Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-02-2018, 09:04   #611
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Gordon ciężko zniósł ostatnie wydarzenia. Zanim do końca wyliże rany zejdzie jeszcze sporo czasu. Opatrzenie ran było zbawienne. Odespanie również bardzo pomogło. Tak samo zmiana ubrań i zadbanie o odrobinę higieny. Następnie należało zadbać wreszcie o ciepły posiłek. Niestety nie wiedział za bardzo co się dzieje. Trzeba było ruszyć na dół Łosia i dowiedzieć się gdzie jest Nico i Lynx. Martwił się też Brennan’em. Zdecydowanie zbyt długo się nie widzieli. To nie w jego stylu żeby po prostu znikać bez słowa.

Zszedł na dół i zamówił u Rudego Jack’a ciepły posiłek. Rozsiadł się spokojnie przy jednym z wolnych stolików umieszczonym nieco na uboczu. Poczekał spokojnie na jedzenie i zjadł wszystko błyskawicznie. Wyglądało to jakby nie jadł od tygodnia... Po dokończonym posiłku Walker zauważył Nico wchodzącą do lokalu i od razu zbystrzał. Machnął do niej i zawołał ją. Kiedy podeszła od razu rzucił pytaniami:
-Nico… co się dzieje? Trochę zbiło mnie z nóg… Jak sytuacja?
- Zajebiście, Nowojorczycy walczą z gangerami a ja idę na wyprawę żeby poszukać miejsca gdzie mieszkańcy Cheb mogliby uciec - Powiedziała Nico z ironicznym entuzjazmem i uśmiechem pracownika McDonald’sa.
-No cóż… sprawa eskalowała szybciej niż mogło się wydawać… Chodzi o miejsce na stałe czy tylko przeczekanie tego całego syfu? Może należałoby zgłosić się do Czerwonych? Przecież zaczęliśmy się z nimi dogadywać po zbieraniu kwiatków… może oni byliby gotowi pomóc Chebańczykom, chociaż na jakiś czas ich przyjąć do siebie… może będziesz w stanie przekonać ich… pozytywne nastawienie aż od ciebie bije... - zabójca maszyn uśmiechnął się krzywo. Nie znał Nico długo ale zdążyli już wiele wspólnie przejść więc bez większego namysłu zaproponował jej pomoc - W ostateczności można też zaszyć się w jakichś ruinach, oczywiście najpierw trzeba by je wtedy przeczyścić i odpowiednio przygotować... Przyda ci się kolejna lufa? Jeśli chcesz mogę ruszyć z tobą, nie jestem jeszcze w pełni sił ale mogę się przydać…
-Idziemy na bagna, z tymi wszystkimi bandażami - Nico wskazała na Gordona - raczej nie najlepszy pomysł, nie utrzymasz ich w czystości. Ale dzięki.

-Myślę że w obecnej chwili nie możecie sobie pozwolić na myślenie o czystości bandaży… już i tak tyle krwawiłem za tą mieścinę więc chciałem dokończyć to co zacząłem… ale w porządku… jak chcesz. Gdzie jest Dalton? Pójdę do niego, może jemu się przydam… - Walker wstał i kiwnął głową w stronę zastępczyni szeryfa. Był gotowy zebrać się i ruszyć w drogę odnaleźć szeryfa.
-Ostatnio był przy głównym moście. - odpowiedziała Kanadyjka.
-Dzięki… szczęścia na bagnach… - zabójca maszyn wstał i zaczął zmierzać powoli ku schodach - Jakbyś jednak zdecydowała że potrzebujesz pomocy to wal jak w ogień, ruszam do Dalton’a.
-Ok, trzymaj się. - Nico zabrała parę drobiazgów do plecaka, dodatkową torbę pemikanu i poszła na umówione spotknie*

Po chwili kanadyjka znowu ruszyła w drogę. Znowu pieszo ale tym razem w stronę rzeki. Szła główną ulicą, mijając po kilku zalewanych ulewą budynkach biuro szeryfa. Jeden z nielicznych budynków w jakich świeciło się światło zdradzając ludzką obecność. Zmagając się z aurą która bębniła o okoliczne dachy, ściany tak samo jak o asfalt który już spływał potokami rwących kałuż jak i o płaszcza tropicielki. Widoczność była fatalna. Widać było bryły domów zaledwie o kilka domów dalej. Dalej rozciągała się kurtyna ulewy utrudniająca orientację terenową. A jeszcze nie była prawdziwa noc. Wedle Eliotta zaś zmierzch nie musiał przynieść poprawy pogody.

Zastępczyni szeryfa orientowała się już w głównych arteriach Cheb na tyle by mimo to odnaleźć bez większych trudności umówione miejsce spotkania. Daney i Matt czekali na nią przy zejściu z wybetonowanego brzegu. Właściwie łódź tam czekała a oni sami schronili się w jednym z nadbrzeżnych budynków. Wyszli z niego dopiero gdy zauważyli przemoczoną sylwetkę idącą wzdłuż brzegu. Zapakowali się na łódź i mężczyźni wzięli się za wiosła. Płynęli na południe czyli w górę rzeki. Przynajmniej jak na razie droga wiodła ich tak samo jak kilka dni temu z Brianem i Eliottem wracali z bagien. Tylko w odwrotną stronę. Obydwaj towarzysze Nico przytłoczeni chyba aurą nie byli zbyt rozmowni. Wiosłował Matt. Z wymruczanych uwag Nico dowiedziała się, że potem mają się zmieniać. Daney okrył się jakąś płachtą zapraszając gestem Kanadyjkę pod ten improwizowany daszek.

Przepływali w okolicy drugiego, mniejszego mostku którym wcześniej Eliott przeprowadził Nico z bezpiecznego schronienia do biura szeryfa gdy doszły ich dźwięki eksplozji. Gdzieś, tam, dość odległej ale jednak coś tam chyba wybuchło. Matt zakaszlał i odwrócił się w stronę dziobu przestając wiosłować i wtedy doszła ich jakaś strzelanina. Ale pewnie gdzieś dalej, poza Cheb.

Nico odchyliła kaptur żeby lepiej słyszeć.

Słychać było automaty. I broń maszynową. I liczne eksplozje. Zdecydowanie przekraczało to siłą ognia to co Nico widziała u mieszkańców Cheb czy nawet ludzi szeryfa. Wyglądało jak na jedno z tych starć gdzie ktoś ma parę sztuk ciężkiego sprzętu i nie waha się ich użyć. Ulewa i budynki utrudniały precyzyjne zlokalizowanie strzelaniny. Ale z tego co było słychać musiało to być podobnie jak ostatnio w Cheb często było słychać odgłosy dobiegających walk z Wyspy. Ale tam większa część trasy jaką pokonywał dźwięk przebywała po jeziorze czyli pustej przestrzeni. A jak wiedziała z wcześniejszej wyprawy i DuClare i pewnie jej dwaj towarzysze na południe były bagna i lasy więc zdecydowanie gęstszy i trudniejszy do przebycia teren nie tylko dla ludzi. Więc pewnie było to jakoś bliżej. Ale nie na tyle by płynąć na pewny adres chyba, że walka trwałaby tak długo aż dopłyną na tyle blisko by zobaczyć ją na własne oczy. Dwaj towarzysze zastępczyni szeryfa patrzyli na nią pytająco. Wydawali się kompletnie zaskoczeni odgłosami i natężeniem walki. Przy czymś takim nawet we trójkę wydawali się mikro uzbrojeni. Kanadyjka i tak znacznie zawyżała średnią, zwłaszcza w Cheb bo obydwaj Chebańczycy mieli tylko sztucer i strzelbę.
-Automaty czyli pewnie nie od nas - Nico popatrzyła na swoich towarzyszy - W całej naszej obecnej wyprawie chodzi o to żeby znaleźć miejsce gdzie mieszkańcy będą mogli uciec, więc nie ma sensu żebyśmy teraz zawracali
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 18-02-2018, 02:35   #612
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 81

Cheb; bagna; farma Fergusona; Dzień 8 - późne popołudnie; ulewa; chłodno.



Alice Savage



- Jasne. Nie dygaj. - Guido prawie na pewno się uśmiechnął gdy to mówił ale nie był to czas na rozmowy. I powodzenie musiało się przydać. Niedługo potem gdy zakończyli rozmowę przez radio znowu wybuchła strzelanina. Nix który pewnie zdążył przejąć swoje radio zdążył przytomnie dodać, że z pilnych paczek obie są od poszarpane szrapnelami i wybuchami. Hektor zaraz potem zaczął walić we właz i coś krzyczeć. Gdy otworzyli zmarznięty i przemoczony Runner dał znać, że łódź wraca. A wraz z nią “kurczak” jak go ochrzcił przez radio Nix czyli Billy Bob. No i paczki jakie wiózł w łodzi. Im łódź była bliżej tym gorzej to wyglądało.

Billy Bob wiosłował całkiem raźno. Korzystał z tego korytarza w przybrzeżnym pasie trzcin wybitego przez kutry. Odwracał się całkiem często w stronę dryfującego transportera i im bliżej podpływał tym bardziej wydawał się być zdenerwowany. Jak bardzo był zdenerwowany okazało się gdy niezbyt wyszło mu cumowanie do względnie nieruchomego transportera. Albo przez te zdenerwowanie albo przez brak wprawy. W efekcie łódź całkiem mocno uderzyła przodem burty w bok transportera i obie jednostki zaczęły szorować o siebie burtą.

- Uważaj! - krzyknął zdenerwowany i zziębnięty Latynos. Próbował chyba złapać łódź ale niezbyt mu wyszło bo łódź chodź złapana podryfowała dalej. Młodzik zdołał ją wyhamować dopiero gdy jej rufa minęła front transportera. Wtedy też wyrównał i zaczął ją cofać. Tym razem Hektor kazał podać sobie jedno z wioseł i tak jakoś po trochu we dwóch wreszcie wyhamowali łódź Karen przy transporterze. Burta łodzi była na zbliżonym poziomie co w większości zatopiony transporter więc gdy się na nim stało czy nawet siedziało całkiem nieźle było widać nawet w tej ulewie co jest w łodzi. A była rzeźnia.

- O kurwa. - powiedział cicho Latynos gdy sprawa z zatrzymaniem łodzi się wreszcie uspokoiła na tyle by zajrzeć do łodzi. Burty, jedna od zewnątrz, druga od wewnątrz były posiekane szrapnelami. Jedne przebiły się na wylot inne utkwiły w tych plastikowych burtach. Na środku łodzi na ławeczce siedział młody, przemoczony wioślarz. Wyglądał na zdenerwowanego i prawie jakby miał się zaraz rozpłakać. Jeszcze jednak jakoś się trzymał. Najgorzej jednak wyglądało dno łodzi. W niezbyt dużej jednostce na jej dnie leżały “paczki”. Ulewa zmyła większość krwi z burt i teraz na dnie szczelnej łodzi w rytm fal bujała się woda z bagna i ulewy przemieszana z krwią. Na białym wnętrzu łodzi kontrast z brudną wodą i czerwienią krwi aż raził oczy.

Od strony dziobu leżały dwie “paczki”. Te priorytetowe. Hiver i Gecko. Ci sami którzy zdawałoby się wieki temu i wczoraj zostali uwolnieni przez brawurową akcję San Marino i Paula oraz dywersji Lenina i Tweety. Teraz leżeli na dnie łodzi w tej zimnej mieszaninie krwi i łodzi zalewani kolejnymi falami ulewy. Ich stan z miejsca, na jeden rzut oka widać było, że jest ciężki. Za ławeczką, od strony rufy leżały te paczki do jakich nie trzeba było się już śpieszyć. Jedna to była jakaś dziewczyna. Tors miała poszarpany poważnymi ranami postrzałowymi. Leżała wciąż niemo patrząc nieruchomym spojrzeniem gdzieś w burtę łodzi. Najgorzej prezentowało się ostatnie ciało. Chyba jakiś facet. W strzępach. Dosłownie w strzępach. Jedno ramie oderwane potworną siłą w połowie bicepsu leżało w rogu burty. Podobnie noga urwana gdzieś w kolanie. Nawet tors był rozerwany w połowie a przez to wnętrzności wylewały się z obydwu połówek. Billy Bob kurczowo trzymał buty razem by nie wdepnąć w tą krwawą miazgę jaką przez całą drogę miał tuż przy swoich butach i przed swoimi oczami.

- O kurwa. - Hektor powtórzył i też wydawał się być pod wrażeniem tego krwawego widoku. - Ej Brzytewka, chodź tu. Weźmiemy ich. A ty Karen pomóż temu kaleczniakowi ich tam usadzić w środku. - Latynos zakomenderował skromną obsadą transportera. Zadanie przetransportowania rannych nie było takie proste. Zwłaszcza Hivera który był ciężki ponad miarę. I łódź nie chciała współpracować. Gdy młodzik który i tak miał trudności by podnieść rannych próbował podać ich dwójce na transporterze łódź zaczynała odpływać. W końcu zdenerwowany Hektor przelazł na łódź i dopiero wtedy jakoś etapami udało się przenieść rannych najpierw na zalewany ulewą dach gąsiennicówki gdzie na Alice spadło przesuwanie Gecko po tym dachu a potem Hivera. Ale gdy ułożyli grubasa na dachu Hektor wrócił na transporter i we dwójkę udało im się przenieść rannych do trzech czekających pod włazem rąk. Paul i Karen usadzili wewnątrz Gecko na jednej a Hivera na drugiej ławce transportera. Właśnie podczas tego wyczerpującego przenoszenia rannych do transportera na farmie rozpoczęła się kolejna runda walki. Znowu ktoś tam z kimś się strzelał z użyciem broni ciężkiej.

Wewnątrz pancerki Alice zorientowała się przy słabym świetle świeczki, że nie tylko na pierwszy rzut oka stan obydwu Runnerów jest ciężki. Nix miał rację. Obydwaj zostali solidnie pocięci przez szrapnele więc musieli być całkiem blisko epicentrum wybuchu. Nie zważając na nic, wszyscy zebrali się wewnątrz transportera. Wyglądało jakby w obliczu niebezpieczeństwa ludzie garnęli się do innych ludzi by poczuć się choć trochę bezpieczniej i nie stawiać przeciw temu niebezpieczeństwu samotnie. Alice jeszcze była zajęta swoimi pacjentami gdy tam na zewnątrz, od strony farmy coś wybuchło. A potem znowu i znowu. Wciąż była zajęta pierwszym przypadkiem gdy odezwało się radio.

- Tu Alfa 1. Skończyliśmy imprezę. Parkiet jest nasz. Ale mamy więcej pilnych paczek. Przypłyńcie do nas. Kogut z kurnika kazał. - Nix odezwał się znowu przez radio wozu więc usłyszeli go wszyscy w wozie. Bliźniakom więcej nie trzeba było powtarzać. Obaj rzucili się ku siedzeniu kierowcy ale z powodu nogi wyścig wygrał Paul. Z to wojna na nowo wybuchła gdy doradzali sobie prawie całkiem po ciemku gdzie, co i w jakiej kolejności włączyć by uruchomić te utopione pudło. Ale jednak jakoś uradzili i maszyna ruszyła. Zaryczała zwiększoną mocą silnika więc wszelkie rozmowy, nawet gdy było się tuż obok rozmówcy musiały odbywać się za pomocą krzyku. Karen usiadła na “swoim” taborecie a Billy Bob dla którego już zabrakło już miejsc siedzących usiadł na zalanej kilkucentymetrową chyboczącą się warstwą wody podłodze. I tak był caluśki mokry jakby pływał albo wpadł do wody. Też miał dreszcze jak nie z zimna to z nerwów. Skulił się przy tylnym włazie wozu jaki obecnie był zamknięty.

Maszyna pod sterowaniem Bliźniaków podskoczyła gdy wyjechała z wody na ten dawny ląd. Teraz już częściej jechała niż płynęła przy okazji co jakiś czas zderzając się, taranując lub podskakując na zatopionych przeszkodach. Jazda nie trwała długo i maszyna wkrótce stanęła. Niedługo potem Alice skończyła opatrywać obydwu rannych. Stali pod lekkim skosem gdzie przód stał wyżej niż tył. Gdy otworzono tylny właz i można było z wnętrza się rozejrzeć okazało się, że są w jakimś garażu. Takim szerokim na kilka aut. Coś tu musiało się zawalić, chyba dach i teraz transporter wjechał i stanął na tym zawalonym dachu przez co znalazł się trochę wyżej niż większość okolicznego gruntu i można było otworzyć tylny właz bez ryzyka zatopienia pojazdu.

Ledwo jednak właz się otwarł do środka wniesiono Chrome’a. Nie było już miejsc na ławkach więc położono go na podłodze. Chrome, trzeci z chebańskich wyzwoleńców, też był w ciężkim stanie. Też oberwał od jakiejś eksplozji a do tego jeszcze miał mocny postrzał nogi. Postrzał był tylko prowizorycznie obwiązany jakąś chustą. Medyczce ustabilizowanie go też zajęło trochę czasu. I tylko po to by odkryć, że w garażu zrobiono coś chyba w rodzaju punktu zbornego czy opatrunkowego. I właściwie każdy chyba członek bandy jakoś oberwał. Były to typowe rany bitewne w większości albo postrzały albo wynik eksplozji. Zaczynało jej brakować środków opatrunkowych na tyle i tak poważnych ran. A przecież rano, czyli za nie całe pół doby te wszystkie opatrunki wypadało wymienić na nowe i czyste. Ale wedle planu Guido sprzed tej całej akcji to do rana mieli być z powrotem na Wyspie.

Sam Guido też się pokazał. Ale głównie był organizowaniem tego by każdy ranny trafił do garażu i każdy który się nadaje do pracy wrócił do pracy. Sam szef był chyba jednym z nielicznych ludzi na farmie jaki wyszedł z tego starcia cało. W każdym razie nie przyszedł do tego improwizowanego punktu opatrunkowego posiekanego kulami, eksplozjami i zawalonym do wnętrzna dachem na jakim parkował teraz transporter po opatrunek.

- Trzymasz się? To trzymaj. Zrób dla nich co się da. Musimy się uwinąć jak najszybciej, zbyt długo tu się nie utrzymamy. - Guido złapał na chwilę Alice w locie gdy on próbował utrzymać w ludziach odpowiednią motywację a ona ich na nogach. On gadał, pocieszał, rozdawał fajki i fanty, dowcipkował a ona próbowała opatrzyć kogo i jak się da kończącymi się medykamentami. Miała przepastną torbę wypchaną po brzegi która prezentowała się całkiem nieźle pod względem wyposażenia i zapasów. Ale te wszystkie ciążące jej kilogramy sprzętu zwykle były przewidziane na kilka osób potrzebujących pomocy a nie z pół autobusu jak to było tutaj.

A było co robić. Przez tą ulwe i ciemne chmury już było ponuro i ciemno. A prawdziwa ciemność nocy powinna się zacząć za góra godzinę lub niewiele dłużej. Nie zostało już zbyt dużo światła dnia i szef gonił kogo się da by wreszcie dorwać się do łupów po jakie tutaj przybyli z chebańskiego portu. Praca musiała być wykonywana w ciężkich warunkach. Przez ludzi kompletnie przemoczonych, przemarzniętych i poranionych. W garażu przynajmniej płonęło ognisko na szczątkach dachu które oświetlało częściowo wnętrze nie poddając się ulewie no i przy okazji ogrzewało zgrupowanych przy nim rannych Runnerów. Szef bandy podzielił swoją bandę na mniejsze grupki tak by każdy miał okazję chociaż trochę odpocząć w cieple ogniska. Dlatego przy zalewanym ulewą wraku kutra pracował on i ze dwie inne osoby.

Kutry zostały zniszczone i ich wraki szpeciły ruiny przegniłej farmy szczerząc się pogiętymi kawałkami metalu. Został jeden. Ten który jakby nic wciąż pracował, pyrkotał silnikiem jakby się nic nie zmieniło. Chyba nie miał żadnej broni albo przynajmniej nie atakował kręcących się przecież po sąsiedzku ludzi. Runnerzy chyba niezbyt mieli pomysł co z nim zrobić. A właściwie mieli bo przecież jeszcze kilka krogulcowo - nixowych bomb im zostało. Ale bez wyraźnego polecenia szefa i po takich zażartych walkach z dwoma większymi kutrami jakoś nikt się w pobliże pracującej jednostki nie kwapił.



San Marino



Euforia. Euforia zwycięstwa. Zaraz po tych pierwszych chwilach niedowierzania i niepewności czy to na pewno koniec. Jeszcze chwila. Gdy czwórka bohaterów wracała w triumfalnych i radosnych pozach brnąc przez zalane podwórko. Najpierw widzieli niepewnie wychylone sylwetki. Potem ktoś wstał, ktoś wyszedł ze swojej kryjówki. W stronę powracającej czwórki poleciały pytania i okrzyki. Ale było jasne, że nikt tak swobodnie na tej farmie nie zachowywał by się gdyby te cholerne kutry szlag wreszcie nie trafił na amen. A więc stało się! Wygrali! Rozjebali te cholerne kutry! I wreszcie wszystkich ogarnęła euforia. Euforia zwycięstwa.

Z czwórką saperów którzy rozwalili ostatni kuter każdy chciał pogadać, poklepać po ramieniu, uściskać, pogratulować, zapytać jak było i wysłuchać chociaż pobieżnej wersji. Nikt nie mógł się uwolnić od rozentuzjazmowanych Runnerów. Z całej czwórki najbardziej gadatliwa okazała się ta dziewczyna z rkm-em. Pewnie pod wpływem tego nadmiaru szczęścia i radości ale gadała chaotycznie jak najęta co kto zrobił i jak tam było. I wszyscy jeszcze raz przeżywali właśnie zakończoną walkę choć wreszcie z ulgą z góry wiedzieli o szczęśliwym zakończeniu tej historii. Nawet rany i telepiące zimno zdawały im się nie przeszkadzać. Nix jako nie-Runner i do tego nie będący specjalnie dobrym mówcą odpowiadał raczej zdawkowo ograniczając się do potakiwań do tego co mówiła ta Vicky jak się okazało a Krogulec jak szef chyba wszystkich Runnerów na tym bagnie jakoś nawet ładnie gadał ale też wyraźnie wolał chyba tą bardziej chaotyczną ale weselszą wersję Vicky.

Potem jednak euforia jak każda euforia opadła. Dalej czuć było zwycięstwo i radość ale zimno, ulewa, głód, straty i rany jakie odnieśli wyraźnie je schłodziły. Zwłaszcza, że gdy chyba do każdego dotarło, że to nie koniec. To dopiero początek. Przecież nie przypłynęli tu rozjebać te cholerne kutry. Tylko by zabrać z nich sprzęt. Czyli trzeba było pójść w tą ulewę do tych cholernych i cholernie teraz rozjebanych wraków i go odnaleźć i wymontować. Jeśli się da. A dzień się kończył a było zimno i mokro jak jasna cholera. Po ludziach rozlewała się atmosfera odpoczynku i odreagowania na ten cholerny stres. A jeszcze trzeba było wrócić z tych bagien. Do Taylora i reszty. A potem do tej głupiej dziury gdzie zimą załatwili Custera i jego ludzi. Wreszcie znowu przebyć te jezioro a potem Wyspę. I co? Nawet nie wiedzieli czy po tych trwających prawie całych dzień walkach został tam jakiś chociaż jeden Runner. Bandę więc zdawał się ogarniać marazm, zniechęcenie i generalny dół gdy problemy zamiast wreszcie się rozwiązać zaczynały się piętrzyć.

Guido też zdawał sobie z tego sprawę i reagował na bieżąco. Dzięki miotaczowi pozostawionemu przez Gecko rozpalił ognisko. Jedno wewnątrz domu. Jedno na piętrze i drugie na parterze. Gdy się rozpaliły dzięki rozpałce z łatwopalnej gęstej cieczy wystarczyło utrzymać je na chodzie dorzucając co się da. Kolejne ognisko rozpalił w garażu. Najpierw by ogrzać ciężko rannego Chrome’a i lżej rannych. Ale dopiero w garażu okazało się, że właściwie każdy jakoś oberwał. Choć nie aż tak jak Chrome, Hiver czy Gecko to jednak poważnie. Właściwie o dziwo cali wyszli tylko sam szef, czwórka która rozwaliła ostatni z kutrów i Boomer. No i chyba Billy Bob ale on popłynął łodzią odstawić rannych do Brzytewki. Widok tylu przemoczonych i przemarzniętych rannych nie był zbyt pocieszający. Uświadomiło dobitnie z jak potężnym przeciwnikiem mieli do czynienia. Wystarczyło parę chwil swobody działania a zdawałoby się dogorywające jednostki nieźle przetrzebiły ponad tuzin nieźle uzbrojonych ludzi. Gdyby potrwało to dłużej albo te pływające rzeźnie dorwały by ich bez osłon zostali by pewnie zmasakrowani.

Jednak w efekcie tego niezbyt zostało sprawnych ludzi do pracy czy na dalsze etapy operacji. Szef bandy zdawał się dwoić i troić by podtrzymać ludzi na duchu i wlać wiarę w możliwość sukcesu. Częstował ludzi swoimi zgrabnymi papierosami ze swojej eleganckiej srebrnej papierośnicy. Tymi których tak wielu mu zazdrościło bo wyglądały jak sprytne, przedwojenne fajki. Żartował, klepał po ramieniu, grzał się z nimi przy ogniu, opowiadał historyjki z Det, obiecywał pomoc Brzytewki która przecież nikogo nie zostawi bez pomocy no i gratulował, i chwalił. Ogień w tą ulewę zdawał się mieć magicznie kojące właściwości. Grzał, dawał energię, wypędzał smutki ale jednak ciężko było odejść od niego znowu na ten utopiony w bagnie i wodzie świat.

Brzytewka faktycznie przyjechała. Transporterem kierowanym przez połamanych w pojedynku z Daltonem Bliźniaków. I faktycznie zabrała się za opatrywanie rannych. Łatała ich i rozdzielała przy tym dobre słowo a krzyż na jej habicie zdawał się przypominać o jej poprzednim życiu. - Anioł z Cheb? Niee. Ona jest z Det. - Guido uśmiechnął się i żarcik jakoś trafił w serca Runnerów gdy przypomnieli sobie o nowojorskim przydomku rudowłosej lekarki nadanym jej w gazecie z ostatniej zimy.

Z Runnerami przy ognisku na piętrze grzały się też i Pazury. Piętro było mokre i przegniłe tak samo jak chyba wszystko na tych bagnach i farmie. A jednak jakoś wydawało się mniej mokre od innych rejonów tej farmy a może był to zwykły, ludzki punkt widzenia. Boomer choć wyszła bez szwanku ze starcia na farmie wyglądała słabo. Trzęsła się jak w febrze. W końcu właściwie od wyprawy rozpoznawczej jej, Czachy, Nixa i Fuckera pozostawała samotnie w zalanej lodowatą wodą piwnicy. Wytrwała na posterunku ale teraz płaciła za to cenę. Dreszcze szarpały jej ciałem tak bardzo, że prawie nie mogła mówić. W końcu zelżały ale Nix i tak się niepokoił. Nie mógł być pewny czy to wpływ ognia i ciepła przeganiał w końcu zimno czy kumpela już weszła w ten stan otępiającej osowiałości.

Z trudem ale z Boomer udało się wydusić, że to ona strzelała do transportowca. Jak zobaczyła, że Krogulec szykuje się do zejścia do wody i podłożenia kolejnych bomb. Wiec strzeliła by odwrócić uwagę kutra. Bo przecież tak naprawdę tylko strzelać jakoś umie. A jak jej nie namierzyli to strzeliła ponownie. No ale tym razem już odpowiedzieli ogniem dlatego nawet i teraz widać było świeże przestrzeliny w posiekanym ołowiem budynku. Na razie jednak Boomer nie nadawała się do żadnej sensownej aktywności i nawet rozmowa sprawiała jej olbrzymią trudność więc raczej ograniczała się do kiwania albo kręcenia głową.

