Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-07-2023, 19:58   #1
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
(Storytelling) SPARE



Kwiecień tego roku był wyjątkowo gorący.

Wszystkie światowe agencje notowały rekordy temperatur , ale tego, co działo się w Polsce nie pamiętali najstarsi górale. Dzieciaki w lany poniedziałek ganiały w krótkich spodenkach, uzbrojone w pistolety na wodę, lub po prostu butelki, i żadni dorośli – nawet najbardziej przewrażliwione matki i babcie - nie martwili się, ze bąbelki złapią przeziębienie.

- Giń poczwaro! – wrzeszczał maluch w spodenkach w Psi patrol, oblewając wodą drugiego. – Giń mutancie!
- Synku, nie używamy słowa „mutancie”
– pouczyła go matka, nie podnosząc głowy znad komórki. – Mówi się „anormatywny”.
- Giń anormatywny mutancie!
– wrzasnął posłusznie dzieciak.
- Tylko anormatywny – westchnęła kobieta.
- Giń tylko anormatywny? – w głosie malucha nie było już zbytniego entuzjazmu. Trącił lekko kolegę – Lepiej pograjmy w „łapanie eurola”
- Pewnie! Giń eurolu!
– drugi dzieciak opróżnił wiaderko na głowę pierwszego, który zaczął go gonić z wrzaskiem.




Matka popatrzyła z czułością na swoich dwóch ślicznych synków. Spali jak małe aniołki, jeden obok drugiego. Ciąże mnogie same w sobie nie były częste, a ciąże bliźniacze, gdzie jedno dziecko rodziło się normatywne, a drugie anormatywne były prawdziwą rzadkością.

Ojciec zaciskał nerwowo pięści. Martwił się, czasy nie były dobre na rodzenie dzieci. Nie chciał, żeby jego syn skończył w cyrku, albo w innym, gorszym miejscu.
- Chyba muszę założyć im insta… - pomyślał. – Zacząć zbierać pieniądze na reterapię genową…


Kwiecień owego roku był tez gorący z innych, zupełnie niemeteorologicznych powodów. Zbliżał się weekend majowy, data wyborów prezydenckich. Kraj żył wyborami, manifestacje, zarówno te legalne, jak i nie, wiece poparcia jak i marsze sprzeciwu często blokowały ulice miast.



- Sytuacja jest trudna – przyznał prezydent Malinowski, podciągając rękawy niebieskiej koszuli i składając dłonie w piramidkę. – Jesteśmy demokratycznym krajem, dążymy do tego, żeby każdy nasz obywatel był traktowany w sposób podmiotowy, z poszanowaniem godności, w oparciu o płynące od Boga wartości zapisane w naszej konstytucjii.

Poprawił okulary.

- Nie możemy jednak lekceważyć pewnych sygnałów wysyłanych przez środowiska sprzyjające i popierające anormatywność. Nie możemy dopuścić, żeby nasze normatywne dzieci były zarażane ideologią anormatywności. To niemoralne i sprzeczne z nauką kościoła.

Prezydent popatrzył po zgromadzonych ojcowskim, zatroskanym wzrokiem. Uniósł nieznacznie dłoń, dając znać, że chce mówić dalej.

- Powtarzam: jesteśmy krajem otwartym, nie chcemy nikogo dyskryminować. Martwi mnie jednak problem napływowych osób nienormatywnych. To są kwestie związane z różnego rodzaju niebezpieczeństwami w tej sferze. Są już przecież objawy pojawienia się chorób bardzo niebezpiecznych i dawno niewidzianych w Europie. Różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, mogą tutaj być groźne. Badania pokazują, że osoby anormatywne nie chorują, ale mogą zarażać innych… To nie oznacza, żeby kogoś dyskryminować... Ale sprawdzić trzeba – dodał.

Tłum wiwatował.


Bronisław Malinowski popierany przez najsilniejsza partię polskiej sceny politycznej Katolicką Unię Nacjonalistyczną (zwaną w skrócie KUNą), wszedł do klimatyzowanego pomieszczenia, gdzie otarł pot z czoła. Nie znosił upału. Ale nie to martwiło go najbardziej: sondaże nie były przychylne. Jeszcze pól roku temu był pewien reelekcji, ale ostatnio sprawdzona strategia podsycania lęków, którymi żyło społeczeństwo : przed anormatywnymi, covidem, próbą przejęcia Polski przez obce siły i kapitały, zdawała się tracić na siłę.

Wszystko zmieniło się za sprawą młodego – lekko po 40 - energicznego posła z Liberalnych Demokratów (zwanych przez niesprzyjające im środowiska „demoludami”. )


Eustachy Żbik – „Mówicie do mnie po prostu Żbik” – stał się szybko idolem młodych dorosłych, oraz ludzi, którym nie pasowała kierunek, w którym podążała Polska. Mówił o inkluzowym, otwartym, międzykulturowym społeczeństwie. Wiele osób powątpiewało, co do prawdziwości jego personaliów, część postrzegała jako obcego agenta, ba! zarzucano mu ukrytą anormatywność, lub nawet nielegalną terapie genową w celu podbicia różnych umiejętności. Tym niemniej hasło „Żbik zje Kunę i zakąsi maliną” (oraz rozmaite – mniej lub więcej wulgarne jego wersje) zalało Internet, oraz uliczne wiece.


Gdzieś w cieniu tego wszystkiego, czasem z boku sceny, a czasami dokładnie na jej środku toczyło się życie dwóch młodych ludzi mieszkających w Warszawie. Nie znali się, nawet nie wiedzieli o swoim istnieniu. Obracali się w innych kręgach, mieli inne towarzystwo.
Wiedli normalne życie, wypełnione tym, co ekscytowało młodych ludzi.

Jeszcze nie wiedzieli, że już za chwilę machina historii wessie ich, przeżuje i wypluje. Już całkiem niedługo ich życie miało ulec całkowitej zmianie.

Jeszcze o tym nie wiedzieli, upojeni gorącym, kwietniowym powietrzem.

Poznajmy ich
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 08-07-2023, 10:49   #2
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
here's Johnny

Bolało go gardło. Trener na pewno nie będzie zadowolony. Tylko czy miało to jakiekolwiek znaczenie dla Kacpra? Rok temu przejąłby się pewnie, szukał wymówek, wymyślił jakieś wysoce karkołomne usprawiedliwienie.

Teraz miał to w nosie. Nie był już siedemnastoletnim dzieciakiem, a dorosłym i poważnym facetem, który już od ponad trzech tygodni mógł samodzielnie kupować browar w sklepie! Poza tym to nie przeziębienie było przyczyną paskudnej chrypki, ale fakt, że mało komu dał się przekrzyczeć w młynie na Kamiennej. Wraz z setką innych chłopaków kipieli nieokiełznaną, wybuchową radością, kiedy to oficjalnie Polonia wywalczyła w końcu awans do pierwszej ligi. Na Konwiktorską 6 wracają wspomnienia o świetności, a dziki entuzjazm wiernych kibiców Czarnych Koszul może zaowocować bólem setek gardeł, a i tak wszyscy powiedzą, że było warto.

Ciepłe popołudnie skłoniło chłopaka do spaceru. Dziś nie wybierał się do swej dorywczej pracy w kociej kawiarni. Dostał wolne od zatroskanego pana Janusza, właściciela, który w nieco nieudolny acz pełen dobrych intencji sposób próbował zastąpić Kacprowi ojca. Powodem owej troski był kolejny incydent do jakiego doszło wczoraj.

Łasica i Dzik. Skojarzenie było tak silne, że Nowicki uśmiechnął się do swoich myśli. Miał dość dobry zmysł obserwacji, praca kelnera wyrobiła w nim pewne nawyki. Od razu wiedział, czy klient jest w nastroju do żartobliwego zagadania, co zwiększało szansę na napiwek o jakieś 50%, czy ma kasę, czy jest zły, zniecierpliwiony, czy się śpieszy. Najfajniejsze były młode pary, albo grupy licealistek, rozszczebiotanych w typowo głupkowaty dla swego wieku sposób, pożerających go ciekawie wzrokiem.

Miał świadomość, że w opiętym, firmowym T-shircie z wesołym, kocim nadrukiem wyglądał doskonale. Szczupła sylwetka wyrzeźbiona wieloletnim treningiem pływackim, szerokie barki, wypukła klatka i wąska talia, wspaniale współgrały z jego szerokim uśmiechem. Nie miał problemów by odezwać się, pożartować na granicy flirtu, pochylić się i oprzeć o stolik przed którąś z dziewcząt. Dzięki temu zawsze ładnie zaokrąglał się rachunek, ale nigdy nie wychodził poza ramy zawodowej uprzejmości. Kornelia wyrwałaby mu pewnie nie tylko włosy, ale i paznokcie, albo i kończyny, gdyby szukał głupich rozrywek na boku. Oczywiście zrobiłaby to na swój własny, spokojnie-nieśmiały sposób. O tak, Korni potrafiłaby jednocześnie być delikatną i staroświecką, a przy tym stanowczą do bólu. Jako dorosły facet wiedział że kobiety właśnie takie potrafią być. To znaczy może nie wiedział z autopsji, ale czuł że takie właśnie są i basta. Bo takie są, prawda?

Łasica i Dzik nie byli jednak klientami z żadnej z jego ulubionych kategorii. W zasadzie dla takich jak oni stworzono raczej oddzielną kategorię. Zadymiarze z Żylety z Łazienkowskiej byli przy nich zgrają uczniaków. Ta kategoria nosiła by nazwę powiązaną z Wołominem, albo wręcz recydywą z Białołęki. Czy miało to jednak jakieś znaczenie? Dla Kacpra żadnego. Jego zmarły ojciec wielokrotnie powtarzał, że jeśli chce być prawdziwym facetem, to czasem trzeba zawiesić cywilizację na kołku, by przypomnieć sobie że wszyscy wywodzimy się od barbarzyńskich wojowników. Mama zawsze krzywiła wtedy usta i znajdowała milion argumentów za tym, że rozum zawsze zatriumfuje w konfrontacji z siłą, a osoby mądre po prostu ominą rafy życiowe i pułapki zastawiane przez prymitywów. Taaaa…. Widać że bardzo dawno temu skończyła szkołę.

