Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-11-2017, 13:16   #591
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 78

Chebańskie bagna; farma Fergusona; dom mieszkalny; Dzień 8 - południe; słonecznie; nieprzyjemnie.




San Marino



Na ochotnika by robić za posłańca zgłosił się Hiver. Tak szybko jakby ktoś z pozostałej trójki miał go ubiec. Ci spojrzeli na siebie ale chyba nikt nie miał oporów ani innych kandydatur. Choć gdy patrzyło się na brnące ciężko przez głęboką wodę, szerokie plecy grubasa nie szło ominąć myśli, że właśnie dostał tę łatwiejszą i bardziej farciarską część zwiadowczej roboty. Pozostała trójka obserwowała przez chwilę nerwowego, napiętego milczenia pływające jednostki. Ale sceneria była dość monotonna. Dwie zewnętrzne jednostki pływające były prawie całkowicie nieruchome. Za to ta w środku wyraźnie odgrzebywała coś co było tu zawalone.

- Fuck. Chyba nas widzi. Fuck. - szepnął nerwowo człowiek Krogulca patrząc na jedną z wieżyczek tej bardziej bojowej jednostki. Kadłub był wyraźnie przekrzywiony. Pojazd miał po dwie wieżyczki z cieżkim uzbrojeniem przed i za centralną nadbudówką. I po jednej z przodu i tyłu wystawały strzępy pogiętego metalu tak bardzo, że wyglądały na zniszczone. Ale po jednej ocalało a każda z nich miała wystarczającą siłę ognia by przerobić człowieka czy grupke na mięso bardzo mielone. I jedna z tych względnie całych wieżyczek była wycelowana jakoś podejrzanie w ich stronę.

- To czemu nie strzela? - zapytał też zdenerwowany Nix widocznie też dostrzegając niepokojące wyloty wycelowanych luf. Dla tak ciężkiej broni te dwie czy trzy setki metrów jakie ich teraz dzieliło to nie była żadna, sensowna bariera zasięgu.

- Fuck. Nie wiem. Może czeka? Fuck. - Fucker otarł rękawem spocone czoło też czując się niepewnie. Jak tamci ich widzieli to przecież powinni strzelać. Na co czekali? Co to ma być, że widzi a nie strzela?

- Na co? Ustawili się by bronić tego w środku. Jak ja bym miał cel na widelcu to bym strzelał. Chyba, że miałbym rozkaz nie strzelać. - Pazur też wydawał się być zaskoczony niepojętym zachowaniem kutrów które przecież w porcie strzelały całkiem śmiało.

- Może ammo mu się skończyło? - zapytała bez większej nadziei Boomer. Mężczyźni spojrzeli na nią a potem na siebie. Mogło tak być? Przecież posiały te kutry w nocy nie tak mało tego ołowiu. Mieliby aż takie szczęście?

- Osłaniajcie mnie. Zobaczymy czy to nas widzi. - Nix przesunął koniuszkiem języka po wargach i powiedział do pozostałej trójki. Boomer zrobiła ogromne oczy i wyglądało jakby biła się z myślami przez moment. Ale nic nie powiedziała. Skinęła tylko głową i wróciła spojrzeniem do lunetki jaką miała wycelowaną w bardziej bojowy kuter.

- Fuck. Ostro jedziesz brachu. O Fuck. - Fucker przełknął ślinę i też częściowo chowając się za drugim zatopionym drzewem wycelował w pływającą jednostkę.

- Emi. - Nix położył dłoń na policzku żony i wyglądał jakby chciał coś powiedzieć. Ale chyba nie wpadł na to co. Więc pocałował ją szybko i przesunął jeszcze kciukiem po jej wargach a potem już zanurzał się w zimnej, bagiennej wodzie.

- Fuck. O fuck. O fuck. - Fucker nerwowo mamrotał bo prawie od razu dało się zauważyć pewna prawidłowość. Przednia wieżyczka była nadal wycelowana względnie w ich stronę choć nadal milczała. Ale tylna zaczęła śledzić płynącą głowę najemnika. Zatrzymywała się dopiero gdy ten brał przystanek za którymś z drzew. Milcząca podróż trwała jakieś kilka drzew i kilkadziesiąt zwykłych kroków. Wieżyczka nie miała widocznych trudności z namierzeniem płynącego człowieka ale nie strzelała.

Nix przywołał ich gestem. Boomer dała znać, San Marino, że jej kolej. Gdy ta przekitrała się do Nixa kolejno przepłynął Fucker a na końcu drugi Pazur. Schemat powtórzył się. Wieżyczki śledziły ludzi ale nie otwierały ognia. Tak na raty Nix wymyślił by dotrzeć do zniszczonego i pochłoniętego przez bagno domu. Dom powinien zasłonić ich od kutrów. Może dałoby się wejść nawet na piętro i puścić żurawia z góry. W każdym razie udało im się częściowo przebrnąć a częściowo przepłynąć przez zatopione podwórze farmy aż do frontowej ściany budynku. Chociaż wszyscy wydawali się mieć nerwy napięte jak postronki. Była okazja by złapać oddech za względnie bezpieczną budowlą.

- To ma półcalówki co najmniej. Jak zacznie sieć to przepruje ten budynek na wylot. - powiedział na głos Nix oparty o przegniłe dechy ściany. Fucker spojrzał na niego jakby sprawdzał czy se jaja robi ale Pazur miał wzrok nerwowo utkwiony gdzieś w zatopionym lesie. Front dawnego budynku był przed nimi, te pływające kutry babrały się na dawnym zapleczu od strony budynków gospodarczych z przeciwnej strony. Gdzieś tam była rzeka, pewnie niecałe kilkaset metrów od miejsca gdzie stali.

- Chyba, że piwnica. Poniżej gruntu nawet półcalówki nie powinny sięgnąć. -
Boomer wyszeptała równie zdenerwowanym tonem ale tak samo poważnie. Drugi z Pazurów pokiwał głową na znak zgody.

- Fuck. O fuck. O fuckfuckfuck. - jęknął cicho Fucker słysząc tą pazurową wymianę zdań. A przecież mieli plan wysadzić to pływające cholerstwo czyli trzeba było jakoś dostać się jeszcze bliżej niż teraz.



Alice Savage



Papieros został Alice czy jak ją nazywano od zimy, “Brzytewce” użyczony, wypalony i rzucony w bagnistą wodę. Wszyscy obecnie podążali wydeptaną w krzakach autostradą. Wyglądało jak stratowane zboże przez jakie przejechał samochód. Tylko przez wodę więc bez śladów kół. Napięcie wzrosło momentalnie gdy wszyscy chyba spodziewali się co mogło zostawić takie ślady. Jeśli ktoś miał jakieś wątpliwości to na wszystkich nakierował Hiver. Dostrzegli jego brnącą niezdarnie przez głęboką wodę sylwetkę jaka machała do nich. Wyglądało jakby chciała ich jednocześnie i zatrzymać i być przez nich dostrzeżona.

Gdy Guido zatrzymał ale nie gasił więcej transportera silnik wpadł w jałowy bieg. Ale przez to ten drugi silnik, gdzieś tu niedaleko, prawie po sąsiedzku wydawał się jeszcze bardziej słyszalny.

- Co jest? - Guido zdołał zapytać Hivera względnie obojętnym tonem. - Wilka w lesie znalazłeś czy przy sikaniu odkryłeś, że nawet Plakatowy ma większego od ciebie? - zapytał lekko i choć uśmieszki Runnerów na transporterze były trochę wymuszone to chyba durna uwaga wszystkim przyniosła choć chwilę ulgi. Zwłaszcza, że Hiver się wyraźnie nią zjeżył czyli wedle standardów ulic z Det dowcip się udał. Ale Hiver nie miał zbyt pociesznych wieści. Były. I to trzy! A przecież były w porcie dwa! Czacha, Plakatowy i Fucker poszli sprawdzić jak to wygląda z drugiej strony. Grupka Runnerów zamilkła patrząc na kierowcę transportera. Miny mieli poważne i byli spięci. Guido też miał zagwostkę co z bliska Alice widziała po tym z jakim namaszczeniem sięga po papierośnicę i machinalnie z niej korzysta. - A Plakatowy coś świrował? - zapytał Hivera odpalając kolejnego białego papierosa który wyglądał jak papieros a nie byle jaki skręt.

- Mówił, że ten trzeci wyszedł z tego co płynął drugi. I, że te dwa z portu pilnują tego nowego. I, że chce się rozejrzeć z drugiej strony. - odpowiedział najgrubszy z obecnych Runnerów wciąż stojąc po pas w zimnej, bagiennej wodzie. Szef pokiwał głową jakby się nad tym namyślał.

- Chcę to zobaczyć. - powiedział w końcu łapiąc dopiero co odpalony papieros w zęby i wyskakując na pakę transportera. Odkąd go prowizorycznie załatano blachą, brezentem i taśmą i wylano co się dało z nabranej wody zachowywała się względnie stabilnie. Ale raczej jasne było, że jej czas jest policzony i lepiej by wyprawa na bagna skończyła się prędzej niż później.

Guido zostawił prowadzenie transportera dla najmłodszego chłopaka z ferajny. Zostawił mu tylko jedno przykazanie: ma nie zgasnąć. Po czym pod przewodem Hivera wyprawa ruszyła śladem zwiadowców. Dlatego pewnie zareagowałby bardziej gwałtownie gdy silnik za plecami umilkł akurat gdy Hiver wychylił się zza zatopionego drzewa i wskazał na kutry. No faktycznie trzy. Dwa znane już z nocnej wizyty w porcie i trzeci nowy, najmniejszy z nich. Ale też najbardziej pracowity, odgrzebywał coś ramieniem roboczym co było przywalone resztkami chyba stodoły. Dwa pozostałe kutry wzięły go w środek ewidentnie roztaczając nad nim opiekę. Ten pierwszy, był bardziej bojowy ale w nocy przyjął na siebie większość ataków więc teraz wyglądał jakby był bliski zatonięcia. Czy tak było naprawdę bez speca od jednostek pływających ciężko było zgadnąć. Wtedy właśnie umilkł silnik transportera.

- Brzytewka. Leć zobacz co się stało. I masz chyba najsłabszy cios. - powiedział przez zaciśnięte zęby szef bandy. Syknął i spojrzał na kierunek skąd właśnie przebrnęli przez bagienną wodę jakby naprawdę rozważał by wrócić do transportera i zrobić porządek i z nim i z nieudanym kierowcą. Ktoś prychnął, ktoś się roześmiał cicho, samymi ustami słysząc kolejny dowcip szefa. Ale po chwili szef jakby ochłonął. - Leć. Nic tu po tobie. Zobacz czy dasz radę pomóc temu patałachowi. I przygotuj się. Tutaj nic po tobie. - powiedział łapiąc żonę za łokieć i przyciągając do siebie. Popatrzył z góry jakby szukał czegoś istotnego na dnie jej oczu i w końcu chyba znalazł bo pocałował ją mocno w usta. Gwałtownie, desperacko i bez tchu. Oderwał się w końcu od niej dość gwałtownie. - Krogulec! Daj jej dwóch ludzi! A bystrych co by wiedzieli co i jak. - rzucił szybko do szefa grupki specjalnej i ten spojrzał na swoich ludzi i skinął na dwóch z nich. Ci pokiwali głowami i szybko dobrnęli przez wodę do rudowłosego Runnera gotowi ją odeskortować z powrotem do transportera.




Cheb; rejon centralny; most; Dzień 8 - południe; słonecznie; nieprzyjemnie.




Nico DuClare



- Świetny pomysł Nico. Teraz sam się zastanawiam czemu nie przyszło mi to wcześniej do głowy. - szeryf zgodził się z pomysłami przedstawionymi przez swoją zastępczynię. Chwilę zastanawiali się w grupce chebańskich stróżów prawa jak zabrać by się za praktyczną realizację tego pomysłu. Realne było by popłynął jeden lub góra dwóch stróżów prawa. Raczej zgodne było, że sam szeryf jako osoba najbardziej rozpoznawalna i z największym autorytetem chyba u każdego od lokalnych mieszkańców po dwie, wielkie skłócone strony konfliktu powinien zostać na miejscu.

Podobnie wciąż ciężko ranny Brian nie nadawał się nawet do wstania z łóżka. Eryk jednoznacznie został uznany, że poza biurko i biuro to właściwie nie jest zbyt sensowne wysyłać go gdziekolwiek i z czymkolwiek. Tak naprawdę dyspozycyjni byli tylko Eliott i Nico. Pytanie czy wystarczyłby jeden przedstawiciel prawa czy dwóch.

Chebańczycy też ustalili dość zawężoną listę osób jakie można by zabrać. Głównie rybacy i myśliwi. Znowu powstało pytanie na ile osób i łódek by miała być wyprawa. W pierwszej chwili rozważano wyprawie jedną łódką na dwie czy trzy osoby. Jedna łódka nie rzucała się tak w oczy i nie budziła pytań jak dwie łodzie płynące w tą samą stronę. No ale co dwie łodzie to dwie łodzie wtedy dwie pary wydawały się najoptymalniejszym rozwiązaniem.

No i jeszcze czy wyruszać jeszcze dziś czy wstrzymać się do rana. Za dzisiejszym dniem przemawiało to, że obydwaj wielcy gracze wzięli się za łby więc była nadzieja, że nie będą na miejscowych patrzeć tak czujnie jak w innych okolicznościach. Walka na Wyspie na słuch wydawała się zacięta i intensywna czyli powinna się rozstrzygnąć prędzej niż później. Czyli dzisiaj. Jutro wcale nie musieli się tłuc. Ale dzisiaj została już mniejsza połowa dnia. Wedle Eliotta i Daltona owszem, powinno starczyć czasu by popłynąć na miejsce przed zmierzchem. I jakby wysiąść, obejrzeć i wrócić może i dałoby radę wrócić przed zmrokiem lub tuż po. Ale na to już chyba zbytnio się nie napalali. Więc obejrzeć i zbadać to by pewnie wiązało się z nocowaniem tam do rana i powrót jutro rano najprędzej. Albo odłożenie sprawy do rana, ryzykując, że rano będzie jednak spokój i wypłynięcie rano.




Detroit; Dzielnica Ligii; kamienica Dzikiego; Dzień 7 - wieczór; pogodnie; ziąb.




Julia “Blue” Faust



Zespół. Mieli tu zespół. Jasne i sercem i twarzą i duszą całego zespołu był Dziki, jeden z najsłynniejszych kierowców rajdowych detroidzkiej Ligi. Ale dla bystrego obserwatora a długonoga blondynka przykryta kocem na kanapie na pewno do takich można było zaliczyć jasne było, że te serce choć nadaje rytm całemu ciało to jednak bije dla tego całego ciała. Wbrew obiegowej opinii Dziki okazywał się całkiem mocno z nimi zżyty i związany, z tą typową dla Miasta Szaleńców swobodą wyrażania się jaką choćby w Vegas łatwo było uznać za brak szacunku i zostać do tego odpowiednio potraktowanym.

- Dziki pogięło cię? - zapytał bez wahania jakiś starszy, korpulentny facet pytając chyba jak najbardziej poważnie. Siedział przy stole, tym samym przy którym rano Blue z Dzikim minęła siedzącą chyba przy śniadaniu Meg. Ona też nadal tam siedziała zupełnie jakby się od rana nie poruszyła. A sama Blue po bardzo burzliwej i kolorowej nocy, wyścigu na lotnisku z Szafirkiem a przeciw Dzikiemu i reszcie, imprezie potem i tej wspólnej i tej prywatnej, uknutym na siedzeniach posuwanego suva planie, ściągnięciu do pomocy czarnoskórego, zmanierowanego modysty jakiego chyba obawiał się Dziki, zapoznaniu i nawet spenetrowaniu Seiko, porannych spotkaniach bardzo biznesowych najpierw ze Starszym potem z samym Tedem Schultzem oraz deserze tego wszystkiego z jakim wylądowali z Dzikim w jego sypialni piętro wyżej właściwie przespali cały dzień. Co prawda z raz czy dwa panna Faust nawet wstała z postanowieniem, że to już “ten moment” co trzeba się podnieść do pionu ale starczyło jej sił by zejść piętro niżej gdzie toczyło się głównie prywatna ale wspólna część życia zespołu Dzikiego i tam widocznie przysnęła znowu. Bo choć szklanka stała na taborecie obok tak jak ją zostawiła to ktoś ją nakrył kocem. Życie jednak toczyło się dalej.

- Mówię serio. Zobaczycie to będzie coś ekstra. - Dziki stał oparty o jedno z krzeseł przy stole i pulsująco machał dłońmi nie odrywając ich od oparcia krzesła. Stał mniej więcej za stołem więc Blue widziała go gdzieś od pasa w górę jak stał w samym podkoszulku.

- No pewnie, że ekstra. Nadprogramowy Wyścig w grafiku. - inny facet, młodszy i zdecydowanie bardziej umięśniony nie tylko w stosunku do tego starszego ale także w zestawieniu z Dzikim.

- No i nie jakiś tam Wyścig! Deathmatch! Dziki przecież my w ogóle nie jesteśmy przygotowani na deathmatch! - korpulentny facet o południowym typie urody wyrzucił ramiona w górę na znak swojej udręki.

- Rany co pękacie? No to się przygotujemy no. - Dziki też wyglądał jakby już dobrą chwilę maglowali ten temat i wydawał się być trochę tym już zrobiony a trochę jakby miał im za złe ten opór. Spojrzał na Meg ale ta upiła coś ze swojego kubka.

- No ale ja jednego nie rozumiem. Z Blue Lady? Serio? Mamy mieć team z tą przybłędą? Przecież ona nawet nie jest od nas. No Bezmajtas, Clody, Jay no nawet Frank no jeszcze okey. Ale ona? - ten młody co ich rano powitał pierwszy też miał swoje pytania, wątpliwości i nawet jakby pretensje.

- No co za różnica z kim? Raz się przejedziemy z nimi w parze i tyle. Zobaczycie jak reszta postawi oczy w słup. Dziki i Blue Angel w parze? Nikt w to nie uwierzy! Zaskoczymy wszystkich! Poza tym no mimo wszystko nie jest taka beznadziejna. Za kółkiem. - Dziki zaczął mówić chcąc ich przekonać do pomysłu jaki widocznie żywił ich wątpoliwości a nawet niechęci.

- Nie wiadomo jaka jest w deathmatch. Jest szybka i agresywna lubi lekkie fury ale w deathmatch liczy się co innego. Dla nas Frank byłby lepszy do pary. Dlaczego nie chcesz pojechać z Frankiem. - odezwał się ten postawny składając ramiona na piersi i zerkając nieco w górę na opierającego się o krzesło Dzikiego.

- Bo to dupek. Nikt nie chce jeździć z Frankiem. - burknął zmęczonym tonem Dziki unosząc brwi i wydmuchując wolno powietrze przez usta.

- Dotąd nikt nie chciał jeździć z tą Federatką. - mięśniak odbił piłeczkę dalej ciekawie wpatrując się w najważniejszego członka zespołu.

- Bo to głupia lafirynda. - burknął ze złością ten młody.

- Dla ciebie każdy jest głupi z kim Dziki ma problem wygrać. -
uśmiechnął się ten umięśniony teraz zerkając na młodszego i drobniejszego kolegę. Ten nadąsał się wyrzucając ramiona w górę.

- Hej! Ja nie mam problemu z nią wygrać! Wczoraj na lotnisku byłem pierwszy! - zawołał wojowniczo Dziki wskazując na swoją pierś kciukiem.

- A którą miała furę? - zapytał ten chyba najstarszy z zaczesaną na bok grzywką by mniej początki łysiny było widać.

- “Small Bastard”. - odpowiedział bez wahania rajdowiec zerkając na siedzącego, pulchnego rozmówcę.

- No to dobra fura na kręte trasy a tam mieliście prostą. - machnął ręką ten starszy już południowiec.

- Znaczy co? Ja z nią nie wygram? To chcesz powiedzieć Alberto? - Dziki wyglądał jakby naprawdę zaczynał się wkurzać. Patrzył przynajmniej jakby sprawdzał czy ten starszy facet szuka zaczepki.

- Dobrze, wystarczy tego kogucikowania. - do rozmowy nagle wtrąciła się Meg. Wszystkie twarze przy stole spojrzały na nią. - Było nie było teraz siedzimy w tym wszyscy. Nie możemy się wycofać skoro sprawa poszła o Baker St. - wyjaśniła krótko lekko rozkładając dłonie. - Zostaje zagrać to rozdanie tym co nam wpadnie w ręce. - dodała obejmując dłońmi kubek jakby chciała ogrzać od niego dłonie. - Dziki ma rację w jednym, wszyscy będą zaskoczeni tym deathmatch u Schultzów. - Meg spojrzała ponad kubkiem na sofę i postać blondynki owiniętej kocem. Za jej spojrzeniem inni też spojrzeli w jej kierunku.

- Normi weźmiesz rano młodego i sprawdźcie tą cementownię. A teraz bujajcie się na miasto zobaczcie co w ścianach piszczy. Alberto póki co dziś zrób sobie wolne. Ale od rana kujemy maszynę. Wezwij pełny serwis. - Meg zaczęła mówić płynnie a ludzie przy stole słuchali jakby było normą, że wydaje im polecenia. Dwaj młodsi mężczyźni pokiwali głowami, wstali z krzeseł i zaczęli ubierać kurtki. Alberto jednak miał wątpliwości.

- Ostatnia noc skazańca co? Którą mam kuć? - zapytał dość fatalistycznie ale wydawał się być już całkiem pogodzony z tym nieoczekiwanym Wyścigiem.

- To zależy jaką maszynę wystawi druga połowa duetu. Bo Dziki coś nam o tym zapomniał powiedzieć. - Meg odpowiedziała łagodnie i z łagodnym uśmiechem i nagle wszystkie twarze znowu spoczęły na głównym rajdowcu. Ten wydawał się zakłopotany i zwlekać z odpowiedzią. - No świetnie to chyba zostaje ustalić zasady współpracy między naszymi firmami. Na przykład co kto może wystawić. - dodała łagodnie Meg a ludzie przy stole w tym Dziki pokiwali głowami. Dziki trochę nerwowo. - Dziki ale ona wie, że jest z nami w zespole prawda? - po przedłużającej się chwili nerwowego milczenia ligowej gwiazdy Meg zapytała wprost.

- Oj no wiecie… Po Baker St. przyjechaliśmy od razu tutaj a teraz dopiero wstałem… - powiedział zmieszanym tonem Dziki i jakoś wybitnie wyglądał w tym momencie jak chłopiec przyłapany na niezbyt udanym kłamstwie.

- Rraanyyy Dziki! - postacie przy stole i te stojące i te siedzące wydały z siebie serię jęków. Ale jakoś wyglądało, że ta niezbyt mądra wpadka ich gwiazdy jakoś rozładowała napięcie i negatywne emocje. Trójka facetów zebrała się i wyszła znikając na za drzwiami prowadzącymi do schodów na parter. Meg wstała od stołu wciąż z kubkiem w dłoni.

- Uważaj Dziki. Wkopałeś nas w niezłe gówno. - powiedziała kobieta, patrząc na niego uważnie, potem upiła znowu z kubka i spojrzała ponad nim na siedzącą na sofie blondynkę. - Ugadanie się z drugą połową zostawiam tobie. - powiedziała na tyle enigmatycznie, że mogło być to i do Dzikiego którego miała obok albo i do blondynki na jaką patrzyła. Potem ruszyła ku drzwiom na schody prowadzące na wyższy poziom.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 06-12-2017, 01:45   #592
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Woda. Dużo wody. Śmierdzącej, błotnistej i gęstej od mułu. Trąciła rozkładem liści i gałęzi. Próchnem, leśnym runem i mchem. Były też wrogie statki, czające się o przysłowiowy rzut beretem od miejsca, gdzie przycupnęła grupa ludzi, w tym Mówca, mimo że bardzo, ale to bardzo nie chciał tu być. Ale jak miał zostawić Nixa?
- Piwnica? Myślisz że jej nie zalało? Zobacz jak to tu wygląda - chrypiący głos przerwał ciszę, blada jak sama śmierć twarz obróciła się do Boomer. - One czekają, może naprawdę nie chcą marnować nadaremno pestek. Otworzą ogień dopiero jak podejdziemy bliżej. Spróbujmy je podpalić, ciekną olejem. Ropą. Ropa się pali i unosi na wodzie. Da się zająć ją na odległość, rzucić płonącym szpejem.

- Góra wystaje z wody może więc i my się tam zmieścimy. A to lepsza osłona by była niż te zmurszałe ściany.
- powiedział z zastanowieniem Nix. - No i będzie je widać z drugiej strony. - dodał robiąc dookolny ruch. Jak się nie chciało wyłazić w pobliże skraju lasu trzeba było zrobić nieco objazdu ale za to dom wydawał się z przeciwnej strony kutrów niż rzeka. Mogła być więc nadzieja, że ukaże się inny widok niż z tej rzecznej strony z jakiej wyszli teraz i pewnie wyjdzie główna grupa.

- A ropa no pali się. Byłoby fajnie tak podjarać. No ale zobacz, plamy są ale nie ciągły szlak. - Pazur wskazał na tłuste plamy unoszące się na wodzie. Były właśnie plamy i te plamy nawet można było ułożyć w szlak. Ale falowanie wody i jakiś czas, może i z parę godzin jakie minęły odkąd kutry tędy przepłynęły bardzo poszatkowały ten tor przeciekającej ropy i marne szanse były by ogień nawet jak złapie którąś plamę to dociągnie do samych przedziurawionych jednostek. - A rzucić no to by trzeba blisko podejść. Bliżej niż one sieją tym ołowiem. - dodał Pazur gdy zastanawiał się nad tym pomysłem patrząc na scenkę przed sobą. - Chodźmy do tego domu. Może tam się coś wyjaśni. - powtórzył pomysł obejścia zalanej farmy i spróbowania rzutu okiem z przeciwnej.

- Bliżej truchła musi być większa plama, już bez przerw - San Marino pokazała brodą na zaparkowane łajby i przez zimną wodę złapała dłoń swojego Pazura, zaciskając mocno palce. Myślała głośno, ignorując szepty w głowie. Nie czas był na nie i nie miejsce - Tak, dobry pomysł, zobaczmy od zaplecza co tu się odpierdala. Szkoda że Hiver spierdolił, byłby idealną przynętą.

- No tak. Może. Chodźmy z drugiej strony to może coś będzie widać więcej.
- Nix popatrzył na tak odległe kutry jakby szacował jakie są szanse na to, że da się zrealizować pomysł żony. Ruszyli między drzewami dalej. Razem zrobiło się to obejście pewnie na kilkaset metrów.

- Nie chce nas zgubić. - powiedziała w końcu Boomer choć z tym wszyscy się mogli zgodzić i zobaczyć sami. Co prawda były chwile gdy wydawało się, że lufy wieżyczki przestały ich śledzić i utkwiły w jakimś punkcie. Ale po jakimś czasie jednak gdy spojrzeli znowu były wycelowane w ich stronę albo bardzo pobliżu. Szarpało nerwy zwłaszcza gdy wieżyczka sunęła lufami w ich stronę i do ostatniego momentu nie było wiadomo czy to przypadek, czy celowo podąża właśnie za nimi czy może już właśnie kuter postanowił ich zlikwidować definitywnie. Dlatego Pazury i Fucker zresztą też, przywierali wówczas do pni drzew by chronić się przed ewentualnym ostrzałem i następowało nerwowe oczekiwanie. Wówczas było wybitnie wszystko słychać. Owady, insekty, plusk wody o zalane pnie i korzenie, szelest wiatru o liście no i te monotonne pyrkotanie pobliskiego diesla. I nic. Tego szarpiącego nerwy dźwięku ciężkiej broni nie było słychać. Frustrujące było to, że gdyby było to raczej już nie zdążyliby nic zrobić.
A jednak udało im się. Przeszli drzewami jakie dawniej pewnie ograniczały zewnętrzną linię farmy. Przeszli przez otwarty teren dawnego podwórza. Ale od frontowej strony domu gdy budynek zasłaniał ich od pływających kutrów. I tam udało im się wejść do piwnicy. W piwnicy wody było po pas. Właściwie łatwiej było w niej płynąć niż maszerować. Ale nadal dało się ustać na zalanej podłodze by rzucić okiem albo strzelać. Zaś małe, piwniczne okienka wydawały się niezłymi strzelnicami.

Lufy wieżyczki tej bardziej bojowej jednostki były skierowane pod skosem w ich stronę. Całkiem możliwe, że gdzieś tam gdzie zniknęli jej z widoku zanim drzewa i budynek skrył ich z obserwacji. Tu w piwnicy albo jeszcze ich nie zauważono albo chodziło o coś innego. Niepokojące było to, że jedyna osłona na tym zalanym podwórzu to ta kupa gruzu przy której pracował ten trzeci, “nowy” kuter na gąsienicach. Poza tym właściwie aż do granicy lasu było po pół setki czy setkę otwartego terenu. Co gdy się patrzyło pod kątem luf ciężkiej broni jaką miały kutry było aż z nadto dużym zapasem by zdążyły wykosić nawet zmasowany atak przeciwnika. A pół setki czy setka metrów było poza zasięgiem ręcznego rzutu czymkolwiek dla większości ludzi.

Zatopiona góra dech, cegieł i jakiegoś złomu wyrastała pośrodku podwórka. Musiał to być swego czasu jakiś budynek, pewnie stodoła czy coś podobnego. Ale niewiele z niej teraz zostało. Przy niej grzebał ten dziwny pojazd ewidentnie roboczy i odgrzebywał chyba jeszcze jeden pojazd. Ten częściowo już odgrzebany był mniej więcej wielkości furgonetki. Podobnie kanciasty. Ale na dachu miał znowu jakieś wieżyczki z ciężka bronią. Tyle, że wyglądał jak jakiś wypalony po wypadku i pożarze wrak. Ale to chyba właśnie jego chciał odgrzebać ten najmniejszy roboczy pojazd.
Gdyby nie było tych dwóch z portu była szansa, że dałoby się jakoś przekraść od strony domu do tego pracusia. Bo ta sama sterta w jakiej się grzebał zasłaniała mu też pewnie nieco widok. Tym dwóm z portu jednak raczej nie. A właściwie to we dwóch tak szachowali tą stertę gruzu, że jak nie pod lufy jednego to trzeba by wyjść pod lufy drugiego. Bo gdyby był jeden wówczas była by szansa, że z przeciwnej znalazłaby się jakaś martwa do obserwacji strefa. Więc wyniki kilku dłuższych chwil obserwacji zbyt optymistycznie nie wyglądały. Przynajmniej żaden z towarzyszy San Marino nie miał zbyt radosnej miny. Właściwie to byli spięci i nerwowi.

- Szkoda, że nie ma tu tych z NYA. - powiedział w końcu Nix wciąż oglądający zalane podwórze i te po cwaniacku rozstawione kutry.

- A po cholerę ci oni? - zapytał dość ostro i z niechęcią Fucker chyba jednak trochę zaciekawiony do czego zmierza Pazur.

- Mieli moździerze. Moździerz można by gdzieś ustawić za lasem, ja bym podał przez radio namiar i by można było ich zbombardować. - westchnął Nix wskazując na brodą na pływające stanowiska broni ciężkiej.

- Guido się nie zgodzi. Zresztą teraz już nie mamy jak wrócić jeśli wieczorem mamy płynąć na Wyspę. - powiedział po chwili zastanowienia Fucker. Chociaż trochę z wyczuwalnym żalem, że pomysłu najemnika nie można wprowadzić w życie.

- Trzeba z nim pogadać. Musimy zastanowić się co robimy. - Nix pokiwał głową i też wydawał się zamyślony. Już mieli całkiem przyzwoite rozeznanie w miejscu przyszłej akcji. Teraz była dobra pora by zacząć ustalić co chcą z tym wszystkim zrobić.

- One muszą na coś reagować - San Marino mrużyła oczy, próbując dojrzeć z daleka detale metalowych puszek. to co widziała skutecznie zniechęcało do bliższego zapoznania, ale nie mieli wyjścia. - Kurrrrwa no - burknęła mało przyjemnie, szczerząc przy tym zęby. Tak, przydałyby się zjeby z NYA, ale wtedy sobie przypisaliby wygraną, poza tym też wątpiła w jakąkolwiek współpracę między trepami a gangerami. Zresztą gdyby zdobyli to na czym tak konserwom zależało, mogli zacząć gadać o wykopaniu wroga z ich Wyspy od kompletnie innego stanowiska. Najpierw tylko trzeba rozwalić fortece na wodzie… no kurwa mać co w tym trudnego, nie?
- Nie mają oczy przecież, to blaszaki - mamrotała pod nosem.

- Termowizja dziecko - Głos w głowie podpowiedział, chociaż on akurat nie wydawał się spięty, roztaczając aurę nieludzkiego, trupiego wręcz spokoju - Widzenie barw cieplnych. W podczerwieni.

