Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-11-2022, 18:45   #71
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Wszystko zaczęło się układać naprawdę dobrze. W zasadzie do pełni szczęści brakowało im tylko, aby ktoś sprezentował im jakąś ciężarówkę, aby mogli to wszystko zabrać. Na szczęści mogli liczyć na niezwodną Policję…

- Tweety sprawdź ten sejf na górze w gabinecie komendanta. Pamiętaj, aby pozacierać za sobą ślady. Newmann uruchom jedno z tych aut na zewnątrz. Bierz to z największym bagażnikiem. Reszta wybierzcie z tego magazynu PMy. Bierzemy też te snajperki. -

Buck wydawał polecenia i sam wziął się za pomaganie z przenoszeniem broni i amunicji. Karabiny snajperskie miał zamiar załadować do trzeciej terenówki, wraz z bronią, której spodziewał się w sejfie na górze. Newmann szybko uporał się z zamkiem i silnikiem cywilnego samochodu i wkrótce zaczęli do niego ładować Thomsony, Pepesze i olejarki. Tyle ile weszło.

- Sejf otwarty. Komendant widzę lubi ładne rzeczy… -

Po meldunku drużynowej złodziejki Buck zaciekawiony sam poszedł sprowadzić zwartość sejfu. Zagwizdał z cicha widząc wszystkie te błyszczące zabawki, popakowane w eleganckie pudełka.
- Świetnie. W Dimitrowej taksówce jest akurat tyle miejsca, żaby to tam upchać. Bierzmy i zawijajmy się. Dobra robota Tweety, masz u mnie premie. Chociaż nie wiem, co takiego mógłbym Ci dać, czego sama nie mogłabyś zwinąć. -
- Oh szefie, nie martw się. Jakoś się dogadamy… - rzuciła niedbale i dosłownie przecisnęła się obok niego do wyjścia.

Była noc, brak światła, w pomieszczeniu było ciemno, był w kominiarce a noktowizory przekazywały obraz w odcieniach zieleni. Mimo to Buck był pewien, że Tweety wiedział jaki miał po tym wyraz twarzy. Całe szczęście, że nie nadała tego przez krótkofalówkę, bo obawiałby się wyjść z budynku, wiedząc kto czeka z karabinem na dachu… W sejfie oprócz broni była spora butelka jakiegoś bez wątpienia drogiego alkoholu. Buck zawinią ja bez chwili wahania. Przyda się po akcji.

Buck uznał, ze wystarczy już tego buszowania po magazynie. Byli tu wystarczająco długo. Z resztą ekipy dopakowali samochody wybraną bronią i poświęcili jeszcze chwilę na wytarcie klamek i innych rzeczy których dotykali w budynku. Po tym wszystkim Kazinski wydał komendę zapakowania się do samochodów i powrotu do ich kryjówki. Na miejscu miał zamiar rozładować auta i bezpiecznie pozbyć się skradzionego wozu, uprzednio upewniając się, że nie zostawię w nim żadnych odcisków, czy innych śladów. W samochodzie były dokumenty z adresem właściciela. Zostawi mu go dwie ulice dalej, nich chłop źle ich nie wspomina.

Następnego dnia przez Lyare i Eurico miał zamiar skontrować się z Amim i dograć sprawę przeprawy, w między czasie wynajdując ciężarówkę do przewiezienia ich wszystkich fantów, bo trochę się tego już zebrało.

W Barcelonie miał zostać on, Mi, Lyara, Eurico, Tweety, Carabinier, Newmann i Muller. Reszta najemników miała wyruszyć z Barcelony jeszcze dziś w czterech wynajętych do akcji pod siedzibą partii autach. Ktoś mógł je zapamiętać, więc Buck chciał się ich szybko pozbyć z miasta. Mieli je zwrócić z samego rana i już o własnych siłach, wrócić na ranczo i tam zdać raport Cantano.

- Ruszamy! -
 
malahaj jest offline  
Stary 02-12-2022, 23:37   #72
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 33 - 1998.02.23 pn popołudnie

Czas: 1998.02.23 pn, popołudnie; g 17:30
Miejsce: Morze Karaibskie, Wenezuela kontynentalna; Barcelona; bar “Mariachi”
Warunki: jasno, ciepło, wytłumiony odgłos wiatru; na zewnątrz: jasno, pogodnie, b.sil.wiatr, umiarkowanie



Wszyscy



- A! Są moi przyjaciele! - latynos w średnim wieku zaprezentował swój firmowy, biały uśmiech jaki pewnie mógłby być ozdobą każdej kampanii wyborczej. Znów się spotykali i to w tym samym miejscu co za pierwszym razem. Na zapleczu baru “Mariachi” gdzie poprzednio grali w pokera na pieniądze. i drużyna gospodarzy okazała się w tym nieco lepsza niż drużyna gości. Ale jak się okazało pozwoliło to zadzierżgnąć jakieś relacje nie tylko pokerowe. Wczoraj w niedzielę, Lyra i Eurico pojechali spotkać się z politykiem z tutejszego ratusza. I ten zgodził się dzisiaj spotkać z Buckiem właśnie tutaj. Między innymi po to aby przynieść gotówkę za wykonane zlecenie bo wczoraj nie miał jej przy sobie a jak nie był poinformowany o detalach co, gdzie, i kiedy to i nie mógł się spodziewać kiedy dojdzie do sfinalizowania tego zlecenia. Ale kubański duet jaki z nim się najlepiej dogadywał wrócił z wieściami, że pracownik ratusza jest bardzo zadowolony ze spalenia biura jego przeciwników politycznych oraz ich ośmieszenia. Dlatego chętnie był gotów się z nimi spotkać właśnie dzisiaj.

Dzisiaj jednak swoje trzy grosze wtrąciła pogoda. I to nie byle jaka. Huragan z pełnym impetem uderzył na amerykańską Florydę. Ta amerykańska ostroga wbijająca się między Zatokę Meksykańską a Atlantyk zmagała się z żywiołem i od rana było o tym słychać w radio i telewizji. Może i dlatego tutaj, setki kilometrów dalej na południe, dzisiaj pogoda nie rozpieszczała. Warunki były iście sztormowe a jak się nieco uspokajało to i tak wiał wiatr tak silny, że bez trudu zamiatał całymi drzewami a pod wiatr się szło wyraźnie z trudem. Oddychać też było niezbyt łatwo. Dzisiaj więc wszystkie promy i loty były odwołane. Na razie na 24 h. Nie zmieniało to co prawda sytuacji tych najemników jakich Buck wybrał do pozostania w mieście ale jednak dawał poczucie oblężenia gdy brakowało świadomości, że gdyby grunt zaczął się palić pod nogami to można wsiaść w samolot czy na prom i stąd odlecieć na Margaritę czy gdzie indziej. Wczoraj bowiem jeszcze było znośnie i ci koledzy i koleżanki co zostali wybrani do odwiezienia wypożyczonych z Cumana wozów to już nie wracali do Barcelony tylko tam wsiedli na prom jaki ich zawiózł na Margaritę. Do wieczora powinni być już na rancho Colaresów. Wczoraj późnym wieczorem zadzwonił Frog. Z hotelu na wyspie do “Dorado” gdzie mieszkali pozostali tu najemnicy i dał znak, że już wszyscy są na miejscu i obyło się bez zbędnych przygód.

No i w niedzielę to słychać było różne plotki ale nie wychodziły świeże gazety. W lokalnym radio jednak poinformowano o tajemniczym wypadku pożaru w biurze Partii Pracy oraz zuchwałej kradzieży broni i amunicji z policyjnej strzelnicy. Spiker przestrzegał przez uzbrojonymi bandami, zapewne powiązanymi z kartelami i zorganizowaną przestępczością. I aby wszelkie podejrzane zachowania zgłaszać na policję. Nawet był krótki wywiad z jakimś oficerem policji jaki z werwą nakreślił bezczelny napad jakiejś bandy z których pewnie chociaż część nie była rodowitymi Wenezuelczykami sądząc po akcencie. Więc podejrzewano jakichś zagranicznych najemników. I oficer dał do zrozumienia, że podejrzewa, że to jacys zagraniczny eksperci najęci przez kartele czy podobne mafinne grupy do tego rabunku aby jej potem użyć do swoich kartelowych wojen i terroryzowania obywateli. Dobrze, że chociaż załoga strzelnicy dzielnie wytrwała na posterunku znosząc ten szturm bandytów bez szwanku a nawet ich w końcu odganiając. Niestety bandyci odcięli zasilanie i łączność więc policjanci mogli wezwać pomoc od sąsiadów dopiero jak już było po. Ale policja prowadzi śledztwo w tej sprawie i nie odpuści bandytom takiego postępku.

No a od rana można było kupić już gazety z opisujące te dwa weekendowe wydarzenia i był to temat do czytania i rozmów razem z tym tornado jakie chłostało Florydę swoimi biczami. Franco był z tego powodu smutny bo raz, że martwił się o swoje ulubione, amerykańskie miasto a dwa współczuł Jumperowi który co prawda już wyjechał z miasta ale właśnie pochodził z Miami. Ale i na miejscu pogoda nie rozpieszczała i zdarzały się przewrócone słupy telefoniczne, połamane gałęzie drzew a miotanych wiatrem śmieci i drobnych przedmiotów można było nie liczyć. No i wstrzymano rejsy i loty do i z miasta. Zresztą w radio i tv mówili, że to tak wygląda w całej Wenezueli. A prognozy pogody przynajmniej na dzisiaj nie zapowiadały poprawy.

Zaś najemnicy jacy zostali w mieście mieli bardzo gorący towar w niby pustym magazynie. Policja na pewno z radością położyłaby łapy na tej całej skradzionej im broni. I paru “zutylizowanych” karabinach maszynowych lotniczego pochodzenia. No ale wczoraj nie mieli konkretnie dogadanego tego celnika w porcie o jakim mówił Ami a dziś z powodu huraganu i tak był zakaz rejsów aż się pogoda nie uspokoi. Niedziela niezbyt sprzyjała szukaniu ciężarówki czy innego dostawczaka aby zapakować ten cały stalowy i ołowiowy złom na pakę a następnie pojechać do portu i dalej sprobowac to przemycić na prom. Udało się znaleźć towarowe taxi gdzie można było wynająć furgonetkę za 200 $ na dobę plus 1 000 $ kaucji. A silny wiatr lub po prostu sztorm niezbyt sprzyjał wychodzeniu na zewnątrz. Więc i ulice były dość wyludnione, jak ktoś nie musiał to nie wychodził na zewnątrz aby zmagać się z naporem wichru albo oberwać jakimś kawałkiem ciśniętego śmiecia czy zostać przygnieciony gałęzią albo słupem telefonicznym. “Dorado” był położony w pobliżu lotniska ale bez widoku na morze ale w tv pokazywali, że i tam fale nieźle szturmują brzegi i miotają wszystkim co miały w swoim zasięgu. Mimo wszystko jednak Ami zdecydował się z nimi spotkać na zapleczu też dość opustoszałego dzisiaj baru.

- Świetna, robota, świetna robota! Naprawdę, o to właśnie chodziło! Dobrze im tak! A te przerabnka! Bravissimo! - powiedział radośnie podchodząc do stołu przy jakim tydzień temu grali w pokera a teraz siedział Buck. Pracownik ratusza z entuzjazmem się z nimi przywitał i triumfalnie pokazał lokalną gazetę gdzie na jednej stronie była fotka nocnej walki straży pożarnej z płomieniami jakie objęły biuro Partii Pracy. A na sąsiedniej stronie o nocnym napadzie na policyjną strzelnicę no ale na nią Ami nie zwracał takiej uwagi.

- No to tutaj obiecana kasa. I co tam, nawet dorzucę wam premię! A co! Świetna robota! - wczoraj jak go odwiedziła Lyra i Eurico to nie miał przy sobie takiej gotówki no ale dzisiaj przyjechał przygotowany. Zapłacił tak jak obiecał po 500 $ za każdą z trzech głów liderów partii. I dorzucił jeszcze parę stówek premii, że zrobiło się równo dwa kafle. I jednego do tych dwóch co obiecał za zniszczenie biura wrogiej partii. A gdy Kubańczycy zagaili go o tego celnika na promie pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Tak, tak, oczywiście. To Gustavo. Trochę łysieje dlatego zwykle chodzi w czapce to tego tak nie widać. Ma ranne zmiany od 7 do 15-tej. No ale was nie zna. Więc musicie mi powiedzieć czym będziecie. Jakim samochodem. To dam mu znać jaki samochód ma przepuścić bez zbędnych pytań. Tylko bez żadnych narkotyków. Mają tam szkolonego psa, psa nie da się przekupić. Narobi larum jak tylko wyczuje prochy no i wtedy to może być różnie. No i jak coś tam macie przewieźć co by lepiej nie było się chwalić to lepiej to tak zrobić aby się tym nie chwalić nawet jakby Gustavo był ostrzeżony. Nie jest tam sam. - Ami chyba domyślał się, że skoro pytają o takiego pewnego celnika to mogą mieć coś do ukrycia. Ale za bardzo w to nie ingerował. Za to dał znak jak to zwykle wygląda. Nie ukrywał, że 100% pewności nie daje. Bo mogą się zdarzyć różne losowe sprawy. Ale mimo to był dobrej myśli. Na razie port i tak był zamknięty z powodu kiepskiej pogody.

- No a poza tym właściwie jakie macie plany? Zostajecie w naszym pięknym mieście czy zwijacie manatki? Często robicie takie numery? Bo może moglibyśmy nawiązać szerszą współpracę. Taka grupka rzutkich i pomysłowych ludzi mogłaby mi się przydać. No chyba, że to jakaś urlopowa przygoda i zwijacie się stąd. - zagaił na koniec gdy już byli rozliczeni i mieli ustalone te najważniejsze sprawy. Nad ich głowami lufcik skrzypiał i trzeszczał od naporu wiatru ale tu w środku było względnie cicho i spokojnie. Podobnie jak podczas pierwszego, pokerowego spotkania zza ściany dobiegała wytłumiona muzyka z głośników jaka umilała czas gościom ale raczej była tylko tłem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 10-12-2022, 19:03   #73
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- W rzeczy samej bardzo podoba mi się w Barcelonie. -

Buck z uśmiechem odpowiedział Amiemu sącząc drinka. Faktycznie z każdym dniem coraz bardziej podobała m się ta mieścina. Dziś z rana obejrzał najdroższy film wideo w swoim życiu i choć akcja była raczej krótka, to musiał przyznać, że był wart swoje ceny. Nie przeszkodziło mu to jednak zniszczyć filmu zaraz po obejrzeniu.

W dalszej kolejności wysłał Muller i Newmanna do wypożyczalni samochodów, w celu wynajęcia im dostawczaka. Ich sprzęty było już na tyle dużo, że nie zmieściłby się w ich terenówkach. Za dostarczenie broni mieli odpowiadać Lyara, Eurico, Mi i Newman. Para Latynosów miała prowadzić dostawczaka, pozostała dwójka w terenowce zapewniała im obstawę. Broń miała zostać zamaskowana pod skrzyniami z owocami, które oficjalnie przewozili do hotelu na wyspie. Mieli wyruszyć na Margaritę jak tylko pogoda się poprawi i dogada się sprawę z Amim.

- Mam tu jeszcze kilka spraw do załatwienia, jak choćby z twoim przyjacielem Gustavo. Ruszymy jak tylko pogoda pozwoli uruchomić promy. Jedziemy czerwonym Fordem Transitem. - Buck podał Amiemu numer rejestracyjny wypożyczonego auta - Mam interesy w rożnych miejscach i zajmuję się różnym sprawami. Można powiedzieć, że mam bardzo szeroki zakres działalności. Chciałbym znaleźć w Barcelonie miejsce do którego będę wracał, dlatego szukam tu stałego lokum dla siebie i swoich ludzi. Czegoś gdzie można przenocować, zaparkować samochodami, przechować rożne rzecz w razie pogrzeby. To nie musi być w żadnej prestiżowej dzielnicy. Najlepiej gdzieś na uboczu, bez sąsiadów i dużego ruchu. Gdybyś znał taką nieruchomość, to chętnie się o niej czegoś dowiem.
- Ha, czyli jednak zostajesz!
- Jak najbardziej jestem zainteresowany dalszą współpracą. Określ czego potrzebujesz Ty, lub ktoś komu chcesz pomóc a postaram się rozwiązać wasze problemy. Nie ukrywam, że sam mogę potrzebować jeszcze tego typu usługi, jaką dziś omawialiśmy. Powiedziałbym nawet, że na szerszą i bardziej regularną skalę. Wiesz jak jest, raz Ty płacisz nam, innym razem my płacimy Tobie. Ze swojej strony gwarantuje, że w naszym aucie, tym teraz i ewentualnych przyszłych, nie będzie niczego, czym mógłby się zainteresować czworonożny funkcjonariusz. Gdyby Gustawo miał jakieś znajomego na podobnym stanowisku w obsłudze lotniska, to również chętnie bym go poznał.


Buck luźno rozmawiał jeszcze przez jakiś czas z lokalnym urzędnikiem. Przekazał mu, że jest zainteresowany dalszą współpracą i ze poszukuje dla siebie miejscówki w Barcelonie, jak również dalszych kontaktów na lotnisku i w Policji. Po wszystkim pożegnał się, umówił na kolejny kontakt i wrócił do hotelu do reszty zespołu. Miał jeszcze z nimi parę spraw do omówienia. Nie było ich już tak wielu, więc mogli spotkać się w jego pokoju, zwłaszcza, że zawsze zostawiał dwójkę na straży w magazynie. Tym razem miał to być Muller i Newman, potem zmienić ich miał on i Mi.

- W porządku, przekazałem Amiemu namiar na nasze auto. Ruszamy na Margarite jak tylko pogoda pozwoli na uruchomienie promów. - zaczął od zrelacjonowania rozmowy z urzędnikiem. Sam plan przerzutu na wyspę miał już ze swoimi ludźmi ustalony. Czekali tylko na potwierdzenie dogadanie sprawy z Amimii i pogodę.

- Możemy użyć tego miejsca jako kanału przerzutowego na wyspę. Samoloty mogą stąd bezpośrednie latać na wyspę, jeśli uda się pozyskać kontakty na lotnisku i w porcie, będzie można tutaj dostarczać insertujący nas sprzęt i dalej puszczać w drogę na wyspę. To może być mniej podejrzane i bezpieczniejsze, niż bezpośredni przerzut na Margaritę.

- Póki co zostaje nam tutaj jeszcze sprawa tego całego romansu. Ma dość czekania i czajenia się. Jeśli naszej „szefowej” pasuje mała inscenizacja, to tak może być nawet łatwiej to nagrać. Pomysł jest taki: Zamiast śledzić tych dwoje w pracy, będziemy oberwać ich dom i to jaki mają rozkład dnia i zajęć. Celował bym z akcją bezpośrednio w niego. Trzeba będzie go odurzyć, wynająć jakąś dziewczynę albo dwie i zrobić miał inscenizacje ze zdjęciami. Na podobnej zasadzie jak zrobiliśmy to z tymi partyjniakami. Tylko teraz nie chce go porywać, ani stosować innej przemocy. Bardziej widział bym to jako podanie mu jakiś prochów, tak coby film mu się urwał. Potem przebierzmy go we wdzianka z sexshopu, jakieś nam jeszcze zostały. Plus te wynajęte dziewczyny. Maksymalne upokorzenie, szefowa będzie zadowolona. Należałoby tylko wymyślić jakiś sposób na podanie mu prochów, tak aby się nie zorientował.

