Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-03-2019, 02:25   #11
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Oczywiście, że to tylko puste słowa - ozwał się elegancko ubrany Witold Kollar smarując kromkę chleba, grubszą niżby sugerował to jego wiek, warstwą masła. Był mężczyzną raczej tęgim, a siwiejące na jego głowie czarne włosy były już dobrze przerzedzone choć mimo to zgrabnie zaczesane - Niemcy za nic nie zdecydują się na opuszczenie Unii. Brukselscy chadecy rzeczywiście są w rozsypce, ale Andreas Mekler popełniłby polityczne samobójstwo gdyby uległ prawicy i zdecydował się na deuxit.
Co rzekłszy nałożył na kromkę pastę z ciecierzycy i spojrzał wymownie na siedzącego naprzeciw niego znacznie młodszego mężczyznę. Sebastian Kollar był również dobrze zbudowany i do tego ładnie opalony choć wiek chronił go jeszcze przed zgubnymi dla linii i wrażliwego pod tym względem DNA męskiej części Kollarów, skutkami dobrobytu. Miał jasne włosy po matce i był nie mniej niż ojciec elegancko ubrany jak przystało na świeżo upieczonego Senior Managera Maljexportu. Kończąc jajecznicę na boczku, wzruszył tylko ramionami.
- Po przyjęciu uchodźców ze Skandynawii przecież nie ma zbyt wielkiego wyboru. Jego dni tak czy inaczej są policzone. A tak… może coś ugra?
- Ha! - parsknął ojciec - Ucho od śledzia! Tyle!
To był właściwie ich rytuał w te czwartkowe śniadania. Zawsze podczas posiłku z lubością oddawali się dyskusji na temat ostatnich wydarzeń, dzieląc się własnymi na ich temat spostrzeżeniami i wnioskami. Dominik w tych dyskusjach zwykle nie uczestniczył. Od polityki stronił równie mocno jak od prawa, przez które w tym wydaniu, które musiał, nota bene przebrnął z wielkim trudem i niemal łzami w oczach. Nieco bardziej odnajdywał się w zagadnieniach ekonomicznych, które w pewien sposób łączyły matematykę ze słabościami jakie pokutowały w naturze człowieka. Dziś jednak rozmowę brata i ojca zdominowało widmo deuxitu, na temat którego Dominik nie miał żadnego zdania.
- Opowiedz Dominiczku jak się ma Tomuś.
Z matką Dominika zawsze łączyła mocniejsza nić porozumienia niż z ojcem. Nie, żeby miał z rodzicielem jakiś zatarg czy nawet nieporozumienie. Bynajmniej. Po prostu z przyjemnością pozwalał się traktować Kamili Kollar jako wciąż młody chłopak. W niczym mu to wszak niczego nie ujmowało, a jej sprawiało przyjemność, której nie miał serca jej odbierać. Zresztą, odkąd poznał definicję tego słowa, zawsze w matce widział prawdziwą damę. A damie się nie odmawia.
- Też się o mamę pytał. I kazał pozdrowić - odparł Dominik powtarzając właściwie to samo co tydzień temu - Uczy się dobrze. Znacznie lepiej niż ja. Ma zadatki... by naprawdę coś zmienić. A zmiana potrzebna jest dziś jak jeszcze nigdy. Ma w tym tygodniu wolontariat w Hospicjum, ale nie zauważyłem by go to męczyło. Raczej wraca zawsze pełen werwy. A lekkie te wolontariaty mamuś nie są.
Dominik nie przesadzał wcale w tym wychwalaniu chrześniaka mamy. Wiadomym było, że Tomasz był oczkiem w głowie Kamili. Ponadto, z czego Dominik zdawał sobie sprawę, Tomasz jako młodszy zawsze był w niego zapatrzony, co musiało mieć wpływ na wybór jego drogi życia. I choć Dominik był pewien, że sam dobrze wybrał, to nie wahał się z myślą, że Tomasz dokonując tego samego wyboru wybrał jeszcze lepiej. Miał świetny głos, potężne (bo rzec wielkie to nic nie rzec) serce i charyzmę, której Dominik mógłby mu pozazdrościć. Nie bez znaczenia było tu pewnie, że Mirczykowie nie byli tak zamożni jak Kollarowie i Tomasz znał przez to życie od podszewki. I Dominik choć zazdrością się w tej mierze nie skalał, zawsze żałował, że Tomasza nie ciekawi z czego ta podszewka się właściwie składa. I dlaczego składa się z włókien, a nie dajmy na to struktury warstwowej.
- Zawsze był słabszego zdrowia Dominiczku. Miej go synku na oku.
Skinął uprzejmie głową i dokończył ostatni kęs kanapki z twarożkiem i gryczanym miodem łapiąc się na tym, że właściwie to już nie może doczekać się kawy. A kawę Witold Kollar podczas czwartkowych śniadań, zawsze parzył samodzielnie. I robił to naprawdę bezbłędnie.
- A właśnie Dominiku. Jak znajdujesz tego Pavla Zagórskiego, o którym tak teraz głośno. Można by rzec, że w Malji takie się uroczystości szykują, jak na Dni Papieskie.
Podchodząc do zaparzacza, ojciec zaśmiał się może odrobinę zbyt rubasznie.
- Witek… - upomniała go matka karcącym choć nie jakoś bardzo przepełnionym reprymendą głosem.
Dominik uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Rzeczywiście jest sporo szumu wokół tego wydarzenia - odparł - Ale czego by nie powiedzieć o Pavle Zagórskim to poza byciem biofizykiem jest kimś jeszcze. Jest wizjonerem. I taka już ich dola, że cokolwiek robią, robią inaczej niż wszyscy. Nie zawsze słusznie. Ale zawsze potrzebnie. I powiem Wam moi kochani, że Pavel Zagórski tu w Malji zrobi coś czego świat jeszcze nie widział.
Co rzekłszy poprawił sutannę i przyjął od ojca filiżankę nieziemsko pachnącej kawy. Istny cud nieskazitelnej konformacji elektronów w cząsteczce kofeiny.

***

Bojan Kwiatkowski czekał już na nich na ławce w parku Floryskim. Można było stąd pojechać tramwajem, lub autobusem na Plac Zbawiciela. Wspólnie jednak uznali, że z racji zbliżających się upałów i raczej pewnych korków, lepszy będzie spacer przez park i pokonanie ostatniej przecznicy pieszo. Miało to tę dodatkową przewagę nad pojazdami, że zamiast bliskości ciał innych pasażerów miało się cienie drzew. Jak się jednak okazało nie tylko oni na ten pomysł wpadli i centralna aleja parku wiodąca w kierunki północnym była teraz magistralą ludzi którzy oblegali teraz wszystkie fontanny i bramy wodne.
- No! Jesteście czarnuchy! Jak jeszcze trochę będziemy zwlekać to nawet telebimu nie zobaczymy.
Bojan był doktorantem fizyki. Znali się z Dominikiem od początku studiów i choć wiele, by nie rzec wszystko, ich światopoglądowo dzieliło, to połączyła ich iście platońska miłość do cząstek elementarnych. Dzięki czemu na roku zdobyli sobie jako duet niezłą sławę. Zadbany podówczas jeszcze kleryk z seminarium i zarośnięty menel o aparycji dilera i inklinacjach do satanizmu. Czarny łabędź i biały łabędź, jak na nich mówili. Co się średnio zgadzało, bo obaj ostatecznie ubierali się na czarno...
Tomek zainteresowania fizyką w najmniejszej mierze nie podzielał. Zgodził się jednak przyjść zapewniony, że Pavel Zagórski to nie jest osoba, którą można zignorować chcąc chociaż myśleć o byciu kimś kto umie wywrzeć wrażenie na innych. A i lekcja biofizyki Tomkowi przecież nie zaszkodzi. Teraz jednak wydawało się, że osoba Bojana mocno go krępuje i Dominik nie wróżył by Tomek cokolwiek z prelekcji wyciągnął.
- Nie przejmuj się nim - Dominik zwrócił się z uśmiechem do młodego kleryka - Udaje ateusza, ale w głębi serca dokarmia zimą sikorki, a co z grantu zostanie to babci odda.
- Och, bo się przypierdala do mnie starucha wciąż… -
mruknął Bojan - Idziemy?

Droga upłynęła we względnym dyskomforcie. Bo choćby nie wiem jak przyjemnie było w parku, to w takie upały sutanna zawsze jest termiczną męczarnią, a nie jak mawiał kardynał Wyszyński “osobistą deklaracją wiary”. I odbijający promieniowanie słoneczne kolor jej bynajmniej nie ratuje.
Za okazane zaproszenia, wręczono im pamflety reklamowe z biografią Zagórskiego i skierowano ich do odpowiedniego sektora uraczywszy butelką wody, która końca dobiegła nim jeszcze na scenie pojawił się Pavel Zagórski.
- Mam nadzieję, że prelegentem nie będzie ten trep Poniatowski od superstrun - Bojan otarł pot z czoła - Ten to mógłby być księdzem.
- Mylisz wiarę z pogodzeniem się z niezrozumieniem, mój drogi. -
odparł spokojnie Dominik.
- Chuj tam. Nie ma pogodzenia się z niezrozumieniem. Jest pieprzona arogancja, że “jak ja czegoś nie rozumiem, to się tego zrozumieć nie da przy użyciu współczesnej fizyki”. A ja Ci Domi powiem, że mam swoją teorię. B-teorią ją nazwałem. I ma ona ręce i nogi i w ogóle obgadać ją musimy może we…
- Ćśśśśś -
uciszył bezeceństwa Bojana, Tomasz - To chyba ten Wasz profesor…
Oto Pavel Zagórski istotnie wkraczał na scenę.

***

O umieraniu na Placu Zwycięstwa właściwie nie ma co pisać. Nie ma w nim niczego heroicznego, znaczącego, czy odkrywczego. To po prostu niewypowiedziany ból, a ci którzy twierdzą, że umieją zabijać bezboleśnie najzwyczajniej w świecie bluźnią przeciw sztuce zabijania. Czas jest względny moi drodzy. To już nawet w przedszkolu niektóre dzieci bezmyślnie powtarzają. W praktyce jednak oznacza to, że milisekunda w ciągu której serce z żywego zmienia się w martwe, przerasta w wieczność. Bóg jednak w swej boskości sprawił, że człowiek zreanimowany niczym kobieta, która dziecko urodziła, w mig zapomina o tych katuszach, które przeszedł i skupia się na szczęściu z nowego życia. W przeciwnym razie kto by cieszył się z pomyślnej reanimacji, której wszak ostatecznym celem jest śmierć po raz drugi, czyli drugi raz ta sama katusza?

***

Wtedy też młody mężczyzna leżący na sąsiednim łóżku uniósł się gwałtownie zachłystując się powietrzem jak niedoszły topielec. Złapawszy się za tors, skrzywił się jakby na wspomnienie bólu, który nadal odbijał się echem po skołowanym mózgu po czym głośno oddychając zaczął się rozglądać dookoła w próbie zorientowania się gdzie jest. Na pierwszy rzut oka wyglądał na jednego z setek młodych ludzi, którzy tłumnie przybyli posłuchać, zobaczyć, lub też zwyczajnie móc się później pochwalić z wysłuchania prelekcji Pavla Zagórskiego. Szpitalny kitel pooperacyjny skrywał sylwetkę raczej zadbaną, choć bynajmniej atletyczną, a pod grymasem niepokoju chowała się twarz przystojna, by nie rzec ładna i na swój sposób niewinna. Jego wybudzenie zwróciło uwagę starszej pani na około półtorej sekundy, których to potrzebowała by odwrócić głowę raz w jego kierunku i raz na powrót ku telewizorowi.
- Szpital… - powiedział cicho Dominik Kollar nadal opanowując jeszcze i uspokajając oddech - Dobry Boże, to szpital…
Opadł z powrotem na płaską i twardą poduszkę, po czym odetchnął z ulgą.
- Szpital…

Miejsce ulgi szybko zajęło niedowierzanie gdy mała czarna skrzynka wypluwała coraz to nowsze koszmary o żniwie jakie zebrano na Placu Zwycięstwa. Do sali wszedł lekarz z obchodem, ale Dominik prawie w ogóle tego nie zarejestrował. Znów siedząc na swoim łóżku wpatrywał się w obrazy. Kilka razy bezgłośnie poruszył ustami, znów złapał się za tors jakby czegoś tam szukając, a potem w końcu zwrócił spojrzenie na doktora i dziewczynę, którą badał.
- Ja nie byłem sam… - odezwał się powoli dobierając słowa w roztrzęsieniu - Byli ze mną… Są jakieś listy? Ocalałych?
Zawiesił wzrok na lekarzu, potem na dziewczynie w szczerozłotym trykocie i znów na lekarzu.
Białowłosa przyglądała się gościowi z ciekawością, a że prezentował się całkiem przyjemnie i najwyraźniej sam był jakimś doktorkiem, postanowiła się do niego odezwać.
- Coś ty. Burdel na kółkach, że tak powiem. Trupy, śpiączki, no i trochę takich jak my, co mieli szczęście. Tego kutasiarza ze sceny póki co nikt nie wini... w wiadomościach mówią, że to wypadek. Niezłe jaja, co?
- A nie był? -
zapytał zdziwiony lekarz stawiając walizkę na podłodze, nieopodal kolejnego pacjenta.
Dziewczyna nie odpowiedziała, zaciskając usta, jakby powiedziała i tak za dużo.
- Króciutkie badanie, jak w przypadku pani Czech. Proszę wystawić palec - poprosił Dominika lekarz.
- Wypadek… - powtórzył za nią mężczyzna wystawiając posłusznie palec i mimowolnie uśmiechnął się słysząc sposób w jaki dziewczyna się wysławiała. Jedni mówią, że wiara jest największym wrogiem rozpaczy. Inni, że miłość. Jeszcze inni sądzą, że sami w sobie wystarczają by się z nią uporać. A to takie małe rzeczy jak nazwanie Pavla Zagórskiego “kutasiarzem ze sceny” okazują się nieoczekiwanie uspokajać człowieka i rozganiać niemoc - Nieee. To Pavel Zagórski… Wyglądało na początku jak żart… Ale… On naprawdę to zrobił. Ten upał i ta woda w butelkach. I tyle ludzi… Ci wszyscy ludzie… Przecież to trzeba wyjaśnić…
Spróbował wstać z łóżka jakby oto zamierzał pójść prosto do siedziby TVM i im wytłumaczyć, że mają złe informacje gdy zorientował się w niekompletności swojego stroju. Faktyczny leżał złożony koło szafki. Pośpiesznie wyciągnął telefon by przekonać się o tym o czym przekonał się zapewne każdy kto wrócił żywy z Placu Zwycięstwa - Elektryczność… Mówił o niej… Ale to przecież niemożliwe… Bez przewodnictwa... - Spojrzał na dziewczynę, jakby oczekiwał, że znowu jej osoba jakoś pomoże mu przebrnąć przez napotkany problem. Właściwie to nie wyglądała na słuchaczkę… W zasadzie ani trochę… Jakaś gwiazdka? I nikt nie... Znów zerknął na lekarza, który wykonywał swoją pracę - To stało się dzisiaj? Czy wczoraj?
Lekarz najwyraźniej niewiele zrozumiał lub przestał słuchać. Wprowadził próbkę do czytnika i założył ciśnieniomierz.
- Przedwczoraj. Pierwsi pacjenci trafili koło trzeciej. Przynajmniej do nas, nie wiem jak do innych - odpowiedział mężczyzna, po czym zdjął urządzenie pomiarowe i wprowadził dane do systemu. Jednak słuchał.
- Jak się pan nazywa? - zapytał z rozczapierzonymi palcami wiszącymi nad klawiaturą.
- Dominik Kollar - odparł mężczyzna zaskoczony pytaniem - Przedwczoraj… i szpital nie wie kim jesteśmy… Wprowadza pan do jakiejś bazy panie doktorze? Może jakbym podał panu nazwiska kilku osób to sprawdziłby pan, czy w niej są?
- Najpierw niech doktorek sam się wylegitymuje - burknęła Anna, po czym dodała - Na mnie mówią Vanilla, ale to nawet doktorek wie. Jestem znana - zapewniła, jakby trochę zaprzeczając w ten sposób swoim słowom.
Dominik był pewien, że nigdy o niej nie słyszał ani nie widział. Choć miał świadomość, że jej osoba patronuje raczej zainteresowaniom innym niż jego. Wyciągnął do niej dłoń by się przywitać i spojrzał wyczekująco na lekarza.
Dziewczyna jednak nie przyjęła dłoni, patrząc na nią wręcz, jakby była od czegoś brudna - z trudno skrywanym wstrętem.
Rezolutnie zeskoczyła z łóżka i ruszyła do wyjścia z sali.
- Idę pogonić tą pigułę. Co to kurwa, szpitalny kącik zapoznawczy - mamrotała pod nosem, po czym zniknęła za drzwiami, prowadzącymi na korytarz.
Lekarz przez dłuższą chwilę przyglądał się staruszce, która zaczęła się drapać po drugim łokciu. Wydawała się całkiem pochłonięta oglądaniem telewizji. Gwar na korytarzu jakby trochę przycichł, choć wciąż plasował się na imponującym poziomie. Przelotnie zerknął na wychodzącą pacjentkę, po czym ponownie wrócił wzrokiem do Dominika.
- Tylko uzupełniam istniejące, standardowe akta pacjenta. Lub zakładam nowe, jeśli nigdy się nie leczył w Malji. Większość pacjentów dalej jest nieprzytomna, więc nie mam ich danych. Poza tym, nie mogę udzielać takich informacji - poinformował i zamknął laptopa. Spojrzał z ukosa na starszą panią, lecz ta wydawała się nie słyszeć rozmowy.
- To ktoś ważny dla pana? - dopytał lekarz.
- Niee - odparł Dominik zmartwiony reakcją lekarza - A w każdym razie nie mniej niż pani Czech, czy inni tutaj… A może mi pan chociaż udzielić informacji do których szpitali zwożono ocalałych? I w… w którym właściwie jesteśmy?
Widok za oknem wskazywał miejską okolicę więc raczej nie Maljiskiego Czerwonego Krzyża…
Lekarz obejrzał się w kierunku drzwi i ponownie otworzył walizkę.
- Proszę powiedzieć o kogo chodzi.
- Tomasz Mirczyk i Bojan Kwiatkowski -
powiedział cicho Dominik.
Lekarz na powrót skupił się na konsoli komputera i wstukał odpowiednie dane.
- Tomasz Mirczyk w kartotece jest jeden - powiedział po chwili - Ale bazy na razie nie aktualizowano… Bojan Kwiatkowski… Ich jest trzech… Ale… ten… ten… ten… Nie. Żadnego nie aktualizowano. Przykro mi.
Dominik skinął głową bez słowa i przyjął wręczony mu wydruk z wynikiem badania krwi.
- Proponuję skontaktować się z rodzinami. I z linią alarmową. Dane aktualizują się w bazie z opóźnieniem, a nadal jest mnóstwo nieprzytomnych…
- Dziękuję Panu doktorze.

***

Istotnie chciał pójść czym prędzej do domu i zadzwonić gdzie się dało. Upewnić się. Ale był nie gdzie indziej tylko tu. W Centralnym Szpitalu Klinicznym im. Gregora Mendla. W środku koszmaru jakiego nie wiedziano w Europie od czasów wojny. Skierował się więc tam gdzie powinien. Do szpitalnej kaplicy. Sprawdzić się bodaj pierwszy raz nie w teologii, a w posłudze. A dopiero później do domu w seminarium.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 15-03-2019 o 02:34.
Marrrt jest offline  
Stary 15-03-2019, 07:24   #12
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Anna zastała pielęgniarkę, wychodzącą z zagraconego pomieszczenia. Po podłodze walały się setki przedmiotów opatrzonych karteczkami z cyframi. A przynajmniej tyle Anna zdołała dostrzec przez zamykające się drzwi. No i coś jeszcze... były tam! Jej cudowne maleństwo, było tam!

[media]https://www.artonus.pl/images/artonus_quart_glo.jpg[/media]

- Nie miały oznaczenia, ale więcej skrzypiec nie mamy, więc domyślam się, że to pani. Proszę do recepcji podpisać wypis na własne żądanie i jest pani wolna - powiedziała, po czym bez pożegnania odwróciła się i ruszyła w swoją stronę. Vanilla trzymała w rękach znajomy futerał z uchwytem. Ten sam, który miała przy sobie tracąc przytomność.

To wystarczyło, żeby poczuła się uszczęśliwiona i zapomniała na razie o sprawie szalonego profesora. Szybko podpisała wypis i jeszcze szybciej opuściła szpital. Korciło ją co prawda, żeby poprosić pigułę o możliwość skorzystania z telefonu, by mogła wezwać Oliwiera, ale po chwili zastanowienia, stwierdziła, że nie chce dawać managerowi tej satysfakcji uzależnienia jej. Zarzuciwszy futerał na ramię, ruszyła w kierunku najbliższego przystanku autobusowego.

