Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-03-2020, 11:46   #461
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Visser podeszła i uderzyła go mocno w pysk. Doszła po krótkiej sekundzie rozważań do wniosku, że nie miało znaczenia, czy Zola powiedział to do niej, czy do swojej babci. Należało go odpowiednio potraktować tak czy tak. Kiedy jednak to zrobiła… zmarszczyła brwi, patrząc na twarz Abby. A potem zerknęła na swoją dłoń. Powoli opuściła ją. Roux nie wiedziała jak… ale kiedy spojrzała w oczy srebrnowłosej… poczuła, pewność… że ona wiedziała.
- To naprawdę ty, Zola… - westchnęła Tallah. - Miałam nadzieję, że to była pomyłka… że to wcale nie ciebie zobaczę. Bardzo mi przykro, wnuku… - splotła dłonie.
Milos miał na tyle szacunku do kobiety, że nie przerywał sceny. Stanął w tle, niecierpliwiąc się nieco, ale nic nie powiedział.
Abigail miała nieprzyjemne odczucie. Pierwszy raz ktoś przejrzał jej zdolność. Obserwowała jasnowłosą, po czym jej uwaga padła na starszą kobietę. Była babcią Zoli? I była w IBPI?
- Założę się, że to ty dałaś mnie tym naukowcom, żeby zrobili ze mną to co zrobili… Nie gniewam się. Wyszło zajebiście… - powiedziała Abby-Zola i zmrużyła oczy.
- Jakim naukowcom… - Tallah zawiesiła głos. - Nikomu cię nie dałam. Nie wiedziałam, że Błękitna Laguna może być niebezpieczna… ale teraz wiemy, że jest. Porwali cię stamtąd i nawet teraz Konsumenci okupują ośrodek… To mimo wszystko nie usprawiedliwia twoich czynów. Bardzo się na tobie zawiodłam. Cokolwiek by ci się nie przytrafiło… nikt nie odebrał ci zdolności do podejmowania decyzji… - zawiesiła głos.
- Porwał mnie kto? Konsumenci? Hahahaha śmieszne… Nie… To IBPI i ich oddział… Przecież chcieliście zrobić więcej takich, co nie? Miałem być tylko żołnierzem - powiedziała Abby, sugerując się tymi szczątkowymi informacjami, jakie wyrzuciła z siebie Alice.
- Jasne, pewnie, pierdol dalej - powiedział Visser.
Wysunęła rękę i zerwała włos z głowy Abby, co ją rzecz jasna zabolało. Spojrzała na niego. Na jej oczach zmieniał się. Zaira i Roux obydwoje mieli ciemne, kręcone włosy, jednak znacząco się różniły. Abigail miała dużo prostsze i inne w strukturze. Lotte pokiwała głową, a następnie schowała do kieszeni dowód na później.

Następnie zastanowiła się, co zrobić. Ruszyła w stronę Egzekutora. Skinęła mu oszczędnie głową.
- Starsza detektyw Lotte Visser - przedstawiła się. - Czy mogłabym porozmawiać z więźniem po wtrąceniu go do domku? Moje moce pozwalają na czytanie historii miejsc i obiektów, a także emocji… i wiele więcej… Mogą być przydatne w tej kwestii.
Milos uśmiechnął się krzywo do Abby.
- I co powiesz na rozmowę z panią psycholog? - zapytał.
Lotte drgnęła. Nie była żadną pieprzoną psycholożką. Poczuła ukłucie gniewu, jednak powstrzymała się. Ten mężczyzna był dwie rangi wyżej od niej, a ona i tak miała już Żółty Kod Dostępu. Detektywi czekali na takie wyróżnienie do śmierci, a czasami i to było zbyt prędko.
- Jasne, czemu nie… To jeszcze może jakiś ksiądz. Tak na rozgrzeszenie - zaproponowała Roux i wyszczerzyła równe białe zęby Zoli.
- Heh, chciałabyś - mruknęła cichutko Lotte. - Czas jednak będzie biegł do przodu - powiedziała, choć przecież nie mogła wiedzieć, co działo się z Kaverinem… prawda?
- Zaprowadzić go - tymczasem rzucił Milos, przybliżając się.
- Za chwilę do ciebie przyjdę - powiedziała Visser.
Strażnicy pociągnęli mocno Abby. Wnet znalazła się w domku, który wyglądał na kompletnie pusty. Wyczyszczono go ze wszystkiego. Nie było ani jednego sprzętu. Zola gdyby chciał, nie mógłby wcielić się w nic. Nawet łóżko zabrali, podobnie jak kran.
- Toalety nie rozkręcaliśmy, jednak nie wejdziesz do niej bez strażników - rzucił Milos. - Na razie cię tu zostawię z nimi. Wielu detektywów będzie pilnowało cię na zewnątrz. Tymczasem ja pojadę… a zresztą… nie będę spowiadał się z moich aktywności takiemu chujowi, jak ty.
Abby uśmiechnęła się tylko lekko. Nie podobało jej się jednak to, jak cwana była ta jasnowłosa… Spieprzy cały plan… Musiała szybko coś wymyślić, żeby ją uciszyć… Problemem było dwóch strażników. Jeśli ci będą cały czas siedzieć jej na karku, niewiele zrobi…

Egzekutor zniknął. Abby została sama w pustym pokoju. Jeden ze strażników znajdował się przy toalecie, drugi przy drzwiach wyjściowych. Nie mieli przy sobie broni, jednak bez wątpienia nie byli bezbronni. Jakie talenty posiadali? Tak naprawdę nie chciała się przekonać.
Minęło może pół godziny, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
- Starsza detektyw Lotte Visser - przedstawiła się kobieta po drugiej stronie. - Pan Egzekutor umożliwił mi rozmowę w cztery oczy. Moja moc działa najlepiej wtedy, kiedy wokół nie znajduje się zbyt dużo osób o podwyższonym PWF - gładko skłamała.
Mężczyźni spojrzeli po sobie.
- Czy możemy stanąć przed drzwiami? - zapytał jeden z nich.
- Najlepiej trzy kroki przed nimi - odpowiedziała Visser.
Kiedy zostały same, Lotte zerknęła na Abigail. Założyła ręce i oparła się o ścianę.
- Co masz mi do powiedzenia? - zapytała.
Abigail uniosła brew. Skoro Lotte zdołała wyprosić strażników… Można było pogadać. Poczekała chwilę, póki nie zostały same, po czym przechyliła głowę.
- A co chcesz usłyszeć? - zapytała. Mogłaby zmienić się w siebie, ale wtedy ktoś przechodzący koło domku mógłby ją zauważyć.
Lotte zastanowiła się. Stała i w milczeniu spoglądała na nią.
- Jestem znana ze swojego honoru - powiedziała wreszcie. - A przynajmniej chcę być honorowa. Wiem, że byłaś jedną z osób, które mnie uratowały z Hverfjall. Dlatego też chcę spłacić dług i ciebie wydostać stąd. Jeśli jednak zrobiłaś to po to, żeby Zola Zaira mógł uciec… To bezwzględny psychopata i tym potencjalnie zamordowałaś wiele ludzi. W takim razie rzeczywiście należy ci się kara… - zawiesiła głos.
Abigail uniosła brwi zaskoczona.
- Mam nadzieję, że to żaden podstęp… Sprawa wygląda tak… Zola Zaira porwał Jennifer de Trafford i zapewne już stąd uciekł… Widziałam pusty hangar, zgaduję, że musiało być tam coś, czym uciekł. Wiem, że był w posiadaniu helikoptera, bo wcześniej porwał nim mnie i Bee Barnett… Może miał i drugi… Z czego czworo z nas zostało na dole. Trójka całkowicie wykończona po środkach odurzających jakie nam podał, oraz Alice, która przyszła nas uratować. Zola czegoś od niej chciał, jakiejś informacji, stąd cały ten cyrk… Nie wiem czy dostał, czy nie… Ale nie chciałam, byśmy wszyscy wpadli w ręce IBPI, dlatego… Odwracałam waszą uwagę, by pozostali mogli coś w tym czasie wymyślić… I to tyle. Zola wam zwiał, bo go puściliście, macie mnie, nie wiem co z resztą, ale jeśli się udało, też już uciekli… - westchnęła i podparła głowę rękami.
- Myślę, że jestem w stanie cię stąd wyciągnąć - powiedziała. - Wcześniej jednak musiałabym się przygotować i ty musiałabyś mi zaufać - rzekła. - Nie masz żadnych innych opcji, ale i tak zapytam… czy jesteś w stanie to uczynić? Być może poproszę cię o coś, co wyda ci się nawet podejrzane, ale musisz to uczynić. Przy Egzekutorze nie będę mogła wszystkiego wyjaśnić - dodała. - Musisz wiedzieć, że ja sama przy tym niezwykle się narażam, bo powinnam po prostu cię wydać. Gdybym miała za grosz oleju w głowie. Jednak przy obecnych nastrojach byłby to zapewne wyrok śmierci. Twoi przyjaciele nie powinni byli opanować Błękitnej Laguny.
- Zaira wyłączył dostęp do sieci na połowie wyspy. Kiedy stracili kontakt z Alice, najpewniej cały Kościół stanął na głowie, by się tu dostać i spróbować ją wyciągnąć… - wzruszyła ramionami.
- Zasięg już wrócił - krótko powiedziała Visser.
- Mów jaki masz plan… Chcę się stąd wydostać w jednym kawałku - dodała po chwili, wstając i spoglądając na Lotte.
- Uśpię cię - powiedziała. - A potem wrzucę na kupę nieżywych kobiet. Będziesz kolejną zabawką Zoli Zairy. Przynajmniej przez jakiś czas. Obudzisz się i sobie pójdziesz. Zostawię ci pieniądze i ubrania, żebyś nie była w kompletnej czarnej dupie. Zrobiłybyśmy to nocą. Muszę skombinować usypiacze. Nie będę ryzykować mojego życia i kariery wiarą w twoje zdolności aktorskie.
- Niezły plan… Tylko jak wyciągniesz mnie z potencjalnego więzienia i dostarczysz na kupę zwłok? Czy może planują mnie tu trzymać do jutra? - zapytała Abby.
- Minimum do jutra. Przeszliśmy przez portal, co znaczy, że utkwimy tutaj na co najmniej siedemdziesiąt dwie godziny. Raczej nikt nie wyśle cię samej, a więc będziesz z nami przez te trzy dni. Plan jest taki, że pojawię się u ciebie dzisiaj wieczorem i dam ci tabletki. Ty je zażyjesz i padniesz, a ja zacznę krzyczeć, że Zola zwiał na moich oczach. Od początku mógł i tylko się nami bawił. Ty wejdziesz do szafki pod zlewem w łazience. Jest chyba na tyle duża, że się zmieścisz. Potem dam sobie radę. Zostaną po tobie, to znaczy po Zoli, tylko kajdanki… Tylko nie wiem, jak ci je ściągnę…
Abigail uniosła brwi, po czym przykucnęła, by nie było jej widać z żadnego z okien. Zmieniła się w siebie i sprawdziła, czy rzeczywiście jej dłonie się przez nie wysuną. Sprawdzała najpierw na jednej, czuwając, czy nikt nie nadchodzi, bo wtedy musiałaby znów szybko stać się Zolą.
Tak. Była całkiem pewna, że mogła ściągnąć kajdanki. Czy teraz chciała to zrobić?
Wróciła do postaci Zairy. Nie musiała tego teraz robić, skoro wiedziała, że może na pewno.
- Dobrze… W takim razie… Zaufam ci - powiedziała przyglądając się jasnowłosej. Okazało się, że dobre uczynki czasem się opłacały.
Lotte podeszła do niej i podała jej rękę.
- Mamy układ? - zapytała, spoglądając jej w oczy.
Była ładną kobietą, ale miała w sobie coś zimnego i drapieżczego. Przypominała jej nieco rekina, który nauczył się przebywać wśród ludzi… zapewne.
- Hmm… Zgaduję, że kiedyś będziesz chciała coś jeszcze w zamian? Czy to z uprzejmości za ratunek? Tak czy tak… Mamy układ - zgodziła się Abby i uścisnęła jej dłoń.
Lotte uścisnęła.
- Nie jestem lesbijką - sucho powiedziała i ruszyła w stronę wyjścia.
Abby parsknęła.

Wyszła przez drzwi i gestem wskazała strażnikom, że mogę wejść do środka. Następnie skierowała się do jednego z domku, w którym miała przenocować z Tallą. Czuła się źle z tym, że zapewne położy się na materacu, na którym przez długi czas spoczywali nieżywi ludzie. Jednak była twarda. Musiała być twarda. Pozostała sama. Wszyscy jej bliscy i przyjaciele nie żyli. Daniel umarł. Takeshi umarł. Związała się z nowym chłopakiem, to psychopata odciął mu głowę i włożył do słoika. Piękny prezent. Visser zaakceptowała to, że mogła liczyć tylko na siebie i może na ograniczoną liczbę osób. Nawet nie chciała z nikim się zaprzyjaźniać lub pokazywać swoją wrażliwszą stronę. Zdawało się, że byłby to wyrok śmierci. Wszyscy, którzy liczyli się dla niej, umierali.
- Tallah? - zapytała, wchodząc do domku. - Musimy przewrócić materace na drugą stronę… - zawiesiła głos.
Tallah nie miała ani siły, ani nastroju na nic. Siedziała przy niewielkim stoliku, który zdołała zorganizować dla siebie i Visser. Wyglądała na bardzo zmęczoną. Podniosła głowę i otarła policzek nerwowym ruchem dłoni. Pociągnęła głosem.
- Tak złotko… To dobry pomysł… - zgodziła się z Lotte i podniosła się. Podeszła do jednego z materaców i nie czekając, zaczęła go przekręcać. Nie chciała rozmawiać o niczym.
Lotte miała ochotę podejść i nią potrząsnąć. Od dłuższego czasu źle reagowała na takie pokazy słabości. Czy ona nie miała ochoty położyć się na łóżku i płakać? Niejednokrotnie. Postanowiła jednak przyjąć na klatę wszystkie utraty. Dzięki nim była silniejsza. Czasami zastanawiała się, czy naprawdę stała się taka twarda, skoro tak często musiała to sobie powtarzać. Mimo to… nie lubiła rzewności i roztkliwiania się. Chyba podświadomie obawiała się, że jeśli zacznie komuś współczuć, to sama załamie się i pęknie. I nikt jej nie pozbiera. Bo wszyscy jej bliscy nie żyli.
- To nie jest Zola Zaira. To nie jest twój wnuk - powiedziała. Wyciągnęła z kieszeni włos Abigail.
- Mhm… Masz rację to nie jest mój wnu… - zaczęła Tallah.
- To zmiennokształtna - mruknęła.
Rzeczywiście, to był długi włos. Zola miał dużo krótsze.
Zaira zerknęła na włos. Wzięła go od Lotte i przyjrzała mu się, marszcząc brwi.
- Jak to? Czy to fortel Konsumentów? - zapytała napiętym tonem.
- Tak. W środku była Alice Harper. Uciekła, kiedy my bawiliśmy się z repliką twojego wnuka. Natomiast Zola uciekł w tamtym helikopterze, którego widziałyśmy na początku. Mam na myśli prawdziwego Zolę. Znaczy…
“Kurwa, to się robi zagmatwane”, pomyślała Lotte.
- Uciekł Zola, który niegdyś był twoim wnukiem - dokończyła Visser, dość nieporadnie. - Ta kobieta go impersonowała. Całkiem dobrze jej to szło. Nie poznałabym się po niej, gdybym jej nie wywaliła w pysk. No cóż, jeszcze nigdy w moim życiu nie okazało się to złą decyzją. Teraz również nią nie było.
- Powinnyśmy to zgłosić… - powiedziała w zadumie Tallah. Jeśli Zola jest na wolności, dalej stanowi poważne zagrożenie…
- I dokładnie to zrobimy. Dlatego też mówię do ciebie - powiedział Lotte. - Wytłumaczyłam Konsumentce, że przyjdę do niej z usypiaczami. Bo chcemy, żeby została uśpiona. Wtedy wszczepimy jej Skorpiona. Tylko nasi badacze muszą tak go zaprogramować, żeby nie tylko nagrywał wszystko, co Abigail Roux zobaczy i usłyszy. Skorpion będzie to jeszcze wysyłał na nasze serwery i Konsumenci nie będą mieć pojęcia. Jeżeli zmiennokształtna znajduje się tu i teraz na Islandii, to znaczy, że Alice jej ufa. A więc dowiemy się… IBPI się dowie… całkiem wiele przydatnych rzeczy. Abigail będzie oczekiwać mnie wieczorem. Do tego czasu badacze będą musieli odpowiednio wszystko przygotować. Puścimy ją w teren z pieniędzmi i ubraniami. Możemy nawet puścić patrol, aby upewnić się, żeby bezpiecznie dotarła do Konsumentów… - Lotte uśmiechnęła się.
Kościół Konsumentów zabił jej najdroższego brata bliźniaka Daniela.
Chciała ich wszystkich rozpierdolić.
Tallah zastanawiała się.
- To bardzo dobry pomysł. Dzięki temu będziemy mogli przewidywać ruchy Kościoła… - zgodziła się.
Lotte uśmiechnęła się
- A przynajmniej te znane tej kobiecie… - mruknęła Zaira.
Visser skinęła głową.
- Lokalizator także? - zapytała.
- Najlepiej byłoby, gdyby też go zawrzeć w pakiecie. Nie pomyślałam o tym. Może uda się. Cieszę się, że z tobą gadam, bo sama mogłabym na to nie wpaść. Powiemy też o tym Egzekutorowi. Wszystkim. Zero tajemnic, jedynie przed Abigail Roux. Tylko najważniejsza rzecz jest taka, że włos jej z głowy nie może spaść. I musi bezpiecznie wrócić do domu.
Lotte była z siebie zadowolona. Bo tym samym wypełniła również przyrzeczenie dane Abigail. Dzięki Visser dotrze do Konsumentów tak bezpiecznie, jak to wszystko możliwe. W pewnym sensie Lotte ją uratowała. To, że będzie ich kamerą w Kościele? This is war, honey.
- Tak właściwie… To już jej spadł… - powiedziała Zaira, obróciła włos Roux w palcach,po czym upuściła go na stolik.
Lotte uśmiechnęła się na to. Tak, to była prawda.
- Dobrze wymyślone Lottie słońce. Kościół jest nieprzewidywalny i takiego wroga lepiej mieć na oku - zgodziła się w pełni. Visser wydoroślała. To był podły, ale bardzo dobry trik.
- Swoją drogą… nie chcę siać fermentu… - zaczęła. - Jednak nie jestem wcale pewna, czy to naprawdę Konsumenci tak urządzili twojego wnuka. To smutne, jednak to mogła być sprawka IBPI… - zawiesiła głos. - Słyszałaś to, co powiedziała Abigail jeszcze przy Hverfjall. Nienawidzę Kościoła, ale też nie jestem ogromną przyjaciółką IBPI. To moja drużyna, ale jeśli to oni stworzyli to okropieństwo… - zawiesiła głos. - Przykro mi, że tak nazywam twojego wnuka. Jednak tak naprawdę nie nazywam tak jego… lecz to, w co go przekształcili…
- Tak słyszałam i zastanawiałam się nad tym… To nie byłoby niecodzienne, że IBPI próbowaliby coś tuszować… Na razie jednak mamy za mało dowodów na cokolwiek, więc nie wyciągam jeszcze żadnych wniosków… Zapamiętam sobie jednak co przekazała jedna i druga strona - powiedziała w zadumie Zaira i pomogła Lotte przekręcić drugi materac.
- To jednak nie powinno zachwiać naszej wiary w całą instytucję - powiedziała Lotte. - To może dziwny przykład… ale skoro nie możemy… albo nie powinnyśmy winić każdego Niemca za obozy koncentracyjne, tak samo nie powinnyśmy winić detektywów za to, co stało się z twoim wnukiem. To była decyzja jednostek na jakimś pustkowiu. Nie wierzę, że Alicia bezpośrednio była w to zamieszana… - Visser zawiesiła głos.
- Chcę zobaczyć minę Milosa, kiedy przekażesz mu informację o tym z kim mamy do czynienia… - powiedziała Tallah. Lotte odniosła wrażenie, że kobieta jakby stała się pogodniejsza, od momentu kiedy dowiedziała się, że Zola to nie ten Zola.
- Wymyśliłam rozwiązanie, które uszczęśliwi dosłownie wszystkich - Visser uśmiechnęła się lekko.
 
