Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-03-2020, 20:00   #1
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Joker/Harley - Rok Pierwszy (+18)


Wrota szpitala dla obłąkanych Arkham otworzyły się z hukiem. W zasadzie zostały wyważone przez potężnie zbudowanego mężczyznę w masce, pelerynie i stroju nietoperza, który ciągnął za sobą drugiego mężczyznę ucharakteryzowanego na cyrkowego artystę, w stroju showmana i pełnym makijażu klauna.

-Wo bist du…. Meine liebe fraulein..

Klaun kaszlał krwią, nie przestając się uśmiechać i bredził coś od rzeczy. Zapewne był w szoku. Na mężczyźnie w stroju nietoperza nie robiło to żadnego wrażenia, ciągnął drugiego jakby ten był szmacianą lalką. Stary Gregory Jonas pełniący wtedy wartę miał potem opowiadać, że ciągnięty przez wielkiego nietoperza mężczyzna wypluł jednego zęba, zaśmiał się a następnie próbował tańczyć po śliskiej od krwi i płynu do mycia. Wyznał, że widok ten skojarzył mu się z mężczyzną na szubienicy, którego nogi rozpaczliwie szukają oparcia na twardym gruncie. Tylko, że klaun cały czas się uśmiechał. Szybko wytłumaczono mu, że widział dwójkę najbardziej znanych i niesławnych postaci Gotham, Batmana i Jokera.

Nowo zatrudniony strażnik, a wcześniej zwykły ochroniarz supermarketu w sąsiednim hrabstwie, który przeniósł się do Gotham by zajmować chorą siostrą, pan Gregory miał wcześniej takie rzeczy za miejski mit. No wiecie; jak aligatory w kanałach, latające po mieście monstra czy inne cuda z powieści fantasy. W tym momencie pożałował, że nie wynegocjował większej stawki za bycie nocnym stróżem w Arkham.

Co zrobił ten cały Joker, że Batman sponiewierał go aż tak bardzo? Podobno był na miejscu morderstwa jakiejś rodziny, cały we krwi i czekał aż go złapią. Znudzony dzwonił na policję i do gazet by przekazali Batmanowi by ten się pospieszył bo strasznie się nudzi. Nie było jasne czy to on jest mordercą, ale wydawało się to oczywiste.

Nikt nie próbował powstrzymać tej dwójki, strażnicy i pielęgniarze odsuwali się z drogi lub wręcz otwierali kolejne drzwi. Czy osobnik zwany Batmanem mógł dostać się tutaj inaczej? Zapewne tak, ale widocznie chciał dać jasny komunikat pracownikom szpitala, albo myśli pochłaniało mu powstrzymanie się przed zabiciem Jokera. W końcu “para rodem z piekła” zjawiła się na oddziale dla wyjątkowo trudnych przypadków, który gościł pacjentów niebezpiecznych dla siebie i innych. Niektórzy wyraźnie reagowali na obecność nietoperza. Próbowali zagadywać, buczeli, uderzali w grube szyby oddzielające ich cele. Joker próbować kłaniać się nisko jak aktorka w świetle fleszy na czerwonym dywanie, ale mężczyzna w stroju nietoperza tylko szarpnął go mocniej wywracając na ziemię po czym zaczął ciągnąć klauna za nogę. “Nietoperz” zatrzymał się przy celi z napisem “JOKER”, otworzył komputerowy panel na swoim naramienniku i po wpisaniu kilku komend szyba odsunęła się pozostawiając celę otwartą. Klaun został do niej wrzucony wbrew swojej woli, uderzył w ścianę, zapewne łamiąc w ciele kolejną kość, ale wciąż nie przestawał się śmiać, cicho i niewyraźnie jak zepsuta zabawka. Najwidoczniej miał złamaną szczękę. Szyba odgradzająca jego celę zamknęła się zanim czyniąc go uwięzionym.

-Co tu się wyprawia do cholery?

-Naczelniku Arkham.

-Bat... Bat.. Batmanie. Nie możesz tu… tu.. tak wchodzić jakbyś był autoryzowanym praco…

-Liczę, że tym razem jego cela zatrzyma go na dłużej.

-Tak… Tak, oczy.. oczywiście.

-Będę obserwować naczelniku.


Coś było niepokojącego w tym spojrzeniu człowieka, który zdaniem naczelnika placówki, doktora Jeremiah Arkhama sam potrzebował pomocy. Coś co kazało się mu podporządkować. Jemu, mężczyźnie o takiej pozycji i statusie. Było to dla niego uwłaczające, sam przed sobą bał się przyznać, że obawia się tego człowieka. Niestety musiał dostosować się do współpracy z mścicielem, ponieważ ten jakimś cudem posiadał poparcie władz miejskich i policji. Sam burmistrz Timothy Adams przekazał klucze do miasta na ręce komisarza policji Jima Gordona, by ten wręczył je “Rycerzowi Gotham”, jak ochrzciły go media. Jeśli zaś chodzi o Jeremiah, to jego relacja z Batmanem była... najlepiej to nazywając, napięta. Arkham wciąż szukał siły by postawić jemu i reszcie ludzi rządzących miastem.

-Właśnie oprowadzałem po oddziale panią doktor Quinzel, która będzie pełnić u nas… Gdzie on się podział?

Postać w czarnej pelerynie rzeczywiście rozpłynęła się bez śladu. Ku irytacji Jeremiah, który po późniejszym sprawdzeniu kamer zarejestrował braki w transmisji ilekroć tajemniczy Batman pojawiał się w ich polu widzenia.

-Ja… Był tu jeszcze przed chwilą.

Młoda, wyglądająca jeszcze na studentkę, niewysoka kobieta o ciemnych włosach i krótkich okularach mogąca uchodzić za ładną odezwała się pierwszy raz jakby wychodząc z szoku. Harleen Quinzel wiele słyszała o Arkham, ale nie spodziewała się tak szybko potwierdzić niektóre plotki.

-Co prawda jest to pani pierwszy dzień i nie planowałem dziś pani wizyty w tym skrzydle, ale skoro już tu jesteśmy…

-Kim jest ten mężczyzna?

-On? To Batman, zapewne słyszała pani o samozwańczym mścicielu Gotham.


Kobieta zaśmiał się krótko jakby naczelnik opowiedział jakiś dowcip, ale po karcącym spojrzeniu przełożonego szybko zakryła usta przybierając pełny powagi wyraz twarzy.

-Nie on… Ten drugi.

Błysk zaciekawienia w oku Harleen mówił, że ta myśli iż znalazła swojego “świętego grala” w świecie psychiatrii. Jeremiah zbyt często widział to spojrzenie u psychiatrów, którzy myśleli, że terapia tego mordercy przebranego za klauna wywinduje ich karierę na szczyt. Nigdy dotąd nie kończyło się to dla nich dobrze.

-Aaa… To Joker. Tak przynajmniej o sobie mówi, nic nie wiemy na temat jego prawdziwego imienia, nazwiska, miejsca pochodzenia czy krewnych. Nie posiada także odcisków palców, chemikalia na których działanie została wystawiona jego skóra wymazały je bezpowrotnie. Sąd uznał jego niepoczytalność dlatego musimy się z nim użerać, ale był powiązany z dziesiątkami przestępstw, morderstw, zaginięć, porwań, napadów...

-Chciałabym z nim porozm…

Odpowiedź Arkhama, który przerwał kobiecie w połowie zdania nie pozostawiała jednak żadnych złudzeń. Harleen będzie musiała przekonać przełożonego, by mogła mieć szansę na rozmowę z tym pacjentem w cztery oczy.

-Wykluczone. Po pierwsze Joker będzie pod nadzorem doświadczonej kadry. Myślałem o doktorze Zajcevie lub doktorze Strange’u. Po drugie myślałem, że na początek przydzielę panią raczej do terapii Jervisa Tetcha.

Rozmowę przerwał cichy, niewyraźny głos z celi Jokera. Lekarze popatrzyli na siebie zaskoczeni.

-Gdy… na… zewnatrz… tempetartura… wzrasta…

Obłąkaniec z trudem mówił pojedyncze słowa, które wydawały się nie mieć żadnego sensu.

-On chyba coś mówi doktorze.

-Zaraz zawołam pielęgniarzy, ten mężczyzna na pewno potrzebuje swoich leków.

-Chyba opieki medycznej, ten mężczyzna krwawi!


Doktor Quinzel wydawała się szczerze oburzona obcesowym traktowaniem pacjenta przez szefa placówki.

-Tak, tak oczywiście opieki medycznej również. Niech pani nie słucha tych bredni. Pacjent ewidentnie doznał szoku, pewnie ma wstrząśnienie mózgu.

Harleen wydawało się jednak, że oczy tego niesławnego pacjenta patrzą wprost na nią. Te… oczy nie pozwalały o sobie zapomnieć.

Po chwili gdy odeszła, pacjent kontynuował swój monolog już trochę bardziej wyraźniej, ale tak że nie usłyszałby go nikt poza celą.

-Gdy na zewnątrz temperatura wzrasta…ha ha ha ha ha… a sens tego jest tak oczywisty.

Joker zlizał krew z ust, zaraz potem drzwi jego celi otworzyły się a trójka sporych postury pielęgniarzy przetrzymywała go by podać środki uspokajające i przeciwbólowe. Następnie wsadzono go w kaftan bezpieczeństwa i przeniesiono do skrzydła szpitalnego.




-Nie regulujcie odbiorników drodzy słuchacze! Z tej strony wasz ulubiony i jedyny Jaaaaack Ryder, a przed nami kolejna audycja z cyklu “Ulice Gotham” w radiu G.C.R. na czętotliwości 100.6. Dzisiejszej nocy nie będzie nic o korupcji w ratuszu, wzroście przestępczości w Bludhaven, kolejnym pożarze w dokach czy samobójcy na Robert Kane Memorial Bridge; nie, dziś mam dla was coś wyjątkowego, coś podnoszącego na duchu, coś co przypomni nam co to znaczy być mieszkańcem Gotham.Poszperałem trochę i…. Na pewno starsi słuchacze kojarzą, że od lat 60-tych co tydzień w Gotham Gazette była specjalna rubryka w której zaczepiano losowego obywatela i pytano go:

czym dla niego jest Gotham?

Otóż przejrzałem te archiwalne numery aż do tych współczesnych dzięki uprzejmości naczelnego Gazette, pana Malcolma Andersa i wykreśliłem dla was najciekawsze odpowiedzi:


Przedsionkiem piekła
Piękne każdej nocy, szkaradne za dnia

Wyzwaniem dla nas wszystkich
Architektonicznym cudem
Zatłoczonym, brudnym kotłem, którego nikt nie szoruje
Złą siostrą Kopciuszka, tj. Metropolis

Wiecznie rozwijającą się , ewoluującą machiną, która nigdy nie śpi tak aby bogacze jak Wayne mogli napy chać kieszenie swoich fikuśnych marynarek. Walić system!
Złem
Chorobą dręczącą ten kraj
Miastem, które kocham
Najlepszym i najgorszym co w nas tkwi
Przyszłością dla naszych dzieci
Gotham to Batman
Zagadką?

Szaleństwem
Nadzieją

-Na koniec żart. Turysta z Metropolis przyjeżdża pierwszy raz do Gotham. Witaj w Gotham! Wita go znajomy u którego ten ma nocować. Czy to prawda, że u was jest aż tak niebezpiecznie? Pyta przyjezdny. Skądże, ale na wszelki wypadek lepiej padnij skurwysynu!


 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 09-04-2020 o 18:22.
traveller jest offline  
Stary 20-03-2020, 02:27   #2
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Dr. Arkham wszedł zdenerwowany do swojego gabinetu. Drzwi zamknął na klucz. Mężczyzna opadł bezradnie na stary, skórzany fotel znajdujący się za masywnym dębowym biurkiem, ściągnął okulary, i zaczał rozmasowywać skronie. Nie wiedział czy bardziej zdenerwował go Nietoperz czy Klaun. Za każdym razem w duchu liczył, że nigdy już nie zobaczy tej trupiobladej roześmianej gęby, że jakaś zbłąkana kula albo zbyt mocno wymierzony cios zakończy ten niekończący się koszmar, od lat dręczący to biedne miasto. Jeremiah w sejfie trzymał niemal, gotową ukończoną książkę o człowieku, przebierającym się za nietoperza. Niemal gotową, ponieważ do tej pory nie dokończył najważniejszego rozdziału, w którym próbował wyjaśnić skomplikowane relacje łączące samozwańczego mściciela i psychopatycznego mordercę. W powszechnej opinii Batman nie zabijał, przynajmniej żadnej zbrodni mu nigdy nie udowodniono. Miało to rzekomo świadczyć o jego niezniszczalnym kręgosłupie moralnym, jednak dyrektor Azylu przeprowadził dokładny research. Z imienia i nazwiska potrafił wymienić ludzi, którym Joker odebrał życie. Znał imiona osierocone dzieci, wdów, pogrążonych w rozpaczy rodziców. Miał swoją własną teorię na temat tego makabrycznego paradoksu, ale nie dokończy rozdziału, dopóki na oddziale nie zjawi się najważniejszy pacjent. Co do tego, że Rycerz Gotham jest chorym szaleńcem i sadystą w białych rękawiczkach, lekarz nie miał najmniejszych wątpliwości.
To nie Joker ani Batman spędzali mu jednak sen z powiek tego wieczoru. Jego opus magnum, projekt życia dzięki któremu nazwisko Arkham wymieniane będzie jednym tchem obok Zygmunta Freuda i Karola Junga stanął właśnie pod wielkim znakiem zapytania.

Kilkanaście miesięcy wcześniej

- Nie bardzo rozumiem, doktorze. Chce pan wypuścić na ulice psychopatów i seryjnych morderców? - senator Collins siedział za biurkiem, łypiąc niepewnie na Jeremiaha z pod swych siwych krzaczastych brwi. Arkham próbował ukryć zdenerwowanie, nigdy nie był najlepszym mówcą, a gdy się stresował trudno mu było wyartykułować myśli.
- Nie wszystkich. Tylko Pacjenta Zero – odpowiedział po chwili zawahania lekarz. W spoconej dłoni kurczowo miętosił ołówek.
- Pacjenta Zero? A kim on do cholery jest? – dociekał polityk.
- Mam paru kandydatów. Pozwoliłem sobie przygotować materiały. – psychiatra rozłożył na stole kilka teczek, na rogach których pozostawił wilgotne plamy potu. Miał złudną nadzieję, że Collins tego nie zauważy. Cóż, nawet jeśli zauważył, nie dał po sobie tego poznać. Otworzył pierwszą z teczek, wyciągnął zdjęcia potwornie oszpeconego człowieka.
- Harvey Dent? Żartuje pan sobie ze mnie? To ostatni człowiek, któremu pozwoliłbym opuścić pański szpital! – oburzył się senator.
- Pan Dent ma klasyczne objawy osobowości mnogiej. Rozdwojenie jaźni ujawniło się po tragicznym wypadku podczas, którego doznał obrażeń twarzy. Zanim jednak popełnił swoją pierwszą zbrodnię, był wziętym prokuratorem. Twardym, nieprzekupnym i nieustępliwym.
- Nie musi mi pan przypominać. – Collins z niemałym obrzydzeniem ale i pewną fascynacją wpatrywał się w zdjęcie Two Face’a – Znam…znałem Denta.
Po chwili senator otworzył kolejną z teczek. Wyciągnął zdjęcia mężczyzny, ubranego w kriogeniczny kombinezon.
- To doktor Victor Freeze. Znany też pod pseudonimem Mr. Freeze. – wyjaśnił Arkham – Zanim trafił do mojej placówki był światowej klasy naukowcem, specjalizującym się w kriogenice. Dziś z jego badań korzystają kliniki specjalizujące się w leczeniu ludzi chorych na nieuleczalne nowotwory.
- Chciał pan powiedzieć, milionerów chorujących na nowotwory – zaznaczył z przekąsem senator.
- Jeśli jego metody zostaną spopularyzowane, ocalimy tysiące jeśli nie miliony ludzkich żyć panie senatorze.
Collins nie odpowiedział, sięgnął za to po kolejną teczkę, z której wyciągnął zdjęcia mężczyzny rozebranego do pasa. Jego klatka piersiowa i przedramiona pokryte były bliznami.
- Tego nie kojarzę.
- Nazywa się Victor Zsasz. Wydaje się całkowicie zdemoralizowany i pozbawiony ludzkich uczuć, jednak jego inteligencja jest po za wszelką skalą. Wyznaje zasadę że wszyscy ludzie są niczym więcej jak maszynami i nic już nikogo nie obchodzą.
- Domyślam się, że nie trafił do Arkham za ładne oczy? Kogo zabił?
- Nie kogo a ilu. Victor Zsasz jest seryjnym zabójcą. Ale w odróżnieniu od innych jemu podobnych nie ma żadnych fetyszów ani zboczeń, ofiary wybiera zupełnie przypadkowo. Za każdym razem gdy zabija, na pamiątkę zostawia sobie bliznę.
Senator zamknął teczkę Zsasza i przeszył Jeremiaha lodowatym spojrzeniem. Wyglądał jak ojciec, który domaga się od syna natychmiastowych wyjaśnień.
- Zostało jeszcze parę teczek do omówienia. – zauważył nieśmiało psychiatra.
- Nie bardzo rozumiem do czego ma zmierzać ta rozmowa doktorze Arkham. To co pan proponuje to czysty obłęd, szaleństwo! Nikt nie sfinansuje pańskich eksperymentów, a już na pewno nie ja! Wręcz przeciwnie! Jako osoba reprezentująca ten stan będą ostatnią osobą, która na to pozwoli!
Arkham przez chwilę milczał, czekając aż senator ochłonie. Wciąż miętosił ołówek w spoconych dłoniach.
- Ci wszyscy ludzie…chorzy ludzie. Proszę zauważyć, że każdy jeden, zanim popełnił zbrodnię był jednostką wybitną. Wyjątkową. Jak wyglądałby nasz świat, nasza rzeczywistość, gdyby Albert Einstein, Robert Openhaimer czy Thomas Edison przetrzymywani byli by przez całe życie w odosobnieniu?
- Więc mamy wypuścić tych morderców, bo mają większe IQ niż ja i pan? – Collins kipiał z oburzenia.
- Proszę pozwolić mi dokończyć. To że ludzie chorzy umysłowo mogą przysłużyć się społeczeństwu, to potwierdzony fakt. Najlepszym przykładem jest chociażby Batman.
- Porównuje pan Rycerza Gotham do Harveya Denta? Albo tego…Zsasza?
- Mężczyzna przebierający się za nietoperza nie jest zdrowy psychiczne. I mówi to panu specjalista. – Jeremiah po raz pierwszy wysilił się na pobłażliwy uśmiech względem polityka – Tak czy inaczej Nietoperz w jakiś sposób przebiegunował swoje schorzenia. Nie popieram tego co robi, ale też nie mogę zaprzeczyć, że jego działania przynoszą pozytywny efekt. Odkąd się pojawił w Gotham przestępczość systematycznie spada.
- Czyli co? Zamierza pan przebrać swoich pacjentów za nietoperzy i liczyć, że zaczną walczyć z kryminalistami? – tym razem to senator uśmiechnął się z pewną pobłażliwością.
- Za pomocą leków, hipnozy oraz odpowiednich instrumentów, jestem w stanie przekierunkować ich sposób myślenia. Nauczyć empatii i altruizmu, które cechują naszego zamaskowanego obrońcę Gotham.
- Jakich instrumentów?
- Właśnie to chciałem się z panem przedyskutować senatorze. To co zamierzam zrobić będzie wymagało pewnych nakładów finansowych, których obecnie nie posiadam.

