|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
12-11-2017, 13:16 | #591 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 78 Chebańskie bagna; farma Fergusona; dom mieszkalny; Dzień 8 - południe; słonecznie; nieprzyjemnie. San Marino Na ochotnika by robić za posłańca zgłosił się Hiver. Tak szybko jakby ktoś z pozostałej trójki miał go ubiec. Ci spojrzeli na siebie ale chyba nikt nie miał oporów ani innych kandydatur. Choć gdy patrzyło się na brnące ciężko przez głęboką wodę, szerokie plecy grubasa nie szło ominąć myśli, że właśnie dostał tę łatwiejszą i bardziej farciarską część zwiadowczej roboty. Pozostała trójka obserwowała przez chwilę nerwowego, napiętego milczenia pływające jednostki. Ale sceneria była dość monotonna. Dwie zewnętrzne jednostki pływające były prawie całkowicie nieruchome. Za to ta w środku wyraźnie odgrzebywała coś co było tu zawalone. - Fuck. Chyba nas widzi. Fuck. - szepnął nerwowo człowiek Krogulca patrząc na jedną z wieżyczek tej bardziej bojowej jednostki. Kadłub był wyraźnie przekrzywiony. Pojazd miał po dwie wieżyczki z cieżkim uzbrojeniem przed i za centralną nadbudówką. I po jednej z przodu i tyłu wystawały strzępy pogiętego metalu tak bardzo, że wyglądały na zniszczone. Ale po jednej ocalało a każda z nich miała wystarczającą siłę ognia by przerobić człowieka czy grupke na mięso bardzo mielone. I jedna z tych względnie całych wieżyczek była wycelowana jakoś podejrzanie w ich stronę. - To czemu nie strzela? - zapytał też zdenerwowany Nix widocznie też dostrzegając niepokojące wyloty wycelowanych luf. Dla tak ciężkiej broni te dwie czy trzy setki metrów jakie ich teraz dzieliło to nie była żadna, sensowna bariera zasięgu. - Fuck. Nie wiem. Może czeka? Fuck. - Fucker otarł rękawem spocone czoło też czując się niepewnie. Jak tamci ich widzieli to przecież powinni strzelać. Na co czekali? Co to ma być, że widzi a nie strzela? - Na co? Ustawili się by bronić tego w środku. Jak ja bym miał cel na widelcu to bym strzelał. Chyba, że miałbym rozkaz nie strzelać. - Pazur też wydawał się być zaskoczony niepojętym zachowaniem kutrów które przecież w porcie strzelały całkiem śmiało. - Może ammo mu się skończyło? - zapytała bez większej nadziei Boomer. Mężczyźni spojrzeli na nią a potem na siebie. Mogło tak być? Przecież posiały te kutry w nocy nie tak mało tego ołowiu. Mieliby aż takie szczęście? - Osłaniajcie mnie. Zobaczymy czy to nas widzi. - Nix przesunął koniuszkiem języka po wargach i powiedział do pozostałej trójki. Boomer zrobiła ogromne oczy i wyglądało jakby biła się z myślami przez moment. Ale nic nie powiedziała. Skinęła tylko głową i wróciła spojrzeniem do lunetki jaką miała wycelowaną w bardziej bojowy kuter. - Fuck. Ostro jedziesz brachu. O Fuck. - Fucker przełknął ślinę i też częściowo chowając się za drugim zatopionym drzewem wycelował w pływającą jednostkę. - Emi. - Nix położył dłoń na policzku żony i wyglądał jakby chciał coś powiedzieć. Ale chyba nie wpadł na to co. Więc pocałował ją szybko i przesunął jeszcze kciukiem po jej wargach a potem już zanurzał się w zimnej, bagiennej wodzie. - Fuck. O fuck. O fuck. - Fucker nerwowo mamrotał bo prawie od razu dało się zauważyć pewna prawidłowość. Przednia wieżyczka była nadal wycelowana względnie w ich stronę choć nadal milczała. Ale tylna zaczęła śledzić płynącą głowę najemnika. Zatrzymywała się dopiero gdy ten brał przystanek za którymś z drzew. Milcząca podróż trwała jakieś kilka drzew i kilkadziesiąt zwykłych kroków. Wieżyczka nie miała widocznych trudności z namierzeniem płynącego człowieka ale nie strzelała. Nix przywołał ich gestem. Boomer dała znać, San Marino, że jej kolej. Gdy ta przekitrała się do Nixa kolejno przepłynął Fucker a na końcu drugi Pazur. Schemat powtórzył się. Wieżyczki śledziły ludzi ale nie otwierały ognia. Tak na raty Nix wymyślił by dotrzeć do zniszczonego i pochłoniętego przez bagno domu. Dom powinien zasłonić ich od kutrów. Może dałoby się wejść nawet na piętro i puścić żurawia z góry. W każdym razie udało im się częściowo przebrnąć a częściowo przepłynąć przez zatopione podwórze farmy aż do frontowej ściany budynku. Chociaż wszyscy wydawali się mieć nerwy napięte jak postronki. Była okazja by złapać oddech za względnie bezpieczną budowlą. - To ma półcalówki co najmniej. Jak zacznie sieć to przepruje ten budynek na wylot. - powiedział na głos Nix oparty o przegniłe dechy ściany. Fucker spojrzał na niego jakby sprawdzał czy se jaja robi ale Pazur miał wzrok nerwowo utkwiony gdzieś w zatopionym lesie. Front dawnego budynku był przed nimi, te pływające kutry babrały się na dawnym zapleczu od strony budynków gospodarczych z przeciwnej strony. Gdzieś tam była rzeka, pewnie niecałe kilkaset metrów od miejsca gdzie stali. - Chyba, że piwnica. Poniżej gruntu nawet półcalówki nie powinny sięgnąć. - Boomer wyszeptała równie zdenerwowanym tonem ale tak samo poważnie. Drugi z Pazurów pokiwał głową na znak zgody. - Fuck. O fuck. O fuckfuckfuck. - jęknął cicho Fucker słysząc tą pazurową wymianę zdań. A przecież mieli plan wysadzić to pływające cholerstwo czyli trzeba było jakoś dostać się jeszcze bliżej niż teraz. Alice Savage Papieros został Alice czy jak ją nazywano od zimy, “Brzytewce” użyczony, wypalony i rzucony w bagnistą wodę. Wszyscy obecnie podążali wydeptaną w krzakach autostradą. Wyglądało jak stratowane zboże przez jakie przejechał samochód. Tylko przez wodę więc bez śladów kół. Napięcie wzrosło momentalnie gdy wszyscy chyba spodziewali się co mogło zostawić takie ślady. Jeśli ktoś miał jakieś wątpliwości to na wszystkich nakierował Hiver. Dostrzegli jego brnącą niezdarnie przez głęboką wodę sylwetkę jaka machała do nich. Wyglądało jakby chciała ich jednocześnie i zatrzymać i być przez nich dostrzeżona. Gdy Guido zatrzymał ale nie gasił więcej transportera silnik wpadł w jałowy bieg. Ale przez to ten drugi silnik, gdzieś tu niedaleko, prawie po sąsiedzku wydawał się jeszcze bardziej słyszalny. - Co jest? - Guido zdołał zapytać Hivera względnie obojętnym tonem. - Wilka w lesie znalazłeś czy przy sikaniu odkryłeś, że nawet Plakatowy ma większego od ciebie? - zapytał lekko i choć uśmieszki Runnerów na transporterze były trochę wymuszone to chyba durna uwaga wszystkim przyniosła choć chwilę ulgi. Zwłaszcza, że Hiver się wyraźnie nią zjeżył czyli wedle standardów ulic z Det dowcip się udał. Ale Hiver nie miał zbyt pociesznych wieści. Były. I to trzy! A przecież były w porcie dwa! Czacha, Plakatowy i Fucker poszli sprawdzić jak to wygląda z drugiej strony. Grupka Runnerów zamilkła patrząc na kierowcę transportera. Miny mieli poważne i byli spięci. Guido też miał zagwostkę co z bliska Alice widziała po tym z jakim namaszczeniem sięga po papierośnicę i machinalnie z niej korzysta. - A Plakatowy coś świrował? - zapytał Hivera odpalając kolejnego białego papierosa który wyglądał jak papieros a nie byle jaki skręt. - Mówił, że ten trzeci wyszedł z tego co płynął drugi. I, że te dwa z portu pilnują tego nowego. I, że chce się rozejrzeć z drugiej strony. - odpowiedział najgrubszy z obecnych Runnerów wciąż stojąc po pas w zimnej, bagiennej wodzie. Szef pokiwał głową jakby się nad tym namyślał. - Chcę to zobaczyć. - powiedział w końcu łapiąc dopiero co odpalony papieros w zęby i wyskakując na pakę transportera. Odkąd go prowizorycznie załatano blachą, brezentem i taśmą i wylano co się dało z nabranej wody zachowywała się względnie stabilnie. Ale raczej jasne było, że jej czas jest policzony i lepiej by wyprawa na bagna skończyła się prędzej niż później. Guido zostawił prowadzenie transportera dla najmłodszego chłopaka z ferajny. Zostawił mu tylko jedno przykazanie: ma nie zgasnąć. Po czym pod przewodem Hivera wyprawa ruszyła śladem zwiadowców. Dlatego pewnie zareagowałby bardziej gwałtownie gdy silnik za plecami umilkł akurat gdy Hiver wychylił się zza zatopionego drzewa i wskazał na kutry. No faktycznie trzy. Dwa znane już z nocnej wizyty w porcie i trzeci nowy, najmniejszy z nich. Ale też najbardziej pracowity, odgrzebywał coś ramieniem roboczym co było przywalone resztkami chyba stodoły. Dwa pozostałe kutry wzięły go w środek ewidentnie roztaczając nad nim opiekę. Ten pierwszy, był bardziej bojowy ale w nocy przyjął na siebie większość ataków więc teraz wyglądał jakby był bliski zatonięcia. Czy tak było naprawdę bez speca od jednostek pływających ciężko było zgadnąć. Wtedy właśnie umilkł silnik transportera. - Brzytewka. Leć zobacz co się stało. I masz chyba najsłabszy cios. - powiedział przez zaciśnięte zęby szef bandy. Syknął i spojrzał na kierunek skąd właśnie przebrnęli przez bagienną wodę jakby naprawdę rozważał by wrócić do transportera i zrobić porządek i z nim i z nieudanym kierowcą. Ktoś prychnął, ktoś się roześmiał cicho, samymi ustami słysząc kolejny dowcip szefa. Ale po chwili szef jakby ochłonął. - Leć. Nic tu po tobie. Zobacz czy dasz radę pomóc temu patałachowi. I przygotuj się. Tutaj nic po tobie. - powiedział łapiąc żonę za łokieć i przyciągając do siebie. Popatrzył z góry jakby szukał czegoś istotnego na dnie jej oczu i w końcu chyba znalazł bo pocałował ją mocno w usta. Gwałtownie, desperacko i bez tchu. Oderwał się w końcu od niej dość gwałtownie. - Krogulec! Daj jej dwóch ludzi! A bystrych co by wiedzieli co i jak. - rzucił szybko do szefa grupki specjalnej i ten