Dotarła do mieszkania Oliwiera jadąc na gapę. Na szczęście nie napatoczył się żaden kanar po drodze. W domu, czy raczej w “tymczasówce”, jak Vanilla nazywała dwupokojowe mieszkanie na parterze, którego stylówka wyraźnie wskazywała na wpływy mamusi Oliwiera, nie zastała nikogo. Może to i lepiej? Nie miała ochoty na udział w programie “sto pytań do”, którego gościem zapewne niedługo zostanie. Była wyjątkowo padnięta. Jadąc na resztkach sił zjadła na zimno kilka parówek i wzięła gorący prysznic, po którym zupełnie naga po prostu rzuciła się na łóżko Oliwiera. Zasnęła chyba nawet szybciej niż jej głowa dotknęła poduszki.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 15-03-2019 o 07:30.
Mira jest offline  
Stary 15-03-2019, 23:26   #13
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Jak państwo wiecie, jestem biofizykiem, a państwo przyszli tu umrzeć” - te słowa były… Po prostu cholernie zaskakujące. Znany naukowiec, noblista, konferencja naukowa i nagle taka deklaracja? Witold nawet nie czekał. Dziesięć lat służby wojskowej i pracy wpajało mu jedno polecenie: REAGUJ. Reaguj choćby nie wiadomo co - najgorsza reakcja nadal była lepsza od stania w miejscu z galaretowatymi nogami. Ledwo biofizyk wypowiedział pamiętne słowa, a w sekundę później Witold żelaznym uściskiem chwycił Matyldę za kark. Bez jakichkolwiek ceregieli zaczął ciągnąć dziewczynę w stronę bramek, a ta nawet się nie opierała - z jednej strony obezwładniała ją przewaga fizyczna mężczyzny, zaś z drugiej... Po prostu była kompletnie zdezorientowana. Gwiazda świata nauki właśnie opowiadała na scenie przed tysiącami widzów o planowanym ludobójstwie, a prywatny ochroniarz brutalnie wyprowadzał ją z imprezy. Niecodzienna sytuacja.

Pierwsza myśl Witolda? Bomba. Gdzieś na obiekcie musiał zostać podłożony bardzo silny ładunek, który miał lada moment wybuchnąć. Serce ochroniarza biło jak szalone, kiedy starał się czym prędzej wyprowadzić Matyldę ze strefy zagrożenia. Dziękował niebiosom za to, że dziewczyna wyjątkowo nie pyskuje i nie szarpie się. Były paramedyk nie przestawał jednak nasłuchiwać tego, co mówił Zagórski. Naukowiec bardzo szybko zyskał w głowie Witolda rangę niezbezpiecznego terrorysty, toteż jego słowa mogły stanowić wskazówki co do położenia materiałów wybuchowych. Jednakże akcja rozwijała się w nieprawdopodobnym tempie i szybko okazało się, że wcale nie chodzi o bombę...

Czy jakiekolwiek plany ochrony zawierają procedurę bezpieczeństwa, którą należy wdrożyć w obecnym scenariuszu? Gdy tysiące osób wypije bezwonną, bezzapachową substancję chemicznę, która osadzi się w ich rdzeniu kręgowym, a następnie po uruchomieniu broni masowej zagłady przez szalonego naukowca, dokona ludobójstwa? Otóż nie. Takich procedur z całą pewnością nie było. Jedyne o czym myślał Witold to jak najszybsze wyprowadzenie Matyldy ze strefy zagrożenia. Do cholery, nawet nie wiedział jak duży jest promień rażenia tego wynalazku! Wiedział jaki jest skuteczny zasięg różnych typów broni palnej. Wiedział też jak duże pole rażenia mają różne ładunki wybuchowe. Jednakże tego zagrożenia ni cholery nie był w stanie oszacować. Jakby tego mało - oczywiście Matylda nie chciała go słuchać, kiedy mówił jej, że powinni ustawić się możliwie blisko drogi ewakuacyjnej! Teraz wyjście było jeszcze trudniejsze...

- Teraz przepuszczę przez państwa wspomnianą elektryczność… - słowa profesora przeszyły wyostrzony do granic możliwości umysł Witolda. Niewiele myśląc, ochroniarz otworzył jedną z przenośnych toalet i nie miarkując sił, wepchnął Matyldę do środka. Chwilę później dołączył do dziewczyny w środku, zamykając rygiel. Stare, poczciwe i obsrane do granic możliwości TOI TOIe, ze względów ekonomiczno-praktycznych zbudowane były niemal w całości z plastiku. Witold nie był żadnym naukowcem, ale wiedział chociaż tyle: plastik nie przewodzi elektryczności.

Zapadła cisza. Nie było krzyków ani jęków. Żadnych odgłosów. Matylda w bezruchu wpatrywała się w drzwi szeroko otwartymi oczami. Jej oddech był przyspieszony. Zdawała się nie zauważać duszącego smrodu ekskrementów. W przeciwieństwie do Burego. Witold starał się nie zwracać uwagi na smród wydobywający się z dołu. Zaraz po zamknięciu drzwi przyłożył palec do ust, by dać do zrozumienia Matyldzie, iż nie jest to najlepszy czas na rozmowy - tym bardziej na panikę. Nastolatka była wyjątkowo cicho jak na siebie - nie dziwiło to ochroniarza. Nie pierwszy raz spotykał rozgadaną, pyskatą osobę, która nabierała wody w usta w obliczu zagrożenia.

Bury uważnie nasłuchiwał. Sam nie wiedział czego powinien się spodziewać. Wybuchu? Paniki? Strzelaniny? Nie nastąpiło żadne z wymienionych. Po krótkim zamieszaniu nastała niepokojąca cisza. Zupełnie tak jakby wszyscy nagle zmarli. A więc profesor nie blefował... Wyglądało na to, że naprawdę wszystkich udusił.
- Czy... oni?... - siedząca na rozklekotanej desce klozetowej Matylda wydobyła wreszcie z siebie jakiś dźwięk. Witold znacząco kiwnął głową, przykładając ucho do drzwi TOI TOI'a. Nie był pewny ile jeszcze powinni byli odczekać. Z tego co mówił Zagórski, w ich rdzeniu kręgowym musiała osadzić się ta cała tajemnicza substancja - czyli jeśli zostaliby wystawieni na działanie odpowiedniego impulsu elektromagnetycznego, zostaliby uduszeni. Podobnie jak tysiące osób zalegających na Placu Zwycięstwa.

- Alfa 1 zgłaszam się, słychać mnie? - ochroniarz wypróbował działanie mikrofonu. Starał się nawiązać łączność ze swoim przełożonym, któremu co 30 minut meldował czy wszystko w porządku. Teraz miał całkiem sporo to zaraportowania... Jeśli jego urządzenia były sprawne, zamierzał poinformować o swoim położeniu lidera ochrony rodziny Zawichostów oraz zadzwonić na numer ratunkowy. Prawdopodobnie był osobą, która była w stanie powiedzieć najwięcej o tym co się wydarzyło. Reszta leżała martwa…
- Ale ktoś tu miał sranie… - burknął Witek, sięgając po telefon.
- … zieś ty ...rwa wla…, że … ie ta… jowo sły… ć?! - odezwał się potężnie zaszumiony głos w słuchawce. Na zewnątrz wciąż panowała cisza.
- Chodźmy stąd. Znajdą nas. Zabiją... - wyszeptała Matylda z szeroko rozwartymi oczami. Głos jej zadrżał.
- Zamach terrorystyczny na Placu Zwycięstwa - nawijał dalej ochroniarz do ulokowanego przy mankiecie mikrofonu, nie zważając na marudzenie dziewczyny. - Powtarzam: zamach terrorystyczny na Placu Zwycięstwa. Bomba elektromagnetyczna, powtarzam: bomba elektromagnetyczna. Tysiące zabitych, wezwijcie wsparcie. VIP bezpieczny. Powtarzam: VIP bezpieczny.

Witold wziął głębszy oddech, po czym utkwił spojrzenie ciemnych oczu w Matyldzie.
- Posłuchaj uważnie. Wyjdę jako pierwszy, ty czekasz. Jak powiem, że teren jest bezpieczny, możesz wyjść. Będę tuż za drzwiami, nie oddalę się. Jeśli nie dam znaku życia, to znaczy że to urządzenie nadal zabija i się udusiłem. Wtedy masz czekać w tym sraczu, aż przybędą służby ratunkowe. Rozumiesz?
- Ale…
- Rozumiesz?

Matylda pokiwała twierdząco głową, zaś Witold pospiesznie wyślizgnął się z TOI TOI’a. Był bardzo ciekaw, jaki widok zastanie… Ciał było więcej niż w Iraku. Może nie podczas całej misji, ale zdecydowanie więcej niż można było tam zobaczyć na raz. Chociaż tutaj nie było krwi i rozerwanych pociskami oraz materiałami wybuchowymi ciał. Plac, włącznie ze sceną, był opustoszały. Ledwie mógł postawić stopę na podłożu.
- … rwa mać! Jedzi… my! - usłyszał w słuchawce. Sygnał trochę się poprawił. Słowa były wyraźniejsze i słyszał większą ich część. Było także mniej szumów.
Kiedy spojrzał w dół zobaczył leżących na sobie ludzi smażących się w bezlitosnym żarze słońca. Większość oczu było otwartych. Wytrzeszczonych. Z szeroko rozwartymi ustami. Wielu zastygło z dłońmi przyciśniętymi do gardła, jakby to miało uratować sytuację. Wszędzie panował smród nie lepszy niż wewnątrz plastikowego schronienia. Umierającym puszczały wszelkie hamulce, zarówno psychiczne, jak i fizyczne. Buremu już w tej chwili wydawało się, że czuje smród śmierci. A może mu się nie wydawało?
W oddali, z różnych kierunków, usłyszał szybko zbliżające się syreny alarmowe...

Przerażający widok szokował nawet kogoś tak opanowanego jak Witold. Stalowe nerwy mogły nie wystarczyć w obliczu tysięcy zalegających ciał. Poczuł nieprzyjemne ukłucie w piersi. Wiedział jednak jak poradzić sobie z własną psychiką. Misja w Iraku szybko nauczyła go, jak zwalczać własne demony. Zasada numer jeden: nie spoglądaj w oczy martwym. Zasada numer dwa: pełne skupienie na wykonaniu celów misji. Chłodna kalkulacja zadań pomagała utrzymywać umysł w stanie logicznego myślenia, zamiast oddać go we władanie szalejących emocji. Witold może i miał żelazną psychikę, ale nie był psychopatą - musiał stosować różne techniki, aby trzymać skupienie w ryzach.
Ktoś mógłby pomyśleć, że jako były paramedyk, w pierwszym odruchu chciałby rzucić się na pomoc rannym - było to błędne założenie. Wojskowi sanitariusze, często będąc pod ostrzałem, działają w innych warunkach niż ratownicy medyczni. Wpierw trzeba było zneutralizować zagrożenie, a dopiero później myśleć o pomocy komukolwiek - nawet bliskiemu koledze z oddziału. Lepszy spóźniony sanitariusz, niż martwy sanitariusz…

Bury zaczął rozglądać się czy w okolicy znajduje się ktokolwiek niebezpieczny - przede wszystkim skupił swoją uwagę na scenie. Czy był tam profesor? Jego urządzenie? Cokolwiek innego co zaniepokoiłoby ochroniarza? Widząc, że okolica jest bezpieczna, Witold zapukał w drzwi “ratunkowej toalety”, dając tym samym sygnał Matyldzie.
- Możesz wyjść, ale nie patrz na ziemię - rzucił cicho, gdy dziewczyna uchyliła drzwi. Zamierzał czym prędzej chwycić Matyldę pod ramię i pociągnąć w stronę bramek wyjściowych. Nie chciał dawać jej czasu na kontemplowanie wykrzywionych w przerażeniu twarzy zmarłych. Po pierwsze obawiał się paniki u nastolatki, a po drugie… Nikomu nie życzył takiej traumy w tak wczesnym wieku. Kierowali się w stronę najbliższych oddziałów ratunkowych - policji czy pogotowia, które zdawały się już nadjeżdżać. Witold liczył, że przyjedzie również ktoś z agencji, kto odwiezie dziewczynę do domu. Podejrzewał, że on sam spędzi o wiele dłużej, zeznając na komendzie. Ktoś musiał przecież dać służbom porządkowym obraz tego, co właśnie się wydarzyło.

Karetki przyjechały z różnych stron, gdy stał na chodniku przed strefą wejściową na plac.
- Jaaaaaaa pierdolę - odezwał się jeden z mężczyzn w czerwonych strojach z niebieskim krzyżem i wężem eskulapa. Nikt nie zwracał uwagi Witolda i Matyldę. Niewykluczone, że zostali potraktowani jako pierwsi gapie. Kilka chwil później przybyli ludzie z agencji, zaś policji wciąż nie było widać. Bury wiedział jednak, że to kwestia najwyżej kilku minut. Matylda wsiadła do samochodu. Ratownicy zaczęli zwijać się jak w ukropie. Wystrzelili z karetek z defibrylatorami, zaś koledzy, włącznie z kierowcami, rozpoczynali pierwsze masaże serca. Z jednej z uliczek wybiegł nagle mężczyzna w okularach. Rzadkie włosy całkowicie podniosły się od pędu powietrza. Dopadł do jednego z ratowników i zaczął coś tłumaczyć. Gestykulował na tyle żywo, że trudno było powiedzieć na co wskazuje. Z boku wyglądało to tak, jakby chciał pokazać wszystko wokół.
- Jedziesz? - zapytał Feliks wychylając się przez okno. Był to jeden z ochroniarzy "Hoplonu" - agencji, dla której pracował Bury.
- Weźcie małą do domu, ja zaczekam na policję - odparł Bury, spoglądając w stronę uwijających się jak w mrowisku ratowników. Jasne, mógł po prostu się ulotnić i mieć spokój, ale nie był takim typem człowieka. Nie zamierzał też szukać sławy, lądując na pierwszej stronie brukowca opisany tekstem “CZŁOWIEK, KTÓRY PRZEŻYŁ ARMAGEDDON” czy coś w tym stylu. Miał silne poczucie obowiązku, by poinformować organy bezpieczeństwa o szczegółach zamachu. Chłodna, wyposażona w jak najwięcej detali relacja bezpośredniego świadka była teraz na wagę złota. Pozostali uczestnicy albo nie żyli, albo byli w nienajlepszym stanie psychicznym (delikatnie mówiąc). Witek zamierzał zaczekać aż na miejscu zamachu pojawi się ktoś z wydziału kryminalnego lub z agencji bezpieczeństwa. Szeregowi policjanci pewnie będą zajęci czymś innym i mogą nie docenić odpowiednio wagi informacji, które miał do przekazania.
- Jak wolisz - wyszczerzył się Feliks i schował się w kabinie samochodu. Pojazd zawrócił na drogę, którą przyjechał, a następnie zniknął za zakrętem. Tymczasem ratownicy w pośpiechu zabrali się do rozmontowywania metalowych baraków. Metalowe, rozgrzane płachty blachy falistej wylądowały na ciałach, zaś defibrylatory zaczęto podłączać do akumulatorów samochodowych. Witold usłyszał syreny samochodów policyjnych.

***

- Zdaje pan sobie sprawę, że składanie fałszywych zeznań jest karalne? - zapytał starszy policjant, przesuwając ręką po głowie, zupełnie tak jakby chciał przeczesać włosy. To nie mogło się udać, bo był łysy. - Podpisał pan stosowne pouczenie.
- Tak. Mówię jak było. Masz mnie pan za idiotę? - niecierpliwił się siedzący naprzeciwko Bury. Zarówno on, jak i policjant wydawali się wykończeni. Ochroniarz dlatego, że musiał wysiedzieć wiele godzin, nim łaskawie go przesłuchano. Policjant, bo miał całą masę roboty i na dodatek został ściągnięty z urlopu. Pracownicy służb bezpieczeństwa będą przeżywać istne piekło przez najbliższe tygodnie...
- Czyli profesor Zagórski ogłosił, że zatruł wodę, ta trucizna osadziła się w mózgu i poraził wszystkich prądem, tak?
- Nie w mózgu, tylko w rdzeniu kręgowym.
- Skoro wszystkich otruł, to po co jeszcze razić prądem?
- Nie raził prądem. Puścił jakiś impuls elektromagnetyczny, który sprawił że w połączeniu z tą trucizną, ludzie się dusili.
- A pan przeżył, bo...?
- Zamknąłem się w TOI TOIu.
- Czyli przenośna toaleta zapobiegła pana śmierci?
- Głusi tu wszyscy są?
- No wie pan, ciężko trochę uwierzyć, bo...
- Macie lepsze wyjaśnienie czemu ludzie leżą martwi na placu?

Policjant wziął głęboki wdech. Nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony Bury wydawał się bardzo wiarygodnym człowiekiem - były żołnierz, przytomny, kontaktowy, trzeźwy, z pewnością nie pod wpływem narkotyków. Z drugiej strony... To co mówił było absolutnie chore i nieprawdopodobne.
- Tu są pana zeznania wydrukowane. Proszę podpisać. Załączymy je do akt sprawy. Wie pan... Zalecałbym wizytę w szpitalu, zawsze warto przebadać się czy nie ma jakichś obrażeń.
- Nic mi nie jest.
- Wie pan... Czasem warto porozmawiać z psychologiem też. Takie zajścia mogą troszkę namieszać w głowie...

Bury miał dość tej rozmowy. Podpisał zeznania i ruszył do wyjścia. Nie słuchali go. Dokładnie tak samo jak w pierdolonym wojsku, w pierdolonym Iraku.
- Docenię, jeśli udział mojej klientki nie wycieknie do prasy - rzucił na odchodne.

***

Dochodziła północ. Siedział w jedynym pokoju wynajmowanej kawalerki, wpatrując się w wypełnione różnymi rybkami akwarium. Obserwowanie wodnych stworzeń było bardzo uspokajające. Zwłaszcza studiowanie osobliwych ruchów gęby glonojada. To był jego ulubieniec, którego miał już od lat. Zresztą nie tylko rybki miały pełnić funkcję uspokajającą - podobnie działał też papieros marki Marlboro. Witold był bardzo osobliwym typem palacza. Nie był nałogowcem - palił tylko wtedy, gdy coś go wzburzyło. Nawyk wyniesiony jeszcze z wojska. Jako, że był osobą bardzo odporną na nałogi, nie musiał wciągać toksyn regularnie.
Komórka Witka zadzwoniła głośno, grając melodię z ulubionego serialu komediowego mężczyzny. Ochroniarz spojrzał na ekran urządzenia - a więc szef się za nim stęsknił... Bury zaciągnął się, wypuścił dym, po czym niespiesznie sięgnął po telefon.
- Bury.
- Człowieku, mógłbyś odebrać czasem?
- znajomy i zdenerwowany głos przełożonego rozbrzmiał w słuchawce. - [i]Wydzwaniem za tobą cały dzień.
- [i]Zajęty byłem na policji.
- [i]Cały jesteś? Wszystko gra?
- Gra.
Starszy mężczyzna westchnął głośno. Zawsze, gdy wydawało mu się, że zdążył już przywyknąć do lakonicznych odpowiedzi Witka, ochroniarz go zaskakiwał.
- Słuchaj, jakbyś chciał wziąć parę dni wolnego...
- Nie ma takiej potrzeby
- uciął szybko Witek. - Jutro przyjadę jak zwykle.
- Naprawdę nie forsuj się...
- Nic mi nie jest.
- Witek, dziewczyna nie wychodzi ze swojego pokoju. Nie masz jej nawet gdzie zawozić. Weź urlop. I tak mam problem zmusić cię do korzystania z urlopu.
- Odsuwasz mnie? Uważasz, że zjebałem, tak?
- Witek, to nie temat na teraz...
- Chciałem, żebyśmy zajęli miejsca bliżej wyjść ewakuacyjnych. Ta mała ciągle próbuje mi robić na złość. Wyrwała się prawie, że pod scenę i co miałem zrobić? Złapać za kudły i podprowadzić do bramek? Sam ciągle się do mnie dopierdalałeś, że utrudniam vipom życie. Że mam być bardziej "czilaut". No to kurwa byłem. Czilaut jak jasny chuj. Nic nie poradzę, że..
- Witek!
- przerwał stanowczo przełożony, zszokowany jak bardzo rozgadał się jego rozmówca. - Nikt się nie czepia. Matka pytała tylko czemu Matylda ma kark siny. Wyjaśniliśmy, że w nerwach musiałeś za mocno złapać. Naprawdę nikt nie ma pretensji. Po prostu chcę, żebyś ochłonął. Spotkaj się z kimś, wyjdź do ludzi. Cokolwiek. Jak Matylda ochłonie, dam ci znać i wrócisz do pracy. Zrobiłeś kawał dobrej roboty.

Witold potwierdził zdawkowo, po czym pożegnał szefa. Zaciągnął się po raz kolejny i zastanowił nad słowami starszego mężczyzny. Niestety nie miał pojęcia z kim miałby się spotkać...
 

Ostatnio edytowane przez Bardiel : 15-03-2019 o 23:28.
Bardiel jest offline  
Stary 17-03-2019, 09:02   #14
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Reszta dnia Adama po rozmowie z Patrycją

Sosnowski po zakończeniu rozmowy z policjantką Patrycją ściągnął radosną maskę radości i pozwolił sobie odczuwać zmęczenie trwało to tylko chwilę, ponieważ z głębin zmęczonego umysłu wypełzła zagubiona myśl powodująca zastrzyk adrenaliny “zapomniałem zadzwonić do Alicji!”.