Jeremiah wyszedł z biura senatora Collinsa na chwiejnych nogach. Był blady jak ściana, w spoconej dłoni, pod skórą wciąż tkwiła drzazga ołówka, który złamał gdy usłyszał odmowę. Jak żywy trup, włócząc nogami ruszył w kierunku postoju taksówek. Czarna limuzyna podjechała na krawężnik, zatrzymała się, tylne drzwi samochodu otworzyły się na całą szerokość.
- Zapraszam do środka panie doktorze - kobieta, która siedziała w środku była w średnim wieku i ubierała jak typowa urzędniczka. Nie pasowała do takiego luksusowego auta.
- Znamy się? -
- Od jakiegoś czasu śledzę pańskie badania. Specjalnie dla pana przyleciałam dzisiaj z Luizjany.
Lekarz był całkowicie zbity z tropu. W końcu jednak wiedziony ciekawością wsiadł do limuzyny. Czarnoskóra kobieta zamknęła za nim drzwi i wyciągnęła rękę na przywitanie.
- Amanda Weller – przedstawiła się.

Teraz


Jeremiah niespokojnym spojrzeniem omiótł gabinet, w którym niegdyś urzędował jego wuj Amadeusz. Psychiatra przebudował i wyremontował Azyl od piwnic aż po strych, ulepszył i wzmocnił systemy bezpieczeństwa, jednak nie odważył się nigdy tknąć gabinetu wuja. Mógłby to zrobić, ale wciąż nie czuł się godzien. Kiedyś nazwisko Arkham, tak jak Wayne, Loeb czy Kane coś w tym mieście znaczyło. Dziś Jeremiah postrzegany był jako zwyczajny urzędnik, którego można w każdej chwili zastąpić kimś innym. Myśl, że odejdzie z tego świata, jako nic nie znaczący trybik w maszynie napawała go przerażeniem, odbierała dech w piersiach, nie pozwalała spokojnie przespać nocy. Klaun był ostatnią przeszkodą w jego wielkim eksperymencie. Wszyscy pacjenci, którzy przebywali w Azylu mogli zostać uleczeni i przywróceni społeczeństwu. Być potwierdzeniem teorii Jeremiaha. Wszyscy po za Klaunem. Jego jedynego, Arkham nie był w stanie nigdy rozgryźć. Nie zrobili tego też Strange ani Zajcev. Psychiatra nie wierzył w zło absolutne, lecz czasem miał wrażenie, że ten upiorny, blady, roześmiany od ucha do ucha szaleniec jest wyjątkiem od reguły. Co gorsza, to on, Joker, Książe Zbrodni z Gotham, zgodnie z umową daną tej parszywej suce, Weller, miał zostać Pacjentem Zero.
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 20-03-2020 o 02:44.
Arthur Fleck jest offline  
Stary 24-03-2020, 21:40   #3
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Pukanie do drzwi było dyskretne. Nienachalne. Znaczy – takie powinno się wydawać osobie, która za drzwiami przebywała. Ścisłej – przebywała z drugiej strony niż osoba pukająca.

W środku.

(Choć technicznie rzecz biorąc, obydwie osoby, i ta pukająca , i ta , nazwijmy to, pukana, [czyli inaczej adresat pukania] też znajdowali się w środku czegoś. Placówki. Miasta. Życia. Zależy, jak patrzeć).

Pukanie nieco się wzmogło, tylko po to, aby drzwi mogły się otworzyć i wpuścić do środka drobną dziewczynę, o krótkich , ciemnych włosach. W dużych oczach była determinacja. I to głębokie przekonanie o własnej mądrości i sprawczości, które cechuje młodych lekarzy. Takich, którzy zdążyli już nieco liznąć zawodu. Odnieść kilka sukcesów (lub czegoś, co z braku doświadczenia brali za sukces). I nabrać przekonania, że są naprawdę zajebiści w tym, co robią.

- Panie naczelniku – w głosie Harleen była tylko niezbędna doza szacunku. Niezbędna do tego, aby wytłumaczyć wtargnięcie bez zaproszenia. – Myślę, że pacjent zdążył nabrać do mnie zaufania. To świetnie rokuje. Kiedy mogę zacząć terapię? – zalała mężczyznę potokiem słów. – Myślę, że jak tylko go poskładają… Dziś? Za półtorej godziny? Nie mam na dziś innych zadań… Czyli mam pana zgodę, dziękuję.
Uśmiechnęła się i skierowała do wyjścia.

Jeremiah zaczął wracać z krainy ponurych rozmyślań. Ściągnął okulary, przetarł je założył z powrotem po czym zwrócił do lekarki poirytowany.
- Proszę zaczekać. Jaką terapię? O którym pacjencie pani mówi!? Bo chyba nie o Jokerze? Niby kiedy zdobyła pani jego zaufanie? – Arkham zalał dr. Quinzel serią agresywnych pytań.

Obróciła się energicznie na pięcie i usiadła na krześle obok jego biurka. Dociągnęła sobie je tak, żeby blat stołu nie oddzielał jej od ordynatora. Pochyliła się w jego stronę. Ich twarze dzieliło teraz nie więcej niż 30 cm.
- Pan też to zauważył, prawda? Wiedziałam, ze takiemu specjaliście jak pan, to nie umknie… nawiązał ze mną kontakt wzrokowy. – wypaliła dumnie
Arkham był człowiekiem pozbawionym poczucia humoru. Patrzył na lekarkę z miną, która mogłaby zgasić entuzjazm nawet największego zapaleńca.
Na Harleen jego wzrok nie zrobił jednak większego wrażenia. Pochyliła się jeszcze nieco do przodu.
- Kontakt wzrokowy? I niby co miał ten kontakt pani zdaniem oznaczać? – dociekał psychiatra.
- Niesamowite, prawda? - w zaaferowaniu dotknęła kolana mężczyzny. - Wybrał mnie! Jestem przekonana, ze pod ta maską błazna , klauna siedzi wrażliwy mężczyzna. Głęboko skrzywdzony. Jeśli odkryję źródło jego traum - a wydaje się zapraszać mnie do swojego świata - będę mogła mu pomóc. W tym wzroku była prośba o pomoc, jestem tego pewna. - wyprostowała się na krześle. - Nie będzie miał pan nic przeciwko temu, jeśli moim superwizorem w tej sprawie zostanie profesor Hendry? Oczywiście, znam drogę służbową, ale trudno mi byłoby teraz zmieniać superwizora.

Lekarz przez chwilę milczał, przecierając chusteczką okulary. Miał Harleen za irytującą osóbkę a jej beztroska i naiwność, aż prosiły się o mocną i dosadną reprymendę. Powstrzymał się jednak i zaczął cierpliwie tłumaczyć.
- Rozumiem do czego zmierza ta rozmowa. Nasz pacjent… Joker…- Arkham nie cierpiał używać pseudonimów pacjentów, jednak klaun nigdy nikomu nie wyjawił swojej prawdziwej tożsamości – W naszym naukowym światku, jak wy to młodzi mawiacie jest celebrytą. Ja osobiście wolę określenie święty Grall. Codziennie dostaję wiadomości z Genewy, Oxfordu, Sorbony. Najwięksi akademicy w Europie i Stanach przebierają nóżkami żeby zmierzyć się z jego przypadkiem. Każdemu z osobna tłumaczę, to co powiem teraz pani. Jokera nie da się wyleczyć. Nie działa na niego farmakologia, psychoterapia, hipnoza, ani elektrowstrząsy. Przez ostatnie lata próbowaliśmy wszystkiego. A siedzi tu dlatego, że jest całkowicie obłąkany i nie można go skazać na elektryczne krzesło. To miejsce, w jego przypadku, nie jest lecznicą, lecz więzieniem. Jeśli zacznie pani terapię z tym człowiekiem, to za trzy miesiące, gwarantuję, złoży pani wymówienie. Żaden z naszych nowych lekarzy, nie wytrzymał z nim dłużej niż trzy miesiące.

W dużych oczach dziewczyn, powiększonych jeszcze przez szkła okularów, pojawiło się zdziwienie. I zaciekawienie.
- Jocer… Joker, tak? – upewniła się. – On już był leczony? Mogę zobaczyć dokumentację? Skąd wiadomo, że jego zaburzenia mają charakter organiczny? Są skany mózgu? Rezonans? – dopytywała. – No i przede wszystkim: skoro jest szaleńcem, nieuleczalnym, to czemu go wypuszczacie ?!

Naczelnik nie był pewien czy ta młoda kobieta, jest całkowicie oderwana od rzeczywistości czy się z nim drażni i z niego kpi.
- Powtarzam pani, próbowaliśmy WSZYSTKIEGO – odpowiedział Arkham – Rezonans nie wykazał żadnych niepokojących zmian, guzów, krwiaków, żadnej większej nadaktywności poszczególnych płatów. Ostatnie pytanie, rozumiem, to jakiś żart, którego nie za bardzo szczerze mówiąc rozumiem
- Osoba nieuleczalnie chora nie powinna opuszczać placówki. Czyż nie? - w zielonych oczach nie było kpiny ani rozbawienia.

Arkham poczerwieniał. Nie miał dowodów, że ta dziewucha z niego kpi, to niemożliwe jednak by nie czytała gazet, nie oglądała telewizji. Chciała go zmusić, żeby się przyznał do błędu. Do tego, że system bezpieczeństwa zawiódł a klaun kolejny raz zrobił z niego durnia. O ile przed chwilą nie pamiętał nawet imienia tej irytującej osóbki, tak teraz budziła się w nim chęć ukarania doktor Quinzel. Nie lubił się pastwić nad personelem, jeśli nie było to konieczne, ale to ona go pierwsza sprowokowała. Naczelnik wiedział, że nie ma dotkliwszej kary dla młodego, pełnego zapału i pasji lekarza niż oddanie w jego ręce beznadziejnego przypadku. A Joker był przypadkiem najgorszym z najgorszych.
- Wie pani co? Chyba jednak mnie pani przekonała. Może rzeczywiście pacjent nawiązał z panią kontakt wzrokowy. Może dostrzegła pani coś, co przeoczyłem ja, doktor Strange i doktor Zajcev? Przyda nam się osoba, która spojrzy na sprawę świeżym okiem. Każę pani za chwilę przekazać dokumentację pacjenta. Superwizorem zostanie profesor Hendry, jednak chciałbym na bieżąco być informowany o postępach terapii.

Harleen aż zatkało. Coś było w głosie ordynatora.. . Sprawa wydała się jej podejrzana, na tyle, aby wzbudzić pewne skojarzenia. Nie miała telewizora, czytała właściwie tylko sprawozdania z badań naukowych, ale nie była kompletnie oderwana od rzeczywistości.
- Ale.. - zachłysnęła się prawie . - Ale że to jest TEN Joker? - zapytała, bez tchu. - Sądziłam, że to kopista… Wyglądał tak prawdziwie, nie sądziłam… Znaczy sądziłam, że użył charakteryzacji, wygląda aż za prawdziwie, jeśli pan rozumie, o czym mówię.
- Tak, to prawdziwy Joker
– westchnął Arkham – Przez cały czas to pani przecież tłumaczę. Wiem, że psychiatrzy bywają rozkojarzeni, ale radzę się wziąć w garść doktor Quinzel. Wystarczy, że raz się pani zapomni, zostawi długopis lub ołówek w jego celi….Kaftan bezpieczeństwa nie jest dla niego żadną przeszkodą. Proszę potraktować moje ostrzeżenia bardzo poważnie. To nie jest zabawa.
Psychiatra wstał z fotela i podszedł do drzwi. Otworzył je dając lekarce do zrozumienia, że to koniec rozmowy.
- Gratuluję. Od dzisiaj Joker to pani pacjent. Minie trochę czasu zanim dojdzie do siebie, więc w międzyczasie może się pani zająć Jervisem Tetchem.
- O.. oczywiście.
- wyjąkała lekarka i wyszła.

Czuła, że potrzebuje zapalić.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 28-03-2020, 20:57   #4
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Pół roku przed pierwszym spotkaniem Jokera i Harleen


Dwóch mężczyzn z wymalowanymi jak klauni twarzami paliło papierosy w zakamarku jednego z opuszczonych magazynów w dokach Gotham City.

-A słyszałeś to? He he he… Każdy zna Wayne’ów co nie?
No więc, mały Bruce prosi…


Nagle ktoś, bezpardonowo przerwał rozmowę, wchodząc między dwójkę przestępców.

-Co tu się wyprawia? Co wyprawiają moi dwaj UlUbieeeNi pomagierzy?

-Szef? No ten no… Jimmy opowiada kawał.


-Kawał? Jim? Lubisz kawały? Czemu nikt mi nie powiedział, że mamy w ekipie takiego dowcipnisia? Zrobiłbym Cię moją prawą ręką!

-Ja ten no…

Drągal wyraźnie był zakłopotany i nie wiedział jak powinien zareagować.

-No co tak stoisz wiejski ćwoku? Dokończ ten cholerny kawał żebyśmy mogli mieć razem jeden wielki, cholerny ubaw. Nie żebyście mieli załadować te beczki z kwasem na pakę nim znajdzie nas Batman, ale… Batman nie królik, tylko nietoperz więc chyba poczeka nie UwAżżaCieee?

-Eeee… Zależy czy jest dzień szefie? No bo ten... Nietoperze śpią w dzień.

Jimmy najwyraźniej nie słyszał w swoim życiu o pytaniach retorycznych, sarkazmie i tym podobnych. Joker przestał się uśmiechać i odciągnął powoli cyngiel swojego rewolweru, który nagle znalazł się w jego ręku. Powiedział tylko jedno słowo świadczące o tym, że traci cierpliwość.