Ombrose jest offline  
Stary 14-03-2020, 11:52   #462
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
***

To było przyjemne gospodarstwo na uboczu. Kompletnie normalne… kuchnia, jadalnia, salon, łazienki, pokoje… A jednak wkoło rozbrzmiewała dziwna cisza. Kazała Jennifer zastanawiać się, gdzie znajdują się prawdziwi właściciele domu.
- Chyba w porządku - powiedział Zola, bandażując jej udo. - Połknij jeszcze te tabletki - polecił i chyba powinno być w porządku. Ale przez najbliższe miesiące nie dam ci skakać… musisz odpocząć - uśmiechnął się do niej i pocałował ją w usta.
Przybliżył się i przytulił się do niej. To był ten miły Zola. Ten, który nie znał się na niczym, prócz… opieki nad chorym. Najwyraźniej.
- Szkoda, skakanie to też całkiem przyjemne… Zwłaszcza na czymś - odpowiedziała Jenny i mruknęła na pocałunek. Był krótki, ale i tak w porządku. Zdążyła już odrobinę przywyknąć do miłego Zoli. Był trochę jak… Nastolatek z amerykańskiego liceum. Tak jej się przynajmniej kojarzył. Przeszła się po chatce, po czym, kiedy zorientowała się, że rzeczywiście wszystko jest w porządku, zaczęła się rozbierać. I tak spodnie miała już ściągnięte, na rzecz bandażowania uda. Była więc w samych majtkach i koszulce wraz z bluzą. Zaczęła od ściągania bluzy. W chatce było jeszcze chłodno, bo dopiero co odpalili ogrzewanie, ale niedługo powinno się zrobić dużo cieplej.
Ten widok wystarczył, żeby Zola odwrócił wzrok. Zarumieniłby się, gdyby kolor skóry mu na to pozwolił.
- Nienawidzisz mnie? Wiem, że masz prawo - powiedział. - Ale nie chcę, żebyś mnie nienawidziła. Wiem, że zrobiłem dużo złego… Ale nie chcę tego do siebie dopuścić… - zawiesił głos.
Poskrobał się po kolanie. Czy naprawdę zamordował tak wiele osób? To wydawało się dziwnym snem. Koszmarem. Nie rzeczywistością. Przecież nawet nie byłby w stanie tak po prostu uderzyć kogoś w twarz…! A co dopiero zabrać życie tak wielu osobom. Wspomnienia go o tym informowały, ale jakaś jego część twierdziła, że to był tylko sen…
- Gdybym cię nienawidziła, to wysadziłabym cię… A żyjesz - zauważyła Jenny i popatrzyła na niego, stojąc teraz w samych majtkach i t-shircie. Nie miała rzecz jasna stanika, bo akurat tego jej Zola nie załatwił. Popatrzyła na niego i odrzuciła bluzę na kanapę w salonie gdzie akurat byli.
- Żyję… - szepnął Zaira.
- Nie podobam ci się? - zapytała wyzywająco. W końcu odwracał od niej wzrok.
Spojrzał na nią.
- Podobasz mi się aż za bardzo - powiedział. - Jednak nie chciałbym, żebyś czuła się niekomfortowo. Wiem, że jesteś przyzwyczajona do wysokich standardów… jako wysoko urodzona dama… a ja…
Tu nie chodziło o to, że ona była biała, a on czarny. Chyba… o to nie chodziło. A jednak z jakiegoś powodu czuł się gorszy. Spojrzał na swoje dłonie. Ciemna karnacja. Wiedział, że pewnie jej przodkowie wykorzystywali jego przodków jako niewolników.
- Kocham cię, Jennifer - powiedział Zola. - Może tego nie chcesz… może ja nie powinienem tego chcieć… ale myślę, że jesteś moja. Że ja jestem twój. Że należymy do siebie nawzajem. To dla mnie szok, że mnie nie nienawidzisz. Myślę, że powinnaś.
Jenny przyglądała mu się. Po czym podeszła do niego i po prostu na nim usiadła.
- Ja jestem dużą dziewczynką i doskonale wiem co powinnam, a czego nie. Zdecydowanie nienawidzenie cię do tego nie należy. A teraz rozbierz mnie do końca. Jest mi zimno, ogrzewanie jeszcze nie zaczęło działać. To twój obowiązek rozgrzać mnie - poleciła mu i pogładziła go po policzku. Byli bezpieczni, chciała, by już ją rżnął…
Zola oczywiście też tego chciał. Erekcja już zaczęła napierać na materiał jego bokserek.
- Chyba nigdy nie będę wiedział, czy naprawdę mnie chcesz… czy może to przez to, co z tobą zrobiłem… choć tego nawet nie chciałem. Czy to prawdziwa, czysta miłość… lub pożądanie… czy też sztucznie stworzony przeze mnie związek. Pewnie nie powinno mi zależeć, bo seks to seks. I chcę seksu. Ale boję się… że możesz być jedyną bliską mi osobą… w całym tym zimnym, ponurym świecie… Nie chcę być kompletnie sam… Byłem sam… przez bardzo, bardzo długo… Przez siedem lat… ale siedem lat… może bardzo długo trwać…
Rozpłakał się jak mały chłopiec.
- Przepraszam - szepnął.
Był na siebie zły, bo to było naprawdę nieseksowne, a chciał, aby de Trafford go pożądała. Ale nie był w stanie się powstrzymać. Czuł kiełkującą złość względem samego siebie.
To rzeczywiście podziałało na nią studząco. Popatrzyła na niego… Chyba nikt na świecie nie chciał być samotny. Ona też. Nic nie powiedziała, tylko przytuliła go i dała mu wypłakać się w swój biust, głaszcząc go po głowie. Najwyraźniej ten delikatny Zola miał wyrzuty sumienia. Co za święta… W cenie jednego faceta, dostała dwóch…
- Zabiłabyś mnie, gdybyś tylko się odważyła - powiedział Zaira. - A jeśli nie, to jedynie dlatego, bo potrafię zaserwować zajebiste orgazmy… przynajmniej… ten drugi, mroczniejszy ja. Tak, jestem świadomy jego istnienia. Boję się go. Wiem… czuję… Że najchętniej by mnie zabił. Pokonał mnie. On nie chce, żebym żył, bo jestem tylko utrapieniem dla niego. Pracuje nad tym, żeby mnie przezwyciężyć. Boję się, że zginę, zabity… przeze mnie samego. Może to dobrze? Przecież najłatwiej byłoby nie mieć w tym świecie uczuć - westchnął. - Po prostu działać, tak jak on. Zaspokajać swoje pragnienia. Być w tym bezmyślnym. Wiem, że jestem ja i jestem on. Kogo bardziej kochasz? - spojrzał na nią.
Jednak znał odpowiedź. Kobiety nie potrzebowały wrażliwych, uczuciowych gości. Od skomplikowanych emocji miały same siebie. Pragnęły kogoś, kto by je po prostu wziął. Dzięki któremu poczułyby się wyjątkowe i warte… tego czegoś.
- Szaleję… - szepnął Zola. - Szaleję na twoim punkcie.
To wysłało dreszcz po kręgosłupie de Trafford. Przyjrzała mu się jednak uważnie.
- Jesteście różni, ale jesteście teraz jedną osobą… Ja właściwie nie używam słowa kocham… Przywykłam, że jak zaczynam, to potem ten ktoś ginie i tylko mi jest gorzej - powiedziała, ale pogłaskała go po głowie.
- Pewnie jest wiele osób takich jak ty… - mruknął Zola.
- Ale podoba mi się bycie i przy tobie i przy drugim tobie. To miłe urozmaicenie i ciekawe. Więc już się nie smuć - poleciła mu.
- Ale cię porwałem, prawda? Gdybyś mnie mogła wydać, to już byś to zrobiła. Jemu zależy tylko na seksie. Żeby tylko zalać cię swoją spermą. Ale ja chcę wiedzieć różne rzeczy na twój temat. Jaki jest twój ulubiony film… Jaką kreskówkę oglądałaś, kiedy byłaś mała… co lubisz jeść…
Zaira przestał na moment. Przybliżył się i pocałował ją mocno. To nie było tak, że kompletnie tchórzył.
- Nie chcę być z tobą tylko dla seksu. I nie wiem, czy mi zaufasz… Wiem, że wszyscy twoi przyjaciele mnie nienawidzą… Jednak czuję się zagubiony… i mam tu przed sobą tylko ciebie… Wiesz, czego się boję?
- Odnoszę wrażenie, że nie do końca wszyscy… Na pewno kilkoro, głównie dlatego, że no cóż… Pokazałeś im się z tej strony, która robiła im psychiczną krzywdę… Ale z tobą na pewno by się dogadali… Możesz zadawać mi pytania, ale powiedz mi czego się boisz - powiedziała dalej go głaszcząc. Kompletnie na razie odechciało jej się uprawiać seksu, przynajmniej w tej minucie.
- Obawiam się, że jeśli chociażby na chwilę odpuszczę… to minie trochę czasu… i jak się obudzę, to dowiem się, że zabiłem dziesiątki ludzi. Myślisz, że należy mnie zabić? Bo ja nie jestem w stanie ręczyć za siebie - zaśmiał się ze łzami w oczach. - Jestem terrorystą, wszyscy mają mnie za terrorystę. I słusznie. Ale to ten drugi ja. Ten pierwszy… klęczy tu przerażony… klęczy przed tobą…
Pochylił się przed nią niczym służący. Pocałował ją w stopę. Z jego oczu wciąż płynęły łzy. Myślał o swojej babci… myślał o IBPI… myślał o… prawdziwych… ludziach… których… zabił… bez… powodu…?
…?
- Nie mam słów - szepnął.
- To nie mów… Nie musisz… Czasem nasza natura nakłania nas do robienia złych rzeczy, ale co z tego. Tacy jesteśmy. Najważniejsze, to nie być w tym samotnym, a ty masz o… Mnie i swoją drugą stronę. To już całe dwie osoby w takiej samej sytuacji. Nie martw się… - Jenny nie umiała podnosić na duchu. Zazwyczaj po prostu brała butelkę i piła do nieprzytomności.
- Może jest tu jakiś alkohol… Napijemy się trochę - zaproponowała.
- Nie piłem od… dosłownie, lat - powiedział Zaira. - Ale nie powinnaś łączyć alkoholu z antybiotykami. Lepiej tego nie rób… - zawiesił głos. - Cieszę się, że jestem z tobą - nachylił się, żeby przytulić się do niej mocniej.
Nie było w tym nic erotycznego. Po prostu pragnął poczuć bliskość…
- Swoją drogą… zauważyłem, że wróciło połączenie z siecią - powiedział. - Tu masz telefon. Możesz zadzwonić i mnie wydać - zaśmiał się gorzko i podał jej telefon.
Jennifer wzięła od niego telefon, po czym westchnęła i odrzuciła go na bok. Pocałowała go w policzek.
- Mój ulubiony kolor to czarny… - powiedziała w odpowiedzi na randomowe pytanie.
Zaira pocałował ją mocno w odpowiedzi. Wsunął język prosto w jej usta i czuł się z tym świetnie. Trwało to sekundę, a może wieczność… jednak w końcu odsunęli się od siebie. Zola spojrzał na telefon, po czym odrzucił go na bok. Zaczął zdzierać z niej ubrania.
- Chcę, żebyś urodziła mi dzieci. Chcę być dla ciebie ostoją. Jednak mam drugą stronę, na której nie można polegać. Radzę ci trzymać się ode mnie z daleka. Jeśli jednak jesteś głupia… pocałuj mnie. I daj mi znać, że będziesz ze mną zawsze, bez względu na wszystko… - zawiesił głos.
Do tej chwili Zola zdążył rozerwać koszulkę, którą miała na sobie, uwalniając jej piersi. Z tej perspektywy, Jenny zauważyła, że były nieco większe. Już wcześniej o tym myślała, ale dopiero teraz dostrzegła to tak dobrze. Zerknęła na Zairę, siedząc wyłącznie w majtkach. Czy była gotowa na dawanie takich… Wiecznych przysiąg? Oczywiście, że nie. Nie wiedziała nawet co przyniesie jutrzejszy poranek… Ale fajnie było choć przez ten moment pomyśleć o tym, że mogłaby mieć dla siebie kogoś, z kim dalej przebywałaby… Razem. Do końca wszechświata.
De Trafford pochyliła się i pocałowała go.

- Mhm… słodka niczym miód - Zola roześmiał się. - Właśnie taką cię lubię. Wiesz co, sprawić, żeby mężczyzna pragnął cię tak bardzo… jak ja cię teraz pragnę - westchnął i rozszerzył jej nogi. Znajdowały się tam tylko majtki… ale wsunął w nie dłoń i dotknął jej płci. Wsunął się w środek, kiedy tylko doświadczył wilgoci. - Będziemy się tu rżnąć przez wieczność, Jennifer - mruknął, uśmiechając się. - Zabiję wszystkich, którzy chcą cię mi odebrać. A może po prostu zabiję wszystkich - roześmiał się, jak przy opowiedzeniu dobrego żartu. - Prawda jest taka, że nie mam skonkretyzowanego planu. Chcę zabić IBPI, bo mnie więzili. Chcę trzymać cię, bo najwyraźniej mój organizm określił cię jako stację rozpłodową. Co powinienem więc uczynić, kiedy znudzi się nam przebywanie na tym kompletnym pustkowiu?
- Polecimy na wakacje w cieplejsze kraje? - zaproponowała Jenny, siedząc przed nim z rozchylonymi nogami. Zaczynało jej się ciężko myśleć, kiedy czuła, że jej organizm zaczynał na niego reagować dreszczami i wyczekiwaniem.
- Pewnie tak… - mruknął Zola. - A może w te… zimniejsze.
Zamknął oczy.
- Czy to możliwe, żeby twój adres mailowy brzmiał… jennifer.detrafford@gmail.com? - zapytał.
- Hmm, a skąd to dziwne pytanie? - zapytała Jennifer, bo co prawda to był jej mail, ale dlaczego teraz go przytaczał? - Tak, to mój mail - odpowiedziała na jego pytanie.
- Bo zostałaś zaproszona na Śnieżny Bal De Traffordów, który będzie miał miejsce w posiadłości niedaleko Manchesteru. Code dress? Cali na biało. To na dzisiaj, w wigilię… jakaś Esmeralda de Trafford chce, żebyś tam się stawiła. A przynajmniej wysłała ci zaproszenie - zaśmiał się Zola.
- To moja przybrana mama… - powiedziała Jennifer bez cienia rozbawienia. Rzeczywiście byli dziś umówieni na wspólną Wigilię w rezydencji. Czy Alice i reszta w ogóle zdołali wydostać się z bazy, nim napadło ich IBPI? Czy ktokolwiek z zaproszonych uczestników w ogóle zdoła tam dotrzeć? Czy ona powinna chcieć tam dotrzeć? Te pytania zaczęły zaprzątać jej umysł.
Zola uśmiechnął się lekko.
- I co, jedziemy? To znaczy… lecimy? - zapytał. - Obiecuję, że będę grzeczny - zażartował. - Przynajmniej przy innych. Kiedy będziemy sami… hmm.. to inna sprawa - nachylił się i pocałował ją prosto w usta.
- A chcesz? Znaczy się… Tam będzie Alice i jej rodzina… Poza tym, nie jestem fanką takich wystawnych, eleganckich imprez… No i musielibyśmy być na biało, a to nieszczególnie mój kolor, wolę czerń - mruknęła blondynka.
- Ale to wigilia - powiedział Zola. - Będą się martwić, że cię porwałem. I też na pewno będą tęsknić… Może założysz mnie na tę imprezę? - uśmiechnął się. - Będziesz miała biały kombinezon, a pod nim ja… i też w tobie ja… być może w którymś momencie.
Podniecała go wizja brania Jennifer w trakcie przyjęcia wigilijnego. Przy ludziach, którzy nie będą nawet świadomi tego, co się działo pod ubraniem de Trafford.
Jenny otworzyła szerzej oczy, rozchyliła lekko usta i oblizała je. Ewidentnie rozważała propozycję Zairy.
- Tak… Tak może być… Tak… bierz mnie cały czas...A ja będę musiała udawać, że wszystko jest ok i chodzić po przyjęciu… A potem pójdziemy do mnie i już będę mogła tylko skupić się na tym, co mi robisz… - powiedziała i uśmiechnęła się z zadowoleniem. I ją podniecała taka wizja.
- Jakbyś zaczęła jęczeć, to powiesz, że to dlatego, bo noga cię boli. I spojrzysz z wyrzutem na Alice. Idealna zmiana tematu i odwrócenie uwagi - powiedział Zaira. - Gdzie cię zabrać na zakupy? Nie mamy ani białego kostiumu, ani sukienki. Mediolan? Madryt? Paryż? Londyn? Dolecę wszędzie, gdzie będziesz chciała… - zawiesił głos.
- Londyn, jest bliżej, a Esmeralda nie lubi spóźnień… - powiedziała i westchnęła. Wieczór zapowiadał się iście zabawnie.

***

Emma znała już cały alfabet runiczny. A przynajmniej dużą jego część. Zdawało jej się, że Ogórek dokładał wymyślone znaczki i śmiał się z niej po cichu, kiedy próbowała je zapamiętać. Potem jednak odnajdywała je w tej wielkiej księdze, którą dała jej Gryla.
- I tak właśnie szyje się ogrodniczki - powiedział goblin. - Bardzo lubimy ogrodniczki, bo pasują i do dziewczynki i do chłopca. Więc jak nie jesteśmy pewni płci, to dajemy ogrodniczki - nachylił się nad księgą i wskazał obrazek przedstawiający krój. - A ty lubisz nosić ogrodniczki, Baryłeczko ty moja kochana?
- Lubię, ale wolę sukienki - odpowiedziała Emma… To jest Baryłka. Zerknęła na krój, kolejny, którego ją uczono. Była zmęczona, trochę chciało jej się płakać, ale cieszyło ją, że jej przyjaciele uciekli bezpieczni. Na pewno o niej nie zapomną i ktoś kiedyś ją uratuje. Tak sobie mówiła.
- We wszystkim na pewno wyglądasz cudownie.
Ogórek spojrzał na nią.
- Chyba już jesteś zmęczona modą. Może teraz porobimy coś dla zabawy? Może trygonometria? Też kochasz trygonometrię? - uszy goblina poruszyły się z ekscytacji.
- Try-go-no-metria… To z matematyki, co nie? Ja dla zabawy, lubię się bawić… Lepiłeś kiedyś bałwana? - zapytała Emma.
- Bałwana? - Ogórek spojrzał na nią. - Czy to jakieś przekleństwo? - zapytał. - Trygonometria to dział matematyki, który zajmuje się zależnościami między długościami boków, a miarami kątów wewnętrznych w trójkątach. Mam tutaj kilka zeszytów. Policzylibyśmy sinusa, cosinusa, tangensa i mojego ulubionego cotangensa.
- Bałwan to nie przekleństwo. Chodź. Pokażę ci, a potem porobimy trygonometrię… - próbowała zachęcić Ogórka do faktycznej zabawy. Nie chciała matematyki, średnio za nią przepadała.
- Dobrze - powiedział goblin.
Wstał i poprawił swój surducik. Spojrzał na swoje odbicie w tafli lodu. Chciał być dla Baryłki przystojniakiem. Zawiązał sobie nawet czerwoną kokardkę na szyi, żeby podobać się jej jeszcze bardziej. Chciał być goblinem, któremu za kilka lat sama będzie chciała oddać swój wianek.
- A z kogo będziemy robić bałwana? - zapytał, podchodząc do drzwi prowadzących na korytarz. Otworzył je.
- Tak też można, ale takiego prawdziwego bałwana to się lepi Ogórku. Ze śniegu… Turlasz kule i ustawiasz i powstaje bałwan. Pokażę ci, tylko musimy znaleźć miejsce gdzie jest śnieg - powiedziała tłumacząc mu, gdy już byli na korytarzu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 14-03-2020, 11:54   #463
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- O… to musimy wyjść na zewnątrz… najpierw będziemy musieli w takim razie poprosić mamę o zgodę.
Zagryzł wargę. Nie chciał, żeby wzięła go za maminsynka.
- Bo… ona będzie wiedziała, czy na górze są teraz ludzie. Bo nie powinniśmy im się pokazywać. A mamy dzień, nie noc… - zawiesił głos.
- No dobrze… To chodźmy - powiedziała. Nie chciała pokazywać się Gryli, martwiła się, że ta znowu każe jej kilka godzin głaskać kota. Co prawda nie było to nieprzyjemne, ale strasznie nudne.

Ruszyli korytarzem. Ogórek znał drogę i Emma niestety już też orientowała się mniej lub bardziej w architektonicznym planie podziemi.
- I co robi się z takim bałwanem, kiedy się go ulepi? - zapytał Ogórek. - Czy można z nim porozmawiać? Ożywa, tak jak skalne trolle? Raczej nie, wtedy można byłoby stworzyć swoją prywatną armię i…
Oczy Ogórka zaświeciły się. A gdyby ulepili dostatecznie dużo bałwanów, żeby podbić nimi cały świat…?! Imperator Ogórek. To brzmiało dumnie i chwalebnie. Cesarzowa Baryłka budziło strach i podziw… Czy to była ich przyszłość?!
Emma zastanawiała się.
- W sumie nigdy nie widziałam by któryś ożył, ale może tu są jakieś bardziej magiczne wyziewy i ożyją? Byłoby super… A potem można w nie rzucać śnieżkami, a potem w siebie i jest fajnie - wyjaśniła. Jednak najpierw musieli dostać pozwolenie, które ją martwiło.
- O, tylko nie rzucaj proszę we mnie - powiedział Ogórek. - Jestem delikatnej postury. Raz kichnąłem i od tego nabawiłem się pięciu siniaków… - zawiesił głos nieco wstydliwie. - No cóż, tak właśnie było - westchnął.
Szli korytarzem, aż wreszcie napotkali pokój Gryli.
- Wchodzimy? - Ogórek zapytał wesoło, otwierając drzwi.
- Ale ty mówisz… - powiedziała cicho Emma, zaglądając do środka, czy olbrzymka w ogóle tam była.

Weszli do środka. Gryla rzeczywiście znajdowała się na swoim łóżku. Miała na sobie strój kąpielowy. Pięciu Młodzieńców Julu znajdowało się wokół niej i wcierali w jej ciało jakiś kremowy balsam. Jeden natomiast siekierą próbował przyciąć jej paznokcie u stóp.
- Matulu moja kochana… - Ogórek nieśmiało zaczął. - Czy możemy wyjść na zewnątrz, żeby stworzyć śniegowych ludzi? - zapytał.
Gryla zamrugała.
- Czy ktoś tu się pojawił? - rozejrzała się dookoła.
- Ym… Tak, to my, Ogórek i Baryłka… Nauczyłam się już praktycznie całego alfabetu i chcieliśmy pójść ulepić bałwana - przyszła z pomocą w tłumaczeniu Ogórkowi.
- Tak jest! - powiedział goblin. - W celach rekreacyjnych.
- Rekre… co? - zapytała Gryla, dopiero po chwili ogniskując na nich wzrok. - Czy te śnieżne bałwany ożywają i można używać ich w celach wojskowych?
Ogórek podrapała się po głowie.
- Zazwyczaj nie, prawda? - spojrzał na swoją towarzyszkę.
Emma kiwnęła głową.
- Są tylko do zabawy i śmiesznie wyglądają, a czasem ładnie, ale nie widziałam by służyły do celów wojskowych - odpowiedziała zgodnie z prawdą Walker.
- Podobno znasz już alfabet? - zapytała Gryla. - To moja droga Baryłko wyrecytuj mi go - poprosiła. - Wtedy będziesz mogła pójść z Ogórkiem marnować czas. Na waszym miejscu położyłabym się, tak jak ja i zaczęła zbierać siły na jutro. Bo musisz wcześnie rano wstać Baryłko, bo trzeba będzie pogłaskać Buziaczka.
Emma zerknęła na kota, którego głaskała już dziś bardzo długo. Miała nadzieję, że Buziaczek jednak nie będzie miał ochoty na to, by jutro go głaskała.
Tymczasem zaczęła recytować cały alfabet. Nadała mu rytm, dlatego było jej łatwiej zapamiętać i wypowiadać. Wybijała go palcami na udzie.
W osiemnastej minucie recytacji Gryla podniosła do góry palec.
- Aha! Po gele nie jest dorfu, tylko nerne - powiedziała. - Pomyłka!
Ogórek zatuptał w miejscu.
- Droga moja pani matko, ośmielę się sprostować. Na wielkim zjeździe Trollich Alfabetorów w trzy tysięcznym roku ery Hulvensteinów zmieniono kolejność niektórych run w celach estetycznych.
Gryla zagryzła wargę.
- To miało miejsce tylko trzysta lat temu, to świeża poprawka… - mruknęła. - Niech będzie, uwierzę ci. Ale teraz Baryłko… powiedz mi proszę, jak na przykład uszyć…
Ogórek zacisnął powieki i chwycił kciuki. Zadrżał z nerwów.
- ...powiedzmy… ogrodniczki - dokończyła Gryla. Uznała, że Baryłka nie miała szans znać takich skomplikowanych schematów typu unisex. Tego uczono zazwyczaj na trzydziestym drugim roku studiów.
Emma zamrugała…
- Otóż, jako że ogrodniczki, mogą być noszone i przez chłopców i przez dziewczynki… - i zaczęła opowiadać sposób, w jaki szyło się ten rodzaj spodenek, włącznie z opisem jak wyglądały kształty kolejnych części kroju.
Gryla otworzyła usta i je zamknęła. I tak kilka razy.
- A co to za czary…? Ogórku, mam nadzieję, że nie oszukujesz. Czy to brzuchomówstwo? Tak dobrze naśladujesz jednak głos Baryłki… no nie wiem, co to za przekręt. Jednak jeśli tak, to…
Gryla zamrugała oczami. Spojrzała na snop iskier, który nagle pojawił się w powietrzu. Kompletnie znikąd. Było ich coraz więcej i więce. Zaczęły wirować i rozszerzać się… uwidaczniając okrągły tunel, z którego biło tęczowe światło.
Emma zerknęła na tęczowy tunel i otworzyła szerzej oczy. Czy to nowe przejście do Tęczowej krainy?! Czy to Felicia? Zapowietrzyła się, splatając dłonie w cichym zachwycie i zdumieniu i wyczekiwaniu.
Zamiast Felicii, na podłogę wyskoczył niezwykle przystojny chłopiec. Blondyn. Spojrzał niepewnie po otoczeniu. Walker otworzyła usta na moment. Spojrzała na siebie i swoją beznadziejną, workowatą, burą sukienkę. Potargane, długie blond włosy… Chciała zemdleć, wyglądała jak Kopciuszek.
- Dzień dobry - chłopiec przywitał się uprzejmie, co znaczyło, że miał maniery niczym młody książę.
Następnie delikatnie zagryzł wargę… aż spojrzał na Emmę. Otworzył szeroko usta i oczy.
- Wow… - szepnął.
Niebieskooka patrzyła na chłopca, chłopiec na nią… Zrobiła się czerwona na buzi i spuściła wzrok. Emma chciała krzyknąć ‘ratunku, gdzie twój biały rumak’, ale to byłoby niegrzeczne w stosunku do Ogórka, więc na razie nic nie mówiła, porażona urodą księcia i swoją nieksiężniczkową prezencją…
- A cóż to za barbarzyńca?! - zapiszczał Ogórek. - Rety berety!
Tymczasem z przejścia wyskoczył jeszcze jeden podróżnik. Był to niezbyt duży, kudłaty pies. Zeskoczył na dwie tylne łapy, na których miał czarne, wypastowane buty. Oprócz tego miał na sobie garnitur. Spodnie, białą koszulę, kamizelkę i marynarkę. Oraz bardzo ładny krawat w kolorze chamois. Na jednym oku miał monokl. Natomiast na głowie elegancki cylinder.

