Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-09-2022, 12:21   #31
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Późną już porą, gdzieś tak po godzinie 22, gdy obie w sumie zbijały bąki w kajucie, leniuchując po dawno już zakończonej kolacji, Iris jakoś tak kilka razy zerknęła na Sarah, wyraźnie się nad czymś chyba zastanawiając…
- Coś nie tak? - Zapytała Sarah, wyłapując kilka razy wzrok Iris na sobie, gdy czytała książkę o chorobach, na które mogą się natknąć w Amazonii.
- Nudno? - Spytała ją Rogers, z trochę tajemniczym uśmieszkiem, czającym się w kącikach ust.
- Trooszkę… - Odparła lekarka, odkładając książkę na bok.
- Mam pomysła… - Powiedziała Iris - …jak spedzić miło wieczór. Chyyyba ci się spodoba?
- Zamieniam się w słuch. - Sarah okręciła się na łóżku na brzuch i wpatrywała się w swą rozmówczynię.
- Oj nie, nie… to będzie niespodzianka… - Wymruczała detektyw - Ale opuszczamy kabinę… stroić się nie trzeba, malować nie trzeba… morza alkoholu też nie będzie, obiecuję… - Pokazała jej języczek.
- No… dobrze. - Nieco niepewnie odpowiedziała Joyce, ale była zainteresowana i podniosła się do pozycji siedzącej.
- Tylko ten… ja muszę jeszcze coś załatwić… więc… - Iris podrapała się po główce - Tak za kwadrans? - Zaśmiała się.
- Tak długo będziesz mnie trzymać w niepewności!? - Zapytała Sarah, licząc, że detektyw jednak coś wyjawi.
- Przepraszaaaam - Powiedziała z rozbrajajacą miną Iris, po czym potuptała do drzwi wyjściowych, i nacisnęła guzik wzywający obsługę… a potem zerknęła na Sarah.
- Noo jak muszę czeekać… - Wstała na nóżki Joyce i zaczęła niecierpliwie tuptać po sypialni.

W końcu ktoś się zjawił z obsługi… a detektyw, zerkając na lekarkę z lisim uśmieszkiem, wyszła na korytarz, zamykając za sobą drzwi, by ta niczego nie słyszała? A Sarah, nie chcąc być przyłapaną na otwarciu drzwi z jej uchem przy nich, postanowiła powstrzymać nieco ciekawość i zaczekać na powrót Iris.
- No to pooowoli możemy się zbierać - Zjawiła się po chwili ponownie w kabinie Rogers - Butki, jakiś sweterek, czy tam i kamizelka, albo ogólnie coś dodatkowego na wierzch, by się przydało… na później… - Powiedziała do bosej Sarah, która skinęła głową i poszukała w swoich rzeczach sweterka oraz założyła kozaczki. Detektyw z kolei wzięła żakiet, który jednak przewiesiła sobie przez ramię, no i również miała założone kozaczki.
- No to chodźmy… - Wyciągnęła do niej ramię, niczym gentleman, by opuścić kajutę. Lekarka pokiwała ze zdziwieniem głową, ale w końcu podała i swoją rękę.

Ku zdziwieniu Sarah, obie ruszyły do… głównego holu pierwszej klasy. A mimo nawet już późnej pory, przebywało tam sporo osób… rozmawiając, plotkując, śmiejąc się. Raczono się i alkoholem z pobliskiego baru… Iris najwyraźniej na coś, lub kogoś czekała? I w końcu zjawił się jakiś steward, niosący… wiklinowy kosz?



Iris go od niego odebrała, dziękując, i wsadziła mu w kieszeń jakiś banknot…
- Trochę się zaczynam obawiać… - Rzuciła Sarah, gdy steward nieco od nich odszedł.
- Och no co ty… - Uśmiechnęła się Iris, i zaczęła ją prowadzić w dalszą drogę… i znowu głęboko w statek, ale tym razem jedynie cały czas pokładami dla pierwszej klasy… aż w końcu stanęły przed drzwiami, na których wisiała tabliczka z napisem "Basen zamknięty". Detektyw spojrzała na lekarkę, susząc ząbki…
- I co zamierzasz robić na… zamkniętym basenie? - Wyszeptała pytanie Sarah ze zdziwieniem na twarzy.
- No jak to co… miło spędzić czas? - Mrugnęła do niej Iris, przekazując koszyk… był trochę ciężki - Patrz, czy nikt nie idzie - Dodała detektyw, i w ruch poszły znowu wytrychy… a Sarah zgodnie z poleceniem, czujnie rozglądała się na oba końce korytarza. Było pusto.

A po chwili… "klik", drzwi otwarte. W środku zaś absolutne ciemności. Iris przytknęła palec do ust, po czym pociągnęła za sobą Sarah do środka, i zamknęła drzwi… stały więc gdzieś, kompletnie nic nie widząc.
- Mów co dalej, pani detektyw. - Wyszeptała lekarka, ciągle nie domyślając się, co dokładnie planuje Iris.
- Momencik… - Padła odpowiedź w ciemności… którą w końcu rozjaśniła zapalona zapałka - Poczekaj chwilkę moja droga, zobaczę co i jak… - I jak powiedziała Rogers, tak poszła, zostawiając po chwili Sarah samą w mroku.

Nagle jednak, zapaliło się światło.
- No chodź… - Wychyliła się Iris, zza drzwi jednej z kabin-przebieralni. A za owymi kabinami, basenik…


- To co…? - Spytała uśmiechnięta Iris.
- Mogłyśmy… przyjść po prostu za dnia. - Powiedziała lekko zaskoczona Sarah, robiąc kilka kroków w stronę przebieralni. - Ale ty pewnie nie możesz tak zwyczajnie, co? - Uśmiechnęła się do Iris.
- Teraz jest tyyyylko dla nas - Mrugnęła do niej detektyw, po czym wyciągnęła rączkę w kierunku wiklinowego kosza - Ten ci tam nie jest potrzebny… a ja idę zamknąc główne drzwi, przez które weszłyśmy… ty byś zaś mogła dodatkowo zamknąć każdą kabinę od środka, od strony wejścia?
- Okeej… - Odparła Sarah, wykonując polecenie Iris, zamykając wszelkie kabiny z jednej strony… poza oczywiście jedną, przez którą przeszła detektyw… ocierając się piersiami o piersi Sarah, w dosyć wąskim pomieszczeniu.

Następnie detektyw zaczęła… wykręcać żarówki, jedna po drugiej, aż w końcu na baseniku paliła się tylko jedna, na którą zarzuciła czerwoną apaszkę. Zrobiło się… nastrojowo?
- To co, rozbieramy się? - Powiedziała Iris i się lisio uśmiechnęła.
- Teraz już pewnie… nie mam wyjścia. - Odparła Sarah, ale również miała uśmiech na swoich ustach. W jednej z kabin rozpoczęła zdejmować sweterek, który Iris poleciła jej wziąć ze sobą. W drugiej zaś zniknęła na chwilę jej przyjaciółka…

- Juhuuu!! - Rozległo się nagle, połączone z głośnym pluskiem wody. Iris już wskoczyła do basenu… naga.

Sarah przez moment zastanawiała się, czy czasem w koszyku nie ma stroju kąpielowego, w który mogłaby się przebrać… ale gdy zerknęła do basenu, od razu wiedziała, że nic takiego nie będzie miała miejsca. Zresztą tego się spodziewała. Nieco wstydliwie podeszła do basenu, zasłaniając jedną dłonią swoje piersi, a drugą krocze i sięgnęła stopą powierzchni wody, badając jej temperaturę. Woda była… ciepła! No a jakżeby inaczej, dla bogaczów…

- Ej wstydnisia! No co jest? - Zaśmiała się Iris, zgarniając mokre włosy w tył głowy.
- Nooo… - Sarah poczuła się dość dziwnie. Owszem, pokazywała się już nago Iris, ale była wtedy mocno wstawiona. Zdjęła jednak ręce ze swoich intymnych miejsc i również wskoczyła delikatnie do wody, szybko wypływając na powierzchnię. - Mmm… cieplutka…
- I co powiesz? No powiedz coś… - Zachichrała Iris, i zaczęła sobie pływać na około Sarah, niczym jakaś żabka.
- Coś? - Odpowiedziała Sarah lekko roześmiana. Sama popłynęła lekko przed siebie, odpływając nieco od Iris, gdy ta była za nią.
- O ty pindo! - Iris solidnie chlapnęła ręką, ale w sumie woda poleciała jedynie na potylicę i plecy lekarki.
- Co pindo! - Odpowiedziała, odwracając się i również chlapiąc wodą w stronę detektyw, która dostała nią w twarz.
- Tfu! Tfu! Osz ty… utopię! - Iris zachichotała, i ruszyła w kierunku Sarah, ale płynąc już szybkim stylem. Lekarka zaśmiała się i ruszyła do tyłu, próbując uciec…. ale w taki sposób, została raz, dwa, dogoniona przez detektyw.
- Ha! Mam cię! - Iris złapała ją za nadgarstek.
- I utooopisz mnieee? - Udawanym, rozpaczliwym tonem zapytała Sarah, długo nie wytrzymując i zaczynając się chichrać. Iris też zachichrała, i… zanurkowała tuż przed nią, po prostu znikając w dół, w wodę. I nagle pociągnęła Sarah pod wodą, za obydwie kostki u nóg, w dół. Joyce spróbowała szybko nabrać powietrza w usta i zacząć odpychać się w górę samymi rękami, nie używając do tego nóg, by nie trafić przypadkiem nimi detektyw. Na próżno. Zniknęła pod wodą, wciągnięta… a tam, Iris ją już puściła, pokazała jej język, i obydwie wypłynęły na powierzchnię.
- Musisz być taka słowna? - Zaśmiała się Sarah, starając się złapać z powrotem porządnie oddech.
- Oj przepraszaaam… - Powiedziała Iris ze smutną minką, po czym dodała wesoło - Ścigamy się? Z jednego końca na drugi?!
- Aha! Czyli to był twój plan! Najpierw mnie podtopić, a dopiero później się ścigać, co cwaniaczko? - Joyce spojrzała na detektyw z hardą minką. - Ale i tak nic ci to nie da! - Powiedziała, podpływając do brzegu basenu.
- Zobaczymy! - Iris popłynęła za nią…

- Raz… dwa… trzy… start! - Obie odepchnęły się stopami, po czym wystrzeliły do przodu… ale w sumie to był mały basenik. I tak, jak odliczanie, tyle czasu zajmowało jego przepłynięcie… heh. Wygrała Sarah. Minimalnie.
- Eeeeej! Jeszcze raz! Jeszcze raz! - Powiedziała niezadowolona Iris.
- Phi. I tak nie wygrasz. - Z wrednym, zadowolonym uśmieszkiem odparła Sarah, znów przybierając pozycję startową i czekając, aż to samo zrobi Iris. - Raz… dwa… trzy… start!

Tym razem, przy odpychaniu się, jakoś tak pośliznęła się jej stópka, i wygrała Iris, i to o prawie dwa metry…
- Haaa-haaa - Szczerzyła ząbki detektyw.
- Dałam ci wygrać, żebyś nie beczała! - Odpowiedziała zła na swój zepsuty start Sarah.
- Tylko tak gadasz… to co, do trzech razy sztuka?
- Noo… dobra. - Rzuciła Sarah, łapiąc kilka uspokajających oddechów przed rozstrzygającym wyścigiem. I po chwili, wygrała Iris.

- Pływam jak syrenka… jestem rybką! - Paplała Iris, płynąc na pleckach, i prezentując swoje spore piersiątka ponad powierzchnią wody - Masz za Shuffleboard! Tralala…
- Phi… po prostu masz tak wielkie cycuszki, że wypierają cię nad wodę, wystarczy pomachać ci łapkami i sama płyniesz… - Odparła z początku lekko naburmuszona, ale z biegiem wypowiedzi, coraz bardziej roześmiana lekarka.
- Wredota… tralala… nie słyszę cię… - Powiedziała Iris, trochę chichocząc.
- A jak ci powiem, że bardzo przyjemnie mi się spało w nocy, czując je na swoich pleckach? - Zaśmiała się Joyce.
- Emm… no to… odwzajemniam komplementy, odnośnie… krągłego tyłeczka! - Iris przestała już pływać na plecach, i zerkęła na Sarah, po czym i ona się zaśmiała.
- Umm… dziękuję… - Mimo, że zmęczona po ich wyścigach, Sarah jeszcze bardziej zaczerwieniła się na twarzy. - Ależ sobie zaczęłyśmy słodzić, haha! - Nieco wymuszenie zaśmiała się.
- A propo słodkości… my tam mamy w koszyku parę rzeczy, więc jakbyś chciała… - Uśmiechnęła się Iris.
- Domyślam się… - Lisio uśmiechnęła się Sarah. - Że nie wzięłaś tam tylko rzeczy do jedzenia, trochę płynów pewnie też, co? - Zachichrała.
- Mamy buteleczkę szampana… ot jedną… to chyba nie takie straszne? - Spytała z poważną minką Iris.
- Niee… jak to nie jest szkocka, ani sznaps… - Zwłaszcza na to drugie skrzywiła się Sarah. - To może być. Ale już po popluskaniu się, co? - Uśmiechnęła się do Iris.
- Jasne… - Detektyw odpowiedziała uśmiechem, po czym zaczęła się po prostu unosić na wodzie dla relaksu, oczywiście cycuszkami do góry…

Sarah podpłynęła kawałek bliżej Iris, cały czas się w nią wpatrując… właściwie, nie mogąc oderwać wzroku.
- Woow… - Powiedziała z zachwytem. - Jeszcze chyba nigdy nie widziałam ich w takiej sytuacji… wyglądają cudownie… - Mówiła wpatrując się w klatkę piersiową detektyw. A ta się uśmiechnęła, nie otwierając oczu.
- Twoje też są słodziutkie… - Mruknęła, i zachichotała. Znowu sobie "słodziły"?
- Phi, nawet na nie nie patrzysz! - Zaśmiała się Sarah, po czym sama również spróbowała położyć się na wodzie plecami i dryfować, jak Iris.
- Oj patrzyłam, patrzyłam, i nie tylko na nie… - Powiedziała nagle Iris, i głośno się zaśmiała.
- A… gdzie jeszcze? - Spytała zaciekawiona Sarah.
- No… wszęęędzieeeee - Odpowiedziała detektyw, i znowu się zaśmiała.
- Ahaa! To mnie oglądasz wszędzie, a mi nie chciałaś dać obejrzeć swojego paluszka, tak? - Zaśmiała się Sarah i lekko chlapnęła wodą w stronę Iris.
- Nadal uważam, że to była pierdoła, nie warta zawracania sobie głowy… no a ty mnie już nagą-pijaną widziałaś, ja ciebie też… ach, zresztą nie ważne - Parsknęła - Obie nie jesteśmy strasznie cnotliwe, i… no i się z takimi rzeczami wielce nie ukrywamy, więc… ja tam problemu nie widzę. A ty?
- Myślę podobnie. - Uśmiechnęła się Sarah. - Zarówno nasze… życie towarzyskie, jak i zawodowe powoduje to, że jesteśmy bardziej oswojone z nagością, niż taki klecha… Jako lekarka mam trochę styczności z golizną, której nawet nie postrzegam seksualnie… a ty pewnie w swoim zawodzie też miałaś okazję podglądać na zlecenie jakichś kochanków, czy coś podobnego, co? - Zapytała z zaciekawieniem.
- Różne takie, tak… - Padła odpowiedź, i coś chlupnęło, a Sarah dalej spokojnie sobie dryfowała w wodzie - Ale ogólnie, uważam… że i tak jesteś za ciekawska! - Zachichotała Iris, i nagle złapała dłoń lekarki, w swoją dłoń, i pociągnęła ją po wodzie, a ta popłynęła sobie nieco szybciej… do niej. I obie były tuż przy brzegu baseniku.
- Oj… - Zdziwiła się Sarah nagłym pociągnięciem. - Skoro jestem taka ciekawska, to… spytam… już cię ciągnie do tych… słodkości? - Zachichotała.
- Tak… do słodkości… - Mruknęła Iris, i przesunęła się wokół Sarah, efektem czego ta miała brzeg przy plecach, a detektyw przed sobą… która położyła obie dłonie po bokach ciała Sarah, trzymając się murka… osaczyła ją, dziwnie się uśmiechając.
- Umm… - Lekko zaczerwieniła się Sarah. - Biorąc pod uwagę, kto ci wyskoczył z sypialni wczoraj, mogłam się domyślić. - Leciutko uśmiechnęła się, po czym nieśmiało przybliżyła się do Iris, tak, że pod wpływem ruchów wody ich nagie cycuszki obijały się o siebie.
- Piłyśmy tylko winko… - Powiedziała z uśmieszkiem Iris, powoli zbliżając swoją twarz, do twarzy Sarah, która w wolniejszym tempie od detektyw, ale również zbliżała buźkę w jej stronę. I w końcu, miękkie usta, skubnęły usteczka tej drugiej, naprawdę delikatnie… po czym się cofnęły, a Iris wypatrywała reakcji Sarah. Ta widząc, że detektyw nie jest chyba pewna, czy lekarka tego chce, sięgnęła ponownie do jej ust, już nieco mocniej je dotykając, odciskając je na całej powierzchni… Iris się uśmiechnęła.
- To… co robimy? - Słodycze, czy… "słodycze"? - Jej uśmiech się poszerzył.


- Hmm… na jedzenie chyba już dość późna pora? - Zachichotała Sarah.
- Hmmm… - Detektyw przycisnęła się bardziej swoimi piersiami, do piersi lekarki - Takie tam… przekąski… - Szepnęła, i ponownie pocałowała kochankę, ale tym razem namiętniej, i dłużej. Dłonią złapała ją również za potylicę, a pod wodą, lekko wsunęła swoje udo między nogi Sarah.
- Mmm… - Mruknęła Sarah, swoją dłoń kierując na tyłeczek Iris, delikatnie go masując. - Niektóre przekąski całkiem spore. - Zachichotała i uśmiechnęła się szeroko, patrząc w oczy detektyw. A ta przygryzła figlarnie własne usteczka.
- A zjesz? - Powiedziała, i roześmiała się wesoło, i aż pochyliła głowę do przodu, opierając czołem na nagim ramieniu Sarah… które po chwili ucałowała.
- Jak się nim podzielisz… - Druga dłoń lekarki pogładziła Iris po mokrych włosach, pierwszą ścisnęła ciut mocniej jeden z pośladków. - Mmm… ale jędrniutko…

W tym czasie, usta Iris po raz kolejny pocałowały jej ramię, po czym ponownie, i ruszyły w kierunku szyjki. Pocałunek, i nawet drobne liźnięcie skóry, i po chwili nawet lekko się wgryzła w szyję lekarki, namiętnie ją tam skubiąc i ustami, i ząbkami. Ale delikatnie, przyjemnie, bez najmniejszego czynienia krzywdy…
- Wyjdziemy z wody? - Mruknęła.
- Tak… - Odpowiedziała z uśmiechem Sarah, zwolnionym ruchem ręki klepiąc w tyłeczek Iris, w odpowiedzi na skubanie jej szyjki. - Przekąski chyba wystarczająco wygrzały się w wodzie. - Zachichrała.
- Czas na główne danie? - Iris skubnęła ją jeszcze po uszku, i chwyciła za rączkę, po czym obie wyszły z wody…

Znalazły sporo czystych, pachnących ręczników, a nawet szlafroków, z których szybko umoszczono sobie gniazdko na podłodze tuż obok basenu.
- Mooogę jednak skoczyć po tego szampanika… - Powiedziała Sarah, gdy skończyły szykować sobie miejsce. - Po coś jednak tu przyniosłyśmy ten koszyk. - Uśmiechnęła się do Iris, choć zaraz zerknęła po całym jej ciałku w dół, z przyjemnością patrząc na powoli spływające po nim krople wody.
- Przynieś cały koszyk - Powiedziała uśmiechnięta Iris, siadając sobie boczkiem na posłaniu…

Sarah ostrożnie potuptała nóżkami do przebieralni po koszyk, aby przynieść go do ich gniazdka, kładąc go z boku. Następnie przysiadła się tuż obok Iris.
- Ale ty otwierasz szampana! Masz większe doświadczenie! - Zaśmiała się.
Iris pokręciła główką, po czym ucałowała ramię Sarah, i zabrała się za wypakowywanie. Szampan, dwie lampki, pasztecik, trochę chlebka, serka. Winogronka… wafle, czekolada do smarowania owych wafli.
- No to… - Detektyw chwilkę się siłowała z flaszką, i "pop!", cicho nawet dosyć, korek wyskoczył, ale i w jej rękę. Nalała im obu trunku z bąbelkami, po czym się lekko brzdęknęły lampkami.
- Zdrówko, moja droga… - Powiedziała Iris.
- Zdrówko! - Uśmiechnęła się Sarah i upiła jednym haustem pół kieliszka. - Teraz już chyba nie ma co się ograniczać, co? - Zapytała, dłonią gładząc Iris po udzie.
- Skoro tak mówisz… - Iris się uśmiechnęła, i.. gul, gul, gul, jej lampka była pusta, a ona wyszczerzyła ząbki - Dobry… a spróbujesz? - Małym nożykiem nabrała paszteciku, i posmarowała mały kawałeczek pieczywka, podsuwając Sarah pod usteczka. Ta otworzyła je szeroko i chapnęła pasztecik, zahaczając także o paluszek Iris, po którym przejechała wargami.
- Mhmm… dobłe… - Powiedziała z pełnymi ustkami, sama sięgając po większe winogronko i podsuwając pod ustka Iris, które ta zjadła z uśmieszkiem. A potem kawałeczek sera, i paszteciku, i tak się karmiły wzajemnie przez chwilkę, uśmiechając, i czasem chichrając nawet, przy wzajemnym oblizywaniu paluszków tej drugiej. Napełniły też kolejne lampki szampanem… wszystko pasowało do siebie, i było smaczne, w połączeniu z alkoholem.
- I jak? Miła niespodzianka? - Powiedziała w końcu Iris, pijąc już nieco wolniej.
- Mhmm… smaczniutko. - Z uśmiechem odpowiedziała Sarah, sięgając po kieliszek szampana i upijając łyczek… ale tak, że Iris dałaby sobie rękę uciąć, że specjalnie nieco rozlała, pozwalając spłynąć sporej ilości przez szyjkę, na piersi. - Ojej… - Uśmiechnęła się do swojej towarzyszki, która odwzajemniła uśmiech, kładąc dłoń na pleckach Sarah, i przesunęła ją po jej skórze w górę, na kark.
- A to ponoć Eve niezdara… - Zachichotała, i złapała lekko lekarkę za kark, i powoli ją odchyliła w tył, na plecki…
- Ale faktycznie, "ojej" - Powiedziała i zawartość własnej lampki, wśród chichotu, wylała na piersi Sarah, i brzuszek, i nawet nieco poniżej niego, sprowadzając jednocześnie dziewczynę do położenia się na plecki…
- Ej no, zostaw coś, żeby wylać też na siebie… - Sarah zachichotała i poddała się próbie położenia na plecki Iris.

