Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-09-2015, 01:31   #21
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
Will ucieszył się na wieść, że Marla zamierza wybrać się na cmentarz razem z nim. Chłopakowi mimo wielu zmartwień na głowie chyba najbardziej brakowało jej łagodnego uśmiechu, zalotnego spojrzenia i wielu innych spraw o których teraz mógł tylko pomarzyć.

Marla tak jak i wcześniej wolała zachować od Willa bezpieczny dystans. Łatwo byłoby mieć do niej pretensje i oskarżać ją o oziębłość, chłopak jednak rozumiał jej obawy. On sam również nie chciał zrobić żadnej głupoty przez którą mogłaby się zarazić i być w takich samych tarapatach jak on...

Pierwsze kilka minut upłynęło im raczej w milczeniu - kilka pojedynczych zdań nie było w stanie zapełnić tego czasu tak by nie pojawiła się niezręczna cisza. Dopiero w czasie zbierania kwiatów chłopak rzucił kilka żartów i atmosfera chociaż trochę się rozluźniła. Gdy skończyli i Will mógł zobaczyć efekt ich pracy, ucieszył się, że nie poszedł sam ponieważ, mimo wielu innych zdolności, zmysł estetyczny nie był jego najmocniejszą stroną.

Gdy tylko ruszyli, spotkali kolejnych ludzi, a nerwowa atmosfera prawie zupełnie się ulotniła. W tej sytuacji w której się znaleźli, praktycznie nie było możliwości pojawienia się jakiegokolwiek konfliktu w czasie rozmowy: skupiała się ona w 99% na zmarłym pastorze i to na jego pozytywach.

Gdy szli przez miasto w stronę cmentarza, chłopak mógł zauważyć jak bardzo miasto zostało zniszczone w czasie ataków. Co prawda Chomik i Baba całkiem dokładnie opisali im przebieg walk, jednak zobaczyć to na własne oczy było zupełnie czymś innym. Także po kwiatach i wieńcach widniejących na innych nagrobkach widać było, że sporo osób zginęło w ostatnich miesiącach w mieście.

Po dotarciu na miejsce, chłopak dyskretnie przywitał się ze znajomymi z miasta i zajął miejsce raczej na uboczu grupy. Uroczystościom przewodniczył Pastor i raczej nie odbiegało ono od standardów z którymi się spotkał. Kolejne jednak przemówienia pełne ciepłych słów, widok szlochających kobiet i mężczyzn wbijających wzrok w ziemię jasno sugerował, że znaleźli się na pogrzebie kogoś ważnego dla społeczności. Samego Will również dopadła ta atmosfera i zdradziecka łza zakręciła się w oku chłopaka.

Korzystając z chwili przerwy, chłopak również postanowił powiedzieć kilka słów. Zważając jednak na okoliczności i nie chcąc skupiać na sobie uwagi pozostałych żałobników, Will sklecił tylko kilka prostych zdań chwalących Pastora i wspominając miłe przyjęcie jakie zawsze go spotykało kiedy tylko miał okazję odwiedzić Cheb i spotkać się z nieboszczkiem.

Po pogrzebie przyszła kolej na rozmowę z szeryfem, który zaprosił parę na stypę. Chłopak musiał uważać żeby zbytnio nie dotykać się do stróża prawa tak, by przez przypadek nie zarazić go tym swoim syfem... Po kilku wymienionych słowach, Will z chęcią przyjął zarówno zaproszenie na wspólny posiłek, jak również zaoferowany transport.

Gdy szeryf odszedł porozmawiać z pozostałymi żałobnikami, ubrana na czarno para skierowała się w stronę auta Daltona. Tam chłopak uprzejmie przywitał się z widzianymi wcześniej najemnikami, jak również ze swoją ulubioną handlarką Claire, z którą to zaledwie pare miesięcy temu, w ten felerny dzień, ubił ostatni przed zimą interes... Widać było, że zima odcisnęła swoje brutalne piętno na niemal każdym w tym miasteczku...

Gdy wpakowali się na wóz, chłopak rozpoczął niezobowiązującą rozmowę z pozostałymi mieszkańcami. Will próbował delikatnie wybadać jaka jest obecnie sytuacja z żywnością, wodą i paliwem w okolicy, a jednocześnie podpytać, czy nikt nie widział tego żydowskiego kutasa uciekającego z ich serum...
 
Carloss jest offline  
Stary 19-09-2015, 11:01   #22
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Taplanie się w błocie zdecydowanie nie było ulubionym zajęciem Szutera, jednak nagroda jaka czekała na końcu drogi usłanej brudem, błotem, potem przekleństwami zdecydowanie wynagradzała trud. Po chwili siłowania się z zamkiem powyginanej przez wybuch skrzyni oczom odkrywców ukazały się dwa radzieckie granatniki i komplet granatów.
Było ich dwóch do podziału, więc każdy wziął jeden granatnik, amunicją podzielili się sprawiedliwie i wedle potrzeb. Szuter zgarnął granaty hukowe i dymne, Lynx wziął standardowe.
- Na co będziesz polować tymi granatami? - spytał retorycznie.

Po zapakowaniu dobytku, mężczyźni ruszyli szybkim krokiem w kierunku cmentarza prowadząc w miarę luźną rozmowę w zasadzie o wszystkim i o niczym.
Szuter nie mógł wyjść z podziwu, jak łatwo jego rozmówca ufa ludziom. Było wiele momentów,w których jeden, lub drugi mógł przeważyć grzebiąc konkurenta w błocie na wieki, a jednak nic takiego się nie stało. Współpraca tym razem przyniosła efekty.


Na pogrzebie mężczyźni się rozłączyli. Szuter wmieszał się w tłum, na tyle na ile jego nietutejsza morda i pancerz mu pozwalały, starając się podsłuchać rozmów lokalnej społeczności. Co prawda sam był niewierzący i nie chodził na pogrzeby jeśli nie musiał, ale będąc tu i wyrażając szacunek i współczucie po zmarłym, miał szanse dowiedzieć się co się tutaj działo. Skąd te ślady po kulach? Front zmienił linię?
Inną sprawą, która interesowała go niezmiernie, to podział sił w mieście. Kto ma realną władzę, kto może mieć gamble na zbyciu i niewygodnych przeciwników do pozbycia się.

Mężczyzna nie chciał być nachalny, w końcu to pogrzeb, więc zamienił kilka zdawkowych zdań z mieszkańcami zaskarbiając sobie coś na kształt sympatii. Widział ich zmęczone i czasem niedożywione twarze, mógł sobie wyobrazić co tu się działo.

Nim ceremonia, na którą za bardzo nie zwracał uwagi, dobiegła końca, Szuter wyłowił parę ciekawych indywiduów, na pewno nie miejscowych, a także szeryfa. Z zachowania jego jak i ludzi, domyślił się, że ten człowiek sprawuje tu realną władzę i tylko dzięki niemu ta społeczność jeszcze się jakoś trzyma.

Obserwował dyskretnie jego rozmowy z przybyszami zastanawiając się, co się tak naprawdę dzieje, że akurat teraz jest taki zalew awanturników?
~ Coś musi się dziać w okolicy, skoro jest aż tyle przybłędów ~ pomyślał wracając wspomnieniami do swoich wcześniejszych zleceń...

Za każdym razem, gdy działo się coś ciekaweg.... z zamyśleń wyrwał go ruch tłumu zwiastujacy koniec ceremonii.

Szuter wzruszył ramionami do swoich niedokończonych myśli, obiecując sobie, że wróci do nich "jak nam czas pozwoli" i ruszył za tłumem.
Większość ludzi zaczęła się rozchodzić do swoich dziennych czynności, więc mężczyzna skierował swoje kroki do baru Łoś, gdzie był już wcześniej rano.
Tym razem, czując w kościach, że coś może się wydarzyć, zamówił pokój - jedynkę, wraz z gorącą kąpielą płacąc pestkami 9mm i zniknął w pokoju, pozostawiając dwóch egzotycznie uzbrojonych jegomościów w izbie ogólnej.

Miał nadzieję porządnie się wykąpać i przebrać, zanim zejdzie na dół.
 

Ostatnio edytowane przez psionik : 19-09-2015 o 22:14.
psionik jest offline  
Stary 19-09-2015, 13:35   #23
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Uprzedzenia i dawne niesnaski lubiły brać górę nad rozsądkiem. Były momenty, w których patrzenie przez pryzmat doświadczeń wypaczało światopogląd, zaburzając logiczny obraz otaczającego świata. Pechowo przeszłości nie dało się wymazać. Żyła własnym życiem, przepływając w ludzkim ciele razem z krwią. Człowiek musiał pamiętać, czasem tylko to mu pozostawało - tych kilka nikłych jak smugi papierosowego dymu strzępków zagrzebanych na samym dnie, w najdalszych zakamarkach mózgu. Stare zadry, kolce i ciernie. Pozornie rzeczy bez znaczenia nad którymi już dawno przeszło się do porządku dziennego godząc pokornie z minionymi faktami, w praktyce zaś kładły się one zimnym cieniem tuż na granicy widoczności, wciąż o sobie przypominając. Fatum rozrywające ciało od środka irracjonalnym przeczuciem nieuniknionej tragedii, jaka wcale nadejść nie musiała, ba! Zazwyczaj nic na to nie wskazywało, leczmuga czerni ciągle czaiła się tuż za plecami, dysząc złowrogo w kark ciągle tą samą pieśń.
To tylko iluzja, ułuda. Kłamstwo rosnące na kłamstwie. Wszystko zawsze kończy się tak samo. Już to przerabiałaś, pamiętasz?

Blade ręce zawisły luźno wzdłuż tułowia, barki opadły przyciśnięte niewidzialnym ciężarem. Przekleństwem Alice było to, że rzadko udawało się jej o czymkolwiek zapomnieć. Momentami czuła się przez to staro, zbyt staro jak na użytkowane aktualnie niespełna dwudziestoletnie ciało. Każdy mijający dzień zostawiał swoje piętno, dokładając kolejne wiadomości, imiona i analizy zdarzeń do posiadanych już danych. Aktualizowała je, weryfikując na bieżąco, lecz i tak tkwiły w dziewczynie wszystkie, nawet te przedawnione… a może szczególnie one? Dziwnym trafem nie potrafiła odnaleźć w sobie opcji automatycznego czyszczenia pamięci podręcznej. Kolejna wada fabryczna modelu którą przyjmowała z bólem, nie mogąc nawet wysłać reklamacji producentowi. Teraz jednak przestawało to mieć znaczenie. Patrząc za odjeżdżającymi cerberami nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, który podobny złodziejowi zakradł się na piegowatą twarz i pozostał tam jeszcze długo po tym, gdy auto Hektora zniknęło między okolicznymi, rozsypującymi się budynkami. Gangerzy zaskakiwali ją co krok, lecz wbrew najgorszym obawom nie miało to nic wspólnego z atmosferą terroru, czy przykucia łańcuchem do starego silnika gdzieś w zatęchłej, zapleśniałej piwnicy. Pomimo powszechnej opinii nie byli głupi, doskonale widzieli co przywlekło się z nimi z Cheb i przyjęli to wraz z całą dobrocią inwentarza. Zamiast karceru zafundowali lekarce namiastkę prawdziwego domu. Dbali o potrzeby, co prawda według swojej logiki, ale starali się zapewnić wszystko czego potrzebowała. Doskonały przykład stał właśnie przed nią, strasząc gangerowy ogół prześwitującym spod błota horrorem w kolorze fuksji... a to raptem sam wierzchołek góry cudów, ten ostatni. Ani razu nie usłyszała gróźb karalnych skierowanych pod swoim adresem, prócz tych kilku treningów albo momentów kiedy prawie wlazła komuś niechcący pod koła. Za każdym razem jednak wiedziała że to tylko słowa i nie zmienią się w czyny… bo była swoja. Trywialne stwierdzenie, ale podnosiło na duchu pozwalając optymistyczniej spojrzeć na życie.

Niewiadomo kiedy wiatr przyniósł do jej uszu echo tubalnego śmiechu jednego z pracujących jeńców. Igłę poczęły dławić wyrzuty sumienia. Była wygodnickim tchórzem, innego wytłumaczenia nie znajdowała. W jednej sekundzie olśnienia ten prosty fakt dotarł do niej z całą mocą. Niczym przerażony nocnymi ciemnościami dzieciak lękała się widm i upiorów, zamiast brać pod uwagę to, co liczyło się najbardziej. Gdyby jakimś cudem udało się namówić Runnerów do podróży w przeciwnym niż Cheb kierunku, wszyscy by na tym skorzystali. Ridley i jego przetrzebieni zimowymi walkami pobratymcy zyskaliby coś więcej niż czas. Być może gdy Guido dostanie w ręce swój złoty bilet, przestanie zawracać sobie głowę ukrytą wśród lasów i jezior Minnesoty osadą, lub chociaż da się przekonać do pokojowego rozwiązania ciągle jątrzącego się problemu.
Może. Jeśli. Albo. Gdyby. - równanie posiadało całą masę niewiadomych, elementów zmiennych i czystych domysłów. Równie dobrze cholerny Wilk mógł ją wyśmiać i zignorować. Bez namacalnych dowód lekarce przyszłoby zatańczyć na ślepo, ale co jeżeli się uda? Zyskałaby szansę na sprowadzenie do Detroit namiastki cywilizacji i wyposażenie remontowanego szpitala w porządną aparaturę medyczną. Taką przedwojenna. Odzyskałaby również swoje laboratorium, odczynniki chemiczne, zapasy leków i dyski z danymi. Z czymś takim łatwiej opanować zarazę gnieżdżącą się w Bunkrze na wyspie. Nikt z Det nie wiedział co prócz wirusa i dóbr materialnych znajdowało się w skrytej pod ziemią Puszce Pandory. Dalton wskazywał objawy podobne do cholernej eboli. EBOLI ! Jak niby jedna naiwna dusza miała zapobiec epidemii której przecież nie dało się kontrolować?! Przypadek niemożliwy do realizacji, nie przy środkach jakimi Savage aktualnie dysponowała. Powinna się przygotować najlepiej jak tylko była w stanie.
Powinna zrobić wiele rzeczy…

Z przyzwyczajenia spojrzała na wyświetlacz telefonu sprawdzając godzinę. Urządzenie podarował jej jeszcze w zimie reporter nowojorskiej gazety, Zdravko. Przez te kilka miesięcy zrosła się ze srebrnym prostokątem i dbała lepiej niż o siebie samą. Widząc jak jest późno miała ochotę zakląć szpetnie, w porę się jednak zmitygowała. Wypadało już podjeżdżać pod magazyn Jednookiego i pukać w pordzewiałe drzwi frontowe. Znowu dawała ciała... ale przecież nie czyniła tego ze złej woli czy międzyludzkiej złośliwości. Obróciła się na pięcie i w pośpiechu puściła się biegiem do szpitala, a masa trybików w rudej głowie mieliła zawzięcie kolejne prawdopodobne scenariusze, układając plan czynności do wykonania. Wbiegała na schody pokonując po trzy-cztery stopnie i nawet się nie potknęła...Taylor byłby dumny. Przekroczywszy próg swojego gabinetu już wiedziała co zrobi. Sytuacji ogólnej to jednakże nie poprawiało.
- Spóźnię się… jak Boga kocham, już jestem spóźniona! Spóźnianie jest wyrazem braku poszanowania dla drugiej osoby, a także jej czasu… - mruczała pod nosem, przewalając pospiesznie rzeczy na półkach. Nie znosiła się spóźniać i robiła wszystko, by podobne incydenty zdarzały się jak najrzadziej. Niestety ostatnio ciągle żyła w biegu i nawet latając na złamanie karku od świtu do zmierzchu trafiała sytuacje, w których mijała się z wyznaczonymi terminami. Nie potrafiła się rozdwoić, być w kilku miejscach na raz, a standardowa doba definitywnie zawierała zbyt mało godzin jak na jej gust. Winna być dwa razy dłuższa, wtedy może w końcu dziewczyna znalazłaby chwilę żeby, niczym zwykły człowiek, po prostu się wyspać. Już nie pamiętała kiedy ostatnio udało się jej zmrużyć spokojnie oczy na całą noc. Zazwyczaj sen morzył Alice tuż przed świtem, gdy zbyt ciężka głowa nie była już w stanie utrzymać się w pionie i lądowała na rozrzuconych na blacie biurka książkach, planach, czy papierzyskach pokrewnych. Zawsze miała coś do sprawdzenia, douczenia, poprawienia lub przygotowania. Wszystko dopinała na ostatni guzik bez miejsca na błędy, bo te wymagały dodatkowej puli czasu oraz uwagi, aby rzeczone niedociągnięcia naprawić.

Gorączkowo szukała więc tych kilku drobiazgów potrzebnych do realizacji pierwszego z ustalonych naprędce podpunktów nowego harmonogramu: ubicia targu z Mario. Bez nich wyciągnięcie od informatyka czegokolwiek mogło okazać się żmudne i trudne. Wystarczyło, że wizyta u niego wbijała się zadrą w napięty grafik, pożerając lwią część zasobów czasowych jakie lekarka chciała przeznaczyć chociażby na zjedzenie obiadu, przebranie się i doprowadzenie do stanu względnej używalności nim nadejdzie wieczór. “Ostatnia Wieczerza” przed starciem z Huronami zapowiadała się na kolejną popijawę w chmurach narkotykowego dymu, przeplataną motywującymi przemowami dowódcy, końcowymi ustaleniami, utyskiwaniem na coś co się nawinie akurat pod rękę i z całą masą mniej bądź bardziej niewybrednych dowcipów. Ruda myślała o niej w kategorii imprezy rodzinnej, na której trzeba się pojawić, uśmiechać i uprzejmie przytakiwać, lecz czyni się to z przyjemnością bez nerwowego zaciskania zębów lub uważania na każde słowo bądź gest. Luźna atmosfera, chwila oddechu od ciągłej bieganiny - spędzanie czasu z resztą gangerów już dawno przestało ją przerażać.
Przygotowane poprzedniego dnia ubrania czekały złożone w pedantyczną kostkę na rogu szafki tuż przy okna. Przypuszczając że nie wróci już do kliniki, spakowała je do torby chcąc przebrać się w samochodzie. Jako że nie robiła za kierowcę znajdzie chwilę akurat jadąc w kierunku kręgielni. Od święta nawet ona mogła zdjąć ozdobiony szwajcarskim krzyżem uniform i “mieć wolne”. Teoretycznie. W praktyce zwołane przez Guido spotkanie zamierzała potraktować jako szansę dorwania upartego, wiecznie kombinującego na swoją modłę dowódcy sam-na-sam. Mieli do pogadania, a skoro w końcu zebrała się w sobie i była gotowa przedstawić alternatywy odnośnie planowanej wyprawy, musiała to załatwić jeszcze dziś. Wyrzucić z siebie i mieć spokój. Ten ostatni rzadko gościł w jej umyśle, przygnieciony toną obowiązków oraz stresu. Życie w ciągłym biegu odbijało się na człowieku nie tylko piętnem fizycznym. Każdy potrzebował zwolnić obroty chociaż na parę godzin...lecz jeszcze nie teraz.

Żeby nie było zbyt nudno i spokojnie kolejny nadprogramowy przestój czekał na parterze. Widząc co się wyprawia Igła pokręciła zmęczoną głową. Chris radził sobie coraz lepiej, ale wciąż trzeba było dużo pracy by móc uznać go za lekarza. Mimo to starał się i dziewczyna bardzo to doceniała. Mogła też w końcu z kimś porozmawiać na tematy medyczne, co już samo w sobie stanowiło bardzo miłą odmianę od glanowania, rozwalania frajerów na poboczach oraz innych pokrewnych aktywności, serwowanych jej regularnie przez szeroko pojęty gagnerowy ogół w skondensowanej dawce. Sytuacja na korytarzu zrobiła się bardziej niż groteskowa, Alice czuła się w obowiązku zareagować. Od startu wyplenić złe nawyki, by młody lekarz nie przyswoił ich sobie i nie powielał w przyszłości. Zakorzenione sekwencje odruchów ciężej zmienić i zaprogramować na nowo, dlatego lepiej do razu uczyć się wersji poprawnych. Oszczędność środków.
- Panowie, proszę o spokój i powagę! To nie tor wyścigowy tylko szpital! - podniosła głos i zeskoczyła z ostatnich dwóch stopni, lądując na posadzce korytarza. Spojrzała na towarzystwo mrużąc oczy, lecz zamiast zacząć ich rugać przybrała uprzejmą minę i z godnością ruszyła w ich kierunku - Wszelkie radykalne ingerencje pokroju amputacji, zabiegów operacyjnych bądź czynności wymagających oddziaływania i wprowadzania znaczących modyfikacji bezpośrednio w ciele pacjenta wpierw należy skonsultować ze mną. Chris, podziwiam twój zapał i jestem dumna że tak poważnie podchodzisz do swojej roli, jednak wciąż jeszcze wiele musisz się nauczyć. Po tak drastyczne środki sięgamy tylko i wyłącznie, gdy nie ma już innego rozwiązania. Zawsze wpierw trzeba próbować metod konwencjonalnych… odłóż więc tą piłę z łaski swojej. Obrzęk nie zawsze kończy się zakażeniem Od tego jesteśmy by tak się nie stało, rozumiesz? Po pierwsze nie szkodzić, pamiętaj o tym. Będziesz lekarzem, nie rzeźnikiem - jest diametralna różnica. Pacjenta musisz traktować z szacunkiem, pamiętając że jest człowiekiem i to cierpiącym na dodatek, przez co sam zazwyczaj nie potrafi sobie poradzić. Przychodzi do nas po pomoc, a my mu jej udzielamy, wedle naszej najlepszej wiedzy. Odpowiedzialność za jego zdrowie, bezpieczeństwo, godność, samopoczucie, a także życie spada na nasze barki. Chciałbyś żeby twoja mama skręciła kostkę, a ktoś kto miał ją postawić na nogi...tą nogę jej uciął, kiedy kontuzja zaliczała sie do niegroźnych i dało się obejść bez trwałego uszkodzenia ciała? Dlatego patrz uważnie i zawsze słuchaj tego co poszkodowany mówi. Dzięki wywiadowi idzie o wiele szybciej postawić trafną diagnozę - o to przecież chodzi, prawda? - przystanęła tuż przy swoim pomocniku, marszcząc brwi. Efekt groźnej miny psuł ten drobny szczegół, że aby spojrzeć mu w twarz musiała zadrzeć głowę do góry, ale nic nigdy nie było idealne.

Cała piątka mężczyzn zamarła zaskoczona nagłym pojawieniem się rudowłosej lekarki. Pierwszy odzyskał mowę jej najbardziej zaawansowany medycznie pomocnik.
- No! Tu się nie biega, słyszałeś?! W szpitalu nigdy nie byłeś? - od ręki zareagował słysząc, że główna siła medyczna gangu Guido wsparła logikę jego argumentów. Zdawał się aż promienieć z dumy i satysfakcji gdy mówił do powalonego gościa najwyraźniej nie obytego ze szpitalnymi normami zachowania.

- Znaczy… wkurzył cię? Mamy mu wpierdolić? - spytał jeden ze strażników i ochroniarzy placówki patrząc niepewnie to na lekarkę to na pacjenta. Najwyraźniej nie byli pewni jak zakwalifikować tą jej gadkę o bieganiu, urazach, i czymś w ogóle dla nich nie zrozumiałym. Więc gangerskim zwyczajem chętni byli rozwiązać sprawę po gangersku, mianowicie sklepać źródło kłopotów i zamieszania.

- No właśnie, weź mu coś powiedz! On mi chciał ujebać nogę, głupi skurwiel! - wydarł się interesant i z nową werwą zaczął się szarpać z Tom’em. Tuż nad nimi stała dwójka ochroniarzy nadal niepewna, czy mu spuścić łomot od ręki, czy wziąć za chabety i zrobić to na zewnątrz... a może zawlec gdziekolwiek indziej?

- No ale jak? Traktuję go z szacunkiem. - rzucił nadąsanym tonem Chris wskazując piłą faceta na ziemi. - Obejrzałem mu tą nogę, zobaczyłem obrzęk i zaczerwienienie, no to dla jego dobra chciałem mu amputować tę nogę. I jak mówiłaś o tym zaufaniu i takich tam. Powiedziałem mu to, żeby nie był zdziwiony i nawet go wcześniej nie przypiąłem do łóżka i zobacz jak on się zachowuje. Żadnego respektu i szacunku dla prawdziwego lekarza… - poskarżył się na krnąbrnego pacjenta. Widać z jego perspektywy wyglądało to całkiem inaczej i musiał powstrzymywać się coby nie wykorzystać okazji i nie postąpić zgodnie z miejscową tradycją.

- Tak, a mnie nazwał głupim chujem… - dołożył swoje trzy grosze Tom. Puszczenie zniewagi mimo uszu było bardzo mało gangerskim zachowaniem i przynosiło ujmę na dzielni bo oznaczało bycie mięczakiem. Tyle już z skórzano-ćwiekowanej logiki załapała podczas pobytu tutaj, więc i wiedziała, że chłopakom nie było wcale łatwo tak od ręki zignorować całe życie doświadczeń i nawyków.

- Bo jesteś głupim chujem! Mówię wam, że mnie noga napierdala, a ten mnie łapie a drugi leci z piłą! No kurwa miałem dać sobie ujebać nogę!? - wtrącił powalony facet który też widać miał pretensje i całą listę zażaleń do pracowników medycznego ośrodka.

Igła poczekała aż dwójka sanitariuszy wyłoży swoje zażalenia i przedstawi jej swój punkt widzenia. Kiwała głową, wodząc wzrokiem od Toma do Chrisa i zahaczając przy okazji przelotnie o leżącego. Odchrząknęła żeby oczyścić gardło z drobnych kłaczków.
- Nie trzeba nikogo bić, nie kłopoczcie się panowie. Dziękuję za czujność. Dalej poradzimy sobie bez konieczności uciekania się do środków przymusu bezpośredniego. - zwróciła się wpierw do ochroniarzy, posyłając im ciepły uśmiech. Co prawda widziała ich drugi raz na oczy, ale dobre wrażenie i kultura to podstawa zawierania nowych znajomości. Nie dziwiła jej decyzja o zmianie ochrony akurat wtedy, kiedy już zaczęła przyzwyczajać się do poprzednich rezydentów szpitala. Poprzednią zdążyła polubić, a nawet dać się ograć w karty. Poker - to właśnie ludzie Big Mike’a nauczyli lekarkę podstaw tej jakże pasjonującej, nastawionej na kooperację gry.

-Spokojnie - zwróciła się do przyduszanego pacjenta, a jej głosie pojawiły się zatroskane nuty. Kucnęła tuż obok i dodała - Jestem Alice...albo Brzytewka, mów jak ci wygodnie. Powiesz mi jak ci na imię i co dokładnie się stało z twoją nogą, pozwolisz ją obejrzeć? Zbadam cię, dam leki. Nie trzeba będzie nic ucinać i o ile zastosujesz się do wytycznych za parę dni przejdzie.

- Spider. Mówią na mnie Spider. - burknął w końcu nieco spokojniej gdy się nad nim nachyliła. Tom posłał jej pytające spojrzenie najwyraźniej nie wiedząc czy puścić delikwenta czy nie. Dwaj ludzie Viper też czekali na polecenia wciąż nie wiedząc czy mają spuszczać ten łomot już czy jeszcze nie i czy Brzytewka ma jakieś życzenia co do tego łomotu. Chłopaki w spuszczaniu owego łomotu okazywali się nadzwyczaj elastyczni i kompatybilni co do życzeń klienta i potrzeb sytuacji. W końcu robili to całe życie, mieli masę doświadczenia.

Chris nabrał powietrza i machnąwszy piłą szykował się do dalszego objawienia światu swego niezadowolenia, lecz Savage go ubiegła. Czekał na nią Jednooki, lecz jeśli dałaby podkręcić konflikt istniało prawdopodobieństwo, że nie opuści kliniki jeszcze przez godzinę. Na szczęście miała swoje sposoby na uspokajanie agresywnego towarzystwa.
- Leczenie choroby zależy w głównej mierze od jej przyczyny, amputacja nie jest w tym wypadku wskazana. Tu trzeba działać prewencyjnie, zapobiegawczo. Kończyny amputujemy tylko i wyłącznie w przypadku kiedy jest to absolutnie konieczne, nigdy wcześniej. Staramy się skupić na znalezieniu źródła problemu i rozwiązaniu go. Wykryłeś obrzęk, z tego co zrozumiałam, ale wiesz czemu się pojawił. Widzisz… obrzęk to rodzaj opuchlizny pojawiającej się w obrębie tkanki podskórnej oraz podśluzówkowej, wynikający z nagłego zwiększenia się przepuszczalności naczyń krwionośnych skóry i błon śluzowych. Wydostające się z "dziurawych” naczyń osocze przenikające do przestrzeni międzykomórkowej powoduje powstanie obrzęku. Za jego powstanie odpowiadać mogą bardzo różnorodne mechanizmy. Wymieniamy następujące postacie: alergiczną, pseudoalergiczną, niealergiczną oraz idiopatyczną...znaczy się o niedającej się ustalić przyczynie. Rozpatrzmy wpierw przypadek alergicznej postaci obrzęku, związanej ze zwykłym uczuleniem. Objawy obrzęku pojawiają się w ciągu od kilku minut do dwóch godzin od kontaktu z substancją powodującą uczulenie przykładowo: lekiem, pokarmem, jadem owada, lateksem. Nawet u połowy chorych objawem współistniejącym jest pokrzywka. Zwiększona przepuszczalność naczyń krwionośnych wynika zaś między innymi z nagłego wyrzutu histaminy – substancji chemicznej zawartej w białych krwinkach, mastocytach. Histamina, dostając się do krwi, powoduje rozszerzenie naczyń krwionośnych. Reakcja ta odbywa się za pośrednictwem przeciwciał IgE. Wiadomo jednak, że histamina może być uwalniana z mastocytów bez udziału przeciwciał. Dzieje się tak w przypadku obrzęku naczynioruchowego pojawiającego się po kontakcie z niesteroidowymi lekami przeciwzapalnymi czy środkami kontrastowymi. Najczęstszą przyczyną kłopotów w tej grupie jest aspiryna. Istnieją także postacie obrzęku, które nie mają nic wspólnego z reakcjami uczuleniowymi, a zwiększona przepuszczalność naczyń krwionośnych wynika z całkowicie innych zaburzeń.Wiadomo także, że może on towarzyszyć innym chorobom przewlekłym z kręgu chorób układowych tkanki łącznej, a także nowotworów hematologicznych: białaczek, chłoniaków, szpiczaków. - wzruszyła na koniec ramionami w sposób jaki podpatrzyła o Hektora i Paula gdy mówili o oczywistych oczywistościach. Obróciła się do prawie okulawionego faceta, dając Tom’owi znak aby się z niego podniósł- Bądź proszę tak dobry i pozwól mi rzucić okiem na tą nogę. Wiadomo że diagnozę zawsze najlepiej potwierdzić, a trochę się spieszę.

