|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
17-03-2022, 12:15 | #21 |
Reputacja: 1 |
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est Ostatnio edytowane przez Asmodian : 24-03-2022 o 09:14. |
19-03-2022, 00:59 | #22 |
Reputacja: 1 |
|
19-03-2022, 11:22 | #23 |
Reputacja: 1 | Miasto, mieścina... jedno drugie speluna, ale różniło się dostępnością wszelkiej maści towarów, rozrywek i możliwości zarobku. To tutaj? Za mało czasu by obskoczyć wszystko. Przynajmniej do tego wniosku doszedł po rozmowie z konduktorem. |
19-03-2022, 18:17 | #24 |
Reputacja: 1 |
|
19-03-2022, 18:37 | #25 |
Reputacja: 1 |
|
19-03-2022, 20:19 | #26 |
Administrator Reputacja: 1 | John był w Dallas parę zaledwie razy, ale miał nadzieję, że budynek, który miał zamiar odwiedzić, znajdował się stale w tym samym miejscu i pełnił tę samą funkcję. Madame Blanche co prawda w prasie się nie ogłaszała, ale Czerwona Podwiązka cieszyła się uznaniem w pewnych kręgach i słynęła nie tylko z fachowej obsługi, ale i z cen, które nie drenowały sakiewek klientów. A kolejną zaletą tego przybytku było to, iż znajdował się stosunkowo blisko dworca kolejowego. * * * W normalnych okolicznościach, wypadało chwilę posiedzieć przy jakimś drinku, pogadać z panienkami o pierdołach, może i im coś postawić, John jednak za bardzo czasu nie miał. I w sumie troszkę mu było z tego powodu źle, ale tylko troszkę. Kij tam z tym. W salonie siedzialo i rozmawiało - Hej kowboju… - Ciemnowłosa panienka, całkiem niczego sobie, w sporym negliżu, zbliżyła się do Johna. - ...szukasz towarzystwa? - Można tak rzec... chociaż do kowboja mi daleko - odparł, uśmiechając się do rozmówczyni. - Ale mam tylko parę minut - dodał tytułem wyjaśnienia. Przesunął wzrokiem po ciele panny. - Niestety tylko kilka minut. - Czyli od razu do celu? - Panienka uśmiechnęła się miło, rozchylając poły swojego półprzezroczystego wdzianka, odsłaniając nagie piersi. John poczuł, że jego spodnie zrobiły się jakby ciasniejsze. Skinął głową z aprobatą. - Tam...? - nie dokończył, wskazując głową schody prowadzące na piętro. - Mam własny pokoik, oczywiście. Dwa dolary? - Powiedziała czarnowłosa, podchodząc do Johna i wyciągając ku niemu dłoń. W jednoznaczny sposób, i nie było to żądanie zapłaty. Biust panienki był na tyle ładny, że John nie zamierzał się targować. Uniósł dłoń panienki do ust. - John - przedstawił się. - Miło mi poznać, madame - powiedział. - Jestem Kaloma - Uśmiechnęła się miło do niego - Chodźmy więc, Johnie… John uprzejmie podał ramię dziewczynie, a potem ruszyli po schodach. Na pięterku było słychać śmichy-chichy zza paru innych drzwi, albo i już "poważniejsze" odgłosy, tego co tam się działo… Kaloma zaprowadziła Johna do małego, skromnie urządzonego pokoju. Łóżko, fotel, stojący wieszak, szafa, dwa kiepskiej jakości obrazy. Ale przynajmniej było czysto, i nie cuchnęło. - No to… - Powiedziała panienka ze słodkim uśmiechem, siadając na skraju łóżka, po czym zsunęła z ramion swój półprzezroczysty fatałaszek. Wbrew nazwie "pensjonatu" panna nie nosiła czerwonych podwiązek, ale brak tego elementu garderoby w niczym nie Johnowi nie przeszkadzał. Podobnie jak nie przeszkadzał mu fakt, iż Kaloma nie miała innych części garderoby, poza