Detektyw przez chwilę wpatrywała się w ciałko lekarki, lustrując ją od główki, aż po stópki, po czym się oblizała… i cicho zaśmiała.
- Ależ oczywiście… - Położyła się nieco na boku, obok niej, po czym ją znowu pocałowała w usta, jednocześnie gładząc dłonią bioderko - Wyliżę cię calutką… każdy centymetr… - Wymamrotała, wśród namiętnych pocałunków - Każdy…
- Mrrr… czekam… - Zamruczała Sarah oraz zatuptała stópkami. Dłonią złapała delikatnie za cycuszka Iris, leciutko go ugniatając, drażniąc także paluszkiem suteczka detektyw. - Ale będę troszkę przeszkadzała. - Zachichotała.
- Mhm - Mruknęła Iris, chwilkę jeszcze całując usteczka Sarah, po czym przeszła na policzek, dając kilka słodkich buziaczków, i ukąsiła jej uszko. Dłonią zaś masowała jej bioderko, czasem przechodząc nieco na udo. Usta z kolei znalazły się już na szyi, liżąc ją, i zostawiając kolejne pocałunki, powoli przenosząc się na ramię…
- Co to za gryzionko? - Zachichotała Sarah, delikatnie podszczypując trzymany suteczek Iris, ale znowu przechodząc do delikatnych pieszczot masywnej piersi.
- K… och… konsumuję… - Parsknęła Iris, po czym i ona w końcu dotarła do cycuszka kochanki, który rozpoczęła pieścić ustami i języczkiem. A dłoń na dole rozpoczęła pocieranie wewnętrznej strony uda Sarah.
- Mmmmm… - Przeciągle zamruczała Sarah, gdy poczuła sprawny języczek na swojej piersi. Dłonią już miała problem dobrze sięgać cycuszka detektyw, więc sięgnęła nią do jej głowy, odsuwając nieco mokre jeszcze włoski na bok, by nie przeszkadzały, a następnie głaskała ją po twarzy, policzku.
- Smakujesz wybornie - Szepnęła z zachwytem Iris, po czym dłoń z uda zniknęła, łapiąc za wolną pierś Sarah, i zaczęła ją lekko ugniatać. Z kolei usta i języczek zajmowały się pierwszą, ssąc twardy suteczek, i drażniąc go koniuszkiem języka.
- A taka koneserka… cycuszków z ciebie? - Zachichotała Sarah, bawiąc się mokrymi włosami Iris, pieszcząc także jej przyjemną skórę głowy.
- Nie tylko… mruknęła Iris, po czym zmieniła obiekt zainteresowań, zajmując się teraz pieszczotkami ustnymi drugiego cycuszka… i wkrótce zaczęła schodzić ustami niżej, na brzuszek, który całowała i lizała, smakując na Sarah rozlanego szampana…
- Hihi, uważaj, mam gilgotki… - Chichotała lekarka pod wpływem pieszczot na brzuszku, a Iris czuła, jak brzuszek leciutko to się spina, to rozluźnia na skutek śmiechu Joyce.
- Ciekawe, gdzie jeszcze… - detektyw ruszyła w dalszą wyprawę po ciałku lekarki, całując krótko okolice pępuszka, i schodząc ustami niżej. Ponownie pogładziła ją po wewnętrznej stronie uda dłonią.
- Poczekaj no, aż ja zbadam ciebie! - Rozchichrana Sarah od pieszczenia jej ciałka, sięgnęła dłonią od boku do piersi Iris, którą z początku starała się dłonią lekko pogilgotać, ale zaraz złapała ją nieco bardziej, znów delikatnie ją masując.
- Hmmm - Powiedziała dosyć wymownie Iris, i… przesunęła się nieco ciałem, wzdłuż Sarah, po czym uniósł jedną nogę, i siup, była już na niej, choć w odwrotną stronę głowami - To proszę badać… - Nieco pochyliła bioderka w dół, podstawiając swoją cipkę blisko ponad twarz lekarki.
- Ojoj, chciałam, jak ty, zacząć… od góry, a tu od razu crème de la crème… ale później i tak spróbuję reszty! - Zapowiedziała, po czym dłonie skierowała na oba pośladki Iris, lekko je rozszerzając, po czym języczkiem delikatnie liznęła, ledwo sięgając powierzchni, jej wargi. Dokładniutko, od jednego końca, do drugiego. Zaraz powtórzyła, ale już nieco głębiej…wywołując pierwsze jęki rozkoszy u Iris. Ta zaś, również nie próżnowała, paluszkami obu dłoni, rozchyliła w pełni kwiatuszek Sarah, przez co naprężone nieco miejsca, stały się jeszcze bardziej wrażliwe… na miękkie usta, które zaczęły ją bardzo delikatnie całować po całym obwodzie, również nieco mięciutko biorąc co chwilę wargi, w ciepłe usteczka…

- Achhh… - Sarah jęknęła akurat w momencie, gdy jej języczek znajdował się w połowie drogi, przez co wcisnął się w nią ciut bardziej. Gdy już się tam znalazł, liznęła ją w środeczku dookoła, po czym odsunęła się na momencik, aż Iris poczuła, jak również usteczka lekarki odciskają się na jej wargach, mocno ją w nie całując. Iris zadrżała na całym ciele, po czym minimalnie, jeszcze bardziej skierowała mokrutką cipkę w twarz Sarah.
- Proszę… liż… - Wychrypiała cicho, po czym sama zabrała się za wspomnianą czynność, krążąc języczkiem po skarbie kochanki. Sarah odsunęła na momencik ustka i zachichotała, po czym przystąpiła do mocniejszego ataku języczkiem, wpychając się nim głębiej, a ustkami stykając się z powierzchnią jej dziurki. Języczek wędrował po słodkim wnętrzu Iris, dość szybko namierzając to najwrażliwsze miejsce, któremu poświęcał najwięcej uwagi, ale co jakiś czas odrywając się od niego i przesuwając się po pozostałych miejscach w środeczku detektyw.
- Ohhh… moja droga… - Jęknęła Iris, i sama zwiększyła intensywność pieszczot. Miękkie, ciepłe usta, wijący się języczek, i paluszek… który najpierw ślizgał się na zewnątrz, aż w końcu został wysunięty do środka.
- Mrrr… - Zamruczała Sarah, aż nieco więcej ślinki trafiło na dziurkę Iris. Dłonią dała delikatnego klapsa w tyłeczek detektyw, po czym znów go pochwyciła, nieco mocniej, niż wcześniej rozszerzając oba pośladki, próbując jeszcze głębiej wejść do środeczka języczkiem.
- Sarah! - Jęknęła detektyw, a jej uda zadrżały. Była chyba blisko… i sama rozpoczęła dzikie już harce, ustami, języczkiem, i paluszkiem, wnikającym, to wysuwającym się z mokrej cipeczki lekarki - Ooooohhhh!!
- Aaaahhh! - Joyce aż musiała się na moment odsunąć, by zajęczeć po mocniejszych ruchach detektyw. Jej nóżki zaczęły niespokojnie tańczyć, ocierać się o siebie, a środeczek jej dziurki był już baaardzo mocno nawilżony. Zaraz jednak z powrotem przystąpiła do lizania cipeczki detektyw, teraz już głównie skupiając się na tym jednym miejscu, które dawało Iris najwięcej przyjemności, a swoimi ustkami dodatkowo smyrała jej zewnętrzne wargi, dłońmi mocno ściskając pośladki, jakby miały jej gdzieś uciec.
- Nieeee wytrzyyymaaammm!! - Wprost krzyknęła w ekstazie Iris, po czym zaczęła szaleńczo już posuwać Sarah paluszkiem, a sama doszła w parę chwil, wśród… ryku, niczym jakaś lwica. Jej moment spełnienia, był zaś… BARDZO obfity…

A sposób, w jaki doszła sprawił, że i lekarka poczuła się jeszcze przyjemniej i wobec ryknięcia i obfitych soczków, jakie trysnęły na jej ustka, buźkę, szyjkę… sprawił, że i jej ciałkiem szargnął mocny skurcz, z jej dziurki wypłynęło sporo płynów, a z ust…
- Aaaahhhhhhhh!!! - Głośny jęk rozpoczął się tuż po tym, gdy Iris skończyła swój ryk…
Na dłuższą chwilę, ciężko dysząca, i wciąż podrygując na ciele Iris, wprost opadła cała na ciałko Sarah, nieźle ją przygniatając… i coś tam mruczała pod nosem, jeszcze sporadycznie, i słodko cmokając od czasu do czasu jej rozpaloną cipkę…
Joyce równie ciężko oddychała pod detektyw, ale spełniona po wspaniałym orgaźmie, nie protestowała, a wręcz wystawiała języczek, by na nim lądowały soczki jeszcze wydostające się z wnętrza dziurki Iris.
- Cudna jesteś… - Wysapała wymęczona. Odpowiedzią zaś było kolejne cmoknięcie intymności, i westchnienie spełnienia… w końcu jednak, Iris troooszkę robiła się dla Sarah za ciężka.
- No… złaź już dupko! - Z trudem krzyknęła Sarah, po czym klepnęła Iris mocniej w tyłeczek. Ta zsunęła się z niej więc w bok, po czym tak nadal leżąc obok, odwrócona w drugą stronę względem ciała Sarah, zaczęła dłonią gładzić jej nóżkę…
- Mmmm… - Zamruczała Joyce pod ponownym poczuciem dotyku, ale póki co nie miała sił, by znów zajmować się ciałkiem Iris.

Po dłuższej chwili, Iris jakoś się w końcu odwróciła, by były twarzą w twarz… i przyciągnęła do siebie Sarah, przytulając się mocno, a nawet pakując sobie buźkę lekarki w pierś. Było im obu cudownie, było cieplutko, było milutko.
- Wiesz… - Zaczęła niepewnie Iris - Ja bym tak mogła…
- Co byś… mogła, kochana? - Zapytała Sarah, gdy odsunęła się od całowanego, ssanego i pieszczonego przez nią języczkiem cycuszka Iris.
- Tak… razem… - Mocniej ją objęła, bardziej przytulając, i znowu przyciskając policzek Sarah do cycuszka.
- Mhhmmm - Mruknęła lekarka, znów oddając się przyjemnym dla obu pieszczotom mięciutkiego i jędrniutkiego sutka detektyw, liżąc go języczkiem. Iris pogładziła ją po główce.
- Za… 20.000 funtów, to spory domek, gdzieś na wsi, i duży kawał ziemi… - Powiedziała cichutko detektyw.
- Oj, szpitala na wsi raczej nie znajdę… - Zachichotała Sarah, przerywając na moment pieszczenie cycuszka.
- Własna praktyka? Gabinet, ze dwa pokoje… "Pani Sarah Joyce, nasza doktor"... - Zachichotała Iris.
- A ty co? Na wsi miałabyś dość pracy? Czy… - Zachichotała mocno. - Czy przekwalifikowałabyś się na moją pielęgniareczkę?

Jakby drgnęły jej ramionka…
- Ja? Noooo, zajmę się wszystkim wokół - Powiedziała detektyw.
- Haha, domyślam się, że nie pracowałabyś pode mną, tylko… wyobraziłam sobie ciebie w takim słodziutkim fartuszku… - Znowu zaczęła się chichrać. - No ale te cudowne cycuszki we wszystkim będą wyglądać ślicznie. - Na potwierdzenie swoich słów, złożyła długi pocałunek na piersi Iris.
- A masz taki? Mogę założyć! - Powiedziała wesoło Iris, i poczochrała główkę Sarah dłonią - Chcesz jeszcze szampana? Ja bym się napiła…
- Skąd niby bym miała mieć? A szampana… chętnie! - Odparła chętnie do kochanki.

Napełniły więc lampki, po czym się napiły obie, i flaszka w sumie była już pusta. A trochę takie migoczące oczka Iris znowu zaczęły krążyć po ciałku Sarah, chwilkę dłużej na moment zatrzymując się… na jej stópkach.
- Chyba nie będziesz mnie za nie wciągać do basenu, co? - Zachichotała Sarah, gdy złapała, gdzie wpatruje się wzrok Iris.
- Nieee no… - Detektyw potarła się dłonią po karku - Tylko… no… masz bardzo zgrabne szwajki, wiesz… - Zaśmiała się, odrooobinkę, jakby… nerwowo?
- Ummm… - Zdziwiła się nieco Sarah, ale skierowała swoją stópkę na łydkę Iris i przesuwała nią delikatnie po niej. - O co… chodzi? - Uśmiechnęła się do detektyw, widząc, że coś jest nie tak.
- Czy mogłabym… ehhh… no… - Iris się oblała rumieńcem(!) - No… je… ucałować?? - Przygryzła górną wargę.
- No… co tylko chcesz, słodziutka. - Wciąż z lekko zaskoczoną minką, ale i uśmiechem odpowiedziała Sarah.
- Położyszsięnapleckach? - Wydusiła z siebie jednym ciągiem detektyw. Sarah uniosła nieco brewki, ale zaraz przewróciła się przez bok, dość niezgrabnie na plecki i podniosła w górę nóżki, troszkę nimi wesoło machając w przód i tył, a główkę wykręcając w bok, w stronę detektyw, by ją obserwować.
- Dziękuję… - Szepnęła Iris, wpatrując się już cały czas w stopy Sarah. Przesunęła się nieco w tamtym kierunku, po czym będąc u stóp lekarki, pochwyciła je w ciepłe dłonie, siedząc w kucki. Przez chwilę je tak trzymała, lekko masując kciukami podeszwy, powoli zbliżając tam swoją twarz.
- Śmiało, po tym, co zrobiłyśmy przed chwilą… i cały czas właściwie na statku, chyba nie ma co się krępować? - Sarah zwróciła się miło do Iris, czując, że ta nie czuje się zbyt pewnie.
- Dobrze… - Szepnęła detektyw, i złożyła miękki pocałunek na jednej stópce, całując ją z góry. Potem drugi, trzeci raz, przesunęła nieco usta, schodząc do paluszków. Zaczęła od największego, każdy słodko całując. Złączyła stopy Sarah razem, i gdy skończyła na jednej, przeszła z ustami na drugą, tuż obok… drżały jej ręce.

Nagle lekarka parsknęła i zaczęła się chichrać.
- Przepraszam, ale… tam też mam lekkie łaskotki! - Powiedziała jeszcze bardziej roześmiana. - A przy poczuciu twoich słodziutkich, delikatnych usteczek… - Znów zachichotała. Iris się uśmiechnęła. I liznęła języczkiem przez paluszki, z góry, po czym lekko się wgryzła od boku w jedną stópkę. To było… trochę dziwne, ale w sumie… miłe uczucie? Całowanie stópek, dotyk ciepłych dłoni, ust, języczka. Dość nietypowe, ale jednak chyba miłe?
- Umm… chyba trafiłam na sporą fankę stópek, co? - Zaśmiała się Sarah.
- Podobają mi się… - Powiedziała BARDZO speszona Iris, trzymając stópki Sarah w dłoniach, jednak wzrok wbiła gdzieś w podłogę.
- Kochana, proszę… nie wstydź się niczego przy mnie. - Spróbowała swoją stópkę nieco podnieść, w stronę policzka Iris i delikatnie pogładzić ją po nim. Pozwoliła na to, i nawet przymknęła oczka…
- Rób z nimi co chcesz… - Zalotnie wyszeptała lekarka, po chwili kończąc głaskanie i ponownie oddając swoje stópki w ręce Iris.
- Jesteś kochana… - Cichutko szepnęła detektyw. A po chwili wahania, trzymając ją za kostki u nóg, obie złączone stópki przytknęła sobie do twarzy. Przez chwilę je tak trzymała, oddychając przez nos, najwyraźniej rozkoszując się ich zapachem… a potem niespodziewanie pojawił się języczek. Zaczęła je lizać, od spodu, po podeszwach, długimi pociągnięciami języczka.
- Mrrr… - Sarah zamknęła oczka, położyła się i z uśmiechem na ustach mruczała przy pieszczotach Iris. Po chwi języczek wsunął się między paluszki, liżąc każdy zakamarek, paluszek po paluszku, między nimi, wokół nich, od dużego, do najmniejszego… a potem Iris zaczęła je ssać. Każdy w jej ustach, oblizywany języczkiem, zasysany, nawet leciutko przygryzany… Stópki Sarah zaczynały lekko drgać pod wpływem coraz odważniejszych ruchów Iris. Sama jeszcze wygodniej rozłożyła się i co chwilę pomrukiwała, czasem nawet leciutko zajęczała. W końcu Iris zassała dwa duże paluszki obu stópek jednocześnie, do tego śizgając się po nich swym języczkiem wewnątrz buzi… i uśmiechnęła się. Po kilku sekundach, gdy Sarah nie czuła dalszego ruchu języczka i ust detektyw, otworzyła oczka i przesunęła nieco buźkę, by lepiej widzieć swoją kochankę.
- Co to za uśmieszek? - Zapytała zaciekawiona. A Iris, trzymając ją cały czas za kostki nóg, rozchyliła owe nóżki lekarki dosyć szeroko na boki.
- Dłużej nie wytrzymam… - Powiedziała dosyć drapieżnym tonem, wśród uśmieszku.
- Hmmm? - Zdziwioną minkę i szerokie oczka zrobiła lekarka. A Iris… wprost się na nią rzuciła, wślizgując się między nóżki, prosto na Sarah. Obdarzyła ją wieloma namiętnymi pocałunkami, dzikimi pocałunkami, pełnymi namiętności i żądzy, dołączając do nich i wijący się języczek, którym teraz badała każdy zakamarek buźki lekarki… która również chętnie oddawała się namiętnym pocałunkom, ale nie chcąc być znów za długo przygnieciona ciałkiem Iris, spróbowała ją delikatnie przerzucić obok siebie, sama się delikatnie okręcając.
- Zrobisz ze mną… co zechcesz? - Powiedziała Iris z uśmieszkiem.
- Mhmmm… - Zamruczała ewidentnie zadowolona taką propozycją Joyce. - To teraz ty się połóż na brzuszku… - Powiedziała z uśmieszkiem.
- Dobrze, proszę pani… - Mrugnęła do niej detektyw, obracając się pupcią. Sarah na kolankach cofnęła się nieco do tyłu, po czym… zaczęła dłońmi pieścić znów pośladki Iris, składać na nich pocałunki, lizać, delikatnie podgryzać… a Iris mruknęła zachwycona, nawet lekko rozchylając nóżki.
Po chwili takiej zabawy samymi pośladkami, położyła się między nóżkami pani detektyw, która poczuła coś tuż przy swoich dziurkach. Momencik później, jej pośladki znów zostały rozszerzone przez dłonie Sarah, by zaraz jej języczek wsunął się… do odbyciku Iris, pieszcząc go bardzo delikatnie, początkowo sprawdzając reakcję na takie pieszczoty.
- Oooooo… jejkuuuu! - Detektyw zadrżała na całym ciele, po czym mocniej wypięła pupcię, ciężko dysząc - Sarah… kochana… - Mruknęła.

Lekarka nie potrzebowała dodatkowej zachęty. Samym języczkiem zaczęła się wciskać jeszcze głębiej, ale co jakiś czas poprawiała także paluszkiem, jednym, dwoma, a nawet trzema… Pieściła delikatną dziurkę Iris, ściskając jej pośladki, dając jej też czasem klapsa…
- Och! Ochhhhh… - Jęczała detektyw, a jej dziurka tak słodko się otwierała, i zamykała, wśród tych pieszczotek, zdając się wprost mrugać do lekarki… Iris zadrżała na całym ciele, po czym bardziej schyliła główkę, a wypięła pupcię - Za chwilkę… - Wysapała… a Sarah, domyślając się, o co chodzi, zachichotała szczęśliwa i ostatecznie przycisnęła bardzo mocno swoje ustka do dziurki i wsunęła głęboko języczek, by wierzgać nim w środeczku, dokańczając swojego dziełka.
- Uuuuuuuuchhhh!! - Jęknęła pięknie Iris, i jakoś próbowała spojrzeć na Sarah za sobą - Kochana… a ty…?
- Co ja…? - Zapytała lekko dysząc Sarah, zmęczona dłuższym pieszczeniem dziurki Iris.
- Raaazeeemm… - Zaskomlała wprost Iris.
- O… okej? - Niepewnie odpowiedziała zaskoczona Sarah.

Iris (cholibka wie skąd wiedząc), wyjaśniła krótko, co dalej… obie półsiedziały, zwrócone do siebie twarzami. Nóżki nieco poplątane, ciałka blisko siebie… to się ponoć zwało "nożyczki".

Pocierały się cipkami. Było to bardzo, bardzo przyjemne… wpatrzone w siebie, uśmiechnięte, poruszały bioderkami, ocierając się myszkami, coraz szybciej, i szybciej, aż do kolejnego spełnienia, do fali rozkoszy, rozchodzącej się po całym ciałku, wśród słodkich dreszczy, jęków, i soczków miłosnych, znaczących wzajemnie ich intymności.

