wami działo… - poprosiła, po czym podała Barnett jej komórkę, którą cały czas miała ze sobą.
- Dziękuję - powiedziała, odbierając telefon. Wciąż bezużyteczny. - Nie chcę opowiadać tego wszystkiego. To jak tortury… w skrócie… Zaira… bo nasz Z nazywa się tak naprawdę Zola Zaira… porwał nas helikopterem. Tyle że on stał się helikopterem. Nie dosłownie… bardziej wsiąkł w niego i zrobił z niego technologię trzydziestego wieku. Błyskawicznie doleciałyśmy we dwie do Hverfjall. Miałyśmy być porwane, żeby być dla ciebie utrapieniem… On chce, żebyś się załamała, Alice. Nie pozwól mu na to. No i na środku krateru znajduje się wzniesienie, w którym ukryta jest winda prowadząca do położonej niżej opuszczonej placówki IRWD. IRWD to… jakiś skrót IBPI. Nie wiem, jak go rozwinąć, ale widziałam to logo w różnych miejscach…
- Najpewniej Institute of Research and Waste Disposal - wtrącił Brandon.
- Możliwe - Bee skinęła głową. - Ujrzałyśmy cele, w których znajdowali się detektywi. Większość była karmiona jakąś substancją, coś pompowano do ich ciał… ale czwórka była tylko nieprzytomna, a piąta dziewczynka nawet nie spała - mruknęła. - Ma na imię Emma. Została wzięta gdzieś i…
- Dobra, a ci detektywi…? - zapytała Fanny.
- No tutaj są - powiedziała Barnett. - Bo w międzyczasie Gryla wbiła się z dwoma Młodzieńcami Julu, gdyż chciała dać Emmie sukienkę za bycie grzeczną dziewczynką. Rozgorzała walka. W jej trakcie załadowaliśm czterech detektywów na sanie. Ja wskoczyłam do środka i wzięłam Emmę na kolana i odlecieliśmy. Abby mnie o to poprosiła, choć ja się kłóciłam, bo chciałam z nimi zostać… Z nimi, to znaczy z nią, Thomasem i Arthurem. Ale Gryla została pokonana i zwinęła się. Nie wzięła ze sobą tamtej trójki… - westchnęła Bee. - No i tutaj trafiliśmy. Emma miała zostać jej maskotką, a my niewolnikami do szycia i wyszywania.
Harper zerknęła na Brandona i Fanny.
- Tamci pozostali detektywi… Czy to czym ich pojono, miało czarny kolor? - zapytała poważnym tonem. Jeśli jej złe przeczucie sprawdzało się, czworo detektywów miało w siebie pompowaną plazmę, czwórkę mieli tu, potencjalnie zdrowych no i była Emma… To zawsze lepszy wynik, niż nie uratować nikogo… Wiedziała, że Zola chciał jej załamania, nie rozumiała dlaczego, prawie mu się to udało… W tej chwili jednak, czuła się odrobinę lepiej… Jej myśl poleciała jednak do wizji Abby i jej braci podpiętych do takich maszyn i to sprawiło że zbladła. No i nadal nie wiedziała co było z Jennifer…
- Cieszę się, że cię znaleźliśmy… A teraz, wydostańmy się stąd - poleciła.
- Dobra. A co do tego, czym byli pompowani… nie wiem. Nie widziałam. Te rurki były szare, plastikowe. Nie przezroczyste, jak od kroplówek. Co w sumie jest… dość niepokojące.
- Hejo hej! - krzyknął Ogórek. - To dla was! - uśmiechnął się radośnie do wszystkich po kolei.
Wręczył do ręki Brandona, Fanny, Alice i Bee cztery słodkie pandy z papieru. Tak właściwie wyglądały jak coś, czego nie chciało się wyrzucać.
- To egzotyczne zwierzęta - powiedział ogórek. - Z dalekiej krainy, widziałem je w książce. Wierzę, że nazywają się pandy. Przyjmijcie je na oznakę dobrej woli. Wiem, że będzie wam smutno rozstać się ze słodką i piękną Baryłką. Proszę też, żebyście nie próbowali niczego niecnego. To moja najlepsza i najcudowniejsza przyjaciółka i nie wiem, co zrobię, jak ją stracę - rzekł. - Rozstańmy się w przyjaźni. Możemy się też przecież spotykać. Może jutro? Zapraszam was jutro. Pokażę wam mrowisko za szkłem, które posiadam w swoim pokoju. A także samo szkło, to mój autorski wynalazek - uśmiechnął się.


- To bardzo ładne pandy… Jesteś niezwykle uzdolniony Ogórku… - zauważyła Harper.
Goblin uśmiechnął się.
- Ciebie też lubię - powiedział. - To jeden z pierwszych komplementów, jakie w życiu słyszałem - jego wargi lekko zadrżały.
- Jutro chyba nie damy rady, bo jutro jest ważny dzień, ale na pewno cię odwiedzimy… Pomożesz nam jeszcze zabrać stąd tych ludzi? Są osłabieni i może nam być ciężko ich wyprowadzić… - poprosiła Alice. Starała się być miła dla Ogórka, żeby traktował ją jak nową koleżankę. Lepiej było mieć przyjaciela, niż wroga… Gryli i innym Młodzieńcom Julu nie była skłonna ufać. Ogórek tymczasem zdawał się po prostu… Zagubionym, samotnym goblinem, który chciał mieć przyjaciół.
Ogórek przystawił palce do ust i świsnął.
- Poczekajcie chwilę - powiedział.
Kilkanaście sekund później do sali wleciały sanie. Te były z plastiku i metalu. Tak właściwie wyglądały bardziej jak jakiś wynalazek wyższej technologii, niż pojazd Świętego Mikołaja. Jednak najpewniej napędzała go magia.