jeszcze pantofelkami. John odpowiedział uśmiechem, kończąc się ubierać. Kaloma założyła w tym czasie swoje wdzianko, pantofelki, i zbliżyła się do Johna. Poprawiła mu z uśmiechem kołnierz koszuli przy szyi. - Dziękuję... - szepnął jej do ucha, po czym przytulił ją na moment, i wręczył zapłatę. Panienka zerknęła na monety w swojej dłoni, po czym spojrzała Johnowi w oczy. - Więc do kiedyś kochany - Powiedziała i cmoknęła go w policzek na pożegnanie. - Do kiedyś, moja śliczna - odparł. Raz jeszcze przytulił i cmoknął w policzek. Chwilę później opuścił gościnne progi "Czerwonej Podwiązki". Spojrzał na zegarek. Jeśli się pospieszy, to może nawet zdąży coś kupić po drodze i zjeść coś na dworcu. Zdecydowanie się przeliczył. Zdążył jedynie kupić paczkę nabojów do spencera, a na dworcu "coś na wynos", w skład tego 'czegoś" wchodził chleb kukurydziany, pęto wędzonej kiełbasy, wędzona ryba i parę owoców. Do wagonu wsiadł parę chwil przed odjazdem pociągu. Ostatnio edytowane przez Kerm : 20-03-2022 o 10:00. |
23-03-2022, 19:19 | #27 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Texas, Dallas, później w drodze na północ… Na powrót przy pociągu pierwszy zjawił się James. Później przyszedł Wesa, dziwnie pobladły Arthur, następnie Gato, Elisabeth i Melody, i na końcu John. Powiadają, że kto pierwszy, ten lepszy… i pewne strategicznie wygodne miejsca w wagonie zostały pozajmowane, i gdy był już komplet wraz z rumakami, zaczęło się robić nieco ciasno. Szlag by to trafił. Pociąg ruszył punktualnie o 14:00, wśród gwizdu lokomotywy, łomotu wagonów, i skrzypienia desek. Zaczął się więc kolejny etap podróży, ku domniemanemu bogactwu… i nikt nie mówił, że będzie łatwo. Jeden czy drugi koń, narobił na podłogę, czy to "numer 1" czy "numer 2", nie miało znaczenia, w ciągu kilku godzin zaczęło w wagonie nieźle śmierdzieć. A do tego wszystkiego, upchnięte między sobą, od czasu do czasu się ugryzły, nawet kopnęły, czy i ogier próbował wejść na klacz… No i ten łomot pociągu. Nieustanny, uporczywy, drażniący. Zgrzyt metalu, miarowe stukanie, skrzypienie. Ciągle i ciągle, bez ustania, wywołując ból głowy. I nie tylko. Gdy Gato zaczął coś pichcić na piecyku, mający już od "jedynie" samej jazdy pociągiem rewolucje Wesa, zdecydowanie miał już za dużo… w żołądku. Można było otworzyć okienka-klapy w liczbie 4, żeby choć trochę wpuścić świeżego powietrza, wtedy jednak pojawił się mały, denerwujący świst, wpadającego do wnętrza powietrza. Można i było otworzyć wielkie drzwi załadunkowe po obu stronach wagonu, było to jednak w sumie nieco niebezpieczne. A z własną potrzebą? Iść w kąt wagonu, przeciskać się między końmi, po czym w miejscu, gdzie brakowało kawałka deski, po prostu robić w dół na tory, właściwie na oczach pozostałych… uważając przy okazji, by konie tego kogoś nie zgniotły. Blada Melody trzymała się od dłuższego czasu obiema dłońmi za usta. Że śmierdzi? Że jej niedobrze? Nie. Bolały ją po prostu zęby od nadmiaru słodkiego. Flaszka alkoholu. To chyba był jedyny ratunek, to było chyba na obecną chwilę lekarstwo na wszystko. Chlać, znieczulić się, otępić, jakoś znosić ten syf wokół. Innego wyjścia chyba nie było… A mieli tak jechać 30 godzin!! ~ Około godziny 17, Melody