Przy poprzedniej wizycie pod automatem telefonicznym udało mu się wyżebrać potrzebną monetę od starszego pana, który nie chciał zgodzić się na zwrot w przyszłości. Adam doszedł jednak do wniosku, że nie ma, co nadwyrężać uśmiechu Panny Losu i tym razem sięgnął do swojego żelaznego zapasu monet schowanego w małej kieszonce pod wózkiem razem z paroma narzędziami służącymi do awaryjnego rozparcelowania pojazdu. Chłopak był lekkim paranoikiem i starał się zabezpieczyć na wypadek gdyby tak jak teraz stracił dostęp do telefonu i portfela a w pobliżu nie było nikogo, z kogo można by wysępić drobne.
Co prawda spodziewał się, że podobne okoliczności zdarzają się raczej, gdy go ktoś skroi podczas powrotu z imprezy a nie w szpitalu po ataku szalonego naukowca, ale cóż poradzić?
Po kilku sygnałach telefon został odebrany:
- Cześć, kochanie sorki, że nie wypaliły nasze plany, ale jak pewnie wiesz miałem mały wypadek
- Gdyby nie ulga, bo przeżyłeś atak terrorystyczny to chyba sama bym cię zamordowała! Pierwszą rzecz, jaką robisz to, statusik na fejsiku jak jakieś social media no life zombie?! - Denerwowała się informatyczka.
- Szalony naukowiec usmażył całą elektronikę, jaką miałem przy sobie dzwonie do ciebie ze “staro szkolnego payfona” na ścianie zupełnie jak ten z piosenki Maron 5. Portfel mi zabrali na szczęście schowałem trochę drobnych w wózku na takie sytuacje a wcześniej musiałem żebrać. Siedzę w tej wstrętnej zielonej piżamie a i tak mam szczęście że dostałem łóżko, choć ciesz się że rozmawiasz ze mną nie z Ziołem nie zacznę ci przynajmniej udawać Wiza Kalify… Ten Fejsik to stąd że najwięcej ludzi da się w ten sposób poinformować
Alicja zaczęła się śmiać.
- Dobra już, podziękuj Maciejowi, który do mnie zadzwonił i jak dobry kumpel kryje ci tyłek! Zanim wrzucił info na FB przedzwonił do mnie i wyjaśnił twoją sytuację i to jaki jesteś skołowany zresztą po twoim głosie słyszę że wcale nie koloryzował
- Spróbuje ci to jakoś wynagrodzić. Tylko najpierw będę musiał się odkazić po szpitalu- Obiecał.
- Wiesz w razie, czego mogę ci pomóc się odkazić- Próbowała odpowiedzieć lekko, ale Adam mógł wyczuć napięcie w jej głosie świadczące o jej wewnętrznej walce z fobią zarazków tym bardziej doceniał ten gest.
- Bardzo cię kocham cieszę się, że jesteś w moim życiu, ale teraz na serio potrzebuję iść się zdrzemnąć, mimo że spałem dwa dni.
- Też cię kocham i bez ciebie moje życie byłoby dużo smutniejsze do zobaczenia - Pożegnała się przesyłając buziaka po kablu i rozłączyła sygnał.

Adam wrócił na salę i z pomocą innego pacjenta wdrapał się na łóżko. Pogadał jeszcze chwilę z Policjantką Patrycją oddał krew na morfologie oraz cewnik żeby pobrali próbki na badanie moczu oraz wylali resztę.
Wreszcie mógł sobie pozwolić zapaść w głęboki regenerujący sen.

***


Obudzono go wpół do trzeciej czuł się wypoczęty, zregenerowany i bardzo głodny, co uznał za oznakę zdrowia. Lekarz oznajmił mu, że badania krwi wyszły idealnie oprócz lekkiego zagęszczenia, co nie jest niczym niezwykłym w te upały. Dogłębna analiza uryny zlecona przez policje nie wykazała żadnych sekretnych trucizn.
W obu badaniach jedynym odstępstwem od normy było wykrycie THC lekarz nie prawił mu morałów, ale zasugerował, że jest w dobrym stanie zdrowia i powinien skierować się do wypisu. Oddano mu cewnik zewnętrzny nawet dorzucono świeżą końcówkę.

Adam był nieco zawiedziony brakiem ciekawszych rezultatów. Jedynym wynikiem tej całej chryj będzie to, że Pati dowie się o tym, że popala.
Zabrał wyniki badań i ruszył po swoje rzeczy teraz nie było kolejek w kilka minut odzyskał swoje klamoty:
T shirt w kotki z DisnejowskiegoAristocats i ich hasłem "Everybody wants to be a cat", przewiewne lniane spodnie z długimi nogawkami, (bo świat nie musi wiedzieć, że ma cewnik i wystające kolana), martwy sprzęt elektroniczny, buty sportowe, portfel, torbę, oraz multum magicznych pierścieni, naszyjników i innych zawieszek.

- No i na co ci ta magia młody człowieku? Nawróć się nim będzie za późno - Wychrypiała starsza Pani ostentacyjnie nosząca złoty krzyżyk.
- Żyje prawda? Widać mam jakąś rolę do spełnienia a nie nam rozumieć zamiary czy plany Istot Wyższych nieważne jak je nazwiemy, bo nie mamy skali porównawczej dla ich rozumowania - Odpowiedział, podpisał parę dokumentów następnie ruszył się przebrać do WC.

Po zmianie ubrania i zdaniu szpitalnej piżamy ruszył do szpitalnej kafeterii, ponieważ żołądek przyrastał mu do krzyża. Zamówił podwójną porcje klopsa z indyka w sosie koperkowym z ziemniakami i surówką warzywną plus czarną kawę. Przy płaceniu okazało się, że karta zbliżeniowa również poszła na Łono Abrahama.

Adaś mocno zdziwił się nad elektryczną potęgą machiny Profesorka, ale na szczęście nosił przy sobie awaryjną setkę w wypadku awarii terminali lub miejsc, które przyjmowały tylko gotowiznę.

Wkrótce zadowolony chłopak zaczął pochłaniać jedzenie podśpiewując piosenkę zmieniając odrobinę jej tekst:


Black coffee, I'm in trouble
Black coffee, I see double
I don't want to go home!
Black coffee, I'm so dizzy
Black coffee, please get busy
Help me I don't want to go home!

- I had to much of the loopy water... - W tym momencie przerwał mu facet z sąsiedniego stolika prosząc o ciszę. Adam już miał mu kazać się wypchać, kiedy zauważył u faceta podkrążone od płaczu oczy wzruszył, więc ramionami i przestał śpiewać nie dał rady jednak powstrzymać się od cichego wystukiwania rytmu na stoliku czy rytmicznego szarpania stalowych szprych wózka od czasu do czasu.

Ta konfrontacja skłoniła go jednak do zastanowienia się nad sobą. Pierwotnie zamierzał przedzwonić do Macika, który jest już po robocie żeby go odebrał pojechaliby autobusem, do loftu Adam upaliłby się ziołem zajął się gastro fazą w Retro Refleksjach może trochę potańczył i pojechał spędzić upojną noc z Alicją... Była to ucieczka od śmierci w objęcia sabarycji.

Myślał o rodzinie, jako o przeszkodzie w dobrej zabawie, którzy niepotrzebnie się zamartwiają jednak tak naprawdę unikał myśli, że mało brakowało a mógł ich już więcej nie zobaczyć.... Czy wystarczająco często mówił bratu i rodzicom jak bardzo ich kocha i docenia?

Po dokończeniu posiłku wydał resztkę ze stówy w sklepiku na dwie paczki kawy, z którymi pojechał do pokoju socjalnego pielęgniarek. Tym razem było tam ich kilka starających się złapać oddech.

- Dzień Dobry chciałem tylko zostawić to tutaj z podziękowaniami jedna paczka dla Pań druga dla lekarzy, jeżeli uznacie Panie, że sobie zasłużyli. Wiem jak ciężko pracujecie moja ciotka też jest pielęgniarką i opowiedziała mi niejedną horrorowate historie - Powiedział ze śmiechem.

- Dziękujemy miło jest być docenionym a w którym szpitalu pracuje Pana Ciotka może ją znam ?

- Raczej nie ona Pracuje w Polsce gdzieś na jakiegoś Sobieskiego chyba? - Gładko skłamał przypominając sobie, że kiedyś pił Polską wódkę marki Sobieski.

Ostatnie drobne poświęcił na telefon do rodziców tłumacząc, że ma dobre wyniki badań i został wypisany, ale nie chcę spędzać dzisiejszej nocy sam w mieszkaniu i czy mógłby może przenocować w domu?

Przyjechali po niego ten wieczór spędził z rodziną rozmawiali o wszystkim i o niczym staranie omijając temat wydarzeń na Placu Zwycięstwa. Adam kilkukrotnie upewnił się, że wiedzą jak bardzo ich wszystkich kocha i docenia.

***


Na noc ulokowano go w pokoju Remi ego spał na dmuchanym materacu rozłożonym na podłodze, bo jego dawny pokój został przerobiony na gabinet Matki.

- Słuchaj Stary sorki, że nie spełniłem tej obietnicy z Kaśką... - Rzucił do brata niezobowiązująco, gdy obaj leżeli już w wyrkach.
- Nic się nie przejmuj po tym ataku i tak nie byliśmy w nastroju, ale jestem z nią umówiony do kina! - Pochwalił się nastolatek.
- No widzę, że mój młodszy braciszek to jednak zdolni acha! Heheh... OK, choć przespałem dwa dni i pół tego to dalej jestem śpiący.... Remi wiesz co ?
- Co takiego Adi ?
- Bardzo cię kocham! Jesteś zajebistym bratem!
-... Ja też cię kocham ty stuknięty kaleko idźmy już spać

Obaj zapadli w sen.
 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 17-03-2019 o 10:41.
Brilchan jest offline  
Stary 17-03-2019, 23:13   #15
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Oto świt w wielkim mieście. Wielkie, szklane wieżowce, kolorowe neony, wciąż rosnące, zielone przestrzenie parków i trawników coraz częściej wspinających się po pionowych powierzchniach budowli, wielkie nadzieje i wielkie szanse. W tym przedziwnym, nigdy nie zasypiającym całkowicie stworze wszystko było wielkie. Pieniądze, jeśli się wiedziało gdzie ich szukać. Bieda o szczególnym zagęszczeniu w tych "gorszych" dzielnicach. Korupcja. Wskaźnik przestępczości i aresztowań. Nie wiem jak Ty, ale ja nie wiem czy mam się cieszyć z tego ostatniego, czy wręcz przeciwnie.

Tutaj każdy dzień jest inny. Wiesz jak będzie wyglądał najbliższy? Ja wiem.
Oto świt w wielkim świecie.






- Coraz więcej ofiar wypadku na Placu Zwycięstwa odzyskuje przytomność. Dzięki błyskawicznej interwencji służb ratunkowych. Z śpiączki wybudziło się już blisko tysiąc osób. Policja i szpitale nadal apelują o pomoc w identyfikacji zarówno zmarłych jak również tych, którzy obecnie walczą o życie. Naszym reporterom udało się dotrzeć do osób, dla których koszmar dobiegł końca. Marcinie, oddaję ci głos.

Prezenterkę ze studia zastąpił mężczyzna w białej koszuli stojący na obrzeżach Bielska, jak informował pasek. Znajdował się przed parterowym domem jednorodzinnym, gdzie rodzina tuliła młodą dziewczynę. Mogła mieć najwyżej szesnaście lat.

- Dziękuję. Znajdujemy się przed domem państwa Śniadeckich, których córka dołączyła do grona osób dotkniętych zbiorowym cudem powrotu do życia. Ze mną jest pani Wiesława, babcia Amelki. Pani Wiesławo, co czuła pani, gdy dowiedziała się pani o katastrofie na Placu Zwycięstwa?

- To było jakby ktoś mi serce wyrywał z piersi. To ja, stara powinnam stawać przed świętym Piotrem, a nie małe dziecko. Tyle życia przed nią, panie redaktorze - otarła oczy materiałową chusteczką.

- Rozumiem, że to był dla państwa cios. Ale na szczęście Amelka wróciła do domu. Jak to było ponownie zobaczyć wnuczkę?

- Panie redaktorze, jakby życie mi wróciło. To takie kochane dziecko. Cały dzień modliłam się, żeby to mnie Bóg wziął, a jej pozwolił wrócić.

Tym razem Wiesława Śniadecka rozpłakała się na dobre. Marcin Przączka nie odzywał się, zaś operator kamery zrobił zbliżenie na twarz starszej kobiety. Uspokajała się na tyle, by móc podjąć przerwaną rozmowę.

- Na szczęście okazało się, że to silna dziewczynka. Wiele jej koleżanek i kolegów zmarło - podjął reporter.

- Panie redaktorze, to aż ciężko pojąć. Ja sobie nie wyobrażam. Taka tragedia. Czym te dzieci zawiniły? Panie redaktorze, nas, starych aby wzięło. Myśmy się już na tym świecie nażyli. Jeśli trzeba, to nam trzeba stanąć na Sądzie Ostatecznym.

- Dziękujemy za rozmowę, pani Wiesławo. Jak państwo widzą łzy radości pomieszane są ze łzami smutku, a rodzina wciąż jest w szoku pomimo powrotu Amelki. Łączymy się w radości z rodziną państwa Śniadeckich oraz wszystkimi rodzinami, których bliscy wrócili do życia, ale jednocześnie łączymy się też w żalu za poległymi. Oto czas na pojednanie. Niech ofiara poniesiona przez dziesiątki tysięcy ludzi nie pójdzie na marne. Wszyscy trzymamy kciuki, by partia rządząca podjęła język zgody i przyjaźni, a porzuciła mowę nienawiści. W tej chwili wszyscy jesteśmy spod Placu Zwycięstwa. Marcin Przączka, "Najprawdziwsze Informacje przed Najprawdziwszymi Informacjami", TVM.

Powrócił obraz prezenterki.

- W tej chwili wszyscy jesteśmy spod Placu Zwycięstwa. Dziękujemy, Marcinie. Tymczasem przenosimy się do centrum Bielska, gdzie miał miejsce poważny wypadek. Naczepa TIRa uległa wywróceniu pod wpływem silnego uderzenia niezidentyfikowanego obiektu.

Dron wisiał w powietrzu ukazując metalowy bok naczepy z głębokim wgnieceniem, przy którym pracowali ludzie w białych kombinezonach. Teren został odgrodzony przez policję. Na miejscu były także karetki.




Angela Lavelle
Zasnęła nie wiedząc co znajduje się po drugiej stronie świadomości. Możliwe, że powstrzymywałaby się przed snem, gdyby wiedziała co na nią czeka. A czekał Papa Morbi stojący u stóp łóżka w jej pokoju. Ciemne oczy wwiercały się w czaszkę Angeli.

- Poświęcę ci mój czas.

Angela niemal namacalnie czuła jak niedelikatnie wślizguje się w jej myśli. Odkryła, że nie może się ruszać. Wszędzie wokół wymalowane były znaki i porozkładane były fetysze. Nie mogła odwrócić wzorku. Widziała tylko wirujące studnie, w które wydawała się zapadać z każdą kolejną chwilą. Pokój wydawał się maleć, gdy postać Papy rosła, by w końcu całą sylwetką wypełnić jej pole widzenia.

- Zaopiekuję się tobą.

Była taka malutka, gdy zbliżała się do olbrzymiej twarzy i pary oczu, które stały się całym światem. Chciały ją pochłonąć, a ona nie mogła zrobić zupełnie nic.

Nagle Angelę ogarnęły kłęby duszącego, gryzącego w gardło dymu. Znajomego. Pochodził z cygar. Brwi Papy ściągnęły się.

Usiadła gwałtownie na łóżku zlana potem. Była w domu, w swoim pokoju, który wyglądał dokładnie tak, jak zapamiętała go idąc spać. Jeśli nie liczyć Doll, była sama. Zadrżała, lecz nie ze strachu.
Przyłożyła rękę do ciepłego czoła, zaś mięśnie zaprotestowały łagodnie. Gardło bolało jakby przed chwilą zjadła potłuczone szkło.

Wyglądało na to, że dopadła ją na prawdę paskudna grypa.




Kazimierz Kosanowski
Rwały go plery. Jak się okazało, noc przespana nawet na najwygodniejszym z foteli gamingowych nie mogła równać się z nocą spędzoną na łóżku. Kiedy spróbował wstać okazało się, że pozycja musiała być bardziej niewygodna niż mu się wydawało, ponieważ z powrotem opadł bezwładnie na oparcie. Całkowicie zdrętwiałe nogi odmówiły posłuszeństwa. Bezskutecznie próbował poruszyć którąś. Zdarzało się, że ręka podłożona pod głowę w pewnym momencie zachowywała się jak ręka Harry'ego Pottera z drugiej, kinowej części przygód. Potrząśnięta majtała się na wszystkie strony. Z nogami jednak była to pewna nowość.

Czuł jak powoli krew wraca do kończyn dolnych i stopniowo, coraz bardziej odzyskiwał czucie. Wraz z dokuczliwym mrowieniem. W końcu udało się stanąć na nogach o własnych siłach. A był to pewien wyczyn w tej sytuacji.

Co dalej? W pierwszej kolejności należałoby się ogarnąć. Ruszył do łazienki. Dzwonek do drzwi zastał go z gaciami opuszczonymi do poziomu kostek. Pospiesznie podciągnął je i wyjrzał przez judasza. Po drugiej stronie stał wąsaty facet przebierający palcem po ekranie smartfona.

- Bry. Pan eeee... Kosanowski? - zapytał sprawdzając nazwisko. Na koszulce znajdowało się logo operatora sieci komórkowej.

- Telefonik i karta dla pana. Proszę pokwitować tu, tu, tu, tu, tu i jeszcze tu. Jeden egzemplarz dla pana - wskazywał kolejne miejsca na trzech dwustronicowych kopiach dokumentu. Kiedy Kosanowski skończył podpisywać, dostawca przekazał paczkę, na której pospisywał papiery łącznie z jedną kopią. Zamknął drzwi.

Ma nowego smartfona, to teraz może swobodnie iść do kibla. Szkoda tylko, że wciąż łupało go w krzyżu, a mrówki ani myślały pójść sobie z jego nóg.




Mitras Nima
Otworzył oczy, a świat wirował. Zupełnie jakby właśnie przed chwilą skończył całonocną imprezę z potężną ilością alkoholu.
Spróbował wstać, ale jego błędnik natychmiast zakomunikował, że nie jest to najlepszy z pomysłów, na jakie go stać.

Wszystko kołysało się także po zamknięciu oczu, chociaż jakby trochę mniej, przez co treści żołądkowe przestały wędrować w górę przewodu pokarmowego. Gdyby teraz wpadli Illuminati opłaceni przez Zagórskiego, wpadłby. Na szczęście nic takiego się nie stało, zaś zmysł równowagi powoli zaczynał dochodzić do ładu z rzeczywistością. W końcu Mitras był w stanie nawet otworzyć oczy, a potem wstać.

Zrobił szybki przegląd mieszkania. Nogi się pod nim ugięły. Padł na miejsce, z którego przed chwilą się podźwignął. Doszedł do wniosku, że ruchy głowy to zły pomysł dokładnie w momencie, gdy próbował rzucić się do łazienki. Nie zdążył postawić dwóch kroków, nie mówiąc o dotarciu do celu. Podłogę wzbogacił nieapetyczny, cuchnący wzorek.

Była i dobra strona tego wszystkiego. Zrobiło mu się lepiej. Może nie był gotowy na inwazję Jehowych, ale wreszcie wszystko zaczęło podążać we właściwym kierunku.




Karl Monnar
Otworzył nagle oczy.

Jeżeli ten sen, z którego właśnie się wybudził nie był najgorszym koszmarem w życiu, to zdecydowanie należał do ścisłej czołówki. Oglądanie baraszkujących par może być przyjemne, ale nie wtedy, kiedy oboje są po siedemdziesiątce. Kierowany jakąś niezdrową ciekawością zbliżył się, by przyglądać się z bliska. Z tak bliska, że stał się starszą panią. Zerwał się i odwrócił w kierunku hałasów dobiegających zza pleców. Wielka dłoń chwyciła go i wepchnęła brutalnie do magazynka. Z uderzeniem iglicy w miejsce, które na samą myśl mogło wywołać ból nawet teraz, wystrzelił z wąskiego tunelu, by wbić się głową w czaszkę. Utkwił dusząc się otoczony wypływającym mózgiem.

Całą noc toczył się od scen do sceny, z których chyba najbardziej przykrą było wysłanie go, w charakterze mikronurka, do odbytu w poszukiwaniu hemoroidów. Znalazł.

Nagle ogarnęła go irracjonalna, narastająca złość. Miał ochotę niszczyć. Roznieść wszystko na drobne strzępy. Poderwał się nagle i... zachwiał. Oparł się o ścianę, by nie upaść. Było to na tyle niespodziewane, że cała wściekłość wyparowała w jednej chwili.

Z pokoju dobiegały znajome dźwięki. Podszedł do komputera i poruszył myszką. Ekran rozjaśnił się prezentując pulpit z otwartym oknem komunikatora, gdzie Tony dopytywał o to, co się wydarzyło.




Dominik Kollar
Krew. Pościel upstrzona była wielkimi plamami krwi, która musiała wypływać od dłuższego czasu. Ale niczego w nocy nie czuł. Owszem, spał niespokojnie i wiercił w się, czego był świadom, lecz nic nie wskazywało na taki rozwój wypadków.

Spojrzał na własne, przeraźliwie bolące dłonie. Poranione od wewnętrznej strony, przebite na wylot. Otarł rękawem spocone, piekące czoło. Nagle syknął i spojrzał na materiał naznaczony smugą czerwieni.

Szybkim krokiem podszedł do lustra. Na czole, w okolicy linii włosów znajdowały podłużne rany cięte. Pojedyncze, wąskie strużki zatrzymywały się na linii brwi, a inne spływały w kierunku policzków.




Anna Czech
- Ania. Ania.

Zobaczyła nad sobą zatroskaną twarz Oliwiera. Co było tak istotnego, żeby ją budzić? Oby nie litania pytań dotyczących wydarzeń z Placu Zwycięstwa. Kiedy jego usta otworzyły się, wypłynęły z nich słowa, jakich nigdy kobieta nie powinna usłyszeć od mężczyzny. Tym bardziej zaliczającego się do friendzone.