- Tweety w lokalnych klubach na pewno jest ktoś, kto będzie umiał cos takiego załatwić, namiary na odpowiednie dziewczyny też powinno dać się zorganizować. Carabinier Ty sprawdź jak można się z nim umówić na spotkanie. Oficjalnie w sprawach zawodowych, ale w takim miejscu, skąd będzie można go łatwo wyciągnąć, jak straci przytomność. Na spotkaniu trzeba będzie dosypać mu coś do kawy, można nawet dogadać się z obsługą. Odpowiednia miejscówka, gdzieś blisko, idealnie w tym samym budynku, będzie już na niego czekać, razem z naszymi wynajętymi Paniami. Tam szybka sesja zdjęciowa w klimatach lateksu, pejczów i dławika w ustach i gotowe. Po wszystkim normalnie odwieziemy go do domu. Można nawet na bezczelnego położymy go do łózka, coby chłop jak wstanie w ogóle się nie zorientował co się stało.

- Powiedzcie jak to widzicie, bo w takie akcje jeszcze się nie bawiłem i może czegoś nie wziąłem pod uwagę. -


Buck nauczony ostatnimi doświadczenia ciekawy był opinii swojego zespołu. W końcu miał tu specjalistów od różnych rzeczy i chciał w pełni wykorzystać ich wiedze i doświadczenie. Chciał w miarę szybko załatwić to „romansowe” zlecenie i wrócić na wyspę, coby uzgodnić dalsze plany z Cantano. Potem jednak planował znowu wrócić do Barcelony. Propozycje Amigo mogła przynieść im dalsze korzyści i trzeba było ją wykorzystać. Podobnie jak inne zdobyte tu kontakty.

Po skończonej naradzie, Buck zszedł na dół, do hotelowego holu a stamtąd udał się na tył budynku. Był tam częściowo zadaszony taras, teraz racji pogody całkowicie wyludniony. Deszcz uderzał o blaszany dach, deski parkietu, dudnił o plastikowe stoliki. Wiatr co i rusz usiłował przewrócić poskładane teraz barowe parasole. Z kilkoma mu się nawet udało. Rzecz jasna nikt z obsługi nawet nie myślał ich teraz podnośnic i ustawiać na nowo. Innymi słowy , było naprawdę paskudnie, ale łysy Amerykanin lubił taką pogodę. Podszedł do krawędzi dachu, akurat na tyle, żeby jeszcze chronił go przed całkowitym zmoknięciem, ale nic nie robił sobie z co i ruch zwiewanych kropel deszczu, które szybko go opadły. Luźna koszula, którą miał na sobie szybko zrobiła się wilgotna i przykleiła się do masywnej sylwetki. Oprał się o jeden z drewnianych filarów podtrzymujących dach i niespiesznie zapalił cygaro, przepatrując się złowieszczej pogodzie.

- Spodziewałam się, że Cię tu znajdę. -
Mi pojawiała się po kilkunastu minutach, stając obok niego.
- Zebrało Cię się na wspominki? -
Buck uśmiechał się do swoich myśli. Gdzieś z wnętrza budynku słyszał jak w radio podają kolejny komunikat o niebezpiecznej pogodzie i pobliskim huraganie.
- Cóż, wtedy zajmowaliśmy się troszeczkę innymi sprawami…

*****


Somalia, Mogadiszu, dzielnica portowa, kilka miesięcy wcześniej

… porywisty wiar i ulewny deszcz przybiorą jeszcze na sile. To największy cyklon w rogu Afryki do lat. Porty i lotniska są nieczynne, spływają do nas informacje o uszkodzeniach linii energetycznych i komunikacyjnych. Tu Radio Muqdisho! Śledźcie nasze komunikaty! Nie wychodźcie z domu jeśli nie musicie, przebywanie na zewnątrz grozili śmiercią!

- Przebywanie w środku też. - mruknął pod nosem Abdullahi "Firimbi" Hassan poprawiając na ramieniu pas z kałasznikowem.

Stare zdezelowane radio ledwo co chodziło, co chwilę trzeszcząc i urywając dźwięk. Stał w bramie wielkiego, blaszanego magazynu, wpatrując się w czarną noc na zewnątrz. Porywisty wiatr raz za razem uderzał w rozklekotany budynek, byle jak poskładany z blachy falistej a ulewny deszcz bez przerwy bębnił o metalowy dach magazynu. Na zewnątrz mrok spowił port i widoczny stąd obszar magazynowy. Prądu nie było już od kilku dni a załoga już dawno uciekła. W taką pogodę nie było tu nawet zwyczajowych rabusiów i szabrowników. Tylko on i jego ludzie. Razem ośmiu członków obstawy Generała Aliego Mahdi Mohameda…

Jego rozmyślania przerwało pojawianie się samochodu zmierzającego w ich kierunku. Nie był zaskoczony, czekali na niego. Dał znak swoim ludziom żeby szerzej otworzyli bramę i długie auto wjechało do środka. Z czarnej jak otaczają ich noc limuzyny najpierw wsiadał zwalisty, łysy białas, zaraz po nim dużo drobniesza kobieta. Obydwoje w czarnych kombinezonach, ewidentnie zagraniczni najemnicy. Obrzucili obecnych szybkim spojrzeniami, po czym kobieta otwarła tylne drzwi limuzyny i wytoczył się z nich otyły, ciemnoskóry mężczyzna w generalskim mundurze. Firimbi nie zwrócił na niego większej uwagi. Doskonale wiedział kim on jest, ale to nie miało już znacznie. Pewnie i tak dzisiaj umrze. Nawet bardzo możliwe, że on sam go zabije. Sam zresztą się o to prosił a może nawet przeczuwał zabierając ze sobą tylko te dwóję ochrony. Nie mieli nawet ze sobą żadnej widocznej broni, co bardzo kontrastowało z jego ludźmi, któryż choć wyglądali jak banda szabrowników, to jednak byli obwieszeni pasami z automatami, granatami i taśmami z amunicją. Jeden nawet miał RPG!

Na środku poza tym całkowicie pustego magazynu stał zupełnie nie pasujący do takiego miejsca, wielki luksusowy namiot. Gruba wełna, z gatunku tak drogiego, że za ilość wystarczającą na uszycie płaszcza, można było kupić kilka wiosek w tym kraju. Łącznie z mieszkańcami. Wyglądał tak, jakby ktoś ukradł go saudyjskim szejkom i rozstawał w brudnym, rozpadających się magazynie dla żartu. Tam właśnie skierował swoje kroki grubas a za nim jego obstawa. Przed namiotem płonęła pochodnia, oświetlając nieco pomieszczenie. Kobieta uniosła przed grubasem zasłonę namiotu, wpuszczając go do środka a sama, wraz ze zwalisty kolegą została na zewnątrz. Po jednej stronie wejścia z stanęła dwójka zagranicznych najemników, po drugiej ósemka ludzi generała, lekceważąco trzymając ręce na broni.

Firimbi miał w końcu okazje przyjrzeć się przybyłym nieco bliżej. Szczególnie kobieta zwróciła jego uwagę. Jej kombinezon był zadziwiająco dobrze dopasowany do ciała, podkreślać jej sylwetkę a twarz o wyraźnie azjatyckich rysach była bardzo atrakcyjna. Gdyby tylko nie spoglądała na niego tak lodowato obojętnym wzrokiem… Firimbi wręcz nie mógł oderwać od niej oczu, w myślach już rozważając co z nią zrobi, jak będzie po wszystkich. Bo różne rzeczy mogły się tu tej nocy wydarzyć, ale ona należała do niego i miał zamiar zabawić się z nią, tak jak lubił najbardziej. Aż uśmiechnął się do swoich myśli, oblizując wargi. Niech no tylko skoczą ta pierdzielenie w środku…

Tymczasem we wnętrzu namiotu pasażer limuzyny rozsiadł się wygodnie w przygodowym dla niego luksusowym fotelu. W oświetlonym kilkoma lampami oliwnym wnętrzu czekał na niego drugi mężczyzna. Szczuplejszy i młodszy, ale o rysach bardzo podobnych do przybyłego gościa. Również był w generalskim mundurze. Usiadł naprzeciwko w takim samym fotelu.
- Witaj bracie. Nie spodziewałem się, że przyjmiesz moje zaproszenie. - zaczął „gospodarz”.
- Dlaczego nie miałby spotkać się z własnym bratem?
- Próbowałem Cię zabić kilka razy. Ty mnie też, co najmniej dwukrotnie.
- Trzykrotnie, mówiąc ściślej. Ale nie ma co rozpamiętywać przyszłości. Mamy swoje problemy, ale uważam, że można je rozwiązać raz na zawszę. Po to tu jestem.
- Taaak… Mam trzy razy większe siły niż Ty, kontroluje większość miasta, w tym ratusz, port, lotnisko i rynek a z tego co słyszałem lista twoich sojuszników robi się coraz krótsza. Został na niej ktoś poza „zagranicznymi przyjaciółmi”?
- Liczy się jakość, nie ilość bracie.
- Taaak… Jeszcze miesiąc, może dwa i jedyna jakość jaka będzie Cię interesować, to jakość drewna z jakiego zrobią Ci trumnę. O ile będą się przejmować takimi szczegółami. Co w takiej sytuacji możesz mi jeszcze zaproponować?

Grubas westchnął ciężko i sięgnął powoli do wewnętrznej kieszeni munduru. Zdawał się nie zwracać uwagi, na dłoń położoną na przepiętej do boku swojego rozmówcy broni. Wyciągną papierośnice z kości słoniowej, ozdobioną złotem i diamentami, otworzył z trzaskiem i skierował w kierunku rozmówcy.

- Papierosa?
- Nie, dziękuje. Ten nałóg Cię kiedyś zabije bracie. -
Grubas wzruszył ramionami i wciągną ręcznie robionego papierosa, w nietypowej czerwonej bibule. Przyglądał mu się przez chwilę , jakby z wahaniem, po czym włożył do ust i zapalił. Zaciągał się głęboko dymem, wydmuchał go prosto przed siebie, po czym uśmiechnął się do brata.
- Cóż, skoro nie chcesz mojego papierosa, to może porozmawiamy o kapitulacji?
- O proszę. Tego też się po tobie nie spodziewałem bracie. Tyle, że już na to trochę za późno. Nie jest mi potrzeba twoja kapitulacja. Twoi ludzie i tak prędzej czy później przejdą na moją stronę, nie masz już przyjaciół a…
- Nie zrozumiałeś mnie. Mówiłem twojej kapitulacji. -

Gruby przerwał mu stanowczo, choć uprzejmie, po raz kolejny zaciągnąć się papierosem i dmuchając dymem w jego stronę.
- Co? To jakiś żart? Zawsze byłe bezczelny, ale to…. to, jest… to… co do… -
Młodszy mężczyzna zaczął mieć wyraźne problemy z mówieniem, a nawet złapaniem oddechu. Nagle zrobił się czerwony, a potem siny twarzy. Próbował wstać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa i przewrócił się na wściełaną grubym, puszystym dywanem podłogę. Wyraźnie chciał sięgnąć po broń, ale to było już ponad jego możliwości. Po kilku chwilach utkwiony w brata wzrok mu się zeszklił i znieruchomiał.

Siedzący w fotelu grubas obserwował to wszystko obojętnie z papierosem w dłoni. Gdy jego brat znieruchomiał na dobre, zgasił dokładnie niedopałek na poręczy luksusowego fotela, robiąc w nim wypaloną dziurę, po czym cisnął nim w leżącego.
- Mój nałóg może mnie kiedyś zabije, ale Ciebie zabił już teraz. -

Mężczyzn schował papierośnice z powrotem w kieszeni munduru i ruszył do wyjścia. Po kilku krokach był na zewnątrz i rozejrzał się po pomieszczaniu. Kilka kroków dalej, z rękami założonymi za głowę klęczeli na ziemie ludzie jego brata. Pilnował ich łysol i azjatycka pieść z automatami w dłoniach. Tymi sami, które jeszcze przed parom minutami, obecni jeńcy mieli w rękach. Grubas spojrzał pod nogi i zboczył tam jeszcze jednego, z obrzydliwe skręconym karkiem i wyrazem ogromnego zdziwienia na twarzy. Obojętnie przekroczył nad zwłokami Firimbiego i ruszył do samochodu. Minął swoich ludzi nawet nie spoglądać na nich ani na jeńców. Po paru krokach za plecami usłyszał serie z automatów, po czym minęły go dwie na czarno ubrane postacie. Kobieta, tak jak poprzednio otworzyła przed nim tylne drzwi, mężczyzn zajął miejsce za kierownicą, ona obok niego.

Po chwili limuzyna wyjechał z magazynu i przebijać się przez ściany wciąż szalejącego deszczu skierowała się poza dzielnicę portową. Równo drzwi minuty po ich odjeździe cały magazyn zniknął w kuli ognia, która zostawiała na niebie wielki grzyb, widoczny z obszaru całego miasta. Ot, dzień jak co dzień w Mogadiszu. Pasażer limuzyny nic sobie z tego nie robił, nie zwracał też uwagi na krajobraz mijany za oknem. Zresztą noc była czarna, lał deszcz i huczał wiatr, wiec niewiele dało się zobaczyć. Po jakimś czasie nacisnął przycisk w drzwiach samochodu i szyba oddzielająca go do dwójki z przodu opuściła się z mechanicznym sykiem.

- Przekażcie proszę Panu Smithowi, że bardzo dziękuje za jego pomoc. Przeroście go w moim imieniu, ale postanawiałem zachować sobie jego prezent. - tutaj z powrotem wyciągnął z kieszeni papierośnice - To niesamowite czego to u was za oceanem nie wymyślą. Bardzo użyteczna rzecz. Na pewno mi się jeszcze przyda. Wyobrażacie sobie, że ten idiota na chwilę przed śmiercią powiedział, że papierosy mnie zabiją? Mnie, rozumiecie?!
- Papierosy cię nie zabiją. -
odpowiedział obojętnym tonem siedzący za kierownicą mężczyzna nie odwracając oczu do drogi przed sobą.

Limuzyna zatrzymała się obok drogi, tuż obok obskurnego hotelu. Na recepcji paliło się światła a za ladą siedziała stara, pomarszczona kobieta. Uniosła głowę widząc parkując samochód. Przez chwile nic się nie działo, nikt nie wysiadał, po czym w środku dwa razy czymś błysnęło. Zaraz potem zza kierownicy wysiadł wielki biały mężczyzna, podszedł do tylnych drzwi, otwarł je i wyciągnął z samochodu bezwodne ciało jakiegoś grubasa i bezceremonialnie rzucił je do lokalnego rynsztoka, po czym skierował się do hotelu.
Wszedł do środka, dokładnie wytarł buty w wycieraczkę przy wejściu i podszedł do lady, za którą siedziała staruszka.
- Dzień dobry Panie Buck.
- Dzień dobry Rita.

Mężczyzna uśmiechnął się do niej przyjaźnie i położył na ladzie papierośnice z kości słoniowej, ozdobioną zlotem i diamentami. Kobieta z uśmiechem schowała ją do kieszeni starego wytartego i niemiłośnie połatanego fartucha.
- Przekaż proszę Panu Smithowi, że przesyłki zostały dostarczone zgodnie za zamówieniem.
- Oczywiście Panie Buck.
- Do zobaczenia Rito
- Do zobaczenia Panie Buck.


Buck wyszedł przed budynek i nie przejmując się pogodą zapalił cygaro. Z budynku naprzeciw, zwabionych zamieszaniem wytoczyło się kliku uzbrojonych mężczyzn. Na przemian pokazywali sobie leżące na ulicy zwłoki i jego. Po chwili z samochodu wysiadała Mi i stanęła obok niego. Obserwujący ich lokalsi, na ten widok szybko zmyli się z powrotem do środka.
- Chyba Cię poznali. - rzucił do niej luźno
- Coraz więcej ludzi zaczyna nas tu poznawać.
- Fakt. Musimy zmienić lokalizację.
- No. Tylko tym razem gdzieś, gdzie jest ładna pogoda, dobrze.
- A byłaś kiedyś na Karaibach? Tam zawsze jest piękna pogoda…
 
malahaj jest offline  
Stary 21-12-2022, 02:18   #74
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 34 - 1998.02.24 wt zmierzch

Czas: 1998.02.24 wt, zmierzch; g 19:15
Miejsce: Morze Karaibskie, Wenezuela kontynentalna; Barcelona; hotel “Dorado”
Warunki: jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, deszcz, sła.wiatr, gorąco (-1)



Wszyscy



Wszyscy znów zebrali się w pokoju Bucka. Bo jak jeszcze czwórka z nich wyjechała rano z gorącym towarem ukrytym pod skrzynkami z owocami na pace czerwonego Forda Transita to zrobiło ich się jeszcze mniej. Samą furgonetkę udało się zwyczajnie wynająć w lokalnej firmie do przewozu osób ale głównie towarów. Poszło na to dwie stówki za dobę. Ale, że raczej do poranka nie było co się spodziewać powrotu Transita z Margarity to pewnie poleci i kolejne dwie stówki za dzień jutrzejszy. I kaucja 1 000 $ za furę. Większa fura to i większe ubezpieczenie niż przy osobówkach jakie wynajmowali do tej pory. Ten tysiączek jednak powinien się zwrócić przy oddawaniu vana. A telefon z Margarity jaki właśnie odebrali na dole w recepcji hotelowej mówił, że czerwona furgonetka bezpiecznie dojechała na farmę Coralesów. Więc cała zdobyta w Barcelonie broń była już w rękach najemników w ich bazie urządzonej przez organizację Miguela. Co chyba i tam na wyspie i tutaj na kontynencie wszystkim poprawiło humory.




https://skokipolska.pl/wp-content/up...inter-1998.jpg


- No i po zawodach. - Tweety wyłączyła telewizor bo gdy przyszedł Carabinieri to mieli już komplet. Wcześniej leciało zakończenie zimowych igrzysk w Nagano na przemian z raportami o zniszczeniach i ofiarach wczorajszego huraganu jaki uderzył na Florydę. Do tej pory naliczono do trzydziestu ofiar śmiertelnych a straty szły w miliony dolarów. A to wszystko na świeżo po tej katastrofie więc pewnie to wszystko będzie rosnąć jeszcze bardziej w kolejnych dniach. Ale tutaj, na przeciwległym krańcu Karaibów pogoda dzisiaj wróciła do względnej normy. Na tyle, że wznowiono zarówno loty na lotniskach jak i rejsy statków. Dlatego rano czwórka najemników mogła wsiąść do czerwonego Transita, podjechać pod Gustavo i ten ich przepuścił bez zbędnych ceregieli. Obyło się bez żadnych przykrych niespodzianek czy nadgorliwych kolegów więc furgonetka wjechała na prom a dalej poszło już standardowo. Kilka godzin rejsu i wysiadka w porcie już na wyspie. Przejazd przez nią aż do rancza Coralesów i byli w domu razem z tym całym wojennym żelastwem jaki udało się zdobyć na kontynencie.

