Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-10-2021, 18:54   #21
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA HARCOURT

Gemma zasnęła dość szybko. Leżąca obok dziewczynki Emma poczuła, jak jej oddech uspokaja się, jak serce zwalnia, jak ciało odpręża i w końcu zasypia. Fantomka odczekała jeszcze chwilę, sama też czując znużenie. Ale nie zasnęła przy dziecku. Emma nie potrafiłaby zasnąć przy nikim obcym, no chyba, że w stanie skrajnego wyczerpania. W końcu, upewniwszy się, że Gemma śpi, opuściła jej pokój.

W "Radości" zapanował względny spokój. Przybycie Sophie i jej męża, a potem drugiego samochodu z członkami Towarzystwa, pozwoliło w końcu zapanować nad dziewczynkami.

Po schodach, na górę wchodziła Manda. Na jej twarzy widniał szeroki, szczery chociaż nieco głupkowaty uśmiech.

- Hej. Finch spierdzielił się z krzesła, tak jak to przewidziałaś. Szkoda, że nie widziałas jego miny jak się poderwał z podłogi. Tak szczerze, między nami kobietami, to facet wygląda koszmarnie. Jeszcze trochę urośnie mu broda i włosy i można go do krzyża przybijać. Ja wiem, że macie sporo na głowie, ale może trzeba wprowadzić trochę więcej osób do Wewnętrznego Kręgu. Sporo ludzi w Towarzystwie pokazało, że można im ufać. Taka luźna sugestia. Bo w te kilka osób to się zajedziecie na śmierć.

Rozmowę, nim się zaczęła, przerwał im Joe Brennan, który pojawił się na dole schodów.

- Fajnie, że cię złapałem - skierował te słowa do Emmy. - Czy poświęcisz mi chwilę. Musimy porozmawiać z tobą i Finchem. Dość pilny temat.

Po chwili siedzieli już we czworo - ona, Finch, Joe i jego żona - przy stole w ich biurze. Przez duże, okratowane okno, rozciągał się przepiękny widok na lekko zamglone jezioro.

Biuro pachniało mocną kawą i męskimi perfumami Joe oraz przepoconym ciałem Fincha. O'Hara zdecydowanie potrzebował prysznicu, ale wyglądał na takiego, co się w tym momencie nie przejmował swoim stanem. Zresztą Emmie też przydałaby się kąpiel. Nadal lekko zalatywało od niej posoką demona, który rozbryzgiwał cuchnącą, żrącą maź. Właścicielom "Radości" nie przeszkadzały te nieprzyjemne wonie, albo byli zbyt uprzejmi, aby zwracać na to uwagę.

- Co teraz? - Joe szybko przeszedł do konkretów.

Na ile Emma zdążyła go poznać, taki był zawsze. Zdecydowany i pewny siebie. Nie posiadał mocy, poza kasą i koneksjami politycznymi i biznesowymi, ale był bardzo oddany sprawom Towarzystwa.

- Mamy mały kryzys - Finch potarł brodę, patrząc na Emmę z miną mówiącą "pozwól mi zacząć", co było rozsądne, ponieważ wielu członków Towarzystwa uznawało O'Harę za lidera po zniknięciu Greya. - Ale to nie jest kryzys, z którym sobie nie poradzimy. Te dziewczynki, czterdzieści pięć, jak przekazała nam Emma muszą być ważne. Towarzystwo musi je przez jakiś czas ukryć przed Biurwami. Nie będzie z tym problemów?

- Finansowych, nie. Logistycznych, widzę bardzo dużo - Joe pokręcił głową. - Tutaj nie mogą zostać za długo. Ten ośrodek nie jest jakoś mega, super, duper ukryty. Nie mamy ludzi, którzy przypilnują tych dziewuch.

- Najlepiej będzie część z nich zostawić tutaj, a część poukrywać po zaprzyjaźnionych z nami rodzinach. Ale to zajmie trochę czasu.

- Najważniejsze to zrozumieć, czemu Biuro chciało je dopaść - Finch spojrzał na Emmę. - Ja muszę odpocząć. Wziąć prysznic, zjeść coś i dopiero wtedy będę w stanie coś podziałać. Tym dzieciom trzeba się dobrze przyjrzeć. Pod kątem emanacji duchowych, mocy, znaków, opętań. Jeśli zdołacie to zrobić, zanim się obudzę, wyśmienicie. Jeżeli nie, spokojnie. Zabezpieczcie teren. Ściągnijcie jeszcze kilkoro naszych, powiedzmy z sześć, osiem uzdolnionych osób. Może Bliźniaczki, na pewno Rona Conwaya i Bradleya Welcha - oni zapewnią odpowiednią siłę ognia, gdyby coś poszło nie tak. Przyda się nam też Chloe Derry z jej talentem leczenia. Morgan Miah, jest z nami od dawna, i jest doskonałą egzorcystką. Ją trzeba tutaj ściągnąć koniecznie. Po namyśle zespół mogą dopełnić Callum Lees i Declan Nicholls - oni często współpracują z Morgan. Znają się jeszcze z czasów MR-u. I to chyba pora, aby ściągnąć tutaj Zimorodka. Ten Fae może zadbać o to, by przez jakiś czas nikt nam nie przeszkadzał. Ostatecznie, decyzję w sprawie podejmuje Emma. Ona teraz dowodzi. Mam pełne zaufanie co do jej rozsądku, intuicji i doświadczenia.

Twarze małżeństwa oraz Fincha zwróciły się w kierunku Fantomki. Joe i Sophie byli poważni, ale w oczach O'Hary zamigotały iskierki rozbawienia, albo tak tylko Emmie się wydawało.

- Tak, czy owak do wieczora musimy się tutaj zadekować. Nie mamy za bardzo wyjścia. Jak dojdę do siebie i wyklaruje się sytuacja w Londynie, zastanowimy się co dalej. Ktoś ma jakieś propozycje?
 
Armiel jest offline  
Stary 27-10-2021, 17:53   #22
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Sinclair decyzję podjął, zanim nacisnął spust by ostrzelać radiowóz. Teraz po prostu otarł i schował miecz. Wpadł w środek wojny między dawnymi sojusznikami, której do końca nie rozumiał. Rozkaz brzmiał "odciągnąć, jeśli dadzą radę", dokładnie to zrobił.
Oczy wyzierające z kominiarki przez chwilę uważnie taksowały leżącego. Żadnego triumfu czy moralizujących monologów, żadnych błyskotliwych "jednolinijkowców" - sekunda oceny jak długo zajmie regeneracja, tyle. A potem Strażnik skoczył w tył. Ciemna sylwetka zamajaczyła najpierw na ogrodzeniu między posesjami, potem dachu sąsiedniego domku, by w końcu zniknąć w ciemności.

***

https://www.youtube.com/watch?v=MZ35SOU9HTM

To miejsce jest jak mała Szkocja w pigułce. Jak się tu znalazł? Nikt nie wytłumaczył mu drogi. Trochę kluczył po mieście by upewnić się że zmiennokształtny nie złapie jego tropu. A potem.. a potem po prostu podążył za wewnętrznym zewem domu i whisky pisanej bez "e" w środku.

Ściany udekorowane claymorami - zarówno wielkimi mieczami jak i charakterystycznymi rapierami. wszystko zwieńczone portretem Jego Wysokości Seana Connery'ego (pierwszego władcy odrodzonego w 2015 roku Królestwa Wolnej Szkocji), Jełop i Murdock już czekają. Murdock ze świeżym opatrunkiem i butelką szkockiej. Poza tą dwójką w Bastionie jest zaledwie sześciu innych ludzi, w tym barman. Większośc twarzy Duncan nie pamięta. Wszystkie mordy "prawilne", widać, że chłopaki mają za sobą podobną przeszłość w branży "po drugiej stronie litery prawa", jak Sinclair.

- Jest! Chłopaki! - Murdock wydarł się jak dziki, gdy Jełop stojący na warcie przy drzwiach, wpuścił go do środka knajpy przemianowanej na "Bastion na Murze". Knajpy, która wyglądała dalej jak podrzędny pub zdominowany przez szkockie akcenty. - To nasz pierwszy prezydent oddziału Londyńskiego, Duncan Sinclair! Przywitajcie go, jak trzeba!

Kilka aplauzów, niezbyt entuzjastycznych.

- Tak to, kurwa, możecie witać beczące teściowe z waszych pastwisk, wieśniaki niedojebane! - wydarł się Murdock z poczerwieniałą gębą. - Głośniej! Z życiem! Po pomyślę, że mi się, kurwa, tutaj jakieś zdechlaki zalęgły! Jesteście Oglivy czy jakieś angielskie pedzie!

Tym razem sześć zakazanych mord wykrzyknęło gromkie powitanie. Coś pomiędzy - cześć, a witaj skurwielu!

- Siadaj! - Murdock przesunął krzesło. - Cody! Daj tu jeszcze jedną flaszkę i szklankę. Siadaj, Duncan. Siadaj! Kalv i Boby, dawajcie do nas. Jołop, świeżaku, wracaj warować przy drzwiach. Siadaj, Duncan! Siadaj!

Oddech Murdocka ostro zalatywał whiskey. Duncan nie umiał się nie uśmiechnąć. Gdyby wzorowana na klubach motocyklowych hierarchia i nomenklatura Bastionów przewidywała rolę wodzireja, Murdock powinien z dumą nosić taką naszywkę. Sinclair stonowanym skinieniem głowy odpowiedział na pozdrowienia, po czym przywitał się z każdym z obecnych mocnym uściskiem dłoni.

- Macie tu jakąś żywność? - zagadnął siadając we wskazanym miejscu. - napierdalanka z futrzakiem sczyściła mi baterie. Jadę na oparach.

- Mięso, sery, buły. Kurwa, mamy tutaj zapasy na każdą imprezę. Zaraz Cody coś upichci. Cody! Przygotuj jakieś żarełko. Może specjalność Bastionu! Jest zajebista. Wiesz co, zbliża się pora śniadania. Przygotuje dla wszystkich. Mixer - zwrócił się do wyjątkowo chudego typa o gruźliczej "urodzie". - Weź ogarnij kuchnię, z Codym. Jesteś w tym najlepszy, chłopie!
A ty siadaj i gadaj, Duncan. Gadaj, co się odjebało, gdy ciebie nie było, człowieku. A na razie łap za flaszkę i uzupełnij oktany

- Pamiętam Mur, pamiętam wojnę z Fomorami. Pamiętam jak zajeżdżam na dworzec w Londynie i zgarnia mnie z niego wielki koleś bez oka. Chyba z Ministerstwa, chyba egzekutor. Nathan mu było, albo jakoś podobnie. Mętnie pamiętam, że chodziło o fomory... - Sincalir roztarł palcami skronie i wypił postawioną przed nim szklankę rudego płynu. Do tej pory wydawał się opanowany, ale czy to kwestia znajomego miejsca, czy przekroczenia krytycznej dawki alkoholu, a może po prostu efekt schodzącej hiperadrenaliny, coś w nim pękło i zaczęło się wylewać. - ..i że powołałem ten Bastion, bo kurwie wylazły za mur..chyba… albo jakieś inne rzeczy z okolic tematycznych.. elfów? wróżek?.. jakieś żyjące drzewa… jezu Murdock, mam w głowie jedną wielką sieczkę. Wiem że byłem zmieniony w potwora.. że żyłem w tym jebanym Śródziemiu.. Nibylandii.. Narnii.. miałem tam żonę.. i dziecko.. Walczyliśmy ramię w ramię.. z czymś..kimś..o coś.. sieczka w głowie, Murdock, teraz rozumiesz? Sieczka! Nie wiem już nawet co z tego to prawda, a co urojenia.. ja.. ja umarłem. Tego jestem pewien. Zabito mnie.

Zamilkł na chwilę dając sobie samemu chwilę na oswojenie się z wydzwiękiem tych słów. Zanim ktokolwiek zdążył przerwać tę ciszę monolog potoczył się dalej..

- A teraz jestem w Londynie. Czuję że moja..ta dziwna pojebana tolkienowska rodzina z nibylandii gdzieś tam jest i mnie potrzebuje. W miejscu które wyglądało jak jakieś jebane piekło z kreskówki, ale jestem kurwa pewien, że jest prawdziwe. Chcą żebym znalazł jakiegoś Mocodzierżcę cokolwiek to kurwa znaczy. Znajdujecie mnie wy i pierwsza rzecz jakiej się dowiaduję to że fomory przejęły jebane Ministerstwo i wszystko się spierdoliło… - znów chwila ciszy - Odpowiadając na twoje pytanie wprost: pojęcia nie mam co się odjebało, stary. Może facet, który cię po mnie wysłał ma jakieś odpowiedzi.

- No to faktycznie, posrane, Duncan. Posrane. Ale wiesz, może nie mam sieczki we łbie, chociaż niektórzy z naszych pewnie mają o tym nieco inne zdanie, nie widziałem Nibylandii i nie mam takich zajebistych urojeń, jak ty, ale wiem jedno. Nie jesteś Zdechlakiem. Nie jesteś, bo byś przez te drzwi nie przelazł. A ten facet, o którym mówiłem to strasznie irytujący chujek. Z Towarzystwa. Wampiry srają po kątach, jak usłyszą o nim małą wzmiankę. Lupusie to wywalają się brzuchami do góry i odsłaniają gardła. Nawet, kurwa, bezcielesne zjeby zawijają się w pizdu, klekotając łańcuchami. Facio nazywa się Finch. Jest irytujący, jak sam chuj, ale ma łeb, w którym zmieściły się chyba wszystkie biblioteki. On może pomóc ci z tym problemem. Towarzystwo czasami prosi nas o wsparcie. Dyskretne. Bo mają kosę z Ministerstwem, odkąd Regulatorzy zamiast łapać Fenusie, zaczęli zajmować się rozgrywkami politycznymi i brudnymi czystkami.
Murdock mówił powoli. Delektując się trunkiem. Czekał na żarcie.
- Jeżeli ktoś, coś wie, to na pewno ten Finch. W końcu wysłał nas po ciebie, więc na bank będzie coś od ciebie chciał. Mam telefon kontaktowy do typa, jakby się nie odezwał, to możemy zadzwonić. Ale jest piąta nad ranem. Więc chyba jeszcze nie teraz.
Upił kolejny łyk.
- Ładna była? Cycki fajne?

Na twarzy Duncana mignął prostoduszny uśmiech mocno kontrastujący z ogólnym nastrojem monologu sprzed chwili.

- No była. Ujmę to tak. Jakikolwiek debil wymyślił, że amazonki ucinały sobie cycki, żeby strzelać z łuku, na oczy nie widział baby z łukiem.

- He, he, he - zarechotał Murdock. - Wierzę na słowo.
Przy stole pojawił się Cody przynosząc przekąski - wędzone kiełbaski, chleby, sery - wszystko na wielkiej desce.

- Wpieprzamy. Potem pijemy. Potem śpimy. Potem kontaktujemy się z tym chujkiem od Towarzystwa, chyba że on zrobi to wcześniej. To mój plan. Chyba, że masz jakiś inny?
Ostatnie zdanie wypowiedział niewyraźnie przeżuwając spory kęs kiełbasy.

- Nie mam uwag. Plan doskonały.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 27-10-2021 o 18:08.
Gryf jest offline  
Stary 29-10-2021, 16:56   #23
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Z jednej strony z oczywistych powodów czułam ulgę, że Gemma mnie nie zaatakowała, ani póki co nie okazała się jakąś demoniczną pułapką, z drugiej jednak strony, gdyby to się stało to wiedziałabym już kim była i w jakim celu pojawiła się w moim życiu a tak, tak to błądziłam we mgle.

Prawie natychmiast po tym, kiedy opuściłam jej pokój zostałam wezwana na dywanik, no może niekoniecznie Brennanowie mieli taki zamysł, ale nie dali mi czasu na ewentualne ogarnięcie się tylko przeszli do istoty rzeczy. A ja zamknięta w małym pokoju uświadomiłam sobie, że może i pozbyłam się części moich zapaskudzonych ubrań, ale ta część, która pozostała nadal musiała wywierać mocne wrażenie na ludziach, którzy na co dzień nie babrali się w posoce demonów i innych istot nadnaturalnych.

Jednakże moje śmierdzące łachy były dowodem na to, że nie opierdzielałam się próbując uratować życie dzieciaków więc postanowiłam się nie przejmować tylko zająć się tym czym lubiłam się zajmować, czyli konkretami a przyziemne kwestie załatwić przy okazji.

- Ktoś ma jakieś propozycje? – Usłyszałam i od razu poczułam się jak wywołana do tablicy szkolnej.

