Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-02-2019, 18:48   #51
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację


***

Samuel, pomocnik szefa kuchni wyszedł właśnie z głównego pomieszczenia bocznymi drzwiami, aby wynieść pojemnik ze śmieciami. Szedł przyspieszonym krokiem po pokładzie, nie patrząc pod nogi. Kosz zasłaniał mu wszystko co miał przed sobą. Marudził na temat tego, że znowu to on został wysłany na zewnątrz. W kuchni było bardzo gorąco i kontrast z zimnem z dworu sprawiał mu podwójną nieprzyjemność. Kiedy nagle… Poślizgnął się i potknął o coś. Kosz uderzył o reling i odpadki z ostatniego gotowania rozsypały się naokoło.
- Co jest kurwa?! - zawołał tylko chłopak, podnosząc ręce z ziemi. Dostrzegł krew. Zbladł cały. Nie przypominał sobie, żeby przygotowywali jakiekolwiek danie w tym kolorze. Zaraz spojrzał przed siebie i zobaczył ciało…
Zaczął krzyczeć…

***

Sean wszedł do środka pomieszczenia, w którym siedziała jego rodzina. Emma dalej rysowała, a co było największym zaskoczeniem, Dylan jej towarzyszył. Każde siedziało nad swoja kartką i dziewczynka tylko co jakiś czas zerkała na kartkę brata i tak jakby wydawała mu instrukcje jak jedne rzeczy powinny zostać narysowane, a inne nie. Vanessa znudziła się książką, rozłożyła się na ławce i bujała stopą, słuchając muzyki. Miała zamknięte oczy i nie zwracała na nikogo uwagi. Danielle tymczasem przeglądała jakieś czasopismo, ale gdy wszedł, podniosła na niego wzrok.
- Oh, nie zmarzłeś tam? - rzuciła, bo chyba była świetnie zorientowana ile czasu go nie było. Odmierzała go w rysunkach Emmy, czy spoglądała na telefon. Zawsze była w stosunku do niego nadopiekuńcza. Najmłodsza z Walkerów podniosła wzrok na ojca i popatrzyła czy coś jej przyniósł. Oczywistym jednak było, że raczej nie kupił na zewnątrz pluszowego, urodzinowego misia, więc lekko posmutniała i wróciła do rysunków, już nie tak rozgadana jak wcześniej.

Sean uśmiechnął się pod nosem. Carlos postarał się o to, aby było mu ciepło.
- Nie, skarbie. Pokaż mi, co tam rysujesz? - dosiadł się do nich i spojrzał na rysunki na stole. - Moja śliczna, mała artystka. Jeszcze chwila i przebijesz wszystkich wielkich malarzy razem wziętych - powiedział ciepło. O ile nie martwił się o Dylana i Vanessę, to nie chciał, żeby Emma czuła się mniej kochana bez mamy. Wiedział, jak bardzo była związana z Samanthą, a tej nagle zabrakło. Równie dobrze mogłaby umrzeć. A nie musiał być psychologiem, aby wiedzieć, że małe dzieci źle znoszą śmierć rodziców. Te duże pewnie tak samo, ale nie był w stanie poradzić sobie z emocjami starszej dwójki. To nie była sprawa w sądzie, którą mógłby przegadać i wygrać. Tak właściwie czasami czuł się przy Dylanie i Vanessie, jakby był obrońcą, a oni parą prokuratorów.
Dziewczynka jakby na swój dziecięcy sposób mu wybaczyła, a gdy obsypał ją komplementami, to podniosła się i wzięła rysunki i podeszła do niego
- Tu są Koniki z Tęczowej Krainy. Przyjaciele Felicii. Przylatują, żeby ją uratować od złego Cienia. Tutaj jest Felicia, jak rozmawia z szopami, żeby oddały jej kryształ. Tutaj jest kryształ, a tutaj magiczne drzwi w które się go wkłada, żeby przejść do Tęczowej Krainy. I potem Felicia musi powiedzieć jeszcze magiczne słowa i wtedy przechodzi o… - opowiadała mu z pasją o swoich rysunkach. Właściwie wszystkie były kolorowe i przyjemne, poza tymi, na których pojawiał się Cień.
- To bardzo kreatywne. Myślę, że mogłabyś zostać pisarką - Sean pochwalił córkę. Tak właściwie niewiele zrozumiał, ale nie chciał się dopytywać, bo ten stan rzeczy raczej nie miał się zmienić.
Emma pokręciła głową…
- Nie, bo to nie są bajki. To jest prawda! - oznajmiła śmiertelnie poważnym tonem. Gdyby ktoś wygłosił nim przemowę w sądzie, raczej trudno byłoby go podważyć. Widać było, że była jego córką, jednak jej blond włosy i jasne oczy natychmiast przywodziły na myśl Sam. Była mieszanką ich najlepszych cech. To otworzyło ranę w sercu mężczyzny. Nie wiedział, dlaczego kobieta jego życia zrezygnowała z tego wszystkiego. Dla kilku mężczyzn? Kilkunastu? Sean nawet nie wiedział, ilu ich było. Czy to dlatego, bo był złym kochankiem? Samantha nigdy nie skarżyła się… Po prostu myślał, że ma słabe libido, a nie że jest zaspokajane przez innych mężczyzn. Może nie widziała w nim żadnej wartości? Znienawidziła go tak mocno, że nie wahała się ani przez moment go zranić? To jeszcze mógłby zrozumieć. Ale przy tym wyrządziła szkodę ich dzieciom… A to wydawało mu się niewybaczalne. Choć gdyby pojawiła się w progu jego drzwi, zapłakana i przepraszająca… Tak właściwie Sean wielokrotnie zastanawiał się, co by uczynił. Chyba gdyby nie zaraził się przez nią wirusem HIV, wtedy mógłby ją przyjąć z powrotem do domu. Ale zakażenie go przekroczyło pewną granicę. Jak mógłby jej zaufać, skoro naraziła jego zdrowie w sposób bezpośredni? Czasami budził się w nocy z powodu koszmarów, że przypadkiem jego krew przedostała się do ciała jego dzieci i zakaziła je. Miał wrażenie, że nie są bezpieczne, żyjąc z nim pod jednym dachem. Nawet jeśli wiremia utrzymywała się cały czas na niewykrywalnym poziomie i w rzeczywistości nie mógłby uczynić im żadnej krzywdy. Co nie znaczyło, że Carlosowi było dobrze z wirusem w jego ustroju.

Zamknął oczy i zwrócił uwagę na przyjemne mrowienie w kroczu. Carlos sprawił, że czuł się aż obolały, ale nie zamierzał na to narzekać, bo to było całkiem przyjemne uczucie. Czasami miał jednak wyrzuty sumienia. Przecież nie był gejem. Rodzice wychowali go w dość jednoznacznej postawie na tego typu ekstrawagancję. Po prostu… los zesłał mu Carlosa i zanim zdążył w porę zareagować, mężczyzna był już stałym elementem w jego życiu. Wiedział, że ojciec Vicentego odszedł od nich, kiedy Carlos był jeszcze dzieckiem. Miał wrażenie, że młodszy mężczyzna chciał, aby Sean wypełnił mu tę stratę. Sądził, że to było na swój sposób chore. Tyle że Walkerowi i tak było wygodnie w tym związku. Carlos mógł być mężczyzną, jednak w sypialni zachowywał się bardziej chętnie, niż wszystkie aktorki porno razem wzięte. Chętnie przyjął rolę niewolnika dla jego przyjemności. A ta była stała i naprawdę zadowalająca. Sean był heteroseksualny, a przynajmniej tak o sobie myślał. To nie zmieniało jednak faktu, że Vicente sprawiał więcej rozkoszy, niż wszystkie kobiety, z którymi Sean był wcześniej. To było dla Walkera niezrozumiałe i przewrotne.
- Dany, powiesz coś więcej o tym domu? To ciotki twojego męża, prawda? - zapytał siostrę.
Danielle odłożyła magazyn i westchnęła.
- Cóż, niewiele wiem o samej ciotce, ale posiadłość wygląda świetnie. Jest w znakomitym stanie, odnowiona. Leciutko na obrzeżu miasta, ale komunikację z centrum ma bardzo dobrą, więc dzieciaki będą miały prosto by dojechać na swoje zajęcia. Emma ma blisko do szkoły, bo nawet nie musi jeździć autobusem, wystarczy, że przejdzie dwa skrzyżowania. W okolicy jest stadnina koni i kilka innych domów jednorodzinnych. Przyjemne sąsiedztwo. Prawie nie ma klimatu typowego dla Alaski… - obiecała. Dany już była na miejscu, przygotować wszystko pod przyjazd rodziny, więc jej opinia mogła być wiarygodna.
- Tylko na święta, to lepiej wynajmijcie ze dwie, lub trzy sprzątaczki, bo się po prostu zaharujecie… - dodała z lekkim rozbawieniem…
Sean poruszył się niespokojnie.
- To znaczy, że nie zamieszkasz z nami? - zapytał. Po kilku sekundach ciszy drgnął. - Znaczy nie miałem na myśli, że oczekuję, że będziesz sprzątała - zaśmiał się. - W żadnym wypadku. Jednak to zabrzmiało tak, jakbyś planowała spędzić święta z dala od nas.
- Zamierzam, ale potrzebuję przynajmniej raz wrócić do siebie jeszcze, żeby pozbierać swoje rzeczy do końca. No i przygotować koty do przeprowadzki - powiedziała i zrobiła zatroskaną minę.


“Oj, ja planuje nie zostać na święta”, Dylan pomyślał zjadliwie. Spojrzał na ojca. Jak bardzo pozory mogą mylić. Sean wyglądał na prawdziwego mężczyznę. Chłopak jednak dobrze wiedział, gdzie były jego usta. Pokręcił głową, nie chciał sobie tego wyobrażać. To pewnie dlatego matka ich zostawiła i znajdowała sobie kochanków. Gdyby było wszystko w porządku z ojcem, to potrafiłby ją zaspokoić. Jednak był pieprzonym pedałem. Chciał, żeby to w niego wkładano. W sumie nie dziwił się Samancie. Na jej miejscu też nie mógłby mieszkać z kimś takim. Na swoim zresztą tak samo. Najgorsze jednak było to, że bezczelnie przyprowadził swojego cwela do ich domu. Ten cały Carlos był miły i próbował się z nimi zaprzyjaźnić. A może chciał też kutasa Dylana? Chłopak coś takiego przeczuwał. W końcu ci ludzie nie mieli żadnych ograniczeń.

Vanessa ziewnęła i przeciągnęła się, a następnie usiadła i rozejrzała po pomieszczeniu. Wyglądała na lekko otumaniona od głośnej muzyki i senności. Ściągnęła słuchawki z głowy, po czym podniosła się z ławki. Rzuciła telefon na stół, a następnie ruszyła w stronę wyjścia, nie mówiąc nic nikomu.
- Dokąd idziesz, tam jest zimno - odezwała się Danielle.
- Do kibla - odszczeknęła ponuro Van i nie wdawała się w żadne pogawędki, po prostu wyszła na zewnątrz i ruszyła korytarzem. Przesuwała palcami po jednej ze ścian. Po lewej były pomieszczenia, po prawej okienka na zewnątrz. Za jednym z nich dostrzegła jakiś cień. Uniosła brwi i zerknęła czy to ktoś z obsługi szedł tamtędy. Nikogo jednak nie zobaczyła w następnym oknie. Skręciła więc do toalety. Minęła jakąś sprzątaczkę, której trzęsły się ręce, gdy rozmawiała przez telefon
- Ciało… Prawdziwe… Ten człowiek nie żył, Mary… - opowiadała z przejęciem. Instynkt fana kryminałów nakazał jej się zatrzymać i posłuchać.
- Nie wiem Mary… Jakiś mężczyzna… Leżał na pokładzie koło relingu. I kazali mi to sprzątać… Nie wiem, tym się zajmuje ochrona… - powiedziała rozedrganym głosem, ale ruszyła korytarzem i Van nie dosłyszała już nic więcej. Wzruszyła więc ramionami i weszła do toalety. Załatwiła się, po czym pochyliła do zlewu z wodą, żeby obmyć twarz. Kiedy się wyprostowała i spojrzała w swoje odbicie, znowu dostrzegła jakiś cień…
A potem kaszlnęła krwią na lustro. Oparła się ręką o ścianę i o umywalkę. Spojrzała w dół i dostrzegła, że z jej brzucha wystaje… Coś… ciemnego… Czarnego… Ociekało krwią. Jej krwią… Ktoś ją zamordował. A ona nawet nie wiedziała kto to. Stała się ofiarą morderstwa i choć ogarnęło ją przerażenie, na swój sposób poczuła zadowolenie, że teraz stała się częścią prawdziwej opowieści kryminalnej. Nogi się pod nią załamały, upadając, bezwładnie uderzyła twarzą o umywalkę, a potem runęła do tyłu na podłogę.
Nie żyła.

***

- Dzień dobry - odezwał się starszy mężczyzna, który pojawił się w kantynie. Miał na sobie służbowe ubrania, więc musiał należeć do załogi statku. - Niedługo dobijemy do Anchorage. Proszę się nie ruszać z miejsc - dodał z jakimś dziwnym, nerwowym przyciskiem.
- W sumie coś w tym jest - mruknął Dylan. - Naprawdę nie mam ochoty ruszyć się stąd. Nie dlatego, bo tu jest tak przyjemnie. Po prostu nie chcę, żeby moja noga stanęła na tej ziemi.
Sean spojrzał na niego nieco dłużej. Posmutniał.
- Skarbie… czy nie…
- Nie nazywaj mnie twoim skarbem - Dylan przerwał mu ostro. Jakby smagnął biczem.
- Proszę… spróbuj dla mnie. A przynajmniej dla twoich sióstr. Dla cioci. Dla siebie… - Walker mówił spokojnie. - Ja wiem, że to wszystko jest trudne. Ale czy naprawdę to w porządku nas karać za coś, co zrobiła jedyna osoba… tutaj nieobecna?
Dylan nabrał powietrza w usta. Prawie zakrztusił się nim.
- Jak… jak śmiesz… - warknął.
- Jestem twoim ojcem i…
- Nie jesteś moim ojcem! Gdybyś był, to nie dopuściłbyś do tego wszystkiego… - głos Dylana zaczął lekko drżeć. Jego wzrok natomiast powoli zamazywał się. Ale nie mógł sobie pozwolić na płacz. Nie był dzieckiem. Łzy są dobre dla kobiet i pedałów. Będzie silny. Nawet gdyby był jedynym mężczyzną w tej rodzinie.
- Nie jestem wszechmocny - Sean wciąż był spokojny. - Jak będziesz trochę starszy, to może również założysz rodzinę i zobaczysz, że nie wszystko jest takie oczywiste, jak z perspektywy dziec…
- Nie jestem dziec…
- Moim jesteś. Nawet jeśli zrobiłem ci taką krzywdę, że chciałbyś się mnie wyprzeć, to tego nie zmienisz.
Dylan zwiesił głowę.
- Tato, ja… - pokręcił nią. Nie wiedział co powiedzieć. Był tak zły, że chciał roznieść wszystko, z drugiej strony chętnie też położyłby się na podłodze i skulił w pozycji embrionalnej. Co robili na Alasce? Po co znaleźli się tutaj? To wszystko było takie dziwne. Chyba nie zaskoczyłoby go już dosłownie nic.
- Nie musisz nic mówić, synu - rzekł Sean. - Tylko daj nam szansę. O to jedno cię proszę. Jeszcze będziemy szczęśliwi. Obiecuję ci to - rzekł.
Dylan wyglądał jakby jeszcze jedno słowo lub ruch miały wywołać w nim eksplozję emocjonalną i nie wiedział, czy smutku czy złości.
Danielle tymczasem wyjęła telefon z kieszeni i zerknęła na niego. Po czym spojrzała na Emmę.
- Pozbieraj już swoje rysunki i kredeczki - poleciła dziewczynce. Mała blondynka pokiwała głową i zabrała się za chowanie wszystkiego do plecaczka w kształcie Garfielda.
- Sean, Vanessa coś długo nie wraca. Pójdę sprawdzić, czy aby na pewno poszła do tej łazienki. Może jej ten cały fastfood z baru zaszkodził - wzięła torebkę i ruszyła w stronę wyjścia. Pozostawiła dwóch panów i małą Emmę samych.

Już miała wejść do korytarza, ale mężczyzna zastąpił jej drogę. Ten, który kazał jej się nie ruszać. Swoją drogą, statek też przestał. To znaczyło, że musieli już dobić do portu.
- Proszę pozostać na miejscach - polecił jej. Wyglądał tak, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, co przekonałoby ją, ale nie mógł… nie mówiąc prawdy.
Tyle że Danielle spostrzegła mały tłum pracowników przed wejściem do toalety. Mieli grobowe miny. Zupełnie, jak gdyby zobaczyli ducha. To wywołało w kobiecie ogromny niepokój.
- Tam jest moja bratanica… - powiedziała.
Mężczyzna nie był w stanie spojrzeć jej w oczy. Nagle drgnął, kiedy tuż za nim wynurzył się kolejny pracownik. Wyglądał na kogoś, kto przywykł do wydawania poleceń.
- Przesuń się, John - szepnął i wyminął Danielle. - Dzień dobry, nazywam się Fred Olden i jestem kapitanem Aurory - przedstawił się. - Na terenie statku doszło do podwójnego morderstwa. I nikt stąd nie wyjdzie, póki nie pojawią się siły policji. Przepraszamy za niedogodności, ale między nami, potencjalnie, czai się morderca. I nikt nie opuści Aurory tak długo, jak tu stoją - mruknął. Aż ociekał stoicyzmem. Patrząc na niego, można byłoby dojść do wniosku, że nie pierwszy i nie ostatni raz przeżył coś takiego. Może nawet był weteranem wojennym w Afganistanie, Wietnamie, Iraku i kto wie, gdzie jeszcze był. - Jeszcze raz przepraszamy za utrudnienia - dodał i odszedł na bok, aby wykonać telefon.
Danielle zbladła i zmarszczyła brwi.
- Dzień dobry, świetnie… Ale nie interesuje mnie teraz opuszczanie czegokolwiek. Chcę się dostać do łazienki. W środku jest moja bratanica. Zamknęliście ją w kabinie, żeby czasem nie opuściła statku? Wiem, że wygląda jak satanistka, ale to dobre dziecko… - rozgadała się Danielle. Miała bardzo złe przeczucia i wolała, żeby nie były prawdą. Spojrzała znów na owego ‘Johna’
- Czy mogę po prostu zabrać bratanicę? Wrócimy do reszty rodziny i będziemy czekać w spokoju - poprosiła trochę łagodniej.
John głośno przełknął ślinę.
- Proszę wrócić do stołu - rzekł. - Oraz usiąść. To najlepsze, co można teraz zrobić - powiedział dosadnie i obrócił się do niej bokiem.
Tymczasem Sean do nich podszedł.
- Przepraszam, ale jakie zabójstwa? Czy to jakiś żart? - zapytał. - Na Halloween, czy tak? To mnie nie śmieszy, proszę nam pozwolić zobaczyć się z córką.
Tymczasem Danielle odeszła nieco na bok. Była tuż obok kapitana, jednak ten jej nie widział. Stał przy oknie i spoglądał przez nie. Mówił cicho i nikt go nie słyszał w tym gwarze, który wybuchł w bufecie po jego obwieszczeniu. Nikt go nie słyszał prócz Danielle.
- Tak, dwie ofiary na razie, jeden mężczyzna, latynos, może mieć dwadzieścia, trzydzieści, maksymalnie czterdzieści lat. Śmierć nieco zmienia ludzi na twarzy. Oprócz tego dziewczyna. Młoda, pewnie licealistka. Oboje zatłuczeni, jakby… przez dzikie zwierzę… - Fred Olden z trudem wypowiedział te słowa. Przecież słyszał, jak brzmiały. Nie chciał wypaść na wariata, ale ciężko było kłócić się z odniesionymi obrażeniami. - A zresztą sami zobaczycie, jedźcie tu szybko, na litość pana Chrystusa dobrego, bo musimy wypływać z powrotem do Seattle za czterdzieści minut, jeżeli chcemy być zgodnie z grafikiem - rzekł. Bez wątpienia ten miał dla niego dużo większe znaczenie, niż ktokolwiek na jego statku. Jego mina jednak wskazywała na to, że spodziewał się, że będzie musiał zostać w Anchorage dużo, dużo dłużej, niż czterdzieści minut. - Pieprzone Anchorage, oczywiście, że ma w nazwie kotwicę - mruknął cicho do siebie po schowaniu telefonu. - Bo to jedna wielka pieprzona kotwica.
 
Ombrose jest offline  
Stary 14-02-2019, 18:49   #52
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
To sprawiło, że w Danielle się zagotowało. Rozpoznała opisy ofiar jako najbliższych swego brata i ciśnienie skoczyło jej tak… Że po prostu zemdlała, grzmotnęła na podłogę tuż koło kapitana statku.
- O w pizdę burej klaczy - mruknął Fred na to. Spojrzał na kobietę przez dłuższą chwilę i chyba dopiero po dłuższej sekundzie doszedł do wniosku, że należałoby zareagować. - John, zajmij się nią - rzekł do mężczyzny rozmawiającego z Seanem. - Ja muszę wracać na przód statku - rzekł i ruszył blokowanym korytarzem.