-KAWAŁ.

Łysiejący sługus Jokera, Jimmy zaczął pocić się nerwowo i drapać niepewnie po skroni. Podjął jednak szybko z powrotem wiedząc, że teraz już musi dokończyć.

-No więc, znacie Waynów prawda? No każdy zna Waynów i ten no…
Mały Bruce mówi, więc do ojca tato, tato! Kup mi bilet na karuzelę!

Na co jego ojciec odpowiada.

Daj spokój synu! Nie ci wystarczy ci, że świat kręci się wokół nas?
Kapujecie? Bo.. bo.. Waynowi są tak bogaci i jednocześnie ską…


Wystrzał z pistoletu rozwalił mózg Jima pomagiera zanim ten zdążył dokończyć zdanie.

-Brakowało mi jakiejś wybuchowej puenty na koniec ha ha ha… Ej ty! Jakby co to ten kawał by mój kApiSzzz?

Joker mrugnął znacząco do drugiego ze swoich pachołków. Z jego długolufowego staromodnego rewolweru wciąż unosiła się długa strużka dymu.

-Ba.. Ba.. Ba..

-Baba? Proszę niech to nie będzie kawał typu przychodzi baba do lekarza bo dołączysz do Jima jąkając się w anielskim chórze.

-Chyba miał na myśli Batmana.

Głęboki, pozbawiony emocji głos sprawił, że klaun nagle stracił swoją pewność siebie.

-Oh… Stoi za moimi plecami prawda?

Joker odwrócił się szybko, ale nie dość szybko. Pięść w skórzanej rękawicy pozbawiła Księcia Zbrodni świadomości.

[MEDIA]http://i.pinimg.com/originals/ff/89/c0/ff89c094fbe4e662cc60de6005ef3ce0.gif[/MEDIA]


Kilka dni po pierwszym spotkaniu Jokera i Harleen


-Panno Queen. Pomyślałem, że się Pani przyda..

-Życzenia powodzenia naczelniku?

-Nie, nie oczywiście że nie. Skąd w ogóle ten pomysł?


Jeremiah Arkham spochmurniał jakby sama myśl, że miałby żartować w pracy z podwładną była odrażająca.

-Chodziło mi o to, że skoro ma pani sprawować pieczę nad zdrowiem psychicznym naszego najbardziej znanego pacjenta… To może pomoże pani zapis jego sesji terapeutycznych z doktorem Laruso.

-Laruso? Nie słyszałam tu tego nazwiska.

-Tak Ekhm… To smutna historia i staramy się nie mówić zbyt głośno o tym co spotkało dobrego doktora.

-A co spotkało jeśli można wiedzieć?


Dr Quinzel podświadomie przełknęła ślinę. Uważała się z profesjonalistkę, ale to? To mogło ją przerosnąć i zaczynała zdawać sobie z tego sprawę.

-Nie żyje… W każdym razie śmiem przypuszczać, że sprawa z Jokerem mogła być jednym z czynników, które spowodowały jego problemy rodzinne co…

Arkham przerwał czując na sobie spojrzenie jednego ze strażników. No tak, pewne rzeczy lepiej zachować dla siebie nawet jeśli to on jest tu szefem. Chrząknął znacząco i przeprosił zostawiając zaskoczoną Harleen samą na korytarzu.


Zapis sesji nr 15 doktora Roberta Laruso z pacjentem o pseudonimie “JOKER”


-Może tym razem zrobimy jakie postępy co Joe?

-Mówiłem, że nie nazywam się Joe doktorze. Ani Cesar, ani Jack, nie Heath, raczej nie Joaquin, chyba nie Mark, a już na pewno nie Jared!

-Czekam więc cały czas, aż zdradzisz mi prawdziwe imię. Ja zdradziłem ci swoje.

-Jest na plakietce głuptasie. Ciężko to nazwać tajemnicą.


Klaun w kaftanie bezpieczeństwa teatralnie przewrócił oczami. Lekarz jednak pozostawał nieugięty i nie przejmował się postawą pacjenta.

-Może zdradzisz mi jakąś prawdziwą tajemnicę, a ja zdradzę ci swoją?

Szaleniec uśmiechnął się na pozór niewinnie. Bawiła go gra w kotka i myszkę z tym psychiatrą.

-Dobrze. No więc... Strasznie chrapię przez sen z czego nie jestem dumny, ale jeszcze nikt z sąsiadów nie zadzwonił po policję.

Doktor Laruso uśmiechnął się szczerze tak jak ktoś kto tłumaczy dziecku jak działa świat. Uśmiech mający wzbudzać zaufanie.

- Jesteś wśród przyjaciół Joe. Możesz śmiało mówić co leży ci na wątrobie. Jak wyglądało twoje dzieciństwo?

-Ja… Dobrze doktorze, dałem słowo więc zdradzę ci tajemnicę swojego dzieciństwa.

Psychiatra zaczął notować, jednocześnie uważając by nie zdradzać za bardzo swojego podekscytowania.

-Proszę kontynuuj.

-Miałem dobre, zwyczajne życie.
Byłem jedynakiem mieszkającym z rodzicami na peryferiach miasta, ale to była dobra dzielnica. Sąsiedzi sobie ufali tak, że można było poprosić ich o pilnowanie domu kiedy jechało się na wakacje. Mama pracowała w domu, gotowała, sprzątała, zajmowała nami, zadowolała mojego ojca żeby ten nie myślał tyle o pracy. Mama bardzo mnie kochała, a ja kochałem mamę. Tata… Taty nie było za bardzo w domu, miał waŻnnnnĄ pracę i wracał późno do domu. Odpoczywał, oglądał telewizję, słuchał muzyki, czytał książki i pił alkohol. Nigdy nie nauczyłem się jeździć na rowerze bo nie miał mnie kto nauczyć. Pamiętam jak dzieci sąsiadów śmiały się ze mnie z tego powodu, próbowałem się nauczyć, naprawdę! Jednak ciągle spadałem z siodełka, jak prosiłem tatę o pomoc to mówił, że nie ma czasu na bzdury, jego ojciec też niczego nie nauczył.

“Żeby być mężczyzną musisz dojść do czegoś sam chłopcze. Jesteś mężczyzną prawda?”

-Mimo wszystko żyło się nam całkiem dobrze. Typowa amerykańska rOdddzInKa. Do momentu gdy nie przebrałem się za klauna. Uuuu można powiedzieć, że tata nie był zachwycony… Widzisz zawsze lubiłem klaunów, poprawiali mi humor! Nieśli ludziom radość! Mój ojciec nigdy nie potrafił tego zrozumieć. Matka mnie kochała, ale była zbyt słaba by się mu postawić. Zabiłem swojego ojca… To był wypadek, głupi wypadek, ale zabiłem go. Chciałem tylko… Myślałem, że będzie się śmiał.


Robert Laruso nie mógł uwierzyć własnym oczom, czy ten najbardziej znany morderca Ameryki od czasów Bundego i Mansona płakał? Otwierał się przed nim? Musiał to wykorzystać. To będzie jego bilet do sławy, ale musi rozegrać to z głową.

-Przerwijmy w tym miejscu. Dziękuję za zaufanie Joe

Koniec nagrania



Zapis sesji nr 22 doktora Roberta Laruso z pacjentem o pseudonimie “JOKER”

-Wiesz, że każda religia ma ze sobą coś wspólnego? Każda oparta jest na kłamstwie. Bogiem jest bowiem ten kto trzyma pistolet przy twoim czole i decyduje czy zrobi on *BANG*. Powiedz mi doktorze? Spotkałeś już swojego boga?

-Ja… Skąd ta nagła agresja Joe? Może wrócimy do tematu twojego dzieciństwa? To zawsze cię uspokaja.

-MÓWIŁEM, ŻE NIE NAZYWAM SIĘ JOE.


Joker uśmiechał się w sposób wymuszony, zaciskał przy tym zęby tak mocno, że z dziąsła wydawały się krwawić.

-Co u żony? Cathrine? I u młodego Bobbego Juniora? Ile on ma już lat? Siedem-osiem?

Powiedział powoli przez zaciśnięte zęby niczym brzuchomówca.

-Skąd ty… Przerwa. Przerwa w nagraniu!

Doktor zerwał się z miejsca by wyłączyć aparaturę. Zanim to zrobił dało się słyszeć jeszcze głos jego pacjenta.

-Na twoim miejscu wróciłbym do domu i sprawdził czy nic im nie jest tAtUuUsIu. Czasem wąż musi zjeść własny ogon.

Koniec nagrania



[MEDIA]https://media3.giphy.com/media/vLlqXqIlV9gcM/giphy.gif[/MEDIA]

Robert Laruso miał dobre, zwyczajne życie.

Mały domek na przedmieściach miasta. Co jakiś czas wyprawiał grila dla znajomych by pochwalić się kochającą żoną której zazdrościli mu kumple. Widział to na ich twarzach i czuł się mężczyzną. Miał pięknego chłopca, swojego pierworodnego syna, Bobbego. Junior, tak na niego mówił. Może był dla niego odrobinę ostry, ale wyznawał zasadę że diament trzeba oszlifować trudną metodą. Poza tym on, ojciec domu, żywiciel rodziny zasługiwał na należny sobie szacunek prawda? Przed wyjazdem do pracy chłopak przebrał się za klauna. Cholernego klauna, jakby Joker w robocie mu nie wystarczył. Co więc mógł zrobić Robert? Jak zareagować ? To co zrobiłby każdy normalny ojciec prawda? Sprał dzieciaka tak by temu nie przychodziły do głowy kolejne głupie pomysły i pojechał do pracy. Miał lekkie wyrzuty sumienia, ale Cathrine się nim zajmie, pocieszy od tego są kobiety. Ich słabość, jest naszą siłą lubił myśleć.

Teraz ten klaun powiedział… Skąd znał ich imiona? Jego żony i syna? Nie mógł znać tych informacji, na pewno mu ich nie zdradzał, zresztą w pracy nie rozmawiał o prywatnych sprawach z nikim. Arkham podsunął mu je z jego teczki? A może to był Strange? Walnie w mordę tego kto pomagał temu wariatowi, tego był pewien. Wciskał pedał gazu do dechy, w domu nikt nie odbierał, ale chyba mieli gdzieś wyjść prawda? Co prawda zabronił Juniorowi wychodzić, ale wiedział że Cathrine, głupia, słaba Cathrine ulitowała się nad nim i pewnie poszli. Co to miało być? Parada? Wesołe miasteczko? Cyrk czy inna niedorzeczność? Mógł wyrazić się jaśniej, teraz pozostało tylko spieszyć się do domu. Nie było sensu dzwonić na policję.

Śmiech Jokera dzwonił mu długo w uszach jak pospiesznie wychodził, ale to te… oczy nie pozwalały o sobie zapomnieć bardziej. Po krótkiej, ale szalonej jeździe która dla niego wydawała się wiecznością, dotarł w końcu do swojej dzielnicy. Skręcił we właściwą ulicę i zdecydowanie za szybko podjechał pod dom tak, że zaparkował na własnym trawniku. Otworzył drzwi swojego Pontiaca nie próbując ich nawet zamykać i pognał ile tylko miał sił w stronę frontowych drzwi, potykając się przy okazji i gubiąc buta. W końcu dopadł do klamki i energicznym ruchem otworzył wpadając do środka.


Bobby Laruso Junior miał dobre, zwyczajne życie.

Ten dzień był jednak inny. Ojciec uderzył go, zostało brzydkie limo, ale mama przyłożyła lód i poprawiła jego makijaż klauna tak, że prawie nie było nic widać, a już na pewno nie to, że płakał. Ojciec byłby wściekły, przecież prawdziwi mężczyźni nie płaczą. On jednak był inny i mimo szczerych chęci nie umiał przystosować się do bycia kimś, kim oczekiwał od niego jego ojciec. Próbował mu wytłumaczyć, że ubrał się tak bo do miasta przyjechało wesołe miasteczko. Od małego lubił klaunów i nie widział w tym nic złego. Chciał żeby ludzie cieszyli się na jego widok tak jak nich. Czemu ojciec zareagował tak ostro? Mama przytulała go i tłumaczyła, że on wcale nie chciał i to zwykłe nieporozumienie, ale Bobby bał się ojca, chciał tylko żeby ten go akceptował. Nie czuł się akceptowany, czuł się inny, ale czy to źle?

Wyszli z mamą i Panią Collins do wesołego miasteczka. Tak długo czekał na to aż zobaczy klaunów! Zje watę cukrową i przejdzie się kolejką górską. Bobby przysiągł sobie,ze nie będzie więcej płakać. Nie będzie płakał za tym co było “wczoraj”, chce tylko zwyczajnego świata i jakoś przetrwa to próbując znaleźć do niego drogę.

Wesołe miasteczko było lepsze niż podejrzewał, wszędzie wokół ludzie, rodziny śmiali się i cieszyli chwilą, która dla Bobbego mogła trwać wiecznie. Mama zagadała się z Panią Collins o następnym spotkaniu koła gospodyń miejskich. Miał wrażenie, że przyszły tu tylko dla niego, doceniał to, ale nie chciał dłużej być dla nikogo ciężarem.

-Mamo? Mogę pójść poszukać na kolejkę?

-Oczywiście kochanie, ale nie oddalaj się poza ogrodzony teren dobrze? Za godzinę bądź w tym miejscu.

-Dobrze mamo! Kocham cię!


Chłopiec w przebraniu klauna oddalił się tak szybko jak tylko mógł wciągnięty przez kolorowy świat. Zachwycał się siłaczem Henrym, który unosił nad głowę najcięższą kobietę świata (Bobby podejrzewał, że wcale nie jest najcięższa, ale bał się tego powiedzieć na głos). Był pod wrażeniem zaklinającej węże Jasminy czy starszego pana, który zawsze zgadywał dokładną ilość pieniędzy w słoju. Wśród tych dziwolągów czuł się jak w domu a jego uśmiech poszerzał się z każdą chwilą.

-A cóż to za mŁooooDy człowiek? Ubrany jak prawdziwy artysta! Brawo, brawo.

Mężczyzna w cyrkowym stroju uderzał zamaszyście o siebie dłonie na których tkwiły gumowe rękawice.

-Pan mówi do mnie?

Chłopak ze zdziwieniem spoglądał na dorosłego mężczyznę przebranego za klauna!

-Nie widzę tu innego chłopca, który ma tak dobry gust do ubierania a ty?

Mężczyzna się uśmiechnął i ukłonił nisko zamiatając podłogę swoim kapeluszem.

-Witaj chłopcze nazywam się Joe.

-Nie wolno mi rozmawiać z obcymi…


Syn państwa Laruso wydawał się być zmieszany tym, że nieznajomy zwrócił się prosto do niego.

-Phi! Nosens, tak przecież mówi się dzieciom, a ty chyba jesteś prawdziwym mężczyzną prawda?

-No… No tak proszę Pana. Na imię mam Bobby.


Chłopiec uśmiechnął się z ufnością. Nabrał pewności siebie, gdy ten dorosły nie tylko go dostrzegł, ale jeszcze mówił takie miłe rzeczy!

-Zaprzyjaźnimy się Bobby? Jestem klaunem i lubię rozweselać ludzi!

-Ja też!


Powietrze wypełnił śmiech ich obojga. Część ludzi przelotnie im się przyjrzało, ale nie skupili długo swojej uwagi biorąc ich za syna i ojca. W końcu byli w wesołym miasteczku.

-Chodźmy na kolejkę!

No i poszli. Przez blisko godzinę śmiali się i rozmawiali o świecie, ludziach, klaunach, ojcach i synach. Życie było trochę mniej zwyczajne dla Bobbego kiedy ze swoim nowym przyjacielem podnosił ręcę do góry i wrzeszczał na kolejce, zderzał elektrycznymi samochodzikami, jadł watę cukrową czy strzelał w kaczki na strzelnicy.

-Która godzina? Mama mówiła, że mam się nie oddalać. Na pewno się martwi…

-Oj Bobby, Bobby… Tego byśmy nie chcieli prawda? Żeby twoja mama była zła.


Chłopiec przecząco pokręcił głową i chciał już się pożegnać, kiedy jego przyjaciel nagle wyjął czarny zabawkowy pistolet. Bobbemu oczy wyszły z orbit.


-Ładny prawda? Każdy prawdziwy mężczyzna musi mieć pistolet, to czyni go mężczyzną!


Klaun skierował broń na kobietę, która szła niedaleko nich niosąc torbę popcornu.

-Patrz młody przyjacielu!

“Joe” wycelował pistolet w kobietę i krzyknął *BANG*! Wcisnął spust, po czym z lufu broni wystrzeliła chorągiewka z tym właśnie napisem. Kobieta przewróciła się wypuszczając z rąk popcorn, który rozsypał się po ziemi.

