Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-07-2022, 22:49   #71
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Byłam bardzo zdeterminowana, żeby postawić Fincha na nogi. Nie przyznałabym się do tego nikomu, ale obarczałam się winą za jego stan. Poza tym miałam żal do niego samego za niefrasobliwość z jaką wziął na siebie ryzyko ewentualnej porażki i ewentualny ciężar problemów jakie mógłby ściągnąć na nas rytuał ochrony. Kiedy wszystko się popieprzyło on postanowił wystąpić i przyjąć na siebie cały cios mocy, bo uznał, że reszta z nas nie dałaby sobie sama rady. Z jednej strony okazał nam totalny brak zaufania, ale z drugiej strony rozumiałam jego chęć pomocy. Jednakże sytuacja była bardziej skomplikowana i powinien wziąć pod uwagę, że jako jedyny posiadający wiedzę o naprawieniu tej sytuacji nie mógł podejmować takiego ryzyka. Czyli innymi słowy wszyscy inni mogli się wywalić, bo byli do zastąpienia, a on nie. To budziło kolejne wątpliwości natury takiej, że nie powinno się powierzać istotnych informacji wyłącznie jednej osobie, a jeśli już się tak zrobiło to taka osoba albo powinna się nimi podzielić albo powinna być trzymana w sejfie, to znaczy nie takim prawdziwym, ale powinna być chroniona absolutnie przez wszystkich i nie powinna nigdy niczym ryzykować.

I tu pojawiała się moja wina. Powinnam kurde o to wszystko zadbać a nie pozwolić O’Harze bawić się w jakieś rytuały. Wiem chcieliśmy chronić ludzi, ale oni rozważając sprawę na zimno i pragmatycznie nie byli aż tak istotni, a Finch był. I go straciliśmy, tak jakby. Czułam przez to złość, że nie przemyślałam tego i nie rozwiązałam lepiej. I czułam złość i żal na tego kogoś kto nas zdradził. A do tego czułam złość, że przez ten cały czas kiedy Finch leżał nieprzytomny nikt, ale to nikt nie pomyślał o tym żeby obmyć mu krew zlepiającą jego uszy i włosy. Jakby nie zasługiwał według nich na taki prosty przywilej.

Przeprowadziliśmy rytuał, który miał sprowadzić Fincha z powrotem do nas i sprowadziliśmy go. Powinnam się cieszyć, ale poczułam się w jakiś sposób oszukana. Coś mnie mocno zaniepokoiło podczas tego całego procesu odzyskiwania O’Hary. I nie była to śmiejąca się Morgan ani nawet nóż, który chciała komuś wsadzić. I zaczęłam się zastanawiać co w takim razie mnie tak zmroziło.

Stałam na własnych nogach i nawet nie byłam bardzo wyczerpana, tak jakby ten rytuał okazał się spacerkiem w porównaniu do tego wcześniejszego, który tak sczyścił naszą ekipę.

Pierwsze co zrobiłam to sprawdziłam swoim Zmysłem Śmierci wszystkich w pomieszczeniu a w szczególności Morgan i Fincha. I mój Zmysł natychmiast mi odpowiedział określając wszystkich bez wyjątku jako czystych.

Co oznaczało, iż Morgan nic nie opętało i samodzielnie postanowiła wybrać sobie ten śmiech Złola. Najwyraźniej nie była niczyją marionetką.

Zastanawiałam się jak to się stało, że O’Hara sam nie potrafił wybudzić się z tego stanu w jaki wpędziło go zaklęcie, ale kiedy my się za nie zabraliśmy to pojawił się i pozamiatał naszych przeciwników w jedną chwilę. No i martwiła mnie zmiana koloru Pieczęci. Nie żebym w jakiś sposób uważała, że kolor czerwieni powiązany był z czymś złym, ale wcześniej Pieczęć nie przybierała tej barwy.

No i aura Fincha wzmocniła się nieco, ale to chyba dlatego, że aktywował Pieczęć. Wiedziałam, że wtedy potrafił emanować nieopisaną siłą.

Czas na rozważania jednak minął i trzeba było coś przedsięwziąć, bo najwyraźniej nasz przeciwnik nie tylko postanowił wysłać na nas Morgan z nożem, co było straszliwie głupie jeśli o tym pomyśleć na spokojnie, ale wysłał też kogoś innego kto atakował ludzi na górze.

Nadal coś dodatkowo mnie niepokoiło w tym wszystkim, ale nie potrafiłam powiedzieć co i okropnie mnie to irytowało.

Ruszyłam do działania.

- Ala, bierz Gładzika i lećcie na górę. Myślę, że ogarniemy sytuację tutaj, a wy sprawdźcie co się tam dzieje. Chrońcie przede wszystkim dzieciaki.

Powiedziałam dzieciaki ogólnie, ale miałam nadzieję, iż Alicja domyśli się, że priorytetem byli Harry i Gemma.

Podeszłam do noża i przydepnęłam butem jego rękojeść żeby czasem Morgan nie przyszło do głowy próbować go chwycić zdrową ręką.

- Morgan, daruj sobie ten śmiech złola. Nie pasuje ci. - Zwróciłam się do kobiety.

- Aniołek, jak się czujesz? Wszystko w porządku? - Zawiesiłam pytanie czekając aż Kopaczka ruszy do góry opanować sytuację.

Alicja upewniła się, że byliśmy w stanie zapanować nad wydarzeniami w piwnicy i ruszyła, używając swoich egzekutorskich zdolności, na górę. Pozostawiła po sobie tylko powiew wiatru. No właśnie, ktoś naprawdę sądził, że Egzorcystka z nożem w ręku prześcignie Egzekutora? Czy Morgan była tylko zasłoną dymną, którą postanowiono poświęcić?

Aniołek pokiwał głową w odpowiedzi na moje pytanie, ale widać było, że był mocno wymęczony. O'Hara też to zauważył. Wyciągnął do niego swoją dłoń i przekierował część energii z Pieczęci do ciała ojczulka. Potem spojrzał na mnie, jakby chciał się zorientować czy ja także nie potrzebowałam podobnego zastrzyku energii.

Nie potrzebowałam, bo już uzmysłowiłam sobie co mnie tak mocno zaniepokoiło kiedy Finch odzyskał przytomność, poza łatwością z jaką to się stało i zmianą koloru Pieczęci. Jego słowa.

Odwróciłam się w stronę O’Hary.

- Dobra to teraz możesz już przestać udawać i powiedzieć prawdę… - Zaczerpnęłam powietrza - Czy zamierzasz mnie zabić?

Pytanie zawisło w powietrzu a ja zacisnęłam pięści.

- Zabić? - Mężczyzna zamrugał śmiesznie powiekami. - Czemu miałbym to robić? Chciałem ci pomóc.

W tym czasie Manda zajęła się ranną Morgan. Aniołek, jak tylko doszedł do siebie, przyłączył się do Wiedźmy i zaczął jej pomagać ogarnąć zranioną Egzorcystkę. Jak dla mnie Morgan mogłaby jeszcze chwilę dłużej pocierpieć.

- Czemu miałbyś mnie zabić? - Odpowiedziałam - Ty mi to powiedz, przecież próbujesz od wielu lat a teraz jak… - głos mi się załamał na chwilę, chociaż starałam się grać twarzą opanowaną i spokojną osobę - Fincha nie ma z nami to nie ma też nikogo kto mógłby cię powstrzymać.

- Ej. To ja. Finch. Nie wiem co się dzieje, że myślisz inaczej, ale to ja. Zajmijmy się tym, co się tutaj dzieje, a potem opowiesz mi, czemu wydaje ci się, że to … właściwie, kim miałbym być? Anderfajfusem, tak?

- No proszę cię - Wybuchłam oburzona - a to niby przypadek, że Pieczęć płonie jakby walczyła z czymś w środku i że jeszcze użyłeś akurat tych słów jak się obudziłeś. Nie oszukasz mnie.

- Emma. To ja. O'Hara. Nie wiem jakbym miał cię przekonać. Ale to naprawdę ja. Dajecie sobie tam radę? - Zerknął na chwilę na Aniołka i Mandy, którzy "ogarniali" Morgan. - Tam, na górze, dzieje się coś niedobrego. Bardzo niedobrego. Idę tam, pomóc naszym. Liczę na to, że będę miał cię koło siebie. Potem porozmawiamy, dobra, szalona, kochana, paranoiczko?

Uśmiechnął się słabo, ale jego oczy zdradzały, że moje podejrzenia sprawiły mu przykrość. Uważałam, jednak że nie były całkiem bezpodstawne. Pomyliłam się co do Mandy i Morgan, bo to pierwszą z nich uznałam za bardziej podejrzaną a Egzorcystkę podejrzewałam jako drugą. Jeśli zatem w tym przypadku się myliłam to może też błędnie oceniłam rzucone na Fincha zaklęcie i wcale nie miało go ono zabić tylko osłabić żeby stał się podatny na opętanie. I teraz właśnie Andrealfus próbował wedrzeć się do jego głowy a Pieczęć dlatego tak napierdzielała czerwonym blaskiem, bo próbowała odeprzeć ten atak. No i jeszcze te słowo. “Wróciłem”. Skąd niby Finch wrócił? A Andrealfus użył dokładnie tego samego słowa kiedy miałam wizję o jego ataku na Gemmę. Mogło tak być. Prawda? Chociaż nie musiało.

Nie odpowiedziałam O’Harze, bo jeszcze nie wiedziałam co o tym wszystkim sądzić. Zamiast tego zwróciłam się do Wiedźmy.

- Manda udało ci się wyśledzić energię zaklęcia? Wiesz kto je rzucił?

- Jakiś krąg, ale przewodził im ktoś o mrocznej i silnej aurze. Gdzieś niedaleko, nad nami.

No tak. Bardzo przydatna informacja. Po tym tekście uznałam, że nie mogę oczyścić Mandy z podejrzeń jakie miałam względem niej, bo nadal dawała mi jakieś mętne, mało przydatne odpowiedzi.

W tym czasie Finch ruszył w stronę wyjścia z piwnicy. Szedł szybkim krokiem, ale nie biegł zerkając na mnie, czy miałam zamiar pójść za nim.

Szybko przeszukałam wzrokiem pomieszczenie. Znalazłam jakąś szmatę. więc rzuciłam ją na sztylet Morgan, owinęłam materiałem ostrze i dopiero wtedy wzięłam je do ręki. Lepiej być przesadnie ostrożnym z takimi rzeczami. Ruszyłam w stronę drzwi, ale stwierdziłam, że nie będę latać z tym po okolicy, więc podeszłam do Aniołka i podałam mu zawiniętą broń.

- Przypilnuj tego i Morgan też. Zapytaj ją od kogo to miała i kogo zamierzała tym dziabnąć.

Potem szybko ruszyłam w stronę drzwi dobywając tasera.

Finch zdążył pokonać te kilkanaście schodków, które prowadziły z piwnicy na górę. Kiedy otworzył drzwi do moich uszu dobiegły dotychczas tłumione dźwięki: wrzaski i krzyki agonii dochodzące gdzieś spoza murów pensjonatu, wrzaski i krzyki przerażenia dochodzące z górnych pięter i parteru oraz strzały, też dochodzące gdzieś z okolicy.

Finch złapał za ramię przebiegającą obok niego, spanikowaną dziewczynkę jedną z ocalałych sierot.

- Uciekajcie do piwnicy.

Wyczułam potężną falę energii bijącą z kilku miejsc jednocześnie, spoza pensjonatu. Znałam tę energię. To byli Skrzydlaci posłańcy Końca Świata. To oni zaatakowali uchodźców.

- Muszę spróbować przemówić im do rozsądku - O'Hara odwrócił się do mnie. - Nie wiem czy Pieczęć Jehudiela wystarczy, aby kupić ich ocalenie, ale muszę spróbować. Gdyby coś nas rozdzieliło, spróbuj dotrzeć do tego przystanku w drodze do "Radości", gdzie … no wiesz, o który mi chodzi. Okej?

- Wiem. - Odpowiedziałam krótko - A jeżeli to naprawdę ty, to o co w tym chodzi? - Wskazałam palcem na jego płonącą innym światłem Pieczęć.

- Jehudiel … daje mi więcej mocy, niż wcześniej. Nie wiem czemu. I, cholera, Emm - upewnił się, że nikt go nie słyszy poza mną - boję się. Boję się. Bardzo. Odszukaj Gemmę i naszych, którzy są ci bliscy. Nie wiem, ale … mam przeczucie, może to podszept Jehudiela, że … od nich zależy, czy przetrwamy. Od ciebie zależy … wszystko.

Odwrócił się, aby ruszyć w stronę wyjścia z pensjonatu.

Zamyśliłam się na krótką chwilę roztrząsając co tak naprawdę miał na myśli i podsumowując, że gdyby jak zwykle nie dramatyzował tylko wypowiedział się konkretnie i rzeczowo to może zrozumiałabym co chciał mi powiedzieć a potem ruszyłam w przeciwnym kierunku z zamiarem odszukania Ali i Gemmy. Starałam się też wsłuchiwać w odgłosy paniki i strzałów, próbując określić czy tylko Skrzydlaci byli zagrożeniem czy coś jeszcze czaiło się także tutaj w środku, wśród ludzi.

Na Gemmę trafiłam, jako pierwszą. Dziewczynka przepychała się razem z tłumkiem innych dziewcząt, trzymając przy tym za rękę przerażonego Harryego. Widać było, że mogłaby przedostać się przez ten tłumek szybciej i sprawniej, ale nie zamierzała puścić chorego na progerię chłopca. Zresztą ja sama też miałam problem z przemieszczaniem się, bo napierał na mnie spanikowany tłum małolat. Przez wrzaski i krzyki słychać było charakterystyczny, cienki głosik Piagett, przeklinającej na czym świat stoi. Gemma parła, pokrzykując i rozdając kuksańce, próbując chronić Harry'ego, ale chyba mnie nie zauważyła. Walczyła zaciekle, aby nie zostać stratowaną przez większe dziewczyny i jednocześnie starała się chronić Harry'ego.

Zwróciłam się w jej kierunku i zaczęłam przepychać, ale zamiast przypuścić frontalny atak na napierający tłum wybrałam drogę bardziej od boku żeby nie wbiegli na mnie uciekający w panice ludzie. Starałam się podejść do Gemmy od boku. Schowałam paralizator i używałam obydwu ramion aby torować sobie drogę.

Ten manewr w połączeniu z moją motywacją i zwinnością zdał egzamin, więc udało się mi dotrzeć do zaskoczonej Gemmy. Na mój widok twarz dziewczynki rozjaśnił uśmiech, kontrastujący z krwią spływającą z rozbitego nosa. Harry szedł obok zbyt przerażony, aby nawet zorientować się w tym, że znalazł się w moich ramionach, bo przejęłam go od Gemmy jak tylko do nich dotarłami i podniosłam do góry. Nadal jednak byliśmy w centrum zamieszania. Nikt nie zwracał na nas uwagi. Co gorsza, odgłosy walki na zewnątrz przybrały na sile, a coś uderzyło w dach "Radości" z siłą, słyszalną nawet przez harmider i rozgardiasz.

- Za mną! - Krzyknęłam do dziewczynki i zaczęłam przeć w tym samym kierunku, z którego przyszłam, gdzieś w bok żeby opuścić ten ścisk i tłok. Posadziłam sobie Harry’ego na biodrze i mocno go trzymałam, żeby wpadający na nas ludzie nie wytrącili mi chłopca z ramion.

Popłynęliśmy z falą ludzi, którzy próbowali dostać się do budynku i ukryć w pokojach czy też gdziekolwiek. W końcu, zepchnięte przez napierających uciekinierów, znaleźliśmy się przy schodach na piętro, gdzie także gramoliła się masa spanikowanych ludzi. Strzały za oknami zdecydowanie zmniejszyły swoją intensywność. Gemma została pociągnięta przez grupę dziewczynek na górę.

- Cholera! - Zdenerwowałam się widząc pociągniętą przez tłum dziewczynkę. Nie zamierzałam przebijać się z ludźmi na piętro budynku, ale w tej sytuacji nie miałam innego wyjścia. Zaczęłam poruszać się w kierunku, gdzie zniknęła mi Gemma. Próbowałam nadążać za narzuconym tempem poruszających się osób, żeby nie zgubić całkowicie Gemmy, ale musiałam też uważać na Harry’ego w moich ramionach. Sytuacja nie wyglądała kolorowo.

Na piętrze rozluźniło się, bo dziewczyny pochowały się po "swoich" pokojach, więc w końcu mogłam ruszać się ze swobodą. Ogień na zewnątrz ucichł całkowicie. Nie miałam pojęcia co to mogło oznaczać. Coś pozytywnego czy wręcz przeciwnie?

- Gemma - zaczęłam nawoływać dziewczynkę - Gemma, gdzie jesteś? - Rozglądałam się po korytarzu za swoją młodszą kopią nadal trzymając Harry’ego na rękach.

- Tutaj - Usłyszałam odpowiedź z okolic pokoju, w którym zostawiłam ją kilka dni temu.

- Ok. - Skierowałam się tam i w końcu postawiłam chłopca na ziemi. - Wejdźmy tutaj na chwilę. Powiedz mi proszę Gemmo co tutaj się wydarzyło. Skąd te strzały i ten cały rozgardiasz?

W pokoju, poza nami, były jeszcze trzy przerażone dziewczynki. Tuliły się do siebie w kącie. Gemma otarła nos z krwi i spojrzała na mnie hardo, jakby chciała pokazać, że się nie bała. Za to Harry drżał na całym ciele.

- To skrzydlate stworzenia. Pojawiły się nad nami i zaczęły atakować ludzi. Chyba ktoś z obozu im pomaga. Alicja wybiegła jak szalona i kazała nam się ukryć w środku, a potem pobiegła tam, gdzie wtargnęli wrogowie. - Zrelacjonowała Gemma.

Znalazłam jakieś chusteczki i zaczęłam nimi przecierać twarz dziewczynki.

- Co ci się stało w nos? Ktoś cię uderzył? - Zapytałam.

- Podczas przepychanek dostałam z łokcia od jakiejś większej dziewczyny. Ale nieumyślnie, więc nic się nie stało. Ochraniałam Harry'ego, więc to nic wielkiego. On jest cały?

Westchnęłam, a potem delikatnie przytuliłam dziewczynkę.

- Tak, Harry jest cały, tylko się wystraszył. Czemu uważasz, że ktoś pomógł Skrzydlatym nas znaleźć?

- No bo przecież rytuał zrobiliście, aby nas ukryć. Tak mi wyjaśniał Aniołek, jak pytałam się, czy z tobą wszystko dobrze. Strasznie go wtedy o ciebie męczyłam, aż mi normalnie głupio. Więc jak one mogły nas znaleźć jak był ten cały rytuał, co?

- Wiem, ale dogadywanie się z nimi jak dla mnie jest niewyobrażalne, już szybciej bym podejrzewała, że ktoś dogadał się z drugą stroną. No dobrze, ale teraz pytanie do ciebie czy mogę was tutaj na chwilę zostawić i pójść się zorientować w sytuacji, bo jak nie uda nam się tego opanować to będziemy musieli stąd wiać i to szybko. Dacie radę zostać tutaj?

- Jasne. Idź. Zaopiekuję się nimi - Zrobiła zaciętą minę małej buntowniczki.

- Tylko gdyby tak się stało, że długo bym nie wracała i nikt inny by po was nie przyszedł a tutaj zaczęłoby się robić niebezpiecznie to wtedy musicie stąd sami uciec. - Zaczęłam tłumaczyć Gemmie sytuację - Tak? Kierujcie się wtedy do tych zarośli po prawej stronie jeziora. Tam wtedy spróbuję was znaleźć albo podesłać kogoś po was. Na razie jednak zostańcie tutaj.