Tymczasem Emma w pomieszczeniu gdzie została z Dylanem wyciągnęła jedną kartkę i trzy kredki - czerwoną, niebieską i czarną, po czym zaczęła coś sobie rysować na kolanie. Znów mówiła do siebie.
- Felicia znowu chce wrócić do Tęczowej Krainy, ale Cień jej nie chce puścić. I będą się bili… Jak myślisz Dylanie, kto wygra? - zapytała brata.
- Cień - odpowiedział chłopak. - Cień ją pochwyci i zatrzyma na zawsze. Już nigdy nie zobaczy Tęczowej Krainy. To nazywa się dorastaniem, mała - mruknął.
Miał złe przeczucie. Ale to chyba normalne, kiedy słyszy się, że gdzieś w twoim otoczeniu znajduje się seryjny morderca. Czuł trochę smutku, trochę ekscytacji, ale głównie dzikie, wzbierające przerażenie, które na razie dobrze zagłuszał. Przybrało formę guli w przełyku, której nie potrafił przełknąć. Chwycił suwak pod szyją, jednak nie mógł zapiąć kurtki jeszcze bardziej. A jednak było mu tak zimno. Nawet nie wiedział kiedy usiadł bliżej Emmy i objął ją ramieniem. Chyba miał wpojone odruchy starszego brata, choć nawet tego nie zauważał. Mimo to odruchowo włączył mu się opiekuńczy tryb. Spoglądał na zacieniony otwór, który prowadził na korytarz. Najpierw zniknęła w nim Vanessa, potem Danielle, a teraz jego ojciec. Z jakiegoś powodu łuk skojarzył mu się z otwartą paszczą bestii, która pożerała kolejne ofiary. Co za paskudne porównanie. Potrząsnął głową, jak gdyby chciał tą myśl wyrzucić w ten sposób z głowy.
- Jesteś głupi. Felicia jest silniejsza niż Cień… Wolę, żeby ciebie zjadł, za gadanie takich rzeczy. O - powiedziała mała Emma. Po czym zrobiła niby zęby składając dwie dłonie jedną z góry, drugą z dołu, zamykając i otwierając je.
- Niam, niam, niam, niam, niam! Niam, niam! - zbliżyła rce do brata i ‘gryzła go’ nimi w ramię, którym ją objął. Wróciła do rysowania. Tym razem stworzyła rysunek, w którym skrzydlaty konik z rogiem, którego Dylan rozpoznawał już jako Felicię, atakował czarny Cień w brzuch, i ten krwawił.
Chłopak mimowolnie uśmiechnął się.
- Bo dobro zawsze zwycięża - rzekł.
Tak długo, aż przestaje być dobrem i staje się złem. Gdzie usłyszał coś podobnego? To było chyba w jakimś filmie o superbohaterach. “Lepiej umrzeć jako bohater, czy żyć wystarczająco długo, aby stać się czarnym charakterem.” Nie miał pewności, ale to pewnie było z Czarnego Rycerza. Bardzo lubił ten film, chociaż nie przyznawał się, bo sądził, że Batman, Superman i inni debile to były bajki dla dzieci. Nie miały się w żaden sposób do prawdziwego świata. Dwa lata temu, kiedy Dylan miał czternaście lat, ten gruby dziwak Eustace przyniósł do szkoły broń. Zginęły trzy osoby. Gdzie wtedy podziewała się Wonder Woman? Pewnie na herbatce z Bogiem i innymi nieodpowiedzialnymi, nieodpowiadającymi na wezwania osobami. W tym wszystkim zginął przyjaciel Dylana, Mark. Skurwysyn pewnie sobie na to zasłużył, bo gnębił Eustace’a, ale… mimo wszystko… Chłopak pokręcił głową na samo wspomnienie. Tamtego dnia miał złe przeczucie, ale to, co teraz przeżywał, było kompletnie nieporównywalne. Myślał, że zaraz zrzyga się, zesra i kto wie, co jeszcze.
- Wszystko w porządku? - zapytał siostrę, niewiele myśląc. Pytanie kołatało się w jego umyśle, choć był tego nie do końca świadomy. Uciekło przez usta, zanim zdążył je zatrzymać. Nie chciał, aby zdenerwowało Emmę. Przecież dziewczynka i tak nie potrafiła na nie odpowiedzieć.
- Nie. Nie dostałam jeszcze żadnych prezentów… Mama zawsze pamiętała, że urodziłam się o siedemnastej, a jest już dawno po… - oznajmiła samolubnie mała Emma. W tonie jej głosu pojawiła się smutna nuta, podszyta jeszcze czymś bardziej nieprzyjemnym i niemiłym. Kolorowała dalej swój rysunek.
- Felicia zawsze wygrywa… Ale Cień jest zawsze głodny i zły… No i wraca - dodała poważnym tonem i zerknęła na brata.
- A u ciebie wszystko w porządku? Nie podoba ci się Alaska - zauważyła nie była całkiem odrealniona od świata.
- Nie - chłopak odpowiedział błyskawicznie. - Bez moich przyjaciół i dziewczyny mam tylko was. Pięćdziesięcioletnią kobietę, z którą mogę jedynie wypić herbatę. Jest też Vanessa, która jest dla mnie zbyt trudna. W sumie mamy taką umową, że nie mieszamy się nawzajem w swoje własne sprawy i pod tym względem jest bardzo dobrą siostrą. Jesteś ty, słodki, mały troll - rzekł i pociągnął ją lekko za ucho. Wręcz pieszczotliwie. - Jest też ojciec i jego… chłopak - dokończył tak uprzejmie, jak tylko mógł. - Mógłby być jego synem, gdyby bardzo postarał się - mruknął cicho. - A co ty o tym sądzisz? Tym całym gównie i Alasce i w ogóle.
Być może Emma zaskoczy go i okaże się, że w jej głowie pojawiają się jakieś myśli prócz walki Felicii z Cieniem. Sam w jej wieku był bardzo dojrzały, ale chyba nigdy nie był tak naprawdę dzieckiem.
- Myślę, że mi się to wszystko nie podoba. Wolałabym mieszkać w Tęczowej Krainie z Felicią - oznajmiła i tak jak pierwsze zdanie brzmiało dokładnie tak, jakby Emma doskonale wiedziała wszystko o wszystkim, drugie znów było kompletnie oderwane od rzeczywistości. Jednak czy na pewno? Dziewczynka więcej już nic nie powiedziała. Wzięła drugą kartkę i zaczęła rysować cień, który wyciągał łapy w stronę obserwatora obrazka.
- Boisz się czegoś Dylanie? - zapytała nagle.
Chłopak parsknął.
- Starsi bracia niczego się nie boją - odpowiedział. - Nie bądź głupim dzieckiem - smagnął ją delikatnie palcem wskazującym po nosie.
Oczywiście nie mówił prawdy. Dylan bał się wszystkiego i to cały czas. Nawet nie potrafił wymienić tych wszystkich rzeczy. Jednak dusił to sobie i to z całkiem dobrymi rezultatami.

Drgnął, kiedy w pomieszczeniu zapanowało prawdziwe poruszenie. Pojawili się policjanci. Chyba widok ich mundurów naprawdę podziałał na psychikę tutejszych pasażerów, bo wybuchła mała panika. Jak gdyby nie pojawiły się osoby łapiące morderców, lecz właśnie zabójcy. Być może obecność gliniarzy sprawiła, że ludzie uzmysłowili sobie, że to naprawdę nie są żarty.
- Proszę opuścić pomieszczenie. Wszyscy - rzekł policjant.
Nie trzeba było powtarzać. Wnet zdecydowana większość pasażerów zniknęła. Chyba mieli być przechwyceni i przesłuchiwani przez siły na wybrzeżu. Dylan i Emma nie poruszyli się jednak. Jeden z policjantów podszedł do nich.
- O co chodzi? No dalej, wynocha stąd.
Dylan spojrzał na niego z niedowierzaniem. Kto w ten sposób mówił dzieci. On już był co prawda dojrzały, ale Emma miała dziesięć lat.
- Nasi opiekunowie… tata, ciotka i tak dalej zostali. Nie wyjdziemy bez nich - odparł Dylan.
- Spotkacie ich na zewnątrz. Pewnie już tam są.
Chłopak spojrzał na Emmę. Wahał się, co uczynić.
Dziewczynka popatrzyła na policjanta, który był niemiły. Wyglądała jakby rzucała jakieś klątwy w świecie czarów i fantazji, ale zaraz spakowała swoje rzeczy do plecaczka.
- Skoro pan mówi, że tam są, to może poczekamy na nich na brzegu? - zaproponowała.
- Masz telefon przecież, możemy zadzwonić do taty - przypomniała bratu.
- Weźmy torbę Vanessy i słuchawki… I gazetę cioci i torbę taty i Carlosa… No i chodźmy - dodała jeszcze. Zaskakująco rozsądnie jak na siebie.
- Na brzegu może spotkamy Felicię. - uzupełniła cała wypowiedź i uśmiechnęła się miło do brata, traktując teraz policjanta jak pyłek kurzu, na który nie warto było patrzeć.
- No dobra - mruknął Dylan i zebrał wszystkie bagaże. Argument o telefonie przekonał go. Chyba jakoś podświadomie założył, że tutaj nie było zasięgu, no bo przecież znaleźli się na końcu świata.

Kilka minut potem przeszli przez kładkę i znaleźli się na brzegu. Ten był zapełniony ludźmi. Było tak głośno, że chłopaka aż bolała głowa. Ich walizki były na statku. Rozglądał się w poszukiwaniu kogokolwiek z rodziny, jednak była tylko Emma.
- Trzymaj mocno moją dłoń. Jak się zgubisz, to porwie cię Cień, a nie jesteś silna jak Felicia - rzekł. Miał nadzieję, że dziewczynka zrozumie. Dalej się rozglądał. Jednak nie spostrzegł ani ojca, ani tego Carlosa, ani ciotki. Ustawili się w kolejce. Policjanci legitymowali ludzi. Zadawali standardowe pytania i kazali stawić się na komendzie. Na Dylana i Emmę tylko machnęli ręką i przepuścili ich. Rzeczywiście rodzeństwo nie wyglądało na seryjnych zabójców.

Chłopak dzwonił, ale nikt nie odbierał. Oczywiście niepokoiło go to. Zwłaszcza, że może trochę za dużo grał w Angry Birds i bateria była na wyczerpaniu.
- Jesteś głodna, mała? - zapytał ją. Spostrzegł molo. Ruszył w jego kierunku. Uznał, że na nim zaczekają. Nie było na nim żadnych ludzi, więc nic im nie groziło ze strony nieznajomych. A było całkiem blisko Aurory i znajdowało się na nim dużo ławek.
Emma rozejrzała się.
- Tak. Chcę frytki… - oznajmiła. Miała bardzo bystre oko, bo tuż niedaleko znajdowało się małe stoisko na którym sprzedawano popcorn, kukurydzę na patyku, hotdogi i… oczywiście frytki. Nie wiadomo co było czujniejsze, nos czy wzrok małej Emmy. Cokolwiek to było, obrało cel, a Dylan skazał się na zakup, zadając owe pytanie.
- Oby przyjmowali dolary - mruknął pod nosem. Tak właściwie miał wrażenie, że znalazł się w Korei Północnej, a nie na dobrej, amerykańskiej glebie. Czuł się tu jak turysta w egzotycznym zakątku, gdzie nikt nawet nie zna angielskiego. Podszedł z Emmą, cały trzymając ją za rękę. Po pierwsze, zabiliby go, gdyby mu zginęła. Po drugie, nie chciał, aby stało jej się coś złego. Może irytowało go to, że wszyscy ją kochali, ale… no właśnie, wszyscy. Czyli on też.

Wnet skierowali na molo bogatsi o dwa hotdogi z prażoną cebulką i kiszonymi ogórkami. Szli, jedząc. Dylan patrzył na Aurorę na molo, ale dziewczynka była na to zbyt niska. Barierka jej przeszkadzała.

- Cholera - mruknął chłopak.
Wszystkie ławki były brudne od odchodów mew. Dosłownie każda. To było obrzydliwe. Szli dalej, aż doszli do samego końca mola. O dziwo nie było tutaj tak zimno. Wiatr na moment przestał wiać. Morze też wydawało się całkiem spokojne. Usiedli na drewnianych deskach tuż na skraju.
- Odsuń się od krawędzi - rzekł. - Żebyś mi broń boże nie spadła do morza - mruknął. Mimowolnie zaczął machać nogami. Spojrzał w przestrzeń pod stopami. To było dobre dziesięć metrów. Może sam też powinien przejść dalej. Jednak było tak spokojnie i nawet w miarę przyjemnie. Wyciągnął telefon, aby znów skontaktować się z Seanem lub Danielle. Nie miał telefonu Carlosa. Nie dlatego, bo ten nie chciał mu go dać.
- I co, smaczne? - zapytał siostrę.
Chociaż Emma poprosiła brata o frytki wcale nie była niezadowolona, że dał jej hotdoga. Jadła go nie marudząc i rozglądała się po wodzie. Zerknęła na Aurorę i ludzi kłębiących się w pobliżu. Szukała wzrokiem ojca i cioci, a także Vanessy i Carlosa.
- Smaczne - stwierdziła, trzymając się dobre cztery metry od brzegu molo. Nie lubiła wysokości, a ciemna woda zdawała jej się nieco zbyt straszna. Poprawiła czapkę z puchatym pomponem na głowie i powoli konsumowała swoją przekąskę.
- Chodźmy stąd, tu mi się nie podoba - oznajmiła bratu po chwili. Wolała być bliżej statku, tam łatwiej będzie zobaczyć rodzinę.
Dziewczynka jeszcze raz spojrzała w stronę statku. Jej złe przeczucia pogłębiły się. Zupełnie, jak gdyby miał zaraz wybuchnąć. Widziała to na jednym filmie. Czerwone kłęby ognia trysnęły do nieba, a odłamki metalu fruwały wokoło niczym woda wypluwana z fontanny. Jednak było spokojnie.
- Dylan? - powtórzyła, kiedy jej brat nic nie odpowiedział.
Chłopak wpatrywał się w wodę. Zmarszczył brwi, zastygnął w bezruchu. Wnet podniósł drżącą rękę i wskazał coś palcem. Emma spojrzała w tamtą stronę. Wpierw nie wiedziała, na co patrzy. Czy to był jakiś błyszczący, drogocenny kamień? Wyglądał jak coś z wystawy dobrego sklepu jubilerskiego. Potem… uzmysłowiła sobie, że to nie jest szafirowa emalia, tylko łuski. A dwa, czarne opale… to były ślepia…


Dziewczynka popatrzyła na istotę
- O… O… Co to? To przyjaciel Felici? - zapytała zaskoczona. Chyba nie potrafiła oddzielić rzeczywistości od fantazji. Ile razy wydawało jej się, że widziała latające konie tak naprawdę? Zapewne właśnie dlatego nie potrafiła rozpoznać prawdziwego, bardzo groźnego zagrożenia, jakim było to coś w wodzie. Nie podeszła jednak, dalej obserwowała stworzenie stojąc nieco dalej na molo.
- Dylan chcesz tu zostać? - zapytała brata. Miło, że poznali mieszkańca Tęczowej Krainy, ale nie chciała zgubić się z tatą i resztą.
Chłopak pokręcił głową. Wycofał się. Co to do cholery było? Głowa zanurzyła się w wodzie, a Dylan zaczął błyskawicznie sobie wyjaśniać, że to było jakieś chore przywidzenie. Może jakiś dzieciak wyrzucił maskę stanowiącą część przebrania na Halloween. To pewnie było to. Ale napędziło mu stracha. Niech skurwiela trafi szlag. Tego, kto wrzucił to do wody. Pospiesznie wstał i ruszył w stronę siostry.
- Nie, nie chcę - rzekł. - Zabierajmy się stąd.
Emma spostrzegła, że mieszkaniec Tęczowej Krainy złapał się brzegu mola i podciągnął. Zrobił to bezszelestnie. Dylan nie mógł tego usłyszeć. Ani zobaczyć, bo szedł w jej stronę i istota była za jego plecami. Miała więcej, niż dwa metry. Bardzo smukła i potężnie zbudowana. Klatka piersiowa była taka duża, że gdyby Emma skuliłaby się, mogłaby się w niej zmieścić. Długie pazury oceniła na bardzo ładne. Miały dobre dwadzieścia centymetrów i opalizowały jak kamienie księżycowe.
Emma podniosła rękę i wskazała na istotę za Dylanem.
- Stoi za tobą… - powiedziała obojętnym tonem obserwując dużymi, jasnoniebieskimi niczym lazurowa woda, oczami. Istota, która wyszła z wody była bardzo duża, tak jak postacie z jej bajek i fantazji. Emma zmięła papierek po hotdogu i wepchnęła go do kieszeni. Nie odrywała wzroku od niesamowitego stworzenia.
Dylan zmarszczył brwi i spojrzał na nią, nie rozumiejąc, co ma na myśli. Przecież nikt nie mógł za nim stać. Raczej zauważyłby to.
- Nie bądź dzieckiem… - zaśmiał się, choć poczuł ukłucie niepokoju. Zaczął obracać się, aby udowodnić jej, że niczego takiego nie ma. To chyba dobrze, że Emma miała taką cudowną wyobraźnie, ale nie, kiedy zaczynała widzieć rzeczy, których nie było. To chyba nazywało się schizofrenią.

Wstrzymał oddech, kiedy poczuł na swoim podbródku zimną, oślizgłą dłoń. Szarpnęła jego głową tak, że musiał spojrzeć w oczy istoty. Nie spostrzegł w nich życia. Jedynie dwie, czarne studnie bez dna. Ziejąca pustka. Czarne dziury, które pochłaniały wszystko, nawet światło. Otworzył usta, ale nie był w stanie nic powiedzieć. Zresztą co takiego mógł rzec? Nie czyń mi krzywdy? Czym jesteś? Odejdź? Istota, która stała przed nim, nie znała angielskiego. Jedyny język, jakim posługiwała, posiadał tylko jedno słowo. I było nim śmierć.

Poczuł, że długie pazury zaczynają się wpijać w jego policzki. Były ostre niczym diamentowe ostrza. Przecięły jego skórę, jakby był miękkim masłem. Krew polała się strużkami po jego twarzy. Była taka ciepła. Szczypała go. Poczuł, że zbiera się na krawędzi jego szczęki i kapie w dół. Istota nie przestawała patrzeć w jego oczy. Dylan czuł dziwny spokój. Jak gdyby jego ciało już zaakceptowało śmierć i wysyłało jedynie neuroprzekaźniki, mające uśmierzyć jego cierpienie i panikę. Jak litościwie. Ręka zaciskała się. Wnet rozległ się głośny chrzęst kości, kiedy jego twarzoczaszka zaczęła pękać. Potem nie czuł już nic. Jego głowa przypominała już tylko zgnieconego pomidora. Wnet stwór puścił go i młody Walker bez życia padł na deski mola. Właśnie tak umarł.
Emma patrzyła to na Dylana, to na istotę
- Nie! Nie zabijaj Dylana, on jest fajny! - próbowała zatrzymać stworzenie, ale jednak, nie dało się. Jej starszy brat upadł, a ona odwróciła się i z krzykiem zaczęła biec w stronę brzegu
- Felicia! FELICIA! - wydzierała się, żeby jej wyimaginowana przyjaciółka z Tęczowej Krainy wreszcie przybyła i odpędziła tego dziwnego przyjaciela Cienia.
Ale Felicii nie było. Podobnie jak Batmana, Supermana, Wonder Woman.
I Boga.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 14-02-2019, 18:50   #53
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
***

Danielle obudziła się na ławeczce. Dopiero po kilkunastu sekundach uświadomiła sobie gdzie jest. Na pokładzie statku Aurora. Patrzyła w metalowy sufit, pomalowany białą farbą, która lekko odłaziła. Kobietę strasznie bolała głowa, a zaczęła jeszcze bardziej, kiedy uświadomiła sobie powód swojego omdlenia. W oczach zebrały jej się łzy. Spróbowała powoli usiąść, ale aż jej się zakręciło w głowie i zrobiło ciemno przed oczami. Złapała się dłonią za skroń.

Znajdowała się na korytarzu, w którym straciła przytomność. Sean, jej brat, kucał obok niej.
- Dzięki bogu. Przestraszyłem się, że coś ci się stało - rzekł, po czym wstał i szedł tam i z powrotem. - Kazali mi tutaj poczekać - mruknął. - Ale długo nie wracają. Bo mieli przynieść jakieś sole trzeźwiące - pokręcił głową.
Danielle usiadła z pomocą Seana. Byli sami, nie licząc mężczyzny stojącego w drzwiach do łazienki. Jednak w środku było dużo więcej ludzi. Słyszała dźwięk robienie aparatów. To musiała być policja… fotografująca miejsce zbrodni.
- Nikt nie chce mi nic powiedzieć. Na szczęście wpadłem na jednego policjanta, który powiedział, że widział dzieci odpowiadające rysopisowi Dylana i Emmy. Są bezpieczni na brzegu, dzięki bogu - westchnął z ulgą. - Nie widział Vanessy, ale musi być z nimi.
Danielle wzdrygnęła się i złapała brata za ramię.
- Podsłuchałam jak kapitan rozmawiał z policją i ponoć znaleziono ciało latynosa około trzydziestu, czterdziestu lat, a także licealistki… - powiedziała poważnym tonem. Łatwo było wywnioskować o czym pomyślała, zwłaszcza po tym jaką minę miała. Danny była blada jak ściana. Spróbowała się przekręcić i usiąść.
- Jacy biedni ludzie - Sean pokręcił głową. Albo był tak głupi, co raczej kłóciło się z tym, jakie sukcesy odnosił w pracy… Albo tak dobrze wypierał z głowy negatywne, straszne myśli.
- Nie możemy tu siedzieć w nieskończoność. Nie mogą nas tu przecież przetrzymywać wbrew naszej woli. Twoje dzieci są niepełnoletnie, a bez opieki na brzegu wcale nie muszą być bezpieczne. To ty tu jesteś prawnikiem, weź nas stąd Sean - powiedziała poważnym tonem, chyba gotowa sama zacząć słowną przepychankę z policją. Jego siostra zawsze była w gorącej wodzie kąpana.
- Czekaj, nikt nas nie przetrzymuje. Po prostu czekałem, aż odzyskasz przytomność - rzekł. - Poza tym… Carlos nie odbiera telefonu. Może ktoś mu go podwędził, kiedy wszyscy uciekali ze statku. Ludzie nie mają za grosz przyzwoitości - westchnął, kręcąc głową. - Powiedz mi lepiej, jak się czujesz - rzekł. - Jesteś w stanie stać i pójść. Przyniósłbym ci wody, ale nie wiem skąd… Barek jest oczywiście zamknięty.
Danielle westchnęła.
- No dobrze, to weźmy tylko nasze rzeczy i chodźmy stąd - poprosiła brata i podniosła się. Ruszyła pierwsza do pomieszczenia, w którym wcześniej przebywali…

- Sean… Nasze rzeczy…. Zniknęły! - oznajmiła niedowierzając. Zaraz jednak się uspokoiła.
- Może dzieciaki je zabrały? - zaproponowała pozytywne rozwiązanie.
- Tak, to na pewno to. Dzieci je wzięły. Dobre maluchy. Chodźmy - poprosiła brata i poczekała, aż dołączy do niej w drodze na zewnątrz i na mostek, prowadzący ze statku. Nie chciała już na nim być, przysporzył jej wystarczająco stresu.

W tym czasie Sean, usłyszał specyficzny… Bardzo charakterystyczny głos… Płakał i krzyczał, ale zdecydowanie należał do Emmy…
Mężczyzna zastygł w bezruchu. To najgorszy dźwięk, jaki może słyszeć ojciec kochający swoje dzieci. Spojrzał na Danielle, jak gdyby kobieta mogła mu wyjaśnić, o co chodzi, korzystając z jakiejś kobiecej telepatii.
- Gdzie to… skąd to dochodzi?
Przystanął na mostku i rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu blond czupryny Emmy. O ile nie martwił się w ogóle o rzeczy, które pozostawili w bistro i które zniknęły… to wręcz przeciwnie, jeśli chodziło o jego bliskich. Wszyscy wymknęli mu się z rąk. Najpierw Carlos… po co zostawił go tam przy tym pieprzonym relingu? Potem zniknęła Vanessa, następnie w całym zamieszaniu stracił z oczu Dylana i Emmę… Przynajmniej Danielle była cały czas przy nim. Obecność starszej siostry dodawała mu otuchy, choć ta była nieprzytomna przez większość czasu, a teraz chyba wcale nie czuła się idealnie.
Carter przystanęła i również nasłuchiwała. Jej wzrok przesunął się zaraz po ludziach na brzegu, część też słyszała ten hałas i patrzyli gdzieś na bok, w stronę molo. Ona również tam spojrzała. Podniosła dłoń.
- Tam… - powiedziała. Sean dostrzegł pędzącą ponad balustradką molo czerwoną czapeczkę z żółtym pomponem, która ewidentnie należała do jego córki. Była już niemal przy samym brzegu, na granicy potknęła się i krzyk umilkł, kiedy najwyraźniej zapowietrzyła się z bólu i szoku. Mężczyzną zawładną impuls.
Nie wiedział nawet kiedy wyminął Danielle i zaczął biec w dół po schodkach mostku, a potem wzdłuż brzegu do córki…

Emma leżała i była ubrudzona błotem, na które upadła. Była zapłakana i zdecydowanie w szoku, ale nic jej nie było poza tym. Kiedy Sean do niej dopadł, najpierw zaczęła machać rękami, jakby bała się, że chce zrobić jej krzywdę, a potem rozpoznała, że to tata i rozpłakała się jeszcze bardziej, wtulając się w niego mocno, niemal włażąc na niego jak przerażona małpka. Schowała twarz w jego ramieniu i płakała dalej.
- Już w porządku - rzekł Sean miłym i spokojnym głosem. To była popisowa gra aktorska, bo wcale nie czuł opanowania. Obawiał się, że coś stało się komuś z jego rodziny. To było pewnie irracjonalne i na wyrost, jednak doszedł do wniosku, że nie uspokoi się, póki nie zobaczy wszystkich całych i zdrowych. - Już jest tatuś - złapał ją bardzo mocno i pocałował w czoło. - Zgubiłaś się, skarbie? Nie martw się, wszystko w porządku - powtórzył. - Powiedz mi, gdzie jest twój braciszek i siostrzyczka - rzekł. - Głuptasie, nie płacz już. Masz buzię usmarowaną keczupem. Co takiego jadłaś…? - zapytał i potarł kciukiem kącik ust. Był ciekawy, co takiego jadła, choć nie była to bynajmniej najważniejsza sprawa tego dnia. Obejrzał się w stronę Danielle, czy kobieta idzie w ich stronę, czy może zatrzymała się.
Blondynka już zeszła z mostku i ruszyła w ich stronę tak szybko, na ile pozwalały jej buty na obcasie, które miała na nogach. Wyglądała na zdenerwowaną i zaniepokojoną, tymczasem Emma wcale nie robiła się spokojniejsza.
- Potwór zabił Dylana! Potwór zabił Dylana na molo! Felicia go nie uratowała! - dziewczynka była tak potwornie wstrząśnięta, że nawet nie zdołała odpowiedzieć mu na pytanie co takiego jadła. Danielle w tym czasie dotarła do nich, ledwo łapiąc oddech.
- Co się… stało? - zapytała. Tymczasem Sean spojrzał w górę. W stronę molo z którego przybiegła Emma, a na brzegu którego teraz się znajdowali… I chyba oczy go mamiły… Bo to co dziewczynka mówiła nie mogło być prawdą, a on by przysiągł, że widział ciemny kształt leżący na ziemi, tam w oddali, przy samym końcu pomostu.