- Ale wiesz… Jakby co to możemy go stłuc coby nie zostawić śladów… - powiedział niepewnie jeden z ochroniarzy przerywając pierwszy chwilę dłuższej i kłopotliwej ciszy jaką piątka mężczyzn powitała wywód lekarki. Nawet Chris zamilkł i przyglądał się jej z wybitnym brakiem zrozumienia. Mimo, że był najbardziej zaawansowany w sztuce medycznej z nich wszystkich, to o większości tak skomplikowanych rzeczy jakie właśnie wymieniła miał mikre pojęcie. Tymczasem dwaj ochroniarze zdawali się być rozczarowani tym, że nie pozwala im wypełnić obowiązków, przyjemności i hobby w jednym. Z ich punktu widzenia gdyby sklepali i wywalili frajera na zewnątrz problem by zniknął. A tak koleś nadal samym swoim byciem psuł dzień pozostałej czwórce rezydentów szkoły którą Brzytewka uparcie próbowała przerobić na placówkę zdrowia.

Spider odetchnął z ulgą kiedy w końcu obcy facet zlazł mu z klaty. Wzruszył ramionami najwyraźniej dając znak, że dziewczyna może rzucić okiem na jego nogę. Ta zaś faktycznie była obrzęknięta i w niezdrowym kolorze. Centrum punktu zapalnego znajdowało się na łydce. Wyglądało jakby zahaczył nią o pręt albo coś podobnego, wskazywały na to krawędzie zbyt poszarpane jak na eleganckie i ostre ciecie od noża lub podobnie zaostrzonego przedmiotu. Samo w sobie zranienie było niezbyt poważna i nie zagrażało życiu. Sądząc po barwie wciąż tętniącego żywą czerwienią strupa nie mogło powstać dalej niż dobę temu. Gorzej było z tym obrzękiem. Najwyraźniej wdało się zakażenie. Skórka wokół rany nabrzmiała i stała się ciepła w dotyku. Zakażenie nie pasowało do rany bo wyglądało jak sprzed kilku dni. Albo rozwijało się nienaturalnie szybko. Wyczuła zapach świeży zapach środków dezynfekujących. Pewnie jej pomocnicy przemyli i odkazili ranę zanim zdecydowali się na numer z amputacją.

Oglądała kończynę kiwając głową i zagryzając wargę jakby nie mogła się zdecydować czy babrać się w tym osobiście, czy wydać zastępcy garść poleceń. Wybrała to pierwsze.
- Powiedz, opuchlizna przypadkiem nie pojawiła się przed tym jak się zraniłeś? Od jak dawna sie utrzymuje? Miewasz zawroty głowy, widzisz podwójnie? Próbowałeś w tym grzebać samodzielnie...przemyłeś czymś chociaż? Masz inne rany? Chorujesz na coś przewlekle... znaczy bierzesz na coś regularnie leki? - zadawała kolejne pytania ujmując twarz mężczyzny w dłonie. Sprawdziła temperaturę, na razie na czuja bez termometru chcąc zobaczyć czy facet ma chociaż stan podgorączkowy - Piłeś coś, ćpałeś... ale czy zażywałeś podejrzane substancje nie tylko psychoaktywne?

- A jest ktoś kto nie bierze prochów? - odpowiedział pytaniem na pytanie - Przemyłem bimbrem. Wczoraj i jak wstałem. Wczoraj tylko piekło, dziś jak wstałem to wyglądało o tak. - wskazał brodą w kierunku swojej nogi. - No to przyszłem tutaj a ci dwaj od razu kurwa z piłą lecą do mnie! - teraz wskazał stojących nad nimi nadal asystentów lekarki. Dawaj ochroniarze widząc, ze nic tu po nich odeszli powolnym krokiem nieco rozczarowani, że tyle krzyku o nic i jeszcze żadnego glanowania nawet z tego nie ma.
- I nie mam żadnych omamów ani nic nie brałem! Nie biorę jak jestem na robocie. - jak całkiem spora część populacji najwyraźniej nie lubił gadek w tym stylu. Dłonią zaś Alice wyczuła lekko spocone i rozgorączkowane czoło. Ale czy był to efekt bieżącej sytuacji, czy taki już przyszedł to w tej chwili ciężko było jej jednoznacznie określić.

-Na robocie? - podłapała temat - Potrzebuję informacji żeby postawić prawidłową diagnozę. Tak więc: w jakich warunkach przyszło ci ostatnio pracować?

- Chodzę tu i tam… co to ma wspólnego z moją nogą? Spadłem. Podłoga sie zarwała i spadłem. Nadziałem się na jakiś pręt. Bolało ale dało się wytrzymać. Wróciłem do domu. A jak wstałem to wyglądało o tak. - facet zrobił się nagle dziwnie oschły i wręcz nerwowy słysząc pytanie o okoliczności otrzymania rany. Zaczął wodzić spojrzeniem po korytarzu najwyraźniej unikając patrzenia na niewielkiego rudzielca. Miała wrażenie, że zdecydowanie nie ma ochoty się rozwodzić nad tym detalem.

Zamknęła oczy i odliczywszy w myślach do pięciu, ponownie je otworzyła.
- Posłuchaj skarbie, nie wnikam w twoje zobowiązania ani w to czym się na co dzień zajmujesz, dla kogo pracujesz i na czym owa praca polega. Chodzi mi o miejsca w których ostatnio przebywałeś. Możesz odpowiedzieć nawet ogólnikowo, bez wchodzenia w detale. Jeżeli mi nie pomożesz źle się to skończy. Nie chcesz chyba stracić tej nogi, prawda? A stracisz ją nie od piły, tylko przez gangrenę lub tężec. Spałeś w piwnicy, albo gdzieś gdzie jest wilgotno i brudno? Chris, bądź tak miły i przynieś mi z ambulatorium czystą strzykawkę i dwie buteleczki z szafki. Z niebieską i z zieloną naklejką. Tom, skocz z łaski swojej po bandaże i gazy. - zwróciła się do pomocników. Jakiś czas temu darowała sobie umieszczanie na opakowaniach fachowych nazw lub składu danych specyfików, stawiając na oznaczenie łatwe do przyswojenia i zapamiętania. Niebieska butelka zawierała środki przeciwzapalne, zielona morfinę. System był prosty i co najważniejsze działał. Fachową terminologię zamierzała wprowadzić gangerom w odpowiednim czasie.

Jej asystenci oddalili się niezbyt zadowoleni ale jednak i tak raźniej niż para niepocieszonych ochroniarzy. Usłyszała jak Chris skarżącym się tonem mowi do Toma coś w stylu, że już by dawno było po amputacji i mieliby spokój. Dziwnym zbiegiem okoliczności zabrał ze sobą piłę jakby miał nadzieję, ze jednak trafi się okazja do jej użycia albo o zgrozo, żeby przypadkiem Alice nie amputowała nią niczego jak jego nie będzie w pobliżu.

- Nie martw się - wyciągnęła rękę i ścisnęła lekko przedramię rannego - a teraz powiedz jak naprawdę było. To ważne, nie chcę zrobić ci krzywdy. Jestem tu po to żeby ci pomóc. Na tym polega moja rola, jesteś moim pacjentem. Odpowiadam za ciebie. Wszystko co mi powiesz zostaje objęte tajemnicą lekarską i masz moje słowo że zachowam to dla siebie, nie nadużyję twojego zaufania wykorzystując w jakikolwiek sposób. To sprawa miedzy tobą a mną i nikim więcej. - gdzieś na dnie zielonych oczu pojawiło się zmęczenie. Przecież naprawdę nie chciała mu szkodzić, wręcz przeciwnie. Mogła machnąć ręką i pozwolić Chrisowi się nad nim poznęcać, co skończyłoby się u gościa kalectwem, jednak pamiętała słowa przysięgi i działa wedle nich. Mimo oblekającej plecy gangerskiej skorupy.

Spider nadal wyraźnie się wahał co odpowiedzieć.
- Nie no nie spałem w piwnicy, u siebie spałem. No podłoga zawaliła się, pręt jak pręt… czysty nie był… ale przemyłem bimbrem wtedy i po powrocie i jak wstałem… - zaczął chcąc zyskać na czasie przed podjęciem decyzji. Dopiero gdy już słychać było kroki wracających pielęgniarzy zdecydował się powiedzieć cos więcej.
- Byłem w Zakazanej Strefie. - szepnął przestraszonym tonem.
Zakazana Strefa. Niegdyś strefa należąca do Schultz’a ale zamknięta przez niego i to nie dla zabawy. To co tam się działo i lęgło sprawiało, że ten jeden z zakazów Ted’a akceptowała raczej większość populacji Det. Mimo to strefa kryła swoje tajemnice i skarby która nadal wabiły śmiałków. Jedną z niewielu pewnych i potwierdzonych informacji o tym miejscu było jej permanentne skażenie wszelakim biochemicznym świństwem jakie przed wojną i po wojnie wyprodukował człowiek, przemysł oraz natura.

Lekarka drgnęła, jednak udało się jej zachować opanowanie i pocieszajacą minę. Chłopak nieźle się załatwił. Cholera raczyła wiedzieć co przytargał ze sobą do szpitala oraz jak to się skończy dla jego organizmu. Mógł umrzeć, mógł zacząć chorować w sposób który uniemożliwiać będzie trzymanie go razem z resztą społeczeństwa. Dla własnego dobra i dobra najbliższej okolicy nie powinien się przemieszczać, tylko odpoczywać i zbierać siły aby wspomóc organizm w walce z obcymi bakteriami.
-Dziękuję że mi zaufałeś. Wszystko będzie dobrze, nie denerwuj się. Dostaniesz odpowiednie leki, poleżysz parę dni i ci przejdzie - próbowała głosem przekazać mu tyle otuchy ile tylko była w stanie z siebie wykrzesać. Poczekała aż ciągle nadąsany Chris przekaże jej to po co go wysłała i z marszu przystąpiła do pracy. Założyła rękawiczki, ujęła pierwszą buteleczkę, po czym wbiła igłę w korek.
- Dostaniesz coś na wzmocnienie, przeciwzapalnego i znieczulającego - tłumaczyła najprościej jak potrafiła, ciągnąc za tłoczek i napełniając strzykawkę mętnobiałą cieczą - Dodatkowo podam ci antybiotyk żeby ograniczyć dalszy rozwój infekcji. Przemyjemy ranę, zabandażujemy ją i zgłosisz się pojutrze. Parę tabletek weźmiesz w domu. Popijesz je wodą, będziesz unikał przed najbliższe dwie doby alkoholu. Wyśpisz się, zjesz porządnie i pojutrze z samego rana zgłosisz się bezpośrednio do mnie. Z rana...czyli koło dziesiątej najpóźniej, zrozumiałeś? - zakończyła pytaniem, zabierając się za robienie pierwszego zastrzyku. Pacjent pokiwał głową potwierdzając przyswojenie informacji. Robienie zastrzyku i zakładanie opatrunku poszło już gładko. Niedługo potem chłopak usiadł wreszcie i zaczął naciągać spodnie najwyraźniej zbierając się do domu. Savage raz jeszcze powtórzyła mu co ma robić, kiedy się zgłosić. Dała też swojemu zastępcy kolejny plik zapisanych odręcznie kartek papieru z przykazem że po meczu sprawdzi co z podarowanej ściągawki uczeń zapamięta. Wymieniła jeszcze parę standardowych uprzejmości, zawołała jednego z ludzi Viper. Samochód może i posiadała, lecz dalej przecież nie potrafiła prowadzić…




Alice uwielbiała norę Jednookiego. Przypominała jej jaskinię skarbów gromadzonych przez szalonego pirata tuż przy brzegu morza: niebezpieczną, trudno dostępną, lecz pełną niespodzianek i fascynujących okazów. Zapomniane antyczne artefakty zalegały na półkach, piętrzyły się stosami przy każdej ze ścian. Jeśli człowiek wiedział czego szukać mógł tu znaleźć prawdziwe perły nie tylko wybuchowe. Dobry przykład stanowił miernik laserowy. Dziewczynę zdziwił fakt, że stary saper go nie wziął. Może nie był mu potrzebny? Mimo wszystko nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek szedł na akcję bez niego. Zawsze mawiał, ze profilaktyka nie boli i tu zgadzali się stuprocentowo. Zapomniał? Przez ostatnie zaaferowania “tajnym projektem” mogło wypaść mu z głowy. Zapakowała cudeńko na górę torby, kładąc je z namaszczeniem na złożonych ubraniach. Przeszukała wzrokiem pomieszczenie, lecz prócz tej o banku, innych wiadomości dla siebie nie odnalazła. Wyciągając więc nogi podreptała do warującego w samochodzie Marcusa, tego mniej agresywnego człowieka Viper. I tak się spóźniła, a skoro z nauczycielem mieli lekcję w terenie, szybciej dotrze tam na czterech kółkach niż swoich przykrótkich kopytach. Do banku nie było aż tak daleko, jednak co bryka to bryka. Nie dość, że się siedzi a nie idzie to jeszcze nie trzeba dźwigać tej ciężkiej torby. Przy gabarytach Alice właściwie mało co nie było ciężkie albo wielkie. Poza tym podróż autem była znacznie bardziej “po detroidzkiemu” niż pieszo. Oznaczało też poniekąd stopień ucywilizowania danego człowieka, coś jak dawna różnica pomiędzy jedzeniem sztućcami lub rękami.
Kierowca piczkowozu, jak go nazwali Paul z Hektorem, dojechał do banku o którym mówiła ale gdy byli na miejscu zobaczyli maszynę Jednookiego na drugim końcu ulicy. Podjechali więc tam. Z bliska widzieli jeszcze dwie maszyny i z tuzin ludzi, wszystkich ubranych i przystrojonych na runnerową modłę. Znaczy się swoi. Furgonetka sapera stała nieco na uboczu, dwa pozostałe pojazdy zatrzymano w poprzek drogi a gangerzy znajdowali się od ich strony. Stali i poruszali się nieco niespokojnie, wypatrując czegoś co chyba mogło być po zewnętrznej stronie tej improwizowanej barykady. Łazili z bronią w łapach choć na razie panowała cisza i bezruch.

- O jesteś wreszcie. Nie wzięłaś może mojego dalmierza? Zostawiłem cholernika bo mi wpakowali te wezwanie… - przywitał ją starszy mężczyzna z opaską na oku wskazując kciukiem za plecy na żołnierzy przy samochodach. W przeciwieństwie do nich zdawał się być spokojny i zamiast prawie stałego elementu w wyposażeniu Runnerów w postaci palonego skręta trzymał w ustach wykałaczkę. Mawiał, że palenie dla sapera to wyjątkowo szkodliwy nałóg.

- Ej, Jednooki, długo jeszcze? Chuj wie kiedy oni przyjdą, a jest nas ciut mało. - zawołał jeden z Runnerów. Łącznie było ich pół tuzina z czego większość stała przy samochodach.

Gangerzy wyglądali na w pełni gotowych do odparcia niespodziewanego ataku. Nie wróżyło to dobrze. Musieli opuścić swoją enklawę i teren wpływów, wchodząc na ziemie sporne gdzie rządziło prawo tego, kto miał lepszą broń i lepsze umiejętności w czynieniu bliźnim krzywdy. Czym prędzej więc Alice zaczęła grzebać w przewieszonej przez ramię torbie, ograniczając powitanie do szybkiego kiwnięcia głową każdemu po kolei.
- Jestem, przepraszam za spóźnienie. Wypadło mi coś w szpitalu. Musiałam nadprogramową chwilę tam zostać... tak, mam. Zastanawiałam się właśnie czemu go nie wziąłeś. - wyrzucała z siebie w pośpiechu kolejne słowa, a gdy skończyła wcisnęła saperowi w ręce wspomniane ustrojstwo.
- Jaki jest plan na dziś, w czym mogę ci pomóc?

- O właśnie, tego potrzebowałem! Chodź do tatusia dziecinko. - uśmiechnął się jowialnie starzy już wiekiem facet, kiedy podała mu zapomniany przedmiot. Przestał najwyraźniej dumając swoją flegmatyczną naturą nad jej pytaniem.
- Plan dnia… rozbijamy bank dzisiaj. - rzekł kiwając głową i drapiąc się po brodzie. - No i tę ruderę. - odwrócił się teraz do niej tyłem i wskazał na kilkupiętrową kamienicę.
- A dokładniej to ty wysadzisz. - dodał spokojnie podając jej coś co dotąd trzymał w dłoni. Gdy sięgnęła po kostkę owiniętą w starą gazetę wiedziała od razu co to jest. Plastik. C4. Heksogen. Istniało kilka nazw, od ręki dałaby radę rozrysować jego wzór strukturalny. Póki go nie podłączono można było nim nawet rzucać, podpalony powinien się raczej palić niż wybuchnąć. Powinien. To już wiedziała po poprzednich lekcjach u sapera. Zastanawiająca była jednak ilość. Kostka wydawała się zdumiewająco mała jak na ogrom budynku do wysadzenia. Saper jednak wyszedł wcześniej właśnie z niego, więc pewnie go sobie obejrzał. Najwyraźniej uznał, że taka ilość powinna wystarczyć do tego zadania.

Dziewczyna przełknęła ślinę, ale zaraz się uspokoiła. Dostała nieuzbrojony pakunek, na razie nawet ze swoim pechem nie powinna zrobić krzywdy sobie i okolicy. Teoretycznie…
- Mam sama znaleźć ścianę nośną i pod nią podłożyć ładunek, czy już masz miejsce upatrzone? - spytała, choć w jej głosie ciekawość mieszała się z obawą. Westchnęła i dorzuciła szybko nurtujące ją pytanie - Nie boisz się że coś sknocę i wszystko zawali się nam na łeb, wybuchnie, zacznie płonąć… i to niekoniecznie w tym miejscu które sobie upatrzyliśmy? Druga rzecz: czy teren został zabezpieczony i sprawdzony pod kątem bezpieczeństwa osób postronnych? Ktoś tam może mieszkać, a jak to wysadzimy… - zawiesiła niedopowiedzianą część w powietrzu, patrząc saperowi prosto w pozostałe oko. Każdy miał swoje priorytety, ona także.

- To rudera, nie zawali się sama jak jej nie pomożemy. Pójdę z tobą, ale ty masz porozmieszczać i podłączyć co trzeba. Prztyczek jest w samochodzie. Nie powinno tam nikogo być. Masz tu jeszcze latarkę bo tam w chuj ciemno jest. - podał jej wyjętą gdzieś ze swojego kostiumu z nieskończoną zdawałoby się ilością kieszeni i schowków kątówkę. Wygodną bo można było ją wsadzić w kieszeń czy przyczepić, a świeciła prosto pozostawiając wolne ręce. Sam miał przynajmniej jedna mocowaną do hełmu.

- No rany, Jednooki... ona musi to robić teraz? Nie możesz raz dwa wszystkiego podłączyć, wyjebać to cholerstwo i wracamy do domu? Kiedy indziej się pobawicie dla relaksu, teraz jesteśmy w robocie. Chuj wie kiedy przyjdą ale przyjdą na pewno. Sam wiesz jak wtedy wszystko się jebie. - facet który odezwał się wcześniej znów zaczął mówić i patrzył z wyraźną niechęcią na poczynania pary saperów. Znajdowali się poza swoją strefą - czujne i nerwowe zachowanie było więc zrozumiałe i jak najbardziej na miejscu, tak samo jak niecierpliwość. Mężczyzna rzucił niedopałek skręta i przydeptał go butem rozglądając się przy okazji po okolicznych budynkach by na koniec zerknąć w stronę ustawionych w barykadę samochodów. Jakby na zawołanie ich załoga spięła się jak na komendę, bo dopadli maszyn i wycelowali broń. Najwyraźniej zauważyli coś czego się spodziewali i bardzo im się nie podobało.

Coś tu śmierdziało i to mocniej niż Alice sobie życzyła. Nagła nerwowość i czujność u ludzi z pozoru wiecznie wszystko olewających i podchodzących do życia z radosną beztroską, ścinała krążącą w żyłach krew. Musiało być poważnie, bardzo poważnie...nie powinna marnować czasu na czcze dywagacje, tylko załatwić wszystko od ręki i wrócić do siebie.
- Zróbmy to raz-dwa. - ściskając kostkę Plastiku ruszyła w kierunku zdewastowanej kamienicy. Kiedy odeszli poza zasięg słuchu reszty, obróciła zaniepokojoną twarz ku starszemu mężczyźnie.
-Powiedz proszę... o co chodzi? Kto może przyjechać i dlaczego tyle z tym zachodu i stresu? Chłopakom grozi niebezpieczeństwo? Jesteśmy na terenie… konkurencyjnej organizacji?

- Jesteśmy na niczyim terenie. W Ruinach. Tu zawsze coś, ktoś, jakoś komuś grozi. - odparł spokojnie saper włączając swoja latarkę przy hełmie. Do tego wydobył kolejną i trzymał w lewej ręce. W prawej niósł zwój kabla który ona miała podłączyć gdy już rozłoży co trzeba. W międzyczasie dalmierz zniknął w plecaku. - Gas Drinkers. Przenikają jakoś na obrzeża naszej strefy. Guido kazał się tym zająć. Jak zawalimy tą ruderę zasypie przejście którym wychodzą. To ich powinno zniechęcić. - wyjaśnił flegmatycznie sprawiając wrażenie, że kompletnie się nie przejmuje tym o czym mówi.
- No Brzytewka, zaczynasz. - wskazał zapraszająco na wnętrze budynku. Stali już w głównym wejściu. Na parterze panował półmrok. Widziała też wejście do piwnicy gdzie wyzierała kompletna plama ciemności.

- Kurwa, zaraz tu będą. Hank kazał was pilnować. - wysapał jakiś młody Runner dobiegając do nich z bronią w łapie. Wodził spojrzeniem bardziej po ulicy niż po specach. - Chcecie tam wejść? Kurwa ale ciemno, macie jakąś latarkę? - spytał gdy puścił im żurawia przez ramie krzywiąc się na widok tego co zobaczył. Saper wyjął bez słowa kolejną latarkę, tym razem dość małą.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 19-09-2015, 13:35   #24
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Alice zaczepiła swoje źródło światła na kołnierzu kurtki. Niewielka żaróweczka zamrugała, po czym rozjarzyła się z pełną mocą, posyłając przed właścicielkę skoncentrowany snop blasku. Przynajmniej mogła asekurować się rękami podczas balansowania na kawałkach gruzu. Jeszcze tego brakowało żeby złamała nogę w podobnej sytuacji. Już nawet nie ucieszyłaby się z podobnego zdarzenia, mimo że wyłączyłoby ją z konieczności brania udziału w meczu z Huronami. Teraz liczyło się kompletnie co innego - nie mogła przez swoją głupotę narażać innych na zarobienie porcji ołowiu w trzewia. Gas Drinkersi… z tego co zdążyła się dowiedzieć też byli gangiem z tym, że w swoje szeregi werbowali osoby dotknięte przeróżnymi chorobami popromiennymi. Mutantów jak teraz mówiono, ale Igła nie pochwalała rozdzielania na ludzi i nieludzi. Nie pochwalała jeszcze wielu innych zagadnień współczesnego świata, lecz czas ani miejsce nie skłaniały do filozoficznych rozważań.
- Znajdźmy tą ścianę nośną, podłóżmy co trzeba i znikajmy stąd - mruknęła, próbując przebić wzrokiem panujące wewnątrz budynku egipskie ciemności - Jeżeli uszkodzimy podstawę reszta kamienicy runie bez większego problemu. Zasada domina, domku z kart, słabych punktów konstrukcyjnych i je…. ech, tak wiem. Marudzę. - wyszczerzyła się nagle wesoło - Obsadźmy parter...Jednooki, byłeś tu już. Jakieś propozycje, porady, sugestie od czego zacząć? W końcu ty tu jesteś wykwalifikowanym specjalistą, ja się dopiero uczę i z chęcią przyjmę wszelkie rady.

- Dziecino ty tu jesteś dzisiaj od wyburzania, ja tylko podaję ci kabelki. - uśmiechnął się łagodnie. Gdyby nie piracka opaska wyglądałby pewnie jak dobry wujaszek, tylko że w stroju sapera. Weszli do środka i zamilkł. Maszerował dostojnie o krok czy dwa z tyłu. Jeszcze za nim osłaniał ich młodzik z bronią w jednej i latarce w drugiej ręce. On najczęściej zostawał kilka kroków z tyłu, jakby spodziewał się pościgu.

Zdołali obejrzeć chyba z połowę parteru kiedy z zewnątrz dobiegły ich odgłosy walki. Najpierw jedna palba, potem nieregularne wystrzały.
- Spokojnie, mamy czas. Mamy cały czas jaki potrzebujemy. - mruknął uspokajająco Jednooki widząc, że młodzi podopieczni zareagowali nieco nerwowo. Alice znalazła coś co wydawało się jedną ze ścian nośnych, ale jak na jej wiedzę kostka plastiku którą dostała nie wystarczała do naruszenia konstrukcji wystarczająco poważnie, by liczyć na zawalenie budynku.

To nie była robota dla niej, definitywnie i bez dwóch zdań nie nadawała się na podobne zabawy - teraz dotarło to do Savage z całą powagą. Dobiegające z oddali strzały nie pozwalały się skupić, zwracając myśli ku pozostałych na zewnątrz ludziom. Wszyscy czekali narażając swoje życie i zdrowie, podczas gdy ona nie miała pewności co robić. Pośpiech był złym doradcą, Jednooki raz po raz to powtarzał, ale jak zachować spokój w podobnej sytuacji? Puls lekarki przyspieszył, szumem krwi w uszach dając znać że osiąga właśnie górne dopuszczalne granice. Oddech stał sie płytki i urywany. Czuła spływające po karku kropelki potu, blade dłonie ściskające pakunek drgały delikatnie. Chciała jak najszybciej oddalić się z przeklętej ruiny i wrócić w dobrze znane rejony zdewastowanej szkoły, nawet jeśli oznaczałoby to ganianie uzbrojonego w piłę Chrisa po wszystkich piętrach. Rzuciła saperowi zdenerwowane spojrzenie, pokręciła głową i szła dalej. Nie mogła dać plamy, nie gdy wszyscy patrzyli jej na ręce i wciąż testowali. Wystarczająco dołujące były dla niej brak sprawności bojowej, wiedzy mechanicznej i robienie wiecznie za piąte koło u wozu. Element do obrony, zbędny balast i problem sam w sobie. Jeżeli któregoś pięknego dnia miała przekonać gangerów o tym, że nie jest aż tak do końca nieprzydatna, musiała coś w tym kierunku zrobić. Czekanie na cuda od wieków nie przynosiło pożądanych efektów, prócz wyglądania jak idiota. Człowiek sam odpowiadał za swój los, mieszanie w to sił wyższych zahaczało o zbędną spychoterapię, a tego Savage nie trawiła równie mocno co konieczności biegania z karabinem po polu treningowym Strzelnicy.
-Na to chyba mamy za mało materiałów - - wskazała brodą upatrzoną ścianę i szybko podjęła wędrówkę - Szukajmy dalej. Gdzieś musi być odpowiedni punkt.
Miała ochotę głośno protestować, ale zacisnęła usta. Wszystko byłoby do zniesienia gdyby nie obca ciemność. Orientacja w terenie nie zaliczała się do mocnych stron Alice, wzbudzając dziwną pewność, że potrafiłaby się zgubić na zamkniętej, jednokierunkowej ulicy...a co dopiero znaleźć po ciemku punkt krytyczny w ostrzeliwanym budynku.

- Żadna sztuka wysadzić bunkier półtonówką, sztuka wysadzić go półgramówką. - saper pozwolił sobie na jedno ze swoich powiedzonek jakimi często raczył otoczenie, zwłaszcza jak chodziło o coś do wysadzania, czy materiały wybuchowe. Na pewno przecież miał przy sobie lub w samochodzie więcej C4 prócz tego co jej dał na ulicy. Z tej zaś dochodziły nadal odgłosy strzelaniny. Tężały i cichły naprzemiennie, jednak wyglądało na to, że chłopaki na zewnątrz ciągle mają do czego strzelać. Musiało być tych mutasów więcej niż kilka sztuk.

Igła szukała dalej. Wcale nie było tak łatwo. Wewnątrz panował półmrok, co chwila natykali się na jakieś zapuszczone wyposażenie walające się tu i tam począwszy od zagubionych szuflad, po przewrócone szafki i zapadnięte łóżka. Każdy sprzęt mógł skrywać jakieś potworności, a dające nadzieję i otuchę promienie latarek zdawały się dziwnie wąskie i nie świecił tam gdzie sie chciało w danym momencie. Strzelanina za ścianami i świadomość, że za chwilę coś może wpaść i ich rozszarpać również nie pomagała w koncentracji. Zdołali jednak przejść przez cały parter. Już miała całkiem dobrą orientacje w układzie pomieszczeń, niestety chyba coś przegapiła. Znalazła ze dwie ściany które jeśli by się ruszyło to powinny się zapaść i pociągnąć za sobą piętro które runęłoby na parter, a to z kolei powinno nadwyręży konstrukcję na tyle, żeby runęła sama - właśnie tak to powinno być, lecz wciąż wychodziło jej, że powinna mieć więcej plastiku, druga kostkę co najmniej. Bez tego efekt końcowy prawdopodobnie odbiegać będzie od pierwotnych założeń. Widziała, że saper pytająco uniósł brew czekając na jej reakcję. Młody wodził promieniem latareczki po podejrzanych kątach najwyraźniej mając dość przebywania w miejscu gdzie wróg mógł się czaić na każdym kroku. Nie byli w końcu u siebie tylko w Ruinach.

Znowu pokręciła głową i na sztywnych nogach podjęła dalszą wędrówkę. Cała jej niewielka osoba rwała się do ucieczki. Byle dalej od nieprzyjaznego terenu, zagrożenia, strzelanin i niepewności czy kolejny krok nie wpakuje ich prosto w pułapkę. Przeprowadzane raz po raz wyliczenia ciągle mówiły to samo - zadania nie dało się wykonać, nie w tym miejscu...ani w kolejnym. Przez moment do głowy zapukało lekarce że ten test zafundowano jej na specjalne życzenie wyższej władzy: "jak nasz dziwoląg zachowa się w warunkach wysoce niesprzyjających"? Piegowate policzki poczerwieniały i zapiekły jakby ktoś zdzielił ją w twarz. Szczęśliwie w panującym mroku ciężko było to zauważyć reszcie, tyle dobrego.
-Szukamy dalej - przez ściśnięte strachem gardło wydostały się dwa proste słowa. Na więcej nie było co liczyć, nie w takiej chwili. Parter został sprawdzony, można było przeoczyć jakiś gambel ale nie coś tak wielkiego jak ściana. Nie natrafili na żadne niedostępne pomieszczenia mogące kryć uszkodzone elementy murów ułatwiających wybuchową rozbiórkę. Wszelkie drzwi były z reguły otwarte lub ich nie było lub z biegiem czasu utknęły wypaczone czasem i wilgocią w wiecznym zdawałoby się przymknięciu. Zostawała piwnica.

