Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-06-2022, 23:54   #21
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Czas: 1998.01.24 sb, południe; g 14:25
Miejsce: Morze Karaibskie, okolice wysp Los Testigos (ok 80 km na pn-zach od Margarity)
Warunki: na zewnątrz: jasno, pogodnie, d.sil.wiatr, umiarkowanie



Wszyscy



- Ahoj moja dzielna załogo! Żyjecie tam jeszcze szczury lądowe!? - zawołał wesołym i nieco prześmiewczym tonem brytyjski marynarz z morskich jednostek specjalnych. Pytanie nie do końca jednak było tylko żartobliwe. Prawie połowa jego załogi co miała jakieś doświadczenia morskie jakoś z tym testowaniem swojej dzielności morskiej sobie radziła. Oliver i Carla dali radę się uśmiechnąć i unieść kciuki w górę. No i wyglądali tak w miarę swobodnie. Ale japońsko - amerykańsko - nepalskiej trójce to tak było no tak sobie. Chociaż wczoraj spędzili większość dnia na tej śmierdzącej rybami łupinie i na morzu to trudno było ich uznać za marynarzy czy chociaż ludzi nawykłych do bujania się na falach. A wczoraj tak nie bujało jak dzisiaj. No ale właśnie dlatego Brytyjczyk uznał, że to jest dobra pogoda na przerzut pomiędzy wyspami.

- Poczekaj aż cię zabiorę w góry. Prawdziwe góry. Powyżej 5 000 kończy się cwaniakowanie. Wtedy zobaczymy jak będziesz chojraczyć. - niewysoki i drobny Gurkha miał dość markotną minę. Widać było, że nie czuje się pewnie na tej łupinie. Podobnie jak pozostali przygodni marynarze. Całą łajbą nieźle rzucało. Cała nie tylko śmierdziała rybami ale i trzeszczała i chwiała się jakby się miała rozpaść. Podobnie było i wczoraj i częściowo dzisiaj no ale w miarę jak fale hulały sobie coraz śmielej to stężenie tych drewnianych i metalicznych jęków zdawało się rosnąć. Niemniej James jakoś nie wydawał się tym zaniepokojny chociaż też je musiał słyszeć.



https://c.stocksy.com/a/NC1200/z9/481267.jpg

Przygoda z przerzutem kutrem z wyspy na wyspę zaczęła się dziś rano. Już o 3 rano jak było jeszcze ciemno przyjechali do portu aby zapakować się na kuter. I przy okazji te wszystkie bambetle w postaci sportowych toreb, skrzyń, walizek i turystycznych plecaków swoich i pozostałych najemników. Wszystko im zajęło z godzinę, potem jeszcze ostatnia kontrola silników i reszta procedur. Po czym tuż przed 5 rano, jak nadal było ciemno jak w nocy kuter kierowany pewną ręką brytyjskiego marynarza pyrkotał sobie swobodnie mijając kolejne mola i przystanie portu. Wtedy było całkiem spokojnie, pogoda dopisywała jak wczoraj w piątkowy dzień gdy Brytyjczyk razem z dwójką separatystów próbował nauczyć szczury lądowe chociaż podstaw.

- To proste. Jak kierowanie trochę większą motorówką. - tłumaczył im wczoraj gdy pokazywał jak się kieruje za pomocą steru. Właściwie do pewnego stopnia było to podobne do kierowania samochodem. Tylko “kierownica” była większa i bardziej w pionie. No i się stało a nie siedziało. W gruncie rzeczy Frog miał rację. Nawet było łatwiej bo nie groziło zjechanie z drogi jak w przypadku samochodu. Przynajmniej jak byli na otwartym morzu. Na otwartym morzu to kierowanie tym morskim pojazdem podstawy chyba każdy załapał. Ale już poruszanie się między łodziami i nabrzeżami w porcie gdzie przestrzeń się drastycznie zmieniała, rozpoznawanie warunków terenowych po dźwięku, kolorze wody i fal to już była wyższa szkoła jazdy jak na jeden dzień szkolenia.

- Zapowiadają obfite ale przelotne opady na jutro rano i może wieczorem. Te wieczorem by było w sam raz. Dobrze jakbyśmy byli już przy Margaricie. Jutro sobota wieczór, środek weekendu. Ruch powinien być większy. - i wieczorem już po powrocie do koszar Frog jak usłyszał prognozę pogody na sobotę to zdecydował, że jak nic się nie zmieni to spróbują z tą wycieczką jutro. Zresztą przez cały dzień miał na pokładzie włączone radio i uważnie słuchał każdej prognozy pogody. Także tej o 5 rano jak wypływali z portu na Grenadzie. Nadal za dwie czy trzy godziny miała być krótka burza. A wieczorem przelotne opady.

Wczoraj przy kolacji to już jedli w dużo mniejszym składzie. Spora część kolegów i koleżanek już opuściła koszary udając się na lotnisko skąd mieli się udać na pośrednie do Wenezueli loty. Aby nie robić sztucznego tłoku jeszcze nie wszyscy ruszyli ale pozostali mieli wystartować w sobotę. Czyli dzisiaj. Kto wie? Może już co niektórzy mogli być na docelowej wyspie? Niestety nie mieli z nimi kontaktu jak byli rozproszeni po różnych lotniskach i pokładach rejsowych samolotów. Właśnie dlatego Santos jeszcze w czwartek wieczorem wziął wieczorny lot powrotny. Bo jak Carla i Oliver mieli stanowić obsadę łodzi to tylko on z separatystów pozostawał aby wrócić do Miguela z ostatecznym planem przerzutu i przygotować się na ten rpzerzut. To dzisiaj a pewnie i wczoraj powinien być już na miejscu.

Sama burza faktycznie spadła na nich jak byli może z godzinę od Grenady. Wciąż ją było wyraźnie było widać za rufą. Jak niebo spochmurniało jak w połowie czwartku, zaczęło grzmieć, błyskać i lunął deszcz. Trwała z godzinę albo dwie. Ale wiatr wtedy nie był tak silny to tak nie bujało. Potem się rozpogodziło i większosć czasu mieli słoneczny, turystyczny błękit nad sobą. Większość kutra zdążyła wyschnąć. I powoli ale nieubłaganie zaczęli widzieć jakieś kropki, a potem plamki lądu przed sobą.

- To już to? To Margarita? Myślałem, że będzie większa. - zapytał Ghurka wpatrując się przez lornetkę w majaczące coraz wyraźniej plamy lądu.

- Jeszcze nie. To Los Testigos. To już nasze. Wenezuela. Ale Margarita jest jeszcze za tymi wyspami. - wyjaśniła Carla widocznie dość dobrze uświadomiona na co patrzą i do jakich wysp się zbliżają.

- No to wpływamy na wody terytorialne Wenezueli. Tu już ich marynarka ma pełne prawo nas drapnąć do kontroli. - James westchnął bez przesadnej ekscytacji. Ale miał rację. Na wodach międzynarodowych to jeszcze coś można było próbować ugrać ale teraz wpływali już na oznaczony teren prywatny danego państwa.

Dopłynęli i zaczęli je z flegmatyczną prędkością kutra mijać koło 14-tej. Faktycznie przed sobą dało się dojrzeć kolejne plamki na horyzoncie zdradzające ląd. I wedle Carli to już była Margarita. Ale z mozolną prędkością kutra to jeszcze mieli z pięć czy sześć godzin rejsu. Akurat w okolicy wieczora powinni się zbliżyć do brzegu.

- Mamy dobry czas. Chmurzy się. Pewnie te przelotne opady co zapowiadali. Zakryją nas. A potem nawet jak przejdą to będzie już zmrok albo noc. - Barton był zadowolony z takich warunków i pory doby na końcówkę ich trasy. No ale właśnie ten sam wiatr co miał przywiać te przelotne opady zaczął całkiem swobodnie miotać kutrem na wszystkie strony. Ten jak korek spływał z jednej fali po to aby z pyrkoczącym i uwalanym smarem i olejem silnikiem wspiąć się na kolejną falę. I tak dalej. A trójce szczurów lądowych uprzykrzało to rejs znacznie bardziej niż pozostałym.

- Ahoj, Czarna Szkapa. Mówi wujek Pedros. - w małej sterówce co była jedynym kawałkiem dachu na pokładzie zabrzęczało radio.

- To Santos! - ucieszyła się Carla. Musieli nadawać na otwartym kanale więc wenezuelski gliniarz wolał użyć pseudonimu.

- Tu Czarna Szkapa, pozdrawiamy cię wujku. U nas wszyscy zdrowi. - co prawda nie mieli umówionego kodu czy szyfru ale jak wszyscy rozmówcy wiedzieli o co chodzi i z kim rozmawiają to wiele dało się wyczytać między wierszami.

- Odwiedziła nas ciocia Sara. Jest już u nas w domu. I wujek z Chile ale on dopiero przyjechał i jeszcze się stroi w hotelu. Wiecie jaki on jest. - głośnik trochę trzeszczał ale dało się zrozumie co mówi wtajemniczony w rewolucję policjant.

- Sara to pewnie Drava. A wujek to pewnie Blanco, on jest z Chile. - nie tylko Storm rozpoznał o kogo zapewne chodzi. To już pierwszej dwójce najemników z AIM udało się dotrzeć na wyspę. Z czego Alberto pewnie niedawno skoro jeszcze był w hotelu a Drava to zapewne była na tym rancho przewidzianym na pierwszy punkt zborny dla najemników.

- I właśnie się zastanawiamy kiedy wy wpadniecie. Chcielibyśmy wam wyjść na spotkanie abyście nie błądzili po mieście. - Santos poczekał aż na kutrze przetrawią jego słowa no i dał znać, że on i pewnie inni partyzanci są gotowi przejąć załogę kutra i jego zawartość. No ale musieli podać skąd ich mają odebrać. W grę wchodziła albo jedna z północnych plaż na Margaricie Zachodniej które były spore szanse, że wieczorem albo koło północy powinny być puste. Separatyści mogli tam podjechać samochodami i przejąć ładunek, nawet rozpalić ognisko dla lepszej orientacji. Ale jakby mimo to ktoś tam był jeszcze mógłby stać się trudnym do wykrycia niewygodnym świadkiem. Albo ta porośnięta gęstą, soczystą dżunglą cieśnina pomiędzy Wschodnią i Zachodnią częścią wyspy. Tam można było ukryć w którejś z mangrowych zatoczek kuter i poczekać do rana albo dobić do mini plaży pod mostem i tam wyładować towar. Pod wiadukt też się dało podjechać samochodem. To było popularne miejsce dla turystów to mogły kotwiczyć i inne jachty, pewnie turystyczne a nie stare, kutry rybackie. No ale może z drugiej strony nikt za bardzo by się nie przejmował kolejną łajbą a na innych powinni być turyści z zagranicy. Albo wpłynąć do któregoś portu we Wshcodniej Margaricie. Tak całkiem legalnie. Tylko zawczasu trzeba by powiedzieć Santosowi w którym bo było ich kilka. Teoretycznie kolejna łajba cumująca przy molo nie powinna nikogo dziwić. Nawet przenoszenie plecaków turystycznych i toreb po tym molo, plaży i do samochodów. Ale jednak tam przy sobocie ruch mógłbyć spory i największe były szanse na jakieś trudne do przewidzenia zdarzenie z tymi turystami albo patrolem policji. Trudno było zgadnąć jak by to wyszło już na miejscu. No i jeszcze była ta przystań na południowej wysepce Isla de Coche. Tylko tam to mogliby liczyć główne na ich agenta, Duranda. Jakby teraz dali znać, że to tam to może Santos i reszta mogliby jeszcze spróbować tam kogoś przerzuć do pomocy.