- Każdy Młodzieniec Julu ma swoje sanie, te są moje. Możecie na nich załadować przyjaciół - powiedział. - I zawiozą ich aż do końca. Pomógłbym wam fizycznie, ale jestem wątłej postury i też nieskory do wysiłku. Kiedyś trzy razy podskoczyłem w miejscu i zachorowałem na grypę - poskrobał się po głowie. - Pot mi nie służy - westchnął.
Tymczasem Guziczek wrócił do środka.
- To prawda - rzekł. - Yuppi yay hop hop. Guziczek znowu jest wolnym goblinem! - ucieszył się i uciekł na korytarz, biegnąc z rozkoszą na twarzy.
Alice zerknęła na Brandona i Fanny, oraz Bee…
- No to… Załadujmy ich… - poprosiła. Sama zastanawiała się chwilę.
- Ogórku, jak będziemy jechać saniami, możemy na chwilę zatrzymać się w tym miejscu, gdzie nas znalazłeś? Chciałabym sprawdzić czy Jen nadal nie żyje… - poprosiła.
- Ja wrócę do Baryłki, bo chcę upewnić się, że z nią wszystko w porządku i mama nie każe jej robić jakichś strasznych rzeczy, na przykład myć podłogi. Ale sanie są dość inteligentne i się słuchają. Nie wylecą poza Lofthellir, bo są strachliwe, tak jak ja - rzekł. - Jednak na terenie Lofthellir będziecie mogli dowolnie z nich korzystać - uśmiechnął się ciepło.
Następnie ruszył w stronę drzwi na swoim małych nóżkach.
- Papa! - rzucił uroczo, machając do nich zieloną, cienką rączką z długimi, zakrzywionymi palcami.
Alice spojrzała na sanie. Następnie na przytomnych detektywów, następnie na Bee i w końcu na detektywów, których mieli załadować do sań. Jej wzrok przez dłuższą chwilę zawiesił się na Lotte Visser…

Harper podeszła w jej stronę i ostrożnie poklepała ją w ramię. Ostatni raz widziały się kiedy…? W posiadłości przed jej wyprawą żaglówką z … Przełknęła ślinę. No szmat czasu. Słyszała o niej i o tym jak przyczyniła się do rozwoju sytuacji w Helsinkach, udało jej się nie musieć jej zabić…
- Lotte Visser? - zagadnęła.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 01-02-2020, 14:17   #439
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Srebrnowłosa otworzyła lekko oczy. Spojrzała na Alice… po czym złapała ją za rękę. Harper westchnęła głębiej. Lotte aktywowała swoją moc… Rudowłosa czuła mrowienie całego ramienia, które następnie przeniosło się na resztę ciała…
Alice nie cofnęła się. Była zaskoczona, ale jak mniemała Visser chciała się albo czegoś dowiedzieć, albo coś jej przekazać. Alice złapała ją za dłoń swoją drugą, mając nadzieję, że w ten sposób zablokuje jej dowiadywanie się, a sama się czegoś dowie.
- Zdrajczyni - szepnęła Visser.
Harper chwyciła jej dłoń, ale niczego się nie dowiedziała.
- Zdrajczyni - powtórzyła kobieta. W połowie Holenderka, w połowie Polka.
- Mhm… Ta sama, która przyszła was stąd uratować… - powiedziała tylko rudowłosa w odpowiedzi.
Lotte zmrużyła oczy, patrząc na nią.
- Cóż za czary utkano na twoim umyśle… - mruknęła.
Alice odniosła wrażenie, że to nie była jakaś kolejna próba obrażenia jej, lecz bardziej… konkretne pytanie, mające w czymś solidne podstawy.
- Co masz na myśli? - zapytała, choć z jakiegoś powodu domyślała się, że może kobieta nie mogła odczytać jej historii? Jakoś nie czuła się z tym źle.
- Dasz radę się podnieść? Zabieramy was stąd… Są ze mną Brandon i Fanny - powiedziała.
- Kolejni zdrajcy - Lotte rzuciła opryskliwie. - Już wolę tutaj zostać, niż zostać ocalona przez Kościół Konsumentów. W ogóle widzisz mnie normalnie? - zapytała. - Czy może nie pamiętasz mojej twarzy, tylko zamiast niej dostrzegasz nieznajomą kobietę w masce? - uśmiechnęła się złośliwie.
Harper uniosła brew.
- Chyba nadal nie czujesz się najlepiej, co… Pakuj się do sań Lotte. Chyba, że do końca życia masz zamiar wyszywać ubranka dla dzieci - poleciła jej. Zabrała rękę i wyprostowała się. Nie miała zamiaru słuchać takiego tonu ze strony Visser.
- Już wolę tu zgnić… niż...
- Emma się poświęca, kupując nam czas, żebyśmy mogli cię stąd zabrać i resztę. Jesteście osłabieni. Nie mam zamiaru tłumaczyć ci się, ani z tobą dyskutować. Poproszono mnie, bym pomogła was uratować i zrobię to… Czy ci się podoba, czy nie… - dodała, po czym obeszła kobietę i zerknęła na Brandona.
Lotte poruszyła się delikatnie, nieudolnie próbując usiąść.
- Co zamierzamy z nią zrobić? Bo najwyraźniej nie chce naszej pomocy - skinęła na Visser.
Detektyw poruszyła się.
- Chwilka… rozwiążę ten nieszczęsny bajzel związany z Zolą Zairą - rzekła. - Potrzebuję tylko telefonu - westchnęła, pocierając skroń. - To jest… najważniejsze.
Teraz była Starszym Detektywem. I musiała zachowywać się tak, jak na Starszego Detektywa przystało. Nawet jeśli to oznaczało, że musiała posługiwać się największym brudem tej ziemi.
- Zaira wyłączył sieć. Nie działa - odpowiedziała jej Alice.
- Wydostańcie mnie - szepnęła cichym głosem. - Stąd…
Osłabła i zemdlała.
- … No to problem rozwiązał się sam… - westchnęła rudowłosa.
- Poprzenośmy ich po prostu do tych sań i bierzmy się stąd - poleciła.
