Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-09-2021, 17:02   #11
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Vannessa Billingsley

Zimno i wilgoć.
Vannessę obudziło zimno i wilgoć.

Otworzyła oczy i przez chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje. Pamiętała, że kładła się spać do swojego łóżka, obok Krisa, na piętrze mieszkania w Londynie. Mieszkania nad jej kwiaciarnią. Miała kwiaciarnię? Chyba tak. Więc dlaczego czuje się taka zagubiona?

Resztki dziwnego snu uciekały z jej świadomości do krain, w których kryją się senne marzenia. Sen był dziwny i pamiętała go mgliście, jak większość snów. Pracowała w czymś, co nazywało się Ministerstwem Regulacji, polowała na łamiące prawo Fenomeny za pomocą swoich magicznych zdolności Druidki, osoby potrafiącej kontrolować Odmieńców, Lud Fae, jej sąsiadów z pobliskiej dzielnicy, u których zaopatrywała się w dziwaczne, egzotyczne kwiaty. W tym śnie była mgła, w której ratowała ludzi i siebie przed jednookimi monstrami i potworami o wyglądzie demonicznych owadów. W tym śnie stała przed dziwaczną postacią w masce odrzucając oferowane jej moce. W tym śnie była w jakimś świecie po drugiej stronie rzeczywistości, widziała anioły i koszmary, a nawet chyba została zabita. Albo i nie? Sen mieszał się, niczym woda do której ktoś wrzucił kryształki nadmanganianu potasu.

Czemu było tak zimno?

Zorientowała się, że leży na desce. Deska wisiała przyczepiona łańcuchami do zimnej, wilgotnej, ceglanej ściany. To była prycza. Vannessa była ubrana w ubłoconą, poszarpaną i przemoczoną piżamę. Jej piżamę. Przykryta brudnym, dziurawych i cuchnącym kocem.

- Obuziłłłaaa siem - powiedział ktoś niewyraźnie gdzieś blisko. - Obuziłłaaa. Bignij po miszcza!

Chlupot wody, jakby ktoś biegł gołymi stopami po wodzie.
Poczuła, że ma ochotę zwymiotować, a głowa rozbolała ją, jakby ktoś rozdzierał ją na kawałki cęgami. Przez chwilę walczyła z ogarniającą ją słabością i rozmywającymi się obrazami. Coś było nie tak. Cholernie nie tak.

Ujrzała, że znajduje się w małej celi. Chyba piwnicznej. Bez żadnego okienka czy wykuszu. Poza pryczą zaczepioną do ściany i drewnianego wiadra na odchody, w celi nie było nikogo i niczego. Za celę, za kratami o gęstym splocie, żelaznymi, grubymi, pokrytymi warstwą rdzy i wilgoci, stał jakiś koszmarny potworek. Był niski, na tyle niski, że przez chwilę Vannessa myślała, że potworek klęczy. Ale nie. Stał.

Stwór miał zieloną niczym gnijąca sałata skórę, wielkie spiczaste uszy niczym skrzydła nietoperza, paskudny pysk podobny do tego zwierzęcia i ciemne, wielkie oczy z pionową, jadowicie-żółtą źrenicą. Uśmiechał się szerokim pyskiem ukazując szereg nierównych i poczerniałych kłów. Widząc, że na niego patrzy wysunął z pyska jęzor, którym oblizał się po płaskich nozdrzach.

- Ty ładna. Ładna ty. Miszcz bundzie zaduwolony. Luuubi grzmocić te ładneee. Lubbbi. On grzmuci, grzmuci, a my jemy, jemy. Hehehe.

Żołądek podszedł jej do gardła. Złe oczy potwora dosłownie, pożerały ją całą.

Jak się tutaj znalazła? I, do licha ciężkiego, gdzie jest tutaj? I dlaczego głowa boli ją tak, jakby za chwilę coś miało rozwalić ją od środka?

Nagle, na korytarzu, gdzie znajdowały się kreatury, dało się słyszeć jakieś dziwne hałasy. Najpierw coś, co brzmiało, jak rozedrgany krzyk, który urwał się nagle. Potem ktoś pojawił się na korytarzu. Jakaś postać ubrana w przylegający do ciała, lekko lśniący, czarny strój z kapturem. Twarz zakapturzonego zasłaniała paskudna, okultystyczna maska.

Czarno odziana postać poruszała się niezwykle szybko. Niemal, jakby się teleportowała. Oba potwory padły na ziemię, rozbryzgując wokół siebie fontanny krwi.

Postać zatrzymała się przed celą Vannessy. Niemal teatralnym gestem strząsnęła posokę z czarnych, niemal niewidocznych ostrzy, którymi przed chwilą zarżnęła goblinoidy.

- Vannessa Billingsley? - zapytała postać kobiecym, cichym i melodyjnym głosem.


DUNCAN SINCLAIR

Duncan wszedł do holu, wypełnionego czerwoną niby-mgłą, na którym ludzie z Towarzystwa walczyli z szybkimi Fenomenami, które wyglądały jak okaleczone, zakrwawione ciała młodych dziewczynek w wieku od kilku do kilkunastu lat. Poruszały się one bardzo szybko, próbując uszponionymi rękami poharatać, rozerwać ciała jakiegoś mężczyzny z mieczem, jakiejś kobiety o czerwonych włosach. Oboje uwijali się pomiędzy potworami z szybkością egzekutorów i wprawą doświadczonych szermierzy. Mimo przewagi liczebnej wydawało się, że kontroluję sytuację.

Murdock biegł tuż za nim, uzbrojony w strzelbę. Użył jej strzelając do jakiejś demonicznej smarkuli, która wylądowała tuż przed nim, ale potworek zszedł z nadludzką szybkością z linii strzału i skoczył w stronę Murdocka. Inna dziewczyna wyrosła, jak spod ziemi, przed Duncanem próbując szponami sięgnąć jego gardła.

“Tyle jak chodzi o ratowanie dzieci” - przeszło przez głowę Szkota, gdy wyprowadzał potężny cios kolbą w podbródek potworka. Świadomość niezbyt ogarniała własne umiejętności, ale pamięć mięśniowa zrobiła swoje. Miał nadzieję żę cios urwie głowę, albo przynajmniej odrzuci pokrakę dość daleko, żeby w razie czego mógł pójść na odsiecz Murdockowi.

Kreatura, trafiona z potężną siłą, poleciała w tył, na ziemię i znieruchomiała na kilka dłuuuugich, przy mocy hiper-adrenaliny, sekund. Murdock też potrafił się bić, ale nie z potworami. Szybki doskok Duncana uratował drugiemu Szkotowi skórę. Sinclair zadziałał na tyle szybko, że wszedł pomiędzy drugą bestyjkę i Murdocka. Pazury świsnęły mu przed twarzą, dosłownie o kilka centymetrów mijając ciało.

- Cofnijmy się! Nie zabijajmy ich! - krzyknęła czerwonowłosa, unikając jednocześnie zgrabnie i zwinnie ataku kilku dziewcząt, próbujących dopaść intruzów niczym sfora wściekłych psów.

- Aye! - lufa przyłożona do głowy stwora nie wypaliła, zamiast tego uderzyła w nią jak kij bilardowy w bilę. - Słyszeliście panią! Cofamy się! Nie zabijać kurwiów! - na wszelki wypadek powtórzył po gaelicku, łapiąc karabin w poprzek i używając jak kija pasterskiego przeciw stadu wilków.

Czerwonowłosa i facet z mieczem, którym płazował przemienione kreatury zaczęli cofać się w stronę wyjścia. Podobnie, jak Duncan.

- A Emma? - mężczyzna rzucił w stronę kobiety.

- Minęli ją na schodach, Gładzik! - zamaszyste uderzenie pięścią posłało jedną z dziewczynek - demonów pod buty mężczyzny. - Da sobie radę! Dajmy jej czas! Niech działa!

Duncan zdzielił kolejną paskudę.

Mimo, że było ich dużo i były szybkie, to ludzie zdecydowanie górowali nad przemieńcami wyszkoleniem i sprawnością. Tylko Mardock, pozbawiony nadludzkim mocy, miał w tej walce problemy. Oberwał ostro po żebrach i po udzie. Cofał się jednak, krwawiąc, jak inni. Widać było, że Gładzik i czerwonowłosa o rozświetlonych zielenią oczach starają się go chronić, podobnie jak robił to Duncan.

- Marduck - ty idź pierwszy, biegiem! - krzyknęła wszędobylska kobieta do człowieka Bastionu Londyn - Chronimy ci dupę!

Karabin Duncana posłał kolejną dziewczynę - potwora na podłogę, ale powalone potworki podrywały się niemal w tej samej chwili. Co więcej kątem oka dostrzegł kilka nowych, na balustradzie na piętrze. Wyglądało na to, że szykują się do skoku na ich głowy.

- Uwaga! Nad wami! - Duncan, w momentach gdy nie ogarniał się od natrętnych pokurczów biegł równym, dostosowanym do Murdocka tempem zamykając pochód. Teraz spiął się w sobie szykując do wybicia się i przejęcia w powietrzu stwora, który jakoś szczególnie mógłby zagrozić grupie.

EMMA i DUNCAN

Emma krzyknęła do ludzi z Towarzystwa, przyciągając tym samym uwagę demona. Ten zaryczał coś, w mowie, od której co słabsi duchem tracili zmysły i rozum i rzucił się w stronę Fantomki. Był szybki.

Emma ledwie zdążyła usunąć mu się z drogi, rozpaczliwym susem. Przy tej szybkości działania, moc fantoma nie zdążyła jej ukryć tak, jakby sobie tego życzyła. Cóż, krzyczenie i bieganie nie jest najlepszą taktyką, jak chce się pozostawać niewidoczną dla zmysłów Fenomenów, szczególnie tak potężnych jak demony. Tutaj nawet najlepsi z najlepszych Fantomów, do których przecież Emma się zaliczała, powinni raczej wybrać taktykę przemykania na paluszkach, od cienia do cienia, najwolniej, ze wstrzymanym oddechem. Wrzask był błędem i za ten błąd oberwała.

Cios spadł na nią z boku. Poczuła, jak unosi się w powietrzu, jak przelatuje nad niską balustradą nad schodami, a potem ląduje w szaleńczym chaosie walki, na czyichś plecach.

Duncan ostrzegł resztę w samą porę. Czerwonowłosa, która znajdowała się najbliżej zaskakującego Opętańca, odskoczyła w bok, nie łamiąc szyku, i potężnym kopniakiem rodem z jakiś wschodnich sztuk walki, trafiła dziewczynkę - demona prosto w klatkę piersiową. Ciało napastniczki poleciało w tył, waląc o ścianę z siłą, która pozostawiła spore wgniecenie w strukturze.

I wtedy, na plecy innego Fenomena, spadła zamaskowana postać o oczach świecących tym samym szmaragdowym blaskiem, co oczy czerwonowłosej wojowniczki z Towarzystwa. Dziewczyna na którą spadła zieloonooka, znalazła się na ziemi, a zamaskowana postać szybko została zasłonięta przez Gładzika.

A potem w sam środek dziewczyn - opetańców zeskoczył wysoki, chudy ale zarazem masywny kształt. Demoniczny byt o ciele ociekającym śliską czerwienią, pod którego skórą wykrzywiały się agonalnie dziesiątki innych, demonicznych pysków i mord. Szybkim ciosem uszponionej łapy posłał Czerwonowłosą w powietrze. Wyszczerzył zębiska do Duncana, który próbował sięgnąć go, bez skutku, mieczem.

Teraz mieli już nie tylko sforę Opętańców na karku, ale jednocześnie też demona który powodował, że wyczucie zagrożenia Duncana wywaliło poza skalę.

Emma, nieco oszołomiona poturlała się na bok, czując że z trudem łapie oddech, a usta wypełnia jej słonawa krew. Z bólu zerwała koncentrację i natychmiast rzuciły się na nią dwie nastolatki, przyciskając do posadzki i próbując szponami sięgnąć jej twarzy, zerwać z niej sprzęt ochronny, dostać się do wnętrzności.

Sigil na jej piersi zapłonął jasnym blaskiem, odrzucając przemienione dziewczęta w tył. Emma była wolna i mogła działać.

Pieczęć na piersi Alicji również zapłonęła tym samym światłem, gdy czerwonowłosa była koordynatorka, poderwała się na nogi z nadludzką szybkością egzekutora.

Od strony wejścia padły strzały. Twarz demona oberwała kilkoma kulami, co jednak niewiele dało. Na ciele demona pojawiły się dziwne smugi energii, które przypominały chyba łańcuchy. Zapewne Manda Mattson użyła swoich zdolności.

Duncan wykorzystał daną mu szansę. Wyprowadził kilka śmiertelnych dla ludzi ciosów, które jednak pozostawiły lekkie rany na cielsku Piekielnego Pomiotu. Najwyraźniej przeciwnik, który im się trafił, należał do jakiejś wyższej ligi, albo Szkot wyszedł z wprawy.

Demon szarpnął się, zaryczał i splatające go łańcuchy energii rozpadły się w drobne iskierki światła. Alicja Vorda, czerwonowłosa, dopadła go, i uderzyła mieczem w bebechy. Nie udało by się jej, gdyby nie jednoczesny atak Gładzika i Duncana, które ściągnęły uwagę Pomiotu. Ostrze Vordy weszło głęboko, a z jej klatki piersiowej, światło-ogień, spłynęła po klindze i uderzyła w ciało demona. Ten wrzasnął przeraźliwie, i skoczył w górę, z mieczem czerwonowłosej wbitym w bebechy, nim ktokolwiek zdążył zareagować. Chwycił się krawędzi na pierwszym piętrze i zniknął im z pola widzenia.

Wrzeszczały także opętane dziewczyny, z których ust wydobywały się smugi czerwonego, świetlistego dymu. Dziewczęta stały, nie atakując, chwiały się na nogach i kiwały, jakby czymś otumanione.

- Jadą tutaj samochody! To chyba BORBLE! Musimy się zabierać! - krzyczał jakiś męski głos od strony głównego wejścia, w którym Emma rozpoznała chyba Michael'a Mattsona. - Będą tutaj za chwilę!

Emma w końcu odzyskała oddech. Czuła, jak sigil na jej piersi buzuje energią, ale podświadomie nie chciała mieć do czynienia z tym, ktory go nałożył, czym ograniczała jego działanie. Alicja nie miała takich oporów. Przebiła się do Emmy, powalając kopniakami i pięściami Opętańców. Pomogła wstać przyjaciółce, które nie czuła się najlepiej.

- Ty. Szkocie! Zabierajcie się stąd! - Alicja krzyknęła do Ducana i Murdocka, który korzystając z chwili spokoju już kuśtykał w stronę wyjścia - podczas walki oberwał paskudnie w bok i w nogę. Tracił krew, a pozbawiony mocy mógł uważać się za szczęściarza, że przeżył. - Jeżeli dacie radę, odciągnijcie stąd tych rządowych skurwieli!

- Nie mamy tutaj chyba czego szukać - Kopaczka spojrzała na Emmę. - Wypierdalajmy stąd, piękna, co?

Emma słyszała demona, który szedł korytarzem. Wiedziała, gdzie idzie. Do pokoju, w którym zostawiła tą jedną dziewczynę. Wiedziała, że znajdzie ją bardzo szybko. Wiedziała, że demon jest ranny. Że słabnie. Ale wiedziała też, że agenci Biura Rady Bezpieczeństwa Londynu będą tutaj lada chwila. I ze nie są oni Fenomenami, na których będzie w stanie wykorzystać swoje moce. Co najwyżej będą to doskonale wyszkoleni żołnierze, na hiper-adrenalinowym haju.
 
Armiel jest offline  
Stary 03-10-2021, 19:16   #12
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Aye! - rzucił Duncan za siebie, podtrzymując rannego Murdocka, stojącemu na drodze Jołopowi po prostu wskazał głową kierunek w którym zostawili furgonetkę. - Pojedziemy w stronę syren, dzieciarnia z Towarzystwa potrzebuje chwili intymności, spróbujemy im zdjąć MR z pleców. Murdi, jak się trzymasz, gaduło? Mów do mnie!

- Zajebiście boli! To chyba dobrze. - Murdock wyszczerzył zębiska. - Ale jeszcze mam ochotę na napierdalankę z kimś dorosłym. te smarkule jakoś nie bardzo wypadało tłuc.
W międzyczasie wyszli z budynku, pozostawiając w nim ekipę z Towarzystwa. Weszli w strugi lejącego deszczu.

- Świetna laska, no nie. Ta czerwonowłosa. - Murdock znów zaczął żartować.
Ich samochód był kawałek dalej, było pewne, że Murdock nie dotrze do niego za szybko ze zranioną nogą.

- Świetna laska. - zgodził się Sinclair, przez chwilę kalkulując coś w głowie i spoglądając w stronę z której spodziewali się oddziału Ministerstwa. - Dobra, inaczej, Jołop weź go do wana, jedźcie do naszej nory i posklejajcie się do kupy. Zdemoluję parę radiowozów i do was dołączę.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 06-10-2021, 20:42   #13
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Plan wypalił. Częściowo. Demon skupił się na mnie, a jakże, ale nagle dostał jakiegoś turbo doładowania, jakby trzymał je na specjalną okazję albo zawsze był taki szybki a ja tego nie ogarnęłam. W każdym razie nie dobiegłam tam, gdzie chciałam. Zamiast tego skurczysyn walnął mnie od boku, pierdolnął mnie ponad barierką i zrzucił na głowy ludziom na dole.

Wylądowałam na kimś, gruchnęłam o ziemię i odturlałam się gdzieś w cholerę, mając tylko nadzieję, że nie wyląduję prosto pod nogami walczących no i tym bardziej pod łapami demona. Zamiast tego władowałam się prosto w ręce opętanych dziewczyn i pojawił się problem natury moralnej czy się z nimi napierdzielać czy też nie. W końcu to te dzieciaki miałam zamiar uratować. Nie musiałam jednak podejmować tej decyzji, bo moja osobista anielska pieczęć podjęła ją za mnie odrzucając dziewuszki swoim światłem.

Dzięki temu miałam w końcu chwilę, aby rozejrzeć się po pomieszczeniu i rozeznać w sytuacji. Ludzie rzucili się do walki z demonem, ale kule nie za wiele mu zrobiły. Ktoś z naszego wsparcia także włączył się do walki atakując stwora mocą. To jednak nadal było za mało.

Potem Ala przeszła do szarży łącząc jednocześnie siłę swojego miecza i mocy sigila czego rezultatem była ucieczka demona. Potwór słabł co dało się również dostrzec obserwując zachowanie opętanych przez niego dzieci. Dziewczynki odpuściły atak i zatrzymały się, ale pojawiła się kolejna komplikacja w postaci nadjeżdżających pojazdów prawdopodobnie Borblowskich.

