Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-08-2021, 12:01   #1
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Autoski [18+] Łowcy V: Rozdarcie

WSTĘP

Dziewczyna ukryta w szafie wstrzymała oddech. Oszalałe ze strachu serce dudniło w jej piersiach, niczym tancerz stepujący do wyjątkowo szybkiej muzyki. Chciała uciszyć je siłą woli, poprosić aby przestało bić, jak bębniarz ukryty w jej ciele, ale nie potrafiła tego zrobić. Echa wrzasków nadal kotłowały się w jej głowie. Rozdzierających krzyków jej przyjaciółek i koleżanek, zabijanych jedna po drugiej. Ukryta w szafie dziewczyna wiedziała, ze nie zdoła im pomóc. Wiedziała, że nikt nie zdoła im pomóc. Skulona w najdalszym zakamarku szafy mogła tylko wsłuchiwać się w kolejne krzyki, urywane gwałtownie, czasami w połączeniu z innymi odgłosami – miękkimi i lepkimi, niczym chlustająca krew. Mogła kulić się i mieć nadzieję, że zabójca jej nie znajdzie.

W końcu krzyki ucichły. Poza szafą, w tym miejscu pełnym śmierci i przerażenia, słychać było tylko szum deszczu i wściekle bijące z nieba pioruny. Nocą, nie wiadomo skąd, nadeszła przeraźliwa burza, która najwyraźniej nie miała zamiaru odejść.

COŚ stanęło przed szafą. Dziewczyna czuła obecność tego CZEGOŚ. Czuła krew i zapach spalonego mięsa. Mdlący i ostry, mimo warstwy ubrań pachnących naftaliną, za którymi się skuliła. Drzwi szafy poruszyły się lekko.

- Wiem że tutaj jesteś myszzzzko – sykliwy głos wypełnił wnętrze szafy. Jakby węże mogły mówić, zapewne robiłyby to w ten właśnie sposób.

- Nie boję się. Nie boję się. Nie boję się.

Powtarzana przez dziewczynę w myślach mantra miała jej pomóc uspokoić łomotanie serca gotowego połamać jej wnętrze klatki piersiowej i wyrwać się z ciała, na zewnątrz.

- Nie boję się. Nie boję się. Nie boję się.

- A powinnaś! – Szponiasta, lepka od krwi łapa chwyciła dziewczynę i wyciągnęła za włosy z szafy, prosto w stronę jej właściciela.

- Wróciłem! – wykrzyknął demon rozwierając paskudną, zębatą paszczę i rozkładając swój ogon – wachlarz pawich piór.

EMMA

Emma krzyknęła budząc się z koszmaru. Koszmaru, który powracał do niej od trzech cholernych nocy. Przez chwilę rozglądała się spanikowana wokół nim w końcu zrozumiała gdzie się znajduje.

Kryjówka Towarzystwa na ulicy The Hollands, na dzielnicy Old Malden. Jeden z wielu na ulicy domów, stylizowanych na miniaturowe rezydencje. Sześć sypialni, salon, kuchnia. Ich tymczasowa kryjówka, zabezpieczona przed ingerencję Fenomenów i magii z paranoiczną dokładnością przez Fincha O’Harrę i wzmocniona przez Emmę. Jedna z ostatnich, jakie jeszcze mieli.

Po uwięzieniu Anderfalusa w miejscu nazywanym Egehnots, będącym czymś w rodzaju magicznego, zwierciadlanego odbicia Stonhege, Towarzystwo pozornie zwyciężyło. Udało im się wyrwać Radę Bezpieczeństwa Londynu spod władzy przeklętego markiza Piekieł, co jednak nie okazało się końcem. Ich przywódca Percival Grey zniknął, podobnie jak ich najlepszy Egzekutor – Horror. Pozbawione przywódcy i jego wpływów Towarzystwo działało jednak dalej w swojej misji doprowadzenia Wielkiej Brytanii do porządku. Przez pół roku wierni Towarzystwu członkowie polowali na agentów Aderfajfusa, potwory w potwornych i ludzkich skórach, którzy usiłowali odszukać swojego Mistrza. Brutalna gra w zamachy, polowania na bestie i krwawą, brutalną, pochłaniającą kolejne ofiary wymienne ciosów. Nie docenili wroga lub przecenili swoje siły. Albo jedno i drugie. Efektem walki było to, że członkowie Towarzystwa trafili na listy policyjne i agencji specjalnych oznaczeni kryptonimem – nekroterroryści. Ironia losu.

Emma, jako jedna z nielicznych, nie figurowała na listach gończych. Ani jej alter ego. Dla świata nadal była martwa. Podobnie jak czwórka jej najbliższych współpracowników, być może nawet przyjaciół. Alicja Voorda nazywana Kopaczką, Finch O’Harra nazywany Nexusem przez Fenomeny i aroganckim dupkiem, przez resztę świata i drobnej budowy medium Ernest Fury, który jąkał się straszliwie i wolał trzymać na dystans. Pierwszą dwójką Emma znała doskonale, do Furyego jeszcze się przyzwyczajała, ale przypominał jej trochę jej przyjaciela Toppera, który zginął pół roku wcześniej, podczas jednej z akcji Towarzystwa. Jedna z wielu ofiar, jakie pochłonęła niekończąca się walka, jaką toczyli. Chociaż teraz, to była raczej walka na przetrwanie.

Emma złapała oddech i spojrzała na zalewaną deszczem szybę. Podobnie, jak w jej koszmarze, za oknem lało i grzmiało. Zadrżała.

Ktoś zapukał w drzwi do jej sypialni.

- Emma? – to była Kopaczka. – Wszystko w porządku? Znów słyszałam twój krzyk. Jeżeli wszystko jest ok, to chodź do nas na dół. Pieprzony Finch w końcu raczył wrócić.

O’Hara zniknął na niemal miesiąc. Zostawił im tylko krótką informację, w jego stylu, że musi załatwić coś ważnego, zaszyfrowane namiary na dwie kolejne kryjówki, gdyby ich potrzebowali, listę zaszyfrowanych kontaktów wiernych Towarzystwu ludzi i członków i przepadł, niczym kamień w Tamizie. Emma, Voorda i Fury stali się na ten moment czymś w rodzaju głównego dowództwa Towarzystwa. Byli wcześniej najbardziej doświadczonymi i najbardziej zaufanymi ludźmi ich szefa. Na ich barkach spoczęło zatem planowanie czegoś, co nazwali „Operacją Nożyce” – ostatecznym odcięciem sekty i wyznawców Anderfallusa, aby uniemożliwić im ściągnięcie arcyksięcia Piekieł z jego więzienia. Teoretycznie wydostanie się z Egehnots było niemożliwe, ale doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że w rozgrywkach z Andersiusiakiem, trzeba było działać z paranoicznym wręcz wyprzedzeniem. Teraz, w sierpniu 2025 roku, byli niemal pewni, że namierzyli sanktuarium, w którym pierwszy raz otworzono przejście dla markiza Piekieł. Chroniło go kilka innych Pomiotów Piekielnych, więc Towarzystwo musiało ułożyć naprawdę dobry plan, aby oczyścić tamto splugawione miejsce. Taka Kotwica mogła utrzymać cząstkę demona w ich świecie, a Emma doskonale wiedziała, co to oznacza. Ta cząstka mogła posłużyć do przyciągnięcia reszty Anderfajfusa. Teoretycznie nie z Egehnots, ale ryzyko było zbyt duże, aby zdać się w tej kwestii na przypadek.

- Dupek mówi, że znalazł Greya – dodała Kopaczka i Emma usłyszała tupot jej buciorów na schodach.

Spojrzała na zegarek. Była trzecia piętnaście w nocy. Standard. Godzina demonów. Od trzech nocy, niemal dokładnie o tej samej porze, budził ją ten sam koszmar. Emma za długo zajmowała się tym, czym się zajmowała, żeby wierzyć, że to przypadek.

DUNCAN

Zimno. Czuł zimno. Zimno i wilgoć. Otworzył oczy. Nie wiedział dlaczego, ale ten fakt ucieszył go potwornie.

Leżał nagi w wodzie, na brzegu jakiejś rzeki czy czegoś takiego. W żołądku i w głowie miał pustkę. Ostatnie, co pamiętał, to rozpaczliwa walka, w jaką ruszał z Nathanem z Londynu i swoją śmierć. Jakaś demonica wyrwała mu serce z klatki piersiowej. Przyłożył rękę do piersi i wyczuł bijący, powoli ale bijący, mięsień sercowy.

Na czworaka wygramolił się z płycizny, na śmierdzący mułem brzeg i spojrzał w niebo. Pamiętał Lunaviel – elfkę z Dworu Mgieł, która związała z nim swoje życie. Pamiętał ich dziecko, które narodziło się zbyt wcześnie, gdy przechodzili z pierdzielonej Krainy Wróżek na Ziemię. Pamiętał, że w Egehnots, tej dziwacznej krainie gdzie został, jak mu się wydawało, zabity, porwano mu dziecko i że misja ratunkowa zakończyła się fiaskiem i pogromem. Poza tym w głowie miał tylko mgliste, zatarte wspomnienia.

Spojrzał w górę. Była noc. Z czarnego nieba lały się na niego strugi deszczu, a napęczniałe brzuszyska czarnych chmur, co jakiś czas rozdzierała błyskawica. Z tego, co pamiętał, był już w tylu dziwacznych światach, że nie bardzo potrafił powiedzieć, gdzie teraz się znajduje.

Usiadł, i przyjrzał się swojemu ciału. Pamiętał, że po czymś, co nazywano Uzurpacją, zyskał jeszcze bardziej nadludzkie możliwości, ale też i szarą skórę. Teraz jednak jego ciało wyglądało normalnie. Nadal jednak czuł w sobie moce Egzekutora. Hyperadrenalinę, jak nazywali to inni obdarzeni jego zdolnościami. Nadal w jego pozornie drobnym ciele buzował ogień.

- Chcesz jakieś portki?

Głos zaskoczył go. Dobiegał z krzaków rosnących na szczycie nadrzecznej skarpy lub wału.

- Co prawda nie mam ze sobą zapasowych, ale niedaleko zaparkowałem samochód. W bagażniku mam zmianę ubrania. Może ci się przydać.

Samochód! A więc nie byli w pierdzielonej Nibylandii, co cieszyło Duncana niezmiernie.

Mężczyzna wstał z krzaków, w których kucał. Mimo ciemności Duncan widział go bardzo dobrze. Szczupły, zmoknięty, ubrany na ciemno z bladą, woskową, niedogoloną twarzą. Twarz wydawała się Duncanowi znajoma, ale nie potrafił jej umiejscowić w czasie i przestrzeni, dopasować do sytuacji i imienia. Koleś jakby domyślił się, nad czym zastanawia się Duncan.

- Nie kojarzysz mnie, prawda? Powiedział mi, że tak może być. Jestem Murdock Ogily. Zaprzysiągłeś mnie na Strażnika Bastionu Londyn. Mnie i moich chłopaków z Klanu.

Bastio Londyn. To pamiętał. Przez Uzurpacją powołał kilku najemników, lekko szemranych ludzi, na Strażników Muru. Wojowników walczących na Murze Szkocji, mitycznej granicy pomiędzy Mgłą i Żywymi. Mgłą, w której czyhała tylko śmierć.

- Chodźmy stąd, Sinclair. Pojedziemy gdzieś, gdzie jest bardziej sucho. I gdzie napijemy się czegoś mocniejszego. Tam odpowiem ci na tyle pytań, na ile zdołam, dobra?

Deszcz przybrał na sile, chociaż burza zdawała się oddalać na północ. W brzuchu Duncana zagrała kapela heavy metalowa. Był głodny, było mu zimno, chciało mu się lać. Zatem, z całą pewnością żył. Tylko jak i dlaczego, pozostawało dla niego zagadką.

Murodck Ogily spoglądał na niego ze szczytu zakrzaczonej skarpy. Wyciągnął w jego stronę rękę, okrytą skórzaną, długą rękawicą, nabijaną srebrnymi ćwiekami i krótkimi ostrzami.

- Kilku chłopaków, których możesz pamiętać, nadal jest z nami – Mrówa, Jełop i Mysza. Reszta to młodziki. Teraz, wyobraź sobie, pomagamy Towarzystwu. Taki irytujący typek od nich powiedział, abyśmy kilka nocy kręcili się po tej okolicy, szczególnie podczas burzy i przy brzegu. Chcieliśmy go olać, ale powiedział, że może chodzić o ciebie, no i jesteśmy. Idziesz, czy dalej będziesz mył jajca w błocie?

W głowie Duncana wybuchła supernowa.

Przez chwilę widział w umyśle obrazy. Były w nich skrzydlate szkielety, kościste monstra, zamrożone cienie ze skrzydłami i szponami, czaszki ze skrzydłami nietoperzy – tysiące demonicznych kreatur, cisnących się, gromadzących, przelewających u stóp wysokiego wzgórza. Na szczycie tego wzniesienia znajdował się krąg głazów, a na jego środku pełgało małe światełko, jakby wycięta w czarnym ekranie szczelina, przez którą na szczyt wzniesienia wlewał się ciepły, żywy blask. Wokół szczeliny znajdowała się spora grupa stworzeń podobnych do tych, które kłębiły się na dole. I jeszcze kilka osób, które wyglądały zupełnie inaczej, ale w wizji pozbawione były jakichkolwiek form czy detali, aby Duncan dał radę je jakoś nazwać czy przypisać do czegokolwiek.
- Zaczekaj tutaj na mnie – rozkazał nie wiadomo komu, głos nie wiadomo kogo.
I wtedy ktoś rzucił się przez tą szczelinę. Nie ktoś. On! Duncan Sinclair!
- Łapcie go! Nie pozwólcie mu uciec!
Kilka cieni skoczyło za nim w szczelinę. Za plecami Duncana zapanował chaos i zamieszanie.
- Oszukałeś nas!
- Uciekaj, tato!
- Uciekaj! Sprowadź Mocodzierżcę! – Ten głos poznał. Lunnaviel.
- Łapcie go!
- Łapcie ich!