- Zostawiamy ją…? - zapytał Brandon. - Emmę, nie Lotte?
- Na razie. Nie na zawsze, ale nic nie zdziałamy, jeśli będziemy mieć potencjalnych, nieprzytomnych zakładników przywiązanych do nogi - zauważyła Alice.
Wnet załadowali czwórkę detektywów na sanie. Brandon nieco pomógł w przeniesieniu Jenkinsa z miejsca na miejsce, ale ten od razu usnął znowu na pojeździe Ogórka. Katherine i Lotte były nieprzytomne. Natomiast Edmund kilka razy mrugnął powiekami.
- Kim jesteś, piękna? - zapytał, zerkając na Alice.
Był przystojnym mężczyzną. Miał mocny, australijski akcent.
Harper zerknęła na Australijczyka.
- Nie chcesz wiedzieć… Bo nie będziesz chciał mnie znać. Odpoczywaj - poleciła mężczyźnie. Wyprostowała się i spojrzała na Bee i dwójkę detektywów.
- Hmm… źle dobrałaś w takim razie… słowa… bo jestem zaintrygo… - nie dokończył, gdyż usnął.
- Kto steruje saniami? Wsiadajmy i bierzmy się stąd - zapytała i poleciła. Jeszcze raz zerknęła, czy detektyw już ponownie zasnął, czy może jednak uparcie próbował się obudzić, by z nią dalej konwersować.
Wszyscy już aktualnie spali.
Sanie wszystkich zawiozły prosto do miejsca, gdzie Jen umarła. Kałuża czarnej plazmy cały czas znajdowała się w tym samym miejscu, co wcześniej. Nie ruszyła się ani na milimetr. Bez wątpienia blondynka nie poskładała się w międzyczasie.
- Mam wrażenie, że te słoiki z Nutellą stały się nagle jakimiś relikwiami - mruknął Brandon.
- Wydaje mi się, że wiem, czemu czuję nieco smutku - powiedziała Fanny. - Kiedy Jen była obok, ciężko mi było brać wszystko w pełni poważnie. Była kompletnie komiczna… póki… była…
Harper natomiast milczała. Patrzyła na kałużę i było jej przykro. Nie mogli tu zostać… Czy jeśli Jen wróci do siebie później, będzie się czuła samotna? Może powinna ją pozbierać? Z drugiej strony, a co jeśli nie wróci do siebie? Czy powinna dotykać tej plazmy? Alice była kompletnie zagubiona w tej kwestii. Zamrugała, po czym sapnęła.
- Lećmy… - powiedziała. Zastanawiało ją, czy sanie dowiozą ich do wulkanu, czy tylko do skuterów… Bo to stanowiło pewien problem… Na skuterach nie dadzą rady przewieźć tych ludzi.
Sanie zawiozły ich wszystkich aż do metalowych schodów prowadzących na powierzchnię. Tak, jak powiedział Ogórek… dokładnie słuchały wszystkich poleceń, jednak bały się opuszczać Lofthellir. Podobnie jak on, zdawały się mocno strachliwe. Przystanęły na śniegu, lekko drżąc. Jak gdyby znienacka miał pojawić się jakiś szczególnie agresywny stwór, który je zeżre.
Lotte przesunęła się nieco. Otworzyła oczy i spojrzała na Alice.
- Przykro mi - powiedziała.
Harper zerknęła na Lotte i była zdezorientowana.
- Z jakiego powodu? - zapytała tylko. Z powodu sań i skuterów? Z powodu Jen? Z powodu… Z powodu Islandii? Było dużo powodów… Pewnie dużo jeszcze miało nadejść, ale w tej chwili Harper myślała, tylko o tych dotychczasowych.
- Cokolwiek byś nie zrobiła… jakim człowiekiem byś nie była… nie zasługujesz na to, co się stanie. Na tę straszliwą klątwę… - mruknęła i znów przymknęła oczy, tracąc przytomność.
Wtem… Alice poczuła krew spływającą po udach. Nie była w sumie pewna, dlaczego wiedziała, że to krew, a nie na przykład mocz… Jednak nie mogła zaprzeczyć wilgoci wydobywającej się z jej ciała…
Rudowłosa zamarła w kompletnym bezruchu. Zrobiło jej się gorąco. Wyszła z sań, niemal potykając się o ich krawędź i obróciła się tyłem do detektywów i Bee. Zaczęła nerwowo ściągać płaszcz, by spojrzeć w dół na swoje spodnie. Była tak spanikowana, że nawet wsunęła dłoń, by sprawdzić czy to nie była krew. Czy bolał ją brzuch? Czy nie zauważyła, że źle się czuła? Miała wrażenie, że to Lotte rzuciła na nią jakąś klątwę, która do tej pory omijała ją szerokim łukiem.
- Alice? Wszystko w porządku? - zapytała Fanny.
Całe łono piekło ją i gniotło. Czuła wzdęcia, choć nie przypominała sobie, po jakim jedzeniu mogłoby to być. Jej spodnie… były mokre. Widziała to nawet w świetle księżyca i oczywiście czuła. Dotknęła wilgoci, a następnie wysunęła rękę… spojrzała na czerwień na jej palcach. Przypomniała sobie słowa Gryli, kiedy mówiła o klątwie, która powstała w chwili, gdy Jennifer zabiła jej ukochanego syna…
Patrzyła jeszcze przez chwilę na czerwień… aż ta zniknęła.
Wraz z uczuciem wilgoci.
Jej spodnie stały się nagle kompletnie suche… albo cały czas takie były.
Jednak… to, co widziało, nie było kompletnym urojeniem. Czyżby… wizją przyszłości?
Harper osunęła się na kolana. Drżała. Nie bała się tak od… Od pewnego czasu. A teraz cała aż się trzęsła. Coś powinna zrobić… Czy to była wizja, zesłana na nią przez Lotte? Na pewno był jakiś sposób, by pozbyć się klątwy którą nałożyła Gryla. To dziecko musiało przeżyć. Alice hiperwentylowała kilka sekund, póki się nie uspokoiła. Nie odpowiedziała na pytanie Fanny, właściwie w ogóle do niej nie dotarło. Przechodziła stan lękowy. Objęła się ramionami, zasłaniając brzuch i oddychała głęboko starając się uspokoić.