spojrzał na swoich ludzi i skinął na dwóch z nich. Ci pokiwali głowami i szybko dobrnęli przez wodę do rudowłosego Runnera gotowi ją odeskortować z powrotem do transportera. Cheb; rejon centralny; most; Dzień 8 - południe; słonecznie; nieprzyjemnie. Nico DuClare - Świetny pomysł Nico. Teraz sam się zastanawiam czemu nie przyszło mi to wcześniej do głowy. - szeryf zgodził się z pomysłami przedstawionymi przez swoją zastępczynię. Chwilę zastanawiali się w grupce chebańskich stróżów prawa jak zabrać by się za praktyczną realizację tego pomysłu. Realne było by popłynął jeden lub góra dwóch stróżów prawa. Raczej zgodne było, że sam szeryf jako osoba najbardziej rozpoznawalna i z największym autorytetem chyba u każdego od lokalnych mieszkańców po dwie, wielkie skłócone strony konfliktu powinien zostać na miejscu. Podobnie wciąż ciężko ranny Brian nie nadawał się nawet do wstania z łóżka. Eryk jednoznacznie został uznany, że poza biurko i biuro to właściwie nie jest zbyt sensowne wysyłać go gdziekolwiek i z czymkolwiek. Tak naprawdę dyspozycyjni byli tylko Eliott i Nico. Pytanie czy wystarczyłby jeden przedstawiciel prawa czy dwóch. Chebańczycy też ustalili dość zawężoną listę osób jakie można by zabrać. Głównie rybacy i myśliwi. Znowu powstało pytanie na ile osób i łódek by miała być wyprawa. W pierwszej chwili rozważano wyprawie jedną łódką na dwie czy trzy osoby. Jedna łódka nie rzucała się tak w oczy i nie budziła pytań jak dwie łodzie płynące w tą samą stronę. No ale co dwie łodzie to dwie łodzie wtedy dwie pary wydawały się najoptymalniejszym rozwiązaniem. No i jeszcze czy wyruszać jeszcze dziś czy wstrzymać się do rana. Za dzisiejszym dniem przemawiało to, że obydwaj wielcy gracze wzięli się za łby więc była nadzieja, że nie będą na miejscowych patrzeć tak czujnie jak w innych okolicznościach. Walka na Wyspie na słuch wydawała się zacięta i intensywna czyli powinna się rozstrzygnąć prędzej niż później. Czyli dzisiaj. Jutro wcale nie musieli się tłuc. Ale dzisiaj została już mniejsza połowa dnia. Wedle Eliotta i Daltona owszem, powinno starczyć czasu by popłynąć na miejsce przed zmierzchem. I jakby wysiąść, obejrzeć i wrócić może i dałoby radę wrócić przed zmrokiem lub tuż po. Ale na to już chyba zbytnio się nie napalali. Więc obejrzeć i zbadać to by pewnie wiązało się z nocowaniem tam do rana i powrót jutro rano najprędzej. Albo odłożenie sprawy do rana, ryzykując, że rano będzie jednak spokój i wypłynięcie rano. Detroit; Dzielnica Ligii; kamienica Dzikiego; Dzień 7 - wieczór; pogodnie; ziąb. Julia “Blue” Faust Zespół. Mieli tu zespół. Jasne i sercem i twarzą i duszą całego zespołu był Dziki, jeden z najsłynniejszych kierowców rajdowych detroidzkiej Ligi. Ale dla bystrego obserwatora a długonoga blondynka przykryta kocem na kanapie na pewno do takich można było zaliczyć jasne było, że te serce choć nadaje rytm całemu ciało to jednak bije dla tego całego ciała. Wbrew obiegowej opinii Dziki okazywał się całkiem mocno z nimi zżyty i związany, z tą typową dla Miasta Szaleńców swobodą wyrażania się jaką choćby w Vegas łatwo było uznać za brak szacunku i zostać do tego odpowiednio potraktowanym. - Dziki pogięło cię? - zapytał bez wahania jakiś starszy, korpulentny facet pytając chyba jak najbardziej poważnie. Siedział przy stole, tym samym przy którym rano Blue z Dzikim minęła siedzącą chyba przy śniadaniu Meg. Ona też nadal tam siedziała zupełnie jakby się od rana nie poruszyła. A sama Blue po bardzo burzliwej i kolorowej nocy, wyścigu na lotnisku z Szafirkiem a przeciw Dzikiemu i reszcie, imprezie potem i tej wspólnej i tej prywatnej, uknutym na siedzeniach posuwanego suva planie, ściągnięciu do pomocy czarnoskórego, zmanierowanego modysty jakiego chyba obawiał się Dziki, zapoznaniu i nawet spenetrowaniu Seiko, porannych spotkaniach bardzo biznesowych najpierw ze Starszym potem z samym Tedem Schultzem oraz deserze tego wszystkiego z jakim wylądowali z Dzikim w jego sypialni piętro wyżej właściwie przespali cały dzień. Co prawda z raz czy dwa panna Faust nawet wstała z postanowieniem, że to już “ten moment” co trzeba się podnieść do pionu ale starczyło jej sił by zejść piętro niżej gdzie toczyło się głównie prywatna ale wspólna część życia zespołu Dzikiego i tam widocznie przysnęła znowu. Bo choć szklanka stała na taborecie obok tak jak ją zostawiła to ktoś ją nakrył kocem. Życie jednak toczyło się dalej. - Mówię serio. Zobaczycie to będzie coś ekstra. - Dziki stał oparty o jedno z krzeseł przy stole i pulsująco machał dłońmi nie odrywając ich od oparcia krzesła. Stał mniej więcej za stołem więc Blue widziała go gdzieś od pasa w górę jak stał w samym podkoszulku. - No pewnie, że ekstra. Nadprogramowy Wyścig w grafiku. - inny facet, młodszy i zdecydowanie bardziej umięśniony nie tylko w stosunku do tego starszego ale także w zestawieniu z Dzikim. - No i nie jakiś tam Wyścig! Deathmatch! Dziki przecież my w ogóle nie jesteśmy przygotowani na deathmatch! - korpulentny facet o południowym typie urody wyrzucił ramiona w górę na znak swojej udręki. - Rany co pękacie? No to się przygotujemy no. - Dziki też wyglądał jakby już dobrą chwilę maglowali ten temat i wydawał się być trochę tym już zrobiony a trochę jakby miał im za złe ten opór. Spojrzał na Meg ale ta upiła coś ze swojego kubka. - No ale ja jednego nie rozumiem. Z Blue Lady? Serio? Mamy mieć team z tą przybłędą? Przecież ona nawet nie jest od nas. No Bezmajtas, Clody, Jay no nawet Frank no jeszcze okey. Ale ona? - ten młody co ich rano powitał pierwszy też miał swoje pytania, wątpliwości i nawet jakby pretensje. - No co za różnica z kim? Raz się przejedziemy z nimi w parze i tyle. Zobaczycie jak reszta postawi oczy w słup. Dziki i Blue Angel w parze? Nikt w to nie uwierzy! Zaskoczymy wszystkich! Poza tym no mimo wszystko nie jest taka beznadziejna. Za kółkiem. - Dziki zaczął mówić chcąc ich przekonać do pomysłu jaki widocznie żywił ich wątpoliwości a nawet niechęci. - Nie wiadomo jaka jest w deathmatch. Jest szybka i agresywna lubi lekkie fury ale w deathmatch liczy się co innego. Dla nas Frank byłby lepszy do pary. Dlaczego nie chcesz pojechać z Frankiem. - odezwał się ten postawny składając ramiona na piersi i zerkając nieco w górę na opierającego się o krzesło Dzikiego. - Bo to dupek. Nikt nie chce jeździć z Frankiem. - burknął zmęczonym tonem Dziki unosząc brwi i wydmuchując wolno powietrze przez usta. - Dotąd nikt nie chciał jeździć z tą Federatką. - mięśniak odbił piłeczkę dalej ciekawie wpatrując się w najważniejszego członka zespołu. - Bo to głupia lafirynda. - burknął ze złością ten młody. - Dla ciebie każdy jest głupi z kim Dziki ma problem wygrać. - uśmiechnął się ten umięśniony teraz zerkając na młodszego i drobniejszego kolegę. Ten nadąsał się wyrzucając ramiona w górę. - Hej! Ja nie mam problemu z nią wygrać! Wczoraj na lotnisku byłem pierwszy! - zawołał wojowniczo Dziki wskazując na swoją pierś kciukiem. - A którą miała furę? - zapytał ten chyba najstarszy z zaczesaną na bok grzywką by mniej początki łysiny było widać. - “Small Bastard”. - odpowiedział bez wahania rajdowiec zerkając na siedzącego, pulchnego rozmówcę. - No to dobra fura na kręte trasy a tam mieliście prostą. - machnął ręką ten starszy już południowiec. - Znaczy co? Ja z nią nie wygram? To chcesz powiedzieć Alberto? - Dziki wyglądał jakby naprawdę zaczynał się wkurzać. Patrzył przynajmniej jakby sprawdzał czy ten starszy facet szuka zaczepki. - Dobrze, wystarczy tego kogucikowania. - do rozmowy nagle wtrąciła się Meg. Wszystkie twarze przy stole spojrzały na nią. - Było nie było teraz siedzimy w tym wszyscy. Nie możemy się wycofać skoro sprawa poszła o Baker St. - wyjaśniła krótko lekko rozkładając dłonie. - Zostaje zagrać to rozdanie tym co nam wpadnie w ręce. - dodała obejmując dłońmi kubek jakby chciała ogrzać od niego dłonie. - Dziki ma rację w jednym, wszyscy będą zaskoczeni tym deathmatch u Schultzów. - Meg spojrzała ponad kubkiem na sofę i postać blondynki owiniętej kocem. Za jej spojrzeniem inni też spojrzeli w jej kierunku. - Normi weźmiesz rano młodego i sprawdźcie tą cementownię. A teraz bujajcie się na miasto zobaczcie co w ścianach piszczy. Alberto póki co dziś zrób sobie wolne. Ale od rana kujemy maszynę. Wezwij pełny serwis. - Meg zaczęła mówić płynnie a ludzie przy stole słuchali jakby było normą, że wydaje im polecenia. Dwaj młodsi mężczyźni pokiwali głowami, wstali z krzeseł i zaczęli ubierać kurtki. Alberto jednak miał wątpliwości. - Ostatnia noc skazańca co? Którą mam kuć? - zapytał dość fatalistycznie ale wydawał się być już całkiem pogodzony z tym nieoczekiwanym Wyścigiem. - To zależy jaką maszynę wystawi druga połowa duetu. Bo Dziki coś nam o tym zapomniał powiedzieć. - Meg odpowiedziała łagodnie i z łagodnym uśmiechem i nagle wszystkie twarze znowu spoczęły na głównym rajdowcu. Ten wydawał się zakłopotany i zwlekać z odpowiedzią. - No świetnie to chyba zostaje ustalić zasady współpracy między naszymi firmami. Na przykład co kto może wystawić. - dodała łagodnie Meg a ludzie przy stole w tym Dziki pokiwali głowami. Dziki trochę nerwowo. - Dziki ale ona wie, że jest z nami w zespole prawda? - po przedłużającej się chwili nerwowego milczenia ligowej gwiazdy Meg zapytała wprost. - Oj no wiecie… Po Baker St. przyjechaliśmy od razu tutaj a teraz dopiero wstałem… - powiedział zmieszanym tonem Dziki i jakoś wybitnie wyglądał w tym momencie jak chłopiec przyłapany na niezbyt udanym kłamstwie. - Rraanyyy Dziki! - postacie przy stole i te stojące i te siedzące wydały z siebie serię jęków. Ale jakoś wyglądało, że ta niezbyt mądra wpadka ich gwiazdy jakoś rozładowała napięcie i negatywne emocje. Trójka facetów zebrała się i wyszła znikając na za drzwiami prowadzącymi do schodów na parter. Meg wstała od stołu wciąż z kubkiem w dłoni. - Uważaj Dziki. Wkopałeś nas w niezłe gówno. - powiedziała kobieta, patrząc na niego uważnie, potem upiła znowu z kubka i spojrzała ponad nim na siedzącą na sofie blondynkę. - Ugadanie się z drugą połową zostawiam tobie. - powiedziała na tyle enigmatycznie, że mogło być to i do Dzikiego którego miała obok albo i do blondynki na jaką patrzyła. Potem ruszyła ku drzwiom na schody prowadzące na wyższy poziom.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
