[Mutant Chronicles] - Wenus
|
Motorówka kołysała się spokojnie na niewielkich falach, powoli zwalniała. Widać już było pomost, do którego miała zadokować. Motorówka bardziej przypominała barkę, Niewysokie burty, za którymi był płaski pokład zastawiony skrzyniami. Ludzie tutaj byli tylko dodatkiem, upchani na niewygodnych ławkach z przodu pojazdu tuż za kabiną sternika z trudem utrzymywali równowagę na chybotliwym pokładzie. Jeden z dwóch marynarzy wyszedł z kabiny, stanął jedną nogą na burcie i z zamachał do żołnierzy stojących na pomoście, ci odwzajemnili mu gest i po chwili marynarz rzucił w ich kierunku linę cumowniczą. Ci złapali ją zręcznie i pociągnęli. Motorówka oparła się dość energicznie o odbijacze, wszystkimi na pokładzie zarzuciło, a nawet przesunęła się część słabo przymocowanych skrzyń. Nic jednak się nie stało i po chwili cuma została przywiązana, a statek unieruchomiony. Ariel stała pierwsza przy brzegu i zgrabnie przeskoczyła na pomost. By umożliwić oczekującym rozładunek towarów. Ledwo znalazła się na pomoście, rzuciła pod nogi ciężką torbę żołnierską z całym swoim dobytkiem i oparła o nią karabin. Wyprostowała się na całą swoją niepokaźną wysokość. Podróż tą motorówką była mordęgą. Swoje intensywnie rude włosy spięte miała w niesforny kok, z którego pojedyncze pasma wysunęły się podczas podróży i opadały jej na twarz. Jak każdy żołnierz modyfikowała swój pancerz i dopasowywała go do swoich potrzeb. Na lewym naramienniku widniał pikujący orzeł symbol formacji wolnych marines. Na prawym znajdowała się gruba belka kaprala i czerwony krzyż medyka przedstawiająca jej specjalizację. Dotychczasowy symbol jej oddziału został odklejony i w jego miejscu na naramienniku pojawiła się ciemniejsza plama. Na pancerz na korpusie miała narzuconą kamizelkę przerobioną z kombinezonu technicznego, Była na nią za duża i dość luźno wisiała na niej, gwarantując swobodę ruchów i przepływ powietrza, a jednocześnie pozostawiając do dyspozycji mnóstwo schowków i kieszeni. Właśnie teraz AD sięgnęła do jednej z nich i wyciągnęła nieco zmiętą paczkę papierosów. Potrząsnęła nią i wyciągnęła niemal na pół złamany papieros, skrzywiła się, ale wyprostowała go i zapaliła zapalniczką benzynową wyczarowaną z drugiej kieszeni. Spojrzała na matowo stalową obudowę zapalniczki. Widniał na niej grawer. “Rzuć to skarbie w cholerę.. Twój J… “ Jej ojciec był jedyny w swoim rodzaju… Jak można komuś kupić zapalniczkę, by zachęcić go do rzucenia palenia… Chyba że to nie o palenie chodziło... Westchnęła i obróciwszy zapalniczkę w palcach, wsunęła ją do kieszeni, zaciągając się gęstym dymem, spojrzała w stronę swoich towarzyszy. Zupełnie nie zwracała uwagi na to, że stała się obiektem spojrzeń zebranych na pomoście. Nie wysoka, ale zbudowana jak atletka, z wyraźnie rysującymi się mięśniami na odsłoniętych ramionach. Wyglądała jak żołnierz, jednak mimo wszystko było w niej coś kobiecego, co przyciągało uwagę i spojrzenia. Może to jej smutne spojrzenie jej dużych ciemnych oczu. Oczu, które ewidentnie widziały za dużo. Co bardziej męskie osobniki interpretowały to jako wołanie o pomoc. Ci, którzy znali AD wiedzieli, że dla niej o pomoc już za późno, ona już taka jest, spokojna i pogrążona w pesymizmie, choć sama woli nazywać to melancholią. Jej towarzysze już niemal wysiedli z motorówki, a pozostali zabrali się za rozpakowywanie ładunku. AD przeniosła spojrzenie na brzeg i całą delegację, jaka się tam zebrała. Westchnęła w duchu, ale ich zaszczyt w dupę kopnie - pomyślała. Cała śmietanka wyspy i to od razu…Na głos zaś powiedziała: - Albo to takie zadupie, że nasz przyjazd jest lokalną atrakcją albo czekali na nas z takim utęsknieniem, że cała dowództwo się zebrało… Poczekała, aż wszyscy wysiądą i zgodnie ze swoją tradycją ruszyła jako ostatnia nie śpiesząc się jakoś szczególnie... Na pewno nie teraz i nie na to spotkanie. |