- Wszystko ok… Wszystko ok… - mówiła sama do siebie, aż zamilkła i już tylko siedziała w ciszy. Była zdezorientowana i niespokojna, ale chociaż nic jej nie było. Wizja. Upewniła się jeszcze, czy na pewno tak jest, po czym spróbowała wstać. Założyła płaszcz. Spróbowała się pozbierać do kupy.
O dziwo przydałaby się Jen, która przytuliłaby ją i powiedziała, że wszystko w porządku. Choć z drugiej strony, zważywszy na okoliczności, mogłoby to wypaść jeszcze bardziej upiornie…
Brandon przybliżył się do niej.
- Wszystko w porządku…? - zapytał. - Nieźle napędziłaś mi… nam… stracha. Coś z twoim brzuchem?
- Visser… Wizja… Ok… - powiedziała do Brandona nadal lekko skołowana. Pokręciła głową i pozapinała płaszcz do końca. Nie chciała o tym teraz rozmawiać...
Fanny postanowiła chwilowo zignorować załamanie Alice. Teraz myślała o tym, jak przewieźć taką liczbę ludzi, skoro sanie nie chciały opuszczać Lofthellir… Znalazła tylko jedno rozwiązanie. Wzięła nieco śniegu i zaczęła nacierać nimi twarze znajomych z pracy.
- Pobudka! - krzyknęła. - Budzimy się, śpiące królewny! Potrzebujemy was tu i teraz!
Alice zerknęła na skutery, które pozostawili tu zaparkowane. Rozejrzała się też, czy napadało więcej śniegu, czy może pogoda się ustabilizowała. Cztery osoby plus Bee. Musieli wszystkich dostarczyć do aut. Które stały tuż koło bazy, gdzie był Zola… Co za… Ironia… Miała nadzieję, że wszystko się uda. Opierała nerwowo dłoń na brzuchu, jakby to miało obronić życie, które się tam kryło.
- Będziemy jechać skuterami na zmianę! - krzyknęła Fanny.
Po części po to, żeby do wszystkich dotarło, po części dlatego, żeby wszystkich rozbudzić.
- Ja i Brandon. Będziecie się nas trzymać, dlatego budzimy się! Budzimy się, kochani! - wrzasnęła.
Edmund przetarł oczy, a Katherine jęknęła.
- Trzy turnusy! - zarządziła. - Najpierw weźmiemy Katherine i Lotte. Potem Jeremy’ego i Edmunda.
Najwyraźniej wpierw chciała zawieźć kobiety. Nie bała się o posądzenie o seksizm.
- A na koniec Alice! Damy radę. No dalej, budzimy się!
- Myślę, że to będzie koniec na dzisiaj - powiedział Brandon stanowczo. - Jak wszystkich uda się nam zapakować do samochodów, to odjeżdzamy prosto do hoteli. I kontynuujemy następnego ranka dopiero.
Spojrzał na Alice. Jakby chciała się z nim sprzeczać, zdawało się… że chciał walczyć.
Rudowłosa westchnęła ciężko… Po czym kiwnęła głową.
- Niech będzie… - zgodziła się. Jutrzejszy dzień był ich ostatnią dobą. Jednocześnie dniem, kiedy powinna znaleźć się z powrotem w Anglii wraz ze wszystkimi… Cieszyło ją, że prezenty kupiła przed wylotem, bo byłoby jej ciężko, zdobyć coś w takich warunkach… Potrząsnęła głową, zdezorientowana, że w ogóle o tym myślała. Spojrzała na Bee. Miały razem być przewiezione jako ostatnie. Cieszyło ją, że nie będzie czekała całkiem sama.

***

Abigail spała mocnym snem. Nie można się było jej wcale dziwić, biorąc pod uwagę poziom zmęczenia jej ciała i umysłu. Śniła jej się rozmowa z kimś. Niestety, nie była pewna z kim rozmawiała. Wiedziała tylko, że była to bardzo młodziutka osoba, co najwyżej nastoletnia.
Obie stały w sali baletowej, rozciągając się i rozgrzewając mięśnie przed treningiem. Roux robiła skłony i wyprosty, rozgrzewała mięśnie łydek i rozmasowywała uda, chcąc aby jej ciało było sprawne przed ciężkim treningiem baletu.
Sztuka ta wyglądała pięknie i delikatnie, ale tak naprawdę była bardzo ciężka i wymagająca dla organizmu, jedno niedopatrzenie, a można było nadwyrężyć ciało i kuleć do końca życia. Nie pamiętała tematu rozmowy, ale kiedy zaczęła się wybudzać, miała przeczucie, że była spokojna.
To minęło w pierwszej chwili, gdy otworzyła oczy. Po pierwsze, było niemal całkiem ciemno. gwiazdy sztucznego nieba były przygaszone, zapewne po to, by ich nie wybudzić ze snu. Abby w pierwszej chwili nie była pewna gdzie się znajduje. Usłyszała też spokojne oddechy po swojej lewej i prawej stronie. Czuła dotyk na materiale szlafroka. Było jej bardzo gorąco, a po skroni ściekał pot. W pomieszczeniu zrobiło się bardzo ciepło, zapewne z tytułu ogrzewania, a ona była w szlafroku, pod kołdrą, dodatkowo miała wokół siebie ciała dwóch mężczyzn, nic więc dziwnego, że było jej za ciepło. Ledwo ich widziała, ale oceniła, że obaj Douglasowie spali, mając ją między sobą, jakby była maskotką. Przełknęła ślinę i spróbowała się poruszyć, chcąc ocenić jak bardzo ‘uwięziona’ była.
- Mmm… - mruknął przez sen Arthur.