W piwnicy od razu zrobiło się jeszcze mniej przyjemnie. Półmrok zniknął zastąpiony całkowitą ciemnością. Widać było tylko wąski wycinek tego co oświetlały latarki. Oględziny czy szukanie czegoś w tym miejscu zapowiadały się jeszcze bardziej zniechęcająco. Chłopak który im towarzyszył zaklął ledwo zobaczywszy gdzie muszą wejść. Jedynym nieco pozytywniejszym aspektem zmiany lokacji było wytłumienie odgłosów walki przez mury i ziemię bowiem teraz zdawały się dobiegać jakby nagle oddaliły się od nich znacznie. Wąskie światła latarek odbijały się od wody która zbierała się na podłodze od niewiadomo jak dawna. Chlupotała z lekka przy każdym kroku mimo że nie głębokością nie odbiegała od standardowej kałuży. Kątówki wyłaniały kolejne fragmenty ścian, korytarzy i piwnic, zasyfione wszystkim czym się dało przez ostatnie dwie dekady: od spray’ów, maźnięć pędzlem, oczadzeń od dymu, odstrzelonych kawałków murów aż po jakieś krwisto - brunatne plamy prawie na pewno organicznego pochodzenia. Do tego dominował wszelaki grzyb, mech... gdzieniegdzie nawet kępki cherlawej, bladej trawy. Lekarka miała wrażenie, że błądzą niewiarygodnie długo, a podziemia są niesamowicie wielkie. Choć to musiało być subiektywne wrażenie wywoływanie stresem i napięciem.

Dziurę znalazła balansując już na skraju paniki. Najpierw zorientowała się, że nie ma ściany - strumień jasności lizał gruzy i osuwiska ale w tak zrujnowanym budynku nie wyróżniały się one niczym szczególnym, zwłaszcza jak widziało sie tylko ich fragment. Zatrzymała i oświetliła obszar sunąc promieniem po hałdach okazało się, że musiały się zawalić czy może ktoś kiedyś rozwalił cały ciąg piwnic. W tym jedną ze ścian nośnych. Na przeciwko, po drugiej stronie, znalazła jedną ścianę nośną. Do jej wysadzenia już ta jedna kostka powinna wystarczyć. Zawali się jedna, druga wyparowała, pójdzie tak samo jak to planowała wyżej. Właściwie gdyby założyła ładunek na piętrze też by się zawaliło. Wówczas byłby to fart, a tak obejrzała całość terenu i zdobyła pewność. Zostawało uzbroić paczkę i ją podłączyć. Wielki kamień ciążący na dnie serca Igły drgnął i przesunął się w dół ku żołądkowi, by tam zostać strawiony przez kwas solny i enzymy zajmujące się na co dzień rozkładaniem ciężkostrawnych pokarmów. Tak, to wyglądało dobrze. Poprawnie. Właśnie tego szukała. Raz jeszcze przeliczyła w głowie ilość C4 i w końcu pokiwała rudą łepetyną z satysfakcją. Byle tylko wszystko umocować poprawnie i nie nadziać się na nic, co mieszkało w głębi rozpadliny. Skoro Gas Drinkers'i przedostawali się pod granicę strefy podziemiami, bardzo prawdopodobne iż wykopywali się właśnie stąd. Dziewczyna modliła się w duchu, by żaden z nich nie pojawił się w najbliższym sąsiedztwie eksplozji. Nie miała pewności czy przez przypadek kogoś nie zabije - ta myśl ciążyła jej bardziej od panującej dookoła ciemności, presji czasu i dalekich huków karabinów.
- Tu jest dobrze. - szepnęła do sapera po czym dodała odrobinę głośniej -Możemy nie być tu sami, będę zobowiązana jeśli przypilnujecie moich pleców. Postaram się uzbroić ładunek jak najszybciej. - skończywszy mówić dotarło do niej jak niedorzecznie to zabrzmiało. Ona... lekarz... miała uzbrajać C4 i wysadzić coś w powietrze. Paranoja…
Z drugiej strony, gdzieś w głębi z głębi duszy wypełzały macki radosnego oczekiwania. Czy się uda, czy naprawdę zaraz zrówna z ziemią tony cegieł, prętów zbrojeniowych i betonu? Wizja kusiła na swój pokręcony sposób i działała na wyobraźnię do tego stopnia, że piegowate oblicze ozdobił promienny uśmiech, a zielone oczy zalśniły podnieceniem.

Saper delikatnie uśmiechnął się i lekko skinął głową. Ona ruszyła uzbrojona w kostkę plastelinopodobnej masy która w tej chwili mogła co najwyżej lekko zaboleć jeśli by się nią w kogoś rzuciło. Ot, kawałek szarawego ciasta. Tylko zapach z bliska miał całkiem inny, ale kto z daleka poczułby zapach? Mocowała właśnie swoją plastelinkę do ściany wpychając ją gdzie trzeba celem zoptymalizowania efektu wybuchu jak to mawiał jej jednooki nauczyciel, kiedy z góry dobiegły ich jakieś krzyki. Cała trójka spojrzała w tamtą stronę ale widzieli tylko pusty korytarz.

- To Hank, sprawdzę czego chce! - krzyknął krótko młody i pobiegł rozchlapując wodę w rytm swoich kroków. Widzieli jeszcze oddalający się promień latarki. Alice wróciła do przerwanej czynności, kończąc podpinać bombę jak należy. To była raczej ta prostsza część roboty i najmniej ryzykowna. Teraz jednak Jednooki podał jej trzymany dotąd zwój drutu jaki miała podpiąć. Właściwie też prosta sprawa raczej lecz świadomość, że od tego momentu jeden nawet przypadkowy impuls elektryczny może wzbudzić ładunek do intensywnego choć diablo krótkiego życia, działała na bardzo wielu adeptów sztuki saperskiej bardzo deprymująco.

Miała już w ręku końcówkę druta gdy wrócił młody. Właściwie nie wrócił zbiegł tylko po schodach na dół i darł się już w biegu.
- Kurwaaa! Spierdalamy! Przedarli się! Są już w środku! Są w budynku! Wypierdalamy stamtąd! - darł się biegnąc w ich stronę, a odgłosy strzelaniny faktycznie jakby się przybliżyły. Prawie w tym samym momencie usłyszeli trzask łamanego drewna i odgłos jakby coś ciężkiego wpadło w wodę. Taką jak mieli pod nogami.

- Spokojnie. Podłącz kabel. - mruknął swoim flegmatycznym tonem saper. Usłyszała jednak kliknięcie odpinanej kaburę i klekot odbezpieczanej broni.

Wszyscy tu zginiemy. - przebiegło Igle przez znerwicowaną łepetynę i nie było to pocieszające. Na dobrą sprawę jej nauka praktyczna mogła właśnie dobiegać końca, podobnie jak plany, marzenia, założenia, cele i życie ogólnie. Słysząc krzyki gangera prawie poderwała się do biegu, ale i tak zdawała sobie sprawę że na tych krótkich nogach, z całkowitym brakiem orientacji w terenie, czy choćby bez przeszkolenia wojskowego jej szanse na wydostanie się z budynku w jednym kawałku są bardziej niż marne. Trening na Strzelnicy dało się zaliczyć jako zabawę - męczącą, przyprawiającą o czarną melancholię i rozważania na temat własnej osoby, ale zabawę. Nie żywy, szczerzący groźnie metalowe kły, otwarty konflikt w którym znajdowali się teraz. Jednooki zaś swoim zwyczajem wydawała się mieć gardłowość problemu w bardzo głębokim poważaniu. Nie tracił nic ze standardowej maniery człowieka który na wszystko ma czas... może w tym tkwił klucz do sukcesu? Skupić się na własnej robocie, odstawiając na bok czynniki na które nie miało się wpływu. W zespole każdy miał swoje zadanie - to właśnie Taylor próbował lekarce wbić do rudego łba przez ostatni tydzień...i do diabła z tym co nie wchodziło w zakres kompetencji danego członka grupy.
Spokojnie… pilnuj swojej roboty. Nic nerwowo. Na resztę i tak nie masz wpływu - wałkowała raz po raz, skupiając się na pracy rąk. Taka była jej rola, tylko to się liczyło. Jeśli mieli zostawić tu kości i tak je zostawią, lecz przynajmniej Savage przejdzie na drugą stronę tęczy z poczuciem dobrze wykonanej roboty
-Dużo masz jeszcze heksogenu? - spytała cicho nie odwracając się od uzbrajanej bomby, chcąc zająć mózg czymś konkretnym i z ciekawości pośrednio.

- Wystarczająco coby z całej tej ulicy został jeden, cholerny lej. - rzekł odwracając się do niej plecami, w kierunku ich nadbiegającej jednoosobowej eskorty i z której doszedł podejrzany hałas. W tym czasie Alice zdołała umocować drut w plastiku podpinając go pod detonator wedle wcześniejszych słów sapera znajdujący się w jego samochodzie. Teraz ona musiała trzymać zwój drutu i rozwijać go delikatnie aby nie wyrwać końcówki z wybuchowej plasteliny, bo cała robota poszłaby na marne. Mogli już wracać na górę. Szła za saperem, chłopak z eskorty też był już blisko.

- Zjeżdżajcie na górę, będę was osłaniał! - krzyknął, jednak ich nieproszony gość miał widać własny pomysł na tak prędko umykających mu gospodarzy. W wąskim promieniu latarki lekarki saper po prostu zniknął zmieciony przez ciemną smugę. Światełko na jego hełmie zatoczyło łuk i teraz oświetlało rozchlapywaną wodę. Do medyczki doszedł też wściekły, zwierzęcy warkot i smród sierści nasyconej piżmem, chemikaliami, brudem i świeżą krwią. Bydle musiało skoczyć z ciemności na Jednookiego i przywaliło go swoim cielskiem. Tak sądziła na słuch, gdyż w pierwszej chwili niewiele widziała. Atak był tak nagły i niespodziewany, ganger nawet nie zdążył wystrzelić ze swojej broni.




Walka zaczęła się jak zwykle: szybko i niespodziewanie. Trzask i chlupot jaki przed chwilą usłyszeli nagle przemienił się w agresywnego bydlaka który wyłonił się z mroku, obierając pierwszy cel jaki mu się nawinął. W tym wypadku było to starszawy saper. Na nic zdała mu się trzymana broń, gdyż przeciwnik powalił go i przygniótł swoim ciężarem wyjąc przy tym opętańczo niczym szalone zwierzę, a nie człowiek. Przywalony człowiek prawie od razu zawtórował mu boleśnie. Alice nie czekała na młodego żołnierza Runnerów. Próbowała zepchnąć stwora z Jednookiego, jednak w skaczącym świetle latarki widziała głównie jego wierzgając, okryte strzępami łachmanów plecy. Zarówno napastnik i ofiara siłowali się w śmiertelnym zwarciu - to też nie ułatwiało jej zadania. Jednak udało się chwycić te śmierdzące, brudne ubranie. Teraz musiała go odrzucić czy zwalić, co wydawało się karkołomnym dla niej zajęciem. Wyczuwała już charakterystyczne dźgające ruchy mutanta próbującego najwyraźniej dźgnąć sapera jakimś nożem. Dopadł ich eskorciarz, zaatakował kolbą nie mając czasu zmienić broni. Tłukł nią mutanta usiłując go trafić. Coś musiało się przebić bo raz i drugi śmierdziel jęknął boleśnie, lecz napędzany żądzą krwi i walki nie puszczał pierwszej ofiary. Wszyscy rozchlapywali brudną, zimną wodę zalęgającą na podłodze piwnicy, ale nikt na to nie zwracał uwagi. Runnersów była trójka, przeciwnik jeden, warunki walki ciężkie. Prawie nic nie było widać, promienie latarek równie często oświetlały wroga, oślepiały ich nawzajem lub bez sensu puszczały zygzaki po brudnej ścianie i wodzie. Walka przypominała chaos w którym każdy rozpaczliwie usiłował zrobić swoje. Jednooki przygnieciony ciężarem, dźgany bezlitośnie ostrzem nadal usiłował się odepchnąć, wyślizgać, lub chociaż zablokować cios. Lekarka schwytała co prawda przeciwnika ale żywy, wierzgający ciężar to nie była jakaś torba do przerzucenia o czym świadczył krwawiący nos i rozbite wargi, gdy za którymś razem przypadkowo dostała czymś po twarzy. Ale nie puściła. Chłopak walił swoją bronią raz trafiając w cel, a raz jedynie w ciemność tuż obok niego. Sam łachmaniarz wił się rozpaczliwie usiłując dobić powaloną ofiarę i nie dać się zatrzymać wysiłkom pozostałej dwójki.

Jednak był sam a ich była trójka. Alice poczuła jak mutas pchnięty przez sapera, uderzony przez żołnierza zachwiał się i wówczas uległ nawet jej wątłym ramionom. Udało się wreszcie zwalić go i wyzwolić sapera. Wówczas śmierdziel ruszył od razu na nią i w wąskim promieniu latarki jego odziana w łachmany ręka z jakimś pobłyskiem metalu tylko jej śmignęła, a ona poczuła uderzenie. Sapnęła głucho, zielone oczy zrobiły się wyjątkowo wielkie. Obce ciało zagłębiło się w miękką tkankę brzucha, na parę dobrych sekund oślepiając ostrym bólem promieniującym z prawego boku.
Dźgnął ją! Ale żeby to zrobić musiał odwrócić się tyłem do żołnierza co wystawiło go na jego atak. Ten odepchnął go od niej posyłając go gdzieś w ciemność. W wąskim świetle latarki widziała, że saper ciężko trzymał sie za brzuch. Mimo to zdołał już wstać na własne nogi.

- Spierdalajcie! Będę was osłaniał! Brzytewka, zabierz Jednookiego! - wydarł się chłopak. Jako jedyny z ich trójki nie wyglądał na rannego i miał broń w ręku. Z ciemności dobiegł ich warkot i chlupot kroków najwyraźniej wróg nadal żył i był w stanie chodzić.

Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Stanęła chwiejnie na nogach, a wytworzona w reakcji obronnej organizmu adrenalina wyostrzyła jej zmysły do nieznośnego poziomu. Widziała wyraźniej detale wyławiane z mroku przez uwieszoną na kurtce kątówkę. Łapiąc po drodze zwój drutu podbiegła do rannego sapera i przełożywszy jego ramię przez swoje barki, pociągnęła go za sobą.
- Oprzyj się na mnie, będzie ci łatwiej - poprosiła pospiesznie, próbując zignorować cieknącą po brzuchu stróżkę krwi. Jeszcze stała, znaczy żaden żywotny organ nie oberwał, inaczej już by się wykrwawiała. Z drugiej strony wyzwolona podczas starcia adrenalina łagodziła część bólu, dając ciału szansę na wydostanie się z niebezpiecznego terenu. Uczucie to było złudne i niebezpieczne. Ból był naturalnym mechanizmem obronnym, wskazywał że coś nie gra i które konkretnie miejsce potrzebuje opatrzenia… o tym jednak przyjdzie jej myśleć gdy znajdą się bezpiecznie poza piwnicą - Trzymaj się mnie i uciskaj brzuch. To ograniczy krwawienie do minimum. Spokojnie, nic ci nie będzie - nawijała do towarzysza ciągnąc go w stronę wyjścia. Musiał sam się jej trzymać, jako że ręce zajęte miała szpulą stalowej linki.

- Spierdalajcie! - wrzasnął wyraźnie zdenerwowany młodzik wodząc pożyczoną latareczką po korytarzu. Mutas był tuż za rogiem, złapać w wąski promień latarki było go cholernie trudno. Słychać było tylko jego charczenie, złośliwy chichot i chlupot rozchlapywanej wody pod jego nogami. Saper w międzyczasie wydobył nóż. Razem rzucili się biegiem w kierunku zbawczej plamy światła wpadającego z klatki schodowej. Zdawało się, że jest niemożebnie daleko, choć przecież nie mogło znajdować się dalej niż tuzin czy dwa kroków od nich. Przecież to kamienica, nie jakaś fabryka. Wciąż jednak zdawało się, że w ostatniej chwili coś im przeszkodzi się wydostać.

Młodego słyszeli jak z początku ruszył zaraz za nimi, niestety obszarpaniec zwęszył okazję do ataku więc by nie wystawiać na cel bezbronnych pleców zatrzymał się.
- O kurwa jeszcze jeden! - wrzasnął nagle ze strachem i zaraz dobiegła ich seria z broni. W wąskim korytarzu piwnicy kanonada ogłuszała. W międzyczasie lekarz i saper dobiegli do klatki schodowej. Już widzieli światło dzienne na górze i teraz ten parterowy półmrok zdawał się być środkiem dnia i to pogodnego. Kanonada za nimi ustała ale światełko latarki młodego latało opętańczo na wszystkie strony gdy najwyraźniej zakręciło karuzelę na podłodze. Dobiegły ich rozpaczliwe stęknięcia z wysiłku człowieka i jakieś sapanie niczym wielkiego zwierza. I szczek uderzającego o metal, metalu. Młody był najwyraźniej w starciu i nie mógł podążyć za nimi. Byli już na tyle blisko ulicy, że ponownie słyszeli strzały z ulicy. Tam walka również wciąż musiała trwać. Nie było bezpiecznego miejsca. Dokładnie tak jak ją zawsze ostrzegano przed tymi Ruinami.

Jedno wiedziała na pewno - nie mogli go zostawić na pastwę losu. Swoich się nie zostawiało, a tym bardziej nie skazywało na śmierć poprzez rozszarpanie przez… no właśnie. Jakim cudem ludzki materiał genetyczny zdegenerował się do tego stopnia i to w tak krótkim czasie? Przecież na to potrzeba było paru pokoleń. Albo wojny atomowej wraz z jej wszelkimi następstwami takimi jak skażenie, radiacja i opady toksycznego deszczu. Drinkersi posługiwali się narzędziami, prymitywnymi ale zawsze, przejawiali inteligencję na tyle wysoką by działać efektywnie wobec lepiej wyposażonego przeciwnika, lecz to drugie potrafiły i zwierzęta. Ewolucja, przystosowanie do nowych, śmiercionośnych warunków. Adaptacja przy niesprzyjających okolicznościach przyrody - cała masa rozważań na potem. Teraz musieli działać.
-Jak nie wypali to wracamy. Nie zostawię go! - spojrzała na faceta bez oka i sięgnęła do kieszeni kurtki szukając znajomej kuli granatu. Dostała go od przy pierwszej lekcji żeby przyzwyczaić się do obecności broni w swoim najbliższym otoczeniu. Co prawda “jej bombka” nie wybuchała i robiła raczej za atrapę, lecz liczył się efekt psychologiczny. Granaty wybuchają, zabijają. Coś takiego powinien pojąć nawet ktoś o ilorazie inteligencji szympansa, szczególnie jeśli wychował się w Ruinach i cyklicznie stykał z formacjami używającymi materiałów wybuchowych. Plan nie należał do górnolotnych, ale w tej chwili nie liczyła się logika. Mógł zadziałać albo i nie, zależy ile z ludzkiego rozsądku skażeni gangerzy posiadali w swoich czaszkach.

- E tam, to rzuć! - wysapał zziajany saper zdecydowanie nie nawykły do takich szaleństw i upodobań jakie miało młodsze pokolenie Runnerów. Widząc, że sięga do kieszeni wydobył skądeś własną zabawkę. Dobiegł ich bolesny okrzyk walczącego chłopaka zwiastujący, że pewnie oberwał i to porządnie. Zawleczka i łyżka a potem ruch ramieniem. Jeszcze nigdy nie zdawało jej się, że tak proste czynności mogą trwać tyle czasu.

- Granat! - krzyknęła ostrzegawczo, pojemnik poszybował korytarzem prawie od razu znikając z pola widzenia. Usłyszała jeszcze jak odbija się od ściany czy sufitu, młody znów wrzasnął. Dobiegło ją jakieś szamotanie i rozchlapywanie wody połączone z odgłosami zdyszanych, żywych istot z których jedna koniecznie chciała uśmiercić drugą. Ale znikł dźwięk metalicznych uderzeń, po chwili w ciemności nastąpiła eksplozja. Zdumiewająco cicha jak na granat. Rozległ się syk i zespolony z tym odgłos kaszlnięć i charkotu. Potem kroki. Chybotliwe, niepewne kroki dobiegające z ciemności w towarzystwie tego kaszlu. Jednooki stał razem z nią na dole schodów i też czekał na to co się wyłoni z ich wyłoni z promieni ich latarek. Człowiek czy mutant. Po ciemku i po wybuchu pojemnika z gazem na słuch obaj mogli wydawać podobne dźwięki. Pod wpływem drażniącego działania gazu nawet w dzień można było iść jak ślepy paralityk, gdy się nic nie widziało a żarło i piekło niemiłosiernie.
- Nie upuść drutu. Trzeba to wysadzić. - wysapał saper oparty o róg korytarza stopniowo unosząc w kierunku korytarza z jakiego przybyli ramię z wyciągniętym nożem. Drugą wciąż kurczowo trzymał sie za brzuch w który najwyraźniej oberwał.

Z nerwów żółć podeszła lekarce do gardła. Przełknęła gorzko-palącą ślinę i pokiwała energicznie głową dając saperowi znak, że zrozumiała i polecenie wykona bez szemrania. Stała w miejscu, a kolejne sekundy wlokły się niemiłosiernie, zupełnie inaczej niż zazwyczaj kiedy to uciekały dziewczynie niewiadomo kiedy, zmieniając się w minuty i godziny których ciągle miała za mało.
- Ozwij się - powiedziała zgodnie z gangerowym zwyczajem, podpatrzonym jeszcze w Cheb. Pamiętała swoje zagubienie kiedy w postrzelanym kościele Taylor kazał się jej “ozwać” a ona nie miała pojęcia jakiego zwrotu użyć. Na szczęście miała u boku parę kawalarzy.

To co się zbliżało nie zareagowało na jej słowa. Dalej słyszała odgłosy kasłania bliskie wymiotom i chwiejne kroki. Zdawałoby się, że niepewność trwa wiecznie. Obie latarki złowiły chwiejny ruch. To był ten chłopak. Człapał powoli po omacku najwyraźniej oślepiony działaniem gazu które było tak silne, że jedyną sprawna ręką przyciskał kurczowo do twarzy. Drugą na pewno miał nie sprawną bo zwisała mu bezwładnie wzdłuż tułowia. Jego broń majtała mu się na rzemieniu wokół bioder. Szorował barkiem wzdłuż brudnej i chropawej ściany próbując utrzymać kierunek po omacku. Całą sylwetkę miał zgięta od gazu, kiedy to człowiekowi nierzadko zbierało na wymioty pod tak silnym stężeniem chemikaliów. To coś też tam wciąż gdzieś było. Teraz gdy sytuacja się nieco rozjaśniła nadal z ciemności dochodziły jakieś posapywania i jęki których widoczny chłopak już nie mógł wydawać. Najwyraźniej gaz na przeciwnika również podziałał choć oczywiście nie mógł go na stałe wyeliminować z walki.

-Masz i przygotuj manierkę z wodą - rzuciła do starszego mężczyzny wciskając mu zwój drutu. Młody znajdował się za daleko od nich, a zbyt blisko przeciwnika. Sam, oślepiony i ranny narażał się na atak w plecy w każdej chwili. Jednooki był saperem, Alice zaś lekarzem - każde miało swoje priorytety i nawet nauka nowego fachu tego nie zmieniała. Rzuciła się pędem na spotkanie kulejącego chłopaka, owijając szalik wokół ust i nosa. Oczy co najwyżej mogła zmrużyć.

Znów miała wrażenie, że czas zakrzywia swój bieg i tempo. W miarę jak się zbliżała widziała gangera co raz wyraźniej. Pomagał jej zwłaszcza w miarę nieruchomy promień światła sapera bo jej przyczepiona do piersi latarka skakała na wszystkie strony w rytm kroków. Była prawie pewna, że chłopak ja usłyszał bo zatrzymał się i chyba usiłował coś dojrzeć przez praktycznie ślepe powieki. Gaz już tutaj zaczynał działać bo też od razu poczuła łzawienie i pieczenie oczu, musiała odruchowo szybko mrugać powiekami. Złapała go pod ramię i razem zaczęli kuśtykać w stronę światełka jakie im dawał czekający na nich saper. Nieduża rudowłosa kobieta dźwigająca pod ramię zgiętego, okaleczonego i oślepionego mężczyznę z rozchlapywaną przy każdym kroku brudną wodą na podłodze. Dopadli do rogu gdzie wspomogły ją w wysiłkach ramiona rannego sapera. Zginając się we trójkę z chłopakiem w środku zaczęli wspinaczkę po schodach. Ta okazała się niebywale trudna bo mimo pospiechu potykali się co chwila. Wypadli na większą, płaska przestrzeń holu. Już widzieli światła dnia w oknach które zdawały się jasne jak w promienny poranek. Słyszeli też odgłosy nadal trwającej walki.

- O kurwa! - wrzasnął ten facet co wcześniej tak ponaglał Jednookiego do pośpiechu. Akurat przeładowywał magazynek przy jego furgonetce, więc stał zwrócony w stronę z której wyszli. Od razu podbiegł, wziął od nich chłopaka i pociągnął do auta.- Wsiadajcie do środka, ja poprowadzę! Spierdalamy stąd! -

Saper i lekarka uwolnieni od ciężaru prawie bezwładnego młodziana mogli poruszać sie samodzielnie. Widzieli, że reszta gangerów nadal kitra się za samochodami i strzela do przemykających tu i tam sylwetek. Te odpowiadały wrzaskiem, wojennym zawodzeniem i ciskanymi przedmiotami. Savage widziała kilka leżących na ulicy w kałużach krwi sylwetek w łachmanach. Walka trwała nadal i chyba tylko uzbrojenie w broń palną tej bardziej cywilizowanej strony zdawało się zachowywać chwiejną równowagę. Dzikusów i mutasów było zdecydowanie więcej, a przy tak małej liczbie obrońców utrata każdego mogła przeważyć szalę na ich niekorzyść.

- Nie! Musimy to wysadzić! Inaczej wszystko na marne! - Saper zaprotestował całkiem głośno i stanowczo. - Brzytewka. Podłączaj. Dzisiaj ty wysadzasz. Mówiłem ci. Masz co potrzeba. I módl się by te skurwysyny na dole nie przerwały kabla. - wyspał zmęczony saper opierając się ciężko o ścianę furgonu. Wskazał na jedną z ław do siedzenia, gdzie leżało małe pudełeczko. Detonator. Potrzeba było jeszcze chwilę by podpiąć druty. Potem lekki ruch gałką i będzie wielkie bum. Jeśli faktycznie kabel pozostał cały. W pełnym świetle starszy ganger wyglądał fatalnie, krwawił z rany na brzuchu i z nogi. Pewnie dlatego miał takie problemy z poruszaniem się i dźwiganiem młodego.

- Nosz kurrrwaaa! - zaklął Hank aż się obracając prawie w miejscu z uwieszonym na szyi balastem. Najwyraźniej decyzja sapera zaskoczyła go. - No chuj, to i tak trzeba spierdalać! Róbcie co trzeba bo nas tu kurwa zeżrą żywcem! - rzucił do nich i otworzył drzwi od szoferki po stronie pasażera i wcisnął na nie bezwładne ciało.
- Odwrót! Zwijajcie się! My to wysadzimy skurwysynów! Odwrót kurwa! - wydarł się przebiegając przed przód pojazdu do pozostałych sił eskorty. Sam wsiadł na miejsce kierowcy i zaczął odpalać brykę. Tamci zaś zrobili to samo u siebie. Moment później maszyny warknęły i z rykiem przejechały obok odpalonej ale wciąż stojącej furgonetki. Zostali sami. Triumfująca horda skierowała swój gniew i ciskane przedmioty ku ostatniemu z pojazdów Runnerów. Słyszeli jak o blachę odbijają się jakieś przedmioty. Alice czuła, jak zaczynają się jej działać to na nerwy i zdecydowanie nie jest to atmosfera sprzyjająca pierwszemu, poważnemu uzbrajaniu ładunku wybuchowego zdolnego wysadzić kamienice w powietrze. Na domiar złego ich zastępczy kierowca jeszcze zaczął strzelać przez okno, a z kroku czy dwóch w zamkniętej puszcze brzmiało to ogłuszająco.

Pośpiech, stres, niesprzyjające warunki i dwóch rannych czekających na pomoc medyczną. Swojej rany nie liczyła, choć ciepła czerwona plama na lekarskim uniformie w większej mierze należała do niej samej. Miała inne zadanie niż użalanie się nad sobą, akurat w tym zestawieniu znajdowała się na szarym końcu, gdzieś w ogonku listy ważności.
-Przyłóż to do brzucha i przyciśnij zaraz się tobą zajmę - rzuciła Jednookiemu szalik, zaczynając walkę z kablami. Niepewność wwiercała się rozgrzanym prętem w rudą czaszkę zaraz za lewym uchem, swoje trzy grosze dokładał Hank i jego rzygająca ołowiem broń. Co jeśli coś spieprzyła, właśnie coś spieprzpa albo zaraz spieprzy? Całe szaleństwo okaże się niczym więcej poza zbędną fatygą, na dodatek zmarnują zapasy c4, o ludzkim cierpieniu i niepotrzebnym bólu nie wspominając

- Spokojnie. To stary bankowóz. Ale nie możemy zamknąć drzwi. - wymruczał saper i wskazał głową na tyle, otwarte wrota furgonetki. Faktycznie nawet jakby zamknęli to by przycięli kable. Tak samo jakby ruszyli od razu jak chciał Hank.

- Kurwa! - Ten właśnie zaklął i wściekle rzucił najwyraźniej pustą klamka o przednia szybę, gdzie odbiła się i spadła znikając pomiędzy siedzeniami szoferki. Szef eskorty nie tracił jednak czasu i z zawieszki przy dachu chwycił jakąś strzelbę i po chwili z niej zaczął strzelać. Z tyłu również nie było lepiej. Saper stęknął i sięgnął z półki kolejny pistolet. Drugą rękę miał całą upaćkaną we własnej krwi, przeciekającej mu między palcami. Krwawienie nie wyglądało na zagrażające życiu, ale jednak krwawiło nadal. Tak samo jak i jej trafienie. Gdzieś w oddali huknęły kolejne strzały. Widziała jak te dwa pojazdy z ich eskorty zatrzymały się gdzieś w połowie ulicy znów tworząc barykadę. Runnerzy zza nich najwyraźniej wznowili ostrzał. Ale ona miała swoja robotę.