Ala postawiła mnie na nogi jednym szarpnięciem i zaczęła wydawać na szybko polecenia. Chciała jak najszybciej stąd spierdzielać co było rozsądnym pomysłem, ale ja wiedziałam, że demon nie zamierzał odpuścić i chciał dokończyć to co zaczął, kiedy mu przerwałam.

- Musisz mi pomóc! – wrzasnęłam do Alicji - On idzie ją zabić! Trzecie drzwi po prawej na piętrze! Trzeba tam dotrzeć przed nim!

Na szczęście Ala szybko działała i tak samo szybko myślała, więc skumała od razu o co mi chodziło. Kiwnęła tylko głową, po czym dosłownie rozmazała się, znikając na schodach prowadzących na piętro. Po chwili usłyszałam ryk bólu demona. Czemu? Alicja miała zabrać stamtąd dziewczynkę, więc chyba jednak nie za bardzo skumała co do niej mówiłam. Gładzik spojrzał na mnie wyczekująco. Chyba czekał na jakiejś polecenia z mojej strony.

- Ala tłucze się z paskudą. Dasz radę ich wyminąć i bez konfrontacji z demonem wyciągnąć tę dziewczynę z pokoju i sprowadzić ją na dół?! Ja wtedy pomogę Alicji. - Musiałam włączyć Gładzika w nasze działania, bo w obecnej sytuacji musieliśmy wynieść się stąd jak najszybciej.

Gładzik kiwnął mi głową i wskoczył na piętro, prosto z parteru, susem napędzanym przez hiperadrenalinę i zniknął mi z oczu. Pobiegłam za nim swoim zwykłym tempem licząc, że zdążę wspomóc Kopaczkę w walce. Nawet jakby moim jedynym wkładem w potyczkę miało być przyprawienie demona o niestrawność po tym jakby mnie zeżarł. Chociaż taką opcję wolałabym zostawić sobie jako ostateczny, wyjątkowo głupi i wyjątkowo desperacki krok.

Kiedy dotarłam na piętro walka trwała w najlepsze. Gładzik siedział blady, pod ścianą, trzymając się ręką za rozchlastany bebech, z którego wypływała czerwoną strugą krew oraz wyślizgiwały się flaki. Najwyraźniej źle oszacował swoje możliwości i demon dosięgnął go pazurami, gdy próbował go minąć. Szlag by to! Dlatego właśnie miałam obawy co do posyłania tutaj Gadzika.

Kopaczka za to wisiała na plecach stwora, gorzejąc niczym lampa o dużej mocy. Demon syczał i chlapał kwasem pozostawiając na ścianach i na podłodze dymiące krople posoki, która przeżerała się powoli przez kamień i drewno. Najwyraźniej ta kwasowa kąpiel niezbyt przeszkadzała Vordzie, a przynajmniej nie na tyle żeby nie przestać dźgać bestię w łeb, pysk i szyję płonącym energią z Pieczęci Jehudiela ogniem.
- Zdychaj! Kurwo! Wreszcie! – Wrzeszczała przy tym aż jej krzyk urwał się i zamienił w coś w rodzaju pisku i gulgotu, gdy struga kwasu wlała się jej do ust.

Przejrzałam w myślach swojej możliwości. Dłonie nadal miałam okaleczone, więc moją jedyną opcją i ewentualną przewagą była cholerna pieczęć cholernego Jehudiela. Ręce nie musiały działać, żebym mogła po nią sięgnąć. Ruszyłam do walczących, żeby przypalić stworowi dupsko, ale nie zdążyłam. Zanim do nich dotarłam Kopaczka nadal szlachtując demona spojrzała na mnie twarzą dymiąca od kwasu.

- Leź po dżedżko!
Posoka demoniszcza bryznęła pod sufit.
- Ja go żajebjjjjęeee …

Demon targnął się w tył, walnął plecami o ścianę gniotąc cielskiem Kopaczkę. Jego złe oczy zatrzymały się na mnie i wyciągnął łapy w moją stronę, próbując mnie chwycić, kiedy nadbiegałam. Wtedy Vorda wbiła mu nóż w jedno z jego pajęczych ślepi. Cholera, demon przegrywał walkę z Alicją. Poza tym widziałam jak jego rana po rtęciowym ostrzu, ta którą sama mu zadałam zaczęła czernieć, a na jego skórze pojawiły się płomienie, od powoli ogarniającej to monstrum energii anielskiej pieczęci.

Czyli wyglądało to tak, że miałam do wyboru trzy ewentualne opcje: pomóc Ali, pomóc Leo lub pomóc dziewczynce. Alicja zdawała się mieć kontrolę nad sytuacją, dziewczynka, póki demon dostawał lańsko od Ali, też była raczej bezpieczna. Jedyną osobą potrzebującą w tej chwili pomocy wydawał się Gładzik. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby przeze mnie kopnął w kalendarz, więc przypadłam do Egzekutora, cały swój plan opierając na tym, że mogłam wykorzystać moc sigila do leczenia jego ran. Nie przepadałam za używaniem mocy pieczęci i w przeciwieństwie do Kopaczki i Fincha rzadko jej używałam, ale teraz nie miałam innego wyjścia.

Gładzik spojrzał na mnie, zapluł się krwią i uśmiechnął. Widziałam, że trzymał bebechy na miejscu a skóra na jego ciele podlegała przyspieszonemu procesowi regeneracji. Niektórzy, co potężniejsi Egzekutorzy, posiadali takie zdolności samoleczenia i najwyraźniej Gładzik do nich należał. Potrzebował jednak czasu, bezpiecznego miejsca, a potem zjedzenia megakalorycznego posiłku. Na pewno w tej walce już nie był w stanie pomóc Ali, ale jednocześnie raczej nie umarłby od odniesionej rany, no chyba, że Vorda przegrałaby starcie z demonem i ten dorżnąłby potem rannego. Jednak magia sigilu też się na coś przydała, bo poczułam, jak zaczęła ze mnie wypływać moja własna energia i jak moje własne ciepło wlewało się w Gładzika, który dzięki temu zastrzykowi energii, był w stanie szybciej poskładać się do kupy.
Tymczasem demon zamiast przestać się szamotać i podziwiać moją moc uzdrowicielską znalazł sobie inną strategię obronną. Nie mogąc uwolnić się od uczepionej do niego Kopaczki rozpędził się i pobiegł korytarzem prosto w stronę wywalonego okna. A potem rzucił się przez nie, plecami w tył, mając zapewne zamiar zmiażdżyć agresorkę swoim cielskiem. Wszystko to wydarzyło się w mgnieniu oka.

- Ja pierdolę - wykrztusiłam z siebie widząc, co się dzieje - Poczekaj tutaj - rzuciłam do Gładzika - zaraz wracam.
Potem rzuciłam się pędem po dziewczynę.

Usłyszałam za sobą Gładzika, który olał moją instrukcję z czekaniem i podniósł się podpierając ściany. Wpadłam do pomieszczenia wypełnionego gryzącym oparem jaki stworzyła posoka demona wżerająca się w podłogę. Zobaczyłam dziewczynę, kulącą się w rogu, za krzesłem, zasłaniającą twarz dłońmi. Ubrane w jasną piżamę ciało było chude i drobne. Na pierwszy rzut oka mojego wewnętrznego Zmysłu dziewczyna nie emanowała, więc musiała być człowiekiem.

Zrobiłam kilka kroków w jej kierunku i zatrzymałam się przed krzesłem.
- Hej. - zwróciłam się do niej - Chodź. Musimy uciekać.

Dziewczyna zdjęła ręce z twarzy i spojrzałam na nią.

- Ożeż…- wyrwało mi się.

Dziewczynka przyglądała mi się wielkimi oczami. Widać było, że jest na granicy załamania nerwowego. Dobrze, że nadal miałam zasłoniętą twarz.

Potem przestawiłam krzesło nogą na bok i przykucnęłam przy dziewczynie.

- Kim jesteś? Czego chcesz? - Zapytałam pospiesznie.

Dziewczyna nie odpowiedziała, ale gdy usłyszała kobiecy głos zza maski odrobinę się uspokoiła.

W drzwiach stanął Gładzik. Nie widział jej, bo ją zasłaniałam sobą.

- Idę zobaczyć co z Kopaczką, bo tam na zewnątrz zrobiło się cicho. Zbieraj się stąd szybko. Zaraz będą tutaj Borblaki.

- Dobra. Pomóż Ali i sprawdźcie co z pozostałymi dzieciakami - Odpowiedziałam Gładzikowi.

- Dlaczego tak wyglądasz? - Zwróciłam się ponownie do dziewczyny.

- I co robisz w tym sierocińcu? - Dodałam.

- Co? Nie rozumiem – Dziewczyna odzyskała głos, ale widać było, że zaraz może wpaść w histerię.

- Imię dziewczyno, jak masz na imię? - Zapytałam lekko zdenerwowanym tonem.

- Gemma. – Odpowiedziała słabym głosem.

- Naprawdę? - Zdziwiłam się.

- Słyszałaś kolesia? - Dodałam - Musimy stąd spadać i to natychmiast, bo nas Borble dojadą, więc z łaski swojej rusz się i chodź na dół.

- A reszta? Ten potwór. On je … on… - zamilkła. - Ten Borbl, bo tak go chyba nazwaliście.

- Ten potwór to Ammemet. I się wypierdzielił przez okno, więc droga na dół jest czysta. Chodź sprawdzimy co z resztą dziewczyn – Powiedziałam i wstałam na podsumowanie swoich słów.

- A ja mam na imię Emma. No chodź już w końcu. - Ponagliłam dziewczynę.

Widać było, że dziewczyna się wahała, ale w końcu jednak podjęła decyzję. Wyszła z kąta, stanęła na szczupłych nogach. Z tego co widziałam była na bosaka i mogła sobie pokaleczyć stopy o walające się wszędzie na korytarzach sierocińca szkło i inne śmieci. Nie miałyśmy teraz jednak czasu na szukanie butów. Spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem, czekając na dalsze polecenia najprawdopodobniej dostrzegając we mnie swoją szansę na ocalenie. Możliwe też, że widziała mnie wcześniej, gdy atakowałam demona, aby ją uratować.

- Emma! Szybko. Kopaczka chyba nie żyje, bo się nie rusza, a ten demon powoli się podnosi! - Usłyszałam wołanie Gładzika od strony okna.

- Cholera jasna! – Warknęłam - Idź na dół, ale na razie nie wychodź z budynku - Powiedziałam do dziewczyny i rzuciłam się biegiem na dół.
- Dobrze, proszę pani.

- Kurde - Wymamrotałam pod nosem na to: proszę pani, ale nie miałam czasu tego roztrząsać, bo martwiła mnie Ala, no i demon oczywiście.

Dziewczyny na dole nadal trwały w dziwnym stuporze. Stały prosto, kiwając się na boki, jakoś tak groteskowo i nieludzko, strasznie. Reszta ekipy gdzieś mi zniknęła, musieli wyjść na zewnątrz, w deszcz.

Chciałam wybiec na dwór, żeby ustalić, gdzie mogli upaść Kopaczka i Ammemet, ale nim zdążyłam dojść do drzwi wyjściowych dziewczyny za mną wydały z siebie jeden, nagły, skoordynowany, upiorny wrzask i padły, niczym ścięte zboże. Gemma, która już schodziła po schodach zatrzymała się, wyraźnie porażona widokiem tych zakrwawionych, padających i drgających konwulsyjne dziewczynek. To chyba nie był dobry pomysł, żeby kazać jej zejść na dół. To były dziewuszki, które znała i być może lubiła a teraz musiała oglądać ten przerażający spektakl.

Szybko zawróciłam i przyklękłam przy jednej z teraz już leżących na podłodze dziewcząt. Skupiłam się na niej próbując wychwycić Zmysłem Śmierci czy nadal była ona naczyniem dla opętańców demona i jaki był jej ogólny fizyczny stan. Dziewczynka, którą zbadałam oddychała płytko i nieregularnie, ale nie czułam od niej wibracji demonicznego zawładnięcia.
Spojrzałam na dygocząca Gemmę.

- Demon zdechł i je puścił. – Wyjaśniłam, mając nadzieję, że wystarczająco uspokajająco - Sprowadzę tutaj Ojczulka, żeby im pomógł.

Ponownie ruszyłam w stronę wyjścia rozglądając się za swoimi towarzyszami, a w szczególności szukając Aniołka. Ulewa ograniczała mi widoczność, ale zobaczyłam samochód Szkotów ruszający gdzieś, w strugach deszczu. Aniołek i reszta byli przy naszym aucie. Świecili latarkami w stronę gmachu sierocińca.

- Demon wykitował! - Ryknęłam w stronę tłoczących się przy samochodzie ludzi, na tyle głośno, żeby przekrzyczeć szum deszczu.

- Ruszajcie do środka pomóc dzieciakom - Dokończyłam dobiegając do samochodu.

- On je opętał, a teraz opuścił i one leżą nieprzytomne. Bardzo płytko oddychają. Nie wygląda to za dobrze.

- Ja poszukam Ali i Gładzika. - Dodałam ruszając w stronę, gdzie jak mi się zdawało powinni znajdować się Kopaczka i Egzekutor.

Zza rogu budynku wyłoniła się poszukiwana przez mnie para. Alicja lśniła, jak wielka latarnia, przebijając się tym blaskiem nawet przez padający deszcz, ale powoli światło przygasało. Wyglądała jak na mój gust całkiem żywotnie i całkiem zdrowo. Nie wiedziałam, że z Gładzika był taki panikarz. Sam Egzekutor przyleciał do mnie na hiperdopalaczu.

- Zacznę wynosić dziewczyny. – Poinformował mnie - Kopaczka mi pomoże. Na nadświetlnej, załatwimy to niczym Sokół Millenium. Przygotujcie samochody do ewakuacji. Musimy upchać, ile się da tych dzieciaków.

Nie skomentowałam faktu, że obecnie dysponowaliśmy tylko jednym samochodem.

- Weźmiemy je do Radości - Vorda też użyła hiperadrenaliny, bo pojawiła się tuż obok mnie, jak spod ziemi. Jej skóra lśniła od środka, a oparzenia po kwasowej posoce leczyły się w szybkim tempie. - Zawijaj się do reszty, Emm.

Radość to był całkiem spory pensjonat na pograniczu Londynu, którego właściciel należał do Towarzystwa.

- One są nieprzytomne. Jak Aniołek im nie pomoże to nie upchamy je na śpiocha w samochodzie. Z resztą nawet jak odzyskają przytomność to i tak nie wystarczy miejsca – Musiałam w końcu poruszyć temat naszego deficytu samochodowego, a do tego nadal byłam pełna złych przeczuć, jakby coś ciągle mogło pieprznąć znienacka, ale posłusznie zawróciłam do sierocińca.

Kiedy weszłam do środka rzuciłam przelotnym spojrzeniem czy Freddie zajął się pomocą i zobaczyłam, że Towarzystwo już zaczęło szybkie i gorączkowe działania. Nie mieli zbyt wiele czasu i dobrze o tym wiedzieli. Kopaczka i Gładzik znosili dzieciaki pod samochód, gdzie Ojczulek pomagał tym najciężej rannym. Było pewne, że nie będziemy w stanie zabrać ze sobą wszystkich. Minibus, którym się tutaj zjawiliśmy, mógł zabrać jeszcze jakieś dwanaście osób. Piętnaście, jeżeli wziąć pod uwagę możliwość tego, że część z nas opuści pojazd i dotrze na miejsce pieszo lub innym środkiem transportu.

Nie podobało mi się to, chciałam zabrać ze sobą wszystkich. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Gemmy i zauważyłam ją w wejściu. Dziewczyna natychmiast przemokła, ale z zaciśniętymi ustami i z uporem w oczach pomagała iść rannej i zapłakanej koleżance.

Miałam do niej mnóstwo pytań, ale póki co ją zignorowałam i poczekałam aż pojawi się Alicja z kolejnym dzieckiem.

- Ala - zwróciłam się szybko do Kopaczki - Ile miejsc nam zabraknie? Dużo ich tam jeszcze zostało? I czy widziałaś kogokolwiek z personelu? Bo to dziwne, że nie natrafiliśmy na nikogo dorosłego tylko na same dzieciaki.

- Nie zmieścimy ich z połowę. Tych małolatek jest tutaj z pięćdziesiąt, które przetrwały. I nie, kurwa mać, nie widziałam żadnego pingwina ani innego dorosłego. Też mnie to dziwi.

- Cholerna jasna! – Zirytowałam się - Nie da się skołować jakiegoś dodatkowego środka transportu?

- Możemy ukraść coś w pobliżu. Ze dwa samochody. Ale wtedy się mocniej się narazimy. No i zaraz będziemy tutaj mieli Biurwy na łbie. I chociaż korci mi, żeby im wszystkim nakopać do dupsk, to sparing z demonem mocno mnie wyczerpał. Ja bym, o kurwa…

Alę zatkało po tym jak zobaczyła Gemmę. Spojrzała gwałtownie na mnie.

- To twoja? - Szepnęła pochylając się w moją stronę. - Byłaś młodocianą matką i porzuciłaś ją w bidulu? Nie. To nie w twoim stylu. Masz siostrę?

- No coś ty! – Zaprotestowałam oburzona - Sama byłam zaskoczona, pierwszy raz ją widzę. Może to jakiś mimik albo inny udawacz. Tylko dlaczego miałaby kopiować mój wygląd jako nastolatki a nie obecny? Nie wiem co o tym myśleć. - Przyznałam.

Poza tym dziewczyna wyglądała identycznie jak ja, dosłownie jeden do jednego, tylko kilkanaście lat młodsza a pierwsze co przyszło Ali do głowy to, że była moją córką. Naprawdę? Przecież dzieci nawet jak są mocno podobne do rodziców to raczej nie wyglądają jak wierna kopia jednego z nich. Gemma bardziej wyglądała jak moja siostra bliźniaczka niż dziecko, ale to też było mało prawdopodobne, jako że była no sporo młodsza. Z drugiej strony Ala nie znała mnie, kiedy byłam w wieku Gemmy, więc nie mogła określić jak bardzo była do mnie podobna. Ja za to mogłam to ocenić i przerażało mnie to.

- Zabieramy ją z innymi? - zapytała Kopaczka - Ja bym ją odseparowała. Przewiozła gdzieś indziej. To zadziwiające podobieństwo i może mieć jakieś znaczenie.

- Jak chcesz to zrobić, jak mamy jeden środek transportu? - Nadal wszystko rozbijało się o sprawy logistyki naszej ewakuacji z tego miejsca.

- Wezmę ją, kurwa, na barana i pocwałuję jak pierdzielony konik! Nie mam innego pomysła. – Zawsze jak się denerwowała Ala zaczynała odzywać się w ten sposób.