Czuł, że krew odpływa z jego twarzy. A może w ogóle z całego jego ciała. Jak gdyby był napompowanym balonem, w którego ktoś wcisnął igłę. Uszło z niego całe powietrze. Wpierw chciał napomnieć Emmę, aby nie mówiła takich strasznych rzeczy o swoim starszym bracie. Ale kiedy spostrzegł ciemny kształt…
- Zaopiekuj się nią - rzucił do Danielle, po czym zerwał się do biegu. Musiał znaleźć się na tym molo tak szybko, jak to tylko możliwe. I uspokoić się.
“Ty stary debilu, ogarnij się”, pomyślał do siebie. “Zaczynasz panikować jak stara baba. Wszystko jest w porządku… Wszystko naprawdę jest w porządku… To tylko jakiś cień. Na pewno.”
Z jakiegoś powodu czuł się tak, jak gdyby miał się zaraz rozpłakać. Nie wiedział tylko dlaczego, skoro wszystko było w porządku.
Danielle wzięła od niego Emmę i przytuliła ją do siebie. Odprowadziła ją nieco na bok do ławeczki. Wyciągnęła telefon, który zaczął wydzwaniać i stojąc przy ławce odebrała…

Tymczasem Sean zbliżał się do końca molo i już od kilku kroków rozpoznawał garderobę swojego syna. Kurtkę, którą miał na sobie, oraz spodnie… Ciało chłopaka leżało w kałuży krwi… A na deskach molo widać było odciski czegoś, co przypominało łapy z płetwami. Prowadzące od kałuży czerwonego płynu, aż na brzeg molo. Cokolwiek tu się stało… Ktokolwiek zabił jego syna, wrócił do wody… Kto to był? Seryjny morderca nurek? Czy może tak jak powiedziała Emma - potwór? Mężczyzna nie widział głowy Dylana, ale zauważył, że coś było z jej kształtem nie tak i pojął, że musiała chyba zostać zmiażdżona… I raczej mała Emma nie mogła mieć z tym nic wspólnego, bo fizycznie było to niemożliwe… Mężczyzna nie umiał sobie poradzić z całą tą sytuacją… Opadł na kolana.

Emma siedziała na ławce i dygotała. Danielle odeszła kilka kroków i rozmawiała, jak dziewczynka dosłyszała, ze swoją przyjaciółką, o tym całym zamęcie z Aurorą. Dziewczynka wyjęła z torby misia i przytuliła się do niego mocno, zamykając oczy i modląc się i prosząc wszystko co święte i wszystko co fikcyjne i nieprawdziwe o pomoc. Bo bała się, że ten potwór zabije i resztę jej rodziny.

Danielle robiła kilka kroków w lewo i kilka w prawo…
- Nie wiem Kate, po prostu nie wiem. Nie mogę długo rozmawiać, bo tu się dzieje jakiś straszny bałagan… - kątem oka dostrzegła jakiś ruch kawałek dalej wśród drzew parku. Spojrzała uważnie w tamtą stronę i dostrzegła… Vanessę. Dziewczyna szła ścieżką i kopała coś na ziemi.
- Vanesso! - zawołała Danielle. Ruszyła w jej stronę
- Poczekaj Emmo, tam jest twoja siostra! - rzuciła przez ramię i rozłączyła rozmowę telefoniczną.
Ruszyła szybkim tempem w tamtą stronę. Vanessa pewnie miała na głowie słuchawki i nic nie słyszała. Danielle patrzyła pod nogi, próbując nie potknąć się o żaden korzeń. Kiedy znów podniosła wzrok. Vanessy już nie było. Ścieżka była całkowicie pusta. Delikatna, ciemna mgła przesunęła się po ziemi… Chwileczkę, mgła? Było na nią za zimno. Carter rozejrzała się, po czym odwróciła chcąc wrócić czym prędzej do Emmy. Nikogo tu nie było, wszyscy stali przy brzegu i obserwowali Aurorę i radiowozy. Blondynka już ruszyła z powrotem, kiedy zza jednego z większych drzew wyszła postać. Ta sama postać, którą widziała Emma z Dylanem. Danielle odjęło mowę. Otworzyła szeroko usta, chcąc krzyknąć, ale chwilę później stworzenie wcisnęło jej łapę do ust i wyrwało język, siekąc go pazurami. Drugą łapą chwyciło za jej szyję i połamało kręgi, po prostu zaciskając łapę…
Danielle zginęła na miejscu. Emma tymczasem niczego nie widziała, drzewa i krzewy zasłaniały jej widok, ale zaczęła się martwić o ciocię. Podniosła się, lecz dostrzegła tylko potwora i znów zaczęła krzyczeć.

Tymczasem Sean przykucnął przy ciele swojego syna. Złapał go za kurtkę. Łzy lały się po jego policzkach. Nie ma na świecie większego bólu, niż ten odczuwany przy stracie dziecka. Jednak jeśli zginie w sposób tragiczny, a na dodatek zobaczysz jego zmasakrowane zwłoki…
- Nie, nie, nie… nie… - Sean kręcił głową. - Dylanie… - zwiesił ją. Nie miał już siły na nic. Miał wrażenie, że wraz ze śmiercią chłopaka on też zginął. Przynajmniej w jakimś znaczeniu, do jakiegoś stopnia. Pierwszy raz w życiu poczuł, że serce naprawdę może rozboleć. Nawet kiedy rozstawał się z żoną, nie przeżył nic choć trochę podobnego. Teraz serce pękło mu na pół i jego odłamki rozjarzyły się do czerwoności. Wypalały mu dziurę w piersi.
- Mój dobry, kochany chłopcze… - wymamrotał, głaszcząc go delikatnie. - Kto ci to zrobił… Kto ci to zrobił…
To on powinien umrzeć, nie Dylan. Chłopak był młody, całe życie przed nim czekało. Sean z chęcią oddałby życie, żeby tylko cofnąć czas i uniknąć tego wszystkiego.
Tylko jedno mogło odwrócić jego uwagę od syna. Był to krzyk córki. I ten rozbrzmiewał po raz kolejny.
- Wrócę po ciebie - obiecał Dylanowi i zerwał się do biegu, chcąc jak najszybciej dołączyć do Emmy.
Dziewczynka tymczasem zerwała się do biegu do taty. Miała szeroko rozwarte ręce, chcąc odnaleźć przy nim ratunek. Skoro nie pojawił się żaden superbohater, a Felicia była czymś zajęta, nie zostało jej nic, tylko szukać ratunku u ojca. Nielogiczne, ale jakże proste w swym psychologicznym mechanizmie. Wpadła w jego ramiona i bełkotała coś o Danielle i potworze.
- Co się stało? - Sean zapytał. - Uspokój się… wiem, że to trudne.
Trzęsły mu się nogi, jakby był osiemdziesięcioletnim staruszkiem z Parkinsonem. Obawiał się, że dziewczynka to zauważy… Musiałaby być tak właściwie ślepa, aby przeoczyć stan, w jakim się znajdował. Cała jego twarz była mokra od łez. Jak mógł udawać, że jest silnym ojcem, który ma wszystko pod kontrolą, kiedy nie miał wpływu na nic? Jak miał pocieszyć Emmę, gdy sam był na granicy załamania? A może już ją przekroczył.
- Gdzie jest Danielle? Gdzie jest twoja ciocia? - nagle uświadomił sobie, że to, że zginął Dylan nie oznacza, że dzienna dawka tragedii została wyczerpana. Ta myśl sprawiła, że poczuł ochotę na wymiotowanie. I zwróciłby chyba cały żołądek i może jeszcze kilka innych organów.
- Potwór… Tato… tato. Potwór ją też zabił… - powiedziała rozedrganym, drżącym głosem. Chyba była tak samo zmęczona psychicznie i fizycznie tym wszystkim jak i on. Czy stanie na molo było dobrym pomysłem? Dziewczynka tuliła się do ojca, który sam ledwo stał na nogach. Jej prośby i modlitwy nie zostały wysłuchane. Bała się teraz, że coś zje i jego, albo co gorsza… Ją.
- Nie… niemożliwe… - mężczyzna pokręcił głową.
Podniósł głowę.
- O, spójrz - rzekł. Podniósł rękę i wskazał nią postać, która pojawiła się na samym początku pomostu. To była Danielle. Cała i zdrowa. Uśmiechała się do nich. Podniosła rękę i pomachała im delikatnie. Otaczała ją mgła, ale Sean w ogóle nie zwrócił na to uwagi. - Widzisz, twojej cioci nic nie jest - uśmiechnął się do córki, ale bardzo krzywo, bo nie zapomniał ani przez chwilę, co stało się z Dylanem. Jego dusza wyła z bólu. - Chodź, dołączymy do niej - dodał.
Nie wiedział tylko, czemu jego siostra tak uśmiecha się i macha, jakby byli na pikniku, a nie w samym epicentrum największej tragedii rodzinnej, jaka tylko mogła kiedykolwiek zaistnieć.
Emma spojrzała w stronę, gdzie stała Danielle i nie była pewna. Coś jej tu nie grało. Dalej przytulała tatę.
- Tato, to jest chyba jakaś magia. Chyba nie powinniśmy… - powiedziała, bojąc się o Seana. Był jej bardzo ważnym, najważniejszym tatusiem. Mamę już straciła, bo ta odeszła, nie mogła zostać całkiem sama… Bała się tego bardziej niż wysokości.
Sean spojrzał na nią.
- Czego nie powinniśmy? Zostać na molu? Czy opuścić go, żeby poszukać z ciocią siostry, Carlosa i bra… - to ostatnie słowo zastygło mu w ustach. Głośno przełknął ślinę.
Tymczasem Danielle zaczęła przybliżać się. Z jakiegoś bliżej niesprecyzowanego powodu Sean poczuł się nieswojo. Chyba to ta cała sytuacja i panika Emmy sprawiała, że już kompletnie zwariował. Przecież to była jego siostra, którą znał od ponad czterdziestu lat. Przecież nie mógł się pomylić. Taka możliwość nie istniała.

Danielle szła w ich stronę. Wtem podniosła dłonie i chwyciła się za uszy. Zaczęła je ciągnąć do przodu… tak długo… aż jej twarz napięła się… i zaczęła odchodzić. Jakby była zwykłą maską… Wnet na Seana spojrzała para czarnych oczu. Kobieca sylwetka powoli zaczęła przeobrażać się. Potwór szedł w ich stronę.
- Święty boże… - szepnął mężczyzna. - Pomóż nam, proszę - załkał.
Emma wzdrygnęła się widząc potwora.
- To on! To on! Tato! Ratuj! - zawołała głośno. Rozejrzała się, szukając Felicii, lub kogokolwiek kto mógłby im pomóc. Nie chciała, żeby coś im się stało.
- Pomocy! - zawołała głośniej, mając nadzieję, że jeśli nie jakieś fantastyczne stworzenie, to ktokolwiek inny zdoła uratować ją i jej tatę.
Sean cały drżał, ale znalazł w sobie odwagę. To Emma mu ją dodawała. “Tato, ratuj”. Te słowa odblokowały w nim pokłady energii i siły, której by nigdy nie spodziewał się po sobie.
- Zostań za mną - rzekł.
Wystąpił naprzód, jakby chcąc swoim ciałem zablokować dziewczynkę. Zrobił dwa kroki w stronę potwora z gniewem na twarzy.
- Jeszcze krok, a cię zabiję! - wrzasnął tak głośno, jak to tylko możliwe. - Ty skurwysynu! Zabiłeś mi syna - głos na końcu zadrżał mu z bólu, choć tego nie zamierzał. Zgiął palce w pięści, jakby chciał wyzwać potwora na pojedynek bokserski. - Zapłacisz za to! - wrzasnął tak głośno, jak to tylko możliwe.
Miał nadzieję, że jego krzyki zwrócą na niego uwagę ludzi wokół Aurory. Że ktoś przyjdzie z odsieczą. Oprócz tego… nie miał żadnego planu. Nie było tu żadnej łódki, w którą mógł zapakować Emmę. Nie dbał o to, czy przeżyje… Jeśli tylko jego życie mogłoby uratować córkę…
- Jeżeli będzie mi coś robił… - szepnął do Emmy - ...to masz nie patrzeć i biec na plażę tak szybko, jak to możliwe. Nie możesz się wahać.
Może mógł kupić trochę czasu córce…
 
Ombrose jest offline  
Stary 14-02-2019, 18:51   #54
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Emma nie chciała uciekać bez taty. Krzyczała cały czas o pomoc. No ktoś musiał już zauważyć. Przecież nie byli tu zupełnie sami. Liczyła na to, że ktoś wreszcie im pomoże. Bardzo nie chciała, aby potwór zabrał im wszystko. Nie mogło być tak, że zło wygrało. Przecież… Nie tak powinno być, prawda? Nie tak… Przynajmniej miała taką nadzieję. Nic innego jej nie pozostało. Nie puszczała się spodni ojca.

Potwór przybliżał się. Natomiast Sean obrócił się do córki i spojrzał na nią ciepło i z ogromną, bezwarunkową miłością. A także tęsknotą. Jak gdyby patrzył na nią… po raz ostatni. Podniósł rękę i pogłaskał ją po głowie. Nagle łzy spłynęły po jego policzkach, ale uśmiechał się. Chciał, żeby takiego Emma go zapamiętała. Chciał coś powiedzieć, ale jakie słowa najlepiej nadawałyby się na taką okazję?
- Kocham cię - szepnął, po czym odwrócił się i strząsnął z siebie rękę dziewczynki.
Liczył na to, że zacznie uciekać w dobrym momencie. Była bardzo mądra. Musiała. Zaczął iść w stronę potwora.
- Ty bydlaku! - krzyknął. - Znajdź sobie kogoś równego sobie. A nie małe, dobre dzieci! - wrzeszczał. - Które nikomu nic złego nie zrobiły!
Tak naprawdę nie zważał do końca uwagę na to, co mówi, bo nie sądził, aby potwór w ogóle go rozumiał. A nawet jeśli, to raczej nic sobie z tego nie robił. Pragnął jednak zwrócić na siebie całą jego uwagę. Tak, aby mała dziewczynka zdążyła przemknąć niezauważona.
Emma bała się i to bardzo. Cały czas płakała i nie chciała, żeby ojciec podchodził do tego czegoś. Było dużo większe i choć poprosiła, żeby ją uratował, to tak naprawdę dotarło do niej, że raczej nie było to możliwe. Mała blondynka odsunęła się kilka kroków. Jednocześnie bała się o siebie i o tatę. Spojrzała w stronę brzegu
- Pomocy! Niech ktoś pomoże! Zawoła policję! - zaczęła teraz wołać. Najwyraźniej przestała już wierzyć w to, że Bóg, czy inna fantastyczna osoba im pomoże.

Potwór powoli szedł w stronę Seana. Wydawał się napawać sytuacją. Skoro nawet koty lubiły bawić się swoim posiłkiem, to dlaczego nadnaturalne istoty z koszmarów miałyby nie znajdować w tym przyjemności.
- Ty skurwysynie! - Sean wrzeszczał. - Ty śmieciu! Ty… potworze!
Jego nogi drżały, ale wciąż go słuchały. Szedł naprzód, mimo że jego serce biło tak szybko, że Walker uznał, że pewnie zaraz stanie z przemęczenia. Wydało mu się to zabawne, żeby zginąć w ten sposób. Jednak bynajmniej nie zaśmiał się.
Istota człapała ociężale w stronę Seana. Wtem skoczyła na dziesięć metrów i powaliła go. Walker nawet nie odczuł bólu.
“Uciekaj, mała”, zaklinał w myślał córkę. “Błagam cię, uciekaj!”
Mała Emma widząc jak potwór skoczył na tatę, przeraziła się i zezłościła. Ściągnęła plecak z pleców i rzuciła nim w łeb potwora, mając nadzieję, że jakaś kolorowa kredka z plecaka wbije mu się w oko i go zabije. Emma chciała zabić potwora. Jeśli nie z pomocą kogokolwiek czy czegokolwiek, to sama. Nakrzyczała na niego jak przerażone,wściekłe małe zwierzątko. W tej chwili kompletnie nie myślała logicznie, ale nie mając już żadnej broni, przypomniała sobie co tata jej kazał i owszem, zaczęła uciekać w stronę brzegu. Szukała wzrokiem kogokolwiek. Jakiejkolwiek osoby, która mogłaby ją schować.
Zamknęła oczy, biegnąc obok tatusia i potwora z głębin. Kręciła głową, przebierając krótkimi nóżkami tak bardzo, jak to tylko możliwe. Wtem jednak usłyszała coś, co miało zostać z nią już do końca życia. Sean starał się z całej sił pozostać w ciszy, jednak kiedy dwa szpony przedziurawiły jego jelita, wrzasnął głośno i przeraźliwie. Dziewczynka zamrugała oczami i potknęła się. Wywróciła. Wylądowała na plecach. Wyciągnęła głowę w ten sposób, aby spojrzeć na tatę. Ten był ćwiartowany. Kawałek po kawałku. Przypomniała sobie Dylana. Dlaczego to się działo, dlaczego to się działo, dlaczego to się działo… Zamknęła oczy i policzyła do pięciu, mając nadzieję, że przy ostatniej liczbie obudzi się. I będzie przy całej rodzinie. Wszyscy cali i zdrowi, i mama też będzie, i znowu będą się kochali z tatą, a Dylan będzie znowu naburmuszony, a Vanessa będzie śmiała się z jej różowych podkolanówek, a ciocia napomni ją znowu, gdy zrobi jakiś błąd gramatyczny…

Jednak nie obudziła się. Potwór bawił się Seanem i jego bólem. Tak, żeby mężczyzna żył jak najdłużej i cierpiał w tym czasie możliwie najdotkliwiej. Emma pokręciła głową. Zamknęła oczy i wydała z siebie głośny wrzask. Przerażający, wstrząsający. Potężny. Nawet nie spostrzegła, że z jej ust zaczęła wydobywać się różowa mgiełka. Tańczyła bezkształtnie, aż powoli zaczynała nabierać kształtów, struktury i substancji… Efemera zaczęła kształtować się na dwie pary silnych kopyt, biały tułów pełen mięśni, smukłą szyję, długą, kryształową grzywę… Wspaniały, lekko skręcony róg, bardzo ostry na czubku. Para skrzydeł tak lekkich i rozłożystych, niczym prześcieradła. Ogon Felicii kończył się w ustach Emmy i sączył się z nich.
Emma nie zauważyła skąd, ale zobaczyła jednorożca ze skrzydłami. Poczuła ulgę, ale i smutek. Bała się, że nie było już kogo ratować… Kogo, poza nią… Z drugiej jednak strony… Jeśli Felicia pokona potwora, ten już nikogo nie zabije. Nigdy więcej… Jednorożec skończył kreować się, a mała Emma usiadła i otarła twarz z ziemi i łez.
- Zabij go… - poprosiła Felicię. Czuła się bardzo jałowo…
Jednorożec wygiął łeb i pięknie zarżał. Przypominało to brzmienie dzwoneczków. Właśnie tak wyobrażała sobie głos Felicii, więc nie zaskoczyło ją to. Piękna istota dwa razy uderzyła kopytami o powietrze, a potem skoczyła do przodu. Emma mocniej zacisnęła dłonie w pięści, kiedy ujrzała, jak róg przebił plecy okropnego potwora. Rozbłysło światło. Takie mocne, że dziewczynka musiała zmrużyć oczy. Kiedy je otworzyła, Felicii już nie było. Potwór zrobił kilka dodatkowych kroków, jednak dziura ziała z jego piersi i nie stanowił już zagrożenia. Osunął się bezwładnie poza barierkę do morza. Zniknął tam, skąd przyszedł.
Mała Emma była osowiała. Podniosła się na drżących nogach, po czym ruszyła w stronę taty… Czy bardziej tego co z niego zostało. Nie płakała już. Była w tak silnym szoku, że jej ciało i umysł wspólnie wyparły emocje. Stanęła nad ciałem ojca i patrzyła. Opuściła ręce wzdłuż ciała. Jej długie, pokręcone blond włosy zwisały… Potargane, brudne i mokre. Patrzyła na puste, otwarte oczy ojca. Szukała w nich jakiegoś blasku życia, czegokolwiek… Nic tam jednak nie widziała. Powoli wyprostowała się i rozejrzała. Nagle nie wiedziała gdzie jest, ani kim jest… Dokąd ma iść… Świat wydawał jej się zupełnie obcy i nieznany…

Było tak zimno… nie mogła tutaj zostać. Jednak nie potrafiła też opuścić swojego tatusia, czy raczej… tego, co po nim zostało. Pamiętała go żywego, uśmiechniętego, kochanego… dlaczego więc teraz przypominał rozbitą lalkę? Jakby był bardziej obiektem, niż osobą… Pokręciła głową. Wszystkie emocje w niej nabrzmiewały i zatruły jej serce i umysł. Płakała tak długo nad tatą, aż siły ją opuściły. Położyła się obok niego, patrząc na jego smutną twarz i rozwarte, puste oczy. Straciła przytomność.

Emma zbudziła się, leżąc na łóżku. Było miękkie i pachniało wypraną pościelą. Przez chwilę myślała, że to jej pokój. Chwilę później dotarł do niej równy, miarowy dźwięk pikania… Maszyna monitorująca pracę serca stała w pobliżu jej łóżka. Pomieszczenie było szare i ponure. Na zewnątrz padało. Deszcz bębnił w szybę. Emma zrozumiała, że to co się wydarzyło, nie było snem. Nie było nieprzyjemnym koszmarem…
Było prawdą.
Jej jedenaste urodziny były najgorszymi, jakie miała… Pod względem liczby gości, w każdym możliwym tego zdania znaczeniu. Przesunęła jasnoniebieskie oczy na okno i poruszyła się, splatając palce na brzuchu. Zaczęła płakać w milczeniu.
Nagle drzwi otworzyły się. Zamknęła oczy, bo nie chciała z nikim rozmawiać. Z kim mogła? Skoro cała jej rodzina nie żyła… W ogóle to była taka abstrakcyjna myśl, że wciąż nie była pewna, czy może nie obudzi się zaraz. Jednak nie mogła udawać, że to wszystko, co widziała, nie wydarzyło się. Bez względu na to, jak bardzo by chciała.