-No wie pan co! Trochę powagi! Jaki przykład pan daje dziecku?

Wściekła i zawstydzona zerwała się na nogi i odeszła w przeciwnym kierunku. W tej samej chwili “Joe” i Bobby kolejny raz tego popołudnia wybuchnęli śmiechem.

-Widzisz? Co ci mówiłem? To dosSssKooonaŁy żart!

-To prawda Joe!

-Wiesz co? Mam pomysł! Jak twój tata wróci dzisiaj do domu to zrób mu taki sam kawał. To kawał dla prawdziwych mężczyzn, który na pewno doceni!

-Tak myślisz Joe?

-Jestem wręcz przekonany mój mały przyjacielu. Tylko nie mów nikomu dobrze? Niech to będzie nasza sŁŁŁoDka tajemnica.


Klaun uśmiechnął się przebiegle jak lis w kurniku, ale chłopiec niczego nie zauważył, schował broń do kieszeni swojej kurtki. Chwilę później biegł już do mamy, która martwiła się nie na żarty nieobecnością syna. Dostał burę i wracali za karę do domu, ale poznał dzisiaj swojego pierwszego przyjaciela! No i nie mógł doczekać się miny ojca jak wróci do domu!


Czasy współczesne
Kilka dni po pierwszym spotkaniu Jokera i Harleen


- I? Co było dalej?

-Ja naprawdę nie powinienem o tym mówić, ale skoro pani doktor spytała… Mały rzeczywiście zastrzelił ojca. Mówił, że to miał być kawał. Nie wiadomo skąd miał broń, chociaż kilka osób widziało przebranego za klauna chłopca i mężczyznę w podobnym stroju na wesołym miasteczku to jednak… To nie mógł być Joker prawda? On cały czas był w Arkham, więc…


Strażnik Joseph Conrad podrapał się po głowie. Był stróżem w Arkham dobre kilka lat i niejedno już widział. Okazja by zaimponować wiedzą młodej, ładnej lekarce była zbyt kusząca by nie skorzystać. Od kilku dni przynosił jej ranoj świeżą kawę, pili ją razem, rozmawiali a on objaśniał jej kto tu jest kim i jak to wszystko funkcjonuje. Dla Harleen okazał się skarbnicą wiedzy.

-A jego rodzina? Matka i chłopiec?

-Matka się powiesiła. Chłopak podobno od tego czasu się nie odezwał, zamknęli go w jednej z instytucji dla młodocianych i raczej prędko nie wyjdzie.

-Niezwykła historia. Aż mi…


Doktor Quinzel straciła równowagę, ale Conrad podtrzymał ją zdecydowanie by nie upadła na ziemię.

-Wszystko w porządku pani doktor?

-Tak, tak.. Trochę zakręciło mi się w głowie. Już dobrze, muszę tylko usiąść na chwilę.


Gdzieś z oddali dało się słychać wrzaski, ale strażnik nawet nie reagował. Czyżby to była normalność w tym miejscu? W co ona najlepszego się wpakowała.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=eYf-EsadU7I[/MEDIA]
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 28-03-2020 o 22:49.
traveller jest offline  
Stary 01-04-2020, 15:49   #5
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
- Oddałeś Jokera w ręce stażystki!? To ma być jakiś żart Jeremiaszu? Przecież to miał być mój pacjent. Obiecałeś mi to!
Doktor Hugo Strange, kipiał oburzenia a jego twarz od czubka brody aż po łysinę pulsowała czerwienią. Jeremiah nie pamiętał, żeby jego współpracownik kiedykolwiek był równie zdenerwowany. Zawsze mu imponował jego chłodny spokój. Nawet w obliczu makabrycznych mordów, jakie miały w przeszłości miejsce podczas prób ucieczek z Azylu, Strange nigdy nie wpadał w panikę, nie zamykał jak Arkham na dwa spusty w swoim gabinecie, czynnie brał udział w udzielaniu pierwszej pomocy rannym strażnikom, wydawał polecenia personelowi.
- Po pierwsze, kiedy jesteśmy w pracy, zwracaj się do mnie służbowym tytułem. Po drugie, dr Quenzel nie jest stażystką, ani nawet rezydentką, tylko dyplomowanym lekarzem jak ty czy ja. Bronią jej wyniki.
- Wyniki!? A skąd ona się wyrwała? Ledwo skończyła studia, nie ma pojęcia co to za miejsce, z jakimi przypadkami się tu mierzymy.
Arkham w duchu się uśmiechnął. To prawda, nie ma pojęcia. To co zrobił było złośliwie, infantylne, małostkowe, jednak Harleen Quinzel była wyjątkowo irytującą osóbką i swoim zachowaniem zasłużyła na to by dostać nauczkę. Naczelnik z chęcią pokazał jej nagrania z sesji z doktorem Laruso czerpiąc z tego wręcz sadystyczną satysfakcję.
- Po prostu przyznaj, że to kara za ostatnią aferę z Wayne’m! – Strange najwyraźniej nie zamierzał odpuścić i brnął dalej w temat.
- To co zrobiłeś, było strasznie głupie i nieodpowiedzialne. Wiesz co by się stało gdybyś umieścił te brednie w sieci? – Jeremiah obdarzył swojego podwładnego, karcącym spojrzeniem.
- To nie są żadne brednie. Bruce Wayne nie jest tym za kogo się podaje -
- Dlatego uważasz, że to…. Batman? – Jeremiasz roześmiał się złośliwie – Pomimo, że ma niepodważalne alibi, szarga nazwisko swojego ojca zadając z modelkami o wątpliwej reputacji, upija publicznie i wszczyna awantury? Tak, masz rację. To bez wątpienia bohater. Ściekowych newsów na Perez Hilton i Celebuzz.
- Przeczytaj jeszcze raz dokładnie notatki swojego wuja – Strange nie odpuszczał. Wyglądało jakby nagle cały ten gniew z niego wyparował a czerwoną ze złości twarz zastąpiła maska z lodu.
- Przeczytałbym je, gdybyś mi je w końcu zwrócił – odbił pałeczkę naczelnik, coraz bardziej poirytowany tą bezsensowną rozmową. Jakiś czas temu, podczas remontu skrzydła A, doktor Strange natknął się na stare notatki jego wuja. To właśnie pod skrzydła Amadeusza Arkhama trafił przed laty młody Bruce Wayne po tej tragicznej nocy, gdy Joe Chill zastrzelił jego rodziców. Wuj przeprowadził z chłopcem kilkanaście sesji terapeutycznych, potem jednak dzieciak wyjechał do Europy by tam kontynuować naukę.
- Nie mogę ci ich zwrócić. Po tym jak zadzwoniłeś do Wayne’a z donosem, zniknęły choć trzymałem je w sejfie w mieszkaniu. Nie uważasz że to dziwne?
Jeremiah był coraz bardziej zmęczony tą rozmową. Z doświadczenia wiedział, że każdy ma jakąś obsesję, najwyraźniej obsesją Stange’a nie wiedzieć czemu był infantylny playboy milioner. Choć cenił intelekt Hugo, wiedział, że w tym przypadku lekarz nie myśli racjonalnie i robi z siebie kretyna.
- Przypominam ci Hugo, że fundacja Wayne’a to nasz najhojniejszy daroczyńca. Wayne Enterprises za darmo udostępnili swoją technologię by poprawić bezpieczeństwo tej placówki. Gdyby nie kasa tego fircyka musiałbym zwolnić połowę personelu. Może nawet i ciebie. Gdybym w porę nie zareagował, gdybyś zdążył wrzucił te kłamstwa do sieci….
Jaremiah zacmokał i pokręcił głową z niezadowoleniem. Lodowa maska jaką była teraz twarz Strange’a ani drgnęła. Jego oczy ukryte były za okularami z przyciemnianego szkła. Złożył palce w piramidkę, oparł wygodnie o oparcie fotela.
- W takim razie jestem ciekaw, jak zarząd Wayne Enterprises zareaguje, gdy dowie się o twoim projekcie Odrodzenie.
Naczelnik zamarł.
- Skąd wiesz o…
- O tym, że zamierzasz wypuszczać z zakładu morderców i na nich eksperymentować? Jak zareaguje opinia publiczna gdy dowie się, że Victor Zsasz albo Harvey Dent przeszli operację plastyczną i żyją wśród ludzi pod zmienionym nazwiskiem jako zwyczajni obywatele?

Trzy miesiące wcześniej


Arkham stał na środku salonu i z zadowoleniem przyglądał pracy swoich ludzi. W ręku trzymał laptopa, na którym wyświetlał się obraz kilkunastu z ukrytych kamer zainstalowanych w mieszkaniu. To tu niedługo zamieszka Pacjent Zero. Dzięki pieniądzom od Weller, naczelnik nie oszczędzał na sprzęcie. Miał jeszcze jeden powód do zadowolenia. Odkąd Joker uciekł z Arkham, sponsorka już nie naciskała na Klauna. Wymienili między sobą setki maili i telefonów, aż w końcu Jeremiah przekonał arogancją sukę by znaleźć w jego miejsce innego kandydata. Błazen jako twarz projektu Odrodzenie od początku skazany był na porażkę, jednak Weller niemal do samego końca upierała się przy nim. Podejrzewał, że wyczyny tego szaleńca w jakiś chory, pokręcony sposób robiły na niej wrażenie. Nikt z pośród pacjentów Azylu nie napsuł Batmanowi tyle krwi co ten uśmiechnięty od ucha do ucha szaleniec.
- Jokera nie da się ani wyleczyć ani tym bardziej kontrolować.
- To się jeszcze okaże. Proszę kontynuować swoje badania doktorze.
Tak właśnie wyglądały ich rozmowy przez ostatnie miesiące, odkąd się poznali. Nawet po incydencie z Robertem Laruso i jego rodziną, nie odpuszczała. Dopiero ucieczka szaleńca zgasiła jej entuzjazm i pozwoliła mu wybrać nowego Pacjenta Zero. Pod warunkiem, że Joker pozostanie na wolności.
- To kim jest pański nowy kandydat? Zsasz, Dent, Tetch, Crane, Nigma, Isley?
- Postępy w ich leczeniu nie są jeszcze dość satysfakcjonujące. Wolałbym zacząć od pacjenta mniej niebezpiecznego i agresywnego.
- Mniej niebezpiecznego? To chyba przeczy idei pańskiego eksperymentu?
- Proszę mi wierzyć pani Weller, nie chciała by się pani nigdy spotkać z nim twarzą w twarz. To, jeden z najciekawszych przypadków w mojej karierze. Jeśli uda się go przywrócić społeczeństwu, zaczniemy wdrażać do programu kolejnych pacjentów.
- No dobrze. Proszę powiedzieć kto to jest?
- Arnold Wesker. Wołają na niego Brzuchomówca.

Teraz.


Jeremiah siedział blady, nie dowierzając w to co przed chwilą usłyszał.
- Czy ty mnie próbujesz szantażować? – Szybkim ruchem, ściągnął okulary z nosa i zaczął przecierać szkła, jak miał to w zwyczaju robić, gdy coś go mocno zdenerwowało – Jeśli ci się wydaje, że pozwolę ci oczerniać Wayne’a…
- Pieprzyć Wayne’a. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego nie pozwalasz mi pracować z Jokerem?
Naczelnik westchnął głośno, założył okulary z powrotem.
- To nic osobistego Hugo, wierz mi. Po prostu chciałem dać tej smarkuli nauczkę. Za dwie, trzy sesje przybiegnie do mnie z płaczem a wtedy ty przejmiesz Jokera. Po prostu uzbrój się w cierpliwość.
Strange wciąż siedział w fotelu z palcami złożonymi w piramidkę. Przyglądał się przez chwilę naczelnikowi nie odzywając się, po czym wstał.
- Dobrze. Trzymam cię za słowo Jeremiaszu.
- Naczelniku Arkham.
- Naczelniku Arkham – poprawił się lekarz i wyszedł.
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 01-04-2020 o 19:24.
Arthur Fleck jest offline  
Stary 05-04-2020, 21:07   #6
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Rozmowa z ordynatorem kosztowała Harleen sporo nerwów.

- Nadęty, zadufany w sobie buc! –
weszła przez okno na schody przeciwpożarowe, mieszące się z boku szpitala. Usiadła na metalowym podeście i wyciągnęła paczkę papierosów. – Sądzi chyba, że wszystkie rozumy pozjadał! – zaciągnęła się głęboko. – W tym wieku to już nie ma żadnego przyrostu wiedzy ani umiejętności! (choć coś jej majaczyło, że jeśli chodzi o treści, w których człowiek jest specjalistą, to jednak przyrost jest). Pamiętała takie doświadczenie na szczurach, gdzie młode karmione były mózgiem tych starych – co powodowało u nich wzrost inteligencji, a może tylko zdolności kojarzenia? – tego już nie pamiętała. W każdym razie takie zastosowane dla ordynatora było by najlepszym z możliwych!

Papieros ją uspokoił. A może chodziło raczej o krótką wizualizację przerabiania mózgu Naczelnika Arkhama na pożywny pudding w połączeniu z oddechowym treningiem relaksacyjnym? Trudno ocenić tak od razu.
Buc czegoś od niej chciał… a! Jervis Tetch. Szalony Kapelusznik. Coś ukradł, a że był (jak sam przydomek wskazuje) szalony, osadzono go u nich. Zamiast stracić. Ech, ona by potrafiła usprawnić ten system.
Dobra, do roboty.

Wróciła do budynku, założyła biały kitel i przeszła do izolatki, gdzie przetrzymywany był pacjent.
- Dzień dobry, jestem dr Harleen Quinzel. Będę pana lekarzem prowadzący.
- Och, jak miło cię widzieć, moja kochana, może napijesz się herbatki, Alicjo?

- Oczywiście, dziękuję za zaproszenie – odpowiedziała Harleen. – Jestem zaszczycona.

Potem piła z pacjentem herbatkę, zachwycając się jej smakiem i aromatem. Nie było to łatwe, bo herbatki nie było Podobnie jak zastawy, stołu, ciasteczek („Zwłaszcza te anyżowe są wyborne”). Harleen – Alicja – potakiwała, śmiała się z dykteryjek, opowiadała swoje. O nic nie pytała, nie zachęcała Szalonego Kapelusznika do żadnych zwierzeń. Można powiedzieć, że zanurzała się w jego szaleństwie. Potem pożegnała się ze swoim pacjentem, nieomal że czule i wymknęła z Instytutu. Zanim udało się jej wyjść wpadała na naczelnika, który patrzył na nią z dziwną mieszaniną odrazy, fascynacji i rozbawienia wypisaną na twarzy.
- Na ten moment stosuję podążanie za pacjentem.
Profesor Stephen Hendry, światowej sławy specjalista od socjopatycznych zaburzeń osobowości, jej promotor a obecnie superwizor, patrzył na młodą lekarkę ciepło.
- Świetnie, pamiętaj tylko że kiedy spoglądasz w otchłań ona również patrzy na ciebie.
- Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich. – zakończyła (lub może wyprzedziła) cytat Harleen. Nerwowo skubała kołnierzyk białej bluzki. – Tyle, że ja z nim nie walczę, staram się mu pomóc. A najtrudniejsze jest to, że nie mam w nim wsparcia, profesorze – wciągnęła nogi w niebieskich jeansach na fotel. Jej drobna sylwetka wydawała się ginąć w otchłani skórzanego mebla.

- Mówisz teraz o swoim szefie? – doprecyzował.
- Tak! Traktuje mnie jak niedouczoną gówniarę!
- Po czym to poznajesz?

Harleen zastanowiła się.
- To raczej moje odczucie, trudno mi znaleźć sytuacje, które je potwierdzają…
- Więc to jego zdanie na Twój temat, czy twoje?
- Sądzi pan, że to JA się czuję niedouczona w jego obecności?
- A czujesz się?

Apartament był obszerny, urządzony minimalistycznie. Prosto z windy wchodziło się do dużej , otwartej przestrzeni łączącej salon i niewielki aneks kuchenny. Obok były dwie pary drzwi – jedne prowadzące do sypialni, drugie , prawie że niewidoczne, do salonu kąpielowego.
Z boku było wyjście na obszerny taras, z którego rozciągał się oszałamiający widok na rozświetlone nocą miasto.

Harleen, ubrana w leginsy do ćwiczeń i sportowy stanik leżała na plecach w poprzek ogromnej kanapy, z nogami przerzuconymi przez oparcie mebla. Głowa zwisała jej luźno. Z tej perspektywy świat - i ten w jej mieszkaniu i ten rozciągający się za przeszkloną ścianą) wydawał się stać na głowie. To było ciekawe doświadczenie . Odświeżające.