- Zawsze możemy ukraść rikszę jak kiedyś. - Parsknęłam śmiechem, bo przypomniała mi się nasza niesławna akcja.

- Świetny pomysł, ale nie marnujmy czasu! – Vorda popędziła po kolejną dziewczynkę.

Zgodnie ze słowami Alicji zajęłam się po pierwsze usadzaniem dzieciaków w busie tak żeby zmieścić ich tam jak najwięcej a po drugie kontrolowaniem okolicy. Wypatrywałam jednocześnie nadjeżdżających samochodów Borblu jak i potencjalnych pojazdów do “pożyczenia”.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 06-10-2021 o 20:51.
Ravanesh jest offline  
Stary 07-10-2021, 06:51   #14
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- To jest tylko zły sen - Vannessa powtórzyła sobie obserwując stwora. Jej ciało… Nie! Na pewno nie jej ciało reagowało dreszczami i mdłościami. Więc to na pewno sen.
Tak realistyczny, że aż za bardzo prawdziwy.
Zły sen.
Więc gdy w pojawił się jeszcze jeden aktor w tej scenie, który w spektakularny sposób unicestwił sepleniącą kreaturę Vannessa Billingsley odparła ochrypłym głosem - Nie. Miss Universe.
W absurdalnych sytuacjach absurdalne odpowiedzi były najlepsze.
A sen był przecież absurdalny.

Oczy za maską zwęziły się, jakby ich właścicielka zastanawiała się nad uzyskaną odpowiedzią.
- Wiesz, gdzie ona jest przetrzymywana?

Brak poczucia humoru. Tak. Taką diagnozę postawiła Vannessa. Czyli sen robił się coraz bardziej absurdalny.
- Tak - próba obudzić się. Zatem trzeba było zacząć być poważnym. - A czego chcesz od niej?
- Nie czas na te pytania. Za chwilę zbiegnie się tutaj więcej tych pomiotów. Gdzie ona jest. Powiedz, a ciebie też uwolnię z tej klatki.
Najwyraźniej zamaskowana kobieta nie miała pojęcia, jak wygląda Vannessa.
- Dobrze - powiedziała Vannessa. Gorzej być chyba nie mogło być. - Właśnie z nią rozmawiasz. Co chcesz ode mnie?
- Chodź za mną, jeżeli chcesz żyć! - kobieta schowała miecze i chwyciła dłońmi w rękawicach kraty. Niemal bez widocznego wysiłku wyrwała je z muru, przy dźwiękach pękającej zaprawy i sypiących się kamieni.
Przejście stanęło otworem, a kobieta, nie czekając na Vannessę ruszyła korytarzem, obojętnie przechodząc nad zabitymi przed chwilą wielkouchymi stworami.
To było coś. Druidka przez chwilę stała patrząc się z niedowierzaniem na wyrwane kraty.
W pewnym momencie odwróciła głowę za kobietą, która ją uratowała.
- Dlaczego to robisz?- Pann Billingsley zapytała ruszając za osobnikiem w dziwnej masce. - To znaczy jak na warunki snu, to staram się zrozumieć.
Ból głowy jaki jej towarzyszył był krótko mówiąc nieprzyjemny, Vannessa zrzuciła to jednak na karb objęć młodszego brata śmierci, w których przecież znajdowała się.
- Snu? To nie jest sen. - kobieta idąca przodem słyszała jej słowa.
Vannessa usłyszała kolejny świst miecza i dziwaczny, ni to pisk, ni to charkot, ni to gulgot. Kilka kroków dalej, w panującym półmroku ujrzała jeszcze jedno ciało potworka z wielkimi uszami lekko drgające na ziemi.
- A robię to dlatego, że takie mam zadanie. Mam cię stąd wyciagnąć za wszelkę cenę.
Przed nimi zaczynały się schody. Takie wyglądające na stare, jak w zamkach. Z góry dobiegły do jej uszu odgłosy walki - jakieś ryki, wrzaski bólu, piski strachu i co jakiś czas odgłosy strzałów z broni automatycznej i to chyba raczej z rodzaju tych większo kalibrowych - karabiny szturmowe lub coś takiego.
- Gdy znajdziemy się na górze, trzymaj się blisko mnie i głowa nisko.
Nawet jeżeli słowa kobiety zrobiły wrażenie na Vannessie, to nie dała po sobie tego poznać.
- Jasne - rzuciła krótko.
Na razie Druidka nie zamierzała kłócić się. Szła posłusznie za tą, która wyrwała kratę.
- Kto dał Ci takie zadanie? - Zapytała w końcu.
- Ktoś, kto chce cię ocalić. Skup się! Chcesz broń?
Wchodziły po schodach. Odgłosy walki stawały się coraz głośniejsze.
- Eeee… Nie. Nie ten profil - odparła Druidka zastanawiając się kto chce ją ocalić i w jakim celu. Te pytania zada jednak później. - Ja prowadzę kwiaciarnię a nie strzelnicę.
- To rób, to co mówię!
Kobieta w masce dotarła do szczytu schodów. Wyjrzała szybko i ostrożnie, a potem cofnęła się gwałtownie, dając znak Vannessie, by zrobiła to samo.
Panna Billingsley nie zamierzała opanować. Skoro należało cofnąć się, to to zrobiła wyczerpująco patrząc na swoją wybawicielkę.
Na górze ktoś przebiegł. Sądząc po cieniach i tupotach nawet kilka osób. Kobieta odczekała chwilę i spojrzała na Vannessę.
- Teraz biegiem. Nie prostuj się! Złap się mojego pasa. Postaraj się nadążyć. Nie puszczaj mnie, choćby nie wiem co. Jasne?
- Nie puszczać - wymamrotała Vannessa. Łatwiej było powiedzieć niż zrobić. Nadążyć za sprawnym osobnikiem przy ostrej migrenie to pestka.
Drżącą rękę chwyciła pas i kiwnęła lekko głową na znak, że jest gotowa.

Kobieta ruszyła, szybkim tempem, ale na szczęście nie nadludzko szybkim. Wybiegły na dziedziniec, kojarzący się z klasztorem lub innym tego typu obiektem sakralnym. Wokół ubrani na czarno żołnierze walczyli z dziwacznymi potworkami - większymi i mniejszymi, wielkouchymi, zielonoskórymi. Walka była zażarta i wyrównana. W kilku miejscach nad walczącymi górowały mierzące dobre trzy metry kreatury, które uzbrojonymi w ostre kolce maczugami, próbowali zmiażdżyć czarno odzianych wojowników.
Coś wyskoczyło na ich drodze, ale zamaskowana kobieta zabiła to szybko, bez wahania, z wprawą tnąc po gardle z siłą, która niemal oddzieliła głowę od reszty ciała.
Nad głową Vannessy coś świsnęło, uderzyło w ścianę, koło której pędzili. Włócznia z krótkim drzewcem i paskudnym, zębatym grotem.
Kolejny wróg stanął na ich drodze i stracił życie. Biegnąca Vannesa o mało nie potknęła się o jego drgające truchło.
- Już blisko!
Zbliżyły się do schodów prowadzących na wysoki, kamienny mur. Vannessa słyszała dziwny szum, dobiegający zza muru.
- Biegnij na górę i zaczekaj tam na mnie. Muszę odesłać żołnierzy.
Billingsley ruszyła bez słowa. Na górę po schodach. Nie oglądając się za siebie.
A gdy już osiągęła szczyt kamiennego muru ostrożnie wychliła się by sprawdzić źródło szumu.
To było morze albo ocean. Leżało jakieś dwadzieścia, trzydzieści metrów niżej. Budynek, w którym się znajdowała stał na wysokim, postrzępionym, skalnym brzegu. Morze było niespokojne, szare i wzburzone. Gdzieś, nieco niżej po lewej, Vannessa ujrzała długą, szarą łódź.
- No pięknie - mruknęła Druidka cofając się. Z jednej strony woda z drugiej strony jakaś jatka. Gdyby jeszcze Vannessa wiedziała gdzie znajduje się. Ale nie wiedziała.
Usunęła się wie tylko na zimną posadzkę muru i na chwilę przymknęła oczy. Znając życie, to właśnie wpadła z deszczu pod rynnę. A jej wybawicielka okaże się jeszcze gorsza od oprawców.
Nagle usłyszała jakiś tupot. Otworzyła oczy widząc, że po tarasie na murze w jej stronę pędzi jeden z rosłych, zielonoskórych potworów. Mial na sobie staroświecką kolczugę a w rękach ogromny topór. Z krzywej, pełnej kłów gęby, wysunął szpetny, mięsisty jęzor. Czarne ślepia z żółtymi tęczówkami wlepił w Vannessę.

Było jednak gorzej. Panna Billingsley nie miała czasu si teraz nad tym rozwodzić. Stwór który biegł w jej stronę nie robił tego by wręczyć jej kwiaty na powitanie.
Druidka zerwała się na równe nogi i biegiem ruszyła w stronę schodów licząc na to, że zamaskowana kobieta pojawi się na nich i uwolni ją od tego natrętne.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 10-10-2021, 09:47   #15
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Vannessa Billingsley

Bestia była coraz bliżej. Vannessa sięgnęła do niej swoją mocą, o której istnieniu ostatnio, niemal nie pamiętała. Będąc kwiaciarką rzadko, wręcz prawie nigdy, nie musiała się odwoływać do tego, co ulica nazywała mojo-jojo. Może nawet trochę ukrywała ich istnienie - a jeżeli tak, to nie miała pojęcia dlaczego. Zresztą, jakby się nad tym bardziej zastanowić, nie miała pojęcia o wielu rzeczach. Były momenty, kiedy wydawało jej się, że zapomniała o czymś ważnym, o czymś niezwykle istotnym, jakby wyparła jakieś wydarzenia ze swojej pamięci, albo ktoś manipulował przy jej wspomnieniach.

Dziwne, że kiedy szarżował na nią ten zaśliniony ork, czy co to była za szkarada, jej myśli uskuteczniły taką galopadę. Może chodziło o to, że próbowała przywołać swoją druidyczną magię?

Osiągnęła tylko tyle, że głowa, rozrywana przez migrenowy ból, o mało nie rozpadła się jej na kawałki. Miała wrażenie, że z wysiłku mózg urósł jej do granic możliwości i zaczął napierać na kości czaszki od wewnątrz z siłą, od której zaraz puszczą jej wszystkie spojenia. Żółć podeszła jej do gardła a przed oczami zatańczyły rozbryzgi świateł i ciemności.

Potwór był tuż przy niej i nagle zniknął. Przez kilka długich mikrosekund Vannessa nie za bardzo wiedziała, co się wydarzyło, ale potem poczuła na twarzy i dłoniach, którymi objęła głowę, sama nie wiedząc kiedy, coś ciepłego. Krew o dziwnej gęstości i kolorze zielonkawo-brązowym. Posoka potwora. I przypomniała sobie włócznię czy inny oszczep, który wyrósł nie wiadomo skąd z ciała orka, wbijając się w nie z siłą, przez którą potworek wyleciał za kamienny mur i zniknął w morzu na dole skarpy, na której wznosił się zamek czy też klasztor.

Koło niej pojawiła się kobieta w masce.

Najwyraźniej, kiedy nie musiała niańczyć Vannessy, kobieta poruszała się z szybkością dostępną tylko Fenomenom i Egzekutorom. Zamaskowana podniosła ją z ziemi, dość bezceremonialnie pociągając za rękę. Potem spojrzała za plecy, a w tym geście było tyle nerwowości, że Vannessa miała przeczucie graniczące wręcz z przekonaniem, że walka nie idzie tak, jakby sobie tego życzyła jej wybawicielka.

I wtedy Vannessa to poczuła, gdy odblokował się jej kolejny z jej darów. Wyczucie. Uderzyła w nią fala lodu i zła. Fala o sile tsunami. Niedaleko pojawiło się coś, jakiś Fenomen, który niósł z sobą ładunek niewyobrażalnie potężnej magii. I zła. Oszołomiona przez tą aurę Vannessa ledwie usłyszała, że kobieta coś do niej mówi. Słowa raniły rozrośnięty, cierpiący katusze z bólu mózg, niczym rozpalone igły wbijane prosto w zwoje.

- Skakać! Musimy skakać!

Kobieta chwyciła Vannessę za ręką, z siłą imadła. W sumie nie dała jej wyboru. Była zbyt silna, aby druidka mogła stawić jej opór. Nawet nie wiedziała, kiedy znalazły się przy krawędzi muru, kiedy została wciągnięta na niego, bo kobieta objęła ją mocno, chwytem równie silnym co kajdany. A potem odbiła się i razem z Vannessą skoczyła w dół. Ku rozbuchanemu morzu wiele metrów niżej.

Zderzenie z wodą zabolało, jak diabli, ale otrzeźwiło Vannessę. Poczuła wodę zalewającą jej twarz, wlewającą się do ust, które starała się trzymać zaciśnięte. Woda była słona, zimna, raczej nieprzyjemna. Adrenalina szalała w ciele Vannessy, ale ta zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby nie obecność zamaskowanej, która nie puściła jej ciała nawet po skoku, mogłaby nie wyjść z tego cało.

Kobieta pomogła jej wynurzyć się na powierzchnię. Średniowieczna budowla z dołu wyglądała na mniejszą. Za to skarpa, na której się wzniosła na wyższą.
Dom uszu Vannessy docierały odgłosy fal, skrzeczenie mew gnieżdżących się na skałach i szum silnika motorowego. Zbliżała się do nich ta szara łódź, którą widziała przez chwilą z góry. Zamaskowana kobieta unosiła się obok Vannessy oszczędnie poruszając ramionami, aby utrzymać się na falach. Dopiero teraz, w świetle dnia, gdy tak pływały niemal twarzą w twarz, Vannessa zorientowała się, że zza maski patrzą na nią oczy kogoś, kto wiele w życiu wycierpiał i stracił. Oczy kogoś zmęczonego, ale raczej nie starego.

Łódź pojawiła się obok nich. Ktoś, jakiś mężczyzna, rzucił im linę. nawet nie pamiętała za bardzo, jak to się stało, że znalazła się na pokładzie. Było tam jeszcze trzech ludzi. Wszyscy to mężczyźni. Ubrani podobnie do jej wybawczyni. W różnym wieku.

- Gdzie reszta, Brigit?
- Wycofują się razem z Charlesem.
- To ona. Klucznik? - zapytał najmłodszy z mężczyzn.
- Zajmij się czymś pożytecznym, braciszku. Ja wezmę Vannessę i się przebierzemy pod pokładem. Prujemy stąd ile sił fabryka dała! Byggvir może nie być zadowolony, że zabraliśmy mu jego nagrodę.

Kobieta zdjęła maskę i kaptur. Rozpuściła włosy, które miała, jak się okazało ułożone w kok, a które teraz miedziano-brązową kaskadą spłynęły jej na plecy. Twarz miała młodą, ale oszpeconą trzema zielonymi bliznami, które ktoś próbował zamaskować w malunek, ukryć pod zielonym tatuażem, który miał udawać malunek bojowy czy coś takiego. Poza tym kobieta była młoda i ładna.

- Jestem Brigit Jensen. Pewnie masz sporo pytań. Chodź. Zejdziemy na dół. Zrzucimy te mokre ciuchy i napijemy się czegoś ciepłego i z prądem. - Nowy Albion wita cię, Vannesso Billingsley. Możemy sobie wzajemnie pomóc.

Łódź nabrała prędkości, prując fale z rykiem silnika i oddalając się od zamku.



DUNCAN SINCLAIR


Duncan znalazł dobrą pozycję. Z widokiem na ulicę. Czuł, że ubranie klei mu się do ciała, ale na swój sposób był szczęśliwy. Hyper-adrenalina buzowała w nim, jak zaczyn w kociołku. A on,to pamiętał bardzo dobrze, bardzo lubił to uczucie i ten stan. Podniecenia przed walką.

Samochody pojawiły się w rozbłyskach czerwono-niebieskich świateł. Już wcześniej słyszał ich nadejście, bo syreny alarmowały całą okolicę, niczym wycie głodnych wilków, że zbliżają się siły Biura Rady Bezpieczeństwa Londynu. Rządowe siły specjalne powołane do walki z bytami nadprzyrodzonymi, jakich zalęgło się po Fenomenie całe miliony.

Pierwszy wóz był zwykłym radiowozem i jako jedyny nadawał się do planów Duncana. Drugi był furgonem, zapewne wyładowanym żołnierzami czy nawet ludźmi obdarzonymi zdolnościami ponadludzkimi - czyli egzekutorów, a trzeci był cholernym lekkim wozem bojowym piechoty, z wieżyczką z karabinem maszynowym zdolnym rozwalić ścianę o mniejszej grubości. Niemożliwe było, żeby zorganizowali taką grupę uderzeniową "na chybcika" - musieli wiedzieć o tym, co wyczynia się w sierocińcu. Niemożliwe było, żeby dał radę w pojedynkę długo ich zatrzymać. Ale kupi Towarzystwu tyle czasu ile zdoła. Nie narażając się za bardzo, bo w jego głowie rodziło się zbyt wiele pytań, na które chciał dostać odpowiedzi. A najważniejsze było - "co on, do chuja, tutaj robi?".

Otworzył ogień do radiowozu. Kule trafiły w pokrywę silnika, poszatkowały opony. Nadal potrafił strzelać. Kierowca samochodu stracił panowanie nad pojazdem i zjechał na przeciwległy pas, a potem walnął o mur najbliższego domu. Samochód otoczyła para i dym z rozwalonej chłodnicy.

Duncan przeniósł ogień na furgonetkę, ale ta okazał się być pojazdem opancerzonym. Na dodatek jej kierowca miał za sobą wyszkolenie i dobrze prowadził. Pojazd nawet nie zwolnił, gdy kule zaiskrzyły na mocnej stali, a kierowca szybko wywiózł ludzi, których życie mu powierzono, poza strefę zagrożenia. Także trzeci pojazd był poza zasięgiem Sinclaira. Musiałby mieć jakiś sprzęt taktyczny typu wyrzutnia rakiet, lub przynajmniej kilka granatów. Bastion i jego zasoby jednak nie były przygotowane do wojny, lecz do potyczek z Fenomenami.

Kiedy wieżyczka z karabinem zaczęła obracać się w jego stronę, Duncan wiedział, że musi odpuścić. Ryzyko było zbyt duże. Przynajmniej załatwił jeden ze składów, który - trzeba mu było przyznać - sprawne wydostał się ze zniszczonego radiowozu i to z bronią gotową do obrony, w pozycjach "kryjemy sobie dupy nawzajem". BORBLE były naprawde dobrze przeszkoleni do tego typu akcji. Wiedzieli co robić z pukawkami. A na dodatek jeden z nich był cholernym loup-garou. Co Duncan zobaczył, gdy krzyżówka konia i rottweilera, wielkości tego pierwszego, rzuciła się w stronę jego pozycji strzeleckiej.