Wysoka i bardziej żylasta niż umięśniona Shania założyła plecak, wzięła karabin i odrzuciła cienki warkocz na plecy. Przeskoczyła z łodzi na pomost, z gracją kogoś, komu nie trzeba karabinu do zabijania. Chodziły plotki, że jest rekrutem nie pierwszy raz. Owe plotki wspominały coś o Lwach, ale konkretów było brak, a Shania jakoś nie chciała o tym gadać. Ale musiało być coś w tym z prawdy, bo na lewym ramieniu miała wytatuowaną czarną dziurę, idealnie by ukryć coś z przeszłości. Na przykład znak poprzedniej jednostki… - Może mało lasek mają - mruknęła Shania - będziemy mieć wzięcie. Gdyby nie to, że zawsze mam nóż pod poduszką, to od dziś bym tak zaczęła robić. - Dlaczego nie z gnatem? - ktoś zapytał. - Minimum kultury obowiązuje nawet tutaj, to że ja powiem “nie” nie oznacza, że wszyscy mają się przez to nie wyspać. Czas się przywitać. Podeszła to stojącego sierżanta i zameldowała: - Posiłki dotarły, panie sierżancie. |
Gabriel wyszedł z westchnieniem ulgi z motorówki. Stanął twardo dwiema nogami na pomoście i wyciągnął dłonie ku niebu rozprostowując kręgosłup po mało komfortowej podróży. - Ruszaj się Chris, bo wezmą cię za posąg z ponurą gębą i odstawią do domu. – zawołał w kierunku brata przebywającego w dalszym ciągu na motorówce. Pierwszym co rzucało się w oczy u Gabriela to długie nogi, a następnie reszta sylwetki. Dalej charakterystyczne, krótkie ciemne włosy, które zaczynały zawijać się w loczki. Radosne niebieskie oczy wydawały się figlarnie uśmiechać do każdego kto wymienił z nim spojrzenia. Uśmiech również nie schodził z twarzy mężczyzny, był wyćwiczony i nienaturalnie długo utrzymujący się. Niczym uśmiech wilka, który wymienia uprzejmości z owieczką, którą zaraz pochłonie. Jego uniform nie różnił się zbytnio od innych Marines z wyjątkiem zmodyfikowanych naramienników. Na prawym aktualnie osadzona była miniaturowa kamera rażąca po oczach przypadkowych przechodniów odblaskami słońca. Przez tułów miał przewieszony aparat fotograficzny na skórzanym pasku. Większość przechodni w obecności Gabriela odnosiła wrażenie typu: „skądś znam tego faceta”. Jego twarz była dziwnie znajoma, a kamera na ramieniu nasuwała szybką odpowiedź. Gabriel McBride, Marine i korespondent wojenny. Mężczyzna latami rzucany był w najgorsze rejony Wenus, tylko po to by wynurzyć się z nich pikantnymi materiałami video, zdjęciami oraz felietonami o bohaterskich akcjach żołnierzy Capitolu i nieczęsto o ich poświęceniu, aż do dumnego końca. Tak właśnie chciałby być rozpoznawany przez wszystkich, jednak prawdą jest, że ludzie w większości rozpoznają go po prostu jako męża Hope Bright – McBride, słynnej aktorki filmowej Capitolu, do której wzdychają tysiące żołnierzy i dziesiątki polityków. Gabriel uwiesił się na ramieniu brata i przytuli go do siebie. Podążyli razem za kobietami, z którymi przybyli. – Rozchmurz się młody, nie leje, nie strzelają, widoki cudne, a zadki apetyczne. – zacisnął obie dłonie w powietrzu przed sobą radośnie rechotając. – Może znajdziemy ci nawet twardą sucz na żonę. |
|
|