Podniosła telefon na wysokość oczu i nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Kate? Gdzie jesteś ? Miałaś być pół godziny temu… - przez chwilę słuchała. – Andropauza?? A co to niby jest? I dlaczego z powodu czegoś tego mamy rezygnować z pole dancing? - Znów słuchała. – Tak, ja chciałam normalnie,. capoeirę. Ale nie, ty się uparłaś się że czas na coś nowego. – znów słuchała. – A, masz asystować przy wycinaniu tego czegoś. – znów słuchała. – Wybitny specjalista… No nie wiem, obrażam się, serio nie rozumiem, czemu asystowanie wybitnemu specjaliście ma być wartościowsze niż pole dancing ze mną. – znów słuchała. – Nie, to nie wystarczy na przeprosiny. Musisz się bardziej postarać. Dobra, idź się myć. Trzeba być czystym przy asyście, wiem. – Weź! Nie będę nikogo sprowadzać, mam narzeczonego, jakbyś zapomniała. Co z tego , że wyjechał? Tak mam wolną chatę… No weź! Wystarczy, że ty jesteś nimfomanką. No pa.

Podniosła się z westchnieniem, zmieniła strój do ćwiczeń na kostium i zajechała do umieszczonej na parterze budynku strefy spa. Miała ochotę na basen.
- To nie chodzi o to, że ja się czuję niedouczona, profesorze – Harleen potrząsnęła głową. Oprawki okularów dobrane były do koloru jej turkusowego, kaszmirowego spodnium – Chodzi o to, że on okazuje mi swoja przewagę!
- Technicznie rzecz biorą wasze relacja jest skośna. Stoi w hierarchii wyżej niż ty.
- No wiem… Ale to mnie złości! I dlaczego staje pan po jego stronie?
- Jestem po twojej stronie, Harleen. Opisuję po prostu rzeczywistość. Złość to naturalna emocja. Złościsz się na niego, czy na siebie? Czy może na mnie?
- Na niego!
- Dobrze, to mamy ustalone. Twój szef cię złości. Jak okazujesz ta złość?
- Nie okazuje!
- Ok, więc inaczej – sądzisz, że on widzi, ze jesteś na niego wkurzona?

Pewnego dnia – zgodnie z nurtem terapii prowokacyjnej - przyszła na spotkanie z Jervisem w niebieskiej sukience z bufiastymi rękawkami.
Tego dnia reakcja pacjenta była wyjątkowo silna. Śmiał się, krzyczał, wyzywał Harleen od dziwek, potem przepraszał, zapewniał, że jest grzecznym chłopcem, że już nigdy nie będzie.. Że już więcej nie rozczaruje swojej mamusi.
A potem poprosił ją, żeby zdjęła sukienkę.
Harleen ubrana w obcisłą, czerwoną sukienkę , kończyła właśnie makijaż. Okulary zastąpiła soczewkami, wysokie szpilki czekały obok eleganckiego płaszcza.
Odłożyła pędzel dokładnie w momencie, kiedy zabrzmiał dzwonek do drzwi jej apartamentu.
Pobiegła otworzyć i już po chwili całowała się z wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną, starszym od niej o dobre piętnaście lat.

- Jean-Luc! Nie mogłam się już doczekać.
- To podobnie jak ja, kotku
– objął ją mocniej, zjeżdżając dłonią na jej pośladek. - Następnym razem pojedziesz ze mną. Paryż jest nudny bez ciebie, całe dnie oglądałem „dzieła” tamtejszych artystów, dawno nie widziałem tyle śmieci… - wsunął rękę pod jej sukienkę i uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy jego palce natrafiły na pasek gołej skóry nad pończochą.
Harleen czuła jego wzwód przez cienki materiał sukienki.
Odsunął ją, z wyraźnym żalem.
- Za pół godziny jesteśmy umówieni z moim kolegą z Vegas. To buc, ale ma bzika na punkcie punktualności. I kilka niezłych płócien impresjonistów , na które mam podobną ochotę jak na ciebie. Kiedy cię zobaczy, zmięknie i negocjacje pójdą lepiej.
Pocałował dziewczynę i podał jej płaszcz.
- A później... wrócimy do tego, co przerwaliśmy.
- Zauważyłaś, ze częściej mówimy o twoim szefie, niż twoich pacjentach – zagaił profesor.
Harleen – tym razem ubrana w szorty i podkoszulek – wysunęła podbródek do przodu.
- Bo wydaje mi się, że mam z nim większy problem niż z pacjentem – westchnę.
- Jakiego rodzaju problem?
- No, chyba szerszy… przypomina mi mojego ojca i z jednej stron mam ochotę pokazać mu, jaka jestem super, a z drugiej strony – mam ochotę się z nim konfrontować.
- A poza wszystkim strony szukasz jego akceptacji i uznania
– podsumował profesor. – To ambiwalencja. Zajmijmy się tym.
Chwilę się ociągała, ale spełniła jego prośbę. Została w samej halce, a kiedy Kapelusznik wyciągnął dłoń, podała mu sukienkę.
Gładził ją, wąchał i przytulał twarz do niebieskiego materiału.
- Pachnie inaczej – mruczał sam do siebie. – Ale ten kolor.. fason jest prawie taki sam – przesunął dłonią po ściegu.
- Nie podglądaj – rzucił do Harleen, która posłusznie zasłoniła twarz dłońmi.
Zza lekko rozcapierzonych palców widziała, jak pacjent ściąga szpitalne odzienie, a potem próbuje się wcisnąć w jej sukienkę. Był to raczej model oversize, ale mimo to nie udało mu się dopiąć guzików.
- Możesz patrzeć – powiedział w końcu, a duma wyraźnie była słyszalna w jego głosie.
- Jak wyglądam, mamusiu? – zapytał cienkim głosikiem pięciolatka.
Harleen nic nie powiedziała.
- Ślicznie, prawda? – znów głos dziecka.
- Nie jestem jakimś cholernym świrem! – wrzasnął kapelusznik, tym razem swoim głosem i zaczął rwać sukienkę. – Nie zmusisz mnie do tego, to pierdolona kurwo!
- Sądziłam że mi zaufał… zgodził się , żebym prowadziła szczególnie trudnego pacjenta, Jokera – tylko lata praktyki pozwoliły prof. Hendry zachować ten sam wyraz twarzy: życzliwe zainteresowanie. – Sądziłam, ze to jakiś kopista, ale to był właśnie on! – Harleen poprawiła swoja sukienkę z surowego jedwabiu i mocniej owinęła się brązowym swetrem. – Do dziś nie mogę zrozumieć, jak to możliwe, że taki przestępca nie jest skazywany na śmierć, tylko ciągle na nowo osadzany w szpitalu.
- Rozumiem, ze cię to porusza. Ale umawialiśmy się na spotkania w sprawie twojej praktyki a nie naszego systemu penitencjarnego
– przywołał ja do głównego nurtu rozmowy.
- Tak… - odetchnęła. – Sądziłam, ze to oznaka jego zaufania. Ale tak na prawdę – to pozwolił mi na terapię Jokera tylko po to, aby wykazać mi moją niekompetencję.
- Czemu tak sądzisz?
- Myślę, że nie dam rady. Brak mi doświadczenia.
- Na jakiej podstawie tak wnioskujesz?
- Boję się
– wyznała w końcu. – Pokazał mi nagrania z sesji z poprzednim psychiatrą.. jego synek go zastrzelił. Podobno spotkał się z Jokerem wtedy, kiedy ten był w szpitalu.. to się wydaje niemożliwe, ale tak się stało.
Popatrzyła profesorowi w oczy.
- Nie sądzę, abym była gotowa. Nie. Wiem, że nie jestem gotowa.
Miesiąc po pierwszym spotkaniu z Jokerem, Harleen , ubrana w swój lekarski uniform, czyli czarne, proste spodnie i biały podkoszulek, zapukała znów do drzwi ordynatora.
- Dzień dobry, czy mogę wejść?
Zaprosił ją gestem ręki i wskazał krzesło, stające po drugiej stronie biurka.
Usiadła.
- Dr Quinzel. Co mogę dla Pani zrobić?
Odchrząknęła.
- Chciałam przedstawić mój raport odnośnie spotkań z pacjentem Jervisem Tetchem – podała mu skoroszyt.
- Może pani, krótko, podsumować swoje wnioski?
- Myślę, że doświadczał przemocy ze strony matki w dzieciństwie – najprawdopodobniej nie akceptowała jego płci i zmuszała go do noszenia dziewczęcych ubrań. Traktowała jak dziewczynkę, ale też karała za to, że spełniał jej oczekiwania wkładając te ubrania. Był na raz zachęcany do pewnych zachowań i karany za nie. To musiało skutkować rozszczepem osobowości. Odtwarza kompulsywne wczesnodziecięce doświadczenia, próbując nadać im na nowo sens. W trakcie psychoterapii uda mi się zintegrować obie części jego osobowości, mam nadzieję.

Nabrała powietrza, jak przed skokiem do basenu z górnego piętra wieży.
- Jeszcze jedna sprawa, Dr. Arkham. Nie sądzę, abym była gotowa na terapię Jokera. Myślę, że dobrze pan o tym wie. Przesadziłam na początku i chciał mi pan utrzeć nosa. Przepraszam.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 06-04-2020 o 20:17.
kanna jest offline  
Stary 08-04-2020, 22:35   #7
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Naczelnik siedział za biurkiem gapiąc się na młodą lekarkę z miną pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu. Tylko on wiedział ile wysiłku kosztowało go teraz, żeby się złośliwie nie uśmiechnąć. Powstrzymując radość, milczał przez dłuższą chwilę. Obracał pióro wieczne swojego wuja w spoconej dłoni. Nie zamierzał tak szybko kończyć tej zabawy, o nie. O ile wcześniej Quinzel była mu zupełnie obojętna, teraz z niewiadomych powodów, bardzo chciał zobaczyć reakcje tej denerwującej dziewuchy na spotkanie z klaunem.
- Świetnie pani poszło z Tetchem. Co prawda w pani diagnozie nie ma nic odkrywczego, każdy może dojść do takich samych wniosków już po paru minutach rozmowy z biednym Jarvisem– skłamał – Jednak jestem pod wrażeniem oryginalnych metod zastosowanych w trakcie seansu. Tym bardziej czuję się rozczarowany prośbą. Nie ukrywam, że chciałem utrzeć pani nosa, ale teraz wiem, że się pomyliłem. Widzę potencjał. Proszę chociaż spróbować. Nie wierzę, że nie ciekawi pani jego przypadek.
Ściągnęła brwi, wyraźnie zdziwiona jego przemową.
- Z tego, co pamiętam, diagnoza nie być odkrywcza, tylko po prostu trafna i rzetelna – powiedziała. – Jako baza do terapii.
- Oczywiście, jestem ciekawa Jokera – dodała po chwili. – Choć uważam, ze w jego przypadku egzekucja jest skuteczniejsza niż terapia – tego już nie dodała.
Wygładziła kitel.
- Po prostu wiem, ze brakuje mi doświadczenia do poradzenia sobie z tak trudnym przypadkiem. To nie chwilowy brak wiary, tylko przemyślana decyzja. Omówiłam ją już na mojej superwizji z profesorem – wyraźnie słychać było, jak podkreśla słowo – Hendrym.
Arkham wciąż bawiąc się piórem wuja westchnął cicho pod nosem.
-Rozumiem, że mógł panią wystraszyć incydent z doktorem Laruso, lecz po tych tragicznych wydarzeniach, podjęliśmy dodatkowe środki ostrożności. Zapewniam, że nic pani nie grozi. Ma pani tą przewagę nad innymi lekarzami, że jest tu nowa, Joker pani nie zna,. I chociaż cenię sobie zdanie profesora Hendrego, to uważam, że w tej sytuacji przemawia przez niego zwyczajna zazdrość. To dla pani życiowa szansa, każdy psychiatra w tym kraju marzy, żeby zmierzyć się z przypadkiem Jokera. Taka okazja może się więcej nie powtórzyć.
Harleen cofnęła się gwałtownie, jakby Arkham właśnie ją spoliczkował.
- Co pozwala panu sądzić, że profesor Hendry może być zazdrosny o moich potencjalnych pacjentów?! Różnych rzeczy się spodziewałam, ale nie tego, że usłyszę od Pana taką niedorzeczność!
- To oczywiste, że jest zazdrosny, inaczej nie próbowałby podcinać pani skrzydeł – odpowiedział spokojnie Arkham. Widząc, że poruszył czuły punkt lekarki postanowił brnąć dalej w swoją, wymyśloną na poczekaniu teorię - Mówiłem przecież, że w naszym środowisku Joker jest świętym Grallem. Nie było wcześniej w historii takiego przypadku jak on. Właściwie trudno zdiagnozować u niego konkretną jednostkę chorobową. Spotkałem się wręcz z teorią że on ten swój obłęd symuluje. Być może przez profesora Hendrego przemawia pewien rodzaj troski, ale napędza go przede wszystkim czysta zawodowa zazdrość. Nie chce, żeby uczennica przerosła mistrza a tak się stanie, jeśli uda się pani znaleźć klucz do umysłu Jokera, odkryć źródło jego choroby. To przykre że poddała się pani już na starcie.
Harleen uśmiechnęła się, kpiąco. Była już zupełnie spokojna.
- Nie brał pan nigdy udziału w superwizji, prawda? A przepraszam – uniosła ręce dłońmi do niego – musiał pan brać, jak inaczej mógłby pan prowadzić terapię? Ale chyba nie był to nikt sensowny… . W każdym razie – jest pan w błędzie. Dobry superwizor nie wpływa na decyzje swojego klienta, nie wartościuje ich, a już na pewno niczego nie doradza ani odradza. Profesor Hendry nie ma wpływu na moje wybory.
Znów się uśmiechnęła.
- Skoro to taki Grall.. czemu pan sam nie zajmie się pacjentem?
Arkham upewnił się w przekonaniu, że ma do czynienia z bezczelną, irytującą smarkulą. Ostatnie pytanie mocno go zaskoczyło, zupełnie nie spodziewał się takiego afrontu. Ściągnął okulary, wyciągnął chusteczkę.
- Nigdy nie stawiałem się w roli medycznego autorytetu doktor Quinzel – odpowiedział wycierając szkła – Jestem zarządcą tej placówki i mam swoje własne priorytety. Decyzja została już podjęta i jej nie zmienię. Joker to od dzisiaj pani pacjent.
Harleen otworzyła szeroko oczy, zdziwiona. Była przekonana, że jej - lekarza - gotowość była warunkiem sine qua non rozpoczęcia terapii. Otwierała już usta, żeby zaprotestować.
Naczelnik popatrzył oschle na lekarkę, po czym założył okulary z powrotem.
- Rozumiem, że zna pani termin „polecenie służbowe”?
Mógł zobaczyć, jak pracują mięśnie jej szczęki. Była wściekła, ale powściągnęła komentarz.
- Tak, oczywiście - odpowiedziała tylko.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 08-04-2020, 23:22   #8
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
-Muszę zrezygnować.

Słowa były obce, jakby nie jej. Uderzenie dłoni Jeremiah, jej szefa zapiekło w prawy policzek Harleen. Ból z całą pewnością należał do niej. Przyjęła go jak matka swoje dziecko. Zaskoczenie jakie malowało się na jej twarzy i łzy, które pojawiły się w oczach sprawiły, że musiała w tej chwili wyglądać jak mała dziewczynka. Nienawidziła czuć się taka bezbronna. W tym świecie pełnym rządzących mężczyzn, być… być po prostu… kobietą.

-Nie nadajesz się do tej pracy smarkulo. Kolejne rozczarowanie.

Arkham prychnął pogardliwie i odsunął się z gestem, jakby chciał wytrzeć dłoń, którą przed chwilą uderzył kobietę. Jego twarz wykrzywiła się w obrzydzeniu.

-Zupełnie jak twoja matka.

Echo tych słów ciągnęło się za Harleen, biegnącą długim, krętym korytarzem szpitalnej placówki. Gdzie była? Jak długo biegła? Drzwi, schody, zakręty, anonimowi dla niej strażnicy, pielęgniarze i lekarze wszyscy zlewali się w jedno. Gdzie do cholery było wyjście? Pozbiera się i powie tej kanalii, Arkhamowi co o nim myśli. Rzuci mu to w twarz, tak samo jak pracę nie dając mu satysfakcji w zwolnieniu jej. Może powinna go także pozwać? Albo spoliczkować, by zrewanżować się mężczyźnie pięknym za nadobne? Czemu ojciec miał powiedzieć coś tak okrutnego? Przecież chciała tylko jego akceptacji. Zaraz, przecież to był jej szef, a nie ojciec. Musi odpocząć i zastanowić się, pogadać z Jean Luciem albo Stephenem. Zakręciło się jej w głowie. Rozejrzała się wokół, najwyraźniej była przy celi Tetcha. Zajrzała do środka i…

-Psssst.