- No to panie kierowniku którędy? - Burton zapytał Bucka oddając mu głośnik radia aby sam mógł ustalić potrzebne szczegóły spotkania z buntownikami już na wybrzeżu Margarity. Byli w dobrym punkcie bo jeszcze mogli wygodnie skierować się ku wschodniemu lub północnemu wybrzeżu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 24-06-2022, 14:03   #22
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- To nie ma prawa się udać. -

Mi powiedziała na głos to co wszyscy wiedzieli od chwili, kiedy wsiedli na ten rozsypujący się złom, ale nikt nie chciał otwarcie przyznać.
- Wystarczy jedno spojrzenie. Prędzej ktoś uwierzy, że jestem syreną, niż rybakiem. Wy dwaj nawet na to nie możecie liczyć. -
- Na fakt, Ja mam za małe cycki, ale Buck’y… - stwierdził wesoło Nepalczyk.
Kaziński spiorunował go wzrokiem, co spłynęło po śniadym człowieku jak morska piana po syrenie.
- Zrobić Ci biustonosz z muszelek? Syreny taki noszą. Widziałam na jednej bajce. -
Mi najwyraźniej spodobał się koncepcja, bo na jej twarzy zagościł cień uśmiechu. Niezwykle rzadkie zjawisko. Na nagany wzrokowe była równie wrażliwa co Storm. Lub nawet jeszcze mniej .
- Cieszę się, że dobrze się bawicie, ale skoro nasza ewentualna przykrywka jednak jest mało użyteczna, trzeba zastosować inną. Ty… - Buck wskazał palcem na Nepalczyka - …będziesz Anant Ambani, syn odrażająco bogatego indyjskiego miliardera, który postawiał nauczyć Ci życia wśród prostych ludzi i ciężkiej pracy na chleb. Zaś nasza piękność z morskich głębin, jest twoja małżonką, która choć prostymi ludźmi, ciężką pracą i ogólnie chlebem gardzi, niczym planktonem, to zdecydował się Ci towarzyszyć, licząc, że wypadniesz za burtę i jak zjedzą Cię kraby, to odziedziczy po tobie fortunę. -
- CO?! –
- Ja zaś jestem prostym człowiekiem, ciężko pracującym na chleb jako Wasz ochroniarz. Tylko bardzo proszę oszczędźcie mi udziału w małżeńskich kłótniach, bo faktycznie rzucę się do morza, poszukać odpowiednio dużych muszelek.-
- Zwalniam Cie! -
- Zwalniam Cie! -

Dla odmiany to Buck się złośliwe zaśmiał, ale uważał, ze przedstawiona przez niego historia i tak jest bardziej wiarygodna, niż „rybacy”. No i uzasadnia ewentualną łapówkę. Jego rozważania przerwał kontakt radiowy. Przejął od kapitana głośnik i płynne przeszedł na hiszpański.
- Ola wujku! My nie możemy się już doczekać piasku pod stopami. Zadbajcie o kameralną atmosferę a my przywieziemy wystrzałową zabawę! -
 
malahaj jest offline  
Stary 24-06-2022, 21:58   #23
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 10 - 1998.01.24 sb, wieczór

Czas: 1998.01.24 sb, zmierzch; g 21:20
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Zachodnia; Auyama Beach
Warunki: na zewnątrz: noc, pogodnie, umi.wiatr, umiarkowanie



Wszyscy



- Jak nam zaczną sprawdzać paszporty to tylko zielony paszport z Georgem Washingtonem mógłby pomóc. - Oliver uśmiechnął się łagodnie słysząc nową historyjkę wymyśloną przez Amerykanina na potrzeby ewentualnej kontroli. Widocznie naturalizowany od paru lat mieszkaniec Margarity nie miał przekonania, że ktoś z pograniczników czy policji kupiłby taką bajeczkę. Chyba, że trafiliby na kogoś kto za trochę zielonych chciałby ją kupić. Bo w razie sprawdzania paszportów mieli papiery z całego świata. On sam francuski i wenezuelski, do tego amerykański, brytyjski a małżeńska para miała nepalski i japoński na całkiem inne nazwiska. Więc w ogóle się to nie kleiło no chyba właśnie, że za poświęcenie odpowiednio grubego pliku banknotów trafiliby na kogoś kto chciałby je wziąć w zamian za zachowanie dyskrecji. Co w tym kraju nie było zdaniem Olivera takie niemożliwe.

No ale to było jeszcze w południe jak mijali Los Testigos. Jak skontaktował się z nimi “wujek Pedros” czyli policyjny separatysta wtajemniczony w spisek i werbowanie zagranicznych najemników. Potem się rozłączył i obiecał urządzić piknik na ich cześć na piasku pod gwiazdami. No to chyba zrozumiał o który z czterech umówionych miejsc desantu chodzi. No i wesoło różnorodna załoga dowodzona przez brytyjskiego specjalsa została sama ze swoim starym, śmierdzącym rybami kutrem. No i morzem jakie hulało sobie coraz bardziej.

- Frog, ale ta łajba się nie rozpadnie co? - niski ale waleczny Nepalczyk był typowym szczurem lądowym. Co wcale nie był z morzem za pan brat. Jak wczoraj próbnie pływali w piątek to morze było o wiele spokojniejsze niż dzisiaj. To jakoś to szło. Ale dzisiaj im bardziej chmury ciemniały i jak w końcu zaczęło kropić to już wyglądało poważnie. Ponure fale bujały łajbą na wszystkie strony bez problemu przelwając się przez dość nieskie burty i rozchlapując o szyby sterówki. Wszystko i wszyscy byli mokrzy od tej morskiej wody. I jak ktoś nie był nawykły do morskich podróży takimi łupinami to wyglądało to bardzo poważnie. Zwłaszcza jak te pierwsze krople mżawki prawie od razu przeszły w pełnowymiarowa ulewę. Jeszcze tylko burzy brakowało i byłby komplet. Zrobiło się ponuro i groźnie jak ten kuter trzeszczał pod uderzeniami kolejnych fal jakby miał się zaraz rozpaść.

- Nie powinna. Póki jesteśmy dziobem ku fali to nie powinna. - uspokajał Brytyjczyk z typowym dla siebie spokojem. Jego spokój chyba działał i na pozostałych. Bo para mniej doświadczonych marynarzy i sterników jak Oliver i Carla byli spokojniejsi gdy mogli zdać się na jego doświadczenie.

Ta ulewa i wzburzone fale mocno ich wytrzęsły. A gdy przestało padać to zaczynał się zachód Słońca. Jeszcze mocno zachmurzony zaś “Czarna Szkapa” jak kodowo Frog nazwał ich kuter płynęła w poblizu docelowej wyspy.

- No całkiem spore te górki. - mruknął Storm jak tak z każdym kwadransem widać było coraz wiecej detali lądu do jakiego się zbliżali.




http://www.questconnect.org/images/margarita_sunset.jpg


Może do Himalajów czy innych pełnowymiarowych gór to te kilkusetmetrowe “górki” nie robiły wielkiego wrażenia. Ale biorąc pod uwagę że były w środku obu głównych wysp jakie dało się w dzień objąć spojrzeniem to już takie drobne się nie wydawały. Zbyt wiele nie było jednak do oglądania. Bo okienko między końcem ulewy a gdy dzień został zastąpiony przez noc było dość krótkie. Widać było jednak liczne oświetlone budynki i latarnie uliczne co dawało niezłe pojęcie gdzie zaczyna się brzeg. Jednak nocna nawigacja po obcych wodach nawet od Froga wymagała sporej uwagi. A im byli bliżej brzegu tym pomysł zaokrętowania pary tubylców wydawał się coraz lepszy. Pełnili dla niego rolę pilotów i przewodników kierując w odpowiednie miejsce. Płynęli wzdłuż brzegu oświetlonej światłami wyspy kierując się mniej więcej na zachód. Mijali jakieś budynki i plaże przy brzegu. Ale o którą to chodzi dokładnie to właśnie najlepiej wiedziała Carla. I to ona przejęła rolę głównego przewodnika.

W sprawie kontaktu radiowego było tak sobie. Kuter musiał podpłynąć dość blisko brzegu aby się z nią złapać. Na szczęście dzięki mapom załatwionym jeszcze na Grenadzie, umiejętności żeglarskich i nawigacyjnych Froga no i znajomości lokalnych wód przez Carlę udało się zbliżyć do właściwej plaży.

- Poczekajcie troszkę w kolejce. Mamy tu natrętnych sąsiadów. - Santos zgłosił się przez radio. A z kutra było już widać tą umówioną plażę. I paliły się tam dwa ogniska. I widać było kilka samochodów. Ale trudno było się zorientować co jest co jak się patrzyło z zewnątrz. Trwało to z pół godziny podczas których kuter rybacki bez pośpiechu pływał wzdłuż brzegu bujając się na nico mniejszych niż do tej pory falach. Wreszcie przyszedł sygnał ze strony lądu, że można przybijać do brzegu.

- Bliżej brzegu będzie trochę mocniej rzucać. - ostrzegł Frog gdy skierował dziób kutra w stronę widocznej plaży oświetlonej przez dwa ogniska. Płynął ku niej bez pośpiechu a przy ogniskach było widać kilka sylwetek ubranych jak jacyś turyści czy inni cywile. Nikogo w mundurze nie było widać. Całkiem bez skrupułów obserwowały zbliżającą się jednostkę. Jak zbliżyli się już na kilka długości łodzi i faktycznie bujało już dużo bardziej to dało się wśród czekających przy ognisku dostrzec kobietę. A dokładniej bośniacką paramedyczkę z AIM. Machała do nich co jakiś czas. Jeszcze trochę czasu i ostatnie kawałki morza do pokonania. I Frog kazał rzucić kotwicę. Tak blisko brzegu fale znów mocno rzucały łodzią jak wcześniej podczas ulewy. Kuter unosił się na nich jak korek. Nie było żadnego pomostu ani nic takiego więc trzeba było skakać przez burtę do wody. Ta wcale nie była taka ciepła jak można by się po tropikach spodziewać. Ale nie była też zbyt zimna. Mimo wszystko była końcówka stycznia. Woda była prawie do piersi a razem z falami sprawiła, że wszyscy co skakali z kutra byli całkiem mokrzy nim wyszli na brzeg.

- No jesteście! Nic wam nie jest? Mieliście jakieś przygody? - Drava ucieszyła się jak ich zobaczyła i pełniła rolę komintetu powitalnego. Okazało się, że nie licząc czwórki agentów była pierwszym najemnikiem AIM jaki postawił stopę na Margarcie. Wychodząc dziś w południe z rejsowego samolotu na lotnisku w Porlamar. Potem przyleciał Blanco. Ale zdecydowali, że zaczeka na rancho na ich przyjazd. A teraz był zapowiedziany wieczorny lot jakim powinien przylecieć Kay. Możliwe, że już lądował na lotnisku bo miał być wcześniej ale lot miał jakieś opóźnienie. No ale wszyscy “rejsowi” najemnicy byli uzbrojeni niczym turyści z sąsiednich fotelów czyli w ogóle. To właśnie kutrem miał przypłynąć ich ekwipunek wojenny. No i właśnie przypłynął. Chociaż poza Frogiem to pozostała trójka najemników czuła się mocno niewyraźnie. Byli zmęczeni od tego ciągłego bujania i chlupania. Kilka godzin takich ciągłych hopsów dało im w kość. I dobrze było wreszcie stanąć na stałym lądzie.

- No i poznajcie się. To jest Carlos, zastępca Miguela. A to jest Buck. - Sara podjęła się roli przewodniczki i pośrednika jaki przedstawia sobie gości obu stron. Chociaż sama pewnie poznała lokalnych rewolucjonistów ledwo kilka godzin wcześniej.





https://i.imgur.com/j90mSpQ.jpg


- Witam w imieniu swoim i mojego narodu. Jestem Carlos. Cieszy mnie, że udało wam się przedostać do nas. Wasza pomoc i wsparcie będzie mile widziane. No ale tutaj lepiej nie gadać za dużo. To nie jest nasz teren. Im szybciej się przepakujemy tym szybciej będziemy mogli się stąd zabrać. - Carlos mówił po angielsku całkiem płynnie chociaż z wyraźnie obcym akcentem więc to nie był jego narodowy język. Przywitał się z gośćmi dziarsko wyciągając swoją prawicę na przywitanie. Za to Carla i Oliver musieli się z nim znać całkiem dobrze bo przywitanie wyglądało całkiem rodzinnie. No ale trzeba było przeładować te wszystkie skrzynie, kartony, plecaki i torby z bujającego się zakotwiczonego kutra na ramiona separatystów. A potem brnąć w wodzie do brzegu i do czekających na plaży samochodów. Nie było to takie proste bo fale, zwłaszcza przy samym kutrze mocno bujały tragarzami a te wszystkie bagaże nie były lekkie. W końcu prawie zawsze w środku była stal i ołów. Ale uwijali się jak tylko mogli. Mokrzy byli pewnie nie tylko od morskiej wody ale nikt się nie skarżył. I jak się dało dostrzec nie wszyscy wyglądali na Latynosów. Pewnie równie wielu wydawało się mieć na tyle białe korzenie, że mogliby pewnie bez trudu wtopić się w ulice miast zachodniej i wschodniej Europy. Wreszcie ostatnie plecaki i torby skrywające sprzęt róznorodnych najemników których w większości pewnie jeszcze nie było na wyspie był popakowany na kilka samochodów. Można było odjeżdżać.

- Radiowóz! Gliny jadą! - padło gdzieś w pewnym momencie od którejś z czujek zabezpieczających dojazd do plaży. Na miejscu na moment wszyscy zamarli. Tego tylko brakowało! Jak tylko jakiś gliniarz zajrzałby do którejś z toreb czy plecaków to cała sprawa by się rypła!

- Ile? - Carlos uniósł krótkofalówkę do góry i nie tracił głowy. Chociaż nerwowo przeczesał palcami włosy.

- Jeden. Jeden samochód. Jedzie powoli w naszą stronę. Chyba coś podejrzewają. Mogą już widzieć ogniska. - zameldował po hiszpańsku ten sam głos, nieco zniekształcony przez eter krótkofalówki. Ale dalej całkiem wyraźny.

