Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-03-2020, 20:15   #11
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Warszawa, 21.03.2019, czwartek, poranek - część pierwsza

Marcel obudził się na podłodze. Czuł się niezbyt dobrze. Przede wszystkim było mu niewygodnie i zdecydowanie zmarzł. Poza tym, był cały mokry… od potu. Doskonale pamiętał, co przed chwilą mu się śniło.

Dalej leżał w tym samym miejscu jeszcze przez jakiś czas. Spokojnie, miarowo oddychał, patrząc stale w jeden punkt przed oczami. Którym była w tej akurat chwili noga sztalugi. Poruszył dłoniami. Bolały go stawy. Musiał wstać, żeby zażyć tabletki przeciwbólowe, choć spodziewał się, że tym razem mu nie pomogą. Miał wrażenie, że drobne chochliki przysiadły mu na palcach i zaczęły piłować je w strategicznych punktach. Kto wie, może mu już odpadły? Nie sprawdził tego ani razu. Nie miał na to siły.
Jednak robiło się coraz zimniej i w pewnym momencie przysiadł. Potarł oczy. Jego twarz przypominała bladą maskę bez wyrazu. Sięgnął dłonią do kieszeni bluzy, jaką miał na sobie. Chciał sprawdzić na ekranie komórki, która była godzina. I jaki dzień. Może spędził tutaj na tej podłodze cały tydzień? Tak właśnie się czuł.
Była dziewiąta pięć rano, czwartek, dwudziesty pierwszy marca. Wszystko się zgadzało. W pokoju panowała cisza i spokój… poza cichym pochrapywaniem, które co jakiś czas zaburzało sielankę.
W rogu pomieszczenia, z opuszczoną na kolana głową tudzież czapką z dzwoneczkami siedział (lub spał na siedząco) Stańczyk.

Och… nie…
Marcel naprawdę miał nadzieję, że błazen utopił się we śnie. I to lepiej od niego. Tak na dobre. Że już nigdy więcej go nie zobaczy. A tu jednak przykra niespodzianka. Poza tym wyglądało na to, że Feliński przespał tutaj całą noc do rana. Pewnie między innymi dlatego czuł się tak koszmarnie. Spał na podłodze w jednej pozycji i był cały zdrętwiały. Spostrzegł, że musiał przed zaśnięciem przykryć jedną sztalugę. Druga natomiast była cały czas odkryta i przedstawiała obraz, o którym opowiadał psychoterapeutce. Jednak dzisiaj dłonie tak go bolały, że raczej nie chwyci za pędzel. To wcale nie wprawiało go w dobry nastrój.
“Z drugiej strony mam dużo dzisiaj do roboty”, pomyślał. “Mógłbym i tak nie mieć na to czasu.”

Musiał dokładnie przeszukać mieszkanie w poszukiwaniu nadajników, które mogły zakłócić jego fale mózgowe w nocy. To by tłumaczyło ten dziwny sen. A co, jeśli znalazł się w programie telewizyjnym lub badawczym? Doszedł do wniosku, że w pierwszej kolejności trzeba wykluczyć obecność anten, kamer, dyktafonów i innych niepokojących urządzeń umieszczonych w najdziwniejszych miejscach. Potem opuka ściany, ustawi kamerę wycelowaną w Księżyc… Kto wie, co nagra się tej nocy? No i też musiał gruntownie przebadać samo swoje ciało w poszukiwaniu czipów generujących koszmary. Dużo roboty na dzisiaj. A miał jeszcze udać się na imprezę Babci Basi.

W pierwszej kolejności jednak spróbował wstać. Cichutko. Tak, żeby błazen się nie zbudził.
- Mam cię! Ha ha ha! - Stańczyk z impetem podskoczył na równe nogi, jednocześnie wskazując Marcela palcem. Feliński wzdrygnął się i cicho krzyknął przestraszony. - To co, dziś impreza? Masz już wszystko?
Marcel zmarszczył brwi. Stańczyk zmienił nieco swoje nastawienie. Wczoraj był opryskliwy i wulgarny. Dzisiaj nie przeklął ani razu, a wypowiedział już kilka słów. Co prawda niewiele ich było... ale jednak.
- Ty to sponsorowałeś? Ten fatalny koszmar? - mężczyzna zapytał go.
“Po co ja w ogóle wdaję się z nim w dyskusję”, pomyślał. “To droga prowadząca prosto na dno. I z powrotem do psychiatryka.”
- Koszmar? - zdziwił się błazen - Koszmar! Ty jeszcze nie wiesz, co to jest koszmar! - uradowany zaczął udawać zawodnika sumo. - To błaganie o pomoc, tylko czemu nikt nie wzywał pomocy?

Czyżby Stańczyk zmienił się w sfinksa zadającego zagadki? Marcel myślał nad odpowiedzią.
- Bo może już było i tak za późno? I nie dało się nic zmienić? Bo nie mogliśmy nic zmienić. W tym śnie. Tak właściwie z każdą chwilą było tylko coraz gorzej. Nie mogę jednak przypomnieć sobie śmierci.
Spojrzał nieufnie na błazna. Bez wątpienia tą dziwną rozmową chciał pomieszać mu w głowie. I odciągnąć od szukania kamer. Marcel wyprostował się nieco, wyobrażając swój mimowolny występ w spaczonym reality show.
- Brak zmian! Zmiany! Zmia-ny! Brak zmian jest tylko o tu - błazen wskazał głowę Marcela. - Śnił ci się sen o umieraniu? Biedactwo! Ale w nim to nie ty umierasz! Umieranie! - Stańczyk zachichotał jakby odkrył jakieś nowe fajne słowo.
- To nie ja umieram? Czyli jednak ktoś umarł? - mężczyzna otworzył usta zaskoczony. Następnie je zamknął. Zastanowił się. - To smutne.
Nie chciał, aby zginęła dziewczyna o kolorowych włosach. Albo jego nowy kolega, Karol. Była tam również blondynka, która akurat nie bała się śmierci.
- To piesek - uzmysłowił sobie nagle. - Piesek umarł?
To byłoby tragicznie smutne. Zwłaszcza że był taki mały i ładny. Ale nie miał skrzeli i to najwyraźniej okazało się jego gwoździem do trumny.
- O nie! - wesołek złapał się za policzki i przez chwilę wyglądał na absolutnie czymś zasmuconego. - To nie ja sponsoruję twoje sny, nie zabijaj więcej pieska! Biedny piesek… ha ha ha - oczywiście, cały efekt przejęcia musiał popsuć głośnym śmiechem.
- Ja? Ja bym nigdy nie zabił zwierzęcia - burknął Marcel. - Głupi jesteś.
Ale i tak poczuł się nieswojo.

Odwrócił się w stronę drzwi i ruszył w ich stronę. Musiał wziąć prysznic, zmienić ubrania. Potem śniadanie.Takie podstawowe rzeczy. Nauczył się je wykonywać, aż weszły mu w rutynę. Był jednak taki okres w jego życiu, kiedy kompletnie zapominał o swoich potrzebach życiowych i głównie leżał w jednym miejscu. To, że dzisiaj wstał z tej podłogi… I że w ogóle każdego dnia wstawał… było wielkim sukcesem. Odnoszonym za każdym razem.
- Jesteście? - rzucił, wychodząc na półpiętro, a następnie na spiralne schody.
Miał nadzieję, że wszyscy już sobie poszli. Nie miał dzisiaj ochoty przed nikim udawać człowieka.

Nikogo nie było.
Prócz błazna, który ciągnął się za nim.

Marcel westchnął z ulgą. Pewnie Iga była już w pracy, a Damian w szkole. Nie naszli ich też żadni goście, więc mężczyzna miał cały apartament dla siebie. Podszedł do lodówki. Wyjął z niej masło, żółty ser oraz dwa jaja. Następnie ukroił dwie kromki chleba i włożył je do tostera. Jaja miał ochotę ugotować na twardo. Włączył również ekspres do kawy, aby mógł już zacząć pracować. Tymczasem sam ruszył w stronę łazienki. Na razie jedynie skorzystał z toalety i umył zęby. Zapomniał to zrobić wczoraj wieczorem. Potem wrócił do kuchni. Przygotował do końca śniadanie i usiadł z nim przed telewizorem. Włączył pilotem aplikację youtube. Lubił oglądać jazdę figurową na lodzie. Jego faworytem był Yuzuru Hanyu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=h-7rZ4G1f0w[/media]

Wyciągnął komórkę i sprawdził, czy otrzymał jakieś wiadomości. Raczej nie. Nie był w końcu najbardziej popularną osobą na świecie.
- Nuuuda - odparł błazen, siadając tuż obok Marcela. - To co dziś robimy, hę? - Marcel mógł zauważyć, że jego towarzysz tak naprawdę z zaciekawieniem wpatruje się w ekran.
Feliński podniósł dłoń i otarł pojedynczą łzę wzruszenia.
- Nie wiem, czemu zrobiłem się taki emocjonalny - powiedział, spoglądając na wspaniałe piruety. - To przez ten podkład. Muzyka klasyczna. Nasz wspaniały, polski Chopin.

Wtem przypomniał sobie o Konkursie Chopinowskim i poczuł się tak, jakby dostał obuchem w głowę. A także w brzuch. Oraz nerki. No i oczywiście krocze. Westchnął.
- A co dzisiaj robimy? To co zawsze, Pinky. Podbijamy świat - odpowiedział błaznowi.

W rzeczywistości zamierzał po śniadaniu i prysznicu przejrzeć mieszkanie w poszukiwaniu obcych wtyczek. Komfortowe przebywanie we własnym domu zdawało się kompletną podstawą.
Stańczyk również przetarł łzy, idąc w ślad za swoim przyjacielem.
- Nie łam się - powiedział poważnie, a wyglądało, że mówi do ekranu. - Ej ty! To może od razu weź ścierkę i przetrzyj kurze? - spojrzał teraz na Marcela.

Marcel zmarszczył brwi. Tak właściwie wydawało się to dobrą radą. Gdzie był haczyk? Czy to możliwe, że nie było żadnego? Może błazen chciał być jak na razie miły i pomocny, żeby Feliński przestał go podejrzewać o niecnoty. I kiedy tylko opuści gardę, zaatakuje celniej i dotkliwiej, niż kiedykolwiek wcześniej.
- Wiesz co? Chyba tak zrobię. I tutaj jest w sumie zagadka logiczna. Jak to poukładać. Planowałem teraz się wykąpać… ale po sprzątaniu najchętniej znowu wziąłbym prysznic. Zwłaszcza że idę na przyjęcie. Ale nie chcę tego robić dwa razy. Zdaje się, że jeszcze chwilę pozostanę w tych ubraniach - mruknął, spoglądając w dół na swoje ciało.

Włożył talerz do zmywarki. Nie wyłączył telewizora. Wnet kolejne wideo włączyło się, ukazując Yuzuru Hanyu podczas kolejnego występu. Tyle że teraz Marcel nie zwracał na niego większej uwagi. Czego nie można było powiedzieć o błaźnie. Ten bowiem został przed telewizorem.
Napił się kawy, po czym ruszył do szafki, w której znajdował się młotek. Wyjął go. Znalazł również opakowanie jednorazowych chusteczek do ścierania mebli. Tak uzbrojony ruszył wpierw do pracowni. Chciał dobrze opukać ściany w poszukiwaniu innego, niepokojącego odgłosu. Pożyteczne łączył z pożytecznym, planując przy okazji sprzątać. Zgodnie z sugestią Stańczyka.

Minęła niecała godzina. Stańczyk oglądał youtube’a. Co jakiś czas słychać było jak emocjonuje się, przeżywając to, co widzi. Plus taki, że nie chodził krok w krok za Felińskim.
Marcel z kolei stukał w ściany. Żadnej nie udało mu się jeszcze uszkodzić. Nie znalazł też nic niepokojącego co zmuszałoby go do większej rozbiórki mieszkania. Sprzątanie, w tym wycieranie kurzy, szło doskonale.
Przez okna wpadały promienie słońca zwiastujące ładną wiosenną pogodę. Z youtube’a co jakiś czas leciała muzyka klasyczna. Spokój, piękna muzyka, piękna pogoda. To wszystko napawało jakimś entuzjazmem. Marcel poczuł, że jego niepokój lekko przygasza się. Wszystko szło dobrze. Stańczyk go nie napastował, on sam produktywnie spędzał czas, opukując ściany. Zaczął czuć się coraz bardziej bezpiecznie.

Wnet dało się słyszeć stukanie i szuranie. Dźwięki te dobiegały z korytarza i odbiegały od "ktoś po prostu przeszedł". Ktoś tam coś kombinował.
- To nowy sąsiad - odparł Stańczyk. - Może powinieneś mu pomóc? - błazen niechętnie oderwał się od ekranu.
Marcel zerknął na niego. Skąd ten wiedział, kto znajdował się za zamkniętymi drzwiami na korytarzu? Przecież sam Feliński nie posiadał takiej informacji, natomiast Stańczyk był niczym więcej, jak rezydentem jego głowy. Czyżby posiadał swoje własne zmysły, które przekraczałyby zdolności postrzegania Marcela?
“Nie, to byłoby szaleństwo”, doszedł do wniosku Feliński.
Ruszył prosto do drzwi. Chciał sprawdzić, czy osąd Stańczyka był prawidłowy. Choć po części zamiast sąsiada, spodziewał się zobaczyć starą cygankę, otuloną pięcioma warstwami barwnego materiału. Rzucającą na niego kolejną klątwę. W sposób nierozsądnie głośny próbującą zesłać na niego kolejny sen tej nocy…

Za drzwiami faktycznie znajdował się mężczyzna - tak, jak zapowiedział Stańczyk. Wysoki, patyczkowaty szatyn o nieprzeciętnej urodzie. Ubrany w ciekawy, modny sposób.
Mocował się, ze sporym pudłem, które próbował przepchnąć w stronę drzwi od sąsiedniego apartamentu. Szło opornie, chociaż mogła to być kwestia taktyki. Z kieszeni od jego spodni wystawał różowy pompon. Dokładnie taki sam, jaki przy swoich kluczach nosiła właścicielka apartamentu i jego niedawna lokatorka.
- Jest modelem - błazen bąknął pod nosem, nie odrywając oczu od youtube’a. - Model! Mooooodel. Modelik. Hi hi hi. Ma kontrakt na pół roku w Warszawie. A wczoraj wieczorem oglądał Mushishi. Ha ha ha - to sprawiło, że Stańczyk zgiął się wpół i zaczął rechotać ze śmiechu, przypominając żabę. A później bić brawo, bo Yuzuru Hanyu właśnie dostał bardzo dobre punkty za swój występ.
Marcel dał się rozproszyć tymi brawami. Zerknął w stronę ekranu telewizora na młodego mistrza łyżwiarstwa, po czym znowu przeniósł wzrok na nieznanego szatyna.
- Dzień dobry - rzucił. - Będzie pan naszym nowym sąsiadem? - zapytał.

Dość pospiesznie odłożył młotek na szafkę niedaleko drzwi wejściowych. Nie chciał wyglądać niepokojąco. Ludzie zazwyczaj czuli się niezręcznie, kiedy trzymał w dłoniach potencjalne narzędzie zbrodni. Choć ten facet jeszcze raczej nic o nim nie wiedział. Totalnie rozumiał, dlaczego Iga zasugerowała, że był gejem. Jego ubrania stanowiły wręcz dress code homoseksualizmu. Feliński uśmiechnął się lekko.
- O dzień dobry - odpowiedział mężczyzna. Miał ciepły, sympatyczny głos. Przestał na chwilę pchać pudło. Wyprostował się i przetarł rękawem czoło. - Konrad Sikorski - przedstawił się, po czym zrobił krok do przodu, wyciągając dłoń w stronę Marcela. Uśmiechnął się przy tym, co sprawiło, że na jego policzkach wykwitły małe dołeczki.
Takie dołeczki zawsze były urokliwe, zarówno o kobiet, jak i mężczyzn. Feliński przez chwilę spoglądał na nie. Następnie wyciągnął dłoń w stronę mężczyzny. Mężczyzna ścisnął ją na chwilę i puścił.
- Marcel Feliński - powiedział. - Skąd pan się przeprowadził do nas? Z okolic Warszawy, czy może z dalszych stron? - zapytał.
Zerknął w dół na pudło, a potem z powrotem na twarz nowego sąsiada.
- Z dalszych stron - odpowiedział model. - Mam nowy kontrakt tu w Warszawie, póki co na pół roku. Wcześniej na dłużej zatrzymałem się w Paryżu. Tu mam rodzinę, więc cieszy mnie powrót w stare kąty.
Marcel uśmiechnął się.
- Nowy kontrakt w Warszawie, wcześniejsza praca w Paryżu… - zawiesił głos. - To brzmi całkiem dobrze. I ciekawie. W takim razie… qu’est-ce que tu fais dans la vie? - zapytał Feliński.
Co znaczyło dosłownie “co robisz w życiu”, a zwyczajowo było to pytanie o zatrudnienie. Marcel zabłysnął, jak gdyby znał francuski jak drugi ojczysty język, natomiast prawda była taka, że znał może pięć zdań w tym języku. Nauczył się ich na zajęciach w liceum wraz z “quelle est ta nationalite”, “quelle heure il est” i kilkoma podobnymi.
- Je m'occupe de la modélisation - odpowiedział mu rozmówca, płynnie po francusku. Uśmiechnął się, piękne dołeczki znów pojawiły się na jego buzi - Et toi?
- Zajmuje się modelingiem, pyta czym ty - wyjaśnił mu Stańczyk, który właśnie pojawił się za plecami Marcela. Błazen zaczął cmokać pod nosem. - No, no, no, no, no…
“Nie cmokaj, błaźnie, czemu cmokasz”, pomyślał Marcel.

Czy to był przypadek, że jednej nocy miał tak przedziwny sen, a następnego dnia pojawił się nowy lokator mieszkanie obok? Na pewno nie. Bez wątpienia Konrad był jednym z naukowców mającym opisywać jego zachowanie w tym eksperymencie. Twierdził, że przybywał z Francji. Może to była półprawda i naprawdę pochodził z obcego kraju, tylko była nim Rosja. Kilka słów wypowiedzianych po francusku jeszcze nic nie znaczyło. Marcel pomyślał, że musi zaprzyjaźnić się z Sikorskim, żeby poznać prawdę.
- Ja jestem malarzem. Byłym pianistą. Widzisz, ty jesteś modelem, ja jestem malarzem… - Feliński zawiesił głos. - Czy to przypadek, że się poznaliśmy? Nie sądzę - uśmiechnął się do niego.
Naprawdę nie sądził. Choć z kompletnie innych powodów, niezwiązanych ze sztuką.
- Jak chcesz, to mogę ci pomóc z tymi pudłami - powiedział. - Daj mi tylko pięć minut.

Akurat tyle, żeby wziąć codzienną dawkę paracetamolu, popić ją i przeczesać włosy.

- Wierzę w przeznaczenie - odpowiedział Konrad, uśmiechając się. Jego słowa wywołały atak wesołości u błazna. - Oh, to było naprawdę wspaniale, gdybyś mógł mi pomóc - dodał z widoczną ulgą - poczekam, oczywiście.
Marcel pokiwał głową.
- Zaraz wracam - powiedział i przymknął drzwi.
Ruszył prosto do łazienki, żeby przeczesać włosy. Nie było to konieczne do noszenia pudeł, ale dawało mu to również trochę czasu na myślenie. Zażył tabletki i popił je wodą.
- Czemu zaśmiałeś się, jak powiedział, że wierzy w przeznaczenie? - Marcel zapytał Stańczyka podejrzliwie. Zerknął lekko w jego stronę.
Stańczyk znów się zaśmiał, choć wyjątkowo krótko.
- Bo pomyślałem sobie, że z jednej strony to bzdura, a z drugiej strony coś w tym jest. Paradoks. Lubię paradoksy, są takie zabawne - Stańczyk zaśmiał się znów, jakby przypomniał sobie wyjątkowo śmieszny paradoks. - Twój model zawsze marzył o własnym akcie. Malowałeś kiedyś akt? - zapytał, po czym zarechotał jak żaba.
Marcel zaniemówił. Spuścił wzrok, dając się zbić z pantałyku.
- Nie… nigdy - odpowiedział.
Nigdy też nie widział na żywo zupełnie nagiego ciała. Kompletnie speszył się i zapomniał, co miał robić.
- Sam jesteś paradoksem. No i bywasz zabawny. Choć rzadko. Może jest coś w tym, co mówisz - mruknął wreszcie Feliński i ruszył w stronę drzwi.
Zdjął z wieszaka kurtkę i założył ją. Był marzec i na zewnątrz panowały niskie temperatury. Pewnie Konrad przenosił te pudła z zaparkowanego samochodu.
- Jesteś tu jeszcze? - zapytał, wychodząc na korytarz. Nie mógł przestać myśleć o tym akcie. Cholerny Stańczyk!

Model siedział na swoim kartonie. Wyglądał przy tym jakoś dostojnie, jakby pozował do… zdjęcia?
- Jasne, przecież obiecałem, że poczekam - odpowiedział, a jego wzrok padł na uczesane włosy Marcela, jakby wychwycił tą drobną różnicę. - Zresztą, ciężko by było tak szybko pójść gdzieś z tym kartonem.
Po tych słowach wstał ze swojego dobytku.

Słońce padało przez okno w klatce schodowej wprost na prawy profil Konrada. Druga strona jego twarzy była lekko zacieniona. Subtelna gra światła i mroku podkreślała kości policzkowe chłopaka, zarys szczęki, harmonijne rysy twarzy… To był wyjątkowy moment. Marcel żałował, że nie miał w głowie aparatu fotograficznego, którym mógłby go uwiecznić. To niesamowite, jak bardzo ludzie się różnili. Jeden mężczyzna mógł być grubym, spasionym wąsaczem męczącym się na oddziale pulmonologicznym z POChP, a drugi młodym, szczupłym i pięknym ucieleśnieniem Adonisa. I niby jeden gatunek homo sapiens oraz ta sama płeć..
- Czyli jesteś takim prawdziwym modelem - Marcel zawiesił głos. - Który chodzi po paryskich wybiegach w dziwnych ubraniach? - uśmiechnął się. - Teraz jest taki wysyp samozwańczych, instagramowych modelów, że aż ciężko uwierzyć, że ma się przed sobą kogoś prawdziwego. Powiedz mi, co mam robić - dodał, patrząc na pudło.
- Tak. Faktycznie chodzę po wybiegach - przytaknął. - Co do tego pudła, to sam nie wiem. Możemy je we dwóch spróbować przepchać do mieszkania. Albo jeden z nas będzie pchał, a drugi ciągnął. Tak, chyba tak będzie lepiej.
- Ty… wciąż mówisz o noszeniu pudeł, prawda? - Marcel zmarszczył czoło.
Następnie lekko zmieszał się, kiedy uświadomił sobie, że to najpewniej zostało odebrane jak flirt. Uznał, że będzie konieczna szybka zmiana tematu. Konrad zdążył zaśmiać się w bardzo przyjemny, sympatyczny sposób.
- Ostatnio oglądałem Mushishi, bardzo mi się podobało - skłamał Marcel, przypominając sobie, co mówił błazen. W rzeczywistości wcale tego anime nie oglądał, choć już wcześniej wiedział, że istniało.
Ustawił się w pozycji za pudłem, co sugerowało, że zamierzał je pchać.

Model nie zmienił jednak pozycji. Wydawał się zaskoczony tym, co powiedział Marcel. Do tego stopnia, że na chwilę zapomniał, co ma robić.
- Niesamowite - powiedział w końcu. - Na którym jesteś odcinku? Ja wczoraj wieczorem też to zacząłem oglądać. Co za niesamowity zbieg okoliczności. Koniecznie musimy pooglądać razem - Konrad uśmiechnął się, ukazując dołeczki. Dopiero wtedy ustawił się w pozycji do ciągnięcia kartonu.
Siłą mięśni dwóch mężczyzn dużo łatwiej było go zaciągnąć pod drzwi apartamentu.
Marcel myślał. A może niegdyś zaczął oglądać to anime?
- Myślę, że pierwszy odcinek mówił coś o duchu jakiejś babci? Podobało mi się, ale wydawało mi się to nieco egzaltowane. I nie oglądałem dalej. Obejrzałem zamiast tego Opowieści z Ziemiomorza. Stworzone przez studio Ghibli na podstawie powieści Ursuli le Guin.
Nikt nie mógł gniewać się na Studio Ghibli.
A tym bardziej na Ursulę le Guin.

Marcel wyszukał wzrokiem Stańczyka. Przekazywał mu informacje o świecie… których nie mógłby dowiedzieć się w żaden inny sposób! Jak to było możliwe?
Feliński od dłuższego czasu chorował na schizofrenię.
Ale jak można było akurat to wytłumaczyć?!
Bo najwyraźniej błazen nie był zwykłym objawem choroby...
 
Ombrose jest offline  
Stary 02-03-2020, 20:16   #12
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Warszawa, 21.03.2019, czwartek, poranek - część druga

Stańczyk stał w drzwiach apartamentu Marcela, oparty o framugę. Prawdopodobnie jednym okiem oglądał stąd nadal włączony telewizor, jednocześnie będąc dość blisko Marcela, by nad nim czuwać.
- Czytałem cały cykl tych książek, ale nigdy nie oglądałem filmu - przyznał Konrad. - Zaciekawiłeś mnie. Myślę, że to dobra propozycja na jakiś długi wieczór.
Konrad okrążył karton, by otworzyć kluczami drzwi do apartamentu.
- A oglądałeś może Makowe Wzgórze? - zapytał podczas tej czynności.
- Nie, ale oglądałem Spirited Away… no i Totoro, Hauru, Mononoke, Kiki… Nie jestem wielkim koneserem. To prawda. Ale może dzięki temu będziemy mogli obejrzeć razem coś nowego dziś wieczorem… Ostatnio mam w nocy bardzo dziwne koszmary i chyba potrzebuję trochę normalnych interakcji międzyludzkich, żeby po nich odtajać.
“Choć wieczorem planowałem udać się do kliniki… Zrobić rezonans magnetyczny albo tomografię komputerową w poszukiwaniu wszczepu, który zesłał na mnie ten dziwny sen”, pomyślał Marcel. “Może jednak spędzę ten wieczór z nowym kolegą, nie obawiając się ataku ze strony Rosjan? No ale w sumie tak, on sam może być nadal rosyjskim naukowcem”.

- W takim razie możemy razem obejrzeć Makowe Wzgórze. Jeszcze nie oglądałem go. Przyszło mi na myśl, bo to ten sam reżyser - Konrad otworzył drzwi do apartamentu i wetknął klucze do kieszeni. Wrócił na swoje stanowisko do pchania kartonu. - Koszmary? Mogę zapytać, czym się zajmujesz?
- Jestem malarzem. Cholernie dobrym. Ale wcześniej byłem pianistą… też cholernie dobrym. Ale Rosjanie musieli mi to odebrać… - Marcel zawiesił głos.
Nagle uświadomił sobie, jak to musiało brzmieć. Na pewno kompletnie szalenie.
- To znaczy byłem świetnym pianistą aż do czasu urazu - spojrzał na swoje dłonie. - Okazało się, że uraz nie był dość dotkliwy, żeby mnie kompletnie sparaliżować. I chwyciłem za pędzel - wyjaśnił. - Czasami mam wrażenie, że to jedno i to samo. Malowanie i granie na instrumencie. Tylko zakamuflowane w kompletnie inny sposób - zawiesił głos. - Może masz jeszcze jakieś ciężary do przeniesienia? - zapytał.
Zazwyczaj nie poruszał takich filozoficznych, wydumanych tematów w rozmowach z nieznajomymi i pewnie dlatego poczuł się niezręcznie.

- Malarz! Niesamowite - odparł mężczyzna. Po tych słowach bez ogródek zmierzył Marcela wzrokiem. Dosłownie przyjrzał mu się od stóp do głowy, jakby sam oglądał jakiś obraz. Chwilę dłużej zatrzymał wzrok na dłoniach - To bardzo przykre, co cię spotkało. To z tego powodu masz koszmary?
Karton znalazł się w środku pomieszczenia. Apartament był lustrzaną wersją domu Marcela.
- Jeszcze jedno pudło jest w aucie - dodał model, odpowiadając na pytanie.
Marcel uśmiechnął się smutno.
- Tak… można tak powiedzieć po części, że z tego powodu - nie chciał dokładnie opowiadać, w jaki sposób jego dłonie zostały uszkodzone. - Choć ostatnio mam niezależnie zupełnie inne sny - sprecyzował. - Czasami przydarzają nam się rzeczy, nad którymi nie mamy zbyt wiele kontroli - dodał.
Zamilkł na moment i spojrzał na ręce.
- Aż tak rzucają się w oczy? - Feliński zaśmiał się. Dość niezręcznie. - Ale na razie dają radę i to jest najważniejsze. I wciąż mogę pewnym uchwytem trzymać pędzel. A także pudła. Powinniśmy udać się w stronę twojego samochodu, skoro masz jeszcze bagaże - Marcel lekko uśmiechnął się do Konrada.
- Chodźmy - odpowiedział model.
Poczekał, aż Marcel przejdzie przez wciąż otwarte drzwi, po czym zamknął je na klucz. Razem skierowali się do auta.
- Nie rzucają się tak bardzo w oczy. Twoje dłonie - dodał po drodze Konrad. - Pierwsza w oczy rzuciła mi się twoja kształtna żuchwa i harmonijne rysy twarzy. Jesteś bardzo przystojny - mężczyzna uśmiechnął się, zerkając na Marcela.
- Ja… przystojny? Serio? - zapytał Feliński. - Wcale nie czuję się zbytnio atrakcyjny. Ale dziękuję.
“Chyba że mówisz to wszystko tylko po to, żeby zdobyć moje zaufanie. A tak naprawdę masz złe intencje”, pomyślał. “Pieprzony Rosjanin.”
- Ty z kolei jesteś w bardzo oczywisty sposób piękny - rzekł. - Czy chciałbyś kiedyś być modelem do mojego obrazu? Nie maluję takich prostych portretów, więc najpewniej nieco przerobiłbym cię. Mógłbym dodać ci aureolę i miecz. Poza tym skrzydła. Już jakiś czas temu chciałem namalować tryptyk ukazujący upadek Szatana. Widzę to jako trzy obrazy. W pierwszym jest pięknym aniołem, choć czerwony błysk w oku sugeruje kiełkujące ziarno zepsucia. Na drugim walczyłbyś ze swoimi dwiema spierającymi się stronami. Jestem najbardziej podeksytowany właśnie tym obrazem, chciałbym uwiecznić cały ten niepokój, szaleństwo, zmartwienie, przemianę… Trzeci i ostatni obraz ukazywałby cię już po transformacji jako króla piekła. Oczywiście zapłacę ci część przychodu za obrazy - powiedział, aby nie było niedomówień. - Mieszkamy blisko, więc szłoby to całkiem sprawnie - rzekł, opierając się o samochód Konrada.
- Brzmi rewelacyjnie - odpowiedział model. - Z największą przyjemnością. Chętnie zobaczę kiedyś twoje prace.

Jak się okazało, model jeździł niebieską Toyotą Yaris Hybrid. Była zaparkowana tuż pod apartamentowcem. Miała francuskie blachy. Lekka rysa na lakierze po lewej stronie przy tylnym kole trochę odbierała mu blasku. W aucie faktycznie znajdowało się jeszcze jedno pudło, podobnych gabarytów, co poprzednie.
Stańczyk niezadowolony z oddalenia się od tv poczłapał za nimi.
- Następnym razem dobrze byłoby pakować swoje rzeczy w mniejsze pudła - rzucił Marcel. - Te są chyba na wózek widłowy. I tak jestem pod wrażeniem, że udało ci się to poprzednie tak daleko samemu zanieść.
Spojrzał z niechęcią na kolejną porcję bagażu. Na szczęście było już tylko jedno.
- To znaczy, jeśli będzie następny raz… W sumie wprowadzasz się tutaj na stałe? - zapytał. - Czy tylko na jakiś czas? Czy może jeszcze nie wiesz?
- Na razie mam kontrakt na pół roku - odpowiedział model - a później zobaczymy.

We dwoje wyciągnięcie pudła z auta poszło dość sprawnie. W takim samym układzie jak poprzednio zaczęli pchać / ciągnąć je w stronę apartamentu.
- Nigdy więcej takie duże pudła. Słowo daję - powiedział Konrad. - Takie miałem po prostu pod ręką. Teraz już wiem, że to kiepski pomysł. Cóż, uczymy się na błędach.
- Obyśmy w życiu popełniali tylko takie błędy - Marcel zaśmiał się, lekko sapiąc. - Może to dobrze, trochę intensywniejszych ćwiczeń fizycznych dla nas - dodał, choć wcale nie był zadowolony. - Miło było mi, że mogłem ci pomóc - rzekł, kiedy już zanieśli pudło na miejsce.
Wyprostował się i przeciągnął. Potrzebował chwilę, żeby złapać oddech.
- Dzisiaj idę na imprezę… taką za dnia, rodzinną. Dość szybko powinienem wrócić. Jeśli chcesz, to możesz wpaść do mnie dzisiaj wieczorem… powiedzmy o dwudziestej? - zaproponował. - Zaproszę kilkoro znajomych i będziemy świętować twoje pojawienie się w bloku. Byłoby miło, gdybyś poczuł się tu jak w domu - dodał. - Jesteśmy sąsiadami w wielkim mieście, ale to nie oznacza automatycznie, że musimy się nie znać - uśmiechnął się.
“Bo musimy się poznać”, pomyślał. “Czy to przypadek, że wprowadzasz się naprzeciw akurat mojego apartamentu? Nie sądzę!”
Marcel rzecz jasna przez cały ten czas spodziewał się wszelakich złych intencji. Ale w tej właśnie chwili jedynie uśmiechał się przyjacielsko.
- Ale żeś sobie to wymyślił - zarechotał błazen. Nic jednak więcej nie dodał.
- Świetnie! Bardzo chętnie i bardzo dziękuję. Co mam przynieść? - Konrad wydawał się być zadowolony z propozycji.
- Siebie - zaczął Marcel. - A także… może chłopaka… albo dziewczynę? Jeśli masz? Oraz przyjaciół. Możemy wyprawić małą imprezę. Nie boję się jej - powiedział odważnie.

Choć wcale nigdy nie organizował przyjęć. Miał nadzieję, że Iga sama wszystko ogarnie i podekscytuje się tym, że jej brat wyszedł z taką inicjatywą. Feliński robił dobrą minę do złej gry. Bał się, że zaraz zaatakuje go panika i wszystko odwoła. Ale naprawdę chciał zobaczyć, w jakim gronie obracał się Konrad.
Model uśmiechnął się lekko, a towarzyszył temu mały błysk w oczach.
- Aktualnie nie mam żadnego chłopaka, czy partnera - odpowiedział najpierw na pierwsze z pytań.
- Co, zainteresowany? - zarechotał błazen, szczerząc zęby w głupkowatym uśmiechu. Po tym podskoczył kilka razy jak królik, doskakując aż do drzwi apartamentu Marcela. - Yuzuru Hanyu, zaraz wrócę - powiedział do drzwi przesuwając po nich tęsknie palcami i przytykając policzek do ich zimnej powierzchni z takim utęsknieniem jakby te drzwi były samym Yuzuru Hanyu. Marcel przeniósł wzrok na błazna. Tak właściwie kompletnie rozumiał jego zaciekawienie łyżwiarstwem figurowym. Sam je przecież podzielał.
“Zainteresowany, ale nie tak, jak ci się zdaje”, odpowiedział mu w myślach na inny temat.