- Coś ci wyskoczyło na twarzy... To nie wygląda dobrze...

Wstała i podreptała do łazienki. Z lustra patrzyła na nią pokryta twarz upstrzona wielkimi płatami otwartych liszajów. Swędziała ją cała twarz oraz szyja, choć tam skóra była czysta.

Znad jej ramienia przypatrywał się jej współlokator, ale pod wpływem spojrzenia Vanilli natychmiast odwrócił wzrok, po czym okręcił się na pięcie i wyszedł z łazienki.

- Może mogę ci jakoś... pomóc? Może pójść po coś do apteki? Bo ja wiem? Może po jakiś krem, maść czy... co tam będzie? O, wiem! Zagraj na skrzypcach, to ci się poprawi!

Widać było pewną desperację w poczynaniach jej managera. Przyniósł jej futerał i otworzył ukazując piękny instrument warty kilkadziesiąt tysięcy złotych. Był tylko jeden mankament. Nie należał do niej.




Adam Sosnowski
Wrócił do świadomości z poczuciem ogromnego deja vu. Nie mógł oddychać. Niemal. Łapał powietrze jak ryba wyciągnięta z wody. Czuł jakby coś siedziało na jego klatce piersiowej i ani myślało zejść. Jego ręce nie chciały się podnieść. Drżały z wysiłku podczas prób.

- Co się dzieje? - zapytał zaspany Remi. Wytrzeszczył oczy i zerwał się nagle do okna. Otworzył je na oścież, po czym wybiegł. Wiatr zaczął owiewać twarz Adama. Ucisk zelżał nieznacznie. Brat ponownie wpadł do pokoju z gazetą w dłoni. W biegu chwycił telefon.

Coraz więcej powietrza dostawało się do płuc Sosnowskiego. Szczególnie pod wpływem wachlowania starym czasopismem. Wciąż nie było idealnie, ale czuł się lepiej. Krótkotrwały atak ustępował, lecz jego brat wciąż trzymał w rękach telefon i nie przestawał machać rozwiewając włosy współlokatora.

W końcu, po długich kilku minutach, Adam mógł powrócić do względnie normalnego funkcjonowania. Mógł dźwignąć się na rękach, a nawet przenieść na wózek.

- Ani mi się, kurwa, waż tego powtarzać. Wykituję przez ciebie, kaleko! - opadł na łóżko, choć wciąż nie wypuścił smartfona z dłoni.




Witold Bury
Coś mu śmierdziało. Natychmiast skojarzyła mu się sytuacja z innego kraju. Oglądał nagranie z zamachu na prezydenta jakiegoś miasta i... sytuacja mu się nie kleiła. Dokładnie tak, jak teraz tutaj.

Tam na scenie był niezidentyfikowany facet w kominiarce, który nie mógł być muzykiem, oświetleniowcem ani akustykiem. Nie mógł być organizatorem ani ochroniarzem. Ci ostatni na imprezach masowych nie mogli mieć zakrytych twarzy. Kim był człowiek w kominiarce?

Kim byli ludzie w białych kombinezonach? Przypatrzył się dokładniej materiałowi przekazywanemu przez drona stacji TVM. Wygląda na to, że przypadkiem powiedzieli prawdę. Ludzie ci najprawdopodobniej byli laborantami w niepełnych strojach. To znaczy, że nie chodzi o zagrożenie biochemiczne ani promieniotwórcze. To musiało być coś innego.

W jakim celu zostali wezwani? Dlaczego badają przewróconego TIRa? Co spowodowało takie wgniecenie? Uderzenie nastąpiło na niewielkiej powierzchni, zatem nie mógł być to samochód. Prędzej motor. Tylko czy motor miałby wystarczającą siłę, by spowodować takie zniszczenia?

Rozważania przerwał dźwięk dzwonka telefonu. Szef.
- Bury.

- Sytuacja się zmieniła. Nie pracujemy już dla Zawichostów. Przed chwila dostałem telefon z wypowiedzeniem. Matylda trafiła do szpitala. Jest w stanie krytycznym.





- Wiadomość z ostatniej chwili. Odnotowano przypadki gwałtownego pogorszenia stanu zdrowia pacjentów ocalałych z katastrofy na Placu Zwycięstwa. Odnotowano przypadki śmiertelne. Władze apelują o stawienie się do placówki otwartej z myślą o pomocy osobom, których tragedia, jak się okazuje, nie dobiegła jeszcze końca. Adres placówki wyświetlony jest u dołu ekranu.


Stan zdrowia znacznie pogorszył się do wieczora. Wspominana przez wszystkie media "placówka" była w istocie opuszczoną fabryką wódki naprędce zaadoptowaną co celów medycznych. Wciąż dowożono wyposażenie oraz sprzęt. W obdrapanej poczekalni znajdowali się ludzie w różnym stanie. Niektórzy wyglądali na przypadek agonalny, zaś inni z przerażeniem stali pod ścianą. W ich przypadku objawy jeszcze nie wystąpiły i każdy z nich miał nadzieję, że nie wystąpią.

Kobieta ze zdartą skórą, ktoś płci nieznanej z poparzeniami czwartego stopnia, mężczyzna z odpadającymi kończnami. Ludzie jęczeli, wrzeszczeli i płakali. Inni bredzili, rozmawiali z nie wiadomo kim. Smród ekskrementów wżerał się w skórę, wypełniał płuca i pozostawał na języku.
Część osób umarło. Nie doczekali się na swoją kolej do lekarza. Zwłoki wynosili sanitariusze w kombinezonach.

Jedynym posmakiem normalności był widzący w rogu pomieszczenia telewizor z najnowszym wydaniem programu informacyjnego. Nagle zastąpił go obraz przedstawiający Pavla Zagórskiego.





- Dzień dobry państwu. Muszę przyznać, że trochę się denerwuję, ponieważ jeszcze nigdy nie występowałem przed tak licznym audytorium. Mam nadzieję, że będą państwo dla mnie wyrozumiali - uśmiechnął się szeroko rozkładając ręce.

- Widzą państwo, jestem państwu winien wyjaśnienia. Dokładnie tak, jak wszystkim osobom, które przyszły na spotkanie posłuchać starego człowieka. Jestem to winien wszystkim rodzinom zmarłych. Opracowałem pewną substancję. Jest bezbarwna i bezwonna, ale co ważniejsze, jest podatna na impulsy elektryczne i gromadzi się w tych okolicach - odwrócił głowę, by dłonią wskazać okolice własnego karku. Ponownie skierował spojrzenie wprost w obiektyw.

- Następnie przepuściłem przez wszystkich ludzi właśnie taki impuls. Substancja odcięła kręgosłup od całego układu biochemicznego organizmu, przez co zatrzymała się praca serca czy płuc. Niestety, z przykrością muszę stwierdzić, iż to nie jest łatwa śmierć. Niemniej muszę państwa pocieszyć. Państwa rodzina oddała życie w słusznej sprawie. Zrobili to po to, bym mógł przejąć władzę nad całym światem i za to im dziękuję. Nie zostanie im to zapomniane, obiecuję. Wiem jednak, że niektórzy przeżyli. Jest to zjawisko tyle fascynujące, co niespodziewane. Gratuluję państwu siły i hartu ducha. Szczerze państwa podziwiam. Niewykluczone, że to państwo będziecie przyszłością tej planety, bo tylko ludzie tak silni i tak przywiązani do życia mogą zmienić oblicze planety. Myślę, że to właśnie ci Ocaleli zapewne podzielają moją opinię odnośnie niezmierzonej wartości życia jako takiego. To niezwykły dar, proszę państwa. Taki, który powinien być doceniany w każdej chwili życia. To dar, którego nie wolno nie doceniać, zaprzepaszczać ani podejmować na nim gwałtu. Życie musi przetrwać i przetrwa dzięki swej cudowności.

Machnął nagle ręką z szerokim uśmiechem.
- Wybaczcie państwo staremu człowiekowi. Rozgadałem się, ale, muszę się państwu przyznać, świetnie mi się z państwem rozmawia. Zawsze lubiłem rozmawiać z ludźmi. Ale, ale! Do rzeczy! Mam taką przykrą tendencję do snucia dygresji. Sednem mojego przekazu dla państwa jest to, by rząd Malji oraz wszelkie partie złożyły każdy fragment władzy w moje ręce. Rozumiem, że to bardzo trudna decyzja, dlatego daję państwu tydzień od dziś na zamknięcie wszystkich spraw oraz przygotowanie wszystkich formalności w celu uznania mojej osoby jako władcy. Choć jeszcze nie wiem jaką przyjmę tytulaturę. Może będę Cezarem? Nie, on chyba skończył dość marnie, prawda? - roześmiał się Zagórski.

- Rozumiem także, że mogą państwo potrzebować pewnej motywacji. Zapewniam państwa, iż na Placu Zwycięstwa zaprezentowałem jedynie niewielką próbkę moich możliwości - powiedział profesor opierając się o oparcie krzesła ze złączonymi palcami obu dłoni.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 18-03-2019, 20:52   #16
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- TO NIE SĄ MOJE SKRZYPCE! - krzyknęła, czy raczej wydarła się Vanilla.

W jej głosie słychać było ból, strach, ale przede wszystkim wściekłość. Jak ranny kot, zapędzony w zaułek przez bandę zdziczałych psów, zamierzała podrapać kilka nosów nim wyzionie ducha. Nie planowała się poddawać przyczajonej w jej sercu panice. Tylko co mogła zrobić?

Skóra swędziała niewyobrażalnie, doprowadzając dziewczynę na skraj szaleństwa. Drapanie ran nie przynosiło nawet chwilowego ukojenia - choć Anna sama obdzierała się ze skóry, orając paznokciami ciało, wciąż nie umiała dotrzeć tak głęboko, jakby chciała, do swędzących ją miejsc. Krew z rozdrapanych ran zalewała policzki dziewczyny, skapując ciężkimi kroplami na podłogę.

Oliwier patrzył na to ze zgrozą.
- Ania... Aniu... proszę, przestań. Może... może zawiozę cię do szpitala? Oni na pewno ci pomogą.
- SKRZYPCE!! - wrzasnęła znowu, jakby to zgubienie instrumentu muzycznego było przyczyną wszelkich nieszczęść. - Oni zabrali moje skrzypce!
- Ania, proszę... nie drap się. Boże, przecież będziesz miała blizny...
- CHCĘ MOJE SKRZYPCE!!! Te pizdy ze szpitala, zabrali mi je! Skurwysyny-doktorki podmienili moje skrzypce!
- Ale po co by...
Oliwier umilkł a nad jego głową niemal zmaterializowała się zapalająca lampka pomysłu. Choć mężczyzna nie należał do najbystrzejszych, miał już pewne doświadczenie w napadach gniewu Anny. Wiedział, że ma generalnie dwa wyjścia, aby nie rozpętać nad swoją głową tornada:
A: spierdolić (zalecane, ale obecnie niewykonalne z uwagi na ciężki stan zdrowia Vanilli),
B: skierować jej gniew na inny obiekt.

W tym momencie najbardziej sensowne wydawał się plan B, szczególnie że pozwalał on na pewną manipulację względem Vanilli.
- Ania... to może jedźmy do tego szpitala, co? Ja cię zawiozę. Niech zajmą się twoją skórą, a ja opieprzę kogo trzeba i poszukam twoich skrzypiec. Co ty... na to?
Ostatnie słowa wypowiedział z lekkim drżeniem, bowiem zakrwawiona dziewczyna spojrzała wprost na niego. Vanilla nigdy nie zaliczała się do urodziwych, raczej nazwać ją można było oryginalną... ewentualnie ciekawą, jeśli ktoś bardzo chciał wysilić się na komplement. Teraz jednak bez dodatkowej charakteryzacji mogłaby zagrać w Świcie Żywych Trupów - tak potwornie wyglądała.
- Taaaak... - wysyczała, cały czas szarpiąc skórę paznokciami - zajebię tą pigułę, jeśli ich nie znajdzie...
W jej głosie słychać było nutę szaleństwa, przez którą człowiek zastanawiał się czy aby nie mówi teraz zupełnie serio.

- To ja... ja pójdę wyprowadzić auto z garażu. A ty ubierz się i... i nie drap się. Boże, proszę... Może... może pooglądaj telewizję, w trakcie ubierania?

Oliwier spróbował się uśmiechnąć, jednak widząc wściekły, oszalały wzrok dziewczyny, po prostu nacisnął włącznik pilota i uciekł z mieszkania.

Panna Czech tymczasem, z trudem powstrzymując odruch drapania, wytarła ręcznikiem krew z ciała i spróbowała skupić się na ubieraniu. Jednym uchem przy tym słuchała telewizora... do momentu aż pojawił się on - profesor Zagórski.

Szczotka do włosów wypadła z dłoni Anny, gdy ta po prostu stanęła zamurowana, słuchając słów szalonego naukowca.

- Ty... ty chuju... ty mi to zrobiłeś... - szeptały popękane, okrwawione wargi.

Gdy na ekranie znów pojawiły się sylwetki prowadzących program informacyjny, ciało dziewczyny zaczęło drżeć jak w febrze.

- Zajebię cię... chuju... nie myśl, że jestem twoja... zajebię... cię...

Wydawało się to drżenie będzie narastać i narastać do jakiegoś punktu kulminacyjnego, kiedy zupełnie niespodziewanie rozległ się dźwięk telefonu stacjonarnego. Wciąż wpatrzona w szklany ekran Vanilla odruchowo podniosła słuchawkę i przystawiła do ucha.

- Halo? Vanillka? - usłyszała znajomy, głęboki, męski głos. Było to jedyny głos, który w jej skołatanym umyśle uznawany był jako przyjazny. Nagle ściana wściekłości zaczęła pękać, a przez jej szpary zaczęły wyciekać głęboko skrywane emocje dziewczyny.

- Maamooo... - wyszeptała, z trudem powstrzymując płacz.

- Vanillka, kochanie moje, żyjesz! Ty miałaś tam na placu występ, nie? Martwiłem się. Nic ci nie jest? - pytał mężczyzna, znany jako Lady Bum Bum - drag queen, recepcjonista i zarazem ochroniarz agencji towarzyskiej “Motylek”. Dla Anny Czach był on jednak kimś więcej - jedynym opiekunem, w którego dobroć i bezinteresowność względem siebie wierzyła.

- Mamo, oni... oni mi coś zrobili... moja skóra... tak bardzo mnie boli... pali wręcz... i zabrali moje skrzypce... - ostatnie słowa zakończyły się falą histerycznego szlochu.
- To skurwiele. Zajebię ich. Dorwę i zajebię... ale wpierw musisz się zgłosić do tego punktu dla chory. Musisz się ratować, Vanillka.
- Ten chuj... Zagórski... on na to liczy... mamo. Ja nie dam... nie dam mu tej satysfakcji...
Dziewczyna z trudem mówiła, starając się opanować płacz i... drapanie, gdyż łzy spowodowały u niej nową falę swędzenia.
- I umrzesz? - głos drag queen stał się nagle ostry - Naprawdę myślisz, że tego matkojebcę obejdzie twoja śmierć, Vanillka? Nie, kochanie, jak chcesz jebanego kutasiarza dorwać, to musisz żyć.
- Ale...
- Pamiętasz jak ci mówiłem o wojnie? O polskich dziwkach w obozie niemieckim? Gdyby to byli chłopcy już by nie żyły, bo by ich tamci wystrzelali. Ale dziewczyny mogły więcej. Jasne, były gwałcone, pomiatane, okaleczane, ale miały coś, czego ich polscy mężowie, bracia i ojcowie nie dostali - szansę na zemstę. Musiały tylko się przyczaić, przeczekać. I gdy nadeszła wieść, że idzie ku nim wojsko polskie, to one namówiły szwabskich oficerów na libację. I to one poderżnęły im gardła, gdy tamci je jebali. To one rozbiły cały cholerny obóz niemiecki od środka. A gdy polscy żołnierze nadeszli, powitały ich w otwartej bramie, każda z uniesioną dumnie brodą. Rozumiesz? Rozumiesz, co chcę ci powiedzieć? Musisz przeżyć Vanillka. Musisz jechać do tej jebanej fabryki, musisz skomleć, żeby myśleli, że jesteś złamana. Lecz ty nie będziesz... ty będziesz pamiętać. Będziesz pamiętać, o tym co teraz czujesz, o pragnieniu zemsty i gdy nadejdzie odpowiedni moment zajebiesz tego chuja. Rozumiesz, Vanillka?!
- Taaak mamo. - Odpowiedziała z trudem białowłosa. - Będę jego suką. A potem odgryzę mu jaja.
- Moja dziewczynka. Bądź mądra, Vanillka. Jakbyś mnie potrzebowała, jestem pod telefonem. Zawsze możesz na mnie liczyć.
- Dziękuję. Pa mamo.

Anna rozłączyła się, przetarła jeszcze raz twarz ręcznikiem, by pozbyć się śladów krwi i łez, po czym dokończyła ubieranie, zakładając jakieś powyciągane spodnie od dresu i sportową bluzę Oliwiera - za dużą na nią i kilka rozmiarów. Tylko takie ubranie wydawało się jednak nie uciskać i nie wzmagać uczucia swędzenia.

- Och, jesteś. Już miałem iść po ciebie... - powitał ją w samochodzie z wyraźną ulgą Oliwier. - To w którym szpitalu byłaś?
- Nie jedziemy do szpitala. Jedziemy do punktu pomocy dla... dla takich jak ja - odpowiedziała bezbarwnym głosem Vanilla, podając mężczyźnie adres, pod który miał ją zawieźć.

Sprawa skrzypiec musiała na razie zaczekać, niemniej gdy przyjdzie czas zemsty, Anna zamierzała pozbawić profesora Zagórskiego nie tylko klejnotów rodowych, ale także ptaka herbowego.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 19-03-2019, 11:24   #17
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Karl ciężko zwalił się na krzesło. Chwilę tępo wpatrywał w monitor, potem sięgnął do klawiatury:
Stary, chhhujwo się czuje. nAwet, kurwa zapommnialem jak się pisZe.

Dobra, będę u Ciebie za godzinę. Kończę powiadomić rodziny naszych. Coś Ci przywieźć?

NNie, dziekiii
Wstał od kompa i poszedł do kuchni. Przechodząc koło okna zamarł, cofnął się o krok i wyjrzał. Spóźnił się, a może tylko mu się wydawało. Na pewno. Pieprzy mu się w głowie. Jeszcze te sny…
Ruszył do kuchni. Przesunął nie zmyte talerze w zlewie i wsadził łeb pod kran. Zimna woda rozjaśniła w głowie. Nagle otworzył oczy. Szum wody zagłuszał dźwięki z mieszkania. Zakręcił kran. Powoli się wyprostował, czuł ściekającą wodę, ale nie zwracał na nią uwagi. podobnie jak kałużę, w której stał. Ktoś był przy drzwiach!
Ruszył do pokoju, ale po dwóch krokach poczuł, że leci w bok. Rąbnął o ziemię aż mu zahuczało w głowie. Świat zawirował. Zamknął oczy by się nie zrzygać, ale było jeszcze gorzej. Otworzył je i skupił się na jednym punkcie. Opierając się o ścianę wstał powoli. Nagle wszystko przeszło jak ręką odjął. W dwóch skokach dopał szafy i otworzył ją szarpnięciem. Sięgnął na dół między pudełka do butów. Wyciągnął pistolet. Glocka. Przeładował go i ruszył do drzwi. Widział jak klamka powoli się obraca. Jeszcze chwila i znajdą się w środku. Kurwa. Przez tą jebaną imprezę wszystko się sypie. Musiał zostawić za dużo śladów. Szpital! Kosa! To ten gnój, powinien go zadusić wtedy na parkingu, zamiast obić mu mordę. Jebany konfident. Stanął za drzwiami trzymając oburącz broń.
Drzwi powoli się otworzyły… nagle ktoś je pchnął.
https://drive.google.com/open?id=1VY...A_vzfuAOOTu9Eu
Ale Karl był na to przygotowany, wyskoczył zza drzwi i już miał strzelać z przyłożenia, gdy facet złapawszy jego nadgarstek skręcił go i uderzeniem w pierś pozbawił tchu. Broń upadła na podłogę, ale to nie znaczyło dla Karla, że przegrał. Uderzył błyskawicznie stopą pod udo napastnika. Ten zaklął i potężnym prostym rąbnął Karla w twarz.
- Pojebało cię? - warknął.
- Tony! - krzyknął Karl chcąc go wziąć w ramiona, ale zwinął się po profilaktycznym ciosie w żołądek.
- Masz rację - wystękał - co ze mnie za kolega, mogłem cię zabić - Karl czuł jak łzy ciekną mu po policzkach. Ten koleś tyle dla niego zrobił. Dał robotę, był przyjacielem, a co otrzymał w zamian? Karl nie zasługiwał na takiego przyjaciela.
- Nie zasługuje na ciebie - oznajmił mu to z trudem się podnosząc, bo podłoga znowu zrobiła się pochyła.
- Kompletnie cię pojebało - oznajmił przybyły, zamknął drzwi i podniósł pistolet. Chciał wyjąć magazynek, ale spojrzał zdziwiony.
- Nawet nie włożyłeś magazynka?
- Masz z tym problem?
- warknął Karl - Ciesz się, że nie rozwaliłem ci tej pomarszczonej mord…
Nie skończył, bo gość doskoczył do niego łapiąc go za twarz i patrząc w oczy.
- Coś ty brał debilu? Kurwa mać! - odskoczył równie nagle jak wcześniej doskoczył. - Co ty robisz?
Karl stał skołowany trzymając się ściany.
- O co ci chodzi?
- O to!
- palec Tonego oskarżycielsko wycelowany był w bokserki Karla.
Karl spojrzał w dół. I nagle w przebłysku skromności zasłonił się. Ale namiot nie dawał się złożyć.
- Kurwa, jak pomyślę, że mnie tym smyrnąłeś aż mną wstrząsa. Weź się ubierz do cholery.
Karl zaczął zakładać spodnie, poza lekkim zawrotem głowy i… problemem z zapięciem suwaka chwilowo nic mu nie dolegało.
- Ilu naszych…
- Z tych w okolicy sceny przeżyłeś tylko ty, Żyleta i Dziadek. Żyleta się obudziła i jest w szpitalu, Dziadek jeszcze się nie obudził. Cała reszta…
- nie dokończył nie musiał.
- Sześćdziesiąt parę osób. Jezu.
- Czterdzieści siedem
- poprawił Tony - Przeżyli tylko ci na zewnętrznym pierścieniu. Tam nie dawali tej jebanej wody. Mary się załamała, siedziała na dyspozytorni kiedy to się stało. - jej mąż obstawiał tył sceny. Karl pamiętał, że sporo musiał się nachodzić, by znaleźć kogoś na te parę godzin. Kilkunastu chłopaków z roku sam zwerbował na tą imprezę. To miała być ich jednorazowa praca.
- A ty? Widziałem, że też piłeś?
- Byłem w dziwkowozie
- hummer z demobilu pomalowany w barwy firmowe stracił wiele na powadze. Ktoś kiedyś rzucił nazwę i tak została. - To pieprzona klatka faradaya.
- Że co?