Duncan wiedział, że musi przenieść walkę dalej, gdzie zmiennokształtny, nie będzie miał ewentualnego wsparcia reszty kumpli. Popędził, z nadludzką, zrodzoną z mocy hyper-adrenaliny, szybkością w stronę kolejnej ulicy, przesadził mokry od deszczu mur, rozchlapując wielką kałużę przebiegł przez jakieś podwórze, potem kolejna ulica, aż znalazł się na dużym placu przed jakimś domostwem, gdzie dopadł go wściekły loup-garou. Trzeba było przyznać, skurwielowi, że biegał zajebiście szybko.

Zderzyli się ze sobą w strugach deszczu, niczym dwaj wojownicy z jakiegoś eposu. Pazury przeciwko ostrzu miecza. Brutalna zwierzęco-demoniczna siła, przeciwko temu, czym dysponował Duncan.

Agent Biura nie miał szans, tylko jeszcze o tym nie wiedział. Chociaż dowiedział się szybko. Kilka cięć kontrolnych, jedno brutalne i szybkie, załatwiło sprawę. Przeciwnik zwalił się na ziemię. Krew lała się z niego wiadrami, a ciało zaczynało znów zmieniać w półnagiego, dobrze zbudowanego faceta. Sinclair spojrzał na niego. BORBL żył, bo ciężko zabić takiego loup-garou, jakim był, ale przez jakiś czas - kilka, kilkanascie minut - nie stanowił zagrożenia. Ciemnopomarańczowe oczy zmiennokształtnego wpatrywały się w Sinclaira z bólem ale też wyrachowaniem. Sinclair czuł, że krwawi. Jednak szpony loup-garou sięgnęły jego uda, czego nie poczuł niesiony hyper-adrenaliną i szaleństwem walki. Nie była to jednak groźna rana i deszcz szybko spłukiwał krew z jego ciała, w rozdeptany, zabłocony trawnik.

Pokonany loup-garou przymknął oczy. Rany na jego umięśnionym ciele powoli zaczynały się zrastać. Duncan musiał postanowić, czy dobije wroga, czy też odejdzie i pozwoli mu odzyskać siły. Słyszał, że ich walka zwróciła uwagę mieszkańców domu jednorodzinnego, przed którym próbowali się pozabijać ze wściekłym zmiennokształtnym. Jeszcze chwila i ktoś w końcu ostrożnie wyjrzy przez okno.


EMMA HARCOURT

Emma wpychała dziewczynki do ich minibusa, co nie szło zbyt sprawnie, bo większość z nich była otępiała, otumaniona i raczej powolna. A nerwówki dodawały coraz bliższe i bliższe syreny alarmowe. BORBL był już cholernie blisko i było oczywiste, że zaraz będzie na miejscu. A wtedy mają przesrane. Nie liczyłaby na to, że cyngle Rady zawahają się przed wykonaniem rozkazu otworzenia ognia nawet do samochodu przepełnionego dziećmi. Agentów BORBL selekcjonowano teraz bardzo starannie. Byli to sadyści i pozbawieni sumienia funkcjonariusz opresyjnej, totalitarnej siły. Finch lubił ich porównywać do SS-manów z nasistowskim Niemiec. I to porównanie niewiele odbiegało od prawdy.

Terkot karabinu maszynowego, gdzieś niedaleko, był niczym włączenie sekundnika. Busik, którym tutaj przyjechali, był już upchany po brzegi. Musiał odjechać, jeśli chciał mieć szansę. Drugiego pojazdu nie mieli.

Karabin przestał naparzać. Emma nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle. Rozejrzała się po terenie przed sierocińcem, gdzie nadal w deszczu stało i marzło zbyt wiele dziewczynek, w tym Gemma. W pobliskich kamienicach, bo sierociniec był tylko jednym z wielu budynków w okolicy, zaczynały pojawiać się światła w oknach, a nawet pierwsza zarysy ludzkich twarzy.

Buuuuu!

Klakson niedaleko niej niemal nie spowodował, że serce Emmy podskoczyło do gardła. Zza budynku sierocińca wytoczył się spory autobus, oznaczony logiem krzyża i nazwą instytucji. A za kierownicą siedział Gładzik szczerząc się do nich, jak popierdziel!

- Wsiadajcie. Mamy towarzystwo.

W ich stronę pędził czarny furgon Biura. Światła reflektorów przecinały deszcz. Emma wiedziała, że nie mają szansy zwiać. Nie przepełnionym minibusem i autobusem szkolnym. Biuro miało ich, jak na widelcu. Na domiar złego furgon nie był jedynym pojazdem. Za nim, jakieś sto metrów dalej, toczył się znany jej dobrze wóz bojowy piechoty. Jeździła nim wiele razy na Rewir, gdy jeszcze pracowała w Ministerstwie Regulacji. I dobrze znała niszczycielską siłę zamontowanej na nim półcalówki. Z uciekającego autobusu i jego pasażerek zrobiłby siekankę w kilka cholernie bolesnych chwil.

Wszystko się zesrało, a najgorsze, że Alicja też o tym wiedziała. A przyparta do muru Kopaczka, o czym Emma doskonale wiedziała, robiła rzeczy straszne i głupie. Albo strasznie głupie. Jak tym razem.

- Zajmij się nimi! - rzuciła Emmie i rozmyła się w powietrzu, napędzana mocą hyper-adrenaliny, nim Emma zdążyła cokolwiek powiedzieć, chociażby zaprotestować.

Nim Gładzik zdążył otworzyć drzwi, Kopaczka zderzyła się z furgonetką BORBLI. Przez chwilę Emmie wydawało się, że widzi ją, jako rozbłysk jasnego światła, a potem pojazd poderwał się dziwnie ku górze, jakby wjechał na minę, albo zderzył się z jakąś przeszkodą, dziwnie przekoziołkował w powietrzu i rąbnął na ziemię z potwornym dźwiękiem wyginanego i rozrywanego metalu.

- Do środka! Szybko! - Aniołek i Gładzik nawoływali dziewczyny, zerkając z przerażeniem na to, co działo się na ulicy.

Minibus, którym tutaj przyjechali, już startował. Oddalał się od koszmarnego sierocińca.

Kopaczka nie skończyła. Otoczona luminacją anielskiej pieczęci dalej dawał im czas, próbując zatrzymać też pojazd opancerzony.

Półcalówka otworzyła ogień. Charakterystyczny terkot broni wypełnił ulicę hałasem, ludzkie twarze w oknach poznikały. Kule biły prosto w prącą jezdnią Vordę. Rozbłyskiwały na magicznej tarczy, która - o czym Emma doskonale wiedziała - była tak silna, jak silny był w danej chwili jej użytkownik. A Ala nie była silna. Stoczyła walkę z demonem, który niemal ją zabił, zregenerowała poparzone kwasem tkanki, biegała wynosząc na hyper-adrenalinie dziewczynki z bidula, a potem zmieniła się w żywą rakietę i wywaliła w kosmos furgonetkę z całym składem Borbli. To nie mogło potrwać długo, a oni nic nie mogli zrobić. I nie trwało.

W pewnym momencie, Emma widziała to zbyt dobrze, kilka kul przebiło osłonę Kopaczki, a potem ta upadła na ziemię. Wcześniej jednak jedna z jej rąk i nóg, jak i połowa głowy, zostały oderwane od ciała, gdy seria z ciężko kalibrowej broni zmieniła zgrabną niegdyś i wesołą w taki dość prostacki sposób dziewczynę w kawałki poszatkowanego mięcha.

Opancerzony pojazd Biura ruszył w ich stronę. Dymiąca lufa półcalówki szukała nowego celu. Ciężkie, potężne koła przejechały po tym, co zostało z Vordy, jakby kierowca specjalnie tak prowadził pojazd aby upewnić się, że czymkolwiek była siła, która zniszczyła samochód z resztą siepaczy Biura, nie miała szansy już wstać.

Alicja Vorda dała im jednak czas. A jej ofiara nie mogła pójść na marne.

- Jedziemy! Szybko! - Krzyk Gładzika wyrwał Emmę z chwilowego stuporu.

Wszystkie dzieciaki, razem z Gemmą, były już w środku pojazdu. A oni mieli tylko jedną szansę, by wyrwać się z pułapki. Autobus nie był może najszybszym pojazdem, ale z ciężko opancerzonym wozem BORBLI miał szansę. Nie mógł tylko wystawić się na ogień z tego cholernego karabinu. Bo wtedy byłoby po wszystkim.
 
Armiel jest offline  
Stary 18-10-2021, 18:34   #16
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Udało nam się załadować minibus, ale nadal nie mieliśmy pojęcia co zrobić z pozostałą częścią uratowanych dziewczynek, kiedy zjawił się Gładzik niczym nasz personalny cudotwórca i zbawca. Cały autobus. To w zasadzie rozwiązywało sprawę braku miejsc, ale nie rozwiązało sprawy atakujących Borbli. Wtedy to z kolei Ala postanowiła wkroczyć w swoim niepowtarzalnym stylu.

Pamiętam jak kiedyś wspomniałam coś o zdrowym rozsądku Alicji i sama wspomniana wręcz się obraziła, iż śmiałam zasugerować jakby coś takiego w ogóle posiadała. Teraz też musiałabym się z nią zgodzić i odszczekać własne słowa. Kopaczka zaprezentowała całkowity brak instynktu samozachowawczego i zgnoiła swoimi czynami koncept zdroworozsądkowego myślenia.

Władowała się w pojazdy Borbli jak mój wujaszek Lawrence w zapiekankę pasterską a potem pociski z karabinu Borblowców z niej samej zrobiły siekane mięso. Półcalówka! Cholerna półcalówka! Ten do kogo z niej mierzono nigdy tego nie zapominał a mi się zdarzało to zbyt często jak na jedno ludzkie życie. Na szczęście bus już się oddalał i te wstrętne ścierwa z Biura chyba nawet nie zdawały sobie sprawy, że ktoś już się oddalił z tego miejsca. Za to my mieliśmy przerąbane.

- Jedziemy! Szybko! – Wrzasnął Gładzik.

Ja za to miałam inne zdanie.

- Nie! Nie możemy zostawić Ali!

Wepchnęłam nieco bezceremonialnie Aniołka do autobusu i sama wtarabaniłam się za nim, żeby przepchnąć się do Egzekutora.

- Freddie siadaj za kółko i ruszaj! Leo, proszę cię, uratuj Alę! – krzyknęłam Gładzikowi prawie prosto do ucha roztrzęsionym głosem.

Gładzik spojrzał na mnie jak spojrzałby każdy normalny człowiek, czyli, jakbym urwała się z choinki. Widział, jak karabin rozerwał Kopaczkę na kawałki, a potem przejechał ją wóz Borbli i chyba nie dawał jej za dużych szans na przeżycie tego.
.
- Ona nie żyje, Emm! Nie zdołam jej uratować. Mogę zabrać jej ciało, co najwyżej.

- O tym mówię! Bierz jej ciało! – Nie chciałam się teraz spierać i tłumaczyć mu różnic w fizjologii Alicji a każdego innego Egzekutora. Gdyby nie zamierzał mnie posłuchać byłam gotowa sama wyskoczyć z autobusu i biec po ciało Kopaczki.

Gładzik też nie marnował czasu na spieranie się ze mną. Opuścił autobus i popędził w stronę pojazdu wrogów, trzymając się nisko i starając się nie rzucać w oczy. Nie świecił, jak Ala, więc deszcz i ciemności dawały mu osłonę.

- Musimy jechać - Aniołek wskoczył na siedzenie kierowcy. - Ja poprowadzę. Nie możemy czekać. Idź do tylnych drzwi. Upewnij się, że dziewczynki są w porządku. Ja otworzę drzwi z tyłu i w razie co, pomożesz wskoczyć Gładzikowi.

- Ja też mogę pomóc - powiedziała mała Gemma z zaciętą miną.

Nie wiem w czym chciała pomóc, ale postanowiłam wziąć jej osobę pod uwagę i dać jej jakieś zajęcie.

- Ruszaj! - Krzyknęłam do Aniołka, sama biegnąc w stronę drzwi z tyłu autobusu.
- Gemma, sprawdź czy wszystkie dziewczyny zajęły miejsca i każ im się położyć na nich i trzymać głowy jak najniżej! - Poleciłam dziewczynce.

Wprawdzie gdyby nas ostrzelali z półcalówki to i tak nie na wiele to by się zdało, bo pociski poszatkowałyby autobus zamieniając go w sitko, ale wolałam, żeby dzieciaki nie patrzyły co się dzieje i nie wpadły w niepotrzebną panikę.

Dobiegłam na koniec pojazdu i podwinęłam nogawki spodni tak aby mieć dostęp do swoich kolejnych sztyletów. Dwa już straciłam, ale nadal miała trochę broni w zanadrzu. No i moje poparzone wcześniej demoniczną krwią dłonie w końcu nadawały się do użytku. Podwinęłam też bluzę do góry, aby w razie czego móc sięgnąć po taser, gdyby ktoś chciał gonić Gładzika. Teraz pozostawało mi już tylko czekać na Egzekutora.

Rozejrzałam się po okolicy, ale nigdzie nie widziałam Gładzika. Autobus wytoczył się na ulicę. Aniołek nie należał chyba do najlepszych kierowców, bo staranował śmietnik stojący tuż przy krawężniku. Chociaż słowo "staranował" było zbyt mocne. Po prostu otarł się o niego ze zgrzytem blach. Dziewczyny pisnęły i wrzasnęły. Światła pojazdu Borbli złapały nasz pojazd w swoje snopy. Kurde, kurde, kurde! Głośnik zamontowany na pojeździe Borblaków zazgrzytał nawołując nas do natychmiastowego zatrzymania autobusu. Potem ten sam, męski głos, dodał coś o otworzeniu ognia, jeżeli kierowca nie posłucha poleceń.
Aniołek też coś krzyknął, niezrozumiale dla mnie, zakręcił kierownicą pokonując najbliższy możliwy zakręt. Może i nie prowadził najlepiej, ale i tak lepiej niż ja a do tego wiedział, że nie może ustawić się w linii prostej do opancerzonego i uzbrojonego transportera. Bo wtedy kule z karabinu szybko zmieniłyby autobus w ser szwajcarski z krwawą wkładką mięsną w środku.

Budynek zasłaniał mi miejsce, gdzie upadła Vorda, więc nie wiedziałam, jak szła Gładzikowi jego akcja ratunkowa. Kurczę, nic nie mogłam zrobić. W tej chwili wszystko zależało od przytomności umysłu i zdolności Gładzika oraz od opanowania i umiejętności prowadzenia pojazdów przez Aniołka. Czułam się taka bezsilna w tym momencie.
- Dziewczyny trzymajcie się czegoś i głowy nisko! - Wykrzyknęłam tylko do pasażerek autobusu.

Nagły manewr Freddiego sprawił, że mną trzepnęło i bałam się reakcji sierot, żeby mi czasem nie spanikowały i nie zaczęły biegać lub robić coś równie nierozsądnego.

Autobus zrobił kolejny zakręt i jeszcze jeden, a potem wyjechał na prostą. Przez chwilę Freddie utrzymywał tempo jazdy, po czym zrobił kolejny gwałtowny manewr, w tak wąską uliczkę, że miałam wrażenie, iż zaraz zaklinujemy się między ścianami budynków. Zmieściliśmy się jakimś cudem i Aniołek wyjechał na szeroką aleję, gdzie już jeździły inne samochody. Wyczekał chwilę i włączył się w niewielki ruch uliczny a później skierował się na pobliski most.

Nikt nas nie gonił ani nie ścigał. Byliśmy bezpieczni, ale było też wielkie: ale, nigdzie nie widziałam Gładzika.

Przedarłam się do przodu autobusu, do prowadzącego Aniołka.

- Jedź do Radości, tak jak było ustalone. – Poleciłam - Tam powinna czekać już reszta. Nie wiem tylko cholera co z Gładzikiem i Alą. Może po prostu musiał wybrać inną drogę, a może potrzebuje pomocy.

Roztrząsałam coś przez chwilę.
- Wiesz co wysadź mnie tutaj, pójdę sprawdzić, co się dzieje. – Podjęłam po chwili decyzję.

- Jesteś pewna? - Aniołek zaczął zwalniać.

- Nie, nie jestem. – Wybuchłam - Po pierwsze – zaczęłam wyliczać - wpierdalam się Gładzikowi w jego kompetencje, po drugie nie jestem Egzekutorem i moje sprawdzanie może skończyć się tym, że to mnie złapie Borbl, po trzecie fakt, że Leo nas nie dogonił nie musi oznaczać nic złego, w końcu tak jak wspomniałam mógł wybrać inną trasę, co miałoby naprawdę dużo sensu, a po czwarte zostawianie ciebie samego nie wydaje mi się szczególnie dobrym pomysłem zważywszy na to, że prowadzisz i nie możesz jednocześnie patrzeć na drogę i do tyłu na wnętrze autobusu. - Przerwałam, bo zabrakło mi tchu, wpatrując się przy tym w Ojczulka proszącym o pomoc spojrzeniem.

- Daj działać Gładzikowi. Na miejscu będę potrzebował ogarnąć ten cały babiniec. Nie jestem w tym najlepszy. Wiesz, że z punktu widzenia prawa, to teraz uskuteczniamy masowe porwanie i to nieletnich.

- Naprawdę w tej chwili przejmujesz się tym jak to wygląda od strony prawnej? – Odparłam zaskoczona.
- Dobrze, zaufam Gładzikowi. – Zgodziłam się z Freddiem - Szczerze mówiąc to obawiam się bardziej nie samego ogarniania tego bajzlu po dotarciu na miejsce, ale tego czy tam w ogóle dotrzemy. Poza tym tam już powinni być Manda i Michael. To jaką trasę proponujesz, żeby zgubić ewentualny pościg?
Przeniosłam spojrzenie na nasze pasażerki starając się kontrolować sytuację w autobusie.

- Tym rzęchem. Jak najszybszą. Masz inne sugestie? - odpowiedział mi Ojczulek.

- Oczywiście. - Przytaknęłam zaraz - Pokieruję cię tak żebyśmy się upewnili, że nikt za nami nie jedzie, dobrze? - To było pytanie retoryczne, więc nie czekałam na odpowiedź i natychmiast po tym dodałam:
- A co do zwykłych organów ścigania to się nie obawiaj. Najwyżej jak nas zatrzymają powiem im, że zabieram moją córkę i jej koleżanki na przyjęcie - niespodziankę. - Przez nadal naciągniętą na moją twarz maskę Freddie nie mógł zobaczyć mojej całej twarzy, więc raczej ciężko mu było ocenić, czy mówiłam na poważnie czy sobie żartowałam. A ja nie żartowałam.

