Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-04-2017, 23:49   #551
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
Will niezbyt przejął sie brakiem możliwośći znalezienia obrzyna i zamiast tego wziął pierwszy znalezniony pistolet oraz zapas aminicji do niego. Jednocześnie zanotował sobie z tyłu głowy, że przy najbliższej dłuższej chwili spokoju będzie musiał ogarnąć sobie nową dwururkę.

Po skompletowaniu wszystkich przydatnych przedmiotów, chłopak obładowany jak wół postanowił się wybrać jeszcze do ich podziemnego naukowca. Oprócz karabinu, pistoletu, noża i kamizelki kuloodpornej, Will zabrał też nieco badziewia wsparcia. Nieraz dobra latarka, krótkofala, czy też opatrunek mogły przydać się bardziej niż CKM z pełną taśmą. Jednak nawet najlepsze przygotowanie nic nie mogło pomóc w momencie, w którym apetyt na mózgi stałby się silniejszy od umiejętności posługiwania się przedmiotami.

Właśnie w tym celu chłopak wybrał się do Barneya żeby dowiedzieć się, czy istnieją jeszcze jakieś pozostałe i w miarę świeże szczepionki. W teorii Jednooki i tak dał im tylko 24h, jednak Will spodziewał się dłuższej wycieczki i wolał mieć przy sobie kolejny zastrzyk antyzombiasty. Nawet jeśli miałby być lekko przeterminowany.

Gdy wszyscy byli już gotowi i całe towarzystwo wyszło z bunkra, Will przystanął na chwilę chłonąc lekkie podmuchy wiatru na twarzy. Chłopak zawsze po kilku dniach spędzonych pod ziemią, potrzebował chwili żeby zachwycić się wspaniałością nieba nad głową. Szkoda tylko, że spalona ziemia naokoło nie pozwalała zbytnio zapomnieć w jakiej są sytuacji i że sielankowa pogoda nie ma zbyt wiele wspólnego z rzeczywistymi problemami.

Propozycja gangerów żeby podróżować lasem spotkałą się tylko ze wzruszeniem ramiot chłopaka i kiwnięciem głową.

- Jak chcecie - odpowiedział spokojnie - Tylko zajmie to sporo więcej czasu, bo do tej pory za każdym razem zasuwaliśmy drogą. Ale gdzie to jest wiemy, więc szybciej, czy później tam trafimy -zakończył z uśmiechem

Chłopak wiedział w którą stronę ruszać i trochę też orientował się w charakterystycznych punktach wyspy. Wybitnie im się nie śpieszyło, dlatego też Will był pewny, że dotrą na miejsce bez większych kłopotów. Do tego cwaniak liczył na całkiem niezłą orientację w terenia jego rudowłosej towarzyszki, więc już w ogóle był optymistycznie nastawiony do wyprawy do lasu po grzyby.
 
Carloss jest offline  
Stary 16-04-2017, 00:31   #552
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Jak świat długi i szeroki ludzie bywali różni i darzyli się gamą najróżniejszych odczuć, począwszy na nienawiści, a na miłości skończywszy. Jednym z popularniejszych odcieni relacji międzyludzkich była definitywnie niechęć - taka porządna, płynąca prosto z serca i głębi duszy. Patrząc na dwóch młodych mężczyzn po przeciwnych stronach stołu, Savage bez sekundy wahania przyznałaby im obu tytuł chodzącej personifikacji resentymentu. Stojąc obok Guido patrzyła to na niego, to na Petera, to na leżące na blacie wybuchowe bombki, modląc się w duchu aby negatywna energia produkowanych przez nich ładunków elektrostatycznych nie wywołała samozapłonu z zakresu szczerej pasji Jednookiego.
Nie trawili się, żywili urazy i na chwilę obecną lekarka nie miała pojęcia jak znaleźć punkt zaczepienia, pozwalający im na poprawienie wzajemnych relacji. Przywołała więc na twarz ciepły uśmiech, dziękując Krogulcowi za życzenia. Po kolei, jeden problem naraz.
- Będzie nam naprawdę niezmiernie miło, jeśli przyjdziecie - powiedziała do zebranych mężczyzn, opierając skroń o żebra narzeczonego. Patrzyła przy tym na podporucznika Pazurów aby wiedział, że słowa skierowane były przede wszystkim do niego. Odkaszlnęła i przeniosła uwagę na Tony’ego - Cieszę się, że tu jesteś tato. My z Mily… potrzebujemy się przygotować. Złapię potem Boomer, poproszę żeby pomogła to pójdzie szybciej - skończyła zadzierając rudą łepetynę do góry celem spojrzenia w wilcze oczy. Mieli iść zajarać i pogadać, póki jest jeszcze spokojnie. Miała nadzieję, że obaj o tym pamiętają.

- Dzięki Alice. Na pewno będziemy z Emily. Zresztą pewnie to będzie ten sam ślub. - uśmiechnął się do Alice Nix podając jej dłoń w geście gratulacji. Zmusił się do tego by Guido minimalnie skinąć głową choć gdy spojrzał na niego uśmiech od razu mu zgasł. Guido zresztą zareagował podobnie lekko ruchem głowy przyjmując gratulacje i obserwując spode łba jak młodszy z Pazurów odchodzi. Alice miała wrażenie, że gdyby nie wcześniejsza rozmowa na ten temat przed paroma kwadransami o piętro wyżej na ten temat to pewnie i tak ten fragment rozmowy miałby dużo głośniejszy i brutalniejszy przebieg.

- Oczywiście Alice, przecież nie przegapiłbym ślubu własnej córki. Coś mi świta, że staruszkowie mają na ślubach jakąś fuchę do odegrania.
- uśmiechnął się łagodnie i przyjaźnie łysy człowiek - góra patrząc z wysokości, daleko w dół na rudowłosą drobinkę. Pocałował ją jeszcze czule i po ojcowsku w czoło. Gestem zaś zaprosił Guido w stronę drzwi i obydwaj mężczyźni wyszli przez nie.

Dziewczyna obserwowała jak opuszczają pomieszczenie, a uśmiech nie schodził z piegowatej twarzy. Zmarudziła moment nad bombami, przyglądając się im z zaciekawieniem, szybko jednak wróciła do teraźniejszości. Wbiła ręce w kieszenie kurtki i przebierając raźno nogami obleciała chłopaków przekazując im ustne zaproszenie. Tak było oficjalnie, podobnego zabiegu wymagało dobre wychowanie. Dopełnienie konwenansów, tradycji. Skończyła szybką rundkę na ganku, szukając chwili spokoju i przestrzeni. Wyciągnęła krótkofalówkę, skrzywiła się, po czym ruszyła raz jeszcze wokół gospodarstwa. Tym razem rozglądając się za Nixem.

Oficer Pazurów w czarnej czapce na głowie znalazł się, gdy objuczony ekwipunkiem zbiegał ze schodów na dół. Chyba był w pełni wyekwipowany, a przynajmniej wyglądał jakby miał pozajmowane wszystkie kieszenie i te różne skrytki zamontowane na sobie. Widząc czekającą pozę i pytający wzrok lekarki zatrzymał się.
- Coś się stało? - poprawił uchwyt plecaka.

- Mogłabym prosić cię o trzy minuty rozmowy na osobności? - spytała, zadzierając głowę ku górze i uśmiechając się ciepło. Wzrokiem wskazała wyjście na zewnątrz. Dookoła kręciło się zbyt wiele par uszu, zresztą wolała pewnych tematów nie poruszać przy świadkach.

- No pewnie. Chodź do samochodu i tak tam idę. - kiwnął głową na drzwi wyjściowe i przeszli przez resztę parteru, potem krotki chodnik i młody Pazur otworzył tylne, boczne drzwi. Wrzucił plecak do środka, potem odwrócił się do rudowłosej Runnerki i popatrzył na nią pytająco. - Co się stało? - zapytał tak samo wyczekująco jak patrzył.

Lekarka przystanęła przy maszynie od strony maski, opierając się o nią bokiem. Przymknęła oczy i zebrawszy się w sobie, przywołała na twarz miły grymas.
- Przede wszystkim chciałam cię przeprosić za zachowanie Guido - zaczęła cicho, splatając ręce i kładąc je na blasze - Jest mi niezmiernie przykro z powodu wczorajszego incydentu zaraz po ich przyjeździe. Nie powinien podnosić na ciebie ręki, tak samo jak dziś dążyć do kłótni. Bywa… - zamilkła, szukając w myślach odpowiedniego słowa, a zielone oczy wypełnił smutek. Westchnęła, po czym kontynuowała - Trudny. Nie chcę go rozgrzeszać ani wybielać, po prostu taki jest. Osoby spoza organizacji traktuje z rezerwą, jako elementy obce. Nie zna cię - podniosła wzrok kotwicząc go na oczach Pazura - Przez co traktuje jako czynnik mogący stanowić zagrożenie nie tylko dla niego, czy dla mnie… lecz ogólnie, dla każdego w skórzanej kurtce, a do tego nie może dopuścić. Cokolwiek by o nim powiedzieć, o swoich ludzi dba. Troszczy się, chroni i robi wszystko, aby więcej nie stracić nikogo bliskiego. Jeśli pozwolisz mu się poznać i poznasz jego, przestaniecie sobie skakać do oczu. Widziałam przed chwilą… nie musi tak być - pokręciła głową i zrobiwszy dwa kroki, stanęła tuż przed rozmówcą.
- Pete… - ściszyła głos, a między głoski wdarła się troska - Nie przepadacie za sobą, jednak okazywanie tego co krok… złość, niechęć - donikąd nie prowadzą. Nie pomogą sytuacji się wyklarować, a ranie zagoić. Pozostanie jątrząca się, zaropiała szrama, zaś każde spotkanie będzie niczym drapanie po niej szczotką ryżową. Spotkań się nie uniknie. Żenisz się z Emily: gangerem, Runnerem. Człowiekiem Guido. Czasem mądrze jest odpuścić, nie dążyć do konfliktów. Nauczyć się tolerować wraże czynniki nie dla nas samych, ale dla osób które kochamy i na dobru których nam zależy. Guido... z nim da się dogadać i mnóstwo zyskuje przy bliższym poznaniu. Jesteście podobni, nie masz pojęcia jak bardzo. Tak, wiem - Sypiam z nim, biorę ślub i dlatego go bronię. Ale nie zawsze tak było - parsknęła, wzruszając ramionami - Gdy pierwszy raz się spotkaliśmy podał mi truciznę w drinku, żeby zniwelować ryzyko kolejnej ucieczki. Specyfik z Zielonego Piekła dzięki któremu wewnątrz przewodu pokarmowego wyrastały… rośliny. Nic przyjemnego - skrzywiła się, obejmując ramionami w nagłym napadzie chłodu. Wciąż pamiętała blade kiełki w wymiocinach i rwący ból, zginający ciało w scyzoryk i przyprawiający o torsje - Byłam… myślę że byłam za to wściekła. I przerażona, bo kolejna osoba w krótkim czasie założyła mi kajdany, choć innego rodzaju. Mimo to… wyciągnęłam rękę - przez bladą twarz przeszedł cień uśmiechu - Początki bywają trudne.

Nix z początku wyglądał jakby miał zamiar powiedzieć zwyczajowe w takich okolicznościach “nie ma sprawy”, że “nic się nie stało” czy “wszystko w porządku” lub podobny uprzejmie i spychająco-załatwiający zwyczajowo tekst. Ale Savage widziała, że w miarę jak mówiła tracił ową powierzchowną uprzejmość na rzecz hamowanej złości. Chociaż była prawie pewna, że nie złościł się na nią.
- Otruł cię? - ta informacja chyba szczerze zaskoczyła młodego oficera Pazurów. Popatrzył na Alice z góry na dół, następnie spojrzał gdzieś w bok kręcąc głową. W końcu głowa mu znieruchomiała i tylko oczy wodziły gdzieś po czymś dalekim. Przygryzł wargę i Runnerka widziała, że młody najemnik walczy i gryzie się z czymś co się kłębiło pod własną czaszką.
- On jest trudny? - powtórzył to co powiedziała przed chwilą. Głowa nieco opuściła się w dół jakby bezgłośnie dodawał jakieś “doprawdy?” czy coś równie ironicznego. - Dobrze jest odpuścić? - powtórzył kolejny zwrot użyty przez lekarkę. Teraz już głowa kiwała mu się wyraźniej.
- Rany Alice, ja mu odpuszczam na każdym kroku. - powiedział w końcu wracając spojrzeniem na twarz rudzielca i kładąc dłonie na swoich biodrach. - Ale on mnie tak wkurza! - syknął ze złością Pazur rozgniatając butem jakiegoś zbyt pechowego insekta i topiąc go w błotnistej kałuży.
- Wczoraj mu odpuściłem. Widziałem jak było. Boomer celowała mu w łeb. Osłaniała mnie. Ona nie chybia na takie odległości, ale wiem co by się stało jakby strzeliła. Albo jakbym go zdzielił. Albo przystawił mu nóż do gardła żeby nawet nie wiedział czy to mój czy jego. Ale dla dobra nas wszystkich odpuściłem mu. Nam. Dałem mu się otłuc. Nie załatwiłby mnie w uczciwej walce! Niewielu jest takich co mi w pojedynku dadzą radę. I też się muszą przy tym napocić. - Runnerka wyraźnie czuła jak Nix nadal przeżywa gorycz wczorajszej porażki gdzie nie to, że przegrał walkę z Guido tylko został zmuszony by mu ją oddać. Widoczne w jego oczach triumfujący Guido triumfował niesłusznie i choć widocznie Pazur rozumiał na rozum logikę oraz słuszność takiego rozwiązania, to jednak serce ciężej przyjmowało fakt do wiadomości.
- Nawet teraz. Nie odzywałem się, on zaczął się mnie czepiać. W końcu nie wytrzymałem. Nie dam po sobie jechać Alice. Nikomu. Jemu też nie. Ja się go nie czepiam. Hueyem z Nowego Jorku tutaj. - najemnik prychnął z niezadowolenia na najwyraźniej niedorzeczny jego zdaniem pomysł. - Szefowi chodziło z tymi ciężkimi śmigłowcami o Chinoocki albo Sea Kingi. One mogłyby mieć zasięg by tu dolecieć. Ale jak mówił też trudno. I ja Alice po nim nie jadę, że nie wie tego czy tamtego. Czemu on po mnie jedzie jak po kocie? Nie jestem dla niego kotem. I nie będę. Niech to nie liczy. Ty też się nie łudź. - najemnik z niezadowoleniem pokręcił głową nie mając najwyraźniej zamiaru potulnie znosić bez końca kolejnych docinków i złośliwości Guido.
- Zobacz z tymi cholernymi kutrami. O co mu chodzi? Powiedziałem przecież, że to zrobię, a on co? Dał mi jakiegoś grubasa i coś mi się widzi, że chce się go pozbyć. Pewnie będzie z niego taki pożytek jak z paralityka z demencją. Pewnie będę musiał sam wszystko zrobić. I zrobię to Alice. I tak miałem zamiar coś zrobić w tej sprawie, mówiłem ci przecież. To czemu mi nie da spokoju? Chociaż na czas tej akcji. Tylko daje mi jakiegoś spasionego przychlasta i to jeszcze jakbym miał go tam nożem po cichu załatwić albo on mnie gdzieś po drodze. Także wiesz to, że on jest trudny to jakby miecz scyzorykiem nazwać. - Pazur panował nad głosem na tyle, że mówił tonem całkiem spokojnym. Ale jednak w głosie i spojrzeniu ociekała mu uraza, żal i gul na zachowanie szefa bandy względem niego.
- Ja się go nie czepiam i po nim nie jadę. I nie dałem mu po gębie. Jeszcze. Bo domyślam się co by się wtedy mogło stać. Ale jak on jest taki bystrzak niech też czasem pomyśli zanim zacznie po mnie jechać. Po kimś z Pazurów. Chce znaleźć sobie chłopca do bicia niech sobie znajdzie ale ja nim nie będę. - Pazur podsumował na koniec swoją wypowiedź z listy zażaleń co miał pod adresem Guido.

Dziewczyna słuchała w ciszy, pozwalając mężczyźnie się wygadać. Potrzebował to z siebie wyrzucić, podzielić ciężarem i wylać trawiącą go od środka gorycz. Podobne zabiegi pomagały się oczyścić, znaleźć chwilową ulgę. Robiła więc to, co w podobnych sytuacjach zostawało optymalnym rozwiązaniem - stała i słuchała, przyjmując rolę niemego wsparcia. W miarę jak mówił coraz szybciej, ona przysuwała się bliżej. Wpierw pół kroku, potem kolejne pół i jeszcze kawałeczek, aż znalazła się tak blisko, że zetknęli się butami. Po chwili z uśmiechem wyciągnęła ręce. Lewą chwyciła jego dłoń i zacisnęła pokrzepiająco. Prawą na mgnienie oka skierowała do policzka, przykładając w uniwersalnym geście czułości.
- Widać że się starasz… zapewnić bezpieczeństwo i spokój tym, na którym ci zależy. Nie szukasz walki. O tym właśnie mówiłam - powiedziała łagodnie, opuszczając wytatuowaną rękę, aby chwycić wolną rękę Pazura - Obaj macie charaktery dominujące, kontrolujące. Zawsze iskrzy, gdy spotyka się dwóch liderów… hm, samców alfa - uśmiechnęła się nieznacznie - Z Hiverem nie chodzi o wbicie noża w plecy, ani ciche i ostateczne rozwiązanie twojej kwestii. Chodzi o zaufanie, nic innego. Ono przychodzi z czasem, na razie ci nie ufa, więc posłał kogoś kogo kontroluje. W końcu zobaczy to co my: dzielnego, honorowego i wartościowego nie tylko pod względem wyszkolenia człowieka. Właśnie… wiesz Pete, tobie edukację zapewniły Pazury, on nie miał tego przywileju pobierać nauk od ludzi takich jak choćby Tony. Wie tyle, ile dał radę się dowiedzieć… - przygryzła wargę, wzdychając ciężko, a jej głos stał się ochrypły - System edukacji w naszym kraju osiągnął najgorsze możliwe dno, nie o tym jednak. Posłuchaj nie mówię abyś dał sobą pomiatać. Mam jednak rade jak początkowe kontakty zrobić bardziej znośne. Załóż pancerz. Maskę - skrzywiła się smutno, po czym przymknęła oczy, a gdy je otworzyła na najemnika spoglądał uprzejmie uśmiechnięty lekarz.
- Jesteś urodzonym liderem - nawet głos się jej zmienił. Stał się opanowany, kulturalny i bez grama wahania - Lider panuje nad emocjami w każdej sytuacji i dzięki takiemu opanowaniu bez problemu zyskuje przewagę. Mając pod kontrolą swoje reakcje, może wychodzić z inicjatywą i pomagać innym osobom. To niezwykle charakterystyczne dla dominujących osób, ponieważ w wielu sytuacjach przekazują komunikat: „Zobacz, jestem tak opanowany i mam tak dużo możliwości, że bez problemu mogę Ci pomóc”. - przekrzywiła delikatnie głowę w bok, przyglądając mu się spod przymrużonych powiek, zaś rude brwi powędrowały ku górze - Spójrz na tatę. Wyobraź sobie że coś wyprowadza go z równowagi… ciężko, nieprawdaż? Na tym polega cała sztuczka: chowasz emocje w sobie, nie pokazujesz otoczeniu. Wtedy i tylko wtedy zyskujesz szansę na kooperację z osobami co do których masz wątpliwości, a ich złość i niechęć z czasem przechodzą. Nie wysyłasz sygnałów na zasadzie krzywienia się, złych spojrzeń. Pozostajesz profesjonalny w każdym calu, aż do petentów dociera podstawowy fakt - mogą gadać głupoty i głupoty robić, ale nie wyprowadza cię z równowagi. Zrobisz swoje i będziesz w tym świetny. Opadną im szczeki, przestaną jątrzyć. Sprawdzona metoda - ruda głowa przekrzywiła się w drugą stronę, dłonie zacisnęły mocniej. Savage jeździła kciukami po chropowatym wierzchu przywykłych do walki i noszenia broni rąk, głaszcząc je mechanicznie. Znów zamknęła powieki, pozwalając masce opaść.
- Wiem ze sobie poradzisz, jesteś oficerem i Pazurem w każdym calu. Zrobię co się da, aby… Guido zachowywał się bardziej… coś wymyśle - skrzywiła się z przekąsem - Tak otruł. Pierwszy raz kiedy usłyszał moje gadanie.