- Mogę zaprosić mojego starszego brata, jeśli zechce przyjść - kontynuował Konrad. - Mieszka tu w Warszawie. Mam też przyjaciółkę nie stąd, przyjedzie do mnie na weekend. Na pewno chętnie cię pozna. Inne kontakty raczej zaniedbane, długo siedziałem w Paryżu.
Marcel kalkulował w głowie.
- Rozumiem… czyli myślisz, że lepiej byłoby urządzić imprezę w ten weekend, kiedy przyjedzie twoja koleżanka? Bo na razie mamy czwartek - mruknął. - Moglibyśmy spokojnie przełożyć przyjęcie na jutro, jeśli pojawi się akurat w piątek. Może to będzie nawet lepiej. Spokojnie kupię wszystkie niezbędne rzeczy w sklepie i nie będę spieszył się. Bo mam dzisiaj urodziny, czy tam imieniny babci. A że jestem bardzo rodzinnym wnusiem, to się pojawię - dodał.

Marcel sam nie chciał przyznawać się przed sobą, jak bardzo ten Paryż robił na nim wrażenie. Pewnie w rzeczywistości było to takie samo miasto, jak każde inne. Jednak wyobrażał sobie stolicę romansu, sztuki, dobrego wina i muzyki… Prawdziwej magii.

- Czyli jutro o dwudziestej, u mnie? - zapytał.
- Dobrze. Tak, tak zdecydowanie będzie lepiej. I większa pewność, że mój brat będzie mógł być. Tylko wiesz, chyba lepiej bym się czuł, mogąc coś przynieść. Zrobię jakieś drobne przekąski, okej? - zaproponował.
Błazen oderwał nos od drzwi i z zaskoczeniem zaczął patrzyć na Konrada świdrującym spojrzeniem. Po tym zaśmiał się pod nosem.
- Zapytaj się go o tą znajomą - poprosił błazen.

Marcel zmarszczył czoło, patrząc na Stańczyka. Z perspektywy Konrada mogło to wyglądać, jak gdyby ciągle zerkał w stronę drzwi prowadzących do swojego mieszkania… co mogło oznaczać, że bardzo chce opuścić swojego rozmówcę i wrócić już do siebie. Niekoniecznie było to prawdą.
- Twoja znajoma też jest modelką? - zapytał uprzejmie. - Mieszkaliście razem w Paryżu?
Nie mógł poprosić go o podanie imienia oraz nazwiska tak znienacka i w sumie bez powodu. Byłoby to dziwne. Marcel spędził lata, starając się nauczyć, jak ukrywać przed ludźmi, że nie był normalny.
- Nie, Marta nie jest modelką. Dam znać, czy zdąży przyjechać w piątek, albo raczej dam znać, jakby miało jej nie być, bo wydaje mi się, że nie będzie to dla niej problem - Konrad popatrzył też w stronę drzwi. - To wszystko ustalone - uśmiechnął się - więc… do zobaczenia.
Błazen zaś choć nic nie skomentował, zaczął pokładać się ze śmiechu, tak mocno, że położył się na podłodze i śmiejąc się trzymał za brzuch i machał nogami niczym chrabąszcz, który upadł do góry nogami.
- No z czego się śmiejesz? - warknął Marcel, spoglądając na Stańczyka.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, jak to musiało wyglądać z perspektywy Konrada.
- W sensie… jakie masz ulubione komedie? Ja jestem fanem Przyjaciół. Widziałem wszystkie odcinki. Nieważne. Może wymienimy się numerami telefonów? - zaproponował. - Mieszkamy niedaleko, ale i tak dobrze jest móc kontaktować się na odległość.
Uśmiechnął się nieco niepewnie do Konrada. Miał nadzieję, że nie wydał mu się zbyt dziwny. Choć też nie łudził się.
Model faktycznie zmarszczył brwi przyglądając się Marcelowi jakby nie za bardzo zrozumiał, co się teraz wydarzyło. Nie skomentował nic, tylko wyjął telefon z kieszeni.
- Dobrze, wymienimy się numerami telefonów - powiedział.
Błazen powoli uspokajał się, a gdy panowie wymienili się numerami i ostatecznie pożegnali, niecierpliwie przebierał nogami, czekając na powrót do apartamentu. Gdy weszli już do środka od razu udał się przed włączony youtube.

Marcel natomiast w pierwszej kolejności ruszył do lodówki. Wyjął z niej jogurt. Wyrzucił wieczko i wziął też łyżeczkę z szuflady. Następnie spróbował zwykłej, truskawkowej jogobelli, siadając obok błazna.
- Co takiego cię rozśmieszyło z tą Martą? - zapytał. - Pięknie wygląda w tym brokacie. W sensie Yuzuru - mruknął, oglądając mistrzowstwa z 2014. - Marta - przypomniał nagle. - Odpowiadaj!
- Mówiłeś, że nie wierzysz w przypadki - odpowiedział błazen, spoglądając na Marcela. - Pamiętasz Martę ze swojego snu? - nie czekał jednak na odpowiedź, wiedział że pamięta. - Ta, o której myślał twój model, ma identyczną twarz.

Feliński otworzył usta i je zamknął. Następnie znów je otworzył. Skoczył na równe nogi. Wyciągnął w górę dłoń z palcem wskazującym jakiś nieokreślony punkt w oddali.
- Wiedziałem! - krzyknął. - Miałem rację! Miałem cholerną rację! Ja zawsze mam rację! - każde zdanie punktował ruchem tej samej ręki.
Usiadł z powrotem i chwycił na w pół zjedzoną jogobellę. Wziął do ust pełną łyżeczkę i zamyślił się, patrząc jak Yuzuru wykonał poczwórnego pirueta.
- Miałem taki dziwny sen. Następnego dnia wprowadza się nowy, przystojny sąsiad. Przypadek? Może. Okazuje się, że ten nowy sąsiad zna i sprowadzi dziewczynę z mojego snu… Przypadek? - zapytał błazna. - Czy to może być kolejny przypadek? Czy to zwykłe zrządzenie losu? - spojrzał na Stańczyka. Milczał przez dobrych dziesięć sekund, myśląc. - Tak właściwie skąd ty wiesz takie rzeczy? - zapytał. - Że to akurat ta Marta? - Marcel wydął wargi podejrzliwie. - Jesteś z nimi w spisku, szumowino… - szepnął.
Stańczyk zaśmiał się głośno.
- Szumowino! SZUMOWINO! Ha ha ha! - przeturlał się po tapczanie trzymając za brzuch. - Wiem, bo o niej pomyślał. Ta sama twarz, inna fryzura. Wiem też, jak się poznali, chociaż o tym nie myślał. Jesteś ciekawy?
- W sensie… na serio nawet wiesz, jak się poznali? - malarz powtórzył za Stańczykiem.

Nie chciał przyznać się do tego przed diabłem… ale tak. Ciekawiło go to. To wszystko było tak surrealistyczne, nawet jak na jego standardy. Głównie dlatego, bo ta psychoza była dziwnie zintegrowana z rzeczywistością. Wyjątkowo nie utrudniała mu funkcjonowania, ale je… wspomagała. Skoro dowiadywał się rzeczy, których nie mógł wiedzieć. Ale czy tak było naprawdę? A może jednak to wszystko było tylko kolejnymi urojeniami?
"Dowiem się tego jutro na tej imprezie, jeśli Marta… ta akurat Marta… rzeczywiście się na niej pojawi."

Dodatkowo Marcel poczuł się trochę samotnie. Właściwie bardziej samotnie, niż zazwyczaj. Bo chciał komuś o tym wszystkim opowiedzieć, ale nie miał komu. Bo nikt z jego bliskich mu nie uwierzy i jedynie zacznie wypytywać o regularne przyjmowanie leków. Marcel nie chciał, aby ludzie martwili się o niego. I też nie chciał zmagać się z ich zmartwieniami, ale to już była kompletnie inna kwestia.
- No jak się poznali? - zapytał.

- Spotkali się 12 maja 2002 roku, o godzinie 18:53. Ciekawe, czy to pamiętają? - Zastanowił się błazen. - W warszawskiej naleśnikarni Bastylia na jednym z pierwszych comiesięcznych spotkań Niedzieli z Lambdą.
- Niedzieli z Lambdą? To jakieś koła zainteresowań? - zapytał Marcel. - Przedziwnie dokładne posiadasz dane… - zawiesił głos, delikatnie zagryzając wargę.
Wziął komórkę i włączył przeglądarkę. Chciał dowiedzieć się, czy ta naleśnikarnia w ogóle istniała. Sam w niej nigdy nie był.
Google pokazało lokalizację restauracji, ale koło niej był napis "zamknięte na stałe". Drugi wpis z 2016 roku informował o zamknięciu po 15 latach tejże naleśnikarni.
Błazen zerknął Marcelowi przez ramię, jakby sam był ciekawy.
Następnie Feliński wpisał “Niedziela Lambda Warszawa”. Ciekawiło go, co to mogły być za kluby. Wyobraźnia podpowiadała mu dwie osobne, ekskluzywne, tajne sekty erotyczne. Spotykały się na luksusowych orgiach i tego dnia spotkanie miało miejsce w tej akurat naleśnikarni. To akurat nie do końca pasowało, jednak… kto wie, co mogło się mieścić w piwnicy budynku. Zamilkł na chwilę i zagryzł wargę, kontemplując tę hipotezę. Wątpił, żeby się potwierdziła, ale zabawnie było myśleć w ten sposób.

Wyświetliło się wiele odnośników do strony lambdawarszawa.org, żaden jednak nie dotyczył niedzielnych spotkań. Były za to informacje o sobotnich spotkaniach przy planszówkach, warsztaty z trudnych emocji, wspólne pisanie listów i informacje wikipedii na temat Stowarzyszenia Lambda Warszawa. Marcel zaczął je czytać. Czyli była to najstarsza działająca polska organizacja LGBT. Potem sprawdził datę pierwszego spotkania Konrada i Marty. To była niedziela według strony z kalendarzami. Stańczyk twierdził, żespotkania miały miejsce co miesiąc i było ich przynajmniej kilka… Czym jednak była organizacja Niedziela? Bo to była chyba jednak organizacja. Na pierwszy rzut oka kojarzyło się to z czymś religijnym. Ale czy stowarzyszenia religijne i związane z mniejszościami seksualnymi naprawdę chciałyby się spotykać? Feliński próbował wyszukać coś na temat Niedzieli w Warszawie, ale oczywiście nie wyskakiwało nic konkretnego.

Założył nogę o nogę. Zaczął bezmyślnie ssać łyżeczkę. Już dawno temu zjadł jogurt. Patrzył na ekran telewizora, ale w rzeczywistości nie oglądał jazdy na lodzie. Przez pewien czas miał w głowie kompletną pustkę. Potem zaczął myśleć o Konradzie. Wcześniej też nie miał wątpliwości, że mężczyzna był gejem, ale jeśli już… to teraz ostatecznie się rozwiały. Prawdopodobnie Marta mogła lubić kobiety, albo kobiety i mężczyzn. Marcel zauważył również, że nie wiedział wcześniej, czym zajmowała się Lambda… o której podpowiedział mu Stańczyk… natomiast kompletnie pasowała do Konrada. Czy to był już finalny dowód, że błazen nie był zwykłym przywidzeniem?
- Jesteś duchem? - zapytał go, przenosząc wzrok na śmieszka. - Który mnie nawiedza?

Po tym jego umysł znów uciekł w stronę Konrada. Przypomniał sobie, jak ładnie wyglądał jego profil w świetle na klatce schodowej. W tym jednym momencie. Marcel starał się zapisać lepiej ten obraz w pamięci, bo potem może na serio go namaluje. Choć mógł po prostu poprosić nowego sąsiada o pozowanie. Ale czy powinien?
Co to by oznaczało?
Dalej ssał łyżeczkę, spoglądając na błazna.

- Duchem? - zdziwił się Stańczyk. Spojrzał na Marcela i przez chwilę widać było, że zastanawia się nad odpowiedzią - I tak i nie - powiedział w końcu - jeśli szukasz nazwy, to bardziej jestem twoim aniołem stróżem - po tych słowach uśmiechnął się od ucha do ucha, wyglądając przy tym co najmniej jak zwariowana osoba.
Brwi Marcela błyskawicznie ruszyły ku górze.
- Czy wszyscy aniołowie są tacy, jak ty? - zapytał. - Czyżby w Niebie nie było żadnych egzaminów, które należałoby zdać, aby dostać licencję na sprawowanie opieki nad śmiertelnikami? - zmrużył oczy. - Wiesz, w nie wszystkich aspektach przypominasz niebiańską istotę… - zawiesił znacząco głos.
Słowa Marcela rozweseliły błazna. Nie pierwszy raz dziś zaczął turlać się ze śmiechu.
- Moja forma - zaczął wyjaśniać, gdy się uspokoił - zależna jest od ciebie. - Resztę pytań pominął i nie wyglądało na to, że ma zamiar na nie odpowiedzieć. - Jesteś gotowy na imprezę u babci? - zmienił temat - Czy powinieneś coś dla niej mieć?
- Cholera - mruknął Feliński.

Oczywiście, że nie przygotował żadnego prezentu dla babci. Spojrzał na zegar. Która była godzina? Może zdążyłby udać się do jubilera? Dzięki malarstwu miał nieco zaoszczędzonych pieniędzy. Nie przepuszczał na zbędne rzeczy… może prócz alkoholu. Większość szła na spłatę kredytu.
- Nazwę cię moim diabłem stróżem - zadecydował Marcel.

I znów pomyślał o Konradzie. Czy powinien zrobić jakiś ruch w jego kierunku? Feliński nigdy nie wykazywał inicjatywy. Był biseksualny i zawsze wydawało mu się, że jeśli znajdzie się w jakimś związku, to będzie on z kobietą. To znacznie wygodniejsze. Nie chciał być cierpiącym na schizofrenię gejem. Jeszcze brakowałoby tylko, żeby był żydem… i może czarnoskórym. Marcela jak najbardziej pociągały kobiety i doceniał ich piękno. Jednak doceniał również piękno mężczyzn i Konrad bez wątpienia był zjawiskowy. Może byli sobie przeznaczeni? Ale czy istniało coś takiego jak przeznaczenie?
“Jeśli zacznie mnie podrywać, to spróbuję mu nie przywalić”, Marcel zdecydował.

Ale też były inne naglące sprawy - jak na przykład przyjęcie babci Basi.
Było bodajże o 16. Feliński uznał, że albo uda się do jubilera - o ile będzie na to czas - albo weźmie obraz ze ściany i ruszy prosto do mieszkania babci. Taki prezent byłby warty dużo, dużo więcej, niż chciałby wydać u jubilera. Dlatego szczególnie nie podobała mu się ta opcja. Z drugiej strony babcia nie miała innych wnuków prócz niego i Igi. Wszystko zostałoby w rodzinie.
“Chyba nie powinienem myśleć tak strategicznie, jeśli chodzi o prezenty.”
Błazen zarechotał pod nosem.
- Diabeł stróż - powtórzył - podoba mi się.
 
Ombrose jest offline  
Stary 02-03-2020, 21:06   #13
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Warszawa, 21 marca 2019, czwartek, poranek

Wiktoria obudziła się zlana potem. Nie czuła się najlepiej. Zasnęła w dość niewygodnej pozycji wtulona w małą Julkę i przez całą noc nie bardzo miała jak się inaczej ułożyć. Jej wierny psi towarzysz dodatkowo unieruchomił jej stopy.
Dzieci jeszcze spały. Estaban podniósł głowę najwyraźniej wyczuwając, że jego pani już nie śpi.
Kobieta powoli zaczęła się podnosić, starając się nie obudzić dziewczynki. Uwolniwszy rękę, przetarła twarz.
- No i miałam rację ... - mruknęła do siebie, ale wcale nie była z tego powodu zadowolona. Pogłaskała Estebana, pozwalając mu polizać się po policzku. Rozejrzała się za telefonem by sprawdzić która jest godzina.
Była siódma rano, czwartek, dwudziesty pierwszy marca. Pogoda na dziś: 12 st. C, słonecznie, idealna na wiosenny spacer. I zaraz rozdzwonił się budzik.
- Oj... - blondynka wyłączyła go natychmiast, ale i tak zdążył narobić dostatecznego hałasu. Julia zaczęła się budzić, więc Wiktoria już bez skrupułów odsunęła ja od siebie, żeby móc wstać.

- Co robimy na śniadanie? - zapytała dziewczynkę i ruszyła do pokoju gdzie spał Antonii. Esteban pobiegł za nią. Co ciekawe Chihuahua chyba czuł jakiś wrodzony lęk przed małymi i nieporadnym mini-ludźmi, więc trzymał się na dystans przed nimi.
- Siku - odpowiedziała mała Julka - Aaaaaaaaaa! SIKU! Aaaaaaaaa! - między komunikatem jaka jest jej potrzeba drąc się niemiłosiernie, jakby nie potrafiła użyć jakiś normalnych słów.
Krzyki te obudziły Antosia, który wyskoczył z łóżka niczym rakieta. Okrążył pokój w około udając przy tym samolot, który wesoło podskakuje.
- Ciocia! Będziemy się razem bawić? Ciocia! Esteban! Chodź tu piesku! - chłopak zauważywszy Chihuahua rozpoczął natarcie w jego kierunku.
- Siusiu! - wydarła się ponownie dziewczynka. Esteban zaczął głośno szczekać.
Wiktoria westchnęła cierpiętnie. Nie rozumiała jak ktoś może z własnej woli skazywać siebie na katusze posiadania dzieci. Ruszyłą z Julią do łazienki.
- Antek, tylko delikatnie z pieskiem - powiedziała chrześniakowi, przypominając mu zasady interakcji z małym zwierzątkiem. Tak czy inaczej Esteban był chwilowo zdany na siebie i widząc jak chłopiec idzie w jego kierunku, szczekając na mini-człowieka i stosując manewry unikowe, czmychnął pod kanapę.

Wiktoria obudziła się zlana potem. Nie czuła się najlepiej. Estaban podniósł głowę najwyraźniej wyczuwając, że jego pani już nie śpi.
Była szósta pięćdziesiąt dziewięć rano, czwartek, dwudziesty pierwszy marca. Pogoda na dziś: 12 st. C, słonecznie, idealna na wiosenny spacer. I zaraz miał rozdzwonić się budzik.
- Nie znowu... - jęknęła Wiktoria i czym prędzej złapała za telefon. Wyłączyła budzik zanim zdołał się włączyć. Tym razem żwawiej podniosła się i od razu wzięła na ręce Julię. - Idziemy do łazienki - powiedziała do budzącej się dziewczynki i ruszyła z nią do toalety.
Julia nawet nie pisnęła akceptując ten fakt. Wtuliła się tylko niczym mały koala i czekała aż zostanie doniesiona na nocnik.
Siedząc już na nim przyglądała się Wiktorii.
- Czemu mama tak długo pracuje? Idziemy dziś do przedszkola?
- Czasami dorośli tak muszą - wyjaśniła kobieta i wyciągnęła telefon.
Ewelina nie odzywała się. Na szybko napisała, krótką wiadomość do Eweliny "Podaj mi adres przedszkola". Nie zdecydowała się na zadanie pytania co się dzieje w szpitalu. Anglicy mawiali, że brak wiadomości to dobra wiadomość. W tej chwili Wiktoria była wyznawcą tego powiedzenia i wolała uznać, że jakby działo się coś bardzo złego to już by o tym została poinformowana.

- Zrobię naleśniki czy gofry na śniadanie? - zapytała Julię, gdy odłożyła telefon. Teraz musiała obudzić Antka, przygotować dzieciaki do wyjścia, nakarmić i samej się mniej więcej ogarnąć... Oceniając te plany założyła, że niestety na pewno nie wyrobi się na 9 do biura.

- Gofry! - ucieszyła się trzylatka, która ruszyła od razu do zlewu. Stanęła na mały taborecik i odkręciła wodę by samodzielnie umyć ręce. W między czasie Wiktoria otrzymała odpowiedź zwrotną:
"Postaram się być za 15/20 min. Przedszkole na 8:00…"
Na wszelki wypadek przyjaciółka napisała też adres przedszkola. Wiktoria była w stanie ocenić, że jest to odległość około 5 do 10 min przy bardzo ślimaczym tempie piechotą od domu Eweliny, a przy tej okazji Esteban mógł zaliczyć swój poranny spacer.
- Mogę ci pomóc robić gofry? Teraz? - zapytała Julka, zakręcając wodę.
- Teraz pójdziesz obudzić brata, a później wyciągniesz to w co chcesz się ubrać do przedszkola - Wiktoria dała małej zadanie, a jej ton głosu wskazywał, że jest ono bardzo ważne.
Julka czując, że ma misję pobiegła do pokoju w podskokach.

Później kobieta poszła do kuchni i zaczęła szykować śniadanie dla wszystkich. Esteban też.
Odnalezienie się w kuchni Eweliny nie było trudne. Po pierwsze Wiktoria była tu nie raz. Po drugie kuchnia nie odbiegała od standardów. Kosz pod zlewem, sztućce w pierwszej szufladzie itp.
Zdążyła zrobić ciasto na gofry, gdy z dziecinnego przybiegła do niej Julka. W rękach trzymała swoje ciuchy, które zgodnie z misją wybrała by ubrać. Majtki, rajtuzki oraz różowa sukienkę, która stanowiła element stroju - przebrania za księżniczkę.
- Antoś nie wstaje - poskarżyła się.
Wiktoria umyła ręce i wytarła je w ścierkę. Przesunęła miskę z ciastem pod ścianę, by dziecko nie miało okazji sobie tego zwalić na głowę i spojrzała na Julię.
- To chodź, razem go wyciągniemy z łóżka - powiedziała i ruszyła do dziecięcego pokoju. Esteban pozostał na straży kuchni.

- Antek, śniadanie! - powiedziała kobieta od progu pokoju i podeszła do łóżka.
Na co chłopiec przykrył się po uszy kołdrą i udawał, że smacznie śpi.
- Mówiłam przecież - Julka pomachała ręką jakby coś tłumaczyła - no nie chce wstać.
Antek zachichotał spod kołdry.
Wiktoria pochyliła się nad kokonem i złapała za brzeg. Bez problemu ściągnęła kołdrę z chłopca.
- Antek, jak się nie pospieszysz to wyjdziesz z domu bez śniadania. A robię gofry - powiedziała do chrześniaka poważnym tonem.
- Nooo dobra - do Antka dotarło. Wylazł z łóżka. W tym samym momencie Estaban zaczął szczekać, a wszyscy usłyszeli, że ktoś puka do mieszkania.
Wiktoria od razu spojrzała w tamtym kierunki.
- No szybko, ubieraj się - ponagliła jeszcze raz chłopca i poszła prosto do drzwi. Odruchowo spojrzała najpierw przez wizjer.
Stała tam Ewelina, która przecież oddała jej swoje klucze. Już przez wizjer można było ocenić, że wygląda kiepsko, czy może raczej jak ktoś, kto nie spał całą noc z czego z pół przepłakał.

Widząc, że przed drzwiami jest znajoma twarz a nie jakiś domokrążca, Wiktoria otworzyła drzwi.
- Hej! - przywitała się z przyjaciółką i zrobiła jej przejście w drzwiach. - Właśnie robię nam wszystkim śniadanie - powiedziała zamiast zadać pytania, które wisiało w powietrzu niczym sęp.
- Dzięki - odpowiedziała dziewczyna wchodząc do domu. Ledwo przekroczyła próg i zdążyła odpiąć zamek w kurtce, gdy nagle w jej kierunku zaczęły biec dwie petardy: Julka i Antek.
- Mama! MAMA!
- Mama! Kocham ciebie mama!
Krzyczeli jedno przez drugie. Kobieta zaczęła przytulać swoje pociechy, z lekkim wyrazem zadowolenia na ich widok.
Wiktori, która stanęła na uboczu by im nie przeszkadzać, wydawało się, że Ewelina jest bardzo spokojna, ale zauważyła, że wszystkie jej ruchy zdają się być nieco wolniejsze i ociężałe. Blondynka czuła się w tym momencie nie na miejscu. Powoli usunęła się z korytarza. Poszła do kuchni i zaczęła wypiekać gofry. W międzyczasie zaczęła przygotowywać stół na cztery nakrycia, wyciągnęła dżemy, bitą śmietanę i krem czekoladowy.
Ewelina szybko zaczęła działać. Zagoniła dzieci do łazienki. Mycie zębów, ubieranie, czesanie, pakowanie do przedszkola. W końcu cała trójka wylądowała w kuchni.
- Gofry! Gofry goferki! Ciociu jesteś wspaniała! Najwspanialsza! - cieszył się Antoni siadając do stołu w jadalni.
- To moja ciocia - odezwała się Julka.
- Właśnie, że moja! - oburzył się Antoni.
- Wasza wspólna - Ewelina przerwała zawczasu kłótnie dzieci - możecie jeść, no dalej, żebyśmy zdążyli do przedszkola.
- Ciociu odprowadzisz nas do przedszkola? - zapytał Antoni.


Wiktoria podała do stołu świeże i pysznie pachnące gofry, żeby każdy mógł sobie wziąć i spojrzała na Ewelinę w pytającym tonie. Bez jej decyzji na nic nie mogła się zgodzić.
- Zdążysz do pracy? - zapytała przyjaciółka - Jeśli tak, to nie byłby to zły pomysł.
Wiktoria uśmiechnęła się lekko.
- Jestem wiceprezesem, jasne że zdążę - machnęła ręką, na znak, że to żaden problem. - Zaprowadzę ich i jeszcze wrócę po swoje rzeczy - dodała i w końcu wzięła dla siebie gofra. Samego, bez dodatków.
- Super!
- Ale czadowo!
- Hura!
Zawołały dzieci jedno przez drugie wyrażając swój entuzjazm. Nawet Ewelina lekko się uśmiechnęła. Kobieta wzięła dla siebie gofra i położyła na swoim talerzu. Ale zamiast jeść utkwiła w nim na chwilę dłużej wzrok.

Żeby dzieciaki nie zaczęły pytać o rzeczy o których zapewne ich matka nie chciała rozmawiać, blondynka wypytywała je o przeczkole, żeby one opowiedziały jej jak do niego dotrzeć. Było to świetne zagranie, bo chętnie i bez końca opowiadały o swoich rówieśnikach i paniach przedszkolakach. Wiktoria na chwilę odeszła od stołu, żeby otworzyć puszeczkę karmy dla Estebana i dała mu jeść w małej miseczce. Zaraz po tym wróciła na swoje miejsce i wspólnie ze wszystkimi dokończyła śniadanie. Po nim Ewelina przygotowała dzieciaki do wyjścia, a na koniec Wiktoria ubrała Estebanowi szelki.

Nie minęło wiele jak byli gotowi do wyjścia. Antek szurał suwakiem, a Julia była naburmuszona, że nie może iść w spódniczce księżniczki z karnawałowego przebrania.
- Wrócę za chwilę - powiedziała Różewicz do swojej przyjaciółki, kiedy wyszła już z dzieciakami na klatkę. Ewelina pokiwała głową i blado się uśmiechnęła.

Wiktoria z dzieciakami oraz psem wyszli na dwór i po tym jak nakazała podopiecznym iść z nią trzymając za rękę, ruszyli przed siebie. Esteban cieszył się, że w końcu może się wysikać, tak bardzo, że po kilka razy sikał na te same krzaczki.
Budynek przedszkola był pięć minut od mieszkania.
- To na pewno tu? - zapytała Wiktoria, gdy zatrzymali się przed wejściem.
- Tak! - odpowiedziały chórem.
- No dobrze.
Weszli do środka. Tam dzieciaki poprowadziły ją do szatni. Podeszła wtedy do niej jedna z opiekunek, młoda dziewczyna z rudymi, krótko przyciętymi włosami, która była zdziwiona obcą twarzą. Wiktoria, trzymając chihuahuę na ręku, odeszła z nią na bok i w krótkich słowach wyjaśniła czemu tu jest, choć nie wdawała się w zbędne szczegóły. Opiekunka wyraziła zrozumienie, ale przestrzegła, że by odebrać dzieci, Wiktoria będzie potrzebowała pisemną zgodę, ale i tak wykonują telefon do rodziców na potwierdzenie. Różewicz wyraziła zrozumienie, choć miała cichą nadzieję, że już nie będzie jej to pisane. Towarzystwo dzieci to zdecydowanie nie było coś co chciałaby mieć na co dzień. Ale to jeszcze miała do ustalenia z Eweliną…

Blondynka spojrzała na zegarek. Nie było szans, że wyrobi się na zwykłą porę do biura. Napisała więc sms do Piotra, żeby się nie martwił.
Cytat:
Napisał do Piotrek
Będę później. Postaram się być przed 10. Nagła akcja, sorry
Wysłała i prawie natychmiast dostała odpowiedź "Ok." Po wyjściu z przedszkola puściła luzem Estebana. Szybkim marszem wrócili do mieszkania. Wpisała kod do domofonu, który oczywiście znała i weszła do środka. Teraz czekało ją najtrudniejsze: próba dowiedzenia się, co takiego się wydarzyło. Prędko pokonała schody i zapukała do drzwi mieszkania.

Ewelina otworzyła drzwi. Wpuściła do środka swoją przyjaciółkę. Odkąd Wiktoria wyszła z mieszkania zmieniła się tylko jedna rzecz. Ewelina pakowała małą niebieską walizkę. Piżamy Rafała, ręczniki, środki higieniczne leżały na wierzchu gotowe by umieścić je w niej.
- Napijesz się jeszcze jakiejś kawy? - zapytała wskazując dłonią kuchnię - Ja nie mogę, dali mi jakieś tabletki na uspokojenie, ale herbatę chętnie.
Wiktoria zamknęła za sobą drzwi, odruchowo nawet przekręciła górny zamek, tak samo jak to robiła w swoim mieszkaniu zaraz po przyjściu.
- Chętnie - odpowiedziała i po rozebraniu się z płaszcza i butów oraz zdjęciu Estebanowi szelek, udały się do kuchni. Różewicz usiadła przy stole i poczekała aż Ewelina wdusi guziki na ekspresie do kawy.

- Co z Rafałem? - w końcu Wiktoria zadała to niesamowicie trudne pytanie.
- Pojechał wczoraj o dwudziestej po chleb na rano, tu do supermarketu bo wszystko inne zamknięte. Kiedy wysiadał z auta jakiś pijany palant zamiast pojechać do przodu wrzucił wsteczny. Wjechał prosto w Rafała. Gdybym tylko nie poprosiła go by jechał. Gdyby został w aucie o 30 sekund dłużej albo 30 sekund krócej… chciałabym móc cofnąć czas... - Ewelina złapała się za głowę. - Jest w ciężkim stanie. Najpoważniejszy jest uraz głowy. Na razie utrzymują go w śpiączce. Stan stabilny.
W tym czasie ekspres do kawy zmielił ziarna i zaczął wlewać do filiżanki cudownie pachnący płyn.

Przerażające było to jak łatwo mogło dojść do tragedii. Ale póki Rafał żył to była szansa na uratowanie go.
- Nie obwiniaj się. Nawet tak nie myśl! - nakazała Wiktoria i złapała Ewelinę za dłonie. - Zadzwonię to swojej babci, ona ma znajomości, pomoże zapewnić mu najlepszą opiekę. W którym szpitalu jest?
Ewelina ucieszyła się na propozycję przyjaciółki. Chętnie podała jej nazwę szpitala w którym był jej mąż.
- Zawsze to inaczej jak się kogoś zna - dodała. - Nie raz potraktują cię lepiej. Jak dzieci? Nie było problemów?
W między czasie podała Wiktori gotową kawę. Sama wstawiła sobie wodę na herbatę i przyszykowała szklankę i fusy w sitku.
Wiktoria od razu zapisała sobie dla pamięci nazwę szpitala.
- Były grzeczne - zapewniła. - Powiedziałam im, że jesteście w pracy - dodała i napiła się gorzkiej kawy. Taka lepiej ja stawiała na nogi. - Jeśli potrzebujesz opiekunki na już to popytam swoich pracowników, kogo polecają i kogoś załatwię - zaproponowała.
- W południe przyjedzie teściowa, może zostać do końca tygodnia. Później zobaczymy co dalej - wyjaśniła Ewelina. - Dziękuję ci za pomoc. Męczy mnie myśl, że im nie powiedziałam. Tyle że teraz przed pójściem do przedszkola nie mogłam tego zrobić - kobieta ni to stwierdziła ni zapytała, widocznie potrzebując opinii drugiej osoby.
- Są małe, nie musisz się przed nimi tłumaczyć. Jesteś wspaniałą matką i wiesz najlepiej co dla nich dobre - zapewniła ją Wiktoria, obejmując mocniej jej dłonie. - W ich wieku niewiedza będzie lepsza - dodała z przekonaniem.
- Być może będę miała do ciebie jeszcze jedną prośbę, ale jeszcze nie wiem. Może się obędzie. Chodzi o samochód. Nie wiem czy nie będzie ktoś potrzebny przy papierach z ubezpieczenia. Laweta już go odholowała. Muszę dowiedzieć się ile mamy na to czasu bo wolałabym to odłożyć. To ostatnia rzecz jaką chcę się teraz martwić - wyznała Ewelina.

- Rozumiem - Wiktoria pokiwała głową. - Z tego co kojarzę to szkodę pokrywa sprawca wypadku. Teraz tylko będziesz musiała czekać na rzeczoznawcę. Samochód zastępczy organizuje ci ubezpieczyciel - wyjaśniła.
- Czyli nic nie muszę robić, tylko czekać? - upewniła się przyjaciółka. Usiadła teraz na przeciwko Wiktori z już gotową herbatą.
- Trzeba tylko zgłosić szkodę, możesz to zrobić u swojego ubezpieczyciela. Ale jak chcesz to jeszcze skonsultuję to z kimś kto się lepiej na tym zna - odparła Wiktoria.
- Nie trzeba, zadzwonię w drodze do szpitala. W razie problemów dam ci znać - powiedziała Ewelina.
Esteban zaczął drapać Wiktorię w nogę i ta podniosła go, kładąc sobie na kolanach. Najwyraźniej naszła go ochota na czułości, gdyż zaczął lizać ją po brodzie. Przyjaciółka uśmiechnęła się lekko na ten widok. To był jednak chwilowy, przejściowy uśmiech.
- Pójdę pakować - powiedziała w końcu - będę musiała chwilę się przespać zanim tam wrócę.