- Dla ciebie cały czas ta sama dwadzieścia dwie godziny snu. Co do reszty to mamy kwestie przyziemne do załatwienia jak na przykład ubrania na zmianę dla dziewczynek, Ali i mnie, obiad dla 55 osób lub więcej, jeśli ściągniemy dodatkowe osoby. Dalej kwestie pozamykania pewnych luźnych wątków. Trzeba by skontaktować się z Leo Archerem i sprawdzić jego status, bo zostawiliśmy go pod sierocińcem. Pozbyć się kradzionego autobusu, którym przywieźliśmy tutaj część sierot i który jest w środku pobrudzony ich krwią. W sierocińcu zostały ślady krwi musimy się upewnić czy nikt nie zdoła przy jej pomocy wyśledzić dziewcząt. No i rzeczywiście sprawdzić czy demoniczne opętanie jakiemu zostały poddane dziewczyny nie zostawiło w nich śladów. – Wyliczyłam.

- Nie prosiłabym o pomoc Chloe, Aniołek i Elisa są moim zdaniem wystarczającym zapleczem medycznym. – Nie zgodziłam się z pomysłem ściągania tutaj aż tak wielu osób.

- Mam kilka pomysłów co do tego całego wydarzenia, ale potrzebuję dodatkowych informacji. – Oczywiście chodziło mi o to, żeby tym razem jaśniej O’Hara wyjaśnił skąd miał namiar na sierociniec i czemu sądził, że zaatakuje tam Pawie Oczko.
- No i dobrze by było chyba wprowadzić resztę zespołu co się tam tak naprawdę zdarzyło. - Spojrzałam nieco wyzywająco na Fincha, żeby wiedział, iż miał się szykować do spowiedzi oraz z powagą na Joe i Sophie, którzy dawali nam swój czas i zasoby nie wiedząc właściwie, dlaczego.

Finch wzruszył lekko ramionami, cokolwiek to miało oznaczać a Joe odpowiedział, w typowy dla niego, zdradzający zaufanie sposób.
- Nauczyłem się, że muszę wiedzieć tyle ile potrzeba. Dla mnie i dla Sophie teraz priorytetem jest pomóc tym dzieciom, jeśli to jest celem Towarzystwa. Nie muszę wiedzieć kim są i co się z nimi stanie. Nie musicie nam niczego mówić. Nie mamy takich zdolności, jak członkowie Wewnętrznego Kręgu i wiedząc zbyt dużo, możemy stanowić zagrożenie dla nas, was i innych. Nam wystarczy, Emmo, powiedzieć, czym mamy się zająć, a tym się zajmiemy.

- Czyli to ja muszę powiedzieć, co się wydarzyło i skąd wiedziałem o ataku na sierociniec. – Fincha nagle oświeciło i zrozumiał czego od niego oczekiwałam - Powiem ci, Emmo, ale, Joe dobrze to zauważył, najlepiej gdzieś, gdzie będziemy we dwoje. Sophie i Joe tymczasem zajmą się kwestiami organizacyjnymi, bo jakbym ja się za to zabrał, to po tygodniu nie mielibyśmy tutaj bieżącej wody, kanalizacji, ale za to mielibyśmy plagę szczurów i histerii. Joe zbudował imperium finansowe, więc kilkadziesiąt nastolatek, mimo że wydaje się być zadaniem na miarę dwunastu prac Herkulesa, ogarnie lepiej niż ja.

- Najważniejsze są teraz potrzeby bytowe dziewczyn oraz ich i nasze bezpieczeństwo i tym ja z Joe możemy się zająć od ręki. – Wtrąciła Sophie - Emma, jeżeli to dla ciebie nie problem, podzwoniłabyś po naszych.

- Dobrze, zadzwonię, ale błagam niech mi ktoś pożyczy spodnie, bo te mi walą demonicznym syfem i do tego chyba się rozpuściły w kilku miejscach, cud, że trzymają mi się na tyłku. – Postanowiłam się podpiąć pod kwestie bytowe, czyli uzyskania czystych ciuchów.
- To tak, Joe i Sophie - spojrzałam na nich - zajmijcie się wszystkim od strony żywieniowo-ubraniowo- adaptacyjnej.
- My - wskazałam na Fincha - sobie pogadamy a potem położę cię spać i wtedy ogarnę kogoś kto pomoże nam zająć się ochroną i usuwaniem śladów.
- Dobra - wstałam z miejsca gotowa do działania - Postanowione. Czy o czymś zapomniałam?

- Spodnie znajdziemy szybko. Jak skończycie gawędzić z Nexusem, to będą na ciebie czekały tutaj. – Usłyszałam upragnione słowa od pani Brennan - A ty, Finch, nie potrzebujesz nowej garderoby?
Sophie była dość delikatna.
Finch obwąchał się ostrożnie.
- Nie - pokręcił głową. - Jeszcze jest ok.

- On potrzebuje wymiany całej garderoby i porad stylisty, ale nie mamy aż tyle czasu, więc bierzmy się za to co damy radę zrobić teraz. - Ruszyłam już w stronę wyjścia z biura.

- Pogadajmy na zewnątrz - zaproponował Finch wstając i ruszając za mną. - Nad jeziorem jest fajny pomost. Spacer?

- Idealnie. Wywieje z nas większość smrodu. – Skierowałam się do drzwi wyjściowych.

Szybko pożałowałam tych słów, bo może i wiatr, i chłód wywiały z nas sporo zbędnego zapachu i nikt nie mógł nas podsłuchać, bo mieliśmy widok na cały pensjonat oraz prawie wszystkie wyjścia z niego, ale no właśnie wiatr i chłód. Nadal było mgliście, ale czerwone słoneczko, które już wstało na wschodzie rozpędzało powoli ciemności nocy i chłód poranka, ale to drugie działo się zdecydowanie zbyt wolno.

- No dobra - Finch stanął na końcu solidnego pomostu z desek. - Co tam się wydarzyło?
Skierował twarz w stronę słońca drżąc od chłodnej bryzy, ja też zadrżałam, więc potuptałam sobie w miejscu, żeby się nieco rozgrzać, a gdzieś zaświergolił radośnie ptaszek.

Spojrzałam na Fincha, najwyraźniej pomyślał sobie, że to on kontrolował tę rozmowę.

- Przede wszystkim to wykorzystam fakt, że zimno cię trochę otrzeźwiło i mam nadzieję zapamiętasz co teraz powiem. Zwrócono mi lekką uwagę – zrobiłam minę sugerującą, iż nie przepadałam za takimi uwagami, nawet lekkimi – na twój obecny wygląd i stan, tak jakbym to ja za niego odpowiadała i w jakimkolwiek stopniu miała wpływ na to, że przez ostatni miesiąc szlajałeś się gdzieś nie dbając o siebie w najmniejszym stopniu. Jednakże, skoro ktoś uznał, że to moja sprawa to chyba nie mam wyjścia i również tak uznam.

Spojrzał na mnie nic nie mówiąc, prawdopodobnie zaskoczony tym moim wywodem.

- Posłuchaj – przybrałam poważną, zatroskaną minę – zachowujesz się tak jakby miało nie być jutra i być może kiedyś nadejdzie taki czas, że jak się nie sprężymy i nie damy z siebie wszystkiego to jutro nie nadejdzie, ale póki co nie zdarzyło się tak żeby po większym jebnięciu wszystko się układało i był czas na odpoczynek. Nie, większość naszych działań to robota długofalowa i trzeba brać pod uwagę, że to co robiło się dzisiaj trzeba będzie robić jutro, pojutrze i popojutrze. Dlatego zawsze należy zostawiać sobie jakieś rezerwy.

Uśmiechnął się lekko. Może obawiał się po wstępie, że na niego nakrzyczę, ale dalsza część mojego monologu go uspokoiła.

- Ja rozumiem – powiedziałam ugodowo – dawanie z siebie stu procent, ale mam wrażenie, że ty wolisz dawać dwieście, a nawet trzysta i obawiam się, iż w końcu nie będziesz miał zapasów, z których mógłbyś czerpać. Zobacz – uniosłam palec do góry jakbym na coś wskazywała - nawet Ala jak wkłada w coś wszystkie swoje siły to potem zajmuje się odzyskaniem zapasów, które zużyła, a ty wczoraj chciałeś ruszać na tego demona w trójkę, ze mną i Kopaczką, po czym zasnąłeś w pół słowa.

Zamilkłam na chwilę, patrząc czy do O’Hary dotarło to co mówiłam.

Finch uśmiechnął się szerzej, niemal błazeńsko. Widać było, że chłodna bryza orzeźwiła go na tyle, że raczej nie zaśnie na stojąco i nie spadnie z pomostu do jeziora.

- Zaczynam podejrzewać, że się o mnie martwisz - mimo żartobliwego tonu oczy O'Hary były pełne jakiś uczuć: wdzięczności, zdumienia, ciepła, wstydu, ale na pewno nie rozbawienia. - Wiem, że przeholowałem. I to mocno. Cholernie mocno. Ledwie potrafiłem zebrać myśli. A po akcji z Kopaczką … Sama widziałaś, co musiałem zrobić i jak to się dla mnie skończyło. Nie obiecuję, że tego nie powtórzę, bo nie lubię łamać danego słowa, szczególnie słowa danego osobom, na których mi cholernie zależy. Ale mogę obiecać, że postaram się tego nie robić, jeżeli nie będzie to absolutnie konieczne. Dobra? Bo wiesz, jeżeli ja z siebie nie wywalę tych, jak to ładnie ujęłaś, trzystu procent, to zazwyczaj jest tak, jasna cholera, że ktoś umiera. Czasami wielu ludzi. To nie tak, Emma, że robię z siebie męczennika. To nie tak. Ja po prostu nie mógłbym zasnąć wiedząc, że gdzieś tam sobie odpuściłem, że gdzieś tam mogłem coś zrobić, a nie zrobiłem. Tak jak dzisiaj. Może, gdybym nie poszedł spać, gdym przetrzymał, może nie zginęłyby te dziewczynki, nie musiałaby zginąć Alicja i nie musielibyśmy pokazywać Jehudielowi, jak wiele nam daje i jak niewiele bez jego wsparcia jesteśmy w stanie zrobić.

Mówił powoli, niemal szeptał przenosząc spojrzenie to ze mnie na wschodzące słońce, to ze słońca na mnie.

- Ale dziękuję ci za troskę i dobrą radę. Wezmę ją sobie do serca. To akurat mogę ci obiecać. Mądre rady zbieram, jak nieśmiały nastolatek znaczki.

- Gdybyś poszedł z nami to demon by chyba posikał się ze śmiechu jakbyś tam wparował i przysnął na krzesełku. - Stwierdziłam.

- A teraz po tym przydługim wstępie zamierzam zachować się jak totalna hipokrytka i poprosić o to żebyś ponownie użył swojej mocy i sprawdził jedną mała dziewczynkę. Wiem, że mogłaby to zrobić Morgan, ale to by trochę potrwało a mnie już pochłonęła moja paranoja i mam złe przeczucia - westchnęłam.

- Bo widzisz na miejscu nie było Andrealfusa, w każdym razie nie in persona. Wyczułam początkowo jego emanację, ale później ta się zmieniła w coś innego, a potem znowu w andrefajfusową i tak kilka razy, jakby pulsując i przeobrażając się - wyjaśniłam dość mętnie.

- Demon objawił się zanim przybyliśmy, rozjebał okna i zaciągnął wszystko czerwoną mgiełką. Jak weszliśmy do środka to prawie wszystkie dziewczynki zostały opętane i część z nich to opętanie przypłaciła życiem. Część z nich obawiam się zabili nasi, kiedy bronili się przed ich atakami. Starali się obezwładniać je, ale nie zawsze się im to udawało. Demon był na piętrze i starał się zabić jedyną dziewczynę, której nie opętał i to właśnie ją chciałabym abyś sprawdził. Mój zmysł śmierci nic nie wykrywa, ale ona na pewno nie jest zwyczajna. - Zamilkłam i zasępiłam się.

- A możemy poczekać z tym do wieczora? Albo przynajmniej kilka godzin? Czy wolisz tak od razu, z marszu. Jedno sprawdzenie nie powinno być przysłowiowym gwoździem do trumny.

- Ona wygląda jak ja – wypaliłam prawie go nie słuchając - To znaczy jak ja, kiedy byłam w jej wieku, bo ja nie wyglądam na dwunastolatkę.

- Ta dziewczynka - pokiwał głową. - No to ok. Załatwimy to od razu. Z marszu, że się tak wyrażę. A teraz, od razu zapytam, o co ją podejrzewasz. Morphling, mimik, doppler, magia taumaturgiczna, projektor emocji, uczuciołak? Masz swój typ?

Od stron wody znów zaciągnęło chłodem. Wiatr przenikał na wskroś. Czułam, jak moje ciało marzło wydane na podmuchy bryzy.

Zastanowiłam się, już te wszystkie opcje przerobiłam w myślach, ale postanowiłam zrobić to jeszcze raz, żeby nie walnąć gdzieś gafy, bo czegoś nie wzięłam pod uwagę.

Zdolność morphlinga, czyli człowieka zmieniający się w innych oraz magia taumaturgii, czyli zaklęcie pozwalające udawać kogoś innego mogłyby na mnie zadziałać, ale wymagały krwi, a żeby zmienić się w dwunastoletnią mnie wymagałyby mojej krwi z tamtego okresu, więc moim zdaniem odpadały, bo istniały marne szanse na zdobycie tej krwi. Mimik, czyli Fenomen potrafiący zmieniać kształty, także mógłby na mnie podziałać, bo on się naprawdę przeobrażał a nie oszukiwał zmysły, ale wyczułabym od niego posmak Fenomenu, więc też nie. Z kolei projektor emocji, czyli Fenomen- fae posiadający zdolność, że ludzie widzieli go jak kogoś, kto jest do kogoś podobny bazując na emocjach oraz uczuciołak, czyli działający podobnie bezcielesny mieszający w głowach i duszach mogły mi naskoczyć, bo odbiłyby się od mojej ochrony fantomskiej. Zatem wszystko co wymienił O’Hara odpadało, zostawały już tylko moje, zupełnie inne typy.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 29-10-2021, 17:04   #24
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Mam – potwierdziłam - ale zapędziłam się w mroczne zakamarki własnego umysłu i waham się pomiędzy Andrealfusem lub innym demonem opętującym dwunastolatkę, jakimś konstruktem anielskim bądź demonicznym a inną wersją mojej osoby. I co ty na to? Wystarczająco porąbane? - Aż parsknęłam śmiechem słysząc wypowiedziane na głos swoje przemyślenia, bo teraz brzmiały wyjątkowo absurdalnie.

- No nie wiem - pokręcił głową wyraźnie zaaferowany. - Lubię takie wyzwania i zagadki. Podsumowując. Masz tam dziecko, dziewczynkę, która wygląda jak ty, gdy miałaś kilkanaście lat i nie wiesz czym lub kim może być? Tak?

- Bo jeszcze nie wiesz wszystkiego. – Prawie weszłam mu w słowo - Ona mi powiedziała, że urodziła się 16 marca 2013 i w dniu jej urodzin podobno był atak na szpital i wszyscy poza nią zginęli. Do tego wychodzi na to, że mamy jakieś sprzężenie. Ona twierdzi, że czasami tak jakby była mną i słyszy i widzi to co ja, na przykład znała wasze imiona, chociaż to ktoś jej mógł po prostu powiedzieć, do tego przez ostatnie trzy noce miałam sny o tym ataku, w których byłam nią. Najpierw tego nie skojarzyłam, myślałam, że to moje wspomnienia, ale potem dostrzegłam niewielkie różnice, a jak się pojawiłeś i powiedziałeś o ataku na sierociniec to od razu połączyłam to z tymi snami. No i na sam koniec, niczym wisienka na torcie, ona powiedziała mi, że kontaktuje się z nią istota wyglądająca jak światło, nazywająca siebie aniołem lub świetlistym, która uczy ją okultyzmu i tego typu rzeczy i mówi jej jak bardzo istotna jest i ważna oraz że kiedyś odkryje swoje moce i talent. I jakie wnioski wyciągnąłbyś z tego wszystkiego? – Zakończyłam rozkładając teatralnie ręce niczym magik kończący swoją sztuczkę.

- Ja? Ja mam już swoją teorię. Ale mam większą wiedzę, bo to cholerstwo na mojej klacie, wątłej klacie, rachitycznej klacie, daje mi odpowiedzi, informacje. Wiem, że ty się przed tym blokujesz, nie wykorzystujesz i rozumiem, dlaczego to robisz. I masz cholerną rację, że to robisz. No, ale do rzeczy, do rzeczy. Mam teorię. To nawet się pokrywa z tym, co mówił mi Jehudiel, gdy go odnalazłem. Sięga genezy Fenomenu Noworocznego. Kurde. Emma. Cholernie trudno mi dobrać słowa, jakoś to dobrze opowiedzieć. A chciałbym. Ze względu na ciebie, chciałbym wszystko dokładnie wyjaśnić. Jestem ciekawy tej mini Emmy. Myślę, że to może być klucz do sprawy sierocińca. Klucz do tego, co pokazał mi Jehudiel. Zaprowadzisz mnie do niej?