Na miejscu Abi wczoraj jak usłyszał o luźnych planach Bucka co do rozkręcenia działalności na miejscu to wydawał się być zadowolony. Poradził aby poszukali jakiejś farmy pod miastem. Powinna być w sam raz na potrzeby wyartykułowane przez łysego Amerykanina. Obiecał mieć temat w pamięci no ale to by musiało zająć nieco czasu a gdyby goście z zagranicy chcieli nabyć taki adres na własność to i też pieniędzy. I to wcale nie tak mało.

Jednak w sprawie przerzutu czegoś nielegalnego przez lotnisko to umywał ręce. Tam system bezpieczeństwa składał się z o wiele większej ilości elementów i nawet “swój” człowiek w pojedynkę niewiele mógł zdziałać. Co innego przy promie gdzie jak się wiedziało do kogo uderzyć i miało się odpowiednie plecy to sprawę morskiego transportu szło załatwić dość gładko. Co zresztą potwierdził przykład dzisiejszego poranka.

A jeśli chodziło o dalszą współpracę to Sevilla okazał się całkiem ucieszony z tego, że ekpia Bucka zostaje na miejscu na dłużej. - Dobrze, dobrze przyjacielu, przydadzą się tu tacy zdolni ludzie na miejscu, zawsze się dla takich znajdzie jakieś zajęcie. Dajmy na to dobrze by było zrobić porządek z taką jedną, bezczalną bandą Suraleza. Od dawna byli wrzodem na tyłku no ale ostatnio rozzuchwalili się tak bardzo, że porwali jednego takiego co to go tubylczy właściciele barów i lokalów najęli aby zrobił z nimi porządek. W ostatni weekend. Kolumbijczyk z maczetą wydawał się właściwy do tego zadania, zwłaszcza, że mógł liczyć na wsparcie swoich mocodawców. Ale zanim coś zdziałał chciał się sam tam rozejrzeć czy co. A może Suarez się kapnął o co chodzi. No tak czy siak chapsnął tego Kolumbijczyka no i teraz szydzi z nich wszystkich. Ten Kumbańczyk to kuzyn żony jednego z nich co przyjechał tu za robotą jakiś czas temu no a jeden z tych co nie dają sobie w kaszę dmuchać, wcześniej w wojsku służył, to wydawał się odpowiedni a nawet sam się zaoferował, że pomoże. A, że część tych drobnych biznesmenów wspiera partię do jakiej należy Avi to i rozmawiali o tym ostatnio. Co prawda zgłoszono sprawę na policję i ta nawet ze dwa razy tam była. Ale albo nic nie znaleźli albo nie zależało im aby znaleźć. A może Suarez już skrócił Kolumbijczyka o głowę i pochował gdzieś w dżungli? Trudno powiedzieć jak go od tygodnia nikt żywego nie widział. No a może gdzieś tam jęczy u niego w niewoli. Nie wiadomo.

Z policją był też ten kłopot, że z mundurowymi z daleka widać, że to policja. A ta stara drukarnia w jakiej urzęduje Suralez to i kraty w oknach ma i ogrodzenie pod prądem no i nawet zaminowane ponoć to wszystko jest. Bo tam on i jego banda to całkiem te wybuchowe zabawki to chętnie używają. To strach w ogóle tam się zbliżać aby kogoś prąd nie kopnął czy coś nie wybuchło. No a policja jak tam pojechał jeden radiowóz, popatrzyli, pogadali no i wrócili z niczym. Może w łapę wzięli, może to koledzy Suareza, a może im za bardzo nie zależało aby coś znaleźć i łazić po zaminowanym terenie. No nie wiadomo. W każdym razie jakby się znalazł ktoś chętny zająć sprawą to Abi mógł ze sobą skontaktować obie strony czyli z tymi sklepikarzami i właścicielami klubów i barów co wcześniej wynajęli owego Kolumbijczyka. Bo jego to Abi na oczy nie widział bo jak się o nim dowiedział to właśnie, że Suralez go porwał.

- Umówiłem się na biznesowe spotkanie z tym Rodrigo. W czwartek o 10-tej w tym lokalu. Powiedziałem, że otwieram nową, włoską restaurację i potrzebuję kogoś kto załatwi dla mnie te wszystkie formalności no i zajmie się księgowością. - Carabinieri podszedł do stołu i nalał sobie soku aby zwilżyć gardło. Niby za oknami deszcz padał ale panowala tropiklalna duchota więc pragnienie dokuczało wszystkim.

- Ale z tym porwaniem i przebierankami to nie wiem czy to ma sens. Jest spora różnica między przyłapaniem kogoś na skoku w bok a porwaniem i zainscenizowaniem łóżkowych scen. Zresztą jak na świeżo w mieście ktoś odstawi dwa razy podobny numer to nawet mało rozgarniety policjant może zacząć zauważać pewne podobieństwa w schemacie działania. - włoski detektyw usiadł przy stole i widocznie miał wątpliwości czy taki plan jaki wczoraj przedstawił Buck ma rację bytu.

- Nie wiem co Rodrigo porabia w weekendy bo sami wiecie co robiliśmy w ostatni weekend. Ale jak go parę dni śledziłem to po biurze grzecznie wracał do domu, raz czy dwa zrobił tylko przystanek w sklepie na drobniejsze zakupy. Gdyby Ananquel mi nie powiedziała o romansie to nic by na to nie wskazywało. Dlatego myślę, że jak się spotyka z kochanką na małe tete a tete to albo w biurze albo tak rzadko, że po prostu przez te parę dni co go wziąłem pod lupę jeszcze się z nią nie spotkał. Dalej nie mam pojęcia kto miałby być jego kochanką. Ananquel wspomniała, że to jedna z jego księgowych. Chyba wiem która, faktycznie niczego sobie ale widziałem ją tylko jak wchodziła albo wychodziła z pracy. Dlatego zająłem się jego żoną. No u niej z kolei Ananquel wspomniała o tym fryzjerze i rzeczywiście seniorina Santiago spotkała się z tym fryzjerem. Ale z zewnątrz to tylko widziałem niewiele. Poszli na numerek czy nie to nie wiem. Dlatego chciałem te kamery i tak dalej. Jakby dowiedzieć się kiedy ma następną wizytę, podłożyć kamerę, włączyć, to byśmy mogli się coś dowiedzieć. Pewnie trzeba by podłożyć gdzieś na zapleczu bo domyślam się, że nie bzykają się w salonie wśród innych klientek. - detektyw przedstawił jak to sobie do tej pory poobserwował państwo Santiago i co mu z tego wyszło. Z racji tego, że był do tej pory sam a miał do śledzenia dwie niezalezne od siebie osoby jakie przez większość dnia przebywały w całkiem innych miejscach to miał ograniczone możliwości tej obserwacji. No i do tej pory raczej prowadził to śledztwo z poziomu ulicy i przypadkowego przechodnia nie ingerując za bardzo w to co się dzieje w biurach, mieszkaniach i salonach.

- Taśma w kamerze starcza na godzię nagrywania. Jakby się udało podłożyć kamerkę tuż przed przybyciem senoriny do fryzjera to może nagrałoby się coś ciekawego. Poprzednio, w te święto co tu mieli to też wyrobili się gdzieś w godzinę. Chociaż margines jest niewielki i trzeba by umieścic kamerkę w odpowiednim pomieszczeniu. - przyznał, że ten plan ma pewne wady i wymagałby jeszcze dopracowania. I miał tu spory wpływ czynnik losowy.

- U niego trudniej by było podłożyć bo ma większe biuro, więcej pracowników, można by zaryzykować, że to robią u niego w gabinecie ale też musieliby być uprzejmi mieć ochotę na numerek zaraz po podłożeniu kamery. No chyba, że przez okno coś by się udało nagrać. - widocznie Włoch rozważył także wariant z nagraniem poczynań senior Santiago ale tutaj sprawa wydawała mu się bardziej skomplikowana a wynik mniej pewny niż u fryzjera senioriny Santiago.

- A z takim podstawionymi paniami no cóż… Będzie widać od razu, że to ustawka i grubymi nićmi szyta. Jakby to dobrze rozegrał mogłoby to go nawet wzmocnić bo by mogł się wykreować na ofiarę jakichś machlojek. Umawia się na wizytę biznesową w porządnej restauracji z nowym klientem w środku dnia a kończy napruty w fikuśnym wdzianku z jakimiś ladacznicami. Jak dla mnie nawet jeśli ma romans to raczej się z tym nie obnosi i zachowuje ostrożność. Zresztą jego żona też. Więc jakbyśmy na tym ich złapali to byśmy uderzyli w ich czuły punkt no a Ananquel miałaby mocny argument aby grozić mu palcem. To byłaby koronkowa robota jakby wyszła. A taka ustawka no cóż… - detektyw widocznie nie miał za bardzo przekonania co do planu proponowanego wczoraj przez Bucka. Ale jak ten był szefem to taki plan też był gotów zrealizować. Dało się wyczuć, że dusza detektywa i policjanta jest w nim wciąż silna i wolał to załatwić jak należy.

- Właściwie to ten Rodrigo jest całkiem przystojny… Jego żonka też niczego sobie… Ja tam bym nie miała nic przeciwko aby się z nimi poznać bliżej. - zaśmiała wesoło się Tweety gdy oglądała zdjęcia podejrzanej o niewierność pary małżeńskiej. - A z gliniarzem się zgadzam Buck. Od razu będzie widać, ze to ustawka. Jakby z niego był kurwiarz a z niej latawica to by pewnie wszyscy o tym wiedzieli a nie tylko ta ślicznotka od Carabinieri. A na razie to mi wygląda na porządne małżeństwo z wyższych sfer co ma swoje małe, brudne sekrety którymi nie chce się chwalić. Jakby on ją zdradzał na prawo i lewo to by żadna tajemnica z tego nie była ale i dla Ananquel to by żaden atut był. Takie brudne sprawy to dają atut bo właśnie ludziki nie chcą aby wyszły na światło dzienne. W każdym razie ja tam bym nie miała nic przeciwko aby wyciągnąć tego Rodrigo z garniaka i sprawdzić jaki z niego ogier. I może by mi się udało gdzieś podrzucić dyktafon czy kamerkę ale tego już nie obiecuję bo to zawsze prowizorka. - włamywaczka, oszustka i imprezowiczka powiedziała swoje, ze swojego wyluzowanego i bezczelnego punktu widzenia.

- A takie “dziewczynki” to nic pewnego. Jak nie ma się jakiś sprawdzonych i swoich to nie wiadomo na kogo się trafi. Zwłaszcza jakby potem chryja z tego wyszła, policja by zaczeła przy tym grzebać i tak dalej. A jak ich przydybiemy na romansie to raczej żadne z nich nie będzie dzwonić na policję. Zaś przy porwaniu, odurzeniu, łóżkowej inscenizacji to już myślę, że są spore szanse, że on by zadzwonił potem na policję. - dorzuciła co jej się wydaje, że by mogło być gdyby nawet plan Bucka przebiegł bez zakłóceń. Chociaż miała całkiem inną moralność i punkt widzenia niż włoski policjant to jednak jej też wydawało się, że ustawka raczej ma niskie szanse powodzenia na dłuższą metę.

- A ja zwróciłem uwagę, że ona ponoć jest księgową tutejszej mafii. Właściwie nadal nie wiemy czy to prawda. Ale nie można tego wykluczyć, że ma jakieś interesujące znajomości. Zaś na Margaricie Miguel i Carla mówili, że tam jakoś szmuglują narkotyki z kontynentu. Nikt nie wie jak. I na szczęście dla nich tylko niewielka ich część trafia na wyspę bo dla karteli to tylko punkt przerzutowy do USA i Europy. No ale jest. I jakoś mogą to przerzucać więc mają jakiś szlak przerzutowy. Niezbyt mi się uśmiecha współpraca z kartelami no ale jednak może i mogliby coś i nam przerzucić. Chodzi mi o broń i inne takie a nie narkotyki. Dla nich pewnie liczy się ładunek, masa i wielkość a nie to co w nim jest. Jakbyśmy się z nimi dogadali no ale wcześniej trzeba by jakoś z nimi nawiązać kontakt. A na razie mamy tylko tą plotkę, że ta księgowa ma z nimi powiązania. Chociaz współpraca z kartelami jakoś niezbyt mi się uśmiecha. - Newman jako były komandos SEAL nie pałał miłością do karteli narkotykowych. Zresztą Schiffer i Carabinieri też pokiwali głowami na znak zgody. Ona była idealistką i za wszelaką walką z uciskiem na demokratyczne wartości i zachodni styl życia on zaś był gliniarzem jaki nie przepadał za kryminalnym półświatkiem. Aczkolwiek szlak przerzutowy sprzętu z kontynentu na wyspe z pominięciem wszelkich celników i kontroli zapewne by się przydał. Przynajmniej póki władze z Caracas nie ogłoszą wojskowej blokady wyspy. Na razie jednak trzeba było się zastanowić co dalej zrobić ze zleceniem od Ananquel no i czy angażować się w tą sprawę z kolumbijskim kuzynem tutejszych przedsiębiorców o jakim wczoraj wspomniał Ami.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 31-12-2022, 03:30   #75
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Buck ze spokojem przyjął opinie najemników o swoich pomysłach na rozwiązanie sprawy z księgowym i jego żoną. Oni w końcu znali lepiej ich zleceniodawcę a po deklaracji Tweety całość wyglądała na znacznie łatwiejsza do realizacji. Sam nie chciał nic takiego sługiwać, bo pomimo, że znali się już od jakiegoś czasu, to nie był pewny ich reakcji.

- Wiecie info o tym, że dla naszej „szefowej” jakaś ustawka też wchodzi w grę dostałem od was, ale przy niczym się nie upieram. W porządku, zrobimy to bardziej tradycyjnie. Carabinier zabierz ze sobą Tweety na spotkanie, które umówiłeś z księgowym. Przedstawisz ją jak swoją osobistą asystentkę, prawą rękę, która ma dalsze pełnomocnictwa, aby rozmawiać o sprawie w twoim imieniu. Ten pomysł z włoską restauracją jest bardzo dobry, ale niech to będzie kolejny twój lokal, choć pierwszy w tej części świata. To nada ci ważności i potencjalnego zysku. Malo prawdopodobne, aby znał się na rynku włoskim, więc powinno przejść. Oferta ma być wiarygodna, ale atrakcyjna, tak aby chciał wam poświęcić czas.

- Od tego momentu Tweety może już zaczynać się z nim „bliżej poznawać”. Ważne żeby po spotkaniu był „zawodowy” powód do waszych spotkań, np. w jego biurze. Uważam, jednak, że nagranie na dyktafonie nie wystarczy, musimy mieć chociaż jakieś zdjęcia. Jak uda Ci się dostać do jego biura, będziesz mogła się rozejrzeć, jaki jest układ pomieszczeń i czy da się skądś zrobić fotki lub nagrać film. Z zewnątrz, lub uprzednio wprowadzając kogoś do wewnątrz. Skorzystaj z pomocy Carabiniera i reszty ekipy tu na miejscu, żeby zaaranżować odpowiednie sytuacje, jeśli będzie taka potrzeba. Ot na przykład jeśli coś/ktoś na moment odwróci jego uwagę, będziesz mogła podłożyć kamerę, albo zabrać ją ze sobą ukrytą np. w torebce i ustawić odpowiednio na miejscu i zwyczajnie bez żadnych podejrzeń zabrać ze sobą przy wyjściu. Trzeba będzie tylko ją odpowiednio zamaskować w środku, ale tu już łatwizna. Idealnie byłoby to rozegrać tak, żeby on nie domyślił się, że mam na niego dowody. Podniesie to wartość takiego materiału.

- Poza tym, to niezręcznie mi to wam to mówić dziewczyny,…
tutaj Buck zwrócił się z uśmiechem do Tweety, Schiffer i Lyry …ale czas coś zrobić z waszymi włosami a Ja zupełnie przypadkowo znam dobrego fryzjera…
- Świnia!
- Sam do niego chodzisz?
- Na koszt firmy?

Żeńska część zespołu zareagowała na jego drobny żarcik zgodnie ze swoimi charakterami. Przewidując, że tak się może to skończyć profilaktycznie nie obejmował Mi ty żartem…
- Ktoś ma zastrzeżenia do mojej fryzury? Ja uważam ją za uniwersalnie piękną, elegancką i pasującą na każde czasy i okazje. W dodatku szybko układa…
- Tak, tak Buck. Te złote pukle, to jakieś dziewięćdziesiąt procent twojego uroku. Bez nich wyglądałbyś jakbyś miał trzecie kolano…

Łysy Amerykanin uśmiechał się tylko i nalał im po kolejnym drinku.
- Wyczekajcie odpowiedni moment, kiedy nie będzie miał klientek i wyparujecie tam we trójkę. Lyra i Schiffer odwrócą jego uwagę a Tweety spróbuję zajrzeć do terminarza, albo chociaż ustalić gdzie się znajduje. Jak nie uda się tego zrobić na tej niezapowiedzianie wizycie, to trzeba będzie się tam włamać w nocy, żeby to sprawdzić, więc profilaktycznie rozejrzyj się po pomieszczeniu i zaplanuj sobie te akcje. Jak będziemy wiedzieć kiedy ma przyjść do niego żona księgowego, to tuż przedtem powtórzymy taką akcję z trzema szczebioczącymi przyjaciółkami i podłożymy kamerę. Może znów uda się zrobić numer z torebką, którą jedną z was w roztargnieniu zostawi, a potem, już po ich schadzce po nią wróci. Ale żeby się udało, to musicie mieć rozpoznane pomieszczenie, żeby wiedzieć gdzie ją trzeba podłożyć. Zobaczycie jak to wyjdzie po pierwszym zwiadzie.

- Karabinier Ty załatw sprzęt nagrywający. Jak będziesz go miał, to dziewczyny zakupią sobie torebki - tak, tak, na koszt firmy - i wspólnie wpasujecie jedno w drugie. Eurico, Ty zostaniesz jako wsparcie. Ja i Mi pojedziemy na Margaritę na dwa, może trzy dni. Chce spotkać się z Cantano i jego ludźmi i omówić parę spraw. Jak mnie nie będzie dowodzi Lyra. W razie czego kontaktujcie się telefonicznie. To nie jest akcja terrorystyczna, ani nawet taka z użyciem m przemocy. Myślę, że możemy zdać się na telefon, jeśli faktycznie będzie taka potrzeba.