Do pokoju weszła dwójka ludzi. Starszy mężczyzna, który przypominał nieco policjantów na starych filmach Noir. Przypominał kogoś, kto na co dzień zajmował się łapaniem przestępców pokroju Al Capone, choć takie porównanie rzecz jasna nie przyszło do głowy małej Emmy. Druga osoba była znacznie młodsza. Kobieta miała srebrne włosy do ramion i spoglądała na otoczenie dość chłodno. Jakby wszystko zalazło jej w jakiś sposób za skórę, nawet cegły w murach, czy żarówki w lampach.
- To tutaj, Jenkins? - zapytała swojego partnera, który zerknął na niby śpiącą dziewczynkę.
Mężczyzna nie odpowiedział jej.
- Młoda damo, czy mnie słyszysz? - zapytał wesoło.
Emma otworzyła oczy, które przymknęła udając że śpi. Popatrzyła na nich intensywnie niebieskimi oczami. Włosy leżały jej na poduszce niczym aureola. Była śliczna, a tak bardzo smutna. Jej spojrzenie było jednak bardzo nieufne.
- Słyszę - odpowiedziała tylko. Usiadła nieco prościej. Nie znała tych ludzi. Jednak widziała, że byli ludźmi… Nie potworami. Choć tak naprawdę… Źli ludzie byli potworami, prawda? Zaczęła ich więc oceniać.
- Chcą mnie państwo pytać o to co się stało? - zapytała. Widziała kilka filmów i wiedziała, że policja przesłuchiwała świadków.
- Czy miałabyś coś przeciwko? - zapytał Jenkins. Miał miłe, śmiejące się oczy. Dzięki nim wyglądał na trochę młodszego, niż to sugerowały te wszystkie zmarszczki na jego twarzy. - Proszę, gdybyś opowiedziała nam to, co się wydarzyło… to bylibyśmy bardzo wdzięczni. Czy mogłabyś dla nas poświęcić chwilę swojego czasu.
Kobieta obok niego wyglądała tak, jakby nie miała czasu na te podchody, jednak nie odezwała się i nie rzucała żadnych szczególnie niemiłych spojrzeń.
Emma skrzywiła swoje śliczne usteczka.
- Potwór zabił Dylana i tatę… i ciocię Danielle. A potem Felicia zabiła potwora… - opowiedziała wprost, dokładnie to co miało miejsce. Miała dużo czasu, a skoro oni chcieli posłuchać. Rozejrzała się, czy w pokoju był jej plecaczek Garfield. Miała tam kartki i kredki… Mogła im to narysować. Myślenie o śmierci ojca, przywołało obrazy wyrywanych wnętrzności. Dziewczynka zawiesiła się, patrząc pusto gdzieś w przestrzeń. Kaszlnęła różowym dymem…
Mężczyzna poruszył się i dotknął ramienia kobiety. Wskazał jej głową to dziwne zjawisko. Ta zmarszczyła brwi i umieściła dłoń w kolorowej parze. Zamknęła oczy. Tymczasem Jenkins wyjął papier i kredki z plecaczka dziewczynki. Miał do niego bliżej, a nie chciał, by mała przypadkiem wydarła sobie kroplówki z rąk. Podał to wszystko Emmie.
- Narysuj - poprosił. - A kim jest Felicia? Pokażesz nam ją? A potwór? Tego też chcielibyśmy zobaczyć - rzekł uprzejmie. Wydawał się dobrym człowiekiem, choć dziewczynka miała mieszane uczucia co do jego partnerki.
Emma zdawała się nie zwracać uwagi na ten różowy dym, tak jakby w ogóle go nie widziała… Wzięła ostrożnie papier i kredki. Spojrzała ponownie na plecaczek.
- Tam w plecaczku, są moje rysunki… I jest tam Felicia… Felicia pochodzi z Tęczowej Krainy. Jest jednorożcem ze skrzydłami… Kiedy potwór z wody roz...rozrywał tatę… Felicia przyszła i przebiła potwora… Potem musiała wracać do swojej krainy, ale uratowała mnie i potwór już nigdy nikogo nie skrzywdzi - oznajmiła. Zaczęła rysować potwora, którego widziała. Przypominał rybę. Był niebieski i miał łuski. Ale główną częścią rysunku, dominującą były puste, czarne oczy. Dziewczynka narysowała go, jak wyginał się w dziwny łuk, a przez jego ciało przebijał się złoty róg jednorożca, który pochylał głowę i go zabijał
- O tak… Najwyraźniej szopy oddały Felicii klejnot i może już podróżować… - opowiadała im.
- Tylko trochę za późno… - zrobiła smutną minę. Gdyby Felicia przybyła szybciej… Tata by może przeżył… Znowu jej spojrzenie stało się puste i zawiesiła się. Pojawiło się więcej różowego dymu, ale tym razem już nie kaszlała, po prostu sączył się z jej leciutko rozchylonych ust… Na poduszce nieco za Emmą, siedział szop… Najpierw popatrzył na mężczyznę i poruszył nosem, a potem spojrzał na kobietę i zjeżył futro, jakby jej nie ufał.
- Bardzo mi przykro z powodu tego, co wydarzyło się - rzekł Jenkins. - Jednak to już za tobą. Teraz jesteś bezpieczna. Myślę, że Felicia przybyła na twoje wezwanie, słodziutka. A jeśli chciałabyś ją kiedyś zobaczyć jeszcze, to możemy pomóc ci w tym. Nauczymy cię, jak ją wzywać, żeby już nigdy nie przybyła za późno. I nigdy więcej nie stała się krzywda nikomu w twoim otoczeniu. Chciałabyś tego, kochanie? - zapytał ją.
Tymczasem srebrnowłosa podeszła do szopa i pogłaskała go. Znów zamknęła oczy, koncentrując się na nim.
Szop jakby uspokoił się. Był ewidentnie fizyczny. Emma zerknęła na niego.
- Pippy… - powiedziała, nazywając szopa. Ten otarł się o jej ramię. Po czym zniknął. Znów pozostał tylko obłok różowego dymu.
- Umiecie coś takiego? Wiecie gdzie jest Tęczowa Kraina? - zapytała zaskoczona. Do tej pory ludzie zwykle traktowali ją niepoważnie, a ci… Ktoś pierwszy raz nie traktował jej jak dziecka z bujną fantazją.
- Nie umiem takich rzeczy, jednak wiemy, gdzie jest Tęczowa Kraina - Jenkins przysunął nieco bliżej krzesło, na którym usiadł. Krótko pogłaskał jej dłoń, po czym położył dwa palce w okolicach klatki piersiowej dziewczynki. - Tutaj. W twoim sercu - uśmiechnął się, zabierając dłoń. - Jest taaakie duuuże, że jest w stanie pomieścić te wszystkie cudowne stworzenia. To wspaniałe… - na chwilę zawiesił głos - ...Emmo - przypomniał sobie jej imię. - Myślę, że powinnaś móc podzielić się z caaaaałym światem Tęczową Krainą. Zwłaszcza wtedy, gdy grozi komuś niebezpieczeństwo. A to właśnie umiemy. I tym często zajmujemy się.
Emma słuchała go uważnie, po czym zamyśliła się.
- Chcę móc zabijać potwory - oznajmiła poważnym tonem. Zdecydowanie nie zastanawiała się nad tym ile trzeba uratować z tarapatów osób. Po prostu nigdy nie chciała się spóźnić. I nie chciała, by żaden potwór kiedykolwiek ponownie zaatakował człowieka. To chyba wystarczyło… Była bardzo poważna.
- To dobrze. Chciałabyś odejść z nami? - rzekł Jenkins. - Będzie ci u nas przyjemnie. Mamy mleko, ciasteczka, miód i batoniki, cukierki… to wszystko, co lubią małe, mądre i śliczne dziewczynki. Takie jak ty.
Blondynka spojrzała na mężczyzną. Skinęła głową na drzwi. Chyba chciała porozmawiać z nim na osobności.
- A… A misie? Lubię misie… I kredki… Lubię rysować - powiedziała spokojnym tonem. Widziała, że chcą wyjść…
- Pomyślę… Muszę się zastanowić… - powiedziała, chyba nie chcąc wyjść na roztrzepaną i nierozważną. W końcu nie znała tych ludzi, wiedziała jednak, że nie ma dokąd iść. Jej mama była nie wiadomo gdzie… No i nie wiadomo czy ją chciała… Położyła się i zamknęła oczy. Rozluźniła się nieco. Czuła się dziwnie zmęczona, myśleniem.
- Tutaj dostaniesz od nas komórkę. Jest na niej zapisany jeden numer. Jak zadzwonisz pod niego, to skontaktujesz się z nami. Możesz pytać o cokolwiek sobie wymarzysz. Gdybyś bała się czegoś, lub zobaczyła jakiegoś innego potwora, to też dzwoń. Jutro rano znowu cię odwiedzimy, a ty w tym czasie zastanowisz się, jakie mogłabyś mieć wątpliwości. Wszystkie rozwiejemy. Bo bardzo lubimy takie dobre, słodkie damy, jak ty - uśmiechnął się Emmy. - A może już teraz chciałabyś zadać jakieś pytania? Bo misiów i kredek mamy dużo i o to nie musisz się martwić.
Tymczasem jego partnerka wyszła za drzwi bez słowa pożegnania.
Emma pokręciła głową.
- Nie, na razie nie. Zadzwonię jak już się namyślę… Ale na pewno odwiedzicie mnie jutro… A… A gdzie moja siostra? Bo potwór zabił tatę i Dylana… Ale na statku była jeszcze Vanessa i Carlos… - przypomniała sobie.
- Niestety… nikt nie przeżył, skarbie - Jenkins nie potrafił ująć tego w żaden łagodniejszy sposób, nie zwodząc tym samym dziewczynki. - Ten potwór… już niekiedy były widziane podobne przypadki. Czytałem o tym w Zbiorze Legend - rzekł tak, jak gdyby to miało cokolwiek powiedzieć dziewczynce. - Nazwany był Człowiekiem z Atlantydy. Budzi się raz na jakiś czas, głównie późną jesienią, bo to jest jego okres godowy. To znaczy, że chce zrobić dzieci - wyjaśnił. - Wystarczy kropla krwi, żeby pobudzić jego zmysły. Jak ją skosztuje, chce zabić tę osobę… to jakby polowanie. A potem zająć się bliską jej osobą. W jakiś sposób to wyczuwa. A potem kolejną i następną… W ten sposób pochłania całe rodziny… - Jenkins zawiesił głos. - Bardzo mi przykro. Raz jeszcze…
Emma milczała. Powoli zamknęła oczy.
- Jestem… Bardzo zmęczona… - powiedziała tylko. Głos jej się załamał. Była zdruzgotana. Nie miała nawet siły, by się rozpłakać. Jakiś potwór lubił krew… I dlatego zabił całą jej rodzinę… Nienawidziła go. Z całego serca nienawidziła tego potwora - pomyślała to i skrzywiła się w złości. Jej śliczna buzia mimo tej złości, nadal była bardzo ładna… Ale gdy otworzyła oczy, tym razem było w nich coś bardzo brutalnego. W oczach jedenastolatki…
- W moje urodziny… Urodziny… Nienawidzę urodzin - powiedziała na pożegnanie Jenkinsa.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 14-02-2019, 18:52   #55
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Spokój na twarzy mężczyzny zamigotał. Chyba te ostatnie słowa wzbudziły w nim jakieś silniejsze emocje. Spojrzał na nią ze smutkiem. Chciał do tej pory przyjmować rolę wesołego, dobrotliwego wujka, żeby pocieszyć w ten sposób dziewczynkę, jednak ta kropla przelała czarę goryczy. Bardzo jej współczuł. Wielokrotnie widział podobne dzieci, jak ona. Które straciły wszystko, nie wiadomo kiedy i dlaczego… Bez powodu. Przez kaprys losu. Wielką, światową niesprawiedliwość… To było straszne. Już nie był najmłodszy, jednak wciąż go to poruszało.
- Wpadnę do ciebie wieczorem. Nie wiem, czy możesz jeść takie rzeczy, ale od tego nie zginiesz… przyniosę ci tort - obiecał. - Czy tego chcesz, czy nie - zażartował.
Emma zerknęła na mężczyznę.
- Jest pan miły… Niech pan przyjdzie - powiedziała to miłym tonem, ale brzmiało to trochę tak, jakby druga część zdania mówiła ‘Ale bez tej pani, bo jest dziwna’. Położyła się na boku, twarzą w stronę okien. Dalej padał deszcz i było ponuro, a jednak zdawało jej się, że świat znów nabrał jakby odrobinę koloru.

Zamknęła oczy i starała się nie myśleć o tym co się stało i że była sama… Całkowicie sama.
Jenkins pogłaskał ją po głowie. Przypomniało to jej ojca… w ostatnich chwilach… Powiedział, że ją kocha. Dziewczynka smutno zwiesiła głowę, na co mężczyzna spojrzał na nią dłużej.
- A może chcesz, żebym jeszcze chwilę został? Jak masz jakąś książeczkę, to mógłbym poczytać ci bajkę - zaproponował. Bał się zostawić tę dziewczynkę samą. Jej umiejętności w połączeniu z depresją… to mogło skończyć się bardzo źle. Chciał jej tego oszczędzić. Już i tak wiele przeżyła, gdyby przez przypadek zabiła pielęgniarkę tylko dlatego, bo wbiła jej igłę w ramię… to mogłoby położyć na jej psychice jeszcze cięższe blizny. Psychopaci i masowi mordercy czasami rodzili się tak po prostu, jednak znaczna ich część miała za sobą jakąś historię. A bycie świadkiem śmierci połowy swojej rodziny, i to w tak brutalny sposób… To byłoby dużo nawet dla dorosłego. Dziewczynką trzeba było zaopiekować się głównie pod względem psychologicznym, o ile będzie to w ogóle możliwe.
Emma spojrzała na niego, a potem na Garfielda.
- Książeczki były w walizce na statku… W Garfieldzie miałam tylko kredki i kartki… A opowie mi pan jakąś bajkę? Jestem strasznie zmęczona… Ale nie chcę być sama - powiedziała cicho i ponuro, przyznając się, że może jednak chciała towarzystwa, a skoro mężczyzna je zaproponował, to skłonna była je przyjąć. Mała księżniczka, musiała być rozpuszczonym oczkiem w głowie rodziców, kiedy jeszcze ich miała. Teraz nie potrafiła poradzić sobie ze światem, jaki dał jej los.
- Dobrze, tak też zrobimy - mężczyzna uśmiechnął się do niej.
Wstał i ruszył w stronę drzwi. Otworzył je i przez chwilę rozmawiał z blondynką, po czym wrócił do dziewczynki, sam.
- Opowiem ci bardzo fajną opowieść… - rzekł. - Czy znasz takie cukierki Malaga? Są czekoladowe, a posiadają w środki ostre nadzienie, z domieszką alkoholu. Otóż… to prawda, są takie smakołyki, ale również pewne miasto w Hiszpanii ma taką samą nazwę. Czy wiesz, gdzie jest Hiszpania?
Mała Emma słuchała i zmarszczyła lekko brwi.
- To… Tam są byki i śmiesznie ubrani panowie… W Europie? - zapytała, jednocześnie odpowiadając.
- Dokładnie tak. Otóż wyobraź sobie, że nagle w tym mieście zaczęły dziać się bardzo dziwne rzeczy. Życie niektórych ludzi, do tej pory spokojne i poukładane, nagle wywracały się zupełnie do góry nogami. Zaczęli postępować niezgodnie ze swoimi charakterami. Na przykład, pewna pani miała ogromną kolekcję książek. Kochała je czytać. Nie miała męża, ani dzieci, dlatego nic jej nie rozpraszało. Robiła sobie herbatę, włączała muzykę klasyczną i czytała. Pewnego dnia obudziła się i spaliła cały swój dom, włącznie z tymi wszystkimi cennymi powieściami - Jenkins zawiesił głos jak rasowy bajarz. - Kiedy w szpitalu zapytali ją, dlaczego to zrobiła, odpowiedziała, że nie może żyć w domu, w którym umarł jej ukochany syn. Tyle że nigdy nie miała dzieci…
Emma zmarszczyła brwi, ale wyraźnie była już całkowicie zatopiona w słuchaniu jego opowieści. Pochłonięta, najwyraźniej wyobrażała sobie to miasto i tę panią, oraz jej spalony dom…
- Dlaczego? Co się działo? - zapytała, chcąc wiedzieć, co jest dalej.
- Zaraz do tego dojdziemy. Bo to nie był jedyny taki przypadek. Na przykład… nie wiem, czy powinienem opowiadać ci takie rzeczy, ale już jesteś dużą dziewczynką. Otóż… jeden pan bardzo kochał swoją żonę. To była jego miłość z czasów szkolnych. Byli z sobą kilkadziesiąt lat. Codziennie po pracy kupował jedną różę i wręczał ją jej. Ta dama cieszyła się wspaniałą urodą, ale również była zabawna i błyskotliwa. Mogłaby mieć każdego, ale wybrała akurat jego i z tego powodu każdego dnia chciał jej przekazać, jak bardzo ją kocha. To było szczęśliwe małżeństwo, aż niewiarygodnie - Jenkins zawiesił głos. - Wtem pewnego dnia mężczyzna wraca do domu i mówi swojej żonie, żeby wynosiła się z jego życia. Nigdy jej nie kochał i zawsze była przy nim tylko dlatego, bo jego ojciec miał dużą, dobrze prosperującą stajnię. Co swoją drogą, było nieprawdą. Na dodatek rzekł, że teraz będzie prowadził życie z tą, która go naprawdę kocha. I przedstawił dwudziestoletnią kobietę dość lekkich obyczajów, ale o tym nie będę ci opowiadał… - rzekł.
Emma zamrugała kilka razy.
- Ale to bardzo dziwne… Ktoś ich zaczarował? - zapytała zaciekawiona.
- Tak właśnie pomyślałem - rzekł Jenkins. - Kiedy wylądowałem w Maladze, aby zbadać tę sprawę. Z moim partnerem, gość nazywa się Westman. Problem był tylko taki, że nie mogłem zrozumieć, na czym dokładnie miałoby polegać to zaklęcie. I kto stałby za tym. Co chciał uzyskać. Bo to do niczego nie prowadziło. Wpierw sądziłem, że ktoś chce się mścić. Tylko że wtedy pojawiła się trzecia osoba. Smutna wdowa, która całe dnie spędzała na piciu wina. Porzuciła to, dorobiła się majątku na giełdzie i dobrego związku z mężczyzną, który ją pokochał. Więc jej życie zmieniło się najlepsze. W sumie pięć osób zostało zaczarowanych. Czy wiesz, co je łączyło? - mężczyzna zawiesił głos.
Emma zastanawiała się, analizując opowieść, ale doszła do wniosku, że chyba nie może wymyślić.
- Nie… Co? - zapytała zaciekawiona. Bardzo chciała wiedzieć.
- Nie możesz tego wiedzieć, więc przepraszam, głupie pytanie z mojej strony - rzekł Jenkins. - Ale wyobraź sobie, że te wszystkie osoby pracowały w tym samym miejscu. Co więcej, należały do tej samej organizacji, jaką była… rada miasta. To tacy ludzie, którzy zbierają się i dyskutują nad rzeczami ważnymi dla okręgu - wyjaśnił mężczyzna. - Dlatego prześledziłem dokładnie wszystkie ich poczynania w ostatnim okresie. Otóż… okazało się, że nie zrobili nic takiego, co mogłoby kogoś szczególnie zdenerwować. Jednak pracowali intensywnie. Każdego dnia pojawiali się w bloku lokalnych wiadomości, gdyż pracowali nad wieloma różnymi projektami. Otworzenie Nowego Zoo, występy z okazji lokalnego święta, organizacja tygodnia mody… Przez jakiś czas praktycznie codziennie prowadzono z nimi wywiady - rzekł Jenkins.
Emma słuchała dalej…
- I ktoś z telewizji ich zaczarował? - zapytała, próbując wydedukować, sprytnie i inteligentnie rozwiązanie.
- Nie, ale pomyślałem o tym. Tyle że to mnie do niczego nie zaprowadziło, bo przecież nie mogłem przesłuchać każdego dziennikarza. Włamać się do jego domu i przeszukać jego dobytek. Nawet nie wiedziałem, jak ta magia działa. Utkwiłem w martwym punkcie - westchnął. - Przez tydzień oglądałem wiadomości, patrzyłem na ich twarze, ale nie rozumiałem, co może być kluczem do rozwikłania całego problemu. No i… mieszkałem wtedy w wynajmowanym piętrze w willi należącej do miłej starszej pani. Pewnego dnia zaprosiła mnie na kieliszek porto, może dwa lub trzy… zawiesił głos. Zaczęliśmy razem oglądać telewizję. Właśnie leciała jej ulubiona telenowela. Tytuł brzmiał jakoś… “Ścieżki Pożądania”, czy coś w tym stylu, bez znaczenia. W każdym razie Juanita, bo tak miała na imię, wyjaśniała mi poszczególne wątki. Pokazała mi Manuela, który wreszcie postanowił uwolnić się od żony, która była z nim tylko dla stadniny koni. Potem opowiedziała wątek Carmen, która ze smutku spaliła dom, w której jej syn został zamordowany… Była nawet Carla, młoda sprzątaczka, która pewnego dnia postanowiła zaryzykować, pokazać na co ją stać jej rodzicom i zaczęła grać na giełdzie. Tam też poznała miłość swojego życia… Czy wiesz, dokąd zmierzam?
Zrozumienie zabłysnęło życiem w oczach Emmy.
- Oh, ci ludzie, zachowywali się tak jak postacie z telenoveli! - oznajmiła, jakby sama była detektywem i na to wpadła. Aż się nieco bardziej przekręciła w stronę Jenkinsa.
- I co? Poszedłeś, żeby wyłączyli ten serial? Czy to było coś bardziej skomplikowanego? - zapytała zaciekawiona rozwiązania tej sprawy.
- Wyłączenie serialu nie doprowadziłoby nas do sprawcy tego całego zamieszania - mężczyzna pokręcił głową. - Ważne było to, że Ścieżki Pożądania był serialem, który miał już trochę lat i był importowany z Argentyny. W każdym razie nie cieszył się żadną popularnością i wyświetlała go tylko ta jedna stacja lokalnych wiadomości. Właśnie telenowela była najczęściej emitowana tuż przed blokiem informacyjnym. Sama stacja nadawała jedynie na Malagę i okoliczne wsie. Co więcej, sprawdziłem, i okazało się, że wywiady z poszczególnymi osobami zgadzały się z wydarzeniami w serialu. Mam na myśli, że na przykład pewnego poniedziałku został puszczony odcinek o paleniu domu, a potem kobieta, czytelniczka książek udzieliła wywiadu w wiadomościach. Wszystko do siebie pasowało. Teraz, jak już zrozumiałem powiązanie, musiałem w jakiś sposób zastawić pułapkę na naszego czarodzieja… - mężczyzna zawiesił głos.
Emma pokiwała głową.
- Rozumiem… A jak znalazłeś winnego? Bo znalazłeś, tak? - zapytała zainteresowana. Wyglądało na to, że na swój sposób w jej oczach Jenkins nabrał wartości osoby niesamowitej. Skoro wiedział o Tęczowej Krainie…
- Po kolei - mężczyzna zaśmiał się. - Po pierwsze, doszedłem do wniosku, że najprawdopodobniej nie szukamy osoby o czysto złych intencjach. Nie mogła tego robić dla żadnych własnych korzyści i najprawdopodobniej nawet nie znała osobiście osób z rady miejskiej. Uznałem, że najprawdopodobniej albo wywierała tak duży wpływ na te biedne osoby przez przypadek, kompletnie nieświadomie, albo robiła to celowo, ale z nudów… tak dla zabawy. Co jest moralnie bardzo wątpliwe, jednak… - Jenkins zawiesił głos. - Niekoniecznie taka osoba musiałaby być szczególnie inteligentna, jeżeli cieszyły ją tego rodzaju rozrywki. A więc łatwo byłoby ją ograć… W każdym razie na pewno oglądała codziennie Ścieżki Pożądania, bo wiedziała, co się dzieje w fabule. A to znaczyło, że najpewniej była fanem serialu. A więc pociągnąłem za pewne sznurki i kazałem telewizji tuż przed emisją i po… wyemitować spot reklamowy. Że w domu kultury w Maladze odbędzie się spotkanie z aktorami i wstęp jest darmowy. Uznałem, że istnieje szansa, że nasz czarodziej pojawi się na miejscu. Nic nie traciłem na tym. Zarzuciłem wędkę i trzymałem kciuki za to, żeby ryba złapała.
- I co? I co? - dopytywała dziewczynka z zainteresowaniem. Aż usiadła. Emma nabrała odrobinę kolorów na twarzy, gdy opowieść Jenkinsa trwała. Wyraźnie pomógł jej zapomnieć choć na moment o tym co ją spotkało.
- Do domu kultury przyszło dwanaście osób. Szczerze mówiąc i tak więcej, niż sądziłem. Spoglądałem na nie i rozmawiałem z nimi, starając się wyczytać, z kim mam do czynienia. Powiedziałem, że aktorzy spóźnią się, ale że zapewniłem bardzo dobry, darmowy bufet, to naprawdę nikt nie narzekał. Zresztą zdecydowana większość i tak zapomniała po kilkunastu minutach, po co się tutaj zebrali. Rozmawiali z sobą i było wesoło. Bo jedenaście osób to były wyłącznie panie po siedemdziesiątce. Tak właściwie czułem się jak w trakcie zebrania uniwersytetu trzeciego wieku, czy jakiegoś spotkania klasowego po pół wieku - Jenkins mruknął. - Ale dwunasta osoba wyróżniała się znacząco. To był mały chłopiec, chodził do podstawówki i przyszedł do domu kultury z tornistrem oraz pudełkiem po butach. Miał gęste, czarne włosy i był w ogóle cały uroczy i śliczniutki. Okazało się, że lubił robić lalki, a potem bawić się nimi. Właśnie część z nich przyniósł w pudełku po butach. Rzekł, że kocha tworzyć podobizny wszystkich osób, kogo tylko może, to jego hobby, a potem bawił się tymi lalkami…
Emma słuchała uważnie, a słysząc o małym chłopcu przejęła się nieco.
- I to on? - zapytała, jakby instynktownie rozpoznając co mogło się dziać i że w jakiś sposób jej przypadek nie był odmienny od jego. Skoro to ona miała dostęp do Tęczowej krainy, może ten chłopiec też umiał coś niesamowitego i sprawił, że ludzie zmieniali charaktery.
- Tak, to był on. Miał na imię Ramiro. Potem mieliśmy z nim dużo problemów, tak samo z jego bratem Salvadorem, ale to szkoda już na to języka - machnął ręką. - Wracając do tematu, opowiadam ci tą opowieść, bo myślę, że możesz mieć coś wspólnego z Ramirem. Oboje posiadacie szczególne, potężne umiejętności i możecie zniszczyć komuś ży… humor - Jenkins postanowił złagodzić nieco wypowiedź. - I to czasem z dużymi konsekwencjami. Dlatego jest tak ważne, żeby szopy nie pojawiały się spontanicznie, nie uciekały z Tęczowej Krainy. I żebyś starała się nie dmuchać różową mgiełką. Bo czasami Felicia, na przykład zbudzona ze snu, może się wystraszyć i przypadkiem zaatakować kogoś miłego i bezbronnego…
Emma słuchała go uważnie, ale zaraz zmarszczyła brwi i pokręciła głową.
- Nie… Szopy to rozrabiaki, ale one i Felicia nigdy nie skrzywdzą nikogo dobrego… To Cień jest zły… Myślałam, że ten Potwór, to był jego kolega… - powiedziała poważnym tonem mała dziewczynka. Wskazała plecaczek w kształcie grubego kota
- Tam jest też Cień… Czasem mi się śni, ale Felicia zawsze go pokonuje - oznajmiła.
- I ważne jest, żeby tak pozostało. Bo tak jak potrafisz ich przywołać kredkami i pojawiają się na papierze… - mężczyzna zawiesił głos. - Tak samo, jak postarasz się, lub w sumie nawet czystym przypadkiem, możesz przywołać ich z samego powietrza. I taki Cień mógłby zrobić dużo problemów, prawda? - zawiesił głos. - A do tego nie możemy dopuścić. Choć to głównie zależy od ciebie - rzekł. - Jak bardzo będziesz starała się, żeby nie pozwolić żadnym złym duchom grasować wśród ludzi - dokończył.
Emma zacisnęła dłonie w pięści.
- Bardzo. Potwory są złe. Będę je pokonywać i zabijać… - oznajmiła z determinacją godną wieloletniego snajpera.
- Wystarczy, że nie będziesz ich przywoływać - Jenkins mruknął. - I jak, podobała ci się bajka? - zapytał. - Jeżeli lepiej poczułaś się, to zniknąłbym na kilka godzin, a wieczorem wrócił z tortem - uśmiechnął się.
Emma pokiwała głową.
- Była bardzo ciekawa. Nie będę przywoływać niczego… Chyba, że pojawi się Potwór - obiecała. Najwyraźniej prioretyzowała pokonanie Potworów nad potencjalne szkody. Znów ułożyła się na łóżku…
- A… A mogę dostać misia? Choćby takiego małego… Zawsze dostaję misia… - poprosiła.
- Mam nadzieję, że na razie wystarczy ci taki duży - uśmiechnął się do niej lekko i przysunął się nieco i rozstawił ręce, że gdyby chciała, to mogłaby go przytulić. Zamierzał kupić jej na urodziny prawdziwego pluszaka, ale teraz przecież przy sobie nie miał.
Popatrzyła na niego uważnie, po czym kiwnęła głową i przytuliła ostrożnie. Została tak chwilę, bo chyba potrzebowała takiego kontaktu. Po czym odsunęła się i ułożyła na poduszkach. Chyba potrzebowała mimo wszystko odpocząć…
Mężczyzna uśmiechnął się do niej, po czym pożegnał się i wyszedł.
Idąc korytarzem lekko skrzywił się. Przeczuwał, że mogą mieć w Anchorage trochę kłopotów, jeżeli nie zapanują nad dziewczynką. Z jednej strony był dla niej miły dlatego, bo było mu jej szkoda i chciał, żeby poczuła się trochę lepiej, jednak z drugiej nie zapominał, że mała była potencjalnie bardzo niebezpieczna. Przypominała mu nie tylko Ramira, ale także Camille. Tak długo, jak dziewczynka była pod opieką dziadka, można było nad nią zapanować. Ale po jego śmierci kompletnie zerwała się ze smyczy. Jenkinsowi nie zależało na kontroli dla samej kontroli. Obawiał się po prostu tego, co zranione, potężne dziecko może zrobić niczego nieświadomym osobom trzecim. Wyjął z kieszonki papierosa i zapalił go tuż po wyjściu na powietrze. Będzie musiał skontaktować się ze swoją partnerką i spotkać się z nią. Powinna wiedzieć, jak ważne było utrzymywanie humoru Emmy na właściwym poziomie. Najlepiej byłoby, gdyby mała zapomniała o śmierci rodziny tak szybko, jak to tylko możliwe. Pieprzyć ich pamięć, jeśli ta była śmiertelnie niebezpieczna. Przeciągnął się, zaciągając dymem. Czasami czuł się za stary na to całe gówno, lecz zazwyczaj miał wrażenie, że jest mimo wszystko najodpowiedniejszą osobą na właściwym miejscu. A przynajmniej tak sobie wmawiał.
 