- Rany Alice… - westchnął Pazur choć wydawało się, że słowa Alice czy choćby to, że była i słuchała jednak jakoś mu pomogły przynosząc choć częściową ulgę. Słowa budziły zastanowienie. Ale po chwili wahania nie mógł się całkiem z nimi zgodzić. - Dzięki, że tak mówisz. - przyznał po chwili. - Z kutrami chodziło mi, że nas obydwu chce się pozbyć. A przynajmniej nie płakałby jakby któryś z nas nie wrócił a najlepiej obaj. Jakbym tamtego w krytycznej sytuacji sprzątnął albo on mnie to też by pewnie sprawy dużej nie było. - doprecyzował swoje wątpliwości względem uczciwości intencji jakie jego zdaniem miał i Guido i Hiver, jeden wyznaczający skład do tej kutrowej misji a drugi wyznaczony. Z całej trójki Pazur chyba tylko siebie uważał za ochotnika. Potem zamilkł na dłuższą chwilę. Patrzył gdzieś w przestrzeń ponad głową Alice.
- Nie jestem taki jak on. - powiedział lekko machając w stronę domu z którego właśnie wyszli. - Nie jestem też taki jak szef. Chciałbym. Bardzo chciałem być taki jak on. Ale nie jestem. Nie nadaje się do tego by być taki jak on. Dlatego nie wiem jak mógłbym go zastąpić w jakimkolwiek polu. - pokręcił głową i lekko wykrzywił lekko usta jakby ten pomysł wciąż dla niego był najbardziej ze wszystkich obcy i niepojęty. - Wiem, że u szefa to działa. Ale ja taki nie jestem. U mnie to nie działa. Tak jak ty nie umiesz wziąć broni do ręki i strzelić do człowieka tak ja nie umiem przybrać takiej maski. - rozłożył ramiona w geście bezradności.

- Ośmielę się z tym nie zgodzić
- Savage splotła ramiona na piersi, nie spuszczając wzroku. Zaakcentowała stwierdzenie nieznacznym pochyleniem brody i uniesieniem jednej brwi - Jeśli uwierzysz w siebie, że potrafisz coś zrobić - dasz radę. U ciebie to kwestia czasu, wyrobienia nawyków. Nauki, gdyż każda wiedza przychodzi z czasem, tak samo jak umiejętność. Nie zostałeś żołnierzem w chwili założenia munduru, lecz po treningu i odpowiednich przygotowaniach. Brakuje ci pewności, wiary we własne możliwości. Kiedyś sądziłam, że siła charakteru polega na tym, żeby być coraz to twardszym, wyrobić w sobie zawiły system ochronny, który pomaga nam pogodzić się z rzeczywistością. Ale wszystkie metody kształtowania charakteru wylatują przez okno, kiedy odkryjesz, że nie ma już żadnych prawd... a przynajmniej ty już żadnych nie dostrzegasz. - przełknęła ślinę, przez drobne ciało przeszedł dreszcz, a w spojrzenie wkradł się ból.
- W Det dzień przed wyjazdem przyszedł do mnie pacjent. Spider, młody chłopak z osiedla. Zajmował się wynoszeniem z Zakazanej Strefy suwenirów dających się dobrze sprzedać. Tak żył, za to się utrzymywał. To taka… toksyczna dzielnica, jakby po katastrofie chemiczno-biologicznej. Zamknięta, z zakazem eksploracji wydanym przez pana Schultza. Ludzie tam wchodzą i umierają. Czasem coś stamtąd wyjdzie… i też ludzie umierają, ale Spider był zdesperowany. Wszedł tam… i spadł. Nadział łydkę na pręt zbrojeniowy - usta jej zadrżały, obraz się rozmazał.
- Bał się, ale przyszedł. Chciał aby mu pomóc… niestety już zaczął mutować. Nie umiałam go wyleczyć. Pozostała obsada szpitala wpadła w panikę gdy zobaczyli jak wygląda. Chcieli zabić na miejscu, a ciało spalić. Ledwo udało mi się ich przekonać aby pozwolili go zabrać do kostnicy. Tam dopiero go zbadałam. W improwizowanym kombinezonie przeciwskażeniowym - wbiła wzrok w błoto, trzęsąc się coraz mocniej. Musiała odetchnąć i policzyć do dziesięciu nim podjęła - Krzyczał… tak bardzo cierpiał. Jego żyły… nie zachowywały się… - przełknęła ślinę, zaciskając dłonie na ramionach z całej siły - Było coraz gorzej, brakowało pewności w jakim stopniu jest w stanie zakazić innych: obsadę szpitala, ochronę… pomocników i pacjentów. Ludzi za których wzięłam odpowiedzialność. Ciągle krzyczał i błagał żebym… żeby go nie bolało. Dostał morfinę, nie podziałała. Brakowało sprzętu, choćby głupiego mikroskopu. W Hope, albo przed wojną bez problemu zamknęłoby się go w izolatce na oddziale zakaźnym. Pracowało nad terapią… ale tutaj? Nie wzięłam broni i nie strzeliłam. Sięgnęłam po strzykawkę, podałam śmiertelną dawkę leków. Usnął… i już nigdy się nie obudził. Cztery dni temu. Też jestem mordercą. Poznajemy siebie w sytuacjach kryzysowych, ciężkich. Gdy zawodzą znane nam prawa i zasady. Wtedy już nie mamy wyjścia.- uniosła puste, martwe oczy na najemnika - Spróbuj, to nic nie kosztuje. Opanowanie… przyda ci się. I tak, jesteś podobny i do Guido i do szefa. Tylko… chyba jeszcze tego nie widzisz.

- Przykro mi Alice. - dłoń Pazura wylądowała na ramieniu Runnerki w pocieszającym geście. Głos i twarz też sprawiały wrażenie, że współczuje niewysokiej rudowłosej kobiecie tego, co musiała przeżyć i zrobić. - Ciężko jest oceniać samego siebie. Ja widzę, że nie jestem tacy jak oni. I nie wiem, może kiedyś się zmienię. Teraz jest jak widać i nie widzę siebie z tą maską. Nie nadaję się do tego, a ten twój Guido mnie wpienia na każdym kroku tu i teraz. Niech odpuści. To nie zadziała z tą maską. Niech odpuści to żadne maski i inne takie nie będą potrzebne. - pokręcił głową najwyraźniej nie przypuszczając, by recepta zalecana przez rudowłosą lekarkę zadziałała. - Tak jak wczoraj ci mówiłem. Takie rzeczy działają jeżeli dwie strony coś robią. Z jedną to nie działa, tylko może opóźnić zapłon. - Pazur pokręcił przecząco głową w czarnej czapce. Wyglądał dość ponuro jak ktoś kto wie, że stoi na górze zjeżdżalni prowadzącej do mało przyjemnego końca tam na dole. Ale nie miał zbytnio pomysłu jak się uchylić przed skokiem w tą ślizgawkę. Zostawało liczyć, że może jakoś po drodze coś się uda wymyślić na tą okazję.

- Wartość człowieka ostatecznie nigdy nie wyraża się w stosunku do drugiego człowieka, tylko w stosunku do siebie samego. Dlatego też nigdy nie powinniśmy uzależniać naszego poczucia własnej wartości albo też poczucia własnej godności od innych ludzi, bez względu na to, jak cierpielibyśmy z tego powodu. - Dziewczyna westchnęła cicho, tłumiąc wzbierającą w gardle falę goryczy. Uniosła ramię i przejechała opuszkami palców po emblemacie tarczy przeciętej trzema śladami po pazurach.
- Nie wszystko od razu, nie od ręki i nie podane na srebrnej tacy. Uniformy, stopnie, funkcje i koneksje... chłopaki nie zwracają na nie uwagi. Są dla nich zbędne, miałkie. Nieistotne. Mają gdzieś kim się było choćby dwa oddechy temu. Co się osiągnęło, do czego doszło. Dla nich liczy się to, co sobą reprezentujemy aktualnie. Krok po kroku wyrabiamy pozycję. Zdobywamy szacunek i zaufanie. Nie ma nic na piękne oczy. O wartości człowieka świadczy lista jego przyjaciół, o popularności – lista jego wrogów. Nigdy nie wiadomo, co umocni poczucie naszej wartości. Najlepiej, jeśli jest to coś, co w zamierzeniu miało nam zniszczyć samopoczucie. A tak na marginesie wystarczy przestać podważać czyjś autorytet przy ludziach - przeniosła dotyk na dystynkcje podporucznika, wpięte w kołnierz pazurowej bluzy - Guido cię testuje, jest ciekaw ile jesteś wart w akcji. Czy w krytycznej sytuacji postawisz na własne życie, czy znajdziesz w sobie siłę aby zaryzykować własne życie. Jeżeli zaś chodzi o wbicie noża w plecy: o to się nie martw, nie działa tak. Nigdy nikomu nie zrobił ani nie kazał zrobić krzywdy "za nic". Porozmawiałam z nim chwilę na piętrze, gdy wy pomagaliście znaleźć kapral Anitę. Guido też poszedł na ustępstwa względem twojej osoby. Na razie drobne, lecz mamy progres - zawahała się, opuszczając górne kończyny luźno wzdłuż tułowia. - Między słowami i czynami istnieje różnica niczym między dniem i nocą. Wielu jest szczekaczy o wielkich otworach gębowych i glinianych nóżkach. Zobaczy, że w twoim przypadku czyny popierają słowa, łatwiej przyjdzie... go uspokoić. Uspokoić was obu... poproszę go aby dał na wstrzymanie, ale teraz pozwolisz, że udam się do Mily. Widzimy się na ślubie - skinęła głową, robiąc krok w tył. Nim jednak się odwróciła, wyrzuciła nagle przed siebie ramiona, oplatając nimi najemnika w pasie. Uściskała go z całej siły, by jak gdyby nigdy nic, odejść do obowiązków. Tym razem tych ekscytująco przyjemnych.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 16-04-2017, 01:25   #553
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Nico wyciągnęła z kieszeni woreczek podsunęła Kate po czym sama wyciągnęła kawałek jerky i zaczęła przeżuwać w skupieniu, po chwili odezwała się
- Słyszałaś kiedyś o Patty Hearst?

- Dziękuję. - odpowiedziała Kate sięgając dłonią po ciemnobrązowy skrawek z woreczka. Też odgryzła i zaczęła przeżuwać. - Nie, nie słyszałam nigdy o niej. To ktoś znany? Z Kanady? - zapytała zerkając na idącą obok zastępczynie szeryfa.

- Nie ze stanów, stara historia… jeszcze Była wnuczką magnata prasowego w latach 70 porwała ją Symbioniczna Armia Wyzwolenia, skrajnie lewicowa banda terrorystów oszołomów po paru miesiącach SAW wysłało kasetę na której oświadczała że przyłączyła się do SAW i potępiła swoją rodzinę, Amerykę i kapitalizm jako taki. Parę miesięcy później z bronią w ręku uczestniczyła w napadzie na bank - Nico zastopowała widząc zaskoczenie na twarzy Kate - Mój dziadek był wykładowcą psychologii... Tak czy inaczej ciekawy przypadek syndromu sztokholmskiego, albo jakiejś formy prania mózgu. - dokończyła Nico.

- Znaczy… Myślisz, że zrobili jej pranie mózgu? Namieszali jej w głowie? - Kate wydawała się być pod sporym wrażeniem takiego pomysłu. Przeszła w milczeniu kilka kroków trawiąc taki pomysł. - To byłoby straszne. - oceniła w końcu tą możliwość i pokręciła brunatną głową. Znów milczała kilka kroków. - Ja nie znałam jej wcześniej. Tylko słyszałam co ludzie tutaj o niej mówili. I czytałam tą gazetę gdzie był z nią wywiad. Ale teraz rozmawiałam z nią ze dwa czy trzy razy. Wydawała się taka jak słyszałam o niej. Tylko ta kurtka… No a teraz ten ślub z tym Guido… - Chebanka pokręciła głową gdy te dwie rzeczy nie chciały jej się pomieścić w głowie jakby miała dwie jawne sprzeczności. - A tamta Patty? Co się z nią stało? - zapytała o kobietę o jakiej opowiadała Kanadyjka.

-Nie jestem pewien jak rozumiesz pranie mózgu, raczej nie mam na myśli czegoś takiego jak robiły agencje wywiadowcze z narkotykami etc, raczej po prostu odcięcie od normalnego świata i wpajanie swojej ideologii jako słusznej etc. Co do tego ślubu... może być jeszcze jedna kwestia. Mało to kobiet które łączą się z jakimś totalnym burakiem który będzie pił i tłukł je przy każdej okazji, bo wierzą że są w stanie go odmienić? Może to taki przypadek... Jak ćma do płomienia.
- Nico sięgnęła po kolejny kawałek i w zamyśleniu przez chwitę przeżuwała - Co do Patty to została aresztowana, wyszła dzięki amnestii i nawet próbowała sił w Hollywood... Bez większych sukcesów.
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 16-04-2017, 21:51   #554
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Złamasy. Wszędzie złamasy. Gdzie się San Marino nie obróciła, tam napotykała przedstawicieli tej mało szlachetnej grupy. Teraz też, nie było zmiłuj. Siedziała przy Bliźniakach i sączyła podarowaną wódkę, przypatrując się im spode łba. No co się tak uparli i cisnęli Pete’a? Nie lubili go, szukali każdej okazji i wytłumaczenia, byle tylko zyskać szansę na dobranie mu się do dupy. Z drugiej strony mogli olać temat, ale tego nie zrobili. Obaj interesowali się dobrem, szczęściem i właściwą obróbką nożowniczki. Byli gotowi na poświęcenia i to tak na serio. Robić coś za plecami Guido i Taylora… dla niej. Aż zamrugała z wrażenia.
- Jak będzie coś nie teges wy pierwsi się dowiecie. Na razie… lubię go, dobra? Mnie nie wkurza… i nie naściemniał nic. On... niektórych rzeczy nie da się udawać. Muszę się z nim ochajtać - wymamrotała między łykami alkoholu. Skrzywiła się, pociągnęła fajka i usiadła po turecku tuż przy braciach krwi. Wzięła głęboki wdech i zaczęła od dupy strony, postanawiając niczego nie zatajać - Gdy Mówca zawiera umowę z Duchem musi dopełnić wszystkich warunków. Takie są zasady. Wczoraj zawarł podobny układ z żoną tego kapitana Nowojorów. Chciała mu przekazać wiadomość, więc Mówca ją przekazał, ale Jastrząb nie chciał słuchać. Nie wierzył… uznał za kuglarską sztuczkę - warknęła, zaciągając się z werwą i popijając dym wódą - Ludzie są głusi i ślepi, wolą nie widzieć i nie słyszeć… ale na takie sytuacje Mówca może… zamienić się miejscami. Oddaje ciało mieszkańcom Popiołów, przechodzi między światami na czas wymiany. Do tego musi umrzeć, a to… dużo kosztuje i boli - wzdrygnęła się - Zwykle połowę ceny za Przejście płaci Mówca, a połowę słuchacz. Dlatego tak poskładało tamtego lalusia. Ciągle podobno majaczy i nie ma z nim kontaktu. Tak mówiła ta Kate co tu mieszka… to że jestem w stanie dziś chodzić zawdzięczam Nixowi - pokręciła głową, gapiąc się naprzemiennie w obie runnerowe facjaty - Wziął na siebie połowę mojej… należności. Oberwał, krwawił… przeze mnie. Gdyby wciskał kit nic by mu się nie stało… ale się stało. Ślicznemu zależy na Mówcy, on go… ożywił. Znowu… czuje. Żyje. - wzruszyła ramionami, gasząc fajka na jasnej ścianie - Jest głupi. Głupi, ale odważny. Ostrzegałam co się może stać… nie odszedł. Byłam w jego śnie, pokazałam przeszłość… nie uciekł. Widział co z Mówcą robi kontakt z Duchami… nie szydził. Ucierpiał… ale został. Chce być… to co mu będę bronić? - westchnęła -. Chcę żeby został.Cały. Ze mną… a jeżeli coś wywinie sama go zabiję, ale nie wywinie. Nie on.

- E tam krwawił… - machnął ręką Paul mrucząc cicho po dłuższej chwili milczenia. Jak na Bliźniaków i ich zwyczajowe błyskawiczne i bezczelne riposty to obydwaj milczeli zaskakująco długo. Co prawda gdy Czacha zaczynała mówić jeszcze się uśmiechali, kręcili głowami, machali rękami gdy mówiła o Nowojorczykach i ich kapitanie ale w miarę jak dochodziło do sprawy duchów, obcowania z nimi, i zapłaty za to robili się jacyś cichsi i poważniejsi. - Może się przeziębił? - białasowy Bliźniak zaproponował rozwiązanie jakiekolwiek byle nie oddać ot tak frontu i siostry krwi człowiekowi którego tak nie trawili. Popatrzył na czarnowłosą, siedzącą po turecku kobietę z nadzieją, że może przyjmie takie rozwiązanie.

- No co… Każdemu się zdarza to jemu też mogło… - Hektor od razu poparł kumpla kiwając energicznie głową. - Albo możemy się spytać Brzytewki. Ona na pewno wymyśli dlaczego mógł puścić farbę… - Latynos dopowiedział kolejne rozwiązanie jakby wierzył, że rudowłosa lekarka od ręki poda listę możliwości i to pewnie nie krótką.

- Z tym ich żołnierzykiem to pewnie, że tak wyszło. Oni nie czają duchów to i mają z nimi problem jak coś wyjdzie. Nie tak jak my. My to bierzemy na miękko. Tylko tak na serio. - dodał Paul wracając do kolejnej poruszonej sprawy kolesia którego też nie lubili. Choć pewnie tak bardziej zawodowo z powodu tego, że byli przeciwnikami więc kompletnie go nie żałowali.

- No. Bo za mało jarają. Jak Brzytewka. Za mało jara. I zobacz wszystkim się przejmuje. Jakby jarała tyle co my to by brała to na miękko. No zobacz jak my jaramy ile trzeba to nie mamy żadnych problemów. - Hektor wróciwszy na bardziej swojskie i sielskie tematy od razu poczuł się pewniej więc mówił szybciej i raźniej.

- Serio chcesz z nim to zrobić? - zapytał nagle Paul patrząc z uwagą na siostrę krwi i podając jej odpalonego skręta. Latynos też się zamknął i obserwował co zrobi i powie San Marino.

- To nie katar, ani migrena. Krwawił przez Więź. Widziałam jak Kruk na jego piersi ronił rubinowe łzy. Posłaniec łączący Żywych i Umarłych. Mówca cierpiał, więc cierpiał też Śliczny, takie są zasady. Bujanie się z Mówcami nie jest zdrowe - powiedziała poważnie - Wiem że wy szanujecie Duchy, dlatego chciałam do was dołączyć. Z tym jaraniem… coś w tym jest. Runnerzy zostawiają odcisk po drugiej stronie. Przez trawę… czuć ją w aurach. Widać jak smużki dymu wokół emanacji. U trepów tego nie ma i są tacy sztywni - prychnęła - Tak, Plamie potrzeba więcej jarania. Może jak będzie więcej palić to przestanie tyle mówić i się stresować. Myślicie że ona tak serio do szefa? Jemu się przyda… dobrze aby znalazł coś jasnego, poza śmiercią, krwią i cierpieniem - zmarkotniała, pociągając ostatni raz i oddając butelkę Paulowi - Serio chcę się pohajtać ze Ślicznym. Nie jest takim kompletnym sztywniakiem, będą z niego ludzie. O ile nie zginie do wieczora - zamknęła oczy, opuszczając głowę i rozpoczęła intensywne gapienie w podłogę.

Obydwaj młodzi i w tej chwili okaleczeni i posiniaczeni mężczyźni znów nie odpowiedzieli od razu. Przez dłuższą chwilę milczeli i spoglądali gdzieś w kuchnię, na siebie nawzajem, na swoje żary na skrętach, na szamankę, na kręcących się tu i tam Runnerów coraz wyraźniej zbierających się do odjazdu.
- No nie, nie przesadzaj. Zobaczysz takie debile zawsze mają farta. Ma odwalić kitę już, zaraz, za chwilę a potem setki dożywa. Zobaczysz jeszcze przeżyje nas wszystkich! - Paul w końcu odezwał się pierwszy. Mówił powoli i chyba czuł się dość niekomfortowo ale w miarę jak mówił i ton, i głos, i mina coraz bardziej wracały mu do bajeranckiej normy. W końcu gdy skończył machnął ręką całkiem wesoło jakby jakiś kawał skończył właśnie opowiadać.

- No właśnie. Mimo wszystko mogłaś trafić na kogoś bardziej beznadziejnego. No na przykład… - Latynos podjął weselszy ton i też chciał znaleźć jakiś jaśniejszy punkt w tej beznadziejnym bezguściu co do wyboru swojego faceta jakim okazała się ich siostra krwi. Zaczął więc machać ręką jakby miał zamiar zacząć wyliczankę bardziej beznadziejnych palantów od Nixa. Zrobił jednak ruch, potem następne machnięcie i kolejne ale coś się zapowietrzył jakby. Spojrzał pytająco na Paula by ten go wsparł w tych poszukiwaniach. Paul też podjął machający gest ocalałą ręką jakby to było proste ale też chyba utknął.

- Billy Bob? - białas w końcu znalazł jakiekolwiek nazwisko od którego młody Pazur mógłby stać wyżej w hierarchii beznadziejności. Obaj chwilę chyba w myślach porównywali te dwie kandydatury nim w końcu Hektor pokręcił głową wydmuchując kłąb gandziowego dymu.

- Ale Billy Bob jest od nas. Ma kurtkę. No i jara zioło. - Latynos znalazł w końcu po chwili trzy powody dla których Billy Bob wygrywał tą konkurencję. Paul pokiwał głową na znak zgody i znów dwie runnerowe głowy pogrążyły się w ciężkiej konkurencji znalezienia kogoś bardziej poniżej poziomu jakiejkolwiek gangerskości jaką wyznawali i wyssali z mlekiem matki niż Nix.

- Dalton! - Paul prawie wykrzyknął uradowany, że znalazł wreszcie kogoś gorszego niż Nix. Oczka i twarz mu się wykrzywiły w uśmiechu jakby odkrył cały kontener nie rozdziewiczanego od wojny jamajskiego ziela.

- Oooo! Nooo! - Hektor pokiwał nagle głową tak samo entuzjastycznie od razu podchwytując kandydaturę. Po ostatnim łomocie w walącym się w porcie garażu na łodzie Dalton chyba był u nich tak bardzo poniżej jakiejkolwiek krytyki, że nawet Nix już im się chyba wydawał mniej beznadziejny.

- Dobra kurwa, słuchaj San! - Paul zwrócił się nagle bezpośrednio znowu do San Marino. - Chcesz brać sobie ten ciężar na szyję no kurwa nie wiem po chuja ci to ale no kurwa niech będzie moja strata. - wolną ręką uderzył się cierpiętniczo w pierś a że przejął właśnie butelkę to i przy okazji oblał się co nieco. - Niech będzie, że będziemy się ruchać tylko w weekendy. - pokiwał smutno głową patrząc gdzieś w dół na kafle piecu na jakim siedzieli całą trójką. - Ale wiesz. Jakbyś chciała odciąć sobie ten ciężar no to kurwa nie dygaj San. My go kurwa sprzątniemy nikt po chuju nawet nie zapyta. Zniknie jak wielu przed nim pomogliśmy z tym cieniasem zniknąć. I jak co nawet będziemy go wytrwale szukać jeśli trzeba. - Paul uniósł spojrzenie z powrotem na twarz Czachy i choć tak trochę wyglądało, że głupkował znowu jak to oni obaj często mieli ze sobą w zwyczaju to i tak wyglądało, że gdyby im powiedziała od ręki, że chce się pozbyć Nixa to pewnie i od ręki by go zaczęli “znikać”.

- Jak ty bierzesz weekendy to ja biorę dni robocze. - Hektor mrużył oczy obserwując mówiącego Bliźniaka odkąd ten tylko zaczął mówić o jakichś zabawach z Czachą i to jakoś tak egoistycznie jakby sam na świecie był. Więc Latynos zaczął od najważniejszego wskazując na niego palcem gdy tylko ten skończył mówić. - Ale ma rację Marina. - Hektor znów troskliwie położył swoją dłoń na barku szamanki przyozdobionego czaszką. - Nie takich chojraków znikaliśmy. Kiedyś tłumaczyliśmy Brzytewce. Z workiem na łbie po wyjebaniu z bagażnika to każdy jeden się robi o taki. - palce drugiej dłoni Latynosa zaczęły się ściągać do siebie zamykając przestrzeń z kilku centymetrów do jednego aż w końcu prawie się ze sobą zetknęły. - I wiesz Marina nie bój się, dasz znać, to się wszystkim zajmiemy. Dla ciebie kurwa zrobimy nawet wersję deluxe. W końcu kurwa jesteś naszą siostra krwi nie? No kurwa. Więc zazwyczaj się tak nie patyczkujemy ale dla kurwa naszej siorki to niech będzie. Złamie mu się coś, czy odkroi to często pomaga wiesz? Ludzie jakoś kurwa nowe perspektywy na świat się otwierają. Normalnie żadnych cudów nie trzeba a działa jak cud. - Hektor również wydawał się być oazą cierpliwości, miłości, poświęcenia i troski o los i dobro czarnowłosej kobiety z którą parę godzin temu przelali krew zawierając przymierze. Gdyby ktoś nie znał ich i nie widział w akcji pewnie mógłby uznać, za takie tam pijackie gadanie i wygłupy podpitych i ujaranych punków. Ale akurat ci dwaj naprawdę zdawali się móc i byli gotowi zrobić to o czym właśnie mówili.

San Marino uznała, że mówienie o Daltonie jako kimś całkiem spoko z kim idzie i pogadać i się napić, nie jest najlepszym pomysłem. Zamiast tego skupiła się na czym innym.
- No wiem że mogę na was liczyć jak będzie taka potrzeba… dzięki - przyznała szczerze. Żywi chcieli stawać w jej obronie… dziwne. Niespodziewane. Miłe - Daję wam słowo że jak Śliczny odjebie coś mało ślicznego, albo zacznie mnie rolować to od razu podbiję z tematem do was. A to ruchanie… teraz będę pohajtana - skrzywiła się, ale rozwiązanie przyszło prędko - No chyba że ja z wami i ze Ślicznym naraz. Wtedy nie będzie miał wątów i pretensji. No… nie powinien mieć - wzruszyła ramionami - Pogadam z nim o tym.

Bliźniaków chyba bliźniaczo zamurowało na pomysł, że mieliby się rypać razem z Plakatowym. Zrobili taaakie oczy i popatrzyli w zgorszeniu na siebie. Potem wręcz synchronicznie ponownie obejrzeli się na siedzącą przed nimi Czachę jakby porównując czy nagroda jest warta aż takiej ofiary z ich strony.
- To wszystko przez ciebie. - Hektor od razu znalazł winnego tej mało dla nich komfortowej sytuacji. - Jak ja bym miał weekendy to na pewno by się dało z Mariną jak trzeba a tak to widzisz co narobiłeś. - wskazał oskarżycielsko winowajcę o jaśniejszej skórze, podgolonej głowie i ramieniu na temblaku.

- A tobie co znowu nie pasuje? - nożowniczka wyrzuciła ręce ku górze, biorąc sufit za świadka niedoli - Już było jak trzeba i Śliczny ci nie wadził, więc o co teraz stękasz? Czegoś byś chciał, co?

- Co mi nie pasuje? - zaczął dość zaczepnie Hektor jakby Marina pytała go o najoczywistszą oczywistość na świecie. Ale nagle zamilkł, brwi skoczyły mu do góry, a oczy mu się rozszerzyły jakby zobaczył nie wiadomo co niesamowitego. Lub wpadł na genialny pomysł. - Ej! No właśnie! Ale teraz jeszcze nie jesteś pohajtana nie? - zauważył chytrze Latynos i wyszczerzył się do niej bezczelnie.

- No tak! - Paul w lot odgadł intencje i pomysł kumpla i od reki zapalił sie do niego. - No właśnie, teraz jeszcze nie! To dawaj San, chodź z nami póki jeszcze można! - białasowy Bliźniak też zapalił sie do tego pomysłu jak i ten latynoski.

- Źe co?! Że z wami złamasami i kaleczniakami teraz mam iść się rżnąć?! - San Marino oburzyła się święcie, posyłając obu pacanom morderczy wzrok spode łba - Teraz, na godzinę przed hajtaniem? Może jeszcze mam stanąć przed Kapłanem z waszymi resztkami w dupsku i ryju, co? Tutaj, wśród masy świadków, ze Ślicznym w okolicy? - dopytała warcząc nisko.

- Nie no coś ty… - Hektor wydawał się nawet jakby obrażony posądzeniem o coś co chyba wydawało mu się, że San Marino go posądza. - Nie będziemy się rypać tu na tym piecu. Skoro ma być ślub należy nam sie trochę luksusu i spokoju. - wyjaśnił Latynos spokojnie rozkładając dłonie.

- Właśnie. Ten twój się kręci na górze i tutaj to można pójść do piwnicy. Albo do transportera się tam zamknąć. - Paul o reki znalazł rozwiązanie z takiego niby problemu jak widziała Czacha.

- A jak pójdzie za nami i zobaczy jak mnie zapinacie kwadrans przed ślubem to ślubu nie będzie - prychnęła, splunęła na wiszący na ścianie obraz i rozłożyła bezradnie ręce - W piwnicy jest Anitka i Billy Bob. No i nie wiem czy ogarniacie, ale muszę się ogarnąć. Umyć, doprowadzić do porządku. Przygotować z Plamą. Takie tam, babskie kiecki i pierdy… dlaczego kurwa wam się w zestawieniu Śliczny nie podoba? Będzie moim mężem, a wy braćmi. Rodzina, nie? Wszystko zostanie między nami.

- Nie pójdzie! - Hektor wydawał się być całkowicie spokojny o obawy Mariny. - Ten złamas zwinął klucz do piwnicy. - wskazał kciukiem na siedzącego obok Paula i w głosie pobrzmiewała mu wyraźna duma z tego uczynku kumpla.

- No i tam nie jest tylko to jedno pomieszczenie z tamtą dwójką. - Paul też podchodził dość lekko do technikaliów jakich obawiała się San Marino.

- Chcesz się przebrać? Po co? W tym wyglądasz zajebiście. Ta czerń i czachy i w ogóle… - Latynos wskazał ogólnie przejeżdżając po sylwetce odzianą w czerń i czaszki szamanki.

- I nie przesadzaj z tym podobaniem. Możemy go znieść. A jak chce coś więcej to niech się wykuje. Jak każdy. Jak Brzytewka, ty, my no każdy kto do nas przyszedł. A nie, że chce i się należy. Tak to nie działa. - białas pokręcił głową dając znać, że nie tak prędko da sie przeskoczyć to co ich dzieli z Nixem.

- Nie ułatwiacie mu tego. Dobra, teraz jak będziemy pohajtani to oboje pracujemy na wspólne konto. On i ja. Ale jeszcze nie jesteśmy… i chcę was obu - burknęła, podnosząc się na nogi. Obcięła obu gangerów oceniającym spojrzeniem, a potem machnęła głową w kierunku wejścia do piwnicy.

- Zajebiście! - syknęli nawzajem jeden przez drugiego i zerwali się z tego pieca jak rącze koniki. Dopiero droga do piwnicy była o wiele mniej płynna ale za to pełna ekscytacji i entuzjazmu. Pokonali schody i znaleźli się w korytarzu. Drzwi do jednej z bocznych piwnic stanęły otworem. Wewnątrz były jakieś worki z paszą czy ziarnem lub czymś podobnym. W każdym razem były dość pękate, w miarę miękkie choć szorstkawe no i suche. Paul zamknął drzwi na klucz. Wewnątrz panował półmrok i to z tych mroczniejszych bo światło dnia wpadało tylko przez małe, piwniczne okienko. Ale za to byli sami. Nie licząc licznych przytłumionych kroków dochodzących z góry. Obydwaj mężczyźni wydawali się być zniecierpliwieni, podekscytowani i uszczęśliwieni. Hektor już czekał przy workach na San Marino, Paul dopiero podchodził od drzwi po ich zamknięciu.

- To zostaje między nami i nigdy nie wychodzi… do niego. Nawet w kłótni - nożowniczka pospiesznie zrzuciła płaszcz i gmerała przy zapięciu spodni, podchodząc do Latynosa. Mówiła szeptem, w przelocie zapuszczając żurawia na okienko. Pogięło ją na starość - Hektor ty pierwszy. Po kolei.

- No pewnie! Nie boj się Marina wszystko zostanie w rodzinie! - wyszeptał gorączkowo Latynos od razu zdejmując pośpiesznie swoją kurtkę. Cisnął ją z impetem w okno i ta stuknęła o szybę zatrzymując się na parapecie okna. Mężczyzna zaczął od razu zdejmować z siebie bluzę a w międzyczasie drugi z nich doszedł do nich.

- No jasne nic się nie bój San. Ale chyba z tym, że pierwszy to nie myślałaś o tym, że to z nim co? - powiedział Paul stając za plecami nożowniczki i kładąc jej swoją sprawną ręką na jej barku. Tą którą miał na temblaku objął ją w pasie na tyle na ile zdołał. Jego twarz przybliżyła się przez jej włosy ku jej uchu. I tak już było właściwie całkiem ciemno i wzrok pomagał rejestrować tylko jakiś ruch i jaśniejsze plamy odkrytego ciała.

- Pierwszy niech ściąga spodnie - obróciła się, oplatając bledszego złamasa ramionami i przyciągając do siebie. Jej usta w ciemności szukały jego ust, wpijając się w nie gwałtownie. Prowadziła go do worków i Latynosa, przy okazji pomagając z rozpięciem paska i suwaka. Jedną łapą zajęłoby mu to długo. Zbyt długo.

- No pewnie! - syknął radośnie Hektro i sądząc po brzęczących, metalicznych odgłosach jakie San Marino słyszała za swoimi plecami musiał na wyścigi zdejmować te spodnie. Zastopowało go po chwili nieco boleśniejsze syknięcie gdy pewnie doszedł przy ich ściąganiu do zranionego miejsca.
W tym czasie Paul nie próżnował. Obejmował jedną ręką kobietę wpijając się w jej usta równie silnie, mocno i gwałtowanie jak ona w jego. Zupełnie jakby się mieli ostatni raz w tym życiu całować. Dłoniom ramiona i plecy szybko nie wystarczyły i chociaż tą sprawną Paul wysłał na front czarnowłosej kobiety. Przez jej pancerz jednak ani ona ani on pewnie nic specjalnego nie czuli.
Hektor jednak nie zostawił ich na długo samych. Złapał dłońmi za biodra Mariny i przyciągnął do siebie. Wczepiony w nią Paul też więc przekicał razem z nią. Dłonie Latynosa szybko przesunęły się na przód spodni szamanki zaczynając pospiesznie rozpinać je i rozsuwać.
- Zdejmij to. - mruknął zniecierpliwionym tonem Paul poruszając pancerzem kobiety który tak utrudniał im obojgu dostęp do otwartej zabawy.

Było ciemno, nie dało się dostrzec szczegółów. No i nie miała przy sobie byle jakich złamasów.
- Nie będziesz mi życia układać - nożowniczka warknęła zaczepnie, ale po chwili na podłogę poleciały fragmenty pancerza, grzechocząc kośćmi o kamienne klepisko czy co to tam było. Za pancerzem poszedł kaftan i podkoszulka. Dolną część garderoby zostawiła w rękach Hektora, swoje zajmując rozpakowaniem Paula.

Paul westchnął z ulgi i radości gdy kobieta nim się zajęła a i dała się sobą zajmować. Dokładniej dawała się zajmować tymi dwoma niesamowicie interesującymi frontowymi miejscami tak fajnie się ugniatającymi ku obopólnej przyjemności. Białas miał co prawda tylko jedną rękę do tych zabaw ale szybko pochylił się by jego usta, zęby i język też miały współudział w tych zabawach.

W międzyczasie Hektor zdołał ściągnąć cały dół ubrania Mariny aż do jej kostek. Zaśmiał się rubasznie gdy trzasnął otwartą dłonią w jej nagi obecnie pośladek. - Oj z tej strony też jesteś fajna Marina. - roześmiał się przyciszonym głosem. Też się jednak śpieszył i niecierpliwił. Jego dłonie buszowały po plecach, kręgosłupie i łopatkach kobiety. Jednak gdy zamiast takiej jędrnej i gładkiej skóry jaką do tej pory widział i czuł u niej gdzie indziej natknął się na zniekształcenia i blizny chciwe i drapieżne dotąd dłonie zaczęły przesuwać się wolniej, ostrożniej i delikatniej. Szybko i taktownie Latynos przesunął je coraz bardziej na jej żebra, boki i brzuch. Tam gdzie jego dłonie znów natknęły się na zdrowe, żywe ciało dłonie odzyskały poprzedni rezon i pewność siebie. Z jej brzucha zjechały na podbrzusze i jeszcze niżej w dół badając te najciemniejsze i najgorętsze miejsce. Latynos się niecierpliwił i oddychał szybciej i szybciej tak samo jak i pozostała dwójka. Szamanka czuła jego twarz i oddech tuż przy swoim krzyżu.

- Z… złamas - wydyszała z udawaną pretensją, zaciskając uda przez co ciekawska ręka została zakleszczona między nimi i po części już wewnątrz nożowniczka. Poruszyła biodrami i nagle bez ostrzeżenia wylądowała gangerowi na kolanach. Sapnęła i zdusiła jęk zadowolenia, żeby nie wzbudzać zbytniego zainteresowania reszty domu. Wyciągnęła za siebie rękę i oparła się o nią. Drugą przyciągnęła Paula, prychając - Macie być cicho. Pełna konspira.

Hektor sądząc po prawie bliźniaczym długim i siłą stłumionym sapnięciu dał się zaskoczyć nagłym manewrem czarnowłosej szamanki. Jednak sądząc po barwie tego sapnięcia było to dla niego bardzo przyjemne zaskoczenie. Jego górę wygięło nieco do tyłu ale zaraz wrócił do pionu.
- Pewnie Marina. Pełna konspira. Pamiętaj. - syknął w końcu Latynos do ucha kobiety. Sprawnymi dłońmi złapał ją w biodrach przygotowując ich oboje do wspólnej galopady.

Paul też chyba był zaskoczony nagłym obniżeniem perspektywy nożowniczki ale szybko się dostosował. Ponieważ jego dotąd ulubiony element kobiecej anatomii jaki był dla niego dostępny w postaci dwóch jakże interesujących do badania i zabawy piersi po tej zmianie nie był dla niego zbyt swobodnie dostępny pochylił się trochę i zajął się prawie całkowicie po ciemku twarzą i ustami San.

San Marino pospołu z Hektorem zaczęła wstępną jazdę. Bardzo szybko jednak natrafili na dość poważną przeszkodę w postaci krępujących kostki spodni. A przynajmniej chyba Hektorowi tak się wydawało. - Ściągnij jej to! - syknął na Paula i ten pochylił się ściągając jakoś tak jedną i pół ręki prawie całkiem po ciemku spodnie szamanki. Efekt może z tego wszystkiego byłby nawet zabawny gdyby obydwaj nie podchodzili do sprawy tak poważnie i gwałtownie. W końcu jednak Sam Marino została wyzwolona z ostatniego więżącego ą ubrania i była wreszcie wolna i swobodna. Zabawa mogła się więc zacząć bez skrępowania.

Przez prawie całkiem ciemne pomieszczenie przebiegały coraz szybsze jęki, oddechy, stłumione sapnięcia i klaszczące uderzenia nagiej skóry o nagą skórę. Wzrok był prawie bezużyteczny. Choć było widać zarys ciał, grę żywych, światłocieni poruszających się w rytm ruchów i oddechów, blady zarys skóry kontrastujący z czarnymi cieniami i ciemnymi workami. Szorstkawy materiał samych worków, trochę się ugniatający pod dotykiem czy uderzeniem, a trochę nie, chropawy czy nawet zdzierający czasem naskórek gdy naga, mokra od potu skóra poszorowała po nim. Zapach tak charakterystyczny dla wszelkich piwnic. tutaj ledwo wyczuwalny ale nie dający się zignorować. Zapach tej paszy czy co to tam było w tych workach. Dudniący odgłos kroków nad nimi. Presja by zachować dyskrecje i ciszę po części krępująca po części dodająca niepowtarzalne wrażenia do całej sytuacji.

- Odwróć się. - szepnął Latynos. Pomógł Marinie zmienić pozycję tak, że teraz była zwrócona twarzą do niego. Choć i tak widziała tylko pojedyncze kreski, plamy i linie z jego tonącej w mroku twarzy. On sam wyłożył się na całą długość na tych workach więc teraz znaleźli się w klasycznej pozycji do ujeżdżania ogiera. Za to widziała więcej z jego torsu choć też wszystko zmieniało się w mozaice cieni z gościnnymi elementami światła. No i teraz miała też swobodny dostęp dłońmi do jego torsu.

Paul też wydawał się być zadowolony z takiej zamiany. Stanął znowu tuż za plecami siedzącej na Hektorze San Marino.
- Saann... Ciiii... - szepnął podnieconym szeptem do jej ucha. Nie była pewna czy jest jakoś specjalnie głośno, głośniejsza od nich czy Paulowi coś się znowu uwidziało. Ale poczuła jak jej coś zakłada przekłada. - Otwórz usta. - szepnął białas i gdy otworzyła poczuła w nich kawałek materiału. Zrolowanego jak wałek. Chyba koszulka. Pewnie jej a może i Hektora.
- Zaciśnij. - Paul instruował ją dalej. Gdy zacisnęła jakoś zaczął wiązać jej ten wałek z tyłu głowy improwizując w ten sposób knebel. - Teraz pobrykamy. Wyzwól się. Mamy tylko ten jeden raz. Lubię jak jesteś taka naturalna. - szeptał dalej Paul kończąc najwyraźniej wiązać ten knebel. Sam znów zaczął sunąć dłońmi w stronę jej piersi. Bawił się nimi chwilę. Czuła wyraźnie różnicę miedzy jedną wolną dłonią i drugą na której miał bandaż zniekształcający jego dotyk. Rodeo znów się zaczęło przerywane czasem gdy Paul odchylał w tył głowę San by ją pocałować przez ten koszulkowy knebel czy posmakować jej twarzy i szyi.

Knebel. Zakneblowali ją po to aby nie darła ryja, albo pamiętaj co mówiła o przegryzaniu gardeł. Grunt, że zaczepka zadziałała. Pomysł był dobry. Nie do końca moralny, ale dobry. Teraz San Marino wiedziała to i widziała jasno mimo ciemności. Odpowiedziała jakiś syk przez kulę materiału i ponaglana podskakującym pod nią i macającym za nią Bliźniakiem, znalazła oparcie w gołych barkach przed sobą. Ścisnęła je aż paznokcie przecięły skórę, kotwicząc jej ręce w stabilnym chwycie. Mogła tylko sapać przez nos, rozwiewając pojedyncze czarne kosmyki które opadły jej na twarz. Pocałunek Paula był jak sygnał do startu. Zerwała się do gwałtownego galopu, używając jako chabety ciemnoskórego gangera. Podskakiwała i dobijała się do niego z całej siły lejąc na to, że za parę godzin oboje będą sini.

W mroku piwnicy worki trzeszczały i ugniatały się. Któryś nawet się zsunął od tego ludzkiego rodeo co sprawiło też i przesunięcie i moment zachwiania się uczestników tej zabawy. Trójka kochanków zlała się w jeden rytm ciężko dysząc, jęcząc, stękając i pocąc się wspólnie. Latynos zastękał i zazgrzytał zębami gdy paznokcie Mariny wbiły mu się w żywe ciało. Ona sama zareagowała podobnie gdy Paul najwyraźniej miał dość bycia na uboczu i wpakował się bez pytania do zabawy na trzeciego. Pozostała dwójka na chwilę znieruchomiała gdy ten ostrożnie zagłębiał się w San ale gdy to zrobił zabawa w rodeo zaczęła się ponownie. Tym razem jednak w wersji na dwa ognie.

Jęki spod knebla zmieniły się w wycie, szamankę przygięło, ale złamas z tyłu po cwaniacku ją przytrzymał i nie dał się wyrwać. Zabolało, cała trójka znieruchomiała, a potem powoli wrócili do przerwanej czynności. Miałą ochotę udusić wygolonego debila za wpakowanie się tam gdzie go nikt nie zapraszał, ale przy każdym ruchu Latynosa wkurw jej przechodził. Popchnęła go żeby się położył, wypięła kuper do Białasa. Napięta i przepełniona ryczała przez knebel, a ciemność przed oczami pogłębiła się. Była tylko czerń i połączone w jedno ciała.

Mrok pęczniał i potężniał. Wirująca i skacząca plama światła wpadającego przez i tak częściowo zasłonięte okno była gdzieś tam, na krańcu postrzegania wszechświata a i tak fikała jak stroboskop. Był za to ruch, żar, pot i przyjemność. Kumulatywna, zespolona, dzielona i co raz bliższa momentowi kulminacyjnemu. Trzy ciała, połączone w jedno dzieliły ze sobą ten sam moment. Jeden jakby wywołał reakcję domina u pozostałych elementów. Zaczęły się spazmy, wbijanie palców i paznokci w skórę, w ciało, w chropawe worki, w coś co się z nich wysypywało, na przemian zduszone i wyzwolone jęki i oddechy, i tam, wewnątrz, w środku, coś co współdzielili razem, coś gorącego i wilgotnego. I w końcu po tej nagłej burzy przyjemności, jęków, spazmów, ruchów zapanował bezruch i cisza. Jakby mrok piwnicy pochłonął trójkę kochanków. Ale byli tam. Byli tam nadal odczuwający wciąż ten moment bezwolnej błogości. Oddechy i ciała uspokajały się. Paul zaczął rozwiązywać knebel i w końcu znów uwolnił usta San.

Nożówniczka przez pierwsze minuty nie ogarniała co się dookoła dzieje. Rozpłaszczona na klacie Hektora kończyła się trząść i pojękiwać pod nosem. Złapała z ulgą powietrze kiedy zaśliniona szmata opuściła jej usta. Miauczenie wzmogło się w chwili w której najpierw Paul, a potem ten drugi wyszli z niej, co odczuła jako dziwną, opuchnięta i pulsującą pustkę. Gdzieś na krawędziach świadomości przebiegła myśl, że gdyby Nix ją teraz zobaczył pękło by mu serce… ale do kurwy nędzy. To były ich rodzinne sprawy. Trojaczków.
- Ni chuja - wymamrotała przez szczękające zęby - To nie był ostatni taki wyskok.

Obydwaj Bliźniacy też pozwolili sobie na chwilę odpoczynku po tej błyskawicznej i zaskakującej galopadzie. Hektor przyciągnął czule leżącą na nim kobietę i pocałował zaskakująco delikatnie w usta. Zupełnie jakby zapomniał, że przecież jest esencją południowo krwistego maczo. Paul też zaległ obok nich na workach. Grzebał chyba coś w kurtce w której cały czas był aż dogrzebał się do paczki. Z niej z leniwym, upartym mozołem wygrzebał trzy skręty i na moment zrobiło sie trochę jaśniej gdy pstryknął zapalniczką. Ta zaraz zgasła ale do nozdrzy doszło ich dym żarzącego się zioła. Po chwili Białas przesunął się na bok wręczając pozostałej dwójce po skręcie. Też jakoś nie zapomniał by przy okazji nie pocałować San. Długo jednak na zranionym ramieniu nie wytrzymał więc opadł na plecy obok Hektora. Worki tu były jednak trochę krzywe więc i on leżał trochę pod skosem mając za to chyba lepszy widok w na pozostałe dwa żary.

- No. Kurwa było nawet lepiej niż z Viper. - powiedział rozmarzonym głosem Hektor zaciągając się pierwszym buchem.

- No. Musimy to zrobić jeszcze raz. Wiele kurwa razy. Mówię wam kurwa jesteśmy rodzeństwem jednej krwi, nic kurwa nie jest od tego silniejsze. Będziemy razem do końca. I wtedy to kurwa nawet tego Plakatowego mogę strawić i go zostawić w spokoju. - Paul też wydawał się być słodko i rozbrajająco wylewny, pełen miłości do świata w którym nawet widział miejsce dla całego Plakatowego no nawet przy boku San. Choć pewnie nadal wolałby by ją bez Plakatowego.

- No chyba, że on zacznie. - Latynos wskazał żarem skręta na leżącego obok niego Bliźniaka. Tamten mruknął potakująco zaciągając się po raz kolejny. Otuleni aromatem palonego zioła, świeżo zadowoleni i zaspokojeni Bliźniacy wydawali się nawet gotowi odpuścić Nixowi skoro ich trzecia Bliźniaczka widziała sprawy przez ten sam pryzmat co i oni.

- Zrobicie to dla mnie, dacie mu spokój chyba że sam wyleci z pięściami? - wielkoduszność rodzeństwa rozczuliła San Marino. Objęła Paula ramieniem i położyła głowę Hektorowi na klacie. Tego pierwszego głaskała po ramieniu, drugiego po brzuchu i dumała, ale tu nie było nad czym dumać.
- Weekendowe wypady - powiedziała równie leniwym głosem co oni - Rodzinne, bez ogonów. Albo i w tygodniu. Co najmniej raz na tydzień. Obrobicie mnie bez dodatkowej pomocy. Było zajebiście - westchnęła rozmarzona, zaciągając się zatkniętym między wargi fajkiem. - Lubicie wiązanie?

Atmosfera rozczulających emocji jaką odczuwała Bliźniaczka chyba udzieliła się też i Bliźniakom. Też wydawali się skorzy do śmiechu i radości. Zwłaszcza jak San Marino sypała świetnymi pomysłami jak z rękawa, jednym za drugim. Po części widziała po części wyczuwała ich uśmiechy i zadowolone kiwanie głową. Paul ujął jej dłoń i pocałował. Hektor który miał w zasięgu jej piersi zaczął sunąć kciukiem po ich boku wystającym między jej a jego torsem.
- No. Dogadamy się. - mruknął z zadowoleniem Latynos wydmuchując ziłowy dym.

- Wiązanie? Jasne San. Wiązanie jest w pytę. - pokiwał głową Paul uśmiechając się jakby już miał przed oczami tą scenkę.

- Z Plakatowym spoko. Jak jest jak teraz i ma tak być to wiesz Marina my mu nic nie teges. No chyba, że sam zacznie albo powiesz, że ma być mu jakiś teges. - Hektor zgodził się z propozycją szamanki leżącej na nim i wciąż leniwie bawił się wystającym kawałkiem piersi.

- Spoko. Możemy mu odpuścić. - Paul też wydawał się być u szczytu ugodowości.

- No chyba, że podpadnie Guido i Guido będzie kazał zrobić mu teges. - żar fajki Hektora nagle znieruchomiał tak samo jak jego kciuk na piersi Mariny. Paul też nagle zamarł i przez chwilę znieruchomiał. Guido. I szef i kumpel. Przyjaciel. A coś raczej jasne było od wczorajszej nocy jakie relacje łączą jego i młodego Pazura. Obaj Bliźniacy znieruchomieli i zamilkli gdy myśleli o takim scenariuszu.

- No jak Guido będzie kazał zrobić mu teges to się zrobi chujowo. - powiedział poważnie Paul wiedząc aż za dobrze co znaczył rozkaz Guido w bandzie.

- Zrobi się chujowo w chuj. - zgodził się równie poważnie Latynos biorąc w końcu macha ze swojego skręta. - Ale Marina jest naszą siostrą krwi. krew nie woda. - powiedział wydmuchując gandziowy dym w piwniczną ciemność.

- No. Trzeba będzie coś wymyślić. Ale będzie chujowo w chuj. - zgodził się Paul też biorąc kolejnego bucha.

- Ale kurwa widzisz Marina? Lepiej go pilnuj tego swojego Plakatowego bo sama widzisz jak się może chujowo narobić. - Hektor uniósł głowę jakby próbował przeniknąć ciemność i spojrzeć leżącej na nim kobiecie w oczy co w tych warunkach miało raczej symboliczne znaczenie.

- Będę go pilnować - obiecała szczerze poruszona. Chcieli kombinować żeby pomóc Ślicznemu nawet w sytuacji kiedy Guido wyda rozkaz. Coś mokrego zapiekło ją w kącikach oczu, pewnie przez ten dym. Przetarła twarz i dodała - Pogadam z Plamą, poproszę… ona umie mówić. Może coś wymyśli żeby szef nie był taki na niego cięty. Nakładkę mu… Nixowi… że ma nie szukać dymu na siłę i nie prowokować, bo pociągnie mnie za sobą. Przecież was w chujowiźnie nie zostawię. Jak coś pierdolnie to razem w tym wylądujemy. On zawsze taki jest? Guido.

- Jasne. Po prostu niech nie fika. - skinął czarną głową Latynos i opuścił ją z powrotem na worki przez chwilę sufitując mrok i zaciągając się kolejnym buchem.

- Zależy o co pytasz. - Paul zdecydował się odpowiedzieć na pytanie o szefa bandy. - Jak coś uważa, że jest jego to jest jego. Zawsze gorączki dostaje jak ktoś mu w tym bruździ. Ale jak jest jego to i dba o to. Jak robisz dla niego cokolwiek okey wymaga. Ale też i słucha. Możesz być takim cieniasem jak Billy Bob i masz coś możesz iść do Guido. Dlatego go wszyscy lubią. Jak jesteś z nim to wiesz, że cię nie zostawi. - zaczął opowiadać w ciemnościach Paul a właściwie jego głos.

- No a Plakatowy mu nabruździł. Też bym sie wkurwił za taki numer. Tak wleźć komuś w rejon, w sam środek, i sprzątnąć kobietę sprzed nosa. Wkurwiające w chuj. No i kurwa przy wszystkich. Jakbyś w nocy nie powiedziała, że jest twoim facetem no i Brzytewka się za nim nie wstawiła to by go Guido obskoczył. A jakby sam coś durnego zrobił to by go załatwił. - głos Latynosa przenicował kolejny buch i dopowiedział swoje.

- Poszło o Brzytewkę. Bo jeszcze jakąś tam laskę to chuj. Pewnie by go tak nie żarło. No ale Plakatowy powinął samą Brzytewkę. A nie widziałem by za jakąś laską Guido tak latał jak za brzytewką. A w końcu on je zmienia co tydzień, miesiąc czy kwartał w po prawdzie to brał jaką chciał a i tak same mu się pchały. No ale z Brzytewką jest inaczej. Ale ona jest inna. - głos białasowego Bliźniaka przejął pałeczkę też obficie zraszając ją chmurą zielskowego dymu.

- No. Teraz pewnie Guido żałuje, że wczoraj go nie rozwalił. Ale ten Plakatowy też jest inny. Widać, że nikt od nas. I swoje wie. To też wkurwia. No i rzuca się. W sumie jak oni we dwóch zostaną jak teraz razem to zostanie tylko jeden. To sie nie kalkuluje. Najlepiej to by ten Plakatowy nie pętał się pod okiem Guido. Bo widać, że oni mają spięcia ku sobie. To kwestia czasu aż coś pierdolnie między nimi. - ciemnoskóry Bliźniak pokręcił głową raczej chyba nie widząc nadziei na pokojową wspólnej egzystencji tych dwóch.

- Guido pewnie wróci do Schronu w końcu. To lepiej by ten Plakatowy został tutaj albo gdzieś tam pojechał w przeciwną. Ale póki jesteśmy tutaj to jakoś no trzeba ich pilnować. Oddzielać czy co. Będzie ciężko jak obaj jadą na te kutry. Ty idziesz do Nowojorów. A my zostajemy tutaj. - wygolony Bliźniak zafrapował się gdy podsumował na głos ich przydział ról jaki im wypadł w udziale na najbliższe godziny.

- No ale pamiętaj Marina. Guido musi mieć powód by kogoś kazać stentegować. Ktoś mu musi dać ten powód. Za same nielubienie to nie pamiętam by kogoś nam kazał stentegowąć. Dopiero jak ktoś mu robi koło pióra. No albo nam wszystkim. Inaczej to zobacz nawet ten Dalton. Przecież nie przeżyłby zimy za to co stało się z Custerem i jego ludźmi. Z Plakatowym też tak pewnie będzie. Zwłaszcza jak coś z Brzytewką by znowu wyszło. Drugi raz to mu Guido na pewno nie daruje. - Latynos znów uniósł głowę by podkreślić ten fakt. Wskazał też go dodatkowo machając żarem ze skręta.

- A co niby ma wyjść z Brzytewką i Ślicznym? Lubią się, kumplują. Jest dla niego miła, a on jest miły dla niej. - San Marino syknęła, wypluwając wypalonego faja na ziemię - To nie Śliczny ją powinął, tylko jej stary. On wydał rozkaz, a Śliczny go wykonał. Niech się szef gryzie z jej starym… dobra no, wlazł i ją powinął - westchnęła i powoli się podniosła, w przelocie całując obu degeneratów w usta - A teraz obaj lezą razem i nie będzie nikogo żeby ich rozdzielać. Chyba że Plama, ona idzie z nimi? Dawajta, zbieramy się póki nikt nie przylazł.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 16-04-2017, 21:52   #555
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
- Wiesz, nie sądzę by Guido to robiło różnicę. Coś wywinął jemu, zwłaszcza z Brzytewką to pewnie stenteguje ich obydwu. - pet Latynosa poszybował złotym łukiem i rozbił się gdzieś pewnie o ścianę po czym jego resztki spadły na dół niknąć pochłonięte przez mrok. Hektor zaczął się podnosić i zawahał się pewnie mając kłopot po ciemku skompletować swoje ubranie. Zaczął więc stękać gdy znów musiał pokonać opór kontuzjowaną przez chebańskiego szeryfa nogi po czym zaczął od nałożenia spodni które wciąż miał na kostkach więc nie musiał ich szukać.

- Wiesz to jak u nas jak jakiś ważniak wyśle na nas swoich ludzi. No najpierw kasujemy tych co się nam wpieprzyli w rewir. Ale gdy już skończymy bierzemy się za tego co ich wysłał. Tyle, że wiesz oni najczęściej są na swoich rewirach więc trochę zabawy jest. Ale no nie odpuszczamy nikomu. Guido nikomu nie odpuszcza. Więc jakby coś wyszło teraz pewnie teraz też by tak było. - powiedział Paul też podniósł się do pozycji siedzącej a potem wstał. Miał chyba najmniej do ubierania bo był najmniej rozebrany z tej całej trójki. Górę nadal miał na sobie a spodnie miał w zasięgu ręki. Choć za to zapinać je jedną dłonią było mu dłużej. Stękał i przedzierał się w stronę piwnicznego okienka pewnie by sięgnąć po kurtkę kumpla i zrobić trochę więcej światła przy okazji.

- Kurwa gdzie jest moja koszulka? - wymamrotał głos Latynosa ale szybko stracił cierpliwość i sądząc po odgłosach wymacał zapalniczkę i próbował ją odpalić.

- Kurwa gdzie moje gacie? - zawtórowała mu kobieta, macając na oślep za ciuchami - Weźcie poświećcie… dalej się nie dało moich łachów porozrzucać? Złamasy - burknęła z pretensją. Już wiedziała że będzie chodzić okrakiem, a jutro nie usiądzie - Już ja go przypilnuje żeby się trzymał od Plamy z daleka, ani sam z nią nie łaził nigdzie… i wiecie. Może szef nie odpuszcza, ale jak tak lata za tą małą to nie wydaje mi się żeby miał w planach wycinanie jej staremu brzydkiego numeru, zapłakałaby się pewnie i zagadała na śmierć. No i pewnie teraz już po ptokach. Jak się hajtną to zostanie przy szefie. Rewers jej nigdzie nie podwinie, bo jemu by się zapłakała na śmierć i zagadała że tęskni, chce wracać i się martwi - prychnęła, znajdując spodnie. Dobry początek.

Latynos w końcu uruchomił zapalniczkę i zrobiło się jaśniej. Paul też chyba uporał się ze swoimi spodniami i zgarnął kurtkę kumpla więc znowu sie rozjaśniło. Teraz i Czacha dostrzegła coś co w półmroku było chyba jej majtkami. Pewnie wypadły przy rzucie i leżały niedaleko spodni.

- No jedna rodzina teraz. No i lepiej by tak zostało. Lepiej by nie trzeba było nikogo z nich tentegować ani nic. Tak tylko ci mówimy, bo jesteś naszą siostrą nie? - powiedział Białas przeciskając się z powrotem do głównej części pomieszczenia i obejmując San ramieniem, przyciskając do siebie i całując ją raz jeszcze. Ale tym razem w policzek jakby naprawdę był jej rodzonym bratem. Zaraz jednak cisnął kurtką Latynosa w jej właściciela dziwnym zbiegiem okoliczności trafiając go nią w głowę co wywołało jego kwękania i protesty.

- Kurwa przestań się wydurniać bo ci wpierdolę! - syknął zdenerwowany czarnowłosy Bliźniak. - A w ogóle otwieraj to gówno! - dodał ze złością wskazując na zamknięte dotąd drzwi.

Nożowniczka parsknęła, widząc jak znowu zaczynają sobie skakać do oczu. Przez pare minut robili coś wspólnie, ale czar prysł i znowu zaczęła się odwieczna wojna bez początku i końca.
- Wiem, dzięki. Złamasy - podsumowała krótko, dopinają ostatnie sprzączki i napy.


Łazienka weterynarz była przestronna, jasna i czysta do tego stopnia, że San Marino obawiała się dotknąć czegokolwiek, żeby tego nie pobrudzić. Duże prostokątne pomieszczenie zajmowała w większości balia, szafka z ręcznikami i toaletka z pękniętym u góry lustrem i masą drobiazgów na blacie. Drewnianą podłogę wyłożono starym dywanem, na parapecie piętrzyły się stertą babskie pierdoły. Była nawet brzytwa i pędzelek do golenia, ale ich Kate chyba nie używała - wskazywała na to pokrywa z kurzu.
- Dobra - nożowniczka zazezowała na niskiego rudzielca, stojącego w progu - zajmę się wodą, na podwórku widziałam studnię. Tweety! - wydarła mordę w głąb domu - Cho no! Potrzebujemy pomocy z paroma pierdołami!

- W takim razie przyniosę ubrania z góry - lekarka uśmiechnęła się, maskując kaszlnięciem nagłą ulgę. Dźwiganie ciężkich wiader z wodą należało definitywnie do zajęć średnio przez nią lubianych. Szybko więc znalazła sobie inną misję, dyplomatycznie przejmując rolę doręczyciela dóbr tekstylnych. Naraz drgnęła i podeszła do okna, wyglądając przez mokrą szybę - Widziałam kiedyś… w gazecie sprzed wojny kolekcje ślubne Versace… takiej firmy zajmującej się niegdyś produkowaniem, między innymi, ekskluzywnych ubrań. Co prawda na biżuterię nei ma co liczyć, ale kwiaty powinno dać się zorganizować. Co to za ślub bez kwiatów? - uśmiechnęła się delikatnie.

Blondynka przywabiona krzykiem San Marino spotkała ją na podwórku. Pewnie znów coś grzebała w vanie bo gdy podchodziła wycierała dłonie w jakaś ścierkę.
- Co jest? - zapytała kierowca patrząc z zaciekawieniem na usmarowaną błotem Czachę. Gdy okazało się, że chodzi o wodę, przebieranie a gdy wyszła jeszcze na zewnątrz Alice to i kwiaty będąca do tej pory chyba niezbyt wesoła Tweety nawet się rozpogodziła. - Chcecie nagrzać wodę? A to ja mam coś. - uśmiechnęła się do obydwu przyszłych panien młodych i wróciła raźno do czarnego vana. Przeparkowała go znacznie bliżej domu niż stał dotychczas. Nie dało się nie zauważyć, że pojazd charczał i krztusił się jak nigdy dotąd przynajmniej San Marino nie widziała by Tweet miała z nim takie kłopoty. Pomysł mechanik okazał się akurat gdy szamanka wlewała pierwsze wiadro zimnej jeszcze wody do balii. Blondyna uchyliła okno na tyle by podłączona do samochodu grzałka mogła przecisnąć się kablem.
Na dwie pary rąk i wiader praca z napełnianiem balii wodą szła całkiem szybko. No i we dwie było znacznie raźniej i weselej. Tweety zdawała się być całkowicie pochłonięta nastrojem ślubnej imprezy i być w świetnym humorze. Gdy zobaczyła zaś przygotowane ubrania i stroje jakie miały obie przyszłe panny młode pisnęła z zachwytu. Albo zazdrości. W każdym razie i tak wyglądało to zabawnie i pociesznie.

Brzytewka miała trochę trudności ze znalezieniem jakichkolwiek kwiatów. Przynajmniej te typowo farmerskie zaplecze podwórka było skrajnie ubogie pod tym względem. Ale gdy w poszukiwaniu przeszła dalej, bliżej płotu znalazła kępki bratków. Całkiem ładne i kolorowe. Wśród częściowo też zdziczałej trawy znalazła jakieś inne blade, stokrotkopodobne kwiatki, niskie i drobne. Doszła chyba też do pogranicza strefy patrolowanej przez Runnerów bo widziała dwóch ludzi w skórzanych kurtkach z bronią w dłoniach choć dość swobodnych pozach. Palili papierosy i chyba gadali ze sobą oddaleni od niej ze trzydzieści kroków dalej. Machnęli jej przyjaźnie dłonią ale krzyczeć do niej chyba im się nie chciało.

Lekarka pomachała im wesoło, wracając jednak do poszukiwań. Blisko domu ziemie zadeptano, zmieniając podwórko w jedną wielką, błotnistą kałużę. Lepiej sprawa miała się w dalszych rejonach gospodarstwa. W soczyście zielonej, wiosennej trawie tu i tam dostrzegała pojedyncze okazy bellis, hyacinthus, oraz convallaria majalis… choć już na pierwszy rzut oka różniły się od tego co lekarka znała. Ilość płatków, kształt kielicha… ewolucja wspomagana promieniowaniem nie próżnowała przez ostatnie dwie dekady. Jedno się jednak nie zmieniło - wciąż pozostawały pełne uroku, gracji, zaś patrzenie na nie z miejsca poprawiało humor. Dziewczyna zrywała je więc, układając powoli w dwa bukiety. Gdzieś przy stercie obrośniętych mchem kamieni upolowała nawet kilka sztuk gladiusów, a to tylko dlatego, że nie uciekały i nie musiała ich gonić. Łapała się na tym, że szeroki uśmiech nie schodzi jej z twarzy, a pochylając się po kolejne rośliny nuci pod nosem. Poszukiwania zakończyła przy krzaku dzikiej róży, jej kwiatostany również dokładając do zebranych skarbów. Żałowała pośpiechu… zajmowanie czymś innym niż składanie ofiar bezsensownych wojen pozwalało złapać oddech, uspokajało przemęczony mózg. Czasu niestety nie zostało za wiele, więc chcąc nie chcąc, skierowała się na powrót do domu, machając stróżującej parze na pożegnanie.

W tym czasie Otero z ulgą pozbyła się sztywnych od błota ciuchów, ochlapując się wstępnie w zimnej jeszcze wodzie. Pozbyła się zabrudzeń z twarzy, zmyła pozostałości po Nixie i Bliźniakach. Najwięcej roboty miała z włosami, które zwykle niezwiązane i żyjące własnym życiem, czochrały się i kołtuniły jak tylko chciały.
- Kurrrrrwa no, ja jebie. No po chuja mi to, Tweety, no? Żebym się dla tego złamasa kąpała… ja pierdolę - burczała do blondyny, pasmo po paśmie rozczesując długie aż za tyłek kłaki. - I jeszcze się pomalować trzeba jak człowiek i nikogo nie straszyć… i noży przecież nie wezmę i nie schowam pod tym krótkim łachem… a widziałaś te pantofle? Kopniesz takim to frajer nic nie poczuje no… - nadawała w najlepsze, zwalając zdenerwowanie na ziemskie problemy.

- Oj nie marudź! Takie coś nie jest przecież codziennie! I zobaczysz będziesz wglądała ślicznie! - Tweety trochę ofuknęła szamankę ale jednak jakoś tak nadal dominował w niej radosny i podniosły nastrój, że nie mogła się naprawdę złościć czy gniewać na czarnowłosą kobietę. Blondyna stanęła za plecami nożowniczki i pomagała jej doprowadzić do porządku jej długie, czarne pasma zakrywające plecy. - Poza tym sama pomyśl. Ślub. No i panna młoda tak na biało. Przecież to takie trochę czarodziejskie prawie. Zobaczysz, nikt nie będzie wam chciał nic zrobić. - przekonywała z żarem i wesołością blond kierowca - mechanik. Wkrótce przerwało im pukanie do drzwi i okazało się, że Brzytewka wróciła i to nie z pustymi rękami. Tweety wydawała się być już w ogóle wniebowzięta gdy zobaczyła te wszystkie kwiaty. Szybko udało im się zorganizować jakieś wiadro z zimną wodą na te kwiaty.

- Nam nie, ale Nixowi? - Emily burczała dalej, ale jakby mniej pretensjonalnie. Narzekała dla narzekania, nie wychodząc myślami nigdzie dalej. Ślub, hajtała się z typem którego znała od wczoraj. Popatrzyła na blondynę poważnie - Dobra no… jakoś to będzie. Ale jakby co to miej gdzieś pompkę pod ręką, dobrze? Bo ten… będziesz, no nie? Przyjdziesz? Z Leninem - podniosła się i odwróciła do drzwi. Na widok kwiatów zrobiło się jej... dziwnie, ale z tych miłych “dziwnie”.
- Ładne… - przyznała, podchodząc i zagłębiając rękę wśród płatków i liści - No czekałyśmy aż przyjdziesz. Woda jest ciepła - dla potwierdzenia słów zrzuciła z siebie resztę ciuchów i wskoczyła do balii, rozchlapując wodę.

- Co prawda nie mamy spinek z cyrkoniami, ani innej biżuterii, ale hm - lekarka parsknęła, odkładając bukiet na stolik i zabrała się za wypakowywanie z opakowania - Lakieru do włosów też brakuje… a nie czekaj, coś jest - zmitygowała się spoglądając na toaletkę - Niestety prostownicy i lokówki wciąż nie ma - westchnęła, składając ubrania w kostkę - Zapleciemy ci włosy, wpleciemy kwiaty i też będzie pięknie. - Uśmiechnęła się na koniec, wchodząc powoli do wanny.

- No chyba nikt nie będzie na ślubie się strzelał, nie? - sądząc z uniesienia brwi blondyna chyba uważała pytanie za nie wymagające odpowiedzi. - No poza tym Guido przecież się wszystkim zajmie. On umie takie rzeczy robić. No i przecież ci z Nowego Jorku mają dać księdza. No to jak dadzą to chyba nie będą strzelać do swojego księdza, nie? A też będzie na tym ślubie. - mechanik po kolei wymieniała kolejne powodu dla których była taką optymistką w tej sprawie. - I no pewnie, że będę. Obraziłabym się na was jakbyście mnie ni nie zaprosiły. Zwłaszcza ty! - Tweety wskazała palcem na siedzącą w balii San Marino z którą przecież przejechały niezły kawałek ZSA razem z Leninem i ciemniejącą za oknem furgonetką.
- Jak cię to uspokoi to gdzieś tam będę miała strzelbę na wszelki wypadek. - zaśmiała się wesoło chyba nie traktując tej potrzeby za konieczną ale na fali optymizmu i dobroci serca była skłonna ulec nawet takiemu życzeniu panny młodej.

- A chuj ich tam wie co wymyślą. Lepiej być przygotowanym, no nie? - nożowniczka zaśmiała się, kończąc szorować nogi kawałkiem gąbki. Rozczesane kłaki trzymała poza krawędzią michy, bo po co dwa razy robić tą samą robotę? Mokra czarna fala ciążyła jej bardziej niż zwykle, ale gdy wyschnie przestanie stanowić problem.
- No wkurwiła byś nas, a zwłaszcza mnie. Jakbyś nie przyszła - wycelowała paluchem w blondynę i wstała cały czas rechocząc. - Brzytewka widziałam że ty umiesz robić warkocze. Weź mi to kurwa zapleć żeby się nie majtało jak pojebane i ten… no żeby się Nixowi spodobało - doburczała czerwona jak dusza Lenina. Wrzuciła kieckę na grzbiet i westchnęła. No krótka, sięgała znacznie powyżej połowy uda, ale była biała i czysta.
- Lekkie to… przed niczym nie obroni. Ani przed kulą, ani przed nożem… ja jebie. - splunęłą na szybę. Coś zostawianie flegmy w domu Chebanki sprawiało jej radość - Ciekawe jak to jest móc nosić takie łachy na co dzień. Bez pancerzy, bez gnatów. Kiecka, gacie i buty… i to wszystko. - pokręciła głową na podobną niedorzeczność. No bo jak to tak - wyjść gdzieś bez chociaż głupiego noża? Albo glocka skitranego w nogawce?

- Wygodnie - Savage odpowiedziała z nagłą nostalgią, spoglądając za okno. Czas bez wojen, przemocy i ciągłej walki, gdy ludzie nie musieli co krok obawiać się o swoje życia, a obroną zajmowały się specjalistyczne służby, choćby policja lub wojsko - Tutaj w Cheb zwykle jest bezpiecznie. Myślę, że skoro zostajemy, będziesz miała okazję sama się przekonać jak to jest - rzuciła optymistycznie, kończąc spłukiwać szampon. Pomacała na ślepo za ręcznikiem i dopiero w jego towarzystwie wstała na róne nogi, zawczasu się nim owijając. Starała się nie przypatrywać nachalnie okrutnie popalonym plecom Emily, nie wypadało.
- Rękawiczki i żakiet są na tamtej kupce - pokazała brodą na białą górkę materiału przy lustrze. Uśmiechnęła się szeroko słysząc fragment o fryzurze - Oczywiście! Będzie zachwycony, zobaczysz - zakończyła, łapiąc w dłonie część kwiatów, grzebień i puszkę lakieru. - Usiądź na stołku, tym przy oknie… i proszę, nie pluj tu na wszystko. Potem przez przypadek się o to otrzesz… szkoda brudzić takie ładne ubrania.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 17-04-2017, 07:27   #556
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 72

Wyspa; centrum; las; Dzień 8 - przedpołudnie; słonecznie; ziąb.




Will z Vegas



Will czuł się zdecydowanie przeciążony. Był pewny, że nie został stworzony do takich marszów z tym całym szpejem na sobie. Nie dość, że musiał zmagać się na każdym kroku z ciężarem który go gniótł od góry to jeszcze przedzieranie się na przełaj po tym leśnym błocie, butwiejących liściach, omijanie krzaków, opędzanie się od latających chmarami insektów które potrafiły z nienacka trafić prosto w twarz łącznie dawało się odczuć cwaniakowi z Vegas we znaki.


Do tego na Schroniarzach spoczywał obowiązek wskazywania drogi a cwaniak z Miasta Neonów bardzo prędko stracił orientację gdzie właściwie są. Najczęściej szli w cieniu bo Słońce miało problemy przebić się przez warstwę mlodych liści na drzewach. Te co prawda właśnie były młode więc pewnie jak urosnął zrobi się jeszcze gęsciej ale na przyzwyczajenia kogoś z Vegas i otwartych przestrzeni pustyni to było stanowczo za gęsto i za ciemno. Nie było też żadnych punktów orientacyjnych bo drzewa wszystko zasłaniały a te wyglądały tak samo gdziekolwiek by nie spojrzeli.




Na oko Will’a Kelly też chyba nie czuła się zbyt pewnie w roli przewodnika. Rozglądała się w skupieniu po tej leśnej okolicy i spojrzenie robiło jej się z każdą kolejnym kwadransem bardziej ponure. Runnerzy zaś którzy wydawali się być zawodowo zblazowani i niepoważni, do tego hałaśliwi i wiecznie jarający te swoje szlugi gdy weszli w las zrobili się zaskakująco cisi i uważni. Szli w milczeniu, porozumiewali się rzadko i jak już to szeptem. Nawet szlugów żaden z nich nie palił. Co jakiś czas przystawali i patrzyli na Schroniarzy którędy mają iść. Nie wyglądało by zorientowali się, że Schroniarze to ich tak obecnie prowadzą na słowo honoru z tym, że wiedzą gdzie iść. Albo jeśli się skapnęli to przynajmniej na razie nie robili z tego problemów. Na ile by im starczyło cierpliwości tego jednak Schroniarze nie wiedzieli. Na razie wciąż byli chyba dość blisko Centrum więc nie zaszli pewnie nawet z połowy trasy. Kelly powiedziała tyle, że jak dotrą do strumyka albo trzech stawów to już dalej będzie łatwo dotrzeć do lotniska nawet nie korzystając z drogi. Runnerzy przyjęli to za dobrą monetę choć Will dostrzegał drugie dno wypowiedzi jeśli Kelly też niezbyt mocna się czuła w łażeniu po lesie. Wtedy pewnie z tym, że łatwo to pewnie chodziło jej, że po tych stawach i strumykach łatwo będzie odnaleźć te lotnisko.


Zdołali już sporo oddalić się od Centrum gdy zrobiło się bardzo nagle, bardzo nerwowo. Runnerzy nagle przywarli za pniami drzew, przykucnęli w krzakach, zalegli za przewalonymi drzwiami i wycelowali broń gdzieś w las. Will zareagował po chwili wahania choć jeszcze nie bardzo wiedział przeciw czemu ragują. Kelly może i zareagowała razem z Runnerami ale pechowo w krzaki które wybrała za kryjówkę coś trzasnęło pod jej butem. Will nie był pewny czy tylko on to tak słyszał czy tylko mu się tak wydawało by był chyba najbliżej ciemnowłosej najemniczki.


To co zaalarmowało Runnerów objawilo sie ledwo moment później. Nie dalej niż kilkadziesiąt metrów od ich grupki dało się zauważyć jakieś nienaturalnie poruszajace się krzaki. Zupełnie jakby ktoś właśnie tam je potrącił czy się schował. Cano położył palec na ustach nakazując Schroniarzom ciszę. Potem powoli tą samą dłonią wskazał jakśi kierunek. Will po chwili zlokalizował w tamtym rejone głowę w hełmie, górę ramion w panterkowym mundurze w rozwidleniu drzewa za jakim miały całkiem dobrą osłonę przed ostrzałem z ich strony. I karabin wymierzony w ich stronę. Wiosenny las nagle wydawał się być przytłaczająco głośny, latające insekty pacały bez sensu i o ludzi i o drzewa i ich gałęzie a dwie grupki ludzi oddzielone o jakieś pół setki kroków od siebie wiedziały już o swoim istnieniu, celując mniej więcej w miejsce tych drugich i próbując przeniknąć leśny gąszcz gorączkowo zastanawiając się co teraz będzie i co zrobią ci drudzy.




Cheb; rejon centralny; most; Dzień 8 - przedpołudnie; słonecznie; ziąb.





Alice Savage



- To miał być ugodowy i ustępliwy Guido? - Pazur wskazał kciukiem na dom z którego obydwoje przed chwilą wyszli. - A ta ugoda i ustępstwo to w którym momencie były? Bo chyba przegapiłem. W tym, że nie wyskoczył do mnie z nożem i pistoletem? - najemnik w czapce prychnął najwyraźniej zupełnie inaczej widząc takie terminy jak “ugodowość” i “ustępstwa” niż Guido i najwyraźniej Alice. Widziała, choć starał się to ukryć wodząc spojrzeniem gdzieś po domu, pod swoje buty, czy zdrapując paznokciem jakąś drobinę z karoserii terenówki. Widziała po ruchomych nozdrzach, zaciśniętych szczękach i skokach brwi do góry na dół gdy poruszała jakiś chyba szczególnie drażniący go wątek. Jej interpretacja i ocena sytuacji na linii konfliktu najemnika z mafiozem najwyraźniej trafiała do niego w minimalnym stopniu jeśli już ale w większości po prostu się z nią nie zgadzał. Czuła, że jeśli coś drastycznie się nie zmieni w tym ich trójkącie a z San Marino to czworokącie to będą się z Nixem oddalać od siebie jeśli ona będzie wiecznie tłumaczyć i wybielać poczynania i zachowane Guido. Przy optymistycznym wariancie, że wszyscy mieliby jakąś na tyle długą przyszłość by się tym martwić. Guido i Nix mieli w końcu ruszać na te kutry. San Marino czy jak ją Guido przechrzcił, Czacha, miała iść na wymianę do obozu NYA. Ona sama miała zostać ogólnie “tutaj” co wydawało się być najbezpieczniejsze. Ale przecież parę dni temu Pazury wyrwali ją z samego centrum obozu Runnerów a samy porwali rodzinę Saxtonów z centrum Cheb. I też miało być bezpiecznie.


Dopiero na końcu gdy go objęła i wspomniała o ślubie postawa i twarz Nixa złagodniała. Znów stał się takim jakim pamiętała go sprzed doby czy dwóch, troskliwym, uśmiechniętym i przyjaznym. Też ją przytulił do siebie i uśmiechnął się wreszcie. - - No pewnie. W końcu to nasz wielki dzień nie? Nie przejmuj się Alice jak się to na pewno wszystko ułoży. - powiedział w przypływie optymizmu i nadziei.



San Marino



Runnerzy mieli takie powiedzenie: “dać czadu”. No i gdy dwie ubrane na biało Runnerki wyszły w końcu z łazienki Kate to właśnie reakcje zebranych na parterze ludzi właśnie jasno mówiła, że dziewczyny “dały czadu”. Bo gdy wyszły najpierw w pierwszej chwili chyba zamurowało tych co stali najbliżej. Potem te zaskoczenie, szepty, mruknięcia, gwizdnięcia rozlało się jak kręgi po wodzie albo pożar po stepie. W końcu obydwie kobiety i ta czerwono i czarnowłosa wyszły odziane na biało gdy zazwyczaj one jak i większość Runnerów preferowała czernie i szturmówki obwieszone różną pstrokatą zbieraniną naszywek, piór, korali i amuletów. No i noży. Skoro mówiło się o stylu ubierania się Runnerów nie można było zapomnieć o nożach. Teraz zaś obydwie kobiety nie miały na sobie żadnego noża ani właściwie żadnego uzbrojenia jeśli nie liczyć bukietów z polnych kwiatów.


W końcu jednak stupor został przełamany przez wesołe, pełne entuzjazmu gwizdy, okrzyki, przyjacielskie kpiny i roześmiane gęby. Całe jednak morze głów i okrzyków dość szybko przekierowało się uwagą i wyczekiwaniem w jednym kierunku. Ku czarnowłosemu mężczyźnie w czarnej skórzanej kurtce który dotąd siedział przy piecu z Bliźniakami rozmawiając o czymś. Między kobietami odzianymi na biało a piecem na którym siedział w jakiś naturalny sposób wytworzyła się wolna do przejścia ścieżka. Wszyscy czekali jak zareaguje szef bandy.


Szef bandy wstał nonszalancko pstrykając petem. Zupełnie jakby co dzień uczestniczył w podobnych wydarzeniach. Wyszczerzył się radośnie i Alice mogła złowić te wilcze spojrzenie w swoich zielonych oczach. Szedł niespiesznym, pewnym siebie krokiem gotów zgarnąć co mu się słusznie należy i do tego chce być przez niego wzięte. Pewnie chciał coś bezczelnego powiedzieć bo już otwierał usta. Ale wówczas droga do Alice nagle została zakorkowana przez żywą górę. Alice i Emily nie widziały w tym momencie twarzy Guido bo olbrzymie plecy łysego giganta skutecznie barykadowały tak przejście jak i widok. - Po ślubie. Cokolwiek kombinujesz po ślubie. - powiedział spokojnie Tony ze swoich wysokości co brzmiało tak poważnie jak deal czy obietnica. Guido żachnął się niezadowolony, jak zawsze gdy odkrywał jakąś przeszkodę na swojej drodze. Ostatecznie ze względu na wyjątkowe okoliczności postanowił chyba jednak ustąpić.


Tony odwrócił się do niego plecami i uśmiechnął się minimalnie, bardziej śmiejac się samymi oczami niż grymasem twarzy. Podszedł do obydwu panien młodych tak, że musiały się rozstąpić by zrobić mu miejsce. Wyciągnął swoje ramię w stronę Alice dając jej się chwycić i objąć. Potem pytająco spojrzał wdół na San Marino również jej użyczając swojego ramienia. W końcu jej ojciec nie mógł dopełnić tej tradycji więc chyba olbrzymi Pazur był gotów pełnić tą tradycję jako zastępstwo.


Nixa znaleźli właściwie na samym końcu. Tony torując sobie drogę razem z kobietami w bieli sunął jakby na czele pochodu czarno - pstrokatego tłumu gangerów. Gdy otworzyli drzwi wejściowe zobaczyli młodszego Pazura. Ten wydawał się być kompletnie nieprzygotowany na takie spotkanie. Zaczynając od tego, że stał tyłem do drzwi, przy otwartych drzwiach Land Rovera, w samych spodniach i podkoszulku i grzebał coś w jakimś pojemniku. Odwrócił głowę w stronę dźwięku otwieranych drzwi raczej dlatego, że usłyszał jak ktoś je otwiera. Bo stał tak przez moment z tylko przekręconą głową w pewnie niewygodnej pozycji i wyrazem kompletnego zaskoczenia na twarzy. W końcu nawet odwrócił się w całości frontem ale dalej zaskoczenie było chyba kompletne.


- Eee… Emi? - wyjąkał w końcu oblizując nerwowo wargi i patrząc to na Alice, to na szefa ale głównie i najwięcej na Emi. Widział ją w pancerzu, w błocie, w szronie, i bez niczego ale w takim białym zestawie to chyba kompletnie się nie spodziewał na niej zobaczyć. - O rany, Emi… - wyjąkał w końcu Pazur chyba próbując przełamać stupor i powiedzieć cokolwiek.


- To jest ten moment Nix kiedy wypada kobiecie powiedzieć, że wygląda oszałamiająco. Zwłaszcza oficerowi. - podpowiedział mu z uprzejmym tonem starszy stopniem Pazur patrząc na byłego podwładnego. Stojący za główna trójką gangerzy pewnie nie widzieli za dużo ale wystarczająco dużo słyszeli, że roześmiali się złośliwie widząc zmieszanie niezbyt lubianego przez siebie najemnika.


- Tak! No tak! - Nix jakby przełamał się wreszcie i zmrużył oczy jakby szukał odpowiedniego słowa. W końcu podniósł wzrok i podszedł te parę kroków do Emily zatrzymując się o krok przed nią. - Wyglądasz tak seraficznie jak nie z tego świata Emi. Prześlicznie. - uśmiechnął się w końcu już tylko do swojej panny młodej. Tony pokiwał głową ale wyglądał na trochę zaskoczonego doborem komplementu użytego przez Nixa.


- Dobrze. A teraz czas ruszać na tą ceremonię. Guido weźmiemy twoją trzynastkę. - dowódca Pazurów bardziej poinformował niż spytał mafioza o zgodę wskazując wymownym gestem na wystający zza rogu przód transportera.


- Dobra, zawiozę was. - Guido coś musiał być w świetnym humorze skoro tak łatwo zgadzał się z czyimiś słowami. Ponieważ Tony z dziewczynami blokowali nadal wyjście otworzył okno i przeskoczył niski parapet wesoło kicając po stronie chodnika. W jego ślad poszła część Runnerów.


- Spokojnie Guido ja zawiozę nasze damy. - opowiedział Tony i bez ostrzeżenia złapał Alice w dłonie, podniósł do góry i zaczął nieść ponad błotem do zaparkowanej gąsienicówki. Nix nie chciał być chyba gorszy bo złapał Emily i również przeniósł ją do wojskowego transportera. Potem już poszło dość szybko. Tony zasiadł za sterami transportera, dziewczyny właściwie całe wnętrze przeznaczone gdzieś na tuzin ludzi miały dla siebie i Tweety która trzymała się ich odkąd wyszły z łazienki Kate. Zresztą Guido improwizując plan i tak wpakował się w furgonetkę na miejsce kierowcy a Nix podobnie postąpił z terenówką.


W końcu kolumna trzech pojazdów prowadzona przez wojskowy transporter ruszyła i w końcu dojechała do granicznego obecnie mostu. Na nim stały sylwetki w gwiazdami w klapach symbolicznie chociaż rozgraniczając obydwie strony konfliktu. Pokazała się też Boomer. Ale gdy wewnątrz transportera zobaczyła dwie wystrojone na biało kobiety zamurowało ją chyba tak samo jak Runnerów i Nixa parę chwil wcześniej. [b][i]- Bo ja wam zrobiłam welon. - powiedziała wyraźnie zmieszana podoficer Pazurów wręczając obydwu kobietom nieśmiałym gestem skrawki białego materiału. Pierwotnie chyba była to firanka ale najwyraźniej Boomer w pośpiechu zaimprowiowała jak się dało i teraz powstał z tego taki prymitywny welon. Przynajmniej był z grubsza biały na tyle na ile firanka z dwoma dekadami mogła być biała no i dało się założyć na głowę by przysłaniał twarz i włosy. - Przyjechał kapelan. Siedzi w Hummerze. - powiedziała próbując jakoś pokryć swoje zakłopotanie i wskazując na drugą stronę mostu. - Naprawdę ślicznie wyglądacie. No i tak na biało. I nawet kwiaty macie. Jak prawdziwe panny młode. - wyznała w końcu patrząc z zauważalnym żalem i zazdrością na główne aktorki szykującego się przedstawienia. Po drugiej stronie jakby dosłownie na przeciwko stał pojazd wojskowy. Jeden z Hummerów. Stało obok niego dwóch mundurowych z czego jeden z kaburą u biodra i trzymający jakąś niedużą książeczkę w dłoniach. Drugi miał widoczny z daleka obandażowaną głową i jedno ramię w temblaku. Alice nie była pewna z tej odległości i przez te bandaże na głowie ale wyglądał trochę podobnie do tego oficera NYA Richardsona.




Cheb; rejon centralny; most; Dzień 8 - przedpołudnie; słonecznie; ziąb.




Nico DuClare


 



Kate gdy usłyszała opinię Nico co mogło być przyczyną zaskakującej zmiany zachowania Alice jakby zmarkotniała. - Może masz rację. My jesteśmy czasem takie głupie. Przyjedzie jakiś palant inny niż miejscowi i wydaje nam się, że będzie inaczej. Że go zmienimy, że on się zmieni, że tym razem będzie inaczej. A potem jest jak zwykle i wypłakujemy oczy przez takiego palanta. - westchnęła posmutniała weterynarz i chyba straciła ochotę do rozmowy bo zamilkła aż doszły do mostu. Na nim jak dwaj strażnicy graniczni nadal stali Dalton i Eliott. Po drugiej stronie stał zaś jakiś wojskowy Hummer.


- Cześć dziewczyny! - zawołał całkiem radośnie Eliott chyba naprawdę ucieszony, że wbrew wszelkim obawom obydwie kobiety wracają cało i o własnych siłach bez zauważalnego uszczerbku na zdrowie. A Kate nawet z dwiema torbami a wcześniej w końcu była bez nich. - I jak było? Jesteście całe? - zapytał zastępca szeryfa podchodząc do Kate i biorąc obydwie torby od weterynarz.


- Tak, dziękuję, jest w porządku. - uśmiechnęła się i odpowiedziała trochę chaotycznie Chebanka. - Ale bez Nico chyba nie dałabym rady. - powiedziała przytomniej i uśmiechając się ciepło do Kanadyjki. - Naprawdę ci dziękuję Nico, że tam ze mną poszłaś. - brunetka uścisnęła zastępczynie szeryfa w podziękowaniu. Po chwili ona i Eliott z jej zabranym do toreb dobytkiem ruszyli na drugą stronę mostu.

- Wszystko w porządku Nico? - szeryf stał przy swojej zastępczyni też obserwując chwilę odchodzących mostem. Nie dało się nie zauważyć stojącego trochę dalej wojskowego pojazdu. - Przysłali kapelana. - powiedział spokojnie patrząc chyba na tą terenówkę właśnie. Szeryf najwyraźniej czekał co Nico powie ze swojej wyprawy na drugi brzeg.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 17-04-2017 o 12:38.
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-04-2017, 15:47   #557
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Wcześniej do Kate
- Wiem o kim mówisz, wiesz z tego co zauważyłam to Nathanielowi chyba naprawdę zależy, choć obawiam się że to nie zmieni tego kim jest a jeszcze bardziej czegokolwiek co się za nim ciągnie...
Dziewczyny przez resztę drogi szły w milczeniu

Przy moście spotkały się z resztą
- Ok Kate ciesze sie że mogłam ci pomóc - pożegnała się zKate Nico
Nico przywitała się z Daltonem i Eliotem
- Tak wszystko w porządku, choć Kate chyba się nie podobało przemeblowanie i parking dla tego kloca w ogródku - Nico wskazała ma M113 - Jakiś pomysł skąd oni to mogli wytrzasnąć? - zapytała Kanadyjka.

- Nie mam zielonego pojęcia. Albo znaleźli gdzieś na Wyspie albo przywieźli ze sobą. W zimie nie mieli czegoś takiego. - Dalton też wydawał się być zdziwiony widokiem sprawnej i działającej pancerki. Wraków to tu czy tam, zwłaszcza tam, na Wyspie, to dało sie spotkać i ciężko było je nie zauważyć, zwłaszcza na przystani i wzdłuż drogi przez Wyspę. No ale to były wraki a temu do wraku jednak sporo brakowało.

- Jakieś pomysły co z tym fantem zrobimy jakby się okazało że przyjazna atmosfera jednak się nie utrzyma?


- Przeciwko takiemu klocowi z jednej strony i nadgorliwcom demokracji ludowej z drugiej? - szeryf spojrzał na swoją zastępczynię i na Hummera po drugiej stronie mostu. - To zwiewamy tak prędko jak się da i próbujemy to przeczekać w ukryciu. - starszawy facet o wciąż posiniaczonej i pociętej twarzy wzruszył obojętnie ramionami szacując liczebność i siłę ognia potencjalnych uczestników strzelaniny. Gdzie każda z nich na solo była pod tym względem o niebo mocniejsza niż trójka ludzi z odznakami na środku mostu. Od strony Runnerów na most zaczęła wchodzić olbrzymia sylwetka łysego dowódcy Pazurów.
-Trzeba przyznać że zaskakująco szybko się skumali… - W głosie Nico słychać było wyraźną dezaprobatę
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 28-04-2017, 22:12   #558
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
We współpracy z Zombi i MG

San Marino bez noży, toporków, gnatów i jeszcze większej ilości noży czuła się goła. Brakowało jej ciężaru kościanego pancerza, czarnego płaszcza i okutych blachą butów. Biała kiecka w żaden sposób nie chroniła przed nagłym atakiem, ale chociaż była krótka, więc w bitce nie powinna zawadzać. Lekka, przewiewna, majtała się jej powyżej połowy ud przy każdym kroku. Czuła się nieswojo, dziwnie i nie na miejscu, jakby ktoś ją wyciął ze starego magazynu i po złości wkleił w plener z błota, robali i wczesnej powojennej wiosny. Otoczył dla kontrastu całą gromadą ludzi w czarnych skórach, wymieszanych z wszelkiego rodzaju wojskowym szpejem. Pozbawił narzędzi do ochrony i obrony… ale wystarczyło jedno spojrzenie Petera, żeby utwierdzić w przekonaniu, że było warto. Kolejnym zaskoczeniem był Rewers i jego propozycja. Jadąc w transporterze cały czas słyszała ją w głowie. I nie tylko ją.
- To ważny dzień, ważna chwila. Ciesz się nią, My się cieszymy. Ja się cieszę. - Głos szeptał jej do ucha bez przerwy, uspokajając i podnosząc na duchu. Rozedrgany cień kiwał się przy włazie, przelewając się pod sufitem jak kłąb czarnego dymu. - Dawno tak uroczo nie wyglądałaś.
“Chciałabym abyś to ty ze mną tam poszedł” - zacisnęła szczęki i skubała liść jakiegoś zielska z bukietu byle tylko zająć czymś ręce.
- Przecież będę dziecko, zaraz obok - usłyszała słowa otuchy, ale i tak ciężar na piersi nie malał.
“Wolałabym… żeby było tak jak kiedyś” - przyznała nie podnosząc wzroku.
- Umarli milczą do czasu który za nich przemówi - Opiekun westchnął, ale szybko wrócił do pogodnego tonu - Całe życie trawimy samych siebie, a jednak w chwili śmierci wciąż pozostaje zbyt wiele niezużytego. Nie możemy cofnąć czasu, przywołać przeszłości. Ona nie wróci, minęła. Nie patrz wstecz, patrz do przodu. Jestem tu, nigdzie nie pójdę. Zawsze będę.

Rozmowę przerwało szarpnięcie maszyny, po którym nastąpił zastój. Stanęli, potem szybko wysypali na powietrze. Most łączył oba brzegi. Po jednej stronie stali Runnerzy, po drugiej Nowojorczycy, a na środku miejscowi. Słyszała jak Boomer nadaje, potem wręczyła jej i Plamie po welonie. Otero nie powinna go nosić, ale głupio jej było odmówić i zrobić najemniczce przykrość.
- Dzięki, zapomniałyśmy o tym - przyjęła starą firankę i miętoliła ją w dłoniach, gapiąc się to na Plamę, to na Tweety i na Emmę.

Dobrze było wreszcie ściągnąć z grzbietu habit, bojówki i pozbyć się ciężkich butów oraz torby medyka, na rzecz czegoś mniej militarno-roboczego. Odświętnego i pozbawionego naleciałości otaczającego ich aktualnie świata, gdzie człowiek zawsze musiał być gotowy albo do obrony, albo do udzielenia pomocy jak na porządnego lekarza przystało. Co prawda ze zwrotem “porządny” Savage zapewne by polemizowała, lecz w tej chwili rozterki egzystencjalne zeszły na najdalszy możliwy plan.
- Tweety, Boomer… tak sobie pomyślałam - zaczęła, kiwnięcie głowy dziękując Boomer za podarunek. Uśmiechała się szeroko, choć między Bogiem a prawda, radosny grymas nie schodził z jej twarzy od dobrej pół godziny. - Zostaniecie naszymi druhnami? Druhny to zwykle rodzina panny młodej i jej najbliższe przyjaciółki. Ich liczba umowna. Podaje się, że maksymalna liczba to dwanaście. Przynajmniej kiedyś tak było - wzruszyła ramionami, przestając zanudzać okolicę nieistotnymi szczegółami. Liczyło się samo pytanie. Spoglądała na towarzyszące jej kobiety, dzieląc uwagę między nie, a drugą stronę mostu.
- Kapitan Richardson? - zdziwiła się, mrużąc oczy w daremnej próbie dostrzeżenia większej ilości detali u żołnierza przy hummerze. - Została ostatnia sprawa. Trzeba z nimi porozmawiać, podziękować za przybycie. Lepiej powinnam z nimi porozmawiać - Westchnęła cicho i poprawiwszy opadający na twarz kosmyk włosów, ruszyła w kierunku Nowojorczyków.

- Ojej no pewnie! - Boomer zgodziła się od razu wyrzucając ramiona przed siebie i obejmując uściskiem najpierw jedną a potem drugą pannę młodą. Tweety uśmiechała się grzecznościowo ale spojrzenie zbytnio rozumiejące nie było u niej.

- A co robią takie druhny? - zapytała mrużąc oczy jakby chciała sobie przypomnieć co się na tych ślubach i weselach robiło z tymi druhnami. - Zaraz! To jest ta impreza?! Tam co się laski spotykają przed ślubem i upijają razem!? No to pewnie, że chcę! Zaraz zorganizuję jakąś berbeluchę! - twarz Tweety nagle się rozpromieniła gdy w końcu skojarzyła odpowiednią nazwę z odpowiednim świętem czy zwyczajem czy co to tam kiedyś było. I najwyraźniej dobrze jej się kojarzyło z zabawą a jak zabawa to dziewczyna z Det była jak najbardziej na tak.

- Ty tu zostań może jeszcze Alice. Pogadaj z dziewczynami. Ja spróbuję z nimi porozmawiać. - powiedział Tony wtrącając się w rozmowę gdy w końcu wytoczył się przez zdawałoby się nagle strasznie małe drzwi transportera. Spojrzał ciepło na cztery kobiety poświęcając najcieplejszy odcień spojrzenia tej najniższej i najdrobniejszej. Potem spojrzał nad ich głowami w stronę parkujących pojazdów. Guido zaparkował vana właściwie po prostu stając na środku drogi. Land Rover prowadzony przez Nixa zrównał się z nim i zatrzymał obok. Na razie obydwaj zostali w samochodach skorzy do nie żarcia się ze sobą nawzajem i uszanowania zwyczajowej strefy buforowej jaką stworzył przed wyjazdem dowódca Pazurów.
- Bardzo ładne welony ci wyszły Boomer.
- szef czy były szef położył swoją wielka łapę na ramieniu najemniczki w pokrzepiającym geście. Pochwała wywołała rumieniec zadowolenia na twarzy Boomer. W końcu kursantom i podwładnym rzadko udawało się wywołać taką pozytywną reakcję u słynnego szefa Pazurów.

- Prawda, że wyszły pierwszorzędnie? - lekarka szybko podchwyciła temat rękodzieła Emmy, uśmiechając się do niej pogodnie. Po chwili przeniosła uwagę na Tweety - Tak... co prawda wieczór panieński nam minął na dość antynomicznych działaniach, jednak napicie się teraz nie zaszkodzi. - westchnęła, ukrywając zdenerwowanie. Nigdy nie brała ślubu, zwłaszcza pośrodku wojny i do tego z kimś, kto zaraz po ceremonii miał jechać pospołu z jej ojcem atakować pływające, militarne fortece. Od rana spychała niepokój na najdalszy możliwy plan, ten jednak nie dawał się ot tak spacyfikować. Wciąż podnosił łeb, wystawiając go zza horyzontu na podobieństwo złowrogiego cienia, kojarzącego się jednoznacznie z kształtem zostawianym na spękanym piachu przez kołującego sępa.
- Tato może chodźmy oboje? - tym razem zwróciła się do olbrzyma, obejmując go w biodrach i oparłszy policzek o bluzę munduru na wysokości jego brzucha, patrzyła na chmurną twarz wiszącą między chmurami te parę pięter wyżej - Albo dołączę do ciebie zaraz. Chciałabym się dowiedzieć co z Gabrielem. Poza tym warto by zacząć próbować doprowadzić do pertraktacji, ale fakt. W tej dziedzinie z wojskowymi ty sobie poradzisz najlepiej. Wywiedz się też proszę jakie nastroje panują wśród żołnierzy Armii po wczorajszym posłannictwie Milly - mimo ciepłego głosu i uśmiechu, zielone oczy patrzyły poważnie i czujnie. Szamanka wszak miała iść do obozu wroga. Zebranie informacji o tym czy podobna wizyta nie przysporzy jej dodatkowych nieprzyjemności... cóż. Lepiej było zapobiegać niż leczyć.

- Tylko pamiętaj o co prosiłam - nożowniczka prychnęła na blondynę umazaną smarem i zazezowała na jej obrzyna. Tweety była jej wsparciem na wszelki wypadek, dobrze żeby nie schlała się i mogła jeszcze w kogoś albo coś trafić. - No ale strzemiennego nie ma co sobie żałować. Tak iść do nich na trzeźwo… właśnie. Ty - szybko się odwróciła, podchodząc pod wielkiego najemnika. Zadarła łeb do góry, gapiąc się na niego jakby węszyła szwindel i podpuchę. - Jak Mówca ma ci mówić? Na “szefa” nie licz, ma już jednego. A jak na poważnie chcesz prowadzić go do Kapłana to chujowo sobie panować. San Marino… Emily - wyciągnęła rękę.

Olbrzymi Pazur wydawał się chwilę zaskoczony pytaniem szamanki w tym razem mało dla niej standardowej bieli. Jednak też wyciągnął swoją prawicę.
- Tony - odparł po tej chwili zastanowienia i San Marino poczuła mocny, solidny ale nie miażdżący uchwyt dłoni.
- Alice zostań tutaj. Pójdę porozmawiać z szeryfem i zobaczę na czym stoimy. Jeśli będzie w porządku to was zawołam. - przybrany ojciec Alice zwrócił się do niej gdy uporządkował kwestię imienno - tytularną z San Marino. Wskazał przy tym na trójkę szeryfowców stojącą mniej więcej na środku mostu. Żołnierze z NYA nadal stali po swojej stronie tak samo jak reszta Runnerów po swojej. Rewers odwrócił się i ruszył na most.

- No dobra to nie ma co tak tego na sucho brać nie? - Tweety była za to chyba w świetnym humorze. Z nie wiadomo skąd skombinowała butelkę, co prawda bardziej pustą niż pełną ale za to z promilami. Wyciągnęła szkło w stronę obydwu panien młodych dając im pierwszeństwo w uczczeniu tego święta.

Runnerzy rzeczywiście mieli magiczne właściwości kołowania dóbr wyskokowych z powietrza. Destylowali alkohol na poczekaniu, a w kieszeniach posiadali wrota do innego wymiaru, wypełnionego skrętami, bądź towarem pochodnym. Savage z rozbawieniem spoglądała na butelkę, odwracając gonitwę myśli od spraw gardłowych. Tak, dobrze będzie się napić. Kiwnęła w podzięce głową, przyjmując szkło i upiwszy niewielki łyk, oddała je nożowniczce. Procenty zapiekły w gardło, na moment zabierając oddech, lecz przy okazji przyjemnie rozgrzewały.
- Zapomniałam o toaście, wybaczcie - zmitygowała się, robiąc przepraszająco minę - Odczuwam pewien… dyskomfort psychiczny na myśl o.. ekhem - odkaszlnęła w zwiniętą pięść, uciekając wzrokiem do vana i kręcącego się przy nim czarnowłosego Runnera - Nigdy nie znalazłam się w podobnej sytuacji, brak procedur określających odpowiednie zachowania oraz reakcje. Co prawda… czytałam kiedyś jak to ma niby wyglądać, ale tak na żywo… dziękuję że tu jesteście - na koniec zwróciła się do pozostałej dwójki kobiet w skrajnie różnych uniformach.

- Weź się już tak nie spinaj i nie przejmuj - San Marino wzięła flachę i zamiast niej wcisnęła rudzielcowi w rękę skręta - Za bardzo się przejmujesz i za mało jarasz. Zajaraj, będzie git. To nic strasznego. Idziesz do Kapłana, on ci mówi co masz powtarzać i tyle. Żadna filozofia. Też się za pierwszym razem denerwowałam niepotrzebnie, więc jaraj - parsknęła, pociągając solidnie z gwinta - No to trzeba wam dać po kwiacie - dała Tweety butelkę i białego mieczyka. Drugiego podała Boomer - żeby tam było coś wspólnego i.. no ja pierdolę… - westchnęła.

- No właśnie, weź wyluzuj, Czacha dobrze mówi. - Tweety pokiwała blond głową i chwyciła butelkę przechylając ją bez wahania i pociągając zdrowy łyk. Po nim skrzywiła się trochę i podała coraz bardziej suche szkło Boomer. Ta kończyła wpinać sobie kwiat w kieszeń kurtki mundurowej i też capnęła butelkę. Chwilę wpatrywała się w nią niewidzącym wzrokiem z zamyślonym wyrazem twarzy. Tweety w tym czasie zaczęła z werwą przypinać sobie swój kwiat. - No pij. Zaraz się wyśle Lenina to zorganizuje coś jeszcze. Więc nie bój się, że ostatki nie? - blond kierowca pozezowała na czarnowłosą najemniczkę. Ta uśmiechnęła się i w końcu też osuszyła butelkę do końca.
- No. Daj to. - Tweety zgarnęła z powrotem pustą już butelkę. Po czym bez wahania uniosła w górę machając nią nad głową. - Leeeniinnn! Wóda się skończyła! Znajdź coś! - wydarła się radośnie kierowca i na dowód pustego szkła cisnęła je o asfalt rozbijając dokumentnie. Od strony czarnego vana dało się zauważyć jakieś zamieszanie ale głównie śmiechy i uśmieszki. - Właśnie Brzytewka a póki co to zajaraj. - blondyna zachowywała się jak naspidowany chomik z ADHD i w dłoniach zaraz wyczarowała paczkę fajek z którymi poczęstowała pozostałe kobiety zaczynając od Brzytewki. - Ale ci się chłop trafił. Sam Guido. No ja jebię. Nie sądziłam, że go jakaś kiedyś nad ołtarz zaciągnie. - szczebiotała wesoło blondynka nadal pozwalając się cieszyć chwilą z typową detroicką intensywnością.

Stosując się do rady, lekarka odpaliła skręta i zaciągnąwszy się od serca, wypuściła dym ku górze. Czynność powtórzyła jeszcze dwukrotnie nim się odezwała.
- Jeszcze nie mów hop - zaśmiała się, a część spiętych mięśni karku rozluźniła się przyjemnie, choć temat był mało wesoły - Kto wie co Guido wymyśli po drodze, albo w trakcie. Czasem, a nawet często... - zacięła się, szybko jednak znalazła odpowiednie stwierdzenie - Umie zaskakiwać. Mam tylko cichą nadzieję, że tym razem niczego nie wywinie we zakresie własnej, wesołej inwencji twórczej. Tata i tak ciągle się martwi - zakończyła dość koślawo, popalając skręta w zadumie.

- Weź wódę i tego złamasa Hektora - San Marino w tym czasie zajmowała się robieniem dobrego wrażenia, szczerząc się do okolicy i udając że nie czuje się nieswojo bez broni i pancerza. Gapiła się na kierowcę prawie bez złośliwej uciechy - Jak go schlasz i nafaszerujesz prochami to też pójdzie z tobą przed ołtarz, a potem rano jak wytrzeźwieje będzie po ptokach - pokiwała głową zgadzając się z własnym pomysłem.

- E tam! - Tweety machnęła pogardliwie ręką na obawy i dumania Brzytewki. - No weź co? Przecież w końcu jarasz nie? No weź się tak nie spinaj co? Co to za Runner co się przy jaraniu spina? Noo weeźź noo! - uhahana blondyna machała zamaszyście dłońmi i na koniec wzięła swojego skręta w zęby i wolnymi dłońmi pogilgotała boki rudego Runnera ubranego tym razem na biało.
- No wyluzuj! - krzyknęła wesoło kierowca puszczając wreszcie Alice i robiąc wyczekujący gest dłońmi jakby czekała na natychmiastową reakcję u drugiej Runnerki.

- Co się martwisz jakbyś jakaś nie teges była? Jakby Guido coś miał do ciebie to by cię dawno spławił. I się nie bawił w taką durną ciuciubabkę. Szacun by mu spadł na dzielni za taki numer. No ja jebię zajaraj porządnie i się zaciągnij i napij… - blondyna nawijała jak najęta po kolei tokując kolejne tematy dopiero gdy doszła do “napij” przypomniało jej się chyba, że tak na sucho stoją. - Leeeniiinnn! No gdzie ta wóda?! - wrzasnęła na całe gardło, że znów pewnie słychać ją było nie tylko w czarnym vanie. Tam zaś było widać jakieś zamieszanie chyba właśnie z Azjatą w czarnej kurtce w roli głównej.

- Szef się martwi. - odezwała się nagle Boomer. Dla odmiany w przeciwieństwie do Tweety mówiła cicho i w zamyśleniu. - Ale jakby coś miał na serio to chyba by powiedział. No ale dla mnie to szef zawsze był. Jak tu jechaliśmy nic nam nie mówił, że masz kogoś. Tylko, że zostałaś w zimie porwana i trzeba cię odszukać i odbić. - powiedziała z wahaniem najemniczka patrząc głównie na Alice.

- Ej Czacha, a ty jak tego swojego wyrwałaś? Sztywny jakiś taki i w ogóle jak nie nasz ale też w sumie całkiem niezły jak dla oka. - Tweety odbierając zamieszanie przy vanie za pozytywne wróciła znów do pozostałych dziewczyn i ślubnych tematów.

- Sam się wyrwał, nie miał wyjścia - San Marino wzruszyła ramionami najniewinniej jak tylko się dało. Szczerzyła się przy tym bezczelnie - No niezły jest, a bez tego munduru jeszcze lepszy. O tak, wtedy jest najlepszy - parsknęła, a jej oczy powędrowały do Pazura przy terenówce - Wyrobi się, nie ma tragedii. Są gorsi od niego, choćby Dalton - przypomniała sobie rozmowę z Bliźniakami w piwnicy i skorzystała z ich wniosków. - Nie brak mu odwagi, można na niego liczyć. Honorowy, zabawny i ciepły. Grzeje lepiej od wódki, to ważne.

Po niespodziewanym ataku frontalnym Savage przez dłuższą chwilę pozostawała w przygarbionej pozycji, z łokciami ściśle przyciśniętymi do boków. Dyszała przy tym, chichocząc co chwilę i parskając niczym wyciągnięty z wody kociak. Dość prędko jednak się opanowała, zerkając uważnie na Emmę.
- Tata za dużo się martwi - westchnęła, zaciągając się wedle zaleceń i spochmurniała - Paradoksalnie miał do tej pory wszelkie podstawy aby zakładać najgorsze. Poprzednio i jeszcze poprzednio - deja vu, utarty schemat i powtarzanie ciale tego samego scenariusza, więc założył z góry sprawdzoną teorię. zwykle gdy nie nosisz broni, to znajduje się ktoś, kto stwierdzi że może sobie ciebie pożyczyć, lub przetrzymywać wbrew woli. Tu było inaczej - rozpogodziła się, a miedzy piegami pojawił się nieobecny uśmiech - Zapewne wolałby za zięcia dystyngowanego, porządnego wedle przedwojennego znaczenia owego słowa gentlemana. Być może kogoś z organizacji pani Harper, jednak Guido nie da się nie lubić, gdy już się go bliżej pozna. Jest taki kochany i uroczy. Troskliwy, z poczuciem humoru. Bystry, inteligentny i zaradny… - westchnęła przeciągle i pokręciła głową chcąc się otrząsnąć z zamyślenia i wrócić na planetę Ziemia - Lepiej skleję dziób, zanim narobię mu więcej siary.

- Naprawdę?! - blondyna wyszczerzyła się drapieżnie chciwie chłonąc szczegóły jakie San Marino wyjawiła o swoim narzeczonym. - I jaki jest bez munduru? - chciała wiedzieć dokładniej. - A Dalton no weź. - machnęła ręką. - Ale ich sprał. Aż się nie spodziewałam. Myślałem, że chłopaki go załatwią na strzała czy dwa. No to chyba nie będą się z nim kolegować dość długo. - pokręciła głową dając znać jak widzi sprawę z kłopotliwym szeryfem. Jej uwagę odwrócił ruch od vana bo odbiła się sylwetka komunizującego Azjaty i dumnie maszerowała w ich stronę ze zdobyczną butelczyną.

- Nix na pewno by go załatwił. - Boomer też spojrzała w stronę nadchodzącego cwaniaka z butelką nawiązując do nocnych walk z szeryfem. - Ale on jest Pazurem więc pewnie by go nie zaatakował. Ale jakby trzeba było to na pojedynki jest bardzo dobry. - dodała najemniczka patrząc nadal albo na nadchodzącego Lenina albo na ludzi przy samochodach. - A Guido nie jest taki zły. Dał mi te okulary. - powiedziała zdejmując z włosów ciemne okulary i oglądając je w dłoniach i przy okazji też pozostałe kobiety mogły je obejrzeć dokładniej. - I powiedział, że jestem Zajebista. - na twarzy Pazura rozgościł ciepły uśmiech gdy sobie przypomniała pewnie tą zaskakującą krótką rozmowę z ostatniej nocy. - Nikt mnie nigdy tak nie nazywał wcześniej. - wyznała czerwieniejąc się trochę i zerkając niepewnie na pozostałe twarze skupione przy transporterze. Wyglądało na to, że to zrobiło wczoraj na niej większe wrażenie niż podarunek z samych okularów jakie sprawił jej mafiozo. - I Nix naprawdę świetnie wygląda bez munduru. - dodała na koniec kiwając głową zgadzając się z opinią San Marino.

- Skąd wiesz? Też z nim spałaś?
- Tweety od razu wyczuła nowy, ciekawy watek i zaatakowała Boomer pytaniem. Ta od razu się zaczerwieniła do reszty i fuknęła ze złością.

- Nie twoja sprawa! - syknęła nagle rozeźlona, składając ramiona na piersi.

- No co tylko pytam nie? Bo wiesz, Guido to wszyscy znają, wiadomo, że jest zajebisty, no ale ten twój to no w ogóle świeżynka, nie? - Tweety nie wydawała się zbita z tropu i patrzyła najpierw na Boomer potem na Czachę i na końcu na Brzytewkę. Wydawała się bawić świetnie zwłaszcza, że Lenin właśnie doszedł z butelką.

- Tweety, nie trzeba z kimś spać, aby widzieć go bez ubrania - ruda gangerka uśmiechnęła się pod nosem, wyrzucając dopalonego skręta i przydeptując go butem - Też widziałam Nixa bez ubrania i fakt, może się pochwalić całkiem niezła muskulatura, niezwykle harmonijną i bez zbytniego przerysowania… jak ci wszyscy kulturyści sprzed wojny, faszerowani sterydami pochodzenia zwierzęcego i najczęściej dla zwierząt przeznaczonego. Przyrost masy mięśniowej… ekhem… tak - odkaszlnęła w rękaw, wracając do bardziej zrozumiałych tematów - Clue. Racja, konkrety. Nad rzeką pływał po kwiaty na grób pastora, więc zdjął ubranie, aby potem nie siedzieć w mokrym. Jest wczesna wiosna, łatwo o przeziębienie. Choć jak na mój gust ma za mało tatuaży - tym razem to ona uśmiechnęła się szeroko, biorąc od Tweety normalnego papierosa - Guido ma ich całą masę, są niesamowite. Zwłaszcza te od świętej pamięci Kevina. Miał niesłychany talent w palcach, lubię je oglądać. Najczęściej kiedy śpi, bo jak nie śpi, a ściągam mu koszulę… cóż. Wtedy zwykle kończy się w jeden i ten sam sposób - poczerwieniała na policzkach, spoglądając z nagłą uwagą na żar na końcu fajka - Nix da sobie radę, potrzebuje tylko czasu żeby pokazać co potrafi. Jest w porządku.

Nożowniczka za to skupiła się na żółtym komuchu, zabierajac mu flachę ledwo się pojawił w zasięgu rąk.
- Gdzieś ty się szwendał? - burknęła z jawną pretensją, zezując na niego spode łba - Specjalne zaproszenie mam ci wysyłać? Już myślałam że pójdziesz w pizdu walczyć z kapitalizmem i cie moje hajtanie minie, kurwiu.

- Towarzyszko, załatwiłem dla naszej sprawy najlepsze dostępne zasoby. - powiedział uroczyście Lenin wręczając San Marino butelkę. - Niestety te rozwydrzone piwożłopy wszystko osuszają na bieżąco. - westchnął zauważalnie wskazując kciukiem na czarną maszynę z której przyszedł. Westchnienie było na tyle wymowne by wiadomo było ile się napracował by je zorganizować.

- Fajnie Lenin ale spadaj. To jest dziewczyńska impreza. - Tweety bez ceregieli spławiła Azjatę jak na jej możliwości i zwyczajowe relacje między tą dwójką poczynając sobie całkiem śmiało. - A ty weź tego bo widzisz? Wyjarałaś jednego i już przez chwilę dało się z tobą normalnie pogadać. Ale znów zaczynasz pieprzyć po swojemu. Więc kurwa zajaraj jeszcze bo widzisz, że pomaga. I napij się bo też pomaga. - blond kierowca i mechanik od razu przeszła do sprawy jaką miała do Brzytewki zwracając jej uwagę na choć chwilowo akceptowalny poziom urunnerowienia jaki właśnie u niej zauważyła.

- No Guido pewnie, że ma dziary. Kto by nie miał nie? A ten twój nie ma? - zapytała zerkając na Czachę i chłonąc kolejne szczegóły. - Poza tym no zaraz. To tylko ja go nie widziałam bez ubrania? Ejj… To niesprawiedliwe… - blondyna która nagle chyba uświadomiła sobie ten fakt równie nagle posmutniała.

- A Paula znacie? Jaki on jest? - do rozmowy wtrąciła się Boomer korzystając z okazji, że Tweety się chwilowo chociaż uciszyła.

- Paul to złamas - San Marino wypaliła ledwo się napiła i podała szkło po kole - Ale dobry złamas. Jest spoko, chociaż czasem wkurwia jak wrzód na dupie i się żre z tym drugim złamasem co to myśli że jak za młodu go trzymali w dole z szambem i mu skóra pociemniała, to teraz może sobie pozwalać na więcej niż powinien… złamas - prychnęła i rozłożyła ramiona, żeby uderzyć dłońmi o kolana - Zdolny jest, łazi jak sierściuch, chociaż z fryza to wyliniały. Ogarnięty no i jak się z nim dłużej siedzi to mimo wszystko nie chce się go udusić, a to rzadkość. A Śliczny jasne że ma dziarę! Może go namówię żeby ci pokazał - wyszczerzyła się do blondyny.

- Jest ujmujący na swój specyficzny sposób. Dobry z niego chłopak - Alice za to wydawała się poważna i spoglądała na najemniczkę spod rudej grzywki. Już rozmawiały na ten temat przy terenówce i winie. Teraz grono dyskutantów się powiększyło, a alkohol zyskał procenty, lecz detale się nie liczyły. Przyjęła podejrzanie wyglądającego skręta i uniosła pytająco brew - Są bez Tornado, prawda? Na nie… nie reaguję najlepiej. Dziękuję Tweety. Potraktuję twoje słowa jako komplement.

- Naprawdę?! - ucieszyła się blondyna słysząc pomysł San Marino. - A namówisz go by do pokazywania się cały rozebrał? - zapytała z nadzieją patrząc na szamankę. - I no pewnie, ze bez tornado, no weź zobacz kolor, od razu widać, że bez, z tornado są czarne albo prawie a tu masz dobre, runnerowe zioło. - kierowca przypomniała sobie też, że rozmowa zeszła przy okazji też i na produkt firmowy Runnerów z jakiego chyba najbardziej byli sławni i rozpoznawalni na tle innych gangów. Runnerowe zioło było takim samym znakiem firmowym jak gajery i czerń u Schultzów.

- No bo ja nie wiem. - Boomer zachowała skupiony i poważny wzrok i głos patrząc w zamyśleniu na wciąż trzymane okulary. - Wtedy przy komisariacie… - zaczęła i urwała zaraz znów patrząc na nie. - Nie wiem dlaczego to zrobił. Naprawdę nie wiem. Miałam związane ręce. A ich było z pięciu szy sześciu. Nie dałabym im rady. Nie wiem co by wtedy było gdyby nie on. Znaczy wiem… - scenka sprzed komisariatu chyba znów stanęła przed oczami najemniczki. Zachowanie Paula w tamtym momencie nadal widocznie było dla niej zaskakujące.

- Rany co tu nie kumasz? Wziął cię za swoją foczę. Inaczej by cię zostawił. A ich i tak nie lubiliśmy bo oni byli od Hollyfielda i się w chuj wozili w zimie. - Tweety prychnęła machając nonszalancko ręką i wypijając długi łyk z butelki. Tak gwałtownie jak przechyliła w jedną tak i podobnie uczyniła ze szkłem w drugą stronę i spojrzała gdzieś przed siebie nieruchomiejąc na chwilę wzrok. - Ale wtedy to też nie skumałam. Strasznie to wyglądało. Nie wiedziałam co jest grane. Myślałam, że ich znowu wszystkich popierdoliło i to zdrowo. - powiedziała w zamyśleniu przetrzymując przy sobie butelkę. - Alee jak jesteś z Paulem to jesteś ustawiona! - blondynka nagle jakby sie przebudziła i trzepnęła wolną ręką w ramię Boomer. - Paul to niezły kozak. Kumpluje się z Guido i Taylorem i z Vip… No kumpluje się i wszyscy go lubią. No ich obu. Będziesz miała szacun na dzielni jak się będziesz z nim wozić. - trzepnęła ją pocieszająco drugi raz. - I co się tak głupio pytasz? Jak jesteś z Paulem to on cię nie da ruszyć. No tak jak wtedy właśnie. Zresztą jak z nim będziesz to nikt cię nie ruszy. Tak jak i dziewczyny też. - wskazała brodą na dwie panny młode. - No znaczy nie od nas. - doprecyzowała dokładniej. - Ehh… Mnie to się Hektor podoba… - wyznała w końcu i na usta wypełzł jej rozmarzony uśmieszek. - Ale on w ogóle mnie olewa… - ramiona jej oklapły tak samo więc i trzymana butelka. W końcu więc znów ją gwałtownie przechyliła pociągając kolejny długi łyk.

- No właśnie - Otero dźgnęła Boomer paluchem w żebra - Ty też weź zajaraj i zluzuj. Będzie git, co tak dygasz? Jak ten złamas zacznie coś odpierdalać masz przyjść i powiedzieć, jasne? - zmrużyła oczy, potrząsając głową, ale włosy upięte w ozdobiony kwiatami warkocz zamiast rozsypać się po twarzy, pozostały na miejscu.
- A ty masz problem - odwróciła się do mechanik, unosząc ręce do góry w geście dezaprobaty - Zdyb go samego, wyskocz z łachów i tyle. Sam poleci jak cycki zobaczy. Powiedz że mu obciągniesz, a zaraz zyskasz uwagę tego jełopa. No i wypad od Ślicznego. Dziarę ci pokaże, ale na waleta to już za późno go oglądać - prychnęła, łapiąc ostatniego łyka - A teraz zbieramy dupska. - wskazała łysego Pazura który machał do nich ze środka mostu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 29-04-2017, 11:44   #559
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
Will z trudem przedzierał się przez kolejne metry zarośli, a wokoło panował całkowity spokój. Z każdym krokiem, chłopak coraz bardziej zaczynał żałować decyzji o wzięciu takiej ilości broni i zaopatrzenia. Bo po co mu karabin, pistolet, nóż, pancerz i milion innych rzeczy do przedzierania się przez zarośla?

Jak to jednak w życiu bywa, chłopak szybko całkowicie zmienił sposób myślenia. W momencie gdy gangerzy przykucnęli w zaroślach i zaczęli bacznie się rozglądać, Will, mimo że całkowicie nic nie widział, również ukucnął za drzewem i popatrzył gdzie pozostali kierują swój wzrok. Dopiero wtedy wyłapal ruch między drzewami.

Nie było dobrze - gdyby zaczęli strzelać, Nowojorczycy mogliby przylecieć większą grupą, jeśli byli w pobliżu. Zajść ich z zaskoczenia też nie było jak, bo chyba nawet oni lepiej ich widzieli, ich w drugą stronę. Pozostawało ich ominąć

- Fuck... - rzucił chłopak szeptem - Nie wiem jakie tam dostaliście wytyczne od Guido, ale ja bym się z nimi nie nawalał... Jeden strzał i może ich się tutaj zlecieć cała masa. Gdybyśmy się wycofali ze sto metrów i spróbowali ich ominąć bokiem, to nawet jeśli by nas zauważyli, to nie byliby idealnie na wprost, tylko z boku - próbował chłopak szeptem wyjaśnić o co mu chodzi.

Na wszelki wypadek Will jednak mocniej złapał karabin i czekając na opinię pozostałych, spoglądał w stronę wrogów.
 
Carloss jest offline  
Stary 02-05-2017, 12:51   #560
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Zdjęcia… dużo zdjęć. Jej rodziny i jej samej… ich widok zaskakiwał jeszcze bardziej niż słowa Starego. Widziała siebie i Curtisa i Roberta! I Tatka! Tylko młodszego, ale na pewno to był Tatko! Uśmiechał się z samochodu, albo z balkonu. Śmiał się trzymając blond szkraba na ramionach i starszego szatyna za rękę. Stary też tam był - przewijał się obok, siedział, stał, leżał z Curtim na hamaku. Blue gapiła się na nie, przewracając strony albumu.
Nie spodziewała się, nie czegoś takiego. Nie zdjęć, nie słów padających od starca w jej kierunku.
- Znaliście się - poprawiła go, wstając powoli i z bólem serca po raz ostatni spoglądając na radosną twarz ojca. Nie miała po nim żadnych zdjęć, nie zdążyła zabrać - Tatko nie żyje. Curtis też. Zostałam ja i Robert. Czym jest Firma? - podniosła wzrok, patrząc jak się okazało “wujkowi” w oczy.

- Tak. Znaliśmy się. - potwierdził Starszy kiwając głową i też na chwilę koncentrując wzrok na albumie ze zdjęciami jakie przeglądał jego gość. - Tak. Howie już nie żyje. - kiwnął łysiejącą już głową i odetchnął głębiej. - Firma to Firma. Wiele ważnych spraw, ludzi i interesów. Niebezpiecznych dla kogoś z zewnątrz. Dobrze, że Howie zabrał ze sobą Firmę do grobu. Takie są zasady. - kiwnął głową jakby wracając do rzeczywistości tu i teraz w tym pomieszczeniu. - Firmy już nie ma. Ale nadal są ludzie z Firmy. I jej ideały. A teraz jesteś ty tu Julio. - ciężko było powiedzieć pannie Faust czy stary człowiek po drugiej stronie biurka cieszy się, smuci czy po prostu stwierdza fakt.

- Dlatego zginął? Przez Firmę? Lexa to wasza konkurencja? - blondynka nie odpuszczała, prostując plecy i kładąc ręce na blacie biurka. Gładziła machinalnie zdjęcie uśmiechniętego Tatka, a czarny szlam przelewał się jej w bebechach. Wiedziała że był kawałem niezłego skurwysyna. Bezkompromisowego, czasem okrutnego, ale wszystko co robił miało cel - ukryty, jawny… ciężko było stwierdzić. Czasem dopiero po latach okazywało się czym kierował się tak naprawdę w danej sytuacji, a dotychczasowe wytłumaczenia okazywały się raptem zasłoną dymną, mającą na celu odwrócenie uwagi.
- Jestem - uniosła głowę i spojrzała Staremu w twarz z dziwnym zacięciem - Obowiązki rodziców przechodzą na ich dzieci?

- Nie. Nie dlatego zginął. Odszedł od Firmy zaraz po wybuchu wojny. A Firmy już nie ma. I nie, zobowiązania rodziców nie przechodzą na dzieci. Dzieci rzadko odziedziczają porządany zestaw cech nawet po najlepszych rodzicach. - odpowiedział sucho starszy mężczyzna. Milczał chwilę obserwując siedzącą po drugiej stronie blondynkę w biurowym uniformie.
- I Lexy nie nazwałbym naszą konkurencją. Nazwałbym ich nieznaną. Nieznanym czynnikiem w tym równaniu który zdradza zestaw niepokojących czy nawet szkodliwych zachowań. Dlatego lepiej dla nas i tego społeczeństwa by oni znikli. Ale są zbyt słabo poznani o nieznanym potencjale, strukturze i zasięgu. Mamy tylko poszlaki i przypuszczenia. Za słabo by przeciwdziałać przeciwko tak nieznanemu przeciwnikowi. - wyjaśnił jak widzi Lexę i dlaczego uważa go za zagrożenie. Za nieznane i bliżej nie sprecyzowane podejrzenie.
- Natomiast rozmawiam z tobą o tym ze względu na twoje umiejętności i cechy charakteru. Widzę odpowiedni zestaw. Podobny widziałem u Howiego. Ale mówię ci o Lexie głównie dlatego, że wiem, iż i tak się nim interesujesz. Mamy więc wspólnotę interesów. - starszy mężczyzna po drugiej stronie biurka odpowiedział dlaczego interesuje się właśnie jego gościem siedzącym po drugiej stronie biurka. - Możesz wziąć to zdjęcie. - powiedział widząc ja smukłe palce jego gościa utknęły od dłuższej chwili na jednym zdjęciu.

Kawałek śliskiego papieru wylądował za pazuchą eleganckiej marynarki, w jej wewnętrznej kieszeni. Fragment przeszłości, okruch. Pamiątka jedna z niewielu jakie Blue pozostały.
- Myślę że to początek niezwykle owocnej współpracy. W razie konieczności zapoznam się bliżej z twoim człowiekiem - uśmiechnęła się profesjonalnym wyszczerzem. Miała dziesiątki pytań, ale czas grał na ich niekorzyść, zwłaszcza Szafirka. Nie mówiła tego głośno, ale staruch kupił ją tym jednym, prostym prezentem. I pieprzonym albumem, w którym widziała rodzinę za czasów dawnych, ale z pewnością szczęśliwych. Wstała i dała się prowadzić pod ramię ku wyjściu.
- Zanim spotkamy Dzikiego - obróciła pyszczydło do wujka - Tatko już nie ma, ale znałeś go. Kim była moja matka? Tatko nie wspominał o niej dużo.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172