- Jak wrócę chce się spotkać z tymi ludźmi od porwania tego Kolumbijczyka. Wygląda mi na to, że będzie można upiec dwie, albo nawet więcej pieczni przy jednym ogniu, ale za to tym razem prawdopodobnie tego ognia też będzie sporo. Jeszcze nie znam sprawy, ale z tego krótkiego opisu miejsca, gdzie mogą go trzymać i samego gangu, wnioskuje, że czas bezkrwawych i cichych akcji mamy już za sobą. Z Margarity wrócę najpóźniej w piątek. Skontaktujcie się z Abim i umówcie spotkanie na sobotę z tymi całymi biznesmenami. Do tego czasu działacie w sprawie księgowo-fryzjerskich romansów, tak jak ustaliliśmy.


Buck wysłuchał jeszcze co jego kompani mają do powiedzenia w sprawie jego nowych pomysłów, po czym pożegnał ekipę i wspólnie z Mi zaczął szykować się do wyjazdu na Margaritę. Zaczęli od przeglądu garderoby. Na początek biorąc na warsztat tą, którą mieli na sobie…

*****


Następnego dnia wyruszyli w drogę na ranczo Coralesów. Podroż przebiegała bez problemów i popołudniu zameldowali się na miejscu, gdzie przywitał ich Carlos i reszta ekipy. Cantano miał dołączyć następnego dnia, więc wykorzystali czas, jaki im został na inspekcje zdobytych zasobów. Buck był zadowolony. Mogli zaczynać szkolić pierwsza grupę „rewolucjonistów”. I to w sumie całkiem sporą, o ile oczywiście ich lider mówił prawdę i faktycznie nie będzie problemu z naborem chętnych. Część tej broni była już nieco archaiczna, ale na ich potrzeby, na początek powinna wystarczyć. Amerykanin ogólnie na ten moment był zadowolony, ale nie zamierzał osiadać na laurach.

Przywódca separatystów zjawiał się zgodnie z planem i spotkali się na naradę w tym samym miejscu co ostatnio. Po pierwszych wymianach uprzejmości, przywitaniach, Buck wyciągnął butelkę ekskluzywnego alkoholu, który znalazł w sejfie na strzelnicy w Barcelonie.

- Z pozdrowieniami i życzeniami udanej rewolucji, do komendanta Policji w Barcelonie. - stwierdził z uśmiecham wręczając butelkę Cantano. Ten zważył ja w rękach i ocenił fachowym okiem, uśmiechając się pod nosem.
- Widzę, że wypad na kontynent się udał. Zachowam to, aż „życzenia” komendanta się spełnią. Wtedy wszyscy ją wypijemy.
- Zgoda. Efekty działań w Barcelonie faktycznie uważam za całkiem udane. Na ten moment mamy wystarczająco dużo broni, aby zacząć szkolnie nawet setkę ludzi. Gorzej wygląd sprawa z finansami, bo choć część broni pozyskaliśmy „po kosztach” to budżet coraz bardziej się kurczy. Tym niemniej chce zacząć szkolnie już teraz. Dziesiąci ludzi chce wysłać na strzelnice na Isla de Coche, tam gdzie pracuje Durand. Strzelnica ma własny sprzęt, więc nie trzeba dawać im naszej broni. Pozostałą pięćdziesiątkę, zacznijmy szkolić na miejscu. Mam dość broni długiej i krótkiej, aby szkolić ich w używaniu ich obu. Moglibyśmy szkolić ich więcej, jednych na broni krótkiej a innych na długiej, ale nie chce na ten moment przepalać na to całości naszego budżetu.

- Udało wam się odgarnąć miejsca składowania broni i szkolenia na wyspie? I rzecz jasna ludzi. Tych sześćdziesięciu chce najszybciej jak się da. Mam plany dalszych działań i jeśli Ci ludzi będą już w jakiś części przedszkolni, to być może wezmą w nich udział, żeby nabrać doświadczania.
- A instruktorzy?
- Oprócz mnie, Mi i ekipy, którą zostawiałem w Barcelonie na ten moment masz do despocji wszystkich moich ludzi, plus agentów, którzy działali na wyspie już wcześniej. Na strzelnicy mamy Duranda, do tego wykorzystamy Dworcowa i Araba. Ta trójka, będzie w zasadzie do tego oddelegowana na stałe. Pozostałych będę wyznaczał wedle potrzeb i jak potwierdzisz ilość ludzi, których masz. Jeśli wśród swoich ludzi masz już kogoś, kto mógłby być instruktorem, to też go chętnie przygarnę. Na początek zaczniemy rzecz jasna od strzelania, ale potem dojdą też inne rzeczy. Mamy już trzy CKMy, broń snajperską, w ich użyciu wyszkolimy najlepiej ku temu rokujących lub mających jakieś wcześniejsze doświadczania, np. w armii lub Policji. Z czasem inne umiejętności i specjalizacje. Trzeba będzie też wyszkolić dowódców poszczególnych drużyn.

- Masz już pomysł na jakąś strukturę?

- Tak. Dwa rodzaje drużyn, docelowo po dziesięć osób w każdej razem z dowódcą. Inflitratorzy uzbrojeni w broń krótką, przeznaczeni do walki w zasadzie tylko w mieście. Muszą mieć możliwość jako tako jawnego poruszania się na widoku, więc nie damy im długiej broni. W naszym planie ich celami byłyby miejsca, gdzie z założenia przeciwnik broń będzie miał podobną, albo i wcale, jak budynki radia, telewizji, częściowo lotniska czy portu. U nich przydadzą się kierowcy, ludzie potrafiący otwierać zamki, radzić sobie z elektryką i elektroniką, może uda się kilku przeszkolić z ładunkami wybuchowymi. Przede wszystkim to musza być jednak lokalsi, którzy doskonale znają teren, na którym będą działać.

- Drugi rodzaj, to bardziej klasyczna grupa szturmowa. Dowódca, sekcja karabinu maszynowego, strzelec wyborowy, medyk i reszta strzelców, pół na pól z PMami i karabinami. Razem dziesięciu żołnierzy. Mamy już trzy CKM i karabiny wyborowe, więcej możemy stworzyć trzy takiego zespoły. Jeśli, budżet i pozyskany sprzęt pozwoli, być może damy jakieś inne specjalizacje do składu.

- Na ten moment chce stworzyć trzy drużyny pierwszego rodzaju i trzy drugiego, przy czym mamy na tyle broni długiej, żeby w razie czego tych pierwszych też w nią uzbroić, jeśli dana akcja będzie tego wymagać.
- Masz to widzę całkiem dokładnie przemyślane.
- Kwestia doświadczania. Nie ma czasu ani możliwości zapewnić im pełnego wojskowego przeszkolenia, ale trzeba przyjąć jakiś model. Dzięki temu każdy zna swojej miejsce, a potem, kiedy trzeba uzupełniać straty, np. mieszając oddziały, łatwiej jest odtwarzać już działającą i sprawdzoną strukturę.
- W naszych warunkach może być cokolwiek trudno zorganizować taki obóz wojskowy w pełnym tego słowa znaczeniu.
- Zdaje sobie z tego sprawę, dlatego zastanawiałem się, czy nie przenieść szkolenia za granicę, szczególnie tych bardziej klasycznych oddziałów szturmowych.
- Jaki i gdzie chcesz to zrobić?
- Gdzieś niedaleko, w jakimś zapomnianym i mało stabilnym państewku, w którym coś takiego nie zrobi na nikim wrażenia, zawsze będę mógł powiedzieć, że szkole sobie prywatną armie na potrzeby moich „afrykańskich interesów”. Gdzieś, gdzie będzie łatwy dostęp do broni i nie będzie trzeba się nikomu tłumaczyć. Pamiętasz jak pytałem o możliwą akcje zdobycia magazynów z bronią w takiej na przykład Nikaragui? A co jeśli po zdobyciu tych pukawek zostalibyśmy tam na dłużej, szkoląc ludzi. Z dala od oczu Wenezuelskiej bezpieki, Policji i wojskowych. Nasze kontakty w Barcelonie mogą rozwinąć się pożądanym kierunku tak, że to nasze wojsko przerzucilibyśmy najpierw tam, a potem na Margaritę tuż przed samą godziną „W”, dzięki czemu zaskoczenie wroga będzie tym większe, bo przez cały ten czas na wyspie nic się nie będzie działo, nawet pod kątem podejrzanych obozów survivalowych i innych takich. Z kolei obecność kolejnej grupy militarnej w takiej strefie ciągłych walk o wpływ nie skojarzy się nikomu z przygotowaniami rewolucji na malej wyspie lezącej w całkiem innym państwie.

- Pomyśl o tym. To nic nadzwyczajnego. Mam na myśli szkolenie ludzi w jednym państwie, celu użycia w drugim. Wietnam, Afganistan, piekiełko bliskiego wschodu, Afryka. Wszędzie tam się to praktykuje, najczęściej z pomocą jakiegoś większego brata ze wschodu lub zachodu. Tu na miejscu prowadzilibyśmy tylko rozpoznanie, planowanie, gromadzenie zasobów, ale bez ich wykorzystywania. Żadnych akcje zbrojnych, nic, co podniosło by poziomu alarmu w wojsku i bezpiece. Jak masz kontakty w lokalnej polityce, to może nawet pośrednio zasugerować władzą centralnym, oczywiście ustami waszej partii, że przeszła wam ta ochota na niepodległość i odpuścicie ją sobie, jak wam trochę zluzują, może nawet zabiorą trochę wojska, coby ludzie nie czuli, że się ich terroryzuje…

- Tyle tylko, że Ja nie znam lokalnych uwarunkowań. Mówię tu o całym regionie. To musi wyjść od Was. Wspominałeś, że masz coś dla mnie w Nikaragui. Chętnie posłucham. Na miejscu już ocenie i ogarnę to sobie dalej.


Buck dla odmiany dał się wypowiedzieć Cantano. Był ciekawy jego zdania o pomyślę na „wyjazdowe szkolenia” jak również chciał usłyszeć, czy ten zdołał zdobyć namiar na jakieś rokujące nadzieje miejsce, gdzie można by zdobyć zaopatrzenie, nie koniecznie za nie płacąc a potem kto wie, może nawet stworzyć bazę wypadowo szkoleniową dla ich jeszcze nie narodzonej armii.

- Dobrze, to wszystko są plany na nieco dalszą przyszłość, ale mam jeszcze dwa tematy, na teraz, w których potrzebuje pomocy twojej organizacji.

- Słucham.

- Wiem, że macie swoje kontakty w biznesie na wyspie i niektóre przedsiębiorstwa wam sprzyjają. Potrzebuje, żeby jedno z nich zaczęło jakieś interesy z Barceloną. Coś z tamtąd kupować, lub sprzedać. Może dostawy do jakiegoś hotelu, warsztatów, czy czegokolwiek. Ważne, żeby to generowało ruch samochodowy między Barceloną a wyspą. Prawdopodobnie będziemy kursować między tymi dwoma miejscami, przerzucać broń, sprzęt i ludzi. Przetarliśmy już pierwsze szalki, ale potrzebuje czegoś, co będzie stanowiło dla tego przykrywkę, do czego kontrolerzy zdąża się przyzwyczaić, zaprzyjaźnić się z kierowcami, rozpoznawać samochody. Czegoś co przez większość czasu będzie stanowiło legalny, niewzbudzający podejrzeń biznes, ale w razie czego możliwy do użycie w potrzebnych nam celach. Musimy zminimalizować jakiekolwiek ryzyko wpadki i to by nam w tym bardzo pomogło.

- Pomyślcie kto mógłby się do tego nadawać. Sam poznaje tam coraz więcej osób, w sobotę poznam jakiś lokalnych biznesmanów, więc będą mógł przekazać kontakty czy zorganizować coś czysto biznesowego. Może uda się nam na tym jeszcze cos zarobić w legalny, tradycyjny sposób, bo bardzo chętnie bym przywitał stałe źródło zarobków. Sam wiesz jakie trzy rzeczy są konieczne do prowadzenia wojny prawda?

- Wiem i rozumiem. Pomyślę o tym. A druga sprawa?

- Potrzebuje ludzi. Specjalistów w niekoniecznie wojskowych dziedzinach. Tak naprawdę, to nie muszą w ogóle być ludzie z umiejętnościami bojowymi, bo nie do walki są mi potrzebni. Potrzebuje włamywaczy, złodziej samochodów, fałszerzy, specjalistów od elektryki, elektroniki, mechaników samochodowych. Kogoś kto potrafi wyłączyć alarm, założyć podsłuch, pogmerać w instalacji elektrycznej czy gazowej i wie jak ona działa. Ba, czasami potrzeba jest ładna dziewczyna, która potrafi odwrócić czyjąś uwagę lub owinięć sobie kogoś wokół palca, ale nie zwraca na siebie uwagi zagraniczną urodą i akcentem.
- Ładna dziewczyna? A ładnych chłopców Ci nie potrzeba?
- Nie. To ogarniam sam i nie przewiduje, żebyś miał kogoś ładniejszego. A na poważnie, to nie musze ich mieć na stałe w zespole. Musze tylko wiedzieć, że gdzieś są i można ich ściągnąć w razie potrzeby na konkretną akcje np. w Barcelonie. W naszym zespole jest kilku takich, ale jak pokazały ostanie dni, czasami potrzeba kogoś więcej. Rzecz jasna moglibyśmy wynająć kolejnych ludzi z A.I.M. ale to kosztuje a ja nie koniecznie potrzebuje kolejnych najemników na długie miesiące. Sprawdź czy w waszej organizacji są takie zasoby.


Buck rozmawiał z Cantano przez większość dnia, z przerwami na posiłki i lżejsze gadki. W sobotę musiał być kategorycznie z powrotem w Barcelonie, ale jeszcze przed wyjazdem zamierzał rozmówić się ze swoim ludźmi, jak już ustali sprawy z pułkownikiem. Wieczorem, kiedy był już sam, postanowił napisać raport do Stanleya, opisując mu postępy w ich działaniu. Rzecz jasna pamiętał tym całym szyfrowaniu i innych zabezpieczeniach. Komputerowcem nie był, ale tyle się nauczył. Poza tym zapytał ich szef z ramienna organizacji, czy jacyś jego znajomi z jakiś agencji, oznaczonych zgrabnym skrótem literowym, nie mają czasem informacji o rezydencji w sercu dżungli, wypchanej pieniędzmi jakiegoś narkotykowego barona, którego chcieli by się pozbyć, ale oficjalnymi kanałami nic się nie da zrobić…
 
malahaj jest offline  
Stary 14-01-2023, 21:56   #76
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 35 - 1998.02.26 cz popołudnie - wieczór

Czas: 1998.02.26 cz, popołudnie; g 17:30
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Wschodnia; SJ Bautista; rancho Coralesów
Warunki: jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, gorąco (-1)



Zebranie u Coralesów



Stołówka w domu gościnnym Coralesów była już tradycyjnym miejscem spotkań nie tylko na posiłki ale i na wszelkie narady. Pozwalała pomieścić większą liczbę osób w wygodny sposób. Więc i tym razem gdy wczoraj po południu Buck i Mi zjawili się przed bramą rancha Coralesów i dali znać Carli, że chcieliby się spotkać z Miguelem ta przekazała to gdzieś dalej. Wieczorem przyjechał Carlos aby rozpoznać o co chodzi i umówić spotkanie. I umówili się na dzisiaj. Dzisiaj zaś wrócił i zjawił się też sam przywódca rewolucji razem ze swoją świtą. Jak jutro Buck chciał wracać z powrotem do Barcelony aby być tam na weekend na miejscu to wypadało aby jak najwięcej załatwić podczas dzisiejszego spotkania.

Atmosfera z początku była bardzo dobra. Bojownicy razem z ich wodzem byli zachwyceni dużą partią dostarczonej broni z kontynentu i gratulowali najemnikom sukcesu. Humory dopisywały podczas tego obiadu jaki przygotowali Coralesowie i ich pracownicy bo wyglądało na to, że mają pierwszy przełom w drodze do wyzwolenia ich wyspy. I były widoki na następne. Po wspólnym obiedzie przystąpili do omawiania detali różnych innych spraw więc to wymagało większej uwagi. Gdy talerze i sztućce zniknęły z długiego stołu zaczęli omawiać właśnie te aspekty.

- Tak, myślę, że znalezienie ochotników na te szkolenia z bronią to nie będzie zbyt trudne. Ale wciąż musimy zachować zasady konspiracji. Komuś mogłoby się rzucić w oczy gdyby nagle zaczęli znikać z pracy młodzi ludzie. Niemniej jak tylko doszły mnie wieści o tym transporcie broni poczyniłem pewne przygotowania. Więc pierwszą grupę będzie można zacząć szkolić już po weekendzie. Kolejne wkrótce potem. - co do szkolenia strzeleckiego to Cantano raczej nie obawiał się niedoboru ochotników. Raczej wolał to zorganizować z głową i przy zachowaniu ostrożności. Pewnym też limitem była pojemność miejsc w jakich można było urządzić strzelania. Gdyby mieli opanowany jakiś teren to co innego, można by było to robić legalnie i “w biały dzień”. Niestety w obecnych warunkach takie regularne, długotrwałe strzelaniny wiekszych grup osób mogły ściągnąć na kark policję. Na początek postanowiono wysłać mniejszą grupę na Isla de Coche i tam podsunąć ją w ręce byłego legionisty jaki znalazł tam pracę jako instruktor na strzelnicy. Drugą strzelnicę urządzono w jaskiniach pod Juangriego jakie znalazł Bronson który tam pracował jako przewodnik po starym hiszpańskim forcie i okolicy. Podziemia jaskini powinny wygłuszyć większość huku wystrzałów. Partyzanci mieli też jeden magazyn który można było użyć do strzelań ale raczej z broni krótkiej i na krótkie dystanse. Było też kilka obiecujących miejsc na mało ludnej Margaricie Wschodniej pośród wzgórz, wąwozów i porastających ich dżungli. Chociaż to były tereny bez żadnej infrastruktury. Najpewniejsza wydawała się jednak ta strzelnica na de Coche oraz jaskinie jakie rekomendował Michael. Tam można było trenować na raz łącznie dwie, może trzy grupy. Pewnie około pół setki. Ale zapewne nieco mniej jeśli brać pod uwagę, że trzeba było zachować dyskrecję oraz mowa o przynajmniej dwutygodniowym cyklu szkoleniowym. Z czego Miguel obiecywał około plutonu ochotników już po weekendzie.