Pogłaskałam dziewczynkę po głowie potem zrobiłam to samo Harry’emu, powiedziałam coś w stylu żeby był dzielny, słuchał się Gemmy i że poszukam jego mamy. Opuściłam pokój, zamknęłam za sobą drzwi i szybko zbiegłam na dół. Zamierzałam odszukać Fury’ego żeby się kurde wytłumaczył o co tutaj chodziło albo znaleźć źródło tego całego chaosu.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 21-07-2022, 22:56   #72
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Na dole nadal tłoczyli się ludzie. Pomocnicy Towarzystwa, których znałam jedynie z widzenia, próbowali ogarnąć ten chaos i przerażenie. Do środka wszedł Gładzik. Lewą ręką uciskał sobie kikut prawej, powstrzymując w ten sposób upływ krwi. Kiedy mnie zobaczył zatrzymał na mnie wzrok.

- Ojczulek lub Siostrzyczka? - Rzucił, blady jak płótno a krew tętnicza kapała przez jego palce na podłogę.

Podbiegłam do niego.

- Aniołek nadal jest w piwnicy - Powiedziałam szybko i zacisnęłam dłonie wokół jego ramienia próbując sięgnąć do Pieczęci, aby przynajmniej pomóc mu zatamować krwawienie.

Moc przepłynęła przeze mnie niczym gorące ciepło. Przez moje ubranie zalśniła pomarańczowo-czerwona poświata. Moja Pieczęć także zmieniła swoją barwę. Rana Gładzika natychmiast zasklepiła się, tkanka miękka zarosła na mięsie, chroniąc wrażliwe ciało. Energia była niczym kopnięcie, euforia, przyjemność, dzika moc dająca poczucie sprawczości. Nigdy nie czułam się tak wszechwładna i wszechmocna. Cokolwiek to było, nie pochodziło od Jehudiela takiego, jakim znałam go wczesniej. Ta moc była dużo silniejsza, więcej w tym wszystkim było gniewu i czegoś jeszcze, czegoś, czego nie potrafiłam zdefiniować. A potem zrozumiałam. On upadł. Jehudiel upadł. Przeciwstawił się Zwierzchności, stanął przeciwko "swoim" i zapewne potraktowali go tak, jak kiedyś pierwszych z Upadłych.

- Ja pierdolę! - Wrzasnęłam Gładzikowi prosto w twarz, kiedy zrozumiałam co się wydarzyło i dlaczego kolor Pieczęci na piersi Fincha się zmienił.

- Wiedziałam, że coś jest nie tak! - Dodałam i popędziłam na zewnątrz.

Musiałam przepchnąć się przez ostatnich tłoczących się w wejściu uciekinierów. Ujrzałam Fincha, który stał naprzeciwko pięciu skrzydlatych istot. Cztery z nich trzymały się z tyłu, a O'Hara rozmawiał z jednym z nich. Lśniącym, androgenicznym bytem, ubranym w otoczoną jasnym płomieniem zbroję, z długą włócznią czy wręcz lancą o ognisto-świetlistym ostrzu i podwójną parą rozświetlonych blaskiem skrzydeł. Obok Fincha stała Kopaczka, z mieczem w dłoni. Ostrze miecza ociekało srebrem, krwią Skrzydlatych.

O'Hara coś mówił. Anioły słuchały. Wokół mówiących walały się ciała. Cały plac był pełen zwłok. Leżały w kałużach krwi. Dosłownie wszędzie.

Chciałam ostrzec Fincha i Kopaczkę a propos moje odkrycia, ale najwyraźniej fakt, iż byliśmy naznaczeni Pieczęcią Upadłego nie wywołał u Skrzydlatych amoku i nie rzucili się na nas. Może ociekające ich krwią ostrze trzymane przez Alicją było odpowiedzią na to co ich powstrzymało. A może coś innego? Wiedziałam za to jedno, Finch nie był opętany ani w żaden sposób skażony przez demona, bo gdyby tak było Świetliści by to wyczuli i raczej nie rozmawiali z nim.

Zaczęłam powoli i cicho skradać się w tamtym kierunku próbując podsłuchać wymianę zdań pomiędzy O’Harą a Skrzydlatym. Widziałam, że grupa anielska oraz ja, Finch i Kopaczka nie byliśmy jedynymi istotami w okolicy. Niedaleko stał Fury. Jasnowidz był spokojny i opanowany, jakby lekko nieobecny, jak w jakimś transie. Skoro on nie panikował to chyba oznaczało, że rozlew krwi został zatrzymany. Obok niego stał Zimorodek. Fae był wyczerpany i pokryty swoją błękitną krwią.

Kawałek dalej stał Szeptacz w otoczeniu grupy kobiet, które już wcześniej mu towarzyszyły. Carr też był spokojny. Ani on ani nikt z jego otoczenia nie wyglądał na rannego. Dlaczego?

Z odległości na jaką dałam radę się podkraść nic nie mogłam usłyszeć. Wiedziałam, że Fantom nie działał na Skrzydlatych, więc jeśli chciałam się dowiedzieć o czym była mowa musiałam podejść jawnie bliżej. Tak też zrobiłam.

Kiedy podchodziłam, rozmowa najwyraźniej dobiegała końca. Wyniosły Skrzydlaty wbił wzrok w O'Harę i przeniósł go na Fury'ego, Vordę i na koniec na mnie. Szlag by to ! Jego oblicze jaśniało tak, że nie dało się w nie patrzeć bez zmrużenia oczu. Skrzydła za jego plecami falowały leniwie. Kojarzyły mi się z ruchem ogona drapieżnika.

- Więc mówisz, że to jest część Planu. Że wy jesteście częścią Planu. Że wypełniacie wolę Zwierzchności.

- Skontaktuj się z Nim, Symielu. - Finch stał nieporuszony, wpatrując się w Skrzydlatego bez lęku czy wahania. - Zapytaj. Nie zadawaj śmierci tym, którzy mają stanąć przed Tronem. Nie wyrokuj nad tymi, którzy mają się Mu pokłonić. Wejrzyj w me serce, wejrzyj w serca ludzi i ujrzyj to, co Zwierzchności. Wejrzyj w nasze serca i dusze. Proszę. Jeśli znajdziesz w nich to, co nakazuje ci wymierzać niebiańska pomstę, wymierz ją. Jeżeli nie znajdziesz, odejdź i pozwól nam chronić tych ludzi tak, jak należy.

Anioł świecił i lśnił, a potem z niewiadomych powodów przeniósł wzrok na mnie. A mogłam zostać gdzieś dalej.

- A ty, córo Ewy, co masz do powiedzenia? Jakimi słowami będziesz karmiła me uszy?

Co miałam mu odpowiedzieć? Jak grzecznie komuś odpowiedzieć żeby spierdalał?

- Zwierzchności wyznaczyły mi pewną rolę w tym wszystkim, coś co muszę zrobić kiedy nadejdzie odpowiednia pora - Przypomniałam sobie słowa Jehudiela - A one się nie mylą. - Dodałam przybierając poważną, skupioną minę i pasujący do tego ton głosu. I w tym momencie czułam to, czułam się jak mała sprężynka w tym całym anielskim mechanizmie, czułam nieuchronność tych zdarzeń. A to sprawiło, że odczuwałam smutek. Właśnie chyba przez tą nadchodzącą nieuchronność. Czy nie było innej drogi?

Anioł spojrzał na mnie swoim ognistym wzrokiem, a potem poczułam, jak ogarnia mnie ciepło. Pieczęć na moim ciele zdawała się płonąć. Bolała. Nie mocno, nie słabo. Odczuwalnie.

- Nie chciałaś jej, córo Ewy? - Zapytał anioł, czy raczej stwierdził fakt.

- Nikt nie zapytał o moją zgodę. - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - A ja nie wiedziałam z czym się wiąże posiadanie jej. - Dotknęłam lekko dłonią miejsca gdzie odczuwałam ból.

- A gdybyś mogła ją odrzucić, zrobiłabyś to?

- A mogę ją odrzucić? - Zapytałam ostrożnie zaniepokojona jego pytaniem i sugestią - Czy mam taki wybór?

- Tak. Mogę ją przełamać i dać ci wolność.

- A co oznacza ta wolność? - Dopytywałam dalej.

- Brak Pieczęci. Brak woli nad tobą. Możliwość sądu.

Aha! O to chodziło.

- A teraz nie mogę zostać osądzona? - Zapytałam tym razem nieco przekornie kiedy już wydawało mi się, iż wiedziałam do czego zmierzał.

- Tylko przez tego, który ją nałożył, lub jako jedna z Ostatnich.

- A jeśli mi ją przełamiesz to kto mnie osądzi? Ty? - Teraz zapytał już niemal wprost.

Finch spojrzał na mnie i delikatnie, niemal niezauważalnie pokręcił głową potwierdzając moje podejrzenia. Czyli ta dzida jak tylko zdjęłaby ze mnie Pieczęć to natychmiast by mnie “osądziła” tak ostatecznie. Nie powiem kusiło mnie pozbycie się pieczątki, ale nie po to żeby zaraz potem mnie zarąbał jakiś tępak.

- Tak. Ja będę sędzią w twojej sprawie, córo Ewy.

- Dlaczego? - Nie potrafiłam się powstrzymać.

- Bo jestem sędzią. A moja wola jest wolą Zwierzchności.

- Jak to możliwe skoro Zwierzchności zaplanowały coś dla mnie. - Skontrowałam.

Anioł patrzył swoją oślepiającą twarzą z żarem, który niemal czułam na swojej skórze, ale nic nie odpowiedział. Chyba wywaliło mu jakiś błąd logiczny pod czachą i postanowił go zignorować. No cóż.

- Czy możemy już wrócić do swoich zajęć i pogrzebać zmarłych - warknęła Kopaczka, w której wyraźnie buzowała hyper-adrenalina. Okaleczyłeś jednego z naszych przyjaciół. Ty i twoi żołnierze zmasakrowaliście niewinnych, ja poharatałam dwóch z nich. Naprawdę, Emmo - spojrzała na mnie - uważasz że to czas na pierdolenie o tym wszystkim. Tam wykrwawiają się ludzie! I albo się napierdalamy dalej, panie Skrzydlaty, albo odlatujecie, jak to was grzecznie, zbyt grzecznie, prosił O'Hara.

Poczułam się winna po tych słowach Alicji i chciałam niemal natychmiast ruszyć na pomoc tym potrzebującym jednak Skrzydlaty jeszcze z nami, a przynajmniej ze mną nie skończył.

Anioł odwrócił swoją świetlistą twarz w stronę Vordy.

- Więc jaką decyzję podejmiesz, córo Ewy, Emmo Harcourt, w tej chwili, która dzieli mnie od wyrwania serca twojej pyskatej towarzyszki broni?

Ja za to patrzyłam w twarz Skrzydlatego.

- Nie. - Powiedziałam spokojnie - Użyłeś słowa przełamać a to dla mnie oznacza przemoc, a przemoc nie jest rozwiązaniem, a przynajmniej nie powinna być. - Czułam się jakbym tłumaczyła coś dziecku.

- Przemoc jest zawsze rozwiązaniem - powiedział głucho Skrzydlaty, a Alicja zaśmiała się na te słowa dźwięcznie. - Ale ten syn Adama - Skrzydlaty spojrzał na O'Harę - przekonał mnie. Doceniam cenę, jaką zdecydowałeś się zapłacić, aby dać im te siedem dni spokoju. Za siedem dni wrócimy, by upomnieć się o to, co należy do Zwierzchności i odebrać od ciebie, synu Adama, zaoferowaną za rozejm cenę. Żałuj, że nie zdjęłaś tych kajdan, córo Ewy. Bo ten, kto naznaczył was swoją Pieczęcią, zbłądził i nie będzie ona chroniła was już zbyt długo. A kiedy nasi łowczy dopną swojego, zgaśnie niczym ogieniek rozpalony w gniewie wichury.

Po czym Skrzydlaty skłonił się lekko przed O'Harą, złożył lekki ukłon w moją stronę, zignorował Alicję i załomotał skrzydłami wzbijając się w górę, pozostawiając po sobie żar rozgrzanego powietrza. Jego podkomendni postąpili za jego przykładem.

Finch spojrzał na mnie, uśmiechnął się ciepło, a potem, nie czekając na nikogo, szybkim, energicznym krokiem zwiastującym kłopoty, ruszył w stronę Szeptacza.

- Tępa dzida - Mruknęłam nie precyzując o kogo mi chodziło - Aniołek powinien być nadal w piwnicy - Rzuciłam do Alicji. - Nie wiem gdzie jest jest reszta leczących, ale zatamowałam krwawienie u Gładzika. - Dodałam nawiązując do słów Kopaczki o pomocy dla rannych.

Po tych słowach ruszyłam za Finchem.

Alicja jednak nie kierowała się do piwnicy. Z zaciśniętymi zębami i pięściami, ruszyła za O'Harą przestępując nad ciałem jednej z dziewcząt wcześniej uratowanych z sierocińca, a teraz leżącej bez życia, twarzą do ziemi, z potworną raną na plecach. Kopaczka nie patrzyła na nikogo. Kontrolując hiper-adrenalinowy haj szła w stronę Szeptacza. Zapewne nie widziałaby teraz nikogo i niczego więcej, o ile nie zagrażałoby to jej bezpośrednio. Czyli to jej całe gadanie o rannych było tylko gadaniem. Po co to mówiła?

Widząc nas zbliżających się kobiety towarzyszące Szeptaczowi stanęły przed nim, tworząc żywą ścianę ciał odgradzającą od nas swojego mistrza. Poważnie? Facet dosłownie chował się za plecami tych kobiet. Dobrze, że nie pod spódnicą. Ciekawe czy któraś z nich to jego mama? Finch zwolnił kroku, tak abym mogła się z nim zrównać.

- Ale ze mnie dureń - Powiedział cicho, tak abym tylko ja mogła go usłyszeć.

Byliśmy jakieś sześćdziesiąt kroków od Szeptacza i jego grupy.

- No cóż - Odpowiedziałam Finchowi, bo rzeczywiście często zachowywał się jak dureń - A do czego dokładnie nawiązujesz tym stwierdzeniem?

- Ogólnie. Do całokształtu moich działań. Nie nadaję się na przywódcę. I negocjator ze mnie też raczej kiepski. A teraz idę, nie mając pewności, czy to Szeptuch nas wystawił. Bądź przy mnie z tą swoją mądrością i rozwagą, której mi brakuje, Em. W porządku?

- Ala nie poszła po Aniołka. Może powinnam go zawołać, żeby pomógł rannym, jeśli jacyś tutaj są. Poza tym zapytajmy Morgan z kim pracowała zamiast od razu konfrontować się z Szeptaczem. I mówiłam ci, że coś z Pieczęcią jest nie tak, że coś się zmieniło. Jak się zorientowałam co to chciałam was ostrzec, ale już gadaliście z tymi tłukami, więc było trochę za późno na to. No i co im kurde zaoferowałeś w zamian za te siedem dni spokoju, które tak naprawdę to teoretycznie nigdy nie miną, bo czas się zatrzymał.

- Nic istotnego. jakieś dyrdymały, bo za siedem dni to już wyjaśnimy sprawę. A obiecałem swoje moce na usługi Zwierzchności. Wiesz, nie chcę aby zabrzmiało to pyszałkowato, czy coś, ale chyba oni się mnie bali. Ciebie zresztą też. Dlatego chciał tak bardzo abyś wyrzekła się Pieczęci i mocy, jaką ona ci daje. Jehudiel coś nawywijał. A ja nie mam pojęcia co.

- Nie czujesz tego? - Zdziwiłam się. - On upadł, dlatego Pieczęć i jej moc uległa zmianie. Poza tym to chyba nie dlatego się ciebie obawiali, ale to rozmowa na później. To jak może chodźmy po tego Aniołka i pogadajmy najpierw z Morgan? - Uważałam rozmowę z Carrem za zły pomysł, póki nie mieliśmy więcej informacji.

- Jak chcesz to idź, ale ja muszę powstrzymać Kopaczkę, bo zaraz wykopie mózg Szeptacza przez jego tyłek. Nie to, żebym miał coś przeciwko, ale jakoś tak to trochę, no nie wiem, niegodne czy coś.

Ale ja wiedziałam o co mu chodziło. Bał się o Alicję. Czułam to wyraźnie. Bał się Szeptacza. Z kolei Szeptacz najwyraźniej bał się Fincha skoro chował się przed nim za mamusią.

Alicja w tym czasie była już w pół drogi do czarownika i jego sabatu.

- Fury mówił, że on, ten cały Carr po coś tutaj jest i nie wydaje mi się żeby Ernestowi chodziło o tą rzeź. - Przypomniałam Finchowi.

Potem uścisnęłam dłonią jego ramię i puściłam się biegiem w stronę piwnicy, gdzie wedle mojej wiedzy powinien znajdować się Aniołek.

Niepotrzebnie wparowałam tam z taserem w dłoni, bo okazało się, że piwnica była pełna ludzi, którzy byli już wystarczająco wystraszeni i wymachiwanie przed ich oczami paralizatorem było ostatnią rzeczą jakiej potrzebowali w tej chwili. Za to okazało się, że Aniołek dokładnie wiedział czego potrzebowali i już sobie urządził punkt medyczny w miejscu gdzie niedawno robiliśmy rytuał. Rannych nie było wielu, zaledwie kilkunastu. Niestety Skrzydlaci byli bardzo precyzyjni i bezwzględni w swoich działaniach i większość ludzi, która się z nimi zetknęła nie potrzebowała opieki medycznej tylko pochówku. Rany poszkodowanych powstały raczej podczas panicznej ucieczki kiedy przerażeni ludzie wpadali na siebie próbując skryć się w jakimś bezpiecznym miejscu. Zobaczyłam, iż Aniołek nie pracował sam. Pomagała mu jakaś dziewczyna, najprawdopodobniej któraś z uchodźców, bo jej nie byłam w stanie rozpoznać. Dłonie dziewczyny otaczała słaba, migotliwa poświata, posiadała jakieś moce leczące, ale bardzo słabe, ledwie przebudzone i nierozwinięte. Aniołek był tak zajęty udzielaniem pomocy mistyczno- magicznej, że nawet nie zauważył mojej obecności.

Nie zamierzałam mu przeszkadzać, bo już robił to o co chciałam go poprosić, więc pozostawiłam go jego pracy i zamiast tego rozejrzałam się za Mandą i Morgan.

Obie znajdowały się w głębi piwnicy. Opatrzona Morga pilnowana była przez Mandę i Gładzika, który siedział obok, w świetle migoczącej żarówki twarz Egzekutora wyglądała na szarozieloną. Nadal musiał zmagać się z osłabieniem po utracie krwi i ręki.

Skierowałam się w ich stronę.

Gładzik spojrzał na mnie i uśmiechnął się blado.

- Dzięki za pomoc - rzucił.

- Jak się czujesz? - Przykucnęłam przy nim.

- Całkiem dobrze, jak na okoliczności - odpowiedział, chociaż widziałam, że nie aż tak dobrze.

- Powiedziała coś? - Wskazałam brodą na Morgan.

- Nie wiem. Odpoczywam tutaj i pilnuję.

- Odpoczywaj. - Wyprostowałam się i zajęłam miejsce tuż przy Mandzie. - Porozmawiamy gdzieś dalej?

- Tu jest najdalej, jak się da - odpowiedziała kobieta. - Chyba, że przeniesiemy się gdzieś indziej.