Szamanka była świadkiem rozmowy najważniejszych osób jakie ocalały względnie cało z pogromu na tej farmie. Guido rozmawiał głównie z Krogulcem. Ale też nie miał chyba nic by Czacha a nawet Nix brali udział w tej rozmowie. Doszli do wniosku, że czas nie działa na ich korzyść. Trzeba się stąd zawijać zanim te cholerne bagno rozłoży ich tutaj wszystkich. A nie mogli się ruszyć póki nie zgarną puli wygranej. I to teraz póki jeszcze jest względnie jasno.

- Dobra ja idę zobaczyć co ugraliśmy. Krogulec trzymaj rękę na pulsie. Pilnujcie ognia, nie może zgasnąć. Wezmę ze dwóch ludzi a potem się zmienimy. Pilnuj by każdy pogrzał się przy ogniu ile się da. - polecił szefowi grupy do zadań specjalnych i sam odwrócił się by ruszyć ku chyboczącym się i przegniłym schodom na parter. W domu pojawiało się coraz więcej osób bo docierali tu ci których Brzytewka zdążyła już opatrzyć w garażu.




Cheb; rejon wschodni; lokal “Wesoły Łoś”; Dzień 8 - późne popołudnie; ulewa; chłodno.




Gordon Walker



- Pannę Saxton jeśli łaska. Albo po prostu April. - szeryf poprawił poufałe wyrażenie użyte przez szeryfa względem pani Saxton. - Tak tutaj mówimy do młodych dziewcząt. Zwłaszcza jak nosimy odznaki i mamy dawać przykład. - dodał wyjaśniając cierpliwie tą kwestię.

- Natomiast o twoim koledze nic mi nie wiadomo. Wiem, że miał wracać na Wyspę po tym jak udało mu się przyprowadzić April i jej matkę do nas. Sądziłem, że popłynął i dołączył do was. - odpowiedział chebański stróż prawa. Wydawał się być trochę zdziwiony tym brakiem wiadomości o partnerze grenadiera z jakim ten przybył do osady.

Dawid jednak nie wrócił ani się nie pokazał ani na zalewanym ulewą moście ani w jedynej teraz chyba czynnej jeszcze knajpie w tej osadzie. Gdy Gordon znowu wrócił przez zalewane falami deszczu ulice do zdewastowanego we wcześniejszych walkach lokalu Dawida tam też nie było. Zorientował się po drodze, że mimo pochmurnego nieba i półmroku jaki panował teraz na świecie właściwie wszystkie domy czerniły się pustką wymarłych Ruin. Nie było w nich świateł ani oznak ludzi. A przecież wewnątrz budynków musiało być jeszcze mroczniej niż na zewnątrz więc palenie światła o tej porze końcówki dnia i w taką pogodę wydawało się naturalnym, ludzkim odruchem. A tu nie, jakby szedł przez wymarłe miasto. Jedynymi budynkami w jakich paliło się światło to improwizowany posterunek przy moście z jakiego wyszedł, biuro szeryfa gdzieś w połowie drogi do “Wesołego Łosia” no i sam “Łoś”.

Po dojściu do tego ogrzanego i świecącego okrucha cywilizacji w grenadiera uderzyła przyjemna fala ciepła bijąca z lokalu. Dał się wyczuć zapach świeżo rżniętego drzewa jakiego wcześniej wychodząc stąd już nie zauważał bo się nozdrza przyzwyczajały przebywając tutaj dłużej. Za to gości prawie nie było.

Po paru chwili rozmowy z Rudym Jackiem zorientował się, że Lynx co prawda jest ale chyba nadal śpi w swoim pokoju. Przebudził się gdzieś w połowie dnia, zszedł, zjadł coś i znów wrócił do swojego pokoju. Ale po takim wycieńczających dniach i stanie w jakim się znalazł barman w ogóle nie był tym zdziwiony. Więc wyglądało na to, że się z grenadierem z tym wstawaniem rozminęli o parę godzin. I Scott też jest. U Yeleny w pokoju.




Cheb; rejon południowy; wschodnia rzeczka; Dzień 8 - późne popołudnie; ulewa; chłodno.




Nico DuClare



Po chwili zwłoki łódź rybacka wznowiła swój rejs. Choć dało się wyczuć, że obydwaj Chebańczycy są zaniepokojeni i poruszeni tak potężną strzelaniną. Ktokolwiek to był na wątpliwe by był kimś od nich. Nikt w Cheb nie miał sprzętu do takiego strzelania. Odgłosy nie tak odległej walki jednak dość szybko umilkły. Zakończyła je definitywnie seria eksplozji. A potem nastała cisza. Jeśli nie liczyć plusku wioseł o falę, fali o burtę łodzi no i tłuczenia ulewy o brezent o plastik łodzi. I to jak jeszcze wciąż mijali ostatnie budynki Cheb. W oddali widać było jak drogowskaz smętną bryłę spalonego w zimie spichlerza. A potem znowu rzeczna droga prowadziła przez las w którym wszelkie ślady cywilizacji zdawały się znikać.

Kanadyjka zorientowała się, że z początku płynęli tak jakby wracali na tą zatopioną w bagnie farmę Fergusona. Ale jednak niedługo po tym jak osada zniknęła im z oczy odbili w boczną odnogę. Jakoś się nie wyróżniała wyglądała jak kolejna nieco większa zatoczka gdzie nadmiar wody zatopił kolejną część lądu albo jakieś starorzecze. Ale jednak ciągnęła się i ciągnęła kretymi wirażami więc w końcu okazywało się, że to jednak jakaś rzeczka. O dość spokojnym nurcie choć obecnie chłostaną jak cały ziemski padół falami ulewy. Nie była jakoś specjalnie szeroka. Od pasów trzcin po obu stronach rzeki było podobnie jak na przeciętną dwupasmówkę przystało. Ale pewnie woda sięgała dalej w trzciny i nie wiadomo jak daleko jeszcze więc bez łodzi pokonanie tego terenu stanowiło nie lada wyzwanie nawet w pogodny dzień. A tym by wjechać gdzieś tu jakimś samochodem nie było nawet co myśleć. Chyba, żeby umiał pływać.

Oddalali się stopniowo od Cheb i jej rzeki ale rangerka wyczuwała to przez swoje doświadczenie zawodowego szwendacza bo ani niebo, ani woda, ani ląd nie ułatwiały teraz nawigacji. Z bliska było widać kolejne zakręty rzeki otoczone trzcinami a trochę dalej lasem. Teren wydawał się całkowicie bezludny. Odgłosów ludzi ani walki też nie było słychać. Tylko tą monotonną i wyczerpującą siły i psychiczne i fizyczne ulewę.

- Niedługo się ściemni. Rozbijamy się na noc tutaj czy płyniemy dalej? - Matt zakaszlał, odciągnął w gardle flegmę i splunął nią za burtę. Wskazał na jakąś bryłę drewnianego, parterowego budynku. No faktycznie dzień się kończył utopiony w tej ulewie. Została może jakaś z godzina, może półtorej nim się ściemni bo wieczór a nie bo leje. I wedle tubylców gdzieś jeszcze z godzina została tego wiosłowania. Więc dotarli by pewnie już o zmierzchu albo po. Też trzeba by się tam już po ciemku rozbijać zostawiając łażenie po budynkach na jutro. Można też było przycumować tutaj do tego starego budynku do którego mogli podpłynąć od strony rzeki i jeszcze urządzić się na noc przy końcówce dnia. Mężczyźni popatrzyli na zastępczynie szeryfa czekając na to co zdecyduje.




Detroit; Dzielnica Ligii; ulice Det; Dzień 8 - przedpołudnie; pogodnie; ziąb.




Julia “Blue” Faust



Obudziła się rano. W detroidzkie rano. Za oknami było całkiem słonecznie. Choć nie umywało się do pustynnego żaru w rodzinnym mieście rodziny Faustów. Chyba dochodziło południe. Czyli właśnie dobra pora by zacząć kolejny dzień w Detroit. Tak przynajmniej wyznawała całkiem spora część tubylców jakich tutaj spotkała Blue. Obudziła się w łóżku. Dużym o królewskim rozmiarze łóżku. Nie swoim. Łóżku z wziąć skotłowaną pościelą. I nago. Na pościeli znalazła błękitny włos. Ale poza tym była sama. W sypialni. W kobiecej sypialni. Biurkowa kosmetyczka obstawiona przed lustrem kosmetykami. Typowy chaos porzuconych ubrań, niedomkniętych szaf, szuflad zdradzał, że ktoś tu mieszka na stałe i czuje się tutaj całkiem swobodnie. Sądząc po części i rodzajów ubrań ma całkiem niezły gust. I trofea. Jedna z szafek została przerobiona na gablotę z pucharami, medalami i innymi symbolami zwycięstw. Ktoś musiał nie cierpieć biedy bo na niskim stoliku widać było wśród różnych detali niedbale rzucony plik bonów na paliwo będących powszechną walutą w tym mieście. Na oko Blue starczałoby na swobodne zatankowanie maszyny. No i ktoś. Szafirek.


Cytat:
WSTAŁAM ALE WRÓCĘ



Kartka wyrwana z jakiegoś notesu leżała obok nocnej szafki przystawiona jakąś grubą świeczką zapachową. Zamiast podpisu był odcisk całujących ust. Niebieskich. Przy łóżku, na podłodze Blue dojrzała swoje ubrania. Część. Rozchełstaną koszulę. Jeden but. Drugiego na razie nie namierzyła. Reszta pewnie też tu gdzieś leżała. No tak. Bo przecież w nocy, jak wróciła do Szafirka i ruszyły na górę z tego parkietu zostawiając życząc im powodzenia Dirty…


---



- Nie, był w porządku. Ale no nerwowy. Pewnie przez to, że z dala od ciebie. I pilnował ale no w końcu go spławiłam bo miałam swoje sprawy i by mi przeszkadzał. A teraz poszedł sprawdzić bo ktoś strzelał. Nie wiem czy to miało być do mnie. Chciałam mu dać kogoś ode mnie ale nie chciał. I wkurzony był. Na ciebie. Od razu widać, cały dzień. - Blue Lady prowadziła prędko pannę Faust za rękę, że prawie już podpadało pod truchtanie. Prowadziła śmiało i pewnie przez kolejne schody i korytarze. A mówiła z wyraźnym zniecierpliwieniem jakby nie przywiązywała do tego wagi a przynajmniej miała w tej chwili ważniejsze sprawy na głowie. No i jak szybko odkryła bizneswoman z Vegas faktycznie miała. Ją.

Gospodyni trzasnęła dłonią i tak nie domknięte drzwi i wprowadziła swojego gościa do tego salonu przez które przechodzili gromadką i rano. Potem znowu te mniejsze biuro i ta garderoba czy przebieralnie gdzie rano czarnoskóry stylista sprytnie urobiony przez blondynę zgodził się ją ustylizować tak, że nawet u samego Teda Schultza zostało to zaaprobowane bez zgrzytu. Ale teraz przeszły dalej, przez kolejne drzwi. Rzut oka na pogrążony w ciepłym blasku licznych świec pomieszczenia pozwolił rozpoznać sypialnię. Całkiem sporą. Te drzwi już Federatka zamknęła. I nie tylko drzwi.

- Jak mogłaś mi to zrobić?! - szlachcianka odwróciła się by zamknąć drzwi więc zatrzymała się na chwilę. Ale gdy trzasnęła tymi drzwiami płynnie ruch jej przeszedł w kolejny. Złapała swojego gościa za klapy żakietu i trzasnęła ją o te właśnie zamknięte drzwi aż poczuła je na własnych łopatkach. Blue zdążyła sapnąć od tego ataku drzwi na swoje plecy gdy niebieskowłosa kontynuowała atak. - Oh, tyle czekałam, tyle nerwów mnie to kosztowało. - syknęła i dopadła do blondyny wpijając się agresywnie w jej usta a dłonie zaczęły zdejmować z niej ten żakiecik. Ledwo spadł on na podłogę gdy van Alpen równie nagle oderwała się od swojego blond gościa i cofnęła się o krok. Ale nie puściła jej dłoni tylko pociągnęła ją za siebie i w trakcie ruchu odwróciła ją i siebie. Więc tym razem łokcie, plecy i tyłek panny Faust zostały zaatakowane przez łóżko i pościel gdy opadła na nie po tym machnięciu jej na łóżko.

Ale Federatka nie ustępowała. Zaraz sama dopadła do półleżącej na plecach Blue i dosiadła ją okrakiem. Dłonie rajdowca znowu przyszpiliły ją zmuszając do opadnięcia na łóżko. I zaraz potem jej wprawne dłonie zaczęły rozbierać ją z koszuli a usta dały zajęcie jej ustom. Maira rozbierała Julię z agresywną chciwością przerywając pocałunki tylko na moment by cisnąć koszulę właśnie gdzieś tam gdzie rano nadal leżała. A potem gdy musiała zejść niżej by po zostawieniu mokrego szlaku swoich ust i języka na jej piersiach i brzuchu musiała rozpiąć jej spodnie. A potem jednak wstać z niej by je ściągnąć. A, że wciąż były na samym skraju łoża o królewskich rozmiarach to przy ściągnięciu spodni Blue wschodząca gwiazda detroidzkiej Ligi stanęła przed łóżkiem. I też gdzieś cisnęła właśnie ściągnięte spodnie a przy okazji i buty panny Faust.

- A ja mam też coś dla ciebie. - przez szybki oddech udało się gospodyni uśmiechnąć. Nie wracała jakoś do kochanki by zdjąć z niej ostatnie sztuki bielizny tylko zaczęła sunąć dłońmi po swoim ciele. - Cały dzień mi zajęło. - powiedziała przybierając tajemniczy wyraz twarzy i wyzywający uśmieszek. Dłonie zawędrowały do zapięcia jej spodni i z wolna zaczeły je rozpinać. - Ale musiałam się do cholery czymś zająć jak mnie tak zostawiłaś samą. Na cały cholerny dzień. - powiedziała znowu z wyrzutem kończąc rozpinanie spodni. Zaczęła je z siebie zsuwać więc pokazały się jej czarne, koronkowe majtki. - Mam nadzieję, że ci się spodoba. Bo mi się podoba jak jasna cholera. - powiedziała jakoś dziwnie i nienaturalnie zsuwając te spodnie z siebie aż do kostek i jednocześnie schylając się też więc Blue widziała właściwie jej wyzywająco uśmiechniętą twarz jakby szykowała jakiś diabelski numer i opadające na tą twarz niebieskie włosy. A potem gdy pewnie ściągnęła z siebie spodnie błyskawicznie się wyprostowała zostając też w samej czarnej bieliźnie. Ale jednak od razu rzucało się w oczy coś czego jeszcze rano na pewno nie było.





Tatuaż. Na udzie. Tatuaż tygrysiej głowy. Szafirek z triumfalnym uśmieszkiem patrzyła na swoją Tygrysicę sycąc się wrażeniem jakie wywołała. Aż w końcu znowu wróciła na łóżko klęcząc okrakiem nad nią by mogła z bliska nasycić się widokiem. - Musiałam coś mieć od ciebie jak cię nie było przy mnie. - powiedziała wreszcie z uśmieszkiem. Tym razem czułym, łagodnym i figlarnym.


---



No tak. Jakoś tak to ta ostatnia noc zaczęła się kończyć. Szafirek pochwaliła się nową dziarą na udzie. Wciąż jeszcze mokrą, świeżą i z zaczerwienioną skórą. No a potem jeszcze była reszta nocy i wreszcie sen. A teraz było rano. Detroidzkie rano. Zza drzwi prowadzących do garderoby z ilomaś tam szafami doszły do Blue jakieś kroki. Zaraz potem drzwi otworzyły się i pojawiła się w nich gospodyni.

- O! Wstałaś Tygrysico! Świetnie, przyniosłam śniadanie. Bo nie wiedziałam czy cię budzić. - niebieskowłosa przyszła z jakąś tacą i to nie pustą. Zamknęła tyłkiem drzwi i widać było, że jest w świetnym humorze. Ubrana była w krótki szlafroczek i miała mokre włosy. Rozsiadła się wygodnie znowu siadając okrakiem na nogach Blue i stawiając tacę na krótkich nóżkach. Na tacy zaś było pełnoprawne śniadanie dla dwojga które i pachniało i wyglądało bardzo apetycznie. Szafirek nie odrywając dłoni od tacy płynnie kontynuowała ruch póki jej usta nie pocałowały ust Julii. - A w ogóle to dzień dobry. - powiedziała z uśmiechem z bliska wpatrując się w twarz drugiej kobiety.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 25-02-2018, 02:30   #613
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Moczenie w lodowatej wodzie, długie minuty napięcia szarpiącego nerwy aż do granic wytrzymałości. Zmęczenie, zniechęcenie, stres i strach o Żywego zajmującego się bombami… ale udało się! Rozpieprzyli ten pływający szajs, a chociaż woda bagna zabarwiła się na czerwono, raptem dwóch towarzyszy szamanki przeszło przez Barierę, zostawiając świat materialny na rzecz świata Popiołu.

San Marino była zmęczona jak diabli. Powieki same jej opadały i kiwała się apatycznie, obejmując ramieniem Petera. Patrzyła w ogień łowiąc jednym uchem opowieść Vicky, a drugim reakcję otoczenia. Zaczynała lubić tą laskę, była zabawna i tak energicznie relacjonowała całe zajście, że nie szło zachować poważnej miny. Niestety nie mogli odpocząć, wciąż pozostawało to, po co tu przybyli - zdobycie broni.

- Zostań tu z Boomer - wyszeptała mężowi do ucha, ściskając go po raz ostatni, a potem wstała, rozprostowując z trudem zamarznięte stawy. Jakoś się udało i tu napotkała nową przeszkodę. Cholernie ciężko odchodziło się od ogniska… tylko trzeba było. Widziała jak Diabeł zaczyna zbierać ludzi na drugą część zadania. Podeszła do niego na sztywnych nogach, udając że wcale nie trzęsie się z zimna i zmęczenia. toczyła się z wysoko uniesioną głową, roztaczając po zebranych szyderczy uśmiech trupa.
- Mówca idzie z Diabłem - oznajmiła stając tuż przed nim i zakładając ramiona na piersi żeby ukryć jak mocno trzęsą się jej ręce - Jeżeli Diabeł ciągle go chce. Została koparka - pokazała głową na pracującą maszynę - Plama mówiła, że kopie coś ważnego, jakieś robocie bebechy. Je też weźmy. Kto wie do czego się przydadzą.

San Marino a jak tutaj ją nazywali w bandzie Czacha, obserwowała jak ten cały numer z nurkowaniem i wysadzaniem a potem ta wesoła paplanina Vicky przyniosła jedną ale zauważalną zmianę. Vicky będąc pod wrażeniem tego całego szalonego numeru jaki właśnie razem odwalili we czwórkę tak to opowiadała. Jawnie identyfikując się z całą pozostałą trójką i paplając o wszystkim wesoło. Tam opowiadała jak Czacha i Plakatowy zanurkowali tam, innym razem jak Krogulec na nią krzyczał albo jak ją ostrzelały te kutry. Albo jak się ten cały cholerny złom osuwał razem z nimi spod nóg i rąk i jak trudno było wejść w tej ulewie w tej cholernej, bagiennej wodzie na cokolwiek. Albo jak się przekradali obok tego czegoś co tam grzebało w tej kupie gruzu za nie wiadomo za czym.

Zaś słuchacze, ci postrzelani, przemoczeni, zmarznięci i dopiero co opatrzeni przez Brzytewkę członkowie bandy słuchali z zapartym tchem. I w tym wszystkim jakoś chyba wszystkim umykał fakt, że Vicky opowiadała i traktowała Nixa jak kogoś swojego. Z ich bandy. A oni to przyjmowali bez zmrużenia oka. A przecież Nix nie był z ich bandy. Nawet na pierwszy zmarznięty rzut oka para Pazurów odbijała się wojskowymi barwami na tle skórzanych,wyćwiekowanych i obwieszonych piórami i naszywkami kurtek. Do tego szef przecież albo go nie lubił albo przynajmniej jawnie za nim nie przepadał. Ledwo tolerował i to pewnie sporo ze względu na Czachę. Ale ona był Mówcą i gadała z duchami. A Runnerzy to cenili. Aż do teraz. Teraz nagle wyglądało, że po tym całym szaleństwie na tej zatopionej farmie para Pazurów jakoś została zaakceptowana przez bandę. Nawet jak byli całkiem od nich inni. Nawet Nix bo Boomer to chociaż jako całkiem niebrzydka dziewczyna pewnie w naturalny sposób miała niższy próg wejścia u w większości męskiej części bandy.

- Daj spokój, nie wygłupiaj się Emi. - powiedział Nix i wstał ruszając razem z szamanką w stronę Guido. Ten lekko uniósł brew słysząc i widząc co się dzieje ale po chwili zastanowienia chyba machnął ręką.

- Dobra, chodźcie. Potem się zmienimy. - powiedział szybko nie chcąc tracić ani chwili. We trójkę zaczęli brnąć przez ulewę i bagienną wodę sięgającą czasem po kolana a czasem po pas. Bez przeszkód doszli do wraku kutra. Rozłożył się od środka jak jakiś poczerniały, osmalony i podziurkowany odłamkami kwiat. Mężczyźni szybko znaleźli to co ich najbardziej interesowało. Resztki przedniej wieżyczki. Półcalówki. Podwójne. W tym się obaj zgadzali. Trochę gorzej było z oszacowaniem znaleziska. Jedna broń wydawała się raczej cała a druga raczej nie. Ale nie byli pewni czy da się to naprawić czy nie. Ostatecznie po chwili główkowania i narady postanowili zacząć wykręcać tą pewniejszą lufę.

- Emi, weź poszukaj takich skrzynek. W nich powinno być ammo. - Nix zwrócił się do żony klepiąc metalowy pojemnik wciąż przyczepiony do gniazda broni. Sam z Guido zaczął się zabierać za wymontowanie półcalówki ale sądząc po tym jak obydwaj klęli, sapali i pocili się nie szło im łatwo. Zwłaszcza, że mieli do dyspozycji jedynie najprostsze narzędzia albo jakieś pręty i kamienie w roli dźwigni i młotków. Obydwaj jednak uparcie próbowali rozbroić i zdobyć wreszcie tą cholerną broń.

- A co mi za to dasz Śliczny? Musi być fant, żebym na pantoflarę nie wyszła, która tańczy jak jej jaśniehrabia powie, a nie chcę cię znowu bić… no przynajmniej nie przy ludziach - San Marino zerknęła im przez ramię jak idzie robota. Nawet bez tego na słuch nie wyglądało na proste, łatwe i przyjemne zajęcie. Tym bardziej cieszyła się, że jej przyszło mniej upierdliwe zadanie grzebania się w śmierdzącej wodzie w poszukiwaniu skrzyń wyładowanych pestkami. - A w tym transporterze nie było żadnego klucza płaskiego czternastki albo czegoś w tym stylu?

- Fant?
- podporucznik Pazurów na chwilę podniósł głowę znad zimnego i mokrego żelastwa przy którym grzebali z Guido. Wydawało, że się zastanawia. W końcu pomachał zapraszająco palcem by żona zbliżyła się do niego. Gdy znalazła się w zasięgu tym samym palcem zahaczył ją o rant kołnierza przyciągając do siebie. A tam, z bliska już czekały jego usta by zetknąć się z jej ustami.
- No. Masz zaliczkę. Ale uważaj z tymi rachunkami byś na minus nie wyszła jak chcesz się tak co chwilę liczyć. - Pazur wydawał się mimo wszystko rozbawiony i zadowolony z tego przerywnika. Ale jednak nadal mieli tutaj robotę do zrobienia. Pomysł z kluczem obydwu improwizowanym robotnikom tego zabagnionego złomowiska przypadł do gustu.

- Heej! Zorganizujcie jakiś majcher z transportera czy co! - Guido krzyknął do grupki w garażu jaka próbowała się ogrzać przy ogniu z ogniska. Ci słysząc to poruszyli głowami ktoś wstał ale Bliźniacy byli szybsi. Pokuśtykali do transportera i zniknęli w jego wnętrzu. Jak tam coś zostało pomocnego zostawała nadzieja, że ci dwaj to znajdą.

Szamance zaś brodzenie w tej lodowatej wodzie chłostanej tą cholerną ulewą też nie szło lekko. Traciła z zimna już czucie w palcach. Nie była już pewna jaki kształt czy fakturę mają przedmioty jakich dotykała. Ale chyba coś miała. Pasowało na jakieś ugrzęźnięte w złomie pudło. Mogła to być ta skrzynka z amunicją albo coś innego. Ale kuter tak łatwo nie oddawał swoich fantów ludziom i musiała się z tym cholerstwem mocować tak samo jak szef i mąż obok z tymi półcalówkami. Aż się szło rozgrzać i spocić chociaż szkoda, że łapy wciąż drętwiały z zimna.
Mogła poprosić o pomoc Nixa, wystarczyło podnieść głowę i otworzyć gębę. Popatrzyła nawet w jego kierunku i prawie się odezwała, ale na szczęście w porę ugryzła się w język. O nie, po jej zimnym, nieżywym całkowicie trupie. Nie poprosi go o pomoc, żeby potem mógł się pysznić i obrastać w piórka, że poradził sobie tam, gdzie ona nie dawała rady… i to z głupią skrzynką!
- A mogłam być dalej martwa - wyburczała pod nosem z jawną pretensja do świata, rozglądając się dookoła aż znalazła długi metalowy drąg. Chwyciła go w zgrabiałe dłonie, wyrywając z resztek burty. Jako dźwignia powinien się nadać… no i nie będzie o nic prosić Plakatowego. Nie przy szefie i nie za często, bo jeszcze mu odwali z nadmiaru dobrobytu i szczęścia.

Drąg wbił się w zalewany ulewą wrak. Potem szamanka musiała nim poszarpać, podźwigać i coś tam pękło, coś się obsypwało, coś inne osunęło i wreszcie ten kanciasty kształt stał się bardziej widoczny. Tak, to była taka skrzynka co pokazywał Peter. Teraz już poszło łatwiej i Czacha dała radę wyszarpać skrzynkę już gołymi rękami. Całkiem ciężka. I mao wygodna do noszenia. Można było pewnie od biedy wziąć taką jedną w jedną rękę, drugą w drugą i tak zasuwać kawałek. Ale na dłuższą metę i to wydawało się żmudne i męczącę. Na razie jednak udało się zdobyć skrzynkę i obydwaj pracujący mężczyźni oderwali się od swojej roboty by spojrzeć na postawiony obok kształt.

- Zzzajebiście! No to mamy czym strzelać. - ucieszył się Guido widząc pełną skrzynkę naboi do wkm-u. Im samym udało się coś wymontować czy wyłamać ale chyba dopiero byli na etapie torowania sobie drogi do zamontowanej wciąż broni.

- Jedna skrzynka starczy na minutę lub dwie jak w ogniu ciągłym. To już całkiem nieźle. Teraz byśmy mieli takie cudo to by inaczej to wyglądało. - Pazur zgodził się kiwając głową na tą skrzynkę.

- Może gdzieś tu jest druga. Przydałaby się druga - zasapana nożowniczka odstawiła ciężką skrzynię na bok i westchnęła z ulgą. Już coś mieli, dobry początek, ale wciąż za mało - Czekajcie - mruknęła, schylając się i gmerając przy bucie. Skostniałe palce kiepsko działały, ale po dłuższej chwili udało się jej wyłuskać z nogawki to, czego szukała. Podrzuciła wielofunkcyjne narzędzie w dłoniach, uśmiechając się tryumfalnie - Trzymajcie, bo nie wiadomo ile tamtym kaleczniakom zajmie znalezienie czegoś przydatnego - wyciągnęła szpej w stronę mężczyzn.
- Ja poszukam drugiej skrzyni. To gówno miało jeszcze miotacz i inne działka. Nie mogła zostać tylko jedna skrzynia.