Łasica miał rozbiegane spojrzenie kieszonkowca, długie, zręczne palce i całkiem przystojną, choć nieco zbyt ptasią twarz. Jak Adrien Brody, kiedy nie jest na diecie. Dzik natomiast był zwalisty, otyły wręcz, i nieogolony. Obaj zachowywali się głośno, prowokacyjnie. Głupawe komentarze o braku piwa w tej spelunie, czy o pieprzonych emigrantach, kiedy usłyszeli śpiewny głos kucharki Nastii dobiegający z zaplecza, ale coś innego przeważyło szalę. Ulubieniec wszystkich, gruby rudy kocur Baltazar, miał pecha bo postanowił przekuśtykać majestatycznie na swych trzech łapach przy stoliku zajmowanym przez te dwa prymitywne indywidua. Jego głośne, pełne urazy miauknięcie, wyrażało raczej zdumienie niż ból, kiedy odziana w ciężki bucior stopa kopnęła kota w niewymowne miejsce.

Proces zawieszenia cywilizacyjnej ogłady nastąpił w sposób tyleż zaskakujący, co nieoczekiwany. Kacper zignorował wszelkie procedury kawiarni, dotyczące niechcianych gości. Mahatma Gandhi zasnął, a zbudził się Conan Niszczyciel. W dwóch długich susach doskoczył do stolika i wyprowadzając cios z całego barku, z impetem uderzył w twarz obleśnego grubasa. Ten poleciał w tył z krzesłem, upadł niezgrabnie i zaczął się gramolić na czworaka, ale to nie on stanowił zagrożenie dla chłopaka. Łasicowaty szybko i zręcznie wysunął się zza stolika i w kilku ruchach powalił większego od siebie młodzieńca i kilkukrotnie uderzył leżącego w twarz. Nowicki grzmotnął głową o ziemię, zamroczony czuł tylko metaliczny posmak krwi w ustach i żądzę mordu.
Jak oni mogli skrzywdzić to kochane zwierzę?

Menadżerka sali jakoś załagodziła sprawę. Łasica był bardziej rozbawiony niż wściekły, przyglądał się przez zmrużone powieki Kacprowi. Łezki wytatuowane na jego policzkach zdawały się spływać w dół, kiedy na zmianę zaciskał i rozluźniał szczęki. W końcu widać podjął jakąś decyzję, bo rzucił od niechcenia „ Chłopak ma jaja. Głupi jest, ale ma jaja”. Przyjął przeprosiny pani Alicji, po czym odholował swego kompana z rozbitym nosem w miejsce, gdzie odchodzą złoczyńcy po dokonaniu srogich występków.

Nowicki dopiero teraz zaczął się bać. Sam na sam z wkurzoną menadżerką nie miał żadnych szans. Koniec jego młodego życia zbliżał się wielkimi krokami, kiedy ONA, sunęła w jego kierunku, wszechmocna niczym góra lodowa na kursie Titanica. Ze swoimi stusześćdziesięcioma centymetrami wzrostu, wesołymi zielonymi oczyma, zadartym noskiem z kilkoma piegami wyglądała niczym krwawa Walkiria. No nie, w zasadzie wcale tak nie wyglądała. Zwłaszcza podając chłopcu chusteczkę i z troską wyrzucając z siebie pytanie.

-Nic ci nie jest głuptasie? Chodź, przyłożymy lód. Co w ciebie wstąpiło, to było niedorzeczne i niepotrzebne. Jakbyś to wcale nie był ty Kacperku.
-Tak Pszepani, przepraszam. Ja naprawdę nie wiem czemu tak…
- Wyszło jak wyszło, żadnego zgłoszenia na policję nie będzie, żadna oficjalna skarga nie wpłynie-
Czterdziestolatka delikatnie przyłożyła chusteczkę do jego rozbitej wargi.
-To dobrze Pszepani, ja naprawdę nie chciałem, tylko Baltazar…

Grube kocisko przyglądało się uważnie otoczeniu, liżąc leniwie łapki i ruszając w dystyngowany sposób puszystym ogonem. Baltazar był jedynym kotem nie przeznaczonym do adopcji, kawiarnia była jego udzielnym księstwem i prawdziwym domem. Formalnie nie należał do nikogo, ale był jednym z pierwszych zwierzaków jakie zamieszkały u pana Janusza i był symbolem tego co było tu dobre. Poza tym uwielbiał Kornelię niemal tak samo jak Kacper. Byli więc swego rodzaju braćmi krwi. Kacper wyczytał w jego żółtookim spojrzeniu akceptację, a może i wdzięczność. Koty nie są zdolne do takich uczuć, ale Nowicki wiedział swoje.

Pan Janusz kazał mu odpocząć od pracy. Naburczał, pogroził palcem, ale po tym wszystkim objął chłopaka i przytulił w kanciasty sposób. Wymamrotał coś o stresie i o tym, że ból przemija i zwinął się z kantorka zawstydzony.

Swobodny weekend wykorzystał więc na mecz, na który wybrał się z Bandytą i Klikiem, swoimi kumplami z klasy. Wojtek Bandyszewski, długowłosy drągal, wyszczerzył zęby i z dumą klepał Kacpra przez prawie cały mecz, powtarzając, że jest zajebisty, skoro przywalił dorosłemu knurowi. W dodatku to na pewno był kibic Legii, skoro wyglądał jak chodząca kupa gówna z przedmieść Warszawy, a zatem zasługa jest podwójna. Temat podchwycił Tosiek Glicki, który w każdym towarzystwie umiał skupić na sobie uwagę i rozkolportował po całej trybunie Kamiennej newsa, że Nowicki napierdolił jakiegoś frajera z L-ką na szaliku. Szacun w Czarno-Biało-Czerwono-Czarnej części stolicy urósł na Level Epic Max. Szkoda tylko że Polonii kibicuje może z 1% mieszkańców miasta…

Kornelia czekała na niego w domu. Jej rodzice byli na jakimś spotkaniu koła parafialnego, w którym pani Krystyna była kimś ważnym, starszym sierżantem sztabowym, czy kimś takim. Korni nigdy nie pytała o to dokładnie, bo nie dbała też o to wcale. Oboje w Kacprem wierzyli, że nie ma w co wierzyć. Dobro jest w ludziach, trzeba je wykorzystywać w życiu, nie dlatego że tak mówi jakaś książka SF napisana przez smutnych kolesi kilkanaście wieków temu, ale dlatego że bez dobra ten świat skończy w jakiś makabryczny sposób.

Nie przekroczyli jeszcze pewnej granicy intymności. Ostatnia baza czekała, nienaruszana zbytnio targającymi falami emocji. Znajdowali zbyt wiele przyjemności w cieszeniu się sobą, by postawić ten kolejny krok. Korn mimo swego otwartego światopoglądu całe życia utrzymywana była w rodzinnej klatce patriarchalnego spojrzenia na świat, zatem Kacper z prawdziwą dojrzałością zadowalał się tym, w czym rzekomo są świetne wszystkie uczennice szkół katolickich. Jego dziewczyna do takiej szkoły akurat nie chodziła, ale świetna była na pewno. On nie pozostawał jej dłużny, skupiony wielce i oczarowany bogactwem jej reakcji.

-Teraz powinniśmy chyba zapalić papierosa – z uśmiechem wyszeptał Kacper, jakieś pół miliona westchnień później. Jego głowa spoczywała na jej udach, ona zaś ciągle miała palce wplecione w jego włosy, jak w chwili uniesienia przed kilkoma minutami.
- Papierosy są passe, prawdziwi luzacy palą jointy – zażartowała. Oboje nie chcieli mieć nic wspólnego z mocniejszymi używkami. Dwa kieliszki na długich nóżkach stojące na nocnym stoliku z mieniącym się na dnie bordeaux, które Nowicki legalnie kupił w sklepie, były więcej niż wystarczającym rozluźniaczem.
- Chwilo trwaj – wymruczał rozluźniony i spełniony młody mężczyzna
- Trwaj, ale nie dłużej niż kwadrans, bo musimy doprowadzić się do porządku, a mama kazała mi obiecać że nic nie zbroimy pod ich nieobecność
- No i słowa dotrzymaliśmy , żadnych wnucząt nie zastaną w domu po powrocie
– mrugnął do niej – więc mamy jeszcze cały kwadrans dla siebie?- Błysk w jego oku przekazał jasny komunikat.

Kolację zjedli razem z państwem Zawadzkimi. Był na niej też wiecznie zabiegany brat Korni, Adam. Chłopak całe popołudnia po szkole spędzał z grupą studentów, poświęcając całą energię projektowi mechanicznego chwytaka do sondy marsjańskiej. Politechnika uczestniczyła z sukcesami w dużym panelu we współpracy z NASA i Europejską Agencją Lotów Kosmicznych.

-Jak to jest, że Malinowski jest jadowity jak żmija i prawdomówny jak Pinokio, a co drugie słowo w jego przemówieniach jest o Bogu? - Często rozmawiali o takich sprawach w domu Kornelii
- Bóg jest dobry, a ludzi którzy się na niego powołują są tylko ludźmi, ze wszelkimi swymi ułomnościami. Mają wolną wolę i rozum, ale to nie wystarcza, błądzą i w swej niedoskonałości nie widzą tego. Malinowski to na pewno dobry człowiek, który zapomniał co jest dobre, bo nikt mu o tym nie przypomina. Bo polityka to nie miejsce dla zacnych i prawych, to nie miejsce dla sprawiedliwych.
- Czy to znaczy, że każdy polityk staje się zły?
- Możesz mieć najlepsze intencje, a kończysz jak ten rockman Łupież, od idei do bycia szmatą droga jest dość krótka
– pani Krystyna, lektorka zgromadzenia dobrych chrześcijan, gorliwie kochająca Jezusa wiedziała, że jego słudzy wcale nie są utkani ze świetlistego blasku, a media potężnego Ojca Kierownika to siedlisko sekciarskiego myślenia sprzecznego z doktryną papieską.
- Tylko czy w tym paskudnym świecie znajdziemy coś lepszego niż KUNa? Oni jedni chociaż coś dają społeczeństwu

Kacper stłumił ciche przekleństwo wypełzające mu na usta. To właśnie Polska, mój dom, miejsce gdzie prawi ludzie nie chcą widzieć w jakim grzebią się gównie, przytłoczeni propagandą telewizji i innych gadzinówek. Miejsce gdzie gorliwa służalczość jest cnotą ważniejszą od innych przymiotów ducha, gdzie pycha wcale nie kroczy przed upadkiem, a ma się bardzo dobrze, miejsce w którym nieprawość ma zawsze solidne alibi, a grzech odpuszcza się ustami rzeczników z piekła rodem.