- Czy to są te cykle, o których wspominałeś? – Przypomniała mi się nasza rozmowa z wczorajszego wieczoru a raczej nocy - Ale dobrze chodźmy i tak chciałam stąd pójść, bo zimno strasznie. - Ruszyłam ochoczo w stronę „Radości”.

- To jak rozumiem ona nie jest jakimś skrytym w nastolatce złem i nie rzuci się na nas - powiedziałam w drodze do pensjonatu. - Bo w sumie to wydarzyła się jeszcze jedna rzecz. Jak Jehudiel wylądował tutaj z ciałem Ali to Gemma, tak ma na imię, wywróciła oczami, polała jej się krew z nosa i straciła przytomność na chwilę.

- Są ludzie, którzy ogólnie bardzo silnie bardzo odbierają Fenomeny. Może ta dziewczyna jest kimś takim. A jeżeli moja teoria się potwierdzi, to obecność Jehudiela mogła ją tak, no nie wiem, uderzyć. A może po prostu tak zareagowała na nadmiar szoku. Przypomnij sobie siebie. Przeżyłaś coś podobnego. Wiesz o czym myślę. Jak wtedy zachowywałaś się, po tym ataku? Jak to zmieniło twoje życie? Jak wpływa na ciebie teraz? To dziecko o mało nie zginęło. Na jej oczach zabito jej przyjaciółki, koleżanki. Możliwe, że w świecie po Fenomenie jest im prościej. Pewne rzeczy, kiedyś nieprawdopodobne, stały się naszą codziennością. Wampiry, demony, zmiennokształtni i cała ta mniej lub bardziej niesamowita menażeria fenomenów. Może w tym, co się jej stało, nie było niczego złego? A może, cholera, masz rację i dziewczynka stanowi zagrożenie. Jeżeli jednak moja teoria się sprawdza, jeżeli dobrze zrozumiałem słowa Jehudiela, to … kurde. To, Emma, jest coś zupełnie nowego.

Zatrzymał się w pół drogi do pensjonatu. Spojrzał mi w oczy.

- Powiedz mi, jeżeli mogę cię o to prosić, tak szczerze, co czujesz, patrząc na tę dziewczynkę? Opisz swoje uczucia. Najdokładniej, jak potrafisz.

Zatrzymałam się, bo jego słowa wzbudziły we mnie jakiś lęk, obawę, spojrzałam pod swoje nogi, potem w prawo i w lewo, cały czas unikając wzroku O’Hary. Przypomniało mi się moje pierwsze wrażenie, pierwsze myśli, kiedy ujrzałam tą małą, a potem te późniejsze. Zrozumiałam. Widok siebie samego to coś niepokojącego, odbierającego wiarę w swoją osobę, niszczącą ułudę jakoby było się kimś jedynym i niepowtarzalnym. Do tego, kiedy dostrzegasz swoje odbicie zaczynasz się zastanawiać na ile ono jest wierne i kto jest tym pierwszym być może lepszym a kto tym gorszym.

- Naprawdę chcesz teraz ze mnie wyciągać wszystkie moje niepewności? – Wymamrotałam.

- Nie. Nie chcę. Ale jeżeli zrozumiesz, co czujesz, będzie ci łatwiej. Bo na pewno nie jest. Ja bym szczał w gacie ze strachu, gdybym spotkał małego siebie. Głównie dlatego, że młody Finch O'Hara był strasznie nieznośnym, małym gnojkiem.

Uśmiechnął się wyraźnie czymś rozbawiony.

- W sumie to nadal jestem tym małym potworkiem. Dobra, Emma. Zostawmy to. Zerknę na tę małą.

Zaczęłam kopać butem w ziemi nie ruszając się z miejsca.

- Gemma Artworth, tak się nazywa, jak jakaś stara ciotka. Poza tym nie powiedziałam, że ja nie chcę o tym mówić tylko zapytałam, czy ty jesteś pewien, że chcesz to usłyszeć.

- Ja już niewielu rzeczy w życiu jestem pewien. To twoja decyzja. Wiesz, że jestem doskonałym słuchaczem, doskonałym mówcą i doskonałym towarzyszem rozmowy.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- No i doskonałym powiernikiem.

- A jakie znaczenie ma to co czuję jak na nią patrzę? - Dopytywałam uparcie.

- Emocje są ważne. Stanowią podstawę każdych działań magicznych. Intencjonalność emocji też jest bardzo ważna. Złość, gniew, strach są łatwe i prowadzą w cienie, w stronę tego, co uosabiają sobą byty piekielne. Uczucia takie jak smutek, miłość, współczucie odpowiadają za tę jaśniejszą stronę magii. To co czujesz, szczególnie mając moce Wyczucia, to często podświadome dostrojenie się do echa magii użytej. To trochę jak wyczuwanie temperatury otoczenia.

- Na pewno niczego mi nie ułatwiasz. - Wypuściłam powoli powietrze z płuc - Z jednej strony – zaczęłam powoli - czuję jakbym miała przed oczami odzwierciedlenie samej siebie. Wprawdzie nie potrafię dokładnie zrozumieć co czuje dziecko, które całe życie spędziło w domach zastępczych albo sierocińcach i mogę spróbować sobie to tylko wyobrazić. Za to dokładnie wiem, jak to jest, kiedy większość ludzi ma cię za wariatkę, bo zachowujesz się inaczej niż oni, widzisz, czujesz i wiesz rzeczy, których oni nie znają. Chciałabym jej pomóc, zająć się nią i zaopiekować. No nie wiem - pokręciłam zirytowana głową - przygarnąć ją.

- Z drugiej jednak strony wiem, czuję, że to wszystko, ta cała sytuacja nie jest normalna. - Zagryzłam usta.

- Że jedna z nas nie powinna istnieć - kontynuowałam. - A ponieważ jestem starsza, to siebie uznałam za tą prawdziwą, pierwszą, ale tak naprawdę to nie wiem czy tak to wygląda. - Zamilkłam znowu wpatrując się w czubki swoich butów.

- Dlaczego sądzisz, że jedna z was nie powinna istnieć? - poczułam, że się zbliżył i położył mi delikatnie dłoń na ramieniu. - Moim zdaniem obie jak najbardziej powinnyście istnieć. Chociaż może, jak najbardziej, to nie są właściwe słowa w tej skomplikowanej sytuacji. Wiesz. Jehudiel powiedział mi, czym był Fenomen Noworoczny. Oni, tam wysoko i daleko, nazywają to Rozdarciem. Coś, nawet chyba anioły nie widzą co, rozdarło wszelkie prawa obowiązujące w światach i zmieszały je ze sobą. Wiesz, że Gemma to możesz być ty. Naprawdę ty, ale z innego świata. Z innego wymiaru, jak kiedyś mówiono. Jehudiel powiedział, że kiedy pierwszy raz doświadczyliśmy Fenomenu Noworocznego, niektórzy z nas zostali, że tak się wyrażę, rozdarci duchowo. Na różnych płaszczyznach. Atak na ciebie, Emmo, mógł wyrwać część twoich emocji, twojego jestestwa, uformować je w coś, nadać temu życie. Pozwolić temu zaistnieć w naszym świecie. Nasze lęki, nasze pragnienia, że tak to nazwę, mogły się urealnić. I teraz, gdy prawdę o tym odkryły anioły, ktoś może chcieć odszukać te nasze małe kawałeczki, zniszczyć je i posłać w miejsce, gdzie nie będą istniały. Nie mówię, że to prawda. Ale może być, że Gemma narodziła się z ciebie, dlatego, że coś z ciebie tam, wtedy, umarło. Albo nawet ty umarłaś, nie tutaj, ale gdzieś indziej w innym świecie. W innej wersji świata. W innej rzeczywistości. I Gemma to właśnie ta część, co w innym świecie ocalała. I to jest, Emmo, dopiero popierdzielone. Poznałem taką cząstkę siebie samego dwa tygodnie temu. Jehudiel mi ją pokazał. Wydaje mi się, że to też jakoś łączy się z naszymi Pieczęciami, ale tutaj akurat od naszego Skrzydlatego przyjaciela, że tak kurde powiem, nie dowiedziałem się niczego.

Nie puszczał mojego ramienia. Stał tak, gdy zamilkł, i czekał na to, co powiem.

- No właśnie o tym mówię, że nie powinnyśmy istnieć w tym świecie jako ta sama osoba - odpowiedziałam zrezygnowana - I może dlatego starałam się doszukać w niej coś złego, demonicznego, żeby to sobie dać prawo do istnienia a nie jej, bo gdzieś tam głęboko wewnątrz siebie zaczęłam się obawiać, że ona mnie zastąpi.

- Zastąpi? Emma. Ciebie się nie da zastąpić. Jesteś niepowtarzalna i niezastępowalna.

Żachnęłam się na te słowa. Nie oczekiwałam takich deklaracji oraz słów pocieszenia i nie próbowałam wymusić jego współczucia, po prostu mówiłam, jak było i wiedziałam, że miałam rację.

- Doprawdy? Ja jak byłam w jej wieku to zajmowałam się jakimiś pierdołami, którymi zajmują się dwunastolatki a ona już teraz wie takie rzeczy, które ja dopiero poznałam po dwudziestce. - Odparłam z lekką goryczą.

- I ta twoja cząstka też wyglądała jak ty? - Zmieniłam lekko nieprzyjemny dla mnie temat.

- Ja jako nastolatek. Wredny i przemądrzały. W sumie niewiele się ode mnie różnił. Ale nie było go tutaj. Nie w tym naszym świecie. To zasadnicza różnica. Nie miał więzi mentalnej ze mną. Twoja Gemma wydaje się być, bo ja wiem, dużo bardziej realna, przynajmniej tak wynika z twojej opowieści. Inna. Spokojnie. Rozgryziesz temat z moją małą pomocą. Tego jestem pewien. Nie znam mądrzejszej i bardziej przemyślnej osóbki niż ty.

- Taa - ruszyłam ponownie do budynku zrzucając rękę Fincha ze swojego ramienia - Musiałam się tłumaczyć Alicji. No wiesz, że wcale nie wpadłam jako nastolatka i nie oddałam dziecka do sierocińca.

Weszłam do pensjonatu i zatrzymałam się w środku.

- Jeśli jesteś przekonany, że młoda nie stanowi zagrożenia to nie musisz jej sprawdzać teraz. Możesz położyć się spać. – Nagle odechciało mi się drążenia tematu Gemmy.

- Teraz, teraz to ja się nakręciłem na tę historię. Idziemy poznać tę młodą damę, bo nie zasnę, póki się nie przekonam co tam nam się trafiło.

- Tylko, że ona śpi. Nie obudzisz jej, co?

- Nie obiecuję. Będę stąpał cicho, niczym patyczak, ale nie wiem jak czujny sen ma ta mała. Ale postaram się być cichszy niż bąk puszczony w zatłoczonej windzie.

- Jesteś pewien, że ten nastolatek nie ma więzi mentalnej z tobą, co? - Zapytałam ironicznie. - No dobrze chodź, przypilnuję cię żebyś się zachowywał.

Zaprowadziłam go do pokoju Gemmy, ale tuż przed drzwiami zatrzymałam się i kładąc palec na ustach nakazałam mu, aby był od teraz wyjątkowo cichy po czym sama cichuteńko weszłam do pokoju.

Gemma spała przykryta kołdrą, kręcąc się niespokojnie i mamrocząc coś przez sen. Słowa były niewyraźne i niezrozumiałe. Sen miała wyraźnie lekki. Tak jak ja. I chociaż kusiło mnie, żeby podsłuchać co tam mamrotała to dałam sobie spokój nie chcąc jej obudzić. Weszłam cicho skradając się na paluszkach i wpuszczając za sobą Fincha.

Finch wszedł także na paluszkach wstrzymując oddech. Jego zarośniętą, ascetyczną twarz wykrzywił szeroki uśmiech a oczy stały się serdeczne i wesołe. Wziął cichy oddech i spoważniał, a potem jego oczy zmieniły barwę. Tęczówki zmętniały, wyblakły, aż w końcu nie dało się ich niemal odróżnić od białek. Trwało to kilka uderzeń serca i w końcu Finch wypuścił cicho powietrze. Podtrzymując się framugi drzwi wycofał się na korytarz.

- Dobra - zagaił, gdy już zamknęłam drzwi do pokoju Gemmy. - Gdzie są prysznice, ręczniki i pokój, w którym mogę się przespać. Albo kogo muszę zabić czy też uwieść, aby to dostać?

- To będzie Sophie albo Joe, twój wybór. – Odparowałam utrzymując pokerową twarz.

- To jednak wolę pójść spać śmierdzący. W sumie dzień jak co dzień. Na dole chyba są prysznice. Idę się ogarnąć.

Robił to, gnojek, specjalnie. Czułam to. Specjalnie przemilczał efekty "badania" Gemmy. Droczył się ze mną, ale ponieważ nie byłam już pięciolatkiem to nie zrobiło to na mnie wrażenia.

- Poczekaj – zatrzymałam go - wiem, gdzie są prysznice i powinny tam jeszcze zostać jakieś czyste ręczniki, ale czyste ubrania to muszę pójść upolować. Pokażę ci drogę a potem to ogarnę.

Zaprowadziłam go do łazienki.

- Twarda z ciebie sztuka, wiesz, cholero jedna. - Powiedział, gdy już mu wskazałam prysznice. - Pogadamy, jak się umyję, ok? Spotkamy się w świetlicy? Co ty na to?

- Ok.

Potem poszukałam Sophie i dostałam od niej czyste ręczniki oraz czyste ubrania dla siebie i dla Fincha oraz dowiedziałam się, gdzie jeszcze został jakiś wolny pokój.

Podrzuciłam mu ręcznik i ciuchy do łazienki, chociaż przez chwilę miałam problem, aby domyślić się, które ubrania były dla kogo po czym sama wzięłam prysznic i przebrałam się w to, co mi załatwiła Sophie. Zajrzałam do świetlicy, O’Hary jeszcze nie było, więc ogarnęłam dla siebie jeszcze kanapki z ogórkiem. Jadłam sobie i czekałam na niego próbując ułożyć pożyczone, zapewne robocze, spodnie.

Finch przyszedł po dziesięciu minutach. Długo mu zeszło. Miał mokre włosy i brodę, pachniał jakimś wyraźnie kwiatowym szamponem. Ja nie myłam włosów może, dlatego wyrobiłam się szybciej a może on tam po prostu zasnął. Na pewno obecnie wyglądał odrobinę lepiej. Miał na sobie luźne dresy. Może jednak powinnam zakosić je dla siebie a jemu oddać te szelaściaki, w których teraz siedziałam.

- Dobra. Krótko. Bo czuję zew łóżka. Gemma jest czysta. Nic w niej nie ma. Żadnych demonicznych śladów, żadnych anielskich pieczęci. Nie wiem nawet, czy jest tym, o kim mówiłem. Wygląda jak zwykła, mała dziewczynka, która oberwała mocno od losu. Wyśpię się, pogadam z nią wypoczęty, może wyczuję coś więcej. Ale raczej nie. To po prostu zwykła, niezwykła smarkula. Chociaż patrząc na nią i pamiętając twoje zdjęcie ze sprawy, w której pojawił się Anderfjutus tutaj, rozumiem twoją reakcję. To dziecko - zagadka. I rozwiążę ją, albo zmienię nazwisko, na jakieś mniej szykowne niż O'Hara, na przykład na Harcourt czy coś.

- No cóż, czuję się lekko rozczarowana tą – ugryzłam się w język, żeby nie powiedzieć twoją - niewiedzą, ale chyba na razie to wystarczy mi tylko to, że młoda nie okaże się nagle Andrealfusem w przebraniu, ani nie otworzy jej się portal na plecach, który przerzuci mnie nie wiadomo, gdzie. – No cóż miałam doświadczenie w tej materii.

Wstałam zabierając ze stolika talerzyk, z którego już zdążyłam zjeść kanapki.

- Chodź pokażę ci, który pokój możesz zająć. Sophie wybrała ci taki oddalony od dzieciaków.

Ruszyłam, po drodze zahaczając o kuchnię, żeby odstawić tam talerz.

- Aha i dobrze wiem, że byś chętnie podpierdzielił moje nazwisko, żeby móc zgrywać londyńczyka pełną gębą. – Nie mogłam po prostu się oprzeć i nie odpowiedzieć chociaż wiedziałam, że to prowokacja.

Zaśmiał się cicho.

- Wolę irlandzkie nazwiska. Angielskie pasują do kobiet, dziewczyn lub angielskich gentelmanów, jeżeli wiesz co mam na myśli. – Nie wiedziałam - A irlandzkie są twarde, jak zęby trolli.

Ostatnio zdanie mnie rozbawiło, bo O’Hara w twardości brzmienia moim zdaniem przegrywał z Harcourt, gdyż moje nazwisko miało więcej spółgłosek w stosunku do samogłosek niż nazwisko Fincha.