Wizja znikła, zmysły Duncana przestały szaleć.
Murdock spoglądał w dół. Deszcz padał.
 
Armiel jest offline  
Stary 26-08-2021, 16:09   #2
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Ominęła mnie swego czasu dość spora część życia studenckiego. Nigdy nie mieszkałam w akademiku czy innym domu studenckim. Zawsze tylko sama w swoim własnym mieszkaniu bądź pokoju, na własnych zasadach. Bądźmy szczerzy studenci to jedna z bardziej nieodpowiedzialnych grup społecznych, nie mogłam liczyć na to, że będą traktować swoje lokum z takim pietyzmem i przezornością jak ja.

No teraz kiedy już byłam nieco starsza, życie w swoim własnym ironicznym stylu postanowiło zafundować mi nadrobienie tego co kiedyś udało mi się uniknąć. Musiałam mieszkać z trzema innymi osobami, w tym z Alą, która jak dla mnie była kwintesencją studenckiego życia. Imprez nie robiła chyba tylko dlatego, że żyliśmy w konspiracji. Poza tym był hałaśliwa, nieokiełznana, mówiła i robiła rzeczy, które wprawiały innych w zakłopotanie jakby testowała ich granice tolerancji. No i często wpierdalała się buciorami w twoje życie. Tak jak teraz.

Cholera ona naprawdę miała na nogach buty. Kto chodzi po mieszkaniu w butach? Czy to oznaczało, że zaraz będziemy musieli gdzieś jechać i coś załatwiać? Cholera. A może nie, może Ala dopiero skądś wróciła. Na pewno była podekscytowana nagłym powrotem O’Hary, ale oni zawsze lubowali się w takich ociekających dramatycznością sytuacjach. Usiadłam i wsunęłam stopy w klapki. Podeszłam do okna. Świetnie, nawet pogoda wpasowywała się w ten pełen dramatyzmu moment. Czyżby Finch czekał specjalnie, aby pojawić się nagle w środku w nocy i to podczas gwałtownej burzy czy to był zwykły pomyślny dla niego zbieg okoliczności? Cóż, pewnie nigdy się nie dowiem, bo on raczej się nie przyzna, jeżeli to sobie zaplanował. Porzuciłam te rozważania, bo szum wody za oknem zagnał mnie do toalety.

Po umyciu rąk i twarzy zastanowiłam się nad moimi snami. Takie koszmary miewałam dość często, ale nigdy chyba nie występowały aż tak regularnie. A teraz dały mi w kość już trzecią noc z rzędu. Ostatnio jak miałam tak realistyczny koszmar to następnego dnia grupa najemników zrobiła mi wjazd na chatę. Obecnie, póki co nikt mnie jeszcze nie napadł. Tylko co miał w takim razie oznaczać ten sen? Czy to markiz piekieł mi go zsyłał? Nie sądzę. Zabezpieczenia w domu i moje własne ochrony powinny temu przeciwdziałać. Poza tym po cholerę uprzedzać kogoś o planowanym ataku. Chyba, że chciał mnie w ten sposób nastraszyć. Tylko jakby miał ominąć moją ochronę. Może wpływał na mnie poprzez naszą, podobno wspólną krew. A może rozwinęłam zdolności Medium i sama siebie ostrzegałam przed nim. No to super, zabiorę Fury’emu fuchę. Poza tym Fajfus nie powinien stanowić w tym momencie zagrożenia. Jak dostajesz kurde dożywocie to siedzisz naprawdę długo, a jak jesteś pierdzielonym nieśmiertelnym bytem to siedzisz po kres czasu. A minęło dopiero kilka miesięcy.

Zacisnęłam lekko pięści, bo poczułam dreszcz niepokoju i zeszłam na dół. Uznałam, że to była wystarczająco długa chwila kontemplacji mojej obecnej sytuacji życiowej.

Na dole pachniało kawą i wilgocią. Finch siedział sobie przy stole, naprzeciw Kopaczki. Jak zauważyłam Ala miała na sobie piżamę, tak jak ja, więc chyba nie będzie trzeba nigdzie gnać. Chociaż rzeczywiście założyła buty. Po co? O’Hara za to wyglądał wyjątkowo źle, jakby coś go przeczołgało zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Złapał tak głębokie cienie pod oczami, jakby mu ktoś wyrysował je ciemnym pisakiem. Twarz miał wychudzoną a policzki okropnie zapadnięte, chudymi jak patyki palcami obejmował parujący kubek. Jak nic tylko dzwonić po grabarza. Chociaż kiedy skierował na mnie oczy, gdy wchodziłam do kuchni wydawały się czujne i uważne, ale i w nich od razu zauważyłam jakiś niepokój czy wręcz ból, jakby Finch widział niedawno coś, co wypaliło mu w duszy niezmywalne piętno. Na mój widok jednak te wymęczone oczy wypełniło przez moment ciepło, a na pergaminowej, bladej twarzy pojawił się cień przyjaznego uśmiechu.

- Cześć Emm - powiedział odrywając usta od kubka z kawą. - Dobrze cię widzieć.
Głos O’Hary był cichy i wymęczony, podobnie jak jego właściciel. No jak nic zaraz się tutaj położy i umrze.

- Sprawy się skomplikowały. Z mojej winy, niestety. Siadaj. Musimy szybko omówić jeden temat i, być może, uda nam się jeszcze uratować kilka niewinnych żyć.

- Cześć Finch – odpowiedziałam zbywając jego wstępne tłumaczenia. Wiedziałam, że dla niego wszystko wydawało się bardziej posępne i takie ostateczne, a jak przychodziło co do czego to się okazywało, że przesadzał. Z kolei, kiedy coś bagatelizował to wtedy się bardziej pierdoliło. Chociaż czasami udało mu się trafić.
Zastanowiło mnie coś innego. Na zewnątrz lało a w kuchni czuć było wilgoć. Czyżby? Podeszłam szybko do O’Hary i złapałam go za kołnierzyk ubrania. Spojrzał na mnie zdziwiony i nieco zaskoczony, jakby się obawiał, że miałam no nie wiem zamiar go zlać, lecz był zbyt zmęczony, aby zareagować. No tak jak myślałam, ten jełop siedział w mokrym ubraniu.

- Siedzisz w mokrych ciuchach? - teraz ja zrobiłam zdziwioną minę.
- Przyniosę ci ręcznik, ale tak naprawdę to powinieneś się przebrać.

Finch zamrugał oczami zaskoczony, a Vorda zaczęła się śmiać, gdy tylko wyszłam po ten ręcznik.

Wróciłam i rzuciłam ręcznikiem w Fincha. Potem nalałam sobie wody do szklanki.

- Jesteś głodny? Chcesz coś zjeść? – zapytałam opierając się o blat kuchenny.
- Wiem, że oboje z Alą lubujecie się w takich dramatycznych gestach jak zjawienie się w środku nocy z sensacyjnymi wieściami. Nawet cholerna pogoda zdaje się z wami współpracować - zerknęłam przelotnie w stronę okna.
- Ale wiem też, że wtedy często zapominacie o tak prozaicznych sprawach jak jedzenie. – dodałam i zaczęłam popijać wodę ze szklanki.

- Wiesz. Emma może mieć rację - powiedziała Kopaczka. - Przebierz się może, a my w tym czasie podgrzejemy coś ciepłego. Wyglądasz jakbyś spierdolił z jakiegoś krucyfiksu w którymś z waszych irolskich kościołów. Ogarnij się trochę, zmień gacie, bo lekko od ciebie wali i pogadamy przy czymś ciepłym. Albo mocniejszym.

Szybko sięgnęła ręką do szafki, gdzie trzymała whisky.
Finch wstał. Zrobił to powoli, podpierając się dłońmi blatu. Dłonie drżały, jakby ten ruch stanowił dla niego nie lada wyzwanie. Na twarzy pojawił mu się grymas bólu. Kopaczka, zajęta wyciąganiem alkoholu z szafki, niczego nie zauważyła. Ja za to widziałam bardzo dobrze, że Finchowi zapłonęły w oczach iskierki bólu. Zacisnął usta w wąską kreskę i podpierając się najpierw o blat stołu, a potem o framugę drzwi ruszył w stronę wyjścia. Kroki stawiał powoli, z naprawdę dużym trudem.

- No ja pierdolę - powiedziałam cicho pod nosem.
- Na wszystkie popierdolone, posrane wróżki, pogrzanych fae i pochrzanione pomioty - Odstawiłam szklankę i szybkim krokiem podeszłam do tego debila. Starałam się wywnioskować, którą część ciała miał uszkodzoną i złapałam go za tę rękę tam, gdzie zdawał się być mniej uszkodzony. Przełożyłam ją sobie przez ramię przerzucając na siebie jego ciężar ciała.
- Zamierzałeś powiedzieć w jaki jesteś stanie, czy stwierdziłeś, że mam się sama domyślić jak już padniesz nieprzytomny na mordę? Co? - zapytałam z irytacją.

- Wyluzuj. Spokojnie. - Jęknął, gdy go przejęłam. - To tylko połamane żebra. Już się powoli zrastają. Ale dziękuję. Faktycznie, chyba przyda mi się pomoc. Kiedy siadłem na tyłku, wiesz przy tej kawie, tak mi jakoś mało sił zostało. Naprawdę, dobrze cię widzieć. Naprawdę.

- Ej. Emm. Daj mu spokój. Widzę, że się stęskniłaś, ale dawaj tutaj, ogarniemy jakieś żarcie dla durnia.
Kopaczka zauważyła nas idących korytarzem i wyciągnęła swoje własne wnioski.

- Ładnie pachniesz - mruknął Finch.
Nieco mnie to zaskoczyło i zbiło z tropu. Czy powinnam mu odpowiedzieć, że on z kolei nie bardzo. Teraz będąc bliżej mogłam poczuć, że dawał nie tylko wilgocią, ale potem i czymś, co kojarzyło mi się z zapachem zepsutej krwi i mięsa. Niezbyt intensywnym, co prawda, ale jednak. Podobnie to w sumie cuchnęły świeże zombie.

Nawet nie machnęłam ręką w stronę Kopaczki, żeby ją zbyć, z resztą i tak bym nie mogła.
- Dobra, dobra, ty mi tu nie czaruj tylko powiedz lepiej co żeś spierdolił? - zapytałam pełna obaw.
- No i najważniejsze pytanie na kogo za to zrzucisz winę? - powiedziałam nieco, ale tylko trochę złośliwie.

Spojrzał na mnie tak jakoś dziwnie. Smutno i zupełnie nie jak on. Jakby gdzieś odpłynęła ta jego pewność siebie.
- Na nikogo, Emmo. Na nikogo nie zrzuciłbym odpowiedzialności za to, co zrobiłem.
W tym krótkim czasie dotarliśmy do pokoju, w którym pomieszkiwał, gdy znajdowaliśmy się w tej kryjówce.
- Nie powinienem marnować czasu. - Wyraźnie się zawahał. - To w każdej chwili może się wydarzyć lub już się dzieje, albo wydarzyło.
Sięgnął dłonią do klamki.
- Wiesz. Popełniłem w życiu wiele błędów. - wyszeptał. - Ale to może być największy z nich.

Wkurzyłam się. Naprawdę się wkurzyłam.
- Przestań - stwierdziłam stanowczo - Nie wiem o co chodzi, bo jak zwykle zamiast odpowiedzieć prosto i konkretnie to mówisz pokrętnie, ale i tak z jakiegoś powodu czuję się winna.
Pokręciłam głową przecząco.

- To jak sam się ogarniesz, czy mam ci w czymś pomóc, żeby było szybciej? A jeśli coś złego się wydarzyło albo dzieje się właśnie teraz to i tak temu nie zapobiegniesz. - dodałam zdecydowanie.

- Ogarnę się. Dziękuję. Dziękuję ci za wszystko - wszedł do pokoju zamykając za sobą lekko skrzypiące drzwi.
- Hej. Emma. Chcesz drinka? – Kopaczka wydarła się z kuchni.

Postąpiłam kilka kroków w stronę Ali.
- Nie dzięki! - Odkrzyknęłam jej.
A potem po cichutku podkradłam się pod drzwi pokoju Fincha. Co on kombinował i o co tutaj chodziło? Czyżby zamierzał spierdzielić oknem, żeby jednak zająć się tą sprawą czy kłamał z tymi żebrami i tak naprawdę zamierzał tam wykorkować, skoro dziękował mi za wszystko? A może byłam zbyt dużą paranoiczką? Któż to mógł wiedzieć?

Najpierw usłyszałam jakieś szuranie, potem skrzypnięcie materaca, cichy jęk a po nim długi syk bólu. Potem przez chwilę nie działo się nic. W końcu ponownie dało się usłyszeć ciche kroki, skrzypiący dźwięk otwieranej szafy lub szuflady i coś upadło na podłogę. Czyżbym to przewidziała i rzeczywiście padł na twarz? Ale nie. To było coś mniejszego. Po chwili ciszy znowu wyłowiłam jakieś poruszenia.
Kopaczka w kuchni wydarła się na całe gardło.
- Finch. Jełopie. Mamy fasolę z wczoraj. Bez mięcha. Chcesz?!
- Może być.
- Super. To się pośpiesz. Bo szybko zacznie pyrkać! Emma jesteś tam z nim w pokoju?

- Kurde - zaklęłam cicho pod nosem, nigdy nie lubiłam jak ktoś mi spalił kryjówkę.

- Nie, czekam aż wyjdzie - odkrzyknęłam Ali.

- A to luzik. Chcesz też fasoli?

- Nie! Ja zjadłam wczoraj kolację. - odparłam. A na śniadanie jak na mój gust było jeszcze za wcześnie.

- Kurde. Nie będziesz miała siły. I będziesz zbyt chuda. Ale twój wybór. A kawy chcesz?

- Przecież jest noc. Śniadanie zjem rano i kawy też się napiję rano. – krzyknęłam.