- Świetnie. Durne, ale świetne. – Najwyraźniej Aniołek nie przyjrzał się dokładnie Gemmie i nie wiedział, że w razie czego każdy by się nabrał na tekst o córce - Młode trzeba będzie też nakarmić, ogrzać. Ale to już na miejscu. Siadaj gdzieś, droga zajmie nam około godziny przy tej pogodzie.

- Tak, wiem. – Zgodziłam się z nim - Zajmiemy się nimi na miejscu. Muszą jakoś wytrzymać do tego czasu. Podam ci trasę, a potem siadam ich pilnować, a w szczególności Gemmę.

Wyjaśniłam ułożoną już przeze mnie trasę, a potem przespacerowałam się po autobusie, żeby sprawdzić jak się sprawy miały. Dziewczyny były w szoku i rozmowa z nimi na razie wyglądała na mało efektywną, więc usiadłam sobie koło Gemmy.

Młoda patrzyła w milczeniu na zalewaną deszczem szybę. Słyszałam chlipanie i posmarkiwania innych dzieciaków. Świat za oknami powoli szarzał, budził się nowy dzień.

Zdjęłam moją bluzę, tę z kapturem i oddałam ją którejś najskąpiej odzianej dziewczynce, chociaż bluza też była mokra od deszczu, ale nie miałam nic lepszego w danym momencie. Kiedy zdjęłam bluzę i wygładziłam włosy miałam nadzieję, że będę wyglądać bardziej przystępnie, chociaż maski z dolnej części twarzy jeszcze nie zdjęłam. No i wiedziałam, że moje oczy nadal świeciły niczym zielone latarenki. Spróbowałam popytać najbliżej siedzące dziewczynki o ich imiona, żeby odciągnąć ich myśli od tego co się stało i skierować na jakieś choćby pozory normalności.

Otrzymałam trochę odpowiedzi, ale dziewczynki nie były zbyt gadatliwe. Chyba trochę się mnie mimo wszystko bały. Generalnie panowała atmosfera lęku. Zrozumiałam, że nie chodziło im o mnie a raczej ogólnie były zszokowane tym czego doświadczyły. Część z nich wyglądała jakby się wykąpały we krwi. Część ubrana była tylko w koszule nocne, były boso. Normalnie bida z nędzą.

Postanowiłam dać im jeszcze chwilę i zwróciłam się do mojego małego sobowtóra.

- Na imię masz Gemma, a jak dalej? - Zapytałam.

-Artworth. Gemma Artworth. A pani?

- Emma, już ci mówiłam. I myślę, że na razie samo imię wystarczy, z różnych powodów.

- Jasne. Uratowała pani nasze tyłki. Niech tak będzie - Gemma spojrzała za okno.

Przejechała palcem po mokrej i zaparowanej szybie zostawiając jakiś szybko znikający ślad, który wyglądał jak magiczny symbol ochronny.

- Co to było? To co przed chwilą zrobiłaś? – Zapytałam szybko.

- Bazgrołek? Czasami robię takie bazgrołki. Uspokajają mnie.

Znak był dobrze wykonany, porządnie, jak przez kogoś kto się na tym znał, ale nie dawał żadnej ochrony, bo nie został nasycony magią. Sam znaczek bez koncentracji rzeczywiście był tylko bazgrołkiem. Czy Gemma zapomniała go aktywować czy nie wiedziała, że powinna to zrobić, aby zadziałał? Przyjrzałam jej się jeszcze uważniej.

- Czy nie miałabyś nic przeciwko żebym zadała ci kilka nieco osobistych pytań, Gemmo? – Zapytałam ostrożnie.

- Czemu? - Oderwała twarz od szyby i spojrzała na mnie.

- Czyli masz coś przeciwko - Stwierdziłam - Na razie jednak muszę zrobić coś innego.

Wstałam i udałam się na środek autobusu.
- Dziewczęta! – Zawołałam starając się zwrócić ich uwagę - Posłuchajcie mnie przez chwilę. Chciałam wam powiedzieć, że nie musicie się obawiać. – Powiedziałam spokojnie, starając się brzmieć jak najbardziej przekonywująco - Nie spotka was z naszej strony nic złego. Jedziemy teraz do miejsca, gdzie będziecie mogły się wysuszyć, ogrzać, zjeść i wypić coś ciepłego, a potem odpocząć. Musieliśmy ze względu na okoliczności zabrać was z waszego domu, bo tam obecnie nie jest bezpiecznie. Dobrze? Rozumiecie wszystko? Macie jakieś pytania?

No cóż sama tego chciałam. Po moich pytaniach zostałam zalana lawiną pytań i próśb.

- Co z siostrą Beatrice?
- Co z Klarą?
- Gdzie jedziemy?
- Kim jesteście?
- Ja chcę z powrotem.
- Siku. Muszę siku.
- A czy…?
- A kiedy …?
- A czemu…?
Większość słów zlała się w ciąg niezrozumiałych wypowiedzi. Większość dziewczyn przekrzykiwała się nawzajem. Milczały tylko dwie z nich: Gemma i mała, przemoczona, drobna dziewczynka siedząca samotnie na początku autobusu.

- Hej, hej! - Odrobinę podniosłam głos, żeby zapanować nad tym tłumkiem.
- Powoli i pojedynczo proszę, tak nie damy rady się porozumieć.

Kiedy jako tako się uciszyły, powiedziałam:
- Część dziewczyn ruszyła wcześniej innym transportem, więc powinny dotrzeć na miejsce przed nami. Co do toalety nic nie poradzę, musicie wytrzymać aż będziemy na miejscu. Na razie nie możemy wrócić, dopóki nie upewnijmy się, że w waszym domu jest bezpiecznie. Co do waszych opiekunów to sama chciałam o to zapytać. W budynku nie znaleźliśmy nikogo dorosłego, więc gdzie siostry, które się wami opiekują mogłyby być?

- Nie mamy pojęcia - odezwała się ciemnowłosa, z wyglądu najstarsza z dziewczyn. Mogła mieć z szesnaście lub więcej lat. - Stare pierniki gdzieś zniknęły, gdy zaczęła się burza.
- A wcześniej kazały nam zjeść lekką kolację.
- Takie niedobre jedzenie. Bardzo słodkie. Za słodkie.
- Mi smakowało.
- No i wcześniej kazały nam się dużo modlić.
- Ja się nie modliłam.
- One chciały nas złożyć w ofierze - głos Gemmy przebił się przez piskliwy jazgot dziewczyn.
- Ty. Artworth. Lunatyczko. Daj se siana - naskoczyła na nią czarnowłosa.
- Antworth - lunatyczka! Antworth - ćpunka! Antworth - dziwaczka!
Gemma coś mruknęła i pokazała ciemnowłosej dwa paluchy.
- Pani jej nie słucha. Jest szalona.
- I moczy się w nocy!
- Nieprawda - wtrąciła milcząca, siedmioletnia blondynka, która do tej pory nie odezwała się słowem. - Dajcie jej spokój, kłamliwe kurwy!
Autobus eksplodował wściekłymi wrzaskami. Ciemnowłosa ruszyła z miejsca w stronę blond smarkuli.
- Jak mnie nazwałaś, Piaget? Jak?! Chcesz znów żreć mydło?! Chcesz?!
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 18-10-2021, 18:35   #17
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Wszyscy na miejsca, ale już! - Powiedziałam głośno, bardzo głośno. Nie chciałam krzyczeć, żeby ich nie straszyć, ale musiałam być głośniejsza niż ich wrzaski - Demon wam nie wystarczył? Chcecie się jeszcze bić? A ty tam z przodu - zwróciłam się do blondynki - Nie przeklinaj!
Potoczyłam spojrzeniem po dziewczynach. Ciemnowłosa wróciła na miejsce.
- Ja rozumiem, że jesteście zdenerwowane i przestraszone, ale walki między sobą nie dadzą nam odpowiedzi na pytanie co tam się wydarzyło i dlaczego.

Widziałam to i wiedziałam, że przeżyte niedawno wydarzenia i odczuwany przez nie strach doprowadził do tego wybuchu a nie zamierzałam ich tutaj rzucać na glebę i pacyfikować, więc musiałam je przekonać, żeby się uspokoiły.

- Jedzenie, te które wam dały, te bardzo słodkie. Jak pachniało? – Uczepiłam się jednej z usłyszanych rzeczy.

- No. Tak normalnie. Miodem. To był miód, orzechy, jakieś przyprawy!

- Jak niedomyta cipa Bekki - zaklęła malutka blondyneczka.

Odwróciłam się na pięcie w jej kierunku. O co tej małej kurcze chodziło? Może to były utrzymujące się jakieś resztki opętania?

- Ja ci zaraz rozkwaszę nosa - wybuchła ciemnowłosa nastolatka, zapewne Bekka.

- Dajcie sobie spokój – wtrąciła się Gemma. - Ona, ta w masce, chce tylko potwierdzić, to co mówiłam, że siostrzyczki tuczyły nas dla tego demoniszcza. Ja nie jadłam słodkiego. I jako jedyna nie dałam się złapać tej czerwonej mgle. Oni też nie. Ci, co nas wywożą. I też nie jedli słodkiego. To była zagęszczona soma. Odwrócona soma. Miała nam zaszkodzić. Mówiłam, abyście tego nie jadły. Nie słuchaliście. Nigdy mnie nie słuchacie, kiedy trzeba.
- Soma. Soma to ty masz między noga… - jedna z towarzyszących Becce dziewczyn chciała coś powiedzieć, ale ciemnowłosa palnęła ją w ucho.
Dziewczynki uspokoiły się. Gemma straciła nimi zainteresowanie i spojrzała na szybę.

- Czy ona tak zawsze? - Wskazałam ręką małą blondyneczkę - Czy mam znaleźć jakiegoś Ojczulka lub Siostrzyczkę, żeby ją przebadano?

- Piaget. Zawsze. Ma jakąś chorobę, że dużo przeklina. - Bekka pospieszyła z odpowiedzią.

- Gdzie były pokoje sióstr zakonnych, w której części budynku? – zapytałam.

- Na parterze. Na głównym korytarzu - tym razem odpowiedziała Gemma.

- Uwaga. Może zatrząść - Aniołek zakrzyknął na tyle głośno, że zwrócił uwagę dziewczyn - Zjeżdżamy na podmiejską. Trzymajcie się dobrze, młodzieży!

Usiadłam, żeby się czasem nie wyglebić podczas tych wstrząsów. Autobus zaczął podskakiwać na tragicznej nawierzchni. Miasto zniknęło. Widoki po obu stronach zastąpiły pasy drzew. Byłam kilka razy w tej kryjówce i wiedziałam, że byliśmy teraz w połowie drogi. Zaraz powinniśmy wyjechać z lasu i znaleźć się na polach i wiejskich dróżkach. Autobus zwolnił, kiedy kierowca dostosował tempo do warunków. Miałam chwilę, żeby się zastanowić. Pokoje opiekunek były na parterze. Gdyby podczas ataku były u siebie na pewno byśmy na nie trafili, więc tak jak podejrzewałam wcześniej musiały wyjść przed atakiem demona. Spodziewały się go. I nakarmiły dzieci somą, odwróconą somą. Pytanie skąd Gemma w ogóle wiedziała co to była soma i pytanie w jaki sposób siostry Karmelitanki stały się wyznawczyniami demona. Musiałam się dowiedzieć.

- Od jak dawna byłyście w tym sierocińcu? - Zaczęłam pytać, kiedy Aniołek zwolnił.
- Jak długo działa ta placówka, któraś z was wie?

Uzyskałam różne odpowiedzi. Dziewczynki były tutaj niektóre po kilka lat, miesięcy, tygodni. I żadna nie potrafiła odpowiedzieć, jak długo działał sierociniec. Od zawsze - to była najczęściej udzielana odpowiedź. Gemma nie raczyła odpowiedzieć, podobnie jak kilka innych dziewcząt. Spróbowałam inaczej.

- Zmienił się ostatnio personel? Ktoś odszedł a w jego miejsce pojawił się ktoś nowy?

Któraś coś tam odpowiedziała, któraś ziewnęła. Widać było, że te pytania były dla nich nieco niezrozumiałe i nie bardzo wiedziały, co tak naprawdę chciałam się od nich dowiedzieć. Może to i lepiej. Powiedziałam, że ich dom nie był obecnie dla nich bezpiecznym miejscem, ale wychodziło, że już nigdy nie będzie. I tak naprawdę nigdy nie będą mogły do niego wrócić.

- Siostra Tekla umarła. Na jej miejsce przyszła siostra Klara. No i kucharka też jest inna. Jak ona ma na imię?
- Gina. Gina Byrne. - Gemma dodała patrząc na koleżanki. - Starsza pani Poppy MacLean odeszła na emeryturę. Wiem, bo siostra Sienna o tym mówiła. Ale to przeorysza przygotowała somę. Siostra Abigail. Ona kazał kupić miód. Ona dogadywała się z tym człowiekiem, co odwiedzał sierociniec. Tym dyrektorem z rządu. Tym wysokim, szczupłym w okularach. Siostra mówiła na niego Harry. Mówiłam wam, ale nie słuchałyście. One nic pani nie powiedzą, pani Emmo. Ja mogę powiedzieć więcej.

- Ok, Gemmo – zgodziłam się – Chodź usiądź ze mną tutaj.

Dziewczynka przesiadła się przyciągając spojrzenia innych dziewczynek.

- Wcześniej nie byłaś taka chętna, żeby odpowiadać na moje pytania. – Zauważyłam.

- Bo wcześniej chciała pytać pani o osobiste sprawy. Nie lubię się nimi dzielić. Pani przecież też chce zachować sporo rzeczy w sekrecie, prawda? Na przykład, pani twarz.

- Nie osobiste, a odrobinę osobiste - Uśmiechnęłam się pod maską, ignorując przytyk do zakrytej twarzy - Poza tym to, że o coś cię zapytam nie oznacza, że musisz odpowiadać. Jeśli uznasz, że moje pytanie za bardzo ingeruje w twoją prywatność możesz powiedzieć, że nie odpowiesz, i tyle.

- Jasne. Ale uratowała mi pani życie. Tam w pokoju. Jest pani spoko. Tak sądzę. Mimo, że ma pani takie dziwne oczy to lubię panią. Mimo strachu, który pani czuje, świetnie pani panuje nad sytuacją. Ja się mniej boję. I dziewczyny też są bardziej opanowane. Więc proszę, niech pani pyta.

Rozbawiła mnie jej próba zdiagnozowania mnie. Zachowywała się jak typowa stara maleńka przedwcześnie dojrzała jak na swój wiek.

- Ile masz lat Gemmo - zaczęłam - a dokładniej, kiedy się urodziłaś?

Wciągnęłam powietrze starając się zamaskować swoje emocje, kiedy usłyszałam datę jej urodzenia. 16 marca 2013. Dobrze znałam tę datę. To był ten sam dzień, kiedy paskudny demoniczny mistrz geometrii zaatakował mały pensjonat w Walii i wyrżnął tam wszystkich pozostawiając tylko mnie przy życiu. Dałam sobie chwilę na uspokojenie. Dopiero potem wróciłam do rozmowy.

- A możesz mi powiedzieć w jaki sposób dwunastoletnia dziewczynka dowiedziała się o somie i jak nauczyła się rysowania symboli ochronnych?

- A nie będziesz się śmiała? Nie uznasz mnie za ...lunatyczkę?

- Lunatyczkę? Co masz na myśli? – To słowo kojarzyło mi się tylko z kimś kto wędrował we śnie, ale widocznie w sierocińcu miało jakieś inne znaczenie- I nie, nie będę się śmiała. Uwierz mi, że nie jest mi teraz do śmiechu.

Rzeczywiście nie było.

- No. Lunatyczkę. Świruskę. - Opuściła głowę. - Słyszałaś, jak dziewczyny się ze mnie naśmiewały. Wiesz. To, dlatego. Ja… no … czasami dziwnie się czuję. Wtedy słyszę i widzę różne rzeczy i osoby. Jakbym była obok nich, ale nie jak bezcielesny, czy coś takiego. Po prostu. Jakbym była kimś innym. Jakąś inną dziewczyną. Kobietą. Starszą ode mnie. I słyszę, jak rozmawiają, widzę co czyta lub po prostu czasami wiem, co ona wie. No i czasami przychodzi do mnie - mimo trzęsącego się i skrzypiącego autobusu Gemma jeszcze bardziej ściszyła głos. - Przychodzi do mnie anioł. I to on mówi do mnie i uczy mnie wielu rzeczy. Mówi, że jestem wyjątkowa.

- Poczekaj. Ta kobieta i ten anioł to dwie różne osoby, tak? Możesz mi ich opisać? Jak wyglądają? – Zapytałam i tym bardziej nie było mi do śmiechu.

- Nie wiem. Nie widzę ich twarzy. Gdy słyszę tą kobietę, to jakbym nią była, czy coś takiego, wiesz. Ciężko to opisać. To jak sen, ale nie sen. Nie wszystko jest wyraźne czy jasne. A ten anioł, to światło. I tylko ja je widzę. Mocne, jakbyś zapaliła taką wielgachną żarówkę. Ale myślę, że ten anioł to moja mama albo tata, tylko nie mogą tego powiedzieć.

- A wiesz, jak się nazywają? Słyszałaś ich imiona? – Zapytałam spięta do granic możliwości.

- Na dziewczynę mówią, podobnie do mnie lub do ciebie. Emma. Czasami słyszę, jak ona mówi do kogoś Alicja, czasami Finch lub Fury. Czasami inne imiona. Ale nie wszystkie zapamiętuję. Wiem, że ona ma całe ciało w tych znaczkach. Często je rysuje na różnych rzeczach. W swoim domu. Boi się wielu rzeczy, ale walczy z nimi. Bardzo mocno walczy.
Brązowe oczy spojrzały na mnie z powagą.

- Ta kobieta, ta z moich snów i majaków, to ty. Prawda?

Złapałam się na tym, że cały czas zagryzałam mocno wargi. Zastanawiałam się jak to mogło być możliwe. Mieliśmy naprawdę pierwszorzędne zabezpieczenia przed wszelkimi ingerencjami. Ja sama byłam odporna na takie ataki, a ta mała mogła tak po prostu się podłączyć pod moje oczy i uszy i oglądać sobie wszystko co ja oglądałam i słuchać czego ja słuchałam. Jak wiele się dowiedziała? Ile informacji mogła od nas zebrać? No i czy słuchała moich luźnych pogawędek z Alicją? Dla jej własnego dobra miałam nadzieję, że nie, ale i tak poczułam się nieswojo. Dlatego zamiast udzielić jej odpowiedzi użyłam najlepszej możliwej strategii. Odpowiedziałam jej pytaniem na pytanie.

- A czemu tak uważasz?

- Masz podobny głos. Tak mi się wydaje, bo zazwyczaj słyszę słowa bardzo niewyraźnie, takie stłumione, wiesz. jakbym miała wodę w uszach. I nieco podobne imiona mówiłaś, gdy próbowaliście nas ratować, tam w sierocińcu.