O’Hara ziewając już naprawdę potężnie podziękował za wskazanie mu drogi i poszedł spać we wskazanym miejscu, wcześniej jednak wyciągając skombinowany nie wiadomo skąd węgielek i zabierając się do rysowania zaklęć ochronnych. Mogłam to zrobić za niego, ale machnęłam ręką i poszłam się zająć swoimi sprawami, których miałam teraz naprawdę dużo do zrobienia.

Uwieszona już słuchawki aparatu przypomniałam sobie, że nadal nie dowiedziałam się skąd Finch wiedział o ataku na sierociniec. Za bardzo się skupiliśmy na małej Gemmie, ale co się odwlecze to nie uciecze, no nie?
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 02-11-2021, 14:14   #25
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA HARCOURT

Kiedy "Radość" pogrążyła się we względnej ciszy, a Finch O'Hara we śnie, Emma miała w końcu czas, aby zająć się najistotniejszymi kwestiami logistyczno - organizacyjnymi. Tymi, które wzięła w zakres swoich obowiązków.

Obdzwoniła ludzi z Towarzystwa, używając odpowiednich kryptonimów, skrótów i ustalonych haseł, przekazała im, gdzie mają się zjawić. Dzwonienie było istnym koszmarem. Szum Duchowy dosłownie szalał. Ryki, wrzaski potępionych dusz, jęki i zawodzenia były tak silne, że Emma musiała niekiedy wykrzykiwać do słuchawki swoje kwestie. Za każdym razem, gdy brała ebonitową, staroświecką słuchawkę do ręki, za każdym razem gdy kręciła tarczą wsłuchując się w jej rytmiczne tyrtyrtyr czekała, jak na szpilkach. I za każdym razem, ponad wrzaski umarłych i jęki nawiedzenia, dało się słyszeć wyraźnie jedno słowo "Nadchodzi". To powodowało, że ciało Emmy pokrywało się gęsią skórką. Było czymś niespotykanym, żeby Szum Duchowy miał wspólny element w każdej inicjowanej rozmowie. Zazwyczaj wszystkie trzaski i zakłócenia były czystym chaosem.

W międzyczasie, gdy czekała na potwierdzenie ze strony ludzi z Towarzystwa, próbowała złapać Gładzika na jedną z ich wspólnych skrzynek kontaktowych. Niestety, Egzekutor, nie dał śladu życia. Obawy o to, że mógł zginąć lub dostać się w łapy BORBLI stawały się coraz bardziej natarczywą myślą. Po n-tej próbie namierzenia musiała dać sobie na chwilę spokój.

Na prośbę Emmy, Sophie zrobiła spis dziewczynek - taką listę imion i nazwisk. Emma wiedziała, że dzięki temu Towarzystwu będzie łatwiej je sprawdzać pod względem okultystycznym, jak tylko przyjadą odpowiedni specjaliści. Na razie dziewczynki, poza nielicznymi, spały. Możliwe, że miała z tym coś wspólnego herbata, którą Fury odpowiednio "przyprawił" ziołami, mającymi dać spokojny, długi, mocny, relaksujący ciało i duszę sen. Przynajmniej tyle.

Michael i Manda zajęli się autobusem. Wyjechali nim na jakieś odludzie, gdzieś poza "Radością" i wrócili około dziesiątej trzydzieści na jakimś zdezelowanym motorze. Zapewne, na ten moment, ukryli trefny pojazd na gospodarstwie Ernesta Loocka - ich sprzymierzeńca. Jej przypuszczenia potwierdziły się, gdy Ernest, poczciwy i starszy facet, dawny Zaklinacz Duchów z MR-u, obecnie farmer i emerytowany okultysta, przyjechał terenowym samochodem przywożąc kogoś, kogo najmniej się Emma spodziewała w towarzystwie byłego Regulatora.

To był Zimorodek.

Ten Fae mierzył nieco ponad dwa metry ważąc około stu sześćdziesięciu funtów, miał ciemnoniebieskie włosy, przeogromne uszy i złociste oczy, wypełnione blaskiem słońca. Nosił też brodę, co u jego pobratymców nie było zbyt częste. Dla Towarzystwa pozyskał go Grey, więc Emma nie do końca ufała uśmiechowi tego Odmieńca. Przybysz jednak, jak do tej pory, okazywał się być niezwykle lojalny, bardzo efektywny i nad wyraz uprzejmy. Uśmiech nigdy nie znikał z jego twarzy Fae, której nie ukrywał za maskami iluzji, jak wielu jego pobratymców.

Emma wiedziała, że powinna osobiście przywitać Odmieńca, aby mógł w pełni skutecznie działać na terenie "Radości". Podobnie jak musieli to zrobić Joel i Sophie. Miało to coś wspólnego z magią Fae. Coś czego ani Emma, ani nawet pewnie same Fae, nie miały pojęcia.

Po ceremonialnych powitaniach Zimorodek spojrzał na Emmę tymi złocistymi, słonecznymi oczami i skłonił się nisko i złożył długie, smukłe palce w sposób, który człowiek nie dałby rady zrobić, przykładając tą "plecionkę" do środka piersi, gdzie miał jedno ze swoich trzech serc. Te odpowiedzialne za magię. Rytuał został dopełniony. Fae sięgnął mocą do okolicznych ptaków roztaczając nad "Radością" sieć szpiegów. Emma wiedziała, że skrzydlaci posłańcy natychmiast zawiadomią Odmieńca, gdy tylko zauważą kogoś lub jakikolwiek pojazd zmierzający w ich stronę. A wtedy Zimorodek utka taką sieć iluzji, tak zaplącze drogi, że bez pomocy potężnych druidów lub mistyków, nikt nie da rady trafić do "Radości". Chyba, że został wcześniej zaproszony przez Emmę, Joela lub Sophie, biorących udział w rytualnym powitaniu.

Ernest Locke zamienił tylko kilka słów z Emmą, poprosił o pomoc w wyładowaniu jedzenia dla dzieciaków - worki z mąką, kaszami, ryżem, warzywami. Jak dla Emmy takie zapasy powinny starczyć na co najmniej dwa dni dla zebranych w "Radości" ludzi.

- Jutro reszta. Chcecie kucharzy? Mogę pomóc przy garach, jakby coś.
- Już są w drodze i wyjaśnił Joel ściskając dłoń siwemu Czarownikowi.

Emma nie znała Ernesta z czasów MR-u, ale słyszała o nich w opowieściach Toopera. Ernest był jednym z pierwszych Regulatorów w Ministerstwie i jednym z pierwszych, którzy zrezygnowali z pracy w jego strukturach. Był zbyt ciepłym, zbyt wrażliwym człowiekiem, aby pracować w takich warunkach, w jakich wymagał tego MR.

Jakieś pół godziny po odjeździe Ernesta, gdy Emma, nadal bezskutecznie, próbowała złapać kontakt z Gładzikiem, nagle rozmowa, którą prowadziła z jednym z "łączników" Towarzystwa zaczęła rwać się, szarpać, a potem urwała gwałtownie.

Część dziewcząt snuła się już na zewnątrz, pod czujnym okiem Zimorodka i rodzeństwa Skandynawów i Emma słyszała, jak ich głosy stają się coraz bardziej podekscytowane. Wyjrzała przez okno i szybko zorientowała się, co przykuło uwagę sierot.

Z nieba, gdzieś nad Londynem, prosto w stronę miasta, z hukiem i wizgiem słyszalnym z odległości w jakiej się znajdowali jako głuchy pomruk, spadały trzy ogniste kule, ciągnąc za sobą ogon z dymu i ognia. Niczym meteory lub pociski balistyczne. W niespełna pół minuty zniknęły za linią drzew, zapewne uderzając w miasto. A potem Emma zobaczyła rozbłyski, tak jasne, jak wybuchy bomb atomowych, chociaż bez charakterystycznych "grzybów" i usłyszała potworny, mimo oddalenia, huk eksplozji.

Szyby w oknach zadrżały. A Emma poczuła, jak o mało nie pada na podłogę.

Wraz z echem fali uderzeniowej poczuła bowiem coś jeszcze. Do Londynu przybyła jakaś moc. Moc przez WIELKIE M. Cholernie wielkie M.

Cokolwiek działo się w Londynie, Emma miała tylko przeczucie, że dobrze, że znajduje się tutaj, ponad pięćdziesiąt kilometrów od wybuchów.

Odległe echa obudziły dziewczynki. Postawiły na nogi cały "personel" Radości.

- Emma! - słyszała nawoływania Fincha. - Czułaś to?!

Najwyraźniej złośliwy los nie pozwoli mu dzisiaj pospać.


DUNCAN SINCLAIR


Alkohol lejący się strumieniami i kilogramy mięsa uzupełniły zapasy energii Duncana. Czuł się w towarzystwie ludzi z Bastionu Londyn nad wyraz dobrze. Szybko znalazł z nimi wspólny język. Widać było, że łączy ich podobna przeszłość, że jeździli dla któregoś z klubów trzęsących Wyspami jeszcze przed pierdolnikiem z 2012.

Szczere śmiechy, szkocka paląca przełyk i rozwiązująca język, tytoniowy dym drapiący w gardło - Duncan uświadomił sobie, że od dawna nie czuł czegoś takiego. Pozwoliło to, na chwilę, porzucić rozmyślania o tym, co się stało, jak i dlaczego.

Kiedy już czuł, że nawet jego twardy, ezgekutorski łeb, może nie podołać takiej ilości "oktanów" we krwi, nie chcąc zbłaźnić się przed Bastionem wpadnięciem pod stół lub zaśnięciem podczas popijawy, Duncan załatwił sobie miejsce do spania.

Był to niewielki pokój, w piwnicy knajpy, z prostym, sprężynowym łóżkiem, z materacem pachnącym czyimś potem i piwskiem, z nowym śpiworem i z lekką wonią piwnicznej wilgoci, tulącej go do snu.

Ledwie zdążył wczołgać się do środka śpiwora i zasnął.

Zasnął i śnił.

Śnił popierdzielone sny, w których ganiał się po zamglonych moczarach z jakimś cholerstwem. Raz on ścigał to coś, raz to coś ścigało jego. Sen był bardzo intensywny, bardzo męczący i nieprzyjemny. A na koniec, gdy dogonił potwora z bagien, okazało się, że stanął na przeciwko siebie samego.

- Oddawaj mi moje ciało, skurwysynu! - wrzasnął na niego drugi Duncan Sinclair i kiedy rzucił się na swoją kopię, sen znów się zmienił.

Tym razem Duncan widział piaski. Czerwone, żółte i pomarańczowe piaski. Jak na jakiejś pustyni. I w tych piaskach, częściowo przysypane, stały jakieś monumentalne, gigantyczne niczym nogi olbrzymów, słupy. Na słupach widniały jakieś glify, które Duncan widział, ale ani nie zapamiętał po przebudzeniu, ani nie rozpoznał w swoim śnie.

Zapamiętał jednak kogoś, kto siedział na piaskach, pośrodku tych monumentalnych kolumn. Potężną, umięśnioną osobę - chyba mężczyznę, która szarą ręką chwytała piach i sypała nim przed sobą, wykreślając w powietrzu słowa, które Duncan potrafił przeczytać, lecz nie zapamiętać.
A potem znów sceneria zmieniła się i w swoich majakach Sinclair zobaczył Londyn. Zobaczył budynek, który znał dość dobrze. Ministerstwo Regulacji przy Cannon Street. Coś tam się kotłowało, wirowało, kręciło - jakiś cień w kształcie czarnej galaktyki, czy czegoś podobnego. To coś wirowało wokół jakiegoś miecza - chyba miecza. A ten miecz z kolei widział wbity w kawałek kamienia, wycięty z macierzystej skały.

Gdy jego przeciążony wizjami i majakami umysł chciał zaprotestować od tej dawki absurdalnych "objawień" nagły huk wyrwał Duncana ze snu.

Zorientował się, że ziemia pod nim się trzęsie. Mała szyba w górnej części piwnicy, w której urządzono tę "sypialnię" rozpadła się w kawałki. Odłamki szkła posypały się na podłogę i na śpiwór, w którym spał Duncan.

Podczas Wojny z Demonami, w roku 2013 - 2015 Duncan miał "przyjemność" uczestniczyć w ostrzale artyleryjskim. To, czego teraz doświadczał, było nieco podobne. Ale tym razem doszło coś jeszcze. Jego zmysł zagrożenia, ten magiczny brzęczyk, który posiadał każdy Egzekutor, wirował jak szalony. Jakby nagle wywalił poza skalę.

Gdzieś, nad sobą, Sinclair usłyszał krzyki Bastionu. Usłyszał tupot nóg. Usłyszał też inne krzyki. Dochodziły gdzieś z zewnątrz. Z ulic Londynu. Przerażenie, jakie z sobą niosły, było wyraźne i cholernie głośne. Gdzieś, nie wiadomo jakim cudem ocalony po Fenomenie Noworocznym, zawodził alarm samochodowy.

Ktoś załomotał w drzwi do jego klitki.

- Coś jebło w Londyn!

Duncan poznał głos Murdocka. Jakieś dwie mile od nas. Wszystkie okna nam wypierdoliło! Nie wiemy, co się, kura dzieje, ale nic dobrego. Ludzie drą mordy, jak pojebani! Co mamy robić?

To było, kurwa, cholernie dobre pytanie.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 03-11-2021 o 12:53. Powód: drobne poprawki literówek i meteorów
Armiel jest offline  
Stary 08-11-2021, 16:26   #26
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Oczywiście, że miała mnóstwo pytań. Począwszy od tego gdzie teraz znajduje się przez to co się wydarzyło, po to czego od niej chcą.
Ale jak na razie nie zadała żadnego. Ruszyła za kobietą po pokład.
Była przemarznięta, obolała i głodna.
Gdy już znalazły się w ograniczonej przestrzeni usiadła na przeciwko Brigit Jensen i przez chwilę w skupieniu studiowała twarz nieznajomej.
- To miło z waszej strony, że uwolniliście mnie z tego koszmaru - Vannessa starała się by jej głos brzmiał spokojnie i pewnie, chociaż taka spokojna i pewna siebie nie była. Już pomijając to w jaki sposób znalazła się na tej łodzi.
Panna Billingsley nie pamiętała jak znała się w tym miejscu. Nie pamiętała i nie wiedziała dlaczego. A to ostatnie pytanie nurtowało ją bardzo.
- Czego chcesz ode mnie? - Powtórzyła w końcu pierwsze z pytań jaki zadała gdy po raz pierwszy ujrzała swoją rozmówczynię.
- Teraz? Abyś się ogrzała. Abyś odpoczęła. Potem? Abyś znalazła dla nas drogę do miejsca, gdzie trudno trafić. Wiem, co potrafisz. Wiem, co naznaczyło cię w Kręgu Druidów Odwróconego Drzewa. Wiem o tobie więcej, niż ty sama, Vannesso Billingsley. Nie zastanawia cię, co robiłaś na zamku tego skurwiela? I jak tam trafiłaś, prowadząc spokojną, małą kwiaciarnię gdzieś na obrzeżach Londynu?
- Moje myśli kręcą się raczej wokół pytania, jak wrócić do domu? - Odparła Vannessa nawet lekko uśmiechając się. Uśmiech ów sięgnął tylko kącików ust, a oczy pozostały nadal skupione na rozmówczyni. - Nie pomogliście mi z dobroci serca, tylko dlatego, że mnie potrzebujecie. Jaką zatem mam gwarancję, że nie potraktujecie mnie podobnie jak ów skurwiel z zamku?
- Bo nie jesteśmy tym typem ludzi?
Kobieta wzięła ręcznik, którym zaczęła suszyć swoje włosy.
- A co do tego, jak wrócić do domu, trzeba będzie najpierw sobie odpowiedzieć, czy będziesz w tym domu bezpieczna. Prawda? Jakoś się u tego skurwiela w zamku znalazłaś. Nowy Albion, organizacja której mam zaszczyt być członkinią, miała cholerną trudność w odnalezieniu ciebie na tym zadupiu. Łodzią dopłyniemy do Bamburgh. Tam mamy swoją bazę. Z Baburgh bez trudu, jeżeli tego faktycznie będziesz chciała, znajdziesz transport do Londynu. Ale powrót tam byłby głupotą. Wiesz o tym. Ściga cię Biuro Rady Bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii. Ściga Kult Nienazwanego i Antykról Fae. Tropi cię z pół setki małych kultów, sekt i organizacji okultystycznych. Jesteś niezwykle cenną zdobyczą dla wielu, bardzo wielu ludzi, odkąd zostałaś ujawniona. Chcesz coś do jedzenie, picia?