- Ja nie mogę z nimi gadać. Jestem poszukiwany. Spróbujcie zachowywać się naturalnie. Jeden samochód to pewnie jeden albo dwóch gliniarzy. Moglibyśmych ich załatwić ale pewnie już zameldowali w bazie, że coś podejrzanego widzą. Mogą myśleć, że to jacyś przemytnicy. Jakieś trupy czy strzelanina może zaalarmować resztę a mamy gorący towar na pace. - Carlos szybko poinstruował drużynę gości. Tubylcy posłuchali i pospiesznie pozamykali bagażniki i paki swoich wozów starając się zachowywać spokojnie. Jakby przyjechali sobie zrobić wieczorne ognisko na plaży. Tylko Carlos i kilku innych ruszyło na piechotę niknąc gdzieś w wieczornym mroku. Teraz już wszyscy widzieli jak para reflektorów powoli zbliża się drogą jaka wiodła nieco nad plażą. Nie błyskały żadne koguty ani nic takiego więc gdyby nie czujka to od strony plaży można by wziąć za zwykłą osobówkę jaka szuka miejsca do parkowania, zjazdu czy czegoś takiego. Jeszcze chwilę można było mieć nadzieję, że gliniarze pojadą gdzieś dalej no ale nie. Zjechali na szutrową drogę prowadzącą do plaży.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-07-2022, 02:14   #24
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Gdy tylko dopłynęli na miejsce Buck zeskoczył z łodzi pierwszy, spodziewając się jakiegoś komitetu powitalnego. Nie pomylił się. Zdecydowanie uścisną dłoń Carlosa, ale nie wdawał się w dłuższe pogawędki, uznając, że najpierw trzeba załatwić sprawę rozładunku, na gadanie przyjdzie czas, gdy cały przerzut będzie załatwiony. Storm i MI zostali na pokładzie podając kolejne pakunki, podczas gdy on wraz Dravą pilnowali załadunku do aut, zapamiętując jaki sprzęt został zapakowany do poszczególnych pojazdów. Wszystko szło nader szybko i sprawnie, co jak się szybko miało okazać, było bardzo wskazane. Carlos postanowił zmyć się z plaży, Buck natomiast szybko wrócił do kutra, żeby powiadomić wciąż przebywających na nim najemników o sytuacji.

- Frog, zawijaj się stąd z tym kutrem. - Buck w trzech zdaniach zaznajomił ich z sytuacją i od razu przeszedł do wydawania poleceń - Gliniarz raczej nie będzie chciał się moczyć, ale może wezwać straż przybrzeżom jak nabierze podejrzeń. Skontaktujemy się przez radio, co dalej, jak sprawa się wyjaśni. Mi i Storm ze mną. -
- Na pewno szefunciu? Może kapitanowi przydałaby się jednak jakaś pomoc? -
Niski Nepalczyk, który wraz z japonką do tej pory pozostawali na pokładzie nie specjalnie pałał chęcią do skoku do wody.
- Nawet jeśli, to Ty mógłbyś robić co najwyżej za balast. Daj spokój, woda jest ledwo za pas. Wyskakuj, nie ma czasu! -
Chciał, nie chciał, Storm zeskoczył z kutra do wody. Od razu wydobył z siebie serie parsknięć i kaszlnięć pomieszaną ze stekiem wyzwisk w tylko jemu znanym języku.
- Ledwo za pas!?
- No u mnie jest ledwo za pas. Sam zobacz. -
Wielkolud uśmiechnął się wredni do korpulentnego kolegi, którego woda nakrył aw zasadzie w całości po skoku, co wywołało tylko koleją serię niezrozumiałych, ale zapewne niecenzuralnych burknięć.
- Chłopcy. Pracuje wśród chłopców. - Mi westchnąłem z góry, choć jej wzrok kierował się raczej w kierunku widocznych świateł radiowozu, niż dwójki jej przemoczonych kompanów.
- Zobaczymy jak Ty sobie poradzisz, moja świeżo upieczona małżonko. Z jakiegoś powodu tylko Ty jeszcze jesteś w miarę sucha. Szefujcie może na to też cos poradzi, co? -
Buck uśmiechał się w odpowiedzi i wyciągnął w kierunku Azjatki wielkie łapska. Mi obdarzyła obydwu „chłopców” uroczym, choć wyraźnie zimnym i pogardliwym uśmiechem – to była w końcu jej specjalność - po czym złapała za suwak do tej pory szczelnie zamkniętego pod szyją kombinezonu i zdecydowanie pociągnęła w dół…

Czas: 1998.01.24 sb, zmierzch; g 21:30
Miejsce: Nowy York, 437 Madison Ave, Agencja reklamowa Omnicom
Warunki: klimatyzowana sala konferencyjna


- Wyobraźcie to sobie w głowach:

Piękna, tropikalna plaża. Na tle zachodu słońca widzimy dziewczynę na łodzi. Uroda w typie azjatyckim, jednocześnie piękna i zimna. Jest ubrana w jakiś obcisły kombinezon, ale po chwili zaczyna go zdejmować. Powoli, choć zdecydowanie rozsuwa zamek, z góry do dołu. Ma perfekcyjne, wysportowane ciało, od spodem ubrane tylko w strój kąpielowy. Nie wulgarny, ale taki, który zakrywa tylko to, co potrzeba. Coś takiego mogła nosić dziewczyna Bonda w tym filmie… A nie ważne, wiecie w którym. Brakuje jej tylko noża przytroczonego do uda, to pełni wizerunku.

- W każdym razie, za chwilę skacze z tej łodzi do wody. Wiecie, taki klasyczny skok w slow motion, jak w Słonecznym Patrolu. Widzimy ją z góry, jak płynie kilka metrów tuż pod powierzchnią - oczywiście żabką - po czym wynurza się tuż przez plażą. Kamera ma za plecami. Promienie słońca odbiją się na jej mokrej skórze, kiedy wychodzi z wody, kierując się w głąb plaży… -

- Piter, ale to ma być reklama kremu do protez… -
- No właśnie! Na sam koniec mamy lekkie oddalenie kamery i pokazuje się napis. „Opadła Ci szczęka? Nigdy więcej!”

- I co wyobrażacie to sobie? -


Czas: 1998.01.24 sb, zmierzch; g 21:35
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Zachodnia; Auyama Beach
Warunki: na zewnątrz: noc, pogodnie, umi.wiatr, umiarkowanie

Buck i Storm nie musieli zdawać się na swoją wątpliwej jakoś wyobraźnie. Choć światła zbliżającego się radiowóz nagliły, to ruszyli za Mi Na Wen dopiero jak już zdążyła zrobić dobre kilka kroków po plaży, w stronę nadjeżdżającego samochodu.
- Eeee, Buck czy Ty z nią… No wiesz… -
- Cóż, to wydaje się uzasadnione pytanie z twoje strony, jeśli wziąć pod uwagę, ze jesteście świeżo po ślubie… -
- Daj spokój! Ja ma żonę w Nepalu! -
- Bigamista. -
- W moim kraju to legalne. -
- Co nie oznacza, że bezpieczne. Zwłaszcza jak żony się dowiedzą. Szczególnie ta najnowsza… -
- Obawiam się, że z tą drugą może być podbo…. O czym my tu pierdolimy, do cholery! Ona poszła całkiem bez… No… nie uzbrojona poszła! Może trzeba jej pomóc? -
- O ile ten gliniarz nie zabrał ze sobą antyterrorystów na pace, to raczej on jest w niebezpieczeństwie. Ja na razie się nie zbliżam. Nie chce aby coś odciągnęło jego uwagę od Mi. –
- A to w ogóle możliwe? -
- Ta, cóż… W każdym razie, ja będę trzymał się z tyłu, ale Ty postaraj się bardzo dyskretnie zajść go z boku, gdyby miało coś pójść nie tak. Dyskretnie! Nie chce go spłoszyć. To ostateczność, ale jakby to, to nie chcemy go zabić ani nawet poważnie zranić, co najwyżej ogłuszyć. A i tak, nawet jak Mi go nie nie przekona i okaże się, że woli chłopców, to w pierwszej kolejności mam tu dla niego kilku odpowiednich kandydatów. Wszyscy z odpowiednio „dużym” nominałem. -
 
malahaj jest offline  
Stary 05-07-2022, 13:36   #25
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 11 - 1998.01.25 nd, przedpołudnie

Czas: 1998.01.25 nd, przedpołudnie; g 10:45
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Zachodnia; San Juan; rancho Caribe
Warunki: jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, mgła, d.sil.wiatr, umiarkowanie


Wszyscy



- Jakby przyjechać tu na wakacje to musi być tu całkiem ładnie. - niewysoki Nepalczyk który w lekkiej bluzie, szortach i sandałach, do tego rozwalony wygodnie na leżaku, nieźle wpasowywał się w schemat azjatyckiego turysty. Wskazał szklaneczką dookoła. Z jednej strony była fasada budynku w jakiej spędzili noc z drugiej widok na roboczą część tego rancho.




https://media-cdn.tripadvisor.com/me...3/18/48/19.jpg


- Szkoda, że pogoda taka sobie. Tam na zdjęciach to lepiej wyglądało. No ale właściwie to mamy koniec stycznia. - paramedyczka z Bośni była na tej karaibskiej wyspie nie mniej egzotyczna od mieszkańca Singapuru ale ta pierwsza noc na docelowej wyspie i warunki bytowe nieźle jej przypadły do gustu. Gospodarze się postarali i było tak wygodnie i swojsko, że naprawdę można było się poczuć jak na egzotycznych wakacjach. No pogoda niezbyt dopisywała. Jak rano wstali to padał deszcz a jak przestał pozostawił po sobie błoto i kałużę. No i mgłę. Niezbyt gęstą ale ograniczała dalsze widoki. Nie było też wcale tak ciepło jak to zwykle kojarzyło się z tropikami. Na termometrze było niby 25*C ale przez ten deszcz i mgłę było chłodniej i wilgotniej więc część chodziła na krótki rękaw a część wolała długi. Chociaż wciąż było całkiem znośnie, zimno chyba nikomu nie było.

- Te konie ładne. Zadbane. Zdrowe. - Kay zwrócił uwagę na co innego. Niedaleko od domu w jakim nocowali była zagroda z końmi. To był cel istnienia tej farmy, konna turystyka. Sama farma była położona po zachodniej stronie centralnego masywu wzgórz na Wschodniej Margaricie, na pograniczu miasteczka San Juan. To dawało alibi dla obecności ludzi zza granicy a dwa farma była spora i niby na obrzeżach miasta ale na uboczu.




https://dynamic-media-cdn.tripadviso...=500&h=500&s=1


Sam Kay przyleciał wczoraj wieczornym samolotem. Jak samochody z ładunkiem broni i resztą nielegalnego, wojskowego ekwipunku zajechały na farmę to wyszedł razem z Blanco aby się przywitać. Przybył niewiele wcześniej, zdążył tylko zostawić torby i biały Chilijczyk właśnie go oprowadzał po domu w jakim mieli mieszkać.

Dom to było dość skromne określenie. Właściwie to była willa na kilka rodzin z dziećmi. Przystosowana do obsługi zachodnich turystów więc było całkiem przyjemnie. Co prawda nieco ponad 20 dorosłych osób z AIM jakby tu ścisnąć byłoby nieco ciasno ale wciąż możliwe do zrobienia gdyby było trzeba. Poza tym było jeszcze kilka mniejszych chat gdyby było trzeba rozładować ten tłumek. No i cała reszta wyspy. Ot na razie tutaj, urządzono punkt zborny do powoli ściekających ku wyspie najemników. A na razie było ich ledwo parę osób więc miejsca w tym domu było mnóstwo. Poza trójką jaka przybyła wczoraj wieczorem kutrem była jeszcze Drava, Blanco i Kay. A dziś rano miał przylecieć Carabinieri. Właściwie to już ktoś ze spiskowców pojechał po niego na lotnisko. Więc przy tej niedzieli rano liczebnie mniej więcej jedna trzecia wysłanych sił była już na miejscu.

Brakowało Froga. Co prawda wczoraj wieczorem przybił do wyspy kutrem jakiego był kapitanem podczas rejsu z Grenady no ale jak się zrobiło gorąco po przybyciu radiowozu to odpłynął znów na pełne morze. A wraz z nim Oliver i Carla którzy mieli mu pomóc w żegludze. Dzisiaj rano przyszła od nich wiadomość przesłana drogą radiową do Amandy na lotnisku a ta potem zadzwoniła na ranczo dając znać, że czarna szkapa odwiedzi sąsiednią stajnie. Potem ktoś przywiózł pisemną notkę, że “Czarna szkapa” zacumuje w porcie i trójka załogantów do południa też powinna wylądować na rancho.

A wczoraj wieczorem, na plaży Auyama zrobiło się nerwowo z powodu tego najazdu radiowozu. Ten zatrzymał się w końcu i wysiadło z niego dwóch gliniarzy. Pasażer został w otwartych drzwiach a kierowca wyszedł do Azjatki w ładnie rozpiętym kostiumie kąpielowym.