Gryla momentalnie usiadła i zapluła się śliną. Przypadkiem strąciła na podłogę trzech Młodzieńców Julu.
- O kurwa, Furikamasu - szepnęła, przecierając oczy.
- Dla ciebie pan Ohayo Furikamasu - powiedział pies niskim barytonem.

‘I ma psa… Psa barona… Psa barona towarzysza, który jest panem Ohayo Furikamasu’ - powtarzała do siebie w myślach. Patrzyła na chłopca i na pana Furikamasu i uznała, że jej szopy na pewno by ich polubiły…

- Wiesz bardzo dobrze, dlaczego tutaj jestem, Grylo, córko Edwiny Szablozębej - powiedział Furikamasu. - Jestem inspektorem z Międzywymiarowego Inspektoratu Systemu Gratyfikacji Dobrych Uczynków Wśród Najmłodszych.
- W skrócie MISGDUWN - szepnęła Gryla.
- W skrócie MISGDUWN - pies pokiwał głową. - Nielegalnie pracujesz na terenie ziemskiej Islandii wymiaru 347b - powiedział.
- P-przecież nie zalegam wcale z procentami - powiedział Gryla, trochę się jąkając. - I od lat jestem na kontrakcie, tak jak moja matka była za młodu. Ja…
Tymczasem chłopiec zrobił niepewny krok w stronę Emmy. Podniósł dłoń i pomachał jej.
Emma nie rozumiała o czym była rozmowa, poza tym, że Gryla brzmiała, jakby miała problemy… Zerknęła na księcia i też do niego pomachała, trochę nieśmiało.
‘Hej’ - powiedziały jej usta, ale nie mówiła nic na głos.
- Jak się nazywasz? - blondyn zapytał w języku angielskim.
- Baryłka - odpowiedział Ogórek. Znał wszystkie języki świata.
- Baryłka…? - przystojny chłopiec zamrugał oczami. - To… uhm… piękne imię…
- Tak mnie nazywają… - powiedziała Emma. - Ale miałam wcześniej też inne imię… - nie chciała być na zawsze Baryłką, nawet Kopciuszek brzmiało już lepiej… - A ty? - zapytała też po angielsku.
- Przecież - odpowiedział Ogórek. - Mam na imię Ogórek. Bo kiedy urodziłem się, wyglądałem jak ogórek - wytłumaczył.
Tymczasem chłopiec uśmiechnął się lekko.
- Ja jestem Ismo Pajari - rzekł. - Pochodzę z Finlandii i jestem szamanem.

Tymczasem rozmowa między panem Ohayo Furikamasu i Grylą nie cichła. Choć głównie to pies mówił, a olbrzymka bladła.
- Siedem lat temu zniknęłaś i od tego czasu twoje obowiązki przejął Niklaus Sainte, zwany również Świętym Mikołajem. Obsługuje teren Islandii. Zrobił nam wielką przysługę, zwłaszcza że od czasu globalizacji jest naszym głównym kontraktorem - powiedział Furikamasu. - I ma i tak mnóstwo roboty. A ty tak znienacka pojawiłaś się i zaczynasz pełnić nieswoje już obowiązki oraz zabijać niegrzeczne dzieci. Tak nie można.
- A-ale… zostałam porwana i… mój kontrakt… To całe moje życie, nie zabierzesz mi tego! - Gryla była na granicy łez.
- Nie zabiorę ci, to prawda - powiedział Furikamasu, poprawiając łapą melonik. - Ale to dlatego, że nie można zabrać coś komuś, jeśli ten ktoś tego nie ma.
Gryla schowała twarz w dłoniach.
Emma zerknęła na Grylę i choć jej nie lubiła, to trochę jej się zrobiło smutno, bo to tak jakby kobieta straciła pracę, którą jej rodzina robiła od lat…
- Em, przepraszam? Panie Furikamasu? - zagadnęła Emma, podeszła odrobinę bliżej.
- Ohayo Furikamasu - sprostował pies. Rozejrzał się i poprawił monokl. - Kto mnie woła?
- Panie Ohayo Furikamasu… Ja, Emma Walker, ostatnio zwana Baryłką... Czy nie da się skonstruować jakiegoś innego kontraktu? To jednak rzeczywiście trochę niesprawiedliwe, bo pani Gryla nie z własnej woli porzuciła swoja pracę. Skoro ktoś ją zastąpił, to może jednak znalazłaby się jakaś praca, którą w takim razie mogłaby robić? To nieładnie robić kogoś bezrobotnym i to w święta… - zauważyła Emma.
- Tylko raz do roku w święta mogę zstąpić na tutejsze zwierzęta - powiedział pies. - Dzięki pomocy tego młodego dżentelmena udało mi się trochę wcześniej, a nie o północy. Jeśli chcę kogoś pozbawić pracy, to tylko dzisiaj.
Gryla natomiast zaczęła wycierać nos.
- Baryłko moja najdroższa! To koniec! - zawyła. - Musimy się pakować i… i… może moja ciotka nas przyjmie… - zasmarkała się mimo wszystko. - Jestem skończona! M-moja kariera… Kariera…! - płakała.
- Nie ma żadnego innego kontraktu - powiedział Furikamasu. - Musi być kara - powiedział. - Zabieram cię na kurs szkoleniowy na Alfa 213c. Wrócisz do pracy wtedy, kiedy wyrobisz nową licencję. I to tylko dlatego, bo brakuje nam kontraktorów, a Niklaus nie może całej planety sam obrabiać.
Emma zerknęła na Grylę…
- Może to nie takie złe? Nowy kurs… Nauczysz się nowych rzeczy… - próbowała szukać pozytywnych elementów w sytuacji.
Gryla splotła palce. Wydawała się taka pokorna. Ohayo akurat spoglądał na swoje buty, na których pojawiła się grudka ziemi. Niedopuszczalne. Mrugnął okiem i zniknęła po malutkim wybuchu iskier.
- A i-ile trwałby taki kurs? - zapytała.
- Wersja lite to tylko dwieście pięćdziesiąt lat - powiedział Furikamasu.
Gryla zamrugała.
- Brzmi całkiem rozsądnie i korzystnie - ostrożnie przyznała.
- Ale nie wiem, czy ci wystarczy wersja lite - powiedział Furikamasu. Następnie rozejrzał się. - To zależy od tego, jakie wykształcenie posiadasz. W waszej ocenie Gryla, córka Edwiny Szablozębej, jest dobrym kontraktorem? - spojrzał na Emmę zwaną Baryłką.
Emma zaczęła zastanawiać się…
- Cóż… Porywanie dzieci jest trochę nie w porządku… No i ubranka dla tych dobrych są trochę przestarzałe, ale ładnie wykonane… Mogłaby być trochę milsza, ale nie jest zła. Umie wykonywać swoją pracę i widać, że jej na niej zależy - zauważyła obiektywnie.
- Baryłko, jaka z ciebie się zrobiła analizatorka - szepnęła Gryla, powoli cedząc słowa.
Ohayo Furikamasu wyciągnął z kieszonki materiałową chusteczkę i wytarł nim nos, po czym włożył z powrotem do marynarki.
- No cóż, wersja lite może ci wystarczy, Grylo - powiedział.
- Za ile lat mam się stawić na Alfa 213c? - zapytała olbrzymka.
- Już teraz ze mną idziesz - powiedział pies. - Dzisiaj.
- Dzisiaj?
- Dzisiaj.
Wargi Gryli zadrżały.
- I również dzisiaj zakończy się twoja nielegalna aktywność pseudokontraktorki - dodał Furikamasu. - Zakończ pani i wstydu oszczędź. Wraz z przejściem do innego wymiaru wszystkie twoje paranormalne zdolności zostaną czasowo odebrane.
- A co z jej synami? Zostaną tutaj? - zapytała Emma, chcąc dowiedzieć się co będą robić Młodzieńcy Julu i Ogórek.
- Czeka ich bezrobocie, jednak nie są odpowiedzialni za czyny swojej matki - powiedział Furikamasu. - Szczerze mówiąc, gdybym miał zły humor, to mógłbym ich również zgarnąć. Jednak wystarczy, że jedna osoba za to odpowie - rzekł.
- Chcesz rozdzielać matkę i synów - Gryla załkała. - Wolę, żeby ze mną poszli na kurs.
Furikamasu spojrzał na jednego z Młodzieńców Julu, który właśnie dłubał w uchu i jednocześnie próbował zwinąć język w rulonik.
- Nie sądzę, żeby byli w stanie czegokolwiek się nauczyć - powiedział.
Ogórek zadrżał. Widział seksualne napięcie między Baryłką a Barbarzyńcą. Czy powinien odejść? Tylko by im zawadzał…!
- Byłbym lepszym mężem od niego - szepnął w stronę młodej blondynki i następnie spojrzał na psa w garniturze. - J-ja p-pójdę. C-chcę odejść stąd- rzekł tonem sugerującym coś odwrotnego.
Emma zerknęła na Ogórka.
- Ogórek jest bardzo mądry… Uczył mnie wszystkiego, ma pamięć lepszą niż ktokolwiek kogo znam i jest wspaniałym wynalazcą - zachwaliła go Walker. Nie wiedziała, o co mu chodziło z tym mężem, ale z jakiegoś powodu zobaczyła piękną scenę ślubu… Siebie i księcia szamana… Trochę szkoda Ogórka, bo rozsypywał ryż…
Ogórek zamrugał oczami. Liczył na to, że Emma zaprotestuje.
- C-chwila, ja wcale n-nie chcę… - zaczął.
Furikamasu zamerdał ogonem.
- No to wszystko ustalone. Gryla i Ogórek jadą na kurs, a reszta zostaje - powiedział.
Szczeknął krótko i pojawił się ogromny portal. Był okrągły i błyszczał od iskier.
- Ale ja taka nieprzyszykowana… - zaczęła Gryla.
Emma zerknęła na Ogórka.
- Ale pomyśl Ogórku, jak się nauczysz to będziesz wspaniałym projektantem, lepszym niż twoi bracia - zauważyła Walker. Zastanawiała się tylko, jak ma się stąd wydostać, jeśli Gryla i Ogórek sobie pójdą. No i czy ten kot wszystkich nie zje…
- Baryłko, czy będziesz opiekować się Buziaczkiem w trakcie mojej nieobecności? - zapytała Gryla. - To tylko przez dwieście pięćdziesiąt lat - powiedziała.
“Aż dwieście pięćdziesiąt lat”, pomyślał Ogórek. “Kiedy wrócę, Baryłka na pewno będzie miała choć jedno dziecko, nie będzie na mnie czekała…”
 
Ombrose jest offline  
Stary 14-03-2020, 11:56   #464
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Jasne, postaram się… O ile Buziaczek będzie chciał ze mną iść - powiedziała zerkając na kota.
Buziaczek siedział cicho. Spoglądał na pana Furakimasu. Czuł jak jego serce szybko biło. Czy to nadszedł ten dzień, kiedy napotkał swoją prawdziwą miłość? Ten cylinder, ten monokl, a co najważniejsze… piękne wypastowane buty. Buziaczek cały życie żył w nienawiści. Czy mógł pozwolić sobie na uczucie tak odmienne, a tak bliskie…
Czy był w stanie zaakceptować fakt, że się zakochał?
Mruknął cicho, patrząc tylko i wyłącznie na swojego ukochanego. Kiedy usłyszał ostatnie słowa rozmowy, fuknął i wskoczył na ramię Gryli. Wiadomo było, że jak ona idzie, to on też pójdzie. Bo zapewne po drugiej stronie zostaną z przystojnym Furakimasu…
Emma zerknęła na Ismo.
- Czy wiesz może jak się stąd dostać do miasta? - zapytała cicho.
- Zawiozę cię do niego na moim motorze - Pajari palnął. Walker zarumieniła się.
Coś zagotowało się w nim ze wstydu. Przecież nie miał motora. Nie wiedział nawet, gdzie tak właściwie byli. Jak teraz z tego wybrnie? Już nie mówiąc o tym, że potrafił tylko jeździć na rowerze. Uznał, że nieźle wdepnął. Odwrócił wzrok i zagryzł wargę.
Walker czekała więc, aż Gryla i Ogórek się zabiorą z Panem Furikamasu. Zerkała co jakiś czas na Isma… Książę nie miał konia… Miał motor… to też piękne… Zastanawiała się tylko, gdzie go zaparkował, czy oni też przejdą tym tęczowym tunelem i tam będą jechać? To byłby sen każdej księżniczki…
Gryla w tym czasie założyła na siebie skóry. Wzięła również maczugę.
- Komu w drogę, temu czas - westchnęła.
Zerknęła na Baryłkę i Młodzieńców Julu.
- Mamo, będziemy na ciebie czekać - powiedział jeden z jej synów. - HOP HOP! - zakrzyknął.
Podbiegł do niej i przytulił się do niej. Reszta młodzieńców wzięła z niego przykład. Kilkoro kolejnych wparowało do pomieszczenia. Nie wiedzieli o co chodzi, ale również zaczęli przytulać Grylę. To była miła scena i Emma uśmiechnęła się na jej widok. Nawet zrobiło jej się przykro, bo nie miała mamy, ani taty, których mogła przytulić.
- Dość - powiedziała. - Pamiętajcie, żeby być dobrymi goblinami. I nie jedzcie warzyw, bo was brzuch rozboli.
Wzięła Buziaczka i stanęła przed portalem.
- Baryłko, przepraszam, że nie byłam w stanie uczynić z ciebie prawdziwej damy - powiedziała. - Stałaś się przedwcześnie królową - westchnęła.
- Nie szkodzi Grylo, powodzenia na treningu… - pożegnała ją Emma. Wcale nie było jej przykro. Wszystko się bowiem dobrze kończyło…
- Mam nadzieję, że zostaniesz krawcową - powiedziała i przeszła przez portal wraz z Buziaczkiem, którego oczy pozostawały wpatrzone w Furukimasu.
Ten potarł łapy.
- Wszystko zmierza w dobrym kierunku - rzekł. - Moja robota skończona. Jeszcze odwiedziłbym Niklausa na Biegunie Północnym, ale to może później… - zawiesił głos.
- Baryłko… - Ismo zawiesił głos. - Bo ja muszę ci coś powiedzieć… - powiedział, czerwieniąc się.
- Nom? - zapytała przeciągle Emma, zerkając na swego księcia-szamana Ismo z lekkim uśmiechem. Rozjaśniał jej ładną buzię.
- B-bo ja tak naprawdę nie mam motoru… - powiedział.
Furukimasu spojrzał na nich.
- Podróżujemy portalami - powiedział. - Jak chcesz, to możemy cię gdzieś podrzucić - rzekł. - Tylko gdzie?
- To Baryłka z nami nie zostanie? - zapytał Ismo. - Gdzie mamy ją podrzucać…
- Ja nie wiem… Wszyscy dorośli gdzieś poszli i pan Jenkins też… Znasz jakieś bezpieczne miejsce? Nie szkodzi, że nie masz motoru Ismo… I tak jesteś fajny… - powiedziała i zrobiła się znów czerwona.
- T-ty też jesteś fajna - Pajari spłonął rumieńcem. - Może chciałabyś zjeść z nami kolację wigilijną? Z moją rodziną? Powiem, że jesteś moją przyjaciółką… Choć pewnie wolałabyś wrócić do swojej rodziny - mruknął ze smutkiem.
- Moja rodzina nie żyje, a mój pan opiekun został uratowany przez rudowłosą panią i jej przyjaciół - powiedziała poważnym tonem Emma. - Chętnie zjem z tobą kolację - dodała bardziej pogodnie.
- Moja mama też nie żyje - powiedział Pajari. - I jedna, i druga. Bo miałem dwie. A mój tata nie jest moim prawdziwym tatą. Nie poznałem tego biologicznego, ale pewnie również nie żyje. Jesteśmy obydwoje sierotami… - powiedział i poczuł dziwną więź z Baryłką. Nigdy wcześniej nie poznał sieroty. Takiej samej, jak on.
Ogórek dziękował za to zamieszanie. Chyłkiem opuścił pomieszczenie, kiedy nikt nie patrzył w jego stronę. Spojrzał jeszcze raz na przepiękną Baryłkę.
“Jeszcze będziesz moja”, pomyślał, poprawiając czerwoną kokardkę na szyi. Zwiał.
- Oh… Przykro mi, hm… Jeśli chcesz, to możesz mi mówić Emma… Baryłka, to taki bardziej tytuł tutejszej księżniczki. Bo miałam zostać królową goblinów - wyjaśniła.
- To brzmi jak wielka odpowiedzialność - powiedział Ismo. - Emma to piękne imię. Przypomina mi moją ulubioną aktorkę - rzekł. - Tę, co gra Hermionę. Też lubisz Harry’ego Pottera?
- Tak, bardzo… Chciałabym być w Gryffindorze - powiedziała Emma i uśmiechnęła się do niego.
Pan Furukimasu zamknął portal i otworzył następny w tym czasie. Poza tym wyjął z kieszeni kość i zaczął ją gryźć. Dobrze, że zostawił ją sobie na później. Miała doprawdy wyborny smak.
Emma zerknęła na kolorowy, tęczowy portal.
- Wygląda prawie jak przejście do Tęczowej Krainy Felicii… - zauważyła.
- To twoja przyjaciółka? - zapytał Ismo. - Moją przyjaciółką jest Alice. Ma piękne, rude włosy i bardzo ładnie śpiewa. Ma złote serce, ale jest często smutna. Wydaje mi się, że to dlatego, bo nie pomagam jej na co dzień tak, jak powinienem - westchnął.
- Pięknie śpiewa… O to tak jak ta rudowłosa pani, która uratowała pana Jenkinsa i resztę… - zauważyła Emma, bo pamiętała, że ta pani przecież ładnie śpiewała…
- Musi być całkiem dużo ładnych, rudowłosych pań, które potrafią śpiewać - zauważył Ismo.
“Moja jest na pewno lepsza od twojej”, pomyślał po cichu.
- A Felicia to Jednorożec. Przychodzi mnie uratować, kiedy ktoś zły chce mi zrobić krzywdę - wyjaśniła.
- To prawdziwy Jednorożec? - zapytał Ismo. - Wow… - otworzył usta. - Nigdy nie widziałem jednorożca. Wśród haltii nie ma takich stworzeń - powiedział.
- Może jak kiedyś będzie okazja, to ją zobaczysz - powiedziała Walker.
- Czy musisz kogoś powiadomić, że wszystko z tobą w porządku, Bary… Emmo? Zanim udamy się na wigilię?
- Powinnam kogoś z IBPI… Pan Jenkins i detektywi na pewno się martwią, że mnie nie ma - powiedziała w zamyśleniu.
- A czy masz do nich numer telefonu lub maila? Mogłabyś zadzwonić lub napisać… - Ismo zaproponował rozwiązanie.
Emma pamiętała telefon do pana Jenkinsa… Ale chyba ten zły murzyn mu go zabrał… Więc musiała skupić się na mailu.
- Znam maila… - powiedziała dumnie, że coś pamiętała i było użyteczne.
- To wyślesz go w Reykjaviku, dobrze? - Ismo zaproponował.
Tata będzie z niego taki dumny, że znalazł taką piękną dziewczynę i zaprosił ją od razu na święta! Ismo sam z siebie był dumny i szczęśliwy.
- Możemy już przechodzić? - zaproponował pan Ohayo Furukimasu.
- Mhm… Tylko momencik… - Emma rozejrzała się, czy w pokoju Gryli nie było gdzieś czasem jej ubrań. Mogłaby je zabrać i się w nie przebrać i znów wyglądać porządnie!
Niestety ich tam nie było. Jedynie Młodzieńcy Julu siedzieli na łóżku i w ciszy ich obserwowali. Przypominali nieco widzów zgromadzonym przed telewizorem. Brakowało jedynie przekąsek.
- Chcesz się z nimi pożegnać pewnie - zrozumiał Ismo.
Ogórek spojrzał przez szparę w drzwiach. Serce go rozbolało. Płakał rzewnie w ciszy i w samotności…
Emma rozejrzała się.
- Ktoś widział gdzie poszedł Ogórek? Wszedł do portalu? To nieładnie, tak bez pożegnania… - powiedziała Emma, przypominając sobie o swoim przyjacielu. Spojrzała na Isma.
Goblin załkał.
- Moja Baryłeczko… - szepnął. Jego ręce drgnęły, jak gdyby chciał je wyciągnąć w kierunku Emmy. Jednak nie mógł wejść do środka, bo nie był tam potrzebny. Jedynie pies zesłałby go na łagry, tak jak jego matkę...
- Pomagał mi się tu uczyć i myślałam że jesteśmy przyjaciółmi… A to taki miły goblin - przedstawiła go. Podeszła do Młodzieńców Julu.
- Baryłko, moja Baryłko… - szeptał Ogórek w ukryciu. Trzymał w dłoniach flaminga origami, którego chciał jej wręczyć wieczorem. Już nigdy nie będzie mógł tego uczynić…!
- Miło było was widzieć, tak jak Gryla mówiła, bądźcie dobrymi goblinami, nie dokuczajcie sobie i nie jedzcie warzyw - powiedziała i podparła biodra rękami, a następnie obróciła się i zerknęła na Isma i pana Furikamasu.
- Ja lubię ser - powiedział jeden z Młodzieńców Julu. Drugi pokiwał głową.
- Teraz myślę, że możemy iść - powiedziała Emma.
- Baryłko, zawszę będę ciebie kochał - szepnął Ogórek. - Bez twego uśmiechu szlochał. Boś ty światłem mego życia. Wielbię ciebie tu z ukrycia.
- To chodźmy - tymczasem powiedział Pan Ohayo Furukimasu.
Ismo pokiwał głową i uśmiechnął się. Następnie wraz z psem wskoczył do uformowanego portalu.
- Baryłko… nie… - jęknął płaczliwie Ogórek. - Nie opuszczaj mnie bąbelku…
Emma jednak nie słyszała jego szlochów. Spojrzała jeszcze raz na salę i Młodzieńców Julu. Uśmiechnęła się do nich, po czym pomachała ręką i sama również wskoczyła do portalu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 14-03-2020, 12:00   #465
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Śnieg opadał na Trafford Park. Drzewa pozbawione liści poruszały się zgodnie z powiewem delikatnego wiatru. Wysokie, rozłożyste iglaki pozostawały zielone, choć opadająca biel starała się zagłuszyć ich naturalny kolor. Alice rozglądała się dookoła. Praktycznie nie poznawała rezydencji. Tonęła w białych światełkach. Najróżniejsze ozdoby znajdowały się tam, gdzie ich wcześniej nie było. Rzeźby reniferów, lampy śnieżynki, choinki… Bez wątpienia załoga rezydencji nie odpoczywała przez tych kilka ostatnich dni. Nawet droga z jeziora była odśnieżona i wyłożona światełkami. To było cudowne i urocze… Kompletnie nie pasujące do tego, co Harper przeżywała ostatnimi dniami. Udało jej się wrócić z Islandii do Manchesteru. Umyła już się i przebrała. Została jeszcze godzina do oficjalnego rozpoczęcia balu, więc Alice miała trochę czasu. Ruszyła więc na drobny spacer dookoła posiadłości, aby spojrzeć na te wszystkie piękne przystrojenia…
- Pani Alice! - przywitał się z nią Russel Windermere.
Ogrodnik klęczał przy jednej z dróg.
- Czy mogłaby mi pani pomóc ulepić jeszcze kilka śnieżek? - zapytał. - Bo mnie już łupie w krzyżach, a pani Esmeralda zażyczyła sobie podświetlonego śniegu wzdłuż dróg. Moi synowie zajmują się czymś innym… Miło widzieć panią u nas - uśmiechnął się. - Choć przygotowania do balu nie dawały nam zbyt dużo czasu do tęsknienie, oj nie. Co to, to nie.