Brigit zaczęła zrzucać z siebie odzienie zupełnie nie przejmując się obecnością Vannessy. Młoda kobieta miała ciało gibkie, umięśnione, wysportowane, niemal całe wytatuowane w symbole okultystyczne i mistyczne oraz naznaczone licznymi bliznami. Widać było, że stoczyła w swoim życiu wiele pojedynków, a z wielu z nich wychodziła poraniona.
- Kultów i sekt powiadasz - Vannessa wymownie spojrzała na tatuaże na ciele kobiety. - To naprawdę interesujące co mówisz. I z pewnością wiesz w jakim celu te kulty i sekty mnie szukają. Oświecisz mnie?
- Masz władzę nad przejściami, z tego co się orientuję. Potrafisz otwierać portale do różnych światów.
- W jaki sposób ta moja władza nad przejściami ma pomóc tej twojej organizacji - chociaż słów sekta bardziej pasowałoby patrząc na tatuaże zdobiące ciało kobiety. Vannessa użyła jednak bardziej neutralnego słowa rozkładając się przy tym za ręcznikiem. - Poproszę też o szklankę wody.
- Musimy dostać się do kilku bardzo trudno dostępnych miejsc. Sprawdzić kilka starożytnych zapisów i potwierdzić ich zgodność z księgami okultystycznymi i słowami profetów. Bardzo trudno nam będzie to osiągnąć bez kogoś takiego jak ty. Twoje zdolności są unikatowe. Posiada je zaledwie garstka ludzi na tym rozdartym świecie. Dlatego Antykról tak bardzo pragnął ciebie posiąść. Przebierz się a dostaniesz wodę. Chociaż herbata bardziej cię rozgrzeje. Mimo swoich talentów nadal jesteś tylko człowiekiem. Ostatnim, czego byś chciała, to przeziębienie lub zapalenie górnych dróg oddechowych. I czego my byśmy nie chcieli.
Kobieta skończyła się ubierać w suche i czyste rzeczy. Spojrzała na Vannessę i uśmiechnęła się szorstkim, wyraźnie rzadko goszczącym na jej twarzy uśmiechem.
- Zostawię cię na moment samą. Będziesz mogła ogarnąć się z tych przemoczonych łachów. Tam masz dres. Powinien na ciebie pasować. W razie czego, podwiń rękawy i nogawki. Na lądzie poszukamy czegoś bardziej wyjściowego.
Vannessa poczekała aż członkini organizacji Nowy Albion zostawi ją samą.
Przez chwilę przyglądała się ubraniu. Sprawdzała kieszenie i cały materiał. A nuż natknie się na jakiś dziwne i nie pasujące elementy.
Ubranie wydawało się być w porządku. Owszem, obszyto je znakami od wewnętrznej strony, ale to były typowe dla czasów po Fenomenie glify ochronne.
Po jakimś czasie Brigit wróciła niosąc w ręku kubek. Postawiła go przed Vannessą na małym stoliku w kubryku.
- Gorąca woda. Jak chciałaś. Jeżeli masz ochotę na coś mocniejszego tam jest barek - wskazała jedną z półek. - Znajdziesz też herbaty - ziołowe i mieszanki czarnych. I pewnie jakieś przekąski też. Ja wracam na górę. Pomogę chłopakom. Jak będziesz chciała pogadać, wiesz gdzie mnie szukać.

Druidka odpowiedziała kobietę wzrokiem. Przez chwilę przyglądała się parującem płynowi w szklance. Po części czekała aż ostygnie, a po części zastanawiała się czy może bezpiecznie wypić go. W końcu pragnienie wzięło górę i Vannessa napiła się. Przyjemne ciepło rozeszło się po trzewiach. Billingsley sięgnęła też po jakąś przekąskę, które zaproponował Brigit.
Na dalszą rozmowę nie miała ani siły ani ochoty. Została zatem pod pokładem pozwalając by kołysanie pchnęło ją w ramiona Orfeusza.
W obecnej sytuacji najlepiej było pozostać z jej wybawcami. Jasnym było, że nie uwolnili jej z dobroci serca. Najrozsądniejszym wydawało się zatem dowiedzieć się od nich jak najwięcej. Bo jak na razie to nawet nie wiedziała gdzie jest i ile czasu minęło od momentu, w którym położyła się w swoim własnym łóżku. Choć to można było łatwo ustalić. Miała zamiar zapytać się o dzisiejszą datę, gdy tylko ponownie natknie się na Brigit. Teraz jednak była zbyt zmęczona by się tym zajmować.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 08-11-2021, 16:26   #27
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Emma! - usłyszałam nawoływania Fincha. - Czułaś to?!

Jak on do licha się tak szybko pozbierał? Ja nie spałam a ledwie się pozbierałam do kupy po tym czymś.

- A co konkretnie?! Jebnięcie, huknięcie czy pierdolnięcie?! – Odkrzyknęłam nadal pozostając w stanie oszołomienia.

- Emanację! - Finch miał twarz spokojną, chociaż nieco podniesiony głos. Jego oczy obserwowały wszystko w jakimś graniczącym z obsesją skupieniu. - Coś, chyba nawet kilka cosi, właśnie zstąpiło na Londyn. Wydaje mi się, Emma, że skrzydlaci zaczęli to, co planowali od dawna. Musimy szybko ogarnąć te dzieciaki i wezwać Jehudiela. Jest nam winny wyjaśnienia. Kto z naszych już dotarł? Kopaczka już na nogach?

- Czyli pierdolnięcie – odpowiedziałam już nie wydzierając się jak wariatka - Widziałam trzy obiekty, zapewne istoty i tak kurde czuję ich moc. Na razie dotarli tutaj tylko Ernest Locke i Zimorodek, a Ala nadal śpi. - Jak chciałam to potrafiłam skracać swoje wypowiedzi do minimum i trzymać się konkretów.

- Dobra. Trzeba działać szybko. Idę po Alę. Ty ogarnij młode, niech nie panikują. Zbierz wszystkich w świetlicy. Dzieciaki i naszych. Przypilnuj Gemmy. Ok?

Potarł czoło, jakby rozbolała go głowa. Pieczęć pod jego ubraniem zaświeciła. Ja również czułam, jak znak Jehudiela na moim ciele pulsuje, jak bijące serce. Ciepło rozlewało się z niego na całe moje ciało. Czy to mi miało dodać otuchy czy tak się po prostu rozgrzewało, żeby przypomnieć o sobie? Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie, więc odwróciłam się na pięcie i pobiegłam zebrać wszystkich w świetlicy. Zaczęłam od dziewczyn na dworze, potem przebiegłam się po pokojach wołając te, które jeszcze drzemały, w tym Gemmę.

Zamieszanie trwało chwilę, a kiedy w końcu zebraliśmy sieroty w świetlicy, zastaliśmy tam Fincha O'Harę stojącego na jednym z krzeseł. Z Towarzystwa byli obecni wszyscy, poza Kopaczką.

Finch powiedzmy to szczerze nie wyglądał najlepiej. Był wymizerowany, zarośnięty, a zbyt duże i luźne ubranie podkreślało jego chudość. Niektóre dziewczyny, szczególnie te starsze wskazywały go palcami, wyraźnie śmiejąc się jedna do drugiej. Faktycznie, nie wyglądał teraz zbyt charyzmatycznie. Gemma trzymała się blisko mnie i teraz niektóre dziewczynki zauważyły podobieństwo między mną a nią. Popatrywały na nas, w jakiś taki trudny do odczytania sposób. Po chwili dopiero dotarło do mnie, że większość dziewczynek patrzy na nas z zazdrością. No tak zapewne uznały, że Gemma odnalazła członka swojej rodziny i od tej chwili jej życie ulegnie zmianie.

Jednak ponad tym wszystkim królowało jedno wszechogarniające uczucie: strach. Wszyscy się bali i było to widać.

- Hej. - Powiedział Finch zwracając się do dzieciaków. - Nazywam się Finch. I wiem, że wyglądam śmiesznie i staro, ale to dlatego, że jestem śmieszny i stary. Wiem, że przeszłyście tej nocy prawdziwy koszmar i wiem, że każda gadka - szmatka w stylu, jesteście już bezpieczne, będzie dobrze, nie będzie dla was tym, czego oczekiwałybyście od bandy dziwnych ludzi, którzy was tutaj przetrzymują. Ale, nieważne, czy to gadka - szmatka czy nie, powiem, że miałyście kupę, ale nie tam, gdzie się ma kupę, ale kupę szczęścia. Słyszałyście i widziałyście te światła na niebie. To kolejna faza Fenomenu. Że tak powiem, ostateczna. Ale, moje drogie, młode damy, jeżeli będziemy mieli coś w tej sprawie do powiedzenia, to powiemy nie. Ba! Nie tylko powiemy, ale wykrzyczymy to na całe gardła. Tam, ta miła pani, o tamta - wskazał na mnie - ona tutaj rządzi. Ma najwięcej rozumu w głowie i ogromne doświadczenie w tego typu sprawach. I rozumie was, dziewczyny, jak żadne inne z nas. Dobra. O czym to ja miałem?

Przez chwilę stał na krześle i spojrzał na mnie, jakby szukał u mnie pomocy. Nie wiedziałam co było celem tego wystąpienia, jeśli odwalił ten kabaret, żeby odciągnąć uwagę innych od groźby wiszącej nad naszymi głowami to mu się udało, jeśli chciał osiągnąć coś innego to poległ na całej linii.

- O konkretach Finch, o konkretach - odpowiedziałam - Czyli co robimy? Zostajemy tutaj czy będziemy się stąd ewakuować?

- Zostajemy tutaj, póki nie ustalimy z czym konkretnie mamy do czynienia. Jednak musimy stworzyć i przestrzegać pewnych zasad. Po pierwsze - nie opuszczamy wyznaczonego obszaru. Po drugie - przestrzegamy ustalonych zasad. Po trzecie - szanujemy się nawzajem.

- Ok. - Sama nie rozumiałam o co mu chodziło, więc założyłam, że dziewczęta też nie miały o tym pojęcia - Dziewczęta uwaga, to jest bardzo ważne, słuchacie się waszych opiekunów, pamiętajcie, że to oni są odpowiedzialni za wasze bezpieczeństwo. Nie wychodzicie na zewnątrz ani nawet do innego pomieszczenia bez ich zgody. Dobrze? Wiem, że sytuacja jest dość napięta, ale naprawdę nam zależy na waszym bezpieczeństwie i wszystkie nasze polecenia potraktujcie tak poważnie jak poważnie my traktujemy was. To nie jest czas na kłótnie i bójki. Wszyscy musimy współpracować, żeby poukładać sprawy jak należy. Też tego chcecie, prawda? Aby wszystko wróciło do normy? To teraz jak chcecie o coś zapytać to możecie, ale uwaga - podkreśliłam to słowo nauczona już doświadczeniem z naszej rozmowy w autobusie - odpowiemy tylko tym osobom, które podniosą rękę, jeśli będą chciały o coś zapytać i nie będę się z nikim przekrzykiwać. Tak?

Któraś podniosła rękę.

- No słuchamy. O co chodzi? – Zapytałam.

- A co to wybuchło?

Spojrzałam na Fincha wyczekująco i to był błąd, bo powinnam od razu odpowiedzieć.

- Jebło, to jebło, na chuj pytacie! - Nim Finch zdążył cokolwiek powiedzieć, uprzedziła go dobrze mi znana mała dziewczyna z autobusu, która lubiła sobie rzucać soczystymi słówkami.

Po sali przeszły dwie fale, jedna śmiechu, druga oburzenia i protestów. O'Hara z trudem powstrzymał uśmiech na twarzy.

- To Fenomeny, moje drogie. Potężne i chcące skrzywdzić ludzkość. Tak sądzę. I raczej się nie mylę. Tutaj będziecie bezpieczne.

Rzuciłam niezadowolone spojrzenia najpierw Piaget za przeklinanie a potem Finchowi za niepotrzebne straszenie dzieci, ale powstrzymałam się od komentarza, żeby nie pogarszać sprawy.

- Są jeszcze jakieś pytania? – Rzuciłam w tłum.

- Tak. Ja mam pytanie - rękę podniosła pulchna i nieco starsza blondynka. - Co z nami teraz będzie?

- No cóż wygląda na to, że spędzicie tutaj trochę czasu, póki sytuacja się nie wyklaruje i wszystko się nie uspokoi - Przenosiłam spojrzenie z jednego współpracownika na kolejnego, i kolejnego szukając w nich poparcia lub pomocy. Ominęłam tylko Fincha, bo on udowodnił już, że się do takich gadek nie nadawał i tylko dodatkowo wystraszyłby dziewczyny.

Członkowie Towarzystwa obecni na sali przytaknęli spokojnie. Sophie zagadała do jakiś dziewuszek, z którymi chyba złapała już więź sympatii, bo trzymały się blisko Żagwi i coś tam do niej poszeptywały. Aniołek, ziewając, przyciągał uwagę starszych dziewczynek. Ojczulek budził sympatię ludzi, szczególnie kobiet, zapewne niedojrzałych emocjonalnie, bo działał też na Alicję. Największą ubaw miały jednak z O'Hary, który wyglądał, jakby miał się zaraz spierdzielić z krzesła. Jego twarz stężała, mięśnie napięły się, a powieki zatrzepotały gwałtownie. Finch wciągnął powietrze, w sposób jaki już słyszałam i nagle jego pierś rozpaliła się światłem tak jasnym, że najbliżej stojące dziewczęta musiały zasłonić twarze. O'Hara niezgrabnie zeskoczył z krzesła i bez słowa wyjaśnienia ruszył gwałtownie w stronę kuchennych drzwi. Wyglądał, jakby za chwilę miał zwrócić cokolwiek dzisiaj zjadł.

Zdziwiłam się widząc jego zachowanie, ale chwilę później też poczułam nagły ból w klatce piersiowej. Pieczęć pod moją skórą zapłonęła tak, jakby ktoś wylał na nią roztopiony metal. Ból był taki, że zachwiałam się na nogach. Pieczęć ciągnęła mnie gdzieś, jakby ktoś wbił we mnie rozpalone do białości haki i ciągnął na niewidzialnych łańcuchach gdzieś, w nieznanym kierunku. Gdzie mnie to cholerstwo ciągnęło? Nie potrafiłam powiedzieć. Nie wiedziałam nawet czy ciągnęło mnie tam gdzie Fincha czy gdzieś indziej. Wiedziałam za to kto mnie ciągnął. Zebrało mu się na takie akcje janiołowi pierdzielonemu. A gdzie dobra kolacja, jakieś wyjście do kina albo teatru, ewentualnie opery? Wysiliłby się najpierw a nie tak ordynarnie ciągnął mnie za pierś.

Po chwili dopiero zorientowałam się, że chyba zmuszał mnie żebym ruszyła w tym samym kierunku co Finch, na szczęście ja nie zatrzepotałam rzęsami i nie wciągnęłam powietrza z sykiem jak O’Hara tak jakbym miała większą kontrolę nad własnym ciałem niż Finch. Widocznie O’Hara był bardziej ubezwłasnowolniony niż ja i Jehudiel cisnął go mocniej.

- Przepraszam na chwilę - powiedziałam do znajdującego się najbliżej mnie członka Towarzystwa - Pilny telefon.

Nie zwróciłam nawet uwagi do kogo to powiedziałam udając się tam, gdzie ciągnęła mnie pieczęć, ale starając się wyglądać jak najbardziej naturalnie.

Przeszłam przez kuchnię, nadal nieco zabałaganioną po porannym karmieniu dziewczynek z sierocińca i zobaczyłam O'Harę. Stał w wyjściu na zewnątrz, trzymając się kurczowo framugi.

- Nie - powiedział, a jego głos rozbrzmiał niczym grzmot, wprowadzając szyby w oknach w drżenie. - Nie teraz. Przestań. Proszę.

Nagle wyprostował się i westchnął ciężko.

- Co jest? - Zapytałam zgryźliwym tonem - Jednak nie musimy biec podcierać mu tyłka. Niech zgadnę już go sobie sam podtarł moją i twoją wolną wolą. - Z mojego tonu głosu wylewała się gorycz i złość.

Finch odwrócił się do mnie.

- Powiedz mu nie. Powiedz mu najbardziej dosadnie, jak potrafisz. Nie możemy teraz wmieszać się w to dziadostwo. Nie i już. I poproś. To proszenie przełamie wezwanie.

Czułam, że pieczęć ciągle mnie ciągnęła i wzywała.

- To mam być dosadna czy prosić, bo to się wyklucza moim zdaniem. - Byłam zirytowana, ale odczuwałam też ogromny żal za to jak mnie potraktowano.

- Jak się stawiałem, pieczęć ciągnęła mocniej, jak poprosiłem, puściła.

Złapałam się czegoś kurczowo jak przed chwilą O’Hara.

- No to mam problem, bo jak dobrze wiesz ja nie umiem prosić. - Wycedziłam przez zęby.

- No to żądaj, albo cię zaraz gdzieś przywiążę. Aż wezwanie osłabnie.

- Nie będziesz mnie wiązał ty zwyrolu – Powiedziałam to pół żartem pół serio, ale myśl, że ktoś miałby mnie gdzieś przywiązywać dodała mi motywacji, aby tego uniknąć.

- Ty! - Spojrzałam gdzieś w górę - Ja rozumiem pranie mózgu, mieszanie w głowie albo manipulacje, ale żeby mnie tak ordynarnie ciągnąć jak na smyczy albo na sznurku. No weź daj mi spokój.