06-12-2017, 01:45 | #592 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
08-12-2017, 01:21 | #593 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena Ostatnio edytowane przez Zombianna : 08-12-2017 o 01:23. |
09-12-2017, 19:59 | #594 |
Reputacja: 1 | OK, myślę że będę potrzebowała nowej broni, to co mam ledwie się trzyma po tym jak te robale to przeżuły, nie mamy czegoś innego? Druga sprawa, myślę pojechać na bagna we dwójkę. Niekoniecznie z kimś od nas, na pewno znajdzie się ktoś kto zna teren, myśliwy albo ktoś inny, może nawet któryś z Indian? - Obawiam się, że cała nasza broń wygląda podobnie. - szeryf zasępił sie patrząc na karabinek Nico. Insekty zdawały się nie wybrzydzać i nie oszczędzać tak broni jak i guzików, karoserii samochodów czy klamek w całym Cheb i wszędzie gdzie się wylęgły. - Możesz pogadać z Matt’em albo Daney’em. Eliott cię zaprowadzi do nich. Oni chyba powinni znać najlepiej te okolice. - po chwili zastanowienia szeryf odpowiedział patrząc na Eliotta a ten pokiwał twierdząco głową. -Ok, chętnie z nimi pogadam. Zaraz dorwę Eliotta i pójdziemy
__________________ A Goddamn Rat Pack! |
14-12-2017, 01:12 | #595 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
25-12-2017, 13:46 | #596 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 79 1/2 I wesołych świąt i szczęśliwego Nowego! :D Cheb; bagna; farma Fergusona; Dzień 8 - wczesne popołudnie; ulewa; chłodno. San Marino i Alice Savage - Tak. Bo za mało tu było tej cholernej wody. - prychnął czarnowłosy mężczyzna w skórzanej kurtce zadzierając głowę do góry. Po paru godzinach spokoju niebo znów postanowiło przyozdobić swoją zawartością ziemski padół. Zaczęło padać. Właściwie to lało jak z cebra. Jakby te i tak podtopione bagna zamierzało do reszty zatopić i zamienić w jezioro. Inne głowy podobnie uniosły się w górę i przez chwilę twarze były wystawione na bezpośrednie działanie zimnych, wodnych igieł rozpryskujących się na twarzy. Ulewa jaka przed chwilą się rozpadała tym bardziej nikomu chyba nie poprawiła nastrojów. A już przez moment wydawało się, że grupka ludzi brodzących w zimnej wodzie lub okupująca też prawie całkowicie zatopiony transporter wyjdzie na jakąś sensowną prostą. Brzytewce udało się poskładać do kupy silnik transportera. Oglądanie silnika przez wewnętrzną klapę nawet przy jej drobnych rozmiarach było trudne, niewygodne i męczącę. Tak samo nie było w tych warunkach łatwe zlokalizowanie usterki która nawaliła. Bo przez te robale których wylinki nadal zalegały każdy zakamarek silnika czy podłogi transportera a nawet pływały w bagiennej wodzie właściwie gdzie się nie spojrzało tu coś było nadżarte jak po kwasie na tyle by spowodować defekt owocujący zagaszeniem silnika. Więc chyba zlokalizowanie w tych warunkach usterki zajęło rudowłosej lekarce więcej czasu niż sama operacja naprawcza. Wystarczyło wyciąć kawałek kabli, które chyba były od świateł ale te i tak nie działały, Billy Bob znalazł jakiś drut, połączyć co trzeba i obwód wreszcie znów był zamknięty. Gdy Billy Bob siadł znowu za kierownicą tak jak z kilkanaście razy wcześniej gdy sprawdzali czy tym razem znaleźli właściwą usterkę silnik zacharczał i wreszcie zaskoczył. Znowu przód transportera burczał jałowym biegiem pracującego silnika. Billy Bob wyglądał jakby właśnie wizja natychmiastowej śmierci nagle stała się jakoś bardziej odległa. Jak bardzo przeżywał tą naprawę świadczyła siwa zawiesina mgły wewnątrz transportera i pety przydeptane na podłodze pojazdu. - O rany, dzięki Brzytewka poratowałaś mnie już myślałem, że po mnie. - powiedział młodzian opadając na siedzenie kierowcy. Tym razem z wyraźną ulgą. - Ej młody! Guido wraca! - zawołał ze złośliwą satysfakcją Frank i Billy Bob w jednej sekundzie znów wyglądał jakby właśnie zaczynał mu się atak serca czy coś równie poważnego. Ale jednak upiekło mu się. Guido miał inne problemy i zmartwienia więc gdy zobaczył, że transporter znów jest sprawny i gotowy do drogi zajął się tymi sprawami. - Pod wodą? A to do zrobienia z tym? - Guido przez drogę z farmy rozmawiał ze zwiadowcami. Co ciekawe głównie rozmawiał z Nixem. Fucker ograniczał się do fuckowania i potwierdzania słów Pazura, Boomer została na farmie a Czacha czuła, że na te techniczne sprawy Nix jakoś przedstawia najpłynniej z całej ich zwiadowczej grupki. Wrócili do głównej części runnerowej bandy bez większych przygód choć znów widzieli te śledzące ich ruchy ale milczące wieżyczki tych pływających kutrów. Mąż szamanki przedstawił szefowi bandy co i jak robili, streścił ten eksperyment na farmie gdzie trzymali zanurzoną Czachę pod wodą no i dlaczego uważa, że to powinno uchronić ich przed morderczym ołowiem z pływających jednostek. Gdy podporucznik Pazurów mówił, płynnie o broni jaką dostrzegli na tych kutrach to nawet jak ktoś słabo znał się na strzelaniu to taka lista robiła wrażenie. Jednakże po drodze odkryli jednak dwie słabości planu podwodnego podpłynięcia pd kutry. Pierwszą odkryli wcześniej już sami zwiadowcy. Czyli na bezdechu podpłynięcie i orientacja pod wodą wydawała się skrajnie trudna. A dwa to wraz z podwodnym saperem musiał tą podwodną trasę przetrwać i ładunek który mieli podłożyć pod daną jednostkę. - Myślisz, że wystarczy? - zapytał Guido niezbyt wiadomo, czy Krogulca, czy Nixa, czy stojących obok osób. I głos, i mina, i spojrzenie ociekało mu sceptycyzmem. Nie było to takie dziwne bo to na co patrzył prezentowało się mało okazale. - Nic innego nie mamy. - odpowiedział Krogulec który chyba żywił podobne wątpliwości co i szef. Nie mieli już ani czasu ani narzędzi by modyfikować same ładunki. Więc wpadli na pomysł by owinąć je czymś w miarę wodoszczelnym. Tym czymś były znalezione po zabagnionym lesie, transporterze lub po kieszeniach reklamówki i foliowe worki. Dlatego teraz każdy przeznaczony do transportu ładunek wyglądał jak niezbyt wypełniona zakupami reklamówka zawinięta kilka razy i oklejona czym się dało. - Czasu też nie. Za trzy, cztery godziny zrobi się ciemno. A musimy jeszcze wrócić. Musimy to załatwić teraz. - szef pokręcił głową dając znać, że te kilkadziesiąt minut jakie spędzili na rozpoznanie i przygotowania dobiegają końca. Nikt nie mówił tego na głos. Ale już od paru kwadransów z północy dochodziła cisza. Zorientowali się dopiero po chwili. To, że słychać odgłosy bagna i szum fal ale umilkła dochodząca odległa strzelanina. Eksplozje, wystrzały, broń maszynowa przestała strzelać. Czyli walka skończyła się albo została przerwana. A nikt z nich nie wiedział kto wygrał. Pozostawieni w Centrum Meteo Runnerzy pod wodzą Jednookiego utrzymali się? Nie? Wycofali się? Odparli atak? Było jeszcze po co wracać na Wyspę? Byli tam jeszcze jacyś Runnerzy? - Przerwa na papierosa. A potem wracamy rozjebać tych pływających pajaców. - Guido sam sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjął srebrną papierośnicę. Po zebranych twarzach było widać napięcie takie samo jak krople wody wbijały się z pełną mocą w wodę, liście, kurtki albo blachy transportera. Guido zdążył nakreślić ogólny plan choć przed akcją pewnie jeszcze powtórzy co i kto ma robić. Ale mniej więcej już było wiadomo czego się spodziewać. - Mam zadanie. Zadanie dla prawdziwych Runnerów. - powiedział niedawno patrząc po otaczających go twarzach. Wiedzieli o co chodzi. O wzięcie tej reklamówkowej paczki i podpłynięcie pod wodą pod te kutry. Potem powrót. Też pod wodą. Trzeba było mieć płuca jak miechy no i pływać. No i nie przede wszystkim mieć na tyle odwagi by to wykonać. Zagranie wydawało się iście jokerowe. Gdyby się udało mogliby się dość tanim kosztem pozbyć tego pływającego terroru. Ale było tyle “ale” począwszy od zamoczenia ładunków, przez ich wadliwe wykonanie w końcu też w dość improwizowanych warunkach i materiałach aż po to, że tak naprawdę nadal nikt nie wiedział, czy zanurzona w wodzie osoba jest niewidzialna dla kutrów także z bliska. Więc był plan rezerwowy. Wziąć transporter, jego ciężką broń i stanąć do bardziej bezpośredniej konfrontacji. Obecnie siła ognia była zdecydowanie po stronie kutrów ale gdyby choć część ładunków wybuchła to i zatopiła choćby jedną jednostkę sprawa mogła wyglądać całkiem inaczej. - I co? Zajebiście nie? - szef bandy przebrnął przez zimną i chłostaną ulewą wodę podchodząc do żony. - Nie dygaj bo ci pikawa strzeli. Masz, zajaraj. Zobaczysz za godzinę będzie po