Ciekawe czy ich krew jest czerwona. Ciekawe.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй

Ostatnio edytowane przez killinger : 08-07-2023 o 11:04. Powód: uciekające literki
killinger jest offline  
Stary 11-07-2023, 22:28   #3
 
Morph's Avatar
 
Reputacja: 1 Morph nie jest za bardzo znany



Przez ciemny, gęsty las, niosło się potężne dudnienie. Co i rusz rozdzierający i przenikający do szpiku kości krzyk wznosił się ponad rytmiczne bębnienie. Okoliczni mieszkańcy już dawno przyzwyczaili się do tych okresowych ekscesów w ich sąsiedztwie. Część nawet sympatyzowała z młodzieżą, która organizowała w pobliskim lesie nielegalne koncerty. Żaden bowiem z występujących pośród dzikich ostępów kampinowskiej puszczy, nie miał nawet szans na oficjalny koncert w jakimkolwiek klubie w stolicy.

Śliwa wraz z trójką najlepszych kumpli, szedł wolno w kierunku napływającego z ukrytej pośród drzew sceny.
- Mówiłem, żeby jechać wraz z resztą busem - narzekał, jak zwykle Yegor.
- Taaa…. Ciekawe niby jak? Autobus był tak nabity, że choćbyś się zesrał, to byś już tam nie wlazł idioto.
- Nie mów tak do mnie, bo ci przyjebie - warknął wściekle perkusista.
- Spokój chłopaki - paradoksalnie, jak zawsze w roli rozjemcy występował Massemord - Przecież wszystko dobrze szło. Dziadek przecież mówił, że ten jego van to pamięta jeszcze czasy NRD. Nic dziwnego, że się zjebał.
- No i spoko… tylko dlaczego musiał się zagotować akurat pośrodku tego cholernego lasu. Jakby się się zepsuł dwadzieścia minut wcześniej, to byśmy się z kimś zabrali, a tak chuj, musimy drałować na piechotę - kontynuował swoje marudzenie Yegor.
- No i co z tego? Przypomnisz sobie, jak to było w harcerstwie. - nie ustępował w swoich docinkach Śliwa.
- A to z tego, że pewnie spóźnimy się na swój własny występ.

Na ten argument nikt nie miał właściwej riposty. W skrytości ducha każdy właśnie tego obawiał się najbardziej. Jasnym przecież było, że ani organizatorzy, ani publika nie będą czekać na spóźniający się debiutantów.
Zamiast kolejnych słów czczej gadaniny, członkowie zespołu zacisnęli wargi i przyspieszyli kroku





Rozgrzane powietrze, przesycone fetorem spoconych ciał, alkoholowych wyziewów i dymem z wszechobecnych pochodni, drżało niczym tajfunu w rytm wściekłych dźwięków wydobywających się z wielowatowych kolumn.
- Taaaa jeesst! - wrzasnął do mikrofonu wytatuowany na ramionach wokalista. Jego wypolerowana, łysa czaszka lśniła w blasku reflektorów.
- A teraz zagramy utwór “Burn your local church”!!!
Tłum zawył w ekstazie.
- Na pohybel mutantom i ich agendzie! Hail HS! Hail! Hail!
- Hail! Hail! Hail! - wiwatował tłum wznosząc w górę dłonie.

Gdy tylko dłonie gitarzysty zaczęły wygrywać pierwsze riffy, pod sceną rozpoczął się totalny kocioł. Plątanina, rozkołysanych ciał wiła się w ekstatycznym tańcu, niczym pradawne, dzikie plemię.




PKS zatrzymał się przy niewielkiej betonowej wiacie. Kierowca otworzył drzwi i na przystanek wyszedł rosły mężczyzna o ogolonej na łyso głowie. Odruchowo poprawił kołnierz od skórzanej kurtki, choć temperatura była iście wiosenna. Nie chodziło jednak o to, żeby osłonić się przed zimnymi podmuchami wiatru. Młody chłopak chciał ukryć tatuaż, jaki jeszcze chwilę temu dumnie prezentował wszystkim pasażerom. Symbol Czarnego Słońca z wypisanym pośrodku gotyckimi literami hasłem “Hail Homo Sapiens” zniknął pod podniesionym stójką ramoneski. Chłopak rozejrzał się wokół, jakby wypatrywał jakiegoś zbliżającego się niebezpieczeństwa i ze spojrzeniem wbitym w chodnik ruszył przed siebie.




- Karol! No w końcu! Już myślałam, że znowu nie przyjedziesz… - czterdziestoparoletnia kobieta wyrzuciła z siebie potok słów. Wytarła mokre dłonie w fartuch i ruszyła przywitać wchodzącego właśnie syna.
- Obiecałem to jestem - odparł z wyraźną niechęcią chłopak.
Matka przytuliła go, a po chwili zaczęła mu się przyglądać z uwagą.
- Widzę, że masz nową fryzurę. Teraz taka moda w stolicy, żeby się wygolić jak jakiś recydywista-
- Mamo daj spokój.
- A to co? - spytała mocno zdziwiona widokiem wytatuowanej szyi Karola.
- Tatuaż, nie widzisz - odburknął chłopak i jeszcze mocniej otulił się kołnierzem kurtki.
- Jak się ojciec dowie, to cię wydziedziczy. Mówię ci.
- Jak mu nie powiesz, to się nie dowie.
- Oj Karol, Karol. Przecież wiesz, że tak nie można. Ojciec cię kocha i chce dla ciebie, jak najlepiej.
- A skąd on niby może wiedzieć, czego ja chcę! Co?
- Proszę cię synku, tylko nie zaczynaj znowu.
Matka podeszła do kuchni i zamieszała chochlą w garnku.
- Naleję ci zupy. Pewnie jesteś głodny po podróży.
- Nie, nie. Nie trzeba mamo. Ja w sumie tylko na chwilę wpadłem.
Słysząc te słowa kobieta, aż znieruchomiała.
- Jak na chwilę? Nie zostaniesz do jutra? Weronika jutro będzie miała wielki dzień. Pierwszy raz będzie niosła dary. Ksiądz powiedział, że jest najbardziej skromną, piękną i bogobojną istotką na świecie jaką widział w życiu.
- Niech ten dzieciojeb, trzyma od niej ręce z dala.
- Karol, nie bluźnij!
- Mamo, ja naprawdę nie mam czasu na te wasze brednie.
- Jak brednie, Karol? Ja się naprawdę o ciebie zaczynam martwić.
- Zupełnie niepotrzebnie. Nic mi nie jest. Tylko wiesz…
Kobieta w momencie wyczuła zmianę tonu. Z politowaniem na swego syna.
- Znowu ci pieniędzy zabrakło. To trzeba było powiedzieć, to bym ci przelew zrobiła,
- Kasy mi nie zabrakło, tylko wypadła taka, jedna sprawa. Poza tym jakbyś zrobiła przelew, to by się zaraz stary dowiedział.
- Karol, o jedno cię proszę. O ojcu mów zawsze z szacunkiem. Nie tak cię wychowałam.
- Dobrze, już nie będę. To co pożyczysz mi parę stów.
- Pożyczysz.. Och Karol! Przecież dobrze wiem, że mi nigdy tych pieniędzy nie oddasz - odpowiedziała matka sięgając jednocześnie do portfela.
- Oddam, oddam. Obiecuję. Jak nie jutro, to za parę miesięcy. Jak się wszystko uda, to będziemy regularnie grać koncerty.
- Ech te twoje koncerty. Synku z tego chleba nie będzie.
- Maaamoooo…
- Dobrze! Wiem, ile to dla ciebie znaczy. - kobieta zacisnęła w dłoni kilka banknotów i zbliżyła się do syna - Karol, tylko proszę cię. Obiecaj mi jedno. Nie wpakuj się w żadne kłopoty.
- Obiecuję mamo. Kocham cię - wyrzucił chłopak na jednym tchu. Uśmiech zagościł na jego zazwyczaj smutnej twarzy, gdy wcisnął zwitek pieniędzy do kieszeni.
- Zostań chociaż na obiad - wyszeptała matka, ale Karol już machał jej na pożegnanie stojąc w progu.




Nowy Świat dudnił echem kolejnej demonstracji. Anormatywni znowu wyszli na ulicę. Posunięcia rządu, choć ubrane w ładne i zgrabne słów, wyraźnie pokazywały w jakim kierunku zmierza obecna polityka.
Karol kątem oka obserwował, jak wykrzykujący nośne hasła tłum, przechodził obok niego. W innych okolicznościach, każdego innego dnia, czy każdej innej godziny zapewne szykowałby się wraz z kolegami do anty demonstracji lub “polowania” na chimery, gdy tylko skończy się ich przemarsz przez miasto
.
Dzisiaj jednak było inaczej. Klął w duchu, że sam sobie narzucił kajdany przyzwoitości i musiał za wszelką cenę zachować spokój i pozory obojętności. Przy tym modlił się, choć przecież dawno już nie wierzył, żeby nie spotkać nikogo znajomego.

Tego dnia nie było mu w żadnym razie po drodze ze Słowiańskim Ruchem Odrodzenia Człowieka. To popołudnie należało do tych wyjątkowych i jedynych w swoim rodzaju. Do tych, które mogą zmienić przyszłość. Karol nie był w tej chwili Lordem Shagratem. Nie był nawet Śliwą. W tej właśnie godzinie był po prostu Karolem Śliwińskim, biednym i niezrozumianym artystą z Korycina.

Na to ciepłe, wtorkowe popołudnie przypadały jego egzaminy do ASP. Los nie mógł wybrać gorszej daty i bardziej koszmarnego splotu okoliczności. Jego dusza już od kilku miesięcy stała w poważnym rozkroku, a cały dzisiejszy dzień byl tego doskonałą ilustracją.
Wrażliwy i empatyczny Karol o duszy XIX-wiecznego artysty, toczył bój o prym z bezwzględnym i pewnym siebie członkiem bojówek SROC-u - Lordem Shagratem . Malarz i poeta brał się za bary z atletycznym gitarzystą black metalowego zespołu, który stworzył hymn wszystkich przeciwników obecności osób anormatywnych w społeczeństwie.
Słowa pieśń o jakże dumny i wyniosłym tytule “Final annihilation of chimeras” rezonowały mu pod czaszką. Problem w tym, że złośliwy mózg jako tło muzyczne podsuwał mu fragment I-szego koncertu na skrzypce i orkiestrę Pendereckiego. Totalna dysharmonia i dywergencja umysłowa.