Więź urwała się, jakby ktoś przeciął napięty sznur. Gdyby się nie trzymała pewnie poleciałabym na plecy. Przez moje ciało, umysł i duszę, przelała się dziwna fala energii, jakby przepraszająca. Przez chwilę zaświtała mi myśl, że sam Jehudiel nie kontrolował tego, co właśnie zrobił. Nie poprawiło mi to humoru.

- Kopaczka - warknął Finch. - Mam nadzieję, że nadal leżała nieprzytomna, gdy zaczęło się to ściąganie linki na kołowrotek.

- Sprawdź co z nią - wysapałam. - Ja tu sobie postoję chwilę.

Uśmiechnął się do mnie, otarł pot z pobladłej twarzy i lekko chwiejnym, rozkołysanym krokiem, podreptał z powrotem w stronę stołówki, na której słyszałam Sophie mówiącą coś do dziewczyn. Słowa tonęły w szumach i fali słabości, jaka nagle mnie ogarnęła po zerwaniu wezwania. Pomagając sobie ścianą powoli podeszłam do najbliższego siedziska i usiadłam na nim ostrożnie. Ścisnęłam głowę dłońmi i zamarłam w tej pozycji czekając aż ta słabość ustąpi.

O dziwo stało się to dość szybko, ale kiedy otworzyłam oczy zorientowałam się, że nie byłam sama w kuchni. Był tutaj też Michael. Stał kilka kroków ode mnie ze zmarszczonym czołem, jakby się nad czymś zastanawiał, gdzieś za nami narastał gwar dzieciaków, szuranie krzesłami i nawoływanie opiekunów. Michael włożył rękę pod jeansową kurtkę, którą nosił na sobie niemal cały czas. Drgnęłam odruchowo widząc drugiego Fantoma. Nie spodziewałam się tutaj nikogo.

- Co się dzieje Michael? - Zapytałam próbując ukryć swoje zaskoczenie.

Wyciągnął dłoń w moją stronę z czymś metalicznym i błyszczącym. Oczy zmieniły mu się w dwie wąskie szparki. W swoim oszołomieniu nie wiedziałam o co mu chodziło i czego ode mnie chciał. Równie dobrze mógł mi coś podawać albo mnie atakować. Gdybym nie zareagowała a on mnie atakował to bym oberwała, ale jeślibym coś przedsięwzięła a on na mnie nie nastawał to wyszłabym na nieufną i świrniętą. Co było lepiej przyjąć na klatę?

- O co chodzi? - Powtórzyłam zakładając, być może błędnie, że jeżeli Michael planował coś niedobrego to nie zrobiłby tego przy tych wszystkich dzieciach tuż obok.

- Wyglądasz na bladą - podał mi piersiówkę, a mi się zrobiło naprawdę głupio - Łyknij sobie. Poszedłem za tobą i Nexusem, bo się o was martwiłem. Wiem, że coś się dzieje. Coś co dotyka wewnętrznego kręgu. Chciałem się bardziej przydać.

- Dzięki - powiedziałam przyjmując piersiówkę - Pewnie nie powinnam teraz pić - stwierdziłam i upiłam łyczek.

- Wewnętrzny krąg – Powtórzyłam za nim i uśmiechnęłam się - Brzmi to wyjątkowo okultystycznie i dramatycznie.

- Powiedz mi Michaelu - zapytałam oddając Fantomowi piersiówkę - Chciałbyś być członkiem wewnętrznego kręgu? Gdybym mogła oddać ci swoją fuchę, wziąłbyś ją?

- Zapomnij. Nie jestem wystarczająco silnym fantomem. To co odpierdzielacie wy, mnie by zabiło przy pierwszej akcji.

Oczy miał nadal zmrużone i uważne.

- Wiesz, co się tutaj tak naprawdę odpierdziela? Tak szczerze?

- Nie słyszałeś co mówił Finch? To kolejne stadium Fenomenu Noworocznego. To, co myśleliśmy, że było Fenomenem dwanaście lat temu, było tak naprawdę tylko jednym z jego punktów na dłuższej liście. Fenomen to najwyraźniej proces, który nadal trwa i nasz świat przechodzi w jego kolejną fazę. A jeżeli chodzi o napaść demona na sierociniec to na pewno chcesz wiedzieć coś więcej? Bo Joe i Sophie nie chcieli. - Wstałam i przeciągnęłam się rozciągając mięśnie. - Zresztą co do sierocińca to tak naprawdę trzeba by było pytać O’Harę, bo to on nas tam wysłał.

- Nie no, niekoniecznie. Wystarczy, że wiem, że to co robię, ratuje innym życie.

- Czyli mnie pytasz, ale Fincha już nie - Uśmiechnęłam się na to typowe postępowanie - No dobra czas już wrócić tam i podjąć jakieś decyzje.

Wróciłam na salę do dziewcząt i sprawdziłam jak się sprawy miały. Wydawało się, że Joe i Sophie z Aniołkiem do pomocy ogarnęli dzieciarnię. Część z nich wyszła na zewnątrz, część rozeszła się po pokojach. Uznałam to za sytuację pod kontrolą. Nikt nie siał paniki, nie słychać było kłótni ani wrzasków. Rozejrzałam się za Gemmą, nie było jej na sali ani nie widziałam jej na zewnątrz, więc uznałam, że wróciła do swojego pokoju. Nie widziałam za to Fincha i niepokoiło mnie to, czyżby okaleczona Alicja pełzła teraz przez ogródek odpowiadając na wezwanie Jehudiela a O’Hara jej szukał. Postanowiłam to sprawdzić.

Drzwi do pokoju Ali były otwarte i ujrzałam stojącego w nich Fincha. O'Hara opierał się o framugę i spoglądał do środka, jakby bał się wejść, albo czegoś nasłuchiwał. Nie zwracał uwagi na otoczenie.

- Jesteś pewna? - zapytał spokojnym głosem, bez cienia sarkazmu.

Nie usłyszałam wcześniejszego pytania ani odpowiedzi, ale Finch pokiwał głową.

- Przywiozę go tutaj. Obiecuję. Odpoczywaj.

Odwrócił się i spojrzał na mnie.

- Odzyskała świadomość - uśmiechnął się do mnie słabym cieniem uśmiechu. - Będzie z nią ok, ale potrzebuje czasu by funkcjonować normalnie. A czas, tego cholerstwa, mamy teraz zbyt mało. Muszę jechać do Londynu. Nie będzie mnie pewnie kilka, kilkanaście godzin. Zajmiesz się tutaj wszystkim?
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 08-11-2021, 16:32   #28
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
No i mi odwaliło na te słowa.

- Nie! - odpowiedziałam ostro jak cięcie mieczem. - Mam dosyć tego zasranego tajniactwa i sekretów, a także pierdolenia, że będzie inaczej po to, żeby zaraz wrócić do tego co było.

Stanęłam tak blisko O’Hary, że nasze nosy się prawie stykały i patrzyłam mu prosto w oczy.

- Obiecałeś mi, że jak uratujemy te dziewczyny to zajmiemy się razem naprawianiem tego wszystkiego, ale jak zwykle tylko mydliłeś mi oczy, więc ja też wracam do tego co było. Idę po swoje graty i zawijam się z tego kurwidołka. – Powiedziałam ze złością.

- Nie rozumiem? Nic się przecież nie zmieniło.

Zerknęłam za jego plecy w stronę pokoju Kopaczki, nie chciałam jej wciągać w to, więc odciągnęłam O’Harę spory kawałek dalej kontynuować dyskusję.

- No właśnie widzę, że nic się nie zmieniło – wypaliłam - a przecież miało, prawda? Ale ty jak zwykle musisz być sobą i robić to co zawsze robisz, więc po co ja mam się starać dostosować i zmieniać swoje podejście pod was, skoro wy nie odwdzięczacie się tym samym, co?

- Emma. Ala poprosiła mnie, abym pojechał do Londynu po jej syna. Boi się o niego. A ja miałem zamiar poprosić ciebie, byś skoczyła tam ze mną. Sprawdzimy przy okazji sierociniec i zobaczymy, czy ktoś nie widział Gładzika. No chyba, że jest tam taka rzeźnia, że nic nie zdołamy zdziałać. Wtedy priorytetem jest mały i spadamy.

- Pozwól, że ci przerwę zanim pogubisz się w swoich własnych kłamstwach – wtrąciłam się - Powiedziałeś, że ty jedziesz do miasta i że nie będzie cię kilka lub kilkanaście godzin, nie tłumacząc po co tak naprawdę masz zamiar tam jechać. I nie ściemniaj mi, że chciałeś mnie zabrać ze sobą, bo ja nie oberwałam aż tyle razy w głowę, żeby nie pamiętać co było mówione chwilę temu.

Uśmiechnął się. Czyżby nie słyszał mojego tonu?

- Nie chciałem, to fakt. Bo pomyślałem, że tutaj bardziej się przydasz lub że będziesz bezpieczniejsza. Ale jak zobaczyłem, jak się wkurzyłaś, pomyślałem, razem załatwimy to szybciej. Mam zamiar wziąć auto Sophie. We dwoje nawet pójdzie nam szybciej. Zresztą - spojrzał na mnie poważnie. - Mam przeczucie, że cokolwiek powiem, cokolwiek zrobię, ty i tak postąpisz po swojemu. Nie ufasz mi. Nie ufasz nam. Wiesz co. Walę to. Mam dość. Idź. Skoro mi nie ufasz, trudno byśmy ze sobą współpracowali.

Jeżeli do tej pory byłam wkurzona to trudno mi było opisać stan w jakim się znalazłam po tych jego słowach, chociaż właściwie to nie tak, że się jeszcze bardziej wkurzyłam, powiedziałabym raczej, że zrobiło mi się przykro, cholernie przykro. No i w związku z tym popłynęłam jeszcze bardziej.

- Wiesz co pierdol się O’Hara, próbujesz mnie wyrolować na każdym cholernym kroku i jeszcze masz żal, że ci nie ufam. Zresztą to do czego ci niby jestem potrzebna? Przecież polecisz tam zaraz na swojej mocy nexusa, załatwisz te trzy istoty, które tam się szlajają, znajdziesz wszystkich ludzi, których masz znaleźć, znajdziesz odpowiedzi na wszystkie nurtujące cię pytania i wrócisz tutaj w blasku chwały pokazując nam wszystkim jakimi zbędnymi tłukami jesteśmy. Więc w sumie po co mam cokolwiek robić?

- Przykro mi, Emmo, że tak o mnie myślisz. Nic, co do tej pory robiłem, nie robiłem dla chwały. Nic. Nigdy.

Ja pierdzielę, oczywiście musiał przekręcić moje słowa. Do tego jeszcze opuścił głowę, jakby się poczuł wielce skrzywdzony.

- Wiele rzeczy robiłem, bo się zagubiłem. I chciałem, liczyłem na to, że w tym zagubieniu znajdę drogę i że ty mi ją, panno Harcourt, wskażesz. Tak. Ja, dumny i durny Finch O'Hara liczyłem, że znajdę w tobie przyjaciółkę. W sumie, ja … nieważne. Pójdę już. Spróbuję uratować dziecko Alicji.

Wiedziałam, wiedziałam, że odwróci kota ogonem, i od razu zaprotestowałam.

- Znowu to robisz! Nie słyszysz sam siebie? Przeinaczasz wszystko tak, że teraz ty wychodzisz na tego biednego i pokrzywdzonego a ja na tą wredną sukę, która nie docenia twoich starań i we wszystkim się myli. Ale wiesz co? To ty się mylisz! Usłyszałam dzisiaj już nie raz od reszty twoich ludzi, że bierzesz zbyt wiele na siebie, że im nie ufasz, nie dajesz sobie pomóc i ich odcinasz, więc chyba musi coś być na rzeczy, tylko ty tego nie dostrzegasz. Uważasz, że robisz to dla naszego dobra? To albo nie masz pojęcia na czym ono polega albo uważasz nas za słabiaków, którzy z niczym nie dadzą sobie rady.

Gorycz była tak wyraźna w moim głosie, że chyba tylko głupiec by jej nie usłyszał.

Zamrugał powiekami. Miał minę, jakbym go co najmniej spoliczkowała.

- No, jeżeli tak, to chyba masz rację. Nie wiem wielu rzeczy o ludziach. Bardzo wielu rzeczy. Zawsze miałem z tym problem. Jeszcze przed Fenomenem. I tak. Uważałem, że robię to dla dobra tych, na których mi zależy. Może i robiłem to źle. Zapewne wyszedłem na aroganckiego dupka i durnia. Ale, naprawdę, naprawdę robiłem to, bo …, bo …

Zagubił się gdzieś. Zabrakło mu słów.

- I nie - dodał, bo chyba nie znalazł myśli, która mu uciekła. - Nie uważam was za słabiaków. Nie ciebie, nie Vordę, nie Aniołka i nie wielu, wielu innych. Ale ja wiem, wiem coś, czego boję się jak cholera. Boję się, jak niczego innego. I nie chcę, abyście i wy, abyś ty, wiedziała, czuła ten strach. I przepraszam, jeżeli ta moja ochrona ciebie, została wzięta za coś, czego byś nie chciała. Mogłem spytać. Ale nie potrafię. Nie potrafię. Nie umiem. Jestem w tym strasznie słaby. W relacjach, w przyjaźniach. Strasznie słaby. Emma. Czy mogę mieć do ciebie prośbę?

- A co jak powiem, że nie możesz? - Odpowiedziałam wyzywająco, ale mój gniew już ze mnie wyparowywał.

- To nie poproszę - wzruszył ciężko ramionami.

- Widzisz mówisz, że jesteś słaby w kontaktach społecznych a jednak przed chwilą miałam ochotę obić ci gębę a teraz już mi jest głupio, że się tak uniosłam i mam ochotę przepraszać za moje zachowanie i się tak zastanawiam czy nie jesteś lepszym manipulatorem niż ci się wydaje albo moja stabilność emocjonalna poszła w diabły - zakończyłam cicho, bo rzeczywiście tak było.

- Nie przepraszaj. To chyba ja powinienem. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, za jakiego fajfusa mnie macie. Za jakiego fajfusa ty mnie masz. Widać, nigdy się nie jest za starym na naukę.

Na jego twarzy pojawił się tym razem szczery uśmiech, a mi jedna brew powędrowała do góry jako oznaka mojego zdziwienia.

- Ogarniemy tego małego Alicji? Wiesz, powiedziała mi o nim dopiero przed chwilą. Nie to, żebym się nie domyślał, ale masz rację. Cholerne tajemnice działają na nerwy.

- Powiedziałam, że mam ochotę przepraszać a nie, że cię przepraszam. – Sprecyzowałam - Wyjątkowo łatwo było mi się oprzeć tej pokusie.

Wybuchnął śmiechem, takim szczerym, ale krótkim.

- Pamiętasz, co powiedziałem ci wczoraj w nocy? W bardzo podobnej sytuacji? Podtrzymuję każde słowo. Każde.

Opuścił wzrok.

- Nie pamiętam – zaprzeczyłam - a co do kwestii dziecka Ali to nie skomentuję, bo nie chcę być niemiła, a nie mam nic dobrego do powiedzenia w tej sytuacji i żeby to było jasne nie mam na myśli samego dziecka.

- Ale pojedziesz ze mną po niego?

O proszę, wystarczyło zrobić awanturę, żeby zaczęto cię brać na poważnie i pytać o twoje zdanie. Tylko czy naprawdę, żeby to otrzymać musiałam się za każdym razem awanturować? Nie mogłam tego dostać, ot tak?

Ruszyłam pozbierać swoje rzeczy i skinęłam głową Finchowi, żeby szedł za mną.

- A gdzie on jest?

- York Rd w Sutton. Drugi koniec Londynu. Numer 29. Jesmund Nursing Home. Ala schowała go tam. Nazywa się Harry. Nazwisko nosi po ojcu.

- Zaraz, zaraz, zaraz - aż mnie wryło - Czyli ona mi robiła wyrzuty, że wpadłam z Gemmą i oddałam ją do bidula a sama tak zrobiła? - Zacisnęłam usta i spojrzałam na O’Harę z oburzeniem roztrząsając sobie czy nie pójść do Alicji i nie wyjaśnić sobie z nią tej kwestii. - I czy ten Nursing Home to nie był dom opieki dla staruszków? To, ile ten chłopak ma lat? Osiemdziesiąt?

- Chyba nie. W sumie to nie wiem, ile Kopaczka ma lat, ale chyba gdzieś około trzydziestki? Nieważne. Potem opierdolisz ją, mnie, mnie i jeszcze raz mnie, ok? A teraz lecę pożyczyć kluczyki od Sophie.

- Czemu mam ciebie opierdzielać? – Zaniepokoiłam się - Jesteś jego ojcem, czy jak?

- Ojcem! Broń mnie wszyscy święci! Nie. Ja nigdy z Alicją, no wiesz… Nigdy. Nosi nazwisko ojca. Topper. To jest dopiero, kurde szok. Harry Topper. Naprawdę?