Drut już był. Teraz szybko nożyk i zedrzeć końcówki izolacji by odsłonić goły przewód. Prościzna. Pod warunkiem, że nie robiło się tego w takich warunkach jakie ona miała. Jednooki wystrzelił tak blisko, że na siatkówce oka zakodował jej się odblask wystrzału i prawie od razu poczuła chemiczną woń spalonego prochu. Zaraz potem strzelił ponownie i jeszcze raz, a sylwetka z siekierą która się do nich zbliżała się w ekspresowym tempie przewaliła się wreszcie po którymś strzale.

Teraz jeszcze poluzować nakrętki i zawinąć odkryty drut o śrubę. Potem przykręcić by nie wypadł. I już. Teraz wziąć drugi kawałek drutu i…

Nagły huk metalu o metal rozległ się nie dalej niż metr od niej a na nadprożu pojawiła się włochata, zielonkawa łapa z siekierą. Zaraz potem pojawił się zakrwawiony łeb z wyszczerzonymi, zdegenerowanymi zębami. Pistolet huknął szybko dwa razy i twarz Alice opryskała gorąca galaretowata maź.

Zawinąć drugi drut i przykręcić. Właściwie jak wszystko zrobiła dobrze to gotowe. Szybko przekręcić gałkę i gdzieś od z boku dobiegło ich głuche huknięcie zagłuszające wszystko.

- No wreszcie! Spierdalamyy! - wydarł się Hank. Prawie od razu furgon zgrzytnął i ruszył z impetem od razu wchodząc w wiraż nawet nie dając czasu zamknąć im tylnych drzwi. Musiał w końcu zawrócić do swoich by budynek nie odgrodził ich po niewłaściwej stronie granicy. To dało im moment i okazję zobaczyć co się działo dalej bo budynek który ostatnio wizytowali był przez tą chwilę naprzeciw nich. Dochodziło z niego juz tylko echo eksplozji. Budziło się również inne, niezwykle krótkotrwale ale jednak jakże widowiskowe życie budynku. Dymu po pierwszej eksplozji prawie nie było widać, ognia nie widziała w ogóle. Ale widziała ruch. Najpierw powoli coś poruszyło się w ścianach, potem co raz więcej aż w końcu cały parter poruszył się w dół a ściany zaczęły tracić spoistość, łamać się na mniejsze fragmenty które z trzaskiem i łoskotem zaczęły opadać i znikać w świeżo wzbudzonej chmurz pyłu. Całość zaczęła się zsuwać w dół i znikać z pola widzenia w chmurze drobin zbliżającej się do nich błyskawicznie. aż w końcu jej czoło wpadło przez otwarte wnętrze pojazdu pochłaniając go i od wewnątrz i od zewnątrz. Oślepiony kierowca nie zwalniał jadąc na pamięć. Przy uderzeniu zwłaszcza pasażerów z tyłu zaatakowała dotkliwie burza fragmentów gruzu, cegieł i kamieni uniesiona falą uderzeniową. Zaczęli się krztusić i kaszleć póki pojazdem nagle nie szarpnęło, a nimi nie rzuciło w przód razem ze wszelkim ustrojstwem we wnętrzu skrzyni pojazdu. Samochód zaczął kręcić bączki, znów w coś uderzył i znieruchomiał ostatecznie. Silnik zgasł. Pogrążyli się prawie w całkowitej ciemnej mgle z którego nie dochodził żaden odgłos.
Prócz kaszlu i spluwania.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 19-09-2015, 13:35   #25
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację


- O kurwa… Myślałem, że już po was… Wyglądało, że was zmiotło. - rzekł zdziwiony jeden z Runnerów który pomagał im doprowadzić się do porządku. Mgła, a właściwie wzburzony wybuchem pył i gruz już w sporej mierze opadły. Gdy się przetarło szyby furgonu dało si dostrzec coś ze świata zewnętrznego. Poza tym furgon od środka i od zewnątrz łącznie ze swoją żywą zawartością pokrywał siwy osad zupełnie jak po opryskach. Widzieli też swoje dzieło - zamiast wcześniejszego widoku pustej ulicy zdecydowanie bliżej znajdowało zawalisko widoczne w tych miejscach, w których kurz trochę opadł.

- Mówiłem, że jedna kostka wystarczy. - mruknął Jednooki patrząc na lekarkę - Nieźle ci poszło dziecino. Nadajesz się na sapera.
Wszyscy ranni jednak nadal krwawili. Widziała jak wypływająca krew robi na ubraniach błotnistą mieszankę w połączeniu z tym pyłem.

- Hej Toby?! Toby żyjesz? Hej, obudź się! Wstawaj! Nie zasypiaj! - Hank też doszedł do siebie i potrząsał tym chłopakiem który zdawał się być podejrzanie niemrawy i bezwładny.

Igle zachciało się płakać. Wszystko ją bolało, była potwornie zmęczona, brudna i najchętniej zwinęłaby się w kłębek na zasyfionej podłodze... tyle że nie mogła tego zrobić. Skończyła jedno zadanie, drugie już wisiało nad rudym karkiem, tym razem o wiele gorsze. Przecież młody ucierpiał przez nią.
-Dajcie go na tył, szybko. - wychrypiała, a krew z rozbitych warg dostała się do ust, metalicznym smakiem podrażniając żołądek.

Dwóch mężczyzn sapiąc i klnąc pod nosem ułożyło nieruchome ciało tuż przed lekarką. Ona w tym czasie szarpała się ze sprzączką paska. Jedną parą rąk da rad opatrywać jedną osobę naraz, pomocy zaś potrzebowała cała trójka łącznie z nią…ale wszystko po kolei. Jeszcze wytrzyma, wstrząs krwotoczny następował po utracie powyżej jednej czwartej ilości krwi krążącej normalnie w ciele. Czas przepływał dziewczynie dosłownie między palcami, ciągle jednak miała go jeszcze trochę. Obwiązała paskiem brzuch na wysokości rany, zagryzła wargi i mocnym szarpnięciem ścisnęła go. Pociemniało jej przed oczami, ból przygiął tułów do ziemi i gdyby nie wystawiona przed siebie ręka wyrżnęłaby zębami o brudne deski, krew jednak przestała ciurkać. Dysząc ciężko zabrała się za Toby’ego. Nie musiała go dotykać żeby wiedzieć jak bardzo jest źle. Klatka piersiowa nie poruszała się, rany już nie krwawiły. Liczyła się każda sekunda. Zadziałał odruch, wpojone i zakodowane w mięśniach odruchy. Mózg wydał tylko prostą komendę, reszta potoczyła się automatycznie. Odchylić rannemu głowę dzięki czemu udrażniało się jego drogi oddechowe, rozpocząć serie trzydziestu uciśnięć klatki piersiowej. Zakończyć zatkaniem nosa i wtłoczeniem w jego płuca porcji powietrza za pomocą dwóch solidnych wydechów… i jeszcze raz. I znowu. I po raz kolejny, aż do skutku. Dopiero przywróciwszy pacjentowi podstawowe funkcje życiowe lekarka zabrała się za paskudnie poszarpaną brzucha. Fruwający w powietrzu brud nie ułatwiał jej pracy, nie narzekała jednak ani nie poddawała się. Chcąc skupić myśli na czymś innym niż wyrzuty sumienia, zaczęła gadać. Jak zawsze kiedy się denerwowała.
- Nieźle oberwał, stracił też dużo krwi. Ustabilizuje go, ale czy odzyska przytomność przekonamy się dopiero za kilka godzin. Jak wiadomo krwotoki działają na organizm bardzo destrukcyjne, uniemożliwiając jego prawidłową prace. Możemy wyodrębnić kilka ich rodzajów, podzielić na żylne, tętnicze i miąższowe. W przypadku krwawienia z żył, krew wypływa ciągłym, ciemnoczerwonym strumieniem . Jeśli zraniona żyła łączy się z raną powłok szerokim kanałem to krwawienie może być długotrwałe i obfite z uwagi na współistniejące krwawienie z powłok. W przypadku urazu małych naczyń żylnych zazwyczaj dochodzi do samoistnego zatrzymania krwawienia czemu sprzyja zapadanie się ścian żyły, krzepnięcie krwi i zamknięcie skrzepami kanału rany. W przypadku uszkodzenia tętnic krew wypływa z rany falami. Krew tętnicza zawiera tlen, który nadaje jej barwę jasnoczerwoną. Krwawienie miąższowe powstaje w wyniku uszkodzenia większej liczby naczyń włosowatych, zdarcia i oddzielenia się skóry, uszkodzenia mięśni lub zranienia narządów miąższowych. W krwawieniach miąższowych krew spływa z całej uszkodzonej powierzchni…

-Co ty nie powiesz. - usłyszała gdzieś po lewo głos Jednookiego, jak zawsze zadumany nad sprawami umykającymi większości śmiertelników.

Wzruszyła ramionami, nie przerywając ani pracy, ani słowotoku. Im więcej mówiła, tym spokojniejsze sprawiała wrażenie. Uwalane szkarłatem i szarością dłonie przestały drżeć, oddech oraz tętno wróciły do normy. Skrzywiła też lewy kącik ust w imitacji uśmiechu, co przy zalanej krwią i pobrudzonej siwym pyłem twarzy z resztkami mózgu mutanta na policzkach…wyglądało co najmniej niepokojąco.
- Ogólnie da się je sklasyfikować jako: niepostępujący, gdy uruchomione mechanizmy kompensacyjne są wydolne i zapewniają minimalny przepływ krwi przez narządy obwodowe; Postępujący, gdy wydolność mechanizmów kompensacyjnych ulega zmniejszeniu lub jest niewystarczająca dla przeciwdziałania utrzymującej się przyczynie wstrząsu, co doprowadza do postępującego niedokrwienia narządów obwodowych; nieodwracalny, gdy niewydolność mechanizmów kompensacyjnych powoduje niedokrwienie, niedotlenienie i martwicę komórek prowadzącą do niewydolności narządów. Na początku organizm radzi sobie ze wstrząsem dzięki tak zwanej centralizacji krążenia. Polega ona na ograniczeniu zaopatrzenia w krew mniej ważnych dla przeżycia części ciała takich jak: skóra, mięśnie kończyn, jelita i zapewnienia go dla życiowo ważnych narządów: mózgu, serca i płuc. Co ważne, usunięcie przyczyny wstrząsu w dwóch pierwszych etapach umożliwia przywrócenie prawidłowej funkcji układu krążenia.

- Mhm… niedokrwienie mówisz - saper na bank nie słuchał dokładnie tego co nawijała, ale wyłapywał pojedyncze zwroty dając lekarce poczucie, że nie mówi do ściany. W przeciwieństwie do niego reszta Runnerów strategicznie oddaliła się na bezpieczną odległość, woląc ponownie stawić czoła czającym się w Ruinach mutantom, niż potokowi obcobrzmiącej terminologii.

-Tak, dokładnie! - Savage ucieszyła się wyraźnie i podjęła podrzucony właśnie wątek – Niedokrwienie to lokalne zaburzenie ukrwienia będące skutkiem ograniczenia lub całkowitego zatrzymania dopływu krwi do tkanki lub narządu. Następstwem tego stanu jest niedostateczna podaż tlenu i składników odżywczych. W efekcie dochodzi do hipoksji… czyli niedotlenienia, niedożywienia, a ostatecznie do martwicy tkanek dotkniętych procesem niedokrwiennym. Przyczynami niedokrwienia jest działanie nerwów naczynioruchowych, zmiany anatomiczne zwężające lub zatykające światło tętnic: zakrzepica, zator, ucisk oraz wstrząs prowadzący do ogólnego niedokrwienia. Następstwem niedokrwienia może być zanik narządu, zmiany zwyrodnieniowe, stłuszczenie, włóknienie oraz martwica. W przypadku mózgu to bilet na pociąg pospieszny na tamten świat, albo w bardziej optymistycznej wersji - do ośrodka opieki społecznej, hospicjum. Mózg jest najwrażliwszym na niedotlenienie i niedokrwienie narządem naszego organizmu. Pozbawiony tlenu i substancji energetycznych ulega nieodwracalnym uszkodzeniom już po 4 minutach. Prawidłowe ukrwienie mózgu nie zawsze oznacza, że organ ten otrzymuje odpowiednią ilość tlenu. Objawy niedotlenienia mózgu mogą wystąpić nagle jako zawroty lub bóle głowy, zaburzenia widzenia, omdlenia i utrata przytomności. Problemy z koncentracją, pamięcią, kojarzeniem faktów - swego rodzaju "ociężałość umysłowa", uporczywa senność, nawet zaburzenia psychiatryczne mogą być objawem długo utrzymującej się hipoksji. W stanach chorobowych przebiegających ze zmniejszeniem prężności tlenu we krwi lub ze spadkiem zdolności krwi do transportu tlenu... niedokrwistości właśnie. Zmiany niestety są nieodwracalne, dlatego trzeba uważać i profilaktycznie nie przeciążać dodatkowo organizmu, by dać mu szansę na regenerację i nie zmuszać do tłoczenia krwi w obszary o mniejszym priorytecie, takich jak kończyny przykładowo.

Saper kiwał flegmatycznie głową, wolną ręką sięgając do kieszeni kurtki. Wyciągnął z niej niewielkie pudełeczko, a z niego wykałaczkę.
-Ciekniesz dziecino. - zauważył, wsadzając drewienko w żeby ruchem tak powolnym jakby zajmował się rozbrajaniem przedwojennej miny.

-Spokojnie, mam czas. - odpowiedziała prostując ostrożnie plecy. Założyła Toby’emu ostatnie opatrunki i przeniosła się do przytomnego towarzysza. Czerwona, plama na jej brzuchu mimo zaciśniętego paska ciągle rosła, ale nie było się co dziwić. Tymczasowe rozwiązanie miało spowolnić problem, nie go rozwiązać. – Zajmę się tobą, potem połatam siebie. Młody potrzebuje odpoczynku, trzeba go przewieźć do kliniki. Jeżeli ma przeżyć nie może tu zostać. - mruknęła wyraźnie zmęczona, pomagając mu ściągnąć z grzbietu wierzchnie okrycie. Wyburzenie kamienicy stanowiło zadanie dodatkowe. Celem dwójki saperów na dzień dzisiejszy ciągle pozostawał bank…tylko co spieprzy się tym razem?
Alice nie miała siły zgadywać.



Bank of America. Oddział w Detroit. Tak przynajmniej pisało nad wejściem przez które przeszli. Opatrzeni przez rudą lekarkę i wzmocnieni przez zawartość jej torby będącej dla przeciętnego mieszkańca strefy tak tajemniczą, że prawie magiczną, jakoś zdołali przeżyć, utrzymać się na nogach, a nawet zrobić to po co tu przybyli. Furgonetka została na zewnątrz. Tak samo jak jeden z samochodów i większość ich eskorty pod komendą Hanka. Tylko drugi pojazd pojechał do jednego z najlepszych punktów z serwowaną pomocą medyczną w okolicy: kliniki Brzytewki. Ona sama jednak miała robotę razem z Jednookim. Jak się dowiedziała właśnie od niego zleconą bezpośrednio przez Guido – znaczy ważną. Tak ważną, że z powrotem przyjechała nie jedna a trzy bryki. Już z daleka rozpoznała furę Taylora. Czyli było naprawdę poważnie, Hank też to czuł widać. Od razu zbladł i przełknął nerwowo ślinę, kierując prędko dopiero co zaczętego fajka. Oblizał wargi i wycierał intensywnie w dłonie w spodnie. Bał się…i miał czego.

Taylor wysiadł z pojazdu trzaskając wściekle drzwiami. Na przywitanie Hanka prawie nie zareagował, od razu podchodząc do Alice i Jednookiego. Zlustrował ich od góry na dół zatrzymując spojrzenie na świeżych opatrunkach. Patrzył przenikliwym, srogim wzrokiem i na oko Savage był wkurzony tym co widzi. Sprawiał wrażenie jakby potwierdziło się coś, co dopiero przypuszczał.

- I wtedy wycofaliśmy się i udało nam się zawalić przejście ale Toby oberwał i… - Hank chyba starał się mówić konkretnie o ich ostatniej misji, ale łysy zastępca Guido brutalnie mu przerwał.

- Ty wszawy gnoju! - jego pięść wystrzeliła do przodu, z impetem zanurzając się w żołądku młodszego szarżą Runnera aż go zgięło w połowie.
- Jedyny kurwa prawdziwy saper… - wydyszał z wściekłością trafiając go z drugiej strony w bok głowy która u przygiętego gangera stanowiła w tej chwili dość łatwy, prawie nieruchomy cel.
- I jedyny kurwa prawdziwy lekarz… - teraz pięść zaatakowała z góry na dół prosto w odsłonięte, hankowe plecy. Siła ciosu była tak wielka, że uderzony upadł i by nie stracić równowagi musiał przyklęknąć na kolano.
- A ty chujku dajesz im nożami po bebechach ciąć?! - wrzasnął trafiając podeszwą buciora prosto w twarz Hank’a i posyłając go w końcu na ziemię.
- I to kurwa Brzytewkę, jak ona startuje jutro w Meczu Otwarcia! - sapnął na koniec, gdy na moment spojrzał na kobietę z tej dwójki speców i znów odwrócił wzrok na powalonego podwładnego posyłając mu na pożegnanie kopniaka w żebra.

-Taylor…nic nam nie jest. Możemy wykonać powierzone zadanie zarówno dzisiaj, jak i jutro. - dziewczyna próbowała patrzeć łysolowi prosto w oczy, co stanowiło wyjątkowo ciężkie zadanie jako że facet cały czas pozostawał w ruchu, ogarniając wzrokiem cały teren – Zobaczysz, wezmę kąpiel i parę tabletek. Usunę też fragmenty obcej tkanki mózgowej z włosów i będę jak nowa. – z zadowoleniem odnotowała, że w miarę jak mówiła przestawał sapać przez zaciśnięte zęby.

Potem już poszło dość sprawnie, jak zawsze gdy Taylor przejmował dowodzenie w terenie. Podwładni Hanka pomogli mu się pozbierać i zostali na zewnątrz jako ochrona. Do zawalonego na ulicy budynku wcale nie było tak daleko, lecz nadal nie znajdowali się u siebie, tylko w Ruinach. Gdy problem zniknął mu z zasięgu wzroku, Taylor nieco się uspokoił. Zabrał ze sobą z ludzi z którymi przyjechał i odtąd jakiś dryblas trzymał się w pobliżu sapera z wyraźnym przykazaniem łysego szefa, że ma go kurwa zabrać nawet diabłu spod ogona jeśli trzeba. To samo przykazanie dostał wysoki blondas względem lekarki. Obaj byli poważni i przejęci swoją rolą, bliskością Taylora i tym co się stało z Hankiem. Pozostali pod wodzą łysego poszli szpalerem w trzewia banku by po jakimś czasie wrócić na zewnątrz, że “jest ok”. Para speców mogła ruszyć do środka. Drogę pod skarbiec przebyli w milczeniu. Dopiero pod pancernymi wrotami Jednooki przerwał cisze.
- Chujowo wyszło. - mruknął do Alice – Nie sądziłem, że tam sie tak spierdoli. - wskazał głową gdzieś na kierunek z którego przyszli ale zgadywała, że chodzi mu o ta akcje z wysadzaniem tamtego domu.
- Hank miał to zrobić. Sam ze swoja ekipą. Zawalić przejście, ale zobaczył moja brykę to przyleciał po pomoc…i tak czekałem na ciebie, no to sobie pomysłem „co mi tam”. Fajnie tak blok wysadzić, no nie? No ale widzisz, czasem się już tak pierdoli na tej jebanej wojnie. - zakończył niezbyt wesoło, wsadzając między zęby kolejna wykałaczkę. Jednooki był raczej małomówny. Przynajmniej jak gadał z obcymi, czy nawet z większością Runnerów. Jak na Runnera to nawet nie za dużo przeklinał, lecz chyba po ostatniej akcji też miał niesmak.

- No ale to Hank. my mieliśmy swoja robotę. - rzekł wskazując wyjętą na moment z ust wykałaczką na oświetlone latarkami trzewia banku i wielkie, ogromne wręcz, koło w ścianie. Drzwi do skarbca. Wiedział od razu, ze to musi być to. Duże na tyle, że wielkolud może i dałby radę sięgnąć do górnego brzegu, choć pewnie i tak musiałby podskoczyć choć trochę. Ona nawet nie miała co marzyć o takim wyczynie.

- Pancerna stal. Kulo i kwasoodporna… o temperaturze i standardowych wybuchach nie wspominając. Zobacz, tu w ramach próby użyłem granatu. Oczywiście nic nie dało ale doświadczenie empiryczne musi być. – nawijał kuśtykając w stronę celu. Zatrzymawszy się wskazał na poszatkowane i osmolone miejsce w drzwiach. Savage Była obyła się już z wybuchami na tyle, aby rozpoznać ślad po wybuchu granatu, a nawet domniemywać, że był to standardowy, odłamkowy granat bojowy. Sądząc po ułożeniu rysów i dziur po odłamkach musiał wybuchnąć tuż przy powierzchni drzwi. Mimo to tylko trochę zdrapał im lakier czy emalię. W epicentrum wybuchu odłamki nie przebiły się dalej niż z pół centymetra.

- Palnik acetylenowo-tlenowy? – lekarka podążała o krok za nauczycielem, uważnie przyglądając się wszystkiemu po kolei. Bez Taylora za plecami mogła pozwolić sobie na przyciśniecie ręki do zranionego brzucha. Zdawała sobie sprawę, że to tylko wrażenie, ale serio jakby mniej dzięki temu bolało.

- Są oczywiście palniki. Palnikiem dałoby się przebić, zwłaszcza jakby zacząć od zawiasów. - rzekł wskazując na osmolone i nadtopione fragmenty. Tu ślady zniszczeń były znacznie silniejsze, choć powstałe w inny sposób wyglądały całkiem inaczej. Część rygla została nadtopiona i zastygła na powrót zimna stal ściekała w dół od niego niczym stopiony, stalowy wosk. - No ale jak widzisz to trwa. Trzeba mieć masę palników i butli. Nadaje się na plan rezerwowy ale niezbyt na główny. - rzekł wskazując gdzieś na podłogę na której faktycznie mogła dostrzec charakterystyczne butle.
- No i jest niezawodny, szybki i dość tani termit. Nadawałby się świetnie. Przepaliłby sie w końcu przez wszystko, no ale lubi grawitację i ściekać na dół…a robota jest jak widzisz zdecydowanie bardziej w pionie niż poziomie. Jakbyśmy znaleźli właz z podłodze czy coś takiego no to świetnie no ale jak tak… - wskazał markotnie na praktycznie pionową ścianę ze stali jaką stanowiła płyta wrót do sejfu.
- No ale dzięki paru łebskim facetom którzy już od dawna nie żyją mamy ładunki kumulacyjne. No a przynajmniej tak to cacuszko nazwałem. - sięgnął do skrzynki, wyjmując paczkę wielkości piłki lekarskiej. Podrzucił ją lekko w dłoniach i podał lekarce.

Właściwie wziąwszy bombę do rąk musiała stwierdzić, że jest zdecydowanie cięższa. Chyba cięższa od całego jej plecaka z medycznymi przyborami, do tego przez brak wygodnego uchwytu cholernie nieporęczna.
- Spora zabawka, sam ją zrobiłeś? – zadała nurtujące ją pytanie.

- Mhm. Udało mi się zmajstrować te cacuszko, ale oczywiście wedle moich obliczeń jest za słabe żeby przebić się przez tak grubą warstwę pancernej stali. - uśmiechnął się jowialnie jakby mówił dokładnie co innego. - Ale czas na empiryczne doświadczenie. Przygotuj co trzeba, już wiesz jak. - dostrzegła w skrzyni drut, detonator i nadajnik radiowy, a sama puszka miała zamontowane magnesy. Choć jak jej kiedyś wspominał wcześniej, nawet w połączeniu ze stalą nie to takie niezawodne rozwiązanie.
- Myślę, że nie da to maleństwo rady. Więc od razu zastanów się jak tą konserwę otworzyć. - uśmiechnął się saper siadając wreszcie na jakiejś skrzynce i przyglądając się jak jego uczennica przygotowuje ładunek.

Tym razem skupienie przychodziło o wiele prościej, jako że powietrza nie rozrywał huk karabinowych salw, zaś obecność Taylora i jego ludzi gwarantowała komfort spokoju psychicznego bez konieczności nerwowego oglądania się przez ramię w oczekiwaniu na atak ukrytego przeciwnika. Niebo a ziemia w porównaniu do poprzedniej fuchy.
- Uwierz mi, myślę o tym od dobrych kilku miesięcy. - dziewczyna westchnęła przecierając oczy wierzchem dłoni. Przez masę pyłu i najróżniejszych substancji z jakimi zetknęła się przez ostatnią godzinę wciąż pozostawały zaczerwienione. Piekły też niemiłosiernie, zmuszając ją do intensywniejszego niż zazwyczaj mrugania. Zamilkła na kilka uderzeń serca, wyraźnie zbierając do kupy hasające szaleńczo w rudej głowie myśli. Jednooki pojmował więcej od przeciętnego, wychowanego po wojnie człowieka. Pamiętał i kojarzył fakty stanowiące dla reszty czystą abstrakcję co ułatwiało ustalenia i dyskusje wszelkiej maści, niwelując konieczność wykładania łopatologii albo rysowania co bardziej skomplikowanych elementów celem przybliżenia ich idei w sposób najprostszy. Podjęła więc szybko temat nie przerywając przy tym pracy - To z czym przyjdzie nam się mierzyć diametralnie odbiega nie tylko od aktualnych, lecz nawet przedwojennych standardów bezpieczeństwa. Za priorytet stawiano tu zapewnienie ochrony zawartości schronu wraz z jego personelem, czasem tajemnic czy projektów o kluczowej wartości dla bezpieczeństwa bądź obronności państwa. Nie mówimy o piwnicy pokręconego bogacza z paranoją odnośnie końca świata, ale o prawdziwym kompleksie wojskowy. Miejsca takie budowano celem odizolowania i zabezpieczenia danego terenu przed czynnikami zewnętrznymi dużo bardziej destrukcyjnymi niż ludzie z ciężkim sprzętem. Promieniowanie jonizujące, ekstremalne temperatury, długotrwałe wystawienie na wysoce szkodliwe warunki atmosferyczne i skażenie zdolne pozbawić życia w mgnieniu oka - starano się myśleć o wszystkim. Specjalne przypadki wymagają specjalnego nakładu środków, prawda? Zawiasy montuje się od środka, od zewnątrz zostawia idealnie płaską powierzchnię hermetycznie szczelną na łączeniach. Same drzwi nie dość że ciężkie i absurdalnie grube, mają zamki hydrauliczne i osobne zasilanie na wypadek awarii głównej sieci energetycznej. Na wyjścia ewakuacyjne bym się nie napalała, bo nawet jeśli istnieją są równie dobrze obwarowane… ale to tylko system. Każdy system ma swoje słabe i mocne strony. Często jest nim rodzaj ukrytej furtki. Panelu sterowania umieszczonego poza kompleksem na wypadek gdyby wszyscy rezydenci wyszli z domu. Dzięki niemu weryfikuje się tożsamość i poziom uprawnień danej osoby i wedle tego otrzymuje bądź nie dostęp do wnętrza. Może to być kod liczbowy, sekwencja kilkunastu cyfr. Skaner siatkówki oka, linii papilarnych albo kodu DNA… ale bez wiedzy na temat jego dokładnej lokalizacji to szukanie igły w stogu siana. Może gdyby udało się porozmawiać z kimś, kto tam mieszka… - parsknęła nawet nie siląc się żeby dokończyć absurdalną myśl. Żadna ze stron nie będzie raczej głosować za pokojowym rozwiązaniem sprawy. Miejscowi nie pozwolą wynieść swoich rzeczy bez sprzeciwu, na ich dobrowolną współpracę również nie liczyła. Jednak proponowanie porwania i tortur nie wchodziło w grę. Ludzi nie traktuje się w ten sposób.

- Tak, można z kimś porozmawiać na temat otwarcia. - nieoczekiwanie zgodził się saper kiwając flegmatycznie głową. – Bo widzisz jak my to otworzymy po naszemu to tego się już potem tak elegancko nie zamknie. - rozłożył dłonie w przepraszającym geście. Miał rację - dziurę robiło się całkiem szybko, a zalepić ją potem to już niekoniecznie szło tak łatwo.

- Skoro mamy wolniejszą chwilę chcę cię o coś zapytać, poradzić się. - zaczęła ostrożnie dobierając słowa. Przerwała pracę i spojrzała na sapera znad plątaniny kabli - Jak w najszybszy, najbezpieczniejszy sposób usunąć dużą ilość gruzu? Spore kawałki zbrojonych murów, masa mniejszych odłamków. Powiedzmy coś parokrotnie większego niż to, co zawaliło w Cheb na autobus. Jak mój szpital. Okoliczny teren jest otwarty i dość… tak się zastanawiam czy najprościej czegoś takiego nie wysadzić. Haczyk tkwi w tym, by nie uszkodzić piwnicy pod zawaliskiem.

- No cóż. Tak czysto hipotetycznie to niewiele rzeczy na tym świecie jest szybsze od wybuchów. - uśmiechnął się pozwalając sobie na drobny, saperski dowcip, chwalący ich specjalizację. –Ale detalicznie nie wiem jak to wygląda. Z grubsza zależy od tego jaki jest teren. Wiesz, twardość gleby, gruzu, ile metrów i takie tam czy jest luźne czy zbite, czy da się wejść do środka czy nie… wiele zmiennych. Można myśleć na dwa podstawowe sposoby. Trzeba umieścić ładunek tak głęboko kupy gruzu jak się da, silny ładunek. Wówczas siła eksplozji wytworzy strefę wolniejszą od gruzu, część się znowu osypie i powstanie lej. W razie potrzeby powtórzyć. - uśmiechnął się znowu najwyraźniej nic by nie miał przeciwko wysadzaniu czegoś po kolejnym wysadzaniu.
- Można też zrobić na odwrót. Nie przebijać się w górę tylko w dół. Zakłada się wówczas ładunek kierunkowy. Wybuch wybija gruz na dół. Jeśli gdzieś na dole jest pusta przestrzeń to pewnie tam. Takie odetkanie korka. Gorzej jak nie ma wolnej przestrzeni bo wówczas gruz nie ma gdzie uciec więc zostaje wąska studnia która z czasem nie rzadko obsypuje się, zmienia w lej aż w końcu zostaje niewielki dół tylko. Więc trzeba by mieć precyzyjny namiar na to co jest pod spodem by się tak wstrzelić. No i jeszcze kwestia tego, że po takim przebiciu gruz zwala się na to co jest pod spodem. Jak tam są większe pomieszczenia i przestrzeni to raczej nie powinno być tragedii. Tylko to co będzie tuż pod korkiem oberwie tym korkiem, ale to najszybszy sposób i pod względem zużytych materiałów najtańszy. - chyba na serio zaciekawił się tym zagadnieniem. Lubił takie saperskie łamigłówki choć jak zawsze powtarzał było takie łamigłówki właśnie, a na ulicy czy wojnie potrzebny był konkret i wówczas wcale nie musiało być jak w takich umysłowych zabawach.