Zerknęłam w stronę Morgan sprawdzając czy mogłaby usłyszeć coś z naszej rozmowy. Nie powinna, szczególnie, że przy tej ilości ludzi skupionych na małej przestrzeni było tutaj dość gwarno.

- Dobrze. - Zgodziłam się - Niech będzie tutaj. Powiedziała coś? Coś przydatnego? Z kim pracowała? I dlaczego?

- Nie. Śmieje się tylko, jakby coś się jej pod kopułą przepaliło.

- Naprawdę? Hmm? - Zastanowiłam się chwilę - Jestem tym faktem rozczarowana, ale nie powiem żebym była zaskoczona. Wydaje mi się, że ją spisano na straty. Ten atak z nożem był desperacką próbą, która nie miała prawa się powieść, bo przecież ani ona ani ci, z którymi współpracowała nie mogli wierzyć, że zdoła prześcignąć Alicję. To moim zdaniem było odwrócenie uwagi, nic więcej. W takim razie ty mi musisz pomóc znaleźć resztę tych osób, które rzuciły czar i jeszcze wystawiły nas Skrzydlatym. Jeśli nadal uważasz, że to może być ten Szeptacz to musimy znaleźć na to dowód, a jeśli nie on to jakie masz sugestie? Potrafisz dokładniej namierzyć skąd pochodziła energia zaklęcia? - Musiałam się tego dowiedzieć, a oprócz tego byłby to dobry sprawdzian samej Mandy, bo nadal w stosunku do niej coś mi w tej sprawie nie grało.

- Tak - zawahała się. - Myślę, że tak.

- Rozwiń tę myśl. - Poprosiłam.

- Wyczułam wtedy coś. Ale teraz … teraz jest wszędzie wokół mnóstwo energii. To jak splątane ze sobą kilkanaście włóczek w jeden wielki węzeł, a ja muszę to rozsupłać. I nie mam pojęcia, czy się nie pomylę, czy dam radę. Jestem dobra, ale nie najlepsza. No i już kilka razy mocno nadwyrężyłam swoje zdolności w krótkim czasie.

- Mogę ci jakoś w tym pomóc? - Zapytałam - No i wybacz, ale muszę o to zapytać. Jak to się stało, że się pomyliłaś podczas badania tej energii kiedy była jeszcze w O’Harze? Czemu sądziłaś, że to była anomalia związana z Pieczęcią? - Dałam jej szansę, żeby jakoś sensownie się wytłumaczyła.

- Pieczęć emanowała bardzo silnie. Mocno. Pulsowała. Oddziaływała na moje badanie. To trochę tak, jakbyś ustawiła kilka odbiorników w tym jeden ciszej a drugi znacznie głośniej. Trudno usłyszeć ten cichy, skoro ten głośniejszy dominuje i zagłusza. Wiem. Dałam ciała. Powinnam być bardziej uważna, dociekliwa.

Czy jej tłumaczenie było sensowne? Mnie emanująca Pieczęć w niczym nie przeszkadzała, chociaż wiedziałam, że zdolności Mandy opierały się na innej bazie niż przeprowadzony przeze mnie rytuał i każdy mógł w tym przypadku odwoływać się do innej techniki jednak nie przekonała mnie. Czyli nadal mogła być zdrajcą tylko lepiej kryjącym się. Czy w takim razie wystawiłaby Morgan żeby odwrócić naszą, czyli moją uwagę od siebie?

- To co, pomogę ci znaleźć tę nitkę i namierzymy ich, dobrze? - Zaproponowałam.

W ten sposób sprawdziłabym ją i gdyby coś kombinowała to wiedziałabym o tym, a jeśli wszystko by poszło dobrze to może w końcu dowiedziałabym się komu “zawdzięczamy” tę całą masakrę.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 26-07-2022, 09:08   #73
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA HARCOURT

Kolejny rytuał. Czy też raczej jego namiastka. W zatłoczonej piwnicy nie było łatwo się skupić, ale nigdzie, w całej przeklętej "Radości" zapewne nie było to teraz możliwe. Emma była jednak przyzwyczajona przez pracę w Ministerstwie Regulacji do trudnych i niesprzyjających warunków. Kwestia wytrenowania zmysłów tak, by odcinać się od niepotrzebnych bodźców rozpraszających bez tracenia czujności.

Finch był gdzieś na górze. Alicja też. Wyczuwała ich obecność. Złapała się na tym, że kiedy świadomie sięgnęła po moc Pieczęci, czuje ich … silniej. Jakby, no nie wiem, stanowili część złożonej całości, z odpowiednią ilością indywidualności oczywiście. Żadna wspólna jaźń. Żaden konglomerat myśli i ciał. Po prostu świadomośc tego, że istnieją inni, tacy jak ona i że są blisko.

Poza innymi z Pieczęcią Jehudiela wyczuwała też Skrzydlatych. Krążyły wokół nich. Blisko. Zbyt blisko, jak na jej oczekiwania. Emanowały … obojętnością i energią, która była niczym wyładowania elektryczne lub impulsy, które oddziaływały na Emmę w jakiś trudny do opisania sposób. Była ich świadoma, chociaż budziło się w niej przekonanie, że anioły nie wyczuwają jej w ten sam sposób. Jakby jej Pieczęć odbierała, ale nie wysyłała tych impulsów.

Manda rozpoczęła "namierzanie". Emma nie bardzo wiedziała, jak może jej pomóc. Nie miała daru dziewczyny, nie widziała tych wszystkich fluidów, przepływów mocy i energii. Potrafiła się przed nimi ukrywać, ale jej dar działał bardziej jak instynkt, jak impuls, wzmacniany jej świadomością i wolą. Była zdana na Mandy. Na jej uczciwość i profesjonalizm - a w sumie obie te rzeczy budziły ostatnio jej wątpliwości.

Manda zamknęła oczy. Emma zobaczyła, jak kobieta uspokaja oddech, jak wchodzi w pół-trans, w stan głębokiej medytacji. W tym niewątpliwe była dobra. Widać było praktykę, doświadczenie i rozwinięty talent. Twarz Mandy stała się spokojna, rysy - do tej pory wyostrzone i napięte ze względu na stres i zagrożenie - złagodniały, mięśnie się rozluźniły. A potem uśmiechnęła się łagodnie, samymi kącikami ust.

- Mam go - powiedziała.

A w chwilę później jej czaszka, dosłownie, eksplodowała. Krew i kawałki kości bryznęły na Emmę. Jeden z zębów Mandy wbił się w skórę nad okiem Emmy. Przez chwilę, rozpaczliwie szokującą chwilę, Emma stała zbyt zszokowana, by zareagować, a potem, nada oślepiona przez szczątki Mandy spływające po jej ciele, Emma usłyszała i poczuła kilka rzeczy jednocześnie.

Jedna z Pieczęci, która wyczuwała w pobliżu - Fichna lub Alicji - zapłonęła bólem, druga - wściekłością. Na zewnątrz ktoś lub coś uwolniło ogromną falę magii. Energię tak potężną, że Emma czuła, jakby nad głową wybuchła jej magiczna supernowa.

W piwnicy rozpętało się piekło. Ktoś wrzasnął, komuś innemu - podobnie jak Mandzie głowa - eksplodowała klatka piersiowa, komuś innemu wybuchł brzuch, zachlapując wszystko smrodliwą mieszanką flaków i płynów, jakie człowiek w sobie nosi za życia.

Ktoś wrzasnął! A może to sama Emma krzyczała?

Wokół niej ludzie umierali w brutalny, magiczny sposób. A z ich szczątków, w mrokach piwnicy, gramoliły się jakieś stwory, co Emma zobaczyła po kilku sekundach.

Ociekające krwią i parującymi wnętrznościami, oblepione kawałkami krwistego mięsa i skóry potworki wyglądały niczym pokrzywione, wypaczone płody. Miały jednak szponiaste łapy, ogony jak u węży, skrzydła jak u nietoperzy i paszcze pełne zębów, jak też rogate łby. Emma, biegła w rozpoznawaniu wszelkich Fenomenów, od razu rozpoznała w nich pomniejsze byty demoniczne - pomioty piekielne zwane impami. Pojedynczo nie stanowiły większego zagrożenia, ale kiedy było ich dużo… Kiedy było ich dużo sprawy mogły się skomplikować.

Jeden z pierwszych impów wydostał się z rozdartej klatki piersiowej mężczyzny, rozłożył błoniaste skrzydła i z sykiem, celując pazurami w twarz, skoczył prosto w stronę jednej z rannych sierot uratowanych przez Towarzystwo, zdawało się wieki temu. Ten syk otrzeźwił Emmę, wyrwał z tej kilkusekundowej chwili rozpaczy i szoku.

Sufit nad ich głowami zatrząsł się, rozdarła go długa linia pęknięcia, a na głowy jeszcze bardziej zszokowanych ludzi posypały się kawałki cegieł i wapiennej zaprawy.

Pieczęć na ciele Emmy płonęła pomarańczową łuną, reagując na ból i krzywde, jaka spotykała innych posiadaczy Pieczęci stosunkowo niedaleko od Emmy.

Cokolwiek się właśnie wydarzyło było brutalnym i krwawym atakiem magicznym.

Imp z klatki piersiowej, spiął małe lecz silne mięśnie do skoku. A w dziurze, w ciele trupa, które stało się portalem, pojawiała się następna, rogata głowa i zalśniły kolejne ślepia, żółte niczym piekielne węgliki.


VANESSA BILINGSLEY

Ostrożnie i w miarę szybko oznaczało dość sprawne działanie. Za jej plecami Brigit zwarła się w starciu z lodowymi jeźdźcami. Vannessa słyszała szczęk stali zderzającej się z czymś , co brzmiało jak kamień. Nie oglądała się za siebie.

Do linii drzew dotarła dość szybko i tam, ukryta za pniem i krzewami, mogła przyjrzeć się starciu. Brigit była niczym furia czy, sięgając do mitologii skandynawskiej, walkiria. Nie ukrywała swojej natury. Z jej pleców wyrosły świetliste skrzydła, którymi posługiwała się w walce niczym kolejna parą oręża. Miecz w jej rękach poruszał się tak szybko, że oko Vannessy nie nadążało za świetlistą klingą. Sama Brigit też była niczym rozmazana, niepowstrzymana istota.

Wspomnienia napłynęły do Vannessy niechciana falą. Uderzyły w nią niczym ciężki młot do uboju zwierzyny.

Przed jej oczami rozbłysły obrazy. Jakiejś istoty ze skrzydłami, jakiegoś mężczyzny poruszającego się w dzikiej furii. Widziała miejsce w pustce, pełen posągów. Stała przed kimś lub przed czymś odrzucając dar uzurpacji. Dar lub klątwę.

Przytłoczona tym, co dzieje się w jej głowie Vennessa ujrzał siebie, stojącą w kręgu kamieni. I jednocześnie widziała kogoś ze skrzydłami, kogo trzymali trzej inni Skrzydlaci. Oblicze tego, który został schwytany wydawało się jej dziwnie znajome. Oczy płonęły pomarańczowym ogniem. Otaczały nieskazitelną, piękną twarz burzą płomieni. Trzymany przez trójkę Skrzydlatych jeniec uwolnił się. Uderzył jednym ze skrzydeł odrzucając w tył jednego z napastników, próbującego założyć mu na ręce kajdany z czystego, płynnego złota lub czegoś, co wyglądało jak ten roztopiony metal, czegoś co jednak trzymało w miarę stabilną formę łańcuchów.

- Nie!!! - krzyk, niechciany i bezwiedny, wyrwał się z gardła Vannessy, nim zorientowała się, że to ona krzyczy.

Obrazy w jej głowie jednak nie znikły.

Skrzydlaty z płonącą twarzą wyrwał się, odwrócił w jej stronę i coś krzyknął w stronę Vannessy. A ten krzyk był jak drugie uderzenie.

Druidka poczuła, jakby ktoś stłukł szybę szklanego pojemnika, w którym przebywała. Trzask pękającego szkła mieszał się z trzaskiem rozstrzaskiwanego lodu, dobiegający z miejsca, gdzie walczyła Brigit.

Vannessa odzyskała oddech i wzrok. I ujrzała że stoi nad nią jeden z pokrytych lodem wojowników. Patrzyła na nią czaszka z długimi włosami i zamarzniętą brodą. Patrzyły na nią lodowate, bezduszne jak rozświetlone przez zimne ognie piekieł, dwa kawałki lodu, które zastępowały istocie oczy. Dwie małe iskierki światła, niczym odległe i pozbawione ciepła gwiazdy, ukryte w pustych oczodołach. Draug wzniósł do ciosu ostrze miecza wykonanego z lodu i stali.

Vannessa chciała zareagować, ale w tym momencie zalała ją kolejna fala niechcianych wspomnień.

Ujrzała jakieś twarze. Jedna z nich wydała się je znajoma. Mimo, że nie były przyjaciółkami, to imię pierwsze wypłynęło z podświadomości, z zapomnianych zakamarków uśpionego zaklęciami umysłu Vannessy.

Ostrze miecza opadło, ale w tym samym ułamku sekundy, Vannessa otworzyła pod sobą czarną czeluść - portal. Wpadła do niego, niczym Alicja do króliczej nory, a zaraz potem wypadła.

Poczuła pod sobą nagrzaną ziemię. Piasek, w który uderzyło jej ciało. Na tym piasku rozlano świeżą krew. Metaliczny, żelazisty zapach zaatakował zmysły Vannessy. Ktoś obok niej krzyknął. Agonalnie i krótko, a kiedy spojrzała w tamtą stronę zobaczyła czerwonowłosą kobietę, która wydawała się Vannessie znajoma. Kobieta wyszarpywała z paskudnym mlaśnięciem ostrze długiego noża z ciała jakiejś innej kobiety. I to właśnie krzyczała ta kobieta, z której piersi czerwonowłosa wyciągnęła swoje śmiercionośne narzędzie. Zabójczyni potężnym kopnięciem posłała swoją ofiarę na ziemię i odwróciła się w stronę czterech innych kobiet, ubranych niczym wdowy - w czarne suknie z ciemnymi welonami zasłaniającymi ich twarze. "Wdowy" miały w rękach sierpy i zakrzywione noże i poruszały się z szybkością nieco przekraczającą możliwości człowieka. Czerwonowłosa jednak był szybsza! I wyraźnie lepiej wyszkolona.

Nie zwracając uwagi na Vannessę doskoczyła do jednej z wdów i wbiła jej śmiercionośny nóż prosto w oko, z paskudnym zgrzytem przebijanej kości czaszki.

- Finch! - krzyknęła morderczyni.

To imię też było Vannessie dziwnie znajome.

- Finch, kurwa! Podnoś tę jebaną, chudą dupę z ziemi!

Kolejne cięcie ostrza i kolejna "wdowa" upadła na ziemię.

- Jeżeli nie żyjesz, to … kurwa … osobiście cię zabiję! Ruszaj dupsko! Szeptacz spierdala!

Ktoś przebiegł koło Vannessy. Przeskoczył nad nią.

- Nexus! Kurwa! Żyjesz!?

Czerwonowłosa zabójczyni przebiła swoim sztyletem kolejną wdowę ignorując uderzenie sierpem, jakie zadała jej czwarta z napastniczek.

Kolejna osoba potknęła się o leżącą Vannessę. Kolejne kobiety w czarnych welonach otoczyły, nie wiadomo skąd, miotającą bluzgami czerwonowłosą.
 
Armiel jest offline  
Stary 22-09-2022, 07:52   #74
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
To było jak przekazywanie po kanałach telewizyjnych, gdy jeszcze była telewizja. Z jednego kiepskiego filmu na drugi. Tylko, że tutaj Vannessa sama brała udział w wydarzeniach, a przynajmniej bardzo realnie odczuwała we wydarzenia.
I tak jak w filmie twarze aktorów wydają się znajome, tak tutaj niektóre gwiazdy tego spektaklu również wyglądały znajomo.
Druidka nie miała jednak czasu zastanawiać się gdzie ona widziała tych wszystkich ludzi. Jakimś tajemniczym zrządzeniem losu trafiła w sam środek krwawej jatki. A co zakrawało na bardzo kiepski żart, trafiła tam z innej jatki.

Gdy ktoś na nią po raz kolejny wpadł, poza oczywiście bólem, który zawsze towarzyszy tego typu oddziaływaniem na siebie ciał, przyszło i otrzeźwienie.
"Wydostać się stąd!"
Ta jedna myśl zakiełkowała w umyśle Billingsley.
"Wydostać i to jak najszybciej!"
Lekko się kuląc Vannessa zaczęła rozglądać się za ścianą. Przynajmniej plecy będzie miała osłonięte. Dodatkowo koło ściany ciężko się walczy, także tam była mniejsza szansa, że ktoś znów na nią wpadnie lub potknie się o nią.

Był tam budynek. Niedaleko. Bez trudu do niego dotarła, bo okazało się, że tym razem to nie ona jest celem ataków, nie ją chciano zabić. Nie ona musiała walczyć o życie. Chropowata, ciepła ściana za jej plecami dawała poczucie bezpieczeństwa. Chroniła tyły. Gdzieś, obok siebie, Vannessa poczuła szarpanie nici jej mocy. Blisko, bardzo blisko, jakaś istota fae czyniła swoją magię. Jeden silny Odmieniec lub kilkoro słabszych. Nie potrafiła tego ocenić jednoznacznie. Czuła tę magię, wypływającą z jakiegoś niedalekiego punktu w przestrzeni i płynącego w kierunku areny, na której czerwonowłosa dziewczyna zabijała "czarne wdowy".
Wiedziona bardziej ciekawością niż jakimś innym impulsem Vannessa postanowiła zbadać dokąd prowadzi owa nić.
Wyczuła jakąś istotę. Silną lecz wyraźnie zmęczoną, może nawet wyczerpaną. To była moc
czegoś, co mogło być pooka - leśnym duchem, bardzo silnym Odmieńcem, jak na leśnego ducha, albo Sithe, czyli elf. Posmak magii sugerował Jasny Dwór. Było w tym sporo ptasich "nut", jakby istota silnie korespondowała z tymi zwierzętami. Ale magia, której używało teraz to Fae, była ofensywną, drapieżną sztuką. Jej zadaniem było drapać ciało ptasimi szponami, dziobać je dziobami - zadawać ból i rany, może nie groźna, ale na pewno nieprzyjemne. Vannessa nie potrafiła jednak stwierdzić, w kogo wymierzone są jej zaklęcia.

Gdzieś, z budynku, usłyszała krzyki. W tym sporo dziecięcych, dziewczęcych krzyków. Pomiędzy murami o które ona opierała się teraz plecami też panował jakiś chaos i nieprzyjemne wydarzenia.
Druidka starała się określić kierunek, z którego napływać ta emulacja. To było blisko. Gdzieś z krawędzi lasu, ale nie mogła tego dojrzeć, gdyż było to z drugiej strony budynku.
Jej uwagę nagle przykuł krzyk dzieci dochodzący z budynku. W pierwszym odruchu Billingsley starała się odciąć od tych krzyków skupiając uwagę na walce jaką toczyła czerwonowłosa. Poruszała się ona tak szybko, że Vannessa ledwie nadążała wzrokiem. Przeciwniczki wojowniki o czerwony włosach była równie szybkie, chociaż pod naporem ciosów tej pierwszej czarne postaci przywodzące ma myśl wdowy padały jedną po drugiej. Walka była brutalna i bezlitosna. Widać, że mimo przewagi liczebnej wroga, Czerwonowłosa poradzi sobie w tym zwarciu, mimo że dosłownie, straciła pół twarzy, która zwisa jej krwawym strzępem.