- O! I zajebiście!
- szef wyraźnie ucieszył się na widok multitoola podanego przez czarnowłosą szamankę i bez wahania wziął od niej to uniwersalne narzędzie. Gmerał przy nim chwilę aż ustawił odpowiednie narzędzie i z jego pomocą przystąpił do dalszej rozbiórki wraku. Sama Czacha wróciła do przeglądania reszty kutrowego złomowiska. Podeszli do nich Bliźniacy brnąc przez wodę i niczym najcenniejsze trofeum albo dar przynieśli jakieś kleszcze, śrubokręt i klucz. Tymi narzędziami zagospodarował Pazur i jakoś dzięki takiemu wsparciu obydwu pracującym mężczyznom jakoś zaczęło iść raźniej. Bliźniacy już pozostali w pobliżu udzielając mnóstwa “pożytecznych” rad za to nie kwapiąc się absolutnie do czegoś podobnego do uczciwej pracy. Jednak ich bezczelny, radosny i rubaszny sposób bycia zdawał się stawać okoniem wokół całemu temu zamieszaniu i ponuractwu. Zwłaszcza, że sami wyglądali dość żałośnie, jak dwa zmokłe kurczaki z potrzaskanymi kończynami.

San Marino zaś grzebała we wraku dalej. W końcu jej pręt w zapadających ciemnościach wymacał coś obiecującego. Po chwili odgrzebywania i wyłamywania resztek złomu zorientowała się, że to kolejna skrzynka z półcalówkami. Znowu po chwili pracy udało się postawić jako trofeum obok tej pierwszej. Wedle Nixa przy każdej wieżyczce powinien być zapas amunicji do broni jakiej używała. Nie wiedzieli jaka była w oryginale w tych dwóch rozwalonych ale w tej tylnej był jakiś granatnik lub coś podobnego. Powinny więc tam być jakieś granaty. Takie jak do granatników pewnie.

Nixowi i Guido udało się wreszcie zdobyć własne trofeum. Wymontowali wreszcie pierwszą półcalówkę. Obydwaj wznieśli ją wysoko w ramionach jak najlepsze trofeum krzycząc triumfalnie. Głowy grzejące się przy ogniskach zwróciły się w ich stronę a gdy rozpoznali o co biega od strony skraju lasu i budynków zajmowanych przez bandę doszedł ich podobnie radosny i triumfalny krzyk. Zaczął się niemrawo i rósł nierównomiernie ale wreszcie objął całą bandę. Mieli to! Udało się! Mieli to po co tu przybyli! Bo przecież nie po to by rozwalać jakieś głupie kutry…

San Marino też się darła, dając się ponieść fali entuzjazmu i w jego przypływie wygrzebała z wody kamień, po czym z tej całej radości i podniosłej atmosfery rzuciła w latynoskiego złamasa, bo był bliżej.
- A wy byście się ruszyli, kaleczne ryje - wydarła się do kompletu na braci krwi, zabierając się na szukanie następnej skrzyni, chociaż najchętniej walnęłaby się gdzieś w cieple i wreszcie poszła spać - Postarajcie się kurwie być chociaż odrobinę mniej bezużyteczni niż w rzeczywistości. Raz w życiu zróbcie dobre wrażenie, od tego was nie pokręci!

- Dobre wrażenie? No ja to czemu nie ale on? Wiesz nie ma tu żadnego kołpaka do zajebania no to widzisz jak fajfus zwisa.
- Paul wykorzystał sytuację wskazując na trzęsącego się z zimna Latynosa choć sam wyglądał podobnie. Właściwie wszyscy tak wyglądali. Obydwaj też jednak szczerzyli się razem z resztą bandy na te pierwsze trofeum. Zanim Hektor zdążył się odwzajemnić do rozmowy wtrącił się Guido.

- Dobra zbierajcie się. Weźcie to cacko i ty Plakatowy znasz się na tym? To sprawdź czy wszystko gra. I przyślijcie Krogulca i Vikę. - szef mówił ciszej by pewnie tylko grupka przy kutrze go słyszała i wskazał na dźwiganą armatę oraz wydobyte z wraku skrzynki. Banda widoczna przy ogniach w zrujnowanym domu i garażu wciąż wiwatowała. A on wskazał kolejno na zdobytą broń i amunicję. Pazur zawahał się ale po chwili zastanowienia skinął głową.

- Dobra, to wy weźcie po skrzynce a my z Emi weźmiemy to cholerstwo. - powiedział spokojnie ale też tak jak i Bliźniacy i jego żona już nieźle nim telepało od tego zimna i wody. Szef jeszcze jakoś się trzymał ale on dotąd nie przebywał tyle w tym bagnie co oni. Bliźniacy słysząc Plakatowego jak i co do nich mówi wydawali się być zgodnie i płynnie na nie.

- Słyszałeś go? Tobie to się wyobraża, że kim kurwa jesteś? - Paul zaczął patrzyć i mówić do Nixa zaczepnie jak zwykle. Hektor zaczął kiwać głową i pewnie chciał coś powiedzieć w ten sam deseń ale Guido znowu się wtrącił.

- Róbcie co mówi. - oderwał się od wieżyczki przy której znowu zaczął grzebać pozostawionymi narzędziami i spojrzał na obydwu Bliźniaków. Z wyraźną irytacją w spojrzeniu.

- No! Słyszałeś?! Masz targać te skrzynki! - Hektor płynnie zmienił front jakby nigdy nie zamierzał mówić nic innego i na zachętę trzepnął dłonią w wygoloną i przemoczoną potylicę kumpla. Sam zaczął kuśtykać w stronę skrzynek, Paul też, Nix schylił się by chwycić za ciężką broń z jednej strony i oddać drugi koniec żonie, a szef wrócił do przerwanej roboty.

- Na waszym miejscu bym uważała - nożowniczka z sapnięciem złapała i podniosła swoją część półcalówki. Splunęła w wodę, nadając do złamasów obok - Jeszcze się potkniecie i te krzywe wity do końca połamiecie. Co robiliście jak my tu zapierdalaliśmy z bombami żeby wysadzić to kurestwo w powietrze? - zahaczyła ich jadowicie milutkim uśmiechem, przedzierając się przez gruz i wodę za Nixem. - Pacz Śliczny jakie złamane, kaleczne cwaniaki. Na gotowe przyszli i jeszcze udają, że są do czegoś potrzebni. Albo że coś konkretnego potrafią - pokręciła głową na te dwa beznadziejne przypadki.

Bracia krwi w ogóle zdawali się nie dostrzegać jadowitego tonu i zjadliwego spojrzenia siostry krwi. Każdy złapał po jednej skrzynce i tak razem brnęli przez te utopione w bagnie podwórko dawnej farmy. Szamanka odkryła, że to cholerstwo które dźwigali jest cholernie ciężkie. Normalnie jakby jakiś kawał dźwigaru z Peterem nieśli przez te bagno i ulewę. Dobrze, że do tego rozwalonego domu nie było aż tak strasznie daleko.

- No jak? My mieliśmy najważniejsze zadanie ze wszystkich. - Hektor powiedział pewnie siebie pusząc się przy tym jak paw. Znaczy na tyle co sapanie przy każdym kroku nogą w łupkach, po tym bagnie i z ciążącą skrzynką w łapie mu pozwalała. Nix nie wytrzymał i się zapytał.

- O. Ważniejsze niż rozwalenie tych kutrów? A jakie? - zapytał i sadząc z tonu i miny coś chyba niezbyt dostrzegał te arcyważne zadanie jakie mieli wykonywać Bliźniacy.

- My pilnowaliśmy Brzytewki. Wiesz jak Guido by się wkurwił jakby znowu ją ktoś zajebał? - Hektor odpowiedział mu dalej kuśtykając przez wodę. Paul pokiwał głową na znak poparcia.

- Albo jakby gdzieś się zapodziała. A weź tu same bagna i szukaj kogoś. - dorzucił swoje trzy grosze jaśniejszy z Bliźniaków. - I pilnowaliśmy by wam fury nikt nie zajebał. A nawet zbajerowaliśmy tamtą foczę z łódką byście mieli czym się tutaj rozbijać. - Paul też wcale nie wydawał się stropiony, że niby wykonywali z kumplem jakieś mniej ważne zadanie.

- Mhm. I pewnie jeszcze we dwóch byście sami tu wszystko rozjebali. - Nix pokręcił głową widząc, że nie przebajeruje dwóch speców od bajery wszelakiej. Oczywiście obydwaj z poważnymi minami spojrzeli na siebie, potem zgodnie na niego. I pokiwali z pewnością głowami, tą czarną i tą podgoloną. Pazur chyba stracił ochotę do kontynuowania wątku bo prychnął rozbawiony na tyle ile dźwiganie tej cholernie ciężkiej półcalówki mu pozwalało.

Doszli do ruin domu i Runnerzy mimo, że postrzelani i zmarznięci otoczyli ich kręgiem klepiąc po ramionach i przyglądając się zdobyczy. Ciężko było. Ale nawet taka mokra i usyfiona wyglądała imponująco.

- Guido mówił, że Krogulec i Vicky mają iść do niego. - powiedział Pazur ocierając pot z czoła. Szło się zmachać przy dźwiganiu tego czegoś. I jakże przyjemnie było wrócić do ciepła bijącego z ogniska.

- Idę zobaczyć co z Boomer. - Nix zerknął na żonę i ruszył po schodach na górne piętro gdzie zostawili ledwo chwytającą rzeczywistość najemniczkę.
San Marino też się zwinęła, krocząc między Żywymi w stronę ognia.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 26-02-2018, 01:29   #614
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
post wspólny z Czarną i MG

Niespodziewane spotkanie trzech, zupełnie obcych sobie cywilizacji. Trzech kultur i bytów powiązanych ze sobą raptem pod kątem biologicznym. Szokująco zróżnicowanych. Spotkanie, które przyniosło wszystkim tak wiele korzyści i strat. Spotkanie, które nauczyło obce, pozornie niekompatybilne życiowo jednostki jak współistnieć i współpracować, a przede wszystkim walczyć - ramię przy ramieniu, oddech przy oddechu. Jak tworzyć i niszczyć. Runnerzy, Pazury i cywile zebrali się pod jednym sztandarem, we wspólnym celu. Zmobilizowali się, by odstawić na boczne tory dawne niesnaski oraz uprzedzenia, odepchnąć od siebie przewiny, animozje lub zwykłą niechęć, spowodowaną różnicami w wychowaniu, tudzież wyznawanych wartościach. Tego zimnego, deszczowego popołudnia liczyło się jedno - pokonać wspólnego wroga. Dzień ten był tym, w którym ziściły się ciche marzenia i nadzieję Savage, lecz również jej najczarniejsze koszmary, obleczone w metalowe, syntetyczne ciała. Nieposiadające niczego, co dałoby się uznać za ludzki odruch. Senne mary, wyrwane ze złego snu, wciąż odbijającego się o kości czaszki zwykle skutecznie odcinające niechciane wspomnienia od spektrum teraźniejszego postrzegania.

Każda chwila w życiu człowieka dwa oblicza i nic nigdy nie było tak proste, jak się na pierwszy rzut oka wydawało. Ludzie należeli również do tych tworów, które z zacięciem same sobie lubiły komplikować żywot, oddając zbyt rozległe pole do popisu dawnym lękom, oraz niepewności. Pojęcie całkowitej wygranej nie istniało. Takie rzeczy się nie zdarzały. W takich chwilach ruda lekarka wierzyła, że los robi człowiekowi na złość, na przekór. A on przecież chce jak najlepiej, czyż nie?

Jednak w coś należało wierzyć, odstawiając wrodzony pesymizm. Choć przez ułamek sekundy spojrzeć na pozytywy, udając że rewers monety jaka wpadła w skostniałe ręce nie jest utytłane we krwi. Był czas radości i był czas liczenia strat. Zimnej, odartej ze zbędnej euforii, kalkulacji, nakazującej spojrzeć na pole bitwy chłodnym okiem. Bilans strat i zysków wciąż pozostawał nieznany, szczególnie w tym drugim przypadku. Alice jednak nie zamierzała psuć rodzinie tej chwili tryumfu. Patrząc na pokiereszowane, zziębnięte ciała dookoła czuła, prócz smutku, również dumę. Udało im się, wygrali potyczkę w wojnie o nowy dom, chociaż wiktorię okupili krwią oraz życiem dwójki ludzi w skórzanych skorupach. Ich martwe, nieruchome ciała spoczywały w transporterze, przykryte naprędce zaimprowizowanymi okryciami i tam musieli pozostać, póki żywi potrzebowali opieki - na nich winno się skupić, co też niewielka Runnerka robiła, uwijając się niczym w przysłowiowym ukropie, aby jak najszybciej zażegnać widmo kolejnego zgonu poprzez wykrwawienie.

Uśmiechała się szeroko, troskliwie zajmując się potrzebującymi, każdemu prócz pomocy medycznej próbując nieść otuchę, dobre słowo i wsparcie, dodatkowo podzwaniając przy każdym ruchu karkiem. Dźwięczne, ciche tony wydawał dzwoneczek na obroży jaką nosiła na szyi - cienkiej, skórzanej, podobnej jak dla kota, ale na ludzki rozmiar. Brzytewka nadawała do chłopaków pogodnie, chwaląc odwagę, robiąc wielkie oczy przy czasem przejaskrawionych opisach i kiwając do tego głową z miną wyrażającą czysty zachwyt.

Potrzebowali tego, jak ona potrzebowała widoku dowódcy kręcącego się z miotaczem na plecach i dbającego o morale po walce. Potrzebowała też innych, bardziej namacalnych dowodów że nic mu nie jest, jednak czas i okoliczności nie sprzyjały ani długim rozmowom, ani tym bardziej ckliwym, siejącym siarę scenom… nie było jednak tak źle. Udało się im złapać na parę oddechów, zamienić dwa zdania. Upewnić, że żadna zbłąkana kula nie uczyniła szkód w tym drugim ciele. Wymienić uśmiechy, szybkie uściski lodowato zimnych dłoni, a potem wrócili do obowiązków. On do swoich, ona do swoich.

Część bojowa się skończyła, przynajmniej chwilowo, nadszedł czas przegrupowania, opatrywania ran i dbania, aby wycieńczeni walką ludzie nie skończyli z głęboką hipotermią, zapadając w sen z którego już się nie obudzą.

Zająwszy się większością rannych, Alice stanęła przed kolejnym zadaniem, tym razem bardziej przyziemnym. Skoro zostawali na bagnach należało zadbać o ciepły posiłek, bo ogniem zajął się już Guido. Wyprawy na kutry nie planowano jako operacji długoterminowej. Zapasy jedzenia posiadali wybitnie… mikre. Zostawał też problem w czym przygotować je dla tak dużej liczby osób. Potrzebowali prowiantu - z tą myślą dziewczyna podniosła się z klęczek i otrzepawszy kolana z błota, zaczęła nową rundkę między gangerami i Pazurami, każdego wypytując o to samo. Karen zostawiła na koniec, licząc ją jako ostatnią deskę ratunku. Musiało coś zostać, cokolwiek co dało się podgrzać i dać ludziom jako może nie zbilansowany, lecz z całą pewnością ciepły i sycący posiłek.

Robota z opatrywaniem rannych wyglądała na skończoną. Ale widok choć dodawał otuchy sam w sobie nie był budujący. Cały rząd poranionych i otumanionych bólem ciał w skórzanych kurtkach i nierzadko swoimi wnętrznościami na wierzchu. Oberwali. Poważnie. Prawie każdy. Aż o cud zakrawało, że najważniejszy z ich bandy i najmłodszy, prawie zabrany na doczepkę i w ostatniej chwili wyszli z tego wszystkiego bez draśnięcia. Albo ta czwórka podwodnych saperów która na chłopski rozum była najbardziej narażona na ryzyko gwałtownego zejścia z tego świata. I nic. Plan w tej części zadziałał bezbłędnie i cała czwórka wyszła z tego bez szwanku. To mogło cieszyć i dodawać otuchy. A jednak.

A jednak mimo, że kolejni ranni byli przez Alice kiedyś Savage a teraz Brzytewkę opatrywani i odsyłani w ciepło ognisk do domu albo przy garażu ich ilość zatrważała. Teraz jeszcze w miarę na świeżo jakoś się trzymali. Trzymał ich szef, jego poczucie humoru, runnerowa duma, satysfakcja z rozwalenia tego czegoś no i ciepłe słowo i kojący dotyk lekarki. Ale w końcu byli na tej cholernej ulewie w tych cholernych bagnach. Alice chyba najdobitniej zdawała sobie sprawę, z ryzyka przebywania w tych warunkach. Każda godzina zwiększała ryzyko, że te warunki rozłożą kolejnych poszatkowanych już ołowiem Runnerów. Była jeszcze Boomer. “Zajebista” jak ją ochrzcił Guido. Ta chodź sama nie wymagała opatrunków zdradzała najpoważniejsze stadium hipotermii ze wszystkich przypadków jakie tutaj Alice widziała. Ale nie było się co dziwić, przebywała tutaj najdłużej po szyję zanurzona w tym lodowatym bagnie. Na razie jednak grzała się przy ogniu choć raczej była wyłączona z akcji na dłuższy czas. Jak tu zostaną dłużej wszystkim im to groziło. Potrzebowali schronienia. Suchego, z ogniem, by ogrzać się i wysuszyć. Bez tego nawet ogniska jakie rozpalił Guido mogły tylko odwlec to co nieuniknione.

Słabo też wyglądały zapasy medykamentów. Na aż tyle i tak poważnych obrażeń zasoby lekarki nie były przygotowane. Brakowało jej przede wszystkim opatrunków. Na szczęście Runnerzy mieli coś pokitrane tu i tam więc część z potrzebujących Brzytewka mogła opatrzyć z ich własnych środków. Ale po tym wszystkim okazało się, że zostało jej niewiele. Kilka ostatnich. Na pewno nie starczy na kolejną turę zmiany bandaży jaką powinna wykonać jutro rano czyli gdzieś za pół doby. Ale jutro rano w tej chwili wydawało się niebywale odległą przyszłością. Przecież wedle planu Guido jutro rano powinni być znowu w Schronie. A tam przecież miał być cały podziemny szpital a nawet jakiś schroniarzowy lekarz. Taki prawdziwy bo sądząc z relacji części Runnerów jacy go chyba spotkali albo słyszeli to były na to widoki.

Więc na razie problem wykrwawienia, zakażenia, ran został zażegnany. Chociaż na jakiś czas. Teraz był problem głodu. Pomocni okazali się jak zwykle Bliźniacy. Widząc, że Brzytewka zabrała się za kolejny temat w jakim tym razem mogli ją jakoś nie stali bezczynnie. - No co jest kurwa? Nie słyszałeś? Zrzuta jest! Zrzutę robimy! Wyskakiwać z szamy! - wyglądało to trochę komicznie gdy jeden z ręką na temblaku a drugi z nogą w łupkach przechadzali się brodząc po zatopionym w bagiennej wodzie gruzie pośród próbujących się ogrzać przy ogniu kumpli nie rzadko podobnie do nich właśnie zszytych i pobandażowanych przez Brzytewkę i tak huczeli zaczepnie jakby rozróbę kręcili na jednego to drugiego. Ale jakoś ich charakter i renoma były w bandzie tak znane i rozpoznawalne, że we trójkę nie mieli trudności z usypaniem kupki prowiantu.

Runnerzy połączeni wspólną niedolą, głodem, bólem i cierpieniem jakoś nie gniewali się ani nie sarkali na te nagabywanie. Do wytrzaśniętego skądeś plecaka poleciały kolejne produkty. Jakaś puszka z tuszonką, jakaś skitrana wojskowa racja, zupa w słoiku, ktoś miał jakieś ciastka czy chleb, ktoś inny zaczęty słoik z dżemem gdzieś jakaś wędzona ryba. Problemem było to, że choć Runnerzy zrzucali się dość chętnie to jednak tej szamy było tak na słowo honoru. Na oszczędnym majstrowaniu potraw z tego pewnie starczyłoby dla każdego ale byłaby to bardzo oszczędna racja. I chyba wrzucili co mieli więc pewnie na rano już nikt nic by nie miał. A po takich ranach, chłodzie i wodzie Alice zdawała sobie sprawę przydałby się jak najbardziej kaloryczny posiłek dający energię i wspomagający gojenie się ran. Bo przecież czekała ich dalsza droga. Bagnem, rzeką, osadą, jeziorem, lasem by wreszcie wrócić do Schronu. Do nowego domu jaki wymarzył sobie i im wszystkim ten czarnowłosy facet grzebiący teraz w resztkach rozszarpanego wybuchem kutra.

Karen też bez oporów dorzuciła się do zrzuty. Wydawało się, że jest oszołomiona całym tym bardzo improwizowanym punktem opatrunkowym w rozwalonym garażu utopionym w bagnie z tą całą walającą się wokół krwią i tyloma poszatkowanymi, jęczącymi ludźmi. Właściwie wydawała się, że najchętniej znalazłaby się gdzie indziej gdzie nie było tego wszystkiego. Ale jej łódź wciąż była uwiązana do transportera w środku tego zbiegowiska Runnerów a w niej wciąż leżały poszarpane ciała zabitych gangerów.

Wspólnymi siłami udało się zgromadzić wystarczającą ilość zapasów, dorzucił się każdy kto mógł i czym mógł, co dawało jeszcze czytelniejszy znak o wspólnocie, nie alienacji poszczególnych grup. Jeden z nielicznych plusów w równaniu zdominowanym przez wartości ujemne.

- Karen, mogłam cię prosić o drobną pomoc?
- w pewnej chwili lekarka zboczyła z wyznaczonej trasy, wchodząc na kolizyjną z obcą w gruncie rzeczy brunetką. Uśmiechnęła się do niej ciepło, wskazując na trzymany oburącz plecak pełen zapasów - Będzie wielkim nietaktem jeśli spytam czy zechciałabyś mi z tym pomóc? Chłopaki są ranni i zmęczeni… poza tym istnieje spore prawdopodobieństwo, że przygotowany przez nich posiłek będzie zawierał przewagę alkoholu i THC, na co w obecnej sytuacji nie możemy pozwolić ze względu na małą ilość wartości odżywczych wspomnianych produktów. Poza tym zasłużyli na odpoczynek - odwróciła na moment głowę, wodząc zmęczonym wzrokiem po szpalerze rannych. Na czerni skórzanych kurtek biel bandaży wydawała się razić w oczy ze zdwojoną siłą - Poza tym będzie mi niezmiernie miło, jeśli będziesz mi towarzyszyć. Nie ukrywam… moją domeną jest medycyna. Gotowanie zwykle zostawało gdzieś w ogonku priorytetów. Tym bardziej przydałaby mi się pomoc - wróciła uwagą do drugiej kobiety, patrząc na nią gdzieś z dołu.

Brunetka przygryzła wargę robiąc bardzo niepewną minę. Albo będąc zaskoczoną tym co Alice do niej mówi albo w ogóle, że ktoś na nią zwraca uwagę i coś do niej mówi. Spojrzała na trzymany przez Alice worek. Gdy tak we trójkę przeszli się po bandzie jak dawniej ksiądz z tacą po wiernych to nawet był całkiem ciężki i pełny. Karen patrzyła chwilę niezbyt rozumnym wzrokiem na ten misz masz produktów jakby pierwszy raz jedzenie widziała albo miała coś gotować. Ale wreszcie chyba się jakoś ocknęła. Pokiwała głową biorąc od Alice ten worek i rozejrzała się po zrujnowanym garażu.

- Chodź tam. Zobaczymy co tu jest. - powiedziała wskazując na jakieś stare stoły warsztatowe albo coś podobnego. Tam położyła worek i zaczęła wykładać to co wspólnymi siłami zdołali uzbierać. Produkty były różne więc trzeba było jak te różne, różniste rzeczy przerobić na coś pożywnego. Karen wstępnie selekcjonowała względnie podobne produkty jak puszki do puszek, słoiki do słoików i tak dalej w ten deseń.
- Mam rondelek. Ale taki mały, dla mnie. Przydałoby się coś jeszcze. - powiedziała odwracając głowę na stojącą obok lekarkę. Wyjęła ze swojego plecaka rzeczony rondelek no i miała rację. Na jedną no dwie osoby ta menażkopodobna rzecz wydawała się w sam raz jak dla niej jednej. Ale na zbiorcze gotowanie potrzebowali więcej garów i najlepiej większych. W międzyczasie od strony kutrów dał się słyszeć ponaglająco - pytający okrzyk szefa bandy. Chciał jakieś narzędzia co miałyby pomóc w rozbrajaniu wraku. Bliźniacy pokuśtykali do do transportera by spróbować tam znaleźć cokolwiek pomocnego.

- Przepołowiony kanister albo beczka? - lekarka podrapała się po przemarzniętym nosie, rozglądając się wokoło - Większa powierzchnia do gotowania, tylko trzeba będzie porządnie wymyć. Środki do odkażania się znajdą. Ewentualnie przejdę się i zobaczę co zostało z kutrów. - na bladej, piegowatej twarzy pojawił się uśmiech, choć dziewczynie nie było niż w ząb do śmiechu. Ponowne zanurzenie w upiornie zimnej wodzie jawiło się jej niczym ziszczenie następnego koszmaru, lecz jakie inne wyjście mieli?
- Może odpadła część mogąca efektywnie zastąpić rondel, a najlepiej dwa. Jeden na jedzenie, drugi na herbatę. Przyda się dużo gorącego - westchnęła cicho - Pójdę i poszukam, gdybyś w tym czasie była tak miła i zagotowała wodę chociaż dla Boomer, tej dziewczyny w mundurze. Nią w pierwszej kolejności trzeba się zająć, została wystawiona na najdłuższe działanie niskiej temperatury. - wyprostowała się, patrząc na Karen z uprzejmym zainteresowaniem - Kiedy temperatura naszego organizmu spadnie do 28–30 stopni Celsujsza dreszcze zanikają, ale pojawiają się zaburzenia mowy i sztywność mięśni. Często osoba w stanie hipotermii przypomina zachowaniem nietrzeźwego: ma problem z utrzymaniem pionowej pozycji ciała, jej ruchy są chwiejne, a mowa bełkotliwa. Następnie dochodzi do utraty świadomości z powodu hipotermii… i właśnie tego ostatniego etapu musimy uniknąć, stąd konieczność wlania w nią czegoś gorącego - zakończyła spokojnym tonem.

- Aha. - Alice miała wrażenie, że dziewczyna albo słabo łapie te detale o hipotermii albo nie jest tym zbyt zainteresowana. Za to przygotowania zdawały się pomóc jej jakoś zachować pion nie tylko w sylwetce zewnętrznej. - Nie mamy tyle wody. Ta tutaj się nie nadaje do picia. Nawet po przegotowaniu bym jej nie piła jakbym nie musiała. - szatynka wskazała na rozlaną wszędzie wodę. Zimną, bagienna wodę niosącą ze sobą całą gamę powikłań w razie picia, zwłaszcza na surowo. A tej wody w manierkach zbyt dużo już nie miały. Ani one ani pewnie postrzelani i zmarznięci ludzie dookoła. - Możemy coś porozstawiać by deszczu nałapać. Mocno pada to powinno szybko nalecieć. - odpowiedziała wskazując na siekące w ściany krople. Od ręki we dwie uzbierały do rondelka Karen tyle wody by zagrzać coś dla Boomer ale nie było co marzyć o czymś więcej.

- Możemy
- lekarka zgodziła się automatycznie, a wzrok uciekł jej gdzieś poza garaż. Stała tak przez ćwierć minuty, aż wreszcie poruszyła się, zaczynając od aparatu mowy - Najlepsza będzie twoja plandeka, manierki i menażki. To da nam czas na zbudowanie filtrów wody. Puste, przecięte butelki i coś pod spód, aby zbierać już przefiltrowaną ciecz. Jako wkład spokojnie użyjemy gazy, piasku i węgla drzewnego. Gazę mam w torbie, piasek się znajdzie… gdziekolwiek, a węgle są przy ogniskach. Istnieje też opcja z korą brzozy zamiast butelki jako materiałem dość elastycznym, aby móc zwinąć go w stożek. Albo sokiem brzozowym - wzruszyła ramionami - Zacznijmy od plandeki.