- Gotowa strzelnica i całe koszary są na Grenadzie. Tam przecież zostały całe koszary po Royal Navy. Tylko trzeba by tam jakoś przerzucić ochotników na te parę tygodni. - rzucił Arab zerkając po pozostałych. No jak już i tak Buck rzucił pomysłem o szkoleniu ochotników poza wyspą to Rosjanin z arafatą na szyi rzucił tym pomysłem. Zaletą wydawało się być to, że Grenada leżała po sąsiedzku no a AIM wynajęła byłą bazę Royal Navy na swoje potrzeby. I była tam potrzebna infrastruktura chociaż nieco zapuszczona. W końcu do tej pory Agencja trzymała tam zaplecze dla około plutonu lekkiej piechoty jaki zamierzała wysłać na Margaritę i odpowiednie dla niego zaplecze więc nie zabierała się za remont całej bazy. Wadą zaś mogło być to, że trudno było przewidzieć jak by zareagowały władze Grenady na szkolenie rewolucyjnych bojówek na swoim terenie. Wyspa była też jak najbardziej w zasięgu lotnictwa i marynarki Wenezueli więc miały one przynajmniej teoretycznie możliwość rozpoznania i ataku. Nie było pewne czy by się na to zdecydowały bo w końcu Grenada to był już oddzielny i suwerenny kraj i wciąż silne i przyjazne powiązania z Wielką Brytanią. O ile miejsce dawnej bazy Royal Navy wydawało się w sam raz na ośrodek szkoleniowy to trudno było oszacować jakie to by mogło przynieść konsekwencje.

- A co do tej Nikaragui co pytałeś wcześniej Buck to sprawa wygląda tak. - zaczął pułkownik Cantano wracając do tej sprawy jaką poruszył łysy Amerykanin. Z tego co mówił to wynikało, że Nikaragua od dekad była szarpana wewnętrznymi konfliktami i silną opozycją rządową jaka posiadała swoje zbrojne ramię w postaci grup partyzanckich. W 78-mym lewicowa partyzancka obaliła prawicowy reżim i wprowadziła swoje rządy. Potem wmieszał się tam Wuj Sam widząc zagrożenie komunistyczne wcale nie tak daleko od południowych granic swojego kraju co zaowocowało powstaniem słynnych obecnie Contras jakie stały się sławne dzięki aferze Iran - Contras. Niemniej wybory prezydenckie z 1990-go stanowiły niejako cenzus. Wszyscy mieli już dość tej wiecznej wojny i chcieli mieć święty spokój. Różne grupy partyjne, partyzanckie, społeczne, studenckie zaczęły szukać kompromisu i pokojowych rozwiązań. Wybory prezydenckie sprzed dwóch lat utrzymały ten trend i sytuacja tam zaczynała się powoli normować. Jedną z opcji polityki pojednania w narodzie była amnestia dla partyzantów. Jeśli złożyli broń i się ujawnili mieli obiecaną amnestię. I wyglądało na to, że wielu z nich z tego skorzystało. To sprawiało, że w całym kraju były liczne magazyny takiej postpartyzanckiej broni. Te większe zwożono do większych garnizonów wojskowych i posterunków policji. Ale na prowincji, taki zwykły posterunek policji to pewnie paru gliniarzy na krzyż, kiepsko uzbrojonych i zmotywowanych. Może nawet udałoby się coś odkupić od nich.

- No ale myśleliśmy o tej Nikaragui jako miejscu do zdobycia broni, takim wypadzie a nie jako miejscu do zakładania stałej placówki. Chociaż sam pomysł takiej placówki wydaje się całkiem ciekawy. Niestety jeśli brać pod uwagę Nikaraguę to właściwie nie mamy tam żadnej bazy ani ludzi. Trzeba by wszystko tam organizować właściwie od zera. - Cantano wydawał się być zaciekawiony pomysłem zagranicznej placówki szkoleniowej. Ale pod względem logistycznym czy finansowym nie mieli w tej materii żadnego zaplecza. Jak wygląda sytuacja w tamtym kraju to wiedział od jednego z marynarzy jaki pochodził stąd, z Margarity. Ale parę lat temu ożenił się i osiadł właśnie w tamtym kraju. Wciąż jednak trafiały mu się rejsy do Wenezueli, także tutaj na rodzinną wyspę. Nawet niedawno na święta przyleciał tutaj z rodziną stąd właśnie partyzanci mieli w miarę świeże informacje jak to wygląda. No ale poza tym jednym marynarzem trudno było o jakieś związki z Nikaraguą. Jakiś wypad po broń pewnie by pomógł zorganizować no ale zbudowanie placówki szkoleniowej to już grubsza sprawa wymagająca większego zachodu, wysiłku, osób i pieniędzy. Niemniej gdyby AIM się zdecydowała na taki ruch to Miguel obiecał wspomóc te wysiłki ale główna inicjatywa musiałaby leżeć po stronie wynajętych najemników.

- Nie ma się co oszukiwać Buck. My mamy pewne możliwości na naszej wyspie. Ale poza nią nasze możliwości są bardzo ograniczone. Co możemy to pomożemy ale póki nie możemy jawnie działać na naszej wyspie to mocno nam to krępuje swobodę manewru. - Cantano rozłożył ręcę na znak, że zdaje sobie sprawę z ograniczeń jakie narzuca im konspiracja jak i ograniczone zasoby. Sam pomysł utworzenia zagranicznej placówki szkoleniowej przypadł mu do gustu. Można było spróbować czy we wspomnianej Nikaragui, czy Gwatemali która miała podobną sytuację. Trwająca od początku lat 60-tych wojna domowa oficjalnie się skończyła dwa lata temu i też trwała tam ogólna demobilizacja wszelkich milicji, bojówek i partyzantek więc była okazja zdobycia broni a może jakichś kontaktów czy innych zasobów. A może Haiti? Ledwo co stamtąd wycofały się Błękitne Hełmy po kryzysie humanitarnym jaki tam panował. A znów z wolna zaczynał tam dominować chaos. Może coś by się udało na tym ugrać? No i tradycyjnie sąsiad Wenezueli czyli Kolumbia borykała się z wieloma problemami wewnętrznymi stając się wręcz synonimem matecznika karteli narkotykowych. Ale nie tylko. Pokłosiem czasów zimnej wojny była liczna i silna komunistyczna lub lewicowa partyzantka z jaką siły rządowe toczyły długotrwałą wojnę ciągnącą się już na kolejne pokolenie Kolumbijczyków. Kartele jednak jakoś potrafiły zorganizować przerzut narkotyków na światową skalę traktując choćby Wenezuelę a także Margaritę jako tranzyt do Zachodniej Europy i USA jakie były głównymi odbiorcami tej nielegalnej używki. I Cantano wcale nie ukrywał, że nie chciał aby jego ojczyzna była kojarzona z taką metką jaką miała Kolumbia. Zdawał się być zdania, że ten kraj jest pogrążony w jeszcze większym chaosie niż kontynentalna Wenezuela. Być może sprzyjało to założeniu tam jakiejś bazy szkoleniowej ale zapewne trzeba by podpisać pakt z jednym lub drugim diabłem.

- Co innego tutaj. Tutaj mamy pewne możliwości. Jakiś czas temu pytałeś o agentów jakich można by wysłać na kontynent. No i proszę, mamy pierwszych czterech ochotników. Pytałeś o miejsca do szkolenia i przygotowaliśmy ich parę. Podobnie będzie z ochotnikami na te szkolenia. Nie wszystko możemy mieć na dziś czy jutro. Pewne procesy wymagają czasu i przygotowań. Ale wiary w naszą sprawę i ochotników nam nie brakuje. But z Caracas nas ciśnie i wymusza sporo objazdów zamiast załatwić sprawę najprostszą drogą no i właśnie dlatego chcemy go zrzucić z siebie. Chcemy wolności i jesteśmy gotowi o nią walczyć. Ta broń co zdobyliście w Barcelonie to tylko pierwszy krok. Tak samo jak te szkolenia jakie zaczniemy wkrótce. Pytałeś o tych specjalistów. Tak, myślę, że znajdziemy takich. Może nie na dziś, nie na jutro ale popytamy i jestem pewien, że ochotnicy się znajdą. Podobnie jak z tą firmą przewozową do Barcelony. Rozumiem jakie to ważne dla sprawnych przerzutów promem broni czy czegokolwiek innego i zgadzam się, że to może nam się przydać wszystkim. Wśród naszych zwolenników znajdzie się ktoś kto mógłby mieć jakieś interesy do załatwienia na kontynencie a może już ma. Cierpliwości, na pewno ktoś taki się znajdzie. - Cantano co do spraw lokalnych, takie które dotyczyły jego wyspy, był o wiele pewniejszy co do swoich możliwości. Wydawało się, że o ile będzie miał swobodę czasu i manewru to o ile sprawa nie dotyczyła ściśle wojskowych spraw i broni z czym było wśród jego organizacji niezbyt wesoło to mógł sporo załatwić. Tych mechaników, włamywaczy i innych takich o jakich pytał łysy Amerykanin także.

- Ale przydałaby się jakaś akcja Buck. Tu, u nas, na wyspie. Wśród naszych rozeszła się wieść, że Miguel ściągnął zagranicznych najemników i wszyscy przyjęli to z radością i wielką nadzieją. No ale rozbudziło to oczekiwania. Zwłaszcza, że na wyspie widać coraz więcej mundurowych. I wojska i policji. Bojówki Partii Pracującej rzucają się coraz śmielej. Atmosfera jest napięta. Wszyscy się zastanawiają czy rząd wprowadzi stan wojenny. To by dało mu większą swobodę manewru na wyspie. Ale mogłoby wypłoszyć turystów a więc i ich euro, funty i dolary. Ludzie wykupują ze sklepów żywność, próbują się zbroić. Gangi zwietrzyły krew i robią się coraz śmielsze. Myśle, że jakiś popis waszych umiejętności w praktyce, jakaś akcja mogłaby podnieść naszych na duchu. Zwłaszcza wymierzona w gangi albo policję czy wojsko. Pomyśl o tym Buck. Nie musi to być na jutro ale dobrze by było abyście się jakoś pokazali. Waszą skuteczność. Także by mogło wpłynąć to na datki od naszych zwolenników bo póki nie mamy własnego rządu to musimy bazować na dobrowolnych składkach a z nich opłacamy między innymi was. Jak ludzie nie będą widzieć efektów waszych działań, nie przekonają się o waszej skuteczności, nie odczują poprawy sytuacji na własnej skórze z powodu waszych działań to coraz trudniej będzie mi ich prosić o cierpliwość i wiarę. I datki. Na razie jest dobrze ale sytuacja robi się coraz bardziej napięta. Więc miej to na uwadze Buck jak będziecie planować działania na następne tygodnie. - pod koniec wódz wyspiarskich rebeliantów przyznał, że sytuacja na wyspie jest daleka od spokojnej. I jakiś efekt pojawienia się zagranicznych najemników na wyspie byłby mile widziany. Zrobiło się już sporo po południu na tych rozmowach. Gdy Carla zerknęła na zegarek i wstała od stołu.

- Jak chcecie zobaczyć zaćmienie Słońca to chodźcie do okna. - rzuciła do nich uśmiechając się lekko i sama podeszła do okna. Wiekszość zebranych także. Na dzisiaj było zapowiedziane całkowite zaćmienie Słońca. I właśnie zbliżała się ta pora.



https://upload.wikimedia.org/wikiped...1047401%29.jpg



Przez kilka minut można było obserwować jak tarcza słoneczna stopniowo jest przesłaniana przez ciemną tarczę Księżyca. Który z tej perspektywy wydawał się czarny. Stopniowo ją zasłaniał aż została ze Słońca tylko korona. Ktoś wyciagnął aparat albo kamerę i robił zdjęcia tego niecodziennego zjawiska atmosferycznego. Przez tą minutę czy dwie w środku dnia zrobiło się ciemno jak w nocy. Aż pełnia zaćmienia minęła i Księżyc zaczął powoli odsłaniać Słońce. Całość zjawiska nie trwała dłużej niż kilka minut więc już po chwili wszystko wróciło do normy.

---

Wieczorem Buck wysłał maila z raportem na Grenadę do Stanleya jaki z ramienia AIM patronował całej operacji na Margaricie. Dostał krótkie potwierdzenie odebrania raportu ale szef pewnie musiał się z nim zapoznać a potem przetrawić więc tak od ręki nie było co się spodziewać obszerniejszej odpowiedzi.

Wieczorem zadzwonił też Carabinieri. Z hotelowego telefonu. Nie rozdrabniał się za bardzo powiedział tylko, że w dzień spotkali się z Tweety z Ricardo i poszło tak wyśmienicie, że zostawił ich samych. No a potem Tweety wróciła do hotelu z pewnym interesującym nagraniem. Ale to jak już Buck wróci do miasta i hotelu to o tym pogadają i pooglądają. W każdym razie Włoch wydawał się być zadowolony, że nagranie powinno się wpisywać w oczekiwania “klientki”. No a na jutro dziewczyny planowały wizytę u fryzjera ale to jutro to jeszcze nie wiadomo co z tego wyjdzie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-01-2023, 00:32   #77
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- No cóż, trochę trzeba było na to czekać, ale okazało się bardzo interesujące. - mruknął pod nosem Amerykanin, kiedy skończyli oglądać zaćmienie. Zjawisko astronomiczne i dobry posiłek stanowiły miły przerywnik w rozmowach, ale czas było wrócić do interesów. Buck chciał mieć wszystko omówione przed wyjazdem, więc od razu przeszedł do rzeczy.

- Zacznijmy szkolenie jak tylko będzie to możliwe i w maksymalnej możliwej ilość ludzi. Zacznijcie szkolenie jaskiniach i na strzelnicy. Jeśli macie jakiś budynki, gdzie można strzelać z broni krótkiej, też go do tego zaadoptujecie. Jak mówiłem wcześniej formacje dla których to będzie podstawowe uzbrojenie, też będą nam potrzebne.

- Obiekt na Grenadzie to bardzo dobry pomysł. Jest wręcz do tego stworzony. Wyślę tam DD, Cossacka, Wuja Sama i Blanco, żeby to ogarnęli Ty przydziel do nich jakiś dwóch swoich ludzi. Takich obrotnych i zorganizowanych, może być konieczność załatwienia tam jakieś papirologii z lokalnymi urzędami. Jeden z nich założy tam firmę, która będzie się zajmować szkoleniami dla agencji ochrony. Jeśli masz kogoś z doświadczaniem w takim temacie, to będzie do tego idealnym Kandydem. „Zagraniczni konsultanci” będą stanowili o predyspozycjach firmy w tym kierunku. Ta firma w następnej kolejności podnajmie od A.I.M. budynki koszarów i już możemy tam praktycznie legalnie działać. Trzeba będzie jeszcze zalegalizować broń, którą tam przewieziemy, albo kupimy na miejscu, ale o tym pomyślimy już na miejscu. Może Stanley będzie wstanie z tym pomóc i uzbrojenie będzie stanowiło własność „firmy trzeciej” i będzie jedynie wypożyczane do szkoleń. Trochę jest z tym główkowania i rozpoznania w lokalnych przepisach i administracji, dlatego potrzebujemy tam kogoś łepskiego. Ja być może załatwię jakąś pomoc z Barcelony, jeśli uda mi się nawiązać dobre relacje z pewną księgową. Nie obawiałbym się natomiast interwencji zbrojnej ze strony Wenezueli. To oznaczałoby wywołanie wojny z innym Państwem. Jeśli zdecydują się na coś takiego, to tylko dla nas lepiej. Od razu będą postrzegani na świecie jako „ci źli”, co nam tylko ułatwi sprawę.

- Jeśli chodzi o „nagle znikających ludzi” to zorganizujemy na te okoliczności i na sam fakt zagranicznych szkoleń odpowiednią przykrywkę. Użyjmy kontaktów zdobytych w Barcelonie i któreś z nas założy tam firmę, oficjalnie zajmującą się pośrednictwem zatrudniania - będziemy pozyskiwać pracowników na rzecz zagranicznych firm i wysłać ich do pracy w delegacjach. Ta firma będzie podpisywać umowy z naszymi rekrutami, którzy oficjalnie będą jechali do pracy za granicę. Tutaj wciąż jest nie za bogato, więc wyjazd za pracą, gdzieś gdzie lepiej płacą nie będzie niczym dziwnym. Dzięki temu będziemy mieli przykrywkę pod wyjazdy ludzi z Margarity a jednoczenie nie będą oni przemieszczać się za granice bezpośrednio z wyspy, tylko cały ruch będzie odbywał się przez Barcelonę. Musimy maksymalnie wykorzystywać każde możliwość szkoleniowe jakie mamy. O ile braki w broni, środkach czy lokalizacji mogą nas chwilowo ograniczać, to wszelki inne czynniki trzeba eliminować.

- Zgadzam się na przeprowadzanie akcji na Margaricie, ale wykluczam atakowanie jakichkolwiek celowo rządowych. Nie chcemy, aby zaczęli nam tu wzmacniać swoje siły, bo nam to tyko utrudni akcje jaką chcemy przeprowadzić. Natomiast gangi o których wspomniałeś to zupełnie inna sprawa. To wręcz idealny cel i sam też chciałem od niego zacząć. Mamy teraz nagraną podobną robótkę w Barcelonie, jako dalszych etap budowania naszych wpływów i liczę, że przyniesie nam sporo korzyści. Może uda się pozyskać jakiś kolumbijskie kontakty, które pozwolą nam na zadziałanie na tamtym terenie.

- Jeśli chcemy to zrobić to Ty i twoi ludzi musicie zając się rozpoznaniem celów. Tu potrzeba lokalnej wiedzy. Znajdźcie mi jakiś powiedzmy trzy do wyboru. Któryś zrobimy na początek, resztę później. Chciałbym w te akcje zaangażować już w jakimś stopniu naszych pierwszych przeszkolonych rekrutów, dlatego musimy zacząć ich szkolić jak najszybciej. Nie możemy sobie pozwalać na pozostawianie problemów za plecami, dlatego jak już się na coś zdecydujemy, to likwidujemy do razu całą grupę. Na amen. Nie chce żadnych wojenek gangów. To ma być zwyczajnie fizyczna likwidacja całej organizacji. Coś na czym się znamy. Przeprowadźcie wstępne rozpoznanie na wyspie i dla każdego potencjalnego celu ustalcie:
- Liczebność i uzbrojenie członków organizacji, przynajmniej w przybliżeniu.
- Czy mają jakąś główną siedzibę a jeśli tak, to gdzie.
- Kto sprawuje władze i gdzie go znaleźć.
- Czym zaleźli za skórę lokalnej społeczności i czy ich likwidacja odniesie odpowiedni skutek psychologiczny na jakim nam zależy.
- Czy możemy po nich przejąć jakiś zasoby - budynki, warsztaty, firmy, samochody, wszystko co może się przydać. Może nam się też zwyczajnie opłaci.
- Rzecz ostatnia, ale bardzo ważna. Czy w danej lokalizuje, macie kontakty w Policji. Będą nam potrzebne, aby po wszystkim przedstawić to jako lokalną wojnę gangów i sporządzić raporty dla władz w taki sposób, aby były jak najmniej podejrzane.

- Jak mówimy rozpoznajcie kilka potencjalnych celów ataku. Ja wybiorę, który weźmiemy na początek, z resztą rozprawmy się później.