Karol stanął przed bramą prowadzącą do ASP i zaczerpnął mocno powietrza. Zacisnął pięści i zamkniętymi powiekami, powiedział sobie w myślach:
- Teraz, albo nigdy…

Nagle poczuł, jak czyjaś dłoń ląduje na ramieniu.
- Shagrat! O kuźwa! Co za niespodzianka. Od kilku godzin Gurki próbuje się z tobą skontaktować, a ty tu.
Karol otworzył oczy i spojrzał w twarz człowieka, którego tak dobrze znał, a którego miał nadzieję, że dzisiaj nie spotka.
Yegor, perkusista Sacrilegium, jego najlepszy przyjaciel, patrzył na niego z tym charakterystycznym błyskiem w oku, który zwiastował rychłe kłopoty.
- Taaaa.. Telefon mi padł.
- Dobra, chuj z tym telefonem. Ważne, że jesteś. Gurki ma świetny plan, jak pokazać tym cholernym mutantom, gdzie jest ich miejsce. Mam nadzieję, że nie planowałeś jakieś solowej akcji. Wiem, że marzy ci się sława wielkiego samotnego woja, ale stary… w kupie siłą.
- Taaa - potwierdził cicho Karol.
- Kurwa stary, co ci jest? - zapytał szczerze zatroskany kumpel.
- Nic. Wszystko gra - odparł Shagrat, zakopując głęboko w swoje podświadomości delikatny i coraz cichszy głos wrażliwej, artystycznej duszy - Chodźmy skopać kilka lewackich cip! Heil HS! Heil HS! - dodał krzycząc na cały głos.
 
Morph jest offline  
Stary 17-07-2023, 08:34   #4
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Wtorek, popołudnie

- Przerywamy program… Właśnie dostałem wiadomość … - reporter dał znak kamerzyście, aby zamiast zasmarkanych gówniarzy babrających się w fontannie skierował oko kamery na jego osobę. Dotknął mikrofonu w uchu i zaczerpnął powietrza. To miała być jego chwila, moment na który czekał każdy dziennikarz – poinformować na żywo o wydarzeniu, które zmieni oblicze historii.
Nie zdążył jednak, ponieważ zniknął z wizji zastąpiony obrazem ze studia.


- Miał miejsce zamach na Bronisława Malinowskiego – głos prezentera drżał z przejęcia. – Nie znamy na razie szczegółów, ale będziemy państwa informować na bieżąco. Kancelaria prezydencka potwierdza informację o zamachu. Nie znamy szczegółów, powtarzam, ale proszę zostać z nami. Będziemy informować państwa na bieżąco. Nie wiemy, jaki jest stan prezydenta.

Zastygł na moment, wsłuchując się w przekazywane mu informacje.
Podniósł wzrok i spojrzał prosto w kamerę.
- Kancelaria prezydenta nie potwierdza informacji, jakoby za zamachem na prezydenta Malinowskiego stały osoby anormatywne. Cytuję: nie potwierdźmy i nie zaprzeczamy, że za zamachem stoją osoby anormatywne.
- Będziemy państwa informować na bieżąco. Na razie wiemy, że miał miejsce zamach na prezydenta Bronisława Malinowskiego. Nie ma doniesień na temat, żeby za zamachem stały osoby anormatywne.



Cała Polska zmarła, przyklejona do ekranów telewizyjnych, monitorów komputerowych i ekranów smartfonów.
Ale nasi Bohaterowie podążali ku swoim celom, a ich wyciszone komórki spały spokojnie w przepastnych czeluściach kieszeń.


Karol

- Hej – czyjaś dłoń dotknęła , lekko i nieśmiało, ramienia Śliwy. Lorda Shagrata. Karola.
- Karol? – odwrócił się, zatrzymany nagle w swoim bojowym szale, który trochę był wygenerowany z potrzeby jego duszy, ale jeszcze bardziej, jak się wydawało, potrzebę zadowolenia Yegora. Spojrzał ze siebie.
Dziewczyna wyglądała dziwnie, jakby właśnie urwała się z jakiegoś LARPa o syrenkach, lub innych średniowiecznych wojowniczkach. Strój mógł – generalnie – służyć w różnych okolicznościach. Podkreślał jednak przyjemne dla oka kształty. Całości dopełniał nie pasujący do pory dnia makijaż.
Była rozpromieniania, jakby cieszyła się na jego widok.

Zamiast jednak rzucić mu się na szyje – co, jak Karolowi się wydawało zamierza uczynić – walnęła go w ramię. Zabolało. W smukłej dłoni było zawijająco dużo poweru.

- Już myślałam, że mnie wystawiłeś! – rzuciła mu z urazą. – Czekałam, jak się umawialiśmy, a ciebie nie ma! Nawet messangera nie puściłeś, nic – zamachała mu przed nosem złotym ajfonem. Karol odruchowo zasłonił nos i pomyślał, że panna albo jest naćpana, albo ma jakieś adhd. Kiedyś grał z taką jedną w Dungeons & Dragons: przypierdzieliła mu butelką po browarze w głowę, a potem twierdziła, ze ma adhd i nie mogła się powstrzymać, a właściwie to nie była ona, tylko ta ogrzyca, co nią grała. Od tego czasu Karol miał lekki uraz do nadpobudliwych lasek, oraz rpg jako takiego.
- Ale jesteś – wspięła się na palce i pocałowała go, prosto w usta. Jej wargi były ciepłe i smakowały śliwowicą. Znaczy tymi.. śliwkami. – Idziemy?
- Czy może najpierw
– Karol nie wiedział jak to się zadziało, ale już obejmował dziewczynę w talii, a ta tuliła się do niego ufnie – Przedstawisz mnie swojemu koledze? Chyba się jeszcze nie spotkaliśmy – posłała Yegorowi zalotny uśmiech.


Kacper

Kacper biegł na trening, był paskudnie spóźniony. Cały dzień w szkole nie mógł się skupić ,ba! Od tamtego popołudnia w domu Kornelii skupienie jako takie wydawało się być poza jego zasięgiem. Wspomnienie dotyku rąk dziewczyny, wspomnienie jej intymnego zapachu, pośpiech, powolność, uważność, skupienie i niepewność, w idealnych proporcjach... Wspomnienie tamtego zdarzenia – oraz, bądźmy szczerzy – fantazje na temat tego, co, jak i kiedy będą robić kiedy się spotkają znów, wypełniało myśli chłopaka. Nie zostawiając miejsca na inne rzeczy, kompletnie teraz nieistotne, jak szkoła czy pływanie.

No, ale Kornelia była na korepetycjach. W sumie niby ich nie potrzebowała, ale że chciała iść na medycynę i potem pracować w jednej z klinik SPARE, najchętniej w Londynie, lub nawet samej Brukseli, więc każdy punkt na rozszerzeniach z biologii i chemii się liczył.

Kacper sądził, ze może trening pomoże na .. ochłodzenie zmysłów. Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Chciał więcej. Fantazjował o tym.

Nie dotarł do basenu.

Zobaczył ich z daleka – siedzieli na ławce w parku , jedli jakieś chipsy, oglądali coś w telefonie , śmiali się. Ten śmiech zwrócił jego uwagę. Spojrzał: dwóch chłopaków i dziewczyna, wyraźnie anormatywna, poznał to po wydłużonych nienaturalnie kończynach i palcach. Jednego z chłopaków, rudego, chyba rozpoznawał, chodził do jego szkoły.

Policjantów też było trzech. Wyglądali jak policjanci, ale bardziej jak w amerykańskich filmach, lub jakiś oddziałach specjalnych – nie jak normalnie, w Polsce. Jeden z nich prowadził psa. Zwierzę szarpało się i ujadało, inaczej, niż te psy policyjne, co widział. Policjanci przyśpieszyli.

- Nie stawiajcie oporu, a wszystko będzie dobrze – powiedział jeden z nich.
- Ale o co chodzi – chłopak poderwał się na nogi, błyskawicznie został położny na ziemi i skuty.
Dziewczyna położyła się sama, powoli, z czymś na kształt... rezygnacji?. Drugi, niższy chłopak też został przyduszony.
- Sprawdź – policjant z psem podszedł, zwierzę już nie szczekało, zastygło nad dziewczyną, potem nad skutym chłopakiem.
- Zabieramy ich – policjant wskazał na dwójkę. – Ty możesz odejść.

Chłopak podniósł się, powoli, niepewny. Odszedł kilka kroków, potem zaczął biec ścieżką w stronę, gdzie stał Karol. .
Policjanci mieli już odejść z zatrzymanymi, kiedy nagle pies zastygł i spojrzał w kierunku biegnącego chłopaka. .
Zaczął ujadać, gwałtownie szarpiąc się na smyczy.