- No. Coś takiego. Widzę, że znasz się na tym. -
Karen pokiwała głową na znak zgody. - Teraz na szybko chyba by wystarczyło cokolwiek do nałapania tej wody. To by się zlało potem w coś większego. - dziewczyna rozglądała się po zrujnowanym wnętrzu garażu. - Ale śpieszyć się nie musimy. Nie przestanie prędko tak lać. - westchnęła unosząc głowę nieco do góry i mrużąc oczy od atakujących ją kropel. Pod względem zbierania wody wydawała się to dobra wiadomość choć oczywiście pod względem warunków bytowych na tej bagnistej farmie to w ogóle. A jednak zdarzyło się wreszcie coś pozytywnego.

Z początku usłyszały okrzyk Guido. Przez tą ulewę niezbyt szło zrozumieć co krzyczał mimo, że wcale tak daleko nie był. Ale słychać było triumf w głosie. To zaalarmowało i zaciekawiło wszystkie widoczne głowy by spojrzeć w tym kierunku. Przez zmarzniętych i postrzelanych gangerów przeszedł szmer zdziwienia, niedowierzania by szybko przerodzić się w radość i podobny triumf jaki słychać było w głosie dowódcy. I pozie. Trzymał coś nad głową razem z Nixem. Obydwaj stali na resztkach spalonego i rozsadzonego kutra a przy nich widać było czarnowłosą szamankę. Przez szeregi bandy dało się usłyszeć szmer głosów i chaos okrzyków “Mamy to!”. Wreszcie! Po tak wielu trudach i mozołach, wyrzeczeniach, nerwach, ryzyku, ranach, chłodzie i głodzie mieli to! Mieli to po co przybyli na te cholerne bagna! Humor i nastroje w bandzie od razu wyraźnie podskoczyły o oczko albo dwa w górę.

Ulga na wieść o zdobyciu broni masowego mordu, zdolnej przecinać ściany jak i ludzkie ciało z łatwością z jaką nóż ciął kartkę papieru, wywołała u Savage dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Wciąż pamiętała z zimy co podobne działko jest w stanie zrobić. Podobne Runnerzy mieli zamontowane na samochodzie, który ostrzeliwał otoczony kościół wraz ze schowanymi weń ludźmi… a teraz mieli je dla siebie. Aby niszczyć, zabijać.
Ruda głowa pokręciła się szybko na boki, doganiając niepotrzebne myśli nim zdążyły nabrać tempa, zmieniając się w nikomu niepotrzebny ciąg przyczynowo skutkowy, zahaczający o gruntowną rewaloryzację wyznawanych przez świat wartości… był jaki był, a oni żyli na jego powierzchni. Tu mieli swój dom, jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało.
Lekarka poczekała aż fala entuzjazmu się przetoczy, nie wypadało psuć rodzinie tej chwili radości.
- Billy Bob! - krzyknęła w głąb domu. Młody Runner nie oberwał podczas walki, jego więc bez zgrzytów dało się oddelegować do przyniesienia płachty brezentu.

Młodzik podskoczył jakby go przyłapano na czymś wstydliwym. Ale widząc kto i po co go woła chyba odetchnął z ulgą. Przyniósł z łodzi brezent co w pojedynkę, w tą całą ulewę i przez tą wodę wcale nie wyglądało na zbyt łatwe. Ale w końcu przyniósł. Zaś przy wraku kutra widać było jak mała procesja dźwiga zdobycz z wraku do domu gdzie założona była coś jakby główna osada przy tych dwóch ogniskach. Przy kutrze został sam szef bandy wciąż uparcie pracujący by powiększyć listę zdobyczy. Ścigali się przecież z uchodzącym dniem a ciemność znacznie musiała wszystko utrudnić, może nawet przy tym całym zmęczeniu uniemożliwić. Więc widocznie szef chciał ogarnąć co się da póki jeszcze byli na chodzie.

Na razie jednak mieli brezent, Karen zagotowała wodę i zrobiła którąś ze słoikowych zup dla przemarzniętej Boomer. Poszła jej zanieść mówiąc, że jak ją nakarmi to wróci. Młodzik wykorzystał chwilę by podejść do lekarki i zapytać nieśmiało.
- Hej Brzytewka. A co robimy z tym? - zapytał wskazując na majaczący wśród kupy gruzów kształt wciąż pracujący nad nie wiadomo nad czym. Guido i reszta na razie skoncentrowali się na czym innym, większość bandy niezbyt nadawała się w tej chwili do jakiejś sensownej aktywności a tam o dziwo wciąż pracowała ta gąsiennicówka w ogóle nie pomna na to co się stało i co się dzieje dookoła.

Ruda głowa obróciła się we wskazanym kierunku. Z całej masy sprzętu działa wciąż jedna maszyna - ta do której akurat Savage bardzo chciała się dostać. Pozostawałą kwestia uzbrojenia, bezpieczeństwa i całej reszty zasad BHP podchodzenia do jednostek zainfekowanych przez programy Stalowej Bestii.
- Najpierw rozłożymy brezent i zrobimy filtry do wody, aby mieć czym napoić naszych. Trzeba znaleźć butelki plastikowe… bądź brzozę. Przyda się też coś, co może posłużyć za większy rondel - wskazała brodą na złożoną płachtę, uśmiechając się szeroko - Będziesz taki kochany i pomożesz mi z tym? Następnie dopiero będziemy mogli zająć się sprawą koparki - uśmiechnęła się odrobinę blado.

Gdzieś z zimnego i stękajacego ze zmęczenia mroku wyłoniła się postać w czerni i kościach, powłócząc nogami. Szczerzyła się po wariacku, obchodząc skupiska pokancerowanych złamasów i kierujac tam gdzie dziwnie czysta i niepotargana Plama… jednak ledwo podeszła i usłyszała o czym gadają, humor nożowniczce od razu się zważył.

- Nawet kurwa nie myśl, że poleziesz tam sama - warknęła, celując paluchem wpierw w pierś z równoramiennym krzyżem, a potem w mrok, gdzie stękanie kopiącej maszyny - Albo z tym gnojem, który przecież cię nie upilnuje. Co ty sobie wyobrażasz, co?! - pochyliła się nad rudzielcem, gromiąc go wzrokiem od góry - Nie mamy innego lekarza to raz. Dwa… Diabeł by nam nogi z dupy powyrywał i w gardła wepchnął, jakbyś się gdzieś zapodziała, albo zgubiła, albo wpadła w dół i utopiła… nie odchodź nigdzie sama, kapujesz? Tym bardziej nie podchodź do czegoś, co cię może rozpierdolić… no kurwa Brzytewka no… - zawiesiła głos z groźna miną.

W odpowiedzi niewielka lekarka uśmiechnęła się szeroko i bez wahania wyciągnęła do czarnowłosej ramiona, obejmując z całej siły w pasie, gdyż wyżej nie sięgała bez konieczności zadzierania kończyn, bądź stawiania na palcach… lecz to nie było ważne. Liczyło się coś kompletnie innego.
- Tak się cieszę, że nic ci nie jest Milly - wtuliła się w większą kobietę, przyciskając się do niej bez baczenia na stopień zawilgotnienia ubrań. Podniosła głowę na tyle, by móc spojrzeć w górę, gdzie blada twarz - Jak się czujesz… jak się trzymasz? W porządku tak w granicach przyjętych jako norma? A Nix? Poprosiłam Karen żeby zagrzała coś do jedzenia dla Boomer, a my tu z BB próbujemy zmontować skraplacz od deszczówki, bo zapasy wody pitnej … cóż. Nie posiadamy zasobów umożliwiających napojenie tylu osób. Zostaje też kwestia tej maszyny - uśmiechnęła się blado, przełamując nagłą sztywność mięśni twarzy - Ja również wolałabym iść tam ze wsparciem, nie sama. Powiedzmy że… - zawahała się, przenosząc spojrzenie zielonych oczu prosto na kupę terkoczącego gruzu - Nie mam za dobrych wspomnień odnośnie spotkań z tworami Molocha. Mimo tego… musimy to sprawdzić. Z drugiej strony gdyby tamta maszyna miała jakikolwiek protokół obronny już by go użyła. Na marginesie Milly… świetna robota. Doskonale sobie z Nixem poradziliście. Powinnam powiedzieć coś jeszcze, jednak obawiam się, że jeżeli za bardzo się rozkręcę, moge mieć problem aby ponownie zamknąć szczęki na głucho. Niemniej niezmiernie się cieszę, że nic… że udało się wam wyjść w miarę bez szwanku. Tobie, Nixowi. Guido… i BB - młodego dodała na sam koniec, po ułamku sekundy zwłoki. wypadało pamiętać o wszystkich pozytywnych aspektach.

No i tyle jeśli chodzi o fochy, gromienie wzrokiem i udawanie złego, niedobrego Mówcy. Nie dało się.
- Ehhh… nie dygaj no, ogarniemy - oddała uścisk, przyciągając do siebie Plamę. Odruchowo przybrała łagodniejszy ton, gładząc ją po włosach. - Dobrze że Boomer dostanie żarcie. Musi coś zeżreć. Żywi potrzebują żarcia… o siebie też musisz zadbać, wiesz to, nie? Mówca się trzyma dobrze, jeszcze nie padnie. Nix też da radę. - zadumała się, też przenosząc wzrok na kupę gruzu - Pójdziesz ze mną i Petem, będziemy cię ubezpieczać. On ma latarkę, pewniejsza rzecz niż pochodnia. Te dwa kaleczne złamasy też mogą się przydać - mruknęła, krzywiąc się teatralnie gdy wyszedł temat jej rodzeństwa - I dzięki Brzytewka. Miałaś rację co do tych kutrów. Plandeka wypaliła. - drgnęła, przenosząc lodowaty wzrok na najmłodszego z runnerowej grupy uderzeniowej i przy okazji najbardziej pechowego i wkurwiajacego - A teraz powiesz Billemu Bobowi co ci potrzeba, a on to ogarnie. Ja skoczę po chłopaków, dość tego lenienia. Guido ma multitoola. Łapą tam niczego nie odkręcisz.

- Nie ma sprawy, przynajmniej tak mogłam pomóc
- Savage wypuściła powoli powietrze z ust, wtykając w nie papierosa, zaś pomiętą paczkę wyciągnęła do Milly, a potem BB - Butelki plastikowe piasek, węgiel drzewny. Trzeba również rozłożyć plandekę i podstawić kubki, garnki, menażki aby nałapać deszczówki. Filtry zrobię jak wrócimy… i nie trzeba Guido nic zabierać - uśmiechnęła się wesoło, pokazując wyciągniętą zza pazuchy survivalową kartę - Jakoś sobie poradzimy, a odrywać od prac wydobywczych będziemy tylko w ostatecznej ostateczności.

Młodzian chyba chciał coś zaprotestować przeciw wyrażone przez Czachę opinii o nim. Do tego paru starszych kolegów usłyszało to chyba bo choć siedzieli przy ognisku zaczęli się podśmiewać z tego wszystkiego. Ale jednak Billy Bob nie zebrał się na odwagę by coś odpysknąć szamance i mówcy i w ogóle kimś wyżej w hierarchii bandy niż szeregowy ganger. A w końcu on w tym szeregu jeśli był już to gdzieś na samym końcu. W końcu więc zajął się razem z Brzytewką rozkładaniem płachty Karen i przygotowaniami do nazbierania deszczówki. Wydawał się nawet zadowolony, że może ukryć te niezręczne zmieszanie jakimś zajęciem. No i rudowłosa tak po nim nie jechała jak czarnowłosa. Alice wiec zyskała dzielnego pomocnika w tym dość prostym technicznie ale jednak zajmującym układaniu nie takiej znowu lekkiej plandeki by leżała jak trzeba. Ale szybko okazało się, że to dobry pomysł. Nawet jeszcze nie do końca rozłożona plandeka już tryskała strumieniami wody jak prawdziwa rynna podczas takiej ulewy.

Praca nie była taka łatwa bo trzeba było w tej ulewie gdzieś zaczepić tą plandekę a naturalnym wydawały się brzegi ścian pozostałe po dawnym dachu. W rogu to dawało już dwie ściany na podpórki i pozostawało resztę plandeki ukształtować w lejek czy coś podobnego by woda miała gdzie ściekać. Trzeba było się więc nawspinać, potem nabalansować na tych pokruszonych krawędziach zalewanych ulewą ścian i jeszcze jakoś przytrzymać potem tą plandekę by nie spadła. Właściwie to zrobiło się z tego całkiem solidny kawałek uczciwej pracy. Oboje zasapali się i napocili całkiem nieźle. A jednak okazało się, że mają jakąś pomoc. Najpierw jakiś jeden Runner wstał od ogniska by podtrzymać regał po jakim Alice próbowała dostać się na brzeg ściany, potem kolejny coś ruszył podać wreszcie to właściwie nagle okazało się, że pracują wszyscy razem. Ale gdy skończyli plandeka ujawniła swój przyjemny efekt uboczny bo choć o nią trzaskał i rozbijał się deszcz to pod nią było bez tego deszczu. Chociaż mokro i chłodno od tego co napadało do tej pory. Ale zyskali przy okazji zaimprowizowany twór namiotopodobny. Potem jeszcze młodzian ruszył na poszukiwania jakiś butelek i garów, właściwie czegokolwiek co by tej wody nałapać jak najwięcej.

I jakoś na ten moment wróciła San Marino z Peterem i Bliźniakami. I z Karen. Gdy Czacha wróciła do domu znowu było tam te przyjemne ciepło uderzające od ognia. Aż korciło by choć na chwilę ogrzać zmarznięte i zmoknięte dłonie i ciało. Znalazła też Nixa bez problemów. Kończył karmić Boomer zupą z jakiegoś rondelka. Drugi pazurowy komandos wyglądała bardzo mizernie. Ale ciepły posiłek i słowa Nixa jakoś chyba dodawały jej sił i otuchy. Sam podporucznik Pazurów zbyt zachwycony pomysłem zbadania tej koparki czy co to tam jeszcze grzebało się nie wydawał ale skinął głową na znak zgody. Skoro trzeba było to zrobić to trzeba. Po drodze na dole spotkali tą Karen. Grzebała w starej kuchni i wygrzebała jakieś gary, wiadro i butelki. Do gotowania albo zbierania wody. Poprosiła ich by pomogli jej to zanieść do garażu i na trzy osoby jakoś dali radę.

W końcu więc spotkali się wszyscy razem przy rozłożonym brezencie do zbierania wody i ochrony przed ulewą. Bliźniacy jakoś sami zwęszyli, że coś się święci i jakoś się przypałetali do tego garażu. Karen zajęła się rozstawianiem tych przyniesionych naczyń więc wydawało się, że sprawę na miejscu mają na tyle ogarniętą co w tej chwili się dało.

- Dobrze kochani - pierwsza odezwała się lekarka, dzieląc uwagę między poszczególne sylwetki tracące na ostrości w zbliżającym się nieubłaganie wieczornym mroku. Zielone oczy uciekały jej też notorycznie ku ludziom w garażu, tym z obrażeniami uniemożliwiającymi jakiekolwiek manewry manualne przynajmniej przez najbliższy czas. Powinna z nimi zostać, odwdzięczyć się za pomoc nie tylko przy montowaniu płachty, lecz tak za całokształt. Opiekowali się nią od paru miesięcy, teraz nadejść winien czas odpłaty. Ruda łepetyna wmawiała sobie, że zrobiła co tylko się dało, przygotowała rodzinę pod kątem zaopatrzenia i z pomocą Karen mogą wyrobić równolegle zarówno z kolacją jak i sprawdzeniem… lecz wciąż zostawienie potrzebujących przychodziło ciężko. Zadaniem wszak lekarza było przede wszystkim niesienie pomocy, dbanie o zdrowie oraz życie pacjentów - nie latanie po gruzach i dłubanie w mechanicznych wnętrznościach czegoś, co przed wojną samodzielnie nie powinno działać.
- Istnieje chociaż… cień prawdopodobieństwa, że wśród nas znajduje się ktoś, kto ma pojęcie o elektronice i sprzęcie komputerowym? Wolę badania na organizmach żywych, z syntetycznych znam podstawy i byłabym niezmiernie zobowiązana, mogąc w tej materii skorzystać z pomocy profesjonalisty. Niestety robotyka definitywnie nie jest moją mocną dziedziną - uśmiechnęła się połowicznie, przyjmując przepraszającą minę - Nie interesują nas urządzenia peryferyjne, naszym celem są dyski danych, choć przyznam szczerze, że dobrym procesorem i płytą główną… - powiedziała lekkim tonem, obserwują uważnie reakcje grupy i szukając tego specyficznego spojrzenia, dającego sygnał że druga strona dyskusji rozumie cokolwiek z tego, co właśnie słyszy.

- Dobra dobra Brzytewka. My ciebie też - San Marino przewróciła oczami i pokręciła głową. - Uwiniemy się z robotą i zaraz wrócisz do tych pobandażowanych złamasów. W tym stanie nigdzie ci nie spierdolą - zarechotała wesoło, z premedytacją obracając łeb na latynoskiego kuternogę - Idziecie z nami na szybki numerek przy koparce, czy będziecie dalej bezużytecznie bezużyteczni?

Z wysokości około półtora metra rozległo się głośne, wymowne westchnienie, wymieszane ze zgrzytem zębów. Trwało tak dobre trzy uderzenia serca, zaś zakończyło je krótkie kaszlnięcie, po którym Savage podjęła konwersacje uprzejmym, spokojnym tonem.
- Dziękuję za wyrozumiałość Milly - kiwnęła nieznacznie głową, przenosząc wzrok na Karen - Poradzisz sobie z zapasami i przygotowaniem kolacji? Wrócę jak tylko uwiniemy się z ostatnim problemem i ci pomogę. Wybacz… naprawdę jest mi niezmiernie niezręcznie prosząc cię o coś, co sama powinnam zrobić, jednak ze względu na braki kadrowe muszę rzucić na problem okiem. Jakoś ci się odwdzięczę, obiecuję - zakończyła mniej sztywno, choć zmęczenie kładło się szarym cieniem między piegami. Nabrała powietrza i obróciwszy głowę do najemnika w mundurze Pazurów - Nie obejdziemy się bez latarki, wypada również zachować choć podstawowe środki bezpieczeństwa. Znasz się na zabezpieczaniu terenu, każda sugestia z twojej strony będzie niezmiernie cenna. Na pewno dobrze się czujecie, nie potrzebujecie usiąść i odpocząć? - ostatnie zdanie skierowała do pary Bliźniaków, kołujących w okolicy na podobieństwo pary wybitnie przemoczonych sępów.

Bliźniacy wyglądali jak charty które zwietrzyły krew uciekającego zająca gdy Czacha wspomniała coś o szybkim numerku w ruinach stodoły.
- Szybki numerek? - zapytał z zaciekawieniem Hektor wyłapując co było najważniejszego w całej tej gadaninie wszystkich i do wszystkich i o wszystkim. - No pewnie! No i tak, mogę usiąść i odpocząć, no pewnie Brzytewka. - zgodził się z nonszalancją kiwając czarną, przemoczoną głową zgadzając się z lekarką. - Jak tak ci będzie lepiej robić laskę no to pewnie, mogę usiąść i odpocząć. - zgodził się zgodnie i pogodnie a słyszący go najbliżsi Runnerzy roześmieli się mniej lub bardziej słysząc ten ton i temat, jakże dobrze im znany.

- Zaraz, jak to tobie? A ja? Ej, Brzytewka, chyba nie będziesz robić gały takiemu złamasowi co? No daj spokój, laska to powinna się trochę szanować nie? No lepiej jak już masz robić to mnie. No dobra jemu możesz ale potem okey? Poza tym jemu dopiero co Karen robiła laskę to już mu starczy nie? - Paul oczywiście nie mógł pozostać bierny i cichy gdy temat wkroczył na robienie laski, szybkie numerki i do tego jeszcze chodziło o Brzytewkę, Czachę i tego latynoskiego złamasa. Za to Karen która właśnie podnosiła jakiś garnek gdy to usłyszała wyglądała jakby się potknęła. W każdym razie straciła równowagę chyba nie tylko tak na ciele i wypuściła trzymany garnek a potem próbowała go niezdarnie złapać skostniałymi z zimna dłońmi.

- A ty ją zapinałeś! - zrewanżował się oskarżeniem Latynos wskazując na kumpla ze złością, że jak zwykle bajeruje fakty na swoją korzyść jakby sam był lepszy. Karen odeszła gdzieś w kąt garażu niby, żeby ustawić ten garnek przy ognisku ale tam w blasku ognia widać było jej twarz, że spala się ze wstydu na te bezpardonowe uwagi Bliźniaków. Scysję zakończył Pazur. Uruchomił taktyczną latarkę przy swoim karabinku i to jakoś tak, że światło oświetliło twarze obydwu Bliźniaków. A, że latarka była przymocowana do broni więc i lufa wodziła odpowiednio od jednego do drugiego Bliźniaka. To jakoś w naturalny sposób przykuło uwagę obydwu Runnerów do tego światła, lufy i ich właściciela.

- No. Działa. - powiedział w końcu Nix po tym małym pokazie działającego taktycznego oświetlenia po czym zgasił te światło. - Pójdę z wami. Ale z tym co tam jest to nie wiem. - przyznał Pazur patrząc na pracującą z pyrkającym silnikiem bryłę pogrążoną tamtejszym złomem i ruinami stodoły. W zapadających ciemnościach była coraz słabiej widoczna.

- Tamte dwa to miały broń to wiedziałem chociaż czego się spodziewać. A ten tam no nie zwiedzałem go jak tam byliśmy ale nie widziałem żadnych luf ani nic takiego. No to nie mam pojęcia czego się spodziewać. - przyznał Peter patrząc poważnym wzrokiem na cel jaki sobie sami obrali i wybrali.

- Ja słyszałem, że te roboty to porywają ludzi. I piorą im mózgi. I w ogóle chujostwo. - powiedział Hektor też spoglądając na pracujące nie tak daleko coś. Gdzieś trochę dalej niż Guido, Krogulec i Vicky pracowali by wymontować z tej bardziej bojowej jednostki co się da.

- A ja słyszałem, że lepiej do tego nie podchodzić. I nie otwierać. Bo w środku jest jakieś chujostwo. Jakiś gaz albo inny syf i potem się roznosi. - dorzucił swoją porcję ulicznych mądrości Bliźniak z ręką na temblaku. Nix popatrzył na nich i widocznie nie był pewny jak to traktować. Tak naprawdę to plotek o tych cholernych robotach była cała masa, aż za dużo. Dlatego gdy już się jakiegoś naprawdę spotkało to tak naprawdę dalej człowiek nie wiedział co, z czym i jak się je.

- Alice się pytała o jakiś mechaników czy co. Macie kogoś? - Pazur przypomniał o pytaniu Brzytewki zwracając się znowu do Bliźniaków. Ci pokiwali głowami i zakrzyknęli po garażu. Od ognisk oderwały się dwie postacie. Mężczyzna i kobieta. Harv i Corey. Harv znał się na silnikach i takich tam innych rzeczach od wozów więc i blacharkę też mógł ogarnąć. Corey trochę bawiła się obwodami, czipami i takimi tam. Oboje należeli do tych poszatkowanych przez odłamki jakich niedawno opatrywała Brzytewka. Ale oboje też przyznawali, że nie mieli do czynienia “z czymś takim” co tam pracowało ale mogli spróbować.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 26-02-2018, 01:29   #615
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Temat maszyn zajął główne miejsce na forum, wypierając ten o czynnościach seksualnych przez co żeńska część wspomniana przez parę cerberów mogła odetchnąć z ulgą bez konieczności podejmowania rękawic konwersacji w dziedzinie, ja jaką aktualnie brakowało im czasu, siły, miejsca, chęci, oraz sposobności. Istniały też fakty należące do gatunku prywatnych i nimi winny pozostać.
- Widzieliście sami co przypłynęło po to, co jest tam zakopane - lekarka spojrzeniem wskazał na problematyczne zawalisko - Fakt, nie wiadomo co konkretnie lecz ów suwenir jest na tyle cenny, by wysyłać dwa kutry obsadzone ciężką bronią oraz samobieżną maszynę kopiącą… w skrócie misję ratunkową, a skoro Moloch zgubił u nas coś wartościowego, jest już nasze na prawie znaleźnego - starała się mówić powoli, chowając drżące dłonie w fałdach habitu. Najchętniej trzymałaby się z dala od całego stanowiska archeologicznego… niestety wybór w tej kwestii został dziewczynie odebrany siłą wyższą.
- Hektor, skarbie - przekręciła kark, kierując piegowatą twarz na Latynosa - Żeby doszło do, jak to ująłeś, prania mózgu, porwana ofiara musi dotrzeć daleko na północ. Tam gdzie Stalowe Piekło… chyba tak to nazywacie, nieważne. To tylko nomenklatura - mruknęła pod nosem i potrząsnęła karkiem, przybierając pogodniejsza minę psutą przez chorobliwą bladość skóry - O porwaniach sama ci mówiłam, widziałeś co mam na ręku. Wiesz że tata wyciągnął mnie z transportu d-do… niego - zająknęła się, na mgnienie oka tracąc pewność siebie na rzecz niepokoju. Szybko poprawiła maskę, zanim całkiem opadła odsłaniając morze niepewności - Stoję tu z wami, wciąż w miarę normalna. Nikt nikogo nie zostawi ani nie da zabrać, zmienić i wyprać mózgu. Nie będziemy też na siłę otwierać beczek ani niczego co przypomina butle lub pojemniki do transportu niebezpiecznych substancji. - teraz przekręciła się frontem do tego bielszego Bliźniaka - Widziałam że Milly ma gasmaskę, założymy rękawice. Trzeba zaryzykować, a nuż zyskamy przewagę nad żołnierzami z Nowego Jorku. Potrzebujemy każdej przewagi i karty w tym rozdaniu. Pójdę pierwsza. Odkręcić kilka śrubek prawdopodobnie dam radę. Nix, poświecisz? Zobaczymy jak to wygląda i będziemy się zastanawiać dalej, a… tak na marginesie nie znoszę robotów - parsknęła w przypływie autoironii, przecierając zdrętwiałe policzki wierzchem dłoni.

- A kto by to kurestwo lubił? Puszki są gorsze nawet od tej pary połamanych zjebów - nożowniczka mruknęła po dłuższej chwili wyraźnego zawieszenia, gdy gapiła się na rudego konusa nie mrugając i chyba przestała też zdradzać oznaki życia typu oddychanie i poruszanie. - Będziemy ubezpieczać a wy - popatrzyła na parę techników - Jedziecie z nami. Z bliska lepiej widać.

- Ej no ale powiedz, skąd wiesz, że ci nie wyprały mózgu? Może specjalnie ci tak wyprały byś tak właśnie myślała?
- Hektorowi najwyraźniej temat przypadł go gustu bo kuśtykając przez wodę gdzieś do połowy uda brnął razem z resztą grupki zbliżając się do ruin zalewanych tą zimnicą z nieba tak samo jak i owa grupka.

- No! Może kiedyś byłaś inna? No wiesz, jarałaś zioło, ścigałaś się furami, rozwalałaś frajerów na poboczach, chodziłaś na imprezy i… O! Może byłaś z Det!? - Paul podjął temat też zapalając się do niego i pozwalając sobie na dywagacje o praniu mózgów. W typowo dla nich dwóch bajeranckim, wesołym i chaotycznym stylu. On z kolei brnął przez tą wodę normalnie za to miał trochę kłopotów przy omijaniu podwodnych przeszkód gdy trzeba było walczyć o balansowanie ciałem by nie wygrzmocić się w tą zimną, śmierdzącą bagnem wodę. Wesołe dywagacje znowu przerwał im Nix.