Alice czuła się odrobinę odrealniona. Nie miała nastroju na Wigilię, ani świętowanie. Pragnęła zamknąć się w swoim pokoju i spróbować przeżyć jakoś resztę tego dnia.
Obserwowanie pięknego wystroju posiadłości jednak nieco koiło jej nerwy. Zdołała się rozluźnić, choć trochę.
- Ile potrzebujemy jeszczę śnieżek? - zapytała. Miała już zapleciony warkocz i nałożony makijaż, nie chciała, by wszyscy goście oglądali jej nieco posiniaczony policzek, czy delikatne cienie pod oczami wywołane zmęczeniem. Zgarnęła nieco śniegu w białą rękawiczkę i zaczęła lepić śniegową kulkę.
- O tu tylko, do końca alejki. To dwa metry. Z trzydzieści kulek. Raz dwa to ulepimy - powiedział. - Czy już rozmawiała pani z panią Esmeraldą? Nie daje tego po sobie poznać, ale jest trochę zestresowana. To naturalne, jest gospodynią i odpowiada za powodzenie tej gali - rzekł. - Proszę jej powiedzieć, że wszystko dobrze pójdzie. Bo mnie w ogóle nie słucha.
- Oczywiście, porozmawiam z nią… Już wcześniej zamieniłyśmy parę słów, ale jeszcze za moment do niej wrócę… - ‘W końcu miała mi pomóc założyć suknię’, dodała do siebie w myśli Alice. Na razie miała na sobie jeszcze, co prawda eleganckie i schludne, ale zwykłe ubranie. Za moment jednak powinna już pójść do środka by przebrać się i zacząć przygotowanie do balu. Patrzenie na te wszystkie śliczne ozdoby niemal wyciskało łzy z jej oczu...

Zajęła się lepieniem śnieżek i starała się nie myśleć o niczym, tylko o samym ruchu kulkowania śniegu i układania go w kupki, aby oświetlić ścieżkę.
- Już skończone - powiedział Russel. Tak schował kabelki, żeby nie były widoczne na pierwszy rzut oka. - Już robi się ciemno. To może ja też założę garnitur. Pani Esmeralda powiedziała, że nas również oczekuje na balu. Choć dziewczyny będą obsługiwać gości, to ja i chłopaki moje usiądziemy sobie w kącie i coś wypijemy. Mamy tylko nie przynosić wstydu. No to zostawię dłubanie w uchu w domu - zażartował i zaśmiał się głośno.
- To dobrze, że spędzimy święta wspólnie… To będzie na pewno miłe doświadczenie - powiedziała Alice i wyprostowała się. Otrzepała rękawiczki ze śniegu i rozejrzała się. Ścieżka wyglądała naprawdę pięknie. Ruszyła nią z powrotem do posiadłości. Obiecała Esmeraldzie, że założy sukienkę od niej, musiała więc znaleźć panią domu… Oraz kreację, którą jej chciała zaproponować. Spodziewała się, że zastanie ją w jej sypialni.

Esmeralda była jeszcze w szlafroku. Siedziała przy sekretarzyku i spoglądała na swoje odbicie w lustrze. Wyglądała cudownie. Czarne, gęste włosy opadały puklami dookoła jej głowy. Sięgał jej do łopatek. Były rozczesane i znajdowały się w nich drobne, białe perełki, które wcześniej umieściła Martha. Teraz Esmeralda poprawiała czarną kreskę dookoła oczu. Na powieki miała nałożony srebrny cień, który przechodził w jasny fiolet. Alice skojarzyło to się z białą czekoladą ze śliwkowym nadzieniem, którą poczęstowała ją Martha. Usta również zdobił fiolet. Choć błyszczyk miał dużo ciemniejszy kolor, pasujący do dojrzałej urody Esmeraldy.
- Powiedz mi, moja droga - rzekła, kiedy Alice weszła do środka. Nie spojrzała na nią jednak. - Najlepsze kolczyki to będą zwykłe białe perły, prawda? Będą pasować do tych w moich włosach. Chociaż kusi mnie, żeby założyć kolczyki z ametystami. Fioletowe, będą pasowały do kolii z ametystów. Chociaż mogę ubrać też naszyjnik z białych perełek. Nie chcę wyglądać jak pajac, ale z drugiej strony cała w perłach… czy to nie jest zbyt konserwatywne? - zapytała.
- To zależy jaką zamierzasz założyć do tego suknię - odpowiedziała Alice i podeszła nieco bliżej. Ściągnęła z siebie płaszcz i zamknęła drzwi. Podeszła bliżej i stanęła tuż obok Esmeraldy i lustra, przed którym siedziała. Obie wyglądały dobrze, choć Esmeralda miała już na sobie biżuterię i zaczynała wyglądać jak prawdziwa uczestniczka balu. Alice tymczasem dopiero zaczynała przygotowania.

Esmeralda pokazała jej białą suknię na manekinie.
- Mam nadzieję, że nie będę wyglądać jak panna młoda - powiedziała. - Wbrew pozorom wcale nie jest aż tak łatwo znaleźć białe suknie, które nie wyglądają jak suknie ślubne. Co o niej sądzisz? - zapytała. - Mam nadzieję, że damy nie zignorują dress code’u. To byłoby niewiarygodnie niegrzeczne, gdyby nie przyszły w bieli - powiedziała oschłym tonem, którego używała, kiedy była zdenerwowana. Potrafiła to świetnie ukryć chłodem, ale Alice nauczyła się, jak dostrzegać jej emocje.
Alice przyglądała się chwilę sukni, po czym przyjrzała się biżuterii.
- Perły będą lepiej pasować… Choć… Załóż te z ametystem. Podkreślą twój makijaż, a też nie będą odstawać od kompozycji - powiedziała i podparła jedną dłonią biodro.
- Perły w moich włosach będą pasować do sukienki, a ametysty do makijażu, prawda? - zapytała. - Myślę, że wszystkie kobiety założą perły, a nie chcę zlać się z tłumem. Z drugiej strony mama zawsze mówiła, żeby nie łączyć dwóch różnych typów biżuterii, o ile nie chcesz z siebie zrobić choinki. No cóż, mamy święta… mogą być choinką… - powiedziała, zakładając kolczyki.
Następnie wstała i uśmiechnęła się do Alice. Powabnym ruchem ramion zsunęła z siebie szlafrok. Wnet stanęła przed nią kompletnie naga. Ruszyła w jej stronę powoli. Położyła dłonie na biodrach Harper.
- Cieszę się, że do mnie wróciłaś - rzekła.
Harper przesunęła po niej wzrokiem, a po chwili ten powrócił do jej oczu.
- Też cieszę się, że wróciłam - powiedziała i zagarnęła jedną ręką Esmeraldę, głaszcząc ją po plecach.
- Czy chcesz fioletowy ślad mojej szminki na swoim ciele? Bo mogę podarować ci taką biżuterię - uśmiechnęła się lekko, żartując. A może to wcale nie były żarty?
- O ile nie będzie przebijał przez biel sukni, którą dla mnie przygotowałaś - odpowiedziała Alice i przechyliła głowę z lekkim rozbawieniem. Zdołała sobie wyobrazić jaką przyjemność sprawi Esmeraldzie świadomość, że cały wieczór będzie gdzieś na ciele nosić jej pocałunek.
Harper miała na sobie czarną, rozciągliwą sukienkę do kolan. De Trafford chwyciła jej dekolt i nieco pociągnęła go do dołu. Następnie nachyliła się i pocałowała jej prawą pierś tuż nad biustonoszem. Nie powinno to być widoczne po założeniu sukni. Esmeralda spojrzała na swoje dzieło. Jej usta odbiły się równo, nie rozmazały się.. wyglądało to całkiem estetycznie… i podniecająco.

- Najpierw ty pomożesz mi ubrać się, skoro już jestem naga - powiedziała. - A potem ja pomogę tobie - zadecydowała, puszczając jej dekolt.
Rudowłosa kiwnęła głową. Zerknęła na odcisk ust na swoim biuście. Następnie zerknęła na piękną suknię, którą Esmeralda przygotowała dla siebie.
- Poczekam więc, aż będziesz gotowa, by ją na siebie włożyć… - powiedziała spokojnym tonem, a gdy nastał ten moment, zdjęła ostrożnie suknię z manekina i pomogła de Trafford odziać się w nią.
Alice skończyła wiązać gorset, potem wygładziła fałdy materiału. Esmeralda miała wyprostowaną, piękną sylwetkę i suknia wyglądała na niej jeszcze lepiej, niż na manekinie. Wyglądała jak prawdziwa królowa zimy. Stanęła przed wielkim lustrem. Harper znajdowała się tuż za nią.
- Jak wyglądam? - zapytała de Trafford.
- Wspaniale. Jak królowa - powiedziała Alice, komentując szczerze co widziała. Ciemne włosy, wetknięte w nie perły, subtelny makijaż i fioletowe akcenty, razem z bielą kreacji, tworzyły wspaniałą całość. Harper uśmiechnęła się lekko.
De Trafford uśmiechnęła się.
- Wspaniale - Alice powtórzyła ciepłym tonem i wyszła z kadru, by Esmeralda mogła się dokładnie cała przejrzeć.
Obróciła się dwa razy dookoła własnej osi. Spojrzała na delikatne rękawiczki, które sięgały aż do łokci. Następnie nieco wyciągnęła nogę, żeby spojrzeć na piękne, nieco opalizujące buty. Były białe, ale kiedy światło padało na nie pod odpowiednim kątem, zdawały się mieć tęczowy poblask. Alice czuła ciężkie tysiące funtów, które Esmeralda “zainwestowała” w same szpilki. Nie mówiąc o sukniach, ozdobach… i głównej sali, do której Alice jeszcze nawet nie została wpuszczona.
- Wybierzesz tę suknię, którą dla ciebie przygotowałam? - zapytała. - Czy może kupiłaś po drodze jakąś własną?
- Nie miałam czasu, choć gdybym chciała wybrać coś innego, może i bym go znalazła… Ale ja chcę założyć suknię którą dla mnie wybrałaś, dlatego nie szukałam innej. Pokaż mi ją - poprosiła spokojnym tonem. Spojrzała chwilę dłużej na Esmeraldę, a potem splotła dłonie przed sobą, czekając.
De Trafford podeszła do jednego z okien. Stał przy nim manekin zasłonięty materiałem. Esmeralda ściągnęła go i spojrzała na Alice, odsłaniając tym samym suknię.
- Jak ci się podoba? - zapytała. - Jak widzisz, koronka zakrywa dość dużo, biegnie aż do szyi. Boję się, że wykluczyłam przez to całkiem dużo rodzajów biżuterii… w ogóle o tym nie pomyślałam, kiedy kupowałam. No ale cóż, to ty zdecydowałaś się włóczyć po Islandii i szukać rekrutów, zamiast przypilnować dużo ważniejsze kwestie - Esmeralda zażartowała, jednak brzmiało to, jakby miała delikatny wyrzut… choć nie do końca.
- Nie szkodzi… Po prostu założę srebrne, długie kolczyki, bez naszyjnika. Jest piękna… - suknia nie miała tego królewskiego nastroju co kreacja Esmeraldy, ale przywodziła jej na myśl śnieżynkę, albo księżniczkę. Dzięki rodzajowi materiału, akurat miała białe rękawiczki, które pasowały do całości, więc nie będzie musiała pokazywać protezy palców, czy blizny po Isle of Man.
- Myślę, że z kolczykami możesz zaszaleć, skoro nie będziesz miała naszyjnika. Ja bym postawiła na coś przykuwającego uwagę i awangardowego. Pozwolę ci wziąć coś z mojej kolekcji - powiedziała. - Może to być srebro, ale będziesz wyglądać bardziej zjawiskowo z jakimś szlachetnym kamieniem. Może też być ametyst, a może szafir… Błękit i ogólnie rzecz biorąc niebieski pasuje do śnieżnego motywu jak najbardziej… - zawiesiła głos. - Ale jeśli chodzi o samą suknię...
- Załóżmy ją… Zbliża się czas, byśmy zajęły się gośćmi… Ja pozbieram tych, którzy już są w domu, a ty jako pani domu… Zajmiesz się rzeczami, którymi pani domu się zajmuje - powiedziała i uśmiechnęła się do niej lekko. Zsunęła z siebie czarną sukienkę. Suknia od Esmeraldy była tak skonstruowana, że [url=https://i.imgur.com/TvjuHJ9.jpg]biała bielizna[url], którą Alice miała na sobie pasowała. Czekała teraz, aż de Trafford zauważy co nosiła. W międzyczasie wyjęła z torebki zakolanówki i założyła je, bo wcześniej nie pasowały do odzienia, ale teraz mogła je wdziać. - Tylko buty zostawiłam u siebie, ale też mam takie, które będą pasować… - dodała i uśmiechnęła się. W końcu wyprostowała się i zerknęła na Esme. - Jak ci się podoba? - zapytała.
- Chcę, żebyś to wszystko ubrała, bo potem chcę rozbierać cię z tego wszystkiego - de Trafford uśmiechnęła się lekko.
Następnie podeszła do drzwi. Otworzyła je przeszła do swojej garderoby. Było to pomieszczenie dwa razy większe od samej sypialni. Nie było niezwykle ozdobne. Znajdowały się tutaj głównie rury ze strojami zawieszonymi na nich. Każdy jeden był opakowany w folię, która chroniła przed kurzem. Esmeralda ruszyła jednak dalej w stronę szafki znajdującej się obok sejfu. Otworzyła ją i zaczęła wertować pudełeczka, które były posegregowane kolorami znajdujących się w środku kamieni.
- Co powiesz na to? - zapytała de Trafford, podając jej pudełeczko. - To akwamaryna. Kamień szlachetny będący odmianą berylu, jeśli dobrze pamiętam.
- Wyglądają jak sople… Przynajmniej z koloru… - zauważyła Alice.
- Czyż nie? - zapytała Esmeralda. - To prezent od matki Terrence’a. Dobry boże, możesz zabrać sobie te kolczyki na własność - powiedziała tonem sugerującym, że poprzednia pani de Trafford nie była jej najlepszą przyjaciółką.
- I może naszyjnik też da radę, jeśli jest dość krótki - zauważyła. Najpierw jednak musiały założyć jej tę suknię.
- To tylko przewieszka, na pewno znajdziemy jakiś krótki łańcuszek. Ewentualnie możemy to też wprawić w twoje włosy. Już jest dość późno, a ty wciąż nie masz zrobionej fryzury - powiedziała.
No cóż… najwyraźniej warkocz nie przypadł Esmeraldzie do gustu.
- Jeszcze nie ma gości w posiadłości - rzekła. - Najpewniej wszyscy spóźnią się przynajmniej godzinę. Ostatni bal de Traffordowie wyprawili dosłownie dekady temu. Nikt nie pamięta, w jak fatalnej lokalizacji znajduje się posiadłość. Już widzę te przerażone damy, którym do głowy nie przyszło, że będą musiały przeprawiać się przez rzekę - Esmeralda zaśmiała się jakby złośliwie.
- Trzeba było wynająć oświetloną gondolę… To by dodało jeszcze więcej klimatu - zaproponowała Alice niewinnie. Zabrała się tymczasem za ubieranie.
- Chciałam, jednak gondolierzy nie pracują w wigilię - westchnęła Esmeralda. - A ja już wydałam krocie. Wbrew pozorom liczę się z finansami… choć trochę… kiedy wydaję przyjęcia.
- Jaką fryzurę mi proponujesz? Bo jak rozumiem, warkocz nie pasuje? - zauważyła.
- Musisz mieć ładnie zapleciony kok - powiedziała Esmeralda. - To przez to, że ta suknia tak wysoko podchodzi. Będziesz miała ładniejsze proporcję i będziesz wyglądać estetyczniej - rzekła. - Martha ci go zrobi. W młodości była fryzjerką. Bardzo podobał mi się ten punkt na jej podaniu o pracę. To niesamowicie wygodne, posiadać w posiadłości kogoś, kto zaopiekuje się twoimi włosami. Poza tym nie lubię warkoczy. Są według mnie wieśniackie. Chłopki zaplatają warkocze, żeby włosy im nie wpadały do oczu, kiedy będą doić krowy. Bo nie stać je na porządne gumki lub klamry do włosów.
Harper nigdy tak o tym nie pomyślała i choć warkocze ładne, rzeczywiście mogły wywodzić się od czegoś takiego.
- No dobrze, po ubraniu sukni i biżuterii, poproszę ją o pomoc… - obiecała. A następnie musiała zajrzeć czy Thomas i Arthur już wrócili. Wiedziała, że wybrali się kupić sobie garnitury w odpowiednim kolorze.
- Dobrze - powiedziała Esmeralda. - Wracamy.
Kwadrans później Alice miała już na sobie suknię. Ubieranie jej poszło całkiem sprawnie. Założyła również kolczyki.
- To co robimy z przewieszką? Zmieści ci się jako naszyjnik? Czy bierzesz ją do Marthy, aby wplotła ją we włosy? - zapytała de Trafford. - Poza tym wyglądasz pięknie i atrakcyjnie, moja droga - uśmiechnęła się z aprobatą.
- Wplecie mi go we włosy - powiedziała Alice i wzięła naszyjnik. Zerknęła na siebie w lustrze. Wyglądała rzeczywiście świetnie. Jej ciało było ładnie podkreślone przez kształty sukni. Jej rude włosy w warkoczu rzeczywiście lepiej pasowałyby upięte w kok. Obejrzała się ze wszystkich stron i kiwnęła głową.
- Dobra decyzja - powiedziała de Trafford, delikatnie kiwając głową. - Wyglądasz odpowiednio.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 14-03-2020 o 12:03.
Ombrose jest offline  
Stary 14-03-2020, 12:03   #466
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Tak, nie sądziłam, że będzie mi tak dobrze w bieli - stwierdziła. Uśmiechnęła się do Esmeraldy.
- W młodości bałam się białych ubrań - odpowiedziała de Trafford. - Gdzieś usiądę i zbiorę kurz. Każda najdrobniejsza plamka od razu widoczna. Kiedy miałam okres, dodatkowo obawiałam się bieli, choć było to raczej mało prawdopodobne, żeby… zresztą rozumiesz - Esmeralda zdecydowała się porzucić ten temat. Poczuła się lekko zażenowana tymi opowieściami.
- Dziękuję za dobranie wspaniałej sukni, teraz obie wyglądamy zjawiskowo… No… Ale pora zająć się ostatnimi przygotowaniami do wieczoru… Pójdę znaleźć Marthę i ubrać burty - dodała. Rękawiczki miała już na dłoniach. Ruszyła w stronę wyjścia, by poszukać gospodyni.

Znalazła ją przy drzwiach wejściowych. Polerowała klamki.
- Tak, Alice? - zapytała. Wydawała się zdenerwowana. - Widzisz tę drobną plamkę? Ona nie chce zejść, a Esmeralda kazała mi się… to znaczy pani Esmeralda. Kazała mi się jej pozbyć. Trę wszystkim, specjalnymi środkami… wszystkim. Może po prostu wezmę ocet. Im prostszy związek, tym lepiej działa. Albo sodę… - myślała.
- Martho… To nie plamka… To odbija się dziurka od klucza… - powiedziała Alice, przyglądając się chwilę wypolerowanej na blask klamce.
- O mój… słodki, słodki Jezu… - Martha prawie się popluła. - To nie może być prawda. Nie jestem taką idiotką…
Wyjęła telefon i włączyła w nim latarkę, żeby zobaczyć, czy plamka zniknie po potraktowaniu jej światłem. Okazało się działać lepiej od octu i sody.
- Mogłabyś mi pomóc? Chciałabym upiąć włosy w kok. Lepiej będą pasować do sukni - wyjaśniła, oczywiście prezentując swoją kreację.
- Właśnie widzę… pięknie wyglądasz - powiedziała.
Trochę posmutniała. Ona była od czyszczenia klamek, a wokół niej dużo piękniejsze kobiety ubierały się w piękne stroje. Życie było niesprawiedliwe, jednak starała się zdusić w głowie tę myśl. Nie każdy mógł być księżniczką.
- Czy masz na myśli jakiś konkretny kok? - zapytała z uśmiechem, którego przypomniała sobie przywdziać. - Jakieś zdjęcie? Mam katalog, mogę pokazać coś, co ci się spodoba - zaproponowała.
Poprawiła warkocz. Pasemko włosów wymsknęło się z niego, kiedy polerowała klamkę.
Alice zastanawiała się.
- To nie musi być coś widowiskowego. Po prostu by był uniesiony nieco wyżej i elegancki, bo chciałabym, żebyś wplotła mi we włosy to - i pokazała wisiorek.
- Dobrze - powiedziała. - Masz czyste włosy, nie wymagają mycia - oceniła. - Zastanawiam się, czy wyprostujemy je, jednak obawiam się, że tylko ci je spalę. Zaplecione będą ładne tak czy tak - rzekła. - Wolałabyś mieć ten wisiorek z tyłu, czy z przodu? - zapytała.
- Z przodu - stwierdziła Alice. Rzecz jasna tam będzie wyglądać najładniej, gdy będzie siedziała, a ktoś będzie stał, lub przechodził obok. Harper zastanawiała się chwilę.
- To trochę, jak indyjska księżniczka, tyle że wprawię ci to rzecz jasna nie na środek czoła, lecz we włosy - Martha uśmiechnęła się lekko.
- Może chodźmy do mnie, to od razu podepniemy wsuwki i mam szczotkę na stoliku. Na pewno będzie łatwiej niż gdziekolwiek indziej - zaproponowała i skierowała się w stronę schodów.
- To zaraz dołączę do ciebie - powiedziała Martha. - Jednak wpierw ruszę do swojego pokoju. Mam tam wsuwki, szczotki i inne akcesoria. To nie jest takie proste, zrobić piękną fryzurę - uśmiechnęła się lekko. - Normalnie potrzebowałabym dobrą godzinę i to tak minimalnie. Ale skoro nie będziemy myć i pozostaniemy tylko przy rozczesywaniu… I skoro nie chcesz niczego widowiskowego… to może uda mi się w pół godziny - powiedziała. - Ale nie gwarantuję. Masz teraz tyle czasu? - zapytała.
- Owszem. Za niecałą godzinę wybije właściwa pora, może zjawią się pierwsi goście, może jeszcze nie. W takim razie pół godziny da jeszcze czas, byś i ty się upiększyła Martho - zauważyła. - W końcu to nie tylko wigilia dla mnie, Esmeraldy, czy gości, ale i dla ciebie i dla wszystkich mieszkańców posiadłości - zauważyła i uśmiechnęła się do niej.
- Ja się nie upiększę - powiedziała Martha. - Znaczy przywdzieję odpowiedni, biały, skromny strój. Ale będę wydawać dania i tym podobne - rzekła. - Będę posługiwać, takie moje zadanie i jestem z niego dumna - to zabrzmiało może trochę agresywnie, jak gdyby Alice zaraz zamierzała jej żałować.
Harper przechyliła głowę.
- Chyba lubisz swoja pracę… Ale to dobrze… Bo myślę, że żadna inna gosposia nie byłaby dość odpowiednia do tej roli niż ty - powiedziała tylko. Mogły teraz spokojnie ruszyć i zająć się jej kokiem. Alice zastanawiała się kogo jeszcze Esmeralda zaprosiła na bal. Listę pozostawiała w tajemnicy, jedynie zdradziła, że jej rodzina się na niej znajduje, w tym większość jej przybranych braci.
- To prawda… jednak nie lubię świąt. Taka prawda. Jeszcze bardziej nie znoszę Nowego Roku, jednak Wigilia… tylko przypominam sobie tych wszystkich ludzi, których z nami nie ma. Mamy, taty… pana Terrence’a - westchnęła. - Jak można świętować narodziny boga, kiedy zabrał nam tylu ludzi - powiedziała, wchodząc po schodach. Bez wątpienia nie była w najlepszym nastroju. - Proszę jednak nie słuchać starej Marthy - westchnęła, choć wcale nie była taka stara. - Nie chce popsuć twojej zabawy, Alice.
Niestety, Martha już to uczyniła. Wspominanie o wszystkich, których nie będzie na tej wigilii sprawiło, że Alice stała się milcząca i nieco zamyślona. Znów powróciły myśli o zmęczeniu i chęci pozostania w swoim pokoju. Milczała, obserwując, jak Martha zabiera się do zaczesywania jej koka. Nie zagadywała jej i na pytania czy wszystko w porządku i czy jej się podoba, potakiwała delikatnie, albo uśmiechała się nieco. Z kim chciałaby tak naprawdę spędzić dziś te święta? Było kilka takich osób. Jedna permanentnie na zawsze już nieobecna… Pozostałe gdzieś na świecie i tylko mogła się zastanawiać co się z nimi działo… Joakim nie odpisał do tej pory, a przynajmniej tak sądziła, bo od pewnego czasu nie patrzyła na swój telefon, ani na komputer. Teraz był czas dla rezydencji Traffordów. Musiała się rozchmurzyć do samej kolacji. Czekała więc, aż gospodyni skończy…
- Masz naprawdę cudowną urodę - powiedziała Martha. - Czesałam wiele kobiet. Mogłam stawać na głowie i zajmować się każdym włosem z osobna, robić cuda, a i tak wyglądały tak, jak wyglądały. Niektóre kobiety natomiast są takie piękne, że nawet w najprostszej fryzurze… zwykłych uczesanych włosach… wyglądają zniewalająco. Tak to jest. Przy narodzinach Bóg rzuca kośćmi i co komu wypadnie. Mi wypadła pracowitość, tobie wypadła uroda - powiedziała. Zamilkła na chwilę. - Nie, żebym sugerowała, że nie jesteś pracowita - dodała. - Widziałam, ile ślęczeliście nad komputerami z panem Terrencem - wspomniała jego imię i westchnęła.
‘Powinnaś dodać jeszcze, że do tej urody w pakiecie zawsze dodają wielki pech… Spójrz na Esmeraldę, Joakima… Mnie, czy Terrence’a…’ - pomyślała sama do siebie.
- Bardzo mi miło Martho, dziękuję za pomoc i za komplement - powiedziała Alice i uśmiechnęła się do kobiety. Podniosła się, by podejść do swojej kosmetyczki. Jako, że jej biżuteria nosiła śladowe ilości jasnego niebieskiego odcienia, dodała nieco cieni do powiek w tym konkretnym, chłodnym kolorze do swojego makijażu, by lepiej pasowały. Następnie założyła buty na lekkim obcasie, by wygodnie chodziło jej się przez cały wieczór i jeszcze raz przejrzała się w lustrze. Gdyby dodać welon, mogłaby być panną młodą. Ale nie była. To była suknia na bal, choć zapewne niektóre kobiety włożyłyby ją do ślubu, myląc się tak sromotnie.
Harper po tym jak Martha opuściła pokój wyjrzała przez okno. Rozejrzała się po ogrodzie, który był tak pięknie przystrojony. Była ciekawa, czy ktoś się po nim włóczył.
Widziała jednego z synów ogrodników. Strzepywał śnieg, który właśnie napadał na ławki. Jednak kątem oka zobaczył ruch w oknie, kiedy Alice pojawiła się w nim. Zerknął w tamtą stronę… a potem ją zobaczył… Zastygł w bezruchu. Harper nawet z odległości widziała, jak szeroko rozwarł usta. Najwyraźniej robiła wrażenie na płci przeciwnej. Na jej własnej, pięknej, zapewne również. Choć kompletnie innego, bardziej zazdrosnego rodzaju.
Harper pomachała mu delikatnie ręką, po czym odsunęła się od okna. Było miło tak odrobinę połechtać swoje ego… Zerknęła na zegarek, by dowiedzieć się, która była godzina.
Następnie ruszyła do wyjścia z pokoju, by zajrzeć do tych, zajmowanych przez Arthura i Thomasa.
Mężczyzn w środku nie było. Jednak ujrzała jedną ze sprzątaczek, która miała na sobie już biały, formalny kostium.
- Pięknie pani wygląda, pani Alice - powiedziała. Miała na imię Amelia, co przypominało Harper jej matkę. - Nie ma pani braci. Zostali w Manchesterze, był telefon. Są z rodziną w ich hotelu i przyjadą z nimi razem na bal - powiedziała. - Już powinien się zaczynać, ta godzina… ale jeszcze nikogo nie ma - rzekła lekko zaniepokojonym głosem.
- To pewnie z powodu rzeki… Dziękuję za informację Amelio i za komplement… - powiedziała, po czym opuściła pomieszczenie. Ruszyła więc na dół po schodach. Skierowała się do mniejszej jadalni, w której zazwyczaj jadano posiłki. Ona również przystrojona była świątecznie, aczkolwiek dziś dość pusta. Na stole ustawiono jedynie wazę z sokiem, by można było się napić, przebywając w pomieszczeniu. Harper podeszła do niej i nalała sobie odrobinę do szklanki, a następnie ruszyła do fortepianu. Usiadła przy nim i odsłoniła klawisze. Spróbowała zacząć grać kolędę, ale bez dwóch palców lewej ręki i z niedowładem w prawej było jej dużo ciężej niż wcześniej. Nadal nie dawała rady.
Westchnęła, po czym, dwoma palcami lewej ręki i wskazującym prawej zaczęła grać nieco inną, ale również pasującą do nastroju wieczoru melodię.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=l1K07dQND-A[/media]

Martha weszła do pomieszczenia. Nieporadnie zapukała o framugę drzwi, chcąc, aby Alice na chwilę przerwała grę. Nie odezwała się, gdyż byłoby to bardzo niekulturalne, przerywać taką piękną melodię, którą grała Harper.
Alice przestała grać i zerknęła na Marthę. Wzięła szklankę soku i napiła się.
- Tak Martho? - zapytała uprzejmie.
- Pierwsi goście już przybyli - powiedziała. - Otrzymaliśmy telefon, że za chwilę zajadą jedną z wynajętych limuzyn. Pani Esmeralda pyta, czy zechce pani być przy witaniu gości - rzekła.
Teraz też już była ubrana w kostium obsługi. Tak naprawdę był całkiem ładny i elegancki. Jednoczęściowy, biały kostium układał się wzdłuż szyi, tułowia, rąk i nóg. Było w nim na pewno ciepło. Miał ładne, srebrne guziki oraz srebrny pas wokół talii. Martha spięła włosy w kucyk. Gdyby miała kopertówkę, mogłaby oszukać ludzi, że jest jednym z gości… gdyby wszystkie kelnerki również nie były ubrane w to samo.
- Wyglądasz bardzo elegancko Martho… - pochwaliła jej wygląd. Napiła się soku. - A czy, gdy to mówiła, uśmiechnęła się, a kąciki jej oczu nie ruszały się, czy może nie? - zapytała.
Martha zmarszczyła brwi.
- Nie pamiętam - powiedziała. Jej mina wskazywała na to, że uważała to za dziwne pytanie. - Ale chyba miała swoją zwykłą… twarz. To było krótkie polecenie - powiedziała. - Co odpowiedzieć pani Esmeraldzie?
- Już idę, sama jej odpowiem… Dziękuję za informację Martho - powiedziała, po czym dopiła sok i wstała od fortepianu. Zostawiła na nim szklankę, zamierzając później do niej wrócić.
- Miło mi - powiedziała Martha i ruszyła w stronę brudnego naczynia, nawet o tym za bardzo nie myśląc. Była przyzwyczajona do automatycznego czyszczenia wszystkich takich oczywistych nieczystości.
- Potem do niej wrócę, niech tu zostanie - powiedziała Alice i ruszyła do hali wejściowej przy schodach.
Martha walczyła z sobą, ale udało jej się pozostawić brudną szklankę.
Harper tymczasem ruszyła w stronę głównych drzwi prowadzących do rezydencji.
- Alice, cudownie - Esmeralda już stała przy nich, piękna i uśmiechnięta. - Czy zechcesz wziąć ten koszyk? Przygotowałam w nim śnieżynki ze szkła barwionego. To spinki, które będziemy przypinać gościom. Zostanie im jako pamiątka, a poza tym będziemy mogli łatwo dostrzec nieproszone osoby na terenie posiadłości.
- A co, wpięłaś nadajniki gps? Albo coś? - podniosła jedną ze spinek, jakby chciała to dowcipnie sprawdzić. Alice wzięła jednak cały koszyk, by dopomóc Esmeraldzie w tym zadaniu, rzecz jasna.
- Oczywiście, że nie. Zobacz - powiedziała.
To były bardzo ładne, robione na zamówienie spinki. Nie były ostre, nie można więc było się nimi zranić. Barwione szkło wyglądało niezwykle ozdobnie. Miało delikatne, błękitne zabarwienie.
- Prawie jak kryształki Swarovskiego, prawda? - zapytała Esmeralda.
- Mhmm, myślę że przypadną wszystkim do gustu. Są bardzo ładne - powiedziała i uśmiechnęła się do niej lekko. Miała nadzieję, że Esmeraldzie podobało się jak Martha ułożyła jej włosy i dodała wisiorek, a także jak Alice podkreśliła oczy. Teraz jednak Harper skoncentrowała się na drzwiach wejściowych, gdzie za moment powinni pojawić się pierwsi goście.
- Podoba mi się to, jak dostosowałaś swój makijaż do biżuterii - pochwaliła ją Esmeralda.
Podeszła do okna.
- Zaraz wejdą - szepnęła. Widzisz limuzynę?
Alice widziała.


Szofer wyszedł pierwszy. Zaczął otwierać drzwi. Damy i dżentelmeni zaczęli gremialnie wyciekać z długiego pojazdu. A to był dopiero pierwszy w kolejności.
- Wyprostuj się - powiedziała Esmeralda, choć Alice była wyprostowana. Nawet na nią nie spojrzała.
Harper jednak odruchowo zareagowała na tę komendę. Jej babcia powtarzała ją całe jej dzieciństwo.
- Przypomnij mi… Ilu mamy mieć tych wigilijnych gości? - zapytała widząc limuzynę i zastanawiając się ile jeszcze potencjalnie miałoby takich nadjechać.
- Około trzystu pięćdziesięciu - odpowiedziała Esmeralda. - Nie wiem jednak, czy pojawią się szkockie klany, mają bardziej tradycyjne podejście do Wigilii - mruknęła.
Odwróciła się do Alice z rozradowanym uśmiechem. Wyglądał nawet naturalnie. De Trafford była stworzona do tego typu zadań, choć oczywiście w środku wciąż się denerwowała.
- Trz... Trzszz…. Ilu? Esmeraldo… Mój Boże… To prawie jak wesele, nie wigilia… - powiedziała, bo teraz to zrobiło jej się trochę słabo. No tak, nie miała wstępu do wielkiej sali balowej. Głównie dlatego, że były opisane miejsca, a Esmeralda nie chciała, by wiedziała kogo dokładnie zaprosiła… Alice była w lekkim szoku. No tak… To był zdecydowanie inny wymiar świąt, do jakiego przywykła… Małego, z domowymi wypiekami, ze starszą sąsiadką i jej wnukiem, panem z pierwszego piętra, zagubioną dziewczyną i małą dziewczynką, która miała nieuprzejmą mamę. Te czasy najwyraźniej się skończyły…

- Russelu? - Esmeralda zapytała śpiewającym, nieco wyższym tonem.
Ogrodnik w białym garniturze pospieszył do drzwi. Zdążył w ostatnim momencie. Szedł ze strony kuchni. Być może chciał spróbować jakiegoś specjału przedpremierowo. Alice wiedziała, że na czas świąt Esmeralda zatrudniła dziesięć kelnerek, trzy dodatkowe kucharki i dziesięć osób do pomocy kuchennej. Nie mieli jednak odźwiernego z prawdziwego zdarzenia.
- Gotowy do otwierania drzwi - powiedział Russel.
- Gotowa? - zapytała Esmeralda Alice.
Harper kiwnęła głową i przypilnowała, by być na pewno wyprostowaną. Czekała z koszem. Domyślała się, że po przybyciu choćby połowy tej ludności, którą Esme zaprosiła, będzie zmęczona. Nie pokazała po sobie jednak, że była zmęczona samą myślą na ten temat. Przywdziała łagodny uśmiech, wytrenowany przez granie w sztukach i czekała.
- Już - zadecydowała Esmeralda.
Russel otworzył drzwi. Alice ujrzała w oddali limuzynę, z której wciąż wysiadali ludzie. Ustawiali się parami. Kobiety były ubrane w piękne, białe suknie. Niektóre z nich szczyciły się urodą i młodością, większość jednak wyglądała… normalnie. Każda z nich była zadbana, jednak żadna nie dorównywała urodzie Alice i Esmeraldzie. Mężczyźni mieli na sobie białe garnitury. Większość z nich zdawała się otyła i w średnim wieku, jednak znalazł się jeden czy dwóch młodszych i może nawet przystojnych.
- Lord i lady Astley - Esmeralda zaśmiała się. - Nie widziałam was tak długo, a i tak nic się nie zmieniliście - de Trafford przywitała pierwszą parę. - Witajcie w posiadłości de Traffordów. Jak miło, że skorzystaliście z mojego zaproszenia - wyciągnęła dłoń, którą pocałował niski mężczyzna o okrągłej twarzy.
- Jak dobrze widzieć cię taką zdrową i piękną, lady de Trafford - powiedziała wysoka i szczupła kobieta.
Esmeralda zerknęła na Alice jakby wyczekująco.
Rudowłosa zerknęła na nią.
- Serdecznie witamy na Śnieżnym Balu… Przyszykowaliśmy coś dla Państwa w formie pamiątki… - zagadnęła, mając nadzieję, że jej słowa były w porządku, skoro to ona dzierżyła koszyk z toną ozdóbek do przypięcia. Wyciągnęła dwie na swoją lewą dłoń. Ozdoby ładnie prezentowały się na jej białej rękawiczce. Alice była zadowolona, że je miała na sobie. Zerknęła teraz na Esme, bo domyślała się, że to ona je przypnie, jako gospodyni imprezy.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 14-03-2020, 12:04   #467
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Dla przystojnego lorda Astleya - powiedziała de Trafford, zapinając śnieżynkę mężczyźnie. - I dla pięknej damy - spinkę wręczyła jej do dłoni. Rzecz jasna jedna kobieta nie powinna dowolnie grzebać przy stroju drugiej.
- Ach… - szepnął Astley. - Wciąż mamy te małe wisienki z Festiwalu Drzew Wiśniowych - powiedział.
- To była piękna gala - powiedziała pani Astley.
Następnie przeszli dalej.
- Lord i lady Herbert - powitała Esmeralda kolejną parę.
Oni akurat byli młodzi. Trochę przy kości, ale całkiem atrakcyjni. Po wymianie uprzejmości spojrzeli na Alice.
- Proszę wybaczyć mi moją ignorancję, ale czy spotkaliśmy się wcześniej? - blondyn rzecz jasna był oczarowany Harper.
- Jeśli byli państwo kiedykolwiek w operze Portland, możliwe… Jestem muzykoterapeutką naszej drogiej pani Esmeraldy od kilku miesięcy - powiedziała i uśmiechnęła się do kobiety po przyjacielsku, a do państwa Herbertów życzliwie. Tak jak przy poprzedniej parze, powitała ich i podała spinki Esmeraldzie.
Kolejna para, państwo Lumley, byli zaskoczeni.
- Czyli jest pani nisko urodzoną Amery… - zaczął mężczyzna, ale zarówno Esmeralda, jak i jego małżonka uciszyli go wzrokiem.
- To przyjemność panią poznać - lady Lumley uśmiechnęła się do Alice. - Czy będzie dzisiaj pani śpiewać?
- Oczywiście, że tak. Zbiór wybranych piosenek świątecznych - odpowiedziała Esmeralda, zanim Alice mogła zacząć się zastanawiać nad odpowiedzią.
Rudowłosa zerknęła na Esmeraldę i jej oczy posłały krótką informację, że nie przeszkadza jej, że kobieta zadysponowała już jej czasem na ten wieczór.
- Dokładnie tak, jak nasza droga Esmeralda mówi - powiedziała Alice potulnie i grzecznie. Podała spinki.
- Preferuje pani w swoim repertuarze bardziej tradycyjne pieśni religijne, czy też nowoczesne piosenki? - zapytał lord Maxwell. Był szczupłym, starszym mężczyzną, który przypominał Alice mysz.
- All I Want For Christmas… is you… - zaśpiewała jego żona i wybuchnęła śmiechem.
- Jak ładnie! - Esmeralda zachwyciła się. - Może to ciebie zaproszę na scenę, Dorothy - uśmiechnęła się do niej ciepło.
- Nie drwij ze mnie, Esme…
- Jakbym śmiała!
Alice czekała cierpliwie.
- Co do repertuaru, znam jedne i drugie, ale znając wspaniały gust Esmeraldy, zapewne przygotowała już dla mnie listę utworów… - Alice odbiła zręcznie piłeczkę do de Trafford.
- Wszyscy wiemy, jak bardzo lubię pastorałki Lindy McFerguson - Esmeralda wymyśliła nazwisko. - Przy doborze posiłkowaliśmy się głównie jej gustem muzycznym zawartych na pięciu wspaniałych albumach z lat czterdziestych.
- Uwielbiam dobrą muzykę, ale jedynie wykonywaną na żywo - powiedział lord Frankland. - To będzie przyjemność usłyszeć pani głos, pani Harper - rzekł.
Miał śmiejące się, wesołe oczy wokół których znajdowało się dużo zmarszczek. Dla kontrastu kobieta u jego boku była ponura i jakby niezadowolona.
- Dziękuję bardzo… - powiedziała Alice, próbując powstrzymać wrażenie zimnego oddechu przesuwającego się wzdłuż jej kręgosłupa. Jakiej… Lindy… McFerguson…?!
Nie dała się jednak wybić z rytmu, zaprosiła serdecznym powitaniem i tę parę, poinformowała o upominkach i zaprezentowała spinki, podając Esmeraldzie.
Następnie przywitali państwo Dormer, Howard, Kenworthy, Russel, Stanley…
- Och, jak miło, że przyszedłeś, Ianie - powiedziała de Trafford. - Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę. Jak już, to na srebrnym ekranie.
Najwyraźniej Esmeralda znała również Gandalfa.
- Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział McKellen. - Widzę, że znalazłaś sobie piękną… partnerkę… to znaczy w organizacji balu…
- ...rzecz jasna… - Esmeralda uśmiechnęła się niczym Mona Lisa.
Alice miała poważny problem. Była w takim szoku, że widziała aktora, który grał w tak wspaniałym dziele jak Władca Pierścieni, na własne oczy na żywo, lekko nie mieścił się w jej nisko urodzonym, amerykańskim umyśle. Zamrugała i uśmiechnęła się.
- Serdecznie witamy na Śnieżnym Balu… Osobiście jestem wielką fanką Trylogii, w formie książkowej i filmowej… - wtrąciła, nie mogąc tego nie powiedzieć… Następnie przeszła do standardowego poinformowania o upominku. Jej wyuczony uśmiech znów powrócił do niezachwianego ideału, ale Esmeralda mogła się domyślić jakie musiała wywrzeć na niej wrażenie, akurat tym gościem, biorąc pod uwagę, że udało jej się na chwilę błogi spokój Harper zachwiać.
Esmeralda uśmiechnęła się lekko zażenowana na komentarz Alice. Nawiązała kontakt wzrokowy z Ianem, który spojrzał na Harper.
- You. Shall. Not. Pass!
De Trafford zarumieniła się. Z jakiegoś powodu czuła się bardzo niekomfortowo w tej sytuacji. Alice widziała, jak była zakłopotana.
- Nadal wstrzymuję oddech przy tej scenie… - powiedziała z lekkim uprzejmym rozbawieniem Harper. Poczekała, gdy pan Ian wreszcie ruszy dalej.
- To przy tej już nie wstrzymuj - powiedziała Esmeralda. - Bo mi się tu udusisz - uśmiechnęła się, ukazując śnieżnobiałe zęby.
- Będziemy musiały nadrobić Trylogię moja droga… To taki klasyk - powiedziała subtelnym szeptem do de Trafford, chcąc poprawić jej nastrój.
- Nie oglądam bajek - powiedziała Esmeralda cicho, kiedy McKellen oddalił się. - Dobrze, to już mamy pierwszych dziewiętnastu gości, jeśli dobrze liczę - powiedziała nieco głośniej. - Co znaczy, że jeszcze szesnaście limuzyn i będą wszyscy - obliczyła w głowie.
Obróciła się do gości.
- Panie i panowie. Dziękuję za przybycie do Trafford Park - powiedziała. - Pozwolicie, że zaprowadzę was teraz do głównej bawialni - rzekła.
Ruszyła do przodu jeszcze bardziej perfekcyjnym krokiem, niż zazwyczaj. Wielka Jadalnia znajdowała się tuż przy wejściu. Alice nawet nie miała o tym do tej pory pojęcia, jako że wielkie, zdobione drzwi były przykryte zazwyczaj rozłożystymi roślinami doniczkowymi. Większość pracowników nigdy wcześniej w niej nie była… aż do tej pory.
Harper z zaciekawieniem podeszła również nieco bliżej, by wreszcie móc rzucić okiem na salę. Jak była duża? Jak była przystrojona? Czy wszystko było na biało? Była zaciekawiona. poza tym, jeśli to była zaledwie pierwsza dziewiętnastka i czekało ich jeszcze siedemnaście takich limuzyn, Alice miała wrażenie, że jej kręgosłup może nie wytrzymać tak długiego czasu wyprostowania…
“Uroki bycia wysoko urodzoną damą”, samo cisnęło się do głowy.
- Zapraszam, zapraszam - Esmeralda śmiała się, brylując w towarzystwie. Przy pozostałych kobietach wyglądała jak prawdziwa królowa i było to bez wątpienia zamierzone.


