Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-09-2022, 22:07   #21
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Książka była fascynująca. Szczególnie rozdział obejmujący języki. Niesamowite. Na przykład język ludów Piraha, należący do wielkiej grupy języków amazońskich. Szaleństwo. Mathew próbował przeczytać cokolwiek, jednak miał szalone trudności zrozumienia.

Książka profesora przedstawiała przykładowy dialog tubylców Dana i Kaiowy. Niektóre kawałki wręcz rzucały nawet nie na podłogę, pokład niżej. Choćby:
Xai piiaikooi. Boitohoi xigopihiabikoi. Xai boitohoi kahapihiabaa. Xao hiobasoogabai hiaibasigii. Hiaibasigii”. Oznaczało to: „Tak. Woda jest płytka. Łódź nie może tam wpłynąć. W ten sposób łódź nie popłynie. Cudzoziemcy chcą wielu zobaczyć. Wielu”. Albo kolejne: „Xai hoagahiai hiatii hi xaaibaai. Xai xaaibai”. Oznaczało owo: „Tak więc w Pasar Bem jest wielu przedstawicieli ludu Piraha. Tak wielu”. Inne znowu: „Xoogiai higogaisai. Xaooi xaaibai xaitii. Xaibaisi? Czyli: „Co powiedziałeś, są obcokrajowcy, którzy chcą zobaczyli przedstawicieli ludu Piraha. Wielu?” Były to zwroty, które jakoś próbował wymówić, kompletnie bezskutecznie. A rozdział językowy przedstawiał cały potężny dialog z zapisami fonetycznymi. Ktoś musiał być niesamowity, że potrafił nauczyć się czegoś takiego oraz zapisać to.

Cóż, przeszedł dalej. Książka była ciekawa, zaczął kolejny rozdział: „Nazwa Amazonka oraz później amazońska dżungla wywodzą się z wojny, jaką Francisco de Orellana, prawdopodobnie kuzyn samego Francisco Pizarro, toczył z Tapuyami i innymi plemionami. Kobiety z plemienia walczyły, wedle obyczaju, u boku mężczyzn. Opisane starcie ponoć miało miejsce w podobno miejsce 24 czerwca 1542 r., gdy Orellana zbliżał się do rzeki Trombetus u zbiegu z rzeką Madeira. Wykształconemu Europejczykowi walczące niewiasty kojarzyły się z antykiem. Orellana wywodził przeto nazwę Amazonas od Amazonek z mitologii greckiej…”

Chciał czytać, ale skupienie się na interesującej lekturze przerwała mu jakaś familijna sprzeczka. Choć właściwie to nawet nie była sprzeczka. Po prostu, różnica poglądów: ja chcę być tu, a ja tu. Zdarzało się. Mężczyzna zresztą wybył. Miał całkiem elegancki kaszkiet. Kobieta zaś również wydawała się z wyżyn społecznych. Aczkolwiek właściwie nieistotne, ani nie pasowała mu stylem, ani cechami oblicza czy ciała. Poza faktycznie świetnie ułożoną fryzurą. Nie tyle oceniał ją, co po prostu spojrzał, zaś wszak odruchowo jak oglądamy innych, czasem się nam podobają, czasem zaś są kompletnie obojętni. Właściwie jeszcze kwestia pewnego zwyczaju, którego Mathew bardzo przestrzegał oraz którego brak nieraz przysporzył problemu jego eks pryncypałowi: interesował się wyłącznie paniami stanu wolnego. Nigdy, ale przenigdy nie szukał ciepła wewnątrz ramion kobiet mających partnera. Nie tylko ze względu na bezpieczeństwo, ale też jakąś formę etyki. Osoba samotna mogła się bez konsekwencji po prostu zabawić, rzucić ku szalonym kłębiskom przyjemności. Nic nikomu do tego. Po prostu mogło być miło. Ale przy rodzinach takie skoki na bok męża czy żony często wpływały na innych członków rodziny. Mathew był sam, więc mógł sobie pozwolić na co nieco, ale tamta kobieta miała męża czy narzeczonego, czy kogokolwiek. Samo to już powodowałoby, że Mathew się nie interesował ową panią, zaś fakt, że po prostu lubił inną urodę jeszcze owo wzmagał.

Nic mu wszak… ojejku pływa w wodzie na 8 liter. Chyba rozwiązywała krzyżówkę. Chociaż nie, czytała jakąś książkę. Słyszane jakiś moment temu słowa wybrzmiewały wewnątrz umysłu… kurczę, kiedy nagle coś wchodzi na własne myśli powodując, że człowiek odrywa swoje spojrzenie od świetnej pozycji książkowej. Usłyszał oraz zaczął się zastanawiać. Wyszło jakoś samo. W słodkiej, kurczę, i w słonej, i na osiem liter. Co to jest? Żaglówka? Eee, żaglówka raczej na wodzie, więc co? Noooooo choćby lodowiec, jeśli jej o to chodziło? Albo kropelka. Pasowało, ale czy to? Tego nie wiedział.

Jakieś wymyślone rozwiązanie zagadki oczyściło jego myśli. Może się udać do sauny? Skoro oferował statek takie luksusy… Taaaaak, uśmiechnął się do siebie. Generalnie odkrycie zagadki, nawet jeśli jedynie potencjalnie prawidłowe, wprawiło go zaiste w doby humor. Ponadto wyspany, po wczesnym śniadaniu naprawdę czuł się świetnie. Współlokatora nie było, kiedy kładł się spać, ale miał pewnie jakieś sprawy. Być może więc ów człowiek, jak mu tam było, Daniel chyba, Daniel Thompson, taaaak, identycznie jak protestancki wielebny… Co tam, porzucił myśli na temat Daniela, czy zagadki, uśmiechając się wesoło ruszył do okrętowej sauny. Chwila rozluźnienia przed lunchem rysowała uśmiech na jego kanciastym obliczu. Właściwie przez chwilę myślał, czy na odchodnym nie podać jej możliwego rozwiązania, ale: po pierwsze - wcale nie wiedział, czy owego rozwiązania szukała, mogło jej się po prostu wypsnąć, po kolejne - wymyślone słowa były iście banalne i jeśli to to oraz jeśli jest to jej potrzebne, niewątpliwie wpadnie na nie sama bez pomocy obcego faceta.

W tureckiej saunie przebywało czterech panów w różnym wieku… pań z kolei brak. Sprawa była bowiem prosta, co godzinę, na zmianę, z sauny mogli korzystać albo mężczyźni, albo kobiety, ale zawsze osobno. Ach ta angielska pruderia, narzucona i na statek… Jakby rzec, szkoda… Ale po prostu Mathew wszedł już przybrany ręcznikiem na biodrach oraz usiadł na bocznych ławach. Turecka sauna była sucha i gorąca. Pozwalała wypocić toksyny z organizmu poddając się owemu zabiegowi ogrzewania ciała. Zaraz człowiek nagrzewał się, pocił oraz czuł, jak ogarnia go rodzaj dziwacznej lekkości. Przynajmniej właśnie takie odczucia miał Mathew. Niczym turecki basza siedział sobie rozluźniony poddając się nicnierobieniu oraz nicniemyśleniu, co nawet nieźle mu wychodziło. Szczególnie owo ostatnie. Chwile upływały, ciało wypacało się, aż wreszcie reporter poczuł, że co jak co, ale już wystarczy. Ruszył pod prysznic.
- Uff - aż wyrwało mu się, bowiem prysznic był wiele chłodniejszy niźli temperatura sauny. Ścisnął wargi oraz poślady, zaś na ciele pojawiła się gęsia skórka. - Wrrrr - mruknął. - Nieźle, nieźle - zamknął kurki oraz starannie wytarł się ręcznikiem, który jak wszystko, miał emblemat “Olympic”. Czuł się rześko. - Sauna to jest to, chyba spróbuję jutro też - wymruczał.

Później jeszcze pójść do pokoju się przebrać. Mathew ubrał nowy, jaśniejszy garnitur. Oczywiście również pozostałość po lordzie, który uwielbiał zmieniać stroje niczym nastoletnia panna na wydaniu.


Gustowna krata stanowiła wyróżnik firmy Henry Poole, najstarszego krawca ze słynnej londyńskiej Savile Row. Lord Meldrum nosił garnitur z raz, po czym znudził się oraz przekazał jak zwykle lokajowi. Właśnie stąd Mathew miał całkiem arystokratyczną garderobę, jak na takiego golca. Poprzedni strój przekazał do oczyszczenia lub wyprania, w zależności co było potrzeba i na nowo ustrojony ruszył na lunch do sali restauracyjnej, tej właśnie, gdzie spotkali się poprzedniego wieczoru.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 15-09-2022 o 22:09.
Kelly jest offline  
Stary 16-09-2022, 17:42   #22
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
Wielebny zjadł. Było trudno. Wypity poprzedniego wieczoru alkohol tego nie ułatwiał. Dobrze, że ktoś pomyślał i było zsiadłe mleko. Uff… Do tego twaróg, jakaś lekka bułka. Udało się. Jako, że zbliżało się południe, pastor uznał że czas przygotować się do dzisiejszej posługi. Kazanie niestety trzeba będzie ograniczyć do minimum bo kociokwik swoje robi. Cóż. Bywa i tak.

Ebenezer powoli kierował się do kaplicy, gdy nagle jego wzrok przykuły trzy siostry zakonne. Wprawdzie wyznania katolickiego, no ale jednak wierne służki Pana! Wielebny był może nietolerancyjny jeśli chodzi o szóste przykazanie, ale za to nie miał problemów z ekumenizmem. Uważał, że chrześcijanie to chrześcijanie. Nie ważne czy to ewangelicy, katolicy, prawosławni, zielonoświątkowcy. Wszyscy są na równi dziećmi Pana, różni ich tylko obrządek, a to rzecz poboczna. Oczywistym wydawało się więc, że siostrzyczki powinny wziąć udział w jego posłudze. A później może będzie szansa zamienić słowo z kimś o podobnych - jedynych słusznych - poglądach? Tylko ta trzecia klasa. Pytanie czy ich wpuszczają do kaplicy? Wprawdzie odmowa wejścia wiernemu do domu Pana byłaby skandalem, ale nie takie skandale już widywał.
- Trzeba się było o to zapytać drugiego oficera, gdy prosiłem o przekazanie informacji o planowanych mszach, pasażerom - pomyślał po niewczasie.
Pastor ożywił się i zaczął rozglądać za kimś z dowództwa statku. Chwilowo jednak nie widział żadnych oficerów, a jedynie zwykłą obsługę transatlantyku…
Nie mając nadmiaru czasu zagadnął pierwszego członka załogi, wyglądającego na w miarę kompetentnego.
- Przepraszam, czy wie pan coś na temat możliwości udziału pasażerów niższych klas w nabożeństwach odbywających się w tutejszej kaplicy?
- Umm… ummm… ksiądz się spyta w recepcji, a oni pewnie zapytają dalej… - Zagadnięty steward jedynie chyba wyglądał na kompetentnego…
- A gdzie owa recepcja się znajduje? - pastor nadal nie był w apogeum swoich możliwości intelektualnych. Steward wskazał ręką na wielki hol przed restauracją.
- "No tak, faktycznie" - pomyślał wielebny i ruszył dalej zasięgnąć języka. Po dłuższej chwili był już na miejscu.
- Niech będzie pochwalony… - czy może mi Pan udzielić informacji odnośnie możliwości uczestnictwa pasażerów niższych klas w nabożeństwach odbywających się w tutejszej kaplicy? Jestem pastorem i za około 50 minut zamierzam czynić tam posługę. Chciałbym aby wszyscy wierni mogli skorzystać i przyjść na spotkanie z Najwyższym - wielebny starał się być grzeczny, pomny ostatnich nieprzyjemności jakich doznał od towarzyszy wyprawy.
- Z tego co wiem, na statku, zwłaszcza w trzeciej klasie, są pasażerowie różnych nacji i wyznań… - Powiedział flegmatycznie recepcjonista - …więc wątpię, by kapitan się zgodził. A odnośnie wpuszczania tutaj, tej cho… znaczy się, tych pasażerów, to mamy zasady, których przestrzegamy… - Facet uśmiechnął się świńsko-uprzejmie.
- Rozumiem. Czy mógłbym porozmawiać więc z kapitanem, albo inną osobą decyzyjną? Robi się mało czasu. Jeśli nie ma możliwości wpuścić wszystkich, co jestem w stanie zrozumieć, to może moglibyście zrobić wyjątek dla trzech sióstr zakonnych, które widziałem na pokładzie dla trzeciej klasy?
- To ja spytam - Recepcjonista chwycił za telefonik pokładowy - Proszę kapitana… tak, poczekam…

No i zaczął wyjaśniać o co chodzi. O księdza, mszę, pasażerów trzeciej klasy, zakonnice.
- Aha… aha… rozumiem… no tak księdzu właśnie tłumaczyłem… rozumiem… tak jest kapitanie!

W końcu recepcjonista skończył połączenie, i zwrócił się prosto do Ebenezera:
- Msza owszem, to nie problem, nawet nie w niedzielę. Ale tylko pasażerowie pierwszej klasy. No i w drodze wyjątku te trzy zakonnice… - Facet wzruszył ramionami z profesjonalnym uśmieszkiem przyklejonym do gęby.
- Rozumiem… - odparł wielebny nie do końca zadowolony z częściowego sukcesu. Jeśli łaska to proszę zapytać jeszcze kapitana, czy nie ma możliwości zorganizowania jakiegoś nagłośnienia, żeby trzecia klasa również usłyszała Słowo Boże. Mam nadzieję, że rozumie Pan, iż jako osoba duchowna mam obowiązek dbać o potrzeby duchowe wszystkich wiernych, nie tylko tych najbogatszych.
- Proszę księdza, o tym to trzeba było wcześniej wspomnieć, albo w trakcie, a ja już skończyłem rozmowę z kapitanem, który i tak nie był z tego wszystkiego zadowolony… ale my chyba w sumie nic takiego nie mamy - Powiedział recepcjonista.
- Miałem po prostu nadzieję, że wierni zostaną wpuszczeni. No ale mówi się trudno. Ważne, że kapitan pozwolił wejść na mszę chociaż siostrom zakonnym. Proszę mu ode mnie podziękować. Oczywiście jeśli kapitan znajdzie czas, radbym ujrzeć go na mojej posłudze.

Wielebny pożegnał się z recepcjonistą i ruszył w kierunku kaplicy, zobaczyć czy wszystko jest już gotowe. Po drodze zajrzał jeszcze do swojej kajuty żeby się odpowiednio przygotować. Następnie poszedł do drzwi oddzielających pokłady z prośbą o przepuszczenie go do sióstr zakonnych, podróżujących trzecią klasą, zgodnie z decyzją kapitana.

~

Ebenezer zastał je na szczęście na pokładzie, i nie musiał się nigdzie za nimi uganiać… czasu bowiem było mało. Siedziały na ławeczce, a ta pośrodku, czytała coś pozostałym, w jakimś nieznanym księdzu języku.

Na widok zaś podchodzącego wielebnego… jakby się zmieszały, a książka została zamknięta. Wszystkie były młode.



- Si… padre? - Spytała ta po środku.

Wielebny pokłonił się.
- Niech będzie pochwalony… - powiedział licząc, że służki Pana przynajmniej trochę znają jego język - jestem pastorem i przyszedłem siostry zaprosić na moją posługę, która rozpoczyna się za jakieś 20 minut, w kaplicy na pokładzie dla pierwszej klasy.
“Niezłe sztuki” - podpowiedział mu w myślach szatan, bo przecież wielebny nigdy by tak nie pomyślał o siostrzyczkach. Co to to nie.
- Och, ale… my odmienionych w…wyznań? - Powiedziała ta z książką, z zielonymi oczkami, chyba jako jedyna, rozumiejąc, i mówiąc po angielsku. Pozostałe dwie zaś, to zerkały na wielebnego, to na swoją, rozmawiającą z nim "siostrę".
- Wszyscy jesteśmy chrześcijanami. A różnice w obrządku… Są, to prawda. Jednak ja jestem w tym przypadku tolerancyjny. Wierzymy w tego samego Boga, nie widzę więc problemu z uczestnictwem sióstr w moim nabożeństwie. Tym bardziej, że chyba nikt nie odprawia tutaj mszy świętych w obrządku katolickim. Zapraszam serdecznie - wielebny uśmiechnął się najmilej jak potrafił.

Zielonooka siostra chyba musiała chwilę pomyśleć, i zapewne sobie samej w umyśle przetłumaczyć, co powiedział Ebenezer…
- Dzisiaj nie niedziela. To też? - Powiedziała w końcu, wysilając się na uśmiech.
- Każdy kapłan ma w obowiązku odprawić mszę świętą codziennie. Publicznie wprawdzie tylko w dzień święty. Jednak ja osobiście uważam, że słowo Pana należy głosić kiedy tylko można. Skoro więc miałbym odprawiać nabożeństwo w samotności, to przecież lepiej podzielić się Jego mądrością z wiernymi.

Zielonooka zrobiła się jakoś tak… blada.
- Dobrze padre! Przyjdziemy! - Powiedziała, i uśmiechnęła się już szeroko.
- Wielcem rad - odparł wielebny i odwzajemnił szeroki uśmiech. Następnie pokłonił się nisko i ruszył do kaplicy przygotować nabożeństwo. Wkrótce zaś zjawiły się siostry… które oprócz przyklęknięcia, i przeżegnania się, rozglądały się po kapliczce dosyć zagubione…
Gdy Ebenezer zobaczył zakonnice podszedł do nich i wskazał miejsce w pierwszej ławce.
- Bardzo się cieszę, że siostrzyczki przyszły. Proszę usiądźcie. Jeszcze chwila została do południa, więc zaczekamy aż zjawią się inni wierni - wielebny Thompson miał nadzieję, że siostry nie będą jedynymi uczestniczkami jego nabożeństwa.
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Pliman jest offline  
Stary 19-09-2022, 19:14   #23
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Nie będąc tak wykończoną tego dnia, zapewne Sarah musiałaby się wspomagać jakimiś chemicznymi środkami, by zasnąć tej nocy. Rano było jeszcze gorzej, nawet mimo tego, że przebywała w tym smrodzie i jej nos nieco się z nim oswoił, to i tak było bardzo źle. W pierwszej kolejności otworzyła bulaj, by wpuścić nie tyle świeższe, co jakiekolwiek powietrze do środka. Bardzo żałowała, że nie zrobiła tego przed snem…

Wiele dłużej nie wytrzymała i musiała iść do łazienki, stanowiącej jakąś ostoję lepszych zapachów w kajucie. Psiknęła tam jakąś perfumą, by wzmocnić ten efekt. Chciała to samo zrobić w sypialni, ale mijało się to z celem, bo zaraz przyjemny zapach zostałby pokonany przez fetor tego, co narobiła Iris. Spróbowała jeszcze obudzić detektyw szarpiąc ją za ramię, ale skoro nie dawało to efektu… postanowiła udać się na śniadanie. Nie to, że chciało jej się jeść, bo właśnie czuła, że zbierało jej się na coś wprost odwrotnego. Ale właśnie by tego uniknąć, chciała się przewietrzyć.

Nie będąc w nastroju na jakiekolwiek amory, ubrała się w zwykłą spódnicę za kolana i sweterek z długim rękawem. Jej mina musiała również wyrażać, by najlepiej do niej nie podchodzić. Na śniadaniu popijała jakieś ziółka na uspokojenie i skubała grzankę z pomidorem, której zjadła najwyżej połowę. Unikając wszelkich interakcji, gryzło ją to, że musiała wrócić do pokoju i w końcu coś zrobić z Iris. I ich pokojem, który obecnie nie nadawał się do zamieszkania dla żadnej żywej istoty. A niby była to najwyższa klasa… Wezwałaby po prostu obsługę do zajęcia się swoją… towarzyszką, ale znów sumienie jej nie pozwalało, aby ktoś w takim stanie oglądał Panią Defektyw.

Wróciła więc do pokoju i po ponownej chwile walki ze smrodem i próbą przyzwyczajenia do niego nosa. I tak uważała się za nieco wytrzymałą pod względem nieprzyjemnych zapachów, w końcu była lekarką, niejedno w życiu już spotkała… ale tu działał cały kontrast przyjemnego otoczenia i strasznego stanu ich kajuty. Sięgnęła do swojej torby z medykamentami, wyszukując fiolkę soli trzeźwiących. Najpierw delikatnie sama otworzyła i sprawdziła mieszankę z większej odległości, po czym podsunęła pojemnik pod sam nos nie dającej się wybudzić w inny sposób Iris.

Po kilku dłuższych chwilach, w końcu nietomną ruszyło.
- Błeeeech… co tu tak śmierdzi… - Powiedziała ironicznie pani detektyw, okręcając się w łóżku na brzuch, z twarzą skrytą pod burzą włosów na poduszce.
- Twój wczorajszy wieczór i noc. - Niezadowolonym głosem odpowiedziała Sarah, ciągle stojąc w pogotowiu, by jeśli Iris zdecydowała się z powrotem spać, by szybko ponownie użyć soli. - Wstawaj. Zsikałaś się do łóżka.