- No nie wiem. Jak ja bym posłał kogoś po misje ratunkową by coś dla mnie odzyskał trochę bym się wkurzył jakby ktoś załatwił mi wysłany zespół i zakosił to co mieli odzyskać. - Pazur szedł ze skupionym wyrazem twarzy i na poważnie podchodząc do czekającego ich zadania.

- Daj se siana co? Zajumanie komuś czegoś to detroicka tradycja! - Latynos fuknął na komandosa i słowa komandosa jakby dodały mu chęci i animuszu by zrobić to po co właśnie szli zrobić.

- Za mało jarasz. Serio Czacha chcesz się bujać z takim sztywniakiem? - Paul zawyrokował receptę na wszelkie runnerowe zło i popatrzył wesoło na idącą obok szamankę. Nix westchnął i pokręcił głową widocznie darując sobie kolejną spinę z Bliźniakami.

- Zaraz ale jak to niebezpieczne substancje? Znaczy co? Tam może być jakiś syf? - Harvey trochę z opóźnieniem ale jednak wyłapał coś co dla odmiany jednak mu chyba niezbyt przypadło do gustu. Popatrzył na idącą niedaleko Brzytewkę pewnie licząc, że jakoś to wyjaśni. Mijali właśnie rozwalony kuter gdzie nadal pracował Guido i pozostała dwójka.

- Hej! Gdzie leziecie?! - krzyknął do nich Guido widząc mijającą ich grupkę. Musiał krzyczeć jeśli chciało się być usłyszanym na te odległości przy tej ulewie.

Szamanka fragment o prywatnym Żywym wyłapała z niechętną miną. Syknęła krótko, a potem splunęła w wodę, lampiąc się na gadającego złamasa spod byka.
- Lepszy taki sztywniak niż miękka faja która jest sztywna tylko jak się przywiąże do palca - wyszczerzyła się nagle, przekręcając kark pod karkołomnym kątem - Poza tym Śliczny ma całą masę innych zalet. Nie musi jarać, więcej zostaje dla mnie i mi towaru nie podpierdala, to się nie kłócimy - beztrosko wzruszyła ramionami robiąc przystanek aby całkowicie bez premedytacji zaślimaczyć męża na te ćwierć minuty i na oczach kaleczniaków, no ale słysząc szefa oderwała się od tej przyjemniejszej części wieczora.
- Do koparki! - wydarła się pokazując zabandażowaną łapą na trukający gruz - Po… no po coś tam!

- Skarby moje najdroższe
- Savage obróciła wzrok na parę kawalarzy, przyjmując najniewinniejszy z niewinnych uśmiechów. Oczywiście… mogła kiedyś być porządnym przedstawicielem społeczności równie znamienitego miasta jak Det, znać się na porządnych, wymaganych rzeczach, ot choćby umieć prowadzić, tudzież przeprowadzać szybkie przemeblowanie w stopniu zadowalającym zarówno kolegów z paczki, jak i najbliższą okolicę. - Wiecie, że nie pamiętam… że mam problemy z pamięcią. Jest nikłe, lecz jednak… tak, mogłam urodzić się w Detroit, choć było to inne Det niż wam znane teraz. To przedwojenne - mruknęła melancholijnie, spoglądając raz na jednego, raz na drugiego kawalarza - Zanim spadły wojny, w dawnym świecie, Detroit nie przodowało w Wyścigach, nie istniała Liga… ale to opowieść na kiedy indziej - zakończyła weselszym akcentem, machając do warczącego znad kupy metalowego złomu Wilka.
- Idziemy sprawdzić co tam jest! - odkrzyknęła pełniejszą wersję, by skończyć patrząc na parę techników - Zachowamy ostrożność i nic się nie stanie. To że palisz papierosa przy bryce z otwartym wlewem paliwa nie znaczy, że całe auto wybuchnie, prawda?

Bliźniacy popatrzyli z wyrzutem na siostrę krwi za to obłapianie się z takim szytniwakiem jakim w ich oczach był Nix. On zaś przyjął jej ruch chętnie i wdzięcznie obejmując ją mocno i bez żenady prawie na pewno też chętnie by przy okazji zrewanżować się złośliwostkom Bliźniaków. Za to Emily mogła poczuć przyjemne ciepło jakie biło od żywego ciała. Zmarzniętego i przemoczonego jak i jej a jednak przyjemniejszego niż ta cała lejąca się na karki woda lub ta w której właśnie brodzili. Chłopaki więc nonszalancko zbyli niewygodny temat i zajęli się ciekawszym jaki wyszedł id Brzytewki.

- Oooo! To jesteś jak w tych historyjkach! Zrodzona z Tornado! Aalee czaadd! - Hektor zajarał się do słów Alice ale przeczytał je całkowicie po swojemu.

- Noo! I stąd masz pod deklem te dziury! Przy kurewskim bad tripie tak bywa ale nie dygaj to się zdarza. - zapewnił ją gorąco drugi z Bliźniaków widząc, że całą historię Alice da się jednak sensownie wytłumaczyć. W detroicki sposób.

Guido skinął głową i wrócił do rozbierania czegoś tam przy wraku tego większego kutra. Para od tej czy innej rozbiórki złomu i kleceniu z tego czegoś co było mniej bardziej podobnego do złomu nadal miała niepewne miny z tym całym grzebaniem w tak niepewnym towarze jaki wciąż pracował w ruinach stodoły. Jednak tłumaczenia Brzytewki, zabawne historyjki i przekomarzania się Bliźniaków i Czachy z dodatkiem Pazura chyba sprawiły, że chwilowo odłożyli swoje wątpliwości na później. Tak przeszli ostatni kawałek bagna na dawnym podwórku i znaleźli się przy resztkach stodoły. Gdzieś tutaj gdzie wcześniej nurkujące małżeństwo zakończyło swój pierwszy przystanek po zlikwidowaniu tego czegoś co właśnie rozbierał Guido i spółka. Teraz, z bliska, już było słychać ten dźwięk silnika tej maszyny inżynieryjnej wyraźnie. W końcu była zaledwie kilka czy kilkanaście kroków od nich. Klocowaty kształt na gąsienicach z jakimś pracującym ramieniem. Odgrzebywał jakiś iinny klocowaty wrak który już udało mu się wygrzebać całkiem sporo. W uszy drażnił dźwięk wywracanego i staczającego się po kupie gruzów metalu. No tak. Byli tutaj. Zaledwie o parę kroków od tego czegoś. I co teraz?

- Przydałby się Billy Bob na wabia - San Marino wyraziła tęsknotę za młodym nieogarem. Jakby tu był od razu stałoby się jasne kto idzie jako przynęta i żywa tarcza… no ale niestety go nie mieli.
- Poprzednio nie atakowała nas jak przechodziliśmy obok - zazezowała na męża żeby to potwierdził - Czyli da się zbliżyć bez lipy. Chodźcie, dupa mi zamarza od tej brei - prychnęła - Róbcie swoje.

W tak zwanym międzyczasie Brzytewka zbiła się w kółeczko wsparcia z parą techników. Podniosła głowę tylko na moment, by posłać wysoce uprzejmy uśmiech parze Słoneczek dywagujących na temat jej amnezji.
- Posiadanie dwudziestu jeden chromosomów również się zdarza i też nie musicie... hm, dygać. Da się z tym żyć - odkaszlnęła w zwiniętą pięść, skupiając uwagę na mechanikach.
- Dobrze… co wiemy… - zaczęła powoli, drapiąc czubek nosa bokiem surwiwalowej karty - Mamy przed sobą maszynę, urządzenie mechaniczne. Podobne do koparki, nieuzbrojone z uruchomionym protokołem wydobywczym. Wyłączmy je - zielone oczy ześlizgnęły się z Corey na Harva - Odetnijmy zasilanie, odepnijmy akumulator lub odłączmy… zobaczmy jak to wygląda z bliska - westchnęła, zaczynając marsz pod dziwna maszynerię.

Zdążyła zrobić z jeden krok gdy poczuła na ramieniu mocny uścisk czyjejś ręki. Nix złapał ją i zastopował. Bliźniacy tym razem go wsparli po przyjacielsku obejmując lekarkę i sadzając między siebie. Pazur wcześniej pokiwał głową gdy żona prosiła o potwierdzenie co do zachowania się tego czegoś gdy tu byli wcześniej. Teraz przykląkł, włączył znowu latarkę i wycelował i lufę i światło w to coś. Wreszcie było widać coś więcej niż tylko bryły, ramiona i kształty. Było uwalone błotem i kawałkami drobniejszego gruzu jaki przyczepił się do burty i oświetlanego… przodu albo tyłu. Właściwie nie było nawet tego wiadomo czy to ma jakiś przód i tył czy nie a jak ma to co jest co. Widać było jakieś wymalowane oznaczenia chociaż nie było wiadomo z czym to się je.

- Ropniak. - powiedział w końcu Harv przyglądając się temu spektaklowi oświetlonemu pazurową latarką.

- Może wrzućmy tam tą bombę, niech go rozwali i najwyżej pozbieramy to co zostanie? - zaproponowała Corey patrząc pytająco na resztę. W końcu tak zrobili z pozostałymi dwoma jednostkami i zadziałało.

- Nie wiadomo czy jest nieuzbrojone. Taki miotacz ognia to może być jako zwykła rurka na zewnątrz. - Nix też wydawał się podejrzliwy i niepewny jak traktować to dziwne coś na gąsienicach. Wzmianka o miotaczu jednak raczej nie podbudowała morale tej małej grupki, zwłaszcza, że nie można było tego wykluczyć. Dziurek, otworów, rys, wnęk, dźwigarów, ramion to coś miało pełno.

- No Czacha ma rację chyba nie będziemy tu tak stać i gapić się w to coś? Albo się za to zabieramy albo spierdalamy do ogniska. - Hektor popatrzył na wszystkich wesołym wzrokiem jakby na przekór drwiąc z ich obaw a powrót do świecących blaskiem i ciepłem ognisk wydawał się w tej chwili bardzo kuszącą perspektywą.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 06-03-2018, 23:42   #616
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Złamas miał rację, nie było co stać i wślepiać się w dziwną maszynerię. Mieli do wyboru albo sprawdzić o co chodzi, albo dać se siana. Nożownika charknęła od serca, celując plwociną w kupę złomu przed nimi. Miotacze ognia, działka…
- A jebać to - warknęła nagle i zanim głos rozsądku zdołał się przebić do resztek mózgu, skoczyła do przodu za cel obierając pieprzoną koparkę. Śliczny ze złamasami flankowali plamę. San Marino mogła zrobić coś głupiego i właśnie to robiła, wskakując na ubłocony, zdezelowany szajs.

- Emi! - Nix zdążył krzyknąć ale nie zdążył złapać żony. Ta czuła jak zwalnia przy każdym kroku. Bieg po mokrym osuwisku, w którym grzęzły buty przypominał bieg po bagnie albo wydmach. Człowiek chwiał się i musiał czasem podeprzeć się rękami by nie stracić równowagi. Ale przecież to tylko kilka kroków! Mimo wszystko więc udało się. San Marino wskoczyła na pudło tego czegoś. Musiała się podbić przy tym czymś, podciągnąć i wreszcie była… na dachu? No na jakimś pudle, w każdym razie na pudle tego czegoś.

Właściwie to nie było wcale takie duże. Przynajmniej na wysokość. Jak się stało przy tym na tym samym poziomie to ta “góra” sięgała człowiekowi gdzieś do piersi. Ale była jakaś dziwność. Gdy szamanka z góry dostrzegła jakąś szczerbę która jakby przedzielała pojazd na pół. Gdy tam zajrzała okazało się, że naprawdę jest on przedzielony na pół. I łączy go coś jak jakiś przegub czy inne ustrojstwo. Te dwie osobne części na tym całym gruzie też stały osobno. Każda przekrzywiona na tej krzywej nawierzchni w inną stronę. Ta połówka która była dalej od ekipy sprawdzającej miała właśnie te wszystkie ramiona, dźwigi czy co to tam było. A na tej na którą wskoczyła szamanka wyczuwała wibracje i dźwięki pracującego silnika. Detale w zapadającym mroku umykały bowiem tam już nie sięgało światło latarki Petera.

- No i co?! - krzyknął pytająco Paul nie wytrzymując napięcia i ciekawości chociaż pewnie wszyscy byli w podobnym stanie nerwów jak i on.

- Jajco kurwiu! - nożowniczka odpowiedziała przyjaźnie, drapiąc się po łbie i dumając co właśnie do jasnej cholery widzi. - Nie ma miotacza, ale za chuja nie wiem o co w tym chodzi! Jakby dwie maszyny złączone przegubem. Jak mamy podstawić bombę to pod tą część - stuknęła butem o blachę - Tu czuć wibracje, czyli silnik! Tylko nie wiadomo co będzie jak rozpierdolimy całość. Tu się wszystko sypie! Weźcie zdejmijcie blachę i odłączcie kabelki. Lepiej odwalić parę kilko stali niż parę ton gruzu!
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 09-03-2018, 14:20   #617
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Nico odchyliła trochę kaptur i popatrzyła na rozlatującą się chałupę potem popatrzyła na zachodzące słońce i padający deszcz
- Tak, to dobry pomysł, nie wydaje mi się żeby rozbicie łodzi i utopienie się w nocy w jakikolwiek sposób przyspieszyło nasz rekonesans, Rano pełni świeżych sił i entuzjazmu ponownie ruszymy w drogę - Nico udało się nawet zdobyć na lekki uśmiech - Ok rozejrzyjmy się gdzie można by rozpalić ogień żeby nie dawać znać wszystkim w koło chciałabym choć trochę wysuszyć rzeczy.
Towarzyszom Nico odpowiedź wydawała się podobać.

Łodzi udało się przebyć ostatni kawałek wody chłostanej przez ulewę ale nie zarośniętą trzcinami jak większość wybrzeża tej bagiennej rzeki. Za to z bliska schronienie wyglądało mniej zachęcająco. Mężczyźni zacumowali łódź i weszli na dawną werandę czy podobne balkonowe cudo wychodzące pewnie dawniej na rzekę. A teraz właśnie nadające się na coś w rodzaju improwizowanego pirsu.

Wszystko jednak było mokre, wyglądało na spróchniałe i przegniłe, trzeszczało nadwyrężonymi przez dekady wilgoci, pogody i niepogody. Ale mimo wszystko choć wewnątrz panowała już nieprzyjemna ciemność i dominował wilgotny, zatęchły zapach to jednak nie lało jak z cebra na głowę. Gorzej było ze znalezieniem czegoś na opał. Został jakiś chwiejący się stół parę krzeseł, dawna kanapa i troche szafek. Ale jednak nawet po zrąbaniu tego na ognisko mogło nie wystarczyć do końca nadchodzącej nocy. Chyba, żeby wyjść z drugiej strony domu, od frontu i nazbierać czegoś w okolicznym lesie. Skoro nie robili tego na czas i mieli w perspektywie całą noc przed sobą nawet tak przemoczone drewno powinno się w końcu chyba rozpalić.

- Skoczcie do lasu po dodatkowy opał, ja się wezmę za rozpalanie ognia. - Nico sięgnęła do torby po krzesiwo i zawiniętą w folie podpałkę kopniakami zaczęła rozwalać niepotrzebne meble krzesła i stolik zostawiając na koniec.

Obydwu mężczyznom sądząc po minach w ogóle nie uśmiechało się wracać na ten cholerny deszcz by grzebać w błocie za mokrymi gałęziami które dawały by nadzieję na żywy i ciepły ogień. Ale też i wszyscy chyba zdawali sobie sprawę, że bez tego to ta noc zapowiadała by się biednie, zimno i nieprzyjemnie. Więc choć z wyraźną niechęcią to jednak wyszli na zewnątrz by nazbierać coś na ognisko.

W międzyczasie Kanadyjka zajęła się rozpalaniem ognia. Na szczęście ocalałe resztki chaty, mebli i to co znalazła wewnątrz choć nieprzyjemnie wilgotne w dotyku w porównaniu do tego co działo się na zewnątrz były całkiem suche. Tropicielka musiała się trochę pomęczyć bo zawilgły materiał nie chciał współpracować ot, tak. Ale mimo to miała wprawę z północnej krainy i licznych podróży przez Pustkowia więc gdy faceci wrócili z ociekającymi wodą stertami gałęzi ogień z pierwszego połamanego krzesła już wesoło płonął. To znacznie im poprawiło im humory więc po kolejną porcję poszli już raźniej. By uzbierać drewna na całą noc, do rana, musieli tak jeszcze połazić obydwaj ze dwa czy trzy razy.

- Ok to pozostaje nam przeczekać do rana - Nico wyciągnęła 3 patyczki i połamała na 3 nierówne odcinki - Ciągniemy losy która warta komu przypadnie?
Wyciągnęła patyczki w zamkniętej pięści mężczyźni wybrali po jednym Nico został w ręce średni
- Wygląda na to że mam środkową wartę.
Energicznym ruchem wykręciła mokre włosy i rozwinęła śpiwór na starym narożniku zajmując najwygodniejsze miejsce. Następnie wyciągnęła prowiant z plecaka ponabijała kiełbaski i kromki chleba na patyki i przystąpiła do podgrzewania porcji dla siebie i swoich towarzyszy
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 10-03-2018, 09:23   #618
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=JFIhKxoctiY[/MEDIA]

Nowy dzień przyniósł ze sobą kompletnie nowe rozdanie. Karty przetasowano i zaczęto następna partię, która różniła się od poprzedniej jak czarnuch od porządnego obywatela, bo przecież nie człowieka, jako że czarnych małp ludźmi nie dało się nazwać. Już nie budziła się na głębokim kacu, z głęboką depresją i nie zaczynała dnia od przepicia procentami rozdeptanego kapcia w jaki zmienił się jej język. Zamiast fajka i kielona na rozruch, spożywanych w samotności czterech ścian niewielkiego i obskurnego pokoju Grzesznika, witała słuszny poranek południową porą, w satynowej pościeli, rozwalona po pańsku w wyrze, którego nie powstydziłaby się w Vegas.
Takie poranki Blue lubiła - godzina była odpowiednia, wyro też całkiem kozackie. Do tego towarzystwo z najwyższej półki. Wciąż ciężko jej szło uwierzenie w to, co odstawiało się dookoła. Trochę jej zabrało, zanim zogniskowała wzrok na nowym, żywym elemencie w pokoju, niosącym tacę z żarłem przypominającym prawilny posiłek, zaś panna Faust zachodziła w głowę kiedy ostatni raz jadła normalne śniadanie.
- Dzień dobry Szafirku - wymruczała, ziewając rozdzierająco i obserwując jak żarcie samo pakuje się jej do łóżka. Nie mogła się nagapić na szafirkowe udo, co prawda przykryte teraz szlafrokiem, ale blondynie wystarczyła wiedza co jest pod materiałem. Poprzedniej nocy po nagłej, spontanicznej prezentacji dziary długo zbierała się w sobie, aby coś powiedzieć. Zmacała też każdy centymetr nowego dodatku do Federatki, walcząc z tą głupią kulą drutu kolczastego, zamknięta w gardle. Teraz trochę przeszło, choć nie puściło całkowicie. No ale tego nie mogła dać po sobie poznać. Wyszczerzyła się szeroko, unosząc kolana aby podparły plecy Mairy i chętnie chwyciła tak wdzięcznie proponowane smakołyki, przyczepione do jej tułowia od frontu. Dotyk szybko przeniósł się na plecy drugiej kobiety, przyciągając ją do leżącego ciała.
- Ale chyba szamiesz ze mną, co? - spytała mrużąc z uciechy błękitne oczęta.

Dziewczyna z niebieskimi włosami i ustami roześmiała się wesoło i beztrosko wygodnie opierając się o podstawione uda businesswoman z Vegas.
- Och, Tygrysico, obraziłabym się i w ogóle miała do ciebie i na ciebie focha jakbyś ze mną nie zjadła jak ci przyniosłam śniadanie do łóżka. - Federatka wyrzuciła z siebie wesoło i zdawała się być w wyśmienitym humorze. Sama też sięgnęła do talerzy, talerzyków, miseczek i sztućców by dołączyć się do tego wspólnego śniadania. Dzień, noc a może i kolejne szykowały się na bardzo pracowite dla nich obu. Ale w tej chwili były razem w sypialni Federatki gdzie w dzień gdy światło nie było potrzebne prawie dało się zapomnieć, że jakaś wojna i zagłada rządziła gdzieś tam za oknami, na ulicach i buszowała po Ruinach. I Maira w pełni zdawała się chcieć nacieszyć tą chwilą póki nie będą musiały stawić czoła tej rzeczywistości czekającej za drzwiami i oknami.
- Kazałam naszykować kąpiel. Więc chyba jak ja z tobą zjem śniadanie to ty ze mną weźmiesz kąpiel co? To mi się wydaję uczciwa wymiana. - Blue Lady uniosła nieco ironiczne brew jakby dobijały nie wiadomo jak poważny deal i robiły sobie niebywale wielkie ustępstwa. - Ehh… Szkoda, że Seiko musiała wracać. Zrobiła by nam teraz masaż. - westchnęła Federatka smarując kromkę prawdziwego chleba jakimś chyba serkiem. Nad faktem odjazdu Azjatki na chwilę się zadumała jakby brakowało tej czarnowłosej masażystki tutaj do kompletu tego śniadania. - A w ogóle to co to za jedna co ją wczoraj przywiozłaś? A. I ten twój. Weź mu się pokaż na oczy czy co bo się już trochę namolny robi. - van Alpen wesoło przeskakiwała z tematu na temat wgryzając się przy okazji we właśnie zrobioną kanapkę. Na koniec machnęła ręką w stronę drzwi na zewnątrz i pewnie miała na myśli Troya. Blue coś świtało, że chyba już w nocy go słyszała ale były z Mairą trochę zbyt zajęte sobą nawzajem by się zajmować czymś innym.
- A no właśnie! I ta fura! Woow! Skąd ją wytrzasnęłaś?! - wschodząca gwiazda Ligi albo zostawiła najważniejsze na koniec albo dopiero jej się przypomniało bo gwałtownie uniosła się na kolana z podniecenia i wskazując gdzieś na albo za okno. Widocznie wieści o nowej superfurze Tygrysicy już ją doszły a może nawet i sama ją widziała. I była najwyraźniej pod podobnym wrażeniem jak ostatniej nocy Dirty, i ochroniarze i kto wie kto jeszcze.

Żarcie wyglądało dobrze, pachniało jeszcze lepiej. Miało więc wszystkie te cechy, które zachęcały do natychmiastowego wepchnięcia go do ust, szczególnie w tak zacnym towarzystwie.
- Skoro tak stawiasz sprawę… dobrze, niech będzie moja strata - westchnęła cierpiętniczo, sięgając po grzankę i miseczkę z masłem. - Przyjmuję twoją ofertę bez wnoszenia modyfikacji własnych, umowa zostaje zawarta za porozumieniem obu stron i na jej mocy po skończonym śniadaniu lądujemy w wannie, gdzie robię ci masaż w ramach zadośćuczynienia za to przepyszne śniadanie - ugryzła tosta i aż westchnęła. Dobre… dobre jak jasny szlag. Przeżuła, popiła kawą i sięgnęła po gotowane jajko, słuchając rewelacji o Troyu.
- Co za niewdzięczne bydle - tym razem westchnęła z autentycznym zmęczeniem - Załatwiłam mu rudą dupę do ruchania żeby się już nie boczył, a ta menda nadal ma jakieś wąty i strzela fochy? - popatrzyła na Szafirka z całym bólem egzystencji na jaki tylko mogła się zdobyć w wygodnym łóżku i z pysznym, świeżym żarciem podetkniętym pod nos - Do tego lambadziarz ci się naprzykrza… dobra, pogadam z nim. Po kąpieli - zastrzegła, unosząc nadgryzioną grzankę aby zaakcentować ten detal - A bryka… musiałam iść na parę układów. Stary z Downtown złożył mi propozycję - przyznała szczerze, a humor z miejsca się jej zważył - z rodzaju tych nie do odrzucenia. Spokojnie, nie chodzi o ciebie. Tylko o… moją rodzinę - to też przyznała mało chętnie, zjeżdżając wzrokiem na jajko i ścinając jego czubek wyciągniętym z ramienia metalowym pazurem - Będę się kręcić przy Dzikim, dopilnuję żeby nie wyciął żadnego chujowego numeru… ale to do ciebie będę wracać. W końcu mamy umowę, nie? Ty mi nosisz śniadania, ja myję ci plecy - wyszczerzyła się, podnosząc nogi przez co Federatka zjechała jej z bioder na brzuch - Poza tym… cieszę się że tu jesteś. Bez ciebie byłaby chujnia - na koniec znowu coś jej utkwiło w gardle, więc przegryzła jajkiem.

Niebieska głowa pokiwała się twierdząco gdy Blue wyrażała swoją opinię o swoim ochroniarzu. I najwyraźniej była zgodna na takie rozwiązanie jakie proponowała blondynka.
- Zrobisz mi masaż? - Federatka zrobiła się tak zaciekawiona tym pomysłem jakby panna Faust wstrzeliła się w sam środek jej oczekiwań. - Byłoby super. Chyba coś sobie wczoraj naciągnęłam. Albo w nocy. - Federatka zrobiła równie artystycznie zbolałą minę jak Tygrysica przed chwilą prezentowała jej swój ból egzystencjalny na Troya. Wygięła się przy tym jakby coś, tam, gdzieś tam ą uwierało i jakoś dziwnie przy okazji jej twarz znalazła się nad twarzą dziewczyny z Vegas i potem właściwie aż dziwne było, żeby usta się ze sobą nie zetknęły przy takim bliskim spotkaniu.
- Och, Tygrysico, to było takie rozczulające. - Maira która na chwilę wyprostowała się gdy Blue robiła swoje manewry z brzuchem i nogami teraz znowu wróciła do niej całując ją znowu w usta gdy usłyszała to wyznanie. Przez chwilę leżała tak na swojej Tygrysicy przypatrując się z bliska jej twarzy i odgarniając blond włosy z jej twarzy. Palce Federatki przeczesywały skórę na głowie pod blond włosami w jakimś pierwotnym, uspokajającym i kojącym geście.
- A coś masz ze swoją rodziną? Tutaj? Z tym Starszym? No ja ze swoją też mam nie lekko. - westchnęła Maira leżąca właściwie już na blondynce. W końcu nieco się przewinęła tak, że owinęła się wokół jej jednego boku zawłaszczając udem brzuch blondynki i dłonią wodząc po jej szyi i korpusie. - Ale furę masz pierwszorzędną. I właściwie jak tam było? Na czym stanęło? Wybacz wczoraj nie miałam głowy by słuchać jak to wyszło. - wyznała szczerze leżąca przy boku panny Faust dziewczyna o wytatuowanym udzie i niebieskich włosach.

- Mój Tatko… kiedyś robił w jednej firmie ze Starym z Downtown. Znali się, ma mi pomóc dorwać skurwysyna którego szukam… skurwysynów, bo to cała siatka - panna Fast dogryzła jajko i przeżuła je w milczeniu, zapijając kawą. Gapiła się przy tym w sufit, błądząc myślami gdzieś daleko - Daj spokój Szafirku, nie przepraszaj. Stanęło na tym, że trzeba jeszcze uderzyć do Kapelusznika, ale jego biorę na siebie. Z nim ustali się szczegóły. Dziki mówił żebyśmy się określiły z furą. Musi być mocna. Chcą wiedzieć która konkretnie i ustawić się w cementowni żeby przejechać trasę, dograć manewry. Zgrać się - zlazła oczętami z sufitu do twarzy Mairy i odgarnęła jej niebieski włos z policzka - Jako team. Zgred łyknął, ale ma jeden warunek. Dokłada niespodziankę na sam koniec. Trzeba rozpuścić dyskretnie ludzi żeby mieli oczy i uszy otwarte. Do czasu deathmatch oboje z Dzikim zostajecie w mieście i nie ścigacie się w Lidze. Czyli koło tygodnia, maksymalnie dwóch. Damy radę, ogarniemy. - wzrok jej zbystrzał - Dowiemy się kto startuje i go podtrujemy zawczasu. Coś się wymyśli.