- Trzecią opcją jest szukanie dziury w całym. Jeśli to jakaś budowla to powinna mieć schody czy korytarze. Nimi najczęściej da się dojść najdalej do jakiegoś momentu nawet jak jest zawał. Jak jest miejscowy to nawet nie jest trudne przebić się nawet niewielkim ładunkiem. Kwestia wytrzymałości terenu. Zawały są najczęściej w najsłabszych miejscach konstrukcji więc z wszelkimi wybuchami trzeba uważać, żeby sobie wszystkiego nie zwalić na łeb. Można spróbować. Jak się nie uda to coś z tego co mówiłem wcześniej można spróbować. - dodał machając nieco swoją wykałaczką ale chyba w końcu się “spaliła” bo wyrzucił ją i sięgnął po następną. – No ale takie tam dyrdymały, robota jest. Zakładaj ten ładunek i spadamy stąd. Trzeba sprawdzić jak ta niunia znosi takie hardcorowe pieszczoty. - rzekł wskazując na drzwi wykałaczką i podnosząc się ociężale ze skrzynki.

- A gdybym dała ci plan tego miejsca i dostarczyła potrzebne informacje? - spytała cofając się o dwa kroki i krytycznie przyglądając się bombie. Zmrużyła oczy, przekrzywiła kark i prychnęła niezadowolona, ponownie zabierając się do walki z przewodami. Odpięła je i podłączyła raz jeszcze, tym razem poprawnie - Schematy piwnic, przybliżoną wielkość zawalonego budynku, specyfikację terenu?

- No cóż. To by na pewno pomogło. Z mapą podziemi można pochodzić na powierzchni i poplanować co nieco. Na przykład jakby podziemne budowle wystawały poza obrys gruzowiska nie ma sensu grzebać się z nim, tylko od razu tam zapukać. Z drugiej strony to tylko mapa, nie wiadomo jak to wygląda pod ziemią. Może być zawalone czy zatopione. Pod ziemią zawsze jest woda. Dlatego metro miało wszędzie pompy kiedyś i służby do walki w nadmiarem wody…w kopalniach to samo. Pod ziemią zawsze jest jakaś woda. W końcu spływa w dół no nie? A poza tym mapa to mapa. Jakbyś wzięła mapę tego sektora to ten budynek co żeśmy go niedawno wysadzili nadal stały, a ulica była przejezdna, no nie? - starszy facet skrzywił się nieco gdy to mówił. Nadal dominował w nim spokój i flegmatyzm. Podawał jej opcje i mówił o różnych wariantach, lecz jak zwykle nie chciał deklarować w ciemno. Wiedziała, że lubił mapy, szkice i jak miał do nich dostęp przy robocie zawsze był bardziej zadowolony, gdyż zazwyczaj ich brakowało i trzeba było sprawę wyceniać na oko nierzadko pod obstrzałem.

Przynajmniej jej nie wyśmiał. Jeszcze...ale co się dziwić? Dostał raptem garść informacji, bez zagłębiania się w kłopotliwe szczegóły. Alice uniosła kciuk do góry dając znak, że wszystko przygotowała, teraz już tak jak być powinno. Już miała odejść w ciszy i pozwolić saperowi na dalsze zabiegi, lecz naraz stanęła w miejscu i obróciła się bezpośrednio w jego stronę.
- Po meczu podrzucę ci wszystko co pamiętam. Pewnie pytanie o papier milimetrowy jest bezcelowe i naiwne…

- Mhm… - mruknął saper również chowając się za jakiś załom. – Fire in the hole! - wrzasnął a echo bankowych lochów poniosło jego głos dalej. Nieliczni Runnerzy z ekipy Taylora którzy jeszcze zwlekali z odejściem, czmychnęli w trzewia budynku. Tylko dryblas i blondas wciąż trzymali się blisko pary speców. Gdzieś w pobliżu zauważyli schowanego za rogiem Taylor’a. Potem wszystko zeszło na drugi plan. Z dopiero co opuszczonej przez ludzi strefy dobiegł ogłuszający huk eksplozji. Sekundę później dotarła do nich fala odłamków i chmura kurzu. Znów rozległy się pokasływania tu i tam.
Zostało czekać. Przez ten czas towarzyszący im Runnerzy zdążyli zapalić fajkę czy dwie bowiem Jednooki się nie spieszył jak zwykle, a widać nie uśmiechało mu się włazić w tą chmurę.
W końcu dał znak, że można wejść do środka. Większość pyłu już opadła choć nadal w pomieszczeniu było dość mglisto. Nie było jednak przewiewu jaki panował na otwartych przestrzeniach więc opar opadał smętnie powoli. Poruszali się więc ostrożnie, po omacku stawiając kolejne kroki. Obliczenia sapera okazały się słuszne. Wybuch był potężny i mimo, że była to typowy przeciwpancerny ładunek obliczony na przebijanie się przez pancerze nie dal rady sforsować opancerzonych drzwi. Wypalona i trochę nadtopiona dziura okazała się na tyle duża, że człowiek na czworakach pewnie dałby radę spokojnie przez nią przejść. Dalej jednak zwężała się stopniowo i wciąż ciepłe w dotyku, poszarpane krawędzie tego nietypowego leja stopniowo zbliżały się do siebie. Wybuch przebił się gdzieś na półtora metra czy nawet trochę więcej. Mimo to żadnego prześwitu po drugiej stronie nie widzieli. W przekroju ujrzeli kolejne warstwy drzwi i ich mechanizmów, ukryte za pancernymi warstwami, jednak jako całość drzwi stały nadal.

- No to sprawa właściwie załatwiona. Damy radę jeśli będzie trzeba. - Jednooki oglądał i macał wybitą i wypaloną dziurę z wyraźnym zadowoleniem. Taylor który zaglądał mu przez ramię ewidentnie spojrzał jeszcze raz w głąb leja który był lejem a nie dziurą, po czym przeniósł pytające spojrzenia najpierw na sapera, potem na jego uczennicę najwyraźniej czekając na jakieś wyjaśnienia.

Wyłapawszy sugestywną minę nauczyciela, Alice domyśliła się komu przypadnie w udziale wyłożenie wszelkich wyjaśnień. Nie miała nic przeciwko temu, poczuła się doceniona i traktowana jak równy członek grupy, a przecież wiedzą odstawała od mentora w stopniu w jakim Chris odstawał od niej. -Tak, poszło dobrze - zgodziła się z przedmówcą, wciąż na dobrą sprawę nie mogąc wyjść z podziwu dla mocy ładunku. Powinien przebić się najdalej na metr pancernej stali, jednak poczynił spore zniszczenia na głębokości prawie dwukrotnie większej. Został czymś wzmocniony - czym konkretnie nie wiedziała, ale to akurat dało się w swoim czasie nadrobić. Przeniosła wzrok na kapitana i zaczęła tłumaczyć:
- Zobacz Taylor - wskazała radośnie ręką na imponujący metalowy lej - Udało się poważnie naruszyć konstrukcję drzwi, wgryźć się w nią na półtora metra jednym małym ładunkiem. Jeżeli zastosujemy większy tym samym zwiększymy jego pole rażenia...czyli przebijemy się na wylot, tylko po co? W tej chwili naszym zadaniem nie było przedostać się przez tą przeszkodę, lecz sprawdzić czy poradzimy sobie z właściwym problemem, tym na wyspie. W fazie testów nie trzeba korzystać z pełnej dawki środków, to czyste marnotrawstwo. Aktualnie ciężko wyprodukować podobny syntetyk, oszczędność jest więc kluczowa...to jak ze sprawdzaniem broni. Kupujesz nowy karabin i żeby sprawdzić jego sprawność wystrzelisz jeden mag, może dwa. Do tego nie potrzeba całej skrzyni amunicji...bo po co? Jeżeli jest wolny od wad wykryjesz to po kilku strzałach. Mam rację? - ostatnie pytanie skierowała do żującego wykałaczkę flegmatyka i dalej nawijała już do niego - Chyba że wysadzamy to dzisiaj. Wtedy połowa pracy za nami. Na próbę obejścia zabezpieczeń od strony software raczej nie mamy szansy, nie wygląda na to żeby jakakolwiek elektryka w okolicy działała, szczególnie po takim wybuchu. Najszybciej skończymy podkładając drugą bombę. Pogłębi to otrzymane już uszkodzenia. Pozostałe opcje to tak jak mówiłeś: palniki, termit. Z tym że ten ostatni lubi grawitację. - zakończyła powtarzając usłyszane kwadrans wcześniej słowa.

- Ja tam może głupi jestem, ale jak dla mnie żeby przejść to musi być dziura. A nie ma. - łysy facet wskazał na wciąż dymiący lej który może i imponujący, jednak faktycznie nie przebił się na druga stronę drzwi. - Guido kazał sprawdzić czy mamy coś co wyjebie dziurę by wejść do środka. Jak dla mnie na razie nie mamy. I tak mu powiem jak wrócimy. Chyba, że coś z tym chujostwem zrobicie jeszcze. - Tylor zdawał się nie dość, że nie mieć poczucia humoru odkąd tu przyjechał i w ogóle to teraz jeszcze chyba się naburmuszył nie mogąc za bardzo pojąć czemu brak dziury jest sukcesem jak miała być dziura, a nie ma. Machnął więc obojętnie ręką i odszedł zabierając swoich ludzi najwyraźniej zostawiając resztę roboty specom.

- No mniej więcej tak jak mówisz. - odezwał się Jednooki przenosząc wzrok z pleców odchodzącego gangera na lekarkę o w tej chwili popielatych włosach. - Mam jeszcze jeden ładunek. Można je połączyć w jeden, ale wówczas nie wiadomo jak okolica zniesie takie naprężenia. Wiesz, głupio by było odkorkować przejście jakby się cały przedsionek zawalił, no nie? Ciężko zgadnąć jak to tam na tej Wyspie wygląda, nie byłem tam. Mówili, że rzucali granat i nic no ale granat to pikuś przy tej dziecince. - wskazał na kolejną trzymaną półkulę z zamocowanymi do niej magnesami. Wyglądała tak samo ciężko i nieporęcznie jak poprzednia. - Drugi ładunek powinien się przebić. Tak przynajmniej wynika z moich wyliczeń, ale jest szansa przebić się od razu jednym ładunkiem. - uśmiechnął się tajemniczo pokazując trzymany pojemnik wypełniony pozornie nieciekawą masą. Najwyraźniej miał radochę z kolejnej zagadki jakiej jej zadał. Sprawiał takie samo wrażenie jak przy tej zawalonej kamienicy gdy uważał pozornie niewykonalne zadanie za takie do zrobienia.

Alice zmrużyła oczy, przyglądając się rozmówcy z żywym zaciekawieniem. Raz jeszcze spojrzała na uszkodzone wrota, masę walającego się dookoła gruzu i znów skupiła się na puszce.
- Chodzi o miejsce zamieszczenia? - podzieliła się pierwszym pomysłem - Jeżeli pierwszy ładunek znalazłby się w drzwiach, a nie na nich siła kinetyczna wybuchu skumulowałaby się, od razu rozsadzając je od środka. Wybuch nastąpiłby w mniejszej przestrzeni, mniej energii poszłoby bezcelowo w eter. Gdyby udało zdobyć się nitrocelulozę zrobienie niewielkiego otworu nawet w pancernej blasze poszłoby dość gładko i bezproblemowo.

- Ale to nadal są dwa wybuchy. Czyli dwie operacje podejścia, założenia ładunków, odwrotu, wysadzenia i znów powrotu…a jeszcze trzeba czekać aż się ustanie wszystko jak widzisz. Teraz jest właściwie spokój, ale jak będzie tak jak w kamienicy? Wyobrażasz sobie powrót i zakładanie ładunków w takich okolicznościach? Nieee... w sytuacji bojowej nie ma co ryzykować i się rozdrabniać. Trzeba załatwić sprawę od ręki tak prędko jak się da. Drugiej okazji może nie być. - saper zdawał się być sceptycznie nastawiony do takiej koncepcji i najwyraźniej wierzył, ze sprawę da się załatwić za jednym razem tym ładunkiem który właśnie jej podał i w tym pomieszczeniu jakim byli.

-Nie musimy przechodzić konkretnie przez drzwi, prawda? - posłała mu połowiczny uśmiech, jako że druga jej część ust została rozbita i dopiero co przestała krwawić.

- Mamy przebić się na drugą stronę. To nam zlecił Guido. - mżczyzna nie przestawał się równie krzywo uśmiechać, lekko jednak kiwając głową.

-Drzwi to nie tylko to co widzimy, ale i konstrukcja wewnątrz ściany. Najmocniejsza jest od frontu - myślała na głos, sięgając w międzyczasie do kieszeni po paczkę papierosów. - Dlatego nie patrzmy na front, lecz na pozostałe ściany pudełka i tam szukajmy słabszych elementów. Jeśli furtka jest zaminowana wycina się przejście w płocie. Byłeś już tutaj. - ostatnie zdanie dorzuciła wymownie. Jednooki uwielbiam stosować wszelkie przewagi, ale i zmuszał do myślenia. Uwielbiała to.

- Byłem. To ja kazałem zamknąć te drzwi. Właściwie można by je chyba jeszcze otworzyć jeśli nic nie pieprznęło od tego wybuchu, nie o to przecież chodzi w tym doświadczeniu. Twoje rozumowanie jest poprawne, jednak w tamtym Schronie nikt z nas nie był i nie znamy innego wejścia. Choć jestem pewny, że jest. Musi nam roboczo wystarczyć to co wiemy w tej chwili. Ten ładunek i te pomieszczenie - to jest wystarczające aby dostać się do środka. - przedmiotu podsumował całą sytuację. Zdawał się przykładać wielką wagę do odpowiedzi swojej uczennicy. Nie popędzał jej tylko żuł z tym swoim flegmatyzmem tą wykałaczkę i czekał co zaproponuje.

-Dół albo góra - mruknęła zatykając fajka za ucho - Możemy wyrwać dziurę pod albo nad drzwiami. Tam konstrukcja powinna być słabsza

- Mhm… a jeśli góra jest za wysoko a na dole nie ma miejsca? - saper drążył saperskie zagadnienie dalej. Kiwnął głową w stronę pancernych drzwi. Na dole prawie wtapiały się w podłogę bo jakaś powierzchnia płaska do łażenia musiała być. Zaś na górze to chyba trzeba by taszczyć ze sobą drabinę by zamontować cokolwiek ponad nimi.

Dziewczyna kiwała głową w rytm słyszanej wypowiedzi i burknęła pod nosem coś co brzmiało jak “mellon”. Parsknęła przy tym, poważniejąc zaraz potem.
- Wtedy pozostaje powierzchnia boczna. - dodała już wyraźnie i zrozumiale- Trzeba podłoży ładunek na ścianie.

Saper uśmiechnął się delikatnie i kiwnął głową.
- Żelbet nawet najwytrzymalszy jest słabszy od pancstali. Podłóż ładunek pod ścianę. Niedaleko drzwi to po drugiej stronie też raczej będzie pusta przestrzeń. - odparł wskazując na miejsca o których mówił.

Igła wstała i zatknąwszy niepodpalonego fajka w zęby, zabrała się do pracy.
-Nie obrazisz się, jeżeli nie wrócę z tobą do magazynu? Jeżeli nie wezmę kąpieli w trybie pilnym zadrapie się na śmierć - stęknęła podnosząc ciężką, wybuchową paczkę. Jednooki skinął głową na znak, że nie ma nic przeciwko, co ją ucieszyło. W pierwotnym planie zaraz po wizycie w banku miała jechać do Mario celem wydrukowania paru zdjęć i mapy. Teraz koniecznie musiała wrócić do siebie – kolejny podpunkt wskoczył złośliwie pomiędzy główne punkty harmonogramu… czasu jednak wciąż miała tyle samo. Wchodząc do banku widziała chylące się ku zachodowi słońce, a wieczór stał pod znakiem zebrania kadrowego na które Alice stuprocentowo się spóźni.
Dobrze chociaż, że miała ten cholerny samochód.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 19-09-2015 o 13:41.
Zombianna jest offline  
Stary 21-09-2015, 03:53   #26
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 3

Cheb; dzielnica zachodnia; "Wesoły Łoś"; Dzień 1 - zmierzch




Gordon Walker i David Brennan



Zanim Gordon wrócił do poobijanego lokalu przy którym rozstał się ze swoim partnerem ten już zdążył się całkiem nieźle rozgościć. Gordon zastał go wyszorowanego i z nieporęcznymi betami pozostawionymi w pokoju. Ten okazał się być dwuosobowy z piętrowym łóżkiem gdzie oczywiście David już zajął te które mu bardziej odpowiadało. Gordon mógł usłyszeć to czego się David dowiedział tym lokalu zaś ten mógł się mu zrewanżować swoją relajcą z rozmowy z miejscową władzą. Obaj byli już całkiem nieźle głodni więc mogli albo skorzystać z własnych zapasów albo opylić trochę drobnicy w zamian za posiłek. Barman, który jak się okazało ma na imię Jack, najchętniej przyjmował amunicję lub żywność. Choć nie pogardziłby paliwem czy talonami na nie.

Lokal wraz z nadejściem zmroku stopniwo się zapełniał ludźmi i ich głosami. Najwięcej było ludzi którzy sprawiali wrażenie miejscowych. Prawie na pewno ci którzy wciąż byli ubrani jakby dopiero co wrócili z pogrzebu. W zdecydowanej większości nie mieli innej broni poza nożami które tu były tak samo powszechne jak gdzie indziej. Czasem komuś wystawała jakas kabura i to było raczej tyle. Atmosfera panowała raczej spokojna i knajpę wypełniał dość stonowany pomruk rozmów, szurania krzesłami czy stukania czymś o blaty. Nawet dwie "panienki" które przyszły z wieczora do lokalu siedział przy barze pogrążonw w cichej rozmowie ze sobą i czasem z barmanem raczej nie mając na razie amatorów na swoje wdzięki.

Od tej średniej zdecydowanie odbiegao dwóch facetów siedzących przy innym stoliku. Obaj zdecydowanie nie wyglądali na miejscowych a David widział jak weszli objuczeni plecakami i bronią. I choć nie przybyli razem to teraz siedzieli razem przy jednym stoliku.

Drugą rzucającą się w oczy odmianą była jakaś grupka wesoło i hałasliwie grająca w pokera. Misz masz wyglądu był ogromny od ponurego Indianina w stroju dżinsowo - indiańskim któremu albo nie szło w kartach albo był ponury z natury, po jakąś cycatą roześmianą blondzię w skórzanej kamizelce i jasnym podkoszulku po jakiegoś bruneta który własnie z wahaniem ale odpiął kaburę, powoli wyciągnął lśniący srebrem rewolwer po czym prawie nieskończenie wolno dorzucił go do puli co od razu zostało przywitane aplauzem reszty grupki.

Po przeciwnej stronie baru siedziała jakaś foczka. Młoda i nawet ładna ubrana w jakiś nijaki strój. Spodnie wyglądały na zwykłe dzinsy zaś za górę robiła zwykła flanela. Jednak przy biodrze wyraźnie odznaczała się kabura z bronią. Leniwie paliła papierosa sącząc coś ze swojej szklanki. Od czasu do czasu zagadała coś do barmana czy on do niej i wyglądało, że się znali choć poza nim ani ona nie interesowała się nikim ani nikt nią się nie interesował.



Nataniel "Lynx" Wood i Szuter



Szuter zdołał sobie zaklepać i pokój i kąpiel na wieczór. Jakiś facet co prawda zajmował izbę z balią przed nim ale poszczęściło mu się bo zamówił zimną kapiel co było tańsze i szybsze do przygotowania przez obsługę. Za to na nagrzanie takiej ilosci wody musiał trochę poczekać. Za to pokój okazał się niezbyt duży ale za to czysty i umeblowany dość oszcżędnie. Obie jedynki były w tym samym skrzydle naprzeciw siebie. Różniły się tym, że ta od strony ulicy ucierpiała jak wszystkie okna z tej strony i miała je zabite czym się dało. Te zaś od podwórza uchowało się jakimś cudem całe. Jak na razie było to pierwsze okno z szybami jakie widział w tym lokalu. Przez nie widział zaparkowaną na podwórzu jakaś furgonetkę która wyglądała na sprawną. A przynajmniej zawyżała średnia wraków w tej dziurze jakie widział do tej pory.

Zanim jego przygodny znajomy zdołał dotrzeć do lokalu on skończył właśnie się kąpać, przebrał się w suche rzeczy i mógł zostawić te brudne, mokre i ubłocone w pokoju. Od barmana widział, że za drobną opłatą może zostawić coś do prania. Rano przychodziła kobieta od prania to jakby nie padało to miałoby szansę wyschnąc na następny wieczór i miałby znowu czyste i suche rzeczy na zmianę. Choć przy Lynx'ie który dopiero co przyszedł i wciąż był uwalanym pomarańczowo - brązowymi plamami i smugami pyłu i błota i jeszcze wciąż dźwigał cały swój majdan na sobie to wyglądał na chwilę obecną wręcz elegancko. Tym bardziej mógl się więc czuć komfortowo. Zwłaszcza, że po drodze i na Pustkowiach okazja do goracej kąpieli nie zdarzała się na kazdym postoju ani nawet na co drugim. Można było się poczuć naprawde odświezonym i jak nowonarodzonym.

Obaj byli też już nieźle głodni. Cały dzień jakoś zszedł bez konkretnego posiłku to i dało się to teraz odczuć. Praca w błotnistej brei i spacery po mieście na swieżym powietrzu zdecydowanie wyotrzały apetyty. To ich zdecydowanie łączyło czy brudni czy nie żąłądki pracowały podobnie i domagały się uzupełnienia zapasów. Wood przybył później gdy już było prawie ciemno na zewnątrz. Udało mu się zaklepać ostatnią wolną "jedynkę". Ale na kąpiel musiał zdecydować jaką chcę. Zimną mógł wziąc jeszcze w miarę od ręki ale na ciepłą to trzeba by poczekać.

Obecnie albo ze względu na porę czy miejsce a może już miejscowi się trochę oswoili z ich obecnością bo wzbudzlai już wyraźnie mniej zainteresowanych spojrzeń niż gdy się tu pokazali za pierwszym razem. Wood mimo, że przyszedł jako jeden z ostatnich i nie było go cały sezon nadal miał jednak lepsze rozeznanie od swojego towarzysza kto jest kto nawet jeśli niektórych kojarzył tylko z widzenia czy w ogóle. Widział dwie "dziewczynki" przy barze. Zazwyczaj wieczorami przychodziła jedna czy dwie czasem więcej jesli cos się dzialo gotowe umilic czas strudzonym wedrowcom. Tej samotnej laski za barem nie znał, musiała być jakaś nowa choć widząc relację z Jackiem nie tak całkiem nowa. Tych rozmawiających ze sobą bruneta i czarnego przy innym stole też nie kojarzył. Wyglądali na przyjezdnych. Pokerowa grupka sprawiała wrażenie od klasycznego gangerostwa po jakichś hipisów w zależności kogo z nich wziąć pod lupę. Przy jednym ze stolików zauważył młodzieńca z gwiazdą zastepcy szeryfa w klapie. Erik. Facet prowadzący biuro i wszelkie formalności szeryfostwa. Siedział chyba ze swoimi znajomymi przy innym stoliku i zdawał się być pochłonięty rozmową z nimi. Po jakimś czasie do środka wszedł jakiś młody ale kuśtykający facet. Nie wiedział kto to ale rozpoznał go, że to ten co szeryf zabrał go wozem z cmentarza na stype w kościele. Choć ani wtedy ani teraz nie widział u nieg wpiętej gwiazdy a znając Daltona na pewno by nie przepuścił by jakis jego zastepca łaził samopas bez niej. Facet dokuśtykał sie do baru i machnął na powitanie do tej foczki we flaneli na co ona mu tak samo odmachnęła. Zagadał do Jack'a najwyraźniej zamawiając coś. Teraz go dopiero rozpoznał. To był ten facet z gazety. Ten o którm ten dziennikarz pisał dla "Żołnierza Wolności" opowiadając o walkach tutaj. Tyle, że na zdjęciach nie widać było by kulał.



Will z Vegas



Chłopak z Miasta Neonów zauważył, że jego krótka wypowiedź o zmarłym bardzo przypadła do gustu mieszkańcom i została bardzo ciepło przyjęta. Gdy mówił kiwali głowami na znak zgody a gdy wychodził wraz nimi z cmentarza pare osób podeszło mówiąc, że to było bardzo miłe, że to dobrze, ze mają takich dobrych sąsiadów no a ile osób uchyliłu mo kapelusza czy poklepało po ramieniu to szkoda było liczyć. No i jeszcze te kwiaty. Ten bukiet Marli też się chyba wszystkim podobał.

Podczas stypy w kościele miła atmosfera ciągnęła się dalej. Zdawało mu się, że miejscowi biroą jego i Marlę za parę. W końcu w zimie odeszli stad razem i przynajmniej Marla się od tamtego czasu w Cheb nie pojawiała. Ale to, że przybyła na pogrzeb pastora też było odbierane bardzo pozytywnie. Ona sama też się wśród ludzi używiła. W końcu pracowała tu jakiś czas a kobieta tej urody rzucała sie w oczy w sposób naturalny. Do tego jej miły sposób bycia i uśmiech również zjednywały jej sympatię. Teraz więc nagle okazało się, że też i ona i z nią całkiem sporo osób chętnie rozmawia po paru miesiącach nie widzenia się.

On sam tez mógł usłyszeć co nieco. Całkiem sporo osób pytało sie co z Chomikiem i Babą. Prócz niego ci dwaj byli chyba najbardziej rozpoznawalni w osadzie. No i oczywiscie pytali jak im sie tam zyje i wiedzie. Jakis młodzian prawie bez ogródek czy to pytał czy oferował się, że chętnie by się przeniósł do schrony a jest przecież młody, zdrowy i silny to na pewno sie przyda. Peter na oko Will'a jednak był chyba w jego wieku i posturze ale w przeciwieństwie do niego gadka niezbyt dobrze mu szła a na pewno nie reklama swoich możliwości. Niemniej akurat na zdrowego i zdolnego do pracy to wyglądał.

O chwilę rozmowy poprosiła go też Claire. Starsza pani chwilę wahała się najwyraźniej nie wiedząc od czego zacząć ale w końcu przedstawiła swoja sprawę. Prośbę właściwie. Chodziło o jej córkę April. Młoda dziewczyna w kwiecie wieku a ci bandyci z Detroit uczynili z niej kalekę na całe życie. Ale przecież Schroniarze mieli u siebie tego lekarza, Barney'a. Może mógłby coś poradzić? Will nie znał jej córki ale o jej tragicznym losie podczas zimowych zmagań słyszeli wszyscy w Cheb więc i wieść dotarła do Schroniarzy. Współczucie dla młodej, okaleczonej dziewczyny było powszechne w osadzie. Chłopak nie był pewny czy Barney mógłby zoperować takie kolano ale wiele mógł. Zwłaszcza w schronie z przywróconym zasilaniem.

Na rozmowach czas zszedł mu nie wiadomo kiedy. Ludzie stopniowo ubywało z kościoła jak z każdej stypy czy przyjęcia. W końcu też przyszła też kolei i na nich. Szeryf zaproponował im, że ich podrzuci i na jego wozie jechało się dużo szybciej i bardziej elegancko niż maszerowało przez ten pył i błoto. Po drodze mogli podsumować swoje wnioski. Pożywienia nie było w Cheb nadal. Spichlerz był ich głównym ośrodkiem z zapasami żywności. Teraz straty musieli nadrabiać rybacy i myśliwi ale okoliczne zasoby miały swój limit. Mimo, że spędzali na tym całe dnie a myśliwi co raz częściej zapuszczali się tak daleko, że nie byli w stanie wrócić na noc a mimo to nadal byli na pograniczu pernamentego głodu. Paliwa zaś nigdy w okolicy nie było za dużo dlatego tak niewiele pojazdów uchowało się w okolicy. Im bliżej Det tym o paliwo było łatwiej.

- Czyli zgłoszenie... - kiwnął nieco flegmatycznie głową szeryf wyjmując z kieszeni niewielki notes i ołówek. - Will z Vegas, Schroniarz... - mruknął zapisując to chyba w swoim notesie. - A jakieś personalia i rysopis poszukiwanego? Powód zatrzymania? - szeryf najwyraźniej na serio traktował swoje obowiązki i przyjął słowa Schroniarza jak najbardziej na serio.

Po rozmowie z szeryfem od jego biura do "Łosia" nie było tak daleko. A Marla uparła się odwiedzić jeszcze stare kąty i Jack'a którego nie było na pogrzebie. I tak było im po drodze powrotnej na północ do portu. Gdy weszli przez wejściowe drzwi widzieli zniszczenia jakich ten lokal doznał podczas zimowych walk. Najbardziej wyraźnie było to widać po oknach w których zamiast szyb widniały jakieś dykty, deski i kawałki blach przez co wyglądało to odpychająco i ponuro. W środku jednak ciepłe światło żywego ognia, najwyraźniej świeżo zmajstrowane meble no i gwar ludzi nadawało mu całkiem przyjemną atmosferę.

Marla ruszyła przywitać się z Jack'iem. Zaś ze znajomych Will dostrzegł Sanders'a, tą laskę którą w zimie po strzelaninie zapowiadającej późniejsze kłopoty skuł szeryf i kilka mniej lub bardziej znajomych twarzy. W ucho wpadała grupka hałaslwie grająca w karty choć jakoś w ogóle ich nie kojarzył.




Detroit; Dzielnica Schultz'ów; klub "Grzesznik"; Dzień 1 - zmierzch




Julia "Blue" Faust



- Uroczo się z paniami rozmawiało ale przepraszam bardzo, obowiązki wzywają. - rzekł niedługo po ich flitowych rozmowach Xavier po czym oddalił się znikając im w końcu w oczy z tłumie kupujących.

- A ty mała po ile jesteś? Jesteście obie w zestawie? Chcesz popracować na kolankach? Nie chcesz paru talonków na sukieneczkę? - zaczepiło ich jakichś dwóch czarnuchów wywołując ubaw na twarzach ich grupki i paru okolicznych. Wyszczerzyli się obaj do siebie nawzajem i nawet dwaj ich ochroniarze zdawali się być rozbawieni tym superdowcipem. Uśmiechy rozlały się też po niektórych sąsiadujących grupkach gdy czekali jak obie kobiety zareagują na zaczepkę. Wyczuwała jak Machdao się zjeżył najwyraźniej mając ochotę od ręki zrobić z tamtymi porządek. Było to jakieś rozwiązanie choć tu sprawa rozbijała się o szacun. Właściwie była prawie pewna, że tamci poza durnym wygłupem złosliwości nie mieli raczej zamiaru nic robić. Pewnie uznali ich z najsłabsze ogniwo w zebrancyh grupkach bo faktycznie sprawiały wrażenie dwóch psypsiółek w towarzystwie ochroniarza na przyjęciu dla dilerów i mafiozów. Jakby miały wielki transparent "ZEŻRYJ MNIE" nad sobą. Więc nie musiały się wdawać w dyskusję zwłąszcza, że aukcja pewnie miała się zaraz zacząć co pewnie odwróciło by uwagę od nich. Ale i zostałyby zapamiętane jako takie szare myszki bez własnego zdania do wyrolowania. Ale jakaś cięta riposta mogła skutecznie zniechęcić i tych dowcipniosiów i resztę a kto wie może nawet poszłaby o tym wydarzeniu historyjka w miasto.