- Sam jesteś podczerwienią
- nożowniczka warknęła i musiała zacisnąć szczęki żeby nie pocisnąć mu na głos. Sapnęła zirytowana i pokręciła głową. - Tak, chodźmy do Diabła. Mieliśmy zrobić pierdolony zwiad, to go zrobiliśmy. Nie było w cyrografie nic o samotnym rajdzie w czwórkę. Ale to ciekawe… one nas widzą w jakiś sposób. Wykrywają ruch, a może nasze ciepło? Można zobaczyć, spróbować rzucić czymś… nie wie nie, żeby nie prowokować. Gdzieś obok, ale w granicy ich wzroku. Sprawdzimy czy polecą lufami za zwykłym kamieniem.

Pazury popatrzyły na siebie i na jedynego regularnego Runnera w ich grupce. Chwilę zastanawiali się nad pomysłem Czachy.
- No jakoś nas muszą widzieć. Podczerwień może być. To by im cień albo noc nie przeszkadzały. Podobnie jeśli mają noktowizję. No w ogóle jakieś nowoczesne urządzenia. Ale to nie jest zbyt popularny sprzęt. - odpowiedział w końcu Pazur. Pozostała dwójka popatrzyła na niego i w końcu pokiwała głowami.

- Chcesz coś rzucić? - zapytała Boomer trochę jakby małżeńską dwójkę naraz. Zerknęła też na widoczne za małymi okienkami kutry.

- A jak zaczną strzelać? Jak nas zauważą? - zapytał niepewnie młody Runner z grupy Krogulca.

- No może. Ale wolał bym sprawdzać do czego to strzela na czymś niż na sobie. - odpowiedział Nix i lekko skinął głową. Zaczął się rozglądać po zdezelowanej piwnicy i w końcu trochę dobrnął a trochę dopłynął do jakiejś przegniłej półki. Ta rozpadła się prawie od razu gdy tylko zaparł się i szarpnął. Po chwili trzymał w dłoni coś co było wielkości nogi od stołu. - Schowajcie się pod ścianą. Ja spróbuję wyrzucić to przez boczne okienko. Zobaczymy co się stanie. - powiedział najemnik i zaczął sunąć cofając się w stronę zalanego korytarza. Na jego końcu było podobne okienko jak w piwnicy gdzie teraz byli ale wychodzące na boczną ścianę budynku. Można było więc z niego rzucić coś prosto pod wycelowane lufy tak jak zaproponowała szamanka.

Kobieta z Kalifornii nie zamierzała dawać się rozstawiać po kątach i dyrygować co ma robić, a czego nie. Tym bardziej że pomysł był jej, Pete nie musiał ryzykować. Ona to wydumała i teraz wypadało sprawdzić osobiście… na wszelki wypadek, gdyby jednak kutry miały zamiar strzelać.
- Masz cela jak zezowaty proboszcz goniący ministranta. Daj, Mówca to zrobi - burknęła pod adresem Pazura, płynąc za nim i łapiąc za drewnianą dechę - Ty patrz, obserwuj. Więcej zauważysz. Mnie się trudno skupić jak się tak kręcisz pod nogami - wyszczerzyła się, stawiając na bezczelność. Urok wyliniałej wrony był lepszy niż strach. Nikt nie lubił tchórzy.

Nix z początku wyglądał jakby miał zamiar stawić opór. Ale niespodziewanie Boomer wsparła pomysł Emily.
- Ona ma rację Nix. Ty jesteś z nas najbardziej kumaty w takie rzeczy. Pierwszy pewnie coś wyłapiesz jak tam jest coś do wyłapania. A patyk to każdy może rzucić. - powiedziała dziewczyna z karabinem wyborowym wskazując brodą na szamankę.

- Emi to nie jest każdy. - zaoponował Nix i zerknął i na drugiego Pazura i na Runnera jakby ich szacował do tego patyka.

- Jak chcesz to ja mogę rzucić ten kijek. - powiedziała Boomer wyłapując te spojrzenie i odczytując je całkiem nieźle.

- Ale ty masz lunetkę na karabinie. Fuck. - zauważył Fucker wskazując na jej broń i zaraz przeklął jakby się zorientował, że zawęża liczbę ochotników ale niezbyt wyklucza z tego siebie.

- To weź następny. I idź z drugiej strony. - Pazur w końcu ustąpił oddając połamaną deseczkę żonie ale i sam wskazał na pływające szczątki właśnie połamanej szafki. Runner westchnął ale zaraz złapał za pływającą deszczułkę. Po chwili wszyscy zajęli swoje miejsca. San Marino i Fucker trzymając za kawałki półki czy co to tam kiedyś było przebrnęli przez zatopiony korytarz. Ten leciał w poprzek domu i nie wychodził bezpośrednio na okolice stodoły więc wydawał się względnie bezpieczny. Dzieliło ich może z kilkanaście zwykłych kroków ale przez wodę powyżej piersi poruszanie się było dużo żmudniejsze i wolniejsze. Oboje zatrzymali się przy małych okienkach jakie wychodziły na boczne ściany domu. Pazury zaś zostały w piwnicy i wedle planu mieli obserwować każde “swoją” jednostkę.

- Dobra. Na razie nic się nie dzieje. Emi jak jesteś gotowa to rzucaj. - Nixa co prawda szamanka przez ściany nie widziała ale dzieliło ich pewnie z kilka kroków. Więc słyszała całkiem wyraźnie mimo, że podniósł tylko głos ale krzyczeć nie musiał by być słyszalnym.

- Na trzy - podrzuciła drewno w dłoniach, udając że nie zauważyła zatroskania na plakatowej gębie, nim zniknęła ona między gruzami. Już do usranej śmierci będzie się nad nią trząsł jak nad jakimś kaleczniakiem? Nożowniczka zmieliła w ustach przekleństwo. Chyba… nie, nie była zła, chodziło o coś innego. Tak już się działo u Żywych. Plusy i minusy.
- Raz… dwa - odliczała tak, aby najemnik po drugiej stronie słyszał. Zamachnęła się i rzuciła chwilę po tym gdy doliczyła do trzech.

Rzucało się trochę niewygodnie. Raz, że człowiek musiał brodzić prawie po szyję w wodzie to się nie tak łatwo było zamachnąć by coś rzucić a dwa zaraz na początku trzeba było wcelować w te okienko które do rzucania było dość niewdzięczne. Mimo to, deseczka opuściła dłoń San Marino i poszybowała nie tak daleko ale upadła w wodę kilkanaście kroków dalej. Rozchlapała ją i tam zaczęła się uspokajać na falach. Po chwili pływała już jak kolejny pływający śmieć na wodzie. I ze swojej perspektywy szamanka właściwie nic nie widziała więcej. Zdezelowany, przerdzewiały płot częściowo zatopiony w wodzie i ścianę lasu zaraz za nim.

- Nic. Chyba nie zauważyli. - powiedział po chwili milczenia Nix. W głosie dało się słyszeć napięcie tak zaraz po. Jak na filmach po przecinaniu odpowiedniego drucika przy rozbrajaniu bomby. Gdy okazywało się, że nic się nie stało i bomba nie wybuchła. Ale czekają kolejne druciki do przecięcia.
- Dobra, Fucker, teraz ty! - krzyknął po tej chwili milczenia Nix. Runner wyraźnie był zdenerwowany. Ale otarł mokrą od wody dłonią mokre od potu czoło, splunął w wodę, mruknął coś cicho, pewnie te swoje charakterystyczne “fuck” i podobnie jak przed chwilą Sam Marino wziął zamach by wyrzucić nogę od regału czy coś podobnego. Samym sobą zasłaniał okienko więc efektu szamanka nie widziała pewnie podobnie jak on jej przed chwilą. Ale ta sama napięta cisza zdominowała oczekiwanie. Runner przylgnął do ściany jakby obawiał się siekącego ołowiem deszczu. Ale tak samo jak przed chwilą z pierwszym przypadkiem nic się nie stało.

- No chyba też nic. - powiedział z wahaniem i zastanowieniem Pazur gdy znowu spotkali się tym razem w korytarzu we czwórkę. - Albo za mały obiekt albo no rozróżnia co jest człowiek a co nie. - powiedział Nix chociaż wyraźnie się wahał i nie był tego wszystkiego pewny.

- Coś? Myślisz, że tam nie ma ludzi? - zapytał Fuck wskazując głową na ścianę za jaką była piwnica a potem otwarte podwórze z tymi pływającymi jednostkami.

- Nie wiem. Ale no żadnego prócz nas tu nie widzę. No nawet jak ktoś tam w środku siedzi to wszystko co widać na zewnątrz robią automaty. A to już niezły sprzęt trzeba mieć by nie robić wszystkiego ręcznie. No i tak w ogóle. No nie wyszedł byś chociaż na chwilę by się rozejrzeć, zajarać czy pogadać na zewnątrz? - Pazur znowu chyba zgadywał i mówił o swoich domysłach ale jednak nikt mu nie oponował.

- Fuck. - westchnął Runner i splunął w wodę zalewającą korytarz. - Może łazili zanim my przyszliśmy? - zapytał po chwili milczenia Runner. Para Pazurów popatrzyła na sobie i wzruszyła ramionami. Może.

- Właściwie to chyba nawet lepiej jakby ludzi tam nie było. Roboty czy komputery to mają swoje programy. Jak znajdziesz lukę to możesz im zagrać na nosie. No ale jak tam są jacyś ludzie z takim sprzętem no to kurde… - Pazur pokręcił głową na znak, że ta druga opcja bardzo by mu się nie widziała.

- Serio? Myślisz, ze to lepiej jakby to były jakieś maszynki? - Runner zapytał znowu wskazując na ścianę i pływające kilkadziesiąt metrów dalej kutry.

- No. Po prostu tak sobie myślę, że tam mógłby kaptanem być tak nasz szef. Albo nawet ten wasz Guido. No pomyśl. - powiedział znowu Nix a na taki pomysł i Boomer i Fucker sapnęli cicho gdy dotarła ta myśl i do ich wyobraźni.

- Fuck. - Runnerowi ta myśl się zdecydowanie nie spodobała. Taka kumulacja ciężkiego sprzętu jaką miały te kutry i tak robiła wrażenie samym swoim stężeniem. A jeszcze jakby miał tym kierować ktoś taki jak Tony albo Guido co każde z nich znało jako łebskiego gościa to już w ogóle zdawało się nie do przejścia.

- Ale myślę, że ktokolwiek by za tym stał bazuje na nowoczesnej optoelektronice. Na celownikach i kamerach lub czymś podobnym. Jak to jakoś uda się oszukać no to myślę, że będziemy mieć szansę na nasze pięć minut. Dobra choćmy pogadać z Guido. - Nix wyjaśnił w czym widzi szansę na te pięć minut a przy “optoelektronice” wyraźnie dodał wyjaśnienie widząc pretensjonalne spojrzenie Fuckera.

- Ja zostanę. Coś się zacznie dziać to powiem przez radio. - zgłosiła się Boomer i po chwili wahania Nix skinął głową na znak zgody.

Żywi mówili, tworząc hałas drażniący zmysły. Duchy również dyskutowały, a ich głosy nożowniczka słyszała nawet wyraźniej niż oddychających towarzyszy: kłóciły się, spierały, szeptały i krzyczały. W pewnej chwili musiała przyłożyć dłonie do uszy, aby chociaż trochę odciąć się od kakofonii dźwięków… niewiele pomogło.
- Maszyny… to programy. - chrypnęła, zamykając oczy i opuszczając głowę - Kamery… sądzisz że mają wgrane rozpoznawanie ludzkiej sylwetki? Nie atakują małych zwierząt… komarów, ptaków, gryzoni. Inaczej już by szły na pusto… może chodzi o wielkość. Kształt. Albo wzór ciepła. Strzelały w nocy, po ciemku. Nok… - zatrzęsła się, skupiając uwagę na szeptach w głowie - Noktowizja. Albo ta podczerwień. Albo jeszcze co innego. Jeżeli je zmylimy, może uda się podejść. Trzeba… sprawdzić. Zanim pójdziemy i chyba… mówią, że mają pomysł. - wzdrygnęła się, a szczękające zęby ledwo na siebie trafiały - Woda. Mnóstwo tu wody. Da się… podpłynąć. Zakraść bliżej. Pod powierzchnią. Rurka… - opuściła ręce i otworzyła oczy, patrząc na trasę którą pokonali poprzednio. - Wyjdę i dam się namierzyć, a potem zanurkuję. Przepłynę pod tamtą koślawą kępę drzew. Zobaczymy czy nadal będą mnie śledzić, jeśli znajdę się pod wodą. Wy zobaczycie. Test… zrobimy test. A potem pójdziemy do szefa.

Trójka towarzyszy popatrzyła na Czachę, Emily i Emi jak ją każde z nich nazywało inaczej. Na początku kiwali głowami gdy mówiła o swoich spostrzeżeniach. Widocznie zgadzali się z tym. Ale gdy zaproponowała pomysł z rurką chyba ich zatkało. Patrzyli jakby szukali oznak, że to żart albo coś innego. Potem Boomer i Fucker zerknęli na Nixa jakby oczekując na jego reakcję. Ten faktycznie zareagował.

- Nie. Pokazać się i dopiero sprawdzać czy woda zadziała? Nie. To głupie. - Nix potrząchnął głową i wykonał odmowny ruch dłonią. - Poza tym woda mogłaby zadziałać na termowizję. Ale nie wiem czy oszukała by noktowizję. A jak ma obydwa? - rozłożył na chwilę dłonie i zastanawiał się dalej. - Pomysł z rurką jest fajny. Na termowizję. Ale jak już to wolałbym się od początku do końca nie pokazywać. Bo jak jednak namierzy to moment wycelować i strzelić. - powiedział w końcu Pazur. - Poza tym nie wiem czemu byś to ty właśnie miała iść. - dodał jakby ta myśl mu się w tym wszystkim podobała najmniej.

- Niech ten gruby idzie. Jego tu chyba nikt nie lubi. Zwłaszcza Guido. - powiedziała Boomer też widocznie wolała w roli królika doświadczalnego kogoś innego niż Emily.

- Gruby jest za gruby, będzie go ten kałdun wypychał na powierzchnię - San Marino prychnęła, spluwając na rozwalającą się ścianę - A kto ma iść? Ty nie, Boomer też nie, a ten złamas - popatrzyła na Fuckera i splunęła na drugą ścianę - Nic mi nie będzie. Mówca widział swoją śmierć, wie jak przyjdzie mu przejść przez Barierę i dołączyć do Duchów. Może iść, jeszcze jego czas nie nadszedł.

- Ale po nim nikt by tu nie płakał. I złamas? Fuck. - prychnął Fucker rozkładając pretensjonalnie dłonie na znak niezgody z tąką opinią.

- Dobra. Ale zrobimy to po mojemu. Boomer filuj tutaj jakby coś kombinowali to daj znać. A wy chodźcie ze mną. No i znaleźć trzeba rurkę. - Nix wyraźnie się wahał dłuższą chwilę. Ale gdy już się zdecydował to poszło mu to szybko. Rurkę znalazł Fucker z wyraźną wprawą demolując jakieś rurki dotąd zamontowane na ścianie. Były na tyle cienkie i lekkie, że dało się je swobodnie trzymać jedną ręką. Po tym znalezisko wyszli z powrotem przed front domu czyli na tą stronę domu przeciwną od pływających jednostek.

- Spróbuj najpierw tutaj. Przepłyń ode mnie do niego. A ty pilnuj by nie wypłynęła za róg. - Nix wskazał każdemu miejsca. Sam podszedł z Emi na jeden koniec ściany a Fuckerowi kazał stanąć po przeciwnej. Emily musiała zanurzyć się przy jednym z nich i przepłynąć czy przeczołgać się pod wodą wzdłuż ściany budynku aż do drugiego z nich. Oni zaś schyleni z twarzą tuż przy wodzie mieli sprawdzać czy coś wystaje nad powierzchnię poza samą rurką do oddychania.

- Kurwa no… a mógł iść ten grubas - zamarudziła dla psychicznej higieny i uśmiechnęła się szeroko, stając tuż przy mężu. Obejrzała go uważnie od pasa do głowy, bo reszta chowała się w wodzie. Jej też moczyło ubranie gdzieś to podobnej wysokości. Powinno wystarczyć żeby przepłynąć ten kawałek do gangera… próba generalna przed wyjściem pod lufy.
- Wrócę i będę mokra… no i zmarznięta - rzuciła Pazurowi wymowne spojrzenie, tłumiąc rosnący w bebechach strach. - Skołuj mi ręcznik, albo flaszkę… chuj w to. Flaszka wystarczy… a jak coś się spierdoli to obiecaj mi coś - ściszyła głos, stając z nim twarzą w twarz - Nie rób niczego bohaterskiego i głupiego. Obiecaj mi to - powtórzyła z naciskiem.

- Oj wiesz Emi chyba te działanie mamy w pakiecie. Od paru godzin. - uśmiechnął się średnio wesoło mąż szamanki i dał znać, że zacząć próbę czas. Odległość na szerokość budynku nie wydawała się zbyt odległa. Gdy się patrzyła sponad poziomu wody. Pod wodą zaś, łatwo było stracić orientację. Wszystko było przytłumione i na słuch i na wzrok. Do tego ciało znowu zmagało się z wysysającym ciepło zimnem bagiennej wody. Wzdłuż budynku było poruszać się o tyle łatwo, że na macanego dało się wyczuć ścianę. Wystarczyło ni to odpychać ni to płynąć pod wodą wzdłuż niej aż nie natknęło się na kolana a potem dłonie jednego z czekających mężczyzn.

Wyszły jednak inne problemy. Po pierwsze w zanurzeniu bardzo ciężko było stwierdzić czy się już kawałek ciała wynurzył czy nie. A margines błędu nie był taki duży. Zwykle do połowy stojącej sylwetki. Wystarczyło pod wodą jakakolwiek przeszkoda czy zatopiona górka czegoś by zmniejszyć ten margines. Tylko twarz i dłonie były na tyle wrażliwe by od razu poczuć brak oporu wody i zmianę na powietrze. Poza tym płynąc pod wodą było trudno się zorientować czy się już coś wynurzyło czy nie.

Problem też był z samą rurką. Płynąc na brzuchu, trudno było ją wystawić tak by spełniała swoją rolę. Łatwo było ją wówczas przechylić tak, że nalewała się do środka woda zamiast powietrza. Była lekka ale jednak potrzebna była jedna dłoń do jej przytrzymywania. Gdy zaś płynęło się na plecach trzymanie rurki było łatwiejsze. A i łatwiej było kontrolować poziom zanurzenia bo widać było falującą powierzchnię wody. Za to beznadziejne było sterowanie i orientacja pod wodą. Póki właśnie dało się wykorzystać ścianę i do macania i odpychania było całkiem nieźle. Ale w stronę kutrów takiej pomocy nawigacyjnej nie było widać.

Po kilku kursach wzdłuż ściany mokra i ociekająca wodą San Marino stała między dwoma mężczyznami i mogli nad tym zastanowić się i obgadać jak to wygląda. Na tym kontrolnym odcinku jakiegoś tuzina metrów sprawa była do ogarnięcia. Ale tam, w stronę kutrów było ze dwa czy trzy razy dalej. Zależy skąd i dokąd by płynąć.

- Gogle - to było pierwsze co nożowniczka wyszczękała z trudem kiedy skończyli fazę testów próbnych - Przydałyby się gogle, bo nic nie widać, leziesz całkowicie na ślepo… a jak gogle to i latarka. Maska do nurkowania… no coś w podobnego. Wtedy widzisz co jest z przodu - objęła się ramionami żeby nie trząść się jak alkoholik na odwyku - Nie ma co pierdolić, próbujemy - warknęła z determinacją. - Od narożnika do tych drzew co je mijaliśmy - pokazała palcem odpowiedni punkt - Zadziała to pomyślimy jak to usprawnić. Nie zadziała, będziemy wiedzieć że nie ma nad czym dumać… gotowi? - popatrzyła na obu złamasów, ale to tego swojego pogłaskała po policzku - Nadchodzi noc. Trzeba zagęścić ruchy.

- Gogle. No.
- Nix pokiwał głową zastanawiając się i wyglądało na to, że zgadza się z obserwacjami żony. Złapał ją za ramiona i zaczął pocierać przez co robiło się jej trochę cieplej. Nagle jego dłonie znieruchomiały a on sam prawie od razu krzyknął. - Gazmaska! Tylko trzeba ją jakoś uszczelnić. - powiedział i puścił Emily by sięgnąć do swojego chlebaka. Z niej wyjął gazmaskę.

- Coś się wymyśli. Jakby co Boomer ma drugą to by dwie były jakby wyszło. - powiedział trzymając szpej i rozglądając się po przegniłym i zatopionym w bagnie domu szukając czegoś do uszczelnienia.

- Ale latarka odpada. Jak mają nokto to z daleka wykryją każde światło, nawet spod wody. - zaprzeczył ruchem głowy na ten punkt kompletnie się nie zgadzając. - Dobra. Spróbuj wypłynąć kawałek. Z tej strony. - wskazał na pobliskie drzewa. Niedaleko. Ze dwadzieścia czy trzydzieści zwykłych kroków. I z tej strony co była ta jednostka transportowa która wydawała się od początku mniej bojowa od tej większej i smuklejszej naszpikowanej lufami i bronią. - Zanurzysz się tutaj. Ja cię będę na początku trzymał za kostki. Jak się skapnął od razu to cię wciągnę. - powiedział tłumacząc jak to sobie zwidział. Ale niespodziewanie wtrącił się i ganger.

- Ej no co wy kurwa? Jaja se robicie? Fuck. Razem w tym siedzimy. Złapiesz ją za jedną nogę a ja za drugą. Jak się sypnie to fuck. Razem cię wciągniemy. Chcesz fajka? Albo łyka? - Fucker przebrnął do nich przez wodę i zaczął z przyjazną pretensją. Na koniec wyczarował skądeś małą butelkę z promilami bo żaden Runner pewnie nic innego nie kitrał by po kieszeniach w takiej butelce w takich okolicznościach i jeszcze podał szamance skręta którego sam teraz zapalił gdy byli względnie bezpieczni za bryłą budynku.

Szamanka przyjęła szkło i pociągnęła dla rozgrzania i kurażu, zaraz też poprawiła skrętem i znowu zapoznała się z zawartością flaszki, a zacna to była zawartość: paliła gardło i wlewała ogień do żołądka. Wystarczyły trzy łyki i przestała się telepać.
- Trzy maski - powiedziała zaciągając się po raz wtóry - Też mam maskę, widziałeś w tamtym płonącym pierdolniku… i dobra. Bez światła - zanim powiedziała coś jeszcze w jej rękach wylądowała rolka srebrnej taśmy, jak do oklejania chomika z kawałów. Kobieta popatrzyła na nią, to na Fuckera i wyszczerzyła się szeroko. Tak, to powinno pomóc załatać dziury i uszczelnić gumę. Może nawet wyjdą z tego w jednym kawałku.

- O. Zarypiaście. Pokaż ja - Nix powiedział i przyjął i taśmę i maskę. Usiadł na parapecie i zaczął oplątywać otwory w jakich normalnie wkręcało się filtr. Na chwilę jednak zawahał się i dobrą chwilę wpatrywał się w maskę jakby nad czymś myślał. - Cholera. Najlepiej byłoby zakleić te otwory od filtrów. To by powstała szczelna maska. Ale wtedy nie ma jak tej rurki zamontować. Starczy na kilka wdechów. - wyznał w końcu swoje wątpliwości.

- Może spróbuj zakleić? Czacha zanurzy się i wciągniemy ją z powrotem. Jak nic się nie stanie to pomyślimy jak zamontować tą rurkę czy co. - zaproponował Fucker wskazując na trzymaną przez Pazura maskę. Ten uniósł brwi i spojrzał na niego z uznaniem.

- Dobry pomysł. - pokiwał głową i zaczął znowu sprawniej obklejać taśmą maskę. Głównie otwory w na pochłaniacze i te którymi można było się napić z manierki. Po chwili przerobiona maska była gotowa. Nix podał Emily by ją założyła. W takim stanie wydawała się strasznie improwizowana jakby ją ktoś awaryjnie sklejał taśmą klejącą i to tak nieumiejętnie, że zakleił najważniejsze otwory w których wkręcało się filtry.

Obejrzała nową wersję starej maski i podrzuciła ją, a potem złapała. Wyglądała… dziwnie to mało powiedziane.
- Nie wiedziałam, że kręci cię podduszanie - rzuciła w Pazura prostym stwierdzeniem, okraszonym zębatym uśmiechem - Muszę zapamiętać - puściła mu oko, zaczynając zakładać maskę. Mieli plan, wyznaczoną trasę. Zostało tylko wziąć głęboki wdech. I nie panikować.

Nix uśmiechnął się słysząc zaczepkę żony.
- Oj kochanie, jeszcze wszystko przed nami. A widzę zapowiada się ciekawe te poznawanie się. - powiedział też chyba zadowolony z tego momentu zmiany tematu. Zaraz jednak podeszli do tego narożnika przegniłego budynku który teraz stał się taki newralgiczny. - Poczekajcie chwilę. - Pazur stanął najbliżej narożnika i kucnął w wodę tak, że wystawała właściwie tylko szyja i głowa.
- Boomer! Jesteśmy przy twojej lewej! Sprawdzam reakcję! Ten duży nie powinien nas widzieć więc patrz na tego mniejszego! - krzyknął do drugiego Pazura a Boomer krótko odpowiedziała twierdząco. Wtedy Pazur w zanurzeniu powoli wysunął dłoń poza obrys budynku. Dłoń, nadgarstek w końcu wysunął z pół ramienia. I nic. Cisza.
- I co? Coś robi? - zapytał znowu najemnik.

- Nie! Znaczy no nic specjalnego. Nie widzę żadnej różnicy. - odkrzyknęła najemniczka. Pazur więc cofnął rękę z powrotem poza budynek. I dał znać by San Marino przygotowała się do założenia maski i zanurzenia. Fucker opiekuńczo stanął z jej drugiej strony gotowy by złapać ją za drugą kostkę. Co prawda mały eksperyment Nixa wydawał się nie wzbudzić podejrzeń ani zainteresowania pływającej jednostki. Ale też połowa ramienia była o wiele mniejszym kawałkiem ciała niż całe ciało jakie zamierzali we trójkę wyeksponować za chwilę. Nikt nie wiedział czy na to reakcja czy raczej jej brak będzie podobna. W końcu kawałek ramienia mógł ujść od biedy nawet za jakieś małe zwierzę. A sylwetka dorosłego człowieka to sylwetka dorosłego człowieka.

- Lecimy z tym koksem, nie ma co zwlekać - nożowniczka splunęła ostatni raz na przegniłe dechy i założyła maske, nabierając wcześniej solidny haust powietrza. Szybko zanurzyła się w lodowatej wodzie, znowu lądując w świecie przytłumionych dźwięków, ciemności i szeptów wewnątrz głowy.

Właściwie to po zanurzeniu ta mniej zanurzona część zespołu przejęła kontrolę nad zanurzoną całkowicie ciałem szamanki. Ta sama klęknęła a potem ułożyła się równolegle do dna jaki kiedyś było podwórkiem farmy. Potem poczuła uchwyty dłoń na swoich kostkach i to jak wypychają ją ostrożnie do przodu. Teraz gdy miała obydwie dłonie dla siebie i nie musiała trzymać rurki to wydawało się całkiem proste. Przez wizjery gazmaski też widziało się znacznie lepiej niż wcześniej z zamkniętymi lub prawie oczami. No i oczy nie piekły gdy trzymała je otwarte. Pod tym względem osłona sprawdzała się całkiem dobrze. Tyle, że nawet w niej albo nawet w profesjonalnej masce nurka nie widziała dalej niż kilka kroków od siebie i drugie tyle coś tam wynurzało się z mętnej, zielonkawej wody. Pod tym względem nawigacja na dłuższym odcinku zapowiadała się ciężko. Właściwie trzeba by płynąć na pamięć i na czuja.

Na razie szło jednak całkiem lekko. Dwaj towarzysze nadali jej przyzwoitą siłę pędu więc dłońmi mogła podpierać się dla równowagi od dna. Gdyby tak dało się podróżować dalej byłoby nie tak strasznie. No ale nie dało się. Nie mogli ryzykować, że ktoś zostanie wynurzony a w zanurzeniu wszyscy znajdywali się w tej samej sytuacji jak ona teraz. W końcu poczuła jak ruch ustał. Chłopaki czekali widocznie chwilę czy coś się stanie czy nie. Cisza. San Marino znowu słyszała te dudniące dźwięki silników. Tym razem po prawej. Jak pracowały i niosły się przez wodę. Ale tego szarpiącego nerwy i ciało dźwięki dudniących ołowiem luf nie słyszała. Zaraz też poczuła znowu ruch. Tym razem dłonie na jej kostkach ściągały ją znowu w stronę względnie bezpiecznej za budynkiem strefy. Zaraz nawet pomogły jej podnieść się ponad powierzchnię wody. Wreszcie mogła zdjąć maskę i odetchnąć świeżym powietrzem. Powietrze w masce było ciężkie, wilgotne i gorące na dłuższy kawałek pewnie ciężko byłoby wytrzymać niż takie chwilowe zanurzenie jak teraz.

Wynurzenie i zdjęcie maski San Marino powitała z nieukrywaną ulgą. Rozkaszlała się ledwo odkleiła mokrą gumę od twarzy, otrząsnęła się po psiemu, rozsiewając dookoła krople wody. Długie włosy przykelily się jej do czoła, musiała je zgarnąć z powrotem na plecy, ale nie to było najważniejsze.
- I co? - zadała krótkie, nurtujące pytanie.

- Jak jesteś pod wodą to chyba działa. Ale pilnowaliśmy byś była pod wodą. - powiedział najemnik ocierając dłonią twarz szamanki. Gest był raczej symboliczny bo miał tak samo mokrą od zimnej wody dłoń jak ona twarz. - Ale zapytajmy Boomer. Boomer! - powiedział i na koniec zawołał głośniej. Odpowiedź przyszła prawie od razu.

- Nadal nic! Przynajmniej ja nic nie widzę innego. - odkrzyknęła najemniczka. Obydwaj zaś mężczyźni uśmiechnęli się chociaż z takiego małego zwycięstwa.

- Mamy punkt zaczepienia, nie wrócimy z pustymi rękami. - Szamanka też się uśmiechnęła, wyżymając włosy i poprawiając kurtkę. Udało się im coś odkryć. Coś ważnego… chyba. Zostało poskładać informacje i ułożyć plan. - Wracajmy do Diabła, na razie nic tu po nas.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 08-12-2017, 01:21   #593
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Na wojnie sprawdzali się tylko ci, którzy umieli coś zdziałać: wesprzeć kompanów ramieniem oraz bronią, wnieść wartość bojową. Linia frontu, jako bezpośrednie miejsce otwartego konfliktu, przypominała kocioł do którego czyjaś bezduszna ręka wsypywała element ludzki, doprawiając go masą ołowiu, błota, krwi i cierpienia. To nie było miejsce dla półślepych, cherlawych wymoczków, nie potrafiących utrzymać karabinu, a co dopiero z niego strzelić… Savage zaś nie łudziła się odnośnie własnych umiejętności bojowych, realistycznie spoglądając na półtora metra cywilnego problemu bez pryzmatu różowych okularów. Jej miejsce pozostawało na tyłach, gdzie winna przygotowywać punkt opatrunkowy dla jednostek które ucierpią w najbliższym starciu - tak wyglądała rola lekarza. Zrobić w tył zwrot i zostawić najgorsze piekło najbliższym, przez wzgląd na otaczające ich warunki socjalno-społeczne świata po wojnie, posiadającym odpowiednie kwalifikacje.
Nie chciała ich zostawiać, puszczenie wielkiej łapy zostawało czynnością przekraczającą rude spektrum postrzegania. Doskonale zdawała sobie sprawę, że mogą widzieć się po raz ostatni. Oni pójdą tam, gdzie nieludzkie istoty nie posiadające sumienia i nie znające znaczenia słowa humanitaryzm, a ona…

Obrączka na serdecznym palcu paliła żywym ogniem, lodowaty chłód ścinał mięśnie i rozrywał drobne, piegowate ciało od środka szponami utkanymi z rozpaczy i bezradności - ta automatycznie odpalała protokół nerwowości i paniki, wciskając palące okruchy w kąciki zielonych oczu, ale nie mogła się rozpłakać. Okazywanie strachu oraz słabości niczego nie zmieni, nie poprawi również sytuacji. Nie odkręci spirali czającego się tuż za progiem chaosu. Tego nic już nie mogło odkręcić.