-He?


Zdawało jej się, że coś słyszała. Na korytarzu nie było jednak nikogo. No prawie nikogo. Pod jej nogami znajdował się najprawdziwszy królik, dziwna sytuacja, kto go tu wpuścił? Lekarka wzięła ostrożnie go na ręce i pogłaskała delikatnie. Jego cudownie miękkie futerko przyniosło jej w tej chwili ukojenie jakiego potrzebowała.

-Skąd się tu wziąłeś króliczku?

-Nieważne skąd. Ważne kiedy, a kiedy jest kiedy? Czy już jest za chwilę? Czy może wciąż jest teraz?


Królik zakończył swoją przemowę, wyskoczył zaskoczonej Harleen z rąk i pobiegł przed siebie, następnie wskoczył do dziury, która znajdowała się na środku korytarza i tyle go widziała. Pomyślała tylko, gdzie on się tak spieszy? Przecież ona potrzebuje teraz kogoś do tulenia.

-Jest spóźniony Alicjo. Tak jak ty moja droga.

Za jej plecami dał się słyszeć znajomy głos. Doktor Quinzel pospiesznie się odwróciła.

-Nie nazywam się…

Odwróciła się chcąc zaprotestować, jednak mężczyzna za szklanymi drzwiami celu, który miał na głowie dziwny, ekstrawagancki kapelusz, zbył ją machnięciem dłoni. Człowiek ten wydał jej się znajomy, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd go zna.

-Ciiii. Spotkamy się na miejscu. Wszystko musi być jak w zegarku.

-Ale gdzie idziemy?

-Oh dziewczyno.

Kapelusznik pokręcił z niezadowoleniem głową i po prostu przeszedł przez szklane drzwi swojej celi, które nie posiadały zamku. Przeszedł to może nie do końca dobre określenie, bowiem mężczyzna wszedł w drzwi i rozpłynął się w powietrzu. Harleen próbowała dotknąć tych samych lustrzanych drzwi od drugiej strony i ze zdziwieniem stwierdziła, że jej dłoń przeszła przez nie jakby nie było ich tam wcale. Co lepsze, jej wzrok nie sięgał za dłonią i spoglądała jedynie na kikut swojej prawej ręki. Wciąż jednak ruszała palcami i czuła się jakby dłoń była na swoim miejscu. Kierując się instynktem zrobiła krok naprzód przechodząc na drugą stronę lustra.




Świat “Po Drugiej Stronie Lustra” zdawał się być w innych kolorach. W powietrzu unosiły się drobinki kurzu, w rogach ścian wiły gniazda pajęczyce. W tej rzeczywistości, szpital dla obłąkanych wydawał się zupełnie opuszczony. Harleen nigdzie nie widziała Kapelusznika, ani kogokolwiek innego.

Szła korytarzem skrzydła dla szczególnie niebezpiecznych pacjentów gdy nagle z jednej z cel dała się słyszeć miauczenie. Zanim zajrzała w jej głąb, uwagę Harleen przykuła tabliczka na szklanych drzwiach, która powinna przedstawiać jej rezydenta. Tym razem zamiast imienia, nazwiska czy choćby pseudonimu, który nadaje się przy niezidentyfikowanych pacjentach widniał wizerunek małego kotka bawiącego się kłębkiem wełny. Harleen zdjęła okulary i zamrugała oczami, ale wszystko wydawało się w porządku. Czyżby to ona z jakiegoś powodu nagle straciła umiejętność czytania? Ktoś ponownie zamiauczał zwracając na siebie uwagę pani doktor. Kobieta, która znajdowała się wewnątrz leżała na materacu w czarnym, lateksowym stroju, jakby pospiesznie zszytym ze sobą z łat razem, w celu znajdowało się także kilka prawdziwych czarnych kotów. Osoba ta wydawała jej się znajoma, uwagę przykuwały kocie zielone oczy oraz długie, cienkie pazury będące zwieńczeniem lateksowych rękawiczek.

-K.. Kate?

-Miau… Kim jest Kate?

-Wyglądasz zupełnie jak moja znajoma. No minus ten szmatowaty strój do ostrych zabaw…

-Strój? Miau… Mówisz o moim futerku?


Kobieta Kot polizała wymownie swoje ramię zrobiła to, jakby bezwarunkowo wciąż patrząc spokojnie na Harleen, jakby ta zapytała o godzinę. Kociaki u jej boku bawiły się w najlepsze, tuląc się i mrucząc do kobiety zamkniętej w celi. Harleen przemogła się by kontynuować rozmowę o tajemniczej postaci, przypomniało jej się przecież że dokądś bardzo się spieszyła i prawie na pewno była już spóźniona.

- Nie widziałaś może przypadkiem Kapelusznika miałam się tu z nim spotkać? Może mogłabyś powiedzieć dokąd mam się udać?

-Myślę, że to zależy od tego gdzie chcesz trafić.

-Wszystko mi jedno, byle daleko stąd.


Rzekła poirytowana Harleen. Miała już dość tej bezowocnej rozmowy.

-Skoro wszystko ci jedno, więc chyba nie ma znaczenia gdzie pójdziesz prawda?

Quinzel westchnęła tylko ciężko i już miała odejść naburmuszona, gdy jej rozmówczyni wtrąciła jednak coś ciekawego do rozmowy.

-Podobno dzisiaj mają kogoś ścinać! Chyba po herbatce!

-Herbatce? W którym to kierunku?

-No, więc tam…


Kocica pomachała prawą dłonią kręcąc długim pazurem w powietrzu.

-... mieszka Kapelusznik, robi dobrą herbatkę, ale nie lubi moich maleństw. Natomiast tam…

Zrobiła ten sam ruch lewą dłonią.

-Można znaleźć Królową, ale nie polecam tam teraz iść, mają kogoś ścinać. W sumie chyba zawsze kogoś ścinają. Odwiedzaj sobie kogo tam chcesz, jak dla mnie oboje są szaleni.

Fałszywa Kate rozłożyła bezradnie ramiona, po czym wróciła do lizania swojego ciała.

-Powiedziała kobieta w stroju wielkiego kota, zamknięta w celi.

-Myślisz, że jesteś inna miau? Co w takim razie robisz w takim miejscu? Wszyscy tu jesteśmy szaleni skarbie.

Na to Harleen nie miała odpowiedzi, odwróciła się i odeszła w pierwszym kierunku wskazanym przez Kobietą Kota.

- Miau. Masz może przy sobie karafkę mleczka? Jesteśmy głodni. A może mogłabyś mnie po prostu wypuścić? Halooo? Miauuu nie umiesz się bawić.

Usłyszała za swoimi plecami, ale nie obejrzała się, ani nie odpowiedziała.


Miała wrażenie, że kręci się w kółko, możliwe że tak właśnie było, ale w końcu jednak weszła do dobrze oświetlonego, przestronnego holu z dziwacznie zastawionym ogromnym stołem przykrytym obrusem, na którym znajdowała się zabytkowa porcelanowa zastawa: wazy, półmiski, cukiernice, imbryki, kubki, filiżanki, szklanki, spodki, wazy, brytfanki <słowa narratora unoszące się w powietrzu wewnątrz chmurki, na którą na moment spojrzała Harleen urwały się na chwilę, jakby ten zbierał siłę na oddech, po kolejnej chwili pojawiły się kolejne> talerze, miseczki, salaterki, sosjerki, pieprzniczki, solniczki i dzbanki. Brakowało jednakże jedzenia. Miejsce to do złudzenia przypominała stołówkę pracowniczą Arkham.

-Alicjo moja droga! Oh moja droga, jak się cieszę, że jednak dotarłaś! Mamy tu istną katastrofę!

-Kapeluszniku mówiłam, że nie jestem Alicją… Widziałeś może Królika?


Szpakowaty rudy mężczyzna z zadartym do góry nosem, na którego głowie tym razem znajdował się wypchany, bądź śpiący puchacz machnął lekceważąco dłonią. Harleen mężczyzna wydawał się starym dobrym znajomym.

-Spóźnia się jak zwykle. Są już inni goście, ale mam problem. To musi być idealne herbaciane przyjęcie jednak… Ktoś wszystko pomieszał. Możesz uwierzyć? Świat zwariował!

-Co ty nie powiesz… Jak mogę pomóc?

-Idź do kuchni zanim ktoś tu kogoś pozabija! Albo co gorsza wystawi mi na mniej niż pięć gwiazdek na wonderland.com! Przyporządkuj odpowiednie karteczki do potraw i napitków. To bardzo ważne, nie można się pomylić!


Pani psychiatra w niebieskiej sukni z falbanami, zupełnie innej niż doktorski kitel, skierowała swe kroki do niewielkiej w kuchni, zgodnie z wskazówkami. W kuchni tej kucharze i kelnerzy kręcili się bez celu jak muchy w rosole, bezgłowe kurczaki czy dzieci przy przygotowaniach do świąt. Harleen bez problemu posegregowała karteczki przypinając do zup, napojów i alkoholów te z napisem “wypij mnie”, natomiast karteczki z napisem “zjedz mnie” powędrowały do ciast, mięs, makaronów, słodyczy, warzyw i owoców.

-Możecie podawać.

Powiedziała zadowolona z siebie doktor Quinzel do służby, demonstracyjnie strzepując niewidoczny kurz z sukni. Pracownicy kuchni z widoczną ulgą rozpoczęli pospieszne serwowanie potraw gościom w sali obok. Co by nie mówić o obsłudze, uwinęli się błyskawicznie kiedy otrzymali dokładne polecenia. Z chwilą gdy Alicja, Harleen weszła na bankiet chcąc dołączyć do gości, większość rzeczy znajdowało się już na stole,a goście zaczynali sobie nakładać i spożywać jedzenie zgodnie z instrukcjami zawartymi na karteczkach.

-Przepraszam? Ja tylko szukam Królika. Mam silną potrzebę przytulenia, czegoś miękkiego i puszystego. Naprawdę bardzo tego potrzebuję.

Harleen zaczepiła Kapelusznika, który pełnił funkcję gospodarza przyjęcia, jednocześnie przypisując sobie zasługi kobiety w sprawie podanej żywności. Nalewał sobie właśnie herbatki rozlewając przy okazji sporą jej porcję na biały obrus.

-Przestań wreszcie z tym Królikiem moja droga! Jesteś bohaterką dnia, zostań chwilkę z nami, Królik nie Zając, nie ucieknie.

Na te słowa Marcowy Zając siedzący przy stole ukłonił się nisko. Harleen podziękowała krótko i usiadła na miejscu przy Kapeluszniku. Musiała zrzucić z niego uprzednio pluszowego misia, który zajmował krzesło.
Przy okazji zauważyła, że niektórzy goście przyglądają jej się ukradkiem bądź jawnie, nie ukrywając przy tym swojego zainteresowania osobą nowego gościa.
Twarze tych osób wydawały się kobiecie znajome. Dwoje zupełnie niepodobnych do siebie braci (podobno jednojajowych bliźniaków) w szelkach i pasiastych koszulkach ze śmiesznymi czapeczkami, z których jeden chełpił się tym, że mówił po francusku, Tweedle Hendry i Tweedle Dupo przypominało jej bliskich znajomych: profesora Stephena Hendrego i aktualnego partnera Jean-Luca DuPointa. Księżna Helenii, krainy która leżała “a gdzieś tam” przyglądała jej się bacznie przez pojedynczy okular, była chyba w wieku jej matki Heleny. Natomiast pociągający z ustnika sziszy i wydmuchujący kłęby dymu Pan Gąsienica przypomniał jej o ojcu, który czasem wieczorami przesiadywał w fotelu ze swoją fajką i książką w dłoni. Był jeszcze czarny Marcowy Zając imieniem Bill o którym zwykle nikt nie wspominał przy stole, podobnie jak o jej bracie Williamie. Podobieństwa te jednak były na tyle ulotne, że nie zastanawiała się długo nad nimi.

-Wczoraj było jeszcze jakem słyszał by Królowa nasza, jej głowę by ściąć chciała.

-Patrzcie jaka samochwała. W suknie z falbanami się dzisiaj ubrała.

-Będzie z tego straszna chała!

-Bezguście, bez manier, bez sensu! Jak ma mamusia mówić w zwyczaju miała, gdy bez zbierała.


Harleen poczuła się trochę nieswojo gdy zaczęto rozmawiać o niej, nie kierując jednak swych słów bezpośrednio do niej.

- Napij się wina Alicjo!

Możliwe, że gospodarz wyczuł jej skrępowanie i chciał sprawić by rozluźniła się odrobinę. Uśmiechnął się krzywymi zębami próbując zapewne wydać się przy tym czarujący. Efekt był jednak bardziej komiczny. Kobieta zasłoniła usta dłonią by się nie roześmiać.

-Nie nazy… Ah zresztą. Hmm… Chyba nie widzę wina Kapeluszniku. Widzę herbatę, yerbę, kawę, wodę, kakao, mleko z kożuchem, mleko bez kożucha, tonik, sok, brandy, bourbona, whiskey, piwo zbożowe, piwo korzenne, piwo kwiatowe, miód pitny, wódkę hmm chyba gin? Ale jestem pewna, żee nigdzie nie widzę wina.

-Nie mamy tu wina.

Odrzekł chłodnym głosem Kapelusznik.

-W takim razie pozwolę sobie zauważyć, że to było bardzo niegrzeczne z twojej strony by proponować czegoś czego nie ma na stole.

-Tak jak niegrzecznym było siadać bez pozwolenia!

-Przecież powiedziałeś…

-Że możesz zostać, ale nie powiedziałem że możesz usiąść na krześle prawda?


Dokończył za nią podrażniony gospodarz wbijając z wielką siłą widelec w położony na talerzu schab. Zanim Harleen zdążyła odpowiedzieć zaczęło się dziać coś dziwnego wśród zgromadzonych gości. Jako pierwszy Tweedle Hendry padł głową w zupę, następnie dołączył do niego jego brat Tweedle Dupo, który zaczął dławić się by w końcu paść z krzesła, nieżywy nim jeszcze dotknął chłodnej podłogi. Po nich przyszła kolej na pozostałych gości, którzy co rusz poczęli umierać robiąc przy tym wielce teatralne gesty.

-Ty…! Coś ty zrobiła głupia krowo?! Pomyliłaś karteczki? Ohhh… To wszystko twoja wina!

Przerażona wybuchem złości Kapelusznika, Harleen szybko wstała pozostawiając za sobą to istne szaleństwo. Nie wiedziała jednak, że zostawiając za sobą szaleństwo, wcale nie będzie oznaczać, że szaleństwo nie czekało także przed nią, jak powiedziałaby Kobieta Kot. Ciężko jednak mierzyć szaleństwo jedną i tą samą miarą prawda?




Przestała uciekać dopiero kiedy nie usłyszała za sobą wściekłych głosów. Odsapnęła chwilę i szła przed siebie mało pewnym krokiem. Miała zdecydowany dość tego miejsca, była głodna i zmęczona. Z trudem zwalczyła chęć by po prostu położyć się i nie zasnąć. Wyszła na dziedziniec lustrzanej placówki w której pracowała, z ulgą powitała promienie słońca padające na jej twarz. W prawdziwym świecie to tu wyprowadzano pacjentów by zaznali trochę ruchu i powietrza kiedy była ładna pogoda. Obecnie zrobiło się tu całkiem spore zgromadzenie. Gdy podeszła bliżej by się przyjrzeć, usłyszała donośny kobiecy głos, od którego przeszły ją ciarki.

-Ściąć mu głowę!

Opadła ostrze gilotyny. Sekundę później, tłum robiący za królewskich dworzan, składający się z pacjentów szpitala dla obłąkanych, ubranych w piżamy i kaftany bezpieczeństwa z figurami karcianymi westchnął, a głowa błazna z twarzą Jeremiah Arkhama potoczyła się po trawie wprost pod nogi Harleen. Dziewczyna szybko odwróciła wzrok.

-Nigdy go nie lubiłam. Mądrzył się i nie miał poczucia humoru.

Skwitowała niska, szczupła blondynka w wieku Harleen, ubrana była w suknię niedbal pomalowana farbą w czerwono-czarną kratę. Na nosie miała krótkie czarne okulary z czerwonymi serduszkami na oprawkach. Mogła uchodzić za siostrę bliźniaczkę Quinzel, gdyby takową miała. Na jej głowie widniała mała korona, będąca raczej rekwizytem teatralnym niż prawdziwą koroną. W ręku zaś dzierżyła berło zakończone głową ptaka dudu.