W końcu i padły, obie już mocno wykończone, ale i spełnione, szczęśliwe… Iris tuliła się do stópki Sarah. I niemal tak zasnęły. Niemal. Cóż to byłby za skandal, gdyby je tak rankiem tu ktoś zastał!

- Kochanie… - Mruknęła detektyw, przestając tulić do policzka stópkę Sarah.
- Tak ślicznotko? - Odmruknęła półżywa obecnie lekarka.
- Do łóżeczka.. - Szepnęła detektyw, przelotnie jeszcze całując paluszki kochanki.
- Ehh… no tak, musimy… - Odpowiedziała niechętnie, ale ze zrozumieniem na twarzy. Delikatnie zaczęła się podnosić.
- Słodka… - Szepnęła Iris.

Grzecznie po sobie posprzątały. Zero śladów ich pobytu na basenie… chociaż żarówka przytopiła czerwoną apaszkę, i nie dało jej się zabrać. Mała strata, za taki wspaniały wieczór. Iris zamknęła drzwi wytrychami, po czym poczłapały do swojej kajuty, grubo już po północy…

Detektyw wgramoliła się do łóżka lekarki. Obie się mocno przytuliły, nagutkie, po czym zasnęły, wprost wykończone figlami. Ale warto było, po stokroć, oj było! Sarah nigdy tak dobrze nie było z jakąkolwiek kobietą… nawet musiałaby długo pomyśleć, czy z jakimś mężczyzną kiedykolwiek bywało lepiej… Zasnęła szybciutko, znów przyjemnie czując się w cudnych objęciach seksownej pani detektyw.
 
Jenny jest offline  
Stary 24-09-2022, 12:40   #32
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Gdzieś na Atlantyku, Statek "Olympic"
21 czerwiec, 1930 rok.
Sobota(3-ci dzień podróży)

Podróż mijała wszystkim w dobrych nastrojach, a na brak różnych, czasem baaardzo miłych zajęć, nie mogli raczej narzekać.

Pogoda dopisywała, morze było spokojne, a jedynie w kabinowych łóżeczkach(i nie tylko) tam się mocno… "bujano".




***

Wielebny odprawiał codziennie msze, i przychodziły na nie siostry, przychodziło i sporo pasażerów… zaczął również rozmyślać, czy czasem niedzielnej, nie zrobić w restauracji pierwszej klasy.

Tam pomieściłoby się zdecydowanie więcej osób niż w kapliczce, więc była to w sumie interesująca opcja… kapitan "Olympica" się zgodził, zaznaczył jednak, iż może to mieć miejsce dopiero po lunchu, a więc tak gdzieś o godzinie 15.

Trzy siostry zakonne były chyba włoszkami, a tak przynajmniej wytłumaczyła ta, która najlepiej Ebenezera rozumiała. Posprzątały nawet w kapliczce ścierając kurze, i w sumie same już przychodziły wcześniej, wpuszczane w drodze wyjątku, przez obsługę statku, na pokłady pierwszej klasy.


~

Daniel spędzał dużo czasu z Lucille i Christine Charlton, czy to w ich kajucie, czy i poza nią… trio bawiło się świetnie.

Wspólne posiłki, gra w shuffleboard, nawet i basen, głównie jednak, oddawali się wszelkim uciechom cielesnym, w naprawdę różnych miejscach, jak i pozycjach… raz nawet w kabinie przebieralni basenu, gdzie trzeba było być bardzo cichutko.


~

Sarah głównie spędzała czas z Iris, choć i zdarzyło jej się ponowne spotkanie z Johnem… bardzo miłe spotkanie.

No i jakoś to tak leciało, i to bardzo milusi. Miała dwójkę stałych kochanków, do tego i jakiś sporadycznych, przypadkowych.

W jej główce zaczęła zaś kołatać mała, sprośna myśl… a może tak spróbować i z Iris, i z Johnem jednocześnie…?


~

Mathew również miło spędzał czas, ciesząc się luksusami statku, jego wykwintnymi posiłkami, dobrą lekturą, czy i rozmowami z towarzystwem… głównie jednak skupiał się na przygotowaniach do nadchodzącej wyprawy, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej o miejscu, w jakie mieli się udać.

Motywacją z cyklu "wiedza, to podstawa", chłonął więc książkę wypożyczoną od Blooma o Amazonii, aż w końcu przeczytał ją całą…


~

Tavion brał mało udziału w życiu towarzyskim, czy i tam ogólnym obcowaniu z resztą osób, biorących udział w wyprawie… niby źle znosił podróż, czy i tam wolał chwilowo spędzać czas na własne sposoby.





Gdzieś na Atlantyku, Statek "Olympic"
22 czerwiec, 1930 rok.
Niedziela(4-ty dzień podróży)

Niespodziewanie, jeszcze o poranku, siostry zakonne przekazały wielebnemu wiadomość, iż… nie podróżują samotnie. Ich starsza już wiekiem, siostra podprzeorysza, bardzo źle znosiła całą podróż, praktycznie nie wychodząc z kabiny. Czy Ebenezer mógłby ją odwiedzić? Oczywiście, że mógłby…

- Lekarz już był, przepisał tabletki, to nic poważnego - Powiedziała zielonooka siostrzyczka przed ich kabiną - Choroba morska.

Inna siostrzyczka otworzyła już drzwi kabiny… Ebenezer dostał nagle czymś twardym od tyłu w łeb. Świat zawirował.

Ale ksiądz był twardy, i choć mocno zamroczony, odwrócił się z mieszanką zaskoczenia, i… wściekłości, do napastnika… napastniczki. Trzecia z sióstr, trzasnęła go rękojeścią pistoleciku przez łeb.
- Osz ty… - Mruknął Ebenezer, i już miał…

Kolejny cios, znowu w łeb, tym razem od innej, ale także od tyłu. I rosły mężczyzna, już padł z łoskotem w korytarzu, zalegając na jego podłodze nieprzytomny.

***

Książę Wilhelm Friedrich Franz Joseph Christian Olaf z Prusji, był jednym z najznakomitszych pasażerów "Olympica".


Młody dziedzic tronu, rzucił się już kilka razy w oczy innym pasażerom, głównie za sprawą podróżowania z dwoma ładnymi, głośnymi panienkami, wraz ze swoim bodygardem.

Towarzystwo często było troszkę za głośne, śmiejąc się na całego w trakcie posiłków, a jego bodygard, był tą osobą, która "wygoniła" pasażerów z basenu, by zapewne móc powygłupiać się tam w prywatnej atmosferze… o czym dopiero po pewnym czasie zdał sobie sprawę John.

….

W trakcie lunchu, książę przebywał więc w restauracji, podobnie zresztą jak wielu innych gości pierwszej klasy, racząc się posiłkiem…

Zjawiły się trzy zakonnice.

A jakiś steward, stojący przy wejściu do restauracji, chyba zasłabł, zsuwając się po ścianie.

Zakonnice ruszyły prosto do księcia i jego towarzystwa…

Jakaś dama nagle głośno krzyknęła. Steward, który osunął się na podłogę, trzymał się za zakrwawiony brzuch.

Bodygard jako pierwszy zauważył, iż coś jest nie tak, było jednak już za późno. Zakonnice wyciągnęły spod habitów… broń maszynową, i bez żadnych ceregieli, bez żadnej litości, wystrzeliły do nich wszystkich, robiąc z nich sito. Ochroniarz księcia zginął sięgając po broń, a książę Wilhelm, i jego panienki z przerażeniem i wrzaskami, również zostali podziurawieni masą kul.

W restauracji zapanowała panika, i rozpoczęły się kolejne wrzaski. Jakiś nieznany nikomu gentlemen, poderwał się z krzesła(zamiast rzucać na podłogę), wyciągając rewolwer. Zastrzelił ciemnooką siostrzyczkę, po czym sam zginął od serii z karabinu innej.

Tavion wykorzystał ten moment, rzucając się w ich kierunku z nożem do steku… zginął po trzech krokach.

- Na podłogę!! - Wrzasnęła Iris, wprost przewracając siedzącą obok niej Sarah, a później detektyw przewróciła i stół, robiąc z niego osłonę dla nich obu. Wyciągnęła… spod kiecki pistolecik. Czyżby go tam miała wsadzonego za podwiązkę??
- Leż!! - Krzyknęła detektyw, na przerażoną i skołowaną wszystkim lekarkę, po czym wychyliła się zza osłony, i zaczęła strzelać do zakonnic. Zabiła niebieskooką.

Ostatnia z siostrzyczek z piekła rodem, wrzasnęła w gniewie, po czym pociągnęła serią po stole-osłonie dwóch kochanek… Iris rzuciła się na Sarah, osłaniając ją własnym ciałem.

- Śmierć burżuazji!! Niech żyje proletariat!! Viva la revolution!! - Krzyknęła zakonnica, po czym pociągnęła za jakiś drut w swoim habicie.

Potężna eksplozja targnęła restauracją, zabijając jeszcze trzy przypadkowe osoby, a z samej siostrzyczki nie zostało praktycznie nic…

I było po wszystkim.

To był zamach.

Strzały, śmierć, krew… niewinnych(?), wybuch. Wrzaski, nieustające wrzaski, panika, smród spalenizny. I ciężko leżąca na Sarah Iris, jakoś tak bezwładnie. I jej ciepła posoka, rozlewająca się po ciałku lekarki…








***
Komentarze gdzieś za godzinkę...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 24-09-2022 o 12:53.
Buka jest offline  
Stary 24-09-2022, 16:37   #33
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
- Iris! Hej, Iris! - Stanowczo odezwała się Sarah do leżącej na niej detektyw, chcąc przede wszystkim ocenić, czy w ogóle jest przytomna. Dłonią już delikatnie starała się wyszukać miejsca, z którego było główne krwawienie, by próbować je jak najszybciej zatamować… nieprzytomna(oby tylko, oby tylko!) detektyw po prostu się zaś z niej zsunęła, gdy Sarah zaczęła się pod nią poruszać.

Iris była postrzelona w lewę ramię, którym osłaniała głowę lekarki, krwawiły i jej plecy, oraz lewe udo… Sarah ułożyła ciało Iris tak, by unikać większego krwawienia oraz by było jej łatwiej zatamować rany. Najpierw szybko oceniła, które rany powodują największe krwawienie, czy naruszone zostały tętnice lub żyły, a następnie szybko przystąpiła do uciskania i jeśli była taka możliwość, zakładania opatrunków… z obrusów, a nawet serwetek. Postrzał w rękę nie był na wylot, w nogę również. Więc kule musiały nadal tkwić w ciele detektyw. Plecy… o te obawiała się Sarah najbardziej. Ale okazało się, że kolejny pocisk jedynie otarł prawy bok Iris, zostawiając w nim bardzo płytką, krwawiącą bruzdę, uffff.

Wkrótce na salę wbiegło kilku oficerów z rewolwerami, oraz paru marynarzy z karabinami…

- Halo! Pomocy! - Krzyknęła głośno Sarah do przybyłych do sali, licząc, że któryś z nich ją wesprze. Na pewno konieczne było bezpieczne przeniesienie Iris do sterylnych warunków, oczyszczenie ran, nałożenie nowych opatrunków z profesjonalnych środków… wszystko, co mogła i dotychczas zrobiła, było tylko tymczasowe.
- Co się stało?!
- Ręce do góry!! - Załoga krzyczała w nerwach, widząc i pistolet na podłodze, bliziutko Sarah.
- Idioto, ona zastrzeliła napastniczkę, kiedy was tu nie było, żeby zapewniać nam bezpieczeństwo, więc jak już mi nie pomagasz jej opatrzeć, to chociaż nie przeszkadzaj! - Wrzasnęła, ale też w miarę możliwości, by wykazać też nieco dobrej woli, podnosząc na chwilę jedną rękę, podczas gdy drugą przyciskała prowizoryczny opatrunek do uda Iris.
- Kto strzelał, i do kogo? - Do lekarki podszedł jakiś oficer, celując w nią z rewolweru… po czym zabrał pistolet detektyw, i schował do kieszeni.
- Zakonnice do pasażerów statku! - Wrzasnęła Sarah. - Kurwa, nie ma teraz czasu na przesłuchania, ona może umrzeć!
- Zakonnice?? - Zdziwił się oficer.
- Tak, zakonnice!
- Cholerne zakonnice! - Zaczęli się udzielać inni pasażerowie. Wiele kobiet płakało, mężczyźni przeklinali…
- Dobrze, przepraszam! - Oficer opuścił rewolwer, po czym rozejrzał się po pobojowisku, i zaczął wydawać rozkazy marynarzom - Sprawdzić czy żyją! Zająć się rannymi! Przynieście nosze, i zawiadomić kapitana o sytuacji!!
- Jestem lekarką! - Wśród tumultu, zwróciła się Sarah do oficera głośno, ale już nieco spokojniej. - Musicie mieć tu jakieś skrzydło szpitalne? Trzeba ją tam zabrać, ale ostrożnie na noszach! Oczyścić rany, wyjąć odłamki, zaopatrzyć! A na razie trzeba przytrzymywać opatrunki, które prowizorycznie zrobiłam, żeby zatamować krwawienie!
- Róbcie, co ta pani mówi, jest lekarzem! I niech ktoś leci po naszego pokładowego lekarza! - Odezwał się oficer.

- Te zabite mają na sobie bomby!! - Wrzasnął nagle jeden z marynarzy, sprawdzający ciało jednej z zakonnic.
- Jasna cholera… - Warknął oficer, i nawiązał kontakt wzrokowy z innym.
- Steven…
- Musimy stąd wszystkich zabrać...

- Panie i panowie! Proszę natychmiast opuścić salę!! - Krzyknął wcześniejszy rozmówca Sarah - Załoga wam pomoże, już się wszystkim zajmujemy! Gdzie te nosze??

Lekarka patrzyła po sali, wypatrując noszy, ewakuujących się i ewentualnych innych rannych.
- Kochana, nic się nie martw, wszystko będzie dobrze, wszystkiego przypilnuję… - Wyszeptała po chwili do uszka Iris, pocałowała ją też w czółko. - I dziękuję… - Starała się nie uronić łezki, powróciła więc do wypatrywania załogi niosącej nosze.
 
Jenny jest offline  
Stary 24-09-2022, 21:16   #34
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wszelkiego rodzaju fizyczne ćwiczenia wymagają energii, tudzież jej uzupełniania od czasu do czasu. A lunch idealnie się do tego nadawał.
Początkowo nic nie zapowiadało żadnych atrakcji i Daniel ze spokojem spożywał przyniesione przez kelnera plastry szynki z chlebem, gdy do restauracji wkroczyły trzy zakonnice. Goście co prawda byli niecodzienni (Daniel ich do tej pory w tym miejscu nie widział), ale nawet taki nietypowy widok nie zrobił na Danielu wrażenia.
Cóż... nie docenił ich.
Z pewnością nie był to pierwszy błąd w jego życiu, ale na szczęście nie okazał się być ostatnim, bowiem celem zamachowców w spódnicach okazał się nie on, a najważniejsza persona na statku, jego wysokość książę Wilhelm.
Ledwo padły pierwsze strzały Daniel zanurkował pod stół, trzymając jedyną broń, jaką zdołał chwycić - nóż, idealnie nadający się do rozprawienia z kruchą szynką, ale do szlachtowania uzbrojonych po zęby napastników już nie.
Pozostawało czekać na okazję do ataku... lub przybycie odsieczy, bowiem strzelanina w restauracji nie mogła zostać niezauważona.

Strzał... i jedna z zakonnic padła, a w sekundę później na podłodze znalazł się i jej zabójca, podziurawiony kulami z pistoletu maszynowego;
Chwilę później akcja Traviona zakończyła się fiaskiem, bowiem Ramigil na własnej skórze przekonał się, że kula jest szybsza od trzymanego w dłoni noża.
Daniel mógł tylko przeklinać pod nosem i być biernym świadkiem zdarzeń, na szczęście Iris miała większe możliwości i zza stolikowej 'barykady' ustrzeliła kolejną napastniczkę. Tu jednak nie obyło się bez rewanżu ze strony ostatniej pannicy w habicie, która ostrzelała przewrócony stół. A potem wysadziła się w powietrze, zabijając kolejne osoby.

Daniel bywał w wielu restauracjach, knajpach i tawernach różnej klasy i jakości. Bywał świadkiem bójek na pięści, kufle czy noże, świadkiem strzelanin, a nawet 'prawie że ofiarą[ gangsterskiego napadu, ale to, co zdarzyło się w restauracji "Olympica" przebiło nawet wspomniany napad.
Zakonnice strzelające do wszystkich jak do kaczek? Nie do pomyślenia w normalnym świecie.
Oczywiście można było domniemywać, iż zakonnice prawdziwymi zakonnicami nie były. Na religii Daniel za bardzo się nie znał, ale okrzyk "Śmierć burżuazji!" nijak do przedstawicielek tej profesji nie pasował. No ale nie dało się ukryć - habit stanowił całkiem niezłe przebranie. A na dodatek można było pod nim ukryć nie tylko mniej czy bardziej zgrabne nogi.
A poza tym miał nauczkę - najbardziej podła dziura czy najlepsza restauracja, warto było mieć przy sobie pistolet. No i posługiwać się nim nieco rozsądniej, niż zrobił to nieznany Danielowi mężczyzna. Tudzież chować się nieco lepiej, niż Iris.

Podbiegł do miejsca, gdzie leżał Travion. I zaklął. Lekarzem nie był, ale trupów w swym życiu widział więcej, niż niejeden przedstawiciel tejże profesji i wiedział, że kompanowi nic nie pomoże, że Travion znalazł się w innym, oby lepszym świecie, a ich mała ratownicza grupka zmniejszyła się o jedną osobę.
A może i o dwie, bo trudno było nie zauważyć, że Iris oberwała i to solidnie.

Podszedł do Sarah, by dowiedzieć się, co ze zdrowiem pani detektyw, lecz dziewczyna nawet go nie zauważyła. Zajęta była Iris, a jej zachowanie... czyżby wynikało nie tylko z wdzięczności za uratowanie życia?
A potem nie było czasu na takie rozmyślania, bowiem Daniela dopadły Lucille i Christine. I wystraszone wydarzeniami na statku, zaczęły go ciągnąc w stronę kabin.
- Jesteście całe? Nic wam się nie stało? - spytał, uważnym spojrzeniem lustrując obie siostry, wyszukując ewentualnych uszczerbków na zdrowiu.
- A ty?? - Zaszlochały obie, przytulając się do niego drżącymi ciałkami. No i z tego co Daniel zdążył zauważyć, nim tak przylgnęły, chyba im nie spadł ani włosek z głowy…
- Nic mi nie jest - zapewnił, po czym pocałował w policzek najpierw Lucy, potem Chrisi. - Obawiałem się o was... Dobrze, że nic wam nie jest - dodał i mocno je przytulił.
- Muszę uspokoić nerwy… chodźmy się czegoś napić… - Zaskomlała Christine.
- Tak, tak, do kajuty… boję się - Dodała Lucille.
- Chodźmy... Ze mną nic wam nie grozi, Lucy - zapewnił. - A po drodze zamówimy jakąś whisky - zaproponował, te słowa kierując w stronę Chrisi.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-09-2022, 12:03   #35
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
Kilka godzin przed wydarzeniami w restauracji

Ebenezer ocknął się na podłodze kabiny… unieruchomiony. Na obu nadgarstkach, i na kostkach u nóg, był obwiązany grubym drutem, przymocowanym do obu łóżek po lewej i prawej, który boleśnie wbijał się w ciało, przy każdej, słabej próbie uwolnienia się.
Bolała go potylica, i czuł się kiepsko, jakoś tak dziwnie słabo… nic dziwnego, jedna z zakonnic odstępowała od niego ze strzykawką. Podały mu pewnie jakieś świństwo, by był osłabiony.
Leżał więc, unieruchomiony, z lekko rozciągniętymi rękami i nogami, nawet z kneblem w gębie… i był nagi. Kompletnie.

Pastor zaczął się wiercić, ale ból szybko go powstrzymał przed próbami uwolnienia się. Na szczęście knebel miał włożony zdecydowanie byle jak i udało mu się go wypchnąć językiem na tyle, że był w stanie się odezwać. Żeby nie prowokować porządnego zakneblowania mówił półgłosem.
- Coście mi zrobiły? Kim jesteście? Bo wątpię, że zakonnicami… A ja głupi dałem się zwieść.
- Silencium! - Jedna z siostrzyczek lekko go kopnęła butkiem po biodrze, i się zaśmiała.
- Oj padre… jesteś naszą przepustką, do lepszego świata - Odezwał się ta co zawsze, po angielsku - Niebiosa nam cię zesłały… hahaha!
- Nie zagrażam wam w obecnym stanie. Nawet nie próbuję krzyczeć. Co chcecie ze mną zrobić?
- Jeszcze w sumie nie zdecydowałyśmy… - Padła odpowiedź - Ale… na pewno się… zabawimy… - Zaśmiały się, a on wtedy zobaczył, że trzecia z nich, właśnie zażywa jakieś… narkotyki??


- Co wy robicie, na wszystkie świętości! Szatan was opętał! Jeszcze nie jest za późno, puśćcie mnie. Nie wniosę oskarżenia. Jeśli mnie zabijecie nie ujdzie wam to na sucho. Ludzką rzeczą jest błądzić, przeto wybaczam wam - pastor próbował przemówić do sumień jak i do racjonalności rzekomych siostrzyczek… które się po prostu roześmiały, a potem zaczęły coś żywiołowo rozmawiać między sobą w nieznanym Ebenezerowi języku, od czasu do czasu na niego zerkając, i nawet chichocząc. Spoglądały również na jego obnażonego penisa.
- Czy mogłybyście mnie chociaż okryć? Jestem osobą duchowną i stan w jakim mnie oglądacie jest dla mnie upokarzający.
- I o to nam chodzi… - Powiedziała zielonooka, po czym chyba przetłumaczyła słowa pastora, pozostałe dwie bowiem się zaśmiały. A potem, te które jeszcze narkotyku nie zażyły, również to zrobiły.