Tony machnął ręką nie chcąc wdawać się w szczegóły. Karl szepnął do niego:
- Nawet nie drgnij, na szafie jest wąż, kilkanaście centymetrów od twojej szyi. Musiał spieprzyć kolesiowi z czwartego piętra.
Tony poruszył tylko oczami, ale nie dostrzegł niczego. Powoli wyjął komórkę i włączył aparat. Ostrożnie zlustrował szafę po czym odskoczył w bok. na wszelki wypadek.
- Naprawdę ci odjebało.
- Przysięgam, naprawdę go widziałem.
- Potrzebujesz pomocy. To robota tego profesorka. Kupa ludzi ma problemy, w radiu gadają, że zrobili punkt pomocy dla takich. Zawiozę cię tam zanim komuś albo sobie zrobisz krzywdę.


*
Hamer jechał powoli ulicę, wzdłuż ściany magazynu przerobionego na tymczasowy punkt pomocy prezentował się obraz nędzy i rozpaczy. Karl patrzył na to w milczeniu z trudem utrzymywał poważny wyraz twarzy. Chciało mu się śmiać. Zwłąszcza z tego kuśtykającego chudzileca, stopy tak mu powykrzywiało, że ledwo stał. A tamta… chyba kobieta łuszcząca skóra upodabniała ją do kosmity. Nagle śmiech mu przeszedł. Zrobił się poważny, śmiertelnie poważny.
- Zatrzymaj się.
- Tam jest parking…
- Zatrzymaj się teraz!
- prawie krzyknął, ale Tony zahamował. Karl zaczął gorączkowo ustawiać szyfr w zamku skrytki. Skrytki, w której trzymali broń. Tony złapał go za rękę.
- Co ty kurwa robisz?
- Nie widzisz?
- skinął głową za okno - Chcą im pomóc. Akt miłosierdzia. Rozumiesz? Jedna kula i po sprawie.
- Łapy. Precz. Od. Skrytki.
- wycedził Tony. Złapał go za ramię i wywlókł swoją stroną z samochodu. Zamknął samochód i popchnął Karla w kierunku wejścia do budynku.
 

Ostatnio edytowane przez Mike : 19-03-2019 o 22:53.
Mike jest offline  
Stary 19-03-2019, 20:08   #18
 
KlaneMir's Avatar
 
Reputacja: 1 KlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputację
Tym razem nie jadł kebaba z lokalu którego zamknięto po tygodniu, jak odwiedził ich sanepid. Popicie go prytą dało iście przeczyszczający efekt. Cztery kilogramy w jeden dzień, niech te dietetyczki znajdą lepsza metodę odchudzania od tego!

Choć tym razem nie było takich przyjemności przed problemami ze zdrowiem. Jakby byłyby to same nudności, i proste omamy, to obarczył by ogromny stres z ostatniego czasu. Często mu się to zdarzało, jeszcze w czasach przed studiami. Lecz tym razem dodatkowymi objawami były ,,oby tylko” zaburzenia równowagi, oraz dziwne zaburzenia kolorów.
Ani jedno, ani drugie nigdy mu się nie zdarzyło. Prawdopodobnie są to symptomy jakieś choroby która rozwija się u ofiar Zagróskiego, lub sam efekt czy skutek uboczny substancji co wprowadził w ludzi Profesor. Jednak na razie Mitras nie ma zamiaru zgadywać mu co jest w bardziej logicznym sposobie myślenia ,,Czy moje symptomy pasują do jakieś choroby na którą mogła nawet chorować mała rodzina w Indiach?”, na razie trzeba zająć się objawami, i ustabilizowaniem się.

Pierwsza fala wymiotów uwolniła się na korytarzu, tym razem przydałyby się okna i porządna wentylacja… Dalszą drogą do łazienki postanowił udać się w niskiej pozycji obijając się o ścianę. Dobrze że był tak zajęty i nic nie jadł od ostatniego śniadania, czyli nie było za dużo czym wymiotować. Po kilku minutach, jak już żołądek był pusty. Ciągle trzymając się o coś, by nie uderzyć potylicą w porcelanę, i by śmierć nie była kandydatem do Darwina.
Umył ręce i twarz, czuć się źle byłoby w dobrym wypadku. Rzucił na wymiociny w korytarzu pościel, i zużył prawie cały odświeżacza powietrza o pięknym zapachu lasu. Jednak nie był to dobry pomysł… teraz zwierzęta mogły pomylić mieszkanie z lasem. Tak dużo tego udało się do mikroklimatu mieszkania.

W pokoju włączył wiatrak, i zebrał pościel wraz z skażeniem do pralki. Czasami czuł jakby zapomniał chodzić, nogi same się uginały, jednak pomoc otoczenia pomogła przy przemieszczaniu się. Było okropnie, postanowił zebrać jakieś leki na problemy z głową, i nudnościami. Głównie były to ziółka do ssania czy wypicia, przynajmniej smak ust poprawi trochę. Położył obok siebie smitka, wraz z magazynkiem, i rozłożył się w fotelu przed komputerem. Może jak będzie spokojnie sobie siedział, to błędnik się ustabilizuje. Czuł się osłabiony, ale nie było aż tak źle jak z samej pobudki. Może jest to cisza przed burzą, może się poprawiło.

Zaczął przeglądać internet, obraz dalej się zniekształcały, i ciężko było coś czytać. Jednak za którymś razem dało się rozszyfrować zdanie. Coraz więcej teorii pojawiało się w internecie na temat zamachu. Niektórzy naprawdę są kreatywnii, w wymyślaniu ich. Szkoda że żadna nie była bliska prawdy. Szukał w internecie jakieś ćwiczenia na zmysł równowagi, i poradnik jak przetrwać w miejskiej dżungli za 5 zł dziennie. Długi spacer na kilka dni by sprawdzić czy go nikt nie szuka trzeba będzie przenieść do momentu aż się zdrowie poprawi.

Na stronie o lokalnych informacjach, wyczytał coś o ,,gwałtownym pogorszeniu stanu zdrowia ocalałych z katastrofy na Placu Zwycięstwa” podali jeszcze adres placówki, znajdował się w dzielnicy przemysłowej. Nie spodziewał się że miasto które było stać na niepodległość, nie stać na porządne miejsce, nawet zwykła hala magazynowa byłaby lepsza. A nie stara fabryka wódki, pewnie jeszcze z dodatkiem pleśni i bezdomnych.
To jest na pewno pułapka, tak! Wszystko wydaje się zbyt słabo zorganizowane, lub za dobrze. Państwo, szpitale, ludzie, i co tam by dało się jeszcze przekupić lub przekonać. Nie da się oszukać jak inni, zbiorą wszystkich ocalałych w jednym miejscu na uboczu, i wtedy tajemniczy pożar budynku, czy coś jeszcze innego. Jeszcze ten podejrzany wypadek tira, i ludzie w strojach udających profesjonalistów. Jeszcze trochę i samolot zaczną uderzać w ziemię, i zamkną drogi lotnicze. A na koniec lądowe by odizolować wszystkich, czasami w sumie dobrze że Malji nie ma porządnego wojska, choć jeżeli władze nie są z Zagórskim to może być minus.

Po jakimś czasie postanowił wykorzystać to co się dowiedział o ćwiczeniu równowagi, miał nadzieje że zmuszenie błędnika do pracy coś pomoże, dobrze że akurat mógł w tle słuchać Youtuba. Oby coś to pomogło, i czas znowu uleczył ,,rany”. Oby u innych ocalałych nie było gorzej, i w sumie u Angii. Już mógł się o nią martwić skoro zna jej imię. Może napisze? W końcu podał jej kontakty, jednak do tego czasu trzeba coś zrobić ze sobą… chcąc wstać niechcący przechylił głowę za bardzo i upadł na podłogę, wydusił z siebie słowa, i zaczął się męczyć by przywrócić siebie do stanu co najmniej równemu chęci zjedzenia czegoś.

Jednak stan tylko się pogarszał, z stanu ,, Źle ale stabilnie” zmieniło się w ,,Zły chaotyczny”. Jak już nie miał co zwracać, to mógłby wyrzygał wnętrzności jakby było to możliwe. Skurcze były wystarczająco potężne by zgiąć go do pozycji embrionalnej. Nawet jakby ktoś napisał nie wie czy dałby radę odpisać. Szybko zrezygnował z ćwiczeń i jakiegokolwiek wysiłku. Resztkami sił sięgnął po wodę, do dziennego łóżka jak to nazywał kanapę, z wysiłkiem się do pełzał. Myszką bezprzewodową włączył sobie jakieś długie playlisty żeby się nie zanudził. Jak ruch ograniczył do minimum można było określić że da się wytrzymać, jedyny problem pojawiał się tylko jak się obracał na bok by się napić wody.

Godziny miał, Mitras leżał i nic nie robił, czasami mógł uznać to za niezły odpoczynek. Jednak w obecnych chwilach wolałby coś robić niż leżeć i oglądać filmiki sprzed kilku lat. Jak na razie nie jest to stan agonalny, ale też nie przyjemny. Oby Angii czy inni ocaleni nie mieli takich głupich pomysłów by ćwiczyć w takim stanie. W sumie kolejne ofiary mogły się pojawić, jak ktoś uderzył potylicą w umywalkę, tak jak wróżył sobie Mitras. Może inni lepiej zareagowali na to wszystko, każdy organizm jest inny… choć ciekawe czemu to coś co Profesor w nas umieścił, atakuje błędnik i wzrok. Tak jakby nie były efektywniejszych metod zabijania, lub roznoszenia choroby czy może broni. W sumie zabawa z umieszczaniem czegoś butelce, jest podobne do umieszczania wąglika w listach…

Zostało tylko czekanie aż się coś poprawi, wyciągnął rękę by złapać Xiaomi które było podłączone do gniazdka które znajdowało się tuż obok łóżka. I zaczął przeglądać sieć, może jest coś o tym pogorszeniu stanu ocalałych. Na zegarku w rogu była już 20:00… czas płynie zupełnie inaczej jak nie ma się okien. I nie widzi się świata. W sumie może już rozpoczęły się jakieś walki, kto wie… Tak coś za cicho jest w piwnicy, przynajmniej nie ma jeszcze artylerii i bombardowań. Nie miałby sił sprzątać odpadającego sufitu.

Rozmowa z Angii

Nie była w tym dobra, wiedziała doskonale. Ot takie, z niczego, odzywanie się do kogoś na portalu “Nasza Malja” nie było w jej stylu. Sytuacja jednak wydawała się wystarczająco niepokojąca by nieco zmienić swoje zwyczaje.
- Jak się czujesz? - wymęczyła najbanalniejsze pytanie z możliwych. Okienko rozmowy, w którym owe pytanie się pojawiło, miało przesłać je do Mitrasa.
- Angie. Ze szpitala - dodała jeszcze, po namyśle, czując się przy tym niczym idiotka, które to uczucie skutecznie stłumił ból, gdy nierozważnie wydała z siebie pełne irytacji warknięcie.

Mitras leżąc na łóżko i rozmyślając nad swoim stanem, oraz miasta, usłyszał charakterystyczne piknięcie na telefonie. Sięgnął po Xiaomi starając za bardzo się nie obracać. Sprawdził o co chodzi… o jednak Angii napisała, Mitras już myślał że za bardzo ją przestraszył, oraz pierwsze wrażenie nie było takie dobre. -Nawet dobrze, tylko zapomniałem chodzić, i mam lekkie zwidy. Choć to normalne. Jak tam u ciebie, oby lepiej.- odpisał Mitras, humor mu się lekko poprawił, lecz kilka razy mylił litery, czuł się jak dyslektyk, dobrze że jest autokorekta.

Odpowiedź nadeszła szybciej niż się spodziewała. Na dodatek wcale tak znowu źle nie brzmiało to, co napisał. Może tylko ona miała pecha?
- Paskudnie - odpisała, krzywiąc się. - Idziesz do tego centrum? - rzuciła pytaniem, po czym nabrała ochoty na walnięcie się w czoło. Przecież napisał, że ma problemy z chodzeniem, to jak niby miał gdziekolwiek iść. Może wcale nie było z nim tak dobrze, jak ona wywnioskowała po szybkim przebiegnięciu wzrokiem po słowach?
- Wybacz… Nie myślę… Wybierasz się? Potrzebujesz podrzutki? - kolejne słowa brzmiały już chyba lepiej. Odsunęła na chwilę telefon i oczyściła w chusteczkę to, co zdążyło się zebrać w gardle. Zakrwawioną wyrzuciła do czekającego właśnie na to, kosza.

-Nie jestem aż tak dużym samobójcom by tam iść, po zatem życiu mi nic nie zagraża. Prócz ludzie czekającym na nas w centrum by nas zabić!- wstukał szybko w telefon.
-A co ci jest? Duże masz problemy z chodzeniem? Po zatem wpierw myśl o sobie, czy sama nie potrzebujesz pomocy.- może napisał to w dość niemiłym stylu, wie że sam, ani nikt go nie zmusi by tam się udać. Ot zwykła paranoja.

Angie brwi uniosły się w górę. Ktoś tu chyba miał zły dzień albo coś go rozdrażniło. Takie przynajmniej miała wrażenie. Może miał coś przeciwko służbie zdrowia?
- Przesadzasz - odpowiedziała, nie chcąc posuwać się do drastyczniejszych relacji. Przecież nie zarzuca się komuś paranoi tylko dlatego, że nie lubi lekarzy z publicznych służb.
- Mną się zajmują - zapewniła, czując niepokojącą wdzięczność do ostatniej osoby na świecie, do której myślała że mogłaby ją czuć. - Nie mam problemów z chodzeniem, a przynajmniej jeszcze. Gardło mi wysiadło. Lekko mówiąc - przyznała, uznając że to “lekko” to i tak niedopowiedzenie było. - Nie mam zamiaru tam jechać. Za dużo ludzi. Znam inne miejsce.
Tu wstrzymała palce przed dalszym pisaniem. Może powinna na tym powinna zakończyć? To, co chciała napisać nie było w jej stylu i gdyby nie to, że czuła rosnący strach, a Mitras był jedyną osobą, którą znała i która była tak jak ona ofiarą profesora… No, prawie jedyną.
- Możesz się ze mną załapać, jak będziesz chciał - wydukała w końcu, z rozmysłem stawiając kolejne litery. W końcu wysłała i z niecierpliwością czekała na odpowiedź.

-Wybacz wolę zostać w domu, pamiętaj że jak coś się stanie to szybko coś zrób, uciekaj, pisz czy krzycz. Wole medytować i skupić się u siebie w piwnicy. Możesz podać adres gdzie się udajesz, raczej jak podasz tutaj to inni już będą wiedzieć wcześniej gdzie cię szukać.- już zmęczony pisał, choć poczuł lekką ulgę że nic nie jest Angii i może trafić pod dobre ręce.

- No nie wiem czy to mądre - odpowiedziała, szczerze dziwiąc się decyzji Mitrasa. Ona nie mogła się już doczekać znalezienia się pod specjalistyczną opieką. Symptomy wcale nie łagodniały, a wręcz czuła, że z każdą chwilą robią się gorsze.
- Zrobisz jak chcesz ale jak coś to daj znać. Twój telefon działa? - dopytała się, bo przecież mógł już go naprawić, albo tak jak ona, załatwić nowy sprzęt.

-Telefon nowy jest, choć ciągle brak karty. I spokojnie o mnie się nie martw, miałem gorsze problemy. Napisz jutro porównamy swoje stany. Jak coś jeszcze chcesz się zapytać to mów, ja chętnie poodpoczywam.- odpisał układając się wygodniej w łóżku

Angie w sumie się nie martwiła. Nie aż tak, bo w sumie z nią też nie było aż tak źle, chociaż bez wątpienia to co się działo niepokoiło ją i to mocno. Lubiła swoje życie, teraz nawet bardziej po tych całych wydarzeniach. Nie chciała ponownie stawać przed możliwością jego utraty. No ale cóż, może po prostu była przewrażliwiona.
- Na wszelki wypadek i tak dam ci mój numer - zdecydowała, wpisując szereg cyfr. - Nie wiem, mam złe przeczucia i tyle. - usprawiedliwiła się, ponownie oczyszczając gardło. Rzut oka na krwawą plamę na chusteczce w dość mocny sposób ugruntowił jej przewrażliwienie.
- Widziałeś informacje? Najwyraźniej nie tylko nam się oberwało. No bo to chyba przez to coś co wypiliśmy, prawda? Nie wiem co innego mogłoby powodować takie objawy - podzieliła się domysłami, chociaż tak po prawdzie, na wiadomości rzuciła tylko okiem, nie słuchając tego co mówiła prezenterka, a jedynie czytając napisy wyświetlane na dole ekranu. *

Chwile nie odpisywał, zastanawiał się czy ktoś inny z ocalałych ma tak optymistyczne podejście do słów Profesora. Czemu wygląda to tak jakby Mitras się poddał… choć w sumie sam nie rozumie co robić. Jeżeli przez to że chciał działać sam to coś mu się stanie? Jakby tak było to znaczy że nie robił czegoś zgodnego z swoją wolą. Co robić...
-To albo pech, choć raczej jedno i drugie. Trzeba uważać z tym co się dzieje ostatnio. Powiedz mi lepiej czy jestem paranoikiem? Nie ufam aktualnie większości osób, po tym co się stało ostatnio. Czy w sumie to głupie że ryzykuje zdrowie… nie wiem co robić…- drapał się lekko po czole, może rada kogoś innego mu pomoże w podjęciu właściwej ścieżki.

Angie wcale nie czuła się za dobrze w roli doradcy. Szczególnie w roli doradcy do spraw zdrowia.
- Nie wiem - odpisała. - Ja jednak wolałabym nie ryzykować życia. Po tym co się stało to szczególnie. Jakoś spodobało mi się to, że żyję. Tak wiesz, w wersji spojrzenia na ten fakt z innej perspektywy. No i… Może nie jestem najlepszą osobą do tego żeby doradzać ale wiesz, jak nie ufasz ludziom w tej całej masowej przychodni to… Ta klinika do której jadę nie jest zła. Chodzę tam odkąd tu mieszkam, a wcześniej chodziła moja babka i w sumie wszyscy których znam, a którzy są powiązani z moją rodziną, tam właśnie się leczą. No i to jest prywatne miejsce - dodała, na wypadek jakby wszystko co ma związek z publicznymi służbami, budziło jego niepokój. - Po prostu zastanów się. Po prostu mam złe przeczucia - dodała, zerkając kątem oka na biało-czerwoną zawartość kosza.

Mitras chwile się zastanawiał, coś wpisywał, lecz po chwili to usunął. -Możesz podjechać, może prywaciarze nie są kontrolowani. Adres za chwile ci podam. Przyjedź kiedy będziesz miała czas.- może jest to zły pomysł, choć złym jest także zostanie w tym miejscu. Trzeba czasami coś zrobić zgodnie z logiką.

Kontrolowane? Angie chwilę wpatrywała się w to co jej napisał. On chyba naprawdę miał problemy i to nie tylko z zaufaniem, chodzeniem i zwidami ale przede wszystkim z głową. No ale cóż, nie miała zamiaru go oceniać. W końcu dopiero co go poznała i nie licząc tych dziwactw wydawał się naprawdę w porządku. Poza tym jej życie i to co robiła także można było wrzucić między dziwactwa, zależało z kim się rozmawiało.
- Nie ma sprawy - zapewniła, wiedząc doskonale że nie będzie problemu z tym, żeby ktoś po niego pojechał. Ona sama raczej nie nadawała się chwilowo na takie wypady. No, chyba że się jej poprawi, na co jednak szanse widziała dość marne.
- I nie, nie wydaje mi się żeby lekarze z tej przychodni byli kontrolowani. No chyba że za kontrolę weźmie się to, że się im płaci za to by jak najskuteczniej wykonali swoją pracę. Ewentualnie strach jaki potrafi wzbudzić moja babcia - dodała, uśmiechając się przy ostatnim zdaniu.
- Nie powinno to zająć więcej niż godzinę - zapewniła, chociaż nie była pewna ile tak właściwie zajmie jej zorganizowanie transportu dla Mitrasa. Jej obecny stan nie był na tyle zły by była konieczność natychmiastowego wyjazdu. Babette postanowiła najpierw wszystko przygotować tak żeby w razie konieczności pozostania na noc, nic Angie nie brakowało. To, że korzystała przy tym z JEGO pomocy, nie było przez jej wnuczkę mile widziane ale pogodziła się już z tym faktem.
- Jakby ci się pogorszyło to daj znać. Ja muszę się jeszcze zebrać więc będę znikać - dopisała na koniec.