- Eeee, a ile dzieciak ma lat? Bo z tego co pamiętam to Topper miał żonę.

Byłam nawet kilka razy u nich na obiedzie i miałam okazję ją poznać. Myśl, że Max miałby zrobić Alicji dzieciaka sprawiłaby, że straciłabym cały szacunek jaki do niego odczuwałam. O Alicji to już nie wspominając.

- A to łobuz. Nie wiem. Nie pytałem. Powiedziała, weź małego. Czekaj. Zaraz. Wrócę do niej i dopytam…, bo może z szoku źle nazwisko usłyszałem i faktycznie nazywa się Potter. Harry Potter. Kurde. Jaja jakieś, czy jak.

- Czy jesteś pewien, że ona sobie nie robi z ciebie jaj? – Wydawało mi się to zbyt absurdalne, żeby było prawdziwe - Albo coś jej się pomieszało w głowie?

- Mam nadzieję, że nie. No ale to była potężna amunicja i naprawdę poważny kaliber. Różnie może być. Kurde. Wracam do niej, a ty poproś Sophie o samochód, ok? Czy wolisz z nią dogadać tę sprawę, a ja załatwię brykę?

- Nie, wezmę samochód, bo się za bardzo wkurzę jak będę z nią rozmawiała, a nie chcę jej denerwować, kiedy powinna odpoczywać.

- Emma. - Spoważniał. - Dziękuję.

- Niby za co? Jak już odbierzemy dziecko Alicji to pojedziemy też po moje, no nie? - Odpowiedziałam z nieodgadnioną miną.

- Jasne. Gemma, inne, nie ma sprawy. Zbuduję duży dom. Chyba, że skrzydlaci rozpierdzielą nam wszystko i nie będzie potrzeby. Lecę i zapiszę sobie to, co powie Kopaczka. Za trzy minuty na dziedzińcu przed pensjonatem.

- Cholera – nie wytrzymałam - nie można sobie pożartować, bo ty to bierzesz na poważnie.

- Na poważnie. Serio? A może ja też żartowałem z tym domem, co? – Stwierdził z poważną miną.

Machnęłam ręką po czym poszłam po swój taser i kluczyki od Sophie. Wytłumaczyłam jej, że zamierzamy z O’Harą jechać do miasta i żeby zajmowali się dziećmi pod naszą nieobecność tak jak do tej pory. Przekazałam jej też, że Egzorcystka powinna się tutaj zjawić w każdej chwili i wtedy mogą zacząć sprawdzać dziewczynki pod kątem opętania oraz żeby przekazała Gemmie, że pojechałam do miasta, ale żeby się Gemma nie martwiła.

Potem poszłam na dziedziniec i Bóg mi świadkiem, gdyby się okazało, że Finch mnie wyrolował i pojechał w tym czasie beze mnie innym samochodem to wsiadłabym za kółko i bym go goniła. Wiem, że nie dałabym rady, ale przynajmniej bym spróbowała. Na szczęście, jego i innych użytkowników drogi czekał więc władowałam się na miejsce pasażera i zapięłam pas. Zamilkłam przetrawiając sobie różne rzeczy w głowie.

- Harry Potter. Serio. Pokręciłem z tym biednym Topperem. - Finch zaczął pierwszy gadkę, kiedy już wyjechał na poszarpaną, podniszczoną drogę prowadzącą do "Radości". - Chłopiec urodził się w dziewiętnastym. Mamy powiedzieć, że jesteśmy od jego mamy i dać hasło - dżem-ninja. Serio. Kopaczka chyba ma uszkodzenie mózgu.

Cały czas patrzył skupiony na drogę.

- Tak. No tak. Przynajmniej tyle dobrego. - Odparłam i znowu zamilkłam.

Finch skupił się na prowadzeniu. Co jakiś czas zerkał jednak na mnie ukradkowo, bo czułam na sobie te spojrzenia. Jechał powoli, omijając co większe dziury. Kiedy byliśmy gdzieś w połowie drogi na drogę międzymiastową, zza zakrętu wyłonił się niebieski samochód osobowy. Za kierownicą siedziała Morgan Miah, a obok niej Callum Lees. Zwolnili a potem zatrzymali samochód. Finch zrobił to samo i otworzył okno.

- Cześć Morgan. Jedźcie do "Radości". Gadajcie z Sophie, powie wam co i jak. My za jakiś czas z Emmą wrócimy.

- Wiesz, co stało się w Londynie? - Rzuciła egzorcystka. - Głowa mi pęka od samego echa.

- Coś paskudnego. Nie wychylajcie nosa z ośrodka. Emma, chcesz coś dodać?

Otrząsnęłam z mojego stanu skupienia.

- Mamy w “Radości” czterdzieści cztery ofiary opętania, wszystkie to dziewczynki od szóstego do szesnastego roku życia, które ktoś celowo nakarmił wcześniej odwróconą somą. Padły ofiarą Ammemeta i kiedy ciało demona zostało zniszczone to opętanie puściło. Trzeba sprawdzić czy nie zostały po nim jakieś pozostałości. No i mamy jeszcze jedną dziewczynkę, Gemmę, która nie została opętana, ale nie wiemy o co z nią chodzi. - Zrobiłam przepraszającą minę za fakt swojego braku wiedzy.

- Dobra. To jedziemy - - Miah kiwnęła głową. - Powodzenia w Londynie. Tam dzieje się coś apokaliptycznego.

Skinęłam głową Morgan i poczekałam chwilę aż tamci odjechali.

- Nie traktuj mnie jak dzieciaka, którego trzeba chronić przed niebezpieczeństwami i złem tego świata - odezwałam się w końcu do Fincha, bo przetrawiłam to co do tej pory zajmowało moje myśli.

On jechał dalej wpatrzony zmrużonymi oczami w drogę.

- Nie jesteś dzieciakiem i nie traktuję cię jak dzieciaka. Żeby to było jasne. Ale faktycznie, chroniłem cię bardziej niż byś tego pewnie sobie życzyła. To dlatego, że mi na tobie zależy. Bardziej niż na kimkolwiek innym. I bałem się, że skończysz jak ja lub Alicja.

- Daj spokój. - Przewróciłam oczami - Nie ma najmniejszej szansy żebym skończyła jak ty albo Alicja, ktoś by mi chyba musiał wyzerować mózg a potem odbudować go od nowa na innych zasadach. A co do Ali to nie rozumiem jakie uwierzytelnienie mamy, żeby odebrać chłopca, naprawdę wystarczy podać jakieś głupie hasło, żeby go zabrać? To się nie trzyma kupy.

- A jakieś samodzielne plany Alicji kiedykolwiek się tej kupy trzymały. W MR myślał za nią Topper, w Towarzystwie - Grey, potem ty. Samodzielny plan Vordy, hasło, dziecko - to wszystko ma poziom wyraźnie wskazujący, za dużo we mnie egzekutora. Za dużo adrenaliny, gniewu, testosteronu za mało subtelności i oleju w głowie. Rany mózgu też nie pomagają. Każda śmierć, każdy uraz temporalny czaszki, nie pozostaje bez śladu, Emmo. Wiem to po sobie.

Zwolnił omijając paskudną dziurę na środku drogi, a ja nie skomentowałam, bo co tu było do komentowania.

- Tak sobie pomyślałam, że może wysadzisz mnie niedaleko sierocińca i sam pojedziesz po chłopca. Ja w tym czasie sprawdzę to miejsce i zgarniesz mnie z okolicy w drodze powrotnej. W ten sposób nie będziemy tracić czasu. Myślę, że to co dzieje się aktualnie w Londynie powinno zająć Borble i odciągnąć ich od sierocińca, więc powinno być tam w miarę spokojnie. – Wyłożyłam swój zamysł, który też już od jakiegoś czasu dojrzewał w mojej głowie.

- Dobra. Będziesz miała z dwie godziny. Może mniej. Jakby coś się wydarzyło i nie będę miał możliwości podjechać po ciebie, zwijaj się stamtąd o wpół do drugiej po południu, ok? Prosto do "Radości".

- Jakich przeciwności się spodziewasz na swojej drodze? – Zaniepokoiłam się - Pamiętaj, że będziesz wiózł dziecko, więc nie możesz ryzykować i szarżować. – Obawiałam się, że nie wykaże się odpowiednim poziomem ostrożności.

- Nie wiem co dzieje się w mieście. Jeżeli wybuchła tam panika, ulice mogę być nieprzejezdne. – odpowiedział.

- To zadbaj o fotelik samochodowy dla małego. On ma sześć lat i musi w takim jeździć, żeby nie stało się jakieś nieszczęście jak ktoś w was wjedzie czy coś. – Naprawdę się martwiłam, że Harryemu mogłaby się stać krzywda - Wysadź mnie przecznicę za sierocińcem i umówmy się w tym samym miejsce za dwie godziny. Jak cię nie będzie, złapię jakiś inny transport.

- Aye, aye, lady.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 09-11-2021, 13:34   #29
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

EMMA HARCOURT


Wyjechali na prostą, w milczeniu, pokonując kilka mil w zadowalającym tempie i wtedy ujrzeli Londyn. Finch zwolnił.

Cała metropolia zdawała się być spowita dymem licznych pożarów. Nad miastem wyraźnie górowały trzy kolosalne postacie ze skrzydłami, wysokie na kilkanaście, jeśli nawet nie kilkadziesiąt metrów. Wielkimi, ognistymi mieczami kolosy niszczyły wszystko na ziemi, kosząc ostrzami na lewo i prawo z siłą przecinającą budynki.

Już z daleka widzieli uciekających ludzi z miasta - samochodami, rowerami, motorami, czykolwiek. Byle dalej od skrzydlatych, ognistych olbrzymów.
Na ich oczach jednym cięciem miecza skrzydlaty byt rozbił Big Bena. Symbol Londynu zmienił się w kupę gruzu walącą gdzieś na ziemię, pomiędzy budyni. Jeżeli ktokolwiek znajdował się pod nim, raczej nie miał szans przeżyć.

Drugi skrzydlaty olbrzym, działający gdzieś w południowych częściach metropolii, mniej więcej na wysokości dzielnicy Odmieńców, nagle zionął ogniem - niczym smok - zapewne zamieniając w popioły i zgliszcza ulicę u jego stóp. Trzeci szalał gdzieś na wschodniej części stolicy Wielkiej Brytanii, zapewne na Rewirze.

Pieczęcie na ich piersiach znów zapłonęły, tak jak płonął Londyn. Zrównywany z ziemią metodycznie i bez pośpiechu przez trzy monstrualne, gigantyczne istoty z czterema skrzydłami, stworzonymi z ognia i światła. Było pewne, że każdy, kto stanie na drodze tych niszczycieli podzieli los zapewne taki, jaki już spotkał tysiące innych ludzi - spopielenie, śmierć w gruzach, rozdeptanie.
To była cholerna, metodyczna i pozbawiona nawet cienia humanitaryzmu czystka, w której ludzie i Fenomeny ginęły zapewne bez względu na wiek, płeć czy kolor skóry. Tak musiała ginąć Sodoma i Gomora.

Finch gwałtownie zatrzymał samochód. Zaklął szpetnie i zamilkł, zaciskając pobielałe nagle ręce na kierownicy.

- Ty jebany, skrzydlaty skurwysynu! - Warknął z furią kierując słowa gdzieś, w przestrzeń za szybą. - Mówiłeś, że nie dopuścisz do takiego obrotu sytuacji! Po to tworzyliśmy te cholerne Towarzystwo! Po to oddaliśmy swoje człowieczeństwo! Ale wiesz co, Jehudielu! Jak to mówi Emma - pierdol się! Pierdol się ty bezjajeczny fiucie! Bez twoje pomocy zrobimy to co trzeba. Bez twojej, kurwa, pomocy!

Chyba nigdy Emma nie widziała go tak wkurzonego. A potem ujrzała, że z oczu Fincha spływają łzy - wściekłości i bezsilności - znikając w jego brodzie.


VANESSA BILLINGSLEY

Zmiana w pracy silnika obudziła Vannessę. Nie zdążyła chyba pospać za długo, a głowa rozbolała ją tak, jakby ktoś miażdżył ją w gigantycznym imadle.

Przebudzeniu towarzyszyła świadomość, że stało się coś złego. Coś paskudnego i potwornego. Przeczucie było tak silne, że wygoniło ją na pokład.

Brigit Jensen i kilku mężczyzn kręciło się niespokojnie na pokładzie i spoglądało w stronę wybrzeża, do którego się zbliżali. Punktem charakterystycznym krajobrazu był kolejny zamek, wybudowany na wysokim, nadbrzeżnym wzniesieniu. To zapewne było Bamburgh. Z tego, co pamiętała Vannessa, było to niewielkie miasteczko na północny-zachód Anglii, na granicy ze Szkocją. Miasteczko osławione przez twórcę cyklu Bernarda Cornwella "Wojny wikingów" - poczytnej serii książek dziejących się w okresie najazdu Wikingów na Brytanię.

Od strony lądu wiał dość silny wiatr szarpiący ich ciała i ubrania, wprawiający dłuższe włosy w łopot. Brygit wydała jakiś rozkaz i łódź, ostro pracując silnikiem, zmieniła kurs, płynąc teraz kilkaset metrów od brzegu, z tego co Druidka była w stanie ocenić, na południe.

- Coś się stało niedobrego - Brygit stanęła przy niej przekrzykując wiatr. - Wystrzelono flarę nad latarnią w Bamburg. To sygnał, że mamy płynąć do Seahouses. To kilka mil stąd. Za parę minut będziemy na miejscu.

Faktyczne, ich łódź była sprawnym i szybkim ślizgaczem, i szybko wypłynęli zza wrzynającego się w morze cypla, a Vannessa zobaczyła niewielkie miasteczko, schodzące ku kamiennej przystani.

Jeden z mężczyzn spojrzał przez lornetkę i podał ją Brygit.

- Spokojnie, Keiran - rudowłosa oddała lornetkę towarzyszowi. - Jakby coś, załatwimy to po naszemu.

- Myślisz, że Antykról ich zawiadomił.

- Nie sądzę. - Pokręciła głową dziewczyna. - Są daleko od Londynu i od innych większych miast. Nie zdążyliby dojechać tak szybko.

- To co tutaj robią? Musieli mieć jakiś cynk.
- Albo medium, albo są tutaj przez przypadek.

- Mają cholerny wóz bojowy. Mogą podziurawić nas jak sito. I blokują jedyną drogę do miasteczka. Może popłyniemy dalej.

- Nie. Nie będę uciekała przez Borblakami. Chcą bitki, dostaną bitkę. Sheamus podjedzie po nas tutaj. Nie będziemy się ganiać po całym wybrzeżu.

- To jak to załatwimy?

- Mam plan.

Atak Brygit był niespodziewany, niczym atak kobry. Vannessa poczuła tylko potężne uderzenie w głowę i natychmiast pochłonęła ją ciemność wypełniona bólem.

* * *

Ocknęła się, czując że kręci jej się w głowie. Znajdowała się na podłodze jakiejś półciężarówki. Podłogę wymoszczono czymś miękkim i ciepłym, chyba jakimś śpiworem. Tył głowy Vennessy pulsował, podłoga wiła się pod jej ciałem, chciało się jej wymiotować.

- Spokojnie - głos Brygit był chłodny, dolatywał gdzieś z góry. - Przepraszam za to że cię uderzyłam, ale musiało być wiarygodnie. Biuro przyjechało po ciebie. Ale nie oddamy ci go. Musieliśmy zwiewać. Doszło do strzelaniny. Zaraz dojedziemy do Newcastle. Tam mamy swoją placówkę. Nasza Siostrzyczka postawi cię na nogi. Wtedy podejmiesz decyzję, co i jak.

Nie miała siły, by się odezwać, a co dopiero, by protestować. Znów zapadła w płytką śpiączkę.

* * *

Tym razem odzyskała przytomność, czując że leży w wygodnym tapczanie, przykryta czymś ciepłym i z miękką poduszką pod głową. Obok niej ktoś rozmawiał - dwie kobiety - Brygit i jakaś inna, a ona czuła bandaż na głowie. Bandaż mocno pachniał ziołami.

- Jak bardzo jest źle?

- Jeden jest w Birmingham. Straszna masakra. Miasto zostało zamienione w ruinę. Z tego co wiem, tak jest w całej Wielkiej Brytanii.

- Kurwa…

- Słownictwo, Brygit, proszę.

- Lynda? Ty tak na serio? Właśnie mamy Apokalipsę, a ty przejmujesz się moim językiem?

- Dama musi być damą, Brygit. I żadne okoliczności tego nie zmieniają. Odzyskuje przytomność.

Vannessa otworzyła oczy. Znajdowała się w jakimś nieduży, chyba wiejskim pokoju. Ujrzała pochylającą się nad sobą kobietę w średnim wieku, z częścią długich włosów opadających jej na szczupłe ciało.