Chwyciłam się tej deski ratunkowej pozwalającej mi na lekką zmianę tematu.

- Zdradzisz mi jak to się stało, że wylądowałaś w sierocińcu? Wiesz coś na temat swoich rodziców? No i czy znasz imię tego anioła?

- Od zawsze jestem w sierocińcach lub rodzinie zastępczej - palce dziewczynki nerwowo zaciskały się na przemoczonej koszuli nocnej. Miętoliły ją bezwiednie. Jakby to, co teraz mówi zadawało jej sporo bólu. - Moi rodzice zostali zamordowani przez coś, przez jakiegoś potwora, jeszcze w szpitalu, gdzie się urodziłam. I chyba nie mam nikogo innego poza nimi. Nie miałam. Bo nikt się po mnie nie zgłosił. Wtedy, w tym szpitalu, ponoć zabito bardzo dużo ludzi. Znam tylko imiona moich rodziców. Z dokumentów. Dean i Amanda. Antworthowie. Z Londynu. Nic więcej nie wiem. Ale, jak już będę dorosła i wolna, to się dowiem!

Zasmuciły mnie te słowa. Bardzo zasmuciły. Jeśli to niepokojące przeczucie, podejrzenie kiełkujące w mojej głowie na temat jestestwa Gemmy miałoby się okazać prawdziwe to miałam wątpliwości czy czekałaby na nią jakakolwiek przyszłość i dorosłość.

- Ten atak na szpital był w marcu, w 2013?

- No, chyba tak. Jak się urodziłam albo zaraz później. Wiesz. Ja miałam kilka dni, dzień. Naprawdę nie pamiętam takich rzeczy - uśmiechnęła się i otarła łzy, które niechciane spłynęły z jej oczu.

- A ten anioł – Znowu zmieniłam lekko temat - Wiesz, jak ma na imię i dlaczego twierdzi, że jesteś wyjątkowa?

- Nie powiedział mi, jak się nazywa. Pytałam wiele razy, ale kazał na siebie mówić po prostu anioł lub świetlisty. Jestem wyjątkowa, bo mam dar. Nie wiem jednak jaki. Miałam się dowiedzieć, gdy nadejdzie właściwa pora. Ten anioł gadał tak, jak zawsze dorośli, jeżeli czegoś nie wiedzą lub nie są pewni, albo nie chcą powiedzieć nam, dzieciom, bo uważają, że nie dorośliśmy lub nie zrozumiemy.
Wzruszyła chudymi ramionami, jakby nie do końca jej się to podobało.
- Ty robisz podobnie. Pytasz. Niczego nie mówisz, bo uważasz, że jestem dzieckiem. Tak, jak ten anioł.

- Jeżeli chcesz mnie o coś zapytać to pytaj. Ja musiałam z tobą wcześniej porozmawiać, żeby cię trochę lepiej poznać i stwierdzić na co jesteś gotowa i ty sama musisz sobie zadać pytanie jak wiele informacji jesteś w stanie znieść. – Odparłam poważnie.

- Nie. Nie muszę o nic pytać. – Nagle Gemma jakby zmieniła front - Czy mogę oprzeć się na twoim ramieniu i trochę odpocząć?

Przyjrzałam się jej. Nie, to nie chodziło o to, że nagle nie chciała o nic pytać. Po prostu adrenalina przestała napędzać jej ciało i zmęczenie dało jej w kość. W końcu bądź co bądź była tylko dwunastoletnią dziewczynką, niezależnie od tego skąd się wzięła.

- Oczywiście. – Opowiedziałam łagodnie.

Podniosłam do góry rękę, żeby się mogła wygodnie oprzeć i otoczyłam ją ramieniem. Przeniosłam wzrok na inne dziewczynki, a potem na krajobraz za oknem. Niedługo powinniśmy być na miejscu. Czekałam na to z niecierpliwością, ale i strasznie się tego obawiałam. Bałam się co tam zastaniemy albo czego nie zastaniemy. Powinniśmy znaleźć tam nasz minibus, a co będzie, jeśli go tam nie zobaczymy. Powinniśmy dostać jakieś informacje od Gładzika, a co będzie, jeśli ich nie otrzymamy. Kiedy i ze mnie zeszła adrenalina strach zaczął się wgryzać w moje myśli jak nekrofag w ludzkie mięso.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 19-10-2021, 14:46   #18
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA HARCOURT

Do "Radości" dojechali po kolejnych dwudziestu minutach tłuczenia się na wybojach. Pensjonat był średniej wielkości budynkiem położonym nad jeziorem, okolony z jednej strony lasem, pozwalał niegdyś, przed Fenomenem, odetchnąć londyńczykom od zgiełku miasta. Przed Fenomenem, bo po Fenomenie klienci niechętnie zapuszczali się poza metropolię, lękając ataku zdziczałych Fenomenów.

Pensjonat należał do jednego z ważniejszych członków Towarzystwa - Joe Brennana i jego żony Sophie. Emma znała oboje. Joe był podstarzałym maklerem giełdowym, który nieźle zarobił na chaosie po Fenomenie i był nawet raz członkiem Rady Bezpieczeństwa Londynu w latach 2018-2022, który posiadał obecnie tę i kilkanaście innych nieruchomości w UK. A Sophie była Żagwią - hydromantką. Potrafiła oddziaływać na wodę. Również tą, w ludzkim ciele. Miała z tego tytułu spore problemy w przeszłości, ale Towarzystwo pomogło jej nauczyć się kontroli nad darem. A w zasadzie jego skrzydlaty założyciel przed swoim zniknięciem. Teraz Brennanowie byli opoką walki przeciwko BORBL i demonom, które przejęły nad nimi władzę.

Obawy, które Emma odczuwała, nieco zmalały, kiedy autobus wtoczył się na szeroki plac przed pensjonatem. Ujrzała tam busik Towarzystwa, stojącą przy nim Manda Mattsson. Wyraźnie ulżyło jej, gdy rozpoznała Aniołka za kierownicą.

Gemma obudziła się z cichym jękiem przestrachu, gdy pojazd zatrzymał się na placu okolonym mgłą znad jeziora. Przez chwilę dziewczynka rozglądała się, jak spłoszony szczeniak, po wnętrzu autobusu, nim przypomniała sobie gdzie jest.

- Dobra, młode damy - Freddie Dawson uśmiechał się do młodocianych pasażerek roztaczając swój ojczulkowski czar na dziewczynkach. Emma wiedziała, jak Aniołek potrafi roztopić serca ludzi i grać na ich uczuciach. Był w tym wirtuozem, jak na przykład Emma była mistrzynią w sprawach mistyczno - okultystycznych.

- To będzie przez chwilę wasz nowy dom. Póki nie będziecie bezpieczne. Zaraz dostaniecie coś ciepłego do picia. Potem wykombinujemy, co dalej. Nie ma jednak strachu. Tutaj są dobrzy ludzie, którzy zajmą się wami i nie dadzą zrobić nikomu krzywdy.

Emma chciałaby w to wierzyć. Gdzieś, w głębi serca, bała się że BORBL namierzy ich kryjówkę znacznie szybciej, niż by tego sobie życzyli.

Na widok mężczyzny, który wyłonił się z mglistego oparu nieco się zdziwiła. To był Fury. Ernest szedł z uśmiechem na swojej niezbyt przystojnej ale szczerej twarzy. Fury nie lubił mówić. Dlatego, że bardzo mocno się jąkał. Był jednak jednym z lepszych jasnowidzów, jakiego znała Emma. Szczerze - był najlepszy.

Tym razem, przygotował się do spotkania. Pokazał Emmie kartkę z bloku z napisem:

PRZYGOTOWAŁEM HERBATĘ. JEST W BUDYNKU. OGRZEJCIE SIĘ.

Potem odwrócił ją na drugą stronę.

ZARAZ TUTAJ BĘDĄ. RESZTA NASZYCH.

Aniołek uśmiechnął się do Emmy. Widać było napięcie w jego oczach.

- Zabiorę je do środka i ogarnę te małe diablice. Poczekaj na resztę.

Przed głównym wejściem do pensjonatu, budynku mogącego pomieścić jakieś sto osób - ze świetlicą, kuchnią, pokojami dla rodzin pojawił się Michael Mattsson wyraźnie widoczny w świetle padającym z budynku. Poza tym i kilkoma palącymi się na parterze żarówkami, nadal wszędzie panowała ciemność. Jasno miało zrobić się dopiero za godzinę. Zawołał siostrę, a ta pomachała tylko do niego i podbiegła do dziewcząt

- Dobra, młode damy. Idziemy. Nie stoimy tutaj. - Aniołek nie próżnował, próbując skierować zdenerwowane i zaspane dzieciaki w stronę ośrodka.

Gemma puściła się Emmy, którą do tej pory, nawet po tym, jak wyszły na zewnątrz, w rześki poranek. Zawahała się patrząc na Emmę wyczekująco.

- Chodź, mała - zawołał ją Aniołek. - Nie zostawiaj tutaj sama. Koleżanki tutaj czekają.

Nagle, nad ich głowami, rozległ się wyraźny szum. A potem w ziemię uderzył blask, niczym spadający pocisk rakietowy. Ale to nie był pocisk. To była świetlista, płonąca postać ze skrzydłami, niosąca coś w rękach.

Na jej widok Gemma przewróciła oczami i osunęła by się na ziemię, gdyby nie Emma, która chwyciła niemal instynktownie upadającą dziewczynkę. Reszta oszołomionych pasażerek wpatrywała się w anioła z otwartymi oczami.

Fury uśmiechnął się szeroko, Aniołek pokłonił nisko, podobnie jak Manda. To był Jehudiel. Otaczający go blask przygasł i anioł stał teraz, kilkanaście kroków od nich. Pochylił się i złożył coś na ziemi. Ciało Alicji. Okaleczone, martwe, całe we krwi. A potem, w mgnieniu oka, Jehudiel rozłożył płonące skrzydła i zniknął, pozostawiając za sobą ciepły podmuch powietrza. Pieczęć na ciele Emmy zalśniła pod ubraniem - blaskiem, który przenikał nawet przez koszulę. Gemma zakaszlała i otworzyła oczy, a z jej nosa popłynęła jasna krew. Dużo krwi.

- Zajmę się małą - Aniołek był już przy nich, szybko dostrzegając kogoś, komu potrzebna jest pomoc. - Idź do Kopaczki. Trzeba ją zabrać im z oczu.

Wymownie spojrzał na zszokowane dziewczynki, które niczym oniemiałe wpatrywały się w niebo lub miejsce, gdzie przed chwilą objawił się anioł. A w zasadzie jeden z Archaniołów, o czym oczywiście wiedzieli tylko najbardziej zaufani ludzie z Towarzystwa.

- Ne… ne .. nee..ee.. xu...xu...xuuu..sssss - Fury spojrzał na Emmę. - Jee… jeee… ddddd...dddzdzdz...iiii...eeee t..t...tuuuu.
 
Armiel jest offline  
Stary 24-10-2021, 10:43   #19
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wyboista droga oraz ciężkie myśli sprawiły, że nawet na chwilę nie zmrużyłam oczu.

Na szczęście moja pierwsza zgryzota została przepędzona jak tylko wjechaliśmy na plac przed „Radością”, nasz minibus dotarł tutaj przed nami najwyraźniej bez większych problemów. Wysiedliśmy z autobusu i dostałam rozwiązanie zagadki, nad którą także się głowiłam. Podczas naszej nocno-porannej pogawędki z Alą i Finchem dziwiłam się, że nasze podniesione głosy nie obudziły Furyego. Okazało się, że powód był taki, iż nie było kogo budzić, bo Ernest prawdopodobnie był już w drodze do tego miejsca. Ten mały łobuz zapewne przewidział, że się tutaj zjawimy i przygotowywał lokum. Jeszcze bardziej się w tym utwierdziłam, kiedy przyniósł kartki z napisami o tym co przygotował. No cóż, ludzie muszą się nauczyć bardziej doceniać jasnowidzów.

Chwilę później o ziemię gruchnęła moja kolejna odpowiedź. Jehudiel przyniósł ciało Alicji, więc nie trafiło ono w ręce Borbli, no i może była dla niej jakaś nadzieja, skoro anioł jej nie skreślił. Nurtujące mnie pytania brzmiały za to: gdzie był Gładzik i co się z nim stało?
Potem pojawiły się kolejne wątpliwości: dlaczego anioł nie poskładał Kopaczki do kupy i dlaczego Gemma tak zareagowała na jego obecność?

Nie podobało mi się to. Nie wyczuwałam jednak od dziewczynki nic niezwykłego ani niepokojącego, a taka reakcja mogła być spowodowana różnymi czynnikami. Niestety jedną z możliwości jaka przychodziła mi do głowy było to, że mała Gemma mogła skrywać w sobie coś demonicznego.

Przekazałam przytomniejącą Gemmę Aniołkowi.

- Weź ją do środka. – Zgodziłam się z jego słowami - I odseparuj od reszty, dobrze? - Dodałam enigmatycznie.

- Ne… ne ... nee..ee.. xu...xu...xuuu..sssss. Jee… jeee… ddddd...dddzdzdz...iiii...eeee t..t...tuuuu. – Odezwał się Fury i zabrzmiało mi to jakoś wyjątkowo złowróżbnie.

Sama nie wiedziałam, dlaczego.

- Musiałeś go budzić? No i gdzie jest Gładzik? – Odpowiedziałam Furyemu.

- Nnnn… nnnii..eee…. buu…. buuu….udzi….dzi...dzi...łł..łł...łeee. ee….mm...mmm g...ggg..goooo….ooo...oo...o.

- A czy wiesz, gdzie jest Gładzik i czy wszystko z nim w porządku? – Zapytałam niecierpliwie, chociaż wiedziałam, że błędem było zmuszanie Ernesta do wypowiedzenia takiej ilości słów.

- Nnn ...nnnn …. ni..iii..eee….eeee - machnął ręką wskazując budynek, do którego kierowała się reszta, potem pokazując ruch, jakby coś rysował.

- Tak, tak, idź tam, ja zabiorę Alę.

Ruszyłam szybko w kierunku leżącego ciała Alicji, ale kiedy byłam już bardzo blisko to zwolniłam aż zatrzymałam się w miejscu stając kilka kroków od Kopaczki. Nabrałam powietrza i starając się nie patrzeć na wszystkie krwawe szczegóły podeszłam powoli i podniosłam ciało Vordy z ziemi. Nie byłam jakimś siłaczem, ale Ala nie była też mocno zbudowana, rzekłabym, że przeciwnie była raczej dość drobna, a do tego jej ciało nie było kompletne więc ważyło jeszcze mniej. Ruszyłam w stronę bocznego wejścia do budynku, tak aby nie wchodzić tymi samymi drzwiami, którymi były wprowadzane dziewczynki i oszczędzić im tego widoku.

A widok był koszmarny. Z czaszki ciekła jej jakaś maź, jej pozbawione życia oko wpatrywało się w pustkę. W boku miała dziurę, a z ręki został tylko kikut. Najgorszy był jednak bezwład i pustka. Jakbym niosła potłuczoną skorupkę a nie człowieka. Zaczęłam się zastanawiać: a co, jeżeli pieczęć nie przywróci Vordzie życia? Może Jehudiel przyniósł jej ciało żebyśmy ją po prostu pochowali.

Przed tylnym wejściem czekał na mnie Fury. Miał krótszą drogę, więc przeszedł ją szybciej. Wyciągnął ręce dając mi znak, że może przejąć ode mnie zwłoki, lecz nie oddałam mu ciała Alicji tylko weszłam do środka nadal trzymając ją na rękach.
- Gdzie mogę ją położyć? - Zapytałam, a potem przypominając sobie do kogo mówiłam, dodałam:
- Wskaż mi drogę.

Fury ruszył przodem, bez słowa i zaprowadził mnie do małego pokoju. W pomieszczeniu była kanapa, mały stolik, szafka i stary komputer. Z dalszej części budynku słyszałam gwar dziewczęcych głosów oraz nawoływania rodzeństwa Skandynawów i Aniołka.

- Mam ją położyć na tej kanapie? – Przypomniała mi się wyciekająca z ciała lepka ciecz - Może skombinuj jakiś koc albo prześcieradło, żeby ją na nim położyć i drugi, żeby ją okryć.

Skinął głową i wyszedł zostawiając mnie samą z ciałem Kopaczki, które nagle zaczęło mi strasznie ciążyć. Na szczęście wrócił po kilku minutach niosąc dwa koce. Dziewczęce głosy dobiegały z jakiegoś bliższego miejsca. Słychać było nawet śmiechy. Najwidoczniej strach zmieniał się w euforię po ocaleniu. Fury podał mi jeden z koców.

- Rozłóż go proszę na kanapie.

Czułam jak ciało Alicji zaczyna mi się wyślizgiwać z rąk.

Fury z namaszczeniem rozłożył szary koc na kanapie i dał mi znak głową, że mogę na nim położyć ciało, więc ułożyłam je na kanapie. Podał mi drugi koc, ten do przykrycia i dokładnie okryłam nim Alę. Fury skierował się w stronę wyjścia z pokoju a ja odwróciłam się w jego stronę.
- To wiesz coś o tym Gładziku, Erneście?

Energicznie pokręcił głową w zaprzeczeniu, ale wyjął notesik i pisak, po czym szybko nabazgrał jedno słowo.
ŻYJE.

- Jesteś pewien? – Dopytywałam.

Kiwnął głową zdecydowanie więc ja też pokiwałam głową. Kiedy Ernest wyszedł z pokoju przyklęknęłam przy kanapie i wyciągnęłam spod kocyka dłoń Alicji ujmując ją w swoją.

Słyszałam echa odgłosów dziewczynek z pobliskiej jadalni, ale dla mnie brzmiały jakby dobywały się z innego świata. Ręka Kopaczki była chłodna, jej ciało nadal traciło ciepło. Nie dawała żadnych oznak regeneracji. Siedziałam dłuższą chwilę w tej pozycji a potem przyłożyłam czoło do trzymanej w ręce dłoni i moje ciało zaczęło się trząść wstrząsane cichym łkaniem. Teraz kiedy nie musiałam działać moja zdruzgotana psychika dała mi się we znaki. A co, jeśli Jehudiel dowiedział się, że zamierzamy pozbyć się jego pieczęci i postanowił pokazać nam jak się kończy chociażby jeden dzień bez jego wsparcia i pomocy. Do tej pory i O’Hara i Vorda wstawali szybko, więc coś powinno już się zacząć dziać. Coś złego się wydarzyło i czułam to.