Był głównym powodem, dlaczego było jej tak gorąco. Przytulił się do niej przez sen. Wręcz cały przylgnął do niej. Nie wiedziała, co się działo z jego prawą ręką, lecz lewa obejmowała ją pod piersiami. Usta mężczyzny były przystawione do jej ramienia, jak gdyby zastygł w wiecznym pocałunku. Na dodatek przełożył nogę przez jej nogi, mocniej zagarniając ją dla siebie.
Thomas spał natomiast na brzuchu. Był położony najniżej z nich wszystkich. Lewą rękę miał pod poduszką, natomiast prawą położył na ramieniu Abby. Nie wczepił się w nią tak, jak Arthur, jednak jego ciało i tak stykało się na znacznej długości z jej.
Było jej niewygodnie, ale dziwnie przyjemnie.
Roux spróbowała ostrożnie odczepić od siebie Arthura. Było jej gorąco i chciała pójść do łazienki napić się wody z kranu no i może przemyć skórę z potu. Próbowała powolutku, skrupulatnie porozsuwać kończyny obu Douglasów, aby móc uwolnić się z ich ‘więzów’. Potrzebowała ściągnąć choć na chwilę ten szlafrok. Nie nadawał się do spania w nim.
Podniosła się na kolanach, zsuwając z siebie obu mężczyzn. Arthur jęknął, ale nie wybudził się ze snu. Thomas tym bardziej. Abby miała w planach przejść przez tego drugiego mężczyznę, ale kiedy to robiła… akurat postanowił przewrócić się na plecy. W rezultacie Roux opadła na niego, boleśnie uderzając jego łokciem w brzuch. To wystarczyło, aby obudzić Douglasa.
- Spałaś tak na mnie… całą noc…? - zapytał. Chyba jeszcze nie przebudził się kompletnie.
Abby przełknęła ślinę.
- Nie… Przepraszam… Próbowałam nad tobą przejść… Jest mi gorąco… - powiedziała szeptem, by nie zbudzić Arthura.
Thomas otworzył oczy nieco szerzej. Uśmiechnął się do niej lekko.
- To najgorszy chwyt z najbardziej wyświechtanych komedii romantycznych. Och, przepraszam, potknęłam się… - lekko przedrzeźniał. - O nie, upadłam na tego nagiego przystojniaka…
Zaśmiał się cicho pod nosem i spojrzał na nią z uśmiechem.
Abigail przewróciła oczami.
- Mhm… Nie sądzisz, że stać mnie na coś więcej, niż na tani chwyt i może serio po prostu tak wylądowałam? Bo stwierdziłeś, że ze spania na brzuchu, przekręcisz się na plecy, akurat jak zdołałam wydostać się spomiędzy was obu? - powiedziała dalej cicho i spróbowała przełożyć nogę dalej, by zejść z łóżka, tak jak planowała.
- Czasem nie panuję nad swoim ciałem - powiedział Thomas. - Zwłaszcza kiedy śpię. Choć i za dnia zdarzają mi się niekontrolowane ruchy.
Zdecydowanym, szybkim ruchem zablokował jej nogę swoją. Zgiął ją w kolanie i umieścił piętę po drugiej stronie jej łydki, zakleszczając ją.
- O, na przykład to - rzucił. - Wciąż nie jestem pewny, czy cię lubię. Dlaczego więc miałbym nie pozwolić ci sobie pójść? Nie mam pojęcia. To prawdziwe schorzenie, te niekontrolowane ruchy… - westchnął.
 
Ombrose jest offline  
Stary 01-02-2020, 14:21   #440
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Roux nie wiedziała co odpowiedzieć. Droczył się z nią? Poczuła trzy mocniejsze uderzenia serca. Miała na sobie tylko ten szlafrok. Znajdowała się w takiej pozycji, że jeden z jego rogów zawinął się między jej nogi, ale to nie dawało jej zbyt wiele komfortu, choć zasłaniało przed całkowitym zetknięciem z nagim ciałem Thomasa. Co więcej była unieruchomiona, bo jeśli jej nie puści do krawędzi, którą blokował, jedyna strona gdzie mogłaby pójść, to znów na środek. Otarła pot z policzka i spróbowała się więc cofnąć pomiędzy nich obu.
Tego Thomas się nie spodziewał i w rezultacie Abby była w stanie spokojnie wylądować z powrotem na plecach pomiędzy nimi.
- Mmm… - Arthur ponownie mruknął przez sen.
Jego brat usiadł na łóżku i spojrzał na nią z lekkim uśmiechem. Połowa jego ciała była naga i zroszona lekkim potem, drugą połowę przykrywała kołdra. Zerknął na jej szlafrok, który rozwiązał się w trakcie szamotaniny. Widział nagi pas jej ciała biegnący od szyi, przez przestrzeń między piersiami, aż do brzucha… Potem na szczęście materiał znów ją zakrył. Thomas wsparł głowę o lewą rękę. Prawą natomiast wyciągnął przed siebie.
- Boże, jesteś cała czerwona. Musi być ci tu okropnie gorąco między nami - powiedział. - Spałaś w szlafroku i pod kołdrą? Abby, Abby… - westchnął.
Odkrył lekko połowę jej szlafroka, odsłaniając prawą pierś.
- CO TY… - powiedziała nieco głośniejszym tonem i cofnęła się odrobinę… Tym samym, oparła się plecami o Arthura, w ten dramatyczny sposób przypominając sobie właśnie o tym, że dbała jeszcze kilka minut temu o to, by go nie rozbudzać. Zerknęła na niego przez ramię. Trudno jej było zachować spokój, kiedy Thomas… Próbował pomóc jej z gorącem, w taki sposób. Czuła jak cisnienie jej się podniosło, ale nie przerażało jej to, co robił, tylko fakt, jak przez jej kręgosłup i miednicę przeszedł dreszcz ekscytacji.
- Ćśś… - szepnął Arthur. - Chce mi się pić… - mruknął.