Dłoń i palce dziewczyny z niebieskimi paznokciami błądziły po nagim ciele blondynki podobnie odruchowo jak jej wzrok błądził po suficie sypialni.
- To twoja rodzina musi mieć niesamowite koneksje jak aż tutaj sięgają. - powiedziała z zastanowieniem Federatka. A świadomie czy nie zaczęła bawić się w rozdzielanie palcem torsu Tygrysicy na dwie połowy. Zaczęła od szyi i przesuwała się powoli między obojczykami i dalej, i niżej, ku brzuchowi blondynki i swojemu świeżo wytatuowanemu udzie. - A mogę zapytać o kogo chodzi? - zapytała cicho zapatrzona bardziej na swój sunący po jędrnym ciele paznokieć niż na twarz blondynki. Albo nie chciała jej peszyć spojrzeniem.
Za to gdy tematy zeszły na rajdowe i zawodowe odzyskała werwę i pewność siebie.
- Ten cały Dziki zgaduję sam nie powiedział pierwszy z czym wyskoczą na ten deathmatch? Typowe! Te wszystkie gwiazdy i ważniaki! Sami nie mogą dać coś co oczekują od innych! - prychnęła bez żenady obgadując drugiego rajdowca. Usiadła jednak po turecku i chwyciła jakąś poduszkę przyciskając ją do siebie i wygładzając. - Musi być coś mocnego. - powiedziała analizując w głowie dostępny park maszyn. - Mam coś. Ale muszę pogadać z moim mechanikiem. Ale będę coś mieć. Do obiadu będę coś wiedzieć. - pokiwała niebieską głową przenosząc na chwilę znieruchomiałe spojrzenie utkwione w brzuchu Tygrysicy na jej twarz.
- I niespodziankę? Zgred to wymyślił? Cholera. I nie wiesz co to? Cholera. - samym pomysłem niespodzianki Federatka wydawała się bardziej zaintrgowana i może nawet trochę zaniepokojona niż resztą uczestników. - A Dziki nie mówił co to może być? - zapytała zerkając ciekawie na leżącą obok blondynkę. - Można coś paru palantom dosypać do drinka. Ale trzeba by wiedzieć którym. Ale lepiej byś nie robiła tego osobiście. Skoro mamy jechać razem w jednej furze. - pomysł Blue przypadł gospodyni do gustu ale jednak miała pewne zastrzeżenia.

- Prowadziliśmy sporo interesów, nie tylko w Vegas ale i poza nim. - Blue zapatrzyła się w sufit widząc tam coś bardzo ciekawego. Po omacku sięgnęła poza łóżku, chwytając biurowy żakiet i z jego kieszeni wyjmując zdjęcie. Podała je Mairze wciąż lampiąc się do góry. Nie musiała widzieć foty, znała ją już na pamięć.
- To my, przed wojną. Tatko to ten po lewo, dzieciak przy nim to Robert, mój brat. Ja siedzę Staremu na kolanach. Staremu z Downtown. Stare, dobre czasy. Szczęśliwe.. chyba. Tak mi się wydaje. Nie za bardzo pamiętam co było przed Vegas - mówiła suchym, nieobecnym tonem - Byliśmy jedną z głównych rodzin. Kasyna, dziwki, dragi, broń… co tylko chciałaś, my to mieliśmy. Aż któregoś dnia jakiś skurwysyn napuścił na nas Yakuzę, było grubo. Tatko zginął przy zamachu, a Curti… - zacięła się, mrugając szybciej. Potrząsnęła głową i mówiła dalej - Szkolono nas żebyśmy bronili najstarszego, jako głowy rodziny. Spuścizny i gwaranta przetrwania nazwiska. Curti wywiązał się z zadania najlepiej jak tylko mógł. - pomacała znowu na ślepo, tym razem wyjmując paczkę fajek. Zapaliła i dopiero podjęła gadkę - Gdy nie było już innej możliwości, innej… szansy żeby wyciągnąć Roberta, został tam dzięki czemu reszta zdołała go wyprowadzić bezpiecznie, a Curti oberwał za niego kulkę. Wykonał zadanie, wywiązał się z kontraktu. Brakuje mi go. Ich obu mi brakuje - zaciągnęła się i milczała przez cztery buchy.
- Starszy dał mi cynk. Najpierw myślałam że szukam pojedynczego zjeba, ale nie. To organizacja, ta która rozprowadza tu prochy. Te które brałyśmy przed wyścigiem - wreszcie zjechała w dół spojrzeniem, ogniskując go na Szafirku - Dopadnę ich, po kolei. Każdego skurwysyna który dla nich pracuje, choćby tylko zamiatał im korytarze. Każdego - warknęła, kiepując dopalonego fajka w kubku po kawie. Westchnęła, przetarła twarz dłonią i znów się szczerzyła jakby nagrywała reklamę pasty do zębów - Nie dygaj, dowiemy się co planują i kto weźmie udział w tym wyścigu, a skoro nie chcesz żebym podtruwała lambadziarzy sama, wyśle się im kogoś kto to zrobi za nas. Chociaż wolę załatwiać zlecenia osobiście - parsknęła, łapiąc za następną grzankę - Ale nie będę ci robić pod górkę, jeszcze tego by brakowało.

Gwiazda Ligi słuchała z zapartym tchem historii jaką jej opowiadała panna Faust. Wzięła podane zdjęcia i przypatrywała mu się oglądając postacie i twarze z dawnych czasów. Machinalnie gładziła je palcami by w końcu słysząc ból w głosie blondynki chwycić ją w pocieszającym geście za dłoń i dodać jej siły i otuchy w tym jej prywatnym dotąd cierpieniu. Słuchała w milczeniu jeszcze chwilę po tym jak jej partnerka skończyła swoją opowieść.
- O rany. Tyle miłości. I cierpienia. Tyle musiałaś przejść Tygrysico. - powiedziała współczująco i pocałowała ją delikatnie w usta. Tym razem czule jakby blondynka nagle okazała się zrobiona ze szkła. Zupełnie nie przypominało to mocnych, zachłannych pocałunków z ostatniej nocy gdy szarpane emocjami i pragnieniami ciała szukały się nawzajem.
- Ale to całkiem na odwrót niż u mnie było. - westchnęła po chwili Federatka wpatrując się gdzieś w przestrzeń sypialni. Położyła się znowu przy boku odruchowo gładząc zdjęcie jakie miała Blue od Starszego. - Moi to by się mnie najchętniej pozbyli już dawno. Najlepiej na dobre. - wyznała zapatrzona gdzieś w dal przez chwilę. Potem spojrzenie wróciło do tego świata i zaczęło szukać czegoś na dnie tęczówek panny Faust.
- To nie są farbowane włosy. - powiedziała przeczesując swoje niebieskie włosy swoimi palcami. - A to nie jest szminka. - chwilę potem przesunęła palcami po swoich wargach. - Taka się urodziłam. - wyznała lekko marszcząc nosek i wzruszając ramionami. Milczała chwilę znów oddając się na chwilę przygnębiającym rozmyślaniom.
- Wszyscy wiedzieli. W naszej cudownej rodzince. Przecież nasze jakże jaśniepańskie geny nie mogły wydać na prawilny, błękitnokrwisty świat takiego plugastwa. Więc na pewno jestem bękartem. Chuj wie kogo. I zawsze to słyszałam. Bękart! A oni niby byli w czymś ode mnie lepsi?! Ten mój cholerny braciszek jeden z drugim! Biłam ich na głowę! Pod każdym względem! Robiłam co chciałam! Do pięt mi nie dorastali! To ja powinnam zostać dziedziczką! Ja powinnam tam rządzić! A ci co?! Wydali mnie za jakiegoś łapserdaka bo przecież żaden kurwa jebany szlachetnie paniczyk nie poślubi cholernego bękarta! Więc kurwa spaliłam ich! Do gołej ziemi! Zabrałam co miałam na sobie i odeszłam. Ale ścigali mnie. Wczoraj w nocy.., Myślałam, że jesteś od nich. - Maira najpierw się stopniowo unosiła aż wreszcie doszła do kulminacji zadawnionej furii gdy z wściekłości uderzała dłonią w kołdry i poduszki z niezgody na zasady porzuconego świata który uważała był jej należny. Ale w końcu emocje opadły gdy zwierzyła się także ze swoich obaw zeszłej nocy. Znowu zamilkła na chwilę.
- Właściwie to wcześniej powiedziałam tylko Seiko. Jakoś jest niesamowita. Sama wiesz. No i moja szefowa ochrony wie. No i teraz ty. - powiedziała zmęczonym głosem machając dłonią w stronę drzwi do garderoby. Nagle jednak podniosła głowę z dumnym i wyzywającym spojrzeniem. - Ale kiedyś tam wrócę Tygrysico. Wrócę i sprawię, że to oni będą u mych stóp a nie na odwrót. - dodała drapieżnym i pełnym mściwości szeptem obiecując zemstę swoim krzywdzicielom.

W pierwszej chwili Julia znieruchomiała. Mutant. Jej dupa była mutantem - to rodziło masę nowych komplikacji. Komuś mogło się ujebać w bani żeby ją zdjąć, nie tylko tych którzy wysyłali za nią pogoń.
- Dobrze zrobiłaś. Należało się chujom. I nie żaden plugawy bękart, jesteś moją dupą. Najprawilniejszą i najpiękniejszą na rewirze - mruknęła cicho, podnosząc się i pakując Federatkę pod skrzydło. Zostawiła też krótki pocałunek na niebieskowłosej skroni - Skończę w Det co mam skończyć i pojadę tam z tobą. Tam też posprzątamy. W Vegas musi być Faust, ale to nie muszę być ja. Od tego jest Robert, on jest teraz głową rodziny… ja tylko cieniem i narzędziem. I pamiętasz co wczoraj mówiłam? Teraz pracuję dla ciebie, na kontrakcie bezterminowym - uśmiechnęła się jakby chciała drugiej kobiecie dodać otuchy - Nie pozwolę żadnemu śmieciarzowi zrobić ci krzywdy, czaisz? Wrócisz do siebie i odbierzesz co ci się należy, a komu się nie spodoba, zafundujemy betonowe buty, albo wywieziemy na Pustkowia po tym jak skończymy z jego rodziną.

- Och Tygrysico!
- Federatka wyglądała jakby spadł jej niebywale ciężki ciężar z duszy i serca. Wzruszyła się tak bardzo, że zarzuciła ramiona na szyję Blue i wpiła się w nią radośnie ustami. Tym razem mocno, zdecydowanie i zachłannie całując i ustami i językiem. Wreszcie oderwała usta ale dalej trzymała Julię w mocnym i zdecydowanym uścisku. - Jesteś taka kochana! - powiedziała rozanielona mutantka. Z bliska wodziła rozgorączkowanym wzrokiem po twarzy drugiej kobiety. - Zrobimy porządek, u mnie i u ciebie. Zobaczysz będziemy rządzić od Vegas po Appalachy. A van Alpen i Faust pasują do siebie jak ulał. - wygnana szlachcianka kiwała wdzięcznie niebieską grzywką w rytm tego co mówiła.

- Ale musimy mieć neony - Blue dodała swój warunek - Siara tak bez neonów. Zobaczysz, jak sie wszystko ułoży zabiorę cię do Vegas. Zobaczysz co znaczy prawdziwe światło. Pojedziemy na wzgórze za miastem, pokaże ci łunę… jest tam jasno jak w dzień, nawet o północy. Każda nawet najbardziej zapluta speluna ma swoje neony i światła… i muzykę. Hałas, gwar. Dźwięk toczącego się koła ruletki i dzwonienie automatów - jej wzrok złagodniał, tracąc na ostrości - A jak będą fikać zrobimy autostradę aż do Federacji i co milę ustawimy pikę z głowami takich frajerów - szybko wróciła do przyziemnych, ale wciąż przyjemnych tematów - I jasne że pasują. Klasa ciągnie do klasy. Jako córka Emmy Green trochę jej dostałam w spadku - uśmiechnęła się szeroko - Na razie zrobimy porządek tutaj. Umyjemy się, zgarnę Troya żeby ci się nie pałętał pod nogami i uderzymy do Kapelusznika… no ale to ten zjeb będzie musiał zostać popilnować fury - parsknęła, szybko też spoważniała - Zawracał ci dupę, bo dostał od Roberta rozkaz który musi wypełnić. Ma mnie bronić, za wszelką cenę. Jak Curti bronił jego - skrzywiła się, macając za papierosami - Podzieliliśmy się. Robert zgarnął ludzi i uderzył do Hegemońców. Ja wolę działać solo, ale samej mnie nie chciał puścić. Więc dał mi Troya. Odległość rozluźnia więzy i przyrzeczenia… dlatego zagwarantował jego niezachwianą lojalność - ściszyła głos, wyłuskując z paczki papierosa - Jest ich czterech braci. Troy, Olivier, Lucas i Aiden. Tatko wyciągnął ich z rynsztoka, dał cel w życiu i wyszkolił. Troy jest tutaj, pozostali z Robertem. Jeśli coś mi się stanie, będzie ich zabijał po kolei. Więc temu zjebowi odbija jak mu znikam z radaru… a ostatnio ciągle mu znikam to mu się wkurw kumuluje. Normalnie nie jest aż tak upierdliwy i męczący.

- Neony?
- Federatka trochę przekrzywiła głowę jakby się przesłyszała albo zastanawiała o co chodzi. - Ależ tak! Neony! To świetny pomysł! Tutaj to mało tego jest. U nas też. Świetny pomysł. - Maira wydawała się zapalona do tego pomysłu. Resztę opowieści dziewczyny z Vegas o jej ojczyźnie słuchała jak jakiejś bajki. Z rozszerzonymi z ciekawości i fascynacji oczami i kiwała głową coraz bardziej i ten pomysł wspólnej wycieczki do Miasta Neonów też widocznie przypadł jej do gustu. - Brzmi świetnie! Musimy sobie zrobić wakacje i pojechać tam. Chcę to wszystko zobaczyć i spróbować co mówisz. - zawołała zachwycona tym pomysłem.
- Uwielbiam jak jesteś taka drapieżna. Prawdziwa Tygrysica. - dodała z rozczuleniem słysząc jaki los przewiduje panna Faust na wszelkie próby oporu i robienia problemów. Skuszona tą wizją Federatka oparła się o pościel a potem piersi blondyny i kocim ruchem zbliżyła się do jej ust by je pocałować. I tak już została znowu owinięta wokół boku panny Faust a jej wytatuowane udo rozłożyło się wygodnie po brzuchu blondynki. - Aha. Dlatego taki namolny. No dobra no to jak tak to może go zabieraj ze sobą czy co? - na pomysł co zrobić dalej z Troyem chyba za bardzo nie miała chociaż teraz pewnie jego zachowanie wydawało jej się czytelniejsze.

- Będę kochanie, już nie musisz się nim przejmować - Blue pogłaskała niebieskie włosy, uśmiechając się łagodnie w pustkę - Skoro wróciłam do biznesu muszę mieć cień za plecami. Tobie też sie przyda.. ale to potem. - wyślizgnęła się z łóżka i zaraz pochyliła się nad nim, biorąc Federatkę na ręce - Coś kojarzę że następny punkt umowy mamy omawiać już w kąpieli.


Historia lubiła zataczać koła, powtarzać się i takie tam brednie, ale za to jakie prawdziwie. Po kąpieli z Szafirkiem panna Faust ubrała się żwawo i równie żwawo wytoczyła się z prywatnych komnat Federatki, łapiąc po drodze pierwszego z brzegu pingwina. Kilka szybkich pytań i odpowiedzi które zapełniły głód poznania blondynki na tyle, by nie musiała obijać się po kwadracie jak jakiś naćpany frajer. Po sznureczku trafiła w odpowiednie miejsce, pod odpowiednie drzwi i nie bawiąc się w uprzejmości władowała się do pokoju z impetem od którego skrzydło drzwi walnęło w ścianę wewnątrz pomieszczenia, zapewne odbijając ślad po klamce na w miarę całym tynku.
- Czy ty do kurwy nędzy nie masz nic lepszego do roboty, tylko mi Szafirka napastować? - warknęła od progu wybitnie zła i zacietrzewiona. Stanęła w progu łapiąc się pod boki i zaczepnie wychylając głowę do tyłu. W żaden sposób nie przeszkadzało jej to, że wparowała akurat jak ochroniarz zapinał w najlepsze stękającą wdzięcznie Dirty. Historia lubiła się powtarzać i tak dalej i tak dalej…

Oboje odwrócili się na łóżku by zobaczyć kto i z czym przychodzi. Obydwoje rozpoznali i zareagowali choć oboje trochę inaczej.
- Blue! - sapnął złapany w niezręcznej sytuacji jej ochroniarz. Wydawał się być chyba wkurzony albo sfrustrowany albo właśnie dochodził w Dirty do sedna sprawy jaką właśnie przerabiali.

Dirty zaś też sapiąc i stękając również starała się przywitać z tą jej nową bajerancką funfelą z jeszcze bardziej bajerancką furą.
- Cześć Blue! - zawołała całkiem radośnie i nawet dała radę machnąć jej ręką na przywitanie.

- Mamy… do pogadania… - wystękał Troy pakując w rudowłosą dziewczynę mocniejsze i głębsze sztychy. Ta zareagowała mocniejszym i gwałtowniejszym jękiem pełnym zadowolenia.

- Miałaś rację… jest bardzo fajny… - wyrzuciła z siebie Dirty próbując się uśmiechnąć wdzięcznie do blondyny stojącej w progu ale właśnie chyba oboje z ochroniarzem zbliżali się do kulminacji opracowywanego zagadnienia.

- Ja mówiłam że jest fajny? Musiałam się przejęzyczyć - panna Faust wykazała na tyle dobrej woli i równie dobrego wychowania, że wtoczyła się do pokoju i zamknęła za sobą drzwi butem.
- No kurwa raczej mamy o czym gadać - znowu warknęła wybitnie niezadowolona, stając przed skotłowanym wyrem i kotłującą się na nim parą - Miałeś kwadratowy lambadziarzu jedno zadanie. JEDNO. Nawijałam że jest zajebiście ważne, nie? Dlaczego do chuja ciężkiego dowiaduję się, że zostawiłeś Szafirka samego i jeszcze go napastowałeś jakbyś był jakimś frajerem co przed kasynem zaczepia ludzi o sztony?! Pytałam czy zaczaiłeś, ale chyba było za trudne na twój pusty łeb. Następnym razem ci je rozrysuje na papierze i dam kredki żebyś porobił strzałeczki i szlaczki jak ci tak łatwiej do łba info wchodzą - prychnęła, przysiadając na niskim stoliku i profesjonalnie zarzucając nogę na nogę - Kończ te sapy zanim pierdolniesz na zawał i chuj z ciebie będzie, a nie wsparcie. Uderzamy w miasto, jest robota. Mam dla ciebie bajerę do podklepania. Chyba, że wolisz tu zostać i dalej wkurwiać moją dupę swoim pierdzeniem za uszami - zakończyła z kwaśną miną. Była nawet zadowolona. Próbowała być miła, troskliwa i chyba się jej udało, jak na standardy zwykle przeprowadzanych z ochroniarzem rozmów.

Brwi rudej nieco podjechały do góry gdy usłyszała co mówi najpierw o Troy’u a potem do niego blondyna. Ale albo właśnie miała na tyle instynktu by tego nie komentować albo właśnie nadszedł wyraźnie punkt kulminacyjny tego późnego poranka i na tym konkretnym łóżku. Oboje przez tą chwilę nie byli zdatni do sensownej rozmowy i innych aktywności. Wreszcie ochroniarz z Vegas opadł spocony na równie spoconą fankę Ligi z Det.

- Kurwa, Padlina… - sapnął ochroniarz staczając się z Dirty i próbując dojść do normy i ładu i z oddechem i z tym wszystkim. Tubylcza dziewczyna za to odzyskała i oddech i werwę trochę szybciej. Nie przeszkadzając sobie ani leżącym obok mężczyzną ani siedzącą obok blondynką władowała się ramionami na jego tors patrząc wesoło i z zaciekawieniem na pannę Faust.

- A będziesz jechać Ferrari?! - zainteresowała się tym co było dla rudej głowy najważniejsze. - A mogę jechać z wami!? W każdej pozycji! - zaoferowała się rudowłosa patrząc prosząco na blondynę siedzącą obok.

- Kurwa Dirty… - ochroniarz jęknął chyba domyślając się czego może oczekiwać od niego na mieście jego szefowa i z możliwości transportowych jej nowej sportowej fury.

- No co? Przecież nie chcę za darmo. Odwdzięczę się. - fuknęła na niego Dirty widząc, że robi jakieś problemy i przeszkody w dostaniu się do Ferrari i przygody z tą fajną blond funfelą co tylu ważniaków i gwiazd z Det zna.

- Tak? A jak cię wsadzimy do bagażnika? - Troy podniósł głowę by spojrzeć na wciąż szybko oddychającą rudowłosą ocierającą się swoją klatą o jego klatę.

- Ale w tym Ferrari? Dobra! - oczka Dirty zaświeciły się radośnie jak tylko przyszło jej na myśl, że jest opcja by znów się przejechać tą superfurą. Troy jęknął cicho i głowa znowu opadła mu na pościel.

- Podrzucimy cię kawałek, ale teraz zbieraj manele i wypad dupeczko. Mam z tym zjebem do pogadania - panna Faust wyszczerzyła się reklamowo do rozczochranego rudzielca i nawet puściła jej psikuśne oczko, byle tylko zagęściła ruchy, zmywając się z rewiru. Za to kwadraturę ochroniarza obdarzyła zimnym wzrokiem jaszczurki.
- Ty czekaj, bo chyba nie do końca jarzysz. To moja fura, więc się nią nie rządź bo będziesz popierdalał na łańcuchu za nią, a nie w niej. I co Padlina? Załatwiłam ci ruchanie, dałam się zabawić i spuścić ciśnienie zamiast na już wywlekać z barłogu i jestem miła jak ja pierdolę. Okazałbyś trochę wdzięczności - skrzywiła się nie gorzej niż po ugryzieniu połowy cytryny.

Dirty wyskoczyła z łóżka jakby ktoś je podpalił. Błyskawicznie zaczęła na siebie naciągać rozrzucone ubranie ale, że widocznie nie rozbierali się z Troyem grzecznie to musiała się trochę nabiegać i nachylać zanim stękając, tym razem od pośpiechu ubierała się tak na raty. Przy okazji Blue mogła dojrzeć, że ta plama na piersi jaką widziała wczoraj to jednak jakiś tatuaż. I jeszcze miała jeden kolejny którego nie widziała wcześniej. Obietnica przejechania się Ferrari zdawała się na Dirty działać cuda. Przy niej ochroniarz wydawał się powolny i ślamazarny.

- Jakbym sam sobie nie mógł ruchania załatwić. - burknął Troy rozglądając się po pokoju i pewnie też szukając wzrokiem co jest tu co. Zaczął od sięgnięcia po leżącą paczkę fajek. Leżała tuż obok kabury z jego spluwą.

- Ej! Jakby nie Blue to spadówa! - niespodziewanie Dirty chyba się “poczuła” bo przerwała na chwilę ubieranie swojej małej krótkiej. - Zapniesz mnie? - podeszła wystawiając się tyłem do siedzącej blondyny i nadstawiając kieckę na plecach do domknięcia.

- Akurat. - ochroniarz nie wydawał się wcale przekonany wstał jednak i też zaczął się ubierać. Chociaż robił to w bardziej zorganizowany sposób niż rudowłosa dziewczyna.

- No tak. Bo co? Masz niebieskie Ferrari? - zapytała wyzywająco Dziewczyna jasno stawiając sprawę swojego światopoglądu. Troy machnął ręką i dalej ubierał się w milczeniu.

- Jemu to by się przydały niebieskie, ale tabletki. Aż dziwne że ci stanął - Julia ponownie wykazała dobre serce i taką wolę, rozwiązując problem zapięcia rudej, chociaż w sposób inny niż Troy przed chwilą. Dla zachęty i rozbiegu klepnęła ją w tyłek pokazując łapą z fajkiem na drzwi. - Dobra dupeczko, leć pod bramę. Od tej strony co wczoraj jechałyśmy. Załatwimy sprawy rodzinne i robimy wypad na miasto. Tylko się nie szwendaj i nie łaź Ludziom Szafirka pod nogami, bo mówiłam ci że mam napięty grafik, a jak nie będzie cię przed chawirą to lecimy sami.

Troy zrewanżował się Padlinie cierpkim uniesieniem brwi gdy zapinał swoją koszulę już nałożoną na podkoszulek. Za to Dirty okazała się jak zwykle chętna i wdzięczna. Jęknęła rozkosznie na klapsa w tyłek a podskoczyła znowu na obietnicę przejażdżki superbryką.
- O jaka ty jesteś super! - zarzuciła równie rozkosznie i radośnie ramiona na bizneswoman całując ją w policzek. Troyowi puściła oczko i szybko opuściła lokal rozumiejąc i aluzję. Zamknęła za sobą drzwi a ochroniarz się skrzywił.

- Ciebie pocałowała a mnie tylko puściła oczko? Przecież to ja ją zapiąłem. - westchnął na tą kobiecą niesprawiedliwość. Pokręcił głową i kończąc zapinanie koszuli sięgnął do kieszeni spodni. Po chwli wyjął z niej łuski. Podał je dziewczynie z Vegas. - Pilnowałem. Jak chciałaś. Ale w środku nic bym nie zdziałał. A pełno ma swoich. A na zewnątrz znalazłem to. - powiedział gdy podał jej karabinową łuskę. - Strzelał z wieży tego lotniska obok. Dobry widok na cały front budynku. Powinni go obsadzić. Mówiłem im wczoraj ale nie wiem czy coś zrobili. - powiedział wracając po kaburę którą zaczął na siebie nakładać i zapinać.
- Zastanawiam się czy miał jakieś nokto. Mógł ale nie musiał. Jeśli celował w któreś z okien to nawet zwykłym celownikiem miał zasięg nawet w nocy. Bo były oświetlone od środka więc wszystko było widać. Jakieś żaluzje albo chociaż firany by załatwiły sprawę bo tak to te okna to jak otwarta strzelnica. Zwłaszcza w nocy i z tej wieży. - powiedział spokojnym, rutynowym głosem ochroniarz i podszedł po ostatnią część garderoby czyli marynarkę. - A ty gdzie się szlajasz co? Jak ja mam cię ochraniać jak mnie nie bierzesz ze sobą? Miałaś załatwić deal a nie znikać na całe dnie i noce! - dodał ze złością wbijając się w marynarkę. Potem usiadł by włożyć jeszcze buty.

- Pojechałam wyruchać Dzikiego. Sorry Mordeczko, ale w tym planie byś mi zawadzał - Blue rozłożyła bezradnie ręce, jakby naprawdę nie miała wpływu na sytuację i przebieg poprzedniego dnia. - Poza tym nie jesteś moim starym żebym ci się musiała pałować co robię z minuty na minutę - prychnęła, obserwując jak kończy wiązać sznurówki, W palcach obracała łuski, myśląc że jednak Machado nie był taki bezużyteczny. Wiedziała o tym… no ale powiedzenie tego na głos odpadało. Jeszcze by lambadziarz napuchł z dumy po pochwale i zrobił się mniej do zniesienia niż obecnie, o ile to było możliwe. westchnęła więc cierpiętniczo, a potem dokładnie streściła mu przebieg nocy od której zaczęła się cała chryja. Nie pomijając niczego wyłożyła co robiła u Seiko, potem na parkiecie i w bryce podczas wyścigu, a także potem… w zupełnie innej brycie i innej konstelacji posuwanego suva. Gadała o spotkaniu u Starego, pokazała mu zdjęcie. Nie ominęła też deala który zawarli, ani skąd wzięła się jej cyber-ręka. Zrelacjonowała potem przebieg spotkania w Ambasadorze i późniejszego w mielinie Dzikiego.
- Teraz popierdalamy do Egora, trzeba go przycisnąć i pociągnąć za język - skończyła, gasząc kiepa na ścianie - Rusz dupsko, mamy mało czasu. Wrócimy i przypomnimy Szafirkowi o roletach i kwestiach bezpieczeństwa. Pomysł z obsadzeniem wieży i zasłonami jest dobry. Normalnie jakby kto inny go wymyślił, a nie ty - rzuciła w niego wyszczerzem.