Jakże Alice żałowała, że nie dane im przyszło żyć na ziemi nieskażonej radiacją, wieczną wojną i nieokrytej cieniem czającego się na północy stalowego potwora. Oddałaby wszystko co jeszcze jej pozostało, aby przenieść tam chociaż tych, których wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi pokochała, uznając za rodzinę. Niestety nawet najgorętsze prośby nie dały rady odmienić rzeczywistości. Jedyne co pozostawało, to żyć, działać. Być użyteczną na tyle, na ile się mogło i w strefach odpowiednich do zdolności.
Lekarka wzięła głęboki wdech, wstrzymała w płucach powietrze przez trzy sekundy, w myślach zaś odliczała od jednego do dwudziestu, biorąc odium za kark i wciskając je w najdalsze zakamarki mózgu. Spokój… tylko spokój mógł ich uratować. Zimne, logiczne i analityczne podejście do tematu. Odstawienie na bok zbędnych emocji, gdyż w sytuacjach kryzysowych potrzebowano jednostek opanowanych, wiedzących co robią. Lub przynajmniej dobrze udających.
- To nie będzie konieczne. Jeśli pozwolisz, zostanę. Runnerzy walczą do końca, sam mnie tego uczyłeś, a coś mi świta, że prawdopodobnie jestem Runnerem - zadarła rudy łeb do góry, posyłając Wilkowi uspokajający uśmiech. Ścisnęła też mocniej jego rękę, z całej pozostałej jej siły próbując się nie rozpłakać. Nie chciała ich stracić... jego. Nie jego - Jednooki jest w bunkrze, a ja odrabiałam skrupulatnie lekcje. Mogę się przydać i wybacz, ale nie zamierzam cię tu zostawiać. Idę tam gdzie ty. - ściszyła głos, a przez maskę spokoju na mgnienie oka przedarł się grymas desperacji. Odetchnęła dla uspokojenia i kontynuowała - Zanim dotarliśmy z tatą do obozu Nowojorczyków na Wyspie, w lesie spotkaliśmy ludzi stąd. Pracowali dla Daltona. Wood i Walker, nazywali się weteranami frontowymi… ale prawda jest odrobinę inna, nieważne. Meritum - westchnęła, wracając myślami do namiotu Yordy - I mnie i ich przesłuchiwano równolegle. Ponoć walczyli tu na bagnach z robotami, zdołali jednego zniszczyć. Może to po niego przypłynęły te kutry? Aby wydobyć dane z wraku nim wpadną w niepowołane ręce.

- Może. Zobaczymy jak to wygląda.
- Guido słuchał co żona ma do powiedzenia na temat kutrów i zerkał to na nią a to w stronę prześwitów w zatopionym lesie gdzie, gdzieś tam pływały te mordercze kutry. W końcu popatrzył na nią uważniej. - Wracaj do transportera Brzytewka. Nie chcę byś brała w tym udział. Nie bój się nic nam nie będzie. A przyda się ktoś rozgarnięty nieco na uboczu. - powiedział cicho ale poważnym tonem i z takim samym poważnym spojrzeniem. Wyglądało, że nie ma zamiaru zmienić zdania ale też nie chce robić sceny małżeńskiej i sztabowej kłótni przy zgromadzonych podwładnych.

W pierwszym odruchu lekarka zamierzała zaoponować, przed oczami przewinęła się jej lista argumentów potwierdzających konieczność taszczenia problematycznego karpyla bliżej teatrum wojny. Otworzyła już nawet usta, by zacząć wymieniać je na głos… lecz zrezygnowała. Na militarnym rzemiośle Guido znał się niepomiernie lepiej od niej, miał też morze racji i wciąż pozostawał jej przełożonym. Żywiołowa wymiana argumentów tuż przed potyczką nikomu nie wyszłaby na dobre, dodatkowo podburzając autorytet szefa. Gorzka żółć podeszła dziewczynie do gardła, serce zgubiło parę uderzeń, choć na jej twarzy wciąż pozostawał uśmiech.
- Przecież jesteście Runnerami. Oczywiście że dacie radę. - odpowiedziała walcząc ze ściśniętym gardłem. Wyszło nawet pogodnie, neutralnie i pewnie jak na okoliczne warunki. Rozumiała Wilka, martwił się całokształtem, nią również, co wciąż zadziwiało, wprowadzając czynnik chaosu do poukładanych schematów zachowań. Wspięła się na palce, celem zostawienia na skrzywionych ustach u góry krótki, gorący pocałunek. W uszach słyszała głos Tony’ego, słowa wypowiedziane na kanapie w kuchni Kate pewnego ranka całe wieki temu. Znów miał rację, czasem jedyne co człowiekowi pozostawało to modlić się i wierzyć w siłę wyższą, a także w drugą osobę - jej rozsądek i inteligencję. Liczyć na fart. Boskie wstawiennictwo do tego nie mogło zaszkodzić.
- Wierzę w ciebie - wyszeptała, wracając te pół piętra niżej, gdyż balansowanie na czubkach palców w błocie… cóż. Do wygodnych aktywności nie należało - Zobaczę co z transporterem i przygotuję się do ewentualnej pracy. Poczekam na ciebie… na was. Tylko się nie przeziębcie w tej wodzie. Jest dość chłodno - dodała na koniec, sięgając po jeden z kosmicznych tematów, zwykle nierozumianych przez gangerowy ogół rodziny.

Szef bandy a prywatnie mąż i przyjaciel Alice zwanej od paru miesięcy “Brzytewką” na detroickich a wcześniej chebańskich ulicach, popatrzył na nią i spojrzenie mu złagodniało. Dotyk stał się z obojętnego czy oficjalnego bardziej swojski i czulszy. Na wargi wykwitł mu ciepły uśmiech. Nie ten często zawadiacki i bezczelny, szelmowski jaki był prawie jego znakiem firmowym. Tylko taki naprawdę ciepły i łagodny jaki rzadko się u niego widziało w tej częstej masce najbardziej rozwydrzonego i bezczelnego Runnera w Detroit jaką zwykle zakładał. Pocałunek też oddał zaskakująco delikatny i czuły. Gdy usłyszał ostatnią uwagę Alice roześmiał się na całego. Wesoły, rozbawionym uśmiechem tak bardzo nie pasującym do tej napiętej sytuacji gdzie już gdzieś tu czaiły się te pływające baterie siejące ołów o huraganowym stężeniu.

- No! Słyszeliście Brzytewkę? Wyciągać wysoko nogi by się nie zmoczyć za bardzo! Jak bociany! - zawołał wesoło i reszta towarzystwa też się roześmiała choć na chwilę nie dając się przygnieść tej ciężkiej atmosferze.
- Jasne Brzytewka. Nie dygaj, my tu załatwimy sprawę i zaraz będziemy z powrotem. Mamy sprawę do załatwienia na Wyspie. - powiedział beztrosko jakby mieli iść z chłopakami przejść się na spacer po parku. No i tak się rozstali. Dwaj przydzieleni ochroniarze ruszyli w stronę transportera. Jeden szedł przed a drugi za lekarką. A Guido za wskazaniami Hivera ruszył wgłąb tego zatopionego lasku gdzie niedawno przeszła grupka zwiadowcza.

- Słuchaj Brzytewka, nie przejmuj się. Guido wyciągał nas nie z takich tarapatów. Teraz pewnie też tak będzie. - powiedział jeden z Runnerów gdy milcząca i nieco przekrzywiona bryła zanurzonego w wodzie transportera była już znowu widoczna.

- Ale Billy Bob to ma przejebane jak nie uruchomi tego rzęcha. - drugi pokiwał głową ale wskazał na kanciastą maszynę. Cichą. A zostawili ją niedawno pyrkającą na jałowym biegu a wszyscy słyszeli, że szef kazał najmłodszemu Runnerowi przypilnować tego stanu. Z bliska z wnętrza było słychać jakieś stukania i zgrzytanie jakby coś, ktoś grzebał jakoś w mechanizmach potwora.

Ruda głowa kiwała się automatycznie, przytakując zasłyszanym stwierdzeniom. Było oczywiste, że dowódca wyciągał podwładnych z nie mniejszych tarapatów i dbał o nich, pilnując ich pleców… lecz kto zadba o jego tyły i to nim się zaopiekuje? Taylor również miał rację, lekarka zacisnęła pięści, wbijając je w kieszenie kurtki aby pozostali nie zauważyli ich drżenia.
- Billy Bob cyklicznie pakuje się w sytuacje stresowe - odpowiedziała spokojnie, skupiając uwagę na teraźniejszości i tym, co przed nimi: transporter, zatarty i zniszczony silnik. Młody, pechowy chłopak w skórzanej kurtce oraz przyszykowanie polowego lazaretu przy zasobach stricte… skąpych. Podziałało, dziewczyna zamiast rozwodzić się nad prawdopodobnymi, śmiercionośnymi scenariuszami, skupiła się na przyszłej pracy, okładając punkt po punkcie plan na najbliższe minuty - Długo jest u nas? Skąd go wyciągnęliście? Wygląda na miłego, młodego chłopaka… choć odrobinę pechowego.

- Długo? -
pierwszy z Runnerów spojrzał na drugiego jakby sam się zastanawiając nad tym pytaniem. Przebrnął tak ze dwa kroki by w końcu wzruszyć ramionami.
- Ciężko właściwie powiedzieć. No tak się tu u nas kręcił tu i tam. Na kręgielnie się próbował wkręcić czy gdzieś tam się pętał. - odpowiedział w końcu ten który szedł z przodu i zerknął znowu na rzeczoną maszynę jaka była coraz bliżej.

- Znaczy Frankowi, Brzytewka chodzi o to, że on mieszka na naszej dzielni. Ale no dotąd nie był właściwie od nas. Bo weź. No jak go serio w czymkolwiek traktować? - odpowiedział ten drugi idący za runnerową medyczką. Czy ktoś jest “od nas” czy nie. To było kluczowe w widzeniu i dzieleniu ludzi na świecie gdy było się Runnerem. Wychodziło więc, że Billy Bob dotąd Runnerem właściwie nie był. Ale mieszkał gdzieś w strefie którą powszechnie uznawano za runnerową strefę wpływów. Czyli w tym postapokaliptycznym świecie to przekładając na przedwojenne normy młodzik byłby z tej większej grupy “praworządnych obywateli” na jakich tradycyjnie żerowały wszelkie mafie i podobne organizacje. Liczebnie o wiele większa grupa choć podzielona i nie zorganizowana.
Obecnie jednak silne organizacje jak choćby właśnie Runnerzy pełniły funkcję podobną jak kiedyś służby mundurowe czy podatki. Tak jak kiedyś przychodzili co tydzień czy miesiąc po swoją dolę. Tyle, że teraz poza opłatą “za ochronę” czy “bezpieczeństwo” innej alternatywy zebrania datków właściwie nie było. Za to ci “zwykli obywatele” których nie uważano ani sami nie uważali się za członków gangu musieli gdzieś żyć. A gdy trzeba było poprosić kogoś o ochronę, gdy komuś jakieś łajzy zdemolowały lokal, gdy ktoś komuś doprawił rogi, gdy potrzebował zastrzyku zasobów, czy gdy chciał się na kimś zemścić a sam własnymi zasobami nie mógł wówczas też szedł o pomoc do takich właśnie “opiekunów”. Do takich Runnerów, Schlutzów, Huronów czy innych “rodzin”. I wówczas tacy “opiekunowie” zwykle pełnili funkcję podobną jaki kiedyś policje, sądy, więzienia, banki i inne instytucje kojarzone z tym dawnym, cywilizowanym i wygodnym światem. Tyle, że metody takiej pracy nadal zwykle mieli bardziej mafijne niż te znane z dawnych urzędów. I widocznie z takiej “szarej masy” musiał widocznie pochodzić pechowy młodzik. Co dodatkowo poza wiekiem i pewną niezgrabnością tłumaczyło dlaczego weterani czy choćby regularni członkowie bandy nie traktują go poważnie. Chociaż chyba Guido serio chciał mu dać szansę wykazać się skoro po tak ostrej selekcji po opuszczeniu Cheb w doborze załogi pozwolił mu się zabrać. Nie był przecież nikim ważnym ani nie miał żadnej specyficznej umiejętności czy talentu którego nie miałby inny, regularny członek bandy który mógł zająć to miejsce.

W strukturach podobnych gangom każdy musiał sam zapracować na miejsce i szacunek. Wyrobić własną markę, oraz zdobyć szacunek… ewentualnie wyrobić pewien rodzaj symbiozy z otoczeniem, objawiający się machnięciem reki na popełniane niechcący faux pas. Musiał istnieć sposób, by Billy Bob przestał być kojarzony negatywnie, najczęściej jako kozioł ofiarny, bądź worek treningowy dla pełnoprawnych członków rodziny. W ostateczności mógłby pomagać w brzytewkowym domu opieki medycznej, nad wyrost nazywanym szpitalem.
- Jest młody, wyrobi się. Zapału nie da mu się odmówić i jeszcze może nas pozytywnie zaskoczyć. Jeśli zaś chodzi o powagę - uśmiechnęła się żywiej, a na jej twarz powróciła część kolorów. Spojrzała wpierw na pierwszego, potem na drugiego cerbera i rozłożyła ręce w uniwersalnym geście bezradności - Przynajmniej ma odrobinę więcej, niż półtora metra. W kapeluszu. On ma jakąś rodzinę… a wy? Jesteście z Det?

- Nie no. On właśnie nie ma rodziny. Tak tam się włóczy tam i tu z takimi jak i on. Pewnie by chciał wreszcie należeć do kogoś kto coś znaczy. Jak my. A wiesz, jak jesteś Runnerem to kurwa każdy w Det wie kim jesteś i z kim się trzymasz. I jak z tobą zacznie to zacznie z nami wszystkimi. A jak jesteś takim tam obszczymurem co się trzyma z innymi obszczymurami…
- Frank sprostował i na koniec wymownie urwał zdanie i machnął ręką. Szedł pierwszy ze strzelbą w dłoniach ale pozwolił sobie na takie nonszalanckie machnięcie. Długa broń była średnio wygodna do przedzierania się przez tą wodę i wciągające buty błoto pod nią albo czepialskie podwodne rośliny. Niemniej i tak dało się wyczuć dumę i wyższość z bycia Runnerem w porównaniu do takich “obszczymurów” jak to ich nazywał Frank co nimi nie byli. Nawet tak krótka rozmowa ukazywała przepaść między czymś co kiedyś i jedną i drugą uznano by za bandę.

- Mhm. Ja to już jestem u Guido z kilka sezonów. Przeniosłem się z bandy Lewego. I tak się trzymam. No z Guido nie jest źle. Ma łeb na karku. I można się przy nim nieźle obrobić. No i w ogóle. Czasem to aż nie wiara, że skąd on potrafi się wykręcić. No weź. Nawet ten mecz otwarcia niedawno. No w mordę. No byłem tam. Już po trzeciej grze miałem spadać. Ale myslę sobie no zapłaciłem, no i postawiłem zakład no zobaczę. Przecież długo już nie potrwa. Ale wiesz co? Wtedy jak wyszliście przed czwartą grą. Widziałem! No coś mnie od razu złapało za serce! Duchy mi powiedziały. I se kurwa myślę no ej! Przecież to Guido! Nasz Guido! No kurwa kto miał by się wykaraskać jak nie on! Ale kurwa daliście wtedy czadu. - drugi ze strażników i opiekunów w skórzanej kurtce niespodziewanie rozgadał się gdy słowa pod wpływem emocji ze zdarzeń dawnych i niedawnych popłynęły razem z emocjami jakie one wywoływały.
-A widzieliście jak Taylor zaszarżował na Big Mo?! Ja jebię! Na samego Big Mo! Albo potem z tym granatem na końcu! Jej! Na serio myślałem, że ich tam rozjebiecie! Świetne! Ale kurwa. Wtedy w tej trzeciej grze jak zobaczyłem, że Big Mo jednak przewalił piłkę przez linię to mi przez moment serce stanęło. No już myślałem, że po wszystkim. A tu nie. No. Guido zawsze coś wymyśli. I skubany ma farta. I ci co są z nim też. No. Daleko zajdzie. Od razu widać. Duchy mu sprzyjają.

Frank też się uśmiechał i kiwał głową zwłaszcza do tego kawałka o meczu otwarcia który pewnie stał się sensacją na całe Det.
- Przeniosłeś. Camino was złoili a resztę trochę później dojechały mutki Hegemona. Poszliście w drobny mak. - Frank prychnął i doprecyzował jak to było z przeniesieniem się kumpla z innej bandy do tej. Ten spojrzał na niego niezbyt przyjaźnie ale nie odezwał się więcej. - No ale z tym meczem otwarcia no. Świetny numer. W ogóle dawno takiej ekipy nie było jak wtedy. Dobry skład. Ale Huroni też byli mocni. Bardzo mocny skład mieli. No nawet przerypać to by siary nie było. Bo i sam Big Mo i Trzy Pióra a reszta też nie cieniasy no ale choćby te dwa nazwiska to już widać, że nie przelewki. Właściwie to każda gra była epicka. Nawet jak nam dołożyli to tak, że człowiek do końca nie był pewny, do ostatniej chwili się człowiek zastanawiał. A jak na końcu jednak wygraliście. No to szacun. Ale hej! No sam Hollyfield przestał się dąsać na Guido za tamtą jego pancerkę. No. Skoczyły akcje Guido po tym meczu. Mocno skoczyły. Z takim kolesiem no wszyscy chcą się trzymać. - Frank szedł przez wodę i też rozgadał się o tym meczu. Doszli tak już blisko pod ostatni kawałek. Ale już zaczynała się rzeka i trzeba było raczej dopłynąć ten ostatnie dwa czy trzy kroki a potem wejść na dach zatopionego transportera. Kumpel Franka zaczął szykować się by pierwszy przebyć ten kawałek.

Wspomnienie minionego wydarzenia sportowo-depresyjnego wywołało u Alice cień szczerego uśmiechu. Nim weszła tamtej nocy na boisko wciągnięcie w podobne zawody uważała za żart najgorszego sortu, do tego na detroicką modłę: cyniczną, złośliwą i zabawną dla otoczenia, lecz nie dla podmiotu dowcipu. Numer wycięty przez Guido celem upokorzenia zarozumiałego, wygadanego medyka wątpliwego pochodzenia, oraz szemranych intencjach. Dopiero z czasem doszło do niej ile ryzykował wcielając niemilitarną jednostkę w skład drużyny na tak ważny mecz. Wybrał ją i pokazał przed całym miastem, nie na zasadzie doczepki, a pełnoprawnego członka organizacji. W jednym szeregu z nim, Taylorem, Viper i Bliźniakami.
Mecz Otwarcia przeszedł do historii, jednak jego echo wciąż żyło w ludziach którzy dopingowali z trybun. O dziwo para nowych cerberów lekarki również nie odsiewała rudego elementu od poważnych graczy… cholernie miłe.
- Dwa tygodnie po powrocie z Cheb poprosiłam o możliwość podjęcia nauki u Jednookiego. Był na tyle wspaniałomyślny, że pozwolił się poświęcić swój cenny czas, a także uwagę celem poszerzenia wiedzy jednostki dosyć… mało standardowej - powiedziała pogodnie, zadzierając łeb do góry aby móc spojrzeć Frankowi w twarz - Na jednej z pierwszych lekcji rozbrajaliśmy granat. Miałam go nosić przy sobie, aby przyzwyczaić się do obecności broni w najbliższej okolicy i to właśnie nim rzucił Guido. Był rozbrojony, więc nieszkodliwy… ale Huroni o tym nie wiedzieli. Atrapa, jak kamień… regulamin zawodów nie zabraniał używania atrap - uśmiech się poszerzył, na dnie zielonych oczu zatańczyły wesołe iskierki, niepasujące do powagi sytuacji w jakiej się znajdowali.
- A Big Mo rzeczywiście jest olbrzymi! W życiu nie spodziewałam się spotkać kogoś wyższego od taty… człowieka, bo oczywiście nie bierzemy pod uwagę tworów humanoidalnych modyfikowanych przez Molocha, ani dotkniętych chorobami popromiennymi ludzi, mających to nieszczęście oberwać solidną dawkę radów jeszcze w łonie matek, przez co ich geno… - drgnęła, łypiąc przepraszająco to na jednego, to na drugiego gangera - Wybaczcie, wciąż jeszcze zdarza mi się zapomnieć i odlatywać w kosmiczne rejony. Meritum. Sens… tak. Guido! - aż klasnęła w dłonie, nastrój również od razu się jej poprawił - On wymyślił motyw z faulami w myśl zasady, że jeśli drużyna nie jest w stanie grać, to nie wygrywa. Poza tym kierował nami, motywował… i się nie denerwował, ba! Uspokajał Taylora na treningach. Biedak prawie ochrypł gdy przyszło do czołgania mnie po poligonie. Odczuł pewną dozę… rozczarowania na samym początku, odkrywając że potykam się biegając po schodach przykładowo, a potem już wrzeszczał ledwo się pojawiałam na Strzelnicy. Tak profilaktycznie - radość odrobinę przygasła, wzrok powędrował na drzewa. Co robił teraz uroczy ponad wszelkie normy, łysy Runner? Dziewczyna miała nadzieję, że cokolwiek nie porabia, pamięta by o siebie dbać i nie przemęczać kontuzjowanych kończyn.
- Jednakże podsumowując całokształt: stosunek zysków do strat jest jak najbardziej satysfakcjonujący. To było niezwykle interesujące wydarzenie, tym bardziej cieszę się mogąc teraz powiedzieć, że brałam w nim udział. Szkoda, że nikt tego nie nagrywał. Z chęcią obejrzałabym jak rozgrywka przebiegała z perspektywy trybun. Wiecie… wyższy punkt odniesienia - mrugnęła, po czym zaśmiała się cicho - Każdy chce się trzymać z Guido… coś w tym jest, bo przecież nie może chodzić o Syndrom Sztokholmski. Jest niesamowity: bystry, zabawny i inteligentny. Niewielu osobom udało się mnie zaskoczyć, a on to robi notorycznie. I te jego oczy, gdy się tak pa… - naraz zrobiła się czerwona, rychło w czas przypominając sobie o obietnicy, że nie będzie robiła Kłaczkowi “siary” przy kolegach. Odkaszlnęła celem ukrycia zażenowania i kontynuowała, przeskakując na kompletnie inny temat, zwracając wzrok na drugiego Runnera. O ile dobrze pamiętała wołali go Grape.
- Frank mówi prawdę? Walczyłeś z żołnierzami Hegemona? Jacy oni są? Chodzi o stopień… - zawahała się, odkasłując aby zyskać na czasie i znaleźć odpowiednie słowo - Deformacji… na ile są ludzcy? Zostały w nich odruchy, proces myślowy człowieka? Widziałam w Ruinach paru ludzi dotkniętych skażeniem. Obciążonych mutacjami, tylko tamci zachowywali się bardziej jak zwierzęta. Gas Drinkers - pstryknęła palcami, gdy umysł otworzył odpowiedni folder, wydobywając potrzebną nazwę.

Obydwaj Runnerzy też wydawali się podzielać dobry nastrój, zaskakująco nawet dobry biorąc pod uwagę gdzie i po co się znajdowali. Wspomnienie meczu, prawie cudem wygranego, nadal było żywe u Runnerów zarówno tych co je oglądali z trybun jak i tych co w nim wówczas uczestniczyli na arenie. Umysły popłynęły na fali wspomnień i euforia i ekscytacja sprzed zaledwie paru dni a zdawałoby się z innej epoki i czasu, znów zdawała się uskrzydlać trójkę Runnerów. I pewnie każdego Runnera który wówczas był na meczu otwarcia a było ich w końcu tam całkiem sporo. Dopiero wspomnienie o Gas Drinkers sprawiło, że obydwaj ochroniarze i strażnicy Alice nieco skrzywili się i zmarkotnieli.

- A co tu gadać? Bydło i tyle. Mają pierdolca od picia tego syfu który tam u siebie ważą.- wzruszył ramionami Runner a Frank prawie wciął mu się w słowo.

- Albo po prostu mają pierdolca. Trzeba mieć pierdolca by tam mieszkać. - powiedział Frank i obydwaj trochę zwlekali z wkroczeniem w zimną wodę by przepłynąć ostatni kawałek do transportera zanurzonego w wodzie. Za to zaletą tego zanurzenia było to, że było na niego znacznie łatwiej się wdrapać pływakowi niż gdy stał na ziemi i dach był na wysokości ramion czy głowy stojącego dorosłego.

- No. Tak daleko na północy nikt normalny nie mieszka. Tam nuki spadły. Jedna czy dwie. W każdym razie jak by się jechało odpowiednio długo na północ to się dojedzie do samego stopionego żużlu. - ten drugi pozwolił sobie na zapalenie papierosa i w odruchu koleżeństwa poczęstował pozostałą dwójkę.

- I te pierdolce najeżdżają nas. Znaczy czarnuchy z Camino też, i Raidersów na wschodzie. Bo właśnie my jesteśmy w centrum więc jak te pierdolce chcą ruszać na południe to muszą uderzyć na kogoś z nas. - wzruszył ramionami Frank biorąc skręta od kumpla i zapalając w zamian i sobie i pozostałej dwójce swoją zapalniczką. Zamilkł bo zapalniczka nie działała idealnie więc na jedno przypalenie skręta przypadało kilka prób odpalenia.

- Zresztą Brzytewka, ty to jeszcze dość krótko tu mieszkasz. I w samym centrum u nas. Ale jak pomieszkasz trochę dłużej to sama zobaczysz. Te wycieczki. Od Hegemona albo od Camino. No albo my do nich. Zależy kto, kogo i o co bardziej wkurwi. - powiedział obojętnie ten drugi Runner zaciągając się pierwszym buchem skręta. Frank pokiwał mu głową na znak zgody.

- Znaczy my to czasem robimy wycieczki do Camino. Bo do Drinkersów po co? Przecież oni nic nie mają. Prócz syfu. A po cholerę nam nowy syf? - doprecyzował Frank i zaciągnął się swoim krzywym skrętem.

- Dobra kurwa trzeba zobaczyć co z tym melepetą. Bo się Guido wkurwi jak ten złom nie będzie znowu chodził jak wróci. - powiedział drugi Runner wskazując na zatopiony transporter trzymanym skrętem. Typową jednak u Runnerów niefrasobliwością graniczącą z nonszalancką olewką jakoś poza tym nie zrobił nic by przepłynąć te ostatnie kilka kroków jakie prawie w magiczny sposób ich stopowały przed pokonaniem tego ostatniego kawałka. Frank kiwnął głową na znak zgody i też spokojnie zaciągnął się skrętem.

Z piersi Savage wydobyło się ciężkie, świszczące westchnienie. Czy naprawdę chłopaki musieli w tak nonszalancki sposób podchodzić do czynienia krzywdy innym, tudzież sobie nawzajem? Jakże piękne byłoby życie, gdyby miast planowania kolejnych “rajdów”, zajęli się czymś konstruktywnie neutralnym: zakładaniem nowych osad chociażby. Próbą asymilacji ze społecznością do tej pory traktowaną szyderą lub butem, ewentualnie pięścią… lub Bejsbolem, jeśli akurat brało się pod uwagę przypadek Taylora. Dla kontrastu przemierzany właśnie teren jak na złość wykazywał wyjątkowo bogatą strukturę roślinną, choć odrobinę zbyt wilgotną wedle gustu Savage.
- Cała północ jest skażona? Do którego momentu da się dotrzeć bez konieczności wskakiwania na stałe w kombinezon przeciwskażeniowy? Strefa nieprzyjazna ludziom sięga Kanady? Seattle i Vancouver? A Houston? - spytała markotnie, patrząc w zadumie na wodą toń pod nogami - Kiedyś… bardzo chciałam odwiedzić Kolumbię Brytyjską, szczególnie jedną atrakcję przyrodniczą. Dusty Rose Lake. To w Tweedsmuir South Provincial Park. Ale zawsze coś wypadało. Teraz zaś...istnieje spore prawdopodobieństwo, że już za późno - zaciągnęła się, a zielone oczy stały się nieobecne patrząc na na przeszłość - Są marzenia które nigdy się nie spełnią. Niby jezior jest masa… tamto było wyjątkowe, niezwykłe, mało znane i prawdopodobnie unikalne. Woda jeziora nie była słona, nie zawierała alg, a mimo to miała różową barwę. Kolor zawdzięczała wyjątkowym skałom w tej okolicy. W ich skład wchodziła mączka skalna pochodząca z pobliskiego lodowca. - zaciągnęła się po raz ostatni i wypuściła niedopałek w wodę - Czy wielkim nietaktem będzie prośba, o odrobinę pomocy przy przeprawie? Nie umiem pływać - rozłożyła ręce w geście bezradności, przybierając proszącą minę. Może i fragment do przepłynięcia nie należał do dalekich, lecz mimo wszystko wolałaby uniknąć kompromitacji w postaci nagłego utonięcia.

- Północ. Północ Det. A dalej to chuj wie co jest. Kogo to zresztą obchodzi? - drugi Runner wzruszył ramionami i kompletnie nie wydawał się interesować co jest poza Det. Zwłaszcza, że północ tradycyjnie była chyba najmniej interesującym kierunkiem do podróży czy zwiedzania.

- Różowa woda. Ja pierdolę. Ale ktoś tam musiał się zjarać. - Frank pokiwał głową jakby z zazdrością i zaciągnął się znowu skrętem. Sam westchnął i wreszcie zanurzył się w rzece. Tak naprawdę zanurzenie było symbolicznie ciężkie bo w przeciwną stronę też wszyscy musieli się zanurzyć by pokonać tą przestrzeń wodną w stronę brzegu. Czy też tego co na tym zatopionym w bagnie lesie można symbolicznie nazwać brzegiem. Fran w dwóch ruchach dopłynął do transportera i tam wgramolił się na dach gąsienicówki.
- Dawaj ją. - powiedział odwracając się znowu twarzą do pozostałej dwójki i wyciągając ręce.

Drugi Runner zaś bez wahania pomógł Alice przedostać się na drugą stronę. Chwycił skręta w zęby by zwolnić ręce i złapał lekarkę pod pachami. Potem zamachnął się i cisnął ją w stronę transportera. Alice poszybowała w powietrzu i chlupnęła w wodę w pobliżu transportera. Do wyciągniętych rąk Franka czekającego na transporterze zabrakło jej z jakieś pół metra.

- Co robicie? Jest Guido? - hałasy i odgłosy wywabiły wreszcie Billy Bob z transportera. Wynurzyła się jego głowa i z wyraźną obawą omiotła teren w poszukiwaniu szefa. Ale pewnie zauważył tylko dwójkę gangerów z jego bandy i rozchlapującą wodę Alice. - Co robi Brzytewka? - zapytał obserwując niepewnie rozchlapywaną na wszystkie strony wodę.

Brzytewka w tym czasie miała drobny problem z rejestracją pytań i jakichkolwiek dźwięków wydawanych przez wesoły, runnerowy ogół. Winę za to ponosiła woda, jak wiadomo będąca kiepskim nośnikiem dźwięków, gdy tkwiło się w niej zanurzonym ponad czubek głowy.
Wpierw pojawił się szok związany z nagłą zmianą temperatury. Dzień nie należał do najcieplejszych, czarna topiel za to zdawała się o dobre paręnaście stopni zimniejsza. Chłód atakował lekarkę z każdej możliwej strony. Światło dnia zastąpiła buro-zielonkawa ciemność.
Zaraz też nastąpiła bardziej ludzka reakcja na warunki wybitnie nieprzyjazne, dodatkowo pozbawione tlenu. Próbowała krzyknąć, co było błędem. Ciecz o posmaku mułu wdarła się w jej usta ledwo rozchyliła wargi, spływając do gardła i krtani, zabierając te liche ilości powietrze nagromadzone w płucach. Blade ręce odruchowo zaczęły tłuc wokoło, panicznie szukając czegokolwiek, co da się złapać… na próżno.

Im mniej tlenu, tym rozpaczliwiej dziewczyną miotało. Pod stopami czuła błotnistą maź, wysoko ponad głową dostrzegała słoneczne prześwity, zniekształcone przez falujący płyn.
Wydawał się tak blisko, na wyciągnięcie ręki… a jednocześnie tak boleśnie poza zasięgiem.
Skryte w klatce żeber serce biło z szybkością karabinu maszynowego, ruchy stały się gwałtowne, ale jakby się nie starała - szła na dno, podziwiając w mrocznym obrazie własne, wyciągnięte ku górze ramiona. Mózg zaś odmawiał współpracy, za nic nie chcąc wziąć się w garść. Strach zmuszał do wrzasku, choć z ust miast słów wydobywały się raptem zniekształcone dźwięki do spółki z pęcherzykami powietrza, uciekającymi pionowo ku górze.

Całość się skończyła równie nagle jak się zaczęła. Nagle coś jakby jej ramię zahaczyło czy uderzyło. Ale pewnie to raczej jej ramię zostało złapane. Zaraz też coś przyholowało ją i poczuła jak wywleka ja z wody. Najpierw górną połowę ciała na tylne płyty pancerza transportera a potem nogi. I już. Była na suchej, płaskiej powierzchni. A jak nie suchej to przynajmniej bez wody. Po wypluciu wody właściwie nic więcej jej nie było.
- No? Było tak machać? Zajaraj. - Frank podał Alice swojego papierosa i odsunął się bliżej włazu na dół. Musiał zrobić miejsce dla kolegi który poszedł w jego ślady i już gramolił się z wody na transporter.

- No młody. Ale masz przejebane. - Runner przywitał się ze złośliwa satysfakcją obserwując świeży narybek bandy jaki wciąż wychylał głowę przez właz kierowcy i nerwowo palił papierosa. Widocznie świetnie domyślał się, że ma przejebane i to bardzo i to u samego szefa który coś ostatnio nie chodził w dobrodusznym humorze. Bąknął coś cicho i niezrozumiale ale chyba obawiał się podjąć dyskusje na temat zepsutego pod jego okiem transportera który był ich jedynym środkiem transportu na tym zagubionym w dziczy bagnie. W tym czasie Brzytewka doszła do siebie na tyle by działać i mówić już normalnie.