- Spieprzaj ziom– rzucił mu przebiegający obok rudy.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 17-07-2023 o 09:15.
kanna jest offline  
Stary 22-07-2023, 14:36   #5
 
Morph's Avatar
 
Reputacja: 1 Morph nie jest za bardzo znany




- Matko bosko, cot cot co to się stanęło? - słowa słynnego virala sprzed lata doskonale oddawały w tym momencie pierwsze myśli i uczucia Karola.
Na jego twarzy zdziwienie mieszało się z fascynacją i podnieceniem. Takiego rzeczy to działy się tylko na filmach i to tych z kategorii X. Coś tutaj było grubo nie porządku, po prostu cała sytuacja zbyt jaskrawie przeczyła wszelkim prawom rządzącym, tym światem.
Karol kątem oka zerknął w prawo, potem w lewo. Obawiał się, że to jakiś cholerny prank
Z drugiej jednak strony jego libido rosło z każdą chwilą i buzowało, niczym wulkan przed erupcją Dziewczyna miała nie tylko urodę i niekwestionowany sexappeal, ale także charyzmę, bezpardonowość i bezczelność, która niemal od zawsze go pociągała.
Wszystkie wątpliwości, jaki miał minęły kiedy obdarzyła go słodki i namiętnym pocałunkiem. To w momencie wytrąciło mu wszystkie argumenty z dłoni i sprawiły, że cisnął w kąt cały zdrowy rozsądek i logiczne myślenie.
Poczuł się, jak w bajce na opak, gdzie to on pełni rolę księżniczki, którą całuje piękny książę. W jego wersji buziak jednak nie sprawił, że się przebudził. Na opak, to na opak. Za sprawą pocałunku Śliwa przeniósł się do magicznego świata, gdzie spełniają się wszystkie marzenia. Brakowało jeszcze tylko pejczy i lateksowych gaci. Skórzany gorset już był na swoim miejscu. Śliwa objął dziewczyną w pasie i mocno przycisnął do siebie. Z radością i satysfakcją odwzajemnił pocałunek.
W końcu, przecież nie odmawia się kobiecie, jeśli dość jest ładna i wie coś o świecie - jak śpiewał przed laty jeden rockowy zespół.
- Nie mam pojęcia kim jesteś - szepnął jej prosto do ucha - ale to bez znaczenia. Wchodzę w tę grę.
- Idziemy? - spytała na koniec - Czy może najpierw… przedstawisz mnie swojemu koledze? Chyba się jeszcze nie spotkaliśmy – dodała posyłając Yegorowi zalotny uśmiech.
- Jasne, że idziemy. Gdzie tylko zechcesz - mówiąc te słowa złapał dziewczynę za rękę i uśmiechnął się do niej szeroko i wciąż patrzył głęboko w oczy, starając się odczytać z nich cokolwiek - To jest Yegor, mój kumpel z zespołu.
Jego najlepszy przyjaciel wyglądał na równie zdziwionego całą sytuacją, jak on sam.
- Kurna, Śliwa… nie chwaliłeś się, że masz dziewczynę. - zdołał wydusić z siebie po dłuższej chwili.
- Widzisz stary… życie jest pełne niespodzianek.




"CZĘŚĆ STWORZONA WSPÓLNIE Z KANNĄ

- Ach, ten - dziewczyna znacząco zawiesiła głos - Yegor.
- Miło było poznać, ale tygrysek jest bardzo zajęty, więc sam rozumiesz. - pomachała Yegorowi i pociągnęła go w stronę bramy ASP.


- Wybacz stary - rzuciła Karol w stronę najlepszego kumpla. Ze skrywaną na dnie duszy rozkoszą dał się porwać dziewczynie. - Mutanty tym razem muszą poczekać.
Yegor nadal stał z szeroko rozdziawioną gębą i obserwował, jak Śliwa znika za przyozdobioną dwoma orłami, kolumnadą prowadzącą na dziedziniec Akademii Sztuk Pięknych.

Gdy Karol wraz z dziewczyną przekroczył niewidzialny próg, oddzielający ich od reszty świata, pchnął ją w stronę drzwi prowadzących do głównego westybulu, gdzie wszystkich studentów witała marmurowa kopia rzeźby Michała Anioła. Mojżesz z rogami na głowie, niemal od zawsze fascynował i w dziwny sposób przyciągał Karola.
Przyparł ją do ściany i wytrenowanym ruchem unieruchomił w oka mgnieniu. Wykorzystując swoją siłę stłamsił jej instynktowny opór i przycisnął ręce do tułowia tak, że wystrojona syrena nie miała żadnej możliwości ruchu.
Nachylił się nad nią i z rosnącym wciąż podnieceniem, wpatrywał się przez dłuższą chwilę w jej rozmarzone i figlarne oczy.
- Mam cię! Moja tyś!- rzucił pół żartem, pół serio.
Chciał powiedzieć o wiele więcej, ale ugryzł się w język i zamilkł nagle. Z lubością przyglądał się jej uroczej twarzyczce i czekał na reakcję dziewczyny. Upływające sekundy wypełniły mocne i głośne uderzenia serce, które dudniły mu wielokrotnym echem w uszach. Gdyby to nie był biały dzień… Gdyby to nie był środek miasta… Gdyby nie tyle otaczających go “ale”... kto wie, jak daleko, by się posunął.
Choć krew buzowała mu w żyłach, to czekał cierpliwie, niczym wilk czający się na nieświadomą niebezpieczeństwa łanię.
- Twój ruch, mała - pomyślał, wciąż wpatrując się w jej chabrowe oczy.

Dziewczyna znieruchomiała, nie szarpała się, ale też nie wyglądała na przestraszoną. A potem spojrzała na Karola tak, jak patrzyła ta baba od polskiego, kiedy po raz kolejny próbował ją przekonać, ze tym razem to naprawdę pies zeżarł mu charakterystykę Balladyny.
- Что с тобой, ты сошел с ума? – popatrzyła na chłopaka. - иди на хуй! – a widząc że nie nadąża wróciła do ojczystej mowy Karola: - Jakżeś się młocie z dupą na rozum zamienił, to sobie gacie na łeb załóż i będzie git.
A potem znów uśmiechnęła się czarująco.
- A teraz puść damę przodem i idziemy. Damę w sensie że mnie - dodała na wszelki wypadek, gdyby Karol znów nie nadążał.


Intrygował go. Miała dziewczyna tupet i pewność siebie, która zawsze imponowała Karoli i działała na niego, jak magnes.
Zwolnił uścisk, zgodnie z jej życzeniem. Czuł, że stoi w szerokim rozkroku nad przepaścią. Widać tego dnia, zwyczajnie właśnie to było mu pisane.
- Co zrobisz? - mruknął cichutko pod nosem - Nic nie zrobisz - dodał po chwili i obserwował, jak “syrenka” rusza przed siebie, kołysząc zalotnie biodrami. Jej ruchy, lekki krok i emanująca z każdego gestu mentalna siła, hipnotyzowały Karola.
Czuł się beztroski i radosny, a jednocześnie gdzieś z tyłu głowy majaczyła mju wizja ryby, która zmamiona przynętą połknęła łapczywie haczyk. W tej przypowiastce, to niestety on odgrywał rolę, tej głupiej ryby.
Spojrzał za siebie. Tłum protestujących przelewał się przez Krakowskie Przedmieście. Ozdobna kolumnada tworzyła idealne ramy kadru, niczym z jakiegoś filmu Wajdy, czy Kieślowskiego.
Prawdziwe kino moralnego niepokoju, a w środku on, niczym ten Tomasz Piątek ze “Spirali” próbował odnaleźć sens pośród otaczającego go chaosu.
- Hej! - krzyknął w stronę nieznajomej, która niczym wiedźma z Eastwick rzuciła na niego urok - Zaczekaj!


- Czekam, czekam - powiedziała odwracając się. Otaksowała go wzrokiem. - Nieźle. - stwierdziła. - Gotowy? Masz pietra?

- Przed tobą? -spytał patrząc jej w oczy -Nie. Nie o to chodzi. To jest jakieś szaleństwo, któremu dałem się ponieść. Śliczna jesteś i w ogóle… - Karol pierwszy raz od wielu lat miał problemy z wyrażeniem jasno swoich myśli - Tylko wiesz… ja cię nie znam.

Zaśmiała się.
- Nie mnie, no co ty. Egzaminu. Denerwujesz się?


Egzamin. Zdążył już o nim zapomnieć, a przecież decyzję o nie podchodzeniu do niego podjął zaledwie kwadrans temu.
- Ja… - znowu zaczął niepewnie, niczym jakiś uczniak tłumaczący się przed nauczycielką - To już za mną. Podjąłem inną decyzję, ale ja mówię o tym, że nie mam pojęcia kim ty w ogóle jesteś. Oczarowałaś mnie i dałem się ponieść emocjom. To jakaś kompletna pomyłka.

Zamachała mu palcem przed twarzą.
- Egzamin. Bez dyskusji. Chodź. - złapała go za nadgarstek i pociągnęła w stronę wejścia.


Jej upór i wybiórczy słuch wybił go już całkowicie z magicznego zauroczenia, jakie na niego niewątpliwie rzuciła.
Zatrzymał się nagle tak, aby dziewczyna trzymająca go za rękę również stanęła w miejscu.
- Ej, ej… spokojnie. A ty co? Jakiś anioł zesłany z nieba, aby mi drogi naprostować? Matka byłaby wniebowzięta, choć twój strój na pewno by się jej nie spodobał - kącik jego ust mimowolnie drgnął z powodu własnego żartu - Kim ty do jasnej cholery jesteś dziewczyno? To jakaś pomyłka… urocza i bardzo podniecająca, ale nie pozwolę, aby tego typu nieporozumienie rzutowało na moje życie. Łapiesz?

Popatrzyła na niego, wyraźnie niezadowolona. Westchnęła.
- Ja wszystko łapię, ale ty najwyraźniej nie. Jesteś bystry i wrażliwy, Karol. Nie marnuj tego. Idź na ten cholerny egzamin i go zdaj.
- Tylko tyle. I aż tyle. Dasz radę?
Uśmiechnęła się, jak wcześniej i utkwiła wzrok w czymś za jego ramieniem.
- Widziałeś?
Obejrzał się. Każdy by się obejrzał.
A kiedy znów spojrzał przed siebie, już jej nie było.





Czuł się, jak balon z którego spuszczono powietrze. Omamiony, zmanipulowany, odarty ze swojej emocjonalnej zbroi, nagi, wykorzystany i porzucony. Stał, jak idiota na środku dziedzińca i powątpiewał we własne zmysły i zdrowie psychiczne. Nagromadzona frustracja i buzujące emocje, wołały o natychmiastowe odreagowanie.
Przetarł oburącz swoją wygoloną głowę i zawył niczym rozjuszone zwierzę.
- Aaaaaa! Kurwa! - dodał już normalnym głosem. Kilka osób będących w pobliżu spojrzała na niego z przerażeniem malującym się na ich twarzach.
Nie zważając na ich głupie miny obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku ulicy. Główna fala protestujących zdążyła się już przewalić i tylko ostatni maruderzy ustępowali Shagratowi miejsca. Celowo szedł środkiem ulicy, prowokując i wyszukując awantury. Nikt jednak nie miał odwagi nawet spojrzeć w pełne wściekłości i agresji oblicze chłopaka.




Karową zszedł nad rzekę. Usiadł na betonowych schodkach i bezmyślnie gapił się w nurt. Rozbita zielona butelka po Carlsbergu, czy innej Łomży, leżąca tuż obok, stanowiła idealną metaforę jego emocjonalnego stanu.
Przyłożył szyjkę butelki do krawędzi stopnia i uderzył otwartą dłonią w kapsel, który potoczył się szerokim łukiem i znieruchomiał tuż obok kilkunastu swoich braci.
Niemal jednym haustem wyzerował “Króla” Tego w tej chwili potrzebował. Zimne piwo ostudziło wciąż buzujące w nim emocje. Sięgnął po kolejną butelkę z sześciopaka. Drugą sączył już wolno, rozkoszując się każdym łykiem. Tak minęło mu całe popołudnie i początek wieczoru.