Wiktoria pokiwała głową. Dokończyła swoją kawę w milczeniu, a w międzyczasie odruchowo głaskała pieska. W końcu zdjęła Estebana na podłogę i wstała, by odstawić kubek do zlewu.
Ewelina przez ten czas nawet nie tknęła herbaty. Wiktoria podeszła do niej i objęła ją za plecy.
- Nie jesteś z tym sama. Pamiętaj o tym - powiedziała mocniej zaciskając na niej ramiona. Ewelina wstała i odwróciła się do niej przodem. Nic nie powiedziała, tylko łzy popłynęły jej po policzkach. Pokiwała głową i dała upust tym wszystkim emocjom jakie w sobie do tej pory dusiła. Wtuliła się w przyjaciółkę.

Szloch co chwilę szarpał jej ciałem, a Wiktoria tuliła ją do siebie, głaszcząc ją po plecach. Minęło sporo czasu zanim zaprowadziła wykończoną przyjaciółkę do sypialni i ułożyła do snu.

Potem Wiktoria znalazła zapasowe klucze i grubo po godzinie dziesiątej wyszła z mieszkania Eweliny. Próba poprawienia nastroju przyjaciółce, nie pozostało bez echa na samopoczuciu Wiktorii. A była dodatkowo zmęczona po nocy, choć przecież spała. Winiła za to ten durny sen jaki wtedy miała.
W końcu wsiadła do samochodu, Esteban zajął swoje miejsce w swoim psim foteliku i czekał aż jego pani skończy pisać SMS.

Cytat:
Napisał do Piotrek
Już jadę do biura
Nie musiała długo czekać na odpowiedź.

Cytat:
Napisał od Piotrek
Nareszcie. Jan już jest
Brzmiało to trochę jak ostrzeżenie, jakby miała szykować się na burę od ojca za to, że jej jeszcze nie ma.

Cytat:
Napisał od Piotrek
Ale wszystko jest dobrze
- Jakby nie mógł tego napisać w jednej wiadomości - westchnęła Wiktoria i odłożyła telefon. Pogłaskała pieska. - Gdybym mogła cofnąć czas, żeby Ewelina nie musiała tego przechodzić... - mruknęła smutno. Jej umysł uważał wczorajsze zwidy za... zwidy. A nawet gdyby nie były nimi... To było tylko zaledwie kilka chwil... Za mało by coś zmienić.

- Oszalałam jeśli myślę o tym na poważnie - jęknęła na swoje przemyślenia i pokręciła głową. Miała już dość tego dnia, a on dopiero co się zaczął. Odpaliła silnik Lexusa i wyjechała z parkingu. Już będąc w trasie zadzwoniła do babci Lucyny i poprosiła ją o pomoc w związku ze stanem Rafała. Obiecała, że skontaktuje się ze znajomymi lekarzami i nawet popyta czy nie trzeba go przenieść do innej, lepiej dostosowanej placówki.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 04-04-2020, 20:24   #14
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Poznań, 21.03.2019, czwartek, poranek

Pokarm duchowy to nie wszystko, gdy się ciężko pracuje, więc Karol w końcu zamknął drzwi balkonowe i zamówił pizzę. A potem włączył komputer, a po chwili włączył też dźwięki w telefonie. Mimo wszystko nie mógł być nieobecny dla całego świata.
Rozsiadł się w miarę wygodnie i dopiero teraz przypomniał sobie sen... Tudzież osoby tam występujące. Co prawda tylko jedna przedstawiła się w pełni, ale co szkodziło spróbować i sprawdzić, czy panna Marta istnieje w rzeczywistości. Bo w końcu skądś musiał wziąć to imię i nazwisko... Chociaż mógł je poznać w całkiem innej kombinacji.
Niezawodne Google wyrzuciło ponad 27 tysięcy wyników, co zajęło mu niecałe pół sekundy. Wypluło też garść fotografii...
Jednak na żadnej z kilku pierwszych przykładowych grafik nie było tej Marty, której szukał. A pod nimi napis "Profile Marta Jakubowska | Facebook", później było kilka odnośników do różnych Mart Jakubowskich, które zaistniały z różnych powodów w jakiś artykułach. Była jakaś skrzypaczka, jakaś wicedyrektor, trenerka hip hopu i tym podobne.
Niestety, żadna z nich nie pasowała wiekiem do współpasażerki. Podobnie jak i garść fotografii. Przed przejściem do działu Grafika kliknął w Profile.
Otworzyła się strona Facebooka, od razu na wyszukaniu wszystkich Mart Jakubowskich jakie mają tu profil. Karol nawet nie musiał zbyt wiele skrolować. Zielone neonowe włosy były nie do pomylenia. Marta Jakubowska istniała naprawdę i miała swój profil na najpopularniejszym serwisie społecznościowym.


To mogła być przyczyną tego, że dziewczyna pojawiła się w jego śnie. Tyle tylko, że nie kojarzył, by kiedykolwiek widział ten profil... Ale pamięć bywała zawodna, w przeciwieństwie do podświadomości.
Czy miał do niej napisać "Hej, przyśniłaś mi się", co pewnie zostałoby uznane za kiepskiej jakości podryw, czy może zadać pytanie "czy śniła ci się ostatnio podróż w zalewanym wodą przedziale?".
To wymagało zastanowienia się.
Kliknął w zdjęcie profilowe.


Na profilu Marty, prócz zdjęcia profilowego przedstawiającego zielonowłosą dziewczynę, było też zdjęcie w tle. Rysowany ręcznie obrazek dwóch całujących się kobiet.
Profil był zabezpieczony, prywatny, więc większość informacji była ukryta. Nie było widać więcej zdjęć.
Wiadomo było, że dziewczyna mieszka aktualnie w Szczecinie.
Widoczne były osoby, które ma w znajomych.
A następnie kilka publicznie udostępnionych postów: premiera nowego teledysku Brokatowych Dam, do tego kilka artykułów z queer.pl, Lambda Szczecin, wyborczej i wysokich obcasów dotyczące LGBT+, weganie i wegetarianie polska o cierpieniu zwierząt, zmiany klimatyczne i ocieplenie klimatu.
Panna Marta miała, jak widać, ciekawe zainteresowania, nie do końca pokrywające się z zainteresowaniami Karola, ale przecież nie chodziło o wspólne bieganie na manifestacje...
Kliknął w Wyślij wiadomość, a facebook uprzejmie go poinformował, iż Ty i Marta nie jesteście połączeni na Facebooku.
Karol uśmiechnął się lekko, po czym wpisał wiadomość-pytanie:
Karol: Czy śniła ci się ostatnio podróż w przedziale zalewanym wodą?
I nacisnął ENTER.
Odpowiedź przyszła bardzo szybko.
Marta: Tak! I byłeś w tym śnie. Ale dziwne.
Karol: Nie wierzę w sny... bo są dziwne Pamiętasz inne imiona?
Pytanie dopisał by się upewnić, czy dziewczyna go nie wkręca.
Marta: Marcel, gość przebrany za Stańczyka i kobieta z psem, która się nie przedstawiła albo nie pamiętam jej imienia.
Karol: Nie przedstawiła się.
Karol: Nie wiem, czy się cieszyć, czy wprost przeciwnie.
Marta: Jak się dziś czujesz? Po tym śnie?
Karol: Dziwnie. Teraz jeszcze dziwniej. I cieszę się, że to był tylko sen
Odpisał szczerze, ale że nie widział związku między czytaniem w myślach a wspomnianym snem nie poruszał tego tematu. Nie mówiąc o tym, że nie chciał, by ktokolwiek wiedział o jego nowym darze.
Marta: Nie wydaje mi się, że to był TYLKO sen. To nie jest normalne.
Karol: Nie będę cytować znanego powiedzenia
Karol: Śniły mi się już różne rzeczy, czasem po parę razy, ale wspólny sen dwóch osób jest sprzeczny z naturą...
Karol:
Marta: Ciekawe czy tylko dwóch.
Karol: Sądzisz, że ktoś z tamtej dwójki też to śnił?
Był pełen wątpliwości, których wystukane literki nie mogły przekazać.
Marta: Skoro nasza dwójka tak, to dlaczego pozostali nie? Tylko mamy za mało danych by ich odszukać. Może ktoś jeszcze wpadnie na pomysł, żeby poszukać mnie na FB. Tylko co z tego? Zrobimy zlot śniących razem czy co?
Przez moment milczał.
Karol: Może cię odszukają...
Karol: Ale najwyżej możemy porównać wrażenia i przypuszczenia. A ja jestem ciekaw, kto i dlaczego nas w to wrobił.
W tym momencie przypomniał sobie opowiadanie z dziedziny sci-fi. O człowieku, który w swym umyśle tworzył fantastyczne światy i potrafił w nie wprowadzać innych. Autora nie pamiętał, ale tytuł? Telepata?
Szybko sprawdził, a googelek tym razem okazał się niezawodny i już w pierwszej linijce wypluł odpowiedź.
Telepata - John Brunner (163060) - Lubimyczytać.
W międzyczasie pojawia się odpowiedź:
Marta: Ja również jestem ciekawa kto
Marta: Kiedyś nie wierzyłam w zjawiska paranormalne
Marta: Dalej mam wątpliwości
Marta: Ale ostatnio jest dziwnie
Karol: Dowiedzieć się, że byliśmy w tym samym śnie, to dziwne - odpowiedział na serię wiadomości.
Tym razem odpisanie zajęło Marcie nieco więcej czasu.
Marta: Nie tylko to
Karol: A co dziwnego Ci się przytrafiło?
Po chwili dodał kolejne znaki zapytania.
Karol: ???
Marta: Myślę, że w życiu byś nie uwierzył
Karol: Po takim śnie jestem w stanie uwierzyć w telekinezę i piromancję
Napisał to patrząc na znajdujące się parę linijek wyżej słowa "zjawiska paranormalne".
Po naciśnięciu na Enter uświadomił sobie, że ostatnie słowo pomylił z innym, ale na poprawki było za późno, a na upartego i tak mogło pasować.
Tym razem odpowiedź nie nadchodziła. Karol widział jak kilka razy w okienku pojawił się obrazek piszącego długopisu, ale zaraz znikał. Znów się pojawiał i znikał. Jednak Marta musiała albo długo pisać odpowiedź albo pisać i kasować. Na pewno nie wcisnęła entera.
Karol: Taka mroczna tajemnica?, napisał, lecz wykasował te słowa, nim je wysłał.
Przez moment zastanawiał się, co napisać, by skłonić swą rozmówczynię do zwierzeń. W końcu jaką miała gwarancję, że on nie rozgłosi tego po całej sieci? Żadnej.
Karol: Boisz się, że komuś coś wyklepię?.
Karol: Czy że Cię wyśmieję?
Marta: To drugie
Marta: To chyba nie temat na messengera
Karol: No to poczekamy do kolejnego snu... Jak sądzisz.... będzie?
Marta: Moim zdaniem tak
Marta: Poczekajmy
Karol: Może powinniśmy się umówić na godzinę z pójściem spać , napisał.
Marta: Ha ha ha
Marta: Może być 22?
Karol: Chodzisz spać z kurami? To za wcześnie... Może co wieczór o jedenastej?
Marta: 22.05...?
Karol: Niech Ci będzie Specjalnie nastawię budzik
Marta: Okej To ja też
Karol: No to pa ,
Zakończył rozmowę.

Marta zniknęła w otchłani internetów, a Karol zaczął się zastanawiać, czy kiedykolwiek będzie miał odwagę przyznać się do tego, że potrafi czytać cudze myśli.
I jakoś w to wątpił. Bo sam też unikałby każdego, kto potrafiłby grzebać mu w mózgu, nawet gdyby tamten umiał się przed tym powstrzymywać.
Dźwięk domofonu przerwał mu rozważania na temat "Zgubne skutki czytania w myślach".
- Pizza! - usłyszał w charakterze odpowiedzi na "Słucham?"
Nacisnął przycisk i po chwili w progu jego mieszkania pojawiła się panienka w czapeczce z logo pizzerii.
- Siedemnaście złotych - powiedziała. - Gotówką czy kartą?
W międzyczasie myślała o czekających ją korkach, w których będzie musiała stać, by dojechać do kolejnego klienta, oraz o wczorajszym pierwszym pocałunku z chłopakiem, który, miała nadzieję, że ją naprawdę lubi.
Dwadzieścia złotych znalazło się w dłoni panienki.
- Reszty nie trzeba - powiedział.
Napiwek nie był co prawda wielki, ale z pewnością było to lepsze, niż nic. I dziewczyna go doceniła, nie tylko uśmiechem, ale i przelotną myślą.

Pizza nie była ulubionym daniem Karola, ale nie zajadał się nią codziennie. A największą jej zaletą było to, że nie trzeba było kiwnąć palcem przy jej szykowaniu.

Kolejny ciąg ćwiczeń związanych z budowaniem muru i tworzeniem w nim okienek przerwał dźwięk oznaczający przyjście sms-a.
"Wpadnę po pracy", zapowiedziała się Lena.
"Czekam niecierpliwie! Wolisz pierś z kurczaka czy gołąbki?", odpisał.
“Gołąbki, dzięki!”, otrzymał odpowiedź od Leny.
"Będą czekać "
Wysłał, a potem, zamiast znów zacząć budować bariery mentalne, zaczął się zastanawiać nad wadami i zaletami otrzymanego niedawno daru.
Przede wszystkim trzeba było trzymać buzię na kłódkę.
Udoskonalić mur.
Przemyśleć sprawę wykorzystania daru... i nienadużywania go.
Czy to sprawdziłoby się w teleturniejach? Albo przy negocjacjach?
Przemyśleć sprawę Leny...
Nie, Lena powinna znaleźć się na pierwszym miejscu. A nuż Kasia miała rację, a on był idiotą, który przegapił oczywistą oczywistość? Może trzeba by było wykorzystać dar w słusznej, chociaż zdecydowanie prywatnej sprawie? Czy byłoby to nadużycie?
A może powinien mieć coś z tego, że się tak musi męczyć? I że głowa mu pęka?
No i, poza tym, jaką miał gwarancję, że to nie zniknie do rana? Może trzeba było korzystać z okazji, a nie narzekać, po fakcie, że przepadła...

Oderwał się na chwilę od rozważań, bowiem na przyjazd Leny należało się przygotować, zwłaszcza że obiecał jej obiad. Na szczęście znał parę dobrych adresów.
Chcesz kulinarnej rozpusty?
Zroluj sobie kurze biusty!
Takie cycki zrolowane
są przez smakoszów kochane!
Tak głosił jeden z reklamowych sloganów, a chociaż rymy nie były najwyższych lotów, to "kurze cycki zrolowane, przyprawami posypane" były przepyszne. Przynajmniej jemu smakowały. I nie był do końca pewien, czy czasem Lena nie skubnie trochę z jego porcji.

- Gołąbki i roladki z piersi kurczaka - powiedział. - Po jednej porcji. Do tego dwa razy pyzy i bukiet surówek. Na szesnastą. - Podał adres. Poczekał, aż rozmówczyni po drugiej stronie powtórzy zamówienie, potwierdził, że chodzi o kluchy na łachu. - Dziękuję - powiedział, po czym się rozłączył.
Popracował trochę, a potem wyszedł na balkon i, walcząc z wszechobecnym gwarem cudzych myśli, zaczął budować kolejny mur.

Dzwonek domofonu sprawił, że z muru sypnęło się parę cegieł, lecz reszta konstrukcji stała, dając odpór napływającym z okolicy myślom.
Karol zamknął drzwi balkonowe, po czym pospieszył do domofonu.
- Gołąbki i kurze cycki! - usłyszał.
Minutę później odbierał od dostawcy pojemniki z jedzeniem.

Budowanie wirtualnego muru było bardzo wyczerpujące i Karol miał wrażenie, że zmęczył się bardziej, niż gdyby na budowie targał taczki pełne cegieł. Ale chociaż umierał z głodu, postanowił cierpliwie poczekać na Lenę.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 16-04-2020 o 08:52.
Kerm jest offline  
Stary 05-04-2020, 22:11   #15
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Zawiercie, 21 marca

Pola obudziła się w swoim łóżku. Było jej okropnie zimno i czuła się zlana potem. Jej kołdra leżała na ziemi. Zegarek pokazywał, że jest jeszcze przed szóstą rano. Dziewczyna doskonale pamiętała sen, który przyśni jej się tej nocy. Był dziwny, realistyczny, niezwykły.

Wow. No po prostu… wow. Nie pamiętała już, kiedy miała takie haluny. Może kiedyś, w liceum, jak Michał doniósł te fioletowe pastylki , które zapijali Red Bullem. No, ale wtedy trenowała, nie mogła sobie pozwolić na takie jazdy, więc musiała – choć z żalem – zrezygnować.

Naciągnęła na siebie kołdrę, a potem ułożyła wygodniej. Żeby zwykłe antydepresanty dawały taki odjazd po dwóch kieliszkach wina.. Może nie dwóch. Poza wszystkim – nie była pewna, czy to były antydepresanty, bo wcześniej tamta lekarka w Katowicach przepisała jej coś innego, twierdziła że nie ma depresji.. nerwice? Coś granicowe? Poganiacze? Pogranicze w ogniu, ale to nie to… Trudno było spamiętać te wszystkie nazwy. W każdym razie nie miała pewności, co wzięła. Podrapała się po nodze i wróciła do swojego odjazdu.

Pamiętała WSZYSTKO. Matkę z bąbelkiem – Wandzią – gostka, z postarzająca go broda i tą laskę też. Tamtych dwoje chyba się znało… Ona nie pamiętała z reala żadnego z nich. Niesamowite, co mózg potrafi.
Zagrzała się, więc wyszła z łóżka i poszła wziąć prysznic. Gostek gadał o świadomym śnieniu i podświadomości, widać jakiś oczytany… Ona zakończyła edukację na miejscowym liceum. Czasem żałowała, że nie poszła się dalej uczyć… Choć z drugiej strony – myślała szczotkując mokre włosy – niby taki kulturalny, a coś skrobał na ścianie.

No właśnie! – podeszła do komody i narysowała wyryty przez faceta znak. Z niczym jej się nie kojarzył. Zrobiła fotę i posłała do Bruna “Znasz takie coś, kotek? <serduszko>
Pożałowała, że nie skorzystała z okazji, aby zrobić te wszystkie szalone rzeczy , o których zawsze się marzy, a w rzeczywistości powstrzymywał ją brak odwagi na ich realizację. Ech. Mogła się nieźle zabawiać, zmarnowała okazję…

Trudno, co się stało, to się nie odstanie. Jedną ręka suszyła włosy, a drugą jadła śniadanie – za chwilę zaczynały się poranne zajęcia. Nazywały się „Zatańcz z Fasolką”. (przy zakupie całego kursu 10 spotkań dostawało się zniżkowy bon na pakiet “Piękna przyszła Mama” do salonu Basi). Może mama Wandzi, chodziła kiedyś na jej zajęcia dla ciężarnych i stąd wzięła się w jej halunie? Chyba jednak nie… Pola miała bardzo dobrą pamięć. Do twarzy, zdarzeń, obrazów… właściwie do wszystkiego, poza imionami i nazwami.
Zeszła na dół, dokładnie pół godziny przed rozpoczęciem zajęć. Ciężarne lubiły przychodzić wcześniej, żeby nieśpiesznie przebrać się w markowe ciążowe ciuchy do ćwiczeń i pogadać o łóżeczkach, skurczach przepowiadających i innych pierdołach.

I tak się stało – Mariolka, blondynka w 21 tygodniu (Pola zdążyła się już nauczyć, że należy używać tygodni nie miesięcy) weszła uśmiechnięta, z dumą prezentując swój brzuch.
- Mam USG 4d! – zawołała od progu. – Chcesz zobaczyć?
Pola - oczywiście - chciała.
Mariola z dumą prezentowała nagranie. Tłumacząc Poli co dokładnie widzi. Ręka, noga, głowa. Całe szczęście, bo gdyby tego nie robiła, wszystko byłoby ufoludkiem. Ciężko byłoby się na pierwszy rzut oka zorientować. To, co Pola wzięła za zęby, okazało się paluszkami. Hmm.
- To wspaniale czuć jak kopie, a wiesz, że czuję nawet jak ma czkawkę? - pytała, akurat gdy drzwi otworzyły się. Weszła przez nie kolejna ciężarna, Wiola, również blondynka, w 28 tygodniu ciąży. Z uśmiechem pomachała do nich na przywitanie dłonią.
- Mam USG 4d! - po raz kolejny pochwaliła się Marliolka - Chcesz zobaczyć?
- Jasne
- odpowiedziała Wiola, powoli człapiąc w ich stronę - Nam nie udało się zrobić, młody wciąż obracał się pupą do ginka. Ale za dwa tygodnie mamy kolejne USG, ciekawe co tym razem pokażą pomiary.
- Ostatnio wyszła wam jakaś waga z kosmosu, dobrze pamiętam?
- dopytywała Mariola, chwilowo robiąc pauzę w pokazywaniu swojego filmiku.
- Tak, wychodziło ponad kilogram. A ponad kilogram to dopiero po 28 tygodniu z tego co czytałam w necie, dlatego kazali nam zrobić jeszcze jedno USG prenatalne w trzydziestym tygodniu - wyjaśniła Wiola. W tym momencie drzwi otworzyły się po raz kolejny. Następna twarz należała do niskiej krótko ściętej szatynki, 26 tydzień ciąży, bliźniaki.
Kilka minut potem dotarła ostatnia uczestniczka zajęć, Klementyna.
- Wybaczcie spóźnienie, poranne mdłości – wyjaśniła , nieco zdyszana. Współtowarzyszki otoczyły ja, aby udzielić szeregu cennych rad na temat zbawiennego wpływu imbiru, biszkoptów i porannego seksu.

Pola zaklaskała w ręce, jakby uciszała niesforne dzieci w klasie.
- Dobrze mamuśki! Dość gadania, zabieramy się do natleniania fasolek i ćwiczenia mięśni Kegla! Chcemy urodzić pięknie i naturalnie. Postawa!
Kobiety ustawiły się przy drążkach, wyprostowały i zakotwiczyły .
- Wyobraź sobie, że twoja miednica to miska wypełniona wodą, w której pływa fasolka. Delikatnie rozhuśtaj teraz miednicę, ale ustaw ją tak, aby ani kropla wody się nie wylała. Zróbmy dzieciaczkom wodny masaż!
- Oddychamy przeponą! Oddech to życie, pamiętajcie!

Przyszłe mamuśki oddychały. Każda z równym zaangażowaniem. Huśtały też miednicami. Idealnie. Każda z nich z zadowoloną miną, niemalże rozmarzoną o idealnym rodzicielstwie i idealnym dziecku.


X X X


Zajęcia dobiegały końca. Wszystko było jak zawsze. Zostały ostatnie trzy minuty. Wtedy Pola zauważyła kątem oka ruch za oknem po swojej prawej stronie. Spojrzała odruchowo w tym kierunku. Stała tam młoda dziewczyna o blond włosach. Zza okna przyglądała się prowadzonym przez Polę zajęciom. Miała piękne niebieskie oczy, przypominające niebo w słoneczny dzień. Te oczy były takie dziwne, Poli przypominały wczorajszy wieczór. Takie same błyszczące niebieskie oczy miał bezdomny i starsza pani na przejściu dla pieszych.

Oczywiście, nie powinna była przejąć się tą dziewczyną. Zignorować ją, zracjonalizować jak uczyniła to z wczorajszymi wydarzeniami i dziwacznym snem-nie snem. Ale nie potrafiła. Może dlatego, że dziś nic nie brała? Może dlatego, że po wczorajszym upojeniu nie pozostał nawet lekki kac?
- Ręce do góry, splećcie dłonie, odpychamy sufit!
Zaprezentowała ćwiczenie, mamuśki powtórzyły, nie były to pierwsze zajęcia, wiedziały, jak wygląda rozciąganie na koniec. Pola ćwicząc zerkała za okno. Dziewczyna o niebieskich oczach ciągle tam była. – Ręce na boki, rozpychamy ściany, ręce do góry, wdech, wydech…- powtarzała automatycznie. – Ostatni raz wdech! Wydech! Dziękuję, do zobaczenia za tydzień, brawo dla was i fasolek.

Rozległy się oklaski, zadowolone mamuśki sunęły do szatni, Pola powinna pójść za nimi i trochę je podoceniać, ale dziś odpuściła sobie, narzuciła bluzę i wybiegła przed studio. Prosto pod okno, gdzie stała – jeszcze przed chwilą – dziewczyna.

Nie było jej tam. Pola rozejrzała się wokoło. Po chwili zlokalizowana ją. Snuła się powolnym krokiem za dwoma dziewczynkami. Były w wieku może dziewięciu, może dziesięciu lat. Obydwie z tornistrami, szły w stronę skrzyżowania. W ogóle nie zwracały na nią uwagi. W pewnym momencie minęła je starsza pani z małym pieskiem na smyczy. Pola mogłaby przysiąc, że piesek przeszedł czy przeniknął przez niebieskooką blondynkę, którą wcześniej widziała za swoim oknem.

Pola wciągnęła ze świstem powietrze. Podbiegła do blondynki. Chciała ją zatrzymać, ale miała przekonanie graniczące z pewnością, że za ramię jej nie złapie.
- Hej! - Zawołała. - Poczekaj!

Blondynka odwróciła się, spojrzenie jej niebieskich oczu padło na Polę. Ona doskonale wiedziała, że Pola mówi do niej. Dobrze widziała, że Pola patrzy na nią, choć nikt inny tego nie robi. Zatrzymała się.
Dziewczynki, za którymi podążała również się zatrzymały, odwróciły się by sprawdzić kto i po co coś za nimi krzyczy.
- To nie do was, żabki . - powiedziała Pola do dziewczynek. - Nie chciałam was przestraszyć.
Dziewczynki wzruszyły ramionami, wymieniły się spojrzeniami i poszły dalej. Niebieskooka blondynka została. Przyglądała się Poli stojąc tuż przed nią. Nic nie mówiła.
Pola świetnie zdawała sobie sprawę z tego, że wygląda jak wariatka, mówiąca sama do siebie na środku pustej ulicy. Nie powstrzymało jej to jednak.
- Widzę ciebie A ty widzisz mnie. Wiem, że mnie słyszysz. Wejdziesz do mojego studia? – wskazała dłonią na budynek.
Blondynka popatrzyła na budynek w którym mieściło się studio, po czym wróciła wzrokiem do Poli. Pokiwała przecząco głową. Musiało to oznaczać, że nie chce wchodzić do pomieszczenia.
- Park? - Pola wskazała dłonią kierunek.
Tym razem pokiwała głowa na zgodę. Widocznie park jej odpowiadał. Ruszyła w jego stronę.
Odległość nie była duża. Po chwili obie znalazły się na skraju parku. Pola i milcząca blondynka. Ludzi o tej porze było bardzo mało. Przed nimi były trzy puste ławki.
- Dziś spotkałam Ciebie, wczoraj staruszkę i bezdomnego - zaczęła Pola półgłosem. - Nikt was nie widzi, macie podobne oczy. Oczywiście, nie wierzę w duchy… Mogę ciebie tylko widzieć, czy też słyszeć?
Dziewczyna znów nic nie powiedziała. Uśmiechnęła się tylko. Nie próbowała nawet nic powiedzieć. Nie ruszała ustami. Po chwili coś przykuło jej uwagę. Spojrzała na coś co znajdowało się za Polą marszcząc brwi.

Ciekawość była odruchowa Pola też spojrzała. Drogą biegła dziewczynka. Poli w pierwszym momencie skojarzyła się z dzieckiem przebranym na bal przebierańców. Jej strój był rodem z lat sześćdziesiątych. Po chwili zorientowała się, że ona również ma charakterystyczne niebieskie oczy.
- Achtung! Achtung! Schießen! - krzyczało dziecko.
Pola - znowu odruchowo - wyciągnęła rękę, aby złapać dziecko.
Jej ręką przeszła przez dziecko. Poczuła chłód. Dziewczynka zatrzymał się i spojrzała na nią.
- Lauf schnell! Schießen! - krzyknęło dziecko pokazując za siebie.
Pola obejrzała się , tym razem bez przekonania - była prawie pewna, że nic nie zobaczy. Co najwyżej martwego Niemca , goniącego martwe dziecko.
Faktycznie nic tam nie było. Nawet Niemca. Dziecko też znikło. Została tylko milcząca blondynka, która z zainteresowaniem przyglądała się Poli.
Pola westchnęła, spojrzała na blondynkę z rezygnacja, a potem usiadła na ławce.
- Dzieciak mówił, rozumiem, że ty też potrafisz. I czegoś ode mnie potrzebujesz. Z jakiegoś powodu ciebie - was - widzę. Więc mów.
Dziewczyna usiadła obok, nadal milcząc. W końcu otworzyła usta. Miała stosunkowo białe zęby. Dwa przednie były zdecydowanie większe niż cała reszta, która przy nich wyglądała na dziwnie malutkie. Ale nie to rzucało się najbardziej w oczy. Wydawać się mogło, że za chwile pokaże Poli język. Ale… języka nie było. Dosłownie.

Pola poczuła się jak bohaterka kolejnego dziwnego snu. To było dość surrealistyczne. Blondynka - duch, siedzi sobie z nią na ławeczce w parku. Nic nie mówi. Cisza. Spokój. Po czym nagle otwiera usta w których brakuje jeżyka.
Pola też na chwilę zamilkła.
- Przykro mi, że cię to spotkało - powiedziała. - Znam kogoś, kto twierdzi, że potrafi z wami.. z tobą rozmawiać. ma te wszystkie tablice… i takie tam. Pomoże nam. Tobie. Jeśli potrzebujesz pomocy. Potrzebujesz?
Kobieta zmarszczyła brwi słysząc o tablicach, chyba nie bardzo rozumiała o co chodzi. Mimo to na pytanie Poli skinęła głową potwierdzająco.
- Chodźmy więc. - Pola wstała. - Najpierw wrócę do studia, zabiorę komórkę… chyba, ze tam coś spróbujemy na komputerze. Sama zresztą mogę napisać alfabet na kartce. Zobaczymy. - wpół mówiła do siebie, wpół do dziewczyny.
Odwróciła się, bo jeszcze coś przyszło jej do głowy.
- Jak masz na imię? - zapytała, a raczej sformułowała pytanie w głowie, nie wypowiadając go. - Wbiła spojrzenie w twarz dziewczyny. - Słyszysz moje myśli?

Dziewczyna też wstała. Wyglądało, że czeka by gdzieś iść za Polą. Nie zareagowała na myśli.
Podążyły razem w stronę studia. Okazało się jednak, że blondynka nie chce wejść do środka. Sugestywnie usiadła na schodku przed drzwiami wejściowymi.
- Zaraz będę - mruknęła Pola. Za chwile ktoś ją weźmie za wariatkę, była tego pewna. Co innego haluny po lekach, co innego widzenie zmarłych, a co innego - szczególnie w odbiorze społecznym Zawiercian - gadanie do samego siebie.

Weszła do środka studia, kursantki już zniknęły, Pola miała nadzieję, że wrócą, za tydzień. Ale ich wspomnienie nasunęło jej pewien pomysł – zawsze może powiedzieć, że rozmawia ze swoim nienarodzonym bąbelkiem, prawda? Mówienie do brzuchów było bardzo popularne, a jeśli nawet ktoś uważał to za głupotę – głośno się nie przyzna, bo przecież matka w ciąży to święta krowa. Uchodziło jej absolutnie wszystko.
Wzięła szybki prysznic, przebrała się , zabrała rzeczy i za chwilę była znów na schodach.
- Pójdziemy teraz na spacerek - powiedziała miękko, próbując nową rolę. Rozejrzała się, nikogo nie było w pobliżu.– Nie zdziw się, będę teraz do ciebie mówić jak do płodu. Inaczej ludzie się zorientują. – wyjaśniła dziewczynie. – Babcia Jaśminka mieszka niedaleko stąd, 15 minut spacerkiem i już jesteśmy. – dotknęła dłonią brzucha – Nie może się doczekać, żeby cię poznać.
Dziewczyna uśmiechnęła się na wiadomość, że Pola będzie się do niej zwracać jak do płodu.

X X X


Droga do babci Jaśminy była spokojna. Pola wychodząc z blondynką zza zakrętu widziała już z daleka babunię, krzątającą się w ogrodzie przed swoim domkiem. Była za płotem, ale wyglądało jakby coś tam sobie spokojnie sprzątała. W końcu pierwszy dzień wiosny był za nimi. Pogoda niczego sobie.
Gdy Pola podeszła jeszcze bliżej, zauważyła, że babcia nie jest sama. W jej ogrodzie było kilka osób.
Na schodach wejściowych do domu siedział młody, przystojny mężczyzna w garniturze. Gładził się po brodzie obserwując Polę.
O płot opierała się czarnowłosa staruszka. Wymachiwała zdobioną laską jakby łapała nią muchy albo kogoś odganiała.
Na ganku w jedną i drugą stronę przechadzał się siwy mężczyzna w kwiecie wieku. Miał na sobie granatowy sportowy dres.
A obok babci Jaśminki, która stała tyłem do drogi i nie widziała jeszcze Poli, stała ruda kobieta po czterdziestce. Przyglądała się jak babuńka sprząta ogródek.
Mężczyzna w garniturze spojrzał teraz na idącą obok Poli blondynkę. Uśmiechnęli się do siebie jak starzy znajomi. Wtedy Pola zdała sobie sprawę, że wszystkie nieznane jej osoby na ogródku u babci Jaśminy mają charakterystyczne jaśniejące niebieskie oczy.
Pola podeszła bliżej. Babcia Jaśmina zabiła by ja trzymanymi w ręku grabiami, gdyby usłyszała, że Pola nazywa ją “babcią”. Zapowiadała to wnuczce wiele raz. “Nie możesz mnie tak postarzać, kochanie” mówiła.


- Jaśmina![ - zawołała więc Pola.
- Polusia! - kobieta obróciła się. Kwiecista sukienka miękko opływała szczupłą, sprężystą sylwetkę,. Kiedy zrobiła daszek z dłoni, aby osłonic oczy przed słońcem, milion drobnych bransoletek zagrzechotał na jej przegubie. Jaśmina – hippiska, joginka, mentorka zdrowego życia oraz (w parze ze swoim obecnym partnerem, Dżordżem) edukatorka seksualna dla seniorów.
Wszyscy towarzysze Jaśminy zwrócili swoje niebieskie oczy ku Poli.
- O proszę - powiedział mężczyzna w garniturze - cudna dziunia, zgrabna pupka, to twoja córa?
Ale babcia Jaśmina zignorowała go jakby w ogóle go tam nie było.
- Chyba wnuczka - dodała ruda kobieta która stała obok babci - musi mieć jakieś cudzodziemskie korzenie.
- Mieszańcy
- prychnął starszy mężczyzna.
Babcia udając, że ich wszystkich nie ma podeszła do bramki by ją otworzyć.
Pola z dziewczyną weszły do środka.
- Mam problem, Jaśmino. - zaczęła Pola bez ogródek. - Widzę.. - zawahała się, ale tylko na moment. - Duchy. Nieżywych ludzi.
- Duchy powiadasz
- Jaśmina uniosła na moment brwi - tak, to faktycznie problem - potwierdziła.
- Zaraz problem - skomentował mężczyzna w garniturze.
- Takie duchy mogą być bardzo uporczywe - dodała babusia. - Widzisz? Słyszysz? Możesz mi o nich opowiedzieć?
- Uporczywe? Upierdliwe! -
zaśmiała się rudowłosa, która zaczęła machać do Poli ręką jak na powitanie.
- Widzę te, które są teraz w ogródku. Mężczyzna w garniturze, taka ruda kobitka, lekko nacjonalistyczny staruszek… i tak dziewczyna, która przyszła ze mną. – wskazała dłonią na blondynkę. – Myślę, że czegoś ode mnie potrzebuje, ale nie może powiedzieć, bo nie ma języka.