Na ostatnie słowa lekarki, Iris zrobiła się czerwona. Usiadła na brzegu łóżka, nie przejmując się swoją nagością, i nie próbując niczym przysłonić. Wbiła spojrzenie w podłogę, unikając wzroku Sarah.
- Czasem tak mam, przepraszam… - Wymamrotała.
- Nieźle musiałaś się urżnąć… i to przez znaczny nadmiar alkoholu, a nie dlatego, że czasem tak masz. - Odparła Sarah pouczającym tonem. - Męskie nasienie na cyckach też samo się tak czasem pojawia? - Zapytała lekarka zrezygnowanym tonem. A wtedy Iris na nią spojrzała, i uśmiechnęła się. W końcu wstała z łóżka, chcąc chyba iść do łazienki.. naga.
- A wiesz co najlepsze? Prawie nic nie pamiętam - Parsknęła.
- To nic śmiesznego… - Odburknęła Sarah. - Śmierdzi tu gorzej, niż w lecznicy dla bezdomnych. A ten facet od spermy zostawił cię leżącą na plecach, pewnie też kompletnie pijany, nie zważając, że gdybyś tak zwymiotowała, to mogłabyś się nawet zakrztusić i umrzeć! - Lekarka nie mogła uwierzyć w lekkomyślność Iris poprzedniego dnia, jak i obecną obojętność na to, co zostawiła sobie w pokoju.
- Nie "facet", tylko Daniel - Iris uśmiechnęła się lisio - A co do reszty… meh. Bo to pierwszy raz? Więc spokojnie moja droga, i opanuj swoje instynkty lekarskie… - Mrugnęła do niej.
- No tak, Daniel… - Sarah rozejrzała się po pokoju i demonstracyjnie pociągnęła nosem. - I uważasz, że wszystko tu jest w porządku?
- Och nie złość się… zaraz zawołam służbę, i posprzątają… przepraszam?? - Odparła Iris, wysilając się na uśmiech.
- Jak mam się nie złościć, jak śpię w tym chlewie z tobą… - Zrezygnowana Sarah poszła do salonu, usiąść tam na chwilę. - Pierwszy raz w takich luksusach, to oczywiście coś musi być nie tak… - Rzuciła do siebie pod nosem.
- A kto mnie w cycka ugryzł? - Wypaliła nagle Iris, ciągle stojąc goła przed Sarah, i założyła rękę na rękę, spoglądając na lekarkę z zadziorną minką.
- Jakbyś była trzeźwa, to może byś pamiętała. - Odpowiedziała Sarah, nie mając już zamiaru więcej czasu siedzieć z irytującą ją Iris, więc szła do wyjścia z kajuty… a droga została zablokowana przez detektyw.
- Od czasu do czasu, coś do mnie docierało… a Daniel cycuszków nie ma, które wyczuwałam, przy przepychankach na łóżku? - Powiedziała Iris z uśmieszkiem.
- Chciałam cię przewrócić na bok, do bezpieczniejszej pozycji, ale zwaliłaś się na mnie tym swoim cielskiem! - Zdenerwowana odkrzyknęła Sarah. - Ale to te moje głupie instynkty lekarskie, że chciałam ci pomóc! Przepraszam! Chcesz, to się zapij na śmierć, już nie będę przeszkadzać! Proszę bardzo! - Zaczęła się przeciskać obok detektyw, aby wyjść. A ta się jej przesunęła, nic więcej już się nie odzywając…

***

Sarah jakiś czas krążyła po statku bez większego celu, chcąc się raczej uspokoić po scysji z Iris. Jednym z najbardziej kojących elementów było dla niej wpatrywanie się w morskie fale, ale okazywało się, że co chwilę musiała zmieniać miejsce, gdy pojawiało się więcej ludzi. A póki co miała zamiar unikać tych kurtuazyjnych, nudnych gadek, zwłaszcza, gdy podchodził do niej ktoś żyjący na co dzień na ewidentnie wyższym poziomie.
Po jakimś czasie morski, świeży zapach zrobił swoje, “czyszcząc” jej nos z zapachów, jakich zaznała we własnej kajucie. A przez to, że na śniadanie zjadła niewiele, odzywał się także jej brzuch, że wypadałoby w końcu zjeść coś konkretnego. Minięty zegar wskazywał początek pory lunchu, więc swoje kroki skierowała do restauracji, gdzie już wchodząc, zasięgała dyskretnie wzrokiem na talerze jedzących tam, aby wybrać z tego coś dla siebie. Zasiadła do jakiegoś wolnego stolika, oczekując cierpliwie nadejścia obsługi, przeglądając kartę dań… po kilku chwilach przydreptał kelner, z profesjonalnym uśmiechem na gębie.
- Dzień dobry madame! Co pani sobie życzy? - Spytał.
- Dzień dobry. - Odwzajemniła uśmiech Sarah. - Poproszę grillowanego, wędzonego łososia i sok grejpfrutowy.
- Polecam do tego Purèe z ziemniaczków… za chwilkę podamy - Kelner się lekko skłonił.
- Skoro pan poleca, to poproszę również Purèe z ziemniaczków. - Skinęła główką lekarka na jego ukłon.

Po dwóch minutach miała już na stole szklaneczkę soku, i mały dzbanuszek na ewentualne dolewki, a po pięciu minutach danie na stole.


- Życzę smacznego - Kelner znowu się skłonił, i zajął innymi gośćmi, a Sarah posiłkiem… Na dość mocnym głodzie dość chętnie pałaszowała smaczną rybę, przegryzając ją ziemniakami, choć na ile mogła, starała się zachować odpowiednią kulturę. Dyskretnie obserwując część osób dookoła i tak miała wrażenie, że brakuje jej nieco wyszkolenia w etykiecie najwyższych sfer, ale nie zamierzała się tym szczególnie przejmować.

Gdy zaś była już dalej, niż w połowie posiłku, usłyszała nagle znajomy głos.
- Dzień dobry. Czy… czy mogę się dosiąść? Jeśli nie, zrozumiem… - Iris zaszła ją od lewego ramienia, praktycznie od tyłu. A gdy Sarah na nią spojrzała…


… detektyw miała na sobie kieckę, jaką ona jej proponowała poprzedniego dnia.
- Cześć, jasne, że możesz. - Odpowiedziała Sarah, starając się brzmieć przyjaźnie. Swoje już powiedziała Iris i nie zamierzała ciągnąć wcześniejszego tematu… przynajmniej dopóki coś podobnego się nie powtórzy. - Ślicznie wyglądasz! - Dorzuciła, od góry do dołu oglądając ciało detektyw w jej sukience.
- Dziękuję… i dziękuję - Iris przelotnie się uśmiechnęła, siadając na wprost Sarah - Co tam jesz? Wygląda nieźle.
- Grillowany, wędzony łosoś z ziemniaczkowym purèe. Smaczniutkie i nie ma z tym tyle męki, co z jedzeniem homara, haha. - Zaśmiała się lekarka.
- Prr! - Iris pokazała jej na chwilkę język, przy tym wesoło "purkając" - To dla mnie też! - Zerknęła na kelnera, który po chwili podszedł. A na jego pytanie, co do picia, detektyw najpierw zerknęła niepewnie na Sarah.
- No okej… ale z umiarem… - Wzdychając odpowiedziała jej pani doktor, po czym sięgnęła po kąsek łososia.
- Szampana poproszę… i dwie lampki? - Iris znowu zerknęła na towarzyszkę. Ta chwilę na nią patrzyła, zastanawiając się i żując, po czym przełknęła i skinęła jej lekko głową.

Przez dłuższą chwilę obie po prostu jadły… a Iris piła owego szampana powoli.
- Mogłabym się do takich luksusów baaardzo przyzwyczaić - Powiedziała, i cicho się zaśmiała.
- Hmm… - Zastanowiła się Sarah, również pociągając łyczka z kieliszka. - Na pewno obie byśmy pracę w takich kręgach znalazły, ale czy tak na stałe w takich luksusach, po jakimś czasie się nie wariuje, że tak wszyscy dookoła skaczą i robią wszystko za ciebie?
- Do wszystkiego idzie się przyzwyczaić? Popatrz na takich… jak oni się zwą… "Lordów", czy coś… całe życie tak, i jakoś nie wariują. Reszta życia, ze wszystkim na skinienie palca, mmhhmmm! - Detektyw mruknęła z… zazdrością?
- To może się zakręć porządniej wokół jakiegoś wolnego “Lorda”, hihi. - Zachichotała Sarah. - W tej sukieneczce, myślę, że niewielu ci się oprze. - Bez zażenowania patrzyła wprost w dekolt Iris, uśmiechając się przy tym.
- To z reguły stare dziady… - Skrzywiła się Iris, i najwyraźniej chciała zmienić temat - Zwiedzałaś tu już coś? Masz jakieś plany na najbliższy czas?
- Póki co, to samo morze jest dla mnie ciekawe… - Sarah spojrzała na Iris niepewnie. - Nie podróżowałam dotychczas zbyt wiele. Ale podejrzewam, że niedługo będę musiała szukać czegoś bardziej interesującego. A ty?
- Zajęć tu się sporo znajdzie, są te wszystkie luksusy… dla snobów - Dodała szeptem - Ale to nudy i tyle… sauna, czy basenik, kort, siłownia… meeh… no chociaż, wieczorem, potańczyć, to już co innego.
- Haha! - Zaśmiała się Sarah. - Biorąc pod uwagę, że żadnej kiecki nie wzięłaś ze sobą, to zastanawiam się, w czym chciałaś tańczyć. - Lekarka spojrzała na detektyw z lisim uśmieszkiem. Ta zaś pochyliła się nad stołem w kierunku rozmówczyni i z podobnym uśmieszkiem, szepnęła - A kto powiedział, że mam zamiar tańcować na balu pierwszej klasy? - Iris mrugnęła.
- Och… - Odpowiedziała cicho lekarka, na chwilę przybierając zamyśloną minkę. - To… może w ramach rekompensaty za to, jak urządziłaś ostatniej nocy nasz pokój… wzięłabyś mnie ze sobą? - Wyszeptała do pani detektyw, spodziewając się, że kto jak kto, ale ona znajdzie swój sposób, aby przedostać się do innych części pokładu. A sama… nie miała zbytnio ochoty na jakieś wystawne bale, nudne przyjęcia, na których czułaby się nieswojo.
- Pokój wysprzątany, pościel zmieniona, łóżko wyszorowane. Twoja pościel również przebrana, i wszystko już pachnące i czyściutkie. Służka miała taką samą minę jak ty… - Iris się przelotnie uśmiechnęła - ... ale 5 funtów zdecydowanie jej poprawiło humor. A co do imprezki głęęęboko wewnątrz statku, jasne, jak masz ochotę, czemu nie - Detektyw ponownie mrugnęła.
- Czyli już wszystko masz tam… obcykane, jak się dostać? - Kontynuowała Sarah w konspiracyjnym, cichym tonie, który nie dość, że dotyczył interesującej dla niej opcji na spędzenia czasu, to jeszcze wydawał się całkiem zabawny. - Gdzie i o której mam być, i jaki strój obowiązuje na tamtej… imprezce? - Zapytała z uśmieszkiem.
- Czego nie załatwi łapówka, to… moje wytrychy - Parsknęła Iris - A strój? "Jakaś" sukienka… to wszystko. Coś prostego, bez żadnych wielkich tam wymagań. No i… troszkę trzeba będzie się pilnować, więc lepiej żadnych pereł i drogiej biżuterii?
- Jasne, zrozumiałe. - Uśmiechnęła się Sarah. - Najwyżej odbiję to sobie… jakąś ciekawszą bielizną pod sukienką. - Wyszczerzyła ząbki lekarka.
- Ummm… i masz zamiar ją pokazywać? - Parsknęła Iris - Pani doktor… ojej…
- Ja też wczoraj się komuś pokazałam bez bielizny… - Wyszeptała Sarah. - Nie myśl, że ja jestem jakaś bardzo grzeczniutka… tylko nie lubię, jak się z pewnymi elementami zabawy przesadza. - Mrugnęła okiem lekarka.
- Szokujące wieści - Powiedziała Iris, wieeelce przesadnym, zabawnym, niby zbulwersowanym tonem, niczym jakaś stara, zrzędliwa damulka wyższych sfer, po czym zachichotała - Czyli… mam rozumieć, że będzie niezły wieczorek - Dodała już zwyczajnie, choć cicho.
- Wieeeesz… - Przeciągle szepnęła Sarah, rozglądając się dyskretnie po sąsiednich stolikach, czy ktoś im się nie przysłuchuje. - Jeśli będziesz grzeczna do tego czasu i nie przesadzisz z alkoholem… to ja w swojej apteczce mam kilka środków, które… są lekarstwami, ale mają też parę innych… ciekawych efektów. - Patrzyła czujnie pani doktor na Iris… a ta uniosła brewkę, i szeroko się uśmiechnęła.
- A to ci "cicha woda"... - Detektyw zachichotała.
- Ale ma się skończyć tak, żebyśmy się wyspały w… miarę kulturalnych warunkach. - Pokazała języczek lekarka. - No i… przepraszam za przygryzienie piersi, chciałam cię tylko przewrócić do bezpieczniejszej pozycji, ale mnie objęłaś i pociągnęłaś pod siebie… nie mogłam się wydostać w inny sposób… - Lekko zawstydziła się Sarah, patrząc nie na twarz Iris, a na jej śliczny dekolt.
- Haaalo? Tu mam oczy? - Iris pstryknęła palcami na Sarah, ale jej ton był rozbawiony, i to był żarcik, a nie jakieś tam oburzenie - Było, minęło, dobrze jest… i… yes Ma'am, postaram się! - Zasalutowała do lekarki zabawnie dwoma palcami.
- Oceniałam tylko wzrokowo, czy nie trzeba jednak opatrzyć… - Zachichotała Sarah, zerkając znów w oczy Iris.
- Nie trzeba, przeżyję - Uśmiechnęła się przelotnie Iris, po czym spojrzała po stole - Zjadłyśmy… to co teraz? Masz jakieś pomysły? Czy może… rozchodzimy się? - Dodała jakby niepewnym tonem.
- To chodź może obejrzeć trochę statek przed… - Nie dokończyła przed czym lekarka, tylko uśmiechnęła się szeroko, szczerząc ząbki. - Może znajdziemy coś wartego uwagi na następne dni.
 
Jenny jest offline  
Stary 21-09-2022, 14:23   #24
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Sprawa Iris pozostawała w zawieszeniu, lecz Daniel nie zamierzał zawracać głowy losem pani detektyw. Uznał, że gdyby coś się stało z Iris, to Sarah natychmiast by ich poinformowała. A nie mając sprecyzowanych planów na najbliższe godziny postanowił pozwiedzać nieco, porozmawiać z kimś... W końcu nie można było spędzić całego rejsu w małej grupce, w skład której wchodzili między innymi alkoholiczka i nawiedzony klecha…

Dwie panienki, popijające (zapewne) kawę, zwróciły jego uwagę... zapewne dlatego, że zwróciły uwagę na niego. Nie był tylko pewien, czy wywarł wrażenie pozytywne, czy też wprost przeciwnie.
Ale jak nie zapytasz, to się nie dowiesz. No ale z pewnością nie mogło to być pytanie typu "i co wam tak wesoło?". Cóż... miał tylko nadzieję, że nie kojarzyły go z przedstawieniem, którego autorką była Iris...
Podszedł do stolika, z miłym uśmiechem.
- Czy można się dosiąść? - spytał.
- A… a pan to?? - Zapowietrzyła się blondynka.
- Daniel Thompson - przedstawił się. - Do usług....
- Lucille i Christine Charlton - Przedstawiła obie brunetka.
- Można spytać, co panie piją? Może panie coś polecą?
- Herbatka…
- Tradycyjna angielska czy coś bardziej egzotycznego? - spytał. Zdecydowanie nie wypadało zabrać jednej z filiżanek i spróbować.
- Tradycyjna - Powiedziała Lucille.
- W czym możemy więc pomóc, panie Thompson? - Spytała Christine.
- Podczas podróży przez Amazonię przyzwyczaiłem się do yerba mate - odparł. - I zastanawiam się, którą z polecanych tu herbat wybrać…
- O, a pan to podróżnik, albo jakiś odkrywca? - Zaciekawiła się Lucille.
- Nie wygląda na takiego - Dodała Christine z uśmieszkiem - Z reguły to stare dziadki…
- No przykro mi, że nie mam, zmarszczek, siwych włosów i nie chodzę o lasce... - Daniel uśmiechnął się lekko. - Ale w dżungli bardziej się przydaje solidny kij. No a z takim nie wypada chodzić po pokładzie. Zresztą tu nie ma węży.
- Wraca pan do dżungli? - Spytała Lucille.
- Tak... Niektórzy nazywają to zielonym piekłem, ale amazońska dżungla ma sobie wiele uroku - wyjaśnił z autentycznym uczuciem. - No i kryje się tam jeszcze wiele tajemnic.
- A jakie to już tajemnice odkryłeś? - Powiedziała Christine - Latają tam tubylce na golasa? - Dodała z chichotem, a Lucille zrobiła się czerwona.
- Nie da się ukryć, że tubylcy niewiele ukrywają. - Daniel uśmiechnął się do Christine. - Szczególnie ci, co mieszkają w głębi dżungli. Można by rzec, że jest tam jak w raju... przynajmniej pod tym względem.
- I oni tak wszyscy? I kobiety, i mężczyźni? - Powiedziała Christine z uśmieszkiem. Lucille z kolei próbowała ukryć rumieńce i twarz w filiżance, którą baaardzo długo trzymała przy ustach, niby pijąc.
- Kobiety niekiedy mają coś w rodzaju spódniczki. - Daniel zachowywał poważną minę. - Sznureczek na biodrach i parę listków. No, takich - pokazał palcami - długich liści.

Lucille zakaszlała z wrażenia, choć herbatką nie pluła… a Christine zachichotała.
- No coś taka wstydliwa? A nie pamietasz jak w nocy nad jeziorkiem…
- Chrisi! - Szepnęła blondynka, a jej siostra jeszcze bardziej się rozchichotała.
Daniel spojrzał na brunetkę.
- Mówiłem, że tam jest niemal jak w raju... - Uśmiechnął się. - Mężczyźni...
Przerwał i gestem dłoni przywołał kelnera.
- Napijecie się jeszcze czegoś? - spytał.
- Jeszcze herbaty? - Christine spojrzała na Lucille, a ta kiwnęła potakująco głową.
- Trzy razy herbatę poproszę - zwrócił się do kelnera. - Coś do tego? Lody, ciastka?
- spytał swoje rozmówczynie.
- Ciastka - Powiedziała blondynka.
- I trzy razy ciastka - poprosił kelnera, a gdy ten poszedł realizować zamówienie, zagadnął ponownie dziewczyny:
- A was dokąd losy prowadzą? - spytał. - Podróżujecie same,czy też ktoś ma na was baczne oko? - Rozejrzał się dokoła udając,że wypatruje jakiegoś 'strażnika'.
- My do USA! - Powiedziała wesołym tonem Lucille - Babcia ma 90-te urodziny!
- …a rodzice już tam są od dwóch tygodni, więc same… - Dodała Christine, i… mrugnęła do Daniela.
- Taka podróż, bez czujnych spojrzeń rodziców, jest z pewnością przyjemniejsza...
Przerwał na chwilę, bo pojawił się kelner z zamówieniem. - Można robić, co dusza zapragnie. - Teraz on mrugnął do Christine.
- Jesteśmy młodymi, dorosłymi damami, umiemy się zachować, prawda Chrisi? - Blondynka spojrzała na siostrę.
- Oczywiście Lucy… - Odpowiedziała brunetka, tym razem ona, kryjąc uśmiech w filiżance…
Daniel skinął głową.
- To miłe spotkać dwie tak urocze damy - powiedział. - Ja, przyznam się, nieco... zardzewiałem... podczas długich wędrówek po bezdrożach - przyznał.
- Hmm? - Obie spojrzały na niego zdziwione.
- Niektórzy twierdzą, że przez liczne kontakty z tymi dzikusami zapomniałem o niektórych kanonach dobrego zachowania - wyjaśnił z lekkim uśmiechem.
- Wielkich faux pass nie zauważyłam - Powiedziała nagle nonszalanckim tonem Lucille.
- Na golasa nie latasz, to nie jest źle? - Dodała Christine… i parsknęła, i w końcu się głośno, wesoło roześmiała. A jej siostra, po wybałuszeniu na moment oczek, i szepcie "Chrisiiiiii", skryła twarz w dłoniach, kompletnie zawstydzona.
- Prawdę mówiąc... wszystko zależy od okoliczności... - powiedział, udając powagę.
- Czyyyyli? - Brunetka zrobiła zaciekawioną minkę, a blondynka zerknęła nagle na oboje oczkiem spomiędzy palców dłoni, wciąż przytkniętych do twarzy.
- No... to już byśmy musieli być nie w miejscu publicznym... - Daniel rozejrzał się demonstracyjnie dokoła. - W cztery czy sześć oczu... to co innego...
- Skończcie mówić o takich rzeczach… - Pisnęła Lucille, przestając ich obserwować, i znowu "schowała" twarzyczkę całkowicie w dłoniach.
- No co ty, Lucy, my też chodzimy na golasa po kabinie - Parsknęła Christine.
- Moglibyśmy pochodzić razem... - Daniel kątem oka spojrzał na Lucy… która przypominała już barwą twarzy pomidorka.
- Twoja, czy nasza kabina? - Powiedziała Chrisi, z baaardzo szerokim uśmiechem.
- Wasza... Mam współlokatora... - Daniel odrobinę się skrzywił. - Jest, można by rzec, mało koleżeński.
- No to idziemy! - Christine energicznie wstała od stołu. Daniel również siępodniósł.
- Ale… - Zaprotestowała jej siostra.
- No chodź… - Brunetka złapała blondynkę za dłoń.
- No ale…
- Idzieeemyyyy - Chrisi już ją lekko pociągnęła, i ta w końcu też wstała…
- Służę ramieniem... - zaproponował Daniel, kierując te słowa do obu pań..

~

Daniel pewne doświadczenia w sprawach damsko-męskich miał (niektórzy powiedzieliby nawet, że dość spore), ale sam przed sobą musiał przyznać, że okazja do igraszek z dwiema panienkami równocześnie niezbyt często mu się zdarzała. Był jednak przekonany, iż stanie... na wysokości zadania i pod koniec spotkania obie panienki będą zadowolone.
Jeśli, oczywiście, Lucy nie ucieknie w ostatniej chwili.

- Co lubisz najbardziej? - spytal cicho Christine, gdy ta zamykała drzwi kabiny.
- Wieeele rzeczy? - Powiedziała brunetka z szerokim uśmieszkiem.

Po kilku chwilach, obie poprowadziły Daniela do sypialni… gdzie usiadły sobie na jednym łóżku, obok siebie. Christi wpatrywała się w ich gościa, Lucy jednak w podłogę.
- No to… pokażesz nam, jak to chodzisz po kabinie? - Wypaliła brunetka, i zachichotała, a jej siostra zrobiła się znowu czerwona jak pomidorek.
Daniel lekko się uśmiechnął.
- Zawsze uważałem, że panie mają pierwszeństwo - powiedział. Mimo tych słów powoli ściągnął marynarkę. - A może tak do mnie dołączysz? - spojrzał na Christi i wyciągnął do niej rękę. Ona jednak pokiwała przecząco głową, a nawet i paluszkiem do Daniela… ale sama ściągnęła swoje butki, i rozpięła kilka guziczków bluzki.
Daniel poszedł w jej ślady. Pozbył się butów i skarpetek, a do ściągniętej poprzednio marynarki dołączyła kamizelka i krawat. A potem zaczął rozpinać koszulę… więc Chrisi też. A Lucy najwyraźniej zerknęła, chyba na mężczyznę, bo znowu zakryła twarz dłońmi.
- Ojejku… - Powiedziała cicho, a jej siostra parsknęła.
Daniel podkoszulki nie nosił, więc po chwili cały świat (czyli obie panienki) mogły zobaczyć opalony (ale i owłosiony) tors mężczyzny. Christine się uśmiechnęła szeroko, po czym ściągnęła całkowicie swoją bluzkę. Pod spodem miała zwykły staniczek… wstała, przypatrując się Danielowi.
- Ulala - Powiedziała wesołym tonem, po czym zerknęła na siostrę, i pogładziła jej włosy - Wstydnisia… paaatrz na niego…
- Ojejku… - Powiedziała cicho Lucille, ale i zerknęła na Daniela…, który powoli zaczął rozpinać spodnie.
- Ojejku! - Odezwała się znowu blondynka, a w tym czasie jej siostra, naśladując ruchy Daniela, również zaczęła rozpinać swoje spodnie.
Daniel przerwał na moment swe działania i gestem zachęcił Christine, by pozbyła się stanika.
- Za chwilkę… - Powiedziała słodkim głosikiem brunetka, i siup, jej spodnie opadły w dół. Wyszła z nich, po czym lekko odkopnęła stópką w bok. Miała na sobie już jedynie stanik i majtki… a jej siostra zaczęła ciężej oddychać.
Uśmiech i pełne uznania spojrzenie było reakcję Daniela na ten widok. A potem i on ściągnął spodnie, pozostając jedynie w ciemnych gatkach... odrobinę napiętych. Z przodu.
- No to… - Powiedziała Chrisi, i rozpięła swój stanik na plecach, który wyraźnie był już poluzowany na jej cycuszkach, ale nadal jako tako je przysłaniał - Został ci ostatni… drobiazg… - Uśmiechnęła się, i w końcu zrzuciła staniczek, pokazując piersi.