Gdy zaczęło się ochładzać, wrócił chwiejnym kroki do swojej wynajętej kawalerki.

 
__________________
“Living and dying we feed the fire,”

Ostatnio edytowane przez Morph : 22-07-2023 o 17:15. Powód: kolorek
Morph jest offline  
Stary 23-07-2023, 10:04   #6
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Czasem znajomi żartowali, że na pewno ma wszczepione 50% genomu rekina. W wodzie czuł się naprawdę dobrze, a jego półeczka z medalami pełna była wartościowych pamiątek. Fakt, że te najcenniejsze zdążyły już lekko się zakurzyć, ale nadal był dobry i nadal woda dawała mu sporo radości.

Teraz paradoksalnie upatrywał w niej szansy na zmniejszenie owej radości, wytłumienie potoku endorfin pompowanych przez rozognione serducho. Był nieuważny, nieco nieobecny duchem, pewne obrazy zapadły głęboko w jego umysł, zaraza rozochoconego libido rozlewała się po całym ciele intrygująco-irytującym dreszczykiem. Jeśli to znaczy być mężczyzną, to dzięki ci Losie, że mnie nim uczyniłeś - myślał leniwie.

Spora dawka wysiłku i 19 stopni ciepła wody z klubowego basenu pozwolą mu wrócić na właściwe tory. Spokojnie doczeka wieczora, godzinka Counter Strike'a na którego umówił się z Łukaszem to dobra odskocznia od płomiennych wizji podsycanych testosteronowym wybuchem. I wtedy zaśpiewa złośliwie płynącym endorfinom "Nie ma fal" głosem młodego barda ze śmiesznym wąsikiem. Swoją drogą ów bard był idolem Łukasza, a kto wie, czy nawet nie czymś więcej. Luki ze swoją odmienną seksualnością miewał czasem dziwne pomysły na piękno i atrakcyjność, ale poza tym był w porządku. Jego najlepszy kumpel od piaskownicy, a przy tym zadeklarowany, choć nie do końca wykomingautowany gej, na pewno doceni też postępy w powiększaniu zażyłości między Kacprem i Kornelią. Nie mógł się już doczekać, kiedy między kolejnymi fragami w CS-ie, rzuci na teamspeaku zdawkową informację o tym, że najlepsze lody są Mokotowie.

Zaśmiał się w myślach. Nie był aż takim pozerem i cholernym snobem, by ubierać najfajniejszą rzecz jaka go spotkała w tak przaśne i wulgarne komunikaty. Poza tym Luki zdecydowanie wolał łagodniejszy język. Nawet jak mu nie szło i padał co chwilę zabity na ekranie swego wielkiego, panoramicznego monitora, mamrotał co najwyżej ciche "kurde" nie sięgając do potężnych zasobów brukowej polszczyzny. Kacper czytał kiedyś o przekleństwach w innych krajach i okazało się, że pod kątem złorzeczenia jesteśmy w ścisłej, światowej czołówce, a możliwości artykulacji w formie wielopiętrowych, złożonych konstrukcji wulgaryzmów mogą nam pozazdrościć wszyscy. Po słowie "kurwa" cały świat poznaje od razu Polaka.

Kurwa - to jedyne co przyszło mu wyszeptać, kiedy zobaczył popieprzoną scenkę rodem z zielonych placów Mińska, szerokich alei Moskwy, zasnutych smogiem dolin drapaczy chmur Pekinu. Kurwa - wyszeptał znowu, zgodnie z zasadą że "Einmal ist keinmal".

Ludzi podzielić można poprzez miliony siecznych idei, możliwości, zasobów, charakterystyk. Można zbudować nieskończoną ilość podzbiorów typów, rodzajów osobowości, cech , przymiotów. Tylko po co dzielić, skoro lepsze jest szukanie łączników, wspólnoty i dobra kryjącego się w synergii?

Jeden podział jest jednak niezaprzeczalny i trwały. Miłośnicy psów i zwolennicy kotów nigdy nie będą czuli się dobrze w jednym koszyczku.

Kacper kochał koty. Do tej chwili jednak nie wiedział, że umie nienawidzić psy. Pierdolony Cerber dla niepoznaki przyobleczony w owczarkopodobne ciało, wyglądał jak uosobienie chaosu. Dwie mundurowe sylwetki, w rynsztunku daleko odbiegającym od standardowego umundurowania krawężników na służbie, zdawały się ledwo panować nad agresją, której czarne jądro zamieszkało w futrzanej bestii.

Dwoje młodych ludzi skutych na ziemi, niczym ofiary złożone w hołdzie Czworonogiej Grozie, drżało kiedy ślina z pyska dziwnie umaszczonego psa kapała tuż obok ich twarzy.

Grozę potęgował zimny spokój siepaczy w mundurach. Chłodno taksowali otoczenie, bystrym wzrokiem szukając czegoś, może kłopotów, a może szans na zaspokojenie sadystycznych instynktów uwolnionych spod kontroli prawa, wyjętych poza nawias odpowiedzialności.

Kacper nie był naiwny i wiedział że za dumnymi hasłami często nie kryje się nic prócz pustki, albo fałszu i obłudy. Amerykański gliniarz wysiadając z wozu udekorowanego dumnym "To serve and protect" mógł zadusić, lub zastrzelić Murzyna. Polski policjant opłacany z naszych pieniędzy mógł za długo bawić się taserem. Bo to tylko ludzie. Czasem dobrzy, czasem podli, najczęściej zmienni w zależności od okoliczności. Jak wszyscy. Prawie wszyscy.

Ci dwaj byli z innej kategorii. Mundury pozbawione jakichkolwiek dystynkcji, bez naszywek z numerem służbowym, danymi jednostki czy komisariatu, bez tak powszechnych w unijnych strukturach nazwisk przypinanych rzepami na piersi. Anonimowi i cieszący się wynikającą z tej anonimowości bezkarnością. W dodatku napędzani do działania jakąś siłą, mrokiem wykraczającym poza otrzymane rozkazy. Jak pierdolony Specnaz. W samy środku stolicy dużego, europejskiego kraju.

Skurwysyny. Służalcze kreatury systemu, który coraz bardziej dryfował w kierunku którego nikt o ilorazie inteligencji wyższym od Forresta Gumpa nie mógł akceptować. Niestety oficjalnie koronowany na Króla Polski Syn, będący drugą osobą boskiego triumwiratu, nie szafował specjalnie szczodrze przy rozdawaniu rozumu Polakom, przeto procesy zrozumienia nierzadko nie przemykały przez gładkie czoła dobrych obywateli pierwszego sortu.

Kacper jednak wyniósł z domu przekonanie o egalitaryżmie jako najlepszej opcji, o tolerancji jako naturalnej pochodnej zdrowego rozsądku, wierząc że różnorodność jest częścią całości, a nie jej zaprzeczeniem.

Mikroładunki przebiegające miedzy jego synapsami powoli przestawały przekazywać logiczne komunikaty, zamiast słów i obrazów, niosły burzę uczuć. Wściekłość i jakiś nienaturalny chłód wdarły się do umysłu chłopaka. Mięśnie napięły się, źrenice rozszerzyły. Ta jawnie chamska eskalacja przemocy policji wobec jego rówieśników wzburzyła go momentalnie, choć sam nie umiał powiedzieć dlaczego. Czuł swoje tętno, potężniejące niczym finał koncertu japońskich bębnów Taiko. Czuł w sobie potężną i dziką, nieujarzmioną siłę, adrenalinowy kop popychał go do działania.

Rwać, szarpać, gryźć... przyglądać się tryskającej posoce. Czy w nieprzysłoniętych chmurami blaskach słońca, ta krew byłaby czerwona? Czy to zwierzę w futrze i zwierzęta w mundurach to zwykłe ssaki, czy twory zrodzone z podłego kaprysu piekieł? Czy ich krew ...

- Spieprzaj ziom - chłopak, którego znał z widzenia przemknął obok niego jak strzała. Z jakiegoś powodu uznano go za niewartego zainteresowania.

Bańka agresywnej wszechmocy pękła w głowie Kacpra. Rozsypała się w pył, niczym kawałek alabastru pod uderzeniem młota. Pozostawiła tylko kołatanie serca i potworną suchość w ustach.

Nie ma znaczenia czy mają czerwoną juchę. Nie ma to znaczenia. Ma znaczenie co i dlaczego robią. Dlaczego w ogóle wolno im to rozbić?
Domyślił się co się dzieje. bo dziewucha na sto procent była stuningowana. Nie, nie chodziło o to, że wydała kupę kasy, by jakiś doktor Szczyt zbudował jej cycki, nos, kości policzkowe i całą resztę, by wyglądała bardziej jak sportowe auto, niż dyskretna osobówka. Modyfikacje sięgały głębiej, dotykały innej sfery, były bardziej permanentne i nieodwracalne. Urodziła się zmieniona. Widział jej pajęcze palce, mogłaby być w przyszłości genialną pianistką, chirurgiem, albo po prostu kurewsko dobrze szydełkować. Nie miała jednak na to wpływu i wyboru. Była młodą laską zabijającą czas śmiechem i chipsami. Tuba Springlesów kołysała się pod buciorami wachmanów, lekki grzechot ziemniaczanych przysmaków był zdumiewająco wyrażny, stanowił przeciwwagę dla gromowego pomruku dobywającego się z paszczy szarobrązowego psa.

Nogi same prowadziły go ku ławeczce, poniżonym dzieciakom, dwóm wielkim facetom bezdusznie wpisującym się w nazistowskie schematy, oraz zwierzęciu, które ewidentnie nim zainteresowane wydało z siebie serię głupkowatych kaszlnięć.

Będąc już jakieś 3 metry od patrolu, zatrzymał się i zduszonym lecz stanowczym głosem wyrzucił z siebie. Va banque.
- Jestem siostrzeńcem podsekretarza stanu w kancelarii Ministerstwa Sprawiedliwości. Mój wujek osobiście spotyka się z wiceministrem i zna wiecie panowie jakiego prezesa. Mój telefon komórkowy jest moją własnością i nie macie prawa bez nakazu odebrać mi go w żaden sposób. Zaczynam filmowanie panowie oficerowie. Myślę że nikomu w KUN nie spodoba się, że na ulicy wielcy faceci atakują dobre, polskie dzieci, przyszłość naszego wielkiego Narodu!

Wujek miał warsztat samochodowy w Zielonce, polityki nie znosił, ale blef musiał jakieś wrażenie na policjantach zrobić.
Zesztywnieli, może w wyrazie jakiejś niepewności, a może tylko knuli następne podłe posunięcie.

Iphone Kacpra nagrywał scenę, wściekłe zwierzę, dwójka nastolatków skuta jak bandyci z Pruszkowa, skonsternowani wachmani. Oraz coraz większa liczba gapiów, coraz liczniejsze grono zwyczajnych Warszawiaków zatrzymywało się na skwerku, najpierw milcząco, potem cicho pomrukując, by w końcu wybrzmieć z narastającą irytacją.

Jest jak jest, ale w każdym przyzwoitym człowieku ta piekielna scena budziła odrazę i zdumienie. W kraju tak doświadczonym przez komunę, automatycznie przepalają się bezpieczniki, gdy przedstawiciele resortu siłowego krzywdzą niewinnych.

Kacper z satysfakcją zauważył kilka telefonów nagrywających wraz z nim. Zauważył oczy ciskające gromy, wykrzywione niechęcią usta tłumu. Nie miało znaczenia czy dziewczyna miała ułamek genomu inny niż pozostali. Nie miało znaczenia, czy była biała, czarna, zielona w paski czy anormatywna. To nie pierdolona prowincja, nie plac przed Kościołem Farnym w Białymstoku, gdzie legalnie spotykali się neofaszyści różnej maści. To duże, kosmopolityczne miasto, to miejsce gdzie tępa propaganda nie odnosi oczekiwanego efektu, tu nadal wolność i niezależność biorą górę nad partykularyzmem, nepotyzmem, cynizmem.

Przynajmniej taką nadzieję miał Kacper Nowicki. Patrząc prosto w oczy szczekającej z nienawiścią bestii.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй
killinger jest offline  
Stary 29-07-2023, 20:43   #7
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Wtorek, wieczór

Karol

Karol nie dotarł do swojej kawalerki.

Szedł powoli, wulkan emocji w jego ciele też powoli się uspokajał, choć wspomnienie dziewczyny – oraz tego, jak dął się jej wystawić do wiatru – ciągle było świeże.

Piwo nie było niby mocne, ale było go dużo, a nie pamiętał już kiedy jadł… szedł powoli, adrenalina opadła, ale myśli nie chciały się uspokoić.
„Co by było gdyby poszedł na egzamin?”
‘Co by było gdyby nie wypuścił dziewczyny?”
„C by było gdyby poszedł z Yegore?”
Co by było, coby było, cobybyło, cobybyło.. dudniło mu z głowie.
Natrętne, uporczywe myśli. Kurwa!

Dopiero po chwili to zauważył. Miasto było.. inne. Cichsze, pustsze. Dziwne. Jakby przyczajone, czekało na coś. Przycichło, przycupnęło jak królik na miedzy. Lub jak drapieżnik przed atakiem. Freeze or flight. Uciekaj lub walcz.
O co chodziło? Wzmógł czujność, jego nerw błędny zaszalał, uprzedzając go przed niebezpieczeństwem, którego nie widział, ale wyraźnie czuł.

Co się działo? Odruchowo wyciągnął komórkę, może tam znajdzie odpowiedź, ale ekran zamrugał tylko ikonka 1 % i zgasł.

I wtedy ich zobaczy. Policjantów było dwóch. Wyglądali jak policjanci, ale bardziej jak w amerykańskich filmach, lub jakiś oddziałach specjalnych – nie jak normalnie, w Polsce. Jeden z nich prowadził psa. Zwierzę szarpało się i ujadało, inaczej, niż te psy policyjne, co widział. Policjanci przyśpieszyli i ruszyli w kierunku Karola. Jeden z nich uciszył psa krótką komendą.
- Nie stawiaj oporu – powiedział wyższy.


Kacper

Komórki nagrywały, tłum powoli się zagęszczał, skuci młodzi ludzie ciągle leżeli na ziemi. Wydawało się, że czas się zatrzymał, a wraz z nim całe miasto. Dwie – nierówne – grupy stały naprzeciw siebie. Kacper i ludzie za jego plecami, oraz trzech policjantów z psem, który z niewiadomego powodu przestał nagle ujadać. Stali naprzeciw siebie, jak armie przed starciem.

Napięcie rosło.

Dowodzący policjant powiedział coś do swojego ramienia, a raczej urządzania, które miał tam przymocowane. Kacper nie usłyszał dokładnie, to było coś jak kod … naście.

Przez kolejne minuty – a może sekundy, które zadawały się minutami – nic się nie działo.

A chwilę potem usłyszeli narastający warkot, z początku odległy, z czasem coraz głośniejszy i głośniejszy. Wierzchołki drzew zafalowały, a potem wszyscy poczuli gwałtowny podmuch. Ciemny kształt helikoptera zawisnął nad zgromadzonymi ludźmi.

Widzieli go tylko przez chwilę, rozległ się gwałtowny pisk, a ostre światło szperaczy skierowało się z góry na zgromadzonych.

Wyświetlacz telefonu Kamila zamigotał i zgasł.

Jakaś dziewczyna krzyknęła głośno, przestraszona, ktoś zaczął uciekać, ktoś klął.

A potem wszystko zadziało się jednocześnie.
- Mamy stan wyjątkowy! Zakaz zgromadzeń. Rozejść się – usłyszeli z góry. Wydawało się niemożliwe, aby głos przebił się przez dźwięk wirnika, ale tak było.
Gdzieś z boku podjechała ciemna furgonetka, wycie syreny i błyski świateł uniemożliwiały dostrzeżenie czegokolwiek. Policjanci podnieśli dwoje skutych ludzi i zaczęli wpychać ich na tył furgonetki. Nikt nie zareagował.

Po chwili światła szperaczy zgasły.

Kacper niepewnie rozejrzał się dookoła.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 30-07-2023, 00:03   #8
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Był dumny.
Kłębiące się pod czaszką macki samozadowolenia mile łechtały jego próżność. Czuł że jest cwany, że wykiwał reżimowych siepaczy i ocalił ludzkie istnienia. W swoich oczach urastał do rangi mitycznego bohatera, może nie na miarę Prometeusza, ale na pewno kogoś bardzo znacznego.

W dodatku lśniąc blaskiem cnoty zesłał na otaczających go coraz szerszym kordonem ludzi wiarę, że warto być odważnym i odwagę by wierzyć, że mogą coś zrobić dla świata.

Och, jakże dobrze być Polakiem, kiedy dzieje się coś złego. Jak ta podła i gnuśna tłuszcza pięknie jednoczy się do walki, jak szlachetnieją oblicza wyostrzone odwagą i honorem. Jakże to szybko odpada błocko codziennej miernoty, pozostawiając spiżowe i marmurowe posągi ludzi niezłomnych i skorych do obrony wartości.
Był dumny. Z nich, z siebie...

Pękate, brudnozielone cielsko Mi-8 w ogłuszającym ryku śmigła, wywiało dumę, samouwielbienie i wszelkie młodociane mesjanizmy zdumiewająco szybko.
Kawaleria przybyła, zobaczyła i zwyciężyła. Lecąc w starym trupie, który Kacper rozpoznał bezbłędnie, pamiętając go ze sterty komiksów ojca, jakie wygrzebał w kartonie w piwnicy. Kapitan Żbik, o ile dobrze kojarzył.
Porażka bolałaby pewnie nieco mniej, gdyby nad placem zawisł zwinny jak stalowa jaszczurka Blackhawk, wszak kilka takich maszyn policja w Warszawie posiada. Niestety do pokonania Kacpra i plemienia Sprawiedliwych Gniewnych, wystarczył stary MI.

Porażka stała się tak oczywista, że chłopak momentalnie odpuścił wszelkie formy oporu. Kiedy w powietrzu rozbrzmiał komunikat o "stanie wyjątkowym" zrobił co prawda baranią minę, ale jego umysł dość szybko zaczął układać elementy łamigłówki. Tym bardziej, że sport nauczył go co prawda że warto walczyć do końca, ale pokazał mu też, że przegrana jest częścią zawodów i trzeba sobie umieć z nią radzić.

Pierwsza kostka układanki na pewno miała związek z Anonsami. Leżąca dziewczyna ewidentnie była anormatywna, a jej towarzysz pewnie też. Pies wywąchał w nich coś, co oddzieliło tą dwójkę od ich trzeciego kompana, którym policjanci wcale się nie zainteresowali.
Psy mają szczególny dar. Ich superczułe powonienie reaguje na zmiany nowotworowe jelit, czego dowiedli Japończycy. Niepokoją się cukrzycą, a nawet są wykorzystywane jako system wczesnego ostrzegania przed napadami padaczkowymi. Na zajęciach przerabiali to w szczegółach, jakie substancje o charakterystycznych zapachach pies potrafi wywęszyć z oddechu, potu, czy czego tam się nawącha.

Kostki drugiej wolał nie rozwijać zanadto. Pies zjeżył się strasznie na jego widok. Na pewno po prostu był wkurwiony i dlatego mu podpadłem - zabił na starcie niedorzeczne myśli, które mogły podryfować tam, gdzie wcale by mu się nie podobało.

Kolejny kafelek miał dla Nowickiego szczególne znaczenie. Stan wyjątkowy nie brzmiał jak temat do żartów. Nie wydawał się dobrym tłem do zatargu z policją, ani jakichkolwiek działań zaczepnych.

Owszem, był DOROSŁY, silny, odpowiedzialny i doskonały, a jak właśnie się okazało także przebiegły i charyzmatyczny... nie dość jednak by niczym Marianna z cyckami na wierzchu poprowadzić lud Paryża na barykady.
Kacper skonstatował z niesmakiem, że nie jest dość dorosły by powstrzymać nogi od biegu.