AD skinęła głową. Wymamrotała coś niewyraźnego co tylko słuch wytrawnego sierżanta wyłapał jako: - Tak jest! Po czym rzeczywiście ruszyła w kierunku namiotu. Sądząc po ekwipunku sierżanta, obowiązywało w obozie pogotowie bojowe, skoro witał ich w pancerzu.... Weteran i gbur - pomyślała. Tego można się było spodziewać, raczej innych sierżantów w tej formacji nie uświadczy. Choć mogło być gorzej… Zatrzymała się przed wejściem i zdusiła peta. Nie zamierzała nasmrodzić bardziej w namiocie, niż to było konieczne. Weszła do namiotu. Podłoga wyłożona deskami, metalowe łóżka polowe. Niewielkie szafki. Warunki polowe, ale z pełnią wygód. Przez otwarte otwory okienne wpadało odrobinę wiatru. Moskitiery okienne i kotara przy wejściu gwarantowały chociaż, że komary będą mniej dokuczać. W środku było duszno i gorąco. Płachta namiotu się nagrzewa, a maskowanie ogranicza ruchy powietrza. O tej porze dnia zdecydowanie lepiej było przebywać na zewnątrz. Nie spieszyła się, zamierzała zająć dowolną, wolną pryczę, dając innym szansę zajęcia najlepszego miejsca. Ktoś musiał być na końcu, to czemu nie ona… Zrzuciła torbę i wsunęła ją pod łóżko. Poprawiła pasek karabinu i zarzuciła go na ramię. Pora poznać kolegów pomyślała i ruszyła do wskazanego przez sierżanta Lazaretu. W ogóle chciała zobaczyć jak wygląda lazaret i poznać kadrę medyczną. Jako sanitariusz polowy musiała z nimi współpracować, a przynajmniej miała taki zamiar. Chciała się przyjrzeć chłopakom, skoro leżeli w lazarecie to ich obrażenia będą świadczyć o tym co na nas czyha w tym uroczym zakątku świata. |
*** W tyle namiotu postawiona została prowizoryczna ścianka działowa. Była wykonana z tego samego materiału co poszycie namiotu, która oddzielała jedno łóżko od pozostałych. Na Identyfikatorze na szafce przy łóżku widniało nazwisko Morris. Shania wybrała łóżko po środku, co prawda ryzyko, że ktoś z którejś strony będzie chrapał było większe, ale w razie niespodziewanego ataku wroga na namiot od wejścia bądź przeciwnej strony najpierw dobrał by się do tych po bokach. Ale prawda była taka, że było jej wszystko jedno. Zaczęła rozpakowywać się, co nie zabrało wiele czasu bo i bagaż był niewielki. Potem planowała rozejrzeć się po obozie, nie chciała narzucać się rannym. I tak nic im nie mogła pomóc. W trakcie oprowadzanie Christopher sprawiał wrażenie, że nic, zupełnie nic, nie wzbudza tu jego zainteresowania. Zdradził się dopiero po wspomnieniu przez sierżanta o lądowiskach. W głowie od razu pojawiła mu się myśl, gdzie wybierze się na spacer. Wszedł do namiotu. - Bierzesz to łóżko - nakazała swojemu bratu, wskazując ostatnie wolne, licząc od wejścia. Sam rzucił swoje rzeczy na przedostatnie, czyli obok Shani. - Spokojnie wielkoludzie, się robi - parsknął z uśmieszkiem na twarzy Gabe. - Różne tytuły i stopnie słyszałem, ale "hymmm" do nich nie należy - zagaił Chris do sąsiadki, odnosząc się do powitania jakie urządził im Morris. Mężczyzna wykazywał umiarkowane zainteresowanie jej osobą. Obserwujący brata Gabe zatarł z radości ręce pod wpływem zaangażowania brata i przysiadł na skraju łóżka obserwując rozmowę. - Widać mało się obracasz w wojsku - odparła Shani - To ściśle tajne, ale jak chcesz to ci mogę powiedzieć. Tylko potem twój brat będzie mieć pretensje, że tak od razu do piachu poszedłeś. Christopher lekko przekrzywił głowę. Jego zainteresowanie pozostawało na niezmienionym poziomie. - Zaryzykuję - odparł. - Gabe, zakryj uszy - rzucił do brata, nie odwracając się w jego kierunku. - Chris, nie, jak ja to wytłumaczę naszej matce, zlituj się! - Gabe zakrył z uśmieszkiem uszy. - Tak źle życzysz bratu? Będzie musiał nosić żałobę, chodzić na czarno, a w tym słońcu moment się zagotuje - odparła zamykając szafkę. - Ale dostatnie za to kilka dni wolnych i forsę za odszkodowanie - Chris nieznacznie uśmiechnął się. - I traumę, po kochającym bracie - odparła. - Wolę nie narażać tak kruchej psychiki. Idę się rozejrzeć, jak chcesz dobrą radę i pozbyć się złudzeń idź na