A w tym czasie Lucy, ciężko oddychając, czerwona na twarzy, zaczęła jakby… mocno zaciskać swoje nóżki, chyba podniecona tym wszystkim.
- Po… poka… pokażesz? - Wypaliła nagle, do Daniela - Pro…szę?
Ta prośba zaskoczyła Daniela, ale nie miał zamiaru tego zdradzać wyrazem twarzy. Jednocześnie też nie miał nic przeciwko temu, by takie życzenie spełnić. Skinął głową w stronę Lucy i opuścił kompletnie w dół gatki, z których wyszedł, i ukazał swój gotowy do działania 'oręż'. Stanął w lekkim rozkroku, oparł dłonie na swych biodrach, i zaprezentował się obu panienkom z zawadiackim uśmiechem.
- Łiiiiii! - Christine przyklasnęła w dłonie, po czym się wesoło roześmiała, i szybko zbliżyła do Daniela - Taaaki okaz… - Przejechała dłonią po torsie mężczyzny, i zbliżyła swoje usta, do jego ust.
Daniel skorzystał z okazji, całując dziewczynę, równocześnie przyciągając ją do siebie. Nabrzmiały penis przylgnął do brzuszka Chrisi, podczas gdy ona zarzuciła mu rączki na kark, i nadal się namiętnie całowali… a Lucy? Lucy coś tam robiła na łóżku, Daniel jednak nie widział co, mając twarzyczkę jej siostry tuż przed swoją.
Pocałunek przedłużał się, a dłonie Daniela nie próżnowały - zeszły nieco niżej i spoczęły na pośladkach dziewczyny, nadal opiętych majtkami. A potem wślizgnęły się pod nie, i zaczęły je powoli ściagać.
- Mhhmmm… - Zamruczała Christine.
- Po… poczekajcie na mnie? - Powiedziała nagle Lucille, i… przytuptała kompletnie golutka do nich, po czym i ona nieco przytuliła się do Daniela, szukając jego ust swoimi. Wyraźnie była podniecona, zarumieniona, ze stojącymi sztywno suteczkami, i wprost drżała na całym ciele…

Tego Daniel po Lucy nie spodziewał się, ale nie miał zamiaru protestować. Jedną ręką przyciągnął do siebie blondynkę i ją z kolei zaczął całować, by dziewczyna mogła nadrobić zaległości w tej materii. A druga ręka nie zaniedbywała Christi, chociaż z oczywistych przyczyn jej możliwości były nieco ograniczone, a rozbieranie brunetki zaczęło wymagać jej pomocy.




~

Wbrew początkowym obawom Lucy równie okazała się chętną do udziału w zabawie, a owocne współdziałanie całej trójki zakończyło się pełnym zadowoleniem wszystkich zainteresowanych stron... a potem zgodną propozycją dalszej współpracy. To z kolei bardzo odpowiadało Danielowi, bowiem nie tylko Chrisi lubiła naprawdę wiele rzeczy, a jedynym ograniczeniem dla Daniela był warunek dotyczący miejsca, w którym mężczyzna miał nie kończyć.

* * *

Statek nie był aż taki wielki, by dwie osoby podróżujące pierwszą klasą nie mogły się spotkać. Szczególnie gdy osoby te miały kajuty w jednym korytarzu...
- I jak mija podróż? - Daniel uśmiechnął się do Sarah, na którą natknął się na wspomnianym korytarzu.
- O, cześć Daniel… - Odpowiedziała Sarah bez wielkiego entuzjazmu. - Raz dobrze, raz źle… A u ciebie?
- A dziękuję, nie narzekam... w zasadzie nie narzekam - odparł. - A co poszło nie tak... jeśli mogę spytać?
- Och, wyobraź sobie na przykład, że pierwszej nocy jakiś facet wygrzmocił moją towarzyszkę w kajucie i ją tak zostawił, śmierdzącą jak gorzelnia, pijaną i jeszcze obspermioną. - Lekarka czujnym okiem spojrzała na Daniela.
- Nie może być... - Daniel zdał się być uosobieniem niewinności. - Jak mnie wyganiała... znaczy jak się żegnaliśmy... to szła pod prysznic... znaczy miała tam iść...Zamknęła za mną drzwi na klucz ii więcej nie wiem.
- No fakt... może powinienem ją dopilnować, bo wypiła z pół butelki whisky, ale wiesz... nie chciałem się z nią kłócić - dodał.
- No pewnie, popił, poruchał i po co się narzucać… - Odpowiedziała z wyrzutem Sarah.
- Nigdy nie narzucam się kobietom. - Daniel pokręcił głową. - I nie zostaję na siłę tam, gdzie mnie nie chcą. Chociaż... - westchnął. - Masz rację. Nie powinienem jej słuchać.
- Poza tym… - Sarah zmrużyła oczy, bo coś jej nie pasowało w opowieści Daniela. - Wiesz… ja ścierałam to, co zostawiłeś na jej cyckach… i wydaje mi się, że jeśli sama by poszła zamknąć pokój, to chyba by to tak nie pozostało w jednym miejscu, a spłynęło w dół? - Jeszcze bardziej czujnym i lekko złym wzrokiem spojrzała na mężczyznę.
Daniel rozłożył ręce.
- Na to pytanie nie potrafię ci odpowiedzieć. Drzwi się same nie zamknęły, a ja przez zamknięte przejść nie potrafię - stwierdził.
- Wiesz… na ostatnim roku studiów, miałam okazję być na gościnnym wykładzie pewnego lekarza ze Stanów… - Sarah wzdychnęła lekko. - Ogólnie straszny burak, gadał, jakby mu się nie chciało i jeszcze rzucał seksistowskie żarty. Ale jedno sobie zapamiętałam, co powiedział o pacjentach. “Wszyscy kłamią”. I teraz mam wrażenie, że nie dotyczyło to tylko pacjentów. - Joyce skrzyżowała ręce na piersiach i uniosła brew.
- Czyżby to, co mówię, nie zgadzało się z opowieścią Iris? - Daniel na moment podążył wzrokiem za gestem Sarah, potem ponownie spojrzał na twarz swej rozmówczyni.
- Phi… - Wzruszyła ramionami lekarka. - Co mi powiedziała, to zostaje między mną, a nią. A ja tylko mówię o faktach. Że zasypiałam w niezbyt miłych warunkach, a obudziłam się… w jeszcze gorszych. Sam pytałeś, jak mija mi podróż.
- No to jest mi bardzo przykro z tego powodu. - Daniel wydawał się mówić szczerze. - Czy, skoro uważasz, że to częściowo przynajmniej moja wina, mogę to ci jakoś zrekompensować?
- Wystarczy, że dalej będziesz zachowywał się nieco bardziej po dżentelmeńsku… - Odpowiedziała Sarah.
- Postaram się - obiecał Daniel, chociaż miał pewne wątpliwości co do swoich możliwości w tej materii, jako że długie okresy pobytu w dżungli nie wpłynęły najlepiej na jego 'dżentelmeńskość'. - Postaram się odświeżyć moje maniery, nieco nadszarpnięte długimi pobytami w dziczy. Mam nadzieję, że w razie konieczności nakierujesz mnie na właściwą ścieżkę.
- A rozmawiałeś już chociaż z Iris? - Zapytała, dalej brzmiąc na nieco obrażoną, Sarah.
- Jeszcze na siebie nie trafiliśmy - przyznał Daniel. - Nie widziałem jej nigdzie... chociaż, prawdę mówią, jeszcze jej nie szukałem. Ale dzień jest jeszcze młody, a statek z kolei nie taki wielki, więc z pewnością ją znajdę.
- Jak byś się postarał, to byś już trafił… kilka dobrych godzin po pobudce już na to miałeś.
Daniel rzucił okiem na zegarek. Faktycznie, było już po lunchu, ale do kolacji zostało jeszcze dużo czasu.
- No fakt... masz rację... A gdzie ją ostatnio widziałaś? - spytał.
- Po lunchu, chwilę chodziłyśmy razem… ale rozdzieliłyśmy się. - Znów lekarka wzruszyła ramionami. - Gdzie ona chodzi… nie wiem i nie wiem, czy chcę wiedzieć. - Zachichotała.
Daniel obrzucił ją uważnym spojrzeniem, a potem lekko się uśmiechnął.
- Fakt, nie jesteś jej aniołem stróżem - przyznał. - Spróbuję ją... wytropić - obiecał. - A zmieniając temat... znajdziesz trochę czasu dziś lub jutro wieczorem? Mieliśmy wymienić się opowieściami z paru ostatnich minionych lat. - Wrócił do rozmowy w wieczór, gdy spotkali się u profesora.
- Mooożeee… - Odpowiedziała niezbyt przekonana. - Dzisiaj na pewno nie… już mam plany. A jutro… no w ogóle, to najpierw musiałbyś mi udowodnić, że jednak jesteś dżentelmenem.
Daniel przyjrzał się jej z zaciekawieniem, zastanawiając się, jak Sarah zamierza to sprawdzić.
- Oczywiście - skinął głową. - Kiedy tylko zechcesz - dodał, nie zdradzając swych myśli.
- Ogólnie… wolałabym cały czas widzieć, że jesteś dżentelmenem. - Lekarka podejrzliwie spojrzała na Daniela. - A nie szukał… okazji, kiedy możesz nim być.
- Miałem na myśli nasze ewentualne spotkanie. - Daniel stłumił, nie do końca udanie, uśmiech. - A co do reszty... będę niczym aniołek, bez skazy - zapewnił.
Oczami wyobraźni ujrzał, jak Sarah wędruje po pokładzie, wypatrując wszelkich oznak jego (niezgodnych z etykietą) działań. I wizja ta była zdecydowanie zabawna.
- Zobaczymy… - Odpowiedziała Sarah bez przekonania. - To… do później? Muszę się nieco przygotować do… czegoś. - Tajemniczo zabrzmiała lekarka.
- Życzę zatem przyjemnego spędzenia czasu. - Daniel uprzejmie skinął głową. Jeśli Sarah spodziewała się, że będzie zadawać pytania o sposób spędzenia wieczoru, to się zawiodła. - Do później, Sarah.
- Pa. - Z lekkim uśmiechem dygnęła lekarka, leciutko się kłaniając, po czym ruszyła w stronę swojej kajuty, odprowadzana wzrokiem i lekkim uśmiechem Daniela, który zastanawiał się, co by powiedziały siostrzyczki, gdyby przy nich zachował się jak stuprocentowy dżentelmen. Nie mówiąc już o tym, że legendy krążyły o niektórych zachowaniach i zainteresowaniach angielskich dżentelmenów

* * *

Statek faktycznie nie był taki duży, jak by się to mogło wydawać na pierwszy rzut oka i jeszcze przed kolacją Daniel natknął się na Iris. Zdecydowanie odmienioną, w czerwonej sukience, Iris.
- Iris, dzień dobry... - Skłonił się uprzejmie, przy okazji oglądając panią detektyw od stóp do głów. I z powrotem... - Całuję rączki - dodał, nie wprowadzając jednak słów w czyn. Nie sądził, by pani detektyw uznawała taki sposób witania się.
- No hej… - Powiedziała zwyczajowym tonem, z przelotnym uśmiechem, jakoś tak się Danielowi uważniej trochę przyglądając.
Daniel spojrzał na siebie, jakby wypatrując jakichś braków w swoim wyglądzie.
- Coś nie tak z moim wyglądem? - spytał. - Nie zapiąłem jakiegoś guzika? Krawat przekrzywiony?
- Zastanawiam się, czy ty wszystko pamiętasz z naszego spotkania… - Walnęła prosto z mostu, z trochę głupią minką.
- No, może nie do końca - przyznał, nieco mijając się z prawdą. - Ale może usiądziemy gdzieś i spróbujemy ustalić wszystkie fakty?

Iris jedynie w odpowiedzi wzruszyła ramionami…
- To znaczy tak, czy nie? - spytał. - Chodźmy do bufetu na coś słodkiego - zaproponował nie czekając na odpowiedź. - Mają pyszne ciastka. - Spróbował ją zachęcić. - Albo chodźmy do mojej kajuty i zamówimy coś do przekąszenia? - przedstawił kolejną propozycję.
- Kafejka i kawa - Powiedziała Iris.
- Służę ramieniem - zaproponował. Nie skorzystała…

~

- Co zatem pamiętasz? - spytał, gdy zasiedli przy stoliku, a kelner postawił na stoliku kawę, herbatę i słodycze. Iris napiła się kawy, rozglądnęła…
- Byliśmy w mojej kajucie, no i się rozbieraliśmy, i całowaliśmy - Powiedziała.
- Urwałaś mi guziki - Daniel lekko się uśmiechnął. - Ale wiesz, że na całowaniu nie skończyliśmy? - dodał cicho.
- No wiem, tak, zostawiłeś mi niespodziankę… - Detektyw jakby próbowała się nie roześmiać.
- Ale wcześniej też coś było... Nie pamiętasz? Jestem zawiedziony... - Pokręcił głową, a na twarzy pojawił się wyraz rozczarowania. Nieco udawany...
- No nie, nie pamiętam… - Powiedziała Iris - No ale wiadomo, co było… dla mnie pozostaje jedynie niewiadomą, jak - Parsknęła.
- Wiesz... nie chciałaś, bym kończył sama wiesz gdzie... - Upił łyk herbaty. - Więc zostało jedno ciekawe miejsce, przeciw któremu nie protestowałaś nic a nic... Niespodzianką to nie powinno być...
- No jak się nic nie pamięta, to jest… a rano mnie Sarah za wszystko opierdalała, bo strasznie śmierdziało w sypialni… z różnych powodów - Detektyw się krzywo uśmiechnęła.
Daniel westchnął.
- Mnie też opieprzyła. Nie powinienem był zostawiać wszystkiego w twoich rękach po tym, jak... - "tyle wychlałaś" chciał powiedzieć, ale ugryzł się w język - ledwo kontaktowałaś - dokończył
- Czasem tak mam… - Znowu wzruszyła ramionami - Jak zacznę pić, to nie umiem skończyć…
- Nie rzucę w ciebie kamieniem. Też mam wady i różne nałogi - przyznał Daniel. - A teraz jak się czujesz? - Zjadł kawałek ciastka.
- Niemal już w formie - Napiła się znowu kawy.
- Zaproponowałbym ci saunę, ale może nie przepadasz za tego typu rozrywkami - powiedział. - Ponoć to remedium na przeróżne dolegliwości. Mi czasami pomagało.
- Mówiłem ci, że świetnie wyglądasz? - zmienił temat.
- Nie mam ochoty się teraz pocić… a zresztą, kobiety i mężczyźni mogą ją odwiedzać jedynie osobno… - Znowu napiła się kawy - I nie, nie mówiłeś…
- Szlag... znowu faux pas... - Daniel pokręcił głową z wyraźnym niezadowoleniem z siebie. - Świetnie wyglądasz, Iris. Do twarzy ci w tym kolorze.
- Dziękuję - Powiedziała uprzejmym tonem, lekko się uśmiechając.
- Fakt jest faktem i tyle. Z drugiej strony, w garniturze też świetnie wyglądasz - dodał. - Ale to pewnie wiesz i beze mnie. - Uśmiechnął się do niej. - Zresztą... z taką figurą to nic dziwnego. - Stwierdził oczywistą oczywistość. A Iris… westchnęła. I chyba nie wiedziała, co teraz powiedzieć, jedynie bowiem przelotnie się uśmiechnęła.
- Jak kawa? - zmienił temat na neutralny.
- Kawa, jak kawa… ale piłam gorsze - Powiedziała Iris - W końcu pierwsza klasa, to powinna smakować… no dobra, smakuje!
Uśmiechnął się.
- Nie chcę być złym prorokiem - powiedział - ale takie rarytasy nie będą na nas czekać w czasie wyprawy. I nie jestem pewien, czy moje umiejętności wystarczą, by zaspokoić czyjeś wyrafinowane gusty.
- Pijałam gorsze… są gusta i guściki… jakie umiejętności? - Spytała.
- Nazwijmy je kulinarnymi - odparł. - Dżungla jest pełna rozmaitych darów, a znaczna część można skonsumować bez szkody dla zdrowia. Trzeba tylko wiedzieć, co i gdzie znaleźć i jak przygotować.
- No nie mów, że umiesz gotować - Powiedziała Iris z uśmieszkiem.
- Gdzież bym śmiał cię okłamywać... - Udał urażonego. - Ale na statku nie ma odpowiednich składników.
- No tak, myśliwy… czyli zwierza umiesz opatroszyć, czy jak to się tam zwie, i upiec nad ogniskiem… i pewnie każde paskudztwo?
- Wszystko, co da się zjeść. - Uśmiechnął się. - Zapewniam, że nic nie będzie uciekać z talerza.
- Błeech… - Skrzywiła się Iris, i napiła kawy, chyba już do końca - Dobra, to pogadaliśmy sobie… ja już pójdę. Chyba, że coś jeszcze?
- Gdybyś potrzebowała towarzystwa - Daniel lekko się uśmiechnął - to polecam się na przyszłość. Gdybyś, na przykład, wybierała się na tańce...
- Jakoś nie mam ochoty na bale wśród… snobów - Ostatnie słowo powiedziała cicho, rozglądając się na boki.
- Cóż... zapewne części z pasażerów nie zaliczysz do tej grupy, na przykład naś. - Uśmiechnął się lekko. - Zapewne jednak bylibyśmy w mniejszości. A na prywatną imprezę w bardzo kameralnym gronie trudno liczyć... z braku muzyki.
- Nie masz gramofonu w kabinie? A to peeeech… - Zaśmiała się Rogers, wstając już od stolika - Ale jak się szuka, to się znajdzie, i czas, i miejsce… - Dodała z nieco tajemniczym uśmieszkiem.
- Masz coś na oku - Daniel również się podniósł - czy też sugerujesz, że powinienem się postarać?
A ona, zamiast odpowiedzieć, jedynie przyłożyła palec do ust…
- Na razie! - Powiedziała, odchodząc już od stolika.
- Przyjemności - odparł. - I do kiedyś tam.
A potem usiadł przy stoliku, by dokończyć ciastko. Zachowaniem Iris nie zamierzał się zajmować, ani też zastanawiać nad tym, co miała na myśli. Życie bez łamania sobie głowy nad cudzymi postępkami i pomysłami było całkiem przyjemne.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-09-2022, 04:47   #25
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
& Mathew Tweenshape
Kilka minut przed 12.00 pastor stał już za ołtarzem oczekując na wiernych.

Pierwszą klasą "Olympica" podróżowało około 700 osób, z tego co zasłyszał Ebenezer… a na mszę przyszło 70. Ale kapliczka i tak przysłowiowo pękała w szwach…
Mimo, że odsetek wiernych, którzy pofatygowali się na jego posługę był niewielki, to i tak wielebny był zachwycony. Spodziewał się gorszej frekwencji, szczególnie przy piątku. Aż strach pomyśleć co będzie w niedzielę! Pastor starał się przeprowadzić wszystkie ceremoniały w sposób jak najbardziej neutralny. Domyślał się, że w salce znajdują się osoby różnych wyznań chrześcijańskich i nie chciał nikogo odstraszać. Po przeprowadzeniu elementów obowiązkowych i wspólnym odśpiewaniu dwóch psalmów, kaznodzieja przeszedł do kazania.
- Wielcem rad, że widzę Was wszystkich zgromadzonych tu, w Domu Bożym. Wiem i doskonale rozumiem, że niektórym z Was może przeszkadzać to, że jestem pastorem. Pamiętajcie jednak moi drodzy, że wszyscy jesteśmy dziećmi bożymi. Wszyscy jesteśmy chrześcijanami i modły nasze wznosimy do jednego Pana. Tak więc skoro dla mnie - jako osoby duchownej - nie jest problemem, że niektórzy z tutaj zgromadzonych należą do innych odłamów chrześcijaństwa, tak i dla Was być nie powinno, gdyż Pan raduje się widząc nas wspólnie modlących się do Niego.
Jednak pamiętajcie moi drodzy, że Pan choć litościwy i miłosierny, to jednak wymaga od nas wszystkich przestrzegania przykazań, które objawił Mojżeszowi. Wymaga byśmy nie naruszali dekalogu. Pamiętajcie, że grzeszne życie to najprostsza droga do ogni piekielnych i spotkania z szatanem, w jego własnej podstępnej i okrutnej osobie! Pamiętajcie więc by nie kraść, nie zabijać i nie cudzołożyć! To ostatnie może, niektórym z Was - zwłaszcza młodszym, wydawać się mniejszym przewinieniem, jednak stanowi grzech śmiertelny, porównywalny nawet z grzechem zabójstwa! Idźcie teraz z moim błogosławieństwem i pamiętajcie, że przez cały rejs będę dla Was odprawiał w tym miejscu moją posługę. Codziennie w południe.
Wielebny skończył zanim zdążył się na dobre rozkręcić. Mimo, że o dekalogu, a zwłaszcza o przykazaniu szóstym, mógłby gadać nawet i cały dzień. Raz, że nie chciał odstraszyć nowozdobytej trzódki, a dwa, że gardło go już piekło. Skutek wczorajszego pijaństwa…
Nie chciał też wypłoszyć ewidentnie speszonych całą sytuacją siostrzyczek, dlatego nie zamierzał dzisiaj dłużej ich męczyć swoją osobą. Zapewne będą jeszcze okazje do odbycia z nimi jakiejś miłej konwersacji. Szczególnie, że bardzo miło się na nie patrzyło.