- Jasne!

Drzwi od pokoju otworzyły się. Stanął w nich Finch. W czystych spodniach, dopinający koszulę. Przez chwilę widziałam jeszcze fragment tatuażu na jego wąskiej, wręcz chudej, klatce piersiowej. Lekko połyskujący sigil anielski. Pieczęć Jehudiela, którego znaliśmy jako Percivala Greya, założyciela Towarzystwa. Dziwne, ja nie miałam tego symbolu a i Kopaczka i O’Hara jak się regenerowali pod Stonehenge i widziałam ich niezbyt kompletnie ubranych też nie byli naznaczeni sigilem. To czemu teraz Finch był? Co się zmieniło? Czułam od O’Hary woń jego ulubionej wody kolońskiej. Dość intensywnie. Nie dałby rady się teraz wykąpać, ale przynajmniej tak zamaskował smród. A może to śmierdziało jego ubranie, a nie ciało? Jego przydługie włosy nadal były przetłuszczone, ale zaczesał je w tył.

- Dam radę dojść do stołu o własnych siłach - uśmiechnął się lekko. - Ale jeżeli chcesz, nie pogardzę pomocnym ramieniem.

- Nie ma sprawy - ustawiłam się tak żeby mu pomóc.
- Już myślałam, że miałeś zamiar tam dramatycznie kopnąć w kalendarz - wyznałam.

- Czemu? To pogruchotane żebra. No może z obrażeniami wewnętrznymi. Ale pieczęć działa. Percival nas nie porzucił. przynajmniej na tym polu. Wiesz, kto mnie tak pogruchotał? – zapytał. Czyżby też wiedział o moich budzących się mocach Medium.

- Forneus. – dodał szybko. Czyli jednak nie. To było tylko pytanie retoryczne.

- Jest w Londynie. I wiesz, chyba udało mu się otworzyć drzwi do więzienia Anderfallusa. Nie wiem jak. I nie wiem, czy na pewno. Ale tak sądzę. Wpadłem na niego przy ruinach Plum.

Zmroziło mnie. Nie cierpiałam tego miejsca. Po słynnych wydarzeniach z 2022, w których brałam udział koło Plum byłam tylko raz i do tego obejrzałam je sobie tylko z daleka.

- Po co się tam szlajałeś? – zapytałam, żeby ukryć swój lęk.

- Długa historia. Dotyczy całego mojego zniknięcia. Obiecuję, że opowiem ci wszystko. Znalazłem Vannessę, wiesz. Ona żyje. Grey … trudno w to uwierzyć… oszukał nas. I znalazłem drogę po dziecko Sinclaira. Nie dawało mi to spokoju. Widziałam, jak na mnie patrzysz. Jakbyś podejrzewała, że maczałem paluchy w jego porwaniu. Jakbyś mnie za to obwiniała. A to było … cholera, bo ja wiem… bolesne. Jesteś ostatnią osobą na tym świecie, którą chciałbym skrzywdzić lub obrazić. Teraz rozumiem to jeszcze bardziej. No, może przedostatnią. Tak szczerze.

No cóż, co miałam mu na to odpowiedzieć. Że mi wcale nie było w to trudno uwierzyć, że gdzieś to przeczuwałam, że spodziewałam się tego, że może rzeczywiście go o to obwiniałam i kto był w takim razie tą ostatnią osobą, skoro ja byłam przedostatnią. Spojrzałam na niego. Nie teraz nie było sensu tego wszystkiego mówić. Zamiast tego powiedziałam tylko:
- Uuuuu, ale dajesz mi wyzwanie. Zaraz chyba pobiję swój własny rekord w ilości zadanych pytań. Nie jestem pewna czy w tym stanie temu sprostasz.

- Oboje znamy odpowiedź na to pytanie, nieprawdaż - weszliśmy do kuchni.
Vorda patrzyła na nas z jakimś wrednym uśmieszkiem na twarzy. O co jej mogło chodzić? W ręce trzymała szklankę do połowy napełnioną bursztynowym płynem czy może raczej do połowy już opróżnioną. Przed sobą i na miejscu dla Fincha ustawiła miski z fasolą w sosie pomidorowym oraz kubki z kawą.
- Miło was widzieć tak blisko siebie - zaśmiała się.

Szybko puściłam Fincha i wróciłam do swojej szklanki z wodą. Popijałam dalej wodę, nie odzywając się ani słowem.

- Dzięki za opiekę, dziewczyny - Finch rzucił się na jedzenie, jakby nie jadł nie wiadomo, ile. - Miło znów być w domu.
- Trzeba było nie spierdalać od nas bez słowa, gdzie i po co, pajacu pierdolony - warknęła Kopaczka wypijając zawartość szklanki jednym łykiem. - Nie cierpię ciebie, gdy jesteś Finch, ale gdy cię nie było, to się po prostu, kurwa, martwiłam.
Potem spojrzała na mnie, jakby liczyła na to, że ją wspomogę.

- No - poparłam Alę - Było ciężko. Musieliśmy zdecydować kto co bierze w spadku po tobie gdybyś nie wrócił. - Ach ta ironia, zawsze przydatna w sytuacjach takich jak ta.

- No i kurde niemal kudłów Emmie nie wydarłam z głowy, żeby wygrać twoje dziurawe portki. A teraz żryj tę jebaną fasolkę, a gdy już się nią nażresz to będziesz się, kurwa, ostro tłumaczył panie O'Hara!
Alicja dolała sobie nowej porcji whisky i spojrzała z gniewem na Fincha, który - o dziwo - pokornie spuścił głowę i zaczął jeść. Powoli. Chyba specjalnie nie chciał się spieszyć. Pewnie liczył, że Kopaczce w tym czasie trochę przejdzie i nie obije mu jego już obitych żeber.

- Ej! - zawołałam z udawanym oburzeniem - Nie tak się umawiałyśmy Ala. Miałaś wziąć jego pokój, Fury zarost po nim a ja jego ciuchy.
Spojrzałam na Fincha.
- Ale tylko te ładne - dodałam wyjaśniająco.

- Uff - westchnął. - To przynajmniej niewiele bym stracił. Większość moich rzeczy to chłam z wyprzedaży.
- Żryj. - Kopaczka ucięła rozmowę.
Finch uwinął się szybko z jedzeniem. Odsunął miskę i popijając kawę, spojrzał na nas.
- Przepraszam - powiedział. - Że wam nie powiedziałem nic, co zamierzam. Nie byłem pewien, jak zareagujecie na to, co chcę zrobić, a musiałem to zrobić. Otworzyłem zwierciadlany Stonehenge. Chciałem wyciągnąć dziecko porwane przez tamtejszych rezydentów.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 26-08-2021 o 18:46.
Ravanesh jest offline  
Stary 26-08-2021, 16:21   #3
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Odstawiłam z hukiem szklankę. Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało, a może chciałam.
- Po co? Po co to zrobiłeś? Do licha ciężkiego, przecież to było kompletnie bez sensu. Nie udało wam się wtedy odzyskać razem dziecka to jakim cudem miałoby ci się udać samemu? - Zaczęłam nerwowo stukać nogą.
- Poza tym to miejsce miało być niedostępne. Niemożliwe do otworzenia przez nikogo. Jak ci się to udało?! I co musiałeś zrobić, żeby je otworzyć?

- Grey mi kazał. Najpierw, jak wiecie, znalazłem jego i podzieliłem się z nim moim pomysłem.
- Kurwa. Znalazłeś Greya. Kiedy!? - wybuchła Vorda.
- Pięć dni temu. Wtedy powiedział mi o Vannessie.
- O Vannessie. Kto to, kurwa, jest Vannessa? Brzmi jak imię laski na telefon. - Vorda trzymała szklankę tak, jakby za chwilę miała cisnąć nią w O'Harę. - Ja pierdolę! Finch. Jesteś większym debilem niż sądziłam!

Ala naprawdę nie pamiętała kim była Vannessa. Kurde, może za dużo razy oberwała w głowę. Może powinnam ją zaprowadzić na oddział neurologiczny, żeby ją dokładnie przebadali.

- Nie chodzi o mnie. – kontynuował O’Hara - Chodzi o … nie wiem czy Anderfalus już przeszedł, czy nie. To wszystko już się wydarzyło, wiecie. Grey, Jehudiel, on i jego skrzydlaci bracia to wszystko planowali od początku. Ja, kurde, ja nie wiem, jak to wyjaśnić. Posłużyli się nami. Emma, ta noc, ta noc, kiedy, no wiesz, kiedy o mało nie umarłaś jak byłaś młoda, wiesz, to była noc, kiedy Anderfalus uciekł z lustrzanego Stonehenge. To było jak jakiś pierdzielony cykl. Zapętlenie czy coś podobnego. Grey nas wszystkich oszukał. Ciebie, Vordę i mnie. Wszystkich. Ja pierdzielę. Uwierzyłem, wiecie, uwierzyłem w to, że jestem wyjątkowy. A okazałem się i owszem wyjątkowy, ale wyjątkowo tępy i naiwny. Nie wiem, jak to wam wszystko wyjaśnić. Nie wiem czy mam tyle czasu. Nie jadłem od pięciu dni, od takiego samego czasu nie zmrużyłem oka, dwa razy mnie zabito więc chwilę poleżałem, ale nie wiem czy to się liczy, trzy razy okaleczono tak, że ledwie stałem na nogach. Wszystko to, cały ten pieprzony plan aniołów, to ma być Dzień Sądu. Apokalipsa. To ich wojna. Wojna, w której jesteśmy pionkami. A ja, dziewczyny, nie chcę i nie lubię być pionkiem. I pomyślałem, że nie mam do kogo pójść. Z kim pogadać. A potrzebuję pomocy. Chcę wam coś pokazać. Może uda się jeszcze uratować kilka młodych i niewinnych osób. Dziewczynek, takich jak te, Emma, które umarły w noc, w której ty przetrwałaś. – nagle potok słów wylał się z niego strumieniem a potem stracił oddech i zamilkł.

Nie odezwałam się ani słowem. Odepchnęłam się zdecydowanym ruchem od stołu i wstałam. Wymaszerowałam z kuchni i ruszyłam szybko do swojego pokoju. Wyciągnęłam walizkę i zaczęłam się pakować jednocześnie usiłując się ubrać. Czynność tę przerwało mi pukanie do drzwi. Olałam to i pakowałam się dalej.

- Emma - usłyszałam głos Fincha. - Możemy porozmawiać. Tylko chwilę. Daj mi jedną szansę. Obiecałem, że ci wszystko wyjaśnię. Potem zrobisz, co uznasz za słuszne. Ze mną, z nami lub bez nas. Bo rozumiem, że teraz się pakujesz? Sam bym tak zrobił na twoim miejscu. To jak? Jedna szansa?

Doskoczyłam do drzwi prawie jednym susem i otworzyłam je szarpnięciem.
- Sam byś tak zrobił na moim miejscu?! Sam?! - wrzasnęłam.
- Przecież ty nie umiesz zrobić niczego sam! Nie myślisz sam! Nie planujesz sam! I bez pierdolonego Greya nawet palcem nie ruszysz! Masz tak wyprany przez niego mózg, że aż wyczuwam z twojego łba świeży zapach łąki! Przecież on musiał ci dać ten pieprzony sigil, bo bez niego byś od razu zdechł! Bo zapomniałbyś, że człowiek musi oddychać jakby ci Grey nie kazał! I byś! Się! Kurwa! Udusił!
Złapałam jeden z moich butów walających się po podłodze i z wściekłości rzuciłam nim z całej siły w ścianę.

Finch opuścił twarz, wyraźnie zaskoczony moim wybuchem. No a czego się kurde spodziewał?
- Masz rację. Masz cholerną rację.
Spojrzał na mnie z bólem w oczach, ale to tylko mnie mocniej podkurzyło.
- Pomóż mi - poprosił. - Pomóż mi to wszystko odmienić. Proszę.

- Jakim kurde cudem chcesz to naprawić? I co ja niby mogę zrobić? Teraz, dzięki tobie - wskazałam na niego paluchem - mam ten syf w sobie i jestem zakładnikiem i niewolnikiem Greya. I nawet kurwa nie mogę się rzucić z dachu ani palnąć sobie w łeb, żeby zdechnąć na własnych zasadach, bo to nic nie da. - Powiedziałam z goryczą. - Aż normalnie zazdroszczę Maxowi, że jest wolny.

- Wiem, jak zdjąć sigil. Od tego zamierzam zacząć. Jak tylko pomogę tym dziewczynkom. Pokażę ci, jak to zrobić i będziesz wolna. Będziesz żyła na swoich zasadach. Będziesz … - widać było, że te słowa przychodzą mu z trudem przez gardło - mogła pójść, gdzie zechcesz. Daleko od nas. Ode mnie. Od tego wszystkiego. Tylko, proszę, pomóż mi. Ten ostatni raz. Nie znam nikogo silniejszego niż ty. Twoja moc. Cholera! Twoja moc to dar, który może wyrwać nas wszystkich z tego koszmaru.
Stanął w drzwiach z opuszczonymi rękami.
- Wiem, że mnie nienawidzisz, że zapewne mną gardzisz. Ale wiem też, że jesteś dobrą osobą. Masz wielkie serce. Z czystego srebra. Eh. Dobra.
Westchnął. Odsunął się od drzwi.
- Idź, jeżeli musisz. Chciałbym jednak, abyś wiedziała, że bez ciebie, bez ciebie, bez ciebie … – Powtórzył kilka razy i zaciął się.

- Co jak Grey ci nie wgrał dalszych instrukcji to się zacinasz i nie potrafisz nawet dokończyć zdania? - powiedziałam bezlitośnie, żeby udowodnić, że jednak wcale nie mam serca z takiego czy innego kruszcu.