wszystkim. Obłowimy się. Zbierzemy sprzęt by dokopać tym prezydenckim pupilkom. - powiedział uśmiechając się chyba pierwszy raz odkąd wrócił z lasu. Podał jej skręta z zielskiem. Alice wiedziała, że ścigają się nie tylko z czasem kończącego się dnia. W tych warunkach mokrej zimnicy człowiek był w pełni operatywny dość krótki czas. A tu na bagnach nie było gdzie skryć przed tą kradnącą życiodajne ciepło zimną wodą. W końcu wszystkich ich tu dopadnie hipotermia która rozłoży ich tak samo jak jakaś febra czy postrzał. - Popłynę. - powiedział krótko Nix siadając na jakimś wystającym z wody pniu. Na udach posadził sobie Emily. Wodził dłonią po jej plecach i ramieniu. Ale wydawał się być poważny i zmartwiony. Zadanie na jakie się tutaj szykowali wyglądało na bardzo ryzykowne i poważne. Niedługo będą musieli wstać, znów brnąć przez ten zatopiony w bagnie las i wrócić na tą farmę by stawić czoło tym siejącym ostatniej nocy w porcie śmierć i zniszczenie. Ale to za chwilę. Teraz siedzieli tutaj, na tym pniu, zalewani chłoszczącą ulewą i mieli te parę chwil tylko dla siebie. Cheb; rejon południowy; bezpieczna strefa; Dzień 8 - wczesne popołudnie; ulewa; chłodno. Nico DuClare No i się rozpadało. Właściwie to padała całkiem regularna ulewa. Ale wreszcie Nico miała okazję osobiście zwiedzić bezpieczną strefę przygotowaną przez Chebańczyków dla Chebańczyków. Mieściła się w jakimś piętrowym Wallmarcie lub czymś podobnym. Nad ziemią był dawniej sklep a raczej centrum handlowe a pod ziemią też no i parkingi. Budynek został umocniony jak sie tylko dało deskami, kratami z prętów, blachami, barykadami z opon i worków z piaskiem. Po pustce ulic i budynków jaka od paru dni panowała w Cheb te stężenie ludzkiego tłumu mogło szokować. Wydawało się, że tych ludzi są tutaj całe tłumy. Zupełnie jakby w tym dawnym markecie jakąś promocję naszykowano i wszyscy zlecieli się na zakupy. Ale atmosfera spotykanych ludzi była raczej przygnębiająca. Wyglądali jak rozbitkowie. Przybici, małomówni, osowiali, skoncentrowani przy koksownikach i ogniskach albo zalegli na siennikach, matach i śpiworach. Ktoś gdzieś się kłócił, gdzieś ktoś płakał, jeszcze gdzie indziej matka próbowała utulić płaczące niemowlę. - Aha. Ale to chcesz płynąć w taką pogodę? - Matt okazał się starszym i dość zasuszony mężczyzną. Mógł być równolatkiem szeryfa Daltona. Często odchrząkał i albo spluwał albo kaszlał zaraz potem. Daney był młodszy ale nerwowo mrugał oczami i miał jakieś triki przez co pewnie dla obcych często nie wzbudzał swoim wyglądem zaufania. Eliott przyprowadził Du Clare do tego miejsca ostatniego schronienia dla wszystkich Chebańczyków. Przedstawił Nico obydwu mężczyznom a ci najwyraźniej wiedzieli z kim mają do czynienia kojarząc ją z zimowych walk mimo, że Kanadyjka miała wrażenie, że widzi ich po raz pierwszy. Obydwaj byli skorzy do rzecznej wycieczki ale teraz gdy się zaczęła ta ulewa i niewiele dnia zostało chyba nie byli zbyt przekonani o potrzebie natychmiastowego wyruszenia w tą podróż. Nie powiedzieli jednak zdecydowanego “nie” raczej wyrażając swoją opinię. Na chwilę umilkli gdy usłyszeli ciszę. Z Wyspy przestały dochodzić odgłosy zażartej strzelaniny. Mężczyźni rozmawiający z Kanadyjką na chwilę spojrzeli w bok, jakby przez ściany i słupy mogli przeniknąć wzrokiem budynki i kilometry lądu, wody i znowu lądu by dostrzec wynik tej walki. Ale nie mogli. - Skończą z nimi wezmą się za nas. - mruknął posępnie Matt. - Ale skąd wiesz którzy wygrali? - zapytał Daney patrząc na kolegę stojącego obok. - To nieważne. - mruknął znowu Matt, chrząknął i rozkaszlał się a na koniec splunął. Detroit; Dzielnica Ligii; kamienica Dzikiego; Dzień 7 - późny wieczór; pogodnie; ziąb. Julia “Blue” Faust Pisk hamulców, pasu napierające na korpus, głowa lecąca w stronę kierownicy, coś rozjeżdżanego pod kołami i bezruch. Hiuh. Udało się. Zadziałał świetny refleks panny Faust. Tym razem zadziałał. Chociaż nawet ona sama nie była pewna czy następnym razem również. Stukot obcasów na chodniku za szybą. Dobrze, że nie jechała zbyt szybko to nie wyciągała teraz zębów z kierownicy. Rany ale te Ferrari miało depnięcie. To nie była fura stworzona do takich sobie przejażdżek. To był sportowy ogier wyprofilowany pod sportowe osiągi. Ta setka na liczniku to prawie sama się robiła jakby maszyna rozpędziła się mimo woli kierowcy. A te ulice niekoniecznie do tego przystosowane. Zwłaszcza w nocy. Proste, te typowo amerykańskie proste, zdawały się być stworzone by przez nie pruć w iście detroidzkim stylu. Stukot obcasów był już tuż przy samochodzie. Ale jednak prostokątny układ ulic jaki dominował w tym i innych miastach sprawiał, że jak już trzeba było skręcić z tej prostej to się robiło prawie w standardzie 90*. Do tego były te wraki i gruz i kto wie co jeszcze co auto o tak niskim zawieszeniu i ślicznej sylwetce na pewno było nie po drodze. - Ojej. Ferrari. Prawdziwe Ferrari. - zza szyby stukot obcasów umilkł za to rozległ się pełen zachwytu i niedowierzania kobiecy głos. - Wszystko w porządku? - zapytała dziewczyna po drugiej stronie drzwi. Właściwie jej oczy widziały ją kątem oka jak podchodziła do jej samochodu a jednak umysł chwilowo roztrzęsiony po tym prawie czołowym zderzeniem z lampą i gwałtownym hamowaniu jakoś nie potrafił się tym przejąć ani przedsięwziąć coś konkretnego. Ale tak była tam dziewczyna. Już Blue nie była pewna czy skądś wychodziła właśnie czy tam stała. Ale miała wysokie buty za kolana i dla odmiany krótką sukienkę. A na ramiona narzucone typowo kobiece futerko. Ubiór pasował do “dziewczynki” albo gościa jakiegoś night klubu. - Dobrze się czujesz? Trzasnęłaś w kierownicę? - zapytała ponownie dziewczyna z zewnątrz samochodu stukając do tego paznokciem w szybę. Musiała się nachylić by to zrobić tak samo jak wcześniej by zajrzeć do wnętrza samochodu. I chyba jeszcze się zgubiła. Dotąd nie jeździła samodzielnie po tej części miasta. A choć nadal z grubsza wiedziała, gdzie się znajduje gdzieś przy zachodnich rejonach dzielnicy uznawanej za ligowe. Ale już dość blisko rejonów opanowanych przez kolorowych z Camino Real. Teraz po nocy okolica wyglądał całkiem inaczej niż w dzień. No i samodzielne kierowanie pojazdem i wybieranie trasy też nie było tak całkiem proste jak obserwując to z miejsca pasażera. Łatwo było pomylić jakiś skręt czy zjazd, pojechać nie tą przecznicą i nagle się wjeżdżało w jakieś ślepe uliczki, zawaliska gruzów, strzelaniny, urwane estakady czy bajora w świetle reflektorów wyglądających bardzo zniechęcająco. Często też trzeba było jechać przez te specyficzne kaniony ze sprasowanych wozów jakie Blue nie spotkała poza Det. Ale w nich jeszcze trudniej było się zorientować gdzie się człowiek znajduje bo właściwie było widać tylko co jest, przed, za samochodem i wąską linię nieba z góry widoczną przez przednią szybę. - Otwórz okno, będzie ci lepiej oddychać. - poradziła kobieta wciąż schylona przed drzwiami niskiej fury. Właściwie to Blue ze swojej perspektywy a przy stroju tej drugiej miała świetny wgląd w jej dekolt. Widziała, że miała tam coś ciemnego. Albo jakieś znamię albo tatuaż. No ale jednak przez tą sukienkę jednak nie było widać tego dokładnie. Za plecami tej pochylonej świeciło się w oknie jakieś światło więc jej sylwetka było nieźle obrysowana. Problem był taki, że obecnie panna Faust właściwie niezbyt już była pewna ani jak wrócić do kamienicy Dzikiego ani dojechać do motelu zajmowanego przez Szafirka. Była cała, samochód pewnie też ale właściwie utknęła w tej chwili tutaj w obcym dla siebie terenie przy początku nocy. Za przednią szybą, w smugach reflektorów działa na końcu ulicy jakieś sylwetki na chodniku. Widziała, że mająca kłopoty maszyna wzbudzała ich zaciekawienie. Nie wiadomo kto to był i czego chciał teraz lub za chwilę. I nie każdy widząc bezbronne Ferrari zaczynał od gadania i grzecznego stukania w szybę. Znaczy paznokciem. Bo cegły łańcuchy czy bejzbole były o wiele bardziej popularne. Przynajmniej po tym co sama słyszała o tym mieście wcześniej. A ta pochylona nie miała widocznej broni. Chociaż w drugiej dłoni trzymała torebkę - kopertę no i niby dało by sie do niej wcisnąć jakiś składany nóż, kastet czy pojemnik z gazem. Wątpliwe wydawało się, żeby dziewczyna była aż tak szybsza od panny Faust by sięgnąć po cokolwiek z tej torebki a nic innego na niej czy przy niej na broń nie wyglądało. I przez szybę trochę trudno się rozmawiało. - O. Kobieta z klasą. - powiedziała z uznaniem i nutką zaciekawienia ta dziewczyna gdy szyba zjechała na dół i mogła swobodniej zerknąć do wnętrza. Z zaciekawieniem też popatrzyła na blondwłosą kobietę ubraną jak na dawną businesswoman przystało. Na pomalowanych ustach zagościł jej przyjazny uśmiech. - I z prawdziwym Ferrari! - sapnęła znowu z zachwytu dość chaotycznie rzucając spojrzeniem od maski po tył pojazdu i jeszcze na zachowane w przedwojennym standardzie wnętrze też firmowane standardem włoskiej firmy. A w końcu byli w Det. Człowiek był tym czym jeździł. W ciągu swojego pobytu w tym mieście Julia nie widziała zbyt dużo sprawnych fur w takim stanie i klasie jak ta podarowana przez Dzikiego. Z wnętrza promieniowało też przyjemne ciepło bo klimatyzacja i ogrzewanie działało zaś ze świata zewnętrznego po otwarciu szyby wleciało nieprzyjemnie chłodne powietrze. - Jej, jeszcze nigdy nie byłam w takiej furze. - westchnęła dziewczyna z wyraźnym żalem i zazdrością patrząc na smukłe linie wewnątrz maszyny wyglądające jak żywy relikt z dawnego świata. - Masz chwilkę? Albo ochotę na małe co nieco? Dałabyś mi wsiąść do środka? Obsłużę cię ekstra. Albo kogo wskażesz. Ale w tej bryce. Albo na masce chociaż. - zaproponowała proszącym tonem wskazując w odpowiednich miejscach brodą na wnętrze sportowej maszyny albo w bok w kierunku jej maski.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