Wnętrze… bez wątpienia robiło wrażenie. Sama największa sala Trafford Mansion była naprawdę duża. Sklepienie było okrągłe i zamontowano pod nim wiele nowoczesnych reflektorów, które oświetlały wszystko niebieskim i białym światłem. Po obu stronach zbudowano okrągłe, ozdobne łuki. Ściany nie były otynkowane. Alice odniosła wrażenie, że mogła to być najstarsza część posiadłości. Widziała cegły, z której zbudowano salę. Nadawało to całkiem surowego wyglądu, który jak najbardziej pasował do zimy. Przywodziły na myśl starą katedrę, lub podobny zabytkowy obiekt. Harper przesunęła wzrokiem po rozwieszonych śnieżkach. Były całkiem duże i nie tylko zdobiły przestrzeń pod sufitem… ale również rzucały ozdobne cienie przesuwające się po ścianach. Alice nie mogła zliczyć, jak wiele ustawiono tutaj pięknych, okrągłych stolików. Były przykryte dużymi, białymi obrusami. Przy każdym znajdowały się krzesła odpowiadające zastawie oraz karteczkom, na których wydrukowano imiona i nazwiska gości. Serwetki, sztućce, filiżanki, szampany, a także wysokie, ozdobne kielichy, w których znajdował się biały piasek, sztuczne śnieżki oraz bombki. Na samym końcu sali znajdowało się podwyższenie - scena.
- Witajcie w mojej skromnej Śnieżnej Sali - powiedziała Esmeralda.
Sala była zdecydowanie śnieżna… Jednak Alice w życiu nie nazwałaby jej skromną. Nie wiedziała na czym ma zawiesić wzrok. Była pod wrażeniem piękna tego pomieszczenia. Wypełnione gośćmi przystrojonymi w biel… Będzie cudowne jak z bajki… Wzrok Harper wędrował po całej sali. Dostrzegła, że łuki po prawej stronie nie były wypełnione, a znajdowała się tam nieco mniejsza, ale również dość przestronna mniejsza sala z eleganckim, polerowanym, drewnianym parkietem. Były tam przyozdobione na biało kanapy ustawione przy ścianach, a cała przestrzeń na środku była pusta, zapewne przeznaczona do tańca… Rudowłosa mrugnęła kilka razy. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek będzie w tak wspaniałym miejscu…
- Amelia pomoże wam znaleźć wasze miejsca siedzące - powiedziała Esmeralda i uśmiechnęła się do kobiety w białym kostiumie, która stała z teczką.
Miała do niej przypięte kartki z układem pomieszczenia oraz nazwiskami. Rzeczywiścia, tak będzie bardziej elegancko, niż jak gdyby każdy po kolei musiał przejść przez ponad trzysta miejsc, zanim odnajdzie swoje własne.
- Zapraszam do tablicy pamiątkowej - powiedziała de Trafford.
Po lewej stronie niektóre łuki nie były zamurowane i prowadziły do kolejnych pomieszczeń. Alice przyszło do głowy, że mieszkała tutaj miesiącami, a nie przeszła nawet przez połowę posiadłości…
Esmeralda poprowadziła tłum do pokoju, w którym czekał fotograf. Przywitał się ze wszystkimi uprzejmie. W tle zostały umieszczone dekoracje, które wydawałyby się w złym guście, gdyby nie były tak zabawne. Białe drzewa i setki niebieskich balonów… Niebieska podłoga, białe imitacje kamieni, błękitne kwiaty, w tle tapeta z zamkiem i drogą prowadzącą przez zaśnieżone pola.
- Ustawmy się wszyscy proszę do pierwszego zdjęcia - poprosiła de Trafford.


Harper obserwowała, jak wszyscy ustawiali się do zdjęcia. Sama nie była tak do końca pewna, czy tak jak Esmeralda miała dołączyć do każdego z nich? Z jednej strony jako ‘druga organizatorka’, teoretycznie powinna, ale to był Bal Esmeraldy, więc może powinna poznać jej zdanie w tej sprawie. Poczekała na odpowiedni moment, by złapać na moment jej spojrzenie i zadać swoim pytanie w tej sprawie.
- To tylko zdjęcia - powiedziała de Trafford. - Jak chcesz, to możesz się w nim pojawić, jak nie, to nie. Zapewne to trochę przypomina bar maturalny, jednak wyższe sfery kochają takie rzeczy. Nie tylko lubią, żeby robić im zdjęcia, ale również, żeby to były zdjęcia z innymi znanymi ludźmi.
Odwróciła do pozostałych.
- Fotograf będzie pracował przez całą noc. Polecam zrobić najwięcej zdjęć jeszcze przed pierwszym kieliszkiem szampana… a na pewno przed dziesiątym - uśmiechnęła się.
Dziewiętnaście osób zgodnie wybuchnęło śmiechem.
Po zrobieniu zdjęcia Amelia pojawiła się i nieśmiało podeszła do Esmeraldy.
- Nadjeżdża druga limuzyna - powiedziała.
Esme skinęła głową.
- Wiesz co robić - odparła i zerknęła na małżeństwo Dormerów, którzy jako pierwsi ustawili się do swojego wspólnego zdjęcia.
Najwyraźniej nadeszła kolej na zdjęcia w parach.
Alice dołączyła więc do zdjęcia grupowego, skoro robiła to i Esmeralda, a gdy nadszedł czas na kolejną limuzynę wzięła ponownie koszyk, który na moment odstawiła na czas zdjęcia i poczekała na Esmeraldę, by mogły ruszyć do drzwi wejściowych.
- Kto tym razem… Elvis? - wyszeptała delikatnie rozbawionym tonem. - Gdybyś mogła zaprosić jednego sławnego człowieka z historii, artystę, muzyka, pisarza, polityka… Kto by to był? - zapytała jeszcze, nim zostały otworzone drzwi.
- Dobre pytanie - odpowiedziała Esmeralda. - Czy mam podać jedną osobę z każdej kategorii, czy tylko jedną w ogóle? - zapytała, ruszając w stronę drzwi wejściowych powolnym, arystokratycznym krokiem.
- Jedną ogólnie. Taką, którą chciałabyś poznać na te kilka godzin… - sprecyzowała Alice.
- To wybrałabym Margaret Cavendish z domu Lucas - powiedziała. - Księżna Newcastle. Brytyjska siedemnastowieczna pisarka i filozof. Napisała wiele wspaniałych dzieł. Miała interesujące poglądy - dodała. - A ty? Kogo ty byś wybrała?
- Jestem nieco rozerwana… Ale z zainteresowaniem zamieniłabym słowo z sir Edgarem Allanem Poe… - odpowiedziała w zadumie Harper.
- Nie dość ci paranormalnych zgryzot w twoim życiu? - zapytała Esmeralda. - Lepiej byłoby ci się zaprzyjaźnić z Coco Chanel, niż z kimś takim. Czy się mylę?
Uśmiechnęła się do Alice, kiedy przystanęły znowu przed drzwiami.
- Russel! - zawołała ogrodnika… to znaczy, przynajmniej dzisiejszego wieczora, odźwiernego.
Harper wzięła wdech i ponownie wyprostowała się jak wypadało.
- Coco Chanel to też niezła opcja… - powiedziała cicho tuż przed tym jak Russel otworzył drzwi.
Powitali kolejny zestaw gości. Esmeralda przypięła śnieżynkowe przypinki. Potem poszli zrobić wspólne zdjęcie. Godzinę później w rezydencji robiło się już tłoczno. Mniej więcej połowa gości znajdowała się już w sali. Wszyscy robili zdjęcia u fotografa, stojąc w całkiem dużej kolejce. Każde małżeństwo chciało mieć swój portret, a potem grupy przyjaciół… Goście jednak usuwali się, kiedy przychodziła Esmeralda z Alice oraz kolejną grupą gości. Było głośno… coraz głośniej. Amelia prowadziła ludzi do ich miejsc, jednak większość stała i rozmawiała w grupkach. Jako że Esmeralda jeszcze oficjalnie nie rozpoczęła balu, panowała na wpół swobodna atmosfera.
Obie kobiety jeszcze raz wróciły do drzwi. Chwilę później Alice zderzyła się z nauczycielką transmutacji, profesor McGonnagal.
- Maggie, jak miło cię widzieć - uśmiechnęła się Esmeralda.
Rudowłosa zamrugała. Owszem, widziała wszystkie filmy Harry’ego Potter’a i bardzo szanowała Maggie Smith za swoją rolę we wszystkich częściach… Ale były też inne filmy, w których Alice doceniała grę aktorska kobiety… Aż się zarumieniła, bo znowu chciała walnąć komentarzem, ale nie chciała zrobić wstydu Esmeraldzie.
Poczekała aż kobiety wymienią między sobą uprzejmości i czekała na sekundę dla siebie.
- Czy ty też nie jesteś aktorką, moja droga? - zapytała Maggie Smith. - Mam wrażenie, że skądś cię kojarzę. Wybacz mi tę nieuprzejmość, że pytam… - zawiesiła głos.
Wygląda trochę inaczej bez szpiczastego kapelusza. Jednak głos zgadzał się, podobnie jak twarz.
Harper uśmiechnęła się delikatnie.
- Cóż, nigdy nie grałam w filmach, jedynie na deskach sceny opery Portland. Niezmiernie mi miło, bardzo doceniam pani pracę w Śmierci na Nilu, Tajemniczym ogrodzie i serii o młodym czarodzieju… - powiedziała uprzejmie Alice. Miała nadzieję, że Esmeralda jej nie usmaży. Śmierć na Nilu to bardzo stary film, powinna go znać…
- Bardzo miło mi, że widziałaś też te starsze filmy - Maggie uśmiechnęła się. - Powiedz proszę, czy grałaś może w Weselu Figara? - zapytała, mrużąc lekko oczy, wpatrzona w rysy twarzy Alice. - Niestety nie byłam w Portland, a szkoda, na pewno niezwykle wspaniałe miasto. Jednak należę do stowarzyszenia wielbicieli opery i oglądamy wspólnie nagrania z wielu różnych teatrów… - zawiesiła głos.
Alice aż uniosła nieco wyżej kąciki ust.
- Oh, tak… Odgrywałam rolę Barbariny do czerwca tego roku… - odpowiedziała uprzejmie. Serce aż jej łomotało, kobieta, która grała w wielu tak wspaniałych produkcjach skojarzyła ją… Gdyby ktoś przyłożył termometr do policzka Harper, ten mógłby wybuchnąć.
Ta dotknęła jej ramienia i zaśmiała się, patrząc jej w oczy.
- No to masz kolejną fankę - powiedziała i przeszła dalej. Była bardzo uprzejma, jako że najpewniej prawie w ogóle jej nie pamiętała w tej roli. Z drugiej strony wiedziała, że to Wesele Figara.
Esmeralda zerknęła na nią.
- Nie wiedziałam, że byłaś jakąś wielką aktorką… - zawiesiła głos.
Spojrzała na nią jakoś inaczej. Jakby… z pożądaniem?
 
Ombrose jest offline  
Stary 14-03-2020, 12:05   #468
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rudowłosa przełknęła ślinę. Zerknęła przelotnie na Esmeraldę.
- To nic wielkiego… - powiedziała skromnie. Nie kłamała, naprawdę jej role w teatrze nie były jeszcze takie duże, rzeczywiście Wesele Figara było jej pierwszą naprawdę większą i zarazem ostatnią… Jeszcze przez około minutę była zarumieniona, nim ostygła i zdołała się opanować przed kolejną parą.
Minęło jakieś pół godziny i kilka dodatkowych zdjęć, kiedy Alice i Esmeralda wróciły raz jeszcze pod drzwi, które utworzył Russel.
- ...jak jakiś nawiedzony dom, na pewno tu straszy…
- Ćśś, kochanie… - rozległ się zmęczony głos mężczyzny.
Mia Douglas miała na sobie zadziwiająco drogą suknię. Na pewno wydała całą swoją pensję dentyski, żeby ją kupić. A może i dwie lub trzy. Obok niej szedł ojciec Alice, Robert.
- Jak miło was widzieć - powiedziała Esmeralda. - Jak bardzo się cieszę, że skorzystaliście z zaproszenia na nasze kameralne przyjęcie wigilijne - powiedziała.
Alice uśmiechnęła się najpierw do ojca, a potem, nieco mniej ciepło do Mii.
- Bardzo mi miło, że dotarliście. Wiedziałam, że byliście ciekawi gdzie mieszkam i pracuję… Cudownie, że zdołamy spędzić święta razem… Wspaniale wyglądacie… - pochwaliła Harper. Następnie wyciągnęła dwie spinki.
- Witaj córeczko - powiedział Robert. Uśmiechnął się do niej lekko zmieszany.
- Dla naszych gości mamy przygotowane upominki… - pokazała im spinki i podała je Esmeraldzie. Jednak czekała, by móc uścisnąć ojca, kiedy Esme już mu ją przypnie.
- Miło mi poznać ojca mojej drogiej Alice - powiedziała de Trafford. - To bardzo utalentowana kobieta. Wyprowadziła mnie z niezwykle ciężkiej i długoletniej choroby. To prawdziwy skarb. Jestem wdzięczna, że ze mną mieszka, pomaga mi w najróżniejszych kwestiach - uśmiechnęła się do Douglasa.
A potem do Alice… i było w tym coś niegrzecznego. Douglasowie rzecz jasna nie wyłapali tonu.
- Jak dobrze cię znowu widzieć, pasierbico - Mia powiedziała dość oschle, ale mimo wszystko uprzejmym głosem.
- Tak, panią również… - powitała ją nieco bardziej uprzejmym tonem. Alice była rozerwana między radością, że widzi ojca i zdegustowaniem na obecność Mii. - Mam nadzieję, że spodoba wam się wystrój wnętrza… - dodała. - Podróż was nie zmęczyła? Wiem, że to trochę daleko, ale sądzę, że będzie warto, bo Bal zapowiada się wspaniale. Zwłaszcza dzięki temu, że tu dziś będziecie - powiedziała. Naprawdę cieszyło ją, że miała tu dziś bliskich. Pomagali jej odwrócić myśli od nieprzyjemnych rzeczy. Zwłaszcza, że za moment wejdzie również reszta Douglasów.
- Czy warto, to dopiero zobaczymy - Mia roześmiała się.
Zamilkła, widząc chłodne, przeszywające spojrzenie Esmeraldy.
- I już widzę, że pięknie tutaj jest - dentystka powiedziała.
De Trafford skinęła głową i uśmiechnęła się delikatnie.
- Czyż nie? - zapytała. - To ważne, żeby żyć w pięknym otoczeniu. I nie mam tylko na myśli ścian, ale również ludzi, których sobie dobieramy. Mówię rzecz jasna o pięknie wewnętrznym.
Mia pokiwała głową, że się zgadza. Robert natomiast przysunął i podniósł dłonie.
- Mogę cię przytulić? - zapytał Alice.
Harper uśmiechnęła się.
- Myślę, że tak… W końcu nie widzieliśmy się praktycznie miesiąc… - powiedziała i sama zainicjowała przytulenie. Nie było długie, bo w końcu za moment musiały zająć się kolejnymi gośćmi, ale czułe i w miarę mocne. Miała nadzieję, że Esmeralda wybaczy jej to…
Po chwili puściła tatę i poklepała go jeszcze po ramieniu. Odstąpiła o krok i dała im możliwość przejścia nieco dalej, by mogli wejść pozostali goście, a potem tak jak wszystkich pozostałych do tej pory i tę grupę zaprowadzą do sali balowej.
- Wydawało mi się, że nie widzieliśmy się znacznie dłużej - uśmiechnął się Robert.
Po nich weszła Evelyn. Jej włosy były spięte w dość zabawny sposób, który skojarzył się Alice z dziewczynką idącą do pierwszej komunii. Może to też przez sukienkę o dość kiepskim kroju, która wyglądała jak alba. Bez wątpienia to Mia ją wybierała. Chciała prezentować się jak bogini przy synowej. Finn miał zwykły biały garnitur.
- Witaj Alice - powiedział. - Choć myślę, że najpierw powinienem przywitać się z panią domu… - zawiesił głos niezręcznie.
Esmeralda roześmiała się.
- Przecież jesteśmy w rodzinnym gronie - powiedziała.
- Evelyn… Jak się masz? Dobrze się czujesz? - zapytała, oczywiście nawiązując do faktu, że kobieta była w ciąży… Swoją drogą obie o swoich stanach błogosławionych dowiedziały się w dosłownie identycznym czasie… Alice przywitała się uprzejmie z Finnem i jego sympatyczną małżonką. Przedstawiła im Esmeraldę, następnie podziękowała za przybycie i zaprezentowała spinki. Rudowłosa z jednej strony cieszyła się, że Douglasowie tu będą, a z drugiej strony miała ponownie to dziwne uczucie jak na Mauritiusie, że wszyscy razem ponownie od tamtego czasu znajdą się w jednym miejscu…
- Dobrze się czuję - powiedziała Evelyn. - Choć czuję się trochę jak Kopciuszek przy tych wspaniałych damach… a zwłaszcza przy was… - zerknęła na piękne perły we włosach Esmeraldy i akwamaryny zwisające z uszu Alice oraz ten jeden zdobiący jej włosy.
- Ja nie narzekam, bo skoro ty jesteś Kopciuszkiem, to mnie to czyni księciem - zażartował Finn.
De Trafford nie wiedziała do końca, czy powinna zaśmiać się z żartu, czy zaprzeczyć Evelyn. Zwłaszcza że nie mogła skłamać, że ciężarna dobrze wyglądała.
- Najważniejsze, że jesteście obydwoje w bieli - powiedziała. - Ten kolor pasuje zwłaszcza do was. Piękne, czyste, niewinne małżeństwo…
- W sypialni nie takie niewinne - mruknął Finn, uśmiechając się.
Alice nie skomentowała.
- Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić… Chodźcie… - zaprosiła ich do Mii i Roberta. W końcu nie mogli pozwolić, by reszta Douglasów marzła na zewnątrz oczekując na wejście.