- Padre, spodoba ci się… - Mruknęła w końcu rozmówczyni, po czym po krótkim pomruku w obcym języku, wszystkie trzy… zaczęły się rozbierać na jego oczach, chichocząc.


Pod habitami, miały zaś zdecydowanie, nie-zakonną, seksowną bieliznę. A… Ebenezer, aż się zapowietrzył.
- Proszę, ubierzcie się i mnie rozwiążcie - powiedział drżącym głosem i zamknął oczy. Długo jednak nie wytrzymał i jedno oko otworzył. Sytuacja była nieprzyjemna. Więzy bolesne. Było niemal jak w piekle. Ale sam widok… cóż. Iście niebiański. Ebenezer mimo strachu poczuł podniecenie. Dała temu wyraz zwłaszcza jego męskość…

I najwyraźniej, na jej widok, na "budzącej się do życia", dwie z nich zaczęły się całować ze sobą, oraz pieścić dłońmi sobie piersi, by Ebenezer jeszcze bardziej się pobudził, prezentowanymi mu widokami. A zielonooka stanęła samotnie w lekkim rozkroku obok swoich dwóch towarzyszek, po czym sama zaczęła głaskać swoje łono, i jednego cycuszka.
- Padre… patrz… takie ciałka, takie wspaniałości… - Wymruczała.
- Dlaczego to robicie? Dlaczego wodzicie mnie na pokuszenie!? Nie chcę! Nie wolno mi! - Ebenezer protestował jednocześnie czując coraz bardziej rosnące podniecenie. - Rozwiążcie mnie diablice. I tak jestem teraz w waszej władzy! - Pastor był tylko mężczyzną. Jak każdy zdrowy facet miał też swoje potrzeby. Nie trafił jednak jak dotąd kobiety, która chciałaby zostać jego małżonką. Ciekawe dlaczego…? Musiał więc sam dawać ulgę swemu ciału i rządzącym nim instynktom. Teraz jednak ręce miał związane, a podniecenie rosło z każdą sekundą. - Dosiądź mnie i miejmy to już za sobą - wymamrotał. Chyba specyfik, którym go odurzyły zaczynał działać.

Zielonooka usiadła więc na nim, ale nie tak, jak chciał… usiadła bowiem na Ebenezerze okrakiem, na jego brzuchu. Poczuł na nim jej ciężar, ale i… jej włoski intymne, oraz wilgoć.
- Już godzisz się ze swoim losem? - Spytała dziewczyna, zadziornie się uśmiechając, i drapiąc pazurkami tors kleryka. Miała takie ładne piersi…
- Nie mam przecież wyboru - odpowiedział, jednak ton jego głosu wskazywał, że nawet gdyby miał taką możliwość to nie zepchnąłby jej z siebie. Podany specyfik mocno rozluźnił spięte ciało pastora - no może poza pewnym, coraz bardziej “spiętym” organem. Jednocześnie też go otumanił. Nie był już pewien czy to co się dzieje jest prawdą, czy też nawiedził go kolejny erotyczny sen. - Rozwiąż mnie, błagam rozwiąż! Będę współpracował - wyszeptał gdy “zakonnica” pochyliła się nad nim.

Ta jednak przecząco pokiwała głową z uśmieszkiem, po czym sięgnęła po coś na pobliskim łóżku… nóż sprężynowy. Wyskoczył z brzdękiem, a ona pomachała mu nim przed twarzą.
- Padre… my głupie nie jesteśmy… nie zostaniesz rozwiązany, choćbyś nie wiem co obiecywał… - Powiedziała, i dodała coś w swoim narzeczu. A dwie jej towarzyszki, zniknęły za jej plecami, gdzieś przy kroku Ebenezera. Nie widział dokładnie, przez siedzącą na nim zielonooką, co tam miały zamiar zrobić, ale… zaczął się nagle żarliwie modlić, by i one tam nie miały noża, przy jego męskości.
- Czemu to robicie? Czemu akurat ja? - Widok noża trochę otrzeźwił pastora, którego bardziej niż podany narkotyk odurzało rosnące podniecenie. Jednak sprężynowiec do afrodyzjaków nie należał.
- Już powiedziałam, jesteś naszą przepustką do lepszego świata…

Ebenezer poczuł usta na swoim penisie. I jak owa męskość znika w ich cieple, jak owe miękkie usteczka zaczynają… obciąganie. A drugie… zassały jego jądra.
Podniecenie wróciło ze zdwojoną siłą. W myślach wielebny próbował przekonać sam siebie, że nie powinien odczuwać teraz przyjemności tylko obrzydzenie, jednak nie umiał. Coś w środku mówiło mu, że przecież nie jest niczemu winny. To one za to odpowiadają. Łatwo było temu ulec. Dodatkowo działanie narkotyku powoli się nasilało. Wielebny poczuł błogość.
- Jaką przepustką? O co w tym chodzi? - próbował dopytywać, jednak jego mina wskazywała, że w sumie jest mu wszystko jedno, byle tylko nie przestawały… było mu dobrze, było bardzo dobrze. Wspaniałe odczucia, rozchodzące się z krocza, zawładnęły szybko jego ciałem, i umysłem. Było tak wspaniale, nawet w takich warunkach, w jakich się znajdował…

Ból.

Ból na torsie, gdy był cięty nożem, otępiony po jakimś środku, nie odczuwał go tak bardzo, niż gdyby był "trzeźwy", jednak tam był. Ale była i przyjemność, nieustająca, wspaniała przyjemność, gdy miał obciąganego penisa, i ssane jajka… dziwne wymieszanie bodźców, tak sprzeczne ze sobą, ale… pasujące?? Na tą chwilę, na tą sytuację, na to co się działo. Jego męskość stała się tak twarda, że aż sam się zdziwił.
- Co robisz? Czemu mnie kaleczysz? - Ebenezer był już kompletnie zagubiony. - "Co to za wariatki?" - myślał - "Czemu jednocześnie robią mi dobrze i w tej samej chwili ranią?” - coraz bardziej przekonywał się, że to tylko sen. Jednak więzy były zbyt realne. - O co wam chodzi? Powiedz. Proszę. Nie jestem waszym… sam już nie wiem kim jestem…

Zielonooka zaśmiała się, po czym niedbale odrzuciła nóż na łóżko. Najwyraźniej już skończyła… pochyliła się za to na pastorze, po czym zaczęła całować, i lizać jego zakrwawiony tors po bardzo płytkich cięciach, a nawet drażnić językiem i ustami jednego z jego sutków. A pozostałe dwie, wciąż sprawiały mu cudowną przyjemność…
Kaznodzieja po prostu leżał. Leżał i czuł, że za chwilę skończy. Nie rozumiał sytuacji, w której się znalazł. Jedyne wytłumaczenie jakie przychodziło mu do głowy to działanie szatana. “Czy ja jestem opętany? Czy to kara za moje działania ku chwale Pana? Zaiste szatan jest podstępny i potrafi przedstawić zło jako niebiańską rozkosz” - rozmyślał, będąc blisko spełnienia… i chyba one to wyczuły, bowiem nagle przestały.

Krótka wymiana zdań. Uśmiechnięta zielonooka, z ustami umazanymi jego krwią, spojrzała w twarz Ebeneza, i uśmiechnęła się… A potem cofnęła z brzucha kleryka, i usiadła na nabrzmiałej męskości, wśród jęku zadowolenia. Zajęczał i Thompson, z rozkoszy, taaak.

Jej dwie "siostrzyczki" przycupnęły zaś po obu jego bokach, po czym wpatrywały się to w niego, to w ujeżdżającą go dziewczynę, i zaczęły masować jej piersi. Jedna dłoń, na jedną pierś, z każdej strony. A on był już tuż tuż, aż nawet podwinął palce stóp z rozkoszy.
Przestał myśleć. Pozwolił żeby żądza nim zawładnęła. Był w mocy tych diablic i nie był w stanie dłużej walczyć. Złamały jego wolę, usidliły go i posiadły. A jemu było dobrze. Świetnie. Wspaniale. Cudownie. Fantastycznie. Rozkosznie. Przestał czuć pociętą pierś, ból całkowicie ustąpił, zastąpiony przez inne odczucie. Takie którego nigdy dotąd nie zaznał. Tak. To był jego pierwszy raz. Nie tak sobie go wyobrażał, jeśli w ogóle. Mimo strachu i bólu, które czuł jeszcze przed chwilą nie mógł pozbyć się wrażenia, że to najlepsze co go w życiu spotkało. I zarazem najgorsze… Teraz już wiedział dlaczego ludzie tak często łamią szóste przykazanie. I wiedział też, że to jest najskuteczniejsza broń szatana.

Zielonooka poruszała się na nim jeszcze dłuższą chwilę, i jej chyba również zrobiło się dobrze. W końcu jednak się zatrzymała, i… pogłaskała się pod pępkiem, chichocząc. A potem powiedziała coś do pozostałych…
- Blablablabla, bla, bambino.

Zachichotały wszystkie. A Ebenezer już gdzieś, kiedyś, słyszał to słowo.

Bambino... Dziecko!!!!

Na wszystko co święte… Wielebny aż jęknął. Dziecko. Co będzie, jak on jej faktycznie zrobił dziecko?! Ostatni sen, ostatni koszmar, jaki śnił, nie tak dawno temu, teraz powrócił ze zdwojoną siłą, aż go zakuło serce.
Byłoby to zaiste straszne. Zwłaszcza dla dziecka. Taka matka? Koszmar. Jeśli byłaby taka możliwość pastor wziąłby potomka na wychowanie. Nawet jeśli nie był winny jego poczęcia, to nie zamierzał uciekać przed odpowiedzialnością. Ale… przecież ona wcale nie musiała zajść w ciążę. Poza tym nawet gdyby okazała się brzemienną to biorąc pod uwagę jej zachowanie, zapewne kandydatów do ojcostwa było więcej. Jawnogrzesznica w przebraniu siostry zakonnej. Teraz, kiedy emocje (i nie tylko one) opadły, wielebny zaczął myśleć w jaki sposób uwolnić się od tych służek Lucyfera. No i pytanie co ona mu tam wycięła na piersi. Rana znów zaczynała piec.

Dwie z nich wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, i złapały wielebnego za głowę, nawet mocno trzymając za włosy. Ściągnęły mu knebel… a zielonooka poszła po narkotyki. Wróciła z ich odrobinką na małej łyżeczce.
- Albo połkniesz dobrowolnie, albo cię zmusimy… - Powiedziała, podstawiając ową łyżeczkę pod jego usta. A więc to jeszcze nie koniec.
- Dobrze… Ale powiedz mi choć co to jest. Chcę tylko odpowiedzi. O co w tym wszystkim chodzi? Dam głowę, że nie jestem najprzystojniejszym mężczyzną na statku, dlaczego więc ja? W jaki sposób mam być dla was przepustką? Dlaczego mi to robicie? - podniecenie ustępowało, w jego miejsce pojawiał się strach, panika i dezorientacja. Pastor nie wiedział czy te wiedźmy za chwilę nie zakończą jego żywota. Nie miał pojęcia czego się spodziewać. Jednocześnie odzywał się coraz silniejszy ból głowy spowodowany wcześniejszym ogłuszeniem.
- Gadanie, gadanie, gadanie… - Powiedziała zielonooka, i założyły mu ponownie knebel, tym razem mocniej go mocując. I znowu dostał jakiś zastrzyk, tym razem w biodro.

Po kilku chwilach, z miejsca wstrzyknięcia, rozeszło się gorąco po całym ciele Ebenezera, a jego penis… zaczął się znowu unosić.
- Jeszcze nie skończyłyśmy…

Kolejna siostrzyczka usiadła na nim, by i ona mogła się zabawić na ponownie twardej męskości wielebnego, a trzecia wpakowała się wprost na jego twarz, pocierając o nią perwersyjnie swoją kobiecością…

A Ebenezer w końcu zemdlał.
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?

Ostatnio edytowane przez Pliman : 25-09-2022 o 12:22.
Pliman jest offline  
Stary 25-09-2022, 21:33   #36
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Kilkuosobowa grupa ratownicza była kompletnie niezgrana, choć sympatyczna owszem. Spotykali się niekiedy podczas obiadów, czy lunchów. Przy śniadaniach raczej nie, albowiem reporter jadał wcześnie i wcześnie udawał się do Sali herbacianej studiując raczej, niźli czytając książkę. Zakładał, że może wieści stąd jakoś wszystkim przyniosą korzyść. Kto wie?

Czytał książkę, natomiast reszta grupy pewnie robiła to na co miała ochotę. Pewnie oglądanie zachodów słońca, może pokerek, może inny hazard, oczywiście jeszcze tańce. Przynajmniej tak sobie wyobrażał. Ponieważ on miał inny charakter i był raczej osobą praktyczną, niespecjalnie garnął się do takich atrakcji. Tyle, że właśnie się książka skończyła, zaś miał zacząć lunch. Jeść, nie jeść? Niespecjalnie mu się chciało, aczkolwiek z innej trony wkurzało go kolesi paru, którzy wybrali sobie zaciszną zazwyczaj werandę na miejsce rozmowy, czy raczej kłótni elegancko ubranych biznesmanów. Omawiali głośno jakiś szalony interes.


Leciały mocne słowa.
- Idiota, ten interes to czysty szajs! Po co ja się tobie dałem namówić… - mówił lewy biznesman.
- Bo sam widziałeś w tym niezły zarobek, ot co, teraz zaś narzekasz nie otrzymując tyle forsy, ile się spodziewałeś. Ale teraz mam znacznie lepszy – odpowiadał prawy.
- Taaa, pewnie znowu jak ostatnio, idź, mam to… wiesz, mam to w tej części ciała, co wiesz, i vice versa – wzmocnił swoje słowa prawy. – Jeśli poznasz kwotę… - skierował się ku wyjściu.
- Poczekaj, to napraw… - coś tam zamamrotał ruszając za swoim kompanem. – Omówimy przy lunchu…

Wielokrotnie świat przemierzał statkiem, jako sługa oraz ochroniarz swojego szefa. Widział przeto, że niedziela, a właśnie była niedziela, jest na statkach zazwyczaj okazją do czegoś szczególnego na statku. Czasami podają wyjątkowo uroczysty obiad, lub prezentują jakieś rozrywki dla swoich gości. Szczerze więc przypuszczał, ze załoga „Olympica” ma jakieś idee uświetnienia niedzieli, ale niby co można wymyślić na statku, który opływa luksusami zawsze? Kto wie? Ruszył więc ku restauracji lunchowej, gdzie zazwyczaj jadał. Oczywiście jak zwykle, poza obiadami wieczór, wszyscy niemal z grupy ratunkowej trzymali się osobno. Właściwie to się nawet nie dziwił, wszak byli dla siebie obcymi, przypadkowo połączeni jakąś misją. Niektóre osoby lubią wtedy się poznawać, sprowadzać kim są, co potrafią etc., inni zaś nie i niespecjalnie ich to interesuje z kim ruszą na wspólne safari. Oczywiście jeszcze była możliwość, szansa jakakolwiek, że powoli stworzą zespół, kto wie…

Powoli poruszając się pomiędzy stolikami skłaniał się znajomym goodafternoonując, howdoyoudodując, czy howareyoujując grzecznie, ale nie pytając, czy może wspólnie spożyć posiłek. Istotna była bowiem dla niego zasada: nie ładować się, gdzie nie proszą. Skoro ktoś chciał osobnego towarzystwa należało uszanować owe chęci. Wolny stolik znalazł gdzieś pod ścianą. Przynajmniej na chwilę, bowiem zaraz znaleźli się przy nim owi biznesmeni, nawet niespecjalnie pytając, czy mogą. Ktoś coś zagaił, spytał mikrosłóweczkiem, później klapnęli przy stoliku omawiając interesy. Mathew ścisnął usta, postanowił wciąć lunch oraz wybyć… Zamówił więc jakąś przekąskę oraz barszczyk, mimowolnie słuchając rozmowy wzmocnionej gestykulacją.
- Nie, no słuchaj… Generalnie Mueller ma weksel na magazyn Smitha, który wcześniej podżyrował Johnson oraz który jest oprotestowany przez Kastopukosa. W magazynie Smitha jest towar, na który ma oko Kastopukos – mówił wcześniejszy lewy.
- Grek? – spytał prawy.
- Po matce. Kastopukos może zgarnąć ten towar, bo Smith jest mu coś winien, więc towar zastawił. Tyle, że towar jest u Brumera w magazynie, bo Smith wywiózł go wcześniej.
- No to co? Trzeba zgarnąć od Brumera.
- No właśnie zgarnąć się chwilowo nie da, bo Brumer zastawił go i teraz ten towar jest zajęty przez Holsteina, a to z powodu jego wcześniejszego zastawu na inny towar, na który weksel ma Shlang. Za ten weksel Shlanga można dostać rabat od jego szwagra, który ma sklep. Icka Hauptzweiga spod Berlina.
- Jaki sklep?
- Jaki by nie był, tyle, że ów Hauptzweig przepisał go na syna, a ten zwiał.
- No to Heuptzweig się chyba wkurzył.

Szczęknięcie zamków oraz terkot jazgoczących karabinków maszynowych przerwał rozmowę biznesmenów. HUK! Łomot odrywanych drzazg boazerii bukowej, jak uderzyły pociski. Chyba nikt nie przypuszczał. Huk! Niczym na ulicach Chicago. Mathew wspaniale rozpoznawał ów paskudne brzmienie. Thomson pewnie, albo… tfuuuu mało istotne. Nie mając kogo ochraniać, rzucił się na parkiet. Spróbował się rozejrzeć, co się stało. Broni nie miał, nie łaził ze swoim gnatem przy sobie po świetnym „Olympicu”. Niby po co? Właśnie się okazało po co.
- Chyba ktoś strzela – zauważył prawy, chyba bystrzejszy.
- Owszem, może pójdźmy za przykładem innych – zaproponował lewy schylając się za krzesłem.
- Owszem – prawy również pochylił się schowawszy za krzesłem. – Kontynuuj – wznowili rozmowę, kiedy wokoło siostrzyczki siały kulami, pasażerowie krzyczeli, ranieni jęczeli, Mathew zaś leżał plackiem przykrywając sobie głowę metalową salaterką, która wcześniej służyła jako miseczka na krokiety. Obecnie stanowiła zaś typ kapelusza po wywaleniu zawartości.


Biznesmeni nie przerywali rozmowy.
- Jeszcze jak, ale jeśli znajdziemy Haupzweiga juniora to otrzymamy piętnaście procent od Hauptzweiga oraz jeszcze piętnaście ma przekazać Brumer, jeśli Holstein wypuści mu jego towar, który przy okazji, żyrował mu Hauptzweig.
- No i?
- No i mam oko na juniora. Przekaże weksel za 500 funtów.
- A na ile weksel?
- Nie wiem, ale…
- Szlag by, ani mowy – zerwał się prawy. – Jak poznasz sumę to się zgłoś.
- Właśnie junior nie chce, ale Haupzweig robi spore interesy – wyskoczył lewy.
- Mówiłem ci, jesteś głupi i vice versa… - rzekł prawy, ale lewy mu przerwał.
- Chyba przestali strzelać – wyprostował się. Zresztą tak jak wielu pasażerów oraz reporter, który położył miskę oraz zaczął szukać swoich. Współlokator był. Właśnie wychodził towarzysząc jakimś paniom, niewątpliwie uspokajał ich skołatane nerwy. Klasa facet! Ale Sarah oraz Iris? Panna Joyce była cała, ale detektyw? Chyba nie! Spojrzał zza swojego stolika. Kobieta była solidnie pokiereszowana, ale znajdowała się w dobrych rękach.
- Proszę opuścić salę, proszę opuścić…
oraz jeszcze coś na temat ładunków wybuchowych na rewolucjonistkach.
- Niech pan wstanie i rusza! – szybko wrzucił mu któryś z przybyłych marynarzy.
Obawiając się możliwości wybuchu oraz nie mogąc nic pomóc po prostu wykonał polecenia marynarzy. Ruszył ku swojej kajucie planując zacząć czytać książkę kolejny raz opanowując nerwy.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 26-09-2022 o 10:45. Powód: wskazania GM
Kelly jest offline  
Stary 29-09-2022, 17:41   #37
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Wkrótce Sarah znalazła się w dobrze urządzonym gabinecie lekarskim, gdzie przyniesiono na noszach Iris… którą stary doktorek natychmiast kazał przenieść do salki zabiegowej. I jak powiedział, tak marynarze zrobili, po czym wyszli.

W tym czasie, owe miejsce opuszczało i kilku asystentów, którzy już pędzili z torbami medycznymi do restauracji…

- A panienka kto? - Spytał doktor, krzywo patrząc na Sarah.
- Sarah Joyce, absolwentka London School of Medicine for Women. Obecnie pasażerka tego statku, a to… moja towarzyszka, która własnym ciałem ochroniła mnie podczas tego cholernego ataku. - Dość spokojnie mówiła Sarah, spodziewając się i tego, że stary doktor może zanegować jej umiejętności lekarskie, choćby i z tego powodu, że jest kobietą.
- Kobieta, doktor… ehhh… - Westchnął starszy typek - Dobrze, niech będzie… to co jej jest? Jaki rodzaj ran, PANI DOKTOR? - Dodał ostatnie słowa dziwnym tonem.
- Vulnus sclopetarium, rany postrzałowe, dwie ślepe, na ręce i na udzie, na plecach jedna styczna. - Wypowiedziała szybko, patrząc lekko zrezygnowanym wzrokiem na doktora, ze względu na to, jakim był stereotypowym, starym lekarzem…
- Czym się zajmujemy jako pierwszym? - Zaczął wyciągać opatrunki i narzędzia, przygotowując je do zabiegu - A tak w ogóle, to jestem doktor Elliott Rhys, chirurg…

Sarah skinęła mu głową i lekko się uśmiechnęła, ale zaraz przyjęła mocno skupiony wyraz twarzy.
- Moglibyśmy zacząć od tej na plecach, bo nie powinna zająć dużo czasu i po opatrzeniu myślę, że mogłaby już spokojnie leżeć do końca operacji na plecach… ale z drugiej strony, te udo dość mocno krwawi i stanowi większe zagrożenie… zdałabym się na doświadczenie pana doktora. - Odpowiedziała, licząc, że zarówno uznanie jego lat praktyki sprawi, że będzie nieco łatwiejszym do współpracy, jak i na to, że rzeczywiście będzie wiedział, od czego w takim specyficznym przypadku lepiej zacząć.
- Najpierw udo, potem ręka, plecy nie wyglądają tragicznie. I niech leży na brzuchu, nie zaszkodzi jej to… - Powiedział, i wpakował jakąś igłę w tyłek Iris, dając zastrzyk - To przeciw zakażeniom…

- Ej, marynarze! - Zawołał, i przyszli po chwili obydwaj - Zadzwońcie do kapitana, będziemy operować. Statek bardzo powoli do przodu, i bez żadnych zmian kursu!
- Tak jest panie doktorze! - Powiedzieli marynarze, po czym udali się do gabinetu obok, by owy telefon wykonać.