I znowu zasnął. Jednak przez tę krótką chwilę dostosował swoją pozycję do ciała Abby. Leżał na prawym boku i teraz Roux również. Objął ją od tyłu. Jego ręka przez chwilę błądziła, po czym spoczęła akurat na jej piersi. Nie ścisnął jej, ani nawet nie dotykał pełną dłonią, gdyż była w dużej mierze wciśnięta w szlafrok i materac.
Thomas uśmiechnął się lekko.
- To nieładnie, tak budzić ludzi… - mruknął.
Oparł ciężar ciała na kolanach. Pociągnął jej rękaw, żeby wyswobodzić z niego jej lewą rękę. Arthur trochę mu przeszkadzał w tym. Thomas zdjął również materiał z jej lewego barku. Jego ruchy były powolne, ale stopniowo dążyły do celu…
Abigail spróbowała poruszyć się, by wyswobodzić od śpiącego Arthura. Ta solidarność plemników… Spał, a i tak na swój sposób pomagał bratu…
- Thomasie, ja sobie poradzę ze swoim szlafrokiem… Tylko potrzebuję się napić… - powiedziała próbując ponownie wdziać na siebie rękaw. Jej głos jednak wskazywał na to, że nie była obojętna na zachowanie Douglasa. Nie była w stanie szeptać i mówiła cicho, ale głośniej, przez ściśnięte gardło, bo jej ciało reagowało napięciem.
- Pragnienie nam wszystkim dokucza - Thomas mruknął dwuznacznie.
- Przestańcie, obydwoje - mruknął Arthur. - Chce mi się spać… - wymamrotał nieskładnie z zamkniętymi oczami.
Lekko rozbudził się, bo jego brat mocniej pociągnął rękaw, tym samym ściągając z Abby połowę szlafroka. Wbrew jej wysiłkom. Druga pierś kobiety była obnażona i widoczna. Przedramię Arthura nawet ją lekko eksponowało. Thomas przybliżył się i przesunął po jej sutku językiem. Następnie zaczął go lekko ssać.
W duchu cieszył się. To, że każdego dnia budził się z erekcją i czuł się podniecony… to jedno. Jednak z drugiej strony wciąż był zły na Abigail za tę całą sytuację z Bee. Przez to wydawała mu się atrakcyjna seksualnie. Chciał w nią wejść, mocno ją wziąć… Wyżyć się za to całe strapienie, które dla niego przyszykowała. A gdyby było jej przy tym dobrze… to tylko lepiej. Thomas chciał, żeby Roux zmagała się z trudnymi, przeciwstawnymi uczuciami. Pragnął, żeby pożądała go i jego dotyku… Żeby męczyła się w środku i walczyła z sobą. Próbowała zaprzeczyć, że również go pragnie… Żeby próbowała, ale koniec końców w tych próbach poległa.
Abby wstrzymała oddech na kilka sekund i szarpnęła się lekko, próbując odebrać mu dostęp do swojej piersi. To było przyjemne uczucie, język i ssanie. Wysłał dreszcz wzdłuż jej kręgosłupa. Pokręciła jednak głową.
- Na litość… Boską… Thomasie… - wysapała znowu odrobinę podniesionym tonem. Tak właściwie to chciała zbudzić Arthura. Liczyła na to, że powstrzyma swojego brata. Wcisnęła się plecami mocniej w drugiego Douglasa, uciekając przed tym pierwszym, licząc na to, że jej to pomoże.
Udało się. Arthur otworzył oczy.
- Przy was nie da się spać - mruknął.
Zerknął na Thomasa, który drażnił pierś Abigail.
- Tak jak się spodziewałem… Obudzę się, a wy już będziecie się z sobą bawić - rzekł.
W jego głosie nie było ani zaskoczenia, ani nawet oburzenia. Jedynie przytulił się mocniej do Abigail. Pocałował delikatnie jej szyję.
- Co wam się śniło? - zapytał.
Jak gdyby to była idealna pora na tego typu rozmowy.
Roux lekko zadrżała na jego pocałunek i fakt, że mocniej ją przytulił. To nie pomagało, zwłaszcza, gdy Thomas dalej miał w ustach jej sutek. Podniosła dłonie i spróbowała odsunąć Douglasa od swojej piersi, siłując się z jego ramionami.
- Arthurze… Weź go… Jest mi gorąco… Chciałam wstać… A on chyba myśli, że mam nie wiem… Darmowe zapasy pepsi ukryte pod skórą… - zasapała i parsknęła. Pokręciła głową.
- Śniło mi się, że ćwiczę balet - powiedziała, po czym podjęła kolejną próbę wyswobodzenia się spomiędzy obu Douglasów.
Thomas oddalił się nieco, odepchnięty przez Abby. Obserwował Roux i swojego brata.
- Nie rozumiem dlaczego mam go wziąć, ale jeśli chcesz… - mruknął Arthur.
Zmienił pozycję. Wyszedł zza jej pleców i oparł się kolanami o materac. Abby położyła się na plecach. Douglas nachylił się i zaczął ssać pierś, która przed chwilą była w ustach jego brata. Thomas tymczasem zdejmował szlafrok z jej drugiej ręki.
Abigail otworzyła i zamknęła usta…
- Co… Nie… Thomasa… Thomasa weź, a nie mnie… Phh… - parsknęła, bo lekko ją to rozbawiło, a dodatkowo nieco spanikowała i zareagowała chaotycznie. Teraz zamiast mieć na głowie jednego Douglasa, miała już dwóch. Jednak żaden jej teraz nie trzymał, więc, kiedy Arthur brał wdech, cofnęła się pod ścianę, wstała i nieskrępowana szlafrokiem spróbowała zeskoczyć z łóżka wymijając ich. Była zwinna, liczyła na to, że jej się uda.