Pierwszy zareagował staruszek. Prychnął odwracając obrażony głowę w drugą stronę.
- Interesujące! - powiedziała Jaśmina z pewnym entuzjazmem - możesz mi dokładniej opisać tego w garniturze? Adamie, czy to ty nosisz garnitur?
- No cóż…
- młody mężczyzna w zakłopotaniu podrapał się po głowie.
- Wyobrażałam sobie go w jeansach i kolorowych skarpetkach - wyjaśniła od razu Jaśmina - jest chociaż przystojny? - zapytała Polę szeptem.
- Słyszę - mruknął młodzieniec.
Pola uśmiechnęła się lekko. I rozluźniła. Wyglądało na to, że jednak nie zwariowała…
- Oni słyszą każde nasze słowo, Jaśmina. Tak, ten w garniturze to Artur, zakłopotany teraz jest… Staruszek się nafochował… - spojrzała na babcię. - Zawsze mówiłaś, że ich słyszysz. Jak byłam mała to sądziłam, że to prawda i mi to imponowało, jak teraz Zuzi. Potem przestałam wierzyć… ale to się dzieje naprawdę.
- Adam, maleńka
- poprawił ją przystojniak - chociaż, dla ciebie mogę zrobić wyjątek możesz mówić jak ci się podoba. Chcesz żebym był Arturem, dobra niech będzie.
- Tak, tak
- odpowiedziała Jaśmina - słyszą. Choć kochanie, zaparzę ci herbatkę - babcia wskazała drzwi wejściowe do swojego domu. - To nic nie szkodzi, że przestałaś wierzyć. To normalne. Mało kto wierzy.
- Zostańcie! Niech wam nie przeszkadza nasze towarzystwo!
- rudowłosa krzyknęła z entuzjazmem i nadzieją. Babcia jednak zupełnie ją zignorowała. Ujęła Polę za rękę i pociągnęła w stronę domu uśmiechając się przy tym i patrząc jej w oczy.
Pola, kompletnie skołowana, poszła za Jaśminą.
- Adamie, przepraszam za pomyłkę - przed wejściem do domu spojrzała jeszcze raz na mężczyznę - Może uda Ci się ustalić, czego potrzebuje moja towarzyszka - wskazała na dziewczynę.

Coś jeszcze przyszło jej do głowy - Jaśmina, czy ja też umarłam?
Jaśmina popatrzyła na nią uważnie.
- Nie sądzę - odpowiedziała po krótkiej chwili. Zamknęła za nimi drzwi i poprowadziła do kuchni. Jej domek był równie stylowy i kolorowy co ona sama. Pełno tu było obrazów, ezoterycznych przedmiotów i ozdób, suszonych ziół i kwiatów, dywanów, kocy, poduszek. Przede wszystkim zaś było przytulnie i pachniało ziołami. Duchy zostały za drzwiami.
- Wyglądasz na całkowicie żywą. Zresztą, ja nie widuję duchów. Jedynie albo aż, je słyszę. Pewnie dlatego nie mogłabym nigdy pomóc osobie o której wspomniałaś. Tej niemowie - babcia wyciągnęła z szafki dwa kubki, odkręciła kran, nalała do czajnika wody i wstawiła go na gaz. - To uporczywa zdolność - dodała bacznie przyglądając się Poli - boisz się?
Pola zastanowiła się, co czuje.
- Samych duchów to chyba nie…- powiedziała w końcu. – One wydają się nie móc przebywać w budynkach... znaczy ty jesteś specjalistką... ale dziewczyna nie chciała do mnie wejść. Twoje też okupują ogródek.
- Ale zdarzyło się coś jeszcze… w nocy… miałam sen.. –
szukała słów. – Raczej nie sen, to było realne. Byłam w pociągu do Szczecina. Z kobietą z niemowlakiem i dwoma osobami, które śniły .. jakby doświadczały w śnie tego samego co jak. Kobieta z malutką Wandzią wydawała się nie być zdziwiona, że jedzie pociągiem, ale może było tylko sfokusowana na maluchu.. – potrząsnęła głową. – Nie wiem. Ale te dwie osoby, kobieta i mężczyzna, byli równie „nie na miejscu” – wykonała manualny cudzysłów - jak ja. Ten wagon zalewała woda.
Spojrzała Jaśminie w oczy.
- Nie wiem, co będzie, jak znów zasnę.
- Tak. Bywają duchy uwięzione w budynkach, albo wywołane w budynkach. Te zwykle też nie mogą ich opuścić. Nie jestem pewna, czy nie mogą wejść czy nie chcą, tak na wszelki wypadek
- odpowiedziała Jaśmina, jednocześnie wsypując liście herbaty do zaparzacza - A co do snu, to bardzo interesujące. Więc uważasz, że tobie i dwójce osób śnił się pociąg z kobietą z dzieckiem, która to była częścią tego snu a nie trzecią osobą? Dlaczego? Potrafisz odnaleźć te osoby? Przedstawiły się jakoś?
Pola potrząsnęła głową, z rezygnacją.
- Nie zapytałam. Ani się nie przedstawiałam. Oni wydawali się znać… Byliśmy na kolacji z ojcem, piłam wino.. nie wiedziałam, co jest realne, a co mi się wydaje. Myślisz, ze to ma związek? Ten sen i duchy? To wszystko zadziało się w jednym czasie.
- Wczoraj. To była wyjątkowa noc. Księżyc obudził w tobie to co nieodkryte
- powiedziała babunia. - Zaczęłaś widzieć więcej. Skoro jest ci to pisane musi być powód. Jednak ty sama musisz go odkryć.

Woda prawie zaczęła się gotować, Jaśmina przedwcześnie zdjęła czajnik z gazu i zalała herbaty. Zapachniało. Pola była pewna, że to jakaś zielona herbata z pachnącymi dodatkami. Babunia chwyciła przekręcany stoper w kształcie jabłka i ustawiła go na dwie minuty. Zapewne tyle miał wynieść czas parzenia herbaty.
- Pamiętaj dziecino, że o tych rzeczach nie powinnaś mówić każdemu. Ludzie nie rozumieją. Naucz się ignorować w towarzystwie to co słyszysz i widzisz, inaczej pociągną cię do konsekwencji. Rozumiesz?
Pola pokiwała głową , ale Jaśmina kontynuowała.
- Uznają za wariatkę i nafaszerują lekami. Leki może pomogą. Wrócisz do normalności ale utracisz część siebie. Musisz wybrać. Musisz ufać, że skoro obydwie słyszymy te same duchy, to jest to prawdziwe. Na takich jak ja, oficjalnie zajmujących się ezoteryką patrzą z przymrużeniem oka, lub traktują za oszustów. - Jaśmina spojrzała na stoper - Duchom można pomóc, jednak nie wszystkim. Jeśli zajmiesz się tymi tematami, spotkasz ludzi którzy nie widzą duchów, ale mają inne możliwości.
- Nie wiem, czy chcę
- Pola potrząsnęła głową. - Rozumiem co się dzieje, ale dlaczego właśnie ja?! Mam ignorować ta dziewczynę? Powinnam znaleźć tych ludzi z pociągu… - myśli kłębiły się jej w głowie, przeskakiwały , odbijały się od siebie, jak naładowanie podobnie cząstki. - Nie wiem, czy chcę… Może powinnam udać, że tego wszystkiego nie ma? A z drugiej strony obie wiemy, że Adam tam jest. W garniturze. Przystojny.
- Dlaczego on koczuje u ciebie?
- To wszystko twoje decyzje kochana. Ja będę cię wspierać w każdej
-
Jaśmina uśmiechnęła się lekko. Stoper zadzwonił a ona wyjęła zaparzacze z fusami. Przesunęła jedną z gotowych herbat w stronę Poli.
- Adam? Cóż. Został oszukany a następnie zabity przez swojego wspólnika w interesach. To nie były dobre interesy. Teraz ten koleś kręci się wokoło jego byłej żony. Adam martwi się o nią. Wobec czego ciężko mu spoczywać w spokoju - wyjaśniła Jaśmina. - Brzmi jak pospolity scenariusz z filmu? Ci którzy nie spoczywają w spokoju przesiąknięci są tego typu sprawami.

Pola pociągnęła duży łyk herbaty. Napój spowalniał gonitwę myśli, przywracał wspomnienia, kiedy Jaśmina częstowała podobną herbatką najpierw skarżąca się na dokuczające koleżanki pięciolatkę z kitkami, potem ubraną w galowy strój uczennicę, potem chuda nastolatkę, zapłakaną po porażce w Mam talent!. W końcu dorosłą Polę, zwierzającą się z sercowych kłopotów. Jaśmina słuchała, zawsze wspierająca, przyjmująca z otwartością wszelkie dylematy. I jak zawsze akceptująca każdy wybór wnuczki.
- Nie wiem, czy chcę zajmować się pomocą zagubionym duszom. Serio nie wiem - westchnęła Pola. - Wrócę do ogrodu, może Adam coś ustalił.
- Dobrze. Daj sobie czas
- odparła Jaśmina. Sama siorbnęła odrobinę napoju. - Zaraz do was dołączę.

Na zewnątrz sytuacja niewiele się zmieniła. Blondynka siedziała na schodach obok Adama.
- Marta? - pytał przystojniak, a blondi kiwała głową na "nie". - Magda? - kontynuował a ona znów kiwała głową na "nie". - Maria?! - kolejne "nie".
Pola przez moment obserwowała te nierówne zmagania. Wyglądało na to, że duchy nie potrafią porozumiewać się telepatycznie.
- Masz Jaśmina te… tablice? No wiesz, do komunikacji z duchami? A może po prostu tablet.. czy kartkę z alfabetem ?
- Tak, tak! Zaraz przyniosę!
- usłyszała głos babusi dobiegający z wnętrza domu.
Adam spojrzał na Polę.
- Ma imię na literę M, ale nie zgadnęliśmy jeszcze jakie dokładnie - wyjaśnił.
Po chwili Jaśmina wynurzyła się z mieszkania. W dłoniach trzymała drewnianą tablicę z alfabetem. Wyciągnęła dłonie z nią w stronę Poli.
Pola podziękowała i położyła tablicę na schodach. Spojrzała na dziewczynę.
- Wrócę tu. - obiecała. – To jest Adam, jego słyszę, ciebie nie. Może uda ci się przekazać Adamowi, i jego znajomym, w czym jest problem? Jeśli będę potrafiła, to spróbuje pomoc. Teraz muszę już iść.
Uściskała Jasminę i wróciła do studia.

X X X


Wyciągnęła szkicownik i próbowała odtworzyć z pamięci rysy Adama. Szło jej opornie, ciężej niż zwykle. Zmięła kolejny obrazek, kiedy – bez zapowiedzi – wpadł Bruno.
- Hej. Doszłaś do siebie po wczorajszym?- zapytała, oglądając ja dokładnie z wszystkich stron, jak rzeźbę w wystawie. – Zamknij oczy i dotknij ręką swojego nosa. – zażądał. - Albo jeszcze lepiej otwórz oczy i dotknij tu - wskazał na swój rozporek.
- Bruno ogarnij się… - śmiała się.
- Musimy sprawdzić, czy masz jakieś nietypowe doznania po wczorajszym wieczorze – stwierdził poważnie. – Zaczniemy od badania fizykalnego, potem przejdziemy do dalszych prób… - wyciągnął dłoń i zaczął rozpinać jej bluzę.
- Stop! – przytrzymał jej dłoń, kiedy chciała zaprotestować. – To poważna sprawa, trzeba sprawdzić odruchy – pocałował ją. – Oraz wszystkie te inne .. rejony. Doktor Bruno cię zbada.
Chichocząc wylądowali w łóżku.

Tego dnia Pola nie zdążyła zjeść lunchu.

X X X


Dzień chylił się już ku końcowi, ostatnie kursantki (nie wiedzieć czemu, zawsze miała więcej kobiet na zajęciach) opuściły studio. Na dworze szarówka powoli zamieniała się w noc, gdy Pola znów zawitała u progu domu Jaśminy. Zaszło tam niewiele zmian.

Właścicielka najwyraźniej przebywała w środku. Świadczyło o tym zapalone w domu światło. Na zewnętrznych schodach siedział Adam, przystojniak w garniturze. Obok niego wyraźnie znudzona blondynka, która Pola poznała dziś rano. Była też ruda kobieta, obecnie próbująca przejść się po murku odgradzającym ścieżkę od trawnika, w tym celu rozłożyła szeroko ręce i powoli stopa za stopą szła do przodu.
- O jesteś! - zawołał z entuzjazmem Adam - ona ma na imię Maria!
- Piękne imię. Ja jestem Pola. Czy może już wiesz, czemu Maria do mnie przychodzi?
- Maria ma córkę
- odpowiedział Adam - której grozi coś złego. Mała nadal mieszka z jej mężem, który jej to zrobił - Adam w prawdzie nie wyjaśnił co oznacza "to", ale wysunął z ust swój język.
Pola patrzyła zaszokowana.
- Czy.. Czy to przez niego nie żyje?
- Tak uważa, że ją udusił. Oficjalnie jest w rejestrze osób zaginionych
- odpowiedział Adam.
- Czy wie, gdzie znajduje się jej .. ciało? - zapytała Pola. - To chyba jedyny sposób, żeby wznowić sprawę i ochronić małą. Mam znajomego, który mógłby nagłośnić tą sprawę, ale potrzebne są jakieś fakty.
- Jaśmina zapisała adres
- powiedział Adam, a blondynka potwierdziła kiwaniem głową. - Mogę ci dać też namiary na moje - Adam uśmiechnął się szeroko.
- Twoje, w sensie, ciało? Też go nie odnaleziono? Potrzebuję jeszcze wasze nazwiska.

Nim Adam zdążył coś powiedzieć drzwi mieszkania otworzyły się. Stanęła w nich babcia Jaśmina.
- Witaj kochaniutka, co tak stoisz? Wejdź prędko do środka. Dżordż właśnie zrobił kolację - powiedziała.
- Rozmawiam z Adamem, dziękuję za zaproszenie, będę za chwilę. - odpowiedziała Pola.
- Tak, jego również nie odnaleziono. Tych, którzy odpoczywają w spokoju raczej nie spotkasz, chyba że umiesz ich przywołać. A tacy jak my, niepochowani będę cię prześladować - Adam mrugnął do Poli jednym okiem - możemy być też przydatni.
- Czasami - dodała rudowłosa.
- Czasami - potwierdził Adam.
- Może coś się uda… zostawcie wasze imiona i nazwiska, daty śmierci, miejsca, gdzie są ciała. Może coś da się zrobić. Do zobaczenia. wrócę tu. Czy Maria może z wami zostać?
Maria mogła zostać, zaś wszystkie szczegóły o które Pola prosiła podobno miała spisane już Jaśmina.

W środku w domu było dziś wyjątkowo ciepło. Pachniało kolacją.

Dżordż – chudy, wzbudzający zaufanie brodaty staruszek, który mimo odświętnego garnituru wglądał, jakby zszedł właśnie z czarno- białej fotografii sprzed lat - stawiał właśnie do stołu dodatkowy talerz dla Poli.
- Polusia! Witaj! - przywitał się zadowolonym z jej widoku tonem.
Na pierwszy rzut oka, Pola zauważyła prawdziwą wegetariańską ucztę. Była sałatka, pieczony samodzielnie chleb, smalec wegański, ogórki kiszone, ciepłe i pachnące mini pizze na cukinii, i również ciepły gulasz z tofu.
Pola czule przywitała się z Dżordżem, a potem stanęła, lekko oszołomiona, wpatrując się w ucztę.
- Czy dziś jest jakaś okazja? Bo jeśli tak macie zawsze.. to ja się przeprowadzam do was, ok?
Dżordż zaśmiał się szczerze, po czym odsunął krzesło na którym Pola mogła usiąść.
- Jaśmina wspomniała, że przyjdziesz na kolację - wyjaśnił. Pola co prawda nie umawiała się na kolację, więc Jaśmina mogła co najwyżej przypuszczać, że tak się stanie. Babusia wyciągnęła z barku wino i trzy kieliszki.
- Chyba się nie spieszysz kochaniutka, co? - zapytała.
- Nie, nie spieszę się. - zapewniła ich Pola.

Jedli powoli, ciesząc się dobrym jedzeniem i swoim towarzystwem. Rozmawiali codziennych zajęciach, dzielili się dykteryjkami, żartowali.
Dopiero przy deserze Pola wróciła do duchów.
- Chcą, żeby pomóc im domknąć sprawy tutaj. - powiedziała. - Myślę, że jak będę miała więcej danych, to uda mi się tym zainteresować Bruna a potem policję. Jak dawno one z tobą są, Jaśmina? Od kiedy je słyszysz?
- Od dawna
- odpowiedziała Jaśmina - byłam mniej więcej w twoim wieku, gdy to się zaczęło. Niestety, moje próby pomocy im wychodziły różnie. Kiedyś byłem podejrzana o morderstwo. Cóż, zwykle tylko mordercy wiedzą, gdzie są ciała ich ofiar. Wiele razy naprawdę udało się pomóc. To przynosiło spokój na jakiś czas…
- Póki nie pojawił się kolejny - dodał Dżordż - nie, ja nie widzę duchów - powiedział nim Pola zdążyła o cokolwiek zapytać. - Podaj mi dłonie kochana - poprosił, sam wyciągając swoje w jej kierunku, aby było wygodnie odstawił w między czasie kieliszek z winem nieco dalej, odsunął jakąś miskę.

Pola spełniła jego prośbę.

Gdy ich dłonie zetknęły się nagle w głowie Poli pojawiły się wizje. Były trochę niczym sen, ale jednocześnie oczy Poli widziały przecież siedzącego naprzeciwko Dżordża a dłonie czuły jego dłonie.

Pola stała w parku, całowała się z wtulonym w nią długowłosym mężczyzną
Zdecydowanie nie był to Bruno. Romantyczny pocałunek przerwało głośne "ma-ma", jakieś dziecko o blond loczkach, ubrane w brązowy dresik złapało ją za nogę. Miało około półtora roku.
Pola jechała autem ze swoim tatą, on prowadził. Nagle czerwony mercedes jadący z naprzeciwka zjechał na ich pas. Dziewczyna niemalże poczuła rwanie do przodu.
Pola siedziała w przedziale pociągu. Dobrze znała ten przedział. Wyglądał identycznie jak ten z jej snu. Naprzeciwko niej siedziała zielonowłosa dziewczyna. Mrugnęła do niej jednym okiem.
Pola spacerowała po lesie. Jej rower stał na ścieżce nieopodal miejsca do którego teraz doszła. Gdy odwróciła od niego wzrok by spojrzeć przed siebie, ujrzała Adama (ducha, który aktualnie siedział na ganku u Jaśminy).
Pola gotowała coś w swojej kuchni. W tle leciało radio. Muzyka została przerwana by nadać komunikat o katastrofie pociągu, który wykoleił się na trasie Warszawa-Szczecin.

Pola poczuła się przytłoczona ilością obrazów. I emocji, które te obrazy generowały. Strach, podniecenie, rozczulenie, wściekłość, zdezorientowanie … Gwałtowne szarpnęła się do tyłu, wyrywając dłonie z ciepłego uścisku Dżordża. Jakaś zahaczona jej łokciem szklana potoczyła się po stole, znacząc obrus mokrym śladem. Potem spadła na podłogę i roztrzaskała się o kafelki.
Pola oddychała szybko i płytko, rozglądając się dookoła niewidzącymi oczami.
- Co.. Co to było? - wydusiła z siebie w końcu.
Dżordż i Jaśmina wymienili zaskoczone spojrzenia. Nikt nie przejmował się stłuczoną szklanką.
- Dżordż ma nieco inny talent niż my - odpowiedziała w końcu Jaśmina.
- Potrafię zerknąć w czyjąś przyszłość - odezwał się Dżordż - tyle że, zwykle to tylko ja ją widzę, a osoba której się to tyczy nie. Po twojej reakcji mam wrażenie, że razem widzieliśmy to samo.
- Nie wiem, czy to samo
– Pola potrząsnęła głową, a potem – dla odmiany – pokiwała. – Widziałam jakiegoś gostka, który kompletnie nie jest w moim typie, dzieciaka… Wypadek z ojcem.. – mówiła szybko, coraz szybciej. – Grób Adama.. Artura. I pociąg z mojego snu. Ten z Warszawy do Szczecina. – popatrzyła na Dżordża. – To przyszłość? Śni mi się przyszłość? Czy mogę ją zmienić, czy jest zdeterminowana? Co bym nie robiła, to to wszystko się wydarzy? Jak sobie z tym wszystkim radzisz, Dżordż? – wyrzuciła na koniec. – Jak to ogarniacie? Nie wariujecie?
- Twoja przyszłość jest w twoich rękach - zapewnił ją Dżordż. - To tylko prawdopodobne, czy najbardziej prawdopodobne na chwilę obecną scenariusze.
- Radzimy sobie obecnie doskonale
- zapewniła ją Jaśmia. - Najważniejsze było cóż… wrzucenie na luz. Kiedy bardzo chciałam pomóc wszystkim słyszany duchom, gubiłam się we wszystkim i pakowałam w kłopoty. Teraz pomagam tylko jeśli jest to realne, nie za wszelką cenę. Dżordż stara się nie spotykać ludzi - Jaśmina puściła do Polo oko, mówiła to trochę żartobliwym tonem - wiele ćwiczeń wymagało od niego uzyskiwanie wizji tylko wtedy kiedy tego chce, a nie zawsze przy nawet najmniejszym kontakcie.
- Na początku mój dar był równie kłopotliwy co ciągłe słyszenie czyjś głosów
- powiedział Dżordż.
- Rozumiem, że nauczyłeś się ten dar świadomie “wyłączać” - Pola dochodziła do siebie. - To cenna umiejętność. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co musiałeś widzieć co chwila na tych waszych warsztatach… To trochę jak podglądanie. Musiałeś się czuć nieswojo. Choć może i nie – puściła do niego oko. - Posprzątam.

Wstała, zmiotła szkło i zaczęła zbierać puste naczynia. Jaśmina chowała resztki jedzenia do lodówki.
- Wygląda na to, ze śni mi się przyszłość. Choć nie do końca… w wizji Dżordża słyszałam o wypadku pociągu, a w moim śnie sama w nim byłam… Wszystko to strasznie zakręcone.
Jaśmina uśmiechnęła się do niej.
- Jestem pewna, że jeśli będziesz chciała to jakoś to rozgryziesz - powiedziała.
Chwilę później wręczyła Poli kartkę papieru złożona na pół.
- Tu masz spisane imiona, nazwiska, daty zgonów, dane zabójców, miejsce ukrycia zwłok, prawdopodobne powody - powiedziała Jaśmina - dla Mari i Adama.
- Dziękuję. Ja też coś dla ciebie mam. Nie jestem w tym zbyt dobra, ale może da ci jakiś obraz…
- podała Jaśminie kartkę. - To Adam.



- Dziękuję za kolacje i wszystko… - przytuliła Jaśminę. - Musze iść, jakoś ogarnąć całość. Rano mam zajęcia.
- Oczywiście. Odprowadzę cię
- powiedziała Jaśmina odrywając wzrok od kartki - dziękuję.

Pola wróciła do domu, wino znów szumiało jej w głowie. Na szczęście – nie spotkała tym razem żadnych duchów. Wzięła szybki prysznic i po 10 minutach już sapała, niepomna swoich obaw co do zasypiania i snów.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 05-04-2020 o 22:14.
kanna jest offline  
Stary 06-04-2020, 23:22   #16
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Warszawa, 21.03.2019, czwartek, popołudnie

Zbliżała się już godzina szesnasta. Marcel dobrze wiedział, że będą spóźnieni. Zresztą Stańczyk ostrzegał go przed tym w chwili, kiedy Damianek odmówił zjedzenia obiadu, zaś Iga nie chciała dać za wygraną, wiedząc, że u babci chłopak naje się słodyczy. Teraz już wszyscy siedzieli w samochodzie, do celu dzieliło ich zaledwie kilka przecznic, ale jak na złość łapali się na serię czerwonych świateł.
- Lepiej jechać w prawo i ominąć główną drogę - oznajmił Stańczyk, dla którego też znalazło się miejsce w samochodzie. Chociaż ciekawą zagadką z pewnością było to, co zrobiłby błazen, gdyby nie miał gdzie usiąść.

Marcel przez chwilę wyobrażał sobie błazna, który próbuje usiąść mu na kolanach. Zrobiło mu się niedobrze na tę myśl. Zastanawiał się przez chwilę. Bał się, że jak będzie teraz korzystał ze wskazówek Stańczyka, to zacznie żyć pod jego dyktando. Z drugiej strony to sam Feliński miał nadzieję dotrzeć do babci Basi jak najszybciej. Diabeł stróż nie miał w tym żadnego interesu.
- Tu jest często korek, tak mi opowiadał nowy sąsiad - rzekł. - Skręć może tutaj w prawo i omiń główną drogę. Tak Konrad najczęściej dojeżdża do pracy.
Dlaczego miałby rozmawiać z nim na takie tematy? Marcel miał nadzieję, że Iga o to nie zapyta.

Pogładził futerał, w którym znajdował się obraz dla babci. Przedstawiał rusałkę siedzącą w estetycznej pozie wśród krzewów malin. Jej rękę ociekała czerwoną cieczą. Próbowała jej, liżąc koniuszek palca wskazującego. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że to sok z owoców. W rzeczywistości było to coś zupełnie innego. Zdradzał to zagadkowy uśmiech skrzydlatej, który mógł równać się z uśmiechem Mona Lisy. A poza tym rozrzucone maliny wśród krzewów, co sugerowało niedawne szamotanie się w nich. Detalem przez mało kogo zauważanym była trzecia ręka w kompozycji. W pierwszej chwili wydawała się należeć do rusałki, jednak w rzeczywistości była większa, bardziej blada i męska…
- Jak tam w pracy? - rzucił Marcel, odrywając wzrok od obrazu. Mógł go obserwować dzięki przedniej części futerała z prześwitującej, bezbarwnej folii.

Iga poprowadziła auto według jego wskazówek. Fala czerwonych świateł, na którą wcześniej trafili, zmieniła się w szczęśliwe przyjeżdżanie na zielonym. Faktycznie ruch był tu mniejszy i jechało się sto razy płynniej. Marcel był tym trochę zaskoczony… ale nie do końca. Zastanawiał się, czy przyjdzie kiedyś taki dzień, kiedy przyzwyczai się do wskazówek błazna.
- Beznadziejnie. Mój szef mnie tak irytuje, że w końcu kiedyś coś mu wygarnę. Serio. Dziś przeglądałam ogłoszenia, siedząc na kiblu. W sensie, gdzie szukają pracowników - odpowiedziała Iga. Nie zadając niewygodnych pytań o Konrada.
- A co takiego robi? - zapytał Marcel. - Wiem, że łatwo tak mówić, ale nie ma sensu brać jego słów do siebie. Niektórzy ludzie są toksyczni i nie ma w tym żadnej naszej winy - rzekł. - Pozwól, żeby spływało to po tobie, jak woda po kaczce. Choć robisz rozsądnie, szukając nowego miejsca. Nikt nie chce pracować w takim środowisku i ty na pewno na to nie zasługujesz. Jesteś inteligentna i wiele firm cieszyłoby się z twojej pracy - dodał. - Uważaj na jezdnię - dodał.
Nie chciał, aby kobieta rozproszyła się rozmową i na przykład trafiła w jakiś słup. Błazen powiedział mu tuż po przebudzeniu, że ktoś umarł. Może pomylił się i ktoś dopiero miał kopnąć w kalendarz. Marcel nie chciał, aby to był ktoś z jego rodziny.
- Przecież cały czas uważam - odparła Iga.
- Szefuncio lubi klepnąć w pupkę - zaśmiał się błazen. - Pupka! Jak to brzmi. PUPA! Dupa! Dupka. Pupka. Pu. Pa. Pa. Pa. Ra. Pa. Pu.
Marcel westchnął głębiej. Jeśli to było fizyczne molestowanie, to Iga rzeczywiście powinna była opuścić tę pracę. Tylko to byłaby duża drama i Feliński miał nadzieję, że może to klepanie było bardziej przyjacielskie… niż seksualne? I dałoby się to wyperswadować temu bossowi? Chandler też dostawał klapsa w pracy i nie było to aż tak dramatyczne. Z drugiej strony życie nie było sitcomem.

- Jest toksyczny - odpowiedziała Iga - tak jak mówisz, ma głupie teksty, nie docenia tego co robię, zawsze widzi tylko minusy. Dużo by mówić. Źle się tam czuję - Iga skręciła w prawo, z daleka widać już było dom babci pod który zaraz mieli zaparkować. - Cieszę się, że mam pracę. Spoko zarabiam. Nie wiem czy ją lubię, ale nie jest ciężka i nie pochłania.
- O jesteśmy! - Damianek uniósł głowę znad smartfona na którym grał przez większość drogi, zapewne w ogóle nie rejestrując o czym rozmawiają.
Marcel praktycznie zapomniał o jego istnieniu. Oczywiście, jego siostrzeniec zdawał się nie ogarniać. Jednak dzieci potrafiły być naprawdę inteligentne i rozumieć tyle samo, co dorośli. A może i więcej… na swój sposób. Nie można ich było nie doceniać tylko dlatego, bo lubiły oglądać kreskówki i bawić się pluszakami. Marcel zawsze myślał o nich jak o młodych dorosłych, których trzeba było przeprowadzić przez pierwsze lata życia na Ziemi. A nie jak o bezmyślnym planktonie, który po prostu był gdzieś obok. Aż przekształci się w coś bardziej zaawansowanego.
- Jeśli byłoby bardzo źle, to możesz stamtąd odejść - powiedział do siostry. - Mieszkacie u mnie i życie tak naprawdę nie kosztuje was zbyt wiele… nie licząc jedzenia i tego typu rzeczy. I mogę spokojnie was utrzymywać przez jakiś czas. To nie tak, że mam jakąś inną rodzinę na głowie. Albo że kiedykolwiek będę miał jakąkolwiek inną rodzinę - mruknął nieco ciszej. - Ale jeśli nie byłoby aż tak źle… to najpierw znajdź inną pracę i wtedy zmień swoją obecną. Koniec końców nie chodzimy do pracy, żeby być docenianym i szanowanym. To cholernie ważne, oczywiście. Ale naszym głównym motywem jest przeżycie i utrzymanie się. Jeśli na konto wpływa pensja, to głównie to powinno cię interesować.
Zamilkł na moment. Przypomniał sobie o klapsach.
- Jeśli jednak sądzisz, że zostają przekraczane bardzo ważne granice… to nic tam po tobie.
Iga spojrzała krótko na brata. Nie powiedziała jednak nic. Akurat podjechali pod dom babci. Parkowanie na kopertę nie było jej mocną stroną, chwilę więc to potrwało.
- No to jesteśmy - rzekł błazen - domek babuni - zachichotał.
Cała trójka wyszła z auta i udała się w stronę bramki wejściowej, która była dziś otwarta na oścież. Przechodząc przez mały ogródek znaleźli się pod drzwiami wejściowymi. Iga wyciągnęła dłoń w stronę domofonu, ale nie zdążyła zadzwonić. Drzwi otworzyły się, a w nich stanęła starsza, siwa osoba. Babcia Basia. Uśmiechnęła się szeroko na ich widok i otworzyła drzwi.
- No nareszcie! Chodźcie, chodźcie moi kochani - zaprosiła ich do środka, otwierając szeroko drzwi i stając z boku, by każdy mógł swobodnie wejść do środka. Pierwszy wszedł Damianek, którego babcia zaczęła obściskiwać już przy wejściu utrudniając je reszcie. - Moje słoneczko - powiedziała przytulajac go do siebie.
- Miło cię widzieć, babciu - Marcel uśmiechnął się do starszej pani.
Babcia Basia była promykiem słońca. Pewną siebie, aktywną kobietą regularnie jeżdżącą z przyjaciółkami na wszystkie pielgrzymki, a nawet uprawiającą nordic walking. Nie pomogło to jej jednak zrzucić wagi głównie ze względu na miłość do jedzenia. Potrafiła dodać śmietanę do każdego posiłku, niezależnie od wszystkiego. I też kochała tradycyjną polską kuchnię opartą na samych tłuszczach i węglowodanach. Odpowiednią dla chłopów i chłopek ciężko pracujących od rana w polu, już mniej dla mieszczuchów XXI wieku. Marcel schudł piętnaście kilogramów, odkąd wyprowadził się od rodziny.
- Czy zaprosiłaś dużo ludzi? - zapytał i nachylił się, żeby obcałować ją w oba policzki.
- Nie - odpowiedziała babcia. - Pomyślałam sobie, że czym mniej tym swobodniej będzie można sobie porozmawiać. Wasza mama już tu jest, ale zaszyła się w kuchni. No wchodźcie, co tak stoicie.
- Wszystkiego najlepszego babciu - powiedziała Iga, jednocześnie schylając się by ucałować babcię.
- Tutaj mam dla ciebie obraz - dodał Marcel. - Jak ci się nie podoba, to powiedz śmiało. To piękna wróżka w polu malin - wyjaśnił, choć wystarczyło po prostu popatrzeć na płótno, aby to dostrzec.
Poczekał, aż Iga skończy witać się z babcią. W tym czasie zerknął w stronę kuchni.
- Mamo, jesteśmy! - krzyknął.
Następnie odwrócił się do starszej pani i zaprezentował obraz.
Pomyślał, że to w sumie miło się złożyło. U jubilera kupiłby jakieś perły, czy inne błyskotki… Które co prawda wciąż byłyby dobrym prezentem, ale ten miał duszę. Dużo więcej charakteru.
Babcia pokiwała z uznaniem głową, przez dłuższy czas przyglądając się obrazowi.
- Dziękuję, to naprawdę wspaniały prezent. Doceniam to - ucałowała dodatkowy raz Marcela.
- Przydałoby się go od razu gdzieś powiesić - mruknął błazen znudzonym tonem, jednocześnie grzebiąc sobie w uchu.
- Jestem! Już idę - usłyszeli głos matki, który dobiegał gdzieś z kierunku kuchni.
Marcel uśmiechnął się do Stańczyka. Chyba po raz pierwszy raz w swoim życiu. Nie dziwiło go, że halucynacja mogła nie być ekstremalnie podekscytowana tą imprezą.
- Jeśli masz młotek albo wiertarkę, to mógłbym od razu go powiesić - rzekł do babci. - Wolałbym, żebyś nie rozwaliła sobie palców, próbując to zrobić potem sama.
Poza tym zerknął w stronę kuchni dość niepewnie. Chciał zobaczyć się z mamą, ale nie do końca z jej nowym partnerem. To było dla wszystkich niezręczne, to pierwsze spotkanie. Marcel chciał zachować się w pełni dojrzale w tej sytuacji, ale i tak do głowy przychodziło mu trochę typowo nastoletnich myśli. Które były nieodpowiednie dla mężczyzny w jego wieku.
- Wspaniała myśl! - babcia bardzo się ucieszyła - Zaraz ci wszystko dam - powiedziała.
Z kuchni wysunęła się głowa mamy. Uśmiechnęła się szeroko i szczerze na jego widok. Pana Romana nie zauważył.
- Nie ma go. Pracuje - poinformował go Stańczyk w chwili gdy mama podeszła by przytulić najpierw Marcela, gdyż znajdował się najbliżej.
Babcia w tym czasie przywitała się z Igą.
- Jak dobrze was widzieć - powiedziała mama.
- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz cię widziałem - odparł Marcel. - Spotykamy się stanowczo za rzadko, przykro mi z tego powodu - rzekł. - U mnie bardzo dobrze, świetnie sobie radzę - rzekł może nieco zbyt prędko. Co zabrzmiało raczej podejrzanie.
Rozejrzał się po kuchni.
- A gdzie twój nowy partner? - zapytał. - Miałem nadzieję go poznać - rzekł, co było częściowo prawdą. Nie cieszył się na to spotkanie, ale też chciał, żeby do niego doszło. Przypominało to lepki plaster, który trzeba było szybko zedrzeć, aby mniej bolało.
- Oh no wiem - jęknęła mama, wyraźnie niezadowolona - niestety kolega się rozchorował i Roman musi teraz robić nadgodziny. Skończy dopiero o osiemnastej robotę. To już trzeci dzień. - Mama odsunęła się od Marcela - Cieszę się, że świetnie sobie radzisz - powiedziała lekko przymrużając przy tym oczy. Nic więcej nie dodała, gdyż Damianek wyminął Marcela by wpaść w babcine ramiona.
Gdy wszyscy już się przywitali, babcia zaczęł poszukiwania wiertarki w schowku pod schodami. Mama zaciągnęła Igę i Marcela do kuchni by pomogli postawić jej wszystko na stół.
- Babcia zaprosiła ciocię Felę i ciocię Basię. Nikogo więcej - powiedziała mama gdy zostali sami w kuchni.
- To miło, kameralnie - odpowiedział Marcel. - Dawno nie widziałem się z ciociami - dodał. - Ciekawe, kiedy będą. Pewnie niedługo przyjdą - rzekł, ustawiając talerze na stole.
A potem sztućce. Miał nadzieję, że nie pomylił ich kolejności. Ciocia Fela była szczególną fanką savoir-vivre’u.
- Dobrze ci u niego? U Romana? - sprecyzował. - Ma ładny dom? A może mieszkanie?
Zerknął na Stańczyka zaciekawiony, czy da mu i tym razem wskazówkę. Marcel chciał się upewnić, że ten mężczyzna szanował jego mamę.
Stańczyk ze szczególnym zainteresowaniem przyglądał się jak Marcel równo układa sztućce.
- Ciocia Fela co? Lepiej nie siadać koło niej - polecił Stańczyk.
Marcel zerknął na niego i skinął mu głową powoli. Następnie zerknął na swoją rodzicielkę.
- Mieszka w bliźniaku, ma bardzo przyjemny ogródek - odpowiedziała mama. - To nie jest jakiś szczególnie duży dom. Na dole jest kuchnia, toaleta i salonik z którego wychodzi się na ogród. A na górze łazienka, sypialnia i gabinet.
Mama podała Idze sałatkę by ta mogła postawić ją na stół.
- I jaki on jest ten cały Roman? - zapytała dziewczyna - Jak ci się z nim mieszka? - powtórzyła pytanie Marcela na które mama nie udzieliła odpowiedzi.
- Cóż… dobrze mi się z nim mieszka. Dzielimy się obowiązkami, rozmawiamy, czytamy te same książki i czasami chodzimy do teatru… - mówiła mama.
- Czyli nudy - podsumował Stańczyk.