-Dziękuję… poczekam.- na twarzy pojawił się uśmiech. -Mam nadzieje że wszystko będzie w porządku.- Mitras dawno nikomu nie zaufał, czy to sprawa tego że wie coś o ludziach, czy to że się bał, tak jak kiedyś... jednak aktualnie najważniejsze jest przeżyć. I coś zrobić z nim ważnego.

Trochę czasu minie zanim tam się uda, do tego momentu raczej zostanie tylko lenienie się przy telefonie. Choć za jakiś czas może się to zmienić, na kilku stronach czy to z Memami, forum dla Foliarzy, czy YouTube. I to były tylko strony które postanowił obejrzeć przed udaniem się do kliniki, pewnie prócz nich jest dużo więcej informacji na innych stronach. Choć co to takiego że już stało się wiralem, czyżby jakiś inny zamach? Nie to tylko jeden z ocalałych wbił sobie gwóźdź w stopę, opowiedział ludziom co się zdarzyło wtedy na placu. Powiedział o broni biologicznej i wykonaniu nakłucia lędźwiowego by zbadać płyn cerebrospinalis. Mitras podrapał się po głowie, i po chwili zrobił sobie lekkiego plaskacza w czoło. Raczej to nie broń biologiczna, prędzej chemiczna, sam profesor powiedział że to substancja chemiczna.
-Ale ze mnie debil, o takiej rzeczy wtedy pomyślałem… dobrze żę nie jestem jedynym.-
Druga sprawa to że nakłucie jest bardzo inwazyjnym zabiegiem z sporą listą powikłań, i do tego dość bolesne. Żaden lekarz nie będzie robił czegoś takiego na życzenie, a tym bardziej tylu ludziom. Choć ciekawe jak mu to wszystko wyjdzie z tej całej akcji, oraz co stanie się z nim. Oby nie naraził życia swojego i bliskich, ale na razie zostaje czekanie na transport do kliniki.


 

Ostatnio edytowane przez KlaneMir : 23-03-2019 o 10:26.
KlaneMir jest offline  
Stary 20-03-2019, 21:11   #19
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
- Taką służbę to ja rozumiem! Powietrze, okazja do ruchu, słońce. Czego chcieć więcej? Na samą myśl, że mielibyśmy w taką pogodę ganiać za dzieciakami po zaułkach albo co gorsza siedzieć za biurkiem odechciewa się żyć. Co nie Patti?
Dziewczyna przewróciła oczami i przeciągnęła się. Poprawiła ułożenie pałki przy biodrze i spojrzała na krzątających się po terenie akustyków. Mark, jej dzisiejszy partner, nadal miał tę denerwującą tendencję do skracania jej imienia. Zwracała mu na to uwagę każdego dnia, ale ta wredna małpa lubiła się z nią drażnić. Patricia akceptowała to, bo nie za bardzo miała coś do powiedzenia w tej sprawie. Nie była miss popularności na komisariacie. Chętni nie stawali w kolejce by odbyć z nią służbę. Musiała polegać więc na nosie komendanta i znosić "szczawika" już drugi tydzień. Co prawda sama nie była od niego lepsza, do służby przystąpiła raptem pół roku przed nim, ale w jej własnym mniemaniu dawało to podstawy do traktowania go z góry jako starsza koleżanka po fachu. Zaś co do samego pytania to z chęcią wróciła by teraz do klimatyzowanego biura. Dostała wczoraj wieczorem od znajomej jej najnowszy mix. Zdążyła przesłuchać na razie połowę, ale z trudem się od niej odrywała. Przed komputerem mogła by dokończyć słuchanie i nikt by się nie zorientował. Zamiast tego obstawiała z innymi policjantami plac i kierowała ruchem.
- No nie wiem. Możesz jeszcze pożałować tej pogody.
- Zwariowałaś? Nie zamieniłbym jej na nic innego. To ciało stworzone jest do słońca, pięknej opalenizny i palemek w drinkach.
Dziewczyna parsknęła cicho.
- Jedyną palmę jaką kiedykolwiek otrzymasz to tę, która odbiła ci we łbie. Wracaj na ziemię i skup się.
- Ta, ta - pokiwał głową i wrócił do opierania się o barierki i obserwowania pracującego przy obsłudze zespołu technicznego.
- Myślisz, że naprawdę coś może się wydarzyć? - zapytał po chwili milczenia, już poważnym głosem.
- Kto wie. Trzeba być gotowym na wszystko. Słyszałeś porucznika Brandona? Obstawiamy imprezę o podwyższonym ryzyku nie tylko ze względu na ilość ewentualnych uczestników, ale również z powodu obecności VIP-ów.
- Od kiedy to słuchasz wywodów Brandona?
- Nie słucham. Ale w tym swoim przydługim monologu podkreślał to tyle razy, że coś musiało pozostać w głowie. "Bo skupienie jest najlepszą obroną"
Złożyła usta w dzióbek i przemówiła przeponą, naśladując glos swojego przełożonego. Mark roześmiał się głośno.
- Ale tak serio. Zdarzy się coś? Jak myślisz?
- Nie mam bladego pojęcia - odpowiedziała poważnie. - Nie sądzę, żeby komukolwiek chciało się robić cokolwiek w taką pogodę, ale przy tej ilości ludzi wystarczy iskra, żeby doszło do paniki i tragedii. Albo jakiś debil ignorujący znaki. HEJ! GDZIE SIĘ PCHASZ Z TYM RZĘCHEM GAMONIU.
Patricia ruszyła w stronę samochodu.

Wykłócała się z kierowcą Hondy Supry dobrych kilkanaście minut, bo najwyraźniej ten zdawał się jej nie słuchać. Zamiast wykonywać polecenia narzekał na te wszystkie objazdy. Bo jak nie maraton czy przejazd cyklistów to inne gówno. Patricia nie była w nastroju na słuchanie jego ględzenia, więc poziom irytacji szybko wzrósł. Dopiero kiedy zagroziła wypisaniem mandatu, mężczyzna wreszcie włożył swoje szlachetne dupsko do środka i wycofał drogą, którą przyjechał. Tak po prawdzie to niewiele mogła by mu sama zrobić, chyba jedynie oskarżyć o nie wykonywanie poleceń. Od wystawiania mandatów była drogówka, sama nie miała nawet blankieciku do wypełniania, ale szary Kowalski nie widział tych dyskretnych różnic w mundurach. A wystarczyło być miłym to wskazała by mu lepszy przejazd na drugą stronę, bo ten kto ustanawiał objazd zdecydowanie nie miał za dużo oleju w głowie. Takiego labiryntu to by się Kreta nie powstydziła.
Wróciła do Marka, który przyglądał się całej tej sytuacji z delikatnym, drwiącym uśmiechem na ustach. Wiedziała, że gdyby sytuacja tego wymagała, szybko pospieszyłby z pomocą, ale i tak ją irytował. W ten swój słodki, naiwny sposób.
- Mamy nowy przydział. Ochrona poprosiła o wsparcie przy bramkach bo tłum się robi i chyba nie dają sobie rady.
Dziewczyna jęknęła i oparła się głową o balustradę. Kontrola tłumu. Niby na sympozjum naukowym człowiek spodziewałby się u ludzi inteligencji przekraczającej średnią krajowego blokowiska, ale w takim tłumie to wszyscy zachowywali się jak owce. Głośne i durne owce. A ona miała się bawić w pasterza.
- Daj spokój Patti. Robota jak robota, a przynajmniej coś się będzie działo.
- Mówiłam nie mów do mnie Patti! - warknęła. - I przestań gapić się na mój tyłek.
Mark spłonął niczym piwonia i powiódł wzrokiem za odchodzącą koleżanką. Oczy odruchowo opadły mu na kręcące się biodra.
- Co? Ale... ja przecież nie... - wymamrotał ruszając za nią.

Ochrona, okazało się, radziła sobie całkiem nieźle. Trzy policyjne dwójki potrzebne były raczej jako wsparcie wizerunkowe dla zachowania spokoju w kolejkach. Kilku nabuzowanych samców próbowało co prawda siłą wywalczyć co swoje w mrówczej linii oczekujących na wejście, jakby te kilka minut miały ich zabawić, ale do takich delikwentów wystarczyło podejść i sytuacja momentalnie się klarowała. Nie było więc tak źle jak podejrzewała. Tylko, że ciągle musiała znosić namolne spojrzenia facetów, wgapionych w nią niczym w złote runo. Równouprawnienie w policji osiągnięto już dawno, ale spowodowało to jednocześnie ujawnienie się niesamowicie dziwnych męskich żądz z tym powiązanych. Była przekonana, że gdyby miała lepszy słuch to po tym jednym dniu mogła by napisać poradnik "1001 męskich szowinistycznych komentarzy". Potrzebni byli tak naprawdę tylko raz, gdy tłum, swoją durną owczą naturą, zablokował drogę dojazdu dla pojazdów uprzywilejowanych. Natrudzili się wtedy próbując gwizdami i okrzykami zmusić ludzi do zrobienia 3 metrowej luki. Gęstość osób w tłumie na metr kwadratowy wzrosła, a potem rozlała się z powrotem zaraz po przejeździe mini busa. Niczym fale morza Czerwonego. Brało ją dzisiaj strasznie na aluzje do starożytnych mitów bo płyta koleżanki nosiła nazwę "Semiramida" i mocno opierała się w tej tematyce.
Patricia przyglądała się osobom wyjeżdżającym z pojazdu. Współczuła im z całego serca. Nie mogłaby tak żyć. Jakakolwiek myśl o upośledzeniu, a zwłaszcza upośledzeniu ruchowym, wywoływała u niej dreszcze. Prawdopodobnie wynikało to z naturalnych ograniczeń jakie by ją dotknęły, a ona nienawidziła gdy cokolwiek ją ograniczało.
Gdy tłum wreszcie wypełnił każdą piędź Placu Zwycięstwa zostali przemieszczeni na ich oryginalne stanowisko pod sceną. Tam mogliby najszybciej zareagować na ewentualne zamieszanie. Mark był już na miejscu. Cały przepocony i czerwony na twarzy z powodu narastającego upału. Wręczyła mu butelkę wody od organizatorów z drwiącym uśmieszkiem i miną pod tytułem "a nie mówiłam?".
- Ani słowa - powiedział odbierając butelkę i opróżniając połowę jednym haustem. Patricia piła spokojniej. Wolała rozłożyć zapas na dłuższy okres. Widać było, że Mark nie chadzał zbytnio po miejskich klubach. Nie rozumiał więc co to znaczy przebywać w przepełnionej i przepoconej piwnicy, z dodatkowymi reflektorami bijącymi po oczach. Tutaj przynajmniej była otwarta powierzchnia, a od czasu do czasu delikatna bryza stanowiła ulgę dla zgromadzonych. Pozostało tylko czekać, aż wszystko się zacznie.
A musieli długo czekać. Główna atrakcja spóźniała się niczym gwiazda rocka przed koncertem charytatywnym. W tłumie narastało zniecierpliwienie. Centrala umiejscowiona w mobilnej ciężarówce nadawała komunikaty cały czas, dodatkowo potęgując jej zdenerwowanie. Przypomniało jej to pewną sytuację.
Parę lat temu wyprawiła się do Polski na festiwal muzyczny Woodstock. Piękne czasy licealnej samowoli i używkowego szaleństwa. Tam również główna gwiazda całego wydarzenia nie dotarła na czas. Olbrzymi tłum stał na pełnym słońcu niczym na patelni i oczekiwał aż niemiłosierne słońce wreszcie schowa się za horyzontem. Pojawiały się różne plotki: że doszło do wypadku, że zabalowali gdzieś i wyruszyli helikopterem z Berlina w momencie w którym powinni wychodzić na scenę, że postanowili nagle odwołać koncert kilka chwil przed. Wiele osób, podchmielonych zapewne, dało się ponieść tym plotkom i zaczęło rozróby. Podobno kilka namiotów spaliło się na jednym z obozowisk. Działo się to na szczęście daleko od sceny. Nie było więc masowej histerii. Sama Patricia nie spędziła tego czasu tak uciążliwie, gdyż usadowiona na ramionach poznanego studenciaka miała przynajmniej dostęp do świeżego powietrza. Tam wszystko skończyło się dobrze, bo organizatorzy i ochrona zachowali rozsądek oraz profesjonalizm. Teraz to ona stała po drugiej stronie barykady. Patrzyła na czerwone od zaduchu, zniecierpliwione twarze ludzi. Zastanawiała się co tak naprawdę mogła by osiągnąć ta garstka policjantów w obliczu takiego mrowia narodu, gdyby doszło do najgorszego. Ta myśl zagnieździła się gdzieś w podstawie jej głowy i uporczywie podsycała niepokój.
Wszystko na szczęście skończyło się w momencie gdy gwiazda wstąpiła na scenę, by dać gawiedzi to czego chcieli. Patricia wyrzuciła osuszoną butelkę do kosza i wróciła do oglądania twarzy w tłumie. Jednym uchem słuchała płynącego z głośników głosu, ale tak naprawdę to chciała wrócić do domu albo za biurko i odpalić sobie ulubiona muzykę.
Podniosła nagle głowę, gdy sens słów profesora w końcu przebił się przez jej zamyślenie. Po wyrazie twarzy Marka wiedziała, że nie przesłyszała się. On naprawdę powiedział, że chce ich wszystkich zabić. Tłum był równie oniemiały co prowadzący, goście, obsługa techniczna, oraz ochrona i policja. Brandon chyba również zamarł na chwilę. Naukowiec kontynuował swój monolog. To była iskra, która miała spalić wszystko. Komunikator przekazywał rozkazy rozgorączkowanego oficera, ochrona z trudem panowała nad panikującym tłumem. Zapewne kilkadziesiąt osób czekało stratowanie. Patricia ruszyła jak sprężyna, ale był to ruch automatyczny, wyuczony. Sama nie potrafiła ogarnąć tego co się tutaj dzieje. Ten mężczyzna przecież nie mógł naprawdę chcieć zamordować tych wszystkich ludzi?
- Proszę położyć ręce na karku, profesorze – usłyszała głos starszego policjanta. Była już wraz z kilkoma innymi na scenie. Pistolet trzymała w obu dłoniach skierowany lufą ku ziemi, jak jej koledzy. Zareagowali odruchowo, gdy sięgnął do kieszeni po szczękę bokserską, ale nikt nie zdecydował się podjąć stanowczego kroku. Może właśnie ten brak zdecydowanie był ostatnim elementem układanki, który był potrzebny do spełnienia się planu Zagórskiego.
Mężczyzna wrzasnął przez zaciśnięte zęby, jego ciało wyprężyło się nagle po czym upadło bezwładnie. Niczym fala, cylindrycznie rozchodząca się we wszystkich kierunkach, ludzie padali na ziemię. Wśród nich była Patricia. Patrzyła na leżących dookoła ludzi, zachowujących się niczym karpie sprzedawane przed świętami. Sama też była takim karpiem, rozpaczliwie próbującym łapać ostatnie hausty powietrza. Bezskutecznie. Wtedy właśnie przypomniała sobie, że w młodości najbardziej obawiała się utonięcia lub uduszenia. Nie miała sił na walkę. Czuła stróżkę łzy spływającą po jej policzku. Potem była już tylko ciemność.

***

Obudził ją ruch i podniesione głosy. A więc nie umarła. Ewentualnie rację miał jej upalony znajomy i właśnie reinkarnowała się jako bobas, tylko po to, żeby potem stracić wspomnienia po zażyciu rządowej papki ogłupiającej. Czemu pamiętała takie bzdury? Czemu czuła się taka ciężka? Bolała ją głowa, a do tego to cholerne pikanie!
Otworzyła powoli oczy, chociaż jej powieki ciężarem przypominały kamienne wrota grobowca. Blask w pomieszczeniu był oślepiający. Dziwny ucisk za oczami spowodował, że ponownie je zamknęła. Czuła pieczenie, ale również odrętwienie poprzedzające powrót czucia. Miała wrażenia jakby ktoś wbijał w jej mięśnie rozżarzone ostrza. Zmusiła się by ponownie otworzyć oczy, tym razem osłaniając je dłonią. Powoli wracała jej też świadomość otoczenia. Znajdowała się w szpitalu. Leżała na łóżku, takim jakie otrzymują rodzice nocujący w szpitalu obok swoich pociech. Dookoła delikatnie mruczały maszyny medyczne. Nie była sama w pomieszczeniu. Właściwie to wszędzie dookoła byli ludzie. Poukładani i pościskani niczym studenci w porannej komunikacji. Niektórzy siedzieli na łóżkach i cicho rozmawiali. Inni chyba się jeszcze nie obudzili albo poszli spać. Uniosła się czując jak odrętwiały tyłek wrzeszczy z bólu. Miała na sobie lekarski kilt. Tyle mogła wiedzieć. Brakowało teraz odpowiedzi na dwa najważniejsze pytania. Co się stało i ile już tutaj leży?
Swędziały ją ręce. Dopiero teraz zauważyła wenflony wbite w przedramię. Ostrożnie odłączyła kroplówkę. Musiała się dowiedzieć co się dzieje. Przede wszystkim zaś musiała wstać. Odzyskała już czucie w stopach, co jednocześnie ją cieszyło i martwiło, gdyż wraz z tym przyszedł ból. A potem zawroty głowy. Nie powinna podnosić się tak szybko. Wyszła chwiejnym krokiem na korytarz. Ktoś chyba za nią wołał, ale nikt nie powstrzymał. Korytarz również pełen był ludzi leżących na łóżkach. Tam też nikt nie zwracał na nią uwagi. Dopóki nie zagradzała drogi biegnącym pielęgniarką i lekarzom. W sumie tak wyobrażała sobie wojnę albo inne katastrofy. Mnóstwo rannych, biegający wszędzie ludzie i ogólne zdezorientowanie. Co ten doktorek im zrobił?
- Patricia! - usłyszała znajomy głos, przebijający się przez gwar. Na końcu korytarza był Mark. Szedł w jej kierunku. Również w stroju pacjenta. Znowu zakręciło się jej głowie. Złapał ją w ostatniej chwili.
- Wszystko w porządku?
- Tak, tylko trochę mi słabo.
- Siadaj - podsunął ją pod łóżko stojące nieopodal. Co prawda było zajęte, ale mężczyzna siedzący na nim w kucki zdawał się tego nie zauważać. Kiwał się tylko delikatnie to w przód to w tył.
- Mark - spytała cicho. - Co się z nami stało?

***

Mark opowiedział jej wszystko co wiedział. Nie było tego wiele. Obudził się dwie godziny wcześniej. Długo dochodził do siebie, ale w końcu pozwolono mu skontaktować się z rodziną i jednostką. Mieli nakaz odpoczywać, ale nie musieli koniecznie zostawać w szpitalu. Zasugerowano mu nawet, że jeżeli poczują się lepie to, za zgodą lekarzy, powinni zwolnić łóżko, bo rannych po ataku jest znacznie więcej niż szpitale są w stanie ogarnąć. Tak, wyraźnie powiedział "po ataku". Ich rzeczy zostały zabezpieczone na komisariacie. Obecnie najważniejsze było, żeby wrócili do zdrowia. Chaos we wszystkich służbach był olbrzymi, ale policja oberwała chyba najbardziej. W końcu część sił znajdowała się wtedy na placu, w tym jednostki specjalne. Jedyne polecenie jakie otrzymali, to stawienie się w ciągu tygodnia do oficera prowadzącego w celu skierowania na przesłuchanie. Niewiele było wiadomo co naprawdę wydarzyło się na scenie. Im więcej zbierze się świadków tym lepiej. Gdy poczuła się już lepiej odprowadził ją do sali i dał namiary na swoją. Patricia podziękowała mu i wróciła na pryczę. Miała o czym myśleć.
- Słuchaj chcę się upewnić czy miałem jakieś zwidy z upału i czy powinien rozważyć zapisanie się na odział psychiatryczny obok ale czy Profesorek nie zaczął monologować o tym jak zatruł wodę i że nas zabije a potem przejmie kontrolę nad światem jakby był czarnym charakterem z jakiejś taniej kreskówki kręconej w latach 90tych ? - usłyszała męski głos. Wybrzmiewał w nim śmiech.Spojrzała na chłopaka dziwnie. Cały szpital postawiony był w stan najwyższej gotowości, personel próbował zorientować się co się stało ludziom, a ten się śmieje jak gdyby nigdy nic? Przyznaje, że sama miała podobne wrażenia, ale bynajmniej nie było jej do śmiechu.
- Nie miałeś zwidów. Tak było. Chociaż sama chciałabym wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi.
Niewiele wiedziała o samym profesorze. Na komisariacie pewnie teraz jest taki sam kocioł. Mark trafił razem z nią do szpitala, więc pewnie i inny z jej oddziału mogli odczuwać podobne symptomy. A to oznacza, że obecnie brakuje rąk do pracy. Na samą myśl o tym poczuła jak robi się jej niedobrze.
- Mam nadzieje, że po tym wszystkim zlikwidują nagrodę Nobla, już od dziesięcioleci każda dziedzina poza nauką, była niesamowicie upolityczniona jeszcze przed tą parodią, kiedy dali Pokojową nagrodę prowadzącemu wojnę Obamie i przed wypłynięciem tego sex skandalu w literackim Noblu. Teraz okazuję się, że nagrodzili masowego mordercę i wariata! Najwyższy czas żeby zlikwidować ten wyrzut sumienia pierwszego producenta broni masowego rażenia. - Zakończył próbując gadką polityczna przykryć szaleństwo własnego twierdzenia. Był pewien, że za chwilę wezmą go w kaftan i przeniosą do świrów.
- Hm? - wyrwała się z zamyślenia. Zauważyła, że chłopak wlepia w nią oczy, więc pewnie to do niej konkretnie mówił. - Aaaa… pewnie tak, powinni by.
Przytaknęła niechętnie bo nie usłyszała ani słowa.