Arthur nawet nie zareagował. Thomas lekko poruszył się, ale zanim zdołał znowu ją zablokować, Abigail prędko i zwinnie stała już na podłodze. Szlafrok został na łóżku. Ona była natomiast kompletnie naga. Douglasowie spoglądali na jej pośladki. Starszy brat kompletnie już zapomniał, że chciało mu się pić. Natomiast młodszy również wyszedł z łóżka. Zrobił krok do przodu i przytulił się do niej od tyłu. Abigail nie myślała, że wyskoczą za nią w pogoń. Inaczej pobiegłaby prosto do łazienki i zamknęła się w niej… być może.
Ona była zwinniejsza i szybsza, ale Thomas bez porównania silniejszy. Poczuła jego erekcję wciskającą się w jej pośladki. Lewą ręką przytulił ją do siebie poniżej piersi, natomiast prawą położył na jednej z nich i ścisnął. Delikatnie ukąsił ją w bark. Co wywołało jęknięcie zaskoczenia z ust Roux.
Arthur był nie mniej podniecony od brata. Nie miał jednak w sobie takiej bezmyślnej, brutalnej odwagi. Zaczął jednak ściągać bokserki. Na końcu jego erekcji pojawiła się strużka śluzu, która zmoczyła materiał jego bielizny.
Tymczasem Thomas zrobił pierwszy krok do tyłu. Badał, czy Abigail będzie mu się opierać.
Rzecz jasna, próbowała. Nie dramatycznie i desperacko, jak osoba walcząca o życie. Raczej jak ktoś, kto miał moralny dylemat co robić i jej odruchy nakazywały jej by walczyć. Czuła podniecenie, ale nie była delikatną, omdlewającą i niewinną dziewczynką. Jej naturalna upartość napędzała jej potrzebę wydostania się. Pokazania im, że jest silna i że potrafi się wyswobodzić… Poza tym, teraz nikt im nie groził śmiercią, dlaczego więc chcieli uprawiać z nią seks? Nie, żeby czuła się zgorszona, na swój sposób był to komplement, ale miała przez to kompletną sieczkę w głowie.
- Hmm… Abigail, czy przyjmowałaś coś od Zairy? - zapytał Arthur.
Thomas nie rozumiał pytania. Ale wnet podchwycił grę.
- Tak, mówiła mi o jakiejś tabletce… - rzucił.
- Kto wie, co w niej było - Arthur mruknął. - Może ta substancja, którą pompowano w detektywów. Myślę, że ona może przejmować kontrolę nad umysłem, to by miało sens.
- Abigail, czemu z nami walczysz? Przecież jesteśmy przyjaciółmi - Thomas mruknął, mocując się z nią. Zrobił kolejny krok w tył. Wnet jego pośladki oparły się o łóżko.
- O boże… czy to możliwe? Czy Zaira przejął kontrolę nad twoim umysłem? Czy to stąd ta agresja? - zapytał Douglas.
- Trzeba cię spacyfikować. Zanim zrobisz sobie krzywdę - Thomas mruknął do jej ucha.
- Zaira chce sprawić, że Alice kompletnie oszaleje. Czy szepnął ci do ucha, żeby wejść do łazienki i powiesić się w niej na lampie? - Arthur mówił coraz szybciej.
- Nie możemy pozwolić ci odejść. Dla twojego dobra… - Thomas szepnął. - Musimy się tobą zająć.
Wciągnął się na łóżko tak, że teraz lekko na nim siedział. Następnie zmobilizował wszystkie siły i pociągnął do góry lekką Roux. Ta usiadła na jego kolanach. Thomas wciąż trzymał ją mocno w pasie.
Abigail była w szoku jak zgrali się obaj bracia…
- A wy? Podawał wam coś?! - zapytała lekko niespokojnym, nieco może zbyt pretensjonalnym tonem. To wszystko było jednak spowodowane tym, że w starciu siłowym, przegrywała z Thomasem. W momencie, kiedy ją złapał, to był koniec, nie mogła mu uciec, póki choć na chwilę nie rozluźni uścisku, którym ją trzymał. Rozejrzała się naokoło w mroku, szukając czegoś, czym mogłaby się podeprzeć, albo czego spróbować złapać. To było podniecające, ale i nieco upiorne. Miała kompletnie zmieszane uczucia.
Arthur przesunął się na bok materaca. Tam, gdzie wcześniej znajdowały się ich głowy. Thomas natomiast wsunął się nieco głębiej na łóżko. Aż brzeg materaca wsunął się w jego zgięcie kolan.
- Ciebie - szepnął do jej ucha. - Ciebie nam podał.
Arthur oparł ciężar ciała na kolanach, po czym zeskoczył na podłogę. Lekko zakręciło mu się w głowie.
To było niemoralne i graniczyło z gwałtem. A może już nim było. Jednak tak ciężko było mu wykrzesać z siebie choć trochę przyzwoitości… Wczoraj uprawiali seks i przez noc zregenerował mu się apetyt na powtórkę. Byli zamknięci w podziemiach z dala od cywilizacji. Obydwoje z piękną kobietą, która spała między nimi praktycznie naga. Czego spodziewała się, zarządzając wczoraj, że będą spać razem? Przecież mogli wrócić każdy osobno do swojego pokoju…
Jak tak sobie to przytłumaczył, to przestał w ogóle się wahać. Chwycił ją za kolana, po czym rozwarł je. Jego brat przytrzymał ją od tyłu. Siedział na skraju łóżka, a na nim znajdowała się Abby. Arthur wsunął głowę między jej uda i przeciągnął językiem po wargach sromowych kobiety. Nie miał ochoty na długie delektowanie się. Wsunął w nią jednego palca. Zaczął poruszać nim delikatnie.
Najpierw uderzyła ją przyjemność, porażając i wyciskając z niej westchnięcie i jęk. Potem powrócił rozum, który zmusił jej ciało i mięśnie do ruchu. Spróbowała się odsunąć, uciec mu biodrami, zrobić cokolwiek. Była jednak mokra i gorąca. Jej ciało ochoczo reagowało na drażnienie, jakie fundowali jej i jeden i drugi Douglas. Jakby już ich zaakceptowało i postanowiło, że będzie im służyć, kiedy tylko będą potrzebowali. Umysł Abigail miał jednak pewne obiekcje.