Walka była skończona, gdy czerwonowłosa dobijała ranne "wdowy". Zrobiła to zgniatając im czaszki butem lub łamiąc karki nogą. Z furią i dzikością psychopatycznej morderczyni lub osoby, która przekroczyła jakąś granicę szaleństwa lub brutalności.
Do Czerwonowłosej podeszła inna kobieta, też cała zakrwawiona i zaczęły szybko o czymś rozmawiać. Przez cały czas druga kobieta, która też wydawała się Vannessie dziwnie znajoma, trzymała zwisający z twarzy czerwonowłosej płat skóry. Kilka razy obie spojrzały w stronę stojącej pod ścianą Druidki.

Śledząc poczynania stron konfliktu, na tyle na ile można oczywiście było to śledzić, Vannessa ruszy w kierunku, z którego dochodziły głosy dzieci. Druidka czuła, że ten nagły przypływ altruizmu nie wyjdzie jej na dobre, ale nie mogła przejść do porządku dziennego nad całą kakfonią dziecięcych lamentów.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 26-09-2022, 20:26   #75
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Spójrzmy prawdzie w oczy, nie byłam jakąś przesadnie przewrażliwioną osobą. Pracowałam kilka lat w nieistniejącym już Ministerstwie Regulacji i to w terenie. Widziałam całkiem sporo miejsc zbrodni i to zbrodni dokonywanych przez Fenomeny a potem, jeśli się udało namierzyć sprawcę uczestniczyłam w jego likwidacji, podczas której uciekałam się do wszelkich dostępnych mi sposobów, aby się takiego osobnika pozbyć. To oswoiło mnie z różnymi sytuacjami i z widokiem krwi, ale pomimo mojego całego doświadczenia wrzasnęłam, kiedy głowa Mandy eksplodowała. Wrzasnęłam a potem zamarłam. Nie tego nauczyła mnie moja praca, a jednak zmroziło mnie na zbyt długi moment. Gdybym była w pracy takie zachowanie mogłoby narazić mnie oraz towarzyszących mi Łowców na niebezpieczeństwo, a teraz spoczywała na mnie jeszcze większa odpowiedzialność.

Miałam świadomość, że u Ali i Fincha działo się coś złego, ale nie byłam w stanie nic na to poradzić, bo nie mogłam zostawić ludzi z piwnicy. Kopaczka i O’Hara musieli poradzić sobie sami. Dodatkowo czułam się winna. Praktycznie zmusiłam Mandę, aby przeprowadziła rytuał i namierzyła dla mnie wichrzyciela. Nie można było wykluczyć, że jej działanie w jakiś sposób przyspieszyło magiczny atak i tym samym przypieczętowało los Wiedźmy.

Na szczęście dla mnie i dziewczynki, którą miał zamiar zaatakować jeden z impów syknięcie małego potworka wyciągnęło mnie z tego stanu zawieszenia i kompletnie zbędnej w tym momencie refleksji.

Odruchowo sięgnęłam do łydki i dobyłam przyczepionego tam sztyletu. Uderzyłam nim impa skaczącego na dziewuszkę. Imp był szybki, ale nie jakoś nadzwyczajnie szybki, więc trafiłam bez problemu. Jednak ostrze cięło dość opornie jakby skóra pokrywająca szkaradę była elastyczna i gumiasta. Udało mi się jednak ochronić dziewczynkę. Zaraz potem dziabnęłam kolejnego impa wydostającego się właśnie z przejścia otwartego w klatce piersiowej jakiegoś nieszczęśnika. Niestety wiedziałam, że otwarty portal zaraz wypluje z siebie kolejnego pomiota a ja nie miałam nic co mogłoby spalić lub rozpuścić ciało, aby zniszczyć przejście. Mogłam tylko siekać wyłażące impy, ale na dłuższą metę to nie miało sensu, bo stworki mogły się tak przedostawać w nieskończoność.

Rozejrzałam się po piwnicy. Wedle mojej rachuby cztery osoby zginęły podczas tego ataku i w ich ciałach otworzyły się bramy dla pomiotów. Potworki pchały się przejściami jeden za drugim. Stwory nie były ani zbyt okazałe ani zbyt waleczne, ale ludzie panikowali i wiedziałam, że najlepszą decyzją wydawało się wycofanie ich stąd. Odwróciłam najbliższe ciało twarzą do dołu, aby samo przejście także znalazło się tuż przy podłodze i utrudniło to tym samym wydostawanie się impom.

Ruszyłam w stronę Aniołka atakując ostrzem te impy, które napotkałam na swojej drodze.

- Musimy albo wyciągnąć stąd ciała, w których otworzyły się przejścia albo wyprowadzić stąd ludzi i zamknąć impy tutaj w piwnicy. Wybieraj! - Krzyknęłam w stronę Ojczulka zwalając na niego podjęcie decyzji.

- Wyprowadzamy ludzi. Tutaj jesteśmy w potrzasku, gdyby coś - zdecydował Ojczulek.

- To do dzieła! - Przytaknęłam mu - Ja stanę przy drzwiach i przypilnuję, żeby żaden pokrak nie wydostał się razem z wami! Szybko, szybko! Muszę sprawdzić co z innymi.

No właśnie, nie liczyłam na to, że tylko nam w piwnicy się oberwało. Strasznie obawiałam się o dzieciaki na górze. No i w sumie o Fincha i Alicję też. Nerwowo pospieszałam ludzi do wyjścia desperacko tnąc próbujące ich dopaść impy.

Na szczęście ludzi nie trzeba było przekonywać ani specjalnie namawiać. Uciekali z piwnicy, niemal w panice, nad którą swoimi zdolnościami jakąś tam kontrolę sprawował Aniołek. Ja w tym czasie ciachnęłam jeszcze trzy pokraki, które zdołały wydostać się przez bramy w ciałach nieszczęśników.

- Dobra. Uciekaj. Zamkniemy drzwi do piwnicy i narysujemy szybką pieczęć. Długo ich nie zatrzyma, ale będziemy mieli kilka minut spokoju. - Zwrócił się do mnie Ojczulek.

- Sprawdzę górne piętra. - Odparłam szybko - Gdzie się przeniesiecie? - Zapytałam.

- Na zewnątrz, póki co. Idź! Ogarnij górę. Ja zabezpieczę zejście.

- Na zewnątrz lepiej nie, bo chyba tam się coś dzieje. - Tym razem sprzeciwiłam się pomysłowi Aniołka - Idźcie do stołówki czy gdzieś w te okolice. Ja lecę sprawdzić górę! - Ostatnie zdanie wykrzyknęłam już w biegu.

Zamierzałam ogólnie sprawdzić korytarz a później udać się bezpośrednio do pokoju, w którym zostawiłam Gemmę i Harry’ego.

Udało mi się tam dotrzeć bez problemu, bo większość drzwi była pozamykana i jako że na korytarzu nie było żadnych ludzi to nie latały tam też małe piekielne gnojki. Domyśliłam się, że brak ludzi oznaczał brak otwartych przejść. Nie wiedziałam za to co się działo za zamkniętymi drzwiami.

Nacisnęłam klamkę do drzwi pokoju, w którym zostawiłam Gemmę i Harry’ego oraz trzy inne dziewczynki, jeśli dobrze pamiętałam.

Drzwi były zamknięte od środka, ale ruch klamki wywołał jakieś nerwowe poszeptywania i poruszenia.

- Gemma? To ja Emma. Otwórzcie proszę. - Zapukałam w drzwi.

- Emma. Super - Usłyszałam jakiś hałas i drzwi stanęły otworem.

Na mój widok Gemma zrobiła wielkie oczy.

- Jesteś cała we krwi. Potrzebujesz pomocy.

Harry Potter, który uśmiechał się swoją starczą twarzą, zrobił wystraszoną minę. Gdzieś niedaleko, za oknem, ktoś wrzasnął przeraźliwie z bólu. Spięłam się na ten dźwięk, nie rozpoznałam jednak po głosie, kto mógł tak krzyczeć.

- Nie, nie potrzebuję. Nic mi nie jest. - Zapewniłam Gemmę - Chciałam tylko sprawdzić czy z wami wszystko w porządku. Nic nikomu się nie stało?

Po tych słowach zerknęłam trwożliwie za ramię Gemmy, żeby zobaczyć w jakim stanie była reszta osób w pomieszczeniu. Wszyscy na szczęście wyglądali na całych i zdrowych.

- Co mamy robić? Co się dzieje? - Usłyszałam pytania.

- Nie otworzyło się żadne przejście ani portal w tym pokoju? - Sama odpowiedziałam pytaniem.

- Nieeeee - Wyraźnie byli zdziwieni moimi słowami.

- To dobrze. Zamknijcie w takim razie drzwi za mną i nie wychodźcie, bo mamy tutaj najazd impów. - Tym razem postarałam się im wyjaśnić co nieco.

- Anioły, demony, impy, jakieś popierdoleńce nachujają tutaj na lewo i prawo. Zjebane to wszystko w chuj - Usłyszałam charakterystyczny głos Piaget.

- O Piaget. Nie wiedziałam, że też tutaj jesteś. - Spojrzałam za plecy Gemmy szukając tej małej.

Musiała przejść do nich w tak zwanym międzyczasie, bo nie przypominałam sobie żebym ją widziała, kiedy byłam tutaj poprzednim razem.

- Nie wychodźcie na korytarz, dobrze? - To było skierowane do Gemmy.

- Dobrze. Czekamy na ciebie. Ale wszyscy są bardzo wystraszeni.

- Wiem Gemma, ale dacie radę, prawda? A teraz ten pokój jest najbezpieczniejszym miejscem dla was. Lecę sprawdzić co się dzieje. Spróbujcie się zająć czymś, żeby nie panikować. - Podpowiedziałam na koniec.

Przebiegłam się jeszcze korytarzem, żeby sprawdzić czy coś złego nie działo się czasem u pozostałych pozamykanych w pokojach osób. Przez drzwi powinnam słyszeć wrzaski i krzyki, gdyby gdzieś wewnątrz któregoś z pozostałych pomieszczeń otworzył się portal i impy atakowały przebywających tam ludzi.

Na piętrze panował spokój. Słyszałam tylko głosy wystraszonych ludzi pozamykanych w swoich pokojach. Te krzyki, które wcześniej brałam za krzyki z piętra tak naprawdę były wrzaskami ludzi na zewnątrz.

Czyżby impy wydostały się tylko z tych osób przebywających w piwnicy i tych na zewnątrz a całkowicie pominęły tych w domu? Jeżeli tak, to dlaczego?

Po inspekcji korytarzy zbiegłam na parter i wybiegłam przez drzwi wyjściowe.

Na zewnątrz zobaczyłam Kopaczkę, która walczyła z dwoma kobietami ubranymi niczym wdowy albo mocno nawiedzone Gotki i O’Harę, który siłował się z Szeptaczem pod linią drzew. Obaj tarzali się po ziemi, z tym, że Finch wyraźnie uzyskiwał przewagę. Ruszyłam ogólnie w ich kierunku rozglądając się także za ludźmi potrzebującymi pomocy.

Na zewnątrz szlajało się kilka impów, ale te, które stanęły mi na drodze udało mi się szybko wybić. Ludzie, którzy przetrwali pierwszą falę ataku najwyraźniej gdzieś pouciekali. Widziałam kilkunastu nad brzegiem jeziora chowających się po krzakach i innych poukrywanych między drzewami. Widziałam też niestety leżące ciała. Na moich oczach Kopaczka szybkimi, rozmytymi uderzeniami powaliła jedną z ubranych na czarno postaci i dalej walczyła z ostatnimi dwoma. A Finch, z zaciekłością, zdzielił z główki leżącego pod nim człowieka, który jednak zamiast stracić przytomność z wielką siłą odrzucił od siebie O'Harę. Finch upadł na plecy, ale podniósł się bardzo szybko. Równie szybko podniósł się jego przeciwnik, w którym rozpoznałam Szeptacza.

- Na wrzeszczące piekielne pomioty! - Krzyknęłam i w linii prostej skierowałam się do Fincha oraz Szeptacza. - Mieliście się z nimi nie bić! Nie można zostawić was nawet na moment, żebyście nie zrobili jakiejś zadymy!

- To on zaczął, prze pani - Finch był w wyśmienitym humorze, mimo że miał rozbity nos i twarz zalaną krwią.

Szeptacz wyglądał niewiele lepiej, ale wyciągnął w stronę O'Hary rozczapierzoną dłoń.

- Nawet nie próbuj! - ostrzegł go Finch. - Musisz wyjaśnić kilka ważnych spraw, a martwy tego nie zrobisz! I odwołaj te pomioty piekielne!

- O których pomiotach piekielnych mówisz? - Pytanie było skierowane do Fincha, ale spojrzałam się oskarżycielsko w stronę Szeptacza.

- O tych, w budynku - Finch nie spuszczał wzroku z Szeptacza. - jeszcze jeden ruch ręką i ci je połamię! Nie żartuję, typie!

Szeptacz nie miał zamiaru posłuchać, a ja wyczułam jak wokół czarownika zaczęła się zbierać energia. Moc tak silna, że byłaby w stanie przebić się przez mistyczne osłony pieczęci. Kopaczka uporała się z kolejną z wdówek i teraz furią ciosów zasypała ostatnią przeciwniczkę.

- Skąd wiesz, że to on je wysłał? - Zapytałam Fincha, no i skąd wiedział, że pojawiły się one w budynku, skoro cały czas był na zewnątrz. No i może nie powinnam go zagadywać, kiedy cały czas siłował się z Carrem.

- Wal go prądem albo mu złamię szczękę czy coś! - O'Hara nie ustępował, a Szeptacz nie przestawał gromadzić energii tylko teraz robił to wolniej i dyskretniej, ale działał dalej. To było coś związanego z przestrzenią, jak sądziłam wyczuwając fluidy tej mocy swoim Zmysłem Śmierci.

Nie czekając aż Szeptacz zbierze całą potrzebną mu moc ja użyłam swojej mocy znikania, zakładając, że mogłaby na niego zadziałać, doskoczyłam do Szeptacza od jego boku i potraktowałam go paralizatorem. Skurczysyn nawet się nie wzdrygnął. Miałam wręcz wrażenie, iż koleś wchłonął w siebie cały ładunek, a potem poczułam, że zebrał całą siłę potrzebną do zaklęcia, jakbym kurde doładowała go dodatkowo tym strzałem z paralizatora. Nie zamierzałam mu jednak pozwolić na zaatakowanie Fincha. Nie tym razem.

Rzuciłam się, żeby zasłonić Fincha własną klatą, ale O’Hara wykonał swój ruch w tym samym momencie i dzięki "podkradzionej" Kopaczce mocy był ode mnie szybszy. Zderzył się z Szeptaczem wyprowadzając cios w jego szczękę. Wrzasnęli jednocześnie i O'Hara i Szeptacz, ale ten drugi padł, jak rażony gromem, a Finch skakał machając ręką w powietrzu i obracając się wokół siebie. Uwolniona przez Szeptacza energia uderzyła we mnie, a ponieważ mój plan zasłonięcia Fincha własnym ciałem opierał się na użyciu przeze mnie mocy Odbicia a nie na kupieniu obrażeń, więc zważywszy na to, iż już ją uruchomiłam to zadziała, jak trzeba i odbiła zaklęcie Szeptacza. Niestety, ponieważ Szeptacz leżał już na ziemi nieprzytomny to nie oberwał własnym atakiem, a szkoda, bo byłam ciekawa co jego plan miał zrobić i zamiast tego jego moc rozproszyła się po okolicy.

- Jaaaa … pier….. dziuuu …. - jęczał O'Hara. - Złamałem sobie rękę.

Jednak pomimo tego, że moc się ode mnie odbiła to poczułam jej echo w swoim organiźmie. Mogłam się jedynie domyślić, że jej zadaniem było jakieś krwawe przemieszczanie części ciała, łamanie kości może gotowanie krwi. Na pewno zaklęcie miało zabić, więc Szeptacz nie pierdzielił się w tańcu. Chociaż miałam wątpliwości czy zrobiłby tym coś poważniejszego Finchowi. Jak na moje oko nie dość, że facet się pospieszył i nie zogniskował porządnie mocy to jeszcze jego hokus pokus mordercze dla kogokolwiek innego było zbyt słabym kalibrem jak na O’Harę. Miałam wątpliwości czy powaliłoby nawet mnie, więc Szeptacz się nie popisał.

- Jesteś pewien, że to on? - Puściłam mimo uszu jęczenie Fincha i wróciłam do interesującej mnie kwestii teraz kiedy Carr leżał już bez czucia na ziemi.

- Co? Złamał mi łapę? Nie. To ja sam. O jego szczenę. Kurde! Boli jak diabli. Niech się w końcu zacznie zrastać. Jak to wygląda w budynku. Wszyscy cali?

- Nie o to mi chodziło i nie, nie wszyscy są cali. Pytałam, czy jesteś pewien, że to on wezwał impy, bo one przedostały się tutaj przez portale otwarte w … - zamilkłam i zaczerpnęłam tchu - w ciałach ludzi. - Dokończyłam powoli, bo na wspomnienie o tym zrobiło mi się niedobrze. - A teraz chciał ciebie rozerwać na kawałki. Kurde! Przecież Ernest twierdził, że on jest tutaj potrzebny! O to mu chodziło?! Że ma ludzi porozrywać na strzępy?! - Wezbrała we mnie złość i miałam teraz ochotę pójść i wyżyć się na Furym.

- Fury dziwnie postrzega świat. Może chodziło mu o to, że coś nam powie, po tym ataku. Coś ważnego. Albo zrobi jakieś sprzężenie zwrotne i… to wpłynie na coś ważnego. Trzeba będzie z nim pogadać.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 26-09-2022, 20:33   #76
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Hej! Gołąbki - zawołała do nas niewyraźnie Vorda. Mówiła tak bo połowa jej twarzy wisiała w krwawym strzępie, a Kopaczka przyciskała płat skory i mięcha do okaleczonej, zalanej krwią buzi. - Spójrzcie tam - wykonała gwałtowny ruch głową i jednocześnie opuściła stopę na kark odpełzającej w bok, ostatniej z Wdów łamiąc jej kark z paskudnym, obrzydliwym trzaskiem.

Spojrzałam tam, gdzie wskazywała Kopaczka i oczy rozszerzyły mi się z zaskoczenia. To był widok, którego się nie spodziewałam.

- A ta tutaj skąd. Z nieba spadła? - jęknął O'Hara - Kurde… nie zrasta się cholera …. Weź tego typa ogarnij, bo ja mu mogę zrobić coś bardzo, bardzo niedobrego, dobrze skarbie?

- Co niby mam z nim zrobić? - Postanowiłam zignorować tego “skarba”, chociaż to O’Hara nie tak dawno sam nalegał żebyśmy się z tym za bardzo nie obnosili - Wyciągnąć faceta za nogę do tego tam fruwającego Skrzydlatka, który pali się do tego żeby kogoś osądzić i dać mu to zrobić? - Zapytałam z przekąsem - W sumie nie taki zły pomysł. - Dodałam po namyśle.

- Ale tak serio, co mam z nim zrobić? - Zapytałam po chwili, bo bardzo zaczęło mnie kusić oddanie Szeptacza Skrzydlatym.

- Zwiąż i zaknebluj, póki jest nieprzytomny - jęknął O'Hara. - Ja mam złamaną łapę a Kopaczka musi trzymać twarz.