~

Po zakończonej posłudze wielebny udał się do sali restauracyjnej na lunch, gdzie dostrzegł siedzącego już przy stole Mathewa Tweenshape’a. Podszedł, więc do towarzysza wyprawy, przywitał się i zapytał czy mógłby się przysiąść.
- Proszę wielebny, zapraszam - Mathew wskazał krzesło. - Jak mija podróż?
- Poza tym, że wczoraj się wygłupiłem, jest bardzo przyjemnie. Korzystając z okazji chciałem Pana przeprosić za moje nieuprzejme zachowanie. Pan jeden był gotów wczoraj dotrzymać mi towarzystwa, a ja, w sposób ewidentnie niekulturalny, odszedłem od stołu. Mam jednak nadzieję, że damy radę to nadrobić. Zawinił alkohol. Trochę z nim przesadziłem.
- Cóż, wydaje mi się, że raczej urocza pani lekarz miała to panu za złe. Jeśli ona się nie będzie gniewać, chyba wszyscy zapomną o tym wątku. Ale proszę usiąść oraz skosztować nieco. Owszem faktycznie, potrawy lunchowe są lżejsze oraz nie tak syte, ale również smaczne. Do tego… cóż, ja preferuję herbatę do lunchu - Mathew przywykł do angielskich obyczajów lorda. Właściwie szczerze mówiąc nie wkurzał się aż tak na pastora. Owszem faktycznie, nieco zachował się… czyżby tylko jednak on jeden na całym świecie? Alkohol wyprawia rozmaite głupie rzeczy, więc Mathew, choć cenił wina, preferował degustowanie nad ostre upijanie. Wczoraj wyszło fatalnie, jednak decyzja przejścia do innego stolika została podjęta przez panią doktor. Inni raczej nie ruszyliby się bez tego. Jeśli więc towarzyszka ich podróży przyjęłaby przeprosiny pastora, chyba pozostali również przestaliby się jakoś mocniej boczyć.
- Dziękuję - odparł wielebny - skoro mamy wspólne zadanie to myślę, że możemy darować sobie uprzejmości. W buszu nie będzie na nie czasu. Jestem Ebenezer - pastor wyciągnął dłoń ku swojemu rozmówcy proponując przejście na “ty”. Tak, ten facet wyglądał na normalnego, co by to miało nie znaczyć. A w amazońskiej dżungli dobrze będzie mieć kogoś na kim można polegać. Wielebny wiedział, aż za dobrze, ile niebezpieczeństw może ich spotkać na tego typu wyprawach. Nikt wtedy nie będzie bawił się w kurtuazyjne zwroty w stylu “przepraszam, czy mógłby Pan…”
Właściwie jakoś… Mathew nie przechodził od razu na ty z nowopoznanymi osobami, ale uznał, że skoro został redaktorem, taka umiejętność będzie potrzebna. Nie mówiąc już, że wielebny miał rację. “Przepraszam szanownego pana, ale właśnie jakiś tubylec zamierza zrobić panu kuku”. No tak, trochę zbyt wiele słów.
- Miło poznać, Mathew - również powitał pastora uściskiem ręki. - Zjesz coś? Polecam to - wskazał na okrągły placek nadziewany wieprzowiną i galaretką mięsną. - Czytałem, że ta potrawa ma prawie 200 lat - faktycznie, “pork pie” ponoć pojawiło się na stołach w 1750 roku. W latach 30 XX wieku potrawa należała do najpopularniejszych dań angielskich stołów lunchowych. - Albo to, próbowałem nieco i smakuje ciekawie - kolejną wskazaną potrawą był tzw. klanger z hrabstwa Bedford. Był to rodzaj ciasta, które można było nadziewać wątróbką z cebulką, albo boczkiem i ziemniakami, niekiedy wieprzowiną lub innym mięsem i warzywami uzupełnionymi szałwią. Zwykle było to danie pikantne, ale tutaj przygotowywano ze słodkim nadzieniem owocowym. - Lub to - kolejną przyjemnością mogło być skosztowanie “Bangers and mash”. To było chyba najbardziej charakterystyczne danie nowoczesnej angielskiej kuchni, czyli pieczone kiełbaski plus puree. Tutaj podawano klasyczną kiełbaskę z Cumberland, zwiniętą niczym spirala. Czyli klasyka. Reporter lubił spróbować rozmaitych potraw, zaś lokajowanie lordowi wyrobiło w nim pewien smak oraz znajomość potraw.
Wielebny ścisnął dłoń kompana - wieczorem proponuję jakiś bruderszaft, a teraz faktycznie zjedzmy, bo zgłodniałem. Nadziewany placek wygląda naprawdę interesująco. Skuszę się - powiedział, nakładając sobie solidną porcję.
- Kolega chyba interesuje się historią? Będziemy mieli wspólny temat. Zanim zostałem duchownym, ukończyłem studia historyczne. Profesor Bloom, wtedy jeszcze doktor, był moim wykładowcą. W sumie to trochę się zdziwiłem, że nie pojechał z nami szukać córki. Kiedyś żył tylko od wyprawy do wyprawy. Niewiele innych rzeczy go interesowało.
- Cóż chyba… lata powoli lecą, więc nie chciał być kłopotem - odparł Mathew. - Wyprawa amazońska, hm, może przynieść wiele niebezpieczeństw. Profesor Bloom pewnie nie ma już tego wigoru, ani werwy co kiedyś. Wprawdzie pokazał się jako rześki człowiek, jednak pewnie większość czasu spędza na drodze: biblioteka, sala wykładowa, łóżko. Zresztą oczywiście to tylko przypuszczenie. Profesora zobaczyłem pierwszy raz podczas spotkania. Wcześniej nie znałem go, zaś historia… cóż nie całkiem. Po prostu staram się przygotować jak najlepiej do wyprawy poszukiwawczej.
- Chyba jest tak jak mówisz. Profesor nie młodnieje… Twoja uwaga odnośnie potrawy z 200 letnią tradycją zasugerowała, że historia nie jest Ci całkiem obca. Ja na przykład nie miałem o tym pojęcia. Inna rzecz, że na moich studiach nie było wykładów z historii sztuki kulinarnej - zażartował pastor. - Wyglądasz na oczytanego człowieka, myślę, że wiele możemy się od siebie nauczyć.
- Byłem lokajem - wyjaśnił Mathew. - Pryncypał lubił wymyślne potrawy posiadające swoją historię, więc siłą rzeczy również załapałem nieco kulinarnej wprawy. Nie jestem więc naukowcem, książki natomiast lubię, choć akurat uważam, że nawet gdybym nie, warto byłoby poczytać sobie o Amazonii. Spędziłem tam lata, no może nie w lasach, ale w samej Brazylii, lecz wielu rzeczy nie wiem. Leśne tereny zaś oraz mieszkający tam tubylcy są mi obcy. Przeto chciałbym ową znajomość uzyskać przynajmniej lekturą książki Blooma.
- Hmm… Motywacja godna pochwały. Ja byłem kilkukrotnie w Amazonii, ale też wielu rzeczy nie wiem. Mówisz, że byłeś lokajem. U kogo służyłeś? I… dlaczego wasze drogi się rozeszły? Ja również pochodzę w Anglii. Może nawet słyszałem o twoim dawnym zwierzchniku.
- Całkiem możliwe, to lord Richard Meldrum - nie miał zamiaru trzymać czegokolwiek pod kocem tajemnicy. Niby jaki kłopot? Owszem jasne, Mathew zwyczajnie był lokajem i tyle. Praca jak praca, może nie jakaś wspaniała kariera, ale większość osób właśnie nie robi karier tylko zwyczajnie pracuje: na terenie fabryki, biura, jakiegoś sklepu… On był lokajem, zaś pryncypał całkiem OK szefem. - Po prostu lubił podróżować i potrzebował osoby, która będzie pełniła rolę lokaja i strażnika - wyjaśnił wielebnemu. - Później zajął się rodowym majątkiem, firmą kauczukową z Malajów oraz fabryką na terenie Anglii. Ktoś taki jak ja nie był mu już potrzebny, więc po prostu on poszedł w swoją stronę, ja w swoją. Zaś motywacja raczej wynikająca z logiki. Jeśli panna Bloom zaginęła, a miała już za sobą ileś wypraw, potrzebujemy uważać, więc jakieś informacje mogą okazać się całkiem potrzebne. Przypuszczam, że pozostali członkowie zespołu również się przygotowują do niełatwej wyprawy. Pewnie nawet bardziej niż ja, ponieważ niektórzy to kompetentni fachowcy oraz zahartowani podróżnicy, świetnie wiedzą co więc należy robić.
Pastor uczynił znak krzyża nad posiłkiem i spróbował poleconego przez rozmówcę placka - mhhmm…, wyśmienite! Naprawdę warto było posłuchać Twojej rady.
- Kolejne kęsy znikały z talerza w szybkim tempie. Kac, który dolegał wielebnemu od rana, chyba należał już do przeszłości.
- Wybacz Mathew, ale solidnie zgłodniałem - powiedział pastor, wracając do rozmowy. - Co do Twojego pryncypała, to nazwisko obiło mi się o uszy, ale osobiście nigdy nie miałem okazji poznać. Za czasów studenckich też chwytałem się różnych zajęć. Między innymi nawet trochę boksowałem. Z resztą cały czas staram się utrzymywać aktywność fizyczną. Nie wiesz czasem czy na statku znajduje się coś w rodzaju sali gimnastycznej, albo siłowni?
- Nie wiem, choć nie wyobrażam sobie, żeby nie było czegoś w tym stylu. Natomiast mogę polecić saunę. Osobiście sprawdziłem. Wspaniale wypaca oraz wzmacnia energię - odparł reporter trochę zdziwiony słowami, że pastor “nie miał okazji poznać para Angli”. Znaczy po pierwsze parów było ponad tysiąc. Oczywiście większość spośród nich nie siedziała w Izbie, tylko na włościach pojawiając się nieczęsto na terenie stolicy czy parlamentu. Chyba, że akurat swatali synów lub córki. Właściwie jeśli przy spotkaniach Izby było ich kilku, stanowiło to najczęstszą sytuację. Po wtóre zaś, iż skoro mówił tak lekko, pewnie sam był jakimś arystokratą lub co najmniej gentlemanem. Ale jakby rzec, jego rzecz.
Pastor nie pochodził ze szlachty. Jego ojciec był dość zamożnym londyńskim mieszczaninem. Na tyle, że było go stać na posłanie syna na studia. Arystokraci raczej nigdy nie interesowali wielebnego. Znacznie bardziej podobał mu się system republikański. W jego oczach wszyscy ludzie byli równi. No może prawie wszyscy. Dzicy, czarno-, czy też czerwonoskórzy wydawali się Ebenezerowi trochę mniej wartościowi. Jednak starał się tego nie okazywać.
- Sauna? To może być dobry pomysł. Dziękuję. Jednak będę też musiał zapytać obsługę o miejsce do ćwiczeń fizycznych. Ciekawe jakie inne atrakcje można znaleźć na tym statku? Myślę może o jakichś grach, niekoniecznie hazardowych, czy też przedstawieniach. Skoro płyniemy na luksusowej jednostce to trzeba korzystać póki czas. Grywa kolega w brydża? Może udałoby się znaleźć jakichś chętnych. U mnie, w Burlington grywamy kilka razy w roku. Burmistrz jest wielkim pasjonatem tej gry.
- Znam oczywiście zasady, ale nie grywam na pieniądze. Nie stać mnie - wyjaśnił. - Więc przy tego typu rozrywkach będziesz musiał znaleźć innych chętnych, lecz faktycznie jestem pewny, że wielu chętnych spróbuje kart, również wista, czy pokera. Szczególnie osoby, które zechcą przepuścić swojego majątku oraz pokazać swoją zamożność. Recepcja powinna wskazać, jaki pokój jest najchętniej wybierany przez graczy, albo może jest specjalne pomieszczenie? Hm, ćwiczenia - przypomniał sobie - jest basen.
- Oj, nie zrozumieliśmy się. Ja jako osoba duchowna również wystrzegam się hazardu, dlatego proponowałem właśnie brydża. To stosunkowo nowa gra, mocno zbliżona do wista. Gra dla gentlemanów. Bez zakładów. Pokerem raczej nie jestem zainteresowany. Co do basenu, to powiedzmy, że nie przepadam. Preferuję ring, albo chociaż worek treningowy. Może faktycznie pójdziemy spytać recepcjonistę. Miałbyś teraz chwilę? Ja bardzo chętnie rozegram partyjkę brydża, czy wista, jeśli znajdą się chętni na grę.
- Proszę wybaczyć, ale brydż jest przynajmniej przy zamożniejszych, grą na spore ilości funtów szterlingów. Przynajmniej mój pryncypał grywał na spore kwoty. Również na terenie Stanów. Osobiście wybacz, ale nie interesują mnie gry karciane specjalnie. Więc pewnie poszukasz kogoś innego. Ale uważaj na profesjonalnych oszustów. Wiesz zaczynających niby bezkosztowo, ale potem…
- W moim miasteczku grywamy dla przyjemności. Nauczył mnie burmistrz. Nigdy nie padła propozycja gry na pieniądze. Za czasów gdy mieszkałem w Anglii nie grywałem w karty i nie interesowałem się tym tematem. Jeśli grywają tu na pieniądze to chyba od razu dam sobie spokój - odparł pastor, który w międzyczasie zakończył posiłek.
- W takim razie teraz spróbuję się dowiedzieć czy jest ta sala gimnastyczna i może nawet ją odwiedzę. Idziesz ze mną, czy widzimy się na kolacji?
- Zostaję jeszcze na lunchu, potem sobie poczytam. Pewnie więc spotkamy się na kolacji. Wieczorem sobie planuję usiąść tam gdzie byłem wczoraj.
- Zatem do zobaczenia wieczorem - odpowiedział wielebny wstając od stołu.
Następnie skierował się do recepcji.
- Chciałbym zapytać, czy na statku jest jakieś miejsce gdzie można poćwiczyć fizycznie? Siłownia, ring, albo chociaż sala gimnastyczna?
Recepcjonista wskazał pastorowi drogę do siłowni, gdzie ten następnie się udał. Poćwiczył, ponaparzał trochę w worek treningowy, wypocił wypity wczorajszego wieczoru alkohol. Następnie odwiedził również saunę. To było udane popołudnie. Czuł się jak nowonarodzony. Wieczorem udał się na kolację z mocnym postanowieniem naprawienia popsutych kontaktów towarzyskich i… ograniczenia spożycia alkoholu.
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Pliman jest offline  
Stary 22-09-2022, 08:45   #26
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Wreszcie po lunchu syty oraz zadowolony Mathew ponownie udał się na werandę dla niepalących. Czytając świetny tom geograficzno – etnologiczny rozpoczął kolejną część pt. „Życie seksualne plemion Amazonii” Faktycznie ciekawe! Autor rozpoczął tezą, iż wewnątrz amazońskich lasów nie ma miejsca na prywatność – cokolwiek człowiek plemienia robi, robi na oczach innych. Mężczyźni i kobiety uprawiają miłość pod wspólnym dachem, bez przepierzeń czy ścianek, na oczach innych domowników oraz całej właściwie rodziny. Stanowiło to początek ogólnej wizji tematu, ażeby później zaprezentować konkretne ciekawostki. Można choćby było przeczytać, iż w plemieniu Xavante szesnastolatkowie przechodzą inicjację seksualną z żoną ich brata. Ot taka braterska przysługa szkoleniowa. Ciekawie opisywano również wejście w dorosłość młodzieży płci obojga plemienia Marake. Uczestnicy specjalnego rytuału są poddawani zadrapaniom w rękę dokonywanych za pomocą insektów. Muszą w milczeniu znosić ból przy dopingu rodziny, podczas gdy reszta plemiona wspomaga rytualnym śpiewaniem. Całkiem sporą swobodę ma młodzież plemienia Kayapo. Mogą oni uprawiać każdej nocy seks z rówieśnikami z ich wioski, ale muszą zakończyć te praktyki przed wschodem słońca. Interesującym okazem uczuć kobiety plemienia Apinaye jest gryzienie brwi kochanka podczas stosunku, później częściowe ich wygryzienie i głośne wyplucie. Częściowe pewnie dlatego, żeby pozostało na później, skonstatował reporter. Kolejne plemię Mehikano stawia na interes przypominający najstarszą profesję. Kobieta, oprócz męża, uprawia seks z kilkoma kochankami w zamian za prezenty. Business is business. Plemię Canela za mężczyznę pełnoprawnego uważa nastolatka, który pozbawił kobietę dziewictwa. Oczywiście najpierw, aby przygotować się właściwie chłopcy tracili prawiczkowość ze starszą kobietą po menopauzie.
- Hm – pomyślał reporter o paniach należących do grupy poszukiwawczej - chyba ani panna Joyce, ani panna Rogers nie byłyby obiektami kultury owej grupy etnicznej, ani pod pierwszym względem, ani pod wspomnianym kolejnym.
Stanowiły część rosnącej grupy kobiet wyzwolonych, które same decydowały o sobie, o swoim zawodzie i pewnie przyjemnościach? Reporter nie poznał ich jeszcze, wszak spotkał obie panie u profesora, ale wyglądały na silne osoby, które wiedzą czego chcą, czerpią ze wszystkiego, jeśli czegoś pragną oraz nie poddają się jakimkolwiek konwenansom.

Położył książkę na stole przerywając na chwilę czytanie. Zamówił napój kawowy, który od początku wieku rozpowszechnił się we Włoszech oraz zwany był cappuccino. Jeszcze niezbyt popularny na terenie Europy, ale wynalezienie maszyny przez Luigiego Bezzerę w 1901 roku spowodowało ekspansję owego rodzaju kawy. Białobrązowa kawa zaczęła opanowywać najpierw kawiarnie Europy oraz takie miejsca jak statki. Mathew również rozsmakował się w tym napoju od czasów służby u swojego lorda. Cappuccino przypadłu mężczyźnie do smaku, korzystając więc ze statku oraz arystokratycznych wręcz luksusów nie odmawiał sobie spróbowania owego pienistego napoju.


Spienione mleko posypane czekoladą rozpływało się wewnątrz ust oraz skłaniało do rozmyślań stanowiących niejako kontynuację poprzednich rozważań. Wszystko się zmieniało. Mathew sięgnął pamięcią do spraw politycznych, które jako reportera nawet go całkiem interesowały. Spośród krajów anglosaskich 19 poprawka Konstytucji USA sprzed dekady wprowadziła równość płci pod względem głosowania. Konserwatywna Anglia nieco dłużej opierała się proklamacji równości. Wprawdzie już w 1918 roku przyznano prawo głosowania kobietom w wieku od 30 lat, które prowadziły gospodarstwo domowe, żonom mężczyzn, którzy prowadzili gospodarstwo, właścicielkom dóbr o minimum 5 funtów zysku oraz absolwentkom brytyjskich wyższych uczelni. Zrównanie kompletne przyszło jednak dopiero w 1928. Acz żeby być precyzyjnym, jeszcze niedawno, praw wyborczych większość w Wielkiej Brytanii nie miała również zdecydowana większość mężczyzn poprzez specjalne cenzusy majątkowe, wykluczające przeważającą część obywateli. Również on sam bezpośrednio po wyjściu z wojska nie miał owego prawa, jako uboga osoba. Ale to się zmieniało. Panie wyglądały na kobiety, które umiały się realizować, zaś panowie byli chyba profesjonalistami. Przynajmniej jako tacy się prezentowali. Właściwie nawet pastor, który boksował oraz znał się na historii. Wszystko spece, twardzielki oraz twardziele.

Cappuccino wypite, filiżanka została przez kelnerkę zabrana ze stolika, sięgnął więc ponownie po profesorskie opracowanie. Wreszcie przyszła pora obiadu, późnego, który możnaby pomylić ze wspaniałą kolacją, ale cóż, arystokracja pieniężna, zaś taka płynęła najczęściej klasą 1, późno usypiała oraz późno wstawała
 
Kelly jest offline  
Stary 23-09-2022, 14:55   #27
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Rezerwacja posta. Nie wiem czy zdążę do północy. Generalnie Grant nie robił nic ciekawego przez cały dzień. Także MG może sobie już planować posta.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 23-09-2022, 22:36   #28
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
& wszyscy

Wspaniała iście restauracja promieniała przepychem. Roje kelnerów oraz kelnerek pływało obok stolików roznosząc tace wypełnione świetnymi wiktuałami. Rzeczywiście wszystko było skrojone na bogatego klienta, który płaci oraz oczywiście wymaga. Reporter właściwie podziwiał nie tylko restaurację, ale również organizację obiadu, bowiem wszystko to wymagało nie lada zarządzania personelem obsługującym. Sporządzenie obiadu choćby dla tuzina gości było dla niejednej gosposi czy lokaja wyzwaniem, zaś tutaj przy stolikach siedziała gromada wybrednych snobistycznych osobników. Wśród nich przypadkowo jednak znalazł się Mathew, który wykorzystywał owe luksusy chętnie. Niby bowiem czemu miałoby być inaczej? Reporter więc przysiadł sobie przy stoliku i miejscu jak poprzedniego dnia oraz zamówił na ciepło sandacza z sosem oliwkowym oraz niewielką ilością ryżu, zaś jako przekąskę terrinę łososiową. Czyli oferta morza. Ponieważ smakowite dania oznaczały się całkiem mocnym aromatem, skorzystał ze wspaniałych możliwości “Olympica” oraz zamówił białe wytrawne Chablis z zamku Alberta Bichota. Uznał, iż wino lekkie, ale o wyraźnym smaku spokojnie współgra ze smacznymi potrawami okrętowego kucharza.

Minęło zaledwie kilka minut jak do stolika dosiadł się wielebny Thompson.
- Witam szanownego kolegę - rzucił przyjaznym tonem - jak minęło popołudnie? - zapytał, jednocześnie przyglądając się podawanym potrawom i układając sobie w głowie własne menu na ten wieczór.
- Dobry wieczór. Popołudnie? Bardzo przyjemnie na lekturze książki - przerwał posiłek witając Ebenezera. - Zresztą widziałeś ją - mówił po imieniu per ty - wcześniej. To bardzo interesujący wolumin. Akurat zajmuję się elementami etnograficznymi, choć raczej z tych, które niecałkiem są chyba powiązane ze stanem klerykalnym - wspomniał ogólnie przypomniawszy sobie część opisującą obyczaje seksualne.
- Nauka, to nauka. Nie ma tutaj rzeczy lepszych bądź gorszych, czy też powiązanych z tym czy innym stanem. Są po prostu fakty. Historia zna wiele trudnych do zaakceptowania faktów, jak choćby palenie ludzi na stosie, czy ordalia. To, że takie praktyki wywołują u mnie oburzenie nie znaczy, że o nich nie czytam. Wręcz przeciwnie. Ważne żeby wystrzegać się takich zachowań we własnym postępowaniu. Wiedza nie jest niczym złym - wielebny zaprezentował swój punkt widzenia. - Czy ewentualnie, gdy skończysz, byłbyś skłonny pożyczyć mi tę książkę? Zawsze bardzo lubiłem styl naszego profesora.