- Dobry wieczór. Co to za zbiegowisko? Co tu robi ten kuter? To nie jest wyznaczone miejsce na kotwicowisko. - glinarz zaczął dość rutynowo i po hiszpańsku. Akurat były to na tyle proste zdania, że Mi Wen albo je zrozumiała albo domyśliła się z kontekstu. Potem była jej kolej aby się popisać imrpowizowanym odgrywaniem głupiutkiej, zachodniej turystki co miała kłopot z pontonem no ale ta dzielna załoga kutra im pomogła. Plan był niezły ale z wykonaniem poszło Japonce tak sobie. Przede wszystkim nie miała natury bajerankti i wciskacza kitu i raczej na co dzień nie strzępiła języka na pogaduchy. I w tej chwili to wyszło. Do tego wciąż była nieźle wytrzęsiona przez to kilkugodzinne bujanie się w trzeszczącej łupinie zalewanej ulewą co wpłynęło na jej nastrój i samopoczucie. Była też bariera językowa bo gliniarze mówili po angielsku tak samo jak ona po hiszpańsku czyli w porywach tak sobie. Chociaż w tych prostych, podstawowych zdaniach to było wystarczające. No ale zgrabna kobieca sylwetka opięta ładnym kostiumem kąpielowym zdawała się działać do jakiegoś stopnia na plus Azjatki. Chociaż trudno było powiedzieć aby momentalnie dostali ślinotoku i stracili głowę na jej widok. Czy by to wystarczyło aby uśpić czujność tutejszych gliniarzy czy nie trudno było powiedzieć. Jednak w połączeniu z mandatem za to nielegalne palenie ognisk w wysokości jednego amerykańskiego patyka dało się ich przekonać aby dali turystom jeszcze jedną szansę. Mieli przyjechać za godzinę i jeśli jeszcze ich tu zastaną to już na słownym upomnieniu miało się nie skończyć. Czy przyjechali za tą godzinę jak mówili to ani ludzie Carlosa ani najemnicy AIM nie wiedzieli bo zabranie się z plaży zabrało im może z kwadrans. W drodze na ranczo tubylcy zastanawiali się czy policjanci spisali numery kutra i ich samochodów. Mogli to zrobić zanim wysiedli ale czy zrobili nie wiadomo.

Tak czy inaczej samochody przejechały przez most na cieśninie jaka oddzielala obie największe wyspy i wjechała na tą ludniejszą. A potem zajechała przed bramy farmy i wreszcie na samą farmę. Gdzie właśnie ze znajomych twarzy najemników AIM powitał Blanco i Kay. A z tubylców Santos. Do tego poznali rodzinę Corrales. To oni właśnie byli gospodarzami farmy no i członkami spisku secesjonistów. Przywitali nowych gości, oprowadzili po nowym domu ale, że już było bliżej północy niż dalej to resztę spraw zostawili na jutro. Czyli na dzisiaj.


Dzisiaj rano zaś przyjechał sam Miguel Cantano, przywódca secesjonistów. Razem ze swoim zastępcą czyli Carlosem jakiego grupla z AIM poznała już wczoraj wieczorem na plaży i po drodze na rancho.




https://i.imgur.com/NpqPxej.jpeg


- Cieszę się, że już jesteście przyjaciele. Razem będziemy walczyć za sprawę. My mamy ludzi, wy macie doświadczenie. Razem zwyciężymy wrogą tyranię. - przywitał się z tymi kilkoma najemnikami co do rana zdołali dotrzeć na farmę. Był co prawda niższy i drobniejszy od Bucka ale to akurat nie było nic nowego. Nie co dzień spotykało się kogoś kto by mógł mu dorównać gabarytami. Niemniej przywódca rebeliantów emanował hartem ducha i pewnością siebie. Widać było, że jest liderem jaki cieszy się szacunkiem i zaufaniem swoich ludzi. No i z nim właśnie AIM zawarła kontrakt, on miał być głównym odbiorcą i kontrolerem jakości usług przysłanych najemników więc trzeba było się z nim liczyć.

Cantano był uprzedzony o metodzie przerzutu najemników więc nie był zaskoczony, że na miejscu widzi dopiero kilku z nich. Obiecał wszelką pomoc w ich sprowadzeniu gdy znajdą się już na wyspie. Na razie ten plan z udawanymi turystami może nie zapewniał natychmiastowego przerzutu prawie dwudziestki ludzi ale na razie działał całkiem nieźle. Wedle przygotowanej wcześniej rozpiski wieczornym lotem powinna dotrzeć Ikebana. Sam Cantano potraktował to poranne spotkanie jako przywitanie w roli gospodarza. I zdając sobie sprawę, że AIM dopiero kumuluje swoje siły na farmie i to potrwa jeszcze parę dni wyznaczył pierwsze spotkanie robocze na następną sobotę. To już wtedy mieli tak na poważnie ustalać czym dysponują obie strony i co mogą zdziałać. Do tego czasu przez Santosa, Carlę, Olivera no i rodzinę Corrales mieli się kontaktować z Carlosem. On miał się nimi zająć i wprowadzić w lokalną sytuację.

- Chyba przyjechali. - Drava jak inni spojrzała w stronę podwórka gdzie zatrzymała się taksówka. Dało się, rozpoznać jak Dymitri wysiada zza kółka. I pomaga się rozpakować jakiemuś mężczyźnie. Dymitri miał być ich ochroniarzem, tłumaczem i przewodnikiem. Rodzina gospodarzy bowiem raczej opiekowała się nimi na miejscu zaś Miguel nie przebywał tu cały czas. Ale właśnie zostawił Dymitriego. Ten nie sprawiał wrażenia zbyt bystrego. Ale jak to im zademonstrował na półmisku pomarańczy świetnie rzucał nożami. No i właśnie Dymitri jako taksówkarz pojechał na lotnisko odebrać Carabinieri. Obaj wysiedli i ruszyli w stronę grupki jaka obsiadła krzesła i leżaki przed domem w ten mglisty początek dnia.

- Buongiorno! - przywitał się wesoło włoski detektyw zdejmując swój słomkowy, turystyczny kapelusz. Sara pomachała mu wesoło dłonią, Kay uniósł swoja w geście pozdrowienia a Blanco skinął mu głową.

- To kto już jest? - zapytał zaciekawiony Włoch gdy sięgnął po podaną mu szklankę napoju i wypił z niego na pierwszy, powitalny toast.


---



Mecha 11


Blef Mi wobec glinarzy (Gadka vs Dedukcja)


Mi 4-1-1+2=4 vs Gliniarze 5; 5+4=9-5=4; rzut: https://orokos.com/roll/947078 3; 4-3=1 > remis = brak przewagi = 1 000 $ aby zyskać 1 przewagi
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 08-07-2022, 23:47   #26
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Buck stał oparty o drewniane ogrodzenie i przyglądał się koniom spacerującym w środku zagrody. Jego uwagę przyciągnął szczególnie kary ogier, największy ze wszystkich koni w zasięgu wzroku. Zwierzę nerwowo biegło wzdłuż płotu, ale zawsze omijało miejsce, w którym stał wielki Amerykanin. Co chwile koń stawał parę metrów przed nim, przyglądając się mu badawczo. Ciężko powiedzieć czy nerwowo, strachliwe czy może z wrogością. A może wszystko po trochu. Buck nie znał się na zwierzętach, chyba, że były już na talerzu. Coś tu jednak było wyraźnie na rzeczy.
- Spokojnie, nie mam zamiaru nawet próbować. - rzucił do zwierzęcia, po czym wskazał palcem na zbliżając się Mi Na Wen - Ale na nią bym mocno uważał. -
Buck uśmiechał się krzywo do japonki, Mi przewróciła tylko oczami, opierać się o to samo ogrodzenie, zaraz koło zwalistego Amerykanina. Wielki ogier tylko parskał głośno, stajać lekko dęba, ale ku zdziwieniu Bucka za moment podbiegł do japonki i bez oporów dał się dotknąć i pogłaskać po szyi.
- Mogłem się tego spodziewać… - burknął po nosem, obserwując całą scenę. Mi przez chwilę zajmowała się zwierzęciem, po czym koń wyraźnie zadowolony odbiegł a japonka zwróciła się do Kazińskiego.
- Masz jakieś plany, czy zmieniliśmy tylko miejscówkę na leżakowanie na następy tydzień. -
- Owszem mam. Szykuj się na przejażdżkę a potem na nocne przygody. -
- Och, jak bezpośrednio. Nie dziękuję. Mam już tutaj randkę. – Mi wskazała na ogiera - Sam rozumiesz, kwestia rozmiaru… - Buck skrzywił się wyraźnie widząc drwiący uśmiech na jej ustach. - Ale ta przejażdżka… Chyba da się coś zorganizować… -
- Nie ma mowy. - stwierdził kategorycznie Kaziński, widząc za czym podąża wzrok Azjatki. - Zapomnij! - dodał jeszcze wyraźniej, w odpowiedzi na jej tajemniczy uśmiech.

Wybawieniem ze zmierzającej w niebezpiecznym kierunku rozmowy okazał się przyjazd przywódcy secesjonistów. Buck zdecydowanie uścisnął mu dłoń, po czym od razu przeszedł do rzeczy, płynne posługując się hiszpańskim.
- Witam. Również cieszę na wspólną pracę. -
Słysząc o planach gospodarza, postarał od razu wrzucić swoje trzy grosze.
- To naprawdę piękne miejsce, ale nikt z nas nie przyleciał tu na wakacje. Zaaklimatyzowaliśmy się już na Grenadzie, nie ma też potrzeby czekać na całość zespołu. Możemy zacząć działać od razu. -
- Co Pan ma na myśli? - zapytał nieco niepewnie Catano.
- Proszę zwołać swoich ludzi. Punk zborny proszę wyznaczyć gdzieś w niezamieszkanym ternie, oddalonym od najbliższych miejscowości co najmniej o kilkanaście kilometrów i takim, żeby stąd dało się tam dotrzeć samochodem w maksymalnie cztery, pięć godzin. Czas pojawianie się na miejscu, to środa 6 rano. Oczywiście musi to być miejscówka, która pomieści wszystkich spodziewanych ludzi, plus mój zespól. -
- Co?! Nie rozumiem, nie uprzedzano mnie o jakieś planowanej akcji. Takie przedsięwzięcie wymaga czasu, prowiantu, zapatrzenia, broni… -
- Sytuacje należy traktować jaką nagłą. Proszę nie informować ludzi o celu spotkania, ale jasno dać do zrozumienia jego najwyższą wagę. Broń nie będzie im potrzebna, mamy własną. Prowiant i reszta wyposażenia we własnym zakresie. Obozujmy w terenie, żadnych budynków. Przewidywana czas to około dwa do trzech dni. Tak, abyśmy zdążyli wrócić na planowane spotkanie w sobotę. -
- Rozumiem… To test naszych… możliwości, prawda? Nie sądziłem, że będziemy oceniani już od pierwszego dnia. Nie byłem na to przygotowany. -
- W moim kraju jest takie modne ostatnio słowo „assessment”. Przed określeniem strategii i wprowadzeniem zmian, należy ocenić posiadane zasoby, organizacje, kompetencje, perspektywy, itd. Poza tym, nie uważam, że czas działał na naszą korzyść, dlatego należy zacząć od razu. –
- Rozumiem. Być może Ja też chciałbym podać Pana i Pana ludzi takiemu… „assessmentowi”. –
- Gwarantuje, że będzie miał Pan okazje. Postaram się w tym pomóc, jednak wskazana jest tu obecność całego oddziału. -
- Tak… rozumiem. -
- Na dziś zaś będę potrzebował samochodu. -

- Dymitri może zawiść Was gdzie tyko chcecie. -
- Nie ma takiej potrzeby. Niech skupi się na przerzucie moich ludzi. Nie mam zamiaru od razu atakować lokalnego garnizonu Panie Cantano. -[/i] Buck uśmiechał się do Latynosa, ale zaraz uśmiech znikł z jego twarzy, bo za jego plecami zobaczył Mi prowadzącą osiodłane, znanego mu już czarnego konia. Za nią szedł pracownik rancza, prowadzącą drugiego… - Odwołuje to. Samochód jednak nie będzie mi potrzebny… -
 
malahaj jest offline  
Stary 09-07-2022, 19:28   #27
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 12 - 1998.01.25 nd, południe

Czas: 1998.01.25 nd, przedpołudnie; g 14:40
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Zachodnia; Diaz; rancho Caribe
Warunki: jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, b.sil.wiatr, umiarkowanie


Wszyscy






https://i.pinimg.com/564x/0e/4b/64/0...a9d31cd249.jpg


- O, cześć Carabinieri! To tobie też się udało? No i dobrze, sam widzisz, coraz nas więcej. - Dymitriemu nieźle wychodziło udawanie taksówkarza. Znów nią zajechał na podwórze a potem przed główne wejście tego “domku dla gości” rodziny Corrales. Tym razem przywiózł załogę “Czarnej szkapy” jaka musiała wczoraj w nocy odpłynąć od plaży Auyama. A potem krążyć wokół wyspy nim sytuacja się nie uspokoiła na tyle aby wpłynąć do portu już dziś rano.