Finch spojrzał na mnie, zrobił dziwną minę i wybuchnął szczerym, radosnym śmiechem. Ja tutaj go obrażam a on się będzie śmiał, rzuciłam mu oburzone spojrzenie.
- Jesteś niemożliwa. Kocham cię. - wyrzucił te słowa szybko, jakby nie za bardzo wiedział, co mówi. - I chciałem powiedzieć, że bez ciebie pewnie wszyscy zginiemy. I to tak naprawdę. Pomóż mi, proszę.

Zamarłam. Stanęłam w miejscu i wpatrywałam się w O’Harę rozszerzonymi oczami. Chciałam udać, że tego nie słyszałam i zignorować, ale zorientowałam się po przedłużającej się ciszy, że przegapiłam moment na to, aby powiedzieć coś lekkim tonem i przejść do innego tematu. Po prostu stałam tam i w głowie miałam totalną pustkę. No zawiecha totalna. Jak nic, będę tak stała do usranej śmierci, czyli naprawdę długo.

Finch podszedł do mnie. Nieśmiało. Wyciągnął w moją stronę ramiona, wyraźnie chcąc mnie objąć i przytulić.
- Proszę. Zostań.

To była ta chwila, żeby złapać za walizkę i uciec przez drzwi stojące teraz otworem, ewentualnie wycofać się i nawiać oknem ja jednak nadal stałam w miejscu jak wmurowana. Jedyne co udało mi się osiągnąć to lekkie odchylenie do tyłu głowy.
- Co ty u licha ciężkiego robisz? - wymamrotałam - Już to chyba ustaliliśmy, że to Alicja jest całuśna a nie ty. – dodałam spanikowanym tonem.

Na szczęście on nie był całuśny i nie pocałował mnie, ale objął ramionami. Wtulił swoją twarz w moje włosy. Przytrzymał mnie delikatnie i czule, ale zarazem mocno i męsko i pachniał tą swoją wodą kolońską. Jego ciało wydawało się przeraźliwie wychudzone pod koszulą, ale jednocześnie sprężyste i silne.
- Przepraszam - wyszeptał. - Przepraszam cię za wszystko.

- Eeeee - to było wszystko co byłam w stanie z siebie wykrzesać. Jednocześnie miałam ochotę pójść i kogoś ubić. Na przykład Kantyka, ten stary pierdziel nażył się już wystarczająco długo.

- Zostaniesz? Pomożesz mi?
Nadal trzymał mnie w swoich objęciach. Czułam, jak drży, jakby miał za chwilę upaść z wysiłku. Czułam, też jak bardzo potrzebna mu była w tej chwili ta bliskość, jak bardzo rozpadł się tam gdzieś, w środku. Cokolwiek działo się z nim w ostatnim czasie musiało go potwornie zdewastować nie tylko fizycznie, co widziałam, ale i psychicznie, czego teraz doświadczałam.

- Znowu nie mam wyjścia, co? Chcę się pozbyć tego znaku, więc muszę zostać, bo nawet jak bym uciekła nie wiadomo, gdzie to on i tak by mnie znalazł przez ten znak. Tak? - właściwie to nie wiedziałam czy mówiłam bardziej do siebie czy do Fincha.
- Poza tym - dodałam głośniej - ty mnie w to wplątałeś i ty mnie powinieneś wyplątać. No i podpierdoliłam ci skarpetki - powiedziałam na końcu kompletnie bez sensu.

- Pięknie pachniesz - wymamrotał, równie bez sensu, bo przecież już dzisiaj to mówił.

Zawahałam się, zaczęłam wracać do swojego zwyczajowego poziomu i rozsądek zaczął mi już rozdawać kopniaki w mózgu żebym zaczęła myśleć jak ja. A może on mnie próbuje zmanipulować i zatrzymać za wszelką cenę i dalej leci w kulki. Zastanowiłam się nad tym. Wydawał się szczery, do bólu szczery jak ktoś kto właśnie dowiedział się, że Święty Mikołaj to nie dobroduszny, kochający wszystkich ludzi dziadek a podstarzały, otyły, woniejący tanim winiaczem facet, który wcisnął się w przechodzony, czerwony strój, żeby dorobić sobie parę funciaków przed Bożym Narodzeniem. Ale czy mogłam mieć pewność? W sumie nie. Mogłam tylko dokonać wyboru. Zawierzyć mu i pomóc, gdyby był szczery albo okazać się ostatnią naiwniaczką, gdyby mnie okłamywał. Drugie wyjście to metaforyczny kop w tyłek i zostawienie go z tym bajzlem, a wtedy, gdyby mi łgał to wyszłabym na tą bystrą, ale gdyby jednak mówił prawdę to na tą wredną ździrę, która postanowiła kopnąć leżącego. A ja wolałam wyjść na naiwną idiotkę niż na ostatnią sukę, więc też objęłam go ramionami.

- Masz w sumie szczęście, że przyszedłeś z obitymi żebrami, bo w innym wypadku sama bym cię zlała, albo wypchnęła przez okno. – Powiedziałam, żeby nie było aż tak ckliwie.

On tylko westchnął ciężko czując moje ręce obejmujące jego ciało. Zadrżał pod moim dotykiem. Potem uspokoił się, wyraźnie odprężony tą sytuacją, kompletnie ignorując moje słowa, tak jakby jedyne co do niego dotarło to moja zgoda i akceptacja.
- Nawet gdybym miał zginąć, wyplączę cię z tego, Emmo. Przysięgam. Wszystko bym zrobił dla ciebie. Wszystko. Teraz rozumiem to wszystko. Wiesz. Rozumiem. - mówił coraz ciszej, spokojniej, a jego oddech stawał się regularniejszy.
- Wszystko … - powtórzył sennie.
No kurde jak już zeszło z niego to napięcie to wyglądało na to, że mi zaraz zaśnie na ramieniu, a ja nie byłam dopakowanym Egzekutorem i nie wiem, czy dałabym radę utrzymać w ten sposób bezwładne ciało albo zanieść go do jego pokoju. Rozejrzałam się szybko. Nie mogłam go cisnąć na moją otwartą walizę. Jedynym wyjściem było stojące niedaleko moje łóżko. Doprowadziłam go tam zanim mi spłynął z rąk. Położyłam i przykryłam kocykiem.

On jednak poderwał się gwałtownie wychodząc ze stanu wewnętrznego spokoju w stan pobudzenia.
- Nie! Nie można. One nadal mogą żyć. Mogą potrzebować naszej pomocy. Ty, ja i Vorda. Musimy iść. Teraz. Natychmiast. Prawie zapomniałem. Sierociniec Sióstr Karmelitanek. Musimy iść. Musimy. One mogę jeszcze żyć - powtórzył.

- Pójdziemy tam. Z Alą. Ty śpij. Zajmiemy się wszystkim. Ty się teraz na wiele nam nie zdasz.
Chciał zaprotestować, ale zabrakło mu sił. Bez trudu utrzymałam go w łóżku, a gdy tylko ponownie nakryłam go kocem odpłynął. Na jego wychudzonej twarzy szybko zatańczyły mięśnie. Nerwowe tiki zagrały na jego uśpionym obliczu. Wiedziałam o czym mówił. Jak tylko to powiedział to elementy układanki wskoczyły na swoje miejsca. Sierociniec. To, dlatego szafa w moim śnie była zatęchła i pełna znoszonych starych rzeczy. To nie była moja szafa, moja szafa pachniała lepiej, bo w dobrze prowadzonym pensjonacie dbano o takie rzeczy jak czyste szafy.

I wtedy zorientowałam się, że w wejściu stała Alicja. Nagle porzuciła swoje egzekutorskie wejście z buta na rzecz fantomskiego podkradania się? Patrzyła na mnie i O’Harę z lekkim uśmiechem na twarzy. Jak długo tam stała? Nie zauważyłam jej. Oczy Ali były pełne ciepła, gdy przeniosła spojrzenie na mnie.
- Debil z niego - szepnęła, aby go nie obudzić. - Cholerny, stary, zidiociały debil. Ale cholernie go lubię. Ciebie zresztą też. Naprawdę, chcesz tam teraz iść? Jeśli tak, zbieraj klamoty, a ja skrzyknę jeszcze kilku zaufanych ludzi. Co ty na to?

Spojrzałam na Alę z powagą. Wiedziałam, że tam pójdę jak tylko zrozumiałam co się dzieje, bo w przeciwnym przypadku istniało ogromne prawdopodobieństwo, że on wyrżnie te wszystkie dziewczyny. Tylko jeśli ja tam będę i nie dam sobie rady to istniało także ogromne prawdopodobieństwo, że zarżnie i mnie. Miałam już na sobie spodnie, bo zdążyłam je wcześniej ubrać. Przykucnęłam więc przy prawie spakowanej walizie i wyciągnęłam stamtąd resztę ubrań. Nie przejmując się zbytnio zdjęłam bluzkę od piżamy i nałożyłam wszystkie potrzebne rzeczy. Potem wywlekłam swoje uzbrojenie ze skrzynki. Zaczęłam nakładać to wszystko precyzyjnymi ruchami kogoś kto robił to naprawdę wiele razy, bo rzeczywiście tak było.
- Jednak nie zjem dzisiaj śniadania - stwierdziłam oczywistość - A potem wszyscy się dziwią czemu jestem taka chuda. No bierz kogo się da - rzuciłam do Alicji.
- I czy wiesz, gdzie jest Sierociniec Sióstr Karmelitanek? Plus do tego chyba potrzebujemy autokaru, żeby je wszystkie stamtąd wywieźć. – dodałam.

I oby tam był ktoś kogo będzie można obić, chociaż nie, bo jeśli tam ktoś taki będzie to tylko on. Pierdolony demon. Mój instynkt samozachowawczy jak widać już dawno odwalił kitę i siedział teraz sobie na jakiejś chmurce złorzecząc i plując na mnie. Może niedługo do niego dołączę i będzie mnie mógł powyzywać twarzą w twarz.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 30-08-2021 o 21:59.
Ravanesh jest offline  
Stary 27-08-2021, 15:47   #4
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA

Trzeba przyznać, że Vorda potrafiła działać w pośpiechu. I nie chodziło tutaj tylko i wyłącznie o szybkie kopanie po tyłkach oponentów. Doświadczenie koordynatorki MR-u i działanie w „konspiracji” dla Towarzystwa skutkowało tym, że niespełna kwadrans od odpłynięcia „królewicza Fincha”, jak Kopaczka nazywała złośliwie wycieńczonego O’Harę, do momentu gdy pod ich kryjówką zaparkował furgon, którym Towarzystwo czasami jeździło na akcje.

Kierowcę Emma dobrze znała. Piegowaty mężczyzna w średnim wieku, na którego wołali Gładzik, chociaż nazywał się Leo Archer. Egzekutor o całkiem dobrych umiejętnościach i doświadczeniu. Dawny Regulator MR-u. Emma miała okazję pracować z nim w dwóch czy trzech akcjach, jak jeszcze działała dla Ministerstwa i w niemal tuzinie akcji dla Towarzystwa. Solidny żołnierz. Małomówny, niezbyt wychodzący z inicjatywą, ale też niegłupi.

W furgonetce czekali na nią dwoje bliźniaków – Michael Mattsson – żylasty, wysoki i szczupły Fantom i jego siostra Manda Mattsson, podobna do brata, lecz obdarzona talentem wiedźmy – demonologa. Oboje byli mniej znani Emmie więc nie ufała im tak, jak Gładzikowi. Do tej pory pracowała z nimi tylko dwa razy, i chociaż dali się poznać jako dobrzy fachowcy, to jednak coś w ich jasnoniebieskich, wyblakłych oczach i oszczędnych ruchach budziło w niej niepokój. Możliwe, że za bardzo przypominali Fae. Bliźniacy przywitali ją delikatnym skłonem, gdy zajmowała swoją pozycję w vanie.

- Co się dzieje, Kopaczka? – zapytał Gładzik odpalając silnik.

- Jedź do „Pętli”. Zgarniemy jeszcze Aniołka.

Aniołek, czyli Freddie Dawson był ojczulkiem. Całkiem dobrym w swoim fachu. Kopaczka, zdaniem Emmy, miała do niego jakąś słabość, chociaż facet był niewysokim, brzuchatym czterdziesto-kilkulatkiem o włosach długich, falistych i jasnoblond oraz długiej brodzie splatanej w warkocz. Ze swoją czupryną ojczulek mógłby spokojnie robić za modelkę włosów, a niejedna laska popadłaby w kompleksy. Do tego dochodził głęboki, męski głos i fakt, że facet grywa w kapeli dającej czadu w power-metalowych kawałkach. „Pętla” natomiast to był bar, nad którym Freddie pomieszkiwał.

Samochód jechał niemal pustymi ulicami mokrymi po burzy. Spora część Londynu uległa podtopieniom. Padało od kilkunastu dni, zazwyczaj przy asyście gwałtownych burz i nawałnic, i kanalizacja deszczowa nie wyrabiała. Z tego, co pisało w gazetach, tereny wiejskie pod Londynem dostały nieźle po tyłku, i znaczna część wiosek i rezydencji borykała się z widmem powodzi. Tak czy owak woda w Tamizie była również na poziomie „stanu alarmowego” i część nabrzeży, o czym przekonała się Emma jadąc przez jakiś czas obok rzeki, została okolona workami z piaskiem.

Nocą ulice metropolii wyglądały na opustoszałe. Tylko co jakiś czas mijali jakiś samochód – głownie którejś ze służb miejskich: policji, straży lub pogotowia. Dwa razy minął ich opancerzony wóz Rady Bezpieczeństwa Londynu, ale na szczęście nie zainteresował się ciemnym furgonem, oznaczonym logiem znanej i największej piekarni w Londynie. Wyglądali, jak pierwsi dostawcy pieczywa.

Aniołka przechwycili „w biegu”. Dostawczak zatrzymał się, Michael odsunął drzwi, a jasnowłosy grubasek władował się na siedzenie obok Vordy.

- Cześć piękne – uśmiechnął się do Emmy, Kopaczki i Mandy. - I cześć paskudy – wyszczerzył zęby do Gładzika i Michaela. – Ktoś powie mi, co się dzieje? Co to za spontan? Wiecie, że nie lubię spontanów.