- Muszę coś zorganizować do związania go, nie spodziewałam się, że będę musiała kogoś aresztować. - Rozejrzałam się po okolicy. - Powinieneś Finch poszukać kogoś kto się zna na medycynie, bo jeśli masz złamanie z przemieszczeniem i nie nastawisz kości to ci się krzywo zrośnie. Ala, jak tam u ciebie? Bo wygląda to niezbyt dobrze. Aniołek zabrał ludzi z piwnicy i powinni być gdzieś w budynku na dole. Znajdź go, może tobie też pomoże. Najpierw jednak poczekajcie wezmę coś, żeby unieruchomić Szeptacza.

- Weź mój pasek od spodni - zaproponował O'Hara.

- Dobrze. - Delikatnie wyjęłam pasek z jego spodni, żeby nie dotknąć jego obolałej ręki, czym przyciągnęłam rozbawione spojrzenie zdrowego oka Kopaczki.

Związałam ręce za plecami Szeptacza. Potem oddarłam kawałek koszulki jakiegoś leżącego biedaka i powstałą w ten sposób szmatką zakneblowałam czarownika.

- Dobra. Zaczyna być lepiej - Finch przestał wymachiwać ręką jak szalony. - Jak ten nasz skurczysyn? - Drugą ręką przytrzymywał spodnie, aby mu nie spadły z kościstych bioder.

Kiedy skończyłam wiązać i kneblować Szeptacza podeszłam do Fincha.

- Na pewno? Zrosło się prosto? Nie masz pokrzywionej ręki?

- Mam pokrzywioną głowę, pokrzywione poczucie humoru, pokrzywione nogi to może i ręka będzie do kolekcji - mrugnął i twarz wykrzywił w czymś, co chyba miało być zawadiackim grymasem a wyglądało komicznie i trochę żałośnie, ze względu na wyraźne zmęczenie, jakie wtedy wyszło na jego oblicze. - Ale nie martw się - spoważniał - Jest już w porządku.

Związany i zakneblowany Szeptacz ruszył się na ziemi odzyskując świadomość po potężnym ciosie Fincha wzmocnionego mocą Kopaczki.

- A ty? Jak się trzymasz? - Zapytał patrząc na mnie intensywnie.

Podążyłam za wzrokiem Fincha i spostrzegłam, że przyglądał się śladom na moim ciele jakby dopiero teraz się zorientował, że byłam cała we krwi.

- To nie moja krew. - Odpowiedziałam szybko.

- Dobra. Trzeba skurczykota zabrać gdzieś, gdzie będzie z nim można spokojnie pogadać, bez ryzyka, że kogoś przejmie. On dla kogoś pracował. Tak sądzę. To, dlatego od początku sabotuje tę naszą małą społeczność ocaleńców. Musimy jak najszybciej ogarnąć ten bałagan tutaj i ruszyć … wiesz, gdzie.

Spojrzał na odzyskującego świadomość Szeptacza nie chcąc zapewne mówić zbyt wiele przy czarowniku.

- A czego się od niego do tej pory dowiedziałeś? Bo ja nadal nie wiem, czy potwierdziło się, że to on stał za tymi atakami czy to nadal są tylko domysły?

Byłam sceptycznie nastawiona do tych podejrzeń odnośnie Szeptacza. Niby wszystko do niego pasowało, ale co jak to było błędne myślenie.

- Podszedłem do niego grzecznie, jak prosiłaś - Finch przysiadł na ziemi. - Zaczynam zadawać pytania, i żeby nie było, kulturalnie, a on wydaje rozkaz i rzucają się na mnie te jędze w czerni. Szpony, dziwna magia. Na szczęście Alicja była tuż obok. Wiesz, że jedna z nich złapała mnie za cyca i chyba chciała wyrwać serce! Tak przecież nie wypada, prawda. Zresztą, moje serce nie należy do jakiejś suchej jędzy - mrugnął do mnie. - Ale do rzeczy. Zaczęła się zadymka, na której koniec trafiłaś. Jeśli, kurde Szeptacz nie jest winny, to ja jestem … kurde… kim mogę wtedy być, co?

- Zafiksowanym na jego punkcie. - Podpowiedziałam mu nie zastanawiając się nawet dłużej. - Przyznam, że nie potrafię połączyć tego w całość, bo nie rozumiem kilku rzeczy. Na przykład ten ostatni atak, nasłanie impów. One wydostały się przez przejścia w ciałach ludzi, ale dotknęło to tylko tych, którzy byli w piwnicy i na zewnątrz. Oszczędziło resztę. Dlaczego? I po co Szeptacz miałby tutaj ściągnąć Skrzydlatych? Nie obawiał się, że jemu też dobiorą się do dupy? Nie klei mi się to. Czego w tym wszystkim brakuje?

- Kogoś jeszcze? Trzeciej strony? Czy też raczej kolejnej strony? Kurde, Emm, mi też się to nie klei. Ale jak to rozsądnie wyjaśnić. Facet chciał mnie zaciukać. Co do tego nie mam wątpliwości. A jak ktoś chce mnie zaciukać, to zazwyczaj go nie lubię. Zazwyczaj. Bo bywają wyjątki.

- Naprawdę? - Zdziwiłam się - Ktoś chciał cię kiedyś zabić a ty go i tak lubiłeś? A Szeptacz ewidentnie chciał cię rozerwać na kawałki, ale po co w takim razie ta cała szopka na początku i jakim cudem wszyscy daliśmy się na nią nabrać?

- Dowiemy się tego. Nie odpuszczę. Możesz mi odpowiedzieć na jedno pytanie? Czy ty chciałaś zasłonić mnie swoim ciałem? Taktyka wyuczona od mistrzunia O'Hary, jak sądzę. To było … coś…, ale nie ryzykuj tak, dobrze. Jakby ci się coś stało… oszalałbym do końca.

- Ja się dałam nabrać, bo uwierzyłam Fury’emu - Powiedziałam ostro - i tak chciałam cię zasłonić - Dodałam już łagodniej - żeby potraktować go - tutaj spojrzałam wymownie na Szeptacza - jego własnym zaklęciem.

- Fury może wiedzieć coś, czego powiedzieć nie może. Na przykład twoja czy moja śmierć muszą stać się częścią linii czasu, aby coś innego się wydarzyło. Dlatego ja nie bardzo kieruję się jego kaprysami. Uwielbiam go jako człowieka. Ale nie słucham jego rad, a on nauczył się ich nie dawać. Nauczysz się. Mamy mnóstwo czasu - to był ten jego cyniczny, "finchowski" humor.

- Mam na sobie resztki czyjejś głowy - Przyznałam, mówiąc to co cały czas miałam gdzieś na końcu języka i spojrzałam na Fincha lekko nieobecnym wzrokiem. - Jeżeli Fury wiedział, że to się wydarzy i uznał, że to powinno się wydarzyć to kompletnie go nie rozumiem jako człowieka.

- Ja też - przyznał. - Ale może krzywdzimy go naszymi osądami, Emm. Myślę, że jest mu ciężko dźwigać brzemię jego ciężaru. I wiesz co. Teraz mnie olśniło. Ja nigdy nie absorbuję jego mocy. Nie mam przebłysków czy czegoś. A potrafię nawet przejąć na chwilę moce Skrzydlatych czy demonów.

Zmrużył dziwnie oczy przyglądając się mi dokładnie.

- Może idź opłucz się w jeziorze. Resztki czyjejś głowy - wzdrygnął się i wcale nie teatralnie, ale z troską spojrzał na mnie. - Trzymasz się jakoś?

- Och, jestem pewna, że ludzie, którym rozsadziło czaszki i klatki piersiowe od środka, żeby przez międzywymiarowe przejścia mogły się przedostać tutaj pomioty też bardzo ubolewają nad ciężkim brzemieniem, które musi dźwigać Fury! - Odpowiedziałam gwałtownie podnosząc się do góry po tym jak przysiadłam się na chwilę do Fincha, żeby z nim porozmawiać. - Tak, pójdę do jeziora opłukać z siebie resztki Mandy.

Wstał również i zatrzymał mnie delikatnie kładąc sprawną rękę na moim ramieniu.

- Chodź tutaj, Emm - powiedział, starając się przytulić mnie mocno, chociaż druga ręka zwisała mu nadal bezwładnie.

Widać było, że chciał mi dać namiastkę pocieszenia, chociaż sam był zagubiony i przytłoczony.

Podniosłam delikatnie jego zranioną rękę.

- Mówiłeś, że się zrosła. I to nie ja tutaj jestem najbardziej pokrzywdzona. - Powiedziałam, ale dałam się lekko przytulić puszczając jego rękę.

- Zrasta, nie zrosła - westchnął cicho. - Ale to nieważne. Biedna Manda. Muszę powtarzać sobie coraz częściej… zmienimy to wszystko. Bo zmienimy, prawda?

- Tak, ale dowiedz się od Szeptacza jaka jest jego rola w tym wszystkim. I powiedz mi co z nią - Zrobiłam podbródkiem ruch w stronę, w którą wcześniej wskazywała Kopaczka pokazując nam Vannessę - Jestem prawie pewna, że nie było jej tutaj wcześniej. To co przedostała się tu przejściem międzywymiarowym razem z impami?

- Możliwe. Pamiętaj, że ona jest Kluczem. Co prawda mam wrażenie, że Jehudiel zabrał jej pamięć, ale nie mogę mieć pewności jak to wpływa na moc, którą zyskała. Mieliśmy jej szukać. Więc może czyjaś intencja ją przyciągnęła. Nie moja, żeby nie było. Nie przepadam za nią. Uważam, że jest problematyczna i krótkowzroczna. Coś, niby ja, ale w mocniejszym wydaniu.

- No nie mów mi, że to jest właśnie to co Szeptacz miał zrobić. Co do niej to tak czy siak trzeba jej pomóc, zająć się nią, tym bardziej, że potraktowaliśmy ją bardzo instrumentalnie, niezbyt fair, że tak oględnie powiem.

- To fakt. Ale ja chyba wtedy nie byłem do końca dysponowany. Co mnie nijak nie usprawiedliwia. Myślę, że zmieniliśmy jej życie w coś, czego nikomu nie życzę. Może mamy okazję zrobić kolejny dobry uczynek, bo w gruncie rzeczy jesteśmy dobrymi ludźmi.

Nadal trzymał mnie objętą jedną ręką.

- Ty nie byłeś niedysponowany - Sprostowałam - byłeś odcięty w Egnehenots, a ja i Jehudiel zmusiliśmy ją, żeby zrobiła to co chcieliśmy, żeby zrobiła, a później jeszcze on wymazał jej jak twierdzisz pamięć, ot co się wydarzyło.

- Paskudna sprawa. - Przyznał.

- Ej, aniołki - To była Kopaczka, która jeszcze nie odeszła, lecz usiadła na trawie kawałek dalej od trupów ubranych na czarno kobiet. - Ten chujek wam się prostuje.

Spojrzałam wymownie na rękę Fincha, którą mnie ciągle obejmował.

O'Hara chrząknął zabawnie i niechętnie opuścił ramię w dół. Potem spojrzał na Kopaczkę.

- Jaki chujek, Alicja?

- Szeptacz - odpowiedziała przytrzymując połowę twarzy. - Zerknie ktoś na mnie czy równo trzymam. Bo zaczyna się zrastać.

Podeszłam do Alicji i przysiadłam przy niej.

- Pokaż - Zakomenderowałam - chociaż może lepiej, żeby Aniołek na ciebie zerknął.

Skóra zaczynała zrastać się z czerwoną maską mięcha, przez którą prześwitywały zęby i żyły. Wyglądało to niesamowicie i strasznie zarazem. Tkanka miękka Alicji wypuszczała żywe wypustki, niczym wijące się robaki w kolorze krwi i skóry i te właśnie "robaki" łączyły się z płatem mięsa i skóry. Alicja trzymała wyszarpnięte mięcho w miarę równo. Skinęła mi wyraźnie dziękując za troskę.

Pomogłam jej dociągnąć skórę starając się wygładzić wszelkie zmarszczki. Nie był to przyjemny widok, ale przed chwilą widziałam jak Mandzie eksplodowała głowa, więc zrastająca się twarz Kopaczki nie wydawała się przy tym aż tak przerażająca. W tym przypadku można było przynajmniej liczyć na happy ending.

- A tak w ogóle to z Harrym wszystko w porządku. Trochę się wystraszył, ale nic mu nie jest. - Powiedziałam, gdyż uznałam, że chciałaby to wiedzieć.

- Kurwa! Straszna ze mnie matka. Nie radzę sobie z tym. Dzięki, że do niego zajrzałaś. Ja zapomniałam zajęta zabijaniem tych suk.

- Bałam się o nich to zajrzałam. - Przyznałam.

- Ja bałam się, że te czarne ździry nas pozabijają. Były strasznie szybkie. I silne. I ogólnie ostre. Nienawidzę pierdolonych sabatów czarnoksiężników i tych, co eksperymentują z siłami z Piekła, by się wzmacniać. I że też te Skrzydlate matoły ich nie wyczuły tylko się czepiały nas i naszych Pieczęci. Popierdolone to wszystko i jakieś takie posrane, jakby nielogiczne.

Westchnęła.

- To pomiędzy wami, to na poważnie, co.

- Przeszkadza ci to? - Odpowiedziałam jej pytaniem - Bo już chyba drugi raz o to pytasz.

- Nie. Wręcz przeciwnie. Wiesz. Trochę mi się Finch podobał kiedyś. I generalnie jego lubię. Ciebie bardzo lubię. Więc życzę wam szczęścia.

Jej wyznanie jak dla mnie całkowicie zaprzeczało jej słowom, a także fakt, iż tyle razy pytała o to samo. Zmartwiło mnie to.

- Eeee. Tak więc Carr to czarnoksiężnik z jakimś paktem, a te kobiety to ten sam przypadek co on czy jakieś inne istoty, bo w tym całym rozgardiaszu nie zdążyłam im się lepiej przyjrzeć? - Zapytałam szybko nie bardzo wiedząc jak odnieść się do wcześniejszej wypowiedzi Alicji.

- Babsztyle ze szponami to harem i sabat jebanego Szeptacza - Kopaczka łatwo dawała się wciągnąć w nowe tematy, albo też uznała, że nie było sensu po raz kolejny drążyć tematu związku mojego i Fincha. - Dobra, Już mi lepiej. Idę poszukać Aniołka. Po drodze zgarnę naszą teleportującą się królewnę. Wygląda pod tą ścianą jakby zamarła w czasie i przestrzeni. Kiedyś mówiło się chyba na to lag, w czasach, gdy działały komputery i globalna sieć. Idę zabrać naszą lagę z oczu Szeptacza. A ty z O'Harą weźcie wyrzućcie tego śmiecia lub utopcie.

- Chyba czytasz mi w myślach, bo właśnie chciałam to zaproponować. Poza tym Aniołek ma tylko do obrony Gładzika, a on jest w nienajlepszym stanie i gdyby znowu coś się działo…No wiesz lepiej ich przypilnować.

Wstałam i ruszyłam w stronę Fincha oraz leżącego Szeptacza kompletnie zapominając o tym, że miałam się opłukać z ludzkich resztek.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 04-10-2022, 15:11   #77
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

EMMA HARCOURT


Kopaczka ruszyła w stronę Vannesy, która gdzieś w tym czasie się zawieruszyła, a Emma podeszła do O'Hary, który w tym czasie dokładnie związał i zakneblował Szeptacza.

Kiedy podeszła, O'Hara rzucił jej zamyślone spojrzenie.

- Jak do tego się zabierzemy? Wiesz. Musimy dowiedzieć się, czemu Szeptacz miał zamiar mnie zabić, poza tym, że jest skurwiałym gnojkiem. Musimy dowiedzieć się, dla kogo pracuje? A, jak znam życie, niczego nam nie będzie chciał powiedzieć.

O'Hara ujął ją pod ramię i odszedł kilka kroków dalej, poza zasięg słuchu jeńca.

- Widzisz - przybliżył się do jej ucha, szepcząc tak, że czuła jego ciepły oddech na szyi i opuszkach uszu. - Ja nigdy, przenigdy z nikogo, kto był człowiekiem, nie wyciągałem zeznań. Nie potrafię. Wiem, że wielu uważa mnie za ostatniego gnoja, ale nie byłbym w stanie zabić człowieka bez powodu - w obronie życia swojego lub niewinnych. A już na pewno nie byłbym w stanie uciec się do siły, aby zdobyć informacje. A Szeptacz, on jest zawodnikiem, który gówno nam powie. Stracimy tylko czas. Nie wiem, skarbie, jak do tego podejść. Jestem zmęczony. Cholernie zmęczony. Pieczęć wariuje, przez co napierdziela mnie głowa, a ten upał mnie dobija i bezsilność. Napiłbym się dobrej kawy w najlepszym towarzystwie, jakie znam. Ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę, to użeranie się z tym czarownikiem. Może ty masz jakiś pomysł, jak się za to wziąć. W końcu wszyscy wiedzą, że jesteś mądrzejsza. Albo przemądrzała - w sumie to nie pamiętam, co tam o tobie gadają ludzie.

Odsunął się, wpatrując się w jasno błękitne, bezchmurne niebo, z którego lał się słoneczny żar.

- Krążą nad nami, jak sępy.

Odruchowo zerknęła w górę, dostrzegając to, co widział on. Dwa małe punkty. Skrzydlaci.

Bezduszni obserwatorzy, którzy pewnie jako pierwsi spłyną w dół, gdy Zwierzchności wydadzą rozkaz rzezi i dokończą to, czego nie skończyli chwilę wcześniej.

Nie mieli czasu. Znając Skrzydlatych i ich mentalność, była niemal pewna, że nie dotrzymają wyznaczonego terminu ultimatum.

Tych wszystkich ludzi czekała śmierć, jeżeli czegoś nie zrobią. Chwilowa, jeśli plan towarzystwa sie powiedzie, albo ostateczna, jeśli zawiodą.

nagle poczuła ciężar odpowiedzialności, jaki spoczął na jej szczupłych lecz dobrze umięśnionych ramionach.

O'Hara jakby czytał jej emocje.

- Nie tak wyobrażałem sobie nasze wspólne życie.

Spojrzał na Szeptacza.

- Co z nim robimy?

Pytanie wymagało odpowiedzi i działania.


VANESSA BILINGSLEY

Weszła do środka budynku, czując zapachy, jakie zostawiały zawsze duże skupiska niedomytych ludzi w zamkniętych pomieszczeniach.

Pot, wyziewy z ludzkich ciał, gotowanego jedzenia. Ale było coś jeszcze. Coś dużo bardziej paskudnego. Zapachy krwi i treści wylanych z rozerwanych trzewi. Odór ekskrementów i moczu. Zapach Śmierci.

Korytarz, na którym się znalazła, był niemal pusty. Tylko przy drzwiach do jakiegoś pomieszczenia zobaczyła siedzącego, wyczerpanego mężczyznę o długich, jasnych włosach, podobnej brodzie.

Mężczyzna usłyszał ją i spojrzał w stronę Vannessy najjaśniejszymi, błękitnymi oczami, jakie chyba widziała w życiu. Mimo wieku i brody, siedzący miał twarz niewiniątka. Ale umazane we krwi ręce mogły świadczyć zupełnie o czym innym.

- Cześć - rzucił miłym dla ucha głosem.

Wyczuła w nim nie tylko fizyczne, ale psychiczne wyczerpanie.

- Lepiej się niech się pani schowa. Udało mi się zamknąć je w piwnicy, ale nie wiadomo kiedy się przedrą i znów może być niebezpiecznie.