Marcelowi jednak zdawało się, że trochę nudy było wskazane w życiu. Dzięki rutynie ludzie mogli czuć się bezpiecznie. Tak właściwie opis jego mamy wcale nie brzmiał w jego uszach źle. Ciekawe, jakby to było mieć taką osobę w swoim życiu. Zastanawiał się przez chwilę na ten temat i doszedł do wniosku, że chyba jednak nie byłby w stanie z nikim prowadzić tak spokojnego życia. Nawet gdyby bardzo chciał. On po prostu tak nie funkcjonował.
- To cieszę się, jeśli jesteś szczęśliwa - rzekł Marcel, kończąc układać sztućce. Być może nawet zrobił to dobrze. - A jak w pracy? Zawsze chciałaś być kosmetyczką - przypomniał sobie.
Ilona kochała wszystko, co było związane z utrzymywaniem piękna. Maseczki, kremy, makijaże, najróżniejsze środki… Zawsze znała się na wszystkim. Marcel pamiętał, jak w młodości przychodziły do niej wszystkie koleżanki. Robiła im hybrydę, bo jako jedyna miała wszystkie niezbędne składniki oraz bardzo drogą i profesjonalną lampę UV. Nie mogła jednak przez całe życie założyć salonu, gdyż nie miała albo pieniędzy, albo czasu na odpowiednie kursy. Dopiero z czasem zebrała odpowiedni kapitał, dzięki któremu była w stanie spełnić marzenia.
- Idealnie - oznajmiła mama, spojrzała przy tym na Marcela i uśmiechnęła się tak, że jej oczy zaiskrzyły przy tym. Stańczyk nie musiał potwierdzać, było widać, że mówi szczerze - sporo klientek, a czym więcej tym lepiej.
- Wiadomo - odparł jej syn i uśmiechnął się lekko do niej. Było coś wyjątkowego w obserwowaniu ludzi, którzy mówili lub myśleli o swoich pasjach.
- Mam wiertarkę - babcia weszła do kuchni niosąc czarną plastikową walizeczkę. Widocznie nieco ciężka, sądząc po sposobie w jaki babcia z nią szła, kroczek po kroczku.
- Strasznie stara - ocenił Marcel. - Oby działała - dodał. - Pewnie jest jeszcze z czasów, kiedy dziadek żył - mruknął. - Pewnie pochodzi z wcześniejszych lat osiemdziesiątych. Zaraz zobaczymy, czy uda się przykręcić śrubę do ściany - uśmiechnął się lekko do babci. - Musisz mi tylko wskazać miejsce, gdzie widziałabyś obraz. Gdzie będzie ci najbardziej pasował.
Podszedł do babci i przejął od niej sprzęt. Następnie otworzył walizeczkę. Wyciągnął wiertarkę i ruszył z nią do kontaktu, aby przekonać się, czy nadawała się do użytku.
Wiertarka o dziwo działała, chociaż wygląd miała naprawde wiekowy.
- Gdzie by go powiesić - zastanawiała się głośno babcia i zaczęła wędrować po mieszkaniu w poszukiwaniu pomysłu.
- Salon nad tapczanem - zaproponował Stańczyk chodzący za nią krok w krok.
- Ooo może tu, w salonie - powiedziała chwilę później babcia - lepiej na przeciwko okna czy nad tapczanem jak myślicie?
- Może nad tapczanem? - powiedział Marcel. - Będzie cię strzegł, kiedy będziesz na nim zasypiała - uśmiechnął się. - I nie będą ci się śniły żadne koszmary. Myśl o nim jak o wyjątkowym łapaczu snów - zaśmiał się.
- A co ty sądzisz? - zapytał Igi. - Dobre miejsce?
Następnie ruszył w stronę błazna i nawiązał z nim kontakt wzrokowy.
“Dlaczego tu?”, zapytał w myślach.
- Bo tam nie przewiercisz żadnego kabla - błazen wzruszył ramionami. - Chyba, że chcesz? - spojrzał na niego podejrzliwie. - Poza tym rozejrzyj się, to spoko miejsce - w uśmiechu pokazał Marcelowi wszystkie swoje zęby. - Światło słoneczne nie pozwoli farbie wyblaknąć.
Iga w tym czasie przyglądała się po mieszkaniu.
- Taaaak, myślę że to spoko wybór - powiedziała w końcu.
- To zostało już tylko zdanie babci do poznania - Marcel uśmiechnął się.
- Oczywiście kochanie, to będzie wspaniałe miejsce - potwierdziła babcia.
Następnie skinął głową błaznowi. To wyjaśnienie było dla niego jak najbardziej zrozumiałe i zgadzał się z nim. W następnej kolejności ruszył z powrotem do kuchni do mamy.
- Już nieco zgłodniałem… kiedy pojawią się ciocie? - jęknął.
- Za chwilę będą, dzwoniły, że spóźnią się tylko chwilę. Możemy zacząć jeść bez nich jak skończysz wieszać obraz i jeszcze ich nie będzie - wyjaśniła mama.
Marcel sam nie był do końca pewny, czy powinni zwlekać z obiadem, czy też nie. Z drugiej strony od tej decyzji nie zależały ludzkie życia. Przywiercił śrubę, a potem umieścił nad tapczanem obraz. Nagle pomieszczenie zaczęło wyglądać kompletnie inaczej. Niby drobny szczegół, a kompletnie zmienił charakter wnętrza. Na lepsze, jak Marcel miał nadzieję.
- Co takiego jest do jedzenia? - zapytał, oceniając swoją pracę. W tym celu zrobił kilka kroków do tyłu i zerknął na ścianę. - Wszystko, co gotujesz, babciu, jest pyszne - dodał.

Babcia i mama przygotowały sporo jedzenia. Zapewne zakładały spakowanie im zapasów gotowców do domu na wynos. Były pierogi, bigos, pieczeń, kotlety i czerwona kapusta, która była specjałem babci. Gdy mama postawiła na stole ostatnią miskę, tą pełną ciepłych ziemniaków wszyscy usłyszeli dzwonek do drzwi.
Spóźnione ciotki narobiły trochę zamieszania. Po pośpiesznym przywitaniu się ze wszystkimi usiadły razem z nimi do stołu.
Ciocia Fela usiadła pomiędzy babcią a mamą, zaś ciocia Basia między Igą a Marcelem.
Stańczyk nudził się. Wobec czego większość czasu podpierał ściany. Udawał, że łapie muchy. Bawił się swoimi stopami. Liczył kwiaty na kaflach w kuchni.
- Wspaniałe pierogi - milczenie podczas którego wszyscy jedli przerwała ciocia Fela.
- Dziękuję bardzo - odpowiedziała babcia - zrobiłam ich tak wiele, że chętnie dam ci trochę jutro na obiad.
- Oh, dziękuję - odpowiedziała ciocia, po czym jej wzrok padł to na Marcelu to na Idze. - Chociaż im mogą się bardziej przydać. Które z was gotuje w domu, co? Bo wy nadal mieszkacie razem?
- Tak - przyznał Marcel. - Ale wygodnie nam się żyje razem - dodał. - Przynajmniej w miarę - zerknął na siostrzeńca, który często potrafił być nieznośny. - Wiadomo, jakie dzisiaj są czasy. Mieszkania są bardzo drogie, a po co Iga ma wynajmować, skoro ja posiadam tyle pokojów. Trochę zaszalałem, wybierając apartament - przyznał.
Całe życie mieszkał w niewielkim mieszkaniu babci z nią, mamą, Igą i potem jej dzieckiem. Było tam mało miejsca i kiedy się stamtąd wyrwał, chciał oczywiście wielkich komnat i zbytecznej przestronności. Szybko jednak okazało się, że mieszkając samotnie nie funkcjonuje aż tak dobrze i dlatego cieszył się, że miał Igę i Damianka blisko siebie.
- A co słychać u cioć? Jak zdrowie? - zapytał. - Babciu, masz może pierogi z truskawkami? - zerknął w bok, kończąc swoją porcję bigosu.
Jak był dzieckiem, babcia zawsze robiła trzy rodzaje pierogów. Z ziemniakami, z kapustą oraz właśnie z truskawkami, jeśli miała je w zamrażalniku. A często miała, gdyż uprawiała je na działce. Wcale obradzały obficie i dlatego zostawiała je głównie dla wnuków. Były okrągłe, czerwone owoce prześwitywały przez nie i zazwyczaj babcia posypywała je cukrem.
- Oczywiście kochanie, pierogi z truskawkami - babcia podniosła się, żeby podać odpowiedni talerz z pierogami. - Marcel zawsze lubił pierogi z truskawkami, prawda kochanie? Pamiętam jak co niedziela wstawał z samego rana i o niczym innym nie mówił, tylko o wspólnym lepieniu pierogów.
- Tylko nie wszystkie truskawki przetrwały żeby zostać włożone do pierogów - dodała Iga.
- Bo ty je podjadałaś - zaśmiała się mama.
- Wiecie, że kazirodztwo jest prawnie zabronione? Tak tylko pytam, nie żebym coś insynowała. Wyglądacie na szczęśliwą rodzinę - ciotka nie dała zmienić tematu na rodzinne wspominki, kontynuując ten który chodził jej po głowie.
- Tak kończą ludzie, którzy nie zaznali nigdy prawdziwej miłości - odparł coraz mniej znudzony błazen - jej małżeństwo było ustawione.
Marcel zakrztusił się na słowa ciotki.
- Kochana ciociu, może kupię ci słownik języka polskiego. Przeczytasz definicję i dowiesz się, że wspólne mieszkanie to nie jest kazirodztwo. Wymaga to kompletnie czego innego.
Cały poczerwieniał na twarzy. To było ekstremalnie niegrzeczne ze strony tej kobiety. Marcel nie przywykł do tego, żeby ludzie obrażali go tak po prostu. W sumie najgorsze w tym było, że Damianek siedział przy stole i słuchał. Nie wiadomo, co będzie później powtarzał. Feliński zacisnął dłonie na poręczy krzesła, chcąc się uspokoić.
- Damian nie zna tego słowa - odezwał się Stańczyk - ale obawiam się, że może zapytać o jego znaczenie później, jeśli nie zapomni.
- Może ciocia zapomniała, że mam partnera. Szczepana - odparła Iga w obronnym tonie. - Zresztą nawet gdybym nie miała to nie cioci sprawy. Lepiej patrzeć na własny talerz.
- Spokojnie. Nie denerwujcie się tak, ja tylko pytam - powiedziała wcale nie poruszona niczym ciocia. - A czemu z nim nie mieszkasz tylko nadal bratu siedzisz na karku? - kontynuowała.
- Daj im już spokój - odezwała się babcia, tonem jakby pytała o dołożenie komuś pierogów.
- A u ciebie co słychać, kochaniutka? - ciotka zwróciła teraz oczy na mamę Marcela, najwyraźniej gotowa za prośba gospodyni odpuścić młodzieży.

Marcel rozejrzał się w poszukiwaniu wina, albo innego alkoholu. Niczego takiego nie przyniósł. Jeszcze wyszedłby na pijaka. Skoro został bezpodstawnie posądzony o kazirodztwo, to po przyniesieniu alkoholu najpewniej miałby zdiagnozowany alkoholizm w tym towarzystwie. A jednak miał nadzieję, że mama albo babcia kupiły coś mocniejszego. Miał zdecydowaną ochotę napić się i to był dobry moment, żeby nalać czegoś wszystkim do kieliszka. Wszystkim, może prócz bardzo bezpośredniej cioci, która mogłaby stać się jeszcze gorsza. Miał wrażenie, że to nie zostało wypowiedziane wcale w tonie żartu, a nawet wtedy byłoby okropne. Nie jeden znajomy Marcela wciąż mieszkał z rodzicami, wszystko zależało od finansów. Nie znaczyło to przecież, że mieszkał z nimi, gdyż uprawiali razem seks w trójkącie. Wynajęcie mieszkania często było zbyt drogie, nieproporcjonalnie drogie do korzyści związanych z usamodzielnieniem się. Ciotka zdawała się tkwić w jakimś kompletnie innym, własnym świecie.
- Zostało w kuchni - Stańczyk wskazał drzwi od kuchni po czym udając żabę w podskokach, które wyglądały bardzo dziwacznie w wykonaniu kogoś w jego wieku udał się do kuchni - aha. Tu jest.
- Tak, tak… u mnie w najlepszym porządku - odpowiedziała mama, tonem kogoś komu nie chce się z córką gadać - mogę cioci pokazać jak ślicznie zrobiłam klientce paznokcie, gdzieś tu mam zdjęcie.
- O nie trzeba kochaniutka, takie rzeczy w ogóle mnie nie interesują - odpowiedziała ciotka.
- Jasne, ciekawsze jest szukanie skandali tam gdzie ich nie ma - powiedziała z przekąsem druga ciocia.
Marcel wstał i ruszył do kuchni. Nalał sobie kieliszek wina. Miał już z nim wrócić, ale po prostu wypił go haustem i nalał sobie drugi. I jego też od razu pochłonął. Zauważył pierogi z truskawkami. Nałożył je sobie i wrócił do pokoju.
- Może jeszcze ktoś ma ochotę na te z truskawkami? Bo zostały. Damianek? - spojrzał na siostrzeńca.
Z pewnym przyciskiem wypowiedział jego imię, jakby chcąc przypomnieć, że jest tu dziecko, które nie powinno być świadkiem tego typu kłótni. Choć jak tak teraz sobie przypomniał, to ta ciotka zawsze była opryskliwa. Stańczyk próbował ją usprawiedliwić, twierdząc, że nie zaznała nigdy prawdziwej miłości. Ale nie ona jedna i na pewno nie ostatnia. Przez nią przy stole zapanowała nieco gęstsza atmosfera.
Tymczasem wino zaczęło działać.
- A co, jeśli powiedziałbym, że mam chłopaka? - uśmiechnął się do cioci. Tej wrednej.
Pierwszy zareagował Stańczyk. Zaczął śmiać się głośno pokazując palcem ciotkę, a konkretnie jej twarz.
Nic dziwnego, mina ciotki w tej chwili była bardzo zabawna. Zdziwienie mieszało się ze zmieszaniem. Ciotka kilka razy zamknęła i otworzyła usta niczym rybka wyłowiona ze stawu. W każdym razie nie odwzajemniła uśmiechu ani nic nie zdołała powiedzieć.
- Ciocia z pewnością zapytałaby wtedy, czy dobrze ci się z nim układa i czy jest miłym człowiekiem - babcia przerwała ciszę.
- Tak, chętnie. Nie wiem czy jeszcze zamieszczę, ale dla tych pierogów warto sprawdzić - Damianek wyciągnął ręce po miskę - mogę je zjeść przy telewizorze?
- Tak, idź - odpowiedziała mu Iga, która w gęstniejącej atmosferze wolała nawet by syn siedział przed tv. Jednocześnie zerkając na brata analizującym jego słowa i zachowanie wzrokiem.
- To byłby skandal! - zaczęła w końcu oburzona ciotka Fela.
- Oczywiście, że by był, skoro go nam jeszcze nie przedstawiłeś - babcia znów stanęła w opozycji do ciotki - Felu, czy przypadkiem nie słyszę jak dzwoni twój telefon? Znów zostawiłaś go w kurtce?
Mama nic nie mówiła.

Marcel był bardzo pozytywnie zaskoczony postawą babci. Nigdy by nie pomyślał, że zrozumiałaby to i przejawiałaby oznaki tak postępowego myślenia. Nie wiedział, co myślała jego mama. Jej milczenie mogło wiązać się z brakiem akceptacji albo z szokiem. Związanym z tym, że miał chłopaka, albo z tym, że miał w ogóle kogokolwiek.
- A to, że choruję na schizofrenię i byłem wielokrotnie w szpitalu… czy to nie był skandal? - Marcel zapytał ciocię, biorąc kolejny łyk wina. - Wiem, że o tym się głośno nie mówi, ale wszyscy o tym wiedzą. Czy to nie pasuje do twojego obrazu naszej rodziny? To, że mam chłopaka, wydaje ci się jeszcze bardziej szokujące? Czy może mniej? Jak to widzisz?
Uśmiechnął się i jego uśmiech był tym bardziej bezczelny, że wydawał się serdeczny. Nie zjadliwy, tylko serdeczny. Co nie pasowało do tonu, którym się wypowiadał. Cieszył się tylko, że był niezależny finansowo i jego życie tak naprawdę nie zależało od tego, co sądziła jego rodzina. Miał swój dach pod głową i własne jedzenie w lodówce. Potrzebował pieniędzy, aby utrzymywać tę niezależność i właśnie dlatego nie mógł się leczyć. Musiał dalej tworzyć.
Co nie znaczyło, że nie zależało mu na zdaniu rodziny. O tym jednak w tej chwili nie myślał i dopił drugi kieliszek wina do końca.
- To oczywiste - odpowiedziała ciocia Fela - choroby się nie wybiera, biedaku. A teraz wychodzi na to, że dalej powinieneś się leczyć. Jeśli psychiatrzy ci nie pomogą, dam ci namiary na dobrego księdza. Bo to wstyd i grzech wielki. A o popieraniu tego nie wspomnę - ciotka spojrzała teraz na babcię Barbarę, jednocześnie wstając od stołu a następnie ruszając w stronę korytarza wyjściowego, gdzie pewnie była jej kurtka z wcześniej wspomnianym telefonem. Marcel miał nadzieję, że ją założy i po prostu wyjdzie, a telefon odbierze już w drodze do domu.

W międzyczasie czasie Damianek wybył do innego pokoju z miską pierogów, których nie przełożył na talerz i widelcem. Mama zaś nadal milcząca wymknęła się do kuchni.
- No i było wino i się zmyło - rzekł Stańczyk, zaś Marcel przez otwarte drzwi mógł zauważyć, że mama poszła po resztę wina. Aktualnie czyniąc dokładnie to co on wcześniej, szybko wypijała kieliszek by nalać sobie kolejny i z tym drugim wrócić do jadalni.
- Wiem, że się upiłem, ale jakoś kompletnie nie żałuję - powiedział Feliński do Stańczyka. Choć Iga mogłaby uznać, że mówi to do niej. No bo do kogo innego. - Może będę żałował, jak wytrzeźwieję. Przypomnij mi wtedy, że wszystko zdarzyło się dokładnie tak, jak powinno się wydarzyć. Nawet jeśli w rzeczywistości nie mam żadnego chłopaka i najpewniej nie będę miał… - mruknął.
Ale wtedy wróciła jego mama.
- Co o tym wszystkim sądzisz? - zapytał ją neutralnym, ale trochę napiętym tonem. Nie wiedział, czy zaraz na nią wybuchnie, czy też wręcz przeciwnie. Ciężko mu było wyłapać jej nastawienie do niego i w ogóle całej sytuacji. - Oprócz tego, że cieszysz się, że Roman nie mógł przyjść - uśmiechnął się kącikiem ust.
- Synku - zaczęła mama - synku - powtórzyła, jednocześnie podchodząc kilka kroków w jego stronę - kocham cię.
Wyglądało na to, że nie ma nic więcej do dodania w tej sprawie.
To wyglądało zbyt dobrze, aby mogło być prawdziwe.
- Ale…? - zapytał, ale jednak się do niej nieco uśmiechnął.
Po części oczekiwał, że było jakieś “ale”. Ale nie możesz tak postępować. Ale nie możesz zachowywać się w ten sposób. Ale nie możesz mnie ciągle zawodzić. Ale chciałabym, abyś zmienił się i swoje postępowanie.
- Nie ma "ale". Po prostu. Kocham cię - odpowiedziała mama. Po tych słowach upiła łyk wina.
- To takie wzruszające - odparł Stańczyk, który w tym momencie zaniósł się szlochem i zaczął ocierać łzy, jak zwykle z pewną teatralną przesadnością, chociaż nie było w tym nic ironicznego ani sztucznego.
Babcia wymknęła się z pomieszczenia za cioci Felą. Zaś Iga milczała przyglądając się to Marcelowi to mamie.

Mężczyzna wziął sobie nieco więcej bigosu. Zamdliło go nieco po cukrze na pierogach i winie. Choć w sumie najbardziej winna mogła być tutaj rozmowa. Zignorował Stańczyka. Tak właściwie zgadzał się z nimi. To było wzruszające.
- Ja ciebie też. Was obie - powiedział Marcel. - Całą rodzinę, nawet ciocię Felę. Chyba czasami zachowuję nieco zbyt intensywnie… Nie jestem już nastolatkiem. Przepraszam - mruknął. - Pewnie inaczej widziałyście tę kolację. Przynajmniej nie było nudno - uśmiechnął się półgębkiem.
Podniósł serwetkę i oczyścił nią wargi.
- To żeś bałaganu narobił - skomentował Stańczyk.
- Chcesz już wracać do domu? - zapytała Iga. Sama wyglądała na kogoś, kto chętnie by się już zmył. Przyglądała się Marcelowi z troską.
- Najedliśmy się, napiliśmy, pogadaliśmy… - mężczyzna zawiesił głos. - Może my już pójdziemy, a ty chwilę zostaniesz z babcią, na wypadek gdyby zrobiło jej się smutno? - zaproponował mamie. - Mogłybyście razem obejrzeć te tureckie seriale na TVP. Albo nagrania z Barw Szczęścia z Damiankiem - rzekł.
Oczywiście, że cała rodzina uwielbiała oglądać własne dziecko w telewizji. Nawet Marcel obejrzał jeden odcinek, po czym się znudził.
- A my byśmy już poszli - powiedział Idze. - Przed wyjściem przeproszę ciocię, mimo że nie sądzę, żebym miał ją za co przepraszać. Ale mimo wszystko, dlatego bo jest starsza.
“Jaki przykładny, poprawny ze mnie chłopak nagle się zrobił”, Feliński uśmiechnął się do siebie półgębkiem.
- Ciocia już poszła - oznajmiła babcia Felińska w chwili gdy wróciła do pokoju, sama. - Spakuję wam pierogi i coś jeszcze - powiedziała, najwyraźniej słysząc, że oni też chcą uciekać.
- Okej, poproszę Damianka żeby przyszedł ubrać buty - Iga wstała powoli.
- Może niech zostanie? - spytała mama - Odwiozę go później do domu - zaproponowała.
- Mamo pozwól! - wszyscy usłyszeli głos chłopca z drugiego pokoju. To nasuwało na myśl, że dziecko nawet będąc w pokoju obok faktycznie przecież wszystko słyszało. Iga przez chwilę się wahała. W końcu jednak skinęła głową.
- Dobrze, ale odwieź go jeszcze dziś - uprzedziła swoją mamę - jutro szkoła.
Skoro wszystko zostało ustalone Iga pożegnała się krótkimi buziakami z mamą i nieco dłuższym przytulaniem z babcią, po czym poszła ubierać buty.
Nikt nie komentował ani wyjścia cioci, ani decyzji o powrocie do domu Igi i Marcela, ani nawet sytuacji która miała kilka chwil temu miejsce.

Marcel znalazł butelkę wina, która została. Obejrzał się dookoła. Nikt nie widział. Wypił wszystko do końca. Poczuł lekką nienawiść do siebie. Alkohol pomagał mu nie przejmować się tym wszystkim. Ale wiedział, że trunek był zły… bo był zły. Miał zły efekt na zdrowie. I na psychikę, patrząc długotrwale. A jednak tylko on potrafił go pocieszyć w takich chwilach i kompletnie uspokoić. Dodać mu otuchy i odwagi. Czasami miał wrażenie, że potrzebował bardzo dużo odwagi, aby przeżyć każdy kolejny dzień. Lekko chwiał się, tak myśląc. Zjadł dzisiaj trochę, ale i tak był mocno wstawiony.
- Wiesz, że cię kocham, prawda? - zapytał Igi, lekko kładąc się na jej ramieniu.
Naprawdę ją kochał. Wierzył, że bez niej byłby kompletnie sam. Czułby samotność, której nikt nie mógłby zapełnić. Czy Konrad mógłby? Może. Potencjalnie. To były czyste spekulacje.
- Chodźmy już do auta - poprosiła Iga, nie odpowiadając na jego pytanie. Ponieważ był o nią oparty, powoli ruszyła w stronę samochodu dając mu sygnał by podążał z nią.
Błazen, szedł krok w krok za nimi.

Gdy wsiedli (czy raczej gdy Iga wsadziła Marcela i sama wsiadła) do auta, Iga pomachała stojącej u progu babci i ruszyła. Nic się nie odzywała.
- Interesujące - powiedział pod nosem błazen - twoja siostra ma żal do mamy i babci, że tak łatwo zaakceptowały twoje słowa i zachowanie.
- Hmm? - mruknął Feliński i spojrzał na niego. - Niby dlaczego? - szepnął.
To, że się nawalił, miało taki plus, że mógł coś mamrotać pod nosem i Iga nie uznałaby to za przejaw choroby psychicznej. Tylko po prostu alkoholu. A w każdym razie tak sobie pomyślał. Normalnie zacząłby teoretyzować na podstawie tych słów Stańczyka. Teraz jednak jego mózg nie był zbyt chętny do myślenia.
“Jak mogłeś się tak nawalić”, pomyślał do siebie Marcel. “Po co chwyciłeś to wino na sam koniec?”, zapytał sam siebie. “Będziesz miał jutro strasznego kaca. I dobrze ci tak, pacanie.”
- Co? Mówiłeś coś? - spytała Iga, która najwyraźniej uznała, że mówi do niej tylko, że ona nie dosłyszała.
- Uważa, że gdyby ona obraziła ciotkę albo powiedziała, że jest homoseksualna, a oczywiście nie jest, albo upiłaby się na imprezie urodzinowej babci to zarówno mama jak i babcia nie byłyby takie wyrozumiałe jak dla ciebie. Takie to niesprawiedliwe, że traktują ją inaczej - wyjaśnił Stańczyk. - Ale wiesz, na twoim miejscu siedziałbym cicho i przełożył tą rozmowę na kiedy indziej - poradził.
Mężczyzna uśmiechnął się smutno do błazna. Teraz ten był już nawet jego doradcą od spraw rodzinnych. Marcel doceniał to bardziej, niż chciałby przyznać.
“Zdaje mi się, że jak dzisiaj o tym z nią nie porozmawiam, to jak wytrzeźwieję… na pewno tego nie zrobię. Z drugiej strony czy każda sprawa musi być obgadana?”, pomyślał.
- Nic takiego - powiedział Feliński głośno do Igi. - Jestem wdzięczny, że jesteś za kierownicą i doprowadzisz nas bezpiecznie do domu. Przepraszam, jeśli czasami straszny ze mnie egocentryk - dodał, tak właściwie zmieniając temat.
Mógł powiedzieć więcej, ale posłuchał rady Stańczyka. Z jakiegoś powodu stopniowo ufał mu coraz bardziej.
Iga akurat stanęła na czerwonym świetle. W związku z tym mogła spojrzeć na Marcela. Przyjrzeć mu się chwilę dłużej i westchnąć.
- Nie musisz przepraszać - powiedziała odwracając wzrok na czerwone światło - głupia ciotka, popsuła nam rodzinne spotkanie. Mam nadzieję, że więcej babcia jej nie zaprosi tego samego dnia co nas.
- Tak. Ale też trafiła na podatny grunt. Chyba jestem ostatnio zestresowany z wielu różnych powodów i potrzebowałem jakiejś konfrontacji. Miałem przedziwny sen, który mógł być czymś więcej, niż tylko snem - rzekł. Na trzeźwo nigdy by czegoś takiego nie powiedział. - A potem rozmawiałem z tym nowym sąsiadem i jego obecność wiele komplikuje. Myślę, że może być rosyjskim naukowcem, albo jeszcze gorzej, moim przyszłym chłopakiem. Jeśli wszystko pójdzie źle, a może dobrze. Wyobrażasz to sobie? No i potem jeszcze ten tekst o kazirodztwie. Sam nie wiem, czemu mnie aż tak wytrącił z równowagi… mruknął. To były tylko słowa… - ziewnął i potarł dłonią oczy. Robił się śpiący.
- Tylko mi tu nie zasypiaj - powiedziała Iga - zaraz będziemy w domu, nie dobudzę Cię a spanie w aucie jest uwierz, niewygodne.
Faktycznie, byli kilka skrzyżowań przed ich apartamentem.
- Z tym sąsiadem to na serio? - zapytała, znów wykorzystując czerwone światło by zerknąć na brata.
Mężczyzna ocknął się.
- Organizujemy imprezę. To znaczy mam nadzieję, że ty organizujesz - zaśmiał się lekko. - Ja jestem kiepski w takich rzeczach. Ile razy w życiu byłem na imprezie… - mruknął. - Nie jest moim chłopakiem. Powiedziałem to, żeby wkurwić ciotkę. Ale wydaje mi się, że podobam się mu. Nie wiem, co z tym robić i czy robić coś w ogóle - rzekł. - Z drugiej strony mam dużo czasu na zastanawianie się - dodał, pocierając oczy. - Bo chodzi o to, że wolę kobiety od mężczyzn, ale mężczyzn również lubię.
Iga z początku nic nie komentowała. Dojechali już prawie pod dom, gdy znów się odezwała.
- Mam wrażenie, że mama szczerze cieszyłaby się gdybyś miał kogokolwiek. Nie ważne jakiej płci - powiedziała Iga.
- A Szczepan zdecydowanie nie zaakceptowałby chłopaka - oznajmił Stańczyk, zupełnie jakby dokańczał niewypowiedziane przez Igę myśli.
To trochę obchodziło Marcela, ale nie do końca. Chciał już znaleźć się w łóżku.
- Mam nadzieję, że ty również cieszyłabyś sie - rzekł cokolwiek, byle coś odpowiedzieć.

Iga zaparkowała i pomogła mu znaleźć się w apartamencie. Dzięki niej wszedł po schodach na półpiętro i nie spadł z nich. Nie zabił się.
- Że tak upiłem się samym winem… musiało być bardzo mocne… - mruknął. - Dobranoc. Dziękuję - rzekł do siostry.
Wszedł do swojej sypialni. Szybko rozebrał się. Nawet nie składał ubrań, tylko rzucił je na podłogę. Następnie padł na łóżko i błyskawicznie zasnął.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-04-2020, 00:33   #17
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Warszawa, 21 marca 2019, czwartek, popołudnie

W rozkojarzeniu Wiktoria zapomniała pojechać wpierw do swojego mieszkania. Zamiast tego znalazła się na parkingu przed biurem. Dojechała tu w zupełnym odruchu. Trochę było to straszne i zaskakujące, że w tym swoim rozkojarzeniu w nikogo po drodze nie wjechała. Sięgnęła po torebkę i na szybko zrobiła sobie makijaż, żeby nie wyglądać tak marnie jak się czuła. Była prawie jedenasta kiedy weszła do biura. Całe szczęście nie było szczególnie czym się przejmować. Klaudia z księgowości minęła ją w korytarzu. Wyraźnie była dziś nie w humorze. Co było dziwne zważywszy na to, że jej ojciec, do którego wcale nie tak dyskretnie startowała, wrócił z delegacji.
Prezes siedział w biurze i przywitał się ze swoją córką krótko, gdy ta przyszła, jednak widząc, że jest spóźniona i ma nietęgą minę nie naciskał na nic. Skupił się na ekranie swojego komputera.
Wiktoria po krótkim "cześć" skierowanym do ojca, rozłożyła się ze swoim laptopem na biurku i zaczęła do podpinać do dodatkowego monitora. Esteban zmył się na swój codzienny obchód po biurze, może nawet by znaleźć swojego ulubionego kolegę do zabawy w tym miejscu, Piotra. Blondynka usilnie starała się skupić na pracy, bo to było jedyne co pomagało jej nie myśleć o problemach. Tak jak kiedyś miała to z nauką, w czasach szkolnych.