Niedaleko stolika pojawiła się Sarah i zatrzymała się. Widać było po niej zawahanie, czy podchodzić do stolika, przy którym siedział pastor, jednak westchnęła i zrobiła kilka kolejnych kroków, uśmiechając się do Mathew, którego wczoraj również opuściła przy stoliku.
- Można? - Zapytała lekarka, ciągle znajdując się kilka znacznych kroków od najbliższego krzesła.
Mathew skłonił się lekko witając. Nie mógł mówić ze względu na pełne usta sandacza, ale oprócz skinienia powitalnego, wskazał zapraszająco dłonią. Szczęśliwie Ebenezer wyręczył go.
- Oczywiście, zapraszamy serdecznie - odezwał się pastor, w sposób aż nadmiernie uprzejmy, szczególnie jak dla jego osoby. - Cieszę, się że panienka nas zaszczyciła. Chciałem… przeprosić za moje wczorajsze zachowanie. Było niestosowne. Miałem kiepski dzień i jeszcze gorszy humor. Dodatkowo alkohol zrobił swoje. Nie mam za złe, że ode mnie uciekliście. Zasłużyłem sobie - wielebny starał się okazywać skruchę, może nawet zbyt teatralnie. Nie chciał jednak doświadczać dalszego ostracyzmu. Mieli stanowić drużynę poszukiwawczą, a nie zbieraninę wolnych strzelców. Trzeba z tymi ludźmi znaleźć wspólny język. Z resztą na przykładzie sympatycznego reportera widać, że jest to jak najbardziej możliwe. Ebenezer zdążył już chłopaka polubić.
- Nie chowam urazy, choć to pewnie wy, pastorze, lepiej znacie się na… miłosierdziu. - Odpowiedziała neutralnym tonem Sarah i usiadła na jednym z dalszych krzeseł, od obu mężczyzn. - Zamawialiście już coś? - Zapytała miłym tonem, zmieniając temat.
- Sandacza i łososia - Mathew odzyskał głos po przełknięciu smacznego kęska. - Polecam jeśli ktoś lubi. Są delikatne, ale wyraziste smakowo, zaś wytrawne wino podkreśla przewybornie ich wyjątkowy aromat.
Po chwili pojawił się i Daniel. Skinął głową znajomym, ale najwyraźniej nie zamierzał się dosiadać.
- Zapraszam kuzyna - powiedział pastor z uśmiechem, wskazując Danielowi wolne miejsce. Wielebny ewidentnie próbował być dzisiaj duszą towarzystwa, chociaż chyba nie do końca mu to wychodziło. Nie miał praktyki…
- Ja jeszcze się zastanawiam - Ebenezer odparł Sarah. - Może będzie Pani w stanie coś polecić? Człowiek najchętniej zjadłby wszystko, a to przecież jeden z grzechów głównych - niepohamowanie w jedzeniu i piciu. Trzeba się na coś zdecydować - usiłował zażartować pastor.
Daniel nie skomentował określenia 'kuzyn', ale miejsce przy stole zajął.
- Zapewne nieumiarkowanie byłoby źle widziane przez otoczenie - powiedział - ale nie sądzę, by zjedzenie czegoś smacznego w odpowiedniej ilości podpadało pod tę kategorię.
- Oczywiście, że nie. Miałem na myśli obżarstwo. Posilać się można, a wręcz należy. Źle wczoraj zaczęliśmy, mam nadzieję, że damy radę to nadrobić. Komu wina? - zaproponował duchowny sięgając po butelkę.
- Najpierw coś zamówię. - Daniel zaczął studiować kartę dań. - Co powiecie na bażanta? Królewski ptak.... Albo na łososia, jeśli ktoś nie lubi drobiu - zaproponował.
- Tak, łosoś brzmi świetnie. Chętnie skosztuję - odrzekł pastor, który autentycznie nabrał ochoty na rybę. Jednocześnie chwilowo odstawił butelkę z trunkiem.
- Ja może spróbuję tego bażanta. - Rzuciła Sarah, wpatrzona w kartę dań. - Łososia już jadłam na obiad… więc chyba warto popróbować różności, póki jeszcze mamy na to okazję.
- W dżungli też będą różności - powiedział Daniel - ale zapewne nie takiej jakości, jak to, co oferuje tutejsza kuchnia.
Mathew, który już pałaszował sandacza z ryżem spoglądał na towarzystwo ciesząc się, że pogodzili się. Po pierwsze w dżungli warto sobie ufać, po wtóre: zgoda buduje, niezgoda rujnuje. Również rujnuje nastrój, więc powrót do rozmów, uśmiechów oraz ogólnie towarzyskiego zachowania cieszył reportera.
- Jeśli chcemy korzystać z darów dżungli, mam nadzieję, że któryś z członków naszej ekipy zna się na tym - zwrócił się do Sarah i Daniela. - Przyznaję ze wstydem, że choć odwiedzałem to miejsce, znam jedynie najpospolitsze owoce, jak acai, bacuri - wymienił kilka popularniejszych. - Jest wiele więcej, ale te są bardzo smaczne, więc może nie będzie tak źle, choć mniej wykwintnie.

Pastor złożył zamówienie nie mogąc się doczekać swojego łososia i drugiej butelki wina - trochę mocniejszego od tego, które stało już na stole. Z whisky postanowił definitywnie zrezygnować. Przynajmniej dzisiaj.
- Co do owoców, to ekspertem nie jestem. Ale jako takie pojęcie o przetrwaniu w dziczy mam. Myślę, że gdyby była taka konieczność to zdołam znaleźć nam coś jadalnego. Aż trudno sobie to wyobrazić przy tak zastawionych stołach - wielebny ustosunkował się do wypowiedzi Mathewa.
- Wystarczy że zejdziemy z pokładu - powiedział Daniel z lekkim uśmiechem - i będziemy mogli zacząć zapominać o takich frykasach jak bażanty.
- Pewnie tak, proszę jednak zauważyć, że jeszcze spędzimy czas w podróży do celu innymi statkami. Być może również na miejscu szykując się, kupując sprzęt, poszukując informacji o zaginionej pannie Bloom. Tam również są restauracje, czy bary. Potrawy przynoszą w zwykłych talerzach, nie porcelanowych oraz pewnie faktycznie nie będą serwowali bażantów, ale czy próbował pan kiedyś arepy? – reporter wymienił królową kuchni wenezuelskiej, czyli okrągły placek z gotowanej mąki kukurydzianej, który często wypełnia się serem, mięsem lub awokado, chrupki na zewnątrz, miękki wewnątrz. – Albo feijoada completa? – to było z kolei coś z Brazylii, rodzaj gulaszu czarnej fasoli, wieprzowiny, wołowiny i wędzonej kiełbasy wzbogacony warzywami, ryżem, pomarańczami oraz polewą zwaną farofa. – Uważam, że są smaczne, i choć tam stosunkowo tanie, spożywając je na terenie Europy musielibyśmy zapłacić krocie przestępując próg jakiejś wykwintnej restauracji.
Wielebny przysłuchiwał się wywodom kolegi na temat kuchni południowoamerykańskiej. Może nawet jadł kiedyś te potrawy, ale za cholerę nie umiałby ich nazwać. - Facet na prawdę sporo wie - pomyślał.
- Nie sądzę, by tacy Charrúa czy Marubo choćby słyszeli o tych potrawach - powiedział Daniel. - Tak że lepiej się nie nastawiać na dania godne wspomnianych restauracji.
- Bryyy wieczór… - Przy stole zjawiła się Iris, wykonując niedbały… salut(?) dwoma palcami do towarzystwa. Nie czekając zaś na żadne "tam takie", przysiadła się, zerkając to na Sarah, to na Kleryka.
- Toporki wojenne zakopane, czy jak się sprawy mają? - Powiedziała.
- Taaak. - Przeciągle odpowiedziała Sarah. - Zresztą, żadnych szczególnych toporów wojennych nie było, chwilowa niechęć do przebywania w swoim towarzystwie, ot co, prawda? - Spojrzała na Pastora, licząc, że potwierdzi jej słowa, choć to ona była osobą, która odeszła od stolika.
- Oczywiście. Ja nie chowam żadnej urazy. Moje zachowanie było zdecydowanie zbyt napastliwe. Bardzo smaczny łosoś, polecam - pastor odezwał się spoglądając na Iris i Sarah, odrywając się od zaserwowanego przed momentem posiłku. - Wina szanownym paniom?
- Już jadłyśmy, na lunch… - Przelotnie się uśmiechnęła Iris, i trochę jakby zerkając na lekarkę…
- Nie, z winem dziękuję…
- Ja chętnie - powiedział Daniel. - jestem pewien, że odrobina wina dobrze się będzie komponować z bażantem.
- Ja też dziękuję. - Z uśmiechem odpowiedziała pastorowi Sarah. - Smaku potraw, które próbuję pierwszy raz, wolę nie zakłócać alkoholem, bo może on nieco… zakłócać kubki smakowe. A są wystarczająco wyśmienicie przyrządzone, by smakować bez podkreślania ich smaku.
Pastor napełnił kieliszek Daniela, a następnie swój.
- Trochę wina do posiłku jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a znakomicie zaostrza apetyt. Ale skoro Panie nie są zainteresowane, to oczywiście nie będę nalegał.

Zaś reporter wreszcie załatwił główną potrawę i obecnie zaczął łososia. Ocenił, że skoro świetnie się złożyło i wszyscy przy stole przeszli nad tą pożałowania godną sprawą wczorajszą postanowił poruszyć istotniejszy temat.
- Nigdy nie spotkałem panny Bloom, zresztą profesora Blooma również nie znałem przed spotkaniem w jego posiadłości - zagaił sprawę. - Czy ktoś z państwa poznał dobrze pannę Bloom? Może ktoś miałby spośród państwa jakąkolwiek koncepcję, co eksplorowała, jakie rzeczy analizowała? Wreszcie jaką jest osobą? - nie mając jakichkolwiek informacji uznawał, że lepiej coś wiedzieć, niż nic. Ewentualnie może ktoś pozyskał jakieś informacje konkretniejsze niżeli ogólne wieści profesora.
- Szczerze mówiąc ja również przyłączam się do pytania Mathewa. Wprawdzie znałem Evelyn, jednak miało to miejsce 15 lat temu. Była wtedy jeszcze dzieckiem. Gdyby nie zdjęcie, które pokazywał profesor Bloom nie wiedziałbym nawet jak teraz wygląda - odrzekł pastor.
- Znałam się z Evelyn z czasów szkolnych, gdzie chodziłyśmy razem do jednej klasy… - Zaczęła Sarah. - Jeśli mam coś powiedzieć, to jest roześmiana, wesoła, chociaż… też trochę niezdarna, to się o coś potknie, to jej coś spadnie… z drugiej strony na pewno odziedziczyła po profesorze to, że potrafiła sobie radzić sama w większości sytuacji i samodzielnie wyplątywać się z różnych tarapatów, więc… podejrzewam, że skoro zaginęła, to niestety jest to poważna sytuacja. - Lekarka na moment się zafrasowała. - Oprócz archeologii interesowała się też medycyną i zdecydowanie była świetną strzelczynią, zdobywała wiele nagród strzeleckich na różnych zawodach. A czego mogła szukać? Chyba dokładnie tego samego, co jej ojciec? Artefakty, grobowce, i jak sam profesor wspomniał, nowe, niepoznane jeszcze plemiona? Choć miejmy nadzieję, że znalazła tam może jakąś miłość i zaszyła się dłużej w dżungli, po prostu nie dając nam wszystkim znać… - Starała się nieco rozchmurzyć żartem na koniec.
- Pamiętam ją już dorosłą - dodał Daniel - ale większość z tych cech została bez zmian. Ale te nieznane plemiona to raczej zainteresowania z ostatnich czasów.
- Panno Joyce, to może być słuszne, co pani mówi - skonkludował reporter. - Skoro panna Bloom jest archeologiem, musi być osobą samodzielną, spacerującą własnymi ścieżkami. Ale niepokoi mnie, że pewnie taka sytuacja się wydarzyła po raz pierwszy, jak przypuszczam. Inaczej zarówno profesor wspomniałby o tym, jak pewnie nie organizował wyprawy. Pytanie więc, czy była kimś, kto mając na oku jakiś cel zapomniałby o wszystkim? O informowaniu rodziny… jeśli nie, to wyprawa ratunkowa jest nadzwyczaj przydatna. Osobiście bardziej przypuszczałbym, że została na przykład odcięta przez jakąś powódź Amazonki, czy coś podobnego… - zastanawiał się na głos reporter. - Ech, żeby się udało po prostu i żebyśmy za jakiś czas po prostu mogli wszyscy się śmiać ze swoich obaw, wraz z panną Bloom. Wypijmy za to - zaproponował toast. - Czy winem, czy wodą, czy whisky. Co państwo na to - wzniósł lampkę wina. Jeśli ktoś jeszcze chciał, chętnie, jak nie, wzniósłby go także osobiście sam.
- Zapewne poinformowała, w końcu profesor wiedział, co planuje jego córka - powiedział Daniel. - Nigdy nie była taka roztrzepana czy zapominalska.

Wielebny wzniósł toast lampką wina, razem z reporterem. Sarah dołączyła, ale szklanką soku, Daniel - podobnie jak pastor - lampką wina. Iris tylko wzruszyła ramionami.
- Nie chcę być złym prorokiem, ale czasu minęło już sporo odkąd Evelyn dała jakiś znak życia. Nie twierdzę oczywiście, że stało się najgorsze, wręcz przeciwnie, wierzę, że jest cała i zdrowa. Jednak jeśli miałbym postawić jakąś tezę to założyłbym, że została uwięziona. Najpewniej przez jakiś dzikusów, nie znających Chrystusa. Jednak nie wszyscy dzicy to kanibale i łowcy głów, mogą być po prostu ciekawi białych. Myślę, że istnieją spore szanse na to, że nie zrobili córce naszego profesora krzywdy. Osobiście bardzo bym to przeżył. Lubiłem tą małą... - pastor nawiązał do dzieciństwa Evelyn i lekko się zafrasował.
- Niektórzy polują na głowy, wielu przyjmie pod dach każdego wędrowca i podzieli się tym, co ma. - Daniel skomentował słowa wielebnego, nie wdając się w rozważania na temat tego, co się mogło przytrafić dzielnej badaczce nieodkrytych do tej pory plemion.
- Poszukamy jej, wypytamy… - zastanawiał się reporter głośno. - Cóż mówią, koniec języka za przewodnika. Obawiam się tylko, czy potrafimy się porozumieć ze wspomnianymi plemionami oraz generalnie przy pobycie na terenie Amazonii. Znam hiszpański i portugalski, ale nie znam języków tubylców. Jak państwo? - spytał kompanów.
- Ja mogę pomóc jeśli chodzi o łacinę. Jednak nie wiem czy będzie przydatna w amazońskim buszu. Chociaż nazwa Ameryka Łacińska zdaje się to sugerować - odezwał się Ebenezer.
- Z niektórymi mieszkańcami Amazonii się dogadam, ale tam co plemię, to inny język lub jego wariant - powiedział Daniel. - Jedyne wyjście, to wynająć przewodnika, tubylca który zna portugalski.
- Ja niestety nie spędziłam ani dnia na tym kontynencie, a z języków, znam francuski, co nam może tylko pomóc, jeśli trafimy do Gujany Francuskiej. No i z mojego pobytu w Afryce znam Suahili, ale to tym bardziej nieprzydatne w tamtych rejonach… - Wypowiedziała się o swoich możliwościach językowych Sarah.
- Francuski, niemiecki, rosyjski - Powiedziała detektyw.
- No to jeszcze niderlandzki i włoski, i dogadamy się niemal z każdym - zażartował pastor, wyraźnie zadowolony, że znalazł się w grupie prawdziwych poliglotów.
 
Kelly jest offline  
Stary 23-09-2022, 23:04   #29
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Wkrótce nastał czas obiadu (godzina 19), a po nim, obiecane plany detektyw, by zabrać ją na zabawę z dala od snobów, gdzieś w głębiach statku…
Sarah wygrzebała z walizki jeszcze jedną, prostą sukienkę, którą postanowiła założyć na tą okazję.


Zgodnie ze słowami Iris, nie chciała wyglądać zbyt bogato, a na dodatek jej suknia z poprzedniego dnia jeszcze schła po praniu poprzedniego dnia. Joyce poprawiała swój makijaż, skromny, ale jednak potrzebny, robiąc jeszcze drobne poprawki, kiedy w oczy rzucił się jej pojemniczek z różnościami… medyczno-chemicznymi.
- Właściwie, to jeśli… mamy się nieco ukrywać, to lepiej nie ryzykować… dodatkowo bycia przyłapaną z czymś więcej? - Rzuciła do Iris, wskazując na swoje pudełeczko, licząc, że detektyw domyśli się, co w nim jest. - Przyda się na inne okazje jeszcze.
- Twój wybór moja droga, ale tu chyba nikt nie będzie cię obszukiwał… no chyba, że zechcesz? - Parsknęła Iris, chowając papierosy i zapałki w… biust.
- No dobra… - Odpowiedziała Sarah, jednak wyjmując kilka tabletek z pudełka, zawijając je dość mocno w papierek i za przykładem swojej towarzyszki, również chowając w swoim biustonoszu zawiniątko. - To… gotowa? - Zapytała, chowając pudełeczko głęboko w walizkę.
- No jasne… - Mrugnęła do niej Iris - Która z nas bierze klucz, i gdzie go chowa? Torebek nie bierzemy. Polecam więc… w majtkach - Zaśmiała się detektyw.
- Ostatniej nocy jednak ty wróciłaś pierwsza… - Zastanowiła się Sarah. - Więc tym tropem… może ty?
- No dobra… to idziemy! - Powiedziała Iris, i w saloniku pochwyciła dwie flaszki whisky, po czym owinęła je kocykiem, i wręczyła zaskoczonej Sarah.
- To na "wprosiny", jako przekupne, zobaczysz… - Uśmiechnęła się.
- No… - Wydukała z siebie Sarah bez przekonania. - Okej, w końcu ty jesteś specjalistką…

Opuściły więc w końcu kajutę. A na korytarzu, po zamknięciu drzwi, Iris rozejrzała się, czy nikogo nie ma… po czym wetknęła dłoń z kluczem pod sukienkę, i chwilę tam majstrowała…
- Uuuuch! Zimny! - Powiedziała z zaskoczeniem, po czym roześmiała się na całego.
- Oj tam, podejrzewam, że jeszcze ją porządnie zagrzejesz niedługo. - Zachichotała Sarah w odpowiedzi, drepcząc za panią detektyw.

~

A więc pokład za pokładem, coraz niżej i niżej, w głąb statku. Pokład C, D, E… w końcu dotarły do ostatniego, przeznaczonego dla pierwszej klasy. A tam… stał steward, przy interesujących je drzwiach. Iris pociągnęła Sarah w tył, i obie schowały się za rogiem korytarza.
- Dobrze, słuchaj więc teraz. Pójdziesz naokoło, tym korytarzem, i zajdziesz go z prawej. Zawołasz jakieś pierdoły, w stylu "Ach! Pomocy! Dama w opałach! Moja… kostka u nogi!" Albo coś takiego - Iris zachichotała - On lezie do ciebie, ale ty tu wiejesz, tą samą drogą. Ja w tym czasie uporam się z drzwiami, i wchodzimy. On zrobi rundkę po korytarzu, nikogo nie znajdzie, i wróci pod drzwi, a my już będziemy w środku, i sprawa załatwiona. Zgoda?
- J… jasne. - Niepewnie odpowiedziała Sarah, ale na pewno nie miała zamiaru się teraz wycofywać. Spojrzała w korytarz, który wskazała jej Iris, wróciła na nią wzrokiem i jeszcze skinęła głową. Zgodnie z sugestią detektyw, dotarła do miejsca, w którym mogłaby go zajść od prawej. Tupnęła mocniej nogą, po czym wdrożyła dalszą część planu.
- Ałłł! Mój obcas! Pomocy! Jejciu… To… krew!? Ałł… pomocy! - Krzyczała piskliwym tonem, patrząc tylko, czy steward ruszy w jej stronę, po czym miała zamiar drogą powrotną trafić do drzwi.
- Co… co się tam dzieje? - Zdziwił się facet, ale nie ruszył z miejsca.
- Oj! Ałł… Obcas pękł! Wbił mi się w kostkę… Proszę, pomóż! - Coraz bardziej rozpaczliwie krzyczała Sarah.
- Już idę Madame! Zaraz pomogę! Zaraz… obejrzę pani nóżkę… hehe - Zaśmiał się cicho steward, po czym ruszył do oczekującej pomocy.
- Ałł… ile krwi… ja… boję się krwi! - Krzyknęła jeszcze lekarka, by być może naturalniej brzmiało to, czemu nagle ruszyła w powrotną stronę, uciekając.

Po krótkim zaś truchciku, i pokonaniu trzech zakrętów, znowu była, gdzie wcześniej rozmawiała z Iris… która już stała w otwartych drzwiach, kiwając na nią ręką. Sarah na to jeszcze ile miała sił w nogach, na tyle przyspieszyła, chcąc jak najszybciej mieć za sobą tą głupią sytuację i być już za drzwiami razem z detektyw. Po chwili drzwi zostały zamknięte, a Iris zaczęła w zamku grzebać dwoma dziwnymi drucikami… zamykając zamek?? Spojrzała na Sarah, i cicho zachichotała.
- Och ile krwi… pomocy… - Szczerzyła ząbki - Cudowne przedstawienie.
- Ha ha ha. - Przez chwilę Sarah boczyła się na detektyw, ale po chwili sama parsknęła. - Jejku no, chodźmy dalej.
- Witamy w drugiej klasie - Powiedziała cichutko Iris, po czym ruszyły dalej… i w sumie druga klasa, niewiele się różniła od pierwszej. Nadal był tu spory przepych, nadal ładnie ubrani pasażerowie(którzy nie zwracali na nie uwagi), kelnerzy, stewardzi, hol, recepcja, restauracja… ale Iris prowadziła ją dalej i dalej, a właściwie głębiej i głębiej w "Olympica"... który miał 9 pokładów. Właściwie Sarah spodziewała się, że ich cel będzie już w drugiej klasie, dlatego dziwiła się jeszcze dalszymi poziomami, które przekraczały. Nie zamierzała jednak zbytnio dawać po sobie znać, że jest zaskoczona.

Po pokonaniu kolejnych dwóch pokładów (uff?), obie znalazły się przed następnymi, zamkniętymi drzwiami, tym razem jednak już bez "wartownika". Iris rozejrzała się na boki…
- To chyba będzie tu - Powiedziała, i wyciągnęła z włosów dwa druciki, które udawały tam spinkę? Zaczęła wytrychami grzebać w zamku, i rozległo się ciche "klik".
- No to jesteśmy i w trzeciej klasie… - Obwieściła detektyw.
- Uff… długa droga. - Westchnęła z ulgą Sarah, na myśl, że ich droga w końcu powoli się kończyła.

A dwie minutki później, już nie w restauracji, a jadalni(o którą parę razy spytała Iris) słychać było wyraźnie głośną muzykę…. gdy obie tam zaś wkroczyły, ich oczom ukazała się trwająca w najlepsze, szalona, wspaniała zabawa w rytmach swinga.