- Dobra mam dość tego czekania - szarpnęła pościelą i spuściła nogi poza łóżko, tym razem wstając zdecydowanie wolniej. - Nikt nic nie wie, to znaczy, że trzeba ich samemu poszukać. Tutaj gdzieś musi być telewizor. Cho…
Zawahała się na moment, patrząc odruchowo na nogi chłopaka. Głowa średnio wynajdowała synonimy słowa “iść”. Obok jego łóżka znajdował się wózek indwalidzki.
- Chcesz mi potowarzyszyć?
Adam roześmiał się serdecznie widząc jej zakłopotanie
- Nie martw się nie obrażę się za używanie naturalnego słownictwa możemy iść, możemy nawet pobiec! W sumie planowałem pójść spać bo po tym całym duszeniu jestem padnięty ale mogę się przejść zaczekaj chwilę…Facet dość sprawnie spuścił swoje krzywe nogi z łóżka i w kilka minut był z powrotem na wózku z przypiętymi pasem stopami. W schodzeniu w dół pomaga grawitacja gorzej wdrapywać się w górę.
- Jak chcesz to tam w rogu jest telewizor na monety kwadrans za dwa złote. Mi zabrali całą kasę razem z portfelem kiedy wsadzili mnie w piżamkę, nawet do automatu musiałem żebrać, ale pewnie ktoś w któreś sali ogląda więc możemy iść na sępa. To jak wyjazd ?- Keleka przerwał słowotok z uśmiechem czekając na decyzje tymczasowej towarzyszki. Może ma tak z nerwów?
- Nie, mi też wszystko zabrali. Ale na pewno mają tutaj jakąś kantynę. A nawet jak nie to wciśniemy się do socjalnego.
Stanęła na równę nogi i uspokoiła zawroty głowy. Wózek podjechał do niej.
- Nazywam się Patricia - wyciągnęła rękę w kierunku chłopaka.
- Adam Sosnowski miło mi cię poznać choć okoliczności raczej nie miłe- Uścisnął rękę kobiety - Złap się rączek wózka to łatwiej ci czekaj zaraz je podwyższe - Chwilę pomajstrował przy bolcach z tyłu pojazdu i rzeczywiście zza pleców uniosły się uchwyty wprawnie podsunął się tyłem przed rozmówczynie
- Możesz się oprzeć dopóki twój błędnik się nie wyciszy i spokojnie ruszymy na poszukiwanie telewizora- Zaproponował.
- Dziękuje nie trzeba. Już mi lepiej, po prostu ze wstawaniem są jeszcze problemy - odpowiedziała uprzejmie. - Wolałabym jak najszybciej odkryć co się wydarzyło na Placu.

Ruszyli więc korytarzem wkrótce natrafili na telewizor w pokoju socjalnym pielęgniarek chwilowo opuszczonym przez kryzys. Na ekranie zasuwał kanał informacyjny.
- Kurwa mać, ten cholerny psychol wszystko sobie załatwił! Ten przerośnięty defibrylator spalił wszystkie urządzenia nie będzie więc żadnych nagrań, a nam na słowo nikt nie uwierzy… Może dałoby się przetestować te butelki ? Jakieś osad na nich może został ? Chociaż znając życie to Psorek to przewidział w końcu jest Biochemikiem i pewno ta trucizna znika po kilku godzinach… Tak, czy siak warto byłoby pogadać z glinami tylko czy nam uwierzą ? W razie czego mam paru znajomych na uniwerku co mogliby załatwić jakieś testy, ale to nie to samo co profesjonalista w laboratorium….- Adamowi wyraźnie zależało na tym by dopaść morderczego noblistę.
- Spójrz na godzinę - zwróciła uwagę zszokowana. - i na datę. Minęły prawie 2 dni od tego całego sympozjum..
[i]- Moglibyśmy spróbować założyć grupę wsparcia dla ocalałych jakby wiele osób potwierdziło tą samą wersje to może wzięliby nas poważnie ? Oczywiście, od razu pojawi się wytłumaczenie masowej halucynacji, ale przynajmniej będzie można wywrzeć jakieś nacisk.
Patricia przetarła skronie, żeby skupić się na tym natłoku informacji. W telewizji wiele nowego nie przekazywali, ewentualnie skalę problemu. Pomyślała o tym co mówił jej Mark.
- Bawisz się w detektywa? Hobbystycznie czy zawodowo? - odparła niechętnie. W ustach jej zaschło. Wstała i podeszła do baniaka z wodą. Zawahała się przez moment, ale potem pokręciła głową z powodu irracjonalności tej sytuacji. - Policja była na miejscu. Jeżeli dojdą do siebie będą mogli poświadczyć co się wydarzyło. Nawet jeżeli ktoś będzie podważał ich słowa to faktom nie da się odmówić. Najwyżej zmieni się klasyfikację z ludobójstwa na nieumyślne spowodowanie śmierci lub zabójstwo w charakterze ewentualnym.
Przyniosła dwa kubki i podała jeden z nich Adamowi.
- A jak chcesz rozmawiać z policją to zamieniam się w słuch. Tylko jeżeli to coś poważnego to muszę załatwić sobie notatnik bo nie zapamiętam wszystkiego.
Wzięła łyk i wygodniej rozsiadła się na kanapie.
- O jesteś policjantką to cudnie! Do detektywa mi bardzo daleko ale skończyłem informację naukową i bibliotekoznawstwo na uniwerku więc zbieranie i analiza danych to moja druga natura - Wyjaśnił następnie upił łyk wody. Akurat ktoś przechodził i trzasnął drzwiami Adam podskoczył wystraszony hałasem podskoczył w wózku rozlewając część wody na piżamę - Przeklęte napięcie mięśniowe! Lepiej dopije tą wodę zanim resztę rozleje resztę bo ciszy tu raczej nie znajdę- Dopił szybko wodę.
- Tak naprawdę to jakiś wielkich pomysłów nie mam więc kartka nie będzie potrzebna… Mam na sobie cewnik zewnętrzny więc można by teoretycznie spróbować zbadać próbkę moczu żeby wykryć te groźne substancje, ale skoro stuknięty profesorek jest takim genialnym biochemikiem to pewnikiem ta substancja zanika tak jak jakaś pigułka gwałtu czy inne podobnego stylu środki... Jeżeli uznasz że warto zawracać tym głowę twoim kolegom i koleżankom z laboratorium to możemy spróbować
- Innym moim pomysłem jest żeby założyć jakąś grupę wsparcia dla tych co przetrwali ten jego zamach najpierw na Fejsbuniu, a potem w realu to można by łatwiej zebrać wszystkich w jednym miejscu i pomóc- Zaproponował.
- Chyba nie będzie potrzeby ich grupować - wtrąciła się. - Widziałeś co się dzieje na korytarzach? Te tłumy? To samo dzieje się w innych szpitalach. Obecnie brak jest mocy przerobowych by to wszystko ogarnąć, ale policja już działa. Oczekują na otrzymanie wykazu wszystkich kupujących wejściówki od organizatora. Dodatkowo dostali już wykaz całej obsługi no i ochrony. Trzymają rękę na pulsie.
Położyła głowę na oparciu i zamknęła oczu. Żołądek powoli dopominał się o strawę. Powstrzymywała się przed ogołoceniem pielęgniarkom trochę zapasów.
- Poza tym to sprawa dla wydziału śledczego. Tam mają do tego odpowiednich ludzi. Pierwszy taki zamach w historii kraju, rozumiesz to?
- Tylko czy ktoś uwierzy że to faktycznie zamach ? Że wielki noblista - celebryta postanowił testować broń biologiczną na cywilach ? Ja tam byłem i sam ledwo co wierzę w to co zaszło! Niedorzeczność tej całej sytuacji działa na korzyść tego potwora bo brzmi to wszystko jak teorie spiskowe - Odpowiedział strapiony.
- Będę mógł dostać do Pani jakieś numer kontaktowy ? Ta sprawa na pewno będzie rozwojowa więc przydałoby się mieć kogoś w policji żebym mógł pomóc dopaść tego dziada i doprowadzić go przed sąd - Poprosił.
Przyjrzała się Adamowi badawczo. Przez moment wyobraziła sobie przerażonego profesorka uciekającego przed inwalidą na wózku, który z ogniem w oczach wygrażał mu pozwem sądowym.
- Zawzięty widzę jesteś. Skąd podejrzenia, że on w ogóle wyszedł z tego cało? Widziałam jak padał otumaniony tak samo jak my.
-”Ci, którzy potrafią postępować niekonwencjonalnie, są nieskończeni niczym niebo i ziemia, niewyczerpani niczym wielkie rzeki. Gdy nadchodzi ich koniec, zaczynają się znowu, jak dni i miesiące. Umierają i rodzą się na nowo, niczym cztery pory roku.” - Sun Zi Chiński filozof i myśliciel. Ta taktyka zdaje się przyświecać naszemu kochanemu Profesorkowi! Nikt nie będzie podejrzewał że to on stoi za tą zbrodnią a teraz Pani podejrzewa że jest kolejną ofiarą… Skoro to wszystko zaprojektował to na pewno się jakoś zabezpieczył ale cały sekret w tym że nie będzie się spodziewał że kaleka może mu narcystycznemu geniuszowi jakkolwiek zaszkodzić proszę mi uwierzyć niejedna osoba się na podobnym podejściu oszukała.
- Źle mnie zrozumiałeś. Nie twierdzę, że jest ofiarą. Jego słowa może poświadczyć bez mała tysiące ludzi. Nie znamy jednak jego motywów. Nie wiemy czy to miał być eksperyment, który nie wypalił czy ludobójstwo, a może przesadnie medialna próba samobójcza. Tutaj warto poczekać na jakieś oświadczenie władza. Nie będę ci przeszkadzać w twoim małym śledztwie.
Chociaż myśl o tym, że byłby w stanie zaskoczyć nawet narcystycznemu geniuszowi faktycznie brzmiała niekonwencjonalnie, a nawet wręcz nieprawdopodobnie. Skoro jednak tego właśnie chciał.

Pogładziła się po karku. Była zesztywniała. Potrzebowała trochę świeżego powietrza.
- Ale słowa interesujące. Postaram się je zapamiętać - dodała wstając. - Mój przełożony pewnie będzie chciał mnie przesłuchać, to wspomnę mu o tym co mówiłeś. Poproszę też lekarzy, żeby pobrali ten wymaz i zabezpieczyli go. Tutaj nie ma już co siedzieć. Wiele więcej się nie dowiemy. Jakie masz plany teraz?
Adam pokiwał głową
- Dziękuję za stymulującą rozmowę ja jednak potrzebuje wrócić do łóżka i się trochę jeszcze przespać choć chciałbym wykorzystać drugą szansę w życiu to ciało nie jest tak sprawne jakbym sobie tego życzył. Zresztą znajomy wyjdzie z pracy dopiero po południu, a samemu nie chce mi się tłuc przez pół miasta.- Odpowiedział nie zamierzał dopytwać się drugi raz o dane kontaktowe, bo w sumie w oczach policjantki musiał się wydawać dziwakiem. W razie czego po imieniu i twarzy bez problemu powinien znaleźć jej dane kontaktowe na stronie głównej komendy policji Bielska.
- Jasne - wyłączyła telewizor i otworzyła drzwi przed wózkiem. - Zaraz podejdę do sali, muszę załatwić jedną rzecz.
Oddała klucze do pokoju pielęgniarce dyżurnej i poprosiła o odzyskanie swoich rzeczy. Poczuła na sobie wzrok mordercy, dlatego szybko dodała, że chciałaby w razie możliwości wypisać się już z oddziału. Pielęgniarka poszperała trochę w komputerze, a potem mamrocząc pod nosem wyszła na zaplecze. Patricia rozumiała jej zdenerwowanie. Wystarczyło rozejrzeć się dookoła. Pozostawało tylko współczuć. Złapała długopis i karteczkę samoprzylepną. Uśmiechnęła się do siebie po czym napisała na niej kilka słów. W międzyczasie wróciła pielęgniarka z naręczem jej ubrań i prywatnymi rzeczami.
- Policja zabrała sprzęt służbowy - powiedziała już znacznie spokojniej.
- Dziękuję bardzo. Mam jeszcze jedną prośbę. Chłopak z mojego pokoju, ten jeżdżący na wózku, zasugerował przeprowadzenie dodatkowych badań. Ma on zewnętrzny cewnik. Proszę o pobranie kilku próbek do różnych testów. Przekażę dzisiaj informację o tym do odpowiedniego wydziału i ktoś się po nie zgłosi. Może pani to zanotuje?
Pielęgniarka kiwała potulnie głową na ten potok słów, ale dopiero na dźwięk słowa “zanotuje” przyznała policjantce rację. Patricia powtórzyła jeszcze raz dyspozycję, dodatkowo podkreślając jego imię.
Gdy wróciła do pokoju ogarnęła jeszcze wzrokiem tłum osób znajdujących się w środku. Ludzie leżeli na łóżkach albo osłabieni, albo zdezorientowani. Niektórych, tak jak ona, umiejscowiono na polowych łóżkach dla rodziców. Kilka pielęgniarek kręciło się to tu to tam. Adam leżał już na "u siebie". Gdyby warunki były normalne, mogłaby się przebierać bez ogródek. Skoro jednak pokoje stały się koedukacyjne, postanowiła zrobić to łazience.

Ubrana w swoje służbowe ubranie czuła się znacznie swobodniej niż w kilcie pacjenta.
- Przekazałam informacje o twoim cewniku pielęgniarkom. Wkrótce ktoś powinien pobrać stamtąd próbki. - podeszła do łóżka chłopaka i oparła się o ścianę. - Obyś znalazł to czego potrzebujesz.
Podała mu zwiniętą kartkę papieru. Znajdował się na niej numer telefonu i krótki tekst, napisany lekko koślawym, ale ładnym pismem:
Cytat:
“Są prostsze sposoby na otrzymanie numeru dziewczyny niż śmierć. Patricia”
Po wejściu do pomieszczania kobieta zobaczyła że Adam leżał z powrotem na łóżku zasypiając. Widząc że wchodził zmusił się do przebudzenia wysłuchał słów kobiety i z uśmiechem zerknął na kartkę.
- Dobry dowcip Patrycjo, nie wiem kto z nas powinien się czuć bardziej skomplementowany w tej sytuacji, ale ja już mam dziewczynę- Uśmiechnął się puszczając do niej oko.
- A mówiąc poważnie obiecuję że nie będę ci zawracać głowy jeżeli nie znajdę nic poważnego. Wiem że musisz być bardzo zajęta szczególnie w tej sytuacji. Nie jestem jakimś świrem od teorii spiskowych po prostu wolę mieć z tobą kontakt gdybym przypomniał sobie coś ważnego będzie łatwiej dryndnąć do kogoś znajomego, niż przebijać się normalnymi ścieżkami- Wyjaśnił pół przytomnie wyraźnie trzymając się jawy ostatkiem woli.


***

Przed wyjściem ze szpitala zrobiono jej podstawowe badania, a że nie wykazały one zbytnich odchyleń, nikt nie robił jej przeszkód. Zajrzała jeszcze do Marka, żeby i jego przekonać.
- Nie, mi się nigdzie nie śpieszy. Z resztą rodzina po mnie przyjedzie wieczorem. Chcieli od razu ale odradziłem im to. Wiesz, mamusia się martwi.
Pożegnali się i Patricia wreszcie wyszła na zewnątrz. Rozmowa z Markiem uświadomiła jej jednak jedną rzecz. Nie ma jak skontaktować się z rodzicami. Ojciec pewnie był po uszy zawalony robotą, a mama znajdowała się w Londynie, nadzorując fuzję. Może i by odebrali, gdyby zadzwoniła ze swojego numeru, ale od obcych? Wątpliwe. Swój telefon zostawiła jednak w wozie dowodzącym tak jak resztę prywatnych rzeczy. Miała więc pierwszy cel podróży, komisariat.
Na szczęście wrodzona przezorność nakazała jej zawsze trzymać w mundurze jakieś drobne. Stać więc ją było na bilet miejski. Musiało to wyglądać nietypowo.
"Nigdy nie widziałam tak pustych autobusów o tej porze" - pomyślała przykładając czoło do chłodnej szyby. To dawało pewną perspektywę.
Na komisariacie zastała to czego się spodziewała. Jeszcze większy burdel niż w szpitalu. Hałas wywołał u niej dodatkowy ból głowy. Chciała jak najszybciej dostać się do magazynu, odebrać swoje rzeczy i wrócić do domu. Nie było to takie łatwe. Szybko zwrócono na nią uwagę. Zaczęły się nawoływania, pytania i dywagacje. Każdy chciał się czegoś dowiedzieć, miał mnóstwo pytań, na które nie potrafiła odpowiedzieć. Wkrótce zgromadziła się dookoła niej mała grupka, niczym podekscytowani uczniowie. Czuła że zaraz zemdleje.
- Co tutaj się dzieje!? Rozejść się i do roboty! Phoenix? Co ty do cholery tutaj robisz!?
Wybawienie nadeszło pod postacią kapitana Douglasa, chociaż wszyscy woleli wołać na niego Doug. Był jej bezpośrednim przełożonym. Dość srogim ale wybaczającym. Policjant z prawdziwego zdarzenia, gotów własną piersią bronić obywateli.
- Przyszłam tylko po swoje rzeczy - powiedziała cicho, nawet nie była pewna czy ją usłyszał. Osunęła się na biurko rozrzucając kilka kartek na ziemię.
- Wyglądasz jak siedem nieszczęść - warknął, piorunując wzrokiem ciekawskich.
- Kapitan zawsze wiedział jak prawić komplementy kobiecie - uśmiechnęła się z trudem.
- Żarty na bok. Wracasz do domu i to migiem. Chodź za mną.
W asyście kapitana udało się bez większych problemów dotrzeć do magazynu. Magazynier przekazał jej rzeczy wyniesione z wozu jak również cywilne ubranie zabrane z szatni. Za jego plecami zauważyła kilkanaście podobnych skrzynek pełnych ubrań. Poczuła dreszcze.
Przebierała się powoli. Dodatkowo wzięła kąpiel, co znacznie poprawiło jej humor. W końcu leżała w kilcie DWA DNI! Nadal nie mogła w to wszystko uwierzyć. Resztki otumanienia spływały z niej razem z brudem i wodą. Nie kąpała się długo. Bateria w telefonie była rozładowana. Taką miała przynajmniej nadzieje. Ojciec nie odbierał telefonów służbowych, więc pewnie działał w terenie. Nie miała jak się z nim skontaktować. Musiała jak najszybciej wrócić do domu. Zdała broń i osprzęt.
- Taksówka już czeka - powiedział do niej Doug.
- Nie mogę, macie już dość kłopotów, żeby jeszcze mnie odwozić.
- Nie radiowóz. Zwykła taksówka - prychnął, otaksowując ją wzrokiem. - Na mój koszt.
Spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem i kiwnęła głową.
- Dziękuje.
- Wiesz o przesłuchaniach?

Kiwnięcie
- Kiedy możesz się pojawić?
- Jutro

Uniósł brwi niedowierzając.
- Pojutrze. I bez dyskusji, to jest rozkaz.

***

Zbliżał się wieczór. W mieszkaniu nikogo nie było. Pierwsze co zrobiła to podłączenie telefonu do ładowania. Na szczęście nie uległ zniszczeniu. Następnie zjadła cokolwiek co nadawało się do jedzenia i nie wymagało podgrzewania. Potem zwaliła się wycieńczona i osłabiona na kanapę w salonie. W telewizorze w kółko nadawali te same informacje. Wyłączyła go więc. Próbowała się dodzwonić do ojca, ale nie odbierał. Nagrała się mu na skrzynkę. Mama miała kompletnie wyłączony telefon, więc zrobiła to samo. Potem po prostu leżała i patrzyła się na sufit. Nie miała ochoty włączyć muzyki. Nie miała ochoty na nic. Kremowy sufit zajmował całkowicie jej uwagę.