Kawałek dalej, po schodach, zbiegł mężczyzna. Wysoki, długonogi, dobrze zbudowany. Ubrany w znoszone jeansowe spodnie, teraz mocno przybrudzone brązowymi plamami zaschniętej posoki, oraz w czarny T-Shirt. Mężczyzna nie miał jednej ręki, ale emanował jakąś dziwną siłą. Wewnętrznym gniewem i utajoną wściekłością. To musiał być egzekutor. Bo chociaż przypominał jej trochę Krisa, to nie emanował zaburzeniami Całunu jak loup-garou. To podobieństwo do Krisa było nieznaczne i nie dotyczyło wyglądu, ale właśnie z tej postawy. Przez chwilę poczuła, jak bardzo tęskni za swoim facetem.

- Kim jesteś? - Jednoręki mężczyzna stanął pomiędzy nią, a siedzącym jasnowłosym brodaczem. Głos okaleczonego był agresywny, wyzywający i niebezpieczny. - Znasz ją, Aniołek?

Rzucił do kumpla nie spuszczając Vannessy z oczu.

- Zluzuj gacie, Gładzik - Vannessa usłyszała za sobą kobiecy głos, a kiedy odwróciła się gwałtownie, zobaczyła za sobą czerwonowłosą kobietę, która przed chwilą jeszcze mordowała "wdowy" na zewnętrz.

Wojowniczka była cała w świeżej krwi. Wyglądała jak chodzący koszmar. Patrzyła na nią rozjaśnionymi wewnętrznym światłem oczami, a na jej piersi pulsował światłem złożony, dziwny wzór geometryczny.

- Ja ją znam. Pracowałyśmy kiedyś razem przy jednym kurestwie. Trochę pomogła Towarzystwu. Mocniej nas wkurwiła. Ale, z tego co wiem, szef wyczyścił jej pamięć, okłamując nas, że ją zajebał. Nexus ogarnął jego kłamstwo, ale trochę za późno. Tuż przed tą całą apo - kurwa - lipsą. Cześć Vannesso, przez dwa n, i dwa s. Nie powiem, że miło cię widzieć, ale powiem, że fajnie że jesteś. mamy sporo do pogadania. Jak tam z twoją makowką?

Zapytała wymownie wskazując palcem na swoje czoło.

- Sorry, ze jestem kurwa, trochę niewyjściowa i nieświeża, ale musiałam przed chwilą ratować dupę ludziom, sobie, światu.

Wyciągnęła dłoń na powitanie. Dłoń, która wyglądała jak unurzana w lepkim, gęstym, malinowym soku.

- Jestem, jakbyś nie pamiętała, Alicja. Kopaczka.

Spojrzała na nią, jakby próbując odczytać reakcję.

- Pojawiłaś się tutaj, chuj wie skąd, więc pewnie masz nadal zdolności Klucza, co?
 
Armiel jest offline  
Stary 27-10-2022, 19:22   #78
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Te wszystkie przemowy zaskoczyły Vannessę i to bardzo. A to że znali jej imię było bardzo irytujące. Zachodziła jednocześnie w głowę, jak to się stało, że tu znalazła się. Wiedziała, że sama zdecydowała się pójść sprawdzić co z krzyczącymi dziećmi ignorując wewnętrzny głos, który jej to odradzał.

Druidka zmierzyła wzrokiem pełnym rezerwy stojącą przed nią kobietę. Na dłużej zatrzymała się na jej wyciągnięte dłoni.
- Musiałaś mnie z kimś pomylić - powiedziała, ale nie uścisnęła dłoni, cofnął się by ominąć kobietę.

- Nie. Mam pamięć do twarzy, śliczna - czerwonowłosa wyszczerzyła się, a był to uśmiech wyjątkowo niepokojący. - Akcja w Stonehenge. W tym, co leżało za portalem w kręgu. Ty nie pamietasz. My pamiętamy bardzo dobrze.


Nawet nie wiedziała, kiedy Kopaczka ruszyła się blokując jej odwrót.

- Fajnie się składa, że wpadłaś. Bo mieliśmy zamiar szukać cię po całych pierdolonych wyspach, a nie mamy za dużo czasu, nim Skrzydlaci wybiją ludzkość do ostatniego grzesznika. nawet wysłaliśmy po ciebie kogoś. Zaprzyjaźnioną wojowniczkę, Brigit? Wpadłyście na siebie może? No bo jak wytłumaczysz to swoje nagłe pojawienie się z dupy. I to podczas ataku demonicznych sług na nas. Nie sądzę, żebyś miała coś wspólnego z tymi atakami. Bo nie miałaś, prawda, śliczna?

Kobieta zmrużyła groźnie oczy.

- Cóż, niech się zastanowię - Wiedźma wyglądała jakby starała się coś sobie przypomnieć. Trwało to dość długą chwilę.
Przez ten cały czas zastanawiała się gdzie jest. Bo nad sposobem pojawienia się w tym miejscu przeszła do porządku dziennego. Ot, fenomen Fenomenu.

- Brigit, tak? Jest gdzieś tam - Vannessa machnęła ręką za siebie. Nie wiedziała gdzie była i nie wiedziała gdzie jest. Także trudno było jej określić gdzie jest to tam. Miała przy tym nadzieję, że nieznajoma ruszy sprawdzić co z Brigit dając jej tym samym możliwości pójścia w swoją stronę i załatwiania swoich spraw, takich jak dotarcie do swoich bliskich.
Billingsley cały czas wyglądała tak jak się czuła, czyli że nie wie o co chodzi i to ja bardzo denerwuje.

- Widzę, dziewczyno, że ci nieźle oderwało czapkę.
Kobieta mówiła często wplątując slang w wypowiedzi. Musiał urodzić się gdzieś w niższych warstwach społeczeństwa. Ale była niebezpieczna, co Vannessa już zdążyła zauważyć.

- Jesteś głodna? Ranna? Spragniona? Myślę, że lepiej będzie, jak sobie z nami gdzieś siądziesz i pogawędzimy. W spokoju i ciszy, jak tylko wybijemy to, co zalęgło się w tej piwnicy.

- Nie, dziękuję - Vannessa uśmiechnęła się w myślach na to największe kłamstwo studentów, które przed chwilą powiedziała. - Nie powinniśmy sobie przeszkadzać w ważnych sprawach, które mamy do zrobienia.

- Dobra. To co? Wbijasz z nami do piwnicy i napierdalamy małe impy?
- Jasne, lecę - odparła ironicznie Vannessa.
- Świetnie - posklejana, ubrodzona świeżą krwią dłoń Kopaczki spoczęła na ramieniu Vannessy. - Aniołek. Szykuj się. Będziemy tam włazić. Panienka Billingsey nam pomoże. Kiedyś była regulatorką w Emer. Gładzik. Idź na zewnątrz, znajdź Emm i Nexusa i powiedz im, że biorę się za impy w piwnicy.
Pchnęła lekko Vannessę w stronę drzwi.
- Ja wchodzę pierwsza, ty zaraz za mną, Aniołek - zamykasz.
- Wszystkich nas pozabijasz upierając się, że znasz mnie lepiej niż ja sama - Billingsley szarpnęła gwałtownie ramieniem, żeby uwolnić się od ręki Kopaczki.
- No, Aż tak dobrze to cię nie znam. Ale wiem, że potrafisz działać w terenie bo byłaś regulatorką. Zresztą, świat się kończy i będziesz nam potrzebna. Ale, masz rację. Gładzik. Zaopiekuj się panią, żeby jej nawet włos z ślicznej łepetynki nie zleciał. Nexus będzie chciał z nią pogadać przez dłuższą, dłuższą chwilę.
- Świat się kończy - powtórzyła z rezygnacją Druidka, jednocześnie przerzucała spojrzenie między osobami, które ją otoczyły szukając sposobu aby ich jakoś opuścić. - A ja marnuję swój czas na was zamiast być z bliskimi.
- Twoich bliskich już zapewne nie ma. Zabito ich. Być może to miejsce jest jednym z ostatnich, w którym są jeszcze żywi ludzie w Londynie. A ty, ty masz moc, masz szansę to wszystko zmienić. Więc przestań się nad sobą użalać, zbierz do kupy i zrób coś konstruktywnego. I przestań się mazać. Musisz być twardą babką, a nie pierdołą z przedszkola. Mamy tutaj dzieciaki. Wystarczy do opieki.
- Zdaje się, że miałaś zrobić coś w piwnicy. Więc zajmij się tym, a nie będziesz wypowiadać się na tematy, na których najwyraźniej nie znasz się - głos Vannessy był lekko znurzony, ale spokojny i opanowany. I to mimo iż w środku aż cała się gotowała na nietaktowną uwagę nieznajomej o śmierci jej bliskich.
Zachlapana krwią kobieta zmrużyła oczy, szczerząc białe, kontrastujące z zaciekami posoki ząbki.
- O proszę! Masz pazurki, Ale , jak się kurwa, jeszcze raz postawisz, to ci wypierdolę kopa w pysk. Zrozum, laska, jest wojna, a ostatnie co mi tutaj potrzeba, to pyskate, nieposłuszne, zdezorganizowane piczki.
- Hej! Ala - jasnowłosy brodacz nazywany Aniołkiem wstawił się za Vannessą. - Odpuść jej. Musiała dużo przejść.
- Aniołek, proszę - Kopaczka odrobinę złagodniała. - Nie znasz jej. Ostatnio też tak było. Ona się nie zmienia. Nawet kiedy miała wybrać miasto, cały Londyn, czy jej facet, była w stanie poświęcić wszystkich ludzi w Londynie. Skazać kilka milionów niewinnych na śmierć. Ma moce, które mogą nam pomóc, to będzie się skupiała na sobie. Ona po prostu tak ma. Jest egocentryczną suką. Zawsze była i dziura w pamięci, którą zrobił jej szef, najwyraźniej niczego nie zmieniła. Każdy z nas kogoś stracił. Ty całą rodzinę. Ja prawie też. Większość przyjaciół. Ale, kurwa, walczymy o te obce dzieciaki na górze. Gładzik stracił przez to rękę. Ja niemal życie. Użalam się? Nie! Chcę zrobić tyle ile będę w stanie. A nawet więcej. Nie ważne za jaką cenę. I od tej ślicznotki oczekuję tego samego. A jak nie, to niech idzie i zdycha. Gówno mnie obchodzi, bo najwyraźniej my gówno obchodzimy ją. Bo widzisz, ona marnuje swój czas na nas, zamiast być z bliskimi. Marnuje, kurwa! Pojmujesz to? Na górze mamy kilkadziesiąt niewinnych dzieciaków, na zewnątrz dwa razy tyle rodzin z dzieciakami, ale nie, jaśnie pierdolona Vannnessa przez dwa "n" i dwa "s", marnuje na nas czas.Jak to, kurwa, nazwać, Aniołek, jak nie skrajny egocentryzm, co?
Widać było, że czerwonowłosa jest pobudzona i agresywna. Jak nic, była Egzekutorką, bo tylko Egzekutorzy mieli taki potencjał adrenaliny, testosteronu i wszystkiego, co czyniło człowieka chodzącą bestią. I pochodziła z nizin społecznych, o czym świadczył jej język. I była fanatyczką, o czym świadczyły jej słowa.
Vannessa otworzyła już usta, żeby coś powiedzieć, ale ostatecznie wciągnęła tylko głośno powietrze. Doszła do wniosku, że nie ma co kłócić się z pobudzoną Egzekutor, która najwyraźniej oczekiwała, żeby wystawić jej pomnik za poświęcenie.
Powietrze, które Billingsley przytrzymała w płucach ze światem znów znalazło się poza nimi. To było trochę jak ćwiczenia yogi by się uspokoić. Tyle tylko, że to był jeden wdech i wydech, a dostarczone przez czerwonowłosą informacje o potencjalnej śmierci rodziny były szokujące.
Niestety nie miała jak ich w tym momencie sprawdzić.
Dodatkowo jeżeli naprawdę znali się wcześniej, a jej pamięci została oczyszczona, to należało trzymać się od nich jak najdalej.

- Gładzik - czerwonowłosa wydała rozkazy. - Weź naszego gościa na zewnątrz. Odszukaj Nexusa lub Emmę. Ja zajmę się sprawą w piwnicy i potem do was dołączę. Nie pozwól jej zwiać - miała na myśli Vannessę. - Ale nie rób krzywdy. Jest naszym gościem honorowym.
Szczególny nacisk wybrzmiał na słowie "gościem".

Jednoręki mężczyzna podszedł do Vannessy. Widziała, że twarz ma zmęczoną, ściągniętą bólem. Opatrunki na okaleczonej kończynie były świeże, krew ledwie zakrzepła.

-Więc, Vannessa, tak? - chrząknął mężczyzna. Kiedy podszedł bliżej, Vannessa ujrzał, że ma całkiem sympatyczną i przystojna twarz, ale bardzo mocno upatrzoną piegami. - Leo. Leo Archer, ale wszyscy nazywają mnie Gładzik.

Przedstawił się.

- Przejdziemy się - zaproponował, a gdy czerwonowłosa zajęła się z Aniołkiem otwieraniem drzwi do piwnicy, Gładzik zapytał - Czemu ona cię tak nie lubi?
- Tak, Vannessa - przytaknęła, miała to być również odpowiedź na przywitanie się.
Nawet jeżeli nie zdarzyła jakąś szczególną sympatią ich, to nie zależało być niekulturalnym.

- Nie wiem - odparła z rozbrajającą szczerością. Gdy ruszyła z mężczyzną. - Nie znam jej.

- Kopaczka taka jest, czasami. Narwana. Nie przejmuj się nią. Co zamierzasz zrobić? Na czym się znasz? Byłaś na zewnątrz i wiesz, jakie tam teraz piekło. Skrzydlaci, znaczy anioły, zeszli na świat i zabijają każdego człowieka. Nazywają to Sądem Ostatecznym. Kiedy wyjdziesz, zabiją cię. Krążą koło naszej enklawy. No chyba, że jesteś z nimi jakoś związana.
" Nie zamierzam" pomyślała Vannessa, ale nie powiedziała tego na głos.
- Znam się na roślinach - odparła zgodnie z prawdą. - Wbrew temu co twierdzi twoja przyjaciółka, nie mam pojęcia co się dzieje. Nie wiem jak tam jest. Nie wiem jak to długo trwa - Słowo przyjaciółka wymówiła z przekąsem.
Druidce przeszło przez myśl, że wygląda to jak rozgrywka zły i dobry glina.
- Chyba kilka dni - Gładzik uśmiechnął się zmęczony. - Chyba. Bo słońce stoi cały czas w jednym miejscu. Nie ma nocy ani cienia, jest tylko nieustanny blask dnia i ciepło.
Wyszli na zewnątrz, na miejsce rzezi. Czarne kształty kobiet w szatach wdów rodem z powieści anglikańskiej czy wiktoriańskiej, w sumie nieważne. Leo szedł chwiejnie. Widać było, że nie przywykł do utraty ramienia.
- Powiem ci tak, Vannesso, jeśli mogę mówić po imieniu. Alicja jest w porządku. Przejdzie jej. Nie ma złego charakteru, tylko wredny. Zawsze dba o swoich. Myślę, że jak dasz jej szansę, to okaże się, że jesteście do siebie mocno podobne. Macie swoje zdanie i się go trzymacie. Jest jeszcze Emm. Ta to dopiero potrafi postawić na swoim. I Nexus, najpotężniejszy facet jakiego znam. W sensie o mocach, których bały się nawet Fenomeny, przed tym wszystkim. Nawet te najpotężniejsze Fenomeny. Ale Nexus tańczy tak, jak mu zagrają dziewczyny. I dobrze. Bo sam to czasami jest niezła z niego fujara. Los czy jak to tam nazwać, rzucił cię tutaj. Współpracuj z nami. Pomóż nam. A może dowiesz się czegoś o sobie. I jeszcze jedno. Nikt ci tutaj nie zrobi krzywdy. Nikt nie zatrzyma siłą. Jesteś wolna. Chociaż, wiesz, uważam, że nie znajdziesz wśród niedobitków ludzkości, lepszych ludzi, niż ci, którzy są gotowi oddać życie za nieznajome dzieciaki.

- Emm! - wydarł się naraz na całe gardło. - Nexus! Mamy gościa.

Pomachał dłonią do pary ludzi stojących kawałek dalej, w stronę jeziora na pustym placu, pełnym porzuconych tobołków, namiotów i walających się pomiędzy nimi ciał.

- Czeka nas sporo pogrzebów - westchnął Gładzik.
Druidka nic nie odpowiedziała. Rozmowa z "dobrym" gliną nie kleiła się. Głównie za jej sprawą, a właściwie za sprawą mętliku, który miała w głowie od tego feralnego przebudzenia. Musiała wziąć się w garść i jakoś sobie poukładać wszystko.

Rozejrzała się tylko po okolicy. Była chyba w jakimś ośrodku letniskowo-wypoczynkowym nad jeziorem. A skoro tak, to któryś z większych budynków musiał być czymś w rodzaju recepcji. Była więc spora szansa na to, że przed nim lub w nim znajdzie się jakaś mapa, tak tego miejsca jaki jego okolicy i być może regionu.
Wytypował jakiś budynek i ruszyła w jego kierunku zostawiając mężczyznę samego.
 
Efcia jest offline  
Stary 30-10-2022, 14:54   #79
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Nie tak wyobrażałem sobie nasze wspólne życie. - Stwierdził Finch a mnie kolejny raz zastanowiło jak bardzo facet był sentymentalny oraz dlaczego wcześniej przed całą tą apokalipsą tego nie zauważyłam. Czyżby aż tak dobry był w odgrywaniu kogoś zupełnie innego, że ciężko było przejrzeć przez te pozory? To w sumie powinno być nieco niepokojące, no i właściwie było. Czy powinnam się tym dodatkowo martwić? Pewnie tak. Czy nie za dużo było już tych zmartwień? Zapewne, tylko że ja zawsze sporo się martwiłam, bo dostrzegałam wiele powodów do zmartwień.

O’Hara zerknął na Szeptacza.

- Co z nim robimy?

- Jeżeli uważasz, że i tak się nic od niego nie dowiemy to może nie warto tracić na niego czasu, co? Może po prostu naprawdę wywleczmy go za nogę do Skrzydlatych i niech go osądzą po swojemu? - Zasugerowałam.

- Mi napluje w pysk lub będzie znów próbował jakiś durnowatych ataków. Nie wiem. Może przy tobie będzie bardziej wylewny czy coś. Myślę, że to możliwe. Ale nie dawaj sobie dużo nadziei. Znam tego gnoja. Znam i wiem do czego jest zdolny. To wyzuty z jakiejkolwiek moralności typek. A tacy, po Fenomenie, stali się prawdziwym wrzodem na dupsku. No i ma moce. Naprawdę potężne moce wiedźmy - nekromanty i zna sztuki tajemne, które dla nas były zbyt ohydne i amoralne, aby się nad nimi pochylić.

- Tak czy inaczej będzie dla nas ciężarem, bo ktoś go będzie musiał cały czas pilnować. - Znowu znalazłam kolejny powód do zmartwień.

- Nie. Jak skończymy z nim rozmawiać i tak wystawimy go na zewnątrz, dla Skrzydlatych. Nie odbiorę mu życia, kiedy jest związany czy na naszej łasce. Ale, jeśli ktoś z ludzi, których znam, naprawdę zasługuje na śmierć, to on jest taką osobą. Znałem wielu gnojków, którzy sięgali po czarną magię. Jedni robili to z jakiś smutnych powodów - zwiedzeni, pragnąc ocalić bliską osobę lub siebie. On robił to dla władzy nad kimś. Nad czyimś życiem, sercem. Używał najpaskudniejszych uroków, aby kobiety i mężczyźni robili dla niego i z nim wszystko, czego sobie ten zwyrodnialec wymarzył. A potem pozbywał się ich, niczym niepotrzebnego narzędzia czy ubrania. Dla takich jak on, mam tylko pogardę. No i zabił mi przyjaciela. Doprowadził do tego, że powiesił się w piwnicy.