poprosiła Elisabeth o flaszkę… i nie miała zamiaru jej oddawać. Po troszku, po troszku, po troszku, i wypiła już niemal całą sama, i przestała narzekać na bolące zęby, i na panujące wokół warunki. A za to miała niezłe rumieńce, i szklące się oczka, i od czasu do czasu nawet się bez powodu uśmiechała, a parę razy nawet spojrzała w stronę koni, potem na Dixon, i chichotała na całego. James był głodny, i to bardzo. Nie jadł przez cały dzień nic, poza śniadaniem na prerii, i zaczynało się to dawać mocno we znaki. Arthur miał podobnie. Całkiem inaczej Wesa. Ten miał już co prawda pusty żołądek, ale na jakąkolwiek strawę nawet patrzeć nie mógł, a sam zapach również wywoływał w nim mdłości. Gato pichcił sobie kolację. Pozostali również albo próbowali coś przekąsić, coś małego, albo… otwierali flaszki własnego alkoholu. Inaczej się chyba takiej podróży nie dało przeżyć. A gdzie ten obiecany postój na kolację? Konduktor o nim gadał, ale czy będzie, i kiedy będzie, nikt nie miał pojęcia… a w sumie robił się już wieczór. Dochodziła godzina 19:00. I ten ciągły łomot, i zgrzytanie, i stukanie, i drżenie, i smród w wagonie… *** Komentarze jeszcze dziś...
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
24-03-2022, 16:34 | #28 |
Reputacja: 1 |
|
24-03-2022, 16:39 | #29 |
Reputacja: 1 |
|
24-03-2022, 19:59 | #30 |
Administrator Reputacja: 1 | Miłe złego początki, powiadano, a John był ciekaw, czy działa to również w drugą stronę. Początek podróży był, delikatnie mówiąc, kiepski, a sytuację można było określić paroma słowami - tłok, bród, smród i hałas. Może przysłowie zadziała w drugą stronę i zakończenie podróży, a dokładniej - złoty pociąg - będzie lepsze? John rozłożył koc na jednym z niewielu dostępnych kawałków podłogi, powiesił surdut na wbitym w ścianę gwoździu, a potem w miarę wygodnie usiadł. Może i podróż w wagonie była szybsza i mniej męcząca niż na końskim grzbiecie, ale czy przyjemniejsza? McCoy zdecydowanie zaoszczędził na swych pracownikach i dość łatwo można było ocenić go słowem "sknera". Do "stajennych" zapachów John był przyzwyczajony, w końcu często zajmował się końmi i innymi czworonogami, z brudem i tłokiem też miewał do czynienia. Gorzej było z hałasem, bo tego było jak na gust Johna za dużo. Sięgnął po zakupione niedawno wiktuały i zaczął się posilać, od czasu do czasu wypijając malutki łyczek z butelki. Trudno było nie zauważyć, że panie znalazły niezły sposób na umilenie sobie życia. A sądząc po zmniejszającej się ilości zapiętych guziczków... "A nuż ta podróż będzie przyjemniejsza...", pomyślał, przyglądając skąpiej niż zwykle przyodzianej Elizabeth. Od przyjemnych rozmyślań oderwał go głos Melody. - Ojeeeej, panie Arthusze... dzięękujemy... Dziewczyna odebrała flaszki od hojnego darczyńcy, a potem rozdała je pasażerom, idąc przez wagon krokiem, z jakiego byłby dumny każdy wąż. O dziwo, ani nie upadła, ani nie upuściła żadnej z butelek. - Dziękuję. - John podziękował najpierw Melody, potem Arthurowi. Na razie jednak nie sięgnął po wino od Arthura. Odłożył je na później,na razie zadowalając się własnymi zapasami. Miał cichą nadzieję, że pełen żołądek i parę kropel whisky w końcu uodpornią go na hałas i będzie można się zdrzemnąć. |