Tymczasem Sarah wyszukała w salce zabiegowej jakiś fartuch medyczny, po czym bez wstydu, w pośpiechu zdjęła swoją brudną, od krwi i nie tylko, sukienkę, przemyła ręce w umywalce, by następnie założyć nieco za duże, ale sterylne, medyczne ubranie. Po tym zerknęła na doktora Elliotta, by zaobserwować jego postępy w przygotowywaniu operacji.
- Ja, czy pani? - Wyciągnął w stronę Sarah skalpel, by zająć się udem Iris, po wcześniejszym obmyciu go środkiem dezynfekującym. Joyce się zawahała. Z jednej strony czuła związek emocjonalny z pacjentką, co mogło być pewnym problemem w zachowaniu spokoju podczas operacji, a na dodatek Rhys miał z samej racji wieku większe doświadczenie. Z drugiej jednak, za żadne skarby nie chciała, by popełniony został jakikolwiek błąd, a nie miała pojęcia, jakim chirurgiem w rzeczywistości jest mężczyzna naprzeciwko niej… Postanowiła wziąć skalpel do swojej ręki, nie bez obaw i skinęła doktorowi. Przystąpiła szybko do pracy… i było jej ciężko. Bardzo ciężko, i o małego słonia, nie skończyło się źle, jednak sobie poradziła. Pierwsza kula została wyciągnięta z ciała detektyw, a rana zaszyta, i zabandażowana… Poczuła dużą ulgę, że nie skończyło się to tragicznie. Nie wiedziała, czy ręka jej tak drżała przez to, że czuła zbyt wielkie emocje przy operowaniu… kogoś nawet więcej, niż przyjaciółki, czy może nawet…
- Doktorze Rhys… chyba jestem zbyt roztrzęsiona tą strzelaniną… głupio byłoby się nie przyznać, że nie widzę, że prawie… mi się nie udało. Proszę przejąć skalpel. - Podała narzędzie w stronę mężczyzny, ze smutną miną, że nie da rady dokończyć operacji i musi go oddać… w nieznane jej ręce chirurga.

Ten z kolei… poradził sobie praktycznie tak samo, jak Sarah. No ale najważniejsze, że kolejna kula została wyciągnięta. Zostały więc jeszcze plecy, w których w sumie nie trzeba było grzebać, zagłębiając się w ciele detektyw.
- Proszę odpocząć, ja zajmę się plecami. - Sarah grzecznie zwróciła się do lekarza, choć krew się w niej gotowała. Ona sama… naprawdę postąpiła głupio, że wzięła się za operowanie w takim stanie… ale to, że ten stary chirurg nie poradził sobie lepiej. Wzięła jednak kilka głębokich oddechów, by się uspokoić i wzięła się za dezynfekcję oraz szycie pleców. I po kilku minutach było po wszystkim… Iris opatrzona, a jej stan był w sumie dobry.

W międzyczasie zaś, przyniesiono kolejnego, jedynego już rannego. Starsza od Sarah kobieta, płacząca z bólu, zraniona jakimś odłamkiem w biodro…
- Pomożemy jej razem? - Spytał stary doktor. Sarah spojrzała na Iris i widząc, że w tej chwili… potrzebuje ona czasu i spokoju, uznała, że jako lekarce, wypada też jej pomóc innym potrzebującym.
- Oczywiście. - Odpowiedziała bez entuzjazmu, choć głównie dlatego, że… kiepsko im to szło i jej wiara w umiejętności swoje, ale i doktora Rhysa, była zachwiana. Przystąpiła do dezynfekcji przyrządów i stołu po dość krwawej operacji na Iris, która w międzyczasie przeniesiono do salki po drugiej stronie korytarza, gdzie ostrożnie położono ją w łóżku.

Rozcięcie sukienki, rozcięcie majtek. "Proszę się nie wstydzić, jesteśmy lekarzami". Obmycie rany, jej dezynfekcja. Podanie środków znieczulających, znalezienie w ranie ciała obcego… długa, gruba drzazga, około 5 centymetrów. Weszła trochę głęboko… kobieta przy jej wyciąganiu zemdlała. A z rany trysnął strumień krwi. Nie umieli zatrzymać krwawienia! W końcu się udało… blada pacjentka, również przeżyje, choć nieprędko zatańczy.

- Dziękuję za pomoc - Doktor Rhys, nalał nieco drżącą dłonią whisky do dwóch szklanek, po czym podał jedną Sarah - Cholerne życie… - Powiedział, i wypił wszystko jednym haustem.
- Również dziękuję za współpracę… - Odpowiedziała Sarah i z lekkim zawahaniem, co by się stało, gdyby znowu pojawiła się jakaś konieczność interwencji medycznej, ale też nie chciała wyjść na zbyt nieuprzejmą, więc upiła drobny łyk. Skrzywiła się, po czym spojrzała na chirurga. - Mówi pan… o swoim życiu? - Zapytała z troską w głosie, na dość niepokojące słowa lekarza. Ten spojrzał na nią krzywo… ale po chwili się lekko uśmiechnął.
- A gdzie tam, ja tak ogólnie… kto by to widział, by takie rzeczy na statku wyprawiać. Nie tylko to skandal, ale i… no… nieludzkie. Ale co tam będę, stary piernik, tu pani mówił… niech pani idzie do kajuty, odpocznie. Tak chyba będzie najlepiej? - Popatrzył na Joyce z pocieszającą miną.
- Ja… już chyba wolę być tutaj, niedaleko mojej… przyjaciółki. - Sarah spojrzała w stronę drugiej sali, gdzie obecnie leżała Iris. - Będąc w swojej kajucie i tak bym tylko nerwowo chodziła po pokoju i myślała o niej. No chyba, że moja obecność przeszkadza doktorowi… - Spojrzała na niego z lekko zmartwioną miną.
- A gdzie tam… - Machnął niedbale dłonią - Jak tam pani chce… ja posprzątam po zabiegach. Chociaż nie musi pani tu siedzieć, a może i przy niej… jak to jakoś pomoże? Wolna wola… - Lekko się uśmiechnął, po czym ruszył do salki zabiegowej, by faktycznie tam posprzątać.
- Dziękuję. - Odpowiedziała również z lekkim uśmiechem Sarah, po czym poszła do salki, w której leżała Iris, by sprawdzić jej stan.

Nieprzytomna detektyw, leżącą na brzuchu, miarowo oddychała, nadal będąc poza stanem świadomości… nie pozostało więc nic innego, jak tylko czekać, aż w końcu się obudzi, a to mogło potrwać… cholibka wie, jak długo. A wzrok Sarah, jakoś tak spoczął na butkach Iris, które ta wciąż na sobie miała.

Na innym łóżku, druga pacjentka, leżącą na plecach, również spokojnie oddychała, także będąc w pierwszych krokach do rekonwalescencji.

Sarah podeszła do końca łóżka Iris i postanowiła zdjąć jej buty, bo nie wypadało, by w nich leżała. Spojrzała także, czy nie ma jeszcze jakichś innych elementów, o których przez pośpiech operacji zapomniała, a właściwie… którymi zazwyczaj zajmowały się pielęgniarki, których tutaj brakowało. Dokładniej okryła ją nakryciem, pilnując, by jej ciało miało wszędzie wystarczająco ciepła. Po zajęciu się Iris, to samo uczyniła z drugą pacjentką.

Następnie spojrzała po sobie i… chyba nie chciała, by ewentualnie wybudzona Iris widziała ją w zakrwawionym kitlu lekarskim. Będąc spokojniejsza co do jej stanu, uznała, że może wrócić do swojej kajuty, by się przebrać, o czym dała znać doktorowi Rhysowi. U siebie wzięła prysznic, a następnie przebrała się w zwykłe, świeże ciuchy. Lekką trudność sprawiało jej patrzenie na rzeczy Iris w pokoju… Zwłaszcza ta świadomość, że niewiele brakowało, by już nigdy detektyw nie miała okazji ich użyć, gdyby najpierw kule trafiły ją nieco inaczej, a później operacja poszła jeszcze gorzej… Po chwili rozmyślań, postanowiła przegrzebać rzeczy Iris, by znaleźć w nich jakiś świeży i dobry strój, w który mogłaby się ona przebrać po nabraniu sił po przebudzeniu. Po tym postanowiła powrócić do salek medycznych na statku, by posiedzieć przy Iris… i tak nie miała do niczego innego głowy w tym momencie.

***

Po dwóch godzinach zjawiło się w końcu dwóch pokładowych oficerów, grzecznie proszących o złożenie zeznań, dotyczących całego zajścia, wszystko skrupulatnie notując… a Sarah się w końcu dowiedziała, kto był właściwą ofiarą owego zamachu. Nie znała go, nawet nie bardzo miała pojęcia o Księciu Wilhelmie, jego śmierć w jej oczach znaczyła właściwie tyle samo, co tych innych, niewinnych osób… ale przez niego towarzyszyło jej poczucie sporego niepokoju. Wszystko to brzmiało na bardzo duża sprawę i już pomijając fakt, że… zginął Tavion, jeden z członków ich drużyny poszukiwawczej, a Iris nie była w najlepszym stanie… to jeszcze wszystko na starcie nabierało wielkiego rozmachu, skoro w sprawę ich podróży wplątana była tak wielka, tragiczna intryga, która zapewne mocno wstrząśnie całą Europą.

Książę zabity, jego bodygard, dwie panienki. Tavion, jakiś gentleman, steward po ciosie nożem, małżeństwo i ich 16-letnia córka. Do tego ranna Iris, i jakaś dama… no i ponoć zaginął ksiądz. Lista "strat" była długa. Dotychczas dość przyjemnie przebiegający rejs zmienił się w straszne wydarzenie. Nawet dla lekarki, obytej nieco ze śmiercią w szpitalu, w którym pracowała, tak nagłe, niepokojące wydarzenie, powodujące dla kilku osób zakończenie życia w tak brutalny sposób… Gdzieś w głowie kołatała myśl, co wywołał inny zamach sprzed kilkunastu lat na także następcę tronu rodziny królewskiej… A na dodatek dochodził kolejny niepokój, gdy dowiedziała się, że wciąż nieodnaleziony był Pastor. A to przecież on miał pomagać w szukaniu Evelyn, a nie być dodatkowym celem do znalezienia. Sarah czuła się tym wszystkim mocno przytłoczona. Poczuła, że chciałaby teraz, już, porozmawiać z Iris, która dzięki swojemu… luźniejszemu podejściu do życia, mogłaby ją nieco uspokoić, a tymczasem stanowiła wciąż kolejny powód do zmartwień, o stan jej zdrowia… panowie się wkrótce pożegnali, i wynieśli, a Sarah została znowu sama, z własnymi myślami, no i nieprzytomnymi pacjentkami.

~

Po kolejnych dwóch godzinach, nagle Iris zajęczała, a Sarah się momentalnie ocknęła z drzemki.
- Iris? - Sarah dość cicho zwróciła się do detektyw, by w przypadku, jeśli to było jęknięcie przez sen, by jej nie wybudzać.
- Co… jest…? - Wychrypiała detektyw, otwierając jedno oczko.
- Iris! - Lekarka powiedziała głośno i uśmiechnęła się. - Jesteś… po operacji. Miałaś w sobie dwie kule i jedną dodatkową ranę. Ale już wszystko dobrze... - Wyjaśniła jej od razu Joyce, bowiem znając charakter detektyw, nie chciała ona, by owijać w bawełnę.
- A ty… cała? - Powiedziała cicho detektyw.
- Tak, dzięki tobie cała… - Sarah skierowała swoją dłoń na dłoń detektyw i lekko ją ścisnęła.
- Ja… ja wszystko… mam? Czy… - Wychrypiała Iris, a z jej oczka popłynęła łza. Chyba była przerażona, wizjami ewentualnych amputacji??
- Wszystko masz… - Sarah pogłaskała ją po policzku, ścierając i łezkę. - Zostaną ci tylko trzy blizny… na rączce, udku i pleckach…
- Aha… - Iris się minimalnie uśmiechnęła, i chyba gdzieś czymś poruszyła, bo zaraz zrobiła ciche "ał" - Leżę na cyckach, i se je gniotę… - Dodała, i cichutko parsknęła.
- Przynajmniej masz mięciutko… - Zachichotała Sarah, po czym zbliżyła się do jej uszka. - A jak już wstaniesz, to porządnie ci je wymasuję. - Wyszeptała jej do uszka, a ta cicho zachichotała.
- Dasz mi coś przeciwbólowego? - Spytała Iris - Czuję się kiepsko… może być i zastrzyk w tyłek, hehe…
- Och, skoro nalegasz… za chwilkę wracam. - Sarah wstała i poszła do salki zabiegowej, by zabrać stamtąd strzykawkę, prosząc o nią doktora Rhysa, który był w pomieszczeniu.

Gdy wróciła do salki, w której leżała Iris, podeszła do jej łóżeczka, zasunęła parawan wokół łóżka, delikatnie podwinęła jej narzutę, po czym podwinęła sukienkę i ściągnęła nieco majteczki.
- Rozluźnij nieco pupcię… - Powiedziała, przecierając tyłeczek Iris płynem odkażającym na sterylnej gazie.
- Mhm - Mruknęła detektyw. Sarah macnęła pośladek, sprawdzając, czy rzeczywiście jest dość rozluźniony i będąc(?) zadowoloną z efektu, wbiła igiełkę głęboko w tyłeczek i podała dawkę morfiny.
- Ałć… - Powiedziała Iris, gdy została ukuta, a po kilku chwilach, gdy było już po wszystkim, i morfina chyba zaczęła działać, jakby westchnęła z zadowolenia - To… ja sobie.. jeszcze poleżę… - Wyszeptała, i zasnęła.

Sarah poprawiła przykrycie Iris i odsunęła parawan, by po wybudzeniu detektyw nie odczuła tych klaustrofobicznych warunków. Zerknęła jeszcze na drugą pacjentkę, by ocenić jej stan. Kobieta również spała, miarowo oddychając, a jej opatrunek nie był zakrwawiony, więc chyba było wszystko w porządku. Joyce, nie mając póki co ochoty robić czegokolwiek, pozostała jeszcze przy łóżku Iris na jakiś czas, gdyby ta miała się znów wybudzić….

***

Znaleziono "zaginionego" Kleryka. Był uwięziony w kajucie trzech zakonnic, i wyglądał na dosyć poważnie zmaltretowanego. Duży guz na głowie, a właściwie nawet dwa, oba nadgarstki i kostki u nóg nieco pocięte, zapewne od jakiś więzów, które porozcinały skórę. No i największa, choć płytka rana na torsie… wycięty tam czymś pentagram! Ebenezer był nieprzytomny, i nagi.
- My się już nim zajmiemy, a pani niech odpoczywa dalej - Powiedział doktor Rhys, w towarzystwie asystentów.
- Na pewno pan doktor nie potrzebuje pomocy? - Sarah spojrzała jeszcze na stan Ebenezera, który nie zwiastował potrzeby jakichś szybkich operacji, ale pamiętała, że chirurg dość mocno sobie golnął i nie była do końca przekonana do jego dobrego stanu.
- Nie ma zagrożenia dla jego życia, sama pani widzi… ot rutynowe czynności… - Powiedział doktor.
- No… dobrze. Powodzenia. I proszę dawać znać, gdybym jednak była potrzebna… albo gdyby pani Iris się wybudziła. - Uśmiechnęła się do lekarza.
- Oczywiście… - Odparł Rhys. Sarah skinęła głową i wyszła ze skrzydła szpitalnego, w stronę holu pierwszej klasy, by tam znaleźć sobie jakieś miejsce do siedzenia na uboczu, ale jednak widząc innych ludzi… jakoś obawiając się na razie pozostać gdzieś sama.
- Witam. Coś dla pani? - Zjawił się po chwili przy niej kelner.
- Dzień dobry… poproszę gin z toniciem, na lodzie… - Odpowiedziała uprzejmie Sarah, wychodząc ze skrzydła szpitalnego, mając ochotę się jednak nieco rozluźnić.
- Już podaję, madame… - Kelner poszedł wykonać zamówienie. A ona patrzyła się na wielu ludzi, którzy równie co ona, nadal byli po wszystkim nieco nerwowi.

Restauracja zamknięta, przed nią dwóch marynarzy z karabinami, tu i tam kręcili się kolejni… na statku nastały dziwne chwile.

A pijąc już drinka, jakoś tak zrobiło się jej trochę zimno. Wypatrywała więc kogoś z obsługi, a gdy natrafiła niedaleko swojego miejsca siedzenia, zwróciła się do niego.
- Przepraszam, macie tu może jakiś… kocyk do okrycia się? - Znów grzecznie zapytała.
- Naturalnie madame, zaraz przyniosę…

Drink, przez który najpierw jej było zimno, ale potem rozgrzał jej ciało, ciepły kocyk, wydarzenia ostatnich godzin… Sarah zasnęła na fotelu.



Obudziło ją lekkie, ale uporczywe stukanie paluszkiem w ramię.
- …pani doktor Joyce? Proszę się obudzić, pani doktor Joyce? - Steward ciągle powtarzał jedno i to samo, a gdy Sarah w końcu zamrugała oczkami, kontynuował - Przepraszam, że panią budzę… pani Iris, pani przyjaciółka… ona robi straszny raban w skrzydle medycznym…

Była już godzina 18. A wybudzona Sarah, skulona bokiem na fotelu, poczuła, że pod kocykiem ma bose stopy… chyba sama ściągnęła półbutki, nawet nie wiedząc kiedy, by było jej wygodniej?
- Emm… już, tylko założę buty… - Odparła stewardowi i zerknęła pod fotel, by odszukać swoje półbutki. Steward zerknął na sekundkę na jej bose stópki, a potem kulturalnie odwrócił głowę w inną stronę… Sarah, pozostając jeszcze przez chwilę okryta kocykiem, by za szybko się nie wychodzić, pochyliła się i założyła buty na stópki.
- Gotowe. - Wstała, narzucając sobie kocyk na ramiona. - Idziemy?
- Ummm… jak madame nie zna drogi, to poprowadzę, ale na tym pokładzie jest moje miejsce pracy… - Odparł steward, lekko się uśmiechając.
- Aha, myślałam, że Pan tu przyszedł ze skrzydła medycznego… w takim razie pójdę… sama. - Skinęła głową, po czym ruszyła zajrzeć, co tam wyczynia Iris.

~

- …chcę do mojej kajuty!! Nie jestem umierająca!! Mam do tego prawo, sama decydować!! - Podchodząca do salki Sarah słyszała już wrzaski Iris, i… brzdęki jakiegoś rzucanego metalu? A z salki wypadł blady, i cichutko klący pod nosem asystent.
- A ten termometr, to ja ci w dupę wsadzę!! I to bez wazeliny!!

Sarah uśmiechnęła się szeroko, bo być może sama nie przepadała za tak kłopotliwymi pacjentami, to taka reakcja świadczyła, że Iris nabrała już sporo sił po operacji. Gdy zaś lekarka weszła do środka, ranna kobieta na innym łóżku, przytomna już, cicho chichrała, przytykając nakrycie do twarzy, by tego nie było widać, a Iris, półleżąc na boku, kurwiła na całego w swoim łóżku. Na podłodze leżała zaś… "basenik"(do siku), którą najwyraźniej detektyw cisnęła.
- Witam panie… - Sarah skinęła najpierw tej leżącej na łóżku obok, po czym podeszła do łóżka Iris. - Coś ty taka grzeczna, Iris? - Zapytała z drobnym uśmieszkiem.
- Termometr mi w tyłek wsadził, jak spałam! - Fuknęła detektyw.
- Jesteś po operacji jednak… muszą mierzyć twoje parametry… - Spokojnie odpowiedziała Sarah, delikatnie gładząc ją po ramionku. - No i nie możesz się tak gwałtownie ruszać… masz świeżo zszyte rany…
- Grrr - Zawarczała Iris, ale i po chwili lekko się uśmiechnęła - Zabierzesz mnie stąd? W końcu też jesteś lekarką… możesz mnie mieć na oku w kajucie?
- Iris… jesteś jednak po dość ciężkiej operacji… Lepiej, na wszelki wypadek, mieć pod ręką salę zabiegową… - Lekko się skrzywiła Sarah, przede wszystkim na myśl na to, że detektyw w swojej kajucie może nie zachowywać się zgodnie ze wskazaniami. - Ja tu mogę z tobą zostać, przez cały ten czas… - Ścisnęła jej dłoń.
- Phi… - Powiedziała Iris, i położyła się znowu na brzuchu, z markotną miną - A ciekawe, jak ja się mam teraz wysikać…
- No tak, głupi asystent ci “zabrał” basenik… - Pokręciła głową Sarah, po czym odszukała wzrokiem leżące na podłodze naczynie, po czym poszła je podnieść i wróciła do Iris, by wytrzeć je gazą. - I tak nie powinnaś jeszcze chodzić… pomogę ci… - Dodała, zasuwając parawan i wsuwając delikatnie między nóżki detektyw naczynie.
- Ehhh… ale to wszystko głupie… - Mruknęła Iris. No i po kilku minutach było po wszystkim…

- No ale mają tu jakieś nosze, albo te… wózki?? No i Sarah, moja droga… kulka w nodze albo ręce, to nie tak strasznie, jak gdzie indziej? No weź, ja tu nie chcę spać… - Marudziła dalej detektyw.
- No dobra, porozmawiam z lekarzem pokładowym. - Wzdychnęła Sarah, pogodzona z tym, że Iris nie da jej z tym spokoju. - Od razu mam iść, czy jeszcze coś potrzebujesz?
- Idź, idź! - Iris wyszczerzyła ząbki.