Nogi robiły dobrą robotę, na dodatek dogadały się jakoś z centralą dowodzenia, bo wyprzedził większość rozbiegającej się po zgromadzeniu grupy, dopadł do otwartej bramy i w przypływie natchnienia wyciągnął z plecaka ortalionową wiatrówkę, którą miał założyć wieczorem wracając z treningu. Czerwona kurtka ukryła sprawnie jego czarny T-shirt kibica Polonii. Dopiero wówczas pozwolił nogom przejąć władzę nad operacją i zgrabnym galopkiem runął w kierunku swojego osiedla, nie oglądając się za siebie i wymazując z umysłu wszelkie pomysły konfrontacyjne.

Może kiedyś się im odgryzie. Może dowali tym psom. Może nawet dowie się, czy na pewno krwawią po ludzku, żygając hemoglobiną z ran.

Innym razem.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй

Ostatnio edytowane przez killinger : 30-07-2023 o 00:15. Powód: stylll
killinger jest offline  
Stary 30-07-2023, 13:43   #9
 
Morph's Avatar
 
Reputacja: 1 Morph nie jest za bardzo znany

Ten dzień wyraźnie nie należał do niego. Złośliwi bogowie musieli mieć niezły ubaw obserwując go, jak miota się od ponętnego mamidła do chmielowego rausz, aż do policyjnej prowokacji.
- Niech to szlag - mruknął pod nosem, gdy usłyszał ujadającego kundla i krótkie ostrzeżenie rzucone, jakby od niechcenia przez jednego z gliniarzy.
Podobnie, jak wtedy gdy spotkał kokieteryjną syrenkę tak i teraz, coś wyraźnie przeczyło naturalnemu porządkowi. Jakby ktoś na rzeczywistość nałożył, jakiś pieprzony magiczny filtr.

Karol powiódł wzrokiem po opustoszałych ulicach i zdał sobie sprawę, jak bardzo ma przesrane. Gdyby nie szczekający nieustannie burek, to pewnie podjąłby próbę ucieczki. Jednak w wyścigu na setkę przeciwko wilczurowi, nie miał najmniejszych szans.


Wolno wyjął ręce z kieszeni i uniósł je do góry. W głowie mu szumiało i wewnętrzny demon dosłownie próbował zerwać się ze smyczy i zmusić Karola, by z gołymi pięściami rzucić się na policjantów. Zacisnął jednak zęby i czekał na dalszy rozwój wypadków. Co innego mógł zrobić?

Co by było gdyby poszedł na egzamin?”
Co by było gdyby nie wypuścił dziewczyny?”
Co by było gdyby poszedł z Yegore?”
Co by było, coby było, cobybyło, cobybyło…
Natrętne, uporczywe myśli przewijały się w jego głowie niczym szalony pokaz slajdów.
Zdziwiona mina Jegora, kryształowo czyste oczy dziewczyny i jej harde i pozbawione lęku spojrzenie, gdy siłą przycisnął ją do ściany.

Zaraz to on, doświadczy tego samego. Nie będzie w tym jednak ani grama ekscytacji, czy seksualnego uniesienia. Gliniarze lada chwila wykręcą mu ręce i bezceremonialnie powalą na ziemię. Nie będzie namiętnych pocałunków, ani zniewalającego zapachu perfum. Dreszcz podniecenia, zastąpi dygotanie z wkurwienia i bezradności.

Zamknął oczy i wbrew sobie znowu ją ujrzał. Jej słodką twarz i figlarny uśmiech.
- Idź na ten cholerny egzamin i go zdaj. Tylko tyle. I aż tyle. Dasz radę? - jej słowa wybrzmiały ponownie mu wewnątrz czaszki.

Odwrócił głowę z nadzieją, że gliniarze rozpłyną się w powietrzu tak samo, jak wcześniej “mała syrenka”.
 
__________________
“Living and dying we feed the fire,”
Morph jest offline  
Stary 07-08-2023, 20:18   #10
 
Morph's Avatar
 
Reputacja: 1 Morph nie jest za bardzo znany


STWORZONE WSPÓLNIE Z KANNĄ

Gliniarze jednak nie znikali, wydawali się równie realni jak on, czy świat wokół niego. Podeszli energicznym krokiem, zachowując niezbędny dystans i ostrożność. Pies już nie warczał, uciszony komendą.
- Dokument rejestracji - powiedział policjant do Karola.
Miał ciemny mundur, bez żadnych oznak, dystynkcji, numerów. Podobnie jak drugi funkcjonariusz.
Tylko na szelkach psa chłopak dostrzegł napis : AT WORK, 26.


Tysiące myśli kłębiły mu się w głowie. Żadna z nich nie orbitowała wokół fantasmagorycznych uwodzicielek, hipotetycznych wyborów drogi na przyszłość, czy unurzanych w chmielowym soku filozoficznych kontemplacji. Widok nietypowych mundurów sprawił wszystkie zmysły wyostrzyły do granic możliwości. Wzrok w jednej chwili upgradowany do 8k. Słuch zwiększył czułość i zakres częstotliwości. Nawet Hi-Res nie oferowało takiego potencjału. Neoza najwyższej klasy. Skupienie pozwoliło przede wszystkim analizować wszystko, co działo się wokół na racjonalnie i bez emocji.
- Dowód mam w kieszeni - odpowiedział krótko - Mogę wyjąć?

Funkcjonariusz nawet nie spojrzał na dowód chłopaka.
- Dokument rejestracji – powtórzył.


- Rejestracji czego? - burknął Karol, nie kryjąc swojego oburzenia zachowanie gliniarza - Samochodu, krowy, czy kajaka?

Funkcjonariusz przez chwile przyglądał się chłopakowi, jakby zastanawiając się czy już go walnąć, czy poczekać jeszcze chwilę. Wrodzone opanowanie zwyciężyło.
- Dokument rejestracji mutacji – powiedział. – I nie pyskuj mi tu. Mamy stan wyjątkowy. Można prewencyjnie zatrzymać każdego na 12 godzin.


- Nie wiem o co mnie pytasz. Co to jest dokument rejestracji mutacji? -odparł nie kryjąc irytacji.

- Nie jesteś z nami na ty. - pouczył Karola drugi funkcjonariusz. - My pytamy, ty odpowiadasz,
Wyciągnął notes i coś w nim zapisał.
- Inne dokumenty poświadczające mutacje?


- Kultura osobista obowiązuje obie strony, panie władzo. Wódki z wami nie piłem, więc grzeczniej proszę. - Karol nie zamierzał dać sobą poniewierać, niezależni kim byli ci dwaj przebierań, jak już zaczął w myślach nazywać gliniarzy - Prosiłbym o podanie podstawy prawnej, która wymaga ode mnie posiadanie takowego dokumentu, a także powodów mego zatrzymania. Prosiłbym również, aby panowie się wylegitymowali i podali numery swoich odznak oraz komisariatu na którym pracujecie.
- To tak w ramach pełnej transparentności tego, co się tutaj odpierdziela - dodał w myślach.
Nic się tutaj nie zgadzało i śmierdziało na kilometr. Tym razem to nie chodziło o żadne bajkowe miraże, pełne erotycznego napięcia, tylko jakiś popierdolony stan wojenny rodem z Orwella, czy innego Huxleya. Z dwojga złego to wolał pląsającą wokół niego wodną nimfę, niż tych dwóch podszyszkowników. Bo na pewno nie nad. - zaśmiał się w duchu.
- Hejkum kejkum, Olo, ratuj!

- Oho, kolega się filmów amerykańskich naoglądał – zaśmiał się, choć jakoś mało radośnie, zdaniem Karola, jeden z mężczyzn. – Lub może prawo studiuje? - zapytał, ale wcale nie interesowała go odpowiedź.
- Zabieramy go – zdecydował, a drugi podał jakiś kod do przypiętego do ramienia urządzenia.
- Idziemy – funkcjonariusz wskazał kierunek – mieli iść w kierunku głównej ulicy.


Karol nie miał już żadnych wątpliwości. Sytuacja nie miała nic wspólnego z normalnością, ani tą nową, ani tym bardziej starą. Tania podróbka kafkowskiego procesu. Karol nie zamierzał w tym cyrku odgrywać roli Józefa K. Tu się zgina dziób pingwina.
Rozejrzał się wokół i zaczął oceniać swoje szanse. Gdyby nie policyjny kundel, to nawet by się nie wahał. Niestety jego obecność redukowała szanse powodzenia misji niemal do zero. Dwadzieścia metrów do bramy, to niby niewiele. Przy dobrym starcie zyska kilka metrów przewagi. Krawężniki pewnie będą lekko zaskoczeni, ale pies zapewne ruszy za nim, gdy tylko wykona pierwszy krok.
Intensywna gonitwa myśli odbywająca się w głowie chłopaka sprawiła, że niczym w jakimś Matriksie pokonał dystans dzielący go od bramy już kilkakrotnie wte i wewte. Raz udawało mu się bezpiecznie wskoczyć do klatki i zatrzasnąć za sobą drzwi. Innym z kolei wściekły pies obalał go na ziemię i wgryzał się w tętnicę udową, rozszarpując nogę na strzępy. Karol w ciągu kilku sekund przerobił w wyobraźni wszelkie możliwości i to po wielokroć. Rachunek prawdopodobieństwa nie stał po jego stronie. W totka też nigdy nie miał szczęścia.
- Raz kozie śmierć - pomyślał podejmując ostateczną decyzję. Z całej siły oburącz pchnął gliniarza, który trzymał psa na smyczy. Liczył, że uda mu się go przewrócić, a spowodowane zamieszanie opóźni pościg.
W następnej sekundzie gnał ile sił w nogach w kierunku ciemnej bramy.

Plan wydawał się całkiem niezły. W końcu – co jest trudnego w ucieczce młodego, wysportowanego (przyjmijmy) chłopaka dwójce policjantów z psem? Nic, mogłoby się wydawać.
Karol w każdym razie tak sadził, kiedy popchnięty aktem desperacji (a może szaleństwa) ruszył przed siebie. Od razu pełnym pędem.
Daleko nie odbiegł, najpierw poczuł uderzenie, jakby coś na niego spadło, a sekundę potem leżał już na ziemi, przygnieciony ciężarem psa.
- Ja dobiegam do furtki w 3 sekundy, a ty? – zdawał się mówić zwierzak.
Kilka chwil potem pojawiali się funkcjonariusze, skuli chłopaka , podnieśli go i pociągnęli w stronę nieoznakowanej furgonetki, która właśnie nadjechała.

 
__________________
“Living and dying we feed the fire,”
Morph jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172