Żyła! Dobry Boże… nie utopiła się w co wciąż ciężko było uwierzyć. Trzęsła się niczym w delirium, dziękując Opatrzności za stały ląd pod nogami - idealnie suchy, płaski i twardy. Siedzenie na nim stanowiło jedną z najprzyjemniejszych rzeczy z ostatniego repertuaru zdarzeń. Do tego słoneczne promienie… tak jasne, czyste. Nieblokowane przez żadną niepotrzebną ciecz dookoła. Coś pięknego…
Pokonawszy falę słabości, Savage wyprostowała plecy i przyjąwszy papierosa, zaciągnęła się chciwie, czując się trochę jak skazaniec któremu darowano karę śmierci na parę chwil przed jej wykonaniem.
- Billy Bob - odezwała się wreszcie, obracając trupiobladą twarz ku młodemu Runerowi - Czemu silnik zgasł, co konkretnie się stało? Guido mówił, aby robić wszystko byle go nie wyłączać, prawda? Zatarł się znowu?

- Nie wyłączałem! Na serio!
- Billy Bob uderzył się w pierś i gorączkowo spojrzał także na dwóch starszych i większych kolegów w skórzanych kurtkach. Po obecnych i wcześniejszych pływaniu tu i tam wszyscy byli mokrzy i ociekali bagienną wodą. Zresztą ci co poszli w te bagna też.

- Spoko Billy Bob. Wierzymy ci. My nie mamy z tym problemów. - Frank powiedział kiwając wyrozumiale głową patrząc na młodzika dobrodusznym wzrokiem.

- Ale wiesz… Ten Guido… - dodał przepraszającym tonem jego kolega. A Billy Bob co przez moment po wypowiedzi Franka wyglądał jakby na moment odetchnął z ulgą znowu zbladł jakby zaraz miał zejść na zawał. Zaciągnął się swoim skrętem ale zaciągnął się szybko i nerwowo z miną zagnanego w kąt szczura. Zerknął w panice na skraj zatopionego lasu gdzie zniknęła większość grupki pod wodzą szefa zupełnie jakby sprawdzał czy już wracają.

- Nie będzie się się złościł, jeżeli ponownie uruchomimy silnik - Alice dokończyła na swoją, rudą modłę, próbując przekazać młodzikowi okruch nadziei oraz optymizmu. Co prawda pamiętała doskonale tragiczny stan pojazdu, lecz nie wypadało dodatkowo dręczyć Bogu ducha winnego chłopaka, szczególnie gdy wiedziała już o jego dość… ciężkiej sytuacji. Posłała mu pokrzepiający uśmiech, kładąc wciąż drżącą dłoń na jego przedramieniu - Rzucę okiem i zobaczę czemu przestał działać. Pomożesz mi, dobrze? Będę potrzebowała światła.

- Znasz się na tym?
- Billy Bob przyjął pomoc z wyraźną nadzieją i wdzięcznością. Zaczął nerwowymi i trochę szarpanymi ruchami wyjmować z kieszeni zapalniczkę jaka pewnie miała robić za źródło światła. Oboje znaleźli się wewnątrz bryły transportera która tylko ze światłem wpadającym przez otwarte włazy z pochmurnego nieba było dość mrocznym miejscem. Dwójka dorosłych Runnerów zadowoliła się widocznie pozostaniem na górze choć ciekawie zerkali przez te włazy do środka dalej paląc swoje skręty. Włazić do środka chyba jednak nie zamierzali.

- Bo widzisz, ja nie gasiłem ale… - młodzik powiedział cicho prawie szepcząc i zerkając przestraszonym wzrokiem to na Brzytewkę to na twarze kolegów widocznych nad włazem. Sztachnął się nerwowo skrętem i udało mu się w tym nerwowym tempie spalić większość odkąd trójka Runnerów wgramoliła się na transporter. - Bo tam coś jest. - powiedział w końcu i jeszcze ciszej jakby przyznawał się do wstydliwej tajemnicy. Ruszył w stronę rogu transportera gdzie było miejsce kierowcy i pewnie liczył, że rudowłosa podąży za nim.
Na miejscu usiadł na niewygodnym krzesełku kierowcy i sięgnął do panelu. A tam palce zaczęły mu gmerać przy wmontowanym radio.
- Bo mi się nudziło nie? Chciałem zobaczyć czy działa. - zaczął mówić znowu włączając radio. Działało o tyle, że się włączyło ale słychać było tylko trzaski eteru. Billy Bob jednak powoli i ze skupieniem na twarzy zaczął przesuwać gałką chyba szukając czegoś konkretnego. - To gdzieś tu było. - powiedział po chwili takiego szukania. - O! - syknął nagle. Radio nagle zaczęło brzmieć inaczej. Dalej trzeszczało niezrozumiale ale już na tyle, że można było uznać to za zniekształcone ludzkie głosy. Choć za cholerę nie dało się ich zrozumieć. - No i wiesz, pomyślałem, że to coś z anteną. To chciałem postawić. Przytrzymałem tutaj skrzynką po amunicji pedał i w ogóle zrobiłem co trzeba. Ale kurwa no! Jak wyszłem na zewnątrz przyszła jakaś większa fala i bujnęła, że prawie się spierdoliłem do wody i zwaliła skrzynkę! I zgasł. Jakby nie ta fala to by nic nie było! - wyrzucił z siebie młodzik patrząc z rozżaleniem na lekarkę by poskarżyć się jej na swojego odwiecznego pecha. Przy pedałach transportera leżała jakaś stara skrzynka po amunicji więc historia wydawała się całkiem prawdopodobna. W końcu pedałowi było obojętne czy go dociska but czy coś innego. Póki był nacisk to był impuls by silnik pracował. A gdy zabrakło to gasł. Na lądzie czy innej stabilnej powierzchni bez fal czy innego bujania taki numer miałby pewnie znacznie większe szanse na powodzenie.

Trzaski i szumy... a gdzieś pośród nich głosy należące do ludzi. Czyżby trafili na wspomniany przez Yordę przekaz? Sygnał dochodzący gdzieś z okolic Cheb. Lekarka z żywym zainteresowaniem przycupnęła przy radioodbiorniku, zapominając o przemoczonym ubraniu przynajmniej na parę pięknych chwil. Dość prędko niestety rzeczywistość o sobie przypomniała, stawiając jej młodego Runnera mającego wszelkie predyspozycje, aby startować w konkursie na najbardziej pechowego człowieka po tej stronie Rzeki.
- Najpierw zajmiemy się silnikiem, a potem rzucę okiem na radio - powiedziała z nienagannie uprzejmą miną, dorzucając cieplejsze skrzywienie warg do spółki z przymrużeniem powiek. - Pomożesz mi i poświecisz... a w tym czasie mogłabym was prosić o poszukanie czegoś, z czego dałoby się zmontować prowizoryczną antenę? -na koniec obróciła twarz ku eskortującej ją niedawno dwójce. Co prawda wolałaby od razu zająć się zakłóceniami w eterze, lecz nawet w tak szalonym dniu należało pamiętać o priorytetach.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 08-12-2017 o 01:23.
Zombianna jest offline  
Stary 09-12-2017, 19:59   #594
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
OK, myślę że będę potrzebowała nowej broni, to co mam ledwie się trzyma po tym jak te robale to przeżuły, nie mamy czegoś innego? Druga sprawa, myślę pojechać na bagna we dwójkę. Niekoniecznie z kimś od nas, na pewno znajdzie się ktoś kto zna teren, myśliwy albo ktoś inny, może nawet któryś z Indian?

- Obawiam się, że cała nasza broń wygląda podobnie.
- szeryf zasępił sie patrząc na karabinek Nico. Insekty zdawały się nie wybrzydzać i nie oszczędzać tak broni jak i guzików, karoserii samochodów czy klamek w całym Cheb i wszędzie gdzie się wylęgły.

- Możesz pogadać z Matt’em albo Daney’em. Eliott cię zaprowadzi do nich. Oni chyba powinni znać najlepiej te okolice. -
po chwili zastanowienia szeryf odpowiedział patrząc na Eliotta a ten pokiwał twierdząco głową.

-Ok, chętnie z nimi pogadam. Zaraz dorwę Eliotta i pójdziemy
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 14-12-2017, 01:12   #595
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Poranek… to już było rano? Ludzie się kręcili, wiec tak. Ranek.. Wyglądało, że Blue przespała cały dzień, wieczór i noc, dopiero niedawno otwierając błękitne oczęta na tyle szeroko, by nie zamknęły się ponownie po orientacyjnym zlustrowaniu terenu w którym się znalazła… a ciekawy to był teren. Melina Dzikiego - TEGO Dzikiego, gwiazdy Ligii Wyścigów, gogusia, babiarza, świra, kaskadera i chyba znajomego panny Faust. Co prawda inne słowo cisnęło się jej na myśl, ale na szczęście szybko je odgoniła. Mieli wspólny biznes, nawet się tam trochę lubili. Trochę bardzo - w końcu zeszłej doby wystrzelała się ze zbyt wielu szczegółów dotychczasowego życia, a typ wciąż dychał. Mało tego! Miała się mu zalęgnąć na kwadracie. Gdyby Tatko to widział pewnie zszedłby na zawał.

Ale Tatko nie żył. Tak samo jak Curti, a Robert był daleko. Ona zaś siedziała tutaj - w tym mieście i tym pokoju, słuchając jak zespół Dzikiego przygotowuje wstępne plany na nadchodzący wyścig. Sam Dziki też tam był, przecież nie mogło go zabraknąć. Obserwowała go, z resztkami snu drapiącymi powieki od wewnątrz. Przydałaby się kawa, a potem klin i dopiero można było myśleć o zwleczeniu dupska z kanapy. Gdzieś po drugiej stronie Det czekał Szafirek… i kurwa rzeczywiście zapomnieli jej poinformować o wyniku gadki ze Zgredem.
- Pojadę do niej - odezwała się gdy w pokoju zapadła cisza. Nie przestawała gapić się na rajdowca, opierając głowę za zgiętym ramieniu. - Co chcecie wiedzieć? Którą maszyną wystartuje, co jeszcze? A w ogóle która godzina?

- Dziki na pewno ci wszystko powie.
- uśmiechnęła się Meg i zniknęła z widoku wchodząc na schody. Chwilę słychać było jeszcze jej niespieszne i spokojne kroki na schodach, a Dziki nadal wpatrywał się w puste wejście na schody z dość niewyraźną miną. Podrapał się po karku i przez chwilę tak stał z dłonią opartą na kark. W końcu wzruszył ramionami i odszedł od stołu w kierunku blondynki siedzącej na kanapie.

- Oj no co. No zdarza się no co. Jakby sami nigdy niczego nie zapomnieli. - powiedział trochę jakby się tłumacząc a trochę z nie do końca ukształtowaną złością. Stanął w samym podkoszulku przed kanapą i blondynką siedzącą na nią i przez chwilę wyglądał trochę jakby stracił wątek a trochę jakby się zastanawiał co dalej. W końcu chyba sobie coś przypomniał.

- On chodzi raczej dobrze. - wskazał na ścianę za kanapą i plecami na które opadały blond włosy. Gdy panna Faust przekręciła głowę dojrzała zegar a na nim była prawie 7. Albo 19. Na zewnątrz jednak było już ciemno. Albo jeszcze ciemno. Dzień i noc się wyrównywały długością o tej porze roku i o tych godzinach i wieczorem i rano mogło być jednakowo ciemno. Nie był to na pewno ranek kiedy tu przyjechali. Więc pewnie był wieczór. Albo następny ranek.
- Dobra słuchaj. - w końcu zebrał się w sobie, machnął ręką, podszedł, tym razem energicznie do jakiejś szafki, otworzył ją i okazało się, że to barek. Wyjął z niej kanciastą butelkę z bursztynową zawartością i sprawnymi ruchami zaczął odkręcać i przygotowywać drinka.
- Chcesz? - zapytał mimochodem podnosząc głowę na blondynkę na kanapie. Widząc kiwnięcie głową dostawił drugą szklankę i rozdzielił odpowiednie proporcje ciemnej cieczy, rozkroił połówkę cytryny na pół, że powstały dwie ćwiartki, i dolał wody z dzbanka. Takie jakie do dziś służyły do odfiltrowywania wody jak i kiedyś tylko dziś często było to niezbędne a nie jak kiedyś bajer do dbania o zdrowie i urodę.

- To tak. Ważne jaką brykę może wystawić. Deathmatch to stukanie więc nie może być nic cherlawego. - rajdowiec tłumaczył gdy chował precjoza do robienia drinków. Odwrócił się z dwoma szklankami w dłoniach i wrócił do kanapy. Usiadł obok blondynki wręczając jej szklankę oraz ćwiartkę cytryny. Cytryna wydawała się trochę zeschnięta. Jakby nie była pierwszej świeżości. Z drugiej strony to miasto raczej nie sprzyjało drzewkom cytrynowym a i to była… No nie pamiętała właściwie kiedy ostatni raz widziała w tym mieście albo okolicy świeżą cytrynę.
- Potrzebny jest team. Musi mieć kogoś w załodze. Ja wezmę Normiego. - gospodarz wskazał dłonią ze szklanką na drzwi przez które niedawno wyszli mężczyźni. Mówił chyba o tym umięśnionym. - I tyle. Bo dalej to zależy co wystawi. Trzeba się ugadać jak będziemy jechać. Normi z młodym pojadą zobaczyć tą cementownię. Zobaczymy jak tam da się jechać. I przydałoby się pojechać razem, potrenować. Jest parę sztuczek no ale to tak na gadkę się nie ugadamy. Trzeba to przejechać. - powiedział rajdowiec i upił łyk drinka. Zagryzł cytryną, skrzywił się, syknął, przełknął i znów zapił ze szklanki. Przełknął i chwilę się jeszcze krzywił.

- No i trzeba by mieć rękę na pulsie na mieście. Kto się zgłosi. I z czym. I z kim jedzie. Wiesz, porobią się teamy. Trzeba wiedzieć kto i co ma. Nie wiem kogo ona ma na mieście ale no niech to ruszy. I tyle. Jutro wieczorem byśmy mogli przejechać się na dwie fury. My weźmiemy Heavy. Jest za wolny na zwykły Wyścig ale mocny. Do deathmatch będzie w sam raz. I tyle. - gospodarz znowu upił łyk ze szklanki i oparł się o kanapę. Wodził po ścianie krótkimi i urwanymi ruchami gałek ocznych jakby główkował co jeszcze powiedzieć. Ale chyba nic nie wymyślił bo nie odzywał się.

Blue kręciła szklanką, pozornie poświęcając jej całą uwagę. Huśtała bursztynowym płynem, zataczając nim okręgi w szklance aż zaczął przypominać miniaturowy wir. Nie znała się na wyścigach, realiach deatchmatchy i innym szajsie, na widok którego rodowitym zjebom z tej zaplutej dziury robiło się mokro. Słuchała i zapamiętywała, w końcu miała przekazać info dalej. Przeszło jej przez myśl, że się do tego nie nadaje - na tor. Jakby najzwyczajniej w świecie nie mogła iść i kogoś zajebać. Najlepiej pierdolonego czarnucha.
- Będą potrzebni szpicle w Mechstone - mruknęła, podnosząc szkło do ust i przechyliła całość na raz. Sapnęła, syknęła przez żeby i po chwili odetchnęła spokojniej. Wieczór… chyba jednak mieli wieczór, znaczy jeszcze był czas. No i nie zaległa na aż tak długo jak się obawiała na melinie. Raz że Szafirek się denerwował. Dwa… Troy pewnie urwie blondynie jaja zanim zdąży rozkleić japę żeby cokolwiek wyjaśnić, a było co.
- Kogoś na pewno ma, inaczej dawno by tu zajechali jak łysą kobyłę… poza tym nie wygrałeś na lotnisku - wyszczerzyła się nagle, przekładając nogi tak, aby przerzucić je rajdowcowi przez biodra. Oparła łydki o jego uda i nawijała dalej, bawiąc się cytryną - Dowiemy się kto jedzie, łatwiej będzie ich wyeliminować, albo otruć. Szafirek pewnie będzie chciała żebym to ja z nią jechała - westchnęła ciężko dając jasno do zrozumienia jak się jej ten pomysł podoba: mało - Za chuja nie jarzę waszych klimatów, jestem poważnym przedsiębiorcą, nie rajdowcem albo mechanikiem.

Gospodarz wydawał się chcieć zaprotestować i to po otwarciu ust i marsie na twarzy widać było, że pewnie całkiem gwałtownie ale zetknięcie kobiecych łydek z jego udami na moment odwróciło jego uwagę. Przesunął palcami po goleniach blondyny i pozezował w górę jej sylwetki aż dojechał do twarzy.
- Pojedziesz z nią? - zapytał ciekawie zerkając na wyraz twarzy rozmówczyni. - I nie no co ty, nie ma co ustawić jakiś patafianów. Ale za taką srakę u Franka to nawet bym zapłacił by to zobaczyć jak go przygina. - rajdowiec zaczął mówić lekko mrużąc oczy jakby sobie próbował ten widok wyobrazić i sądząc po złośliwym odcieniu uśmieszku całkiem mu się taki pomysł spodobał. Wtem nagle jakby przypomniał sobie o czymś. - A na lotnisku w nocy wygrałem! Byłem pierwszy na mecie! - dodał nagle patrząc ostro na blondynkę i wskazując ją palcem by podbić gestem swoje słowa.

- Naaprawdęę? - panna Faust przeciągnęła pytanie, wychylając się do przodu. Z niewinnym uśmiechem rozchyliła usta, łapiąc w nie mierzący w nią paluch. Lampiła się przy tym ligusowi w oczy. Possała go, językiem drażniąc od spodu i równie powoli wysunęła spomiędzy warg - Pierwszy się rozwaliłeś prawda - dopowiedziała lekko.

- Mhm. Ale za metą. A na mecie byłem pierwszy. - mężczyzna z zafascynowaniem patrzył na twarz blondynki, jej usta i język operujące wokół jego palca. Skinął lekko krótko ostrzyżoną głową z ciemnymi włosami i przesunął mokrym palcem z ust w jedną a gdy doszedł do ich krańca w drugą stronę. Gdy z tej strony też mu się skończyły zaczął sunąć nim po szczęce blondynki.
- To co? Pojedziesz z nią? - wrócił do swojego poprzedniego pytania a palec w tym czasie doszedł do krańca szczęki i balansował na jej krawędzi. Mógł się zawinąć w górę ku uchu, w tył na kark albo w dół na szyję. Albo jeszcze znów wrócić gdzieś na twarz. Tego Blue jeszcze nie wiedziała jaki kierunek obierze.

Szklanka wylądowała na podłodze żeby nie przeszkadzała w rozmowie. Blondynka mrużyła oczy, mrucząc przy tym nisko. Mogła jeszcze drążyć temat poprzedniego wyścigu na lotnisku, tylko po co? Było miło, a jej się odechciało fundować siedzącemu obok facetowi kolekcji szpil w plecach. Niech ma jebaniutki dzień dziecka.
- Może pojadę… a może nie. Co cię tak to interesi? Szukasz na mnie haka? - zapytała przeciągając się leniwie i przez oczywisty przypadek zrzucając z ramion koc.

- A tak się pytam. Chciałbym wiedzieć czy z nią pojedziesz w tym deathrace. - zapytał rajdowiec a palce które dotąd delikatnie drażniły złączenie szczęki i szyi przesunęły się. Kciuk zahaczył i zatrzymał się na chwilę pod uchem a pozostałe palce zjechały na kark przez chwilę bawiąc się w podrażnianie tych drobnych, delikatnych włosków na karku.

- Pojadę jeśli poprosi. Powinnam jechać - westchnęła, poddając się z ochotą zabiegom detroitczyka - Też w tym siedzę, jakbym was zostawiła i zabunkrowała dupę w bezpiecznym miejscu gdy wy będziecie ryzykować i walczyć… siara tak trochę, nie? - uśmiechnęła się, sięgając w dół tam gdzie dolna krawędź jego podkoszulka. Wślizgnęła się palcami pod materiał, drażniąc dotykiem skórę na brzuchu - Chociaż ty pewnie wolałbyś mnie widzieć na trybunach, wśród tłumu fangirlów piszczących na twój widok i sikających po nogach jak tylko się pojawisz.

Dziki nie odzywał się. Wydawało się, że albo trawi co powiedziała Blue albo jest pochłonięty kolejnymi fazami manewrów na niej i wokół niej. Palce zaprzestały operacji na karku i uchu zaczynając schodzić niżej. Przesunęły się po boku szyi i zjechały na obrzeża podkoszulki. Tam zaczęły zjeżdżać śledząc linię obojczyka a potem kolejnego. Nagle dłonie mężczyzny złapał blondynkę za ramiona i szarpnęły mocniej, przesuwając ją po kanapie do siebie. Przy okazji odwróciły ją tak, że teraz miała go za sobą a on przed sobą jej plecy. Teraz ruchy obydwu dłoni znowu złagodniały sunąc po lini barków i obojczyków. Zaś choć nie widziała jego twarzy wyczuła po oddechu na swoich włosach, że przybliżył swoją twarz do jej głowy.
- Nie. No coś ty. Fangirli to ja mam pełno. - mruknął jakby na zjawisko piszczących do niego i za nim fanek nie stanowiło dla niego coś bardziej rzucającego się w oczy niż krajobraz mijanej ulicy. Mijanej w detroickim stylu jazdy. Dłonie zjechały niżej. Pod pachy a potem niżej. Wzdłuż żeber w kierunku bioder. - Tobie bym załatwił miejsce w loży dla VIPów. - powiedział przyciągając ja do siebie jeszcze bardziej gdy dłonie znalazły się na jej biodrach i tam ją dla odmiany złapały mocno wykonując gwałtowny, szarpiący ruch zbliżający jej plecy do torsu mężczyzny tak bardzo, że już czuła go prawie non stop na kręgosłupie i łopatkach.

Zrobiło się jakby cieplej, pewnie ktoś włączył ogrzewanie na noc, albo co. Poza tym czasowo nie stali aż tak źle, skoro jeszcze mieli “dziś”, a nie jutro. Nic się nie powinno stać, jeżeli Julia zabawi u Dzikiego jeszcze parę minut, w porywach do pół godziny. Obiecywała sobie, że zaraz się zbierze i wytnie w rewir, tylko coś ciężko szło, a zjeb za plecami nie pomagał.
Tym razem nie gnieździli się na prywatnym kwadracie, ale w części wspólnej dla zespołu. Ktoś mógł wpaść się jeszcze o coś dopytać… no to poczeka.
- Loży VIPów? A nie Loży Szyderców? - spytała ściągając koszulkę zaiwanioną Dzikiemu z szafki. Wychodziła z założenia, że po co ma gnieść własne ciuchy? Przynajmniej na kacu i po przebudzeniu miało to sens. Na dobrą sprawę teraz też - A gdzie ona by była, na twoich kolanach?

- Na kolanach? Na moich kolanach?
- dłonie oderwały się od bioder kobiety i wylądowały na jej barkach. Tam przechyliły ją lekko tak by mężczyzna mógł zerknąć z ukosa na jej twarz. A potem w dół na teraz wyzwolone, dwie drgające półkule. - Tak cię kręcą moje kolana? - zapytał a dłonie z barków kobiety zaczęły zjeżdżać mu w dół. W kierunku tych dwóch, drgających półkul. One zdawały się na chwilę wygrywać z pochłanianiem uwagi rajdowca. Palce przejechały po ich obrzeżach i zawędrowały od dołu. Tam wreszcie w pełni dłonie przylgnęły do tych dwóch obiektów pożądania. - Wiesz. To jest do załatwienia. Jak najbardziej. - dodał i dłonie oderwały się od piersi i znów złapały za kobiece biodra. Tam bez większego trudu na moment uniosły ją i przeniosły gospodarzowi na kolana. - No. Chciałaś to masz. Teraz możesz zacząć piszczeć z zachwytu. - powiedział bezczelnie ale i wesoło rajdowiec szczerząc się pasującym do tego wyrazem twarzy do posadzonej sobie właśnie na kolanach kobiety.

- Dziki proszę - prychnęła, odwracając głowę żeby posłać mu pełne politowania spojrzenie - Już chyba przerabialiśmy, że nie lecę na ciebie, tylko ty na mnie, a z pewnością nie zamierzam się wkleić w twoje fangirle. Poza tym jak zwykle masz złą perspektywę - wyszczerzyła klawiaturę i nagle okręciła się, lądując z nim twarzą w twarz. Zakleszczyła go udami w pasie, a ramiona zaplotła na piersi i z miną nauczyciela powtarzającego po raz setny dane zagadnienie wyjątkowo mało pojętnemu uczniowi wyjaśniła jedyną prawilną wersję - Byłam na tyle łaskawa, żeby zgodzić się usiąść na twoich podobno wyliniałych kolanach. Potraktuj to jak przedwczesny prezent na gwiazdkę. Teraz możesz zacząć piszczeć - zakończyła z uśmiechem rodem z przedwojennej reklamy pasty do zębów.

- Ja? Piszczeć? Ja? Lecę na ciebie? - Dziki prychnął z kpiącym uśmieszkiem lekko kiwając głową jakby się nie mógł nadziwić temu co słyszy. - Chyba coś ci się pokręciło. I to dokumentnie. - rajdowiec westchnął i uniósł oczy ku niebu. A właściwie ku sufitowi biorąc go na świadka ciężkiego przypadkowi jaki mu się trafił. W końcu opuścił oczy z powrotem na wyszczerzoną twarz przed nim. - Ale nie bój się. Ja to zaraz odkręcę. - powiedział z troską w głosie i kiwając głową. A na dnie ciemnych oczu wydawało, że czają się jakieś wesołe ogniki. Dłonie znów poszły w ruch. Tym razem odpychając kobietę od siebie. Na tyle mocno, że wylądowała plecami na kanapie. Zaś rajdowiec pochylił się zaraz za nią tak, że teraz gdy leżała na kanapie on znalazł się nad nią.
- No? Nabrałaś już odpowiedniej perspektywy? - zapytał gdy palce znowu wylądowały mu na tych sprężystych półkulach. Kciukiem zaczął przesuwać po brodawkach podrażniając je, ściskając albo rozciągając na przemian. Twarz też z wolna zniżała mu się w kierunku tych dwóch ciekawiących go obiektów.

- Pytasz czy teraz widzę dokładniej że na mnie lecisz? - spytała i westchnęła ciężko, jakby na jej piersi spoczywał ciężar całego świata. Poprawiła się też, wsuwając wygodniej pod ligusa, a kolana zgięła po jego bokach, opierając stopy o kanapę - Trudno nie zauważyć… ani nie poczuć - szepnęła mu do ucha, zahaczając ręką o jego rozporek.

- Ta. Bo ciebie to nic nie bierze na mój widok. - rajdowiec prychnął ale tym razem chyba z jawnego rozbawienia. Wskazał przy tym dotykiem na podrażnione i żywo reagujące potrząsane półkule na torsie blondynki. Popatrzył na jej oczy i rozchylone usta. Ona zaś widziała, że jemu też oddech znacznie przyspieszył w porównaniu do tego gdy niedawno zwyczajnie siedzieli i rozmawiali na kanapie. Swoje też czuły jej palce gdzieś pod materiałem spodni, kawałku paska szczerbatego metalu czuła pod spodem coś ciepłego i pulsującego.
- No. Sama zobacz. - powiedział tuż przed tym jak jego usta zbliżyły się do jej piersi i do wzajemnego poznawania się dołączył kolejny bodziec. Tym razem ruchliwy, miękki i wilgotny zostawiający po sobie równie wilgotny ślad.

Czystym przypadkiem blondynka wygięła się, nadstawiając wdzięki na dalsze pieszczoty. Miała przyznać że gdy idiota był blisko przestawała myśleć i przejmować się pierdołami różnej skali? No niedoczekanie.
- Na razie widzę że masz grzyba na suficie - powiedziała przez przyspieszony oddech, równie przypadkowo rozpinając klamrę jego pasa. Drugą ręką przejechała po krótko ściętych włosach kończąc ruch na potylicy. Przycisnęła ją do siebie, samej odchylając głowę do tyłu aż jasne włosy spadły z kanapy na podłogę.

- Ta? Grzyba? A ty? Gdzie masz grzyba? Albo sam sprawdzę. - rajdowiec oderwał się od piersi blondynki unosząc się teraz na łokciu a potem na dłoni coraz wyżej. Właściwie to się podniósł do pionu a dłonie znowu wylądowały na biodrach kobiety. Tam zahaczyły o ten ostatni kawałek materiału jaki na sobie miała i pociągnęły go raźno w dół. Od razu znalazł się gdzieś przy jej kolanach. Gdzieś tam się zatrzymał nie mogąc pokonać oporu rozchylonych ud właścicielki. Ale gospodarz też znalazł sposób by temu zaradzić. Uniósł nogi kobiety w górę, podnosząc je prawie do pionu i złączając je przy okazji. Znów zaczął zsuwać kawałek materiału, kierując go w górę by jak najszybciej pozbyć się przeszkody. Pozbył się choć trochę niedbale bo stringi zawisły na moment tylko na jednej kostce i stopie blondynki zahaczając się ale nie ściągając. Ale w dalszym rozchylaniu ud już nie przeszkadzały. Rajdowiec z zadowoleniem opuścił z powrotem nogi swojego gościa na kanapę i napawał się widokiem jaki teraz prezentowało złączenie jej ud dotąd zasłonięte przez skromny kawałek materiału.
- No sprawdźmy co tam masz. - powiedział i dłonie szybko przesunęły się po jej udach lądując na tym złączeniu. Tam zaczęły badać to ciekawe miejsce zdając się całkowicie pochłaniać uwagę mężczyzny.

- Na mózgu mam grzyba. Rośnie jak słucham twoich nawijek. Szukasz hodowli pieczarek to masz zły adres. Poza tym sprawdzałeś wczoraj, nie pamiętasz? Co, demencja dopadła na stare lata? - prychnęła, a potem wyciągnęła z sykiem powietrze kiedy zabrał się za penetrację jej ciała i dogłębne badania. Powinna powiedzieć coś miłego - że się cieszy mogąc jeszcze trochę zabumelować pod jego dachem, albo równie niepotrzebną bzdurę. Szczęśliwie manewry ligowca zmusiły ją do zamknięcia mordy, inaczej spomiędzy drżących warg wyleciałby jakiś jęk, lub inna oznaka tego, że być może - ale tylko być może - Dziki ma odrobinę racji z tym lataniem i tematami pokrewnymi. No i obiecał jej ten neon, nie? Taki prawdziwy, jak w Vegas.
Patrzyła na sufit i ciemna plamę pleśni w kształcie rozjechanej żaby, gładząc i drapiąc zaparkowane między jasnymi udami barki i ramiona.

- Wczoraj? - Dziki strzelił oczami gdzieś z obszaru niskiego podbrzusza blondynki na jej coraz żywiej reagujące ciało. Zresztą po nim też widać było coraz wyraźniej, że traci spokój dając się ponieść hormonom i emocjom. Rajdowiec prychnął z rozbawienia a jego dłonie z powierzchniowych warstw wejścia do wnętrza blondynki zawędrowały całkiem daleko w to wnętrze.
- To było dzisiaj. - powiedział rozbawiony wracając oczami znowu na niższe partie ciała kobiety. - Widzisz? Z wrażenia tracisz głowę. - powiedział z przekąsem. Miał już chyba też dość czekania i tych wstępnych zabaw bo dłonie przestały badać centrum długiej blondynki i wylądowały na spodniach bruneta. Chwilę dał się słyszeć brzdęk rozpinanego paska ale zaraz był gotowy. Popatrzył kpiąco - triumfalnym grymasem na twarzy na leżącą na kanapie kobietę i przystąpił do finalizacji tego etapu grzybobrania.

Zanim jednak zdążył wziąć co według niego słusznie mu się należało, panna Faust uniosła biodra razem z nogami i przerzuciła je nad swoją głową, robiąc fikołka do tyłu przez co sturlała się ze śmiechem z kanapy.
- Dzisiaj, wczoraj… czas mi się dłuży kiedy muszę tu z tobą siedzieć. Widzisz? Jeszcze dzień nie minął, a dla mnie się ciągnie jak frajer za sztonem - wstała godnie do pionu, patrząc na mężczyznę z góry, Efekt pełnej powagi psuła szybko unosząca się pierś i zaróżowione policzki… no i to, że stała całkowicie na waleta.

- Dłuży ci się?
- powtórzył rajdowiec gdy się nieco uspokoił. W pierwszej chwili nie wyglądał na zbyt zadowolonego. Raczej na zirytowanego albo rozdrażnionego jak mu się blond zdobycz w ostatniej chwili wywinęła. Pokiwał głowa i przesunął językiem po wargach - No nie. - powiedział kręcąc tą głową o krótkich, czarnych włosach. - Dziewczyno robię ci przysługę. Nie pogarszaj swojej sytuacji. - wyjaśnił jej troskliwie. - Masz niedokończone sprawdzanie grzyba. Rozejrzyj się. Tylko ja ci mogę pomóc. Jestem twoją ostatnią nadzieją. - wskazał dłonią gdzieś na za plecy blondynki ale i bez odwracania się wiedziała, że są sami na tym piętrze.
- Inaczej grozi ci zgrzybienie do reszty. - dodał wyjaśniając jaką katastrofą grozi takie niedokończone sprawdzanie.