- Ano jestem. Prościzna! Jedziesz na jedno lotnisko, wsiadasz w samolot, wiozą cię na kolejne, tam wysiadasz i tak to leci. - włoski policjant mógł już wystąpić w roli gospodarza a nie jak rano gdy był takim gościem jak Frog i dwójka tubylczych załogantów.

- Siadajcie, zjedzcie coś. Akurat na obiad przyjechaliście. - Storm zaprosił ich gestem i słowem do wspólnego stołu. Wyżywienie też tutaj mieli na całkiem przyjemnym poziomie. Wciąż można było się czuć jak na wakacjach w tropikach. Nawet jedna czy dwie ładne, kelnerki były, jedna biała a druga raczej latynoskiej urody.

- Pojechaliśmy do mnie. Do hotelu. Tam zjedliśmy śniadanie no i dałam znać, że już jesteśmy. A jak Dymitri po nas przyjechał to już było z górki. - Carla dosiadła się na jednym z wolnych krzeseł i skróciła co tam się u nich działo i gdzie zostawili kuter. Teraz jak był już bez trefnego towaru to właściwie był to tylko stary, śmierdzący rybami, kolejny kuter w porcie. Nikt chyba nie powinien zwracać na niego uwagi.

- No chyba, że ci gliniarze z wczoraj jednak spisali jego numery zanim do nas wyszli. Ale jakoś łodzi ze Straży Przybrzeżnej nie spotkaliśmy. Może nas nie szukali a jak szukali to nie znaleźli. W nocy było najgorzej. Silny wiatr był, bujało nami jak korkiem w kiblu. Trochę odespałem w hotelu no ale po prawdzie to kawa by mi się przydała. - Brytyjczyk dopowiedział resztę historii ale wydawał się być w dobrym humorze i cieszył się z tego spotkania w miejscu docelowym.

- Słyszałem, że poznaliście naszego wodza. I jakie zrobił na was pierwsze wrażenie? - Oliver jak to pasowało do reportera i kronikarza był ciekaw reakcji najemników na temat lokalnego przywódcy. Dimitri przez drogę zdążył im streścić chociaż w grubszych zarysach co się od rana działo na rancho.

- I po drodze zajechaliśmy do Carlosa. Bo Buck pytałeś o to miejsce na jakiś obóz czy coś takiego. No myślę, że mielibyśmy coś odpowiedniego. Na Margaricie Zachodniej. Półwysep Arenitas. Tam jest jedna plaża ale raczej same wzgórza są dość puste. Nie ma tam co zwiedzać więc o ile ktoś nie uprze się łazić po tych wzgórzach to powinno być pusto. To jakieś pół godziny, może godzina jazdy samochodem. Ale przez te wzgórza to ostatni kawałek trzeba by już przejść pieszo bo tam nie ma dróg. Właśnie dlatego mało kto tam chodzi. No i tam nic nie ma, żadnych farm, hoteli, domów no to chyba tak jak chciałeś. Jak macie jakąś mapę to wam pokażę. - Carla wydawała się być nieźle zorganizowaną osobą i widocznie wspólnie z Carlosem udało im się znaleźć jakąś propozycję co do miejsca o jakie rano Amerykanin pytał wodza partyzantów. Widocznie dość szybko udało im się znaleźć takie miejsce. Jak Drava oderwała się od stołu i poszł do bagaży po mapę to manager z tutejszego hotelu pokazała na mapie rejon o jakim mowa. Chodziło o ten wschodni nawis Margarity Zachodniej jaki tworzył lewą część łagodnej zatoki gdzie po lustrzanej stronie Juangriego tworzył podobny nawis. Na mapie nie wyglądało to zbyt interesująco. Od łagodna zieleń nizin i izometry też pokazywały dwie czy trzy wypukłości ale raczej w roli pagórków a nie wzgórz. Nie było widać żadnych nitek dróg ani mrowia kwadracików i prostokątów oznaczających budynki. W linii prostej, przez wody zatoki, z rancho to było ze 30 km. Ale jak trzeba było jechać drogami i ogólnie łukiem przez ten most pomiędzy dwoma wyspami to się robiło z 1,5 raza tyle. Carla i Dymitri czekali czy to o coś w tym stylu Buckowi chodziło czy mają poszukać czegoś innego. Ogólnie Margarita Zachodnia była dość pustawa więc jak szukać bezludnych terenów to właśnie tam. Ale z drugiej strony każdy się tam rzucał w oczy ale jednak jeździli tam turyści ale głównie okupowali plaże, czasem odwiedzali muzeum morskie albo wspinali się na szczyt góry jaka rosła w centrum wyspy jeśli lubili treking lub wspinaczkę. Ale ogólnie to większość populacji mieściła się na Wschodniej Margaricie. Tu można było się wtopić w tłum o ile wyglądało się jak turysta.

- Widzę, że jesteś człowiekiem czynu Buck. Dobrze, bardzo dobrze, właśnie takich ludzi nam potrzeba. Zobaczę co da się zrobić w sprawie tego spotkania. - rano Miguel był w pierwszej chwili zaskoczony taką werwą w planowaniu jaką okazał się lider najemnijów z AIM ale przyjął to za dobrą monetę. Obiecał zastanowić się nad możliwościami i odezwać się wkrótce. No i widocznie to wkrótce to było teraz skoro Carla z Dymitriem po drodze z hotelu spotkali się z Carlosem i przywieźli miejsce wybrane na taki obóz surwiwalowy czy coś podobnego.

- Ale wieje. Dobrze, że jak byliśmy na kutrze to nie wiało aż tak bo ta łupina naprawdę mogłaby się rozpaść. - brytyjski weteran z SBS* spojrzał z uśmiechem za okno. A tam wiatr bez trudu zamiatał nawet grubymi konarami a mniejsze drzewka i krzaki to omiatał w całości. Tworzył się nieprzerwany szum a wiatr był na tyle silny, że idący musieli przymykać oczy i odczuwali ten napór jako niewidzialną siłę jaka próbowała ich zepchnąć z obranego kursu. Jak się jechało konno to tak samo.

Corrales byli nieco zdziwieni, że dwójka ich gości chce się wybrać na wycieczkę konną zaraz po śniadaniu. Ale oczywiście nie oponowali. Skoro Mi sama wybrała sobie wierzchowca to tylko córka Corrallesów zabrała ogiera aby go osiodłać i przygotować do drogi. I przygotowała też Daisy, łagodną i mądrą klacz jaka była “samosterowna” i w sam raz dla początkujących.

Oboje wyjechali z rancho akurat jak się właśnie zrywał ten mocny wiatr. Więc nie jechało się zbyt przyjemnie. Tak silny wiatr stanowił realną przeszkodę jaką trudno było pominąć. Ale nie przeszkodziło to amerykańsko - japońskiej parze w objeździe dookoła rancho. Wynik tych oględzin pod względem systemu zabezpieczeń i próby ich sforsowania, zwłaszcza nocą był taki sobie.

Po pierwsze całą farmę okalał ok 2-metrowy mur. Co stanowił całkiem solidną przeszkodę chociaż dla odpowiednio zdeterminowanego i wysportowanego człowieka żadną realną. Wystarczyło podskoczyć, złapać za krawędź i wspiąć się na górę. Pewnie większość najemników AIM by dała radę sforsować tą przeszkodę. Przynajmniej z tych co już dotarli na wyspę. Mur blokował jednak wgląd w głąb farmy co zapewniało całkiem sporo dyskrecji co tam się dzieje. Ale od środka również blokowało wyglądanie na zewnątrz.

W murze były dwie bramy. Ta główna, południowa od strony drogi jaką przyjechali no i po przeciwnej stronie od północy. Bramy wyglądały całkiem solidnie. A otwieraniem i zamykaniem zajmowali się strażnicy w budce. Po dwóch w każdej, w uniformach pewnie jakiejś firmy ochroniarskiej. Sprawiali wrażenie raczej dozorców na dobre czasy niż krwiożerczych komandosów i morderców. Ale z drugiej strony pilnowali cywilnej farmy jaka głównie przyjmowała zachodnich turystów co chcieli skorzystać z konnej przejażdżli czy szkółki jazdy konnej. Przed większością normalnych zagrożeń jakich można by się spodziewać w trakcie pokoju pewnie by to wystarczyło. Jak zamknęli bramę i w połączeniu z murem to jak się nie miało broni palnej - a o tą na wyspie wcale nie było tak łatwo - to robiło się to trudne do sforsowania.

Sam mur od zewnątrz okalała gruntowa droga. Przy okazji tworząc kilkumetrowy pas oczyszczonej ziemi bez wiekszych przeszkód dla napastników. Tyle, że jak nie było wież strażniczych ani żadnych outpostów to i tak raczej nie miał kto ich dostrzec z wnętrza. Czasem były przy farmie puste pola jakie dawały wgląd z muru na kilometr albo i dalej gdzie nie było większych osłon. Ale większość wschodniej ściany sąsiadowała z jakimś lasem. Tu dałoby się pewnie dojść do samej okalającej drogi bez większych trudności. W kilku miejscach, nawet po zachodniej stronie, gałęzie drzew wznosiły się nad drogą na tyle, że pewnie sprawna osoba o małpiej zwinności mogłaby się pokusić przejść po niej i zeskoczyć na mur albo poza niego.

W narożnikach były kamery. Albo atrapy kamer. Z zewnątrz ciężko było zgadnąć. Więc chociaż nie było wież strażniczych ani nic takiego to mogły zaalarmować właścicieli jakby ktoś próbował sforsować ogrodzenie. Chociaż było kilka podejrzanie długich miejsc gdzie pewnie była szansa, że obraz może być już tak niewyraźny, że można by przegapić taki numer. Tu już jednak wchodził w grę czynnik ludzki. Czyli czujność strażników i jak poważnie by traktowali swoje obowiązki. Czy są jacyś strażnicy oprócz tych czterech przy bramach albo gdzie jest pokój kontrolny tych kamer tego jadąc konno w tym smagającym wietrze nie szło zgadnąć.

Sporo było też lamp wzdłuż murów. I takie uliczne latarnie i takie zamontowane na murach. Jeśli wszystkie działałyby jak należy to pewnie większość muru i terenu przed i za nim powinna być po zmroku dość dobrze oświetlona. W dzień jednak się nie świeciły.

No i sam moment pojawienia się kogoś na murze a potem zeskok do wewnątrz mógł być już jak najbardziej do zauważenia z wewnątrz. W pechowej sytuacji wystarczyłaby dowolna osoba jaka akurat patrzyłaby w tą stronę. Z werandy, z balkonu, z podwórza. Większość farmy wewnątrz to były wybiegi dla koni, tor z przeszkodami czyli teren który słabo obfitował w osłony dla napastników którzy sforsowaliby mur. Po prawdzie kilku strzelców nawet z myśliwskimi sztucerami ulokowanych na balokach i piętrach miałoby bardzo dobre pole ostrzały do takich napastników. Tylko znów jak na razie najemnicy nie wiedzieli czym dysponują gospodarze. Po farmie jak dotąd nie kręcili się jakieś uzbrojone typy.

Ale były psy. Widzieli wewnątrz jednego czy dwa. Ale słyszeli jak szczekają gdy choćby Dymitri przyjeżdżał samochodem. Na tak dużej farmie psy nie były niczym dziwnym. A trzeba było się liczyć z tym, że podobnie jak na Grenadzie podczas nocnej akcji u Cyrusa wyczują intruzów i podniosą larum.

Sam Miguel Cantano wyjechał z farmy jeszcze zanim Carabinieri przyjechał. Więc widocznie naprawdę przyjechał tylko się przywitać i uściskać rękę swoim najemniczym aliantom w walce z reżimem ale nie zamierzał tu dłużej zostawać. Właściwie ze zbrojnego ramienia partyzantów został tylko Dymitri. O ile akurat nie jeździł po kogoś na lotnisko. Olivera czy Carlę chociaż byli wtajemniczeni w spisek trudno było uznać za “zbrojne ramię”. Carlos wyjechał z farmy niedługo po swoim szefie. Rodzina Corralesów i ich pracownicy pasowali do tego miejsca czyli obsługi domu, koni i stajni. Wydawali się mili i przyjaźni dla swoich gości. No i były te dwa duety strażników w obu bramach, pewnie nie byli tu wiecznie to na noc się zmieniali. Gdzieś na farmie powinien być jeszcze pokój kontrolny do obsługi tych wszystkich kamer jakie widać było na ogrodzeniu. Ale mimo wszystko to był obiekt typowo turystyczny i cywilny. Jak gdzieś w trzewiach posiadłości nie krył się oddział uzbrojonych strażników gotowych wypaść w każdej chwili do zniszczenia wroga to siła bojowa tego obiektu prezentowała się raczej słabo. W sam raz do cywilnej farmy jaka chce zapewnić komfort i bezpieczeństwo zagranicznym turystom jacy przyjeżdżają tu odpocząć na końskim grzbiecie uciekając przed miejskim zgiełkiem.