Iris baaaaaardzo szeroko się uśmiechnęła.
- Too… kiedy będę miała okazję w końcu się pozbyć tego zawiniątka? - Spojrzała na detektyw, lekko poruszając dwoma buteleczkami whisky, które już od dłuższego czasu lekko jej ciążyły.
- Heeej!! Jak się macie?! - Wrzasnęła do nich, przekrzykując muzykę, jakaś roześmiana dziewczyna - A to co?! Prezent?! Faajnieee!! - I porwała dwie flaszki z objęć Sarah, a Iris się roześmiała, wskazując dłonią mającą właśnie miejsce sytuację.
- To co, w tan? - Spytała lekarkę detektyw, w tym samym momencie, gdy i ją, i Sarah, "porywali" właśnie w owe tany jacyś młodzieńcy…
- Chyba nie mamy wyjścia! - Krzyczała do Iris roześmiana Joyce, pozwalając na wciągnięcie się w taneczny wir. - Ale wcale mi to nie przeszkadza! - Dodała, patrząc już na swojego, ale pewnie bardzo tymczasowego, partnera w nadchodzących pląsach- wywijasach.

A tych było sporo. Piosenka za piosenką, wśród amatorskich, ale w sumie bardzo dobrych grajków… szalały obie. Często zmieniały partnerów, wielu chciało z nimi zatańczyć, nawet inne dziewczyny. Pojawiał się i od czasu do czasu alkohol, wprost wciskany w dłonie w jakiś kubkach… szalony wieczór, szalona noc. Roześmiani ludzie, często wręcz rozwrzeszczeni, bawiący się na całego, dziko, szaleńczo, "prymitywnie", ale i… wspaniale. To było coś, co zapamiętywało się na całe życie…
- Wow, ale to jest szalone… - Gdy zapewne na krótki moment, nieco przycichła muzyka, Sarah odezwała się do stojącej do niej tyłem Iris, szczebioczącej z jakimś facetem. Lekko kręciło jej się w głowie, od tańca i alkoholu, od muzyki i całej tej dzikości… kiedy dziewczyna odwróciła się i okazało się, że wcale nie była to detektyw, a jakaś inna, nawet nieszczególnie podobna do pani detektyw dziewczyna. Lekarka zrobiła lekko zdziwioną minę, na którą chłopak aż się roześmiał.
- Chcesz papierosa? - Spytał ją.
- Umm… jasne. - Odpowiedziała Sarah, co prawda nie przepadała szczególnie za tą formą tytoniu, który wolała palić w swojej fajce, ale… jakoś było zbyt przyjemnie, by tak po prostu odmawiać. Poczęstował ją więc, zapalił jej, po czym i sam odpalił sobie drugiego.
- Wiesz… fajna jesteś… - Powiedział młodzian, szczerząc do niej ząbki.
- A my… tańczyliśmy ze sobą przez moment? - Zapytała z uśmiechem, popalając papieroska, patrząc to na niego, to na dziewczynę, którą pomyliła z Iris, która jedynie się do niej uśmiechnęła, i gdzieś poszła…
- Ty lepiej wiecej nie pij! - Roześmiał się na całego chłopak.
- Oj tam, bardziej od tych… tańców, trochę kręci mi się w głowie… - Zaśmiała się i lekko kaszlnęła od dymu w ustach. I nagle "bam!", ktoś wpadł na Sarah od tyłu… i objął ją w pasie.
- Guten Abend Fräulein… - Usłyszała przy uszku… głos Iris - Jak się bawisz? - Powiedziała detektyw… klejąc się do lekarki.
- Magnifiqueeee… - Powiedziała szczerym, zachwyconym głosem, a dłonią skierowała do ustek pani detektyw papieroska. A ta pyknęła dwa razy dymka, jedynie ustami dotykając papierosa, a dłońmi cały czas obejmując Sarah w pasie.
- Poznałam fajnych imigrantów… Niemcy… mają zarąbistego "sznapsa"... to taka wóda… - Zachichotała Iris, i… lekko kąsnęła uszko Sarah.
- Ałł… hihi. - Zachichotała również lekarka. - Pewnie już mieli, bo znając ciebie, już wszystko wypite?
- No wiesz co… - Iris powiedziała niby z foszkiem… i polizała uszko Sarah. A młodzian zrobił wielkie gały. Joyce zaśmiała się teraz na widok jego miny, po czym odwróciła powoli głowę w stronę Iris i dała jej leciutkiego buziaka w ustka i minimalnie się odsunęła, jakby zostawiając ewentualną kontynuację w gestii detektyw.
- Porywam ją! - Krzyknęła Iris, roześmiana na całego - Wybacz kolego! - Złapała Sarah za dłoń, i pociągnęła za sobą, a młodzian… z kręceniem głowy, machnął na obie ręką, i poszedł swoją drogą. Iris zaś... zaciągnęła ją na parkiet, by dalej tańcować.

Wkręciły się w kolejny taneczny wir, z początku będąc w parze ze sobą, by zaraz znów co chwilę tańczyć z kimś innym. Dzikie ruchy, wirujące kobietki, akrobatyczne ruchy mężczyzn, z płynącym w międzyczasie alkoholem(owy "sznaps" od niemców był… okropny), coraz mniej zgodne z rytmem muzyki, która i także zapewne coraz bardziej odbiegała od planowanego pierwowzoru. Ale nikomu to nie przeszkadzało, wśród potu, śmiechów i krzyków, wszyscy na parkiecie tworzyli jedną, nieokiełznaną całość z niesamowitą energią. Po godzinie, dwóch… trzech(???) Sarah w końcu zaczęły poważnie boleć stopy, cisnęła więc gdzieś butkami w kąt, i tańcowała dalej boso, podobnie jak wiele innych panien… i w końcu straciła owe obuwie. Ale za to odnalazła Iris. I obie, były już nieźle wymęczone, i pijane, ale za to… szczęśliwe?
- To sooo… wracamy? - Powiedziała detektyw, niemal już wisząc na lekarce.
- Musi… - Doskonale bawiąca się pani doktor miała zamiar odmówić, ale coś ją nagle mimo sporej ilości alkoholu strzyknęło, że skoro Iris mówi, żeby wracać… to lepiej nie nalegać, by pozostawać dłużej. - No… skoro czeeeeebaa…

Pożegnały się więc wylewnie z wieloooma osobami, były uściski, były buziaki, obiecanki ponownego spotkania… a potem ruszyły w drogę powrotną, gdzieś po północy, niby po cichu, na wyższe pokłady…

A w drugiej klasie, bosą Sarah tak mocno przycisnęło, iż już prawie nie umiała wytrzymać. Toaleta! Gdzie toaleta?!
- Iris… widziałaś gdzieś toaletę? - Rzuciła cicho do swojej towarzyszki, sama gorączkowo się rozglądając w każdą stronę, poszukując znajomych znaczków oznaczających kibelki.
- Szeeekaaj… tam… coś… chyba jeszt… - Iris, przytrzymując się ściany, gdzieś poczłapała, sama trzymając swoje butki w dłoni. No i znalazła.
- Tuuuuu - Powiedziała i się roześmiała, choliba wie czemu.
- Czo ja bym bez ciebie… - Mimo ogromnego ciśnienia, Sarah cmoknęła jeszcze Iris w policzek i szarpnęła za klamkę drzwi, które wskazała detektyw.
- To sziem… ruszaj… - Wybełkotała Iris.

No i faktycznie, była toaleta. A więc ulga… a po paru minutach, gdy Sarah stamtąd wyszła… Iris zniknęła. No. Ja. Pierdzielę.
- Iriiissss… - Lekarka wydała z siebie… dziwny dźwięk, bo z jednej strony chciała głośno krzyknąć za swoją towarzyszką, a z drugiej chciała być cicho, żeby nikt jej nie przyłapał. Mimo nikogo dookoła, machnęła dłonią i zaczęła iść w stronę, w jaką szły przed toaletą, szeptem powtarzając ciągle “Iriiisss…”, jakby licząc, że detektyw usłyszy jej ciche wołanie o pomoc.

Po kilku zaś minutach… zgubiła się. Tak po prostu. Masa korytarzy, zakrętów, jej stan… cholera jasna. Będzie cyrk, jak ją tu ktoś w końcu znajdzie, i jeszcze dojdzie do jakiegoś… "skandalu"? Wstawiona Sarah, znalazła się przed kolejnymi, jakimiś-tam drzwiami na swojej drodze, chyyyyba we właściwym kierunku?
Sięgnęła do klamki, ale jeszcze się zawahała. Rozejrzała na boki, czy ktoś patrzy… po czym nacisnęła, bo jakie miała wyjście? Może to te drzwi, które otwarte zostawiła jej Iris, by dostała się do 1 klasy, gdzie mogłaby już spytać kogokolwiek o pomoc?


Trzech marynarzy, we własnej kajucie, grający w karty, spojrzeli na nią, równie zdziwieni, co Sarah, całą sytuacją… ale zaraz, tam jeszcze dwóch leżało w kojach piętrowych, w sumie w samych gatkach… oni wszyscy zamrugali oczami, podobnie zresztą, jak ona…
- Umm… przepraszam, ja… chyba… pomyliłam kajuty? - Wydusiła z siebie, ale ciągle zerkała po nich, nie tylko po twarzach, ale i po całych ciałach, zwłaszcza tych bardziej rozebranych.
- Co panienka tu… - Spytał jeden z nich, a wtedy statkiem dziwnie "drgnęło", Sarah zaś potknęła się o próg kajuty… i poleciała prosto na pyszczek, do środka. Jednak, w jej stanie, nic a nic ją nie zabolało… poza wewnętrznym bólem, który poczuła na myśl, że nie ma jak wrócić do swojej kajuty.
- Pomóżcie mi… proszę… - Nawet nie próbując się na razie podnieść, powiedziała do marynarzy, mocno rozedrganym głosem.

Silne, męskie dłonie, pochwyciły jej ciałko. Poczuła… że lata?? Położono ją delikatnie na koi. Zamrugala oczkami, wpatrując się w pięciu marynarzy, nieco szczerzących so niej ząbki.
- Piękna panienka…
- Oj pomożemy ci…
- Kruszynko, czy wszystko dobrze?
- Aaa… - Zawahała się nieco, ale czuła, że chyba nie ma innego wyboru. - A mogę wam powiedzieć pewną… tajemnicę? Taką… dotyczącą mnie… i… mogącą mi sprawić dużo kłopotów?
- Tak, tak, opowiadaj…
- Ona jest pijana…
- Przy nas jesteś bezpieczna…
- No nie wątpię… - Spojrzała, leciutko oblizując ustka na widok jednego z półnagich, umięśnionych marynarzy. “Jejku, czemu ja teraz to zrobiłam…” pomyślała… - Ja… ale pomożecie mi? Ja… jakoś się odwdzięczę? - Próbowała się upewnić Sarah.

Marynarze, na moment zaskoczeni, wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
- Oczywiście kwiatuszku…

Ktoś zamknął z metalicznym szczękiem drzwi kabiny na amen. Jeden… dwóch zaczęło się rozbierać. Na ciałku Sarah pojawiły się ich dłonie. Na cycuszku, dosyć mocno ugniatanym, na brzuszku, i między nogami, masując ją, powoli wdzierając się pod sukienkę. I twarz jednego z nich, przy jej twarzy, i gorący pocałunek, złożony na ustach.
- Z nami jesteś bezpieczna…
- Mmm… - Zamruczała przyjemnie Sarah po pocałunku, ale i pod wpływem dłoni łapczywie ściskających jej ciałko. - Ale… pomożecie mi wrócić do pierwszej klasy? Oczywiście, jak wszystko tu skończymy… - Rzuciła, swoje dłonie chaotycznie kierując na boki, gdzie szukała umięśnionych ciał marynarzy, które również mogłaby nimi nieco pomacać.
- Co tylko zechcesz…

Ktoś złapał jej dłoń w nadgarstku, po czym skierował… na nabrzmiałego penisa. I drugą również. Inne dłonie, nadal macały jej ciałko, piersi, krocze, pocierały cipkę przez materiał majteczek. I nagle… porządnie zgrzytnęło. Zerwali z niej sukienkę, robiąc z ubioru strzępy, odsłaniając, co miała skrywać…


Przez momencik przez głowę Sarah przemknęło, że nie będzie miała w czym wrócić, jak zniszczyli jej sukienkę… ale zaraz jednak tą myśl wyparła chęć zajęcia się tym, co miała w dłoniach, przesuwając dłonią po przyjemnie twardych członkach, a także oddając się pieszczotom większości zakątków swojego ciała… spragnione czułości usta, na jej ustach. Kolejne na piersi, wydobywając ją z biustonosza. Pocałunki na brzuszku, na udzie, na łydce… i dłonie. Wszędzie też te dłonie, ciepłe, twarde, męskie. Pocierały, gładziły, ugniatały, poczuła się… cudownie? Majteczki zniknęły z jej ciała w drobną chwilę. Pojawił się języczek, badający jej szparkę, tak od razu, z zaskoczenia, niecierpliwy, choć delikatny, po kilku chwilach wprost w nią wchodząc.

Nabrzmiałe penisy, w jej dłoniach, usta błądzące po jej ustach, kolejne i kolejne po ciele, dłonie, badające każdy zakamarek… przeszły ją dreszcze rozkoszy, a serce kołatało szalone. Czuła, jak rozpływa się pod natłokiem czułości i przyjemności. Ale sama starała się chociaż swoimi łapkami odwzajemniać, na moment przenosząc dłonie z samych penisów na jądra, które również przez moment zaczęła masować, by zaraz powrócić na nabrzmiałe penisy, przesuwając po nich wszystkimi palcami poza kciukami, którymi starała się dodatkowo pieścić główki kutasów.
- Słodziutka cipeczka…
- O tak…

Silne dłonie ściągnęły ją z koi na podłogę… znalazła się na jednym z marynarzy, twarzą w twarz, na nim leżąc. Ten się uśmiechnął zawadiacko, po czym ją pocałował namiętnie… jednocześnie w nią wchodząc. Jęknął z rozkoszy, zagłębiając się w mokrej cipeczce… a tu już pojawił się drugi, nabrzmiały kutas, i wśród… splunięcia(?) wszedł w jej dupalka… o matulu… czyjeś dłonie, łapiąc ją za gardło, wychyliły głowę nieco w górę… kolejny penis znalazł się w jej ustach, po prostu je posuwając. I lewa dłoń, i prawa dłoń, odpowiednio nakierowana, również znalazła się na nabrzmiałych męskościach.

Brali ją we wszystkie trzy dziurki, głośno sapiąc, plus zabawiała dwóch dłońmi… Czuła się niesamowicie lubieżna i wyuzdana, co tylko wzmagało jej odczucia. Poza rękoma, nie mogła nawet zareagować na to, co robili jej marynarze. A mimo to, miała nadzieję, że długo nie przestaną robić tego, co robią, dwa penisy drażniące na raz jej dziurki, właściwie czujące się wzajemnie, gdy penetrowały jej mokrutkie wnętrze… członek w jej ustach, pośród obfitej ślinki, wbijający jej się głęboko w ustka, prawie w gardełko… czuła, jakby te męskości, którymi zajmuje się tylko dłońmi, na razie były “poszkodowane”, ale domyślała się, że nie poprzestaną na dłoniach i przyjdzie ich kolej… Na co też czekała, mimo to starając się w tej dziwnej pozycji zachować je w pełniutkiej gotowości.

Wkrótce się zmienili, i nowe kutaski zapoznały się z jej dziurkami… przy okazji zmieniając pozycję brania lekareczki. Tym razem, leżała pleckami na marynarzu pod nią, który posuwał ją w pupcię. Kolejny nad nią, penetrujący cipeczkę. Następny przy jej twarzy… jajami w jej ustach, by je ssała, samemu robiąc sobie dobrze, w kierunku cycuszków. A dwaj znowu w dłoniach… i te dłonie. Wszędzie te dłonie. Gładzące, masujące, ugniatające, pieszczące jej roztrzęsione w ekstazie ciałko, zmierzające wielkimi krokami ku spełnieniu…

Czuła, jak zaciska jej się wszystko na dole, jak całe ciałko, mimo tylu przytrzymujących ją w różny sposób łapczywych dłoni i nawet ciał, wygina się w łuk, jej serduszko biło jak oszalałe, a sama bardzo ciężko oddychała przez nos, z ustkami pełnymi przez jajeczka jednego z nich…
- Mrrgghhhhhhh!!! - Jęknęła głośno, mimo obecności ich w jej buzi. Nie mogła wytrzymać już dłużej, miała tyle przyjemnych, wspaniałych bodźców, że jej spocone, rozpalone ciałko odczuło niesamowitą, nawet w porównaniu do innych, przyjemność z orgazmu. Poczuła, jak posuwające ją kutaski przyspieszyły, dobijając się do jej dna, jak dłonie mocno zacisnęły się na piersiach… jak ktoś całuje jej stopę. Zasysa duży paluszek, pieści go jezykiem, wnika nim między inne… doszła bardzo, bardzo obficie, wprost krzycząc z rozkoszy. I została zalana spermą. W cipkę, w dupeczkę. Na piersi.. a po chwili i na twarz, i to dwa razy. Odpłynęła gdzieś daleko, baaardzo daleko, na fali spełnienia, tracąc połączenie z rzeczywistością, i znikając w zdającej się trwać wiecznie, cudownej, cudownej rozkoszy…

Czuła się niesamowicie dobrze, czując na, i w sobie, tyle cieplutkiego nasienia, przez tylu mężczyzn, tylko dla niej, tylko z jej powodu… Ciągle wypełniające ją kutaski, poczucie ich silnych ciał, ale i swoje nabrzmienie wnętrza obu dziurek, piersi, szalejące bicie serca, rumieńce… opadła całkowicie bezwładnie swoim ciałkiem, które przed chwilą wygięło się w łuk na marynarza pod nią. W dolnych częściach ciała ciągle odczuwała kolejne fale skurczy, nawet nie była w stanie dokładnie określić gdzie, czuła je… tam wszędzie… Poczuła na usteczkach spływające nasienie, więc wysunęła języczek i zagarnęła je, chcąc także poczuć je we wnętrzu swoich ust. Chyba tym dopiero dała poznać marynarzom, że ciągle jest jakkolwiek przytomna, bo sama zdała sobie sprawę dopiero teraz, że cały czas miała zaciśnięte gałki oczu… ale w tej błogości nie chciała ich otwierać, nie wiadomo czemu nagle bojąc się, że przerwie to tą boską błogość i przyjemność… sama nie wiedziała, ile to trwało. Czuła się cudownie, czuła się niczym… bogini. Tylu pięknych przystojniaczków, tylko dla niej, tylko by ją zadowolić… aż by ją zadowolić. Jeszcze nigdy w życiu nie była w takiej cudownej sytuacji, jeszcze nigdy się nie czuła, jak teraz.

- Słodka dupeczka…
- Fajna suczka…

Poczuła znowu, że lata.

Wynieśli ją z kajuty. Położyli delikatnie na podłodze korytarza. Rzucili obok niej strzępy sukienki… czuła się cudownie.

- Te, patrz na to…

Ciepły strumień moczu zaczął oblewać jej ciało. Wśród śmiechu marynarzy… brzuszek, piersi, twarz. Po chwili dołączył drugi. I trzeci, czwarty, piąty. Obsikali ją wszyscy.
A ona tam leżała, zerżnięta na wszelkie możliwe sposoby, z sukienką w strzępach, leżącą obok niej, właściwie golutka… ale i spełniona. Jak jeszcze nigdy w życiu. Tak…

Chwilę tak leżała w błogości, ciągle w poczuciu spełnienia. Właściwie, było jej tak przyjemnie, że była gotowa zasnąć tutaj, tak po prostu. Ale… zaczęła czuć chłód na nagim ciele, nieprzyjemny zapach, no i… strzępki świadomości zaczęły wracać. Po otwarciu oczu, zobaczyła, że pięciu nagich marynarzy, stoi przy niej, w korytarzu, patrząc na nią, i się uśmiechając.
- C-co się… dzieje? - Zdziwiona odezwała się lekarka, na widok mężczyzn. No tak, zostawili ją tutaj, za drzwiami, a teraz… - C-co robicie?
- Podziwiamy twoje piękno…
- Słodko wyglądasz…
- To… pomożecie mi dotrzeć… do siebie? - Odpowiedziała, zerkając po ich twarzach. Spojrzeli po sobie.
- Hmmm…

Jeden przyklęknął, i przetarł jej buzię jej własnymi resztkami sukienki, ktoś inny podał rączkę, ktoś nawet złapał za udo? I postawili ją na chwiejnych nogach… przytrzymując nieco. Pojawił się i kocyk, którym mogła się owinąć.
- Jack, pójdziesz z nią?
- Bob, ty mi pomożesz?
- No ale najpierw chociaż spodnie założymy…

Sarah złapała za kocyk i szczelnie się nim okryła, bo było już jej zimniutko.
- Przestraszyliście mnie… że mnie zostawicie… - Z lekkim wyrzutem powiedziała do tych, którzy nie zakładali spodni.
- W sumie mieliśmy taki zamiar… no ale taka słodka jesteś…
- Z nas tylko trochę świnki… - Parsknął kolejny.
- Ha ha… - Burknęła lekarka, patrząc już w stronę tych ubierających się i wyczekując ich pomocy.
- To paaa!
- Miłej nocy!
- Trzymaj się cukiereczku! - Powiedzieli ci, co zostawali, i jeden nawet klepnął ją po pupci.

A dwaj marynarze, w spodniach i koszulkach, ale i bez butów, ruszyli z Sarah korytarzami statku… a jej ciekło po nogach, z obu dziurek.
- Tylko cichutko, wiadomo? - Odezwał się w drodze jeden z nich, spoglądając z uśmiechem na lekarkę.
- Tak… - Wyszeptała i skinęła głową Sarah, która choć miała trochę pytań do marynarzy… ale uznała, że może i lepiej, jak nie będzie się odzywała. Zresztą, marzyła już tylko o ciepłym łóżeczku…

Szli więc, przez trzecią klasę, po cichu, niemal się skradając. Ale, że była niemal pierwsza w nocy, było pusto… wkrótce dotarli do drzwi, prowadzących do pierwszej klasy. A marynarze się nagle jakby zawahali, i zatrzymali, spoglądając po sobie, a potem na Sarah. Nie tykając ani drzwi, ani tam nie wchodząc.
- Wracajcie do kolegów, skoro wolicie ich towarzystwo niż moje… - Wzruszyła ramionami lekarka. - Stąd już sobie jakoś poradzę.
- To nie tak słodka… - Powiedział jeden z nich.
- My również mamy tutaj tak mało do szukania, co ty w drugiej klasie? - Dodał drugi. Sarah na te słowa westchnęła i nacisnęła klamkę, chcąc je minimalnie uchylić, by sprawdzić, czy się w ogóle otwierają… były zamknięte!! Sarah spojrzała na nich gniewnie.
- Czyli skorzystaliście z mojej oferty, a nawet mi tu nie otworzycie?
- Ale my nie mamy kluczy??
- A jak tu wcześniej weszłaś?? - Dodał drugi.