Sarah ruszyła do gabinetu, gdzie liczyła zastać doktora Rhysa. Siedziało tam jednak dwóch innych facetów, wiekiem o wiele młodszych od samego chirurga. Na widok Joyce obaj wstali po genlemańsku.
- Dzień dobry pani, w czym możemy pomóc? - Spytał jeden z nich.
- Czy panowie mają teraz dyżur? - Zapytała ich, sądząc, że starszy chirurg mógł skończyć swoją zmianę.
- Doktor Oscar Kelly…
- Doktor Charles Saunders, w czym możemy pomóc? - Przedstawili się, i ponowili pytanie.
- Jestem doktor Sarah Joyce, razem z doktorem Elliottem Rhysem zajmowałam się dwoma pacjentkami z ranami po postrzale… i właściwie teraz jestem tu w sprawie jednej z nich. Tej głośniejszej. - Z lekkim uśmiechem spojrzała czujnie po mężczyznach. - Jej stan po operacji jest bardzo dobry, a sprawia wam tu pewne problemy… tak się składa, że to moja towarzyszka w kajucie, więc mogłabym ją wziąć do siebie i mieć na nią tam oko.
- Ummm… - Zapowietrzył się Kelly.
- Tak! Znaczy się… tak, to chyba nie będzie problem, jeśli pozostanie ona pod pani okiem. No i oczywiście, na waszą odpowiedzialność… obu dam…
- Oczywiście. - Pewnie wypowiedziała te słowo Sarah, choć w głowie szalały jej wątpliwości pod kątem zachowania Iris. - Musi ona coś podpisać?

Obaj doktorzy spojrzeli po sobie zdziwieni, na ostatnie słowa Sarah.
- To… dobry pomysł! Tak, zaraz coś napiszemy.
- I przygotujemy kilka drobiazgów, które panie wezmą ze sobą do kajuty?
- Jasne. Jacyś asystenci pomogą przenieść ją na wózku lub noszach? - Zapytała lekarka.
- Wózki chyba tu mamy… a panie z pierwszej klasy? (Sarah potwierdziła kiwnięciem głowy) Są windy, wózeczek się zmieści… przy układaniu do łóżka, może być pomoc asystentów, albo nawet stewardów, jak sobie panie życzą…
- Dobrze, to ja pójdę przekazać wieści i przygotuję ją do przenosin. Widzimy się za moment?
- Tak, oczywiście…

Joyce wróciła do Iris, z kamienną twarzą, siadając na zydelku koło niej. Przez moment trzymała ją w niepewności, po czym się uśmiechnęła.
- Udało się, jedziemy do kajuty.
- Jesteś kochana! - Iris się szeroko uśmiechnęła, po czym… ucałowała dłoń Sarah.
- No weź, weź… - Zachichotała, po czym nachyliła się jej do uszka i szepnęła. - Nawet nie musiałam im obciągać, żeby się zgodzili. - Zaczęła się chichrać, wspominając sytuację z przejściem pomiędzy drugą, a pierwszą klasą.
- Oj weź, bo cię trzepnę… - Powiedziała cichutko Iris, ale i ona Zachichotała.

Wkrótce zjawili się dwaj doktorzy z wózkiem, małym pakunkiem dla Sarah, i odręcznie wypisanym papierem, które miały podpisać obie. "Pacjentka Iris Rogers, opuszcza na własne życzenie hospicium okrętowe RMS OLYMPIC, udając się do swojej kajuty, pod opiekę doktor Sarah Joyce", no i data, podpisy obu lekarzy… detektyw łypnęła złowrogo na Kelliego, ale podpisała… Sarah… od razu podpisała dokument.


Przyszła więc kolej, by Iris przenieść ostrożnie z łóżka na wózeczek, w czym pomagała cała trójka, i w końcu można było wracać do kajuty. Sarah pojechała z Iris do wind, następnie zjechały na swój poziom. Tam zapytała jednego ze stewardów, jak dotrzeć do kajut od wind i pojechała na miejsce, aż w końcu zawiozła ją do samej sypialni.
- No, jesteśmy… myślisz, że damy radę cię przenieść na łóżeczko, czy zawołać kogoś? - Choć Sarah wolałaby, aby ktoś zabezpieczał wstawanie, tak spodziewała się, że Iris nie będzie chciała czyjejkolwiek pomocy przy tym.
- A dasz radę z moim wielkim tyłkiem? A nie… moment, to twój… - Palnęła nagle detektyw, której zdecydowanie wrócił humorek, i roześmiała się głośno.
- Ha, ha, ha. - Ironicznie wypowiedziała Sarah, ale z lekkim uśmiechem na ustach. - Za to ja się boję, że twoje wielkie cycuszki mnie przeważą. - Odpowiedziała, pokazując język Iris… która zaczęła już wstawać, z kropelkami potu na czole.
- Uhhh… nie… lepiej niech ktoś przyjdzie - Powiedziała po chwili detektyw, odpuszczając z markotną miną. Lekarka łagodnie się do niej uśmiechnęła, jeszcze upewniając się, czy siedzi w wygodny póki co sposób.

Sarah zadzwoniła więc po obsługę, i poprosiła o dwóch silnych stewardów… zjawili się w kilka minut. I znowu, wspólnymi siłami, przeniesiono Iris z wózka na łóżko, choć chciała do pozycji siedzącej.
- Dzięki panowie… - Mruknęła.
- Bardzo nam pomogliście, dziękujemy. - Bardziej oficjalnie, z uśmiechem dodała Sarah do stewardów.
- No a skoro już tu jesteście, czy możemy zamówić kolację do kajuty? - Spytała Iris.
- Tak proszę pani, oczywiście. Wielu gości na obecną chwilę tak robi…
- Sarah, moja droga, co jemy? Zerkniesz w kartę? (są w kajutach) Ja bym miała ochotę na kurczaczka… i czerwone winko? - Spojrzała szczerząc ząbki do lekarki - No co? To na utratę krwi, tak słyszałam??
- Powiedzmy… - Odpowiedziała Sarah. - W małej ilości… choć niekoniecznie na samą utratę krwi, ale niech ci będzie. Poprosimy dwa razy kurczaka z ryżem i warzywami, oraz jedno czerwone wino.

Jeden ze stewardów zanotował w notesiku, po czym obaj opuścili kajutę…

- Jest czas, to może, ja bym się jakoś przebrała, co? - Zamrugała ślipkami Iris - No… tylko musisz mi we WSZYSTKIM pomóc?
- No jasne, kochana. Pomogę ci z czym tylko chcesz. - Uśmiechnęła się Sarah, podchodząc do łóżka Iris, by zająć się rozbieraniem detektyw. Po kilku więc naprawdę długich chwilach, i w iście ślamazarnym tempie, Iris została rozebrana do golasa, a potem ubrana w koszulę nocną… i na życzenie chichrającej detektyw, bez majteczek. W końcu i jako tako wgramoliła się do łóżka (ał, ał, ał), została przykryta kołderką, no i gotowe. A Sarah aż się trochę spociła.
- Dzisiaj sobie jakiekolwiek mycie daruję… - Parsknęła Iris.
- Okej… może nawet lepiej, żeby nie naruszać opatrunków. - Odpowiedziała Sarah, siadając na swoim łóżku i wycierając sobie spocone czółko chusteczką. - Ale… jeszcze raz chciałam ci podziękować. Jakby nie ty… pewnie skończyłabym martwa… - Smutno dodała lekarka.
- Kochana… - Iris wyciągnęła do niej dłoń, a gdy Sarah położyła swoją, w jej, detektyw znowu ją ucałowała z wierzchu - Ja również dziękuję, zajęłaś się mną…
- Dla mnie to moja praca, tą leżącą obok ciebie też się zajmowałam… a ty… cała się poświęciłaś… - Sarah nachyliła się, by pocałować Iris w policzek. A Iris w ostatnim momencie obróciła buźkę, efektem czego, Sarah cmoknęła ją w usta! Detektyw zachichrała, po "skradzionym" pocałunku… a Sarah z początku wyglądała na nieco zaskoczoną, ale po chwili parsknęła i zachichotała.
- Zawsze i wszędzie, moja droga, zawsze i wszędzie… - Iris pogładziła policzek Sarah.
- Ale nieco zmieniając temat… nie wiem, czy już wiesz, ale… Tavion nie żyje. A Pastor też jest ranny, bo te “siostry” go złapały i więziły. I ty jesteś ranna… A na dodatek, zamach był na księcia Prusji… więc też gruba sprawa. - Przekazała wszystko Iris, by ta nie była później zła, że nie przekazywała jej ważnych faktów dla ich dalszej wyprawy.
- Opowiedz mi wszystko, ze szczegółami, co zaszło w restauracji, proszę… - Iris spojrzała jej w twarz, czule się uśmiechając.

Sarah opowiedziała wszystko, od momentu samego ataku, ratowania Iris, a także wszystkiego tego, co działo się po ataku, a także czego dowiedziała się od przesłuchujących ją oficerów.
- Chciałabym odzyskać mój pistolet - Powiedziała stanowczym tonem Iris - I porozmawiać z kapitanem statku. Przeszukać kajutę tych zakonnic, obejrzeć ich ciała, wypytać świadków, Ebenezera… coś mi tu nie pasuje, w całym tym zamachu… przeprowadzimy śledztwo! Wątpię, by załoga statku sobie sama poradziła. Zostaniesz… moją asystentką? - Spytała Sarah już bardziej wesołym tonem - Detektyw Sarah Joyce! - Mrugnęła do niej.
- Emm… pistolet na pewno spróbuję odzyskać, ale… czy reszta, to nasza sprawa? Zamach był na tego Księcia, a my płyniemy odzyskać Evelyn. - Zafrasowała się Sarah. - No i najważniejsze, że ty jesteś… przez kilka dni nie w pełni sprawna. Czy… angażowanie się w to w tym momencie jest nam potrzebne?
- Hmh - Mruknęła Iris, i przywołała bliżej do siebie Sarah kiwaniem paluszka… a gdy ta się zbliżyła, detektyw objęła ją ręką za kark, i przyciągnęła mocno do swojego cycuszka, przytulając tam lekarkę policzkiem - A masz lepsze zajęcia na resztę podróży… poza podcieraniem mi tyłka? Hahaha!
- No… podcierałabym go bardzo dokładniutko i starannie… - Chwilkę Sarah miała poważną minkę, ale za moment parsknęła. - No niby nie ma nic do roboty… ale jak niby chcesz przejrzeć te wszystkie miejsca, ciała, porozmawiać z kapitanem statku, sama będąc słabo mobilna?
- Będziesz mnie woziła, będą mnie nosili, kapitan raczy ruszyć tyłek z mostku, wszystko jedno! To gruba sprawa, owszem, i powinniśmy w nią i zaangażować resztę naszych towarzyszy, każdy się na czymś zna, i każdy będzie umiał w czymś pomóc. Lepiej chyba tak, niż dopłynąć do portu, i nadal nic nie wiedzieć, jak te osły? - Ucałowała ją w czółko, nadal przytuloną do jej piersi.
- Hmm… no jeśli inni będą mogli też się tym zająć… to nie jest to zły pomysł. - Uśmiechnęła się lekko Sarah. - Czyli nasza kajuta zmieni się w biuro detektywistyczne?
- No ba… ale i nie… - Parsknęła Iris - Ja ich tu wszystkich nie chcę gościć, żeby mi tu się gapili na moje rajstopy wiszące na krześle… pomyślimy co i jak, gdzie jakieś spotkania i narady urządzać… zaczynamy od jutra rano. Zgoda?
- Zgoda… i tak mam szczęście, że mnie jeszcze teraz po nocy nie będziesz gonić. - Zachichotała Sarah.
- Hmmmm… - Zamyśliła się wielce Iris, patrząc Sarah w twarz, z powstrzymywanym uśmieszkiem.
- Ani o tym nie myśl! Ja też mam termometr! - Zaśmiała się lekarka. A detektyw pokazała jej jęzorek, i po chwili też się zaśmiała.
- No już dobrze, dobrze…
- Eh, i gdzie ten obiad? - Sarah spojrzała na zegarek. Była 19:07 - Ja tu mam agresywne pacjentki do nakarmienia… - Zaśmiała się.
- "Pacjentki"? - Iris uniosła brewkę.
- Tak tylko powiedziałam. - Zachichotała Sarah. - A co, byłabyś zazdrosna, gdybym nie tylko tobą się zajmowała?
- Oj i to jaaak… - Detektyw znowu pocałowała czółko lekarki.
- Ale że powiedziałam “agresywna”, to nie masz problemu? - Z lisim uśmieszkiem zapytała Joyce.
- Udaję, że tego nie słyszałam, franco! - Zaśmiała się Iris, i ścisnęła trochę mocniej ręką objęty karczek Sarah, która znów zachichotała.

Po kilku minutach steward przyniósł posiłki oraz wino. Na początku Sarah chciała karmić Iris, ale ta dość szybko okazała niezadowolenie tym faktem i próbowała możliwie sama zjeść posiłek, sporadycznie tylko korzystając z pomocy lekarki. Sarah także wydzielała jej małe porcje wina, aby detektyw nie przesadzała teraz z upojeniem alkoholowym, zwłaszcza w kontekście zażytej wcześniej morfiny.


Gdy już zaś pojadły, a Iris sobie zapaliła papierosa, Sarah zaś drewnianą fajkę, detektyw wyraźnie nad czymś myślała, patrząc od czasu, do czasu, na zegar na ścianie…
- Trochę się tego boję, ale co tam tak myślisz? - Zapytała w końcu lekarka, nie wytrzymując dłużej tego oczekiwania na wynik rozmyślania detektyw.
- Po zamachu już zostało "zmarnowane" wiele godzin… nie mówię, że chcę już działać, ale wypadałoby jeszcze dzisiaj poinformować kapitana, spytać o jego zgodę, dać mu się z tym przespać, i takie tam? - Detektyw spojrzała z poważną minką na lekarkę.
- No i tyle z mojego spokojnego wieczoru… - Rzuciła w powietrze Sarah kręcąc głową, ale po chwili prychnęła i nieco się uśmiechnęła. - A powiedz mi, chcemy, żeby ten kapitan tak wprost korzystał z naszej pomocy, wręcz mu ją proponujemy i o większości rzeczy mu mówimy, czy działamy niezależnie?
- Proponujemy pomoc, i o wszystkim informujemy… tu nie ma miejsca na prywatne gierki? - Iris się do niej uśmiechnęła.
- Okej, to skoro i tak nie mam wyjścia… coś już się wcześniej może orientowałaś, jak można dostać się do tego kapitana? - Zapytała lekarka.
- Nie mam najmniejszego pojęcia… - Powiedziała Iris i się roześmiała.
- To może chociaż jakieś rady, od doświadczonej pani detektyw do świeżynki, co ma zrobić, żeby kapitan ją dopuścił do rozmowy i wysłuchał? W tej chwili raczej nie będzie chciał rozmawiać z każdą osoba, która od tak sobie tego zażyczy… - Sarah wygladala na lekko zmartwioną swoim zadaniem.
- Powiesz, że jest na pokładzie detektyw, ze swoimi… pomocnikami - Iris krzywo, choć wesoło się uśmiechnęła - I mogą pomóc wyjaśniać, co tu zaszło. A lepiej mieć już jakiś wgląd w sytuację przed dopłynięciem do portu, niż tam dotrzeć w niewiedzy… i jak kapitan chce, może tu na chwilę wpaść na rozmowę… może być taka gadka?
- No tyle, to bym wymyśliła… - Lekko skrzywiła się Sarah. - Bardziej mi chodzi, co mam mu powiedzieć, jak zacznie mi odmawiać, zbywać, czy coś? Czemu akurat największym ratunkiem dla niego w obecnej chwili jest unieruchomiona detektyw? No i… co odpowiedzieć, jak zapyta, czemu chcemy mu pomóc i co my będziemy z tego mieć?
- Co z tego będzie miał? Wiedzę… no i błyśnie przed admiralizacją "Białej Gwiazdy", że wziął sprawy we własne ręce, i już rozpoczął wyjaśnianie tej tragedii, a nie "bezczynnie" płynął do celu przez kolejne dwa dni? A my? No… może się nasze nazwiska znajdą w jakiś gazetach, i usłyszy o nas pół świata? A o związanych z tym korzyściach, chyba nie muszę mówić? - Iris wyszczerzyła ząbki.
- No… dobra. - Lekarka nie wyglądała najpewniej. - Myślisz, że powinnam się jakoś szczególniej ubrać, by być bardziej… przekonująca?
- Wszyscy uwielbiamy wgląd w twoje cycuszki, moja droga, tym razem jednak chyba byłby wskazany profesjonalny strój? - Detektyw zachichotała.
- Ha, ha, ha. - Pokręciła głową Joyce. - Wyobraź sobie, że w kitlu lekarskim prawie w ogóle nie pokazuję cycuszków. I jakoś mi to NIE przeszkadza. Miałam na myśli, czy ubrać się zwyczajnie, jakąś suknię, nie odsłaniającą cycków, czy w ogóle… mam pożyczyć garnitur?
- W czymkolwiek nie pójdziesz, poza jedynie sukniami balowymi, chyba będzie dobrze? - Mrugnęła do niej Iris, a potem udała zdziwienie - W moim garniturze?
- Nie wiem, czym dla ciebie jest profesjonalny strój, dlatego powiedziałam, że garnitur… ale mogę iść tak, jak jestem. - Odpowiedziała Sarah, cały czas ubrana w sweterek oraz spódniczkę za kolana, a Iris skinęła potakująco głową.
- No to… idę… - Uśmiechnęła się lekko lekarka i ruszyła w stronę drzwi, ale nagle stanęła. - Tylko nic tu nie brój i staraj się za wiele nie ruszać. Musisz się szybko wyleczyć. - Uśmiechnęła się mocniej i wyszła z kajuty, kierując się na mostek statku.
 
Jenny jest offline  
Stary 01-10-2022, 11:32   #38
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Podróż mijała mu całkiem przyjemnie. Pierwszej nocy na statku zaliczył piękną panią doktor, która pomimo młodego wieku, wykazywała się zarówno ogromnym doświadczeniem jak i płynącym z jej wieku entuzjazmem i apetytem. Obiecał sobie, że na jednorazowym numerku się nie skończy, szkoda było zmarnować taki potencjał, a miał ochotę wypróbować z nią jeszcze kilka pikantnych zagrań.

Jednak przez kilka ostatnich dni, do niczego nie doszło. Nie było okazji, a on nie miał zamiaru się narzucać. Mijali się gdzieś na statku, więc przeważnie kończyło się na powłóczystych spojrzeniach, które, jak John miał nadzieję, kryły w sobie obietnicę. Zauważył, że Sarah spędza sporo czasu z Iris i miał wrażenie, że chyba nie tylko na plotkowaniu czy lekturze. “Hmm… może kiedyś udałoby się obie Panie namówić na coś więcej” - przez moment rozmarzył się, obserwując obie kobiety znad szpalty nieaktualnego już wszak ostatniego numeru “The independent”. “Może kiedyś wymyślą sposób, by i na statki dostarczać aktualną prasę” - pomyślał.

Nie mógł narzekać na nudę, tak luksusowy statek jakim była ich jednostka, oferował wiele rozrywek. Z kilku z nich skorzystał, starając się utrzymywać formę fizyczną i umysłową. Basen, sauna, kort do squasha czy siłownia, stały się jego codzienną rutyną, nic innego mu bowiem nie pozostawało. Liczył, że zdoła poznać jakieś interesujące niewiasty, ale jakoś przez ostatnich kilka dni nie miał szczęścia.

Zrobił przegląd zabranego ze sobą ekwipunku, kiedy akurat Taviona nie było w kajucie. Szczególnie zadowolony był ze swoich dwóch ostatnich zakupów. Odebrał je w Filadelfii w renomowanym sklepie “McCoy’s Outdoor”. Pierwszym był jeden z ostatnich modeli Winchestera - Model 54. Piękny sztucer myśliwski z oksydowana na czarno lufą i zamkiem, w łożu z hebanowego drewna - kaliber .30-06 Springfield miał dwie zalety, moc i popularność, można go było kupić wszędzie, niemniej od razu zaopatrzył się w kilka pudełek renomowanej amunicji z logo fabryki ze stolicy stanu Illinois. Optyka Leuopolda dopełnia całości wyposażenia sztucera.


Drugim nabytkiem był rewolwer nowego, solidnego kalibru 0.357 magnum. Nie miał jeszcze okazji nawet go przestrzelać. Jednak opinie wśród znajomych miał niezłe, a i prezentował się okazale. Grant musiał przyznać, że prócz pięknych kobiet i koni, lubił piękną broń. I ten zakup idealnie wpisywał się w jego gusta.


Udało się wreszcie umówić na lunch w większym gronie. Grant miał nadzieję, na to, że znajdzie czas na dłuższą pogawędkę z Sarah… i może z Iris. Siedzieli razem przy wspólnym stole, kiedy rozległy się krzyki. Zajmował tradycyjnie miejsce przodem do wejścia do sali jadalnej. Nawyk z pracy… który był dla niego naturalny jak oddychanie… Trzy zakonnice wchodzące do sali wzbudziły jego zainteresowanie, ale nie podejrzenia. Po prostu zdziwiła go obecność trzech katolickich siostrzyczek na pokładzie pierwszej klasy. Prześlizgnął po nich wzrokiem, wracając do zainteresowania posiłkiem, kiedy krzyk przestrachu z powrotem kazał mu spojrzeć w kierunku wejścia.