- Zgrzybiała… jak starucha? - parsknęła cofając się rakiem aż udami napotkała stół. Ten sam przy którym rankiem siedziała ekipa rajdowca. Przysiadła na nim i bardzo powoli wyciągnęła rękę, wskazując na cel na kanapie. Równie powoli przekręciła dłoń wnętrzem do góry, a pokazujący paluch zgiął się, wykonując standardowy gest przywołania. W międzyczasie wsunęła się na zimną powierzchnię, wyginając do tyłu i opierając na łokciu. Nogi, jak to ostatnimi czasy często się zdarzało, rozjechały się na bok, stopy też wylądowały na blacie.
- Dłuży - wymruczała - Zrób coś z tym.

- Dokładnie. Szybciej się pomarszczysz i wysuszysz od tego grzybienia. -
Dziki niby poważnie, tak, że mógłby z tą powagą na poważnie podszywać się pod jakiegoś lekarza czy mędrca dodał kolejne objawy jakie grożą blondynce jeśli nie podda się badaniu do końca. Jednak widok jaki widział na swoim stole chyba go jednak interesował. Nie zamierzał jednak ot, tak rezygnować ze swoich racji i pozycji.
- Ja ci wyświadczam przysługę z dobroci serca i czystej troski. No nie wiem kto by ci tyle dobroci okazał. I jeszcze mam łazić taki kawał? - podsumował wnioski jakie chyba w rachunkach wychodziły mu na niekorzyść blondynki leżącej obecnie na jego stole zamiast na kanapie. - Myślę, że musiałabyś coś dorzucić do tego. - pokiwał głową zgadzając się ze swoimi wnioskami.

Panna Faust wyszczerzyła się profesjonalnym wyszczerzem biznesowym numer pięć, nie zaprzestając machać paluchem w rytm swojej jedynej i słusznej racji. Zebrało mu się na targi i biznesy, zamiast wziąć się do roboty. Udała że moment się zastanawia, leniwie wodząc spojrzeniem po jego jaśniepańskiej sylwetce rozwalonej te całe kilometry poprzez pustynię i lodowce… znaczy pod przeciwną ściana pokoju.
- Rola zbawcy i rycerza w lśniącej zbroi wymaga poświęceń oraz wyrzeczeń - pokiwała głową, wydymając przy tym usta - Myślałam że zależy ci na moim zdrowiu, życiu i czystości… ale dobrze, niech będzie. - mina blondynki stała się łasicowata, gdy niedbale wzruszyła ramionami - Skoro wciąż mamy dzisiaj obowiązuje dzień ofert specjalnych. Chociaż ze względu na ciężkie warunki współpracy będzie to oferta czasowa. - powiedziała i wysunęła się biodrami na samą krawędź stołu, wracając do suszenia klawiatury - Ty wybierasz trasę.

Dziki przekrzywił nieco głowę a brwi na chwilę podskoczyły mu do góry. Przesunął od wewnątrz językiem po wargach. Potem jeszcze chwilę mrużył oczy i kręcił głową na boki obracając w myślach ofertę blondynki.
- Ehh. No niech będzie. Nie wiem gdzie znajdziesz kogoś tak wspaniałomyślnego jak ja. - westchnął wreszcie z miną cierpiętnika i podniósł się z kanapy. Zrobił te kilka kroków jakie dzieliło kanapę od stołu i leżącej na nim blondynki. Chwilę oglądał zupełnie jak kupujący ogląda interesujący go towar. W końcu jednak musiał sprawdzić wszystko ręcznie. Zaczął od tego co było najbliżej niego. Położył swoją dłoń na stopie kobiety i wznowił tą swoją operację antygrzybiczną. Palce znowu zaczęły sunąć po ciele kobiety. Tym razem przesunęły się ze stopy, na jej kostkę, łydkę, dojechały pod te ciepłe i zawilgocone miejsce pod spodem kolana i zaczęły zjazd w dół uda. Sunęły tym dołem aż zjechały do samego pośladka rozpłaszczonego o płaski blat stołu. Rajdowiec teraz przesunął się w bok ku zapraszająco szeroko otwartemu centrum oferty. Kciuk znów zawędrował mu tam gdzie był niedawno, w to wilgotne i gorące źródło które chyba najbardziej podejrzewał o rozwój grzyba. A przynajmniej dotąd je bardzo dokładnie sprawdzał. Teraz ponowił kciukiem te badane ale szybko zjechał nim w dół. Kciuk zawędrował mu do drugiego podejrzanego miejsca. Tam chwilę błądził przesuwając się w jedną i drugą stronę przy okazji podrażniając i pobudzając to miejsce.
- No to sprawdzam. - oznajmił gospodarz i kciuk mocniej naparł na zewnętrzną warstwę tego miejsca.

- Prawdziwy z ciebie skarb - Blue parsknęła, zagryzając wargi. Uniosła też tyłek ze stołu aby ułatwić mu robotę. Wychyliła się żeby pocałować te skrzywione troskliwie usta nad sobą i parsknęła po raz drugi, udając że wcale a wcale sytuacja jej nie rusza. Gdzieś z góry usłyszała kroki… albo jej się zdawało - A skarby się zakopuje. Sześć stóp pod ziemią… sprawdzaj. Zdążysz zanim nie zgrzybieję jak starucha?

Dziki dał się pocałować a nawet oddał pocałunek całkiem chętnie. Jednak podobnie jak Blue wydawał się być mocno zaabsorbowany kolejnymi etapami tej antygrzybicznej operacji. Kciuk przebił się do środka i chwilę tam majstrował sprawdzając na przemian płytsze i głębsze rejony wnętrz. Rajdowiec też chyba coraz słabiej zapominał, że jest przecież troskliwym ratownikiem i mędrcem i higienistą i w ogóle ma szczytne zamiary. Za to jakoś coraz bardziej wydawał się być podjarany tą całą operacją. W końcu jednak kciuk opuścił wnętrze kobiety a on sam złapał ją d spodu kolan i popatrzył na jej twarz i rozsypane na stole jasne włosy.
- No wiesz. Nie jest na razie tak tragicznie. - powiedział z troską jaką znów udało mu się całkiem przyzwoicie przywołać. Panna Faust od razu jednak wyczuła, że będzie do tego jakieś “ale”. No i było. - Ale trzeba być dokładnym. By niczego nie przeoczyć. - powiedział i na moment pochylił się nad rozciągniętym na stole ciałem kobiety. Skorzystał z okazji by przesunąć wargami i językiem po jej brzuchu, piersiach i ustach. Zaraz jednak oderwał się i okazało się, że w dłoniach ma jakąś butelkę. Odkręcił ją i wylał coś z niej na swoją dłoń. - O tak. Trzeba być dokładnym. Dla twojego dobra. - powiedział względnie poważnym chociaż podpiętym wyraźnie podnieceniem głosem. Dłoń zaś wróciła do poprzedniego miejsca zostawiając po sobie coś chłodnego co próbowało ściekać po skórze na blat stołu.

- O tak, tylko dla mojego dobra, no nie? - mimo powagi sytuacji i tego, że skupienie na czymkolwiek poza dotykiem w dolnych rejonach ciała przychodziło jej wyjątkowo trudno, zdołała wysapać parę słów wdzięczności. W końcu tak się dla niej poświęcał i pochylał troskliwy kark aby się biednej kobiecie lepiej i przede wszystkim zdrowiej żyło. W czystości i w ogóle. Prawie szło te bzdury kupić - Nie mów że latasz po godzinach po mieście i niesiesz pomoc potrzebującym za całkowity frajer. Jak tak… to będę ci musiała połamać nogi - mruknęła, sklejając się gdyż mówienie przychodziło coraz ciężej.

- No nie słuchasz w ogóle. - rajdowiec wbił się ponownie kciukiem do wnętrza blondynki. Tym razem wprowadzając te chłodne, gęste, ściekające coś do środka. Ale nie przeszkodziło mu to spojrzeć karcąco na twarz blondynki. - Przecież ci tłumaczę i tłumaczę, że to za mną wszyscy latają po mieście. - powiedział z delikatną naganą w głosie i spojrzeniu. Kciuk wybył z powrotem na zewnątrz zostawiając po sobie chłodną wilgoć. - A wracając do tematu. - powiedział rajdowiec i znowu złapał Blue pod kolanami. Ale tym razem przesunął ją do siebie na skraj stołu.
- Trzeba być dokładnym i spenetrować każdy kawałek. - wyjaśnił blondynce wracając tematem do swojej troski o jej zdrowie i dobro. Zaraz potem puścił jedno z jej kolan a ona poczuła, że w te zwilżone chłodem miejsce wraca znowu coś. Ale tym razem znacznie grubsze od kciuka a i właściciel też wydawał się znacznie bardziej tym zaabsorbowany. I wyraźnie ucieszony. Zwłaszcza jak dostał się do środka wydając z siebie jęk zadowolenie. Ale szybko przypomniał sobie o swoich obowiązkach i od razu zabrał się do sprawdzania tych rejonów wnętrza blondyny które dotąd były poza zasięgiem kciuka czy innego palca. Badanie robiło się coraz intensywniejsze i podobnie coraz mocniej bujał się i cicho skrzypiał stół. Sam badający również oddychał szybciej i szybciej, sapiąc i zaciskając szczęki ale widocznie nie zamierzał odpuścić tej operacji antygrzybicznej ani na chwilę.

Już miała się spytać czy latanie całego miasta, w tym spedalonego, zmanierowanego czarnucha od mody mu się tak podoba, gdy stoi mu taki za plecami i obczaja od pasa w dół, myśląc pewnie o tym, aby zrobić z nim to, co on teraz robił z nią. Przyspieszone oddechy i trzeszczenie mebla wypełniały uszy, ktoś gdzieś wrzeszczał i chyba na dole. Może się nawoływała ekipa, ale Blue to waliło. Tak samo intensywnie, jak walił ją ligus, uderzeniami bioder wprawiając całe jej ciało w ruch.
- To ty nie słuchasz - wystękała zmieniając pozycję. Wyprostowała ręce za plecami podnosząc tułów do pionu i z leżenia przeszła w kucki, z szeroko rozstawionymi udami i Dzikim między nimi. Złapała go za kark, znajdując oparcie w pionie - Nie jestem wszyscy. I nie będę za tobą latać. Ale ty możesz próbować szczęścia - powiedziała i chciała coś dodać, ale jej druga ręka zawędrowała tam gdzie zwieńczenie rozrzuconych nóg, zaczynając współpracę z tym, co wyprawiał rajdowiec. Sapanie przeszło w zduszone jęki, szczeki blondynki zacisnęły się, gdy coraz mniej obecnym wzrokiem gapiła się w ślepia przed sobą.

- Mam latać sam za sobą? To głupie. - wysapał z trudem już się kontrolujący rajdowiec. Wzrok miał pochłonięty nie wiadomo czym, na zawieszoną przed nim i na nim twarz partnerki wydawał się patrzeć dość chaotycznie. Za to wspólnie przeżywany rytm robił się dominujący dla nich obojga. Stół trzeszczał coraz głośniej i chwiał się coraz bardziej tak samo jak sapanie w tym wspólnym salonie było głośniejsze, głębsze i szybsze. Wreszcie mężczyzna o zarośniętym i pobliźnionym policzku doszedł do punktu kulminacyjnego tego badania. Kobieta prawie od razu poczuła jak zgodnie z obietnicą pozostawia jej i w niej gorącą strugę. Podzieloną kolejnymi spazmami na kolejne mniejsze. Te targały rajdowcem jeszcze chwilę ale zaraz zaczęły się uspokajać. Mężczyzna nadal oddychał płytko i szybko ale oddech jak i reszta ciała zaczynały mu wracać do normy. Nawet stół robił się zowu coraz cichszy i stabilniejszy.

Dziki puścił trzymane dotąd biodra kobiety i uwolnioną ręką przesunął po policzku panny Faust.
- No. To ci zapodałem środek na grzyba. Teraz będzie dobrze. Ale wiesz. Trzeba to co jakiś czas powtarzać taką operację. Im częściej tym lepiej. Zwłaszcza dla ciebie. - oddech dalej przerywał poszczególne zdania gospodarza ale nadal było to zrozumiałe. Poza tym detalem znowu mniej więcej wrócił do tego troskliwego tonu. Całkiem troskliwym gestem przesunął kciukiem z policzka na dolną wargę blondynki. I na końcu zbliżył swoje usta do pocałunku. Zetknął swoje usta z ustami kobiety i zaraz dołączyła do tego wymiana języków. Nie zabawili się tak jeszcze długo, w końcu Blue miała spierdalać do swojej dupy. Przedtem tylko zamierzała się umyć. I ubrać.
Godności i tak już nie odzyska... ale było warto. Niebieska fura czekająca na dole to potwierdzała. A w gratisie dostanie neon.
Same plusy... i nie. Nie chodziło o Matta.
Nic, a kurwa, nic.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 25-12-2017, 13:46   #596
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 79 1/2 I wesołych świąt i szczęśliwego Nowego! :D

Cheb; bagna; farma Fergusona; Dzień 8 - wczesne popołudnie; ulewa; chłodno.



San Marino i Alice Savage



- Tak. Bo za mało tu było tej cholernej wody. - prychnął czarnowłosy mężczyzna w skórzanej kurtce zadzierając głowę do góry. Po paru godzinach spokoju niebo znów postanowiło przyozdobić swoją zawartością ziemski padół. Zaczęło padać. Właściwie to lało jak z cebra. Jakby te i tak podtopione bagna zamierzało do reszty zatopić i zamienić w jezioro. Inne głowy podobnie uniosły się w górę i przez chwilę twarze były wystawione na bezpośrednie działanie zimnych, wodnych igieł rozpryskujących się na twarzy.

Ulewa jaka przed chwilą się rozpadała tym bardziej nikomu chyba nie poprawiła nastrojów. A już przez moment wydawało się, że grupka ludzi brodzących w zimnej wodzie lub okupująca też prawie całkowicie zatopiony transporter wyjdzie na jakąś sensowną prostą. Brzytewce udało się poskładać do kupy silnik transportera. Oglądanie silnika przez wewnętrzną klapę nawet przy jej drobnych rozmiarach było trudne, niewygodne i męczącę. Tak samo nie było w tych warunkach łatwe zlokalizowanie usterki która nawaliła. Bo przez te robale których wylinki nadal zalegały każdy zakamarek silnika czy podłogi transportera a nawet pływały w bagiennej wodzie właściwie gdzie się nie spojrzało tu coś było nadżarte jak po kwasie na tyle by spowodować defekt owocujący zagaszeniem silnika. Więc chyba zlokalizowanie w tych warunkach usterki zajęło rudowłosej lekarce więcej czasu niż sama operacja naprawcza. Wystarczyło wyciąć kawałek kabli, które chyba były od świateł ale te i tak nie działały, Billy Bob znalazł jakiś drut, połączyć co trzeba i obwód wreszcie znów był zamknięty. Gdy Billy Bob siadł znowu za kierownicą tak jak z kilkanaście razy wcześniej gdy sprawdzali czy tym razem znaleźli właściwą usterkę silnik zacharczał i wreszcie zaskoczył. Znowu przód transportera burczał jałowym biegiem pracującego silnika.

Billy Bob wyglądał jakby właśnie wizja natychmiastowej śmierci nagle stała się jakoś bardziej odległa. Jak bardzo przeżywał tą naprawę świadczyła siwa zawiesina mgły wewnątrz transportera i pety przydeptane na podłodze pojazdu. - O rany, dzięki Brzytewka poratowałaś mnie już myślałem, że po mnie. - powiedział młodzian opadając na siedzenie kierowcy. Tym razem z wyraźną ulgą.

- Ej młody! Guido wraca! - zawołał ze złośliwą satysfakcją Frank i Billy Bob w jednej sekundzie znów wyglądał jakby właśnie zaczynał mu się atak serca czy coś równie poważnego. Ale jednak upiekło mu się. Guido miał inne problemy i zmartwienia więc gdy zobaczył, że transporter znów jest sprawny i gotowy do drogi zajął się tymi sprawami.

- Pod wodą? A to do zrobienia z tym? - Guido przez drogę z farmy rozmawiał ze zwiadowcami. Co ciekawe głównie rozmawiał z Nixem. Fucker ograniczał się do fuckowania i potwierdzania słów Pazura, Boomer została na farmie a Czacha czuła, że na te techniczne sprawy Nix jakoś przedstawia najpłynniej z całej ich zwiadowczej grupki. Wrócili do głównej części runnerowej bandy bez większych przygód choć znów widzieli te śledzące ich ruchy ale milczące wieżyczki tych pływających kutrów. Mąż szamanki przedstawił szefowi bandy co i jak robili, streścił ten eksperyment na farmie gdzie trzymali zanurzoną Czachę pod wodą no i dlaczego uważa, że to powinno uchronić ich przed morderczym ołowiem z pływających jednostek. Gdy podporucznik Pazurów mówił, płynnie o broni jaką dostrzegli na tych kutrach to nawet jak ktoś słabo znał się na strzelaniu to taka lista robiła wrażenie.

Jednakże po drodze odkryli jednak dwie słabości planu podwodnego podpłynięcia pd kutry. Pierwszą odkryli wcześniej już sami zwiadowcy. Czyli na bezdechu podpłynięcie i orientacja pod wodą wydawała się skrajnie trudna. A dwa to wraz z podwodnym saperem musiał tą podwodną trasę przetrwać i ładunek który mieli podłożyć pod daną jednostkę.

- Myślisz, że wystarczy? - zapytał Guido niezbyt wiadomo, czy Krogulca, czy Nixa, czy stojących obok osób. I głos, i mina, i spojrzenie ociekało mu sceptycyzmem. Nie było to takie dziwne bo to na co patrzył prezentowało się mało okazale.

- Nic innego nie mamy. - odpowiedział Krogulec który chyba żywił podobne wątpliwości co i szef. Nie mieli już ani czasu ani narzędzi by modyfikować same ładunki. Więc wpadli na pomysł by owinąć je czymś w miarę wodoszczelnym. Tym czymś były znalezione po zabagnionym lesie, transporterze lub po kieszeniach reklamówki i foliowe worki. Dlatego teraz każdy przeznaczony do transportu ładunek wyglądał jak niezbyt wypełniona zakupami reklamówka zawinięta kilka razy i oklejona czym się dało.

- Czasu też nie. Za trzy, cztery godziny zrobi się ciemno. A musimy jeszcze wrócić. Musimy to załatwić teraz. - szef pokręcił głową dając znać, że te kilkadziesiąt minut jakie spędzili na rozpoznanie i przygotowania dobiegają końca. Nikt nie mówił tego na głos. Ale już od paru kwadransów z północy dochodziła cisza. Zorientowali się dopiero po chwili. To, że słychać odgłosy bagna i szum fal ale umilkła dochodząca odległa strzelanina. Eksplozje, wystrzały, broń maszynowa przestała strzelać. Czyli walka skończyła się albo została przerwana. A nikt z nich nie wiedział kto wygrał. Pozostawieni w Centrum Meteo Runnerzy pod wodzą Jednookiego utrzymali się? Nie? Wycofali się? Odparli atak? Było jeszcze po co wracać na Wyspę? Byli tam jeszcze jacyś Runnerzy?

- Przerwa na papierosa. A potem wracamy rozjebać tych pływających pajaców. - Guido sam sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjął srebrną papierośnicę. Po zebranych twarzach było widać napięcie takie samo jak krople wody wbijały się z pełną mocą w wodę, liście, kurtki albo blachy transportera. Guido zdążył nakreślić ogólny plan choć przed akcją pewnie jeszcze powtórzy co i kto ma robić. Ale mniej więcej już było wiadomo czego się spodziewać. - Mam zadanie. Zadanie dla prawdziwych Runnerów. - powiedział niedawno patrząc po otaczających go twarzach. Wiedzieli o co chodzi. O wzięcie tej reklamówkowej paczki i podpłynięcie pod wodą pod te kutry. Potem powrót. Też pod wodą. Trzeba było mieć płuca jak miechy no i pływać. No i nie przede wszystkim mieć na tyle odwagi by to wykonać.

Zagranie wydawało się iście jokerowe. Gdyby się udało mogliby się dość tanim kosztem pozbyć tego pływającego terroru. Ale było tyle “ale” począwszy od zamoczenia ładunków, przez ich wadliwe wykonanie w końcu też w dość improwizowanych warunkach i materiałach aż po to, że tak naprawdę nadal nikt nie wiedział, czy zanurzona w wodzie osoba jest niewidzialna dla kutrów także z bliska. Więc był plan rezerwowy. Wziąć transporter, jego ciężką broń i stanąć do bardziej bezpośredniej konfrontacji. Obecnie siła ognia była zdecydowanie po stronie kutrów ale gdyby choć część ładunków wybuchła to i zatopiła choćby jedną jednostkę sprawa mogła wyglądać całkiem inaczej.

- I co? Zajebiście nie? - szef bandy przebrnął przez zimną i chłostaną ulewą wodę podchodząc do żony. - Nie dygaj bo ci pikawa strzeli. Masz, zajaraj. Zobaczysz za godzinę będzie po wszystkim. Obłowimy się. Zbierzemy sprzęt by dokopać tym prezydenckim pupilkom. - powiedział uśmiechając się chyba pierwszy raz odkąd wrócił z lasu. Podał jej skręta z zielskiem. Alice wiedziała, że ścigają się nie tylko z czasem kończącego się dnia. W tych warunkach mokrej zimnicy człowiek był w pełni operatywny dość krótki czas. A tu na bagnach nie było gdzie skryć przed tą kradnącą życiodajne ciepło zimną wodą. W końcu wszystkich ich tu dopadnie hipotermia która rozłoży ich tak samo jak jakaś febra czy postrzał.

- Popłynę. - powiedział krótko Nix siadając na jakimś wystającym z wody pniu. Na udach posadził sobie Emily. Wodził dłonią po jej plecach i ramieniu. Ale wydawał się być poważny i zmartwiony. Zadanie na jakie się tutaj szykowali wyglądało na bardzo ryzykowne i poważne. Niedługo będą musieli wstać, znów brnąć przez ten zatopiony w bagnie las i wrócić na tą farmę by stawić czoło tym siejącym ostatniej nocy w porcie śmierć i zniszczenie. Ale to za chwilę. Teraz siedzieli tutaj, na tym pniu, zalewani chłoszczącą ulewą i mieli te parę chwil tylko dla siebie.




Cheb; rejon południowy; bezpieczna strefa; Dzień 8 - wczesne popołudnie; ulewa; chłodno.




Nico DuClare



No i się rozpadało. Właściwie to padała całkiem regularna ulewa. Ale wreszcie Nico miała okazję osobiście zwiedzić bezpieczną strefę przygotowaną przez Chebańczyków dla Chebańczyków. Mieściła się w jakimś piętrowym Wallmarcie lub czymś podobnym. Nad ziemią był dawniej sklep a raczej centrum handlowe a pod ziemią też no i parkingi. Budynek został umocniony jak sie tylko dało deskami, kratami z prętów, blachami, barykadami z opon i worków z piaskiem.

Po pustce ulic i budynków jaka od paru dni panowała w Cheb te stężenie ludzkiego tłumu mogło szokować. Wydawało się, że tych ludzi są tutaj całe tłumy. Zupełnie jakby w tym dawnym markecie jakąś promocję naszykowano i wszyscy zlecieli się na zakupy. Ale atmosfera spotykanych ludzi była raczej przygnębiająca. Wyglądali jak rozbitkowie. Przybici, małomówni, osowiali, skoncentrowani przy koksownikach i ogniskach albo zalegli na siennikach, matach i śpiworach. Ktoś gdzieś się kłócił, gdzieś ktoś płakał, jeszcze gdzie indziej matka próbowała utulić płaczące niemowlę.

- Aha. Ale to chcesz płynąć w taką pogodę? - Matt okazał się starszym i dość zasuszony mężczyzną. Mógł być równolatkiem szeryfa Daltona. Często odchrząkał i albo spluwał albo kaszlał zaraz potem. Daney był młodszy ale nerwowo mrugał oczami i miał jakieś triki przez co pewnie dla obcych często nie wzbudzał swoim wyglądem zaufania. Eliott przyprowadził Du Clare do tego miejsca ostatniego schronienia dla wszystkich Chebańczyków. Przedstawił Nico obydwu mężczyznom a ci najwyraźniej wiedzieli z kim mają do czynienia kojarząc ją z zimowych walk mimo, że Kanadyjka miała wrażenie, że widzi ich po raz pierwszy.

Obydwaj byli skorzy do rzecznej wycieczki ale teraz gdy się zaczęła ta ulewa i niewiele dnia zostało chyba nie byli zbyt przekonani o potrzebie natychmiastowego wyruszenia w tą podróż. Nie powiedzieli jednak zdecydowanego “nie” raczej wyrażając swoją opinię. Na chwilę umilkli gdy usłyszeli ciszę. Z Wyspy przestały dochodzić odgłosy zażartej strzelaniny. Mężczyźni rozmawiający z Kanadyjką na chwilę spojrzeli w bok, jakby przez ściany i słupy mogli przeniknąć wzrokiem budynki i kilometry lądu, wody i znowu lądu by dostrzec wynik tej walki. Ale nie mogli.

- Skończą z nimi wezmą się za nas. - mruknął posępnie Matt.

- Ale skąd wiesz którzy wygrali? - zapytał Daney patrząc na kolegę stojącego obok.

- To nieważne. -
mruknął znowu Matt, chrząknął i rozkaszlał się a na koniec splunął.



Detroit; Dzielnica Ligii; kamienica Dzikiego; Dzień 7 - późny wieczór; pogodnie; ziąb.




Julia “Blue” Faust



Pisk hamulców, pasu napierające na korpus, głowa lecąca w stronę kierownicy, coś rozjeżdżanego pod kołami i bezruch. Hiuh. Udało się. Zadziałał świetny refleks panny Faust. Tym razem zadziałał. Chociaż nawet ona sama nie była pewna czy następnym razem również. Stukot obcasów na chodniku za szybą. Dobrze, że nie jechała zbyt szybko to nie wyciągała teraz zębów z kierownicy. Rany ale te Ferrari miało depnięcie. To nie była fura stworzona do takich sobie przejażdżek. To był sportowy ogier wyprofilowany pod sportowe osiągi. Ta setka na liczniku to prawie sama się robiła jakby maszyna rozpędziła się mimo woli kierowcy. A te ulice niekoniecznie do tego przystosowane. Zwłaszcza w nocy. Proste, te typowo amerykańskie proste, zdawały się być stworzone by przez nie pruć w iście detroidzkim stylu. Stukot obcasów był już tuż przy samochodzie. Ale jednak prostokątny układ ulic jaki dominował w tym i innych miastach sprawiał, że jak już trzeba było skręcić z tej prostej to się robiło prawie w standardzie 90*. Do tego były te wraki i gruz i kto wie co jeszcze co auto o tak niskim zawieszeniu i ślicznej sylwetce na pewno było nie po drodze.

- Ojej. Ferrari. Prawdziwe Ferrari. - zza szyby stukot obcasów umilkł za to rozległ się pełen zachwytu i niedowierzania kobiecy głos. - Wszystko w porządku? - zapytała dziewczyna po drugiej stronie drzwi. Właściwie jej oczy widziały ją kątem oka jak podchodziła do jej samochodu a jednak umysł chwilowo roztrzęsiony po tym prawie czołowym zderzeniem z lampą i gwałtownym hamowaniu jakoś nie potrafił się tym przejąć ani przedsięwziąć coś konkretnego. Ale tak była tam dziewczyna. Już Blue nie była pewna czy skądś wychodziła właśnie czy tam stała. Ale miała wysokie buty za kolana i dla odmiany krótką sukienkę. A na ramiona narzucone typowo kobiece futerko. Ubiór pasował do “dziewczynki” albo gościa jakiegoś night klubu.

- Dobrze się czujesz? Trzasnęłaś w kierownicę? - zapytała ponownie dziewczyna z zewnątrz samochodu stukając do tego paznokciem w szybę. Musiała się nachylić by to zrobić tak samo jak wcześniej by zajrzeć do wnętrza samochodu. I chyba jeszcze się zgubiła. Dotąd nie jeździła samodzielnie po tej części miasta. A choć nadal z grubsza wiedziała, gdzie się znajduje gdzieś przy zachodnich rejonach dzielnicy uznawanej za ligowe. Ale już dość blisko rejonów opanowanych przez kolorowych z Camino Real. Teraz po nocy okolica wyglądał całkiem inaczej niż w dzień. No i samodzielne kierowanie pojazdem i wybieranie trasy też nie było tak całkiem proste jak obserwując to z miejsca pasażera. Łatwo było pomylić jakiś skręt czy zjazd, pojechać nie tą przecznicą i nagle się wjeżdżało w jakieś ślepe uliczki, zawaliska gruzów, strzelaniny, urwane estakady czy bajora w świetle reflektorów wyglądających bardzo zniechęcająco. Często też trzeba było jechać przez te specyficzne kaniony ze sprasowanych wozów jakie Blue nie spotkała poza Det. Ale w nich jeszcze trudniej było się zorientować gdzie się człowiek znajduje bo właściwie było widać tylko co jest, przed, za samochodem i wąską linię nieba z góry widoczną przez przednią szybę.

- Otwórz okno, będzie ci lepiej oddychać. - poradziła kobieta wciąż schylona przed drzwiami niskiej fury. Właściwie to Blue ze swojej perspektywy a przy stroju tej drugiej miała świetny wgląd w jej dekolt. Widziała, że miała tam coś ciemnego. Albo jakieś znamię albo tatuaż. No ale jednak przez tą sukienkę jednak nie było widać tego dokładnie. Za plecami tej pochylonej świeciło się w oknie jakieś światło więc jej sylwetka było nieźle obrysowana. Problem był taki, że obecnie panna Faust właściwie niezbyt już była pewna ani jak wrócić do kamienicy Dzikiego ani dojechać do motelu zajmowanego przez Szafirka. Była cała, samochód pewnie też ale właściwie utknęła w tej chwili tutaj w obcym dla siebie terenie przy początku nocy. Za przednią szybą, w smugach reflektorów działa na końcu ulicy jakieś sylwetki na chodniku. Widziała, że mająca kłopoty maszyna wzbudzała ich zaciekawienie. Nie wiadomo kto to był i czego chciał teraz lub za chwilę. I nie każdy widząc bezbronne Ferrari zaczynał od gadania i grzecznego stukania w szybę. Znaczy paznokciem. Bo cegły łańcuchy czy bejzbole były o wiele bardziej popularne. Przynajmniej po tym co sama słyszała o tym mieście wcześniej. A ta pochylona nie miała widocznej broni. Chociaż w drugiej dłoni trzymała torebkę - kopertę no i niby dało by sie do niej wcisnąć jakiś składany nóż, kastet czy pojemnik z gazem. Wątpliwe wydawało się, żeby dziewczyna była aż tak szybsza od panny Faust by sięgnąć po cokolwiek z tej torebki a nic innego na niej czy przy niej na broń nie wyglądało. I przez szybę trochę trudno się rozmawiało.

- O. Kobieta z klasą. - powiedziała z uznaniem i nutką zaciekawienia ta dziewczyna gdy szyba zjechała na dół i mogła swobodniej zerknąć do wnętrza. Z zaciekawieniem też popatrzyła na blondwłosą kobietę ubraną jak na dawną businesswoman przystało. Na pomalowanych ustach zagościł jej przyjazny uśmiech. - I z prawdziwym Ferrari! - sapnęła znowu z zachwytu dość chaotycznie rzucając spojrzeniem od maski po tył pojazdu i jeszcze na zachowane w przedwojennym standardzie wnętrze też firmowane standardem włoskiej firmy. A w końcu byli w Det. Człowiek był tym czym jeździł. W ciągu swojego pobytu w tym mieście Julia nie widziała zbyt dużo sprawnych fur w takim stanie i klasie jak ta podarowana przez Dzikiego. Z wnętrza promieniowało też przyjemne ciepło bo klimatyzacja i ogrzewanie działało zaś ze świata zewnętrznego po otwarciu szyby wleciało nieprzyjemnie chłodne powietrze. - Jej, jeszcze nigdy nie byłam w takiej furze. - westchnęła dziewczyna z wyraźnym żalem i zazdrością patrząc na smukłe linie wewnątrz maszyny wyglądające jak żywy relikt z dawnego świata. - Masz chwilkę? Albo ochotę na małe co nieco? Dałabyś mi wsiąść do środka? Obsłużę cię ekstra. Albo kogo wskażesz. Ale w tej bryce. Albo na masce chociaż. - zaproponowała proszącym tonem wskazując w odpowiednich miejscach brodą na wnętrze sportowej maszyny albo w bok w kierunku jej maski.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 25-12-2017, 14:07   #597
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 79 2/2 Bonus

Żołnierze - Wyspa; Centrum Meteorologiczne


Sylwetka okryta wojskowym poncho szła przez gęsty, zielony las. Ulewa przyszła nagle i uderzyła z pełną mocą. Zupełnie jak oni o poranku na tych detroidzkich brudasów. Teraz krople uderzały wściekle o młode, wiosenne liście, poncho i przeorane lejami poszycie. Sylwetka w luźnym poncho rozmazywała swoje kształty. Zatrzymała się na skraju okopu, Okopy były dość krótki, zdolne pomieścić kilku, może kilkunastoosobową drużynę piechoty. Wcześniejsze próby zdobycia tych pozycji zakończyły się fiaskiem. Ale wreszcie byli górą.