Troy jak tak słuchał listy atrakcji z ostatniej nocy jakie i jak zdołała zaliczyć panna Faust wydawał się jakoś coraz bardziej wkurzony. Niby się nie odzywał ale Blue widziała jak zaciska ze złości usta w wąską linię i jak nozdrza mu chodzą w jedną i drugą stronę.
- O. A tej rudej nie zaliczyłaś? Co się stało? Nie w twoim typie? - zauważył ze złością dając znać, że jest gotów do wyjścia. - I rób co chcesz ale koniec takich numerów. Tak się ustawiaj bym mógł zabierać się ze sobą. Mogę być w drugiej bryce albo w domu naprzeciw ale do cholery muszę mieć cię na oku. Robert mi jaja urwie jak coś ci się stanie. I nie tylko mi do cholery. A w ogóle potrzebujemy własnej bryki. Znaczy ja potrzebuję. Rozbijasz się tu i tam, takie chody masz to rozejrzyj się za czymś. W końcu to podobno stolica motoryzacji, musi coś tu być na zbyciu do jeżdżenia. - Troy nadal był wkurzony skoro tak mówił gdy tak szli przez schody i korytarze dawnego hotelu jaki teraz objęła w posiadanie Blue Lady i jej świta.

Od niej samej wiedziała już co planuje wstępnie wystawić na deatchmatch w cementowni. Mocnego suva. Dotąd był w rezerwie bo na standardowe Wyścigi niezbyt się nadawał ale na coś gdzie celem było rozbijanie aut niż prędkość, zwrotność czy przyśpieszenie wydawał się odpowiedni. Tylko go trzeba było jeszcze przerobić i dopracować. Na przykład zamontować silnik. Ale rajdowiec o niebieskich włosach jakoś nie wydawała się tym przejęta by dla jej ekipy było to nie do zrobienia.

Wkurzenie osobistego ochroniarza Blue trochę zeszło na dalszy plan gdy stanęli przed błękitną, sportową, superfurą. On też nie chciał tego na głos przyznać ale fura zrobiła na nim wrażenie chociaż pewnie obejrzał ją sobie wcześniej, może nawet jeszcze wczoraj w nocy. No i była jeszcze Dirty. Tak jak się umówili czekała grzecznie na podjeździe hotelu gdzie wczoraj podjechała niebieska fura. Grzecznie co nie przeszkadzało jej w nawiązaniu rozmowy z ochroniarzami przed wejściem. Chyba całkiem nieźle im to wychodziło bo pomachała im na pożegnanie całkiem wesoło i energicznie a oni też bardziej stonowanie ale jednak przyjaźnie odmachnęli jej również. Za to sama rudowłosa znowu była pod fenomenalnym wrażeniem i tej superfury i tej superwłaścicielki no i tego, że znowu będzie mogła się przejechać tą superfurą.

Czasu na pławieniu się w podziwie panna Faust niestety nie miało. Jak porządnego, zapracowanego i zaganianego przedsiębiorcę goniły ją terminy, miała napięty grafik i w ogóle już była spóźniona. Dlatego też rozdysponowała szybko kto gdzie siedzi, samej stając przy wejściu kierowcy.
- Dobra, wskakuj do tyłu - rzuciła wyszczerzem w rudą, a potem dołożyła swojemu pingwinowi kwaśną minę - A ty się wtłocz na przedni fotel. Pasażera - dokończyła sadzając dupsko w wygodnym, sportowym fotelu.

Dirty też miała radosną wiadomość z którą niepytana chętnie się podzieliła z dwójką na przednich siedzeniach.
- Umówiłam się na gangbang! - powiedziała radośnie kiwając do tego główką. - Dogadałam się kiedy chłopaki schodzą ze zmiany i tam mają taką jedną kanciapę i będą wszyscy na miejscu i nawet sofa tam jakaś miejsc i w ogóle byli strasznie zachwyceni i fajni i w ogóle super. - rudowłosa szczebiotała radośnie a Troy lekko przymknął oczy.

- A czemu nie umówiłaś się z całą zmianą? - zapytał z trochę złośliwym tonem nieco odwracając głowę do tyłu.

- No coś ty… Przecież jak jedni schodzą to inni idą na zmianę. Co? Myślisz, że jakaś głupia jestem? - Dirty zmrużyła oczy posyłając ochroniarzowi cierpkie spojrzenie. Ale zaraz się rozpogodziła. - Ale wiecie, jak chcecie to możecie wpaść. Nawet ty. Bo Blue to w ogóle jest super. - dorzuciła wracając do żwawego, radosnego i nieco chaotycznego tonu swoich standardowych wypowiedzi. I wydawało się, że w ciągu ostatniej nocy blondyna z Vegas to urosła w jej oczach gdzieś pewnie do poziomu ligowych gwiazd.

- No widzisz Zgnilizno jaki cię zaszczyt kopnął? - panna Faust oczywiście nie przepuściła okazji, aby pogłaskać Troya komplementem. Lubił je… szczególnie kiedy tak jak teraz mordował ją wzrokiem z fotela obok, roztaczając aurę męskiego focha tak dobitnego, że gdyby był materialny, potrzebowałaby lawety aby skurwysyna przewieźć. - Nawet ty możesz wpaść na ten gangbang. Widać laska się jeszcze na tobie nie poznała i ciągle się jej wydaje tam pod kopułką, że z ciebie porządny gość, a nie menda, pasożyt i zwyrol.

Ochroniarz panny Faust spojrzał w bok na nią, dość cierpkim spojrzeniem. Wyglądał jakby się zastanawiał czy już warto drzeć kota czy jeszcze nie. Może by coś powiedział a może nie ale do rozmowy znowu włączyła się rudowłosa. Oparła się jednym ramieniem o każde z foteli i wychyliła do przodu między nimi gdy zaciekawił ją pewien aspekt o jakim wspomniała Blue.
- Zwyrol? O. A jaki? - zapytała z żywym zainteresowaniem i przyjaznym uśmiechem oraz oczkami błyszczącymi z ciekawości. Zerkała to na blondynkę za kierownicą to na jej ochroniarza jakby nie była pewna kto jej pierwszy udzieli odpowiedzi. Foch Troy’a zrobił swoje i pewnie wskoczył na wyższy poziom bo tylko z irytacją pokręcił głową i spojrzał gdzieś w bok, przez boczną szybę na mijany uliczny krajobraz o wdzięczności zrujnowanej cementowni wyłożonej elementami pojazdów wszelakich.

- Wiele kobiet płacze u niego. On jest zwykłym przestępcą. To gwałciciel. - Blue chętnie i dziarsko wzięła się za wyjaśnianie, klepiąc szeroki bark sfochanego lambadziarza. Przybrała też konspiracyjny ton głosu, zezując w lusterku na rudą na tylnej kanapie - Jest, za przeproszeniem zboczeńcem i zwyrolem. Ale jak mu się założy obrożę i przećwiczy batem to chodzi jak w zegarku. Póki mu znowu nie odjebie, ale to się wtedy powtarza terapie i znowu trybi - posłała szatynowi pełnego miłości buziaka przez eter.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 10-03-2018, 09:37   #619
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Troy odwrócił się od wpatrywania się przez szybę drzwi by posłać blondynce rozdrażnione spojrzenie.
- Nie macie o czym gadać jedna z drugą? - warknął dając upust swojej irytacji. Ale przynajmniej u rudej na tylnym siedzeniu temat chyba bardzo podpasował, zwłaszcza te rewelacje jakimi częstowała ją panna Faust.

- No co? To jest bardzo ciekawe, normalnie super! - ucieszyła się pasażerka Ferrari Blue i dla odmiany dając upust swojemu entuzjazmowi. - Obroże też są super, ja tam bardzo lubię i uważam, że są sexy. - ruda głowa energicznie pokiwała potakująco a Troy rozłożył ramiona i głośno klapnął się nimi o uda.

- To może w jakiejś pobiegasz?
- zaproponował jej ochroniarz dość zgryźliwym tonem. Odwrócił się nawet by na nią lepiej spojrzeć.

- Nie, no coś ty… Nie pasowałaby mi do tej kiecki. - odpowiedziała tonem który sugerował, że ochroniarz w ogóle się a tym nie zna.

- Taką laskę lepiej się rozbiera, a nie ubiera - blondyna dołożyła własne zdanie tonem pouczenia i tylko złośliwe chochliki błyszczały w błękitnych ślepiach jak pojebane - Chociaż dobra obroża, łańcuch i kajdanki to zwykle wszystkie potrzebne argumenty żebym wyskoczyła z własnych ciuchów, co Troy? - skończyła, wachlując na kwadratowego zjeba rzęsami.

Dirty chłonęła całą rozmowę z coraz większym podekscytowaniem i wyraźniejszymi wypiekami. Czekała teraz na jakąś reakcję ochroniarza po tym jak kierowca sprzedała te ciekawe pikantne szczegóły.
- Mhm. - Machado w końcu mruknął i kiwnął potakująco. Nawet kosmato wyszedł mu ten pomruk. A Dirty wydawała się tym wszystkim coraz bardziej podjarana.

- O! Ja też tak lubię! To może się umówimy razem? Ja znam takiego jednego i on ma nawet w piwnicy prawdziwe dyby. Lubicie dyby? Jak bym z nim pogadała to pewnie by nas wpuścił i zostawił. Co myślicie? - Dirty wydawała się tak szczęśliwa taką perspektywą jakby już na ten wieczór albo podobną szybką przyszłość mieli się umawiać na takie zabawy.

- Co o tym sądzisz? - panna Faust zazezowała na garniaka, przekrzywiając kark w jego stronę. Pomysł cholernie się jej spodobał, już widziała parę ciekawych możliwości i każdą chętnie by przetestowała - Zaciągniesz mnie do ciemnej, wilgotnej i zatęchłej piwnicy, zerwiesz ciuchy. Zakujesz w dyby, a potem odbijesz z nawiązką ten cały ból dupy który ostatnio cię męczy. Tylko pamiętaj: żadnego wycierania chuja we włosy, bo się z tych dybów uwolnię i rozpruję cię od rowa do mordy, czaisz? - doprecyzowała jeden z warunków właśnie proponowanej umowy i zaśmiała się pod nosem - Może wreszcie przestaniesz mieć do mnie sapy, bo już się kurwa czuję jak przyszła ofiara pedofila zamknięta na zakrystii i słysząca jak proboszcz z erekcją już się zbliża i nie zamierza pukać do drzwi, ale wejść na ostro. - prychnęła.


Troy chwilę sufitował, chwilę oglądał świat za oknami i wydawało się, że się namyśla. Ale w końcu skinął głową przybijającego deal.
- Dobra. Sklepię ci wreszcie dupsko jak ci się od dawna należy. - powiedział z samozadowolonym uśmiechem jakby już widział tą scenkę z sobą i z Blue w dybach.

- Aa jaa? - zapytała niepewnie rudowłosa dziewczyna nieco markotnym tonem widząc, że dwójka na przednich siedzeniach umawia się ze sobą. I jakby obawiała się, że ją ominie ta cała zabawa w piwnicy. - Znaczy jakbyście chcieli no nie? Jak nie to poczekam na was aż skończycie. Mogę wam bryki popilnować czy co. - powiedziała chyba próbując jakoś wybrnąć z sytuacji.

- A ty? - Blondyna spojrzała przez ramię z poważną miną. Chwilę się tak gapiła aż wreszcie założyła przyjemny, ciepły uśmiech na ten swój suczy ryj - To chyba jasne że lecisz z nami, no nie? Najpierw zajmiemy się tobą, a potem ten zjeb będzie miał dzień dziecka. Po wszystkim wyskoczymy na głębszego, pasi? - spytała i płynnie przeszłą do innego tematu, wracając wzrokiem na drogę - Mówiłaś że masz typa który mógłby załatwić furę. Ogarniesz temat? Troyowi przydałaby się fura. Wtedy nie zajmowałby mi miejsca na przednim siedzeniu i mogłabym w nim posadzić jakąś dupę którą lubię - znowu rzuciła wyszczerzem w rudą.

Dziewczyna wydawała się bliska załamania jakby nastawiła się, że Blue szykuje się właśnie by ją spławić. Dlatego kontrast z tym okrzykiem radości gdy stało się coś przeciwnego jeszcze bardziej rzucał się w oczy.
- O tak byłoby super! I obrobicie mnie we dwójkę! W dybach?! Ale czad! Ja naprawdę mam swoje obroże to przyniosę! A tych frajerów od Blue Angel zostawię sobie na kiedy indziej. No bo jakby to była sama Blue Angel to wiadomo i ma niebieskie Subaru i w ogóle no ale jej przydupasy… - Dirty machnęła wymownie ręką dając znać jaką ma hierarchię wartości. Paplała szybko i radośnie zupełnie jakby był jednak zaplanowany tego wieczoru ten dzień dziecka i miała obiecany super prezent.
- A fura no pewnie. Ale to by dobrze było jakbyś poszedł ze mną byś sobie wybrał coś. No i wiesz jakbyś chciał coś lepszego to kasa. No ja mogę zagadać, nawet na klęcząco, to może będzie za darmola albo prawie no ale to wtedy jakiś gruchot będzie. No wiesz, pojeździ ale no żadne Ferrari ani nic takiego. - Dirty choć wciąż wydawała się wniebowzięta tą wieczorną obietnicą to jednak reagowała na temat fury dla Troya całkiem trzeźwo choć w swoim chaotycznym i szczebioczącym stylu.

Po zawarciu deala nastąpiło całe pól minuty cisza zanim rudzielec znowu się nie odezwał.
- O! Możecie mnie tutaj wysadzić? To moja paczka! - wskazała na grupkę obsadzających schody wejściowe do jakiejś ponurej i zdezelowanej kamienicy. Troy nie omieszkał jej wcześniej poinformować, że wysadzą ją “po drodze” więc pewnie mając to w pamięci rudowłosa pewnie wolała zostać wysadzona gdzieś w znajomej okolicy.
- A ten… - zaczęła zakłopotana. - A to jakbyście mnie wysadzali to możecie mi pomachać? Bo całusa to pewnie nie chcecie co? Ale by mi szacun na dzielni skoczył jakbyście mi chociaż pomachali. No znaczy najlepiej to Blue nie? - zapytała nieśmiało zerkając trochę nerwowo na obydwie siedzące postacie na przednich siedzeniach.

- No oczywiście że najlepiej ja, no nie? - Blondyna zgodziła się z Dirty w całej rozciągłości, łaskawie machając łapką jakby właśnie pozdrawiała tłumy. Dwuosobowe co prawda, ale i tak lepsze to niż wielki chuj - Zawsze lepiej i bardziej reprezentatywnie wygląda ktoś kto ma odpowiednią ilość stylu i klasy - dokończyła tonem mówiącym że oto mówi całą prawdę i tylko prawdę. Zatrzymała brykę z piskiem opon, bo w końcu szurali się po Detroit.
- Dobra lala, wypad z baru - zachęciła nową kumpelę do opuszczenia auta.

Trochę zarzuciło bo super fura wszystko zdawała się mieć super. Przyśpieszenie i hamulce też. Rozpędzała się ledwo się depnęło nogą gazu. Ale hamowała też super choć właśnie sportowe fotele i wielopunktowe pasy pozwalały tego aż tak nie odczuwać. Najbardziej trząchnęło do przodu rudą głową ale właścicielka i tak była zachwycona tym popisem.
- O dzięki! Jesteście wspaniali! - pisnęła rozradowana fanka Ligi i motoryzacji. Troy reagował bardziej statecznie bo spokojnie odpiął się, otworzył drzwi i wysiadł czekając aż dziewczyna wyskoczy na zewnątrz. Ta cmoknęła Blue w policzek i szybko trochę chyba stremowana wyskoczyła na zewnątrz. Troya też pocałowała podobnie a ten wielkopańskim gestem trzepnął odbiegającą dziewczynę w tyłek co zaowocowało jej radosnym piskiem. Obiegła maskę pojazdu gdy Troy z powrotem wsiadał do maszyny i zatrzymała się na chodniku. Odwróciła się i pomachała do obsady sportowego wozu w lazurowych barwach. W międzyczasie jej banda też była chyba pod wrażeniem bo i chłopaki i dziewczyny podnieśli się i zrobili po parę kroków do swojej funfeli i bryki jaką ją wysadziła. Nic nie mówili jak na razie ale na twarzach malowała się głównie mieszanina zaskoczenia, niedowierzania i zachwytu.

Julia czuła się jak niebieski święty Mikołaj, czy jak sie nazywał ten stary pedzio z brodą co rozdaje prezenty. Nadstawiła policzek i dała się cmoknąć, a gdy Dirty zaczęła machać, powtórzyła gest, rozsiewając za oknem wyszczerz rodem z reklamy pasty do zębów. Polubiła rudzielca, był zabawny i widać, że miał pasję. Dlatego po pożegnaniu zastopowała wznoszenie się szyby w połowie, zatrzymała się tak na chwilę i wychyliła kark za okno.
- Wiesz Dirty. Mam napięty grafik, ale moooże… - przeciągnęła to słowo, lampiąc się na Dirty spod rzęs -... się wyrobię i wpadnę do was wieczorem. O ile uśpię odpowiednio szybko Szafirka - puściła dziewczynie oko, a potem zawarczała silnikiem, wbijając od razu pedał gazu w podłogę.

Blue widziała z tych kilku kroków co dzieliło rudzielca od niebieskiej super fury jak z napięciem przygryza wargę widząc opuszczaną szybę drzwi. A potem z jeszcze większym napięciem słucha co kierowca tej super fury do niej mówi. I jak w miarę tego co i jak mówi to na twarzy wykwita wyraz szczęścia i niepohamowanej radości. Nawet przypomniała sobie, że trzeba machanie rączką na pożegnanie wznowić i zapiszczeć z tej radości jakby wygrała główny los na loterii. Gdy ruda fanka Ligi i Wyścigów została na chodniku za odjeżdżającą maszyną dało się jeszcze w tylnym lusterku dojrzeć jak otacza ją paczka jej kumpel i kumpli i jak najwyraźniej została główną aktorką tego mini przedstawienia.


Dojazd do “Grzesznika” był całkiem nudny. Znaczy poza tym, że sportowa superfura w dzień przyciągała spojrzenia i wskazujące gesty rąk na każdej prostej i zakręcie. Jeszcze bardziej niż w nocy było widać jakie wrażenie wywołuje prezent od Dzikiego. Fura zajechała pod lokal od prywatnego parkingu dawnego kościoła. I tam nastąpił pierwszy kontakt z grzesznicami. Siedziały we dwie paląc papierosy na schodach bo jak na rytm pracy i życia lokalu to było skoro świt. Obie też wytrzeszczyły oczy ze zdumienia widząc jaka bryka zajechała pod lokal. I jeszcze bardziej gdy zorientowały się kto wysiada.

- Bluuee? - wyjąkały jakby niedowierzając, że widzą na pewno tą samą laskę jaka była funfela ich szefowej i Kapelusznika i mieszkała w pokoiku na zapleczu lokalu. - Wow! Skąd masz taką furę?! - zachłysnęły się zbiegając prędko na dół i z typowo detroicką manierą dotykając z szacunkiem okazu motoryzacji godnego takiego szacunku.

- A z kątowni - panna Faust zatrzepotała rzęsami, wysiadając z gracją z niebieskiej bestyjki. Wystudiowanym ruchem odgarnęła włosy na plecy, posyłając Grzesznicom szeroki, profesjonalny wyszczerz porządnego przedsiębiorcy - Urlop mi się skończył i wracam do biznesu. Ile się kurwa można opierdalać i zalewać ryja od zmierzchu do świtu? - wzruszyła ramionami i dodała - Będziecie grzeczne to was potem przewiozę, a teraz chcę wiedzieć czy dupsko Egora jest na górze?

- Och, ja zawsze jestem dla ciebie grzeczna.
- Leah uśmiechnęła się słodko do blondynki z kluczykami i tak samo zawodowo kuszącym gestem przesunęła dłonią po rozgrzanej jazdą masce niebieskiej maszyny.

- A ja mogę być grzeczna albo nie w każdej pozycji. Zwłaszcza w takiej furze. - Daisy też była pod wrażeniem i podobnie jak “Kosa” też w pierwszej chwili chłonęła unikalny okaz sportowej motoryzacji jakiej nie powstydziły by się pewnie i gwiazdy Ligi.

- A dla mnie będziecie grzeczne albo nie? - zapytał Troy patrząc z góry na obydwie grzesznice widząc, że schemat przerabiany niedawno z Dirty znów się powtarza.

- A masz kluczyki? - zapytała słodziutko “Kosa” uśmiechając się równie słodziutko choć z wyraźnie ironicznym odcieniem. Ochroniarz prychnął z równą irytacją a obydwie dziewczyny roześmiały się zgodnie.

- Blue pytała o Egora. - machnął ręką przypominając im o bardziej przyziemnych sprawach.

- Chyba jest u szefowej. Słyszałam jak znów go opieprzała za wychlanie wódy z barku i pety. - “Kwiatuszek” odpowiedziała ochroniarzowi już bardziej zwyczajnym tonem.

Blue zarechotała jak stary zwyrol, zgarniając Kosę pod skrzydło. Jak już miała się bujać ze stylem, wypadało się bujać ze stylem.
- Bo ty dobra laska jesteś i z sercem. Jak ogarnę parę spraw na mieście to cię zgarnę na przejażdżkę, a może nawet zahaczymy o Dzikiego? Szczeniaka też możesz zgarnąć. Z Dzikim mam parę biznesów aktualnie… no i dupa z niego pierwsza klasa. Testowałam, żadna z tych pochwalnych plot nie jest przereklamowana. Chłopak daje radę w każdej pozycji i od każdej strony - poczęstowała ją wyszczerzem, obracając się na moment przez ramię do ochroniarza - Przypilnuj mi niuńki, idę truknąć z bratem… i nie zgub mi się do chuja, bo się wkurwię i na następna akcje wsadzę cię do bagażnika.

Troy wydawał się jakby mu ten foch na tą babską olewkę sięgnął pod czubek czaszki widząc jak Blue jest znowu oblepiana przez rozochocone i zachwycone laski. Więc nawet chyba zostanie przy furze było mu na rękę skoro nawet grzesznicom ta niebieska fura rozum odbierała. Zaś obydwie dziewczyny kompletnie już chyba o nim zapomniały gdy usłyszały od Julii kolejną rewelację.

- Zaliczyłaś Dzikiego?! - obydwie prawie zastopowały z blondynę słysząc co ona mówi. Wrażenie chyba było równie silne jak przyjazd taką superfurą. Przez chwilę obie spojrzały na siebie całkiem zgodnie i z niedowierzaniem ale zaraz zaczęły równie zgodnie prawie przekrzykiwać się nawzajem z tego wrażenia.

- I jak było?! Gdzie?! Kiedy?! Jak to zrobiłaś?! Gdzie go wyrwałaś?! - strumień pytań poleciał od obydwu grzesznic prawie na wyrywki. W końcu Blue mówiła o jednym z najsłynniejszych kierowców Ligi znanym daleko poza granicami tej metropolii i prawdziwej żywej legendzie i tego sportu i wizytówki tego miasta. - I zabierzesz mnie na przejażdżkę? - “Kosa” z wrażenia dopiero już wewnątrz, w korytarzu jakby załapała co na samym początku wspomniała blondyna tak ją zaskoczył ten news o Dzikim.

- No normalnie. Wbiłam się do Blue Angel na imprezę i wyrwałam ją na parkiecie - panna Faust zaczęła opowiadać lekkim tonem, jakby relacjonowała wyjście do sklepu po flachę - Wtedy się pojawił i chciał żebym z nim jechała w furze, bo on i Angel mieli się ścigać na lotnisku. Jebnęliśmy wyścig, zwinęliśmy Seiko i pojechaliśmy sie jebać we czwórkę. - wyjaśniła, wzruszając ramionami - Jakoś potem wylądowaliśmy z Dzikim u niego na kwadracie, a że całkiem wygodne wyro ma to je przetestowaliśmy. Stół w kuchni też całkiem spoko. No i kanapa - parsknęła - Na dobrą sprawę zadekowałam się u niego na pół dnia. Zobaczymy… obiecał że mi zamontuje tam u siebie neon. Lazurowy. - tym razem uśmiechnęła się bardziej jak człowiek, nie przedsiębiorca.

- No czekaj… Czekaj, czekaj… Bo czegoś tu chyba nie rozumiem… - “Kwiatuszek” potrząsnęła głową i popatrzyła stropiona na “Kosę”. Ale ta miała wręcz bliźniacze spojrzenie. Obydwie wydawały się być bliskie szoku z wrażenia albo coś bardzo podobnego. - Przeruchałaś się w jedną noc z Dzikim. Z Blue Angel. I z Seiko? - Daisy przy każdym nazwisku odliczała jeden palec bo ciężko było uwierzyć w taki scenariusz. Dwie z najsławniejszego grona ligowych gwiazd i do tego najsłynniejsza i najdroższa w mieście masażystka.

- Na raz czy po kolei? - zapytała Leah patrząc na blondynkę z zafascynowaniem. - I byłaś jeszcze u Dzikiego na kwadracie? Woow… - to co opowiadała Blue najwyraźniej grzesznicom nie mieściło się w głowach.

- Tak jakoś wyszło - Blue przyznała z rozbrajająco niewinną miną i zarechotała - Najpierw samą Seiko w wannie. Potem po Wyścigu wszystkich razem… ale to już późno było, no ale co poradzić? Gdzieś wczoraj Dzikiego na solo pojechałam już u niego. No a nad ranem znowu samą Angel u niej na rewirze - wyjaśniła i dodała pytanie bez grama ironii - A wam jak minął dzień?

- Bzyknęłaś się z nimi wszystkimi na raz?
- “Kosa” wybałuszyła swoje śliczne oczka i najwyraźniej była pod wrażeniem takiego wyczynu. Zresztą Daisy też.

- I miałaś Seiko w wannie? Ona to robi… Zrobiła ci masaż? Seiko zrobiła ci masaż? - Daisy wyłapała kolejny fenomenalny detal z opowieści panny Faust. - O rany ale ja bym chciała by mi zrobiła chociaż raz. - wyznała pod wpływem impulsu patrząc nieco niewidzącym wzrokiem. - A jaki ci zrobiła ten masaż? Zwykły? Czy któryś z tych swoich specjalnych? Serio robi to cyckami i ustami po całości? - dopytywała się dalej przejęta grzesznica.

- A ja bym chciała z Dzikim. Znaczy właściwie z Blue Angel i Seiko też no ale najlepiej z Dzikim. Dzikiemu to bym się dała zwyobracać w każdej pozycji. I sytuacji. I miejscu. Za darmo. Cholera nawet bym zapłaciła. - Leah pod wpływem tych zwierzeń i emocji pozostałych dziewczyn też wzięło na zwierzenia. Daisy też pokiwała głową, że widzi sprawę podobnie.

- Ale jak się bzykałaś z tą trójką a Angel i Dziki co robili? Przecież oni się nienawidzą. Wszyscy to wiedzą. - dziewczyny zanim Blue zdołała odpowiedzieć zadały kolejne pytanie bo w końcu ze wschodzącą gwiazdą Ligi z Federacji zwłaszcza Dziki wydawał się najbardziej na nią cięty ze starej, ligowej gwardii.