stołówkę. Tam od razu będziesz wiedział co cię tu czeka. - Tyle współczucia w jednej osobie - pokręcił głową z podziwem. - Robię co mogę, by uczynić ten świat lepszym - odparła i ruszyła na zewnątrz. Faktycznie zmierzała na stołówkę. Sprawdzenie jak tu karmią miało spore znaczenie. W końcu te słoneczne wakacje potrwają dłużej niż by chciała. - Młody, ona leci na Ciebie! - Gabe mrugnął do brata trzymając wciąż ręce na uszach udając, że słucha swojego ulubionego kawałka z najnowszego filmu żony. Chris odwrócił się w kierunku brata i zniknęła jego obojętność. Uśmiechnął się przyjaźnie. - Raczej na ciebie. Martwiła się o to jak ty będziesz cierpiał po mojej śmierci, a nie o moje zakończenie żywota - parsknął śmiechem, gdy zostali sami. - Idę się przejść. Nie rozrabiaj - dodał grożąc mu palcem, a po odczekaniu chwili, by nie wyszło że goni za Shanią, ruszył do wyjścia. |
Lazaret: Namiot medyczny nie różnił się wiele od kwaterunkowego. Różnica była taka, że przestrzeń wydzielona w tylnej części była większa. Po lewej znajdowała się prowizoryczna sala zabiegowa, a po lewej część diagnostyczna. Dwa łóżka były zajęte. Żołnierz leżący bliżej drzwi miał opatrunek na klatce piersiowej, a kolejny na bicepsie i udzie. Obaj przerwali rozmowę zwrócili się w kierunku wejścia na widok nowo przybyłej osoby. Ross https://i.imgur.com/AyF9ocB.png Harrison https://i.imgur.com/0vfLHKI.png Ariel rozejrzała się po namiocie w poszukiwaniu lekarza lub pielęgniarek. Ale nie widząc ich skierowała się w stronę poszkodowanych. - Nazywam się Ariel Doe jestem częścią uzupełnień, jakie zostały przysłane, by wzmocnić wasz oddział. - Mówiła z lekkim uśmiechem. Puknęła się w naramiennik na którym znajdował się symbol medyka - Jestem sanitariuszką i dobrze by było się zorientować w jakim stanie znajduje się mój nowy oddział. - Słychać, że wielkomiastowa - czarnoskóry żołnierz parsknął do kolegi. - Jeszcze nie przesiąknięta prowincją - zawtórował mu kolega. Ten pierwszy zwrócił się na powrót do medyczki. - Przepraszamy. To z nudów - wskazał na swój opatrunek na ręce i nodze - Ja jestem Ross, a ten tutaj to Harrison. Was ilu przypłynęło? AD rozejrzała się po otoczeniu i sięgnęła po wolnostojące rozkładane krzesło. Jego oparcie posiadało ciemną plamę, na zielonym płótnie, ale nie skrzywiła się tylko rozsiadła wygodnie i powiedziała. - Miło mi was poznać - powiedziała po czym dodała. - W sumie przypłynęliśmy w 4 osoby. - Wyciągnęła rękę i odliczała na palcach. - Strzelec wyborowy, jego brat korespondent, mało typowa szeregowa i ja... - skończyła zamykając rękę. - Powiedzcie, co was tak urządziło i co mówili medycy - uśmiechnęła się szerzej. Gdyby widział ją ktoś z ludzi, z którymi płynęła byłby w szoku, bo akurat ten grymas na jej twarzy pojawiał się rzadko. - Mishimce na sąsiedniej wysepce. Standardowy patrol. Okazał się nie taki nudny jak zwykle - skrzywił się Ross. - Morris na wasz widok pewnie piał z zachwytu - zagaił Harrison. Ariel coś się obiło o uszy o ostatnie konflikty z Mishimą w tym rejonie, ale żeby doszło do takiej masakry… Wojna jednak się nie kończy - pomyślała sentencjonalnie, na głos jednak zapytała: - [i] Ciężko powiedzieć czy piał, czy nie, zrobił wrażenie służbisty. Mamy się stawić na odprawę za jakąś godzinę.Jakie macie prognozy, co lekarz wam przekazał, jak długo będziecie tu jeszcze leżeć? [\i]- chciała się dopytać po pierwsze, by samemu wstępnie ocenić ich stan, a po drugie by zorientować się do kiedy ich oddział będzie osłabiony. - Lekarz mówił, że jakieś trzy, cztery dni. Jak będziemy łazić to dłużej - wyjaśnił ten czarnoskóry. - Wasze specjalizacje sugerują, że nie jesteście typowym mięsem armatnim. Morris będzie chciał was sprawdzić - dodał jego kolega. - Wspominaliście o sierżancie. Kim jest ten Moris i czego możemy się po nim spodziewać i na co zwracać uwagę? - zapytała niespodziewanie. - Dowiecie się za godzinę - Ross uśmiechnął się. Uśmiech był mieszaniną tajemniczości i złośliwości. - Morris dałby mi po uszach jakby się dowiedział, że wygadałem więcej niż powinienem. - Dzięki i za to - mrugnęła do niego okiem uśmiechając się, wstała i powiedziała: - Jeszcze raz miło was było poznać. Wracajcie do zdrowia, ja idę pozwiedzać. Miała ochotę powiedzieć im coś równie uszczypliwego na koniec… Ale stwierdziła, że nie będzie zrażać do siebie kolejnych osób. Życie zweryfikuje ich podejście. Szczerość za szczerość. Stanęła na świeżym powietrzu i zaciągnęła się obozowym powietrzem... Ta świeżość była raczej umowna. - pomyślała i ruszyła zwiedzać. Pasowało wiedzieć, gdzie jest stołówka, latryny i cała reszta przyjemności. Szła zamyślona, ale starała się witać z mijanymi ludźmi. Miała straszną ochotę zapalić, już sięgała po zapalniczkę i spojrzała na jej napis… Może warto jednak rzucić... Kto wie jak z zaopatrzeniem na tym zadupiu… Trzeba to sprawdzić. Podniosła wzrok i skierowała go w stronę zatoczki. Stamtąd nadchodziły trzy osoby. Dwóch brygadzistów niosących skrzynię i towarzyszący im mężczyzna w mundurze piechoty. Naszywka na jego oliwkowym podkoszulku informowała o profesji medycznej. Wszyscy zmierzali w kierunku namiotu medycznego. Ariel zatrzymała się, czekając aż grupa się zbliży. Chciała rzucić okiem na pagony medyka by odpowiednio do jego rangi się zachować. To był koszt służby w wolnych marines. Jeśli pozostałaby w piechocie, już dawno dosłużyłaby się przynajmniej podoficera, może nawet oficera. A tak będzie salutować podrostkom. Z drugiej strony zrobiła co zrobiła… Może to i dobrze… Doktor Scott okazał się być majorem. Większość swojej uwagi poświęcał dostawie i temu aby niosący go brygadziści jej nie upuścili. Wyglądało na to, że kierowali się do wnętrza namiotu. * - Dzień dobry Majorze - zagadnęła Ariel - Czy mogę w czymś pomóc? - zapytała służbowym tonem, stając tak by doktor Scott mógł zobaczyć emblemat polowych służb medycznych Oficer zatrzymał się i jakby nagle dostrzegł mówiącą do niego postać. Zlustrował ją całą marszcząc przy tym brwi. - W tej chwili mam wszystko pod kontrolą, ale dobrze wiedzieć, że mamy kogoś nowego o przeszkoleniu medycznym. Jesteście pod sierżantem Morrisem? - Tak jest. - Przejrzę wasze akta - pokiwał głową. - Jak będzie Pan Major miał chwilę chciałabym zobaczyć karty zdrowotne mojego nowego oddziału. - Dodała mniej pewnie. Lekarze różnie reagowali na jej prośby. AD jednak lubiła rzucić okiem w akta, by dowiedzieć się więcej na temat swoich kolegów i nie chodzi tylko o ewentualne uczulenia na leki i grupę krwi. W takich aktach jest więcej historii, niż da się wyciągnąć od małomównych i gburowatych marines, nawet przy użyciu cysterny piwa w kantynie. - Karty Rossa i Harrisona mam u siebie, a wasze pewnie przyszły niedawno. Muszę sprawdzić czy zostały już mi przekazane - major zareagował na prośbę jakby nie była niczym wyjątkowym. - Mamy odprawę za godzinę. Jeśli będzie możliwość to zaglądnę do Pana Majora później i zapoznam się z dokumentami. Może będzie już Pan dysponował kompletem. - Uśmiechnęła się swoim serdecznym uśmiechem. Wiedziała jednak, że trzeba być czujnym dopóki nie otrzyma akt do ręki wszystko może się zdarzyć. Odmeldowała się przepisowo i udała na dalszy obchód obozu.* |
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:44. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0