Trudno mi było to zrozumieć, bo w świecie postfenomenowym takie czyny zwykle sprowadzały na ich wykonawcę wyrok i to dość ostateczny.

- To, dlaczego tylko ty jesteś tego świadom a cała reszta traktuje go w miarę normalnie? - Ciężko było nie zadać tak oczywistego pytania.

- Bo, podobnie jak ty, ja potrafię łączyć kropki. Dostrzegam coś w tym, co innym wydaje się normalne. Miły facet, proszę cię, na pewno coś kombinuje. Ma w tym swój cel. Powiesił się, bo miał problemy. Proszę cię. Był silny psychicznie. Załamanie było chwilowe. I bał się Karuzeli. Więc, Emma łączenie kropek. Pieczęć świeci, Finch mówi coś dziwnego. Wszyscy - norma. Zawsze dziwny. Ty - muszę się upewnić. Nie zaufam pierwszemu osądowi. Wiesz swoje w takich sytuacjach, prawda? Dostrzegasz rzeczy, których inni nie. Ja mam podobnie w niektórych sytuacjach. To zdrowe. Normalne. Nie sądzisz?

- Dla nas tak. - Przyznałam - Dla innych niekoniecznie. Już się przekonałam, że potrafią być…no cóż, dość naiwni. Jak im przedstawiałam swoje podejrzenia to się na mnie patrzyli jak na mityczne dziwadło. Możemy spróbować sprowokować Szeptacza, nawet jeśli nie poda nam konkretów to może chlapnie coś przydatnego. Poza tym przypisałabym mu atak na ciebie i teraz ten atak Pomiotów, ale wydaje mi się, że to nie on odsłonił nas przed Skrzydlatymi. Pytanie zatem jakim cudem oni nas namierzyli i zaatakowali? - Znowu za dużo pytań a za mało przesłanek do znalezienia odpowiedzi.

- Mam swoje podejrzenia. - Doprawdy? Ma? Ciekawe jakie? - Ale to nie Szeptacz. On raczej wpuścił tutaj pomioty piekielne. A trafił tutaj nie przez przypadek. Wiedział o Towarzystwie, bo miał być jednym z nas. Na samym początku. Nie doszło jednak do rekrutacji.

- Tak jak mówiłam pomioty i atak na ciebie - Pokiwałam głową - Co w takim razie z Morgan? Jak nie udało mu się dostać do Towarzystwa to podesłał ją jako swoją agentkę?

- Możliwe. Zawsze sprawdzamy naszych kandydatów bardzo dokładnie, ale nie można wykluczyć błędu. W zasadzie nie ma to teraz znaczenia. Oboje wiemy, że Towarzystwo raczej przestało istnieć. Jak wszystko wokół zresztą. Teraz mamy, powinniśmy, zrobić tyle ile się da, aby nasi bliscy uniknęli zbędnego bólu, nawet jeżeli o nim zapomną. I uratowali ten popieprzony świat. Wszystko inne to rozdrabnianie się. Niestety.

Spojrzał na mnie z czułością i ogromną żałością.

- No to dawaj, idź prowokuj. W końcu znasz się na tym jak nikt, no nie? - Wskazałam ruchem głowy leżącego Szeptacza.

- No nie wiem. Zawsze jestem miły i uprzejmy, chociaż ludzie jakoś to niekiedy opacznie rozumieją.

No właśnie. To może on wcale nie jest taki dobry w udawaniu i stwarzaniu pozorów, może to ja jestem tak beznadziejna w odczytywaniu motywacji i charakteru, jeśli brak mi odpowiedniego dystansu.

- Czyli to ja mam być ta zła jak zwykle. - Zapytałam z przekąsem - Tylko, że Szeptacz mnie nie zna i ja nie znam jego, więc raczej ja go tak nie wkurzę jak ty. - Zauważyłam, chociaż byłam pewna, iż się odpowiednio postaram.

- Nie ma sprawy. Kopnę go w żebra na dzień dobry. Myślisz, że to dobry początek? Nie dla niego, oczywiście. Dla niego raczej nie będzie dobry.

- Masz go prowokować słownie a nie fizycznie. - Od razu zaprotestowałam.

- Kurde - mruknął teatralnie. - Dobra. Dla ciebie zrobię wyjątek.

Podszedł do Szeptacza i pochylił się nad nim.

- Jak się czujemy? Będziesz w stanie przyjść na pogrzeb swoich dziewczyn?

Szeptacz milczał, mimo że Finch wcześniej wyjął mu knebel.

Podążyłam za O’Harą tak, abym nie musiała do nich krzyczeć.

- Znaczy się wielka dzidzia z niego, skoro walnął focha jak rozpieszczone dziecko. - Stwierdziłam.

- Zawsze miał takie miętkie cojones.

- A to akurat było widać na pierwszy rzut oka, jak tylko schował się za plecami tych kobitek, szkoda kurczę, że nie pod spódnicą. - Zrobiłam surową minę patrząc na Szeptacza.

- O, a może on jest naznaczony tak jak Morgan, żeby nie zdradzić tego dla kogo pracuje i jak zostanie złapany to przepala mu dyńkę. - Przyszła mi do głowy taka myśl.

Szeptacz milczał. Miał napięte ramiona, ale leżał brzuchem na ziemi, z twarzą wciśniętą w piasek. To sugerowało, że jednak nas słyszał i tylko celowo nie odpowiadał.

- I co, skurwielu? Teraz już nie jesteś taki skłonny do gadania? - Zagaił Finch.

- Hmm. Posadź go normalnie, dobrze? Chciałabym mu się przyjrzeć. - Poprosiłam O’Harę.

Finch bez większego wysiłku spełnił moją prośbę i po chwili czarownik siedział na ziemi. Twarz, mimo że zakrwawiona i posiniaczona, nadal była niesamowicie przystojna. Jakby ten człowiek miał w sobie domieszkę jakiejś nieludzkiej krwi.

Szeptacz patrzył spokojnie, wręcz pogardliwie, jakby zupełnie nie przejmując się sytuacją, w jakiej się znalazł. Nie dziwiło mnie to. W sumie sama bym tak robiła będąc w jego sytuacji.

Przyglądając mu się uważnie zaczęłam szczegółowe badanie przy pomocy mojego nadnaturalnego Zmysłu. Od razu poczułam lekką emanację. To mogła być Pieczęć, inna krew albo rytuał, ale on sam nie był Fenomenem. Sięgnęłam zatem głębiej i jeszcze dokładniej sprawdzałam ową emanację. Rzeczywiście Szeptacz miał w sobie niewielką ilość krwi Fae, która najprawdopodobniej poprawiła jego wygląd. Do tego jakiś silny Pomiot Piekielny naznaczyła Carra okultystyczną Pieczęcią. Szeptacz posiadał niesamowicie potężną moc, możliwe, że większą niż ja czy nawet Finch gdybyśmy nie byli dopakowani Pieczęcią Jehudiela. Na pewno nie można było lekceważyć możliwości oraz potęgi Carra i nawet w stanie w jakim się obecnie znajdował trzeba było na niego uważać.

Samą mocą Wyczucia nie potrafiłam określić w jaki sposób Szeptacz dochrapał się do takiej mocy ani skąd w jego organizmie znalazła się krew Faerie. No i raczej istniała mała szansa, że facet wyjawi mi te tajemnice.

- No już - wycharczał Szeptacz jakby potwierdzając moje i Fincha przypuszczenia o braku współpracy. - Napatrzyłaś się?

Jego ciemne, w pewien sposób urzekające, ale niepokojące oczy, zatrzymały się na mnie i od razu poczułam, że mój oddech, nieświadomie, lekko przyspieszył. Cholerny facio zaczął używać na mnie swoich mocy. Wiedziałam, że moce Fantoma bardzo znacząco ograniczały jego wpływ na mnie. Ludzie nie chronieni taką barierą musieli odbierać go o wiele, wiele bardziej intensywnie, a nawet dla mnie było to dość niepokojące uczucie, budzące niepewność, czy większy nacisk jego woli, nie złamie oporów jego celu, czyli moich.

- I tak i nie - Odpowiedziałam enigmatycznie.

- Fascynujące, prawda? - Zapytał a jego głos, niczym melodia, muskał jakieś nerwy w mózgu.

Zaczynałam się czuć jak kiedyś, gdy dotykał mnie Ojczulek, który po uzdrowieniu podkręcał maksymalnie libido. Tutaj działało to podobnie, ale zdecydowanie słabiej, chociaż zauważalnie. Ale tym razem to budzące się podniecenie nie dawało swobody wyboru celu, lecz ewidentnie skupiało się na Szeptaczu. Na szczęście działało to na mnie nieznacznie. Niczym muśnięcie czymś delikatnym, pieszczotliwie tu i tam.

- Nie użyłabym tego słowa. - Zmarszczyłam brwi - I co teraz będziesz się próbował schować za moimi plecami? - Zapytałam oschle - To nie przejdzie. Zostałeś oskarżony o działanie przeciwko zebranym tu ludziom i dobrze by było, dla ciebie, żebyś się do tego odniósł, bo to naprawdę znaczące oskarżenia.

Szeptacz zaśmiał się, a śmiech ten był naprawdę złośliwy, ale w jakiś sposób też urzekający.

- Proszę. Nie rozśmieszaj mnie, panno Harcourt. - Powiedział udowadniając, iż dokładnie wiedział z kim miał do czynienia - Poważne zbrodnie. W czasach końca, to chyba dość niemądre dochodzić sprawiedliwości na kimś, kto się bronił, gdy wokół skrzydlate potwory dokonują ksenocydu naszej rasy.

Spojrzał na mnie spod zmrużonych powiek i teraz poczułam, jak jego magia omiata mnie silniej, niczym ciepła fala w chłodnej wodzie. Teraz zrozumiałam. On jeszcze nie zaczął używać pełni swojej mocy. To co wzięłam za silną moc było, jak do tej pory, jedynie cieniem jego potencjału. Teraz, przyparty do muru, pozbawiony swojego Sabatu, był gotów zdjąć maskę i ujawnić całą swoją siłę. I nie byłam pewna czy zdołałabym się tej sile oprzeć, chyba żebym wsparła się mocą Pieczęci Jehudiela. Był jeszcze groźniejszy niż sądziłam. Groźniejszy niż sądził O'Hara.

To jakim cudem dał się tak rozłożyć? Od razu to pytanie wskoczyło do mojej głowy. Jeśli był aż tak potężny to czemu siedział związany? Czy to może od początku był jego plan? Nie, nie był. Ktoś taki jak on nie dałby się schwytać tylko po to by coś zablefować. Nie podłożyłby się dla wykonania planu. Jego ambicja i duma by mu na to nie pozwoliły. Zatem nie był aż tak mocny. Może po prostu był biegły w sztuce oszukiwania i tak naprawdę część jego ukazanej potęgi była wytworem iluzji. Krew Fearie w jego żyłach mogłaby mu dać dostęp do części mocy Fae a oni potrafili być mistrzami iluzorycznych omamów. Przemyślałam sprawę jeszcze raz. Szeptacz zaczął używać na mnie swojej mocy, kiedy spojrzał mi w oczy, pewnie musiał się na mnie skoncentrować i mnie widzieć. Wzięłam materiał, który wcześniej służył mu za knebel i zawiązałam mu oczy.

No i zrobiło się zdecydowanie mniej intensywnie. Nadal lekko odczuwałam efekty magii Carra, ale już nie były ukierunkowane na Szeptacza, tylko działały tak ogólnie.

- Jak chcesz, to mu wydłubię te gały - zaproponował Finch, ale byłam pewna, że żartował. - I każę mu je zeżreć.

Zastanowiło mnie za to co innego. Na Fincha hokus pokus Szeptacza nie działało. Dlaczego? Finch był odporniejszy niż ja? Szeptacz nic chciał tej mocy używać na O’Harze? Albo po prostu nie mógł? Ponownie musiałam odpuścić te pytania, bo wiedziałam, że Szeptacz mi raczej nie odpowie.

- Myślę, że póki co szmatka na oczach załatwi sprawę i już pan Carr będzie grzeczny i nie będzie próbował na mnie swoich sztuczek. - Odparłam Finchowi.

- A co do obrony panie Carr to słyszałam inną wersję zdarzeń, że to wy zaczęliście tę potyczkę. No i podejrzewamy was jeszcze o wcześniejszą próbę zamordowania Fincha i jeszcze to, że niedawno wezwaliście tutaj te pomioty otwierając wcześniej przejścia w ciałach ludzi. - Zwróciłam się teraz do Szeptacza.

- Finch. Finch i tak jest chodzącym trupem. Jak każdy z Towarzystwa. Jak każdy na tym świecie. - To zabrzmiało tak absurdalnie, jakby Carr był nastolatkiem, któremu wydawało się, że już wszystko widział i przeżył, więc postanowił uświadamiać starszych od siebie wierząc w swoją niezmierzoną wiedzę o świecie.

- Skoro Finch jest chodzącym trupem to czemu postanowiliście przyspieszyć moment jego zejścia? - Zapytałam.

- Bo mnie wkurwił i miałem taką chęć. Już dawno chciałem zobaczyć jak wielki i straszny Nexus wije się w agonii u moich stóp. Jak jego ciało rozpada się na kawałki a dusze zabierają do piekła demony.

- To totalnie brzmi jakbyś się obraził, po tym jak Towarzystwo nie przyjęło cię do swojego kółka wzajemnej adoracji, chociaż nie wydaje mi się, żebyś zrobił to tak jak mówisz, bo miałeś taką chęć. Przecież wiadomo, że jesteś cały czas trzymany na smyczy i wykonywałeś tylko czyjeś polecenie czy też bardziej rozkaz. - Odpowiedziałam szybko na jego kolejny absurdalny wywód.

- A ty nie - warknął, wyraźnie poirytowany. Trafiłam w punkt. Sam środek tarczy. - Każdy jest na czyjejś smyczy, będąc człowieczkiem.

Pogarda dla rodzaju ludzkiego aż się z niego wylewała, a skoro on sam był na pewno człowiekiem to zaczynała mi się kształtować wizja jego jako osoby i przyczyna jego problemów.

- Akurat to ludzie są tymi, którzy podobno cieszą się przywilejem wolnej woli, ale ty postanowiłeś tego nie uszanować ani u innych ani u samego siebie.

- No i? - zapytał z bezczelnym uśmieszkiem na twarzy ignorując cztery ostatnie słowa mojej wypowiedzi.

- No i zobacz, dokąd cię to doprowadziło.

- Prawie do miejsca, w którym chciałem być. Pytanie, gdzie doprowadziło to was i całe te wasze zasrane Towarzystwo? Mistrz Andrealfus miał rację, co do ciebie i jego. Niby tacy mądrzy, niby tacy potężni, a jednak zarazem głupi i słabi.

Prawie się roześmiałam na te słowa. Prawie.

- Do miejsca? Myślisz, że o to chodzi w życiu? Żeby dotrzeć do jakiegoś miejsca? I wiesz, jeśli “mistrz” Andrealfus tak myśli o nas to ma dokładnie takie same zdanie na twój temat, bo dla niego jesteś zaledwie człowiekiem cokolwiek by ci się nie wydawało, że osiągnąłeś.

- Człowiekiem? - tym razem zaśmiał się naprawdę szczerze ubawiony. - Taaa. Tak samo ja ty, tak samo jak większość z towarzystwa. Nikt z nas, nigdy, nie był ludźmi.

Chyba zapomniał o czy była mowa chwilę temu i dodatkowo postanowił zignorować fakt, że i owszem może mieliśmy dodane trochę tego i owego, ale nadal przeważała w nas krew ludzi. No, w większości z nas.

- Uuu, to proszę podziel się swoją mądrością i powiedz kim w takim razie jesteśmy i zawsze byliśmy.

- Nephilim. Mieszańcy.

- A masz jakieś podstawy, żeby tak twierdzić? - Zapytałam, bo według mnie poza Pieczęcią nie miałam żadnych anielskich dodatków. - Bo wiesz, już słyszałam tyle różnych teorii i prawd objawionych a potem każda z nich zostawała w ten czy inny sposób obalana.

- Wiem, kim jestem. Wiem, jaka krew płynie w mojej duszy. Wiem więcej niż całe Towarzystwo razem wzięte. Ale nie zniżę się więcej do rozmowy, z takim czymś jak ty, czy on. Zabijcie mnie, ale nie męczcie już dłużej tą błazenadą i jałową, pozbawioną sensu dyskusją.

- Wiesz, jak to brzmi, prawda? - Zapytałam ostro - Jakbyś gówno wiedział. I tak krew na pewno płynie w duszy, oczywiście, a ty musiałeś opuścić sporo godzin w szkole, skoro brak ci podstawowej wiedzy. No i normalnie aż dziwne, że się przyznajesz, iż w ogóle posiadasz coś takiego jak dusza.

Wbrew pozorom zaczynałam się coraz bardziej rozkręcać słysząc jego odpowiedzi. No i ta prośba o dobicie. Czyżby Szeptaczowi siadała już psychika? Ale nic dziwnego, nie takich jak on doprowadzałam na skraj przepaści.

- Duszę ma każdy. Nawet takie zwierzęta, jak ci, których ochraniacie. Zbędny wydatek energii, moim zdaniem. Oni powinni służyć takim, jak ja. A nawet, w ostateczności, takim jak wy.

Nagle z nędznych człowieczków ludzie stali się dla niego zwierzętami. Pierdzielił coraz większe głupoty. Za plecami Szeptacza Finch O'Hara robił miny, jakby przedrzeźniając kogoś przemądrzałego. Całkiem zabawne miny. Kiedy Szeptacz coś mówił, O'Hara poruszał ustami, strojąc te swoje grymasy.

- O proszę a teraz to ci się zebrało na wygłupy. Nie wiedziałam, że potrafisz być takim żartownisiem. - Musiałam się wziąć w garść, żeby nie parsknąć śmiechem.

- Co w tym śmiesznego? Mówię, jak działa świat. - Wyraźnie dało się słyszeć irytację w jego głosie.

- Daj spokój, przecież niemożliwe jest żebyś w to wierzył. - Teraz już prawie parsknęłam - Dlaczego oni mieliby ci służyć? Dlaczego ktokolwiek miałby ci służyć?

- Bo jestem lepszy i silniejszy od większości tego bydła. Kobiet, nieświadomych, niewiele różniących się od zwierząt.

- Nie udawaj. - Machnęłam od niechcenia dłonią jakbym się opędzała od natrętnej muchy - Doskonale wiesz jaka jest prawda. Doskonale wiesz co cię motywuje.

- Co niby? Oświeć mnie? - On się nie powstrzymał i parsknął.

- Nienawiść. Nienawiść do samego siebie. Zawsze uważałeś, że jest brzydki, gorszy i nikt nigdy cię nie pokocha, nie z własnej woli. Oczywiście to nie była prawda, przynajmniej na początku. Później napędzany tą nienawiścią doprowadziłeś się do tego stanu, w którym od początku myślałeś, że się znajdujesz. I teraz to stało się prawdą. Wszyscy, którzy zrozumieją jaki jesteś naprawdę cię nienawidzą, bo dlaczego by mieli czuć inaczej. No ale to ty sam jesteś za to wszystko odpowiedzialny. - Powiedziałam poważnie i z przekonaniem. - I co gorsza sam wyrzuciłeś się poza nawias jakiejkolwiek społeczności. Ludzie cię odrzucają, kiedy zorientują się jaką krzywdę im robisz a inne byty jak demony i inne takie nie traktują cię poważnie, bo dla nich jesteś zaledwie człowiekiem, bo jakiejkolwiek byś nie miał domieszki krwi w swoim organizmie to nadal płynie tam także ludzka krew.