-Jestem Królową.

Kobieta wystawiła przed siebie dłoń z wielkim rubinem na palcu w kształcie serca. Chyba oczekiwała, że Harleen padnie jej do stóp całując pierścień. Ta jednak jedynie delikatnie dygnęła nie zwracając uwagi na pusty gest.

-Harleen. Miło mi. Czy przechodził tędy może jakiś Królik?

-Tak, tak był jakiś Królik i spieszył się na herbatkę, ale pewnie zgubił się gdzieś biedaczysko. Zagramy może partyjkę w krykieta?

-Niestety żałuję, ale nigdy nie grałam w krykieta i wolę inne rodzaje sportu.


Królowa prychnęła urażona i zaczęła się dokładniej przyglądać lekarce, studiując ją od stóp do głów.

-Ktoś ci kiedyś powiedział, że lepiej byłoby ci w blondzie dziewczyno? Przykro mi, ale ja jedynie mogę przefarbować ci włosy na czerwono.

Powiedziała Królowa rzeczowym, ale wywyższającym się tonem. Kierując swoje zamyślone spojrzenie w stronę szafoty i gilotyny, gdzie regularnie odbywały się egzekucje.

-To mi jest przykro Królowo, ale nie widzę siebie jako rudej.

Co za bezczelność… No nie, a dopiero co czyściłem szafot… Niesłychane… Jak ona śmie!

Rozległ się szmer głosów wśród niecodziennego dworu. Królowa najwyraźniej usłyszała co nieco, bowiem momentalnie zmienił się jej nastrój.

-Tak, tak jak śmiesz dziewczyno! Jestem Królową i za tą obrazę rozkazuję wam… Ściąć jej głowę!

Co zatem mogła zrobić Harleen? Uciekła ponownie biegnąć przed siebie wprost w kierunku wejścia do kolejnego pomieszczenia, korytarza z wieloma rozgałęźniami, którego ściany były pokryte gęstym żywopłotem, a któryś z poddanych Królowej kończył malować papierowe róże, czerwoną farbą, która mogła wcale nie być farbą. Nikomu z tej zgrai nie udało się jednak dogonić dzielnej pani doktor. Zatrzymali się gdy ta przekroczyła pewien punkt i zawrócili przerażeni.

Chaotyczne głosy królewskich poddanych pokrzykiwały tak, że nie sposób było niczego zrozumieć. W końcu sama Królowa zakrzyknęła donośnie tracąc cierpliwość.

-Cisza! Ty tam sługusie, składaj raport.

Monarchini wskazała na pacjenta pozbawionego sporej części garderoby, z wytatuowanym znakiem karo na twarzy, który uradowany, że właśnie jego wybrany począł mówić, całując jednocześnie wystawioną przez jej królewską mość, dłoń z rubinem.

-Królowo! Melduję, że dziewczyna weszła do labiryntu. Czy mamy podążać jej śladem?

-Nie trzeba. Jokkerwock zrobi swoje, już dawno nie był karmiony. Ściąć głowę komuś innemu!



Ta wariatka wyglądała jak ona, ale przecież ona nigdy by nikogo nie zabiła. Coś tu było bardzo nie tak. Poczuła, że czas już wrócić do domu. Tylko gdzie był ten dom? Szła tym labiryntem minutami, może godzinami. Drogowskazy ze strzałkami na skrzyżowaniach głosiły coś w stylu: “w tą stronę”, “ślepy zaułek”, “skrót”, “zawróć za 500 kroków” “do siedmiomilowego lasu” i nie były zbyt pomocne. Nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie, na środku labiryntu pojawił się Królik, ten sam którego Harleen spotkała wcześniej.

-Panie Króliku, dzięki niech będzie bogom, szukam pana od nie wiem jak dawna...

-O nie, tylko nie znów to dziewczę! Panienka wybaczy, ale spieszę się na herbatkę i jak wspominałem jestem już spóźniony.

Królik pokicał w stronę żywopłotu i zniknął w gęstwinie liści oraz gałęzi. Kobieta skoczyła za nim, ale nie dość szybko. Nie zamierzała się jednak poddać. Przedzierała się przez chaszcze by w końcu cała brudna i podrapana, w poszarpanej niebieskiej sukience wyjść po drugiej stronie żywopłotu. Królik stał przed nią na dwóch łapach trzęsąc się jak osika ignorując zupełnie jej obecność.

-No w końcu cię dorwałam!

Królik jednak nie zareagował.

-Panie Króliku? Co się…

Odpowiedź przyszła sama kiedy Harleen podniosła wzrok. Najpierw zauważyła te oczy, złe, świdrujące ją do samego dnia jej jestestwa. Potem długie, żółte zaostrzone zęby. Białą skórę i monstrualny biały odwłok, pokryty setkami małych paszczy i wykręconymi rękoma, a wszystko to w ciągnącej się wraz z resztą cielska, zielonej burzy włosów.

Jokkerwock, urealnienie wszystkiego tego czego się bała, a to co przypomniała sobie kiedy zajrzała w te ślepia. Poczuła, że w tym momencie spogląda w otchłań, a otchłań spogląda na nią.

-Nie zaaaPPpppytAAszzz jak się dzZzzziiiiiiŚ czuję?

Potwór uśmiechał się i pełznął w jej kierunku. Gardłowe charczenie mogło być śmiechem, ale jej nie było do śmiechu. Pokonując strach i paraliż zamknęła oczy, wzięła Królika na ręce i pobiegła przed siebie zamykając oczy tak by jej mózg nie mógł przetrawiać tego co widział.

-Tam! Szybko!

Wrzasnął Królik, pokazując małą pakę na dziurę w ziemi, która dawała jakąś nadzieję na ucieczkę przed potworem. Quinzel uchyliła mokre od łez powieki na tyle by wiedzieć gdzie biec. W końcu skoczyła i poczuła, że spada w pochłaniającą ją ciemność. Nie była pewna czy wciąż spada, czy trwa zawieszona w nicości, aż w końcu zobaczyła światełko na końcu tunelu. Lustro w które wpadła jak kamień w wodę.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hWWsfrfq69A[/MEDIA]


-Halo? Doktor Quinzel? Cholera… To jakiś rodzaj transu. Jak policzę do trzech to otworzy pani oczy i obudzi się ze snu. Raz, dwa, trzy.

Hugo Strange klasnął w dłonie by dodać efektu

-Nie sądziłem, że to rzeczywiście się uda.

-Ma pani wiele do wytłumaczenia pani doktor.


Mężczyźni mówili do niej, ale Harleen wydawała się wciąż zamroczona.

-Co się… Strange? Arkham? Miałam strasznie dziwny sen...

Jeremiah Arkham za plecami Hugo Strange’a nie wydawał się zachwycony.
Oboje wyjaśnili cierpliwie jak niepozorny i pozornie nieszkodliwy Jervis Tetch zahipnotyzował kobietę, a ta umożliwiła mu jego ucieczkę. Nie wierzyła, ale jak chwilę się uspokoiła pokazali jej nagranie z monitoringu jak rozmawia ze strażnikiem informując o przeniesieniu pacjenta na przesłuchanie do sądu w sprawie jakiejś kradzieży. Widziała jak ona pozbywa się strażnika wypranym z emocji głosem, a Tetch obezwładnia bogu winnego sprzątacza i przebiera się w jego strój, po czym jakby nigdy nic wychodzi przez frontowe drzwi. Sama w tym czasie przez pół godziny wpatrywała się w ścianę i majaczyła do siebie zanim ktoś zorientował się, że coś jest nie tak. Wtedy właśnie wezwano Strange’a i Arkhama.
Siedziała z rozdziawionymi ustami czując się upokorzona przez tego człowieka. Tego całego… Kapelusznika. Pozwoliła mu na zbyt wiele, zlekceważyła i teraz poniesie tego konsekwencje. Siedzieli, więc we dwoje w gabinecie naczelnika mając przed sobą kolejną trudną rozmowę.

-Panno Quinzel…

-Rezygnuję.


Poczuła dziwne uczucie deja vu, od którego zakręciło jej się przez chwilę w głowie.

-W żadnym wypadku nie przyjmuję pani rezygnacji. To… nieszczęśliwy wypadek, zbieg okoliczności, ale nie możemy pozwolić by coś takiego zawyżyło na całej pani karierze prawda? Rozmawiałem już z profesorem Hendrym i podziela on moje zdanie.

-Że co proszę? Pozwoliłam uciec pacjentowi, a pan ma to gdzieś?


-Powiedzmy,że… Takie sytuacje zdarzają, zdarzały się w przeszłości.

Poprawił się szybko naczelnik.

-Nie możemy sobie pozwolić na upublicznienie tej sprawy w tej chwili. Nie kiedy miasto czy Wayne mogą nam obciąć dotacje. Poza tym Tetch nie jest w gruncie rzeczy jakoś bardzo niebezpieczny prawda? Była pani jego lekarzem, więc zdaje sobie pani z tego sprawę. Poproszę Hugo i razem wymyślimy jakieś przekonywujący sposób ucieczki pana Tetcha, który można przedstawić reszcie Gotham.

Harleen opadła na krzesło odjeżdżając nim kawałek w tył. Nie wierzyła własnym uszom. Ten dupek chce ratować własny stołek, ale przy okazji ratował także ją, więc niewiele mogła powiedzieć w tym temacie. Kiwała do siebie głową, słuchając jeszcze przez chwilę swojego szefa. W końcu wstała kierując się do wyjścia.

-Niech pani weźmie wolne do końca dnia, a po weekendzie zajmie się pani Jokerem.

-Chyba się przesłyszałam…

-Nie. Ta sytuacja jest niefortunna, ale w gruncie rzeczy niczego nie zmienia.


Mam nadzieję, że wyrażam się jasno. Nie chciałbym przeprowadzać kolejnej rozmowy tego typu doktor Quinzel.

W jej oczach błysnęła determinacja. Będzie musiała udowodnić temu człowiekowi ile jest warta. Zapewne tylko czeka na jej upadek.

-Tak jest.

-Jeśli to wszystko to może pani wyjść. Chciałbym wrócić do pracy.

-Jeszcze jedno doktorze Arkham. Czy… Uderzył mnie pan?


Naczelnik spojrzał na Harleen jakby ta zwariowała do reszty.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 10-04-2020 o 14:01.
traveller jest offline  
Stary 09-04-2020, 18:45   #9
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Kompletnie rozbita wewnętrzne Harleen przeszła przez okno szpitala, aby usiąść na metalowych schodach przeciwpożarowych. Ręce się jej trzęsły, kiedy wyciągała papierosa z paczki. Jeden wypadł jej z palców i spadł w dół, pomiędzy prętami schodów. Drugiego – ostatniego - udało się jej zapalić.

Potrafiła zracjonalizować zahipnotyzowanie przez pacjenta i dziwaczny trans rodem z Alicji w Krainie Czarów. W końcu spędziła miesiąc z tym szaleńcem, a na superwizji omawiała głównie jej relacje z Arkhamem, zamiast odczuć i myśli odnośnie pacjenta. Profesor Hendry zwrócił nawet na to uwagę.
Powinna była pójść za jego sugestią.

Potrafiła – choć z trudem – przyjąć, że to całe… zdarzenie, jak je nazywała w myśli, nie zmieniło jej pozycji i nadal Joker był przypisanym jej pacjentem. Nie urodziła się wczoraj, wiedziała, że w zakładach psychiatrycznych działy się różne rzeczy, czasem balansowano na granicy prawa, czasem je naginano, a czasem przekraczano. Finansowanie i opinia ośrodka były priorytetem, nikt sobie nie mógł pozwolić na obcięcie funduszy. Tak, pacjentom udawało się uciekać, czasem z pomocą kogoś z zewnątrz, A czasem z wewnątrz. Nie czuła się winna, raczej użyta.

Dotknęła, delikatnie, swojego policzka. Znów poczuła ból uderzenia, choć ten ból nie był w jej policzku, a raczej w mózgu. Wspomnienie bólu. Bólu, którego nigdy nie doświadczyła, nikt nigdy jej nie uderzył. Więc skąd to wspomnienie? Miała wspomnienia palących mięśni po treningu, zdartych kolan, skręconego barku po upadku z szarfy… Ale nie takie. Skąd się więc wzięło?

I – poczuła, że się czerwieni, bo jest jej tak wstyd, że aż nie może oddychać. - jak mogła go o to zapytać? Jak mogła się tak podłożyć?

Chciała znów zapalić, ale paczka była pusta. Wróciła do budynku, przypomniała sobie o wolnym na resztą dnia, zostawiła kitel na korytarzy i zeszła do garażu. Po chwili już jechała w stronę swojego apartamentu, szybko, ulice były pustawe, było jeszcze dość wcześnie, przed popołudniowymi korkami. Nie zauważyła, za samochód przed nią przyhamował – nie było powodu, żeby hamował, ulica była pusta, żadnych świateł, przechodniów – a jednak bmw przyhamowało.

Wjechała mu prosto w bagażnik.


Trzy godziny później Harleen otulona kocem siedziała, pochlipując, na swojej kanapie. Wiliam Quinzel – przystojny, opalony, z imponująca muskulaturą i jasnym spojrzeniem niebieskich oczu objął ją ramieniem.
- No już, siostra – powiedział. - Ogarnij się. Nic się nie stało. Zwykła stłuczka. Każdemu może się zdarzyć. Wszystko załatwiłem.
- Ale Bill… Dlaczego Jean-Luc nie przyjechał?


Skrzywił się lekko, zawodowym, protekcjonalnym skrzywieniem starszego brata „Nie wiem, pewnie znów wdał się w jakieś szemrane interesy, jak to on. To nie jest facet dla ciebie”
- Interesy, wiesz sama… Na pewno przyjedzie. Ne martw się. – poszedł do lodówki, pogrzebał chwilę i wrócił dla niej limonkowym radlerem. Sobie przyniósł normalne piwo. Stuknęli się. – Opowiedz mi więcej o tym swoim szefie – debilu.
Uśmiechnęła się przez łzy.
- Obijemy mu mordę z kumplami, chcesz?
Znów się uśmiechnęła.
- Wiesz, że serio mogę to zrobić?

Naprawdę mógł. Nie osobiście, ale miał kumpli… Wiliam uprawiał zawodowo parkour i free diving, ale jego koledzy byli pasjonatami różnych sportów. Boksu. Bare Knuckle Fightingu. Baletu.
- Dzięki, brat . – przytuliła się do jego ramienia. – Zapamiętam. W razie czego zadzwonię, dobra?
- O każdej porze. No, chyba że będę z jakąś gorącą laską w łóżku, to nie.. ale wtedy cię uprzedzę –
puścił do niej oko.
Trzepnęła go w ramię. – Czyli wszystkie noce odpadają?
- Noce, poranki, przerwy na lunch.. No, mała, koniec smutków. Jutro jadę nad zatokę, będę nurkować, normalnie z akwalungiem. Pojedziesz ze mną, oderwiesz się, wyluzujesz.


Pociągnęła nosem.
- Jutro nie mogę . Mamy coroczne spotkanie ludzi z roku. Co kto osiągnął, dzieci, mężowie.. takie tam.

Przerwał im dzwonek do drzwi.
Bill poszedł otworzyć.
- Dzwoniłaś Harleen, nie mogłem odebrać, wiec przyjechałem, coś się stało? – dopiero teraz Jean-Luc dostrzegł drugiego mężczyznę. – Hej Wiliam – powiedział. – Coś się stało?

Wiliam wykonał lekki ruch otwartą dłonią. Gest ten mówił „Nic wielkiego, miała zły dzień, trochę dramatyzuje, hormony”. A potem skonkretyzował: – Miała stłuczkę. Wszystko załatwiałem, nic jej nie jest. Pokłóciła się z szefem.– Znikam. - Na razie, siostra.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. Nie musieli się lubić, ale dla obydwu Harleen była ważna. To ich łączyło.


Przyjęcie odbywało się w kawiarni umieszczonej na dachu wieżowca Sky Tower. Miało charakter niezobowiązującego spotkania, proste standing party, stroje wieczorowe nie są wymagane, dużo alkoholu, fikuśne przekąski.