Oczy skryte pod linią hełmu i obszernym kapturem obserwowały zalewane wodą okopy. Na dnie już nawet po tak krótkiej chwili zaczynało się robić błoto i pierwsze kałuże. Woda zaś spływała po wykopanych ścianach okopu żłobiąc pierwsze osuwiska. Dalej jednaki na przedpiersiu i na dnie ziemnego umocnienia widać było łuski. Różne. Złociły się całą gamą te od broni krótkiej, od karabinków i karabinów. Były nawet tekturowe od strzelb. Cała gama. Postać schyliła się i pokaleczone palce podniosły jedną z nich. 9 Para. Zabandażowana dłoń uniosła łuskę by sprawdzić zapach. Proch wciąż był wyczuwalny. Ale nic dziwnego w końcu strzelali się tutaj ledwie kilka godzin temu. Parabellek też używali. Ale raczej jako broni bocznej. Tymczasem u Przeciwnika automaty które używały tej amunicji były całkiem popularne jako broń główna. Rozpoznawał też bardzo znajome łuski od natowskiego kalibru 5.56. Tych też w NYA używali. W szturmowych oddziałach jako broni głównej. Też leżały na dnie okopu sprawiając liczne wrażenie ale porucznik zdawał sobie sprawę, że to z powodu szybkostrzelności tego typu uzbrojenia strzelającego tripletami. Łusek od karabinów i strzelb było mniej ale właśnie pewnie głównie ze względu na szybkostrzelność.

Tutaj to się zaczęło. Dziś rano. Z początku szło całkiem nieźle. Przeciwnik wydawał się odpowiadać dość niemrawo albo był przytłoczony i zaskoczony skalą ataku. Moździerze zrobili swoje. Porucznik spojrzał na lej deformując okop zaledwie o kilka kroków od niego. Bezpośrednie trafienie. Innym okopom podobnie się oberwało. Moździerze były mało celną bronią jeśli patrzeć pod kątem bezpośrednich trafiał ale nadrabiały siłą rażenia i miały całkiem niezłą szybkostrzelność jak na tak ciężką broń. W efekcie można było dzięki nim zalać pozycję ognia ognistym deszczem z nieba. Cała okolica wykopanych przez Runnerów okopów była posiekana lejami. Teraz te leje ociekały wodą i pewnie wkrótce zmienią się w głębokie kałuże na ich dnie. Tak, siła ognia zrobiła swoje. Przeciwnik nie zdzierżył połączonego i skoordynowanego ataku regularnej armii przy pomocy moździerzy, broni maszynowej i szturmowej. Opuścił swoje pozycje zostawiając swoich zabitych. Porucznik widział leżące na dnie okopu bezwładne ciało w skórzanej kurtce. Leżało twarzą w dół z poszarpanymi od brzydkich ran wylotowych plecam. W roku okopu leżał oparty o ścianę okopu jakiś Runner. Dostał w brzuch i pierś. Chyba do końca próbował powstrzymać wypływające wnętrzności ale skończyło się tak jak na polu walki tak poważne rany się kończą i teraz powoli dawał się zatapiać gromadzącej się na dnie okopu zimnej wodzie. Zaś jego ocalali towarzysze po krótkim oporze wycofali się.

Porucznik przeskoczył nad rozmakajacym okopem i ruszył przed siebie. Widział już w oddali prześwity oznaczające kraniec lasu, i polanę z tym budynkiem gdzie czmychnęli cofający się Runnerzy. Westchnął. O ile zdobycie okopów poszło względnie łatwo to nie było ich celem a etapem. Atak musiał być kontynuowany. W lesie obie strony miały podobnie ograniczone pole widzenia. Ale skraj lasu z punktu widzenia szturmujących oznaczał otwarte przedpole które trzeba było pokonać by zająć wyznaczony obiekt. A wyznaczonym obiektem był kilkupiętrowy, całkiem mocny budynek będący naturalnym punktem umocnionym dla obrońców. Westchnął znowu przedzierajac się przez mokrą ziemię i też mokre krzaki. Już na etapie planowania tej operacji spodziewali się kłopotów na tym etapie. Ale właściwie nie mieli wyboru. Przecież po to przybyli tu z Nowego Jorku by zająć ten obiekt. Porucznik pokręcił głową gdy wspominał coraz świeższe wydarzenia sprzed paru godzin.

Dochodził już do skraju lasu i widział już sylwetkę budynku. Nie wyglądał zbyt dobrze. Moździerze odcisnęły swoje piętno w czasie wspierania ataku. Sam atak nie poszedł gładko. Runnerzy już nie byli tak zaskoczeni a budynek dawał im naturalną osłonę. Efekt moździerzowego ostrzału wydawał się działać tym razem słabiej. Pierwszy atak załamał się w ogniu automatów, karabinów i strzelb. Kilkadziesiąt metrów otwartego pola zdawało się barierą nie do przejścia pod takim celnym ogniem. Oficer z niechęcią ale musiał przyznać, że ten ich ogień jak na jakichś brudasów jest zaskakująco celny. Wolał się nie zastanawiać jak by wyglądała sytuacja gdyby przeciwnik dysponował taką bronią jak NYA. Mimo, że żołnierze NYA na pewno posiadali po swojej stronie przewagę w sile ognia to teren i sytuacja znacznie ją niwelowały. Mimo wsparcia przez moździerze i broń maszynową te cholerne brudasy zmusiły ich do odstąpienia i przegrupowania.

Sytuacja w tym momencie nie była zbyt wesoła. Zapasy amunicji i do moździerzy i broni ręcznej były już poważnie uszczuplone. Straty przeciwnika właściwie nieznane. Ale liczyli się z tym, że może je uzupełniać rezerwą z względnie bezpiecznych podziemi. Oni sami mieli straty na wciąż akceptowalnym poziomie choć już było co liczyć. Ludzie byli też już znużeni po kilkugodzinnych walkach. Kolejny atak groził walką z hydrą gdzie przeciwnik wciąż mógł uzupełniać straty i tylko ich kumulacja mogła zmusić go do odstąpienia. Czyli musieliby szybciej go zabijać niż zdążyłby uzupełniać straty. Tak. Tak to wyglądało wówczas na gorącym łączu między nim a kwaterą główną gdy ważyły się losy kolejnych posunięć. Oficer dotarł do skraju zalewanego ulewą lasu. Zatrzymał się przy ostatnim drzewie. Tak. W tabelkach i na mapach tak to wyglądało. Ale on tu wtedy był i brał udział w tych walkach.

- Zmieniam mag! - krzyknął erkaemista otwierając swojego M 60 nadal nazywanego wedle armijnej tradycji świniakiem. Ładowniczy pośpiesznie ale sprawnie zaczął ładować kolejną taśmę. Broń dymiła od ciągłego polewania celu ogniem. Cel zaś chował się za ścianami więc broń maszynowa nie była tak efektywna jak na otwartym terenie. Ale i tak blokowała mu ruch i swobodę ostrzału. Każdy ruch w budynku, każda próba ognia, była natychmiast pacyfikowana przez nowojorskie karabiny maszynowe. Porucznik wówczas był blisko stanowiska broni maszynowej rozłożonego przy skraju lasu i pamiętał to świetnie. Mieli przewagę ognia i w zapasach ołowiu i korzystali z tego. Przeciwnik nie miał szans nawet próbować nawiązać równorzędnej walki. Ogłuszony ogniem moździerzy, zasypywany walącymi się ścianami, sieczony ogniem broni maszynowej musiał ustąpić przed potęgą amerykańskiej armii.

- Zmieniony! - krzyknął ładowniczy biorąc ponownie w dłonie własny karabinek. M 60 kolegi zaś szczęknął bezpiecznikiem i wznowił ogień. Niedługo potem porucznik uznał, że przeciwnik jest wystarczając urobiony. No i ammo już mieli niezbyt dużo. I dnia już wiele nie zostało. A woleli z nastaniem zmroku mieć uregulowaną sytuację. Najlepiej z rozbitym i spacyfikowanym nieprzyjacielem.

- Miotacze naprzód! - krzyknął do drużyny będącej dotąd w rezerwie. Musiał ich wprowadzić do walki. Miotacze niezbyt nadawały się by nawiązać walkę przez polanę ale już wewnątrz budynku musiały sprawdzić się świetnie. I sprawdziły. Porucznik wyszedł na polanę o której przebycie przez kilka godzin toczyli zażartą walkę. Teraz była cicha i jedynie ulewa miażdżyła co tylko mogła wbijając krople wody w rozmokniętą ziemię. Szedł prawie dokładnie tak samo jak jakieś dwie czy trzy godziny temu biegli jego żołnierze z butlami miotaczy na plecach. Przytłoczony ogniem ciężkiej broni przeciwnik prawie nie odpowiadał. ogniem. Tym razem postanowił skoncentrować wysiłki by zaatakować jedną stronę budynku i uzyskać maksymalną możliwą przewagę w miejscu ataku i uzyskać upragnione przełamanie. Te które zmusiłoby przeciwnika do wycofania się lub złożenia broni w optymistycznym wariancie. Ale nie poszło w optymistyczny wariant.

Przeciwnik niezbyt mógł odpowiedzieć ogniem ale wyrzucić przez okno granat już tak. Na drużynę szturmową padł blady strach gdy eksplozja powaliła kilku z nich. Jak się okazało jednego na stałe. Ale nie odpuścił im i krzykiem wymusił kontynuację ataku. Czuł, że to teraz albo nigdy! I podnieśli się i przebiegli wrzeszcząc z grozy i strachu ostatnie kilkanaście metrów. Rozlali płonącą śmierć przez okna budynku. Wtedy ci ze środka też zaczęli się drzeć. Przez okna widać było płonące sylwetki biegające bez sensu i machające ramionami. Niektórych skosiły ckm i te podpalone i te które wolały za wszelką cenę uniknąć ich losu. Miotacze i ogień torowały drogę wypalając przed sobą życie. Wówczas pociągnął za sobą tak cholernie przetrzebiony pierwszy pluton weteranów z Rainbow Birds. Dołączyli do gwardzistów wewnątrz budynku. Przeciwnik był wypalany żywym ogniem i spychany pomieszczenie po pomieszczeniu, korytarz po korytarzu, piętro po piętrze. Wyglądało jakby się cofał. Więc Nowojorczycy zwyciężali. Ale to nie był optymistyczny wariant. Jak chyba wszystko odkąd wylądowali na tej przeklętej Wyspie.

Ciężka broń musiała wstrzymać ogień tak samo jak moździerze by nie trafić swoich. Walki o parter poszły szybko. Przeciwnik stawiał słaby opór cofając się w dół, do piwnicy. Nowojorczycy nie ustępowali i parli bezlitośnie dalej nie dając mu odetchnąć. I właśnie o piwnicę chyba toczono najbardziej zażarte walki. Nagle opór Runnerów stężał. Co więcej pojawiali się na niby już wypalonych i oczyszczonych pomieszczeniach. Teraz już zdołał rozejrzeć się po tym wypalonym budynku z zawalonymi tu i tam ścianami by wiedzieć, że używali wybitych w ścianach i podłogach otworów. Przemieszczali się wyskakując tam gdzie niby było już czysto. Wyskakiwali i atakowali. Co mieli, automatem, jakimiś petardami, strzelbą, klamką czy nawet butem i kastetem. Jeden z nich wyskoczył wprost na niego i zanim żołnierze odciągnęli i zlikwidowali to zagrożenie zdołał przebić nożem dłoń porucznika i prawie dźgnął go w brzuch. Ale na szczęście ostrze ześlizgnęło się po żebrach.

Jakaś grupka chyba nie zdołała zwiać razem z resztą do piwnicy. Próbowali się przebić ale żołnierze porucznika postawili mur z ognia i ołowiu w takim stężeniu, że zrezygnowali. Walczyli jak szczury zapędzone w róg. Cofali się piętro, po piętrze, korytarz po korytarzu, pomieszczenie po pomieszczeniu. Na zewnątrz nie mieli czego szukać bo z miejsca skosiłyby ich nowojorskie maszynówy czekające na taką okazję. Ale coś ci Runnerzy nie chcieli uciekać. Nie na zewnątrz. No ale wciąż mogli przecież cofać się w dół. Ale nie ci z góry. Cofali się po tych piętrach aż im się skończyły. Wtedy cofnęli się na dach. Tam też skończyła im się amunicja i wreszcie Nowojorczycy zagnali ich w matnię. Żołnierze w gorączce walki chcieli ich zlikwidować od ręki. Czuł to. Ale dał tamtym szansę. Poddać się. Skorzystali. Pierwsi Runnerzy jakich udało się pojmać od początku ataku. Z bliska nie wydawali się tacy straszni. Jeden starszy, jakiś młokos i jedna dziewczyna. Porucznik sam się dziwił gdy ich oglądał klęczących na dachu z rękami na karkach. To oni? Oni przegonili z tą gównianą bronią dwie drużyny NYA przez tyle pięter? Młody miał sztucer, dziewczyna pompkę a ten najstarszy z nich UZI. Przeciw tuzinowi szturmówek, dwóm miotaczom ognia, i kilku M 1. Ale nie mogli wygrać tej walki. W ten sposób ostatni opór wroga na powierzchni został zdławiony. A oni mogli wreszcie zawiesić na dachu gwiaździsty sztandar. Porucznik podniósł głowę mrużąc oczy od zimnych igiełek deszczu uderzającego go w tej chwili z impetem prosto w twarz. Tak. Był tam. Zwisał od tej ulewy trochę smętnie ale i tak napawał go dumą z tego, że udało im się go tam zawiesić.

Ale gdy ta szczurza grupka przestała ich odciągać znów mogli skoncentrować wszystkie siły na piwnicy. Ogień i ołów zrobiły swoje. NYA po kolei łamała opór wroga zmuszając do cofnięcia się w głąb piwnicy, potem do cywilnego schronu pod nią. Tam chyba Runnerzy wreszcie stracili serce do walki. Za plecami mieli już tylko ten szyb z rozwaloną windą do prawdziwego schronu. Krytyczne miejsce, bardzo trudne do ataku ale łatwe do obrony. Ale miotacze i granaty znów okazały się niezawodne. Utorowały im drogę przez szyb, przez wywaloną obok głównej bramy dziurze aż dostali się na pierwszy poziom prawdziwego schronu. Na ten poziom tylko z innej strony udało się dostać plutonowi zwiadowczemu ale niestety został zlikwidowany. Niektórzy z kolegów podobno gdzieś tu byli w runnerowej niewoli. To też ich motywowało by ich odnaleźć i uwolnić bo po niewoli u gangerów nikt się nic dobrego nie spodziewał. Zwłaszcza jak słyszeli pogłoski co ci gangerzy zrobili z miejscowym zastępcą szeryfa który wpadł w ich łapy. Porucznik zmarszczył brwi w zamyśleniu gdy zbliżał się do głównego wejścia do budynku. Dawna recepcja została przez gangerów umocniona więc przypominała bardziej barykadę niż biuro. A w efekcie walk została poszatkowana ołowiem, spalna miotaczami i jeszcze zasypana gruzem z rozwalonej ściany. Teraz zaś była zalewana smugami ulewnego deszczu który tam mieszał się na podłodze z kurzem i pyłem tworząc błotniste kałuże na podłodze. Zmieszane z czerwonymi plamkami połkniętej przez wodę krwi i złocącymi się rozdeptanymi łuskami. Zza barykady wystawała kurczowo rozcapierzona dłoń trupa. Bardzo koścista gdy napalmowe płomienie osuszyły ją z mięsa i wilgoci. Choć oficer nie miał pojęcia czy wówczas delikwent był jeszcze żywy czy nie.

Ale znów zaczęły się komplikacje. Moździerze które były o kilka kilometrów od zrujnowanego i spalonego Centrum w głębi lasu. A mimo to zostały zaatakowane. Atak odparto ale jednak mieli straty. No i świadczyło, że jacyś Runnerzy kręcili się gdzieś tu na powierzchni. No i ten poziom mieszkalny w Schronie. Bezpośredni kontakt z przeciwnikiem był słaby. Przynajmniej jeśli za punkt odniesienia wzięło się właśnie zakończone walki o piwnicę Centrum. Ale było inne zagrożenie. Eksplozje. Wybuchało nie wiadomo co i skąd. W wojsku mieli na to odpowiednie określenie. IED. Do tego Runnerzy znowu pojawiali się na niby czystych już pomieszczeniach jakoś przenikając na ten teren. Teren zaś zrobił się całkiem spory do opanowania. Miotaczom skończyło się paliwo. Amunicja była na niebezpiecznie niskim poziomie. Z podziemi nie było bezpośredniej łączności z powierzchnią więc trzeba było się dopiero zainstalować. Więc wydał ten rozkaz. - Ściągnijcie saperów. - ciężko było powiedzieć, że opanowali i zajęli obiekt. Raczej zdobyli mocny przyczółek. I szykowali się do rozstrzygającej fazy walki o ten podziemny poziom a może i cały Bunkier.



Gangerzy - Wyspa; Schron



- Gdzie jest Guido? - w rozświetlonym jedną lampą pomieszczeniu unosił się zapach palonego tytoniu i zielska. Oraz wyczuwalny przez skórę zapach zniechęcenia i porażki. Postacie siedziały na krzesłach i stołach stołówki. Siedziały, paliły, ktoś ostrzył nóż, ktoś inny rozbierał swoją broń, inny skręcał kolejnego skręta lub próbował coś jeść. Ale wszyscy byli albo nerwowi albo osowiali. Zdołali złapać oddech i przemyśleć ostatnie wydarzenia. Wcześniej po prostu reagowali. Walczyli. Teraz to wszystko się skończyło więc mieli szansę coś pomyśleć. No i dość szybko ktoś wreszcie rzucił to co pewnie w niejednej głowie zagościło. Gdzie jest Guido? Facet który ich tu ściągnął i dla którego tu przybyli. Facet który przekonał ich do swojej wizji. Facet który miał farta. Któremu wszystko się udawało. A teraz, gdy te żołnierzyki ich tak cisnęły to gdzie był?

- Jakby Guido tu był to by tego wszystkiego nie było. - mruknął facet pochylony nad rozbieraną bronią. W zębach trzymał zapalonego blanta a kilka osób które były na tyle blisko by to usłyszeć pokiwało głowami. Na pewno. Przecież Guido zawsze wiedział co robić. A teraz go nie było. Ani Taylora. Ani Viper. Ani Bliźniaków. Został tylko Jednooki. Ale on raczej był facetem od majstrowania bomb i innych takich a nie od zarządzania bitwą. No i skończyło się jak widać. Dostali łomot i musieli wycofać się pod ziemię. Ale i tak chwilę zdawały się być policzone. Jasne było, że collinsowe żołnierzyki nie odpuszczą. Zaraz, za godzinę, dwie czy jutro. Ale przyjdą dokończyć tą robotę.

- Właściwie po chuja na ten Bunkier? Nic tu nie ma. Spieprzajmy stąd. Wciąż mamy tą dziurę w ziemi. Jest jeszcze wolna. Spieprzajmy zanim nam zablokują i tą dziurę. - odezwała się jakaś kobieta. Siedziała w samym podkoszulku mając rzuconą kurtkę na stół obok siebie. Na ramieniu miała świeżo założony opatrunek. Krzywiła się kładąc rękę na brzuchu. Na podwiniętym podkoszulku też widać było bandaże a nie sam brzuch. Ale też nie można było odmówić im racji. Guido coś mówił o zamieszkaniu tutaj. Ale jak to mówił to nikt nie mówił o nowojorach z miotaczami i moździerzami za drzwiami. A paliwa, broni, ammo czy prochów jakoś tu się nie nachapali jak dotąd. Owszem było trochę gadżetów, zwłaszcza tych świecących a te działające prysznice były całkiem kozackie no ale nie aż tak by dać się za nie wypalać i szatkować nowojorskim ołowiem.

- I gdzie chcesz spieprzać Lisa? - zapytał wchodzący do jadalni mężczyzna. Miał przepaskę na oku i zdecydowanie zawyżał średnią wieku przy zgromadzonych. Czuł, że traci grunt pod nogami i autorytet. Cholera miał się zajmować czym innym! Guido gdzie jesteś?! Ale widział jak prawie wszystkie twarze, tak bardzo przygnębione, czasem zdenerwowane, zniechęcone a nawet kilka wyraźnie wrogich. Mieli dość. Czuł to. Guido by pewnie coś powiedział, zrobił i jakoś to odkręcił. Przekonał ich do swoich racji. No ale nie każdy był jak Guido. Na pewno nie on. Jednak umiał rozpoznać zarzewie buntu. Lisa wzruszyła ramionami zamiast odpowiedzi i pociągnęła łyka z butelki stukając nią głośno o blat stołu.

- Chcecie uciec? Dokąd? Na górę? Na Wyspę? By was wyłapali i wystrzelali jak zające po krzakach? Zapomnieliście już jak to jest z collinsową demokracją tam na górze? - zapytał Jednooki przenosząc spojrzenie z ciężko rannej Runnerki na resztę. Ci się zawahali. Nie cieszyło ich to co mówił ale może coś do nich dotarło. Pamiętali. Zaskakujący łomot wybuchów o poranku. Potem jazgot broni maszynowej. Oszołomieni i zaskoczeni skalą i natężeniem ataku wycofali się do budynku. Tam ochłonęli. Sądzili, że są gotowi na starcie z przeciwnikiem. Nawet żartowali i palili kolejne skręty. Przecież znali się na tej robocie i przygotowali się. Ale nie byli jednak gotowi na przyjęcie zmasowanego uderzenia regularnej armii. Na ołów dławiący każdy ruch, szatkujący ściany, na granaty zalewające grudami ziemi podwórze na zewnątrz, przebijające się przez ściany, demolujące sufity i szatkujące szrapnelami żywe ciała. Ale przez chwilę wyglądało dobrze. Malowane żołnierzyki nie były w stanie sforsować podejścia do budynku. Było ciężko ale wydawało się, że znów im się udało. Że wybronili się i duchy znów im były łaskawe. Ale wtedy Nowojory zaatakowąły ponownie.

Znowu ściany pękały burzone eksplozjami zasypując przejścia jak i Detroitczyków. Ich siły topniały. Musieli kolejnych chłopaków i dziewczyny ściągać na dół by Chris i Tom się nimi zajęli. Albo ten tutejszy lekarz. A to był dopiero początek. Potem przyszedł ogień. Nie mogli walczyć z ogniem. Kolejne pomieszczenia były wypalane ognistą barierą zmuszając ich do cofnięcia się. Ale wreszcie mogli się zrewanżować! Przez chwilę wyglądało, że się uda. Przebite wcześniej otwory pozwoliły przenikać na tyły żołnierzyków. Atakowali znienacka i znow kryli się w jakiejś dziurze. Widzieli, słyszeli i czuli zaskoczenie i strach tamtych. To był krytyczny moment. Jednooki teraz to czuł. Może reszta też. Gdyby żołnierzyki byli trochę mniej zdeterminowane gdyby było ich trochę mniej, gdyby nie stawiali tak twardego oporu, gdyby nie dowodził nimi ten oficer, gdyby… No właśnie, gdyby był tutaj Guido… Niewiele brakowało by Nowojory pękły i chłopcy i dziewczyny z detroidzkiej kręgielni mogli odbić piwnicę i resztę budynku z nowojorskich lap. A tak…

- A gdzie jest Guido? Może go złapali? Albo załatwili. - zapytał jakiś Runner spod ściany. Przykuł uwagę bandy ale zaraz uwaga skoncentrowała się na najważniejszym tutaj w hierarchii Runnerze którego szef wyznaczył na zastępcę.

- Wtedy na pewno by nie zapomnieli nam tego powiedzieć. - odparował szybko saper bandy warcząc ze złością swoją odpowiedź. Widział jednak, że nie wszystkich to przekonało. - Collinsowo kontroluje podejście pod Wyspę w dzień. Przecież dlatego sam popłynął w nocy, żeby zdążyć przed świtem nie? - saper rozłożył swoje dłonie przez co jego dłoń z niepełną ilością palców była dobrze widoczna. Ten argument podziałał lepiej bo część głów pokiwała twierdząco. No faktycznie Guido coś takiego mówił przed odjazdem. - Teraz pewnie jest tak samo. Czeka na zapadnięcie zmroku by do nas wrócić. Dlatego musimy utrzymać podejście na powierzchnię by nasi mogli do nas wrócić. - argument był chyba dość trafny ale choć znowu głowy skinęły twierdząco dało się wyczuć falę zniechęcenia. Takie wyjście oznaczało pozostanie na pozycjach a więc nieuchronną konfrontację z Nowojorczykami. Od tych co właśnie dostali baty. I co mieli taką siłę ognia w takiej ilości jaką dotąd trudno było sobie wyobrazić. Czasem Camino wyciągali swoje ciężkie graty to było podobnie. Ale to był rajd czy jedna sieczka a nie taka fabryka trupów jak tu i teraz. No i w Det, byli na swojej dzielni, bronili swoich domów, bliskich i wpływów. A tutaj? Po cholerę im ten Bunkier? Nawet Ligi tu nie było. Nawet wieści co się dzieje w Lidze. Ani Wyścigów.

Drzwi otworzyły się przykuwając uwagę i spojrzenia większości głów. Weszło przez nich kilka postaci w skórzanych kurtkach. Jedna zatrzymała się w drzwiach. - Bierzecie stoły i zanieście je tam gdzie wam pokazywałem. - Tom powiedział polecenie i zaciągnął się kolejnym machem skręta. Potrzebował tego. Zdecydowanie tego potrzebował.

- Po co ci stoły? - zapytał któryś z bliżej siedzących Detroitczyków widząc jak dwie pary kolegów faktycznie łapią dwa najbliższe stoły i wracają do wyjścia.

- Bo łóżek zabrakło. - odparł spokojnie Tom wydychając leniwie chmurę przetrzymywanego w płucach dymu. O tak, zdecydowanie tego potrzebował. Pierwszy stół niesiony przez kolegów minął go i wyszedł na korytarz. Jak się odpowiednio zbakać to właściwie nawet można było to chyba uznać za zabawne. To chyba było zabawne jak się brało spalonego palanta za kończyny i w rękach zostawały resztki spalonego ubrania razem ze skórą i mięsem nie? Zostawały same kości z jakimiś resztkami. Tak, w sumie było to zabawne. Tylko trzeba było jeszcze trochę blantów zjarać. Zaciągnął się znowu. Blancik jednak działał jak magia i pomagał się wyluzować i brać to całe chujostwo na miękko. Reszta stołówki milczała obserwując jak sprawna dwójka wynosi drugi stół. Ile tych łóżek było w tej zabiegówce? 20? 30? Jakoś tak. Przecież Chris i Tom sami jojczyli i płakali jak to ciężko muszą pracować przy przygotowywaniu tych łóżek, znoszeniu kolejnych jak i Brzytewka kazała. I zbrakło?

- Aa… Jednooki. Blety nam się kończą. Trzeba pójść po nowe. Znaczy wiesz, ten doktorek mówił co ale kurwa nie idzie go skumać jak Brzytewki jak ma swoją gadaną fazę. Ma zrobić jakąś listę ale no trzeba po to pójść. To ja spadam nie? - Tom mówił powoli z przymrużonymi oczami chyba po chwili rejestrując, że właściwie już stołowa obstawa wyszła więc nie musi już trzymać otwartych drzwi. Jednooki westchnął słysząc o nowym problemie. Drzwi jednak znowu się otworzyły i znowu stanął w nich Tom.

- Aa… Jednooki… I wiesz, jak już byście szukali to ten, poszukajcie jeszcze nogi. Bo nam zginęła jedna. - powiedział ospały tonem młodszy aspirant na asystenta pielęgniarza. Jego uwaga wywołała albo uniesienie brwi do góry albo i rozbawione uwagi.

- Co wam zginęło? - saper nieco pochylił głowę do przodu i do dołu jakby nie był pewny czy dobrze usłyszał i zrozumiał zajaranego kolegę.

- No noga. Taka do chodzenia. - flegmatyczna odpowiedź Toma wzbudziła kolejną falę wesolości. Zwłaszcza, że klepnął się po udzie by podkreślić o co mu chodzi.

- Ja pierdolę… Jak mogliście zgubić jakąś nogę? - saper jęknął klepiąc się otwartą dłonią w czoło. Teraz rozbawienie w jadalni było już całkiem wyraźne.

- A nie wiem. Taki już do nas przyszedł. Znaczy ten… No… Przynieśli go. Ale kłóci się, że jak go zgarniali na górze to miał nogę. Lewis. Kłóci się, że mu Chris odciął jak był nietomny. Bo jak się obudził to Chris z piłą obok niego przechodził nie? Ale przecież odciął mu rękę a nie nogę. No i wcześniej. A jak wracał to od White no i fakt, tam poszła noga ale przecież Lewis był nietomny to nie mógł tego wiedzieć. No i Chris się trochę wkurwił jak ten mu się pruł i mówi, że nogę jeszcze ma jedną do odcięcia to może mu odciąć. No to Lewis go rzucił poduszką a Chris trzasnął go tą piłą. Ale chujowo bo spadła za łóżko i musiałem ją wyciągać. No i już się nie kolegują. Ale no jakbyście znaleźli tą nogę to przynieście dobra? No to ja spadam. - Tom toczył swoją upaloną relację z niedawnych wydarzeń z oddziału szpitalnego jaki mieli tutaj zorganizowany nawet na dawnym oddziale szpitalnym. Łóżek tam trochę było, zwykłych bandaży czy jodyny też. Blety i reszta medycznego szpeja pewnie też ale to bez Brzytewki było w chuj trudne do rozróżnienia co jest pomocne a co cię załatwi w pięć minut. No i cierpieli na deficyt personelu medycznego albo chociaż pseudomedycznego. Bo było ich z Chrisem tyko dwóch. A w ciągu ostatnich paru godzin intensywnych walk na górze przybyło im lekką ręką po dyszce pociętych, poszatkowanych i popalonych frajerów na głowę. Albo więcej. Nawet ten sztywniacki, tutejszy doktorek nie wyrabiał.

Runnerzy popatrzyli chwilę za ponownie zamkniętymi drzwiami. Po chwili uwagę znów skoncentrował na sobie ich tymczasowy lider bandy. - Zostajemy tutaj tak jak chciał Guido. I Taylor. Oni wrócą. Guido wróci. - powiedział poważnie saper rozglądając się po zebranych twarzach. Ci popatrzyli po sobie nawzajem. Numer zaserwowany przez Toma trochę wszystkim pozwolił się rozerwać. Może nie było tak źle? I to co mówił Jednooki brzmiało całkiem sensownie. Guido wróci. Tylko czeka do zmroku by móc wrócić. Większość głów więc pokiwała potakująco zgadzając się z tymczasowym przywódcą. Nikomu też nie uśmiechało się tłumaczyć przed Guido dlaczego dał dyla z miejscówy. Albo Taylorowi. No i głupio było tak zostawić swoich i zwiać. Jakby to potem na dzielni się pokazać po czymś takim? I ta myśl dawała nadzieję. Guido wróci.



Mała Japonia - Detroit; Dom Gejsz



- Oj no nie bądź taka, powiedz jak było. - westchnęła prosząco młoda, mokra Azjatka. Siedziała w wannie za drugą młodą, mokrą Azjatką. Delikatnie masowała palcami skórę jej głowy. Seiko poddawała się temu zabiegowi z wyraźną ulgą i przyjemnością.

- Poznałam kogoś. - uśmiechnęła się leniwie najsławniejsza w naznaczonej przed dwoma dekadami atomowym ogniem metropolii. Nie otwierała oczu ciesząc się zabiegami kosmetycznymi serwowanymi przez przyjaciółkę. Ta westchnęła cicho by dać znać, że nie do końca podobają się jej zdawkowe odpowiedzi przyjaciółki.

- Oj Seiko, no weź nie żatuj. Przecież zawsze kogoś poznajesz. Mów kogo albo jak było albo kto był. - powiedziała nieco rozdrażnionym głosem. Chociaż właściwie obydwie znały i lubiły tą grę. Zaczęła spłukiwać włosy masażystki a ta poddawała się przyjemnym falom łagodnie ściekającej wody. Samo w sobie potrafiło działać kojąco.

- Dziki był. - powiedziała uśmiechając się z zamkniętymi powiekami. Wiedziała jakiej reakcji może się spodziewać po przyjaciółce.

- Dziki?! No nie mów! Przyjechał na imprezę do Blue Lady?! Przecież oni się nienawidzą! - dziewczyna złapała za żebra Seiko i odchyliła w tył przyciskając jej plecy do siebie. Ale w tej pozycji swobodniej mogła spojrzeć na twarz drugiej Japonki. Ta nadal się uśmiechała bo wedle powszechnie znanych ulicznych plotek to jej towarzyszka od gadek i kąpieli reagowała prawidłowo. Też pewnie do ostatniej nocy zareagowałaby podobnie. Ale ostatnia noc była inna. Niezwykła. Tyle się działo! Nawet jak na to miasto mające opinię zamieszkałego przez wariatów. Pokiwała więc twierdząco głową nie otwierając oczu.