- Ludzie mnie odrzucają? - Zaśmiał się złośliwie. - Ludzie mnie kochają i zrobią dla mnie wszystko. A demony, demony mi służą, kiedy tego pragnę. Tak więc nie przekładaj moich - Moich? On powiedział moich. I nawet nie zauważył tego jak wiele mówiącego przejęzyczenia - kompleksów na mnie. Jesteś małostkową, oschłą, skupioną na pracy introwertyczką i paranoiczką, która boi się swoich uczuć, boi się tego, że wyjdzie prawda o jej braku doświadczenia, wiedzy, mądrości i słabostkach. Wyjdzie prawda o tym, że pod tą maską twardzielki i pewnej siebie kobiety, kryje się zafukana przez matkę, nieśmiała i niepewna siebie i swoich emocji osóbka. Paranoiczna osobowość maskująca lęki i niedoskonałości. Tego lęka się większość tych nieudaczników z Towarzystwa. Tych narcystycznych, zapatrzonych w siebie ludzi, którzy nie potrafią z nikim stworzyć prawdziwych, głębokich relacji. Bawimy się w psychologię? To proszę. Też jestem w tym dobry. Zgaduję, że to próba udowodnienie sobie, że roszczeniowa matka nie miała racji. A może jest po prostu tak, że twoja rodzicielka dokładnie wiedziała, jak jesteś słaba?
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 30-10-2022, 15:01   #80
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Nie powiedziałam, że ludzie cię odrzucają tak po prostu. Powiedziałam, że sam siebie nienawidzisz i pokierowałeś swoim życiem w taki sposób, że rzeczywiście osiągnąłeś stan, o który wcześniej się podejrzewałeś. A ludzie cię nie kochają, tylko nienawidzą jak tylko się zorientują co im robisz. Natomiast demony tobą pogardzają. Przeinaczyłeś moje słowa. Twoja desperacja je za to potwierdza. Popatrz sam na siebie. Masz moc, która zmusza ludzi do pożądania cię, moc, która łamie ich wolę, i sama ta moc może nimi kierować, ale dla ciebie to było niewystarczające. Musiałeś jeszcze “poprawić” swój wygląd. Przypuszczam, że poprzez użycie krwi fae, tak? To desperackie działanie poprzez zbyteczne poprawianie swoich możliwości wskazuje na to jak bardzo nisko o sobie myślisz, skoro musiałeś uciekać się do aż tylu środków. No i jeszcze jedno. Uważam, że ty po prostu obawiasz się kontaktów z ludźmi, a w szczególności z kobietami, wedle twoich własnych słów, dlatego potrzebujesz mieć całkowitą kontrolę nad przebiegiem tych kontaktów. Zakładam, że to wszystko jest wynikiem bardzo złych i nieprzyjemnych relacji z matką lub osobą, która pełniła rolę matki. Niestety pomimo tego, że to wszystko jest bardzo smutne i nieprzyjemne, w jaki sposób zostałeś pokrzywdzony w dzieciństwie, to nie zmienia to faktu, że teraz skrzywdziłeś bardzo wielu ludzi i zniszczyłeś im życie. No i za to powinieneś odpowiedzieć.

- No. I odpowiem. Przed sądem? Czy jakoś inaczej? Przed tobą? Będziesz sędzią, obrońcą, ławą przysięgłych jednocześnie? Wiem, że w MR, nauczyli was czuć się panami życia i śmierci. Nie różnimy się pod tym względem. Ty i ja.

Pokręciłam głową i westchnęłam.

- Znowu nie słuchasz. Powiedziałam, że powinieneś odpowiedzieć a nie że odpowiesz, bo świat teraz wygląda jak wygląda, chociaż gdzieś tam kiedyś pewnie będziesz musiał wziąć odpowiedzialność za swoje czyny jak każdy z nas. A może już po części dostało ci się za to co robiłeś. Bo gdyby nie fakt, że kobiety z twojego sabatu też cię nie cierpiały to może któraś z nich pomogłaby ci i udałoby ci się uciec. Ale jak widziałam żadna nawet się nie zawahała, jak dostawałeś bęcki od O’Hary i totalnie cię olały.

- Były słabe, więc zginęły. Po problemie. Znajdą się kolejne.

To zabrzmiało jak coś co sam sobie wmawiał codziennie przed lustrem.

- Po prostu wolały zginąć niż tkwić przy tobie. W sumie trudno im się dziwić. I gdzie masz zamiar szukać kolejnych? Nie będzie kolejnych, bo to koniec. Zapomniałeś? - Ktoś chyba musiał mu wybić z głowy te jego głupie mrzonki.

- Koniec dla was. Nie dla takich wybranych jednostek, jak ja. Nie znasz tego. Lepiej być panem w piekle niż sługą w niebie? Żal mi takich naiwniaków jak ty, czy O'Hara. Poświęciliście całe swoje życie, prywatne i osobiste, aby ratować tych, którzy na ratunek nie zasługiwali. Nie walczyli o swoje. Byli jak barany na rzeź. Ofiary. Sługi, nie panowie.

- Powiedz mi Hayden. Mogę ci mówić Hayden jak już sobie tak rozmawiamy? To powiedz mi czy musiałeś się zgodzić na nałożenie demonicznej Pieczęci czy można to było zrobić bez twojej zgody? - Zmieniłam nieco kierunek rozmowy, bo za bardzo się zaczynał nakręcać na te swoje dyrdymały.

- Pieczęć wymaga zgody. A tę, którą założył mi Andrealfus, jest wyjątkowo silna. I związana z tobą i ofiarami z tamtej nocy. Wiesz, że to ja napuściłem go na tamten pensjonat? Ja go przyzwałem, aby zabijał na tym świecie. W pewien sposób, Harcourt, skoro już sobie tak rozmawiamy, to ja cię ukształtowałem taką, jaką jesteś. Wiesz, ile radości i satysfakcji dało mi czytanie tych nagłówków z rzezi, jaką mój mistrz tam urządził. Te wszystkie głupie siksy, zaszlachtowane, wyrżnięte, zmasakrowane tak, jak na to zasłużyły. Powiedz, Emmo, bałaś się wtedy. Poszczałaś się w gacie ze strachu?

Finch zrobił się blady. Jego usta zwęziły w wąską kreskę a oczy zapłonęły wściekłością i nienawiścią. Spojrzał na mnie próbując w mojej twarzy odczytać emocje. Widać było, że nie wiedział o tym, co robił wcześniej Hayden. Spojrzałam zaskoczona na Fincha. Naprawdę uwierzył Carrowi? Przecież to wszystko były kłamstwa, bo w żaden sposób nie pokrywały się czasowo. Szeptacz próbował mi dopiec, a to oznaczało, że czuł się zapędzony w róg, a wiadomo było, że przyparty do ściany szczur będzie kąsał i to mocno.

- Jesteś tego pewien? - Moje oczy też się zwęziły, ale dałam sobie radę z emocjami. Carr przywoływał emocje i wspomnienia, nad którymi pracowałam od ponad dwunastu lat. Postanowiłam tak łatwo nie dać wytrącić się z równowagi, a poza tym wiedziałam, że w tej utarczce słownej Szeptacz przegrywał. To on dawał się ponosić emocjom, nie ja. No i te jego żałosne próby odbicia piłeczki w mojej stronę i przytyki do mojej matki. Ja doskonale wiedziałam, jak wyglądały moje problemy z moją rodzicielką, a Carr się mylił co do tego. Wbrew temu co twierdził nie znał się na psychologii, no bo niby skąd. Trzeba przebywać wśród ludzi i z ludźmi, aby ich zrozumieć, narzucanie im swojej woli nie pomaga w poznawaniu ich psychiki.

- Że Pieczęć wymaga zgody? - Doprecyzowałam.

- Tak. Jeśli ma być pełna i w pełni silna, tak. Inaczej to taka namiastka Pieczęci. Niby działa, ale jest słabszą wersją. Tak jak twoja. Ledwie się tli. Gówno z nią zdziałasz. - Udowodnił tym samym, że dokładnie słuchał o czym jakiś czas temu rozmawiał ze mną Skrzydlaty.

- A wiedzę na ten temat otrzymałeś od demona, tak? - Doprecyzowałam kolejną rzecz - Ale oczywiście sprawdziłeś to także u innego źródła, prawda? Zrobiłeś tak, bo nie jesteś dyletantem, czyż nie?

Nie odpowiedział. Milczał. No tak. Powstrzymałam się od komentarza, bo raczej sam to zrozumiał.

- Wiesz co lubię robić, jak próbuję zrozumieć kogoś obcego, żeby poznać go i jego motywację niezależnie czy jest człowiekiem, loupem, duchem czy demonem? Wyobrazić sobie, że jestem nim, wejść w jego przysłowiowe buty. Oczywiście to się sprawdza tylko częściowo, bo nieważne jakbym się nie starała to w jakimś tam stopniu ogranicza mnie moje człowieczeństwo. No, ale ty jesteś w sumie aspirującym demonem to może pomożesz mi, co? Zróbmy to razem. No dalej. Pamiętaj to takie próbowanie. Tutaj nie ma złych odpowiedzi, można rozważyć różne opcje. Gdybyś był takim Andrealfusem to co byś zrobił z takim kimś jak ty? I dlaczego, skoro już jest koniec i zaraz ma być wielkie bum to jednak on mimo wszystko chce się pozbyć Fincha przed tym całym końcem zamiast machnąć na to ręką? Kto tu się kogo obawia i dlaczego? No i gdzie teraz jest twój szef i co robi? Czy to co przystało na demona jego klasy, czyli jak tak właściwie kształtuje się jego plan? To jakie są twoje przemyślenia? Co sądzisz? - To była z mojej strony grubymi nićmi szyta prowokacja, ale czemu nie.

- Dobrze. Pograjmy w tę grę. Gdybym był mistrzem, rozbiłbym wszystko na kawałki, rozpętałbym wielką wojnę, pogrążył świat w chaosie i krwi, aby osiągnąć to, czego pragnie markiz. Wywyższenia i zemsty. Kiedy Zastępy schodzą na ten świat, kiedy Zapomniani znów wędrują pośród żywych, siły mojego mistrza i jego sojuszników mają swobodny dostęp do Tronu i do Zwierzchności. Mogą zabić tego, który za wszystko odpowiada i zająć jego miejsce. A niektórzy śmiertelnicy mają moc, aby temu przeszkodzić. Więc tych śmiertelników trzeba pozbyć się jeszcze, nim zrobią to Zastępy. To oczywiście czysto hipotetyczne założenia.

- Dobrze. Postarałeś się. - Pochwaliłam go - To teraz spróbujmy dodać do tego garść realizmu. Ja rozumiem, że chciałbyś, żeby twój mistrz był tak mocny i potężny, ale w układach piekielnych on nie stoi na samym szczycie, więc dlaczego to akurat on miałby zająć tak wysoką pozycję a nie kto i inny? No i pytanie, które się nasuwa niemal samo. Jeśli jest tak potężny i cwany to jak może jemu czy też jego planom zagrozić garstka śmiertelników?

- Tego nie wiem. Ale dostałem zadanie. Wytropić i zniszczyć Towarzystwo. Wytropiłem. A zniszczenie to kwestia czasu. Wszyscy zginiecie szybciej niż myślisz. Całe Towarzystwo. Wasz los jest już przesądzony. Zapewne powiesz teraz, że zawiodłem. Że jestem zdany na waszą łaskę. A ja ci powiem, że taki był plan. Że miałem zawalić sprawę, a w tym czasie, ktoś inny, zabije, ba - zmasakruje - większość waszych. Ja odciągnę rozmową ciebie i Nexusa, a reszta. Reszta umrze w ogniu piekielnym - Spojrzał na mnie zimnym, nieludzkim, pozbawionym emocji wzrokiem.

- Ale wtedy ja i Nexus przeżyjemy, prawda? To co to za plan? Ty go układałeś? - Bo Andrealfus podobno był mistrzem intryg a to mi zalatywało amatorszczyzną.

- Ty i Nexus umrzecie na sam koniec, ale umrzecie.

Pozostawało podstawowe pytanie: po co? Po co nas trzymać dłużej? Nie lepiej załatwić wszystkich od razu. To co mówił Szeptacz nie miało sensu. Poza tym Finch miał umrzeć wcześniej, bo przecież zaatakowali go specjalnym zaklęciem w tym celu. Wychodziło na to, iż Szeptacz po prostu nie znał planu tylko swoją część, którą spierdolił a teraz gubił się w domysłach. No i nie odpowiedział na pytanie co zrobiłby sam ze sobą na miejscu Andrealfusa, ale to była oczywista pułapka, w którą wpadł. Sam przed chwilą twierdził, iż ktoś kto nie podołał swoim obowiązkom był słaby i powinien zostać zastąpiony, więc z jednej strony wiedział, jak powinien postąpić demon, ale z drugiej liczył na jego miłosierdzie i drugą szansę? Nic dziwnego, że nie chciał roztrząsać tego zagadnienia. Ja za to chciałam.

- A kiedy ty umierasz w tym planie? - Zapytałam.

- Moja śmierć nie ma znaczenia, ponieważ zostanę odtworzony przez mojego mistrza, zgodnie z zawartym z nim paktem. Więc mogę umrzeć w dowolnym momencie. Śmierć, moja słodka, naiwna istota, jest tylko początkiem i nic nieznaczącym przerywnikiem, dla kogoś, kto potrafi nad nią panować.

- Zatem opierasz swoje przetrwanie na obietnicy demona? Słodko. I kto tutaj jest największym naiwniakiem, co? - Nawet nie pytałam po co demon miałby go przywoływać do życia, skoro okazał się bezużyteczny.

Nie odpowiedział. Widziałam, że ten fanatyzm nie pozwalał mu spojrzeć na sprawę z odpowiedniej perspektywy. No i dodatkowo pewnie tego nie chciał, bo musiałby przyznać, iż liczył, że demon okazałby się bardziej wyrozumiały niż on sam. A to już by zakrawało na bluźnierstwo.

- I jak Finch - zwróciłam się do O’Hary - chcesz jeszcze o coś Haydena zapytać? Coś cię wyjątkowo zainteresowało w jego słowach? Ja już mam jakiś swój obraz jego sytuacji.

I dlatego uznałam, że nie było już o czym z nim dyskutować.

- Ja już poznałem się na nim jakiś czas temu. Gadanie pierdół. Zbywanie półsłówkami. Megalomania. U niektórych to pasuje, u innych nie. On jest tym innym. Nie mamy o czym z nim rozmawiać. Trzeba go gdzieś zamknąć albo oddać Skrzydlatym. Ja mam go po dziurki w nosie. A jego towarzystwo mierzi mnie.

- To którą opcję wybierasz? - Przeszłam do sedna.

- Do piwnicy? Trzeba go będzie pilnować? Do Skrzydlatych? Trzeba go będzie tam taszczyć. Kurde. Może niech go Kopaczka kopnie w dupę i zapomnimy o całej sprawie. A potem ze związanymi rękami wypuścimy go poza strefę ochronną. Myślę, że wysłannicy Zwierzchności zrobią z nim porządek.

Odsunęłam się od Szeptacza, podeszłam do Fincha i odciągnęłam go na bok tak żeby Carr nie słyszał dobrze naszej rozmowy.

- Jesteś w stanie stwierdzić czy jego Pieczęć rzeczywiście jest nałożona przez Andrealfusa, bo nawet co do tego mam wątpliwości.

Czułam, że nakładał ją silny Pomiot Piekielny, ale pierdzielony Fus był markizem Piekieł, więc wydawało mi się, że powinna silniej emanować.

- Mogę spróbować, ale nie wiem czy mi się uda. Kiedyś schwytałem fajfusa i mniej więcej wiem, jak rezonuje jego aura. Z tym, że Skrzydlaci nie wyczuli jego posmaku, czy jak to tam nazwać, więc nie wiem, czy ja dam radę.

- Dlatego właśnie to mnie dziwi. Pieczęć kogoś takiego jak on powinna być wyczuwalna przez Skrzydlatych. A oni to olali? Bardziej się interesowali moją.

- Im też coś się poprzepalało na kuchni. Odwaliło im i zachowują się jak naziści.

- No to wracamy do kwestii co robimy z Szeptaczem? - Ponowiłam moje wcześniejsze pytanie.

- Wywalamy na zewnątrz? - Odpowiedział mi pytaniem.

- Licząc na co? - Drążyłam dalej.

- Że będę miał czyste sumienie?

- I jeszcze na to, że Szeptacz “magicznie” zapomni o tym miejscu i nie wróci tutaj, żeby zemścić się na tych ludziach jak nas już nie będzie ani nie naśle jakiś złoli od siebie tylko grzecznie wróci do swojego “mistrza” i tam będzie coś kombinował na szerszą skalę? Albo że coś go wpierdoli po drodze albo ktoś mu napierdoli po drodze i skończą się nasze problemy z nim? - Może zabrzmiało to nieco sarkastycznie, ale wywalenie Szeptacza na zewnątrz nastręczało sporo problemów.

- Tak. Dokładnie tak. Nie chcę sobie brudzić rąk. Nie chcę też, by ktoś to zrobił z mojego polecenia. To śmieć. Gorszy niż wiele Fenomenów, z którymi zdarzyło mi się spotykać. Ale nie odbiorę mu życia. Nie jestem taki, jak on.

- Hmm. No to do dzieła. Podejmij decyzję. - Skro podchodził do tego tak osobiście uznałam, że powinien sam zdecydować.

- Myślę, że go wywalimy a ja krzyknę Skrzydlatym, co to za skurwiel z niego i już. A potem powiem Kopaczce, że gdyby się tylko pojawił, ma mu urwać łeb.

- Jak chcesz. Żeby tylko to nie obróciło się przeciwko nam.

- To co radzisz? - Zapytał, co oznaczało, że sam nie był pewien swojej decyzji - Typa do piwnicy i niech siedzi? Do końca świata, czyli niedługo. To może być lepsze rozwiązanie.

- No właśnie nie mam pojęcia - Przyznałam - ale nie chcę czegoś zrobić, żeby jeszcze kolejnej rzeczy żałować.

- To chyba zawsze skończy się problemem i myśleniem, co by było, gdyby… Taki zasrany urok.

- To wypierniczaj go w cholerę do Skrzydlatych. - Zdecydowałam - Trudno coś wybrać sensownego w tej sytuacji.

- Emm! - Do naszych uszu doleciał niespodziewany okrzyk - Nexus! Mamy gościa.

W bocznym wejściu do "Radości" spostrzegłam Gładzika i stojącą obok niego Vannessę. Alicja nie wytrzymała z nią zbyt długo.

Finch spojrzał na mnie zbitym spojrzeniem.

- Kto z nią rozmawia, a kto wywala skurwiela do Skrzydlatych? - zapytał.

- Bardzo zabawne Finch. Sugerujesz, że mam jakiś wybór. - Złapałam spojrzenie O’Hary.

- Pozbądź się pana “jestem pół aniołem, ale mama mnie nie kochała, więc postanowiłem zostać pół demonem dla odmiany” i dołącz do mnie. Zabiorę ją gdzieś, gdzie będę mogła się opłukać albo poczekam z tym i postraszę ją moim krwawym wyglądem.

Ruszyłam w stronę Egzekutora i Druidki przecierając dłońmi po raz kolejny twarz i włosy, aby chociaż trochę pozbyć się krwawej miazgi.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172