- W Sierocińcu Sióstr Karmelitanek może dojść do jatki. Aktywność demoniczna i to, kurwa, nie byle jaka. – Kopaczka, podobnie jak kiedyś w stosunku do Emmy, również w stosunku do innych łowców z Towarzystwa, starała się pozostawiać sporo tajemnic i niedomówień.

- Co to oznacza, nie byle jaka? – zapytała Mandy głosem chłodnym, jak fiordy z których przybyła do UK. – Z jak silnym Pomiotem możemy mieć do czynienia?

- W chuj silnym – odpowiedź Alicji była co najmniej nieprecyzyjna.

- W chuj to ty mnie irytujesz – powiedział Michael. – Możesz być nieco bardziej dokładna? Ja, w odróżnieniu od Emm, nie zniknę sprzed zmysłów demona. Wolałby nie ryzykować życia niepotrzebnie.

- Jak każdy, bro. Jak każdy. – Poprał go Aniołek.

- Emma wam wszystko wyjaśni.

Spojrzenia Aniołka i Bliźniaków zatrzymały się na Harcourt. Tylko Gładzik skupiał się na drodze.

Sierociniec leżał na zachodnich obrzeżach Londynu. Mieli jeszcze jakieś dziesięć minut jazdy przed sobą. Dochodziła czwarta dwadzieścia.

- Więc z czym przyjdzie nam się mierzyć, Emm? – zimne oczy Skandynawa przewiercały Emmę znów budząc w niej ten nieuzasadniony niepokój.
 
Armiel jest offline  
Stary 28-08-2021, 14:54   #5
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Przy pomocy Murdocha wspiął się na śliski nasyp. Wokół widział tylko zalane deszczem tereny nadrzeczne - krzaki, pojedyncze drzewa, wysokie trzcinowiska i niższe łęgi. Gdzieś tam, kilkaset metrów dalej, widział podniesienie terenu i słupy trakcyjne pozbawione drutów. Nad nim, nad głową, kłębiły się czarne, burzowe chmury. Ciało przeszył mu dreszcz zimna.
Murdock spojrzał na niego. Na jego szpetnej gębie pojawił się krzywy półuśmiech.

- Zimno, no nie. W samochodzie mam suche ubranie. Nie sądziłem, że znajdziemy cię tutaj gołego, jak święty turecki.
Ruszył w stronę zejścia skarpy, na pełne kałuż błocko siekane zimnym deszczem. Sinclair podążył za nim mamrocząc jakieś gaelickie przekleństwo, nie do końca wiadomo czy w stronę aury, swojego wybawiciela, czy czegoś jeszcze innego co pojawiło się w jego głowie. A w głowie miał burdel. Kiedy Murdock mówił, pod czaszką Sinclaira mętnie błyskały jakieś nazwy, miejsca, imiona, instytucje, wydarzenia, zagubione emocje.. błyskały i znikały w ciemności nie łącząc się w żadną logiczną całość. Starał się wyłapać meritum. Nie szło najlepiej. W Szkocji była wojna, był Mur, w obronie Muru z jakiegoś powodu pomagał oddział w Londynie.. Bastion.. tylko, kurwa, co ma do tego ta pieprzona Tolkienowska kraina.. kim była ta kobieta o imieniu na L.. czuł że kimś ważnym.
W milczeniu podążał za wciąż trajkoczącym Murdockiem, na pytania zdawkowo odpowiadając mruknięciami i skinięciami głowy.

- Mocodzierżca.. mówi ci to coś? - w końcu wstrzelił się w chaotyczny monolog.

- Nie. Nie mówi. A powinno - Murdock podrapał się po bujnej, mokrej czuprynie. - Znam kolesia, na którego wołają Młotodzierżca, może to on? To taki Skandynaw. Jeden z tych emigrantów. Trzyma się blisko chłopaków od Terginsona. Kojarzysz? Chyba nie. Terginson pojawił się w Londynie kilka miesięcy po tym, jak ty zniknąłeś. Szczerze mówiąc, Szkocie, myślałem że wykorkowałeś gdzieś w jakimś zasrajdołku. A tu proszę. Ten Irol mówił, że będziesz nad rzeką i że będziesz potrzebował pomocy. No i jesteś i potrzebujesz. Lecimy?

- Też tak myślałem, lećmy. - Duncan wolał nie brnąć w temat, jedna z niewielu rzeczy jakie pamiętał dobrze, to że do statusu nieumarłego w Londynie lepiej się nie przyznawać. - Towarzystwo. Mówiłeś że dla nich pracujemy. Kto to?

- Sojusznicy. Ponoć kilkoro z nich znasz. Tak mówił ten sztywniak. Próbują, po mojemu, uporządkować burdel, jaki teraz panuje w Londynie. Wiesz, MR stał się dziwnym tworem. Polują już nie tylko na Fenomeny, ale również na byłych Łowców. Ogólnie, z tego co się przekonaliśmy, przejęły je demony. I układają się, skurwysyny, z fomorage. A na to, ni chuja, nie ma zgody. Nie na mojej warcie.

Doszli w końcu do samochodu zaparkowanego na grobli. Był to stary, poobijany, wysłużony ford transit. Tam Murdock dal Duncanowi torbę wyjętą z bagażnika.

- W środku będzie cieplej i sucho. No i mam tam whisky. Fajki. Kontrabandę z ziołem i amfą. Stare nawyki - wzruszył ramionami. - Kilka gnatów i mieczy.
Od strony kierowcy wysiadł chudy typ z imponującym wąsem. Miał na sobie ciemną kurtkę z kapturem.

- Jason Ficher - przedstawił się. - Dla kumpli, Jełop.

- Jełop, spadaj do szoferki. My z Duncanem jeszcze chwilę pogadamy, tylko facet się ogarnie.

- Było zgłoszenie, Murdock. Ponoć pilne. Chłopaki z Bastionu przysłali wiadomość przez Mózgotrzepkę.

- Zgłoszenie nie zając. Nie spierdoli, Jełopie. Najpierw Duncan. Widzisz, kurwa, czy nie widzisz, że facet musi się ogarnąć. I niech cię, Jełopie, nie zwiedzie jego wygląd. To jeden z najbardziej zawziętych skurwieli na całej wyspie. Ponoć.

- Daj mi strzał tej whisky o której mówiłeś i możemy jechać. - Głos z twardym szkockim akcentem przerwał dyskusję. Duncan wyłonił się zza samochodu z papierosem w zębach, miał już na sobie spodnie i był w trakcie naciągania na siebie czarnego t-shirta z którego straszyła nazwa jakiejś punkrockowej kapeli z dawnych lepszych czasów. - Wprowadzicie mnie w temat po drodze.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 30-08-2021, 10:32   #6
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DUNCAN

Alkohol w gardle, suche ubranie na ciele, wnętrze samochodu chroniące przed deszczem i wiatrem oraz ciężar broni w rękach zdecydowanie poprawił samopoczucie Duncana. Na tyle, na ile mógł poprawić je w tej sytuacji.

Ficher zasiadł za kółkiem, Murdock obok Duncana przyglądając się mu ciekawie w mętnym oświetleniu wewnątrz transita. Wyjął papierosa, wyciągając paczkę również w stronę Duncana. Po chwili w samochodzie rozszedł się zapach [palonego tytoniu i nie tylko tytoniu.

- Sprawy wyglądają następująco Duncan – Murdock zaciągnął się fajkiem i opowiadał. – Po twoim zniknięciu, sprawy w Londynie spierdoliły się. Nie to, że tak z dnia na dzień. O nie. Okazało się, że jakiś demon przejął kontrolę nad rządem, wstawił swoje pionki do Rady Bezpieczeństwa Londynu, rozwalił Ministerstwo Regulacji. Nas nie ruszono, ze względu na jakieś tam chuj wie co pomiędzy Królestwem Szkocji i Brytolami. Siedzieliśmy sobie tutaj na dupach, przyglądając jak dawni sojusznicy skaczą sobie do gardeł i wypatrywaliśmy aktywności fomorów. Ale fomorianie, wyobraź sobie racie, zapadli się pod ziemię. Więc zorganizowałem trochę dawnych aktywności mojego klanu. Szkoda aby się talenty chłopaków marnowały.

Zaciągnął się ponownie. W tym czasie wóz przyśpieszył i nie bujał się jak stary marynarz na lądzie. To chyba oznaczało, że wyjechali na lepszą drogę, niż ta pełna dziur i kolein, która biegła szczytem nasypu przeciwpowodziowego.

- Braliśmy drobne, prywatne zlecenia. A to wyczyścić jakieś gniazdo zdemoralizowanych wampirów, którzy nie pasowali miejscowym bossom, a to ochronić jakiś konwój towaru przed gangiem zdechlaków na motorach, a to spuścić wpierdol loup-garou którzy za bardzo panoszyli się na jakiejś ulicy. Pod nieobecność MR-u i tego, że regulatorzy zajęli się bardziej czyszczeniem własnych szeregów, fenomeny stały się bardziej pewne siebie. A Bastion Londyn pokazał im, że nie powinni czuć się najsilniejszym ogniwem łańcucha pokarmowego. A i wpadało trochę gotówki dla nas. Oczywiście, gdy gdzieś pojawił się jakiś fomorage, jakiś agent zza Muru, to jechaliśmy z nim od razu. No, ale fuch, nie ukrywajmy, było więcej i lepiej płatne. I ta poznaliśmy Towarzystwo.

Samochód znów zaczął podskakiwać na wybojach, a przez szybę od czasu do czasu wpłynęło nieco mętnego światła z jakiejś latarni lub domu.

- Towarzystwo to banda naprawdę dobrych w tym co robią ludzi obdarzonych nadnaturalnymi talentami. Chyba dawni Łowcy z MR-u, którzy nie chcieli bawić się w gestapo na swoich dawnych kumplach. W każdym razie są ostrzy i skuteczni. I kurewsko silni w swoich talentach. Serio. Jest wśród nich taki jeden typek, Finch, którego zdechlaki nazywają Nexusem i boją się go jak słońca, srebra czy wody święconej. Naprawdę. To taki ich mroczny ludek, którym straszą małe potworki. Jak nie będziesz grzeczny, to przyjdzie w dzień Nexus i upierdoli ci główkę przy samej dupie. Facet jest kurewsko skuteczny, cholernie męczący i wyjątkowo upierdliwy. Mimo, że jest Irlandczykiem, to jest w nim w chuj angolskiej flegmy. Ale Towarzystwo pomogła nam w jednej większej rozjebundzie to się ich trzymamy. Czasami też dadzą cynk na zlecenie. Są w porządku.

Mrudock dopalił peta i rzucił na podłogę samochodu depcąc ubłoconym buciorem.

- Tak czy siusiak, Mózgotrzepka dała nam cynk, że Towarzystwo potrzebuje wsparcia w Sierocińcu.

Czując spojrzenie Duncana wyjaśnił.

- Mózgotrzepka to nasza Żagiew. Telepatka. Naprawdę nazywa się Karis Mac Allan. Spoko dziewucha. Ale nazywamy ją Mózgotrzepką. Robi u nas za takie pofenomenowe CB. Jak coś się dzieje, nawiązuję kontakt telepatyczny i wiemy, co i jak.

Sierociniec.

To znów wywołało dziwne uczucie w Sinclairze.

Widział ciemne korytarze. Słyszał krzyki. Odległe, jakby dochodzące z innego miejsca lub innego czasu. Jakby te słowo było kluczem. Było iskrą.

Nim jednak zapaliło jakiś lont i zakończyło się ponownym mózgowym jebudu, Murdock zaczął mówić wyszarpując Duncana ze dziwnego stanu, jakiego doświadczył.

- Chcą wsparcia, a ty chcesz go udzielić. A ja chętnie znów zatańczę u boku Towarzystwa. Jest tam taka ruda sztuka. Nie powiem, Duncan. Staje mi na samą myśl o niej. Rusza się, niczym wcielenie bogini wojny. A ciało. Stary, jakie ona ma ciało…

Świst miecza. Promienny uśmiech na szczuplej, nieziemsko pięknej twarzy. Cudowne oczy, w których zatonął dawno temu. Fala wspomnień – Duncan i Lunnaviel. Trening nad jakąś rzeką. Szuwary poruszane wiatrem. Skrzydlate kreatury o twarzach ni to dzieci ni to dorosłych z czułkami, jak motyle, przypatrujące się im z okolicznych drzew i dopingujące im piskliwymi głosikami.

Uczucie szczęścia rozlewające się falą ciepła w środku Duncana i serce, które zabiło mocniej.

- Aleś się rozmarzył, kurwa chłopie. A jeszcze nawet jej nie widziałeś. Ale zbastuj, Duncan, ok. Ona będzie moja. Zobaczysz.

- Za pięć minut jesteśmy na miejscu. Dołączy do nas jeszcze trzech braci z Bastionu – zakrzyknął do nich z szoferki Jełop.

- No i zajebiście – wyszczerzył zęby Murdock sprawdzając pistolet maszynowy. – Jest zimno, więc z przyjemnością rozgrzeję się napierdalanką. A ty, Duncan? Masz jeszcze jakieś pytania?
 
Armiel jest offline  
Stary 03-09-2021, 10:37   #7
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Duncan od jakiegoś czasu zdawał się ni to drzemać, ni to medytować. Półprzymknięte oczy celowały gdzieś w sufit pojazdu, jedyną oznaką życia była dłoń od czasu do czasu wyciągająca papierosa z ust, by strząsnąć popiół.

- Nie próżnowaliście, chłopcy. - Oszczędnym ruchem przekręcił głowę o jakieś trzy stopnie w stronę Murdocka - Pytania? Setka, zadam za miesiąc jak przetrawię dotychczasową dawkę odpowiedzi. Po prostu pojedźmy tam i spuśćmy komuś staroszkolny wpierdol, myślę że to pomoże uporządkować myśli.