Próbowałam działań takich jak przy Gładziku, kiedy sączyłam w niego światełko, ale zrozumiałam, że Gładzik był żywy, a Alicja nie, nawet jej pieczęć nie lśniła swoim blaskiem. Przestałam więc tych bezsensownych prób becząc tylko równie bezsensownie. Nie wiedziałam jak dużo czasu w ten sposób straciłam, ale widocznie ktoś zauważył moją nieobecność, bo usłyszałam pukanie do drzwi. Nie odezwałam się nadal łykając łzy, więc pukanie się powtórzyło.

- Kto...tam? – Zapytałam starając się, aby mój głos brzmiał w miarę normalnie.

- Aniołek. Wszystko w porządku? Mogę ci jakoś pomóc. Albo jej?

- Wejdź proszę. - Poprosiłam Ojczulka.

Aniołek wszedł i rozejrzał się spokojnie, po czym potarmosił swoją związaną w warkocz brodę. W drugiej ręce trzymał kubek z czymś lekko parującym.
- Przyniosłem ci herbatę. Pewnie ci się przyda, bo przemokłaś. Ta mała, Gemma, położyłem ją w osobnym pokoju. W siódemce na piętrze. Jej funkcje życiowe są w normie. Odzyskała przytomność, ale kazałem jej chwilę poleżeć. Mocno reaguje na stres.

Ojczulek starał się nie patrzeć na ciało Vordy.

- Mogę na nią zerknąć? – W końcu podjął decyzję, z dużym trudem, przełamując napięcie na twarzy.

Puściłam dłoń Alicji, zdjęłam z twarzy maskę i otarłam łzy rękawem. Wstałam, wzięłam od niego herbatę i cofnęłam się robiąc mu miejsce.

- Nie wiem co się dzieje - przyznałam - Ona powinna się z tego podnieść, ale nic się nie dzieje. Nie rozumiem tego i boję się - wyznałam.

- Te rany wyglądają dziwnie. Nie jestem pewien, ale chyba użyli jakiejś specjalnej amunicji. Spójrz. Poczerniała skóra, wybroczyny żylne, jak przy poparzeniu lub toksynie. Duży kaliber, ale chyba ktoś użył desakracji. Amunicja demoniczna, moim zdaniem. Zabójcze dla ludzi i większości Fenomenów. Za czasów MR-u, zakazane. Przeklęte przez demoniczne siły pociski. Niedobrze. Taka broń potrafi zabić nawet istoty celestialne. Lub pozbawić możliwości funkcjonowania na bardzo, bardzo długi czas. Wiedzieli, po kogo jadą. Wiedzieli, z kim będą się strzelać. Ona, Emmo przykro mi to mówić, ona może z tego już nie wyjść. Znaleźli chyba na nas sposób. Na tych z nas, co mają Pieczęcie. Trzeba będzie powiedzieć innym z Towarzystwa.
Jego twarz pozostała bez wyrazu, ale gardło ściskał strach i wzruszenie.

Nie zauważyłam tych wszystkich medycznych szczególików, ale nie byłam tym faktem mocno zaskoczona, gdyż moja wiedza medyczna była szczerze mówiąc mizerna. Chciałam ją sobie rozszerzyć i zaliczyć kilka kursów pierwszej pomocy jeszcze jak należałam do MRu, ale jak zinfiltrowany przez demony Borbl przejął Ministerstwo wszystko się zmieniło i nie zdążyłam tego zrobić. Cóż, życie.

- Oczywiście, że wiedzieli na kogo jadą i oczywistym jest, że wiedzieli co tam się dzieje! – Odpowiedziałam Ojczulkowi nieco za ostro.
- Przecież sami to przygotowali - dodałam już nieco spokojniej - I wiedzieli, że tam się zjawimy.

- Dobra - wszedł mi w słowo. - Ja spróbuję oczyścić te rany ze splugawienia. Może cofnę proces desekracji i regeneracja znów zacznie działać. Zasuwaj do dziewczyn. Pomóż reszcie, nim przyjedzie wsparcie. Dam ci znać, jak skończę, wtedy tutaj wrócisz, OK? I zrobisz coś dla mnie? Niech mi ktoś przyniesie tutaj taką mocną jak diabli kawę, z dużą ilością cukru. Brakuje mi energii, po tych uleczeniach dzieciaków, a będę jej potrzebował, jeżeli moje moce mają zadziałać. Dziękuję - posłał mi uśmiech, a jego jasne oczy zalśniły wesoło z nadzieją.

- Dobrze.

Złapałam w jedną rękę swoją maskę, w drugiej trzymałam kubek z herbatą, podeszłam do drzwi, stwierdziłam, że nie mam wolnej ręki, wróciłam do stolika, położyłam tam maskę, postawiłam kubek, podwinęłam rękawy bluzki, zdjęłam zbyteczne już i puste uprzęże po nożach z przedramion, ponownie chwyciłam kubek zostawiając całą resztę. Wyszłam z pokoju i ruszyłam energicznym krokiem w stronę kuchni popijając gorącą herbatę. Kiedy tam dotarłam postawiłam pusty już kubek na blacie i sama zajęłam się przygotowywaniem kawy dla Ojczulka.

Na zewnątrz, w jadalni panował niezły harmider. Musiałam przez nią przejść, aby dotrzeć do kuchni. Po krótkiej chwili mocna i słodka kawa była gotowa. Brat Mandy podszedł do mnie, gdy wracałam.
- W porządku? Nic ci nie jest? – Zagaił.

Szłam powoli ostrożnie niosąc kawę, tak aby się nie oparzyć.
- Niosę kawę dla Ojczulka. Nieźle dał sobie w kość lecząc te dziewczynki - Wyjaśniłam nie wdając się w szczegóły własnego samopoczucia.
- Zaraz pomogę wam ogarnąć ten bajzel - Dodałam chcąc usprawiedliwić moją dotychczasową bezczynność.

- Spoko. Leć.

Tak jak myślałam. Michael miał gdzieś moje samopoczucie, chodziło mu tylko o to żebym ruszyła tyłek i im pomogła.

Podeszłam do pokoju, w którym pozostawiłam Aniołka i Kopaczkę. Wahałam się chwilę, ale zapukałam do drzwi. Nie czekałam jednak na zaproszenie tylko zaraz po zapukaniu wparowałam do środka.

Aniołek zdążył już zapalić jakieś kadzidła, nie wiadomo skąd powyjmował kawałki kryształów i poukładał je po pokoju, część z nich kładąc na powiece Alicji. Zapach śmierci i woń ziół mieszała się ze sobą tworząc dziwną zawiesinę w powietrzu. Oczy Ojczulka lśniły błękitem wewnątrz czaszki, a z dłoni rozlewała się świetlista wstęga dymu, która wnikała w rany Kopaczki, rozpalając się miriadami iskierek świateł w jej ciele, pulsując łagodnie. Twarz Aniołka była skupiona, usta posiniały z wysiłku. Nie podniósł wzroku nawet na chwilę nie przerywając swojej koncentracji.

Nie mogłam go wypytać o Gemmę, mimo że bardzo chciałam. Postawiłam kubek z kawą na stoliku, wymamrotałam pod nosem, że ją tam stawiam i cichutko wyszłam.
Wróciłam do jadalni, tam zdjęłam swoją bluzkę, która jeszcze była trochę wilgotna rozwieszając ją, aby wyschła. Zostałam w samym podkoszulku, ale nie było mi zimno i zgodnie z deklaracją poszłam ogarniać dziewczyny, bo zapewne Mattssonowie nie dawali sobie już sami rady.

Tak, sytuacja była dość napięta i ta robota mogła dać w kość. Dziewczynki, jak trochę odreagowały, zaczęły się wykłócać, niektóre płakały, inne zaczęły wołać opiekunki, nie zdając sobie sprawy z diabolicznej natury sióstr. Trzy dziewczyny chciały uciekać, nazywając nas porywaczami, dwie, podobnie jak wcześniej Gemma, straciły nagle przytomność i zaczęły krwawić z nosa, a jedna dostała nawet ataku najprawdziwszej epilepsji. Część narzekała na przemoczone ubrania, na to, że są w poszarpanych koszulach nocnych, że pootwierały im się rany, a jedna, zawstydzona, podeszła do mnie mówiąc, że właśnie zaczęła pierwszy raz krwawić "no tam, na dole". To był czysty chaos, do tego Michael i Ernest średnio się nadawali do zapanowania nad nim a zapowiedzianej odsieczy nie było widać.

Podeszłam do tego na spokojnie, mimo że ciężko było. Przeliczyłam dziewczynki i podzieliłam je na grupy według ich zapotrzebowania i zajęłam się nimi segregując ich potrzeby według pilności. Do tego trzeba było reagować na bieżąco na większe kryzysy. Starałam się, aby każda dziewczyna została wysuszona, umyta, odziana, napojona i nakarmiona. Fury nie nadawał się do rozmów, ale przygotował kanapki i zupę mleczną. Trzeba była pozakładać opatrunki a do tego tłumaczyć, tłumaczyć i jeszcze raz tłumaczyć im sytuację po kilka razy, no i rozmawiać, uspokajać a nawet utulić te młodsze. Udało nam się w końcu ulokować większość z nich w pokojach zlecając tym starszym opiekować się tymi młodszymi i wołać nas w razie jakichkolwiek problemów. W międzyczasie zrobiło się jasno, ale pomimo tego starałam się wytłumaczyć dzieciakom, że powinny położyć się odpocząć a nawet trochę pospać.

Z pokoju, w którym leżała Kopaczka wyszedł Aniołek. Miał zmęczoną twarz, przekrwione oczy i ogólnie wyglądał jakby wyczerpał wszystkie swoje siły. Nalałam sobie kawy i z kubkiem w ręce ruszyłam do Ojczulka.

- Wypiłeś kawę? Chcesz kolejną albo coś innego do jedzenia bądź do picia? – W razie czego byłam gotowa podać mu swoją.

Pokręcił głową tak zmęczony, że nawet werbalna odpowiedź była dla niego ponad siły. Powlókł się do pierwszego wolnego krzesła, usiadł na nie i spojrzał tępym wzrokiem w podłogę.

- Połóż się i odpocznij - Poklepałam Aniołka delikatnie po ramieniu.

Wtedy gdzieś z zewnątrz usłyszałam dźwięk dużego silnika samochodu. Ktoś właśnie zbliżał się asfaltówką prowadzącą wzdłuż jeziora. To była najszybsza droga z Londynu. Zaniepokojony Mattsson podszedł do okna wyglądając na zewnątrz. Podeszłam do drugiego okna niedaleko Michaela.

- To powinien być ktoś od nas - powiedziałam do niego - A jeśli nie to musimy się tym kimś zająć.

- Nie, no spokojnie. To Brennan z żoną. Jest z nimi O'Hara. I jeszcze ta mała, Elisa.

Rzeczywiście cała czwórka, z Finchem wlekącym się na końcu, ruszyła w stronę wejścia do "Radości", a Michael wyszedł im na spotkanie.

Ja też popędziłam tak szybko przebierając nogami, że ostatecznie wyprzedziłam Mattssona.

- Hej Emma - przywitała mnie nieco zaspana Sophie Brennan. - Ponoć niezły bajzel się narobił. Jesteśmy, aby pomóc. Po drodze znaleźliśmy Fincha. Wyobraź sobie, jechał tutaj rowerem.

Finch uśmiechnął się szeroko i spoważniał niemal natychmiast. Wyminął patykowatym krokiem Joe, Elisę i Sophie i stanął przede mną.

- Prowadź mnie do niej, proszę. Szybko.

Złapałam Fincha za ramię jakbym się obawiała, że zaraz mi może gdzieś zniknąć.

- Już. Zaraz. – Powiedziałam prędko.

- Sophie, Elisa i Joe - wymieniając ich imiona kiwałam im po kolei głową, Brennanowie byli właścicielami pensjonatu a Elisa Siostrzyczką, no i członkinią Towarzystwa, więc powinna być nieocenioną pomocą przy rannych - mamy tutaj 45 dziewczynek od szóstego do szesnastego roku życia. Część z nich jest poraniona, Freddie zrobił co mógł, żeby je uleczyć, ale już jedzie na oparach. Manda i Michael was wprowadzą.

Potem zaczęłam ciągnąć O’Harę za rękę w stronę domu i pokoju, gdzie leżała Vorda. Robiłam dobry użytek ze swoich długich nóg, a gdyby Finch nie nadążał albo się opierał to, chyba wlokłabym go po ziemi.

Na jego szczęście nie opierał się i przebierał swoimi długimi, chudymi nogami z godną podziwu szybkością. Wparował do pomieszczenia, gdzie leżała martwa Vorda. Weszłam tuż za nim, ale ustawiłam się w rogu pomieszczenia nie chcąc przeszkadzać. On za to zatrzymał się w progu, wciągnął powietrze przez nos, wypuścił przez usta z sykiem i zaczął powtarzać tę czynność. Syk wchodził w dziwne wibracje. Miałam wrażenie, że dźwięk wnika w przestrzeń wokół nas, wprowadza w dziwny stan meble, które zaczynają drgać, ale nie tak fizycznie, tylko jakby migotały, niczym psujący się hologram. Ten świst docierał też do Alicji, i jej ciało też zaczęło tak fazować, jakby była bezcielesnym próbującym nieskutecznie zamanifestować swoją obecność w świecie rzeczywistym.
Ciało O'Hary zaczęło lśnić. Z jego chudego ciała, z czoła, z dłoni które wyciągnął do Kopaczki, zaczęło wypływać srebrzyste światło. Powoli blask spływał na ciało naszej przyjaciółki, wsiąkał w nie jak w gąbkę, wzmacniając iskierki pozostawione przez Aniołka. Finch zaczął gwizdać. Ciało Kopaczki znikało i pojawiało się na przemian, a włosy na moim ciele zaczęły stawać dęba pod wpływem niewidzialnej energii wypełniającej pomieszczenie. Świst przeszedł w gwizd, a ten w inkantacje w języku, który też znałam, ale bardzo rzadko miałam okazję praktykować: język anielski, język istot celestialnych. Finch podszedł do Vordy wolnym krokiem, przyłożył swoje dłonie do jej ciała, a jego ręce zamieniły się w czyste, srebrzyste światło. Potem potężny impuls srebrzystego ognia wylał się z O'Hary i wbił w Vordę. Srebrzysty ogień otoczył ciało martwej, która nagle, z wrzaskiem bólu, otworzyła swoje jedno oko. Tam, gdzie wcześniej były dziury lub oderwane kawałki ciała, pojawił się ich utkany ze srebrzystego blasku odpowiednik.
O'Hara zabrał dłonie i odsunął się od Kopaczki, a blask zgasł. Mężczyzna zgarbił się w sobie, wydając się być teraz wyjątkowo chudy i kruchy. Z jego ust wydobyło się ciche rzężenie, a suchy kaszel wstrząsnął plecami.

- Więcej nam tak nie rób - suchy, niczym szelest jesiennych liści, głos Fincha wypełnił nagłą ciszę pomieszczenia. - Odpoczywaj.
Vorda zamknęła oko. Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu, a z oka spłynęła łza bólu i radości.

Przez cały ten czas stałam w rogu pokoju obejmując się rękami, lekko pochylona do przodu jakby było mi jednocześnie i zimno, i niedobrze z napięciem obserwując to wszystko i prawie zapominając o oddychaniu. Kiedy zobaczyłam, że Alicja zareagowała i jej ciało rozpoczęło proces regeneracji to wróciłam do normalnego trybu oddychania.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 24-10-2021, 10:48   #20
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Finch odwrócił się w moją stronę. Jego twarz była mocno pomarszczona, ściągnięta z wysiłku, podstarzała, ale powoli, gdy O'Hara uśmiechnął się lekko, powróciły na nią normalne barwy i nie wyglądał już na wykończonego staruszka.
- Będzie z nią dobrze - te słowa były skierowane do mnie a ja poczułam taką ulgę, że rozprostowałam zaciśnięte do tej pory ramiona.

- Mogę mieć do ciebie prośbę? – zapytał mnie Finch a ja w tej chwili byłam właściwie w stanie zgodzić się na wszystko o co mnie poprosi.

- Tak, tak, tak - Pokiwałam skwapliwie głową.

- Zaraz upadnę. Podtrzymaj mnie. – I nagle, jak za dotknięciem różdżki, ugięły się pod nim jego patykowate kolana, ale nie glebnął o podłogę, bo zdążyłam go złapać zanim upadł.

Ważył chyba niewiele więcej ode mnie. Czułam jak bardzo chudy był pod ubraniem, można mu było policzyć żebra i zbadać kości przez warstwę ciała. Oddychał powoli, jakby jego płuca próbowały przestać to robić, wbrew jego woli. Co przypomniało mi moje słowa sprzed paru godzin. Czułam też, że telepie nim a jego mięśnie drżą, jakby ktoś podpiął go pod prąd. Chudym ciałem kolejny raz wstrząsnął suchy, niemal gruźliczy kaszel. Chudy czy nie nadal jego ciężar był dla mnie obciążeniem szczególnie że już się dzisiaj nadźwigałam ciała Alicji więc zamiast trzymać go tak w górze, powoli osunęłam się na podłogę pociągając go ze sobą i tam trzymałam go w ramionach. Dobrze zrobiłam, gdyż cała ta sytuacja trwała kilka potwornie długich minut. W końcu jednak Finch zaczął oddychać normalnie i wyraźnie odzyskiwać siły. Bicie jego serca też przyspieszyło, a przez chwilę miałam wrażenie, że zatrzymało się na chwilę.

Po chwili kaszlnął, zorientował się, że siedzi otulony moimi ramionami na podłodze.
- Ejjj - wyszeptał słabo. - Panienko. Ja chyba jestem za stary na takie przytulanki na podłodze.
Słyszałam żartobliwy ton w jego głosie.
- Wstajemy, co? - Zapytał.

Nie zareagowałam jakbym w ogóle nie słyszała jego słów. Siedziałam nadal w tej samej pozie ignorując nieco zdrętwiałe już mięśnie. Po chwili dało się słyszeć czyjś cichy szloch, a po kolejnej zorientowałam się, że dochodził ode mnie, bo przegrałam z próbą stłumienia wzbierającego we mnie płaczu.

Finch, widząc i słysząc co się dzieje, przytulił mnie mocniej. Poczułam jego dłonie głaszczące mnie po włosach a cichy, uspokajający szept dotarł do moich uszu.
- Już dobrze. Dobrze. Spokojnie. Możesz to z siebie wyrzucić. Ale już dobrze. Wszystko jest dobrze.

Nie podobało mi się to nic a nic, nie chciałam się tak rozklejać, ale miałam dosyć. Zawsze mi to robili, musiałam ich oglądać w takim stanie a tym razem było naprawdę źle.
Po dłuższej chwili wypuściłam Fincha z objęć i powoli wstałam rozprostowując nogi tak aby przywrócić w nich krążenie i się nie wywalić. Podeszłam do leżącej Alicji, która teraz sobie spała w najlepsze. Oddychała spokojnie, a jej pierś unosiła się lekko. Była blada, ale skóra na jej twarzy, na kikucie ręki i nogi poruszała się i pulsowała, odrastając kawałek po kawałeczku.
- To trochę potrwa, ale będzie w porządku - Finch też wstał z podłogi nadal blady, jak śmierć. Skierował się w stronę wyjścia oglądając się na mnie.