- Cześć - powitała ją kobieta. - Jestem Lynda. I właśnie poskładałam cię do kupy, gdy Brygit, jak zawsze, najpierw podziałała nie myśląc o innych, a potem żałowała. Jak się czujesz? Zawroty głowy powinny za chwilę ustąpić. Użyłam na tobie moich zdolności uzdrawiania. Za kilka minut będziesz, jak nowo narodzona.

Faktycznie. Ból mijał bardzo szybko. Bodźce docierające do Vannessy były wyraźniejsze. Słyszała głosy ludzi krzątających się gdzieś za ścianą lub drzwiami - mówili coś o jakiś istotach, które niszczyły całe miasta. Czuła zapach świeżo upieczonego ciasta i zaparzonej kawy. Słyszała kwilenie ptaka.

- Przepraszam - powiedziała Brygit i Vannessa wyraźnie czuła, że dziewczynie jest naprawdę głupio. - Czasami tak mam, że działam szybciej niż myślę. Na szczęście Lynda jest bardziej ogarnięta.
 
Armiel jest offline  
Stary 10-11-2021, 21:00   #30
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Kiedy zbliżyliśmy się do miasta zaczęłam zastanawiać się czy dobrze zrobiłam upierając się, żeby tutaj przyjechać. Jednak myśl, że mogłabym puścić Fincha samego wydawała mi się jeszcze gorsza. Potrafił on czasem działać nieostrożnie a w tym przypadku miał przywieźć do „Radości” małe dziecko i nie powinien podejmować pochopnych decyzji. Musiałam być jego głosem rozsądku.

Chwilę później jednak wbiliśmy się do centrum i widok zdewastowanego miasta oraz los tych wszystkich przerażonych ludzi sprawił, że moje wcześniejsze pretensje do O’Hary, moje obawy o Gemmę czy nawet bezpieczeństwo małego Harry’ego uleciały gdzieś w dal zastąpione przez szok wywołany tym co się dzieło tu i teraz. A działy się okropne rzeczy, potworne w swojej skali i rozmachu a najgorszy był fakt bezsilności i jakiejkolwiek mocy sprawczej z mojej strony. Finch także to poczuł, bo zareagował wyjątkowo emocjonalnie.

Ja zareagowałam inaczej. Musiałam, bo gdybym pozwoliła sobie na to, żeby wczuć się w to wszystko pewnie bym się rozkleiła i nie byłabym zdolna do czegokolwiek. Postanowiłam nie myśleć, nie czuć a zacząć działać koncentrując się tylko na danej chwili, momencie, reagując tylko na to co było w moim zasięgu i moich możliwościach. Stan, który osiągałam zwykle, kiedy się skupiałam na jednym konkretnym zadaniu.

- No dobra, ale co teraz?! – Odpowiedziałam O’Harze licząc na to, że on wskaże mi to jedne konkretne zadanie - Co robimy?!

- Jadę po dzieciaka Alicji, jak obiecałem. Potem zajmę się ratowaniem świata. A ty? Podtrzymujesz swój plan?

Zastanowiłam się. No tak chciałam wydostać papiery z sierocińca, to się nie zmieniło, ale zmieniło się sporo innych rzeczy.

- Proponuję niewielką modyfikację. – Powiedziałam - Podrzucasz mnie bezpośrednio pod sierociniec, wynoszę stamtąd tyle dokumentów, ile dam radę, póki budynek w ogóle jeszcze stoi i razem jedziemy po Harry’ego.

- Plan wyśmienity. Bo mam pietra.

To wyznanie mnie trochę zaskoczyło.

- No coś ty, przecież młody cię nie pogryzie. No chyba że lubi gryźć. – Zaczynałam odzyskiwać nieco spokoju ducha i udało mi się nawet uciec do starej, dobrej ironii.

- Młodym się nie przejmuję. tylko spanikowanymi tłumami i tym cholerstwem, co zmienia Londyn w zgliszcza. – Finch sprowadził mnie jednak na ziemię - Jedno z nich jest dość blisko naszego celu i zmierza na południowy - zachód, Czyli mniej więcej tam, gdzie my mamy się udać. Nie wiem, czy jak nadłożymy drogi na ten sierociniec, to wystarczy nam czasu. Ale jak ogarniesz sprawę szybko, mamy szansę. Chyba że zrobimy odwrotnie. Najpierw dzieciak, potem sierociniec?

- Tak. – Pokiwałam głową - Jedź po dziecko, papiery są mniej ważne.

- Zgarniemy je w drodze powrotnej. A teraz polecę obwodnicą. Pozwoli nam to przez chwilę omijać zatory. Trzymaj się. Będę gazował, a po pierwsze - jadłem dzisiaj fasolę, po drugie - nie jestem najlepszym kierowcą.

Jego żart było moim zdaniem gorszy niż mój.

- Po pierwsze - nieśmieszne, a po drugie - ja jestem jeszcze gorszym. – Odparłam.

- Gorszym kierowcą, czy gorszym gazowaczem po fasoli?

- Ja pierdolę! – Nie wytrzymałam - Czy ty naprawdę musisz? Nie możesz się powstrzymać nawet na moment?

- Jeszcze nic nie zrobiłem - wyszczerzył się błazeńsko - Nie bądź taka spięta. Tak reaguję na stres. Znaczy nie pierdzeniem, sorry. Gadaniem głupot. Zresztą w przedszkolu to pozwalało znajdować kumpli. Dziwne, że tutaj nie działa.

- Ale ty cały czas pierdzielisz takie głupoty! – Wybuchłam - To znaczy, że cały czas chodzisz zestresowany?

- Jak cholera. Mam pośladki ściśnięte jak kamień niemal przez cały czas. A teraz, to już wywalam poza skalę stresu. No i jestem ostro wkurwiony! Mam ochotę złapać kogoś, nie powiem kogo, za aureolę i powyrywać pióra, niekoniecznie z dupy. Moja babka, z małej wioski w Irlandii Północnej skubała kiedyś kury. Nie wiem czemu, zapamiętałem ten widok. I bardzo pomaga mi wizja, że wyskubię tych, co traktują nas jak poligon do swojej wojenki. Mogli naparzać się na Marsie, na Wenus, na kurde bele, Plutonie czy jakimś XV coś tam, ale nie, wybrali sobie pełną żywych stworzeń Ziemię. Srał ich pies. I tyle w temacie.

- Jak na razie to nie tłuką się między sobą tylko równają wszystko z ziemią, chyba żeby przygotować sobie grunt. Zresztą wiesz nawet jakby się mieli bić na Ziemi to jest tutaj parę słabo zaludnionych miejsc, które też byłby lepszą opcją niż zamieszkane miasto. - Wymruczałam nie bardzo wiedząc co innego powiedzieć na jego wybuch i nie bardzo się znając na temacie skubania kur jak na miastową dziewczynę przystało.

- Oni tutaj przyszli, aby dokończyć dzieło kreacji. I przygotować nas na sąd ostateczny. Mają zamiar eksterminować ludzi. Wszystkich. Co do jednej duszyczki. Poza tymi z Pieczęciami. Tak sądzę. A potem osądzić żywych i umarłych. To dlatego Martwi powstali. To był początek. Wiesz. Biblijne proroctwa i apokryfy. I powtórnie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych. Tylko sto czterdzieści cztery tysiące śmiertelnych dostąpi łaski zbawienia. Pozostali zostaną zrzuceni w ogień piekielny. I to jest, Emmo, tak sądzę, ten ogień piekielny.

Zaryzykował spojrzenie w bok, na miasto niszczone przez skrzydlatych gigantów. Jechał coraz szybciej, a silnik zawodził coraz głośniej, tłukąc się pod maską. Brał zakręty z prędkością, która mnie niepokoiła, bo kompletnie ignorował zasady bezpieczeństwa.

- Ktoś im tak nakazał czy sami to sobie wymyślili? - Zapytałam ostrożnie nie chcąc go dekoncentrować, kiedy jechał jak jakiś maniak.

- Nie wiem. Myślę, że to jakiś plan wyższy. Skrzydlaci nie podejmują decyzji same. Są jak, no nie wiem, gniazdo owadów. Mają swoje zwierzchności i sztywną hierarchię. Ale są bardziej jak te od Sodomy i Gomory, niż aniołki stróże.

- Czyli co wchodzimy w koncept Boga, zwierzchnika anielskiego czy kogoś innego masz na myśli? – Dopytywałam.

- Nie mam pojęcia. Grey i Horror, kiedy już się ujawnili, mówili mi tylko jakieś półprawdy, półsłówka, strzępki informacji. Niemal wszystko było tajemnicą, sekretem. Dostawałem ochłapy ze stołu wiedzy, krople z źródła mądrości.

Przyganiał kocioł garnkowi, czyli dokładnie wiedział jak się człowiek wtedy czuł a i tak traktował mnie jak oni jego. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Finch wyminął jakiś samochód, który wyjechał niespodziewanie zza zakrętu. Pędził, aż miałam wrażenie, że zaraz będziemy mieli wypadek.

- Hej, ja rozumiem, że chcesz się tam dostać jak najszybciej, ale jak wylądujemy na dachu albo wjedziemy w jakiś mur czy samochód to znalezienie nowego pojazdu bardziej nas spowolni, jeśli w ogóle coś uda nam się zdobyć a przedzierania się tam pieszo sobie nie wyobrażam, więc zwolnij trochę. – Zaprotestowałam.

- Muszę ominąć tych wszystkich ludzi nim zatamują obwodnicę. Spokojnie. Nie jeżdżę najlepiej. Ale jestem przekonany, że dam radę. To luzik.

- Od razu mi lepiej - Miało to zabrzmieć ironicznie, a zabrzmiało w moim odczuciu słabo.

- No i tak trzymaj, piękna! Śpiewaj coś, gadaj do mnie, wtedy łatwiej mi się skupić! – Wypalił o mało co nie wypadając z zakrętu pokonanego zdecydowanie za szybko.

Aż mnie zatkało po tym zakręcie i byłam w stanie się odezwać dopiero po chwili.

- Jak zacznę śpiewać to na pewno się w coś wrąbiemy. - Stwierdziłam. - Ale może mi powiesz – przypomniało mi się coś - o co miałeś zamiar mnie poprosić na co ja się nie zgodziłam zanim usłyszałam twoją prośbę.

- Żebyś nie krzyczała na mnie na korytarzu, gdzie mogli nas usłyszeć ludzie. Nie chodzi mi o moją reputację, ale ostatnim, co teraz potrzebują, to by stwierdzili, że nie jesteśmy zgodni. Że sobie nie ufamy.

- Nie krzyczałam - zaprotestowałam - Mówiłam stanowczym tonem, a to co innego.

- No wiesz o co mi chodzi. Zasłużyłem czy nie, lepiej opierdzielaj mnie tam, gdzie nie dostanie się rykoszetem wszystkim innym. A tak nawiasem mówiąc…. o kurwa!

To chyba nie miało być jego: nawiasem mówiąc tylko fakt że w ostatniej chwili zdołał wyminąć samochód, który wyjechał pełnym pędem z bocznej ulicy, od strony Londynu.

- Zaczyna się robić tłoczno.

I faktycznie. Przed nami, na drodze, z obu stron, w tym pod prąd, jechały samochody, ryksze, rowery, motory a nawet konie. Wszyscy, co żyli gdzieś blisko obrzeży metropolii uciekali, czym tylko mogli, byle dalej od tego, co wyglądało na pogrom.

Finch jechał przed siebie, trąbiąc i wymijając ludzi, którzy zupełnie nie zważali na to, że jako jedyny jedzie tam, skąd oni uciekali.

- Cholera, nie wygląda to dobrze, a będziemy musieli jeszcze tędy wrócić. - Wyglądałam przez okno obserwując wszystko z zaciętą miną.

- Nie wygląda - przyznał ze skupioną miną lawirując między pojazdami.

- Nie dokończyłeś - stwierdziłam nadal wpatrując się w drogę.

- Czego? Aha. Nawiasem mówiąc, czy naprawdę aż tak paskudnym typem jestem?

- To znaczy? - Spojrzałam na niego z miną sugerującą, że nie miałam pojęcia o co mogło mu chodzić.

- No. Generalnie. Taki ze mnie dupek, że ciężko ze mną wytrzymać?- zapytał.

- Nadal nie rozumiem o co ci chodzi. – Rzeczywiście nie miałam pojęcia - O co dokładnie pytasz?

- O to, jak kłamliwym i przeinaczającym wszystko człowiekiem jestem. Naprawdę, masz o mnie aż tak niskie mniemanie?

Zwolnił, omijając kolumnę wozów, jadąc najbliżej lewej krawędzi szosy, jak tylko się dało. Minęliśmy jakiś wypadek a potem kolejny. Ludzie w panice nie zachowywali należytej ostrożności, w sumie tak jak i my.

- Zjadę na pierwszej w stronę północy. Pojedziemy polnymi drogami, bo tutaj się nie da. Cholernie źle to wygląda.

- Ok. - Zgodziłam się na propozycję trasy - A co do tamtego to chodziło mi o to, że w nocy obiecałeś, że będziemy działać razem i robić wszystko razem, a już parę godzin później oznajmiasz, że jedziesz nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co, a ja mam zostać na miejscu i opiekować się dziećmi. No kurde normalnie jakbyśmy byli małżeństwem w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. I to mnie tak wkurzyło, że jak to ująłeś wywaliłam poza skalę stresu.

- Rozumiem - ominął leżące ciało, którym nikt się nie zajmował, trąbiąc na kilka ryksz blokujących zjazd. - Nie wracajmy do tego. Jeśli jestem tak paskudnym typem, to nie potrafię się chyba zmienić. Zresztą, nie chciałem cię rozstawiać po kątach, wiesz. Szczerze, sądziłem, że lepiej ogarniesz te dziewczyny. Na mnie, sama widziałaś jak reagowały. Nie jestem w tym najlepszy. A jeżeli się z ciebie śmieją, nie zapanujesz nad nimi. Podobnie, jeżeli ci nie ufają.

To prawdopodobnie miał być jakiś przytyk do mnie.

Chwilę później zjechał, pod prąd, w pierwszy zjazd, na szczęście wolny, bo prowadzący do Londynu. Po chwili znaleźliśmy się na zdecydowanie gorszej jakości drodze, ale mniej zatłoczonej.

- Powiedziałbym ci, Emmo. gdybyś dała mi szansę. Powiedziałbym ci wszystko.

- Odebrałam to inaczej i zareagowałam być może zbyt przesadnie, ale … - urwałam - Nie wiem chyba ta obecna egzystencja dała mi zbyt mocno w kość. – Przyznałam - Zostałam wyjęta ze swojej strefy komfortu i wrzucona w dość bliskie relacje z osobami, które normalnie trzymałabym na większy dystans, w sensie, że potrzebowałabym więcej czasu żeby do nich przywyknąć i potrzebowałabym czasu dla siebie, w samotności, żeby pewne rzeczy odreagować i poukładać sobie w głowie. - Wzruszyłam ramionami na tyle na ile pozwalał mi zapięty pas. - Mam wrażenie, że przez ostatnie miesiące przeklinałam i wściekałam się więcej niż przez całe moje wcześniejsze życie.

Milczał prowadząc. Wjechaliśmy pomiędzy jakieś zabudowania, głównie stare rudery, opuszczone i zabite deskami, z zachwaszczonymi podwórkami. To były owiane złą sławą przedmieścia Londynu. Niedaleko, dawno temu, w innym życiu, strzelano do mnie z ćwierćcalówki. Finch wybierał drogę starannie, w zamyśleniu.

- Rozumiem cię. Bardzo dobrze cię rozumiem. Masz powody do rozgoryczenia i wściekłości. Zginęłaś dla świata. A całym twoim życiem, bliskimi ci osobami przynajmniej przestrzennie, zostali ludzie, zupełnie inni, niż ty. Ludzie z problemami, jak mało kto na tym świecie. Przerażeni swoich mocy i arogancją i fałszywą pewnością siebie udający, że wszystko jest jak najbardziej okej. Możesz nawet cierpieć na syndrom Sztokholmski, bo Towarzystwo rozciągnęło wokół ciebie sieć, omotało cię, nie dając ci za bardzo wyboru. Przepraszam, jeżeli obwiniasz mnie za to, że stałaś się jedną z nas. Gdyby wiedział, gdybym przypuszczał, że to skończy się tak, jak teraz, w życiu bym nie forsował twojej kandydatury.

- Nie pochlebiaj sobie, że aż tak bardzo wpłynąłeś na moje życie. – Aż uśmiechnęłam się szeroko z rozbawienia - Zupełnie co innego doprowadziło mnie do tego miejsca, w którym obecnie się znajduję.

- Oj. Bolało. A ja myślałem, że to mój urok osobisty i ogłada przyciągnęły twoja uwagę.

Żartował sobie, ale ja nie żartowałam. Naprawdę uważałam, że moje obecne życie wyglądało tak jak wyglądało przez to co wydarzyło się dwanaście lat temu i raczej ani Finch czy inni z Towarzystwa nie byli za to odpowiedzialni.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172