Potem zadziałał już odruchowo, nurkując na glebę i chowając się za wywrócony stół. “Kurwa…’ - zaklął, przeklinając samego siebie, za nie zabranie broni. Słyszał strzały z pistoletu maszynowego, krzyki trafionych… spróbował wyjrzeć za osłonę, kiedy minął go Tavion z nożem do steków w ręku. Chciał złapać idiotę za nogawkę, ale nie zdążył bo sekundę później jego trup już leżał obok. Rozglądał się za czymś czym mógłby cisnąć w strzelających, ale w międzyczasie jeden z pasażerów odpowiedział ogniem, zginął równie szybko jak ich towarzysz. Wszystko działo się bardzo szybko… Brawurowy kontratak Iris zakłócił zamach… potem potężny wybuch rozdarł powietrze w sali, miotając meblami…

Zamach skończył się równie gwałtownie jak zaczął. Zerwał się na nogi i omiótł sale spojrzeniem, Sarah zajmowała się postrzeloną panią detektyw, a marynarze już nieśli nosze by zabrać bohaterską Rogers… on sam sprawdził puls ich postrzelonego towarzysza… zupełnie niepotrzebnie, jego szkliste oczy były zupełnie martwe.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 01-10-2022, 12:17   #39
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Po kilkunastu minutach dotarła w końcu, mniej więcej gdzie chciała, tam jednak, na jej drodze stało dwóch uzbrojonych marynarzy. No i oczywiście…
- Dalej wstęp wzbroniony proszę pani!
- Zakaz wejścia! - Powiedział drugi, a obaj uważnie Sarah obserwowali.
- Chciałabym porozmawiać z kapitanem, mam propozycję wsparcia w rozwikłanie sprawy tego zamachu przez osobę profesjonalnie zajmującą się takimi rzeczami. - Powiedziała Sarah, starając się brzmieć pewnie, choć obecność broni, zwłaszcza w kontekście tego, co kilka godzin temu się wydarzyło, nieco ją peszyło.
- Eeee…? - Zdziwili się obaj.
- Nie? - Dodał w końcu jeden z nich.
- A może spytacie najpierw kapitana, czy odrzuci bezpłatną ofertę pomocy profesjonalnej detektyw? - Westchnęła Sarah. - Słuchajcie, jeden z moich kompanów zginął, druga kompanka została ranna. Więc nie myślcie, że przychodzę tu marnować czyjkolwiek czas, bo naprawdę nie miałabym na to w tej chwili ochoty. - Starała się ich przekonać do współpracy lekarka.
- A… skąd my mamy wiedzieć, czy pani nie jest kolejną… szurniętą babą, i znowu będzie jakaś bomba, albo coś? - Powiedział jeden z marynarzy.
- No… właśnie! I po co zaraz do kapitana? Może pani porozmawiać z kimś innym!
- Może spytacie doktora Rhysa, kto mu pomagał operować rannych po tym zamachu? I możecie mnie przeszukać, od stóp do głów? - Powiedziała Sarah do tego, co zarzucał jej bycie szurniętą babą, na co ten się świńsko uśmiechnął, po czym zwróciła się do drugiego. - Może dlatego chcę porozmawiać z kapitanem, bo to i tak on będzie decydował, czy zdecyduje się na naszą pomoc? Chyba każdy ma tu sporo do roboty, to po co marnować wszystkim tym osobom czas, żeby i tak trafić do kapitana?
- No nie wiem… - Padła wkurzająca odpowiedź. I Sarah już miała coś odpowiedzieć, gdy pilnowane przez nich drzwi zostały otwarte, a pojawił się w nich jakiś oficer.
- Co tu się dzieje? - Powiedział, wpatrując się w lekarkę. Ta więc wyjaśniła wszystko jeszcze raz, mając już spore nerwy.

- Hmmm… - Zamyślił się oficer, a Sarah zaczęła pulsować żyłka na czole.
- Nie… - Zaczął, gdy z wnętrza odezwał się jeszcze ktoś.
- Ja tą panią znam, i rozmawiałem z Rhysem - Drzwi zostały bardziej uchylone, i pojawił się drugi oficer - Niech wejdzie. Pani Sarah… Juice?
- Joyce… - Powiedziała Sarah, w końcu odczuwając pewną ulgę, spoglądając po strażnikach nieco władczym wzrokiem, by się rozstąpili i zrobili jej przejście. A przy wchodzeniu, zauważyła, iż ten pierwszy oficer, miał rewolwer w dłoni, schowany za plecami!
- Z tego co słyszałem, ma pani sprawę do kapitana - Powiedział ten drugi, sympatyczniejszy, lekko się uśmiechając, i zapraszając gestem dłoni, by lekarka weszła głębiej na mostek, gdzie przebywało kilka innych osób, znajdujących się na swoich stanowiskach, i zajmujących chyba… no… prowadzeniem statku? Na jakimś fotelu, w centralnej części, siedział zaś starszy jegomość z licznymi naszywkami na rękawach munduru, chyyyba sam kapitan "Olympica"? Spoglądał na nią z zainteresowaniem…
- Panie… kapitanie? - Niepewnie zapytała Joyce, czując się nieco przytłoczona obecnością także innych oficerów w pomieszczeniu, ale czuła, że skoro już tu dotarła i mężczyzna spoglądał na nią z zainteresowaniem, to spora trudność już za nią. - Chciałam zaoferować bezpłatną pomoc profesjonalnej detektyw wraz z jej pomocnikami, w celu zbadania sprawy zamachu. - Konkretnie wypaliła, z czym do niego przyszła.
- Kapitan George Ernest Warner, mający pecha, po dwóch tygodniach od objęcia dowództwa, mieć taką tragedię na głowie… tak… a pani to… owy detektyw?
- Nie, jej pomocnica. Sarah Joyce, lekarka, jak już tu jeden z panów oficerów mówił, pomagałam doktorowi Rhysowi operować rannych po wypadku. - Westchnęła nieco Sarah. - Ta detektyw, właśnie została ranna w tym zamachu. Dlatego szczególnie jej zależy, aby rozwikłać tę sprawę. Natomiast płyniemy razem do Ameryki Południowej z jeszcze pię… teraz już czterema dodatkowymi osobami, również o przydatnych umiejętnościach do przeprowadzenia śledztwa. Podejrzewam, że macie sporo pracy z zabezpieczeniem statku, poza tym… przydałby się wam ktoś bez munduru oficerskiego, kto jest w stanie trochę więcej powęszyć, no i przede wszystkim, ma w tym większe doświadczenie?
- Czy fakt, że jest ranna, nie będzie utrudniał jej zadania? - Powiedział kapitan Warner, po czym odpalił sobie drewnianą fajkę - Pani wybaczy, zaproponowałbym gdzieś usiąść, ale nie ma gdzie… chwilowo powiem więc tak, jednak chciałbym się poradzić moich oficerów. Odpowiedź ostateczna zaś najdalej do jutrzejszego poranka, jeszcze przed śniadaniem?
- Chciałam tylko dodać, że bycie ranną… z jednej strony trochę utrudni bezpośrednie działanie Iris Rogers, naszej detektyw, ale z drugiej, będzie mogła skupić się na planowaniu i zbieraniu informacji od większej ilości osób. - Chciała jeszcze możliwie przeciągnąć kapitana na ich stronę Sarah. - A tak w ogóle, to myślę, że w zupełnie innej sytuacji będzie Pan Kapitan, jeśli uda mu się wyjaśnić, co naprawdę tu się stało, niż gdy skupi się jedynie na dopłynięciu do celu. Pani detektyw została postrzelona, pan Tavion z naszej drużyny zginął, sama pomagałam leczyć rannych. Proszę nie mieć wątpliwości co do naszych intencji, jesteśmy po Waszej stronie. - Zerknęła po wszystkich oficerach w zasięgu wzroku. - A jeśli Pan Kapitan by się zdecydował na naszą pomoc, najlepiej będzie porozmawiać bezpośrednio z detektyw Rogers o dalszych krokach. - Ukłoniła się lekko na koniec swojej wypowiedzi, ale czekała, czy jeszcze dostanie jakąś odpowiedź, czy będzie miała już wyjść.
- Weźmiemy to wszystko pod uwagę, tak… - Kapitan pyknął fajkę, po czym wstał ze swojego fotela, i zrobił dwa kroki w kierunku drzwi wyjściowych mostka - Dziękujemy za ofertę, pani Joyce, i mimo panującej sytuacji, życzę miłej nocy?
- Wzajemnie, Panie Kapitanie i tego samego życzę Panom Oficerom. - Dygnęła i pokłoniła się lekko wszystkim, po czym skierowała się do wyjścia… a kapitan razem z nią.
- Kapitan opuszcza mostek! - Padła komenda.

Na zewnątrz zaś, po minięciu marynarzy stojących na warcie, i zrobieniu jeszcze kilku kroków, kapitan Warner zerknał na Sarah, i pyknął fajkę. Zatrzymał się, wpatrując na chwilę w morze.



- Panienka przyjdzie do mojej kajuty o 23? - Powiedział cichym tonem, spoglądając już na Sarah.
- Umm… - Zdziwiła się nieco Sarah, skąd taka prośba, ale… niezależnie od tego, co miał w zamiarze Kapitan, raczej nie pomogłoby sprawie, gdyby odmówiła. - Dobrze. Będę. - Skinęła głową i mimo niepewności, zmusiła się do uprzejmego uśmiechu.
- Do zobaczenia więc wkrótce… - Warner skinął jej głową, po czym wrócił na mostek.
- Kapitan na mostku! - Padła znowu kolejna komenda, gdy zniknął po chwili za drzwiami. Sarah westchnęła i ruszyła w stronę swojej kajuty.

~

Gdy wróciła do ich kajuty, zrelacjonowała przebieg swoich pierwszych godzin jako asystentki detektyw, czyli tego, jak dostała się na mostek i co powiedział jej kapitan, a nawet to, że zaprosił ją do siebie o 23, choć nie znała do końca celu tego zaproszenia, ale źle byłoby odmówić, zważywszy na dopiero co przekazaną propozycję współpracy. Powiedziała, że wtedy dopyta o rewolwer detektyw, bo podczas propozycji współpracy wolała na razie o tym nie wspominać, by chętniej oficerowie przystali na współpracę.
- Mhm - Mruknęła Iris, słuchając relacji Sarah, od czasu do czasu kiwając głową - Mam tylko nadzieję, że… nie po to cię wzywa do swojej kajuty, by zbałamucić?
- Nie wiem po co… - Zastanowiła się lekarka. - Powiedział to dopiero, gdy wyszedł ze mną na zewnątrz… Myślisz, że on… wzywa mnie tylko… po to?
- A choliba wie… a co, boisz się? - Detektyw spojrzała uważnie w twarz Sarah.
- Chyba nie… - Zastanowiła się Joyce. - Jakoś sobie poradzę. Czego by tam nie chciał…
- Wiesz… może to zabrzmi… dziwnie… ale uważaj na siebie, dobrze? - Iris się miło uśmiechnęła do Sarah.
- No tak, najłatwiej tak powiedzieć, jak najpierw sama jeszcze teraz szybciutko mnie wysłałaś do kapitana… a teraz, to uważaj na siebie. - Lekko naburmuszona odezwała się lekarka, po czym lekko się uśmiechnęła. - Dam sobie radę.

~

Sarah pomogła jeszcze w kilku czynnościach Iris, z którymi ta miała trudności, po czym uznała, że jednak musiałaby zmienić swój lekko zapocony, sfatygowany dniem strój. Zdecydowała się ponownie na swój najczęstszy strój, w którym pojawiła się u profesora Blooma. Był elegancki, ale znów nie był wprost sukienką, przez którą czułaby się, jakby przyszła na randkę z kapitanem. Lekko się wyperfumowała, nałożyła makijaż, by pokazać się z dobrej strony przed Kapitanem, po czym zerknęła na Iris.
- Myślisz, że jestem gotowa? - Zapytała lekarka, z lekką obawą w głosie.
- Normalnie, to bym powiedziała, żebyś wzięła ze sobą chociaż nożyk… no ale w końcu to nie byle kto, tylko kapitan tej wielkiej wanny….więc, baw się dobrze? - Powiedziała Iris, i uśmiechnęła się, ale jakoś tak minimalnie… "krzywo"? Sarah mocno zmrużyła oczy.
- Chcesz, to zaraz cię wezmę na wózek i zawiozę do niego, to może ty się dobrze pobawisz? - Odparła lekko naburmuszona.
- Ojej… mraaauuu, kocik pokazuje pazurki! - Parsknęła Iris - To co, buziaczek i lecisz? - Uśmiechnęła się. Sarah westchnęła, lekko się uśmiechnęła, podeszła do Iris, po czym dała jej buziaczka prosto w usteczka, dość mocno przeciągniętego. Spojrzała jeszcze na detektyw z uśmiechem, zachichotała i wyszła, na spotkanie z kapitanem.



Kilka minut później, znalazła się przed odpowiednimi drzwiami, które pilnował uzbrojony marynarz.
- Dobry wieczór - Spojrzał na nią lekko zdziwiony - W czym mogę pomóc?
- Dobry wieczór, Pan Kapitan mnie zapraszał. - Odpowiedziała pewnie Sarah, choć również nieco zdziwiona, że pilnujący drzwi nie został uprzedzony o jej przyjściu.

Marynarz zastukał w drzwi…
- Tak? - Po chwili pojawił się w nich kapitan.
- Ma pan gościa?
- Tak… a teraz popilnuj drugich drzwi - Powiedział Warner, na co marynarz z "tak jest" udał się pięć metrów dalej.
- Zapraszam… - Kapitan zaś, gestem dłoni wskazał, by Sarah weszła.

Pomieszczenie było biurem, dosyć przytulnie urządzonym, a w jego rogu grał cicho gramofon…



- Dobry wieczór, miło, że pani przyszła - Warner, już bez munduru, uśmiechnął się do lekarki, po czym ucałował jej dłoń, zamykając za dziewczyną drzwi - Ślicznie pani wygląda…
- Dobry wieczór, dziękuję za komplement. - Lekko ukłoniła się Sarah, po czym rozglądnęła się po kajucie. - Ładnie tutaj. Odziedziczył Pan Kapitan te wnętrza w całości po poprzedniku, czy kajuta już została urządzona zgodnie z Pana Kapitana upodobaniami? - Zapytała z ciekawości.
- Zarówno jedno, jak i drugie - Mężczyzna lekko się uśmiechając, wskazał na miejsce przy biurku. A gdy Sarah się tam udała, on poszedł za nie - Proszę usiąść - Dodał, i czekał, aż lekarka usiądzie, zanim i on usiadł.
Sarah usiadła na wskazanym miejscu, starając się to zrobić delikatnie i z gracja, po czym założyła nóżkę na nóżkę, a jej dłonie spoczęły na własnych kolankach, jakby w lekko wstydliwej pozie.

Na samym biurku znajdowało się kilka przyborów do pisania, dwie książki, nieco papierów… choć wszystko starannie ułożone. Spojrzał na Joyce z pogodną miną.
- Winka? Szampana? Papieroska? Jakąś przekąskę? - Powiedział.
- Może… szampana? - Nieco niepewnie odpowiedziała Sarah, licząc, że w końcu dowie się o celu, w jakim zaprosił ją do siebie kapitan.
- Pani wybaczy na moment - Kapitan wstał, po czym udał się do gabloty. Stamtąd wyciągnął dwie lampki, i flaszkę szampana, postawił na biurku… i wrócił do gabloty. I po chwili znowu do biurka z jakąś srebrną tacką, przykrytą srebrną pokrywą. A pod ową pokrywą… miseczka z czarnym kawiorem. I trochę chlebka, i masełka.
- Ponoć owe jadło pasuje do trunku… spróbuje pani? Ja szczerze powiedziawszy, sam nigdy jeszcze kawioru nie jadłem - Uśmiechnął się, i otworzył butelkę z nieco głośnym "pop!", po czym nalał do lampek.
- Zdrowie ślicznej damy - Powiedział, i upił nieco szampana.
- I zdrowie Kapitana tak imponującego statku. - Odpowiedziała, również upijając dwa drobne łyki trunku.
- Pewnie pani się zastanawia, po co to wszystko… otóż decyzja już podjęta, ja od pierwszych minut, byłem za pomysłem, jaki został przedstawiony, potrzebowałem czasu do narady z oficerami… i większość się zgodziła.
- To… dobrze. - Odpowiedziała i lekko uśmiechnęła się Sarah. Nie była to sytuacja, po której miałaby okazywać wybuch radości, bo dotyczyła trudnej, sporej pracy, jakiej mieli się teraz podjąć. - Czy… ustalono także jakieś zasady, co do naszej współpracy?
- Każdy z was otrzyma coś w rodzaju… przepustki, która was upoważni do działania na całym statku, załoga zostanie poinstruowana. Wszelkie przesłuchiwania gości pierwszej klasy jedynie dopiero po uzgodnieniu ze mną… Macie dwa dni na przeprowadzenie śledztwa, tyle bowiem nam zostało czasu na zawinięcie do portu - Powiedział Warner - Codziennie o 18 chcę być informowany o waszych postępach, a drugiego dnia nocą, będziemy już na miejscu… zwiększyliśmy prędkość. W Caracas wszystkim się zajmą już miejscowe organy prawne.
- Co do szczegółów, to wolałabym, aby Pan Kapitan spotkał się też z detektyw Rogers… - Upiła kolejny łyczek szampana. - Ona z naszego grona, naturalnie, jest najbardziej kompetentna w tym, czego będziemy potrzebować. Ale oczywiście, jeśli w momencie przekazywania raportów, jeśli Pan Kapitan nie będzie miał możliwości do niej podejść, może je przekazywać ktoś inny z naszej… drużyny.
- Chętnie porozmawiam z panią… - Spojrzał w papiery - …z panią Iris Rogers. Co zaś do jej zastępstwa, jeśli zajdzie taka potrzeba… - Spojrzał Sarah w oczy, i się uśmiechnął. Następnie zaś jego wzrok spoczął na kawiorze - To jak, próbujemy?
- Hmm… - Lekarka również skierowała swój wzrok na tackę. - Ja też nie próbowałam wcześniej… Ale podejrzewam, że nie przypadkiem ktoś dołożył do niego ten chlebek i masełko? - Zapytała, z uśmiechem sięgając najpierw po pieczywo i zaczynając je lekko smarować masłem. Lekko uśmiechnięty Kapitan, napił się zaś szampana, wpatrując w rączki Sarah…
- Rozumiem, że mam posmarować od razu kawałeczek dla Kapitana? - Zapytała, widząc, jak ten ją obserwuje, więc odłożyła posmarowany już kawałeczek bliżej mężczyzny i zaczęła smarować też drugi.
- Czyta pani w moich myślach… dziękuję - Warner spojrzał jej w twarz - Słyszałem jednak, że i kawiorem się po prostu również smaruje? - Dodał z sympatyczną miną.
- Jeśli Pan Kapitan życzy sobie od razu kanapeczki… - Odpowiedziała Sarah leciutko speszona, ale pewnie zaczęła nakładać kawioru na obie posmarowane kromki i go równomiernie rozsmarowywać.
- Z pani to prawdziwy skarb… - Powiedział Warner, uśmiechając się - Dziękuję… - Wziął pieczywko - To smacznego? - Dodał, i spróbował. Przez chwilę przeżuwał… pokiwał w końcu głową z uznaniem, po czym napił się szampana. Sarah również spróbowała jeden kęs… smakowało dziwnie. Trochę jak ryba, trochę słone. Smakowało jak… woda morska. Cokolwiek to miało oznaczać. Ale… smakowało dobrze. Nie było tłuste, było mięciutkie, a pojedyncze jajeczka tańcowały na języku. Gdy zaś się je rozgryzło…. gama smaku. Bardzo, bardzo różnorodna, ale i bardzo smaczna. Gdy zaś do tego doszedł smak szampana, było jeszcze ciekawiej.
- Całkiem przyjemne połączenie. - Uśmiechnęła się lekko, po czym ugryzła kolejny, ciut większy kawałek.
- Smakuje, smakuje. Nic dziwnego, że bogacze się tym objadają! - Zażartował kapitan, i również jadł dalej…
- Czyli Pan Kapitan nie wywodzi się z tej najbogatszej warstwy? - Z zaciekawieniem spytała Sarah, w przerwie na kolejne kęsy kanapki z kawiorem, popijanej szampanem. - To całkiem dobrze, że przy doborze stanowiska Kapitana takiego statku nie kierowano się pochodzeniem, a rzeczywistymi kwalifikacjami i umiejętnościami.
- Kompletnym snobem nie jestem, jeśli to pani… panienka ma na myśli - Zaśmiał się kapitan - Dolewkę? - Spytał, gdy oboje mieli w sumie puste lampki.
- Poproszę. - Grzecznie odpowiedziała Sarah, choć miała zamiar lekko zwolnić tempo spożywania alkoholu, zgodnie z sugestią Iris, uważając na siebie. - Wyczuwam, że Pan Kapitan nie jest największym wielbicielem części swoich najznamienitszych pasażerów. - Zachichotała lekko lekarka, podczas gdy Warner rozlał do lampek szampana.
- Panienko Sarah! Cóż to za insynuacje? - Powiedział poważnym tonem kapitan.
- Prze… przepraszam, nie chciałam urazić… - Niepewnie odparła Joyce, a on się roześmiał.
- Żartowałem! To ja przepraszam… wielu z nich ma za wysoko zadarte nosy, i myślą, że są pępkiem świata, ponieważ mają wypchane portfele… ale proszę nie rozpowiadać - Wesoły Warner uniósł swoją lampkę, i czekał na Sarah…
- Och… - Odetchnęła z ulgą lekarka, po czym i ona uniosła szampana. - To za to, by zadzierające nosa snoby sprawiały jak najmniej problemów. - Uśmiechnęła się i upiła łyk z kieliszka.
- Tak jest - Powiedział kapitan i również upił trunku, choć więcej niż ona. Wrócił również do jedzenia pieczywka z kawiorem, ale po owej jednej kanapce, pokręcił już przecząco głową - Dla mnie starczy…
- Dla mnie chyba też… - Odparła Sarah, również kończąc jeść swoją kanapeczkę. Kapitan znowu upił większy łyk szampana, po czym przesunął jadło na bok biurka, a za to na jego środek, mały plik, małych karteczek.
- Tutaj są wasze przepustki… proszę ich pilnować - Wyjaśnił, po czym przesunął je bardziej w stronę Sarah po blacie.
- Dziękuję. - Kiwnęła głową Sarah i przysunęła je bliżej do siebie. - Miałabym jeszcze prośbę o przekazanie jeszcze jednej rzeczy… a właściwie jej oddanie. Detektyw Iris, podczas tej tragicznej sytuacji w restauracji, użyła pistoletu do zastrzelenia jednej z terrorystek. Natomiast podczas akcji, gdy była ranna, jeden z oficerów, zabrał tą broń. Gdzie byłaby możliwość ją odzyskać? - Spytała lekarka, przypominając sobie o prośbie swojej przyjaciółki.