- Jeśli chodzi o potencjalnych agentów to wysyłaj ich już na kontynent. Dwie grupy. Nie wiem na co oni się zgodzili, ale chciałem rozpoznać na kontynencie dwa obiekty, pod kątem możliwego sabotażu już jako wstęp do naszego głównego ataku. Pierwszy to miejsce cumowania dużych okrętów desantowych, które ma armia wenezuelska. Nie wiem gdzie to jest i co to za miejsce, ale chętnie się dowiem. Czasami takie porty wojenne są w jakiś sposób połączone z cywilną infrastrukturą. Czasami nie. Niech twoi ludzi ostrożnie się rozjeżą i ocenią, czy jest możliwość dostania się na teren takiej bazy pod byle pretekstem i rozpoznanie terenu. Na razie tylko ocena z rozsądnej odległości, maksimów bezpieczeństwa, bez żadnych heroicznych i samowolnych akcji.

- Drugi obiekt to miejsce stacjonowania ich śmigłowców transportowych. To pewnie jest jakieś lotnisko wojskowe, z którego operują ich siły powietrzno-desantowe. Jak przyjdzie co do czego, to z nimi będziemy mieli do czynienia w pierwszej kolejności. To już jest obiekt ściśle wojskowy, więc twoi ludzie się raczej do niego nie dostaną, ale bardziej interesuje mnie teren wokół niego, w odległości powiedzmy do trzech kilometrów. Mimo wszystko macie pokój, więc nie spodziewam się tu jakiś wielkich procedur bezpieczeństwa a nawet jak jakiś są, to może być tam spore rozprężenie.
- Rozumiem, ale w jakim celu takie rozpoznanie. Nie masz chyba zamiaru atakować bazy wojskowej?
- Nie, ale biorę pod uwagę, że w pierwszej chwili po ataku, rządowi nie będą kompletnie mieli pojęcia z czym mają do czynienia. Mogą zadziałać nerwowo i np. zapakować możliwych do szybkiego uruchomienia desantowców do śmigłowców i wysłać ich na wyspę, żeby zdławili bunt w zarodku, najszybciej jak się da. Na „poważnej” wojnie zabezpiecza się trasy przelotów takich maszyn, szczególnie wokół bazy, ale oni nie będą nas na początku brali na poważnie i mogą to olać albo nie zdążyć tego zrobić. A My… Cóż, być może uda się do tego czasu zdobyć trochę Singerów a trasę przelotu z takiej bazy na Margaritę, można plus minus przewidzieć… Rozumiesz już o co mi chodzi?
- Tak, tak, rozumiem… Choć na dziś wydaje mi się to trochę szalony pomysł!
- Tak jak nasza mała rewolucja. To tylko pomysł. Rozpoznanie da nam jakiś pojęcie o tym, na ile jest realny do zrealizowania. Niech twoi ludzie zadekują się gdzie w pobliżu tych lokalizacji, tak jak kiedyś rozmawialiśmy. Nawet jeśli nie będzie dało się tego przeprowadzić to i tak możemy potrzebować, aby zwyczajnie nas podnormalni, kiedy wojsko się stamtąd ruszy. I rekrutuj następnych, potrzebujemy ich więcej.

- Wstępnie ustalmy, że wrócę na Margaritę za tydzień. Będę chciał sprawdzić co udało się do tego czasu zorganizować i czego udało Wam się dowiedzieć. Potem zaczniemy przygotowania do akcji na wyspie. Zorganizuj też na ten termin spotkanie z tym marynarzem, zobaczmy co z tego wyniknie.


Po skończonej rozmowie Buck ro razu poszedł spać. Następne dnia miał zamiar wyjechać jak najwcześniej, żeby zdążyć na spotkania z biznesmenami „od Kolumbijczyka” jak już ich myślach nazywał. No i to nagranie z Tweety i księgowym zapowiadało na rozrywkę co najmniej tak dobrą, jak zaćmienie słońca.
 
malahaj jest offline  
Stary 28-01-2023, 12:43   #78
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 36 - 1998.02.28 sb zmrok

Czas: 1998.02.26 cz, popołudnie; g 20:30
Miejsce: Morze Karaibskie, Wenezuela; Barcelona; restauracja “Las Tres Topias”
Warunki: jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: noc, pogodnie, b.sil.wiatr, ciepło


Wszyscy




https://i.imgur.com/aMVrGep.jpeg


I znów się wiatr zerwał. I to całkiem mocny. Jak Buck wysiadał z samochodu to mimo swojej całkiem solidnej masy wiatr bez trudu wpychał mu oddech do ust i trudno mu się szło bo rozpędzone powietrze stawiało opór jak niewidzialna siła jaka stara się go zepchnąć z kursu. Ta sama siła bez trudu miotała grubymi konarami, pniami mniejszych drzew czy grzywami palm. Było już po zmroku więc to wszystko było oświetlone ulicznymi lampami. A mimo, że był to sobotni wieczór to ulice i tarasy restauracji świeciły pustkami. Jednak wewnątrz lokali było całkiem sporo ludzi jacy mimo tej niesprzyjającej aury zdecydowali się na wyjście z domu i wspólne spotkanie czy zabawę. Albo załatwianie interesów. Jak to właśnie miał zamiar uczynić Buck.

Wczoraj jak rano z Mi wsiadali na prom jaki ich przywiózł z Margarity z powrotem do Barcelony to aż tak nie rzucało jak dzisiaj. Chociaż morze też nie było spokojne. Fale bez trudu obmywały z połowę burty promu pasażerskiego a nim samym mocno bujało. Ale w taką pogodę jak obecnie to by dopiero była ciężka przeprawa. Przypłynęli do portu wczoraj niec po południu. Te rejsy zwykle trwały z pięć do siedmiu godzin. Mieli okazję zdradzić okazję kolegom i koleżankom co wyszło z tych rozmów na wyspie. I dowiedzieć się jak im zeszło te parę dni.

Jak się okazało włoski najemnik i szwajcarska najemniczka z AIM mieli całkiem udane spotkanie służbowe z ambitnym i dobrze prosperującym szefem prywatnej firmy księgowej. On przyjechał do umówionej restauracji o czasie, był w garniturze, krawacie z aktówką w ręce. Oni podobnie przez co wyglądali jak włoski biznesmen co bada tutejszy rynek do nowych inwestycji a ciemnowłosa jest jego atrakcyjną sekretarką. Z początku rozmawiali o służbowych sprawach. I księgowy chyba nie zorientował się, że to całe gadanie Carabinieri o włoskiej kuchni to blef. Zresztą Tweety potwierdziła, że niezły był w tej bajerze. Sam Rodrigo zrewanżował się tłumacząc ofertę swojej firmy i też brzmiało to obiecująco. Mieli się o nic nie martwić on i jego pracownicy chętnie się zajmą księgowością i wszystkimi papierkami. Mały biznes często był ich klientami więc mieli w tym wprawę. Obiecał nawet pomoc w załatwianiu zezwoleń na działalność gospodarczą zdając sobie sprawę, że dla obcokrajowców może to być trudniejsze niż dla tubylców.

I tak się dobrze i przyjemnie rozmawiało, że siłą rzeczy dłuższa rozmowa schodziła coraz bardziej na mniej służbowe tematy. Na przykład, wyszło, że Tweety jest tu sama i czuje się obca w egzotycznym dla niej mieście i chętnie by je zwiedziła no i cieszy się, że będzie mogła tu pracować. Carabinieri zaś przeprosił ale słabo zniósł podróż samolotem, miał chorobę lokomocyjną jaka go trzymała nawet parę dni po locie a wieczorem jeszcze miał parę telefonów do zrobienia. Nie było więc dziwne, że Rodrigo zaoferował się pomóc młodej sekretarce w poznaniu jego rodzimego miasta. W końcu więc pożegnali się z Carabinieri i wsiedli do samochodu księgowego. A jak wieczorem Tweety wróciła do “Dorado” to wyjęła z torebki przenośną kamerę i dyktafon. Na niej miała bardzo kłopotliwe dla żonatego księgowego nagrania.

Na dyktafonie był ewidentny flirt i zabawa za jaką raczej mało która żona pochwaliłaby swojego męża zwłaszcza jak na słuch to spotkał się z jakąś wesołą, chcącą się zabawić i to właśnie z nim, młodą kobietą. I zapewne mało który mąż chciałby się pochwalić takim nagraniem przed małżonką czy właściwie kimkolwiek innym. Trudno byłoby udawać, że wcale obie strony nie były sobą nawzajem zainteresowane i wcale nie zanosiło się, że sfinalizują to zainteresowanie w najbliższym łóżku.

Zaś mini kaseta VHS była jeszcze bardziej obciążająca. Tu już ewidentnie było nagranie zapewne z jakiegoś pokoju hotelowego. I nawet jak nie wszystko zmieściło się w kadrze to jednak nie mogło być wątpliwości, że uwieczniła baraszkowanie jakiejś parki. A nawet konkretnie seniora Sabatini z jakąś młodą i atrakcyjną brunetką w biurowym uniformie. Bo niekoniecznie musiał ją znać jako Tweety.

- Trochę mi go szkoda. Było całkiem przyjemnie. No ale biznes to biznes. - powiedziała wczoraj wieczorem szwajcarska imprezowiczka jako komentarz do tych dwóch kaset. No ale Carabinieri ją ostudził, że robili to wszystko aby zrealizować przysługę dla Ananquel.

- Myślę, że na razie Rodrigo niczego nie powinien podejrzewać. W czwartek umówiliśmy się na spotkanie w przyszły tydzień. No i czekaliśmy na ciebie jak chcesz to teraz rozegrać. Ja mogę zadzwonić do Ananquel i powiedzieć jej co mamy, umówić się na spotkanie i tak dalej. - zaproponował wczoraj były włoski detektyw dając znak, że czekali ze sfinalizowaniem tej całej sprawy na przybycie łysego Amerykanina.

- A ten fryzjer to też niezły ogier. - rzuciła niespodziewanie Tweety bo okazało się, że wczoraj tylko w dzień, jak Buck i Mi jeszcze kołysali się na pokładzie powrotnego promu ona zachęcona sukcesem z poprzedniego dnia pojechała do tego fryzjera senioriny Sabatini. Bez koleżanek bo uznała to za zbędne. Wybrała porę tuż przed sjestą gdzie tradycyjnie miasto zwalniało tempa. Więc i u fryzjera klientki w większości wychodziły niż przychodziły. Zaś Folco okazał się utalentowanym flirciarzem do tego jak mu się trafiła turystka o bratniej duszy to bardzo przyjemnie im się rozmawiało. Tak bardzo, że Falco zaprosił miłą dziewczynę aby pokazać jej zaplecze swojej firmy. No i w końcu wedle słów Tweety wylądowali tam w podobnym celu jak dzień wcześniej z księgowym w pokoju hotelowym. Tylko z tego nie miała żadnych nagrań. Ale uznała, że to zapewne jest to gniazdko miłości jurnego fryzjera więc zapewne jak odwiedza go seniorina Sabatini na prywatne strzyżenie to chodzą właśnie tam. Złodziejka uznała, że bez trudy dałaby się tam radę włamać na przykład w nocy i podłożyć to czy tamto. Ale problemem była długość taśmy czy dyktafonu czy kasety. Na pewno by nie starczyło na ileś tam godzin. Jednak w gabinecie Falco było okno i podwórko. Szwajcarka uznała, że może dałoby się tam kogoś zamontować z kamerą w jakimś oknie czy dachu. Tego jeszcze nie sprawdzała. No chyba, że Falco okazałby się taką przezornością jak u niej i zaczął od zasłonięcia żaluzji. To wtedy to by było na nic.

- No. A co tam na Margaricie? - zagaił Newman gdy już dał się wygadać koledze i koleżance jacy brali udział w romansowej prowokacji. A na tym polu Buck też mógł zdecydować co tu by można powiedzieć. Ogólnie Miguel wydawał się być nastawiony chętnie do obustronnej współpracy. Miał swoje ograniczenia ale jak na razie tam gdzie chodziło o ochotników i to co się dało załatwić za ich pomocą to raczej się sprawdzał. Uznał, że wyekspediowanie większych grup ochotników na szkolenia do Grenady powinno być w zakresie możliwości partyzantów. Wiadomo, nie z dnia na dzień cała chmara ale im dłuższa perspektywa czasu tym było to realniejsze do zrobienia. Jakieś wyjazdy do pracy na sąsiedniej wyspie powinny być odpowiednią przykrywką.

- Trudno powiedzieć jak zareagują władze z Caracas gdyby się zorientowały co się wyrabia pod ich nosem na sąsiedniej wyspie. No i zapewne zaczęliby od nacisków na władze Grenady. A nie każde państwo lubi szkolić obce bojówki, partyzantów czy terrorystów. - zauważył pułkownik w czwartkowe spotkanie. Nie był do końca taki pewny czy uda się to wszystko zorganizować tak aby władze obu krajów nie miały się do czego przyczepić. Ale uznał, że i tak warto spróbować. Im dłużej udałoby się prowadzić taką działalność tym lepiej dla nich. A byłe koszary brytyjskiej marynarki wojennej przypadły mu do gustu jako miejsce do szkolenia swoich rekrutów. I do tego całkiem blisko a już za granicą. Władze Wenezueli jak coś to by mogły próbować utrudnić przepływ ludzi i sprzętu na swoich wodach albo wodach międzynarodowych. Na podwórko Grenady to zapewne by się nie poważyli wpłynąć no ale to był już tylko drobny procent całej trasy wyspy na wyspę.

Dużo pewniej wypowiadał się w sprawie własnej wyspy. Tu obiecał zorganizować pierwszą grupę ochotników już po weekendzie. Musiał mieć parę dni aby wybrać i powiadomić zainteresowanych. Ale był dobrej myśli. A w ciągu kolejnych dni i tygodni zapewne zorganizują więcej takich grup. I to chyba wszystkim poprawiło humory bo wreszcie zaczynało się właściwe szkolenie tubylców coś o co od początku zabiegali partyzanci jeszcze na etapie prowadzenia negocjacji z wysłannikami AIM, zanim doszło do porozumienia i ostatecznie skorzystanie z usług tej organizacji.

Podobnie był dobrej myśli jeśli chodzi o akcję przeciwko miejscowym łobuzom. Zgodził się na ograniczenie aby przynajmniej na początku nie atakować służb mundurowych. I jakieś miejscowe grupy bandziorów wydawały mu się w sam raz aby “zaznaczyć obecność”. A i wśród jego organizacji poprawiłoby to notowania no i pokazało, że ci zagraniczni najemnicy naprawdę tu są, coś robią, działają no i jednak coś potrafią. Bo do tej pory to raczej niewielki procent konspiratorów Cantano miało z nimi bezpośredni kontakt. W każdym razie Miguel obiecał przygotować wstępną selekcję celów do takiej lokalnej akcji. Jednak w miarę możliwości wolał unikać drastycznych rozwiązań. Czyli nie zabijać z premedytacją całej bandy jak leci tylko kogo się da wziąć do niewoli. Zwłaszcza jakby się poddawał. W końcu to też są mieszkańcy tej wyspy a więc i potencjalni rekruci i wyborcy. Mają też swoich rodziców, rodzeństwo, rodziny którzy będą ich opłakiwać, zbierać na okup czy się mścić po ich śmierci. Nie chciał działać metodami mafijnymi i aby jego partyzanci byli odbierani jako kolejny gang w mieście. Poza tym wieści o takiej akcji i polityce wobec gangów rozeszłyby się i po organizacji spiskowców i po zwykłych mieszkańcach wyspy. Więc wyglądało na to, że wolał zastosować politykę otwartych ramion wobec takich zbłąkanych owieczek i nie zaczynać od brutalnych egzekucji. Pacyfikacja tak, pojmanie tak, śmierć w walce była do zaakceptowania, pokaz siły i sprawności bojowej jak najbardziej tak no ale kula w łeb tak z premedytacją czy jakaś czystka to już nie. Przynajmniej na początku, Cantano sam był ciekaw jaki odbiór takiej akcji będzie w społeczeństwie, wśród gangów i jego własnej organizacji. Zakładał, że pojmanie, pogrożenie palcem i danie drugiej szansy póki co powinno dać wszystkim do myślenia co i kto tu może. Nie mieli jak na razie tak drastycznej sytuacji aby przeć do ekstremistycznych rozwiązań. Zaś konfiskata mienia owszem mogłaby wesprzeć ich fundusze ale budziłaby też moralne podejrzenia, że to wszystko ma cel rabunkowy a tego wolał uniknąć.

- Dobrze to w najbliższym czasie wyślemu dwie pary agentów do Maracay i Caracas. Zanim się zaintalują to też pewnie minie trochę czasu. - Cantano zgodził się wysłać czwórkę swoich świeżo zwerbowanych agentów do wymienionych miast. W Caracas był główny port Wenezueli, i marynarki wojennej i wszelkich innych zaś w Maracay stacjonowała brygada spadochronowa którą zapewne kontynentalne władze mogłyby chcieć wysłać do stłumienia rebelii na niepokornej wyspie. Chociaż wydawał się powątpiewać czy udałoby się zorganizować tam jakąś komórkę przeciwlotniczą w odpowiednim miejscu i czasie. Tak daleko poza rodzimą wyspą, z ciężką i wyspecjalizowaną bronią przeciwlotnicza jakiej w tej chwili w ogóle nie mieli. Do tego trudno by było kogoś ewakuować z tak daleka i z głębi lądu a potem jeszcze przez tereny wrogiego morza czy powietrza więc misja zdaniem pułkownika byłaby bardzo wysokiego ryzyka. Do tego tacy chłopcy ze Stingerami musieliby siedzieć dokładnie na osi przelotu śmigłowców a było trudne przewidzieć którędy polecą. Takie ręczne wyrzutnie miały dość ograniczony zasięg, jak do tego doliczyć pole widzenia jakie miałby ich operator to kilometr czy dwa w tę czy tamtą i maszyny mogły się znaleźć poza zasięgiem rażenia takiej broni. Właściwie jedynie bezpośrednia okolica lotniska by dawała szanse na trafienie. Zaś okolice lotniska Maracay to z tego co pamiętam to był to dość odkryty teren, poza właściwym miastem. Jakieś osiedle było ale czy dostatecznie blisko czy udałoby się tam zainstalować na dłużej to już nie do końca był pewny. Ogólnie przywódca partyzantów nie wyglądał aby gorąco popierał tak ryzykowny i trudny do zrealizowania plan.


---



No i to mniej więcej mógł Buck przekazać kolegom i koleżankom jacy zostali w Barcelonie. A jak zostali to umówili się z Amim i jego biznesmenami co mieli kłopoty z lokalnym gangiem jaki ostatnio porwał ich znajomego Kolumbijczyka co to obiecał zrobić z nimi porządek. Wkrótce drzwi do restauracji rozwarły się z trzaskiem na oścież wpuszczając do środka rozpędzone podmuchy wiatru i chaos jaki panował na zewnątrz. Oraz grupkę klientów z których ostatni chwilę mocował się z drzwiami nim je zamknął odcinając ten napór wiatru. Okazało się, że to ci z jakimi się umówili.