Harleen w swoich najwyższych szpilkach i prostej, jedwabnej sukience podkreślającej jej kształty, przyjęła kolejny kieliszek martini od Lean-Luca.
- Jesteś kochany – powiedziała. Mężczyzna uśmiechnął się, tłumiąc ziewnięcie.
– Poszukam czego dla siebie – wytłumaczył się, dbając o to, aby jego francuski akcent był bardzo wyraźnie słyszalny. Przycisnął Harllen do siebie, pocałował, a potem uśmiechnął się do towarzystwa ich otaczającego i zniknął.
- Pewnie poszedł rozmawiać z jakimś kontrahentem. Jest bardzo zajęty, jak to marszand.. – lekarka machnęła dłonią, nieco alkoholu wylało się na podłogę. Była już lekko wstawiona, ale miała do tego prawo, do cholery! Dziś to ona była gwiazdą imprezy. Z facetem, na widok którego jej koleżankom spadały majtki. W szpilkach z najnowszej kolekcji najbardziej znanego projektanta. Ze stanowiskiem w szpitalu, który dla wielu był szczytem marzeniem.
- Podobno zamknęli tam samego Jokera.. – zaczął Peter Bowie z jej roku. Prymus, pierwszy na roku, najprzystojniejszy z przystojnych który przez całą specjalizacje nie zwracał na nią uwagi.
- Och tak – powiedziała, dbając o to, żeby jej wyznanie brzmiało lekko, jakby rzucone mimochodem. – Jestem jego lekarzem prowadzącym.
Peter prawie wypuścił swojego pokala z dłoni.
- Jest taki , jak go opisują? – nie potrafił się powstrzymać od zadania pytania.

Bogiem z prawdą Harleen nie za bardzo wiedziała, co wypisują o Jokerze. Psychopatyczny szaleniec, te nagłówki oczywiście widziała. Poza tym – jak na razie jej bycie lekarzem prowadzącym ograniczyło się do tego jednego kontaktu, miesiąc temu. Ale Peter nie musiał o tym wiedzieć.
Ujęła go pod ramię.
- Przecież wiesz, że to tajemnica zawodowa - przyłożyła wskazujący palec do jego ust. – Nie możemy o tym rozmawiać. Chociaż bardzo bym chciała, uwierz mi. To niesamowity przypadek.

Peter więcej nie pytał, a ona wiedziała, że teraz nie ma już odwrotu. Nie może się wycofać.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 10-04-2020, 16:57   #10
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Po lunchu wszedł do łazienki przylegającej do gabinetu, zabierając wcześniej z sekretariatu najnowsze wydanie „Gotham Gazette”. Ściągnął spodnie, usiadł na podgrzewanej desce, pobieżnie przeglądając nagłówki tytułów. Żadnej wzmianki o ucieczce Tetcha. Czyli nikt nie puścił pary, świetnie. Kwestią czasu było, gdy ten maniak znów kogoś spróbuje okraść lub zabić, a wtedy zrobi się nieprzyjemnie. Przypomniał sobie ostatnie spotkanie z Batmanem, gdy ten przytargał do szpitala poturbowanego klauna.
- Liczę, że tym razem jego cela zatrzyma go na dłużej – powiedział a potem dodał – Będę obserwował.
Naczelnikowi mimo, że deska grzała aż miło, nagle zrobiło się zimno. Co prawda nietoperz miał wtedy na myśli Jokera, ale między słowami dał do zrozumienia, że chyba nie jest zadowolony ze standardów bezpieczeństwa panujących w Azylu. Będę obserwował, co to miało znaczyć? Batman ma tu szpicla? Zhakował kamery?
Jego rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. Jeremiah pochylił się, i wyciągnął z opuszczonych do kostek spodni telefon. Odebrał.
- Wesker wrócił do mieszkania – usłyszał komunikat w słuchawce.
- Nie nazywa się już Wesker – poprawił rozmówcę naczelnik – Tylko…

Pięć tygodni temu


- Smith? Harold Smith? – starszy, łysiejący mężczyzna z brzuszkiem popatrzył na prawo jazdy a potem przeniósł niepewnie wzrok na Jeremiasza.
- Tak się teraz będziesz nazywał– wyjaśnił Arkham uśmiechając się wyrozumiale do swojego pacjenta, który przez lata nosił pseudonim Brzuchomówca. Staruszek wyglądał zupełnie niegroźnie, i rzeczywiście dopóki nie wkładał na rękę drewnianej lalki wyglądającej jak miniaturka Ala Capone był ciapowatym, uległym, pozbawionym krzty charyzmy starszym panem o aparycji lokaja. Lalka, na którą wołano Scarface, stanowiła natomiast jego zupełne przeciwieństwo. Tyle, że to nie ona wymyślała te wszystkie brawurowe plany napadów na banki, nie ona przejmował kolejne gangi, budując przestępcze imperium. Robił do Wesker, który gdyby nie choroba psychiczna doszedłby pewnie dalej niż Cobblepot a może i Falcone. Był jednym z tych genialnych szaleńców, o których Arkham przed rokiem opowiadał z entuzjazmem senatorowi Collinsowi i został odprawiony z kwitkiem.
- Nie bardzo rozumiem doktorze Arkham. Skoro jestem zdrowy i dostałem wypis, dlaczego mam podawać się za… – Brzuchomówca znów spojrzał na dokument -…Harolda Smitha?
- Arnold Wesker popełnił w życiu wiele zła, Harold Smith zaczyna zaś z czystą kartą. Rozumiesz do czego zmierzam?
- Tak. Chyba…Nie za bardzo.
- Nikt nie będzie cię już nigdy oceniał, nikt nie dowie się kim byłeś w przeszłości. Znajdziesz uczciwą pracę, zdobędziesz prawdziwych przyjaciół, kto wie, może nawet się zakochasz? To całkiem przyjemna perspektywa prawda?
Wesker uśmiechnął się półgębkiem i odetchnął z ulgą.
- To jest jak jakiś sen. Nie mogę uwierzyć, że opuszczam szpital.
O nie, nie opuszczasz Arnoldzie, nie opuszczasz, pomyślał Arkham, nie przestając się serdecznie uśmiechać.

Teraz

Arkham siedział przed monitorem laptopa obserwując obraz z ukrytych kamer. Wesker zmywał naczynia a potem usiadł przy stole i otworzył gazetę z ogłoszeniami, spreparowaną przez ludzi naczelnika i podrzuconą do skrzynki pocztowej. Wczoraj Arnold nie zadzwonił do Montgomery’s, może spróbuje dzisiaj? Rozmyślania Jeremiaha przerwało pukanie do drzwi.
- Wejść.
Próg gabinetu przekroczył Hugo Strange. Naczelnik zamknął klapę laptopa i wyprostował się w fotelu.
- Nie przeszkadzam Jeremiaszu?
- Naczelniku Arkham. Mam nadzieję, że wymyśliłeś już wiarygodne wytłumaczenie ucieczki Tetcha? Za chwilę będę miał na głowie pismaków, Gordona i…sam wiesz kogo.
Strange zajął fotel naprzeciwko, złożył ręce w piramidkę. Arkhama zawsze bawił ten gest, wykonywany tak często przez burmistrza Gotham, ale musiał przyznać, że do Hugo wyjątkowo pasuje. Cóż, z niechęcią musiał przyznać, że jego podwładny jest prawdziwym a nie udawanym intelektualistą.
- Już się tym zająłem. Choć nie rozumiem, dlaczego to ja mam sprzątać twój bałagan. Przyznaj się po prostu, że popełniłeś błąd.
- Błąd? – grdyka na bladej szyi naczelnika poruszyła się nieznacznie.
- Doktor Quinzel nie pasuje do tego miejsca. Skoro nawet Tetch potrafił ją wykorzystać, co zrobi z nią Joker? Skończ swoje gierki, zanim zajdzie to za daleko.
Arkham starał się zachować spokój i nie wykonywać nerwowych gestów. Wiedział, że Hugo potrafi czytać z ludzi jak z książek a nie chciał tym razem dawać mu tej satysfakcji. Kiedy jednak odkleił dłonie od biurka, na dębowym blacie zostały mokre plamy potu.
- Mówiłem ci już. Kiedy doktor Quinzel złoży na moje biurko rezygnacje dostaniesz klauna dla siebie. Do tego czasu to jej pacjent – odpowiedział zdecydowanym tonem.
- Masz na jej punkcje obsesję – stwierdził Strange, po chwili krótkiego zastanowienia.
Jeremiah uśmiechnął się i pokręcił litościwie głową dając do zrozumienia co myśli na temat sugestii swojego pracownika.
- Większej bzdury w życiu nie słyszałem.
- A może jej dręczenie sprawia ci przyjemność?– dociekał dalej podwładny.
Naczelnik ściągnął usta i zmarszczył brwi. Jego jabłko Adama zadrżało jakby wpadło w rezonans.
- Nie dręczę kobiet.
- Cóż. Elizabeth ma chyba inne zdanie na ten temat, prawda? – Hugo z niezmąconym spokojem na twarzy i dłońmi splecionymi w piramidkę, dalej wpatrywał się w swojego szefa jakby to on, a nie zamknięci w placówce wariaci, był jego pacjentem.
- Dosyć tego. Wyjdź! – Arkham zerwał się z fotela i wskazał palcem na drzwi. Hugo wstał, poprawił kitel i bez słowa opuścił gabinet szefa. Jeremiah zaciskał pieści z bezsilności. Pozbyłby się Strange’a już dawno temu, ale ten za dużo widział i słyszał. Jeremiah żałował że podzielił się z nim niektórymi tajemnicami tego miejsca. Czasem zastanawiał się dlaczego to zrobił i dochodził do wniosku, że nie tylko Jarvis Tetch potrafi zrobić człowiekowi wodę z mózgu.
Naczelnik wybudził laptop z uśpienia. Zauważył, że pacjent zero zniknął z zasięgu kamer.
- Obsesja. Dobre sobie – burknął pod nosem Arkham klikając myszką w ikonki kamer numer 7, 8 i 9.
Arnold Wesker, teraz znany jako Harold Smith z misą pełną chipsów, siedział w salonie przed telewizorem i oglądał stare odcinki „Żaru młodości”. Jeremiah poczuł zimne dreszcze, gdy przypomniał sobie, że ta durna opera mydlana to ulubiony serial jego żony. Podniósł słuchawkę telefonu i połączył się sekretarką.
- Susan. Wprowadź zmiany w grafiku. Od jutra pacjentką 3507 zajmie się doktor Zajcev.
- 3507?
- Elizabeth Higgins-Arkham.
- Ah, rozumiem, przepraszam, zapomniałam…Czy życzy pan sobie czegoś jeszcze?
- Tak. Wykreśl doktora Strange’a z listy świątecznych premii.– naczelnik zdecydowanym ruchem odłożył słuchawkę na widełki.
***

Kiedy Jeremiah wszedł do izolatki, Joker siedział na zimnym żelaznym krześle, mocno skrępowany kaftanem bezpieczeństwa. Pilnowało go dwóch strażników, Harry i Joe. Gdy naczelnik skinął w ich kierunku, mężczyźni wyszli na korytarz. Arkham rozejrzał się po pokoju, upewniając, że kamery są wyłączone po czym odsunął dru-gie krzesło i usiadł naprzeciwko klauna. Śladów po ostatnim spotkaniu z Batmanem prawie już nie było widać.

- Cieszę się, że czujesz się już lepiej – powiedział nawet nie próbując ukryć, że to jedynie wyuczona służbowa formułka nie mająca nic wspólnego z prawdą – Jak tam dziś twoje samopoczucie?

-Naczelniku! A jednak to prawda co mówią, ma pan złoOotttte serce i dba o malucz-kich.
Joker uśmiechnął się kpiąco i położył obie nogi na stole.

-Czy zatem zasłużyłem sobie na taki zaszczyt, ja skromny klaun cyrkowy?

Arkham z trudem mógł znieść widok trupiobladej uśmiechniętej gęby. Chętnie by popatrzył jak Nietoperz jeszcze raz robi z niej z krwawą miazgę.
- Widzę, że dopisuje ci humor, to dobrze. Niedługo zaczniesz terapię z nowym lekarzem, doktor Harleen Quinzel. Spotkaliście się tej nocy, gdy przytargał cię tu Batman - Jeremiah zrobił krótką pauzę po czym zdobył się na odwagę, żeby spojrzeć w oczy Jokera - Mam dla ciebie pewną propozycję. Gdybyś się zgodził, mógłbym pójść na pewne ustępstwa, wiesz…godzina telewizji raz w tygodniu, prenumerata „Gotham Gazette”, od czasu do czasu jakaś pizza zamiast szpitalnego żarcia. Zainteresowany?

-Mmmm. Pamiętam dokładnie jak wybrałem pewnego chłopca.

Psychopata wskazał palcem na naczelnika. W zasadzie próbował wskazać bo uniemożliwił mu to kaftan bezpieczeństwa założony na czas jego pobytu w izolatce. Wobec tego zrobił tylko dziwny niekontrolowany ruch.

-Wydawał się jedynie małą, nieszkodliwą kurwą. Ech, a tu proszę! Jeremiasz przemówił! Nie wiedzieliśmy jakiego uwolniliśmy lwa… ha ha ha.

Zaśmiewał się do rozpuku, ale jego oczy pozostawały drapieżne, wciąż czujne, wręcz głodne.

-Ciekawe kiedy nikczemny król Jeremiasz przejrzy się w lustrze i stwierdzi to co widzi chyba każdy: król jest nagi.
Joker wyszczerzył zęby, wysuwając głowę tak daleko w przód, jak tylko pozwalała mu na to anatomia jego ciała.

-Ustępstwa? Oh naczelniku gdybyś tylko mógł wiedzieć.. Tss tss.

Klaun zamlaskał ustami i pokręcił głową.

-Godzina telewizji raz dziennie i godzina na świeżym powietrzu. Oczywiście pod nadzorem strażników i czujnym okiem naszego wspaniałego naczelnika. Ziemia niech mu lekką będzie.

Arkham próbował jednym uchem słuchać drugim wypuszczać, brednie szaleńca. Przez te wszystkie lata już się uodpornił na jego wyrażane w formie żartów groźby i prowokacje. Bał się tylko wtedy, gdy Joker nie siedział w swojej celi i terroryzował Gotham. Tu było jego królestwo, i to on ustalał zasady.
- Telewizja dwa razy w tygodniu, jeden spacer w miesiącu. Zgodzisz się albo koń-czymy rozmowę – odpowiedział twardo Jeremiah.

Wariat oblizał usta i przygryzł wargę kokieteryjnie. Jakby nie jego oczywisty stan umysłowy to pewnie mógłby zrobić karierę w teatrze.

-Lubię jak udają trudnych do zdobycia. Bawią w udawanie dorosłych. Wymachują paluszkiem, rekompensując sobie braki w czym innym ha ha ha. Dobrze naczelniku, kończymy rozmowę, może pan oglądać telewizję cały dzień leżąc do góry brzuchem, a ja zajmę się doOOOooBrzzzze doktor Quinzel. Ciekawe jak ona smakuje. Zrobimy tak, spróbuję kawałek i dam znać żebyś mógł wystawić recenzję dla prasy okej? Po-móż mi Jeremiaszu, ja tu chcę wypracować jakiś kompromis? Może zgoda na wizyty małżeńskie?

Joker zrobił poważną minę. Ekspresja jego twarzy była bogata, jej mimika ciągle się zmieniała, jednak emocje te z pewnością były udawane. Tak przynajmniej się zda-wało. Przywodziło to na myśl krokodyla ukrytego pod taflą wody, z widocznymi jedy-nie oczami czającymi się nad powierzchnią. Na wodzie powstawały kręgi, ale kroko-dyl pozostawał niewidoczny do momentu gdy było już za późno.

Wiedział, że klauna nie da się kupić, zastraszyć ani z nim negocjować, a jednak do końca łudził się, że gdzieś za tym makabrycznym uśmiechem jest jakaś cząstka zdrowego rozsądku. Wstał z krzesła, do ust włożył miętówkę.
- Jeśli doktor Quinzel spadnie choć jeden włos z głowy, zapłacisz mi za to – zagroził całkiem poważnie – Ale…jeśli masz ochotę się nad nią trochę poznęcać psychicznie daję ci zielone światło. Chcę, żeby do końca miesiąca doktor Quinzel złożyła wymówienie na moje biurko i liczę, że mi w tym pomożesz. Wtedy pomyślę o telewizji i spacerach.
Arkham nie czekając na odpowiedź klauna wyszedł z izolatki po czym zwrócił do Harrego i Joe.
- W pięty i kolana. Tylko nie zostawcie żadnych śladów. Potem możecie włączyć kamery
Strażnicy przytaknęli, wyciągnęli gumowe pałki i weszli do izolatki, ale co tam się działo, Jeremiaha już nie obchodziło. Spokojnym krokiem oddalił się w kierunku swojego gabinetu.
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 10-04-2020 o 19:42.
Arthur Fleck jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172