A w tym momencie, w drzwiach coś zachrobotało. Dwaj marynarze spojrzeli na drzwi, na Sarah, na siebie… i uciekli w cholerę. Sarah podejrzewała, że nie będzie miała sił na ucieczkę, jeśli ktoś zaraz sprawdzi, kto klamkował… pozostało mieć nadzieję, że było to działanie osoby… znacznie jej przychylniejszej. Przysunęła się jedynie mocno do ściany, tak, by ktoś wychylając się przez drzwi, nie zauważył jej od razu.
- Kto tu coś chce, o takiej godzinie? - Usłyszała głos stewarda, gdy otworzył drzwi, ale przez nie nie przeszedł…
- Tak… - Sarah jednak postanowiła wyjść, pokazując się przed oczyma stewarda, w samym kocyku. - Ktoś mi zrobił strasznie głupi żart… ja… proszę pozwolić mi tylko wrócić do siebie… - Powiedziała, lekko szlochając i podchodząc do stewarda, by oprzeć się z rozpaczy o jego klatkę dłońmi i główką. A ten uniósł brwi, i cofnął się o krok w tył. Zlustrował Sarah z góry do dołu… mokre włosy, owinięta kocykiem, pod nim… naga(?), bosa… no i cuchnąca.
- Hmmm - Powiedział wielce wymownie, w jednej dłoni trzymając mały pęk kluczy, a drugą opierając na własnym biodrze - Zabronione jest pasażerom, udawanie się do pomieszczeń innych klas… i… czy ma panienka jakieś… dowody, żeby ją tu wpuścić? Chociażby bilet, uprawniający do pobytu w pierwszej klasie? No i… co panienka tam chowa pod kocykiem? - Spojrzał na lekarkę z… głupią miną.
- Nie mam biletu… pod kocykiem mam tylko to… - Odsłoniła się z tylko z jednej strony, odchylając koc w bok i pokazując mu udo, bioderko, pas do pończoch, kawałek brzuszka, i jedną pierś w staniczku, patrząc spod łebka na stewarda. - Proszę się zlitować… Jestem… Sarah Joyce, musi mnie mieć pan na liście pasażerów w tej klasie… proszę…
Steward najpierw rozdziawił gębę, na widoki jakie sprezentowała mu dziewczyna, a potem się szeroko uśmiechnął.
- Z tego mógłby być skandal na cały statek… ale skoro panienka, to panienka Sarah… ma pani bardzo, bardzo dużo szczęścia, i bardzo, bardzo dobrą przyjaciółkę… - Powiedział, a Sarah zamrugała oczkami - Zrobiła mi… ekhem… za przeproszeniem… dobrze ustami… - Wskazał na własne krocze palcem - …i dała odpowiednie instrukcje… proszę wejść, i cichutko zmykać do swojej kajuty, zanim panienkę zobaczy ktoś inny…
- Dobrze… - Odetchnęła Sarah, ponownie się zasłaniając kocykiem. - To… już mogę iść? - Powiedziała, próbując przejść obok stewarda.
- Tak, oczywiście… - Odsunął się, elegancko jej wskazując dłonią drogę - I… miłej nocy?
- Wzajemnie… - Lekarka skinęła jeszcze delikatnie główką stewardowi, po czym zgodnie z instrukcją Iris, zaczęła tuptać szybciutko do ich kajuty.

- Ja pierdzielę, Sarah?! - Iris spoglądała na nią z naprawdę dużym zaskoczeniem, po otworzeniu drzwi ich kajuty, biorąc dziewczę w ramiona.
- Dziękuję Iris… ty jedna jesteś w porządku… - Wyszeptała Saraj do dziewczyny, lekko się w nią wtulając. - Ale… trochę śmierdzę…
- Uch… faktycznie… - Iris przestała ją obejmować, spojrzała jej w twarz… i z całych sił starała się nie roześmiać - Prysznic?
- Nie ma… wyjścia… - Odpowiedziała lekko zawstydzona Sarah, opuszczając nieco główkę w dół. A natychmiast pojawiły się palce na jej podbródku, unosząc ową twarzyczkę ponownie w górę. Iris uśmiechała się miło… i przejechala nawet kciukiem po usteczkach Sarah - No już… już… uśmiechniesz się? Chyba… uch… nie było… no… aż tak tragicznie?
- Nie… imprezka, tańce były supeeer… jebanko przez pięciu marynarzy właściwie też… tylko na koniec… okazali się typowymi chłopami… - Przez moment Sarah kręciła z niezadowoleniem głową, ale w końcu i się uśmiechnęła.
- Chyba cię nie skrzywdzili? - Spojrzała jej uważnie w twarz.
- Nieeeee, skrzywdzić, to nieee… - Przeciągle mówiła lekarka, której ciepełko w ich kajucie sprawiło, że znów poczuła trochę większy szum w głowie. - Nic się nie stało… dzięki tobie w końcu tu trafiłam… - Uśmiechnęła się mocno do detektyw.
- A było… ci dobrze? - Iris również znowu się uśmiechnęła.
- Bardzo… - Szczerze odpowiedziała Sarah. - Tylko mieli mnie w zamian przyprowadzić do kajuty… no już nieważne. Wrzuć mnie pod prysznic, żebym tym razem ja nie zasmrodziła pokoju… - Zachichotały obie, a Iris pogładziła policzek Sarah.
- A to łobuzy… - Powiedziała detektyw niby z poważną minką - Ale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło, i masz piękne wspomnienia? - Mrugnęła do niej, po czym zerknęła w sypialnię… i zagwizdała krótko przez zęby. Pojawiła się jakaś… kobitka, w koszuli nocnej. Iris pokazała jej kciukiem drzwi. Ta kiwnęła głową, po czym na chwilę jeszcze zniknęła w sypialni, ubierając się…
- Paaa - Powiedziała na pożegnanie.
- Pa - Odparła detektyw.

- Moja droga… wybacz. Jak poszłaś za potrzebą, tam był jakiś oficer, musiałam się schować, a potem ty zniknęłaś… - Zaczęła się tłumaczyć Iris, prowadząc już Sarah pod prysznic.
- Nie tłumacz się… i tak zadbałaś o mój powrót… steward powiedział mi jak… - Uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością. - A teraz ja ci przerwałam… - Zerknęła wymownie w stronę sypialni.
- A to palant… pochwalił się?? - Powiedziała z kwaśną minką Iris, ale po chwili parsknęła śmiechem, po czym i ona zerknęła za wzrokiem Sarah, w stronę sypialni - Och tam… - Wzruszyła ramionami.
- Swoją drogą, nie wiedziałam, że… ty też w tą stronę… - Sarah spojrzała z lekkim zdziwieniem na Iris, a ta… szeroko się uśmiechnęła.
- Raz dziewczynka, raz chłopaczek, żeby życie miało smaczek! - Powiedziała detektyw, i głośno się roześmiała, a potem klepnęła lekarkę w pupę - A ty już marsz pod prysznic…
- Ał! - Podskoczyła leciutko Sarah, nie spodziewając się klepnięcia. - No już, już… - Obejrzała się na moment na Iris, po czym weszła do kabiny prysznicowej. A Iris uniosła brewki.
- Nadal masz na sobie bieliznę? Chociaż… ach… - I odkręciła ciepłą wodę, chichocząc pod nosem.
- Ej! - Krzyknęła Sarah, odsuwając się od strumienia wody. - Sama tak kazałaś! - Zaczęła zdejmować biustonosz, niezbyt zgrabnymi ruchami i z zagrożeniem poślizgnięcia się w kabinie… Iris więc ją od czasu do czasu, tu i tam przytrzymywała, by wstawiona lekareczka czasem sobie nie zrobiła krzywdy…
- Zostaw w baseniku, jak się będziesz myła, przynajmniej się wszystko przepłucze? - Powiedziała nieco rozbawiona detektyw.
- Dobsz… - Sarah rzuciła w końcu zdjęty biustonosz, po czym podniosła nogę i tylko dzięki przytrzymaniu detektyw, udało jej się ustać. Zaczęła ściągać pończochę, odpinając zapięcia od pasa i zsuwając ją w dół. Następnie uczyniła to z drugą, za czym zsunęła z talii pozostający na niej pas. Automatycznie sięgnęła do majtek, ale tylko machnęła dłońmi, a ich tam nie było. - Oj… to już? - Spojrzała na Iris, jakby nie była pewna, czy się w pełni rozebrała.
- Tak, już… straciłaś gdzieś majtki… - Powiedziała rozbawiona Iris, i leciutko, naprawdę leciutko, popchnęła plecy Sarah, by ta w końcu w pełni znalazła się pod strumieniem ciepłej wody… a sama stała tuż przed kabiną, obserwując ruchy lekareczki, jak i nią całą, by w razie czegoś, móc zareagować…

Lekarka starała się kolejno myć swoje części ciała, chaotycznie je w niektórych miejscach mydląc i szorując, w niektórych tylko opłukując cieplutką wodą… która znowu zwiększała nieco jej stan pijaństwa.
- Oooo… w końcu… hihi… czyściutka… - Rzuciła, ni to do siebie, ni to do Iris.
- A włosy, szamponem? Albo czekaj… bo jak walniesz, niczego się nie trzymając… mam ci umyć włosy? - Spytała ją detektyw.
- Aaalee… one są w… siuśkach… i to nie moich… - Sarah odwróciła swoją główkę do Iris, przybierając pytającą minkę.
- No i dlatego trzeba je umyć - detektyw przewróciła oczkami, ale i uśmiechnęła się do niej, po czym jednym, płynnym ruchem, ściągnęła przez głowę, swoją zwyczajową, białą koszulę nocną, i również była już naga.
- To przyklęknij… - Powiedziała, wchodząc do kabiny.
- Umm? - Zdziwiła się Sarah, ale po sekundzie zachichotała. Następnie zgodnie z poleceniem, dość niezgrabnie, chwytając się wszystkiego dookoła, przyklęknęła, przodem do Iris. Efektem tego, gdy ta się zbliżyła, i stanęła blisko niej… w lekkim rozkroku, Sarah miała jej "krzaczek", ledwie kilkanaście centymetrów przed nosem.
- Uwaga, woda… - Powiedziała Iris, i zaczęła obficie spłukiwać głowę lekareczki.
- A… skąd leci? Hihi… - Roześmiała się Sarah, wpatrując się w to, co znajdowało się pod krzaczkiem Iris.
- Z… księżyca - Wypaliła detektyw i się zaśmiała, i w końcu przestała "podtapiać" Sarah, i chyba sięgnęła po szampon, sądząc z odgłosów.
- A… ja też mam ci umyć włoski? - Lekarka delikatnie klepnęła panią detektyw po jej krzaczku.
- Uuuuch… - Iris chyba jakoś tak się Zapowietrzyła? I nagle nastała względna cisza w kabinie, poza lecącą wodą…
- Ummm… no… ten. Stul dziubek, moja droga? - Szampon został nalany na głowę Sarah - I przymknij oczka… - Palce dłoni, wnikające we włosy, zaczęły go wszędzie rozprowadzać. I w sumie… to trochę było, jak masaż głowy?
- Mrrr… - Przeciągle zamruczała Sarah, i trwało to tak kilka dobrych minutek… ale i nieco nią zachwiało, na tych klęczkach, tuż przed Iris, z zamkniętymi oczkami, w cieplutkiej wodzie, wypitą… musiała się czegoś złapać! Szybko łapkami złapała się, co było pod ręką, by nie upaść… jedną dłonią pochwyciła udko detektyw, druga wylądowała nawet ciut wyżej, na jej tyłeczku…
- Uch… prawie się… poślizgnęłam… - Powiedziała, nie puszczając ciałka myjącej ją dziewczyny. - Mogę… się trzymać?
- Hmmm… a trzymaj, trzymaj, bylebyś sobie tej ładnej główki nie rozbiła… - Powiedziała Iris, kończąc już z szamponem, i biorąc się już prawie za ponowne spłukiwanie wodą.
- A? Główkę? - Nagle Sarah zdała się jakby… przypomnieć sobie o posiadaniu jej i zaczęłą jej ciążyć, przez co oparła ją o łono Iris…
- Zamykamy oczkaaaa - Detektyw powiedziała dosyć wesołym tonem, po czym zaczęła obficie spłukiwać głowę Sarah wodą… trwało to, i trwało, chyba wieczność(a przynajmniej tak wydawało się plującej wodą lekareczce), i w końcu było po wszystkim. A Iris… pochwyciła ją pod pachy, po czym pociągnęła w górę, by ta w końcu wstała.
- No i choooop! - Poparła czyny słowami. Sarah mocno złapała się tyłeczka Iris, próbując wspomóc detektyw, na ile mogła… no i wstała. Zrównały się twarzami.
- Udało sięęę… - Zadowolona odezwała się Sarah. - Jednak trochę bardziej sterowna jestem dzisiaj, niż ty wczoraj, hihi. - Zachichotała.
- Ha-ha! - Poruszyła komicznie głową na boki Iris, ale miło się uśmiechała… dalej trzymając lekko kiwającą się Sarah pod pachami - To co? Jak już piękna, i pachnącą, i w ogóle, to do łóżeczka?
- Teraz… muszę sieem wyszuszyć… - Sarah przejechała dłonią po swoich mokrych, świeżo umytych włoskach.
- Tak, oczywiście… - Iris zakręciła wodę, po czym wyszła z kabiny - Trzymaj się czegoś!
Wytarła się jako pierwsza na szybko ręcznikiem, na końcu na nim stając, po czym chwyciła za nowy, i wyciągnęła do Sarah wolną dłoń - No to chodź…
- Juuuuszzz kochanaaa… - Ruszyła w jej stronę Sarah, aż za wysoko podnosząc nogi, by nie zahaczyć o próg wanienki prysznica.
- Złap się znowu czegoś? - Powiedziała Iris, po czym zaczęła wycierać lekarkę. Ramiona, ręce, piersi, brzuszek. Po tym ją obeszła, i plecki i pupę… potem znowu była z przodu, i w końcu do niej mrugnęła, i przed nią przyklęknęła. Wytarła… jej kobiecość, a później uda, kolanka, łydki, i z wierzchu stopy.
- Dziemkujemmm… - Lekko dygnęła Sarah, uchichana z tego, jak zajmowała się nią Iris.
- Nie ma za co… - Detektyw wstała, lekko uśmiechnięta, i w końcu owinęła Sarah ręcznikiem. Po chwili sama owinęła się kolejnym… no i przyszła pora na włosy lekareczki… i jeszcze jeden ręcznik.
- A teraz się serio trzymaj! Łaaaaaa, tornado!! - I zaczęła jej wycierać włosy i głowę w szaleńczym tempie, trochę głośniej z tego chichrając.
- W-warrriaaaatkaaaaa… - Trzymając się ścianki kabiny prysznicowej, Sarah próbowała zachować pionową pozycję, a także opanować nieco zawroty głowy. No ale jak nagle przyszło, tak szybko uciekło owe "tornado"... A Iris roześmiała się na całego, po zabraniu ręcznika z głowy Sarah.
- Ale masz… szopę… - Podała jej owy ręcznik, jeśli chciała go sobie obwiązać na głowie, jednocześnie przesuwając lekarkę w kierunku lustra. Faktycznie, włosy jej nieźle sterczały.
- Haaaa… - Szeroko otworzyła usteczka Sarah na widok siebie w lustrze. Chwilkę się wpatrywała co chwilę zmieniając minkę, po czym sięgnęła po ręcznik od Iris i nadzwyczaj sprawnie, jak na jej stan, zawiązała go na głowie. - Juuż… - Odwróciła się zerkając na detektyw. Ta zebrała swoją koszulę nocną z podłogi łazienki.
- To co moja droga, piżamka i nyny? - Powiedziała Iris.
- Nooo… ale czekaaj… - Sarah złapała Iris za ramiona i spojrzała na nią z bardzo poważną minką. - Muszeem… ci coś pedzieeeć… ja… już więceej… tego… sznopsza nie piję…
Na drobną sekundkę, może dwie, twarz detektyw też zrobiła się poważna, pewnie z obawy co teraz Sarah palnie, a gdy już palnęła, Iris parsknęła przeciągle, i w końcu się i głośno zaśmiała.
- Jak sobie życzysz…
 

Ostatnio edytowane przez Jenny : 24-09-2022 o 12:19.
Jenny jest offline  
Stary 23-09-2022, 23:07   #30
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
A po wyjściu z ciepłej łazienki, i udaniu się do sypialni(owinięte jedynie ręcznikami), obie poczuły… iż jest tu trochę zimno. W poprzednim pomieszczeniu było przyjemniej, przez nagrzanie go w trakcie kąpieli.
- Brrrrr… - Zatuptała i mruknęła Sarah, czując zimno na swoim ciałku. - Na ogrzewaaniu tu oszcze… oczsz… oszczędzajooo, czy coo?
- Ubieraj się, i pod pierzynkę, już zrobię cieplej… - Powiedziała Iris, i stanęła przy elektrycznym grzejniku, który nieco bardziej włączyła…

- Zaraz będzie cieplej… - Dodała.
- Tylko, żeeeby nie za cieepło… - Sarah mówiła, wkładając na siebie koszulę nocną. - Bo się będę musiała znowu rozbierać… hihi. - Zachichotała, mocując się z wkładaniem rąk do rękawów koszuli.
- Mhm… - Mruknęła Iris, przewracając oczkami, po czym zmniejszyła ogrzewanie. Sama również pozbyła się ręcznika, i założyła koszulę nocną.
- Too… spanko? - Zapytała z jakoś zasmuconą minką Sarah.
- A co, chcesz dalej pić? - Detektyw spojrzała na nią mrużąc oczka, z jedną nóżką już we własnym łóżku.
- Nieee… cza znać… umiar… robię się gupia, jak za duuużo wypiję… - Uśmiechnęła się szeroko Sarah, po czym jeszcze podtuptała w kierunku kładącej się detektyw i przytuliła się do niej. - Dziękuję! Za wszysteczko dzisiaj!
- Nie ma sprawy… - Iris poklepała ją lekko po pleckach, przy tym krótkim przytulasku.

Lekarka wyszczerzyła ząbki do Iris, po czym wróciła z powrotem do swojego łóżka i rzuciła się na nie, niczym dziecko, na szczęście nie robiąc sobie przy tym krzywdy.
- To dobranoooc! - Krzyknęła wesoło i zaczęła się zawijać w kołderkę.
- Dobranoc… pijusie - Powiedziała detektyw, również pakując się pod kołderkę, i zachichotała, a potem zgasiła światło. Odpowiedziało jej niezrozumiałe mruczenie Sarah, ciągle nieco kręcącej się w swojej pościeli… która nie umiała sobie znaleźć odpowiedniej do zaśnięcia pozycji…
- Jejku! Masz tam jakieś pchły, czy co? - Spytała w ciemności Iris.
- Neee… dupki nie umiem przykryć… kordła za kłótka… - Lekko rozpaczliwie odpowiedziała Sarah, na chwilę przestając się wiercić.
- No nic dziwnego… jest co przykrywać - Powiedziała nagle detektyw i zachichotała, dusząc owy chichot, chyba we własnej kołdrze.
- Przeeestań gupia, haha! - Zaśmiała się też lekarka. - Sama też masz z obu stron… co przykrywać… - Zachichotała, po czym… puściła cichego bąka. - Oj…
- Eeeej! Ja to słyszałam! To zemsta, czy włączasz prywatne ogrzewanie? - Parsknęła Iris.
- Oj no… trzymanie gazów jest niezdroweee… - Rzuciła w odpowiedzi Sarah. - Chyba siem na tym znam, nieee?
- Mhmmm… - Mruknęła współlokatorka.
- Heheee… - Głupio odezwała się Sarah, po czym znów szarpnęła się w pościeli, po czym westchnęła niezadowolona po efekcie, jaki to przyniosło.
- Sarah… zaraz ci złoję tyłek… - Szepnęła Iris - Śpij już pipo…
- Ostatnia… próba… - Z lekką obawą powiedziała Joyce, po czym jeszcze raz szarpnęła się w kołdrze. - No niech będzie… - Zabrzmiała niezbyt przekonana.
- Mhm!

No i niby spały… ale nie minęły dwie minutki, gdy lekareczce zrobiło się zimno, nawet pod kołdrą, i aż… zaczęła się nieco telepać z zimna, wśród drżących ustek.
- Bueeee… - Wydała z siebie krzyk połączony z jękiem. - Znowu… mnie chcecie tu tak… zostawić? - Zapytała, jakby poplątało jej się znów to, co było teraz z tym, co niedawno działo się pod pokojem marynarzy.
- Nosz kur…!! - Iris zerwała się z łóżka, po czym po ciemku ruszyła do Sarah… i coś walnęło.
- Ajjjjć! No ja pier… nosz kur…! Mój paluch… grrrr! - Detektyw po chwili była przy łóżku lekarki, po czym zapaliła tam małą lampkę, jednocześnie siadając obok leżącej.
- Proszę się tak nie denerwować! - Jakby z automatu wypaliła Sarah, jakby musiała często w życiu to powtarzać. - Pani doktor już podchodzi! Właściwie… czołga, hihi! Proszę pokazać, co się stało w paluszek? - Mówiła dziwnie rozbawiona, mimo zdenerwowania Iris na swoją kontuzję, ciągle zostając pod dającą jakieś ciepło kołdrą, ale starając się przesunąć głową w stronę detektyw.
- Przywaliłam w twoją cholerną nocną szafkę… - Mruknęła Iris - A ty co tak jojczysz… przez sen?
- Ziimnooo mi… - Odpowiedziała, próbując się okręcić nieco bardziej. - Pokaż no tego paluszka bliżej mojej buźki… Nie ma krewki? - Zapytała z przejęciem.
- Jest - Powiedziała z… rezygnacją w głosie Iris spoglądając chyba na własną stopę, gdzieś poza wzrokiem Sarah - Ehhh… - Detektyw wstała, i ruszyła na powrót do swojego łóżka.
- Eee! Gdzie to! - Zawołała Sarah, szybko starając się wygrzebać spod kołdry. - Trzeeba opatrzyć!
- Nic nie trzeba… - Powiedziała Iris, będąc już przy swoim łóżku. I ku zaskoczeniu Sarah, zabrała stamtąd swoją poduszkę i kołdrę, po czym zaczęła człapać na powrót do niej - Kładź się, zrób mi miejsce, i wypnij trochę tą dupcię - Powiedziała i pokazała jej język.
- Heee? - Zdziwiła się Joyce. - Tuuu? - Rozdziawiła nieco buźkę, ale po chwili się ogarnęłą i znów niewprawnie zaczęła wiercić się w łóżku, by cofnąć się nieco w stronę ściany, aż poczuła ją na swojej pupce.

Poduszka koło poduszki, kołderka obok kołderki, no i Iris, kładąca się przy Sarah… gasząca i lampkę.
- Zimno ci, to cię ogrzeję - Powiedziała w ciemnościach, spokojnym tonem - Ale prosiłam, żebyś się tyłeczkiem odwróciła?
- Umm… myślałam, że w drugą stronę… - Ciągle nieco zaskoczona odezwała się Sarah, po czym zaczęła znów się wiercić, by się przewrócić na drugą stronę, tyłem do Iris. Chwilkę to wszystko trwało… gramolenie się, poprawianie kołdry… które po chwili detektyw na nich tak ułożyła, że te częściowo obie, przykrywały Sarah… a ona przesunęła się bliżej niej.