Dopiero po jakimś czasie Jan uniósł na nią spojrzenie. Cicho chrząknął by zwrócić na siebie uwagę.
- Idę po kawę. Zrobić też dla ciebie? - zapytał.
Wiktoria uniosła spojrzenie sponad ekranów, z miną jakby nie rozumiała pytania. Dopiero jakby po chwili dotarły do niej słowa.
- Yyy tak... - miała odmówić, ale szybko oceniła, że w swoim stanie lepiej jak się wesprze dodatkową kofeiną. - I dużo cukru - dodała mrużąc oczy.
Ojciec wstał od biurka i wyszedł bez słowa z pokoju. Wrócił po kilkunastu minutach. Postawił obok Wiktorii jej kawę, a ze swoją poszedł do swojego biurka.
- Jak ci minął wczorajszy dzień? - zapytał Jan siadając.
Wiktoria wbiła spojrzenie w przyniesiony kubek kawy.


Uśmiechnęła się lekko. Mieli w biurowej kuchni dużo różnych utrzymanych w podobnej konwencji. To tak wyszło po którejś wigilii firmowej, gdzie jak co roku pracownicy dawali sobie drobne prezenty i oczywiście dziwne kubki były drugim najczęściej dawanym upominkiem zaraz po koszulkach. Na co dzień Wiktoria piła z innego kubka, zwykłego o stonowanych szarych odcieniach, ale wygodnego. Skoro ojciec chciał, żeby się rozchmurzyła to znaczyło, że było to bardzo po niej widać, bo on to do domyślnych nie należał. Blondynka uniosła spojrzenie na prezesa.

- To nic firmowego - zaczęła by go od razu uspokoić przynajmniej w tej kwestii. - Wczoraj było dobrze... Dopiero wieczorem zadzwoniła do mnie przyjaciółka, Ewelina, jej mąż miał poważny wypadek. Pojechałam zająć się na noc jej dzieciakami... Biedna dziewczyna - pokręciła bezradnie głową.
- Rozumiem - powiedział ostrożnym tonem Jan - to okropne, powiesz mi więcej, jak się teraz czuje jej mąż? - zapytał. Ojciec nie wyglądał na bardzo przejętego, ani mocno zainteresowanego sprawą. Raczej pytał dlatego, że wypadało. A może chciał być uprzejmy czy też podtrzymać rozmowę. W międzyczasie upił małego łyk kawy. Otworzył pierwszą szufladę swojego biurka i wyjął z niej małą paczkę sezamków.
- Jest w śpiączce - odparła Wiktoria i napiła się. - W drodze tu rozmawiałam z babcią, obiecała że zorientuje się w sytuacji - dodała, bo zakładała, że zaraz o to zapyta. - Chyba wcześniej dzisiaj wyjdę, załatwię tylko najpilniejsze rzeczy.
- Ahaaa… - odpowiedział ojciec - jasne, to oczywiste. A jak z jutrem? - uniósł lekko brwi w zapytaniu. Coś było na rzeczy, Jan jakby badał sytuację.
- Jutro już będę normalnie, o czasie... - odparła, ale posłała mu podejrzliwe spojrzenie. - A co? - zapytała biorąc ojca pod włos.
- Planuje wyjazd - przyznał się - nie służbowy - dodał, po czym schował się za kubkiem od kawy.

- Ok… I w związku z tym…? - szczerze ją zaciekawiło co dalej powie.
- Myślałem, że mogłabyś mnie w tym czasie zastąpić - oznajmił, chociaż było to coś między pytaniem a oznajmieniem swojego postanowienia.
- Nie ma problemu - odparła na to Wiktoria. Sama nie miała planów które wymagałyby anulowania z tego powodu. - A dokąd jedziesz? - zapytała.
- Wenecja. Na pięć dni - odpowiedział krótko ojciec, nie zdradzając więcej szczegółów. Miejsce wskazywało, że faktycznie nie jest to wyjazd służbowy.
- Romantycznie - stwierdziła na to jego córka z lekkim uśmieszkiem. Choć był jej ojcem to jednak praca i wspólne prowadzenie firmy sprawiło, że bardziej ich relacja przypominała to między wspólnikami. Wciąż jednak pozostawał dla niej mentorem. - Z kim? - oczywistym było, że o to zapyta.
Mężczyzna najpierw głośno odchrząknął. Później napił się łyka kawy.
- Z panią Romaną - odpowiedział nieco zbyt cicho. Wiktoria znała tylko jedną osobę o tak niepospolitym imieniu. Ich byłą klientkę, samotną wdowę, dla której projektowali bardzo nowoczesny, choć niewielkich rozmiarów dom na przedmieściach Warszawy. Była to osoba z klasą, konkretna i wiedząca czego chce w życiu. Choć nie należała do tych sympatycznych ludzi, którym miło patrzy z oczu, ciężko było też oceniać ją w szczególnie negatywnym świetle.

- Ahaaa... - pokiwała głową Wiktoria. Informacja, że jej ojciec randkuje była bardzo pozytywna i ucieszyła ją. Roma wydawała się jej być odpowiednią kobietą dla niego. Była zupełnym przeciwieństwem matki Wiktorii. I bardzo dobrze. - To kiedy wyjeżdżacie? Będziecie potrzebowali podwiezienia na lotnisko? - dopiła do końca kawę i odstawiła kubek obok monitora.
- Nie. Nic z tych rzeczy. Wszystko jest załatwione - zapewnił ją Jan - wyjazd w niedzielę, powrót w piątek. Takie loty nam najbardziej pasowały. Masz pojęcie co się dzieje z Klaudią z księgowości? - zapytał.
- Pochwaliłeś się w firmie tym wyjazdem ? - rozbawiona odbiła pytanie, bo teraz dla niej wszystko stało się jasne.
- Cóż… musiałem powiedzieć, że mnie nie będzie w przyszłym tygodniu - odpowiedział.
- Skoro sam nie zauważyłeś to ci wyjaśnię - zaśmiała się lekko. - Otóż pani Klaudia z księgowości chętnie by się zamieniła z panią Romą na miejsca - powiedziała konspiracyjnie ściszając głos.
- Hmm mhmm… - ojciec wydawał się nieco zakłopotany tą informacją. Nic więcej nie powiedział. Z wyrazem zamyślenia na twarzy schował się za kubkiem z kawą.

Zakłopotanie jej ojca było w pewien sposób urocze. Dowiedziała się tego co chciała i nie ciągnęła go więcej za język, bo widziała, że czuje się on z tą wiedzą nieswojo. Cały tata.

Ta krótka rozmowa pozwoliła Wiktorii wyluzować się po ostatnich wydarzeniach. Nareszcie czuła się zdolna do skupieniu na pracy. Otworzyła pliki i zaczęła przeglądać drobne poprawki jakie nanieśli z Piotrem poprzedniego dnia.
Po dłuższym czasie zrobiła sobie krótką przerwę, dla rozproszenia myśli i włączyła FB. Przejrzała kilka pierwszych postów z tematów które lubiła i naszła ją głupia ochota by sprawdzić czy osoby ze snu istnieją. Intensywnie myśląc, starała sobie przypomnieć ich imiona. Niestety tylko jedna osoba podała nazwisko.

Była to Marta Jakubowska, bardzo charakterystyczna zielonowłosa dziewczyna.
Po wpisaniu jej danych w wyszukiwarkę Facebooka pojawiło się wiele Mart, jednak zielone neonowe włosy były nie do pomylenia. Marta Jakubowska istniała naprawdę i miała swój profil na najpopularniejszym serwisie społecznościowym.



Na profilu Marty, prócz zdjęcia profilowego przedstawiającego zielonowłosą dziewczynę, było też zdjęcie w tle. Rysowany ręcznie obrazek dwóch całujących się kobiet.
Profil był zabezpieczony, prywatny, więc większość informacji była ukryta. Nie było widać więcej zdjęć.
Wiadomo było, że dziewczyna mieszka aktualnie w Szczecinie.
Widoczne były osoby, które ma w znajomych.
A następnie kilka publicznie udostępnionych postów: premiera nowego teledysku Brokatowych Dam, do tego kilka artykułów z queer.pl, Lambda Szczecin, wyborczej i wysokich obcasów dotyczące LGBT+, weganie i wegetarianie polska o cierpieniu zwierząt, zmiany klimatyczne i ocieplenie klimatu.

Zastanawiając się co z tym znaleziskiem zrobić, Wiktoria stukała rytmicznie paznokciami o blat biurka. Nie mogła przecież od tak napisać przez messenger, że poznała ją ze swojego snu. Mogła za to po prostu wysłać zaproszenie do znajomych, a jeśli ją rozpozna...
- To nie może być możliwe - westchnęła pod nosem i już miała wyłączyć okno przeglądarki, ale zawahała się. Zamiast tego wdusiła wysłanie Marcie zaproszenia do znajomych.

Które bardzo szybko zostało zaakceptowane. Zaś jej messenger chwilę później oznajmił, że nadeszła nowa wiadomość od Marty. a po chwili następna.
Marta: "Cześć"
Marta: "Zastanawiałam się, czy ktoś oprócz Karola mnie odnajdzie"

Ta szybka reakcja ze strony Marty zaskoczyła i speszyła Wiktorię. Zupełnie nie spodziewała się, że dziewczyna ją skojarzy, bo że tak się stało było dla niej jasne po wspomnieniu imienia jednego z facetów z przedziału. Nagle zrobiło jej się gorąco, zupełnie jakby przyłapano ją na robieniu czegoś zabronionego. Nawet miała ochotę zablokować Martę i udać, że nic się nie wydarzyło.

Ale nie zrobiła tego.

Położyła ręce na klawiaturze i zaczęła pisać odpowiedź.
Wiktoria: "To niemożliwe, przecież był to tylko sen"
Skasowała.
Wiktoria: "Czyli to nie był tylko sen?"
Skasowała.
Wiktoria: "Też Ci się śnił przedział?"
Skasowała.

Różewicz westchnęła ciężko.

Wiktoria: "Hej, miło Cię poznać"
I dopiero to wysłała, a po tym zaczęła przeglądać listę znajomych Marty, by sprawdzić po profilowych, czy naprawdę Karol o którym napisała, to ten sam Karol ze snu. Niestety w znajomych dziewczyny nie było ani jednej osoby o imieniu "Karol".
Marta: "Mi ciebie również."
Marta: "Śniłaś mi się dziś. Ty, Karol, Marcel i koleś przebrany za Stańczyka."

Różewicz chwilę się wahała czy ciągnąć to dalej, czy może sobie darować.
Wiktoria: "Tak, dokładnie to samo"
Wiktoria: "Zupełnie dziwaczne"
Marta: "Jak się dziś czujesz?"
Marta: "Po tym śnie?"
Marta: "Coś się zmieniło?"

Chwilę zawahała się, myśląc nad odpowiedzią. Czy powinna wspomnieć, że jeszcze miała wcześniej inne dziwne “sny”? Nie była pewna.
Wiktoria: "Poza tym, że się nie wyspałam?"
Wiktoria: "Nie, nic się nie zmieniło"
Wiktoria: "A u Ciebie?"
Marta: "Też się nie wyspałam. "
Marta: "To dziwne, że mieliśmy ten sam sen. Nawet się nie znamy i nigdy nie widzieliśmy."
Marta: "Chyba, że czegoś nie pamiętam?"
Marta: "U mnie od wczoraj dziwnie."

Wiktoria: "Co masz na myśli?"

Marta: "Nigdy nie wierzyłam w zjawiska paranormalne"
Marta: "I nie chcę wyjść na wariatkę"
Marta: "Zobaczymy czy ten sen się powtórzy"

- Wolałabym mnie... - mruknęła pod nosem Różewicz.
Wiktoria: "A jednak poznałyśmy się przez sen"
Wiktoria: "Ciekawe co będzie następne. Obcy?"
Nie, tego ostatniego nie wysłała, od razu skasowała.

Wiktoria: "Ten Karol też wspominał, że coś dziwnego się u niego dzieje?"
Marta: "Niebardzo"
Marta: "Chciał rozmawiać o tym w śnie jeśli znów się tam spotkamy dziś"
Wiktoria: "Czy przed dzisiejszym snem zauważyłaś coś nietypowego?"
Wiktoria: "Mój pies szczekał na księżyc choć nigdy tego nie robi"
Marta: "Tak"
Marta: "Moje koty dostawały bzika"

Po wspomnieniu o nich Różewicz włączyła galerię zdjęć Marty, by sprawdzić czy ma koty żeby ocenić czy przemawiała przez nią szczerość czy sarkazm. W galerii Marty nie było zbyt wiele zdjęć. Na pierwszy rzut oka, albo dziewczyna nie należała do tych szczególnie wylewnych osób dających do mediów społecznościowych setki zdjęć, albo miała ustawione jeszcze jakieś dodatkowe ustawienia prywatności. Wiktoria jako jej znajoma mogła zobaczyć trzy dodane w tym miesiącu zdjęcia:
Pierwsze przedstawiało Martę z puszką coca-coli i wiankiem na głowie . Drugie szarego kotka wtulonego w poduszkę . Zaś trzecie, ostatnie jakieś miasto nocną porą . Każde z nich miało kilkanaście polubień i kilka komentarzy.

Wiktoria: "Więc pozostaje nam przyglądać się ich zachowaniu"
Marta: "Nie wiem czy ma to z nimi coś wspólnego"
Marta: "Chociaż,... zwierzęta wyczuwają różne rzeczy, podobno"
Wiktoria: "Owszem, są bardziej spostrzegawcze i zwracają uwagę na drobiazgi, których my nie zauważamy"
Wiktoria: "Dlatego ja swojemu Estebanowi w pełni wierzę co do jego przeczuć odnośnie ludzi"
Marta: "Okej, będę obserwować uważniej koty"
Marta: "Chociaż to dziwne, równie dziwne jak cała ta sytuacja"
Marta: "Zastanawiałaś się jak wydostać się z przedziału jeśli to znów nam się przyśni?"*

Wiktoria: "A nad czym się tu zastanawiać?"
Wiktoria: "Ostatnim razem nie trzeba było się wysilać"
Marta: "Chcesz żeby znów zbili szybę?"
Wiktoria: "Może tym razem ktoś weźmie ze sobą łom?"
Wysłała i zaśmiała się z tego.
Marta: "Ciekawe"
Marta: "Może gdyby ktoś poszedł spać z łomem w ręku to miałby go w śnie"
Wiktoria: "Można spróbować"
Wiktoria: "Pojadę dziś do Obi"

Marta: "Okej"
Marta: "Ustaliłam wcześniej z Karolem, że idziemy spać o 22:05"
Marta: "Pewnie ma to taki sam sens, jak spanie z łomem"
Marta: "Czasami lepiej coś sprawdzić, niż nie sprawdzać nic"
Wiktoria: "Nawet nie pamiętam, o której poszłam spać"
Wiktoria: "W takim razie może zgadamy się jutro"
Marta: "Okej, zobaczymy czy nas sen się powtórzy"
Marta: "To w takim razie… do zobaczenia?"*
Wiktoria: "Na razie"

Wysłała odpowiedź i wyłączyła okno przeglądarki z Facebookiem. Rozsiadła się wygodnie na fotelu i spojrzała w sufit. Nie była zadowolona z tej rozmowy, bo jak tak dalej będzie się wkręcać w te szaleństwo to skończy w Tworkach, w pokoju bez klamek. Miała ochotę wyjść z biura się przejść.

Popatrzyła znad ekranu na swojego ojca i podjęła decyzję. Na pewno Esteban będzie chciał się przejść. Wstała, wzięła torebkę i ruszyła do drzwi.
- Idę wyprowadzić małego imigranta - wytłumaczyła się przed Janem i wyszła poszukać gdzie też zaszył się jej chihuahua.
Na korytarzu usłyszała szczeknięcia dobiegające z biura projektowego i tam też znalazła Piotra w obstawie jej psa. Mężczyzna akurat przeglądał coś na ekranie podwładnego. Wiktoria cmoknęła i natychmiast w jej kierunku popatrzył zarówno Piotr jak i Esteban.
- O, cześć - odezwał się na jej widok, a blondynka skinęła mu głową. Natomiast piesek podbiegł do właścicielki i zaczął na nią skakać domagając się wzięcia na ręce. Oczywiście nie musiał się prosić bo Wiktoria od razu go podniosła. Piotr w tym czasie dokończył omawiać temat z pracownikiem i również podszedł do kobiety.
- Wyglądasz strasznie - stwierdził Piotr gdy wyszli z pomieszczenia, ale chyba się zorienował, że to nie na miejscu bo zaraz dodał - Wszystko w porządku?

- Właśnie idę z meksykańcem na spacer, chcesz się z nami przewietrzyć? - zaproponowała Wiktoria, bo w pracy nie lubiła poruszać prywatnych tematów.
- Jasne - pokiwał głową Piotr.
Wzieli swoje płaszcze i wyszli z budynku.

Pierwsze pięć minut szli w milczeniu, a po tym czasie Wiktoria w końcu zaczęła opowiadać co się wydarzyło, że się spóźniła. Oczywiście pominęła te głupoty jak dziwaczny sen czy niemożliwe cofnięcia w czasie. Bo przecież te dwie rzeczy były niedorzeczne, tak samo jak jej rozmowa z Martą przez messenger. Z jednej strony możliwość wygadania się z tego sprawiła jej ulgę, ale również znów wróciło jej przygnębienie

- Potrzebujesz się rozerwać - wyraził na koniec Piotr swoją opinię.
- To na pewno. Tylko wrócę do domu to pierwsze co to wyciągnę butelkę wódkę, bo wino na to jest za słabe - zgodziła się z nim.
- Haha, to też, ale mam inny pomysł.
- Co masz na myśli? - zmrużyła oczy zastanawiając się co też mu przyszło na myśl.
- Hymm - zastanowił się, a na koniec uśmiechnął tajemniczo. - Zaufaj mi, spodoba ci się.
- No nie wiem ... - Wiktoria nie lubiła niespodzianek.
- Przyjadę po ciebie po pracy - ciągnął dalej, nie zważając na jej niechęć. - Ok?
- Czy ja wiem ... - skrzywiła się.
- I zostaw Estebana w domu - zalecił.
- Na długo mnie wyciągasz?
- Dwie do trzech godzin
- No... - wahała się, bo szczerze to miała ochotę wyrwać się z domu. - Ok, niech będzie - stwierdziła w końcu.
- Świetnie - ucieszył się.

Wrócili do biura i już do końca dnia pracy Wiktoria myślała głównie o tym co też wymyślił Piotr. Ale trzeba było przyznać, że to doskonale odciągało ją od zmartwienia, więc mężczyzna był genialny w tym, że pozostawił ją w niedopowiedzeniu i nie chciał nic powiedzieć nawet podczas wypadu na obiad, choć na niego wyszli razem z jej ojcem, więc i tak nie bardzo było okazji do wspominania czegokolwiek na ten temat.

***

Najtrudniejsze w wyjściu z mieszkania było spojrzenie w te smutne oczęta i powiedzenie "zostajesz". Mina na pyszczku puchatej kulki sprawiała, że Wiktorii serce się krajało. Jednak Piotr powiedział wprost, że tam gdzie jaką psu będzie zwyczajnie niekomfortowo.
Ubrana w wygodne dżinsy, ciemno różowej koszuli, skórzaną kurtkę i buty z wysoką holewką i na lekkim obcasie, bo jej znajomy zalecił by ubrała się “normalnie”, opuściła mieszkanie po otrzymaniu wiadomości od Piotra, że jest już na dole. Zjechała windą i wyszła na parking dla gości, gdzie na włączonych światłach i silniku stało znajome BMW. Piotr nie puścił pary nawet, gdy byli już w drodze.
Po powrocie do domu Wiktoria zadzwoniła do Eweliny. Przyjaciółka powiedziała, że z teściową na zmianę siedzą to z dziećmi to w szpitalu. Mąż Eweliny wciąż był utrzymywany w śpiączce, ale jego stan był przynajmniej stabilny.

***

- Nieeee, to nie jest dobry pomysł - Wiktoria pokręciła energicznie głową.
- Obiecuję, że ci się spodoba - zapewniał Piotr
- Ale ja nie lubię takich rzeczy... - nie dawała się przekonać.
- Tego nie wiesz dopóki nie spróbujesz - odparł na to z rozbawieniem Piotr. - Mój zajomy jest tu instruktorem i cię we wszystko wprowadzi.

Zaparkowali autem na parkingu dawnej Fabryki Samochodów Osobowych i kiedy weszli do środka, zatrzymali się patrząc na logo firmy.


- Ale ja nie chcę... - marudziła Wiktoria. Kiedy zajechali na pragę północ to zakładała, że pójdą na kręgle.
- Jak ci się nie spodoba to wzamian będziesz mogła wymyślić coś głupiego, żeby się odegrać - zaproponował, choć widać było po nim, że nie spodziewa się by było to konieczne.
Wiktoria zrobiła kwaśną minę, ale w końcu pokiwała głową na zgodę, czym ucieszyła swojego towarzysza. Piotr przedstawił ją ze wszystkimi i pomimo obaw blondynki byli oni całkiem mili, choć niektórzy bywalcy tego miejsca wyglądali jak rasowe bandziory z filmów akcji.
- To Łukasz Stendhal - przedstawił Piotr rosłego mężczyznę, który dzierżąc pistolety przyszedł do nich, kiedy skończyli oglądać stanowisko strzelnicze.
- Wiktoria Różewicz - przedstawiła się.
- Ha, przyprowadziłeś swoją szefową ? - zapytał się rozbawiony. - Czy to przemyślałeś? Jak będziesz od niej lepszy to jeszcze cię zwolni.
Paweł uśmiechnął się półgębkiem, ale nie skomentował tego.
- No dobrze, to miałaś kiedyś broń w ręku? - zapytał Łukasz.
- Nie... - pokręciła głową Wiktoria.
- Skoro tak to zaczniemy od początku - uśmiechnął się.

Paweł odszedł na bok, a Łukasz zaczął wykładać jej najbardziej podstawowe podstawy strzelectwa. Pół godziny później, Wiktoria starając się wszystko spamiętać, wzięła po raz pierwszy pistolet do ręki. Stresowała się, ale zapewniono ją że to bezpieczne. Tor był przygotowany i już wystarczyło tylko nacisnąć spust. Objęła rękojeść tak jak pokazywał jej to Łukasz i kiedy pokazał jej kciuk w górę, bo przez słuchawki wygłuszające nic nie słyszała, wzięła głęboki oddech i zatrzymała go w płucach. Oddała pierwszy strzał i poczuła odrzut broni.
Chybiła koncertowo, bo trafiła rąbek kartki celu u obok niej, ale wyrzut adrenaliny wywołał w niej dziwaczną euforię. Nie spodziewała się, że to uczucie będzie takie przyjemne. Nacisnęła spust ponownie i jeszcze raz, tym razem trafiając już w swoją tarczę. Każdy kolejny strzał wykonywała z rosnącą fascynacją. Aż skończył się magazynek.

***

Całą drogę Wiktoria w kółko gadała tylko o strzelnicy. Wypytywała Pawła czy można sobie wyrobić pozwolenie na broń, czy organizują jakieś kursy strzeleckie. Jej współpracownik chętnie jej na to wszystko odpowiadał i tylko co jakiś czas powtarzał "a nie mówiłem?".
I miał rację. Jeszcze nigdy nie czuła się tak zrelaksowana, jakby z każdym wystrzałem ubywało jej trosk.
- Teraz za każdym razem jak będziemy dopinać jakiś projekt to masz mnie zabierać na strzelnicę - stwierdziła żartobliwym tonem Wiktoria, gdy stanęli już na gościnnym parkingu przed jej budynkiem.
- Da się zrobić. Cieszę się, że się podobało.
- A tak wogóle… To dzięki za dzisiaj. Miałeś rację, spodobało mi się - uśmiechnęła się.
- W takim razie mogę liczyć na podwyżkę, szefowo? - zaśmiał się.
- Chciałbyś - zawtórowała mu.
- To do jutra.
- Do jutra.

Wysiadła z auta i czekając na chodniku aż wyjedzie, pomachała mu jeszcze na pożegnanie. Ten dzień skończył się zdecydowanie lepiej niż się zaczął. Zupełnie mogła zdystansować się od głupot jakie wcześniej wydawały się jej dziać naprawdę. To wszystko tylko jej się przewidziało. Jadąc windą do swojego mieszkania miała nawet ochotę wykasować znajomość z Martą, ale nie zrobiła tego tylko dlatego, że w kabinie traciła zasięg w komórce.
Od samego progu powitał ją Esteban, swoim tańcem radości. Wiktoria zostawiła na komodzie torebkę, wzięła smycz i wyszła jeszcze z psem na spacer.

Po powrocie Wiktoria nalała sobie lampkę wina i poszła wziąć kąpiel z bąbelkami. Tam prawie zasnęła ze zmęczenia, więc wyszła wcześniej niż planowała i poszła prosto do łóżka.
Nie tylko ona padła na łóżko z tęsknotą jakby go miesiąc nie widziała. Esteban również wyłożył się na swojej połowie, wyciągnięty jak paragraf.
- Cudowne łóżeczko nie opuszczę cię aż do jutra… - mruknęła wtulając głowę w miękką poduszkę i otulając się puchatą kołdrą.

Nawet nie spojrzała na zegarek zanim zasnęła.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 08-04-2020, 09:20   #18
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Poznań, 21.03.2019, czwartek, 16:13

Kolejny dzwonek zastał go przed ekranem komputera.
- Słucham? - powiedział, gdy znalazł się przy drzwiach i podniósł słuchawkę.
- To ja - usłyszał znajomy głos.
Nacisnął przycisk i po chwili Lena stała w progu jego mieszkania.
- Cześć - powiedziała przechodząc przez drzwi. - Masz te gołąbki? - zapytała od razu, myśląc o tym, jak bardzo jest w tej chwili głodna, a do tego całkiem padnięta.
- Jeszcze w kuchni, a zaraz będą na stole - zapewnił ją, witając ją krótkim przytuleniem i buziakiem w policzek. - Rozbierzesz się - spytał - czy aż tak umierasz z głodu?
Uśmiechnął się lekko.
Lena odwzajemniła przytulenie i chętnie przyjęła buziaka, myśląc przy tym jak miłe, ciepłe i miękkie są usta Karola.
- Oh, bardzo - odpowiedziała dziewczyna i od razu zaczęła się rozbierać, myśląc o tym, że jutro ubierze inne buty, bo te po całym dzisiejszym dniu obtarły jej pięty.
- Może cię zanieść? - Karol odwiesił kurtkę Leny, po czym, nie czekając na odpowiedź, podniósł dziewczynę. - Wyglądasz na zmęczoną - powiedział, robiąc krok w stronę pokoju.
Lena zaśmiała się głośno, zachowanie Karola rozweseliło ją. Objęła go za szyję, przytulając się, by czuć się bezpieczniej i na pewno nie spaść. Jednocześnie myśląc o tym, że trochę waży.
Po chwili bezpiecznie wylądowała na fotelu.
- Ściągnij buty i się rozgość - zaproponował. - Za chwilę podadzą do stołu - zażartował. - Nie pozwolę ci umrzeć - zapewnił, po czym do niej się uśmiechnął.
Dziewczyna zgodnie z jego prośba zajęła się ściąganiem butów. Gdy odstawiła je obok fotela zaczęła śledzić wzrokiem poczynania Karola.
A Karol wybrał się do kuchni, by zająć się obiadem.
Dania gorące nie były, ale wystarczyła chwila w mikrofali, by uzyskały odpowiednią temperaturę.
- Smacznego - powiedział Karol, stawiając na stole gołąbki, kurczaczki i pyzy, a do tego bukiet surówek.
Lena zabrała się w pierwszej kolejności za gołąbki.
- Spoko są nawet - uznała. - Nie myślałeś żeby kiedyś spróbować zrobić samemu? - zapytała.
Karol przez moment spoglądał na dziewczynę, potem na gołąbki, potem ponownie na Lenę.
- Prawdę mówiąc to nie - przyznał. - Nigdy nie miałem odpowiedniej motywacji - dodał. - Może w takim razie spróbujesz kurczaczka? - zaproponował.
- Może później, gołąbki są okej. Po prostu badam twoje zapędy kulinarne - odpowiedziała. Jednocześnie zastanawiając się, czy Karol cokolwiek robi sam w kuchni, czy tylko żyje na gotowcach. Szukała w pamięci, czy i kiedy przyłapała go na gotowaniu czegoś.
- Moje zapędy kulinarne... - powtórzył powoli. - Jak na razie wystarczały mi takie drobiazgi jak naleśniki czy makaron z jajkiem. Poza tym rosół i zupa pomidorowa... I to chyba wszystko…
- I jajecznica - dodała Lena po czym na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Przypomniała sobie jak przyłapała Karola na podśpiewywaniu pod nosem podczas smażenia jajecznicy czemu towarzyszyły jakieś spontaniczne i nieco sztywne ruchy bioder.
Ta wizja zaskoczyła Karola, któremu nie zdarzało się śpiewać, chyba że przy ognisku.
- Pewnie liczysz na uzdolnioną kulinarnie partnerkę - dodała, nieco poważniej. - Kasia umie gotować? - zapytała, zastanawiając się, czy tak właściwie Kasia podoba się Karolowi czy nie.
- Kasia? A co ma Kasia z tym wspólnego? - Spojrzał na nią z zaskoczeniem. - I skąd pomysł, że mi potrzebna żona-kucharka?
Lena poczuła się spanikowana, nie powinna była wracać do tych tematów. Kasia wciąż chodziła jej po głowie. Niby Karol się wytłumaczył, ale co z tego, skoro Lena wciąż miała w uszach głos Kasi szukającej w jego mieszkaniu swoich gaci. Z jednej strony chciała mu wierzyć i ufać, a z drugiej strony czuła się tak zazdrosna, że sama nie rozumiała swojego zachowania. Nie odpowiedziała nic, wsadzając do ust gołąbka i udając (po części udając), że nie ma jak odpowiedzieć.
Kasia chodziła Lenie po głowie, a Karol nie bardzo wiedział, czy ten temat kontynuować i jak go wybić z głowy przyjaciółki.
- Chciałabyś ze mną poeksperymentować w kuchni? - zaproponował, próbując zmienić temat na bardziej neutralny, chociaż trochę zbliżony do poprzedniego.
- Chcesz coś razem ugotować? - zdziwiła się Lena, jednocześnie wyobrażając ich sobie wesoło przyrządzających wspólnie dobrą kolację, z uśmiechami na twarzach jakby występowali w jakiejś reklamie. - Fajny pomysł. Podoba mi się.
- To może - Karol przełknął to, co miał w ustach - ustalimy sobie menu i w sobotę zajmiemy się wspólnym szykowaniem obiadu?
- Zgoda - Lena odpowiedziała od razu. - Co w menu? - zapytała, bardzo ciekawa czy Karol ma jakiś pomysł i co wybierze.
Karol przez moment wpatrywał się w nią z namysłem.
- Gołąbki raczej odpadają... Dwa dania? Rosół, czy zupa pomidorowa? A na drugie...Z pewnością nie naleśniki. - Uśmiechnął się. - Zapiekanka też odpada... Coś z kurczakiem? A może wolisz indyka?
- Wolę kurczaka, indyk zwykle wychodzi mi zbyt twardy - wyjaśniła Lena. - Rosół to całkiem niezły pomysł. A gdyby z mięsa po rosole zrobić potrawkę z kurczaka?
- Brzmi całkiem apetycznie. - Karol skinął głową. - W takim razie w sobotę zapraszam na wspólne zakupy, a potem do kuchni. Co ty na to? A w piątek proponowałbym kolację... W ramach dobrego wstępu do kulinarnych eksperymentów?
"A w niedzielę zostawię u ciebie kapcie i szczoteczkę do zębów" przeszło Lenie przez myśl. Który to pomysł Karolowi, w zasadzie, przypadł nawet do gustu, chociaż nie powiedział tego głośno.
- Niech będzie - powiedziała głośno. - Kolacja pizza?
Spojrzał na nią z wyraźnym oburzeniem.
- Ranisz moje serce. Wymyślę coś specjalnego - zapewnił.
- Zgoda - Lena uśmiechnęła się. Nie mając nic do dodania skupiła się na jedzeniu obiadu. Zastanawiała się w myślach w co się jutro ubrać. Czy powinna być to jej czarna ulubiona bluzka, czy lepiej ta niebieska z dekoltem. Jeansy? Spódnica? Wyobrażała sobie siebie w różnych kreacjach. Tych bardziej w stylu "przyjaciółka przyszła spędzić z tobą trochę czasu" jak i tych, w których prezentowałaby się bardziej kobieco i wyzywająco, ale niezbyt przesadnie.
Karol z zainteresowaniem "przyglądał się" tym pomysłom, był jednak bardzo daleki od dzielenia się z Leną swoimi pomysłami. Zarówno tymi, które dotyczyły stroju, jak tymi, które związane były i innymi, nie tylko kulinarnymi, sprawami.
- Co powiesz na godzinę dwudziestą? - zaproponował. Taka godzina dałaby mu dużo czasu tak na przygotowanie mieszkania, jak i specjalnej kolacji.
Oderwał się od jedzenia i z zainteresowaniem zaczął się przyglądać Lenie.
- Może być - powiedziała, choć pora wydała jej się w pierwszym momencie nieco późna, szybko znalazła w głowie plusy takiej godziny. Zdąży przynajmniej odpocząć i przygotować się.
- Świetnie... - Karol uśmiechnął się do swej współbiesiadniczki. - I jak tam twoje biznesowe spotkanie? - spytał, zmieniając temat.
Przez myśli Leny przeleciało kilka wspomnień.
- Lepiej niż oczekiwałam - odpowiedziała w końcu. Pokrótce opowiedziała też o przebiegu tego spotkania, z czego wynikało, że zupełnie niepotrzebnie wcześniej się stresowała. Wszystko bowiem miała zapięte na ostatni guzik i była znakomicie przygotowana.
W międzyczasie dziewczyna odstawiła pusty talerz na stół.
- Pomogę ci pozmywać - zaproponowała.
Karol pokręcił głową.
- Siedź i odpoczywaj - poprosił. - Zrobię ci herbatę, a ty sobie posiedzisz, odetchniesz po trudach dnia. - Uśmiechnął się do niej.
Sprzątnął ze stołu, a po chwili czajnik coraz głośniejszym gwizdem oznajmił swą gotowość.
- Czarna, czy z jakimiś rozpustnymi dodatkami? - spytał Karol, stawiając na stole talerzyk z ciasteczkami.
- Poproszę rozpustne dodatki - powiedziała Lena, która widząc ciasteczka zamarzyła o słodkiej herbacie do słodkich ciastek.
Karol usłyszał też charakterystyczny dźwięk messengera. Oznajmiający, że ma nową wiadomość.
- Już, już... - powiedział, co równie dobrze mogło oznaczać herbatę z dodatkami, jak i 'prośba' do messengera, by raczył poczekać.
Po chwili przed Leną pojawiła się herbata w eleganckiej filiżance tudzież, pasująca stylem do filiżanki, cukiernica.
- Łyżeczka czy dwie? - spytał.
Lena zmierzyła wzrokiem filiżankę, po czym uśmiechnęła się lekko.
- Jedną, poproszę.
- Smacznego - powiedział, gdy spełnił jej prośbę.
Rozsiadł się w fotelu ze swoją herbatą, po czym sprawdził komórkę by zobaczyć, kto śmie mu przeszkadzać.
Wiadomość pochodziła od zielonowłosej Marty.
Marta: Hej. Znalazła mnie Wiktoria (ta dziewczyna z psem). Nazywa się Wiktoria Różewicz.
Lena przyglądała się mu, oczywiście zastanawiając się z kim Karol może teraz pisać. Nic jednak nie powiedziała, po prostu sama zetknęła na telefon, by zająć czymś ręce. Spojrzała na zegarek i zaczęła rozmyślać o zakupach które musi jeszcze dziś zrobić.
Karol nie zamierzał jej, przynajmniej na razie, informować o tym, że poznał kogoś, kto wcześniej wystąpił w jego śnie. Miał dość kłopotów z powodu Kasi, a wspominanie Lenie o kolejnej dziewczynie byłoby co najmniej mało rozsądne.
Karol: Później...
Wysłał wiadomość, po czym spojrzał na Lenę.
- Jakie masz plany na wieczór? - spytał.
- Muszę zrobić zakupy i trochę posprzątać - odpowiedziała dziewczyna. - A ty?
- Chętnię się z tobą przejdę, a potem... muszę popracować. Odprowadzę cię, jeśli nie masz nic przeciwko temu - zaproponował.
Być może nie była to najlepsza okazja na ćwiczenie 'odporności' na nowo zdobyty dar, ale kiedyś i tak musiał zacząć. A gdyby nie dał rady, to pomocna dłoń Leny z pewnością byłaby przydatna.
- Jasne, chętnie - odpowiedziała Lena. Upiła kilka ostrożnych łyków herbaty i wzięła jedno ciastko. - Nad czym dziś będziesz pracować?
- Jako że ostatnia rozmowa zakończyła się sukcesem, mam ciekawe zlecenie - powiedział. - A sama stale mi powtarzasz, żebym nic nie odkładał na ostatnią chwilę.
Uśmiechnął się do niej.
- Jakie zlecenie? Czego dotyczy? - dopytywała Lena.
Opowiedział jej o biznesowym spotkaniu, o kolejnej propozycji i złożonym projekcie, którego realizacja miała przynieść spory zastrzyk gotówki - nie tylko jemu, ale i jej. Jeśli, oczywiście, Lena zachce mu pomóc, tak jak to było przy poprzedniej pracy. Która to praca przyniosła korzyści w brzęczącej monecie... albo raczej o wzroście kwot widocznych na ich kontach. To zaś było na tyle zachęcające, że Lena już, na pół żartem, zaczęła planować, na co wyda zarobione w przyszłości pieniądze.