- Witajcie przyjaciele! Co za cholerny wiatr! Jakąś gałąź odłamało tuż przed moim samochodem! - Ami przywitał się z czekającymi najemnikami przyjmując ton jowialnego wujka. I przy okazji robiąc za pośrednika pomiedzy obiema grupami. Przyprowadził ze sobą dwóch mężczyzn, jednego latynoskiej urody i drugiego białego. Obaj w średnim wieku, Latynos z pokaźnym brzuszkiem i marynarce, biały miał nieco mniejszy brzuch i inną marynarkę. Obaj wpasowywali się w stereotyp biznesmenów z drobnej działalności gospodarczej jacy stali u steru swoich interesów.

- To jest Diego i Jose. A to Buck, ten co wam mówiłem. - przedstawił ich sobie pracownik tutejszego ratusza z prawicowej partii.

Zamówili coś, poczekali aż kelnerka im przyniesie zamówienie i do tego czasu rozmawiali o drobnostkach. O tej przeklętej pogodzie, o osłabieniu ruchu turystycznego z powodu końca sezonu świątecznego i czekaniu na wielkanoc oraz lato gdy przyjeżdżało ich najwięcej. A to przekładało się na ich obroty w interesie. No a jak już siedzieli przy tym wspólnym stole i spoźnionym obiedzie no to mogli przejść do sprawy jaka doprowadziła do ich spotkania.

- No więc chcemy abyście zrobili porządek z tymi bandytami. I uwolnili Koyota. Bo jak jeszcze żyje to pewnie gdzieś go tam trzymają. No i właśnie jak nie to dowiedźcie się co z nim zrobili. W końcu to brat mojego zięcia. - Diego wyłuszczył jaka była ta sprawa. I mniej więcej pokrywało się to z tym co Ami mówił na początku tygodnia. Była banda Suareza jaka ściągała haracze od okolicznych sprzedawców, właścicieli lokali właśnie takich jak Jose i Diego. Oni tylko przyszli na to spotkanie aby nie robić tłoku no ale było ich więcej którzy cierpieli z powodu samowolki tych bandytów. Raz w tygodniu przychodzili po haracz “za ochronę”. No i trzeba było płacić. Jak nie to bili, wybijali szyby, robili kipisz i tak dalej. Psuło to interesy, goście czy klienci odchodzili z takich sklepów i lokali gdzie nie mogli czuć się bezpiecznie i to podkopywało interes jeszcze bardziej. Łatwiej było zapłacić ten haracz. No ale ciążył on jak kamień u szyi.

- Poszliśmy raz na policję. Przyjechali, obejrzeli, nawet tam poszli do tej ich nory. Jak wrócili to powiedzieli, że nie mają podstaw do zatrzymania. A potem “nieznani sprawcy” podpalili sklep Hugo bo to u niego zatrzymał się radiowóz to pewnie jakoś Suarez się dowiedział. A na reszcie ulicy powybijali wszystkie szyby w witrynach, naszli nas, straszyli maczetami, że nas porobią i zakopią w dżungli jak jeszcze raz zadzwonimy na policję. - Jose miał smętny humor jak to opowiadał. Widocznie to uciążliwe sąsiedztwo tutejszego gangu jemu i pewnie nie tylko jemu mocno dało się we znaki. Zwłaszcza, że po tamtym policyjnym razie zwiększyl im haracz “za karę i brak zaufania”. No płacili bo nie mieli wyjścia.

- Aż przyjechał Koyot. Taki trochę cwaniak, do żadnej uczicwej pracy na moje oko to on się nie nadaje. Ale twardziel, taki prawdziwy macho. Dał w zęby dwóm ludziom Suareza, reszta zwiała i powiedział, że to zwykłe patafiany i on zrobi z nimi porządek. Jak mu zapłacimy. No to pomyśleliśmy, że lepiej zapłacić raz i mieć już z tym spokój niż te pijawki będą nas sączyć bez końca. I wziął zaliczkę, potem zaczął tam coś sprawdzać, chodzić przy tym magazynie. Pytał się nas o różne rzeczy. Tak całkiem rozsądnie to wyglądało. W końcu powiedział, że wie jak ich podejść i, że załatwi ich w nocy. To było z tydzień temu. Ale jak poszedł to od tej pory nikt go nie widział. Pewnie go złapali. Szkoda. Dobry chłopak był. Wreszcie ktoś kto się postawił tym bandytom. - Diego pokiwał smętnie głową i zagryzł frytką ze swojego talerza. Chyba obaj już niezbyt się spodziewali, że zobaczą jeszcze Koyota żywego. Pewnie go pobili i w końcu zabili. A ciało wywieźli gdzieś do dżungli. Ale jednak wciąż była jakaś nadzieja, że jednak jeszcze tam dycha u nich w niewoli.

- No i jak załatwicie Suareza i jego bandę to my wam zapłacimy 3 000 $ za jego trupa i drugie tyle za jego bandę. Bo bez niego to oni i tak się rozpadną. Zwykłe rabusie i bandyci. No i Koyota jak byście uwolnili to też dobrze. Albo chociaż dowiedzcie się co z nim zrobili. Bo to chociaż chrześcijański pochówek by wypadało mu wyprawić. - Jose przedstawił im czego oczekują po tej robocie i ile mogą za nią zapłacić. Przede wszystkim chodziło im o pozbycie się Suareza i jego bandy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-02-2023, 01:45   #79
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- Świetna robota. - Buck pochwalił swoich ludzi po obejrzeniu kasety. - Myślę, że klientka powinna być zadowolona. Carabinier zorganizuj z nią spotkanie, najlepiej jutro. Uprzedź, że będzie coś do obejrzenia, albo sam to tak zorganizuj, aby były warunki do seansu. Chciałbym od razu poznać jej opinie. Zapytaj czy zebrany materiał ją satysfakcjonuje i czy mamy dalej działać w temacie romansu żony i fryzjera. Możesz zdać jej relacji z tego, co wiemy, ale nie ujawniaj naszych metod.

- Dziś będę na spotkaniu w sprawie tego Kolumbijczyka i gangu. Jak wrócę, to dam wam znać czego się dowiedziałem. Jeśli księgowa będzie zadowolona, to podpytaj ją czy da nam kontakt do kogoś, kto może nam pomóc w rozpracowaniu owego gangu. Może mają jakąś konkurencje, albo może uda się zdobyć kontakt w lokalnej Policji, co też jest ważne.

- Co się tyczy dalszych działań, to przychodzą mi do głowy dwie rzeczy, ale to raczej pytanie do Ciebie Tweety, bo byłaś na miejscu. Raz: jeśli da się tam włamać w nocy, to czy oprócz podłożenia kamery, dałoby się na przykład zrobić otwór w ścianie na podwórze? W jakimś dyskretnym miejscu i wyprowadzić tamtędy kabel do naszej ukrytej kamery. Trzeba by było go też odpowiednio zamaskować od zewnątrz, ale to chyba technicznie wykonalne. W takim przypadku, w momencie w którym żona weszła by do salonu, ktoś po prostu przekradałby się na podwórze i włączył manualnie kamerę z zewnątrz. Pytanie tylko czy da się to zrobić w biały dzień, bez wzbudzania jakiegoś alarmu. Od biedy coś takiego może zrobić jakiś młokos, którego nikt o nic bardzo niecnego nie posądzi. Po wszystkim odzyskalibyśmy w nocy kamerę i zdemontowali kabelek.

- Jeśli to jest nie możliwe, to może pójść najprostszą drogą. Jeśli potwierdzimy, że da się coś nagrać z zewnątrz, to w czasie włamania, oprócz podłożenia kamery, trzeba uszkodzić roletę. Tak delikatnie, żeby tylko się trzymała i spadła, jak koleś będzie chciał jej użyć. Założę się, że będzie miał w danej chwili coś innego w głowie niż naprawianie żaluzji. Przy takim wariancie planu, wcześniej należy rozeznać czy jest miejsce dogodne do nagrywania, czy kamera techniczne da sobie z tym rade na tyle, żeby dało się jasno rozpoznać, kto jest na nagraniu, no i opracować plan dostania się do miejsca nagrywania za dnia.

- Jak mówiłem Tweety powiedz co myślisz, bo ty byłaś na miejscu i znasz teren.


Buck wysłuchał włamywaczki i uzgodnił z ekipą, że ostateczną decyzje podejmą po spotkaniu Carabiniera z księgową. W dalszej kolejności zdał im relacje ze spotkania z Cantano. Nie widział sensu w pomijaniu czegokolwiek, powiedział im o wszystkim co miało miejsce i zostało uzgodnione. Po skończonej rozmowie ubrał się odpowiednio i ruszył na umówione spotkanie.

*****

- Cóż, w przeciwieństwie do Pana „Koyota” nie działam sam i nie biorę się za rzeczy, które sprowadzają się do „dania w zęby”. Nie będą też od was brał zaliczki. Płacicie po robocie, za efekty. A propos efektów właśnie, chce abyśmy mieli jasność w tej sprawie. Jeśli Ja i moi współpracownicy się za to weźmiemy, to po Suarezie i znaczniej części jego kompanów słuch może zaginąć na dłuższy czas. Najpewniej na stałe. Rozumiem, że jesteście tego świadomi i to jest rozwiązanie, o które wam chodzi? -

Buck po doświadczeniach z kolesiem od cysterny, lokalnymi politykami i ostatnim spotkaniu z Cantano chciał mieć pewność o jakiej robocie jest tu mowa. Z jego punktu widzenia rozwiązania permanentne były łatwiejsze do implementacji niż bawienie się w jakieś przemawianie do rozumu i inne „oni też mają rodziny”.

- Uprzedzam, że Ja też będę miał dużo pytań. Kilka z nich zadam za chwile, ale pewnie więcej pojawi się później. Na ten moment plan jest taki. Za dwa dni przyjdę do Was zrobić rozpoznanie. Pewnie nie sam. Do tego czasu waszym zadaniem jest zorganizowanie mi dwóch lokalnych przewodników. To mają być ludzie, do którym macie zaufanie, że nie doniosą Suarezowi ani nie rozgadają „na mieście” co robimy, jednoocznie będą zorientowaniu w okolicy w najpełniejszy możliwy sposób i nie będą panikarzami. Najlepiej, aby mieli na ten dzień samochody do dyspozycji. Nie mam zamiaru informować ich o niczym, co nie będzie niezbędne, ale już z samych rzeczy, które bądźmy robić i o które będziemy pytać, mogą się sporo domyślić, więc miejcie to na uwadze. Możecie, być spokojni, że nie wykorzystam ich do niczego innego poza rozpoznaniem okolicy i jeśli zajdzie tak potrzeba zadbam o ich bezpieczeństwo w naszym towarzystwie.

- Jak skończymy rekonesans, być może będę potrzebował jeszcze jednego spotkania, ale jeśli zajdzie taka potrzeba, dam znać przez waszych ludzi. Dziś zostawcie mi kontakt do którego z was, czas i miejsce spotkania.

- Na dziś mam następujące pytania i proszę o jak najbardziej szczegółowe odpowiedzi:
- Ilu, chociaż w przybliżeniu ludzi ma Suarez?
- Czy poza maczetami widzieliście u nich jakąś broń palną? Jaką? Wiadomo coś, aby używali jej wcześniej lub do czegoś innego? Były jakieś strzelaniny w okolicy z ich udziałem? Jeśli tak, to jak to wyglądało.
- Co wiecie o jego siedzibie? Czy należy bezpośrednio do Suraza, do jakieś firmy, czy jeszcze do kogoś innego? Co tam się dziej na co dzień - w sensie czy prowadzą tam jakiś biznes jako przykrywkę, czy tylko siedzą? Coś słyszałem o jakiś materiałach wybuchowych? Co o tym wiecie?
- Czy Suarez tam nocuje, a jeśli nie to gdzie? To samo tyczy się jego ludzi.
- Co o nim wiecie, albo czy znacie kogoś, ktoś będzie wiedział więcej i będzie skłonny się ta wiedzą podzielić. Ma zastępców?
- Czy jego banda ma jakiś wrogów? Konkurencyjne gangi, jakiś osobiste porachunki, i tak dalej. Mówiąc o wrogach, mam na myśli kogoś, kto chce i może dziać na jego szkodę a nie jest tylko jego ofiarą.
- Czy poza wymuszaniem na was haraczu jego gang zajmuje się czymś jeszcze?
- Policja. Czy wiadomo jest czy Suarez im płaci czy tylko się go boją? Macie u nich swojego człowieka? Jak według was zareagują, jeśli na przykład zacznie dziać się coś głośnego w siedzibie Suareza?
- Jeśli Pan Koyot pytał o coś jeszcze, to powiedzcie mi o co i co mu odpowiedzieliście.
- I na koniec czy wiecie coś jeszcze o panu Koyocie? Skąd się w ogóle wziął? Co o sobie mówił? O swojej przyszłości i doświadczeniu. Czy był z kimś powiązany? Czy miał broń? Skąd wiecie, że zwyczajnie nie wziął do was kasy i nie zwiał?


Buck nie miał zamiaru tracisz czasu i chciał dowiedzieć się jak najwięcej. Również o niejakim Koyocie. Jego potencjalni mocodawcy mieli o nim dobre zdanie, ale Kazinskiemu uparcie kojarzył się z innym kojotem, który występował w pewnej kreskówce. Razem z pewnym strusiem…
 
malahaj jest offline  
Stary 05-02-2023, 00:21   #80
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 37 - 1998.03.02 pn południe - zmrok

Czas: 1998.03.02 pn, południe; g 13:45
Miejsce: Morze Karaibskie, Wenezuela; Barcelona; hotel “Punta Palma”
Warunki: restauracja, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, umi.wiatr, ciepło



Spotkanie z Ananquel






https://i.imgur.com/Vq6v3jM.jpg


- No i jest nasza sprytna pani księgowa. - mruknął pod nosem Carabinieri gdy dostrzegł wchodzącą do restauracji kobietę ubraną jakby dopiero co wyszła z biura. Elegancka, zadbana i pewna siebie śmiało by mogła czuć się gdzieś w wieżowcach Nowego Jorku, Londynu czy innego Paryża. Włoch pomachał do niej dłonią aby zwrócić na siebie jej uwagę a ona kiwnęła mu głową i obdarzyła lekkim uśmiechem. W końcu to on wczoraj do niej pojechał z taśmą i wieściami a jak wrócił to dał znać, że zgodziła się z nimi spotkać dziś w porze lunchu. W ten nowy tydzień pogoda była taka sobie. Z samego rana padał deszcz i było dość nieprzyjemnie. Potem jednak się rozpogodziło ale teraz za oknami modnego, 5-gwiazdkowego hotelu dla zagranicznych turystów znów było widać jak niebo zasnuwa się ponurymi chmurami. Nadal było jednak dość ciepło, zupełnie jak maj czy czerwiec gdzieś w europejskich krajach mimo, że był dopiero początek marca.

- Dzień dobry. Miło mi znów was widzieć w komplecie. - seniorina Solorio przywitała się przyjaźnie i była w dobrym humorze. Buck jej nie widział od czasu owej partyjki pokera na zapleczu “Mariachi” gdzie spotkali z grupą tubylców po raz pierwszy. Częściej kontaktował się z nią właśnie Carabinieri i raczej nie narzekał na tą znajomość. Buck jak już to częściej widywał się z Amim chociaż w pracowniku ratusza to bardziej z kolei “specjalizował się” kubański duet. Rozmawiali chwilę na tradycyjnie lekkie i przyjemne tematy zanim to się przeszło do załatwiania interesów. Ananquel pytała czy im się podoba w mieście, jak długo zamierzają zostać i tak dalej w ten deseń. Wczoraj zaś były włoski detektyw wyraził swoje zdanie, że nie jest pewien czy poruszać z nią temat owej sprawy gangu Suareza. Tak naprawdę to, że ona ma jakieś powiązania z jakąś tutejszą mafią to na razie mieli tylko poszlaki. Jakąś gazetę sprzed paru lat co był artykuł w sensacyjnym tonie o wzięciu szefowej firmy księgowej na świadka w procesie jakiegoś mafioza no i słowa Tonyego a ten chociaż wydawał się małym, obrotnym chłopcem to raczej znał plotki ulicy a nie jakieś nie wiadomo jak tajne dane. A jeśli nawet by obrotna pani księgowa miała jakieś powiązania z mafią to raczej z tym by się nie obnosiła. A jeśli tutejsza mafia to taka prawdziwa mafia to dla nich taka banda Suareza co tak dokuczała miejscowym sklepikarzom i właścicielom restauracji to były płotki nie warte wzmianki. Carabinieri zasugerował, że jeśli by użyć kontaktu z Ananquel to w jakiejś grubszej sprawie a nie z takimi płotkami. Tweety zaś dopowiedziała swoje w sprawie Falco.

- Buck zobacz jak wygląda ta kamera. - powiedziała gdy wskazała na leżącą na stole kamerę jaką nagrała swoje hotelowe baraszkowanie z Rodrigo.




https://i.ebayimg.com/images/g/3P4AA...awX/s-l500.jpg


- Wtedy w hotelu udało mi się ją wyjąć z torby, włączyć i ustawić bo poprosiłam Rodrigo aby otworzył wino a otwieracz był przy aneksie kuchennym to musiał na chwilę wyjsć z pokoju. No ale sam zobacz. Nie zorientowałbyś się, że na parapecie czy gdzieś tam masz obcą kamerę jakiej nie zostawiałeś? - zapytała go mocno wątpiącym tonem. Rozważała to na różne sposoby ale ostatecznie pozostała sceptyczna co do możliwości. Tak, obejrzała sobie zamki w tym zakładzie fryzjerskim i raczej nie uznała ich za zbyt wielkie wyzwanie. Powinna sobie poradzić aby w nocy się tam dostać do środka. Mogła zajrzeć do notesu z grafikiem aby na przykład sprawdzić kiedy seniorina Santiago. Mogła włamać się do gabinetu Falco i uszkodzić żaluzje. Chociaż wątpiła aby udało się tak precyzyjnie to zrobić aby spadły przy pierwszym pociągnięciu. Raczej trzeba było je przeciąć i liczyć, że Falco pewnie zauważy ale albo zleje temat albo nie zdąży ich naprawić tak od razu. Wtedy by okno zrobiło się widokowym. Mogła też umieścić kamerę no ale nie bardzo było jak ją włączyć aby wszystko nagrać. W praktyce ktoś musiałby tam być w środku co od razu by go zdradzało bo gabinet był za mały aby się tam bawić w chowanego albo ewnetualnie można by tam jakoś wejść, włączyć i wyjść na krótko przed wizytą senioriny Santiago. Zakładając, że się nie spóźni, nie odwoła wizyty czy inne takie nieprzewidziane okoliczności.

- A dziurę w ścianie, pewnie, można wywiercić. Wystarczy wziąć wiertarkę i jedziesz. Ale zobacz jaka ta kamera duża. To trudno by to było przeoczyć, że nagle masz nową dziurę w ścianie i to zapchaną obiektywem kamery. - pokręciła swoją ciemnowłosą głową na znak, że chociaż technicznie taki pomysł wydawał jej się jak najbardziej do zrobienia to wątpiła aby Falco nie zauważył dziury z kamerą jak tylko wejdzie do gabinetu. A dziury nie można było zasłonić bo przecież obiektyw musiał mieć czyste pole do nagrywania.