Abigail wyglądała pięknie. Jej gęste, czarne włosy odbijały się na tle białego materiału. Po jej obu stronach stało dwóch przystojnych dżentelmenów. Arthur i Thomas.
- A tu to kompletnie niewinnie - Esmeralda uśmiechnęła się. - Trójka prawdziwych przyjaciół.
Thomas zagryzł wargę, po czym parsknął śmiechem. Abby się jakby speszyła. Arthur natomiast uśmiechnął się.
- Bardzo dziękujemy za zaproszenie. Jesteśmy w kiepskiej formie… ale skoro Alice zapowiedziała, że da radę… to czemu my mielibyśmy nie dać? - zaśmiał się.
- Cieszę się że dotarliście i wszyscy w bieli. Mam nadzieję, że zdołacie się zrelaksować po naszej eskapadzie. I proponuję małą grę… Policzcie ilu sławnych aktorów rozpoznacie w sali balowej. Zwycięzca dostanie ode mnie dodatkowy prezent. Nie dziś, ale na pewno w ciągu najbliższych trzech dni - obiecała Alice i zaproponowała tej trójce taką niewinną rozrywkę. Wyciągnęła spinki.
- Spokojnie, mamy dość akcesoriów… - zaczął Arthur, ale przerwał, kiedy Alice kontynuowała.
- To prezenty dla naszych gości… Nie martwcie się, nie mają gps’ów, czy nagrywania dźwięku. Są za to piękne. Esmeralda dobierała - wyjaśniła i zerknęła ciepło na kobietę.
- Miło mi, że ci się podobają - powiedziała. - I mam nadzieję, że wam również - powiedziała.
Wyjęła dwie spinki i przypięła do marynarek obu mężczyzn.
- Bardzo wam do twarzy w bieli - dodała Esme. - Wam wszystkim.
- A te spinki to piękna biżuteria - powiedziała Abby, przyjmując trzecią. - Nigdy jej nie wyrzucę.
- Mam taką nadzieję - powiedziała de Trafford. - Sama posiadam tyle rzeczy służących do zbierania kurzu, że obdarowuje dodatkowymi wszystkich wokół - zażartowała.
- Tak… Trzysta pięćdziesiąt sztuk piechotą nie chodzi… Mam nadzieję, że dobrze spędzicie ten wieczór - powiedziała jeszcze, chcąc tym samym zaprosić ich dalej do środka.
- Te trzy sztuki piechotą natomiast pójdzie - powiedziała Roux.
Wzięła obu mężczyzn pod ramię i pociągnęła ich nieznacznie do przodu. Ruszyli w stronę sali balowej.
Alice i Esmeralda powitały jeszcze kilka kolejnych par z wyższych sfer… dwie ostatnie szły w towarzystwie dwóch mężczyzn w garniturach. Jeden z nich był nieco okrąglejszy na twarzy… oraz starszy…
- Lady de Trafford - powiedziała jedna z dam. - Tu jest cała śmietanka towarzyska! - zakrzyknęła, spoglądając znowu na Eltona Johna. - Dlaczego na moje przyjęcia nie przychodzą takie okazy? - zapytała.
Esmeralda zaśmiała się.
- Baśniowa rezydencja w głuszy, smutne wiadomości o śmierci mojego męża oraz ja, niespodziewanie ozdrowiała - powiedziała. - Sama byłabym ciekawa! Jak miło cię widzieć, lady Hornsby, moja droga przyjaciółko… - westchnęła i przytuliła ją.
- A mnie to się ignoruje - powiedział Elton.
- To ja się niezmiernie cieszę, że mogę pana poznać… Jestem muzykoterapeutką pani Esmeraldy… Nic mi nie mówiła, że będzie pan obecny… Tak wiele pańskich piosenek znam na pamięć… Byłabym zaszczycona, gdyby zaśpiewał pan dziś coś dla nas… Teraz będę się dodatkowo krępować śpiewaniem przy tak niezwykłym i wyśmienitym towarzystwie, oj Esmeraldo… - Alice spojrzała na de Trafford i uśmiechnęła się pobłażliwie, choć czuła jak zrobiło jej się goręcej. Przecież piosenki do Króla lwa to znała na pamięć, nie licząc mnóstwa innych utworów Eltona… Była też ciekawa miny Mii, kiedy jechali z nim wspólnie limuzyną…
- Muzykoterapeutką? Nie wyglądasz mi na muzykoterapeutkę - powiedział Elton. - Wyglądasz mi na…
- Elton, proszę przestań tak na nią patrzeć - wtrącił się jego partner. - Robię się zazdrosny.
- Alice to więcej, niż muzykoterapeutka, dużo więcej - Esmeralda uśmiechnęła się do mężczyzn. Mogła powiedzieć coś jeszcze, ale uznała, że lepiej będzie zostawić pewne niedomówienie.
- W każdym razie ja dzisiaj mam wolne, nie śpiewam - powiedział Elton. - Ale trochę muzykoterapii by mi się przydało - rzekł. - Coś, co oczyściłoby moje uszy z ostatniego skrzeczenia Davida - zerknął na drugiego mężczyznę.
- Ale oni są słodcy - westchnęła lady Hornsby. - A wy jesteście piękne. Każę zrobić wasze rzeźby z marcepanu - spojrzała na Alice i Esmeraldę. - Zjem je na raz - uśmiechnęła się.
- Nie jeden by chciał zjeść je na…
- Eltonie! - zaprotestował David.
- Mam nadzieję, że będą się państwo w takim razie wyśmienicie bawić i że mój śpiew zadowoli państwa gusta… - powiedziała Alice, następnie zaprezentowała spinki w formie upominków i podała je Esmeraldzie po raz… Już straciła rachubę który tego wieczoru.
- Nie tylko śpiew mojej Alice was zabawi - powiedziała Esmeralda. - Mamy dużego gościa specjalnego, który przybył do nas wczoraj w nocy - dodała. - Nie jest taką legendą, jak ty, ale to mężczyzna doprawdy rozgrzewający serca. Skoro mi się spodobał, to bez wątpienia również wy go polubicie - uśmiechnęła się.
Harper zerknęła z zainteresowaniem na Esmeraldę. O kim mówiła tym razem… O Pavarottim? A może wszystkich zaskoczy i to 50 Cent? Alice miała wrażenie, że za moment wybije jej choinka na głowie, bo ten bal jest niewyobrażalnie wspaniały… Brakowało tu tylko telewizji, bo dosłownie taki zlot sławnych gości aż prosił się o ich obecność…
Poszli zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. W wielkiej sali było bardzo głośno. Niektórzy ludzie wychodzili na korytarz, rozmawiając z sobą. Już teraz Trafford Park tętniło życiem. To był piękny widok, ale dziwny.
- O mój Boże… - Martha złapała się za serce i osunęła, widząc Eltona Johna przechodzącego z Esmeraldą i Alice tuż obok niej.
Alice zerknęła na nią i pomogła jej się wyprostować. Poklepała ją po ramieniu.
- Załatwię ci potem autograf - obiecała szeptem i w mgnieniu oka wyprostowała się i wróciła do szyku, prowadząc gości do wielkiej sali. Uznała, że to będzie miły prezent dla Marthy, skoro aż tak zareagowała na widok piosenkarza.
- I’m not still standing - szepnęła Martha i usiadła na jednym z krzeseł.
Uśmiechnięta, ale oszołomiona. Zamrugała oczami i zmarszczyła brwi, spoglądając w jedną stronę… Alice zerknęła w tamtym kierunku. Ian McKellen rozmawiał z kilkoma kobietami. Martha przesunęła wzrok w bok, jakby zastanawiając się, czy może nie zwariowała.
Harper skupiła się już na wprowadzeniu rodziny i bliskich, oraz pozostałych gości do głównej sali balowej. Była ciekawa w którym miejscu Esmeralda przewidziała dla Douglasów stolik i kto jeszcze miałby przy nim zasiąść.
- Moja droga, to jeszcze nie koniec - powiedziała. - Czternasta limuzyna. Już niewiele zostało.
Ruszyły w stronę drzwi wejściowych. Te otworzył Russel… i do środka weszła blondynka w białym kostiumie. Poruszała się jakby nieco ociężale… Może była naprawdę zmęczona. To była… Jennifer.
- Moja droga córka… - Esmeralda uśmiechnęła się. Przybliżyła się, żeby ją uścisnąć.
Jennifer nie miała nic przeciwko, nawet poklepała przybraną matkę po plecach.
- Ale tu tłumu… - zawiesiła głos.
- Samochodem przed tobą przyjechał Elton John… - zagadnęła Alice. Była w szoku. Nie sądziła, że jeszcze kiedyś ją zobaczy… Uśmiechnęła się. - Jennifer… Nawet nie wiesz… Jak bardzo się cieszę, że cię widzę… - powiedziała powoli. - Mam nadzieję, że dobrze się czujesz i że odpoczniesz podczas balu… - powiedziała spokojnym tonem. Podała Esmeraldzie spinkę. - To taki prezent pamiątkowy - wyjaśniła podczas gestu. Była skołowana. Czemu Zola ją puścił. Czy to z powodu tego zachwiania nastrojów wywołanego przez Jen? Harper wyglądała odrobinę jakby nie mogła przetworzyć w umyśle obecności blondynki, ale widocznie była szczęśliwa, że ją widzi.
- Hmm… a mogę dwie? - zapytała.
Nie sprawiała wrażenia ani szczęśliwej, ani też smutnej. Zdawała się neutralna. Zachowywała się tak, jak gdyby nic się nie wydarzyło.
- A dlaczego dwie? - Esmeralda zdziwiła się.
Jennifer zastanowiła się przez moment. Wzruszyła ramionami.
- To tylko pieprzone spinki - powiedziała.
- Jennifer, nie używaj tego języka przy pozostałych gościach - de Trafford powiedziała.
Blondynka zamknęła oczy na moment. Jęknęła z rozkoszy.
Esmeralda zmarszczyła brwi i spojrzała na Alice.
- To taka… przyjemność… być tutaj z wami - westchnęła… w dość dziwny sposób.
Potem wybuchła śmiechem, który przeszedł płynnie w krótkie “...och”.
Alice zastanawiała się chwilę…
- Jenny brałaś coś silnie przeciwbólowego na ból w udzie? - zapytała spokojnie. Zerknęła na Esmeraldę. Wyjęła drugą spinkę i podała jej po prostu w milczeniu dwie. Miała nadzieję, że Esme nie będzie oponować, da blondynce obie i po prostu przejdą dalej. Najważniejsze było to, że Jenny była tutaj i była cała i zdrowa… Względnie.
- Tak… i nie tylko ja biorę… - powiedziała Jennifer.
- ...co takiego…? - Esme ostrożnie zapytała.
Jej córka przeszła kilka kroków i oparła się o framugę drzwi.
- Mam słabe… nogi - powiedziała i lekko je ugięła. - Bo dużo… chodziłam. Czy jest tu jakieś… - roześmiała się - ...krzesło?
- A wolisz prywatnie czy na głównej sali balowej? - zapytała Alice. Trochę martwiła się. Czy Jennifer przedobrzyła z lekami przeciwbólowymi?
- Dobra, przestań - powiedziała Jenny. - Tak na chwilę chociaż… mówię poważnie.
Harper uniosła brew. Przestała mówić do blondynki…
- Myślę, że Jenny da sobie radę… W końcu to też jej dom… - powiedziała spokojnie do Esmeraldy. Zerknęła na Jennifer. Czy na pewno wszystko było z nią w porządku? Miała taką nadzieję.
- Ech… dzięki - powiedziała blondynka.
Wyprostowała się i przesunęła wzrokiem po Alice i Esmeraldzie.
- Wzięłam japońskie leki przeciwbólowe - rzekła. - Pożyczyłam je od… no cóż, znajomej Japonki. Ale potem wypiłam trochę alkoholu i nieco mi odwala. Ale spokojnie, już wszystko w porządku - uśmiechnęła się. - Alice wie najlepiej, że po Islandii wszyscy mamy prawo do dziwnych zachowań. To, że żyjemy, jest cudem. A jeszcze chce nam się stroić i organizować ogromne bale… Do tego trzeba dużo energii. Chodzę niemrawo, bo mi bardzo doskwiera udo.
- To… to może odpocznij chwilę i wtedy dołącz do nas w głównej sali? - Esme zaproponowała dość niepewnie.
Spojrzała na Alice, jakby oczekując wyjaśnień.
- Jenny została zraniona nożem… Cieszę się jednak, że nie na tyle głęboko, by nie mogła chodzić… - wyjaśniła rudowłosa lekko spiętym tonem.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 14-03-2020, 12:05   #469
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Ja się cieszę dużo bardziej - powiedziała blondynka.
- Może rzeczywiście odpocznij nieco Jenny? Bal będzie trwał, nie skończy się w pół godziny, czy godzinę… - zaproponowała popierając propozycję Esmeraldy.
- Ale chcę być na otwarciu.
Esmeralda nieoczekiwanie skinęła głową.
- Tak, powinnaś być. Zaśpiewa specjalny gość. No to idź. Jak się źle poczujesz, to pójdziesz na górę. Twój pokój… twoje pokoje… wciąż są twoje. Widziałaś, że Jenny ma dwie sypialnię? - spojrzała na Alice.
- Coś słyszałam na ten temat… - powiedziała spokojnie rudowłosa. Miała nadzieję, że Jenny rzeczywiście dobrze się czuła i że wszystko już będzie z nią w porządku. Ona sama zaczynała czuć się już odrobinę zmęczona, a tu jeszcze reszta gości czternastej limuzyny i trzy ostatnie. Sapnęła. Czy to już trzy godziny przyjmowania gości? Czy może dwie? Zgubiła poczucie czasu.
Alice usłyszała piknięcie. Ktoś wysłał jej wiadomość na komórkę.
Harper wyciągnęła ją z malutkiej, białej torebki, którą miała przy sobie. Zerknęła na ekran, póki była chwila zanim kolejni goście wejdą.
Ujrzała urocze zdjęcie. Bee przy stole wigilijnym ze swoją mamą, zapewne również ojcem i kuzynami lub rodzeństwem. To była całkiem duża rodzina. Siedzieli przy suto zastawionym stole.

Cytat:
Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia!!!
<3
Nie wybaczyłam, że mnie wtedy wypchałaś, ale cieszę się, że wy też świętujecie! Tęsknie za wami, ale moim obowiązkiem jest być dzisiaj przy rodzinie. Wypijcie za mnie kieliszka! O ile pijecie w święta.
- Bee
Alice uśmiechnęła się. Cieszyło ją, że Bee również była bezpieczna. Schowała ponownie telefon… Była gotowana ostatnie dostawy gości.
Rozpoznawała coraz mniej celebrytów… choć to wcale nie znaczyło, że to były nieznane osoby. Usłyszała, że jedna z kobiet była prezenterką BBC, a inny mężczyzna kustoszem jakiegoś znakomitego muzeum w Londynie… Dwie limuzyny cały czas kursowały, dowożąc kolejnych gości. Esmeralda i Alice czekały na ostatnią.
- Jak dobrze, że wszyscy bezpiecznie przybyli - powiedziała de Trafford. - Bałam się, że ktoś wypadnie z łodzi i utopi się, a ja będę za to odpowiedzialna. Mało prawdopodobne, ale czasami zdarza się - mruknęła, wspominając siostrę Terrence’a.
Alice była już lekko zmęczona. W obecnej chwili myślała o tym, że potrzebowała usiąść i napić się wody.
- To dobrze… Została ostatnia limuzyna i właściwie wszyscy przybyli, czyż nie? Ktoś się nie odliczył? - zapytała, bo tylko Esmeralda znała listę gości.
- Tylko kilka osób, które poczuły się chore - powiedziała de Trafford. - Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że zrobi mi się tutaj tak wielki bal. Rozesłałam zaproszenie do ogromnej rzeszy osób, to prawda… ale myślałam, że wigilia to taki okres, że odpowiedzą jedynie ci najbardziej samotni… jakieś dwadzieścia procent. Nie wzięłam pod uwagę tych wszystkich czynników, o których wcześniej wspomniałam. Tajemnicza posiadłość na uboczu, do której ludzie nie byli zapraszani od dekad, niedawno ogłoszona śmierć mojego cudownego męża filantropa, która zbiegła się w czasie z moim uzdrowieniem. Wyobraź sobie te wszystkie scenariusze i plotki, które powstawały w ich głowach… Usłyszałam wersję, oczywiście przypadkiem, że trzymał mnie w piwnicy i mogłam wyjść na zewnątrz dopiero wtedy, kiedy go zabrakło - uśmiechnęła się jakby lekko rozbawiona.
- Gdyby moja piwnica wyglądała tak jak chociaż jedno pomieszczenie w tej rezydencji… To mogłabym w takiej piwnicy żyć - powiedziała cicho i pokręciła głową. Ludzie mieli niezwykłą wyobraźnię i pomysły.
- Większość z nich nigdy tu nie było. Taka zdecydowana większość. W internecie nie znajdziesz ani jednego zdjęcia posiadłości, nie jest nawet naniesiona na wielu mapach - powiedziała Esmeralda. - Oczywiście sprawka Kościoła Konsumentów. Chodzi o bezpieczeństwo. Jednak w rzeczywistości jeżeli ktoś naprawdę chciał poznać adres i współrzędne Trafford Park, to wystarczyło popytać odpowiednich ludzi. Już wystarczająco chowałam się w cieniu. Teraz chcę wrócić do ludzi, obracać się wokół nich. Chcę wreszcie zacząć żyć - mówiła.
Alice kiwnęła głową.
- W końcu po to odzyskałaś zdrowie Esmeraldo - powiedziała spokojnym, ciepłym tonem. Zerknęła na kosz, w którym zostało jeszcze trochę spinek. Była ciekawa kto przybędzie ostatnim samochodem… I kto specjalny miał śpiewać na rozpoczęciu…
Kilka kolejnych wspaniałych dam i lordów. Jednak również pojawiło się nieco Hastingsów. Choć Alice na początku nie rozpoznała rodzinnego podobieństwa. Kobieta była starsza i miała czarne włosy, ale farbowane. Poza tym wyglądała na dużo niższą od Esmeraldy. Niegdyś była może piękna, jednak wiek zabrał jej dużo urody.
- Mamo, jak miło cię widzieć - powiedziała Esmeralda. - Alice, poznaj proszę lady Ethelindę Hastings. Mamo, poznaj proszę Alice Harper, to moja muzykoterapeutka.
Kobieta podeszła nieco bliżej.
- Kim ty jesteś kobieto? - zapytała Esmeraldę.
Tej mina od razu zwiędła.
- Mama ma chorobę Alzheimera - szepnęła do Alice. - Nie poznaje nikogo z rodziny… a mnie to na pewno nie pozna…
- To wspaniała organizatorka tego Śnieżnego balu. Esmeralda - przedstawiła ją Alice. - Miło nam, że pani przybyła, pani Hastings - dodała z należytym starszej damie szacunkiem.
Tuż za nią dreptała bardzo niska, pochylona postać. Sięgała Alice może do pępka. Była bardzo szczupła i wychudzona, ale jakoś była w stanie udźwignąć ogromne, białe futro na jej plecach. Miała nawet kolczyki i lekki makijaż, choć jej pomarszczonej twarzy nie dodawał wiele uroku. Na białych włosach znajdował się biały kapelusik, który skojarzył się Harper z Królową Elżbietą. Staruszka poruszała się o dwóch luksusowych laskach. Były chyba ze szczerego złota. Jedną podniosła i uderzyła dwa razy w goleń Ethelindy.
- To twoja córka, Esmeralda! - zaskrzeczała wysokim głosikiem. - Patrz, jaka jest piękna! - uderzyła ją trzeci raz.
- Babcia Ernestine… - Esmeralda była naprawdę zaskoczona, że babuleńka pojawiła się na jej balu.
Harper popatrzyła na starszą kobietę. Obserwowanie pań, które miały ścisły związek z wydarzeniami na Isle of Man wywoływało w niej dziwne uczucie. Jakby je dobrze znała, a jednocześnie… Nie do końca…
- A co to za rude dziewczęcie tam stoi? - Ernestine spojrzała na Alice. - Przybliż się no dziecko, niech na ciebie spojrzę…
- Pani Ernestine, może chciałaby pani usiąść? - gdzieś w tle rozbrzmiał nieśmiały kobiecy głos… bardzo dobrze znany Alice. To była Darleth. - Miło mi cię widzieć, Alice - powiedziała, uśmiechając się do niej.
- Bardzo mi miło, jestem Alice Harper. Muzykoterapeutka Esmeraldy… - przedstawiła się starszej kobiecie Alice. Damy w tej rodzinie były… Wiekowe… I nadal miały się całkiem nieźle… Długowieczność to dobra cecha. Na pewno kiedyś miała ogromne znaczenie w doboru partnerów, szczególnie wśród szlachty… Po powitaniu i zaprezentowaniu się babci Esmeraldy, uśmiechnęła się na powitanie do Darleth. Dobrze było ją widzieć, w końcu również była konsumentką…
Ernestine podreptała do Alice.
- Nachyl się tu do mnie, bo cię dobrze nie widzę, wiek nie ten sam, co kiedyś…
Wedle prośby, Alice podeszła i pochyliła się, by kobieta mogła się jej przyjrzeć.
Tymczasem Esmeralda zajęła się swoją mamą, która potrzebowała więcej pomocy, niż jej babcia. Darleth natomiast podeszła do Russela.
- Ja też jestem ich pracownicą - powiedziała.
Ogrodnik pokiwał głową, nie wiedząc, co na to powiedzieć.
Ernestine tymczasem złapała Harper za policzek i uszczypnęła.
- Który to miesiąc, moje dziecko? - zaskrzeczała.
Alice zamrugała. Miesiąc? Miesiąc czego? Pracy tutaj? Jaki dziś jest miesiąc? Chyba nie pytała o ciążę…
- Przepraszam, ale pani pyta o… - zapytała ostrożnie, z delikatnym uśmiechem.
- O kolejne dziecko, jeszcze mniejsze od ciebie. Ile ty masz lat? Piętnaście? - zmrużyła oczy. - Ani jednej zmarszczki nie widzę. Choć to, że ja czegoś nie widzę to nic jeszcze nie znaczy.
- Ah… No nie mam na szczęście piętnastu lat… Tylko o jedenaście więcej, a miesiąc minął drugi - wyjaśniła i uśmiechnęła się uprzejmie do kobiety.
- Jak chcesz, żeby dziecko było zdrowe to każdego miesiąca w czasie, kiedy powinnaś mieć okres, nacieraj całe ciało swoim porannym moczem - doradziła Ernestine. - Wtedy ty będziesz żyła długo i twoje dziecko też. Mam sto trzeci rok, wiem o czym mówię.
Alice zamrugała. Zastanawiała się, czy to naprawdę mogła być tajemnica długowieczności kobiet w tej rodzinie… Miała nadzieję na kąpiel w kozim mleku o zmierzchu, a nie mocz o poranku… No cóż… Mimo wszystko uśmiechnęła się.
- Dziękuję za świetną radę… Bez wątpienia zna się pani na rzeczy… Mam nadzieję, że będzie się pani dobrze bawić na balu - powiedziała i zaraz wyprostowała i zaprezentowała spinki. Miała też nadzieję, że kobieta nie starła jej makijażu, bo będzie musiała pójść przypudrować nieco zasiniony policzek. Jednak potrzebowała lustra, żeby to ocenić.
- Alice, to szczera prawda z tym moczem - powiedziała Darleth. - Skoro na Filipinach tak się robi i na drugim końca świata też, to nie może to być wyssane z palca - rzekła. - Ale czasami sędziwy wiek to przekleństwo, nie błogosławieństwo. Więc zrobisz, jak uważasz. G-gdyby miłość mojego życia żyła i nosiłabym w sobie jego dziecko… t-to nie zrezygnowałabym z większej l-liczy lat spędzonych razem - jej głos zaczął się lekko trząść.
- Tego kwiatu jest pół światu - zaskrzeczała Ernestine. - Jeszcze znajdziesz ogiera. Właśnie od tego są zabawy. Dziecko, nie pokazuj mi bibelotów, tylko zważ na mój wiek i długą podróż - przeniosła wzrok na Alice. - Poproszę kieliszka, jeśli łaska.
Harper zerknęła na Esmeraldę, która to miała monopol na wskazywanie kierunku dalszej podróży po posiadłości.
Ta przypinała spinkę swojej mamie, potem Darleth i na koniec nachyliła się do babci.
- Oj, po tobie to choroby nie widać - powiedziała Ernestine. - Sama też tak robiłam w młodości. Symulowałam, że boli mnie brzuch, a tak naprawdę wymykałam się do chłopaka.
Esmeralda skrzywiła się lekko. Dla niej to nie był zabawny temat.
- No chodź już babciu, pójdziemy do…
Zastygła, kiedy usłyszała w tle męski głos.
- Przepraszam… może jeszcze ja dostałbym taką spinkę? - zapytał.
Esme przesunęła wzrok na mężczyznę, który wysunął się do przodu. Był przystojnym, już nie takim młodym dżentelmenem.
- William…? - szepnęła de Trafford. - To ty?
Zdawała się osłupiała.
Alice była delikatnie zdezorientowana. Bardzo rzadko widywała taką minę u Esmeraldy. Przesunęła spojrzeniem po mężczyźnie. Musiał być jej jakimś dawnym znajomym. Postanowiła więc nie wtrącać się w konwersację i jedynie czekała co zadecyduje de Trafford.
- Czy zaprowadziłabyś może moją mamę i babcię do fotografa? - zapytała Esmeralda, przenosząc wzrok na Alice. - I tę damę - zerknęła na Darleth. Zmarszczyła brwi, widząc jej złoty, brokatowy pas z dużym znakiem $ na samym środku.
Harper kiwnęła głową.
- Oczywiście… Nie ma problemu - odstawiła kosz ze spinkami na mały stoliczek, po czym zwróciła się do starszych pań i Darleth.
- Cudownie - powiedziała Esmeralda.
- Proszę tędy, zaprowadzę panie do głównej sali balowej. Mamy przygotowane dla wszystkich miejsca, a także cały wieczór będzie można robić sobie pamiątkowe zdjęcia… - przedstawiła sprawę.
- Mi to by się przydały - Ethelinda westchnęła.
- Alkohol również będzie - zapewniła babcię Hastings i pokierowała je do śnieżnej sali. Nieco martwiła się. Do tej pory Esmeralda nie rozbijała grupy na dwa. A tu nastąpiła pauza na środku…
- Ale ja wcale nie jestem pijaczką! - Ernestine podniosła do góry jeden z palców, nie wypuszczając wcale złotej laski.
Powoli dreptała w stronę sali, prowadzona przez Alice. Tymczasem Esmeralda rozmawiała z Williamem. Harper odniosła wrażenie, że wyglądała dwa razy młodziej przy nim. Jej oczy zrobiły się jakby większe i okrąglejsze, kiedy na niego patrzyła. A że miał prawie dwa metry wzrostu, to musiała wysoko zadzierać głowę. Mężczyzna uśmiechał się do niej i patrzył na nią ciepło. Zanim Alice straciła ich z oczu, spostrzegła, że zarówno mężczyźnie, jak i kobiecie zbierało się na płacz. Zdawali się wyjątkowo wzruszeni.
- A gdzie twój kawaler? - zapytała Ernestine. - Mam nadzieję, że to nie jeden z tych, co zrobią dziecko i się zmyją. Jak tak, to mi pokaż, a ja mu zaraz wtulę palicą.
- Mój kawaler… Cóż… Ojciec dziecka niestety nie mógł przyjechać… Jest w dalekiej delegacji, poza tym, nie utrzymujemy kontaktu, trochę nam się jednak nie ułożyło - powiedziała smutnym tonem.
- W takim razie… Jakbyś była moją córką, to włożyłabym ci łeb do kibla - powiedziała Ernestine. - Może więc dobrze, że nią nie jesteś.
Kobieta bez wątpienia miała bardzo tradycyjne podejście do zakładania rodziny.
- A ktoś, kogo bym chciała, by tu dziś był, no cóż, to również zapracowany mężczyzna… Ale i ja jestem pracowitą kobietą, nawet dziś będę tu dawać pokaz swoich umiejętności śpiewackich, więc… Cieszę się, że mamy tylu wspaniałych gości i postaram się, by wszyscy spędzili miły wieczór w takim gronie - powiedziała spokojnie do kobiety i uśmiechnęła się. Nie mogła powiedzieć, że ojciec dziecka nie żyje, to by się zbyt dokładnie pokrywało ze śmiercią Terrence’a…
- Uczep się go i nie mów mu o ciąży. Niech myśli, że to jego. Masz jeszcze szansę, żeby się dobrze wydać, kiedy brzucha nie widać. Bo ludzie zazwyczaj dostrzegają oznaki tylko wtedy, kiedy kobieta waży już dwa razy więcej - powiedziała Ernestine, wchodząc do sali. - O jaki tu gwar. Na szczęście jestem półgłucha. Hałas mnie nie męczy. Gdzie jest ten fotograf?
Harper wskazała miejsce do zdjęć. Zaraz przekazała też obie kobiety w ręce Amelii, która miała później zaprowadzić je do stolika. Zastanawiała się co działo się między Esmeraldą i Williamem. Miała dziwne wrażenie ukłucia zazdrości widząc ich miny. Odsunęła je na szczęście i nim skończyła zajmować się damami Hastings, była już kompletnie spokojna wracając do wejścia głównego.
Zobaczyła jednak, że Esmeraldy i Williama tam nie było. Musieli wrócić do głównej sali, kiedy Alice i panie Hastings znajdowały się u fotografa.
- Poszli już we trójkę, pani Alice - rzucił Russel. - To już chyba wszyscy. Ostatni raz tyle ludzi widziałem w Trafford Park w siedemdziesiątym ósmym roku!
- Trójkę? Ktoś jeszcze dołączył? - zapytała z zaciekawieniem kto był ostatnim gościem. Zerknęła na koszyk i westchnęła. Wyglądało więc na to, że teraz będzie musiała znaleźć Amelię, by wskazała jej jej własne miejsce.
W koszyku znajdowało się jeszcze kilkanaście zapasowych przypinek.
- Pani Esmeralda poszła do głównej sali ze swoim przyjacielem, panem Williamem Jollandem oraz krewnym Shanem Hastingsem - rzekł Russel. - Nie widziała ich pani?
Alice zmarszczyła lekko brwi.
- Nie, jakoś mi umknęli… Ale to nic, pewnie zaraz ich znajdę. Dziękuję za pomoc Russelu, myślę że zasłużyliśmy dziś na trochę odpoczynku… Ja to później, ale ty to już… - powiedziała.
- Jestem głodny jak borsuk na pustyni - powiedział ogrodnik.
- Myślę, że więcej spóźnionych i ostatnich gości nie będzie, skoro Esmeralda już udała się do głównej sali, więc i my możemy się tam udać - oznajmiła i westchnęła. Ruszyła w stronę sali balowej. Potrzebowała wytropić Amelię.
- Dobry pomysł - powiedział mężczyzna.