Ombrose jest offline  
Stary 14-02-2019, 18:52   #56
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
***

Nastał wieczór, gdy Jenkins postanowił ponownie udać się do szpitala. Jednakże to, co wzbudziło jego pierwszy niepokój, był fakt, że w budynku był straszny hałas… I nie przypominał rozmów. Radości, czy czegoś pozytywnego. Zdecydowanie… W środku ludzie krzyczeli. I to dokładnie tak, jakby walczyli o życie… Mała Emma miała swój pokój na trzecim piętrze… Krzyki jednak dochodziły chyba z pierwszego, jeśli dobrze ocenił… Wszedł przez główne wejście i skręcił w lewo.
Jego oczom ukazał się dość makabryczny widok. Powinien był posłuchać swojego przeczucia wcześniej… Bo oto jego obawy, stały się całkiem rzeczywiste… Minęła go biegnąca, spanikowana kobieta. Nawet nie zwróciła na niego uwagi.

Jeremy Jenkins był zły. Nie wiedział jednak na kogo dokładnie. Nie mógł się obwiniać za to, że nie siedział cały czas przy dziewczynce. Nie mógł, nie zwracając na siebie uwagi. Zresztą taki był sens pozostawienia jej wyboru do następnego dnia, aby mogła w spokoju wszystko rozważyć. Jeszcze przeprowadził z nią pogadankę, aby uważała, ale to wcale nie pomogło. Wyciągnął telefon i wybrał numer swojej tymczasowej partnerki, Lotte Visser.
- Wychodź z samochodu. Mamy w szpitalu sytuację - warknął. Wyjął pistolet z kabury. Drugą rękę miał jednak zajętą siatką z tortem i misiem…
Szedł dalej korytarzem, kiedy wreszcie doszedł do schodów. Właśnie spadł z nich pielęgniarz, wylądował plecami na półpiętrze i krzyknął. Jenkins dostrzegł cień poroża i dziwnej, wielkiej postaci. Co mówiła mała Emma? Cień śnił jej się… Wezwała go, czy spała i sam się uwolnił? Bo mężczyzna rozpoznawał kształt postaci z jej rysunków. A potem w odbiciu szyby na półpiętrze dostrzegł i postać. Szła na czworaka, jak zwierzę. Słyszał tupanie kopyt i szmer pazurów. Cień, schodził po schodach… I mówił, co w pierwszej chwili mężczyzna uznał za zwykły warkot, póki nie rozpoznał słów. Wypowiedzianych głębokim, gardłowym i ostrym głosem…
- Kłamią… Wszyscy dorośli kłamią… Ci, którzy się cieszą też kłamią. I są źli. Czemu mieliby mieć lepiej? Nie zasłużyli sobie bardziej… - mamrotał, po czym skoczył na pielęgniarza i rozpruł mu pazurami gardło. A potem uniósł łeb i zerknął na Jenkinsa na dole.
- A… Ty… To ty… Nie podobasz mi się… Kłamiesz… Chcesz nam zrobić krzywdę… - oznajmił Cień i zmrużył jarzące się ślepia. Ruszył w stronę zejścia po schodach, chcąc dopaść Jenkinsa. Czemu nie znikał, jak szop, czy Felicia?
- To czemu przychodzę z misiem i tortem? - zapytał Jenkins. - Czasami trzeba cieszyć się z małych rzeczy i drobnych aktów dobroci, Emmo - powiedział, choć patrzył na Cienia. - To jest jedyna opcja, jeżeli chcemy przeżyć w tym świecie. Wiem, że mnie słyszysz. Jesteś silniejsza od tego - powiedział. Bestia stanęła u dołu schodów i obserwowała go, nie ruszając się teraz z miejsca. - Wiesz, czym jest tak naprawdę Felicia? Siłą nadziei. Nadzieja… musisz to w sobie odnaleźć. Bo bez tego życie okaże się zbyt trudne… - mruknął. - Poza tym w życiu przydarzają się też dobre rzeczy. Nadzieja nie jest wcale głupia…
Cień warknął i skrzywił się, ale nie poruszył. Rozprysł się… W czarną chmurę dymu… Na jego miejscu, stała mała Emma. Miała zamknięte oczy… I jeśli Jenkins dobrze widział. Spała na stojąco. Najwidoczniej lunatykowała, a Cień otulił ją jak pancerz i jednocześnie… Czołg. Dokładnie tym musiał być ten stwór. Czołgiem, w który ubrała się Emma podczas koszmarów sennych, sama stając się jednym potwornym, dla całego szpitala w Anchorage… Poruszyła się i zachwiała. Chyba się budziła. Zmarszczyła brwi i skrzywiła się na rażące światła na korytarzu. Mruknęła coś i podniosła dłoń do oczu, przecierając je… Była słodka, mimo że stała na korytarzu zachlapanym krwią…
Jenkins doskoczył do niej i przytulił ją.
- Miałaś bardzo zły sen - rzekł. - Chodź, znikamy stąd. Tylko musisz mi obiecać, że nie będziesz otwierała oczu - dodał.
Zaczął prowadzić ją w stronę wyjścia. Mleko zostały wylane, a ludzie zranieni. Niczego nie naprawi, robiąc wyrzuty małej, zagubionej dziewczynce. Tak naprawdę dopisałby te osoby do listy ofiar Człowieka z Atlantydy, a nie małej Emmy. Cień był kokonem jej strachu. Niby osłaniał ją, takie było jego założenie, lecz tak naprawdę uwięził ją… wziął ją na zakładnika. Był częścią Emmy tak samo, jak Felicia… jak nadzieja. Samo imię wywodziło się z łacińskiego “felix”, co znaczyło “szczęśliwa”. Ludzie byli skomplikowanymi kreaturami, w których czaiły się dobre i złe emocje, często walczące z sobą. Cieszył się, że według Emmy Felicia najczęściej pokonywała Cień. Chyba nawet zawsze, jeśli dobrze pamiętał… Nie chciał, żeby to zmieniło się. A jeśli mała zobaczy masakrę, jaką spowodowała… wtedy może popaść w studnię rozpaczy. I w ten sposób Cień tylko wygra. Zyska najwięcej na tym wszystkim. A do tego… Jenkins nie mógł dopuścić.
- Jak się czujesz? - zapytał ją, chcąc jak najszybciej dojść do samochodu.
Emma posłuchała i nie otwierała oczu. Miała na stopach skarpetki w kotki. Brakowało jej jednak odpowiedniego ubrania na dwór, czy butów.
- Ale… Mam plecaczek w pokoju… Garfielda… - przypomniała. Najwyraźniej była do niego przywiązana.
- Głowa mnie boli… Dziwnie tu pachnie… Śniło mi się, że Cień mnie gonił… A Felicia się spóźniła… Już jest wieczór i pan przyszedł? Czemu nie mogę otworzyć oczu? - zapytała mała Walker.
- Opowiem ci wszystko potem. Teraz chodź ze mną - mocniej chwycił ją za dłoń. - Przy mnie jesteś bezpieczna - dodał.
W wyjściu natknęli się na Lotte. Jenkins miną dał jej do zrozumienia, żeby nic nie mówiła… nie komentowała tego wszystkiego. To nie była na to odpowiednia pora.
- Jest tu moja przyjaciółka, będzie prowadziła samochód.
- Witaj, Emmo - srebrnowłosa powiedziała to tak uprzejmie i miło, jak tylko potrafiła. Wyszli na chłodną noc parkingu.
Mała Walker przekręciła głowę w stronę Lotte, decydując, że to właśnie stamtąd pochodziło źródło dźwięku, które było jej głosem. Spróbowała się lekko uśmiechnąć
- Pani też przyszła na ciasto? - zapytała, z nadzieją w głosie, bo może Lotte również przyniosła jej prezent w postaci kolejnego pluszowego misia. Zawsze było lepiej mieć dwa, niz jednego, prawda?
Kobieta spojrzała na nią nieco niepewnie. Chyba nie była pewna, jak ma się zachować w tej sytuacji i co odpowiedzieć, aby dziewczynka zareagowała możliwie najlepiej. Nie miała tej łatwości w kontaktach z dziećmi, zwłaszcza paranormalnymi i śmiertelnie niebezpiecznymi, co Jenkins. Tylko uśmiechnęła się nieco niezręcznie i szybko spojrzała na swojego partnera
- Myślę, że to może nie jest najbardziej odpowiednia chwila - rzekła powoli.
- Za chwilę zjemy ciasto - Jeremy pogłaskał dziewczynkę po głowie i pociągnął za rękę dalej.
Gdy wyszli na zewnątrz, Emmie zrobiło się zimno i zaczęła przeskakiwać z nóżki na nóżkę stojąc na chodniku w samych skarpetkach. Oczywiście ścisnęła Jenkinsa trochę mocniej za rękę.
- Zimno mi. Mogę otworzyć oczy? Dokąd będziemy jechać? - zapytała.
- Możesz - odpowiedział Jenkins. - Teraz pojedziemy do hotelu. To bezpieczne miejsce - dodał i zerknął za siebie na szpital, który zostawiali. Być może nie musiał tyle obawiać się o dobrobyt samej Emmy, co może raczej wszystkich ludzi wokół niej. Jednak tym razem będzie cały czas przy niej, więc istniała duża możliwość, że nie dojdzie do tragedii. Skoro przed chwilą udało mu się wyrwać ją z tak silnego i śmiercionośnego transu, to chciał wierzyć, że też będzie potrafił w ogóle nie dopuścić do czegoś takiego.

Emma zobaczyła granatowy samochód osobowy. Był bardzo czysty i wyglądał na nowy. Usłyszała, że rozległo się krótkie bipnięcie i drzwi zostały odblokowane. Jenkins posadził ją na tylnym siedzeniu i usiadł obok niej. Srebrnowłosa pani natomiast zajęła miejsce kierowcy.
- Zjemy tort, jak przyjedziemy - zarządził Jenkins. - Tutaj i tak by ci nie smakował. Ale chcesz zobaczyć misia, którego ci kupiliśmy? - uśmiechnął się do niej, zapinając jej pasy.
Emma rozejrzała. Słyszała dobiegający z oddali, ale coraz głośniejszy, ryk syren policyjnych. Zdawało się, że jechali w stronę szpitala. Lotte również była jego świadoma, dlatego bez dalszej zwłoki zapaliła samochód i wcisnęła pedał gazu.
Mała Walker przyglądała się jak mężczyzna zapinał jej pasy. Popatrzyła na torbę z tortem i prezentem, które ustawił na siedzeniu pomiędzy nią, a sobą. Słysząc, że zjedzą później kiwnęła tylko głową ze zrozumieniem, ale kiedy Jenkins zaproponował jej, że pokaże jej misia, blondynka otworzyła szerzej jasnoniebieskie oczy i przeskakiwała wzrokiem od torby, na mężczyznę i Lottę.
- Mogę już zobaczyć? Chcę już zobaczyć. Proszę-proszę-proooooszeęęę… - zaczęła mówić bardzo szybko i bardzo podekscytowana. Chyba nie istniało na świecie jedenastoletnie dziecko, które nie lubiło dostawać prezentów.
Przekręciła się w stronę torby i Jenkinsa, czekając teraz, aż wyciągnie dla niej misia. Poruszała palcami w taki sposób, jakby się lekko niecierpliwiła.


Jenkins wyjął z torby opakowaną w ozdobny papier zabawkę. Spojrzał na nią przez chwilę z uśmiechem, po czym przesunął wzrok na Emmę.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - rzekł krótko, ale ciepło. Nie był w stanie wymówić dłuższych życzeń dziecku, któremu właśnie zamordowano całą rodzinę. Część przed jej własnymi oczami. Zabrzmiałoby to tylko ponuro i ironicznie. Na swój sposób okrutnie.
Westchnął ciężko, choć nawet tego nie zauważył, po czym podał dziewczynce prezent. Żaden miś nie zastąpi jej rodziny, ale Jenkins nie dysponował żadnym innym pocieszeniem. Miał nadzieję, że pluszak sprawi jej choć trochę przyjemności.
I chyba się udało, bo dziewczynka zaraz rozłożyła ręce biorąc misia w ramiona. Ostrożnie rozpakowała go z papieru i obejrzała. Był to mięciutki, grubiutki i pluszowy miś o mięciutkim, brązowym futerku i czerwoną kokardką na szyi. Miał miły pyszczek i czarne oczka w których odbijało się blade światło ulicznych latarni na zewnątrz. Emma przyglądała mu się chwilę, po czym uśmiechnęła się do niego.
- Kakao! - oznajmiła, co chyba było imieniem, które dziewczynka właśnie nadała misiowi. Przytuliła go do siebie i milczała chwilę.
- Dziękuję - odpowiedziała po chwili, przypominając sobie chyba, że wypadało jednak powiedzieć coś takiego komuś, kto podarował ci prezent. Może i mała Walker była nieco rozpuszczona, ale jakieś zasady moralne i grzecznościowe jednak jej wpojono, czyli może nie będzie z nią aż takich problemów behawioralnych… A przynajmniej Jenkins mógł mieć taką cichą nadzieję.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 24-02-2019, 20:42   #57
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Port Louis. Stolica Mauritiusa, licząca około sto pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców. Największe miasto kraju, będące portem nad Oceanem Indyjskim. Język urzędowy angielski, walutą jest rupia, a prezydentem pozostaje od 2003 roku sir Anerood Jugnauth. Ważna miejscowość turystyczna, czerpiąca zyski również z handlu zagranicznego, produkcji odzieży i chemikaliów. Właśnie tutaj na krótkie wakacje udała się rodzina Douglasów, która przeleciała tysiące kilometrów od dalekiego Portland znajdującego się na północy Stanów Zjednoczonych.

- Mamo, nie denerwuj się - mruknął Thomas, patrząc na Mię. Zazwyczaj kobieta pracowała jako stomatolog, jednak tego dnia była tutaj jedynie z powodów rozrywkowych. Od wielu lat nie udawała się na urlop i być może z tego powodu czuła się jakby nieswojo. Rozglądała się nerwowo, grając czubkami zadbanych paznokci na oparciu drewnianego krzesła restauracji The Deck.


Znajdowali się w bardzo atrakcyjnym miejscu z oszałamiającym widokiem na ocean. Była to łódź, w której podawano najróżniejszego rodzaju dania oraz napoje. Arthur Douglas, najstarszy z rodzeństwa, jadł rybę z frytkami. Popijał to sokiem pomarańczowym, jako że od jakiegoś już czasu zachowywał wstrzemięźliwość od alkoholu. Ciężko mu było walczyć z nałogiem wśród tylu imprezowiczów, którzy kompletnie nie stronili od czegoś mocniejszego. Obok niego siedziała matka, popijająca martini, a nieco dalej ojciec. Robert Douglas pochłaniał już drugą porcję kalmarów smażonych na głębokim oleju i wydawał się kompletnie nie przejmować nieciekawym nastrojem żony i najstarszego syna.

- Wcale nie denerwuję się - Mia odpowiedziała cała spięta. - O której ma przylecieć Finn z rodziną? Dlaczego ich jeszcze nie ma? Robercie, czy aby na pewno zabukowałeś im dobry lot? A co jeśli nie wsiedli na pokład? Dlaczego nie odpisują na moje wiadomości…
- Bo właśnie lecą, kochanie - Robert mruknął w odpowiedzi. - Tryb samolotowy, pamiętasz?
Dentystka jednak nie wydawała się przekonana.
- A ta… jak ona się nazywa…
Rozbrzmiała chwila ciszy.
- Alice? - podsunął Thomas. - To miła dziewczyna, powinnaś…
- Dla niej to na pewno zabukowałeś dobry lot, Robercie - Mia skrzywiła się.
- Pamiętaj o manierach, mamo - młodszy agent FBI spojrzał uważnie na kobietę, która chwyciła mocniej kieliszek martini i wypiła bardzo duży łyk. A potem następny.
- Nie zapominaj się, kogo pouczasz, Thomasie. Jestem twoją matką.
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Zamiast tego spojrzał na Arthura, który patrzył pustym, martwym wzrokiem na piękne odblaski południowego słońca. Roztaczały się po tafli wody, kołyszącej miarowo łodzią restauracji The Deck. Bardziej pasował na pogrzeb lub imprezę halloweenową, niż na tego typu wakacje.
“Jak bardzo zmieniłeś się, bracie”, Thomas westchnął w duchu. “Jak bardzo cała nasza rodzina zmieniła się. Jednak niektóre rzeczy pozostają takie same…”, dodał po chwili, spoglądając na ojca pałaszującego pyszny posiłek i Mię z zaciętym wyrazem twarzy.

Następnie przesunął wzrok na wejście na pokład. Uśmiechnął się, rozpoznając znajomą twarz. Alice dotarła na miejsce! Nie sądził, że przyjmie zaproszenie od Roberta. Aż do tej pory wydawało mu się, że lada moment wyśle wiadomość, że niestety nie będzie mogła pojawić się na małym, rodzinnym zlocie Douglasów. A jednak… bezsprzecznie pojawiła się. Thomas wyciągnął w górę rękę i pomachał jej, aby mogła ich dostrzec i skierować się w ich stronę.