---


*SBS - Special Boat Service (ang) brytyjska jednostka komandosów, specjalizująca się w działaniach nurkowych i z pokładów lekkich jednostek na statkach, rafineriach i obiektach przybrzeżnych. Oddział wywodzący się z SAS z czasów II WŚ i nadal jego siostrzana jednostka.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-07-2022, 22:10   #28
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Po objeździe farmy Buck uznał, że nie jest tak źle, jak się spodziewał. Choć z drugiej strony, jeśli to miejsce miałoby zostać faktycznie jakąś kwaterą dla większości najemników, należało wprowadzić sporo zmian. Rzecz jasna nie chodziło o zamianę atrakcji dla turystów w ufortyfikowaną warownie. To nie miałoby sensu, zwracało uwagę a sam obiekt raczej nie miał, aż takiej wartości strategicznej. Kaziński myślał raczej o zabezpieczeniach mających na celu uprzedzić zakwaterowanych tam najemników i partyzantów o zbliżającym się zagrożeniu, np. policji lub wojska. Ot, parę czujek w okolicach dróg dojazdowych, w odległości umożliwianej danie czasu na ewakuacje, po otrzymaniu ostrzeżenia. Do tego plan ewakuacji, wraz z przygotowaniem transportu dostępnego dla wszystkich… Buck uśmiechnął się do swoich myśli, widząc oczami wyobraźni odjeżdżający ku zachodzącemu słońcu oddział kawalerii A.I.M….

Do tego dochodził jeszcze Cantano. Ostatecznie nie mieli okazji sprawdzić jak wygląda jego ochrona, zarówno ta fizyczna, jak i kontrwywiadowcza, ale trzeba będzie wrócić do tego tematu na planowanym spotkaniu. Eliminacje przywódcy, jest jednym z lepszych sposób na walkę z partyzantką. Czasami może nawet zniszczyć cały ruch czy organizacje. Buck nie miał zamiaru sobie na to pozwolić.


- Okolica wygląda na taka, jakiej potrzebujemy. Środa, 6 rano wszyscy mają być na miejscu. - odpowiedział Carli i Dimitrowi - Wszyscy poza Wami. Dimitri, Ty nadal obsługujesz naszych przylatujących ludzi. Nie chce aby cokolwiek zakłócało przerzut. Carla, dla Ciebie będę miał inne zadanie. Wykonaj to co potrzeba, dla zorganizowania naszego małego obozu w środę a potem przyjedź do nas. Przydzielam Cię do Ikebany. Porozmawiamy o tym we trójkę jak tylko ona przyleci i się zamelduje na ranczo. -
Buck czekał na ewentualne pytania, a po ich rozpatrzeniu, oczekiwał, ze lokalni członkowie ruchu oporu zajmą się swoim sprawami, zostawiając najemników samych. Gdy to już się stało, przedstawiał pozostałą część swoich planów, nie przeznaczoną dla uszu lokalsów.

- Dobra Panie i Panowe, czas zabrać się za prawdziwą robotę. Cantano opowie nam w sobotę o tym co myśli, że ma i co chce z tym zrobić. Zwołałem ten mały obóz harcerski, żebyśmy wiedzieli co faktycznie ma i co rzeczywiście można z tym zrobić. Na teraz i ewentualnie, co można z tego ulepić. Do tej pory o wszystkim czytaliśmy lub ktoś nam opowiadał. Teraz czas to zmienić.
- Nasz gospodarz nie zadziwił się, że tak szybko musi się czymś wykazać. Pewnie jakby miał więcej czasu, efekty byłyby lepsze a cała akcja przeprowadzona bezpieczniej. -

Mi, mimo, że niedawno wróciła z ich „końskiej” eskapady wyglądała świeżo i kwitnąco. Buck dla odmiany miał wrażenie, że dupa będzie go boleć przez tydzień a śmierdzieć koniem przestanie tylko parę dni później.
- Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Poza tym, chce ocenić nie tylko jakość rekruta, ale też jak to jest tu na ten moment zorganizowane i na ile poważnie oni wszyscy do tego podchodzą. Ot, na przykład jak zorganizują przerzut, czy będą na czas, czy już na miejscu wystawią straże, jak poradzą sobie ze zorganizowaniem obozu, zresztą sama wiesz o czym mówię. -
- Dlaczego ma wrażenie, że znów coś wymyśliłeś i to pewnie coś jak z tym bieda gangsterem jeszcze na Grenadze. -
Storm włączył się do rozmowy
- Znamy się raptem kilka tygodni a Ty już mnie tak dobrze znasz. - Buck uśmiechnął się jowialnie do Nepalczyka, na co ten zagregował tylko nieładnym grymasem
- Frog pamiętasz szkolenie z SBS? Nie te, jak zaczęliście bawić się w małe syrenki, tylko te pierwsze, mające odsiać tych co mają do tego za słabe płetwy? -
- Codzienne staram się zapomnieć… -
Buck zaśmiał się głośno, słysząc odpowiedz Brytyjczyka. W sumie to mu się nie dziwił. Dziś chyba tez nie chciałby czegoś takiego przechodzić. Pomijać fakt, czy wódę dały rade go zaliczyć…
- Nie smuć się. Teraz będziesz miał okazje być po drugiej stronie. Nie kazałem im przejeżdżać z bronią, bo tak jest bezpieczniej, ale tak naprawdę nie będzie nam potrzebna. Żeby sprawdzić, czy są faktycznie zmotywowani dal sprawy, te dwa dni spokojnie wystarczą. Ale zanim się za to weźmiemy, pozwolimy się im wykazać i jeśli nie zrobią na nas wrażania, to damy im to odczuć.
- Ja pierd…
- Mi, Frog, Storm i Kay. Wyruszycie wcześniej, zbadacie teren, zamaskujcie się i poczekacie na naszych podopiecznych. Obserwujcie jak im idzie zabawa w partyzantów. Jeśli nie zabezpieczą obozu, nie wystawią czujek, straży i ogólnie podejdą do tego jak do sjesty, zrobimy im głośną pobudkę. Zabierzcie łączność, bądźcie w kontakcie ze sobą i z nami. Mi dowodzisz. Jeśli uznasz, że ktoś z dostępnych ludzi jest Ci potrzebny, możesz go wykorzystać. Wszystkich poza Ikebaną i Carlą. Zaznajomcie się z mapą, z możliwymi trasami, którymi będą przybywać ludzie Cantano, na miejscu wybierzcie punkty obserwacyjne, dogodne do zwiadu i zamaskowania. I bądźcie tam na tyle wcześnie, żeby być pierwsi. Zresztą wiesz jak to się robi.
Ja z resztą naszych pojawię się około czwartej rano w zasięgu komunikacji i na podstawie tego co zaobserwujecie uzgodnimy formę naszego przybycia. Zabierzcie łączność, lornetki i noktowizory. I broń. -
Frog uniósł pytająco brew.
- Zrobimy im wystrzałowe powitanie. -
 
malahaj jest offline  
Stary 20-07-2022, 07:52   #29
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 13 - 1998.01.28 śr, ranek

Czas: 1998.01.28 śr, ranek; g 06:20
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Zachodnia; płw. Arenitas; okolice obozu
Warunki: na zewnątrz: jasno, deszcz, powiew, umiarkowanie


Wszyscy



- Cholerna pogoda. A myślałem, że w tropikach to zawsze jest słonecznie, ciepło i biega się na krótki rękaw. - w eterze popłynęło sarkanie któregoś z obserwatorów. No faktycznie, pogoda była taka sobie jak na aktywność na świeżym powietrzu. Noc była umiarkowanie spokojna i ładnie widać było pogodne, nocne niebo. Najemnicy wyznaczeni do grupy obserwacyjnej poustawiali sobie budziki na 2 rano albo niewiele po. Jak wstawali to mieli za oknami ładnie rozgwieżdżoną, spokojną noc. Ale im bliżej świtu tym bardziej się chmurzyło a wreszcie jeszcze zanim pojawiła się jakakolwiek zapowiedź świtu rozpadało się. Właśnie jakoś w tą porę, jak jeszcze było ciemno jak w nocy najemnicy AIM wyznaczeni na obserwatorów wstawali z łóżek, ubierali się w swoje rzeczy ale jeszcze nie tak bojowo i mundurowo tylko aby wyglądać na turystów. Dominowały więc kolorowe koszule, dresy no i kurtki skoro się rozpadało na całego. A mieli w kim wybierać.

Od weekendu to zjechali się na rancho już prawie wszyscy. Najwięcej wczoraj, we wtorek. Właściwie to brakowało już tylko Alpena, Schiffer i Voo Doo. Z czego Alpen dzwonił gdzieś z Meksyku, że coś tam poszło nie tak i siedzi w areszcie. Liczył, że wykaraska się z tego w ciągu paru dni no ale na razie go nie było na wyspie. Voo Doo była w szpitalu. Z powodu jakiegoś mordobicia. Ale czy to ona kogoś czy to ją ktoś to nie bardzo było jak rozmawiać. Liczyła, że jak już wyjdzie ze szpitala to dotrze na lotnisko i dokończy podróż. Mówiła zmęczonym i zirytowanym głosem więc nie była w zbyt dobrym humorze. Podobnie w szpitalu była Greta. Chociaż z całkiem innych powodów i całkiem gdzie indziej. Coś tropikalnego ją użarło i okazało się, że ma na to uczulenie. Spuchła, dostała gorączki, i w ogóle rozwaliło ją to na całego. Powoli dochodziła do siebie ale na razie nie była w stanie dokończyć podróży za co bardzo przepraszała. No ale reszta dotarła już przez lotniska i przesiadki na rancho Corralesów, najwięcej wczoraj i przedwczoraj. Więc poza pechową trójką reszta już była na właściwej wyspie. Chociaż technicznie to Legionista, Cossack i Newman dotarli we wtorek wieczorem czyli ledwo kilka godzin temu, ostatni z nich, Lando, to jak Dymitri go przywiózł na rancho to już pierwsi w grupy rozpoznawczej wstawali aby się ubrać, zjeść śniadanie i tak dalej.

Potem trzeba było zapakować się na dwie osobówki jakie od weekendu zdążyli zoganizować dla sojuszniczych najemników ludzie Miguela. Problemem nie były tyle samochody co paliwo. A raczej jego koszt. W ciągu ostatnich miesięcy stopniowo ceny szły w górę i teraz z prywatnych użytkowników mało kto mógł sobie pozwolić na swobodne tankowanie ruch samochodów był więc dość skromny, nawet w środku dnia. Jeździły głównie autobusy, czasem radiowozy oraz auta wynajmnowane przez zachodnich turystów. Te portfele z bogatych krajów stać było aby sobie pozwolić na taki podstawowy środek transportu ale dla tubylczych zarobków to był już luksus. Dla ludzi Miguela był to jawny dowód, że na wyspie i w ogóle w Wenezueli nie dzieje się dobrze a w lokalnej sytuacji te ceny paliwa odbierali jako dodatkowe restrykcje z Caracas. Ale zatankowane samochody jakoś zorganizowali.

Później, właśnie jakoś o 3 rano, jak jeszcze było ciemno jak w nocy ale już zaczynało padać trzeba było zapakować te parę osób wyznaczonych do roli obserwatorów i ruszyć przez główną bramę rancho na zachód. Tą samą drogą jaką jechali tutaj pierwszej nocy z plaży Ayuama. Właściwie teraz okazało się, że mijali wówczas po lewej te wzgórza na półwyspie Arenitas ale wtedy był to tylko nieciekawy fragment nocnego krajobrazu i tak poza oświetlonym reflektorami fragmentem drogi ledwo majaczący w bocznych oknach. Teraz miało być inaczej. Samochodem nie było to tak daleko, może z pół godziny drogi. Gdzieś o 3.30 wysiadali w ten deszcz na polnej drodze prowadzącej od głównej drogi na malowaniczą plażę. Znaczy w dzień i słoneczną pogodę to ta plaża była pewnie malownicza jak z folderów reklamowych. Co trochę później mógł Buck stwierdzić osobiście jak zabrał jeden z wozów w pobliże tej plaży i czekał na raporty. Jak tam zajechał to było trochę przed 4 rano. I w nocnych ciemnościach, pod zachmurzonym niebem i deszczową pogodą wcale nie było jak z folderów reklamowych. I dookoła nie widział żywej duszy. Musiał czekać aż jego koledzy i koleżanki z grupy dotrą na umówionych miejsc spotkania.

Marsz na przełaj, po ciemku, podczas deszczu, przez nieznany teren nawet dla doświadczonych najemników nie był taką oczywistością. Ci co mieli najbliżej dotarli na wzgórza trochę po 4 rano. Ci co mieli zająć pozycję nieco bardziej na północ zanim się dotarli na miejsce była już prawie 5 rano. I w miesiąc po zimowym przesileniu nadal było ciemno jak w nocy. I cały czas padało.