Rozważała jeszcze wersję czy by jakoś nie wywiercić dziury w suficie ale to właściwie było to samo jak ze ścianą. A na piętrze to chyba były jakieś mieszkania to raczej trudno byłoby się tam dostać i jeszcze komuś przewiercać podłogę i wsadzać tam kamerę.

- Słyszałam, że są takie specjalne szpiegowskie gadżety. Ale nigdy tego nie używałam. Nie jestem pewna jak to działa poza tym, że chyba są dość małe. Chociaż jeśli i tak trzeba je kliknąć to nam niewiele chyba by zmieniało. Może Ikebana by coś wiedziała więcej na ten temat, ona jest dobra w takie techniczne klocki. - rzuciła Tweety luźną uwagą. Ale na razie to japońska techniczka była na Margaricie więc nie dało jej się od tak od ręki zapytać. Ostatecznie zdaniem Tweety największe szanse na powodzenie były przy uszkodzeniu żaluzji, zdobyciu terminu wizyty senioriny Santiago i ustawienie się gdzies w budynku na przeciwko z kamerą. I liczenie na szczęście. Że Falco nic nie zdziała z tymi żaluzjami albo to zlekceważy zajęty amorami. No i, że mimo odległości coś się przez te okno da nagrać. Albo jakoś tam się dostać na zaplecze tuż przed wizytą żony Rodrigo i umieszczenie tam kamery. Chociaż to wydawało się nie tak łatwe do zrobienia w godzinach otwarcia salonu. Trzeba by nad tym pomyśleć i jakoś sprytnie to zorganizować.

- No to Marco mówił, że macie dla mnie kasetę z udziałem Rodrigo. Chciałabym ją obejrzeć. - tymczasem dzisiaj, w południe w luksusowej restauracji hotelowej szefowa wziętej firmy księgowej nie ukrywała swojego zainteresowania ową taśmą o jakiej wczoraj jej wspomniał Marco. Jeśli tam rzeczywiście byłyby uwiecznione zabawy jej konkurenta z jakąś panną to była chętna nabyć taką kasetę na własność.




Czas: 1998.03.02 pn, zmierzch; g 18:25
Miejsce: Morze Karaibskie, Wenezuela; Barcelona; okolice magazynu Suareza
Warunki: wnętrze samochodu, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, d.sil.wiatr, umiarkowanie



Rozpoznanie okolic Suareza



- To tam. Ten duży, ten magazyn. - Dosieto siedział za kierownicą i wskazał brodą na jeden z budynków po lewej. Zatrzymał wóz przy krzywym chodniku kilka budynków dalej. Był siostrzeńcem Delgado jakiego ten wskazał na przewodnika. No i miał samochód. Co prawda jak się okazało gdy nim przyjechał na miejsce spotkania dość leciwy i raczej nim pewnie nie robił wrażenia na dziewczynach czy kimkolwiek innym no ale był i jeździł. Chociaż wielki Amerykanin czuł się ściśnięty jak w pudełku gdy siedział obok na miejscu pasażera. Jednak pojechali przez miasto i Dosieto zatrzymał się przy zdawałoby się przypadkowej bezimiennej ulicy, jednej z wielu jakie mijali do tej pory. Ale to było tu.





https://as2.ftcdn.net/v2/jpg/00/66/5...hDMegEEI.j pg


Sam widok nie sprawiał wrażenia solidności. Raczej był odpychający. Główny budynek z czerwonej cegły wydawał się z jakiejś lepszej epoki jakiej świetność minęła dawno temu. Ale był spory jak to zwykle z magazynami i hurtowniami bywało. Ściany porastał mech, plamy, zacieki, sporo okien było wybitych ale mury zdawały się być nieczułe na takie dobiazgi i stały nadal.

Dookoła budynku był plac i rampy przeładunkowe. Obecnie porośnięte mchem i trawą tam gdzie tej udało się wcisnąć lub wiatr nawiał nieco gleby aby mogła wyrosnąć. W swojej masie trawa mogła kogoś zasłonić, zwłaszcza jakby leżał albo kucał ale raczej w nocy albo w sprzyjających okolicznościach. W dzień, zwłaszcza z górnych okien, pewnie by było widać takiego skradacza. Przy jednej ze ścian stało kilka samochodowych wraków i trochę złomu na podwórzu ale raczej bliżej ścian niż ogrodzenia. Może one mogły dać jakąś solidniejsza osłonę podczas podchodów, zwłaszcza jakby kucnąć albo się położyć. Tylko trzeba było do nich dotrzeć.

Bo cały teren okalało ogrodzenie. Te wydawało się tak samo zaniedbane jak reszta obejścia. Ale ktoś tu jednak je łatał drutem zwykłym albo kolczastym. Na górze też był pociągnięty drut kolczasty. Wyglądał zdecydowanie nieprzyjemnie. A tam i tu gdzie widocznie oryginalna siatka już była do niczego sztukowano płot metalowymi ogrodzeniami z różnych zestawów, łatano dziury zwykłym drutem albo kolczastym czy też nawet montowano jakieś kraty, furtki czy bramy zabrane nie wiadomo skąd i dołączone aby stanowiły część ogrodzenia. Ale zapewne nożyce do drutu powinny sobie poradzić z takim płotem. Tylko z tego co mówili w sobotę drobni przedsiębiorcy a Dosieto potwierdził, ogrodzenie miało być pod prądem. Mogło tak być bo sam pamiętał jak kiedyś widział przysmażonego przy ogrodzeniu martwego psa. Do tego na podwórzu miały być pułapki i miny. Tego potwierdzić nie umiał bo nie miał ochoty włóczyć się po podwórzu Suareza i raczej nikt z tubylców nie chciał tego robić. A tak z daleka, przez szybę samochodu to nie było widać czy są tam jakieś podejrzane urządzenia czy nie. Jednak sam Suarez podobno w wojsku był saperem i nie raz odgrażał się, że wszystko u siebie ma zaminowane i jak ktoś coś będzie próbował - czyli zapewne chodziło mu o policję - to on wszystko i wszystkich wysadzi w powietrze. Zresztą niepokornym i spóźnialskim potrafił wrzucić petardę do lokalu czy sklepu albo koktajl mołotowa. Ponoć nawet kiedyś wysadził komuś samochód czy tam garaż. Więc coś mogło być na rzeczy.

A i Diego, Jose jak i dzisiaj Dosieto mogli mu powiedzieć jeszcze parę rzeczy na temat Suareza. Ilu miał ludzi? A to różnie. Pewnie z tuzin. Ale nie zawsze i nie wszyscy byli na raz w tym samym miejscu. Jak przy weekendach jak szli gdzieś się zabawić to i bliżej tej górnej granicy jak gdzieś tak tylko przechodzili to mogło być tylko paru, ot tak na jedną osobówkę. Ale mniej więcej cała banda to około tuzina. Jakby skrzyknął i rozpuścił wici no to może nawet więcej ale takich regularnych co z nim przestawali to właśnie około tuzina.

Czy ma broń? Tak, ma. Jakiegoś obrzyna strzelby ale też jakiś pistolet maszynowy. Taki “amerykańśki i gangsterski” jak to powiedzieli mu Jose i Diego. Ale nie znali się na tym to tylko ogólnie mu to wspomnieli bo potrafił nim wymachiwać jak komuś groził. Dosieto był nieco bardziej precyzyjny bo oglądał amerykańskie filmy to rozpoznał, że “to taki podobny jak Uzi tylko trochę inny”. No i oczywiście miał przy sobie klamkę. Bo tego obrzyna czy maszynówy to nie zawsze zabierał, raczej jak chciał komuś pogrozić czy szykować się na akcję. Ale klamkę to chyba zawsze miał przy sobie. Podkreślała jaki z niego mafioz no i, że nie warto z nim zadzierać no i, że ma władzę. No i te maczety i bejzbole co mówili wcześniej to też miał i on i reszta bandy. Reszta to chyba nie wszyscy ale chociaż część miała jakieś strzelby, ich obrzyny albo broń krótką.

Czy z nich korzystali? Chyba tak. Ale drobnki sklepikarze nie żyli gangsterskim życiem i porachunkami więc nie byli obeznani w temacie. Raczej po opłotkach i to w sumie od Suareza i jego bandy coś tam słyszeli, że “załatwili ich” czy też “dali im popalić” jak się chwalili jakimiś porachunkami. Więc trudno to było im zweryfikować. Ani jaki był tego wynik ani czy w ogóle coś było. Ale zdarzało się, że co jakiś czas jechali na akcję bo robili wtedy sporo zamieszania jadąc jak “kawaleria diabła” tymi swoimi samochodami przez ulice to trudno było przegapić. Z opisu wyglądało na to, że co do sklepikarzy to Suarez zwykle zadowoalał się zbieraniem haraczy, zastraszaniem niepokornych i zabawą w lokalnych klubach które uważał za swoje i zachowywał się jak udzielny władca. A jakieś porachunki z bronią w ręku i przemocą to raczej z innymi gangami. Ale sporo bandyckich grup, na całym świecie, działało na podobnym schemacie. W sprawie poczciwych obywateli najczęsciej ograniczali się do zbierania haraczu i jak to było spełnione to niezbyt im się pokazywali na oczy. Ale ten haracz Jose i Diego uznali za mocno uciażliwy i autentycznie obawiali się Suareza co ten znów odwali i kiedy mu sie uwidzi jakiś kaprys by im spalić lokal, pobic któregoś albo co. Zwłaszcza teraz jak chyba złapał Koyota to drżeli na myśl, że jakby się dowiedział kto go wynajął to mógłby się do nich pofatygować z zaproszeniem do swojego magazynu.

- I właśnie dlatego sądzimy, że Koyot… No może już nie żyć. Może go zabili go jak do nich poszedł albo jakoś szybko i nie zdążyli z niego wyciągnąć kto go najął. - powiedział w sobotę wieczorem Jose nieco się jąkając. Nie życzył wynajętemu Kolumbijczykowi źle, bynajmniej, zwłaszcza, że się przychylił do ich prośby. Ale jednak na myśl, że rozjuszony Suarez mógłby wpaść do jego domu i przykładnie ukarać, albo nawet jego rodzinę to aż mu się zimno robiło i oblewał się zimnym potem.

A ten magazyn jaki zajął to chyba był niczyj. W każdym razie nikt się jakoś nie zgłaszał, że jest właścicielem czy co. Stał latami pusty. Dzieciaki tam biegały, młodziki robili sobie ogniska i schadzki i tak dalej. No aż dwa czy trzy lata temu Suarez zajął to miejsce dla siebie. I nikt nie śmiał go ruszyć. Czy legalnie czy nie to w sumie nie było wiadomo. Ale żadnej firmy czy działalności tam nie prowadził. Ot mieszkał i tyle. Ale chyba nie wszyscy członkowie jego bandy bo część mieszkała tam gdzie mieszkała. A magazyn traktowali jako miejsce zbiórek, zabawy, główną siedzibę gangu i tak dalej. Jednak drobni sklepikarze nie byli pewni ile tam może nocować na stałe zwłaszcza, że to pewnie było płynne. Jakby mieli jakis ubaw to pewnie i większość mogła się tam pochlać i pospać ale trudno było powiedzieć coś więcej. Jak ubaw to mogły być jeszcze jakieś panienki. Albo dziwki albo jakieś ich konkubiny, dziewczyny i takie tam. Więc czasem był tam niezły ul. Żaden z nich nie był w środku to nie wiedzieli co dokładnie tam teraz jest i kto. Dosieto przyznał, że za młodziaka to też tam się bawił i ganiał z innymi to mniej więcej znał rozkład pomieszczeń jak tam jest w środku. Między innymi dlatego Diego go polecił na przewodnika. No ale też nie był tam odkąd Suarez zajął to miejsce to nie wiedział co mógł tam pozmieniać.

- Tam to tylko ci z jego bandy chodzą. Może ich kumple jakich zapraszają. Jakieś dziewczyny. Głupie blachary co lecą tylko na szmal i te ich tandetne łańcuchy i tatuaże a’la macho. No na pewno nie takich normalnych ludzi jak my. Zresztą nikt z nas by nie chciał tam chodzić. - Dosieto pokręcił głową wskazując brodą na budynek z czerwonej cegły widoczny przez przednią szybę samochodu. Niebo było co prawda pochmurne ale jeszcze dniało. Ale tu na ziemi, już było widać pierwsze zaczątki zbliżającego się zmierzchu.

W sprawie innych band to tubylcy nie wiedzieli. Nie mieli za bardzo z nimi do czynienia. Ich utrapieniem był Suarez a w okolicy tak, było parę innych im podobnych. Ale widocznie tamci też uważali, że ten teren należy do Suareza bo się tu nie pokazywali. A jak Suarez miał z jakimiś kosę to raczej się tym przed wyzyskiwanymi sklepikarzami nie chwalił.

- A oni rozprowadzają prochy. U Suareza zaopatrują się lokalni dilerzy. Ale nie wiem skąd bierze prochy. Właśnie dlatego zgrywa takiego wielkiego ważniaka. Chwali się, że ma powiązania z mafiozami i tak dalej, że lepiej z nim nie zaczynać. I handlują też kradzionym alkoholem i papierosami. Pędzą też bimber ale to chyba raczej na własny użytek. - zdradził w sobotę Diego ale niezbyt pewnym tonem. Właściwie to tylko co do tych narkotyków był w miarę pewien bo to, że lokalni dilerzy się zaopatrują u Suareza to było powszechnie wiadome. Co do reszty to tylko jakieś plotki się słyszało tam czy tu, że jakiś alk, że jakieś fajki i tak dalej.

- U nas policja to zwykle działa na korzyść tego kto im zapłaci więcej. No i my raczej go nie przebijemy. Poza tym nas się raczej nie obawiają a jego już mogą. Więc mamy przechlapane. Nie ma sensu po nich dzwonić. - Jose zmarkotniał gdy Buck zapytał o policję. Wydawało się, że te plotki o skorumpowanej policji w krajach trzeciego świata to właśnie w praktyce wyglądają tak jak to opisał te lokalne warunki. Obaj w pomoc policji w ogóle zdawali się nie wierzyć. Dlatego najpierw gadali z Koyotem o tym Suarezie a teraz z Amim i Buckiem.

- Znaczy ja nie sądzę, że z niego jest taki mafioz, że ma całą policję w kieszeni. Pewnie by była jakaś strzelanina u niego czy coś takiego i ktoś po nich zadzwonił no to by przyjechali. Ale kiedy i co by zrobili po przyjeździe to nie wiem. Nie sądzę aby miał aż takie plecy aby go nie capnęli jakby go złapali ze spluwą czy maczetą w ręku. Wtedy jak myśmy po nich zadzwonili to nie mieli gotowego nakazu ani powodów do interwencji. A może i on ich jakiś zagadał albo i w łapę dał. Ma gadane. To przyjechali, pogadali i pojechali. Ale jak jakaś strzelanina to to już trudno udawać, że nic się nie dzieje. Pewnie musieliby coś zrobić. - rozważał Diego. Spodziewał się, że w razie jakiejś awantury policja raczej przyjedzie sprawdzić co się stało no ale co dalej to trudno było mu zgadywać.

- A Koyot to przyjechał do nas z Kolumbii. Bo on Kolumbijczyk. Ja go poznałem na weselu mojej siostry. Ona wyszła za jego wuja i on też przyjechał na ten ślub tośmy się poznali. Taki wesoły, co lubi dziewczynki, wypić ale i parę w łapach ma. Trochę taki mafioz i gadał jakby pracował dla karteli tam, po tamtej stronie granicy. Chociaż wtedy to myślałem, że to takie tylko gadanie, żeby zrobić wrażenie na dziewczynach jaki to on twardziel. Nie brałem tego na poważnie. No rzeczywiście robił na nich wrażenie i, że tak powiem nie sądzę aby w tamto wesele spał sam. Ale potem wesele się skończyło i on razem z wujem wrócili do siebie do Kolumbii i raczej nam się kontakt urwał. Ale teraz jakoś przed świętami wrócił. I to tak na dłużej, za robotą się rozglądał, szukał gdzie by się załapać. No a my tu mieliśmy problem z tym Suarezem. No to zagadaliśmy mu o tym i się zgodził. Powiedział, że się tym zajmie. Trochę wątpiliśmy bo przecież ich jest cała banda a on był sam. Ale dał nam do zrozumienia, żeby się tym nie martwić i chyba zamierzał dorwąć samego Suareza w pojedynkę. No to mogło mu się udać. Jeden na jednego to mógł mu dać radę bo wyglądał na krzepkiego i nieźle machał tą maczetą. Ale widocznie coś mu poszło nie tak. - Diego który lepiej znał Koyota opowiedział jak i gdzie się poznali. Nawet jeśli miał jakieś wątpliwości co do moralności tego przyszywanego siostrzeńca to jednak na taki problem jaki mieli z Suarezem wydawał się w sam raz. Czy naprawdę miał jakieś powiązania z kartelami czy nie to nie miał pojęcia i niezbyt go to obchodziło. Jakby młody chciał zacząć tu nowe życie to był gotów mu pomóc. Zwłaszcza jakby im pomógł z Suarezem. No i to jakaś dalsza ale jednak rodzina. Chociaż nie był do końca pewny czy taka niespokojna dusza jak Koyot odnalazłby swoje miejsce za ladą, barem czy zmywakiem.

- Może i z niego nie był chłopak “do rany przyłóż” ale sprawiał wrażenie, że naprawdę chcę załatwić Suareza. W tą noc co na nich poszedł to wszystko zostawił w swoim pokoju. Swoje rzeczy, paszport, telefon i tak dalej. Bez paszportu trudno by mu było opuścić kraj. Albo załatwić cokolwiek większego. Tylko swoją maczetę i nóż zabrał. - latynoski drobny sklepikarz może nie dawał sobie ręki uciąć, że przyszywany siostrzeniec ich nie wyrolował ale raczej zdawał się wierzyć, że zrobił to co mówił. Czyli, że poszedł załatwić Suareza. I słuch po nim zaginął. No i powiązań raczej z nikim nie miał bo nie był stąd. Przyjechał przed świętami i głównie spędzał czas z nimi albo po różnych lokalach. Nawet jak kogoś tam poznał to chyba nie zdążyłby wsiąknąć w towarzystwo. A pieniędzy żadnych nie wziął. Miał je dostać po robocie. Więc chyba też traktował to niego jak przysługa rodzinna dla jakiegoś dalekiego wujka. I dlatego obaj bieznesmeni a także Dosieto byli skłonni dorzucić kolejny grzech na konto Suareza po jakim by wcale nie płakali. Z chęcią się go pozbędą na dobre i jakby ta banda się stąd wyniosła albo ktoś zrobił z nimi porządek to powitaliby taką wiadomość bardzo chętnie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172