Samochód jechał, światła i cienie grały w środku swój taniec, deszcz znów bębnił po karoserii, a koła rozchlapywały wodę z szumem słyszalnym we wnętrzu pojazdu. Murdock zapalił kolejnego szluga. Widać było, że czymś się denerwuje. Jechali dobry kwadrans gdy samochód zwolnił, potem zatrzymał się.

- Sierociniec jest ulicę dalej. Nie chciałem podjeżdżać bliżej.

Murdock spojrzał na Duncana.

- Jak działamy, szefie?

- “Kurewsko silne” Towarzystwo potrzebuje wsparcia, zgaduję że im szybciej tym lepiej. - Duncan wysiadł z pojazdu machinalnie sprawdzając zamek karabinu - Na dobry początek podejdźmy jakoś dyskretnie i zobaczmy co tam się dzieje.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 03-09-2021, 15:29   #8
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Emma wam wszystko wyjaśni.

Usłyszałam swoje imię i wyrwało mnie to z wewnętrznego kręgu wielowątkowej kontemplacji. A miałam nad czym rozmyślać, oj miałam, tylko, że jak zwykle gonił mnie czas. Ale kiedy ostatnio ten wredny gnojek był po mojej stronie? Musiałabym dokładnie się zastanowić i oddać się konkretnej kontempl…Wróć! Znowu to samo. Muszę naprawdę skupić się na tym co tu i teraz a nie na jakiś pierdołach.

- Więc z czym przyjdzie nam się mierzyć, Emm? – Michael spojrzał na mnie tak jakbym była odpowiedzialna za wymazanie z powierzchni ziemi przynajmniej kilku grup etnicznych.

Ja za to spojrzałam z wyrzutem w kierunku pleców Ali. Naprawdę nic im nie powiedziała? Ci ludzie poświęcali swój czas, swoje talenty, czasami zdrowie a nawet życie a ona zrzuciła ten problem na moją głowę. Miałam ochotę wytargać ją za te rude kudły.

- Jeżeli nasze najgorsze przypuszczenia okażą się prawdą to z markizem piekieł – odpowiedziałam Fantomowi i przy okazji całej reszcie.

Nie zamierzałam im ściemniać ani kłamać w tej kwestii. Musieli wiedzieć na co się porywamy i wyrazić zgodę, bo w przeciwnym wypadku gdybym ich nie poinformowała o zagrożeniu a im coś by się przytrafiło to miałabym ich na sumieniu. Ech, bądź szczera wobec siebie, nawet jak będą wiedzieli a coś im się stanie i tak weźmiesz to na własne barki.

- Kurde. Tylko. Myślałem, że samego Szatana idziemy sklepać. - Michael nie krył sarkazmu.
- Mamy coś, co nam pomoże w tej walce. Relikwie, artefakty, bombę atomową w walizce?

- Mamy Emm - wtrąciła Kopaczka.

Ja pierdzielę, zero presji, no nie?

- No zajebiście. To może niech Emm odwali całą robotę, a my sobie staniemy z boku i popatrzymy? Czy wam do końca odjebało? Do takich akcji potrzebujemy Nexusa, jeśli mamy mieć cień szansy. - Skandynaw nie przestawał siać wątpliwości.

Jego siostra i Aniołek siedzieli cicho, a Gładzik prowadził samochód przez zalane deszczem ulice Londynu. Ja również siedziałam cicho, bo co mu miałam powiedzieć, że Nexus leży sobie teraz grzecznie w moim łóżku i jedyne czego możemy od niego oczekiwać, a przynajmniej czego ja od niego oczekiwałam to, żeby nie zaślinił mi poduszki.

- Jakiś plan macie? - Fantom spojrzał oczywiście na mnie.

W sumie nie dziwiłam mu się, przypomniałam sobie zdolności Alicji co do układania planów. Tego byśmy raczej nie przeżyli.

Przywołałam swoje wspomnienia z czasów, kiedy dowodziłam grupami zadaniowymi w MRze i odbyłam moją krótką służbę koordynatora.

-Dobra. – zaczęłam beznamiętnym, jak najbardziej profesjonalnym, w moim mniemaniu tonem - To od początku. Według zebranych przez nas informacji – czyli niejasnego bełkotu wyczerpanego Fincha i moich własnych pokręconych snów - mamy podstawy, aby przypuszczać, iż markiz wziął sobie za cel ataku Sierociniec Sióstr Karmelitanek i zamierza wymordować wszystkie przebywające tam dzieci. Ponieważ nie znamy dokładnej daty jego ataku to mamy trzy a właściwie cztery opcje tego co możemy tam napotkać. Pierwsza i najlepsza jest taka, że zdążymy dotrzeć przed nim. Wtedy najlepszym wyjściem wydaje mi się szybka ewakuacja jego ewentualnych celów. Możliwe, że w budynku znajduje się coś co ma go tam przyciągnąć jak na przykład jakiś symbol, przedmiot lub nawet istota, ale ochrona ludzi jest priorytetem, więc nie będziemy tracić czasu na szukanie tego i tylko jeśli natrafilibyśmy na coś takiego przy okazji to neutralizujemy ten przedmiot. Kolejny możliwy scenariusz jest taki, że przyjeżdżamy już po fakcie i zastajemy demona w sierocińcu, wtedy nie podejmujemy żadnych działań. Uznajemy, że się spóźniliśmy, nie pomożemy już dzieciakom a sami możemy oberwać więc odpuszczamy. Tak samo postępujemy w sytuacji, jeśli demon zdążyłby zabić wszystkich i stamtąd zniknąć. Nie wchodzimy nawet do budynku, żeby nie dać nikomu możliwości zrzucenia na nas winy za jego czyny. No i pozostaje najtrudniejsza opcja z możliwych, czyli konfrontacja z demonem. Z resztą opcja numer jeden też może się zmienić w tą wersję zdarzeń, bo nawet jeśli go nie będzie, kiedy tam dotrzemy to może się on pojawić tak naprawdę w dowolnym momencie. I teraz pytanie ode mnie czy w to wchodzicie? Nie będę układać planu nie wiedząc kogo mam w zespole i wolałabym żebyście się określili już teraz. Ja ze swojej strony od razu mówię, że zamierzam tam wejść i spróbować coś zdziałać no chyba, że już na jakiekolwiek akcje będzie za późno.

Nie chciałam decydować za nich. Wolałabym już tam wejść sama niż zmuszać kogokolwiek do brania udziału w tej akcji.

- Ja wbijam, to oczywiste - powiedział Aniołek.

- Ja, jak najbardziej też - dodał Gładzik.

- Ja z bratem, oczywiście też - powiedziała Manda, a Michael przytaknął oszczędnym ruchem głowy.

Nie wiem czemu, ale Fantom nie wydawał mi się odpowiednio przekonany i szczerze mówiąc wolałabym zostawić go na zewnątrz, ale w takiej sytuacji nie powinnam chyba była wybrzydzać, no nie?

- To w takim razie proponuję taki plan. Ala z Leo wyprowadzają dzieciaki, a gdyby demon miał ludzkich pomagierów muszą nam ich zdjąć z karków od razu, bo najlepiej sobie z nimi poradzą. Jeśli demon miałby nieludzkich pomagierów to Ala z Leo zajmują się nimi w następnej kolejności a Michael od razu. Manda i Freddie zachowują swoją moc na samego demona. Musicie go osłabić i omamić dodatkowo jego zmysły a ja próbuję do niego się podkraść i zaatakować go. Naszą jedyną szansą jest zniszczenie jego powłoki i to mam właśnie zamiar zrobić, a przynajmniej spróbować zrobić. Czyli podsumowując: Ala, Leo i Michael muszą być najbardziej mobilni i szybko decydować czy i kogo atakować albo zająć się dziećmi. Ja, Manda i Freddie musimy zająć się demonem, przy czym wasza dwójka nie wchodzi z nim w fizyczną konfrontację tylko oddziałuje mocą. Ja tak to widzę. Jeśli ktoś ma jakiś pomysł lub propozycję to słucham.

- Nie no plan spoko - powiedział Aniołek. - Czyli co. Dupa w pampersy i jedziemy?

Po jego tekście poczułam jakby ktoś mnie pierdolnął pięścią w żołądek. Cała ta sytuacja coś mi przypominała a słowa Ojczulka wyklarowały co. Podobne słowa powiedział kiedyś mój dawny koordynator Riordan Brendanus, kiedy ruszaliśmy przeciwko chimerze. Wtedy też układałam plan ataku. No i zginęły trzy osoby po naszej stronie i aż siedem po stronie przypadkowych ludzi, niewinnych świadków całej zadymy, głównie dlatego że nikt nie zadbał w tym chaosie o miejsce walki i nie wyprowadził odpowiednio wcześniej gapiów. Podczas zamieszania nie mogliśmy dotrzeć do chimery a ona kosiła ludzi po drodze, żeby spierdolić z tego miejsca. Może dlatego tak się upierałam, żeby zadbać teraz o te dziewczynki i jak najszybciej usunąć je z potencjalnie niebezpiecznego miejsca. No i wtedy mieliśmy do czynienia z chimerą, zaledwie pomiotem piekielnym a teraz prawdopodobnie czekał na nas demon i to nie byle jaki, bo markiz piekieł. Tylko, że ja też nabrałam doświadczenia i na pochrzanione, bezużyteczne pomioty pierdzielonych wróżek miałam zamiar zminimalizować straty do, no minimum.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 05-09-2021, 15:23   #9
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA

Deszcz zaczął znów padać, gdy dotarli na miejsce. Zatrzymali się przed wielkim, nieoświetlonym gmachem – mrocznym i w jakiś taki niepojęty sposób złowrogim. Emma szybko zorientowała się, że ulica przy której wybudowano sierociniec jest pozbawiona prądu, podobnie jak i inne ulice naokoło. Wszystko wokół nich tonęło w wilgotnej ciemności.

Gdy tylko znalazła się na zewnątrz poczuła zimno bijące od sierocińca. Nie chodziło tylko i wyłącznie o chłód deszczu i londyńskiej nocy. To zimno było inne. Oznaczało manifestację czegoś nieludzkiego, czegoś odrażającego, czegoś potężnego. Czegoś, co bez wątpienia musiało być demonem. Silnym demonem. Obecność Piekielnego Pomiotu odczuwana przez Emmę i każdego łowcę posiadającego dar wyczucia, jako lodowata emanacje oddziałująca na płaszczyźnie poza fizycznej.

Vorda pojawiła się obok Emmy z zaciętym wyrazem twarzy. Wpatrywała się w czarny gmach, jakby próbowała przewiercić jego mury wzrokiem.

- Cicho. Bardzo cicho – szepnął Aniołek, który szczękał cicho zębami – ze strachu, zimna lub odczuwanej demonicznej emanacji.

- Pod drzwi. W szyku. – Kopaczka przejęła dowodzenie w terenie. – Gładzik i Michael, oczy dookoła dupy, chronicie nas. Emm, Aniołek i Manda, wy blisko mnie. Ja spróbuję otworzyć drzwi wejściowe, jeżeli są zamknięte.

- Mamy towarzystwo – rzucił Gładzik kierując broń w stronę trzech niewyraźnych cieni przemykających w ich stronę pod murem. Cienie były lekko przygarbione i poruszały się jak żołnierze. Też musieli ich dostrzec, bo prowadzący cień zakrzyknął.

- Bastion Londyn. Towarzystwo?

- Tak – odpowiedziała Vorda wskazując ludziom by jednak nie opuszczali gardy.

- Zawiadomiłam ich również. Pomyślałam, że przyda się wsparcie tych Szkotów.

Mężczyźni podeszli bliżej. A na widok jednego z nich stojąca nieco w cieniu Emma poczuła, jak zimne kleszcze strachu i niedowierzenia szarpią ją w trzewiach. To był Duncan Sinclair. Ale nie ten Duncan, którego znała po Uzurpacji, lecz Duncan bez fizycznych zmian na ciele i twarzy. Ludzki. Jak wtedy zimą, gdy razem atakowali nekrofagii i Cashalla.

DUNCAN

Czekała ich krótka przebieżka w deszczu i niemal całkowitych ciemnościach. Najwyraźniej prąd w tej części Londynu był tak samo dostępny, jak w Nibylandii, w której, jak coś mgliście pamiętał, Duncan pomieszkiwał przez jakiś czas.

Ciężar broni i cel przed oczami – mroczny, rozległy gmach, dla Duncana był czymś, czego chyba mu brakowało. Czuł bijące serce, czuł hiper-adrenalinę budzącą się do życia w jego krwi. Wiedział, że jeżeli na to pozwoli, spuści ją „ze smyczy” stanie się maszyną do zabijania. Nadludzko silną, nadludzko szybką i nadludzko wytrzymałą. Był Egzekutorem. Strażnikiem Muru. Zabójcą potworów. Pieprzonym Duncanem Sicnlairem.

Samochód i grupkę osób, które właśnie się przy nim zebrały zobaczył mniej więcej w tym samym czasie, co reszta.

- Bastion Londyn. – wydarł się Murdock przy jego uchu. – Towarzystwo?

- Tak – odpowiedział mu kobiecy głos.

- To ta ognista laska, o której ci mówiłem - w mroku i przez deszcz Duncan ujrzał, jak Murdock szczerzy do niego swoją krzywą gębę. – Urodzi mi dzieciaki. Zobaczysz.

Uciekaj tato!

Wizja uderzyła znienacka. Bez ostrzeżenia!

Duncan płynął. Unosił się w czymś, co było zimne, czarne, wirujące i na pewno nie było wodą. Ale mimo wszystko Duncan płynął w tym czymś, całkowicie oślepiony i zagubiony, zdezorientowany. Potem zimno ustąpiło miejsca innemu zimnu, takiemu bardziej realnemu czy fizycznemu, a on płynął w wodzie, takiej prawdziwej, mętnej i śmierdzącej mułem i rybami. Machał rękami wściekle, wynurzając głowę nad powierzchnię. Ujrzał brzeg i stojącą na nim jakąś postać. Postać świeciła, jasnym, niemal oślepiającym blaskiem, niczym latarnia morska lub ludzka pochodnia. Jakaś fala zalała Duncanowi oczy, a kiedy woda spłynęła mu z twarzy nie widział już ani brzegu, ani postaci ze światła. Widział tylko mur przy którym biegł z Jełopem i Murdockiem.