Jeszcze trochę trwało zanim w wybranej okolicy obserwatorzy znajdą sobie w tym błocie indywidualną kryjówkę do obserwacji. Wcale nie było to takie proste. Wzgórza w przeciwieństwie do tych w centrum wyspy były prawie pozbawione drzew. Rosły jakieś rachityczne krzewy, trawa i kaktusy. Deszcz i nocne ciemności nie ułatwiał sprawy. Ale idea polegała na tym, że z tych okolicznych wzgórz dobrze powinno być widać dolinę w jakiej rebelianci mieli założyć obóz. A o 6 rano to już powinno być dzienne niebo a na ziemi półmrok. Zaś potem w ciągu kwadransa czy dwóch powinien wstać pełny dzień.

- Tam chyba ktoś jest. Tam na dole. W dolinie. Tam chyba ma być ten obóz. Widzę jeden namiot. - zameldował ten farciarz co miał najbliżej do południowo - wschodniego narożnika a więc najwcześniej przybył na swój posterunek. Gdy pozostała trójka jeszcze mozoliła się z błotem, ciemnością i deszczem.

- Przy głównej drodze jest jakaś osobówka. Zaparkowana. Nie widzę tam ruchu. Może to ktoś z tego namiotu? - gdy już ci od zachodnich punktów ulokowali się na miejscu mogli sobie dorzucić swoje do tej układanki. Ale to już była prawie 5 rano. Jak już się ulokowali to właściwie nuda. Nic się nie działo. Noc się zbliżała do końca, deszcz padał monotonnym szumem, moczył wszystko i wszystkich, obserwatorzy gapili się przez lornetki albo gołym okiem na okolicę. Więc jedyną rozrywką było pogadać przez radio. Buck z plaży przynajmniej mógł obserwować bliższe i dalsze łodzie jakie płynęły w tę lub we w tę w melancholijnym tempie.

- Ciekawe czy to ktoś z naszej grupy czy to jakieś randomy. - zastanawiali się obserwatorzy. Blokada informacyjna między najemnikami a spiskowcami działała w obie strony. Nie mieli pojęcia co Miguel czy Carlos przekazali swoim ludziom w sprawie tego obozu. Więc nie mieli pojęcia kim mogą być ci co pewnie teraz śpią w tym namiocie. I czy to ma jakiś związek z samotną osobówką stojącą na niewielkim parkingu przy poboczu głównej drogi.

- Będzie śmiesznie jak to jakaś parka albo rodzinka z Ameryki albo Europy przyjechała nacieszyć się piknikiem na łonie przyrody. - zaśmiał się cicho któryś z obserwatorów. I tak to schodziło w bezruchu, ciszy i deszczu, kwadrans, za kwadransem. 04:45… 05:00… 05:15… 05:30… Właśnie trochę po tej 05:30 coś się zaczęło dziać.

- Ktoś wyszedł z namiotu… Facet… Leci się odlać pod drzewko… Wraca… Patrzy na zegarek… Wrócił do namiotu. - zameldował któryś z obserwatorów. Nie brzmiało to jakoś sensacyjnie no ale przy tak nudnym czekaniu nawet takie coś ożywiło zmokniętych zwiadowców. Potem wyszedł drugi, potem też po pospiesznym podlaniu drzewka schował się w namiocie. Po jakimś czasie ten pierwszy ubrany w kurtkę z kapturem wyszedł z namiotu i zaczął się z mozołem wspinać pod zachodnie wzgórze.

- Witamy w klubie. - mruknął z przekąsem któryś z obserwatorów bo niedawno sami zmagali się podobnie jak ten w kapturze. Facet wspiął się na szczyt wzgórza a potem zszedł po jego zewnętrznej stronie. Zajęło mu to gdzieś ze 20 minut nim wyszedł na parking i zatrzymał się przy osobówce do jakiej zaraz wsiadł chroniąc się przed deszczem.

- Siedzi w środku. Nie odjeżdża. Jak dla mnie to czeka na coś lub na kogoś. - rozległo się w eterze zdanie zachodniego obserwatora. Ci ze wschodniego wzgórza w ogóle nie widzieli tej głównej drogi ani parkingu z zalewaną deszczem osobówka.

- Jadą jakieś furgonetki. Dwie. Prawie 6 rano. Może to nasza radosna wycieczka. - znów rozległo się w eterze gdy faktycznie już było nieco przed 6 rano. Furgonetki zajechały na parking a facet znów założył kaptur i wysiadł z osobówki. Boczne drzwi pojazdów otworzyły się i wysypały się z nich postacie. Widać było, że się znają z tym czekającym bo się powitali i coś zaczęli rozmawiać wskazując w stronę wzgórz. Po czym ci co przyjechali zaczęli pakować plecaki, torby i resztę sprzętu. Trwało to z 10 minut w raczej pogodnej i przyjacielskiej atmosferze. A jak byli gotowi ruszyli gęsiego za swoim przewodnikiem jaki po nich wyszedł. Jedna z furgonetek zawróciła i odjechała a jedna została na miejscu. Chyba pusta. Z kwadrans po 6 rano gdy niebo już jaśniało początkiem środowego dnia ale na ziemi jeszcze panował półmrok świtu dotarli na miejsce. Faktycznie z tymi plecakami, karimatami i śpiworami wyglądali jak jakaś wycieczka co zamierza rozbić się na obóz w terenie.

- Nie licząc tych dwóch z pierwszego namiotu to chyba jest ich ze dwudziestu. Może sztuka czy dwie więcej albo mniej. - taki meldunek dostał Buck czekający w samochodzie na plaży. Z zachodnio - północnym obserwatorem to już byli od siebie na tyle daleko, że łączność się rwała. Z pozostałą trójką mógł jednak rozmawiać w miarę swobodnie.

- Na razie to po prostu stawiają namioty i tak dalej. Trochę to im zajmie. Zwłaszcza w tym deszczu. - zameldował kolega bo widocznie tym się zajęli właśnie ludzie Miguela. Szczerze mówiąc przez te dwa dni jakie minęły od niedzieli to dominowały wśród najemników dwa sprzeczne oczekiwania co do tego samostanowienia się tubylców z tym obozem w plenerze. Jedni uważali, że skoro bez wysłanników z AIM to oleją sprawę i nikt nie przyjedzie. Inni, że będą mieli wręcz młodzieńczy entuzjazm i potraktują jak jakąś młodzieńczą przygodę stawiając się tłumnie. No jak teraz się przekonali wyszło coś pośrodku.

- Nie napalajcie się na nie wiadomo co. Oni chcą nas sprawdzić tak samo jak my ich. Też są ciekawi ale i ostrożni. Dobrze, że to nie czarnuchy. Rany jacy oni są leniwi! Co innego Araby. Ci to jak mają zapał to umieją robić rewolucję. Szkoda, że nie mamy z tuzina Kubańczyków. Jak do rewolucji to zawsze można było na nich liczyć. No ale białasów i Latynosów to jeszcze nie szkoliłem. - rosyjski szkoleniowiec jak tylko przyleciał wczoraj i się dowiedział o tym projekcie pokiwał głową, że pomysł mu się podoba. No ale co do swoich oczekiwań to zalecał aby się ani nie napalać na nie wiadomo co bo wtedy rozczarowanie mniejsze a i nie podchodzić do nich jak do zawodowych nieudaczników bo to też zniechęca. Tylko tak coś pośrodku. Przynajmniej jemu w Afryce i na Bliskim Wschodzie to się zwykle sprawdzało. Jego zdaniem separatyści pewnie wyślą jakąś próbną grupkę, żeby zobaczyć co się stanie. Jak wynajęci szkoleniowcy ich potraktują. I będą czekali na ich relacje. W gruncie rzeczy więc na sobotnim spotkaniu nie tylko Buck będzie coś wiedział o ochotnikach do zrobienia rewolucji ale i Miguel pewnie coś też usłyszy od swoich ludzi o najemnikach. Dokładnie z tych samych powodów.

- I nie spodziewajcie się drylu i równych szeregów jak w regularnej armii. My dopiero mamy ich wszystkiego nauczyć. A z nich to pewnie jest cywilbanda. Nawet jak któryś był w ich wojsku, umie strzelać czy co to raczej indywidualnie a nie jako zespół. Nie napalałbym się na coś więcej niż poziom zielonych rekrutów, góra po unitarce. Oni właśnie po to nas wynajęli abyśmy ich tego wszystkiego nauczyli. - Arab owinięty swoją firmową arafatą dorzucił tym swoim spokojnym, wręcz fatalistycznym tonem jakby chciał kolegów przestrzec by nie oczekiwali poziomu z regularnej armii chyba, że świeżo przyjętych rekrutów co jeszcze są raczej cywilami w mundurach niż żołnierzami. Tak mówił, wczoraj wieczorem przy kolacji jak Dymitri pojechał po Newmana aby odberać go z lotniska. Ikebana dorzuciła swoje trzy grosze.




https://i.pinimg.com/564x/ad/06/fb/a...8193ba450e.jpg


- Pojeździłam trochę z Carlą po wyspie. - powiedziała Japonka bo ją większość zamieszania na rancho ominęło. Poniedziałek i wtorek to pozostali widywali ją albo na śniadaniu albo na kolacji. A tak to Carla przyjeżdżała po nią rowerem, Kaneko brała swój, pożyczony od Corralesów i jechały na przystanek. I tak sobie jeździły prawie, że turystycznie po wyspie autobusami, rowerami i pieszo aby się zapoznać z terenem. Wnioski jakie wczoraj po tych wycieczkach przedstawiła japońska techniczka były takie, że raczej nie ma co liczyć na zakłócenie czy zniszczenie wojskowej łączności. Główny nadajnik był w koszarach i trzeba by go uszkodzić czy wysadzić. Pomijając ten “detal” jak się dostać na teren koszar to i tak wiele by to nie zmieniło. Armia powinna mieć mobilne środki łączności na przyczepach albo ciężarówkach. A ostatecznie mogła skorzystać z środków cywilnych jakie mieli choćby na międzynarodowym lotnisku na jakim lądowała większość najemników wymieszanych z morzem zachodnich turystów. I jeszcze każdy statek marynarki wojennej jaki pływał wokół wyspy mógł pełnić rolę radiostacji przekaźnikowej. Aby zlikwidować taką wojskową łączność z kontynentalną częścią kraju trzeba by zlikwidować te wszystkie środki łączności co wydawało się na obecnym etapie bardzo mało realne.

W sprawie łączności policji było nieco łatwiej. Każde większe osiedle czy miasto miało swój posterunek policji a w nim nadajnik. Razem tworzyły sieć łączności pomiędzy sobą nawzajem a radiowozami. Chociaż oplatała ona głównie Margaritę Wschodnią. Na zachodniej wyspie łączność już mogła szwankować tam jak już pewniejsze były telefony. Ale z racji tego, że mało kto tam mieszkał to tych było niewiele. Ikebana wysnuła teorię, że zachodnia krawędź Margarity Zachodniej, ta jaką od wschodu zasłania centralny masyw w ogóle mogłaby być w radiowym cieniu bez łączności. Ale potrzebowałaby jakieś radiostacji większej niż krótkofalówka aby to sprawdzić w praktyce. No chyba, że jakoś dzięki radiostacjom na łodziach, jachtach i kutrach by przekazywać pośrednio taki sygnał.

Wyłączenie jakiegoś nadajnika na którymś z posterunków wydawało się łatwiejsze niż w koszarach ale wymagałby odpowiedniego planu. Do tego trzeba by zlikwidować zarówno centralę radiową jak i telefoniczną. Zwłaszcza, że część policjantów, podobnie jak Santos, zdawała się sprzyjać planom separatystów. Skuteczność takiego ataku Ikebanie trudno było oszacować. To zależało od zadanych zniszczeń oraz tego ile w zanadrzu zapasów radiostacji i telefonów mają siły rządowe. Bo jak mają to przerwa w łączności mogłaby trwać tyle aż przyjechałby nowy zestaw i go zamontowano. Może kilka godzi, może kilka dni, albo tygodni. Trudno powiedzieć. A czy armia albo policja ma takie zapasy tego Carla nie wiedziała. Jej zdaniem cywile posługiwali się głównie telefonami i dzięki nim dawało się dodzwonić prawie wszędzie na Wschodniej Margaricie. Znikał też problem wzgórz jakie blokowały sygnał radiowy.