25-12-2017, 14:07 | #597 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 79 2/2 Bonus Żołnierze - Wyspa; Centrum Meteorologiczne Sylwetka okryta wojskowym poncho szła przez gęsty, zielony las. Ulewa przyszła nagle i uderzyła z pełną mocą. Zupełnie jak oni o poranku na tych detroidzkich brudasów. Teraz krople uderzały wściekle o młode, wiosenne liście, poncho i przeorane lejami poszycie. Sylwetka w luźnym poncho rozmazywała swoje kształty. Zatrzymała się na skraju okopu, Okopy były dość krótki, zdolne pomieścić kilku, może kilkunastoosobową drużynę piechoty. Wcześniejsze próby zdobycia tych pozycji zakończyły się fiaskiem. Ale wreszcie byli górą. Oczy skryte pod linią hełmu i obszernym kapturem obserwowały zalewane wodą okopy. Na dnie już nawet po tak krótkiej chwili zaczynało się robić błoto i pierwsze kałuże. Woda zaś spływała po wykopanych ścianach okopu żłobiąc pierwsze osuwiska. Dalej jednaki na przedpiersiu i na dnie ziemnego umocnienia widać było łuski. Różne. Złociły się całą gamą te od broni krótkiej, od karabinków i karabinów. Były nawet tekturowe od strzelb. Cała gama. Postać schyliła się i pokaleczone palce podniosły jedną z nich. 9 Para. Zabandażowana dłoń uniosła łuskę by sprawdzić zapach. Proch wciąż był wyczuwalny. Ale nic dziwnego w końcu strzelali się tutaj ledwie kilka godzin temu. Parabellek też używali. Ale raczej jako broni bocznej. Tymczasem u Przeciwnika automaty które używały tej amunicji były całkiem popularne jako broń główna. Rozpoznawał też bardzo znajome łuski od natowskiego kalibru 5.56. Tych też w NYA używali. W szturmowych oddziałach jako broni głównej. Też leżały na dnie okopu sprawiając liczne wrażenie ale porucznik zdawał sobie sprawę, że to z powodu szybkostrzelności tego typu uzbrojenia strzelającego tripletami. Łusek od karabinów i strzelb było mniej ale właśnie pewnie głównie ze względu na szybkostrzelność. Tutaj to się zaczęło. Dziś rano. Z początku szło całkiem nieźle. Przeciwnik wydawał się odpowiadać dość niemrawo albo był przytłoczony i zaskoczony skalą ataku. Moździerze zrobili swoje. Porucznik spojrzał na lej deformując okop zaledwie o kilka kroków od niego. Bezpośrednie trafienie. Innym okopom podobnie się oberwało. Moździerze były mało celną bronią jeśli patrzeć pod kątem bezpośrednich trafiał ale nadrabiały siłą rażenia i miały całkiem niezłą szybkostrzelność jak na tak ciężką broń. W efekcie można było dzięki nim zalać pozycję ognia ognistym deszczem z nieba. Cała okolica wykopanych przez Runnerów okopów była posiekana lejami. Teraz te leje ociekały wodą i pewnie wkrótce zmienią się w głębokie kałuże na ich dnie. Tak, siła ognia zrobiła swoje. Przeciwnik nie zdzierżył połączonego i skoordynowanego ataku regularnej armii przy pomocy moździerzy, broni maszynowej i szturmowej. Opuścił swoje pozycje zostawiając swoich zabitych. Porucznik widział leżące na dnie okopu bezwładne ciało w skórzanej kurtce. Leżało twarzą w dół z poszarpanymi od brzydkich ran wylotowych plecam. W roku okopu leżał oparty o ścianę okopu jakiś Runner. Dostał w brzuch i pierś. Chyba do końca próbował powstrzymać wypływające wnętrzności ale skończyło się tak jak na polu walki tak poważne rany się kończą i teraz powoli dawał się zatapiać gromadzącej się na dnie okopu zimnej wodzie. Zaś jego ocalali towarzysze po krótkim oporze wycofali się. Porucznik przeskoczył nad rozmakajacym okopem i ruszył przed siebie. Widział już w oddali prześwity oznaczające kraniec lasu, i polanę z tym budynkiem gdzie czmychnęli cofający się Runnerzy. Westchnął. O ile zdobycie okopów poszło względnie łatwo to nie było ich celem a etapem. Atak musiał być kontynuowany. W lesie obie strony miały podobnie ograniczone pole widzenia. Ale skraj lasu z punktu widzenia szturmujących oznaczał otwarte przedpole które trzeba było pokonać by zająć wyznaczony obiekt. A wyznaczonym obiektem był kilkupiętrowy, całkiem mocny budynek będący naturalnym punktem umocnionym dla obrońców. Westchnął znowu przedzierajac się przez mokrą ziemię i też mokre krzaki. Już na etapie planowania tej operacji spodziewali się kłopotów na tym etapie. Ale właściwie nie mieli wyboru. Przecież po to przybyli tu z Nowego Jorku by zająć ten obiekt. Porucznik pokręcił głową gdy wspominał coraz świeższe wydarzenia sprzed paru godzin. Dochodził już do skraju lasu i widział już sylwetkę budynku. Nie wyglądał zbyt dobrze. Moździerze odcisnęły swoje piętno w czasie wspierania ataku. Sam atak nie poszedł gładko. Runnerzy już nie byli tak zaskoczeni a budynek dawał im naturalną osłonę. Efekt moździerzowego ostrzału wydawał się działać tym razem słabiej. Pierwszy atak załamał się w ogniu automatów, karabinów i strzelb. Kilkadziesiąt metrów otwartego pola zdawało się barierą nie do przejścia pod takim celnym ogniem. Oficer z niechęcią ale musiał przyznać, że ten ich ogień jak na jakichś brudasów jest zaskakująco celny. Wolał się nie zastanawiać jak by wyglądała sytuacja gdyby przeciwnik dysponował taką bronią jak NYA. Mimo, że żołnierze NYA na pewno posiadali po swojej stronie przewagę w sile ognia to teren i sytuacja znacznie ją niwelowały. Mimo wsparcia przez moździerze i broń maszynową te cholerne brudasy zmusiły ich do odstąpienia i przegrupowania. Sytuacja w tym momencie nie była zbyt wesoła. Zapasy amunicji i do moździerzy i broni ręcznej były już poważnie uszczuplone. Straty przeciwnika właściwie nieznane. Ale liczyli się z tym, że może je uzupełniać rezerwą z względnie bezpiecznych podziemi. Oni sami mieli straty na wciąż akceptowalnym poziomie choć już było co liczyć. Ludzie byli też już znużeni po kilkugodzinnych walkach. Kolejny atak groził walką z hydrą gdzie przeciwnik wciąż mógł uzupełniać straty i tylko ich kumulacja mogła zmusić go do odstąpienia. Czyli musieliby szybciej go zabijać niż zdążyłby uzupełniać straty. Tak. Tak to wyglądało wówczas na gorącym łączu między nim a kwaterą główną gdy ważyły się losy kolejnych posunięć. Oficer dotarł do skraju zalewanego ulewą lasu. Zatrzymał się przy ostatnim drzewie. Tak. W tabelkach i na mapach tak to wyglądało. Ale on tu wtedy był i brał udział w tych walkach. - Zmieniam mag! - krzyknął erkaemista otwierając swojego M 60 nadal nazywanego wedle armijnej tradycji świniakiem. Ładowniczy pośpiesznie ale sprawnie zaczął ładować kolejną taśmę. Broń dymiła od ciągłego polewania celu ogniem. Cel zaś chował się za ścianami więc broń maszynowa nie była tak efektywna jak na otwartym terenie. Ale i tak blokowała mu ruch i swobodę ostrzału. Każdy ruch w budynku, każda próba ognia, była natychmiast pacyfikowana przez nowojorskie karabiny maszynowe. Porucznik wówczas był blisko stanowiska broni maszynowej rozłożonego przy skraju lasu i pamiętał to świetnie. Mieli przewagę ognia i w zapasach ołowiu i korzystali z tego. Przeciwnik nie miał szans nawet próbować nawiązać równorzędnej walki. Ogłuszony ogniem moździerzy, zasypywany walącymi się ścianami, sieczony ogniem broni maszynowej musiał ustąpić przed potęgą amerykańskiej armii. - Zmieniony! - krzyknął ładowniczy biorąc ponownie w dłonie własny karabinek. M 60 kolegi zaś szczęknął bezpiecznikiem i wznowił ogień. Niedługo potem porucznik uznał, że przeciwnik jest wystarczając urobiony. No i ammo już mieli niezbyt dużo. I dnia już wiele nie zostało. A woleli z nastaniem zmroku mieć uregulowaną sytuację. Najlepiej z rozbitym i spacyfikowanym nieprzyjacielem. - Miotacze naprzód! - krzyknął do drużyny będącej dotąd w rezerwie. Musiał ich wprowadzić do walki. Miotacze niezbyt nadawały się by nawiązać walkę przez polanę ale już wewnątrz budynku musiały sprawdzić się świetnie. I sprawdziły. Porucznik wyszedł na polanę o której przebycie przez kilka godzin toczyli zażartą walkę. Teraz była cicha i jedynie ulewa miażdżyła co tylko mogła wbijając krople wody w rozmokniętą ziemię. Szedł prawie dokładnie tak samo jak jakieś dwie czy trzy godziny temu biegli jego żołnierze z butlami miotaczy na plecach. Przytłoczony ogniem ciężkiej broni przeciwnik prawie nie odpowiadał. ogniem. Tym razem postanowił skoncentrować wysiłki by zaatakować jedną stronę budynku i uzyskać maksymalną możliwą przewagę w miejscu ataku i uzyskać upragnione przełamanie. Te które zmusiłoby przeciwnika do wycofania się lub złożenia broni w optymistycznym wariancie. Ale nie poszło w optymistyczny wariant. Przeciwnik niezbyt mógł odpowiedzieć ogniem ale wyrzucić przez okno granat już tak. Na drużynę szturmową padł blady strach gdy eksplozja powaliła kilku z nich. Jak się okazało jednego na stałe. Ale nie odpuścił im i krzykiem wymusił kontynuację ataku. Czuł, że to teraz albo nigdy! I podnieśli się i przebiegli wrzeszcząc z grozy i strachu ostatnie kilkanaście metrów. Rozlali płonącą śmierć przez okna budynku. Wtedy ci ze środka też zaczęli się drzeć. Przez okna widać było płonące sylwetki biegające