- Miło was widzieć – powiedział Murdock kierując się w stronę postaci.

-Was też. Cieszę się, że na Bastion można liczyć.

EMMA i DUNCAN

Wymiana uprzejmości nie zdążyła nawet przebrzmieć w ciemnościach deszczowej nocy, gdy nagły rozbłysk krwiście-czerwonego światła rozpalił blask w całym sierocińcu. Przez okna wylała się rzeka czerwonego światła rozświetlając nie tylko sam ponury gmach, ale również teren przed nim i sąsiednie ulice. Wyglądało to tak, jakby w budynku wybuchł ogromny pożar, albo ktoś odpalił tysiące czerwonych rac sygnałowych jednocześnie.

Duncan poczuł, jak w środku budzi się do życia cholernie groźna siła. Przypomniał sobie, że posiada dar, który ostrzegał go przed zagrożeniami i niebezpieczeństwem, a teraz ten zmysł bezpieczeństwa wywalił poza skalę. Cokolwiek właśnie pojawiło się w sierocińcu było kurewsko groźne, złe i mordercze.

Emma, w tej samej chwili, gdy sierociniec zapłonął krwawą luminacją, jak wnętrzności skręcają się jej w ciele. Wyczucie śmierci uderzyło w nią z subtelną siłą arktycznego huraganu. Spowodowało, że poczuła się nagle słaba, bezbronna i wystawiona na żer tego, co właśnie przebiło się do ich świata. Tego czegoś, co wdarło się do środka, drąc i gwałcąc rzeczywistość, rozdzierając ją na strzępy.

- To jakiś demon i to wyjątkowo potężny – wykrzyknął Aniołek. – Musimy …

Ale nie udało się usłyszeć, co musieli, ponieważ wszystkie szyby w oknach wyleciały w ułamku sekundy, z potwornym trzaskiem i hukiem. Siła wybuchu była tak potężna że szklane odłamki, niczym szrapnele, doleciały nawet do nich. Część uderzyła w samochody, część rozbiła się na chodniku, część spadła na ludzi.

Emmę jakiś nieduży kawałek drasnął po skroni. Poczuła, jak przecina jej skórę i jak ciepła krew wypływa z rany. Duncan też oberwał, ale szkło nie przebiło kurtki, którą nałożył w vanie. Dolatując na tę odległość nie miało już takiej siły rażenia.

Emma przeklęła w duchu i zobaczyła Aniołka. Ojczulek wybałuszył oczy, a z jego policzka wystawał kawałek szkła. Z ust i rany Ojczulka wylewały się strugi krwi, dziwnie czarnej w czerwonej, piekielnej luminacji sierocińca.

- Nic ci nie jest? – Vorda znalazła się przy niej. – Krwawisz. Idę wyciągać dzieciaki. Manda! Czujesz to coś.

- Tak, Jest poza moim zasięgiem. Nie ta liga.

- Dobra. Zajmijcie się Aniołkiem. Ty i twój brat. Będziecie przejmować dzieciaki. Emma, ja, Gładzik i twardziele z Bastionu idziemy do środka. Tam jest kurewski demon – rzuciła w stronę Szkotów. – Naszym zadaniem jest zabranie tylu dzieciaków, ile się uda, i wypierdalamy stamtąd w podskokach. Idziecie, czy zabezpieczacie dzieciaki?
 
Armiel jest offline  
Stary 18-09-2021, 15:57   #10
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Aniołek wyrwał sobie szkło z policzka, a jego ranę rozświetliły srebrzyste blaski. Jak widać on sam był najbardziej kompetentną osobą do zajęcia się samym sobą.
- Nic mi nie jest, Kopaczka - rzucił do Ali wypluwając krew z ust. - Trzymajmy się planu Emmy. Tylko trzeba do niego dopiąć Szkotów.

- Dokładnie - Nie mogłam się z nim bardziej zgodzić. Ja tutaj się uzewnętrzniałam przygotowując cały plan a Alicja postanowiła mi go zmienić w piętnaście sekund.
- Nie panikuj Ala. - Powiedziałam do niej. - Freddie i Manda muszą nam pomóc osłabić demona. A ty i Leo ze Szkotami zabierzcie się za odseparowanie dzieciaków od demona i zdejmijcie pomagierów skurwysyna. Ja lecę.
Po tych słowach włożyłam maskę zakrywającą mi dół twarzy tak, że widać było tylko błyskające zielenią oczy i ruszyłam do drzwi budynku.

Przeszłam przez zasypany odłamkami szkła, oświetlony na czerwono teren przy gmachu sierocińca. Solidne drzwi odcinające budynek od ulicy leżały teraz kilka kroków od wejścia, wyrwane nie tylko z zawiasami, ale też z kawałkami muru od środka. Co u licha ciężkiego tak pizgnęło w środku? No dobra, wiedziałam, że demon, ale po co?
Zaraz za wejściem ujrzałam szeroki hol. Na podłodze ułożonej z wielkich kamiennych płyt walały się śmieci: pozrzucane ze ścian obrazy, poniszczone ozdoby, kawałki szkła. Tym, co rzucało się w oczy był wielki krzyż, którego mocowania puściły i wisiał nad holem do góry nogami. Och, jakie to aż nazbyt oczywiste. Wnętrze budynku wypełniał dziwny opar, kłębiący się przy każdym kroku, czerwony, niczym rozpylona krew. Wyczucie Całunu wariowało. To wydawało się absurdalne, ale poczułam się tak, jakbym zanurzyła się jednocześnie w lodowatą toń morza północnego i gorącą do przesady wodę w wannie z domieszką soku z ostrych papryczek. Jednocześnie czułam zimno, gorąco i pieczenie na całym niemal ciele.
Gdzieś, z głębi gmachu, usłyszałam zgłuszony, paniczny krzyk.

Zatrzymałam się na chwilę próbując uspokoić bijące mocno serce, poza tym wiedziałam, że powinnam dać możliwość działania Egzekutorom, gdyby natrafili tutaj na opór większej ilości Fenomenów, no i ewentualnych ludzkich współpracowników tego czegoś, co właśnie nawiedziło sierociniec. Nie zamierzałam też jednak ociągać się zbyt długo, więc po tej krótkiej chwili ruszyłam w kierunku, który wydawał mi się epicentrum tutejszej emanacji, po drodze wręcz odruchowo otulając się ukrywaniem Fantoma.

Kopaczka także ruszyła do przodu, także zapewne otoczona mocą znikania. Obok niej, z mieczem w dłoni o ostrzu skutym naprzemiennie żelazem, stalą i pokrytym runami szedł Gładzik. Oboje rozglądali się czujnie, jakby w każdej chwili spodziewali się ataku, co nie było właściwie aż tak nieprawdopodobne. Oboje milczeli, ale też żadne z nich nie okazywało wahania ani strachu. Działali już ze sobą w terenie i wiedzieli, co każde potrafi.
- Ruch w bocznym korytarzu - szepnął Leo wskazując lewą odnogę.
- I na schodach - Kopaczka rzuciła wzrokiem na szerokie schody, które z holu prowadziły sporą klatką schodową na kolejne piętra.
Też zauważyłam poruszenie. Tam, gdzie hol przechodził w szeroki, zadymiony krwistym oparem korytarz, mgła i dym zatańczyły, zawirowały jakby coś nimi poruszyło. Najwyraźniej cały budynek pełen był czegoś lub kogoś. Krzyk, który wcześniej słyszałam, chyba gdzieś z góry, teraz ucichł.

Emanacja, którą tutaj wyczuwałam rozlewała się dookoła, ale wiedziałam, że ogniskowała się gdzieś na pierwszym piętrze. Czy to było dziwne, że się tak rozproszyła? Jeśli to byłby demon to powinien emanować silnie z jednego miejsca. No chyba, że jeszcze się scalał albo zasiedlił kilka istot dokonując rozproszonego opętania.
Ja z kolei nie chciałam rozproszyć swojego fantomowego ukrywania, więc wskazałam najpierw na siebie palcem, a potem na schody dając innym do zrozumienia, że zamierzałam wejść na piętro. Chciałam sprawdzić źródło krzyku i lepiej dostroić się do tej dziwnej, rozproszonej emanacji, którą wyczuwałam, żeby ją zdefiniować.
Ala kiwnęła głową. Dała znak ręką Gładzikowi, który ruszył za mną w stronę schodów. Na tyle daleko, by nie przeszkadzać mi w "fantomieniu", ale zarazem na tyle blisko, by pomóc w razie zagrożenia. Sama Ala ze Szkotami dalej poprowadziła rekonesans parteru.
Byłam już w połowie wejścia na pierwsze piętro, gdy opar nade mną się poruszył i ujrzałam słabo emanującego Całunem Fenomena. To była dziewczynka. Ubrana w ciemną koszulkę, której część zniknęła odsłaniając kości klatki piersiowej.
.
https://m.media-amazon.com/images/I/..._AC_UX569_.jpg

Mimo ogólnego wrażenia potężnych obrażeń, jakie otrzymało jej ciało poruszała się nadzwyczaj cicho, niemal bezszelestnie a do tego bardzo zwinnie. Bardziej jak polujący drapieżnik, a nie zombie, za które początkowo wzięłam to dziecko. Dziewczynka stanęła na szczycie schodów, przy wejściu na pierwsze piętro, niczym upiorny, nieszczęśliwy strażnik. Byłam pewna, że nie rejestruje mnie swoimi nadnaturalnymi mocami.
Cholera jasna, dzieciaki które mieliśmy ocalić nagle stanęły po drugiej stronie barykady dołączając do przeciwnika. Nie zrobiły tego jednak same.
Szybko cofnęłam się w stronę podążającego za mną Egzekutora. Wskazałam mu ręką dziewczynkę i pokręciłam przecząco głową. Mogłam mieć tylko nadzieję, że Leo mnie zrozumiał i nie wyrządzi Fenomenowi zbyt wielkiej szkody. Nie wydawało mi się żeby istniała jeszcze szansa na ocalenie tego dziecka, ale nie chciałam żeby mała doświadczyła dodatkowych cierpień. Potem ponownie ruszyłam w stronę schodów i zaczęłam wchodzić na piętro, tak żeby minąć małą i znaleźć źródło mocy, która przemieniła dziewczynkę w to coś.

Ja minęłam dziewczynkę bez problemu, po prostu powoli stawiając stopy na kamiennych stopniach. Dziecko nie ruszyło się nawet wtedy, kiedy przeszłam tuż obok niego. Gładzik stanął w odpowiedniej odległości, pochylony, ukryty za wysokimi, kamiennymi poręczami na schodach. Czekał, aż znajdę się bezpiecznie za Fenomenem. Gdy już to zrobiłam, w mgnieniu oka znalazł się przy martwej dziewczynie, chwycił ją za gardło, walnął o ziemię, przerzucając na brzuch i spinając ręce z tyłu specjalną, solidną taśmą pokrytą znakami okultystycznymi. To były solidne znaki spętania. Sama przy nich pracowałam. Potworek zdążył szarpnąć się tylko raz i znieruchomiał.
I wtedy to poczułam.
Poruszenie Całunu. Jakby ktoś trącił pajęczynę. Atak na odmienione dziecko był jak włączenie cichego alarmu. Cokolwiek siedziało w sierocińcu, jeżeli wcześniej o nas nie wiedziało, teraz uległo to zmianie.
Z gmachu z piętra, na którym stałam, z drugiej kondygnacji i z parteru usłyszałam dziwaczne dźwięki. Niczym gdakanie jakiś ptaków, czy skrzeki drapieżników. Znałam te odgłosy. To było Pomioty nazywane Szponiakami. Demony, które zasiedlały ciała martwych lub żywych tworząc z nich konstrukty posłuszne swojej woli. Często były to konstrukty służące czemuś silniejszemu, mroczniejszemu. Sądząc po odgłosach mieliśmy do czynienia przynajmniej z dwoma tuzinami tych kreatur, rozproszonymi po całym sierocińcu.

Dla mnie nadal priorytetem było znalezienie tego czegoś, co zamieniło dzieci w Szponiaki. Wiedziałam, że Ala z pozostałymi w końcu narobią tyle szumu, iż zostaną dostrzeżeni, ale o to właśnie chodziło. Mieli odciągnąć uwagę ode mnie, żeby mogła odnaleźć i potencjalnie zlikwidować główne zło w sierocińcu. Pokazałam Leo na migi żeby dołączył do Alicji. W grupie mieli większą szansę a mnie teraz by tylko przeszkadzał. Poza tym nie wyglądało na to, aby mogli mi tutaj zagrozić zwykli ludzie, więc ochrona Egzekutora była raczej zbędna. Ruszyłam na pierwsze piętro próbując wyczuć głównego złego odpowiedzialnego za to całe zamieszanie.
Mgła w korytarzu zafalowała i wystrzeliły z niej postacie Szponiaków. Pochylone i szybkie, ledwo nadążałam za nimi wzrokiem. Dziewczynki-demony dobiegały do schodów i albo zbiegały z nich w pędzie, albo przeskakiwały przez balustradę lądując na dole, pomiędzy ludźmi z Towarzystwa i Bastionu. Jedna o mało nie zepchnęła mnie ze schodów, skacząc w stronę Gładzika, który hyperadreanlionwym ruchem rzucił się w bok, jednocześnie chlastając szerokim mieczem potwora, w którego zmienia się rudowłosa nastolatka. Inna ofiara demonicznej emanacji o mało nie wpadła na mnie na korytarzu, lecz w ostatniej chwili odskoczyłam pod ścianę. Na szczęście nawet ten szybki ruch nie przerwał mi koncentracji Fantoma i Szponiak poleciał dalej.
Z dołu dobiegły mnie krzyki i dźwięki walki, naprawdę obrzydliwe odgłosy przecinanego mięsa i łamanych kości.
Korytarz z którego wyczuwałam najsilniejszą emanację był czysty, chociaż opar wypełniał go gęsto, jak potłuczone szkło. Wiatr wpychał strugi deszczu do środka tworząc połyskliwe, czerwone kałuże.
- Wiem, że tutaj jesteś myszzzzko – gdzieś tam kawałek dalej, za zakrętem usłyszałam sykliwy głos, słyszalny nawet pomimo odgłosów walki na dole.
Emanująca od tego czegoś aura była potężna, gęsta i zła. Tylko kilka razy w życiu czułam podobnie silne zawirowania Całunu. W jakiś dziwny, intuicyjny sposób, wiedziałam, kto tak emanował. Moje nemezis. Markiz Piekieł. Andrealfus.