Alice nie spodziewała się takiego zaproszenia ze strony ojca. Nigdy nie była na ‘wakacjach z rodziną’ i to doświadczenie miało być dla niej kompletnie nowym. Rudowłosa ekscytowała się i choć miała obowiązki, te mogły chwilę odczekać na rzecz tego wspaniałego doświadczenia. Oczywiście Harper miała nadzieję, że rzeczywiście będzie wspaniałym. Nie była pewna jaki stosunek będzie do niej miała Mia, a z tego co zgadywała, prawdopodobnie nie będzie zachwycona. Mimo to, śpiewaczka zgodziła się. Przyleciała.
Chwilę zajęło jej przekonanie Terrence’a, że nie potrzebuje obstawy do tej wyprawy. Biorąc jednak pod uwagę, jak początkowo stawiał się de Trafford, a potem rozluźnił i jednak zgodził, spodziewała się, że coś chodziło mu po głowie. Miała jednak nadzieję, że nie będzie miała sytuacji, w której obejrzy się i zobaczy kogoś w czarnym garniturze i okularach przeciwsłonecznych chowającego się za najbliższą palmę…

Kobieta przyleciała około dwóch godzin temu. Chwilę zajęło jej opuszczenie lotniska, a następnie udanie do hotelu, który Thomas podał. Jalsa Beach Hotel and SPA zrobiło na niej wrażenie. Odświeżyła się po podróży, następnie przebrała i ruszyła w miejsce, które Thomas wybrał na punkt spotkania. Nie mogła ukryć, że była coraz bardziej spięta im bliżej restauracji się zbliżała. Wzięła taksówkę z hotelu i wysiadła.

Kiedy weszła na główny pokład, Thomas mógł ujrzeć w co była ubrana. Miała na sobie ciemnozieloną, zwiewną letnią sukienkę z tasiemką użytą za pas pod biustem. Na głowie Alice był kapelusz, a na ramieniu jasna torba pasująca do niego. Miała też jasne sandałki, pasujące do reszty ozdób. Jej lewa dłoń odziana była w jasną, koronkową rękawiczkę. Harper zafundowała sobie epitezy, więc z odległości nie było widać, że brakowało jej dwóch palców, a zamaskowana delikatną rękawiczką dłoń wyglądała całkiem dobrze.

Rudowłosa zdjęła okulary przeciwsłoneczne i wkładając je do torby, zwolniła kroku i rozejrzała się po stolikach. Gdy tylko dostrzegła Thomasa, nawiązała z nim kontakt wzrokowy i uśmiechnęła się. Widać było, że była trochę spięta. Już po chwili jej wzrok przesunął się na ojca, a potem po reszcie osób siedzących przy stoliku. Ruszyła w ich stronę
- Dzień dobry… - przywitała się uprzejmie i zdjęła kapelusz. Jej rude włosy były zebrane w warkocz na boku, opadający po jej ramieniu do przodu.
- Wow… wyglądasz jak aktorka - Thomas przywitał się tymi słowami. Wstał i z uśmiechem wyciągnął do niej rękę i uścisnął ją. Wskazał dłonią jedno z wolnych krzeseł. - Siadaj - zaproponował. Śpiewaczka zaraz odpowiedziała, lekkim uściskiem dłoni i zerknęła na wskazane miejsce.
- Ale to miejsce Finna - wtrąciła się Mia. Nie ruszyła się z miejsca, ale spojrzała na Alice. Zmusiła twarz do uśmiechu, w rezultacie czego ta prawie pękła. - Dzień dobry. Jaka miła niespodzianka.
Harper przeniosła spojrzenie na Mię i zrobiła przepraszającą minę
- Ależ to żaden problem, dostawię sobie dodatkowe krzesło - powiedziała uprzejmie. W końcu nie wszystkie stoliki były zajęte, a nie chciała nikogo podsiadać.
Robert kompletnie nie zważał na żonę. Tylko wstał i podszedł do Alice. Objął ją, po czym usiadł z powrotem. Rudowłosa odetchnęła wyraźnie, gdy ojciec okazał jej taki ciepły gest. Poklepała go ostrożnie po ramieniu w geście czułości. Robert był w bardzo dobrym nastroju. Spoglądał na kalmary i cicho nucił pod nosem. Natomiast Arthur siedział cały czas w tej samej pozie i nie odrywał wzroku od morza. Wydawałby się obrażony na Harper… gdyby tylko nie sprawiał wrażenia tak bardzo złamanego.
- Cóż za radość wreszcie cię poznać, Amelio - Mia dodała, mocniej chwytając kieliszek martini.
Rudowłosa wzięła wolne krzesło z jednego ze stolików i przystawiła je w miejsce gdzie Thomas pomógł jej stworzyć dla siebie odrobinę wolnej przestrzeni.
- Alice. Amelia, to moja mama. Mi również niezmiernie miło, panią poznać. Cieszę się bardzo z zaproszenia na te małe wakacje - postanowiła przyjąć taktykę, że nie da się sprowokować tej kobiecie. Usiadła, powiesiła torebkę na podłokietniku i założyła nogę na nogę.
- Ach, rzeczywiście - Mia załamała ręce. - Wybaczysz mi tę małą pomyłkę? Ciężko jest spamiętać te wszystkie kobiece imiona… Jakaś kolejna Emily, następna Samantha, trzecia Amy, znajdzie się i Alice.
- Mamo… - zaczął Thomas, krzywiąc się delikatnie. - Co to w ogóle za imiona?
Harper patrzyła chwile na Mię, po czym znów obdarzyła ją lekkim uśmiechem
- Nic się nie stało. Naprawdę - powiedziała uprzejmie.
Robert chwycił chusteczkę i otarł nią usta.
- Co ci zamówić? - spojrzał z uśmiechem na Alice. Następnie podał jej menu. - Wszystko, na co masz ochotę. Ja stawiam.
Rudowłosa zerknęła na menu
- To ja może… Zjem kalmary? Poproszę. I coś lekkiego do picia, może być jakiś sok, albo w ostateczności… - przesunęła wzrokiem po alkoholach
- Mojito - powiedziała. A za moment rozejrzała się
- W sumie to nie musisz się kłopotać tato, ja sobie zamówię… - powiedziała z zamiarem wstania i podejścia do punktu gdzie składało się zamówienia. Nie chciała wołać kelnera, o ile w ogóle tu chodzili. Żadnego nie widziała, dlatego ruszyła w stronę zadaszonej części łodzi, gdzie znajdował się kontuar.
- Jakie słodkie… - usłyszała jeszcze za sobą głos Mii. - Zamówi to samo, co tatuś. O ile to rzeczywiście jej tatuś - mruknęła ciszej. Alice nie usłyszałaby tego, gdyby nie wyczulone zmysły Łowcy i pewnie nawet rodzina dentystki mogła nie wyłapać tych słów.
Śpiewaczka poczuła nieprzyjemne uszczypnięcie przygnębienia, ale nie dała tego po sobie okazać w żaden sposób. Zachowała wszelkie myśli wyłącznie dla siebie.


Za kontuarem stał wysoki mężczyzna. Był opalony i miał krótko ścięte, czarne włosy. Z jakiegoś powodu skojarzył się Alice z piłką nożną. Może dlatego, bo nieco przypominał Cristiana Ronalda… Zdawał się całkiem przystojny, ale jednocześnie niezbyt rozgarnięty, lub też pod nieznacznym wpływem alkoholu.
- W czym mogę pomóc? - zapytał z kilkusekundowym opóźnieniem.
Harper poczekała sekundę, po czym przesunęła wzrokiem po tablicach umieszczonych za jego plecami
- Dzień dobry, chciałabym zamówić kalmary i mojito… - powiedziała płynnie swoim melodyjnym głosem. Nie wiedziała, jak tu działała polityka oczekiwania na posiłek.
- To dobrze - odpowiedział mężczyzna. Sekundę mu zajęło przypomnienie sobie, w jakim miejscu znajduje się i jaką rolę pełni. - Ach, oczywiście. Który stolik? - zapytał, rozglądając się po wnętrzu łodzi. Jak gdyby spodziewał się znaleźć w którymś miejscu neonową strzałkę, wskazującą właściwe stanowisko. Alice kątem oka zobaczyła, że dwójka ludzi ustawiła się w kolejce tuż za nią. The Deck powoli zapełniało się ludźmi, jako że pora obiadowa dopiero zaczynała się.
Harper uśmiechnęła się lekko
- To będzie ten na końcu, najbardziej po prawej - wskazała mu jeszcze lekkim ruchem dłoni, dając mu chwilę, żeby dane weszły mu do głowy.
- Płacę od razu, czy dopiero potem z rachunkiem? - zapytała gdy już przyswoił informację o stoliku.
- Dopiero potem z rachunkiem - mężczyzna odpowiedział. - Chwila, co pani zamawiała? - poskrobał się po głowie i dopiero w tej chwili otworzył notes i chwycił długopis. Zdawało się, że nie był najszybszym kelnerem na Mauritiusie. - Krewetki i co?
Tymczasem Alice słyszała również za sobą strzępki rozmowy. Zapewne nie zwróciłaby w ogóle na nią uwagi, gdyby słowa nie były w języku fińskim, na który zdążyła się wyczulić.
- A czy nie możemy wrócić wreszcie do domu, kochanie? - rozległ się znudzony, męski głos. - W sumie… teraz to chyba nie mamy domu. Ale kiedyś musimy przestać wałęsać się po świecie…
- To się nazywa turystyka i podróżowanie - kobieta poprawiła go. Coś w jej głosie sugerowało, że była podekscytowana. - Co zjemy? Co jedzą ludzie w takich miejscach? Ryby?
- Kalmary - poprawiła kelnera Harper, jednocześnie koncentrując się ponownie na swojej rozmowie z nim. To byli tylko jacyś niewinni finowie na wakacyjnej podróży.
- I mojito - dodała jeszcze, poprawiając się, bo teraz to niemal ona sama zapomniała czego chciała. Finlandia działała na nią jak zapalnik, kompletnie traciła głowę, kiedy jej myśli błąkały się w jej kierunku.
- Kalmary i modżajto - powtórzył kelner. Czytał z notesu i zdawało się, że z trudem udawało mu się to. - Dobrze, a woli pani te kalmary smażone, czy gotowane? Smażone lepsze, bo tłustsze - mruknął, choć zdawało się, że spodziewał się, iż Alice wybierze tę bardziej dietetyczną opcję. Przynajmniej w jego oczach sprawiała wrażenie osoby, której zależy na wyglądzie.
- Dobra, a dostanę likier salmiakki? - mężczyzna za Alice zapytał chyba bardziej swojej towarzyszki, niż kelnera. - Ja bardzo lubię likier salmiakki.
- Wiem, że lubisz likier salmiakki - kobieta westchnęła. Zdawało się, że jej kompan niejednokrotnie wspominał o tym swoim upodobaniu.
- Poproszę gotowane - rzeczywiście Alice wybrała tę lżejszą opcję, odrobinę zmieniając wybór posiłku w stosunku do tego jak spożywał go jej ojciec. Słysząc o salmiakki, Harper miała wrażenie, że zaraz ciemne chmury zasnują niebo nad zatoką i zacznie padać deszcz. Skojarzenia, które bombardowały ją z tytułu stojącej za nią pary powoli doprowadzały ją do pogorszenia nastroju, a nie mogła sobie pozwolić na okazywanie choćby najmniejszej słabości przy Mii. Skoncentrowała się więc w pełni na kelnerze, mając szczerą nadzieję, że to już koniec zamówienia i będzie mogła wrócić do stolika i zapomnieć o tym, że na mapie świata istnieje Finlandia, choćby na najbliższe pół godziny.
Tak też zrobiła.

Kiedy wróciła do Douglasów, ci milczeli. W przypadku Arthura nie było to nic dziwnego, a Robert dalej jadł. Natomiast Mia i Thomas pojedynkowali się na spojrzenia. Przybycie Alice przerwało tę walkę.
- Tylko pamiętaj, ja płacę - rzekł jej ojciec.
- A może ty chciałbyś coś jeszcze zjeść, Arthurze? Albo ty, Thomasie? - Mia odezwała się z przyciskiem. - Jeśli jesteście głodni, to od razu mówcie. Weźcie wszystko, na co macie tylko ochotę. Tylko pamiętajcie, ja płacę.
Śpiewaczka uśmiechnęła się z wdzięcznościa do Roberta. Nic nie powiedziała na ten jawny pokaz ‘chyba sił’, albo ‘chyba zazdrości’, czy może wręcz ‘chyba zawiści’ ze strony Mii. Zerknęła na Thomasa, który siedział obok niej. Zastanawiała się o czym mogłaby z nim niezobowiązująco porozmawiać, coś przyszło jej do głowy
- Zmieniłeś już trochę dietę? - zagadnęła Thomasa, nawiązując do tego, że w domu zajadał się głównie chipsami. Postanowiła udawać, że nie widzi tego, jak nieuprzejmie zachowywała się Mia. Przyjechała tu dla ojca.
Thomas wpierw spojrzał na nią z niezrozumieniem w oczach, ale po chwili zaśmiał się.
- A tak, rzeczywiście. Otóż… tak i nie. Jak pewnie widzisz, nieco przytyłem od ostatniego czasu, kiedy mnie widziałaś, ale jestem od dwóch tygodni na diecie.
Rzeczywiście, agent FBI wyglądał nieco okrąglej, jednak nie był pulchny. Alice oceniła, że przytył z pięć kilogramów, może trochę więcej. Wciąż zdawał się jednak atrakcyjnym mężczyzną.
- Ale co drugi dzień robię sobie jakiś wyjątkowy wyjątek i łamię postanowienia - zaśmiał się. - Wczoraj na przykład wypiłem dwa ciemne piwa. Swoją drogą rano aż bolał mnie od nich brzuch.
- Thomasie! - Mia prawie krzyknęła. Spojrzała na swojego syna dużymi oczami. Ciężko było powiedzieć, czy jej zdecydowana reakcja wynikała z obecności Arthura, przy którym temat alkoholu mógł mieć rangę tabu… Czy może też nie chciała, aby obcy człowiek, jakim w jej oczach była Alice, słyszał cokolwiek, co mogłoby zepsuć wizję idealnych, nieposzlakowanych ludzi, czystych jak łza. Takich, którzy nie piją “napojów wyskokowych”.
Harper aż podskoczyła lekko na podniesiony ton Mii i zerknęła w jej stronę. Wzięła głębszy wdech, po czym znów przeniosła wzrok na Thomasa
- No to w samą porę z tą dietą na wakacje - uniosła lekko brew. Przechyliła się do tyłu i przebiegła wzrokiem po pokładzie ze stolikami. Teraz dopiero z czystej ciekawości chciała zerknąć jak wyglądali owi finowie, których wcześniej niechcący podsłuchała.

Przy jednym stoliku siedziała atrakcyjna blondynka, która przypominała nieco miks Britney Spears i Pameli Anderson. Siedziała wyprostowana, a jej rozwiane włosy powiewały na wietrze niczym proporzec. Rzeczywiście, od oceanu wiał dość mocny prąd powietrza, jednak Alice cieszyła się z jego powodu, gdyż dzięki niemu można było wytrzymać upalne słońce. Obok blondynki siedział dużo starszy mężczyzna, zapewne jej ojciec. Tak w każdym razie pomyślała śpiewaczka, gdy nagle nieznajomy coś powiedział, a kobieta w odpowiedzi zaśmiała się, nachyliła i pocałowała go w usta. No cóż, kto jak kto, ale Alice nie mogła oceniać par z dużą różnicą wieku. Przy następnym stoliku również siedzieli ludzie. Młode małżeństwo z małą córeczką. Chyba była ich oczkiem w głowie, gdyż obydwoje spoglądali tylko na nią i karmili ją na zmianę ze swoich talerzy, choć dziewczynka zdawała się bardziej pochłonięta pluszowym jednorożcem, którym z zapałem waliła ojca po ramieniu. Jeszcze dalej stolik był wolny, natomiast przy kolejnym siedziała trójka młodych ludzi, na oko nastolatków. Zachowywali się najgłośniej, żartując po francusku. Sprawiali wrażenie trochę sympatycznych, a trochę irytujących, o ile to możliwe. W następnej kolejności Alice zaobserwowała…

Nagle Mia odsunęła się od stolika i poderwała z miejsca. Robert aż wzdrygnął się, patrząc na żonę ze zdziwieniem. Potem jednak zrozumiał.
- Finn! Kochany ty mój! - Mia ruszyła po pokładzie w stronę mężczyzny, który musiał być jej synem. Alice oceniła, że był podobny do Thomasa, choć mniej przystojny. Tuż obok niego szła pulchna blondynka, trzymająca na rękach małego chłopca. Mógł mieć najwyżej dwa lata. - Tak bardzo na was czekałam!!! - Mia prawie załkała. Zupełnie tak, jak gdyby syn miał uratować ją od towarzystwa Alice. Czy właśnie tego spodziewała się dentystka? Że Finn podejdzie, nawtyka śpiewaczce i wyrzuci ją za burtę? Mia bez wątpienia rozpłakałaby się ze szczęścia.
 
Ombrose jest offline  
Stary 24-02-2019, 20:45   #58
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper zachowała jednak spokój, mimo całej tej niechęci, którą Mia jej serwowała. Znów westchnęła tylko cichutko, co pomagało jej się lekko rozluźnić i przeniosła ponownie spojrzenie na nowoprzybyłych. Ich stolik stanie się najbardziej zatłoczonym, ale może dzięki temu Mia skoncentruje się na czymś innym niż ciągłe, niebezpośrednie strzelanie do Alice. Śpiewaczka miała cichą nadzieję, że tak właśnie będzie. Zerknęła na Roberta, jakby chcąc sprawdzić co robi i może szukając odrobiny wsparcia.
Ten w ogóle nie zachowywał się tak, jak gdyby uważał, że Alice potrzebowała jego pomocy. Co kazało jej się zastanowić, czy Mia nie zachowywała się dokładnie tak samo w stosunku do niego… i już do tego tak bardzo przywykł, że nawet nie zauważał przytyków żony. Albo uważał je za jak najbardziej naturalny element każdego dnia.
- Cześć, Finn! - rzekł. - Chodźcie, siadajcie. Evelyn, wyglądasz promiennie. Myślałem, że zostawicie małego z opiekunką - wstał i podszedł do blondynki, głaszcząc ją po ramieniu. Ta uśmiechnęła się niepewnie i zaśmiała. Wydawała się nieco wstydliwa.
- Wiadomo, jakie są te dzisiejsze nianie… Co w telewizji mówią, to aż głowa boli - odpowiedziała z teksaskim akcentem.
- Dobrze cię widzieć, mamo - tymczasem Finn rozmawiał z Mią. Przytulił matkę i pocałował ją w oba policzki, na co ta wyraźnie ucieszyła się.
Następnie mężczyzna odwrócił się do Thomasa i podał mu rękę.
- Gdzie znalazłeś taką piękność, stary? - zapytał, patrząc na Alice. Uśmiechnął się do niej żartobliwie.
Thomas zagryzł wargę.
- Zaczęło się od tego, że przyniosłem jej kwiaty po występie… - zaczął.
Mia wyglądała tak, jakby miała zaraz zemdleć.
Alice nie wtrącała się do powitania, czekała na moment, aż przyjdzie jej pora. Przewróciła lekko oczami na żart Finna. Słuchała jak Thomas opowiadał, a widok miny Mii, mimo że nie chciała tego przyznać, sprawił jej trochę satysfakcji.
- Tak, a skończyło na tym, że wyszło na to, że jestem waszą siostrą. Miło mi cię poznać osobiście Finn - powitała mężczyznę, wstając lekko by uścisnąć jego dłoń, zerknęła na Evelyn i ją również powitała. Starała się jak mogła, by zrobić dobre wrażenie na swojej rodzinie…
- Tak, słyszałem… - Finn zaczął. - Ale widzieć cię na żywo, to kompletnie co innego. Witaj w naszej rodzinie, Alice - uśmiechnął się do niej ponownie.
Evelyn wydawała się nieco bardziej ostrożna.
- Wiele o tobie słyszałam - wyciągnęła do niej rękę, choć chyba bała się, że Alice ją uściśnie. Ta zobaczyła kątem oka, że Mia uśmiechnęła się półgębkiem na te słowa. Zdawało się, że siała ferment za jej plecami.
- Nadal pracujesz jako programista? Architekt sieci w banku? - Robert zaczął rozmawiać z Finnem. Ten pokiwał głową.
Arthur był kompletnie wycofany. Thomas trącił go ręką.
- Hej, przywitaj się - szepnął cicho do brata.
Harper uśmiechnęła się ciepło do Finna, a dłoń jego partnerki uścisnęła, ale niezwykle delikatnie. Miała wrażenie, że Evelyn była z jakiegoś delikatnego szkła i jeśli potrząsnęłaby jej ręką, albo przycisnęła zbyt mocno, roztrzaskałaby ją. Na jej słowa, Alice uniosła lekko brew
- Oh tak? Nie sądziłam, że temat mojej osoby stał się już aż tak popularny. W takim razie, cieszę się i mam nadzieję, że zdołam poznać też ciebie nieco lepiej Evelyn w ciągu tych paru dni, bo jak rozumiem ty znasz mnie już całkiem nieźle - mówiła uprzejmie, ale pierwszy raz zerknęła na Mię wprost, posyłając jej krótkie, oceniające i ostre spojrzenie. Wiedziała, że kobieta na nia patrzy, a rudowłosa celowo wyczekała już moment, gdy wszyscy zajęli się czymś innym. Trwało to na tyle błyskawicznie, by nie zwrócić niczyjej uwagi. Sygnalizowała jej tylko, że to co robiła, to mógł być zły pomysł. Zdawało się jednak, że Mia wcale nie straciła z tego powodu rezonu. Wręcz przeciwnie. Chyba nie tylko chciała, aby Alice przyjęła rzucone wyzwanie… Miała ochotę na prawdziwą wojnę. A zwłaszcza na zostanie w niej zwyciężczynią.

Wszyscy usiedli.
- Mamo, jak zdrowie ciotki Rosie? - Evelyn zapytała Mię. - Mam nadzieję, że już nie dokucza jej półpasiec?
Zdawało się, że to był bezpieczny temat do rozmowy, a Evelyn właśnie takie lubiła. Spojrzała na swojego synka i uśmiechnęła się do niego. Alice oceniła, że kobieta miała zaskakująco ładny uśmiech.
- Tu pani zamówienie - rzekł kelner, który nagle pojawił się nad Alice. Postawił przed śpiewaczką drink oraz gotowane kalmary.
- O, ja też zjadłbym kalmary, ale smażone - rzekł Finn.
- Moja krew - ucieszył się Robert. - Wszyscy moja krew.
Mia spojrzała na niego paskudnie.
- To nie jest coś, co ja mogłabym powiedzieć - wycedziła bardzo cichutko, po czym odwróciła się do Evelyn i zaczął długą i nudną opowieść o szpitalnych perypetiach swojej siostry.
Tymczasem Thomas i Arthur cicho z sobą rozmawiali, ale Alice nie wiedziała o czym. Ciężko było jej się skoncentrować na ich słowach, kiedy wokół niej było tyle zamieszania.
- A coś dla pani? - kelner pisał w notesiku, spoglądając na Evelyn.
- Nic, dziękuję - kobieta uśmiechnęła się uprzejmie.
Mia zdawała się niezadowolona, że na moment musiała przerwać opowieść o Rosie.
- Na pewno, skarbie? - Finn zdawał się zaskoczony.
Jego żona zagryzła wargę.
- Może mleko? Napiłabym się mleka.
- Mleka? - powtórzył kelner, marszcząc brwi. - Zwykłego mleka? - dopytał.
- Mleka? - Finn również zdawał się zaskoczony.
Evelynn cała spąsowiała i spuściła wzrok, jak gdyby zrobiła coś złego.
Do tej pory Alice zdążyła się już skupić na rozpoczęciu swojego posiłku. Widząc jednak ogólne zaskoczenie przy stoliku i dostrzegając zakłopotanie Evelynn, Harper zmarszczyła lekko brwi i opuściła sztućce
- Chyba nic w tym dziwnego? Przecież to mleko. Wie pan co? To może być dwa razy. Potem sobie wypiję - rzuciła żeby złamać atmosferę, która zagościła przy stoliku. Nie chciała, by partnerka Finna czuła się źle. Rozumiała jej nieśmiałość i akceptowała. chciała jej po prostu okazać, że nie musi czuć się wyobcowana, jak zapewne sekundę temu to nastąpiło.
- No dobra, to mleko - kelner pokiwał głową. Choć jego mina sugerowała, jak gdyby kobiety co najmniej kazały mu, aby znalazł krowę i sam ją wydoił. Następnie obrócił się i wyszedł. Kiedy wchodził do środka, minęła go para. Ruszyła w stronę wolnego stolika kilkanaście metrów dalej, na samym końcu i usiadła przy nim. Bardzo wyróżniali się w tłumie. Ona zdawała się nieco starsza, choć co najwyżej o kilka lat. Była bardzo szczupła i piękna, choć w raczej niezbyt przyciągający sposób. Posiadała gęste, czarne włosy, które podkreśliła obficie kredką oraz ponczo tego samego koloru. On natomiast posiadał półdługie włosy i był równie blady, co jego towarzyszka. Zdawał się znudzony, albo zaspany, a wokół oczu miał nienaturalnie wyglądające, różowe cienie. Alice przez chwilę zastanawiała się, czy to nie makijaż, ale bardziej skłaniała się ku lekkiej alergii.
Usiedli i zaczęli z sobą rozmawiać. Zdawało się, że kłócili się. Wreszcie kobieta wyjęła z torebki dużą, czarną butelkę. Wyostrzone zmysły Alice umożliwiły odczytać napis na niej, układający się w “Salmiakki Viru Valge”. Mężczyzna wziął alkohol i napił się z niego duszkiem, po czym uśmiechnął niczym niedźwiadek po spożyciu solidnej dawki miodu. Wytarł usta i oddał butelkę kobiecie.
Harper zastanawiała się, czy nie było im tu za gorąco w tej całej czerni. Z jakiegoś też powodu czuła się dziwnie, że mimo iż chciała zapomnieć o Finlandii, wyśledziła tych finnów wzrokiem i obserwowała aż tak uważnie. Skarciła się i wróciła do jedzenia.