Zetknęły się ciałami. Piersi dotykające plecy, biodra przy pupci… nawet jedna noga, na nogach Sarah. I… ręka na jej brzuszku, obejmująca ją. I druga… wślizgująca się pod szyjkę, zgięta w łokciu, i z dłonią jedynie minimalnie nieco powyżej piersi lekareczki. I usta przy uszku. Niczym… kochankowie? Albo kochanki??

Ale momentalnie zaczęło się robić cieplutko…

- Tak dobrze? - Szepnęła bardzo cicho Iris.
- Mmmmm… - Mruknęła Sarah. - Cuuudnie. - Zachichotała cicho.
- No to śpimy…
- Mhmmm… - Znowu mruknęła i jeszcze nieco poruszyła tyłeczkiem do tyłu, jakby chcąc się nim jeszcze bardziej “wcisnąć” w Iris… by zaraz cichutko zachrapać…
Poranek przywitał Sarah… małym kacykiem. No i pustym łóżkiem. Co prawda nadal leżała tam poduszka i kołdra Iris, po niej jednak nie było ani śladu… a ją trochę bolała główka, trochę gardełko było suche… no i nogi po tańcowaniu, stopy, też dawały o sobie znać.

Zerknęła na zegarek na ścianie. 10:17. Kuuuuurde, już po śniadaniu…

- Iriiis… - Próbowała zakrzyknąć na całą kajutę, czy czasem jej towarzyszka gdzieś tam się nie szlaja, ale jej głos… był mocno zdarty i chrapliwy, więc ledwie niby jako tako wychrypiała jej imię. Nie słysząc swoim wyczulonym w obecnym stanie słuchem tuptania detektyw, musiała sama wstać. Zgramoliła się na skraj łóżka, odnalazła puchate papucie i ruszyła do łazienki, żeby możliwie szybko załatwić tam potrzebę, oraz higienę ust, a następnie rozpocząć poszukiwania jakiejś wody do picia, a ledwie opuściła łazienkę, zachrobotał klucz w drzwiach, te zostały otwarte, ale nikt nie wchodził. Dopiero po chwili pojawiła się… tacka z jedzeniem, niesiona przez Iris.

Na widok rozczochranej Sarah w koszuli nocnej, detektyw się uśmiechnęła.
- No cześć śpiochu… - Zamkniesz za mną? - Powiedziała Iris.
- Czeeeść… - Wychrypiała lekarka, po czym poczłapała do drzwi, by je zamknąć.
- Trochę ciężki poranek? - Spytała Iris z nieco rozbawioną minką. Miała na sobie ten sam ubiór, co na pierwszym spotkaniu u Blooma, choć bez marynarki. Koszula, spódnica, kozaczki…
- Ten… sznaps… od… Niemców? - Zapytała niepewnie, czy chodziło o tą narodowość. I jakoś też tak przeszły ją dreszcze. - Podzielisz się… czymś do picia?
- Nic nie dostaniesz, wszystko mojeeee - Powiedziała detektyw, maszerując z tacką… do sypialni - Żartuję. Pakuj się do łóżeczka, bo widzę, że cię telepie…
- Och… dziękuję… - Uśmiechnęła się Sarah, choć zrobiło jej się głupio, że sama wczoraj tylko opieprzyła Iris i… sobie poszła. - Nie zasłużyłam sobie… na taką współlok… przyjaciółkę? - Niepewnie spojrzała na detektyw. Ta zaś się uśmiechnęła…
- No już, chop, chop, do wyrka, bo mi się w końcu tacka wysypie - Mrugnęła do niej Iris.
- Już… - Również odpowiedziała uśmiechem i poszła szybkimi kroczkami do łóżka, gdzie usiadła po turecku, okrywając sobie ramiona kołdrą.
- Och moja droga… nóżki prosto, i przykrywamy je drugą kołderką, a na kołderkę ręcznik… - Powiedziała detektyw, i chwilkę odczekała, aż Sarah tak zrobi… a potem jej postawiła tackę na udach.
- Śniadanko do łóżeczka! - Powiedziała i zachichotała - Ale jeden deser z poziomkami dla mnie! - Pogroziła jej wesoło paluszkiem.


- I już podwijam kiecę, i po wodę lecę! - Dodała i wesoło się roześmiała, po czym poszła do ich mini-saloniku, szukając owej flaszki wody… a Sarah zauważyła, że Iris leciutko jakby utykała.
- Ojoj… - Wyszeptała patrząc za Iris, ale w pierwszej kolejności nie chcąc jej robić przykrości, że nie je tego, co tak wspaniałomyślnie przyniosła jej detektyw, chapnęła pomidorka do buzi i żuła go, czekając na powrót towarzyszki.
- No i jest woda… - Po paru chwilach Iris wróciła do Sarah, i postawiła flaszkę na szafce obok jej łóżka, a sama przysiadła na skraju pościeli.
- Dziękuję! - Uśmiechnęła się, sięgając po wodę, którą nalała sobie do szklaneczki i piła powolnymi łyczkami, ale dość sporo. - Aaaaahh. - Odetchnęła głęboko. - Teraz mogę na poważnie jeść! - Zachichotała i wzięłą się dalej za jedzenie pomidorków z mozzarellą, a Iris za wspomniany wcześniej deser.
- Ja już śniadanie jadłam… - Wyjaśniła krótko.
- A poec… - Przełknęła Sarah i ponowiła próbę. - Powiedz… co z twoją stópką, paluszkiem? - Zapytała, znów sięgając po wodę.
- Nic… - Skłamała w żywe oczy Iris, wzruszając ramionami.
- Pani detektyw, przypominam fakt, że masz do czynienia z lekarką… - Odezwała się do niej przyjaźnie. - Chyba komuś takiemu jak ty nie powinno to umknąć? - Zapytała, biorąc do ust trochę pomarańczowej… marmolady, o smaku brzoskwiniowym.
- Coś ci się przyśniło… - Odpowiedziała Rogers, ale widząc minę Sarah dodała - Walnęłam się, ale to pierdoła… nie ma powodu zawracać sobie tym głowy. To tak jak… zadrapanie. Jest, poboli, jutro będzie lepiej, pojutrze się o tym zapomni…
- Głupia… - Sarah spojrzała na nią z wyrzutem. - Może mi pozwolisz ocenić, czy pierdoła, czy nie? Przecież kulejesz… widziałam. Po co masz się z tym męczyć kilka dni, jak mogę pomóc, żeby zagoiło się szybciej? W Amazonii też mi będziesz takie głupotki opowiadać? - Lekarka poważnie patrzyła na Iris, przerywając jedzenie.
- Jedz śniadanko… - Powiedziała Iris z uśmieszkiem - No i jasne… dzień i noc, póki nie będziesz mnie miała dosyć… hihi…
- Nie będę jadła, dopóki mi nie obiecasz, że dasz mi obejrzeć ten paluszek. - Z hardą minką Sarah wpatrywała się w panią detektyw.
- Szantaż w biały dzień! - Zaśmiała się Iris - No kto by pomyślał… ehhh, no dobra…
- Mhmmm… - Sięgnęła po kolejną łyżeczkę marmolady, powoli wkładając ją do ust… a wtedy uśmiechając się i sięgając po rogala, by nim przegryźć przetworzone brzoskwinie. - A szpróbuj gdziesz uciecz… - Dodała z nieco pełnymi ustkami.
- Wyskoczę ze statku! - Powiedziała Iris, i pokazała jej nieco biały jęzorek z deseru.
- Grrrr! - Starała się zawarczeć groźnie lekarka, ale Iris się roześmiała.

Brzoskwiniowa marmolada zniknęła gdzieś do połowy i Sarah miała dość, zwłaszcza, że słodkie obecnie nieco ją mdliło. Dogryzła do końca rogala, popiła trochę herbatki, odłożyła tacę z jedzeniem na stolik obok i spojrzała na Iris poważnym wzrokiem.
- Pokazuj paluszek!
- Wow! - Powiedziała nagle Iris, wpatrując się na coś za Sarah, chyba na ścianie…
- A spróbuj mnie oszukać… - Odparła lekarka, po czym odwróciła się w stronę miejsca, gdzie patrzyła Iris.


- Aaaa! - Krzyknęła Sarah, przesuwając się na skraj łóżka, z dala od ściany.
- Co... to ma być?
- Paaająąąąk! Wieeeelkiiii… uważaj, bo cię wciągnie za obraz, i jeszcze rączki połamie… - Zaśmiała się Iris, ściągając kozaczka.
- To ma być pierwsza klasa? - Oburzona Sarah podniosła się z łóżeczka, choć ciągle owinięta dodatkowo kołderką. Spojrzała z niechęcią na pająka. - Błeee… zajmij się tym… proszę… - Zabrzmiała na lekko przestraszoną. Iris spojrzała na nią z uśmieszkiem, pokręciła głową, a potem stanęła stopą bez obuwia na łóżku, i "bam!" kozaczkiem. No i było po pająku.
- A fuuuuj… - Powiedziała detektyw, widząc plamę na ścianie, oraz resztki na podeszwie obuwia. Spojrzała na Sarah - Chcesz zobaczyć?!
- Umm… pokaż… - Odpowiedziała lekarka z lekkim zaciekawieniem. A Iris, specjalnie, podetknęła wszystko pod nos Sarah…
- Błee… ważne, że nie żyje. - Joyce nie zabrzmiała i nie wyglądała na jakoś szczególnie przejętą tym widokiem. A nawet… sięgnęła do tego palcem, ale dość szybko go wycofała. - Czasem jad pająków jest… przydatny, ale u tego chyba niewiele z tego zostało…
- Daj mu buzi! - Powiedziała Iris z uśmieszkiem, i jeszcze bliżej podstawiła miazgę na kozaczku ku twarzy Sarah.
- Weź, to już przesada. - Złapała za dłoń Iris i odciągnęła od swojej twarzy. - Odłóż to i pokazuj mi paluszka. - Dodała hardo.
- A wiesz, że w dżungli pewnie będą trzy razy takie, i pewnie serio jadowite? Brrr… Dobra, ale najpierw wyczyszczę buta? - Powiedziała detektyw.
- Ale szybko. Mam cię na oku!

Iris cmoknęła na nią, po czym pokuśtykała już bardzo mocno do łazienki… chociaż to za sprawą raczej tylko jednego buta na sobie… trochę to wyglądało komicznie. Po chwili było słychać wodę, potem jakieś "fuj", szorowanie, i znowu "fuj", i w końcu wróciła, zaś zabawnie idąc, z kozaczkiem w dłoni. Usiadła na brzegu łóżka, przy lekarce, a kozaczek wylądował na podłodze.
- To co, serio mi nie dasz spokoju? - Spytała ją.
- Nie dam. - Odpowiedziała sucho, naburmuszonym tonem Sarah, która w czasie, gdy Iris czyściła buta, sięgnęła po swoją apteczkę, spodziewając się, że będzie jej mocno przydatna. Iris westchnęła, i ściągnęła drugiego buta… a po chyba chwili namysłu, wsadziła dłonie pod spódnicę, i ściągnęła w dół rajstopy do kolan, aż w końcu i z jednej nogi całkowicie. I ową nogę położyła na łóżku…

Duży palec stopy był z zewnętrznej strony nieco zaczerwieniony, a na boku paznokcia była odrobinka zaschniętej krwi.
- No mówiłam, że to pierdoła - Powiedziała, wzruszając ramionami.
- To może napisz do profesora Blooma, żeby zwolnił mnie z wyprawy, skoro wszystko będziesz uznawać za pierdołę? - Burknęła Sarah, lekko już podenerwowana ciągłym bagatelizowaniem swojej rany przez Iris, delikatnie naciskając swoim palcem na ranę, sprawdzając jej bolesność. - W dżungli pewnie taki dyskomfort będzie doskwierał trzy razy bardziej, wiesz? - Starała się sparafrazować wcześniejsze słowa detektyw.
- Ał… to w dżungli… ał, zgłoszę się do ciebie, moja droga, z każdą pierdółką… - Parsknęła Iris.
- Wolę tak, niż w ogóle. - Uśmiechnęła się na chwilę Sarah, po czym zaczęła sprawdzać, czy kości zdawały się być całe. - Uważaj, może lekko zaboleć…
- Mhmm…mmm! - Sapnęła detektyw, gdy lekarka wyginała nieco jej obolały palec. Ale kości były całe, więc wystarczyła jakaś maść na ból, i za dwa dni powinno nie być śladów… a więc o parę dni przed końcem rejsu, w dalszej części wyprawy Iris nie powinna mieć problemów.

Lekarka obmyła więc ranę, posmarowała maścią i nałożyła nieco bandaża, spodziewając się, że aktywna Iris zaraz by gdzieś wytarła całą leczniczą substancję.
- No, i już! - Wesoło powiedziała, gdy zręcznymi rączkami zawinęła malutki, jak najmniej przeszkadzający supełek na bandażu. - Tak strasznie było?
- Okro…piczne! - Powiedziała Iris i głośno się roześmiała.
- Phi! - Sarah ewidentnie udawała obrażoną. - Poczekaj, aż będę musiała zastosować na tobie… pewne bardziej… dotkliwe metody leczenia. - Uśmiechnęła się lisio lekarka.
- Ummm… ale… tak bez wazelinki?? - Spytała niby wystraszona Iris, i się roześmiała.
- A to już zależy, czy będziesz bardziej grzeczna. - Wyszczerzyła ząbki. - To jaki masz plan na dzisiaj? - Zapytała, zmieniając nieco temat.
- Biorąc pod uwagę, że miałaś kacyka po wczorajszym… no i różne takie… przygody po zabawie… - Iris się uśmiechnęła - …dzisiaj proponuję "na spokojnie"?
- Pytam o ciebie, nie o mnie. - Wzruszyła ramionami Sarah i uśmiechnęła się. - Wczoraj po powrocie jeszcze dodatkowe towarzystwo sobie tutaj znalazłaś. - Pokazała języczek detektyw.
- Ja również? - Zaśmiała się znowu Iris - Nigdzie cię nie będę chwilowo wyciągała, ani nic zbyt… męczącego proponowała. Dzisiaj dzień leniuchowania, więc planów nie mam, zarówno dla nas, jak i dla mnie samej… może wpadnę na coś spontanicznie? No chyba, że ty coś…
- Póki co też planowałam spokojniej… - Zamyśliła się na chwilę lekarka. - No chyba, że coś się akurat trafi… - Zachichotała.
- Kolejnych paru marynarzy? - Iris w końcu wzięła nogę z łóżka Sarah, i założyła rajstopy… no a że musiała je wciągać pod spódnicę, tą tu i tam wyżej podciągnęła w trakcie… czy ona nie miała majtek??
- Ja wieeem… to przystojniaki, ale jednak trochę chamy… - Odparła Sarah, wpatrując się w ubierającą rajstopy Iris. - Ale… ty chyba nie masz nic przeciwko ich spotkaniu? - Zaśmiała się.
- Skąd takie przypuszczenia? - Uśmiechnięta detektyw spojrzała na lekarkę.
- Bo widzę, że biorąc pod uwagę moje doświadczenia… - Uśmiechnęłą się lisio Sarah. - I to, że ja straciłam majtki, ty ich nie zamierzasz tracić, po prostu ich nie mając na sobie? - Zachichotała.
- Eeeej, gdzie mi zaglądasz? - Niby to obruszyła się Iris - Ale nie… to nie tak. Lato jest, to chodzę sobię bez - Też zachichotała.
- No tak, to na pewno tylko dlatego, że lato. - Szyderczo uśmiechnęła się Sarah. - Chociaż… skoro wczoraj straciłam jedną parę, to może i ja dzisiaj nie powinnam ryzykować kolejnej straty?
- Jestem za! - Powiedziała wesoło detektyw - Miłe uczucie, i wentylacja… - Zaśmiała się, a zaraz dołączyła w tym do niej także Sarah.
- No to uzgodnione! - Joyce rzuciła okiem na swoją walizkę. - Zresztą sukienkę też straciłam… nie obrazisz się, jak pójdę za twoim wzorem i również ubiorę się w to, w czym byłyśmy u profesora Blooma? Spokojniejszy dzień, to chyba nie ma co robić szału nową kreacją…
- Żartujesz? Te twoje wdzianko, to też robi wrażenie, że… ulala! - Iris wyszczerzyła ząbki.
- Och, no ale przynajmniej nasze chłopaki mnie już w nim widzieli… ale co mi tam, zakładam. - Wyszczerzyła ząbki i zaczęła wygrzebywać z torby ubrania.
- Dla faceta możesz zakładać dwadzieścia razy tą samą kieckę, a będzie zachwycony… zresztą, jak się w niej wygląda super, to czemu nie? - Mrugnęła do niej Iris.
- Noo… może racja… - Odparła Sarah. - Druga sprawa, że i tak niewiele trzeba, żeby znaleźć tutaj jakiegoś… amatora swoich wdzięków. - Zachichotała.
- A może… amatorkę? - Iris błysnęła ząbkami.
- Och, ja tam zdecydowanie bardziej gustuję w mężczyznach niż kobietach… ale czasem dobrze spróbować i w drugą stronę. - Zachichotała Sarah.
- Dobra… - Detektyw ruszyła do swojego łóżka, i na nie lekko wskoczyła, a już tam leżąc założyła nogę na nogę, w kostkach - To co teraz? Pylasz pod orzeźwiający prysznic? - Mrugnęła do niej.
- No chyba tak… - Lekarka wstała z łóżka, wypiła jeszcze trochę wody i poszła w stronę łazienki.

***

Planując znacznie spokojniejszy dzień, Sarah nie zamierzała zanadto się spieszyć z kolejnymi czynnościami. Orzeźwiający prysznic, suszenie się, przebranie, zajęły jej dużo więcej czasu, niż zazwyczaj. Zgodnie z rozmową z Iris, ubrała strój z dnia, w którym spotkali się z profesorem Bloomem oraz nie założyła majteczek. Wróciła do sypialni kajuty, lekko pachnąc perfumami i zobaczyła Iris leżącą na swoim łóżku i zapisującą ołówkiem coś w notesiku.
- Co tam notujesz? - Zapytała z większej odległości, by detektyw nawet nie mogła jej posądzać o podglądanie treści.
- Czarna lista, ludzie do odstrzału… - Powiedziała grobowym głosem Iris - Pierwszy Klera, drugi Daniel, potem dłuuugo nic, no i ty… - I w końcu się roześmiała, aż lekko fikając nogami po łóżku - Żartuję… zapisuję sobie nowo poznane zwroty w różnych językach.
- Uff… już się bałam, że mnie ukatrupisz, jak tego… pająka. - Lekko skrzywiła się na jego wspomnienie Sarah, po czym się zaśmiała. - A jakie znasz języki? - Zapytała z zaciekawieniem.
- A to wścibula… - Iris pokazała jej język - No dobra… znam francuski, niemiecki, i rosyjski, a co? - Zatrzepotała niewinnie rzęskami.
- Ciekawa tylko jestem. - Lekarka usiadła na skraju swojego łóżka i uśmiechnęła się. - Ja też znam francuski, a poza tym… w Afryce nauczyłam się trochę suahili. Ale raczej mi się nie przyda w Amazonii… - Skrzywiła się lekko.
- Francuski już bardziej… - Powiedziała Iris - A ten… jako lekarka, to i chyba łacina, czy co to tam jest?
- Trochę i to bardziej pod kątem medycznym…
- No tak, tak, o to mi chodzi… - Detektyw wskazała na Sarah paluszkiem.
- Aaa… dużo podróżowałaś po świecie? - Znów z ciekawością w głosie zapytała Joyce.
- Było się trochę tu, trochę tam… ale głównie Europa… - Powiedziała trochę jakby wymijająco Iris.
- Okeej. Rozumiem, tajemnice zawodowe? - Uśmiechnęła się Sarah.
- No ba! Wszystko Top Secret, tajne przez poufne, przed przeczytaniem spalić… - Zaśmiała się.
- Chyba będę się musiała więcej podpytać, jak będziesz trochę… wiesz co. - Szeroko uśmiechnęła się lekarka.
- Ha-ha… - Skrzywiła się do niej detektyw, ale zaraz i uśmiechnęła - "Trening czyni mistrza", więc… powodzenia?
- W sumie… gadanie o pracy pewnie jest nudne, o ile nie ma się duszy przechwalcy. Więc chyba nie mam co cię tym męczyć. Najwyżej możesz mi podpowiedzieć trochę trików, jak się czasem gdzieś przedostać… niezauważoną. - Zachichotała Sarah, na wspomnienie wczorajszego wieczoru i nocy.
- Dowcip ci szaleje… - Parsknęła Iris - Wnioskuję więc, że wracasz do pełnej formy? Co powiesz na mały spacerek tu i tam, a później będzie lunch? - Powiedziała detektyw i przeszła z pozycji półleżącej na łóżku, do siedzącej, opuszczając stopy na podłogę.
- Hmm… chyba dobrze byłoby trochę rozprostować nóżki… - Sarah wstała i zrobiła kilka kroków. - O ile… ciebie nie boli paluszek? - Zapytała z troską.
- Silna, twarda, i odporna na wiedzę! - Powiedziała głośno Iris, wstając z łóżka, i niby zaczęła prężyć muskuły na prawej ręce, cicho przy tym chichrając.
- Mrrr! - Zamruczała Sarah z podziwem w oczach patrząc na rękę detektyw. - Widać, że twarde jak skała!

~

Dziewczyny ponownie spacerowały razem po statku, wesoło rozmawiając, chichocząc, bawiąc się, zwiedzając. Zjadły razem lunch, na który po rekomendacji kelnera wybrały jagnięcinę z sosem miętowym z ziemniakami duchesse, marchewką na śmietance i musem z groszku zielonego. Po posiłku, znów poszły zwiedzać ciągle nieodkryty w pełni statek, aż natrafiły na osoby grające w przygotowanych stanowiskach w shuffleboard.


Chwilę przypatrywały się grze innych ludzi, aż w końcu uznały, że to niezła zabawa na zajęcie sobie trochę czasu. Zajęły więc jedno z wolnych stanowisk do gry, chwilę poćwiczyły, po czym przeszły do właściwej, hardej rozgrywki. Pierwszą wygrała Sarah, ku złości detektyw, która cały czas czuła, że będzie w to lepsza od lekarki. Iris zrewanżowała się w drugiej rundzie, mogąc odpowiedzieć ze wzajemnością, na wszystkie zaczepki, jakie po pierwszym zwycięstwie sprezentowała jej “uprzejmie” Sarah. Nie mogła się jednak długo nacieszyć, bo trzecią, decydującą partię, wygrała znów Joyce, niesamowicie się tym faktem radując.
 

Ostatnio edytowane przez Jenny : 24-09-2022 o 12:20.
Jenny jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172