Zdarzenie mimo wszystko było tylko incydentem bo nikt nie przybył tu w celu prawienia sobie komplementów czy złosliwości. Na scenie dał się widzieć ruch a kto go nie zauwałył musiał usłyszeć dźwięk dzwonka jakim Xavier dzwoniąc zwrócił na siebie uwagę. - Drodzy państwo! Dziękuję za przybycie! Ale nie jesteśmy tu się by się nawzajem sobą zachwycać tylko w interesach! A więęęccc... Czas na aukcję! - zapowiedział główną część programu tonem doświadczonego wodzireja. Miał czy talent czy umiejętności do robienia prawdziwego show bowiem cała uwaga wszystkich od razu skupiła się na nim. Sam odsunął się w róg sceny by zrobić miejsce dla tego świeżego towaru.

Najpierw jakiś facet wyszedł z jakims czworonożnym zwierzakiem na smyczy. Niezbyt dużym, wielkości przeciętnego psa. Wygladał też jak skrzyżowanie psa i jakiejś małpy czy kuny. Sprawiał wrażenie dość giętkiego i żwawego stworzenia choć chyba i tchórzliwego a przynajmniej wyglądał jakby cały czas próbował zwiać ze sceny przed tymi wszystkimi ludźmi.

- O to Ted! - krzyknął Xavier wskazując na dziwne stworzenie. Przez zebranych przebiegł cień rozbawionego śmiechu gdy podłapali nawiązanie do starego Schultz'a. Było widać zabawne tak się pośmiać ze starego Ted'a póki tego nie widzi i nie słyszy. - Ted jak państwo wiecie ma niesamowite mozliwości. Potrafi zwęszyć okazję i uśłyszeć co w trawie czy na mieście piszczy! - nawijał dalej Hand dalej pijąc po części do umiejęstności starego trzymania ręki na pulsie miasta. - Ted potrafi zwęszyć wszystko 100 razy bardziej niż najlepszy pies! Broń, narkotyki, zbiega? Wszystko co potrzebujecie! Znacie przecież jego niesamowite możliwości, już za niecałe dwadzieścia papierków ten niesamowity nos może być wasz! No proszę, tylko dwadzieścia literków i możecie dzięki Tedowi zwęszyć następne! Cena wywoławcza dwadzieścia papierów kto da więcej?! - aukcja zaczęła się całkiem szybko. Po chwili początkowego wahania jakby goście potrzebowali zachęty i pewności, że to już się zaczęło podniosły się pierwsze ręce. Ktoś dał 25 papierów kto inny 30 no i się zaczęło. Rywalizacja o dominację i zgarnięcie całej puli. Emocje zaczęły rosnąć gdy zebrani gangerzy, kupcy, handlarze i mafiozi przyzwyczajeni do tego by mieć coś czego nie mają inni zaczęli podnosić stawki by zgarnąć towar sprzed nosa innym.

- A teraz prawdziwe monstra! Prawdziwe cerbery piekieł! Żywe maszyny do pościgu i rozszarpywania ofiary! Ale nadają się świetnie do pilnowania waszej własności! Oto one, Hell Hounds! - wydarł się Hand odsuwając się znowu w róg a tym razem na scenę weszło aż czterech uzbrojonych w pałki i drągi facetów. Każdy z nich trzymał smycz do obroży prowadzonego stworzenia. Te zaś oba były mniej więcej jak psy czy wilki ale to była jakby tylko baza wejściowa dla tego projektu. Były olbrzymie bo w kłębie sięgały mężczyznom do brzucha. Sądząc z sylwetki i po tym jak z wyraźnym trudem dwaj dorośli meżczyźni trzymali je na wodzy musiały być bardzo masywne. Dookoła szyi miały jakiś kołnierz z kolców czy czegoś takiego co potegowało wrażenie masywności gdy stałydo kogoś na wporst. I były równie agresywne jak wyglądały. Warczały ściekając szczerząc kły i śliniąc się z posoką na deski podłogi. Nie trudno było sobie z tej perspektywy wyobrazić co musiała czuć ewentualna ofiara którą takie bydle dorwało gdzieś ale bez kagańca i powstrzymującej smyczy które miały na sobie. Zwłaszcza jeśli nie miałaby broni jak zebrani goscie w tej chwili. - Te wspaniałe okazy mogą być wasze! - zakrzyknął nagle Xavier znakomicie wyczuwajac moment gdy stwory wywołały na publiczności odpowiednie wrażenie ale jeszcze nie dały się oswoić z ich wyglądem i obecnością. - Jedyne 80 papierków i te wspaniałe zwierzęta mogą być wasze! Przy zakupie hurotwym jest nawet 25% zniżki jak na wiosennej wyprzedarzy! To tylko dwa okazy ale można stać się włascicielem calego stadka tych nieprzekupnych strażników! Więc 80 papierków i ci milusińscy są wasi! - wykrzyczał showman i prawie od razu podniosły sie ręce by podbić stawkę. Te żywe bojowe ogary piekieł zrobiły od razu na gościach piorunujące wrażenie.

- A teraz coś bardziej praktycznego na co dzień! Potrzebujesz ogrodnika? Sprzątacza? Pomocnika? Mam coś na takie okazje! Pracownik idealny, nigdy się nie skarży, niegdy nie jest zmęczony, nigdy was nie zdradzi, wykona bez wahania każde wasze polecenie łącznie z wbiegnięciem w ogień czy skakaniem po polu minowym! O to zawsze miłe i porządane Homary! - zapowiedział nastepną atrakcję. Na scenę dwóch facetów wprowadziło grupkę humanoidalnych osobników. Wydawali się być oszołomieni i zrezygnowani a każdy miał obrożę na szyi. Z bliska jednak już widać było po rysach twarzy ich nienaturalne pochodzenie. Julia słyszała o tego typu mutantach byli jedną z bardziej znanych odmian mutantów. O ile szło o proste, fizyczne czynności sprawiali wrażenia jakichś żywych automatów zdolnych wykonywać bez znużenia i wahania każdą zadaną czynność. Było to mniej więcej zgodne z tym co mówił Xavier. - Za jedyne 40 papierków macie państwo na własność osobistego tragarza czy służącego! - ogłosił cenę Hand a tym razem już wygladało bardziej na zwyczajowy handel. Zainteresowani goście zebrali sie wokół towaru i sprawdzali jego zęby, oglądali skórę, pytali o znalezione blizny czy znamiona i ogólnie wyglądało na standardowe oglądanie towaru.

- A teraazz! Niesamowita Max! Zróbcie proszę państwa miejsce dla tej niesamowitej artystki! Patrzcie i podziwiajcie! Dotykać można po wystepie. - gdy sprawa z homarami była uregulowana Xavier zapowiedział następną atrakcję. Skądeś popłynęła jakaś muzyka i sądząc po jakości Julia nie sądziła by było to coś więcej niż jakies wymontowane z samochodu radio czy starutki bombox. Ale jednak muza była. A wraz z nią, żwawym tanecznym krokiem wkroczyła na scenę czarnowłosa dziewczyna w świetnie dobranym kostimie który odpowiednio zakrywał to czy odkrywał tamto. Tylko obrożę miała tak samo jak poprzednie okazy choć zdawała sie jej komponować z resztą stroju a ona sama nie zwracać na nia uwagi. - Niesamowita Max jest profesjonalną tancerką! Potrafi uprzyjemnić występ w każdym lokalu lub dla prywatnych imprezach. Jeśli czują się państwo tak rozgrzani jak ja w tej chwili to możecie sobie wyobrazić co ta niesamowita dziewczyna potrafi robić po występie! - pojawienie się czarnowłosej dziewczyny o południowej urodzie która wywijała swoimi wdziękami przez publicznością o zdecydowanej przewadze brzydszej płci wręcz momentalnie i skokowo podniosło temperaturę na sali. Od razu rozległy się okrzyki aprobaty i zachęty, gwizdy, cmoknięcia a po skończonym pokazie mało kto nie skorzystał z okazji by z bliska nie "zbadać" towaru. Więc mimo, że cena wywoławcza zaczęła się od ekwiwalentu 150 litrów paliwa od razu skoczyła w górę i rosła błyskawicznie. Niesamowita Max naprawdę zrobiła niesamowite wrażenie.

- A terazz... Prawdziwy wojownik! Nieustraszony i niezwyciężony pogromca gladiatorskich czempionów! Zax Niszczyciel! - wydarł się Xavier który również zdawał się dawać ponieść gorączce zakupów. Zaś na scenę wprowadzono potężnie umięśnionego cyborga. Jedno ramię miał tak nasycone metalem, że nie było wiadomo czy pod spodem w ogóle jest jakieś żywe ciało. Zamiast ludzkich nóg miał jakieś metalowe kończyny przypominające łapy jakiegoś metalowego kurczaka czy cos takiego. Były dość długie przez co zdawał się strasznie wysoki choć tors miał mniej więcej naturalnych rozmiarów to jednak barki miał powyżej głów większości zebranych. - Ta wspaniała, półżywa maszyna totalnego zniszczenia pozwoli wam zniszczyć każdego wroga! Nie dba o własne bezpieczeńśtwo czy istnienie będzie was bronił do ostatniego tchu a nawet dłużej! Za niewielką opłatą dorzucony jest specjalny system zabezpieczeń pozwalający posłać go do piachu razem z waszymi wrogami lub bez. Za kolejnym dodatkiem dodajemy niewielki responder w postaci niewielkiego, nowoczesnego zegareczka który zagwarantuje wam całkowitą nietykalność ze strony Zax'a choćbyście go tłukli bejzbolem po twarzy! I nie ma organów mowy więc jest całkowicie dyskretny i co najważniejsze nie pyskuje bo po co komu pyskujący pracownik nieprawdaż? - rozesmiał się lekko Xavier a zawtórowała mu salwa smiechów i uśmiechów z sali. Publiczność była już raczej dobrze rozbawiona więc i zyczliwa swojemu showmenowi. - Sam Zax jest za jedyne 200 papierków. Za dodatkowe 100 można sobie zapewnić któryś ze wspomnianych dodatków do wyposażenia. - rzekł ze słodką minką handlarz składając i rozkładając ręce. Cena już budziła ostrożność i respekt ale i cyborg robił wrażenie. Więc i rozgrzana zakupami i przedstawieniem publiczność zaczęła przebijać stawki.

- No i gwóźdź dzisiejszego programu! Słodziutka Angel! - wykrzyknął Hand zapowiadając najwyraźniej ostatni podmiot do nabycia na dziejszej aukcji. W końcu ją zobaczyli. Jakis facet wyprowadził na smyczy kolejną dziewczynę. Ta dla odmiany była blondynką o jasnych, prostych włosach. W jasnej tonacji ubrania dobranego chyba dla kontrastu z kreakcją Max faktycznie wyglądała słodziutko i niewinnie. - Ta ślicznotka jest cicha, grzeczna i ułozona idealna do chwili relaksu w domowym lub klubowym zaciszu. Umie się zachować w towarzystwie więc jesli chcecie sprawić dobre wrażenie na partnerach w interesach lub wprawić w zadrość konkurencję to ta dziewczyna nadaje się do tego znakomicie! Zabawi, rozbawi i zbawi! Nieważne czy strudzonego wedrowca, czy poważnego biznesmena czy wybrednego klienta, ta dziewczyna poradzi sobie ze wszystkim! - wskazał oburącz na smukłą blondynkę. - No ale to oczywiście jest cenne ale nie aż tak wyjątkowe! A nasza Słodziutka Angel ma także inne, niepowtarzalne umiejętności! - wskazał ponownie na dziewczynę po czym dał jakiś znak. Zaczętow ygaszać światła a ponieważ nie było to Vegas gdzie sprawę załatwił by jeden, mały ruch psztyczkiem to dwóch fagasów musiało przykryć koksowniki wygaszając je. W efekcie zaczęło sie robic co raz ciemniej aż gdy skończyli bił tylko poblask dalszych pochodni w przy scenie panowało pogranicze półmroku i ciemności. Widać było tylko sylwetkę dziewczyny jako kasniejszą plamę a ubrany w ciemny garnitur Xavier który był cichy i nieruchomy własciwie całkowicie zlał się z tłem.

Dzięki temu dało się zauważyć jak jaśniejsza plama ubrania porusza się i znów się odezwał ten żałosnej jakości bombox. Choć tym razem muzyka była wolniejsza i bardziej stonowana. Angel najwyraźniej zaczęła tańczyć choć znacznie wolniej i oszczędniej sądząc po ruchach jasniejszej plamy jej kostiumu. Ta nagle zsunęła się w dół ladując na podłodze. Ludzka sylwetkę dało się zauważyć choć bez żadnych detali i to z trudem. Taniec chwilę już twał gdy dało się zauważyć coś jasniejszego. Na ciele kobiety. Wygladało jakby jej ciało zaczęło odbijać jakieś światło choć gdyby tak było powinno raczej tak byc od razu. Refleksy układały się we fraktalne, nieregulrarne wzory bladawą poświatą. Wędrowały po jej ciele co raz śmielej obejmując co raz większe jego fragmenty. Cała sylwetka poruszała się co raz żwawiej i smielej w rytm co raz szybszej muzyki. Nieśmiałość czy niewinność jakie dawało się zauważyć na początku gdzieś znikły a emanująca zmysłowymi ruchami i egzotyczną poświatą sylwetka rozbudzała zmysły i żądze publiczności.

- Wiem, ze to unikatowe zjawisko... Ale to prosze państwa nadal nie jest wszystko... Angel, zapoznaj się z państwem... A panstwa proszę o kulturalne zachowanie się... Uszkodzenie towaru jest równoznaczne z jego zakupieniem oraz karnymi odsetkami i rezygnajcą z cżłonkostwa w tym elitarnym towarzystwie... - rozległ się nagle prawie szept Xaviera o którym właściwie dało się zapomnieć. Zaś emanująca blaskiem kobieta ruszyła pomiędzy gości. Podchodziła do tej czy do tamtej grupki o ile dobrze widziała panna Faust brała niektórych za dłonie, kładła ręce na skroniach lub podchodziła od tyłu i dotykała karku i pleców. Reakcje ludzi były różne od jakiś sapnięc, lekkich okrzykła zaskoczenia, zdumionych "o kurwa..." ale jakoś chyba nikt się nie uskarżał i wszyscy byli zadowleni.

- Tak, proszę państwa! Ta unikatowa slicznotka moze być waszą własnością. - Xavier zdawał się być znawcą nastrojów tłumu bowiem publiczność zdawała sie być gotowa obecnie zapłacic każdą cenę za ten produkt który oferował. W tym czasie Anegl skierowała się do grupki z "Grzesznika". Z bliska Julia mogła stwierdzić, że sa chyba zblizonego wzrostu. A dziewczyna poza ciemnym pasem obroży na szyi była całkiem naga. Podeszła do Anny która stała najbliżej i wyglądało, że wolno przesunęła palcami po jej ramieniu. Zwróciła owal twarzy po której pełgały blade refleksy i stanęła za jej plecami. Poczuła delikatny dotyk jej dłoni na karku a dłoń przyniosła jakieś dziwne mrowienie które jednak było bardzo przyjemne. Sytuację wykorzystał Troy i sądząc po nagłym, zaskoczonym sapnięciu dziewczyny i odgłosie uderzenia nie powstrzymał swoich zapędów i przyzywczajeń i sprzedał jej solidnego klapsa na goły tyłek. Dziewczyna odwróciła się do niego nagle i jakby nie zamarła na chwilę.

- I jak mówiłem posłuszna i umie się zachować. Angel pozwól no tu do nas! - wtrącił się od razu głos Hand'a na co lśniąca migączącymi refleksami dziewczyna rączo pomknęła przez tłum z powrotem na scenę. - Ta umiejąca się zachować, unikatowa dziewczyna może być waszą własnością za jedyne, żałosne 300 papierków! - przedstawienie widac było skończone bowiem jasna plama z podłogi znów uniosła sie i przeistoczyła w ludzką sylwetkę a na chyba jakiś znak konferansjera znów ruszyli ci dwaj od koksowników zdejmują pokrywy i na sali znów zapanował półmrok. Na scenie znów stopniwo co raz wyraźniej widac było Xaviera w garniturze i blondynkę w jasnym ubraniu jakby nigdy sie nie ruszała ze sceny. W blasku świateł jej niecodzienna świetlna magia bladła aż stała się prawie nie widoczna. Znów wygladała jak ładna, smukła blondynka w obroży tak jak ją przyprowadzono na scenę.

Aukcja jednak nie czekała na zapalenie świateł i ledwo Xavier powiedział cenę od razu zaczęły sie przebitki. Anna patrzyła na kumpelę z niezadowoleniem i zawodem. - Nie no nie przebiję ich... Ale Xavier miał rację ona naprawdę jest warta każdej ceny... A tak chciałabym ją mieć... - popatrzyła jak dziecko któremu dano posmakować lizaka i zaraz wyrwano go z ręki. Chwilę o tym mówiła smętnie przysłuchując się licytacji w której stawki rosły w błyskawicznym tempie. Stać ją było na tą Max. Też byłaby cennym gamblem na wyposażeniu. No ale ta Angel to jednak mogła rozsławić Grzesznika i stać się znakiem firmowym. Zresztą na oko panny Faust to w Vegas też by zrobiła furorę.




Cheb; wschodnie rogatki; magazyn budowlany; Dzień 1 - zmierzch




Tina i Whitney Winchester



Whitney została sama w prawie w całkowitej ciemności. Zapadał juz zmierzch a wewnątrz magazyny było jeszcze ciemniej niż na zewnątrz. Odkąd siostra ją przykryła improwizując tą kryjówkę została sama pogrążona w stresującym napięciu. Chwilę jeszcze słyszała oddalające sie nerwowe gdakanie Hildy a potem już tylko ciemność i cisza.

Tina była w nieco lepszej sytuacji. Okazało się, że w szafie w jakiej się schowała jest dziura. Od strony ściany a nawet w ścianie. Niezbyt duża, pewnie dałaby radę wysunąć kawałek dłoni na zewnątrz choć wówczas pewnie nic by nie widziała przez nią a tak mogła puszczać żurawia przez tą prawieże naturalną szczelinę obserwacyjną. Choć zanim wzrok jej się do czegoś przydał najpierw usłyszala źródło kłopotów. Widziana wcześniej furgonetka zbliżała się ostrożnie aż w końcu zajechała przed magazyn wjeżdżając w jej pole widzenia. Zaparkowała naprzeciw drzwi do magazynu i stanęła tak z włączonymi swiatłami które rozświetlały mroki magazynu.

- Znajdźcie je! Te suki muszą gdzies tu być! - darł się jakiś koleś choć to nie była ta żałosna imitacja samca alfa który dowodził tą równie żałosną bandą więc pewnie jakiś jego pomagier. Drzwi trzasnęły i z furgonetki wysypały się kolejne Panewki. Z około pół tuzina jak naliczyła. Na szczęście mieli tylko jedna latarkę. Większość ruszyła z bronia w ręku do magazynu. Ale ten co się darł kazał komuś iść z drugiej strony a sam przespacerował zapalając peta prawie naprzeciw szeliny przez którą obserwowała go ranger po czym wyszedł jej z pola widzenia. Ale im bliżej ściany tym było ono węższe a on przeszedł nie dalej niż kilka kroków od niej. W polu widzenia została jej tylko ta pusta chyba furgonetka. Pewna nie była. Jakby ktoś leżał czy inaczej kitrał się w środku to byłby raczej niewidoczny z tego miejsca nawet dla niej. Nie pomagały też włączone światła które nieco oslepiały nawet gdy nie były skierowane bezposrednio na obserwatora i niezbyt pozwalały widzieć co jest za nimi.

Miała jednak i innych gości na karku. Zamknięta w szafie nie widziała ich ale słyszała calkiem wyraźnie. Wcale bowiem nie starali się być cicho. Pokrzykiwali cos do siebie od czasu do czasua przez magazyn niosło się echo uderzeń gdy w uderzali o coś, przewracali czy niszczyli cośtam. Serce podeszło jej do gardła gdy usłyszała jak drzwi do jej pomieszczenia trzasnęły z łoskotem w ścianę. Już byli w środku, prawie u niej! Od drzwi do szafy gdzie siedziała nie było dalej niz parę kroków. A jak przyjdzie do łba im zajrzeć? Facet musiał zajrzeć bo usłyszała jakieś szarpnięcie odsuwanej szuflady która wylądowała z hukiem na podłodze, odbiła się od niej i głucho uderzyła w drzwi jej szafy. Albo wygarnąć serią po szafkach? Zaraz potem doszło ja metaliczne uderzenie jakby ganger kopnął którąś z tych przewrócocnych szafek. Albo usłyszą tą gdakającą zagładę ludzkości która jak zwykle próbowała pokrzyżować plany swoich pogromczyń? Potem usłyszała trzask, drugi i trzeci gdy cholernik sprawdzał któreś z metalowych szafek. Albo jak zauważy jej plecak bo przecież musiał już być blisko...

Inne albo nie zdołało jej przyjśc do głowy bowiem bo zdawało się wicznej chwili usłyszała jak złorzecąc facet przewala chyba szafkę i jeszcze jedną i chyba usatysfakcjonowany tym dziełem zniszczenia w końcu odchodzi na koniec trzaskając znowu drzwiami które powoli skrzypiąc zaczęły się irytująco wolno zamykać póki nie znieruchomiały i nie zamilkły. Całe szczęście. Od uderzenia otwarły się jej drzwi od szafy a będąc w niewygodnej ciasnocie nie zdążyła ich złapać. Jakby ktoś z nich był teraz w środku no nie mógłby jej nie zauważyć. Ale nie było.

Miała farta. Nie znaleźli jej. Na razie. Ale jej kanciapa była przy samym wejściu więc teraz pewnie poszli dalej w głąb magazynu. W środku było już właściwie ciemno więc szanse były raczej po stronie ukrywających się niż szukających. No ale jednak jedną latarkę mieli a ta niwelowała ochronną warstwę ciemności. No i już wiedziała czemu sa tak głośno. Liczyli pewnie, że obie spanikują i zaczną uciekać. Wóczas byłyby dużo łatwiejsze do zauważenia. Jej sie udało ale wiedziała, że siostra nie ma tak silnych nerwów jak ona. Czy wytrzyma to nie miała pojęcia. A nawet jak wytrzyma nie było pewne, ze jej nie znajdą.

Przez otwarte drzwi szafy widziała, że szafki które przwróćił jeden z Panewek odsłoniły dziurę w ścianie. W tej co wychodziła na zewnątrz. Przy samej podłodze. Jakby nie brała plecaka chyba powinna dać radę się wyczołgać na zewnątrz. Wówczas nie musiałaby wracać do głównej części magazynu. Choc na zewnątrz to była ta ściana gdzie zatrzymała się ta ich furgonetka i wcześniej łaził ten co wrzeszczał. Co jest pod rugiej stronie dziury tego nie widziała z miejsca gdzie była obecnie.

Whitney po długiej chwili ciszy zaczęła dostrzegać coś jeszcze. Najpierw doszedł ją gdzieś odgłos silnika samochodowego. Diesel. Średni. Pasował do tej furgonetki co ją widziały wczesniej. Moment później widziała przez szczeliny nad sobą promienie świateł reflektorów. Już nieco rozrzedzone więc pewnie pojazd stał z kilkadziesiąt metrów od nich. A potem doszły ja odgłosy obławy. Szli po nią. Byli co raz bliżej i co raz głosniejsi. Zdawali się rozwalać wszystko na swojej drodze. Musieli ją znaleźć przecież jeśli wszystko tak rozwalali! A przecież im bliżej tym mieli większe szanse ją znaleźć! Słyszała już ich głosy. Głośne, groźne, śmiejace się. Obiecywali że nic im nie zrobią jeśli wyjdą. Rechotali przy tym złosliwie. Takie połączenie ich gróźb żadnej kobiecie nie kojarzyłoby się z bezpieczeńśtwem a już na pewno nie gdy miała z nimi na pieńku i była sama w opuszczonym magazynie na Pustkowiu. Na pewno by wzięli na niej odwet za te wszystkie wysadzenia, strzelania i zniszczone pojazdy. Nie wytrzymała i odrzuciła płachtę ruszając ku drugiej części magazynu. Kluczyła pomiędzy załomami i stertami gruzów by zejść im z widoku. Nie była w tym znikaniu tak dobra jak jej siostra ale jednak ciemność i gruz jej sprzyjał. Chyba jej nie zauważyli bo dalej szli swoim hałaśliwym szpalerem rozrzucając, kopiąc i przewalajac co popadnie. Ale w końcu szczęście ją opuściło. Zahaczyła nogą o coś wystającego, przewróciła się i jeszcze wpadła na jakąś blachę która metalicznie stęknęła. Musieli cos usłyszeć bowiem na moment znieruchomieli a potem zaczęli omiatać okolice w której leżała promieniem latarki. Słyszała też jak ruszyli już znacznie przyspieszając i darując sobie dalszą dewastację.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-09-2015, 03:54   #27
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 3 cz.2

Detroit; Dzielnica Runnerów; kręgielnia; Dzień 1 - zmierzch




Alice "Brzytewka" Savage


- No ale skup się. Pamietaj, jesteś na piaszczystej, słonecznej plaży i czujesz ciepły, złoty piasek pod stopami... - Hektor powtórzył kolejny wariant tego samego co wałkowali już chyba z dobry kwadrans. No ale ona nie czuła żadnego Słońca bo jak miała czuć jak już zaszło a pod stopami czuła zimny, mokry piach bardziej przypominający jakies błoto niż jakiś ciepły, plażowy, czyściutki piaseczek. Pokręciła tylko głową. Zresztą nie bardzo mogła myśleć o jakiejś plazy czy piachu jak wokół tyle się działo.

---


- No i kurwa to jest dziura! - tak Taylor skwitował ich drugi wybuch gdy przyszedł oglądać jego skutki. Z tego efektu był wyraźnie zadowolony a nie jak z poprzedniego. No faktycznie dziura była jak się patrzy i to na tyle duża by dało się przeleźć na drugą stronę jak tego chciał Guido. Potem Taylor jednak kazał się wszystkim zmywać bo w końcu byli w Ruinach a nie u siebie. Niewielka kolumna samochodów wróciła nie niepokojona do strefy Runnerów gdzie rozbiła się już na pojedyncze pojazdy. Marcus dzielnie robił za szofera i woził swoją pasażerkę tam gdzie chciała. Wolał chyba to od nudnej służby w jej szpitalu gdzie nawet glanować namolnych frajerów im nie pozwalała jak się wręcz sami o to prosili.

Po wizycie w szpitalu gdzie miała okazję się wykąpać i przebrać w czyste rzeczy poczuła się dużo lepiej. No i co tu mówić jak u siebie. By była. W samym cnetrum strefy któą traktowała ją jak swoją, w samym sercu szkoły którą oddano do jej dyspozycji i u siebie w gabinecie który po paru miesiącach użytkowania zaczynał nabierać charakteru swojej gospodyni. Właściwie nawet miała swoich strażników którzy pilnowali jej spokoju i bezpieczeństwa tam na dole. A parę miesięcy temu gdy zjawiła sie w mieście po raz pierwszy i właściwie została "poproszona do współpracy" bez prawa odmowy przez szykujących się na wyprawę wojenną gangerów to miała to co na grzbiecie i jeden plecak ze swoimi medycznymi skarbami które mało kogo interesowały.

---


- No to zapal jeszcze. - mruknął Paul podając jej kolejnego skręta. Nawet jej odpalił by nie musiała się rozpraszać. Obaj bliźniacy przygladali jej się a potem na siebie paląc nieśpiesznie swoje skręty i zastanawiając sie co tu z tą delikwentką zrobić teraz skoro jest taka oporna. Przyjęła zapalonego skreta ale dalej czuła, że stoi w jakims mokrym piachu od którego już zaczynały jej marznąć stopy a mokrą, odkrytą skorę atakował już wieczorny chłod.

---


Teraz jednak musiał się śpieszyć znowu. Miałaby może chwilę na odsapnięcie przed wieczornym spotkaniem ale przecież miała sprawę z Mario do załatwienia właśnie w zwiążku z tym spotkaniem. Nagle ten prawie wmuszony w nią przez chłopaków samochód stawał się całkiem użyteczny nawet jeśli na razie robił za jej prywatną taksówkę to jednak już miała ją jakby na wezwanie. Bo jakby miała teraz drałować z buta do Mario to w kregielni byłaby chyba gdzieś o północy. Nawet bowiem tylko strefa Runnerów to było całe morze ruin do złazenia ale samochodem to się nawet całkiem blisko robiło.

Mario zastała wzburzonego. Tak samow zburzony był facet który od niego wychodził maroczacy coś o cholernych debilach. Z młynkiem do kawy w ręce. Zaś najlepszy komputerowiec w Det wyrażał się o niedawnym gościu czy petencie równie ciepło. Nawet Alice mruknął tylko coś na powitanie. Znów się jej naskarżył, że ludzie to jak zobaczą, że z czegoś wystaje kabel to lecą do niego by to naprawić i sokowirówka czy laptop to dla nich to samo bo przecież na prąd i ma kabel a on naprawia no nie?

Gdy usłyszał z czym przychodzi był dość zaskoczony. Widać takiego zamówienia się nie spodziewał. Drapał się chwile po głowie zastanawiając sie co właściwie ona chce od niego. Dość łatwo poszło z mapami. Przedwojenny atlas samochodowy był podarty i nadpalony ale akurat ta część z Wsiconsin i Michigan była w całkiem przywoitym stanie. Mógł mieć może nawet mapę samego miasta którego szukała ale to już on by musiał poszukać i od ręki to miał jakis satelitarny wydruk rodem z google map ale o skali niewiele lepszej niż to co było w porwanym atlasie.

Z ebolą poszło dla odmiany łatwiej choć dłużej. Miała sugestywne fotki wybroczyn na skórach ofiar czy zarażonych ludzi leżacych ne szpitalnych łóżkach i kręcących się wokół nich postacie w kombinezonach ochronnych od razu kojarzące sie ze skazeniem. Miała też zdjęcie wirusa powiększone pod jakimś mikroskopem choć to pewnie jej nowej rodzinie niekoniecznie musiało coś powiedzieć.

---


- Słuchaj Brzytewka, musisz się skoncentrować. Inaczej będziesz slepa na to co duchy mówią. Wsłuchaj się w nie. One mówią do kazdego. I zawsze. - Hektor znowu spróbował jej tłumaczyć. Wiedziała, że Runnerzy wierzą w świat duchów i to z nimi nawijają czasem gdy są na haju. Przynajmniej tak twierdzili. Ona widziała ujaranych ludzi a to co mówili dawało się racjonalnie wytłumaczyć zwłaszcza z medycznego punktu widzenia.

---


Marcus zabrał ją od siedziby Mario do kręgielni. Jak przechodziła przez główne wejście na zewnątrz było już właściwie ciemno. Pocieszające było, że Runnerzy nie przywiązywali do punktualności zbytnio wagi a zwłaszcza jeśli chodziło o spotkania towarzyskie i imprezy. Poza tym właściwie było powiedziane, że spotkanie jest wieczorem a nie na konkretną godzine.

W samym siedzibie Guido widziała w świetle zapalonych lamp, ognisk i pochodni jego ludzi. Większość już rozpoznawała chociaz z twarzy a i ona była już raczej bezbłędnie kojarzona. Mężczyźni i kobiety zazwyczaj skórzanych, nabijanych ćwiekami, kolcami, naszywkami i łańcuchami kurtkach machali do niej przyjaźnie uśmiechając się często. Ktoś się z nią przywitał, ktoś podał dłoń, klepnął po ramieniu, życzył powodznia jutro albo przeklinał Hanka, że tak ja głupio naraził na bezpieczeństwo przed jutrzejszym meczem.

W końcu jednak dotarła po schodach do prywatnych kwater Guido. Gdy otworzyła drzwi okazało się, że teraz mają komplet Drużyny na jaką Runnerzy wystawiali na jutrzejszy mecz. Guido, Taylor, Hektor, Paul, Viper i Brzytewka. Cała szóstka mająca się jutro zmierzyć z najsilniejszym zespołem przeciwników jaki przeciw nim wystawiono od kilku sezonów czy może nawet od początku tych nieoficjalnych rozgrywek na Strzelnicy.

Gdy weszła od razu czując zapach wypalonej tutaj gandzi. To było naturalny, runnerowy zapach ale przy takim stężeniu wyglądało jakby usiłowali pobic jakiś rekord. W pomieszczeniu snuła się szarawo - siwa zawiesina od tego dymu. Jednak zgromadzonym w środku ludziom zdawało sie to kompletnie nie przeszkadzać.

- Pokaż brzuch. - zaczął prawie od razu na wstepie Guido który wstał ze swojego fotela i podszedł do niej lekko rozbalansowanym krokiem. Wraz z nim podszedł Taylor. Guido właściwie nie pytał się o pozwolenie czy grzeczności tylko uniósł jej bluzę ale zobaczył tylko opatrunek a nie sama ranę. Skrzywił się nieco nie mogąc ocenić tego i puścił jej ubranie. - Jak się czujesz? Możesz startować jutro? - spytał patrząc na najmniejszego członka ich Drużyny.

- Eeejjj! A będziesz miała bliznę!? Ale czad! Blizny sa kozackie! - wydarł się ewidentnie ujarany Paul smiejąc się niezbyt mądrze.

- No! I to prawdziwa blizna! Taka z pierwszej walki! Z pierwszej walki jako Runner! - podłapał temat Hektor równie ujarany jak jego nieodłączny towarzysz.

- O tak, to wymaga dziary. To dobry moment na dziarę. - zgodziła się Viper leniwie rozwalona z załozona noge na nogę. Miała tak obcisłe, skórzane spodnie, że gdyby nie zgięcia i fałdki pod kolanami wyglądałaby jak pomalowana błyszczącą, czarną farbą.

- Dziara! No tak! Pierwsza bojowa dziara! - obaj bliźniaki od razu zapalili sie do tego pomysłu. Ale Alice już wiedziała, że jak w życiu Runnera zdarzyło się COŚ to często uwieczniał to jakoś tatuując swoje ciało.

- No fakt, świetna okazja. Szkoda, ze Kev'a już nie ma. Drugiego takiego już nie będzie. - skrzywił się Taylor wspominając łysiejąceg grubasa który wydziarał przed śmiercią swoją ostatnia dziarę na ramieniu rudowłosej lekarki.

Pomysł z dziarą chyba całej grupce przypadł do gustu. Choc czekali jak się ich Anioł na to wypowie. Atmosfera stopniowo się rozluźniała i rozleniwiała. Właściwie to już chyba byli nieźle ujarani w momencie gdy przyszła do nich. Wówczas właśnie obaj bliźniacy wpadli na pomysł, że nauczą ją znikać i rozmawiać z duchami co zaowocoało wyjściem na zabłocony dach i stanie na nim na bosaka. Ciekawi jak jej pójdzie wyszli i pozostali dalej rając, smiejąc się, żartując, czy docinajac sobie nawzajem. Stali czy siedzieli na pogrążonym w ciemności dachu niewiadomo jak i skad pojawiła się butelka która zaczęła krążyć z rąk do rąk i z ust do ust. Alice pierwszy raz była na tym dachu. I okazało się, że jest stąd całkiem niezła panorama miasta. Miasta pełnego ciemnych ruin budynków, fabryk, równoległych linii ulic, pełnego ciemności. Bynajmniej jednak nie wymarłego czy cichego. Skądeś rozległ sies kowyt czegoś i można było mieć tylko nadzieję, ze to pies. Skądeś doszło ich echo odległych wystrzałów a gdzieś na granicy widzialności pojawiło się światełko które chyba było jakimś pożarem choć w innej strefie wiec wywołało od razu wesołość jej towarzyszy. Światełka były tu i tam. Ale teraz po nocy miasto było zdominowane przez obcą, złowrogą ciemność. Ślady ludzkiej bytności zdawały się kruche i mizerne jak nigdy dotąd.

Zaciagając się skrętem, stojąc boso na tym cholernie zimnym i mokrym dachu sięgnęła po butelkę którą ktoś jej podał. Guido. Stał tuż obok niej i w ciemności widziała tylko jasną plame jego twarzy skierowaną ku sobie, ciemniejszą linie włosów na górze a mimo to miała wrażenie, że widzi jego wilcze spojrzenie. Przypomniała sobie jak tak samo na nia uważnie patrzył gdy wciągnął ją w tą całą kabałe z tym cholernym meczem. Wbrew temu, że był taki ważny wziął ją do swojej Drużyny mimo, że praktycznie wszyscy pukali się w czoło wskazując całą mase kandytatek które były od niej do tego zadania lepsze. A mimo to przeforsował swoje zdanie i nie zmienił składu.

Sprawa Meczu nie była niczym nowym. Słyszała o nim od powrotu z Cheb ale nie przejmowała się nim bo w ogóle jej to nie dotyczyło. Właściwie Runnerzy też chyba niezbyt się tym przejmowali. Do czasu aż jakiś miesiac temu Huroni nie przedstawili swojej listy. Ich wysłannik przyszedł do głównej siedziby Runnerów w Fabryce Forda gdzie urzedował sam Hollfield i przeczytał ją po czym wyszedł pozostawiając gospodarzy w osłupieniu. Tak silnego składu nikt się nie spodziewał. Wszyscy nagle zaczęli się kłocic i wrzeszczeć na siebie nawzajem. Nie mogli się zdecydować czy przyczepić się do składu czy nie czy może nawet mecz odwolać. Wówczas swoje pięć minut wykorzystał właśnie szef zimowej wyprawy do Cheb wskakując na nieruchomą linię montażową i drąc się na całe gardło, że się głasza do tego meczu. Jego głos nie przebrzmiał jeszcze echem po hali montażowej a zgiełk i kłotnie dopiero milkły gdy zaczął się fekt domina. Zaraz na taśmę wskoczył też Taylor oznajmiając, że gdzie udaje się szef tam i on. To sprowokowała parkę, zawodowo niepoważnych dowcipnisoów i śmiejąc się stanęli obok nich zaklepując sobie ostatnie dwa samcze miejsca. Bowiem warunekiem Huronów było, że dwa miejsca muszą być dla kobiet. O to poszedł własnie dym z poczatku na te bezsensowne ograniczenie. Pierwsza jednak zgłosiła się sama. Viper nie mogła sobie darować wyłamania się ze sztabu Guido i utratę tak ciężko wywalczonej pozycji więc po chwili stała już ich piątka. Brakowało jednej laski do kompletu. I wówczas właśnie Guido wyłowił spojrzeniem Alice z tłumu i powiedział, że biorą Brzytewkę. I sama "ochotniczka" i cała reszta Runnerowej zgrai była chyba tak samo zaskoczona. Któryś próbował protestować przeciw tej kandydaturze ale Taylor się uprzejmie go spytał czy kurwa coś mu się nie podoba w tym co powiedział Guido. Sam szef pytająco podniósł brew do góry posyłajac nonszalancki uśmiech i wówczas pytek po takim kombo stwierdził, że w sumie Brzytewka to na pewno jest ta właściwa kandydatura. Potem już nikt nie robił żadnych pretensji czy zarzutów i wyglądało, że decyzja Guido została zaakceptowana. I tak Alice została zakwalifikowana do Druzyny Meczu Otwarcia.




Cheb; Centrum; ulica główna; Dzień 1 - zmierzch




Nico DuClare



Nico wracała ze spaceru po mieście i po jego obrzeżach. Nie musiała dźwigać wszytkich maneli na sobie to nie było dla niej takie trudne. Choć odkryła, że burza pozostawiła błoto i ten dziwny pył nie tylko w mieście ale chyba wszedzie dookoła niego. Dachy, drogi, budynki, rośliny zdawały się być pokryte tym dziwnym nalotem.

Jednak miała zbadać co innego. Wnioski z oględzin terenu nie były zbyt zachwycajace. Ludzi do obrony osady nawet wliczając kaleki i dzieci było za mało. Nawet gdyby ułożyc w linię wszystkich to powstałby rzadki łańcuch czujek niezdolnych zatrzymać jakikolwiek sensowny atak. Więc obrona całego miasta była raczej skazana na niepwodzenie.

Można było jednak skoncentrować się na kilku punktach. Trzeba było je jednak umiejętnie wybrać. Bowiem czasu i zasobów jakimi dysponowali było niewiele. Nie było punktu doskonałego. Budynki przy wjeździe do miasta nadawały się do obsadzenia ale były też najabrdziej podejrzane dla przeciwnika. Często też były całkiem daleko od serca miasta więc łatwo było je związać walką i odciąć od reszty. Jakikolwiek pojedynczy punkt oporu dało się ominąć zwłąszcza jak się miało samochody. W centrum pod względem obronnym nieźle prezentował się posterunek ale miał dość słabe pole widzenia. Można było podejść pod niego czy nawet podjechać całkiem blisko i nie zostać wykrytym. Dopiero ostatnie metry ulicy wokół były odkryte. Nieźle do obrony po zimowych walkach był przygotowany kościół i plac wokół niego. Ale jeśli przeciwnik miałby taką przewagę jak w zimie stawał się też i wiezieniem z któego na otwartym terenie placu wokół ciężko było się z niego wydostać jeśli przeciwnik mialby go we władaniu. Na północy, w porcie, nieźle sie prezentowały te dwie wieże które znała już z zimowych walk. Jednak był problem zwabić tam przeciwnika bo w zimie chciał spalić łódki co mu się częściwo udało. Uporczywe walki jej i jej przeciwników nie pozwoliły na spalenie wszystkich łodek. Nie było więc punktu idealnego a oni nie mieli sił obsadzić nawet tych całkiem nieźle wyglądajacych do obrony budynków. I na dodatek właściwie nie było czym strzelać.

- O, cześć Nico. - zagadnął ją Brian. Zastepca szeryfa podszedł bliżej do niej najwyraźniej majac jej cos jeszcze do pwiedzenia. - Słuchaj Nico w kosciele przylazł do nas jakiś murzyn w czapce. I z granatnikiem. Mówi, że nazywa się Gordon Walker i jest łowcą robotów. No i, że widział gdzieś pod miastem ich ślady. Mówił, że zatrzymał się w "Łosiu". Dalton chce posłać z rana kogoś od nas z nimi by to sprawdzić. No i pomyślał o tobie. To naszykuj sobie coś do łażenia po bagnach na jutro rano bo tam te łąki to po takiej burzy na pewno są jak bagna. Od nas pójdzie jeszcze ze dwie czy trzy osoby. A jak obchód? - streścił jej zagadnienie i spytał na koniec.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-09-2015, 12:29   #28
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Czekając na kąpiel, Szuter wziął kufel piwa i zwiedził obydwa wolne pokoje decydując się w końcu na ten z oknem. Co prawda to jedno wejście więcej do obstawienia, ale w razie czego, również jedno miejsce więcej do ucieczki.
Odłożył swój dobytek pod łóżko, zdjął płaszcz, pancerz i resztę brudnych ciuchów. Przeciągnął się i rozprostował kości, zastanawiając kiedy ostatnio miał taki luksus? Jedynka z oknem i gorąca kąpiel? Chyba wtedy kiedy zajebał tego mutka na bagnach. Chociaż nie. Leżenie miesiąc w lazarecie nie się liczy.
W zamyśleniu wyjrzał ponownie przez okno, by przyjrzeć się furgonetce na podwórzu. Wyglądała zdecydowanie na okaz zdrowia, jeśli pominąć wszechogarniający brud, degenerację i rdzę, która na dobre zadomowiła się w prawie każdym pojeździe w okolicy. Ta jednak nie miała tylu wgnieceń, nie brakowało zbyt dużo karoserii, a i przybrudzona była ciut mniej.
Szuter zastanawiał się, do kogo mogła należeć?
Ostatecznie jego pytanie pozostało bez odpowiedzi, bowiem odszedł od okna zostawiając pojazd samemu sobie. Miał jeszcze dużo pracy.

Zamknąwszy drzwi, mężczyzna wyjął zdobyczny granatnik i granaty, i położył je na łóżku. Po chwili dołączył do nich niezawodny Bushmaster, FN P90 i reszta arsenału. Szuter przyjrzał się krytycznie zestawowi ponownie taksując granatnik, po czym powoli zdjął pancerz.
To co cholernie mu się podobało w tym pancerzu, oprócz tego, że został zrobiony specjalnie dla niego, to widok wszystkich trepów z niesprawnymi mięśniami żuchwy. A i niejeden cwaniak i pro gapili się, jakby był 10 na 10 blondi z wielkimi cycami.
~ Tak, to zdecydowanie dobre uczucie ~ pomyślał odczepiając ochraniacze z ramion. ~ Zdecydowanie ułatwia robienie interesów ~.
Po chwili na podłodze znalazła się para wyprofilowanych płyt ochraniająca uda. Potem "najajecznik" i wreszcie góra.
Barman Jack wspominał, że balia jest zajęta, a potem trzeba nagotować wody, więc było jeszcze sporo czasu. Szuter wykorzystał go na wyczyszczenie swojego pancerza z błota i tego pomarańczowego cholerstwa. Zajęło to chwilę, ale "zbroja lśniła". No, nie do końca. Brunatno-zielona skorupa, twarda niczym rosyjska kurwa stojąca na mrozie była matowa i lekko chropowata w dotyku, gdzieniegdzie poprzecinana śladami uderzeń noża i odpryskami śrutu. Szuter znał każdą rysę na napierśniku. Część z nich to pozostałość po jego zmaganiach, część, tak jak ślady śrutu na płycie tylnej to pamiątka by nie odwracać się do prawie martwych przeciwników plecami. Nigdy.
W kontraście do płyt, łuski zdobiące przeguby i fragment brzucha były czarne z pstrokatymi, żółtymi plamami - zdecydowanie miększe w dotyku, ale też nie krępujące ruchów. Po raz kolejny zabójca nie mógł wyjść z podziwu nad kunsztem starego dziada z bagien.
- Jebaniutki - zamruczał, jak za każdym razem, gdy przyglądał się świeżo-wyczyszczonemu pancerzowi. Robił skurwiel wrażenie.
Rozległo się pukanie do drzwi i miły głos obwieścił czas kąpieli. Szuter uśmiechnął się i podziękowawszy, zwinął swój dobytek na miejsce.

Kąpiel była wyjątkowa. Duża balia sprawiła, że mógł się prawnie w niej położyć wystawiając ręce i nogi na zewnątrz niczym żółw przewrócony na grzbiet. Szuter odchylił głowę do tyłu leniwie wypuszczając dym papierosowy, który powoli sunął w górę, by po chwili ostro skręcić w prawo, za sprawą nieszczelnego okna. Zupełnie jak wtedy na bagnach...
Uzbrojony w kałacha, podczepiony granatnik, topór i strzelbę szedł po kolana w błocie. Parująca od porannego słońca woda tworzyła mgłę osiadającą nisko nad ziemią, gdzieniegdzie przebijając większymi słupami pary wodnej pnącej się do góry po kominie promieni słonecznych przebijających się przez listowie.

Wokół roztaczał się zatykający nos zapach zgnilizny i wilgoci wymieszanej z moczem i kałem. Szuter pamiętał to doskonale, bowiem do dziś nie jest w stanie odzyskać w pełni sprawnego powonienia. Szelest na drzewie, mężczyzna gwałtownie podniósł broń do twarzy celując w gęstwinę, jednak lekki ruch snopu powietrza po jego prawej uratował mu życie. Szuter skoczył w przód ledwo unikając olbrzymiej najeżonej ostrymi jak brzytwa kłami szczęki.
- Do chuja! - zdążył zakląć, zanim zarył głową w błoto.
Szybko przekręcił się, akurat by zobaczyć potężną sylwetkę sunącą na pokracznie rozłożonych łapach. Ostre zębiska długiej i wąskiej kłapiącej paszczy błyszczały złowrogo. Szuter pociągnął serią celując prosto w język, co tylko dodatkowo rozwścieczyło gada, który zakręcił łbem wyjąc, stanął na tylnych łapach pokazując imponujący brzuch pokryty pstrokatą łuską, po czym skoczył do przodu. Szuter zanurkował pod potworem oddając salwę na oślep. Musiał jak najszybciej wbiec na twardy grunt!
Wystrzelił szybko granat w kierunku gada i rzucił się do ucieczki.
Słyszał swój ciężki oddech, rozchlapującą wodę i ryki potwora za sobą. Woda się kończyła, co wnosił po dnie pnącym się lekko, ale stabilnie pod górę. Zaryzykował krótkie spojrzenie w tył. Potwór biegł za nim, więc mężczyzna przyśpieszył wbiegając na wysepkę pokrytą ziemią, paprociami i zmutowanymi drzewami. Usłyszał za sobą ryk, skoczył w bok by zmylić przeciwnika, po czym odbił do przodu za drzewo. Pociągnął krótka serią zakończoną charakterystycznym pustym dźwiękiem 'klik' sygnalizującym pusty magazynek. Nie było czasu na przeładowanie, mutant nic sobie nie robiąc z wystrzelanych pestek skoczył do przodu uderzając potężnym cielskiem o drzewo, następnie smagając ogromnym ogonem. Zaskoczony Szuter odskoczył w tył, a następnie uderzony ogonem poleciał w krzaki.
nie było czasu na wymianę magazynku. Chciał odrzucić karabin, ale nie zdążył, bestia niespodziewanie zwinna i szybka jak na swoje pokraczne gabaryty, była już nad nim. Niewiele mysląc, Szuter zdzielił kolbą po pysku bez większego efektu, następnie energicznie broniąc się przed pożarciem wsadził karabin do paszczy.
Potwór zaryczał próbując zamknąć zablokowane szczęki, jednak nieskutecznie. Mężczyzna wciąż leżac na plecach wycofał się nieco dobywając pompkę.
- Żryj gruz - wycedził celując prosto w otwartą gardziel, jednak zanim zdążył strzelić, kałach wciąż stojący na sztorce w paszczy niebezpiecznie wygiął się z głuchym jęknięciem, po czym po prostu pękł. Szuter zawył z bólu nie zdążywszy wyjąć w porę rąk z paszczy potwora. Krew tryskała wszędzie, mężczyzna wypuścił pompkę i łapiąc się za krwawiącą rękę odtoczył w bok.
Nie miał najmniejszych szans. Czuł, że ból promieniujący z ręki z każdą chwilą paraliżuje resztę ciała, wypierając resztki myśli.
Nagle wszystko zwolniło, a on czuł jakby obserwował jakiś film. Reakcje mężczyzny, którego oczami oglądał scenę były powolne, jednak wyuczone. Działały bez świadomości mózgu. Nagle zamknięta paszcza na szczęście jedynie obtarła prawą rękę, ale wystarczyło to by rozerwać koszule i kevlarowe ochraniacze, a także spory fragment ręki od łokcia, aż po palce. Czuł, że zaraz zemdleje, musiał szybko zatamować krwawienie, zanim straci przytomność. Słyszał charczącego mutka, ale był to dźwięk stłumiony, daleki. Nie myślał o tym. Powoli wzrok mu mętniał. Musiał zatamować krew, zanim zemdleje. Zerwał resztki koszuli. Zatamował. A potem zemdlał.

Szuter poruszył się w lekko już chłodnej balii, splunąwszy do wody. Przeżył tylko przez przypadek. Był bohaterem, a powinien był zginąć. Mężczyzna potarł się po paskudnej bliźnie idącej od łokcia aż do dłoni prawej ręki. Nieregularnie poprowadzone szwy, ślady po zębach i braki tkanki mięśniowej wyglądały niepokojąco. Blizna kończyła się na spodzie dłoni, tam gdzie przed walką był mały palec.

Papieros wypalił się już do filtra, co zwiastowało koniec kąpieli. Szuter szybko umył się i przebrał w świeże ubranie.

Gdy schodził na dół, miał na sobie wyczyszczony pancerz nałożony na czyste jeansy i koszulę w kolorze ecru. Na rękach miał swoje czarne, lekkie rękawiczki dostosowane do braku palca prawej ręki. Przez plecy miał przerzucone P90, które wystawało spod lewego ramienia, zaś na prawym udzie przyczepiona była prawdziwa perełka - supershorty. Nie jakieś gówno - zdezelowana pompka krzywo przycięta przez amatora majsterkowania z tępą piłą i pasującym do niej wyrazem twarzy. Nie, supershorty to prawdziwa pompka ręczna. Dłuższa od magnum .44, ale cholernie poręczna. Do tego dobycie jej zajmowało tyle co machnięcie ogonem. Ba, można się także pokusić o strzał z biodra!
Ten egzemplarz był w dobrej kondycji. Widać było lekko wytarty, ale nadal widoczny grawerunek wzdłuż lufy. Bez wątpienia żelastwo gości siedzących przy barze wzbudzali powszechne zainteresowanie samą ilością, jednak Szuter, chociaż mniejszym kalibrem, nadrabiał jakością. Niecodziennie widzi się człowieka z egzotycznym pancerzem, P90 i minipompką.
Dołączając do tego niezbyt pokaźny wzrost, szczupłą sylwetkę, włosy w artystycznym nieładzie i kilkudniowy zarost. Jedyne co w tej postawie mówiło, że broń nie jest przypadkowa, to zimne stalowe oczy.

Szuter podszedł do baru zamówił piwo i obiad, po czym usiadł przy wolnym stoliku. Czekając w sumie nie wiadomo na co popijał piwo obserwując gości "Łosia" i przewijających się przyjezdnych.

Ponownie mimo woli podrapał się po bliźnie nie mogąc się pogodzić, że przeżył tylko dlatego, że mutek zadławił się granatnikiem VOG-40.
 
psionik jest offline  
Stary 25-09-2015, 18:54   #29
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Lynx dotarł do knajpy kiedy za oknem Słońce chyliło się ku zachodowi. Cienie wydłużały się i zmierzch obejmował Cheb we władanie. Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi, wiatr bowiem o tej porze roku bywał jeszcze nieprzyjemnie chłodny. Rozejrzał się po sali, ale nie nachalnie, tak tylko by mieć rozeznanie odnośnie klienteli. Skinął głową Szuterowi, który siedział przy jednym ze stolików i podszedł do kontuaru. Rudy Jack jak zwykle tkwił na posterunku za odrapanym szynkwasem. Snajper odezwał się pierwszy: - Witaj Jack, szmat czasu - wyciągnął do niego rękę na przywitanie, spodziewał się cieplejszego przyjęcia niż przy Kate czy Daltonie, w końcu parę robótek dla niego w przeszłości wykonał.

- No proszę kto się pojawił. Faktycznie kupę lat. Gdzieś ty był gdy cię nie było. Gorąca chebańska zima cię ominęła - uśmiechnął się barman i właściciel Łosia podając mu rękę na przywitanie.

- Co masz wolnego? Wziąłbym jakąś pojedynkę jak masz wolną i kąpiel. Płacę amunicją.

- Jedynka. No jest jeszcze jedna wolna. Kąpiel zimna czy ciepła? Na ciepłą musiałbyś trochę poczekać. - rzucił mu w odpowiedzi najwyraźniej uważając, że zna realia panujące w jego lokalu. Zapewne nagrzewanie wody do kąpieli niczym się nie zmieniło choć zimną kąpiel szło przygotować o wiele szybciej.

- Zimna. Trzeba się hartowac Jack. Z tego co słyszałem to mieliście ciężkie starcie z tym ścierwem z Det. Szeryf mnie spławił, więc może Ty opowiesz mi co tu się działo, nie za darmochę oczywiście. Czytałem to - pokazał mu wymiętoloną gazetę - ale chciałbym usłyszeć od Ciebie, jeśli oczywiście masz czas, bo widzę, że dziś gości sporo.

- O… A tej nie widziałem… - rzekł barman biorąc do ręki gazetę i przerzucając ją wzrokiem. - Ścierwo z Detroit mówisz… Runnersi. Zawsze dało się z nimi jakoś żyć i dogadać. Ale jak jakieś gnojki stuknęły tu ich ludzi no to się wkurzyli i przyjechali z reklamacją na takie traktowanie. A jak jeszcze wpadli podczas najazdu dzikusów z północy no to widzisz jak to teraz wygląda. - rzekł obojętnie barman z zaciekawieniem wpatrzony w gazetę. Chyba zaczął czytać na wyrywki ten czy inny kawałek.

- Nie wiesz nic o jakiejś robocie? Chciałbym tu się zatrzymać, szeryf za mną nie przepada - tu ściszył głos, żeby postronni niekoniecznie słyszeli wszystkiego - jakbym mu conajmniej rodzinę wytruł. Pomyślałem, że może Tobie o uszy obiły się słuchy o jakiejś robocie? Kiedyś nieźle się nam współpracowało.

- Nie wiem co masz z tym naszym szeryfem Lynx, ja się jakoś z nim dogaduję. - wzruszył ramionami i w końcu oddał mu gazetę. - Robota… Szczota organizuje jakąś wyprawę. Jutro mają ruszać. Zbiórkę robią tu pod Łosiem. A ja szyb szukam. Zobacz co te gnojki mi zrobiły z moimi szybami. - wskazał na zabite okna w których wcześniej faktycznie były szyby. - Mam człowieka co wie gdzie i je może wymontować. Ale sam nie chce iść bo to w Ruinach. - rzucił patrząc na sylwetkę snajpera wystającą poza bar jakby sprawdzał w jakiej jest kondycji.

- Daleko w ruinach? I co to za koleś? Jest ogarnięty, czy wpierdoli go przerośnięty szczur? - zapytał szczerząc zęby w uśmiechu. - Zobaczę co za robotę wymyśli mi od rana Dalton, wiec może po południu się wybiorę po te szyby. Pytanie ile płacisz Jack? A ten Szczota to co za jeden? Nie kojarzę gościa? I mam pytanie o te dwójkę - skinął głową w kierunku dwóch dobrze uzbrojonych, czarnucha i białego - jacyś nowi?

- Niezbyt daleko. Tu w Cheb, przy rzece. I to nie do końca koleś… - uśmiechnął się pod nosem i lekko kiwnął głową w bok w stronę siedzącej przy barze dziewczyny we flanelowej koszuli. - A co do zapłaty… Przyniesiecie mi szyb na skompletowanie jednego pomieszczenia to każde z was ma tu wyżywienie i pokój na mój koszt. - wskazał na kupkę amunicji którą niedawno zgarnął od Lynx’a za swoje usługi.

- Szczota to wspólnik Andrew’a. No Andy’emu nie udało się przeżyć ostatniej zimy. Jego sklep również. Ale Szczocie nic się chyba nie stało. Więc organizuje wyprawę. Mieli spółę z Andy’m, on sprowadzał towar a Andy handlował. I tak to się kręciło. - wzruszył ramionami rzucając kontrolnym spojrzeniem na resztę sali za plecami snajpera. - A tych dwóch nie znam, pierwszy raz ich tutaj widzę. - zakończył swoją wypowiedź krótkim spojrzeniem na rozmawiających gości.

- Z tymi szybami brzmi nieźle. Jak uwinę się u Daltona, to po południu wyskoczymy w Ruiny z nią - skinął głowa w kierunku ubranej we flanele dziewczyny. - Jak się wykapię to zagadam do niej, tylko powiedz mi jak na nią wołają?

- Yelena. To już się więc dalej sami dogadujcie - odparł Jack.

Nataniel postanowił zapytać się jeszcze o coś. O Kate: - Co się działo z Kate, jak mnie nie było - przy tym pytaniu, jego twarz nabrała powagi. Dobry humor zniknął jak odcięty nożem

Jack prychnął, Lynx chyba zadał mu pytanie, na który tamten wolał nie odpowiadać: - Co się działo z Kate? Jej się pytaj. Człowieku ja swoich lat dożyłem i jedną z rzeczy których mnie życie nauczyło jest nie wtrącać się w czyjeś sprawy a na pewno nie sercowe bo z tego zawsze są potem tylko kłopoty. Więc jak coś tam z nią masz czy nie masz to na mnie nie licz. Sami to sobie załatwcie. - barman uniósł ręce w obronnym geście najwyraźniej nie chcąc się wplątywać w ich sprzeczki i niesnaski.

Wood pokiwał ze zrozumienim głową, barman miał rację jak jasna cholera. Czekał go dłuższy pobyt w Cheb, więc potrzebował jeszcze kilku informacji:
- Wiem, ze nie masz w tym interesu, ale nie wiesz czy jest w okolicy jakaś miejscówka, gdzie dałoby się zamieszkać na dłużej? Jakiś pustostan w nie najgorszym stanie? Przy twoich cenach - puścił barmanowi oko, wiedział bowiem, że jeśli chodzi o Łosia to Rudy miał zaskakująco niskie poczucie humoru - gambli starczy mi na krotko, a chciałbym się osiedlić tu na stałe, Jack - kto jak kto ale Rudy, był w Cheb ze wszystkim na bieżąco.

- No mój drogi, za jakość się płaci. Jak się chce mieszkać w najlepszym lokalu w mieście no to chyba nie wypada płakać nad każdym wydanym tam gamblem prawda? - Jack wyglądał, że mówi pół żartem, pół serio. No ale po prawdzie jego lokal wybijał się standardem ponad chebańską przeciętną w tego typu miejscach. - Ale jak na serio chcesz sobie coś znaleźć to najlepiej zachowane jest centrum. W porcie jest całkiem sporo magazynów i hangarów ale wiesz, wielkie, przewiwewne, wilgotne chociaż pewnie jakąś kanciapę można by zaadaptować. Pogadaj z Drzazgą jak chcesz coś nieużywanego on tu zna kazdy kąt. - powiedział po chwili poważniejszym tonem najwyraźniej zastanawiając się nad tym zagadnieniem.

- Drzazga? - zapytał jakby sprawdzał, czy dobrze usłyszał - Kręci się w jakimś konkretnym miejscu? Bo jak ten stary pijus gdzieś wsiąknie, to ciężko go znaleźć - Lynx kojarzył przepatrywacza.

- Kręci się tu i tam, nawet tutaj czasem wpadnie. Ale najlepiej go szukać przez szeryfa albo Alana ze złomiska. - szwędacz najwyraźniej nie był najczęstszym bywalcem Łosia ani ulubionym klientem Jacka.

- Jak wygląda sytuacja z Czerwonymi? Dogadujecie się z nimi? Farmer Williamson, rozmawiałem z nim po pogrzebie, mówi ze stosunki są napięte? Był jakiś zatarg? Ojciec Niedźwiedziej Łapy nadal jest wodzem?

Na wspomnienie Indian, przez twarz Jacka przebiegł cień: - O ile mnie słuch nie mylił, to nie doszły mnie żadne słuchy o zmianie u nich ale wiesz, tak po prawdzie jak nikt z nas tam nie chodzi a nie chodzi bo nie wpuszczają no to nie wiadomo co się tam u nich dzieje. Przez tego Sandersa. Nie wiem czy go już spotkałeś, taki kulawy najemnik co przybył tu w zimie. Dalton przyjął go na służbę choć gwiazdki mu nie dał - podniósł palec zwracając uwagę na ten fakt. - No i czerwoni się wkurzyli jak tam wpadł do nich po pomoc dla rannego i zaczął machać bronią do Biegnącego Ksieżyca. No i foch. On nie chce ich przeprosić bo twierdzi, że nie ma za co a oni nie chcą się z nami zadawać póki on nie przeprosi. I tak się to już ciągnie od zimy. Na dłuższą metę powiem ci, że to strasznie wkurzające. Zawsze od nich niezłe ziółka brałem a teraz szlaban. Wkurzające. Biegnący Księżyc tylko raz zrobił wyjątek jak go Dalton ubłagał o pomoc dla Miltona. Bo się przyjaźnili przecież. No ale jednak nie dał rady mu pomóc no i biedny Milton niestety odszedł. Tak. Więc nie jest dobrze między nami a nimi. - zasępił się grubiutki, łysiejący właściciel lokalu. Pokręcił na koniec głową w niezadowoleni i zaczął znów lustrować swój personel uwijający się między gośćmi. Jak na tylu ludzi w środku było nie tak całkiem głośno bowiem większość wyglądała na miejscowych a ci chyba byli jeszcze pod wpływem pogrzebowej atmosfery więc odzywali się półgłosem i byli najczęściej poważni czy nawet zasępieni.
- Spróbuję pogadać z Niedźwiedzią Łapą i tym Sandersem. Może uda mi się przemówić im do rozumu. Rozłam miedzy Cheb a Czerwonymi, w obliczu powrotu Runnersów to rzecz, która szkodzi każdemu, o twoich interesach nie wspominając - zakończył z uśmiechem.
- Dobra dzięki za wszystko. Idę do pokoju - zgarnął klucze z lady - jak zejdę chętnie coś wszamię - wskazał głową na menu, wypisane na tablicy.

*****

Kąpiel była zimna i to kurewsko zimna, ale dla niego i tak była szczytem luksusu jakiego nie zażył od kilku tygodni. Dlatego też nie narzekał. Przebrał się w miarę czyste łachy a resztę zostawił do wyczyszczenia, będzie to go kosztowało parę gambli, ale Jack miał zwykle dobry personel. Obejrzał pomieszczenie i zabite dechami okno. Rozpiął pokrowiec ze snajperką i wrzucił do niego granatnik i zapasowe magazynki. Postanowił, że zabierze go na dół, kiedy pójdzie coś zjeść. Pod ręką zostawił sobie tylko krótką czterysta szesnastkę. Broń była jego narzędziem pracy, a zamek w drzwiach nie stanowił jakiejś znowu wielkiej przeszkody. Wziął ubranie na zmianę i przybory do mycia i ruszył się wykąpać. Woda była zimna, więc szybko wyskoczył z wanny, nacierając poznaczone bliznami ciało ręcznikiem, by się rozgrzać. Wskoczył w świeże ciuchy, ubłocone zostawiając do czyszczenia. Patrząc w pokiereszowane lustro, zastanawiał się czy się nie ogolić. Potarł brodę i wtedy pomyślał o szpetnej bliźnie. Doszedł do wniosku, że broda choć trochę ją maskuje. Plecak i resztę szpargałów wrzucił pod łóżko. Zamknął drzwi na klucz i ruszył po schodach na dół, do wspólnej sali.

******
Skierował się w stronę baru, by zamówić u Jacka coś do żarcia. Kiedy czekał na swoją kolej, do baru podszedł kulejący mężczyzna.Lynx rozpoznał w nim faceta ze zdjęcia z gazety. Postanowil zagadac do niego, widzial go juz wczesniej, przyjechal z szeryfem wozem, ale nie skojarzyl dokladnie. Przysiadł się obok niego, ale zachowując pewien dystans. Futerał z bronią postawił na ziemi i oparł o kontuar: - Pan Sanders? - zapytal. - Nie bylem pewien, czy dobrze Cie rozpoznalem na tym zdjeciu - przyznal.

Facet czekający aż Jack przygotuje mu jego zamówienie spojrzał bystro na pytającego. - A ja cię jakoś nie rozpoznaje. Na jakim zdjęciu przyjacielu mnie tak niby pokazują? - spytał czekając aż nowy gość mu odpowie.

- Mieszkałem tu, jakiś czas temu. Lynx na mnie wołają - wyciągnął rękę w geście przywitania. Potem pokazał mu gazetę z artykułem nowojorskiego dziennikarza: - A na takim, całkiem sporo też o Tobie jest napisane.

Facet bez słowa wziął gazetę do ręki, rozwinął ją i uśmiechnął się jak zobaczył siebie na pierwszej stronie. - No proszę, proszę a jednak zrobił tak jak mówił, że zrobi… - pokiwał głową po czym rozłożył papier przeglądając artykuł o sobie i swoim udziale w walkach w tym miejscu sprzed paru miesięcy.

- Może powiesz parę słów o tym co się tu działo? Gazeta nie oddała pewnie całej skali walk? Jakim uzbrojeniem dysponowali? Pojazdami? Mieli snajperow? - pytań miał sporo, a w końcu miał okazję dowiedzieć się czegoś o dkogoś kto był bezpośrednim uczestnikiem walk.

- A widziałeś kogoś z Detroit bez pojazdów? - ta wzmianka zdawała się nawet rozbawić mężczyznę, na co Lynx zareagował ściągnięciem brwii . - Mieli zdecydowanie więcej zabawek niż my. Od miotaczy ognia począwszy, na broni maszynowej skończywszy. Nie wiem czy mieli snajperów. Ale walczyliśmy w nocy. Choć dusił nas na placu taki jeden co mógł nim być. Ale wiesz, na koniec nie byli uprzejmi paradować przed nami byśmy mogli się napatrzeć. - Sanders zdawał się niezbyt chętnie wracać wspomnieniami do tamtych walk.

- Rudy Jack wspominał, że walczyliście też z dzikimi z Północy? Większą cześć szkód wyrządzili oni czy gangerzy? Jacy oni są? Jak walczą, nigdy nie miałem okazji zmierzyć się z nimi - widział parę razy tych troglodytów, ale nigdy nie miał okazji zmierzyć się z nimi w boju.

- Nie wiem co rozwalili tu gangerzy a co dzikusi, jak chcesz to sam pochdź i sobie obejrzyj na własne oczy - najemnik spojrzał na Lynx’a jakby sprawdzałl czy nie żartuje z tym pytaniem. - Lubią bliski kontakt. Śnieg i ciemność. I mają te cholerne psy. Są kurewsko szybkie. Strzelasz do takiego z dwudziestu kroków a następny już jest przy tobie. A za nimi leci reszta i ci szmaciarze. Ale ja lubię bliskie kontakty więc mi to nie przeszkadzało. Nie widziałem u nich żadnej broni palnej ani nawet pancerzy. Jakieś skóry, maczugi, włócznie, noże… Niby nic specjalnego i dałoby się niby ich wystrzelać z bezpiecznej odległości w sprzyjających okolicznościach… Tylko nam cholernie okoliczności wtedy nie sprzyjały… - mruknął okaleczony wojownik krzywiąc się na te wspomnienie. - I zarzynają i tną kogo podleci. Nie ważne czy się broni czy nie. Nikogo nie udało nam się odbić żywego kto wpadł w ich łapy. Zresztą nie przypominam sobie by choćby próbowali kogoś pochwycić, zarzynali jak leci - pokręcił glową i wypił shota jednym haustem.

- Runnersi? Co im odjebalo? Kiedyś przyjeżdżali tylko po haracz? Swoja droga zaschło mi w gardle, napijesz się? - nie czekajac na odp zamówił dwa szoty specjału Jacka i przysunąłl jeden Sandersowi.

- Zemsta. - wzruszył obojętnie ramionami Sanders. - Jacyś obcy sprzątnęli tutaj ich chłoptasi to przyjechali zrobić porządek - odparł całkiem krótko i spokojnie.

- A ta rudowlosa ze zdjecia? Kim jest? Musiała mieć jaja i nieźle gadane, że odważyła się stanąć między walczącymi stronami. Co się z nią stało? - wskazał palcem postać stojącą między walczącymi stronami.

Sanders popatrzył jeszcze raz na kolejną gazetę ze wspomnianą dziewczyną na okladce. - Dr. Alice Savage - przeczytał fragment. - Ale nie wiem co to za jedna. Przyjechała razem z nimi i pojechała razem z nimi. - powiedział wciąż wpatrzony w okładkę gazety. - Nie wiem co się z nią działo potem. - podniósł głowę znad gazety.

- Jack wspominał, że z Indiańcami się Cheb przestało dogadywać. Nie zawsze tak było, przedtem. Spojrzał Sandersowi w oczy, próbując wyczytać jakąś reakcje: - Ponoć, z tego co mówił Rudy, miałeś w tym swój udział? Konflikt z Czerwonymi, to niezbyt mądre rozwiązanie, zwłaszcza w przypadku prawdopodobnego powrotu Sand Runnersów. Indiance maja bardzo dobrych zwiadowców i myśliwych. Warto byłoby się z nimi dogadać. Ja nie mówię, że to twoja wina Sanders - przeszedł na ty. - Czerwoni potrafią być wkurwiający, coś o tym wiem. Myślę, że po prostu mądrze byłoby schować dumę do kieszeni i jakoś udobruchać czerwonoskórych? - zapytał spokojnie.

- No to o co ci chodzi? Ja do czerwonych nic nie mam. I nie mam ich za co udobruchać czy inaczej ruchać. Chcesz to z nimi gadaj zabraniam ci czy co? Abo im? Niech sobie zwiaduja i poluja - oczy najemnika zwęziły się i wyraźnie spiął się na słowa Lynx’a które najwyraźniej nie przypadły mu do gustu.

- Po co zaraz ta spina? - ze wzruszeniem ramion zapytał Lynx. - Z drugiej strony wymachiwanie bronią przed szamanem Indian, zbyt mądrym pomysłem nie było - uniósł dłonie w geście obrony - Rudy mi powiedział, nawet jeśli zależało od tego czyjeś życie. Maja swoje popaprane zwyczaje i tradycje, czy nam się to podoba czy nie. Swoja droga chciałbym widzieć reakcje szeryfa Daltona, gdyby ktoś prosił go o pomoc, wymachując mu lufa przed nosem - uśmiechnął się samymi ustami, jakby opowiedział niezły dowcip, jednak jego oczy pozostały zimne. - Pomyśl o tym Sanders - wstał i skinął mu na odchodne, kierując się ku kobiecie, którą wskazał mu Jack.

- Poczekamy jaki będziesz mądry, jak to Tobie będzie ktoś próbował coś zajebać albo rozjebać na twoich oczach. Coś twojego. - mruknął niechętnie najemnik do oddalającego się snajpera. Nie sprawiał wrażenia, ze słowa Lynx’a nakłoniły go do zmiany światopoglądu na tą sprawę.

******

Lynx zagadał do kobiety we flanelowej koszuli, do której skierował go Jack i przedstawił się: - Jestem Nataniel, ale mówią na mnie Lynx. Yelena? Tak mi przynajmniej powiedział Rudy.
Snajper musiał podejść do siedzącej z o parę kroków dalej kobiety zostawiając najemnika którego Jack jeszcze o coś zapytał. Przez te parę kroków kobieta przyglądała mu się. Na pytanie Lynx’a kiwnęła tylko twierdząco głową.

- Jack mówił Ci o tej robocie w ruinach? O tym zdobyciu szyb do lokalu?

- Aha… Zastanawiałam się po co ci o mnie mówił - uśmiechnęła się półgębkiem gasząc papierosa w popielniczce. - No wspominał co nieco. Ale samej mi się nie uśmiecha tam leźć - rzekła sięgając po szklankę i upijając łyka przy okazji nie spuszczając w obcego swoich zielonych oczu.

- Wiesz gdzie to jest dokładnie? Jak daleko w Ruinach?

- Wiem, Drzazga mi pokazał. To on znalazł to miejsce. Niezbyt daleko. Kwadrans może dwa… Przy rzece… - odstawiła szklankę i zaczęła się nią bawić przekrzywiając i kręcąc na przemian.

- Co wiesz o tych Ruinach? Dawno mnie nie było, więc pewnie jesteś bardziej na bieżąco niż ja?

- Wiem, ze sie nie chodzi po nich samemu. I ze jest sporo schodów i nie tak calkiem wysoko. Wiem które budynki ale nie wchodzialam tam - doprecyzowala nieco adres i okolicznosci roboty. - Wiem tez, ze szyby sa ciezkie, nieporeczne no i kruche. Wiec wyjac je to jedno a doniesc tutaj to calkiem co innego. A ten stary sknerus oczywiście płaci za te dostarczone - parsknęła nieco jakby zirytowana lub rozbawiona tym faktem.

- Jak wyglądasz jutro z czasem? Po południu byśmy się wybrali? Jak skończę robotę dla Daltona, to byśmy poszli? Jak myślisz długo nam to by zajęło? I czy w ogóle odpowiada Ci propozycja Jacka odnośnie zapłaty?

- Robotę dla Daltona? Ha! No to powodzenia życzę. Jakoś dziwnie co on zleci to się zaczyna ostro pierdolić. Dlatego dla niego nie robię jak nie muszę - dziewczyna zdawała się nie żywić do szeryfa ciepłych uczuć. - Opcja z oknami jest dość prosta. Znaczy wyjęcie ich. Nie wiem ile trzeba się nałazić by się do nich dostać no i wrócić potem. Ale chyba powinno pójść szybko i łatwo bo blisko i robota raczej prosta - zastanawiała się najwyraźniej po raz kolejny szacując problem i skalę trudności.

- Gdzie Cię szukać jutro po południu? - Lynx chciał ustalić najważniejszą rzecz.
- Tutaj. Mieszkam tutaj. A jak mnie nie będzie to pewnie ten sknerus będzie wiedział gdzie mnie szukać - dodała odwracając wzrok w kierunku nadchodzącego Sandersa. Ten dosiadł się obok i na dzień dobry stuknęli się swoimi szklankami.

- Twój nowy, gadatliwy kolega - Lynx, rozważa wyprawę dla Daltona jutro albo ze mną w Ruiny. Sam na sam. Ma mi pomóc szukać całych szyb dla Rudego - zaczęła filuternie rozmowę z najemnikiem.

- Ah tak? No bardzo miło z jego strony, że taki uczynny… - rzekł mrużąc oczy i upijając łyka ze swojej szklanki. - Lubisz tak szukać i pomagać? A ludzi też szukasz jak trzeba? - spytał patrząc uważnie na nowego gościa w knajpie.

Lynx spojrzał na Sandersa z większą uwagą, chyba Scottowi nie spodobało się to, ze zagadnął do Yeleny: - Z byciem miłym, czy uczynnym ma to niewiele wspólnego. Robota się przyda, gamble też - ton jego głosu miał już niewiele wspólnego z tamtym, kiedy rozmawiał z nim o walkach. - Wiec nie wiem po co ten kpiący ton. Co do poszukiwania ludzi... to zależy jakich ludzi... i za ile. Jak powiesz o co chodzi porozmawiamy konkretniej. Póki co widzę - spojrzał na Yelene - że będę miał robotę z szybami, a nie wiem jeszcze co tam szeryf znajdzie, ale opisać za kim mam się rozglądać, to możesz.

- I po co ta spina? - Sanders ironicznie powtórzył słowa jakie niedawno Lynx powiedział do niego uśmiechając się przy tym sardonicznie. - No to jak może znajdziesz czas, że może się rozejrzysz no to daj znać jak znajdziesz takiego jednego cherlawego żółtka. Cienki bolek wątpię by choćby klamkę miał. Ale może być z takim jednym najemnikiem i ten już raczej będzie wyposażony pewnie nieźle. To jak może ich zobaczysz i może będziesz miał ochotę o tym powiedzieć no to właśnie takich kolesi szukam. A ja się może rozejrzę za innymi ludźmi którzy może się też mogą rozejrzeć. Bez obrazy. I spiny. - rzekł obojętnym tonem najemnik chyba niezbyt wierząc w dobre intencje gościa co do tych poszukiwań.

- Ok. Jak ktoś taki wpadnie mi w oczy, to dostaniesz pierwszy info. Wstał, lekko skłonił głową Yelenie, mówiąc: - Do jutra. I poszedł do stoika przy którym siedział Szuter.

******


Podszedł do stolika przy którym siedział Szuter, przysiadając się: - To co, po szczeniaku? - zapytał i nie czekając na odpowiedź ruszył do baru po specjał Jacka, biorąc od razu dwie kolejki,płacąc dziewiątkami i wrócił z kieliszkami do stolika i przysunął szkło w kierunku Szutera: - Dzięki za pomoc z tą skrzynią, wysiłek chyba się opłacił nie?
- Przez chwilę myślałem, że to podczepiany VOG-40 - uśmiechnął się krzywo - Taki uratował mi kiedyś życie. Ten jest bardziej przydatny, bo nie mam kałacha, ale lepszym byłyby pestki do mojej peemki - powiedział wskazując na leżącą nieopodal P90.
- Wyglądasz mi na myśliwego. Na co polujesz w tej okolicy? - spytał.
- Akurat zwierzyna, którą się zajmowałem, nie bytuje w tej okolicy. Na razie, bo w końcu Molochowi ufać nie można. Nigdy nie wiesz co ten Stalowy Skurwiel wymyśli. A no pestki przydatna sprawa - zgodził się z Szuterem. - Czy to uratowanie życia, kosztowało Cie brak palca - skinął głową w kierunku jego dłoni, a potem podniósł swoją lewą, gdzie brakowało dwóch mniejszych palcy: - Nasza zwierzyna potrafi się odgryźć.
Zmienił temat: - Zostajesz na dłużej? Czy spieprzasz szukać pestek?
- Tak - odpowiedział krótko. Bez płaszcza, prawa ręka była widocznie szczuplejsza od lewej. Mężczyzna podciągnął rękaw ukazując pokaźną bliznę idącą aż do łokcia.
- Mutki to nie moja regularna zwierzyna. To zlecenie specjalne - dodał po chwili odpalając papierosa.
- Zatem polujesz na puszki? A miałem Ciebie za nawet rozgarniętego - uśmiechnął się.
- Pukniesz rolkę? - spytał wyciągając paczkę fajek
- Dzięki ale nie. Z używek tylko to - stuknął dłonią w szkło- albo kobiety. Mówisz, że polowanie na maszyny to robota dla stukniętych? Mutasy też się trafiały, albo inne ... - przerwał jakby szukał odpowiedniego słowa - ... cele.
Pociągnął łyk palącej cieczy ze szklanki i zapytał: - Kiedy ruszasz dalej?
- Póki co zobaczę jakie słuchy dochodzą z Detroit. Może się tam wybiorę, albo w zupełnie przeciwnym kierunku. Nic mnie w tej dziurze nie trzyma, ale mają ciepłą kąpiel, więc mogę jakiś czas zostać. A Ty?
- Ja zostaję, mieszkałem już jakiś czas tutaj, ale wywiało mnie na chwilę - przerwał upijając łyk pędzonej przez Jacka berbeluchy, która o dziwo mu zawsze smakowała. - Tylko jakiegoś kąta sobie muszę poszukać przyzwoitego. Jak szukasz pestek, to barman mi mówił, że Szczota organizuje wyprawę po gamble i szuka ludzi. Odpowiadając na twoje pytanie kim jest Szczota, to właśnie on zaopatrywał sklep, który trafił szlag, więc może coś ciekawego uda Ci się tam znaleźć? Więcej szczegółów może Ci Jack przekaże.

Szuter skinął głową i poszedł do barmana. Lynx dokończył kolację, zapłacił Jackowi i poszedł do swojego pokoju, zostawiając zgiełk wspólnej sali. W pomieszczeniu, rozłożył sobie na podłodze szmaty i rozłożył oba karabinki, starannie je czyszcząc. Pracował w całkowitej ciemności, na co pozwalała mu noktowizja, choć oba egzemplarze znał na tyle dobrze, że zrobiłby to i bez niej. Ta czynność go uspokajała, jedni wspomagali się medytacją, inni modlitwą, a dla niego to była mantra, która sprawiała, że umysł mógł odpłynąć i odpocząć. Bo w nocy, znowu mogły powrócić koszmary. Łyknął jeszcze gorzkawy syrop na amnezję, chorobę, która trawiła go już ładnych kilkanaście lat i położył się spać. Jutro musiał odwiedzić szeryfa, może jakieś zajęcie mu znajdzie. Chciał też rozejrzeć się za Drzazgą i rozpytać o miejscówki, no i oczywiście robota dla Rudego. Zapowiadał się pracowity dzień.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 25-09-2015, 21:53   #30
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Gdyby nie ściana, do której przytulała się Tina, dziewczyna runęłaby na ziemię jak sparaliżowana. Na wszystkie jajka Hildy! Dlaczego tu tak gorąco i duszno i ciasno! Drżąc od nadmiernej dawki adrenaliny w swoich żyłach, skupiała się na równomiernym oddychaniu i myśleniu o czymś pozytywnym. Jak na złość do głowy przychodziły jej same ponure myśli. „Znajdą nas… uwolnią Hildę… zabiorą mi całą amunicję a później zabiją… albo zostawią… rozjadą jak ojca… utopią w bagnie…”
Do cholery, musi się wziąć w garść. Po oddalonych odgłosach, wywnioskowała, że na razie jest bezpieczna. Teraz nadszedł jej ruch. Tylko właściwie co ma robić? I co się dzieje z Whitney? Czy jest bezpieczna?
- Na twoim miejscu poszukałabym jakiejś drogi ucieczki - Hilda wychyliła łebek spod klapy plecaka. Kilka zwichrowanych, rudych piórek, podwinęło się w loczek na głowie kokoszki. Czy to była tylko wyobraźnia Tiny, czy ptak był nad wyraz skupiony i jakby gotowy… na „coś”.
Rangerka nie odpowiedziała, spojrzała w kierunku szpary, przez którą teoretycznie mogłaby się przecisnąć tylko gdzie by ją to zaprowadziło?
- No co się czaisz? - kura otrzepała łebek i zamrugała do kobiety - Przynajmniej wyjrzyj, do stu piorunów, i sprawdź sytuację!
Dziewczyna posłusznie ruszyła do wyrwy w ścianie, dokładnie uważając by niczego nie potrącić ani o nic nie zawadzić. Wprawdzie obawiała się nagłej zmiany jaka nastąpiła w zwierzęcej towarzyszce ale postanowiła nie dyskutować do czasu, aż nie będzie to bezpieczne.
Dopełzłszy do dziury, wyjrzała przez nią, nie wychylając się, jeno rozglądając czy w pobliżu nikogo nie ma. A gdy teren wydawał się w miarę czysty, wsadziła głowę i niczym piesek preriowy zaczęła skanować otoczenie.

Na zewnątrz było juz prawie ciemno, choć chyba i tak jaśniej niż wewnątrz budynku. Gdy kucnęła, a w końcu położyła się przy szparze, aż wreszcie wyjrzała ostrożnie przez nią, zobaczyła kilka rzeczy. Po pierwsze furgonetkę. Była najbliżej, była największa i była nieruchoma. No i cicha. Najwyraźniej zgaszono w niej silnik ale nie reflektory, które wciąż oświetlały wnętrze magazynu. Nie była dalej niz kilkanascie metrów od niej. Potem zauważyła faceta. Stał na rogu budynku, najwyraźniej filując na dłuższy bok, że gdyby uciekały przez jakąś dziurę w ścianie, czy te boczne wejścia, to je zauważy. Po sylwetce widziala, ze ma broń w łapie i pali peta, bo ten rozżarzał się co jakiś czas. To był chyba ten, co przez chwilę widziała go jak przeszedł właśnie w tym kierunku. Czy drugi róg też był tak obstawiony, to nie miała pojęcia, bo furgonetka i jej świetlne promienie przesłaniały jej pole widzenia.

Teren jednak i aura jej sprzyjały. Na zewnątrz była prawie noc i ciemno. Jak wiedziała, to sprzyjalo raczej ukrywającym się, niż szukajacym. Do tego bezpośrednie sąsiedztwo ściany magazynu było zawalone jakimiś śmieciami i gruzem, których mniej i bardziej regularne bryły widziała na tle jaśniejszego krajobrazu. Jakby się czołgać, to margines bezpieczeństwa był chyba całkiem spory. Choć czołganie się było bardzo wolne a nie wiedziała co się dzieje w środku. Można było się pokusić nawet o jakieś schylanie czy kucanie co było dużo szybsze ale i bardziej ryzykowne. Pozostawało pytanie gdzie miałaby się skradać i po co. No i po ciemku można było wpaść czy nadziać sie nawet na coś.*

Whitney w tym czasie modliła się do wszystkiego co święte, aby udało się jej uciec. Nie wytrzymała presji bycia schowaną pod śmieciami gdzie upchała ją siostra. Napięcie było zbyt duże jak dla biednego montera. Ona przywykła do statycznych rzeczy, a nie do ukrywania się i bawienia w podchody! starała się więc jak mogła lawirując między powalonymi paletami, usypami cegieł i innego świństwa, którego nawet nie chciało się opisywać słowami, ale wszystko co święte miało ją literacko mówiąc, w dupie. Potkneła się o jakieś wystające gówno i wyrżneła dodatkowo o metalową blachę dając tym samym oznajmienie całemu światu: tutaj jestem!
Serce przestało jej na chwilę bić z przejęcia i strachu. Gangerzy na chwilę umilkli i przestali wszystko rozpieprzać, ale zaraz ruszyli w kierunku źródła hałasu, czyli do biednej Whitney. No to koniec. Koniec jak amen w pacierzu. Idą po nią i ją rozwalą jak przed chwilą rozwalali te kupy śmieci! Co robić? Co robić? Chować się? Po co? wiedzą już, że tu jest.. Gdzie są szczury kiedy są potrzebne?! Rozejrzała się gorączkowo po okolicy szukając jakiegoś wyjścia, ewentualnie miała jeszcze świetlika na którym zacisneła mocno palce. Tak, to też było wyjście. Po gałach im światłem i w nogi.. Ale gdzie? Po co? Quo vadis?

No i chuj, jest w kropce. Świetnie, świetnie razy pięćset. Przetarła dłońmi spoconą twarz. Bogowie jak było jej gorąco. Dłonie latały jak w delirium, miała wrażenie, że od nadmiaru adrenaliny zaraz wybuchnie jak puszka gazowanego napoju. Tak, wiedziała co to i tak, raz widziała taką eksplozję.
Spanikowana wrociła za szafę, gdzie musiała wytrzymać kurze spojrzenie pełne dezaprobaty.
- Dalej tu jesteś... - zagdakała otwierając dzioba i atakując nogawkę spodni dziewczyny - Jesteś gorsza od ka-ka-karalucha, zdechnij wreszcie! - piuknęła buńczuczno chowając się do środka plecaka, gdzie dziobała amunicję.
"Olał cie pies... głupia ruro." pomyślała zgryźliwie, szturchając butem plecak. A więc z Hildą wszystko po staremu. Jeden problem z głowy.
Mężczyźni byli nad wyraz cicho... może się oddalali? Może, zaraz sobie pójdą? Jak dobrze, że nie znaleźli Whitney, a może... nie, to tylko jej nerwy, siostrze na pewno nic nie jest. Nie myśl teraz Tina, weź się w garść. Wszystko jest okej. OKEJ DO CHUJA! JASNE??!! Przestań drżeć jak osika. Zamarła nasłuchując. Choć nie wierzyła w boga... bogów... inne tego typu opowieści, w duchu prosiła kogoś lub coś, o pomoc lub danie przynajmniej ostatniej szansy.

Przerażona nie na żarty i w swoim mniemaniu wystawiona na pożarcie wilkom, Whitney rzuciła się do rozpaczliwej ucieczki byle gdzie, byle jak, byle daleko! Dysząca, wystraszona, drżąca ze strachu. Nie chciała umierać! Po co im było to wszystko?! A mogły otworzyć ferme Hild w Detroit! Mogło być tak pięknie, a teraz mają! A przynajmniej zaraz ona będzie mieć. Co? Wpierdol! I to taki nie na żarty!
Po chwili jednak kluczenia między śmieciowiskiem uspokoiła się nieco i postanowiła podejść do sprawy nieco bardziej na luzie. Panika nie sprzyjała w końcu ukrywaniu się i nie robieniu hałasu. Postanowiła zatem udać się jakoś na drugi koniec magazynu. Uważnie unikając wszystkiego co mogło chcieć na złość narobić rabanu i zdradzić jej dokładniejsze położenie. A gdy tylko już była gdzie zamierzała.. To wczołgała się pod palety przywalone gruzem, syfem, metalem i innym dziadostwem. Było tu niemożliwie ciasno, brudno i niewygodnie, ale chociaż miała jakiś taki pogląd na sytuacje, znaczy zapewne tylko na stopy oprawców, i czuła się nieco bezpieczniej. Takiego syfu nie powinni zbyt szybko ruszyć.. A i ona dodatkowo wycofała się jeszcze nieco w głąb swojej kryjówki. Tak. To mógłbyć jej sposób na przeżycie. Albo to był koniec. Szkoda, że nie mogła dłużej pobawić się ze spycharką...
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172