- Ale przecież… Nie musimy… - wysapała swój sprzeciw i zdezorientowanie.
Thomas nie wiedział, co na to odpowiedzieć. To było dla niego nieco śmieszne, a nieco zastanawiające.
- Uprawiasz seks tylko z przymusu? - zapytał. - Mam nadzieję, że w życiu choć raz miało to miejsce za twoją zgodą. Chyba że powtarzasz to, że “nie musimy”, bo w ten sposób się nakręcasz - zaśmiał się.
- Nie musimy, ale chcemy - Arthur uciął tę drobną rozmowę. Uważał, że to nie był czas na pogaduszki, lecz na kompletnie inne rzeczy.
Wsunął w nią dwa palce i zaczął lizać łechtaczkę. Nie miał pojęcia, w jaki sposób wytrzymał tak długo bez kobiety. Minęły przecież miesiące, odkąd stracił żonę. Jego ciało i umysł jakoś w międzyczasie zapomniało o tym, że był mężczyzną i miał męskie pragnienia oraz potrzeby. No cóż, wiele wydarzeń po drodze go z sukcesem rozpraszało. Spojrzał na dłonie brata, które w tym czasie masowały piersi Abigail. Nagle poczuł silne przeświadczenie, że tak miało być.
- To było przeznaczenie od samego początku - rzekł. - Odkąd Alice zleciła ci nauczanie nas.
- W chatce w górach na kompletnym uboczu - dodał Thomas.
- To po prostu musiało się tak skończyć - powiedział Arthur. - Jesteś dla nas idealna.
Znów natarł językiem na jej kobiecość.
Abigail miała kompletną burzę w umyśle. Westchnęła znów na to, jak zajmował się nią Arthur. Thomas drażnił jej biust i nie pozwalał jej uciec. To wszystko razem, choć nie powinno, podniecało ją.
Bycie między nimi dwoma, kiedy nie mogła nic z tym fantem zrobić. Zola rzeczywiście mógł w niej obudzić jeden, lub dwa nieoczekiwane fetysze, bo pomyślała o kajdankach, pomyślała o tym by wziąć ich w siebie naraz obu… By nie móc nic mówić, tylko przyjmować to co robili…
Z drugiej strony nastąpił sprzeciw. Jej umysł oznajmiał, że to dlatego, że się bała, że była w nowej sytuacji i wcale nie powinna ustępować mężczyznom. Może i robili jej dobrze i może i było fajnie, ale nie powinna zapominać o tym gdzie byli, z jakich powodów i że Zaira mógł ich przecież cały czas obserwować, już nie mówiąc o tym, że mógł im coś podać i tak naprawdę kontrolował obu Douglasów… Sami podsunęli jej taką myśl.

Koniec końców, biedna Abigail zmagała się sama ze sobą i obaj mężczyźni mogli to zauważyć.
Thomas widział to i cieszył się z tego powodu. Mocniej chwycił jej pierś. Tak, że prawie zabolało.
- Tu jest kolejka, bracie - mruknął po chwili. - Nie ociągaj się już więcej… - po części westchnął, po części warknął.
Nie musiał powtarzać dwa razy. Arthur odchylił się i spojrzał na swoją męskość. Chwycił ją w dłoń. Następnie nieco przybliżył się i ugiął kolana. Wsunął w nią żołądź. Westchnął z przyjemności. Rozgrzane, tak cudownie wilgotne wnętrze Abigail od razu dało mu wielką rozkosz. Thomas spojrzał na to. Poczuł złośliwą radość. Podniecenie i gniew mieszały się w jego głowie. Po części też zaczynał zauważać w sobie zalążki pozytywnych uczuć względem Roux. Była naprawdę atrakcyjna i taka lekka, zgrabna… ładnie pachniała, a jej szyję tak przyjemnie było pieścić.
- To jedyne rozwiązanie, na którym wszyscy wygrywają - mruknął do jej ucha.
Na chwilę zamilkł. Stracił wątek, bo Arthur zaczął poruszać biodrami, wsuwając się i wysuwając z wnętrza Abigail. Ta była pod dobrym kątem za sprawą sposobu, w jaki trzymał ją Thomas. Łóżko czystym przypadkiem znajdowało się na idealnej wysokości, żeby Arthurowi było wygodnie. Co prawda stawał na palcach, ale kompletnie mu to nie przeszkadzało. Thomas nie spodziewał się nigdy, że będzie obserwował brata uprawiającego seks. Nie było to dla niego wcale przykrym widokiem. Jedynie dodatkowo go nakręcało.
- Nie będziemy musieli walczyć o Bee, jeśli obydwoje będziemy z sobą razem - uświadomił sobie, myśląc na głos. - Ty i ja. A Arthur potrzebuje seksu, żeby trochę rozświetlić jego depresję i…
Przerwał w środku zdania. Nie chciał teraz wspominać o alkoholizmie.
Abby po raz kolejny spróbowała zdjąć jego dłonie ze swoich piersi, choć czuła jak dobrze było jej, kiedy Arthur zagłębiał się w jej ciele. Rzeczywiście, jak spostrzegła już wczoraj, każdy z Douglasów miał zupełnie inną technikę i zupełnie inaczej jej ciało ich przyjmowało. Wczoraj brał ją w ten sposób Thomas, a dzisiaj Arthur. Abigail była zdezorientowana własną rozkoszą. W końcu, kiedy zmęczyła się, przestała walczyć.
- Ja nie jestem… Taka… To… Za dobrze… - powiedziała, chyba chcąc przekazać coś składnego, ale było jej ciężko. Była podniecona i nadal było jej gorąco, a nawet goręcej.
A teraz zaczęła myśleć tylko o tym, jak przyjemniej mogłoby być, gdyby mieli czym się bawić… Westchnęła rozkosznie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172