Amelia zaprosiła Alice do jednego ze stolików na środku pomieszczenia. Siedzieli przy nim Robert, Mia, Finn, Evelyn, Abigail, Thomas i Arthur. Znalazło się ósme miejsce dla Harper. Stoliki były tak przygotowane, że siedziało przy nich albo osiem, albo sześć osób w zależności od społecznych konwenansów. Macocha Alice czyściła z zapałem wszystkie sztućce, choć wiadomo było, że nie zostały położone brudne. Finn rozmawiał z Thomasem i Arthurem. Śmiali się i wydawali radośni. Abigail natomiast z Evelyn. Robert podniósł dłoń i pogłaskał nią plecy swojej żony.
- Alice! - ucieszył się na widok swojej córki.
 
Ombrose jest offline  
Stary 14-03-2020, 12:06   #470
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Witajcie ponownie… Wybaczcie tyle czekania na rozpoczęcie, ale przyjęcie prawie trzystu pięćdziesięciu gości to troszkę roboty… Za moment jednak już powinniśmy rozpoczynać oficjalnie bal. Jak podoba wam się wystrój? - zapytała, zasiadając na swoim miejscu. Teraz poczuła, jak nogi jej dopiekały, potrzebowała tego krzesła jak spragniony wody.
- Przepięknie - powiedziała Mia. - Przypomniały mi się piękne czasy młodości. Moje liceum i bal świąteczny. Sala była przystrojona dokładnie w taki sposób, jednak jako że sami pomagaliśmy w ozdabianiu, to czuliśmy się bardziej emocjonalnie zaangażowani w tamto przyjęcie świąteczne.
- Cudownie - powiedział Robert.
Harper uśmiechnęła się na ich opinie, nawet jeśli Mia wepchnęła tam trochę krytyki w międzywierszach.
- Czy wiedziałaś, że Evelyn również interesuje się baletem? - zapytała Abigail.
Kobieta zaczerwieniła się.
- Tylko zastanawiam się, czy to dobra aktywność pozalekcyjna dla małej dziewczynki… kiedy będzie w wieku szkolnym - powiedziała.
- Myślę, że jak najbardziej - powiedziała Alice kiwając lekko głową. Balet zdecydowanie brzmiał dobrze. - Na pewno jest lepszy dla dziewczynki niż jakieś sporty drużynowe… Drugim też dobrym mogłaby być jazda konna. To też elegancki sport - zauważyła.
- Taka jazda konna może być dla niej szczególnie przydatna w przyszłości - powiedział Thomas.
Mia i Evelyn były w tym przypadku zgodne. Obie wybałuszyły na niego oczy. Arthur zasłonił uśmiech chusteczką, natomiast Robert pokiwał głową.
- Musimy myśleć o ekologicznych środkach transportu - powiedział. - Samochody, te spaliny, zatruwają naszą planetę.
- Właśnie to miałem na myśli - powiedział Thomas.
Alice zaśmiała się cicho i pokręciła głową. Słuchanie ich rozluźniało ją, nawet jeśli po chwili nieco wyciszyła się i po prostu tylko słuchała ich rozmów, wtrącając swoje zdanie od czasu do czasu. Rozejrzała się po sali. Ciekawiło ją kto siedział przy najbliższych stolikach, gdzie był stół Hastingsów. Za ile Esmeralda rozpocznie bal… Wodziła wzrokiem po pomieszczeniu.
Esmeralda z Hastingsami znajdowała się dużo dalej, niedaleko sceny. Alice ledwo co ją widziała. Sala była tak ustawiona, że celebryci, magnaci i średniowieczne rody znajdowały się na przodzie. Douglasowie z Ameryki nie zostaliby zaproszeni, gdyby nie Harper i Esmeralda umiejscowiła ich w drugiej części sali. Mimo to znajdowała się tutaj taka śmietanka towarzyska, że nikomu z obecnych przy stole nie przyszłoby do głowy narzekać… Może Mii, choć w tej akurat chwili po prostu polerowała swoje sztućce.
Tymczasem Esmeralda wstała i ruszyła na scenę. Jej charyzma i prezencja sprawiły, że kiedy tylko pojawiła się przy mikrofonie, cała ogromna sala wypełniona pięknie ubranymi damami i dżentelmenami ucichła.
- Witam wszystkich na Śnieżnym Balu de Traffordów, zorganizowanym w wigilię świąt Bożego Narodzenia - powiedziała. - Nazywam się Esmeralda de Trafford. Wielkim zaszczytem jest dla mnie gościć was wszystkich w Trafford Mansion. To dla mnie ogromne wyróżnienie, że tak tłumnie zebraliśmy się dzisiaj w mojej posiadłości - mówiła. - Okres świąteczny skłania nas do refleksji nad własnym życiem. Doceniam je szczególnie mocno w obliczu dekad, które spędziłam przykuta do łóżka w chorobie. Na szczęście dane mi było wyzdrowieć. Doceniam je także w obliczu śmierci mojego najdroższego męża, Terrence’a de Trafforda. Zbliżające się święta są piękną okazją, żeby pojednać się z bliźnimi i spędzić więcej czasu z rodziną, póki jeszcze mamy na to czas. Jesteśmy tutaj po to, żeby cieszyć się miłością innych i doceniać obecność ludzi wokół nas. Dlatego zachęcam was dzisiaj nie tylko do kosztowania skromnych dań, które zostały przygotowane, tańczenia oraz bawienia się, ale również do obdarowywania innych ciepłem i dobrym słowem. Gdyż jest to esencja Bożego Narodzenia. Wigilia to niepowtarzalny wieczór. Niech uczyni nas coraz lepszymi, wspaniałomyślnymi wobec innych. Bądźmy pomocni, jeśli ktoś w pobliżu będzie potrzebował wsparcia. Niech gwiazda betlejemska poprowadzi nas ku nadziei, optymizmowi oraz lepszej przyszłości. Życzę wszystkich spokojnych, radosnych i zdrowych świąt!
Po sali przeszły huczne oklaski.
Lepsza przyszłość, to jest to, za co najbardziej chciała zaklaskać Alice. Harper uśmiechnęła się na tę pokrzepiającą, piękną mowę i również klaskała wraz z resztą. Nie miała nic do dodania. To był najlepsze życzenia, jakie Esmeralda mogła wygłosić. Alice rozejrzała się po bliskich. Miała nadzieję, że mowa de Trafford podobała im się równie bardzo co jej. Szanowała Esmeraldę i doceniała, że pomyślała o tym, by zaprosić jej bliskich. Klaskała póki ostatnie oklaski nie ucichły.
Wszyscy po stole również klaskali, nawet Mia. Choć wnet nachyliła się do swojego małżonka.
- Ja też bym tak potrafiła jak ona - szepnęła, ale tak, żeby wszyscy słyszeli.
Esmeralda spojrzała po całej ogromnej sali wypełnionej setkami ludzi w bieli.
- A teraz zapraszam na kameralny występ gwiazdę wieczoru - powiedziała. - To jeden z moich ulubionych żyjących wykonawców. Zaprezentuje dzisiaj piosenki ze swojego albumu “Christmas”. Zapraszam na scenę pana Michaela Buble.
Rozległy się oklaski, kiedy na scenę wkroczył przystojny mężczyzna.
- To wielki zaszczyt, odpowiedzieć na to zaproszenie - powiedział kanadyjski piosenkarz. - Życzę wam wszystkich wesołych świąt! - krzyknął, na co rozgorzały oklaski, głównie kobiece. Evelyn popłakała się. Martha hiperwentylowała w drugim kącie sali.
Tymczasem orkiestra z tyłu zaczęła grać, a Michael zaczął śpiewać.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=oIKt5p3UmXg&feature=youtu.be[/media]


Alice sama była pod wrażeniem. Mężczyzna miał naprawdę wspaniały repertuar piosenek świątecznych. Chyba każdy znał przynajmniej cztery… Zerknęła na Evelyn.
- Nie płacz… Albo… Albo płacz, w końcu to święta… Jak to z radości, to płacz - powiedziała wesołym tonem. Westchnęła i obserwowała, jak obsługa zaczęła otwierać szampany na stołach i jak zaczęto wnosić potrawy, jak muzyka płynęła po sali, jak ludzie rozmawiali i zabrali się za ucztowanie. Oczywiście, że zabawa rozpoczęła się teraz na dobre. Harper nie piła alkoholu i zjadła tylko odrobinę. Nie mogła się przejadać, jeśli miała potem śpiewać. W pewnym momencie poszła do łazienki, żeby z niej skorzystać i poprawić lekko makijaż. Poza tym, chciała odrobiny ciszy, bo przecież jednak była w centrum harmideru od samej dziewiętnastej. Dopiero po dziesięciu minutach wróciła na salę, po tym jak pozbierała się i była gotowa na rundę drugą z tą imprezą.
Podawano przeróżniejsze dania, jednak wszystkie były w białym kolorze. Wybrano do tego jasne krewetki, ryby i inne tego typu potrawy. Część jadła zachłannie, część powoli, a zdecydowana większość spoglądała na główną gwiazdę tego wieczora, który wnet wybrał kolejną piosenkę ze swojego repertuaru…. Baby Please Come Home.
- Pomagałaś to wszystko organizować? - zapytała Evelyn. - To musiało być naprawdę dużo roboty… - zawiesiła głos. - Wszystko wypadło znakomicie! - zachwyciła się.
Mia rzuciła jej niemiłe spojrzenie, ale nie odezwała się. Chyba nawet do niej dotarło przemówienie Esmeraldy, przynajmniej w jakimś stopniu. A przynajmniej tak Alice pomyślała na samym początku.
- Jak cudownie, kochanie - uśmiechnęła się do swojego męża. - Gdyby nie twoje zdrady, nie byłoby nas tu w tym momencie i nie słuchalibyśmy Michaela Buble’a. Dziękuję ci za nie.
Robert zakrztusił się szampanem.
Alice zastanawiała się przez kilka chwil, czy to miała być nieuprzejmość, czy też może rzeczywiście kobieta mu za to dziękowała. W jednym Mia miała rację, gdyby nie zdrady Roberta, nie byłoby ich tutaj i możliwe, że nigdy nie znaleźliby się w takim miejscu. Alice popijała sok. Nie zamierzała dziś kosztować alkoholu. Tak właściwie nie był on wskazany w jej stanie w ogóle i dlatego w ogóle go nie pijała. Zdarzyło się może dwa razy, gdy wzięła niewielki łyk. Czasami trochę żałowała, bo po takim czasie jak Islandia, najchętniej po prostu straciłaby przytomność upojona alkoholem. Skupiła się na swoim jedzeniu, znów powolutku konsumując. Zgadywała, że gdy przyjdzie pora, by pan Buble wreszcie usiadł i odpoczął, wtedy Esmeralda zaprosi ją na scenę… Gdyby już się nie stresowała obecnością Eltona Johna… To jeszcze ten piosenkarz… Wiedziała, że jej głos był piękny inaczej nie zaliczyłaby szkoły z takimi wynikami i nie dostała się do opery tak szybko, ale nadal… Mogła złapać lekkiego stresa.
Kolacja trwała może jakąś godzinę. Była wykwintna i smaczna. Jednocześnie tłum ludzi został nieco potraktowany alkoholem, co rozluźniło ich. Esmeralda weszła na scenę.
- Dziękuję panu za piękny recital - powiedziała. - Zapraszam teraz wszystkich na parkiet. Stoły zostaną uprzątnięte i przygotujemy na nich kolejną niespodziankę rozrywkę - rzekła.

Pary były posłuszne. Wstały i ruszyły tam, gdzie kazała im de Trafford. Chwilę później zeszła ze sceny i dotknęła dłoni Williama, który po nią wyszedł. Tymczasem muzycy zaczęli znowu grać, ale kompletnie inną melodię.
- Raz! Dwa! Trzy! Cztery! - krzyknął Buble.
Wnet zrobiło się bardzo gorąco, choć wciąż elegancko… ale przynajmniej chwilowo… mniej świątecznie.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=NtlUozXIPSg&feature=youtu.be[/media]

Robert i Mia poszli zatańczyć, podobnie jak Finn i Evelyn.
- Jak wszyscy to wszyscy - powiedziała Abigail. - Choć Alice, weźmiesz sobie któregoś z braci - rzekła, pociągając obu Douglasów na parkiet.
Alice zerknęła na nich.
- Nie, na razie dziękuję. Pamiętajcie, że stałam prawie trzy godziny przy drzwiach witając gości… Jeszcze tu chwilę posiedzę… Bawcie się - nakazała im z lekkim uśmiechem. Sama tymczasem nalała sobie jeszcze soku, nim zostaną posprzątane stoły. Wolała popatrzeć jak wszyscy się bawią. Tak właściwie…
Tak właściwie nie miała nastroju na taniec.
Miała zbyt wiele skojarzeń.
Obserwowała tańczących w lekkim zamyśleniu, kiedy jej myśli szybowały zupełnie gdzie indziej.
Zamrugała ze zdziwienia, patrząc jak Esmeralda i William zaczęli tańczyć tango. Nieco konserwatywne, ale jakże uczuciowe. Nie było zbytnio erotyczne, bo byłoby to w złym guście. Zresztą tego typu argentyński taniec w ogóle nie powinien pojawić się w tym miejscu, jednak szampan skutecznie uderzył im do głowy. To był bardzo seksowny widok… może aż za bardzo, biorąc pod uwagę to, że Esme powinna opłakiwać męża. Zresztą i tak wszyscy wokoło byli w bieli, nie czerni. Harper zauważyła, że niektóre pary przystawały i również na nich spoglądały. Każdy był w dobrym nastroju. Nawet tych kilka niemrawych, nieuśmiechniętych osób podrygiwało do rytmu mniej lub bardziej do taktu. Tymczasem brudne naczynia były zabierane ze stołów pod nieobecność gości. Martha i reszta kobiet zaczęły wykładać na stoły jakieś niezwykle duże pakunki, które zajmowały całą powierzchnię blatu…
Rudowłosa zerknęła tylko przelotnie na pakunki. Jej wzrok wodził jednak za Esmeraldą i Williamem. Czemu ze wszystkich rzeczy, musiało się tu pojawić akurat tango, żeby było jej tylko bardziej przykro. Uśmiechnęła się do szklanki soku i pokręciła lekko głową. Poważnie żałowała, że to nie whiskey. Zamrugała, po czym wstała i ruszyła do łazienki. Musiała odsapnąć i odświeżyć się nieco. I może przestać patrzeć na ludzi przez chwilę. Dlaczego czuła się zazdrosna? To było dla niej niepojęte i frustrujące.
No cóż… spędziła ostatnie godziny, witając jedną parę za drugą. Ile ich było? Sto pięćdziesiąt? Pewnie więcej. Ona natomiast stanowiła jedną z niewielu osób samotnych. Tyle łączyło ją z Ianem McKellenem, ale nawet on znalazł jakąś koleżankę, którą porwał mężowi. Ten z wiadomych przyczyn nie czuł się zazdrosny.

Cytat:
Napisał Kirill
Wesołych świąt. Obudziłem się. Masz ten dokument? Dokumenty?
Przyszedł do niej taki SMS.
Harper zerknęła na wiadomość.

Cytat:
Hej, wesołych. Cieszę się, że już nie śpisz. Niestety, nie miałam okazji znaleźć się w miejscu, gdzie było coś takiego, o czym mówiłeś… Więc nie. Przykro mi. Tymczasem do zobaczenia w Nowy Rok.
Odpisała wracając na salę balową. W międzyczasie wsunęła znów telefon do torebeczki i ruszyła powoli w stronę swego stolika.
Goście musieli przetańczyć co najwyżej trzy piosenki, gdyż Buble już zszedł ze sceny, natomiast oni usiedli przy stolikach.
- Proszę uprzejmie wszystkich o zajęcie miejsc - mówiła Esmeralda, stojąc przy mikrofonie.
Była zgrzana i zarumieniona, jednak jej makijaż wciąż był perfekcyjny.
Alice obserwując ją jedynie lekko przymrużyła oczy. Ona tymczasem siedziała już na swoim miejscu. Spojrzała na swój pakunek.
- Widzę, że wszyscy z grubszą są już na swoich miejscach - powiedziała Esmeralda. - Proponuję małą świąteczną zabawę. Kreatywność jest dla mnie jedną z najważniejszych cech, jakie człowiek powinien rozwijać przez całe swoje życie. Dlatego też uznałam, że najpiękniejszy i najzabawniejszy konkurs, jaki mogłabym przygotować… musi być związany z kreatywnością. Proszę rozwiązać wstążeczkę u góry pakunków. Na każdym stole znajduje się jeden.
Alice zerknęła na Douglasów i Abby.
- Kto rozwiązuje? - zapytała, nie wyrywając się pierwsza do tego zadania. Oczywiście, że obawiała się, że Mia będzie chciała wydrapać jej oczy walcząc o to zaszczytne miejsce.
- Jako że nie ma tutaj żadnej twojej kochanki, to może ja będę mogła? - Mia uśmiechnęła się miło do Roberta, na co ten wzdrygnął się. - A może o czymś nie wiem?
- Ja głosuję za Alice - powiedział Finn.
- No dalej, bo inni już rozwiązali - ponaglił ich Thomas.
- Pani Mio. Proszę rozwiązać pakunek… - powiedziała Harper spokojnie ustępując kobiecie pierwszeństwa. Miała nadzieję, że doceni ten gest… Choć i tak zapewne tego nie zrobi.
- Dziękuję - powiedziała dentystka i uczyniła to.
Chwilę później wszyscy spoglądali w ciszy na zawartość pakunku.
- Wow… - mruknęła Abigail. - Bee byłaby zachwycona.
Alice w pierwszej chwili nie była pewna czym. Na samym środku znajdował się dość duży kształt ze styropianu, który przypominał jej wulkan. Miał okrągłą podstawę, po czym zbiegał się łagodnie do góry. Wokół niego znajdowało się mnóstwo akcesoriów. Farby, mazaki, pojemniki z brokatem, ozdobne kartki papieru z najróżniejszymi wzorami, koraliki, bombki, śnieżynki, małe drewniane elfy, ciuchcie, zabawki, skarpetki… Jakaś masa plastyczna, plastelina oraz wiele innych przedmiotów. Esmeralda musiała wykupić kilka sklepów plastycznych, żeby nabyć wystarczającą ilość tego wszystkiego dla każdego ze stolików. Nie zapomniała również o drucikach, zestawie nożyczek, klejach, pinezkach i tym podobne.
- Otwieram konkurs na najpiękniejszą Świąteczną Makietę - powiedziała. - Goście siedzący przy jednym stoliku tworzą drużynę, która wspólnie ma ozdobić przyszykowany przez nas styropian. Czas na stworzenie arcydzieła? Sześćdziesiąt minut. Następnie makiety będą oceniane przez jury w doborowym składzie - rzekła, zerkając za siebie.
Stali tam Maggie Smith, Elton John, Ian McKellen, Michael Buble i kustosz muzeum, którego imienia Alice nie pamiętała.
- W czasie zabawy proszę częstować się przekąskami i napojami, które będą proponowane przez kelnerów - powiedziała Esmeralda.
Wyszli z tackami pełnymi kieliszków i talerzyków.
- Konkurs na najpiękniejszą Świąteczną Makietę zaczyna się za trzy… dwa… jeden… Start! - Esmeralda zaśmiała się perliście.
Alice wstała i rozejrzała się po ozdobach…
- Proponuję może jakiś plan na to jak będziemy rozmieszczać ozdoby na makiecie? - zaproponowała… Ironicznie… Ona i pomysł planu… Aż jej się słabo zrobiło. Miała plan na strojenie makiety, ale jak ratować bliskich i przyjaciół, to nie… Czy to było normalne, czy może nie? Spróbowała odepchnąć takie myślenie i rozejrzała się po reszcie osób. Była ciekawa, czy mieli jakieś pomysły co widzieliby na ich makiecie. Czy mogłaby zwyciężyć? Kto wie… Alice liczyła na to, że było tu tyle osób wysoko urodzonych, że może nie mieli nigdy nożyczek i kleju w rękach… Uniosła kącik ust w lekkim rozbawieniu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172