Zaraz, zaraz. Ta mroczna, osobliwa atmosfera nie mogła wpłynąć na mnie aż tak porażająco żebym nie dopatrzyła się kilku zasadniczych niezgodności. Dopadły mnie naprawdę poważne wątpliwości.

Ta cała sytuacja w sierocińcu była strasznie dziwna, bo zupełnie nie przypominała ataku na mnie sprzed dwunastu lat i nawet nie przypominała mojego “proroczego” snu. O co chodziło? Co się u licha działo, że to wszystko nie wyglądało tak jak powinno?

Postanowiłam nie polegać tylko i wyłącznie na własnej intuicji, a dodatkowo wspomóc się jeszcze mocą Zmysłu Śmierci.
Świadome Wyczucie pozwoliło mi lepiej "posmakować" tej zimnej, mrocznej aury. Pomyliłam się. To nie był Andrealfus. Uczucie było dominujące, straszne i przytłaczające, ale zdecydowanie inne. Koncentrowało się w jednym miejscu, gdzieś za zakrętem, ale jednocześnie obecne było wszędzie wokół: w ożywionych dziewczynach, w ścianach, w podłodze. Rozlewało się wokół niczym smród zgniłego sera lub zwłok. To był na pewno jakiś demon. O tym byłam absolutnie przekonana. I to nie byle jaki demon. Dorównywał mocą mojemu nemezis, stąd ta pomyłka.
To odkrycie mnie zaskoczyło. Czyżby O’Hara się pomylił? A co z moim własnym niby proroczym snem? Jednak nie miałam czasu na roztrząsanie tego faktu. To nadal był demon, do tego silny i niebezpieczny demon. I użył tych samych słów, które pojawiły się w moim śnie. Zapewne nie mówił do mnie tylko groził jakiejś dziewczynce. Nie zamierzałam niepotrzebnie zwlekać. Ruszyłam tam, skąd doszedł mnie ten sykliwy głos i gdzie za zakrętem koncentrowała się demoniczna moc.

Zrobiłam kilka kroków, mijając jeszcze dwie dziewczyny - demony, gdy Całun znów zafalował i jego posmak oraz jego energia zmieniła się, jak woda przez którą przepływał właśnie jakiś obiekt poruszający jej strukturą. Teraz Całun znów emanował tą energią, która tak bardzo przypomniała Anderfajfusa, że aż byłam pewna, że mam do czynienia właśnie z nim. To było cholernie dziwne. Całun zmieniał się, odkształcał, jak w kalejdoskopie. Jakby co chwila w sierocińcu pojawiał się nowy demon, a wcześniejszy znikał. Pierwszy raz w swojej karierze spotkałam się z czymś takim, nie przypominałam też sobie, abym o czymś takim czytała lub słyszała od kogoś innego. Coś było cholernie, cholernie nie tak z tą całą sytuacją.
Nie rozumiałam co się tutaj działo, a bardzo nie lubiłam czegoś nie wiedzieć bądź nie rozumieć. Pozostała mi za to jeszcze jedna moc do sprawdzenia. Moc Tarczy. Możliwe, że to obecna tutaj moc zakłócała moje postrzeganie i sugerowała mi coś, co nie istniało. Przekradając się dalej w stronę właściciela sykliwego głosu skupiłam się na aktywnym użyciu zdolności opierania się cudzej mocy. Otoczyłam się niewidzialną i niewyczuwalną energią mistyczną, której celem było oparcie się ewentualnym mocom. Niczym w kokonie lub magicznym skafandrze mogłam iść dalej, bez obawy, że ktoś zrobi z mojego umysłu papkę lub zawładnie moim ciałem. Skupiłam się, odczuwając już lekkie zmęczenie ze względu na wszystkie zdolności, których zmuszona byłam używać, na "odczytach" Całunu, ale nic się tutaj nie zmieniło. Szum Duchowy falował tak samo, jak krwistoczerwony, świetlisty opar. Nadal wyczuwałam markiza piekieł przed sobą, i byłam gotowa założyć się o swoje mieszkanie lub moje najskrytsze tajemnice, że to Andrealfus. Ale zdążyłam przejść może kilka kroków, gdy Całun znów zafalował i emanacja zmieniła się w inną, podobną, lecz wyczuwalnie odmienną.

Przyspieszyłam kroku nadal jednak używając mocy ukrywania się, aby dotrzeć na miejsce jak najszybciej zanim chaotyczne odczyty namieszają mi jeszcze bardziej w głowie.
Szłam szlakiem krwi i szlakiem zniszczeń. Widziałam spękane ściany, ociekające czerwienią jeszcze świeżej krwi. Widziałam odciski rozmazanych dłoni, gdy jakaś nieszczęsna dusza uciekała w popłochu przed nieuchronnym losem. Czułam intruza dwa pokoje dalej. Widziałam jego cień: długi, wychudzony i do tego rogaty. Znajdował jakieś piętnaście kroków ode mnie.
- A powinnaś! - Usłyszałam jego sykliwy, nienawistny, tryumfujący głos.
A po nim przerażony wrzask bez wątpienia dziewczęcy.
Całun znów zafalował, wybrzuszył się, zmienił natężenie, siłę i "posmak". Tym razem na ten, który wyczuwałam przed Andrealfusem, też silny ale inny.

Teraz albo nigdy – pomyślałam sobie. Demon był zajęty ofiarą, więc miałam szansę zajść go od tyłu. I to właśnie zamierzałam zrobić.
Zobaczyłam plecy demona. Chude, z wystającymi kręgami i wyrostkami kostnymi przebijającymi czarnoczerwoną skórę. Do tego wystające żebra i barki, na których, niczym na skorupie kasztana, widać było ostre i zakrzywione kolce. Skóra na plecach demoniszcza napinała się i ujrzałam demoniczne twarze przebijające się od wnętrza demona, napierające na gumiastą tkankę, wykrzywiające się oblicza w parodii wściekłych uśmiechów psychopatycznych morderców. Niczym maski szaleńców sprzedawane na święto zmarłych.

Oddychałam powoli żeby się uspokoić i nie zdradzić swojej obecności nieopatrznym dźwiękiem wynikłym z mojego zdenerwowania. Prawą dłonią dobyłam specjalnego szklanego sztyletu, który został wypełniony rtęcią. Sztylet był przygotowany do jednorazowego użytku przeciwko demonicznym bytom. Przez oczywiste skojarzenie nazywaliśmy go „termometrem” pomimo tego, że bardziej przypominał kaniulę, ale bez otworu na końcu. W drugą rękę ujęłam zwykłe posrebrzane ostrze. Zakradłam się tuż za plecy potwora. Najpierw wyprowadziłam precyzyjny cios prawą ręką celując w miękkie ciało pod żebrami, a potem drugim ostrzem niemal natychmiast cięłam go w szyję.
Oba ostrza weszły gładko. Na moje ręce trysnęła posoka, gorąca i żrąca niczym kwas. W jednej chwili przepaliła rękawiczki i skórę pod nimi, powodując potworny ból. Podobnego bólu doświadczyłam, gdy kiedyś zraniłam chimerę. Wtedy to było tak jakbym włożyła dłonie w ciekły azot, a teraz w jakiś żrący kwas. Demon zadygotał, a przez jego ciało przepłynęła dziwna fala. Skóra błyskawicznie odkształciła się i teraz tam, gdzie były plecy potwora, znajdowała się klatka piersiowa. Jakby w jedną chwilę demon zamienił tył z przodem i przód z tyłem. Spojrzały na mnie jego oczy, a właściwie grona oczu, niczym u pająka. W rogatym łbie otworzyła się zębata paszcza, na szerokość tak sporą, że byłby zdolny pochwycić głowę człowieka i odgryźć ją jednym kłapnięciem szczęk. Poczułam smród bijący z paszczy, odór gnijącego mięcha, starej krwi, nadpsutych zębów i czegoś mięsiście smrodliwego. Szponiasta łapa chwyciła mnie za szyję unosząc nad ziemię, bliżej tej ohydnej rozwartej gęby.
Demon był wściekły, silny i potężny. Zadane rany zabolały go, ale nawet rtęciowy sztylet nie był w stanie pozbawić go istnienia lub powłoki jednym uderzeniem, nawet tak precyzyjnym, jak to, które zadałam.
Czułam jego paluchy zaciskające się na mojej szyi i zamachałam nogami uniesiona dobrą stopę nad podłogę. Teraz kiedy stanęłam, a właściwie zawisłam z nim twarzą w pysk potrafiłam go nazwać. To był Ammemet, pierdzielony pożeracz dusz. Te twarze, które kotłowały się w jego wnętrzu to były pomniejsze Pomioty uwięzione w jego wnętrzu jak w jakiejś klatce. Część z nich musiał wypuścić i zasiedliły one dzieciaki z sierocińca.

- Odgryzzzzzę ci głooowę, a potem pożrrrrrę mięssssso z twoich kośśśści, pogrrrrruchotam je i wyssam ssssszpik! - zasyczała bestia wpatrując się we mnie pajęczymi ślepiami i wysuwając długi, ozdobiony kłami jęzor w kolorze spleśniałej kiełbasy.

Dłonie paliły mnie żywym ogniem, a łapsko demona pozbawiło mnie możliwości oddychania, mowy czy krzyku. Miałam wrażenie, że kręgi szyjne zaraz puszczą i zostanę sparaliżowana od szyi w dół. No cóż mój ewentualny plan B czyli użycie mojego krzyku zatem odpadał. Wszystkie moje opcje skurczyły się niemożebnie. Użycie jakiejkolwiek mocy Fantoma nic by mi nie dało. Majtanie nogami też na niewiele się zdało. Musiałabym chyba pozbawić się głowy żeby się uwolnić, co za chwilę miało szansę się wydarzyć. Moim jedynym ratunkiem był posrebrzany sztylet, który po ugodzeniu demona wyrwałam z jego cielska i jakimś cudem nadal trzymałam w okaleczonej dłoni. Pomagając sobie drugą ręką wbiłam posrebrzane ostrze w trzymającą mnie łapę demona.
Zarobiłam kolejną ranę i kolejna fala palącej krwi wyżerającej ciało spłynęła na moje palce. Demon syknął i z całą siłą cisnął mną na korytarz. Przypierdoliłam plecami o ścianę, czując, że chyba pękają mi żebra, ale lepiej żebra niż kręgi szyjne. A pierdzielona bestia ruszyła w moją stronę, pochylając swój wielki, zębaty łeb, żeby przecisnąć się przez drzwi, smagając jednocześnie kolczastym jęzorem przestrzeń przed sobą. Pajęcze ślepia wpatrywały się we mnie z jeszcze większą nienawiścią i czystym złem. Moja ręka dzierżąca srebrne ostrze była już niemal przeżarta do ścięgien i kości, nie byłam w stanie utrzymać w palcach niczego zbyt mocno, a skóra odchodziła, niczym ugotowana od kości. Na szczęście dla mnie nie miałam zbyt wiele czasu, aby się temu przyglądać, bo teraz kiedy znowu trzymałam demona na dystans mogłam skorzystać ze swojej mocy. Tłumiąc jęki bólu odturlałam się na bok i uruchomiłam fantomskie ukrywanie. Dosłownie w ostatnim momencie, bo demon skoczył na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą się znajdowałam i zaczął szarpać pazurami przestrzeń. Jeden z ciosów niemal mnie sięgnął, ale na szczęście zdążyłam odturlać się na odpowiedni dystans. Demon stanął w rozkroku, wydał z siebie syknięcie, niczym wściekły kocur. Posoka spływała z jego ran, a gdy krople spadały z sykiem na podłogę to wyżerały kamienną posadzkę.

- Znajdę cięęęę myssssszo! Znajdę i zabijęęęę! A potem wróccccę i zabijęęęęę tę druuugą mysssszkę.

Podniosłam się pomagając sobie przy tym łokciami tak, aby nie urazić swoich dłoni i nie zdradzić się demonowi okrzykiem bólu. Poszłam na sam koniec korytarza ustawiając się na szczycie schodów i wtedy przerwałam ukrywanie dając się zauważyć potworowi. Potrzebowałam czasu, żeby rtęć w końcu zadziałała i wyrządziła demonowi większą szkodę, a wiedziałam, że kończyły mi się możliwości walki solo. Zrobiłam, co mogłam. Teraz miałam zamiar zbiec na dół zmuszając tym samym stwora do podążenia za mną, żeby ściągnąć go przed lufy broni swojego wsparcia. Czas było użyć na nim broni zasięgowej, a przede wszystkim dać się wykazać wsparciu. Miałam nadzieję, że mieli broń ciężkiego kalibru.

Poza tym jak już się nie ukrywałam to rozdarłam gębę najgłośniej jak się dało: Zostawcie je! Walcie w demona! Wszystkim co macie, tylko z daleka, bo ma kwas zamiast krwi!

Biegnąc na dół już układałam plan który miałam zamiar wdrożyć później. Zamierzałam rzucić się w bok żeby zejść im z linii strzału, a potem gdzieś się ukryć, poczekać jakie obrażenia dadzą radę mu zadać. I wtedy finalnie wykończyć sukinsyna. Musiałam go zmusić żeby puścił te dziewczyny.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172