Obudziła się w nocy. Ktoś przekręcał klucz w drzwiach. Rozbudziła się momentalnie i stanęła na środku salonu. Barczysty mężczyzna ziewnął głośno. Nie zapalał nawet świateł. Rzucił płaszcz i teczkę na ziemię. Nie zauważył jej.
- Tato?
Jej cichy głos zatrzymał go w miejscu. Podniósł głowę. W świetle dobiegającym z ulicy zobaczyła jego szeroko otwarte oczy.
- Kwiatuszku?
Wszystkie uczucia, które wzbierały w niej przez cały dzień znalazły nagle ujście. Niczym z pękniętej tamy zalał ją smutek oraz strach. Rzuciła się w jego szeroko otwarte ramiona i przytuliła. Nie powstrzymywała łez. Łkała przyciskając do niego twarz. Nie pamiętała kiedy ostatnio jej się to przytrafiło. W dzisiejszym świecie płacz był często oznaką słabości, ale nie obchodziło jej to teraz. Odczuwała komfort trzymana w ramionach i tulona niczym sześciolatka przebudzona koszmarem.
- M-m-myślałam, że umrę. A potem szpital i-i-i nie mogłam się z wami skontaktować. - próbowała się wytłumaczyć, ale słowa ginęły w spazmach płaczu. - A-a-a wy pewnie się martwiliście i-i....
-Ciiii - uspokoił ją łagodnym głosem, którego nie słyszała od dawna. - Martwiliśmy się. Ale wiedzieliśmy gdzie jesteś. Byłem u ciebie wczoraj, ale lekarze nic nie mogli powiedzieć. Twoja mama już tu leci. Chciała wcześniej ale nie było samolotów.
Patricia płakała. Kiwała głową i płakała. Wspomnienia ostatnich chwil wypadku wróciły. Cała drżała.
Stopniowo jednak, pod wpływem łagodnego głosu swojego ojca, udało się jej uspokoić.
- Tato. Zostaniesz przy mnie? - poprosiła, a on tylko kiwnął głową.
Zasnęła z głową na jego kolanach na kanapie. A on nie odstąpił jej nawet o krok tej nocy.
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 22-03-2019 o 08:51.
Noraku jest offline  
Stary 21-03-2019, 19:50   #20
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację

Poranek
Pobudka zdecydowanie nie należało do najprzyjemniejszych, co tu dużo mówić Adam zeszczał się pod siebie.
- A co ja mam kurwa mówić czułem się jakbym zastąpił tą babę na obrazie "Koszmar" Henryka Fuseli z 1781. Miałem nadzieje, że to już koniec, ale okazuje się, że ta trucizna, którą mi zjeb Pavlec wsadził do kręgosłupa cały czas tam siedzi i mnie morduję! Przynajmniej dostałem szansę żeby się ze wszystkimi pożegnać kurwa mać! - Adam klął w żywy kamień wspinając się z trudem na wózek ręce i nogi bolały go jakby noc przespał na boku przygniatając sobie kończyny, ale wszystkich czterech sobie na raz przecież nie przygniótł! Zresztą był pewien, że leżał na plecach!

Remigiusz pokręcił głową, ale wiedział, że Starszy nie cierpi prosić o pomoc, więc zamiast tego sprowadził jak wygląda ten stary obraz na Smart fonie
- No rzeczywiście fajny, ale, po co ty takie pierdoły pamiętasz? Sam mi mówiłeś o tej mentol informacji, że wiesz gdzie, co szukać a ty kurwa niemal każdy duperel na pamięć wykuwasz
- Meta informacji ciołku! Czyli informacji o informacji a już tak mam, że mi wchodzi do tego pieprzonego pokrzywionego łba... Kurwa, co mnie tak dusi zawał jakiś? Nie prowadzę się aż tak źle żebym zawału miał dostać przed trzydziestką w mordę, że kopane
Obaj braci wciąż trochę podrasowani adrenaliną zapomnieli się trochę i rzucali mięsem niczym dwóch rzeźników w jatce.

Stanisława Sosnowska guru kosmetyki Maji zaniepokojona wbiegła do pokoju zapominając o tym, że powinna zapukać przed wejściem.

Nie wyglądała na te pięćdziesiąt kilka lat i dwójkę dzieci bardzo dbała o ciało oraz wygląd, ponieważ w ten sposób była najlepszą promocją oraz żywą reklamą swej sieci salonów. Dało się jednak zauważyć, że stres ostatnich dni bardzo źle na nią wpłynął, zwykle pięknie ułożone blond włosy były w nieładzie, oczy podkrążone a policzki spuchnięte od płaczu.
- Co się dzieje?! Na Boga, czemu tak klniecie?! Opanujcie się! - Skarciła obu.
- Adam zaczął się dusić! - Odpowiedział Remi zapominając, że powinien się wykłócać o nieszanowanie jego prywatności.
- Co takiego?! WIEDZIAŁAM, że nie powinien był zostać w szpitalu! Zaraz wzywam karetkę! Co się dokładnie dzieje? - Zaczęła panikować.

Sosna westchnął, choć przyszło mu to z trudem odhamował wózek podjechał do okna i wychylił przez nie głowę. Poczuł przyjemny zapach kląbów kwiatowych niesiony ciepłym wiatrem wzdłuż zadbanych alejek bogatej dzielnicy mieszkalnej. Na zielonych gałęziach drzew młode wróble machały skrzydełkami głośno domagając się jedzenia.

- Świat jest taki piękny a ja umieram na zawał - Westchnął rozżalony niepełnosprawny. Nie żałował, że swój ostatni dzień z rodziną, ale miał dzisiaj w planach dziką imprezę z maryśką, tańcem, gastro fazą i nocną wizytą u Alicji a teraz to wszystko miało się skończyć po daniu mu dodatkowego dnia fałszywej nadziej?!

- Remigiuszu daj mi tą komórkę a ty biegnij do naszej łazienki i przynieś nitroglicerynę z szafki, obudź też ojca Adamie podaj mi, jakie masz objawy - Stanisława odnalazła wewnętrzny spokój i zaczęła wydawać polecenia.
- Bezwładność kończyn, uczucie silnego nacisku na ciało w tym klatkę piersiową oraz powiązane z tym duże problemy z oddychaniem- Odpowiedział - Nie wypisałem się przecież na własne życzenie, zrobili mi badania, poleżałem tam dłużej niż większość i zostałem wypisany bo są przeciążeni

Słysząc, że mają do czynienia z ofiarą wydarzeń na Placu Zwycięstwa dyspozytorka przekazała, że od rana nastąpił wysyp pogorszenia się stanu wybudzonych, nie mają w tej chwili wolnego pojazdu a chorego najlepiej dowieźć we własnym zakresie do nowo utworzonej placówki, której adres podała.

W tym czasie znany producent telewizyjny Stefan Sosnowski zdołał wygrzebać się z łóżka i zostać poinformowanym jak się sprawy mają. Zestresowany ojciec rodziny po pięćdziesiątce przetarł zaczerwienione od wczorajszych łez oczy poklepał się po łysinie i zmierzwił sumiastego wąsa po wyczerpaniu wszystkich nerwowych tików głęboko westchnął i rzekł:

- Dobra Adam zbieraj się do samochodu odwiozę cię i przypilnuje żeby tym razem dobrze się tobą zajęli najwyżej dam komuś w łapę. Kochanie ty z Remigiuszem zostańcie w domu nie ma potrzeby żebyście oglądali te tragedie
- Tato to bez sensu, ci lekarze są jak dzieci we mgle nie wiedzą jak nam pomóc, jeżeli mam dzisiaj umrzeć to wolę pójść imprezować skoro z wami się już pożegnałem... Pamiętajcie, że zapisałem swoje ciało Uniwersytetowi Medycznemu Meijn. Skoro nauka uratowała mi życie to niech mnie po śmierci rozkroją i dowiedzą się, o co z tym biega żeby pomóc innym - Rzucił fatalistycznie, ale mimo tego całego hoiraczenia bardzo szybko wziął pod język pastylkę nitrogliceryny, którą przyniósł mu brat. Po kilku minutach nastąpiło rozszerzenie naczyń krwionośnych i oddychało mu się nieco lepiej.

Głowa rodziny przybrała kolor ceglanej ściany
- Po moim trupie! Jedyne miejsce, w którym się znajdziesz jest ten ośrodek choćbym miał cię tam zaciągnąć siłą! - Krzyknął.

Adam przez moment rozważył swoje opcje. Smutna prawda jest taka, że jako osoba nie w pełni sprawna zawsze będzie skazany na pomoc osób trzecich i zawsze on będzie stratny, gdy pójdzie "na noże " z bliskimi.
Miał to szczęście, że jego rodzina była kochająca i pomocna miał świadomość, że większość osób w podobnym położeniu nie ma jego szczęścia.
Chociaż wewnętrznie cały gotował się z wściekłości, że robi się z niego bezradne dziecko, odbiera podmiotowość i skazuje się na zmarnowanie potencjalnego ostatniego dnia życia w umieralni zmusił się do przełknięcia pierwszej reakcji, aby rozegrać sytuacje na zimno.

- Dobrze Ojcze, ale czy mogę najpierw przebrać się i umyć? Bo od tych duszności zeszc... Oddałem mocz w sposób niekontrolowany - W ostatniej chwili ugryzł się w język - W tej chwili nie umieram a nie chcę zaśmierdzieć samochodu i poczekalni, w której pewnie spędzimy długie godziny. Może pomożesz mi się przemyć? Samemu zajmie mi to jakąś godzinę a z twoją pomocą uwiniemy się w kwadrans do tego będziecie mieć pewność, że nie zacznę się tam dusić i nie rozbije głowy pod prysznicem - Sosna naumyślnie zaproponował kolejną upokarzającą sytuacje, choć poświęcenie tej drobiny wolności było kolejnym wielkim upokorzeniem Adam wolał widzieć to, jako część taktyki retorycznej, dzięki której wygra większy konflikt.

Obecnie najważniejsze było uspokojenie starego (jeszcze tego by brakowało żeby padł na zawał albo wylew), przyznanie się do słabości, dzięki czemu uznają, że wychodzi z szoku i zaczyna się zachowywać logicznie oraz danie tacie jakiegoś zajęcia, dzięki któremu będzie mógł przestać się czuć bezradny skupiwszy energie na czymś konkretnym.

Wszystko poszło zgodnie z planem. Łazienka w barwach łososiowych od lat była dostosowana z siedziskiem prysznicowym i wanną z drzwiami .

Teraz chodziło jednak o szybkość Stefan sprawnie pomógł synowi zdjąć ubranie i się przesiąść się na siodełko , podał kosmetyki i nie widząc żadnych groźnych objawów odwrócił głowę pozwalając latorośli samemu namydlić się żelem pozwalając zachować tym samym resztki godności.

Sosnowski Senior też skorzystał z okazji żeby się odświeżyć gdyż nie da się ukryć, że poranny stres pokrył jego ciało potem a nie wypadało mu przecież „pachnieć" ludziom, których przyjdzie im spotkać.

Buszujący w Necie

Prysznic jak zwykle był źródłem cudownych pomysłów
- Już wiem! Jak my wszyscy mogliśmy być tacy głupi? Przecież ten świr mówił, że trucizna jest w rdzeniu kręgowym! Nic dziwnego, że wyniki były w normie, bo badaliśmy nie tam gdzie trzeba - Wołał zachwycony Adam.
- O czym ty znów gadasz dzieciaku ? - Spytał już nieco uspokojony ojciec pomagając mu wytrzeć się i ubrać.
- Nie chciałem was martwić wczoraj, ale prawda jest taka, że Pavel Zagórski oszalał i stworzył jakąś broń biologiczną, którą dosypał do rozdawanej wody a potem uruchomił ją elektrycznością
Ojciec zdębiał na chwilę - Wiedziałem, że tak to sie skończy to twoje popalanie trawki! Co myślałeś, że nie wiemy?! Teraz nie dość, że masz porażenie mózgowe to dorobiłeś sobie schizofrenie czy inną paranoje od tych narkotyków!
- Wszystko tam u was w porządku? Znowu zemdlał? - Spytała się z zewnątrz zaniepokojona krzykami Stanisława.
- Twój syn oszalał! Oby to był odwracalny skutek uboczny niedotlenienia mózgu - Odpowiedział zmęczony Stefan.

Adam westchnął ciężko miał na tą okazje przygotowaną pogadankę o mitach związanych ze szkodliwością marychy i własnej świadomości kilku niewielkich zagrożeń rekreacyjnego użytkowania, ale to nie był odpowiedni czas ani miejsce na te dyskusje.

- To nie są moje omamy rozmawiałem z policjantką, która też tam była i potwierdziła to, co pamiętam... Ojcze czy skoro teraz się nie duszę to przed wyjściem pozwoliłbyś mi coś zjeść i sprawdzić coś w necie? Sam widzisz, że służba zdrowia, która u nas i tak działa całkiem nieźle przez te wysokie podatki, które płacisz i tak jest już przeciążona tym kryzysem, więc może mógłbym sobie załatwić prywatną wizytę?
- A proszę ciebie bardzo z twoją Matką i tak wzięliśmy wolne na kilka dnia muszę sobie zrobić jakieś herbaty uspokajającej - Poddał się ojciec.

Adama wciąż trochę dusiło bał się w związku przyjmować pokarmów stałych wrzucił, więc do miksera mleko, mrożone wiśnie i sporą kopkę brązowego cukru opowiadając podczas pracy rewelacje o szalonym nobliście matce oraz bratu.
- Nic się nie martw kochanie zapewnimy ci tlenoterapie twój wujek Marek też miał problemy jak chorował na nietlenienie - Pocieszała kobieta.
- A ja tam mu wierzę! Myślałby, kto że będziecie mniej ufni w autorytety mediów głównego nurtu przez to, że tata dla nich pracuje - Odpowiedział buńczucznie Remigiusz.
- Kochanie dla ciebie autorytetem jest człowiek wymiotujący na psa - Odcięła się Matka.
Adi parsknął - Dzięki młody chcecie shaka? Eee, tam mamuś czepiasz się Kosy jego patostreamy są śmiechowe - Ponownie nie zamierzał wdawać się w spory z rodzicem nie chcąc nikogo antagonizować i ponownie pozwolił sobie pomóc tym razem w przelewaniu dość ciężkiej zawartości z naczynia do trzech szklanek.

Niepełnosprawny wyjął słomkę wielorazową z torby nie chcąc ryzykować, że rozleje owocowo - mleczną mieszankę na czyste ubranie przez jakieś nieopaczne stuknięcie albo hałas z zewnątrz. Nie umknęło jego uwodzę, że matula pozwoliła sobie na złamanie diety, ale nie zamierzał jej tego wypominać biorąc pod uwagę ile w ostatnich dniach przeszła wymęczonemu organizmowi należała się jakaś nagroda.

Potem ruszyli do komputera wystarczyło kilka minut i odpowiednie hasło wyszukiwawcze żeby znaleźć opis punkcji lędźwiowej.
- Skarbie to wygląda poważnie nikt ci nie zrobi tak inwazyjnego badania na życzenie, ale jak chcesz to próbuj niestety z uporem wrodziłeś się w moją siatkę genetyczną

Remi szybko znudził się obserwacją poszukiwania lekarza przez brata i poszedł zrobić sobie jajecznice na drugie śniadanie a potem poszedł do własnego pokoju pograć w Fortnite.

Następne 3 godziny Adam spędził słuchając muzyki ze słuchawki w jednym uchu przykładając słuchawkę telefonu do drugiego. Niestety Matka miała racje neurolodzy odmawiali wykoniania zabiegu bez wskazań medycznych. Rodzina, co chwilę zaglądała sprawdzając czy jeszcze żyje a student musiał sam przed sobą niechętnie przyznać, że czuł się coraz gorzej. Drętwość w kończynach pogarszała się podobnie jak duszności nitro i stukanie piętami o metalowy podnóżek pomagały coraz mniej.

Nie było jednak w jego naturze poddać się - Po prostu muszę przekonać społeczeństwo do potrzeby szeroko zakrojonych badań! - Miał niewielki kanał YT około 600 subskrypcji fanów DJ ŁOMA. Postanowił nagrać vloga:

Cytat:
Moi Drodzy dzisiaj coś mniej typowego jestem jednym z szczęśliwców, którzy przeżyli masakrę na Placu Zwycięstwa. Smutną prawdą, w którą zapewne trudno uwierzyć jest to, że Profesor Pavel Zagórski jest ludobójcą, które przetestował na nas broń biologiczną. Powiedział, że truciznę dodał do rozdawanej nam wody i zebrała się w kręgach szyjnych, dlatego masowo wypuszcza się wybudzonych ze szpitali, bo wyniki były dobre a to, dlatego że trucizna wciąż siedzi w kręgosłupach! A dokładniej w płynie rdzeniowo - kręgowym chciałem wykonać zabieg mający na celu zbadanie, ale nikt nie chcę uwierzyć w prawdę! Proszę, jeżeli wy albo wasi bliscy zostaliście dotknięci tą tragedią domagajcie się tych badań! Jeżeli wasi bliscy zmarli w skutek tego ataku błagam was abyście wyrazili zgodę na sekcje zwłok i badanie ich płynu rdzeniowego!

Im większą próbę porównawczą uzyskamy tym większa szansa na pomoc ocalałym oraz przyszłym ofiarom tego szaleńca! Używajcie hastagu #punkcja4EVERYONE żeby wywrzeć nacisk na lekarzy i władzę!

Utrzyjmy nosa temu narcystycznemu sukinsynowi!
Na studiach uczyli go o tworzeniu tagów, słow kluczowych oraz bazach danych jego trupioblada twarz też nadawała się na chwytliwe tumbnail. Założył też grupę FB "Grupa Wsparcia dla ofiar masakry Placu Zwycięstwa i ich bliskich" z tym samym apelem dodał nawet mema z Oprah dla większej viralności.

Pierwszy odzew był oczywiście od ludzi nazywających go szaleńcem i potworem próbującym zarobić na tragedii szybko, więc przestał śledzić odpowiedzi dostał za to wsparcie IRL.
- Widziałem twój filmik świetna robota! Trzeba ostrzec Kosę! - Zawołał Remigiusz wbiegając do gabinetu.

- Dobry pomysł młody weź pożycz mi swojego Phona na chwilę - Poprosił i nastukał, SMSa do policjantki Patrycji.

Cytat:
Cześć słuchaj z tej strony Adam kaleka ze szpitala. Słuchaj czujemy się gorzej, bo trucizna nadal tkwi w naszych kręgosłupach. Musisz namówić komendanta szefostwo i kogo tylko dasz radę żeby robili nam Punkcje lędźwiową. Trzeba też zdobyć nakaz sądu na przebadanie jak największej ilości zwłok dzięki temu będzie można ustalić skład tego kurestwa, co nas Prof zatruł. Dzwonie od brata mój Tel jeszcze kaput. Zdrowia
Następnie usiedli do Twitcha i z konta Remigo <REMI(G)niusz666> rzucili Kosie nieco Bitsów z wiadomością

Cytat:
Mój Brat też był na Placu mówi że trza przebadać kręgosłup jakąś Punkcją Lędzwiową spread the word #punkcja4EVERYONE
Patostremer powinien kojarzyć konto, bo Remi często dzielił się z nim swoim kieszonkowym, był aktywny na stremach i subskrybował go od kilku lat.
W ramach nastoletniego buntu, pół szkoły przemądrzałych bogatych smarków szalało za wysoko funkcjonującym alkoholikiem grającym w gry.

Następnym telefonem, jaki wykonał był ten do Alicji:
- Kochanie chciałem cię dziś odwiedzić choćbym miał umrzeć w twoich ramionach - Próbował zacząć romantycznie.
- A fee a pomyślałeś sobie, jaką miałabym w związku z tym traumę? Musiałbym wpuścić medyków do bunkra i całą sterylność poszłaby w pizdu! Widziałam filmik wiem, co się dzieje przestań zgrywać toksycznego macho i idź do lekarza!
- Kochanie wiesz, że ja nie z tych, ale potrzebuje twojej pomocy i dłużej przysługi mogłabyś pchnąć mojego tweeta, grupę FB i video farmami lików nie za mocno żeby nie wzbudziło za dużo podejrzeń, ale potrzebuje pchnąć kulę śnieżną do przodu żeby nie umrzeć
- Ranę ty tak na serio... Dobrze zrobię to, choć będę musiała zużyć kilka przysług nie wasz mi się kopnąć w kalendarz!
- Dobrze kochanie! - Rozłączył się z uśmiechem zadowolony z powodu wykonania kawału dobrej roboty.

Nagle zaczął się dusić i stracił przytomność.

Punkt pomocy medycznej

Obudzono go solami trzeźwiącymi w wyznaczonym punkcje pomocy było tak źle jak mu się wydawało, gdy tylko upewniono się, że nie ma natychmiastowego zagrożenia życia posadzono go w raz z ojcem w poczekalni. Nikt nie chciał słuchać jego teorii na temat płynu rdzeniowo - kręgowego
- Ludzie umierają nie mam czasu na teorie spiskowe i ludzi z certyfikatem wiedzy medycznej od Doktora Google - Zbył go lekarz.

Stanisław Sosnowski znał swojego starszego syna zabrał, więc ze sobą Sztukę Wojny oglądał telewizje nie próbując wciągać wyraźnie walczącego z dusznościami syna w rozmowę.

Lektura pomogła Adamowi odłączyć się od świata, lecz przywróciło go do niego ogłoszenie Profesora płynące z telewizora z furią cisnął książką o podłogę i zaczął krzyczeć na pełen regulator opluwając się przy tym śliną i podskakując w wózku:

- TY ZASRANY SUKINKOCIE! POPIERDOLONY NARCYZIE Z KOMPLEKSEM BOGA! JUŻ TY MNIE POPAMIĘTASZ! JUŻ JA CI POKAŻE OCALENIE, KIEDY ZROBIĘ CI Z DUPY JESIEŃ ŚREDNIOWIECZA CHOĆBYM MIAŁ PRZYCZEPIĆ SOBIE DO WÓZKA C4 I OSOBIŚCIE ZROBIĆ CI Z RZYCI GARAŻ! - Ten wybuch złości wyczerpał zapasy tlenu w schorowanych płucach i spowodowało kolejny atak duszności. Podskoczyło do niego dwóch sanitariuszy i nie patyczkując się zapikowało domięśniowo środek uspokajający wprost w mięsień pośladkowy.
 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 23-03-2019 o 20:11. Powód: drobne poprawki po poprawkach worda
Brilchan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172