W miłym towarzystwie czas płynął szybko. Zbyt szybko, można by rzec.
- Muszę iść - powiedziała Lena, zrywając się z fotela i zastanawiając się, czy pomóc Karolowi przy zmywaniu i czy Karol się nie rozmyślił i czy zechce ją odprowadzić.
- Zaraz się ubiorę i możemy iść - powiedział obiekt jej rozmyślań.



Poznań, 21.03.2019, czwartek, wieczór


Do domu wrócił po dwóch prawie godzinach, bowiem połączenie zakupów i spaceru musiało zająć nieco czasu.
Walka z cudzymi myślami odebrała spacerowi znaczną część przyjemności, ale w sumie doświadczenie należało uznać za zakończone powodzeniem.

Ledwo znalazł się w domu włączył Mac'a i napisał do Marty.
Karol: Dobrze, że Cię znalazła. To już jesteśmy w trójkę
Marta: Też się cieszę
Marta: Wygląda na to, że Wiktoria też pamięta sen
Karol: Czy ma jakieś pomysły na przyczynę takiego wspólnego snu?
Marta: Nie
Karol: Czy umówiłaś się z nią na kolejny sen?
Karol: Kim ona jest, gdzie mieszka?
Marta: Jest z Warszawy
Marta: Można tak powiedzieć
Marta: Chyba spróbuje spać z łomem, ciekawe czy będzie miała go w śnie
Karol:
Karol: Wezmę pod poduszkę zestaw małego majsterkowicza
Karol: I paczkę krówek
Karol: A Ty? Jak się przygotujesz?
Oczywiście był pewien, że te przygotowania nic nie dadzą, ale pożartować można było.
W tym momencie Facebook wyświetlił Karolowi nowe powiadomienie: "Marta Jakubowska chcę Cię dodać do grona znajomych." Które mógł zaakceptować lub zignorować.
Zaakceptował zaproszenie bez chwili wahania.

Marta: Sama nie wiem
Marta: Myślę, że wystarczy jak wy spróbujcie
Marta: Chociaż mam nadzieję, że paczka krówek da radę
Karol: Nie zjawiliśmy się w pociągu w piżamach... Na szczęście
Karol: Przygotowania mogą nie na wiele się zdać
Marta: Zastanawiałeś się co zrobimy jeśli to się powtórzy?
Karol: Chyba pora zacząć się niepokoić... W magię nie wierzę, w Hypnosa też nie
Karol: I nie bardzo wiem, co można by zrobić. Współpracować?
Marta: A co jeśli się nie powtórzy?
Karol: A czy chciałabyś powtórkę z rozrywki?
Karol: Jeśli się nie powtórzy, to przez parę dni czy tygodni będziemy to wspominać, a potem uznamy za sen
Marta: Jasne :P uwielbiam tonąć …
Marta: A tak serio, bardziej się zastanawiam nad sensem i celem, czy na przykład nie spróbować się jakoś spotkać.
Marta: Może nie wybiegajmy w przyszłość, zobaczymy co będzie
Marta: Muszę zaraz kończyć, jutro jadę na wycieczkę do Warszawy jeszcze muszę się spakować
Karol: Przyjemnej wycieczki i kolorowych snów
Karol: Pa
Marta: Pa!

Marta się rozłączyła, a Karol zaczął szukać warszawianki, Wiktorii Różewicz.
No i rzeczywiście była taka kobieta. Na dodatek na zdjęciu profilowym była całkiem do siebie podobna. To znaczy do tej ze snu. Mieszkanka Warszawy, z widoczkiem tegoż miasta w tle.
I mieli 1 wspólnego znajomego. A dokładniej znajomą - Martę.
Chwilowo jednak Karol odpuścił sobie rozmowę z Wiktorią, pozostawiając tę przyjemność do jutra, bowiem sny to jedno, ale twarda rzeczywistość miała swoje twarde prawa. Z tego też powodu po zakończeniu poszukiwań Karol odciął się od facebooka, a potem, z przerwą na kolację, pracował prawie do dwudziestej drugiej.
I chociaż nie wierzył w to, że o tak wczesnej porze zapadnie w sen, to - zgodnie z obietnicą - pod kołdrą znalazł się mniej więcej o umówionej porze.
Ale zasnął dopiero po kilku minutach.
 
Kerm jest offline  
Stary 18-04-2020, 18:45   #19
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację




Marcel, Karol, Wiktoria oraz Marta

Przedział wyglądał zwyczajnie. Osiem miejsc siedzących, co dwa miejsca rozdzielonych podłokietnikiem. Nad siedzeniami lustra, nad lustrami metalowe półki na walizki. Puste. Po obydwu stronach przedziału wieszaki. Na jednym z nich tym pod oknem po lewej stronie wisiała tęczowa torba.

Jej właścicielka, dziewczyna o neonowo zielonych włosach siedziała obok wpatrując się w okno. Na niewielkim stoliku naprzeciwko niej leżało pudełko ptasiego mleczka. Drugi stolik był pusty. Pod tymi stolikami znajdował się jeszcze metalowy wiele razy kopnięty przez kogoś kosz, z którego sterczał niebieski worek na śmieci.

- Co tam widzisz? - koleś przebrany za Stańczyka zagadał do zielonowłosej. Siedział na drugim końcu przedziału, na ostatnim miejscu przy zamkniętych drzwiach od przedziału.

- Piękny zielony las, duże i małe liściaste drzewa, które dopiero zaczynają kwitnąć, niewiele iglastych, wiosnę, błękitne niebo z kilkoma małymi barankami powoli po nim snującymi się, słońce zachodzi zaraz będzie ciemno i zamiast niego zobaczymy księżyc… - wymieniła Marta. Po tych słowach rozejrzała się po przedziale. Nie byli tu sami.

- Dobry wieczór - powiedział Karol, po czym sięgnął do kieszeni kurtki. W poszukiwaniu krówek. Znalazł jednak jedynie klucze.

- Hmm… - mruknął Marcel. - To znowu wy. Dzień dobry - spojrzał po obecnych tutaj ludziach. Przymrużył oczy. Był nieco zarumieniony. Wydawał się lekko wstawiony. - Pamiętacie, jak poprzednim razem zalało nas tsunami wody? Teraz w sumie nie miałbym nic przeciwko. Oddałbym pół królestwa i rękę córki za butelkę mineralnej… - zawiesił głos i wycelował palec wskazujący w stronę Stańczyka. - Tylko nie mów im, że nie mam królestwa. Ani córki - szepnął.

- Tylko nie to miejsce znów... - westchnęła blondynka, kręcąc bezradnie głową i przytuliła do siebie swojego mikropieska.

- Też wolałbym inne klimaty - z uśmiechem powiedział Karol. - No ale jeśli to sen, a tak zapewne jest, to raczej nie mamy wpływu na miejsce, w jakim się znajdujemy. - Ponownie się uśmiechnął.

Blondynka popatrzyła na niego, później na Martę.
- Dzień skończył mi się za dobrze i pomyślałam, że może to się nie wydarzy - przyznała rozkładając ręce wskazując na przedział lub tą sytuację.

Marcel uśmiechnął się pod nosem.
- Nie przesadzajcie… - zawiesił głos. - Naprawdę są dużo gorsze scenerie. Chyba że spodziewacie się, że i tym razem umrzemy po kwadransie bezowocnych zmagań. To przyznam wam rację, jest dużo innych, potencjalnie lepszych snów, które mogłyby się nam przyśnić.
Spojrzał przez okno.
- Choć na razie jest spokojnie - przyznał. - Zielony las, chmurki na niebie… ale poprzednim razem też początek był raczej wolny - westchnął.

- Możemy też od razu przejść do rzeczy - blondynka wstała, obejmując psa i spojrzała na metalową półkę znad siedzeń. Wpierw jednak podeszła do drzwi przedziału, chcąc sprawdzić czy są zamknięte.

Oczywiście, drzwi przedziału były zamknięte. Uderzenie serca po tym, jak blondynka dotknęła klamki przez szparę na dole drzwi zaczęła wpływać powoli woda, leniwie kierując się w stronę jej butów.

- Świetnie - odezwała się zielonowłosa - no to uruchomiłaś machinę. A myślałam, że najpierw sobie opowiemy jakieś kawały i lepiej się poznamy.

Stańczyk uniósł wysoko nogi, po czym umieścił je na swoim siedzeniu
- Woda, woda, chlupu, chlupu, chlapu, chlapu - zachichotał wesoło, obserwując podłogę - że też zapomniałem stroju nurka.

Marcel zagryzł wargę. Spodziewał się, że może pociąg wybuchnie i spłoną żywcem… albo zabije ich wiatr, jak jakieś tornado przewróci pociąg… ale nie, że znowu woda. Cholera. Chyba to wykrakał. Opadł na kolana i nabrał trochę cieczy do obu dłoni, po czym napił się. Wino sprawiło, że bardzo chciało mu się pić. Przynajmniej ten jeden raz po alkoholu na pewno się nie odwodni.
- Wydaje mi się, że nie ma sensu z tym walczyć - powiedział. - Robiliśmy co mogliśmy poprzednim razem i się nie udało. Cokolwiek nie robiliśmy, było tylko gorzej. Może więc usiądźmy i rzeczywiście pogadajmy.
Spojrzał na zielonowłosą.
- Podobno wbijasz na moją imprezę - zaśmiał się. - To pierwsza, jaką organizuję w całym moim życiu. Bo okazało się, że mamy najwyraźniej wspólnego znajomego, Konrada. Choć ja go poznałem dopiero niedawno, to mój nowy sąsiad.

- Oooooooo serio? - Marta wydawała się szczerze zaskoczona. - Jutro jadę do Warszawy, do Konrada. Nie mówił mi nic o imprezie… - przewróciła oczami - … ale o sąsiedzie słyszałam. Jesteś malarzem, tak?

Marcel pokiwał głową. Sprawę potopu zamierzał rozwiązać tak, jak można było rozwiązać dziewięćdziesiąt procent życiowych problemów. Nie zwracać uwagi, nie przejmować się i samo się rozwiąże.
- Tak, jestem - rzekł. - Mam kilka obrazów u siebie w domu. Chętnie ci je pokażę - rzekł, uśmiechając się. Spojrzał po pozostałych. - Wam również. Zapraszam was wszystkich! - powiedział i wyrzucił ręce w powietrze, jakby to mogła uczynić jedynie osoba pijana. Oczywiście nie myślał też o podaniu adresu. To byłoby zbyt przytomne.

Urządzimy więc domówkę jakiej nie widział nikt, niech sąsiedzi i policja walą, walą do drzwi...
W oryginale słowa były nieco inne, ale Karol doszedł do wniosku, że ta wersja bardziej by odpowiadała planom Marcela.

- O tak! Oł jeeeeaaa imprezka! - zawył Stańczyk zrywając się na nogi. Stanął na swoim siedzeniu, dzięki czemu był wysoko nad wszystkimi i zaczął energicznie kręcić biodrami i machać ręką w górę. - Zabawmy się! Zatopmy tą łajbę winem!
- Jego bym nie zapraszała. - Zielonowłosa zaśmiała się. - Wygląda na kogoś, kto może roznieść ci chatę trzy sekundy po wejściu do niej. - Mimo tych słów mrugnęła do Stańczyka przyjaźnie, jednym okiem.
- Zatańcz ze mną laleczko - powiedział błazen wyciągając w stronę Marty rękę.
- Ej, Stańczyk to całkiem spoko koleś - rzucił Marcel. - Trochę inny od wszystkich, to prawda. Robi fatalne pierwsze wrażenie. I drugie. Oraz trzecie. Ale wnet okazało się, że to nie mój dręczyciel, ale diabeł stróż. No cóż, diabły są złe, ale jeśli stoją po twojej stronie… - wzruszył ramionami i spojrzał na wodę pod stopami.

- Malarstwo? Temat-rzeka, można by rzec - powiedział Karol. - Natomiast nie sądzę, byś potrafił zamieniać wodę w wino. - Spojrzał na Stańczyka. - To chyba za wysokie dla ciebie progi.

- W liceum się nie nauczyłeś, że na domówki się chodzi, a nie urządza? - rzuciła Wiktoria przez ramię do Marcela. - A szczególnie, że nie zaprasza się przypadkowych osób? - dodała z rozbawieniem. - Karolu, robimy jak ostatnio? - zapytała i spojrzała wymownie na metalową półkę.

- Spróbujemy wyjść przez okno na dach? - spytał Karol, wstając i przystępując do działania. - A tak na marginesie, jakiego zdrobnienia imienia używasz? Chyba że lubisz, gdy się do ciebie mówi "Wiktorio"...

- Nie używam zdrobnień - odpowiedziała od razu blondynka, jakby nie chciała dać mu miejsca na wymyślanie takowych. - Ty też jesteś z Warszawy? - zapytała.

- Poznań - odparł, z cichą nadzieję, iż Wiktoria nie jest fanatykiem Legii. - W Warszawie byłem parę razy i to wszystko. Nie ma więc szans, byśmy się tam spotkali. Przynajmniej jutro.

- A kto mówił o spotkaniu? - Wiktoria uniosła brew w zdziwieniu na jego słowa. - Ja swoje mieszkanie lubię w takiej formie w jakiej jest, więc domówki nie planuję - mówiąc to spojrzała kątem oka na Marcela. - A że domykam projekt, to na czyjeś imprezy nie mam czasu.

Feliński zrobił zaniepokojoną minę i pokiwał głową smutno. Czyli jednak jego pierwsza impreza nie będzie tak duża, jak mogłaby być. Nie będzie na niej całej Warszawy, a także okolicznych wsi… nie będzie całego województwa… Będzie tylko kilka osób w jednym pokoju. To było rozczarowujące. Westchnął. Żałował, że Stańczyk jednak nie potrafił zmieniać wody w wino, bo znowu przyszła mu ochota na alkohol. Oczywiście picie kolejnej porcji alkoholu byłoby nierozsądne, ale skoro Wiktorii nie będzie na jego imprezie, to czy coś się w życiu jeszcze liczyło?

- Czas jest, ponoć, rzeczą względną, ale rozumiem twoje podejście do sprawy. - Karol skinął głową. Prowadząc rozmowę mocował się z listwą. I zastanawiał się, czy ten, co wrzucił ich w ten sen, jakoś zamierza pokrzyżować jego plany. - Ostatnio, mam wrażenie, było nieco później, prawda?

- Za oknem był już księżyc - odpowiedziała Marta, w między czasie dołączając do Stańczyka. - Zatańczmy, diabełku. Masz jakieś imię? - zapytała błazna.
- Mów mi Stańczyk, podoba mi się. Wodo, wodo, zmień się zmień… - Błazen zaczął rytmicznie podśpiewywać.
- A więc zaklinamy wodę w wino! - zawołała rozbawiona Marta.

- Wodo wodo ino ino, bardzo proszę zmień się w wino! - Marcel posłużył rymem. - Każdy dobry czar się rymuje - mruknął. Każdy to wiedział.

- Czas jest względny tylko dla tych co są na czyimś utrzymaniu - stwierdziła w odpowiedzi Wiktoria głaszcząc swojego pieska po główce, w oczekiwaniu na efekt działań Karola.

- Szkoda, że was nie będzie - Marta zerknęła na Wiktorię - to całkiem ciekawy pomysł, żeby się spotkać w prawdziwym świecie - powiedziała, po czym wróciła do tańczenia ze Stańczykiem. - Wodo, wodo…

- Jestem na utrzymaniu tych, co mi płacą za pracę - zażartował Karol. - No, udało się. Jak ci idzie zamiana wody w wino? - zainteresował się.

- I to jest pytanie, które warto zadać - Marcel go pochwalił. - Swoją drogą nie wiem, na co wam ta półka. Zdobyliśmy ją poprzednim razem i jakoś dzięki niej nie bawiliśmy się lepiej - przypomniał. - Jak brzmi ten słynny cytat? - zapytał, zastanawiając się. - To o definicji szaleństwa. Że jest nią robienie tego samego w tych samych warunkach i oczekiwanie odmiennych rezultatów.
Następnie roześmiał się.
- Natrafiliśmy na moment, w którym to ja, akurat JA, sugeruję ludziom, że są szaleni - spojrzał na Stańczyka, który bez wątpienia doceni tę ironię.

- Ostatnio efekt był zadowalający, więc nie ma sensu szukać innego - odpowiedziała mu na to Wiktoria i zdjęła z siebie szarą skórzaną kurtkę ramoneskę, pod którą miała białą koszulkę na krótki rękawek.

- Marcel, może spróbujesz, w prymitywny sposób, zatrzymać pociąg ciągnąc za hamulec? - zaproponował Karol. - A jak się nie uda, to ja rozwalę okno. Dla odmiany.

Feliński spojrzał na Wiktorię.
- Efekt był taki, że już następnego dnia trafiliśmy do tego samego miejsca w praktycznie takich samych okolicznościach, więc jak dla mnie to nie był zadowalający efekt. Chyba że chcemy bawić się w ten sposób każdej nocy - rzekł. - Gdzie jest ten hamulec? - mruknął, rozglądając się dookoła, po chwili odnajdując go wzrokiem na jednej ze ścian przedziału.

- Przykre, że codzienne życie cię rozczarowuje - westchnęła Wiktoria i usiadła na najbliższym miejscu, na wypadek gdyby hamulec awaryjny miał zadziałać.
Marcel zmarszczył czoło, nie będąc pewny, jaki związek z tematem miała ta wypowiedź.
- Dobra, nie przypominam go sobie, żeby był poprzednim razem tutaj - rzekł. - Ale jeśli czegoś nauczył mnie ten pociąg z Czyścca wyjęty… to tego, że jak za to pociągnę, to wtedy kompletnie nas zaleje - rzekł.
Następnie podszedł, westchnął i to uczynił.
- Wodo, wodo… ej poczekaj! - Marta zdążyła krzyknąć zanim poleciała bezwładnie w stronę Marcela. Stańczyk niczym małpa w cyrku chwycił się wiszącej nad nim półki i dzięki temu nie poleciał na nich. Karola wróciło do pozycji siedzącej i wbiło w fotel, półka została mu na kolanach. Obok niego wylądowało pudełko ptasiego mleczka, całe szczęście zamknięte, dzięki czemu czekoladki nie rozsypały się.
Pociąg gwałtownie hamował.

Marcel spróbował złapać Martę tak, aby nie zrobiła krzywdy ani sobie, ani jemu. Oczywiście nie był w tej chwili w stanie najlepszej możliwej koordynacji ruchowej, jednak miał nadzieję, że da radę.
- Wow… to naprawdę zadziałało - mruknął zaskoczony, kiedy pociąg zaczął zwalniać.
Uśmiechnął się zadowolony. Choć wnet pomyślał, że może zaleje ich kompletnie, kiedy tylko pociąg stanie. Po prostu nie mógł cieszyć się odniesieniem nawet tego drobnego zwycięstwa. Cholerny pesymista!

- Mam nadzieję, że stać cię na mandat... - zażartował Karol. - Ale, jak widzę, niektórzy potrafią wykorzystać każdą sytuację - dodał, patrząc na splątanego z Martą Marcela.

“Ćśś, zazdrośniku”, pomyślał Feliński. “Psujesz nam chwilę."

- Zamiast wykorzystać sytuację, mógłbyś powiedzieć skorzystać z okazji. Zdecydowanie brzmiałoby lepiej - odezwała się Marta. Dziewczyna przyjrzała się Marcelowi z bliska, mając teraz taką okazję, uśmiechnęła się do niego. - Dziękuję za złapanie. - Po tych słowach odsunęła się o krok.

- Albo wystarczy wymyślić dobry powód, żeby nie wyglądało to na bezzasadne zatrzymanie. Udanie zasłabnięcia przez kogoś powinno w zupełności wystarczyć - poradziła Wiktoria. - Ale wątpliwe, że konduktor wystawi mandat, który prześle pocztą do rzeczywistości - dodała rozbawionym tonem.

- Zawsze możemy trafić do kolejowego aresztu - zasugerował Karol. - Albo wysadzą nas w szczerym polu. W środku nocy na dodatek - dodał z uśmiechem.

W tym czasie pociąg wyhamował do zera. Ustało charakterystyczne dudnienie. Zapanowała cisza pośród której słychać było tylko szum wlewającej się do przedziału wody i rozmowy osób znajdujących się w przedziale.
Wody wciąż przybywało. Oczywiście w pewnym umiarkowanym tempie. Teraz sięgała ona mniej więcej do kolan.

- I obstawiacie na jaką atrakcję w tym szczerym polu? - zapytał Marcel. - Może chmara szarańczy? Byłoby klimatycznie, biblijnie - powiedział, uśmiechając się półgębkiem. - Ewentualnie ziemia mogłaby nam rozstąpić i spadlibyśmy do wyrwy. Prosto do jądra ziemi.
Mężczyzna przymknął oczy i pomasował skroń. Wyglądał na nieco zmęczonego. Był już prawie kompletnie trzeźwy i chyba nie podobało mu się to szczególnie.
- Macie pomysł, dlaczego śnią nam się te sny? - zapytał. - Czy kiedyś wcześniej śniliście już coś podobnego z innym zestawem ludzi? Ja nie. Czy przeklęła was jakaś niecna Cyganka, przez co nie możecie się porządnie w nocy wyspać? Mnie nie… Czy coś zmieniło się w waszym życiu ostatnio? W moim pojawił się Stańczyk. Ale nie jest duchem, jeśli wierzyć jego słowom - spojrzał na błazna. - Wydaje mi się, że jest bardziej… personifikacją mojej mocy jasnowidzenia - zmarszczył brwi. - O ile to ma jakiś sens.

- Jasnowidzenia? - Karol wydawał się być zainteresowany taką umiejętnością. - Cóż zatem ta zdolność ci podpowiada?

- Czasami wiem rzeczy, których nie mam prawa wiedzieć. Dotyczą najróżniejszych informacji… od prognozowania korków poprzez wiedzę na temat tego, czy ktoś czuł się kochany przez całe życie, kończąc na tym, jakie anime mój sąsiad oglądał ostatnio.
Następnie Marcel spojrzał na Stańczyka.
- Czy teraz też dostanę jakąś dobrą radę, kolego? - zapytał go.
Bez wątpienia zdawało się, że od wczorajszego snu stosunki między Marcelem i Stańczykiem uległy dużej poprawie.

- Poza tym, że Esteban przedwczoraj obszczekał księżyc, a za oknem bił dzwon jakiego nie słyszałam nigdy odkąd tam mieszkam, to nie kojarzę nic nadzwyczajnego - wypowiedziała się Wiktoria, zakładając nogę na nogę i rozsiadając się wygodniej na zajmowanym przez siebie miejscu.

- Jasnowidzenie - odezwała się Marta z zaciekawieniem kierując wzrok na Marcela. - Interesujące. U mnie jest to bardziej telepatia. Mogę przekazać komuś swoją myśl, tak przekonująco by był pewien, że to jego własna myśl, albo sen… ale nie w taki sposób jak to widzicie tu. Jest to nadal forma myśli i obrazów.

- Mam radę - na pytanie odpowiedział też Stańczyk. - Wyjrzycie za okno - powiedział, po czym zarechotał jak żaba krztusząc się swoim śmiechem. Błazen nadal zwisał na szafce, lekko bujając się na swoich rękach.

Za oknem krajobraz faktycznie uległ zmianie. Zapadła noc. Nie było już lasu, nie było też pola. Przede wszystkim była tam rzeka. Sam pociąg zaś stał najwyraźniej na moście kolejowym, przez który chwilę później mógłby wjechać do jakiegoś całkiem nieźle oświetlonego miasta.


Z ich okna nie widać było dworca, ale gdyby wyjrzeć przez drzwi wyjściowe z przedziału i okno zza korytarza, to owszem: Dworzec Główny Szczecin. Z drugiej strony oświetlona trasa zamkowa, zamek, katedra. Brakowało tylko jednego: życia. Bo nie było widać tu ani jednego przemieszczającego się po trasie auta, a przynajmniej ich świateł. Na dostrzeżenie sylwetek ludzi było zbyt ciemno, a tam gdzie było nieco jaśniej nie było nikogo.


- Szczecin! - krzyknęła Marta.

- Dziwny jakiś... powiedział Karol. - Nie powiem, że senny, ale jakby ludzi brakło, a to chyba niecodzienny widok.

- To sen, więc nie zdziwię się jak za oknem zobaczę widok jak z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej albo jak zombiaki wybiegną zaraz na te puste ulice Szczecina - wtrąciła się Wiktoria. - Warto więc byłoby się w końcu zabrać za konkrety - wymownie powiodła spojrzeniem od trzymanej przez Karola półki, do drzwi przedziału.

- To prawda - Marcel przyznał rację Wiktorii. Tak właściwie w obu kwestiach. Mogli spodziewać się wszystkiego oraz należało zabrać się za działanie.
Podszedł do drzwi i jeszcze raz upewnił się, że były zablokowane i nie można ich było otworzyć w standardowy sposób. Może po zatrzymaniu pociągu ten stan zmienił się.

- Ostatnio próba wyjścia przez drzwi źle się skończyła - przypomniał mu Karol, pamiętając, jak Wiktoria zmieniła się w Miss Mokrego Podkoszulka.

- To prawda - Marcel już drugi raz powtórzył tę kwestię, ale że zgadzał się aktualnie ze wszystkimi, to dlaczego by nie. - Tyle że poprzednim razem nie udało nam się dostrzec tej wajchy i z niej skorzystać… może to zmienna, która… no cóż… zmieniła wszystko. A co sugerujesz? - zapytał z dłonią zastygłą na klamce. - Żeby próbować wyjść przez okno na dach? - przypomniał sobie, że Karol chyba coś takiego mówił.

- Chce wybić okno tym razem zamiast drzwi - przypomniała Marta, jednocześnie wskazując okno, o którym była mowa. - Tu jest napisane nie otwierać - tym razem pokazała naklejkę znajdującą się na oknie tuż przy dziurce od klucza - a nie, nie wybijać. Swoją drogą, ciekawe jaki mandat dają za to.

- A niby dlaczego źle się skończyło? - zapytała Wiktoria Karola. - Sen się praktycznie od razu skończył, więc jak dla mnie sukces - spojrzała na Martę. - A ostatnio nie było tak, że to okno wytrzymało i dlatego zabraliśmy się za drzwi? - blondynka nie była tego pewna.

- Nie zmierzyliśmy się z oknem, tylko z drzwiami - odparł Karol. - A ty się prawie utopiłaś. Może da się otworzyć, skoro jest dziurka? Ma ktoś scyzoryk?

- Ja nie mam - mruknął Marcel. Następnie zmrużył oczy. - Ja to zapamiętałem chyba tak jak Wiktoria… że próbowaliśmy rozbić okno, ale się nie udało… Ale też nie jestem pewny - mruknął. - Możemy rozbić je - wzruszył ramionami. - A przynajmniej spróbować.
Zamyślił się.
- A może jest tu przycisk, którym moglibyśmy wezwać konduktora? - zapytał. - W niektórych pociągach jest coś takiego.
Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu czegokolwiek potencjalnie pomocnego. Poprzednim razem nie zauważył tej wajchy, więc tym razem nie chciał przeoczyć niczego takiego. Niestety takiego przycisku w tym przedziale nie było.

- To jest pociąg z lat... dawnych - powiedział Karol. - Konduktor sam przyjdzie, szukając sprawcy.
Wyobraźnia podsunęła mu nagle wizję rekina w czapce konduktora... obgryzającego Marcelowi kawałek ręki w charakterze mandatu.

- Myślisz, że takie składy już nie jeżdżą? - zapytała Marta, Karola. - Mój sen urwał się na tym jak zbiliśmy szybę w drzwiach, nie było w nim prób zbicia szyby w oknie. Z tego co pamiętam i drzwi i okno były zamknięte. Nie pamiętam jak tonęłam, ale woda zaczęła nas wtedy ostro zalewać.
Marta podeszła do wieszaka na którym wisiała jej torba, zdjęła ją z niego po czym z torbą na kolanach usiadła na swoje miejsce. Zajrzała do środka.
- Są - powiedziała krótko, po tym wyjęła z torby pęczek kluczy przy których jako breloczek znajdował się scyzoryk. Bez słowa wyciągnęła rękę z nimi w stronę Karola, który odłożył na bok półkę i zabrał się za otwieranie zamka blokującego, zapewne, okno. Co prawda lepszy byłby klucz konduktorski, ale na bezrybiu...
Niestety scyzoryk nie dawał rady przy próbie otworzenia okna.

- W realu by to zadziałało - powiedział, ciut zniechęcony, Karol. - Sezamie, otwórz się - zażartował. - Gdyby to był escape room, to pewnie gdzieś byłby ukryty klucz. Na przykład w tych cukierkach. To twoje? - spojrzał na Martę, po czym zaczął sprawdzać po kolei, czy któryś z jej kluczy łaskawie zechce pasować.

- Widzę, że potrzebujesz więcej argumentów za tym, że sprawdzonej metody się nie zmienia? - sarknęła Wiktoria do Karola widząc, że nie udaje mu się z innymi metodami.

- Już masz zamiar się obudzić? - spytał Karol. - Nie ciekawi cię, co by mogło stać się dalej?

- Cukierki? Ptasie mleczko? Nie, nie jest moje. Ostatnio go tu nie było, prawda? Ciekawe, zobaczcie - odezwała się Marta, (gdy za Karolem były już dwa sprawdzone klucze z siedmiu, obydwa za duże), wyciągając coś ze swojej torby. Po chwili mogli zobaczyć niewielką kartkę papieru. - Mam bilet. Nie jeżdżę na gapę. Warszawa Centralna do Szczecin Główny. Dnia 27 marca tego roku - odczytała. - A wy?

BILET
27 marca 2019
Z: WARSZAWA CENTRALNA - ODJAZD: 15:20
DO: SZCZECIN GŁÓWNY - PRZYJAZD: 21:10
przesiadki: 0 | czas przejazdu: 6:10
WAGON 3: M. Do siedzenia 23
War. Um. Wagon z przedziałami
PLN 39,00
Gotówka
Godzina zakupu: 14:40

Karol nie odpowiedział, przymierzając kolejny kluczyk - tym razem mniejszy, przyodziany w zieloną koszulkę. Klucz zmieścił się do dziurki, ale nie dało się go przekręcić.

Blondynka sięgnęła do kieszeni ramoneski i znalazła tam swój bilet.
- Coś mi mówi, że samochodem bym dojechała szybciej - skomentowała patrząc na czas dojazdu na miejsce. - Tyle to trwa lot z Chopina na Tenryfę - skrzywiła się. - Dwudziesty siódmy... To będzie za sześć dni. Zdecydowanie nie mam w planach podróży do Szczecina, tym bardziej pociągiem. - Schowała bilet na powrót do kieszeni kurtki.

Marcel spojrzał na swój egzemplarz biletu. Również nie miał niczego do załatwienia w Szczecinie. Jego dobra znajoma jeszcze z liceum tam mieszkała, ale nigdy nie jeździł do niej, aby się z nią spotkać.
- Może to wszystko jest jedną wielką przepowiednią - rzekł. - Może powinniśmy za te sześć dni znaleźć się w Szczecinie. Jeśli wyjdziemy stąd, to może dowiemy się dlaczego… - zawiesił głos. - Ty również masz stację początkową w Warszawie? - zapytał Karola. - Czy w Poznaniu?
Marcel jeszcze rozumiał, że z jakiegoś powodu wszyscy mieliby znaleźć się w Szczecinie. Nie mógł jednak wpaść na to, dlaczego mieliby jechać tam z Warszawy. On akurat mieszkał w tym mieście, więc początkowo nie zwrócił na to nawet uwagi. Ale skoro wszyscy znajdowali się w jednym pociągu, to sugerowało, że wsiedli na jednej stacji. Żaden pociąg raczej nie jechał z Poznania przez Warszawę do Szczecina.