- A obsłużyłaś Dzikiego? Bo o Blue Lady to się nie pytam jak cię zamówiła. - Yoshi wciąż utrzymywała tą wygiętą pozycję z plecami Seiko na sobie a oczy płonęły jej niezaspokojoną ciekawością. Seiko zaś otworzyła oczy i spojrzała na nią i znowu pokiwała głową uśmiechając się szerzej. Zaczynały wkraczać w ten najbardziej interesujący etap tej gry.

- Na raz. - powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się szerzej widząc jak kumpela mruży oczy gdy zaczyna sobie układać usłyszane fakty w głowie.

- Ale poczekaj. - Yoshi wygodniej oparla sie krawędź wanny pociągając na siebie plecy Seiko. Głos brzmiał jakby coś jej się nie zgadzało w tej relacji przyjaciółki. - Na raz? Synchronicznie? To oni jakiś musieliby leżeć obok siebie. - Yoshi zmarszczyła brwi jeszcze bardziej bo do masażu synchronicznego inaczej się nie dało a myśl, że Dziki i Federatka by przeleżeli obok siebie była mało standardowa.

- Właściwie to się puknęli. No mnie też oczywiście. - Seiko pozwoliła sobie na użycie ulicznych wyrażeń by podbić moc swoich nocnych przygód. Patrzyła figlarnie przechylając głowę w bok by dojrzeć wyraźniej reakcję na twarzy Yoshi.

- Dziki bzyknął się z Blue Lady?! Przecież oni się nienawidzą! Wszyscy to wiedzą! - Yoshi wydawała się na pierwszy rzut oka zbulwersowana taką odpowiedzią masażystki. Ale znowu łamało to wszelkie konwencje w jakich były rozpowiadane po trybunach Ligii i ulicach miasta plotki i o tej dwójce ligowych rajdowców. Nawet oni sami zdawali się pałać wzajemnym jadem nienawiści tak na torze jak i poza nim. Widząc reakcję drugiej Azjatki Seiko postanowiła jeszcze podbić piłeczkę wyżej.

- Ona na niego leci. Jestem tego prawie pewna. - masażystka zanurzyła gąbkę w wodzie i przejechała nią po własnym wystającym z wody kolanie zahaczając o przyklejone do niego kolanie drugiej kobiety. Chwilowo zbyt zaaferowanej usłyszanymi rewelacjami.

- Leci na niego? No tak, przecież to Dziki. Chociaż może ją raz poniosło? Albo skorzystał z okazji jak ją obrabiałaś? - Yoshi w pierwszej chwili się zgodziła. Myśl, że jakaś fanka Ligi i Wyścigów może nie lecieć na Dzikiego przychodziła jej do głowy ale myśl była mało standardowa. Ligowiec był jednym z najbardziej sławnych i rozpoznawalnych rajdowców wciąż aktywnie ścigających się na ligowych torach. Gdy znowu kraksował niejedne serce stawało czy tym razem też wyjdzie z tej kraksy cało. Zwłaszcza kobiece serca. Ale jednak akurat utarty stereotyp z ostatnich paru miesięcy o tej dwójce rajdowców kazał jej szukać jakiegoś innego rozwiązania takiego obrotu zdarzeń o jakim mówiła masażystka.

- Nie sądzę by uklękła i z tej nienawiści zrobiła mu laskę. - Seiko uśmiechnęła się znowu na wspomnienie tej scenki ze skradzionego suva gdy sama też na własne oczy widziała a jednak ciężko było jej uwierzyć widząc charakterystyczne, niebieskie włosy Federatki wykonujące rytmiczne ruchy nad rozłożonym na kanapie rajdowcem. Tak, to była niezapomniana noc.

- Zrobiła mu laskę? O rany… Jej ale ty masz fajne przygody. I jeszcze z nimi na raz się bzyknęłaś. Też bym tak chciała. - westchnęła z zazdrością Yoshi. Postawiłą sylwetkę masażystki do pionu i wróciła do przerwanego spłukiwania jej głowy i ciała. Skończyła z głową więc kąpiel właściwie miały za sobą. Wstały obydwie i Yoshi wyszła z wanny biorąc w dłonie ręcznik i czekając z nim na przyjaciółkę.

- Po wszystkim cyknęliśmy sobie focie. Pokażę ci jak wyjdziemy. - Seiko dobiła przyjaciółkę pozwalając jej wybuchnąć entuzjastycznym zniecierpliwieniem objawiającym się właśnie takim zniecierpliwiony piskiem i chwilą nieskoordynowanych ruchów. Yoshi wreszcie opanowała swój entuzjazm i zaczęła zawijać turban na głowie drugiej Japonki. Wtedy to do niej dotarło. - Ale zaraz… - zmrużyła oczy gdy Seiko odwróciła się do niej plecami na których wylądował ręcznik. - Mówiłaś, że kogoś poznałaś. A Dzikiego i Blue Lady znałaś już wcześniej. Przecież cię zamawiali prawie na zmianę. - Seiko pozwoliła sobie na szerszy uśmiech ciesząc się, że przyjaciółka sama do tego doszła i dalej mogą się bawić w tą ich grę. Pokiwała twierdząco głową potwierdzając jej dedukcję.

- Był jeszcze ktoś. - powiedziała z satysfakcją obserwując zniecierpliwienie swojej przyjaciółki. Objawiało się i ponaglającym spojrzeniem i nieco szybszymi ruchami ręcznika. - Aoi. - powiedziała w końcu masażystka. Klęcząca za nią Japonka zmarszczyła brwi kończąc osuszać jej szczupłe nogi. Wstała i wymieniła ręcznik na nowy okręcając go wokół masażystki. - Właściwie poprosiłam ją bym mogła zostać jej rin a ona moją. I się zgodziła. I teraz mogę jej mówić Aoi rin. - powiedziała w końcu Azjatka kończąc owijanie się ręcznikiem i wychodząc z łazienki. Yoshi chwyciła kolejny ręcznik i sama zaczęła się zawijać go wokół siebie.

- No Aoi rin? Ale mówiłaś, że jej nie znasz. Dopiero ją poznałaś. Jak jest taka kirei no to świetnie ale nie za prędko na tą Aoi rin? Myślałam, że ja jestem twoją Yoshi rin. - dziewczyna odezwała się z nieco ostrożną pretensją. Seiko westchnęła cicho i podeszła do swoich rzeczy jakie miała na sobie i przy sobie ostatniej nocy.

- Ależ jesteś moją Yoshi rin. - odwróciła się do przyjaciółki i delikatnie pocałowała ją w usta. - Ale Aoi rin też. Wiem, że to brzmi dziwnie ale niekiedy po prostu czujesz, że to właśnie ta osoba i koniec. I jest i kirei i ma w sobie tyle honou, że może rozpalić wszystkich dookoła. Chcesz zobaczyć te zdjęcia? - zapytała na koniec chytrym tonem gospodyni. Yoshi po momencie wahania kiwnęła energicznie głową z mokrymi włosami i razem podeszły do niewielkiego laptopa. Po chwili urządzenie ożyło i obydwie mogły oglądać zrobione w podziemnym garażu zdjęcia od małego nośnika przenośnych danych.

- Ojej! Masz zdjęcie z Blue Lady i Dzikim! Na golasa! - pisnęła zachwycona Yoshi widząc fotkę dwójki sławnych rajdowców i niższą od nich masażystką pośrodku. Zdjęcie urywało się gdzieś przy pasie ale góra była wyeksponowana wzorcowa. U całej trójki. Widać było stare blizny na torsie Dzikiego i nagie piersi obydwu kobiet.

- Było świeżo po. Jeszcze nie zdążyliśy się ubrać. - powiedziała Azjatka z łagodnym uśmiechem patrząc na zdjęcie na ekranie i w świeże wspomnienia sprzed paru godzin.

- To ona? Ta Aoi rin? - zapytała Yoshi wskazując palcem na blondynkę na ekranie całującą się namiętnie z niebieskowłosym rajdowcem. Seiko skinęła twierdząco turbanem. - No faktycznie honou i kirei. - druga z Azjatek też skinęła głową i przez chwilę obydwie oglądały te kilka zdjęć jakie udało im się zmajstrować na zakończenie przygody z ostatniej nocy.

- Oh Yoshi. - westchnęła w końcu Seiko przez dłuższą chwilę bijąc się z myślami. - Tak bym chciała mieć ich wszystkich. Całą trójkę. No myślę, że nawet Dziki sama i Angel kun jakoś mogliby się pogodzić. Ja i Aoi byśmy dały im zajęcie. Ale tak myślę, że są marne szanse, że z tej rajdowej dwójki jedno zamieszka u drugiego. A tutaj nie mogą. Ale chciałabym ich mieć wszystkich na raz w jednym miejscu. Pod sobą, albo nad. Albo między nimi. No i po prostu być z nimi. - Seiko zwierzyła się przyjaciółce wpatrzona w zamarłe na ekranie półnagie sylwetki. Ta przygryzła wargę i popatrzyła na nią i na jej laptop z wyświetlanymi zdjęciami.

- Oh Seiko. - zaczęła niezbyt wiedząc jak ubrać swoje myśli w słowa. - Ja nie miałam takiego szczęścia poznać ich tak jak ty. Ale proszę cię, porzuć takie myśli. To niebezpieczne. Dla ciebie, dla mnie, dla nich. Sama wiesz. - druga z Japonek uklękła przy krześle na którym siedziała Seiko i położyła swoją dłoń na jej dłoni. Wydawała się być poważnie zmartwiona. Siedząca na krześle kobieta cicho westchnęła boleśnie świadoma, że klęcząca przy niej przyjaciółka ma rację. - Takie myśli zatrują ci tylko serce i myśli. Będziesz cierpieć. A ja razem z tobą. - klęcząca dziewczyna zakończyła swoją myśl z tym samym poważnym i zmartwionym tonem.

- Tak. Wiem. Dziękuję ci Yoshi. Chyba się położę i spróbuje odespać te nocne przygody. - masażystka uśmiechnęła się tym swoim łagodnym i ciepłym uśmiechem i obydwie wstały. Noc choć niezapomniana i ekscytująca to jednak była też wyczerpująca. Odpocząć i odespać te przygody wydawało się być świetnym pomysłem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 23-01-2018, 00:30   #598
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Nieszczęścia miały to do siebie, że zwykle preferowały poruszanie się stadne. Człowiek miał całkowitą pewność - gdy pojawiał się jeden kłopot, za nim korowodem ślepych kretów podążał cały łańcuszek kłopotów pokrewnych. Na to nie było mocnych - stałe kosmiczne w końcu istniały właśnie po to, by stanowić pewny punkt odniesienia nawet jeśli świat dookoła stawał w ogniu i walił się w posadach. Wczesnowiosenna aura nie rozpieszczała żyjących, bagna same w sobie nie stanowiły wymarzonego do wycieczek terenu - podmokły teren pełen niebezpiecznych stworzeń. Savage pamiętała aż za dobrze jak skończyło się spotkanie Tony’ego z pozoru trywialnym przedstawicielem tutejszej fauny. Dzięki pomocy miejscowej weterynarz olbrzymowi udało się przeżyć, a spotkanie przypłacił paskudna raną na dłoni… niewielka cena w zamian za nieprzerwany oddech, wszak mogło się skończyć po stokroć gorzej, groźniej. Paskudniej i bardziej rozpaczliwie.

Siedząc na błotniku podtopionego transportera, lekarka czuła dojmujące zimno. Znała jego przyczynę, próbowała z nią walczyć, jednak strach nie chciał puścić. Wciąż ściskał wnętrzności okowami gorzkiego lodu… ale nie mogła się poddać, okazać słabości. Należało odłożyć na bok szalejące z niepokoju serce, stawiając na… racjonalność. Wciąż mieli coś do załatwienia, a rozglądając się wokoło, Brzytewka z trudem przełykała rosnącą w gardle gulę. Pozostało ich tak niewielu sprawnych, przed nimi rysowała się gwałtowna, śmiertelnie niebezpieczna przyszłość, zaklęta w trzy metalowe trumny spod sztandaru Molocha.

Wyjeżdżając na koniec cywilizowanego świata, z dala od Frontu i niebezpiecznej północnej strefy, Alice miała nadzieję już nigdy więcej nie mieć do czynienia z tworami Bestii. Los niestety w nosie miał jej pobożne życzenia, pakując nie dość że półtora metra bieżącego rudego kłopotu prosto na mechaniczny walec… najgorzej, że to samo czynił z tymi, których utrata byłaby dla niej niepowetowana. Jak niby miałaby dalej żyć bez chłopaków z gangu, pary młodych Pazurów… albo bez męża? Patrząc na niego wciąż nie potrafiła uwierzyć w wydarzenia ostatniego poranka. Złoty pierścionek na serdecznym palcu prawej ręki mówił sam za siebie. Tak samo jak uśmiech przyklejony do wilczej twarzy. Ruda dziewczyna odwzajemniła go, odbierając skręta i raz po raz powtarzając w głowie stare prawidło - obawa przed porażką nie powinna powstrzymywać przed działaniem.

- A może spróbuję z nimi pogadać? - rzuciła niby poważnym tonem, zezując znad tlącego się papierosa po zebranej dookoła maszyny grupie. Żart nie należał do górnolotnych, chciała jednak choć odrobinę rozładować napiętą atmosferę. Chyba każdy z zebranych zdawał sobie doskonale sprawę, jak to u niej było z tym gadaniem. Prosta, niewinna sugestia aby oderwać myśli od koszmaru czającego się tuż za błotnistym rogiem.

- Czas na gadanie się skończył. - powiedział Guido kładąc dłoń na policzku Alice. Patrzył na nią poważniejszym wzrokiem niż mówił przed chwilą. Ale w końcu wesoło puścił jej oczko ocierając z jej policzka niewidzialną łzę swoim kciukiem i dodał bardziej zaczepnie i łobuzersko. - Nam wszystkim. Samym gadaniem nie załatwimy tej sprawy. - dodał sycąc swoją też zmarzniętą i przemoczoną dłoń dotykiem piegowatego policzka.

Więc to już, nadeszła długo i mało niecierpliwie wyczekiwana chwila. Mało wyczekiwana przynajmniej przez lekarkę. Nie lubiła się żegnać, mimo zwykłej biegłości w posługiwaniu się mową potoczną, akurat ten jeden aspekt nigdy jej nie wychodził. Z Tonym wypracowali metodę życzenia sobie powodzenia i szerokich uśmiechów, na wszelki wypadek, gdyby przyszło się im już więcej nie zobaczyć. W teorii w podobnym wypadku zapamiętaliby swoje radosne twarze, nie takie ścięte przerażeniem oraz bólem, ze śladami łez na policzkach.
- Billy Bob znalazł sygnał radiowy. - mimo zimna ścinającego kości, podniosła dłoń i przyłożyła ją do wilczej łapy, drażniącej policzek. - Słaby co prawda, ale jeżeli zmajstruję antenę powinno się dać wyłapać główny przekaz. Taka przynajmniej mam nadzieję… muszę coś robić, gdy pójdziecie żeby nie zwariować - przyznała ciszej, a przez piegowatą twarz na ułamek sekundy wpełzła rozpacz. Dziewczyna szybko się jednak opanowała, wracając do przyjemnego, ciepłego uśmiechu - Szkoda, że ten transporter nie ma szyb… nieważne. To i tak nieistotne, skoro jej nie ma - wzruszyła lekko lewym ramieniem, wolną rękę ładując pod kurtkę dowódcy, przyjaciela i męża w jednym - Zanim jednak pójdziesz się bić i załatwiać interesy, bedziesz musiał mi coś obiecać - zakończyła z miną poważanego i statecznego lekarza, marszcząc przy tym nieznacznie brwi.

Guido wydawał się być trochę zaskoczony wzmianką o znalezionym sygnale. Sugerował to lekki skok w górę jego brwi. Zaraz potem dla odmiany, zmrużył oczy gdy myślał co to oznacza i jak może wpłynąć na ich sytuację. Gdy Brzytewka mówiła o planach pracy i zajęcia skinął ciemnowłosą głową na znak zgody. A gdy wtuliła się w niego też objął i przytulił ją do siebie obydwoma dłońmi lekko przy tym kołysząc i siebie i ją przy okazji w uspokajającym geście. - Noo? Co takiego? - zapytał z tym charakterystycznym dla siebie ironiczno - bezczelnym uśmiechu jakby spodziewał się wiedzieć co za odpowiedź ma paść. Wydawał się w tej chwili w ogóle nie przejmować sytuacją jakby wychodził ze swoją paczką do knajpy czy na inny show Ligii.

- Obiecaj że po drodze nie będziesz się oglądał za spódniczkami i że wrócisz trzeźwy o ludzkiej porze - Savage podjęła grę, przybierając w pełni profesjonalny ton starej hetery. Przekręciła przy tym kark, aby móc spojrzeć do góry, tam gdzie wyszczerzona twarz mężczyzny. Pozornej niefrasobliwości przeczył silny uścisk, jakby nie chciała pozwolić mu odejść, co technicznie wykonalne było średnio patrząc na dosyć mikre gabaryty. Westchnęła i ściszywszy głos, dokończyła bez uśmiechu - Wróć, tylko to się liczy, rozumiesz? Wróć do mnie, nic innego nie chcę. To wystarczy. Żebyś był. Żył. Nie zrób niczego lekkomyślnego… ja tu mam na to monopol.

- Mhm. I pewnie mam jeszcze zioła nie jarać, rzucić fajki i przestać obstawiać zakłady.
- brwi Guido też drżały od drwiącego rozbawienia gdy też udawał ten poważny ton. Przesunął kciukiem po piegowatym policzku patrząc w dół na jej właścicielkę. - A ty się znowu nie zgub. Znowu bym musiał posłać Bliźniaków albo kogo. - mafioz odwzajemnił podobny ton przytrzymując palcami brodę kobiety i unieruchamiając ją jakby chciał jej się lepiej przyjrzeć. - I ogarnij tego nieogara bo chyba tylko ty masz do niego cierpliwość. - uśmiechnął się nagle wskazując gdzieś w bok na kręcącego się w pobliżu Billy Boba. Gdy uśmiechnął się po raz ostatni pocałował piegowate czoło. Zaskakująco delikatnie, uczuciem i wyczuciem. Przytrzymał chwilę swoje usta na jej skórze, a gdy się oderwał uniósł jej głowę jeszcze nieco wyżej. I pocałował ją w usta. Dla odmiany mocno, agresywnie i drapieżnie. Aż do utraty tchu. Gdzieś obok doszły ich śmiechy i wiwaty od reszty bandy. Wreszcie brunet oderwał się od rudzielca w habicie i skórzanej kurtce i puścił jej oczko.
- Dobra ile będziecie jarać?! Zbierać się! Ruszamy! - wrzasnął i odpowiedział mu rozbawiony śmiech Runnerów. Ale jednak mimo lejącego deszczu który bombardował lodowymi igiełkami wszystko i wszystkich mężczyźni i kobiety w skórzanych kurtkach zaczęli ciskać pety w bagienną wodę, brać broń i reklamówki w ręce i szykować się do kolejnej akcji.

Chłód mżawki i dla kontrastu żar żywego pieca, zamkniętego w humanoidalnym ciele. Prosta definicja szczęścia - smak ust i dotyk. Głos, widok zbójeckiego uśmiechu. Lekarka odetchnęła dla uspokojenia, licząc w myślach do dziesięciu, a gdy się odezwała głos miała opanowany.
- One tu po coś są, czegoś szukają. Coś odkopują - wstrzymała Guido przed zmiana pozycji, kradnąc mu jeszcze parę sekund bliskości niczym złośliwy, ze wszech miar upierdliwy rudy pasożyt - W obozie Nowojorczyków Gab… kapitan Yorda pytał czy wiedzieliśmy o tworach Molocha tutaj. Ponoć tutejsi z nimi walczyli. Miałam wątpliwą przyjemność ich poznać, taka para dezerterów… fakty. - westchnęła ciężko, zbierając rozbiegane myśli do kupy - Mówili Yordzie, że walczyli na bagnach z robotem. Kutry przypłynęły tutaj i coś odkopują. - spojrzała w górę, tam gdzie para wilczych oczu - Możliwe, że to istotne. Potrzebujemy sprzętu… gdy już je pokonacie, trzeba wyciągnąć z wraków dyski pamięci. Kości danych. Podobne informacje są cenne. Dla nowojorczyków też. Komputer mamy, tata pomoże z analizą. Dowiemy się czego tu szukają, czy to inwazja. Poza tym kocham cię. Będę tu czekać - zakończyła kłapanie dziobem, zamykając go ostatnim, łapczywym pocałunkiem nim wstała z maski aby zabrać się do pracy… i trzymać fason - niezwykle istotny detal w pantomimie.

Guido przyjął pocałunek i dał się zatrzymać. Słuchał co lekarka ma do powiedzenie. Gdy skończyła spojrzał w niebo mrużąc w oczy od atakujących jego oczy i twarz zimnych kropel ulewy. Wreszcie pokręcił przecząco głową.
- Nieważne co to jest i po co. Rozwalamy to by mieć spluwy. Duże spluwy. Cholernie wielkie, spluwy. Reszta jest przy okazji. Ale nie bój się jak je rozjebiemy to cię zawołam i chcesz to w tym grzeb. Ale zmrok coraz bliżej a potem musimy wrócić do naszych na Wyspie. Nie wiem co ale coś tam się dzieje. I musiało być chujowo. Trzeba wrócić i ogarnąć co tam jest grane. - Guido pokręcił jeszcze raz głową i uniósł palec wskazujący w górę by podkreślić ten punkt. Znowu mówił tak jak zwykle gdy omawiał swoje plany w wewnętrznym kręgu doradców, speców i przyjaciół. - Pilnuj tu interesu jak wrócę. - odwrócił się i nieco podniósł głos by słyszała go nie tylko Brzytewka ale i reszta bandy. - Zwłaszcza jego. - dodał ironicznie wskazując na Billy Boba. Ten spojrzał na niego zaskoczony a prawie wszyscy w bandzie jeśli się nie roześmieli to chociaż uśmiechnęli. Młodzik rozejrzał się trochę spłoszonym spojrzeniem oblizując wargi nerwowym ruchem.

- Guido! Pozwól mi iść z wami! Nie chcę tu siedzieć jak wy idziecie na akcję! Prawdziwą akcję! Zawsze mnie zostawiacie! No weź! Nie zrobię wam siary! No weź mnie! - młodzik oblewany kolejnymi falami lodowatej ulewy nagle wybuchnął gorącą prośbą. Tak nagle i tak gwałtownie, że Guido który chyba już miał zamiar wskoczyć z powrotem do wody by dopłynąć do większości bandy znieruchomiał. Odwrócił się ku młodemu gangerowi jakby go pierwszy raz na oczy widział. Reszta bandy też chyba była całkowicie zaskoczona.

- Co kurwa? - zapytał w końcu szef wracając po górze transportera w stronę nerwowo stojącego na drugim krańcu młodzika. Billy Bob był tak cherlawy z wyglądu, że zbliżający się do niego pełnowymiarowy mężczyzna wydawał się przy nim potężny i z tą poważną miną z jaką do niech podchodził całkiem groźny. Młodzik nerwowo spojrzał szybko na resztę bandy, na Brzytewkę ale w końcu całą jego uwagę przykuł szef który zdążył podejść do niego i spojrzeć na niego z góry.

- No… No weź mnie. Zabierzcie mnie ze sobą. O tam. - machnął w stronę zatopionego w bagnie lasu. Teraz zalewany dodatkowo silną ulewą wydawał się jeszcze bardziej zimny, mroczny i nieprzyjemny. - Nie chcę ciągle czekać aż wrócicie. Jak jakiś patałach. Przydam się wam. No weź Guido no… - młody spojrzał nieśmiało w górę na szefa czekając jak ten zareaguje na jego słowa.

- Jakiś patałach? A wiesz, że na przykład Brzytewka zostaje tutaj? Znaczy co? Jest patałachem? - Guido zapytał spokojnie ale jakoś dziwnie nie kojarzyło się to w ogóle ze spokojem. Młodzik spojrzał spanikowanym wzorkiem najpierw na rudowłosą lekarkę a potem szybko na szefa kręcąc przecząco głową.

- Nie, nie! Nic takiego! No coś ty Guido ona jest wporzo. Ale no ona coś tutaj robi. A ja? No weź, tam przydam wam się bardziej. Zrobię co zechcesz, co będzie trzeba. No chce być wreszcie prawdziwym Runnerem. Jak wy. - młodzian gorączkował się i gubił słowa patrząc prosząco na szefa, i szefową czasem ale głównie na szefa. Ten miał wyraz twarzy jakby zastanawiał się nad całym tym zajściem. W końcu przestał drążyć spojrzeniem młodzika i podrapał się po policzku zerkając na Brzytewkę i resztę bandy. Ciężko było zgadnąć czy już podjął decyzję czy jeszcze się zastanawia.

Ze stwierdzeniem “ona coś tutaj robi” Alice chętnie by polemizowała, choć rozumiała po części młodszego gangera. Na razie miotała się, próbując nie panikować i znaleźć cel sensu najbliższego teraźniejszości harmonogramu. Gdyby się dało, sama poszłaby razem z grupa uderzeniową, ot choćby po to aby zawadzać im między nogami i móc nieść szybko, doraźną pomoc na miejscu. Niestety ktoś musiał pilnować interesu.
Gdzieś w klatce piersiowej poczuła ucisk. Rzeczywiście idealny moment na inicjację i chrzest bojowy - przy obcych, śmiertelnie groźnych maszynach o przerażającej sile ognia. Co innego jechać po haracz, albo zapakować delikwenta do bagażnika - definitywnie inny kaliber problemu. Mimo tego podobna okazja mogła się nie trafić szybko, a pozwalała mieć cień nadziei na koniec docinek i niewybrednych żartów z tego konkretnego Runnera.
- Poradzę sobie tutaj, mną się nie przejmuj. Nawet przy moim pechu powinnam nie zatopić transportera, ani się nie zgubić. Nie będę wchodzić w wodę, to się nie utopię, a tam na miejscu przyda się wam każda para rąk do pomocy - zerknęła do góry, łapiąc z Guido kontakt wzrokowy.

- Dobra. Niech będzie. Ale jeden z tych twoich durnych numerów i wracasz do transportera. - Guido wrócił spojrzeniem do młodego i wydawało się, że dał sobie spokój z odmawianiem nieopierzonemu gangerowi. Albo był pod wrażeniem jego prośby. Wskazał palcem na pokład transportera pod nogami zalewany monotonnym stukotem rozbijającej się o niego ulewy ale wygolony prawie na zero młodzik już go prawie nie słuchał.

- Tak! Nareszcie! - Billy Bob podskoczył w górę wyrzucając w górę też ramiona. Przez co w tym momencie wyglądał wybitnie niepoważnie jak nieco przerośnięty dzieciak. Szef bandy zmarszczył brwi jakby właśnie mu udowodnił, że podjął błędną decyzję. - Jasne! Spoko, nie pożałujesz! Jesteś wporzo Guido! Ty też Brzytewka. Dzięki wielkie, nie pożałujecie. - młodzian opanował się na tyle, by złapać dłoń szefa i gorąco nią potrząsnąć. Płynnie powtórzył gest z Brzytewką cały czas śmiejąc się i płonąc wzrokiem pełnym gorącej żarliwości.

- Dobra, dobra. To teraz zmiataj do reszty. - szef uśmiechnął się w końcu tak samo jak reszta bandy. Też chyba z całego przedstawienia mając niezły ubaw. Billy Bob bez wahania pokiwał wygoloną głową i zeskoczył z transportera do zimnej, bagiennej wody by przepłynąć kawałek rzeki jaki oddzielał ich od stabilniejszej części bagien gdzie już dało się ustać na własnych nogach. Oczywiście trochę źle wymierzył odległość więc pierwsza próba zakończyła się tym, że zanurzył się cały wywołując rechot pozostałych Runnerów i lekkie kręcenie głową u szefa.
- Dam mu jakąś głupotę by się poczuł ważny. - westchnął widząc jak młodzian gramoli się w końcu przy pomocy jakiegoś pływającego konara z wody. Wstał po pas w wodzie ociekając z tej wody i przywitały go przyjacielskie ramiona. Ktoś nawet podał mu odpalonego papierosa na co Billy Bob ze szczęściem w oczach przyjął i zaciągnął się.

Ryży konus zmaterializował się u boku czarnowłosego gangera, przyklejając się do niego na podobieństwo pąkla. Chwilę tak postał, obserwując drugi brzeg i w końcu zaśmiał się cicho, klepiąc szerokie plecy gdzieś u góry.
- Leć kochanie i wróć szybko. Powodzenia - krótką wypowiedź zakończył podskok i pozostawienie śladu pieczątki ust na zarośniętym policzku, a potem większa sylwetka wskoczyła do wody, zostawiając po sobie słód i wilgoć lejącego się z nieba deszczu.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 23-01-2018, 00:55   #599
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
- Popłyniemy - San Marino sprostowała cicho stwierdzenie Petera. Zacisnęła lodowate palce na jego dłoni i gapiła się poważnie, ani myśląc zmieniać zdanie. Razem w tym siedzieli, byli w pakiecie. Diabeł zgodził się puścić ich oboje, nie było odwrotu. Wolała sama dopilnować sprawny, niż zdać się na sapiącego grubasa stojącego z boku.

- No. - Pazur skinął głową i też wydawał się być skupiony i spięty. Zdawali sobie oboje tak ze stawki o jaką grają jak i ryzyka. Młody podporucznik Pazurów chyba niezbyt wiedział co i jak powiedzieć w tej chwili więc tylko trzymał zmarzniętą dłoń żony w swojej. W którymś momencie podniósł ją do swoich ust i ją pocałował przytrzymując na chwilę usta przy jej dłoni i patrząc w jej oczy. Przez chwilę San Marina poczuła jakby w tym miejscu w dłoni wlewało się, żywe, ciepło życia płynące prosto z żywego ciała. - Spokojnie, damy radę. Rozwalimy te cholerstwo cokolwiek by to było. - powiedział puszczając wciąż patrząc na szamankę poważnym wzrokiem chcąc w nią wlać otuchę i nadzieję.

- Oczywiście że damy radę, a co ty myślisz? - prychnęła, szczerząc się ironicznie i zmrużyła oczy - Nie damy się tym pływającym kurwiom rozwalić… chyba że Hivera. Jego i tak nikt nie lubi, a z tym kałdunem zrobi za dobrą ludzką tarczę. Nawet mi tu nie próbuj ściemniać, ani zgrywać skazańca. - ofukała go, uśmiechając się bezczelnie - Nie przyszliśmy tu ginąć za narody, poza tym musisz trafić do okopu i tam w ciemną, deszczową noc obejrzeć film. Ten którym nie będziesz się dzielił z kolegami - poruszyła wymownie brwiami i spoważniała - Dobra… płyniemy, podkładamy i spierdalamy. Uda się, zobaczysz. Trzeba te maski zmajstrować do końca. Dobrze byłoby mieć chociaż rurę do dychania, jak widok ssie.

Nix roześmiał się z widoczną ulgą słysząc słowa żony. Pokiwał swoją krótko ostrzyżoną głową na której jak zwykle miał czarną czapkę.
- No tak. Ten filmik. W końcu go muszę obejrzeć. - powiedział prostując się do pionu. Spojrzał na Emily z uśmiechem i przez chwilę jakieś ciepłe uczucia wypełniły mu i uśmiech i spojrzenie przepędzając troski. - Kochana jesteś. - powiedział po momencie gdy wodził oczami po oczach i twarzy szamanki. Potem nagle bez ostrzeżenia pocałował ją. Wpił się mocno ustami w jej usta a dłoń wylądowała mu na jej policzku by szybko przesunąć się przez jej czarne i mokre włosy na potylice i kark przysuwając jej głowę mocniej do siebie.

- I bystra, zabawna, czarująca, niesamowita, skromna i jeszcze potrafię dać po mordzie, albo nasłać na kogoś Duchy - szamanka z automatu wymieniła tylko część swoich zalet, bo wymienienie wszystkich zajęłoby pewno czas do wieczora. Zrobiła to dopiero po chwili potrzebnej na złapanie oddechu. Poklepała niedawno golony policzek, przywierając czołem do czoła - Odjebiemy robotę, a potem fajrant. Na trochę, bo jeszcze trzeba wrócić na Wyspę i wytłuc tych zjebów od Collinsa. Ale ze sprzętem będzie łatwiej. To co… zbieramy się?

- Nom. Ale skarb mi się trafił.
- Pazur uśmiechnął się przesuwając czarny kosmyk mokrych włosów za równie mokre i zmarznięte ucho. Też chwilę patrzył z bliska na twarz żony.
-Trzeba się za to zabrać. Spokojnie, to nie widzi pod wodą. Sama widziałaś nie? Podpłyniemy, rozwalimy to coś i nawet się nie zorientuje co ich trafiło. - Peterowi też udało się przybrać w miarę niefrasobliwy ton. Zresztą Guido krzykiem rozruszał towarzystwo dając znać, że czas ruszać. Nie było już na co czekać, wóz albo przewóz. Choć tym razem zapowiadał się bardzo zatopiony ten przewóz. Nix ruszył w stronę Krogulca prowadząc za rękę San Marino i zaczęli na trzy osoby rozdzielać te popakowane worki i reklamówki pakunki z bombami.