Zdaniem Ikebany ten system łączności telefonicznej partyzantów jak na cywilne możliwości działał dość dobrze. Chociaż oczywiście mógł być na podsłuchu i trzeba było nieco wprawy aby rozumieć między wierszami odpowiednie hasła i kody na które podsłuchujący by nie zwrócił uwagi albo nawet jak domyślił się, że to jakiś szyfr to nie powinien domyślić się o co właściwie chodzi. Ale łączność kablowa miała swoje ograniczenia na przykład nie działała tam gdzie nie było aparatu telefonicznego albo chociaż własnego aby podpiąć się do kabla. Nie na darmo od czasów II WŚ wszelkie armie odeszły od telefonów na rzecz radia. Ale z łącznością radiową u partyzantów było jeszcze słabiej niż z bronią. Przynajmniej tak to wywnioskowała Japonka po rozmowach z Carlą i Santosem. W domu czy w samochodzie prawie każdy miał radio ale mógł dzięki niemu tylko biernie słuchać eteru.

Czy dałoby się opanować czy namówić do współpracy którąś z cywilnych rozgłośni radiowych? Być może. Tego Carla nie była pewna. Tym się zwykle nie zajmowała. To już trzeba by obgadać z Carlosem albo Miguelem. Kaneko była zdania, że jakby się udało można by spróbować nadawać odpowiednie sygnały i wiadomości ale to raczej ze świadomością, że wróg słucha. Czyli pewnie podobnie jak to BBC nadawało zaszyfrowane komunikaty do różnych konspiracyjnych organizacji rozsianych na kontynencie. Zwłaszcza jak nadal większość spiskowców miałoby tylko radioodbiorniki. Do swobodnej rozmowy to potrzebny był wojskowy sprzęt z hoopingiem, kompresowaniem* i automatycznym szyfrowaniem a tego jak na razie nie mieli.

- 6:20. Robimy coś? - w eterze nad wzgórzami półwyspu Margarity Zachodniej rozległo się pytanie jednego z obserwatorów. Na razie wycieczka w plener rozbijała namioty w tym deszczu no i niezbyt im to szło. Chociaż zadanie nie było zbyt przyjemne nawet dla zawodowych żołnierzy czy surwiwalowców. Wart chyba nie rozstawili bo większość z nich zmagała się właśnie z błotem, deszczem, śledziami i linkami. Chociaż ze dwie czy trzy postacie przechadzało się po obrzeżach tego rozbijanego obozu coś dyrygując albo obserwując zbocza jakie ich okalały. Mieli pewnie marne szanse dostrzec ukrytych wcześniej obserwatorów ale na tych nagich wzgórzach każdą wędrującą sylwetkę już raczej powinni dostrzec.


---


*hooping - automatyczne przeskakiwanie z kanału na kanał, kilka razy na sekundę co sprawia, że nawet jak wróg podsłucha ten ułamek sekundy to raczej wiele mu to nie powie. Kompresowanie to też automatycznie “zbijanie” komunikatu aby trwał jak najkrócej. A szyfrowanie no to szyfrowanie. Całość sprawia, że cywilny sprzęt bez tych bajerów nawet jak złapie namiar takiego komunikatu wiele mu on nie powinien powiedzieć. Potrzebny jest bliźniaczy sprzęt, aktualne hasła i procedury aby móc utrzymać taką komunikację.


---


Mecha 18


https://orokos.com/roll/945435


Rzut k10:

1: 1 dzień;
2 - 3: 2 dni;
4 - 6: 3 dni;
7 - 9: 4 dni;
10: pech

18d10=9, 10, 7, 7, 9, 4, 1, 9, 2, 6, 10, 7, 8, 1, 10, 1, 8, 2

01 Arana Flores, Augusto (Tercio) 9 > 4 dni
02 Baum, Julius (Alpen) 10 > pech
04 Cassady, Michael (Jumper) 7 > 4 dni
05 Cruz, Juan (Jojo) 7 > 4 dni
06 Davidson; David (DD) 9 > 4 dni
07 Henson, Samuel (Sam, Wuj Sam) 4 > 3 dni
08 Jerković, Drava (Sara) 1 > 1 dzień
09 Kazancew, Yuri (Arab) 9 > 4 dni
10 Lorenzo, Marco (Carabinier) 2 > 2 dni
11 Meister, Monique (Tweety) 6 > 3 dni
12 Muller, Greta (Schiffer) 10 > pech
13 Novak, Paul (Newman) 7 > 4 dni
14 Petrenko, Oleg (Cossac) 8 > 4 dni
16 Rojas, Alberto (Blanco) 1 > 1 dzień
17 Silva Melo, Lavinia (Voo Doo) 10 > pech
18 Varela, Ricardo (Kay) 1 > 1 dzień
19 Voncken, Lando (Legionista) 8 > 4 dni
20 Yamada, Kaneko (Ikebana) 2 > 2 dni



1 dzień; sb.01.24

08 Jerković, Drava (Sara) 1 > 1 dzień
16 Rojas, Alberto (Blanco) 1 > 1 dzień
18 Varela, Ricardo (Kay) 1 > 1 dzień


2 dni; nd 01.25

10 Lorenzo, Marco (Carabinier) 2 > 2 dni
20 Yamada, Kaneko (Ikebana) 2 > 2 dni


3 dni; pn 01.26

07 Henson, Samuel (Sam, Wuj Sam) 4 > 3 dni
11 Meister, Monique (Tweety) 6 > 3 dni


4 dni; wt 01.27

01 Arana Flores, Augusto (Tercio) 9 > 4 dni
04 Cassady, Michael (Jumper) 7 > 4 dni
05 Cruz, Juan (Jojo) 7 > 4 dni
06 Davidson; David (DD) 9 > 4 dni
09 Kazancew, Yuri (Arab) 9 > 4 dni
13 Novak, Paul (Newman) 7 > 4 dni
14 Petrenko, Oleg (Cossac) 8 > 4 dni
19 Voncken, Lando (Legionista) 8 > 4 dni

pech

02 Baum, Julius (Alpen) 10 > pech
12 Muller, Greta (Schiffer) 10 > pech
17 Silva Melo, Lavinia (Voo Doo) 10 > pech
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 24-07-2022, 23:55   #30
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Czas: 1998.01.27 wt, ranek; g 20:20
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Zachodnia; Diaz; rancho Caribe

- Ja wiem, że my tu nie dostaniemy batalionu Rangersów. - odpowiedział rosyjskiemu najemnikowi Buck - Wiem, że trzeba będzie ich wyszkolić, uzbroić, zorganizować i tak dalej. Jak powiedziałeś, po to tu jesteśmy i to nasza robota. Ja chcę tylko zobaczyć na czym teraz stoimy i przed wszystkim jak bardzo oni tego chcą. -

- Wiec co zamierzasz zrobić jak już będziemy na miejscu, oni się zjawią i będzie już po tym twoim „przywitaniu”? -

- Na początek wywiad. Chce się dowiedzieć, co to za jedni czy mają jakieś doświadczenie wojskowe, policyjne lub inne, które może nam się przydać. Potem chce wiedzieć, czy mają już jakieś struktury dowodzenia. Będziemy wiedzieć na czym stoimy. W zależności ilu ich tam będzie, każdemu z nas przydzielimy po kilka osób, żeby poszło sprawnie. Jeśli ktoś ujawni się jako dowódca całości, będę chciał z nim pogadać osobiście.

- Dalej, jak już dowiemy z czym mamy do czynienia, bierzemy się do roboty. Mają być bez broni, więc nie sprawdzimy ich w tym temacie, zresztą coś takiego trzeba będzie lepiej zorganizować. Przez te dwa dni można jednak sprawdzić ich przygotowanie fizyczne, umiejętności terenowe i walkę wręcz.

- Arab ty odpowiadasz za pierwsza cześć. Weźmiesz do pomocy Legionistę, Jumpera i Blanco. Na miejscu zdecydujemy, ile grup i kto z kim idzie. Zrobicie im zaprawę. Porządną zaprawę, taką, żeby poczuli, że to nie zabawa.
- W jeden dzień ich nie wytrenujemy. -
odpowiedział rzeczowo Rosjanin.

- Oczywiście, ale sprawdzimy, którzy z nich mają dość siły woli, aby w to brnąc. To nie jest armia ani więzienie. Jeśli ktoś z nich będzie chciał zrezygnować, bo będzie mu za ciężko biegać po błocku, lepiej niech zrobi to teraz, niż później. Poza tym, to tylko pierwszy z obozów. Jeśli chcemy ich szkolić musimy zorganizować następne, więc można to potraktować jako ich szkolenie wstępne.

- No dobra i co dalej.

- Cossac, JoJo, DD i Kay wezmą ich w teren i zobaczymy, czy znają podstawy, przy okazji może jakieś podchody. Zobaczymy, czy potrafią się odnaleźć, poruszać, zorganizować lub znaleźć schronienie, jedzenie wodę, ogień, wykorzystać teren do własnych celów. Trzeba ustalić, jak jest u nich z faktyczną znajomością okolicy wokół miejsca ich zamieszkania lub tego którym im przydzielono, o ile coś takiego miało miejsce.

- Na koniec walka wręcz. Ja, Mi, Storm, Forg i spora część z nas może tu się wykazać i przetestować naszych partyzantów. Jak będzie potrzeba to Mi i Sara w razie czego zrobią przedszkolnie z pierwszej pomocy.

- No ok, a co z reszta z nas? Dla mnie i kilku innych nie wyznaczyłeś zadania -
do rozmowy włączył się Tercio

- Zdecydujemy na miejscu. Każdy z was ma jakąś specjalizacje. Jeśli na miejscu okaże się, jest ktoś ma podobne doświadczanie, weźmiecie go/ich na stronę i sprawdzicie, ile już umie i czy można go dalej podszkolić w danej dziedzinie. Będziemy potrzebować specjalistów. Oprócz tego będą potrzebował ludzi do obstawienia i zabezpieczenia obozu. Profesjonalnie, z stanowiskami obserwacyjnymi, strażnikami, przygotowanymi planami i drogami ewakuacji, w razie pojawienia się kłopotów. My i tylko My, mamy prawo tam kogoś zaskakiwać. Znajdzie się zajęcie dla każdego. W końcu nie wiemy, ile ich będzie…

Czas: 1998.01.28 śr, ranek; g 06:20
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Zachodnia; płw. Arenitas; okolice obozu

- Dwudziestu ludzi… -

Buck musiał przyznać, że jednak był rozczarowany. Fakt, wysłali kogoś przodem, aby sprawdził teren, choć nie wykrył obserwujących go ludzi a teraz zaczęli się jakoś organizować, ale nie o to jak się do tego zabrali chodziło. Arab miał racje i Kazinski nie spodziewał profesjonalnego wojska. Mimo wszystko liczył, że będzie ich więcej. Wychodziło na to, że albo Cantano nie potraktował jego prośby należycie poważnie, albo nie był wstanie nic więcej zorganizować w takim czasie. Względnie, że jego lokalne struktury nie bardzo przejmowały się jego „rozkazami”. Każda z tych okoliczności była rozczarowująca.

- Wygląda na to, że szkolących może być nie wiele mniej niż szkolonych…
- To co robimy?
- Tweety umiesz odpalić auto bez kluczyka?
- Przepraszam, to było pytanie?
- Wybacz. Ty, DD, JoJo i Storm idziecie na ten parking i zaopiekujcie się osobówką i furgonetką. Razem z naszymi dwoma, to da nam cztery samochody. Dalej plan jest taki…


*****


Zebrani na dnie dolinki ludzie byli jeszcze w trakcie rozkładania obozu, kiedy wszystko się zaczęło. Na szczyty okolicznych wzgórz nagle wjechały samochody, oświetlają z góry teren obozu długimi, przeciwmgielnymi światłami. Ostre reflektory nie pozwalały dokładniej przyjrzeć się pojazdom, ale wszyscy zobaczyli ludzi stojących mniej więcej w równych odstępach na szczytach wzniesień. Pojawili się jednocześnie, zupełnie znikąd. Bez trudu można było rozpoznać, że wszyscy byli uzbrojeni…

- Wy tam na dole! Ręce za głowę i na ziemie! -

Polecenie wydano po hiszpańsku, ale z obcym akcentem. Uzbrojeni ludzie zaczęli schodzić dół zbocza, ale samochody trzymały się z tyłu, oświetlając teren zza ich placów, co nadal uniemożliwiało przyjrzenie się napastnikom.

- Na ziemie z rękami za głową! Już! -

Tym razem słowa były poparte szybką serią z karabinu maszynowego, co nie pozostawiało wiele do interpretacji. Napastnicy zbliżali się szybko, w zorganizowany sposób, nie dając szans nikomu na ucieczkę. Rozmokła ziemia, był zimna i nieprzyjemna w kontakcie, ale nie pozostawiono im wyboru. Pozycja nie była najwygodniejsza do obserwacji, ale po kilku chwilach dało się lepiej przyjrzeć, zbliżającej się do obozowiczów grupie. Z całą pewnością większość z nich nie pochodziła z okolicy. Do przodu wysforował się wielkolud z łysą czaszką i karabinem w dłoniach.

- Nie żyjecie. Wszyscy. Gratulacje. Miło was poznać, nawet pomimo tego, że wszyscy jesteście martwi. Teraz możecie już wstać i powiedzieć mi, kto dowodzi tą bandą truposzy. -
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 25-07-2022 o 00:00.
malahaj jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172