Kapitan się zamyślił…
- Pod warunkiem, iż nie będzie z nim paradowała. Pasażerowie już są na skraju paniki, jeszcze tylko tego nam brakowało. Mam w szufladzie biurka - Warner wyjaśnił, ale jakoś nie kwapił się, by po owy pistolet sięgnąć. Wypił za to do końca szampana, i wpatrywał się w Sarah z lekkim, jakby… tajemniczym uśmieszkiem.
- Poinformuję ją o tym, ale obecnie i tak jest unieruchomiona w naszej kajucie, więc wątpię, aby szczególnie się z nim pokazywała… - Joyce ciągnęła temat oddania pistoletu Iris. - A mimo wszystko, i tym, co zrobiła wcześniej, i tym, co zamierzamy zrobić… mimo wszystko jest trochę narażona, więc rozumiem, że poczuje się pewniej ze swoim… towarzyszem. A że pistolet jest przydatny nie tylko dla niej, pokazała już w sali restauracyjnej. - Dodała, upijając po tym łyk szampana.
- Rozumiem, rozumiem… - Mruknął kapitan, wpatrując się w Sarah, i nadal nie sięgał po broń. Nosz kurde.
- Czy jest panienka… mnie w stanie przekupić? - Powiedział nagle, z szerokim uśmiechem.
- N… nie rozumiem? - Odparła zaskoczona Joyce. - Ja… też nie jestem z tych snobów… nawet nie bogaczy, nie mam wiele pienię… Poza tym Pan Kapitan chyba jest nieprzekupny? - Miotała się z odpowiedzią lekarka. A Warner, wciąż uśmiechnięty, wstał, po czym zaczął obchodzić biurko… Sarah wodziła za nim lekko zdziwionym wzrokiem, ale nie reagowała. Ten po chwili był już o krok od niej… i ją wyminął. Podszedł do gramofonu, i minimalnie zrobił go głośniej. Leciała tam akurat jakąś dosyć wolna muzyczka.
- Czy to będzie aż tak szalone, jeśli poproszę do tańca? - Powiedział, podchodząc do lekarki, odrobinkę się ukłonił z uśmiechem, i wyciągnął do niej dłoń.
- Myślę, że nie… - Sarah podała mu dłoń i podniosła się z krzesła, a w myślach zaśmiała się, bo jakoś przypomniały jej się dzikie tańce w trzeciej klasie, które znów na pewno byłyby szalone. Ale czegoś aż takiego po kapitanie się nie spodziewała.

Kapitan ujął jedną jej dłoń w swoją, a drugą ostrożnie położył na boku dziewczyny, po czym ruszyli w lekki tan. Warner umiał tańczyć, zdecydowanie… prowadził lekko, i przyjemnie, naprawdę po gentlemańsku.



- Potrafi pani uradować me stare serce… - Powiedział w pewnym momencie, uśmiechając się.
- Och, dziękuję. - Uśmiechnęła się Sarah. - Ale naprawdę rewelacyjnie Pan Kapitan tańczy. Czyżby za młodu pan zajmował się tańcem? - Zapytała zupełnie szczerze.
- A czy to nie ja powinienem prawić komplementy? - Warner parsknął, po czym lekko okręcił Sarah wokół własnej osi - Co zaś do pytania, nie tak do końca… po prostu pochodzę z rodziny, która uważała to, za jedną z rzeczy, jakie powinien umieć każdy szanujący się gentleman…
- Nie miałabym nic przeciwko, aby każda rodzina miała takie podejście. - Szerzej uśmiechnęła się lekarka. - Nawet z czysto medycznego punktu widzenia, to zdecydowanie korzystne dla zdrowia. A Pan Kapitan pewnie nie narzeka, gdy jest okazja zaprezentować swoje umiejętności? - Powiedziała, przysuwając się nieco bliżej kapitana, gdy rozpoczął się kolejny, nieco wolniejszy utwór. Gdy zaś tak postąpiła, Warner wyraźnie wyprostował się jak struna, choć poza tym, nic się nie zmieniło. Nadal tańczyli.
- Pan kapitan, to by ponarzekał, iż nie mieliśmy okazji zatańczyć przedwczoraj na balu… - Zażartował początkowo mężczyzna - Prowadzi się panienkę tak lekko i przyjemnie…
- Pan kapitan by narzekał, a mimo to, tutaj, tylko we dwójkę, przy nieco wolniejszym tańcu, nieco się usztywnił, to co by dopiero było tam, przy wszystkich… - Zachichotała Sarah.
- Tak bliski taniec, z taką… piękną panienką… zostałem zaskoczony… - Powiedział patrząc jej w oczy - ...oraz od 35 lat żonaty…
- Ale to pan kapitan wybrał płytę gramofonową i chyba spodziewał się takiej piosenki? - Z lekko krzywym uśmieszkiem spojrzała na niego Joyce. - A poza tym to przyjemny, odprężający taniec. Chyba żona nie miałaby nic przeciwko, żeby po tak stresującym dniu pan kapitan miał lekką chwilę zapomnienia? A także zapewnił go swojej pasażerce, której również jest przyjemniej dzięki tańcu?
- A więc wpadłem we własne sidła? - Warner się uśmiechnął, a jego dłoń minimalnie, ledwie centymetr, przesunęła się po boku Sarah, w kierunku jej biodra - Czy… czy pani… panienka, ma narzeczonego? Lub męża? Przepraszam, jeśli to nietaktowne pytanie…
- Nie, nie mam. - Lekko uśmiechnęła się, patrząc mu w oczy Sarah, by dać znać, że nie przeszkadza jej to pytanie. - Jestem na początku swojej medycznej kariery po studiach… raczej trudno znaleźć póki co czas na budowanie z kimś stałej, zażyłej relacji.
- Ufff… więc nie zostanę wyzwany na pojedynek… - Zażartował kapitan - Niemniej… jednak… prosiłbym… o dyskrecję? - Powiedział, i tą uniesioną w górę dłoń Sarah, którą cały czas w tańcu Warner trzymał w swojej… lekko obrócił, i ucałował jej wierzch, a potem niby nic, tańczył z Joyce dalej, lekko się uśmiechając, i patrząc jej w twarz.
- Och, niestety jak wrócę do swojej kajuty, to pewnie czeka mnie przesłuchanie pewnej pani detektyw, co robiłam u pana kapitana. - Zachichotała Sarah, również z przyjemnością oddając się dalszemu tańcu i płynącej z gramofonu muzyce.
- Czy… mam przez to rozumieć, iż nie powinniśmy pozwolić tyle czekać tej biedaczce? I… czy ja tu… wyczuwam mały szantażyk? - Kapitan na moment zmrużył oczy.
- Oj, ta biedaczka równie dobrze może już spać, więc że minęło jeszcze kilka utworów, może nie zauważy. - Odpowiedziała Sarah, wymownie zerkając w stronę gramofonu. - A szantażyk? Ja? Podejrzewa mnie Pan Kapitan o takie niecne czyny? - Spojrzała na niego z niewinną minką, ale długo nie wytrzymała i się roześmiała.
- Kto tam wie, co panience po tej ładnej główce chodzi… - Powiedział Warner, ale i on się roześmiał, akurat gdy kończył się jeden utwór - Czy może zrobimy małą przerwę na chwilkę?
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się Joyce. - Nie chciałabym zanadto wymęczyć pana kapitana, ktoś musi w pełni sprawny pilnować tego statku. A i samej przyda mi się nieco oddechu. - Przyznała, dopiero teraz zauważając, że i u niej pojawiały się pierwsze kropelki potu po dłuższym tańcu, a i oddech był już nieco przyspieszony.

Zasiedli więc ponownie przy biurku… kapitan nieco poluzował swój krawat, po czym polał obojgu znowu szampana, mimo iż Sarah miała jeszcze jego ćwiartkę w lampce. Zerknął na zegar na ścianie. Był kwadrans przed północą. Nie o wykonał do niej gest toastu, po czym się napił.
- Może to nietypowa propozycja… - Zaczął, a Sarah zadudniło serduszko. - Chciałaby panienka… nieco się odświeżyć? Łazienka jest tam… - Wskazał dłonią kierunek.
- Och… - Lekko wzdychnęła Sarah, ale uznała, że rzeczywiście to dobra pora, by skorzystać z łazienki, również z powodu wypitego wcześniej szampana. - Chętnie skorzystam. - Odpowiedziała z uśmiechem, po czym upiła mały łyczek szampana do nieco wyschniętych ust i wstała, by pójść we wskazane miejsce.

W łazience Sarah rozpoczęła od umycia dłoni, po czym załatwiła swoją potrzebę, od razu rozglądając się za jakimś ręcznikiem. Następnie nieco nawilżyła go w wodzie i poczęła się nim lekko obmywać po twarzy, dekolcie i wszelkich miejscach, gdzie miała w miarę swobodny dostęp, a mogły się tam pojawić kropelki potu. Po zakończeniu, poprawiła nieco fryzurę w lustrze oraz na ile się dało makijaż i wróciła do biura, gdzie siedziała z kapitanem… który tam spokojnie na nią czekał, nabijając drewnianą fajkę. A na jej widok, Sarah zachciało się zapalić. Gramofon był nieco przyciszony…
- Wszystko w porządku? - Spytał Warner, gdy siadała na swoim miejscu. Zauważając, iż kapitan ściągnął buty, i siedział w skarpetkach.
- Też lubię zapalić sobie fajkę, ale nie wzięłam ze sobą swojej. - Wzruszyła ramionkami Sarah, licząc jednak, że kapitan może znajdzie jakieś rozwiązanie na to.
- Ależ proszę - Warner podał jej nabitą fajkę. Joyce wyciągnęła po nią rękę, ale tuż przed się zatrzymała.
- A pan kapitan? - Zapytała niepewnie.
- Mam drugą… - Zaśmiał się, i wyciągnął z szuflady kolejną.
- Och, podejrzewam, że to dobra cecha kapitana, że jest tak przewidujący. - Szeroko uśmiechnęła się Sarah do Warnera i sięgnęła po fajkę, ale grzecznie jeszcze czekała na ogień do odpalenia jej, który szybko dostała. Zaczęła więc opalać fajkę, a gdy w końcu poczuła, że jest gotowa do palenia, pociągnęła kilka razy dymka.
- Przyjemny tytoń. - Uśmiechnęła się. - Ale cóż się dziwić, jeśli Pan Kapitan ma takie możliwości podróżowania po świecie.
- Wszystko ma swoje dobre, i złe strony… - Warner wypuścił kłębek dymu - Ale nie będę panienki zanudzał paplaniną starego marynarza… - Uśmiechnął się.
- Och, proszę tak nawet nie mówić, naprawdę Pan Kapitan jest interesującą osobą. - Uśmiechnęła się przyjaźnie Sarah. - Jedynie ze względu na to, że akurat tego wieczoru, po tym, co już się dzisiaj wydarzyło, bym się nie skupiała na negatywnych myślach. Lepiej nie mówić o złych stronach. Ale jestem tego ciekawa i kiedyś bym do tego wróciła. - Dalej z uśmiechem pociągnęła z fajki i teraz ona wypuściła nieco dymku z ust.
- To… może osłodzimy sobie ten wieczór? - Powiedział kapitan, i z szuflady wyciągnął… batonik.



- Mleczna czekolada i toffi… proszę się poczęstować - Położył go na biurku, i zaśmiał się.
- Ooo… - Odpowiedziała zaskoczona Sarah, przez moment czując się niczym dziecko. - Ale za dużo słodyczy, to niezdrowo, zwłaszcza o tej godzinie. - Powiedziała, sięgając po batonika i starając się go przełamać na pół. - Może po połowie? - Uśmiechnęła się, delikatnie rozrywając papierek.
- Raz się żyje? Chętnie - Kapitan odebrał połówkę. Zjedli więc, popili resztką szampana, wrócili do palenia fajek… była już 24:30, a Warnerowi powoli jakby zamykały się oczy? Był w końcu już coś około 60-tki?
- Trochę się wydłużyła ta nasza przerwa… - Uśmiechnęłą się znów lekarka. - Chyba już zbyt późno, by wracać do tańca? Trzeba wypocząć przed kolejnymi, pracowitymi dniami. - Zwróciła się kapitana, widząc jego zmęczenie.
- Ummm… tak łatwo się panienka wykręca? - Zamrugał oczami, i uśmiechnął się - Ostatni taniec! - Powiedział, wstając od biurka, i trochę go zarzuciło.
- Oj… - Zachichotała Joyce na ten widok. - Skoro Pan Kapitan nalega, to jako dobrze wychowana pasażerka, nie mogę odmówić. - Tym razem ona podała mu dłoń, by poprowadzić go na środek biura, gdzie było więcej miejsca do tańca.
- Proszę wybaczyć… brak obuwia - Parsknął kapitan, po czym… nieźle się do Sarah przytulił, kładąc dłonie na jej lędźwiach(!). Początkowo zaskoczona, po chwili Joyce zachichotała.
- Rozumiem, Pan Kapitan musi dotrzymać swego danego słowa o tańcu, jak na dżentelmena przystało. - Objęła go dłońmi i zaczęła lekko sama kierować tańcem, spodziewając się, że teraz już jej partner może mieć drobne problemy.
- Oczywiście… - Mruknął Warner, prowadzony w tanie przez Sarah. Ta zaś, po raz kolejny blisko niego, wyczuła lekki zapach jakiejś wody kolońskiej… od której jej się aż zakręciło w nosie.
- Już minęło trochę utworu… nie zamierza Pan Kapitan jeszcze troszkę… opuścić dłoni? - Zachichotała, choć po chwili zdała sobie sprawę, że wygaduje głupotki przez te nagłe uderzenie zapachu…
- Gdybym miał dw… trzydzieści lat mniej, i nie był żonaty… - Szepnął Warner, po czym jego jedna dłoń, zamiast w dół, przesunęła się po pleckach Sarah w górę, aż w końcu na kark, a stamtąd na jej włosy, które pogłaskał - Panienka mogłaby być niemal moją wnuczką… - Uśmiechnął się sympatycznie.
- Ale ze swoją wnuczką w ten sposób Pan Kapitan by nie tańczył… - Odpowiedziała, leciutko otwierając ustka, gdy skończyła mówić.
- Ledwo… co stoję… - Parsknął kapitan, długo wpatrując się w jej ponętne usteczka. Muzyka się skończyła…
- Pora spać - Widać było, iż niechętnie, ale odstąpił od lekarki.
- No tak. - Uśmiechnęła się Joyce, z pewnym zadowoleniem odczuwając lekką ulgę, gdy w jej nos tak bardzo nie uderzał przyjemny zapach wody kolońskiej. - Bardzo dziękuję za ten wieczór. Było bardzo miło. - Lekko się ukłoniła. - Wracając jeszcze do niestety bardziej przyziemnych spraw… Będzie Pan Kapitan mógł jutro porozmawiać z detektyw Rogers? I… jednak wolałabym dzisiaj jej zwrócić jej pistolet. - Lekko zawadiacko się uśmiechnęła Sarah.
- Tak, tak, natularnie… - Kapitan chwiejnym krokiem podszedł do biurka, i wyciągnął w końcu owy pistolet, z osobnym, wyciągniętym z niego magazynkiem - Ahaa, no i te wasze przepustki… - Chwycił je dosyć niezgrabnie, nieco gniotąc, i wrócił ze wszystkim do Sarah.
- Proszę… i ja również dziękuję za miły wieczór, i dobrej nocy… - Odprowadził ją do drzwi, i elegancko ucałował dłoń.
- To do zobaczenia. - Schowała podany jej pistolet i magazynek gdzieś w zakamarki spódniczki, by marynarz za drzwiami nie denerwował się na widok niesionego pistoletu, po czym z przepustkami w dłoniach, ostatni raz uśmiechnęła się serdecznie do kapitana i wyszła z jego kajuty…
- Marynarzu! Proszę panią odprowadzić do kajuty, już późno…
- Tak jest!
- Dobranoc… - Kapitan zamknął drzwi, i rozległ się zgrzyt, zamykania ich na klucz. Sarah spojrzała na marynarza, lekko się uśmiechnęła i podała numer swojej kajuty, by mężczyzna wiedział, gdzie mają iść.

***

Gdy Sarah w końcu dotarła do swojej kajuty… Iris już spała. Nadal jednak było zapalone światło, a detektyw usnęła z książką w dłoni.
Korzystając jeszcze ze światła, Sarah zostawiła na stoliku Iris jej pistolet z magazynkiem, na swoim zaś przepustki. Następnie znalazła sobie jakąś koszulę nocną z walizki, po czym zgasiła światło i udała się do łazienki, by tam się rozebrać, obmyć, przebrać. Po tym położyła się spać, podobnie jak detektyw, po kilku chwilkach cichutko, po kobiecemu, pochrapując.
 
Jenny jest offline  
Stary 01-10-2022, 17:49   #40
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Gdzieś na Atlantyku, Statek "Olympic"
22 czerwiec, 1930 rok.
Niedziela(4-ty dzień podróży)
Wieczór

Ebenezer ocknął się… w jakimś lazarecie. Leżał w jednym z - wyglądających na szpitalne - łóżku, i był mocno, mocno skołowany. Nadgarstki i kostki u nóg miał zabandażowane, a na torsie był wielki opatrunek. Więc to nie był sen, czy raczej koszmar.

Nadal słabemu mężczyźnie wyjaśniono, iż załoga znalazła go w kabinie "podłych terrorystek", skrępowanego i zakrwawionego…

Terrorystek??

Lekarz w skrócie opisał, coraz bledszemu wielebnemu, zaistniałą sytuację na statku. Zamach na księcia… trupy w restauracji pierwszej klasy… ranni… bomby… śmierć wszystkich trzech niby zakonnic…


Aby uspokoić Ebenezera, trzeba było mu podać środki. A później wezwano dwóch oficerów, którzy wzięli go na spytki. Podejrzewano go o udział w całej tej tragedii?! Jednak nie… towarzysze już wcześniej potwierdzili, kim Ebenezer był, co robił na "Olympicu", dokąd płynął… zostawiono go więc już w spokoju. Przetrzymano jednak na noc w lazarecie.





Gdzieś na Atlantyku, Statek "Olympic"
23 czerwiec, 1930 rok.
Poniedziałek(4-ty dzień podróży)
Ranek

Na prośbę Iris, i za pośrednictwem Sarah, całe towarzystwo zostało zwołane na śniadanie w jednym miejscu… a był nią "pokój do czytania" pierwszej klasy, który podobnie jak hol, pełnił obecnie funkcję miejsc, gdzie organizowano na dwa ostatanie dni rejsu, posiłki dla najbogatszych.

Detektyw została przywieziona na wózku inwalidzkim przez lekarkę. Miała lewą rękę na temblaku, no i… chyba musiał być powód, dla którego sama nie chodziła?
- Cześć wszystkim - Powiedziała Iris, przelotnie się uśmiechając - Kiepsko wyglądam, tak, ale czuję się już lepiej. Zostałam postrzelona w ramię, udo, i plecy, choć to ostatnie, to jedynie draśnięcie…

~

Książę Wilhelm Friedrich Franz Joseph Christian Olaf z Prusji był zabity, podobnie jego bodygard, oraz dwie towarzyszące im panienki. Tavion również zginął, jakiś strzelający gentleman, steward po ciosie nożem, oraz małżeństwo i ich 16-letnia córka. Do tego ranna Iris, i jakaś dama… porwany i odnaleziony ksiądz. Dużo przelanej krwi.

Niby zakonnice krzyczały o burżuazji, o proletariacie, a jednocześnie po francusku o rewolucji(?) co mocno do siebie nie pasowało, a fakt, iż były włoszkami(?), to już wcale?

Iris chciała przeprowadzić śledztwo, i miała nawet na to zgodę kapitana statku. Wystawił on również dla całego towarzystwa przepustki, umożliwiające swobodne poruszanie się po całym "Olympicu", jak i pomoc załogi… mieli więc wszyscy zostać detektywami?


- Jak nie macie ochoty, i macie lepszy pomysł na spędzenie reszty rejsu, nie ma sprawy, nie nalegam - Powiedziała Iris, wzruszając ramionami - Ale taka okazja zdarza się tylko raz w życiu. Możemy pomóc wyjaśnić ten zamach, chociaż częściowo, zanim jeszcze dotrzemy do portu… ktoś mógłby porządnie przejrzeć kabinę tych trzech babek. Ktoś obejrzeć ich ciała, czy mają jakieś znaki, tatuaże, cokolwiek co może pomóc? Pooglądać ich broń, te bomby, które nie wybuchły… to wszystko element tej układanki, wszędzie mogą być jakieś tropy, jakieś fakty, które nam pomogą… a Mathew może również o wszystkim pisać, i robić zdjęcia? Jako reporter, to… wybaczcie za wyrażenie… nie lada okazja na TAKI artykuł, i to z "pierwszej ręki"? Co wy wszyscy na to? Jest nas szóstka, podzielimy się na pary, i zaczniemy węszyć? Mamy 24h…









***
Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172