Nożowniczka nie znała się na materiałach wybuchowych, ale robiła dobrą minę do złej gry, nie odstępując Plakatowego ani na krok.
- A gdyby tak zrobić dywersję? Zasadzkę czaicie - łypnęła na obu wspólników, a potem pokazała oczami Hivera - Możemy kurwiowi rozpruć kałdun i napchać tam plastiku albo innego wybuchowego szajsu. Potem go wystrzelimy z wielkiej procy nad kutry. Zaczną do niego pruć, trafią bombę i po sprawie - westchnęła rozmarzona.

Obydwaj mężczyźni spojrzeli na najgrubszego w okolicy Runnera. Z tym, że Nix uśmiechnął się traktując sprawę chyba jako udany żart żony ale Krogulec miał minę jakby na poważnie się zastanawiał nad propozycją.
- No. Szkoda. Za dużo świadków. A on u nas jest dość ważny. Wiesz, jak go kutry czy ktoś rozjebie to chuj. Stało się. No ale jak Runner, Runnera… - pokręcił głową dając znać, że niezbyt mu się widzi takie rozwiązanie chociaż widać było, że za Hiverem nie przepada i pewnie łez by po nim nie ronił.

- Spokojnie Emi, podpłyniemy pod wodą i rozwalimy je od dołu. - Nix uśmiechnął się upychając ładunki po kieszeniach spodni i kurtki. Wadą tych improwizowanych bomb było to, że okazały się dość mało poręczne. Przynajmniej w porównaniu do zwykłego magazynka do karabinu czy nawet granatu. Najłatwiej było je wziąć w jakiś chlebak.

- Co innego jakby dostał przypadkową kulkę w strzelaninie. Tu czy gdzieś tam. Zwłaszcza nie runnerową. Ta wasza co tam została to chyba nieźle strzela co? - Krogulec jakby nie było żadnej przerwy wskazał trzymanym opakowaniem na radio wpięte w kamizelkę taktyczną Pazura.

- Lepiej ode mnie. Ale jak nam sie uda to nie będzie żadnej strzelaniny. - Nix spojrzał na Runnera na chwilę przerywając pakowanie ładunków.

- Spoko. Tak tylko mówię. Za bardzo się wszystkim spinasz wiesz? Za mało zioła jarasz. - dowódca grupy do zadań specjalnych w bandzie Guido klepnął po przyjacielsku ramię Pazura i ruszył w stronę gdzie zbierała się większa część bandy. A zbierała się bo Billy Bob nagle wyskoczył z takim tekstem, że zamurowało chyba samego Guido. Przynajmniej w pierwszej chwili. Reszta bandy też więc czekała co z tego wszystkiego wyniknie.

- Zawsze to może być wypadek. Wypadki się zdarzają, smutne ale tak już jest - Emily rozłożyła ręce w parodii gestu czystej bezradności. Spojrzała przy tym z ukosa na swojego Pazura - Nie przewidzisz… a one też mają to do siebie, że chodzą po ludziach. Na przykład takich grubych wszarzach. Duży cel, łatwo trafić… oczywiście czystym przypadkiem i paskudnym zbiegiem okoliczności. Podczas czyszczenia karabinu. Triplet w czachę… no zdarza się - pokiwała głową jakby zgadzała się z czym co znała z doświadczenia - Bywa, nie przewidzisz co Duchy danemu Żywemu przypisały. Wrócimy to pogadam z Boomer. Coś syfiasty miała ten swój karabin. A ten co tak miauczy? - prychnęła ciszej, pytając Krogulca i pokazując oczami na znanego gnojka z tendencja do wpadania w tarapaty.

Pazur sądząc po minie chyba niezbyt był za rozwiązaniem o jakim mówiła jego żona.
- Teraz zróbmy co mamy zrobić. A potem się zobaczy. - powiedział w końcu też zbierając swoje paczki i podchodząc do większości bandy. Krogulec nie odpowiedział ale powtórzył tak jak i Czacha gest udawanej bezradności więc wydawali się nadawać w tej sprawie na tych samych falach.

- Jebany. Mówi, że ma jaja by być taki jak my. Heh. Zobaczymy. Jak się syf zacznie. - Runner odpowiedział za to słownie na pytanie Czachy o Billy Bob. Wydawało się, że całą banda na chwilę zamarła gdy przykuło ich widowisko na zatopionym transporterze. Byli wyraźnie ciekawi co zrobi Guido. Spławi młodego czy da mu szansę. Swoje trzy grosze wtrąciła Brzytewka i w końcu szef spojrzał na młodego zgadzając się przychylić do jego prośby. Potem wszyscy mieli chwilę niepohamowanej, złośliwej uciechy widząc eksplozję radości Billy Boba i to jak prawie z miejsca prawie się utopił albo chociaż potknął gdy przepływał ostatni kawałek do nich. Ale przyjęli go do siebie, poklepując po ramionach i pomagając wstać do pionu. Krogulec nawet oddał mu swojego papierosa i teraz Billy Bob, w pełni szczęścia, że może iść na akcję z prawdziwymi Runnerami był już wśród nich.

- Zakład że coś spierdoli i sam się nadzieje na kule? - San Marino spytała mało wesoło, ale zamknęła się widząc wzrok Pete'a. Przewróciła oczami - przecież żartuję. Serio musisz zacząć jarać.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 23-01-2018, 21:55   #600
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Pstrokata grupka wydawała się już spakowana i zaczynała swoją mozolną wędrówkę przez zalewane ulewą bagna. Buty wsiąkały w podwodny muł przez co wydawało się, że każdy krok grozi wciągnięciem w podwodne odmęty. Do tego siekana ulewą woda świetnie także przed ludźmi maskowała wszelkie przeszkody. Najdobitniej potwierdził to Billy Bob który miał talent do ich znajdowania nawet jak szedł na końcu szyku. Na początku Guido ustawił Nixa i Czachę. W końcu oboje znali już drogę na farmę. Brzytewka z dwójką pozostałych Runnerów tworzących jej straż i ochronę stała na dachu dryfującego transportera buczącego jałowym biegiem cudem prawie uruchomionego silnika.

- Ktoś płynie! - krzyknął alarmująco jeden z Runnerów. Silna dłoń chwyciła Alice za kurtkę i pociągnęła plackiem na dach transportera. Dwaj jej strażnicy też zalegli na dachu by stanowić mniejszy cel i metal broni zastukał o metal kadłuba gdy szykowali automaty. Grupka pod wodzą Guido też rozsypała się przy przybrzeżnych drzewach szukając kryjówki przed zagrożeniem płynącym z rzeki. Ale w przeciwieństwie do trójki na transporterze mieli znacznie gorsze pole widzenia przez te drzewa, krzaki i trzciny więc widzieli transporter i niewiele więcej.

- Kutry?! Nowojory?! Kto kurwa?! - krzyknął ponaglająco Guido zerkając ze zniecierpliwieniem na obsadę transportera.

- Nie! Chyba nie. Jakaś łódka. Ktoś wiosłuje. - odkrzyknął Frank nieco unosząc głowę by lepiej widzieć. Ale warunki do obserwacji czegokolwiek były bardzo trudno. Alice też widziała pojedynczą łódź z chyba pojedynczym wioślarzem który spokojnie wiosłował zupełnie jakby nie widział wcale przycumowanego do brzegu transportera. A odwracał głowę w kierunku gdzie płynął czyli raczej powinien dostrzec chyba coś tak dość sporego unoszącego się na wodzie.

Pyrgnięta lekarka położyła się płasko na zimnej, śliskiej płycie blachy i mrużąc oczy próbowała dopatrzyć się detali niespodziewanego gościa. Niestety krecia ślepota pokazywała jej raptem kontur łodzi i coś poruszającego się wewnątrz, więc dla niej mógłby tam siedzieć nawet terminator albo Dalton. Sama nie widziała spotkania z kim bardziej nie chciała w tej chwili - zaawansowanym technicznie cyborgiem przysłanym z przyszłości, czy miejscowym stróżem prawa.
- Zawołajmy go, niech się ozwie - zaproponowała cicho, spoglądając na parę cerberów.

Ze swojego miejsca na podmokłym brzegu San Marino widok miała raczej kiepski.
- Ma łódź. Zajebmy mu ją. Nam się przyda. Można by spróbować ja wywalić do góry dnem i wydrapać otwór na oczy. - popatrzyła na szefa - Lepsze to niż wstrzymywanie oddechu. No ale to by trzeba zajebać łódź i sprawdzić czy kutry na nią reagują.

- No. - Guido zgodził się w skupieniu obserwując nadbrzeżne trzciny i krzaki. Bo sama “brama” pozostawiona przez kutry umożliwiała widzenie tylko wąskiego odcinka rzeki. Więc tak jak i reszta mniej wodnej części ekipy był skazany na oglądanie ich a nie rzeki. Na transporterze i tak zbyt dużo miejsca nie było jak pozostawiona tam trójka rozpłaszczyła się na nim plackiem. Dał znać gestem i paru jego ludzi ruszyło przez wodę w stronę skąd nadpływała łódka a część w przeciwną.
Chociaż nie było wiadomo jak by szło strzelanie przez te krzaczory to jednak niby dawało to jakieś opcje by wziąć ewentualną załogę łodzi w kleszcze.

- Z drzew powinno coś być widać. - odezwał się Nix patrząc w zastanowieniu na górę. Wyższy punkt widzenia rzeczywiście obiecywał, że da się spojrzeć ponad tym całym zielskiem i krzaczorami. Guido spojrzał zaskoczony na Pazura i parsknął krótkim uśmiechem.

- Billy Bob! Zasuwaj na drzewo ale już! - dowódca syknął rozkaz i młodzik dotąd też gorączkowo kitrający się za drzewem poderwał się jak smagnięty biczem. Potem skinął podgoloną głową i zaczął wdrapywać się na nieco rozcapierzone i pochylone drzewo. Po chwili wlazł tak wysoko, że miał pewnie w tej chwili najlepszy widok z całej bandy łącznie z trójką na transporterze.

- Jakaś łódka! - zameldował szybko gdy tylko usadowił się na swojej grzędzie. Guido słysząc to przyłożył sobie dłoń do czoła i przymknął oczy.

Nix zmarszczył brwi spojrzał na młodziana na drzewie a potem na jego szefa. Wydawał się nie dowierzać temu wszystkiego.
- On tak na serio? - zapytał się trochę swojej żony a trochę szefa całej bandy. Guido ze złości zacisnął szczęki.

- Kurwa Billy Bob! Ilu?! Co mają?! Kto to jest do cholery! - syknął rozzłoszczonym tonem szef bandy piorunując wzrokiem młodziana na drzewie. Ten przestraszony skinął znowu głową i ponownie zaczął wpatrywać się w napływającą łódź.

- No chyba jeden. Nie widzę innych. Ale słabo widać, musiałby bliżej podpłynąć. Nie widzę broni. Ale może ma gdzieś w łodzi. - młodziak zaczął dukać kolejne zdania a w głosie dało się słyszeć skupienie gdy próbował przez ulewę i odległość dostrzec jakieś szczegóły.

- Jeden? Jeden to nam niewiele robi. A będziemy mieć łódkę. - skomentował szef bandy czekając aż sytuacja rozwinie się tak by było widać jakieś szczegóły.

Brzytewka leżąc na płasko między Frankiem a Grapem widziała jak wycelowali broń w operatora łodzi. Ten płynął zwykle plecami do nich jak w większości wypadków pływało się łodzią, plecami do dziobu.
- Musi nas widzieć. Płynie prosto na nas. - powiedział cicho Grape patrząc na dziób łodzi. Albo im się zdawało albo mała jednostka zmieniła nieco kurs tak, że płynęła właśnie jakby wprost na zanurzony prawie w całości transporter.

Był też dylemat innego rodzaju, zaprzątający głowę Savage. Do zmroku pozostawało trzy-cztery godziny, lecz przez warstwę chmur i deszcz widoczność pozostawała znikoma. Pojawiał się problem, czy wypada powiedzieć “dzień dobry” czy już “dobry wieczór”? Wedle przyjętych zasad drugiego zwrotu używało się po godzinie dziewiętnastej… chyba, że następowały czynniki zewnętrzne, przyspieszające ów proces, ot choćby krótki dzień przy porze zimowej.
- To niedorzeczne - mruknęła po części do własnych przemyśleń, po części do zachowania grupy Runnerów. Płynął jeden człowiek, mieli przewagę, spluw, nóg, głów i wszelkich możliwych organów wewnętrznych, tudzież wypustek. Nie zamierzając tracić więcej czasu, uniosła się na łokciach, powoli zbierając się do przeniesienia do siadu. Nabrała przy tym powietrza i policzywszy do dziesięciu krzyknęła do obcego.
- Dzień dobry! Niefortunna pora na podróż przez teren ostatnimi czasy wysoce niebezpieczny. Zabłądziłeś dobry człowieku? Jesteś ranny?

Na drugim brzegu grupa czekająca na szczegóły, w tym nożowniczka, na chwilę straciła język w gębie. Stała tak, gapiąc się to na szefa, to na transporter i dochodzący z niego znajomy głos. Zamrugała i miała coś powiedzieć, ale w porę uzmysłowiła sobie, że za każdy głupi komentarz szef pewnie wpakowałby jej kosę w bebechy,m albo kule w czachę. Były rzeczy z których się nie żartowało.
- Ale w razie wu łódkę i tak kroimy, nie? - spytała cicho tak na wszelki wypadek.

Mafioz przymknął oczy i zacisnął szczęki gdy z transportera dobiegł ich rudy głos. Przez chwilę przesunął sobie palcami po skroniach i w tej pozycji skinął głową.
- Tak. Kroimy ich. Niech ich Brzytewka ściągnie bliżej. - powiedział w końcu opuszczając dłoń i znowu czujnie obserwując ten dość wąski wycinek rzeki wokół amfibii. To sprawiało, że dla ludzi na brzegu może poza Billy Bobem, łódka musiała zostać zauważona w ostatniej właściwie chwili gdy prawie mogłaby cumować do transportera. Pocieszające zaś było to, że blokada wzroku powinna działać w obie stronę więc obsada łodzi nie powinna mieć szans dostrzec główne siły bandy póki właśnie nie zbliży się prawie burta w burtę z wojskową jednostką. A, że łódka to nie fura z Det a rzeka to nie ulice z Det to dawałoby marne szanse, że ktoś zdoła w ostatnim momencie wyrwać i zwiać tą łodzią spod runnerowych łódź.

- A jak ma granat? - zapytał cicho Nix patrząc też czujnie na dryfujący transporter. Granat rzucony do czy na transporter miał szansę poszatkować wszystkich w jego pobliżu.

- Zamknij się! - syknął ze złością Guido trzepiąc Pazura w ramię. Też ze złością.

Brzytewka leżąc na mokrym dachu amfibii widziała jak dwaj jej stróże cicho syknęli albo przeklęli gdy bez ostrzeżenia krzyknęła do napływającej łodzi. Ale zaskoczenie trwało chwilę. Zaraz potem znów wróciła czujna obserwacja wioślarza. Ten odwrócił się ale trochę bokiem jakby chciał lepiej usłyszeć co do niego krzyczą. Pokręcił chyba głową. Chyba w kapturze który z tej odległości zlewał się z resztą sylwetki. Ale dalej nie zwalniając miarowo płynął wciąż kursem kolizyjnym na transportem. Po kilku ich uderzeniach Frank a za nim Grape odbezpieczyli swoje automaty gdy nie doczekali się żadnej reakcji na słowa Brzytewki. A potem wszystko zdawało się toczyć błyskawicznie.

- On tam coś chyba ma. Jakąś płachtę. Na dziobie. Coś jest nią przykryte. - z drzewa doszedł ich skupiony wzrok “oka”. Billy Bob wychylił się do przodu niebezpiecznie chcąc zyskać każdy centymetr do zbliżającej się łódki. - Zaraz… Zaraz, zaraz… - twarz młodego nagle wykrzywiła się w próbie dojrzenia czegoś co chyba właśnie dostrzegł ale nie mógł dostrzec wszystkiego co by chciał.

- Ej, zobaczcie jego plecy… Co on tam ma? - Grape nagle zesztywniał i nieco uniósł głowę by dojrzeć obcego przybysza na obcej łodzi. Frank też zmarszczył brwi jakby dostrzegł to samo. I wtedy wioślarz nagle puścił wiosła i powstał do pionu. Okazało się, że ma na sobie kurtkę i spodnie. Tylko, że spodnie miał ściągnięte mniej więcej poniżej kolan więc świecił golizną tyłka i nóg aż w tych szarościach ulewy raziło po oczach. W tym na jednej nodze widać było założoną jeszcze bielszą biel opatrunku.

- Ranny? No kurwa tak, ranny, pewnie, że ranny ale wiesz co Brzytewka mam na to świetną receptę! - Hektor odwrócił się wreszcie przodem i choć przez moment wydawało się, że straci równowagę i się wywali a może nawet całą łódź zdołał jakoś odwrócić się przodem. A przy recepcie wskazał na swoją sterczącą męskość szczerząc się przy tym ze złośliwą satysfakcją.

- Zajebię go. - mruknął z ulgą Guido przymykając oczy i wydychając wreszcie wstrzymywane powietrze. Reszta bandy ukryta po krzakach słysząc charakterystycznie bezczelny i znajomy głos nawet bez widoczności z właścicielem rozpoznała z kim mają do czynienia.

Z piersi Savage wyrwało się głośne westchnienie ulgi przemieszanej z radością. Nie zbliżał sie obcy, tylko swój i to do tego bliźniaczo swój!
- Na litość boską, nie mierzcie do niego - powiedziała do cerberów, gramoląc się przez dach i spuszczając wpierw nogi do wody, a potem cała zeskoczyła w nieprzyjemnie lodowatą breję.
- Hektor skarbie, załóż ubranie bo się przeziębisz! - odkrzyknęła pogodnie, szczerząc się po wariacku - Jest zimno, do tego pada! Nie wypada się też tak obnażać jeżeli nie poszło o zakład! Gdzie Paul?! Jest z tobą?! Gdzie pozostali, co z tatą i Taylorem?! - zadała serię najbardziej palących pytań.

- Zostaw coś dla Mówcy
- San Marino prychnęła zdegustowana, łupiąc na Diabła, a potem na Hektora. Jeszcze im tego kaleczniaka brakowało do szczęścia, złamasa jednego parszywego. Splunęła w wodę i wzruszyła ramionami - To co, kroimy go? Chętnie mu zasadzę kopa w to gołe dupsko.

- No. Ten wasz łysy miał rację. Trzeba go potopić. Znaczy obydwu najlepiej.
- Nix też pokręcił głową przecierając mokrym rękawem mokre czoło.

- Sam go skroję. - powiedział szef bandy i wyszedł zza drzewa za jakim się ukrywali i ruszył w stronę transportera i pewnie zbliżającej się do niego łodzi. Widząc szefa i całą sytuacje przez szeregi bandy też przetoczyła się zauważalna fala ulgi. Ludzie powychodzili ze swoich zatopionych w ulewie i bagnie kryjówek niejako wracając w stronę amfibii.

- Założyć spodnie? Nie no weź Brzytewka co? Pewnie dlatego masz takie słabe skille w tym robieniu laski. Ale powiem ci, że ciężko jest robić laskę kolesiowi z założonymi spodniami. - Latynos prężył się na środku łodzi stojąc względnie w dumnej pozie z podpartymi o biodra dłońmi. Pasowało do pozy zwycięzcy jak znalazł. Ale zwycięzcy zwykle do tych dumnych póz nie pozowali ze ściągniętymi do kolan spodniami.

- A te robienie laski i ze spodniami to znasz z własnego doświadczenia? - gdzieś z łodzi odezwał się głos drugiego z Bliźniaków. Nieco psując zwycięski efekt jaki chyba właśnie próbował osiągnąć Latynos. Brunet spojrzał więc cierpko gdzieś na dziób łodzi skąd dobiegał głos. Łódź zaś dryfowała coraz bliżej transportera a zatopiony transporter miał zbliżoną wysokość burty do burty zwykłej łódki.

- Wyłaź łajzo. Całą kurwa drogę przewiosłowałem. Bo sobie ktoś jak ostatni złamas dał jakiemuś psiunowi łapę połamać. - śniady z Bliźniaków nie zrezygnował ze swojej pozy i dalej stał w niezmiennej pozie na środku łodzi. Z łodzi dały się słyszeć jakieś szelesty i pokazała się wygolona głowa Paula.

- I co kurwa?! Było mówione, że was kurwa znajdziemy?! Że co? Że Guido sobie myślał, że nas może se tak łatwo spławić jak jakiś frajerskich obszczymurów? Mówiłem, że was kurwa znajdziemy! - Paul pozwolił sobie usiąść pewnie na dziobowej ławeczce i oparł się pańskim ruchem o burtę łodzi. Szczerzył się triumfalnym i zwycięskim uśmieszkiem patrząc na obsadę transportera. Efekt trochę psuło jego wciąż pobandażowane ramię.

Wrócił temat nadrzędny, wałkowany wielokrotnie i do znudzenia… choć niektórym chyba daleko było do tego stanu. Savage jak zwykle przy podobnych dyskusjach zrobiła przepraszającą minę, nieznacznie rozkładając dłonie.
- Ile razy mam ci powtarzać, że jesteś dla mnie jak brat, więc jakiekolwiek czynności prokreacyjne odpadają ze względu na owe koneksje właśnie. - pokręciła bardzo powoli głową - Przykro mi skarbie, niestety nie poddam się stymulacji twojego członka również z tego względu, że mam męża - podniosła dłoń z obrączką i zamachała nią delikatnie, siląc się na poważny, współczujący wręcz ton - Zajmuję się jedynie stymulacja jego członka, a jeżeli jesteś ciekawy wrażeń organoleptycznych możesz się go spytać. Zresztą jakby ci to powiedzieć… myślisz, że czemu się ze mną ożenił? - naraz uśmiechnęła się szeroko, sprawiając wrażenie, że nic niezwykłego się nie dzieje - Przecież nie przez te kosmiczne, nawiedzone gadki. Do tej pory nie słyszałam żeby narzekał… ubierz się, bo zachorujesz. Przeziębisz się. Mówię poważnie Hektor. Poza tym to co prezentujesz w tak niskiej temperaturze nie będzie robiło odpowiedniego wrażenia. Już o tym rozmawialiśmy - przypomniała uprzejmie, przechodząc na lekarski ton - Przy niskiej temperaturze narządy płciowe mężczyzny kurczą się, chowając w ciele. Czynią tak aby uchronić jądra i spermę prze niska temperaturą, upośledzającą ruchliwość oraz żywotność plemników, co rzutuje na procentowej skuteczności przy ewentualnym przyszłym zapłodnieniu. Ciebie też dobrze widzieć Paul - bez mrugnięcia okiem przeniosła uwagę na drugiego delikwenta, powtarzając te same pytania - Co z tatą i Taylorem? Jak trzyma się reszta?

Nożowniczka ruszyła za dowódcą, ciągnąc też Nixa za ramię. Może zyska szansę dopiec dwóm złamasom naraz, tak dla sportu i zdrowotności.
- Daj spokój Pete, spójrz na nich. Kaleczniaków będziesz bił? - parsknęła, pokazując ruchem głowy łódkę - Chyba żeby serio ich podtopić, tak dla kuracji. No i zamkną się na chwilę… tyle dobrego.

- Słyszałeś? Jaja ci się skurczą.
- Paul z satysfakcją odebrał przytyk skierowany du kumpla patrząc na niego ze złośliwą radochą. Jego ramiona i korpus wykonały jednak ruch jakby dopinał spodnie albo grzebał w poszukiwaniu czegoś w kieszeni spodni. - No z resztą było okey jak odpływaliśmy. Wiesz, nie gadaliśmy z nimi bo zaraz by była zadyma i nici z łodziowego dymania nie? - powiedział przymykając oczy gdy oparł głowę o skraj burty ale wówczas ulewa chłostała go wprost po twarzy.

- Chyba tobie. Mnie tam się nic nie kurczy. - Hektor spojrzał uważnie w dół na swoją goliznę zupełnie jakby sprawdzał prawdziwość słów Brzytewki. - Poza tym jaki mróz? Jakie zimno? Ja dbam o swoje jajka i trzymam je w cieple no jak mówisz. W przyjemnym, ciepłym i wilgotnym miejscu. - Hektor pokiwał głową i spojrzał na zanurzoną w wodzie lekarkę dając jej znać, że jej porady kompletnie nie mają tutaj zastosowania.

- Ta. Wiesz jak te ciepłe i wilgotne miejsca ci wychodzą? Chujowo. - Paul oświecił kumpla z satysfakcją wsadzając sobie w zęby kolejnego skręta.

- No właściwie. No na co czekasz? Wyłaź i dokończ. - Hektor wskazał wymownie dłonią na swój front a Paul prychnął z satysfakcją. Próbował odpalić skręta ale w tą ulewę było to skrajnie trudnym zadaniem. Więc na chwilę pochłonęła go walka z tą oporną czynnością.

Łódź nie sterowana obecnie przez nikogo zaczęła dryfować w stronę przybrzeżnych trzcin. Choć była już na tyle blisko wojskowej amfibii, że można już było toczyć rozmowę bez wykrzykiwania zdań do siebie.

- No. - Pazur dał się pociągnąć za rękę nożowniczce i zgodził się z jej wnioskami przysłuchując się dyskusji zza krzaków i trzcin. Łódź musiała być już całkiem blisko.

- No. Czasem sam się zastanawiam po co ich trzymam. - Guido pokręcił głową też patrząc na okoliczne trzciny gdzie tam całkiem niedaleko musiała być łódź z Bliźniakami.

- Bo umieją skombinować łódź gdy jest potrzebna? - zaproponował Pazur zerkając na mafioza. Ten lekko uniósł brwi do góry i pokiwał czarną czupryną.

- No chyba tak. Tylko czasem już nie wiem czy to oni się zapominają czy ja o co tu biega. - westchnął szef Runnerów sięgając po kolejnego papierosa.

- A o co ma biegać Diable? - nożowniczka uśmiechnęła się krzywo - Skołowali krypę, opierdol ich, zwijamy ją i kończymy kutry. Niech zostaną z Plamą, przynajmniej ten… obu by ich trzeba tu zostawić. Żeby jej pilnowali zamiast tamtych. Wtedy dwóch sprawnych pójdzie z nami, a oni mają wiele tematów do żarcia jak słychać - wyszczerzyła się złośliwie, ale szybko wróciła do powagi topielca - Zadbają ci o nią, nam się przydadzą Żywi na obu nogach i trzymający broń obiega grabami. Noc się zbliża, nie poczeka na nas… to tak nie działa niestety.

Lekarka w tym czasie brodziła przez bagienną wodę aby dotrzeć do łódki i pomóc przy jej zacumowaniu. Ewentualnie liczyła na łut szczęścia w razie kłopotów, dzięki któremu się nie utopi o ile przytrzyma się burty.
- Temperatura bliska ujemnej, opady deszczu… wybacz kochanie, ale to wcale nie brzmi i nie wygląda jak odpowiednie warunki - popatrzyła do góry, aby gdzieś hen-hen wysoko dojrzeć twarz Latynosa - Poza tym skąd macie łódkę?

- Zrobiliśmy deal.
- Paul wyszczerzył się ale uśmiech zaraz mu zgasł. Nadal nie mógł w tym deszczu odpalić papierosa. Wreszcie zirytowany tymi niepowodzeniami uniósł kawałek plandeki czy czegoś podobnego co go dotąd chroniło przed deszczem bo był wyraźnie bardziej suchy od Latynosa. A przynajmniej mniej mokry.

- No właśnie no deal. Nie ociągaj się. I masz tu kawał interesu do załatwienia. - Hektor wciąż stał i ponaglająco spojrzał gdzieś na dno łodzi. Plandeka wybrzuszyła się i w końcu spod plandeki wyłoniła się jeszcze jedna głowa. Szybko dojrzała brodzącą w wodzie Brzytewkę, resztę widocznego już towarzystwa i zaraz się schowała ponownie. Latynos opuścił cierpiętniczo ramiona i równie cierpiętniczo westchnął. Alice zdołała dostrzec tyle, że trzecia głowa musiała należeć do jakiejś kobiety.

- Ale tu są jacyś ludzie! - z łodzi doszedł kobiecy głos pełen obaw i niepewności. Guido czekający na umownym brzegu tego bagienno - rzecznego pogranicza spojrzał pytająco na Nixa jakby tym razem on miał mu coś wyjaśnić. Pazur jednak tylko wzruszył ramionami i dalej obserwował widowisko.

- Nie jacyś ludzie tylko nasi. Ci co ci mówiliśmy a się zgodziłaś. Widzisz? Deal jest deal. Nie wyrolowaliśmy cię. - spod plandeki dał się słyszeć głos bardziej bladego Bliźniaka i sądząc po odgłosach dalej użerał się z zapaleniem pewnie już nieźle mokrego skręta. Wydawał się bowiem na tym bardziej skupiony niż na prowadzonej rozmowie.

- No nie do końca. - Hektor nie zgodził się z opinią kumpla. - Ja tu czekam na swoją część doli co żeśmy się umawiali. - odezwał się znowu zirytowanym głosem patrząc zirytowanym wzrokiem na plandekę poniżej.

- Ale tam są jacyś ludzie! Przy nich się wstydzę. - w głosie dziewczyny pojawił się cień uporu i niezgody.

- Daj spokój. Jak kończyliśmy to już się na nas gapili. Więc wiesz, pierwsze koty za płoty i takie tam. A nieźle ci szło już. - Paul wyłonił się wreszcie z wreszcie zapalonym fajkiem.

- Ale to było pod plandeką. - odpowiedziała po chwili wahania dziewczyna z łodzi.

- Oni tak mogą długo? - Nix znowu zerknął na Guido wskazując przemoczoną głową w czarnej czapeczce na widoczną już całkiem blisko łódko.

- No. Dobra patafiany wypad z łodzi! Zgarniamy furę. A wy zostajecie tutaj z Brzytewką. I transporterem. Utrzymajcie na chodzie transporter. Frank, Grap, dawajcie do nas. A ty Billy Bob na co się tak gapisz? Zasuwaj po tą cholerną łódkę na ten tychmiast. - Guido najpierw westchnął widząc kolejny spektakl zaserwowany przez parę Bliźniaków i zastopowana na chwilę machina Runnerów znów ruszyła. Młodzik runął wpław przez wodę do piersi by złapać i przyholować łódkę. Razem z Brzytewką byli pierwszymi którzy dostali się do łodzi Bliźniaków. Ale pracowali sami tylko chwilę bo zaraz kilku gangerów ruszyło mu pomóc ciekawie zagadując do Bliźniaków i do tej ich pasażerki jaka okazała się młoda dziewczyna pośpiesznie dopinająca na dnie łodzi własne spodnie. Była całkiem obca i jedno co można było powiedzieć to tyle, że na pewno nie jest Runnerem. Wspólnym wysiłkiem wreszcie wszyscy znaleźli się na zewnątrz a pustą obecnie łódź zatrzymano gdzieś w pobliżu Guido.

- Z resztą w porządku? - zapytał Guido gdy para najlepszych kumpli znalazła się w trochę kalecznych i sztywnych pozach z powodu swoich opatrunków przed nim.

- No. Taylor wszystkich trzyma za ryj. Jest wporzo. Nie dygaj. Urządzili się. - Hektor pokiwał głową a Paul mu zawtórował.

- Świetnie. No to zostańcie tu z Brzytewką. Ogarnijcie transporter. My bierzemy łódkę i płyniemy rozjebać te cholerstwo. - Guido też pokiwał głową i zaczął pakować się do środka łodzi. Za nim zaczęli ładować się kolejni członkowie jego bandy.

- Urządzili? Gdzie niby, skoro wszędzie tu bagna? I gdzie znaleźliście łódź? - Savage trzymała się burty aby przypadkiem nie wpaść łepetyną pod wodę, co stanowiłoby dość uwłaczający godności wypadek. Po pół minuty westchnęła i przywoławszy na twarz uprzejmy uśmiech, zwróciła się do obcej kobiety - Proszę wybaczyć brak manier, to przez pośpiech. Jest mi niezwykle miło mogąc panią poznać. Nie zostałyśmy sobie przedstawione, ale proszę mi mówić Alice... albo Brzytewka. Będę zobowiązana jeśli przeniesiemy się do transportera i tam podejmiemy dalsza konwersację. Nie chce wyjść na marudną, lecz gabarytowo nie pasuję do podobnych warunków i szczerze chciałabym znaleźć kawałek suchego lądu. - pod koniec pokręciła nieznacznie głową. Grupa rozdzielała się tym razem permanentnie, a niewielka lekarka układała plan na najbliższe minuty: po pierwsze powinna spróbować z radiem - zrobić prowizoryczną antenę i złapać sygnał. Zająć się czymkolwiek, byle nie myśleć o tym, co będzie się działo raptem kilkaset metrów wgłąb bagien. Zbędne martwienie i tak niczego wszak nie zmieni. Nie dało się doczekać świtu, nie przemierzając czerni nocy wraz z jej strachami.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172