bez sensu i machające ramionami. Niektórych skosiły ckm i te podpalone i te które wolały za wszelką cenę uniknąć ich losu. Miotacze i ogień torowały drogę wypalając przed sobą życie. Wówczas pociągnął za sobą tak cholernie przetrzebiony pierwszy pluton weteranów z Rainbow Birds. Dołączyli do gwardzistów wewnątrz budynku. Przeciwnik był wypalany żywym ogniem i spychany pomieszczenie po pomieszczeniu, korytarz po korytarzu, piętro po piętrze. Wyglądało jakby się cofał. Więc Nowojorczycy zwyciężali. Ale to nie był optymistyczny wariant. Jak chyba wszystko odkąd wylądowali na tej przeklętej Wyspie. Ciężka broń musiała wstrzymać ogień tak samo jak moździerze by nie trafić swoich. Walki o parter poszły szybko. Przeciwnik stawiał słaby opór cofając się w dół, do piwnicy. Nowojorczycy nie ustępowali i parli bezlitośnie dalej nie dając mu odetchnąć. I właśnie o piwnicę chyba toczono najbardziej zażarte walki. Nagle opór Runnerów stężał. Co więcej pojawiali się na niby już wypalonych i oczyszczonych pomieszczeniach. Teraz już zdołał rozejrzeć się po tym wypalonym budynku z zawalonymi tu i tam ścianami by wiedzieć, że używali wybitych w ścianach i podłogach otworów. Przemieszczali się wyskakując tam gdzie niby było już czysto. Wyskakiwali i atakowali. Co mieli, automatem, jakimiś petardami, strzelbą, klamką czy nawet butem i kastetem. Jeden z nich wyskoczył wprost na niego i zanim żołnierze odciągnęli i zlikwidowali to zagrożenie zdołał przebić nożem dłoń porucznika i prawie dźgnął go w brzuch. Ale na szczęście ostrze ześlizgnęło się po żebrach. Jakaś grupka chyba nie zdołała zwiać razem z resztą do piwnicy. Próbowali się przebić ale żołnierze porucznika postawili mur z ognia i ołowiu w takim stężeniu, że zrezygnowali. Walczyli jak szczury zapędzone w róg. Cofali się piętro, po piętrze, korytarz po korytarzu, pomieszczenie po pomieszczeniu. Na zewnątrz nie mieli czego szukać bo z miejsca skosiłyby ich nowojorskie maszynówy czekające na taką okazję. Ale coś ci Runnerzy nie chcieli uciekać. Nie na zewnątrz. No ale wciąż mogli przecież cofać się w dół. Ale nie ci z góry. Cofali się po tych piętrach aż im się skończyły. Wtedy cofnęli się na dach. Tam też skończyła im się amunicja i wreszcie Nowojorczycy zagnali ich w matnię. Żołnierze w gorączce walki chcieli ich zlikwidować od ręki. Czuł to. Ale dał tamtym szansę. Poddać się. Skorzystali. Pierwsi Runnerzy jakich udało się pojmać od początku ataku. Z bliska nie wydawali się tacy straszni. Jeden starszy, jakiś młokos i jedna dziewczyna. Porucznik sam się dziwił gdy ich oglądał klęczących na dachu z rękami na karkach. To oni? Oni przegonili z tą gównianą bronią dwie drużyny NYA przez tyle pięter? Młody miał sztucer, dziewczyna pompkę a ten najstarszy z nich UZI. Przeciw tuzinowi szturmówek, dwóm miotaczom ognia, i kilku M 1. Ale nie mogli wygrać tej walki. W ten sposób ostatni opór wroga na powierzchni został zdławiony. A oni mogli wreszcie zawiesić na dachu gwiaździsty sztandar. Porucznik podniósł głowę mrużąc oczy od zimnych igiełek deszczu uderzającego go w tej chwili z impetem prosto w twarz. Tak. Był tam. Zwisał od tej ulewy trochę smętnie ale i tak napawał go dumą z tego, że udało im się go tam zawiesić. Ale gdy ta szczurza grupka przestała ich odciągać znów mogli skoncentrować wszystkie siły na piwnicy. Ogień i ołów zrobiły swoje. NYA po kolei łamała opór wroga zmuszając do cofnięcia się w głąb piwnicy, potem do cywilnego schronu pod nią. Tam chyba Runnerzy wreszcie stracili serce do walki. Za plecami mieli już tylko ten szyb z rozwaloną windą do prawdziwego schronu. Krytyczne miejsce, bardzo trudne do ataku ale łatwe do obrony. Ale miotacze i granaty znów okazały się niezawodne. Utorowały im drogę przez szyb, przez wywaloną obok głównej bramy dziurze aż dostali się na pierwszy poziom prawdziwego schronu. Na ten poziom tylko z innej strony udało się dostać plutonowi zwiadowczemu ale niestety został zlikwidowany. Niektórzy z kolegów podobno gdzieś tu byli w runnerowej niewoli. To też ich motywowało by ich odnaleźć i uwolnić bo po niewoli u gangerów nikt się nic dobrego nie spodziewał. Zwłaszcza jak słyszeli pogłoski co ci gangerzy zrobili z miejscowym zastępcą szeryfa który wpadł w ich łapy. Porucznik zmarszczył brwi w zamyśleniu gdy zbliżał się do głównego wejścia do budynku. Dawna recepcja została przez gangerów umocniona więc przypominała bardziej barykadę niż biuro. A w efekcie walk została poszatkowana ołowiem, spalna miotaczami i jeszcze zasypana gruzem z rozwalonej ściany. Teraz zaś była zalewana smugami ulewnego deszczu który tam mieszał się na podłodze z kurzem i pyłem tworząc błotniste kałuże na podłodze. Zmieszane z czerwonymi plamkami połkniętej przez wodę krwi i złocącymi się rozdeptanymi łuskami. Zza barykady wystawała kurczowo rozcapierzona dłoń trupa. Bardzo koścista gdy napalmowe płomienie osuszyły ją z mięsa i wilgoci. Choć oficer nie miał pojęcia czy wówczas delikwent był jeszcze żywy czy nie. Ale znów zaczęły się komplikacje. Moździerze które były o kilka kilometrów od zrujnowanego i spalonego Centrum w głębi lasu. A mimo to zostały zaatakowane. Atak odparto ale jednak mieli straty. No i świadczyło, że jacyś Runnerzy kręcili się gdzieś tu na powierzchni. No i ten poziom mieszkalny w Schronie. Bezpośredni kontakt z przeciwnikiem był słaby. Przynajmniej jeśli za punkt odniesienia wzięło się właśnie zakończone walki o piwnicę Centrum. Ale było inne zagrożenie. Eksplozje. Wybuchało nie wiadomo co i skąd. W wojsku mieli na to odpowiednie określenie. IED. Do tego Runnerzy znowu pojawiali się na niby czystych już pomieszczeniach jakoś przenikając na ten teren. Teren zaś zrobił się całkiem spory do opanowania. Miotaczom skończyło się paliwo. Amunicja była na niebezpiecznie niskim poziomie. Z podziemi nie było bezpośredniej łączności z powierzchnią więc trzeba było się dopiero zainstalować. Więc wydał ten rozkaz. - Ściągnijcie saperów. - ciężko było powiedzieć, że opanowali i zajęli obiekt. Raczej zdobyli mocny przyczółek. I szykowali się do rozstrzygającej fazy walki o ten podziemny poziom a może i cały Bunkier. Gangerzy - Wyspa; Schron - Gdzie jest Guido? - w rozświetlonym jedną lampą pomieszczeniu unosił się zapach palonego tytoniu i zielska. Oraz wyczuwalny przez skórę zapach zniechęcenia i porażki. Postacie siedziały na krzesłach i stołach stołówki. Siedziały, paliły, ktoś ostrzył nóż, ktoś inny rozbierał swoją broń, inny skręcał kolejnego skręta lub próbował coś jeść. Ale wszyscy byli albo nerwowi albo osowiali. Zdołali złapać oddech i przemyśleć ostatnie wydarzenia. Wcześniej po prostu reagowali. Walczyli. Teraz to wszystko się skończyło więc mieli szansę coś pomyśleć. No i dość szybko ktoś wreszcie rzucił to co pewnie w niejednej głowie zagościło. Gdzie jest Guido? Facet który ich tu ściągnął i dla którego tu przybyli. Facet który przekonał ich do swojej wizji. Facet który miał farta. Któremu wszystko się udawało. A teraz, gdy te żołnierzyki ich tak cisnęły to gdzie był? - Jakby Guido tu był to by tego wszystkiego nie było. - mruknął facet pochylony nad rozbieraną bronią. W zębach trzymał zapalonego blanta a kilka osób które były na tyle blisko by to usłyszeć pokiwało głowami. Na pewno. Przecież Guido zawsze wiedział co robić. A teraz go nie było. Ani Taylora. Ani Viper. Ani Bliźniaków. Został tylko Jednooki. Ale on raczej był facetem od majstrowania bomb i innych takich a nie od zarządzania bitwą. No i skończyło się jak widać. Dostali łomot i musieli wycofać się pod ziemię. Ale i tak chwilę zdawały się być policzone. Jasne było, że collinsowe żołnierzyki nie odpuszczą. Zaraz, za godzinę, dwie czy jutro. Ale przyjdą dokończyć tą robotę. - Właściwie po chuja na ten Bunkier? Nic tu nie ma. Spieprzajmy stąd. Wciąż mamy tą dziurę w ziemi. Jest jeszcze wolna. Spieprzajmy zanim nam zablokują i tą dziurę. - odezwała się jakaś kobieta. Siedziała w samym podkoszulku mając rzuconą kurtkę na stół obok siebie. Na ramieniu miała świeżo założony opatrunek. Krzywiła się kładąc rękę na brzuchu. Na podwiniętym podkoszulku też widać było bandaże a nie sam brzuch. Ale też nie można było odmówić im racji. Guido coś mówił o zamieszkaniu tutaj. Ale jak to mówił to nikt nie mówił o nowojorach z miotaczami i moździerzami za drzwiami. A paliwa, broni, ammo czy prochów jakoś tu się nie nachapali jak dotąd. Owszem było trochę gadżetów, zwłaszcza tych świecących a te działające prysznice były całkiem kozackie no ale nie aż tak by dać się za nie wypalać i szatkować nowojorskim ołowiem. - I gdzie chcesz spieprzać Lisa? - zapytał wchodzący do jadalni mężczyzna. Miał przepaskę na oku i zdecydowanie zawyżał średnią wieku przy zgromadzonych. Czuł, że traci grunt pod nogami i autorytet. Cholera miał się zajmować czym innym! Guido gdzie jesteś?! Ale widział jak prawie wszystkie twarze, tak bardzo przygnębione, czasem zdenerwowane, zniechęcone a nawet kilka wyraźnie wrogich. Mieli dość. Czuł to. Guido by pewnie coś powiedział, zrobił i jakoś to odkręcił. Przekonał ich do swoich racji. No ale nie każdy był jak Guido. Na pewno nie on. Jednak umiał rozpoznać zarzewie buntu. Lisa wzruszyła ramionami zamiast odpowiedzi i pociągnęła łyka z butelki stukając nią głośno o blat stołu. - Chcecie uciec? Dokąd? Na górę? Na Wyspę? By was wyłapali i wystrzelali jak zające po