- Lubię mleko, bo podobno pomaga na rozstępy po ciąży… Tak powiedziała mi koleżanka. To dlatego, bo ma białko - Evelyn ciągnęła. - Teraz, jak to mówię, to czuję się taka głupia - zachichotała nerwowo. - W towarzystwie dwóch lekarzy gadać takie nonsensy…
- Technicznie tylko Arthur jest lekarzem - Thomas odpowiedział. - Mama jest dentystką, to coś innego.
Evelyn spojrzała na niego z kompletną pustką w oczach.
- A może ja też powinienem napić się mleka - zastanowił się Robert. - Ale nie samego. Jak się nazywa ten drink z wódką? Rosyjska… coś? Rosyjskie… - zmarszczył brwi, szperając w pamięci.
- Biały Rosjanin - odpowiedziała ojcu. Jej myśli momentalnie pośmigały do Petersburga i pewnego blondyna. Zadumała się. Rozmawiali tylko raz od czasu jak ‘wróciła’ i jak to było w rozmowach z Kirillem, nie była to najbardziej emocjonująca rozmowa. Zapewne byłoby inaczej, gdyby stała z nim twarzą w twarz, ale do tego musiałaby pojechać do Rosji, a to dopiero za jakiś czas, albo móc spotkać się z nim w Iterze, a do tego Dubhe była jeszcze nieco za słaba. Powoli i w milczeniu jadła kalmary. Słuchała otoczenia, ale przez moment emocjonalnie oderwała się od tego miejsca i szybowała gdzieś naokoło restauracji, wraz z powiewami morskiego wiatru.

Dzień zapowiadał się na bardzo atrakcyjny i upalny, choć na Mauritiusie zapewne to było normalne. O dziwo Alice nie czuła się zmęczona pomimo tych wszystkich godzin lotu. Być może to wydarzenia na północy Europy tak ją zahartowały. Wtedy musiała być w stanie najwyższej gotowości cały czas. Natomiast obecnie… obecnie jej jedyne zadanie polegało na relaksie. Czy Alice w czerwcu uwierzyłaby w to, że za kilka miesięcy będzie znajdować się na wakacjach z nową rodziną? Kompletna beztroska, nie licząc drobnych spięć z żoną ojca, które przecież i tak były niczym w porównaniu do tego wszystkiego, co wycierpiała i co musiała przejść.
- Przepraszam - Arthur powiedział słabo, po czym wstał i skierował się w stronę wnętrza łodzi.
Przy stole na krótki moment zapadła cisza. Robert jednak kontynuował rozmowę z Finnem, natomiast Evelyn dalej słuchała opowieści Mii. Choć teraz obie kobiety zdawały się bardziej zapatrzone w wejście do środka The Deck. Dentystka wyglądała tak, jakby chciała pójść do środka za synem… ale przy tym wahała się mocno.
- Powinienem za nim iść? - Thomas zapytał Alice, marszcząc brwi. Mówił dość cicho, tak że tylko ona usłyszała. - Szczerze mówiąc… ostatnio nie wiem, jak powinienem przy nim zachowywać się… - lekko zagryzł wargę.
Harper zjadła swój posiłek w międzyczasie i przysłuchiwała się w ciszy rozmowom przy stole. Zerknęła za Arthurem, który opuścił towarzystwo.
- Myślę, że mógłbyś za nim pójść. Opcje są dwie, albo się wkurzy, albo po prostu uzna, że się o niego na swój sposób troszczysz, tak czy inaczej okażesz mu uwagę, a wydaje mi się, że potrzebuje wsparcia - powiedziała co myślała w tym temacie, również ciszej.
- W ogóle nie chciał tu przylatywać. Mama zagroziła, że wyrzucą go z domu, jeżeli nie uda się z nami na wakacje i to jedyne, co go zmusiło. Nie pracuje od czasu, gdy wyrzucili go ze szpitala. Wcześniej jedynie leżał na łóżku w sypialni goscinnej i pił, a kiedy wzięła go karetka i potem spędził kilka tygodni na odwyku… Potem już tylko leżał na łóżku. I leży tak aż do teraz. Bez wątpienia ma depresję… ale taką już ostateczną. Przykro mi, ale nic nie mogę zrobić - wzruszył ramionami. - Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak kruchą rzeczą jest zdrowie psychiczne - westchnął, po czym wstał. - Idziesz ze mną, czy chcesz pogadać z innymi? - powiedział już nieco głośniej.
Alice zerknęła po zebranych przy stole osobach, sięgnęła po swoje mojito dopijając je błyskiem do końca. Wzięła torebkę
- Idę… - powiedziała i odsunęła krzesło by wstać i udostępnić przejście Thomasowi. Miała nadzieję, że jeśli nastąpią pytania, szczególnie ze strony Mii, mężczyzna jakoś wybroni ich od tego deszczu negatywnych wibracji.

Jednak nic takiego nie wydarzyło się. Być może dentystka cieszyła się, że Arthur jednak nie pozostanie kompletnie sam. Nawet jeśli jedną z osób, które miała dotrzymać mu towarzystwa, była Alice. Zdawała się nieco uspokojona, gdyż nieco bardziej skoncentrowała się na Evelyn, tłumacząc jej związek pomiędzy opryszczką zwykłą, a półpaścem. Robert natomiast przez ten cały czas rozmawiał z Finnem jakby nigdy nic. Obecnie chyba poruszali tematy motoryzacyjne. Czy kiedyś Arthur siedział tuż obok nich i również wdawał się w dyskusję? Z opowieści Thomasa wynikało, że najprawdopodobniej tak.
Zanim weszli do środka, ktoś przeszedł obok nich, kierując się w stronę zewnętrznej części The Deck. To był kelner. Dźwigał dwie tace wypełnione najróżniejszymi rybnymi daniami. Pstrąg, łosoś, halibut, dorsz… dwóch kolejnych Alice nie rozpoznała. Czuła się zaskoczona, gdyż nie przypominała sobie, aby przy którymś stoliku zasiadała gromada ludzi. Obserwowała, jak mężczyzna podszedł do pary ubranej w czerń, zostawił to wszystko i poszedł. Wyjął chusteczkę i otarł strużkę potu z czoła.
- Kim oni są? - Thomas mruknął cicho do siebie, również zaskoczony zaistniałą sceną.
Śpiewaczka po raz kolejny bardzo uważnie przyjrzała się parze siedzącej przy stoliku. Gdy ich styl ubioru był nieco nietypowy na to gorące miejsce, tak wybór tylu potraw był dla niej już wyjątkowo dziwny. Może mieli taki niesamowity apetyt? Nadstawiła ucha, wyostrzając ten zmysł, by posłuchać o czym rozmawiali, o ile w ogóle. Na moment zwolniła kroku, udając że jakiś kamyk wpadł jej do sandałka i musiała go lekko wytrząsnąć.
Słyszała słowa bardzo wyraźnie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 24-02-2019, 20:46   #59
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Czy my mamy to wszystko zjeść? - zapytał mężczyzna.
- Poprosiliśmy o zamówienie tego, co najlepsze… a potem ten człowiek powiedział, że wszystko jest najlepsze… więc tak jakby zamówiliśmy wszystko…
- A kiedy zamykają tę restaurację? Moglibyśmy zostać przez noc i zjeść to na śniadanie.
- Chyba tak nie można… - kobieta odpowiedziała, choć nie wydawała się kompletnie przekonana.
- Czy zostało jeszcze trochę likieru?

Thomas poruszył się niecierpliwie. Chyba chciał coś powiedzieć, ale uznał, że nie chce pospieszać Alice. Zamiast tego bez słowa wszedł do środka, zapewne licząc na to, że śpiewaczka go dogoni.
Harper nie usłyszała nic zaskakującego, może poza informacją, że finowie nie byli dość spostrzegawczy, by odnotować kartkę z informacją od której, do której otwarty jest lokal. Ruszyła więc za Thomasem. Dlaczego obecność mieszkańców Finlandii aż tak pobudzała jej czujniki niepokoju? Sama nie była do końca pewna o co jej samej chodziło. Może była po prostu przewrażliwiona. Westchnęła troszkę zbyt głośno i ruszyła do środka.
Okazało się, że znajdowało się tutaj teraz jeszcze więcej ludzi, niż poprzednim razem, kiedy Alice weszła, aby złożyć zamówienie. Choć wcale nie minęło dużo czasu. Ciężko było dostrzec w tym tłumie Arthura, który nie posiadał żadnych szczególnych znaków charakterystycznych. Na pewno nie wyróżniał się aż tak bardzo, jak małżeństwo, które zamówiło wszystkie ryby Oceanu Indyjskiego.
- Może poszedł do łazienki - mruknął Thomas i zaczął iść w kierunku wskazanym przez strzałki. - Tak na serio nie wiem, co mam mu powiedzieć - rzucił.
Śpiewaczka zastanawiała się chwilę
- Wiesz, zawsze możesz wykręcić się potrzebą pójścia do łazienki, jakby był podejrzliwy, a jeśli już chciałbyś o coś zagadać, to może porusz jakiś wasz wspólny temat, jaki mieliście wcześniej? Przypominam ci, że to ty tu grałeś psychologa - szturchnęła go lekko w bok.
- Przede wszystkim nie stresuj się, wydaje mi się, że najbardziej zaszkodziłoby jak pokażesz po sobie, że się przejmujesz nadmiernie. Z drugiej strony, też nie udawaj kompletnie olewającego. Hmm… Bądź sobą? - zaproponowała.
- Tylko jak ja mogę być sobą, skoro on nie jest obecnie sobą? Choć może… - zastanowił się przez moment. - Może nie powinienem myśleć o nim przez pryzmat tego, kim kiedyś był… I bardziej mówić do człowieka, którym jest obecnie… Nie wiem. Życie jest dziwne i popieprzone…
Na samym końcu jego wypowiedzi rozbrzmiał szczególny, swoisty akcent, jakim był huk wystrzału. Miał miejsce gdzieś na zewnątrz… Następnie rozbrzmiała cisza, którą przeciął jeden dźwięk. Głośny, kobiecy pisk. Alice rozpoznała w nim Mię Douglas.
Harper nie czekała na reakcję Thomasa. Natychmiast odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia na zewnątrz, jednak stanęła przy drzwiach, a nie wypadła przez nie dalej. Przechyliła się przy krawędzi i ostrożnie wyjrzała na pokład ze stolikami, co się tam zadziało. Jej serce biło jak szalone. To miały być miłe wakacje, czemu echa Helsinek odbijały jej się czkawką?
Spostrzegła z ulgą, że wszyscy przy stoliku Douglasów byli cali i zdrowi, choć na pewno zaszokowani. Można było to powiedzieć o każdym z obecnie znajdującym się tu osób… oprócz jednej. Thomas wypadł na zewnątrz, przy tym lekko zasłaniając widok Alice. Spostrzegła, że jego ręka, zawędrowała na plecy, jak gdyby był przyzwyczajony do trzymania w tym miejscu pistoletu… którego obecnie rzecz jasna brakowało. Nie posiadali żadnej broni, którą mogliby wykorzystać w walce przeciwko kryminaliście… Ale kto umarł? Czy w ogóle ktoś umarł? Alice powiodła wzrokiem po stolikach. Przy jednym z nich wciąż siedział fiński miłośnik likieru. Jednak teraz jego głowa znajdowała się na talerzu tuż przed nim i ciekła z niej krew. Jego towarzyszka tkwiła tuż obok i tylko patrzyła się na niego. Alice zrozumiała, że była w tak wielkim szoku, że nie mogła nawet drgnąć. Również nie krzyczała. Mia Douglas wypełniała to zadanie za nią z ogromną pieczołowitością.
Śpiewaczka zmarszczyła brwi i wyjrzała, wychodząc przez drzwi. Teraz szukała z której strony padł strzał. Gdzie była broń. Z niechęcią, ale jednak spojrzała na głowę mężczyzny, by ocenić czy z tyłu znajduje się dziura wylotowa, bo jeśli tak, strzał padł z lewej… A jeśli nie, to gdzieś z prawej, zza niego. To było nie do pomyślenia. Właśnie patrzyła na zwłoki i zamiast reagować jak Mia, albo chociaż zwymiotować, jak zapewne zrobiłaby każda normalna osoba, ona oceniała sytuację i gotowa już była podejść do partnerki martwego fina by pomóc jej się otrząsnąć i zabrać z ewentualnej linii ognia, zapominając o tym, że była na wakacjach z rodziną, która uważała że jest śpiewaczką i muzykoterapeutką…

Rana znajdowała się po lewej stronie głowy mężczyzny. Tyle że siedział nią do barierki, więc strzał musiał paść ze strony morza… Jak to było możliwe? Otóż… było. Alice ujrzała motorówkę znajdującą się kilkadziesiąt metrów dalej. Znajdował się na niej ciemnoskóry mężczyzna z bronią snajperską. Tak podpowiadały jej wyostrzone zmysły. I, jak błyskawicznie oceniła, łódka nie uciekała. Pozostawała w tym samym miejscu, a mężczyzna, który oddał strzał, przeładowywał… Wydawał się śpiewaczce dość znajomy, jednak trzy czwarte głowy miał zasłoniętą przez broń, więc mogło to być tylko złudne wrażenie.
Towarzyszka zmarłego mężczyzny natomiast spoglądała teraz jedynie na swoje blade dłonie. Toczyła się w ich stronę krew. Nawet nie drgnęła, kiedy dotknęła jej palców i zaczęła ją oblepiać. Przelewała się z brzegu stolika na jej sukienkę…
Harper zareagowała szybko. Ruszyła w stronę kobiety biegiem, na co pozwoliły jej płaskie sandałki i złapała ją z krzesłem przewracając na ziemię
- Thomas, motorówka! Wszyscy na ziemię! - zawołała wykorzystując siłę swego głosu i mając nadzieję, że dzięki temu otrząśnie wszystkich z tego szoku, w którym się znajdowali. Sama nie wychylała się, trzymając Finkę
- Przykro mi - powiedziała do niej po fińsku.
Ta spojrzała na nią, jednak wzrok miała kompletnie pusty. Obie kobiety leżały na nieco brudnych deskach pokładu. Nieznajoma zdawała się bardzo zimna w dotyku i nieobecna. Ciężko ją było za to winić. Krew spływała ze stolika prosto na dół. Kilka kropel pojawiło się na prawym policzku Alice, a całkiem pokaźna strużka na lewym ciemnowłosej. Alice oceniła, rozglądając się, że wiele osób opadło na podłogę, niektóre skuliły się jedynie, przylegając do stołu, lecz znajdowały się również takie, które kompletnie nie rozumiały sytuacji i wpatrywały się przed siebie.

Tymczasem Thomas, pochylony, wypadł z powrotem do wnętrza The Deck. Alice zauważyła, że wyciągnął z kieszeni komórkę, ale potem zniknął z jej oczu.
Kolejny strzał wciąż nie rozbrzmiewał.
Śpiewaczka pomogła ciemnowłosej odsunąć się od stolika, aby krew jej towarzysza nie ściekała i nie brudziła ich. Uznała, że już dość było szoku dla tej kobiety. Sama też przeżyła kiedyś scenę, w której ktoś na jej oczach dostał w głowę. Aż przeszył ją dreszcz
- Wiem, że to trudne pytanie, ale masz pomysł kto chciałby waszej śmierci? - zapytała cicho, nadal po fińsku, wyciągając ze swojej torebki lusterko. Podniosła je w górę i otworzyła tak, by móc wyjrzeć za jego pomocą przez krawędź pokładu.Chciała sprawdzić, czy snajper nadal czekał. Jeśli nie strzelał i dalej tam był, jej założenie, że kolejnym celem była kobieta było trafne…
Rzeczywiście, cały czas czekał. Alice ujrzała go w lusterku. Wzrok mężczyzny zdawał się być skierowany w dokładnie tym punkcie, w którym znajdowały się. Jednak ciężko było mieć pewność, gdyż nadnaturalny wzrok nie działał w przypadku odbić. Śpiewaczka musiała patrzeć na dany punkt bezpośrednio, aby dostrzec więcej szczegółów. Kiedy tylko wystawiła rękę z lusterkiem ponad brzeg stołu… Rozległ się strzał. Jak gdyby palec mężczyzny automatycznie sam zacisnął się na spuście, kiedy tylko ujrzał jakikolwiek wyczekiwany ruch.
W tym punkcie rudowłosa wzdrygnęła się, ale zaraz wróciła do poprzedniego stanu opanowania. Na szczęście mężczyzna nie trafił. Zerknęła na ciemnowłosą kobietę
- Słyszysz mnie? Jak masz na imię? - zapytała dalej po fińsku, opuszczając dłoń. Musiała złapać z nią kontakt, bo jeśli miała jej pomóc, potrzebowała współpracy.
Kobieta miała zamknięte oczy i zdawała się tkwić w kompletnie innym świecie. Nagle otworzyła je i zerwała się z miejsca. Tak nagle i niespodziewanie, że Alice nie zdążyła jej zatrzymać. W jej szaleństwie tak właściwie była pewna metoda… Otóż po oddaniu niecelnego strzału snajper potrzebował sekundy na przeładowanie. I Finka zamierzała wykorzystać ją w całości. Kiedy rozległ się trzeci strzał, wysadził framugę przy drzwiach prowadzących do wnętrza The Deck. Jednak kobeita już zdążyła za nimi zniknąć. Poruszała się zaskakująco szybko i zwinnie. Najwyraźniej adrenalina naprawdę potrafiła wycisnąć z człowieka ukryte, niespodziewane pokłady sił.

Alice usłyszała syrenę. Policja morska już przebywała na miejscu. Niestety znajdowała się w pozycji, z której nie wiedziała, jak miała się sytuacja na wodzie. Musiałaby ponownie wyciągnąć rękę z lusterkiem, lub w ogóle wstać.
Harper wolała nie ryzykować. Ktokolwiek strzelał do Finów, mógł w złości, że zdołała wyratować jego cel, na pożegnanie oddać strzał w jej głowę, jeśli wychyliłaby się od razu bez zastanowienia. Podniosła więc ponownie lusterko, by tym razem spojrzeć na strzelca uważniej, a jesli nie mogła dostrzec jego twarzy, to chociaż zapamiętać numery motorówki, którą się poruszał. Ta już rzeczywiście uciekała. Znajdowała się na tyle daleko, że Alice nie mogła ujrzeć cyfr i liter. Może gdyby naraziła się i wyjrzała… ale na to było już za późno. Motorówka znajdowała się już daleko. Jedynym, co zaskoczyło śpiewaczkę, było to, że z boku burty widniała namalowana twarz kucharza w charakterystycznej dla zawodu białej czapce. Uśmiechał się zachęcająco, trzymając w ręku pizzę. Obok znajdował się jakiś napis, ale nie mogła go rozczytać. Pismo wiło się pochyłe i bardzo ozdobne.

Wyglądało na to, że było znów bezpiecznie.
Alice przeklęła cicho pod nosem, zaraz zamknęła i schowała lusterko. Podniosła się z podłogi i z innego stolika niż ten zajęty przez zwłoki wzięła parę serwetek i otarła nimi policzek, na którym było nieco krwi. Nie patrzyła już na ciało Fina. Było jej przykro. Kobieta, kimkolwiek była, miała dziś bardzo ciężki dzień. Alice pamiętała jej podekscytowany ton, nim zamówili posiłek. Zrobiło jej się strasznie przykro, wiedziała jakie to potwornie paskudne uczucie w jednej chwili stracić całą radość. Poczuła okropną, nagłą potrzebę zadzwonić. Tak. Musiała zadzwonić… Drżącą ręką wyciągnęła z torebki telefon i wybrała numer do de Trafforda… Usiadła na krześle, cała napięta.
Tylko że rozmowy w tym miejscu wydawały się jednak nie do końca dobrym pomysłem. Zamachowiec co prawda już odpłynął… ale zgromadzeni wokoło ludzie nie uspokoili się z tego powodu. Wręcz przeciwnie. Wybuchła prawdziwa panika. Wiele osób krzyczało, a dosłownie wszyscy, to znaczy oprócz Alice, próbowali uciec jak najszybciej z miejsca zdarzenia. Jeżeli nawet Terry odebrałby połączenie, to nie byłby w stanie zrozumieć jej słów. Alice z trudem słyszała swoje własne myśli. Śpiewaczka rozłączyła wybierane połączenie i westchnęła. Dłonie jej nieco drżały, gdy chowała telefon z powrotem do torby.