- A tam nienawidzą, wystarczyło im pokazać wspólny cel. Lepiej się dymać niż walczyć. Na szczęście mają mnie. Czasem przydaje się zasięgnąć porady porządnego, doświadczonego przedsiębiorcy. Zyskujesz widok na nowe profity - wcale, a wcale się nie przechwalała, idąc znanymi schodami na piętro - Seiko jest urocza i tymi cyckami i ustami robi cuda. Ma mnie nauczyć swoich sztuczek wiec kto wie? - spojrzała wesoło na Kosę - Może jak się wyuczę zgarnę cię do Dzikiego i razem się zabawimy? Mam parę argumentów żeby go przekonać do poświecenia jednej nocy dla laski którą lubię. Ale potrzebuję przysługi Leah - ściszyła głos, przechodząc na biznesowy ton - Zaliczam atrakcje w waszym mieście. Dzikiego i Angel już odhaczyłam. Następny na liście jest Wite Hand. Wiesz coś o nim? Co lubi, skąd zgarnia dziewczyny? Musi ruchać, każdy facet rucha. Chcę wiedzieć co go kręci i jak się wkręcić żeby wylądować u niego i wyciągnąć go z tego garniaka... chociaż może nie do końca - wyszczerzyła się do swoich myśli - Mógłby mnie puknąć w tym garniaku. Wygląda w nim jak milion sztonów.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 16-03-2018, 04:12   #620
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 82

Cheb; bagna; farma Fergusona; Dzień 8 - wieczorna szarówka; ulewa; zimno.




Alice Savage i San Marino



Nic. Gdy San Marino bez ostrzeżenia wyrwała się do przodu i wskoczyła na to coś na gąsienicach wszyscy chyba zamarli w napiętym oczekiwaniu oczekując... No właściwie nie wiadomo czego. Nikt chyba niezbyt wiedział czego właściwie oczekiwać czy spodziewać się po tym dziwnym czymś. Ale to pewnie był jakiś robot. I to spory. A pewnie wszyscy słyszeli wiele o tym jakie one są podstępne i tylko czyhają na błąd człowieka by go wysadzić, zabić, poćwiartować, spalić czy co one tam jeszcze robiły. A tu nic. Szamanka wskoczyła na to coś i nic. Nic się nie stało, nic nie wybuchło, nic jej nie odstrzeliło no nic. A przez to nadal nie było jasne czego się spodziewać. Ale po chwili wahania reszta pstrokatej grupki również otoczyła tą dziwną i wciąż pracującą maszynę.

 

Dłonie zaczęły dotykać i macać metalową obudowę. Była ciepła tam gdzie był silnik czyli tam gdzie wskoczyła szamanka. A im dalej tym chłodniejszy. I w każdym miejscu zalewany przez rozbryzgujące się igły wody które potem ściekały po brzegach. Maszyna bez wytchnienia pyrkotała silnikiem i pracowała tym koparkowym ramieniem odwalając kolejne fragmenty gruzowiska. Czasem coś się obsunęło na nią czy spod niej to cała się trzęsła jakby ten gruz miał ją pogrzebać na amen. Ale jakoś na razie to się nie działo.

 

Pojazd był dziwny. Nawet dla ludzi pochodzących ze stolicy motoryzacji albo specjalsów z elitarnej jednostki komandosów czy ludzi z przedwojennym wykształceniem. Po pierwsze nie było niczego przypominającego kabiny. Żadnych szyb, szoferki a bez tego nie dało się zobaczyć choćby kierownicy czy czegoś podobnego. W efekcie nie było nawet właściwie wiadomo gdzie jest przód a gdzie tył. W zwykłym pojeździe pewną wskazówką były jeszcze skrętne koła no ale kół też nie było tylko gąsienice. Był jeszcze silnik. Tam gdzie wylądowała szamanka tylko niżej. Ale gdy pooglądali ten pojazd bliżej okazało się, ze tam pod tym drugim zestawem z tym pracującym ramieniem też coś burczy i pracuje. No i ten przegub. Kojarzył się z jakąś przyczepką. Ale była dziwnie duża jak na przyczepkę no i przyczepki zwykle były bez silników. Sam przegub też był dziwny bo wydawał się o wiele większy niż potrzeba do uciągnięcia przyczepki. Rozmiary też były nietypowe. Na szerokość i długość to te dwa "klocki" były mniej więcej podobne do jakiejś osobówki choć trochę długiej, jak jakaś landarowaty kombi czy co. Z drugiej strony jak liczyć osobno te dwie części to każde było krótsze niż mały coupe. No i niskie. Niewiele wyższe od klasycznego Jeepa Willysa jeśli liczyć go ze złożonymi siedzeniami, szybami i bez załogi.


Jeszcze dziwniejsze było to jak się do tego czegoś dobrać. Pomysł "Brzytewki" by odłączyć temu czemuś silnik spodobał się chyba wszystkim. Tylko, że w zapadającym zmierzchu okazało się, że nie jest to takie proste. Brakowało tak znanym wszystkim uchwytów, klamek, zamków, szyb czy cokolwiek co pomagało w klasycznych brykach "zorganizować sprzęt" jak to mówili Bliźniacy. Wszelkie stukania, pukania, próby podważenia przez znalezione wnęki i szczeliny spełzały na niczym. Zwłaszcza, że prawie nie mieli narzędzi z prawdziwego zdarzenia.


W końcu Alice znalazła coś. Wyglądało jak wejście czy gniazdo na jakiś gwiazdkowy klucz. Podobnie działający jak imbus ino w dziwnym kształcie. Co prawda to mogło być cokolwiek ale właściwie tylko to coś pasowało pod cokolwiek co mogło jakoś otworzyć wnętrze tego pojazdu. Problem był taki, że za grzyba nikt, nie miał czegoś o tak głupim kształcie. Dłubanie zwykłymi śrubokrętami, ostrzami, imbusami czy przypadkowymi przedmiotami nie przyniosły żadnego rezultatu za to mocno sfrustrowały członków tego improwizowanego zespołu do włamywania się do fur. Padało bez przerwy, szczeki już wszystkim zaczęły się telepać tak samo jak dreszcze po reszcie przemoczonych i zmarzniętych ciał zaczynając od najmniejszych obiektów najszybciej wytracających ciepło. Czyli od Alice. Chociaż z resztą też nie zapowiadało się, że zbytnio ją przetrzymają na tej ulewnej zimnicy. Poza tym robiło się coraz ciemniej i ta noc której ta obawiał się ale i tak czekał Guido w końcu miała rozpocząć swoje panowanie. No ale byli Bliźniacy.

 

- No co wy kurwa nigdy do fury się nie włamywaliście? - Paul trzęsący się już z zimna podszedł do gąsienicówki trzymając chyba jakiś pręt. Chwilowo skupił na sobie więc uwagę chyba wszystkich bo brzmiało jakby miał plan albo chociaż pomysł jak wybrnąć z tej sytuacji. - Nie chce po dobroci to bierzemy ją na rympał. - wyjaśnił i wyszczerzył się w uśmiechu. Znaczy próbował i pewnie miał być ten bezczelny uśmieszek jaki znali ale wyszedł mu słabo z powodu szczękania zębami. Ale wszyscy widocznie załapali jego intencje.


- A dlaczego ja? - zapytał nagle Hektor którem białasowy kumpel wręczył ten pręt zbrojeniowy. Popatrzył na ten kawałek żelaza jak na bardzo niechciany prezent.


- No j-ja już dawno bym odjechał w siną dal a-ale no sam rozumiesz, zalecenie lekarza. - Paul wyjaśnił ze zbolałym tonem i wymownym gestem trzęsącej się brody wskazał na trzęsącą się jak osika służbę zdrowia. No i na swoją łapę w temblaku przez którą operowanie łomem było tak samo problematyczne jak operowanie czymkolwiek wymagającym obydwu sprawnych rąk.


- Dawaj to. Zanim t-ty coś zajumasz to jakiś cz-czarnuch by cię trzy razy o-pierdolił. - burknął w końcu Latynos biorąc do ręki ten improwizowany łom i podszedł do pracującego czegoś tak samo jak oni zalewanego ulewą i zapadającymi ciemnościami. Hektor chwilę przyglądał się temu czemuś, macał, badał ale w końcu zorientował się. - A wy gdzie spierdalacie? - zapytał podejrzliwie bo jakoś jego kumpel i Nix tak nakierowali resztą zespołu, że jakoś dziwnie wszyscy zaczęli się cofać.


- No wiesz... A jak wybuchnie? - Nix powiedział świadomie czy nie całkiem poważnie i z wyraźną troską. O siebie, swoją żonę czy resztę zespołu. I Hektor zrewanżował mu się takim spojrzeniem jakby miał zamiar rzucić to wszystko w cholerę.


- No dawaj. Nie wymiękaj. To diesel. Musi mieć ropę. Przyda nam się do transportera. Nawet jak wszystko inne będzie do dupy. - Krogulec spróbował zachęcić go do kontynuowania prac i reszta ekipy tak raźno na ile pozwalały trzęsące się zęby i wstrząsające ciałami dreszcze zaczęła potakiwać i zachęcać kumpla do tego wyczynu. Ten w końcu dał się namówić i wrócił do prób otwarcia tego czegoś. Chwilę jeszcze macał, aż w końcu wbił w szczelinę pręt i mocował się chwilę. Potem znowu i po kilku próbach nagle coś trzasnęło. Krogulec i Nix ściągnęli kogo dali radę złapać na dół a Hektor po prostu zamarł. Reszta też. I znów się nic nie stało.


- Ale z was m-mięk-kie f-faje... - burknął z wyższością chociaż przed chwilą też było widać strach w jego oczach i te przerażającą świadomość, że cokolwiek się teraz stanie nic już nie da rady się zrobić. A się okazało, że to ta pokrywa wreszcie trzasnęła i można było ją unieść i zajrzeć do wnętrza. A wnętrze...


No tak. To był na pewno silnik. Nawet jakiś diesel. Tylko właśnie gdzieś tutaj kończyły się mądre spojrzenia. Zalewająca wszystko ulewa która natychmiast wdarła się do trzewi maszyny po otwarciu klapy i zapadające ciemności nie poprawiały sytuacji. Detale było widać już tylko dzięki pazurowej latarce jaką Nix odłączył od swojego karabinku i świecił to tu to tam. Widać było jakieś przewody, rury, rurki, druty, procesory, pojemniki, tłoki czyli generalnie "bebechy" typowe dla silników, pojazdów i maszyn. Tylko właśnie jakieś dziwne. Zapowiadało się by rozróżnić co jest co to potrzeba na to trochę czasu i główkowania. "Brzytewce" wydawało się, że dość dobrze rozróżnia główną bryłę silnik ale co i jak miałoby go wyłączyć w tej plątaninie kabli i przewodów to tak od ręki nie potrafiła rozróżnić.


Czas naglił, podobnie jak kumulujące się skutki wychłodzenia, ulewa która prawie namacalnie zaganiała wszystko co żyje do jakiejś kryjówki no i nadciągająca ciemność. "Brzytewka" była już bliska kresu swojej wytrzymałości gdy zostawiła gdybania przy otwartej ale wciąż działającej maszynie i spróbowała zgadnąć przy czym właściwie tak kopie te coś na gąsienicach. Widziała coraz słabiej. Ale wyglądało na to, że maszyna stara się odkopać jakiś wrak. Coś na wielkość podobną do furgonetki. Wciąż jeszcze częściowo zagrzebany w gruzowisku. Na dachu były jakieś kopułki czy coś w ten deseń. Nix na chwilę omiótł światłem ten wrak to okazało się, że to jakaś zrujnowana i wypalona furgonetka. Ale na dachu sterczały jej chyba wieżyczki z bronią maszynową. Aż dwie. Dach i burty były wysadzone od środka jakby to coś eksplodowało od środka. Całość wyglądała właśnie na spalony i wysadzony wrak. Ale właśnie ten wrak ta gąsienicówka starała się tak zawzięcie odkopać spod szczątków tej chyba stodoły.

Szamanka słabo ogarniała temat silników i mechanizmów o jakich głównie była mowa przez ostatnie kwadranse i minuty. Wnętrze otwartej koparki wyglądało równie pociągająco i tajemniczo jak wnętrze większości przydrożnych wraków jakie w życiu widziała. No może nie był zardzewiały, uwalony piachem lub błotem no i nadal pracował. Ale z rozmów i zachowania reszty bandy poznała się, że oni też mają niezłą zagwostkę. Najpierw z samym otwarciem a teraz po.




Cheb; rejon południowy; nadrzeczny sklep; Dzień 8 - wieczorna szarówka; ulewa; zimno.





Nico DuClare




- O, kiełba. - ucieszył się Matt i tradycyjnie do tego zakaszlał i splunął flegmę w ogień. Okazało się, że piec działa nadal więc mieli całkiem cywilizowane warunki. A choć z początku nie dawał tyle ciepła co ognisko i wyraźnie mniej światła to za to gdy już się rozgrzał to się zrobiło całkiem przyjemnie. Prawie, że domowo. Zwłaszcza, że było sporo garów a i wody było pod dostatkiem więc sporządzenie kolacji było też prawie jak w jakimś domu. Przyjemny blask i ciepło ognia nadawał wnętrzu zawilgoconej i śmierdzącej bagnem chaty przyjemnego kontrastu w porównaniu ze światem zewnętrznym. Nie dalej niż parę kroków i był ten szary, topiący się w bagnie i ulewie świat. Z nadciągającą zaraz nocą. Ale tutaj, w tej starej kuchni, przy piecu, jak na warunki Pustkowi było prawie jak w domu.


Mężczyźni też dorzucili się do kolacji ze swoich zapasów. Jeden wyciągnął gotowane jajka, chleb i ser, drugi jakieś placki, ryby i kawałek kurczaka. Spożywali przez chwilę w milczeniu ale pod koniec gdy Matt wyciągnął jakąś butelkę i łyknął i puścił ją w obieg jakoś się chyba na rozmowy zebrało.


- Stara zawsze ze mną drze koty, że jeżdżę na chlanie a nie na ryby. - zwierzył się Daney.


- No przecież zawsze zabierasz flachę na ryby. - Matt się chyba trochę zdziwił wyznaniem kolegi.


- No tak. A gdzie jak nie na ryby mogę ją zabrać? Przecież jak gdzieś dalej to nie wypijesz na spokojnie, zwłaszcza jak sam jesteś nie? - Daney łyknął z butelki i podał ją Kanadyjce. Kolega zaś pokiwał ze zrozumieniem głową i znowu zakaszlał.


- Nie wiem jak ten Drzazga wytrzymuje. Przecież czasem go i ze dwie niedziele nie ma. A sam chodzi. - Daney wyglądał jakby mu ten temat przypomniał miejscowego speca od dalekich wypraw. Wedle standardów jakie obydwaj towarzysze wyznawali dwa tygodnie ciągłej, samotnej czujności to musiało być strasznie długo.


- Ciekawe gdzie on tak łazi. Może nigdzie? Dojdzie do jakiejś osady, przebaluje tam i potem wraca i mówi, że gdzieś tam był? Znaczy właściwie nawet nie bo weź coś z niego wyciśnij gdzie był. - kaszlący towarzysz też dołączył się do rozważań o samotnym rangerze o niezbyt ciekawej reputacji.


- No ale fanty przywozi całkiem fajne. - Daney skwitował całościowo temat talentów Drzazgi a drugi z mężczyzn pokiwał zgodnie głową gdy po chwili zastanowienia nie miał widocznie nic więcej do dodania.


- Długo tak nie wytrzymamy. Nawet jak się uda przenieść. Rybacy muszą wypływać na jezioro, traperzy łazić po lesie a farmerzy mieć gdzie siać i co hodować. - powiedział po chwili milczenia Matt obierając ze skorupki gotowane jajko. Wydawało się, że ten temat wywołuje u obydwu towarzyszy zastępczyni szeryfa ponure myśli.


- Myślisz, że kto tutaj zostanie? Ci z Detroit czy z Nowego Jorku? - zagadnął Daney patrząc i na mężczyznę i na kobietę oświetlonych przyjemnym blaskiem z paleniska. Kolega wzruszył ramionami a potem wymownie je rozłożył poddając temat ze swojej strony.


- Teraz mamy przerąbane nieważne którzy zostaną. Wcześniej było dobrze, zanim te przygłupy załatwiły Custera. But był daleko. A teraz z bliska czy glan czy trep to nas docisnął aż będziemy piszczeć. - obecna sytuacja też Chebańczykom nie przedstawiała się w różowych barwach.


- A ty Nico? Co z tobą? Zostałaś zastępcą szeryfa to co? Zostaniesz u nas na dłużej? - zapytał jeden z towarzyszy patrząc na milczącą dotąd Kanadyjkę.




Cheb; rejon wschodni; lokal “Wesoły Łoś”; Dzień 8 - wieczorna szarówka; ulewa; zimno.




Gordon Walker i Nataniel Wood



Gdy "Lynx" zasypiał na zewnątrz było ciemno. A gdy się obudził było szaro. Nie było to przyjemne przebudzenie. Całe ciało nadal miał obolałe od otrzymanych w ciągu ostatnich godzin, dni i nocy ran. Gdy podszedł do okna w pokoju przez szpary w nabitych na nie deskach, dyktach i blachach dostrzegł, że dzień ma się ku końcowi. I leje w najlepsze jakby niebiosa chciały zatopić ten ziemski padół. Czyli przespał albo cały dzień albo i dwa. Tak czy siak był nie tylko obolały i zmaltretowany przez ostatnie wydarzenia w porcie i na bagnach ale i diablo głodny.


Nadal zajmował swój pokój w "Wesołym Łosiu" i chociaż to się nie zmieniło. Nie zmienił się też wystrój lokalu tak na piętrze jak i na parterze. Dalej dominował ten postrzelany i potrzaskany krajobraz widoczny dla uważnego oka w każdej ścianie czy świeżo zbitym meblu. Przez co przez zapach palonych świec i lamp, piwa i jedzenia dochodził ten mało typowy dla lokali gastronomicznych zapach świeżego drewna. Niemniej postęp prac remontowych powoli ale uparcie szedł do przodu. Lokal znowu mógł się poszczycić aż dwoma oszklonymi oknami które znajdowały się każde po jednej stronie głównych drzwi. Widać Yelenie jakoś musiało się udać odnaleźć i załatwić transport okna które potem pewnie zamontowała na miejscu.


Widok przez te okna jednak był jeszcze bardziej frustrujący niż sam odgłos ulewy dochodzący przez zabite czym się da pozostałe okna. Przez szyby nie tylko słychać ale i było widać tą ulewę i zapadający zmierzch. W ciągu paru kwadransów zrobi się ciemno i nad Cheb nadejdzie kolejna noc.


Jednak było coś pozytywnego w tym wszystkim. W sali głównym brodacz natrafił na czarnoskórego grenadiera. Sądząc po mokrych śladach przy krześle, ubłoconych butach i mokrych nogawkach musiał wrócić z zewnątrz. Gordon też dostrzegł podchodzącego snajpera który wydawał się równie "żwawy" jak i on sam świeżo po zejściu do sali głównej i przed wizytą na moście.




Detroit; Downtown; "Grzesznik"; Dzień 8 - przedpołudnie; pogodnie; ziąb.




Julia “Blue” Faust




Z Leah zostały na chwilę same. “Kwiatuszek” nie wytrzymała i natychmiast musiała posłać plotę o nowej superfurze dalej. A napatoczył się Leo który niósł jakąś skrzynkę. Widząc i słysząc żywiołową i rozentuzjazmowaną reakcję rudowłosej koleżanki dał się ponieść tej euforii na tyle, że poszedł za nią w kierunku podwórza klubu gdzie zostało Ferrari Blue.


- White Hand… No do nas nie przychodzi i szczerze mówiąc wcale bym się nie ucieszyła jakbym go tutaj zobaczyła bo wiadomo co się dzieje jak on kogoś szuka… - “Kosa” pokiwała swoją brązową główką na znak, potwierdzający na mieście reputację głównego cyngla i zleceniodawcy od mokrej roboty u Schultzów.


- Ale fakt, w tym białym merolu i białym gajerze wygląda zarypiaście. Jakbym mogła zostać dziewczynką takiego ważniaka i mieć życie jak w Madrycie wcale bym się nie zastanawiała. - Leah uśmiechnęła się filuternie do Blue wznawiając wędrówkę po schodach i na swój sposób też podzielając opinię pany Faust o tym typie. Chwilę obydwie wchodziły w milczeniu gdy brunetka zastanawiała się nad właściwym pytaniem Blue. Ledwo chwilę wcześniej zaś “Kosa” była dla odmiany zachwycona i też chyba trochę zazdrościła rozmówczyni o blond włosach gdy okazało się, że te ploty na mieście o Seiko i jej technikach masażu to jednak prawda. - Wziełabyś mnie do Dzikiego i to jeszcze z Seiko?! - wyszeptała z zachwyconym niedowierzaniem podobnym dyskretnym szeptem z jakim zwróciła się do niej dziewczyna z Vegas. Ta obietnica widocznie pobudziła i zmotywowała ją całkiem mocno więc teraz gdy wchodziły po schodach zastanawiała się jak zaspokoić ciekawość blondynki.


- Sama go nigdy nie spotkałam ani nie obrabiałam. - przyznała w końcu brunetka dochodząc do półpiętra. - Wiem, że chodzi na pokera z innymi ważniakami od Schultzów. Wysokie stawki. Kapelusznik czasem z nimi grywa to pewnie wie więcej. Ale to raczej sam poker, i wiesz, tak na poważnie, bez dziewczynek. - powiedziała zerkając w bok na kroczącą obok blondynę.


- Wiesz to trochę dziwne, nigdy się nad tym nie zastanawiałam ale jak tak teraz pytasz to właściwie nie wiadomo za dużo o samym White Hand i jego prywatnych sprawach. - Kosa przyznała gdy wyszły na kolejny korytarz. - Nie słyszałam by skądeś zgarniał dziewczynki. Ani od nas ani z innych lokali. Ale masz rację, jak nie jest jakiś lewy to musi coś bzykać. - temat wydawał się coraz bardziej fascynować dziewczynę gdy tak szły korytarzem i sama chyba zaczęła się wczuwać w zaspokojenie możliwych potrzeb Steve Clandey’a.


Nagle "Kosa" zatrzymała się, pstryknęła palcami i z wrażenia złapała idącą obok blondynkę za nadgarstek. - A no tak! Ta nowa! - zawołała pod wpływem emocji lekko potrząsając złapanym nadgarstkiem Blue. Po chwili jakby się zreflektowała i puściła ją krzywiąc się lekko. - No widziałam ją jak tańczy. Jest naprawdę niezła. - westchnęła jakby to świeże wspomnienie nieco popsuło jej humor. Jakby się obawiała, że miano najbardziej rozchwytywanej i popularnej grzesznicy w tym przybytku grzechu wartym.


- W każdym razie no wiesz, gadałyśmy z tą nową. Z Max. Co ją przywiozłyście z szefową z tej aukcji parę dni temu. - szatynka podjęła na chwilę przerwany dialog już bardziej stonowanym głosem. - No i wiesz, jak zwykle, skąd jest, gdzie już robiła, na co można u niej liczyć i takie tam pierdoły, no jak to z nowymi. - szatynka zaczęła streszczać o co chodzi z tym pomysłem z "tą nową". - No i gdzieś tam się wypruła, że zna White Handa. Znaczy, że razem ćwiczą czy coś. Wtedy właściwie myślałyśmy, że ściemnia bo przecież jakby znała White Handa tak jak mówi to jak skończyłaby na aukcji? - dziewczyna rozłożyła swoje ramiona by podkreślić swoje wątpliwości i wówczas i teraz jakie miała co do tej wspomnianej znajomości Max z głównym szefem operacji zbrojnych Schultzów. - No ale jak tak pytasz to właściwie nie wiem kto jeszcze by coś miał wspólnego z White Handem. No chyba tylko "Kapelusznik". - przyznała grzesznica bo chyba nawet w jej uszach nie brzmiało to zbyt pewnie.


Leah odprowadziła Blue właściwie pod same drzwi biura szefowej. Pomachała jej zalotnie i z ciepłym uśmiechem na pożegnanie i blondynka mogła wejść do kancelarii szefowej tego przybytku dóbr i usług. Nawet na słuch i spod drzwi rzeczywiście było słychać, że rodzeństwo to jest i porozumiewa się ze sobą mieszaniną angielskiego i rodzimego języka. Przestali gdy drzwi się otwarły i do środka weszła Blue.


- Dziewuszka! - Kapelusznik przywitał blondynkę z jowialnym uśmiechem godnym jakiegoś wujaszka albo starszego brata. Siedział na fotelu swojej siostry ale wyciągnął przed siebie ramiona w geście powitania jakby blondyna mogła przemknąć lotem błyskawicy z wejścia, przez gabinet, biurko by dać się objąć na powitanie. - Weź jej coś powiedz. - westchnął już poważniejszym i zmęczonym głosem wskazując na drobniejszą od siebie ale nie mniej nastawioną bojowo siostrę.


- Cześć Julia. I weź jemu coś powiedz. Zobacz co zrobił z moim barkiem! Z moim biurem! Jakiś burdel! - zdenerwowana Rosjanka wskazała zirytowanym gestem na wymowne pobojowisko w otwartym barku. Część butelek leżała wewnątrz, część na podłodze a Anna wskazywała jeszcze na niedopałki widoczne w okolicy biurka.


- Ależ to jest burdel siostrzyczko i ty temu przewodzisz to co się dziwisz. - brat zrewanżował się kąśliwym tonem szczerząc się do ubranej w małą czarną siostry. Ale swoim zwyczajem Anna przyozdobiła swój schludny i elegancki ubiór fioletowymi wstawkami.


- Burdel jest na dole a nie w moim gabinecie! - zafurczała bliska białej gorączki właścicielka lokalu. - Masz szlaban na testowanie nowych dziewczynek! - zawołała ze złości wskazując na swojego brata.


- Jesteś pewna? A kto ci je lepiej przetestuje na start? Co sobie myślisz, że do nich będą same wymuskane amanty przychodzić? - wyszczerzył się drwiąco Kapelusznik patrząc na siostrę. Potem zmrużył oczy jakby skojarzył coś ważnego. - A masz jakieś nowe do przetestowania? - zaciekawił się i grymas na twarzy zmienił mu się na chytry.


- Nie twoja sprawa! A jeszcze raz mi wychlejesz barek to ci się dobiorę do książek! Jedna książka za jedną butelkę! - Anna musiała być naprawdę wściekła ale jako siostra wiedziała gdzie uderzyć by dopiec bratu.


- Nie ruszaj książek! - uwaga musiała być celna bo Egora poderwało na nogi i oparł się o biurko wolną ręka by drugą groźnie wycelować w siostrę.


- To mi nie ruszaj barku do cholery! Otwórz sobie swój gabinet jak ci tak na nim zależy i chlej sobie w nim do woli! - Anna tupnęła nogą w złości gdy kłótnia doszła chyba do kulminacyjnego momentu. Egor żachnął się i nastąpiła chwila pauzy. Anna skorzystała z okazji i zwróciła się do gościa.


- No zobacz co on tu narobił, chlew normalnie. Ja tu przychodzę by omówić biznesowe sprawy a tu no zobacz jak to wygląda. - Anna poskarżyła się blondynce wskazując na butelkowo - petowe pobojowisko.


- No zaraz, sama wywaliłaś te butelki! I popielniczkę! I “biznesowe sprawy”. Akurat. Z tym twoim nowym gogusiem. - Egor prychnął ironicznie obrażonym na siostrę tonem.


- Nie twoja sprawa! - prychnęła też rozzłoszczona siostra i w końcu z furią ruszyła do drzwi wyjściowych.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172