krzakach? Zapomnieliście już jak to jest z collinsową demokracją tam na górze? - zapytał Jednooki przenosząc spojrzenie z ciężko rannej Runnerki na resztę. Ci się zawahali. Nie cieszyło ich to co mówił ale może coś do nich dotarło. Pamiętali. Zaskakujący łomot wybuchów o poranku. Potem jazgot broni maszynowej. Oszołomieni i zaskoczeni skalą i natężeniem ataku wycofali się do budynku. Tam ochłonęli. Sądzili, że są gotowi na starcie z przeciwnikiem. Nawet żartowali i palili kolejne skręty. Przecież znali się na tej robocie i przygotowali się. Ale nie byli jednak gotowi na przyjęcie zmasowanego uderzenia regularnej armii. Na ołów dławiący każdy ruch, szatkujący ściany, na granaty zalewające grudami ziemi podwórze na zewnątrz, przebijające się przez ściany, demolujące sufity i szatkujące szrapnelami żywe ciała. Ale przez chwilę wyglądało dobrze. Malowane żołnierzyki nie były w stanie sforsować podejścia do budynku. Było ciężko ale wydawało się, że znów im się udało. Że wybronili się i duchy znów im były łaskawe. Ale wtedy Nowojory zaatakowąły ponownie. Znowu ściany pękały burzone eksplozjami zasypując przejścia jak i Detroitczyków. Ich siły topniały. Musieli kolejnych chłopaków i dziewczyny ściągać na dół by Chris i Tom się nimi zajęli. Albo ten tutejszy lekarz. A to był dopiero początek. Potem przyszedł ogień. Nie mogli walczyć z ogniem. Kolejne pomieszczenia były wypalane ognistą barierą zmuszając ich do cofnięcia się. Ale wreszcie mogli się zrewanżować! Przez chwilę wyglądało, że się uda. Przebite wcześniej otwory pozwoliły przenikać na tyły żołnierzyków. Atakowali znienacka i znow kryli się w jakiejś dziurze. Widzieli, słyszeli i czuli zaskoczenie i strach tamtych. To był krytyczny moment. Jednooki teraz to czuł. Może reszta też. Gdyby żołnierzyki byli trochę mniej zdeterminowane gdyby było ich trochę mniej, gdyby nie stawiali tak twardego oporu, gdyby nie dowodził nimi ten oficer, gdyby… No właśnie, gdyby był tutaj Guido… Niewiele brakowało by Nowojory pękły i chłopcy i dziewczyny z detroidzkiej kręgielni mogli odbić piwnicę i resztę budynku z nowojorskich lap. A tak… - A gdzie jest Guido? Może go złapali? Albo załatwili. - zapytał jakiś Runner spod ściany. Przykuł uwagę bandy ale zaraz uwaga skoncentrowała się na najważniejszym tutaj w hierarchii Runnerze którego szef wyznaczył na zastępcę. - Wtedy na pewno by nie zapomnieli nam tego powiedzieć. - odparował szybko saper bandy warcząc ze złością swoją odpowiedź. Widział jednak, że nie wszystkich to przekonało. - Collinsowo kontroluje podejście pod Wyspę w dzień. Przecież dlatego sam popłynął w nocy, żeby zdążyć przed świtem nie? - saper rozłożył swoje dłonie przez co jego dłoń z niepełną ilością palców była dobrze widoczna. Ten argument podziałał lepiej bo część głów pokiwała twierdząco. No faktycznie Guido coś takiego mówił przed odjazdem. - Teraz pewnie jest tak samo. Czeka na zapadnięcie zmroku by do nas wrócić. Dlatego musimy utrzymać podejście na powierzchnię by nasi mogli do nas wrócić. - argument był chyba dość trafny ale choć znowu głowy skinęły twierdząco dało się wyczuć falę zniechęcenia. Takie wyjście oznaczało pozostanie na pozycjach a więc nieuchronną konfrontację z Nowojorczykami. Od tych co właśnie dostali baty. I co mieli taką siłę ognia w takiej ilości jaką dotąd trudno było sobie wyobrazić. Czasem Camino wyciągali swoje ciężkie graty to było podobnie. Ale to był rajd czy jedna sieczka a nie taka fabryka trupów jak tu i teraz. No i w Det, byli na swojej dzielni, bronili swoich domów, bliskich i wpływów. A tutaj? Po cholerę im ten Bunkier? Nawet Ligi tu nie było. Nawet wieści co się dzieje w Lidze. Ani Wyścigów. Drzwi otworzyły się przykuwając uwagę i spojrzenia większości głów. Weszło przez nich kilka postaci w skórzanych kurtkach. Jedna zatrzymała się w drzwiach. - Bierzecie stoły i zanieście je tam gdzie wam pokazywałem. - Tom powiedział polecenie i zaciągnął się kolejnym machem skręta. Potrzebował tego. Zdecydowanie tego potrzebował. - Po co ci stoły? - zapytał któryś z bliżej siedzących Detroitczyków widząc jak dwie pary kolegów faktycznie łapią dwa najbliższe stoły i wracają do wyjścia. - Bo łóżek zabrakło. - odparł spokojnie Tom wydychając leniwie chmurę przetrzymywanego w płucach dymu. O tak, zdecydowanie tego potrzebował. Pierwszy stół niesiony przez kolegów minął go i wyszedł na korytarz. Jak się odpowiednio zbakać to właściwie nawet można było to chyba uznać za zabawne. To chyba było zabawne jak się brało spalonego palanta za kończyny i w rękach zostawały resztki spalonego ubrania razem ze skórą i mięsem nie? Zostawały same kości z jakimiś resztkami. Tak, w sumie było to zabawne. Tylko trzeba było jeszcze trochę blantów zjarać. Zaciągnął się znowu. Blancik jednak działał jak magia i pomagał się wyluzować i brać to całe chujostwo na miękko. Reszta stołówki milczała obserwując jak sprawna dwójka wynosi drugi stół. Ile tych łóżek było w tej zabiegówce? 20? 30? Jakoś tak. Przecież Chris i Tom sami jojczyli i płakali jak to ciężko muszą pracować przy przygotowywaniu tych łóżek, znoszeniu kolejnych jak i Brzytewka kazała. I zbrakło? - Aa… Jednooki. Blety nam się kończą. Trzeba pójść po nowe. Znaczy wiesz, ten doktorek mówił co ale kurwa nie idzie go skumać jak Brzytewki jak ma swoją gadaną fazę. Ma zrobić jakąś listę ale no trzeba po to pójść. To ja spadam nie? - Tom mówił powoli z przymrużonymi oczami chyba po chwili rejestrując, że właściwie już stołowa obstawa wyszła więc nie musi już trzymać otwartych drzwi. Jednooki westchnął słysząc o nowym problemie. Drzwi jednak znowu się otworzyły i znowu stanął w nich Tom. - Aa… Jednooki… I wiesz, jak już byście szukali to ten, poszukajcie jeszcze nogi. Bo nam zginęła jedna. - powiedział ospały tonem młodszy aspirant na asystenta pielęgniarza. Jego uwaga wywołała albo uniesienie brwi do góry albo i rozbawione uwagi. - Co wam zginęło? - saper nieco pochylił głowę do przodu i do dołu jakby nie był pewny czy dobrze usłyszał i zrozumiał zajaranego kolegę. - No noga. Taka do chodzenia. - flegmatyczna odpowiedź Toma wzbudziła kolejną falę wesolości. Zwłaszcza, że klepnął się po udzie by podkreślić o co mu chodzi. - Ja pierdolę… Jak mogliście zgubić jakąś nogę? - saper jęknął klepiąc się otwartą dłonią w czoło. Teraz rozbawienie w jadalni było już całkiem wyraźne. - A nie wiem. Taki już do nas przyszedł. Znaczy ten… No… Przynieśli go. Ale kłóci się, że jak go zgarniali na górze to miał nogę. Lewis. Kłóci się, że mu Chris odciął jak był nietomny. Bo jak się obudził to Chris z piłą obok niego przechodził nie? Ale przecież odciął mu rękę a nie nogę. No i wcześniej. A jak wracał to od White no i fakt, tam poszła noga ale przecież Lewis był nietomny to nie mógł tego wiedzieć. No i Chris się trochę wkurwił jak ten mu się pruł i mówi, że nogę jeszcze ma jedną do odcięcia to może mu odciąć. No to Lewis go rzucił poduszką a Chris trzasnął go tą piłą. Ale chujowo bo spadła za łóżko i musiałem ją wyciągać. No i już się nie kolegują. Ale no jakbyście znaleźli tą nogę to przynieście dobra? No to ja spadam. - Tom toczył swoją upaloną relację z niedawnych wydarzeń z oddziału szpitalnego jaki mieli tutaj zorganizowany nawet na dawnym oddziale szpitalnym. Łóżek tam trochę było, zwykłych bandaży czy jodyny też. Blety i reszta medycznego szpeja pewnie też ale to bez Brzytewki było w chuj trudne do rozróżnienia co jest pomocne a co cię załatwi w pięć minut. No i cierpieli na deficyt personelu medycznego albo chociaż pseudomedycznego. Bo było ich z Chrisem tyko dwóch. A w ciągu ostatnich paru godzin intensywnych walk na górze przybyło im lekką ręką po dyszce pociętych, poszatkowanych i popalonych frajerów na głowę. Albo więcej. Nawet ten sztywniacki, tutejszy doktorek nie wyrabiał. Runnerzy popatrzyli chwilę za ponownie zamkniętymi drzwiami. Po chwili uwagę znów skoncentrował na sobie ich tymczasowy lider bandy. - Zostajemy tutaj tak jak chciał Guido. I Taylor. Oni wrócą. Guido wróci. - powiedział poważnie saper rozglądając się po zebranych twarzach. Ci popatrzyli po sobie nawzajem. Numer zaserwowany przez Toma trochę wszystkim pozwolił się rozerwać. Może nie było tak źle? I to co mówił Jednooki brzmiało całkiem sensownie. Guido wróci. Tylko czeka do zmroku by móc wrócić. Większość głów więc pokiwała potakująco zgadzając się z tymczasowym przywódcą. Nikomu też nie uśmiechało się tłumaczyć przed Guido dlaczego dał dyla z miejscówy. Albo Taylorowi. No i głupio było tak zostawić swoich i zwiać. Jakby to potem na dzielni się pokazać po czymś takim? I ta myśl dawała nadzieję. Guido wróci. Mała Japonia - Detroit; Dom Gejsz - Oj no nie bądź taka, powiedz jak było. - westchnęła prosząco młoda, mokra Azjatka. Siedziała w wannie za drugą młodą, mokrą Azjatką. Delikatnie masowała palcami skórę jej głowy. Seiko poddawała się temu zabiegowi z wyraźną ulgą i przyjemnością. - Poznałam kogoś. - uśmiechnęła się leniwie najsławniejsza w naznaczonej przed dwoma dekadami atomowym ogniem metropolii. Nie otwierała oczu ciesząc się zabiegami kosmetycznymi serwowanymi przez przyjaciółkę. Ta westchnęła cicho by dać znać, że nie do końca podobają się jej zdawkowe odpowiedzi przyjaciółki. - Oj Seiko, no weź nie żatuj. Przecież zawsze kogoś poznajesz. Mów kogo albo jak było albo kto był. - powiedziała nieco rozdrażnionym głosem. Chociaż właściwie