Nagle ktoś mocno złapał ją za ramię. Alice obróciła się i ujrzała swojego ojca.
- Jesteś ranna? - zapytał głośno i wyraźnie, ale nie krzyczał. Oczywiście był wzburzony, jednak charakter jego pracy pomógł mu zachować spokój. - Wziąć cię na ręce?
Opuścił swoją rodzinę i cofnąć się specjalnie po Alice. W jego oczach musiała być w szoku lub zraniona, no bo z jakiego innego powodu nie uciekałaby z tłumem?
Harper zerknęła na niego i zaraz zrozumiała, że dla przeciętnych osób musi się zachowywać obecnie co najmniej dziwnie. Zmarszczyła brwi
- Nie, wszystko w porządku. Po prostu… Trochę jestem w szoku - powiedziała, po czym wstała, zakładając torbę na ramię i zaciskając na niej dłoń. Drugą przełożyła pod łokciem Roberta, by razem mogli wyjść z tego miejsca…
Zerknęła jeszcze raz na stół. Talerze pełne niegdyś apetycznych rybnych potraw wciąż parowały ciepłem. Teraz jednak nie nadawały się do spożycia, chyba że ktoś był fanem ludzkiej krwi i odłamków mózgu jako przyprawy. Jednak nie na tym skoncentrowana się Alice… choć tak właściwie z trudem można było odciągnąć wzrok od tak makabrycznego widoku. Zainteresowała ją torebka, którą Finka zostawiła zwisającą z brzegu stołu. Harper mogłaby ją wziąć, aby poszukać wewnątrz odpowiedzi na wiele pytań, które mogły ją interesować. Tyle że jej ojciec zauważyłby to, no a poza tym… czy to była jej sprawa? Powinna się w nią mieszać? Już nie była detektywem, dlaczego więc miałaby jakiegoś zgrywać i kraść rzeczy z miejsca zbrodni?
Śpiewaczka zawahała się, choć nie była już detektywem, to mimo wszystko nadal przejawiała pewne typowe dla takiego zachowania. Zerknęła na ojca i gdy weszli już w wydostający się z pomieszczenia tłum, wyciągnęła rękę spod jego ręki i pochyliła się, by udać, że sandałek jej się rozpiął i jest to teraz najważniejszą na świecie rzeczą, by go nie zgubić. Obserwowała jak tłum zastępuje jej ojcu drogę, a ona sama celowo z pochyloną głową, by nie mógł jej dostrzec cofnęła się. Zgarnęła torebkę do swojej torebki. Cieszyła się, że wzięła jednak tę większą…
Dopiero po tym wróciła do marszu wraz z ostatnimi opuszczającymi to miejsce ludźmi. Wiedziała, że spotka znów Douglasów jeśli nie przed budynkiem, to w hotelu gdzie się zatrzymywali na ten wyjazd.
Jej torba była duża i choć druga, należąca do Finki, zmieściła się do środka, to jej brzegi wystawały do góry na dobre dwa centymetry. Było to niewiele… jednak bystre oczy mogłyby dostrzec, że coś było nie do końca w porządku. Na szczęście w tej chwili nikt nie interesował się takimi drobnymi szczegółami, a raczej zastanawiał się, jak najszybciej uciec i czy jego życie jest w dalszym ciągu zagrożone. A Harper dodatkowo mocniej przycisnęła ją do siebie, tak, że częściowo zasłaniała dodatkowy element swoim ramieniem.
- Wszystko w porządku, Alice. Trzymaj się mnie - Robert rzekł, choć to on złapał śpiewaczkę, jakby nie chcąc, aby ta zgubiła się mu w tłumie. - Zaraz dołączysz do braci - mruknął.
Weszli do środka The Dock. Restauracja wyglądała przedziwnie, jak gdyby przeszło przez nią tornado i wymiotło wszystkich gości, przewróciło krzesła, roztrzaskało szklane kufle… Lepki płyn przyklejał się do sandałków kobiety. Poczuła również wilgoć stopami, co było bardzo nieprzyjemnym uczuciem… ale przynajmniej od tego się nie umierało. Robert i Alice spieszyli za innymi wychodzącymi ludźmi, przy czym byli ostatni.

Tylko… czy aby na pewno? A co jeśli został tu Arthur? Czy Alice powinna go poszukać? Tylko… co jeśli zostanie tu dłużej i zjawi się policja? Torebka Finki nie powinna zostać zauważona, jednak Harper nie mogła mieć pewności. Jeżeli któryś gliniarz zauważy ją, a tamta biedna kobieta zgłosi zaginięcie swojego dobytku, to potencjalnie przyciągnie to do niej niepotrzebne pary oczu. Co powiedziałby na to Terry?
 
Ombrose jest offline  
Stary 24-02-2019, 20:49   #60
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Śpiewaczka tym razem jednak wolała trzymać się już Roberta. Strzały i hałas były na tyle głośne, że niemożliwym było, by Arthur już się stąd nie ewakuował. Nie mogła sobie pozwolić na sytuację, w której policja zainteresowałaby się w tym wszystkim jej osobą. Zacisnęła mocniej dłoń na ramiączku torby, przyciskając ją do siebie i skoncentrowała się na opuszczeniu The Deck. Szumiało jej w uszach od hałasu i od adrenaliny.
Kiedy znalazła się na zewnątrz, ujrzała tłum rozpraszający się po uliczkach. Niektóre osoby stanęły jednak i zdawało się, że nie wiedzą, co mają dalej począć. Rozglądali się wokoło, chyba spodziewając się lada moment ujrzeć prezentera telewizyjnego, który wyskoczyłby zza rogu i obwieścił, że to tylko taki psikus. Alice dostrzegła blondynkę, którą zapłakana wtulała się w swojego dużo starszego partnera. Ujrzała również małżeństwo z małym dzieckiem, które wciąż dokazywało, wywijając zabawką. Jej matka przytulała dziewczynkę, cała zapłakana. Natomiast ojciec przeglądał jej ciało, jakby w poszukiwaniu ran postrzałowych.
- Widzisz naszych? - zapytał ojciec.
- Hmmm… - mruknęła tylko i śledziła dalej wzrokiem okolicę. Harper szukała reszty rodziny Douglasów. Widok zapłakanych i straumatyzowanych ludzi nie robił już na niej takiego wrażenia. Widziała Helsinki w ich najtrudniejszym momencie.
Wnet ujrzała rozpłakaną Evelyn, która mocno przytulała swoje dziecko. Obok niej znajdowała się ławka, na której siedziała Mia. Niestety nikogo więcej z rodziny Alice nie spostrzegła. Kobiety znajdowały się sto metrów dalej pod znakiem informującym o tym, że instytucja za nimi to Muzeum Windmill. Dentystka była cała blada i trzymała przed sobą chusteczkę. Wycierała nią usta. Czyżby wymiotowała? Wyciągnęła z torebki wodę i odkręciła ją. Tymczasem Evelyn praktycznie kręciła się dookoła własnej osi. Zupełnie jak gdyby próbowała się w ten sposób przewiercić gdzieś daleko w bezpieczne miejsce, na przykład na drugą stronę globu. Mocno przytulała synka. Tak właściwie Alice zastanowiła się, czy go w ten sposób nie zadusi…
Harper ścisnęła nieco mocniej ramię Roberta
- Tam są - wskazała kierunek, gdzie znajdowała się Mia z Evelyn. Ruszyła w tamtą stronę, poprawiając torebkę na ramieniu. Wyciągnęła z dna kapelusz i okulary przeciwsłoneczne, dzięki temu zrobiło się trochę więcej miejsca i druga torebka mogła zapaść się głębiej ukrywając całkiem we wnętrzu jej torby. Nie zakładała jednak tych rzeczy. Trzymała je w rękach. Zamierzała podarować kapelusz i okulary Evelyn, żeby się nie przegrzała i aby każda osoba nie widziała jej łez.
Ciężko było wyjąć rzeczy z dna torby, w ogóle nie podnosząc do góry drugiej, która znajdowała się w środku. Kiedy Alice zmagała się z tym zadaniem, Robert pobiegł do Mii i już miał coś powiedzieć, kiedy ta zarzuciła mu się na ramiona.
- Tak bardzo się bałam! - z trudem złapała powietrze. - Nie wiem, jak ty możesz pracować w takich warunkach.
Pojawienie się Roberta nieco uspokoiło Evelyn, którą wreszcie usiadła.
- To dla mnie? - spojrzała na nieco wymięty kapelusz i okulary, które oferowała Alice.
Śpiewaczka wykorzystała moment rozproszenia Roberta, by wygrzebać z torby rzeczy. Poprawiła kształt kapelusza i zerknęła na Evelyn
- Tak. Pomyślałam, że źle by było, gdybyś dostała udaru, no i wiesz… - podała jej okulary i uśmiechnęła się lekko, nie musząc tłumaczyć nic więcej. Żadna kobieta nie chciała pokazywać się nikomu zapłakana. Kapelusz również zaraz jej podarowała. Zerknęła na jej synka, pierwszy raz z całkiem bliska. Zdawało się, że ten przespał wszystko i miał się kompletnie dobrze. Wydawał się miękką, różową kulką ukrytą pomiędzy płachtami materiału. To cud, że nie wyparował w tej temperaturze.
- To… takie miłe z twojej strony - Evelyn wydawała się całkowicie zaskoczona. Założyła kapelusz i okulary. Te nie pasowały do niej w ogóle. Miała zbyt szeroką twarz dla oprawek, a nakrycie głowy dziwnie tańczyło na gęstym koku. Mimo to nic nie powiedziała, ani nie skomentowała. - Widziałaś może Finna? - zapytała.
Mia drgnęła. Następnie odepchnęła od siebie męża.
- Przyprowadziłeś bękarcicę, a prawdziwego syna masz kompletnie w dupie?! - krzyknęła cała czerwona. - Gdzie jest Finn? Gdzie jest Arthur? Gdzie jest Thomas? Dlaczego widzę tylko JĄ?!
Alice aż cała się wzdrygnęła słysząc słowa Mii. Spojrzała w jej stronę i przez moment chciała ją uderzyć. Powstrzymała się jednak. Odwróciła się i rozejrzała po okolicy szukając reszty braci. Powinni już być na zewnątrz, w restauracji było już bardzo niewiele osób, kiedy wychodziła wraz z ojcem. Wyostrzyła wzrok, by prześledzić tłum i poszukać znajomych twarzy. Na moment zapomniała o niepokoju i wzbudziła się w niej agresja, którą utemperowała udając, że nie słyszy darcia się żony swego ojca.

Arthura na pewno nie mogła dostrzec. Tak samo Finna. Nie znaczyło to, że nie byli gdzieś w pobliżu… wokół panował jeden wielki rozgardiasz. Zbiegli się okoliczni mieszkańcy i zaczęli mieszać z widzami asasynacji. Ktoś krzyczał, ktoś płakał, ktoś kręcił głową. Ktoś stał w miejscu, ktoś przechadzał się tam i z powrotem, ktoś przychodził, ktoś odchodził. Jeden wielki chaos. Alice mogła wyostrzyć wzrok, ale dzięki niemu mogła jedynie dostrzec kropelki na skroniach przerażonych oczu, albo subtelność czerwonego odcienia pod zapłakanymi oczami. Zmysł Łowcy nie zapewniał jej większej spostrzegawczości. Jedynie to, co już widziała, mogła opisać z większymi szczegółami. Thomasa również nie widziała… ale to się szybko zmieniło. Wnet przyjechał radiowóz policyjny, a za sterami siedział policjant. Obok niego spoczywał nikt inny, jak brat Alice. Zauważył rodzinę i dał znak kierowcy. Najpewniej po to, aby zatrzymał się właśnie w tym miejscu, gdzie stali pozostali członkowie klanu.
- Wszyscy zdrowi? - Thomas zapytał śmiertelnie poważnie Alice po opuszczeniu szyby. Był cały spocony i rumiany. Może od słońca, może od emocji… najpewniej to wszystko składało się razem. Teraz wydawał się Harper może nawet nieco bardziej pucułowaty, choć z drugiej strony… w tej chwili nikt nie wyglądał dobrze. Co nie znaczyło, że nie mogliby zostać uwiecznieni na zdjęciach… na przykład lokalnej reporterki, która właśnie zajechała na miejsce swoim audi. Alice spojrzała na nią kątem oka, jednak Thomas przed nią domagał się odpowiedzi.
Śpiewaczka nie była zbyt spokojna nie mogąc znaleźć wzrokiem żadnego z trzech braci, kiedy jednak na horyzoncie pojawił się Thomas, poczuła nieco ulgi. Dała odsapnąć swoim zmysłom, przywracając je do normalnego stanu, kiedy przyszedł do rodziny
- Trochę sfatygowani, ale zdrowi. Nie możemy jednak znaleźć Finna i Arthura. Gdzies nam się zapodziali i choć nie sądze, by groziło im cokolwiek gorszego od zagubienia w tym tłumie, to sądzę, że wszystkim spadłby kamień z serca, gdyby jednak udało nam się ich zlokalizować. Wiesz może, czy mają przy sobie telefony komórkowe i roaming? - Harper zerknęła kątem oka na Mię, czy ta nadal wyrzucała Robertowi, że zajął się bękarcicą, a nie synami.

Dentystka doskoczyła do radiowozu i obcałowała Thomasa. Ten uśmiechnął się do niej niepewnie i dotknął jej ramienia.
- Wszystko w porządku, mamo - rzekł. - Jestem cały i zdrowy.
- Chociaż ty… - mruknęła Mia. Szybko dodała. - Bo nie wiemy, co z Finnem i Arthurem - przypomniała, patrząc prosto w oczy syna.
- No ja też nie wiem, gdzie mogą być - Thomas spoglądał to na Alice, to na swoją matkę. - Wybiegłem od razu, aby zawiadomić policję. Gdybym miał broń, to bym został. Mam nadzieję, że nie sprawiłem wrażenia tchó…
- Zrobiłem bardzo dobrze, kochanie! - Mia weszła mu w słowo. - Ale teraz musimy znaleźć Finna i Arthura…
- Mamy komórki i roaming - mężczyzna odpowiedział Alice, po czym zwrócił się do matki. - Dzwoniłaś do nich?
Kobieta zastygła w bezruchu. Chyba nie pomyślała o czymś tak podstawowym…
Śpiewaczka uniosła brew spoglądając na Mię, lekko oceniająco. Miała czelność wykrzykiwać takie rzeczy, a sama nie pomyślała o bezpieczeństwie synów w najprostszy sposób? I to jeszcze nikt inny jak właśnie Alice zasugerowała takie rozwiązanie. Rudowłosa odpuściła jej jednak. Westchnęła i zerknęła na Evelyn
- Znajdą się - zapewniła ją i uśmiechnęła się do kobiety uprzejmie. Nie chciała, by ta poczuła się zapomniana w tym wszystkim
- Chcesz się napić wody? - zapytała ją jeszcze, bo nie była pewna, czy Mia pomyślała o takiej podstawowej sprawie jak zapytanie synowej o jej potrzeby.
- Nietrzeba, mama dała mi butelkę - odpowiedziała Evelyn, ale uśmiechnęła się do Alice. Zdawało się, że dentystka nie była kompletnie bezużyteczna, nawet jeśli w stresie i szoku jej umysł nie funkcjonował do końca logicznie i należycie. Żona Finna zdawała się jednym wielkim kłębkiem nerwów i choć na moment uśmiech zagościł na jej twarzy… to nadał jej jakby nieco groteskowego wyrazu. Błyskawicznie odwróciła się i zaszlochała, zapewne nie mogąc wymazać z pamięci obrazu odłamków kości i mózgu w powietrzu. Alice widziała coś takiego ze znacznie bliższego dystansu. Biedna Sonia już dawno temu została zastrzelona.
- To ja zadzwonię. Najpierw do Arthura - rzekł Thomas.
Rozległ się pik zwiastujący nawiązywanie połączenia. To jednak nie doszło do skutku. Mia cała się spięła, jak gdyby właśnie mieli przed sobą ostateczny dowód, że jej najstarszy syn umarł i powoli opada na dno Oceanu Indyjskiego. Kobieta nawet spojrzała na spokojną toń, jakby spodziewając się ujrzeć ostatnie bąbelki z płuc syna, uciekające na powierzchnię.
Harper ulżyło, że choć trochę Mia zadbała o Evelyn. Następnie jej uwaga, tak jak i wszystkich, skupiła się na Thomasie. Gdy Arthur nie odebrał, nie poddawała się tak jak Mia
- Pewnie nie słyszy telefonu w tym chaosie. Wyślij mu sms, że jakby co to potem widzimy się w hotelu? Nie wiadomo kiedy sam sprawdzi telefon - zaproponowała kolejne rozwiązanie. Zastanawiało ją też, czemu jeszcze żaden z dwóch braci sam z siebie nie próbował się z nimi skontaktować. Przecież skoro wszyscy mieli roaming… Co do Arthura, to w jego obecnym stanie bóg wie co mogło chodzić mu po głowie. Finn tymczasem był dla niej niezwykle zastanawiającym przypadkiem, gdzie się u licha podział i czemu nie szukał swojej żony? Wydawało jej się, że w poprawnej rodzinie to powinien być dla niego priorytet. Ponownie rozejrzała się, choć teraz szukała wzrokiem też jakiegoś wyższego punktu, na którym mogłaby stanąć, by lepiej rozeznać się po tłumie.

- To teraz zadzwonię do Fi… - zaczął Thomas, kiedy nagle jego telefon zadźwięczał głośno.
- O MÓJ BOŻE, ONI PRZEŻYLI!!! - Mia krzyknęła cała szczęśliwa i w skowronkach. Nawet złapała się ramienia swojego męża, który sprawiał wrażenie nieco skołowaciałego. Mógł być agentem FBI, jednak posiadał już swoje lata. Pewnie nie miało minąć wiele lat zanim będzie mógł ubiegać się o emeryturę.
Thomas spojrzał na ekran telefonu.
- O… nie. To SMS od Petera. Przybył na lotnisko i pyta się, gdzie ma przyjechać taksówką.
Z krtani Mii rozległ się głośny pisk, kiedy Thomas zapowiedział kolejnego bękarta. Zaczęła płakać. Jej głowa opadła na ramię męża. Głośno oddychała przez usta. Zdawało się, że miała napad paniki… który wyglądał naprawdę poważnie. Alice mogłaby, być może, odczuwać satysfakcję lub wesołość, jednak dentystka naprawdę sprawiała wrażenie umierającej. Jak gdyby tonęła pod wodą i nie mogła zaczerpnąć nawet pojedynczego haustu powietrza.
Rudowłosa patrzyła chwilę na wcześniej płacząca Evelyn, a potem na Mię. Jak musiała wyglądać na ich tle? Nie była aż tak wstrząśnięta jak przystało na osobę, która rzuciła się by ratować kogoś przed śmiercią, jak osoba której na twarz skapnęła krew… Jak osoba, która pierwszy raz w życiu widziała śmierć. Spojrzała w ziemię i sapnęła, po czym spojrzała na Thomasa. Chyba tylko w jego oczach mogła przy tym nie wzbudzić żadnych podejrzeń… Przecież przeżyła z nim atak włoskiej mafii. W czasach, kiedy była jeszcze naprawdę dziewicza pod względem akcji, śmierci, bólu, krwi i sensacji. Młody agent FBI wiedział, że Alice została ulepiona z nieco mocniejszej gliny. Może to dlatego ze wszystkich zebranych osób rozmawiał głównie z nią...
- Tam jest nieco wyższy punkt - rzekła. - Rozejrzę się z niego po tłumie, może ich wyśledzę - powiedziała wskazując bratu stojący nieco dalej w stronę tłumu posąg. Wokół niego znajdował się cokół, na który można było wejść i przy odrobinie spostrzegawczości, rozeznać się lepiej po zebranych w okolicy gapiach i zagubionych owcach. Jak powiedziała, tak zrobiła. Thomas miał jej numer. Harper ruszyła w stronę posągu ustawionego na rogu muzeum. Zręcznie wymijała ludzi, nie dając nikomu na siebie wpaść, następnie jak planowała, weszła na cokół w dwóch zręcznych krokach, przytrzymując się statuy i odwróciła, przykładając dłoń do czoła by przysłonić nieco rażące słońce i zaczęła się rozglądać po ludziach zebranych w tym miejscu. Szukała zagubionych braci.
Nie znalazła Arthura. Ten kompletnie zniknął. Może naprawdę przez cały ten czas znajdował się w toalecie The Deck? Nawet jeżeli tak rzeczywiście było… to i tak nie mogli już udać się do środka. Właśnie pojawiła się policja i odgradzała wejście do środka grubą taśmą. Potem jednak spojrzała gdzieś w bok… i dostrzegła Finna, choć wpierw go nie poznała. Po pierwsze, nie znała go zbyt długo. Po drugie… mężczyzna klęczał na ziemi i udzielał pierwszej pomocy staruszce, która leżała bezwładnie na asfalcie. Chyba zemdlała z powodu emocji. Programista udzielał jej sztucznego oddychania, choć na pewno nie było to dla niego zbyt przyjemnym doświadczeniem.
Harper cała drgnęła, kiedy dostrzegła Finna. Spojrzała w stronę reszty Douglasów, czy ktokolwiek zwracał na nią uwagę, a jeśli tak to kiwnęła głowa w stronę, gdzie widziała brata. Nie czekała jednak na cokole za długo, zeszła z niego i ruszyła w stronę Finna. Przedostawała się przez tłum, rozglądając się dalej za Arthurem po drodze, by wreszcie dojść do miejsca gdzie był jej przybrany brat
- Potrzebujesz pomocy Finn? - odezwała się do niego poważnie i rzeczowo.
Mężczyzna drgnął, ale nie przestawał wdmuchiwać powietrza w płuca kobiety. Nagle ta zakrztusiła się i oprzytomniała. Douglas cofnął się, jednak i tak został obryzgany krwistą śliną. Spojrzał na swój tors z niesmakiem.
- Chyba, kurwa, tak - skrzywił się, mrucząc cicho, ale wtem przywdział sztuczny uśmiech i nachylił się nad kobietą. - Dobrze się pani czuje?
- Co?! - staruszka miała problemy ze słuchem.
Finn głośno westchnął, po czym wstał i spojrzał na Alice. Zmęczenie wylewało się z niego.
Śpiewaczka nie przerywała mu, a gdy kobieta znów wróciła do siebie, a przy okazji okaszlała Douglasa, Alice wyciągnęła z bocznej kieszeni torby paczkę mokrych chusteczek, którą zwykle miewała przy sobie, choćby po to, by wycierać dłonie. Podała mu je i sama przychyliła się do staruszki, podając jej jedną, którą sama wyciągnęła
- Pytamy, czy dobrze się pani czuje? - powiedziała powoli, głośno i wyraźnie do kobiety. Miała dziadków, a oni mieli znajomych, część z nich była przygłucha, wiedziała, że do rozmowy z nimi potrzeba było tony cierpliwości, ona jeszcze energię miała, domyślała się że zmęczenie uderzy ją dopiero w hotelu.
- W siedemdziesiątym szóstym roku wyszłam na lodowisko. To nie było prawdziwe lodowisko, tylko zamarznięte jezioro. Była tam moja siostra Milly oraz jej przyjaciel Johnny, który wiele lat później poprosił ją o rękę. Kilka dekad później strzelił sobie w głowę, tak jak o temu tu uczyniono. No i odkąd uderzyłam o ten lód, bo chciałam wtedy jechać tyłem, mój kręgosłup odzywa się raz na jakiś czas. To teraz, to wcześniej, to później, o najgorzej o tu… - staruszka pomasowała kark i jęknęła. - Na litość boską, niech to się już skończy… Mam osiemdziesiąt dwa lata i pamiętam czasy, kiedy można było pójść do restauracji i nie nabawić się zgagi…
- Zgagi? - powtórzył Finn. - Co…? - mruknął, po czym zamilkł na kilka sekund i spojrzał na Alice. - Wydaje mi się, że już dobrze się czuje - mruknął tonem sugerującym ogromne pragnienie, aby Harper zgodziła się z nim.
Rudowłosa zerknęła na Finna, po czym spojrzała w bok na jedną z ławeczek
- Może pomóżmy jej usiąść, żeby już nie leżała na ziemi? - zaproponowała, a następnie zwróciła się do kobiety
- Proszę pani, pomożemy pani wstać, dobrze? - znowu mówiła tym spokojnym, cierpliwym i wyraźnym tonem.
- A dobrze, no dobrze… - staruszka mruknęła tak, jak gdyby zmiana pozycji była dla niej katorgą i tak właściwie chciała pozostać na tym asfalcie na wieczność. Co rzecz jasna nie było rozsądne. Wnet usiadła na pobliskiej ławce i wyciągnęła telefon. Przymrużyła oczy, odsuwając go tak daleko, jak to możliwe. Zdaje się, że miała wadę wzroku, dodatnie dioptrie.
- Do kogo chce pani zadzwonić? - Finn zapytał ciężko.
- Do syna, bo się gdzieś zagubił… - kobieta mruknęła. Głośno oddychała, wręcz rzęziła. Na pewno nie pomagało to, że siedziała w pełnym słońcu, a to grzało przeokropnie. Nawet Alice marzyła o ucieczce pod dach, a najlepiej w klimatyzowane pomieszczenie. Czuła strużkę potu spływającą po skroni, przez co czuła się niekomfortowo. Na dodatek jej buty i stopy lepiły się od piwa wylanego na podłodze w The Deck.
Śpiewaczka cierpliwie czekała, w międzyczasie wyjęła telefon i napisała sms do Thomasa, że znalazła Finna i za moment go przyprowadzi całego i zdrowego, może poza wymęczeniem. Dodała, że resuscytował starsza kobietę, która straciła przytomność. Zaraz znów schowała komórkę. Wyjęła małą butelkę wody i podała starszej kobiecie
- Proszę, niech się pani napije - zaproponowała. Otarła wierzchem dłoni pot ze skroni i policzka.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172