- Chodź. Ona potrzebuje odpoczynku. A nasi potrzebują nas.

Pogłaskałam delikatnie Kopaczkę po rudych włosach, a potem podeszłam do drzwi. Mój strach zaczął już swoją normalną drogę i zaczął przemieniać się w gniew. Alicja spała, dlatego oberwało się Finchowi.

- I dlatego wasz plan walki, żeby dać się rozstrzelać, spalić albo posiekać to żaden kurde plan! - Powiedziałam gniewnym szeptem do niego i cicho wyszłam z pomieszczenia.

Nie odpowiedział, a zatem nie miał żadnego kontrargumentu i zapewne przyznał mi w myślach rację. Wyszedł za mną cicho zamykając drzwi. Z każdym krokiem szedł coraz pewniej, przyjmując swoją maskę nonszalancji i pewności siebie, wręcz arogancji.
- Aniołek - zawołał do kręcącego się nieopodal Ojczulka. - Wyglądasz jakbyś przed chwilą wypełznął z grobowca. Słuchaj. Siądź obok Vordy i zdrzemnij się chwilę. Przypilnujesz jej przy okazji. Emma, poczekaj, nie będę się z tobą ścigał. Za szybka dla mnie jesteś. Nieuchwytna, niczym wieczorny zefirek lub mgiełka fae. Powiedz mi, na czym stoimy. Mogę zapytać Fury'ego, ale obawiam się, że nie utrzymam się tyle na nogach. I powiedz mi, gdzie jeszcze mogę się przydać, co?

Z tego co widziałam, małżeństwo właścicieli "Radości" już całkiem dobrze sobie poradziło z dziewczynami i na tym froncie nie musieliśmy się już o nic martwić.

- He? - Aż mi dech zaparło, jak go usłyszałam, zatrzymałam się i zwróciłam w stronę Fincha - Ty wracasz do łóżka panie O’Hara. Powinieneś spać dwa dni, a spałeś dwie godziny, więc brakuje ci jeszcze 46 godzin do odespania. Ewentualnie mogę się zgodzić na jeden dzień, a to i tak oznacza 22 godziny w wyrku.
Spojrzałam na niego hardo prezentując zdeterminowaną miną.

- Daj spokój, pani Harcourt. Jestem tutaj potrzebny. Walnę kawę i odeśpię potem, okej?
Zobaczyłam, że w tym samym czasie Aniołek zniknął za drzwiami pokoju, w którym leżała Vorda.

- Kawę to sobie walnę ja. – Stwierdziłam.
Potem minęłam Fincha i ruszyłam w stronę, gdzie zostawiłam swój kubek z kawą. Upiłam łyk, stwierdziłam, że kawa wystygła, ale i tak opróżniłam cały kubek i podeszłam do dzbanka, żeby sobie dolać świeżej, gorącej. O'Hara popatrzył na mnie wielkimi, przekrwionymi oczami.

- Co tak na mnie patrzysz? – Zirytowałam się nieco - Posłuchaj, dziewczęta śpią, a przynajmniej powinny spać, Ala i Freddie śpią. Co w takim razie chcesz teraz robić? – Zapytałam i zamarłam z dzbankiem kawy w ręku.

- Napić się kawy? Jeżeli mi nalejesz. Posiedzieć. Pogadać. Pomóc. Pospać. Ale w tej kolejności, nie w innej. Jehudiel wrócił. Pokazał się dzisiaj, sami wiecie to najlepiej. A to oznacza, że … sprawy przyspieszyły.

Spojrzałam na niego zdziwiona. Co on wygadywał? Przecież wcześniej twierdził, że już widział się z aniołem.
- Ok. – Skapitulowałam, wyjęłam z szafki drugi kubek i do niego też nalałam kawy.
- Z mlekiem, cukrem, śmietanką? - Wyliczyłam.

- Słodka. Aż do przesady. Potrzebuję energii. Dziękuję. Nalałbym sobie, ale wiesz, boję się, że wyleję. To już to stadium starości, jak sądzę.

- Fakt, że proponuję cię kawę i dodatki do niej to dobre wychowanie a nie bycie słodkim. - Dodałam do jego kawy cztery łyżeczki cukru i dobrze je rozmieszałam.
- Już myślałam, że tym spojrzeniem chcesz zatrzymać mi serce albo rozsadzić mózg. – mówiąc to wzięłam obie kawy i ruszyłam szukając jakiejś kanapy czy też foteli.

- Zatrzymać twoje serce? Najpierw chyba musiałbym je zdobyć, co? - Nie miałam pojęcia czy żartował, więc przewróciłam tylko oczami.
Oczywiście uparł się i zamiast usiąść na czymś miękkim wybrał jedno z krzeseł. Pokręciłam głową i dołączyłam do niego stawiając nasze kawy na stoliku. Finch długimi i chudymi palcami objął podarowany mu kubek dziękując mi spojrzeniem. - Opowiadaj. Co tu się wyprawia?

- Ja mam opowiadać? To chyba ty powinieneś wiedzieć co się tutaj dzieje, to ty nas wysłałeś do tego sierocińca.
Usadowiłam się wygodnie i zaczęłam popijać gorącą kawę.

- Ja? Ja spałem pod kocykiem w twoim pokoju, aż obudził mnie ból w klacie. Myślałem, że to upragniony zawał, ale okazało się, że to Ala dała się poszatkować. Wtedy Jehudiel powiedział mi, gdzie jesteście. Wsiadłem do taksy, potem na rower kupiony po drodze od kogoś. Zostawiłem trochę funciaków pod kamieniem na parapecie, skąd go zabrałem. Przemarzłem, przewiało mnie, ale jestem. Nawiasem mówiąc, zupełnie nie pamiętam, co robiłem u ciebie w pokoju i … a nie, zaraz, pamiętam. Rzucałaś we mnie butem? Naprawdę? Czy mi się to śniło. Kurde. - Upił łyk kawy. - Słodka. Pyszna. Dzięki raz jeszcze.

Zamilkł sącząc ciemny i aromatyczny trunek. Chyba przypomniało mu się co wczoraj wygadywał. Miałam wrażenie, że gdyby nie bladość wywołana przemęczeniem to by się zarumienił. Odstawiłam kubek na stolik.

- O nie, nie - pogroziłam mu palcem pochylając się do przodu - coś mi wczoraj obiecałeś i nie będziesz mi tutaj udawał, że tego nie pamiętasz, bo ja dopilnuję żebyś słowa dotrzymał.
- A nie rzucałam w ciebie, tylko w ścianę - odsunęłam się do tyłu i znowu złapałam za kubek z kawą.

- Z tobą i z twoją celnością, pewności nigdy nie ma. Celujesz we mnie obrywa ściana, celujesz w ścianę, obrywam ja.
Cień uśmieszku pokazywał, że chyba jednak żartował.
- A obietnic, Emmo, obietnic zwykłem dotrzymywać. Zawsze.
Spojrzał na mnie poważnie.

Gdzieś, z góry dobiegły nas jakieś wrzaski. Dziewczęce krzyki, które brzmiały jak odgłosy srogiej awantury. Odruchowo poderwałam się z krzesła, ale zobaczyłam, że Sophie już ruszyła po schodach, na piętro, zapewne zareagować na to, co działo się na górze, więc z powrotem usiadłam. Spojrzałam na O’Harę. Deklarował swoją pomoc. Zamierzał ruszyć uspokajać dziewczyny?
Finch siedział na krześle, a na jego ustach błąkał się cień uśmiechu. Oczy miał zamknięte, a kubek w jego dłoniach powoli zaczął przechylać się w stronę, w której jego zawartość mogła się wylać. Chyba właśnie zasnął ze zmęczenia. Na siedząco, z kawą w dłoniach. Wyjęłam kubek z jego dłoni i odstawiłam na stół.
- A co mówiłam, przed chwilą, ale nie, nie posłucham Emmy nawet jak ma oczywistą rację, bo po co? Zamiast tego będę się upierał przy swoim, bo tak. – Powiedziałam w zasadzie sama do siebie.
Westchnęłam i dopiłam swoją kawę.
- Ejjj – obudził się i zaprotestował. - Jeszcze piję.
Zamrugał powiekami, dość komicznie, jak spłoszone i przebudzone zwierzątko, jak jakiś wyjątkowo pocieszny gryzoń.
- Nie, ty śpisz i gdybym ci jej nie zabrała to byś sobie ją wylał na spodnie. - Powiedziałam zdecydowanym tonem.
- Może powinnam sprawdzić co z Gemmą? – Pomyślałam sobie głośno.
Finch chyba tego nie usłyszał, bo znów zdrzemnął się na siedząco. Przyglądająca się nam gdzieś z boku Manda, miała z niego niezły ubaw. Wstałam.

- Jak się spierdoli z tego krzesła to mnie zawołaj - rzuciłam do Mandy i udałam się na poszukiwanie Gemmy mając nadzieję, że ta awantura sprzed chwili nie wybuchła z jej powodu.
Awantura trwała pod numerem jedenastym. Dwie młodsze dziewczynki poszarpały się za włosy kłócąc o łóżko, ale Sophie okazała się zręczną rozjemczynią. Gemma, zgodnie ze słowami Aniołka, została ulokowana oddzielnie w małym, krańcowym pokoju o numerze siedem. Nie był zamknięty na klucz, ale gdy do niego zajrzałam, łóżko okazało się puste, chociaż kołdra wyglądała na niedawno używaną.
Zaczęłam rozglądać się po pokoju nawołując ją.

- Tutaj - dało się słyszeć lekko wystraszony głos dobiegający spod łóżka. Było ono dość niskie, ale bardzo szczupła i drobna osoba, taka jak Gemma, mogła się pod nie wśliznąć. - Tutaj jestem. Pod łóżkiem. Mam wyjść?

- No raczej tak. Co się stało Gemmo? Czego się wystraszyłaś?

Przyklęknęłam na podłodze i zajrzałam pod łóżko. Dziewczynka uwiła tam sobie gniazdko, ściągnęła bowiem prześcieradło i poduszkę, ale rozpoznając mój głos wypełzła, dość zwinnie, spod łóżka. Przez chwilę przyglądała się odkrytej już teraz mojej twarzy, mocno mrużąc oczy, jakby coś nie dawało jej spokoju. Zapewne jej trudniej było dokonać takiego porównania, jak mnie, że wyglądałam jak ona, tylko kilkanaście lat starsza. Ja miałam prościej, dość dobrze pamiętałam siebie z czasu, kiedy miałam dwanaście lat i patrząc na młodą miałam wrażenie, że patrzyłam w lustro czasu. Gemma miała nawet taką samą mimikę, jak ja, gdy rozmyślała nad czymś intensywnie.

- Masz znajomą twarz? Jesteś aktorką? Może modelką? - Ciekawość Gemmy wzięła górę nad lękiem, który zagonił ją wcześniej do jej zaimprowizowanej kryjówki. Usiadła na tapczanie wybierając pajęczynę z włosów.
- Na przeklęte, zgrzybiałe i zapleśniałe chochliki! Wyschnięty pająk mi się chyba zaplątał w kudły! Fuj!
Wyrzuciła coś ciemnego z włosów na ziemię z miną obrzydzenia, a to coś rozłożyło nóżki i zaczęło szybko zmykać w kąt niedużego pokoju.

- Nie, nie jestem - odparłam rozbawiona - A ty nie odpowiedziałaś czego się tak przestraszyłaś, że musiałaś aż wystraszyć biednego pająka z jego kryjówki.

- Niczego. Ale pomyślałam, że schowam się, tak na wszelki wypadek. Wiesz. Gdyby ten demon wrócił - Gemma wpatrywała się we mnie ciągle zmrużonymi oczami.

- Nie ma szans, żeby tu wrócił a nawet jakby to naślemy na niego Fincha i wtedy biada demonowi. Poza tym z tą twarzą to masz trochę racji, no wiesz, że wygląda znajomo. Jestem podobna - to było spore niedomówienie - do ciebie, a raczej ty do mnie, bo to ja jestem starsza. Dlatego zadawałam ci te wszystkie dziwne pytania - wyjaśniłam dziewczynce.

Gemma zamilkła, a jej buzię wykrzywił grymas absolutnego zdziwienia i zrozumienia, a potem szok. Zamrugała powiekami.
- Czy ty… - wiedziałam, czułam, o co może spytać dziecko nie mające rodziców. - Czy ty jesteś… no wiesz… Moją … moją siostrą? Albo ciocią? Rodziną?
Szukała zaczepienia, jak tonący czegoś, czego można się chwycić.

- Właśnie to usiłuję ustalić. – Wyznałam - Wiesz, ja nie mam rodzeństwa, ale to podobieństwo nie jest przypadkowe.

Twarz dziewczynki rozjaśnił uśmiech, chociaż w oczach nadal tlił się cień strachu, jakiego doświadczyła niedawno.
- Byłoby fajnie gdybyś była moją siostrą. Albo ciocią. Jakoś tak sprawiasz, że czuję się bezpieczniej. I mniej boli mnie głowa. To mi się podoba. Zostaniesz tutaj ze mną chwilę. Trochę chce mi się spać, ale boję się zasnąć. Co zamykam oczy to widzę tego potwora. Demona, który wyciąga mnie z szafy i chce zrobić krzywdę.

- Dobrze, połóż się a ja się położę na chwilę obok ciebie. I powiedz mi, czy jak się schowałaś do tej szafy to mówiłaś do siebie: nie boję się czy tylko mi się zdawało?

Gemma spojrzała na mnie z poważną i taką staro-maleńką miną.
- Chowałam się - parsknęła oburzona. - A jak się człowiek chowa, nie gada. Ja wstrzymałam oddech. Na pewno nic nie mówiłam. Nie wiem, jak często bawisz się w chowanego, ale główna zasada to być cicho.

- No wiem. Jestem całkiem dobra w chowanego. A czy w takim razie mówiłaś to w myślach do siebie?

- Nie wiem, czy myślałam. Bardzo się bałam. Bardzo.

- A jak to się stało, że cię znalazł? Opowiesz mi? – Może nie powinnam jej o to pytać, ale musiałam się dowiedzieć.

- Po prostu - widać było, że mówi to z trudem i strach znów zagrał na jej twarzy. - Znalazł. W pewnym momencie wyrwał drzwi do szafy, złapał mnie za włosy i cisnął o ścianę. Na głowie nadal mam guz.
Każde słowo wypowiadała powoli, z dużym trudem i niechęcią. Jakby nie chciała wracać do tego, co działo się tej nocy.
- Myślałam, że umrę. Że on mnie pożre. A potem w drzwiach pojawiłaś się ty i rzuciłaś mu na plecy. To znaczy nie wiedziałam, że to ty, no ale wiesz, teraz już wiem. Uratowałaś mnie. Uratowaliście nas wszystkie. Poza tymi, które … Wiesz. Widziałam Florę, jej ciało, całe we krwi. I widziałam Patti, ona nie miała ręki, jakby ktoś ją odciął lub oderwał. I Joan, i Eva, i… i….
Łzy popłynęły z jej oczu. Łkanie wstrząsnęło jej drobnym ciałem. Skuliła się w kłębek, wyginając grzbiet i dała ponieść wszystkim tym emocjom, które do tej pory kotłowały się w niej bez ujścia.

Zrobiło mi się głupio, że o to wypytywałam. Objęłam ją i przytuliłam, głaszcząc po włosach mówiłam, że wszystko będzie dobrze. Mała prawdopodobnie mi uwierzyła, bo po jakimś czasie chyba przysnęła zmęczona tym całym chaosem i strachem. Też chciałabym uwierzyć w szczęśliwe zakończenie, ale natrętne myśli nie dawały mi spokoju.

Nie zdążyłam przepytać Aniołka czy jako Ojczulek zdołał wyczuć coś nietypowego od Gemmy. Tak samo nie wypytałam Fincha skąd wiedział, gdzie miał nastąpić atak i dlaczego podejrzewał o to Andrealfusa. Wyglądało jakby O’Hara się pomylił, a co, jeśli tak nie było?

W końcu wyczułam w sierocińcu aurę Markiza Piekieł. Tak jakby tam był. A co, jeśli rzeczywiście był tam skryty za Ammemetem swoim przydupasem i wysłannikiem, który wykonywał tylko jego wolę? Albo go nie było na miejscu, ale sterował drugim demonem i stąd można było wyczuć jego esencję. I może ten atak miał być tylko zasłoną dymną dla innego celu. Może pożeracz dusz miał się tam pojawić, narozrabiać a potem miał zostać poświęcony i zniszczony. Może to wszystko było tylko zaplanowaną pułapką abyśmy uratowali dzieciaki i wzięli je ze sobą, a przede wszystkim zabrali Gemmę, którą markiz podrzucił nam niczym kukułcze jajo. Zastanawiałam się kto mi zsyłał sny przepowiadające ten atak i jednym z pomysłów był Andrealfus chociaż nie miałam pojęcia, dlaczego miałby to robić. Teraz już znalazłam na to odpowiedź. Powiedzmy, że chciał abym ocaliła Gemmę, dziewczynę wyglądającą jak ja, z piekła, które sama przeszłam. Wiedział, że jej wygląd zrobi na mnie odpowiednie wrażenie i będę chciała zbadać jej przypadek. A dziewczynka źle zniosła obecność anioła, więc naprawdę mogła być jakimś demonicznym konstruktem. Poza tym wyznała mi, że ktoś do niej mówił podając się za anioła, ale jeśli dziewczynka nie miała zdolności zmysłu śmierci nie potrafiłaby określić natury tej istoty, a jeśli nie miała mocy Fantoma to była podatna na wszelkie manipulacje fenomenów. Każdy dysponujący mocami iluzji i oszustwa mógł ją zwieść.
Pytanie tylko po co Markiz Piekieł miałby ją u nas umieścić. Jakiego rodzaju tykającą bombę miałaby stanowić. Bramę, jak znany kiedyś przeze mnie czarownik. Byłam teraz tuż przy niej i gdyby rzeczywiście była portalem mogłabym zostać przerzucona do wybranego przez demona miejsca. A może chodziło o coś innego?

Oczywiście istniała też inna opcja. Mogłam tkwić w totalnym błędzie i Gemma mogła być kimś zupełnie innym. Jednakże czymkolwiek by nie była naznaczona to przede wszystkim była małą dziewczynką, która najwyraźniej przez całe życie dostawała w kość i nie mogłam jej odepchnąć ani opuścić jakiekolwiek zagrożenie by stwarzała.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172