obydwie znały i lubiły tą grę. Zaczęła spłukiwać włosy masażystki a ta poddawała się przyjemnym falom łagodnie ściekającej wody. Samo w sobie potrafiło działać kojąco. - Dziki był. - powiedziała uśmiechając się z zamkniętymi powiekami. Wiedziała jakiej reakcji może się spodziewać po przyjaciółce. - Dziki?! No nie mów! Przyjechał na imprezę do Blue Lady?! Przecież oni się nienawidzą! - dziewczyna złapała za żebra Seiko i odchyliła w tył przyciskając jej plecy do siebie. Ale w tej pozycji swobodniej mogła spojrzeć na twarz drugiej Japonki. Ta nadal się uśmiechała bo wedle powszechnie znanych ulicznych plotek to jej towarzyszka od gadek i kąpieli reagowała prawidłowo. Też pewnie do ostatniej nocy zareagowałaby podobnie. Ale ostatnia noc była inna. Niezwykła. Tyle się działo! Nawet jak na to miasto mające opinię zamieszkałego przez wariatów. Pokiwała więc twierdząco głową nie otwierając oczu. - A obsłużyłaś Dzikiego? Bo o Blue Lady to się nie pytam jak cię zamówiła. - Yoshi wciąż utrzymywała tą wygiętą pozycję z plecami Seiko na sobie a oczy płonęły jej niezaspokojoną ciekawością. Seiko zaś otworzyła oczy i spojrzała na nią i znowu pokiwała głową uśmiechając się szerzej. Zaczynały wkraczać w ten najbardziej interesujący etap tej gry. - Na raz. - powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się szerzej widząc jak kumpela mruży oczy gdy zaczyna sobie układać usłyszane fakty w głowie. - Ale poczekaj. - Yoshi wygodniej oparla sie krawędź wanny pociągając na siebie plecy Seiko. Głos brzmiał jakby coś jej się nie zgadzało w tej relacji przyjaciółki. - Na raz? Synchronicznie? To oni jakiś musieliby leżeć obok siebie. - Yoshi zmarszczyła brwi jeszcze bardziej bo do masażu synchronicznego inaczej się nie dało a myśl, że Dziki i Federatka by przeleżeli obok siebie była mało standardowa. - Właściwie to się puknęli. No mnie też oczywiście. - Seiko pozwoliła sobie na użycie ulicznych wyrażeń by podbić moc swoich nocnych przygód. Patrzyła figlarnie przechylając głowę w bok by dojrzeć wyraźniej reakcję na twarzy Yoshi. - Dziki bzyknął się z Blue Lady?! Przecież oni się nienawidzą! Wszyscy to wiedzą! - Yoshi wydawała się na pierwszy rzut oka zbulwersowana taką odpowiedzią masażystki. Ale znowu łamało to wszelkie konwencje w jakich były rozpowiadane po trybunach Ligii i ulicach miasta plotki i o tej dwójce ligowych rajdowców. Nawet oni sami zdawali się pałać wzajemnym jadem nienawiści tak na torze jak i poza nim. Widząc reakcję drugiej Azjatki Seiko postanowiła jeszcze podbić piłeczkę wyżej. - Ona na niego leci. Jestem tego prawie pewna. - masażystka zanurzyła gąbkę w wodzie i przejechała nią po własnym wystającym z wody kolanie zahaczając o przyklejone do niego kolanie drugiej kobiety. Chwilowo zbyt zaaferowanej usłyszanymi rewelacjami. - Leci na niego? No tak, przecież to Dziki. Chociaż może ją raz poniosło? Albo skorzystał z okazji jak ją obrabiałaś? - Yoshi w pierwszej chwili się zgodziła. Myśl, że jakaś fanka Ligi i Wyścigów może nie lecieć na Dzikiego przychodziła jej do głowy ale myśl była mało standardowa. Ligowiec był jednym z najbardziej sławnych i rozpoznawalnych rajdowców wciąż aktywnie ścigających się na ligowych torach. Gdy znowu kraksował niejedne serce stawało czy tym razem też wyjdzie z tej kraksy cało. Zwłaszcza kobiece serca. Ale jednak akurat utarty stereotyp z ostatnich paru miesięcy o tej dwójce rajdowców kazał jej szukać jakiegoś innego rozwiązania takiego obrotu zdarzeń o jakim mówiła masażystka. - Nie sądzę by uklękła i z tej nienawiści zrobiła mu laskę. - Seiko uśmiechnęła się znowu na wspomnienie tej scenki ze skradzionego suva gdy sama też na własne oczy widziała a jednak ciężko było jej uwierzyć widząc charakterystyczne, niebieskie włosy Federatki wykonujące rytmiczne ruchy nad rozłożonym na kanapie rajdowcem. Tak, to była niezapomniana noc. - Zrobiła mu laskę? O rany… Jej ale ty masz fajne przygody. I jeszcze z nimi na raz się bzyknęłaś. Też bym tak chciała. - westchnęła z zazdrością Yoshi. Postawiłą sylwetkę masażystki do pionu i wróciła do przerwanego spłukiwania jej głowy i ciała. Skończyła z głową więc kąpiel właściwie miały za sobą. Wstały obydwie i Yoshi wyszła z wanny biorąc w dłonie ręcznik i czekając z nim na przyjaciółkę. - Po wszystkim cyknęliśmy sobie focie. Pokażę ci jak wyjdziemy. - Seiko dobiła przyjaciółkę pozwalając jej wybuchnąć entuzjastycznym zniecierpliwieniem objawiającym się właśnie takim zniecierpliwiony piskiem i chwilą nieskoordynowanych ruchów. Yoshi wreszcie opanowała swój entuzjazm i zaczęła zawijać turban na głowie drugiej Japonki. Wtedy to do niej dotarło. - Ale zaraz… - zmrużyła oczy gdy Seiko odwróciła się do niej plecami na których wylądował ręcznik. - Mówiłaś, że kogoś poznałaś. A Dzikiego i Blue Lady znałaś już wcześniej. Przecież cię zamawiali prawie na zmianę. - Seiko pozwoliła sobie na szerszy uśmiech ciesząc się, że przyjaciółka sama do tego doszła i dalej mogą się bawić w tą ich grę. Pokiwała twierdząco głową potwierdzając jej dedukcję. - Był jeszcze ktoś. - powiedziała z satysfakcją obserwując zniecierpliwienie swojej przyjaciółki. Objawiało się i ponaglającym spojrzeniem i nieco szybszymi ruchami ręcznika. - Aoi. - powiedziała w końcu masażystka. Klęcząca za nią Japonka zmarszczyła brwi kończąc osuszać jej szczupłe nogi. Wstała i wymieniła ręcznik na nowy okręcając go wokół masażystki. - Właściwie poprosiłam ją bym mogła zostać jej rin a ona moją. I się zgodziła. I teraz mogę jej mówić Aoi rin. - powiedziała w końcu Azjatka kończąc owijanie się ręcznikiem i wychodząc z łazienki. Yoshi chwyciła kolejny ręcznik i sama zaczęła się zawijać go wokół siebie. - No Aoi rin? Ale mówiłaś, że jej nie znasz. Dopiero ją poznałaś. Jak jest taka kirei no to świetnie ale nie za prędko na tą Aoi rin? Myślałam, że ja jestem twoją Yoshi rin. - dziewczyna odezwała się z nieco ostrożną pretensją. Seiko westchnęła cicho i podeszła do swoich rzeczy jakie miała na sobie i przy sobie ostatniej nocy. - Ależ jesteś moją Yoshi rin. - odwróciła się do przyjaciółki i delikatnie pocałowała ją w usta. - Ale Aoi rin też. Wiem, że to brzmi dziwnie ale niekiedy po prostu czujesz, że to właśnie ta osoba i koniec. I jest i kirei i ma w sobie tyle honou, że może rozpalić wszystkich dookoła. Chcesz zobaczyć te zdjęcia? - zapytała na koniec chytrym tonem gospodyni. Yoshi po momencie wahania kiwnęła energicznie głową z mokrymi włosami i razem podeszły do niewielkiego laptopa. Po chwili urządzenie ożyło i obydwie mogły oglądać zrobione w podziemnym garażu zdjęcia od małego nośnika przenośnych danych. - Ojej! Masz zdjęcie z Blue Lady i Dzikim! Na golasa! - pisnęła zachwycona Yoshi widząc fotkę dwójki sławnych rajdowców i niższą od nich masażystką pośrodku. Zdjęcie urywało się gdzieś przy pasie ale góra była wyeksponowana wzorcowa. U całej trójki. Widać było stare blizny na torsie Dzikiego i nagie piersi obydwu kobiet. - Było świeżo po. Jeszcze nie zdążyliśy się ubrać. - powiedziała Azjatka z łagodnym uśmiechem patrząc na zdjęcie na ekranie i w świeże wspomnienia sprzed paru godzin. - To ona? Ta Aoi rin? - zapytała Yoshi wskazując palcem na blondynkę na ekranie całującą się namiętnie z niebieskowłosym rajdowcem. Seiko skinęła twierdząco turbanem. - No faktycznie honou i kirei. - druga z Azjatek też skinęła głową i przez chwilę obydwie oglądały te kilka zdjęć jakie udało im się zmajstrować na zakończenie przygody z ostatniej nocy. - Oh Yoshi. - westchnęła w końcu Seiko przez dłuższą chwilę bijąc się z myślami. - Tak bym chciała mieć ich wszystkich. Całą trójkę. No myślę, że nawet Dziki sama i Angel kun jakoś mogliby się pogodzić. Ja i Aoi byśmy dały im zajęcie. Ale tak myślę, że są marne szanse, że z tej rajdowej dwójki jedno zamieszka u drugiego. A tutaj nie mogą. Ale chciałabym ich mieć wszystkich na raz w jednym miejscu. Pod sobą, albo nad. Albo między nimi. No i po prostu być z nimi. - Seiko zwierzyła się przyjaciółce wpatrzona w zamarłe na ekranie półnagie sylwetki. Ta przygryzła wargę i popatrzyła na nią i na jej laptop z wyświetlanymi zdjęciami. - Oh Seiko. - zaczęła niezbyt wiedząc jak ubrać swoje myśli w słowa. - Ja nie miałam takiego szczęścia poznać ich tak jak ty. Ale proszę cię, porzuć takie myśli. To niebezpieczne. Dla ciebie, dla mnie, dla nich. Sama wiesz. - druga z Japonek uklękła przy krześle na którym siedziała Seiko i położyła swoją dłoń na jej dłoni. Wydawała się być poważnie zmartwiona. Siedząca na krześle kobieta cicho westchnęła boleśnie świadoma, że klęcząca przy niej przyjaciółka ma rację. - Takie myśli zatrują ci tylko serce i myśli. Będziesz cierpieć. A ja razem z tobą. - klęcząca dziewczyna zakończyła swoją myśl z tym samym poważnym i zmartwionym tonem. - Tak. Wiem. Dziękuję ci Yoshi. Chyba się położę i spróbuje odespać te nocne przygody. - masażystka uśmiechnęła się tym swoim łagodnym i ciepłym uśmiechem i obydwie wstały. Noc choć niezapomniana i ekscytująca to jednak była też wyczerpująca. Odpocząć i odespać te przygody wydawało się być świetnym pomysłem.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
23-01-2018, 00:30 | #598 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
23-01-2018, 00:55 | #599 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
23-01-2018, 21:55 | #600 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |