|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
04-01-2016, 15:57 | #21 |
Reputacja: 1 | Mierz wysoko i idź naprzód
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. Ostatnio edytowane przez Ryo : 04-01-2016 o 16:06. |
14-01-2016, 11:02 | #22 |
Reputacja: 1 | William instynktownie obliczał odległość w krokach do nieznajomego. Szacował wzrokiem trzymany przez niego automat i nijak szanse na dobiegnięcie i obezwładnienie mężczyzny nie chciały wyglądać inaczej niż na mierne. Facet był chyba dowódcą tej bandy, szybko jednak zauważył trzymaną przez Lennoxa broń. Komandos uniósł ją do góry, podobnie jak drugą rękę. Nie zatrzymał się jednak od razu, próbując zrobić krok czy dwa, odpowiadając: - Nic im się nie stało, minęli nas przy klatce schodowej. Zatrzymał się i czekał na odpowiedź mężczyzny. - Broń na glebę. - powtórzył, wskazując na wspomniany pistolet wylotem własnej lufy - Ostatni raz kurwa uprzejmie proszę. Gdzieś ponad jego ramieniem wyrosła kolejna gęba, tym razem w kapturze. W panujących warunkach widać było tylko jej dolną część z otworzonymi w lekkim zdziwieniu ustami. - Ludzie - sapnął nie mogąc uwierzyć w to, co widzi i dorzucił za swoje plecy - A mówiłaś szmato, że nikogo tu nie będzie oprócz tego zjeba w stróżówce! - Wszyscy zostali ewakuowani - zza progu doleciał ich wcześniej słyszany kobiecy sopran. Wyrzucał z siebie w pośpiechu kolejne drżące, nerwowe słowa - Został tylko technik nadzorują… - nie dokończyła. Rozległ się głośny plask z jakim skóra uderzyła o skórę i po chwili dołączył do tego hurgot padającego na podłogę ciężaru. - Suka! My cię rozjebac’ powinni już wczoraj! - Rusek wysyczał wyjątkowo niezadowolonym tonem, ze słyszalnym wyraźnie zapewnieniem, że bardzo chętnie wprowadziłby swój plan w fazę realizacji. Pierwszy zbrojny odsunął się, robiąc miejsce człowiekowi w kapturze i dołączając dzięki temu kolejny karabin do ogólnej puli. Przez cały krótki incydent w sali z której się wyłonił, nie odrywał wzroku od kłopotliwej, obcej trójcy. - Możesz już rzucić, Willy - mruknął Czart pod nosem i podbródkiem wskazał kompanowi, że lepiej będzie jak miotnie spluwą o ziemię. Jak mają ich rozjebać, to jedna spluwa ich nie uratuje. Wyleźli na widok, teraz będzie trzeba się dogadać. Na wpół świadomy tego, że to Abigail miała gadać z bandą, Czart uśmiechnął się tak neutralnie i mało wyraziście, jak tylko mógł. Kącik ust skrzywił mu się, jakby zagryzł słowa cytryną. - Nie wbiliśmy tu na wycieczkę, ani po to, żeby zbierać zalegający po okolicy szajs. Przypadkiem się tu zawinęliśmy i nie wiem, jak nasi aniołowie stróże, ale ja nie mam zwyczaju napierdalać się o nic ubrany w piżamę. Zróbmy to tak, my powiemy co i jak w części kompleksu, skąd wyszliśmy, a wy powiecie nam, którędy wyjść z tej dziury? Zgoda? - Uniósł dłoń do uścisku przed herszta bandy. Facet z odkrytą twarzą zmrużył czujnie oczy, przyglądając się mówiącemu z uwagą i cynicznym uśmiechem, błąkającym się na zaciśniętych wargach. - I tak powiecie, a czy po dobroci, czy nie… zobaczymy - stwierdził tylko, kiwając brodą w kierunku wejścia. Na ten znak drugi najemnik odsunął się, robiąc niespodziewanym gościom przejście. Ciągle dzielił uwagę między nowe zagrożenie, a resztę korytarza, węsząc potencjalną zasadzkę lub fortel. Ryan nienawidziła kiedy ktoś mierzył do niej z broni, a teraz miała przed sobą dwie wycelowane pośrednio we własną pierś. Sytuacja była więc wysoko niekomfortowa, ale tego właśnie się spodziewała na początek. Nikt normalny nie przywitałby ich tutaj z otwartymi ramionami, częstując wódką i zaopatrując w brakujące elementy garderoby. Chociażby buty. Butów brakowało Abigail najbardziej. Zimna posadzka przy każdym kroku przypominała w jak beznadziejnej sytuacji się znajduje, a jej chłód wstrząsał i tak wyziębionym ciałem, zmuszając je do ciągłego dygotu. Była zmarznięta, głodna i w dziwny sposób zmęczona, o strachu wolała nawet nie myśleć. Uzbrojeni ludzi wydawali się mieć przynajmniej kilka odpowiedzi. - Po dobroci - odezwała się w końcu, spoglądając dowodzącemu facetowi prosto w oczy - Dlatego do was wyszliśmy. Żeby porozmawiać, nie walczyć. Will, odłóż broń nim kogoś poniosą nerwy. Uśmiechnęła się dość nerwowo i jako pierwsza przeszła przy najemnikach, kierując się do obstawianej przez nich sali. - Ależ wszyscy tu jesteśmy wyluzowani! Chodzące, kurwa oazy spokoju. Rekreacyjnie się włóczymy po tym wypizdowie. Z tym, że my przynajmniej nie popierdalamy na bosaka i z jedną klamką na trzech. Troje. Jeden chuj - mężczyzna wzruszył ramionami i machnął ręką w kierunku drzwi, brodą wskazując na Czarta - Wasza parka. Do środka, ręce na widoku. Będzie grzeczni, to pogadamy jak mówiła blondyneczka: po dobroci, przyjacielsku i w atmosferze wspólnego zrozumienia… a jak zaczniecie robić problemy, szybko się skończy dzień dziecka. - zakończył warcząc przez zęby, głowę obrócił w stronę Lennox’a: - Liczę do trzech. Raz… William nie zamierzał dłużej zwlekać. I tak długo testował cierpliwość gościa z automatem w rękach. Opuścił powoli dłoń ku podłodze i położył rewolwer na ziemi. Pokazał że ma puste dłonie i ruszył za pozostałymi. Pierwszym co zobaczyli przekraczając próg, była siedząca w kącie po lewo ciemnowłosa kobieta: potargana, z sińcami na twarzy i skrępowanymi drutem rękami. Drut opleciono dość ciasno wokół chudych nadgarstków przez co wżynał się w skórę, zostawiając zaczerwienienie i drobne ranki, dookoła wątpliwej jakości biżuterii. Nad nią stał zarośnięty typek z klamką w jednej i łomem w drugiej spracowanej łapie. Wielkością komora dorównywała tej z szeregiem sarkofagów, z tym, że zamiast szklanych trumien na środku, pod ścianami pozostawiono pancerne szafki z szeregiem przekładni, drążków i martwych teraz lampek. Dla Alfie’go wyglądały jak kolejny złom, ale dziewczyna rozpoznała w nich generatory i panele sterujące siecią elektryczną. Upewniła się, dostrzegając w półmroku pod sufitem skorodowaną tabliczkę z piorunami i trupią czaszką. - Nu, masz kolegów - Rusek wskazał łomem na gości, po chwili przeniósł uwagę na swojego jeńca - Ty zna ich? - spytał i z miną cierpiętnika uniósł oczy ku sufitowi, gdy kobieta pokręciła przecząco głową - Trudno… skąd wy tu? - ostatnie pytanie skierował ku obcym. - Ciężko to wytłumaczyć. Jeszcze ciężej pewnie będzie wam uwierzyć - Abigail poczuła się do wyjaśnienia sytuacji trójki mrożonek, a przynajmniej próby. Usiadła pod ścianą, na przeciwko zaciągającego faceta z łomem i oparła o nią plecy. Znowu czuła się zagubiona nie w tej czasoprzestrzeni co potrzeba. Postawiła jednak na prawdę, woląc przynajmniej z początku sprawiać wrażenie szczerej. Wrażenia zagubienia udawać nie musiała. Nie patrzyła też na pobitą kobietę, skuloną pod nogami oprawcy. Czy ich też najemnicy potraktują pięściami i butem? Wyprowadzanie ich z równowagi nie zanosiło się na zdrowe. - Nie wiemy gdzie jest to “tu”, nie mamy kurwa zielonego pojęcia. Tym bardziej obca jest nam wiedza kto nas tu zamknął ani po co. My… nie pamiętamy. Obudziliśmy się pół godziny temu, na tym piętrze. W lodówkach. W tym i z tym co widzicie przy nas i na nas. Wasi ludzie poszli sprawdzać tamten rejon. Gdy wrócą potwierdzą że prócz komór hibernacyjnych nie ma tam kompletnie nic. Poza paroma trupami, ale to nie nasza sprawka. Też chcemy się stąd wydostać, gdziekolwiek się nie znajdujemy. - na koniec odwróciła głowę w stronę dowodzącego niewielkim oddziałem. Kiedy zobaczył związaną i pobitą kobietę, drgnął, ale pozostał spokojny. Najemnicy widocznie czegoś od niej chcieli, a ta chyba nie zamierzała się z nimi tym dzielić. Czymkolwiek to było. Obejrzał wnętrze pomieszczenia, szukając dyskretnie jakichś charakterystycznych napisów, oznaczeń sprzętu mechanicznego czy czegokolwiek, co wyrwałoby z otchłani jego niepamięci, choćby drobną wskazówkę czy okruszek wspomnienia. Potem skupił się na najemnikach, analizował ich umundurowanie i uzbrojenie, a także sposób i słowa w jakich odnosili się do siebie. Nic więcej nie mógł na razie zrobić, a każda informacja, którą mógł w ten sposób zdobyć mogła być na wagę ich życia, bądź śmierci. Palce zacisnęły się bezwolnie w pięść “Nie pozwolę, żeby z nami zrobili to samo” - pomyślał. - Nasze wybudzenie nie było przypadkowe - skierował swoje słowa do prowodyra grupy, kiedy skończyła Abigail. - Coś musieliście zrobić, majstrować przy elektryce albo systemach tego miejsca, że wszyscy zostaliśmy wybudzeni prawie w tym samym czasie. Co zrobiliście? - głos miał spokojny, ale całym sobą był sprężony do ataku, gdyby ktokolwiek chciał zrobić mu krzywdę. - Podsumowując - mężczyzna przy drzwiach skrzyżował ręce na piersi, przestając na krótki moment ściskać karabin. Gapił się na obcych spode łba, wodząc uważnym spojrzeniem po ich wymizerowanych, bladych twarzach. Uśmiechał się przy tym kpiąco, nawet nie siląc się na zachowanie pozorów - Ktoś… ale oczywiście nie wiecie kto… zamknął was tu w nieznanym wam celu, zadając sobie tyle trudu żeby utrzymać was przy życiu dobre pół roku po… jak to nazwałaś? - tu zwrócił się do jeńca, lecz nie zależało mu na odpowiedzi. Sam ją znalazł. - Ewakuacja. Tak, cała obsada podwinęła ogony i spierdoliła, zostawiając was bezpiecznie śpiących… gdzie dokładnie też nie wiecie. Nie no kurwa, same niewiadome. Wygodne w chuj. I jeszcze dziwnym trafem budzicie się akurat kiedy robimy wjazd do tego pierdolnika. Co za szczęśliwy zbieg okoliczności. - pokręcił na koniec głową. - Może ten cieć z góry ich obudził? - do dyskusji włączył się drugi zbrojny - Skoro dał radę nas tu zamknąć, równie dobrze mógł wypuścić całe badziewie które tu badali. Cholera wie co jeszcze wylazło z klatek. - Spójrz na nich, na ich ręce. Od nich się tego nie dowiemy. Jebane króliki doświadczalne. - jego rozmówca prychnął, zapuszczając żurawia na korytarz za drzwiami - O ile nie kłamią, ale to szybko się wyjaśni. W najgorszym wypadku porobią za mięso armatnie, nic się nie zmarnuje. - A jak oni parszywi, albo roznoszą jakąś zarazę? Może my rzygać krwią zaczniem, jak z nimi dłużej posjedzim? - w głosie Ruska pobrzmiewała wyraźna obawa. Widać nie uśmiechało mi się przebywanie z czymś co potencjalnie mogło okazać się szkodliwe. Obrócił zarośniętą gębę i pogłaskał skrępowaną kobietę czule łomem po włosach, na co ta tylko zapadła się w sobie i mocniej objęła ramionami. - My nie znaju nad czym tu pracowali, a suka gadać nie chce. Trzeba ją poprosić grzecznie, to szczekać zacznie, taka jej mać. - Zostaw Dymitri, na wszystko przyjdzie czas. - szef skrzywił się jeszcze mocniej, o ile było to możliwe - Nie mędrkuj tylko zbierz dupę i do roboty. Dałem ci kurwa wolne? No nie wydaje mi się. - Ja mówił parę minut temu.. nie da sje. - facet przewrócił teatralnie oczami - Nic sje nie zmienilo od tego czasu, komandir. Pierdolnęły styki, nie naprawię choćbym sje miał zesrac’. - Dobra kurwa, wiecie że nic nie pamiętacie. Dlaczego miałbym was nie rozjebać z miejsca? Nieładnie tak robić mnie w chuja. - dowodzący bandą sięgnął do kieszeni, by po krótkich poszukiwaniach wyciągać stamtąd pogniecionego fajka i zapalniczkę. Zaklekotał mechanizm, pomieszczenie rozjaśnił wątły płomyk, a po chwili chmura siwego dymu zawisła w powietrzu - Niby was tu zamknęli… skąd w takim razie macie klamkę? Musieliście kogoś stąd znać, albo tu pracować. Zajebie jedno, potem drugiemu połamię nogi. W końcu zaczniecie gadać. - machnął ręką, na co ten nazywany Roger’em leniwie poprawił broń, czekając na rozkaz. Sytuacja zaczynała robić się nieciekawa. Faktycznie nie mieli za dużo przekonywujących informacji, a ich przeciwnicy byli uzbrojeni i coraz bardziej nerwowi. Lennox jednak kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do migoczącego światła zauważył kilka ciekawych szczegółów. Cały szpej jaki stał albo walał sie po ziemi nosił ślady orzełka, podobnego do tego, którego używało “collinsowo”, a sam pokój był kiedyś zapewne serwerownią. Kiedy jednak przyjrzał się twarzom napotkanych ludzi rozpoznał dwóch. Gdzieś jak przez mgłę kojarzył twarz dowódcy i tego drugiego, którego o ile dobrze pamiętał wołali Roger. - Nie kojarzycie mnie? - zapytał przywódcy - Ja was już widziałem, dawno temu na Posterunku, tam was widziałem. Ciebie - wskazał na dowódcę bandy - i jego - skinął głową ku drugiemu najemnikowi - Roger? Tak na ciebie wołali? Lennox… sierżant, Pierwszy Zwiadowczy - wskazał na siebie - może też sobie coś przypomnicie, bo my, wskazał na pozostałą resztę, naprawdę nic więcej nie wiemy. Za to te wrońska - kopnał kawałek blachy z wizerunkiem orzełka - to widziałem w Collinsowie… Odpowiedziała mu cisza, zyskał też uwagę całej uzbrojonej gromadki. Wciąż gapili się na niego z niechęcią, ale i zainteresowaniem z jakim dziecko obdarza wyjątkowo paskudnego robaka, sunącego po ziemi przed jego stopami. - Taaaa… Ślepy by kurwa zauważył. No to żeś nas oświecił, nie ma co. Dzięki mordo, bez tego sami byśmy się nie domyślili. - mężczyzna z odsłoniętą twarzą zaciągnął się porządnie, zezując na wygrawerowane tu i tam ptasie logo. - Mówisz, że nas znasz… w takim razie dla kogo pracowaliśmy w chwili w której rzekomo nas widziałeś? Masz dla mnie szczegóły, czy tylko puste pierdolenie?
__________________ Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451 |
14-01-2016, 14:20 | #23 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
19-01-2016, 16:36 | #24 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | “A gdy się skończy tysiąc lat, z więzienia swego szatan zostanie zwolniony. I wyjdzie, by omamić narody z czterech narożników ziemi, Goga i Magoga, by ich zgromadzić na bój, a liczba ich jak piasek morski. Wyszli oni na powierzchnię ziemi i otoczyli obóz świętych i miasto umiłowane; a zstąpił ogień od Boga z nieba i pochłonął ich. A diabła, który ich zwodzi, wrzucono do jeziora ognia i siarki, tam gdzie są Bestia i Fałszywy Prorok. I będą cierpieć katusze we dnie i w nocy na wieki wieków.” AP 20. 7-10 SANDERS Szło mu… dobrze. Może nie w całkowitym tego słowa znaczeniu, o czym dobitnie przypominały świeże rany, ale jednak sunął do przodu i ciągle żył. Poza tym znalazł ubranie, napełnił żołądek i pozostawał wolny, zdolny do szukania odpowiedzi we własnym zakresie. Opatrzone prowizorycznie szramy z minuty na minutę piekły coraz mocniej, czuł też bijące od nich ciepło. Skóra wokół porwanego, zakrwawionego kitla prawie parzyła, zaś najlżejszy dotyk jej okolic owocował atakami wzmożonego bólu, przez który w pewnej chwili mężczyzna wypuścił ściskany kurczowo kawałek chirurgicznej stali. Podłużny przedmiot zatoczył w powietrzu pełno koło i nim upadł z cichym brzdękiem na podłogę, zdążył jeszcze złapać świetlny refleks, posyłając złośliwego zajączka prosto w przekrwione ślepia Sanders’a. Pojebane to wszystko. Całkowicie i bez wyjątków miał dość szlajania się poniżej poziomu gruntu, dodatkowo w otoczeniu maszkar rodem z najgorszych koszmarów. Czym były? To pytanie raz po raz odbijało się od wewnętrznych ścian jego czaszki, zaś wymęczony umysł podsyłał korowód opcji. Każdy, kto żył w Zasranych Stanach, słyszał o mutantach, sługach Molocha i samym Molochu - tu jednak w grę nie wchodziła ingerencja maszyn, a człowieka. Drugiego, pieprzonego worka z mięsem, który ubzdurał sobie zabawy w stwórcę. Efekty widział na własne oczy - zamknięte w szklanej trumnie, niezdolne do samodzielnego poruszania. Poczuł na własnej skórze, gdy z dziką zajadłością orały ją ostrymi jak brzytwy pazurami. Do tego reszta zamrożonych postanowiła wziąć i iść sobie w cholerę, zostawiając go samego na pastwę czających się w mroku niebezpieczeństw… ale może to i lepiej. Od zawsze pracował sam, nie oglądając się na nikogo. Ufał sobie i na siebie liczył, inni mało go obchodzili. Tolerował ich, jeśli nie zawadzali i nie ściągali mu na głowę niebezpieczeństw, średnio zaś widział przemykanie w cieniu ze zbędnym balastem. Niewiele rzeczy przychodziło tak trudno, jak zaufanie. Samotność stała się jego sposobem na życie, może po prostu nie umiał już funkcjonować inaczej. Raz po raz spoglądał na mapę, pokonując kolejne metry pustego korytarza. Minął podobną do biura halę i ruszył dalej, drogą prosto przed siebie. Grająca gdzieś w oddali muzyka cichła z każdym krokiem, zmieniając się finalnie w pomruk tuż na granicy rejestracji zmysłów. Szedł powoli, ostrożnie stawiając stopy, aby przypadkiem nie natknąć się na coś, czego spotkać nie miał zamiaru. Syfu z piwnicy chociażby. Poprzednim razem miał niesłychanego farta, że uszedł z życiem. Wolał nie kusić ponownie losu i nie pchać się w sam środek zadymy, nieprzygotowany na ewentualne konsekwencje… a te były jedne. Śmierć. Nikt normalny nie chce umierać - rzecz oczywista. Każdy wolał widzieć się raczej jako zwycięzcę danego konfliktu, nie stronę pokonaną. Tylu burdeli jeszcze nie odwiedził, wciąż pozostawało morze wódy do wypicia i ciężarówka prochów do wciągnięcia. Proste życie zawsze go pociągało - jasne, klarowne zasady, bez zbędnych machinacji i budowania intryg. Do religijnych zabobonów również nie pałał gorącą miłością. Ba! Tych nie znosił najmocniej. Dlatego, gdy dookoła rozległ się zawodzący lament, skrzywił się odruchowo, doskakując do ściany i rozpłaszczając się w najciemniejszej plamie cienia. - Święty Michale Archaniele, Książę i Wodzu zastępów anielskich, przybywaj na pomoc ludziom zagrożonym przez moce ciemności. - Głos należał do mężczyzny dość posuniętego w latach. Przeciągał zgłoski, jakby przed otworzeniem japy walnął sobie butelkę, czy dwie czegoś mocniejszego. Szybko wyrzucał z siebie słowa, w pospiechu. Nawet nie widząc go, Sanders wyczuwał w nich strach graniczący z czystą paniką. - Zostaliśmy stworzeni na obraz Boga, odkupieni życiem, śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa Chrystusa, Jego Syna, a przez chrzest staliśmy się świątyniami Ducha Świętego. Nie znał tej modlitwy, nie znał kolesia, który właśnie postanowił się z nim podzielić trzymanym pod kopułą szajsem. Dźwięki zdawały się dochodzić zewsząd, otaczały tropiciela niczym stado wron krążące nad padliną: zbliżały się i zbliżały, zataczając coraz mniejsze kręgi. - Uproś nam siłę woli, byśmy tej godności w sobie strzegli, broniąc się przed złem. W Tobie, Święty Michale, Kościół ma swego Stróża i Patrona. - Słowa przybrały na sile, jakby wypowiadający je człowiek z każdą kolejną sylabą nabierał odwagi. - Ty prowadzisz zbawionych do niebieskiej szczęśliwości. Serce Sandersa zgubiło kilka uderzeń, poczęło mu się kręcić w głowie. Oparł się mocniej o ścianę i przymknął oczy, lecz słabość nie mijała. Zimny dreszcz zatrząsł jego ciałem, na czoło wystąpiły krople potu. - Błagaj Boga Pokoju, aby zniweczył władzę szatana, siewcy zamętu i nie dozwolił mu trzymać ludzi w niewoli ani szkodzić Kościołowi. - Czy mu się wydawało, czy słyszał w tle znaną z niższego pietra melodię? Te same, kryształowe dźwięki dziecięcej pozytywki, powtarzające w kółko ten sam motyw. Prostą melodię, pobudzającą wspomnienia do wędrówki w najdalsze ze wspomnień. Dom, rodzina… Miał ją chyba kiedyś, lecz widziane pod powiekami obrazy nie budziły miłych skojarzeń. Przeplatały je szkarłat i czerń, cuchnące smarem, pyłem i dawno zakrzepłą krwią. - Niech przez Ciebie Królowa Aniołów, Niewiasta obleczona w słońce, zetrze głowę szatana i osłania swoje ziemskie dzieci przed jego złowrogim wpływem. Kolana odmówiły współpracy i wylądował z głuchym stęknięciem na posadzce. Wydawało mu się, że starzec krzyczy tuż nad jego uchem, a czyniony przez niego jazgot rozbija jaźń na tysiące szklanych okruchów. - Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny - zmiłuj się nad nami i nad całym światem! Nagły wybuch i mocne szarpniecie w okolicach pępka oderwały go od podłogi. Rozdarcie, podobne do wyrwanej w ziemi jamy, pojawiło się tuż za jego plecami, wylewając na korytarz nieprzebrane fale strachu, nienawiści i rozpaczy. Ciągnęło go z mocą, której nie potrafiłby się oprzeć żaden śmiertelnik. Nie walczył. Rozłożył tylko ręce i pozwolił wciągnąć się w spiralę szaleństwa, ciesząc się, że to już koniec. Czuł się zmęczony, tak potwornie zmęczony. Przejmująca samotność i pustka wypełniały całe jego serce, zmieniając je w twardy, oszalały ze smutku ochłap bijącego tylko z przyzwyczajenia mięsa. Wszyscy go opuszczali. Na zawsze pozostanie sam, wiedział o tym. Wszelkie tworzone przez niego relacje rozpadały się po pewnym czasie, ponownie zostawiając go na pastwę szaleństwa. Pogardzany. Znienawidzony… i to dlaczego? Od zawsze kierował się swoim własnym, wewnętrznym kodeksem, pozwalającym sklasyfikować i zhierarchizować potrzeby, cele. Dającym szansę przetrwać w tym ogarniętym wojenną pożogą świecie. Radził sobie, co wzbudzało zawiść i zazdrość wśród nieprzystosowanych do życia, rozlazłych miernot, jakich pełno szwendało się po Pustkowiach. Trwało to jedynie krótką chwilę, a gdy ponownie otworzył oczy znalazł się w miejscu, którego w żaden sposób nie mógł ogarnąć ludzki umysł. Kolory i kształty nieznane nigdzie indziej, wykraczające poza jego rozumowanie, przelewały się bezustannie. Zmieniały w ciągle coś nowego i coraz koszmarniejszego. Nie wiedział gdzie jest góra, a gdzie dół. Czy stoi, leży, siedzi...a może unosi się w szalejącej wichurze niczym drżący liść. - Cieszę się, że dane jest mi w końcu pana poznać. - Kakofonia dźwięków przerodziła się w stanowczy, rzeczowy głos. Czyjeś silne dłonie pochwyciły go w objęcia. Zdziwiony otworzył jedno oko, by ujrzeć przed sobą głowę istoty o twarzy skrytej pod szerokim kapturem. Przemawiała do Sanders’a, lecz słyszał ją jakby z boku, z odległości zdecydowanie większej niż obecna. - Bez pańskiej pomocy nasz wspólny projekt nie miałby szans na powodzenie. - Dziękuję, doktorze Fritzl. Obiekt DC03 zostanie dostarczony tam gdzie reszta. Myślę, że w tym wypadku badania możemy zacząć już jutro. Będę zobowiązany, jeśli dostanę wolną rękę. Konieczność przedzierania się przez procedury bezpieczeństwa jest nużąca i czasochłonna. - Inny głos, starczy i zmęczony, rozbrzmiał nad jego głową. Wnętrze kaptura rozjarzyło się, pojawił się w nim obraz szpitalnej sali i dwóch mężczyzn z perspektywy kogoś leżącego. Tym kimś był on sam, pamiętał to! Ból wrzynających się w nadgarstki, szyję i kostki więzów zdawał się namacalny do tego stopnia, że syknął przez zaciśnięte zęby. Starzec pochylał się tuż nad jego głową, drugi mężczyzna siedział za biurkiem. - Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny – zmiłuj się nad nami i nad całym światem! - Oszalały wrzask uderzył niespodziewanie, otoczenie ponownie zawirowało. Blask zniknął, ciemność ponownie zagościła pod powiekami. Otworzył je z trudem, zamrugał kilkakrotnie. Śliskie płytki podziemnego korytarza były pierwszym co ujrzał. Cisza wwiercała się w uszy, chłód podłogi łagodził gorączkę trawiącą poranione ciało. Doszło do niego, że leży na ziemi zaraz obok ściany i tępo wpatruje przed siebie, zaś mętlik w głowie rozplątał się, dzięki czemu kolejny fragment układanki wskoczył na swoje miejsce. Pamiętał już. Skurwysyn który go tu zamknął nazywał się Fritzl. ABIGAIL WILLIAM Jak ufać komuś, o kim nic się nie wie? Podobną sztukę dało się porównać do próby przekopania się przez wnętrze ziemi za pomocą czerstwej kromki chleba… a najlepiej czyjejś czaszki. Patrząc w oczy Burris’a, Abigail nie miała najmniejszych wątpliwości czyjego czerepu najemnik użyłby w tym celu najchętniej. - Zobaczcie ją… - wycedził przez zaciśnięte zęby, mnąc odruchowo trzymany w dłoni świstek, na co reszta zebranych widocznie stężała, obdarzając blondynkę równie nieprzychylnym spojrzeniem. - Myśli że jest cwana... - Czego się, komandir, spodziewał? - Rusek przytaknął, zabierając się za zbieranie swoich klamotów. Nie przeszkadzało mu to jednak nadal trzymać Lennox’a na muszce - Te laboratoryjne suki wszystkie jedna blyat. Bić się to nie umi, ni chuja w tym siły. Nu… zawsze kręcą, taka ich mać. - ostatnie dodał, patrząc z pretensją na nieprzytomną wciąż kobietę, zalegającą u jego stóp. - Nieważne, kurwa. Współpracujemy, no nie? - warknął, a w kierunku jeńców poleciały trzy pary kajdanek. - Jesteśmy mili i nie wpierdalamy sobie kosy w plecy. Słuchamy szanujemy i tak dalej. No, to nie kozaczyć, do ciężkiego chuja. Będziecie kręcić i kombinować, odjebiemy was z marszu. Roger, bierzesz kolegę Posterunkowego. Dimitri, ogłuszyłeś dziwkę, to teraz ją targasz. Ciężka nie jest, twoje szczęście. Zgarniasz ostatniego, a ty… - tu zwrócił się do Ryan i zrobiwszy krok do przodu, znalazł się tuż obok. Bez zbędnych czułości chwycił ją za włosy na karku i szarpnięciem zmusił do zadarcia w górę głowy. - Ty, moja mądralińska i przebiegła suczko, pójdziesz ze mną. Ale kurwa jeszcze raz zobaczę że chcesz mnie wyrolować, skończy sie dzień dobroci dla zwierząt. Nie chcesz być miła, to i ja przestanę. Oddam cię chłopakom, każdemu po kolei. - przybliżył twarz do jej twarzy, przez co prawie zetknęli się nosami. Patrzył przy tym prosto w pełne lęku oczy dziewczyny i cedził dalej, wzmacniając chwyt na włosach. - Zacznę ja, potem może Dimitri, bo coś nerwowy… a potem będziemy losować. Wiesz, paru nas tu jest i kto powiedział, że na jednym zapoznaniu przestaniemy? Skończymy to może rozum z dupy do głowy ci wróci. - prychnął na koniec i rozprostował palce, pozwalając blond głowie wrócić do poprzedniej pozycji. Nim wyszli na korytarz, pojawiła się trójka poprzednio widzianych zwiadowców. Wymienili z dowódcą garść szybkich uwag, zezując z zaciekawieniem na skutą, obcą trójkę. Zaraz też dołączyli do obstawy i popychając gości przed sobą, poprowadzili ich znaną już drogą ku schodom. Popędzając ich zarówno słowem jak i szarpnięciami, poprowadzili na górę. To piętro było o wiele czystsze niż poprzednie. Owszem, gdzieniegdzie waliły się łuski karabinowe, ale panowało też więcej światła i porządku. Jasne płytki i ściany, działające bez zarzutów świetlówki - nie mieli czasu na podziwianie zmiany w dekoracji, ciągle pchani przed siebie. Minęli przejście zasłane szklanymi drobinami z rozbitych szyb… William miał wrażenie, że ślady krwi dostrzegł jako pierwszy. Drobne, rubinowe kropelki - prawie niezauważalne dla ludzkiego oka. O dziwo nie zdobiły podłogi, lecz sufit. W bliskim sąsiedztwie dziury po kracie wentylacyjnej...
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
27-01-2016, 17:41 | #25 |
Reputacja: 1 | W co też mnie wkręcono?...
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. |
03-02-2016, 21:35 | #26 |
Reputacja: 1 | William spróbował napiąć maksymalnie mięśnie na rękach, kiedy zatrzaskiwano mu na nich kajdanki. Próbował też sprawić, by w momencie zatrzaskiwania przesunęły się nieco w górę, tak by później mieć jakiś luz w nadgarstkach. Przy odrobinie szczęścia mógłby się jakoś z nich wydostać. Nie miał jednak czasu na sprawdzenie swoich wysiłków, najemnicy bez ceregieli zmusili całą ich trójkę do drogi na wyższą kondygnację. Weszli po schodach na górę, a oczom zabójcy maszyn ukazały się jaśniejsze wnętrza, głównie z powodu działającego oświetlenia, ale także malowania ścian. Wyglądało to wszystko jak jakiś oddział szpitalny albo przychodnia medyczna, teraz wszędzie walało się szkło, które starał się omijać bosymi stopami i łuski po karabinowych pociskach. Wyrwane panele elektrycznych zamków i przestrzeliny w tychże, świadczyły o determinacji oddziału najemników. Zastanawiał się, gdzie też podział się Sanders, kiedy na mieniących się w świetle jarzeniówek odłamkach szkła, zauważył ślady krwi. “To może być albo Sanders, co oznacza, że jest ranny, albo jakaś czyhająca na nich w tych pomieszczeniach bestia”. Nie zamierzał się tą wiedzą podzielić ze zbrojnymi, być może uda mu się to wykorzystać jako przewagę taktyczną. Skupił wzrok na plecach idącej przed nim Abigail, przykutej do szefa oddziału. Rozumiał jej decyzję o tym, by nie dzielić się z nimi całym kodem dostępu, choć akurat oni znali się już trochę. Niemniej Ryan, czy William, nie mógł powiedzieć tego samego o Czarcie czy Sandersie. Póki co pozostawał skupiony i czujny, w razie gdyby najemnikom przyszła do głowy kwestia “ostatecznego rozwiązania” problemu ich obecności, obiecał sobie, że zabierze ze sobą co najmniej jednego. Korytarz, schody, kolejny korytarz. Ten przynajmniej był czystszy, a chodzenie po nim na bosaka nie groziło rozwaleniem sobie stopy o walające się w mroku ostre przedmioty. Mieli progres, w to Abigail chciała teraz wierzyć. Nic innego już nie pozostawało, prócz nadziei że los nie wywali jej otrzeźwiającego plaskacza, ładując w gówno gorsze niż amnezja, niewola albo wizja gangbangu okraszonego własnym, rozbryzganym na ścianie mózgiem. Na razie tragedii nie było - ciągle żyli. Znalazł się też ktoś, kto bronił im pleców. Chwilowo, lecz zawsze to lepsze niż szereg czerwonych dziur w plecach. Te Burris mógł załatwić jej i Willowi jednym rozkazem. Idąc pod ramię z być może swoim przyszłym oprawcą, miała okazję żeby mu się przyjrzeć. W odróżnieniu od reszty nie zakrywał łba żadną szmatą lub kapturem. Głupim fartem dopasowała nazwisko do tej zarośniętej gęby, w przeciwieństwie do Lennoxa nawet nie kojarzyła skąd gość jest. Dla niej był najzwyklejszym trepem, jakich setki przewinęło się przez jej ręce podczas praktyki medycznej i potem. Przejawiał jednak dość inteligencji żeby dowodzić grupą ludzi, bujał się kiedyś na Posterunku i chyba bardzo potrzebował kogoś, kto wie co się dzieje pod ziemią… no to trafił chujowo, bo Ryan ciągle niewiele pamiętała. Najwyraźniej, tak jak ona, liczył na powracające wspomnienia, dzięki którym wydostanie siebie i swoich ludzi na powierzchnię. Czy znalezieni w lodówkach ludzi też się tam znajdą? Tego musiała dopilnować i doprowadzić zaczęte sprawy do końca. - Dlaczego nie możemy wyjść? - przerwała przedłużające się milczenie, zezując do góry, tam gdzie najemnik miał swoją pochmurną gębę. - Mówiliście coś o zamknięciu, możesz wyjaśnić? W odpowiedzi facet szarpnął jej ramieniem, przyciągając jeszcze bliżej siebie. Nie było w tym geście żadnej delikatności, raczej mizerna próba wyładowania się na kimś kto obronić się nie mógł… lecz z racji pokręconej sytuacji spuszczenie mu porządnego łomotu ku ogólnej, psychicznej zdrowotności najbliższej okolicy, odpadało z przyczyn oczywistych. Wyczuwała to w nim - napięte do granic możliwości mięśnie, drgającą szczękę i jawną niechęć bijącą z ciężkiego spojrzenia, którym ją obdarzył. - Ty mi powiedz. Weszliśmy kulturalnie głównym wejściem, pokręciliśmy się po najwyższym piętrze i nagle taki chuj... - prychnął, spluwając na mijaną ścianę. Przycisnął też Ryan do swojego boku, kładąc rękę na okrytym raptem bawełnianą podkoszulką, wątłym ramieniu. - Wszystko się zjebało. Światło padło, zawyły syreny, a twój skurwielski kumpel który tu chyba cieciował, zamknął się w stróżówce i ni chuja nie idzie go stamtąd wyciągnąć. Jebany ma ostro nasrane pod deklem, nawija jak jakiś nawiedzony klecha, zresztą sama zaraz zobaczysz. Może cię pozna, albo ty poznasz jego… i przemówisz do rozumu, bo coś pierdoli o karze za grzechy i tym, że tu wszyscy zdechniemy. Na razie odciął nas od powiesz… - zamknął z trzaskiem szczęki, jednocześnie odpychając blondynkę tak, że wylądowała na podłodze za jego plecami. Sam sięgnął błyskawicznie po karabin. Reszta zbrojnych widząc to zareagowała identycznie. Lennox poczuł ostry ból w tylnej części łydki, gdy obuta wojskowym butem stopa Roger’a kopnęła go pod kolano. Strażnik ciągle sapał mu w kark, prośbę podpierając dźgnięciem lufy między jego łopatki. - Bez głupot. - syknął. Gdzieś po lewo Rusek bez ceregieli zrzucił z ramienia nieprzytomną kobietę jakby była workiem ziemniaków. Szczęknęła odbezpieczana broń, ktoś zaklął szpetnie. Prócz ludzi skupionych na pilnowaniu jeńców, pozostali jak jeden maż gapili się po lufach wgłąb korytarza którym zmierzali. Gdzieś z głębi kompleksu, zza rozbitych, szklanych drzwi, odgradzajacych sekcję laboratoryjną od ich pozycji, sączyła się cicha muzyka. - Kurwa! - Murzyn zewrał sie do przodu, ale podniesiona ręka dowódcy usadziła go w miejscu. - Ja pierdolę… - zawtórowała jedyna kobieta w oddziale, automatycznie odwracając się za plecy. Z suchym trzaskiem przeładowała obrzyna, lustrując uważnym spojrzeniem teren za grupą. Abigail i William dopiero po chwili zauważyli co spowodowało nagłą nerwowość ich gospodarzy. Między przewróconymi biurkami, na stosie papierzysk i rozbitych retort leżał trup w identycznym mundurze jakie widzieli na ludziach dookoła. Lennox poczuł w kolanach bolesne uderzenie o posadzkę. Coś ich musiało wystraszyć, skoro tak szybko się zatrzymali i przyjęli pozycję do obrony. Wychylił się lekko na bok, starając się dojrzeć to co przed nimi. A przed nimi, kilkanaście metrów przed nimi, na wyłożonej płytkami posadzce leżał trup. Mężczyzna, biały, sporej postury ciała musiał być. William dał by sobie rękę uciąć, że jeszcze kilkanaście minut temu ten gość miał się dobrze. Kałuża krwi pod ciałem nie była skrzepnięta, a gdyby dotknąć skóry denata, ta zapewne byłaby jeszcze ciepła. “Cokolwiek go tak urządziło musiało być kurewsko silne” - konkludował widząc rozbitą czaszkę i przekręconą pod niemożliwym kątem szyję. Z rozbitej głowy wypływała szara masa, która za nim spotkała się z czymś ciężkim, była mózgiem nieszczęśnika. Brakowało mu też lewej ręki, która urwana była w okolicy łokcia. To co zabiło tego najemnika, musiało być niemożliwie sprawne i silne, jak bestia, której ślady widzieli na dole. Zresztą to były tylko poszlaki i wyobrażenia, jednak efekt w postaci leżącego przed nimi ciała działał na wyobraźnię. Mężczyzna wyraźnie czołgał się w kierunku w którym zmierzali i oni, powiedziała mu to krwawa smuga, ciągnąca się na kafelkach. To coś mogło być bardzo blisko. Najemnicy stali się nerwowi, stojący za nim Roger wbijał mu lufę karabinu między łopatki, William czuł jego niepewność. Chciał się odezwać, ale postanowił nie kusić losu, by z powodu owej nerwowości nie zarobić kulki. Potencjalne spotkanie z bestią mogło by rozproszyć uwagę najemników na tyle, że być może udałoby się któregoś obezwładnić, albo zdobyć chociaż jakąś broń. Postanowił cierpliwie poczekać. “To jednak mają mózgi” - pomyślała średnio mądrze blondynka, nie mogąc oderwać wzroku od zwłok. Tak jak one leżała płasko na podłodze, nieruchoma i spięta… z tym że jeszcze żyła. To się mogło szybko zmienić, jeżeli któremuś z najemników przyjdzie do łba bardziej doraźne zabezpieczenie terenu i usunięcie jeńców aby nie wywinęli im niepożądanego numeru w najmniej odpowiednim momencie. Takim jak ten… mieli przejebane, ona chyba bardziej niż Will. Sama przyznała się do wcześniejszej współpracy z tym pokręconym ośrodkiem, więc powinna wiedzieć co się tu u licha ciężkiego dzieje. No, ale nie wiedziała. Nie pamiętała nad czym tu pracowano, ani dlaczego sama znalazła się w lodówce pocięta jak leniwa dziwka przez zniecierpliwionego alfonsa. Tylko jak to wyjaśnić Burris’owi? - Nie możemy zostać tutaj, na korytarzu. - wymamrotała do niego aby przerwać ciszę. - Nie tylko my wyszliśmy z lodówek. Twoi ludzie sprawdzali niższe piętro, widzieli rozbite komory hibernacyjne i poszarpane resztki na podłodze. Nie mam pojęcia co konkretnie zabiło tego człowieka. Pracowano tu nad wieloma projektami, nie do wszystkich miałam dostęp. Jeżeli facet ją usłyszał, to nie dał po sobie tego poznać. Opuścił rękę i warknął nawet nie oglądając się za ramię: - Musiało się spierdolić, po prostu musiało… Sony, sprawdź co z nim. Dimitri zostaw tą kurwę i ubezpieczaj. - dopiero teraz obrócił się ku jeńcom, ale poświęcił im raptem chwilową uwagę, prześlizgując po nich nieprzychylnym wzrokiem. Ruszyli we trójkę, spięci i w razie konieczności gotowi do ataku lub obrony. - Fortuna. - czarnoskóry z obrzydzeniem odkleił z twarzy trupa pokrwawiony szalik i wzdrygnął się, zaraz wycierając rękę o spodnie. Nie wyglądał na zadowolonego, że to właśnie jemu przypada w udziale identyfikacja, połączona z macaniem nieboszczyka. - Nie żyje. - No co ty, kurwa, nie powiesz. - dowódca aż sapnął, słysząc podobnie oczywistą uwagę. Ciężko w końcu byłoby żyć bez połowy mózgu, z dziurą w czaszce wielkości dwóch pięści. Zasępił się, zgrzytnął zębami i kiwnął głową jakby sprawdziło się coś, co podejrzewał wcześniej. - Mówiłem Gomez’owi, że maja się nie rozdzielać. Jebany za to beknie. - Albo już beknął. - Rusek wyraził na głos obawy reszty, na co jego przełożony spiął się i błyskawicznie doskoczył do niego, zaciskając dłoń. Pięść zatoczyła krótki łuk i przy akompaniamencie obrzydliwego plasku, zderzyła się z zarośniętą dwudniowym zarostem szczęką. - Sklej pizdę jak nie masz nic sensownego do powiedzenia. - wysyczał zimno, prostując plecy. Zaraz się uspokoił, uśmiechając krzywo. Rozejrzał się po swoich ludziach i wzruszył ramionami- Jeśli beknął, to ma szczęście. Są niedaleko, zaraz się przekonamy, no nie? W razie czego zostanie więcej do podziału. Pula się nie zmniejsza. Zgarniemy co trzeba, a suczka pogada ze swoim koleżką żeby otworzył nam drzwi. Ach… no właśnie. Sorry mała, że cię tak zlewam. - zwrócił się bezpośrednio do Ryan, wyjątkowo miłym tonem. Z tym samym wyrazem gęby podszedł do niej i chwytając za fraki, podniósł do pozycji stojącej. Otrzepał niewidzialne pyłki z jej ramion, może trochę zbyt mocno jak na przyjacielski gest. - W końcu jedziemy na tym samym wózku… - naraz pchnął mocno i kobieta z uderzyła plecami o ścianę. - Więc kurwa bądź tak w chuj miła i rusz łepetynką. Co mogło mi zajebać człowieka? William czuł jak gotuje się w nim adrenalina. Gdyby nie zależało mu na życiu Rayan, to rzuciłby się na któregoś z nich i próbował obezwładnić. Rozglądał się naokoło podobnie jak najemnicy, kiedy drobny ruch przykuł jego uwagę. Drobne poruszenie u góry, tam gdzie sufit i plątanina kabli oraz rur wentylacyjnych, tuż za granicą blasku dawanego przez porozmieszczane na ścianach żarówki. Prawie niezauważalne. Wziąłby je za majak zestresowanego mózgu, gdyby nie refleks światła, odbijającego się od wyraźnie ruchomej, skradającej się i ciemniejszej od tła, sporej plamy. Zauważywszy jedną, zaraz dostrzegł drugą, trzecią... piątą. Siedziały na całym suficie. Były zróżnicowane jeśli chodziło o wielkość, od przypominających małego psa, po kształty dorównywujący wielkością człowiekowi. Starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów, cicho powiedział do Burrisa, kiedy ten akurat pchnął na ścianę Abigail: - Gdybyś zamiast na wyżywaniu się na tej kobiecie zwracał uwagę na otoczenie, zauważyłbyś te stwory, które czekają nad nami na suficie. Nie oglądajcie się i nie wykonujcie gwałtownych ruchów - wtrącił jakby próbując ich ostrzec.- Nie chcemy ich sprowokować, bo skończymy jak twój znajomy. - Lennox szacował odległość do najbliższych drzwi i próbował ocenić, czy gdyby paskudy zaatakowały, zdołałby się tam wydostać, przy okazji zabierając też Abigail.
__________________ Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451 |
08-02-2016, 20:15 | #27 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | “I usłyszałem inny głos z nieba mówiący: «Ludu mój, wyjdźcie z niej, byście nie mieli udziału w jej grzechach i żadnej z jej plag nie ponieśli: bo grzechy jej narosły - aż do nieba i wspomniał Bóg na jej zbrodnie. Odpłaćcie jej tak, jak ona odpłacała i za jej czyny oddajcie podwójnie: w kielichu, w którym przyrządzała wino, podwójny dział dla niej przyrządźcie! ” AP 18. 4-5 SANDERS Został niańką... taką pełnoetatową opieką do dzieci w jakimś pokurwiałym lochu masochistów. Nie wiedział, czy śmiać się, czy zacząć walić głową w ścianę, lecz po prawdzie na jedno i drugie zaczynało mu brakować siły. Szedł więc ciągle do przodu, zataczając się na boki, a wczepiony w nogawkę ortalionowych spodni smark dreptał grzecznie tuż obok. Gdyby nie przyspieszony, świszczący oddech Sanders w ogóle by go nie zauważał. Przynajmniej w razie problemów nie narobi hałasu, tyle dobrego. Mógł też posłużyć za mięso armatnie, odwracając uwagę od tropiciela gdy zrobi się gorąco. Co prawda nie zajmie uwagi gadzinowatych bestii na długo, ale zawsze lepsze pół minuty, niż śmierć, ewentualnie kolejne rany. Każdą rolę wypadało obsadzić, a życie własne było niepomiernie większym skarbem, niż cudze. Światło latarki wydobywało z mroku kolejne zamknięte drzwi, rozstawione po obu stronach przeklętego korytarza bez końca. Czy mu się wydawało, czy mimo poruszania stopami ciągle pozostawał w miejscu? Odległości nie zmieniały się... a może było to raptem wrażenie skołowanej, trawionej gorączką głowy? Czuł ją, czuł infekcję powoli trawiącą ciało od środka na podobieństwo pożaru. Rozchodziła się w krwioobiegu z każdym uderzeniem serca, oddechem. Rozprzestrzeniała się z minuty na minutę, sięgając coraz dalej i dalej. Już nie piekła go sama ręka, teraz płonął cały. Grube, rzęsiste krople potu rosiły bladą skórę, tocząc się po czole, szyi , plecach oraz udach. Ubranie przylepiło się do niego, drażniąc nadwrażliwą na wszelki dotyk powierzchnię. Oddychał coraz ciężej, zmęczony koniecznością parcia do przodu w oczekiwaniu na cud, dzięki któremu znajdzie się na powierzchni, najlepiej gdzieś bardzo daleko stąd. Texas? Podobno miejsce miało w sobie dużo uroku - czyste powietrze, dobre żarcie, laski bez gratisowego syfa... albo Vegas. Miasto neonów też byłoby całkiem w pytę. Potrząsnął głową, próbując wrócić do rzeczywistości. Myśli złośliwie uciekały gdzieś w dal, wyszukując w zakamarkach pamięci strzępki nikomu niepotrzebnych informacji. Nie pozwalały skupić się na zadaniu, opatrzonym kryptonimem: znaleźć wyjście. Tylko to się teraz liczyło. Noga za nogą ciągnął wyznaczoną trasą, a snop światła skakał chaotycznie od ściany do ściany, zahaczając momentami o sufit. Nie zauważył kiedy zaczął opierać się o towarzyszącego mu dzieciaka, a ten bez żadnego oporu wspierał go, nie pozwalając obijać się o ściany. W tej konstelacji dotarli do stróżówki, wieńczącej tą część korytarza, wedle zdobytej mapy. Na razie się sprawdzała, rzucając światło na labirynt ciemnych, dusznych arterii... choć niepokoił jakikolwiek brak ruchu oraz innych form życia, prócz smarka. Ale może to i dobrze? Sanders nie wiedział czy da radę wykaraskać się z kolejnej potyczki, nie w stanie w jakim się aktualnie znajdował. Potrzebował antybiotyków, lub czegoś co pozwoli zbić gorączkę, przywróci sprawność zmysłom z tym najważniejszym na czele - percepcją. Już miał się uśmiechnąć i zabrać za szaber kolejnego gamblonośnego pomieszczenia, gdy jego uszu doleciało suche echo wystrzału. Wpierw jedno, potem drugie - odległe i zniekształcone przez dzielącą je od tropiciela odległość. Mężczyzna zachwiał się, cofnął o krok. Chciał zrobić drugi, skryć się i zobaczyć czy hałas nie jest preludium kolejnej większej rozróby, lecz ziemia zadrżała i nim się zorientował, umknęła mu spod nóg przy akompaniamencie metalicznego zgrzytu. Posadzka błyskawicznie znalazła się na poziomie jego oczu, mgnienie oka później została ledwie wspomnieniem majaczącym wysoko nad ciemnowłosym czerepem. Pęd powietrza na krótki moment wycisnął mu dech z płuc, grawitacja ściągała bezlitośnie w dół. Otworzył usta, próbował zakląć. Przekleństwo zmieniło się w krzyk bólu z jakim wylądował cztery metry niżej na czymś twardym, śliskim i cuchnącym rozkładającym się w najlepsze trupem. ABIGAIL WILLIAM Jeśli przed chwila atmosfera wydawała sie napięta, teraz dało się ją kroić nożem. Zapadła cisza, ludzie zamarli, a każdy odruchowo spojrzał ku górze. Część zmrużyła oczy, doszukując się wspomnianego przez posterunkowca niebezpieczeństwa, inni automatycznie pobledli, kierując lufy na sufit. Zaskoczenie nie trwało jednak długo. - Pod wrota. - odzyskawszy panowanie nad sobą, Burris wydał krótki rozkaz i machina ruszyła. Nie zwalniając uścisku, rzucił Lennox'owi pogardliwie spojrzenie. Sekundę później przed oczami więźnia wybuchły dwa białe słońca, potylica zderzyła się z czymś twardym, zmuszając ciało do przygięcia się do ziemi. Ból oszałamiał, miał wrażenie że zaraz pęknie mu czaszka. Jak przez mgłę doszło do niego, że pada na posadzkę, a tuż obok niego przebiega para wojskowych butów i jeszcze jedna, doszło do niego echo wystrzałów - odległych i przytłumionych, jakby rozlegały się gdzieś z niższego pietra. Przeczyła temu pojedyncza pusta pestka, która opadła na podłogę tuż przed jego oczami, kręcąc się wokół własnej osi i rozsiewając nikłe stróżki dymu. Porządny nabój, od strzelby. Dobra broń na krótki dystans... Ktoś krzyczał... jakaś kobieta. Może Abigail? Albo ta druga, nie mógł stwierdzić. Nim zapadła ciemność wyłapał jeszcze poruszenie z lewej strony, żywą i piekielnie szybka smugę cienia, poruszającą się w ślad za butami. Tymczasem Ryan pochłonął chaos. Jeszcze przed momentem ledwo łapała oddech, teraz najemnik praktycznie niósł ją pod pachą, szarpaniem zmuszając do szybkiego biegu. Za każdym razem, gdy próbowała się odwrócić, choć zerknąć co się dzieje za plecami, dostawała słowną wiązankę, a wielka łapa obejmująca ją w pół zaciskała boleśnie palce na żebrach. Stopami ledwo dotykała ziemi, co miało swoje plusy - inaczej pewno nie byłaby w stanie za nim nadążyć. Forsowne marsze i sprinty nigdy nie należały do jej ulubionych form spędzania wolnego czasu. Kulała na kondycji bardziej, niżby chciała przyznać. Próbowała coś powiedzieć, ale nim otworzyła usta, osadziło ją gniewne warknięcie. - Nie teraz, kurwa! Biegła więc, a raczej była ciągnięta, niesiona i poganiana kolejnymi nerwowymi sykami oraz szarpnięciami. Za plecami słyszała strzały, poblask ognia odbijał się na jasnych płytkach, ktoś zaskowyczał i zabulgotał, dusząc się własną krwią. Ktoś, pewnie Rusek, klął szpetnie po słowiańsku, dysząc przy tym i sapiąc ze zmęczenia. Zaraz tuż obok wyrósł kapturnik, Roger o ile się orientowała. tupiąc ciężkimi buciorami wyprzedził ją i z karabinem w łapach wysunął na prowadzenie. Strzały nie ustawały, kolejne metry korytarza uciekały pod nogami, zlewając się kobiecie w jedną, jasną smugę bez konkretnych detali, oddech zaczął się rwać. To definitywnie nie powinno się dziać, nie tak szybko, groźnie. Strach mobilizował resztki świadomości, nakazując skupienie na najprostszych, potrzebnych teraz czynnościach. Biegnij... po prostu biegnij, jeśli chcesz żyć. - Do środka, już! Ruchy! - ręce Burris'a mało delikatnie wepchnęły blondynkę przez próg do słabo oświetlonego pokoju. Upadła na ziemię, a zdzierana skóra na łokciach i kolanach momentalnie zapiekła. Wciąż docierały do niej karabinowe salwy, ludzkie krzyki przerywane głośnym sapaniem i przekleństwami. Do owej kakofonii dołączył metaliczny zgrzyt, po chwili zakończony chrobotem. Obróciła się i po szybkim rozeznaniu resztki kolorów zeszły z jej twarzy. Ciężkie drzwi odgradzały oddział od niebezpiecznej strefy, część żołnierzy krwawiła... ale nie było z nimi Will'a. Został za bramą.
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
18-03-2016, 21:25 | #28 |
Reputacja: 1 |
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. |
19-03-2016, 19:41 | #29 |
Reputacja: 1 | Była bezpieczna, lecz na czy długo? Abigail wpatrywała się jak zahipnotyzowana w zamknięte metalowe wrota, przypominające właz podobny temu, który widziała kiedyś na starej fotografii łodzi podwodnej. Siedziała na podłodze łapiąc powietrza ustami jak wyrzucona na brzeg ryba. W tej chwili potrafiła myśleć tylko o jednym - zostawili Willa po drugiej stronie bez broni i pancerza, ze skutymi rękami. W korytarzu pełnym czegoś na co przedwojenne podręczniki biologii nie miały nazwy. Te powojenne również by jej nie miały, gdyby ktokolwiek zadał sobie ten trud aby taki podręcznik napisać.
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... Ostatnio edytowane przez Zuzu : 19-03-2016 o 20:22. |
20-03-2016, 14:18 | #30 |
Reputacja: 1 | "Tych oto czworga nic nie nasyci – o czym wiadomo od wieka: Paszczy Dżakali, sępa gardzieli, łap małpich i oczu człowieka." J.R.Kipling "Druga księga dżungli" William leżał na ziemi, czuł palący czaszkę ból, promieniujący od potylicy. Musiał dostać mocno kolbą po łbie, czuł jak ciepła posoka spływa mu na skórę karku. Przed nim na suficie migotała żałośnie świetlówka, reszta nie świeciła. Kłęby pary i iskry sypały się na głowę. Z tyłu słyszał odgłosy rwania czegoś i mlaskania - wyobraźnia sama podesłała mu odpowiednie obrazy. Z przodu przed nim, za zakrętem korytarza słyszał strzały, charakterystyczne błyski rozświetlały panujący w tamtej części półmrok. Leżał na brzuchu, a skute ręce miał przyciśnięte ciężarem ciała. Pomimo początkowego oszłomienia, przekulnął się na plecy, rozglądając się uważniej na to co się wokół niego działo. Szukał jakiejś broni, drogi ucieczki i potencjalnego niebezpieczeństwa. Pole widzenia to zwężało się, to wracało do normy, wyłuskując z cieni przy ścianach fantazyjne kształty. Które były prawdzie, które zaś dało się zaliczyć do wytworów skołatanego mózgu? Lennox zebrał pozostałe w nim resztki woli i odetchnąwszy przeskanował wzrokiem najbliższą okolice. Przed sobą dostrzegł trupa, tego samego nad którym pochylali się parę minut temu najemnicy. Porwane ścierwo wciąż zdobiło posadzkę zaledwie dziesięć-piętnaście metrów od obserwatora, statyczne i trupio spokojne. Ciche w porównaniu do czegoś, co mlaskało mu za plecami. Obrócił nieznacznie głowę, by kątem oka dostrzec źródło hałasu. Wstrzymał oddech, zacisnął szczęki. Wpierw ujrzał drgającą rękę, tak od łokcia. Wcześniej, miast przedramienia, po podłodze przesuwała się nieznacznie czerwona masa zmiażdżonych tkanek, ciągnięta do tyłu powtarzającymi się cyklicznie szarpnięciami. Przesunął wzrok na bark i wyżej na szyję leżącej na podłodze postaci. Po resztkach twarzy rozpoznał Czarta. Jego czaszkę zgnieciono, przez co mózg eksplodował szaro-rubinowymi strzępkami tkanek wszędzie dookoła. Kości twarzoczaszki wciśnięto w ciało, jakby ktoś z olbrzymią siłą uderzył mężczyznę czymś obłym. Na przekręconej pod dziwnym katem szyi zaciskały się szczęki czegoś, co na pierwszy rzut oka przypominało pokrytego czarną łuską psa. Dużego psa o gadzim pysku, pełnym ostrych zębisk. Cholerne bydle górowało zarówno nad martwym jak i nad żywym, choć z perspektywy podłogi wrażenie było jeszcze silniejsze. Stwór zajęty zaciąganiem zdobyczy wgłąb korytarza, nie zdawał się nie zwracać uwagi na Williama. Jeszcze. Po prawej, tuż nad głową, przemknął mężczyźnie ciemny kształt nie większy od jego głowy. Zewsząd otaczały go syki, piski i warkoty. Drogę którą obrała grupa najemników znaczył szlak łusek, kropli krwi i martwych ciał. Nie dostrzegł ludzkich trupów prócz tego na środku sali z przodu, nie widział też Abigail. Czy zabrano ją w bezpieczne miejsce, a może coś dorwało ja jak Czarta? Nie wiedział. William musiał się oddalić od potwora, póki ten zajmował się Czartem, wiadomo powszechnie, że nic tak nie absorbuje uwagi drapieżnika jak zdobycz. Wolał nie być następną. Rozpoczął czołganie, a raczej pełzanie w kierunku trupa przed nim. Miał nadzieję, że ma jakąś broń przy sobie, żeby mógł uwolnić ręce. Wypatrywał jakichś drzwi na korytarzu, przez które mógłby zejść z niego, by nie prowokować ataku zmutowanej bestii. Nigdy jeszcze kilka metrów nie wydawało mu się tak kurwesko długie. Pełzł powoli, ostrożnie, zamierając na każdy głośniejszy odgłos mlaskania i rwania ludzkich tkanek klawiatura ostrych zębów. W uszach, niczym parodię muzyki, słyszał głośne chrzęsty z jakimi masywne szczęki miażdżyły kości, odpruwając od mniejszej, szkarłatnej figurki kolejne kęsy. Towarzyszyły im posykiwania i popiskiwania chóru mniejszych gardeł, zaaferowanych jatką. W niskich wibrujących nawoływaniach Lennox, wyczuwał głód. Już był w połowie trasy, skupiony na tym co ma przed sobą, kiedy z sufitu, prosto na ścierwo najemnika, spadł z sufitu kolejny gad. Lennox miał drogę do trupa odciętą. Gad pożywiał się na nim właśnie, na razie nie widząc kolejnej zdobyczy. Żołnierz widział, że gdzieś z przodu przed trupem są drzwi. To była jego jedyna szansa, pozostawanie na korytarzu było równoznaczne z zostaniem kolacją dla tych stworów. Zebrał całe swoje siły żeby błyskawicznie wstać i co sił w nogach ruszyć ku drzwiom. Planował, że kiedy do nich dotrze, to natychmiast je zatrzaśnie za sobą. Wyszkolenie i umiejętności nabyte na Froncie wzięły górę nad strachem i mimo tragiczności swojego położenia, William nie poddał się. Zeskanował wzrokiem okolice, ułożył plan i zabrał się za jego realizację. Moment wyczekał idealny - z jednej strony wielkie bydle za jego plecami właśnie rozrywało na pół pokrwawiony ochłap będący niegdyś człowiekiem o przezwisku Czart, z drugiej mniejszy stwór żerujący na ścierwie najemnika zagłębił wąski łeb w jego trzewiach aż po szyję, przez co pozostawał ślepy przynajmniej na kilka sekund. Tyle musiało wystarczyć. Mobilizując resztki sił oraz woli, Lennox poderwał się na równe nogi i rzucił się pędem prosto ku upatrzonej kryjówce, zaciskajac zęby gdy nagłą zmiana położenia wywołała falę mdłości, przelewajacą się po obolałej od uderzenia bodajże karabinową kolbą głowy. Czuł się fatalnie, lecz biegł. Musiał biec. Zdawało mu się, że powietrze zgęstniało od napięcia, zmieniając się w rzekę melasy w której brodził z trudem. Każdy gest, oddech i najlżejsze drgnięcie mięśni, zwykle błyskawiczne, teraz rozwlekały się do długich minut, a on sunął do przodu prawie się nie poruszając. Nieznośnie wyostrzone zmysły zalewały jego mózg kolejnymi falami infromacji, dostarczanych przez receptory zewnętrzne na skórze, oczy, nos czy uszy. Coś niewielkiego przecieło powietrze raptem o szerokośc dłoni mijając lennoxową czuprynę. Dopiero teraz zauważył kilka gadzich cieni, prześlizgujacych się po suficie. Odklejały się od niego jedna po drugiej. Druga rozorała mu plecy ostrymi jak brzytwy pazurami. Uderzenie piekącego bólu rozeszło się od lewego barku aż do biodra. Trzecia kreatura zwaliła się na kark wytrącając mężczyznę z rytmu ucieczki. (Bóloodporność - porażka!) Nie udało mu się powstrzymać głośnego, pełnego cierpienia jęku zakończonego głośnym sykiem. W przejściu zapanowała cisza, odgłosy mlaskania urwały się niczym cięte nożem. Oberwał i to dwukrotnie, nie wziął pod uwagę stworów, które mogły zaatakować go z sufitu. Mózg przetwarzał wszystkie bodźce dostarczane mu przez ciało. W połączeniu z bólem z ran, to wszystko sprawiało, że czuł się strasznie. Nie miał jednak innego wyjścia, musiał się podnieść i dobiec do drzwi, w zasięgu jego wzroku nie widział bowiem nic, co mogłoby posłużyć do odparcia ataku wielkiego gada. Jeszcze raz spróbował wykonać tytaniczny wysiłek.
__________________ Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451 |