- Zapewne spotkacie się w Warszawie, a Marta was zaprosi i skorzystacie tego z zaproszenia - zasugerował Karol, kątem oka spoglądając na mieszkankę Szczecina i biorąc się za kolejny kluczyk, ten z niebieską 'czapeczką' na głowie.

- Planowałam ze Szczecina do Warszawy jechać autem, również wracać autem. I po tych snach nikt mnie nie przekona na jazdę pociągiem - zapewniła zielonowłosa. - Nic więcej ciekawego w torbie nie mam. - Zielonowłosa odwiesiła torbę na wieszak. - Wróciłabym do tematu jasnowidzenia. Był interesujący. Wypytałeś swojego diabła stróża o ten sen? Sugerujesz, że to jedna wielka przepowiednia.

- Pewnie to jakiś wróg pekape robi liniom kolejowym antyreklamę - zasugerował Karol, który właśnie się przekonał, że nie tylko rozmiar się liczy, ale i ząbki. W przypadku kluczyka, który - podobnie jak poprzedni - wszedł, ale nie chciał się przekręcić.

Marcel pokiwał głową. Bez wątpienia on również nie chciał być blisko żadnego pociągu już nigdy więcej.
- Zapytałem go, czy ma dla nas jakąś radę, to odpowiedział, żebyśmy wyjrzeli przez okno - rzekł Feliński. - Nie wiem, czy za tym kryje się coś więcej oprócz tego, co już wiemy. Że dojechaliśmy do Szczecina - westchnął. - Wypróbowałeś już wszystkie klucze? - zapytał Karola.
Następnie rozejrzał się w poszukiwaniu pudełka ptasiego mleczka. Chciał je otworzyć. Może w środku znajdowała się jakaś wiadomość albo kolejny pęk kluczy, a nie łakocie.

- Słyszałam, że o to pytałeś - powiedziała Marta przyglądając się jak Marcel otwiera ptasie mleczko, które znalazł na siedzeniu. W środku było dokładnie to co być powinno. Aż ślinka ciekła. Po chwili wstała by wyjrzeć przez okno, przy którym majstrował Karol. - Dużo tu wody - powiedziała. Chociaż nie było wiadomo, czy chodzi o wodę za oknem, czy coraz większą ilość wody w przedziale.

- Mam jeszcze parę - odparł Karol, przymierzając kolejny klucz, podobnej wielkości ale dla odmiany czerwony.

- Zdajesz sobie sprawę, że jak wody będzie po szyję to ciężko będzie ci się zamachnąć półką? - powiedziała Wiktoria do Karola majstrującego z kluczami. Wstała z siedzenia. Jasno niebieskie obcisłe dżinsy miała już mokre od wody po kolana, a czarnych butów na obcasie nawet nie było już widać pod wodą.

- Klucze się kończą, a potem w ruch pójdzie półka - zapewnił klucznik, który przekonał się, że kolor czerwony tym razem nie przyniósł szczęścia. Zostały jeszcze dwa - pierwszy cały złoty i, w odróżnieniu od pozostałych, goły jak święty turecki (znaczy bez ozdobników), a drugi przyodziany w koszulkę z Kubusiem Puchatkiem.

- Mnóstwo ich - powiedział Marcel. - Tych kluczy.
Następnie spróbował ptasiego mleczka. Czy smakowało tak, jak zwykłe? Zdecydowanie tak.
- Częstujcie się - rzekł do wszystkich. - Może nam wyrosną skrzela po zjedzeniu tego. Jak w Harrym Potterze i Czarze Ognia. To była chyba ta część - spróbował sobie przypomnieć. - Poza tym co zjesz w śnie, to cię nie utuczy - uśmiechnął się szeroko. Słodycze, które można było jeść bezkarnie? To zdawało się zbyt dobre, żeby było prawdziwe. No cóż… nie było prawdziwe. Ale wciąż mogło być rozkoszne.

Wiktoria delikatnie głaszcząc chihuahuę po główce, z zainteresowaniem przyglądała się jak Marcel zjada ptasie mleczko.
- Nie dzięki - pokręciła głową na propozycję poczęstunku. - Najpierw sprawdzimy czy nie pójdzie ci piana z ust, tak gdyby było zatrute - mrugnęła do niego.

- A może nie skrzela - dodał Karol z uśmiechem - ale zaczniesz się zmniejszać? Co prawda nie ma napisu "Zjedz mnie", ale sny nie muszą być dokładne...

Marcel wzruszył ramionami.
- Po tym, jak poprzednim razem utopiłem się w tym przedziale… jakoś nie potrafię przestraszyć się zatrutego ptasiego mleczka - rzekł i zjadł całe.
Tak powiedział, ale w rzeczywistości poczuł ukłucie niepokoju. Zerknął na swoją dłoń, sprawdzając, czy może faktycznie zaczął się zmniejszać. Widok czerwonych, bolesnych pęcherzy również byłby dość nieprzyjemny.
- Mogę być naszym szczurem doświadczalnym - uśmiechnął się lekko.

- Albo po prostu tester leków w wolontariacie - odparła na to blondynka rozbawionym tonem. - Ciekawe czy czas tu mija... - Wyciągnęła z kurtki swój telefon, sześciocalowy błękitny Xiaomi z zamiarem włączenia aplikacji zegara w trybie analogowym, tak by widzieć czy wskazówka się rusza. Niestety telefon był wyłączony, a próba włączenia go, nie udawała się. - Ma ktoś zegarek analogowy na ręku? - zapytała pozostałych.

- Woda płynie, pociąg stoi, a czas... - Karol spojrzał na zegarek, który pokazał godzinę 9. Albo raczej 21. Sekundnik się nie poruszał, więc Karol potrząsnął zegarkiem, po czym przyłożył go do ucha. Cisza. - Nic. Stoi.
Spróbował nakręcić zegarek, lecz nie dało to żadnego efektu - zegarek jak stał, tak stał.

- Nie szczególnie mnie to dziwi - pokiwała głową Wiktoria.

Marcel zastanowił się.
- Ale wcześniej słońce było wyżej, a potem zaczęło zachodzić. Więc chyba jednak czas tutaj płynie, choć nie można tego zmierzyć - powiedział. - W sumie dla nas to i tak nie ma żadnej różnicy. To nie tak, że nam się gdzieś spieszy, prawda? - mruknął pod nosem.
Następnie przymknął powieki i zastanowił się, czy czuje się jakoś inaczej po tym ptasim mleczku. Wszystko było możliwe.

- Dobra, nic ci nie urosło, więc ja też chcę - odezwała się Marta podchodząc do Marcela.
- Ptasie mleczko, ptasie mleczko, ptasie, mleczko - zaśpiewał uradowany Stańczyk, któremu huśtanie nagle znudziło się - a woda płynie, płynie…
Po ptasim mleczku nic nikomu nie było. Oczywiście mogło ono pozytywnie wpłynąć na nastrój czy poziom energii, w końcu cukier i czekolada to sprzyjające temu połączenie.
Woda wpływająca do przedziału zaczynała zalewać siedzenia, tym samym sprawiając, że za chwile siedzenie na nich stałoby się nieco niekomfortowe.
- Co powinniśmy zrobić żeby przestała płynąć? - zapytała Marta patrząc zza przymkniętych podejrzliwie powiek na Stańczyka. Pytanie bowiem było skierowane do niego.
Błazna to pytanie rozbawiło niczym najlepszy żart, złapał się za brzuch i głośno śmiał co bardziej przypominało rechot żaby. Nieco otrzeźwiał gdy jedna stopa osunęła mu się z siedzenia i zanurzyła w wodzie po kolano.
- Zagrajmy w milionerów! - krzyknął gdy się uspokoił. - Odpowiedź A, zjeść całe ptasie mleczko. Odpowiedź B, otworzyć okno. Odpowiedź C, uratować Wandę. Odpowiedź, D zatkać uszy. Wybieraj!

- Wandę, co nie chciała Niemca? To nie te rejony kraju - powiedział Karol, któremu w dłoni został już tylko jeden klucz - puchatkowy.

- Czy ja wiem, do Niemiec ze Szczecina jest dość blisko - zażartowała Wiktoria na słowa Karola. - Biorąc pod uwagę wasze sugestie, że ten sen to przepowiednia, to może ten pociąg ma się wykoleić i wpadnie do wody. Stąd ta woda i jej szybki napływ. Wtedy niezależnie czy wybijemy szybę w drzwiach czy otworzymy to okno to i tak nas zaleje - mówiła o tym spokojnie, jakby nie uważała że zagrożenie rychłym utonięciem ją dotyczyło.

- Przez otwarte okno da się jakoś wyjść z wagonu - z optymizmem zauważył Karol, nie przypominając pozostałym, że wspomniana Wanda się utopiła. Włożył ostatni, żółty klucz i spróbował przekręcić.


- To całkiem bystre, Wiktorio - Marcel powiedział do blondynki. - Patrząc na ten most, po którym jedzie pociąg… jak najbardziej mógłby wykoleić się i wpaść do wody. Może te bilety nie wskazują, że my wtedy będziemy w tym pociągu. Tylko że Wanda będzie w nim z takim biletem. Nie znam żadnej Wandy, swoją drogą - rzucił. - Nie wiem, jaki my mamy z nią związek i dlaczego miałoby nam na niej zależeć. W sensie… pewnie w tym pociągu będą również inni ludzie, dlaczego Wanda miałaby być bardziej ważna od nich. Bo tylko ona została wspomniana przez Stańczyka.
W międzyczasie zabierał się za pożeranie ptasiego mleczka. Choć nie chował go przed Martą, która również była nim zainteresowana. Kto wie, może jednak dystraktor A, podany przez błazna, był prawidłowy. Zjedzenie całego opakowania wcale nie było zbyt trudne.

Użyty przez Karola klucz z głową Kubusia Puchatka zadziałał. Mężczyzna poczuł jak gładko przekręca się w dziurce i nagle pach, w oknie powstaje szczelina. Pociągnął mocniej w dół, dzięki czemu udało mu się je otworzyć. Wszyscy poczuli powiew świeżego wiosennego powietrza. Chwilę później pojawił się przeciąg.
- Tszwwwwi! - krzyknęła niewyraźnie Marta, gdyż w jej ustach akurat znajdował się spory kawałek ptasiego mleczka. Wyglądało na to, że wraz z otworzeniem okna, uchyliły się drzwi. Jako pierwsza dotarła do nich Marta, pociągnęła mocno za klamkę po czym przesunęła je w bok otwierając na oścież. Woda zaczęła wylewać się z przedziału na korytarz, zupełnie jakby na korytarzu jeszcze jej nie było. - Ale dziwne - podsumowała dziewczyna po czym wychyliła głowę by spojrzeć co się dzieje na korytarzu.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 24-04-2020, 21:17   #20
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację


Pola
Była noc. Przedział wyglądał identycznie jak w jej poprzednim śnie. Osiem miejsc siedzących, co dwa miejsca rozdzielonych podłokietnikiem. Nad siedzeniami lustra, nad lustrami metalowe półki na walizki. Puste. Po obydwu stronach przedziału wieszaki. Niewielkich rozmiarów kosz, nad nim dwa małe stoliki, nad stolikami spore okno. Ostatnim razem zamknięte na klucz, który znalazła Iza. Tym razem było uchylone. Drzwi od przedziału również. Nie było też żadnej wody, przynajmniej nie pod nogami Poli. Ta bowiem znajdowała się za oknem, w dość sporej ilości. Pociąg nie jechał. Stał na środku mostu. Rzeka oświetlona była tylko światłem z miasta, do którego najwyraźniej prowadził ów most. Wnikliwa analiza krajobrazu za oknem z przedziału, oraz za sąsiednim oknem, które widoczne było na korytarzu pozwalała określić, że pociąg zatrzymał się tuż przed wjazdem na stację kolejową Szczecin Główny.
Pola była sama. Nie było kobiety z dzieckiem, nie było Artura, nie było Izy.

Naprawdę wierzyła, że to się jej nie przydarzy… że tym razem po prostu zaśnie i prześpi całą noc. Duchy, wizje Dżordża, a teraz jeszcze to…
“Spokojnie” - powiedziała sobie. “Spokojnie. Jest podobnie, ale nie tak samo. Wszystko da się ogarnąć. Spokojnie.”
Wstała i wyszła na korytarz. Rozejrzała się.

Na korytarzu była ogromna, narastająca kałuża wody, podążająca w kierunku Poli. Powoli. Grożąc jedynie zamoczeniem podeszw butów. Dwa przedziały dalej zza drzwi wychylała się czyjaś głowa. Zdecydowanie należała do kobiety. Nie bylejakiej. Odznaczała się zielonymi, neonowymi włosami. Była zaskoczona widokiem Poli. A w ustach najwyraźniej miała jedzenie, które szybko próbowała skonsumować.
- Hej! - zawołała Pola do zielonowłosej. - Znam cię! A ty mnie kojarzysz?
- Eeee… nie wiem, może byłam pijana? - Marta zdziwiła się, mimo to z uśmiechem przyglądała się Poli. Odwróciła głowę w stronę przedziału. - Tam ktoś jest, jakaś dziewczyna.


Pola, Marta, Wiktoria, Karol, Marcel, Stańczyk
Obecność jeszcze kogoś niezbyt Karola wzruszyła - uważał, że mają na głowie ważniejsze rzeczy, niż zawieranie nowych znajomości.
- Wynośmy się z tego przeklętego pociągu, póki stoi - zaproponował. - A poznawać się będziemy w trakcie... ewakuacji.
Pola zajrzała do przedziału i przejechała wzrokiem po zgromadzonych tam osobach - niestety, nie było jej „znajomych” z poprzedniego snu.
Zielonowłosa - pamiętała ją z wizji Dżordża, musiała więc być w takiej samej sytuacji, jak ona; jakaś odstawiona blondyna z małym pieskiem na rękach, dwóch ciemnowłosych facetów i Stańczyk. Rozpoznała ducha bez żadnego problemu wyglądał dokładnie tak, jak na obrazie Matejki.
- Ten pociąg się wykolei - powiedziała. - Musimy stąd wyjść.
- Na razie pociąg stoi, więc chodźmy do wyjścia - odparł Karol, ściągając z wieszaka torbę Marty. - Skąd wiesz, że się wykolei? - zainteresował się. - Karol - przedstawił się. - No już, wychodzimy - dodał.

- Pola - też się przedstawiła. - Jedziesz tym pociągiem, czy tylko o tym śnisz? - przeszła od razu do konkretów.

- Życie jest snem - zażartował Karol, równocześnie wychylając się przez okno by sprawdzić, czy, w razie konieczności, można by wyjść tą drogą.
Faktycznie w razie konieczności dałoby się przejść, chociaż biorąc pod uwagę, że byli na moście kolejowym to nie byłby to spacerek. Karol wydedukował, że najkorzystniej byłoby wyjść przez okno w pierwszym lub ostatnim wagonie, wtedy byłoby mniej kroków do przejścia w niekomfortowych warunkach, lub dostanie się na dach.

- A ludzie aktorami na deskach teatru - powiedział Marcel. - To chyba powiedział Szekspir. Nie pamiętam. Jednak metafory i cytaty mogą być w naszej sytuacji mylące. Jest tu i tak na tyle dezorientująco, że nie musimy na dodatek mylić się nawzajem słowami - mruknął i również spojrzał przez okno. Neurony lustrzane kazały mu skopiować zachowanie Karola. Wnet odwrócił wzrok z powrotem na Polę. - Nie jesteśmy tu naprawdę. Tylko o tym śnimy, wszyscy. Myślałem, że to jest atrakcja zarezerwowana tylko dla naszej czwórki… uhm… piątki… - spojrzał na błazna. - Ale zapraszamy do klubu. Nie mamy ciasteczek, wszystkie zjadłem. Prawie wszystkie!
Wyciągnął opakowanie z pojedynczym ptasim mleczkiem, które zostało. Chciał poczęstować nową postać.
- W każdym razie mam nadzieję, że nie jest tu z jedzeniem tak, jak w tym micie o Persefonie i nie będziemy zmuszeni zostać tu na zawsze po skosztowaniu - wydął usta. - Nie, żebym próbował ci obrzydzić i tym samym sprawić, aby dla mnie zostało - rzekł niewinnie.

- Dzięki - powiedziała, wyciągając dłoń. - Kokosowe? Jak już grzeszyć, to w najprzyjemniejszy z możliwych sposobów.
- Też widzisz Stańczyka? - wskazała postać brodą. - A inne duchy?

- Tutaj wszyscy go widzimy. Po przebudzeniu zostaje ze mną i mamy przez cały dzień wspaniałe przygody. Jak Pinky i Mózg - wyjaśnił Marcel. - Też próbujemy podbić świat, albo nawet więcej… ogarnąć moje życie - powiedział. - Udaje się z mniej lub bardziej ciekawymi rezultatami - uśmiechnął się pod nosem.

- Jak Tinky Winky - poprawiła go Pola.

- Mmm… nie, to torebka Marty, nie moja.
Marcel zamilkł na chwilę, zastanawiając się, czy powinien poruszać poprzedni temat.
- Nie widzę żadnych innych duchów… zazwyczaj… choć czasami zdarzają się mi się różne inne halucynacje. Oraz urojenia.
W nomenklaturze psychiatrycznej to były dwie zupełnie różne rzeczy.

Ponieważ Pola nie miała pojęcia o nomenklaturze psychiatrycznej - oraz o nomenklaturze jako takiej - a dodatkowo nie czytała w myślach, pokiwała tylko głową, a że była miła to nie dodała, że facet się powtarza.

- Tak, nie ma powodu do pośpiechu, możemy spokojnie licytować się tym kto ma bardziej nie po kolei w głowie - sarknęła blondynka i przerzuciła sobie kurtkę przez ramię. - Pociąg może i stoi, ale w każdej chwili może ruszyć i podzielić los Wandy - dodała i wyszła z przedziału, kierując się do wyjścia z wagonu. Mały piesek na jej rękach powąchał z zainteresowaniem, gdy z właścicielką minęli Polę.

- Wanda? - zapytała Pola. - Ta mała dziewczynka?

- Spytaj Stańczyka - odparł Karol. - On ją chyba zna, bo o niej mówił. Jakie duchy widzisz? - spytał.

- Głównie osoby, które nie dokończyły czegoś za życia - odpowiedziała Pola.

Marcel zdawał się kompletnie zrelaksowany po takiej porcji cukru. Ruszył za Wiktorią. Mógł też spróbować wyjść przez okno, ale to rozwiązanie zdawało się potencjalnie bardziej niebezpieczne. Jeśli rzeczywiście mogli stąd wyjść w tradycyjny, standardowy sposób. Rozmowa z tymi ludźmi była ciekawa. Ta kobieta powiedziała właśnie, że była medium. Marcel dlatego też nie czuł wielkiego parcia na eksplorację. Mimo to blondynka go nieco zmobilizowała.
- Chodź - mruknął do Stańczyka. - Zmywamy się stąd - powiedział, patrząc, gdzie dokładnie Wiktoria poszła.

Wagon w którym się znajdowali posiadał dziewięć przedziałów. Z jednego z nich wyszła Pola, minęła pusty przedział by wejść do kolejnego w którym była cała grupa. Wiktoria idąc w stronę drzwi wyjściowych z wagonu minęła kolejny pusty przedział. Drzwi do których podeszła blondynka były zamknięte. Szarpnięcie za klamkę nie dało rezultatów. Po za dziwnym niezidentyfikowanym trzaskiem, który usłyszeli wszyscy, nawet ci którzy jeszcze nie wyszli na korytarz.

- Tupturuptup - odparł Stańczyk, który podążył za Marcelem. Nic nie komentował, a że żadne pytania nie padły bezpośrednio do niego, to nie zadał sobie trudu by wtrącać się w rozmowy innych. Idąc za Felińskim podskakiwał wesoło niczym pełne nierozładowanej energii dziecko.

- Ciekawe, czy jeśli się spotkamy w prawdziwym życiu, nie tylko we śnie, to czy ktoś będzie wtedy widzieć Stańczyka. Na przykład ty Pola, skoro widujesz duchy. Jestem Marta - przedstawiła się zielonowłosa, nie mając na to wcześniej okazji. - Skąd jesteś?

- Z Zawiercia… ale nie tam się spotkałyśmy, widziałam cię w jednej z moich wizji. A ty skąd jesteś? I który raz śnisz ten pociąg? - zapytała Pola Martę.

- Szczecin - Marta odpowiedziała tylko na pierwsze pytanie - właśnie tam jedziemy.

- Pociąg z Warszawy do Szczecina… Wykolei się. Marta, który raz śnisz ten sen? - dopytała Pola z naciskiem.

- Czy ja wiem, trzeci? - odpowiedziała Marta po czym wyszła za Wiktorią, nie czekając na to co powie dalej Pola.

- Zamknięte - powiedziała Wiktoria do Marcela, który wyszedł za nią. Nie zamierzała się siłować z drzwiami, tym bardziej, że ich klucz uniwersalny pod postacią metalowej szafki został w przedziale. Skoro jednak już była tu to postanowiła przejść się korytarzem wagonu w kierunku jego drugiego końca, a po drodze sprawdzać, czy drzwi mijanych przedziałów są otwarte.

- Karol ma dużo kluczy - rzekł Feliński. - Może są do poszczególnych drzwi - zaproponował. - Ewentualnie do okien w poszczególnych przedziałach. Mam nadzieję, że nie, bo to znaczyłoby, że przedziały można otworzyć jedynie od wewnątrz - mruknął.
Szedł za Wiktorią i również za nią sprawdzał drzwi. Pukał głośno i pytał, czy ktoś jest po drugiej stronie.
- O jaką Wandę chodzi? - Marcel zerknął na Stańczyka. - Pola wspominała, że to jakieś dziecko? Czyje dziecko?

- Dziecko kobiety z przedziału, z mojego poprzedniego snu. Wandzia. Niemowlak. - dopowiedziała Pola, która również wyszła za wszystkimi z przedziału.

- Ciekawe… - Marcel spojrzał na Polę, odrywając wzrok od błazna. - Powiesz coś więcej na jej temat? Cokolwiek?

- Zwykły niemowlak. Może miał z pół roku? Matka ciągle nas beształa, żeby go nie budzić. Kiedy zaczęło przybierać wody mówiła, że Wanda nie może zginąć. Jak to matka. - Pola wzruszyła ramionami.

Marcel powoli pokiwał głową. Nie był pewny, co o tym myśleć.
- Oczywiście, że nie chcę, aby niemowlak zginął, ale nie wiem, czemu Stańczyk wspomniał akurat o nim. Może szczególnie rażą go nieszczęścia dzieci. Z tego wynika, że Wanda może być w niebezpieczeństwie nawet mimo tego, że poprzedni sen już się skończył. Widziałaś ją może w tym?

- Nie - Pola pokręciła głową. - Nie widziałam nikogo poza wami.

- Chodźmy w stronę lokomotywy - zaproponował Karol, dołączając do reszty. - Może uda się otworzyć jakieś drzwi. A od przodu pociągu jest bliżej do brzegu.

- Zaraz - Pola przystopowała Karola. - macie otwarte okno w przedziale, prawda? Wyjdę tym oknem i sprawdzę, czy da się otworzyć drzwi od zewnątrz.
Karol był pewien, że ten plan się nie powiedzie, ale nie chciał dyskutować.

Wiktoria prowadziła, razem z Marcelem sprawdzili, że pusty przedział numer 24, który minęli wcześniej jest otwarty. Można było do niego bez problemu wejść. Okno w nim było zamknięte. Wyglądał niemalże identycznie jak ich przedział, z tym że był pusty.
Następny przedział, oznaczony numerem 23, należał do nich - charakteryzował się otwartym oknem i sporą kałużą która rozlała się na niemalże cały korytarz.
Przedział z numerem 22 również był pusty i otwarty. Okno było zamknięte. Pobieżne przeszukanie nie wskazało nic ciekawego.
Kolejny przedział numer 21, był pusty i miał otwarte okno. Był to przedział z którego wyszła Pola.

W tym czasie Karol sprawdził jeszcze raz drzwi które sprawdziła wcześniej Wiktoria. Te prowadzące do kolejnego wagonu. Dziewczyna nie pomyliła się, a chociaż Karol miał dużo więcej siły, nie dało się ich otworzyć. Nie dostrzegł też żadnej dziurki na klucz ani scyzoryk czy nawet spinkę do włosów. Były jakby zatrzaśnięte.

Drzwi wyjściowe z pociągu, znajdujące się naprzeciwko, również były zatrzaśnięte. Podobnie jak te prowadzące do sąsiedniego wagonu.
Wszyscy znów usłyszeli trzask. Pochodził jakby spod podłogi.

Pola wróciła do przedziału numer 23, z otwartym oknem, gdzie mogła ocenić, że wyjście przez to okno jest realne. Przydałoby się, by ktoś ją asekurował jeśli podejmie się tego zadania.

Stańczyk i Marta pozostali na korytarzu pomiędzy dwoma grupkami. Błazen pokazywał palcem Marcie coś za oknem które było na korytarzu, prowadząc z nią ściszoną rozmowę zakonczoną wybuchem śmiechu Marty.

Pola i Karol
- Dobrze, że chociaż komuś jest wesoło - rzucił w ich stronę Karol, po czym wszedł do przedziału, w którym Pola usiłowała skakać z okna. - Pomóc ci? Lepiej żebyś nie spadła.

Pola wychyliła się, sprawdzając wysokość. Powinna zeskoczyć bez problemu, ale nie było powodu ryzykować bez potrzeby.
- Przejdę przez okno, przytrzymam się futryny i zeskoczę. Mogę złapać się futryny i zawisnąć, ale jeśli utrzymasz mnie przez chwilę i opuścisz, to będę mieć bliżej do ziemi. Słabo widać stąd, nie wiem na co spadnę.

Karol skinął głową, gotowy do udzielenia pomocy. Pola nie wyglądała na zbyt ciężką.

Pola powstrzymała go ruchem ręki.
- Ale zanim to wszystko .. Który raz śnisz ten sen? Znasz tych ludzi? W sensie - sądzisz, że są prawdziwi? Czy są wytworem wyobraźni, czy duchami jak Stańczyk.

Karol uśmiechnął się lekko.
- Z Martą rozmawiałem na messengerze - powiedział. - A Wiktoria na swoje konto na fejsie. Czyli istnieją. Nie są duchami, które, jak Stańczyk, uciekły z obrazu - zażartował. - Poprzedni sen skończył się gdy rozwaliliśmy drzwi od przedziału.

Prychnęła.
- Nie mam konta na fejsie. Czy to znaczy, że jestem duchem?
- Dobra, a ten drugi facet? Marta twierdzi, że śniła pociąg co najmniej trzy razy. Ja dwa, tak jak ty.. Dotykałeś tych ludzi? Stańczyka da się dotknąć? Daj rękę. - Wyciągnęła dłoń i zamachała niecierpliwie.

- Kto nie ma konta na fejsbuku, nie istnieje, nie wiesz o tym? - zaśmiał się Karol. - A co do dotykania... Nie próbowałem dotykać Stańczyka. Ani Marcela, chociaż można by go sprawdzić... jak się już obudzimy. Ponoć jest malarzem. Nic dziwnego, że przyczepił się do niego Stańczyk...
Podał rękę Poli.

Karol był realny, ciepły, miły w dotyku i w dodatku dobrze pachniał. Zadowolona, że nie będzie jej asekurował duch, Pola weszła na fotel, wystawiła górę ciała przez okno, potem przekręciła się tak, aby głowę mieć w środku a resztę ciała na zewnątrz. Przez chwilę balansowała przewieszona przez krawędź okna, czując, jak ta wbija się jej w brzuch. W końcu wyszukała podparcie dla stóp na zewnętrznej stronie okna, na granicy szyby i metalu. Akurat starczyło miejsca, żeby oprzeć stabilnie palce. Przytrzymała się dłońmi krawędzi i przeniosła ciężar ciała na stopy. Potem przycisnęła brodę do klatki piersiowej, wygięła plecy w łuk i wysunęła górna część ciała na zewnątrz.
Stała teraz na zewnętrznej krawędzi okna, stabilizując ciało przyciśnięte do szyby za pomocą łokci zaczepionych o kant okna.
- Złap mnie za nadgarstki – powiedziała, wyciągając dłonie do Karola, który natychmiast spełnił jej prośbę, pomagając dziewczynie we w miarę bezpiecznym opuszczeniu przedziału.

Złapała mężczyznę za nadgarstki, ciągle asekurując się łokciami.
- Dobra. Powiem ci, co zrobię. Najpierw opuszczę jedna nogę, a potem drugą. Wtedy zawisnę na twoich rękach. Jak powiem „Już” puścisz mnie,

- Rozumiem, nie bój się, nie zrzucę cię na ziemię - zapewnił Karol.

- Oprzyj się o ścianę i wystaw ręce za okno.
Karol, kryjąc uśmiech, wykonał polecenie.

- Gotowy? – spojrzała na niego. – Gdyby coś.. jakbyśmy się obudzili… daj mi swój nr telefonu, zapamiętam.

- Pięć pięć pięć cztery trzy cztery pięć pięć pięć - powiedział. - Ale lepiej wyślij sms-a.

- I sprawdź, czy oni wszyscy dają się dotykać. Gotowy? – powtórzyła.

- To raczej ja powinienem o to spytać - odparł. - Puszczam.
Ma jego oko Pola prawie stała na moście, więc nic nie powinno się jej stać.

Wiktoria i Marcel
- Czy to normalne, że poczułem ukłucie zazdrości, że został z Martą, zamiast snuć się za mną jak cień? - rzucił Marcel, uśmiechając się półgębkiem. - Już przyzwyczaiłem się do niego. Naprawdę jest moim diabłem stróżem.
Zdawało mu się, że cały wagon będzie pusty. Było to całkiem prawdopodobne i choć szukał, to nie spodziewał się niczego znaleźć. Jeśli ktoś byłby w którymś z przedziałów, to pewnie wyszedłby z niego podobnie, jak to zrobiła Pola.
- Trzeba mi było wziąć ten łom... - mruknęła do siebie Wiktoria z niezadowoleniem i spojrzała na Marcela. - Jak ci się ona podoba to powiedz jej to wprost - odpowiedziała na wypowiedź chłopaka.
- Mówiłem o nim. On mi się podoba - szepnął Feliński. - E… jako diabelski stróż, nie jako mężczyzna. Choć w sumie jest całkiem przystojny. Jak to Stańczyk. Ale ja nie o tym teraz… - Marcel zagryzł wargę.

Razem ruszyli do kolejnego przedziału. Wnet Marcel położył dłoń na klamce do przedziału nr 20 i pociągnął. Spróbował wejść do środka. Wtedy zdał sobie sprawę, że ten przedział nie był pusty. Przede wszystkim był pełen wody, która sięgała już bardzo wysoko dając niewielkie szanse dwójce zamkniętych w nim osób na nabranie ostatnich oddechów powietrza. Wiktoria i Marcel zdążyli zauważyć, że jest to mężczyzna i kobieta. Dziewczyna, była drobnej budowy. Proste brązowe włosy, orzechowe, przerażone oczy, niczym nie wyróżniające się ubranie. Trzymała się kurczowo półki na walizki, na nadgarstkach miała magnetyczne bransoletki. W oczy rzucał się też łańcuszek na szyi z ametystem. Mężczyzna, był wysoki, tyczkowaty. Miał brązowe włosy i taki sam zarost. Przeciętnej urody i przeciętnie ubrany. Jedyne co w nim było charakterystycznego to piękne zielone oczy.
Kiedy do umysłu Marcela i Wiktorii doszło co właśnie widzą, zupełnie nagle usłyszeli płacz. Dobiegał z końca korytarza do którego jeszcze nie doszli i zdecydowanie nie należał do osoby dorosłej.
- Dzidzia - zdziwiła się Marta, która nadal stała wraz ze Stańczykiem na korytarzu, na wysokości 23 przedziału. Zarówno ona jak i Stańczyk zwrócili oczy w tamtym kierunku.

Marcel w pierwszej kolejności szeroko otworzył drzwi. Miał nadzieję, że woda ze środka przedziału wyleje się na korytarz. Chciał uratować dwójkę ludzi znajdujących się w środku. Oczywiście, że słyszał przeraźliwy dźwięk dobiegający z odległości. Ale to ich widział. Tu nie było czasu ani na rozpatrywanie okoliczności, ani na rozważania. Nawet mu do głowy nie wpadło, że ten okrzyk, który słyszał, mógł należeć do Wandy. Chciał uratować ludzi, którzy stali przed nim. Wysokiego mężczyznę o brązowych włosach i kobietę z magnetycznymi bransoletkami. Miał nadzieję, że Wiktoria prędko ruszy w stronę końca przedziału, skąd dobiegał krzyk. Zdawała się rezolutną osobą, która mogłaby pomóc kolejnym ludziom. Marcel w pierwszej kolejności sięgnął jednak przed siebie. W kierunku dwójki nieznajomych, którzy zdawali szczególnie potrzebować jego pomocy. Miał nadzieję, że ich uratuje. Nie tylko dlatego, bo mogli posiadać istotne, ważne informacje. Po prostu nie chciał, aby ktoś zmarł, jeśli on sam mógłby temu przeciwdziałać.

- Idź do tego dziecka - rzuciła szybko Wiktoria do Marty, widząc że w przedziale są dwie dorosłe osoby. - Karol! Gdzie masz półkę?! - krzyknęła i zaczęła cofać się do ich przedziału na wypadek gdyby drzwi do zalanego przedziału okazały się być zablokowane.

Pola, Marta, Wiktoria, Karol, Marcel, Stańczyk
Najpierw rozległ się głośny trzask. Pola jako pierwsza zdała sobie sprawę z tego co się dzieje. Przez chwilę czuła, że stoi na moście. Później, że most pco było ka jakby pod jej ciężarem. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć tylko krzyknąć, już spadając w dół prosto do wody.
Most który zaczął łamać się w pół w miejscu gdzie stanęła wcześniej Pola, sprawiał że cały pociąg spadał wraz z nim w stronę wody.
Marcel nawet nie usłyszał dobrze tego trzasku, bo w tym momencie woda z otwartego przez niego przedziału chlusnęła prosto na niego co było wystarczająco niemiłym uczuciem.
Wiktoria cofając się kilka kroków w stronę przedziału zarejestrowała najwięcej z tych wydarzeń. Zanim ogarnęło ją niemiłe uczucie spadania, zauważyła Karola, który niemalże wypadł przez okno próbując ratować Polę, a następnie przy uderzeniu o wodę wpadł na powrót do przedziału.

 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172